Wróblewice
Dane tekstu | ||
Autor | ||
Tytuł | Wróblewice | |
Podtytuł | z księgi wspomnień B. Sulity | |
Wydawca | Kłosy. Pismo Ilustrowane Tygodniowe Tom XXXI Nr 803-806 | |
Data wyd. | 18 listopada — 9 grudnia 1880 | |
Miejsce wyd. | Warszawa | |
Źródło | Skany na Commons | |
Inne | Pobierz jako: EPUB • PDF • MOBI | |
| ||
Indeks stron | ||
Galeria grafik w Wikimedia Commons |
Wróblewice były własnością Władysława hr. Tarnowskiego, poety i muzyka, który z niepospolitym talentem łączył czystość i szlachetność charakteru. Tu się urodził (4 Czerwca 1836), tu zamieszkiwał i tu wreszcie ciało jego, przywiezione z Oceanu Spokojnego, na którym nagle życie zakończył (19 kwietnia 1878), na wieczny spoczynek złożono.
Gdy zwiedzałem Wróblewice, Władysław był w sile życia. Twórczość jego ducha wyrażała się w coraz to nowych, a zawsze pięknych i nienaśladowanych, dziełach. Piękna jego, o szlachetnych kształtach, postać, którą Artur Grottger niejednokrotnie w swoich obrazach przedstawiał, tryskała zdrowiem i energią. Nikt nie przypuszczał, że od dnia śmierci dzieli go krótki, bo nawet nie dwuletni, peryod czasu.
Przybył właśnie do Lwowa z Kropiwnika, gdzie życie na łonie natury, świeże górskie powietrze i kąpiele w rzece Stryju pokrzepiły go i wzmocniły do nowéj pracy i do nowych podróży, które co rok odbywał, zwiedzając kolejne kraje Europy, Azyi i Afryki. Kropiwnik, wśród gór położony, malowniczo Stryjem, jakby wstęgą opasany, był dlań ulubioném miejscem letniego wypoczynku. Każdego lata zjeżdżał on na kilka tygodni do téj wioski, do swoich przyjaciół serdecznych w góralskich guniach. Mieszkał w chacie włościańskiéj z rodziną starego gospodarza, a w duszę swoję zbierał tam skarby przecudnych obrazów natury, które opisywać umiał poetyczném słowem, strojném we wszystkie barwy tęczowe[1].
Mówił mi wiele o swoim ostatnim pobycie w Kropiwniku i o swojéj wycieczce na Karpacką Czarnogórę. Ponieważ nie miał paszportu, a pilnie przypatrywał się okolicy i notował swe wrażenia na papierze, podejrzliwość austryacka władz gminnych zwróciła się przeciwko niemu. Wzięto go za agenta obcego mocarstwa, wysłanego dla zdjęcia strategicznych planów karpackich przesmyków i zaaresztowanego odprowadzono do Nadwornéj. Tu miejscowy starosta uwolnił go natychmiast, przepraszając za nieprzyjemność, wyrządzoną mu przez jego podwładnych.
Od tego wspomnienia przeszedł do opowiadania przygód zeszłorocznéj podróży do Syrii i pustyni aż do Palmiry i Balbeku, po ziemi Świętéj i Egipcie. W opowiadaniu jego wysuwały się, jak przędza złota we wschodniéj tkaninie, kwiaty myśli wspaniałych, które mnie uderzyły swoją wielkością i wieszczącym poglądem duszy, natchnionéj miłością i wiarą.
„W tym roku, — mówił daléj, — pojadę do znanego mi dobrze Konstantynopola, po to tylko, ażebym mógł zobaczyć Bajram turecki, którego nie widziałem. Być może, że wkrótce nad Bosforem nie będą odprawiać sułtańskich bajramów, bo dla mahometańskiego Wschodu, opiewanego i zwalczanego przez Byrona, zdaje się, że ostatnie już godziny bić zaczęły na zegarze Historyi. Zanim jednak wyjadę, musisz zobaczyć moje ukochane Wróblewice, które im więcéj świata poznaję, tém dla mnie są milsze“.
Chętnie przyjąłem zaproszenie przyjaciela. Przed rozejściem umówiliśmy się o dzień wyjazdu i szczegóły podróży. Stanęło na tem, że zaczeka na mnie we Lwowie do czasu, w którym, załatwiwszy moje literackie sprawy, będę mógł z nim razem odbyć wycieczkę do jego rodzinnego gniazda. Na drugi dzień atoli po téj rozmowie nadszedł telegram od starego służącego, Mikołaja, donoszący o przybyciu nieznajomego gościa, z obcego kraju, z którym się ani on, ani nikt we wsi rozmówić nie może.
Był to Angelo de Gubernatis, wielce ceniony poeta włoski, uczony orientalista i redaktor czasopisma Rivista Europea, w któréj podawał obszerne wiadomości o literaturze polskiéj. Przed kilku laty, gdy Władysław dawał pierwszy swój koncert we Florencyi, — Angelo, zachwycony grą mistrzowską i kompozycyami wielce oryginalnemi polskiego artysty, serdecznie się z nim zaprzyjaźnił[2]. Serca, bijące do tego co piękne, wzniosłe a szlachetne, szybko się odnajdują i trwale łączą wspólnem uczuciem. Był to już dowód prawdziwéj przyjaźni, że Gubernatis z dalekiéj Florencyi przyjechał umyślnie do Wróblewic odwiedzić naszego artystę. Stary służący, aczkolwiek nie rozumiał przybyłego, tak go umiał dobrze przyjąć i zabawić, iż poeta włoski, opowiadając Władysławowi dzieje pierwszego dnia swego pobytowe Wróblewicach, nie znajdował dość słów pochwały dla roztropności i uprzejmości starych polskich służących.
Tarnowski, po odebraniu telegramu, wyruszył natychmiast do domu. Żałowałem, że nie mogłem z nim razem pojechać, i że przez to utraciłem sposobność zaznajomienia się z utalentowanym, a tak dla nas sympatycznym poetą, i uczonym, jak Gubernatis. Gdy wybrałem się w podróż, już Włocha nie było we Wróblewicach, — powrócił do swojéj ojczyzny, wywożąc najmilsze wspomnienia z siedziby polskiego poety i muzyka.
W jasny słoneczny dzień Wrześniowy (1876) wyjechałem ze Lwowa Stryjską koleją żelazną, nie wiem dla czego nazwaną koleją arcy-księcia Albrechta, gdy ten arcy-książę w niczém zgoła nie przyczynił się do jéj budowy. Koléj ta słynie w Galicyi z bardzo powolnéj jazdy, — miałem więc dość czasu przyjrzéć się z okien wagonu sfalowanéj równinie, przez którą przechodzi. W kilku miejscach odchylał się od widok płytkich dolin i wzgórzy, ubranych w gaje i lasy, których liście już żółknąć poczęły.
O gęstém zaludnieniu świadczą liczne wsie z małemi cerkiewkami, budowanemi według znanéj struktury wołyńskiéj. Tu i ówdzie bielił się dworek szlachecki i z ogrodu wychylał się pałac pański.
Przy mieście Szczercu ciągnie się pasmo wzgórzy, obfitujących w kamieniołomy. Są w nich jaskinie, mało komu znane, o których krążą ludowe legendy. Gips, wydobywany z tych wzgórzy, zawiera siarkę, która w okolicach Lwowa jest produktem dość pospolitym. Znajdywana na znacznéj przestrzeni w
promieniu kilkumilowym od Lwowa, tworzy w różnych miejscowościach źródła lecznicze.
Na stacyi Mikołajów, położonéj blisko miasteczka tegoż nazwiska, wysiadają podróżni, jadący do Drohowyża[3] lub do Rozdołu, o jedną milę odległego.
Rozdół ma okolicę malowniczą. Zdobią go kościoły i pałac Lanckorońskich. Słynie prócz targu Rozdół ze źródła mineralnéj wody i z bednarstwa, które, jako przemysł domowy, zajmuje wielu mieszkańców. W ostatnich czasach, staraniem zacnego a wielce czynnego obywatela, Edwarda Füllera, przemysł ten dźwigać się począł. Założona przez niego pracownia wyrobów z drzewa odznaczaną już była na kilku wystawach zaszczytnemi pochwałami i nagrodami. Wyroby jego nie tylko dobrocią materiału celują, ale i elegancyą i czystością kształtów wyróżniają się i wytrzymują porównanie z najlepszemi tegoż rodzaju wyrobami zagranicznemi. Niedawno tenże sam p. Füller założył także w Rozdole fabrykę gipsowych korali, czerwono zabarwionych — używanych do stroju przez włościanki na podgórzu Wschodnich Karpat. Wyrób tych korali należy do przemysłu domowego naszych włościan. Zajmują się nim od wieków, — zdaje się, że jeszcze od czasów pogańskich. Gdy urzędnicy finansowi austryaccy poczęli niszczyć wszelki w ogóle przemysł naszych włościan, nakładając na towary w domach wyrobione wysokie skarbowe opłaty, to i fabrykacya gipsowych korali u podnóża Karpat upadać poczęła. Tradycya ich wyrobu przechowała się jednak dotąd. Tu i ówdzie bowiem włościanki, kryjąc się przed argusowemi oczyma strażników finansowych, wyrabiają jeszcze i teraz korale gipsowe na własną i swoich znajomych potrzebę. Pan Füller, zakładając fabrykę na większą skalę korali gipsowych, uratował ten ginący już przemysł.
Nie zbyteczną będzie tutaj uwaga, iż zamożność naszych włościan była dawniéj, pomimo pańszczyzny, bardzo znaczną. Polegała ona na tém, iż każdy gospodarz, oprócz rolnictwa, zajmował się jakiémś rzemiosłem. Przemysł ten ich domowy obejmował rozliczne gałęzie zatrudnień. Włościanin miał wszystko, czego potrzebował, nie tylko do życia i wygody, lecz i do ubrania i ustrojenia się z własnego wyrobu, i nie potrzebował pieniędzy wydawać na zakupno towarów zagranicznych; owszem, sam sprzedawał część ręcznych swoich produktów na targach i jarmarkach w sąsiednich miasteczkach.
Fiskalizm austriacki zabił przemysł domowy i ograniczył zatrudnienia włościan zakresem jednéj tylko pracy rolnéj. Odtąd téż, to jest od wieku, datuje się upadanie zamożności ludu wiejskiego w Galicyi, któréj dźwignąć nie mogło zniesienie w 1848 r. pańszczyzny. Dzisiaj ślady tylko pozostały odwiecznego domowego przemysłu. Pozostało ich jednak tyle, że możnaby według tych śladów przedstawić dawne jego rozmiary i zebrać dostateczną ilość faktów na zbicie tego twierdzenia, iż włościanie nasi za czasów Rzeczypospolitéj trudnili się samém tylko rolnictwem.
Resztki, pozostałe z owego przemysłu, zachęciły mężów dbałych o podniesienie dobrobytu krajowego do pracy, która obiecuje wydać błogosławione owoce. Z jednéj strony starają się wskrzesić i rozszerzyć przemysł domowy po wsiach i miasteczkach, z drugiéj strony czynią zabiegi o zdjęcie opłat skarbowych z wyrobów, jakie włościanie produkują po chatach swoich. Pan Füller należy do rzędu tych mężów praktycznych. W granicach swojéj okolicy pracując, potrafił już wiele zrobić na téj drodze. Zaufanie współobywateli powołało go na urząd burmistrza. Pod jego zarządem Rozdół się podnosi i zyskuje jednę po drugiéj pożyteczne instytucye: straż ogniową ochotniczą, kasę zaliczkową i inne. Od lat kilku już zwraca w „Dzienniku Polskim“ uwagę ludzi przedsiębiorczych na możność i pożytek urządzenia w Rozdole zakładu kąpieli wód mineralnych. Skuteczność źródła siarczanéj wody wielokrotnie już była sprawdzoną. Od wieków bowiem chorzy na reumatyzm przybywają do Rozdołu z okolicy i doznają tu ulgi w swoich cierpieniach. Gdyby wybudowano porządne łazienki i urządzono zakład leczniczy według wymagań balneologii, Rozdół zająłby jedno z pierwszych miejsc pomiędzy kąpielami mineralnemi w kraju naszym. Wszystko sprzyja temu projektowi. Skuteczność lekarska źródła, położenie bliskie Dniestru, a niedalekie Lwowa, wśród wzgórzy powabnych, przyjemne przechadzki ze wspaniałemi widokami, powietrze czyste a zdrowe i taniość wreszcie produktów potrzebnych do życia, pozwalają się spodziewać, że projekt p. Füllera urządzenia zakładu leczniczego w Rozdole stanie się kiedyś rzeczywistością.
Drohowyż, wyżéj wspomniany, położony blisko Mikołajowa, na lewo od kolei żelaznéj, wznosi się na szerokiéj wyżynie posępnéj i jednostajnéj. Jest w nim Zakład sierot i starców imienia hr. Skarbka, jedna z najpiękniejszych filantropijnych instytucyi w Europie. Będzie się tu kształcić czterysta dzieci ubogich, na umiejętnych rzemieślników i pożytecznych obywateli kraju; — dwustu zaś starców znajdzie w nim przytułek pod schyłek swojego pracowitego żywota. Nauka więc i nagroda życia uczciwego w jednym gmachu pomieszczona. Pomysł dobroczynny i prawdziwe chrześcijański. Fundacyą swoją Stanisław hr. Skarbek bogato uposażył. Zapisał jéj bowiem dwa miasteczka, kilkanaście wsi i dochody z olbrzymiego gmachu teatralnego, który w r. 1843 wystawił we Lwowie. Rząd austryacki przez lat wiele administrował fundacyą, i zamiast dochody jéj obracać na cel wskazany przez zmarłego fundatora, oddawał je na utrzymanie teatru niemieckiego we Lwowie i inne postronne cele. Grosz sierot i ubogich starców zjadały wyranżerowane aktorki z Wiednia i aktorowie, sprowadzeni ze wszystkich krańców Germanii, zawsze pożądającéj naszego chleba. Od chwili dopiéro, gdy Wydział Krajowy objął zarząd Fundacyi Skarbkowskiéj, dochody z niéj obrócono, zgodnie z myślą wspaniałomyślnego fundatora na budowę gmachu w Drohowyżu. Teatr niemiecki we Lwowie upadł, ale za to stanął w Drohowyżu wielki Zakład, który, od niedawna otwarty, gromadzi co rok większą liczbę ubogich dziatek i starców. Gdy już wszystkie budowy i warsztaty będą ukończone, wtedy liczba dzieci i starców, wskazana przez założyciela, korzystać będzie z instytucyi. Obecnie blizko dwóchset dzieci, chłopców i dziewcząt, pobiera tu wychowanie naukowe i rzemieślnicze; — starców jest zaś dopiéro kilkunastu; w téj liczbie kilku dobrze ogółowi zasłużonych. Dyrektorem Zakładu jest p. Julian Sztarkel, autor kilku dzieł, dobrze napisanych. O świetnym rozwoju téj instytucyi nie wątpimy, — czuwa bowiem nad nią kontrolla opini publicznéj.[4]
Widok dobra i piękna nastraja duszę na ton szczęśliwy. Po zwiedzeniu Drohowyża, towarzyszyła mi myśl pogodna i radość w sercu w dalszéj drodze, ciągnącéj się przez kraj płaski i nic zajmującego dla oka nie przedstawiający. Przebyliśmy Dniestr, który tu płynie pomiędzy niskiemi brzegami. Na błoniach jego rozległych trawy już skoszone, — szara barwa jesieni ponuremi uczyniła wszystkie widoki. Krajobraz niski i martwy zazielenia się dopiero i ożywia w bliskości Stryja.
Stary to i niegdyś obronny gród. Zamek był spustoszony przez wojsko najezdnicze Rakoczego, odbudowany zaś i do pierwotnego stanu doprowadzony przez Jana Sobieskiego, którego Rzeczpospolita, w nagrodę zwycięstw, odniesionych nad Turkami, dobrami stryjskiemi obdarzyła. Austryacy rozebrali go w wieku zeszłym i nawet cegłę rozprzedali na koszary. Obecnie zaledwo ślad pozostał ze starego grodziska. Stryj jest miastem powiatowém i nieźle zabudowaném. Ludność jego wzrasta w liczbę, lecz wątpię, czy w zamożność. Życie publiczne jest dość ożywione. Teatra amatorskie, koncerta na cele dobroczynne, lub różne instytucye, w ostatnich czasach wzniesione, odczyty i wykłady publiczne, miewane przez professorów Szkoły Realnéj, świadczą o znaczniejszem nagromadzeniu inteligencyi, — która zdobyła się nawet na pismo czasowe i wydała… Armatę, dziennik humorystyczny! Jest on mało komu nawet w Stryju znany. Armata wypaliła raz jeden i zabrakło jéj prochu na wystrzał drugiego numeru.
W Stryju nie brak drzew i ogrodów, zwłaszcza na rozległych przedmieściach. Ogród publiczny, zwany „Olszyną“, słynie z piękności swéj nawet we Lwowie. W nim się odbywają zabawy ludowe, na które Lwowianie dość często bywają zapraszani. Odkąd koleje żelazne wybudowano, ruch gości podróżnych w mieście stał się bardzo znacznym. Jedna koléj idzie od Lwowa i ta z czasem ma być przedłużona przez Karpaty do Węgier. Druga koléj, zwana Naddniestrzańską, łączy go ze Stanisławowem i koleją Przemysko-Łupkowską. Tą drugą wypadało mi jechać; że zaś pociąg miał wkrótce wyruszyć, musiałem więc przerwać dalsze zwiedzanie miasta i pośpieszyć na dworzec. Przybyłem w sam czas, za chwilę bowiem pociąg ruszył, niosąc nas do stacyi Drohobycza, na któréj zawsze bywa pełno ludzi, z powodu transportów nafty.
Cała ta okolica, zwłaszcza za Drohobyczem, ma pokłady, przeniknięte olejem skalnym. W niedalekim Borysławiu odkryto wielką ilość tego produktu ziemnego. Ruch, jaki tam powstał, przypomina zakładanie osad na ziemi petroleowéj w Ameryce. Ze wszystkich stron świata zbiegli się przedsiębiorcy, najwięcéj zaś Żydów, i każdy na kawałku gruntu, zakupionego od włościan, począł zagłębiać się w ziemię i budować własną kopalnią. Niektórzy porobili wielkie fortuny, wielu pobankrutowało, wszyscy przynieśli krajowi szkodę przez exploatacyą rabunkową, bez żadnéj umiejętności i porządku prowadzoną, i przez zdemoralizowanie roboczego ludu. Exploatacya borysławska oleju skalnego nie może pójść w porównaniu z sanocką, w okolicach Krosna, gdzie mianowicie kopalnia i destylarnia w Bóbrce, kierowana przez Ignacego Łukasiewicza, jest wzorowo prowadzoną.
Wspomniany obywatel, Ignacy Łukasiewicz, jest mężem wielkiéj zasługi, — kraj i ludzkość wiele mu zawdzięcza.
On pierwszy odkrył naftę w Galicyi i pierwszy zastosował ją do oświetlenia, jak świadczy medal, wybity w dwudziesto-pięcio-letnią rocznicę jego działalności na polu górniczém. On też pierwszy stworzył nowy przemysł naftowy w Galicyi, który z czasem stanie się źródłem nowego dla kraju całego bogactwa. Za jego inicjatywą rozpoczęte poszukiwania wykryły, iż wzdłuż całego pogórza Karpackiego, od Bukowiny aż do Sącza prawie, znajdują się pokłady nafciane w takiéj ilości, iż nie ustępują co do obfitości amerykańskim, w późniejszych latach odkrytym.
Imię jego przypomina nam zasługi jego małżonki, pani Honoryny Łukasiewiczowéj, któréj pracą i staraniem ożywił się w Galicyi przemysł koronkowy. W dawnych wiekach przemysł ten był domowym u naszych włościan, mieszkających na zachodnim pogórzu Karpat. W Bobowie jeszcze dotąd wyrabiają włościanki i mieszczanki koronki, według odwiecznych, bardzo pięknych, lubo prostych, wzorów, które nie ustępują, co do mocy, czystości i ozdobności wyrobu, czeskim koronkom. Pani Łukasiewiczowa postanowiła wyrób koronek rozszerzyć w swojéj okolicy, i w tym celu roku 1875 założyła w Chorkówce Szkołę Koronkarską dla dziewcząt wiejskich. Szkoła, pod przewodnictwem nauczycielki, sprowadzonéj z Poznania, późniéj pod jéj własnym kierunkiem, rozwinęła się jak najlepiéj.
Koronki, wyrobione w chatach Chorkówki odznaczają się delikatnością, równością tkaniny i rysunkiem, pełnym smaku. Kupcy chętnie je nabywają, przekonawszy się, iż mogą zastąpić koronki walensieńskie i brabanckie, na kupno których znaczne summy wychodziły z kraju. Ubóstwo z chat zaczęło ustępować i, dzięki wyrobowi koronek, pokazała się w nich obfitość, a za nią i pragnienie wyższéj oświaty.
Za przykładem pani Łukasiewiczowéj poszły inne panie. Hr. z działyńskich Potocka w Rymanowie, która rozszerzyła pomiędzy włościanami dóbr swoich snycerstwo, założyła także Szkołę Koronkarską. Księżna Jerzowa Czartoryska w Jarosławskiém, księżna Jadwiga Sapieżyna w Przemyskiém, wytworzyły nowe ogniska dla tego przemysłu. Wyroby uczennic ich nie pozostawiają nic do życzenia, świadczą zaś o wielkich zdolnościach naszego ludu, który potrzebuje tylko nauki i opieki, ażeby zajął pomiędzy narodami ukulturowanymi wybitne stanowisko.
Usiłowania, zmierzające do dobrego bytu naszego ludu, coraz są żywsze, coraz szersze i pomyślniejsze. Gdyby nie fiskalizm austriacki, utrudniający nam konkurencyą przemysłową z prowincjami, przez rząd wiedeński uprzywilejowanemi, — Galicya zakończyła-by już histroyą trapiącéj ją nędzy. Jakkolwiek przecież trudne są warunki działania, mamy niepłonną nadzieję, że te i inne usiłowania, czynione w celu odnowienia przemysłu domowego w Galicyi, nie będą daremne. Wspominając o nich, jako o faktach doniosłego znaczenia w dziejach polskiego przemysłu, miałem na myśli nie tylko uznanie, jakie się należy ludziom wielkiego serca, a cichéj wytrwałéj pracy, lecz i obudzenie chęci ich naśladowania.
Myślałem właśnie o lepszéj przyszłości, o téj ogólnéj zamożności, którą tylko przemysł, z rolnictwem połączony, sprowadzić może, — gdy pociąg zbliżał się do stacyi Drobrowlany. Tu kończyła się moja podróż koleją żelazną. Przestrzeń nie wielką, jaka mnie dzieliła od Wróblewic, miałem odbyć końmi, nadesłanemi przez Tarnowskiego.
Nie znalazłszy na dziedzińcu stacyi bryczki, która mnie oczekiwać miała, wynająłem wózek chłopski. Zaledwo wyruszyłem ze stacyi, spostrzegłem pędzący co tchu powóz, zaprzężony w cztery konie, a w nim siedzącego Władysława. Po serdeczném przywitaniu i wytłumaczeniu się Tarnowskiego z mimowolnego opóźnienia, pojechaliśmy razem.
Niéma bardziéj pouczającéj podróży, jak w towarzystwie człowieka, znającego dokładnie miejscowość przez którą się przejeżdża. Władysław znał tu dzieje każdéj mogiły, każdego nieomal dworku i chaty, i umiał je opowiadać w sposób łatwy i zajmujący. Z ludźmi obojętnymi, o których wiedział, że go nie rozumieją, bywał małomówny. Przy sercach sympatycznych usta się mu rozwiązywały. Gdy zaś jego błękitne oczy, pełne łagodności i dobroci, blaskiem natchnienia płonąć poczęły, mowa jego przybierała charakter świetnéj improwizacyi.
Na zapytanie: „Które serca najłatwiéj zrozumieć się mogą?“
Odpowiedział: „Te co się napotkały, idąc cierpień drogą!“[5]
Szukał téż sam ludzi, których życie było cierniste, i dopiero w ich towarzystwie można było poznać w całéj pełni jego piękny charakter. Wobec potężnych a szczęśliwych, dumny i zakryty, — wobec zaś słabych, ściganych a nieszczęśliwych, otwierał wszystkie skarby swojego serca i talentu. Ten przymiot właściwy jego duszy, sprawiał, że lgnęli do niego wszyscy przez los prześladowani, a włościanie kochali go jak brata.
Już po drodze, w sposobie powitania przechodzących, spostrzegłem głęboki dla niego szacunek ludu. Zbliżali się do niego bez pokory niewolniczéj i przemawiali, jak do swego opiekuna. Ufność, szczerość i radość widać było w każdem ich słowie i ruchu. Nie zniżał się do nich, lecz ich podnosił ku sobie, aby, stojąc na jednéj moralnéj wyżynie, mógł wobec nich praktykować obywatelskie i to wyższe chrześcijańskie równouprawnienie, które się nazywa braterstwem.
„Oto wjeżdżamy na wróblewiecką ziemię“, — rzekł do mnie, gdyśmy skręcali obok murowanéj kolumny z krzyżem, na wielką drogę lipami wysadzaną.
„Tę kolumnę postawił zeszłego wieku mój pradziad, mówił daléj, i te lipy on także sadził“. Były to lipy stare, rozłożyste, wspaniałe, jak ta lipa, pod którą Jan Kochanowski siadywał. Pomiędzy niemi drogą starannie utrzymaną, jedzie się wprost do dworu. Po prawéj stronie, w małém od drogi oddaleniu, rozrósł się śliczny las dębowy, — po lewéj zaś, czarne uprawne pola pochylają się ku łąkom, przez które płynie rzeczka, na wiosnę szeroko rozlewająca swe wody. Za błoniem, w kilku miejscach, na dalekim horyzoncie, widać strzechy sąsiednich wiosek.
Okolica nie ma w sobie tych samych malowniczych piękności, jakie się napotyka tak często na podgórzu Karpackiém, — lecz jest urodzajną równiną, wdzięcznie przystrojoną przez lasy i gaje i w zieloność łąk. Pola już skoszone. Po ścierniskach pasło się bydło i rozlegała się pieśń pastuszków. Tu i owdzie widać niewiastę, wykopującą ziemniaki, lub gospodarza, orzącego własną skibę.
Przy końcu lipowéj drogi wznosi się kapliczka z białego salzburskiego marmuru, z obrazem Matki Boskiéj. Postawił ją Władysław, który, wraz z odwagą i miłością rodzinnéj ziemi, odziedziczył po przodkach i głęboką bez fanatyzmu religijność. Jest to pamiątka pierwszego jego koncertu, danego, jeżeli się nie mylę, w Wenecyi. Powodzenie, jakie tam zyskał, oklaski, któremi go Włosi witali, przejęły duszę jego wdzięcznością ku Bogu. Pomnikiem właśnie téj wdzięczności jest ten marmur na końcu lipowéj alei, niedaleko bramy wjazdowéj na dziedziniec starego dworca, klombami kwiatów i drzewami przybrany.
Powitawszy mnie jeszcze raz przy wstępie do domu, odprowadził do pokoju, dla mnie przeznaczonego, prosząc, abym był, jak u siebie, zupełnie swobodny, i rozporządzał się, jak gospodarz.
Dom ten jest raczéj dworem w staropolskiém znaczeniu, niż pałacem w pojęciu cudzoziemskiém. Facyata piętrowa ma od strony ogrodowéj rysunek Puław, tylko w mniejszym rozmiarze. Założony r. 1764 i prastaremi zagajony drzewami. Architektura w nim odrodzenia (renaissance) z przeważającem rococo, ale nieprzeładowaném ozdobami, owszem, o skromnych konturach. Długa linia dolna z dwóch stron zakończona mniejszemi facyatami, — w środku zaś spoczywa facyata wspomniana już, duża, piętrowa, z górnemi pokojami.
Dworzec ten i ogród rozległy, i niedaleko ogrodu murowany kościół unicki, założył Bolesław Ustrzycki, kasztelan Inowrocławski, sławny swojego czasu gospodarz, mąż zacny, chociaż saskiéj partyi stronnik gorący. Córka jego, Orszula, wniosła Wróblewice w dom Tarnowskich, odkupiwszy je sumą posagową od brata swego, Kazimierza Ustrzyckiego, niepospolitego swojego czasu poety, przyjaciela Węgierskiego i Trembeckiego i uczestnika czwartkowych obiadów, którego „Hymn na stuletnią obronę Wiednia“, drukowany był w pierwszym tomie Archiwum Wróblewickiego (Poznań, 1869 r.), jest utworem pełnym piękności.
Wspomniana Orszula wyszła za mąż w r. 1781 za Rafała Amora hr. Tarnowskiego, konfederata barskiego, i podobnie, jak brat, odznaczała się talentem pisarskim, wiadomościami i dowcipem. Niepospolita była to kobieta. Wypadki polityczne bardzo ją interesowały i niepośledni wpływ na nie wywierała. W latach starszych będąc, poczęła spisywać kronikę swojego czasu, pilnie notując to wszystko, na co patrzała. Prawnuk jéj, Władysław Tarnowski, wydrukował w pierwszym tomie wspomnianego wyżéj „Archiwum Wróblewickiego“, jednę część jéj pamiętnika p. t. Wspomnienia damy polskiéj z XVIII wieku, obejmujące zdarzenia z lat 1789, 1790, 1791, 1792, 1794, 1796 i 1805. W drugim zaś tomie „Archiwum Wróblewickiego“ (Lwów 1876), ogłosił resztę jéj wspomnień p. t. Pamiętnik damy polskiéj z XVIII wieku. Prace te, lubo zawierają rzeczy już znane, są przecież cennym materyałem historycznym, przedstawiają bowiem wiernie poglądy i usposobienie społeczeństwa polskiego z epoki ważnéj a smutnéj. Autorka ich dożyła późnéj starości. Pod koniec długiego życia utraciła wzrok, lecz i wtedy jeszcze umiała być pożyteczną dla towarzystwa, które się chętnie poddawało powadze jéj myśli i słowa. Orszula Tarnowska umarła w 1831 r.
Tę siedzibę Władysław Tarnowski odziedziczywszy po swoim ojcu, Walerianie, w stanie opuszczenia i ruiny, odbudował, ozdobił i zamienił na przybytek sztuki i nauki. Mało jest pańskich u nas rezydencyi, w których-by umiejętniéj zdołano połączyć piękne z pożyteczném. Wszystko tu nosi na sobie cechę wytwornego gustu; każdy sprzęt domowy posiada właściwy sobie wdzięk artystyczny. Przechodząc przez pokoje, przybrane w przedmioty sztuki, zdaje się, że zwiedzamy salony bogatego Muzeum.
W urządzeniu już samém objawia się wysoki artystyczny nastój ducha właściciela, który w tém mieszkaniu tworzył dzieła nieśmiertelne. Władysław Tarnowski nazywał je najmilszém swojém schronieniem. Było ono i dla mnie również miłém, nie tylko z powodu nagromadzenia w niém rzeczy pięknych, ale téż i dla tego, że ten, który je nagromadził, był człowiekiem pięknego charakteru. Jako poeta czystych a wielkich natchnień, jako mistrz tonów o niebiańskiéj harmonii, jako obywatel cnotliwy i człowiek wzorowy, Władysław był postacią niezwykłą; — oprócz dzieł sztuki, zostawił on po sobie największe i najtrudniejsze z arcydzieł — arcydzieło życia.
Wszystko go tutaj przypomina, wszystko świadczy o uczuciu szlachetném i myśli jasnéj, jaka go ożywiała.
W mieszkaniu wyraża się także duch człowieka. W dworcu Wróblewieckim wyraził się w zupełności duch artystyczny i obywatelski Tarnowskiego. Jeżeli z wielką ciekawością zwiedzamy miejsca pobytu zasłużonych ludzi i z pamiątek, które pozostawili, dopełniamy obraz ich indywidualności — z tego mieszkania możnaby skreślić najdokładniejszy moralny wizerunek Władysława, który, jak świetne zjawisko, przeszedł pomiędzy nami.
Przez obszerne drzwi dziedzińca wchodzi się do rozległego przedsionka, powleczonego barwą ceglastą pompejańską (rouge pompeien). Na ścianach są widoki gruzów Balbeku i Palmiry, które Tarnowski zwiedzał w roku 1875, doświadczywszy różnych przygód. Obok nich są obrazy kolorowych okien katedry w Spirze, według pędzla Strandolfa. Nad drzwiami, których jest troje, znajduje się herb korony. Ozdób przedsionka dopełniają wieńce z kłosów zboża. Są to pamiątki odwiecznych dożynków. Poeta pilnie przestrzega, aby stare narodowe zwyczaje były zachowane, każdego więc lata, po żniwach, otwiera gościnne drzwi swego domu gromadzie żeńców i kosarzy, a przyjąwszy od nich w tym przedsionku wieniec z kłosów, odpowiada serdecznem słowem na powitanie i w zabawie, jaka w ślad za tém następuje, gorliwy udział bierze.
Z rozmowy, do któréj dały nam powód dożynki, dowiedziałem się, iż Władysław zajęty był tworzeniem polskiéj opery, do któréj wprowadza naszych żeńców i kosarzy. Część uwertury już miał gotową. Chór kosarzy, śpiewając, pobrzękuje osełkami w kosy. Chór ten, prostotą swoją oryginalną i melodyjnością, byłby zrobił ogromny efekt na scenie, gdyby opera była dokończoną. Myśl do téj opery powziął w Kropiwniku. Po wysłuchaniu bajki ludowéj, którą opisał w „Obrazach z kraju“, udał się na pokosy z synami włościanina, u którego zamieszkiwał. Tam przy odgłosie pieśni, przez nich śpiewanych, udramatyzowała się w jego wyobraźni bajka ludowa i tony do niéj zabrzmiały mu w duszy. Śmierć przedwczesna nie pozwoliła mu ukończyć opery, która, sądząc z wstępów, jakie skomponował, była-by rzeczywistem arcydziełem.
Z przedsionka przechodzi się do Wielkiéj Sali ze szklanemi drzwiami na ogród, pełny starych drzew i cienistych alei. Na jéj ścianach zawieszone są dwa olbrzymie historyczne obrazy, pęzla malarza del Frate[6] w Rzymie, malowane w XVIII wieku. Pierwszy przedstawia bitwę Hetmana Wielkiego Jana Tarnowskiego pod Obertynem, drugi — wjazd tryumfalny Hetmana do Krakowa po zwycięztwie obertyńskiém. Oba te szacowne obrazy z Dzikowa sprowadzono do Wróblewic. Trzeci obraz, mniejszych rozmiarów, przedstawia bitwę Jana Sobieskiego pod Chocimiem. W téjże sali jest wiele konterfektów familijnych, zwłaszcza z czasów Konfederacyi Barskiéj. Meble są stare, weneckie. Na stołach rozłożone stosy rycin i rysunków, pomiędzy któremi wiele jest rzadkich i pięknych.
Obok salon rococo mieści w sobie dwa obrazy niepospolitego pęzla: Madonna ze szkoły Zurbarana w Rzymie, po kardynale Tosti, bibliotekarzu watykańskim, i portret Mężczyzny, najlepszéj szkoły Weneckiéj, o kolorycie pięknym, nabyty przez Władysława Tarnowskiego od Ormian S. Lazaro w Wenecyi. Ładne są także małe krajobrazy szkoły francuzkiéj i cenna stara rycina: bitwa Konstantyna Wielkiego z Maxymiuszem, według fresku watykańskiego Rafaela, wykonana.
Sala gobelinowa otrzymała nazwę od dwóch wielkich gobelinów w niéj zawieszonych, utkanych według obrazów Rubensa, wyobrażających Mędrca i Tryumf Wenery. Meble są wykonane według rysunków Tarnowskiego. Przed kanapą stoi stół mozaikowy z widokami Rzymu i dwie duże wazy marmurowe. W rogach salonu poustawiano na kolumnach posągi dłuta znakomitych rzeźbiarzy. Prześliczne są: mała statua Magdaleny, według oryginału Canowy, Psyche kapuańska, kopia wykonana przez rzeźbiarza Vacea w Neapolu, i mniejsza kopia Nioby, — wszystkie z białego marmuru. Figura marmurowa Zuzanny z czasów Stanisława Augusta nie jest bez gracyi, lecz nieco manierowana. Z obrazów téj Sali zwracają uwagę stare portrety rodzinne i mały obrazek olejny Madonny przez Pinturichio, arcydzieło. Jest to rzeczywiście oryginał Pinturichia i za takowy uznany przez zagranicznych znawców. Obrazy tego malarza, z powodu nie wielkiéj liczby są bardzo wysoko cenione, — Tarnowski nabył go w Rzymie.
Sala Biblioteki obszerna i dobrze urządzona. Znajduje się w niéj przeszło 3,000 tomów dzieł przeważnie legitymistyczno-katolickiego kierunku, w różnych językach. Starych a rzadkich druków nie brak. Zbiór konstytucyi i dyariuszów sejmowych imponuje swą obfitością. Stare broszury polityczne, kalendarzyki Rzeczypospolitéj polskiéj i dawnych gazet liczba bardzo znaczna. Dzieła Kochanowskich, Bielskiego, Kromera, Górnickiego, Skargi i innych pisarzy dawnych, znajdują się w starych edycjach. Dzieła najznakomitszych współczesnych pisarzy ciągle są gromadzone. Wielkiéj dla nauki historycznéj wartofści jest archiwum. W niém przejrzałem jeden tom łaciński Tomicyanów, liczny zbiór autografów królów polskich i znakomitych naszych i obcych ludzi. Listy z różnych epok osób, które ważną odgrywały rolę w życiu publiczném, jako téż listy osób do rodziny Tarnowskich należących. Ważny dział stanowią rękopisma z XVIII wieku. Wydaniem ich zajął się Władysław Tarnowski. Wspominaliśmy już o dwóch tomach, wydanego przezeń „Archiwum Wróblewickiego“, a w nich o „Pamiętniku Urszuli z Ustrzyckich Tarnowskiéj“. W tomie trzecim, który wyszedł we Lwowie 1878 r. znajduje się Historya Królów Elekcyjnych przez sławnego Ignacego Potockiego, Marszałka W. K. Litewskiego, z własnego rękopisu wydana; Listy tegoż I. Potockiego z więzienia do córki Krystyny pisane, i Listy Katarzyny z Potockich Kossakowskiéj, Kasztelanowéj Kamieńskiéj. Rękopisma do czwartego tomu „Archiwum“ wybrane i przygotowane do druku, Władysław Tarnowski złożył przed swoją nieszczęsną wokoło świata podróżą w ręce swego przyjaciela A. G., który je zapewne wkrótce ogłosi.
W Sali bibliotecznéj znajdują się popiersia i portrety Czackiego, M. Ossolińskiego, A. Czartoryskiego, J. Niemcewicza, J. Lelewela, A. Mickiewicza, T. Lenartowicza, K. Szajnochy, Wincentego Pola oraz innych sławnych pisarzy. Portrety Danta, ryte według różnych malarzy, zebrane starannie. W jednéj z sal znajdują się cztery odlewy allegoryi Michała Anioła z grobów Medycejskich. W innéj znowuż zbiór bardzo ciekawy kielichów.
Po obejrzeniu biblioteki, zaprowadził mnie właściciel do sali jadalnéj, posiadającéj piękne odrzwia i stare drzwi ozdobne w stylu renesansowym, godne uwagi. Na ścianach jéj zawieszone są portrety olejne: Jana Sobieskiego, jako hetmana, malowany przez współczesnego mu malarza; Wacława Rzewuskiego, zrobiony po jego powrocie z Kaługi; Stanisława Jabłonowskiego, hetmana W.; Jana Tarnowskiego, hetmana, ze zbiorów Stanisława Augusta, staroniemieckiéj szkoły, i portret Orszuli z Ustrzyckich Tarnowskiéj, ubranéj do ślubu, bardzo ciekawy, jako typ XVIII wieku.
Przez pokoje ozdobione staremi widokami Malborga i scenami z wojen Napoleona I, pomiędzy któremi króluje bitwa pod Samo-Sierrą, przeprowadził mnie Władysław do małéj kaplicy. Przed gotyckim ołtarzem, w białéj lampie zawieszonéj u sklepienia, gorzało światło; na ołtarzu zaś błyszczała pod tém światłem biała postać Chrystusa na krzyżu, wyrzeźbiona z kości słoniowéj. Wspaniały ten krucyfiks darowany był Tarnowskim przez Missyonarzy Lubelskich w przeszłym wieku.
Złożywszy cześć Bogu, przeszliśmy do milutkiego gabinetu, zwanego Gabinetem Augusta III, z powodu znajdującego się w nim wielkiego portretu tego króla, malowanego przez nieznanego artystę za panowania tego monarchy. W tymże gabinecie jest bardzo cenny większych rozmiarów obraz Luca Giordana, przedstawiający Ucieczkę do Egiptu i ładne kopie pastellą wykonane Aniołów Syxtyńskich Rafaela. Na osobnych wzniesieniach zawieszone są medaliony dwóch przyjaciół Władysława. Medalion A. G. roboty Marcellego Gujskiego jest dziełem mistrzowskiém. Drugi medalion, Angela de Gubernatisa, wykonany przez Włoskiego rzeźbiarza, którego nazwisko uszło mi z pamięci. Na zgrabnych stolikach złożone są Albumy podróżne, zwane „Vademecum“. Nasz poeta i muzyk zebrał w nich widoki miejscowości z różnych krajów, które stały się dla niego pamiętnemi z doznanych wrażeń. Wrażenia te opisał wierszem i drukował w zbiorach poezyi p. t. Szkice Helweckie (Lipsk 1868); Ernesta Buławy Nowe Poezye (Lwów 1872) i w innych.
Pokój rycin zawiera prawie wszystkie Madonny Rafaela w pięknych sztychach, śliczną olejną kopię Skrzypka Rafaelowego i marmurowe popiersie Byrona. Jest w tym pokoju, dla gości przeznaczonym, szafa, zawierająca Mineralogią Wspomnień, to jest kamienie z ruin greckich, rzymskich, wschodnich, polskich i z innych krajów trzech części świata, przez Władysława zwiedzanych. Zbiór to bardzo liczny, wiadomo bowiem, że nasz poeta-muzyk lubił bardzo podróże, któremi uzupełniał wykształcenie otrzymane w Uniwersytecie Jagiellońskim. Ta mineralogia wspomnień stała się dziwnie rzewną pamiątką po tak wczesnéj śmierci potomka hetmanów, co słowem i dźwiękiem zaniósł sławę narodowego imienia tam, gdzie przed wiekami lśniła ona na ostrzu żelaza wielkiego Hetmana.
„Choć się nad księgą dziejów człowiek trudzi, —
Kamienie mówią wymowniéj od ludzi!“
Z drugiéj bocznéj sieni dworca, wchodzi się wspaniałemi schodami w stylu rococo, wyłożonemi dywanami do pokojów piętrowych. Na każdym stopniu zatrzymywać się trzeba dla obejrzenia licznych obrazów i rycin. Jest między nimi Artura Grottgera rysunek przedstawiający Szkółkę wiejską w Wróblewicach. Główki dzieci są tu na miejscu sportretowane. Tak Artur, jak i ojciec jego często w Wróblewicach i w Śniatynce przebywali; ojca bowiem i syna łączyła ścisła przyjaźń z Tarnowskimi, liczne tu téż po obydwu pozostały pamiątki. Portrety dwóch braci Tarnowskich, na jednem płótnie olejno przez Artura Grottgera malowane, znajdują się w Śniatynce, posiadłości Stanisława, młodszego brata Władysława.
Ze schodów przez kurrytarz, okryty rycinami gotyckich kościołów, zebranych przez Władysława w podróży nad Renem, we Francyi i w Hiszpanii, specyalnie badaniu gotycyzmu poświęconéj, wchodzi się do sali górnéj o jednem wielkoszybném oknie, z którego rozpościera się rozległy widok na pasmo samborskie Karpat i najwyższy ich szczyt, Paraszkę. Okno to, przy którém poeta nasz spędzał wieczorne godziny, dumaniu poświęcone, przypomina mi wiersz jego, Rozkosz Łez, który tu, jako nieznany, przytaczam z rękopismu:
„Inni rozkoszy mętne fale mają,
W których się pierś ich upojona nurza;
Mnie rozkosz niesie ta wiosenna burza,
Któréj łzy błyskawice zalewają,
I po niéj łzą drży rozwinięta róża…
A inni życie gnają w wirach świata,
Spojrzeń zalotnych i ustek korali,
Wśród wrzaw bachanckich, z uśmiechem Piłata,
Udając miłość, nigdy nie kochali!
Świat, młodość, sława w swe koło ich wplata.
Mnie, kiedy wcześnie zostałem sierotą,
Rozkoszą były łzy na matki grobie;
Mnie, kiedym ......[7] ujrzał nad Golgotą,
Bladą i nagą, idącą po globie,
Łzy były strasznéj rozkoszy pieszczotą!
Anioła w ludzkiéj żegnając postaci,
W tych oczach pełnych łez rękę zrosiłem,
Jak w kropielnicy, na czole skreśliłem
Krzyż łzą i szedłem daleko od braci,
Ale braterstwu niewierny nie byłem!
Mnie kiedy siedzę u okna wieczorem,
Patrząc na niebo w dali ciemniejące,
Kiedy wieczorny dzwon dzwoni nad borem, —
Skrywszy twarz w dłonie, przepaść w łzy gorące,
To ma jedyna rozkosz w samotności!
I nie masz innéj na padole marności, —
Tylko daleki głos jakiéjś ptaszyny,
Lub gdzieś echo fletu wśród doliny.
Wtedy na czarném tle niebiosów fali,
Nad opuszczonym wstaje gwiazdka mała,
Jak ten ideał, co dusza żegnała,
I mówi: idź daléj!
I wy myślicie, o nadęte tłumy,
Że-bym za waszych skarbów mrówczy światek,
Oddał z pól moich najmniejszy bławatek?
I wy myślicie, o pyszne rozumy,
Że-bym za waszéj materyi wszechnędzę
Oddał łez moich rozkosz i tę przędzę
Duszy méj smutnéj i osieroconéj?
Spytajcie gwiazdy, jak ja opuszczonéj,
Co schadza sama na czarnych chmur fali
I mówi: idź daléj! daléj!
W sali o wielkiém oknie, z którego poeta przypatrywał się „gwieździe na czarnéj chmur fali“, — pełno jest także artystycznych przedmiotów. Wyliczę główniejsze: Kopia Herodyady Guido-Reniego, w Rzymie znajdującéj się, i Kopia Dobroczynności Schedona, świetnie wykonane przez Domenica Alvarezo z Neapolu. Kopia Starca Teniersa i druga Dziewczyny Amerlinga, godne są oryginału. W téj sali zawieszoną jest także mała Madonna olejna, którą Artur Grottger z Tiziana w Wenecyi kopiował. Zbiór miniatur i malowideł na porcelanie wart jest obejrzenia. Szczególnie piękną jest w nim Św. Małgorzata wg Correggia i Powrót z Golgoty Zurbarana, na porcelanie malowane. Zbiór starych map Polski, tu umieszczony, jest dość kompletny. Albumy podróżne i europejskie galerye obrazów, w rycinach przedstawione, przypominają nieomal wszystkie arcydzieła budownictwa, malarstwa i rzeźby. Na osobnym pozłacanym stoliku rozciągnięta olbrzymia fotograficzna kopia fresków Michała Anioła, malowanych na suficie kaplicy Syxtyńskiéj, którą Pius IX zdjąć kazał przy świetle elektryczném. Drugi exemplarz téj kopii, dość trudnéj do nabycia, ofiarował mi Władysław na pamiątkę mego pobytu we Wróblewicach. Jest w téj sali inne jeszcze arcydzieło Michała Anioła i wielki gipsowy odlew jego Mojżesza.
Naprzeciw sali górnéj jest Grecki pokoik. Niepodobna mi wszystkich przedmiotów, w nim zgromadzonych opisać. Mieszczą się w nim pamiątki z podróży po Grecyi, przez Władysława odbytéj, i widoki najpiękniejszych miejscowości tego kraju, jako téż kompletny zbiór kopii malowideł Pompejańskich, jedyny w naszym kraju. Pomiędzy pamiątkami, zasługującemi na uwagę starożytników, znajdują się monety dawnéj Grecyi, wielkiéj wartości, i Sfinx gliniany ze śladami malatur exvoto, wykopany przez W. Tarnowskiego w Megarze. Ten Sfinx, obok już wspomnianego obrazka Pinturicchia, należy do okazów będących wielką rzadkością, a więc najcenniejszych w zbiorze Wróblewickim. Fotografie wykopalisk Schliemanna, z pochlebnym własnoręcznym przypiskiem, znajdują się także w greckim pokoiku. Po zwiedzeniu Troi, w miejscowości zwanéj dzisiaj Hinarlik, przybył W. Tarnowski do Aten i tu się zapoznał z Schliemannem. Ten ostatni był zdziwiony gruntowną jego znajomością starożytnego świata greckiego i, w dowód swego szacunku i uznania dla naszego artysty, ofiarował mu opisy i fotografie przedmiotów przez siebie odkrytych. Odlew tarczy Achillesowéj, podług opisu Homera wykonanéj przez Schwanthalera, dopełnia zbiory, które zaznajamiają nas ze starą Grecyą. Z nową, dzisiejszą Grecyą, zaznajomił nas Tarnowski we wspomnieniach swojéj podróży i w dziele p. t. Bohaterowie Grecyi (Fotos Tsawellas, Marko Botzaris, admirał Miaulis) przez Eugeniusza Yemenis napisaném, a przez siebie na język polski przetłumaczonem i we Lwowie wydrukowaném.
Na koniec opisu dworca Wróblewieckiego pozostawiam wzmiankę o Pokoiku różowym, na dole położonym. Jest to sypialnia i pracownia poety-muzyka, urządzona z wdziękiem artystycznym. I tutaj, jak w innych salach, bogactwo materialne umyślnie usunięte, a uwzględniona tylko moralna lub intellektualna i estetyczna wartość przedmiotów. Kominek zasłonięty jest ekranem, który Artur Grottger malował, będąc jeszcze chłopięciem. Na środku pokoju stoi obszerne biuro do pisania, a na niém biust Apollina i portrecik Szopena, darowany Tarnowskiemu przez Liszta, którego był ulubionem uczniem, a późniéj przyjacielem[8]. Na stolikach poukładane książki podręcznéj biblioteki, arcydzieła polskiéj poezyi, dzieła wielkich naszych historyków, książki o muzyce i utwory znakomitych obcych poetów. Pomiędzy ostatniemi jest tom poezyi Wiktora Hugo, z własnoręcznym przypisem, ofiarowany niegdyś Lisztowi przez autora. Liszt zrobił z niego podarunek Tarnowskiemu. Na ścianach są portrety i popiersia sławnych muzyków i poetów i dwie piękne olejne kopie z obrazów Fra Angelica. Pomiędzy pamiątkami w tym pokoju chował nasz artysta kawałek drzewa z trumny Beethovena, wykopanéj z ziemi po latach wielu latach, Tarnowskiemu zaś ofiarowany przez Corneliusa, świadka tego obrzędu. Chował także i włosy Beethovena, przesłane pani Rozalii Rzewuskiéj przez jego przyjaciela Fuchsa, którego list do téj pani sprawdzony był przez profesora Nohha, najlepszego biografa Beethovena.
Dla mnie przyjemniejszym nad te pamiątki był zeschły już dzisiaj wieniec laurowy, w tym pokoju przechowywany, który był Władysławowi ofiarowany podczas jego koncertu we Lwowie, jedynego jaki dał w kraju. Lekkomyślna i płytka krytyka, zawiść
muzyków posiadających „uznane stanowiska“, — stają się u nas zbyt często na przeszkodzie działaniu wielkich talentów we własnym kraju. Dopóki artysta nie zdobędzie sobie patentu wielkości za granicą, lekceważą go u siebie, chociażby tworzył genialne dzieła. Stare to wady i stara historia. Tak mało jeszcze posiadamy samodzielności w sądzie, iż z wyrzeczeniem słowa uznania wstrzymujemy się, dopóki nam obcy krytycy nie podszepną swojego zdania. Ci, którzy nie chcą lub nie mogą szukać sławy zagranicznéj, muszą się jéj u swoich sztucznemi dobijać sposobami, prosić sprawozdawców o krytyki, sprowadzać przyjaciół do sali koncertowéj i używać innych jeszcze tego rodzaju środków, poniżających dumę i godność artysty. Tarnowski brzydził się nimi i nigdy nikogo nie prosił o sprawozdanie, oklask lub pochwałę. Czytając zaś zdania o swoich pracach niewytrawne, a czasem ubliżające, napotykając powątpiewania o swoim talencie, polegające na tém, że on, jako pan z rodu i człowiek zamożny, nie może inaczéj traktować sztuki, tylko jako dyletant, dla własnéj zabawki, — pomijał swoich, lubo ich kochał gorącą miłością, i grał przed tymi, którzy go słuchać chcieli bez uprzedzeń. Gdy już dorobił się uznania, naprzód we Włoszech, potem w Niemczech i we Francyi, — dał się wreszcie uprosić i wystąpił z koncertem przed swoją publicznością. Koncert jego dany we Lwowie 20 listopada 1871 roku na cel dobroczynny, rozentuzjazmował zgromadzonych. Powagi uznane kiwały wprawdzie głowami, wzruszały ramionami — lecz ogół zachwycił się jego grą, pełną siły i ognia, a przede wszystkiem samodzielności w pojęciu i w wykonaniu. Dal muzyków z urzędu rutyna jest wszystkiém, — wszelka nowość idei ich razi. U nich sztuka jest rzeczą skończoną, zamkniętą; nie rozumieją więc tych, którzy ją na nowe tory wprowadzają, którzy, twórczości nieskończonéj ducha ulegając, wynajdują nowe jéj objawy i formy. Publiczność, która sercem sądzi i we własnych wrażeniach znajduje miarę piękności, — ręką nieznanéj Polki rzuciła mu wieniec laurowy na głowę. Jedyny był to wieniec od swoich. Po ukończonych podróżach zamierzał wystąpić z koncertem własnych utworów w Warszawie, a ten jedyny wieniec chował jako i skarb i zadatek drogi. Uczucia zaś, jakie się w jego sercu odezwały w chwili, gdy go uwieńczono; wyraził w następującym wierszu:
Na wieniec.
O bracia! za tę pamiątkę wam dzięki!
Liściem ocieniać będzie mnie do końca;
Pod każdym skryty jeden cierń maleńki,
Widzialny tylko rannym oczom słońca!
Wieczór ten wspomnę w wieczór mego życia,
Spowiję w serca najtkliwsze spowicia…
Pamiątko rzewna! droga! pieśnią cię zdobyłem,
Tobą chcę być pokorny — tak jak hardy byłem.
Władysław Tarnowski posiadał gruntowne wykształcenie jako literat i jako muzyk. Pracował wiele, długo i pilnie pod znakomitych mistrzów kierunkiem. Późniéj nawet, w wieku dojrzałym, dnie mu w tych samotnych Wróblewicach schodziły na ustawicznéj pracy. Dzięki téj pracowitości, zostawił pomimo krótkiego życia, tyle dzieł pięknych wierszem i prozą i tyle kompozycyi. Utwory jego orkiestrowe odznaczają się bogatą instrumantacyą. Motyw ich przewodni, wielce oryginalny, piękny i szlachetny, przeprowadzony umiejętnie, nigdy nie bywał zagłuszonym, nawet wtenczas, gdy fantazya jak burza unosiła go szalonemi akordami, lub rozpływała się rzewnie we wtórowaniu tęsknym śpiewom. W muzyce jego natura się odzywa. Lecz czy to jéj dysonanse wrzawą przemawiają, czy jéj harmonia rozbrzmiewa pokojem i ciszą, — czy wreszcie tony dramatyzują uczucia i namiętności ludzkie, — jest ona zawsze idealną. Charakteryzuje jego muzykę ton smutny tęsknych pragnień i dążeń, który samą wesołość łzami napełnia, — ów ton, właściwy wszystkim naszym poetom i kompozytorom, który jest znamieniem i cechą wieku.
Niezapomniane są dla mnie chwile wieczorem spędzone w różowym pokoiku, w którym stoi fortepian Bossendorfera,[9] powiernik muzycznych natchnień Władysława. Siedzieliśmy na kanapie. On mi opowiadał dzieje swoich podróży i stosunków, lub otwierał tajemnice nowych pomysłów. Mówiliśmy także o koncertach. Gdy wspomniałem o programmatach naszych kompozytorów, którzy nigdy nie grywają utworów narodowych, jeżeli nie ma na nich patentów zagranicznych, i wystawiłem szkodliwe skutki dla polskiéj muzyki zawiści naszych artystów rzekł, przerywając mi: „Nie wszyscy przecież powodują się zawiścią. Nie znam osobiście Henryka Jareckiego, ale jestem mu niezmiernie wdzięcznym, że sam, nieproszony przez mnie, dał poznać lwowskiéj publiczności część mojéj uwertury do Joanny Grey, i to na koncercie, na którym wykonywał pierwszy swój wielki utwór[10]. Żaden ze lwowskich muzyków nie byłby tego uczynił“. — „Prawda, że to niezwykła bezinteresowność; ale dla czegoż jednego tylko Jareckiego wymienić mi możesz?“ — „Będzie więcéj do niego podobnych, — zakonkludował, — gdy poszanowanie i miłość sztuki stanie się ogólniejszą“.
Oby to najprędzéj nastąpiło! Wtedy, jestem przekonany, spopularyzowaną będzie muzyka Władysława Tarnowskiego i sądy o niéj krytyków potwierdzą upodobanie w niéj publiczności. Kilkadziesiąt dzieł muzycznych, które pozostawił po sobie, zawierają kompozycye wysokiéj artystycznéj wartości, jak: symfonie, nokturny, fantazye, uwertury do dramatów: „Karlińscy“ oraz „Joanna Grey“ i opera Achmet. Partytura téj opery dwuaktowéj wyszła w Wiedniu. Myśl do niéj powziął, zwiedzając Alhambrę. Libretto sam napisał z baśni arabskiéj o rycerzu miłości, opisanéj w dziele Waszyngtona Irwinga. Nieznałem téj opery, poprosiłem więc, ażeby mi zagrał z niéj ustępy, przełożone na fortepian. Nie odmówił méj prośbie i cały wieczór spędziłem, słuchając téj fantastycznéj, jak owa baśń arabska, muzyki, w któréj ptaki i cała natura śpiewa pieśń miłości. Uwertura, pieśni i chóry są prześliczne. Przedstawienie jéj zrobiłoby niewątpliwie wielkie wrażenie.
Wieczorami dwóch dni następnych znowuż grał Władysław, pierwszego wieczora Sonatę, skomponowaną na 50-letni jubileusz Kraszewskiego, którego był wielbicielem i szczerym przyjacielem[11]; drugiego wieczora improwizował na temata ludowe. Jednę z jego improwizacyi, dawniéj wykonaną, jeszcze dzisiaj po latach kilku słyszę. Nuta kolend naszych rzewnych i wesołych odzywała się w harmonijnych obrazach tonów, któremi artysta przedstawił dzieje Narodzenia Chrystusa. Powitanie dziecięcia Bożego przez pasterzy i trzech króli, przywiedzionych do żłobka Chrystusowego przez złotą na niebie gwiazdę, było arcydziełem charakterystycznéj muzyki. Słuchając jéj, zdawało mi się, że słyszę sfer niebieskich granie. Improwizacya ta złożyła się na wspaniałe oratorium, nad które piękniejszego nie znam. W. Tarnowski posiadał wielki dar improwizacyjny, — lecz niestety! improwizacyi swoich nie spisywał. Niepowetowaną stratę sztuka narodowa poniosła, że te cudne tony, z serca mu płynące, zgłuchły na zawsze i już nigdy odtworzone nie będą. Również wielka szkoda, że nie zdążył, dokończyć ludowéj opery, o któréj pisałem wyżéj, i dwóch nowych dramatów, do których układał uwertury. Każdy nowy utwór Tarnowskiego bywał doskonalszym od tego, który go poprzedził. Gdyby go więc śmierć zazdrosna nie była przedwcześnie nam wydarła, byłby stworzył szereg wielkich arcydzieł, któreby go postawiły w rzędzie pierwszych muzyków świata.
Dwa niedokończone dramata, o których dopiéro co pisałem, przedstawiać miały zdarzenia z epoki Zygmunta III i Stanisława Augusta. Studya przedwstępne już porobił, — plan był już gotowy, niektóre szczegóły przygotowane, całość miała być ukończona po powrocie do domu z ostatniéj podróży. „Wyjazd mój, — pisał do mnie, — znowuż nieco odwleczony, robię bowiem pilne, gwałtowne studya nad dziejami Zygmunta III i równocześnie Stanisława Augusta. Zamknięty w pokoju wiejskim, i nie mogąc wyjść do ogrodu z powodu dreszczów, ciągle czytam i pracuję aż mnie oczy i nerwy poczęły boleć. Wypada mi zmienić sposób życia, bo tu żyję jak mnich, a choć jestem swobodny i prawie wesół, czuję, że tym sposobem osamotnionego życia spełniam rodzaj samobójstwa na sobie, bo za młodym jestem i zanadto mam siły i energii, bym tak żył odosobniony“. Był to list ostatni, przed wyjazdem w podróż na około świata do mnie pisany. Pojechał i wrócił trupem do tych Wróblewic, gdzie tyle pięknych dzieł utworzył, a jeszcze więcéj utworzyć zamierzał.
Po obejrzeniu zbiorów w dworcu, oprowadził mnie Władysław po wspaniałym ogrodzie. Pod jego cienistemi sklepieniami jadaliśmy obiady, patrząc na Karpacką Paraszkę.[12] Obejrzeliśmy następnie las dębowy, do którego lubił chodzić i dumać nad starą rozwaloną strzechą gajowego. Urocze to miejsce — pełne świeżéj woni leśnéj.
Z lasu poszliśmy na pole, na którem rośnie Jagielloński dąb, sędziwy patriarcha drzew, główna ozdoba miejscowości. Starożytny ten dąb, zasadzony w czasie Unii Lubelskiéj, licznie bywa zwiedzanym. Ojciec Artura Grottgera, oficer b. wojsk polskich, rysował go w jesieni, a więc bez liści, któremi się każdego lata gęsto okrywa. Rysunek ten znajduje się w zbiorach Wróblewickich, i jest, o ile mi wiadomo, jedyną pamiątką rysowniczego talentu ojca Artura, którego matka była niepospolitą pianistką, siostra zaś, pani Sawiczewska, jest koncertową śpiewaczką. Objętość i wysokość dębu jest zdumiewającą, — potężne a rozłożyste konary świadczą o wielowiekowéj przeszłości i o świeżéj sile żywotnéj, która mu zapewnia długą jeszcze przyszłość. Wnętrze jego zamienił Władysław Tarnowski na kaplicę. Stoi w niéj biały posąg Matki boskiéj z napisem: „Królowo nasza czuwaj nad czuwającym!“ Pobożność ludu wiejskiego ubrała posąg w wieńce z modraków i gałązki z czerwonemi jagodami jarzębiny!
Folwark opodal od dworu jest położony. Budynki gospodarskie porządnie utrzymane; stodoły pełne są zboża, w oborach mnóztwo pięknego bydła. Gospodarstwo poetów jest w złéj sławie u ludzi. Na przekór pospolitemu mniemaniu, — gospodarstwo naszego poety i muzyka jest wzorowe. W dzień objęcia Wróblewic, po śmierci ojca, pożar zniszczył mu dwór i prawie wszystkie budynki gospodarskie. Młody właściciel objął tylko ruiny. Wincenty Pol, wierny przyjaciel domu, pocieszył go w smutku, i z nieszczęścia, jakie go spotkało, wywróżył mu pomyślny prognostyk. Wróżba się sprawdziła. Władysław odbudował dwór i napełnił go drogocennemi przedmiotami sztuki i nauki; dźwignął folwarczne budynki i tak dobrze przy pomocy poczciwego ekonoma gospodarował, iż dochody, które otrzymywał ze swéj włości, starczyły mu na liczne podróże, zakupno książek, obrazów i rzeźb, na wspieranie włościan i ludzi nieszczęśliwych i zasłużonych, i opłacenie długów, jakie ciążyły na Wróblewicach. Hipotekę zostawił czystą, — bo nawet dług Towarzystwa Kredytowego Ziemskiego co do grosza przed terminem wypłacił. Jeżeli się jeszcze zważy, że kilku artystów kształciło się jego kosztem, że swoim kosztem utrzymywał szkółkę wiejską, — podziwiać musimy jego praktyczność. Nigdy nie wydawał więcéj nad to, co miał, że zaś wydawał rozumnie na rzeczy pożyteczne lub piękne, a nigdy nie stracił grosza na zbytki i hulatykę, starczyło mu na wszystkie potrzeby wykształconego obywatela. W charakterze jego główna cechą była jedność uczucia i rozumu, najdoskonalsza więc zgoda wszystkich władz umysłowych. Jéj to zawdzięczał umiejętność łączenia tego, co idealne, z pożyteczném i realném, — sztuki i nauki z dobrém gospodarstwem. Życie jego było dowodem, iż duchowe i artystyczne upodobania i obowiązki obywatelskie nie prowadzą za sobą, jako koniecznego następstwa, ruiny materialnéj. Ta piękna a wzniosła harmonia jego charakteru czyniła go postacią, dla społeczeństwa wzorową.
Od kościoła począwszy, chaty włościańskie ciągną się długim szeregiem. Ludność w nich zamieszkała jest dość zamożną, a do Władysława wielce przywiązaną. Zapraszali go na domowe uroczystości i zabawy i nigdy im nie odmawiał. Kilka razy występował jako swat i z ręcznikiem przez plecy prosił o córkę gospodarza dla dzielnego z sąsiedztwa parobka. Kumów i kumoszek ma we wsi bardzo wiele, również jak synów i córek chrzestnych. Interesów włościan strzegł pilnie i bronił ich od krzywdy, skądkolwiek idącéj. Stosunek téż pomiędzy chatami a dworem jest prawdziwie przyjacielski. Jednego z chłopców wiejskich sam wykształcił w naukach, tak dalece, iż mógł złożyć egzamin na wiejskiego nauczyciela i dotąd w szkole, przez niego budowanéj obok kościoła, kształci młode pokolenie Wróblewiczan. Z plebanią był także w przyjaźni. Kościół parafialny unicki, przez jednego z przodków w zeszłym wieku wymurowany, pięknie ozdobił. Z Rzymu przywiózł obraz Madonny di Foligno Rafaela, skopiowany w Watykanie i ręką Piusa IX poświęcony, i umieścił go w ołtarzu. Wielkie nad głównym ołtarzem malowane okno jest także jego darem. Wyobrażona na niem Matka Bozka. Przez świetne kolory tego okna padające promienie oświecają wnętrze kościoła blaskami tęczowemi. Okno to wyrobioném było w instytucie malarstwa na szkle Seilera we Wrocławiu, jest zaś pamiątką koncertu, danego przez Władysława w témże mieście. Modląc się przed koncertem, jak to zwykł czynić przed każdą pracą, ślubował w duszy ofiarę do kościoła swéj włości, jeżeli koncert wypadnie pomyślnie. O téj intencyi, prócz mnie, nikomu nie mówił, nie zwykł bowiem spowiadać się z tajemnic swego serca. Mniemam, że nie zdradzam zaufania przyjaciela, gdy po jego śmierci odkrywam serdeczne jego śluby, które go tak pięknie charakteryzują. Na koncercie grano same utwory Władysława. Powodzenie było świetne, nieoczekiwane. Uwertura do „Joanny Grey“ zachwyciła całą publiczność. Na drugi dzień po koncercie wszyscy Anglicy, jacy podówczas bawili we Wrocławiu, złożyli swoje bilety Władysławowi Tarnowskiemu i przez osobną deputacyą zaprosili go do Londynu dla wykonania wspomnianéj uwertury. Tegoż dnia, udał się jéj autor do Seilera fabryki i zamówił owo okno, które, jako piękne dzieło sztuki i jako pamiątka po artyście wielkiéj duszy, świeci w kościele Wróblewickim.
Na cmentarzu kościoła znajduje się grobowiec rodziców Władysława; ojca jego, Waleryana Tarnowskiego, oficera b. wojsk polskich, i matki Ernestyny z Tarnowskich Tarnowskiéj. Matka odumarła go, gdy był jeszcze małym chłopcem, lecz pamięć jéj ciągle przytomna była jego sercu. Ukazując grób rodziców, rzekł do mnie: „Moje kości także tutaj złożone będą!“ Złożono je, niestety, zbyt wcześnie! Z Oceanu Spokojnego, gdzie na okręcie „City of Tokio“ nagle umarł, zwłoki jego staraniem brata Stanisława przywiezione do Wróblewic, spoczęły w grobie rodziców, który dla wszystkich, co czcić umieją pamięć zasłużonych ludzi, stać-by się powinien celem pielgrzymki!
- ↑ Władysław Tarnowski, jako poeta, odznaczał się bujną malowniczą fantazyą. Podobnie jak Juliusz Słowacki, opisywał wierszem wrażenia swoich podróży. W poemacie Obrazy z Kraju drukowanym w „Ruchu literackim“ prześlicznie opisał Kropiwnik. Równie wspaniałych utworów, jak poetyczne opisy podróży Tarnowskiego, nie wiele posiada nasza literatura.
- ↑ W. Tarnowski przetłómaczył Angela de Gubernatis misterium dramatyczne p. t. „Maja“, z szeregu dramatów indyjskich wyjęte (Lwów 1876 r.). O trylogii zaś dramatycznéj indyjskiéj „Król Nala“ (Il re Nala) tegoż autora zamieścił w „Ruchu literackim“ (1878) wyborną rozprawę.
- ↑ Tak autor nazywa Drohobycz.
- ↑ Opis tego Zakładu podaliśmy w Kłosach Nr. 797 i 798. (Przypis Red.)
- ↑ Poezye Studenta. Lipsk 1868, tom I-szy, str. 356.
- ↑ Domenico del Frate, ur. 15 czerwca 1765 w mieście Lukka, zm. 11 listopada 1821 w Rzymie; włoski malarz działający we Florencji, późniéj w Rzymie, a w latach 1804—1806 na terenach polskich.
- ↑ Wyraz w rękopiśmie nieczytelny.
- ↑ Wł. Tarnowski pisał wiele o Liszcie. Znaną jest jego wyborna rozprawa o oratorium Liszta p. t. „Chrystus“, zamieszczona w jednem z pism lwowskich. Dzieło d-ra Brendla p. t. „Liszt jako Symfonik“, spolszczył i wydał we Lwowie 1870 r. Wzbogacił jeszcze znaną literaturę muzyczną dziełem „Zarys Historyi Muzyki“ według F. Brendla, przez siebie rozszerzoném (Lipsk 1866) i przetłómaczył wielkie dzieło Berlioza „O instrumentacyi“. Rękopism téj mozolnéj, a jak pożytecznéj pracy, czeka dotąd na wydawcę.
- ↑ Obecnie fortepian Władysława Tarnowskiego znajduje się na zamku w Dzikowie, dzielnicy Tarnobrzegu; wg. informacji prasowych, np. w Antoni Adamski "Drugie życie zamku w Dzikowie", Biznes i styl, w sieci od 30 maja 2013.
- ↑ „Hugo“ — Kantata do słów J. Słowackiego.
- ↑ Zbliżający się jubileusz Kraszewskiego napełnił Tarnowskiego szczerą radością. Oprócz Sonaty i pięknego Ave Maria, skomponowanego na cześć uroczystości, jeszcze inne przygotował na nią utwory. Jubileusz odłożono do następnego roku, a udział w nim Tarnowskiego wyraził się „nabożeństwem żałobnem za jego duszę“. Jedno z pism poznańskich, w artykule p. t. Literacka uroczystość dziadów, w następujący sposób opisuje to nabożeństwo: „Jubileusz Kraszewskiego dał pochop do wielu chwalebnych instytucyi. Koledzy zmarłego ś. p. Władysława Tarnowskiego postanowili urządzić nabożeństwo za spokój duszy jego, a kompozytor, Władysław Żeleński, jako przyjaciel zmarłego, skomponował na jego uczczenie Salve Regina. Przy téj sposobności powstała szczęśliwa myśl, żeby raz na rok odbywało się nabożeństwo za zmarłych w ciągu roku poetów, artystów i uczonych, i na pierwszy raz połączono te Dziady Literackie z nabożeństwem za Władysława Tarnowskiego, poetę i muzyka. Nabożeństwo odbyło się dnia 6 Października 1879 roku w Krakowie, i wielu gości jubileuszowych znajdowało się na nim. Summę celebrował hrabia ks. Scipio, wuj ś. p. Tarnowskiego. Muzyka, z powodu jubileuszu, nie dopisała, lecz skomponowane Salve Regina pozostanie utworem, poświęconym pamięci Tarnowskiego. Mowę wygłosił kollega i przyjaciel ś. p. Tarnowskiego“ Była to jedna z najpiękniejszych i najrozumniejszych mów, jakie wypowiedziano w tym czasie w Krakowie. Tak się odbyła pierwsza literacka uroczystość Dziadów.
- ↑ Paraszka, – góra na Ukrainie, w Beskidach Wschodnich patrz artykuł w Wikipedii.