Przechadzki po Europie/III. List z Sycylji

<<< Dane tekstu >>>
Autor Ernest Buława
Tytuł Przechadzki po Europie
Podtytuł III. List z Sycylji (W pełném morzu.)
Pochodzenie „Tydzień polityczny, naukowy, literacki i artystyczny”
Wydawca Józef Ignacy Kraszewski
Data wyd. 1871
Miejsce wyd. Drezno
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
Przechadzki po Europie.

(List z Sycylji.)
(W pełném morzu.)
III.
Kwiecień, 1871.

Nigdy rozminięcie się z tobą mój Onarato, nie było mi przykrzejsze, jak tą razą — jakżebym rad ujrzeć twoje płótna, już nie szkolne, ale wyemancypowane samodzielnością pracy, potężniejsze siłą rysunku i bogactwem kolorytu — pamiętny tego obrazu morza i Wezuwiuszu, który na pamiątkę zrobiłeś mi z mego terasu hotelu Washington w Neapolu. Nigdy byłbym był więcej nie potrzebował uściśnienia przyjaznej dłoni artystycznej, jak tą razą, w chwilach niepewnych a brzemiennych pracami młodości, które odważyłem się nieść pod włoskie niebo. Z powodu tego rozminięcia się z tobą w Rzymie, sam przesiedziałem w ciągu jednego dnia niezmierzoną chwilę w Coloseum, w mej dawnej spelunce, i w termach Caracali, wspominając jak mnie tam przez pomyłkę raz na noc zamknięto, i wszystkie myśli do tej nocy wiążące, które ci kiedy indziej opowiem, i moje tamże przechadzki z Lisztem i długie rozmowy; i sam przebłądziłem przestrzenie świętego Piotra, od pomnika do pomnika, od mozajki do mozajki, gdzie niegdyś wydeptałem prawie ścieżki od lwów Canowy do grobowca Pawła III., i sam jak ongi przesiedziałem pod moją trzydziestą i którąś kolumną św. Piotra, przy szumie fontan, których warkocze księżyc zaplatał iskrami, i sam przewędrowałem Bracio nuovo[1] Vatykanu, i przeleciałem Via appia, by potém cię nie zastać w Neapolu i samemu z piersią, jak nigdy przepełnioną, przeleżeć w złotym piasku na villa reale, patrząc na amfiteatralną zatokę, z błękitnawej Partenopy ziejący Wezuwiusz, i w gerlandach winnic a śnieżnych gołębi festony ruchome otoczony, cichy... grób Virgilego[2]... morze szumiało fal miljonem, a fale silniejsze wzbierają wszech uczuć i myśli potopem, i czułem w tej chwili, że jeśli ocean jest harfą, to niemniej harfa jest oceanem nieskończończoności, w którym zaklęte wszystkie nieba i piekła jakie przechodzi duch ludzki, po szczeblach drabiny swego postępu, a każdy, który już przeszedł jest mu niczém, i tylko przyszłe są mu pożądane na tych schodach snu Jakubowego, i czułem, że najstraszniejszém z uczuć jest potrzeba kochania, i że jeżeli samotność w nieszczęściu jest groźną, to w chwili szczęścia jest najsmutniejszą z smętności.
Ponieważ cię nie było, ani w Rzymie, ani w Neapolu, za karę przesyłam ci ten list z za oceanu pisany, często w pełném morzu, dzielący się z tobą wycieczką do Sycylji, którą chciałem dosnuć mą pielgrzymką po całej Italii, a jej greckiemi zabytkami dopełnić mej podróży dawniejszej po Grecji.
W ostatnich kilku godzinach w Neapolu, poszedłem do Borbonico raz jeszcze, posiedziawszy u stóp Apollina Kyttarretos, pocałowałem na pożegnanie moją Psyche Capuańską, pozdrowiłem Pompejańską lirnicę, strojącą dwie lutnie na jednaki ton, i zazdroszcząc jej tej harmonji skoczyłem w łódkę... Morze wzdycha niespokojnie i miota nią gwałtownie, mrok wieczora zapada, niebo szafirowe coraz ciemnieje, statek długi warkocz dymu rozplata i sieje nim na pożegnanie i już porze[3] piany otchłani, gerlanda dzikich mew, rozpleciona na niebie krzyknęła dziko, odwtórowali jej majtkowie – wznosi się kotwica, ho! hu! ho! hu! płyniemy daleko i dziko, byle nie wracać. Neapol oddala się w urokach uśmiechniętych bez końca wśród tych czarów błękitnych, i promiennych, tych harmonji linji rytmicznych w naturze, nigdzie piękniejszych... półkole zatoki spiętrzonej łagodnie, góry San Martino i Kamedułów błękitnieją, nikną otulone mgły powłoką jak postacie drogich osób, które już otacza mgła oddalenia, a które żal idealizuje. Wreszcie, wysuwa się Wezuwiusz, nad jego piekłem hostja księżyca biała zawisła w anielskiém podniesieniu, u stóp jego biała śpiąca Pompeja, śnieżnym całunem mgły pokryta, ta pełna ironji ofiara, której katusza na światło i rozkosz tylu umysłów się stała, a której tak spokojnie w oczy poglądał Plinjusz, zaprawdę nieśmiertelny; gwiazdy zatlone nad nieskończonościami mórz mrugają śród ciszy, a noc nadpływa z daleka i lecąc rozpuszcza włos kruczy, i płaszczem gwiazdolitym otula przestworza samej ziemi. Na jej tle podniósł się Wezuwiusz – oto perjod jego wybuchania! raz szczyty jego zieją w niebo łoną[4] piekielną, i przygasają ku śnieżnemu obliczu księżyca płynącego w ciszy niebieskiej, a raz miota strumieniem płomienistym, który w trzech kierunkach pędzi w dół kaskadą stopni kamiennych, błyszcząc falami w oddalach nocy, i świeci ponad cało morze – blaski i okropność cudownego zjawiska, oczyniają mnie tak, że drżę cały, trzymając się lin podrzucanego okrętu. Coraz ciemniej – coraz ognistsze trzy kaskady w dół pędzą po sobie – coraz ciemniej – wiatr zrywa się od Capri – zawijam się płaszczem szamotanym i dalej, wśród huku pian stoję wśród żeglugi, dopalając ostatnie wiedeńskie cygaro. Skala ognia coraz jaśniejsza, płomienistsza śród ciemności nocnych, niknie we mgłach roztopiona Partenope uśmiechnięta!
Kolebko ludzkości! gdzie te wieki młodociane, kiedy na łodziach łabędzio-skrzydłych, z śpiewem chóralnym płynęliście syny, natchnionej harmonijnej i bohaterskiej Hellady, roznosząc z osadami waszemi cywilizację i tradycję Bogów Olimpu, pieśń Homera, myśl Platona i kolumny Kalikratesa. Ku Partenopie żeglowały łodzie wasze, wiedzieliście w instynkcie waszym, czemuście te brzegi wybrali! wybór zaiste Greków godzien; śpiewają na łodziach w zachwycie i radości wesoło dobijają lądu, a resztę dzieje dośpiewują, i Apollo Kytharredos, i Psyche Capuańska.
Odwraca się i tonie z kolei Wezuwiusz, iskierką niknie, zbliża się ostro-zębiasta Capri i Anacapri z swemi schodami, z których schodziłem raz, nocą najpiękniejszą w życiu — mijamy gruzy świątyni Herkulesa — chowa się Capri i salto di Tiberio, nastaje cicha pełnia morza i nieba — za nami złota szeroka ścieżka rozorana piersiami okrętu, zda się na zawsze rozesłana taka spieniona i wybitna, a wrzekomo się zaciera i ustępuje nowym falom jak uczucia ludzkie, których słowa zwykle fatamorganą życia. W tej nocy i ciszy gwiazdolitej może myślisz, że głównie o Sycylji i Hellenach myślałem. O nie — myślałem o dwóch rzeczach, a raczej przedmiotach, które mnie na wskroś przepełniały, jeden człowiek, którego tylko co poznałem, by znów pożegnać, i jedna książka, którą przeczytałem, by jej nie zapomnieć. Ten człowiek to Teofil Lenartowicz, ta książka to o „Drogach ducha“ przez autora Ojczenasza.
Zanim ta noc na statku przeminie i promień słońca draśnie Sykulskie brzegi, — powiem ci i wyspowiadam, wrażenie doznane po obu, gwiazdy błyszczą i fale szorują, gdzieś pluska Delfin wesoły, a piosnka majtka co nie śpi jak ja rozlega się z jednostajnością melancholiczną nad przestrzeniami fal, ni to głos mewy pustelnicy.
Szczęście czułem, z poznania tego, któregom w pieśni tyle ukochał, jednego z ostatnich złotej plejady naszej, pierwszorzędnej a niepowrotnej. Trwogę czułem, przekraczając próg Teofila, pieśniarza, którego Zachwycenie zachwyca zamki i sioła, a błogosławiona błogosławi niebieskim spokojem dzieci ludzkie, a którego pszczołobrzęka lira dziś poślubiła dłuto niepospolite. Myślisz, że mnie powitał aforyzmami powagi świecznikom właściwej? nic mniej. Ziomek zacny nasz w Florencji, pan A. W. wprowadził mnie do tego pokoiku, więcej jak skromnego Croce al Trebio, zkąd pieśń tyle popularna, przeciekła i wsiąkła w wszystkie serca polskie, a dziś we włoskiej mowie poczyna się rozbrzmiewać. W tej izdebce, atelier razem stanowiącej, jest jakaś atmosfera ciepła, tém serdeczném ciepłem polsko-sielskiem, którą się z cichą łzą wdzięczności opuszcza, a bierze jak błogosławieństwo z wspomnieniami na drogę. Człowiek w niej cichy, z uśmiechem płaczącym, dobroci anielskiej, człowiek o natchnieniu ewangelicznej prostoty, z tradycją bonus pastor[5] z katakumb chrześcijańskich przedświtów, który od razu wita w tobie brata, ogarnia uczuciem, rozrzewnia pieśnią i zdumiewa pracą, a siłą serca nad potęgami cierpienia i samotności, w jakich przebywa. Myśmy z daleka przywykli, po tej srebrnej lirence, co zawisła dla miłości każdego domostwa na ścianach polskich, jak krzyżyk na gwiaździe, sądzić Lenartowicza, (po jego kalinie i pieśniach z wonią siana, rosą podzwonną i tęczami łez ludzkich pomieszanych, tylko po szumie lipy czarnoleskiej, słabo nas dolatującym go sądziemy, dudarza miłościwego, tylko myśli kto nie zna człowieka, to tylko jedna jego strona. Lenartowicz, to prócz poety sielsko-lirycznego, człowiek o groźnej głębi ducha, poważnej jak gotycka świątynia, najrozleglejszych wiadomości z brzękiem pszczoły zbieranych, kosztem życia, to orzeł bujający wysoko a tylko głosem skowronka obdarzony — i po tym głosie sądzą go ludzie! W pokoiku tym rozrzucone aparata i prace rzeźbiarskie, tak dziwnie i z taką niespodzianką włoskich nawet artystów poczęte. Wiesz o rzeźbie dokonanej chlubnie: Przejście Izraelitów przez morze – oto druga tylko co pomyślana w modelu: Misa z głową świętego Jana.
Zaiste poeta rzeźbiarzem a rzeźbiarz wieszczem! i podwójnie jak Francia (malarz) mógłby się podpisywać. Na krągłej dużej płycie wypełnionej płaskorzeźbami, o kształcie życia pełnym i rysunku szlachetnym, nadewszystko o draperjach po starożytnemu pojętych, za któremi nie idą ciała jak dziś, ale które idą za ciałem, wśród szału, wesela i tryumfu materji w historycznie ujętych rapsodach grupami, i allegorycznie przedstawionych z natchnieniem przypominającém Donatella, co za sporność![6] w środku we wianku kilka słów świętych i proroczych, leży głowa świętego Jana z spoczynkiem już niebieskiego zachwytu, jakie miała niebios narzeczona, z pięknością pośmiertną jakiej nie zna życie.
Tę samą głowę znam przez Correggia i Guida, przez Carlo Dolce i Schöngauera, a żadna (suum cuique[7]) nie sprawiła mi tego wrażenia – czemu? bo tam sztuka mistrzynią, tu poezja prawdy pełna wcieliła ten prosty kalwaryjski wyraz, pokrewny chuście świętej Weroniki! – Dalej w około manuskrypta Teofila, wśród nich ostatni wiersz do Kornela Ujejskiego, który jak ptak przeleciał szybko nad Włochami, czy z tęsknoty za krajem, czy z żądzy wyśpiewania czegoś nowego.... Rozmowa Lenartowicza cicha i rzewna, prosta a głęboka jak zdrój świeży, jakże nam szybko i mile płynęła... rzucał w nią wszystkie kwiaty miodowe, jakiemi rozporządza tak hojnie, nie pytajcie o czém mówiliśmy, ale o czémeśmy nie mówili! o kraju, o sztuce, o Helladzie, o świecie bizanckim i fantazji wschodniej, o Rafaelu, o jego skrzypku, o Savonaroli i świętej Katarzynie Siennejskiej i ich stosunku, o kopułach Brunenelescego a Buonarottego, o Romie i Egerji, wreszcie o róży i cierniach... o sercu i troskach jego, od straty ukochanej żony, i chorobie (kamień!!), która go dręczy mniej, niż kamień co ciśnie serce stęsknione za krajem... Zostawiać Lenartowicza samego w tym pokoju, choć w sąsiedztwie Pitti i San Lorenzo, z samotną żałością, której praca nie zagłusza, to się nie godzi. Przebóg! czyżby kraj nie miał jednej użytecznej a wzniosłej posady, któraby go ziomkom, a jemu słońce ojczyste wróciła, nim rosa oczy wyje?... Dni nasze są policzone, i może pomyślą nad tém ci, co czytać umieją. Jednak czy Lenartowicz zniósłby nasz klimat i... nieco mroźniejsze usposobienia pewnych koterji? — to inne pytanie — ale dość, łzami dajcie mi pisać, bo atramentem o tém się nie godzi!...
Druga rzecz, kiedy już z tą rozstać się trzeba, to książka O drogach ducha“ Augusta Cieszkowskiego. — I on tylko co był we Włoszech, jeszcze świeże ślady jego we Florencji. Książkę tę przeczytałem z spokojem i dawno nieczutą równowagą ducha, jaką napełnia; zdaje się ona dalszém pasmem myśli Ojczenasza, napisana z tym filozoficznym spokojem myśli słowiańskiej, świadomej dróg dziejowych ludzkości a po przyczynach i skutkach, prawa bytu czasów nadchodzących.... Uspokoiła ona mnie pod wrażeniem zgrozy i oburzenia, jakiemi każdy umysł nawet nie polski, byle nieco szlachetny, napełnić musiały bezczelne wyrazy o sprawie naszej wyrzeczone do posłów naszych z szyderstwem szatana, ustami krzyżaka bez krzyża, bluźniącego Opatrzności, której mieni się narzędziem, pijanego zwycięztwy zbyt łatwémi a napojonego posoką nieszczęśliwych.... Książka ta była mi odpowiedzią na to — tryumfem myśli polskiej, jaki ją czeka na polach pracy dziejowej i duchowej.
Tyle myśli treściwych w tak ścisłych ramach tylko tak ujęta, w taki ład spięta dialektyka zmieścić może.
Drogi ducha, ludzkości przyszłej są osią główną tego systemu, drogi te rozmyślane i przeczute tam są z dziwnym spokojem pogody sokratycznej i doświadczeniem głębokiego rozmyślacza, któremu dzieje polityczne, tak jak dzieje psychiczne i wiedza ludzkości, skarbnica jej uczuć i prawa jej dążeń, znane w przyczynach i skutkach, jak klawiatura, po której spokojnie szybuje ręka mistrza. Jak gamma tęczy znane mu głosy plemion dziejowych. Część pierwsza zawiera rzecz o zawiązku myśli a słowa“ złączonych jak duch z ciałem, w ich wzajemném uzupełnianiu się. Wszelkie tajniki myśli, – mówi autor – są słowu przystępne, cokolwiek pomyślisz, bylebyś obmyślił, niechybnie wysłowisz. Czego nie wysłowisz, tegoś niezrozumiał, to poczęło ci się w przeczuciu, lub zaroiło w domyśle, ale do myśli nie dojrzało.... na tej zasadzie dalej wznosi swoją budowę dowodząc, że słowo i myśl są sobie powodem i dowodem, że się wzajemnie wołają — mnogie ustępy z biblji i greckie słowo logos, oboje oznaczające, służą jako środki dialektyce o jednakiem rozumowaniu. Zastanowiwszy się nad związkiem i stosunkiem obojga i ich dzieckiem czynem (słowo ciałem), autor przechodzi do pierwiastków myśli słowiańskiej. – Myśl słowiańska – prawi – greckiej powinowata, a więc życie w całej pełni uchwycić zdolna, na tor pierwszy, w tradycji pilnowany, stanowczo nawraca. Aliści skazówka tego myśli słowiańskiej uzdolnienia, tkwi znów w słowiańskich narzeczach, zarówno abstrakcjom jak zamętom wrogich, kędy wszelki wyraz i wszelka składnia miasto ulatniania się w jakąś mglistą nieskończoność żywotną, owszem plastycznością i organicznością się odznacza. Alboż – mówi dalej – sam wyraz myśl, zaklęty umem w słowo, a tym przepływem jedno z drugiem kojarząc u-my-słowo nie zdawałoby się poniekąd odpowiadać temu, co w Grecji wzniosłém pojęciu zrozumieli? Świat więc słowiański, w tym związku pojęty na drogach ducha widzi i wita autor – jako świat myśli Bożej polem będący w przyszłości – –, świat to Mickiewicza, o którym z uwielbieniem przemawia, ideał to jego prelekcij słowiańskich, z których okazji sromotnie gromi tych, co się ważyli z powodu usterków i błędów zbytecznego mistycyzmu wynikłych z nieszczęsnej Towiańszczyzny, to prorocze dzieło, niestety, psujących, bluźnić i oślepić na jego całość niepożytą. Podobni zaiste do tych, co z Mefistofelesem Goetego odrzekają uczniowi:

Wo ein Begriff? fehlen,
Dort stellt ein Wort zur rechten Zeit sich ein.[8][9]

Tu podziwia autor, do jakiego stopnia duch germański posunął sztukę urągania własnym ułomnościom, i zmierza ku końcowi pierwszej części, konstatując tekstem biblijnym: że mądrość wszystkich wieków nie wahała się przyznać, że wszystko, co się stało, przez słowo się stało – a słowo ciałem, czynem!!!
Część wtóra. Uczucie a ton. Raczej psychiczno-estetyczną ma cechę. Genialnie pojęta, zwrotnikowa – że tak rzekę – sporność myśli od uczucia[10]. Uczucie (o ile myśl słowem wyrazić musisz) o tyle ono z przyrodzenia nieme jest! Ledwo okrzykiem lub westchnieniem pochwycone, o ile zaś nieme, o tyle na wszelkie słowo głuche. Bo uczucie głuche na wszelkie wyrażenie rwie się natychmiast do wyrażenia. — Wyrazem polskim ton oznaczył Mickiewicz tę drogę w prelekcijach. Jak wyżej słowo myśli, tak tu uczuciu ton odpowiada. Nic trafniejszego! Nie jest-li muzyka wysłowieniem niewypowiedzialnych uczuć i rzeczy?...
Myśl oderwana z oderwaném słowem nic wspólnego nie mają. – Człowiekowi pogrążonemu w boleści przyniesiesz więcej ulgi uściśnieniem dłoni, łzą bratnią, niż potokiem słów najwymowniejszych. Przeciwnie, matematyk wysłuchawszy najcudniejszej symfonji Beethovena, spytałby się: czegóż to dowodzi? – Wiele dowodzi, – kończy autor – tego, że choć niema związku między abstrakcją myśli a oderwanym tonem, to jednak duch jest ten sam i jeden zawsze i wszędzie. Tu analogia między matematyką a muzyką, na dawnych greckich zapatrywaniach oparta, od Pitagorasa począwszy w edukacji młodzieży razem klasyfikowana. – Następnie rozbiór tonu, mowy, czyli stylu, i rzecz o formie zewnętrznej a jej ważności.
O nastroju ducha narodów w formie ich muzyki rodzimej, z nieocenioném poczuciem mówi autor. Kończemy jego złotoustą konkluzją:
A jeśli po wszystkie wieki, począwszy od Jubalowych i Orfeicznych pierwiastków aż do dzisiejszych, ledwie zawiązujących się, ale przyszłości pełnych Orfeonów, służba Boża i wychowanie ludzkie świadczą ustawicznie za szlachetną serca i umysłu piastunką; czegóż sobie po jej doświadczoném mistrzostwie, na korzyść opatrzniej niż dotąd wychowanych pokoleń zachować nie możem, skoro nastające wieki stokroć silniej od ubiegłych sprzyjać zaczną jej religijno-cywilizacyjnemu powołaniu? – Jak one wieki harmonji chciwe a rozterkom wrogie, więcej niż ktokolwiek po muzyce wymagać będą miały prawo a nawet potrzebę, tak nawzajem, ona więcej niż kiedykolwiek pomagać będzie miała obowiązek, a domagać – siłę. Społecznie odtąd i pedagogicznie uprawiana, już nie za zbytek, ale za jednę z wzniosłych potrzeb i sprężyn duchowego życia poczytana, żywotném też przekona nas doświadczeniem, jak dalece ją na to staje, by ducha nie tylko chwilowo unosić, ale i statecznie podnosić; jak słusznie przeto osobliwą między sztukami wniebodążność objawiając we wszelkich liturgijach rej zawżdy wodziła. A tak wywiódłszy się z pochodzenia i przeznaczenia swego, już nie tylko wrodzonym sobie powabem, ani też instynktowém wszechludów upodobaniem, ale historyczném na chwałę Bożą poświęceniem i ustawiczną na wspólne obyczaje działalnością, rozwiąże nam ta córa niebios zagadkę własnej potęgi – i zrozumiemy dla czego była zawżdy i wszędy człowiekowi tak miłą, skoro go już dobrowolnie i mimowolnie do miłości zaprawiała....
Zaiste, inne nieco dążności niż n. p. w broszurze: „O sztuce polskiej.” o której zamilczeć wolemy, bo jej dały odprawę „pędzle“ Matejki i Grotgera.
Następnie zwraca autor uwagę na rzemiosła i kunszta, na przemysł i stosunek jego do sztuki. Trafnie wykazuje, jak i o ile przyczyniły się do wyzwolenia ducha ludzkiego. Jednak i całą grozę niebezpieczeństwa wskazuje tym, co by chwilową ułudą materializmu porwani, upatrzyli w tych rezultatach cele a nie środki ludzkości do celu wiodące, zabywszy głównych i świętych jej celów.
Przemysł podniesiony przez autora do praw obywatelstwa wielkiej wagi, i ekonomicznie jako umiejętność traktowany, jako jedna z arterji społecznych zbadany, z drugiej strony ujęty w karby jako środek służący celowi, jako jeden z taranów torujących drogi ducha. Tu z właściwym sobie darem pogodnego i spokojnego na świat poglądu, uspokaja ducha tych wszystkich, co się tak skorzy trwożyć zawrotem i przewrotem świata, że często nie baczą drogi własnej, – którzy twierdzą, że materja zwyciężyła, że drogi ducha puste i odłogiem leżące, daremnémi pozostaną, przeto że wynalazki chwilowo wzięły górę, że mają to, co sobie trudem i pracą chwalebnie zdobyły, którzy wołają, że oko Opatrzności kataraktę cierpi, nie czując w własnym sangwinizmie jak ręka olbrzymia i żelazna konieczności prawdziwej dzierży wszechstronne nitki naszych losów narodowych, społecznych i człowieczych. — — Tak więc z pod białego portyku w błękity przyszłości pogląda z pokojem genialnym, z Platońską zaprawdę dialektyką, o tyle cieplejszą od arystotelicznych formułek, zda się z miłością na pozór nieco optymistyczną, bo bardzo szlachetną poglądać w wieki przyszłe, kiedy materja do równowagi się ukołysze, czynnikiem ducha dzielnym i chrobrym, nie tém, za co ją przedają z pychą obmierzłą dzisiejsi materjaliści, — a ducha wsparłszy jak Centaura jej grzbietem wzmocnionego, tém silniej dążyć mogącego do celów nieskończoności. — — Ztąd też skonstatowanie stanowiska przemysłowca i umysłowca – obaj mają swe ważne uprawnienia i działalności.
Postęp techniczny niezbędnym jest do postępu sztuki, sztuka zaś główną jego dźwignią — dla tego głupim byłby przemysłowiec urągający umysłowcowi i sądzący, że świat zawojował, a równie politowania godzien umysłowiec z politowaniem poglądający na przemysłowca, jako takiego, z pewną arystokracją ducha.
Nic prawdziwszego, — kto był w Niemczech i widział niedogryzka abstrakcji idealno-panteistycznych z jednej, a kupca wjeżdżającego na jarmarkt w tryumfie do Lipska z drugiej strony, przeświadczy się o pełni tej prawdy. — Wspólnémi więc siłami do wspólnych celów postępować należy, każdemu w swoim zawodzie, czy czynnikiem ważnego mrowiska ludzkiego, czy na orlich wyżynach wielkich powołań.
Tu zastrzega się autor przeciw nowotnym zasadom teorji sztuki, celem sobie będącej, nie przeczy, że one sobie są wszystkiem i wszystkiem w sobie, a przeto już z zasady się wypełniają, bo sztuka acz nie będzie nigdy służebnicą żadnej idei, wszystkie idee wielkie w siebie pochłania, i walczyć w imieniu każdej szlachetnej gotowa swym mieczem piorunowym; a karleje dopiero wtedy, gdy schodzi do kosmopolitycznego wyjątkowo użycia, do epikureizmu piękności, zasady jej wypełniają się w sobie — motywuje to autor w sposób arcy-oryginalny, charakteryzujący świeżość myśli słowiańskiej, w obec zużycia germańskiej. Oto powiada: Wszakże już duch jednostkowy, podmiotowy, jakim jest każdy człowiek w społeczeństwie, skoro prawem nieśmiertelnego ducha stanów sui iuris [11] osobę nie zaś żadną alieni iuris[12], jeżeli jest sam w sobie i przez siebie celem, którego nikomu ani za środek uważać, ani wyzyskiwać nie wolno, a przecież nieskończonemu uprawnieniu temu bynajmniej sam nie ubliża, owszem, w duchowém dostojeństwie sam jedno wzrasta, im się więcej sam z siebie bratnim duchom udziela (Rozdawaj siebie samego twej braci. Resurecturis Krasińskiego). Im się lepiej i szlachetniej zbiorowym, zwłaszcza osobistościom rodu, narodu, ludzkości poświęca, słowem, im dzielniej i potężniej z własnej woli służy społeczności ducha (comunitati spiritus). Dalej rzecze, że wspólną konfederacją sztuk z nauką, bez podtrzymania z nich jednej, jak n. p. teologii w średnich wiekach, dojrzeć mogą w skonfederowaną rzeczpospolitę. Rozważa dalej, jak i o ile scholastyka nawet w genezie ducha potrzebną (?) była, jako hartująca w karbach tradycji młodocianego ducha ludzkości, a to z stanowiska nie teokratycznego, ale iście religijnego.
Szkołą ducha ludzkości jest, jako tenże od reformatorskich zachcianek aż do Carteziuszowskiego Cogito ergo sum[13]. Wyjściem z niej jest to rozsadzanie scholastycznej skorupy, tak zwana epoka odrodzenia renaissance!
„Tam ci jest duch, a gdzie duch, tam wolność“ (do Cor. III. 17)[14]. Tu następuje określenie pojęcie wolności. — Prawo jej bytu i celów, paralella między nią a swawolą i sporność a walka z niewolą. Zatém wolność byłaby zrównoważeniem jednej a drugiej, czyli tryumfem woli „nad samą sobą.“ Tę myśl spotykamy z radością jako potwierdzenie tego, co nam się zawsze marzyło. Niegdyś już uplastycznioną ona została przez autora Ojczenasza w słowach pięknych: Ani pod sromotny znak niewoli, ani pod splugawioną czapkę swawoli nie poddasz pogodnego czoła. — — Dziś przez ironię ironji poddawać je, stało się modą pod splugawioną czapką błazeństwa, która trefnisiom wydwarza wszystko dawniej czczone i sama siebie plugawi.
Dalej zawraca autor dowodami poparty przeciw abstrakcjom filozofij niemieckiej, przeciw zasadzie sztuki dla sztuki, a kapłańskie powołanie ducha, ukazuje dobitnie w psalmach przyszłości i odzie do młodości, mieni je pasmem proroczych głosów, i począwszy od nie dokończonego poematu, do dziadów, jasno przestrzeniom ducha przewodniczącym przedświtem. Tak tylko w tém miejscu doliczyliśmy jako łącznik filozofij z poezją, jako księgę pośredniczącą między pojęciami doczesnych a wiecznych rzeczy. Ojczenasz, niestety, nie dopełniony w swej całości, i obok dzieł Trentowskiego, jedyny pokładowy kamień gmachu filozofii rodzimej naszej a całym jej zarysem, stanowiący....
O życie społeczne ludów, — woła dalej, — nie o teorje abstrakcyjne chodzi tym głosom, domagającym się jasnej przyszłości ludów, im siebie poświęca prorok i woła:

„Zgińcie me pieśni, wstańcie czyny moje!”[15]

i właśnie tém je unieśmiertelnił. Podobnie sztuka i nauka w życie społeczne przejść musi, wsiąknąć w jego pory, i motywuje to podobnie jak wyżej, mówiąc, że jakkolwiek dążenie ku temu choć jest powołaniem i celem a nie środkiem jakiejś teorji, jednak nie jest abstrakcją nauki dla nauki. To nowe światło teorij mających stać się praktyką światów słowiańskich, wróży autor.
Tak, bez wątpienia, bo wypełnił się pod tym względem duch germański i romański, świeżo schłostany nemezą dziejową. Duch słowiański ma przeto uprawiać to trzecie pole woli, czynu i wolności, jak dotąd pole myśli i uczucia uprawiał.
Tu nastaje rzecz o narodowości, tej arce przymierza ludów, i o potworném znamieniu, jakiem piętnuje swego odszczepieńca, zdrajcę ojczyzny, — dalej o wspólnictwie i zaślubinach narodów, których ideał podały nasze dzieje.
Wsparty o biblją, zatacza ku końcu poglądy swoje prawdy i mądrości, orzeźwiające na spalone umysły obecnego położenia Syzyfów; kończy je z rodzajem natchnionej ekstazy, jakoby z wielkiej góry rzewnie na wędrówkę przyszłych pokoleń, ku ideałowi poglądał — podobnie jak Frycz Modrzewski w natchnieniu dośpiewał swe pomysły o poprawie Rzeczypospolitej, podobnie jak Konarski z ogniem zawiera swe dzieło „o skutecznym rad sposobie”, tak Cieszkowski o poprawie dróg ducha, a w skutek tego o poprawie życia jednostki i wspólném dojrzeniu do Rzeczypospolitej społecznej, której część niepospolitą ogłosił; kończy. Nie posiadamy zmysłu krytycznego, ani się oń kusimy, wymknął nam się okrzyk zapału pod wrażeniem tej formy i treści, o której i innym powiedzieć mieliśmy ponętę.
Ależ nie o tém miała być mowa. Oto noc na statku mija, przestrzenie błękitów jaśnieją, nikną gwiazdy, a pierwsze promienie Heljosa już ozłacają wychodzące z mórz brzegi Sycylji – zrazu błękitne, potém zielone, szare, wreszcie dziko-skaliste i majestatycznie spiętrzone, zbliżają się ku nam, rosną szybko, i olbrzymieją im podobnie ludzie nieraz zdaleka, zdają nam się niebiańsko-błękitni, bliżej nieco, zieloni, jeszcze bliżej szarzy, wreszcie skaliści, stromi i szorstcy, byle nie karłowaci. Jakichże losów nie przebywałaś w ciągu wieków, syta przygód Sycyljo!
Jak każdy kraj piękny, żyzny a wdzięczny, bywałaś ofiarą a łupem postronnych sępów. Jak Grecja, jak reszta Italji, jak Hiszpanja, jak Polska nieustających walk byłaś polem. Starożytność Sycylji, sięga czasów bajecznych, cudowne myty[16] zapełniają tę dziewiczą ustroń, której natura jakby nie tknięta ludzką ręką, i niesprofamowana, tak bujnie się rozwinęła. O ile z pewnych danych wnieść można, Grecy pierwsi zapanowali nad wyspą założeniem swych osad.
Przeważnie na południu rozciągały się Helleńskie osady, nie zawisłe od miejscowych Sykulów zwycięzkich nad Hiszpanami. Metropolją ich stała się Syrakuza w V. wieku po Chryst. Tyranowie Syrakuzańscy w tej epoce władają całą prawie wyspą, przemysł, sztuki zakwitają, imiona poetów Hesichora i Dyonizjusza II., pamiętnego Empedoklesa pseudofilozofa i Epicharma komika Syrakuzańskiego teatru, są zaszczytem tej epoki. W tymże czasie i sztuka plastyczna powstała, ztąd datują jej nieszczęsne a piękne okruchy w Palermitańskiem muzeum przechowane. Następnie Sycylja staje się kołem rozdartym przez Kartaginę a Romę, sceną wojen punickich, prowincją rzymską a szpichlerzem Italji i Europy. Z runięciem światowładnego państwa, zdobywają ją Goci wschodni, którym (536) wydziera ją Belizarjusz. Niedołężne i okrutne rządy Bizanckiego państwa pękającego w gruzy, zwabiają ku uroczej wyspie Arabów.
Syrakuza pada, Palermo stolicą Emira. Po spoczynku i latach niewoli Roger z Normandii, szeregiem czynów bohaterskich osobną stanowiących epopeję, opanowuje wyspę. Po przejściu czasów, dziedziczy ją korona Hohenstaufów, pada głowa dziecinna Conradina (1268) dom Andegaweński stawia krwawą stopę na tułubie narodu, a wszystko kończy się łoną krwawą nieszporów sycylijskich, od której blednie i umilkła Etna, lud pokonywa tyranów francuzkich, by uledz nieszczęsny, hiszpańskim. Nie lepsze dalsze jego koleje, dopiero jedność Włoch od 1848 i 1856 r. przyniosła więcej pomyślności na pastwę słońca i wulkanów wydanym, a wulkanicznym mieszkańcom, którzy jeszcze dwa lata temu pokusili się o republikancką ruchawkę. Sycylja, ten spichlerz dawnej Europy, stanowi epilog Włoch, bez niej Włoch nie ma, ona, według prawdziwych słów Goethego, jest ich kluczem, tam dopiero kończy się życie włoskie. Najpiękniejsza rzecz w Sycylii, to bujność jej dziewiczej, namiętnej natury, wegetacja to, kędyindziej nieznana, ma coś wschodniego, ale przytém barwy tak potężne, zieloność tak żywą i złotą, tak silnie sprzeciwiającą się błękitom morza i nieba, horyzonty teł złotych, falujących barwy tak jaszczurczemi, błyszczące złotemi owocami i krasą winnic, runami śnieżnych trzód, — wonie pomarańczowych i mirtowych gajów tak upajająco miotane w błękitnym eterze, wzgórza dzikie kaktusów i aloesów na czarnych, skalistych opokach tak bezczelnie w gorący błękit najeżone i rozpędzone ramion miljonem, łany zbóż taką falą wiejące, i drzewa tak ugięte pod ciężarem Pomony, winnice takie krasne owocem Marsali, że upojone oko nie odnajdzie kędy indziej tych wdzięków — raz tylko, spuszczając się ku morzu w Hiszpanji, w okolicach Malagi, mającej już afrykański charakter, miałem podobne wrażenie, choć nie tak piękne, bo w motyle barwy mniej bogate. Pierwszy rzut oka na wyspę, a głównie na Palermo nie odpowiada oczekiwaniu. Starość skał i brak harmonji w linjach natury, konturach i zarysach to sprawia, ztąd pewne ubóstwo piękności, które czuć daje, że mimo wszystkiego Neapol zawsze pozostanie Neapolem; że on jak Apollo natury w harmonji boskiej, z helleńska uśmiechnięty, zawsze pierwszym pozostanie. Na pierwszy rzut oka, jak dwie kulisy ujmujące Palermo, wychodzą z morza dwa skaliste potwory o mamutowych kształtach, jeden to sławny Monte Pellegrino z grotą św. Rozalji patronki miasta, dźwigający jej z dali błyszczący posąg, z daleka zdający się być boromejskich rozmiarów, drugi — cap Zaffarano, wybiegający w daleką dal nad smugi morza i osadzony raptem nad głębią ostrą piersią, ni to miecz z kła nosorożca zatknięty olbrzymio, pierś jego ostra i szorstka prześlicznie przecina jednostajności fal i nieba. W pośrodku tych kulis czworobok śnieżnych domostw nad niemi parę wieżyc, i kopuł, to Palermo, na które tak czekało oko. Przy odjeździe, niknąc, daleko piękniej wygląda przepadając w toniach, niż z nich się wyłaniając. Ulice miasta szerokie i regularne, ozdobione suchotniczemi posągami hiszpańskich Filipów, z pięknego brązu połyskującego z koryncka, dzieli się miasto na cztery dzielnice, główna arteria Toledo, czyli Corso, smutnie przypomina Toledo Neapolitańskie, i Corso Rzymskie dla mnie pierwszą i ostatnią z ulic świata. Rzut oka jednak od początku ..... aż do morza jest jedyny w swym rodzaju, i bardzo imponujący. Główna oryginalność, to pewna cecha maurytańska tu i tam, choć słabiuchno się odzywająca, która urozmaica jednostajność domów i przeważne barocco, ale barocco włoskie, więc czasem znośniejsze. Do pałaców przytulone świeże ogrody, wiejące palmami i warkoczami wierzb babilońskich, w źródła w marmurowe pierścienie ujęte, melancholicznie zapatrzonych, ożywione ruchem śnieżnych głębi i girlandami motyli.
Życie dopiero wieczorem się ożywia, według przysłowia, tylko psa lub Anglika w południe spotkać można; wieczorem na Corso piękne Włoszki z pod kwewów czarnych i motylich wachlarzów wabią cię wdziękiem prostoty tak ujmującej a nadającej się do idealizowania, że pojmiesz jakim sposobem na tej ziemi powstał typ madonny Rafała, tak jak gdzieindziej drugi i ostatni typ narodowy Murylla. Palermo dzieliło losy Sycylii; wzniosło się kosztem Syrakuzy za Normandów. Plac czterech Cantonów, jak cztery pałace stanowiącej, o czterech studniach i czterma ramionami równo ku morzu w krzyż goniący, jest jedną z ciekawości świata; dalej ku końcu Corso, jedyny w swym rodzaju klasztor, z olbrzymiej massy granitu o eskazicelskiej tradycji, z oknami zakratowanemi, lecz wolno otwartemi z balkonami, na ulicę dającemi, z tych okien wyjątkowe pozwolenie mają zakonnice patrzeć na gwar świata, którego się wyrzekły i białe zakwefione postacie widne tam jak lilje wychylone poza mur ogrodowy, zdające się z smutkiem, może tęsknotą poglądać ku dołowi, co za sporności!
Najniesmaczniejszą z wspaniałych katedr jakie znam, wydała mi się palermitańska; mikstura gotycyzmu z maurytanizmem; ale tak dziwacznie i z niesmakiem zespolonych mimo pięknych szczegółów, że całość staje się tylko parodją majestatycznej katedry w Toledo lub cudownej Giraldy Sewilskiej. Ta cała zaś mieszanina pokryta kopułą melonowatą a la Bernini, której odpowiadają poniżej małe kopułki takież, krągłe na gotyckich ścianach katedry osadzone. Wnętrze przedstawia czysty piękny renaissance, ale wybielony kasarniano, tęczowe łuki perspektywicznie pięknie spierają się na przepysznych kolumnach z zielonego marmuru, rabowanych z świątyni Junony Syrakuzańskiej. W kaplicach wspaniałe Sarkofagi Rogera II. jego córki Konstancji, i poetycznej pamięci ces. Fryd. II. († 1250). W r. 1781, znaleziono niezmienione, z całym majestatem śmierci uśpione ciało cesarza.
Reszta kościołów mniej ciekawa, kościół św. Maria della Spasimo, posiadał obraz Rafaela Spasimo, który tak dziwne przeszedł koleje, i wyrzucony przez morze, w pół pęknięty dostał się do Madrytu, gdzie się znajduje. Grota Św. Rozalji, ukochanej patronki Sycyljanów, wznosi się na monte Pellegrino nad morzem, jest to ich Częstochowa, o stalaktytowem sklepieniu i rzucie oka na przestworza natury. Zamek królewski, to gniazdo orle Rogera, atmosferą bohaterską przepełnione, maurytańskiemi szczątki wdzięczne, a wstrząśnieniami czasu zniszczone prawie zupełnie. Muzeum nie liczne ale arcyważne, szczątki to z świątyń greckich Girgenti i Selinuntu, metopy o rysunku i plastyce świetnej epoki, odznacza się wśród nich Pallas zalecająca wojownika, Dianna karząca Akteona, a nade wszystko zwycięztwo Heraklowe nad Pentesileą i jedno przepyszne torso. Obrazy głównie szkoły neapolitańskiej. Miejsce najgodniejsze pielgrzymki, to ponad Palermo na wesołém wzgórzu zawiśnięte Monreale; wycieczka parogodzinna, jedna z najbardziej uroczych jakie odbyć można. Zwolna szerokiém, wystawami upstrzoném Corso i placem katedry mija się Palermo, jego fontanny, posągi place i ogrody, nieznacznie a szybko wznosi się gościniec w górę; po drodze domki wieśniaków i kapliczki cudotwórcze tak zbudowane, że są studzienkami, zbudowanemi w kształt kwadratowych wieżyczek, z których szczytu po murze sączy się woda. Ruch gościńca ciągły i żwawy, postacie jaskrawe w tumanie złotego kurzu mrowiące się z gestem i wrzawą. Wózki żółte dwukołowe, zupełnie do kibitek podobne, ciągną kupsko nasypanych w nie ludzi lub rzeczy. Dziwna! ten sam kształt wózka przelatującego błyskawiczną komunikacją w ostatecznych krańcach północy, i tu w afrykańskim upale.
Kibitka ta jest dziełem fantazji ludowej, od kół do dyszla pomalowana, na żółtém tle po czterech ścianach skrzyni siedzeniem będącej, scenami z historji świętej, wskrzeszenia, uzdrowienia, uwolnienia opętanych, świętą Rozalję cudotworną, ewangelistów i t. d. przedstawiających. Każdy kawałeczek wózka, bodaj główeczką Anzoletta zamalowany, dwa jego żółte koła lecą szybko a ciągnie jeden osioł, którego tualeta nie ma równej sobie. Cały w uprzęży błyszczącej blaszkami, upstrzony w piórka cudaczne, u czoła trzy liście kity a chomont jak gotycka wieżyca u szczytu jego zwierciadełko, wśród dzwoneczków a nad niem madonna con bambino! [17] jakże pyszni się ten osioł! żaden tytuł tak nie uwydatnia! Wystawcie sobie całość tego ekwipażu wyładowanego nieraz piętnastu osobami, ciągle krzyczących, gestykulujących, czubiących się serdecznie, a jeśli z góry rozpędzony osioł nosem zaryje, pudło dwukołowe zwraca się dnem do góry i tuzin głów przechylonych ku ziemi, alterum tantum[18] nóg i nóżek fikających w powietrzu. Wózek ten świadczy, że lud ten jest poeta ale o wybujałej, kaktusowej fantazji gorącém słońcem wypiastowanej bez kierunku i miary. Horacy mógłby go poddać zamiast swej syreny na risum teneatis amici[19]. Ta poetyczność ludu przypomniała mi, jak raz jadąc z pewnym nowo utylitarnym Galicjaninem nasłuchałem się jego utyskiwań nad grzeszną skłonnością Polaków do poezji, która z nich zrobi Indjan, i pariasów społecznych i nie wiem już nie co. Exempli gratia[20] opowiedział mi bez gracji jako naftą zbogacony włościanin z Borysławia, z poblizkiego miasta aż do domu kazał idąc pieszo, iść przed sobą muzyce, za którą postępując trzymał w ręku lusterko, w które patrzył i tak sobie gościńcem tańcował pod dobrą datą aż do domu. Proszęż pana! cóż to za różnica od kolonisty niemieckiego, który jeśli się zbogaci, jakżeż inaczej swych dochodów używa! u nas nie ma rady! taki on szelma poeta! Zacny obserwator mógłby i w Sycylji podobnie poezją kwalifikować. Wszędzie po drodze gwar i śmiech, po chatach tamborino i saltarello (tarantella) tu znów osioł objuczony piramidą głów kapuścianych kroczy powoli, (czasami dzieje się odwrotnie, głowy kapuściane dźwigają osła) tam znów mały wózek jednym koniem ciągniony pogania bosa kobieta o kruczych opylonych warkoczach z chustą na głowie kwadratową, za wózkiem idzie chłopczyna pięcioletni, który niby popycha go oburącz pod górę, wierzy zaś w całej naiwności, że to nie konia siła lecz jego popychanie posuwa naprzód wózek, o szczęśliwy chłopczyno! ileż w życiu społeczném masz ludzi sobie podobnych! Jadąc dalej, jak cała morska płaszczyzna podnosi się w górę ni to w mglistem powietrzu uwiśnięta ozłocona tłami słońca schodzącego ku jego głębinom, a ponad nią Monreale dziko rzucone śród winnic, o białych domach i balkonach pełnych ciekawych główek. Nąjwiększe wśród tej drogi wrażenie to amfiteatralnie ku morzu rozłożona dolina — to słynna Concha d’oro[21] otaczająca Palermo, dla swej bujności tak zwana, wygląda na mały raj ziemski, prześcigający się w bujających gajach, sadach kwitnących, falistych łanach, winnicach, o zieloności malakitowej, nad któremi złoto-pomarańczowa łóna słoneczna sypie się namiętnemi tły i blaski bajecznemi! bujność tej doliny, jej półkole pełne gracji i zaokrąglenia, dwojga nad morzem splecionym ramionym podobne; tyle tam darów Flory i Pomony tyle miłości macierzyńskiej Cerery i Izydy podającej pierś wezbraną ustom tysiąca dzieci, jak ona Caritas nieprzebranej miłości, tajemnic a miłosierdzia. Jednak wyznam, że mimo całego uroku doliny Concha d’oro marzyłem tęsknie o dolinie Kowieńskiej, i że wolę rzut oka z starej baszty Przemyskiej ruiny, dający na zupełnie podobnie zatoczoną dolinę Sanu wijącego się w pięć załomów srebrzystym wężem wśród wiklin słowiczych; może przeto, że te łzawe wody i krwawe brzegi pamiętają nieśmiertelne dzieje nasze, a fala zbóż majowych domaszna, westchnieniem łanów pszennych powiewa od pól Przemyśla do pól Sandomierza...! Jam wspominał pamiętne i w duszy pozostałe widoki z zamków Czorsztyna, Odrzykonia, Halicza, Kamieńca i Krzemieńca, Trembowli i Jazłowca, Wiśnicza, Melsztyna, Rożnowa i Wawelu! bom je wszystkie widział i zaklął, wspomnieniem mem pociągnąłem ku innym.
Kościół w Monreale, jedyny w swym rodzaju, wielkie i niezapomniane sprawia wrażenie. Po zewnętrzności skromnej i prostej nikt nie przypuści wewnętrznego przepychu. Wrota główne spiżowe rzeźbione przez Bonanusa z Pizy 1186 nie zachwycą tego, kto widział drzwi Ghibertych Florenckie, i Jowannich[22] z Bolonij w Pizie, (katedra) ale oprawa tych w łuk z Maurytańska zatoczony, w śnieżny marmur i mozajki oprawny, pyszni się w słońcu jak tysiącem klejnotów, i otwiera tą muzyką barw, wejście do harmonji dalszych mozajk. Mozajki są głównym skarbem tego zabytku. Nie dadzą się one przyćmić ani św. Zofji Konstantynopolitańskiej, ani Rawennie w mozajki nie przebranej, a iście bardziej bizanckiej niż dziś samo Bizancjum, ani nawet mozajki pyszne św. Marka w Wenecji, jeźli w skutek rozwinięcia z czasem rysunku i kolorytu je wyprzedziły, to nie w ujęciu i przekonaniu Bizanckiej tradycji, i grozy miłościwej, w swej prostocie chwytającej ręką żelazną za serce. Groza ta Jehowiczna wprawdzie, a przytém wyraz miłości tak gwałtowny, ojcowsko surowy, tak artystycznie dokonany w olbrzymiej postaci Zbawiciela świata siedzącego na złotém tle kopuły i patrzącego ku padołom ziemi, że wstrząsa człowiekiem i mimowolnie zgina kolana.
Wprawdzie to raczej Jehowa niż Emanuel! Ten sam Zbawiciel tak wytworny w kopule św. Marka, acz podług kartonu Tycjana wykonany ręką mistrzowską, nie działa z taką pra-potęgą — czemu? — bo znać w nim uśmiechnięty kwiat renesansu, bo odbiegł od tradycji pierwotnej, której niema wewnątrz, mimo tak świetnej zewnętrzności. Od tej kopuły rozchodzą się na litych tłach tysiące figur starego i nowego testamentu, w grupach poważnych i ruchomych, popiersie św. Jana duże wyszczególnia się nad jedną chrzcielnicą tymże wyrazem, tym mozaikom tylko właściwym, i ikonom Łukaszowej tradycji, i tu śledzić u źródła, jak ten duch grecki jeszcze w grubej „zdziecinniałej” formie panującej światu, wylęga pod kokoszemi skrzydły swego ciepła takie dusze jak Cimabue, jak potém zrodził się Giotto i Giottino i całe ich pokolenie przez Fra-Angelica. Massacia, Francję — idące aż do Rafała i Buonarottego, jak w Rawennie, gdzie legł Dante, działa na jego poezją. — Kościół ten jest modlitwą kamienną, cześć i uniesienie ducha najpotężniej budzącą. — Krzyk kamieni w tej ciszy olbrzymiej zdaje się wołać z grozą swych czasów: biada światu! i koniec jego wróżyć. A działa raczej postrachem niż miłością, odstrachem złego niż zachętą dobrego, nie ten to słodki i miłościwy Jezus z katakumb Rzymskich, z jagnięciem u ramion, nie ten Fra-Angelica Pan miłościwy, gładzący niezgładzone. — — Główny jednak cel mój to zabytki greckie i Sycylji.
Koleją żelazną opuszczam Palermo — wtedy dopiero można objąć cały wdzięk niewypowiedziany tej wyspy, gdy pociąg wąwozami zieloności wić się zaczyna po nad morzem, przepadając w lasach i tunelach, z których wylatuje ciągle, by nowe piękności odsłonić oku; im dalej się zagłębia w kraj, tém kraj piękniejszy, a rzut oka na niknące skały Palermo nie do opisania! Kłosy już pełne i schylone kołyszą się polami, wąsate jęczmiona i wysokie żyta, klasyczne oliwy gonią w niebo, a choć początek Kwietnia, na niebie sady oblepione pszczołobrzękim kwiatem, a łąki i gaje potrząśnięte dużemi koralami poziomek — ta droga przypomniała mi wyspę Corfu, królowę wysp całego świata, której nie dostoi Sycylija, tak jak jej oliwom szeroko-ramiennym, w kulisty konar nieustannie inaczej krajobraz ujmującym, nie dotrzyma oliwka Sykulska. — W parę godzin kolej ustaje, zastąpiona fatalną pocztą, dla bezpieczeństwa eskortowaną przez półtora żołnierza o zbojeckiej minie i czuprynie, który z gorliwości swej służby pieszym wędrowcom nie broni stawać na stopniach karety, i tak sobie całémi milami ułatwiać drogę, aż dokąd ich droga nie zejdzie od gościńca. Na to odpowiadają zdziwionym podróżnym, tonem naszych włościan: taka wże ustanowa — — podobnie rezonuje krowa, gdy wlezie do pszenicy. Dyliżans ten piekielny, jest parodją hiszpańskiego, podobnie pędzi z góry a pod górę, a wlecze się płaszczyzną, tylko że ostatnie mają tuzin mułów i trzech pocztylionów popędzających wymienianiem ich nazwisk lub miotaniem kamieni z kozła, kiedy z skóry sycylijskich biednych szkap mogących śmierci Roetla służyć za wierzchowca, pocztylioni zdają się już nosić gotowe bóty.
Zawsze obecnym pozostanie mi obraz jaki ujrzałem obudziwszy się w powozie do świtu. Natura o zieloności bezbrzeżnej, spiętrzonej szaloną wegetacją pól i lasów, zorza różowa krwawiąca się blado nad morzem, otulonem tumanem mgieł srebrnych — wszędzie barwa natury majowa, uśmiechnięta, o kolorycie o jakim nie śniła cała szkoła Wenecka, a nawet mistrz Bonifacio! a na skale urastającej hardą opoką wśród bujności rażącej aż oczy, pnącemi się po niej palmami i pinnusami[23] włoskiemi, festonami wina, leży w ładnym nieładzie mieścina Girgenti, nadająca sobie ni ztąd ni z owąd ton jakiegoś starego metropolu, tak złocą się w szafirach nieba jej domy z granitu o kolorze korkowym wzniesione, z tegoż granitu co świątynie greckie w Paestum i całej Sycylji. —
Na szczęście miałem dobrych i miłych towarzyszy, pocieszających samotnego turystę i opiekujących się gościnnie, uprzejmych do przesady, że nie mogę tu przepomnieć imion waszych, zacni Enoch Ferrugia, Carlo Morso, Ferdinando la Marca, Grillo Antonino i gubernatora Girgenti, eutyzyasty muzycznego, któremu zawdzięczam dokładne zwiedzenie ruin. Dzień minął na spoczynku i zwiedzeniu miasta. Katedry główny przymiot wielka akustyczność, choć nie tak rozkoszna i zdumiewająca jak w baptysterium Pizańskiem i bawarskiej Walhalli — jest tamże jeden Guido nieco apokryficzny?... za to po za miastem, gdzie samotną odprawiłem wędrówkę, prześlicznie rozłożone wzgórza, na jedném z nich stoi zamknięty od dawna kościół Karmelitański o wspaniałych schodach, jak klawisze dygocących a z pod nich widne w ciemnych lukach szkielety dobrodziejów i fundatorów śpiących spokojnie — z góry widok na morze i grupy ruin na trzech pagórkach.
Dni tych było zjawisko rzadko postrzegane, chmury z niebios zniżyły się tak mocno, że srebrnémi runami pokładły się na morzu, które tylko gdzieniegdzie wyglądało jak błękitna oaza. Tuż obok studnia kamienna, ślicznie zbudowana z maurytańska, przy której gwar dziewcząt sprzeciwiał się szczebiotliwemu ptactwu w gałęziach chórem się kołyszącemu, jedne czerpały wodę i niosły na ramionach i głowach w dużych dzbanach glinianych, urnom starym podobnych, inne prały, inne schodziły po wodę, piękną jest taka postać przypominająca Rebekę, z dzbanem na kruczych włosach splecionych bujnym warkoczem, o ramionach zakasanych, szacie barwnej haftowanej, kwiatkiem we włosach, con fuoco[24] w oku podobném do węgla niechcącego dogorzeć, o dużych kulczykach, a wolnym chodzie i wyniosłej postaci, gdy idzie w góry ku studni, z piosnką cichą, w złotej kurzawie zachodzącego słońca.... Od studni jechał na osiołku chłopczyna niezmiernie malowniczy, w neapolitańskiej płonącej czapeczce, a po bokach dwa olbrzymie snopy raczej wiązki koniczyny, rozkwitłej malinowo, wlokły się aż po ziemi — po chwili odwrócił się tak, że tylko jego plecy, tył osła i te dwie kwitnące wiązki w wolnym ruchu stanowiły gotowe studium dla akwarelisty. — Dalej nadjechał podróżny z waszecia, jakiś nobille[25], czy intelligent przygód świadomy.
Podróżuje się głównie konno i zbrojno — dla bezpieczeństwa i myśliwskich rozrywek, samotrzeć lub samoczwór[26]. Taki podróżny zwykle na dzielnym koniu, strzelba przez ramiona lub wszerz na siodle przed nim leżąca, kapelusz i płaszcz kalabryjski z gustem rzucony, para pistoletów i sakwa u siodła. — Dziwnie i po średniowiecznemu uwydatniała się ta postać konna, jak ją daje zwykle Wuwerman, lub Lisowczyk Rembrandta, i tak zapewne jeździć musiał swego czasu syt przygód Cellini. — Zwolna jeździec i koń znikli mi w złotej kurzawie. — Zstąpiłem nieco w dół, napotkałem cały las kaktusów tak rozmiłowanych w słońcu i rozpędzonych w błękit gorący, żem się dziwił ich gwałtownym kształtom, nad niemi, dziwna! gerlanda śnieżnych motyli drzała na tle szafirowém się unosząc.
Drżące motyle, niewysłowionego wdzięku, niemogąc na kolcach kaktusów przysiąść ani chwili, unosiły się w powietrzu nad niemi, podobne poetom naszego wieku, unoszącym się nad kaktusowém społeczeństwem, niech będą mniej motylkowaci a zamiast kaktusów znajdą kwiat społeczeństwa, jeśli zdołają je przetworzyć dziełami swemi. Ich wina. Niech nie karmią ostrygami z brudnych kanałów społecznych, ani pianką belletrystyczną sentymentalnych kaprysów i koteryjnych mód, ale prawdą a pięknością, której fale jak fale morza zawsze nowe, choć rzekomo te same.... Kaktusy te nie społeczne, tylko te, o których mówiłem wyżej, były przedmiotem kamienowania przez chłopczyków miejscowych, rzucali tak celnie, że za każdém miotnięciem przedziurawiony stał liść łopuszysty kolczastego Goliata.
O świcie stał powóz z dobrémi końmi, ruszyliśmy od Girgenti prześliczną, szeroką drogą w dół kręto wiodącą — morze i lasy italskich sosen, błękity nieba rozwieszone nad niemi... z godzinę szła droga, cudownie wiła się śród aloesów, kaktusów (fiche d’India), willów i sadów migdałowych a oliwnych, i drzewach o strączkach rożkowych, chlebem święto-jańskim zwanych, rozłożystych i wspaniałych. Wśród drogi pojawiają się już w ziemi fundamenta ruin zniszczonych zupełnie. Wreszcie wyjechawszy na wzgórze, ujrzałem nad morzem wzniesioną świątynię Concordia – o dwudziestu kilku kolumnach rytmicznie pięknych, doryckich, po nad morzami uniesionych w lekkiej gazie srebrnego obłoczku, który zdawał się z sobą je unosić! Na przeciwległem wzgórzu świątynia Juno Lucina, jeszcze wspanialsza Jowisza Olimpijskiego (giove Olimpico) ostatnia, o czém niżej, najciekawsza. Wszystkie te świątynie czysto doryckiego stylu, zatém najlepszej epoki, zachowały pierwowzór Partenonu i należą do najwspanialszych zabytków greckiego budownictwa — Celle, belkowania, tryglif, metopy, runęły dawno, ale kolumny harmonią swoją świadczą o całości, którą łatwo odbudować. Przeważnie z żółtego ciosu, nieco bursztynowego w słońcu, a korkowej barwy w cieniu, cios ten czasem i słotą jak gąbka zdziurawiony, i to cała różnica między niemi a marmurowo-świeżym Partenonem. Jednak temu granitowi żółtemu mają te świątynie zawdzięczyć swe istnienie, bo nie łakomiły się nań wandale jak na marmur pantelikoński. Poniżej leżą obalone ściany katakomb, w których niszach stawiano urny z popiołami, dziś gniazda jaskółek i dzikich turkawek odzywających się w ciszy wieków. Świątynia Juno Lucina, równie dorycka, o przeszło dwudziestu kolumnach zachowanych stukiem pociągniętych, czella i komora ofiarna w części zachowana. W niej to mieścił się sławny obraz Zeuxisa na cześć Junony przesłany. Dalej świątynia Jowisza (Zeus Olimpikos) największa w Sycylji, olbrzymia, ale cała rozsypana w gruzach, potrzaskanych jak umyślnie. Ta świątynia zdaje się przez Pelazgów zaczęta, a później drugi raz wzniesiona i zniweczona straszném trzęsieniem ziemi. Spodnie pokłady z brył kwadratowych wielkich, takimże sposobem jak gruzy Micenów spojone sekretem Pelazgów, w jednej pozostałej wydrążonej kolumnie człowiek mieszkać może, a o bajecznym rozmiarze świadczą dwie zgruchotane przy sobie upadłe kariatydy, niewątpliwie egipską tradycją świadczące, wielkość ich cztery razy dłuższa od kształtu człowieka, a wyraz surowego dłuta jak kolosy Etiopów o dziecinnym choć zbolałym wyrazie Heloty. Piętno to najoczewistsze cywilizacji egipskiej, przeniesionej w pierwotnych Grekach do Grecji. Kształty tych Atlantów w kilku miejscach pęknięte na olbrzymie odłamy. Brak reszty jest zagadkowy, wszelkie hipotezy uczonych nie zaspakajają, wyglądają te olbrzymy jakby zaczęte a nie dokończone do przyszłego gmachu, który runął, bo gdzieżby wreszcie znikły inne? czyż tak bez śladu niknie wszystko w czasie jak owe dwieście kolumn Jowisza w Atenach, które powlókł Sulla do Rzymu, tak że ich zostało jedynaście.
Świątynia Eskulapa tak zniszczona, że nic prawie o niej rzec nie można. Dalej trzy kolumny pięknie zachowane z świątyni Kastora i Polluksa, z belkowaniem ocalonem. Wreszcie czworobok regularny na czterech kolumnach jońskich wsparty, grobowcem Terona zwany, około r. 472 przed Chrystusem wzniesiony, mniej szczęśliwie przypomina wieżę wiatrów Ateńską i pomnik choreograficzny Lisikratesa, także Diogenową latarnią przezwany. Jest jeszcze kościół San Biaggio, przerobiony z starej świątyni Minerwy. Jakże długie a niezapomniane godziny przebyłem w świątyni Juno Lucina! Jak sokole gniazdo zawisła nad morzem, dziś niebo jest sklepieniem nad sterczącémi jej doryckiemi ramiony a w ciszy tej szemrają kwiaty i zioła na mchu wieków porosłe, jednostajny świst konika polnego tęsknie rozlega się w skwarze słonecznym i złoto jaszczurki pełzną pełne humoru od głazu do głazu — to przybytek sztuki — religji — człowieka!!
Niżej szumi pełna fala morza gubiącego się w liniach dalekich, jak nieskończoność..... łagodnych jak melodja... śnieżny maszt sunie samotny, jak człowiek sam ciszą i burzą życia wędrujący.
Na jednej z zgruchotanych kolumn spoczywając, wspominałem Hellady Boskiej zabytki, tu epilogiem dośpiewane gruzy Partenonu i Erechteionu, Akrokoryntu, Eleusis, Scali Salony, Delfów, Nemei i Megary! szczyty Parnasu, Helikonu, Kyteronu, i Maratonu pola i Termopylów wąwozy... i wieki sunęły mi się przed okiem ducha – i ujście ich w nieskończoności a przed jej wroty olbrzymi znak zapytania, stróż u wrót prawdy i sprawiedliwości!... tymczasem towarzysz mój chodząc swobodnie po gruzach, nie chcąc przerywać mej zadumy, a jednak przypomnieć życie i czas powrotu, zanucił cicho piosenkę Hiszpańską, którą sobie zapisałem, echo niosło z dziwną ironią te wyrazy, pełne miłości, w przepaści czasu:

Jo t’amo Nina mia
Jo t’amo tanto
Que si tu fueras cielo
Jo fuero santo!...

T’amo mas que ma vida
T’amo mas que mis ojos,
I, si non fuera peccado
T’ameria mas qu’a Dios.

[27] Przy odgłosie tej piosenki opuściłem ruiny i zszedłem do powozu, który mnie odwiózł do portu, gdzie już dymił parowiec. Kilku towarzyszy, którzy mi dowiedli, jakiego zapału Włoch jest zdolny w obec sztuki, mianowicie harmonji tonów, odwiodło mnie łódką na okręt. Żegnaliśmy się jeszcze, gdy statek ruszał, wiejąc ku sobie chustkami, zapewne na całe życie — łódka ich nikła jak punkt czarny — wreszcie w pianach przepadła – oby ich niosła mile i pomyślnie usque ad finem[28]..... Czasami błogosławieństwo samotnego pielgrzyma co nic nie ma do stracenia, spełnia się na tych, za któremi posłane, jak garść ziarna rzucona na wiatry, co je niosą ku ziemi. Dzikiemi brzegi Sycylji, potém pełniejszém morzem, nocą i porankiem płynął statek ku Syrakuzie. Wyspa smutna i dzika, wdowia po dawnej chwale. Niegdyś potężna łącznia dwóch części świata, dziś podupadła szczyci się tylko ruiną! — co się ostało z zapasów z Kartaginą, Hamilkarem i Rzymiany, Goty i Arabami, to doniszczyło trzęsienie ziemi. Najwspanialszy z tych zabytków, to teatr w ruinie, jeszcze nad wszelkie oczekiwanie świetny i wspaniały. Sześćdziesiąt rzędów siedzeń mieściło 80,000 widzów, — największy to teatr świata starożytnego, siedzenia jego kute w skale lub murowane. — Coloseum rzymskie szczenięciem ssać by mogło jego biodra, naśladowanie jego czuć w rzymskich teatro Marcello i teatro Pompejo, ale na rzymski sposób. — Scena ku morzu zwrócona, widz zaś odwracając od niej oko, ma widok roztoczony na cudne wzgórza i doliny. Mammut to przeszłości, dziś kudłaty narościami zielonémi natury, co otula i wieńczy macierzyńsko zmarszczki jego czoła, pisane wiekami, a z tej sceny najwspanialszej widać jednego jeszcze aktora — staczającą się w morze miedzianą tarcz słońca i powstającą na nowo! — Wśród miasta wyspy połączonej mostem ze stałym lądem, stoją gruzy doryckie świątyni Artemis, kolumny jej najciaśniejszym ze znanych porządków stawione; na jednej przytarty napis: τώ πέλουι, oznaczający dary niesione Apollinowi. Trzeciem miejscem w Sycylii o gruzach świątyń greckich jest Selinunt. Posiada ich siedem — wszystkie zniszczone do szczętu od trzęsienia ziemi czołem w proch odwieczny zaryły. Znowu z pomocą pary przebyłem Catanię i Messynę, której pędzel Claude Lorraina nazbyt pochlebił. O ile cudna i bogata część palermitańska, o tyle wstrętem przepełniła mnie Calabria — szaro-skalista, przepełniona lawą przyrosłą do ziemi i niweczącą roślinność, natura wszędzie logiczna podała ją mieszkańcom do budowania czarnych domostw, jak sadzą, okopconych, pełno wygasłych wulkanów, odrostków Etny, okolica jednostajnia, ludzie niechlujni i zerkający bokiem, rozboje i zabójstwa zbyt epidemiczne, często z nędzy, częściej z dyletanterji lubiącej dolce farniente[29] i macaroni same lecące do gąbki; — po nad tém Etna, protoplasta wulkanów, którą mają za wygasłą a widok z niej na morze jeden z pierwszych na ziemi. Podobnie o Wezuwiuszu mówiono że wygasł — pali się on naprzeciw swej macierzy — podobnie o narodach mówią że wygasły — a jednak nie gasną one, jeźli je budzi nieszczęście — i tak zerwie się i wróci do życia lud francuzki pokarany za Polskę...
Od Messyny raz jeszcze trza było okrętem płynąć ku Palermo i ztamtąd dopiero do Civita Vechia[30]. Kiedy mnie łódka odnosiła od Sycylji ku nowemu okrętowi — wspomniałem zajście małe a pełne znaczenia. Wioślarz miał w łodzi ogromnego żółwia, chwalił się nim, mówiąc, że jest na zabicie i że ma dobrą zdobycz, bo jest samicą i że powije wkrótce liczne potomstwo — żal mi się zrobiło biednego żółwia, kupiwszy nieboraka rzuciłem w wodę — z jaką radością hulknął ku głębiom rodzinnym....
Przed dwoma tygodniami w Wenecji idąc ku sali Ridotto, z mostu pełnego ludzi dojrzałem kota, który zawiśnięty u zamkniętego kratą i deską okna, znajdował się bez ratunku tuż nad stromą ścianą kanału — kazałem mu z mostu podać deskę ku kracie — kot przerażony, jednym susem skoczył w kanał i bohatersko dopłynął schodów pałacu — dobiegłem od drugiej strony, by mu kazać otworzyć, — i cóż powiesz! kot wchodzi do ślicznej sieni marmurowej, w środku której jest duża marmurowa studnia — cóż robi? – oto jednym skokiem skacze w studnię — gramoli się w rozpaczy i stróż z przerażeniem swojem wyciąga nieżywego — cóż zdziałał ten żółw szczęśliwy, co ten kot fatalny w obec przeznaczenia i sprawiedliwości jego? czy nie tak dzieje się w życiu?
Bądź zdrów mój Onorato, przeprosiłbym cię za długość listu, gdyby nie był jako pokuta dla ciebie przesłany, pisz do mnie, pracuj biernie dokąd czynnie nie możeż, ale się nie daj przemistrzyć swemu mistrzowi, i nie maluj aniołów bez skrzydełek! Rafael skrzydła im dawał. Są ci oni bez skrzydeł ale na ziemi, oto ludzie co w trudach i cierpieniach skwarem życia idą samotnie do końca, którym nikt nigdy nie podał bratniej ręki, a jednak miłość nie wygasła w ich łonach — tym daj piór — by ulecieli precz — — — a jednak, może za gorzko kończę, wszak rzekł mi Lenartowicz, że cierpienie ma kwiat swój, gdy dochodzi do szczytu! — miałożby mieć i owoc, który ludzkość zbiera?...
Adio! kochany mój, pisuj ale nie na Berdyczew, jam już u siebie, gdzie kwitną cicho wiśnie i jabłonie, znam wiosnę, co mi wdzięczniejsza od sycylijskiej, wiejąca falami kłosów, miota wieńce kwiatów i motyli — w dali błękitnieją Karpaty z szczytem Paraszki — a słowikowie nucą bez końca, że piękna ziemia wasza przeszłością swoją, ale nasza zaiste cudniejsza obecnością swego cierpienia i świętości — i do niej przyszłość należy!

Ernest B***






  1. Przypis własny Wikiźródeł  Braccio Nuovo w Watykanie – autor pisze w ten sposób, że oglądał zbiory papieskie.
  2. Przypis własny Wikiźródeł  Virgilego – Publius’a Vergilius’a Maro – Wergiliusza.
  3. Przypis własny Wikiźródeł Porze – ?, możliwe, że literówka od orze.
  4. Przypis własny Wikiźródeł Łoną – łuną.
  5. Przypis własny Wikiźródeł  Bonus pastor – dobry pasterz.
  6. Przypis własny Wikiźródeł Sporność – sprzeczność.
  7. Przypis własny Wikiźródeł suum cuique – łacińska maksyma Katona starszego: każdemu co mu się należy.
  8. Przypis własny Wikiźródeł  Uczniowi który wyraża wątpliwość:

    Lecz z słowem w parze powinno iść pojęcie.

    (Cytat za „Faustem” w tłumaczeniu Feliksa Konopki wydanym przez Wydawnictwo Siedmioróg, Wrocław, 2004.)

  9. Przypis własny Wikiźródeł 

    Wo ein Begriff? fehlen, Dort stellt ein Wort zur rechten Zeit sich ein.

    Gdzie pojęcie? brak.
    Tam ustawia się słowo w stosownej porze.

    Cytat znaleziony w „Faust — Der Tragödie erster Teil” Johanna Wolfganga Goethego (wydanie J. G. Cotta, Tübingen, 1808) jest nieco odmienny od podanego przez autora:

    Schon gut! Nur muß man sich nicht allzu ängstlich quälen; Denn eben wo Begriffe fehlen, Da stellt ein Wort zur rechten Zeit sich ein.
    Mit Worten läßt sich trefflich streiten, Mit Worten ein System bereiten, An Worte läßt sich trefflich glauben, Von einem Wort läßt sich kein Jota rauben.

    Co Feliks Konopka w „Fauście” wydanym przez Wydawnictwo Siedmioróg, Wrocław, 2004; przekłada tak (Przytaczam z kontekstem dla lepszego zrozumienia o co chodziło autorowi „Przechadzek po Europie”.):

    A niech tam! Tylko że człowiek nie może Lękliwie się zadręczać tak, Bo właśnie gdzie nam pojęć brak, Tam słowo zgłasza się w stosownej porze.
    Słowem się tnie jak ostrza świstem, Słowami tworzyć można system, Słowom skwapliwe się dowierza, Słowu i joty ująć nie lża.

    W obu wypadkach w tłumaczeniach drugiego z cytowanych wersów „tam”, ale dort, jest bliższe słowu: tam; zaś da bliższe: tu, oto.)

  10. Przypis własny Wikiźródeł Sporność myśli od uczucia – sprzeczność myśli z uczuciem.
  11. Przypis własny Wikiźródeł Sui iuris [homo] — po łacinie dosłownie: człowiek swego prawa; w sensie: mający pełne prawo działania, sam sobie pan, nie podlegający władzy ojcowskiej; w dalszym rozumowaniu: głowa rodziny.
  12. Przypis własny Wikiźródeł Alieni iuris — po łacinie dosłownie: cudzego prawa, innego prawa, obcego prawa.
  13. Przypis własny Wikiźródeł Cogito ergo sum – myślę więc jestem.
  14. Przypis własny Wikiźródeł Drugi list św. Pawła do Koryntian, rozdział 3, wers 17, w wersji podanej przez „Biblię Tysiąclecia”: „Pan zaś jest Duchem, a gdzie jest Duch Pański — tam wolność.”
  15. Przypis własny Wikiźródeł Zygmunt KrasińskiPrzedświt”, wers 1167.: Zgińcie, me pieśni – wstańcie, Czyny moje!
  16. Przypis własny Wikiźródeł Myty – mity.
  17. Przypis własny Wikiźródeł Madonna con bambino – Madonna z dzieciątkiem.
  18. Przypis własny Wikiźródeł Alterum tantum – z łaciny: drugie tyle.
  19. Przypis własny Wikiźródeł Risum teneatis amici – Horacy w: Listy I, 3 (List do Pizonów, Sztuka poetycka), 5 (napisany ok. 15 r. p.n.e.). Cytat znaczący: Powstrzymalibyście śmiech, przyjaciele?; w sensie: Czybyście mogli się powstrzymać od śmiechu, przyjaciele?
  20. Przypis własny Wikiźródeł Exempli gratia – po łacinie: na przykład.
  21. Przypis własny Wikiźródeł Concha d’oro – złota muszla.
  22. Przypis własny Wikiźródeł Jowannich – Giovannich.
  23. Przypis własny Wikiźródeł Pinnusami – sosnami.
  24. Przypis własny Wikiźródeł Con fuoco – z ogniem.
  25. Przypis własny Wikiźródeł Nobille – szlachcic.
  26. Przypis własny Wikiźródeł Samotrzeć lub samoczwór – w trzy lub cztery osoby.
  27. Przypis własny Wikiźródeł 

    Ja kocham cię me dziewczę
    Ja kocham cię tak bardzo
    Że jeśli tyś niebem
    Ja jestem świętym!...

    Kocham więcej od mego życia
    Kocham więcej od mych oczu...
    I, jeśli to nie grzechem
    Kochałbym więcej jak Boga.

  28. Przypis własny Wikiźródeł Usque ad finem — aż do końca.
  29. Przypis własny Wikiźródeł Dolce far niente – po włosku: słodka bezczynność, miłe nieróbstwo.
  30. Przypis własny Wikiźródeł Civita Vechia — wieczne miasto.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Władysław Tarnowski.