Lord Byron
Dane tekstu | ||
Autor | ||
Tytuł | Lord Byron | |
Podtytuł | Jego żywot i dzieła | |
Wydawca | Wydawnictwo M. Arcta | |
Data wyd. | 1905 | |
Druk | M. Arct | |
Miejsce wyd. | Warszawa | |
Źródło | Skany na Commons | |
Inne | Pobierz jako: EPUB • PDF • MOBI | |
| ||
Indeks stron | ||
Artykuł w Wikipedii |
KSIĄŻKI DLA WSZYSTKICH
Lord Byron
JEGO ŻYWOT i DZIEŁA
NAPISAŁ
A. Wrzesień
WARSZAWA
NAKŁADEM I DRUKIEM M. ARCTA
—
1905 Дозволено Цензурою.
Варшава, 8 Марта 1904 года.
|
Jerzy Noel Gordon lord Byron (Bajron) — nie bez słuszności nazwany został Napoleonem poezyi XIX w. Obaj ci wielcy ludzie, każdy w innej dziedzinie, zaciężyli nad swojem stuleciem, a wpływy ich aż do dnia dzisiejszego nie przestają oddziaływać. Zarówno Byron jak i Napoleon są dziećmi wielkiej rewolucyi francuzkiej: z niej wychodzą i wcielają pewne jej ideały.
Jednak stanowisko ich względem niej jest różne, choć nie pozbawione stycznych. Napoleon był pierwiastkowo wcieleniem samej rewolucyi, ale później ją opanował i na swoją korzyść wyzyskał. Byron kochał jej zasady — streszczone w wyrazie: wolność, ale nienawidził jej wyniku — mieszczańskiego ustroju nowych społeczeństw, opanowania świata przez elementy niższe, ograniczone, obłudne.
Należy zapamiętać to stanowisko bajronowskie w stosunku do kultury, gdyż ono nam wyjaśni wiele rzeczy w dziełach i czynach Byrona; wolność rozumiał Byron nie jako pierwiastek polityczny, ale jako żywioł przyrodzony ducha ludzkiego, jako twórczą siłę natury. Dlatego kochał on ludy półcywilizowane, gdzie ideja wolności nie stała się paragrafem prawnym. Jest w tem pokrewieństwo z pomysłami Jana Jakóba Rousseau, z jego ideją powrotu do natury.
Ponieważ we wszystkich zjawiskach świata kryje się utajona sprzeczność, więc też idealne, żywiołowe pomysły filozofa genewskiego przetworzyły się w pisaną konstytucyę francuzką; tę to sprzeczność czuł Byron — i ona była częściowo źródłem jego wewnętrznych sprzeczności. Okazało się bowiem, że indywiduum, jednostka ludzka — w imieniu której toczyła się cala ta walka, znalazła się nagle na nowo spętana tysiącem warunków nowego społeczeństwa.
W imieniu jednostki Byron wystąpił do walki z całym światem — i była w tej walce wielka analogia z walką toczoną przez Napoleona. Napoleon walczył w świecie fizycznym; Byron w krainie ducha. Byli to bojownicy zdobywcy, w których jakimś cudem przechował się geniusz pierwotnego człowieka, nie nadwerężony przez kulturę, pełny odwagi i stanowczości, bezwzględny i samolubny, zamknięty w granicach swojej własnej osoby — i, jako taki, rozwinięty w sobie do najwyższej doskonałości i potęgi. — Obaj wykazali, co osiągnąć może jednostka, o ile rozwinie siebie samą bezwzględnie, o ile wyzwoli się z więzów życia codziennego.
I Napoleon i Byron jako jednostki wyzwolone — zdobyli sobie korony monarsze — jeden na tronie Francyi, drugi na tronie poezyi.
Byron — jako władca dusz człowieczych, na długie lata narzucił ludzkości pewien typ bohaterski, którym jest on sam — pod postacią swoich figur poetyckich — Czajld-Harolda, Giaura, Korsarza, Lary, Kaina, Manfreda, Don Juana.
Zamknięty w sobie Byron znał właściwie tylko siebie — i siebie tylko malował. Ale w taki sposób postawiwszy zadanie poezyi (więc życia) — wskazał każdemu człowiekowi jako zadanie życia — rozwijanie samego siebie: zda się, jakoby mówił do wszystkich ludzi, aby dążyli do wyzwolenia swego ducha z więzów czasu, otoczenia, społeczności.
Jest to zasada indywidualizmu (osobnikowości), która w piśmiennictwie przezwaną została romantyzmem.
Byron zatem zapoczątkował jednocześnie trzy rzeczy: 1) poezyę romantyczną; 2) indywidualizm w sztuce i w życiu; 3) pewien typ ludzki, który nazwiemy Czajld-Haroldem, od imienia pierwszego bohatera jego poezyi.
Wszystkie te zjawiska trwają do naszych czasów. Pomimo różnych wahań (realizm, naturalizm, parnas, symbolizm) — poezya aż do naszych czasów jest romantyczną. Zasada indywidualizmu — pomimo licznych zaprzeczeń ze strony tych, którzy na pierwszem miejscu stawiają interesa gromady t. j. społeczności, rozwija się nieustannie i kończy (a właściwie nie kończy) na anarchizmie Fryderyka Nietzschego. Typ Czajld-Harolda odnajdziemy w tysiącznych bohaterach powieści i dramatów nowożytnych aż do Płoszowskiego w „Bez dogmatu”.
Jeżeli więc Macaulay powiada, że Byron jest początkiem, środkiem i końcem poezyi bajronicznej, to ma słuszność tylko względną. O ile bajronizm jest naśladowaniem Byrona, o tyle jest martwo urodzony i niema go poza samym twórcą tej formy. O ile jednak bajronizm nazwiemy poezyę taką, której podstawę stanowi zamknięta i samej sobie oddana wyzwolona jaźń ludzka — o tyle cała niemal poezya XIX w. jest poezyą bajroniczną. Jeżeli więc historyę minionego stulecia aż do naszych czasów zasłania olbrzymia postać Napoleona, to poezya tego wieku stoi aż dotąd w znacznej mierze w znaku Byrona.
Byron urodził się d. 22 stycznia 1788 r. w Londynie. W życiorysach Byrona zazwyczaj podaje się niektóre szczegóły o jego przodkach, gdyż była to rodzina starożytna i od kilku pokoleń znana. w dziejach Anglii. Gwałtowne, dzikie i awanturnicze charaktery Byronów istotnie mogą w pewnym stopniu wyjaśniać naturę genialnego poety: czy jednak rozwiązuje to zagadkę jego geniuszu, zdaje mi się rzeczą wątpliwą.
Protoplasta rodu, Randolf de Burun, przybył do Anglii razem z Wilhelmem Zdobywcą — w gromadzie normandzkich i rozbójników morskich.
W r. 1643 John Byron otrzymał od Karola I tytuł barona i para Anglii.
Wuj cioteczny poety William Byron słynął jako awanturnik, znany z okrucieństwa i nieokiełzany w charakterze. Zabił on w pojedynku bez świadków krewniaka swego Chawortha; zwano go powszechnie „waryatem”. Brat Williama Jack, zwany Foul-weather (t. j. niepogoda, zawierucha), był to odważny i nieszczęśliwy marynarz. Ani jednej wyprawy nie odbył bez burzy, rozbicia okrętu i t. d.: stąd jego przezwisko. W jednej z takich wypraw wzięty został do niewoli przez Portugalczyków w Brazylii; po kilku latach powrócił do Anglii, gdzie wydał opis swoich przygód, budząc niemałe wrażenie.
Nasz wielki poeta lubił się porównywać do swego wuja ciotecznego Jacka, którego dzieje nieszczęśliwe czytał ze łzami w oczach.
Ojciec poety, Jack, był to człowiek bez charakteru, niemoralny i próżny; marnotrawny i wiecznie obciążony długami, żył szeroko i dwukrotnem małżeństwem uratował się od bankructwa. Porwawszy żonę lorda Carmatain, ożenił się z nią i wkrótce majątek jej stracił; żył z nią źle i doprowadził ją do śmierci. Owocem tego małżeństwa była Augusta, znana później jako miłująca siostra poety.
W r. 1795 Jack powtórnie się ożenił z Katarzyną Gordon, która po kądzieli pochodziła od Jakóba I szkockiego. Majątek Gordonówny był jednak niewielki i Jack w niedługim czasie zmarnował go prawie całkowicie. Rozeszli się też wkrótce, i ojciec Byrona umarł w roku 1791.
Dwuletni Jerzy Noel pozostał sam z matką na świecie. Matka jego była to kobieta w gruncie rzeczy dobra, ale niemniej gwałtowna i nieopętana w charakterze, jak ojciec. Była to — jakbyśmy dziś nazwali — histeryczka; miewała napady gniewu tak wściekłego, że tłukła i rozbijała wszystko, co miała pod ręką. Pomiędzy matką a synem bywały sceny okropne: raz rzuciła w niego krzesłem tak, że nogę mu skaleczyła, i odtąd Byron na całe życie pozostał chromy. Zresztą inni mówią, że wywichnięcie nogi nastąpiło po urodzeniu. Jerzy był równie uparty i gwałtowny jak ona, a spory między niemi były takie, że raz każde zosobna poszło do apteki, zapowiadając prowizorowi, aby drugiemu nie sprzedawał trucizny: zdaje się, że grozili sobie samobójstwem.
Lord Beaconsfield w romansie Venetia pod zmienionemi nazwiskami doskonale odmalował stosunek pani Byron do syna. — Oto scena z tego romansu, podana w skróceniu.
Rzecz się odbywa na wsi, w Annesley; pani Katarzyna z chłopcem (lat 11) przybyła w odwiedziny do Mrs. Chaworth.
— Okropna podróż, rzekła Mrs. Byron. Ach — i jak gorąco! Jerzy, mój skarbie, ukłoń się tej pani. Czy ci nie mówiłam zawsze, że się powinieneś ukłonić, wchodząc do pokoju. Ukłońże się pani Chaworth.
Chłopiec kiwnął głową z niechęcią, ale Mrs. Ch. powitała go serdecznie; uspokoił się, lecz siedział obojętnie na brzeżku krzesła.
— Piękna okolica tu w Annesley. Nie tak jak u nas w Dulwich. Nieprawda, Jerzy?
— Nienawidzę Dulwich, — odrzekł chłopiec.
— Nienawidzisz? A to już nazwę cię niewdzięcznym względem przyjaciół. A oprócz tego, czyż ci nie mówiłam zawsze, że nie niepowinieneś nienawidzieć nikogo? Trudno wychowywać to dziecko, Mrs. Chaworth. Wprawdzie, jeżeli chce, bywa bardzo grzeczny. Nieprawda, Jerzy?
Jerzy uśmiechał się szyderczo.
— Jestem przekonana, że lord Byron, zawsze bywa grzeczny, rzekła pani Ch.
— Słyszysz, co mówi Mrs. Chaworth. Staraj się nie dać tej damie powodu do zmiany opinii o tobie.
Jerzy przygryzł wargi.
— Jerzy, skarbie mój, powiedz przecie cokolwiek. Czyż nie mówiłam ci zawsze, że będąc w odwiedzinach, powinieneś od czasu do czasu coś powiedzieć? Mów, gdy się z tobą rozmawia.
— Nikt zemną nie rozmawiał.
— Jerzy, wszak mi przyrzekłeś być i grzecznym?
— A cóż ja zrobiłem?
Mrs. Chaworth przerwała:
— Czy nie chciałbyś obejrzeć obrazów?
— Nie, dziękuję. Najprzyjemniej mi, gdy mię zostawiają w spokoju.
— Nie sądź go, pani — rzekła na to Mrs. Byron — z tego co tu widzisz. Potrafi on być wybornym, jeżeli zechce.
— Wybornym! — mruknął Byron pod nosem.
— Jerzy, czemu mruczysz? Jerzy, czemu mi zaprzeczasz? Czyż nie mówiłam ci zawsze... Czy nie słyszysz, co ja mówię!
— Niech sobie wszyscy słuchają, co mówi Mrs. Byron!
— Nie nazywaj mię Mrs. Byron, tak się nie mówi do matki! Nie chcę, żebyś mię nazywał Mrs. Byron...
I znów pani Chaworth błaga panią Byron, aby ta się uspokoiła.
— Pani go źle zrozumiała.
— Tak, ona zawsze mnie źle rozumie — odparł Byron.
— Masz tobie, zaczyna — rzekła matka i okropnie się rozpłakała. I nagle przypominając sobie wszystkie jego niegrzeczności, zerwała się, aby rato wymierzyć plagi.
Chłopiec przyzwyczajony do takich burz, zasłonił się krzesłem, o które matka mało się nie potknęła, odbiegł — i oto zaczęli się gonić po pokoju. W rozpaczy pani Byron porwała książkę i chciała mu nią rzucić w głowę; lecz syn się nachylił i książka przez szybę wyleciała za okno. Matka wykonała jeszcze jeden atak, a mały lord uratował się tem, że przewrócił jej pod nogi stolik do szycia Mrs. Chaworth. Pani Byron upadła i dostała kurczu i płaczu spazmatycznego, podczas gdy syn jej blady i uparty stał w kącie.
Scena ta doskonale obrazuje nam stosunki domowe Byrona. — Życie tego rodzaju może nam wyjaśnić wiekuistą gorycz w duszy człowieka, którego lata dziecinne były pozbawione serdeczności i ciepła życia rodzinnego.
Tylko stara niańka, Mrs. Grey, miała dla niego tę tkliwość, której dziecko bardzo potrzebowało; ona go również zapoznała z romantyczną poezyą ludową, co stanowiło pewien podkład jego późniejszej twórczości.
Z natury był on dumny i szlachetny, ale pełny sprzeczności i niekonsekwencyi; dewiza rodowa: crede Byron (wierz Byronowi) — stała się jego przewodnią zasadą życia. W dewizie tej była zapowiedź tej wiary w siebie, która go całe życie cechowała. Miłość prawdy, umiejętność widzenia fałszu, nienawiść obłudy i pospolitości, stanowiły główną treść jego duszy.
Baz w teatrze, mając lat 8, był na Poskromieniu złośnicy Szekspira. Podczas tej sceny, gdzie Katarzyna mówi: — To księżyc, a Petrucchio odpowiada: — Nieprawda, bo to słońce — nagle zawołał Byron: A ja ci mówię panie, że to księżyc!
Ten wyskok dziecinny można uważać ze strony Byrona za pierwszy wyraz ducha opozycyi wobec społeczności.
Wyraz jego dumy widać też i wtem, że kiedy go pierwszy raz w szkole nazwano lordem (dominus), oniemiał i rozpłakał się z rozkoszy, a po powrocie do domu pytał się matki, czy w jego twarzy nie widać zmiany. Choć z przekonań demokrata, kochał on swój tytuł lorda i para Anglii, jak nie mniej pamięć o swoich awanturniczych dziadach po mieczu i macierzystych królach szkockich.
Wraz z matką, mieszkał kolejno w Aberdeem i w Nottingham, koło opactwa Newstead, którego spadkobiercą został w r. 1798 (po śmierci Williama Byrona) i z którego posiadaniem związany był tytuł lordowski. Jednakże środki materyalne rodziny były zbyt szczupłe, aby utrzymać zamek Newsteadzki i w nim zamieszkiwać. Dla tego przenieśli się do Nottingham.
Ośm lat miał Byron, gdy zachorował na szkarlatynę — i matka zawiozła go w góry szkockie: potężne wrażenie tych gór na zawsze wyryło się w jego duszy — i przypominał je sobie, wędrując po Albanii i Apeninach. W tym też czasie, młody Jerzy po raz pierwszy zakochał się w młodej dziewczynie Maryi Duff; dziecinny ten romans, nie mniej silnie wyrył się w jego sercu, i w 15 lat później, gdy matka szyderczo go zawiadomiła o ślubie panienki, Byron uczuł — jak sam to powiada — niepojętą boleść i niemal rozpacz.
W ogolę pod względem uczuciowym Byron był niesłychanie gorący i namiętny: „moje szkolne przyjaźni, pisze, były to formalne namiętności”. Niemniej i wzruszały go kobiety: zmienny był w miłości, coraz inny miał przedmiot uwielbienia, ale za każdym razem kochał silnie, a niektóre miłości stanowią punkty zwrotne jego życia. Do 15 — 16 roku życia był on mały, tłusty i brzydki, i jak mówiliśmy, kulał nieco, skutkiem tego sukcesu u kobiet nie miał, co stanowiło dlań źródło nie małych cierpień; za to później aż zanadto go wynagrodziły kobiety za lekceważenie w młodości.
Druga jego miłość — Małgorzata Parker i trzecia, Marya Chaworth — również go rozgoryczyły.
Uczył się niezbyt chętnie a przytem niesystematycznie i długi czas nie mógł trafić do dobrej szkoły. Natomiast czytał ogromnie dużo, już to skutkiem wrodzonej ciekawości, już skutkiem tego, że jako kulawy, nie mógł przyjmować udziału we wszystkich zabawach szkolnych. A choć temperament nieraz go unosił, choć do bójek i uczniowskich awantur był skory, to jednak kalectwo mu przeszkadzało do zbyt żywego udziału w igrzyskach. Natomiast wszelki sport — jazdę konną, pływanie, fechtunek — uprawiał namiętnie.
Początkowo uczył się w Aberdeen, następnie pod Londynem w średniej szkole d-ra Gleckee; wreszcie w szkole d-ra Drury w Harrow. Była to szkoła dla młodzieńców szlacheckich, do której wchodząc, Byron miał lat 13. Wstydził się bardzo, że umiał znacznie mniej od swych rówieśników, to też starał się szybko ich dopędzać: ale w jego pilności nie było żadnej równowagi; przeskakiwał ciągle od wielkich postępów do zupełnego lenistwa; namiętnie bowiem oddawał się czytaniu książek, jak niemniej sportowi; wreszcie mając lat 14, zaczął pisać wiersze.
Przekład swój Prometeusza (Eschylosa) przedstawił d-rowi Drury, który go jednak przyjął dość zimno i nie wróżył mu sławy literackiej. Raczej zapowiadał w nim znakomitego mówcę. Młody poeta tedy, pozostawiony sam sobie, oddawał się marzeniom na tak zwanej „mogile Byrona”, na cmentarzu Harrowskim. Tu, mając lat 15, napisał jeden ze swoich pierwszych utworów: „Niech imię moje tylko wypiszą na grobie”...!
W r. 1802 poraz pierwszy zobaczył Byron swą siostrę Augustę, która miała wówczas lat 18. Była to osoba anielskiego charakteru i jedyna praw dziwa przyjaciółka poety. W rok później zapanowała w sercu Jerzego miłość do Maryi Chaworth.
W roku 1805 opuścił Harrow i udał się na uniwersytet w Cambridge. Tu był jednym z najgorszych uczniów, i tak się zachowywał, że zarząd szkoły chciał go wydalić. Byron bowiem zgrupował koło siebie dużo młodzieży, która z nim razem przepędzała czas na czytaniu, gawędzie, śpiewie, muzyce, pijatyce, kartach i hulance.
Cambridge w gruncie niczem się nie różniło od Harrow; była to wówczas nędzna szkoła, mało co wyższa od średniej. Byronowi szkoła ta nie tylko nie wystarczała, ale wprost śmieszną się wydawała. W poczuciu swej wewnętrznej potęgi lekceważył on profesorów, szerząc ducha szyderstwa między młodzieżą. W Cambridge jednak oddał się głównie poezyi — i powoli przygotowywał zbiór, który wydał w r. 1806 p. t. Hours of Idleness (Godziny bezczynności). Zbiór ten wyszedł w bardzo małej liczbie egzemplarzy i Byron pod wpływem pastora Beetchera spalił go.
Poprawiwszy swe dzieło, drugi raz wydał je w 100 egz. p. t. Juvenilia, a gdy wydanie się rozeszło, rzucił w świat edycyę trzecią, przeznaczoną już dla ogółu czytelników (1807).
Godziny bezczynności jest to pstra mięszanina tłumaczeń, naśladowań i wierszy okolicznościowych. Nawet najlepsze urywki nie zdradzają tu przyszłego wielkiego poety.
Pierwsze utwory datują się z r. 1802, kiedy autor miał lat 14 (Na śmierć młodej damy, do E.); z r. 1803 Elegia na zamek w Newstead. Niektóre liryki dotyczące Maryi Chaworth. Tłumaczenia z Katullusa i Horacego, naśladowania Ossyana, pieśni studenckie o przyjaźni, godna uwagi Modlitwa natury, wreszcie Childs Recollections (wspomnienia dziecinne) — tworzą ten zbiór młodzieńczych utworów Byrona, pisanych między 14 a 19 rokiem życia.
Książka ta przeszłaby bez uwagi publicznej, gdyby nie to, że ówczesne najpoważniejsze pismo literackie Przegląd Edymburski w niesłychanie surowy sposób rzuciło się na Byrona, drwiąc z jego prac dziecinnych; a trzeba dodać, iż autor w swojej wielkiej naiwności, zaznaczył na karcie tytułowej, że jest małoletni.
Krytyka ta była szczęśliwym faktem w życiu Byrona i obudziła w nim drzemiącego lwa. Zapragnął zemsty i zaczął pisać protest, który długo poprawiał i zmieniał, aż go wreszcie w roku 1809 puścił w świat p. t. Poeci angielscy i krytycy szkoccy.
Był to piorun, który wstrząsnął światem literackim; autor w gniewie swoim uderzał biczem satyry na prawo i na lewo; z niezwykłą siłą i dowcipem, choć często niesprawiedliwie, szydził z najbardziej uznanych powag krytycznych i literackich.
Pismo było bezimienne i wywołało furorę, ciekawość, oburzenie i zachwyt. W prędkim czasie rozeszło się w kilku wydaniach.
W tymże roku Byron powrócił do Cambridge, skąd wyszedł ze stopniem magistra.
W tym samym czasie wypadła jego pełnoletność — i wkrótce potem ukazał się w Izbie lordów: siadł na ławach opozycyi, aby zaznaczyć swoje stanowisko — i zaczął się przygotowywać do wielkiej podróży na wschód. Jednocześnie robił nowe wydanie swej Satyry, znacznie zmienione i imieniem własnem opatrzone. W Londynie prowadził życie szalone, błąkając się po mieście z dziewczyną, przebraną za pazia.
Taki sposób życia, oraz bogata garderoba, której miał cały skład, i w ogóle cała wyprawa była bardzo kosztowna, a że wziął z sobą do Londynu trzech służących, miał więc ogromne wydatki. Posiadając mało środków, pożyczył znaczną sumę na zastaw opactwa.
Ale jak jego Czajld-Harold, przesycony „kobietami, winem i sławą”, widział on dokoła siebie tylko „mrok chmury”.
Do jednego z przyjaciół pisał w owym czasie: Opuszczam Anglię bez żalu i wrócę do niej bez zadowolenia. Jestem podobny do Adama, pierwszego przestępcy, skazanego na wygnanie, ale nie mam żadnej Ewy i nie nadgryzłem żadnego jabłka, chyba już bardzo kwaśne...
W początkach czerwca 1809 r. wyruszył w drogę z przyjacielem swym Hobhonsem. Znane jest z przekładu Mickiewicza jego Pożegnanie ojczyzny:
Bywaj mi zdrowy, kraju kochany!
Już nikniesz w mglistej pomroce:
Świsnęły wiatry, huczą bałwany
I morskie ptactwo świergoce!
Droga jego była taka: Lizbona, Kadyks, Sewilla, Malta, wyspy Jońskie, Albania, Epir (Janina), Grecya, a zwłaszcza Maraton i Ateny; stamtąd pojechał do Azyi mniejszej i przez cieśninę Dardanelską, którą sam przepłynął, dostał się do Konstantynopola.
W podróży tej zdumiewał swoich przyjaciół i rodaków obojętnością na pamiątki muzealne i archeologiczne świata klasycznego: natomiast czarowała go natura, ludy, wreszcie sprawy polityczne. Portugalczyków, Hiszpanów, Greków wzywał do wolności.
Przygody miłosne w Hiszpanii, w Grecyi i na Wschodzie dały mu obfity materyał do przyszłych poematów. Cała podróż zaś ujawniła mu typ człowieka samotnego jak orzeł, dumnego jak monarcha, zrozpaczonego jak Orestes, a tkliwego jak Romeo; człowiek ten, który szukał upojeń i szalonych zapomnień, który poznał fałsz ludzi, zdradę kobiet, który nadto popełnił jakiś grzech tajemniczy, trawiony melancholią ucieka od ludzi, szuka dzikiej natury, zagłębia się w samym sobie, boleje nad wszechbytem (weltschmerz) i do tego dąży, aby stać się jednostką bezwzględnie wolną i wyzwoloną. Jest przy tem szlachetny, bohaterski, wojowniczy, tkliwy i kochający, szczodry i szyderski.
„Wędrówki Czajld-Harolda”, a mianowicie ich część I i II, były owocem tej podróży, którą poeta musiał przerwać, na wieść o chorobie matki. Ale przybył zapóźno, ujrzał już tylko jej zwłoki. Chociaż wiele złego uczyniła mu ta kobieta i choć bardzo być może, że gorycz jego duszy wypływała w znacznej części z nienormalnych warunków jego lat dziecinnych, jednak Byron bardzo silnie odczul stratę matki.
„Jednego miałem w życiu prawdziwego przyjaciela i tego już nie mam”.
W r. 1812 wyszły drukiem Wędrówki Czajld-Harolda. Jest to poetyczny dziennik podróży, swobodny co do formy, niepowiązany żadną fabułą, pełen melancholijnych, bohaterskich lub ironicznych dygresyj. — Obrazy natury, malowidło życia półdzikich ludów południa, ich postaci, nieraz skalane zbrodnią, lecz potężne namiętnością, ponure, silne i w gruncie szlachetne, nęciły wyobraźnię Byrona. Egzotyczne zaś krajobrazy wschodu stanowiły czarowną dekoracyę dla ponurej postaci Czajld-Harolda.
Poemat ten zyskał odrazu wziętość i oczarował tysiące czytelników.
Pewnego dnia — powiada Byron — obudziłem się sławnym.
Typ Czajld-Harolda stal się typem dla młodzieży londyńskiej: człowiek nieuznający nic, prócz własnej woli i własnego sumienia, stanowił obraz piękny, choć mocno elastyczny w życiu — i ściśle biorąc, między Korsarzem lub Larą a Rinaldo-Rinaldinim, można znaleźć węzły pokrewieńcze. Bądź jak bądź u Byrona brzmi to szlachetniej: w rozumieniu wolności duchowej szukał Byron w historyi i legendzie typów analogicznych i znalazł je śród potępionych, jak Sardanapal, Kain, Don Juan.
Ukazanie się Byrona w Londynie — po wydaniu Czajld-Harolda — było początkiem jego tryumfów salonowych. Wypiękniał nadzwyczajnie i jak mówiły kobiety, miał w sobie coś z anioła i coś z szatana. Dziwny czar, jaki wywoływał na płeć piękną, sprawił, że tłumem go otoczyły ze wszech stron kobiety; wpadł więc w wir rozkoszy i romansów, którym ulegał bez trudu i które później stanowiły dla niego źródło nowych rozczarowań i nowych goryczy. Pomimo, iż w przedmowie do Harolda zapewnia, że to postać zmyślona, to jednak większość kobiet wierzyła, że Harold to sam Byron. Najbardziej tajemnicze historye szeptano sobie o nim — i na skrzydłach plotki rosła wieść o jego demoniczności.
Bale i miłostki, noce nieprzespane, odgłosy chwały i plotek — takie było życie ówczesne Byrona. Bywał też w parlamencie i kilka razy przemawiał, zawsze w obronie uciśnionych, zawsze w imieniu opozycyi.
Choć blizki dworu i arystokracyi — wygłaszał zawsze wolność demokratyczną i emancypacyę jednostki. Tak kilkakrotnie przemawiał w obronie tkaczów nottinghamskich, w sprawie równouprawnienia katolików i t. d.
W czasie tej wrzawy życia, tańca, maskarad i romansów — pisał jednak bardzo wiele, nieraz nad samym rankiem, gdy z balu powracał do domu; zdaje się, że swoją twórczość poetycką lekceważył — i że przedewszystkiem jego ambicyą było zostać „pierwszym gentelmanem w Europie”, jak nazywano wtedy króla Jerzego III. Byron chciał mu dorównać i sam z kolei stał się wzorem dandyzmu.
Jedną z kobiet, która prześladowała go swem uczuciem, była lady Karolina Lamb, królowa ówczesnych salonów. Byron po pewnym czasie zmuszony był z nią zerwać gwałtownie, za co ona się zemściła w romansie p. t. Glenarwon (1817), gdzie rzuciła najohydniejsze potwarze na Byrona i jego siostrę Augustę.
W r. 1812 wyszedł Giaur; 1813 Narzeczona z Abydos; w 1814 — Korsarz i Lara; w 1815 — Paryzyna; w 1816 — Oblężenie Koryntu. Rzeczy te pisał Byron nieraz w ciągu paru dni, paru nocy i dopiero w druku je poprawiał.
Rósł jednocześnie zachwyt i oburzenie; ohydne baśni, jakie o Byronie rozpuszczano, nanowo go pokłóciły z ojczyzną, którą w r 1816 opuścił na zawsze.
Główne powody ekspatryacyi poety były w związku z plotkami o miłostkach skandalicznych, o grzechach przeciw naturze, o demoniczności życia jego; z drugiej strony jego szydercze stanowisko wobec obłudnej moralności anglików, zarzuty bezbożności, opozycya względem rządu, jawne drwiny z króla Jerzego III i jego dworu — wszystko to powoli rosło w lawinę, która runęła na głowę poety.
Niemałą rolę w tych plotkach grała nienawiść kobiet, porzuconych przez niego, a przedewszystkiem sprawa jego małżeństwa. Lady Karolina Lamb była szczególnie wzburzona przeciw Byronowi, gdy się dowiedziała, że ten żeni się z jej blizką kuzynką miss Annabellą Millbanke. Choć właściwie miłości między narzeczonemi nie było, to jednak wzajemna życzliwość doprowadziła w końcu Byrona do tego kroku, który stanowić miał rzeczywisty przewrót w jego życiu.
Ślub odbył się w r. 1815 i wszystko zdawało się zapowiadać jak najlepiej.
W miesiąc po ślubie Byron pisał do Tomasza Moore’a.
„Żyjemy z żoną w nadzwyczajnej harmonii. Swift powiada, że nigdy żaden mędrzec nie był żonaty, ale dla głupca małżeństwo jest, jak sądzę, najmilszym możliwie sposobem istnienia. Mam ciągle to mniemanie, że należy się żenić na określony termin; ale niemniej głęboko wierzę, że odnowiłbym śluby ze swą żoną, gdybym zawarł z nią kontrakt na 99 lat...
Niestety! było to złudzenie. W pół roku po ślubie już bywały między mężem a żoną nieporozumienia, u Byrona nieraz dochodzące do szaleństwa.
W grudniu 1815 r. urodziła mu się córka Augusta Ada; ale nie poprawiło to stosunków domowych. W początkach następnego roku lady Byron pojechała do rodziny, skąd przyszło oskarżenie Byrona o pomieszanie zmysłów i wielki poeta musiał się poddać badaniom lekarskim. W każdym razie żona zażądała separacyi, a dziecko mu odebrano pod pozorem, że nie będzie zdolny go wychować.
Skandal ten w społeczeństwie angielskiem wywołał tak okropne plotki, że Byron, którego zaczęto porównywać z Tyberyuszem, Neronem, Heliogabalem, Sardanapalem, księciem de Retz i samym szatanem — miał tylko jedno do zrobienia: opuścić Anglię.
Plotki te miały tem silniejszą podstawę, że ogólnie wierzono, jakoby Byron we wszystkich tajemniczo-demonicznych postaciach swych poematów malował samego siebie. Ponieważ zaś Giaura, Korsarza, Larę etc. wszyscy niemal na pamięć umieli — nie trudno było zatem publiczności poddać wiarę we wszystkie szaleństwa i zbrodnie autora, o których fama szeptała.
Giaur jest bohaterem pierwszego poematu Byrona; autor rozważa tę rzecz ze stanowiska tureckiego i giaurem t. j. niewiernym zowie chrześcijanina.
Opowieść wysnuta jest z prawdziwego zdarzenia, o którem dotąd śpiewają pieśni Arnautów. Rzecz dzieje się na jednej z wysp Jońskich. Młody wenecyanin kocha Leilę, niewolnicę i kochankę możnego turka Hassana. Leila uchodzi, ale nanowo zostaje uwięzioną i Hassan sam, w worku zaszytą, topi ją w morzu. Giaur zabija turka, poczem niespokojnie błądzi dokoła, aż nakoniec znajduje ucieczkę w celi klasztornej, gdzie przede śmiercią jednemu z mnichów historyę swą opowiada. Poemat ten odznacza się cudnemi opisami przyrody i tęsknotą bohaterskiej walki o swobodę Grecyi: „Kiedyż się zjawi Temistokles nowy”?
Giaura na polskie tłumaczył Adam Mickiewicz.
Wyspy szczęśliwe, w każdej porze roku
Zarówno mile i sercu i oku!
Ody was przechodzień z gór Kolonny wita,
Wraz nagły urok źrenice mu chwyta,
I myśl pogrąża w dumy tajemnicze...
Jeśli się wietrzyk chwilowy prześliźnie
I złamie szyby na modrej płaszczyźnie —
I kwiecie z brzegu przyniesione miota,
Jakaż w tym wietrze wonią i pieszczota!
Tam, na skał wierzchu, u ścieku poników
Błyszczy się róża, sułtanka słowików!
Jej brzmią pochwały kochankowie leśni,
Ona rumieńcem dziękuje za pieśni!
Narzeczona z Abydos (The bride of Abydos). Pewien basza ma córkę, Zulejkę, którą kocha Selim, chrześcijanin. Ojciec jednakże chce ją oddać innemu.
Dziewczyna ucieka wraz z kochankiem, który zostaje rozbójnikiem morskim. Basza szykuje wyprawę przeciw piratom, Selim ginie w bitwie, a Zulejka umiera z rozpaczy. — Na początku poematu Byron zużytkował Goethowską „Pieśń dla Mignon”.
Znacie kraj, gdzie laur chwaty i cyprys żałoby
Godłem są dni obecnych i wieków minionych?
Gdzie żałośna turkawka i sęp krzywodzioby
Powtarza dzikość panów i jęk zwyciężonych?
Kraj cedrów w niebo rosłych i winnic nektaru,
Kraj niewiędnącej wiosny i wiecznej pogody?
Kiedy skrzydła Zefirów od woni ciężaru
Słabieją, przelatując różane ogrody?
(A. E. Odyniec).
Korsarz. Konrad, wojownik morski, opanował wszystkie wyspy na morzu greckiem i stał się postrachem Turków. Na jednej skalistej wysepce mieszka on ze swą kochanką Medorą.
Przy otwarciu poematu Konrad właśnie wybiera się przeciw muzułmanom; Medora miała sny złowróżbne i radzi mu nie jechać. W II części maluje poeta ucztę, którą wydał Seyd-basza, wysłany przez sułtana na zniszczenie korsarzy. Zjawia się derwisz, który opowiada baszy, że był w niewoli u piratów. W czasie tego opowiadania nagle zabrzmiał szczęk oręża: korsarze napadli Turków i wpadają do sali ucztowej; derwiszem okazuje się sam Konrad, przebrany. Walka się toczy i naraz pałac staje w płomieniach. Nagle w haremie słychać głos wołający o ratunek; z narażeniem własnego życia Konrad wydobywa z płomieni Gulnarę, kochankę Seyda-baszy. Tymczasowo jednak wojska baszy nabrały ducha i pędzą korsarzy na okręty. Konrad skutkiem swego szlachetnego czynu — stracił niemało czasu — i wpada w ręce nieprzyjaciół. Nazajutrz ma być osądzony. Ale Gulnara chce wyswobodzić tego, co jej życie uratował. Najprzód stara się namówić baszę na ułaskawienie Konrada; gdy zaś to się nie udaje, kobieta zabija Seyda i ucieka z korsarzem. Ale serce Konrada pozostało wierne Medorze; jedzie na swą skałę szukając kochanki, lecz znajduje tylko trupa. Wieść o jego uwięzieniu zabiła Medorę. Odtąd korsarz opuścił wyspy i nikt nie wie co się z nim stało.
Lara. Możny pan, imieniem Lara, w niewiadomym kraju, po długiej nieobecności wraca do domu. Słudzy radują mu się wielce, lecz pan zamyka się całemi dniami i rozmawia tylko ze swym paziem Kaledem, w jakimś obcym języku. W czasie uczty, którą wydał Lara po powrocie, pewien szlachcic Ezzelin zarzuca mu, że go widział niegdyś w obcym kraju, w bardzo niehonorowych okolicznościach. Lara chce nazajutrz sprawę rozwiązać za pomocą sądu bożego t. j. pojedynku. Ale Ezzelin na miejsce walki się nie stawił i bez śladu zniknął z uczty; zamiast niego przybył jakiś młody krewny Ezzelina, aby zginąć od miecza Lary. Śród baronów tego kraju zawiązuje się następnie sojusz przeciw Larze, który upada pod przemożną siłą wrogów. Bohaterskie jego walki ostatecznie kończą się klęską, a paź jego dostaje się do niewoli. Wtedy się okazuje, że ten paź — to kobieta przebrana, która niedługo po śmierci Lary pozostaje przy życiu. Ale nim zgasła, nie wydała żadnej tajemnicy Lary — i nikt nie poznał ani jego dawniejszego życia, ani stosunku Lary z Kaledem.
Jak widzimy, Korsarz i Lara coraz bardziej ujawniają smak Byrona do tajemniczych i niewyjaśnionych historyi, które w streszczeniu wyglądają nieco naiwnie: bądź jak bądź tajemniczość korsarza, Lary, walki giaura i Selima — wszystko to czytelnicy uważali wówczas za dzieje własne Byrona i Czajld-Harolda.
Z opowieści tej kategoryi wspomnimy tu jeszcze Oblężenie Koryntu, rzecz osnutą na historycznym wypadku z roku 1815.
Oblężenie Koryntu. Młody wenecyanin, Alp, który musiał z ojczyzny uciekać, zostaje muzułmaninem. Kochał on Franczeskę, córkę znakomitego wenecyanina Minottiego, który jednak odmawiał mu jej ręki. Teraz myśli tylko o zemście, a ponieważ Minotti jest dowódcą twierdzy korynckiej, zatem Alp w czasie oblężenia Koryntu przystaje do Turków, jako ich wódz naczelny. Nędza w mieście rośnie coraz bardziej; w końcu Wenecyanie widzą niemożliwość dalszej obrony; wiadomo zaś, że Turcy zamierzają jutro przypuścić szturm ostateczny. Alp chce skorzystać z tego położenia rzeczy i w zamieszaniu porwać Franczeskę. W tajemniczy sposób ma z nią schadzkę, na której on chce ją namówić do ucieczki, a ona jego, aby nanowo powrócił na wiarę Chrystusa: ani jedno, ani drugie się nie udaje i kochankowie się rozchodzą. Następnego dnia, w czasie szturmu, Alp ginie, a wkrótce też umiera i Franczeska.
Niepodobna sobie dziś należycie uprzytomnić zapału, z jakim publiczność przyjmowała wszystkie poematy Byrona, począwszy od Czajld-Harolda a kończąc na Paryzynie.
Nieporównane opisy natury, obrazy walk i gdzieś w dali Grecya, czekająca na wyzwolenie — stanowiły częściowe tło wrażenia, jakie poeta wywierał. Ale główną przyczyną był ów typ demoniczny człowieka zrozpaczonego a pełnego heroizmu, odosobnionego rycerza, który zerwał ze światem; dumny, krwawy, surowy, półdziki i wolny, a przy nim zawsze kobieta tkliwa, łagodna, oddana gołębica, Leila, Zulejka, Medora, Gulnara... Kobiety maluje Byron zawsze najdelikatniejszemi barwami — na wzór Desdemony, Imogeny, Ofelii Szekspira.
Dziś dla nas te poematy mają raczej znaczenie historyczne; typ Czajld-Harolda poprzez burze stulecia zmieniał się nieustannie — i nieraz może wydawać się nam nieco teatralną figurą. Bądź jak bądź, poryw poza świat codzienny, żądza wyzwolenia ducha, ukształtowanie jaźni w samotnem oderwaniu od tłumu — ta treść bajronizmu do dziś pozostała, i owszem w nowożytnej sztuce dalej się rozwija.
Jednocześnie z poematami układał Byron inne drobniejsze utwory, jak Naśladowania Horacyusza (wydane dopiero 1831), Przekleństwo Minerwy (wyd.
1828), Walc, Hymn do Napoleona, gdzie po raz pierwszy podniósł boskość jego geniuszu, drażniąc anglików nowem lekceważeniem bohaterów narodowych (Wellingtona); wreszcie Melodye hebrajskie, szereg pieśni lirycznych na tle wersetów Starego Testamentu; są tu między innemi piękne parafrazy psalmów Dawidowych «Nad rzekami Babilonu» Zaznaczyć jeszcze należy szereg wierszy które, w edycyach ogólnych dziel Byrona noszą nazwę Domestic pieces (urywki rodzinne) pełne wzruszającego przebaczenia liryki, adresowane do żony, dalej wiersze do siostry i do córki.
Pożegnanie Anglii było dla Byrona bardzo szczęśliwym wypadkiem. Milczeniem odpowiedział na bezecne plotki społeczeństwa, ale gorycz jaką miał w duszy sprawiła, że zmężniał duchowo, dojrzał w geniuszu swoim — i że wreszcie pod wpływem znajomości z drugim wielkim poetą angielskim, Shelleyem, również wygnańcem, typ Czajld-Harolda zmienił się w daleko wyższe i głębsze postaci, jak Manfred, Kain, Sardanapal; z drugiej strony oburzenie poety przeciw ludziom, zamiast szaty melancholii przybiera maskę szyderczego śmiechu, do czego formę podaje Byronowi nowa znajomość poezyi włoskiej.
Nakoniec teraz się zaczyna okres działania w życiu poety z marzeniem korony greckiej — w snach bojowych widzianej.
Byron jedynie tylko z siostrą pożegnał się w Anglii i 25 kwietnia 1816 r. był już u Belgii. Krótki czas tu przebywał; odwiedził kilkakrotnie pole bitwy pod Waterloo, gdzie napisał wiersz: „Wstrzymaj się, proch cesarstwa depczesz tu nogami”!
Renem popłynął Byron do Bazylei, a stąd przez Ren i Lozannę dyliżansem do Genewy. W Genewie zbliżył się z Shelleyem, którego podniosły i szlachetny geniusz niemały wpływ wywarł na Byrona. Głupia ciekawość turystów angielskich nie dawała spokoju obu poetom, a zwłaszcza Byronowi. Kobiety mdlały na jego widok, a mężczyźni się odwracali jak od trędowatego; ale przez lunetę zaglądano do ich willi i coraz nowe plotki szatańskie o nim rozpuszczano (oczywiście na eksport do miłej ojczyzny).
Byron i Shelley wynieśli się zatem z Genewy i zamieszkali w okolicy (willi Diodali). Przy rodzinie Shelleya mieszkała siostra jego żony, miss Clare, która została kochanką Byrona; owocem tej miłości była córka Allegra (1817 r.), która wkrótce umarła.
Wspomnienia o żonie były dla Byrona zawsze źródłem melancholijnego wzruszenia: tu w Genewie zwłaszcza pani de Staël, którą Byron znał jeszcze w Londynie, namawiała go, aby napisał do żony w sprawie pogodzenia się; Byron, który wierzył, że Annabella była ofiarą intryg rodziny, napisał do niej, na co otrzymał suchą i lakoniczną rekuzę. Odtąd już jej nie szczędził i w Don Juanie wymalował ją sarkastycznie pod postacią Izabelli.
Częste przechadzki po okolicach Genewy i wędrówki po jeziorze — stanowiły dla obu poetów powód do licznych dysput o poezyi, filozofii i polityce. Panteizm Shelleya wpłynął silnie na Byrona i pod jego to działaniem stworzył on Manfreda. Nadto ułożył w Genewie część III Wędrówek Czajld-Harolda. Tu również napisał Więźnia Chillonu i wiele pieśni lirycznych, między innemi słynny z przekładu Mickiewicza Sen, a także Stance do Augusty.
W końcu sierpnia Shelley wyjechał z rodziną do Anglii i Byron został samotny; to też w październiku opuścił Szwajcaryę i zaczął wędrówkę po Włoszech. Zwiedził Medyolan i Weronę, wreszcie przybył do Wenecyi, gdzie zamierzał osiąść na dłużej.
Rozwój Byrona płynie teraz tak szalenie szybkim krokiem, że co chwila musimy się zatrzymywać, albowiem każdy moment jest tu okresem. Okres szwajcarski jego twórczości był bardzo płodny i poważny. Parę słów powiemy tylko o Więźniu Chillonu, który był dwukrotnie tłumaczony na język polski. (J. Korsak i Fr. Morawski). Poemat ten opiera się na podaniu miejscowem o niejakim Bonnward, który wraz z kilku braćmi uwięziony został w twierdzy Chillon. Bracia umierali kolejno — i rozpacz więźnia rosła ciągle, aż dnia jednego obwieszczono mu, że jest swobodny — i oto rzecz dziwna — Bonnward więzienie opuszczał ze smutkiem, jakby ono było miejscem rozkoszy.
Analogiczny temat rozpaczy z powodu straty całej rodziny, maluje Słowacki w „Ojcu zadżumionych“. Pierwszy raz też widzimy u Byrona ducha rezygnacji, ale w przewrotny sposób rozumianej.
Manfred jest najgłębszem dziełem Byrona. Jest to dramat-monolog; historya cała odbywa się w duszy bohatera, a od czasu do czasu ukazują się na jej widnokręgu postaci ziemskie i nieziemskie. Miejscami znać wpływy „Fausta”. Manfred o północy sam ze sobą rozważa, jak to wiedza rozdwaja człowieka i jak wiedza nie jest życiem, ale przeciwieństwem życia. Manfred wiele się oddawał naukom, mianowicie tajemniczej magii. Nie lęka się przyszłości, ale nie ma żadnych pragnień, tęsknot i nadziei. Widząc, iż życie nic mu już nie da, za jedynie pożądaną rzecz uważa samozapomnienie. Duchy elementarne, które zaklina i wzywa, nie mogą spełnić jego życzenia, gdyż są nieśmiertelne i nie są w stanie udzielić mu nicości. Duchy te przed rozwianiem się rzucają na niego przekleństwo, że on nigdy spokoju nie znajdzie i wiecznie zagrożony śmiercią, nigdy nie umrze.
W 2-ej scenie Manfred błądzi po górach Alpejskich; na szczycie Jungfrau pragnie znaleźć śmierć; w chwili jednak, kiedy chce się rzucić w przepaść, strzelec przechodzący zatrzymuje go, ratuje i prowadzi do swej chaty. Rozmowa Manfreda z tym człowiekiem zapełnia akt następny; poczem Manfred udaje się do wodospadu, by rusałka siklawy udzieliła mu spokoju: woda, która z początku gwałtownie pryska, a potem płynie równomiernie, zdaje mu się obrazem przez długie walki zdobytego spokoju ducha. Tu opowiada Manfred rusałce historyę swego życia; jest to powieść tajemnicza, w której — jak przypuszczają — Byron własne dzieje opowiada. Ukochanej istocie z własnej winy serce złamał i doprowadził ją do śmierci.
Motyw ten zresztą powtarza się u Byrona często np. w Giaurze. „...Ja byłem przyczyną śmierci, lecz nie ja zabiłem”.
Rusałka chce go wyzwolić od cierpień, jeżeli będzie jej posłuszny. Ale duma i Manfreda nie pozwala na to. Raczej sam do piekła pójdzie prosić ukochaną! o przebaczenie.
Na szczycie Jungfrau zbierają się boginie losu i jak wiedźmy z „Makbeta” rozważają zło, jakie poczyniły na ziemi. Spotykamy je później w świecie podziemnym, koło tronu Arymana, króla ciemności. Manfred przy pomocy potęg tego świata wywołuje ducha swej ukochanej (Astarte) i błaga ją o przebaczenie, ale otrzymuje tylko zapowiedź, że niedługo umrze.
Zdaje nam się, że hypoteza o jakiemś tajemniczem zabójstwie w życiu Byrona jest zupełnie niepotrzebna: Manfred poprostu zabił w sobie ducha miłości i dlatego duch jego kochanki nosi ogólne imię Astarte. Manfred jest to oczywiście duch ludzki, spragniony najwyższej niezależności: wyzwolił się on z kłamstw wiedzy, z praw natury, z panowania żywiołów; jest wyższy nad duchy, któremi dowoli kieruje, którym rozkazuje i które lekceważy; zdobył sobie nakoniec najwyższą niepodległość: wyzwolił się od panowania Astarty, zabił ją i teraz czuje bezwzględną próżnię w swoim duchu. Manfred jest ostatecznem uogólnieniem typów Byronowskich i łatwo widzieć, jak nikłą stronę w tym dramacie stanowi pierwiastek anegdotyczny; przypisywać Manfredowi zabójstwo kochanki — to znaczy sprowadzać go do rozmiarów Alpa lub Lary.
Trzeci i ostatni akt prowadzi nas na nowo do Zamku Manfreda. Opat sąsiedniego klasztoru stara się go odwieść od stosunku z duchami i nawrócić na wiarę chrześcijańską, ale nie może go przekonać. Manfred pozostaje sam ze słońcem zachodzącem i przemowa ta zapełnia drugą scenę; przerywa ją stary sługa, który zamierza opowiedzieć dzieje Astarty. Tymczasem wchodzi opat, jakby w przeczuciu śmierci potępieńca, aby go raz jeszcze wzruszyć i wykazać mu błędność jego życia. Manfred przeczuwa śmierć. Jego duch opiekuńczy chce go w objęcia swe porwać, ale i jemu również opiera się umierający; niemniej też silnie walczy przeciw innym demonom, które mu się objawiły. Tylko śmierci, potędze najwyższej, Manfred ulega i idzie za nią. Demony znikają, śmierć się ukazuje, Manfred upada w ramiona opata, którego słowa kończą sztukę.
Odszedł! Dusza jego uleciała z ziemi,
Dokąd? Strach pomyśleć — lecz odszedł.
„W jakąż lichą miernotę — mówi Hipolit Taine — zamienia się Faust Goethego, przy porównaniu z Manfredem? Skoro tylko przestaniemy widzieć w Fauście człowieczeństwo, w co się on zamienia? Czy to bohater? Lichy bohater, który umie tylko gadać, który ulega bojaźni, który błądzi i ciągle bada swoje uczucia. Najwyższe jego czyny (niby najgorsze) — to, że zbałamucił gryzetkę i poszedł hulać nocą w złem towarzystwie. Byle student niemiecki to potrafi...
Co za różnica, Manfred! To człowiek w całej pełni tego słowa. Na widok ducha nie drży jak płaz. Nie żali się nad tem, że nie ma majętności, pieniędzy, zaszczytów i wpływów. Nie da się złapać na wędkę dyabła i nie pójdzie z nim na dziecinną zabawę na Łysej Górze. Manfred żył jak pan feudalny, a nie jak profesor; walczył i panował; umiał panować i nad sobą. Badał magię nie jako alchemik, ale jako duch zbuntowany. Wola — to niezwalczona podstawa jego duszy... to „ja” niezwalczone, samo sobie wystarczające, niezdolne poddać się szatanom ani ludziom, to „ja” będące jedynem źródłem swego dobra i zła — to cierpiący, upadły bóg, ale zawsze bóg... Jeżeli Goethe był poetą wszechświata, to Byron jest poetą indywiduum...
Wyszedłszy w pewnym stopniu z idei Fausta, Byron stanął w Manfredzie o wiele wyżej nad Goethem.
W początkach 1817 r. Byron przeniósł się do Włoch i tu zaczyna się jego niezmiernie żywy okres włoski. Możemy w nim odróżnić trzy, wcale nie odosobnione linie życia poety: 1) miłostki i miłość, 2) twórczość poetycką; 3) działanie polityczne.
Wenecyę Byron upodobał sobie. Obyczaje były tu swobodne, wręcz odmienne od angielskiej obłudy. Mężatka mogła i powinna była mieć kochanka, który się nazywał cavallero servente albo sicisbeo. Byron był tu znany, i salony arystokracyi wnet mu się otwarły.
Już w Wenecyi zbliżył się on do karbonarów, a żądza konspiracji stała mu się nieodzowną. Nadto w klasztorze armeńskim San Lazaro, uczył się języka armeńskiego. Ale głównem zajęciem Byrona w Wenecyi był karnawał: kochanką jego z początku była niejaka Mariana, żona kupca, „podobna do gazeli”. Po zerwaniu z nią, pałac jego na wielkim kanale przetworzył się w harem, gdzie nieustannie zmieniały się tłumy dziewcząt, poprzebieranych jak na maskaradzie. Karnawały weneckie były wówczas pełne świetności: Byron tak na nich szalał, że w r. 1817 zapadł na malaryę, a w r. 1818 wpadł w rozstrój nerwów, żołądka i głowy. Czuł, że takie życie zaprowadzi go do grobu i postanowił się poprawić (jak pisze w liście do Moore’a).
Geniusz jego w tem chaotycznem życiu wcale nie osłabł. Owszem rozwijał się i podnosił coraz wyżej.
W tym to czasie Byron napisał czwartą i ostatnią pieśń Czajld-Harolda, dokończył Manfreda, zapoznał się z poezyą włoską, przetłumaczył pierwszą pieśń Morgante Maggiore Pulciego i na jego wzór ułożył Beppa, a potem zaczął Don Juana. Raz jeszcze wrócił do powieści poetyckiej i napisał Mazepą.
Z Wenecyi na krótki czas pojechał do Ferrary i do Rzymu. Z Ferrary przywiózł „Żale Tassa”.
Trzecia i czwarta pieśń Czajld-arolda jest oczywiście dziełem znacznie doskonalszem od pierwszej i drugiej; prof. Nichols powiada, że tu dopiero objawił się w całej pełni geniusz poety, te dwie pieśni postawiły go w szeregu Dii majores poezyi angielskiej.
Beppo stanowi nowy rodzaj w twórczości Byrona. Jest to poemacik żartobliwy w stylu włoskim, gdzie znika melancholia, a występuje dowcip i ironiczne traktowanie życia. Don Juan był rozwinięciem na wielką skalę tego sposobu tworzenia.
Przeciwnie, Mazepa na nowo podnosi motyw zemsty miłosnej, choć bohater nie jest tu demonicznym giaurem, lecz lekkomyślnym paziem. (Tematu do Mazepy podobno dostarczył Byronowi Antoni Malczeski).
Zerwawszy z życiem hulaszczem po karnawale 1818 roku, Byron wiele pracował i zaznajamiał się z konspiracyą włoską, zwłaszcza, gdy się zbliżył do rodziny Gamba. Z rodziny tej pochodziła młodziutka 17-letnia hrabina Guiccioli, niedawno wydana za mąż za starca lat pięćdziesięciu kilku.
Była to ostatnia i choć mniej romansowa, może najpoważniejsza miłość Byrona; dla niej zaś była to pierwsza miłość w życiu. — W niedługim czasie hrabina musiała wyjechać do Rawenny, ale pozbawiona widoku poety, rozchorowała się tak, że mąż zaprosił Byrona do siebie. W ten sposób Byron zgodnie z obyczajem weneckim został oficyalnym sicisbeem hrabiny; we troje więc pojechali do Bolonii, gdzie jakiś czas mieszkali — i dopiero korzystając z nieobecności hrabiego, Byron uprowadził hrabinę do Wenecji i zamieszkał z nią razem.
Hrabia dowiedziawszy się o tem, zażądał albo zwrotu żony, albo 25 tysięcy franków; Byron jakoś wolał raczej zgodzić się na zwrot żony, niż na oddanie tak wielkiej sumy. Guiccioli zabrał żonę, która znów się rozchorowała — i po pewnym czasie znów Byron został wezwany do Rawenny (w grudniu 1819 r.). Hrabia urządził Byronowi wygodne mieszkanie we własnym domu i nanowo zaczęli życie we troje.
Wkrótce Guiccioli bardzo się zaniepokoił tem, że jego dom stał się punktem zbornym wszystkich karbonarów, co mu było nieprzyjemne z tego powodu, że sam stał po stronie rządu. Dlatego zażądał od żony, aby zerwała ze swym cavallero servente, na co ona żadną miarą zgodzić się nie chciała. Wtedy rozpoczęto rozwód, który został przeprowadzony w lipcu 1820 r. Jeden z warunków rozwodu nakazywał, aby dawna pani Guiccioli osiadła u rodziców; Byron zamieszkał w jednym domu z kochanką i nie rozstawał się z nią aż do dnia, w którym odjechał do Grecyi.
W Rawennie mieszkał Byron blizko dwa lata. Napisał tam, prócz wielu liryk (Oda do Wenecyi), trzy tragedye: Marino Falieri, Dwaj Foskarowie, Sardanapal; dwa mysterya: Kain, Niebo i Ziemia; dalej „Proroctwo Dantego,” Widzenie Sądu, Werner; nadto kilka pieśni Don Juana. Dwie pierwsze tragedye, napisane w stylu klasycznym, wysnute są z dziejów Wenecyi; autor maluje tu po mistrzowsku konspiracje, ale ludzie wychodzą blado: są to zimne postaci retoryczne.
Sardanapal natomiast odznacza się niezmiernie oryginalnem pojęciem tego króla: jest to rehabilitacya potępionego. Przytem Byron maluje tu odrodzenie własne pod wpływem miłości. Obok Sardanapala jest tu piękna grecka niewolnica Myrra.Greczynka choć gardzi barbarzyńcami, kocha króla. Sardanapal żyje w rozkoszy, śród miłości, muzyki, wina i róż; rządzi łagodnie, unika wojen i rozlewu krwi, jest dobroduszny i pełny miłości dla ludzi. Ale tłuszcza go nie rozumie: uważają go za niewieściucha, tchórza, niezdolnego do władzy. To też bunt przeciw niemu srożyć się zaczyna.
Sardanapal to rozumie.
Oni mnie nienawidzą, gdyż ja ich nie umiem
Nienawidzieć! I oto przeciw mnie powstają,
Bo ja ich nie uciskam. O ludzie, wy ludzie,
Kosy wam trzeba, nie berła!
Myrra pobudza go do walki. I oto Sardanapal jak bohater nieustraszony, od wina, od uczty, od łona kochanki, lekką tuniką odziany, wieńcem róż przystrojony — z mieczem wybiega przeciw tysiącom buntowników... Ci w pierwszej chwili przerażają się i na twarz padają przed tym wybuchem szalonego męztwa. Ale ostatecznie Sardanapal ginie.
Kain, obok Manfreda jest arcydziełem Byrona. Jest to, mówiąc słowami Tomasza Moora — dzieło „straszliwe i nieśmiertelne”; podług Shelley’a zaś było to nowe objawienie.
Poeta wysnuł tu z kilku pierwszych rozdziałów Genezy potężną tragedyę ducha ludzkiego. Zestawił on dwóch braci: tłustego, pokornego, pozbawionego wyższych dążeń Abla — i rwącego się w nieskończoność buntownika — Kaina. Ten to był pierwszy człowiek, który się oparł wyrokom Boga i nie chciał Mu się pokłonić. Jest to geniusz ludzki zbuntowany przeciw więzom konieczności. Duch światła i pychy, Lucyfer, bierze go w opiekę i nie wróży mu szczęścia, zapowiada mu natomiast wyzwolenie ducha. Zabójstwo Abla przez Kaina, wynik nieszczęsnego przypadku, rozpoczyna nowy okres świata: ludzie odtąd umierać będą. W ten sposób nieocuglony duch Kaina nową klęskę na świat sprowadził: śmierć.
Poemat ten wywołał straszliwą wrzawę zachwytu i oburzenia, tak śród krytyki jak i ogółu czytelników.
Niebo i Ziemia, drugie misteryum Byrona, mniejsze ma znaczenie i godne uwagi raczej ze względu na majestat obrazów. Rzecz dzieje się przed potopem. Aniołowie Samiasa i Azaziel kochają córki ziemskie z rodu Kaina. Archanioł Rafael wzywa ich do nieba, wobec potopu mającego zgładzić ród ludzki.
Ale aniołowie wolą zostać na ziemi i wespół z ludźmi zginąć w falach potopu.
Werner jest również dramatem, ale uchodzi za jedną z najsłabszych prac Byrona.
Widzenie Sądu, to satyra polityczna, a raczej dowcipna parodya analogicznego poematu Southeya, który napisał apoteozę Jerzego III. Żale Tassa i Proroctwo Danta — to cierpienia Byrona, przeniesione na osoby poetów włoskich.
Wspomnimy tu jeszcze kilka drobniejszych utworów Byrona, napisanych w r.
1821 — 23. Niedokończona sztuka fantastyczna p. t. Deformed Transformed, (Bezkształtny przekształcony) — zawiera wiele ciekawych szczegółów. Demon, w rodzaju Mefista, imieniem Cezar — przemienia biednego garbusa w bohatera, sam zaś przyjmuje jego postać. — Satyra Wiek bronzowy przedstawia stosunki Europy w r. 1823.
Powieść poetycka Wyspa czyli Chrystyan i Towarzysze, opiewa dzieje życia zbuntowanych majtków na wyspie Tahiti, w Oceanii. — Ciemność — elegia, znana z przekładu Mickiewicza. Cały szereg drobnych utworów Byrona wiąże się w cykl poświęcony chwale Napoleona.
Począwszy od r. 1818 do 1822 — obok tych wszystkich utworów, Byron nieustannie pisał swoje wielkie epos nowożytne, Don Juana.
Życie Byrona zbliża się teraz do przedwczesnego końca. Pozostaje nam tylko opisać dwie rzeczy — najwspanialsze zjawiska tego życia: Don Juana i Wyprawę grecką.
Zaczniemy od poematu.
Don Juan — poemat niedokończony — pisany jest na wzór włoskich eposów heroikomicznych Ariosta (Orlando) i Pulciego (Morgantę Maggiore), oktawami (jak Myszeida Krasickiego, a później Słowackiego Beniowski i Król Duch). Forma to, razem kunsztowna i swobodna, nadaje się do wydobycia całej gammy tonów i nastrojów. Ariosto i Pulci od czasu do czasu robią dygresye w swem opowiadaniu, ale głównie trzymają się fabuły, zresztą niezmiernie powikłanej i bezładnej.
Przeciwnie, u Byrona opowiadanie gra rolę podrzędną, a główną rzecz stanowią dygresye t. j. przerwy w fabule, zawierające wycieczki w sprawach osobistych Byrona, w sprawach politycznych, literackich, uwagi o społeczności, o małżeństwie, o kobietach, o rozmaitych kwestyach filozoficznych, religijnych itd.
Dygresye te trzymane w tonie szyderczym i wyzywającym, zwłaszcza o ile dotyczą Anglii, przeciwników rewolucyi i Napoleona, świętego przymierza, wszelakich więzów, krępujących indywiduum, dygresye te stanowią sól i okrasę poematu; czasami czuć w nich świst sylena, czasami ryk lwa i huk piorunu.
Bohaterem powieści jest Don Juan, postać wysnuta z legend hiszpańskich, może najoryginalniejszy typ, jaki stworzyła wyobraźnia ludu: człowiek spragniony ideału niewieściego i, który dąży ku niemu wiekuiście i nigdy go znaleźć nie może; którego to pragnienie wiąże się z tysiącem zbrodni, bo każda kobieta jest ofiarą Don Juana — i jęki tych ofiar — to wyrzuty sumienia bohatera, który ginie porwany do piekieł. Ale Byron inaczej zrozumiał Don Juana; owszem, jest to pełny życia i sił niewyczerpanych młodzieniec, który spokojnie przechodzi od miłości do miłości — i z rozkoszą zrywa owoce najsłodsze ze złotego drzewa życia. Bajecznego Don Juana Byron przeprowadził na koniec XVIII w. i czyni go uczestnikiem różnych wydarzeń politycznych ówczesnych.
Podług planu, miał Don Juan zginąć na barykadach w czasie rewolucyi francuskiej — i w chwili jego śmierci miał zjawić się na scenie świata nowy geniusz — Napoleon Bonaparte. Postać Napoleona powinna była zakończyć ten poemat XVIII w., zaczynając nowe stulecie.
W ten sposób Byron stworzył nieporównaną a zgoła oryginalną epopeję nowożytną, gdzie osobistość autora wcale nie jest ukrytą, owszem ciągle występuje na jaw i ciągle przemawia. Powieść o Don Juanie, jego miłostki, wędrówki, krajobrazy, opisy różnych środowisk, opisy bitew, wreszcie niezliczone dygresye — płyną jedne po drugich — jak w kalejdoskopie, malując głupotę, śmieszność, obłudę i bohaterstwo ludzkie; a całość składa się na obraz życia, na obraz ziemi — gdzie wzniosłość styka się z głupotą, tęcza z błotem, miłość z ludożerstwem; obraz krainy sprzeczności, dysharmonii, bezładu, dziwactw i kłamstwa.
A śród tego błądzi i wędruje młodzieniec pełny soków życia, pełny żądzy życia, ukochany i kochający, uśmiechnięty, drwiący i ironiczny... Poza tem wszystkiem tło ogólne, melancholia wiekuista rzeczy, melancholia — maską śmiechu pokryta. Taką to długą ewolucyą przekształcił się Czajld-Harold w Don Juana.
Z dwudziestu czterech pieśni, jak zamierzał, Byron wykończył tylko szesnaście. Nie możemy tu opowiadać treści poematu i tylko kilku słowy ją zaznaczymy. — Poeta zaczyna swą powieść opisem wychowania Don Juana przez matkę Izabellę, w której częściowo odmalował swoją żonę. — Don Juan w szesnastym roku życia kocha się w donnie Julii i romans jego staje się powodem, że matka go wysyła w podróż. Poza tem Byron przepełnił tę pieśń wycieczkami przeciw t. zw. lakistom, t. j. szkole jezior, do których należał Wordsworth, Coleridge i Southey. Ten ostatni był głównie przedmiotem szyderstw Byrona.
Pieśń kończy się pięknym listem pożegnalnym Julii do Don Juana. W drugiej pieśni zestawia autor w sposób niezmiernie śmiały zjawiska idealne i trywialne. Don Juan wypowiada swe tęskne żale po Julii, gdy naraz chwyta go morska choroba. Burza morska opisana po mistrzowsku. Niebezpieczeństwo rośnie, okręt tonie; mała liczba się ratuje na bezludnej wyspie.
Teraz zaczyna się pieśń trzecia. Tu mieszka korsarz, którego córka Haida czuwa nad Juanem. Miłość tych dwojga dzieci stanowi cudną sielankę na tle tych burz żywiołowych i szyderstw poety. Ale wnet ich szczęście się urywa: korsarz (Lambro) sprzedaje Don Juana turkom, a Haida, jego córka, umiera z rozpaczy.
Na końcu czwartej pieśni bardzo zabawnie Byron opisuje gromadę osób, mających iść na sprzedaż do Stambułu. Wraz z Don Juanem jedzie trupa włoskich śpiewaków operowych. Don Juan jest tak młody, że go handlarze niewolników przebrali za dziewczynę i jako dziewczyna dostaje się on do haremu sułtana.
Pikantne przygody Don Juana w haremie stanowią treść pieśni piątej. W dalszych pieśniach, Don Juan, dla którego dłuższy pobyt w haremie staje się niebezpieczny, ucieka z jakimś anglikiem z Konstantynopola i szuka służby wojennej u feldmarszałka Suworowa, który właśnie oblega turecką fortecę Izmaił. — Opis bitwy jest znakomity i znawcy strategii podziwiają znajomość sztuki wojennej Byrona. — Don Juan tak się odznaczył w bitwie, że Suworow donosi o nim w raporcie cesarzowej. Don Juan jedzie do Petersburga, gdzie zostaje ulubieńcem Ces. Katarzyny. Ostatecznie, wobec opinii lekarzy, że mu klimat szkodzi, opuszcza Rosyę i wyjeżdża do ojczyzny Byrona. (Pieśń VI — X).
Dalsze pieśni (XI — XVI) mają za miejsce akcyi Anglię, mianowicie te wyższe sfery towarzyskie, w których Byron niegdyś się obracał, które znał doskonale — i bardzo być może, że cała ta część poematu składa się z osobistych wspomnień Byrona.
Niezmiernie zabawna scena kończy pieśń XVI; w starym zamku jakiegoś lorda, gdzie przebywa Don Juan, coś straszy; widmo nieznanego mnicha ukazuje się o północy, a zwłaszcza w tym pokoju, gdzie śpi nasz bohater; jedna z dam, mis Fitz-Fulke, korzysta z tej baśni i przebrana za mnicha, wchodzi o północy do sypialni Don Juana...
Na tem urywa się Don Juan. Podług planu Byrona, miał on zginąć w rewolucyi francuskiej śród ognistych haseł nowego stulecia. Ale Byrona porwały teraz inne sprawy. Żądza działania go opętała. Uważał, że pisanie wierszy niej jest najwyższym celem człowieka. Wmięszany w spiski włoskie i greckie, Byron na hasło powstania Hellenów wyruszył do Grecyi.
Myśl, która w pewnej chwili rozpaliła wyobraźnię Mickiewicza i Krasińskiego, myśl, że trzeba uderzyć w strunę drugą, w czynów stal — ta myśl kierowała też i Byronem w ostatnich latach jego życia. „Uczynię — pisał w 1822 r. do Moore’a — coś takiego, co będzie podobne do stworzenia świata”. — „To poezya polityki: czy ty rozumiesz co znaczy wolna Italia?”
Rewolucya w Neapolu nie udała się, co wielce zasmuciło poetę — i, gdy mu podsunięto myśl udziału w wojnie o wyzwolenie Grecyi, fantazya i żądza czynu splotły się razem w jego duszy w jednę potęgę, a choć miewał przeczucia, że zginie, to jednak szedł za swem przeznaczeniem. Rankiem 14 lipca 1823 r, Byron, na okręcie „Herkules” wyruszył do Grecyi z anglikiem Trelawney’em i hr. Gamba, bratem hr. Guiccioli.
Jako archistrategos, t. j. głównodowodzący, wykazał Byron obok wielkiej szczodrobliwości i heroizmu, niezwykły zdrowy rozsądek, umiejętność administracyjną i przenikliwość polityczną.
Sprawy Grecyi szły bardzo dobrze i Byron, w otoczeniu gwardyi 500 suliotów, coraz większem uwielbieniem cieszył się śród Hellenów, którym przypominał bajecznych Achillesów i Agamemnonów. Lecz losy pomieściły go w najniezdrowszej, malarycznej miejscowości Peloponezu, w Missolungi, gdzie się też rozchorował na febrę, mając już do niej skłonność z czasów pobytu w Wenecyi.
Umarł 19 kwietnia 1824 r.
Trzydzieści siedm wystrzałów armatnich z wież Missolungi ogłosiło Grecyi tę wieść żałobną. Przez 21 dni miasto było kirem pokryte. Miasta greckie spierały się ze sobą, aby go pochować. Ateny chciały go złożyć w świątyni Tezeusza.
Ale przyjaciele postanowili odwieźć jego zwłoki do Anglii — i pochowano go w grobach kościoła pod Nottingham. Nad grobem jego jest tablica z napisem:
gdzie pochowani są liczni jego przodkowie,
a także i jego matka —
spoczywają zwłoki
Jerzego Gordona Noela Byrona,
lorda Byrona z Rochdale
w hrabstwie Lankaster,
autora «Pielgrzymki Czajld-Harolda».
Ur. w Londynie 22 stycznia 1788 r.,
w szlachetnym zamiarze przywrócenia
tej ziemi
jej dawnej chwały i swobody.
Tablicę tę, ku jego pamięci,
umieściła tu siostra jego
Okres wojny greckiej oczywiście nie był odpowiedni do pisania wierszy. To też Byron nie wiele tworzył w tym czasie i tylko w dzień swych urodzin, gdy kończył lat 35, napisał piękny wiersz, który tu częściowo przytaczamy, a w którym znać, jakby przeczucie śmierci.
Czas spocząć sercu, które nieudolną
Iskrą przestało dąć w innych pożogę,
Ale choć już być kochanym nie mogę —
Niech mi kochać będzie wolno.
Pożółkły liście mojego żywota,
Zmarły miłości kwiaty i owoce,
Został mi tylko smutek i tęsknota —
Rak toczący dnie i noce...
Lecz nie tak, nie tu — mary te zadumne
Wstrząsać powinny dziś duszy mej tonie —
Gdy chwała wieńczy bohatera trumnę
Albo wawrzyn jego skronie...
Oto miecz, pole, sztandar rozpostarty,
Grecya i chwała z duchem nieodrodnym,
Na własnej zbroi niesiony syn Sparty
Nie czuł się bardziej swobodnym.
Zbudź się (nie Grecyo — o! Grecya nie drzemie)
Zbudź się, mój duchu... Wspomnij, czyje żyły
Krwią życia serce twoje napoiły —
Walcz, jak za ojczystą ziemię!...
...O tem myśl, co nam snadniej dla swych szczątek
Znaleźć, niż szukać: o żołnierskim grobie,
Tam, tam dla ciebie najlepszy zakątek:
Wybierz go i spocznij sobie.
(F. Jezierski).
Była to łabędzia pieśń Byrona.
W krótkim szkicu, jak niniejszy, niepodobna wykazać wszystkich piękności Byrona. Staraliśmy się ujawnić jego cechy charakterystyczne: i zdaje nam się, że to, co głównie stanowiło o jego wpływie na współczesnych — była to przedewszystkiem tajemnicza harmonia jego postaci, jego pism i żywota. W istocie, był to jeden z niewielu poetów, którego życie samo było poetyczne: i historya jego wygląda jak baśń o królewiczu zaklętym. Na tle tej harmonii powstała postać typowa, zarówno przezroczysta, jak i zagadkowa, jednolita i wielostronna: Czajld-Harold, Lara, Manfred, Kain, Don Juan.
Byli poeci wyżsi od niego mądrością, wyobraźnią, sztuką, ale nikt go nie przewyższał temperamentem — a temperament jego był tak silny, tak magnetyczny, tak szlachetny i piękny, że mu przebaczono niejedno — i sama postać Byrona stała się jakby wcieleniem poezyi.
Indywidualizm jego, niesłychanie potężny i zasadniczo samolubny, był jednak na tyle pokrewny z żywiołowemi pragnieniami tłumów, że ten poeta, rzekomo osamotniony i oderwany od społeczności, właśnie wyrażał wszystkie jej elementarne pragnienia.
Na tem też utajonem pokrewieństwie duchowem Byrona z tłumem — polegała istota jego bezpośredniego sukcesu. Fantastyczne historye o demonicznych korsarzach, zdawały się ówczesnym ludziom jakby nową rewelacyą. Dla nas są one mniej ciekawe: my bardziej rozczytujemy się w jego rzeczach mniej popularnych za życia, jak Manfred i Kain. Natomiast Don Juan czaruje nas jak wybuch przedziwnego śmiechu i radości życia: była to rękawica rzucona purytańskiej obłudzie anglików. Motto Don Juana wzięte z Szekspirowskiej „Nocy trzech króli” doskonale to wyraża. — Jest to scena, gdzie Sir Tobiasz drwiąco mówi do Malvoglia:
— A cóż ty myślisz? że jesteś cnotliwy, to już nie będzie na świecie placków ani wina? Będą na świętą Ankę — i imbier jeszcze piec będzie podniebienia!
Anglia do dziś mu nie przebaczyła i tych sarkazmów — i w katedrze Westminsteru, gdzie leżą zwłoki różnych niższych poetów, dotąd nie dano miejsca Byronowi, o którym powiada prof. Else, że on w literaturze angielskiej, w liryce zajmuje takie miejsce, jak Szekspir w dramacie, a Walter Scott w epopei.
Z drugiej strony jednak Byron tak był pochłonięty sobą, że lekceważył zupełnie sztukę pisarską. Jego poematy są niedbale zbudowane, a największe dzieła, jak Czajld-Harold lub Don Juan nie mają żadnej konstrukcyi. A mimo to są tam iskry, płomienie, błyskawice, kwiaty, zapachy, powietrze, natura, życie. I to, jest cała tajemnica Byrona: jego poezya jest życiem.
Dla tego wywarł on wpływ na całą Europę: kolejno rodził się bajronizm we Francyi, Hiszpanii, Włoszech, w Niemczech, Skandynawii, w Słowiańszczyźnie. Goethe uwielbiał i nawet tłumaczył Byrona. Najsilniejszą osobistością bajronistyczną w Niemczech był Henryk Heine; Hiszpan Jose Espronceda i wioch Giovanni Berghiste — to dwaj główni bajroniści Południa Europy; we Francyi częściowo mu ulegli Wiktor Hugo, Lamartine, Alfred de Vigny, Delavigne. — W Skandynawii Paludan Muller; w Polsce Mickiewicz i Słowacki; w Rosyi Puszkin i Lermontow, znajdowali się krócej lub dłużej pod wpływem Byrona.
Marya Malczewskiego jest na wskroś bajroniczna. Konrad Wallenrod, częściowo postać Gustawa, Konrada, to figury w duchu byronowskim; daleko więcej pokrewieństwa z Byronem miał Słowacki: jego Mnich, Arab, Żmija, Bielecki, Lambro, poniekąd Kordyan — to są bracia Giaurów i Korsarzy.
Co się tycze Beniowskiego, to właściwie tylko forma (oktawa, dygresye, ironia) przypomina Don Juana; treść i zadania poety są inne.
W Królu-Duchu możemy natomiast widzieć (w pewnym sensie) jakby uniwersalną postać bajronowską: jednostkę; potężną, wyzwoloną, samowładną i panującą nad światem; skazaną przez losy i na jakieś tajemne czyny zbrodnicze, a jednak wyższą, przerastającą wymiary ludzkie, nadzwyczajną. Jeżeli Król-Duch przypomina częściowo Ūbermenscha Nietzschego, to z drugiej strony jest to uogólniony Mnich, Arab, Żmija, albo innemi słowy Korsarz, Lara, Manfred, Kain.
Z późniejszych poetów naśladowali u nas Byrona: Korsak, Garczyński (Wacław), Olizarowski (Bruno), Zmorski (Lesław), Sowa, Żmichowska i inni, przyczem jednak bajronizm ich równoważyły inne wpływy.
Miron był jednym z najwierniejszych naśladowców Byrona; ułożył też swojego Don Juana. I Ryszard Berwiński wydał Don Juana Poznańskiego.
O Byronie pisano u nas od czasów Brodzińskiego (1830, O krytyce); pisał też Grabowski Michał (1837), El. Ziemięcka (1842), Emil Rzewuski (1847); a w nowszych czasach Włodzimierz Spasowicz (Byron i niektórzy jego poprzednicy), Cezary Jellenta (Wszechpoemat), Stanisław Krzemiński (Surowa ocena Byrona w Zarysach literackich), Mar. Zdziechowski (Byron i jego wiek), Ignacy Matuszewski (Swoi i obcy).
Zwracamy też uwagę na tłumaczone dzieło J. Brandesa: Główne prądy literatury XIX w. Tom IV.
Przekłady polskie Byrona; — Giaur (Mickiewicz), Narzeczona z Abydos, Korsarz (Odyniec), Lara, (Korsak), Oblężenie Koryntu, Parisina, Mazepa, Więzień z Chillonu (Er. Morawski), Wyspa (Pajgert), Beppo (Czajkowski), Czajld-Harold (Budzyński, Krauze, Baworowski, A. A. Krajewski, Kasprowicz), Manfred (Morawski, Paszkowski, Chodźko), Niebo i Ziemia (Odyniec), Kain (Pajgert), Don Juan (Baworowski, Porębowicz), Dramaty (Jezierski); Liryki tłumaczyli różni pisarze, ale dotąd oddzielnego wydania poezyi lirycznych Byrona niema po polsku. Są natomiast, wydane i bardzo starannie, niedawno ogłoszone w „Bibl. Najc. Utworów” trzy tomy dzieł Byrona: 1) Poematy, 2) Don Juan, 3) Dwie tragedye. Redakcya „Bibl. Najc. Utw.” starała się dobrać możliwie najlepsze przekłady. Tom liryk bajronowskich byłby wielce pożądany.
Zakończymy tę książkę cytatą z III-ej pieśni Czajld-Harolda, cytatą, która najdokładniej streszcza ducha tej gorączki, a która się zwała Byronem i Bajronizmem. Ogień był w duszy Byrona.
Ten ogień tworzy szaleńców na świecie,
Zdobywców, króli, zuchwałych sektarzy,
Wre w marzycielu, sofiście, poecie!
Gdy wstrząśnie duszą i zbyt się rozżarzy
Ich samych często robi ofiarami
Tych ludzi, których obłąkali sami,
A im zazdroszczą! Ślepi, zazdrościcie
Nie wiedząc, ile w sercu cierpią bólów!
O, nie zechcecie, gdy się przypatrzycie
Losu wsławionych ludzi ani królów!
W wiecznym odmęcie — życie ich to burza,
Prze ich do niebios, stamtąd w błoto rzuca,
Ale do wstrząśnień tak zwykną ich płuca,
Że gdy się życie za walką przedłuża
I dni ich zachód płynie bez wstrząśnienia
Tęsknią śmiertelnie i mrą z wycieńczenia.
Z niepodsycanych ognisk łuna blada —
Oręż nieczynny zaraz rdza przejada.
Podajemy tu kilka poematów Byrona, przerobionych na polski język genialnem piórem Adama Mickiewicza.
— Bywaj mi zdrowy, kraju kochany!
Już w mglistej nikniesz powłoce;
Świsnęły wiatry, szumią bałwany
I morskie ptactwo świegoce.
Dalej za słońcem, gdzie jasną głowę
W zachodnie pogrąża piany!
Tymczasem, sionce, bywam mi zdrowe,
Bywaj zdrów, kraju kochany!
Za kilka godzin różane zorze
Promieńmi błyśnie jasnemi;
Obaczę niebo, obaczę morze,
Lecz nie obaczę mej ziemi...
Zamek, na którym brzmiało wesele
Wieczna żałoba pokryje,
Na wałach dzikie porośnie ziele,
U wrót pies wierny zawyje.
Pójdź tu, mój paziu, paziu mój mały!
Co znaczą te łzy i żale?
Czyli cię wichrów zdąsanych szały,
Czy morskie lękają fale?
Rozwesel oko, rozjaśnij czoło!
W dobrym okręcie, w pogodę,
Lotny nasz sokół nie tak wesoło,
Jak my polecim przez wodę.
— »Niech fala szumi, niech wicher głuszył
Nie dbam pogoda, czy słota:
Te łzy wyciska z głębi mej duszy
Nie bojaźń, ale tęsknota;
Bo tam mój stary ojciec zostanie,
Tam matka zostanie droga,
Tam wszyscy moi, prócz ciebie, panie,
Prócz ciebie tylko i Boga.
»Ojciec spokojnie mię błogosławił,
Nie plącze, ani narzeka;
Lecz matka, którą-m we łzach zostawił,
Z jakąż tęsknotą nas czeka?«
— Dość, dość, mój paziu! te łzy dziecinne
Żrenicy twojej przystoją;
Gdybym miał równie serce niewinne,
Widziałbyś we łzach i moją.
Pójdź tu, mój giermku, giermku mój młody,
Skąd ci ta bladość na twarzy?
Czy rozhukanej lękasz się wody,
Czyli francuskich korsarzy?
— »O nie, Haroldzie! Nie dbam o życie,
Nie dbam o losów igrzyska,
Alem zostawił żonę i dziecię:
To mi łzy gorzkie wyciska.
»Żona na końcu twojego sioła
W zielonej mieszka dąbrowie;
Gdy dziecię z płaczem ojca zawoła,
Cóż mu nieszczęsna odpowie?<<
— Dość, dość, mój giermku! słuszna twa żałość!
Ja, choć jej ganić nie mogę,
Mniejszą mam czułość, czy większą stałość, -
Śmiejąc się, puszczam się w drogę.
Kochanki, żony płacz mię nie wzruszy,
Bo nim zabłyśnie poranek,
Z błękitnych oczu te łzy osuszy
Nowy mąż, nowy kochanek.
Nie żal mi ziemi, gdziem młodość strawił,
Niestraszne podróże wodne;
Żałuję tylko, żem nie zostawił
Nic, coby było łez godne.
Teraz po świecie błądzę szerokim
I pędzę życie tułacze,
Czegóż mam płakać, za kim i po kim,
Kiedy nikt po mnie nie płacze?
Pies chyba tylko zawyje zrana,
Nim obcą karmiony ręką,
Kiedyś swojego dawnego pana
Wściekłą powita paszczęką.
Już okręt piersią kraje głębinę
I żagle na wiatr rozwinął;
Nie dbam, ku jakim brzegom popłynę,
Bylebym nazad nie płynął.
Gdy mię twe jasne znudzą kryształy,
Ogromna, modra płaszczyzno,
Powitam lasy, pustynie, skały...
Bądź zdrowa, luba ojczyzno!
Miałem dziwny sen, może i niecałkiem senny...
Zdało mi się, że nagle zagasnął blask dzienny,
A gwiazdy, w nieskończoność biorąc lot niezwykły,
Zbłąkawszy się, olśnąwszy, uciekły i znikły
Bez nadziei powrotu. Ziemia lodowata
Wisiała ślepa pośród zaćmionego świata.
Ranki weszły, minęły, ale dnia nie było —
I wszystkie namiętności zatłumiła trwoga.
Serce rodu ludzkiego jedną żądzą biło,
Cały ród ludzki prosił o jedno u Boga:
O światło...
Wszystko płonie. I wspaniałe gmachy
Panów koronowanych, i wieśniacze dachy,
Domy świata całego jako lampy płoną,
Miasta nakształt ogromnych stosów zapalono,
I tłum ludzi dokoła pożaru się tłoczy:
Chcą jeszcze raz ostatni zajrzeć sobie w oczy.
O, jak zazdrości godni ci, co się przywlekli
Przed oblicze ognistej Etny albo Hekli!
Jak błogosławią wieczne wulkanów pożogi,
Wszyscy, z jednem uczuciem nadziei i trwogi!
Rzucono ogień w puszcze i doczesnym blaskiem,
Puszcze gorą, ciemnieją i walą się z trzaskiem.
Zaryły się w popiele drzew strawione czoła
I zagasły na wieki.
Znowu noc dokoła;
I twarz ludzi z rozpaczy nie po ludzku błyska,
Odbijając ostatnie promyki ogniska.
Jedni padli i, oczy schowawszy, łzy leją,
Drudzy, na chudych łokciach podparłszy się, śmieją.
Ten biega tu i ówdzie, suche żagwie zbiera,
Karmi niknącą iskrę i w niebo poziera;
Nieporuszone widzi czarnych chmur zasłony,
Jak kir nad nieboszczykiem światem rozciągniony;
Znowu pada, i bluźni, i w piasku się ryje,
Targa włos, zgrzyta zębem, ręce gryzie, wyje.
Dzikie ptactwo strwożone, skrzydły obwisłemi
Mocując się daremnie, czołga się po ziemi.
Drapieżny zwierz, co w lasach i pustyniach żyje,
Jak swojski ciągnie w miasto. Gadziny i żmije
Pełzną ludziom pod nogi i żądłami syczą;
Nie kaleczą — i głodnym stają się zdobyczą.
Wojna, nieco ustała, wybuchnęła znowu:
Głodni żelazem sobie szukali obłowu
I z zakrwawionym kąskiem na tronie usiedli,
I w milczeniu rozpaczy samotni go jedli.
Nie została miłości iskra w ludzkiem łonie.
Jedna była na całej ziemi myśl o zgonie
Niechybnym i niesławnym. Ząb głodu pożerał
Wszystkich, i narodami świat cały wymierał.
Nikt nie myślał o kości i o ciał pogrzebie;
Chudy karmił się, jedząc chudszego od siebie.
Psy darły swoich panów. Jeden pies zachował
Wierność panu swojemu: żywego pilnował,
Teraz się umarłego wyżywieniem trudzi,
Znosi zdechłe lub słabe bydło, ptactwo, ludzi;
Sam nie dotknął pokarmu, z żałosnemi jęki
Lizał twarz pana swego, głaskał się u ręki,
Co go już nie głaskała — i zdechł. I nareszcie
Wszyscy ludzie wymarli.
W pewnem ludnem mieście
Zostali dwaj ostatni — dwaj nieprzyjaciele.
Zeszli się przy ołtarzu, gdzie jeszcze w popiele
Dogasało ognisko i kościelne sprzęty
Święte czekały w stosach na ogień nieświęty.
Jak szkielety chudemi rękami pospołu
Grzebiąc, dostali kilka iskierek z popiołu;
I pracując piersiami słabemi, ognisko
Wydobyli na chwilę — jak na pośmiewisko.
Zwrócili oczy, gdzie się płomień żywiej pali,
Ujrzeli się, wzdrygnęli, padli i skonali:
Zgrozą widoku swego zabili się społem;
Nie poznali się z twarzy, lecz głód nad ich czołem,
Wyrył: nieprzyjaciele.
Świat cały był stepem,
Z ludnego i pięknego — milczącym i ślepym,
Bez pór roku, bez roślin, bez ludzi, bez czucia,
Trup, chaos powolnego żywiołów zepsucia.
Stoją gładkie rzek, jezior, oceanu tonie,
I nic się nie poruszy w ich milczącem łonie.
Okręty bez żeglarzów pośród morza tkwiły,
Maszty ich kawałami padały i gniły
I tonęły na wieki w spokojnych wód bryle;
Burze usnęły, fale spoczęły w mogile,
Bo nie było księżyca, coby je podźwignął;
Wicher w stęchłem powietrzu uwiązł i zastygnął,
Znikły chmury — to dawne ciemności narzędzie
Stało się niepotrzebnem: ciemność była wszędzie.
Prędzej czy później, gdy mię czas owionie
Snem nieprzespanym, w którym się nic nie śni —
O niepamięci! wtenczas chłodne skronie
Weź pod twą schronę do grobowej cieśni.
Nie proszę ręki druha, ni dziedzica,
Aby łzy otrzeć, lub grabić zostałość,
Lub żeby z włosem popsutym dziewica
Żałować przyszła, lub udawać żałość.
Poco najęte płaczków korowody?
Samemu wstąpić pozwólcie do dołu!
Nie chciałbym chmurzyć niczyjej pogody
I brać wesela kochanemu czołu.
Przecież, miłości! jeśli w twojej sile
Poskromić jęki, marnym żalom sprostać,
Ty sama osłodź rozstania się chwilę —
Mnie, co odchodzę, i tej, co ma zostać!
Marylo moja! kiedy przeszłe bóle
Z ostatnim puszczę w niepamięć oddechem,
Niech boski pokój widzę na twem czole,
A w bólach na cię patrzyłbym z uśmiechem.
Lecz oko martwe zrazi wzrok niebieski,
Przed bladem licem zbledną twe powaby;
Uronisz łezkę, człowiek dla tej łezki,
Jak żyjąc słabiał, tak i umrze słaby.
A więc bez żalu i pobożnej prośby,
Samotny będę w ostatniej godzinie;
Dla nieszczęśliwych śmierć mało ma groźby,
Ból jeszcze mniejszy i prędko przeminie.
Lecz umrzeć, odejść, kędy tylu gości
Rusza przede mną, kędy reszta ruszy...
Przepadać w nicość, jak pierwej z nicości
Wszedłem dla życia, żyłem dla katuszy!...
Gdyś wiek przeminął, wstrzymaj się u ścieku,
Ostatniem powróć na przeszłość obliczem;
Zlicz dni szczęśliwe, a wyznasz, człowieku,
Czemkolwiek byłeś, że lepiej być niczem.