Faust (Goethe, tłum. Zegadłowicz)/Część druga/Zapusty

<<< Dane tekstu >>>
Autor Johann Wolfgang von Goethe
Tytuł Faust
Wydawca Franciszek Foltin
Data wyd. 1926
Druk Franciszek Foltin
Miejsce wyd. Wadowice
Tłumacz Emil Zegadłowicz
Tytuł orygin. Faust
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cała część 1
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cała część 2
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ZAPUSTY

FAUST-PLUTON / MEFISTOFELES-ZOILOTERZYTES-SKĄPIEC / CESARZ-PAN / HEROLD / KWIECIARKI / GAŁĘŹ OLIWNA Z OWOCAMI / WIENIEC DOŻYNKOWY / WIAN FANTASTYCZNY / RÓWNIANKA FANTASTYCZNA / PRZEKORA / PĄKI RÓŻANE / OGRODNICY / MATKA I CÓRKA / DRWALE / POLISZYNELE / PASORZYTY / PIJANICA / GRACJE: AGLAJA, HEGEMONA, EUFROZYNA / PARKI: ATROPOS, KLOTO, LACHEZIS / FURJE: ALEKTO, MEGERA, TYZYFONA / BOJAŹŃ / NADZIEJA / ROZWAGA / EFEB-WOŹNICA / PLOTKARKI / GŁODOMÓR / HEBOD-BABA / FAUNOWIE / SATYR / PODZIOMKI / OLBRZYMY / RUSAŁKI / RYBACY / PTASZNICY / SATYRYK / POECI / TŁUM

OLBRZYMIA SALA Z KOMNATAMI POBOK STROJNIE, ZDOBNO, MASKARADOWO
HEROLD

Nie na groźne śmierci pląsy,
djable igry rybałtawe
wołam was, ale na pąsy,
na zabawy jasne, nowe,
abyście tak spąsowieli,
jak krzew róż pod słońca tchnieniem
tej mięsopustnej niedzieli

bezpamiętnem rozbawieniem.
Cesarz z swej rzymskiej podróży
z poza Alpów stromej ściany
gościniec nam bardzo duży
przywiózł: wigor roześmiany.
W tej stolicy nadtybrowej
sam koronę — w równej parze
zyskał dla nas — stroik nowy:
czapeczkę błazeńską w darze.
Tem przebraniem odrodzony
każdy z nas się dumnie puszy,
rad z dzwonkowej czapki onej,
z śmiechem wciąga ją na uszy;
i choć w tej mycce do błazna podobny,
udaje rozum, w rozum niezasobny.

Już się kupią i gromadzą,
w pary łączą i kołują —
tu pod pachy się prowadzą,
tam z osobna krążą, snują.
Dalej bracia, dalej żywo,
z sercem szczerem i przyjaznem,
byle chwilkę mieć szczęśliwą —
tak czy owak świat jest błaznem.

KWIECIARKI
(śpiew; mandoliny)

Poklask dajcie nam niezwłocznie!
Wymuskane w tańca szranki
już ruszają śpiewnie, skocznie
urodziwe Florencjanki.

Kosy nasze utrefione,
wonne kwiatów i ziół wonią,
krasne wstążki rozpuszczone
owijają nas i gonią.


O nie więdną nasze kwiaty,
kwitną cały rok i dłużej —
kunszt ten, czar i aromaty
niechaj wam, panowie, służy.

A przyznajcie, pomysłowo
każdy na nas strzęp swawoli —
wyszydzicie to czy owo,
jednak całość was zniewoli.

Prawda — bierze was ochota
zbadać co ukrywa szata? —
czar niewieści i prostota
dziwnie się ze sztuką splata.

HEROLD

Dziew korowód lśni, pomyka;
wielki wybór — herold wita —
dajcie zajrzeć do koszyka,
co na głowach waszych skwita.
Prędzej, prędzej, niechaj sala
ogrodowym wionie czarem,
a z was każdy niech zachwala
ogrodniczki wraz z towarem.

KWIECIARKI

Targ to targ, lecz bez kramarki,
niechaj się gromada skupi —
wśród krotochwilnej poswarki
za żart każdy towar kupi.

GAŁĄŹ OLIWNA Z OWOCAMI

Nie zajrzę kwiatom urody,
wszelkiej unikam niezgody;
pośród wojennego znoju
jestem rękojmią pokoju;

dzisiaj radość we mnie płonie,
że wśród zacnych dworzan roju
najgodniejsze zwieńczę skronie
gałązką oliwną pokoju.

WIENIEC DOŻYNKOWY

Ja syn pługa, zrumieniony
czerwonym słońca rumieńcem,
dar wam niosę, dar niepłony —
z dożynkowym idę wieńcem.

WIAN FANTASTYCZNY

Barwne kwiaty, niby malwy
przybrane w mchy i nietoty,
to mody kapryśnej salwy,
nie szukaj we mnie prostoty.

RÓWNIANKA FANTASTYCZNA

Nikt nie zna mojego wiana
i nic mnie to nie obchodzi —
za tobą tęsknię nieznana,
co z dziew kwiecistej powodzi
wyciągniesz ku mnie swe dłonie
i w warkocz wpleciesz bezładnie,
a kwiat mój zadrży i spłonie
i na pierś twoją opadnie.

PRZEKORA

Niechaj wyobraźnia licha
służy dnia znikomej modzie,
z przyrody pijąc kielicha
wiecznej hołdujesz pogodzie;
niezabudki i kaczeńce
splatajcie się w wdzięczne wieńce! —
Lecz my —

PĄKI RÓŻANE

— skrywamy się, niczyje —
szczęśliwy ten co nas odkryje.

Gdy się dnie lipcowe dłużą,
róża wonią gwarzy z różą —
pełny, szczęsny dzień, uroczy;
bo przyrody panowanie,
obiecanie i oddanie
poi serce, myśl i oczy.

(w zielonych wirydarzykach kwieciarki rozkładają, nadobnie swój towar)
OGRODNICY
(śpiew; akompanjament teorbanów)

Z tem już musicie się zgodzić —:
kwiat można pieścić, całować,
owoce nie chcą uwodzić,
owoce chcą jeno smakować.

Wiśnia się pyszni, zrumienia
brzoskwinia — wonna patoka!
Kupujcie — sąd podniebienia
stokroć prawdziwszy niż oka.

Powab owoców najszczerszy
niech was napróżno nie kusi,
róża to temat do wierszy,
lecz jabłko ugryźć się musi.

Więc zezwólcie, byśmy w dani
wnieśli owoc ku osłodzie —
niech się towar nasz stragani
w tej sąsiedzkiej, dobrej zgodzie.

Pod girlandą smereczaną
oświetlone tak rzęsiście —
pełnię tworzą niesłychaną:
pąki, kwiaty, owoc, liście.

(Przy śpiewie przeplatanym, przy wtórze gitar i teorbanów — piętrzą oba chóry swój towar, przystrajają go i zachwalają)
MATKA I CÓRKA
MATKA

Ledwieś odrosła od ziemi
córko ma, rusałko —
stroikami rozmaitemi
zdobiłam twe ciałko;
chodźcie, chodźcie cni rycerze,
najbogatszy niech ją bierze —
szczęście sprzyja śmiałkom.

Ach! minęły długie lata,
wzrósł twój czar kobiecy,
nikt nie posłał do cię swata
z całej okolicy;
Z tym zatańczysz, tego zmanisz,
a tamtego otumanisz —
wszystko po próżnicy.

Nanic ciuciubabka, fanty —
alkierzyk twój pusty;
męskie plemie — o! to franty!
Lecz dziś mięsopusty —
nastaw sidła, oczkuj ładnie,
może przecież w potrzask wpadnie
jaki kąsek tłusty.

INTERMEZZO PANTOMIMICZNE
ZBLIŻAJĄ SIĘ RÓWIEŚNICZKI MŁODE, HOŻE;
ZACZYNA SIĘ POGWAR SZCZEBIOTLIWY.
WCHODZĄ RYBACY I PTASZNICY
ZE SPRZĘTEM PRZYNALEŻNYM:
Z SIECIAMI, WĘDKAMI, POTRZASKAMI;
WABIENIA, ŁOWY, UCIECZKI;
STRZĘPY ROZMÓW UCIESZNYCH.
DRWALE
(nawalnie; gromko)

Z drogi, bracia, czynić rum,
idzie z nami borów szum,
borów granie, zgrzyty piły,
stuk toporów, jęki drzew,
trzask gałęzi, chorał siły,
twardy tupot — drwali śpiew.
Dłonie grube, spracowane,
naprężone sznury żył —
wasze ręce wymuskane
boją się, cofają wtył.
Z mąki marymonckiej panki
zwarzyłby was mróz i chłód —
i was panny z morskiej pianki,
gdyby nie nasz, drwali trud.

POLISZYNELE
(papląco, pustaczo)

A niechże was las ogarnie,
żywot tak przetrudzić marnie!
My inaczej! — zwiewnie, cicho,
mozół odsuwamy wszelki —
poco z lasu wołać licho?!
Robdeszany, pantofelki,
oto stroik, jak się patrzy!
Wy się trudźcie — my inaczej —
Zbiegowiska, karuzele,
jarmark, ścisk, bujne gamratki,
uciech, festów wiele, wiele —
żywot aksamitny, gładki.
Po tym życia śliskim torze
kręcimy się jak węgorze —
wschodzim chociaż nieposiani —
zwinni, żwawi, sprytni, szczwani;
choć tam bieda w kamienicy
my sobie hoc na ulicy!

śmiejcie się lub gańcie nas,
przetrzymamy — mamy czas!

PASORZYTY
(pochlebnie, łakomie)

Drwal i węglarz, to nasz brat;
przygarbienie, przytaknięcie,
półsłóweczka — to nasz świat —
tego przestrzegamy święcie;
lecz jeśli kto w walce padł,
odwracamy się na pięcie,
pal go kat —!—
Gdyby węgli, drzew nie było,
— że to ogień skrzesz i dmuchnij —
czemby w piecach się paliło?
czemby się paliło w kuchni?
Musiałby spaść ogień z nieba —
wszak nam zawsze ognia trzeba;
na ogniu się wszystko smaży,
praży, tęsi, mięsi, warzy,
wrze i pryska, skipi, piecze,
aż do gęby ślinka ciecze.
Pieczeń, pasztet, ryby, zrazy,
imbir, czosnki i wawrzyny —
jakież wizje i obrazy,
jakież prace, jakie czyny!

PIJANICA
(zawiany mocno)

Zacząć ze mną nie przelewki,
mnie dziś wszyscy, panu, służą;
wigor w kościach, we łbie śpiewki,
aż za dużo, aż za dużo!
Pije Kuba do Jakóba —
wasze zdrowie, moje zdrowie —
moja luba — dajno dzióba —
kto się dowie? — nikt nie dowie!


Baba na mnie z gębą — huzia,
coś ty dziadu, wdział za łachy!
plask — plask — spuchła nieco buzia
— co tam strachy — strach na Lachy!
Hulaj dusza bez kontusza!
wgórę szklanki — dobra nasza!
wino wigor w nas porusza,
wino djabła z nas wystrasza.

Więc na szczęście —! I na biedę —!
Socjeta tu widzę krewka —
gospodarzu daj na kredę,
na kredę mi daje dziewka!
Przypij do mnie — ja do ciebie!
Panna — wdowa — każda łasa —
zdrowie twoje tu i — w niebie,
jedz, pij i popuszczaj pasa.

Ululałem się wspaniale —
czas już w drogę! — w jaką drogę?
Ostawcie mnie, gdzie się zwalę —
— ustać — jakoś — tak — nie mogę.

CHÓR

Pije Kuba do Jakóba! —
co? nie pije? — bęc po ziobrze!
tęgo się już kurzy z czuba —
kto pod ławą temu dobrze.

INTERMEZZO PANTOMIMICZNE
HEROLD ZAPOWIADA PRZYBYCIE POETÓW RÓŻNEGO
AUTORAMENTU: POETÓW PRZYRODY, PANEGIRYSTÓW,
PIEWCÓW RYCERSTWA, WDZIĘKU I ENTUZJAZMU.
PCHAJĄ SIĘ NAWYPRZODKI
TRUDNO TEŻ KOMUKOLWIEK DOJŚĆ DO SŁOWA.
ZALEDWIE JEDEN DZIWNYM TRAFEM
PRZEMYCA CZTEROWIERSZ; TO:
SATYRYK
Obym bracia tego dożył,
to jedno mnie kusi i łechce
abym taką pieśń ułożył,
której wysłuchać nikt nie zechce.
POECI NOCY I SMĘTARZY PRZEPRASZAJĄ BARDZO, ŻE TO NIE MOGĄ WZIĄĆ UDZIAŁU W ZEBRANIU WIESZCZÓW
LECZ NAZBYT SĄ ZAJĘCI INTERESUJĄCĄ ROZMOWĄ Z NOWO WYLĄGŁYM UPIOREM;
KTO WIE, CZY Z TEGO DYSKURSU NIE POWSTANIE NOWA SZKOŁA POETYCKA;
HEROLD ACZ NIECHĘTNIE, GODZI SIĘ NA ICH WYWODY I PRZYWOŁUJE POSTACIE MITOLOGJI GRECKIEJ,
KTÓRE JAKKOLWIEK W MODNEM PRZEBRANIU NIE UTRACIŁY NIC A NIC Z WDZIĘKU WŁAŚCIWEGO I CHARAKTERU.
GRACJE
AGLAJA

Wdzięk wnosimy zawsze wszędzie;
dar wasz niechaj wdziękiem będzie.

HEGEMONA

I wdziękiem też przyjmowanie,
gdy się chęciom zadość stanie.

EUFROZYNA

W dnia cichego zachód mięki
najwdzięczniejsze złóż podzięki.

PARKI
ATROPOS

Po starszeństwie tu przychodzę;
nić się snuje, nić żywota —
— i oczami po was wodzę —
nić się snuje jak tęsknota.

Mięka, wiotka nić — bom oto
len wybrała pierwszej próby —

niespsowany mgłą ni słotą,
nie za cienki, nie za gruby.

Umiar głoszę wam — strwożona!
koniec nici któż odgadnie?
nitka nazbyt naprężona —
nagle pęknąć może snadnie.

KLOTO

Dzisiaj jam nożyce wzięła,
spójrzcie! każdy z was uwierzy;
poprzedniczka moja cięła,
jakoś nie tak jak należy;

bywa — snuje długie dzieje
rozwlekle i opętanie,
indziej znów piękne nadzieje —
ciach! — przecięła niespodzianie.

Alić i ja, moi drodzy,
zbyt rozwagą się nie szczycę,
przeto trzymam się na wodzy —
i w puzdrze skrywam nożyce.

Tak spętana z dobrawoli
zaniechałam swojej pracy —
a więc bawcie się dowoli,
chociaż wszyscy jacy-tacy.

LACHEZIS

Z siostrzyc moich, żwawych prządek,
— najrozsądniejsza w ich gronie —
powierzony mam porządek,
w porządku staję obronie.

Nić się snuje, nić się mota
w wyznaczonym sobie torze,
lecz z wartkiego kołowrota
bez mej wiedzy spaść nie może.


Trwam uważnie na tej straży,
chociaż świat się przeinacza —
— aż się koło me przeważy
wolą wieczystego tkacza.

HEROLD

Tych trzech, które idą oto
nie poznacie, o uczeni,
przybrane w jedwab i złoto —
krok się każdej tęczą mieni;
któżby odgadł pod tą szatą,
że z złem idą i z zatratą?
to Furje! — I któż bo uwierzy —?
piękne, gibkie, hoże, młode;
jakże wonny, śpiewny, świeży
czar oplata ich urodę?
Baczność! — podła, śliska żmija
pod kwiatami się przewija
chytrze, skrycie; — lecz w tej porze,
gdy się błazny spowiadają —
niosą upomnienie: gorze!
ludziom górze — górze krajom!

FURJE
ALEKTO

Cóż — zawierzycie nam, kochani?
wszakże was piękność nasza wzruszy? —
każdemu z was o jego pani
kochanej coś szepniemy w uszy;
wrzeszcie w rozmowie oczy w oczy
powiemy: — tego ma — i tego —
— brzydka, garbata — krzywo kroczy —
ach! narzeczona?! — do niczego!

Lecz jej powiemy też, żeś plotkarz,
że o niej mówisz coś nieładnie,
gdy przypadkowo tamtą spotkasz —
— tak się niewiara w serca wkradnie.

MEGERA

To nic! — Lecz gdy się już pobiorą,
wtedy ja stworzę im gehennę,
zatruję każdą chwilę zmorą;
zmienne jest serce i dnie zmienne.

A kto tęsknotę jedną ziści,
tęskni do nowych chwil urody,
porzuca pełen nienawiści
słońce — i pragnie rozgrzać lody.

Djabeł ogniska domowego
mnie jednej dochowuje wiary —
wspólnie dodajem złe do złego;
mym działem w przepaść gnać ofiary.

TYZYFONA

Ja tropię zdrajców — tam się wśliznę,
kędy się przeniewierstwo lęgnie;
sztylet podrzucę i truciznę —
— dziś-jutro zguba cię dosięgnie.

Chwile słodkie zapomnienia
bez apelu, bezpowrotnie
władza moja w żółć przemienia;
zawiniłeś — cierp stokrotnie.

Przebaczeniem, ni pociechą
w strasznej nie łudź się godzinie;
Słysz! Słysz! „zemsta“ woła echo —
kto się zdradą para — ginie!!

HEROLD

Proszę, odsuńcie się conieco,
bo oto nowe maski lecą —
zgoła odmienne! — W swej posturze
obraz podobny wielkiej górze!
Boki okryte dywanami —
— góra nadchodzi! — Góra żywa!
łeb smoczy — błyskający kłami —
wężowy ryj — ogniowa grzywa —!
Na karku siedzi wdzięczna dama
subtelna i przybrana ładnie,
a lejce w rączce dzierży sama,
laską kieruje smokiem składnie.
A za nią druga — istna łania —
królewska, dumna, znać w niej butę —
tęcza świetlana ją zasłania —;
pobok niewiasty kroczą skute:
jedna strwożona, w sobie drżąca,
druga radością gorejąca —
pierwsza wolności zewsząd woła,
szuka w tęsknocie dookoła,
a wolność w drugiej jest niewieście —;
powiedzcie same, czem jesteście?

BOJAŹŃ

Świec, lamp, pochodni blask się żarzy,
a wszędzie mroczno, straszno, ciemno;
śród masek stoję, obcych twarzy,
— w kajdanach — groza skuta ze mną.

Precz kpiarze! — Lęku bladolicy!
Szydercy! — Co się ze mną stanie —
zewsząd mnie zdradni przeciwnicy
strącają w przepaść, w mrok, w otchłanie!

Wszędy — z przyjaźni wróg się rodzi;
znam ciebie masko! — tyś zagłada!

Ten mnie chciał zabić! — a —! uchodzi!
twarz jego krzyczy: zdrada! zdrada!!

Ach! — uciec! uciec! przed tą zgrają —
na koniec świata! — Noc przeklęta!
Już zewsząd mroki napierają,
groza mnie więzi, trwoga pęta!

NADZIEJA

Bądźcież mi siostry pozdrowione!
A chociaż w maskach dziś i wczora
niejako jesteście zgubione
i dusza w was smętem chora
w tej ćmie dymiących pochodni —
wierzę, że przyjdzie ta pora,
w której słońca, kwiatów godni
chodzić będzie po łące,
brodzić w trawie po kolana,
parami albo w rozłące
pod zorzą złotego rana;
wedle woli śnić, rozprawiać —
bez chmur groźnych i bez troski,
nigdy sobie nie odmawiać,
jeno spokój chwalić boski.
Wszędzie radośnie witani
już dziś szeroko rozgłoście,
że pragnieniem przywołani
jesteśmy — słoneczni goście —,
że wieść dobrą niesiem w dani!
Wierzajcie — szukajcie — znajdziecie —
najszczęśliwszą chwilę w świecie!

ROZWAGA

Najwięksi wrogowie człowieka:
Bojaźń, Nadzieja — skowane;

zdaleka stójcie zdaleka,
tłumy słowem opętane.

Jedzie kolos — ja przewodzę!
Wysoczysta na nim wieża —
jedzie po znaczonej drodze —
krok w krok ku szczytowi zmierza.

A na barkach dumnej wieży
bogini w skrzydeł sztandarze
lotem w zwycięstwo mierzy —
zwycięstwo niesie wam w darze.

Światłość ją broni i glorja
i gwiazd djadem wspaniały;
to ona — ona —: Wiktorja!
bogini czynów i chwały!

ZOILO-TERZYTES-MEFISTOFELES

Tere-fere! — W porę właśnie
idę, niech was piorun trzaśnie!
A najgorsza ta wywłoka
Wiktoryjka czarnooka.
Rozwijasz swe skrzydła szelmo
niby orzeł w nieba jasność,
na oczy zarzucasz bielmo,
że to wszystko twoja własność —
i lud i kraj! — Hola! Hola!
jeszcze żyje moja wola —
nasza wielka mała wola —!
To co niskie podnieść trzeba,
ku ziemi naniżyć nieba,
skrzywić proste, sprościć krzywe,
wyrównać wzniesienia wszędzie;
czasy równe i szczęśliwe!
Tak być musi i tak będzie!

HEROLD

Już ciebie do milczenia zmuszą
te kije — wynoś się psiaduszo!
niech cię pokręci sjamski miocie —
w nawozie miejsce twe i w błocie!
O jak się kurczy obrzydliwie,
kupą się gnoju naraz staje!
Lecz cóż to? — patrzcie — dziwo w dziwie!
ten gnój się zmienia w duże jaje!
rośnie — nadyma się i pęka!
Ze skorup — para wraz bliźniacza
mątwi się, skuczy i pojęka —
już się wynurza i wytacza —
już widzę — już — pełzącą żmiję —
kształt drugi? — widzę — nietoperza!
Jedno się w pyle ślini, wije,
drugie ku pułapowi zmierza!
O! — giną — już — w nocnej otchłani!
Źle trzecim w takiej być kompanji.

GŁOS Z TŁUMU PIERWSZY

Dalej, żywo! Już tam tańczą.

GŁOS Z TŁUMU DRUGI

Do djaska z wrzawą opętańczą.

GŁOS Z TŁUMU TRZECI

Czujesz jak straszydeł sfera
w myśl i serce nam się wpiera?

GŁOS Z TŁUMU CZWARTY

W włosach moich łka i jęczy —

GŁOS Z TŁUMU PIĄTY

Ból mnie srogi w nodze dręczy —

GŁOS Z TŁUMU SZÓSTY

Przecież nikt z nas nie ma rany —

GŁOS Z TŁUMU SIÓDMY

Ale każdy zestrachany —

GŁOS Z TŁUMU ÓSMY

Do zabawy brak ochoty —

GŁOS Z TŁUMU DZIEWIĄTY

Tego chciały te huncfoty —

HEROLD

Znojny zawód wodzireja
sprawuję z dość tęgą miną;
w sercu mem żywię nadzieja,
że godziny jakoś miną
tych mięsopustnych szałów,
że więc do białego ranku
nikt z nich nie poniesie szwanku
i jakoś wyjdzie z opałów —
chociaż noc niesamowita
strachami jak piaskiem sieje;
Z po za okien wciąż wykwita
jakiś duch, straszydło, zmora —
Ej! strzygowe wodzireje,
któż się z wami dziś upora!
Karzeł podał takt kaduczy —
za nim zgraja strzyg się włóczy! —
I w tej chwili cóż ma znaczyć
tych postaci szereg długi —?
— Wytłumaczyć —? na usługi —
— lecz jakże mam wytłumaczyć,
gdy sam zgoła nie rozumię;
oto staje w masek tłumie
rydwan — świetny — czwórka koni —

— nie rozpycha — nie roztrąca —
jeno się szkarłatem płoni,
a tęczaność migocąca
pośród wartkich szprych zawiei
lśni jak gwiezdne zbiorowiska,
gdy z za czarnej ściany kniei,
w lipca cicha noc rozbłyska!
Czar magiczny — świateł rój —
— tętni — pryska —

EFEB-WOŹNICA

— prrr! — hoo —! stój —!
Posłuszne ważnym nakazom,
rumaki wstrzymajcie skrzydła,
lejce was mocne prowadzą,
znajcie moc mego wędzidła,
Splendor tej wspaniałej sali
niechaj zjawa nasza chwali;
oto tłum się wkoło tłoczy
tłum ciekawy, zachwycony —
hej, heroldzie, podnieś oczy
i ogłaszaj na wsze strony
zanim odpłyniemy stąd —
kim jesteśmy, co zacz, skąd;
mitologiczną znasz historję,
myśmy jej żywe alegorje.

HEROLD

Nie wiem, co zjawa wasza znaczy,
opisać mógłbym ciebie raczej.

EFEB-WOŹNICA

Więc mów!

HEROLD

Trza przyznać, że z urody
mógłbyś zasłynąć — pięknyś, młody —

wyrostek wprawdzie, lecz kobiety
ocenią właśnie twe zalety;
kto zalotnisiem jest za młodu —
pisze się z kobieciarzy rodu.

EFEB-WOŹNICA

Owszem! niezgorzej to waszmość wywodzisz —
krok, a już ciekawości swej dogodzisz.

HEROLD

Czarnych błyskawic pełne twoje oczy,
noc gęstych włosów na czole,
urok przed tobą swawolący kroczy
z młodości wdziękiem w zespole.
Szaty cię stroją, purpura i złoto,
czar w tobie iście niewieści,
szept słyszę zewsząd nabrzmiały tęsknotą,
to echo miłosnych powieści.

EFEB-WOŹNICA

A kimże mąż ten w majestacie
siedzący na rydwanie?

HEROLD

To widać król, w królewskiej szacie,
a oczy jego — otchłanie.
Dobroć mu patrzy znaczna z lica
i szczodra jego jest prawica;
pod władzą jego mrą niesnaski,
szczęsny kto w jego dworze stanie,
stokrotnie dozna, niespodzianie
jego królewskiej łaski.

EFEB-WOŹNICA

Niewiele —;— rozważ dokładnie —
więcej powiedzieć wypadnie.

HEROLD

Jakżeż godności sprostać słowem!
zachwycam się tą pełnią lic,
wykwitającą pod turbanem,
spojrzeniem jasnem, wzięciem zdrowem,
okryciem złotem bramowanem —
i cóż mam rzec — nie mówię nic —;
stworzon na władcę wielu sług.

EFEB-WOŹNICA

To Pluton — wszystkich bogactw bóg —!
Cesarskiej woli czyniąc zadość —
wnosi tu splendor swój i radość.

HEROLD

A kto ty jesteś — powożący?

EFEB-WOŹNICA

Ja? — sny rozchwiane wciąż łowiący,
jestem poezją, rozrzutnością,
poetą, co swój skarb najrzadszy
rozdaje wszystkim z miłością —
i przez to coraz jest bogatszy —!
Choć ci się złudą to wydaje:
ten się bogaci, kto rozdaje;
przetom bogatszy od Plutona
i od koronowanych głów,
mam to czego im niedostaje,
bez czego próchnem jest korona —:
radość żywota, przepych snów.

HEROLD

Zakwitasz chełpliwością — płoniesz w każdem słowie,
okaż, czy dzieła twoje dorównają mowie!

EFEB-WOŹNICA

Ach panie! — starczy jeden szczutek —
— spójrz jeno jaki chyży skutek!
oto pawiment gra perłami —
słyszysz jak dzwonią, brzęczą, dźwięczą?

(z palców wokoło strzela)

Tak oto sieję pierścionkami,
drogich kamieni migam tęczą —
— dorzucam płomyk — niech się pali —
pośród szmaragdów i opali.

HEROLD

Tłum cały zwija się i kręci —
jakto zmiarkował co się święci!
Ten się raduje — tamten śmieje
do skarbów, które młodzian sieje.
Jak w śnie, jak w śnie, w całej przestrzeni
kamieni skrzy się blask i mieni.
Lecz oto zawód nowy czeka!
— ktoś już miał w ręku pierścień — swój! —
a klejnot mu ucieka — —
— Schyla się — znika — próżno goni —
Innemu z pereł — chrząszczy rój
stonoży się na dłoni —
— strąca je — zrzuca z rąk co ducha,
a one brzęczą koło ucha.
Inny skrył kolję do kabata —
patrzy — aż tu motylek wzlata —;
okpił ich wszystkich frant ladaco —
mamidłem się nie ubogacą!

EFEB-WOŹNICA

Na maskach, mniemam, znasz się wodzireju
lecz trudniej z łupki wyłuskiwać ziarno —
tu trzeba tęższej głowy dobrodzieju —;

lecz pocóż tracić czas na żmudę marną —?
Do ciebie apeluję! — twa władza mnie chroni.

(do Plutona)

Kto mi oddał w włodarstwo moc i rączość koni?
czyż nie kieruję niemi wedle woli twojej?
dla kogóż pierś zakuwam w hart zwycięskiej zbroi?
dla kogóż walczę? kogóż to palmami zdobię?
laury zdobywam — komu —? — nie sobie, lecz tobie!

PLUTON

Żądasz — daję świadectwo; — kto wola niech słucha:
tyś synu duchem jest z mojego ducha —
bogatszyś niżli ja — a już nad wszelkie mienie
tę przez ciebie zdobytą gałęź sobie cenię —;
żądałeś, synu, mówię —;— gromada pojęła —
upodobałem sobie ciebie i twe dzieła.

EFEB-WOŹNICA
(do tłumu)

Patrzcie — o patrzcie — patrzcie wkrąg,
jak płoną dary moich rąk —!
płomyk unosi się nad głową —
— raz tu — raz tam — znowuż na nowo
to wzlata — to się zatrzyma —
— tam jeno mignie przed oczyma —
— rzadko się wzbija — rzadziej żywo
zakwita znagła w nim paliwo —
— najczęściej jego świetlna krasa
zaniża się — chłodnie — przygasa.

PLOTKARKA I.

Spójrzno — widzisz obok pana
tego cudaka, szarlatana?

PLOTKARKA II.

A za nim — jakaż kwaśna mina!
głodomór — okropna chudzina.

PLOTKARKA III.

Jeszczem takiego nie widziała.

PLOTKARKA IV.

Ani uszczypnąć — ni krzty ciała.

GŁODOMÓR

Precz! Precz! Nie stać mi na drodze —
wam baby — nigdy nie dogodzę.
Niegdyś, gdy się kobiety warzeniem parały —
łakomcem mnie, z łacińska, Avaritią zwały.
Lecz wtedy — klnę się Bogiem — niezgorzej się działo;
dużo do dom wnoszono — wynoszono mało.
Dbałem o szafy pełne, o wypchane skrzynie —
— mówiono — przewrotności! — że nie dobrze czynię.
Lecz rychło się zmieniło! — zaczęła się nędza —
wiecie odkąd? — odtąd gdy baba nie oszczędza;
odkąd więcej pożądań ma niż złotych w kiesie —
chłopu długi i weksle każda chwila niesie.
Ano — przed chudą nędzą baba czuje stracha —
jeść chce, ubrać się pragnie — — dalejże do gacha —
ten płaci! — Obrzydło mi do jasnej cholery!
Wszak chłopem jestem! Wolę nazwę sknery.

HEROD-BABA

Z smokami idź się smoku kłócić!
Zgłodniałe myśli mu się troją!
Przyszedł nam mężów bałamucić,
i tak nam kością w gardle stoją.

KOBIETY
(gwarnie; naraz)

1. Patrzcie go — jak to szczęką kłapie!
2. Która tam bliżej — wal po papie!
3. Głodomór! huzia — huź — do dziury!
4. Razem, na smoka! — to z tektury!!

HEROLD

Cicho! Do kroćset! — Ćmo przebrzydła!...
Lecz niepotrzebny jestem zgoła!
Spójrzcie, jak smok podnosi skrzydła,
ślepiami toczy dookoła,
otrząsa się, chrzęści łuskami,
ogniami sieje, straszny, srogi —
krok stawia, pobłyskuje kłami —
rum sobie czyni — wszyscy w nogi —!

(Pluton zstępuje z wozu)

Zstępuje — z królewską godnością!
skinął, zbliżają się smoki —
i skrzynię niosą z złotością
i ukłon oddają głęboki:
u nóg mu kładą tę skrzynię
w miraży cudacznej godzinie.

PLUTON
(do efeba-woźnicy)

Więc jesteś wolny! trud był nad twe siły;
oby się skrzydła twoje w jasny błękit wzbiły!
Nic tu po tobie! — Odejdź! — Duszne tu opary,
w których, jak w mętnej wodzie roją się maszkary.
Tyś czysty — jasność wielka potrzebna twej duszy,
która jeno tem żyje, czem się w głębiach wzruszy.
Więc kędy piękno, dobro, kędy żywię ład —
leć! — tam, w samotność swoją, własny tworzyć świat!

EFEB-WOŹNICA

Więc idę — lotny poseł napowietrznej sfery —
w miłującej pamięci chowam cię i szczerej;
gdzie ty jesteś jest pełnia, kędy ja są żniwa —
błogosławiona droga wolna i szczęśliwa.
Przeto niejeden w sercu czuje niepokoje,
czy twoje obrać ścieżki ma, czy moje;
na twoich jest spoczynek, na moich ruch wieczny,
u mnie się ogniem spali, u ciebie bezpieczny.
Bądź zdrów! Czekają drogi na ziemi i niebie,
lecz zaszeptaj najciszej — powrócę do ciebie.

(odchodzi)
PLUTON

Więc oto nadszedł czas! otwieram skrzynie —
spójrzcie — tu do mnie! śpiżowe naczynie,
a w niem złota patoka, żywe jak krew złoto,
pierścienie, kol je sławne cudowną robotą,
oto kolczyki, oto ogniwa łańcucha —
bezmiar złota wre, kipi, iskrzy się i bucha!

OKRZYKI TŁUMU

1. Spójrz co za war i ściek —
1. złota po brzeg!
2. Złotych ogniw ciężkie wieńce —
2. dźwięczą, złocą się czerwieńce.
3. Dukat w dukata pcha się, tłoczy —
3. blask roziskrzony rani oczy.
4. My zasłuchani — patrzym — niemi —
4. ile tu złota na tej ziemi!
5. Nuże! wraz! czasu nie tracić —
5. schylać się! — zgarniać! bogacić!
6. Uwijajmy się, a w pędzie!
6. Cała skrzynia naszą będzie.

HEROLD

Głupcy, łasi! Kąsek tłusty!
Wierzę! — Lecz to mięsopusty,
karnawałowy jeno żart;
myślicie: tu pieniądzmi sieją,
a oni tylko tak się śmieją —
dobry żart tynfa wart.
Oni się bawią tak feerją,
a wy to zaraz tak na serjo
i głośno — byle robić szum!
Plutonie, masek bohaterze,
wodzirej radzi tobie szczerze:
wyrzuć do djaska swarny tłum!

PLUTON

Pożycz mi laski swej na chwilę
— najlepiej będzie tak —
Oto ją w wrzątek końcem chylę —
Uwaga! Daję znak!
Błyska i pryska — laska płonie —
kto się przybliży, w własnem łonie
poczuje taki żar, zawoła —:
ratunku —!— lecz nikt nie przybieży,
bo sam-by spłonął w tej obierzy; —
baczność! — żar płonie — dookoła!

KRZYKI I ZAMIESZANIE

1. Już po nas!
2. Chroń się gdzie kto może!
3. Uchodź! Pawiment cały gorze!
4. Twarz płonie!
5. Kij przypieka!
6. Zdaleka! Uciekać! Zdaleka!
7. Nie robić ścisku! — Maski! — Gorze!
8. Rozstąp się zgrajo przebrzydła!
9. Och uciec! skrzydła mieć, skrzydła!!

PLUTON

A więc pierzchli w rozsypce — napad ich odparty;
kij płonący ich żwawo nauczył rozumu.
Krzywdy nikt z nich nie poniósł. Uprzedźmy złe żarty —
kręgiem się odgrodzimy niewidnym od tłumu.

HEROLD

Aleś im łupnia zadał! brawo!
Spójrz jak cofają się z obawą!

PLUTON

O cierpliwości, przyjacielu,
jeszcze tu z nich powróci wielu.

SKĄPIEC-MEFISTOFELES

Niechże się ja pogapię nieco,
wśród tej karnawałowej fety;
widzę: zbliżają się i lecą —
gdzie ścisk, tam zawsze są kobiety.
Na wdzięk niewieści jestem łasy!
z tem ciężko! — coraz droższe czasy!
Lecz dziś pogrucham, potokuję —
dziś darmo, nic to niekosztuje.
Za duży gwar, jak zawsze w tłumie;
jakże dam znać, że stoję, jestem?
Już wiem! — Oto się porozumię
pantomimicznym, jurnym gestem;
wymowę nóg i rąk rozwinę
— lecz to za mało — trza z ostrożna —
ugniotę złoto tak jak glinę —
złoto we wszystko zmienić można.

HEROLD

Któż-to tu włazi znów w paradę?
chce dowcipkować —;— lica blade,

chudy okrutnie —;— miesi złoto,
jak ciasto w dzieży, albo błoto —
no cóż? — jest kupa — lecz bez kształtu;
teraz do niewiast się odwraca —
— cofają się — wołają gwałtu —
coś nieprzystojna jego praca;
już wstydem płoną — stają zdala,
a on się mocniej rozzuchwala;
podaj no laskę moją panie —
kosterze sprawię tęgie lanie!

PLUTON

Ostaw kuglarza, niech błaznuje;
wszakże do czasu starczy przędza —
i miejsca braknie — zgasną ruje;
prawo ma mniejszą moc niż nędza.

ZGIEŁK I ŚPIEW

Z dolin cienistych, z turni gór
kroczy zdziczałych ludów chór.
Jak prąd rwą ku nam, niewstrzymanie,
to Pan z orszakiem —
— Panie! Panie!!
Wasz orszak między nas się zmieści —
niesiecie z stron dalekich wieści.

PLUTON

Znam dobrze waszego Pana!
odwaga wasza mi znana;
rozumiem conieco, potroszę —
niechże się szczęście wam darzy!
chwila się dziwna przeważy —
krąg tajny otwieram — tu! — proszę!

ŚPIEW DZIKICH MĘŻÓW

Tłum dzikich mężów kroczy tu,
tłum szerokiego w piersiach tchu;

w podrzutach krzepkich, silnych nóg,
z gromkim okrzykiem: Pan nasz bóg!

FAUNOWIE

Gromada Faunów idzie w tan,
na łbie kudłatym z dębu wian,
szpiczaste uszka, kręty włos,
zadarty nochal, gruby głos,
opasła gęba, czerstwość lic,
— cóż to kobietom szkodzi? — nic!
Faun prosi w tan kudłatą łapą,
a baba nato, jak na lato.

SATYR

Satyr po perci, stromej dróżce,
żwawo na koziej skacze nóżce;
spoziera z turni lodem szklanej
na kraj daleki niepoznany.
Pijany dalą, tam na szczycie
w pogardzie dzieci, ma, rodziny,
co wśród zatęchłej mrąc doliny —
myślą, że żyją! — takie życie —!
Tak myśli satyr o szczyt wsparty —
przed nim bezmierny świat otwarty.

PODZIOMKI

Nowa drobi tu gromadka,
po jednemu, zdala, zrzadka;
z mchu kubraczek, lampka w ręce
— ty się kręcisz — ja się kręcę —
każdy sobie
rzepkę skrobie,
wspak i wpoprzek, wprost, naprzełaj —
ty mnie nie kop, ty mnie nie łaj!
Błyszczy, skrzy się mały chór.
jak robaczki świętojańskie.

Nasze groty są tatrzańskie,
my doktorzy skał i gór:
z żył podziemnych ciągniem zyski;
czy daleki kto, czy bliski,
niech korzysta, niech się wzmoże,
więc: szczęść Boże! — więc: daj Boże!
My kochamy wszystkich ludzi —
gnom się dla ogółu trudzi;
choć tam czasem jest nieładnie:
człek frymarczy złotem — kradnie;
żelażo mąż niespokojny
na sprzęt zmienia bratniej wojny —;
ano cóż robić — kto przekroczy
raz przykazanie, sto przekroczy!
Nie nasza wina; cisi, prości
czekamy pełni cierpliwości.

OLBRZYMY

Gór karpackich depcąc zręby,
wyrośliśmy, jak modrzewie —
waligóry, wyrwidęby.
Twardzi w pięściach, straszni w gniewie.
Smrek strzelisty laską naszą,
głową dotykamy chmur,
matki dzieci nami straszą,
idziem — gwardja czarnych gór.

CHÓR RUSAŁEK
(otaczają bożka Pana)

Pochwalony niech będzie ukwiecony łan!
Pochwalony przyrody bóg, nasz wielki Pan!
Otoczmy go zwinnem kołem,
a weselnie, siostry, społem,
pląs zawiedźmy — tan!
Pełen ciszy i miłości,
pod sklepieniem wymodrzonem —

kocha się nasz Pan w radości
i rytmicznym cieszy gonem.
Gdy zaszemrze pieśń strumieni
w przyczajonej, wonnej głuszy,
w czas południa krótkich cieni —
gdy się listek nieporuszy — —
na konicze skłania głowę
i zasypia w słodkiej woni;
nad nim niebo skwarem płowe,
pobok w trawie świerszcz zadzwoni — —
A z nas każda tam, gdzie stała,
zasłuchana, cicha drzemie,
jak kolumna smukła, biała
wrosła w kwiaty, wrosła w ziemię.
Pan się budzi!! — Gromkim głosem
woła, jak błyskanie, burza!
Kierdel nimf z stąpaniem bosem
przed swym władcą się wynurza.
Pochwalony niech będzie ukwiecony łan!
Pochwalony przyrody bóg, nasz wielki Pan!

DEPUTACJA PODZIOMKÓW
(przed Panem)

Kędy cudownych skarbów złocą się otchłanie,
które czarowna różdżka jeno odkryć zdoła —
tam my się wkopujemy tak jak krety, Panie,
abyś mógł siać skarbami rozrzutnie dokoła.
Co dopiero odkrylim nową żyłę złota —
bogactwo jej ogromne, cały świat zadziwi —
weź ją w opiekę swoją, to twoja robota,
skarb taki w twojej ręce ludzi uszczęśliwi.

PLUTON
(do wodzireja)

Odwagi! Radzę ci uzbrój się w męstwo —
idzie dziwna godzina, wielkie czarnoksięstwo!

Odwagi! Niecodziennie rzecz się taka zdarza —
stanie się, czemu przyszłość sceptyczna zaprzeczy;
lecz ty, heroldzie, człekiem zdasz mi się do rzeczy —
patrz bystro, zakonotuj — wpisz do raptularza.

HEROLD
(chwyta za laskę, którą Pluton w ręku trzyma)

Widzę —: karły wiodą Pana
do wyognionej studni,
co płomieniami zalana
żywemi iskrami się ludni,
że zda się ognistym słupem! —
— a oto znagła opada,
by jamą grobową przed trupem
i językiem podziemi zagada.
Aż oto wznosi się znowu,
jak nurek z morskiego połowu —
wyrzuca perły, korale —
— a Pan się raduje zabawą.
Przystanął pewnie, zuchwale
w tym pereł rzęsistym deszczu,
ciekącym na lewo, na prawo —
Cierpnę i całym jest w dreszczu,
bo oto Pan się pochyla
— cóż za ciekawość niezgadła —
zagląda — bada — ach! — chwila —
broda w przepaście zapadła —!
Czyjeż to lica znajome —
— ręka zakrywa — — przypomnę —
— żar brodę zżera jak słomę — —
Nieszczęście! Nieszczęście ogromne! —
bo oto studnia wyrzuca
snop iskier z groźnej gardzieli,
jakby z podspodu dął w płuca
sam djabeł —!— O święci anieli —

wieniec zapłonął i piersi,
głowa w płomieniach stanęła —
— lecą z szeregu co pierwsi,
lecz już ich pożoga objęła!
Żar huczy i po nich się kładzie,
zapadły piersi i głowy
i tak jak stali w gromadzie
w stos się zwichrzyli ogniowy!

Słyszę, o słyszę już wieści —
z ust do ust szeptane słowa —
o nocy straszna! boleści!
o straszna nocy ogniowa!
Słyszę naszepty — rozumię
te słowa zgubione w skrach, w tłumie.
Groza mnie zmaga, w pierś wali,
krzyżowym żegnam się znakiem —
to cesarz! — to cesarz się pali!
to cesarz się pali z orszakiem!!

Przeklęci, którzy go skłonili
do tej przeklętej gry!
Oto się razem z nim spowili
w żywicznych ogni skry!
Młodości! o nie umiesz ty
uciechom stawić granic!
Wielkości, pytam, czyż i ty
rozsądku nie masz za nic —?!

Girlandy płoną — nawała
ogniem się wichrzy dokoła —
już się zajęła powała,
już zamek ratunku woła —
— dym się po salach ściele —
— trzask bierwion — ognia słup —
— jakoż tu pomóc — ratować —?—

— sama cesarskość w popiele!
Noc jedna zdoła pochować
wielkość i młodość w grób.

PLUTON

Dość już strachów! Zmóc trza trwogę!
Oddajmy się magji duchom!
Uderz laską o podłogę,
aż pawiment zagrzmi głucho!
O przestrzeni bezgraniczna,
powiej mroźnym chłodem nocy,
przybądź rzeszo duchów liczna
na mój głos — ku ich pomocy!
Chmury, mgły, opady, rosy,
brzemienne deszczem niebiosy,
wichry, siępy, niepogody —
lejcie strugi zimnej wody!
Niech w tej siępie, plucie, tuczy
dom się płaszczem wód obłóczy!
Gaście pożar — tłumcie ognie —
miłujące, wodniejące duchy chmur!
Niech się żar ku ziemi dognie —
duchy słot, jesiennych pór!
Przepadnij ogniu — drżyj nocy!
Magjo! — Bądź mi ku pomocy!




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Johann Wolfgang von Goethe i tłumacza: Emil Zegadłowicz.