Wizerunek czynności i zasług Towarzystwa Przyjaciół Nauk Poznańskiego
Dane tekstu | ||
Autor | ||
Tytuł | Wizerunek czynności i zasług Towarzystwa Przyjaciół Nauk Poznańskiego | |
Data wyd. | 1894 | |
Miejsce wyd. | Petersburg | |
Źródło | Skany na Commons | |
Inne | Pobierz jako: EPUB • PDF • MOBI | |
| ||
Indeks stron |
Po wszystkie wieki nie brakowało narodowi naszemu ludzi wyższego umysłu, miłujących postęp nauki i oświaty. Ich to pojedyńcze usiłowania zastępowały prace instytucyj rządowych i towarzyskich, nie zaszczepionych na gruncie naszym aż do bieżącego wieku, — podnosiły naukę, oświatę i kulturę kraju. Imiona ich powszechnie znane przechodzą w pamięci z pokolenia na pokolenie, czynów ich nie zapomni naród, dopóki żyć będzie, a zadania, przez nich podjęte, budzą do czynu nowsze pokolenie.
Pojmując zadania swe społeczne, grono obywateli poznańskich, w połowie bieżącego wieku, zwróciło myśl ku podniesieniu «umiejętności i oświaty rodzinnej, przedstawiającej widok nader przykry i smutny». Po latach 1846—49, bezwładność i zobojętnienie na dobę bieżącą opanowały publiczność; o przyszłości i zachowaniu swojskiego żywota nie troszczono się wcale, a przedewszystkiem brak spójni duchowej czuć się dawał. W takiem położeniu rzeczy, grono obywateli myślących uznało nieuchronną potrzebę «obronnej uprawy rodzimego języka i przekazania go przyszłym pokoleniom». Sprowadzić rozrzucone i samopas chodzące promienie naukowe do wspólnego ogniska, pobudzić ludzi pojedyńczych do zespolenia pracy i usiłowań i zjednoczenia ich ku wspólnym celom, takie nastręczała środki myśl, coraz dotkliwszą niepokojona troską. Myśl ta, podniesiona z żywem współczuciem przez młodsze zwłaszcza pokolenie, wywołała założenie Towarzystwa Przyjaciół Nauk w Poznaniu.
Pośród licznych zewnętrznych trudności, bez zasobu do pokrycia pierwszych potrzeb, bez miejsca własnego do zebrań, bez innej podniety nad mocne przeświadczenie o pożytku zespolonej dla kraju pracy, inicyatorowie Towarzystwa, z hasłem «w imię Boże», przystąpili do dzieła w początku r. 1857. Narady nad spisaną ustawą toczyły się w mieszkaniu hr. Tytusa Działyńskiego, Władysława Niegolewskiego i hr. Rogiera Raczyńskiego, który następnie ustąpił prywatne swe mieszkanie w bibliotece Raczyńskich na dłuższy użytek Towarzystwa.
Pielęgnowanie nauki i umiejętności w języku polskim przyjęte zostało jako główny cel usiłowań Towarzystwa; sprawy polityczne wyraźnie z obrad Towarzystwa wykluczone zostały. Źródłem dochodów miały być opłaty przez członków czynnych, jednorazowo 1200 złp., albo przez lat sześć po 200 złp., albo corocznie po 24 złp., tudzież dobrowolne dary i dochód ze sprzedaży dzieł, nakładem Towarzystwa wydanych.
W czerwcu r. 1857 zgodne głosy członków powołały na godność prezesa zarządu Towarzystwa hr. Augusta Cieszkowskiego, a gdy mąż ten, z powodu wydalenia się z kraju, urząd złożył, hr. Tytusa Działyńskiego — na wiceprezesa ks. dziekana Malinowskiego, na redaktora Władysława Niegolewskiego, na podskarbiego hr. Heliodora Skórzewskiego, a po jego śmierci dr. Teofila Mateckiego, na sekretarza Leona Wagnera. Prezesostwo honorowe i opiekę nad Towarzystwem przyjął arcypasterz gnieźnieński i poznański ks. dr. Leon Przyłuski.
Na samym początku istnienia swego Towarzystwo napotkało zewnętrzne przeszkody, które tamowały i niszczyły najgorliwsze starania koło wewnętrznego uorganizowania i rozwoju jego. Kilku nauczycieli poznańskich, mając zamiar podzielenia prac Towarzystwa, udało się do swej władzy z zapytaniem, czyliby przeciw przystąpieniu ich do Towarzystwa nie zachodziła przeszkoda? Regencya poznańska, rozpatrzywszy ustawy Towarzystwa i nie znalazłszy w nich nic, coby się sprzeciwiało prawom krajowym, objawiła wszakże zdanie, ażeby nauczyciele publiczni wstrzymywali się od udziału i przystępowania do Towarzystwa. Zdanie to regencyi pozbawiło Towarzystwo najliczniejszego i głównego zastępu pracowników i podważyło istnienie jego na samym wstępie. Oceniając doniosłość przeszkody, zarząd Towarzystwa w lutym 1858 r., polecił prezesowi swemu, Tytusowi Działyńskiemu, udać się osobiście do Berlina, w celu usunięcia przeszkody, ze strony regencyi postawionej. Ażeby zaś uchronić nauczycieli gimnazyalnych od możliwych szkodliwych skutków, wykreślił z liczby członków tych z pomiędzy nich, którzy dawniej przystąpili, w nadziei, że stojące im na przeszkodzie trudności uchylone zostaną.
Sprawa ta zaciągnęła się na długo, a tymczasem zarząd nie ustawał w pracy nad wewnętrznem urządzeniem. W d. 5 lipca r. 1857 postanowiono utworzyć dwa wydziały: nauk historyczno-moralnych i nauk przyrodniczych.
Postanowiono wydawać Roczniki w miarę dostarczonych prac i ogłaszać zadania konkursowe w miarę funduszów Towarzystwa. Wydział nauk historyczno-moralnych, wybrał 23 września r. 1857 na przewodniczącego swego Władysława Bentkowskiego, następnie Marcelego Mottego, a na sekretarza Maksymiliana Studniarskiego. Praca i zajęcia naukowe, podejmowane na posiedzeniach wydziału tego, dzieliły się na pięć kategoryi: a) rozprawy czytane przez członków, lub nadsyłane do oceny, celem umieszczenia ich w Rocznikach; b) odczytywanie ważnych, zwłaszcza rękopiśmiennych materyałów; c) prace komisyjne, które zarząd poruczył wydziałowi do wygotowania; d) sprawozdanie z wycieczek archeologicznych i c) wnioski, stawione przez członków wydziału.
Wydział nauk przyrodniczych, w myśl Juliana Zaborowskiego i za poparciem dr. Gąsiorowskiego, zawiązał się 31 października 1857. Przewodniczącym wybrany został Felicyan Sypniewski, sekretarzem Stanisław Szenica. Przedmiotem zatrudnień wydziału tego były: a) rozprawy naukowe lub ustne wykłady z dziedziny nauk przyrodniczych, b) wnioski i prace komisyjne, odnoszące się szczególnie do praktycznego znaczenia i wpływu nauk przyrodniczych na rolnictwo i gospodarstwo krajowe, c) ustne rozprawy nad przeczytany lub przedstawionym przedmiotem naukowym, w części dla bliższego i wszechstronniejszego wyjaśnienia tegoż, w części dla wzajemnego kształcenia się członków w przyswojeniu terminologii rodzimej, nieużywanej wcale po zakładach naukowych poznańskich.
Każdy z wzmiankowanych wydziałów odbywał posiedzenia z kolei co dwa tygodnie w lokalu Towarzystwa, w bibliotece Raczyńskich.
Osobno zaś wyznaczonej komisyi wydziału historycznego poruczono zająć się opracowaniem opisu W. Ks. Poznańskiego pod względem statystycznym, historycznym i archeologicznym i w tym celu nietylko zgromadzić wszystko, co w tym przedmiocie ogłoszono drukiem, lecz zebrać na miejscu szczegółowe wiadomości o każdej, choćby najmniejszej osadzie. Inna komisya, z obu wydziałów wysadzona, wygotowała programat w przedmiocie ogłoszenia zadań konkursowych w dwóch kierunkach: ściśle naukowym i elementarnym. Na czele zadań konkursowych postawiono temat: «Historya włościan i stosunków ekonomicznych w dawej Polsce», za którego rozwiązanie hr. August Cieszkowski wyznaczył nagrodę 6000 złp., z własnych funduszów.
Cztery pierwsze istnienia Towarzystwa (1857—1860) nacechowane są niezmordowaną czynnością członków jego. Jedni pracowali na posiedzeniach wydziałów, inni przygotowywali referaty naukowe, a tym czasem zamianowane przez zarząd komisye zwiedzały okolice W. Księstwa, badając pomniki i starożytności miejscowe. Prac tych komisyi nie możemy tu wyszczególniać, zauważymy jednak, że komisya, złożona z biskupa Stefanowicza, prałata Brzezińskiego, radcy Bażyńskiego, dr. Gąsiorowskiego i Wolniewicza, ocaliła od zupełnego zniszczenia najpiękniejszą być może świątynię w ks. Poznańskiem, mianowicie kościół Panny Maryi, na wyniosłości naprzeciw katedry poznańskiej położony. Arcybiskup Przyłuski, przychyliwszy się do tej sprawy, nie tylko znacznym funduszem, lecz i osobistą pieczą nad przedsięwzięciem pomógł znakomicie do wykonania restauracyi tej starożytnej świątyni.
Niezapominało Towarzystwo i o czci mężów, zasłużonych krajowi. Zamierzone od dawna wzniesienie pomnika poecie Sebastyanowi Klonowiczowi w miejscu jego rodzinnem, Sulmierzycach, wydział historyczny podjął na nowo, jak również umieszczenie pamiątkowych tablic marmurowych w Żninie, w miejscu urodzenia Jana i Andrzeja Śniadeckich i w Pile, miejscu urodzenia Stanisława Staszyca. Liczba członków wydziału historycznego doszła w r. 1860 do 58.
Wydział nauk przyrodniczych, złożony z bardzo małej liczby, bo tylko z 25 członków, nie szczędzących pracy celem zachęcenia ziomków do uprawy nauk przyrodniczych w języku rodzinnym, zwracał uwagę nietylko na teoretyczne oznajomienie publiczności z nowszemi rezultatami nauki, lecz starał się zastosować je do potrzeb ziemi ojczystej. W tym celu pamiętną jest odezwa wydziału do rolników W. Księstwa, wyjaśniająca doniosły wpływ nauk ścisłych na rozwijanie się gospodarstwa krajowego i wskazująca stosunek wzajemny, zachodzący pomiędzy umiejętnością przyrodniczą i rolnictwem. Członek wydziału tego Józef Szafarkiewicz, z pomocą Mateckiego, Karśnickiego i Wolniewicza, urządził w Poznaniu laboratoryum chemiczne, podtrzymywał je własnym kosztem i niezmordowanie pracował nad analizą nadsyłanych z prowincyi przedmiotów rolniczych, a skutki dociekań swych ogłaszał w «Ziemianinie». Rolnicy, poznawszy korzyść z prac Szafarkiewicza, nadsyłali coraz więcej przedmiotów, a on pracował, ile sił starczyło, bez wszelkiego wynagrodzenia.
Na wezwanie zarządu Towarzystwa do ofiarności publicznej na rzecz nowo - powstającej instytucyi naukowej społeczeństwo polskie, nietylko W. Ks. poznańskiego, lecz i z dalszych stron nadsyłało liczne dary, rozmaitej wartości. Do 1 stycznia r. 1860 kilka instytucyi naukowych i 155 osób złożyły towarzystwu mnóstwo wykopalisk, składających się z popielnic rozmaitego rodzaju, siekierek serpentynowych, celtów, iglic, pierścieni, naszyjników spiżowych, dłót, mieczy, podków, oszczepów i innych przedmiotów żelaznych, kości rozmaitych zwierząt, paciorek szklanych i monet z grobów pogańskich, tudzież monet z czasów Piastów i Jagiellonów; ofiarowano kilkaset książek, znaczny zbiór modeli bronzowych, srebrnych i jeden złoty, pieczęcie różnych wieków, malowidła olejne, ryciny, biusty, przedmioty pamiątkowe, dokumenty, w których liczbie kilkanaście pargaminowych z dawnych wieków, grube pliki papierów nierozebranych, tudzież liczne zbiory z dziedziny geognozyi, flory i fauny krajowej. Wszystkie te zbiory mieściły się w bibliotece Raczyńskich i dały początek do założenia biblioteki i muzeum Towarzystwa.
Szczupłe fundusze Towarzystwa wstrzymywały zamiary jego wydawania dzieł pożytecznych. Wszakże, nakładem Towarzystwa ogłoszone zostały w latach 1858—1859 «Przyczynki do dziejów z archiwum miasta Wrocławia», zebrane przez Augusta Mosbacha, — «Odezwa do rolników Księstwa w przedmiocie wpływu nauk przyrodniczych na rolnictwo krajowe»,—«Wytępienie robactwa i myszy, pustoszących gospodarstwo leśne i polne», przez S. Szenicę. Wreszcie w początku r. 1860 wyszedł spory tom Roczników Towarzystwa, zawierający wiele cennych, a nigdzie więcej niedrukowanych opracowań historycznych, archeologicznych, przyrodniczych, po części i źródeł historycznych.
Wśród takich usiłowań Towarzystwa prezes jego, Tytus Działyński, nieprzestawał starać się w Berlinie o usunięcie zakazu nauczycielom poznańskim brać udział w pracach Towarzystwa, a gdy trzyletnie zabiegi nie udały się, Działyński, wywalczywszy w maju r. 1860 posłuchanie u ministra oświecenia Bethmana—Hellwega, przedstawiał mu, że nauka nie może wydawać owoców, skoro nie jest zaszczepioną na podstawie narodowej, że założone na legalnych podstawach Towarzystwo Przyjaciół Nauk napotkało na przeszkody ze strony rządu, że przecież za czasów, kiedy Tyberiusz cesarz panował nad Rzymem i podbitem Hieruzalem, Chrystus jednakże nauczał lud żydowski w języku żydowskim, a nie łacińskim, że nareszcie, umierając, przemówił do Boga hebrajskim językiem. Minister odpowiedział, że przykład nie jest obrany szczęśliwie, bo ostatnie słowa Chrystusa nie były wyrzeczone w języku hebrajskim, ale w dialekcie aramejskim i, że według wszelkiego prawdopodobieństwa, jego nauki odbywały się w tymże narzeczu. Na to Działyński odrzekł: «właśnie i my domagamy się swobody pobierania nauk i rozprawiania o tychże w języku ludu naszego, a ten język jest polski, że niech więc Niemcom służy język czy niemiecki czy hebrajski, my biedni będziemy się kontentowali naszym aramejskim, bo to nasz język». Minister oświadczył dalej, iż rząd czuje się obowiązanym do udzielania nauk w języku władzy panującej, a przedstawiającej zarazem najwyższy stopień oświaty; przypomniał, że «i wasz pan Cieszkowski czerpał u stóp Hegla (zu den Füssen Hegels) wysoką naukę swoją». Poczem oświadczył, że rząd nie poczuwa się do dania odpowiedzi, ponieważ zdanie rady poznańskiej nadzoru szkolnego, na którą Towarzystwo żali się, jest tylko dowodem przezorności ze strony przełożonych, nie zaś prawidłem przepisanem lub rozkazem. Tym sposobem skończyły się kilkoletnie zabiegi o pozyskanie udziału nauczycieli szkół publicznych w pracach Towarzystwa, które, straciwszy zastęp najdzielniejszych pracowników, nie znalazło już niczego do zastąpienia straty. Z tego powodu wydział nauk przyrodniczych mógł tylko w półcieniu czynność swą objawiać.
Głową i sercem Towarzystwa był ciągle hr. Tytus Działyński, postać pociągająca, sympatyczna i serdeczna. Potomek świetnego i zacnego rodu, długiego szeregu wojewodów chełmińskich, pomorskich, kaliskich, pan znacznej fortuny żywił najpiękniejsze tradycye przodków swoich. Od młodości ciągle nauką zajęty, naprzód w Paryżu, potem w Pradze czeskiej, gdzie oddawał się naukom przyrodniczym i matematycznym, nareszcie w b. uniwersytecie warszawskim, począł już wtedy gromadzić zbiory archeologiczne i bibliograficzne dla tyle słynnej później biblioteki kórnickiej. Wypadki roku 1831 przerwały prace jego naukowe na lat kilka, lecz nie ostudziły zapału do służenia nauce ojczystej publikacyą wielu cennych pomników historycznych własnym nakładem. A gdy w r. 1856 zjawiła się myśl założenia Towarzystwa Przyjaciół Nauk, on jeden z pierwszych poparł ją czynnie i jednogłośnie obrany został naprezesa; «odpowiedniejszego, naturalniejszego przewodnika Towarzystwo wziąć sobie nie mogło, a zaufanie to nie było zawiedzionem, ani na chwilę». Niespodziewana śmierć jego 12 kwietnia roku 1861 zwaliła pierwszy filar Towarzystwa. Ale tuż stał drugi filar, na którym oparty gmach instytucyi naukowej mógł wszelkie burze wytrzymać. Tym filarem jest hr. August Cieszkowski, znany zaszczytnie od r. 1838, jako autor dzieł: Prolegomena zur Historiosophie», oraz «Du credit et de la circulation». Ostatnie dzieło odznacza się taką bystrością poglądów i przenikliwością, rzec można wieszczą, przyszłości, iż, według krytyków, nic podobnego w dziedzinie ekonomiki nie spotykamy.
Taki to znakomity uczony i nie mniej zacny obywatel jednogłośnie obrany został, po ś. p. T. Działyńskim, na prezesa Towarzystwa. Pod jego przewodnictwem zarząd składał się z wiceprezesa Władysława Niegolewskiego, redaktora hr. Jana Działyńskiego, syna ś. p. Tytusa, podskarbiego dr. Mateckiego, konserwatora Albina Goreckiego i sekretarza Leona Wagnera.
Prace i zajęcia dwóch wydziałów Towarzystwa odbywały się w takimże jak dawniej porządku, pomimo że wypadki nie sprzyjały rozwojowi czynności Towarzystwa. Zakres niniejszego opracowania nie pozwala wyliczyć w tem miejscu wszystkich prac i usiłowań członków wydziałów. Przytoczymy prace Józefa Lekszyckiego o 11 księgach zapisków grodowych poznańskich, a Leona Wegnera o stanie i składzie szkół poznańskich w drugiej połowie XVIII w., Augusta Mosbacha «przyczynki do dziejów polskich z archiwum miasta Wrocławia zebrane», które Towarzystwo wydało własnym nakładem; Salkowski przedstawił w czterech tomach rękopiśmiennych rozpamiętywanie nad estetyką czyli umiejętnością misterstwa i piękna. Pracy tej, poleconej przez wydział historyczny do druku, zarząd nie mógł wydać dla braku funduszu.
Zbiory Towarzystwa, pomnażając się ciągle, w początku r. 1865 zawierały już około 5000 tomów różnych dzieł, pochodzących głównie z kasyna gostyńskiego i biblioteki d-ra Gąsiorowskiego, którą nabywszy hr. Edward Grabowski złożył w darze Towarzystwu. Biblioteka ta z samych dzieł lekarskich złożona, która służyła Gąsiorowskiemu za materyał do napisania czterech tomów «historyi sztuki lekarskiej w Polsce», stanowi odrębną całość, opatrzoną przez dawcę rocznym funduszom 25 talarów na pomnożenie zbioru nowemi lekarskiemi książkami. Zbiory archeologiczne, numizmatyczne i przyrodnicze nie były jeszcze uporządkowane. Troszcząc się o zachowanie cennych wiadomości, zawierających się w aktach i księgach archiwum Poznańskiego, Zarząd Towarzystwa pragnął zająć się przez swych członków uporządkowaniem archiwum miejskiego, lecz magistrat miasta, składający się przeważnie z żydów i Niemców, nie uwzględnił oświadczenia, złożonego przez hr. A. Cieszkowskiego.
Pod koniec r. 1865, na wezwanie d-ra Teofila Małeckiego, postanowili lekarze poznańscy utworzyć w łonie wydziału przyrodniczego filię lekarską i w tym celu zwołali wszystkich lekarzy polskich Księstwa na 18 grudnia r. 1865. W dniu tym lekarze, zebrani w liczbie 25, ułożyli pod przewodnictwem d-ra Kapuścińskiego ze środy plan wspólnej pracy. Prezesem sekcyi tej wybrano d-ra Mateckiego.
Stopniowy, chociaż bardzo powolny, rozwój Towarzystwa nie podobał się szowinistom niemieckim, którzy się obawiali, aby z niemowlęcia nie urosł z czasem olbrzym. Sfery rządowe także nieprzyjaznem okiem na Towarzystwo patrzały. Zawisła od lat ośmiu nad Towarzystwem chmura z powodu nauczycieli szkolnych, uderzyła nadzwyczajnym piorunem, bo oprócz nauczycieli zabroniono także urzędnikom przyjmować udział w pracach i posiedzeniach Towarzystwa. Inaczej mówiąc, Towarzystwo pozbawione zostało udziału licznej, inteligentnej i najbardziej pochopnej do pracy klasy ludności. Zastąpić tę stratę w owym czasie było trudno, ziemianie bowiem Księstwa Poznańskiego nie okazywali jeszcze gotowości do pracy naukowej, mieszczanie nie podnieśli się jeszcze do stanu oświaty, w jakim dziś ich po miastach poznańskich znajdujemy, a o ludzie siermiężnym niema co mówić. Nad oświeceniem jego nikt dawniej nie czuwał i nikt zaufania jego nie posiadał. Księża jedni mieli do sumienia ludu prostego dostęp, ale wspomnijmy czem było duchowieństwo poznańskie do czasów objęcia arcybiskupstwa przez ks. Leona Przyłuskiego (r. 1842), «za którego rządów dopiero zaszło odrodzenie pokolenia kapłańskiego». Wszak oprócz niewysokiej oświaty księży, było ich tak mało, że «jeszcze w r. 1845 jeden kapłan dwie, czasem trzy opatrywał parafie». Podniesienie zaś ukształcenia księży i pomnożenie ilości ich nie prędko dojść mogło do skutku. To też nie dziwmy się temu, że niższe warstwy ludności obojętnie zachowywały się względem wszystkiego, co ludzie oświeceni przedsiębrali. Oprócz tego znalazły się jeszcze inne przyczyny, «które mocno osłabiły organizacyę całego Towarzystwa i ochroniły jego czynność». Tak się wyraża sprawozdanie zarządu Towarzystwa od lipca r. 1866 do kwietnia r. 1869, nie objaśniając bliżej okoliczności, które tak szkodliwie na rozwój Towarzystwa wpływały. Dopiero od kwietnia r. 1868 poczęło się odżywiać działanie jego.
Powołani na walne zebranie w marcu r. 1868 członkowie obrali nowy zarząd, «niezależny od rządu, a ożywiony szczerą chęcią rozniecenia duchowego życia i pomnożenia objawów jego w Towarzystwie przez prace naukowe i literackie». Prezesem obrano Karola Libelta, wiceprezesem Stanisława Koźmiana, redaktorem Władysława Świderskiego, podskarbim Teofila Mateckiego i sekretarzem Hieronima Feldmanowskiego, który razem był bibliotekarzem i konserwatorem zbiorów muzealnych. W wydziale nauk historyczno—moralnych prezesem był S. Koźmian, a sekretarzem Roman Szymański; na wydziale nauk lekarskich i przyrodniczych przewodniczył dr. Małecki a sekretarzem był dr. Osowicki. Złożony z tak poważnych i głośnych z nauki mężów zarząd mógł liczyć na zaufanie publiczne i silną ręką pochwycił ster pochylonego do upadku Towarzystwa. Dwa walne zebrania w r. 1868, poświęcone przeważnie sprawom funduszów i administracyi tychże dotyczących i jedno posiedzenie publiczne, na którem prezes Libelt odczytał rozprawę o znaczeniu całkowitego zaćmienia słońca 18 sierpnia r. 1868, przywróciły porządek i utrwaliły organizacyę Towarzystwa. Stan funduszów pozwolił zarządowi przyjść w pomoc 160 talarami wydawnictwu ks. Malinowskiego gramatyki porównawczej języków słowiańskich i przeznaczyć 100 talarów na wydanie astronomii popularnej.
Posiedzenia wydziału historycznego w latach 1868—1869 odbywały się porządnie; rozprawy samodzielne i sprawozdania krytyczne z dzieł naukowych poruszały przedmioty nietylko ojczystej, lecz i zagranicznej literatury. Szczególnie odznaczał się mistrz pióra i słowa Stanisław Koźmian, odczytując ustępy ze streszczonego przez siebie poematu angielskiego «Orwal», osnutego na Nieboskiej Komedyi Zygmunta Krasińskiego. Nie tak pomyślnie działo się na wydziale nauk przyrodniczych i lekarskich, który przez lata 1866 i 1867 zawiesił był zupełnie swą czynność, najbardziej z powodu wojny r. 1866, na którą wielu lekarzy zostało ściągniętych. Dopiero w r. 1869 poczęła wzmagać się znowu czynność wydziału, lecz trąba wojenna, powoławszy Niemcy na wyprawę r. 1870, pociągnęła wielu członków, szczególnie lekarzy, do całkiem innych zajęć na polu zapasów krwawych. Z tego powodu wydział lekarski i przyrodniczy zawiesił czynność swą na czas długi.
Koniec r. 1869 nabawił Towarzystwo nie małej troski o pomieszczenie swych zbiorów, które od początku mieściły się w bibliotece Raczyńskich, nietylko do śmierci hr. Edwarda Raczyńskiego w r. 1863, lecz i później, z dozwolenia syna jego hr. Rogiera Raczyńskiego, aż do r. 1863. Gdy jednak ostatni, przegrawszy sprawę z reprezentacyą miejską, musiał ustąpić z mieszkania, a kuratorowie gmachu Biblioteki Raczyńskich nie tylko nie godzili się na wynajęcie Towarzystwu pomieszczenia, lecz zagrozili wyrzuceniem zbiorów jego na ulicę, zarząd ujrzał się w nader krytycznem położeniu. W ostatniej chwili wybawiła Towarzystwo sprężysta czynność K. Libelta, za którego staraniem spółka «Bazarowa» ofiarowała w maju r. 1870 przytułek w swym gmachu, oddawszy bezpłatnie, na czas nieograniczony, dziewięć pokoi i obszerne poddasze na pomieszczenie zbiorów i sprzętów. Odtąd zaciążyła nad Towarzystwem troska o zapewnienie na przyszłość stałego pomieszczenia dla zbiorów i posiedzeń, ale funduszów na to nie było wcale.
Tymczasem ofiarność publiczna pomnażała zbiory Towarzystwa nowemi, a często cennemi darami. W marcu r. 1869 biblioteka obejmowała dzieł 7865, zbiorów archeologicznych 3748 numerów, zbiorów geologicznych i przyrodniczych 2378 numerów. W lipcu r. 1870 zbiory pomnożone zostały znacznie, nabytemi przez hr. Seweryna Mielżyńskiego od barona Rastawieckiego i Towarzystwu podarowanemi arcydziełami sztuki malarskiej i rytowniczej. Cenniejsze przedmioty: ryciny, medale, monety, przeszło 30 obrazów olejnych, zarząd odesłał do Miłosławia dla przechowania, a książki i 200 obrazów rozmieścił «z wielkim mozołem» w pokojach bazarowych. Z nagromadzonych częstokroć w wielu egzemplarzach książek i zbiorów zarząd udzielał część innym instytucyom polskim. Natomiast nowe dary sypały się jak z rogu obfitości, których dla mnogości ich wyszczególnić tu niepodobna.
Zarząd krzątał się, jak mógł, ale wojna r. 1870 odjęła mu wielu dzielnych pracowników, a brak funduszów dotkliwą troską napełniał o przyszłość. Opatrzność jednak, czuwająca od samego początku nad Towarzystwem, nie odmówiła mu i w tym razie opieki swej. Tej to natchnieniem hr. Seweryn Mielżyński z Miłosławia, litując się nad losem instytucyj, od której rozwoju zależała w znacznym stopniu oświata ludu wielkopolskiego, postanowił podać odpowiednią potrzebom pomoc. Zabiegi około tej sprawy nie są nam znane, a tylko ze sprawozdań dowiadujemy się, że na potrzeby Towarzystwa hr. Seweryn Mielżyński ofiarował w r. 1871 dom, przy ulicy Młyńskiej na ten cel zakupiony. Po dwuletnim więc prawie przytułku w «Bazarze», zbiory Towarzystwa przeniesione zostały w r. 1872 do własnego domu i tam się przechowywały, oczekując, aż obszerniejszy gmach, dla biblioteki, galeryi obrazów i różnych zbiorów wzniesiony zostanie. Tymczasem, wywdzięczając się dobroczyńcy swemu, Towarzystwo zamianowało hr. Seweryna Mielżyńskiego prezesem swym honorowym, a członkowie zarządu: Libelt, Świderski i sekretarz Feldmanowski, udawszy się do Miłosławia w d. 5 marca r. 1871, wręczyli czcigodnemu protektorowi stosowny dyplom. Odkąd, jak sam Seweryn, tak i zacna małżonka jego Franciszka z Wilkszyckich, stają się aniołami opiekuńczymi Towarzystwa, dbają o nie jak o własne dziecię, składają mu cenne dary, a nie zapomną o niem i w godzinę śmierci!
Około tegoż czasu w Toruniu, miejscu urodzenia Mikołaja Kopernika obywatele postanowili przygotować się do obchodu czterechsetnej rocznicy urodzin sławnego astronoma i w tym celu zawiązali komitet 10 maja r. 1870, pod przewodnictwem księdza kanonika Polkowskiego, który myśl do tego podał, plan ku termu wypracował i materyały zebrał. Komitet oddał całą sprawę w ręce Towarzystwa Przyjaciół Nauk (r. 1870), którego zarząd ogłosił niebawem broszurę, zawierającą «Myśli o uczczeniu czterechsetnej rocznicy urodzin Mikołaja Kopernika», napisaną przez ks. Polkowskiego, i postanowił: 1) wydać życiorys Kopernika, 2) album, zawierające portrety męża tego, dom urodzenia, medale wybite dotąd na część jego, pomniki postawione mu, nagrobek i inne pamiątki; 3) wybić medal. Nadto zarząd, ogłosiwszy konkurs do napisania życiorysu Kopernika, przeznaczył za najlepszy 500 talarów nagrody. Udział całego narodu w przygotowaniu do jubileuszu, odbytego w Toruniu d. 19 lutego r. 1873, wyraził się złożeniem na prenumeratę dzieła o Koperniku, napisanego przez ks. Polkowskiego, pamiątkowego albumu i medalu, poważnej sumy 12099 talarów, z których za potrąceniem rozchodów pozostało 55 talarów, na stypendyum imienia Kopernika w Warszawie przeznaczonych. Zarząd wywiązał się z przyjętego na się obowiązku znakomicie, a dzieło Polkowskiego, album pięknie wykonane i medal z napisem: «polskie go wydało plemię, wstrzymał słońce ruszył ziemię», wieki przypominać będą potomkom wielkie czyny przodków na polu nauki.
Jednocześnie z przygotowaniem do jubileuszu Kopernika dojrzewały inne sprawy Towarzystwa. Ogłoszony w lipcu r. 1858 konkurs do napisania «Historyi włościan i stosunków ekonomicznych w dawnej Polsce», pomimo kilkakroć przedłużanego terminu, zostawał bez skutku aż do r. 1870, w którym nadesłano dwie prace z Paryża i jedną z Warszawy W. A. Maciejowskiego. Ale autor jednej z tych prac J. B. Ostrowski w Paryżu umarł w tym czasie i na żądanie rodziny praca jego odesłaną być musiała. Z pozostałych dwóch prac pierwszeństwo przyznano Maciejowskiemu i jego pracę uwieńczono nagrodą r. 1872, z funduszu ofiarowanego na ten cel przez hr. Augusta Cieszkowskiego w sumie 6000 złp. Drugą ważną sprawą był zapis zmarłego w sierpniu r. 1858 Norberta Bretkrajcza, mieszkańca powiatu Pleszewskiego, około 15000 talarów na wspieranie literatury ojczystej, za pomocą udzielania nagród za napisanie najlepszych dzieł, bądź to dramatycznych, na dziejach ojczystych opartych, bądź to historycznych, ekonomiczno-politycznych, lub fizyologicznych. Wykonawcą testamentu był hr. Alfons Taczanowski, któremu po długich zabiegach udało się ocalić tylko 5500 talarów.
Zbiory Towarzystwa ciągle mnożyły się z nadsyłanych darów, których dla braku miejsca wyliczyć tu wszystkich niepodobna. Lecz były między niemi takie, o których zamilczeć nie możemy. Rodzina Moraczewskich z Chałów ofiarowała bibliotekę po zmarłym historyku Jędrzeju Moraczewskim, składającą się z 1000 dzieł, kilkunastu woluminów rękopisów, przeszło 200 sztuk monet średniowiecznych obcych i jednej Mieczysława I, nader rzadkiej. Mały ten pieniążek jest nieocenionej wartości, bo służy do rozstrzygnięcia kwestyi o biciu monety polskiej w X wieku. Hrabina Mielżyńska i zacny mąż jej Seweryn, mając na pieczy zbiory Towarzystwa, nabywali i do zbiorów przysyłali wiele rozmaitych cennych przedmiotów, pomiędzy którymi celuje łańcuch srebrny, pysznej roboty, dar samej pani Mielżyńskiej. Hr. Józef Mielżyński także zbierał co mógł dla Towarzystwa Słowem, zacna rodzina Mielżyńskich troszczyła się o zbiory Towarzystwa, jakby o powiększenie funduszu dla własnych dzieci. A gdy z Miłosławia przybyły zbiory barona Rastawieckiego i coraz nowe z innych stron nadsyłano dary, nowa urosła troska o zdobycie odpowiedniego pomieszczenia dla przeszło 500 obrazów olejnych, 20000 książek, około 1400 rycin, kilku tysięcy wykopalisk i innych przedmiotów. Brakowało przestrzeni i światła. Ciasnota w domu przy ulicy Młyńskiej gwałtownie wymagała obszerniejszego gmachu.
Jeszcze w r. 1867 Zygmunt Szułdrzyński, pojmując nieuchronną potrzebę nabycia na własność Towarzystwa domu, rozpoczął na ten cel składkę publiczną i wraz z bratem Władysławem ofiarował 1000 talarów. Składka z procentami wynosząca 2680 talarów przechowywała się w banku Towarzystwa «Tellis». Tymczasem dom dla Towarzystwa Przyjaciół Nauk nabył i ofiarował Seweryn Mielżyński, lecz dom ten okazał się ciasnym i wymagał przebudowania. Wtedy Seweryn Mielżyński kazał zawczasu wygotować plan nowego gmachu w nadziei, że publiczność złoży potrzebną sumę, sam ofiarował 1000 talarów, a dalsze starania poruczył Towarzystwu. Zgromadzeni w Poznaniu kilkunastu możniejszych obywateli Księstwa Poznańskiego w celu uregulowania składek, d. 30 września r. 1872, ofiarowali zaraz na powiększenie funduszu budowlanego 1549 talarów, a hr. Józef Mielżyński 30000 cegieł, i wybrali komisyę, mającą zająć się zbieraniem składek i przygotowaniem materyału na budowę. Prezesem tej komisyi jednomyślnie wybrano Seweryna Mielżyńskiego. Niestety, w parę miesięcy później już nie stało zacnego prezesa komisyi budowlanej; zmarł on 17 grudnia r. 1872. Po tak dotkliwej stracie ogarnęło zarząd Towarzystwa zwątpienie, czy zdoła wystawić gmach, którego koszta obliczono na 40000 talarów, a składki żadne prawie nie wpływały, część zaś zebranych pieniędzy w upadłym banku «Tellusa» uwięzioną została na długie lata. Pomimo tak przykrego stanu, zarząd pod przewodnictwem Libelta postanowił wytrwać w przedsięwzięciu, chociażby lat kilka zejść miało na wykonaniu planu. Wreszcie pozostawała jeszcze nadzieja na opiekunkę Towarzystwa hrabinę Mielżyńską, która ofiarowała drzewo na budowę nowego gmachu, skoro mury wystawione zostaną. Na nieszczęście i ta zacna pani przeniosła się do wieczności 11 stycznia r. 1874.
Dobroczyńcy i opiekunowie Towarzystwa zeszli do grobu, ale duch ich czuwał nad sprawami Towarzystwa wyrażeniem ostatniej woli, w tych słowach: «Dla Towarzystwa Przyjaciół Nauk zapisujemy roczną rentę w ilości 2000 talarów. Z renty tej pobierać będzie: 1) 1000 talarów każdy czasowy prezes, lub gdyby tenże nie mieszkał w Poznaniu, każdy czasowy wiceprezes, z obowiązkiem stałego zamieszkania w Poznaniu; 2) 500 talarów jako dodatek pensyi dla konserwatora tegoż Towarzystwa; 3) 500 tal. dla malarza, któremu piecza nad galeryą obrazów powierzoną będzie». «Dla tegoż Towarzystwa zakupiliśmy z funduszów naszych kamienicę w Poznaniu, przy ulicy Młyńskiej pod nr. 17 (dziś 35) położoną, która temuż na własność i użytek przez nas oddaną została. Tytuł własności tej kamienicy zapisany jest na imię spadkobiercy naszego, na którego wkładamy obowiązek, ażeby tytuł ten własności przelał i przepisał na imię Towarzystwa wymienionego, skoro takowe znajdować się będzie w stanie do posiadania własności sposobnym i uprawnionym». W tymże dokumencie, wygotowanym 11 listopada r. 1871, czytamy jeszcze: «przekazuję na własność Towarzystwa Przyjaciół Nauk, z zastrzeżeniem na czas życia mego i małżonki mojej, galeryę malowideł, zbiór rycin, studyów i książek, które w Miłosławiu posiadam… Ażeby zaś zbiory, powyżej wyszczególnione, które na użytek ziomków moich przeznaczam, nie uległy kiedykolwiek zagubie lub rozproszeniu, stanowię niniejszym, że na przypadek rozwiązania Towarzystwa Przyjaciół Nauk zbiory te przejdą na własność Józefa Mielżyńskiego, bratanka mego, a po śmierci tegoż na spadkobiercę jego, na którego tenże wypadkową własność tych zbiorów przelać zechce».
Szanując pamięć dobroczyńców, hr. Józef Mielżyński, przeświadczony o naglącej potrzebie prędszego zbudowania gmachu dla Towarzystwa, podjął się wykonać to, za ustąpieniem mu, przekazanego Towarzystwu funduszu przez ś. p. Seweryna Mielżyńskiego, po 1500 talarów rocznie, dopóki budowa zupełnie ukończoną nie zostanie. Uroczyste położenie kamienia węgielnego pod budowę nowego gmachu odbyło się 6 Maja r. 1874, a pod koniec tegoż roku fundamenty już był wzniesione. Dalsze jednak budowa, z niewiadomych nam przyczyn, zaciągnęła się aż do r. 1879.
Sumienne a wytrwałe prace Towarzystwa P. N. podbijały powoli serca rodaków. Rozgłos o jego czynnościach w ciągu kilkunastu lat, ofiarność nadzwyczajna Mielżyńskich, wreszcie głośne imiona prezesów: Działyńskiego, Cieszkowskiego, Libelta utrwalały zaufanie publiczne do celów i przedsięwzięć Towarzystwa. Darów już złożono wiele, nadpływają ciągle; końca ich nie widać. W r. 1872 ks. dr. Kraiński, profesor teologii na uniwersytecie wrocławskim, nadesłał Towarzystwu bibliotekę i sumę 1000 talarów, ks. Zienkiewicz zapisał Towarzystwu 500 talarów. Na czele zarządu stał mąż mocnej woli Karol Libelt, urodzony w ubóstwie, przyzwyczajony do wytrwałości i znoszenia niedostatku. Sam on mawiał, «że kolebka jego opierała się o ubogi warsztat rzemieślnika», a gdy wysoka nauka i zasługi obywatelskie podniosły go na godność prezesa Towarzystwa, nie szczędził trudów i pracy, wprowadzał oszczędność, sam przepatrywał rachunki, sam dawał przykład gorliwości o dobro publiczne. Pod jego pieczą prace naukowe wydziałów odbywały się porządnie. W wydziale historyczno-literackim St. Koźmian zachwycał słuchaczy pięknemi poglądami na dzieła Szekspira i innych pierwszorzędnych pisarzy europejskich, a Leon Wegner poruszał, jemu tylko właściwym stylem, kwestye dziejów ojczystych. Obok nich, w innym kierunku pracował Ignacy Zakrzewski, pułkownik pruski, wojak z kompanii r. 1866 i 1870, a przytem głęboki znawca paleografii średniowiekowej. Miał on w Lutym r. 1874 odczyt: «o wspólności rodowej i tworzeniu się herbów i nazwisk w Polsce», tudzież rozprawę: «o księgach ziemskich archiwum poznańskiego z pierwszych lat panowania Władysława Jagiełły». Inni członkowie zdawali sprawę z wycieczek archeologicznych. Na wydziale lekarskim pod przewodnictwem Małeckiego, członkowie: Świderski, Kaczorowski, Jerzykowski, Jarnatowski, Osowicki, Zielewicz i inni podawali rozprawy specyalne z nauk medycznych, a na wydziale przyrodniczym Szafarkiewicz, Kudelka, Krzyżanowski, Kusztelan i inni opracowywali kwestye z dziedziny nauk przyrodniczych.
Zgon nieodżałowanej pamięci K. Libelta spowodował zmiany w składzie zarządu Towarzystwa. Prezesem obrano jednomyślnie Stanisława Koźmiana, wiceprezesem T. Małeckiego, skarbnikiem dr. Władysława Łebińskiego, konserwatorem: Hieronima Feldmanowskiego, redaktorem pozostał Władysław Świderski.
Osiemnaście lat upłynęło już od czasu założenia Towarzystwa P. N. Z pierwotnych założycieli większość zeszła do grobu, zostało tylko młodsze pokolenie, natchnione duchem wiekopomnych mężów. Temu to pokoleniu wypadło prowadzić dalej rozpoczęte dzieło. To, co poprzednicy urobili i jako zadanie na przyszłość zakreślili, wypadało teraz spełnić i do życia powołać.
Budowa gmachu, rozpoczęta w r. 1874, postępowała powolnie, lecz w r. 1879 ukończoną została, ale zbiorów do nowego pomieszczenia przenieść nie można było jeszcze w r. 1881. Oprócz tego Towarzystwo na własny koszt przebudowało dom frontowy, od ulicy Młyńskiej, w latach 1881—1882, na co wydatek wyniósł około 20000 marek. Kapitał Towarzystwa nie wystarczał na umorzenie kosztów, lecz w rezerwie zawsze była ofiarność publiczna, do której zarząd udawał się niejednokrotnie.
Niemniej ważna sprawa o tytuł własności dom i zbiorów, przez lat kilka, jak zmora, nad Towarzystwem ciążyła. Wspomnieliśmy już o zobowiązaniu przez Seweryna Mielżyńskiego spadkobiercy po nim, Józefa Mielżyńskiego, «aby tytuł własności przelał i przepisał na imię Towarzystwa, skoro takowe znajdować się będzie w stanie do posiadania własności sposobnem i uprawnionem». Zadanie okazało się nie łatwem do wykonania. Po kilku latach narad i rozważaniu różnych ewentualnych przypadków w przyszłości, uznano za lepsze tytuł własności pozostawić przy Józefie Mielżyńskim, a samą własność Towarzystwa, t. j. dom, i zbiory ubezpieczyć odpowiednią ze strony J. Mielżyńskiego hipoteką. Sprawa nareszcie załatwioną została w r. 1878 w ten sposób, że «całe mienie Towarzystwa ubezpieczone zostało dokumentami hipotecznemi, które z wszelkiemi formalnościami prawnemi wystawił hr. J. Mielżyński.» Towarzystwo, uznając wielkie zasługi ś. p. Seweryna i małżonki jego Mielżyńskich, tudzież Józefa Mielżyńskiego uczciło pamięć ich, nadając przybytkowi swemu miano: «Muzeum imienia Mielżyńskich».
Budowa nowego gmachu i przebudowanie domu frontowego nie pozwalały uporządkować biblioteki i zbiorów muzealnych. Konserwatorem był ciągle H. Feldmanowski, lecz gdy po zmianie ustawy w r. 1880, został urzędnikiem płatnym, zarząd postanowił zawrzeć z nim kontrakt, Feldmanowski takowego przyjąć nie chciał i usunął się od obowiązku. Na jego miejsce powołany został, 1 kwietnia r. 1882, Klemens Kantecki. Roboty budowlane już się w tym czasie kończyły, konserwator przystąpił do porządkowania biblioteki, ale pracy było tak dużo, że jedna osoba nie mogła jej w krótkim czasie pokonać. Oprócz biblioteki oczekiwały na uporządkowanie zbiory archeologiczne, numizmatyczne i gabinet rycin. Kierownictwo pracy tej przyjął na się dobrowolnie Feldmanowski, bo on jeden wiedział, co i gdzie jest; a tymczasem napływające dary pomnażały muzeum.
Nakoniec Towarzystwo doczekało szczęśliwej chwili uporządkowania gmachu i mogło powiedzieć sobie: jesteśmy nareszcie w domu! Uroczystość otwarcia gmachu i zbiorów muzealnych w d. 8 listopada r. 1882 zagaił prezes Koźmian, wśród licznej i doborowej publiczności, zgromadzonej w galeryi artystów i rzeczy polskich.
Z odczytanego następnie w dniu tym sprawozdania konserwatora Kanteckiego dowiadujemy się, że galerya artystów i rzeczy polskich składała się z 300 blizko obrazów, nabytych od Rastawieckiego i kilkudziesięciu, które sam Seweryn Mielżyński zgromadził. Są to po większej części arcydzieła mistrzów 17, 18 w. wykonane w Polsce, na dworze królów: Zygmunta III, Władysława IV, Jana Kazimierza, i Stanisława Augusta, a z ojczystych malarzy prace: Chodowieckiego, Smuglewicza, Suchodolskiego, Orłowskiego dwadzieścia utworów, Branta, Kosaka, Piotrowskiego, Gryglewicza, Eliasza Maleszewskiego i studya rysunkowe znakomitego Grottgera. Galerya mistrzów obcych, zwana Miłosławską, reprezentuje wszystkie znakomitsze szkoły europejskiego malarstwa od 15 do 18 w. Trzecia, skromniejszych rozmiarów, galerya z darów hrabiego Ciecierskiego, w osobnej salce pomieszczenie znalazła. Kolekcya rycin, znakomita doborem i liczbą, bo do kilkunastu tysięcy egzemplarzy, począwszy od najdawniejszych i najrzadszych z XV w. dochodząca, powstała z nabytków od Rastawieckiego. Masa numizmatów i wykopaliska pompejańskie z bronzu, tudzież krajowe, nie były jeszcze uporządkowane, biblioteka główna, z prywatnych darów powstała, nie była także jeszcze uporządkowaną. Obok niej znalazła się inna, bardzo ważna a liczna, bo zawierająca 8000 dzieł, we dwunastu przeszło tysiącach tomów, biblioteka po zmarłym prałacie, Janie Koźmianie, bracie prezesa. Wspaniały dar ten, gromadzony przez całe życie męża rozległej nauki, celuje doborem dzieł cennych, wydawnictw źródłowych, pomiędzy któremi znalazły się i białe kruki bibliograficzne. Dział rękopismów i dokumentów niezbyt liczny, zawierał dokumentów pargaminowych 150, manuskryptów, różnej objętości i wartości, około 500. Spis map i atlasów geograficznych znawca mapografii, półkownik Edmund Callier, ułożył i uwagami odpowiedniemi opatrzył wyśmienicie.
Członków Towarzystwa Przyjaciół Nauk w r. 1882 liczono: rzeczywistych 287, honorowych 20, korespondentów 3. Z członków wieczystych, którzy złożyli na fundusz żelazny odrazu po 600 marek, albo w sześciu ratach po 100 marek, po koniec r. 1882 zmarło 17.
Załatwiając kłopotliwe sprawy administracyjne, zarząd Towarzystwa nie zaniedbywał głównego zadania: szerzenia nauki i oświaty, do czego służyć miały: wydawnictwa dzieł pożytecznych bądź nakładem Towarzystwa bądź za jego zachętą kosztem prywatnym, tudzież ogłoszenia zadań konkursowych. Zamiłowany w literaturze prezes nawoływał członków do pracy, zachęcał swym przykładem, ale znaczne wydatki na przebudowanie domu frontowego nakazywały przedewszystkiem oszczędność. Troszcząc się o zachowanie równowagi w budżecie, prezes na jednem z walnych zebrań oświadczył, że jakkolwiek ogłaszanie prac członków drukiem jest pożyteczne, ale w konieczności oszczędzania środków potrzebnych na dokończenie budowy, gotów jest na pewien czas zawiesić wydawanie «Roczników». Jakoż «Roczniki», w dawniejszej objętości, wychodziły tylko do r. 1881 włącznie, później skrócone. Z tegoż samego powodu Towarzystwo nie mogło w tym czasie żadnego wydawnictwa własnym nakładem przedsiębrać. Ale Towarzystwo miało w swem rozporządzeniu odsetki z funduszu Bretkrajcza, i z tego to źródła mogło czynić wydatki, ogłaszając konkursy i posiłkując prace ważniejsze. Jakoż, uzyskawszy w r. 1876 część funduszu z zapisu Bretkrajcza, zarząd udzielił około 600 marek na honorarya za odpisy i sprawdzenie dokumentów dla przygotowywanego do druku kodeksu Wielkopolskiego, a 1500 marek przeznaczył jako nagrodę za dramat najlepszy. Lecz gdy za dramat pod tytułem: Kiejstut, przyznano Asnykowi mniejszą nagrodę, z pozostałej sumy, zarząd wyznaczył w r. 1877 nagrodę, w ilości 1500 marek, za najlepszą pracę na temat: «Pogląd na dzieje Słowian Zachodnio-Północnych, między Łabą z granicami dawnej Polski, od czasu wystąpienia ich na widownię dziejową, aż do utraty politycznego bytu i znamion narodowych». Ze czterech prac, na ten temat nadesłanych, za najlepszą uznaną i nagrodą uwieńczoną została w r. 1882 praca Wilhelma Bogusławskiego z Petersburga.
Co się tyczy wydawnictwa dzieł pożytecznych, to bezwątpienia do najważniejszych zasług Towarzystwa należy poparcie wydania Kodeksu Wielkopolskiego, opracowanego przez pułkownika Ignacego Zakrzewskiego i Liber Beneficiorum Łaskiego, spoczywającego w rękopiśmie XVI w. w archiwum katedry gnieźnieńskiej. Poruczając członkowi Towarzystwa I. Zakrzewskiemu opracowanie dokumentów do kodeksu, zarząd nie mógł lepszego wyboru zrobić. Monumentalna praca wymagała benedyktyńskiej cierpliwości dla odcyfrowania 2073 dokumentów z przed r. 1400, tudzież dla kolacyonowania ich z późniejszemi kopiaryuszami i transumptami, jak równie chronologicznego uporządkowania. Wszystko to Zakrzewski wykonał doskonale. W końcu tomu IV dodał indeks, wyczerpujący przedmiot, mapę Wielkopolski z epoki piastowskiej i 67 chromo-litografowanych pieczęci, a nie pożałował zachodu około opracowania historyi wdzierstw margrafów brandenburskich i krzyżaków do ziem polskich i pomorskich. Drugie wydanie monumentalne—Liber Beneficiorum arcybiskupa Jana Łaskiego, opracowane przez kanoników Korytkowskiego i Łukowskiego, Towarzystwo wsparło udziałem naukowym i zasiłkiem 750 marek z funduszu Bretkrajcza, czem wielką zasługę położyło, pomnik ten bowiem dla geografii, stosunków ekonomicznych i społecznych w końcu XV i początku XVI w. ma takie same dla Wielkopolski, jak Liber Beneficiorum Długosza dla Małopolski, znaczenie.
Rozciągając opiekę nad zachowaniem pamiątek sztuki narodowej, Towarzystwo zwróciło uwagę na konieczność śpiesznego ratunku kaplicy prymasa Teodora Potockiego w katedrze gnieźnieńskiej, jednego z najpiękniejszych pomników sztuki pierwszej połowy XVIII w., zwłaszcza, że żaden napis nie wskazywał, gdzie leżą zwłoki arcybiskupa Krasickiego, w tejże kaplicy pogrzebione. Towarzystwo, ująwszy sprawę tę w ręce swe, zniosło się z władzą duchowną, wyjednało u hrabiny Arturowej Potockiej zasiłek 7530 marek na pokrycie wydatków i rozpoczęło robotę w r. 1876. A gdy hrabiowie Edmund Krasicki i Karol Raczyński złożyli jeszcze po 1500 marek na tablice pamiątkowe, restauracya kaplicy, pod nadzorem profesora Jaroczyńskiego, który dawne freski po mistrzowsku przywrócił, najpiękniej dokonaną została.
Prace naukowe, za prezesostwa Koźmiana (1875—1885), odbywały się dawnym porządkiem po wydziałach.
Wydział historyczno-literacki, lepiej od innych uposażony w licznych a uzdolnionych pracowników, żywo objawiał swą czynność. Sam prezes Koźmian przewodniczył wydziałowi, a obowiązki sekretarzy sprawowali Kazimierz Szulc i Kozłowski. Prac i odczytów było mnóstwo. Wyliczymy niektóre. W marcu 1879 Gotfryd Ossowski czytał pracę swą: «o grobach z podkloszowemi urnami», zapoznał członków z nowym i dotąd wcale nietylko w kraju naszym, lecz wogóle nigdzie nieznanym rodzajem pomników przedhistorycznych. Nadzwyczaj ciekawe były odczyty na kilku posiedzeniach Stanisława Koźmiana o dwóch dramatach Szekspira: «Zimowa powieść» i «Burza», w których dosłuchać się można odgłosu kilku historycznych zdarzeń, przybłąkanych z dziejów polskich z końca XIV w. Kwestyę tę poruszał już wcześniej prof. Caro. Innym razem Koźmian poświęcił chlubne wspomnienie pamięci kastylskiego wieszcza Calderona dela Barca, którego 200 rocznicę śmierci cały świat uczony w r. 1881 obchodził. Na kilku posiedzeniach, w latach 1880 i 1881, wnuk posła szwedzkiego w Polsce, nobilitowanego w końcu XVIII w., hrabia Wawrzyniec Benzelstjerna-Engestrëm, miał odczyty z literatury skandynawskiej. Później, w r. 1883, hr. Benzelstjerna-Engestrëm odczytał na posiedzeniu wydziału historycznego w przekładzie polskim poemat Ezajasza Tegnera «Swea», uwieńczony przez akademię szwedzką w Stokholmie. Kętrzyński, Erzepki, Rymarkiewicz, Jarochowski, Jażdżewski, ks. Korytkowski, ks. dr. Łukowski, Żychliński, Kantecki, Mrówczyński, Zielewicz, Szulc zdawali sprawy z własnych badań i z ruchu naukowego w Europie. Prezes Koźmian często brał udział w dyskusyach naukowych, odczytał w r. 1883 «Przyczynek do życiorysu hr. Tytusa Działyńskiego», a na posiedzeniu publicznem, 19 czerwca r. 1883, wygłosił własny utwór «O zbytku» z następnego powodu. Jeszcze w r. 1861 nieznany rodak, oświadczywszy się tylko Białorusinem, pisał, że, straciwszy majątek przez nieoględność i rozrzutność, udaje się na Zachód, aby mozolną, choćby najtwardszą pracą utrzymanie sobie zapewnić, a pragnąc zwrócić uwagę ziomków na nieszczęsne skutki marnotrawstwa, składa resztę swego mienia, 100 dukatów, z prośbą, aby Towarzystwo sumę tę obróciło na konkurs do rozprawy na temat: «Czem była dla Polski praca i oszczędność, czem się one dla niej stać mogą, a jak zgubnem jest próżniactwo i zbytek». Lecz na dwukrotne ogłaszania konkursu przez Zarząd Towarzystwa żadnej w tym przedmiocie pracy nie nadesłano. Przypominając o tem, sędziwy prezes oświadczył, że dla usunięcia powodu nieprzyjaciołom naszym do wniosku, że praca i oszczędność są nam tak wstrętne, próżniactwo zaś i zbytek tak głęboko w nas wkorzenione, iż lękamy się dotknąć tej przywary, cóż dopiero zgłębić i roztrząsnąć wszystkie jej przyczyny, źródła i następstwa, — sam postanowił uchylić podobny wniosek i choć w drobnej cząstce odpowiedzieć szlachetnemu zamiarowi Białorusina. Mistrzowska odpowiedź Stanisława Koźmiana ogłoszoną została w Roczniku Towarzystwa za r. 1884 tom XIII.
Wydział lekarski, pod przewodnictwem Mateckiego, miał dzielnych pracowników w członkach swych: Koehlerze, Zielewiczu, Kaczorowskim, Jarnatowskim, Jerzykowskim, Wicherkiewiczu Sanderskim, Święcickim, Rymarkiewiczu, Batkowskim, Kapuścińskim, Grodzkim, Koszutskim, Opielińskim, Osowickim, Rydygierze, wreszcie w dobrze zasłużonym drze Gąsiorowskim.
Wydział przyrodniczy, pod przewodnictwem prof. Szafarkiewicza, pomimo szczupłej liczby członków, z powodu wyraźnego zakazu nauczycielom szkół publicznych przyjmowania udziału w sprawach Towarzystwa, nie ustawał jednak w czynności. Wygłaszali rozprawy sekretarz wydziału, dr. Kusztelan, pp. Ruciński, Stoczyński, Święcicki, Maj, hr. A. Cieszkowski, Pauli, Sempołowski i Koszutski, dotykając najważniejszych obecnie kwestyi przyrodoznawstwa. Oprócz odczytów wydział przyrodniczy zajmował się jeszcze urządzeniem zbiorów fauny, flory i kopalin, charakteryzujących W. Ks. Poznańskie, a także kwestyą zbierania spostrzeżeń meteorologicznych i fenologicznych. Zamierzano urządzić stacye meteorologiczne, lecz brak funduszów na przeszkodzie stawał. Dopiero wydział gospodarczy IV zjazdu lekarzy i przyrodników w Poznaniu pomocnicze wyznaczył zasiłki. Na wydawnictwo zaś tablic geologicznych W. Ks. Poznańskiego, podjęte przez Szafarkiewicza, zarząd Towarzystwa wyznaczył zapomogi 150 mar., wydział gospodarczy IV zjazdu 200 mar. i hr. August Cieszkowski także 200 marek (r. 1884).
Istniał jeszcze krótkotrwały wydział ekonomiczno-statystyczny, założony w roku 1877, pod przewodnictwem sędziego M. Łyskowskiego, sekretarzem był Kazimierz Szulc. Na posiedzeniach odczytano referaty pp. Szulca, Rakowicza i prezesa Łyskowskiego, który opracował w języku polskim znakomite dzieło A. Cieszkowskiego «Du crédit et de la circulation», napisane po francusku w roku 1839, mało u nas znane. O dalszych czynnościach wydziału ekonomiczno-statystycznego wiadomości nie znajdujemy. Wydział znikł.
Zbiory Towarzystwa z ofiarności publicznej pomnażały się ciągle, o czem wzmiankując, na zebraniu d. 18 grudnia 1883 r., Stanisław Koźmian rzekł: «ze wszystkich jednak darów, choćby najokazalszych, za najchlubniejszy dla naszego stowarzyszenia poczytać niezawodnie należy ten, którym zaszczycić nas przyobiecał czcigodny jubilat Kraszewski. Samo naczelne stanowisko tak znakomitego pisarza i obywatela, który nam przekazuje najdroższe swe pamiątki, czas i okoliczności, w których tę ofiarę składa, już nadawałyby tej spuściźnie niezwykłe znaczenie. Cóż dopiero, gdy zważymy, że skarb ten będzie świadectwem i uprzytomnieniem owej uroczystej doby, w której łączność wszystkich rodaków tak świetnie się udowodniła». Ostanie to było przemówienie na walnem zebraniu sędziwego prezesa. W początkach roku 1884 zaniemógł, choroba zaciągnęła się aż do roku 1885, a tymczasem, wydział historyczno-literacki, pod przewodnictwem Wł. Bentkowskiego, zajął się przygotowaniem do obchodu jubileuszu 300-letniej rocznicy zgonu Jana Kochanowskiego. Uroczystość odbyła się 26 czerwca r. 1884 w teatrze polskim w Poznaniu, w tymże dniu położono kamień węgielny pomnika «Księcia poezyi polskiej».
Zbiory Towarzystwa pomnażały się bardzo cennymi darami, rzeźbami Wiktora Brodzkiego i Oskara Sosnowskiego, kilku pięknymi obrazami olejnymi artystów krajowych i rysunkami Grotgera, zbiorami po jen. Chłapowskim, po Bielickim, Topolskim i S. Konarskim. Aż tu na jeden raz przybywa cały, osobny i bogaty zbiór jubileuszowy J. I. Kraszewskiego. Dary te wystarczyły na zapełnienie niewielkiej sali, znanej obecnie pod nazwą gabinetu Kraszewskiego.
Zbiory Kraszewskiego przybyły do Poznania w roku 1884, kiedy złożony ciężką chorobą Stanisław Koźmian nie mógł ich wnet uporządkować. Konserwator Klemens Kantecki, uległszy także ciężkiej chorobie, musiał opuścić 1 lipca roku 1884 zajęte stanowisko i wkrótce potem umarł. Dziesięcioletnie prezesostwo Koźmiana zapisało się w dziejach Towarzystwa ważnymi faktami. Stanął gmach nowy, ułożyły się ile możności trwałe stosunki hr. Józefa Mielżyńskiego do fundacyi, podniosły się fundusze, zbiory muzealne i biblioteka ogromnie się pomnożyły i na użytek publiczny oddane zostały. Peryod zatem urzędowania zgasłego prezesa nazwać wypada przeważnie gospodarskim, urządzającym. Nie wynika stąd, ażeby w peryodzie tym nauka miała być zaniedbaną. Owszem, zamiłowany w literaturze Koźmian dokładał starania, ażeby w Towarzystwie utrzymać i podnieść interes do nauki we wszystkich wydziałach. Nie mniej pilnie się starał, aby Towarzystwu zapewnić udział w wydawnictwach poważnych, jakiemi się okazały «Kodeks Wielkopolski» i «Liber Beneficiorum» Łaskiego. Mąż ten wyższego ducha i umysłu, cnotami obywatelskiemi, rządnością i energią w pracy ugruntował zaufanie publiczne do spraw instytucyi, której przewodniczył. Tem się tłómaczy niezmierna ofiarność publiczna na rzecz Towarzystwa i złożenie pod jego opiekę najdroższych dla ludzi pamiątek i bogatych zbiorów, jak Kraszewskiego, prałata Koźmiana i różnych spadków po mężach styranych w pracy dla społeczeństwa.
Od zgonu św. Koźmiana, aż do nowych wyborów, które przypadały w grudniu roku 1885, obowiązek prezesa Towarzystwa pełnił wiceprezes Teofil Matecki. Pod jego kierownictwem machina, wprawiona już dawniej do prawidłowego biegu, kroczyła naprzód pomyślnie.
Największą troskę Zarządowi przyczyniała konieczność rychłego uporządkowania zbiorów i biblioteki. Wprawdzie dr. Maj energiczną pracą przyprowadził do ładu zwalone w kupy zbiory historyi naturalnej, a Feldmanowski krzątał się koło uporządkowania muzeum, ale wiek i wątłe siły przygniatały dobre i chętne jego zamiary. Do czynności powołano znanego już z prac naukowych, młodego uczonego d-ra Bolesława Erzepkiego. Feldmanowski życzliwie udzielał mu objaśnień, ale po krótkiej chorobie zgasł 9 lipca r. 1885. Cała więc nadzieja polegała na nowym konserwatorze. I nie omylił się zarząd. Nowy konserwator nietylko nie zawiódł zaufania, ale znakomicie przyczynił się do rozwoju działalności Towarzystwa.
Niedość było skatalogować książki i ustawić je na pułki, lecz wypadało jeszcze uporządkować bibliotekę wewnętrznie, mianowicie podzielić książki prawidłowo według działów nauki i treści, wybrać lepsze, cenniejsze wydania, a gorsze dublety usunąć, ponotować defekty, dojrzeć, czego brakuje dla pożytecznego funkcyonowania biblioteki. Przy bliższem oznajmieniu się z książkami, które z całego świata napływały, okazało się, że biblioteka była liczną, posiadała mnóstwo dzieł rzadkich i nadzwyczaj cennych, ale fragmentyczną. Nie dostawało dla pracy naukowej niezbędnych źródeł i dzieł pomocniczych. Że do takiej pracy potrzebna jest nietylko znajomość bibliograficzna, ale i skrzętność zaradna w wyszukiwaniu ile możności tanich dróg antykwarskich, temu nikt zapewne nie zaprzeczy, jak równie i temu, że bez pieniędzy niepodobna było kupić to, czego niedostawało, a szczupłe fundusze Towarzystwa wymagały wielkiej oszczędności. Dla uporządkowania zbiorów numizmatycznych brakowało odpowiednich szaf, na których zakupienie zarząd nie mógł w r. 1885 czynić wydatku. Niezależnie więc od energicznej czynności konserwatora, ostateczne uporządkowanie biblioteki i muzeum musiało oczekiwać pomyślniejszej doby, a tymczasem konserwatorowi przybywało pracy około wciągania do inwentarza, lokowania i oceniania ciągle nadsyłanych darów. Jakoż w drugiej połowie r. 1885 przybyło: dzieł 580 w 670 tomach, manuskryptów 12, dokumentów 5, autografów 19, rycin 216, monet 235, medal 1, przedmiotów pamiątkowych 14, przedmiotów archeologicznych 37.
Do ważniejszych czynności zarządu Towarzystwa w r. 1885 odnieść należy układy z radą miłosławską. Okazało się bowiem, że na przebudowanie domu frontowego i urządzenie wewnętrzne gmachu Towarzystwo wydało z ofiarności publicznej zebranych 50000 marek, a zatem pozycye funduszowe, określone dawniej w układach z radą miłosławską, były już nieodpowiednie i wymagały innej hypoteki. Sprawozdanie za r. 1885, wzmiankując o wydatkach, na powyższy cel uczynionych z ofiarności publicznej, zaznacza, że «dary te wpłynęły głównie za staraniem hr. Wawrzyńca Benzelstjerna-Engestrëma, który wogóle około przeprowadzenia budowli, urządzenia galeryi, muzeum historycznego i muzeum Kraszewskiego, oraz około ozdobienia gmachu, osobiście wielkie położył zasługi». Kasa Towarzystwa, dzięki oszczędności zarządu i ofiarności publicznej, zostawała «w bardzo dobrze opatrzonym stanie». Jakoż z rewizyi, dokonanej w końcu r. 1885, okazało się w kasie Towarzystwa walorów w papierach publicznych 37500 m. i w gotówce 5890 marek. Oprócz tego dr. Szerbel z Leszna podarował 1000 talarów, a Kuryerów, z Warszawy, zapisał Towarzystwu 500 rubli.
Z pomocą fundusz Bretkrajcza, przygotowaną została przez Zarząd do druku pośmiertna praca barona Rastawieckiego: «Słownik rytowników polskich, tudzież obcych, w Polsce osiadłych, lub czasowo w niej pracujących». Z pomocą tegoż funduszu ruszyło się wydawnictwo: «Katalogu ogólnego galeryi obrazów Towarzystwa Przyjaciół Nauk». Z tegoż samego źródła Zarząd otrzymał w 1885 roku 500 marek, jako pomoc na wydawnictwo pisma peryodyczno-ilustrowanego: «Zapiski archeologiczne» i 1000 marek na wydanie: «Albumu archeologicznego muzeum Towarzystwa». Dwa ostatnie wydawnictwa, powierzone pieczy przewodniczącego sekcyi archeologicznej, Wł. Jażdżewskiego, i pod kierunkiem konserwatora Erzepkiego, mają bardzo doniosłe znaczenie. Z nich bowiem zagraniczny świat uczony mógł się dopiero zapoznać z bogactwem i oryginalnością nigdzie więcej niespotykanych przedmiotów archeologicznych, szczególnie wykopalisk.
Czynność naukowa Towarzystwa, za czasów przewodnictwa T. Mateckiego, odbywała się bez przerwy, jak dawniej w wydziałach.
Na wydziale historyczno-literackim odczytali własne opracowania pp.: Szulc: «o grodziskach»; tudzież: «o mitologii słowiańskiej»; Kazimierz Jarochowski: «o missyi Franciszka Ponińskiego, starosty kopanickiego, do Piotra W. w roku 1717 i 1718»; tudzież: «o zachowaniu się Augusta II tak w Saksonii, jak w Polsce w pierwszych latach po traktacie Altransztadskim»; Jażdżewski: «czy słowianie północno-zachodni jeszcze w w. VI i później, aż do zaprowadzenia chrześcijaństwa, palili ciała umarłych?»; Karol Kozłowski: «życie i dzieła Fryderyka Johna, sławnego rytownika polskiego»l ks. dr. Łukowski: «szkoła tumska i założenie seminaryum duchownego w Gnieźnie»; Wł. Łebiński: «o pierwotnem znaczeniu i wywodzie językowym wyrazów: kmieć i ślachta», tudzież: ustęp z księgi zakroczymskiej z połowy XIV w polskiem tłómaczeniu, tudzież: «co arabski pisarz Al-Bekri opowiedział o słowianach i ich sąsiadach?»; hr. August Cieszkowski: «o rezultacie swych poszukiwań w archiwach weneckich»; pułkownik Zakrzewski: «o sporach polaków z krzyżakami, poprzedzając wykład uwagami o bitwie grunwaldzkiej» i Łebiński: o pracy swej: «Materyały do słownika średniowiecznej łaciny polskiej». Ważna ta praca wydrukowaną została w t. XIV «Roczników» (r. 1885).
Z łona wydziału historyczno-literackiego, w początku r. 1885, wyszła osobna sekcya archeologiczna, złożona z 19 członków, pod przewodnictwem Jażdżewskiego. Na posiedzeniach sekcyi tej Wł. Bentkowski, W. Jażdżewski, Erzepki i Koehler, odczytywali sprawozdania z ciekawych badań nad archeologią krajową.
Na jednem z posiedzeń wydziału historycznego, na wniosek Wł. Łebińskiego, wysadzona została, w końcu r. 1885, osobna komisya z wnioskodawcy, d-ra Koehlera i d-ra Erzepkiego, do zbierania nazw miejscowości niezamieszkałych. Komisya ta zebrała zapas materyałów, lecz na rezultaty pracy jej wypada dłużej poczekać.
W najszczęśliwszem położeniu znajdował się wydział lekarski, zasilany coraz nowymi pracownikami. Pominąwszy mniej licznie odwiedzane regularne zebrania wydziałowe, członkowie wydziału tego zwoływali na walne zebrania kolegów zamiejscowych. Wtedy to, oprócz rozpraw naukowych, odbywały się wizyty po szpitalach i nadarzała się sposobność do żywej wymiany zdań i doświadczeń, z których nauka i praktyczna sztuka lekarska różne osiągać może korzyści.
Wydział Przyrodniczy, pod przewodnictwem prof. Szafarkiewicza, odbył w r. 1885 dwanaście posiedzeń, na których obok wykładów i odczytów, połączonych zazwyczaj z obszerną dyskusyą, odbywały się także naukowe pogadanki. Odczyty mieli: Pauli, Szafarkiewicz, Kusztelan, Milewski, hr. A. Cieszkowski i Koszutski. Nadto, wydział przyrodniczy zajmował się sprawą wprowadzenia w życie stacyi meteorologicznych i uchwalił pierwszą stacyę urządzić w Żabikowie. Niezależnie od tego wydział zastanawiał się nad wnioskiem hr. Cieszkowskiego, o założeniu stacyi leśnej, ku czemu wnioskodawca przyrzekł dać w majętności swej odpowiednie pole obserwacyjne.
Skreślony tu pobieżnie wizerunek czynności wydziałów Towarzystwa w r. 1885 uprzytomnia treść i doniosłość traktowanych przedmiotów. Dążąc do celu, zamierzonego w statutach: oświaty i sprowadzenia rozproszonych sił do jednego ogniska, członkowie pracowali sumiennie, bez żadnego wynagrodzenia materyalnego, odtargowywując czas od zajęć powszednich, połączonych dla niektórych ze zdobyciem środków na utrzymanie siebie i rodzin swoich. Czynny wszakże udział w pracy przyjmowała mniej niż piąta część ogólnej ilości (317) wszystkich członków Towarzystwa. Byli to wyłącznie prawie mieszkańcy Poznania, a rzadko kiedy zamiejscowi członkowie pośpieszyli na zebranie publiczne, rzadziej jeszcze nadsyłali prace piśmienne. Na zebraniach widywano zawsze jedne i te same osoby, rzadko w liczbie pokaźniejszej. Interes naukowy ograniczone tylko i liczebnie skromne koło osób zajmował. «Nie możemy się zastanawiać, mówi sprawozdanie zarządu za r. 1885, brakiem inteligencyi i nauki; zastęp powołanych jest, mimo nieprzyjazne okoliczności, jeszcze dość znaczny, ale, niestety, wiele sił odpowiednich i to pierwszorzędnych trwa w zupełnej naukowej apatyi, albo się nie udziela, co tembardziej jest pożałowania godnem».
W Grudniu r. 1885 upłynął trzyletni termin, na który powołany był do władzy zarząd pod prezesem Koźmianem. Z upływem terminu, członkowie zarządu, na walnem zebraniu 18 Grudnia, władzę złożyli. Umysły przytomnych 71 członków odrazu zwróciły się do hr. Augusta Cieszkowskiego. Wszak on, już w samym początku Towarzystwa w r. 1857, powołany był na ten wysoki urząd, później lat kilka przewodniczył Towarzystwu z chwałą, pracował nieustannie nad nauką, wspierał przedsięwzięcia Towarzystwa materyalnie, pobudzał do pracy, a głos jego w ciągu ostatnich lat dziesięciu nadawał barwę i ożywienie nie tylko na posiedzeniach wydziału przyrodniczego, którego był członkiem stale, ale i na innych wydziałach. Ekonomista-filozof, badacz natury w rozmaitych jej gałęziach zwracał uwagę na moralne znaczenie nauki, pragnął rezultaty nowszych odkryć i ulepszeń zastosować do potrzeb kraju, ale i o dziejach ojczystych nie zapominał. Oprócz prac, ściśle naukowo-ekonomicznych i przyrodniczych, hr. August znajdował czas do poznajomienia publiczności polskiej z wydobytymi przez się skarbami historycznymi z archiwum weneckiego, nie szczędząc na ten cel pracy i wydatków. A przytem wszystkiem zachowanie się jego obywatelskie, w ciągu lat wielu, nieposzlakowane, pełne godności, wśród przykrych a niepomyślnych okoliczności, oddawna zjednały mu szacunek powszechny i zaufanie bez granic. To też zebrani w d. 18 Grudnia r. 1885 członkowie zaprosili hr. Augusta na tę wysoką godność, powoławszy na wiceprezesa Teofila Mateckiego, na sekretarza hr. Wawrzyńca Benzelstjerna-Engestrëma, na redaktora dr. Władysława Łebińskiego, na podskarbiego dr. Milewskiego. Świetniejszego wyboru być nie mogło. Wszystkie te bowiem osobistości, oddawna już znane z prac naukowych, wypróbowane w gorliwości o dobro Towarzystwa, były najlepszą rękojmią postępu i porządku. Na nieszczęście jeden z najdzielniejszych członków Towarzystwa i najzacniejszych ludzi, weteran nauki i czynu, Teofil Matecki, 19 Maja r. 1886 życie zakończył. Osierocone miejsce wiceprezesa zajął nie mniej zacny, wysoko uzdolniony historyk, Kazimierz Jarochowski, głośny z opracowania epoki Augusta II. Postać to nadzwyczaj sympatyczna, prostotą i szczerością w obejściu się, a przytem giętkością umysłu pociągała do siebie serca przytomnych. Takich przymiotów człowiek, czynny i energiczny, był najlepszym pomocnikiem w obszernych a trudnych zajęciach prezesa.
Chwila objęcia steru Towarzystwa przez zarząd, z hr. Augustem Cieszkowskim na czele, różniła się wielce od epoki prezesostwa Stanisława Koźmiana. Peryod budowy gmachu, urządzeń wewnętrznych i porządkowania muzeum skończył się; troski i kłopoty o zdobycie środków dla dokończenia dzieła ustały; gospodarstwo Towarzystwa weszło w stan moralny, a ofiarność publiczna zawsze była rękojmią dalszego pomnożenia zbiorów i środków Towarzystwa. Inaczej rzecz się miała ze strony naukowej. Zarząd pojmował to, mówił o tem wyraźnie na posiedzeniach i zebraniach rocznych, zaznaczając, że epoka gospodarstwa skończona, a nastąpiła epoka pracy naukowej. Ale ci pracownicy niezmordowani byli powiększej części mieszkańcami Poznania i mniej niż piątą część ogólnej liczby członków Towarzystwa składali. Prace ich sumienne, pożyteczne były ozdobą nauki ojczystej, ale ich samych było mało. Pociągnąć więc do czynu marniejące na partykularzu siły, ześrodkować rozstrzelone promienie oświaty w jednem ognisku, popchnąć je raźnie do nauki, do pracy w najodpowiedniejszym do potrzeb kraju i społeczeństwa kierunku zamierzał zarząd z prezesem na czele, nie łudząc się wcale łatwością zadania.
Na wydziale historyczno-literackim, pod przewodnictwem Wł. Bentkowskiego, przy liczniejszych niż dawniej zebraniach członków, zainteresowanych ciekawemi wykładami, hr. A. Cieszkowski w r. 1886 odczytał: rzecz o stosunkach Jagiełły z rzecząpospolitą wenecką «według archiwów weneckich». Była to kontynuacya wykładów, rozpoczętych w r. 1885. Prelegent przedstawił kilka dokumentów z archiwu weneckiego, które stwierdzają to, co Długosz mówi o sprawach polskich za Władysława Jagiełły, a tem samem osłabiają zarzuty prof. Caro, który, z pewnem lekceważeniem o Długoszu wyrażając się, zaczepia wiarogodność jego twierdzeń. Równolegle do odczytów hr. Augusta Cieszkowskiego, w r. 1886, pułkownik I. Zakrzewski, potrącając kwestye historyczne, także z czasów Jagiełły, miał odczyt p. t.: «sprawy polskie z krzyżakami od wyroku wydanego w Budzie aż do oddania sporu pod sąd konstancyjski», w którym gruntownie rozwinął zatargi, jakie zachodziły między krzyżakami a Polską o ziemie: Chełmińską, Malborską i Pomorze. Prelegent dokumentalnie stwierdził, że książe mazowiecki Konrad oddał krzyżakom ziemie Chełmińską i Malborską, z warunkiem, aby je po zdobyciu kraju na Prusakach zwrócili Polsce. Tymczasem krzyżacy sfałszowali dokument z r. 1220, opierając na falsyfikatach prawo do posiadania ziem wyżej wzmiankowanych. Jarochowski na dwóch posiedzeniach czytał rozprawę: «o poselstwie Chomentowskiego do Piotra W.» Innym razem Jarochowski zdał referat o dziele Pawińskiego p. t. «Małopolska w XVI w.», tudzież o dziele Leona Chrzanowskiego: «bitwa i odsiecz wideńska 12 września r. 1683». Kanonik Korytkowski czytał pracę swoją p. t. «Floryan Kazimierz książe Czartoryski, arcybiskup gnieźnieński, przyczynek do dziejów kościoła i rzeczypospolitej za panowania Jana Kazimierza». Prałat Likowski czytał rzecz: «o rokowaniach poprzedzających unię brzeską». Władysław Bentkowski: «o archiwum księcia Woroncowa». Śmierć w początkach drugiego półrocza 1887 przerwała długoletnią czynność tego poważnego uczonego męża i prezesa wydziału historycznego. Zastępcą jego został znany historyk wielkopolski Kazimierz Jarochowski, który w jesieni r. 1887 miał odczyt na temat: «Leszczyński w Królewcu» (1734—1736), tudzież sprawozdania o dziełach: Waliszewskiego «Potoccy i Czartoryscy» i Korzona: «wewnętrzne dzieje Polski za Stanisława Augusta». Niedługo jednak los pozwolił wydziałowi cieszyć się przewodnictwem zdolnego i pracowitego prezesa. Przewodniczył on jeszcze na posiedzeniu 9 stycznia 1888. Niebawem potem odwołała go czynność poselska z Poznania do Berlina, a następnie, zapadłszy na zdrowiu, zmarł 24 Marca r. 1888 w Poznaniu.
W parę miesięcy później zmarł inny znakomity członek wydziału historycznego biskup sufragan Jan Korytkowski (14 maja 1888), autor słynnego dzieła: «Arcybiskupi gnieźnieńscy». Prezesem wydziału obrany L. Jakowicki miał odczyt: «o życiu i zasługach księcia A. K. Czartoryskiego na polu naukowem i wychowawczem». Wł. Łebiński czytał wstęp do swej obszernej pracy p. t. «Materyały do słownika historycznego języka i starożytności polskich». Dr. Erzepki dwukrotnie objaśniał wynaleziony przez siebie w archiwum Towarzystwa, ledwie w odłamkach znany dotąd, poemat Wacława Potockiego, w którym poeta sławi czyny Sobieskiego. Tenże prelegent objaśniał ogłoszone przez Lekszyckiego najstarsze akta grodzkie poznańskie («Die ältesten grospolnischen Grodbücher: 1386—1399»), pod względem lingwistycznym. Ks. Surzyński z Poznania miał ciekawy odczyt: «Rzut oka na historyę polskiej muzyki kościelnej w XVI i XVII w.», a hr. Engestrëm czytał rozprawę p.t: «Griszka Kotoszichin (Szeliski), historyk rosyjski, czyli dzieje emigranta rosyjskiego przed dwustu laty». Nakoniec hr. A. Cieszkowski mówił: «o centralnem archiwum krzyżackiem w Wiedniu».
Wydział archeologiczny zostawał pod przewodnictwem Jażdżewskiego i w szeregu posiedzeń rozstrząsał referaty Dr. Koehlera, dr. Erzepkiego, Kwileckiego, Kantaka, Łebińskiego i innych. Wieńcem poszukiwań i mozolnych dochodzeń archeologów stały się dawno pożądane «Zapiski archeologiczne poznańskie», pod redakcyą Wł. Jażdżewskiego i Bolesława Erzepkiego, w pięciu zeszytach wydane (1887—1890).
O czynności naukowej innych wydziałów Towarzystwa powiemy niżej razem za lat sześć (1886—1891), a tymczasem zwrócimy uwagę na sprawy administracyjne zarządu.
Termin trzyletniego zarządu pod przewodnictwem hr. A. Cieszkowskiego upływał w końcu r. 1888. Na walnem zebraniu 11 stycznia zarząd władzę złożył, i, rozumie się, nikomu do głowy nie przyszło, aby nowego prezesa wybierać. Ale hrabia wyboru przyjąć nie chciał, tłómacząc się podeszłym wiekiem i długą nieobecnością w Poznaniu (r. 1887—88). Uległ wreszcie usilnym prośbom zebranych, w których imieniu gorąco przemawiał znany ze swej wziętości i powagi główny redaktor «Dziennika Poznańskiego», Franciszek Dobrowolski. Przyczem hr. Benzelstjerna-Engestrëm oświadczył, że i on dopóty tylko będzie mógł funkcyę sekretarza sprawować, dopóki na stanowisku prezesa będzie hr. A. Cieszkowski. Przytomni, okrzyknąwszy jednomyślnie prezesem A. Cieszkowskiego, powołali na wice prezesa Wł. Jażdżewskiego, na sekretarza hr. Engestrëma, na redaktora Wł. Łebińskiego, a na skarbnika dra Milewskiego. Śmierć niespodziewana d-ra Milewskiego i wystąpienie z zarządu d-ra Łebińskiego wywołały nieprzewidziane w składzie zarządu zmiany. A chociaż na walnem zebraniu 18 grudnia r. 1889 pp. Dobrowolski i Chłapowski, wreszcie hr. A. Cieszkowski, wyrazili życzenie, aby dr. Łebiński cofnął swe wystąpienie z zarządu, lecz ten, dziękując za zaufanie, oświadczył, że urzędu redaktora nadal przyjąć nie może. Wskutek tego wybrano: na redaktora dr. Koehlera, a na skarbnika prof. T. Jakowickiego.
Do ważniejszych czynności zarządu w tym peryodzie należy odnieść wznowienie regularnego wydawania «Roczników», wstrzymanych i uszczuplonych znacznie za prezesostwa Koźmiana wskutek braku funduszów, pochłoniętych przez budowę gmachu. Za prezesostwa A. Cieszkowskiego «Roczniki» poczęły wychodzić porządnie, z dodatkiem litografowanych portretów znakomitszych członków Towarzystwa: Stanisława Koźmiana, Kazimierza Jarochowskiego, Teofila Mateckiego i Ludwika Gąsiorowskiego, szkoda tylko, że nie ukazały się wizerunki założycieli i filarów Towarzystwa: Tytusa Działyńskiego, Karola Libelta, Seweryna Mielżyńskiego i jego małżonki, oraz dzisiejszego prezesa hr. A. Cieszkowskiego. Drugiem ważnem wydaniem jest «Album najznakomitszych a typowych przedmiotów muzeum Towarzystwa», sposobem światłodrukowanym, w r. 1888 rozpoczęte, wreszcie nakładem Towarzystwa wydana została praca pośmiertna W. A. Maciejowskiego «Historya miast i mieszczan polskich w krajach dawnego państwa polskiego aż do połowy XIX w». Trzecią ważną czynnością zarządu było wznowienie konkursowych zadań, od lat kilku przerwanych. W r. 1889, zarząd ogłosił konkurs, z fundacyi Bretkrajcza, na temat: 1) «Polskie pieśni kościelne, używane w kościołach katolickich od najdawniejszych czasów aż do końca XVI» i 2) «Rozprawa o życiu i pracach Stanisława Grochowskiego». Na pierwszy temat za najlepszą uznana praca dr. Bobowskiego z Gołuchowa, ogłoszona w wydawnictwach Akademii krakowskiej; na drugi—praca prof. Bełcikowskiego z Krakowa (r. 1890).
Prace naukowe po wydziałach Towarzystwa szły dawnym trybem.
Wydział historyczno-literacki stracił jeszcze Ignacego Zakrzewskiego, zmarłego w Kissingen 5 sierpnia r. 1889. Prezesem był Ludwik Jakowicki, sekretarzem Ignacy Klatecki. Na posiedzeniach w r. 1889—1891 mieli ważniejsze odczyty: Hr. A. Cieszkowski: «o Władysławie Warneńczyku według dokumentów weneckich»; Klatecki: «Pogląd ogólny na dzisiejszy stan mitologii słowiańskiej»; ks. dr. Surzyński: «pogląd na rozwój polskiej pieśni kościelnej od czasów najdawniejszych aż do końca w. XV»; L. Jakowicki: «o polskiem tłómaczeniu komedyi Arystofanesa—«Rycerze», «Bitwa pod Grunwaldem według Zakrzewskiego»; hr. Benzelstjerna-Engestrëm—«Wyjątki z przekładu ulotnych poezyi Ezejasza Tegnera»; naśladowanie poematu szwedzkiego «Dödens Engel» Jana Oleta Wallina; B. Erzepki—«O niewydanych poematach Wacława Potockiego», «O głosach polskich z XV w. w rękopismach łacińskich, o zabytkach staropolskiego języka z XV w.», tudzież «O dwóch nieznanych kalendarzach z XVI w. Tomasza Rogalińskiego r. 1577 i Andrzeja Górkowskiego z r. 1595»; Koehler—»O słowniku kaszubskim porównawczym, opracowanym przez Biskupskiego z Chojnic; Z. Celichowski—«o dziele pośmiertnem Maciejowskiego: «Historya miast i mieszczan »i t. d.; Callier—«Dwie monografie o miastach Kruszwicy i Ostrorogu; Bobowski — «Historyczny pogląd na sztukę ceramiczną w starożytności»; Seweryn Chołkowski— «Ludność wieśniacza w Polsce pierwotnej». Oprócz tego czytano wiele referatów z dzieł naukowych i komunikatów.
Na wydziale archeologicznym' wygłosili odczyty: prezes Jażdżewski, Dr. Koehler, Dr. Chłapowski i Dr. Erzepki, który na każdem prawie posiedzeniu przekładał nowe nabytki muzeum Towarzystwa, tyczące się czasów przedhistorycznych. Dyskusye wywoływały nowe liczne referaty.
Wydział lekarski, pod przewodnictwem Kaczorowskiego, później Wicherkiewicza, cieszył się pomyślnością. Koledzy: Zielewicz, Jerzykowski, Święcicki, Świderski, Koehler, Osowski, Koszutski znani i zasłużeni prowadzili dalej, w myśl ś. p. prezesa Mateckiego, rozpoczęte przez niego dzieło szerzenia nauki lekarskiej w ojczystym języku z pomocą odczytów, sprawozdań z nowszych w medycynie odkryć, tudzież demonstrowania szczególnych wypadków chorób i sposobów ich leczenia. Do grona tych weteranów nauki przybywały nowe siły w osobach doktorów: Chłapowskiego, Prejbisza, Dębińskiego, Radojewskiego, Krysiewicza i innych. W d. 1 stycznia r. 1889 ukazały się «Nowiny lekarskie». Na wniosek dr. Koehlera, że około 60 lekarzy polaków w Poznańskiem nie należy do Towarzystwa, i ze względu na zbliżający się jubileusz 25-letniej egzystencyi Wydziału, wezwano na 18 grudnia r. 1890 lekarzy, którzy stawili się licznie, a uroczystość odbyła się w podniosłym nastroju. Przytem odkryto popiersie ś. p. Mateckiego w uczczenie zasług jego.
Wydział przyrodniczy, pod przewodnictwem d-ra Szafarkiewicza, pomimo szczupłego grona członków, pracował w nadziei na lepsze powodzenie w przyszłości. Oprócz tego hr. A. Cieszkowski niejednokrotnie podnosił kwestyę urządzenia stacyi meteorologicznej, mającej ważne dla nauki i kraju znaczenie. Po długich debatach uznano za najwłaściwsze podobną stacyę urządzić w Żabikowie. Nareszcie stacya ta poczęła w r. 1889 podawać, chociaż nieregularnie, stan atmosfery dziennikom. Prezesem wydziału przyrodniczego do r. 1888 został dr. Chłapowski, jeden z najenergiczniejszych i najzdolniejszych członków wydziału. Jemu zawdzięczamy pracę—«Pogląd na 30-letnią działalność wydziału przyrodniczego», którą ogłoszono w tomie XVI «Roczników».
Wydział techniczny. Istniało od lat kilku w Poznaniu osobne Towarzystwo techniczne, z uwagi jednak, że w obecnych stosunkach poznańskich należy skupiać się we wszelkich usiłowaniach. Towarzystwo postanowiło rozwiązać się, a członkowie jego uchwalili wstąpić, każdy z osobna do Towarzystwa Przyjaciół Nauk za pośrednictwem wydziału przyrodniczego. Tak się też stało w r. 1877. Następnie jednak, w interesie podziału pracy, nowo przybyli członkowie, w styczniu r. 1888, utworzyli wydział techniczny, którego prezesem wybrali Urbanowskiego, skarbnikiem Rakowicza, sekretarzem J. Piotrowskiego. Zarząd Towarzystwa, przychyliwszy się do utworzenia nowego wydziału, udzielił mu subwencyę roczną w ilości 20 marek. Członków wydziału technicznego w r. 1888 liczono 23. W r. 1889 prezesem wydziału został J. Grabski a sekretarzem S. Zejland. Posiedzenia wydziału, oprócz odczytów, wypełniają referaty i komunikaty z pism technicznych i pogadanki z dziedziny techniki.
Zbiory Towarzystwa w ostatniem sześcioleciu (1886—1891), z ofiarności publicznej ciągle pomnażane, stanowią obecnie działy następne.
Biblioteka główna liczyła już w r. 1886 dzieł 20680 i Koźmianowska 12000 tomów, a są jeszcze osobne wydziały: Krasińskiego 1000 tomów i Gąsiorowskiego także około 1000 dzieł lekarskich. Oba te wydziały mają swe specyalne fundusze na kompletowanie ich nowemi dziełami. Do biblioteki przybywa z darów prywatnych co rok w przecięciu przeszło tysiąc dzieł, pomiędzy któremi zdarzają się często bardzo cenne wydania.
Muzeum pamiątek historycznych po r. 1886 otrzymało wiele cennych darów, pomiędzy którymi spotykamy: list własnoręczny księdza Marka, karmelity z Berdyczowa z błogosławieństwem, oraz stulę po tym słynnym kapłanie XVIII w. Relikwie te historyczne, opatrzone dokumentem autentyczności, przechowywały się dotąd w rodzinie Brezów w Krakowie nietknięte. Pierścień żelazny po majorze Łukasińskim; kilkadziesiąt luźnych kart, obejmujących w druku jeden rozdział prelekcyi A. Mickiewicza w Collége de France z poprawkami własnoręcznemi autora; maskę pośmiertną Bohdana Zaleskiego; autograf Kościuszki; przywilej cechu rzeźnickiego w Piotrkowie, na pargaminie r. 1669. Nadesłane od hr. Józefa Tyszkiewicza: dar pamiątkowy po ś. p. Helenie z Łąckich Tyszkiewiczowej wspaniały gobelin fabryki brukselskiej z 16 w., z herbami rodziny Paców i niemniej cenny dokument koronacyjny Matki Boskiej Berdyczowskiej w oryginale. Od komitetu przeniesienia zwłok Mickiewicza do Krakowa dar niepospolitej wartości: malowany na drzewie wizerunek Matki Boskiej Ostrobramskiej, utworu artysty Alfreda Romera. Wizerunek ten umieszczony był w krypcie Mickiewiczowskiej na Wawelu nad sarkofagiem wieszcza. Uznano później, iż obraz w podziemiu mógłby z czasem uledz zniszczeniu i postanowiono zastąpić go wizerunkiem z mozaiki, a strzegącą kryptę Madonnę Romera złożyć w darze Towarzystwu P. N.
Galerya artystów i rzeczy polskich wzbogaciła się mnóstwem cennych darów, pomiędzy którymi znajdujemy: rzeźby Teodora Rygiera, Stattlera i Gadomskiego, obrazy Gersona, Szarnbacha, Lipińskiego, Fabiańskiego, Alchimowicza, Kochanowskiego, Styki i Anny Bilińskiej.
Galerya Miłosławska obrazów mistrzów obcokrajowych wzbogaconą została darem Karolowej Karsnickiej, która, stosując się do życzenia zgasłego męża, oddała Towarzystwu 17 pięknych obrazów.
Muzeum archeologiczne i numizmatyczne cieszy się napływem wielu cennych darów, najwięcej z wykopalisk na ziemiach wielkopolskich, o których już znakomity Virchow wyraził się, że są prawdziwą skarbnicą podziemną archeologiczną, nigdzie bowiem w takiej ilości ogromnej i takiego wielkiego interesu naukowego, jak na ziemiach wielkopolskich, podobnego skarbu dotąd nie odkryto. W zbiorze numizmatów znalazły się unikaty, nieznane wcale przedtem uczonemu światu. Dzięki wycieczkom naukowym konserwatora Bolesława Erzepkiego na prowincyę wpłynęły do zbiorów pierwszorzędnej wartości dla nauki przedmioty archeologiczne, ceramiczne, bronzowe, szklanne z epoki halsztadzkiej i jeszcze dawniejsze z czasów przed Chrystusowych. Oprócz tego, podczas wycieczek p. Erzepkiego, zebrane plony w inkunabulach, starych drukach polskich i rękopismach łacińskich z XV w., zawierających nader cenne zabytki języka staropolskiego, wzbogaciły zbiory. W ogóle dział archeologiczny celuje taką obfitością i bogactwem zbiorów, jakiemi nie może się poszczycić żadna inna instytucya naukowa polska, ani żadne w Europie muzeum prowincyonalne.
Gabinet Kraszewskiego jeszcze za życia sławnego pisarza otrzymał własnej roboty jego piękną akwarelę, później rodzina Kraszewskich złożyła pamiątki artystyczne po ś. p. J. I. Kraszewskim.
Muzeum przyrodnicze, od początku Towarzystwa gromadzone w kupy, doczekało się podniesienia pracą ś. p. doktora Maja i nakoniec przez dr. Fr. Chłapowskiego uporządkowane zostało. Ostatniemi czasy muzeum wzbogaciło się cennym zbiorem przyrodniczym po byłym członku Towarzystwa ś. p. Felicyanie Sypniewskim, tudzież przesyłką z Boliwii przez inżyniera-górnika J. Jackowskiego, zbiorów górniczych niepospolitej wartośći. W r. 1888 Filip Skórczewski, nadleśniczy dóbr Miłosławskich, wzbogacił muzeum przyrodnicze zbiorom stukilkudziesięciu ptaków krajowych, wzorowo wypchanych i w oddzielnie po temu przyrządzonych ramach oszklonych. Dla dalszego pomnażania muzeum brakuje już miejsca.
Zbiory Towarzystwa zaasekurowane od ognia zostały w r. 1886 w sumie 559000 marek, ale to nie ubezpiecza wcale ani Towarzystwa, ani kraju, bo w razie spłonienia tych nieoszacowanych zbiorów, już by ich za żadne pieniądze innymi egzemplarzami zastąpić niepodobna było. Wprawdzie wewnątrz gmachu, przy ulicy Młyńskiej № 35, niema co się obawiać pożaru, bo dozór jest pilny, ale podwórze małe i ciasne, niedostateczne dla ratunku w razie pożaru w sąsiednich domach. Jedyny ratunek zostaje: zbudowanie gmachu w odrębnem miejscu, opodal od innych domów, podobnie jak nowe muzeum Czeskie, zbudowane w Pradze, wśród placu. Sprawa bez wątpienia trudna, a jednak w niedalekiej przyszłości do załatwienia konieczna, bo sam zarząd niejednokrotnie mówił, że dla zbiorów brakuje już miejsca i na wypadek nieprzewidzianych budowli odłożył 5000 marek. Potrzeba jeszcze najmniej pół miliona.
Przegląd dziejów Towarzystwa Przyjaciół Nauk Poznańskiego nastręcza następne uwagi.
Ocena doniosłości idei założycieli Towarzystwa Przyjaciół Nauk wymaga najprzód uprzytomnienia stosunków miejscowych i poznania gruntu, na którym stanąć miał przybytek nauki i oświaty. Były to czasy różne całkiem od teraźniejszych.
Źle było w dzielnicy poznańskiej, ale ta ziemia klasyczna miała bogatą przeszłość i tradycye sławne, które nie łatwo z miejsca ustępują. Domowe penaty nie opuszczały jeszcze nadwarteńskiej równiny. Historyczne rody Działyńskich, Raczyńskich, Mielżyńskich, Cieszkowskich pamiętały, że dobra ziemskie nie z nieba im spadły, a dostały się od przodków, którzy zasoby, pracą i krwią zdobyte, zostawili potomkom nie na marnotrawstwo, lecz żeby używali ich na korzyść publiczną, idąc w ojców ślady. I gdy inni zapominali o tem, grono mężów wyższego uduchowienia, bolejąc nad tem, co się dokoła działo, zwracało myśl ku podźwignięcia oświaty, «przedstawiającej widok nader przykry i smutny». Pojedyńcze usiłowania nie rokowały pomyślnych wyników: zbiorowemi siłami pewniej było iść do celu. Ale oprócz garstki wybranych, dokoła bezwładność i zobojętnienie powszechne. Inicyatorowie zbiorowego działania, doskonale pojmując zadanie, zamierzali nie jakieś wygórowane, lecz bardzo skromne przedsięwzięcie «nieuchronnej potrzeby zachowania ostatniej przynajmniej spuścizny, świadczącej o istnieniu narodowem, potrzebę obronnej uprawy rodzimego języka i przekazania go przyszłym pokoleniom».
Rozważnie mierząc grunt i otoczenie, wśród którego stanąć miał przybytek nauki, założyciele odrazu spostrzegli, że grunt chwiejny, a otoczenie od powiewu okoliczności zależne. Obliczenie sił miejscowych pozwalało szerzyć naukę w dwóch kierunkach: historyczno-moralnym i przyrodniczym, środki zaś na opędzenie potrzeb nieodbitych spodziewano się znaleźć w ofiarności publicznej. Wogóle zakrój przedsiębranej pracy był skromnych rozmiarów, bez pretensyi, a zapewnie i bez nadziei zakładania kiedykolwiek galeryi obrazów, dzieł sztuki i wielkich zbiorów muzealnych.
Na apel do ofiarności, publiczność wielkopolska śpieszyła złożyć na ołtarz nauki wszystko, co miała mniej potrzebnego w domu, szczególnie książki i stare rękopisy. Słała więc Towarzystwu paki różnych papierów, dyplomy, sztychy, malowidła, stare monety, wykopaliska, zbiory przyrodnicze, różne dzieła, pomiędzy któremi znajdowały się niekiedy księgi cenne i rzadkie, ale z ofiarą pieniężną nie śpieszyła, bo, jak mówią, pieniądze zawsze najpotrzebniejsze w domu, a przytem społeczeństwo nasze nigdy nie słynęło z posiadania zapasów pieniężnych. Nadsyłane w wielkiej ilości dary zaimponowały przychodzącej na świat instytucyi naukowej i zniewoliły stosować czynność swą do rodzaju nadsyłanych przedmiotów. Towarzystwo zamierzało początkowo wlać swą czynność w prace historyczno-moralne i przyrodnicze, ale nadsyłane w znacznej ilości wykopaliska z ziem wielkopolskich zrodziły konieczną potrzebę utworzenia sekcyi archeologicznej, któraby się zaopiekowała wydobywanemi bez ładu z grobów pogańskich przedmiotami starożytnej kultury. Tym sposobem czynność naukowa Towarzystwa rozpadła się już na trzy gałęzie wiedzy, do których pielęgnowania znalazło się kilkudziesięciu członków, ale z nich mała tylko cząstka należała do wydziału przyrodniczego, albowiem, w skutek przeszkód ze strony władz miejscowych, nauczyciele, do tego wydziału należący, musieli wyrzec się udziału w sprawach Towarzystwa. W skutek tego w wydziale przyrodniczym zostali sami prawie lekarze. Kolegom duszno było w atmosferze nauk teoretycznych, życzyli naukę do praktyki zastosowywać i założyli wydział lekarski. Przypadkowo także zawiązał się był wydział ekonomiczno-statystyczny, lecz, nie znalazłszy gruntu przygotowanego, — znikł. Mniej jeszcze bezwątpienia spodziewali się założyciele ujrzeć w łonie Towarzystwa wydział techniczny, a jednak wydział ten ukonstytuował się i pracuje pożytecznie dla nauki i kraju. Inne zamiary szlachetne przewodników Towarzystwa, jak odczyty publiczne z nauk przyrodniczych, lub komisya do zbierania nazw miejscowych w Ks. Poznańskiem, jak meteor przeleciały i znikły. Inne znowu, jak wydawnictwo popularnych książeczek o wykopaliskach, dla obeznania ludu wiejskiego z przedmiotem tym, nie doszły do skutku. Natomiast rodziły się i urzeczywistniały się inne pomysły. Jasno więc, że rozwój Towarzystwa odbywał się nie według obmyślanego planu, a przypadkowo, niezależnie od woli i kierunku założycieli, pod naciskiem okoliczności miejscowych i sił, które gromadząc się same przez się, naporem swym torowały strugi, po których nie tylko rozwój, lecz i organizacya Towarzystwa płynąć musiały. Zarząd temu nie przeczył, pojmując, że przeciw wody płynąć trudno, szedł za popędem prądu, który życie naukowe wlał do pięciu wydziałów obecnie pracujących. W gruncie rzeczy nie przyniosło to szkody. Owszem, skierowanie działalności Towarzystwa stosownie do potrzeb i sił miejscowych, udowodniło zasób sił i zmysł członków Towarzystwa do radzenia samym sobie, nie oglądając się na pomoc postronną, ani na oziębłość publiczną. A to znowu przedstawia zjawisko nadzwyczaj pomyślne, albowiem udowadnia, że się znalazła na ziemiach wielkopolskich nareszcie zaradność, tak mało licująca niegdyś z charakterem słowiańskim.
Długą i mozolną była praca nowej instytucyi nim na drogę rozwoju wstąpiła. Kilkanaście lat wypadało kroczyć wśród cierni i głogów dla tego tylko, aby na rozdroże trafić: zawiesić na lat parę czynność i przytułek znaleść w Bazarze (1869). Okoliczności były bardzo ciężkie, a czyja ręka i głowa odparła groźne ciosy, o tem historya później dopiero opowie. Dziś tylko ogólnie powiedzieć możemy, że tylko niezłomny charakter przedstawicieli Towarzystwa i zdolność radzić samym sobie w najcięższych warunkach bytu, wyprowadziły je z bezdroża na pewny gościniec i dały możność obejrzenia się dokoła, ale do niwy kwiecistej było jeszcze daleko. Dziesięć lat wypadało krzepić się na duchu, wprowadzać oszczędność, budować, wewnątrz się urządzać, do ofiarności publicznej kołatać, obudzać siły drzemiące, aby módz powiedzieć: zbliżamy się powoli do celu. Tu zjawiła się jeszcze jedna, mało u nas znana, cnota: wytrwałość. Długa praca przekonała, że przewodnicy Towarzystwa zdolni byli nietylko wywoływać ulotne pomysły i w chwilach krytycznych znajdować środki zaradcze, lecz i wytrwale dążyć w obranym kierunku, niezrażając się żadnemi dolegliwościami i niepowodując się żadnymi interesami, prócz gorącej chęci służenia krajowi doprowadzeniem rozpoczętego dzieła do końca.
Nie posiadając w początkach istnienia swego żadnych zasobów materyalnych, Towarzystwo Przyjaciół Nauk mogło się co najwięcej spodziewać zebrania, drogą ofiarności publicznej, książek, przedmiotów pamiątkowych, trochę wykopalisk, słowem zgromadzić niewielkie prowincyonalne muzeum, jako pomoc dla prac historyczno-literackich, lecz, żeby urządzić galerye obrazów cennych i rzadkich, żeby zamiast jednej biblioteki formować kilka jej osobnych oddziałów, posiąść arcydzieła sztuki narodowej, bogate zbiory przyrodnicze, numizmatyczne, archeologiczne i ozdobić się jedynym w rodzaju swym gabinetem jubileuszowym J. I. Kraszewskiego, tego nie mogło przyjść do głowy najbardziej nawet optymistycznym inicyatorom Towarzystwa. A jednak rzeczywistość przewyższyła wszelkie najśmielsze oczekiwania. Trzypiętrowy gmach napełniony już tak zbiorami, iż wkrótce miejsca zabraknie. Milionowej wartości skarby w kilku wydziałach uporządkowane, zwane Muzeum, jakby z pod ziemi wyrosły na podziw cudzoziemców i sławę krajowców. Co więcej, muzeum nie jest tylko zwyczajną wystawą wystawą osobliwości, lecz zarazem przybytkiem nauki, oświetlającej zebrane przedmioty, podnoszącej wartość ich moralną, estetyczną, kształcącą umysł i serce. Słowem gmach Towarzystwa Przyjaciół Nauk stał się panteonem myśli, wiedzy i uczucia społecznego. Blask panteonu promieniami swemi sięga daleko, hen poza kordony, za siedziby kolonistów aż po brzegi morza i szczyty gór. W samym panteonie życie i gwar, a poza obrębem jego cisza. Stoi on jak zamek zaczarowany, w którym wesoło ucztują gospodarze, ale sąsiedzi nie śpieszą na ucztę, bo jedni nie pojmują jej, inni nie interesują się nią, a inni złorzeczą, że gwarność uczty zamkowej spać im przeszkadza. Ucztują więc sami gospodarze zamku, nie odmawiają gościom wstępu, pewni będąc, że wspaniałość uczty i czary zamku rozbudzą drzemiących, zainteresują i do wspólnej biesiady pociągną.
Nie jest to, co powiedzieliśmy, zmyśleniem, lecz szczerą prawdą. Towarzystwo, składające się początkowo z kilkudziesięciu członków, pomnożyło się w ciągu 36 lat do 300 członków. Z tego mógłby jaki cudzoziemiec zrobić wniosek, że w W. Ks. Poznańskiem zastęp inteligencyi musi być wcale nieliczny. Tymczasem rzecz się ma zupełnie na odwrót. Klasa inteligentna wynosi kilkadziesiąt tysięcy osób, z których znaczna część posiada wyższe wykształcenie i uzdolnienie do pracy umysłowej. Nie wszyscy mogą przyjmować udział czynny na posiedzeniach naukowych wydziałów Towarzystwa, lub pisać rozprawy,—tego nikt wymagać nie może, nie wszyscy nawet mogą zwiedzać panteon sztuki i umiejętności narodowej, ale ponieważ na walne zebrania przybywa około 50 osób, a w ciągu roku zwiedza muzeum około tysiąca osób różnych stanów, tedy jasno, że w W. Ks. Poznańskiem znajdzie się nie mało inteligentów, którzy nie widzieli i nie odwiedzą nigdy przybytku naukowego. Kwestya ta ciekawa pod względem psychologicznym, smutnym jest jednak objawem. Apatya społeczeństwa wielkopolskiego względem rozwoju jedynego w W. ks. Poznańskiem muzeum narodowego, nie da się zaprzeczyć. Zarząd Towarzystwa mówił już o tem niejednokrotnie. Nie brak poczucia piękna, poszanowania nauki, sztuki, pamiątek narodowych, lecz opieszałość, odkładanie do jutra zamiarów, wreszcie morbus dissociabilis, na którą oddawna cierpimy; choroba trudna do uleczenia, aż dopóki do zestarzałej krwi nie wpłyną soki niższych warstw społecznych. A że podobna transformacya społeczna odbywa się już, można to uważać z rozbudzenia się mieszczaństwa poczęści i wiejskiego ludu.
Czegóż można oczekiwać w przyszłości?
Jak kamień, leżący długo na miejscu obrasta mchem, tak każda instytucya publiczna gruntuje się tylko biegiem czasu, wytrwałością, doświadczeniem, wypróbowaniem sił swych i środków zaradczych. Długa lecz spokojna, wytrwała i bez zboczeń praca Towarzystwa Przyjaciół Nauk przekonała nietylko niedowiarków, lecz i szowinistów cudzoziemskich o swym pożytecznym kierunku. Instytucye naukowe niemieckie uznały wysoką wartość usiłowań Towarzystwa i chętnie dzielą się z niem zdobyczami swemi na polu nauki. Nawet wielcy dygnitarze gabinetu berlińskiego nie odmawiają względów swych instytucyi poznańskiej. Trzydzieści sześć lat egzystencyi Towarzystwa Przyjaciół Nauk w Poznaniu i ciągle szerząca się wieść o bogatych zbiorach jego muzealnych zaciekawia umysły do najniższej warstwy społecznej. Oprócz inteligencyi, śpieszą w dni świąteczne dla zwiedzenia muzeum kapoty miejskie i siermięgi chłopskie. Masa widzów patrzy na zbiory, nie zawsze pojmując wartość ich naukową, lecz zawsze dowie się czegoś i innym opowie. Zaciekawienie rośnie, a że rośnie, dowodem tego są wycieczki archeologiczne konserwatora muzeum Bolesława Erzepkiego na prowincyę, dla zbierania wykopalisk. Skoro bowiem chłop wielkopolski natrafi przypadkiem na polu lub w lesie na naczynia grobów pogańskich, nie tłucze je, jak było przed niewielu laty, lecz daje znać wnet do Poznania, aby konserwator przybył i sam grób rozebrał. Uświadomienie ludu polskiego w tym względzie zasługuje na nadzwyczajną uwagę, albowiem oprócz rozszerzenia wiedzy jego i szacunku dla pozostałości po przodkach, szacowne te pozostałości nie giną marnie, a skrzętnie zbierane są do muzeum poznańskiego, gdzie je zachowują dla nauki. Z tych garnków i złożonych w nich niedopalonych kości z innymi przedmiotami, nauka wyciągnie korzyść, a dla narodu sławę. Dawniej wykopaliska ziem wielkopolskich, zbierane przez niemieckich faktorów, wzbogacały muzeum berlińskie, a Niemcy szydzili z naiwności ludu polskiego, nieznającego się na wartości wykopalisk. Teraz już temu koniec. Chłop miejscowy nie do Berlina, lecz do Poznania oddaje wykopalisko. Jest to więc jeszcze jedna dotykalna a głęboko sięgająca zasługa Towarzystwa. Niech tylko zarząd da konserwatorowi środki do częstszych wycieczek, a możemy być pewni osiągnienia dwojakiego rodzaju korzyści: pomnożenia zbiorów muzealnych i głębszego uświadomienia ludu o celach i pracach Towarzystwa. Pożytecznie byłoby przy tem doprowadzić do skutku dawniej zamierzone wydanie książeczek popularnych, traktujących o znaczeniu wykopalisk, z wizerunkami naczyń grobowych. Takie książeczki, pomiędzy lud rozrzucone, łatwo znalazłyby posłuch, bo traktując o rzeczach dostępnych dla prostaków, zaciekawiły by ich i do myślenia przyzwyczajały, a przytem uświadomiłyby o starożytnym bycie przodków na tej samej ziemi, z której dziś koście ich wykopują. Wreszcie zdobycie wiedzy na jakiem bądź polu zawsze jest przyczynkiem do ogólnej oświaty i rozszerzenia horyzontu myśli. Już to dla tego jednego wartoby popierać wydawnictwo podobnych książeczek i tym sposobem od gabinetowego traktowania nauki przejść do praktycznego zaszczepienia jej w masach ludu. Podobnie należałoby szerzyć dalej odczyty popularne z dziedziny nauk przyrodniczych, bo te są najpewniejszym środkiem do zniszczenia przesądów i podniesienia oświaty.
Zastanawiając się nad czynnością pięciu wydziałów Towarzystwa, podziwiamy różnorodność podejmowanych kwestyi, częstokroć bardzo doniosłego znaczenia. Niektóre opracowania poznajemy z Roczników Towarzystwa i uderzamy czołem przed ściśle naukowem i sumiennem wyłożeniem przedmiotu. Ale niestety, większa część opracowań została w tekach autorów, i być może nigdy świat ich nie ujrzy. Olbrzymi materyał umysłowy, złożony na posiedzeniach wydziałów w ciągu lat 36-ciu, ma-ż zginąć bez śladu? Wierzyć się temu nie chce, a myśl obiegając dzieje Towarzystwa budzi przekonanie, że siły młodzieńcze instytucyi ledwo dojrzewającej, wzmogą się z czasem i poznajomią społeczeństwo nasze z pracami, na posiedzeniach wydziałów czytanemi.
Zwracając do oceny wogóle prac i usiłowań naukowych Towarzystwa Przyjaciół Nauk, najsurowsza krytyka nie odmówi wysokiego uznania działalności jego, bacząc, że jeśli w pewnych epokach prace członków nie wyrównywały być może zadaniom wydziałów, to przecież członkowie ci nieliczni, obarczeni innemi obowiązkami i troską o chleb powszedni, nie zawsze mogli czas poświęcać sprawom Towarzystwa. Głównem ich zadaniem i hasłem jest «życie budzić», — i życie się budzi, prace naukowe Towarzystwa czynność swą wywierają na zewnątrz, porządkują to, co inne czynniki rozwoju oświaty przynoszą. Sam fakt istnienia Towarzystwa i nieprzerwanej pracy jego już jest gwiazdą promienną na szerokiej równinie wielkopolskiej, nieposiadającej innej, podobnej miary, instytucyi naukowej. Za przykładem Towarzystwa Poznańskiego, i na wzór jego założone zostało w r. 1875 Towarzystwo Naukowe w Toruniu. Inne towarzystwa, w różnych celach po miastach wielkopolskich założone, nie pochodzą wprawdzie z krwi Towarzystwa Przyjaciół Nauk, ale że zapatrując się nań utworzyły się i życie budzą, i duchem wspólnym z niem oddychają,—o tem wiedzą ludzie dokładnie. Dobry przykład, jak powiedzieliśmy, nie ginie.
Bezinteresowność idealna, połączona z gorliwością pracy na niwie ojczystej nauki i oświaty, stawi członków czynnych Towarzystwa na najwyższym szczeblu zasługi. Imiona ich mocno w dziejach Towarzystwa zapisane, nigdy zapomnianemi nie będą. Jedni z nich już zgaśli, inni w zwartym szeregu pracują, czas płynie, ludzkość nie obejrzała się jeszcze, nie oceniła wartości tego, co dokoła niej krąży, dobra refleksyi nie nastąpiła jeszcze. Z czasem dopiero, może po upływie wieku, posągowe postacie wodzów nauki i oświaty z drugiej połowy XIX wieku zajaśnieją blaskiem pracy sumiennej, spokojnej, pożytecznej. Wtedy dopiero świat przypomni, że wśród powszechnej niedoli, złorzeczeń, nikczemnych zapędów do niwelowania wszystkiego, co Opatrzność boska stworzyła, zastęp mężów światłych wytrwałą a bezinteresowną pracą szedł w obranym kierunku, nie zrażając się niczem, łamał lody, roztrącał zastępy ciemnoty, wywracał bałwochwalcze poglądy, niecił iskrę bożą w sercu rodzimej społeczności, aby ją umoralnić, oświecić, ukształcić, wznieść duchowo nad przesądy, które wiek nasz trawiły i trawią. A nad tym niezwykłym zastępem góruje od lat 36-ciu, wspaniała postać prezesa, jakby umyślnie przez Opatrzność zesłanego, aby młodą instytucyę pielęgnować od zboczeń, i zarozumiałości chronić, po drodze prawdy i czci narodowej prowadzić aż do dojrzałości, do wydania na świat nowego zastępu, wyćwiczonego na usługi kraju pod takim mistrzem, jakim jest od lat wielu wiekopomny prezes August Cieszkowski.
Pięćdziesięcioletnia z górą praca jego naukowa i obywatelska będzie jedną z najpiękniejszych stronic w historyi rozwoju cywilizacyi naszej.[1]
W chwili ukończenia druku artykułu niniejszego doszła nas bolesna wiadomość o zgonie śp. hr. Augusta Cieszkowskiego zgasłego, w Poznaniu w wieku lat 80 w dniu 1 (13) Marca 1894 r. (przyp. Red.).
- ↑ Wizerunek czynności i zasług Towarzystwa Prz. Nauk. Pozn. napisany był obszerniej, ale dla braku miejsca w zamierzonym obrębie «Pisma Zbiorowego», autor zmuszony był skrócić pracę swą więcej niż na połowę, żywiąc nadzieję głębszego i szerszego opracowania z czasem dziejów T. P. N. P., tudzież zasług świeżo zgasłego a nieodżałowanego prezesa Augusta Cieszkowskiego.