Lud polski/Kultura duchowa
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Lud polski |
Podtytuł | Podręcznik etnografji Polski |
Wydawca | Zakład Narodowy im. Ossolińskich |
Data wyd. | 1926 |
Miejsce wyd. | Lwów, Warszawa, Kraków |
Źródło | skan na commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Lud polski nie zachował wierzeń w swe dawne bóstwa
pogańskie, natomiast w całej pełni posiada do dzisiaj wiarę w bardzo liczne demony. Świat ten, silnie zaludniony, przetrwał w wyobrażeniach naszego ludu dotąd, chociaż kościół zachodni wpływał bardzo potężnie na to, aby dawne słowiańskie demony przeistoczyć w djabły. Dlatego wśród różnych postaci demonicznych djabeł występuje najczęściej w ludowych wierzeniach i pokazuje się w różnych postaciach. Djabeł ów ma nieraz znamiona nawet mityczne, jak np. w Dobrzyńskiem, gdzie lud opowiada, że zaćmienie powstaje wówczas, gdy czart ukradnie nieco żaru u P. Boga; mamy też podanie, że czart, chcąc naśladować P. Boga, skradł kawał słońca, z którego zrobił się księżyc. Zresztą djabły polskie dadzą się podzielić na dwie grupy: na djabły, powstałe na tle nauki kościoła, średniowiecznych kazań i opowiadań kościelnych, oraz na djabły, przekształcone z wierzeń o różnych dawnych demonach, zwłaszcza o duchach domowych, dobrych opiekunach gospodarstwa chłopskiego. Owe dwa typy djabłów
wyróżnia doskonale sam lud nasz, mówiąc że są djabły piekielne i ziemskie pokuśniki, czające się po drogach i lasach.
Dla zrozumienia demonologji ludu polskiego należy pamiętać o zapatrywaniach na duszę, która jest — wedle polskich wierzeń ludowych — czemś odrębnem od ciała i może się od ciała oddzielać nietylko po śmierci, ale i za życia. Jeśli dusza wróci do ciała martwego, ożywia je, wyprowadza z grobu i wówczas taki żywy trup, zwany wampirem, błądzi po świecie i działa bardzo złośliwie: pożąda krwi, której mu brak i z ludzi krew wysysa. Wampiry ssące krew, nawiązywane specjalnie do Słowiańszczyzny, w Polsce zachodniej właściwie nie występują, tylko we wschodnich województwach. Natomiast bardzo częste są w Polsce upiory, t. zn. duchy zmarłych, powstające z grobu i błądzące po świecie. Upiory są także demonami złośliwemi, gdyż nocą napadają na ludzi, duszą ich lub urywają im głowę, ale nie ssą krwi ludzkiej. Lud nasz chroni się jednak przed upiorami w podobny sposób, jak południowi Słowianie przed wampirami, a mianowicie przebija kołem osikowym serce trupom, podejrzanym o wstawanie z grobu, lub odcina im głowę, składając ją u stóp i odwracając ją twarzą nadół.
Postaciami demonicznemi, zbliżonemi nieco do wampirów, są też zmory. Zmora jest istotą ludzką, najczęściej kobietą, której duch wychodzi nocą z ciała, nawiedza ludzi śpiących, gniecie lub dręczy, a ssie krew nietylko z ludzi, ale i z drzew. Zmora jest uosobieniem zjawiska fizjologicznego — ciężkości snu. Natomiast strzyga jest w wielu wypadkach synonimem upioru żeńskiego lub też i zmory; z ust jej bucha płomień, a sam oddech strzygi zabija już ludzi. Strzyga ma też swoją parę (co jest bardzo znamienne dla demonologji polskiej), a mianowicie strzygonia, znanego zwłaszcza w Krakowskiem, a właściwie nie różniącego się niczem od upioru. W Wielkopolsce odpowiada strzygoniowi wieszczy. W Małopolsce wędrówkę tych różnych upiorów uzasadnia lud w ten sposób, że człowiek ma dwie dusze, więc gdy jedną duszę się ochrzci, trzeba drugą bierzmować; w przeciwnym razie duch człowieka niebierzmowanego błądzi po śmierci, trzymając swą uciętą głowę pod pachą. Podobnie jak strzygoń i strzyga stanowią parę, tak też występuje wieszczy i wieszczyca, a prócz
upioru także upiorzyca. Zmorze odpowiada znów postać demoniczna, zwana w Małopolsce gniotkiem. Nazwa „upiór“ oznaczała niegdyś zupełnie coś innego, mianowicie bóstwo powietrzne, odpowiadające dzisiejszemu ludowemu „latawcowi“. Strzygę zawdzięczamy dawnym wyobrażeniom klasycznym, które przeszły do Słowian, a tu nastąpiło zupełne pomieszanie tych wyobrażeń. Lud polski do dzisiaj wierzy właściwie tylko w błądzące dusze zmarłych, które zowie upiorami, strzygoniami, wieszczymi, ale wyjątkowo tylko, i to pod obcym wpływem, zna krwiożerczą strzygę.
Powszechnie wierzy chłop nasz w wilkołaki. Wedle zapatrywań ludu, jest to człowiek, zaklęty przez czarnoksiężnika w wilka. Wiadomości o wilkołakach na ziemiach słowiańskich są bardzo dawne, bo już w V w. przed Chr. zapisał Herodot, że Neurowie (uważani za Słowian), siedzący między Karpatami wsch. a Dnieprem, są wielkimi czarodziejami, gdyż prawie corocznie każdy z tych Neurów na dni kilka staje się wilkiem. Podstawą tych wierzeń mogły być fakty rzeczywiste, a mianowicie ukąszenia przez wściekłego psa lub wilka, które wytworzyły objawy wścieklizny, a więc kąsanie ludzi; to wywołało odpowiednie wierzenie na ziemiach naszych, prześladowanych niegdyś bardzo dotkliwie przez plagę wilczą. Z wierzeniem w wilkołaki łączy się zawsze wiara w koszulę lub pas, przemieniający w wilkołaka.
W demonologji polskiego ludu jest wiele nawiązań do wiary w duchy przodków. Duchy te uznawano często za duchy opiekuńcze ogniska, to też zmieniły się one zczasem w duchy domowe. Duchy takie zna cała Słowiańszczyzna, a powszechne są one również w dawnej Polsce pod nazwami: skrzat, uboże, pokuć, podziomek, piecuch, krasnoludek i t. d.; nieraz też duch taki zowie się dziadkiem. Z tych wyobrażeń powstał częsty u naszego ludu chowaniec, który pomyślność przynosi, a dzisiaj bywa uważany pod wpływem kościoła za pewien rodzaj djabła. Domowy duch, wedle wyobrażeń naszego ludu,
przebywa najchętniej w cieple za piecem lub koło progu,
w łaźni, stodole lub stajni. Przeważnie jest duchem życzliwym i przyczynia się do podniesienia dobytku. Wiara ludowa określa jego wygląd następująco: Jest to stary, mały, kudłaty i brodaty człowieczek, który ubiera się w kożuszek i czapkę kosmatą. Lud, zwłaszcza na Rusi i Litwie, ale też i u nas, wyobraża go sobie także w postaci węża i dlatego zwierzę to otacza wielką czcią. Na przychylność ducha domowego łatwo zasłużyć, trzeba mu tylko okazywać zawsze uszanowanie, trzeba być pracowitym, a nie trzymać u siebie zwierząt tej maści, której on nie lubi. Gospodarz, będący w niezgodzie z „domowym“, doznaje od niego wielu przykrości, gdyż domowy wyprawia wtedy hałasy i krzyki, dusi domowników i straszy, ukazując się im w różnych postaciach. Władza takiego domowego ducha
rozciąga się tylko na domostwo, w którem przebywa. Zczasem, pod wpływem późniejszych nieporozumień, przyjął lud nasz na określenie ducha domowego nazwę: latawiec, która oznaczała niegdyś ducha powietrznego. Odpowiednio do swego zwyczaju wymienia też lud latawicę. Na Pomorzu, pod wpływem niemieckim, nazywa się domowego kobołdem lub krasnoludkiem.
Duchy przodków niezawsze jednak przybierają tak łagodny charakter; często występują też różnego typu dziady i baby żytnie o charakterze bardzo złośliwym. Oczywiście oddziałały tutaj różne inne wierzenia i dlatego baba-jędza, zwana też rżaną (żytnią) matką, ma w sobie wiele cech czarownicy, np. zjada dzieci, i stąd lud krakowski zowie ją zjadarką. Ludowe
wierzenia o smokach łączą się nieraz także z duchami przodków.
Prócz istot demonicznych, powstałych na tle wiary w przodków mamy też demony, zrodzone na tle uosobienia sił przyrody. Takiemi postaciami są rusałki, które lud dzieli na leśne i wodne. Nazwa rusałka powstała później od starożytnej nazwy uroczystości rosalia. Niegdyś zwały się te rusałki u nas zapewne raczej wiłami, brzeginiami lub nawkami. Owe wiły zachowały się, zwłaszcza w połudn. Słowiańszczyźnie, określane przez lud tamtejszy jako kobiety młode, piękne, o rozpuszczonych włosach, uskrzydlone, a o oczach ognistych. Śladami tych wierzeń starosłowiańskich są wiły, znane ludowi sieradzkiemu, oraz polskie wyrażenie: wił, na oznaczenie straszydła. Nadto jest wiele innych postaci, należących do tej grupy, a mianowicie : dziwożona, boginka, południca, południówka, przypołudnica, nocnica, płanetnica, północnica, czortowa żona.
O ile rusałka występuje raczej na wschodnich ziemiach Polski, to w Polsce zachodniej mamy dziwożony, pojawiające się zwłaszcza na Podhalu. Odpowiadają one zupełnie dawnym słowiańskim wiłom i brzeginiom. Mamy wreszcie różne mawki i miawki, które wedle etymologji ludowej mają pochodzić od miauczenia, a w rzeczywistości są zniekształconą formą dawnych nawek, czyli duchów zstępujących do nawi, t. j. zaświatów.
Boginki, zwane u nas także mamonami, są to demony, zamieniające lub kradnące dzieci. Lud nadrabski wierzy, że boginki czyli djablice rodzą odmieńców i zamieniają ich w zbożu na dzieci włościanek. W okolicach Sławkowa wyróżnia lud mamony od boginek; powiada mianowicie, że mamony zamieniają dzieci w polu, a boginki porywają je z chałup. Czasem owe demony, zamieniające dzieci, otrzymują inne nazwy pod wpływem literatury uczonej; stąd pochodzą np. mazowieckie sibiele (oczywiście przekręcona nazwa Sybilli, wprowadzonej
do folkloru za pośrednictwem średniowiecznej literatury powieściowej), które wyglądają jako pół bydlęcia, a pół kobiety. Natomiast w okolicy Kielc przemieszkują sibiele w borach, okryte są białą płachtą i mają psie nogi.
Podrzucony przez boginkę odmieniec ma wielką głowę, duży brzuch, jest nienasycony i ciągle płacze. Jedynym sposobem na niego jest bicie go rózgą przed chatą lub na śmietniku, a wtedy boginka zwraca dziecko porwane, a zabiera swoje. W Kieleckiem występują też boginki jako trzy siostry, zupełnie podobne do trzech starożytnych Parek.
Lud polski wierzy także powszechnie w południcę, zwaną też przypołudnicą. Wedle wyobrażeń małopolskich jest to postać niewieścia, wysoka, biało ubrana, nadzwyczaj brzydka, a otacza ją siedem czarnych psów. Przesiaduje ona, między południem a pierwszą godziną po południu, w zbożach i w grochu, szczególnie na przednówku, i goni wraz z psami podrostków, a schwyciwszy dziecko, bije je, czasem nawet pożre, chyba że na obronę pocznie się ono modlić. Wierzenia te powszechne są w Małopolsce; także w ziemi dobrzyńskiej prawi lud, że ktokolwiek w południe nie idzie na obiad, tylko się wałęsa, temu południce ucinają głowę. W Wielkopolsce znów przemieszkują niekiedy w lasach piękne dziewice, wspaniale przystrojone i opasane złotym pasem, przy którym noszą błyszczące sztylety. Zwą się one południcami lub wieczornicami, zależnie od
pory, w której się ukazują. Nieraz mają nawet charakter duchów pomocnych. Zresztą, wyobrażenia o południcy łączą się ze zjawiskami atmosferycznemi, zwłaszcza zaś z wirem, który często w suche dnie letnie się zrywa; wogóle pojawia się południca w czasie upałów i jej to działaniu przypisuje lud tak częste wówczas porażenia słoneczne.
Lud polski wierzy także w różnego rodzaju istoty wodne, które zowie topielicami lub wodnicami; ukazują się one na Wiśle, a mają włosy białe, szyję zaś ozdobioną sznurkami korali; czasem znowu występują w zielonych wiankach na głowie. Obok żeńskich topielic, są też topielcy, zwani niekiedy wodnikami, którzy corocznie porywają przynajmniej jedną ofiarę z kąpiących się w rzece. Postać topielca jest zupełnie ludzka; bywa on zwykle wzrostu małego chłopca, 3—7 letniego, ma głowę dużą, na niej długie włosy czarne, rozczochrane, a ręce
i nogi długie i cienkie. Barwa ciała jest czarna, czasem biała, chodzi nago, a tylko na głowie ma czapkę lub chustkę czerwoną.
Topielice pozostają w pewnej łączności z dawnemi słowiańskiemi wiłami i brzeginiami.
Niegdyś lud nasz wierzył pewnie także w istoty, orzekające o losie człowieka przy jego narodzinach. Zwały się one rożanice lub rodzenice, a składano im ofiary uroczyste. Pewnym dalekim oddźwiękiem tych ofiar mogą być „popieliny“, odprawiane przy narodzinach dziecka na Kujawach i w Kaliskiem, oraz „kołaczyny“ huculskie. W obrzędach tych musimy się dopatrywać resztek jakiejś ofiary błagalnej, aby uprosić szczęście dla noworodka od tych, co niem władają.
W związku z kultem sił przyrody i zjawisk atmosferycznych powstało również wiele demonów. Szczególnie bardzo wyraźny był kult ognia i kult słońca, jako twórcy urodzaju, a stąd wytworzyły się wierzenia w błędne ogniki, światełka, ogniste węże i smoki, ognistych mężów i t. d. Także na oddanie zjawisk burzy i wiatrów powstały wyobrażenia postaci demonicznych, jak: wiatr, świstun, chmurnik, płanetnik i t. d. Szczególnie płanetnicy występują często jako postacie ściągające chmury, a i w tym wypadku nastąpiło pomieszanie dawnego atmosferycznego demona z opowieściami o złośliwych
duchach niechrzczonych dzieci.
O ile demonizacja zjawisk niebieskich jest u ludu polskiego (podobnie jak i u innych Słowian) bardzo rozwinięta, — to natomiast prawie zupełnie niema demonów chtonicznych, t. zn. ziemnych; mamy jedynie, jak u wszystkich ludów rolniczych, wielki kult ziemi, który w niektórych wierzeniach dochodzi prawie do czci religijnej.
Duchem podziemnym jest skarbnik czyli ziemny duch, opiekuńczy demon górników, zwłaszcza w Olkuskiem. Skarbnik jest niewielkiego wzrostu, ubrany jak górnik, przebywa zaś ciągle w kopalni i opiekuje się górnikami, dla których jest przychylny. Skarbników jest wielu, a każdy z nich ma wyznaczoną część ziemi i swoją kopalnię, której pilnuje.
W gęstwinach puszcz mieszkają różne demony leśne.
Np. w puszczy Sandomierskiej wierzą w istnienie ducha leśnego, którego poznaje się po gwizdaniu, dolatującem z wysokich choin. W Siedleckiem ten duch leśny, zwany „borowym“, wprowadza ludzi w błąd, a jest on małego wzrostu, z brodą do samej ziemi. W Olkuskiem zwie się go borowcem. Nie ulega wątpliwości, że także Boruta i Rokita byli niegdyś duchami leśnemi, nim się w wyobraźni ludu w djabłów zmienili. Oczywiście wszystko to są resztki dawnych wyobrażeń słowiańskich, gdyż o takim właśnie duchu leśnym mamy wzmianki już w „Słowie o pułku Igora“.
Lud więc całą ziemię zaludnił różnemi demonami, które zdolne są wpływać też na całe nasze życie od kolebki do mogiły, mogą nam szkodzić lub pomagać; one to wogóle wprawiają w ruch mechanizm całej przyrody.
Już w wierzeniach demonologicznych wyraża się zapatrywanie ludu naszego na przyrodę. Równie ciekawa jest cała ludowa kosmologja i kosmogonja.
Lud krakowski opowiada w ten sposób o stworzeniu świata: Na początku było niebo, a w niem Bóg światłości panował od wieków. Był tam i książę ciemny, niżej po lewej jego stronie, który podlegał Bogu światła. Bóg światła stworzył najpierw wodę, która wezbrała aż pod sam pałac niebieski, zbudowany cały z kryształu i drogich kamieni; wtedy Bóg światła wziął kropidło, przeżegnał wodę i kropił z nieba na prawo i na lewo. Ze spadających kropli, rzuconych niebieską ręką, urodziły się anioły, zaś z piany, będącej na wodzie, urodziły się archanioły. Następnie, gdy woda nieco opadła, Bóg wziął dwa wieloryby, złożył je nakrzyż i rzucił na nie ziarno piasku; ziarnko to rosło, aż się rozrosło w ziemię, t. j. w placek, pływający po wodzie, a dokoła oblany morzem.
Dowód na to twierdzenie widzi lud w tem, że gdzie kto przed domem wykopie studnię, woda mu się ukazuje.
Chłop nadrabski opowiada znów o końcu świata, że będzie wówczas coraz zimniej, pagórki zaczną równać się z nizinami i wreszcie tak się zrównają, że nie ostanie na świecie „ino kamień i woda“. W związku z tem obniżaniem się temperatury na kuli ziemskiej idzie — wedle zapatrywań ludu nadrabskiego — także karłowacenie ludzkiego rodzaju. Bo gdy już będzie się zbliżał koniec świata, wtedy „nastaną tacy śmieśni ludzie, co w piecach naszych młocać będą.“
Bardzo ciekawe są też opowieści o ciałach niebieskich. W Małopolsce np. krążą podania, że słońce się porusza, a ziemia stoi; słońce jest oddalone od ziemi ze sto mil, albo i więcej, a świeci światłem, przychodzącem z nieba z pod siódmego chóru w pałacu niebieskim. W niebie uchylona jest furtka od siódmego chóru, jasność więc od niej pada na słońce. Słońce potrafi być wszędzie, nawet i w wodach pływa, ale się nie utopi; słońce pali się od światła niebieskiego, ale jak się nie utopi, tak się też i nie spali; jest zaś ono żywe, „kieby człowiek, chodzący z oczami, gębą i nawet miód przaśny jada kopyścią.“ Ma ono przy sobie dom i gospodarstwo. W Wielkopolscelud powiada, że słońce, nim zajdzie, zatrzymuje się i pochyla się, jakby kłaniało się ziemi na dobranoc.
Lękiem przejmują lud zawsze zaćmienia słońca i księżyca, gdyż sądzi, że wślad za temi zjawiskami idą: mór, głód i wojna. Następnie, jak u wielu innych ludów, tak też i w Polsce, mianowicie w Małopolsce, Łęczyckiem, na Mazowszu i w Wielkopolsce, wita się uroczyście nowy księżyc słowami: „Witaj miesiączku nowy! Żeby nas nie bolały głowy.“ Zwłaszcza plamy na księżycu są przedmiotem różnych wierzeń. Są to więc albo pokutnicy, cierpiący tam za karę, iż pracowali w dzień świąteczny, albo Adam i Ewa, albo Kain i Abel, albo św. Jerzy, grający na skrzypkach, a nawet czasem i Judasz. W jednem
z podań wielkopolskich o bitwie pod Warną ukazuje się na
tarczy księżyca nawet oblicze króla Władysława. W Krakowskiem znów umieścił lud mistrza Twardowskiego na księżycu.
Prócz tego istnieje wiara, że wzrost i zanik całej przyrody znajduje się w prostym stosunku do przybywania i ubywania księżyca. Dlatego dziecko, urodzone w czasie pełni, jest szczęśliwe, a także wielu czynności domowych i gospodarczych dokonywa się umyślnie w czasie pełni.
Różne fazy księżyca mają swoje ludowe nazwy. Pierwsza kwadra nazywa się „nowym miesiącem“, pełnia „widkiem“, nów „nowym czwartkiem“ lub „wschodem miesiąca“, a ostatnia kwadra zowie się „ostatnim czwartkiem“. Występuje też nieraz nazwa „wietek“, zarówno na określenie nowiu, jak i ostatniej kwadry.
Gwiazdy — wedle wyobrażeń ludu małopolskiego — są
dwojakiego rodzaju: „wieczyste“ i „doczesne“. Wieczyste świecą na niebie od początku świata aż do jego końca, doczesne pojawiają się na firmamencie niebieskim z przyjściem na świat każdego człowieka, świecą przez całe jego życie, a spadają na ziemię w chwili jego śmierci, gasnąc odtąd na wieki. Im gwiazda ludzka jaśniejsza, tem człowiek szczęśliwszy, a jeśli przymglona i ciemnawa, to i życie takiego człowieka bylejakie. Gdy człowiek umiera, jego gwiazda spada, a tam, gdzie gwiazda zmarłego upadła, ostanie po niej niby plama tłusta, jakby wypalona z knotem świeczka łojowa.
Lud nasz opowiada o konstelacjach gwiazd, zwłaszcza o „babach, kosach i furmanie“. Szczególnym lękiem przejmują go komety, co mają ogony dodane od Pana Jezusa, któremi
za grzechy biją i smagają ludzi po świecie. Jeśli się więc któregoś roku ukaże taka „gwiazda z ogonem“, powstaje strach między ludem, że zjawią się różne na pewno plagi, choroby, wojny, pomory bydła i nieurodzaje.
Bardzo wielka ilość opowieści krąży wśród ludu także na temat obłoków, wiatru, ziemi, gór, rzek, mórz, wysp i różnych dalekich krajów.
Ziemia — wedle zapatrywań ludu małopolskiego — jest płaska kieby bochen chleba, a nie stoi w miejscu, tylko pływa po morzach różnych i wykręca się po wodzie na wszystkie strony.
Równie oryginalnie zapatruje się lud na zaświaty, a więc na niebo, raj, piekło, otchłań i czyściec. Dawne wyobrażenia słowiańskie o nawi i raju prawie nie zachowały się u ludu polskiego, ale także i kościelna nauka uległa pewnej interpretacji. W niebie siedzi więc na wielkim złotym tronie Pan Bóg, mający podobieństwo do człowieka, ale bez rąk i bez nóg. Droga do nieba prowadzi przez czyściec. Ogień czyścowy nie jest jednak tak silny, jak ogień piekielny. Wogóle nic nie może iść w porównanie z piekłem, znajdującem się w środku ziemi. Tam to jest Madejowe łoże, wysłane nożami i brzytwami, na które — na mocy wyroku Pana Boga — dostają się najwięksi grzesznicy. Pod Madejowem łożem ma się palić siedm razy silniejszy i bardziej piekący ogień, niż pod kotłami, w których się smażą inni grzesznicy. W piekle pokutuje najwięcej
bogatych i uczonych. Przysłowie ludowe powiada: „Kto się
zna na piśmie, ten się najbardziej do piekła ciśnie.“ Piekło zaopatrzone jest w bramę żelazną, strzeżoną przez 77 djabłów, którzy mają obowiązek wpuszczać do piekła dusze skazane na wieczne męki, a zarazem mają pilnować, aby nikt nieproszony nie dostał się do tego miejsca potępienia.
Zjawiska atmosferyczne uzależnia lud także od różnych złych sił i demonicznych postaci, jak np. płanetników, ale można się od nich obronić przez uderzanie w poświęcany dzwonek na chmury. Płanetnicy są nieraz bardzo zajadli na taki dzwonek i usiłują za wszelką cenę wyrwać dzwonnikowi linkę z rąk, a nawet wołają nań z góry od chmur: Puś! puś!
W powyższych przesądach można zauważyć mieszaninę
przeróżnych pierwiastków. Mamy tu więc echa dawnych apokryfów, następnie przebrzmiałe już zapatrywania naukowe średniowieczne, ale także i stare wierzenia pierwotne, jak np. owe podania o walce Boga z szatanem przy tworzeniu wszechświata, oraz cały szereg wierzeń, związanych ze słońcem, księżycem i gwiazdami.
Przesądy ludowe objaśniają też na swój sposób cały świat roślinny i zwierzęcy. Lud określa np. świat roślinny ogólnikowo jako „ziele“, t. j. spory snopek różnego gatunku roślin i traw. Dla większej skuteczności lud święci zioła. Nie każdy człowiek ma zręczną rękę do zbierania ziół, a zbiera się szczególnie takie, które rosną koło wsi lub po miedzach. Zioła święci
się zwłaszcza na Matkę Boską Zielną (15 sierpnia). Wedle
wyobrażeń naszego ludu mają zioła swego ojca i matkę. Ojcem ziela jest tak zwany sejec, a matką jest lebiodka, w Dobrzyńskiem zaś za matkę wszelkiego ziela uważają grzmotnik. Rośliny mogą mieć własności lecznicze, albo nawet czarodziejskie.
Lud zna niezwykle wielką ilość roślin, przydatnych do leczenia ludzi i zwierząt domowych. Wedle podania, leczenia ziołami nauczono się przypadkowo. Raz, bardzo dawno, podczas moru, tańczyły we wsi śmiercie i śpiewały:
Kto będzie pił biedrzeniec,
Dzięgiel, kosajec i tyrniec.
Temu bieda nie zrobi nic.
Śpiewkę podsłuchał jeden z chłopów i zdradził tajemnicę wszystkim mieszkańcom wsi, którzy poczęli odtąd używać tych ziół i uszli przez to przedwczesnej śmierci. Prócz roślin leczniczych zna lud bardzo wiele roślin czarodziejskich, których użycie poskramia złe duchy i niweczy wszystkie czary. Temi ziołami są: bagnięcia czyli palmy, boże drzewko, bylica, dzwonki, dzięgiel, głowacz, głowatnik, krzyżownik, kopytnik, lipa, mak, osika, przestęp i słodyczka. Następnie są liczne zioła, wywierające pewien tajemniczy wpływ na dobroć mleka i masła, jak np. barwinek z czosnkiem, bławat, cebula, czosnek, jałowiec i t. d. Dalej zna lud różne zioła miłosne, mające na celu pozyskanie czyichś względów lub naodwrót rozerwanie pewnych związków, jak np. bratki, głóg, lubczyk, nasięzrzał, przestęp i t. d. Nakoniec są takie zioła, z których wróży się o pogodzie lub niepogodzie lub które służą do ściągnięcia burzy albo do rozpędzenia jej, do osłabienia mocy grzmotów i błyskawic, np. boże drzewko, bylica, jałowiec, kopytnik, leszczyna, przywrotnik, stracelina, tatarak i tarki.
Oczywiście wiele przesądnych wyobrażeń nawiązuje lud do wszelkich roślin jadalnych, drzew, zwłaszcza owocowych, do jagód, jarzyn i zboża.
Niektóre rośliny cudowne żyją tylko w wyobraźni ludu. Ma być np. cudowna trawka, która, włożona do ust, czyni człowieka niewidzialnym, a dozwala też otwierać wszystkie zamki. Takie własności ma także kwiat paproci, który kwitnie o północy w wilję św. Jana Chrzciciela i otwiera drogę do wszystkich skarbów ziemskich.
Świat zwierzęcy przedstawia sobie lud także w sposób szczególny i stara się go praktycznie dla siebie wyzyskać. Dotyczy to nietylko zwierząt domowych, ale wogóle całej fauny, do której chłop odnosi się z przesądnym lękiem. Wielką czcią otacza się np. bociana i jaskółkę, których los i powodzenie łączy się ściśle z powodzeniem domowem. Chata z bocianiem gniazdem jest czysta, wolna od złych duchów; natomiast zabitego bociana mszczą inne bociany, podpalając dom zabójcy przez przyniesienie w dzióbie zapalonego łuczywa. Także
jaskółce nie wolno wyrządzić żadnej krzywdy, gdyż w domu,
na którym ma ona gniazdo lub zakłada nowe, panuje szczęście, a domu tego nie chwyci się pożar. Skowronka też nie wolno zabijać.
Oczywiście i pies jest przedmiotem bacznej uwagi u ludu. Pies był towarzyszem człowieka już w epoce kamiennej, a w świecie irańskim doszedł nawet do wielkiej czci. U naszego ludu, w różnych chwilach życia, odgrywa on rolę wróżbiarza, np. szczekaniem wróży zamężcie, a wyciem zapowiada śmierć lub pożar. Rolę wróżbity odgrywa i koń, który w dawnych świątyniach Słowian pomorskich był używany do wróżb. Wedle ludu nowotarskiego, rżenie konia i grzebanie nogą przed czyjąś podróżą zwiastuje nieszczęście podróżnemu. Wreszcie jest jeszcze zwierzę drobne, ale bardzo czczone, mianowicie pszczoła; lud nasz
do dzisiaj wyraża się o niej z wielkiem uszanowaniem, mówiąc np., że pszczoła nie zdycha, lecz umiera, i że nawet ma duszę.
Prócz zwierząt, które lud czci, odczuwając dla nich jakby pewną przyjaźń, — jest wielka grupa takich, które szanuje, ale raczej z obawy, gdyż zwierzęta te są wcieleniem złych duchów. Do tych zwierząt należą: kot, wrona, kruk, sowa, nietoperz, a nawet tak bardzo poważany wąż. O innych drobnych zwierzętach opowiada lud różne przesądy, a więc o takich owadach, jak biedronka, majka, dalej o motylach i ćmach, o pająkach i rakach. Prawie niema stworzenia, choćby najdrobniejszego, na które lud nie miałby swego odrębnego poglądu.
Przesądny sposób patrzenia na całą przyrodę oddziałał bardzo charakterystycznie na lecznictwo ludowe.
Lud polski nie uważa nigdy choroby za wynik nieprawidłowego funkcjonowania organizmu lub działania jakichś nieprzyjaznych wpływów zewnętrznych. Przeciwnie, w jego pojęciu choroba jest czemś obcem, wrogiem, niekiedy nawet pochodzącem od złego ducha lub czarownicy, względnie powstaje ona wskutek zazdrości i nienawiści innych ludzi. Oczywiście, na rozwój i przebieg choroby wpływa zasadniczo dzień rozpoczęcia się choroby, a więc okoliczność, czy jest to dzień feralny, nieszczęśliwy, czy też nie. Zresztą, medycyna ludowa — zwłaszcza w zapatrywaniach swych co do genezy chorób — zbliża się nieraz do dawnej patologji humoralnej. Baby w Krakowskiem uważają za przyczynę wszelkich cierpień krew, żółć i pokarm, a uzależniają zdrowie ludzkie od stosunku mieszania się „soków“. Poza tem, szuka się przyczyny choroby w tem miejscu, gdzie objawia się ból. Odpowiednio do tych zapatrywań na powstanie i przyczynę choroby stosuje lud właściwe sobie lekarstwa.
Przedewszystkiem modlitwa jest bardzo skutecznym środkiem do odzyskania zdrowia. Modlitwa ta nawet w swej formie chrześcijańskiej ma wiele dawnych rysów przedchrześcijańskich. Widzimy to np. w zażegnywaniach z Kieleckiego, które mają następujące brzmienie:
„O mój bólu, o mój piękny, mój najpiękniejszy, mój najśliczniejszy, proszę cię, imieniem panny Marji, proszę Cię imieniem Krystusa, Ducha Świętego, Świętej Trójcy nierozdzielnej ze wszystkimi Świętymi, żaliś ból kołtunowy, zastrzałowy, albo różowy, albo bolączkowy, upatrz se miejsce na Szklannej górze, na Perzowej górze i na Włoscowej górze. Jak się wanielija rozchodzi po kościołach, tak się i ty bólu, rozejdź po gałęziach, po tarninach, po kamieniach, po korzeniach. Wyjdź z ciała i kości, proszę cię do Boskiej miłości“. Owe zażegnywania odbywają się wśród bardzo licznych ceremonij. W Lubelskiem np. pokłada się chorego w znak krzyża, wyciąga jego stawy oraz wykonywa nad cierpiącym różne szepty, modły, krzyże i zygzaki.
Obok zażegnywań istnieje zaklinanie, które się odbywa wtedy, gdy kogo „gad“ ukąsi. Przywiązuje się wiarę nietylko do słów wymawianych lub napisanych nad chorym, ale nawet do przedmiotów, używanych przy leczeniu. Stąd powstają amulety, używane przez lud wiejski w różnych cierpieniach. Tę wiarę swą w amulety, przeniósł lud na medaliki i szkaplerze i łączy z temi chrześcijańskiemi formami stare swoje wierzenia. Szczególnie w czasie wojny żołnierze nosili powszechnie przeróżne amulety, mające chronić ich przed wrogiemi pociskami. Nadto lud bardzo często składa w darze kościołom „wota“, t. j. odlane ze srebra lub złota uleczone części ciała (np. ręka, noga, serce, oko i t. d.) Wotum takie albo jest wyrazem podzięki, składanej Bogu za doznaną ulgę, albo też ma na celu uproszenie pomocy Bożej w pewnej chorobie.
Wreszcie stosuje się także leczenie sympatyczne, przyczem barwa i postać rośliny odgrywa ważną rolę w leczniczem jej zastosowaniu; i tak, żółte kwiaty leczą żółtaczkę, a liście sercowego kroju pomagają na choroby serca. Pierwsza lub ostatnia kwadra księżyca oraz czas przed wschodem słońca i po jego zachodzie nadają się najlepiej do kuracji sympatycznej. Leczenie sympatyczne opiera się na zapatrywaniu, że choroba jest czemś obcem w organizmie, przeto należy ten jad chorobowy z ciała usunąć. Dlatego albo przenosi się chorobę na innych ludzi czy zwierzęta, albo zakopuje się ją w ziemi wraz z cząstką chorego ciała (paznogcie, włosy) lub z jego wydzielinami (pot), lub wreszcie zaszczepia się tę chorobę na drzewie. W związku z tym sposobem leczenia pozostaje różnego rodzaju palenie i kadzenie, gdyż ogień odgrywa ważną rolę czyszczącą. Oczywiście, leczenia sympatycznego nie każdy może dokonać, ale wymaga ono uzdolnienia, które posiadają specjalni znachorzy, zwani wróżami lub guślarzami. Pewna znachorka z Lubelskiego twierdziła, że najpierw trzeba chorego obejrzeć, popatrzyć na niego, posmarować tam, gdzie
go boli, i okadzić. Potem trzeba zamawiać, tylko tak, „coby ani jednego słówka nie przepuścić, jeno tak gadać, jak starzy ludzie zamawiali“.
Niegdyś zaś tak zamawiano w Lubelskiem: „Zesłał Pan Jezus świętego Franciszka, z ostrym mieczem, ażeby porąbał, posiekał, żeby się choroba nie szerzyła, żeby kosteczków nie łomała. A ja cię zamawiam puchowem pióreckiem, makowem ziareckiem, abyś posła tam, skądeś wyszła, Boską mocą, Najświętszej Panny dopomocą, aniołami Bożymi i wszystkimi świętymi“.
Prócz tego, medycyna ludowa leczy często przy pomocy różnych środków przyrodniczych. Najpowszechniej używa chłop roślin, nietylko dziko rosnących po lasach i polach, ale i troskliwie pielęgnowanych w ogrodach. Kwiatami lub korzeniami posługuje się lud zwłaszcza w postaci odwarów lub nastojów. Zioła lecznicze zbiera się najczęściej w wilję M. B. Zielnej, co się wiąże z ich kwitnieniem w tej porze i największą obfitością soków. Niekiedy czyni się to i w innym czasie, więc w oktawę Bożego Ciała, w wilję św. Jana Chrzciciela lub w niedzielę Kwietnią, zwaną także Palmową, Różdżkową lub Wierzbową.
Niektóre z chorób szczególnie musiały ludowi dokuczyć, bo otoczył je różnemi przepisami, np. zimnicę. Febrą nazywa lud różne choroby, zwracając szczególną uwagę na jeden objaw chorobowy, t. j. dreszcze. Zimnica właściwa dała się widocznie ludowi naszemu dobrze we znaki, skoro do dzisiaj przeklinają się na wsi, mówiąc: bodaj cię zimno trzęsło. Zresztą, nosi ona w Polsce różne miana. W Krakowskiem zowie się ograżką
lub (powszechnie) zimnem, a to zimno bywa albo kostne (w Lubelskiem kościana febra), gdy łamie kości, albo trzęsące, gdy trzęsie; jeżeli trzęsie co trzeci dzień, zowie się trzeciaczka, jeśli co czwarty, czwartaczka. W Kieleckiem i Pińczowskiem nazywa się zimnem zwyczajną febrę; kośnicą tę, która „łupie po kościach“, licherką lub trzęsionką tę, co trzęsie. Wszystkie te febry leczy się różnemi sposobami, zarówno przy pomocy środków roślinnych i zwierzęcych, jako też przez różne wypisywania i przeszczepiania. Szczególnie ten ostatni sposób jest bardzo pierwotny, a w Polsce powszechny. Chory świdruje dziurę w drzewie (np. w wierzbie, osice, jabłoni lub gruszy), chucha w nią do trzeciego razu i prędko kołkiem zabija, a wtedy febra zostanie w owem drzewie, chory zaś powróci zdrów do
domu.
Wreszcie jest jeszcze jedna choroba, która — wedle ludowej diagnostyki — jest przyczyną nawet wielu cierpień
wewnętrznych. Jest to kołtun, zwany inaczej goźdźcem lub
wręcz z łacińskiego pliką (plica). Kołtun może być albo zewnętrzny albo wewnętrzny, męski lub żeński, a wreszcie jest on „dziewianciórny“ to znaczy, że ma dziewięć chorób w sobie. Kołtun jest chorobą, sprowadzoną przez djabła, przeto najlepiej leczy się przez egzorcyzmowanie i zdejmowanie w cudownych miejscach, jak np. Częstochowa, Żyrowice, Miechów, Kalwarja Zebrzydowska i t. d. Kołtun uważa się jakby za żywą istotę, a starzy chłopi w Krakowskiem opowiadają, że widzieli, jak kołtun sam przeniósł się z jednego miejsca na drugie, np. z krokwi na boisko, jak rzucony na ziemię osiadł na krzaku lub na wierzchołku rosnącego zboża, a skrzywdzony
kwiczał.
Przegląd różnych ludowych leków pozwala na stwierdzenie, że środków leczniczych roślinnych i zwierzęcych nauczył się lud ze średniowiecznych encyklopedyj lekarskich i późniejszych kalendarzowych przepisów i „zbiorów pożytecznych wiadomości lekarskich“; natomiast zupełnie pierwotna forma ludowa wyraża się w różnego typu zaklęciach i zażegnywaniach, przy wszelkich chorobach, zwłaszcza zaś przy urokachh. Szczególnie dawną formą odznacza się sposób leczenia t. zw. „urocznych oczu“, czyli, jak lud nasz dawniej (a niekiedy jeszcze i dzisiaj) mawiał, t. zw. „zaziory“. Wedle ludowych pojęć, moc rzucania uroku mogą posiadać ludzie, istoty nadzmysłowe i zwierzęta. U t. zw. „uroczycieli“ działa ona stale, u innych chwilowo pod wpływem pewnych okoliczności. Rzucający urok może nie mieć znajomości innych sztuk czarodziejskich. Urokowi podlega wszystko, a więc istoty żyjące, przedmioty martwe, a także ludzkie czynności. Do leczenia „urzeczonego“ osobnika używa lud polski zwłaszcza dwu sposobów, a mianowicie: obmywania wodą, w której gaszono żarzące węgle, i wycieranie nadołkiem koszuli, przyczem ten drugi sposób przeważa na Mazowszu, a zresztą w Polsce leczy się urok przez obmywanie wodą, do której wrzuca się węgiel (i chleb).
Zabiegi lecznicze wykonywują we wsi specjalni lekarze wiejscy. Zwykle są oni w podeszłym wieku, a zawód ten jest dziedziczny. Wśród tych ludowych lekarzy szczególnie często występuje kobieta, t. zw. „baba“ lub „mądra“, która umie przyrządzać maści, plastry, napoje, herbatki, kąpiele i nakadzanie. Obok niej pojawia się też często znachor lub wróż, który jest specjalistą chorób wewnętrznych. Głównym jego lekiem jest oliwa, rozrobiona z różnemi tłuszczami i ziołami, na różne maście i plastry. Mamy wreszcie owczarza, który
prócz leczenia ogólnego spełnia rolę chirurga. Każde uszkodzenie ciała sprowadza on do zwichnienia i złamania, więc przedewszystkiem naciąga uszkodzone członki, następnie umieszcza je w t. zw. „łubkach“, a wreszcie pokrywa grubą warstwą plastra lub maści żywokostowej. Do tej kategorji zalicza się też ludowy dentysta, którym jest przeważnie kowal, a przyrządem, służącym do wyrywania zębów, bywa stary, zardzewiały klucz lub stare obcążki. Czemś odrębnem jest u ludu zażegnywacz i zaklinacz, specjalista do wszystkich chorób, a nawet do wykrywania złodzieja.
Literatura: Udziela M. Medycyna i przesądy lecznicze ludu polskiego. Warszawa 1891. — Barthel de Weydenthal M. Uroczne oczy. Lwów 1922.
Lekarze ludowi posiadają bardzo często znacznie szerszy program działania, t. j. bywają właściwie czarownikami i czarownicami. Słowianie już w zamierzchłej przeszłości mają swych czarowników, prawdopodobnie szczególnie wśród Neurów było ich wielu. Później źródła wspominają nieraz o różnych wołchwach i t. p. Kiedy średniowiecze tak niezwykle powiększyło ilość różnych złych duchów i ich sług, czarownic i czarowników, — trafiło to u nas już na grunt odpowiednio przygotowany. Dlatego lud polski posiada wiele wierzeń na temat bab, ciot, guślnic i wiedźm, t. j. niewiast wiejskich, które tak łatwo ulegają wpływowi djabła. Podobnie, jak niegdyś, tak i dzisiaj wieś opowiada o czarownicach przeróżne historje, a więc, że spotykają się z djabłami na Łysej Górze (którą jest każda góra, opanowana przez silę nieczystą), że lecą tam one na ożogach, miotłach lub cioskach i t. p. Przed wyprawą na górę nacierają się maścią, sporządzoną z tłuszczu, wysmażonego z dziecka, z gałązek topolowych i sadzy, czasem z węża, jaszczurki i żabiego skrzeku. Przybywszy na umówione miejsce, tańcują tam z djabłami, przy djabelskiej muzyce. Taka czarownica, zaprzedana djabłu, wykonywa sobie na pożytek, a drugim na szkodę, różne czary mleczne, myśliwskie, lecznicze, meteorologiczne i t. d. Do tych czarów używa ona chętnie
poświęcanych przedmiotów. Szczególnie wiele psot wyprawiają czarownice w wigilję św. Łucji, dlatego gospodynie okadzają wtedy bydło święconemi ziołami i woskiem, by czary nie miały mocy. Nieraz wiedźmy nawet ludzi przemieniają w konie i jadą na nich na miejsce schadzki z djabłami. Czarownice można rozpoznać, gdy się w wieczór przed rezurekcją stanie pod kościołem i patrzy przez sękową dziurę w desce trumiennej. Wśród różnych sztuczek czarodziejskich, o jednej zwłaszcza opowiada lud bardzo często, a mianowicie o osobliwem dojeniu mleka przez czarownicę. Już w „Rozmowach polskich“ Wita
Korczewskiego (z XVI w.) występuje baba, która wylicza cały rejestr swych grzechów czarodziejskich, między niemi zaś wspomina także o dojeniu mleka z dzwonu w wilję św. Jana. Później mamy w dawnej poezji polskiej liczne wzmianki o tym przesądzie. Lud opowiada dzisiaj zwykle o tem taką historję: Czarownice wychodzą w Wielki Piątek na pole i zbierają do płachty rosę, mówiąc: „Zbieram pożytek, ale nie wszytek“; raz jeden parobek podpatrzył taką scenę, wziął uzdę, wlókł ją po trawie, mówiąc: „A ja niestatek, zbieram ostatek“, poczem powrócił do domu, powiesił uzdę w sieni na kołek, a wtedy naciekło mu z niej wiele mleka.
Wogóle możemy zauważyć, że wszystkie te czary, o które niegdyś oskarżano nasze czarownice, przypisuje lud do dzisiaj rozmaitego rodzaju „ciotom“. Dawne akty sądowe świadczą, że wiara w czarownice była ongiś w Polsce powszechna i wywoływała ostrą reakcję władz sądowych, podobnie jak na Zachodzie. Da się tu zauważyć pewien rys charakterystyczny, mianowicie, że procesów o czary było znacznie więcej w Polsce zachodniej, zwłaszcza w Wielkopolsce i na Pomorzu, aniżeli w innych ziemiach Rzptej.
W Polsce były jednak nietylko czarownice; nie brakło również czarowników różnego rodzaju, t. zw. mataczów, wróżków, guślarzy i czarnoksiężników. Mówią nam o tem często dawne kazania, akty kapituł i konsystorzy oraz zapiski sądów duchownych. Wśród tej licznej rzeszy wyróżnia się mistrz Twardowski. Postać ta jest zupełnie do pomyślenia na tle licznych dawnych alchemików, jak Sędziwój i Łaski, oraz astrologów, jak Biernat z Krakowa, Jan Brożek i i.; mamy zresztą wyraźne wzmianki o tym czarnoksiężniku już u Ł. Górnickiego,
Andrzeja Morsztyna i i. Między innemi opowiadaniami krąży
też relacja, że przed królem Zygmuntem Augustem wywołał
ducha Barbary (ryc. 60). Postać ta wywarła też silne wrażenie na wyobraźnię ludu krakowskiego i bydgoskiego, który otoczył Twardowskiego wielką ilością podań, będących zresztą mieszaniną różnych innych wątków. Lud nasz powtarza nadto
wiele innych opowiadań o czarnoksiężnikach, przyczem zwraca zawsze szczególną uwagę t. zw. czarnoksięska księga, z której mistrz każdy czerpie swą potęgę. Wątek ten jest zrozumiały przy lęku, jaki objawia chłop analfabeta wobec książki. Była bowiem ta książka niegdyś stałym atrybutem nietylko uczonych, ale i szarlatanów, którzy, wyuczywszy się paru sztuczek, nieraz wykorzystywali chłopską naiwność. Na ten temat lud
opowiada wiele doskonałych anegdot.
Literatura: Berwiński R. Studja o literaturze ludowej. Poznań 1854. — Tuwim J. Czary i czarty polskie. Warszawa 1924.
Ludowi polskiemu nie brak zdolności narracyjnych, które wyraziły się w niezwykle licznych opowieściach. Opowieści ludowe możemy podzielić na sześć grup, a mianowicie: 1. Mity. 2. Podania. 3. Baśnie. 4. Bajki. 5. Facecje. 6. Legendy. Mit jest to opowieść o bogach lub taka, gdzie przynajmniej jedna z występujących postaci jest bogiem. Powstaje również mit wtedy, gdy różne zjawiska przyrody bywają pojmowane jako działanie jakiejś wyższej boskiej istoty. Podanie jest związane z pewną ściśle określoną osobą lub też z pewną lokalną tradycją historyczną; wogóle ma pewien charakter rzeczywistości,
gdyż przedstawia zawsze swą treść jako coś, co się istotnie zdarzyło w zamierzchłej przeszłości. Baśń natomiast jest opowieścią o charakterze wybitnie fantastycznym, nie ma żadnego związku ani z pewną określoną osobą, ani z religją, ani z miejscem, a jest jakby ponad czasem i przestrzenią. Bajka jest to
opowiadanie o zwierzętach z zakończeniem moralno-dydaktycznem, albo przypowieść podająca pewne ogólne fakty i prawdy. Facecją zowie się krótka humorystyczna przypowiastka. Legendą wreszcie nazywamy opowieść o charakterze apokryficznym lub
zaczerpniętą względnie osnutą na tle żywotów świętych.
Mity dawne właściwie nie zachowały się u naszego ludu, a słabe ich echa mamy w powieściach na temat walki djabła z Bogiem oraz w różnych podaniach kosmologicznych. Przybrały one przeważnie już formę podań.
Podania ludu polskiego mają dwa typy: podania wędrowne, t. zn. takie, które na różnych miejscach bywają opowiadane, oraz podania lokalne, t. j. przywiązane do pewnych specjalnych miejscowości, gór, pól i t. d. W dziale podań wędrownych szczególnie rozpowszechnione są opowieści o postaciach demonicznych. Zna więc lud polski podania o duszach i duchach, o walkach duchów, o duchach skrytych w górach, o strachach w kształtach zwierzęcych i ludzkiej postaci; prócz tego krążą liczne opowiadania o widziadłach, duchach stukających, błędnych ognikach i zmorach. Następnie tworzy lud opowieści na temat duchów domowych, powietrznych i podziemnych, leśnych, polnych i wodnych. Wogóle wszystkie postaci demoniczne, w jakie lud nasz wierzy, a więc djabły, upiory, wampiry, wilkołaki i t. d. są częstym przedmiotem polskich podań. Nierzadko występują też smoki, olbrzymy, karły. Wreszcie bardzo
charakterystyczne są opowieści na temat czarownic, czarnoksiężników, uczniów czarnoksięskich i różnych przez nich dokonywanych sztuczek czarodziejskich. Nie brak w tej skarbnicy podania o zakopanych lub zaklętych skarbach oraz o zatopionych dzwonach. Osobno wymienić należy podania historyczne, ale pozostało w nich właściwie mało śladów dawnych wydarzeń. Bardzo wybitni mężowie i bohaterowie małe wywierają wrażenie na wyobraźnię ludową. Wiadomo, że o Napoleonie tylko tyle lud nasz zapamiętał, że był na rany niewrażliwy i miał przy sobie małego duszka czerwonego, który spełniał rolę ochronną. Ciekawe, że u nas np. na Podhalu opowiada znów lud o „orlątku“ (ks. Reichstadtu). Wogóle zaś wybitniejsze postaci nie umierają, ale przebywają w górach i śpią, czekając na właściwy moment, by wyjść na świat i działać. Zresztą dzieje niewiele pozostawiają śladów w wyobraźni ludowej, a większą popularnością cieszą się w ludowem podaniu wybitni zbójcy, aniżeli poważane postacie historyczne.
Przetrwała jednak tradycja wielkich wojen, zwłaszcza z Turkami lub Szwedami, a w związku z temi wojnami opowiada lud o Janie Sobieskim, zwłaszcza o tem, jak raz z chłopką tańcował na chłopskiem weselu.
Ciekawe są opowieści z zarania dziejów polskich, szczególnie o Wandzie i Krakusie. Opowieść o smoku, którego zabił Krakus, rozszerzyła się po całej Polsce, a jest to zupełnie zrozumiałe, gdyż poza tem mamy bardzo wiele innych opowieści polskich o smokach, strzegących księżniczek, lub o pięknych królewiczach, zaklętych w smoka. Także
wątki podania o Wandzie znajdujemy często w Polsce, zwłaszcza na Podhalu i u Lasowiaków, ale w innem zastosowaniu. Istnieją podania o wodnicach, a pokrewne wątki dadzą się odnaleźć w tatrzańskiem podaniu o Morskiem Oku; podań tych musiało być bardzo wiele, a miały one z pewnością charakter rodowy, który występuje też w podaniach o Krakusie i o Wandzie, a jeszcze wyraźniej w relacjach o Popielu i Piaście.
Prócz tych podań, o charakterze więcej ogólnym, zna lud nasz wiele podań lokalnych. Mamy więc najpierw wiele ludowych wyjaśnień powstania nazw pewnych miejscowości. Podania objaśniają założenie Bydgoszczy, Gniezna i wszystkich prawie ważniejszych na naszej ziemi miejscowości. Prócz tego lud nie rozumie często wspaniałych budowli i mostów, znajdujących się w pobliżu i przypisuje powstanie ich siłom nieczystym. Tak np. djabli przynieśli ze Śląska pod Poznań całą górę i wogóle bardzo wiele głazów narzutowych ma u nas miano djabelskich kamieni. Również szczyty górskie, przypominające swemi kształtami mnicha lub zakonnicę, wywołują odpowiednie powieści. Wreszcie ślady stóp ludzkich lub końskich kopyt, zauważone w kamieniu, są również tematem przeróżnych opowieści. Szczególnie tam, gdzie skały zbliżają się nieco do siebie, powstają podania o dziwnych skokach, jak np. skok Janosika w Pieninach. Także i kopalnie otacza lud oddawna różnemi przesądami i zarówno odkrycia ich, jak zaniku, nie umie sobie naturalnie wytłumaczyć, ale jedynie przez wmieszanie się w to pewnych wyższych sił.
Odrębny typ przedstawiają baśnie ludowe. Owe fantastyczne opowieści zawierają u nas, prócz naiwnych zupełnie i pierwotnych wątków, także pewne pierwiastki jakby nowelistyczne. Taką charakterystyczną baśnią jest baśń o Szklannej Górze, na którą po licznych przygodach wdziera się bohater i oswobadza więzioną tam przez czarodzieja królewnę; jest to jakby wyprawa w zaświaty, które tak często występują w naszych baśniach, np. w powiastkach o bohaterach „bez trwogi“, którzy śmiało wdzierają się do zaczarowanych zamków, pełnych upiorów. W takich pałacach są zwykle u wejścia żelazne wiatraki, nie przepuszczające nikogo, koła w ciągłym obrocie i nagle zapadające się drzwi. Wreszcie bohater bardzo często pije wodę, która daje mu niezwykłą moc, czyli, t. zw. wodę żywą, o cudownych własnościach. Liczne są dalej baśnie na temat miłości istoty nadziemskiej ku ziemskiej (motyw Erosa[1] i Psyche, także Meluzyny). Wpływy klasyczne zaznaczają się wyraźnie w innych baśniach, np. pod Myślenicami opowiada lud o duszach pokutujących, a więc o chłopie, co się kąpie po same gardło w wodzie, a wody się napić nie może, przechodzi więc znane męki Tantala; lub znów chłopi toczą napróżno drzewo pod wielką górę, a co wytoczą, spada ono znów zpowrotem, czyli wykonywują pracę Syzyfa. Mamy też liczne opowieści typu Edypowego, motywy z opowiadań o królu Jowinjanie i o cesarzu Domicjanie. Wszystkie te baśnie pochodzą z różnych średniowiecznych zbiorów, opowiadań i przykładów, zwłaszcza ze zbioru p. t. Gesta Romanorum, powstałego w XIII w., a znanego i nieraz wydawanego w polskim przekładzie w XVI, XVII i XVIII w. p. t. Historje rzymskie.
Prócz tych baśni o charakterze zupełnie nowelistycznym mamy też takie, które zawierają więcej rysów pierwotnych. W naszych baśniach o Tomku Paluchu spotykamy przykłady ludożerstwa. W baśniach o smoku, czy o innym olbrzymim potworze, występuje nieraz wątek składania ofiar z ludzi. Wreszcie, odpowiednio do form prawnych niektórych ludów, królem zostaje najmłodszy syn, a żonę się porywa.
W sposób pierwotny zaznacza się pojmowanie duszy i śmierci. Śmierć to jedynie przemiana w roślinę, zwierzę lub inny jakiś przedmiot. Prawie zawsze jest ona wynikiem zaczarowania, z którego mogą nastąpić wyzwoliny.
Bohaterów baśni znamionują pewne charakterystyczne cechy, a więc czasem wielka odwaga, czasem spryt i przezorność, ale w wielu baśniach główny bohater zwycięża właśnie przez swą głupotę. To uprzywilejowanie głupoty zaznacza się ze szczególną wyrazistością w powstałej później literaturze sowizdrzalskiej. Wreszcie, nietylko bohaterzy, ale i same sytuacje mają rysy bardzo wyraźnie baśniowe, jak przeróżne sposoby spełnienia się wszystkich zamyśleń i pragnień, przez owe cudowne pierścienie, piszczałki, kije samobije, worki lub torby samochwyty, stoliczki nakrywające się jedzeniem, kury i wogóle różne zwierzęta złotodajne. Do tych atrybutów baśniowych należą też cudowne płaszcze, konie, buty siedmiomilowe lub obuwie i czapki skrzydlate, oraz czapki-niewidki, robiące człowieka zupełnie niewidzialnym.
Nieraz grozi bohaterowi niebezpieczeństwo nie do zwalczenia, ze strony wyższej istoty, jak w baśni o żelaznym wilku. Wogóle te wyższe siły występują często w formie zwierzęcej, np. w „Żar-ptaku“, który żyje dziesiątki tysięcy lat, ma skrzydła tęczowe, brylantowy czub na głowie, złocisto-szkarłatne upierzenie, ogon złoty, a pierś srebrzystą. Podobnem zwierzęciem baśniowem jest wąż morski i powietrzny, ptak-gryf, olbrzymie zwierzę, którego używają bohaterowie jako statku
powietrznego, przenoszącego ich w odległe strony. Baśniowem stworzeniem jest również jednorożec, którego jednak nasza baśń zawdzięcza symbolice średniowiecznej. Zwierzęta odgrywają w baśniach wielką rolę, bo człowiek pierwotny żyje z całym światem zwierzęcym w ścisłej łączności, zarówno ze zwierzętami leśnemi i polnemi, jako myśliwy, jak też ze zwierzętami domowemi, bo jest ich hodowcą. Wogóle zaś stosunki w świecie zwierzęcym przedstawia sobie lud nasz zupełnie analogicznie do ludzkich stosunków, ze wszystkie mi ich wadami i zaletami.
Od baśni zwierzęcej bardzo łatwe jest już przejście do bajki. Bajką nazywa się opowieść, która zapomocą zwierząt wyraża rzeczy ludzkie, zawiera tendencję satyryczną i morał końcowy. Tak się określa bajkę w literaturze. Bajką w znaczeniu etnograficznem można zaś nazwać nietylko opowieść o zwierzętach, które odgrywają tu główną, a nie drugorzędną rolę, lecz także przypowieść, podającą pewne ogólne fakty i prawdy. Do
tego działu można zaliczyć stare opowieści o chytrości lisa i jego walce z wilkiem, znane dobrze i na naszem terytorjum, a które, jak wiadomo, były podstawą Roman de Renart czy Reinecke-Fuchs. Wreszcie charakterystyczną bajką, również u nas bardzo
rozpowszechnioną, jest opowieść o wędrujących zwierzętach, które razem sprzymierzają się przeciw silniejszym i mocniejszym istotom.
Takie opowiastki zawierają w sobie wiele rysów humorystycznych i w ten sposób łączą się już z osobną grupą opowieści ludowych, krótkich anegdot, które możnaby nazwać facecjami ludowemi. Lud nasz zawdzięcza je licznym średniowiecznym przypowiastkom oraz różnym popularnym książkom ludowym, zwłaszcza literaturze sowizdrzalskiej i zbiorom staropolskich uciesznych przypowieści. Oczywiście, nie brak tu licznych własnych rodzimych konceptów.
Wreszcie mamy liczne ludowe legendy o Matce Boskiej, Panu Jezusie i świętych. Szczególną miłością otacza lud postać N. P. Marji i starannie przestrzega Jej świąt. Zowie Ją lud Łaskawą i na temat Jej dobroci opowiada przeróżne legendy, które zgadzają się z ich przypuszczalnemi wzorami zachodnio-europejskiemi. Wedle legend romańskich i naszych, Matka Boska jest pełna miłosierdzia. Nasz lud opowiada, że N. Panna schodzi często do czyśćca, a zdjęta litością, ile tylko może unieść, tyle nabiera w oburącz duszyczek, okrywa je modrym, gwiaździstym Swym płaszczem i unosi do nieba. W legendach wschod-niosłowiańskich Bogarodzica jest zupełnie odmienna, więcej bizantyńska; cieszy ją np. przyrzeczenie świętych, że wyproszą u Boga klucze od niebios, i zamknąwszy je, skażą świat na zatracenie. Opowieści o litościwych czynach M. Boskiej zna lud nasz bardzo wiele, a do rozkrzewienia tych opowieści
przyczyniły się sławne klasztory z cudownemi obrazami, jak Częstochowa, Berdyczów i t. d. Równie wiele legend opowiada nasz lud o wędrówkach Pana Jezusa po ziemi i różnych Jego cudach. W opowieściach tych Panu Jezusowi towarzyszy jeszcze św. Piotr, czasem św. Paweł i na tem tle powstają niekiedy nawet dowcipne opowiadania. Rozmaite gatunki dobrych zwierząt i roślin uważa lud za stworzone przez Pana Jezusa, a czart, nieudolnie naśladujący Boga, stwarza wtedy gatunki roślin złe lub brzydkie. Nawet powstanie Tatr łączy się z Panem Jezusem, który stworzył te potężne góry przez przemianę w kamienie wojsk, zuchwale napadających na Syna Bożego. A gdy, idąc potem przez te skały, zranił się Pan Jezus o te kamienie, zakazał im róść już więcej i pokrył je zielenią; ten
zaś kamień, w który się Chrystus uderzył, do dziś zwie się Czerwony Wirch. Lud nasz znał też legendę o żydzie — Wiecznym Tułaczu, gdyż krąży ona jeszcze w okolicach Łyskowa na Litwie. Wedle tej legendy, gdy Pan Jezus niósł krzyż na Kalwarję, zmęczył się i oparł się o dom jednego żyda. Żyd ów odpędził Go, drwiąc, że mu dom zawali, i kazał Mu iść dalej. Pan Jezus przeklął okrutnika, mówiąc, że będzie chodził bezustanku do skończenia świata; „tak ten żyd odtąd wciąż
chodzi i już dwa razy dokoła świat przeszedł“.
Także rozmaite zajęcia rolnicze i gospodarcze objaśnia lud zapomocą legend i przypisuje wyższym istotom zesłanie sierpa, pługa, wyuczenie ludzi tkactwa i t. d. Znacznie mniej legend opowiada się o świętych, choć i tych nie braknie. Mamy więc lokalne legendy o św. Janie Kantym, św. Stanisławie Szczepanowskim, bł. Janie z Dukli i jego cudownej pomocy w bitwie chocimskiej, o św. Jędrzeju Żórawku, pustelniku i w. i. W okolicy Krakowa opowiada lud o św. Janie Kantym i wywodzi od niego powstanie źródła pod górą, zwaną Biedziną (między Krowodrzą a Tyńcem). Przybył tu bowiem raz ów święty z Krakowa, a gdy spragniony u stóp tej góry począł się modlić i „biedzić“, wytrysło cudowne źródło, aby go
pokrzepić. Od tego czasu góra nazywa się Biedziną. Bardzo popularna jest też legenda o św. Janie Kantym, jak to biednej dziewczynie stłuczony dzbanek z mlekiem do pierwotnego stanu przywrócił.
Wogóle kult świętych i legendy, z niemi związane, są różne, zależnie od terytorjum. W Płockiem i Płońskiem bardzo wiele opowiadają o św. Agacie, patronce od ognia. Św. Antoni Padewski cieszy się szczególnem zaufaniem ludu w Kaliskiem i Płockiem, zwłaszcza w okolicy Ratowa, niedaleko Radzanowa, gdzie słynie cudowny obraz świętego Antoniego. Wedle legend tamtejszego ludu, święty w czasach rosyjskich pomagał nawet przy poborze wojskowym, stanął raz w postaci pewnego młodzieńca do losowania i uwolnił go od utrapień służby we wrogich szeregach. Nawet żydzi tamtejsi udają się do zakonników z ofiarą na mszę do św. Antoniego, np. o zwrot straconego mienia. Wielką czcią cieszy się też św. Mikołaj, jako ochraniający przed wilkami. Wedle ludowych legend, widywano w czasie zimy św. Mikołaja, jadącego na wilku, albo też przedzierzgniętego w wilka, siwego jak gołąbek, a siedzącego przy drodze przed gromadą wilków. Wtedy żaden wilk nie mógł zrobić szkody, bo im św. Mikołaj paszczy nie pozwolił otworzyć. Wielkie zachowanie u ludu naszego ma również św. Walenty, pomocny w padaczce; np. w Płockiem ofiarują dotkniętych tą chorobą do obrazu cudownego św. Walentego w Łęgu, w pow. płockim. Patronką górnikówi flisaków jest święta Barbara, do której modlą się w chwilach niebezpieczeństwa i proszą ją o śmierć szczęśliwą; nasi flisacy opowiadają bardzo wiele legend o cudownem wyratowaniu od śmierci przez św. Barbarę. Na Pomorzu krążą legendy o św. Ottonie, a ponieważ — wedle miejscowych opowieści — odbył się pierwszy chrzest pogańskich Pomorzan w dzisiejszej miejscowości Pierzyce, u zdroju, otoczonego rozłożystemi lipami — więc do dzisiaj jeszcze zowią go Studzienką św. Ottona, a woda, z niej czerpana, ma siłę uzdrawiającą. Wreszcie w Krakowskiem jest św. Jacek Odrowąż bohaterem bardzo licznych legend. Opowiada o nim lud, że pod Wyszogrodem nad Wisłą, na płaszczu swym, jak na łodzi, wraz z trzema zakonnikami przez rzekę przepłynął. We wsi Kościelcu zboże, zbite przez grad, cudownie ożywił. W Sandomierzu wysokie, stare lipy przy kościele św. Jakóba posadził przed wiekami własną swoją ręką; w Sandomierskiem nazywa lud włoskie orzechy „jackami“, dlatego, że ten owoc z włoskiej ziemi przywiózł tu i zasadził św. Jacek. Na Śląsku znów, gdy św. Jacek uciekał raz przed jakąś pogonią, rozsypał mu się różaniec, a paciorki wpadły do strumienia; to też w potokach znajdują tu ludzie czasem kamyczki dziurkowate, które nazywają paciorkami św. Jacka.
Legend jest u nas wogóle bardzo wiele, otaczają one niemal każdy kościół i każdy klasztor, zwłaszcza z cudownym obrazem. Legendy te powstały przeważnie na tle literatury apokryficznej oraz kronik kościelnych i klasztornych.
Polska pieśń ludowa jest bardzo bogata, a teksty, zapisane dotąd i wydane, idą w dziesiątki tysięcy. W tym ogromnym materjale możemy wyróżnić pewne grupy. Przedewszystkiem można podzielić nasze pieśni na: 1. obrzędowe, 2. powszechne. Pieśni obrzędowe przywiązane są do pewnego specjalnego miejsca, czasu i osób, tak jak sam obrzęd, w czasie którego bywają śpiewane. Wśród pieśni obrzędowych dadzą się ustalić dwie podgrupy, a mianowicie: a) pieśni rodzinne, b) pieśni obrzędowe doroczne. Pieśni rodzinne dzielą się znów na pieśni: a) przy chrzcinach, b) weselne, c) pogrzebowe.
Pieśni chrzcinowe, śpiewane dzisiaj, nie przedstawiają już ciekawych rysów. Zwykle są to jedynie krótkie urywkowe piosnki żartobliwe, które śpiewają kobiety, schodzące się z wódką przy łóżku matki. Niegdyś, zwłaszcza przy postrzyżynach, miały one zapewne odmienną formę, ale w tej postaci nie przechowały się do naszych czasów.
Pieśń znajduje zastosowanie szczególnie w obrzędach weselnych. Wesela bowiem odbywają się w kole rodzinnem
przez kilka dni, właściwie bez udziału księdza, to też tradycja obrzędu weselnego stosunkowo wiernie przetrwała. Pieśni towarzyszą całemu obrzędowi, zwłaszcza zaś liczne są w momentach bardziej uroczystych, a więc przy pieczeniu i zdobieniu kołacza (korowaja), w czasie dziewiczego wieczora, przy wiciu wianków i strojeniu rózgi weselnej. Jedna z pieśni, wówczas śpiewanych, jest szczególnie stara, a mianowicie pieśń o jabłoneczce, powszechna na ziemiach polskich, najczęściej na Mazowszu i w Wielkopolsce. Dawną obrzędową pieśnią jest także piosenka, śpiewana przy wysypaniu na stół ruty, przeznaczonej do wicia wianków: „Rozsypała Kasieńka drobną ruteńkę po
stole, Ej po stole, po cisowym“ i t. d.
W innych pieśniach wspomina się zmarłych rodziców, o ile któraś ze stron, biorących ślub, jest już osierocona. Wiele
pieśni śpiewa się przy rozplecinach, obcinaniu włosów, także przy wyjeździe do ślubu. W chwili błogosławieństwa śpiewają
piosenkę, zwłaszcza sierocie, wzywając zmarłych rodziców, by przyszli błogosławić z grobu:
Poznać sierotę, poznać,
bo ojca, matki nie widać
Powstańże, matusiu, z grobu,
błogosław córce do ślubu.
A jakże ja mam z grobu wstać,
Kiedy mnie na świat nie widać?
Sąć to tam matki na świecie,
Pobłogosławią sierocie.
Przy wyjeździe śpiewa znów panna młoda wiele pożegnalnych pieśni, niektóre bardzo rzewne, jak:
Zostańcie z Bogiem te matczyne progi,
już tu nie posianą nigdy moje nogi.
do klusek, do mięsa i wogóle do wszystkich potraw, jakie się kolejno podaje; zwłaszcza liczne są przyśpiewki przy dzieleniu kołacza.
Po uczcie weselnej, przy bardzo ważnym obrzędzie oczepin, śpiewa się starą pieśń obrzędową o chmielu. Pieśni towarzyszą też chwili wianowania, pląsom po oczepinach i trwają aż do odprowadzenia państwa młodych na spoczynek. Nazajutrz
śpiewa drużyna weselna państwu młodym „na dzieńdobry“, a szczególnie liczne śpiewki łączą się z chwilą przenosin panny młodej do domu pana młodego; także obfity jest program na t. zw. „poprawinach“, odbywanych w tydzień po ślubie. We
wszystkich pieśniach weselnych zachowało się bardzo wiele starych rysów obyczajowych i dawnych wierzeń.
Niegdyś musiały też istnieć pieśni pogrzebowe. Dziś zupełnie one zaginęły, gdyż wyparły je pieśni kościelne, jarmarczne lub dziadowskie. Niektóre z tych pieśni kościelnych są bardzo
stare, jak pieśń o duszy błądzącej, powszechna zwłaszcza w Małopolsce, która opiera się na znanych średniowiecznych
poematach, jak „Skarga umierającego“ i i. Pieśni śpiewa się zarówno w czasie czuwania przy zwłokach, jak i w czasie pochodu żałobnego, a wreszcie przy stypie. Wtedy słyszy się też pieśni satyryczne o Maćku: „Umarł Maciek, umarł, już leży na desce. Gdyby mu zagrali, podskoczyłby jeszcze“, lub: „Gdybyś kumie nie pijał gorzałki Z anyżem, toby dzisiaj po ciebie — nie wyszedł ksiądz z krzyżem.“ W Sandomierskiem śpiewają wówczas charakterystyczną piosnkę: „Wszystkie gospodynie wyganiają świnie, ino moja Kasia śpi.“
Z pieśni obrzędowych dorocznych zasługują przedewszystkiem na uwagę pieśni kolędowe, śpiewane w czasie Godów, i to zarówno kolędy religijne, będące przeważnie utworami uczonemi, powstałemi już w XV w., a zwłaszcza w XVI i XVII w.,
jako też kolędy, które wykazują pewne cechy bardziej pierwotne, jak np. kolęda o „złotym kielichu“, śpiewana w Bronowicach pod Krakowem. Niektóre zachowały się w ułamkach, i to nie jako utwory samodzielne, lecz jako partje chórowe w ludowych widowiskach polskich, zwykle w jednej zwrotce, kończącej szopkę czy Herodowe przedstawienie. W tych właśnie widowiskach należy szukać źródeł kolęd dialogowanych, t. zw. pastorałek i wogóle pieśni na Boże Narodzenie o pewnym silnym pierwiastku dramatycznym. Kolędy takie nie są niczem innem, jak tylko resztkami dawnego religijnego dramatu. Zauważyć to można wyraźnie w kolędach: „Ach biada, biada mnie Herodowi...“ lub „A śpis Bartek? Symek? Wojtek?“...
Liczne pieśni obrzędowe posiada też okres zapustny. Takie śpiewy znamy przy chodzeniu z turem, a również przy
„podkoziołku“, obchodzonym w Wielkopolsce w ostatni mięsopustny wtorek. W dzień ten w Krakowskiem wynosi się o północy resztki wieczerzy, a podaje przytem żur i śpiewa pieśń o „panu Żurowskim“. Także przy ciągnieniu kloca występują śpiewki. Zespoliły się tu oczywiście różne wpływy. „Podkoziołek“ jest bardzo stary, ale pieśni o żurze są pochodzenia szlacheckiego. Z uczonych źródeł pochodzą także „gregorjanki“,
śpiewane w dn. 12 marca, a dziś znane u nas w Polsce jako szkolne śpiewki i recytacje. „Gregorjanki“ śpiewa czasem lud
nawet w drugi dzień świąt Wielkanocnych, choć właściwie śpiewa się wówczas już pieśni o Zmartwychwstaniu Pańskiem;
pieśni te wyszły z dawnych pieśni kościelnych, a obecnie są w powszechnem użyciu, zwłaszcza owa w XV w. powstała:
„Wesoły nam dziś dzień nastał.“
Prócz tych pieśni o charakterze kościelnym, mamy też dawne pieśni obrzędowe, związane z obrzędami jak: dyngus, kogutek, konopielka i t. d. W tym czasie obchodzi się wśród śpiewów obrzędy wiosenne, jak wynoszenie i topienie śmierci oraz wnoszenie wiosny, które bywa u nas święcone także odrębnie pod nazwą maika, gaika lub nowego latka.
Na Mazowszu chodzi się z „królewną“ przy śpiewie: „Gdzie królewna chodzi, tam pszeniczka rodzi.“ Wiosenne obrzędy dochodzą do szczególnego wzmożenia w okresie letniego przesilenia, w wilję św. Jana. Zwykle w wieczór, poprzedzający św. Jana Chrzciciela, dziewczęta puszczają swoje wianki na rzekę, a przytem śpiewają dawną pieśń o „lipeńce“. Przy sobótce,
święconej w noc świętojańską lub w wigilję Zielonych Świątek, śpiewa się szczególnie starą pieśń: „O Janie, Janie, Janie zielony...“ Wreszcie olbrzymia ilość pieśni występuje w okresie dożynek, zwykle z owym starym refrenem: „Plon niesiemy, plon.“ Oczywiście, odpowiednio do tego, jak się zmieniały same obrzędy i przechodziły raczej w zabawę, — także i pieśni straciły charakter obrzędowy i przybrały formę krótkich improwizacyj.
W przeciwstawieniu do pieśni obrzędowych mamy pieśni powszechne, które odznaczają się tem, że mogą być śpiewane przez kogokolwiek, gdziekolwiek i kiedykolwiek.
Wśród tych pieśni spotykamy przedewszystkiem dumy, oparte na motywach balladowych i powieściowych, przeważnie tragicznych. Pieśni te przyszły do nas przeważnie z zachodniej Europy, za pośrednictwem wędrownych pieśniarzy. W związku z pieśnią zach.-europejską pozostają pieśni nasze z motywem
„Króla Leara“, zaczynające się od słów: „Miał jeden ojciec trzy córki.“ Następnie mamy i u nas pieśni z motywem rycerza Sinobrodego, który zabijał swe kochanki. Jedne z nich zaczynają się od słów: „A był ci to taki, co po świecie chodził“; inne, bardziej powszechne w całej Polsce, to piosnki, zaczynające się od słów: „Jasio konie poił, Kasia wodę brała...“
Wreszcie cały cykl pieśni zawiera temat powrotu męża lub kochanka po długich latach nieobecności. Różne są ich odmiany: a) powracający zastaje ukochaną w trumnie (pieśń: „Służył Jasio u pana, za wielkiego dworzana“); b) kochanek
zastaje ukochaną zamężną („A ty ptaszku, krogulaszku, wysoko latasz“); c) żona lub narzeczona idzie dopiero do ślubu z innym („Poślubił Jasio Zosieńkę, w dwunastym roku dzieweńkę“); d) żona czeka wiernie, a mąż w przebraniu wystawia ją na próbę, jak w pieśni: „Pani dwór buduje, żołnierz się dziwuje“; e) powracający zastaje żonę niewierną (Jechał starosta na krakowskie pola). W pieśniach tych bardzo często świekra odgrywa rolę złośliwą.
Wiele obcych pierwiastków zawiera też pieśń o Podolance (Na Podolu modry kamień, Podolanka siedzi na nim), zupełnie podobna do starej pieśni włoskiej "Donna Lombarda". Do pieśni, powstałych pod wpływem zachodnio-europejskim, należy również pieśń o rodzeństwie, które nieświadomie omal że nie popełnia kazirodztwa (Kasieńka w dole stojała, Czarne jagódki sadzała).
Pewne obce motywy zawiera pieśń o burmistrzance-dzieciobójczyni (A pod Krakowem na polu, wywija Jatek na koniu). Wreszcie mamy piosnki, powstałe z opowieści o siostrze zabójczyni, którą Słowacki rozsnuł do rozmiarów potężnego dramatu o „Balladynie“. Wątek ten powszechny jest w całej Europie a wedle badań węgierskiego etnografa S. Solymossyego dadzą się tu wyróżnić trzy typy: 1. Na grobie zamordowanego wyrasta roślina, a sporządzona z niej fujarka śpiewa i zdradza mordercę. Motyw ten występuje w Europie wschodn. i środkowej. 2. Zwierzę, pasące się na grobie zamordowanego, wygrzebuje trupią kość, a sporządzona z niej piszczałka gra i odsłania sprawcę. Wątek właściwy dla obszaru zach. i połudn. Europy. 3. Szczątki zabitej siostry znajduje śpiewak ludowy, a włosy jej, naciągnięte na harfę, wyśpiewują tragiczną tajemnicę. W tej formie występuje pieśń w Skandynawji i w W. Brytanji.
Wśród pieśni-dum o zakończeniu zwykle tragicznem mamy wątki przeważnie obce z pewnemi wyjątkami, np. pieśni
o „pani, co pana zabiła“, która stała się wzorem „Lilij“ Mickiewicza. Rodzima jest też prawdopodobnie pieśń o zemście braci
nad uwodzicielem ich siostry (A w Poznaniu w kamienicy, pili winko rzemieślnicy). Również z obcych źródeł pochodzi pieśń z motywem „Hero i Leandra“, o nieszczęśliwych kochankach, mieszkających na przeciwległych brzegach rzeki i ginących tragicznie (Śniło się Marysi na łóżku leżący, że jej Jasio utonął przez morze płynący). Mamy i motyw Amora i Psyche w oryginalnej pieśni o smoku: „Jeśli będziesz ślubowała, z tego morza będziesz wodę brała“. Pewne obce podstawy może mieć także pieśń o królu, krakowiance i kacie. Wreszcie z zachodniemi pieśniami łączy się pieśń o dziewczynie i przewoźniku (Nadobna dziewczyna przez las wędrowała, w kalinowym lesie nockę nocowała).
Prócz tych dum i ballad o charakterze tragicznym, śpiewa lud polski wielką ilość pieśni miłosnych i zalotnych. Wśród nich niektóre mają źródła szlacheckie, jak pieśń: „Wdzieję ja kontusz, wdzieję ja żupan i pas opaszę...“ Z różnych odmianek tej pieśni znana jest szczególnie zwrotka: „Ty pójdziesz górą, ty pójdziesz górą, a ja doliną“. Znacznie starszą i zawierającą
w sobie więcej ducha ludowego jest piosnka o dziewczynie, co wołki pogubiła. Mickiewicz wspomina o tej pieśni, pisząc „o tej dziewczynie, co tak grać lubiła, że przy śpiewaniu gąski pogubiła“. Natomiast ze źródeł literackich pochodzi pieśń o dziewczynie, której pan rozbił dzbanek. Mamy też pieśni w formie dialogu między chłopcem a dziewczyną, która stara się umknąć, przybierając coraz to nowe postacie (Choćbym ja jeździł we dnie i w nocy...); forma ta dialogowana jest bardzo stara a od powstania sycylijskiego „Contrasto“ Ciula dal Camo bardzo popularna. Echem średniowiecznej poezji jest też zapewne pieśń o zabranych kluczykach od „serdeczka“. Podobnie i piosnka o dziewczynie, której uciekł gołąbek, przyszła do nas z Włoch za pośrednictwem lutnistów włoskich.
Do cyklu pieśni miłosnych należą liczne piosnki, zawierające skargę dziewczyny, której rodzice nie chcą wydać zamąż. Śpiewa też lud nasz wesołe śpiewki o młynarzu Marcinie, o kocie w ostrogach lub piosenki o kusym Janie, o weselu ptaków lub pogrzebie komara, o czarnym baranie lub o koziołku i babuleńce. Pieśni te przeważnie są pochodzenia szlacheckiego, a przeszły do ludu i tutaj nieraz zupełnie zmieniły swą pierwotną formę.
Mamy wreszcie wielką grupę pieśni ironicznych, które wyśmiewają sąsiadów, zwłaszcza, Mazurów, Kujawianki, a także
Żydów.
W cyklu pieśni o doli sierocej, bardzo rzewnych i poetycznych, muza wiejska wznosi się na szczyty uczucia i formy. Wśród ludowych pieśni rodzinnych, których koloryt przeważnie ponury i odsłaniający bezwzględne nieraz stosunki, — wyróżniają się korzystnie kołysanki, pełne prostoty i naiwności, jak np.:
Lulajże mi, lulaj,
Czarne oczka stulaj;
Jak mi stulisz oczka,
Śpijże do północka.
Prócz pieśni dłuższych, z pewnym przeprowadzonym tematem, mamy wiele krótkich przyśpiewek do tańca, zwanych
zależnie od terytorjum krakowiakami, kujawiakami, mazurami lub wyrwasami.
Pewien odrębny charakter mają pieśni zawodowe, a wśród nich na szczególne wyróżnienie zasługują pieśni pasterskie. Pieśń pasterska rozwinęła się szczególnie tam, gdzie pasterze (jak np. na Podhalu) tworzą odrębny stan.
Flisacy mają również swoje pieśni, nieliczne wprawdzie, ale bardzo stare, o których już Klonowicz w swym „Flisie“ wspomina. Pieśni myśliwskie są prawie wszystkie pochodzenia szlacheckiego, jak np. pieśń o zajączku pod miedzą. Równie
stara jest pieśń dziś ludowa, a niegdyś szlachecka: „Pojedziemy na łów, na łów, towarzyszu mój“.
Nieliczne są pieśni zawodowe rzemieślników, częściej spotyka się satyryczne docinki pod ich adresem, zwłaszcza przeciw szewcom i krawcom.
Bardzo charakterystyczne są natomiast pieśni górników, szczególnie śląskich i olkuskich. Nie brak licznych pieśni więziennych i złodziejskich; z pomiędzy pieśni więziennych wyróżniają się pieśni więźniów politycznych z czasów powstań polskich.
Wreszcie pieśni żołnierskie stanowią wśród pieśni naszych grupę dość liczną i ciekawą. Jedną z najpiękniejszych jest tutaj pieśń „o żołnierzu-tułaczu“, rozpowszechniona na całym obszarze polskim. Niektóre zwrotki tej pieśni znane są już w w. XVI, ale początek powstał prawdopodobnie pod wpływem pieśni włoskiej i przywędrował do Polski z legjonami Dąbrowskiego.
Do ożywienia pieśni żołnierskich przyczyniła się ostatnia wojna, zwłaszcza cieszyły się popularnością: pieśń o rozmarynie i „Rozkwitają pęki białych róż.“ Naogół jednak pieśni te nie mają dzisiaj wyraźnego charakteru ludowego, ale przedstawiają raczej typ piosenki podmiejskiej, a nawet kupletu operetkowego.
Specjalną formę mają pieśni wędrownych dziadów, którzy na jarmarkach i odpustach śpiewają wierszowane legendy
o Matce Boskiej i świętych, zwłaszcza o św. Łukaszu i św. Mikołaju, a także wierszowane biadania nad nowemi czasami.
Dziady śpiewały też niegdyś żałosne pieśni o różnych wypadkach historycznych, jak o wzięciu Kamieńca przez Turków, o okrucieństwach szwedzkich lub odsieczy Wiednia. Śpiewają wreszcie dziady różne satyryczne poematy przeciw swemu stanowi, jak np. pieśń o królewnie, która się w dziadzie kochała.
Pieśń ludowa polska jest — jak widzimy z powyższych rozważań — bardzo bogata, a występują w niej różne pierwiastki. Pieśni obrzędowe są przeważnie stare; pieśni powszechne powstały zaś bardzo często pod wpływem literackim, a mianowicie średniowiecznych pieśni kościelnych, oraz późniejszych pieśni szlacheckich i erotyków XVII w. Później, przeniknęły do ludu nawet motywy dworskie z wieku
XVIII. Wraz z całą kulturą dostały się do naszych pieśni liczne wątki zachodnio-europejskie. Prócz tych wpływów ogólnych mamy do zanotowania wiele oddziaływań lokalnych, a więc wpływy słowackie na Podhalu, czeskie na Śląsku, niemieckie na Pomorzu, ruskie na kresach wschodnich, a tylko litewskie zupełnie nie działały, gdyż lud nasz mowy litewskiej nie rozumiał. Pieśń polska oddziałała wzajemnie na wszystkie sąsiednie terytorja słowiańskie, także na pieśń litewską, łotewską, a nawet niemiecką; tak np. nasza pieśń o ułanie na wedecie, a także piosnka o panu i sierocie — przeszły na terytorjum niemieckie.
Różne wpływy uczone, a nawet nieraz obce, zespoliły się więc w naszej pieśni w zupełnie rodzimą całość i dlatego pieśń ludowa wyraża bardzo dobrze stosunki etniczne, społeczne i religijne całego narodu.
Literatura: Bystroń J. S. Pieśni ludu polskiego. Kraków 1924. — Bystroń J. S. Polska pieśń ludowa. Kraków 1920. — Porębowicz E. Pieśni ludowe celtyckie, romańskie, germańskie. Lwów 1909.
Zagadki i przysłowia zawdzięczają swe powstanie przeważnie literaturze uczonej; źródła ich możnaby odnaleźć
w różnych średniowiecznych adagiach i proverbiach. Nadto w zbiorach bajek znachodziły się przysłowia, które utrzymały się potem u ludu. Wreszcie niektóre fragmenty pieśni ludowych zachowały się w formie przysłów. Przysłowie: „Kiedy cię całuję, trzy dni cukier w gębie czuję“ spotykamy już w „Sobótce“ Kochanowskiego, a później powtarza się ono w licznych pieśniach ludowych, skąd przeszło do przysłów. Z pieśni ludowych pochodzą także powiedzenia takie, jak: „Maciek zmar, leży na desce, a piłby jesce“, albo wyrażenie: „Taka to prawda, jak kamień pływa“. Lud tworzył też liczne własne przysłowia
i powiedzenia, które świadczą o jego bystrym zmyśle spostrzegawczym i znacznym rozsądku.
Bardzo obfity jest nadto dział zagadek, nader dowcipnie nieraz pomyślanych; w znacznej części są one również pochodzenia uczonego, szlacheckiego.
Na całym obszarze ziem polskich odprawia lud w czasie
niektórych świąt dramatyczne przedstawienia; zachowały się
one powszechnie do dzisiaj, zwłaszcza w okresie świąt Bożego
Narodzenia, jako „szopki“ i „Herody“. Widowiska te wprowadził w Polsce Kościół, podobnie jak i w innych krajach.
Wkońcu jednak owe kościelne misterja tak się zniekształciły, że zostały z kościołów i publicznych miejsc usunięte. Wówczas przeniosły się te widowiska do domów, szczególnie w miasteczkach, jak i do chat wieśniaczych, a zdane w ręce klechów, bursarzy, żaków i wiejskiej gawiedzi, straciły dawne znaczenie kościelnego obrzędu i zmieniły swą pierwotną formę. Nikłe okruchy starodawnych dramatycznych przedstawień religijnych przechowały się dotąd w postaci pieśni kolędowych, szopki, t. zw. „Herodów“ lub „Maryjki“, „gwiazdy trzechkrólewskiej i „pastuszków“.
Wiele kolęd naszych jest resztką dawnego dramatu. Drugim pomnikiem dawnego teatru jest szopka, czyli mały, obnośny teatrzyk ze sceną Bożego Narodzenia i ruchomemi figurkami. Zwykle na podłużnej czworobocznej podstawce z deski wznoszą się z trzech stron wieże z różnokolorowego papieru, a pod środkową wydatniejszą wieżą mieści się właściwa szopka, czyli stajenka, w której w żłóbku leży Dzieciątko Jezus, a obok znajduje się N. Panna ze Św. Józefem oraz nieodstępne zwierzęta wół i osioł. Z narożnych wieżyczek występują z jednej strony męskie, z przeciwnej żeńskie osóbki na scenę, zamkniętą z trzech stron, wolną od strony widzów; tutaj przesuwają się one w szparze, przecinającej podłużnie scenę, podtrzymywane zaś są na patykach i kierowane zręczną ręką pokazującego. Różne
występują w tej szopce figurki, zależnie od pewnej okolicy.
Najbogatsza jest szopka krakowska. Ale wiele cech charakterystycznych posiadają również szopki: kaliska, lubelska, siedlecka i kujawska. Szopka ulega także pewnym przemianom, i nie wszędzie już osóbki skaczą i śpiewają, niekiedy podrygują już tylko nieme.
Czas przedstawień trwa od św. Szczepana do Matki Boskiej Gromnicznej. W czasie tym, podobnie jak z szopką, chodzą u nas wieczorami z „Herodem“ lub t. zw. „Maryjką“. Zwyczaj ludowy „Herodów“ jest o tyle ważny dla odtworzenia dawnego
teatru religijnego, że mamy tu bądź co bądź do czynienia
z trupą aktorską, która, przebrana z pewną pretensją do ścisłości historycznej, odgrywa niby teatralną manierą skrawki dawnego misterjum. Lud nasz zna jeszcze inne przedstawienia świąteczne, a mianowicie t. zw. staszki i pastuszki. „Staszki“ są właściwością ludu makowskiego, a występuje w nich góral Staszek i huzary. „Pastuszki“, bardziej od poprzednich rozpowszechnione, polegają na tem, że trzech chłopców, ubranych w czapki z kolorowego papieru i takież pasy, a z laskami w ręce, odgrywa role betleemskich pastuszków, poczem wyśpiewują kolędy. Wreszcie, istnieje „gwiazda“; trzej chłopcy, przebrani w białe koszule, ornaty z czarnego papieru, odpowiednio ozdobione i w tekturowe korony, obchodzą domy przy wtórze kolędy, obracając w ręku papierową gwiazdą.
Już na tle poważnego teatru religijnego spotykamy wiele pierwiastków komicznych; rozrastały się one zczasem coraz bardziej, a występują już w tekstach naszych jasełek z wieku XVII. W zupełnie identycznej formie spotykamy je w ludowych widowiskach z Sosnowic pod Kalwarją Zebrzydowską, w ludowych intermedjach z Radłowa i Grybowa, a nawet w wileńskich betlejkach. Intermedja ludowe grywano niegdyś zwłaszcza w okresie karnawałowym. Szczególnie ulubione były sztuki bachiczne, grywane w t. zw. ostatki ze stałemi typami, jak Łapikufel, Gryzidzban, Moczygęba i t. d. Resztki tych przedstawień mięsopustnych przetrwały u naszego ludu. W Krakowskiem i Lubelskiem pojawiają się, jak niegdyś w XVI w., kompanje chłopców, nazywających się „bachusami“ lub „bekusami“. W Krakowskiem urządzają krzykliwą maskaradę,
a w Lubelskiem ubierają jeszcze Bachusa, dając mu do ręki
kwartę na kiju i sadzając go na beczce, którą ciągną na sankach i zajeżdżają z nią do bogatszych gospodarzy. Czasem
przechowało się u naszego ludu dawne intermedjum w całości,
jak np. w Grybowie i Radomiu historja chłopa chorego na
gardło, któremu cyrulik ząb wyrywa, by go z urojonej słabości wyleczyć. Również „kobyłka radłowska“ kończy się sceną komiczną, w której występują ojciec z synem i szlachcic, a treść obraca się w zwykłem kole bijatyki i kłótni. Także nasze „gregorjanki“ były dawniej prawie że widowiskiem dramatycznem i w tej postaci przechowały się w Radomskiem i Przemyskiem.
W innych stronach Polski zwyczaj ogranicza się do zwykłego śpiewania.
W okresie świąt Wielkanocnych odprawiano niegdyś u nas widowiska pasyjne, jak w całej Europie. Widowiska te tak się rozpowszechniły, że grano je nietylko po miastach, ale i po wsiach. Zczasem pierwotny charakter tych pobożnych misterjów począł się wyradzać, przez zbytnią wybujałość pierwiastków komicznych, to też Kościół zakazał przedstawień. Pozbawione opieki Kościoła, zniknęły wreszcie te przedstawienia z początkiem XVIII wieku, a tradycja ludowa przechowała z dawnego repertuaru tylko bardzo niewiele śladów. Jako dalekie echo pierwotnej sceny z Judaszem można uważać zwyczaj włóczenia bałwana Judaszowego po ulicach w Wielki Czwartek, znany powszechnie po wsiach naszego Powiśla, a zwłaszcza w Sandomierszczyźnie. Refleksem dawnej sceny złożenia do grobu jest zwyczaj stawiania rzeczywistej straży przy grobach, przechowany do dzisiaj w niektórych okolicach, np. w Krakowskiem. W Polsce istniał niegdyś zwyczaj odbywania procesji postnej. Na czele pochodu kroczył żak, przebrany za Chrystusa w koronie cierniowej, z łańcuchami i dźwigał wielki krzyż, pomagał mu Cyreneusz, a żołnierze judzcy płazowali szablami, wołając: „Postępuj Jezu!“ Echem tych widowisk są podobne obrzędy w Miechowskiem i Radomskiem.
W dzień Wniebowstąpienia Pańskiego urządzano także
okolicznościowe misterja i stąd powstały zwyczaje, znane już
u nas w Wielkopolsce w XV wieku, że chłopcy podnoszą w górę
figurę Zbawiciela, a ze szczytu świątyni strącają djabła. Ta
ludowa uciecha przechowała się w wielu okolicach po dziś
dzień; np. lud mazowiecki po nabożeństwie włóczy po ulicach
djabła ze słomy, obszytego w chusty, tłucze go kijami i nakoniec topi w rzece. W dzień Bożego Ciała przedstawiano nieraz dramatyczne opracowania dziejów upadku pierwszych rodziców Adama i Ewy. Wprowadzenie tego motywu do całokształtu dramatycznych opracowań średniowiecznych można
zrozumieć dość łatwo, gdy sobie uprzytomnimy, że wszystkie
średniowieczne misterja są właściwie niejako pojedyńczemi
aktami wielkiego wszechludzkiego dramatu, w którym strącenie aniołów jest prologiem, upadek pierwszych rodziców zawiązaniem intrygi, a zjawienie się Odkupiciela — punktem kulminacyjnym tej akcji. Dlatego olbrzymi ten utwór mógł być grany częściami w całym okresie od Narodzenia Pańskiego do Bożego Ciała.
Widowisko rajskie musiało wywierać na lud wielkie wrażenie, bo przechowało się w jego tradycji do chwili dzisiejszej, np. w Suchej, Tarnowskiem, Łańcuckiem i Rzeszowskiem. Najbardziej charakterystycznym można nazwać dialog na ten temat, wystawiany w Tomaszowie Lubelskim podczas świąt Bożego Narodzenia. W tem samem miasteczku odgrywa lud w czasie świąt Bożego Narodzenia także widowisko o Abrahamie i Sarze, przeznaczone niegdyś na uroczystość Bożego Ciała. Oczywiście, pierwotny tekst uległ pewnym przemianom, wpleciono więc humorystyczne wkładki, a wynikiem ich była transformacja biblijnej postaci Abrahama na komicznego „chałaciarza“, który śpiewa kuplety i tańczy „majufes“. Bardziej kompletny i jednolity był dialog, grywany niegdyś w Przeworskiem.
Do świąt Bożego Narodzenia nawiązano również widowisko „chodzenia z Dorotą“. Polega ono na tem, że kilku
wiejskich chłopaków, odpowiednio przebranych: jako król, św.
Dorota, Teofil, anioł i djabeł, obchodzi wieś, dając dramatyczne przedstawienie, którego treść stanowią cudowne dzieje męczeństwa tej świętej. Widowiska te są częste zwłaszcza w okolicach Makowa, Kalwarji i Zebrzydowic, a zawdzięczamy je obcym wpływom, czeskim i słowackim.
Właściwie niewiele śladów dawnej twórczości dramatycznej przechowało się w skarbnicy zwyczajów ludowych. Resztę wykorzenił i zniekształcił czas. Możliwe np., że śpiewane do dzisiaj pieśni odpustowe o św. Łazarzu i bogaczu są również fragmentem dawnych misterjów. Przemawia za tem podobny przykład kantyczek, wyrosłych na gruncie dawnych sztuk o narodzeniu Chrystusowem, oraz analogje z literatury francuskiej, w której również przerobiono misterja na pieśni t. zw. cantiques spirituels, aż się zmieniły w zwykłe dziadowskie śpiewania.
Ściśle biorąc, utrzymały się u ludu polskiego jedynie widowiska, które uświetniają główne święta, jak np. Boże Narodzenie i Wielkanoc, poza tem epizody ze Starego testamentu i dość nieliczne dramatyzowane historje świętych, a i te nawet przywiązano do tych dwu najważniejszych uroczystości, nie zaś do dnia odnośnego świętego.
Literatura: Fischer A. Polskie widowiska ludowe. Lwów 1916.
Zabawa dziecinna ma u ludu głębsze podstawy obrzędowe
i w wielu wypadkach staje się obrzędem; później jednak, w miarę braku zrozumienia dla intencyj obrzędowych, zmienia
się ponownie w zabawę, aż wreszcie zupełnie zanika. Wszystkie te stadja możemy zauważyć i w grach polskich.
Pewne stare znamiona występują już w technice prowadzenia gry. Rozpoczyna się więc grę przy zastosowaniu t. zw. mętowania, zwanego też kurzym pacierzem. Mętowania pochodzą prawdopodobnie ze starych zamawiań i niezrozumiałych już formuł obrzędowych; polegają na tem, że przy każdem słowie przewódca dotyka jednego z graczy, a na kogo przypadnie oznaczony wyraz, zwykle ostatni, temu dostaje się odpowiednia rola, a więc łapanie, krycie się it. d. Na obszarach polskich istnieje wielka rozmaitość tych „mętowań“.
Całość zwykle bywa pozbawiona sensu, a poszczególne
wyrazy czasem są zrozumiałe, czasem zaś wydają się również
bezsensownem zestawieniem zgłosek, dobranych jedynie do
rymu i pewnej harmonji samogłosek, ułatwiającej płynne wymawianie. Nieraz jest forma mieszana, jak np. w tak powszechnem w Polsce:
Entliczki-pętliczki, czerwone-guziczki, na kogo wypadnie, na tego brzdęk... lub Ele-mele — cukru-wiele, cztery-fonty, arkusz piąty.
W formułkach tych najciekawsze są owe wyrazy pozornie
bez znaczenia, jak: entliczki, pentliczki, ele, mele. W związku z tem powstały nawet przypuszczenia, później słusznie zaniechane, że są to zniekształcone nazwy dawnych liczb porządkowych.
Zabawy i gry ludu naszego możnaby podzielić na następujące grupy: l. Zabawy i gry chodne. 2. Zabawy i gry taneczne. 3. Gry bieżne. 4. Gry skoczne. 5. Gry kopne. 6. Gry z mocowaniem. 7. Gry rzutne. 8. Gry z podbijaniem.
Zabawy i gry chodne czyli t. zw. korowody, mają różnorodną formę. Szczególnie powszechna w całej Polsce jest zabawa w „ptaszka“. W Białostockiem bawią się dzieci w zupełnie podobnego „bąka“. Dziewczęta wiejskie na Mazowszu
i w Wielkopolsce bawią się w „chusteczkę jedwabną“ lub w „różyczkę“. W Krakowskiem koło dziewcząt krąży wkoło „juljanki“ lub „ogrodniczki“. Na Mazowszu i w Małopolsce jest zabawa w „konopki“, zwane na Kaszubach „żórawiami“. Bardzo powszechna jest w Polsce gra dziatwy wiejskiej i miejskiej, zwana „jaworem“ lub „mostem“. Taką znaną zabawą jest także „zelman“ i „ojciec Wirgiljusz“. Prócz tego bawi się dziatwa wiejska w „zameczek“ (Małopolska), „gąski“ (Wielkopolska), „ogroduszek“ (Łomżyńskie), „nawlekanie igły“, „Adama i Ewę“, „rzemiosła“, „królewnę“, „wdowę na wydaniu“
(Małopolska).
Mamy następnie różne zabawy taneczne. Wśród nich szczególnie popularna jest w Polsce „przepiórka“, która jest właściwie tańcem i to starym tańcem obrzędowym, odprawianym w czasie wesela. Powszechne są też „swaty“. Taką
zabawą weselną na Mazowszu, w pow. kutnowskim, bywa
„pasterz i dyna“. Na Mazowszu i w Krakowskiem dziewczęta wiejskie bawią się w „różę“. W Małopolsce bawią się
dziewczęta także w „ksienię“, a na Mazowszu w „kokoszkę“ i „chaber“.
Bardzo liczne są gry bieżne. Zwłaszcza powszechna jest w Polsce gra w „zajączki“, przyczem śpiewa się piosenkę o zającu pod miedzą. W Małopolsce bawią się dzieci w podobnego do „zajączków“ — „bobra“. Nadto znają wszyscy zabawę w „krycie“ lub w „chowanego“. U ludu polskiego spotyka się też bardzo wiele gier bieżnych ze zmianą miejsc, jak np. powszechne „cztery kąty“, krakowskie „sitko“ i sieradzki „gąsior“.
Grą bieżną z przerywaniem łańcucha graczy jest gra
dziatwy wiejskiej zwana w Krakowskiem „koło“, w Ropczyckiem „buhaj“, a w Wielkopolsce „zajączek“. Podobna do niej jest gra w „barana“, znana w Polsce. Bardzo liczne są gry bieżne z gonitwą, chwytaniem lub biciem. Wśród nich szczególnie ulubioną w całej Polsce jest „babka“, zwana także „ślepą babką“, „ciuciu babką“ lub „kuciubabką“. Podobny do niej jest „derkacz“. Różnemi odmianami „łapanki“ są „gąski“, a także „jastrząb i gołębie“, powszechne zwłaszcza w Małopolsce. Także świat demonów dostał się do zabaw ludowych; mamy więc na Mazowszu pruskiem „krasnoludka“, w Łańcuckiem „topca“, a w Krakowskiem „strzygonia“. W Małopolsce i na Mazowszu bawią się w „króla“. Dziewczęta wiejskie w Krakowskiem bawią się w „kuchareczkę“, a w Stanisławowskiem w „szewczyka“. Powszechnemi w Polsce zabawami są: „kotek i myszka“, „wilk i gąski“, oraz „lis“, zwany „pytką“. W Ropczyckiem widzi się zabawę w „węża“, znanego w Łomżyńskiem pod mianem „duca“. W Małopolsce występuje często gra „ptaki“, zwana także „farbami“. W Krakowskiem grają chłopcy w „żórawia“, o którym już Górnicki wspomina; w Wielkopolsce i na Mazowszu częsta jest zabawa w „czarnego luda“ . We wszystkich tych grach bieżnych najistotniejszą cechą jest ściganie się, ale są też gry wyłącznie wyścigowe, jak np. „polowanie“.
Dzieci wiejskie bawią się dalej w różne gry skoczne. Powszechną grą w Polsce są „klasy“; w Małopolsce bawią się w „żaby i bociana“, albo w „zajączka“.
Zanikły natomiast u nas gry kopne, niegdyś z pewnością powszechne, bo już Rej wspomina o grze w piłkę nożną, która odżyła na nowo pod wpływami obcemi.
Mamy wreszcie w Polsce różne gry z mocowaniem. W Krakowskiem i na Kujawach dzieci bawią się w „panią różę“, zwaną też: pietruszka, rzepa, buraczek, marchew i t. d. W całej Polsce powszechne są inne gry tego rodzaju, a mianowicie: „złota kula“ i „anioły i djabły“.
Bardzo starą formę mają nasze gry rzutne. Najstarsza jest gra w kamyczki, powszechna w całej Polsce, a polegająca na przerzucaniu małych kamyczków z dłoni na grzbiet ręki, wedle pewnych ściśle określonych zasad. Zczasem kamienie przemieniono zapewne na drewienka, t. zw. bierki. „Bierki“ strugają chłopcy wiejscy z drzewa w kształcie płaskich figur długości 1½—8 cm, szerokości ½—2 cm. Wszystkie bierki, używane przy danej grze, stanowią t. zw. sypę, a w skład jej wchodzą „król“, „królowa“, „podkról“, „podkrólowa“, „pop“,
„popica“ oraz 4 liszki. Gra ta jest szczególnie powszechną w pow. lubartowskim oraz na Podlasiu i Podhalu. W Wielkopolsce (pow. bukowski) grają chłopcy „na losy“ i w „katarynkę“, a na Podlasiu w „duczę“ . Na Mazowszu, Podlasiu, i w Wileńszczyźnie gra się w „pikiera“ . Niegdyś powszechna była zabawa w kręgle, znana jeszcze do dzisiaj w Małopolsce, na Podlasiu grają chłopcy w „kolbiki“. Dość używaną grą, zwłaszcza na Mazowszu i w Małopolsce, jest t. zw. „meta“ lub „kucie“. Prócz tych gier zna lud w Małopolsce „stójkę“, na Mazowszu „wokatus“, „dołki“, „ekstra“.
Są wreszcie różne gry z podbijaniem. W całej Polsce powszechna jest gra chłopców wiejskich, zwana „świnką“, częsty też „krąg“, ale szczególnie upodobaną jest „kiczka“, która posiada w Polsce przeróżne nazwy: kiczka, kot lub pliszka w Małopolsce, pchła na Kaszubach, stręk w Wielkopolsce, czyż, krypa lub klipa na Mazowszu, szpak na Wołyniu. Pod względem techniki bywa ta kiczka dwojaka: kiczka z metami, występująca zwłaszcza w Małopolsce środkowej, oraz kiczka bez met, zwłaszcza w Krakowskiem i na Mazowszu. Dawną grą, i to oryginalnie polską jest palant, który znany był u nas już w XIV w. Ponieważ zaś piłkę nazywano niegdyś gałką, więc na określenie podrzucania piłki do podbicia mamy wyrażenie „galić“ . Palant może być „bez galenia“ lub „z galeniem“.
W grach ludu polskiego można zauważyć niektóre stare
formy, spotykane już na Wschodzie starożytnym, jak kamyczki,
bierki i t. d. Później przeszła do naszego ludu cała tradycja gier i zabaw staroszlacheckich; lud przechował też oryginalne, dawne formy rodzime, więc słusznie zastosowano dzisiaj te gry w wychowaniu fizycznem.
;samll:Literatura: Piasecki E.. Zabawy i gry ruchowe. Lwów-Warszawa 1922.
W okresie starosłowiańskim musiały istnieć tańce wojenne. Możliwe, że takim tańcem był „sejdak“, polegający niegdyś na rozmaitych skokach i łamańcach, a zapewne i taniec „wyrwany“ (znany do dziś pod tą nazwą na Kurpiach), podobny — wedle opisu Paska — do mazura, lecz z cechą wojenną.
Wiele znamion wojennych posiada taniec góralski, zwany „zbójnickim“ (ryc. 61). Tańczą go wszyscy zbiorowo,
ale tylko mężczyźni, a kobiety nie biorą w nim udziału. Ilość biorących udział w tańcu nie jest ograniczona; ale staje w kole tylu, ile się może pomieścić. Następnie przy dźwiękach gęśli lub skrzypek, a czasem i innych góralskich instrumentów, tanecznicy krążą wkoło w podskokach, przyczem trącają się nawzajem siekierkami lub wywijają niemi do góry. Czasem przysiadają w tańcu lub odwracają się do siebie parami i przyśpiewują chórem. Zwykle też jeden z górali, zamknięty krążącem kołem, wyrabia na środku rozmaite skoki, a zarazem ciska raz po raz siekierkę w górę i chwyta ją w powietrzu z niezwykłą zręcznością. Taniec zbójnicki ma formy wojennego tańca z mieczami, znanego dotąd u Czechów, Słowaków i Słowian południowych. Tańce takie znał i nasz lud dawniej. Mamy np. relację z XVI w., że król Zygmunt Stary, będąc w Krakowie, z chęcią przyglądał się, gdy koło Nowego Roku przychodzili chłopi okoliczni i urządzali pląsy z mieczami.
Najbardziej rodzimemi naszemi tańcami są polonez, krakowiak i mazur. Polonez jest jednym z bardzo dawnych naszych tańców, a wyszedł prawdopodobnie z Wielkopolski, gdzie się zowie „chodzonym“, a czasem wielkim, pieszym, wolnym, później polskim, aż wreszcie otrzymał od warstw wyższych nazwę poloneza. Niegdyś tańczyli go sami mężczyźni, a dopiero później, w dalszym rozwoju, weszły do tego tańca i kobiety. U ludu i drobnej szlachty przechowuje się polonez pod nazwą „polskiego“ lub „wolnego“, a jest tańcem obrzędowym, wykonywanym podczas weselnych oczepin.
Nawet na królewskich godach rozpoczynało się tańce polonezem, jak np. na weselu króla Michała Korybuta w r. 1670.
W Stradomiu pod Częstochową zowie się ten taniec „zawodnym“, a w innych okolicach również „polskim“. Polega on na tem, że przy odgłosie wolnego tempa muzyki wysuwają się jeden za drugim tancerze, a przytupując zlekka, śpiewają zwrotkę jakiejś piosenki, poczem okrążywszy w ten sposób izbę, każdy z tancerzy dobiera sobie tancerkę, a muzyka przyśpiesza tempo i wpada już w ulubionego „krakowiaka“.
Na Mazowszu nazywano poloneza „pieszym“, w Krakowskiem „wielkim“ w przeciwieństwie do „małego“, t. j. krakowiaka, który zwykle następował po polonezie.
Krakowiak był niegdyś szczególnie rozpowszechniony
w Krakowskiem; taniec ten, nacechowany wielką siłą i entuzjazmem, wyszedł z ludu, a następnie dopiero przeszedł do szlachty. Oczywiście ze szczególną dziarskością tańczą go
w Krakowskiem. Przewodzi zwykle najzwinniejszy tancerz.
Tancerz obejmuje tancerkę prawą ręką wpół, a ona go tak samo trzyma ręką lewą. Za wodzirejem wszyscy w podskokach krążą wkoło izby, przytupując i krzesząc ognia podkówkami,
brząkając kółkami u pasa i pokrzykując ochoczo. Od czasu do
czasu któraś para obróci się wkoło siebie, albo rozłączają się tańczący, a wtedy tancerze biegną w lewo, a tancerki w prawo, poczem obiegłszy izbę, spotykają się znowu i tańczą dalej parami. W pewnych chwilach staje przewodnik przed muzyką, śpiewa okolicznościowego krakowiaka i znowu w podskokach tańczy dalej. Nieraz na zawody parobcy wyśpiewują krakowiaki.
Pewnemi odmianami krakowiaka są tańce: mijany, przebiegany, suwany.
Mazur również wyszedł z ludu, a świadczyć o tem może taniec z Mazowsza, podobny do niego, a nazywany tam „drobnym“, zaś na Kurpiach „wyrwanym“. Nie jest on jednak tańcem głównym, tylko rozpoczynającym oberka.
Obertas lub oberek jest tańcem bardzo rozpowszechnionym u naszego ludu. Przewodzi mu para rej wodząca, za którą suną gromadnie i gęsto pary następne. Przewodzący, obszedłszy izbę, puszcza się młynkiem na lewo, a za nim drużyna. Czasem zwraca się nagle w prawą stronę, a cała gromada, tym zwrotem zaskoczona, czas jakiś miesza się, lecz potem obiera także nowy kierunek. Obroty są wogóle bardzo urozmaicone. W wirze tańca wkoło raz kobieta obraca się koło mężczyzny, to znowu mężczyzna koło kobiety, raz on jest osią a drugi raz ona. Obertasa mniej żywo tańczy się w Wielkopolsce i na Kujawach, żywiej na Mazowszu i Podlasiu, a najżywiej w Krakowskiem. Różne są też jego nazwy; czasem zowie się oberek „wyrwasem“ jak w Płockiem, a są też inne nazwy na tańce, bardzo do niego zbliżone, jak: drygant, zawijacz, okrągły i t. d.
Nieco podobnym do obertasa, ale już znacznie powolniejszym, jest kujawiak, powszechny na Kujawach i w Wielkopolsce. Lud kujawski rozpoczyna kujawiaka t. zw. „śpiącym“; para tańcząca, objąwszy się oburącz, obraca się zrazu wolno w kółko na lewo i w prawo, lecz bez zamaszystości właściwej obertasowi.
Niegdyś istniała u nas wielka ilość tańców, jak „cenar“ (z niem. Zeuner), „goniony“, „stryjanka“, „drobuszka“, „wyrwaniec“, „koło“ i t. d., ale zczasem zanikły te tańce prawie
zupełnie. Nawet polonezy, mazury i krakowiaki ustępują dzisiaj przed tańcami obcemi, jak: śtajery, walce, a w ostatnich czasach jeszcze nowsze produkty taneczne.
Literatura: Czerniawski K. O tańcach narodowych. Warszawa 1860.
Polskie melodje ludowe nie są dotąd właściwie dobrze
znane, ponieważ zapisywano je jedynie wedle słuchu, a dopiero w ostatnich czasach zaczęto się posługiwać fonografem. Używanie fonografu jest tu tem konieczniejsze, że bardzo trudno notować melodje polskie; są one bowiem grane i śpiewane w szybkiem tempie, składają się z wielu krótkich nut i ozdobników, z zastosowaniem słynnego tempa rubata, które tak bardzo zachwycało Chopina. Wobec braku fonografu notowano u nas niegdyś melodje te zupełnie fałszywie; mamy bowiem pewne słuchowe przyzwyczajenia z powodu ciągłego słuchania muzyki artystycznej, rozporządzającej tylko dwoma rodzajami tonacji: dur i moll; tymczasem muzyka ludowa jest pod względem tonacji znacznie bogatsza, ma bowiem do swej dyspozycji nietylko te dwa rodzaje gam, ale też inne, a więc gamy „kościelne“, średniowieczne i ściśle etnograficzne. Np. prócz używanej w naszej muzyce ludowej bardzo częstej tonacji lidyjskiej (c, d, e, fis, g, a, h, c), spotykamy, zwłaszcza na Podhalu, modyfikację etnograficzną tej gamy (c, d, e, fis, g, a, b, c). Oczywiście słuch, przyzwyczajony do gam artystycznych, uważa takie modyfikacje za fałszywe, gdy tymczasem te pozornie fałszywe tony są właściwością muzyki ludowej.
Polskie ludowe melodje należy podzielić na następujące grupy: I. Melodje taneczne. II. Melodje liryczne. III. Melodje religijne. Niegdyś przypisywano bardzo wiele melodyj wpływom kościelnym; zczasem jednak stwierdzono, że właśnie ludowe melodje weszły do kościelnej muzyki gregoriańskiej, ponieważ owe dawne tonacje, szczególnie doryckie, spotyka się poza wpływami gregorjańskich melodyj, w muzyce ludów pozaeuropejskich. Pentatonika średniowieczna okazała się własnością ludową zarówno u Celtów jak u Słowian. Stąd powstały uzasadnione przypuszczenia, iż raczej melodje gregorjańskie, w chwili oddania ich na usługi liturgji, opierały się na ludowych pierwiastkach, często na świeckich pieśniach, a zwłaszcza na motywach północnych.
Melodje ludowe są nieraz bardzo proste, obracające się w obrębie zaledwie kilku tonów, a więc o pojemności kwinty, kwarty, a nawet tercji. Są to nieraz tylko jakby melodyjne nawoływania, „nahukiwania“. Nasze ludowe melodje posiadają nadto tę charakterystyczną cechę, że budowa ich nie jest umiarową, wykracza poza budowę 4-taktowej frazy „normalnej“ czyli że dana melodja nie składa się z 8, 12 albo 16 taktów, lecz posiada frazy 5 lub 3 taktowe. Wreszcie, w tych melodjach ludowych zaciera się u nas granica między nutą zasadniczą a ozdobnikiem.
Wszystkie te charakterystyczne znamiona wywołują tę
odrębność naszej muzyki ludowej, która została przez genjalną interpretację Chopina wyidealizowana i podniesiona do godności wielkiej sztuki; za jego pośrednictwem zapoznał się z naszą muzyką ludową cały świat.
Literatura: Chybiński A. O metodach zbierania i porządkowania melodyj ludowych. Lwów 1907.