Lelewel (Wyspiański)/całość

<<< Dane tekstu >>>
Autor Stanisław Wyspiański
Tytuł Lelewel
Podtytuł Dramat w 5 aktach, osnuty na tle wypadków sierpniowych w Warszawie 1831 roku
Data wyd. 1899
Druk Drukarnia Uniwersytetu Jagiellońskiego
Miejsce wyd. Kraków
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Okładka lub karta tytułowa
Indeks stron

LELEWEL


DRAMAT W 5 AKTACH,
OSNUTY NA TLE WYPADKÓW SIERPNIOWYCH
W WARSZAWIE 1831 ROKU
NAPISAŁ
STANISŁAW WYSPIAŃSKI
GRANY PO RAZ PIERWSZY
NA SCENIE TEATRU MIEJSKIEGO W KRAKOWIE,
W DNIU 20-go MAJA 1899 ROKU
KRAKÓW 1899








OSOBY DRAMATU:
ARTYŚCI
TEATRU KRAKOW.
Joachim Lelewel PP. Solski.
Książe Adam Czartoryski » Kotarbiński.
Księżna Sapieżyna, matka żony księcia Adama » Wolska.
Niemojowski Wincenty » Węgrzyn.
Dembiński Henryk, generał » Zawadzki.
Barzykowski Stanisław » Stępowski.
Morawski Teofil » Jejde.
Olizar Narcyz » Senowski.
Zamojski Zdzisław, siostrzeniec księcia Adama » Sobiesław.
Druziewicz, burgrabia pałacu ks. Adama » Siemaszko.
Nieznajomy » Przybyłowicz
Obcy » Puchalski.


Członkowie stowarzyszenia
pod nazwą
»Klub patryotyczny«


»
»
»
»
»
»

Zawierski.
Jednowski.
Frączkowski.
Segeny.
Meizner.
Sarnowski.






Rzecz dzieje się w Warszawie, w dniu 15 sierpnia 1831 r.
W I. i III. akcie w sali posiedzeń Rządu narodowego.
W II., IV. i V. w pałacu księcia Adama, w jego gabinecie.





AKT I.
Około stołu siedzą: KSIĄŻE ADAM, NIEMOJOWSKI, BARZYKOWSKI, MORAWSKI i LELEWEL; opodal OLIZAR. DEMBIŃSKI. (stojąc, pochylony nad stołem, gestem kończy długą opowieść; wszyscy słuchają zaciekawieni, zgnębieni, smutni) . . . . .

............
a ostatki żołnierza rozpierzchły się, zbiegły, —
musiały zbiedz, — ha, darmo szukając schroniska;
gdzież ich chaty, ich domy; — rujny i zwaliska,
któż im zaskrzepłe dawno roznieci ogniska
wytlałych zniczów, — chyba uroczyska
leśne dają im schronę; — a wiecie, ich serca
były, jak owe orły poranione!
To patrzeć na nich był żal, była rozpacz,
ta rozpacz, co się beznadziejną zowie,
rozpacz okrętów tonących . . . . .

KSIĄŻE ADAM.

Och mrowie
przechodzi wskróś, gdy taką słyszę
relacyę walki, — więc przepadli.

DEMBIŃSKI.

............
szable i olstry rzucali precz od się
a oczy im się mgliły od łez, — z płaczu;
poszli precz, a kraj cudny żegnali ze łkaniem,
............
tak się za ich odejściem ozwały wołaniem
żalu, te na litewskich drogach smukłe sosny,
taki z nich ku nim biegł jęk skarg żałosny;
............

»wyż to nasi rycerze, wy odlotne ptaki
rzucacie nas; o któreż was powrócą wiosny«
............
płacz był po nich, po dworach, rozpacz. . . . .

KSIĄŻE ADAM.

Tak nie dawno ich miałem u mnie na pokojach;
jacyż to byli huczni, wspaniali młodzieńce.

NIEMOJOWSKI.

Prawdziwie, jak ich wspomnę, żal składa mi ręce
do jakichś modłów, którym słów nie zdołam
przydać,
bo w gardło cisną się słów skargi,
coby się na bluźnierstwo targnąć mogły.

DEMBIŃSKI.

Litwo, uroczy kraju, kochanko Polaków,
Skarż się żałobnym płaczem; — nie wiń twych rodaków,
bo wszystko tobie nieśli, mienie, życie, siły;
jeno, że się wyroki Losu złe spełniły.
............

LELEWEL.

............

(cicho)

wspomniałeś Litwę, zacny generale;
Litwę, jako wyrzekłeś, Polaków kochankę,
a wspomniałeś ją rzewno;. . . .  — mówiłeś o sośnie,
co się przydrożna żegna z żołnierzem miłośnie;
wspomniałeś las, jak szumem gwarzy o Perkunie.
............
Jakie tam gniazda serc; — słuchaj wojaku,
litewskie serca znasz? — myślisz, że runie
nasz święty skarb, skarb duszy białej jak gołębie,
jak lilie, nieskalanej, świętej. —
Czarty przejdą, — a będzie las litewski szumiał
i swoje bogi litośniejsze wskrzesną,

wstaną żywe, —
och strónę gorycznie bolesną
tknąłeś w twojej relacjéj.

DEMBIŃSKI.

Panie, chcesz bym umiał
mówić,
jak się w twej duszy zjawiają pamiątki,
— prawieś Litwin, ty lepiej wiesz, znasz, co was boli,
Smutek wrył się w twe oczy, — może Bóg pozwoli,
że się doczekasz wrócić.

LELEWEL.

— — nie pozwoli
mnie Bóg wrócić, powrócić tam, gdzie rwie tęsknota;
gdzie są mojego serca stróny wszystkie zwięzłe
w grunt, kędy żądze moje są ugrzęzłe
w uroczyskach, —
Bóg swoje proroki precz zdala
wygania z sadyb swojskich. —
Perkun by mię strwożył
gromem,
gdybym, jako niewolny powrócił ze sromem.
Rumieniec wstydu spaliłby mi lica,
mnie, . . . .
bo się we mnie pali ta gromnica,
co jest narodów pochodnią i gwiazdą,
tą Mojżeszową kolumną przewodnią,
co ma rozpraszać dolę ponurą i szarą.
— Ja w méj piersi skupiłem wszystkie Litwy serca!
Ja mam je tu! — mam w moich oczach Litwę całą
i ja do was przychodzę ufny, Polsko z wiarą! —
Wiecież wy, co jest szał miłości . . . .wnikać w rolę,
w ziemię, grunt, — jako dęby wkorzenić się w glebę
i wchłonąć we się wszystek czar, chcenie a wolę
mocy tajemnych . . . .

KSIĄŻE ADAM.

Och, Boże na niebie
czyliż nie jaśniej jest określić z prosta,
że jeszcze nie stracone wszystko. — Wszak, prezesie klubu,
że to powiedzieć chciałeś, sądzę.

LELEWEL.

A książe
nie lubi mych wysłuchać marzycielskich zwierzeń.
Już widzę, żebyś gotów rzec, że błądzę
myślami po manowcach zawiłych i trudnych,
żem filozof. — Ja z wielu tych, dla księcia nudnych
rozmyślań, w tajemniczem rozważam skupieniu:
— w słabym, moc się przedziwna objawia w natchnieniu.
Jużem nie jest, jak człowiek słaby, — jużem silny.

KSIĄŻE ADAM.

To, że pan w tych wywodach chcąc być niedościgły,
ile razy na ziemię zstąpisz, miast być pilny
iść z nami ręka w rękę, sam działasz opacznie,
że nić się rwie, co ledwo snuć się zacznie.

LELEWEL.

Niech się rwie nić, gdy nie jest szczerozłota!
Czas idzie, czas, ducha widownie
rozświetlą się, jak zorze różobłyskie;
ziemia da odrodzenie nam. Wiem, że jest bliskie.
Niech jeno się uciszy duch ciemności.
Niech się zgłuszą złe siły w nas; w sieci się złowią,
we swoje własne sieci. —

KSIĄŻE ADAM.

Ja w tej niejasności
filozofowań, nie mogę się znaleść;
profesor-geniusz marzy, — polityka
to nie jest marzycielska rzecz.

LELEWEL.

Myśl, duch przenika
wszelkie matactwa, wykręty, zwodnictwa.
Jam nie pedant, mój umysł wolen od szkolnictwa. —
— Chcę sercem mierzyć serca i na tę serc walkę
pozywam naród.

KSIĄŻE ADAM.

Narodu szukasz pan zbyt nisko.
Zaszedłeś na rozstajne drogi; — tłum, kolisko,
które się koło Waszmość-pana skupia, to krzykacze,
jakowyjś polscy Jakobini; — imitacye,
to wszystko, — to nie z serca. To są kombinacye
efektowe, co prawda, lecz sercu polskiemu
są cierniem, — krwawią panie, bolą. Och nie wierzę,
by miały być konieczne. —

NIEMOJOWSKI.

Piękne jest, że szczerze
mówić tak poczynacie, — wszak porozumienia
trzeba już dawno było. — Też nie są zaprzeczne
argumenty książęce.

KSIĄŻE ADAM.

Chcę, co głos sumienia
mówić mi każe, jawnie przedstawić wszem wobec
— nie cofnę nic z mych działań. Co działam, tysiące
sądzić mogą, bo działam zawsze nie tajemno.
A profesor pod nami zakłada podziemną
minę; — w pożarze tym, co ztąd wybuchnie,
wierzaj mi pan, że cały gmach szarpniony gruchnie
i będzie źle, . . .

LELEWEL.

Źle, co jest, co się dzieje, — to tylko wiadome
Bogu, wszechświata Panu. — My atomy
nikłe, w olbrzymim owym mas pochodzie.
............

Są hen w głębiach drzemiące siły w tym narodzie.
Jeno by zejść tam, trzeba kochać, kochać,
kochać!!
a! książe prezes kochasz, lecz się brzydzisz,
— myśmy może fantaści, lecz fantaści czyści.
Przyjmże walkę na serca, — będą stąd korzyści,

NIEMOJOWSKI.

to, że w własnych się zwadach lubując, zginiemy.

LELEWEL.

Nie panie, nie!! Tak łatwo narody nie giną!
— tu trzeba jest! — to dobrze, że w swarach powiemy
wszystko, co do się czujem. Naród się oczyści,
aże wznijdzie czas owy,
wielką świetlany nowiną
odrodzenia, —
............
ja w Wilnie widziałem poetę,
co był śpiewakiem serca . . . . .

NIEMOJOWSKI.

Młody nauczyciel; —
ach jego wiersze są, jak chłopskie słowa
prostackie, raz znów dziwno napuszysta mowa
bajronistyczna.

KSIĄŻE ADAM.

Zawsze tak rozmowa zbacza,
ilekroć sprawy pilne
(do Lelewela) i to pan tak spacza
nasze premisy.

LELEWEL.

Już milczę.

KSIĄŻE ADAM.

Więc sądzę,
że naczelnego wodza musim zmienić.

NIEMOJOWSKI.

Ha, to smutne.

KSIĄŻE ADAM.

To bolesno, muszę się rumienić
na tę myśl, że te wszystkie zarzuty są słuszne,
żem przewidywał z dawna, żem nastawał.
Że te zwłoki,
to kunktatorstwo jest wprost małoduszne.
Wytykałem je w listach, jeno się nie dały
rzeczy wpierw same złożyć.

BARZYKOWSKI.

Zawsze się nie dadzą;
tak zawsze opak idzie, co jeno wieść trzeba
ręką wprawną do dzieł, wojewódzką
— wtedy by rzeczy szły, ognisto, żwawo.

NIEMOJOWSKI.

Nie pierwszy raz już nad tą myślę sprawą;
— a pan senator mówi pyszno, okazale!
Doprawdy jesteś tęgo bystrym generale;
jeno, że bystrość twoja szwankuje na prymie,
w pierwszym zaraz akordzie, — wiesz, masz Waść olbrzymie
zdolności, zdatność, biegłość;  . . . . .znajdź nam jeno wodza!
Wodza takim żołnierzom, jak my politycy.
Czy to nie jest kryptogryf chwili.

BARZYKOWSKI.

Wodza! Zaiste, śmiały z pana dyplomata.
— Wodzowie się zmieniają u nas, jako lata
nadnilskie. Jednej pracy siewcy coraz nowe.
Co posiew zakiełkuje, już chwast z nim się splata.

NIEMOJOWSKI.

Pan też wskazywać chcesz zło, — ho, ho, jak surowe

krytyki rzucasz na stół dyplomacki;
czemuż się sam nie imasz wodzić.

KSIĄŻĘ ADAM.

Bo junacki
w nim duch niesforny kryje się; w tej piersi
śpi także jeden Bonapart, wiem o tem;
kocham pana z tem jego sercem szczerozłotem;
cierpliwości, — —

NIEMOJOWSKI.

… Więc właśnie wiara wasze zdania
w jedność sprzęgnie. — Oto wszelkie zawikłania
stąd idą, że my siebie sami nie rozumiem.
To dziwna, jak się nasze umysły wikłają
wśród zagadek, gdy jakiś cel, nagły, przejasny
zda się być blisko nas. — Jesteśmy rządem;
nas pięciu, dzierży w dłoniach los narodu.
Książe, panie Lelewel, — wy jak gwiazdy złote
wysokie, niedościgłe; — gdzież szukać powodu,
że się wśród nas mgły jakieś i mroki snowają.
Na drogach naszych serc, stoją zapory,
że jedni drugim swych serc świętość tają
i coraz gasną w nas tęczne kolory,
że jest dłoń jakaś, co nam pierś przemożna tłoczy;
… że ta przyszłość, ku której żądne patrzą oczy,
jest niepewna.

KSIĄŻE ADAM.

Och panie, przestań, słowa bolą.

LELEWEL.

Niech bolą, niechże cierniem serca rwą i kolą
pierś, —
książe, — generale, — zacny dyplomato,
słuchajcie, wiem, . . . . . już mnie wyjawione
są te rzekome tajnie, — te nieodgadnione
problemy, — w czem nieufność leży.
— Boż wie naród

do czego dąży, — jaki rząd uzyszcze.
— Dotychczas widzi wciąż rujny i zgliszcze;
a jeśli z ruin plemię się odrodzi,
alboż kto wie . . . . . może się spłodzi
ktoś, który nas powiedzie w dynastyczne jugi,
że miasto wolne pany, będziem sługi.

NIEMOJOWSKI.

Panie Lelewel, słowa przykre, niestosowne.

LELEWEL.

Niestosowne, mój dyplomato są, ale wymowne.

KSIĄŻE ADAM.

Podejrzliwość i swary; kłótnie gołosłowne.

LELEWEL.

Przedemną się nie skryje nic, — rozważ to książę. —
Ja oto właśnie dwie te sfery wiąże.
Ja wam daję rękojmię, że tłum będzie z nami
i klubowi wzajemnie za was ręczę.

KSIĄŻE ADAM.

Po cóż to knowanie. —

LELEWEL.

Po co? —
By w szachu trzymać partye, partyzanckie plany!
W was nie dość rewolucyi jest; rozbuntowany
nie dość jeszcze nasz kraj. Trza rewolucyi!
Trzeba, by wstały huczące orkany
jak ziemna straż! — Związywać spiski potajemne
coraz szerzej . . . . . konspirować, planować, fermenty
coraz głębiej niech sięgną; niech brudy i męty
przewalą się, przesypią, — złoto się oczyści
w takich ogniach.

NIEMOJOWSKI.

Wyraźnie, to wojna domowa!

LELEWEL.

A właśnie, — tak tu, w domu, a będzie nam zdrowa

burza, huragan. — Niech prawda się świetli!
Niech gwiazdy nasze bledną; — wstaną nowe!

KSIĄŻE ADAM.

Co pan mówisz?

LELEWEL. (wstaje).

Ha książe, — rozumiem osnowę twych planów.

NIEMOJOWSKI (do Lelewela).

— Co się znaczy, pan jesteś tak blady,
pan jesteś rozdrażniony.

LELEWEL.

Nie szukaj pan zwady;
czy to pan stróżny księcia!

NIEMOJOWSKI.

Jestem, tem się chwalę.

LELEWEL.

Więc, wy wrogowie moi,…

NIEMOJOWSKI.

Jesteś w szale
panie, — co znaczy?

LELEWEL.

Co znaczy, że książę . . . .

KSIĄŻE ADAM.

Co pan chcesz mówić?!!

LELEWEL.

Bledniesz panie.

NIEMOJOWSKI.

Książe !? —
W istocie, książe pobladł, — pan jesteś szalony.

LELEWEL.

Co znaczy, że w Puławach ukryte korony
insygnia....

KSIĄŻE ADAM. (zrywając się z miejsca)

Zamilcz!

LELEWEL.

Przez listy twoje, wiem —  . . . . przywieść kazałeś

do Warszawy — do twego pałacu, — ty chciałeś
korony na twe czoło.

KSIĄŻE ADAM.

Chryste!

LELEWEL.

 . . . . . Tak, tak, książe zdradzasz.

BARZYKOWSKI.

Kalumnia!

NIEMOJOWSKI.

Potwarz, — pan brednie powiadasz.

KSIĄŻE ADAM. (chwyta Lelewela za pierś).

Ja to, czyli ty zdrajca!! — panowie, jak sędzie
wydajcie wyrok!

(stają jak wryci wszyscy).

MORAWSKI.

Panie Lelewelu!

NIEMOJOWSKI.

Książe!
— to szał, — lecz cóżto, obaj stoją bladzi
i mierzą się oczyma. —

LELEWEL. (oczy spuszcza).
KSIĄŻE ADAM.

Niech Bóg, co prowadzi
nasze losy, — kiedyś pańskie sumienie rozwiąże.
............

KSIĄŻE ADAM. (wychodzi spiesznie, nie żegnając nikogo;)
(wszyscy stoją zawstydzeni zajściem).
LELEWEL. (wzrok wbity w ziemię. — po chwili opada na
krzesło, — podnosi oczy, patrząc przed się)
.

............




AKT II.
(Głównemi drzwiami w głębi z korytarza wchodzą: księżna Sapieżyna, pani Falkowska i Druziewicz).

SAPIEŻYNA. (wskazując drogę)

Przejdziemy stąd na górę!

FALKOWSKA. (z egzaltacyą, rozglądając się)

Tu książe pracuje?!, —
Pracownik niestrudzony!

DRUZIEWICZ. (chcąc się pozbyć Falkowskiej)

Tędy, zacne panie
może przejdą na górę . . . . .

FALKOWSKA. (ignorując)

Kto wie, co się stanie!?
Dech mi zapiera w piersiach.

SAPIEŻYNA.

No, no, — cóż takiego?!

FALKOWSKA.

Po mieście te pogłoski! . . . . .

SAPIEŻYNA.

Plotki, — nic wielkiego. —

FALKOWSKA. (urażona)

Plotki, — ?! ja mówię z serca;

SAPIEŻYNA.

Więc plotka serdeczna, —
jeszcze nie znaczy wcale, by była konieczna
bojaźń,…

FALKOWSKA.

Vous vous trompez princesse, ja prawdę powiadam,
com słyszała na własne uszy. —

SAPIEŻYNA. (zaciekawiona)

Gdzież to!

FALKOWSKA.

Chez Madame Kicka, której mówiła Lewocka,
że słyszała od kogoś, co był świadkiem prawie.

SAPIEŻYNA. (ironicznie)

A teraz to już wierzę ! —

FALKOWSKA.

Moquerie?!

SAPIEŻYNA.

Ciekawie
słucham; — być ma zebranie klubowe gorętsze!?

FALKOWSKA.

Mówią o ekspedycjéj belwederskiej drugiej, —
jeno nie na Belweder.

SAPIEŻYNA.

Na Rząd?!?!

FALKOWSKA. (pokazując)

— Tu! —

SAPIEŻYNA. (z niepokojem)

przeciw księciu?!!!

FALKOWSKA.

Dlatego tem większe
niebezpieczeństwo, — pobiegłam ostrzegać; —
księżna nie wie, — w ulicach ludzie jacyś biegać
poczynają od rana, — rozprawiają żywo; —
mówiono mi, że jakąś knowają straszliwą
machinacyę . . . .

SAPIEŻYNA.

Najświętsza Panno!

FALKOWSKA. (do Druziewicza)

To nie bajki! —
— czy widziałeś pan kiedy tego Lelewela
może się przyśnić, co?

DRUZIEWICZ.

Widziałem zdala

raz; —
nie ciekawym, jak baba, zajrzeć wszędy zbliska.

FALKOWSKA.

Asan się postarzałeś; — voyez, ten Lelewel
człowiek straszny, — zjadliwy, on tak z oczu strzela
błyskawicami, — że po kościach idzie mrowie; —
je l’ai vue plusieurs fois au theâtre, —
(wystraszona)
och miasto! miasto! —
Przed redutową salą ma się awantura
dziś wieczór zacząć. »Fra Diavolo« dają
dziś w teatrze; w ulicach Bóg wie co śpiewają,
gromady jakieś.
(do Druziewicza)
Pan zacny marszałku
mógłbyś się przejść po mieście.

DRUZIEWICZ.

Ja nie bardzo lubię,
być wszędzie; jestem tam, gdziem potrzebny.

FALKOWSKA.

 . . . . Och, Waść się uraża.

DRUZIEWICZ.

Łaskawa Jejmość Pani, — jamais; nie przeraża
mnie jednak tak nagle, co słyszę,
chociaż tej plotce wierzę, — ponoś jest coś na tem.

FALKOWSKA. (z naciskiem)

Jest wiele!

DRUZIEWICZ.

Lecz zupełny spokój Jaśnie księcia
upoważnia mnie czekać, aż książe…

SAPIEŻYNA. (przerywając do Falkowskiej)

Dziękuję za nowiny; —
…trochę mi serce bije, — przejdźmy.

FALKOWSKA.

Och! to z winy
mojej, — może mówię zbyt głośno.

DRUZIEWICZ. (znacząco)

Aha! wyrazisto!
— księżna u siebie spocznie
(wskazuje drzwi salonów)

SAPIEŻYNA. (do Falkowskiej)

Venez . . . .

FALKOWSKA. (tłomacząc się).

Gorliwość przyjaźni . . . .

SAPIEŻYNA. (kończąc swoje)

…Do moich dam,

FALKOWSKA. (rozglądając się po pokoju)

Un coup d'oeil.

DRUZIEWICZ. (pod nosem)

Wściubska, — i draźni! —

(panie idą na prawo na górne pokoje, — Druziewicz na lewo,…)
(turkot powozu) — (wchodzi książe Adam, wzburzony) — (z bocznych drzwi nadbiega zaniepokojony Druziewicz).

KSIĄŻE ADAM. (siadając)

Ach!

DRUZIEWICZ.

Książe pan powrócił tak niespodziewanie…

KSIĄŻE ADAM.

Zostaw mnie mój kochany.

DRUZIEWICZ.

Na górze są panie
zgromadzone… czy mam je uwiadomić…

KSIĄŻE ADAM.

Nie, — chcę być sam.

DRUZIEWICZ.

A może, gdyby zeszła księżna matka.

KSIĄŻE ADAM.

…Chcę być sam…

DRUZIEWICZ.

Może książę pan listy rozejrzy,
są z Puławów . . . .

KSIĄŻE ADAM.

Gdzie są! —
(bierze listy chowa)
Panie Druziewicz, ktoś przejmuje listy
— ktoś je czyta.

DRUZIEWICZ.

Przez Boga, któżby śmiał…

KSIĄŻE ADAM.

Szpiegowie.

DRUZIEWICZ.

Obcy?

KSIĄŻE ADAM.

Swoi.

DRUZIEWICZ.

Mój książe…?!

KSIĄŻE ADAM.

Tak moi wrogowie!

DRUZIEWICZ.

To księcia serce boli.

KSIĄŻE ADAM.

Boli, rwie się, płacze.
Mnie tu nie chcą, Druziewicz, nas losy tułacze
czekają —

DRUZIEWICZ.

Ktoś na pokoje słyszę wszedł.

KSIĄŻE ADAM.

Chcę być sam, —

DRUZIEWICZ. (patrząc od bocznych drzwi)

Przybył Wielmożny siostrzan.

KSIĄŻE ADAM.

Niech się zabawia z księżną i paniami

DRUZIEWICZ.

A jest pani Falkowska.

KSIĄŻE ADAM.

Z nowemi bajkami!?

DRUZIEWICZ.

Wielce zajęła księżnę, mówiła, że w mieście
będzie ruch jakiś…

KSIĄŻE ADAM.

Nadto ruchliwa kobietka, — a miła!
nieoszczędza siostrze spokoju.

DRUZIEWICZ.

Plotkarka,
ale mówiła prawdę.

KSIĄŻE ADAM.

Wyjdź, przyjdziesz gdy zadzwonię;
mam tu pisać listy.

DRUZIEWICZ.

…Czy pocztą, czy gońcem?

KSIĄŻE ADAM.

Dwóch pałacowych ludzi; — okulbaczyć konie;
list jeden za Warszawę pójdzie
(Druziewicz odchodzi)
............
hej, hola!
Panie Druziewicz, skoro zejdziesz z góry,
drzwi mych pokojów zamkniesz, niech mi nikt nie wchodzi.
Nikogo nie chcę widzieć. —

DRUZIEWICZ.

Czy książe nie chory?

KSIĄŻE ADAM.

Cha, cha! panie Druziewicz, książe nie tak skory
do choroby. —

DRUZIEWICZ (odchodzi, ale patrzy ode drzwi).
KSIĄŻE ADAM. (opada głową na rękę na stole)

.... Ha przyjdzie oszaleć.
Co tu czynić — jak działać…

DRUZIEWICZ (miarkując, że książe coś tai, zadziwiony,
szybko odchodzi).

KSIĄŻE ADAM (pisze).

(w korytarz wchodzi gwałtownie Niemojowski; później wolniej dochodzi do pół pokoju).

KSIĄŻE ADAM. (podnosi głowę od pisania, zrywa się).

Kto tu . . . .

NIEMOJOWSKI.

Wybacz książe.
Przyjaciel, druch serdeczny.

KSIĄŻE ADAM.

Och serce pan rani,
gdy mówisz o przyjaźni; gdzież ja mam przyjaciół;
przyjaźnie mnie po cóż —
ja już do was nie wrócę. —

NIEMOJOWSKI.

Przychodzę przebłagać;
książe wrócisz!

KSIĄŻE ADAM.

A więc ja, Czartoryjski, ja mam wam pomagać
do burzenia świątyń, co się walą,
ludzi szalonych druzgotane wolą
złą, — więc ja patrzeć mam na tę szakalą
czynność, której ohyda gardło mi zapiera.
Więc znieść mam to i zcierpieć, jak mną poniewiera
człowiek, którego cierpię jedynie i znoszę
przez zbytnią pobłażliwość, —

NIEMOJOWSKI.

Oto ja zanoszę

prośbę najnamiętniejszą, najgorętszą prośbę.
— Książe ochłoniesz z gniewu, — cofniesz twoją groźbę.
Nie rzucaj nas na oślep, — nie poniechaj pracy.
Działaj, czyń, jako chcesz, — później rodacy
się odwdzięczą.

KSIĄŻE ADAM.

Boże mój! Polacy
mi się odwdzięczą, — nigdy! — Ja nie chcę odwdzięczeń
za mój trud, — ja nie dążę do oklasków,
ani po wawrzyn sięgam — jeno od pół wieka
słucham tych konających łkań i Polski jęczeń…
............
— Ha zazdrość im blasków,
co im śmią zćmiewać oczy; — panie Niemojowski
daremny pański trud i pańskie troski
o mnie.

NIEMOJOWSKI.

Książe chcesz czynić — co?

KSIĄŻE ADAM.

—  . . . . nic; — ja wyjadę.

NIEMOJOWSKI.

Za granicę! — Więc książę chcesz uświetniać zwadę,
lada poswark chwilowy.

KSIĄŻE ADAM.

Więcej zawsze boli
ta rana, co ją bratnie rozkrwawią pociski.

NIEMOJOWSKI.

Co z nami będzie dalej . . . .

KSIĄŻE ADAM.

Ha, widzę już bliski
koniec . . . .

NIEMOJOWSKI.

O książe stój, nie mów tak dalej.

KSIĄŻE ADAM.

Bardzo dzielnie ministrze, u pana się chwali
ta wytrwałość…

NIEMOJOWSKI.

Rozumiałem, że słabem jest i jest dalekiem
odbiciem twoich cnót.

KSIĄŻE ADAM.

Kiedyś miejsce moje
będziesz mógł zająć.

NIEMOJOWSKI.

Książe drwisz! szydersko
rozmawiasz z przyjacioły, co się do cię garną;
hartuj się twą odwagą dumną i rycerską;
czoło nieszczęściu staw, zwalczaj oszczerce

KSIĄŻE ADAM.

Byłem gotów, a moje oplwano mi serce,
żółć mi podano pić, —

NIEMOJOWSKI.

Pijem gorycze
wszyscy — jeno, że z nas niewolno nikomu
ust odchylać — niech zawiść ta w nas się przetrawi
a ci co po nas przyjdą, niech zapomną;
niechaj im pamięć nasza ócz nie łzawi;
niech powiedzą, że byliśmy śmieli i prawi.

DRUZIEWICZ (wchodząc, zdziwiony, po chwili).

Książe panie! —

KSIĄŻE ADAM.

Waść co tutaj . . . .

DRUZIEWICZ.

Od chwili już czekają gońce.

KSIĄŻE ADAM. (oddawając listy Druziewiczowi)

Do Dembińskiego, generała ten list. Dla Krukowieckiego
ten drugi. Uczynię zeń gubernatora.

NIEMOJOWSKI.

Samowolnie?!

KSIĄŻE ADAM.

Nie, jeszcze nie pora,
bym wyjawił, co myślę uczynić niechybnie.

NIEMOJOWSKI.

Więc książe pozostajesz.

KSIĄŻE ADAM.

Zobaczę, — zobaczę —

NIEMOJOWSKI.

W rozterce czeka rząd.

KSIĄŻE ADAM.

Rząd pięciogłowy!
Ten się przeżył — wierz mi, już się przeżył.

NIEMOJOWSKI.

Więc chcesz książe, bym słysząc to, wreszcie sam wierzył,
że istotnie . . . .

KSIĄŻE ADAM.

Mówiłeś, żeś mi przyjacielem;
bądź nim teraz —

NIEMOJOWSKI.

Więc książe byś Jagiellonidów
przywrócił złoty wiek — więc prawdaż to?

KSIĄŻE ADAM.

Wesprzej mię Boże.

NIEMOJOWSKI.

Książe, to wielka myśl! — niech Bóg pomoże
księciu.

KSIĄŻE ADAM.

Pan w tem niewidzisz zdrady.

NIEMOJOWSKI.

To zdrada chwilowa  . . . .

KSIĄŻE ADAM.

Polityka, —

NIEMOJOWSKI.

Książe bo się chowa
wciąż za innych — a książe jest jedyna głowa,
która kieruje wszystkiem i kierować zdolna.

KSIĄŻE ADAM.

Więc daj mi rękę pan, a będzie wolna
Polska —

NIEMOJOWSKI.

O książe! otom gotów, — tobie się powolna
oddaje moja chęć, — jeno tam powróć;
tamci kochają cię — tęsknią do ciebie;
gdy sięgasz tak wysoko — rządź; — niechże na ciebie
nie spada żadny cień, żeś pyszno wzgardził.
Tu, na piersiach twych, lśni brylantowa
gwiazda, —
niechajże ludziom snopem świateł rzuci
na twarz! — Błagam, zaklinam, niechajże powróci
książe do naszych rad, — działajmy społy.
Tej chwili zaraz wróćmy tam; —
czekają!

KSIĄŻE ADAM.

Vous êtes benjaministe.

NIEMOJOWSKI.

Ancien jacobin.

KSIĄŻE ADAM.

Wspaniale!

NIEMOJOWSKI.

On m’appellaient jacobin, — ja wcale
nie jestem jeden ani drugi;
jeno duszę i serce dałem na usługi
temu krajowi, co swych ludzi potrzebuje,
co się swych własnych synów doprosić nie może,
by mu wiernie służyli, kochali i strzegli.
No więc książe wracamy.

KSIĄŻE ADAM.

Ha, pan tak goreje!
Zatrzymaj się pan chwilę.

NIEMOJOWSKI.

Niechże się nie chwieje
ta myśl, co się zrodziła dziś; — ostatnia karta
dzieł historyi — dziś dla nas na ścieżaj otwarta.

(odchodzą — wchodzi w tej chwili z boku księżna Sapieżyna, — tuż za nią Druziewicz).

SAPIEŻYNA.

 . . . . Książe o tej porze
u siebie był . . . .
Waszmość przemilczałeś, że był, — coś się knuje.

(zaraz za Druziewiczem i księżną zachodzą Ludwika Szczaniecka ze Zamojskim w rozmowie, — za nimi pani Falkowska, która podchodzi ku księżnej i wszyscy są świadkami ostatnich słów Druziewicza).

DRUZIEWICZ.

Knuje się już od roku, a każdy, co czuje
w piersi serce,
od roku ból i radość naprzemiany pieści
............
ponoś wszystko stracimy w tej walce.

SAPIEŻYNA.

.... Prócz cześci.

(Druziewicz odchodzi. — Sapieżyna rozmawia z Falkowską chodząc po pokoju; — Zamojski i Ludwika na przodzie sceny).

LUDWIKA.

 . . . Jak się widzi, pan do tych zajść w mieście
nie wiele wiąże wagi.

ZAMOJSKI.

Sprawy omawiane
przez kobiety, albo wygrane są już, albo zdawna
stracone; — resztuje im gra słów, — tą się bawią,
jak przystojną zabawką, na temat »gdyby«.

LUDWIKA.

A pan skąd cierpliwy
czeka wypadków biegu? —

ZAMOJSKI.

Bo mam u boku szablę; — i rozkaz pułkowy
zdybie mię w porę dość.

LUDWIKA.

Kawaler surowy
i służbisty, —
powiedziałabym prawie statysta wojenny
pełen tajemniczości. — Pan mnie nie uchyli
nic z tych tajemnic, kiedy się przesili
kryzys zwłoki? —
bodaj nie dziś, bo dzisiaj to pana zastanie
inwalidem.

ZAMOJSKI. (pokazując rękę z temblakiem)

Płazem uderzenie,
prawie nie cięcie; — niechby trąby wezwały do boju,
wnetbym tę szarfę zerwał, —
(z zapałem zrywa się)
byle rychło!
(z bólem, bo zbyt ręką szarpnął)
Och!!

LUDWIKA.

Jednak mocno boli;
pozwól pan, że zawiążę, —

ZAMOJSKI. (bladszy, usiada)

 . . . . Bo ja powinności
mam, — z pola bitwy . . . . pod Ostrołęką . . . .
Tuż za dowodzącym Skrzyneckim sadzę wczwał a po przed nami
pęka granat!! . . . . lecz tylko obryzgał nas gliną; —
a za mną kawaleryi sporo, —
horąży padł — a ja proporzec jego chwycić
pochylam się — lecz tejże chwili w ramię cięto,

żem omdlał, zwalon z siodła; — nademną walczono
czas niedługi —
wnet jedzie lazarecki wóz i nań mię sługi
kładą. — Nagle oprzytomniałem w bólu, —
i aż serce zaparło we mnie; — widzę w dali
chorągiew w rękach obcych wzniesioną wysoko!
nam wydartą! — (opuszcza głowę)
............
żadnej innej nie wzięto! —

LUDWIKA. (wzruszona widocznie)

 . . . . Żal mi Was (zasłania oczy).

ZAMOJSKI. (patrząc na nią)

Choć dłoń ucałuję,
ukradkiem starła łzę, co się zalśniła
pod rzęsą Jejmościanki; a teraz, jak kamyk pierścionka
błyska z paluszka panny, — niechże łzę wypiję
z dłoni twej, gdy nie mogę na oczach jej chwytać
(całuje w rękę).

LUDWIKA. (pomieszana z uśmiechem)

Pan sobie serce struje takim alembikiem.

ZAMOJSKI.

Rozradowałem serce, bo jest łza prawdziwa,
jako prawdziwa perła z głębin mórz dobyta;
na morskie wabi dna i muszlą dźwięczy
cudność rejonów Amfitryty; . . . .
(patrząc w jej oczy dłużej, wstaje)
tak cząsteczka twej duszy, w głąb duszy mej pada
i rozwidnia mi w oczach.

LUDWIKA.

Waszmość opowiada
mnie komplimenty . . .

ZAMOJSKI.

Niestrudzona
lekarko naszych rannych;
na tylu bojowiskach byłaś, anioł,

LUDWIKA. (oczy spuszcza)

Nie zasługa,
jeno mnie całe szczęście. — Swadę kawalerską
cenię, — lecz wyznam, żem na waszą liczyła rycerską
zwięzłość,
rycerz ranny wykształca w Waści oratora,
tymczasem ani jemu, ani mnie nie pora
do afektów . . . . (dyga)

FALKOWSKA. (która pożegnawszy się z księżną, ma odejść,
zbliża się do młodej pary, — żartobliwie)

Causeries amoureuses?!

SAPIEŻYNA.

Wynurzenia?!

FALKOWSKA. (żartobliwie)

… Sercne próby!

SAPIEŻYNA.

Sauvez vous mon cousin, — osóbka urodna!

ZAMOJSKI.

Właśnie powiada . . . .

LUDWIKA. (zakłopotana)

Jaśnie księżno! . . . .

ZAMOJSKI. (kończąc swoje)

Że nie modna
dziś miłość.

LUDWIKA. (kończąc swoje, kłania się)

 . . . . Daleko jeszcze do serc zguby! . . . .






[Role: młodej Ludwiki Szczanieckiej oraz pani Falkowskiej, jako dopisane później, w teatrze grane nie były].


AKT III.
(Lelewel siedzi przy stole rozparty we fotelu zgnębiony, jak przy końcu aktu pierwszego; kreśli suchem piórem zygzaki po papierze. Na sali Morawski, Barzykowski, Olizar przechadzają się, każdy odrębnie wzdłuż pokoju, oczekując z oznakami niecierpliwości; po chwili słychać kroki w korytarzu; Książe Adam przez korytarz szybko przechodzi do dalszych pokojów; za nim tuż Niemojowski, który wprost wchodzi na salę).

MORAWSKI.

Ha nareszcie!

BARZYKOWSKI.

Jest książe, jak widzę.

NIEMOJOWSKI. (wchodząc)

Ach, drodzy moi, — goreję, ja płonę;
z księciem dysputa długa — idee szalone
zepchnęły z równowagi mój umysł.

LELEWEL. (pod nosem)

 . . . . Zbyt łatwo

NIEMOJOWSKI.

Idźcie księcia przywitać . . . .
............

(Morawski, Barzykowski, Olizar odchodzą)

MORAWSKI. (do odchodzących)

Jakże to szczęśliwie.

NIEMOJOWSKI.

Niewymownie się cieszę, cieszę się prawdziwie!
(patrzy na Lelewela chwilę)
aha, pan filozof filozofuje dalej.

LELEWEL.

 . . . . I nie bez korzyści.
Filozofii, jak piór, się nie zruca.

Ja nie tak młody ptak, ja się nie pierzę,
jako z panów niektóry;… pan przed laty dwoma
byłeś tęgi jakobin.

NIEMOJOWSKI.

Są dzisiaj godniejsi,
niedoścignione wzory; — pozwól pan, odejdę…
(odchodzi)

LELEWEL.

Adieu . . . .

(gdy jest sam, wstaje z krzesła; chodzi szybko po pokoju chwilę; — w korytarzu skrada się na palcach Nieznajomy, zatulony w płaszcz, z kapeluszem na oczy).

NIEZNAJOMY. (szeptem)

Obywatelu!

LELEWEL. (nie słyszy, chodzi dalej)
NIEZNAJOMY. (rozgląda się ostrożnie i wchodzi; — szeptem)

Obywatelu!

LELEWEL. (przystaje, odwraca się, szybko podchodzi ku niemu)

Ha to waść!  . . . . jakżeż to, więc bramy
niestrzeżone, . . .

NIEZNAJOMY.

............
troszeńkę ułożona rzecz, — będą szmermele.

LELEWEL.

… mów, nie wiele mamy
czasu —  . . . . cóż to, list masz?

NIEZNAJOMY.

 . . . . żywe słowo.

LELEWEL.

Prędzej!…

NIEZNAJOMY.

 . . . . nikt nas tu nie słyszy?

LELEWEL.

Nikt, mów prędzej.

NIEZNAJOMY.

Masz być uwięziony,
gdy do mieszkania wrócisz.

LELEWEL.

Skąd ta wiadomość

NIEZNAJOMY.

 . . . . Mniejsza

LELEWEL.

Czyj rozkaz?

NIEZNAJOMY.

Książęcy

LELEWEL. (w roztargnieniu, jakby tylko myśląc głośno)

Książe się ważył . . . .

NIEZNAJOMY.

Żegnaj

LELEWEL. (w dalszym ciągu, jak wprzódy)

 . . . . na wszystko się waży . . . . —
Żegnaj obywatelu, —

NIEZNAJOMY.

 . . . . na dziś wieczór miasto
będzie gotowe . . . .

LELEWEL.

 . . . — co? . . . . .?!

NIEZNAJOMY.

 . . . my twoi ucznie;
ideom twoim dajem życie — dzisiaj będzie hucznie!

LELEWEL.

Co zamierzacie . . . .?!

NIEZNAJOMY.

Adieu, ktoś nadchodzi . . .
(zmyka).

LELEWEL.

Zatrzymaj się człowieku! —
Kto śmie bez mych rozkazów, — — zapaleńce młodzi!

(nagle zły)
Ja stąd nie mogę wyjść!! . . . .

(drzwi od sali za korytarzem otwierają się, staje w korytarzu Niemojowski).
NIEMOJOWSKI. (który dojrzał zmykającego Nieznajomego,
uśmiecha się, patrząc na Lelewela)

 . . . Pewno pański znajomy  . . . winszować annexyi

LELEWEL. (zakłopotany)

Ironia, — sarkazm; — walczę!

NIEMOJOWSKI.

 . . . . temat do refleksyi

LELEWEL.

I to pan, który byłeś zażarty Jakobin!

NIEMOJOWSKI.

A to jest pański duch-dziwak, Puk-robin,
nić czerwona, co cudnie łączy Waszmość-pana
z motłochem.

LELEWEL.

Słyszę, słyszę, — pańskie słowa bolą

NIEMOJOWSKI.

A wiem, te słowa kłóją,
ostrzem serce kolą;
ale pan stajesz przeciw nam

LELEWEL.

Tak jest potrzeba

(w tej chwili wchodzą na salę wszyscy inni, których od momentu było widać we drzwiach rozwartych: Barzykowski, Książe Adam, Olizar, Morawski).

BARZYKOWSKI.

O dzięki książe, dzięki. Kochające nieba
zezwoliły, byś zeszedł, jakoby Jupiter
a już bolało serce

LELEWEL.

Serce? — pan żartuje.

NIEMOJOWSKI.

Potrzeba walki serc, — cordialis iter
praedicitur, — mówiłeś pan sam wprzódy —

KSIĄŻE ADAM.

Czuję
żal, panie Lelewelu, do Was, to okrutnie;
ale pono pan teraz skorszy do zgodności.
Daj pan rękę, — (wyciąga rękę)
my się zrozumieć musim.

LELEWEL. (milczy)
KSIĄŻE ADAM.

Wiele złości
rozdziela nas; — to zazdrość cudza, obca, podła,
która się staje rozkopem wśród nas, która dzieli; —
panie, pan jesteś klubista, ja cenię,
ja rozumiem, — przewiduję to pańskie marzenie
piękne, — ale, panie, tu kraj potrzebuje
człowieka! . . . . . . . . — to wrzenie
serc,
woła o ton najwyższy, —
pan dziwnie działasz na umysły.

LELEWEL.

Szkoda,
że stoję jeno sam, — a w koło harpie —
nikt nie rozumie mnie, — książe, —
mną szarpie
bojaźń . . . .

KSIĄŻE ADAM.

Bojaźń? Pozwól pan mówić.
Słowa określą stan dusz, stan tych dążeń.
Pan jest istny czarodziej . . . .

NIEMOJOWSKI. (do Barzykowskiego w rozmowie)

Wiedz, że tu się święci
rzecz wspaniała, rzecz cudna, jeśli tylko książe

te nici powikłane, w rytm, w system powiąże.
Jest idea, — jest powiem święcie alegorya!

BARZYKOWSKI.

Co mówisz, książe królem! ach więc polska glorya
 . . . byłaby już, jak pewna, . . . .

KSIĄŻE ADAM.

Panie, stróna rzewna
jęczy we mnie, gdy widzę pana tu przed nami.
Pan jesteś antytezą tego, co ja robię
i tego, co ja myślę, — lecz ja się sposobię
pana kochać.

LELEWEL.

O książe dość słów,
dość powiedzeń!
Ja wiem, . . . co jest zmyślone; ja znam tajnych wiedzeń
sieci, — ja mam być uwięziony
i to jeszcze tej doby

NIEMOJOWSKI.

Z rozkazu ? —

LELEWEL.

Książęcia!

KSIĄŻE ADAM.

Pan wiesz — co! . . . .?

LELEWEL.

To do rozpoczęcia
paktowań, znów daleko.

NIEMOJOWSKI.

Książe owe listy
przy mnie dysponowane . . . .

MORAWSKI.

To jest oczywisty
zamach stanu,

NIEMOJOWSKI.

To list jeden, o książe jakiż rozkaz drugi?

KSIĄŻE ADAM.

Pan przyjaciel, pan szybko cofasz swe usługi.

LELEWEL.

.... Zdradzony,
ja który jestem w rządzie; i to książe, książe!
Książe, to są zagadki, które bies rozwiąże.
Wiem, wy chcecie monarchii, korony wołacie,
a więc bierzcie koronę, — tak wy się bratacie
z ideami, co stare jak świat, pewne, niezawodne;
to dobrze,... lecz ja idę z szałem; — .... to wygodne
dla was.
Sam książę chcesz być królem, ja zgaduję;
a ja marzyłem boską walkę serc,... któż z nas zwycięży?!
Do walk broni nie trzeba nam, nie trza oręży.
To jest walka poezyj, walka ideału.
Jam jest rewolucyjny duch, duch klątew, szału! —
— a książe chcesz mię zgubić, chcesz stłumić, — o biada!
We mnie jest duch narodu — jest ta górna władza,
o której skaldów bard siwy powiada,.... duch co się odmładza,
co się budzi, co szuka swych dróg, swoich wierzeń,
szuka bytu i prawdy szuka i sprzymierzeń
z owymi duchy, co są wielkie, niebosiężne,
co są mocne nad moce światów a potężne
jak legendarne króle, — jak mocarze!
Ja się ich wskrzesić zrywam, — tak ja się odważę
wskrzesić słowiański świat, arcypogański,
świat zginiony.

KSIĄŻE ADAM.

Co mówi pan, — to są poezye,
to są poezyi czarodziejskie sny, widziadła.
Gdy słucham pana, waszmość, widzę jak przepadła

wszelka myśl, co jest życiem doczesnem, znikomem,
co jest narodu życiem doczesno-świadomem
a jeno słyszę granie i śpiewy anielskie.
Pan jesteś, jak archanioł czarów; — my na ziemi
rośniem i pragniem żyć, — pan ze swojemi
ideami nie dla nas, nie dla tych państw, nie dla ziemi —
pan filozof w abstrakcyi toniesz,.... pan szalony,

LELEWEL.

Ja, książe, szalony...?
Zajrzyj książe w twe serce, w twą pierś, tam miljony
jest wzniosłych chuci, co cię noszą.
Daj się porwać, — a one zbawią nas,
one rozpłoszą
ambicye, zawiść; bądź pan książe księciem
dusz, rządź się umysłem wieszcza, wniebowzięciem.
A to jest polska myśl! myśl nie zwodnicza!
Myśl o królestwie ducha, boska, tajemnicza!
Rewolucyjność dążeń,... cha, cha, cha, odmęty!
a z tych odmętnych walk świat jest poczęty,
a nad odmętem stał Bóg sam.... O książe,
chcesz korony, — rzuć precz, precz dyadem;
bądź sam, jak owe duchy archanioły
co lud wiodą, a ludu mnogość ich się śladem
stęskniona garnie
............

KSIĄŻE ADAM.

Zrzekam się, oto dziś się wyrzekam korony,
której chciałem, lecz panie, serc daj mi legiony;
niechaj serca powstaną, serc tłumy powstaną,
niech wyzwią mię wołaniem:.... »od morza do morza
ma być Polska wskrzeszona!! — — ja obywatelem
będę wtedy najmniejszym, pokornym, ja sługą,
ja się pokutą kajam męczeńską i długą

za mej pychy swawolę. — Jeno niech duch spłynie,
niech się nad nami w orlich polotach rozwinie.
............
Ja się korony zrzekam, wyrzekam, już nie chcę
o Boże, precz ta myśl… co jeszcze, Panie, zmysły łechce;
precz z tą myślą niegodną, podaj mi pan dłonie;
ja idę w światłość ducha. Hej naród, ojczyzna,
to są wiary jedyne! — niechaj mię siwizna
jeszcze w walce zastanie, — słucham pana, stoję
z nim razem u wyłomu, u wrót, u przyzb domu;
a ponoś przyjdzie jasność, renesans odżywie, —
szczęść boskich jasna zjawa, cieszę się prawdziwie
w sercu,... (idzie ku Lelewelowi)
(zgiełk za sceną)

KSIĄŻE ADAM. (na to staje wpół drogi)
GŁOSY.

— Korytarz, tędy droga; gdzie warta? gdzie straże?
— wiem, że wolne jest przejście! razem wejdźmy śmiało,
śmiało, nie potrzebujem zważać, to tyrani!!

NIEMOJOWSKI. (który wyszedł, wbiega zaniepokojony)
LELEWEL.

Cóż to....?

BARZYKOWSKI.

W sieniach nikogo nie ma ze służby…

NIEMOJOWSKI. (patrzy na Lelewela)

— Książe, jacyś ludzie, —
ach wstydzę się prawdziwie, to przykrość…

BARZYKOWSKI.

Co męty?
Co, ku nam się rzucają pchnąć precz,...

LELEWEL.

..... ha przeklęty
ów zgiełk,...

z nagła zawistnie wielu serc mąci przeczystość.
O książe,... już widziałem w twych słowach przejrzystość
naszej słowiańskiej duszy — a oto się zmąca,
oto się łamie czar…

KSIĄŻE ADAM.

.... Z rąk nam wytrąca
kwiaty boskie — tych nam już użyczał Apollo.
O panie, drodzy moi, te wypadki bolą
bardziej teraz, niż kiedy — oto już harmonje
były tak bliskie —

LELEWEL.

Przepadło mój książe, —
— to moje winy dawne —

KSIĄŻE ADAM.

Moje pychy, żądze.

LELEWEL.

Garną się ku nam, ku mnie jakby szał mię ima!
Oto wylęknionymi spoglądam oczyma
w przyszłość i przyszłość ta w oczach się ląże
pełna przejawów strasznych, Tu płakać trza książe!
Tu krew, tu lać się będzie wieki, lata długie!
Raz po raz będzie goreć duch i wraz opadać,
nieudolny żelazem, niezdolny owładać
fantazyi.
Naród, co w szale, w wizyach rozkiełznany błądzi,
gdzież Bóg-piorun, gdzież siła, moc!

KSIĄŻE ADAM.

Sądzi
nas Pan nad Pany, Chrystus chrześcijański;
my Chrystusowy naród, — my wybrańce
nasz los nierozpoznany… tajemniczy

LELEWEL.

Sędzie
nasze są katy!! Duch-naród w obłędzie; —

Książe, rozumiem, kocham; my wzajem przeciwni
my dziś razem pójdziemy — walczyć sercem społy
(wbiegają klubowcy)
Ha, kto są... precz —
(chowa się za firankę)
.... lituj boże, ... moje przyjacioły!...

(Do sali tłoczą się ode drzwi: Czyński, Płużański, ksiądz Puławski w rewerendzie wytartej, Zwierkowski przez pół w mundurze wojskowym, Boski, Żukowski — za nimi zbita masa osób rozmaitych około pięćdziesiąt)

NIEMOJOWSKI.

Rząd idzie w ruinę, w grób!

BARZYKOWSKI.

Nędzne warchoły
nachodzą salę obrad.... — precz!!

OBCY.

— Lud, lud się domaga....

BARZYKOWSKI.

Niesłuchać pustych wrzasków każe nam powaga

OBCY.

Uwolnić Lelewela! — rząd zdradza, rząd zdradza!

BARZYKOWSKI.

Precz!

OBCY.

Zdrada, zdrada,

BARZYKOWSKI.

.... Przy nas tu jest władza!
Wasanów tutaj pyszalstwo sprowadza!

OBCY. (następują naprzód i cofają się nieco, gdy występuje książe Adam)
KSIĄŻE ADAM.

Pan Lelewel jest wolny, jest teraz u siebie.
Wyszedł stąd w miłej zgodzie z nami.
............

A panowie, —
niech nie mącą spokoju i zgody w narodzie.
Wasza dziarskość, butność, wiem przydać się może,
jeno niech idzie z miarą i z rządem; — Bóg zdarzy,
że się Polska u nowych rozgrzeje ołtarzy,
że zakwitnie, jak była, — żegnam panów.

GŁOSY.

To lekcya dla nas; chcą nas uczyć dyplomacyi!
tyrani! monarchiści! nie szczędźmy owacyi
w podziękę za nauki!
(gwizdania, nawoływania)

OBCY.

Czy wielcy ministrowie czytują gazetki?
Jest w nich coś wyjawione, ha, ha, ha, odkryte!
coś, co będzie wielkiemi głoskami wyryte
na czworolicej gębie rządu, —

BARZYKOWSKI.

Panowie odstąpią!
Rząd wam nie będzie zdawał spraw z czynności.
Przeczże to jest absurdum, żeby się wdzierano
w kwestye rządu; oddalcie się, proszę,
waszmość panowie z klubu; adieu....
(klubiści odchodzą skofudowani nieco)
............

NIEMOJOWSKI.

Panowie, ja wnoszę
by rozwiązać zebranie. Już czas, miasto w ruchu.
Za chwilę nie wiem sam, co będzie.

LELEWEL. (występując znów na salę)

Ja wiem — — —
trzeba panowie wydać bezwłocznie orędzie,
że się rząd rozwiązuje, —

NIEMOJOWSKI.

Okrótna, straszna chwila.

KSIĄŻE ADAM.

To grób

LELEWEL.

Bez ratunku — —
— Moja i wasza wina — — —

NIEMOJOWSKI.

Kontrrewolucya! rozruch

BARZYKOWSKI.

Uwierzyć trudno, jak sprawy się plączą.
Skądże wam się zdaje
zawieruchy uliczne brać seryo w rachubę,
to! jest zguba

KSIĄŻE ADAM.

Ha, dawno już widziałem zgubę;
jeno odwłoka — —

LELEWEL.

W istocie — — —
myśl się błąka, co począć…

KSIĄŻE ADAM.

Żegnajcie panowie.
Ponoś już czas ostatni, — spóźnione przyjaźnie,
spóźnione moje romantyczne szały.
Oto owoc jest knowań tajnych.

LELEWEL.

Ha! przeklęcie!

KSIĄŻE ADAM. (zdaleka)

Żegnaj pan, a cokolwiek będzie później…

LELEWEL.

Książe, święcie
mam w pamięci twe słowa,...
............

(wzburzenie na korytarzu wzrasta; książe Adam wychodzi; wkrótce za nim Barzykowski, Olizar; w korytarzu gwizdania, wrzaski, śmiechy; pojawiają się znów klubowcy)
NIEMOJOWSKI.

Otóż pańscy znajomi
ile miarkować mogę — któżby inny;
napewno, że i z pańskich poduszczeń,
— znoś pan teraz i cierp, — cha, cha, cha, to śmiać się!

LELEWEL.

Cha, cha, cha, więc śmiać się!
Wiesz pan,
w tej grze hazardu serc, serce się pęka!
Kraj oto, kraj, — ojczyzna tu uklęka
ze splecionemi dłońmi i błaga o litość
a moje własne zbrodnie stają niezbłagane,
jak larwa piekieł, — ha to straszne, wstrętne,
to okropne!
Kto mnie uwolni od tych widzeń,
od tych grzechów, — to grzech, ha, słyszę śmiech, idą —

GŁOSY. (bliskie z innych pokojów)

Dzień pomsty, wieszać zdrajców,
wieszać, kląć, płazować!

NIEMOJOWSKI.

Rządź pan, — — żegnam, adieu;
no masz pan rewolucyę po myśli —

LELEWEL.

Nie draźnij!

NIEMOJOWSKI.

Arcyrewolucyjną!

LELEWEL.

Ha, pan sam w przyjaźni
byłeś z jacobinami ongi — pan szydzisz przeklęcie

NIEMOJOWSKI.

Robespierze, czyli Danton?!

LELEWEL.

Pan mię jak sęp szarpie!

NIEMOJOWSKI.

Lice panu zbladło, —
Prometeju! — masz oto chóry Okeanid! —

LELEWEL.

To moi! ha szaleńcy — … ta noc, — .... — już przepadło

GŁOSY. (równoczesne w korytarzu)

Dalibóg że uciekli, uciekli przed nami,
jako tchórze; — my teraz jesteśmy panami!
Przepatrzeć sale, szybko, może gdzie ukryty,
może gdzie jest zamkniony. — Chodźcie, oto sala
posiedzeń pusta; — a! los nam pozwala
już odnaleść. Jest tutaj! jest nasz prezes drogi!

NIEMOJOWSKI. (wychodzi)
LELEWEL. (stoi znieruchomiony)

(wpada tłum klubowców na salę)

GŁOSY.

Niech żyje pan Lelewel! ... idziesz, idziesz z nami,
— rząd rozburzym, klub górą. — Książe będzie zgładzon!
Idziesz z nami — hej w górę, niech będzie podsadzon
pan Lelewel, — hej w górę

LELEWEL.

Ha, wy szaleńcy

GŁOSY.

Z tobą i ty z nami
klub zwycięża — naród pęty zrywa
ty z nami! — czy się wahasz?

LELEWEL.

Ha, szał mię porywa
(śpiew Marsylianki w korytarzu)

ŚPIEW

L’amour sacrè de la patrie
conduit soutiens nos bras
vengeurs!

Libertè, libertè cherie
combac avec tes defenseurs!

LELEWEL.

Ten śpiew, te słowa, Francya!
Odrodzenie!
Republika! Zwycięstwo!
Szał! Los!
… Poświęcenie!
............

(Spiew Marsylianki ogarnia salę; uprowadzając Lelewela klubowcy wychodzą w egzaltacyi).



AKT IV.
(Sala taż sama, co w akcie drugim)
(Księżna Sapieżyna chodzi po pokoju niespokojna. Druziewicz, w głębi, z rękami założonemi w tył; głowa opuszczona).

SAPIEŻYNA.

............
Jednak jestżeś pan pewny, że nas nie ostawią
bez obrony…

DRUZIEWICZ.

… Należy o tem szepnąć księciu,
ostrożnie

SAPIEŻYNA.

To rzecz moja — pan panie Druziewicz
gotuj się do odjazdu.

DRUZIEWICZ.

Niby ja? nie książe?

SAPIEŻYNA.

Książe winien pozostać.

DRUZIEWICZ.

Jakto, tu!?

SAPIEŻYNA.

W Warszawie!

(nagle się zwracają oczekując, słychać turkot powozu)

............

(wchodzi po chwili książe Adam, wzburzony, w rozrzuconym płaszczu)

SAPIEŻYNA (w głębi; przystaje i załamuje ręce)
DRUZIEWICZ (przy drzwiach wystraszony)
KSIĄŻE ADAM (idzie naprzód; opada na krzesło i głową opada na stół)
SAPIEŻYNA (daje znak Druziewiczowi, by wyszedł,)
DRUZIEWICZ (wychodzi)
SAPIEŻYNA (podchodzi powoli do księcia Adama — cicho)

Mój książę,
(po chwili ciszej)
mój synu...

(po chwili, kładzie mu rękę na czoło)

KSIĄŻE ADAM (po chwili, ujmuje ją za rękę — powoli)

O duszo jedyna
przyjmij dzięk za to słowo litośne, —

SAPIEŻYNA (chce mówić, lecz spostrzegłszy wraz twarzy
księcia roztargniony, milknie — odwraca się i ze
schyloną głową odchodzi w głąb pokoju)

KSIĄŻE ADAM.

Muszę wyjechać

SAPIEŻYNA (nagle podchodzi parę kroków)

Zostań.

KSIĄŻE ADAM.

— Na łup moją rzuciłem koronę,
zrzekłem się dyademu, — Bóg nie chce, Bóg nie chce.
Myśl to była zwodnicza; pychę, dumę łechce
żądność, ambicya. — Jestem teraz wyższy duchem,
chociażem tylko książe, — tej sławy okruchem
stanę wyżej, niż ową ideą królewską.
............
Wielka się walka serc toczy o Polskę,
jeno się naszych harf rwią stróny złote…
— Niczem jest, że są moje nadzieje stracone,
uratowałem serce, — jestem pyszny, dumny;
terazem oto król, bom w gruz kolumny
własnego domu zburzył —

SAPIEŻYNA.

.... szał jakiś chwilowy;
rozważ, mój książe, drogi mój

KSIĄŻE ADAM.

Te trumny
królów, co śpią po zamkach, katedrach i grodach,

kochałem je, a serce ku nim biło
drżące, struchlałe, — one po narodach
rzucają strach i grozę; — … inne dzisiaj króle
się budzą: — króle duchowe, — anielskie!
............
Poświęcenie chce rzucić w gruz pychy rodowe
i goreć świętość serc. — Idee nowe —
o matko! — Polskę zbawim, odrodzim,... zbudujem,...
............

SAPIEŻYNA.

Co chcesz czynić

KSIĄŻE ADAM.

Natychmiast spieszę do obozu;
Skrzynecki odwołany jest; teraz formalnie,
a sam to uczyniłem wprzódy godzin parę
na własną rękę, — Dembińskiego wodzem
kreując.

SAPIEŻYNA.

Jest nim?

KSIĄżE ADAM.

Sejm żąda, rząd nie chce.

SAPIEŻYNA.

I książe dlatego opuszcza miasto?!

KSIĄŻE ADAM.

Rząd się do dymisyi poda tej nocy.

SAPIEŻYNA.

Synu?!

KSIĄŻE ADAM.

Ha!

SAPIEŻYNA.

… co dalej będzie? —

KSIĄŻE ADAM.

Co będzie, oto, matko w modłach pytaj Boga.
............

(Od chwili wszedł Druziewicz i usiłował coś mówić do księcia, — gdy książe Adam pocałował w rękę Sapieżynę i ona znaczy nad nim krzyżyk — już słychać kroki w korytarzu i wchodzi Zamojski Zdzisław, młody kapitan w sztabie, z ręką na temblaku).

KSIĄŻE ADAM (zwraca się ku drzwiom).

Niespodziewany dziś, jeszcześ cierpiący?

ZAMOJSKI.

Stryju tyś jeszcze tutaj.

KSIĄŻE ADAM (biorąc go za rękę)

Prawieś drżący,
............
Skąd wiesz, że się oddalam,

ZAMOJSKI.

… powóz u bram czeka
............
wracam z miasta, i sądzę niech książe nie zwleka
............
Tam rewolucya, mówią o kontrrewolucyi
............
Tłum po ulicach goni, nadbiedz tutaj mogą…

KSIĄŻE ADAM.

Nie stracham się przed tłumem, jeno swoją drogą
chcę pójść, —

ZAMOJSKI.

Rycersko, ale są niebezpieczeństwa,
............
prawie że już.... zapóźno, dosiądź książe konia
mojego, pozostaw powóz mnie, —
powrócę w nim do siebie ztąd, i pościg zmylę....

KSIĄŻE ADAM.

Mnieby więc śmiano ścigać?

ZAMOJSKI.

Widzę, nie wiesz książe
co dzieje się w tej chwili.

KSIĄŻE ADAM (odwraca się od niego idąc parę kroków milczy).

ZAMOJSKI.

W mieście biega pogłoska, że rząd się rozwiąże,
że się tej nocy kryzys straszliwa przesili;
klub szaleje — na czele klubu pan Lelewel.

KSIĄŻE ADAM.

To nieprawda!

ZAMOJSKI.

To prawda!

KSIĄŻE ADAM.

Jakichś szatanów ręce, plączą nasze czyny!
Boże — — serce jego jest czyste.

ZAMOJSKI.

A w umyśle burza,
co gotuje pioruny, w toń, w zamęt ponurza
............
Ulice pełne wrzasków na jego cześć, hymny
śpiewają marsyliańskie, ciebie zwą tyranem.

KSIĄŻE ADAM.

Zamilcz, za winę moją odpowiem przed Panem,
............
czas, żebym się oczyścił z zarzutów, —

ZAMOJSKI.

Oszczerstwa!

KSIĄŻE ADAM.

Ha, nie wiesz, ile w słowach twych szyderstwa.
............

DRUZIEWICZ (który przed chwilą wyszedł na korytarz,
teraz wraca spieszno, wystrachany)

............
Jaśnie książe, mój panie, ludzi obcych wiele,
zbiera się przed pałacem, z okien korytarza
widzę, jak zaglądano w powóz — —
jakieś wałęsy, bałamutne głowy.

KSIĄŻE ADAM.

Cha, cha, mój kochasiu, dziwię że waść bredzisz,
że się kilku przechadza u bram, już się biedzisz;
ja tu chciałem zostawić cię na straży domu,
jak majordoma. — Wstyd, dam bronić niema komu,
(do Zamojskiego)
ów z ręką na temblaku,
(do Druziewicza)
wasan pokryjomu
trzęsący od bojaźni.

ZAMOJSKI.

Książe stryju, w istocie żart zmienia się w żałość,
ci ludzie są szaleńcy.

KSIĄŻE ADAM.

A! serc się wspaniałość
budzi, — duch się kształtuje, wyzwala, rozpręża.
Naród poczyna śpiący żyć, — to jest radosne,
to się znaczy, że będziem mieć dziejową wiosnę.

ZAMOJSKI.

Przecież stryju, ci wszyscy na ciebie nastają.

KSIĄŻE ADAM.

Ach! niech rozburzą wszystko, niech pychę mą krają,
niech depcą moją dumę, — dusza nad nich wzrosła.
Dusza się moja świętem modlitew podniosła,
............
Nie dzieje się nic, nic, bez Bożej woli;
ja marny proch, dopokąd we mnie się swawoli
pycha i samolubstwo, — ale gdy się błyska
gromnica, światłem wziętem od boskich ołtarzy,
ach, tom jest wtedy mocen —
............
Bądźcie zdrowi,
żegnam was, — a ze serca ślę memu ludowi
pozdrowienie...

DRUZIEWICZ (znów wyszedłszy, wraca, zakłopotany).

KSIĄŻE ADAM (wesoło do Druziewicza)

Cóż rozruch na ulicach, przed domem,...?

DRUZIEWICZ.

U bramy
blisko sto osób stoi —

KSIĄŻE ADAM.

Studenci, cóż szkodzi;
niech się szarpią,
to szumność, burza, butność, — młodzi!
(nagle zły)

DRUZIEWICZ.

 — — — — krzyczą!....
ztąd nie słychać, lecz dobrze słychać z korytarza.

KSIĄŻE ADAM (po chwili milczenia)

Tutaj się tylko echo głuche ścian powtarza,
............

(Idzie powoli w korytarz i słucha; — nagle odwraca się i stoi jak skamieniały...)

SAPIEŻYNA.

Och, jakże księcia twarz jest straszno blada!
(do Druziewicza)
Co krzyczą?...

DRUZIEWICZ (drżący)

Nie śmiem mówić....

SAPIEŻYNA (ostro)

Każę!

DRUZIEWICZ

Krzyczą zdrada!
(Chwila milczenia).

KSIĄŻE ADAM (wraca szybko na środek pokoju).

Matko, siostrzanie, —
gdybyście usłyszeli słowa tam wołane;
............
biją, jak grad kamieni w mój pałac te słowa.

O zgrajo! — Czyjaż wina większa, — zamilcz dumo;
............
oto jest w strzępy imię moje rozerwane
a dusza moja płacze, — matko płacze!

ZAMOJSKI.

To wszystko sprawka jest, stryju, klubowa;
patryotyczny klub swych patryotów
mieni zdrajcami...

KSIĄŻE ADAM.

Szanuj,

ZAMOJSKI.

Jakoż słowa me cię ranią?
Wymysły Lelewela! — Godzić na twą głowę
zdolni ci warchołowie, ulicznicy

KSIĄŻE ADAM (chodząc szybko)

Jeno gołosłowe
twe obawy......
(nagle zły, staje)
Biorę twojego konia, twój płaszcz, prędko zejdę
przez boczne schody... światła!

DRUZIEWICZ (wybiegając)

.... Natychmiast!....

ZAMOJSKI.

Czekam u bocznej bramy, stryju; śpiesz się książe!
(wybiega na boczne drzwi).

KSIĄŻE ADAM.

Światła! —

(Sapieżyna wychodzi. — Gwar z ulicy — chwila pauzy)

KSIĄŻE ADAM.

Światła!
(przypomina sobie niespokojny)
Te listy trzeba w płomienie....
lećcie w ogień,
precz, precz odemnie, precz — mary, zwodnice, —
ja biały będę — — tajemnice

pokryje żar ognia... ślubuję,
że się wyrzekam pychy.

(Gwar się ucisza chwilami; Druziewicz ze światłem wprowadza kogoś, idąc sam wprzód; — głębi staje Lelewel, otulony w płaszcz, w kapeluszu; — Druziewicz pochylony idzie, przerażony; stawia świecznik jarzący na stole).

DRUZIEWICZ (stawiając światło).

Niechaj będzie pochwalon,

KSIĄŻE ADAM.

Na wieki....

LELEWEL (wchodzi zdejmując kapelusz).
DRUZIEWICZ (nieznacznie się oddala).
KSIĄŻE ADAM.

.... Amen....
Kto tam?...
(odwraca się).

LELEWEL (podchodzi do światła).
KSIĄŻE ADAM.

Ha! to pan.

LELEWEL.

Tak jest, to ja książe....
............
przychodzę podać księciu rękę,
(wyciąga rękę)
.... szanuję cię książe,
uwielbiam, kocham, — moich błędów wiele
zostawiłem u wrót tych, na dole, —

KSIĄŻE ADAM.

Przyjaciele
czekają na cię, byś wrócił w te błędy.

LELEWEL.

O książe, nasze winy idą z nami wszędy.
Wyzwolić duszę trudno, — o książe litości
............
przychodzę cię ocalić —

KSIĄŻE ADAM.

Przychodzisz pan w gości
więc milknie moja zawiść, — złość, me słuszne skargi;
pan mię oszkalowałeś zdrajcą.

LELEWEL.

.... Te zatargi
niechaj idą w niepamięć, ja książe boleję
srodze, — ja teraz widzę jasno — teraz mi widnieje
nasza dola — i przyszłość nasza; polskie dzieje,
które rozpamiętywam, które zbadać dążę,
zbudziły we mnie skruchę, — oto dłoń podaję,
............
przychodzę cię ocalić chroń się, uchodź książe!
Za niedługo się miasto rozszaleje całe
z poduszczeń — ... Boże odpuść — srogie zawieruchy
roziskrzył wicher zbrodni. — — Jeno my dwa duchy
stoim obłędni, — — jakaż, jakaż dla nas dola?!
............
Uciekaj książe, — ostrzedz cię przychodzę;
życie twoje niepewne, ja cię chcę ocalić.

KSIĄŻE ADAM.

Co słyszę, moje życie niepewne — ach Panie!

LELEWEL.

Książe, nie trać ni chwili, — tak nieprzewidzianie
mówię do ciebie książe, — lecz wiem, odgaduję.
Przebacz, — sam cię ostrzegam.

KSIĄŻE ADAM.

Ha, sam powaliłeś
mnie; — teraz chcesz mię sam ocalać.

LELEWEL.

Uciekaj książe, niedaj ludziom się pokalać
w twej krwi! —

KSIĄŻE ADAM.

O zgrozo!

LELEWEL.

Ulituj się skrusze.
Otom odsłonił moją w oczach twoich duszę.
Jam winien, — .... to już przeszło —

KSIĄŻE ADAM.

Czyli Bóg zapomni,
czyli Bóg to przebaczy....

LELEWEL.

Bóg! — — — kiedyś potomni
wstaną dla nas jak sędzie, będą sprawiedliwi; —
Sercem kochany książe, jeno nieszczęśliwi
jesteśmy. — Szał nas obu opętał — — daj rekę.

KSIĄŻE ADAM (podając dłoń do uścisku)

Za ocalenie przyjm pan odemnie podziękę,
skoro wrócę ......

LELEWEL (z bólem)

O książe! masz jeszcze nadzieję?!...

KSIĄŻE ADAM.

Mam nadzieję i wierzę....
— — — — cóż to pan się chwieje...
............

LELEWEL.

Och książe, tracę zmysły, — szał, — obłęd... nie zwlekaj,
zdala od nas.... szlachetny, — uciekaj.... uciekaj!
............

(Wychodzi chwiejąc się na nogach; książe stoi chwilę, poczem biegnie do drzwi na lewo; — wraca, dzwoni,)

KSIĄŻE ADAM.

Hej! płaszcz!

DRUZIEWICZ (narzuca mu płaszcz Zamojskiego)

Są pistolety, — — tu szabla.

KSIĄŻE ADAM.

Ty ze mną.

DRUZIEWICZ.

Ujdziem szczęśliwie,
nie poznają nas w noc taką ciemną.

KSIĄŻE ADAM (wychodząc w bok, odwracając się w stronę,
gdzie wyszedł Lelewel)
.

Boże, litości nad nim i nademną
........
(wybiegają we drzwi boczne).




AKT V.
(Ta sama sala. Z ulicy słychać wrzaski, nawoływania, gwizdania, — poczem kilkakrotną, krótką, coraz bliższą pobudkę bębnów. — W korytarz wchodzi sześciu żołnierzy; broń z nasadzonymi bajonetami. — Stają, broń stawiają do nogi. — Szybko wchodzi Dembiński generał w kapeluszu, w płaszczu, za nim tuż Lelewel).

DEMBIŃSKI.

Pana więc pośród zgrai schwytać muszę.

LELEWEL.

Wziąłeś mocą.

DEMBIŃSKI.

Pan tę hałastrę całą wiódł, pan duszę
gubisz —
poznałem pański głos nad inne głosy!
— — — Ha zacny prezezie!

LELEWEL.

Czekam sądu spokojny.

DEMBIŃSKI.

Sąd uczynię doraźny, jako czasu wojny!

LELEWEL.

Wojna domowa, — wikłają się losy,
bratnie dłonie na siebie uderzają wzajem,
pan chcesz być kat,
pan nie masz litości nad krajem.

DEMBIŃSKI.

Nie znajdę jej dla ciebie panie, coś zawichrzył rząd,
stając mu wiecznie przeciw, i teraz na księcia
sprowadziłeś sam zgraję, —
spadnie pańska głowa!

LELEWEL.

Niechaj spadnie —
generale, jest dusza moja pójść gotowa
w dal nieznaną — precz, precz od waśni, zawiści!
Kiedyś, — po latach mnogich — wiem już, jak się ziści,
co dziś dla mnie marzeniem....

DEMBIŃSKI.

Pan jesteś, jak obłędny!

LELEWEL,

Pan obłędno działasz!

DEMBIŃSKI.

Jeźli książe zginie
tej nocy — ha prezesie, ty jesteś jedynie
winny....

LELEWEL.

Jestem winny.... lecz moje winy już się myją,
już szarzeją, już głuchną, milkną w oddaleniu
tych chwil, co teraz szybko biegą,
........
— — — — pan jesteś szalony,
bawiąc się tutaj ze mną.

DEMBIŃSKI (chodzi niespokojny po sali)

Nikogo do tej pory!

LELEWEL.

Rzucać się marnie tu, to jest stracony
czas. — Gdybyś na mieście był, wiedziałbyś rzeczy
inne, — —
że tej chwili, jako miasta gubernator,
wystąpił Krukowiecki.

DEMBIŃSKI.

Pan jesteś w mem ręku!

LELEWEL.

Równie jako waść w moich i stoję bez lęku.

DEMBIŃSKI.

Pan śmiesz mnie grozić.

LELEWEL.

Rozpoznaję w panu
zdolności, których będę wiedział, jak mam zużyć. —
Pan chcesz być pierwszy!

DEMBIŃSKI.

Będę!

LELEWEL.

Zobaczymy! —
Książe jest nieobecny — a jest ocalony —
do Warszawy nie wróci...

DEMBIŃSKI.

Pan mnie chcesz omamić.

LELEWEL.

Ja księcia ocaliłem sam.

DEMBIŃSKI.

Kłamstwo!

LELEWEL.

Bóg osądzi.

DEMBIŃSKI.

........
O panie — jeden z nas tu straszno błądzi, —
pan ocaliłeś księcia?! — Pan któryś nastawał
z klubem na nas? — — Pan klub w szachu trzyma?
Panżebyś swoich zdradzał?...

LELEWEL.

Dla mnie moich niema!!
........
Zdradzam tych, którzy czystość dusz swoich zkazili.
Bóg, co mi serce dał, zdradzić mi każe; —
jeno nie zdradzam Polski! — Przyjmuję potwarze; —
klnijcie mnie wy,
co Polski jesteście grabarze!
........
Więc mają się odrzucić precz serca i dłonie,
co są zdolne do działań, a nie mają steru?

Najgorsze złe, co u nas żywie, nam należy!
Ja szedłem do najgorszych wśród, — ja tych przymierzy
nie odpychałem — bo ja mogę ich wieść, ich kierować
i powstrzymać w zapędzie złym — a to znaczy ofiarować
olbrzymie hekatomby ludów — —
— — Ja duchem silny!
Ja rządzę! — Ja w swych sądach jestem nieomylny,
bo kocham, — —
a mych wrogów widzę jeno w dali,
nie tutaj; — — od tych wrogów niechaj nas ocali
Bóg i rycerskie dłonie....
........
Wiedz pan, że tej chwili
pod miastem stutysięczna armija jest
tych naszych wrogów
że się na miasto rusza, — że stanie u progów
jutro świtem....
........
Pan zamiast sprawować żołnierze,
mnie samowolnie tutaj na sąd bierze.

DEMBIŃSKI.

Jutro świtem?! — — —
Któż sprawił, że się korpus drugi
oddalił! Że połowa wojsk wczora odeszła!!
........
Wreszcie stanowcza bitwa! — ha możeby przeszła
burza!
Bylebyśmy się bili!

LELEWEL.

Ha! teraz pan czuje,
co stanie się. — Oto czeka nas tu oblężenie!
Walka tu, — tu w okopach, na szańcach Warszawy,
ha wiesz — rozumiesz teraz wszystkie sprawy:

— ci ludzie, co szaleją po ulicach, gawiedź,
co? oni źli są teraz, sprzeciwni, żółć trują? —
oni okopy będą sypać, — w lot zbudują!
Całe się miasto rwie do pracy, rwie do czynów;
słyszę też, że się w wojsku żołnierze buntują,
chcą bitwy — tu ją będą mieć, tutaj wawrzynów
będzie dość....

(wchodzi zrozpaczony Druziewicz; biegnie szybko koło żołnierzy, przez salę, do innych śpiesząc pokojów)

.... oto księcia osobisty,
czy tam rezydent... hej Waść, słuchaj Waść, cóż książe?!

DRUZIEWICZ (wraca)

Pan jesteś człowiek straszny.

DEMBIŃSKI.

Książe żyw?!!

DRUZIEWICZ.

Uszedł —
zdala za nim strzelono dwa razy —
........
ręce ziomków,
co w przeszlachetne to godziły serce,
niechaj będą przeklęte! — W takiej poniewierce
Polak, co Polski całej dźwigać miał sztandary!
O panie!....
(na gest Lelewela)
milczę już — strzeż Pan się kary
Bożej — — —

LELEWEL.

No, no kochasz Waść księcia.
Nic się księciu nie stało, bo strzały poszły mimo.

DRUZIEWICZ.

Myślę uszedł szczęśliwie, — bo rogatki Wolskie
mijał w mych oczach; — w ciżbę się wmięszałem,

straciłem z oczu księcia — łza mi się na oku ulągła,

DEMBIŃSKI.

Asan wracał przez miasto?!

DRUZIEWICZ.

Bodaj mi był oszczędził Bóg tego widoku!
Gdym wracał, mijam plac zamkowy,
pod kolumną Zygmunta ciecze krew —
Boże odpuść! — Słyszałem komendę:
»ognia!« —
........
gdy wypalono, jak łan się pokładli —
to wtedy ludzie zaraz wszyscy tak pobladli
i stanęli jak wryci — — tak naraz odgadli,
że się dzieje straszliwa rzecz, potworna, podła.

LELEWEL.

No, Waść wróciłeś cało.

DRUZIEWICZ.

A pana ubodła
moja powieść.

DEMBINSKI.

Więc książe ocalony! — Pan, panie Lelewel,
dziwny mąż. — — —
(w kombinacyach)
Zaraz w obóz za księciem pospieszę —
o świcie go dopędzę w kwaterze —
a Warszawiaków jutro wezmę szturmem, —
nie wierzę, by tak nagle nas tu oblegano.
Bunt stłumię, zdławię — dość już pohulano.
Pana żegnam, prezesie klubu, —
pan Sfinks!....
Do jutra! — Klub i rząd rozbity.
Jutro nie będzie rządu.

LELEWEL.

Nowy jutro będzie!

Znajdą się nowi ludzie!
Nie pan, to wiem pewno —
Pan tak głowami igra temi, co wyrosły
nad pański rozum żołnierza,
że ja pana — nie widzę — w myśli.

DEMBIŃSKI.

A tak wiem, pan zmierza
drogą najprostszą nowe kreować osoby; —
może Prądzyński....

LELEWEL.

Właśnie!!

DEMBIŃSKI.

O pan masz zasoby
coraz to nowych ludzi.

LELEWEL.

Los nam ich dostarcza.

DEMBIŃSKI.

Mógłby nam ich oszczędzić, bo zbyt nas obarcza
brzemieniem zbrodni.

LELEWEL.

Zresztą jutro rano
odbędę głosowanie. — Zobaczym, kto jutro
z urny się zlęgnie jako wódz
........
(po chwili)
Enfin, uwalnia mnie pan dumny panie.

DEMBIŃSKI (zbity z tropu milczy).
LELEWEL (po chwili)

Był już ktoś, co się na mnie targnął —
zwał się Dyktator — upadł
................
................
Ja wiem wszystkie tajnie serc,

ja wskróś dusze odgaduję, niemi władnę
........
Kiedy naród w sobie się szamoce,
gdy nad narodem ciemne rozwlekły się noce,
budzi się prorok-duch — co go powiedzie.
Ten, sam ze się zapłonie, jako słup ognisty
i będzie przed szeregiem zwartym szedł na przedzie!
Temu Bóg odda dusz jedynowładztwo!
........
Biesiada dusz!,
poznajesz Waść to duszne bractwo —
........
Jest wyższa Wola, Siła, co obala męże
a nowe wskrzesza. Wstaną i świetne pawęże
wzniosą na blank, od kędy blask zabłyśnie nowy.
Czas będzie, — przyjść ma On — wróż-piorunowy,
co w nas odrodzi czystość serc — precz my do trumny!
W walkach się naród skrzepi; nadto dumny —
przeleje strugi krwi... krew się oczyści!
........
Jest Przeznaczenie, które nami rządzi... aż się ziści
tajnych wyroków czas... jest tajemnica,
która te waśnie nasze i obłędy
stłumi....
Jest czyn,
który umysły roztargnione zwiąże,
co najbardziej zaważy na wydarzeń szali....
............
pan jeszcze nie rozumie....
.... dokąd w słowach dążę
........

(cisza zupełna, słychać bardzo oddalone armatnie strzały)

Już to, — .... już....
..... oto słowa!!!

(słychać wciąż bardzo dalekie strzały)

DEMBIŃSKI (w przerażeniu)

.... Armaty Moskali!!!
................
................






KRAKÓW, LUTY 1899.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Stanisław Wyspiański.