<<< Dane tekstu >>>
Autor Ludwik Kondratowicz
Tytuł Wiejscy politycy
Podtytuł Komedya w trzech aktach wierszem
Pochodzenie Poezye Ludwika Kondratowicza/Tom IV
Wydawca Wydawnictwo Karola Miarki
Data wyd. 1908
Miejsce wyd. Mikołów-Warszawa
Źródło skany na commons
Indeks stron
WIEJSCY POLITYCY.

KOMEDYA W TRZECH AKTACH WIERSZEM.


OSOBY:

SĘDZIA NOWINA.
SĘDZINA, jego żona.
STEFAN, ich syn.
PODKOMORZY LESZCZYC.
ANNA, jego córka.
SZLOMA, arendarz sędziego.
GOSPODARZ w oberży.
WÓJT,
GROMADA WIEJSKA, ze wsi sędziego.

Rzecz dzieje się w pierwszym i drugim akcie w domu wiejskim sędziego; w trzecim w oberży w miasteczku.


AKT PIERWSZY.


SCENA PIERWSZA.

Wieczór. Pan SĘDZIA przy jednym stoliku czyta gazetę; STEFAN przy drugim z roztargnieniem czyta książkę; SĘDZINA z robotą przy tymże stoliku.

(Stefan składa książkę i wzdycha).

SĘDZINA (z czułością).
Co tobie jest, Stefanie? wzdychasz, moje dziecię!

Tęskno tobie po twoim uniwersytecie,
Po twoich towarzyszach, po miastowej wrzawie;
Na wsi nudno.

STEFAN.

Nie, mamo! ja się dobrze bawię.
Straciłem moich dobrych towarzyszów grono,
Żal mi ludzi, z którymi spotkać się sądzono,
Z którymi się człek smucił, z którymi weselił,
Z którymi myśl, naukę i dążenia dzielił;
Lecz za to jestem w kraju. O! jakże to błogo,
Gdy domowem powietrzem tchnąć już piersi mogą,

Po długiem niewidzeniu gdy powitać dano
Rodziców, dom rodzinny, Litwę ukochana,
I nasz strumyk w olszniaku, ulicę z topoli,
I mową się rodzinną nagadać dowoli,
Powitać nasz lud wiejski, uściskać go szczerze.

SĘDZTA (do obecnych).
Dostali niezłą cięgę Francuzi w Algerze,

Gotują się w Maroku wypadki nielada:
Bo już Kuryer Wileński nieznacznie powiada,
Przebąkiwa, mosanie, że jeszcze w tym roku
Wszystkie porty handlowe zamkną się Maroku.
A skądże marokańską tabakę świat kupi?
Czy Anglia pozwoli?... Palmerston nie głupi!
Na wiosnę straszna wojna buchnie niespodzianie!

(Czyta znowu).
SĘDZINA (do Stefana).
Aleś ty zamyślony i blady, Stefanie;

Możeś chory, broń Boże?...

STEFAN.

Och! ja cierpię srogo
Na marzenia, co jeszcze ziścić się nie mogą,
Na zuchwałe żądanie z nieziemskiego świata,
Co mi serce rozrywa i w głowie kołata.

SĘDZINA.
O, biednaż ja kobieta! Stefanie, Stefanie!

Może octu do głowy... to boleć przestanie.
Na ból serca... ból serca... o mocny mój Boże!
Anodinum na cukrze...

STEFAN.

Och! nic nie pomoże,
Bo to ból niezwyczajny — pali jak żarzewiem.

SĘDZINA.
Cóż ci jest, lube dziecię?
STEFAN.

Ja nie wiem, ja nie wiem...
Com wyczytał, wysłuchał, w co przywykłem wierzyć,
Chciałbym na mojej Litwie od razu rozszerzyć;
Ona mi się stawiła szczególnym obrazem:
Och, jak tu na niej dobrze! och, jak tu źle razem!
Jakie tu śliczne pola, jakie cudne gaje!
Ale grunt zaniedbany już chleba nie daje,
Lasy pustoszy wieśniak, pustoszą do dworu,
Piękne łąki nie dają i połowy zbioru,
Jakiby przy uprawie należytej dały.

SĘDZIA (zawsze czytając).
To zuch Ibrahim basza... pokopał kanały,

Egipskie grzęzawice osuszył w połowie...
Tylko czy Turek za to wojny nie wypowie?
To, panie, mądra sztuka, ten Ibrahim basza!

STEFAN (zawsze z zapałem do matki).
Jakież ma piękne wioski droga Litwa nasza!

Wpośród zielonych pastwisk, przy rzeczce, przy młynie,
Owdzie prześliczny strumyk wśród olszniaku płynie,
Owdzie na ładnych wzgórkach wznosi się chałupa...
Rozkosz dla pejzażysty takich chatek grupa!
Ale, kochana matko, jakże boli srodze,
Kiedy po grzązkich groblach, po nierównej drodze,
Wjedziesz do której wioski bez cienia, bez płotów!
Ktośby ją za schronienie nędzarzy wziąć gotów.
Chaty nizkie, jak żebrak oparte na szczudła;
A każda twarz wieśniaka wybladła, wychudła,
Ubiór jego podarty, na twarzy głupota;
A toż Litwin! to serce poczciwe ze złota!
Przecież w brudnym nałogu, jak w błocie, się tarza,
W nałogu, zaprzedanym za pieniądz karczmarza,
Z zamroczonym umysłem Pary as wyklęty,
Jak on będzie pracował?

SĘDZINA.

O mój Boże święty!
Mój Boże! co on gada? to z bolenia głowy...
O! ja mam plastr cudowny...

STEFAN.

Nasz Litwin surowy
Swoją podartą chatę ukochał najszczerzej,
Nie jak Niemiec, co w żadną ojczyznę nie wierzy;
Przechował obyczaje i domowe cnoty,
Nie jak dziecko Paryża, kędy stek sromoty;
Nie został, jak Włoch, zbójcą, jak Greczyn, obłudnym,
Jak Anglik egoizmem nie przejął się brudnym;
Wiarą tylko swój kielich żółci z octem słodzi.

SĘDZINA.
Uspokój się, Stefanie, bo to ci zaszkodzi.

Prawda, że u nas wieśniak i głodny, i chłodny;
Lecz tak było od wieków za grzech pierworodny,
Czy podobno od Sema, Chama i Jafeta.

STEFAN.
Nie, mamo.
SĘDZIA (zrywa się).

Posłuchajcie, co pisze gazeta!

(Czyta):
Paryż ósmego września. Król jegomość z rana

Przyjmował uroczyste poselstwo sułtana;
Potem telegraficzna wiadomość doniosła,
Że prosił na śniadanie hiszpańskiego posła;
Dalej... okręt angielski przybył z Malabaru;
Dalej... pierwszy minister, z powodu kataru,
Dziś nie był w parlamencie, — a dalej: na scenie
Nowe i nader świetne było przedstawienie,
Dano „Włoszkę w Algerze!" Tak, „Włoszkę w Algerze!"
Głęboka allegorya! Włoch już Alger bierze,
Król francuski z sułtanem przyjaźni się skoro,
I uważasz... Hiszpanów na cuhunder biorą.
Okręt od Malabaru... minister w katarze...

Tak pisać to głęboka polityka każe.
Ale znamy się na tem... ho! znamy się trocha!
Francuz Hiszpan i Turek pójdą przeciw Włocha:
Wtedy Ibrahim basza, co przytulił uszy,
Na Hiszpana, Francuza i Turka wyruszy.
Toż to będzie, mospanie, wojna w Europie!
Wtedy i nam wypadnie chować się w konopie;
Bo nasze wojska pójdą bronie pruskich granic
A od Persa, mospanie, nie zaręczę za nic:
Ich przymierze na włosku, czysto za kontraktem
Wszak mi Żydek powiadał, że onegdaj traktem
Jechało dwóch ichmościów... wąsaci, brodaci
I mieli czapki perskie... niech go porwą kaci!
On zgadł, ze będzie wojna — to już niedaremnie
A podkomorzy Leszczyc śmiał się wtedy ze mnie.

STEFAN (przerywając).
Leszczyc?... jakiż tu Leszczyc mieszka w okolicy?
SĘDZIA.
Jan Leszczyc, podkomorzy, dziedzic na Bruśnicy

Z traktu majątek jego widać o trzy kroki.

STEFAN.
Czy on ma młodą córkę?
SĘDZIA.

Polityk głęboki!
Ciągle czyta gazetę, a ciemny jak w rogu,
Nie wierzy w żadną wojnę. Dzisiaj, dzięki Bogu,
Otoż go wyśmiejemy, otóż go wychłoszczem,
Kiedy z rana w Niedzielę zejdę się z proboszczem!
Podkomorzy, polityk mądry w każdym względzie...

(Do wchodzącego arendarza):
Jak się masz, panie Szloma?... Czy wiesz? Wojna będzie!
(Sędzina odchodzi).


SCENA DRUGA.

(CIŻ i SZLOMA (wchodzi z ukłonem).

SZLOMA.
Wojna? kogo i za co?
SĘDZIA (uroczyście).

Ba! zgadnij że za co!
Włosi zdobyli Alger, Ibrahim ladaco
Idzie wojować Turki, Francuzy, Hiszpany;
Lecz w gazecie, uważasz, inszy obrót dany:
Niby tak, niby owak... przypuszczenia, wnioski...
Jak wiesz, pod allegoryą pisze Marcinowski;
Lecz kto ma zdrowe oczy, jasno prawdę widzi.

SZLOMA.
Pan to lepiej rozumie niż my, biedni Żydzi.

My sobie handlujemy — wojna rzecz nie nasza.
Póki Ibrahim pasza wystrzeli z pałasza,
Ja chciałbym choć trzy grosze zyskać na arendzie;
A tu gwałty! rozbójstwa! co i z tego będzie?!

SĘDZIA.
Cóż się stało?
SZLOMA.

No! Janek!!

SĘDZIA.

Nudzić mię poczynasz!
Czego chcesz? jaki Janek?

SZLOMA.

Jaki Janek? — młynarz!
Sam nie chodzi do karczmy, powiada, że pości,
I jeszcze całą wioskę naucza trzeźwości,
Buntuje całą wioskę, buntuje i kwita!
Czy wierzy pan dobrodziej?

(Tajemniczo do ucha sędziego):

Nawet książki czyta!
Kiedy jeździł z transportem do pszenicy mojej,
Przywiózł książki i z Wilna — aj gwałt, co tam stoi!

No! że Żyd wkrótce chłopa do szczętu wysuszy,
No! Pijak w Niedzielę ciężki grzech dla duszy,
No kiedy dzień powszedni, to trzeba do pracy
No! ze pijąc na kredyt, to będą żebracy!
I mało czego jeszcze! buntuje widocznie!
Bolą uszy słuchając, kiedy czytać pocznie.
Na co jemu czytanie? i z tego czytania
On jeszcze wszystkich ludzi z karczmy porozgania.
Co to jest!!

SĘDZIA (chodząc niespokojny).

Prawdę mówisz! masz słuszność, mój Szlomo!
Gdy chłop porozumnieje, wtedy już wiadomo:
Nie pójdzie na pańszczyznę.

SZLOMA.

Nie pójdzie do szynku.

SĘDZIA.
Czytanie!... jak sto batów weźmie w upominku

To się czytać oduczy, a z nim cała wioska
Chce być mędrszym ode mnie! a to kara Boska!
To już skończenie świata!!

STEFAN.

Nie to jutrznia świata.
Duch Boży sam do chatek wieśniaczych kołata,
Wykluwa się ze skorup gołąbek skrzydlaty
I siedmiu promieniami niebieskiej oświaty
Jak ojcowskiem objęciem, otuli, opasze
pogardzonych nędzarzy chróściane szałasze.
Dzięki Ci, dobry Boże! ta chwila już blizko
Twój palec nam wskazuje nasze stanowisko;
Bądźmy wierni wezwaniu!

(Sędzia i Szloma patrzą na niego z podziwieniem).
SZLOMA.

Gwałt! co panicz gada!

SĘDZIA.
Co asan takie rzeczy?... słuchać nie wypada...

Łatwo w kłopot, a kłopot sakiewkę wycieńczy...

STEFAN (chłodniej).
Przepraszam cię, mój ojcze, za wyskok szaleńczy!

Wszak wiesz, jak żywo pragnę... ale tego dosyć.
Chciałem tylko za Jankiem młynarzem cię prosie:
Nie odbieraj mu książki, gdy się pragnie uczyć,
Nie karz go za czytanie, nie daj mu dokuczyć.

(Groźnie patrząc na Szlomę):
A ty, jeśli się ważysz, żmijo jadowita,

Jeżeli słówko piśniesz...

SZLOMA (cofając się).

No! niech sobie czyta,
Niechaj z karczmy rozpędza, niech zaleca pracę,
A ja na święty Jerzy raty nie zapłacę!

SĘDZIA.
Zaraz nie płacić raty — wyśmienita rada!

Nie uważaj, mój Szlomo, co pan Stefan gada:
Taka dziś cała młodzież — dowodzi jak może,
Że pan, i kmieć, i szlachcic wszystko dzieci Boże,
Że trzeba naszym wioskom nadać inną postać,
Że ekonom przy pracy nie powinien chłostać,
Że trzeba zmniejszyć karczmy, zaprowadzać szkółki
I z. rolnikiem na roli pracować do spółki.

SZLOMA.
Cóż dalej z tego będzie?
SĘDZIA.

Dalej nic nie będzie.
Jam o mego Stefana spokojny w tym względzie.
Nadąsa się, jak inni, zmiany naprzyrzeka,
I pójdzie starym torem, jak chodzili z wieka;
Zmęczy go postępowa nad chłopstwem mozoła,
Pocznie chłostać, jak drudzy, i Żyda przywoła;
Pocznie do wiejskich dziewcząt zalecać się dzielnie,
I, zamiast szkoły wiejskiej, zbuduje gorzelnię.

SZLOMA.
O! tak, to co inszego!
STEFAN.

Ojcze, jak to boli!

SĘDZIA (ze śmiechem).
Wyszumi młode piwko, wyszumi powoli.

Teraz pójdziem do rzeczy, mój Szlomo kochany!
Mam pewne interesa, mam tu pewne plany;
Chciałbym z tobą pomówić — tak, na cztery oczy;
Chodź do mego pokoju.

SZLOMA (do siebie).

Już wiem, z czem wyskoczy;
Ale bądźmy ostrożni... odmowie najprościej.

SĘDZIA.
Służę ci? panie Szlomo.
SZLOMA.

Służę jegomości.

(Odchodzą we drzwi boczne).



SCENA TRZECIA.

SĘDZINA, STEFAN.

SĘDZINA.
Źle robisz, mój Stefanie, choć mówisz, jak księga,

Choć każde twoje słowo do serca mi sięga...
Bronisz uciśnionego, kochasz lud ubogi,
To znaczy dobroć serca, to pięknie, mój drogi;
Lecz mówisz za gorąco i w ciągłym ferworze.
Wszak ojciec przekonań odmienić nie może;
Więc zamiast go rozdrażniać, zamilczałbyś wolej.
Zresztą, synu, my starzy: przyjdzie wasza kolej,
Wtedy tworzyć będziecie postępowe cuda,
Może wam stare błędy poprawie się uda.
Wszak słyszałeś od ojca, że na święty Jerzy
Już całe gospodarstwo w twe ręce powierzy.
Będziesz swobodnym panem i woli, i środków.
Będziesz mógł po swojemu uszczęśliwiać kmiotków;
Lecz póki się ku tobie szala nie przychyli,

Poszanuj jego zdanie do ostatniej chwili.
Przepraszam, że to mówię.

STEFAN.

O! dzięki sto razy!
Będę ściślej obliczał wszystkie me wyrazy,
Schowam do głębi serca moją świętą Wiarę,
Poszanuję ojcowskie przekonania stare.
Lecz gdy naszą fortunę odda mi pod straże,
Przebacz, matko! postąpię, jak mi serce każe,
I niejedno odmienię, niejedno przerobię:
Dam kmiotkom prawa ludzi...

SĘDZINA.

Jak sam zechcesz sobie.
Tutaj jedyna rada, jaką dać ci mogę:
Abyś obrał powolną do postępów drogę,
Bo co nagle rozpoczniesz, nic ci się nie sklei.
Po kolei, mój synu, wszystko po kolei,
A śmiało w Imię Boże.

STEFAN.

Nic się nie przestraszę, —
Zbrojny w błogosławieństwo i Boskie, i wasze,
Czuję, że mi co chwila nowy popęd nada
Dobre serce matczyne i ojca porada.

SĘDZINA.
I sercem, i modlitwą, poczciwy Stefanie,

Będę ci pomagała, ile sił mi stanie;
Niekiedy rada matki przydać ci się może.

STEFAN (całując jej rękę).
Radź, matko, i rozkazuj — przyjmuję w pokorze.

Dawaj mi od tej chwili twe dobre przestrogi,
Wskaż mi najpierwsze kroki mojej trudnej drogi.
Powiedz mi: w gospodarstwie nim się coś uczyni,
Od czego trzeba począć?

SĘDZINA (z uśmiechem).

Szukać gospodyni,
Wynaleźć dobrą żonę, co cię kochać będzie,

Co twojemi oczyma rozpatrując wszędzie,
Gdzie ty zarzucisz wątek, ona da osnowę,
Wzmocni niewieściem sercem twoją męską głowę.
Do niej przyjdą odważniej ubodzy i chorzy,
Przed nią niejeden wieśniak swe serce otworzy,
Ona się porozumie roztropniej daleko
I z niewiastą, i z dzieckiem, i z biednym kaleką.
Ona się wtajemniczy i trafniej, i prędzej
W najdrobniejsze odcienie cierpienia i nędzy,
A dopóki trwać będziesz w zbawiennym zamiarze,
Gotową drogę czynu ona ci ukaże.

STEFAN.
Prawda po tysiąc razy.
SĘDZINA.

Ona cię nauczy,
Że konia, jak to mówią, pańskie oko tuczy.
Będziesz pilnował domu — a tu co godzina
Nowy się obowiązek sercu przypomina,
Nowy dobry uczynek codzień się dokona,
Skarbem jest, mój Stefanie, skarbem taka żona;
Ale z tysiąca kobiet wyszukać jej rzadko!
Szukaj dobrze!

STEFAN.

Znalazłem, znalazłem ją, matko!
Muszę ci wyznać słowo, co pod sercem gniotę:
Ja kocham już od roku niebiańską istotę,
Ona, choć nieobecna, wspomnieniem mię krzepi,
Ona mojego serca świadoma najlepiej,
Ona olbrzymią siłą wzmocni me ramiona;
Zna lud wiejski i kocha, jakby w nim zrodzona.
W dalekiem, w obcem mieście marzyliśmy razem,
Żyliśmy naszych dworków, naszych wsi obrazem;
Długie, długie wieczory, często załzawieni,
Błądziliśmy oczyma po Niebios przestrzeni;
Promieniami księżyca z oddali, z oddali,
Pozdrowienie kochanej Litwie przesyłali.
Ona tam przy swej ciotce w gościnie bawiła.

Jam ją pokochał wiecznie, ile starczy siła;
Przysięgła mi najświęciej — wiernie — najgoręcej,
Być moją — tylko moją — i niczyją więcej.
Niech ją ojciec przeklina, niech jak chce się sroży...

SĘDZINA.
Któż to taki jej ojciec?
STEFAN.

Leszczyc podkomorzy.

SĘDZINA.
Pan Leszczyc podkomorzy — a toż sąsiad przecie!

Córkę jego znam dobrze: to poczciwe dziecię,
Urodziwej postaci, kształtna, pięknooka.
Bawiła rok u ciotki, czy półtora roka,
Lecz teraz powróciła, zesmutniała trocha...
Ty ją kochasz, Stefanie — ona ciebie kocha —
To dobrze, wszystko dobrze... lecz miej się na wodzy:
Oni ludzie bogaci, my — szlachta ubodzy.
Pan Leszczyc nie jest dumnym z majątku i z rodu,
I pysznie się przed nami nie miałby powodu;
Obok pana Leszczyca my niżej nie staniem
Ni dobrem urodzeniem, nie urzędowaniem.
Lecz pan Leszczyc spekulant, obrotowa sztuka,
Spekulanta na męża dla swej córki szuka,
Człowieka z kapitałem i przemyślną głową,
Coby szybko podwoił sumę posagową.
Tybyś w takim zawodzie nie dotrzymał pola,
Bo jakież twe zasoby?

STEFAN.

Zdrowa myśl i wola,
Dwoje rąk, kierowanych poczciwym zapałem,
Do pomocy lud wierny, który ukochałem.
Wierzcie mi, że tu rolnik daleko zajść może
Z temi kilku środkami.

SĘDZINA.

Daj Boże, daj Boże!
Zresztą, patrzaj Stefanie, jak się dobrze składa;

Wkrótce mamy u siebie powitać sąsiada,
Bo dzisiaj do nas pisał stary podkomorzy,
Że jutro razem z córką swą atencyę złoży.
Zobaczym, co się święci, zdajmy się na Boga.

STEFAN (z radością).
A więc jutro mię czeka niespodzianka błoga!
Jutro Annę zobaczę!...



SCENA CZWARTA.

CIŻ, SZLOMA, a za nim SĘDZIA.

(Szloma kłania się i chce wychodzić).

SĘDZIA (doganiając go).

Co za powód zmiany?

SZLOMA (do siebie).
Widoczna ze wszystkiego, że zbankrutowany.

Chce mnie częstować miodkiem i paniczem straszy,
Chce pieniędzy na konto Ibrahima baszy...
Na co mi to potrzebne?

SĘDZIA.

A z Jankiem młynarzem
Już się sami rozmówim, sami go ukarzem;
Przestanie czytać książki, zalecimy srogo.

SZLOMA (do siebie).
Cztery tysiące złotych... to trochę za drogo.
(Głośno):
Upadam do nóg pańskich!
SĘDZIA.

Zabronię i kwita.

SZLOMA.
Kiedy taki uczony, niech sobie już czyta.

Upadam do nóg pańskich!

STEFAN (do siebie).

Jakąś czuję trwogę.
Memu własnemu szczęścili uwierzyć nie mogę.
Jutro Annę zobaczę...

(Odchodzi drugiemi drzwiami).



SCENA PIĄTA.

SĘDZIA, SĘDZINA.
SĘDZIA (nic widząc żony).

Choć zastawić duszę,
Cztery tysiące złotych koniecznie mieć muszę.
Podatki niepłacone — nie żartować z władzą:
Pustopole opiszą i z młotka przedadzą.
Stefan, co o ludzkości i postępie gada,
Nie wybrnie z tarapaty... Jakoś nie wypada
Wkładać na jego głowę ciężar takiej miary.
Masz tobie!... syn za młody, a ojciec za stary,
Podatek niepłacony, a procent narasta...
Co począć?...

(Chodzi zamyślony).

Trzeba skończyć gazety i basta.
Redaktor wbił mi klina... rwą się do pałasza
Anglik, Francuz i Turek, i Ibrahim basza;
Będzie na wiosnę wojna — pieniądz na widoku.
Czy to ja nie pamiętam, we dwunastym roku
Jaka była drożyzna? to aż wspomnieć ładnie!
Pociągnę pasyansa, czy wojna wypadnie.

(Siada przy stoliku i wyrzuca karty).
As, dwójka, trójka, czwórka... jest czwórka — no, proszę!
SĘDZINA (przerywając mu).
Ciekawą ci, mój mężu, wiadomość przynoszę;

Tylko cicho... nikomu nie mów ani słowa.

SĘDZIA (zawsze zajęty).
Piątka, szóstka, siódemka, ósemka dzwonkowa,

Walet winny... No, słucham, co tam za wiadomość?

SĘDZINA (tajemniczo).
Nasz Stefan zakochany...
SĘDZIA.

Widzisz go, jegomość!
Lud... idee ludzkości... postępy narodu...
A myśli o dziewczętach, tak jak ja za młodu.
Trzeba wiedzieć, że byłem zalotny i zmienny.

(Kładzie znowu karty).
Walet, dama dzwonkowa... ot i król czerwienny,

To znaczy król francuski.

SĘDZINA.

Tu ważniejsze rzeczy:
Mówię, Stefan się kocha.

SĘDZIA.

A któż mu tam przeczy!
Miłostki dla młodego bardziej odpowiednie
Niż te wszystkie idee, postępowe brednie,
Z któremi z takim dzisiaj wyrwał się zapałem,
Że mi Szlomę przestraszył — a interes miałem.
Uciekł Szloma, jak zmyty, wcale się nie dziwię,
I jeżeli kabała nie wyjdzie poczciwie.
Jeśli wojny mocarstwo nie wypowie które,
To zboże ani myśleć aby poszło w górę.
A u mnie w Pustopolu jedyna rachuba:
Albo wielka drożyzna, lub zupełna zguba.
Podatek niepłacony, włościanie bez chleba,
Trzeba zboża na zasiew, zapomogi trzeba;
A u mnie jedno z drugiem dwie pustki w kieszeni.
Jedyna tylko rada...

(Zrywa się gwałtownie).

Niech się Stefan żeni!
Niech weźmie dobry posag, niech długi pospłaca,

A może mu szczęśliwiej powiedzie się praca;
Niech się zagospodarzy, grosz oszczędza w miarę, -
Młodsza głowa i ręce już nie to, co stare.
Kogóż tam przecie kocha? gdzie ofiary pali?

SĘDZINA.
Z córką podkomorzego dawniej się poznali,

I ona mu wzajemna.

SĘDZIA.

Gadaj jejmość zdrowa!

SĘDZINA.
Młoda, piękna, szlachetna.
SĘDZIA.

O tem ani słowa;
A jednak...

SĘDZINA.

Co za jednak? nie bój się o zmianę.

SĘDZIA (uroczyście).
To są gruszki na wierzbie i bańki mydlane.

Czy ja nie znam Leszczyca? Ho, ho! bita sztuka!
Stary lichwiarz bankiera na zięcia wyszuka.
Jemu widzę od dawna przewróciły głowę
Procenta, kapitały, machiny parowe.
Powiedz mu: będzie wojna, to on śmiechem parska,
Mówi, że już minęła epoka tatarska,
Że teraz Europa długich walk już syta,
Że bogactwo krajowe w pokoju rozkwita,
Że największa spokojność panuje na świecie...

(Tryumfalnie wskazuje gazetę):
A zobacz, kiedy łaska, co pisze w gazecie!

Dzielny Ibrahim basza, jak wyruszy w pędzie,
Na złość podkomorzemu, Gibraltar zdobędzie.

SĘDZINA.
Lecz myślmy o Stefanie.
SĘDZIA.

I cóż o Stefanie?
On tutaj, ani wątpię, odkosza dostanie.
A zresztą dobry zamiar — nie zawadzi próba:
Może stary spekulant chłopca upodoba.
A nawet podkomorzy, jak w czubek naleje,
Lubi czasem rozwodzić postępu ideje.
Kto to wie? jeśli dola posłuży szczęśliwa,
Może się zrozumieją, plotąc troje-dziwa.
Jutro zobaczym skutek; ja coś mało wierzę.

Lepiej skończyć gazetę i pójść na wieczerzę.



AKT DRUGI.


SCENA PIERWSZA.

STEFAN, WIEŚNIAK.

(Wieśniak stoi u progu, kręcąc swój kapelusz. Stefan chodzi po pokoju zamyślony).

STEFAN (do siebie).
Witajcie, moje piękne powietrzne pałace!

Dziś ojciec zdaje na mnie gospodarcze prace.
Niech najszczęśliwszy z ludzi teraz mi zazdrości:
Jestem opiekun włości — ojciec mojej włości...
Czyż potrafię wypełnić zadanie olbrzymie,
Nosić godnie to imię, najchlubniejsze imię?
Już okiem przemierzyłem pole mego trudu,
Wiem, com czynić powinien dla dobrego ludu;
Lecz jak się wziąć do dzieła, do szczęścia gromady?
Gdzie udzielić pomocy, gdzie i jakiej rady?
Czego najgwałtowniejsza z początku potrzeba:
Czy duchowego chleba, czy ziemskiego chleba?
Czyli pierwej nauki? czy pierwej swobody?
Rozwiązać to zadanie mój umysł za młody.
Długo się rozmyślało, wiele się czytało,
Mam serce, ale serca tu jeszcze za mało.

Trzeba się wtajemniczyć w ich mowę, w ich życie;
A ja ludu wiejskiego nie znam całkowicie,
W niedoświadczone ręce biorę rządów wodze.
Wspieraj mię, Duchu Boży, na mej trudnej drodze!

(Wieśniak zniecierpliwiony tupie i kaszle).
STEFAN (zwracając się ku niemu).
Siadaj, poczciwy człeku; weź krzesło przy ścianie.

Czy jesteś wójtem z wioski?

WIEŚNIAK (z pokłonem).

Wójt, wielmożny panie.

STEFAN (chodzi zakłopotany, nie wiedząc, co mówić dalej).
A masz żonę i dzieci?
WIEŚNIAK.

Mam dziatek aż troje.

STEFAN.
Siadajże, weź krzesełko.
WÓJT (z pokłonem).

Ja sobie postoję.

STEFAN (do siebie).
Pokora niewolnicza, to wielka ich wada!

Lecz ze starym przesądem walczyć nie wypada:
Trzeba ich przyprowadzić stopniowo, z daleka,
Aby w sobie uznali dostojność człowieka.

(Do wieśniaka):
A jakże się nazywasz?
WIEŚNIAK.

Pasieka Bazyli.

STEFAN.
Umiesz czytać i pisać?
WIEŚNIAK.

Z rodu nie uczyli.

STEFAN.
A jakże, będąc wójtem, bez pisma być może?

Jak rachujesz podatki, robociznę, zboże?
Jak możesz zapamiętać, co czynić wypada?
Jak ci może zaufać i dwór, i gromada?
Skąd pewność przed gromadą, przed sądową władzą,
Że się wiernie wyliczysz z tego, co ci dadzą?

WIEŚNIAK.
Co te pisma, paniczu! pamięć to rzecz święta!

Człowiek chce zapamiętać, to i zapamięta.
Wierzą mi, bo się zdradą nie splamiłem żadną.
Czy to, proszę panicza, piśmienni nie kradną?
A zresztą, czego dobrze spamiętać nie możem,
To się na prostym kiju zakarbuje nożem:
Oto mój kij, paniczu, — przypatrzyć się proszę:
To kopy, a to stopy, to złote, to grosze;
Jakoś to się wyliczam, rachunki nieduże,
Dziesięć lat, jak dworowi i sąsiadom służę.

STEFAN.
A jednak umieć czytać czyżby ci nie miło?
WIEŚNIAK.
No! toby się w kościele z książki pomodliło.

A u nas jaki pacierz? Ojcze nasz i Wierzę,
Dziesięcioro przykazań — to całe pacierze;
A jednak, gdy niedola, gdy się serce kruszy,
Człowiek zmówi co umie, to i lżej na duszy.

STEFAN.
Więc tu dziatwa nic a nic z książki nie korzysta?
WIEŚNIAK.
Jest, z przeproszeniem pańskiem, pijak organista.

Ten, gdy czasem ochota na niego napadła,
W karczmie zimową porą uczył abecadła;
Ale to nic niewarte.

STEFAN.

Ciekawym, dlaczego?

WIEŚNIAK.
Bo dziatwa wyuczona nie słucha starszego,

Myśli, że wszyscy głupi, że wszyscy prostacy,
Czytać się nie nauczy, a odwyknie pracy.
Zresztą, dobrze zważywszy, głupstwo to czytanie:
Chłop, choćby umiał czytać, księdzem nie zostanie,
Urzędnikiem nie będzie, dziedzictwa nie kupi;
A czy jeden piśmienny, z przeproszeniem, głupi?
Rolnik niech umie orać.

STEFAN (do siebie).

Serce się rozrywa!
Jaka satyra ostra! jaka sprawiedliwa!
I sprostuj tu u ludu wypaczone drogi,
Rzuć kamień na ciemnotę lub na złe nałogi!
Straszna rzecz!

(Do wieśniaka):

No, a teraz, mój kochany wójcie,
Mówcie jak na spowiedzi — o nic się nie bójcie:
Czy dobre wasze życie? czy raczej mieć insze?
Czy lepsza dla wieśniaka pańszczyzna lub czynsze?

WIEŚNIAK.
Widzi wielmożny panicz... trzeba ruszyć głową.

Dobre i to i owo, złe i to i owo...
Czynsz, byle sprawiedliwy, to każdy go woli;
Lecz jaka sprawiedliwość na nierównej roli?
Jeden ma same piaski, drugi same gleje,
Jednemu grunt wysuszy, drugiemu zaleje,
A czynsze jednakowe. Gdyby pan poznawał
Każdy szmatek łąk naszych, każdy gruntu kawał,
Byłaby sprawiedliwość, pracują czy płacą.
Są bogaci, ubodzy, dobrzy i ladaco;
A bez dozoru wójta, pańskiej zapomogi,
Byłby jeszcze uboższym, kto dzisiaj ubogi;
Albo wieśniak leniwy, niepoczeiwej duszy,
Spustoszy kawał gruntu i sam w świat wyruszy.

STEFAN.
A jakaż na to rada?
WIEŚNIAK.

Na to trudna rada.
Lepiej poznać i ludzi, i grunta wypada.
Lat dziesięć będąc wójtem, wiem, że w naszej włości
Nie trzeba pobłażania, lecz sprawiedliwości:
Wymagać od nas pracy, dać nam dosyć chleba,
A gdzie warto pokarać, to i karać trzeba;
A zresztą, przebacz panie, że wieśniak pobredzi:
Częściej panom i chłopom chodzić do spowiedzi.

STEFAN.
Dzięki ci, dobry wójcie! teraz to już mogę

Zrozumieć mego celu pożyteczną drogę.
Rozpatrzę i zrozumiem z blizka i z daleka
Każdy mórg naszej ziemi, każde serce człeka;
Gdzie przyjdzie świadczyć łaskę, wyświadczę ją szczerze,
Gdzie idzie sprawiedliwość, ściśle ją wymierzę;
Przyłożę bratniej ręki — a, wtedy, mój bracie,
Korzyści oświecenia i swobód poznacie,
I odrodzi się w Bogu gromada wioskowa.

WIEŚNIAK (do siebie rozrzewniony).
Jakie to złote serce!
STEFAN (do siebie).

Jaka mądra głowa!

(Głośno).
Chcę za twoją poradą iść dalej a dalej.
(Ściska go).
WIEŚNIAK (cofa się z pokora).
Jam nie godzien tej łaski.
SŁUŻĄCY (wchodząc).

Goście przyjechali.


SCENA DRUGA.

PODKOMORZY, ANNA wchodzą — potem SĘDZINA,

SĘDZIA, STEFAN. (Wieśniak cofa się cichaczem).

SĘDZINA (wychodząc naprzeciw gości).
Jak łaskaw podkomorzy, że o nas pamięta!
PODKOMORZY (z gracyą całując jej rękę).
A mości dobrodziejko! to powinność święta,

Obowiązek... powinność... prawdziwe rozkosze...

(Przedstawia Annę):

A to jest moja córka — przypomnieć ją proszę.
SĘDZINA (ściskając Annę).
O! pamiętam, pamiętam, chociaż jeszcze małą.
A jakże to urosło! jakże wyładniało!
Ci rosną, ci starzeją, to już kolej taka.

(Przedstawia Stefana):
Mój syn Stefan.
PODKOMORZY.

Pamiętam, pamiętam chłopaka.
Jak wyrósł! jak wypiękniał w naukowej pracy!

(Podczas następnego powitania Stefan i Anna podają sobie ręce i rozmawiają z cicha w głębi sceny).
SĘDZIA (wbiegając ściska podkomorzego).
Kopę lat, panie Janie!
PODKOMORZY.

Och ! panie Serwacy,
Kopę lat z procentami, a może i dłużej!

SĘDZIA.
Jakże zdrowie?
PODKOMORZY.

Jak zdrowie?

SĘDZIA.

Pomalutku służy.

PODKOMORZY.
A ze mną źle, mój sędzio. Gdy cierpieć się zdarzy

Ty wiesz, że się nie pieszczę, nie dbam o lekarzy;

Ale tu gorzej jeszcze: bo moja obora.
Czy uważasz, mój sędzio? na księgosusz chora.
Krowy nie dają mleka: pomału, pomału,
Na nich ginie mój prawny procent z kapitału.
Dziesięć od sta na miesiąc, czyż nie słuszna skala?
Tymczasem jedno bydlę z nóg mi się obala,
Drugie nie daje mleka, a innym na leki
Muszę jeszcze kupować lekarstwa z apteki,
Tak, że cała obora, co niemało warta,
Daje cztery procenta, lub czasem półczwarta.

SĘDZIA.
Tak... księgosusz... księgosusz... zaraza ze Wschodu.

Lękać się gorszych rzeczy mam wiele powodu:
Bo na wiosnę, gdy wojsko poruszać się zacznie,
To nam dżumy, cholery naniesie nieznacznie.
Pamiętasz, we trzydziestym...

PODKOMORZY.

A któż nie pamięta?
Lecz na cóż ten ruch wojska?

SĘDZIA.

Wojna rozpoczęta!
Nic nie wiesz... Hiszpan, Francuz i sułtan już w lidze,
Politykę angielską, jak na doni, widzę;
Włosi zburzyli Alger, — a Ibrahim basza
Niby to nie uważa, niby nie przestrasza,
Ale ma dobre oczy, krzywd nie zapomina;
A Gibraltar, mospanie, to dobra zwierzyna,
O! dobra! jej nie sposób skryć w torbę borsuczą.

(Z cicha):
A u nas incognito Persowie się włóczą;

Spytaj Żydków.

(Podaje mu gazetę).

Przeczytaj, pokombinuj zdrowo.

PODKOMORZY (niedbale przerzucając gazetę).
Och, stary zapaleńcze z przewróconą głową!

Wojna... kto dzisiaj wojnę wypowiadać pocznie?

Świat praktyczny: narody poznały widocznie,
Że wojna to zabytek dawniejszego szału,
Procentu nie wypłaci, bierze z kapitału,
Bierze ręce od pracy, bierze grosz z skarbony, —
Wygrał, przegrał, a strata dla obojej strony.

SĘDZIA.
A równowaga świata?
PODKOMORZY.

Właśnie równowaga:
Każdy, myśląc o sobie, drugim dopomaga;
A handel, a rolnictwo, a przemysł, a praca,
Każdy kraj swój kapitał najszparciej obraca,
A gdy obraca szybko, od sta bierze trzysta, —
To już i kraj ościenny koniecznie skorzysta,
Braterstwo, które głoszą rozmarzone głowy,
To jest prosty, mój sędzio, interes handlowy.
Polityka w tej mierze proste ma pochopy,
By procentować wspólne siły Europy.

SĘDZIA.
Gadasz, jak znasz, sąsiedzie... handel, wielkie święto!
(Tryumfalnie):
A w Marokku już porty handlowe zamknięto,

Anglik już się pokłócił z tamtym wielkorządcą,
Włosi Alger zdobyli...

PODKOMORZY.

Ach! jak tu gorąco!
Wyjdziem sobie na ganek... bo to czasu strata.
Trzeba dobrze używać choć krótkiego lata.
Tam chłodniej pod drzewami... brzydzę się upałem;
I twojej gospodarki dawno nie widziałem,
A ty wiesz, ja to lubię... to moje zadanie.
Idźmy, panie Serwacy.

SĘDZIA.

Idźmy, panie Janie!

(Kłaniają się ceremonialnie we drzwiach i odchodzą).
PODKOMORZY.
Padam do nóg sąsiadki!
SĘDZINA.

Idźcie państwo sobie,
A ja skromny tymczasem podwieczorek zrobię.

(Odchodzi innemi drzwiami).



SCENA TRZECIA.

STEFAN i ANNA.

STEFAN
Anno!
ANNA

Panie Stefanie!

STEFAN

Ja jak we śnie roję,
Sam nie mogę uwierzyć w własne szczęście moje!
Gdym sądził, że na długo z sobą się rozstaniem,
Gdy mi dom rodzicielski stawał się wygnaniem,
Kiedym nie śmiał do ciebie pisać bez twej woli,
Gdym z tęsknoty po tobie usychał powoli, —
Wczora najniespodzianiej powiada mi matka,
Żeś ty tutaj przybyła, żeś nasza sąsiadka,
A dzisiaj ciebie widzę, dziś z ust twoich słyszę,
Ze miłe twemu sercu wioskowe zacisze.
Gdy znikła twej zmienności dręcząca obawa,
Kiedy przestałem wątpić...

ANNA.

Bo nie miałeś prawa.
Za cóż krzywdzisz niewiarą?... Stefanie, Stefanie
Od czasu, kiedyś postrzegł moje przywiązanie,
Od czasu, kiedyś wyznał, że kochasz wzajemnie,
Czyż miałeś kiedy powód niekontent być ze mnie?
Czyż widziałeś, ażeby ktokolwiek z młodzieży
Choć chwilkę zajął serce, co tobie należy?
Powiedz...

STEFAN.

Tak... lecz odległość, ale czas niemały
Ostudza w sercu kobiet najtliwsze zapały.
Tyś piękna — mogłaś znaleźć wielbicieli krocie;
Tyś kobieta — więc mogłaś zmienić się w istocie.
Opuszczała mię wiara i męska odwaga.

ANNA.
Czas i przestrzeń prawdziwe przywiązanie wzmaga.

Gdyśmy razem, to czasem i fraszka oziębi,
Nie czujemy wzajemnie całej uczuć głębi,
I w kochanej istocie, choć się szczerze kocha.
Nawet i wady jakiej znajdujemy trocha.
Lecz straciwszy... straciwszy... to zaraz w rozpaczy
Cały ogrom tej straty smutno się zobaczy;
A świat, niegdyś tak piękny, najmilsza zabawa,
Czemś się takiem bezbarwnem, takiem nudnem stawa,
Że chciałoby się uciec i odwrócić oczy.
A tutaj tyle wspomnień dawniejszych otoczy.
Głowę takie bolesne porównania gniotą!
Żyło się dwojgiem życia — dziś jestem sierotą!

STEFAN.
Zawsze jedna... ta sama, szlachetna i wzniosła,

Zawsze sercem do dawnych pamiątek przyrosła...
Tęskniłaś...

ANNA.

Wy mężczyźni macie insze życie:
Wy pracą próżnię życia zająć potraficie.
To umysł zatrudniony, to ruch krzepi ciało;
A kobieta w tęsknocie zawsze jest schorzałą.
Powolna ręczna praca umysłu nie trudzi:
Chcę się książką rozmarzyć, i tam spotkam ludzi,
Jednych nudnych, jak żywi egoiści drobnic
Drudzy zda się, że do nas z zapału podobni,
Ale oni szczęśliwi, oni byli razem, —
I znowu własnych wspomnień łuckim się obrazem.
Książka nam targa serce, ale nie nasyca.

Szczęśliwsza wasza praca myśl urozmaica.
Pracowałeś, Stefanie?

STEFAN.

O, tu pracy wiele!
Tu mam możność rozwinąć moje wyższe cele.
Ojciec oddał mi rządy, rządy starej daty:
Wieśniak ubogi duchem, choć dosyć bogaty;
Domy ich opuszczone, stodoły bez dachu,
Przywykł nędzarz do dawnej groźby i postrachu;
Odurzony, nie czuje, gdy ma kawał chleba,
Że może wyjść z niedoli, że wyjść z niej potrzeba.

ANNA.
Tak u nas prawie wszędzie... biedny stan nędzarza.
STEFAN.
A co mię bardziej jeszcze smuci, upokarza,

Że muszę tylko zwolna ład wyniszczać stary.
Tu potrzeba zachęty, potrzeba ofiary,
Groszem, dobrym przykładem trzymać ich na wodzy;
A my nie mamy grosza, my bardzo ubodzy,
Interesa zwikłane dźwigać się nie mogą,
Serce każe iść inną, prawo inną drogą;
A ja tak mało umiem, bo tylko z idei,
I potrzeb mego ludu i prawych kolei.

ANNA.
Biedny, biedny Stefanie, jak ci tu mozolnie!

Przyjeżdżaj często, często! radzić będziem wspólnie:
Dwie głowy i dwa serca, gdy się w radę złożą,
Może coś obmyślimy za pomocą Bożą;
A przynajmniej na sercu będzie nam weselej,
Kiedy się każda przykrość na dwoje rozdzieli.

STEFAN (biorąc jej rękę).
O! tegom się spodziewał po twej pięknej duszy.

Czuję dziś, że dłoń moja i skały pokruszy.
Wezmę z twego natchnienia czyny niezachwiane,

I ojcu, i ludowi pomocnym się stanę.
Natchnienia mi potrzeba — tyś natchnieniem mojem.

GŁOS PODKOMORZEGO (za sceną).
Mówisz sędzio za wojną, a ja za pokojem.
GŁOS SĘDZIEGO.
Wojna, koniecznie wojna wybuchnie na lato.
GŁOS PODKOMORZEGO.
Procent od sta tysięcy wyliczyłbym za to;

Ale wojny nie będzie: godzą się narody,
Światu potrzeba handlu, a handlowi zgody,
A koleje żelazne...

GŁOS SĘDZIEGO.

A w Algerze klęski.

GŁOS PODKOMORZEGO.
A okręty parowe...
GŁOS SĘDZIEGO.

A traktat wiedeński!

(Wchodzą zaperzeni).



SCENA CZWARTA.

CIŻ, oraz PODKOMORZY i SĘDZIA.

PODKOMORZY.
A przymierze handlowe!
SĘDZIA.

Cóż Kuryer ogłasza?

PODKOMORZY.
Anglicy cła już znieśli!
SĘDZIA.

A Ibrahim basza?

PODKOMORZY.
A na giełdzie paryskiej procent się podnosi

Wskutek wieści z Algeru...

SĘDZIA (z gniewem).

Bo w Algerze Włosi!

PODKOMORZY (z gniewem).
Bałamuetwo!
SĘDZIA.

Nieprawda, nieprawda, albowiem...

PODKOMORZY.
Ja za niegrzeczne słowa z procentem odpowiem.

Nieprawda!... kłamstw żydowskich nie noszę w zapasie.

SĘDZIA.
Lecz nie znasz się na rzeczy.
PODKOMORZY.

A jegomość zna się!

SĘDZIA (ukazując podkomorzego).
Głęboki mi polityk!
PODKOMORZY (ukazując sędziego).

Uczeń Mettemicha!




SCENA PIĄTA.

CIŻ i SĘDZINA (za nią wnoszą podwieczorek),

SĘDZINA.
Panowie! zamiast wojny lepsza zgoda cicha.

A czy się ludzie kochać, czy bić będą srodze,
Nie zawadzi malutka przekąska po drodze.

PODKOMORZY (opamiętywa się).
Sąsiadko dobrodziejko, o! to tylko żarty;

Ależ mężulek pani, jak kozieł uparty,
Chce koniecznie wojować.

SĘDZIA (opamiętywa się).

Chcę prawdy i kwita.

PODKOMORZY.
Prawdę znajdziem w kielichu... przednia okowita!

Nalej waszmość i przepij... to gawęda pusta.

SĘDZIA (nalewa i przepija z uśmiechem).
W nieomylne rączęta!
PODKOMORZY (z ukłonem).

W niezawodne usta!

(Pije).
(Do Stefana, zajadając):
Bardzo, bardzo winszuję, panie kawalerze!

Wybornie procentuje, kto tak rzeczy bierze.
Niedawno gospodarzysz na ojcowskim dworze,
A już się znacznych odmian nie widzieć nie może.
Dachy ponaprawiane, które dawniej cieką,
Uprawa waszych gruntów dziś lepsza daleko.
Pracuj na swoim gruncie, pracuj na swej strzesie,
A ziemia niezawodny procent ci przyniesie.
Prawda, że nie tak prędko kwiat wyda nasiona:
Fortuna wcale dobra, ale opuszczona.
Bo mój szanowny sąsiad, niech mi rzec pozwoli,
Dobry do bitwy z Turkiem, ale zły do roli.
Lecz dopomagać ojcu obowiązkiem świętym —
Młodość jest kapitałem, a czyn jest procentem...
Wasz Stefan z moją Anną znajomi od dawna.
Wczoraj mi powiedziała.

SĘDZINA.

Wczoraj nam powiedział.

PODKOMORZY.
Jak to zbiegną się ludzie, mimo miejsca przedział!...

Ale wiecie co, dzieci? tracić czasu szkoda:
Na dworze taka jasna i piękna pogoda,
Wy pewno coś powiedzieć sobie mieć musicie
O dawniejszych znajomych, o wspólnym pobycie, —
Przejdźcie się po ogrodzie — a my tutaj starzy;
U nas o innych rzeczach zwyczajnie się gwarzy,
Mam ja tu z panem sędzią interesa duże.

ANNA.
Dobrze, ojcze, pójdziemy.
STEFAN.

Chętnie pani służę.

(Odchodzą)


SCENA SZÓSTA.

SĘDZINA, SĘDZIA i PODKOMORZY.
PODKOMORZY (wstaje i zamyka drzwi tajemniczo).
Sąsiedzi dobrodzieje! zdziwicie się może,

Gdy wam niespodziewanie myśl moją otworzę;
U mnie tak: co się myśli, mówi się i czyni.
Bo myśl niedokonana, to martwy grosz w skrzyni.
Kapitał bez procentu, dobra bez intraty.
Co chwila narażone na zupełne straty.
Więc prosto i do rzeczy... Wszak prawda, sąsiedzie,
Że ci się w Pustopolu nieszczególnie wiedzie?

SĘDZIA.
Ej, prawda!... lecz cóż dalej
PODKOMORZY.

Grunt i dobry może,
Lecz strasznie zapuszczony, nie rodziło zboże.

SĘDZIA.
Tak, nie rodziło zboże — to mi każdy przyzna;

Lecz wiosną będzie wojna, a w wojnie drożyzna.

PODKOMORZY.
Co tam wojna czy pokój! myśl, jak się podoba,

Ale starość nie radość — czujemy to oba.

SĘDZIA.
Smutna prawda... lecz starość idzie swoją drogą.
PODKOMORZY.
A jużci na fortunie i dłużki być mogą?
SĘDZIA (obrażony).
Proszę się nie frasować.
PODKOMORZY.

Nie udawaj zucha!
A Żyd ciebie okrada, chłop ciebie nie słucha;
Źle, bracie... krucha sprawa... zaginiecie w nędzy.

SĘDZIA.
Mam syna, niech pracuje...
PODKOMORZY.

Potrzeba pieniędzy,
Potrzeba doświadczenia, w działaniu swobody,
A bez tego wszystkiego zmarnuje się młody.
Zostawisz mu fortunę — nie gniewaj się, proszę —
Co będzie jedno z drugiem niewarta trzy grosze.
Szkoda czasu, młodości... Widziałem, widziałem:
Onby sobie dał radę z jakim kapitałem,
Włość go poczęła kochać, a to wiele znaczy,
Inszy wiek, dziś i z chłopem trzeba być inaczej.
Ja sam do filantropów wielkich nie należę,
A jednak pielęgnuję te idee świeże,
Mój poddany mię kocha — mądrość niedaleka:
Daj krówce więcej siana, będzie więcej mleka.
Nasz chłop, to jest kapitał, procent — jego praca;
Niechże mi się największym procentem wypłaca.
Tu wszystkie środki dobre — niech świat co chce głosi:
Chłop chce wódki — daj wódki, to za trzech ci skosi:
Żyd nie w tem zły, że chłopa rozpaja, jak zwierzę,
Ale że nasze zyski sam do siebie bierze.
Na co ma naszą własność ujarzmiać pomału?
Ja nie mam Żyda w karczmie, bo nie chcę podziału.

SĘDZIA.
Tak... trochę masz słuszności; lecz dokąd to wiedzie?

Prawda, żem zubożony...

PODKOMORZY.

Czekaj, mój sąsiedzie!
Nie trzeba załamywać rąk bardzo żałośnie.
Twój kapitał niszczeje, ale procent rośnie:
Masz syna, co pracować i chciałby, i może,
Masz wioskę, kawał lasu i niezgorsze zboże,
Masz więc przyszłość przed sobą — to już znaczy wiele;
Tylko nie masz pieniędzy... ja ci ich udzielę.

SĘDZIA (zrywa się radośnie).
Ty dałbyś nam pieniędzy?... panie podkomorzy!
PODKOMORZY.
Nie daję bez procentu — procent się ułoży.

Zyskać na każdej rzeczy to moje systema;
Zysk moralny, pieniężny — tu różnicy niema.
A gdybym własnych zysków nie miał na uwadze,
Pewniebym nie poradził, co teraz wam radzę.
Jestem stary — a syna nie dały mi Nieba;
Mam jeszcze bystre oko, lecz mi ręki trzeba.
Gospodarstwo upada, co rok procent znika...
Och! trzeba mi koniecznie, trzeba pomocnika.
Wasz syn Stefan, to chłopak z rozumem, z zapałem;
Takiego właśnie dostać pomocnika chciałem,
Co to ręce młodzieńcze, dusza nieskażona,
Co ja głową pomyślę, on czynem wykona.
Lecz cóż? kiedy mu powiem: Mój panie Stefanie,
Dam ci stół i usługę, światło i mieszkanie,
Dam ci rocznej zapłaty na tyle i tyle, —
To pewno, że w rachubach moich się pomylę.
On powie: Mnie to na co? i wzgardzi ofiarą;
Ja mam starego ojca, ja mam matkę starą...

(Kłania się sędzinie).
Przepraszam cię, sąsiadko... Lecz niechaj pamięta,

Że w kapitale życia wzrastają procenta.
Kobiety zawsze młode i zawsze są hoże;
Lecz Stefan mnie na przekor powiedzieć tak może.
A zresztą miałby słuszność: poco drugim służyć?
Lepiej w domu swej pracy i zapału użyć,
Lepiej na własnej miedzy choćby tracie siły,
Niźli jeść chleb służebny, nikomu niemiły.
A zresztą, gdyby moje i podzielił zdania,
To... możeby...

Zakłopotany).

korzystał z mego zaufania.

SĘDZIA.
Co! onby cię okradał?!
PODKOMORZY.

Ale mówmy szczerze:
Wszyscy jesteśmy ludzie — sam sobie nie wierzę.
Zresztą, drodzy sąsiedzi, po długiej rozwadze,
Widzę, że ze Stefanem już nie nie poradzę...
Wtem, patrzcie eo za radość! jak mi było słodko!
Wraca Anna, co w mieście bawiła się z ciotką,
Mówi o swych znajomych, i jakoś niechcąca
Imię syna waszego przypadkiem natracą.
Panienka pokraśniała — na razie-m ją schwytał.
Nie wiem, czy to jest procent, czy to jest kapitał,
Ale coś jest... z gawędy do śledziłem trocha,
Że już się nasza dziatwa nie na żarty kocha.
Kapitał! myślę sobie... chwytajmy co prędzej!
Mnie trzeba pomocnika, sędziemu pieniędzy,
Skombinujem te rzeczy; więc tutaj dziś jadę.
Widzę, chłopak, jak może, daje sobie radę,
Dwór naprawił, grunt usiał, dał rów aż do lasu,
Coś za wojną turecką dojrzeć nie miał czasu;
Włość do siebie przywiązał — to chwalę, to chwalę;
A cóż gdyby na większą gospodarzył skalę?
Rzucił myśli postępu, co w głowie się roją?
Gdyby moją fortunkę uważał za swoją?
To i zdoła pomnożyć mój dochód ubogi,
I fortunkę ojcowską postawi na nogi.
Trzeba tylko dać czasu rok, drugi, czy trzeci...
Wiesz co, panie Serwacy? — żeńmy nasze dzieci.

SĘDZIA I SĘDZINA.
Co mówisz, podkomorzy?
PODKOMORZY.

Sprocentują skoro;
A tam po naszej śmierci niech wszystko zabiorą.
Lecz dopókiśmy żywi, dopókiśmy zdrowi,
Z rąk niech patrzą, bo wszystko przehulać gotowi.

(Do sędziego):
Cóż? zgoda?... Nie poglądaj taką długą twarzą.
SĘDZIA (zakłopotany).
A jak wojna na wiosnę — do wojska pójść każą.
PODKOMORZY.
Znów wojna! wszak mówiłem: dziś być niepowinna.
SĘDZINA.
A jeżeli ich miłość, to tylko dziecinna?
PODKOMORZY.
Ech! co tam psuć interes chwilową gawędą!

Jak my rodzice każem, to kochać się będą.
Tu zobopólna korzyść, tu spółka handlowa:
Jego młodość i ręce, a mój grosz i głowa.
Pókim żyw, nic mu nie dam — ma sam kawał chleba.
Lubię grosz, i mnie grosza na obrót potrzeba,
Tylko mu coś pożyczę, choćby z serca bólem, —
Naturalnie, zaręczysz twojem Pustopolem;
Procent wypłaci z góry, — jak zajmie się szczerze,
Sam z wioski ulepszonej procenta wybierze.
A po śmierci, gdy wszystko odziedziczy w spadku,
Będzie miał dwa majątki i żonę w dodatku.
Cóż, mój sędzio, czy zgoda? Dobijmy rzecz naszą,
A potem sobie wojuj z Ibrahimem baszą.

SĘDZINA (z czułością).
Szanowny podkomorzy, patrz, to łzy pociechy.

Przyjeżdżasz świadczyć łaskę do ubogiej strzechy,
Oddajesz Stefanowi ukochane dziecię,
Rozszerzasz jego pole działania na świecie.
Lecz serca się nie ważą na handlowej szali, —
Kto wie, czy się doprawdy oni pokochali?
Może to urojenie, może nam się zdaje:
Trzeba przeznać ich serca, skłonności, zwyczaje.
Jeśli oni, szanując nasze lata stare,
Zechcą spełnić życzenia tylko przez ofiarę
I dla naszych urojeń zatruć przyszłą dolę, —
Czyńcie sobie, co chcecie, a ja nie pozwolę,
I pomimo warunki sąsiada korzystne,
Raczej prostą wieśniaczkę, jak córkę, uścisnę.

PODKOMORZY.
Sąsiadko dobrodziejko! więc jakaż tu rada?
SĘDZINA.
Nic nie mówić, a śledzić ich serca wypada.

Wszakże to niedaleko, kochany sąsiedzie:
To wy tu przyjedziecie, to on tam przyjedzie;
Przypatrzy się, oceni jedna strona drugą,
Trzeba nieco poczekać.

PODKOMORZY.

Byleby niedługo;
Szkoda czasu na zwłoki — bo czas, to rzecz święta:
Praca, młodość i miłość niech dają procenta.

(Do sędziego):
No Sędzio, cóż powiadasz o naszym zamiarze?
SĘDZIA.
To rzecz dyplomatyczna — ściślej ją rozważę.

Po najlepszych traktatach zwykła bywać sprzeczka;
Ot naprzykład...

(Słychać pukanie do drzwi).

A kto tam?

(Otwiera).




SCENA SIÓDMA.

CIŻ, STEFAN z listem i ANNA.

SĘDZIA.

Posłaniec z miasteczka?
Są gazety?

STEFAN.

Nie przywiózł.

SĘDZIA.

To skaranie Boże!
Anglicy dotąd weszli na Czerwone morze,
Włoskie działa już pewno grzmocą na Saharze,
A redaktor gazety miesiąc czekać każe.
Dowiedzieć się aż w miesiąc — piękna mi nowina!

STEFAN.
Ale pan Kałamarski prosi i zaklina,

Abyś, ojcze, przyjeżdżał w jak najprędszym czasie.

SĘDZIA (zmieszany, do siebie).
Zła sprawa!... dług bankowy... jakoś zrobić da się.
(Do Stefana):
Odpisz mu, że przyjadę...
(Do siebie):

Hm!... sprawa niemiła...

(Do Stefana):
A zapytaj, dlaczego gazet nie przysyła?
PODKOMORZY.
Kiedyż jedziesz?
SĘDZIA.

Pojutrze.

PODKOMORZY.

A i ja tam będę.
Pamiętaj, odnowimy dzisiejszą gawędę.
Teraz żegnam, sąsiadów! niedługie rozstanie.
Bądź zdrów, panie Serwacy!

SĘDZIA.

Bądź zdrów, panie Janie.




AKT TRZECI.


Wnętrze oberży w miasteczku; drzwi na prawo i na lewo oznaczone numerami. W głębi gospodarz woła w okno za kulisę.

SCENA PIERWSZA.

GOSPODARZ, potem PODKOMORZY, ANNA i SŁUŻĄCY.

GOSPODARZ.
Proszę jasnego pana, niech pan tu zajedzie:

Jest piwo, owies, siano, obwarzanki, śledzie,
Cukier, kawa,, herbata, jest mleko, są sery,

W całem mieście pan takiej nie znajdziesz kwatery.
Proszę jasnego pana!

(Wybiega i wprowadza podkomorzego i Annę, za nimi wnoszą paki podróżne).
PODKOMORZY.

Pewnie wszystko drogo.

(Idzie do drzwi na prawo).
GOSPODARZ.
Nie, ten numer zajęty. Tu niemasz nikogo.
(Wskazuje na lewo):
Tu stanął z Pustopola pan sędzia Nowina.

Daj Boże jemu zdrowie — nas nie zapomina.
Bo zawsze tu zajeżdża każdy pan wielmożny,
Pan marszałek, pan prezes, pan deputat drożny,
Pan Kociuba, podsędek z Wysokiego Sioła...

PODKOMORZY.
A jestże w domu sędzia?
GOSPODARZ.

Wyszedł do kościoła;
Jest tylko syn sędziego, co się Stefan zowie, —
Jaki to dobry panicz! daj mu Boże zdrowie!

(Do służącego):
Ot tutaj, mój kochany, ot tu paki wnoście.

Trochę nie zamieciono — wyjechali goście —
Ale to nic... ot tutaj.

PODKOMORZY (patrzy na zegarek).

Godzina dwunasta.
Rozgość się, moja Anno, ja idę do miasta.
Pilnuję pana Szmula — zguba na człowieka!
Kapitału nie płaci i procenta zwleka,

(Wychodzi przez głąb sceny. Anna, za nią służący idą do drzwi na prawo).
GOSPODARZ (do siebie).
Dwóch ludzi, cztery konie... o! to nie hołota!

Lubię, gdy takie państwo zajeżdża przed wrota:

Można coś utargować, liczyć na intratę,
Za owies, siano, mleko, cukier i herbatę.
Tylko, że ten pan Leszczyc skąpy nadzwyczajnie:
Ma rozum... Pójdę teraz pokazać im stajnie.

(Odchodzi).



SCENA DRUGA.

STEFAN, ANNA (wbiegają każde z przeciwnych drzwi).
STEFAN (z radością).

Czy wiesz?

ANNA.

Czy wiesz Stefanie? niespodzianka miła:
Powiadał mi mój ojciec...

STEFAN.

Mnie matka mówiła.

ANNA.
Lecz cicho...
STEFAN.

Pod sekretem.

ANNA.

Niby to nie wiemy...

STEFAN.
Oni chcą nas połączyć... dla jakiejś systemy,

Dla jakichś tam widoków...

ANNA.

Klękam przed rozkazem.
To najlepsze systema, że będziemy razem.
Cieszysz się?

STEFAN.

A ty, Anno?

ANNA.

Czyż pytać potrzeba?
Nie śmiałem nawet o to modlić się do Nieba,
Nie śmiałem się spodziewać, by rodzice starzy,

Aby ojciec, co ciągle o majątku marzy,
Zechciał zmienić o tobie swe zdanie surowe...
A widzisz, co to znaczy mieć serce i głowę,
Takie, jak ty posiadasz - to każdego wzruszy.

STEFAN.
Dlatego, żem twej pięknej podobał się duszy

To myślisz, że mój widok wszystkich już pokona?
Mam serce, sam to czuję — lecz głowa szalona,
Przed chwilą mi krążyła od licznych kłopotów,
Teraz od zbytku szczęścia umieraćbym gotów.
Chwieje się słaba głowa przy każdej odmianie,
Krew mi do niej uderza...

ANNA.

To źle, mój Stefanie!
Na nowem stanowisku trzeba krew mieć chłodną,
Serce wolne od wzruszeń, a głowę swobodną,
Nie wpadać w uniesienia, te zawsze dziwaczne...
Suchaj!... jak będę twoją, to zrzędzie ci zacznę.
Siadaj! zagraj przede mną twoich reform rolę.
Dziś twój ojciec na ciebie spuścił Pustopole,
A wkrótce... wraz po ślubie... naszych Zajezierzy
Mój ojciec pełnomocny zarząd ci powierzy.
Będziesz u nas najpierwszą parafialną głową,
Stefana jasnym panem w miasteczku nazową;
To mnie cieszy, to w uchu jakoś brzęczy ładnie, —
A tytuł jasnej pani wszak i na mnie spadnie.
Więc od czego poczynasz twoją jasną władzę?

STEFAN.
Najprzód po wszystkich wioskach szkółki zaprowadzę;

Bo młodzież, która nowych czasów się doczeka,
Co ze stanu niewoli ma przejść na człowieka,
Więcej powinna umieć.

ANNA.

To dobrze, a potem?

STEFAN.
Pocznę szczerzej pracować nad ich sercem złotem,

Wytępiać złe nałogi, nie przez groźbę kary,
Ale drogą miłości, ufności i wiary;
Tak — wiary, droga Anno, bo lud u nas wierzy.

ANNA.
A mnie pozwól, bym dziatwę uczyła pacierzy.

Sprowadzę im obrazki, zbiorę me słuchacze,
I każdego obrazka treść im wytłomaczę;
Czytać im będę książki, dla ludu pisane,
Naszemu organiście pomocną się stanę...
Cóż potem?

STEFAN.

O! szerokie, szerokie me plany.
Twój ojciec, przemysłowym zabiegom oddany,
Kapitały i procent dopatrując wszędzie,
Ma kmiotka nie za człeka, ale za narzędzie.
I mój ojciec tak samo, choć ceni człowieka,
Na oświatę ludową straszliwie narzeka.
Słuchaj, aż ci bolesne! mówią jak bluźnierce;
Lecz myślisz, droga Anno, że to przez złe serce?
Nie... lecz drobiazgowemi zajęci rachuby,
Moralnej i pieniężnej lękają się zguby;
Nie widzą, że chłop większe przyniesie im plony.
Gdy będzie z niewolnika sąsiad oświecony.

(Podczas tej rozmowy wchodzą sędzia i podkomorzy. Podkomorzy wskazuje ze śmiechem zadowolenia młodą parę, daje znak sędziemu, i obaj się rozchodzą, każdy do swej izby).
ANNA.
A jakże ich przekonasz? jak walczyć z narowem?
STEFAN.
Powoli a nieznacznie, przykładem i słowem.

Tylko przez wolną pracę w całej Europie
Stanęło dziś rolnictwo na olbrzymiej stopie;
Tylko z użyciem machin i tylko z oświatą
Można dziś niwę naszą uczynić bogatą:

Ulżywszy rękom ludzkim przez nowe narzędzie,
Do innych prac ziemiańskich więcej rąk przybędzie;
Gdy osuszą się bagna, ulepszą pastwiska,
To na skarbie wioskowym — na trzodzie się zyska.
Wół, towarzysz rolnika, koń, jego ozdoba,
Co dziś zniedołężniały, pokarlały oba,
Przy większej troskliwości, przy obfitszej paszy.
Trzykroć większe ciężary dźwignąć się nie straszy.
Lecz niewolnik w pustyni, w pocie swego czoła,
Potrzeby tej odmiany i uczuć nie zdoła.
Pan jego, a on trzody swojej nie oszczędza, —
Tak idzie w pokolenia ciemnota i nędza.

ANNA.
Jakże temu zaradzisz?
STEFAN.

Chcąc życie dać insze,
Opiszę kilku włościan w przyzwoite czynsze,
Nie dam im zapomogi, lecz tylko swobodę,
I młodszych moich braci za rękę powiodę.
Wszczepię w serca moralność, czytać ich wyuczę.
Prawdziwego postępu do ręki dam klucze.
Gdy będą oświeceni, gdy będą bogaci,
Gdy pan to na nich zyska, co na innych traci,
Ukażę porównanie — niech sam ojciec przyzna:
Czy lepsza wolna praca, czy lepsza pańszczyzna?

ANNA.
O! jakże się ja wtedy szczęśliwą nazowę,

Gdy złożysz na me ramię spracowaną głowę.
Będziesz mi opowiadał każdy zamiar skryty,
Każdą myśl, co ci przyjdzie, każdy trud przebyty...

STEFAN (kładzie głowę na jej ramieniu i mówi dalej).
Każdą troskę, co spotkam, pełniąc me zadanie,

A która wtedy dla mnie troską być przestanie,
I znów opromienieją moje wielkie cele.


SCENA TRZECIA.

CIŻ, SĘDZIA (wybiega ze swej izby z gazeta w ręku), potem PODKOMORZY.
SĘDZIA.
Ratuj mię, panie Janie, bo w łeb sobie strzelę!
(Stefan i Anna cofają się przerażeni).
ANNA.
Co panu?
STEFAN.

Co ci ojcze?

SĘDZIA.

Panie podkomorzy!

PODKOMORZY (wybiega od siebie).
Co tam?
SĘDZIA.

Na, weź, przeczytaj, to cios na mnie Boży,
Nagły, niespodziewany... Czytam Euryera,
Wszystko dobrze... widocznie na wojnę się zbiera:
Don Karlos w tarapatach — tylko mnie kłopota,
Że król Filip ministrem mianował Guizot'a;
Pamiętam w przeszłym roku krok jego zuchwalczy,
Lecz to fałsz, myślę sobie — Anglia go zwalczy.
Dalej... dwa włoskie statki skołatała burza,
Jeden już miał się nurzać, drugi się zanurza,
I wszystkoby zginęło na podwodnej skale,
Gdyby Turczyn pomocy nie dał im wspaniale.
Ho, ho, ho! myślę sobie — to już każdy widzi,
Że się Turcy z Włochami trzymają, jak Żydzi.
Znamy te allegorye, — my nie małe dziatki!
Więc skończyłem gazetę, a czytam dodatki.
Nic ważnego... podrady, sprzedaże, ukazy...
Aż tu na końcu czytam... czytam po dwa razy,
Przecieram sobie oczy — wzrok mię nie omyla,

(Czyta):
Ogłoszenie rządowe. Czwartego Apryla,

Na mocy polecenia z tej a z tej tam daty,

Będzie się wyprzedawał wskutek niewypłaty,
Za dług banku, podatek, za peny, za winy,
Majątek Pustopole sędziego Nowiny.
Masz... czytaj, gdy nie wierzysz... O święty Serwacy!
Gdyby Indye Wschodnie wzięli Austryacy,
Takbym się nie zadziwił!... intrygi widoczne...
I co ja teraz pocznę?... co ja teraz pocznę?!

PODKOMORZY (zimno).
Cóż to do mnie należy?... Dług to jest rzecz święta.

Skarb musi mieć kapitał i swoje procenta.
A czemuż nie płaciłeś?...

SĘDZIA.

Ha! bo trudne czasy!
Licząc, że będzie wojna, chowałem zapasy,
Te później kupił Szloma... kupił za część czwartą.

PODKOMORZY.
Bankrut... bankrut widoczny... mówić z nim niewarto.

Zadłużyć się skarbowi! nie zapłacić raty!
A jakież masz sposoby wybrnąć z tarapaty?

SĘDZIA.
Liczę na twoją pomoc...
PODKOMORZY.

Wyliczenie głupie!
Ja lepiej Pustopole sam dla siebie kupię,
Zalicytuję z młotka, nawet taniej może,
Kiedy dziesięć procentów na forsę wyłożę.
Choć to wprawdzie lichota — cała w bagnach leży.
Ale będzie przyległa do mych Zajezierzy.
Zakończy się przynajmniej spór, co nie ustawał,
O ten tam kawał łąki, o ten gruntu kawał.
Biegnę, lecę do miasta...

(Chce odchodzić).
SĘDZIA (zatrzymując go).

Sam wskazałeś drogę.

(Ukazuje nieznacznie Stefana i Annę).
Miałeś swoje projekta.
PODKOMORZY.

Nie mogę... nie mogę...
Dać córkę, dać majątek! proszę uniżenie!
Ja nigdy na niepewne pewnego nie zmienię.
Pustopole nie wasze! — w interesach zmiana;
A zresztą — moja córka nie kocha Stefana.

ANNA (podchodzi ku niemu).
Kocham go, drogi ojcze! Cios, co na nich spada,

Ja całem mojem życiem odwrócićbym rada.
Dopomóż... oni spłacą, wdzięczni ci bez granic.
Ale i moje szczęście czyż uważasz za nic?
Czyż mię wtrącisz do grobu, gdy mi szczęście świta?
Ratuj ich!...

PODKOMORZY.

Lecz nie mogę, nie mogę i kwita!
Twoje szczęście... jak każę, to zapomnisz o niem.
Jeszcze ludzie powiedzą, że to my ich gonim.
Nie lękaj się — przeszkodą nie bądź w interesie,
Kapitał twego serca procenta przyniesie.
Jest marszałkowicz Trębosz, jest syn Paliwody,
Jest podsędek Kociuba, choć nie bardzo młody.
Jest Alfred, co w Paryżu leczy się tyzanną, —
Nie bój się, moja córko, nie zostaniesz panną.
Wszakże wiesz, ja nie byłem za stadłem bogatem,
Stefan z głową czynniejszy, intratniejszy zatem,
Ja mu nic nie zaprzeczam — lecz dziś zmienne role:
Ja dziś mogę za bezcen kupić Pustopole.
Dług ich pewno nie wielki, ale go nie spłacą,
Wszak sami powiadają, że nie mają za co.
Sędzio! waszego długu, a wieleż tam, wiele?

SĘDZIA.
Cztery tysiące... złotych.
PODKOMORZY.

To są bagatele,
Tyle spłacę do skarbu, a przez forsy drogę,
Pustopole za bezcen zlicytować mogę.

ANNA.
Cztery tysiące złotych... więc w tak małej cenie

Leży cały ratunek, całe ocalenie!
A ty, ojcze, się wahasz dźwignąć ich z rozpaczy?
Wszak to fraszka dla ciebie, prawie nic nie znaczy,
Dla nich jest ocaleniem... zostanie ci dłużny.
Ja cię błagam!...

(Klęka).
STEFAN.

Nie, Anno, nie chcemy jałmużny
Mogliśmy się odwołać do uczuć sąsiada,
Odmówił nam, jałmużny żebrać nie wypada.
Nie poniży nas nędza, jak nie olśnią blaski,
Nie prosimy o łaskę i nie przyjmiem łaski.



SCENA CZWARTA.

CIŻ i SĘDZINA (wchodzi nagle).
Wiem wszystko... dziś my biedni, niepodobna rada

Lecz dzięki ci, mój synu, twój duch nie upada;
Z mocą ducha, wszystkiemu zaradzimy snadnie.
Po sprzedaży majątku reszta nam wypadnie,
Z tą resztą damy radę, weźmiemy dzierżawę,
Pójdziem na cudzym gruncie znosie prace krwawe,
Nie zginiemy, choć w dalsze przeniesieni się strony

SĘDZIA (z rozrzewnieniem).
Opuszczę wiejski kościół, gdzie byłem ochrzcony,

Porzucę wiejski cmentarz, ach! cmentarz nieświeży.
Gdzie mój pradziad, gdzie dziad mój, gdzie mój ojciec leży,
Gdzie ja sam miałem leżeć; rzucę dach mej chaty,
Który sam zbudowałem przed trzydziestu laty,

Grusze, które szczepiłem, i stare jabłonie...
Lecz, panie podkomorzy, tobie się nie skłonię,
Nie poproszę o pieniądz, bez ciebie przeżyjem.
Bierz sobie Pustopole, a ja pójdę z kijem.

PODKOMORZY.
Sąsiadko dobrodziejko! kochany sąsiedzie!

Żal mi was całem sercem, że jesteście w biedzie;
Lecz ponieważ stałego nic niema na świecie,
I wy przy waszej wiosce zostać nie możecie.
Czyż wasze dobre serca gniewać się powinny,
Że ja kupię Pustopól raczej, niż kto inny?
Wszak ja wam nie wchodziłem i nie wchodzę w drogę,
Ale służyć pieniędzmi — dalipan nie mogę,
Nie mam; — miałem grosz jakiś, wyznaję wam święcie,
Ale to z każdym rokiem ginie na procencie.
Żaden mi nie oddaje, który się zadłuża.
Cztery tysiące złotych — ho! to suma duża.
Pożycz gdzie — zalicytuj, wszakże, według prawa,
Ty, sędzio, masz pierwszeństwo.

SĘDZIA.

Sąsiad się naigrawa...
Któż mi dzisiaj pożyczy, gdy gruchnęło wszędzie.
Że fortunę mych przodków sprzedają w urzędzie.
Żem nie spełnił, co święty obowiązek wkłada,
Żem nie oddał synowi, com wziął od pradziada?

STEFAN.
Pracy mi nie zabraknie na społecznej niwie,

I sędziwych rodziców mym trudem przeżywię.
Tak...weźmiemy dzierżawę, pójdziem w obce strony,
Jest Bóg w Niebie...


SCENA PIĄTA.

CIŻ, oraz WÓJT i kilku WIEŚNIAKÓW z Pustopola.
WÓJT.

Niech będzie Jezus pochwalony!

SĘDZIA.
Na wieki wieków Amen... A czego wy chcecie?
WÓJT (zakłopotany).
Tak widzi pan wielmożny... różnie bywa w świecie...

Szczęścia... jak mówią ludzie... nie związać powrozem:
Dzisiaj człowiek na wozie, a jutro pod wozem.
Nikt na świecie nie zgadnie, jakie sądy Boże,
A nieszczęście każdemu przytrafić się może.

SĘDZIA.
Do czegóż ta przedmowa?
WÓJT.

Widzi pan wielmożny,
Chciałbym się o coś spytać... ale jestem trwożny,
Może pan się zagniewa, że się pytam o to...
Może ludzkie języki nie wiedzieć co plotą.

SĘDZIA.
Cóż przecię?...
WÓJT.

Otóż mówią, z przeproszeniem pana.
Że nasza podatkowa rata nie oddana,
Cośmy ją panu wnieśli z wiosny na początku,
Że jakiś dług bankowy ciąży na majątku,
Że... niech się pan nie gniewa...

(Do drugiego):

No, kończże, sąsiedzie!

DRUGI WIEŚNIAK.
Że majątek sprzedadzą... a pan stąd odejdzie.
SĘDZIA (z boleścią do obecnych).
Już i im moja smutna niedola wiadoma!
(Do wieśniaków):
Któż wam o tem powiadał?
WIEŚNIACY.

Powiadał nam Szloma;
On to nas zawiadomił, powróciwszy z miasta,
I wiele tego długu, i za co narasta.

SĘDZIA (z boleścią).
Tak, prawda, moje dzieci! Te lata,, złe lata,

Ciążyła mi na głowie niejedna wypłata,
Więc wziąłem wasz podatek, karmię się nadzieją,
Że wiosną będzie wojna, zboża podrożeją,
A zboża było mało, nie rodziło pole,
Sami wiecie, że pustka...

WIEŚNIACY.

Ej, pustka w stodole!

SĘDZIA.
Przeszedł termin podatków, rośnie sztraf po sztrafie,

Widzę dobrze, że z biedy wybrnąć nie potrafię;
Chciałem gdzieś grosz pożyczyć, odmówiono wszędzie;
Może wy się lękacie, że wam co ubędzie,
Że wam znów przyjdzie płacić? Nie, was nic nie spotka.
Majątek mój sprzedadzą z publicznego młotka,
Pójdę z torbą i kijem, — ma stać, niech się stanie,

WÓJT.
Czyż do tego już przyszło? — Oj, panie nasz, panie,

Wszakże to w naszym dworze wy z wieków ci sami,
Dziady nasze mieszkały pod twymi dziadami,
Ojce pod twoim ojcem — niech mu Niebo świeci!
My pod tobą pracujem, a dla naszych dzieci
Miał panicz być pociechą... O, to zacna dusza!
Szkółkę dla nich zakłada, łąki nam osusza,
Chaty począł budować, zna i lubi człeka.
Zdawało się, że wioska dobra się doczeka,
Że jak poczniem czynsz płacić, jak się słusznie płaci,
Człek, mając więcej czasu, łatwiej się zbogaci,
Lepiej się urządzimy i z polem, i zbożem,
I panu służyć będziem, i siebie wspomożeni.

A teraz wszystko marnie... kto da więcej groszy,
Zły jaki pan nas kupi i wioskę spustoszy.
Ej panie! ej paniczu! tego być nie może!
Nie rzucajcie nas biednych, siedźcie w swoim dworze,

SĘDZIA (rozczulony).
Dziękuję wam, dziękuję.
PODKOMORZY (do siebie).

Patrzę, jak na dziwy.

ANNA.
A co? widzisz, Stefanie, jaki lud poczciwy.
STARY WIEŚNIAK (z gromady).
A ja starego pana dzieckiem jeszcze małem

Na kolanach pieściłem, cacka mu strugałem,
Znałem jego swawole, znałem każdy narów,
Do szkoły go woziłem do księży Pijarów...

DRUGI WIEŚNIAK (do sędziny).
A czy pamiętasz pani? wszak to lat trzydzieści,

Jakeś tu w naszym dworze mieszkała przy teści,
Jak po waszem weselu my ludzie prostacy
Chleb i sól wam przynieśli na lipowej tacy,
Jak ja miałem przemowę...

TRZECI WIEŚNIAK (do Stefana).

A ty, młody panie,
Pomnisz, jakem cię dzieckiem brał na polowanie?
Teraz wydam z sekretu, aż pusty śmiech bierze,
Jakeś to swojskie kaczki strzelał na jezierze.

STARZEC.
Wszystko to w naszych oczach powstało na nogi,

A teraz chcą porzucać swój naród ubogi;
A czy wy macie serce?...

SĘDZIA.

Serce mi się kraje...
Lecz ja nie z dobrej woli majątek sprzedaję:
Biorą go za podatek, za bankową ratę;

A ja nie mam i grosza na długów wypłatę,
I muszę was porzucić przed początkiem zimy.

STARY WIEŚNIAK.
Otoż pan nie wyjedziesz, bo my nie puścimy...

Nie zechcesz od nas gwałtem wyrywać się, sądzę.

SĘDZIA.
Lecz trzeba mi pieniędzy.
WÓJT (nieśmiało).

My mamy pieniądze,
Cztery tysiące złotych, tak wiemy od Szlomy.
Przyjmij to, spłać należność, interes wiadomy,
I wieki nam panujcie z dziatkami, z wnukami!

(Kładzie na stół pieniądze z nieśmiałością).
SĘDZIA.
Czy mi się przywidziało? czy to sen mię mamił

Wy płacicie pieniądze... wracacie mi życie...
Skąd u was tyle grosza? — sami się krzywdzicie,
Ja nie przyjmę...

PODKOMORZY.

Bierz sędzio, wybrniesz z tarapaty.

WÓJT.
Skąd my mamy pieniądze?... Człowiek niebogaty,

Lecz gdy się złożą wszyscy, za pomocą Nieba,
Gromada wielki człowiek, gdy tego potrzeba.

STARZEC (z gromady).
Skąd my mamy pieniądze?... Powiem, jak to było.

Zeszliśmy się w Niedzielę, — trochę się podpiło,
Aż wtem powiada Szloma, jak rzecz cała ma się,
Że jegomość dobrodziej w wielkim ambarasie,
Że majątek sprzedają... zginienie otwarte;
Więc postawiłem kwartę, wójt postawił kwartę,
I dalej rada w radę...

WÓJT.

Tu niedługa rada:
Ratować nas i panów w ten moment wypada.

Spojrzeli się po sobie co bogatsi kmiecie,
Jeden z nich kilka groszy przysporzył w kalecie,
Drugi miał niepotrzebną dobrą sochę wołów,
Młynarzowi na rybie poszczęścił się połów,
Franciszek Szwed, co zda się na oko biedota,
Miał jeszcze po Francuzach małą skrzynkę złota,
Każdy złożył po trosze, czy wielki, czy mały,
Kobiety niepotrzebnych kilka kur sprzedały,
Tak się grosz i zgromadził, zebrany wśród braci.
Bierzcie go z dobrem sercem, a dług niech się spłaci.

SĘDZIA (spogląda na Stefana).
STEFAN.
Grzech nie przyjąć dobrodziejstw z tak czystego źródła;

Odmowa ich serdeczność przykroby ubodła.

SĘDZIA (po namyśle).
Przyjmuję!...
(Ściska starca i wójta, kłania się gromadzie).

Lecz to spłacić... wkrótce spłacić muszę.

STARZEC.
Zwrócić! O! przeciw temu odezwać się muszę.

Wszak panowie kupują nasze chłopskie dusze,
Dla czegobyśmy dzisiaj, choć rzecz niesłychana,
Nie mogli za pieniądze kupić sobie — pana?

(Sędzina ściska ręce gromady).
STEFAN (po cichej naradzie z ojcem).
Kupiliście już pana i z sercem, i z duszą,

A te wasze pieniądze świętemi być muszą.
Nim je wam całkiem zwrócić lepszy los pozwoli,
Odtąd siedzieć będziecie na czynszowej roli,
Przy zamożniejszym bycie i w szczęśliwej chwili
Odbierzcie choć cząstkami, coście tu złożyli.

WIEŚNIACY (po naradzie z sobą).
Trudno i nam nie przyjąć tej waszej ofiary;

Lecz byle żył pan młody, byle żył pan stary,
Zakwitnie w naszej wiosce poczciwy lud Boży,

A reszta, jak wrócicie, w domu się ułoży.
Śpieszcie się do urzędu pospłacać swe raty,
I powracajcie zdrowo, a nam czas do chaty.
Niech będzie pochwalony!

OBECNI.

Na wieki! na wieki!

(Wieśniacy odchodzą).



SCENA SZÓSTA.

CIŻ, oprócz WIEŚNIAKÓW.
PODKOMORZY.
Widzę, panie Stefanie, twój zawód daleki:

Czyja włość tak poczciwa, a taka zamożna,
Tam wysokich procentów doczekać się można.
Z tym czynszem trochęś szybko wyrwał się, młodzieńcze,
Ale na tem nie stracisz, ja ci za to ręczę:
Bo włość przygotowana, moralnie bogata,
A jest i z moralności pieniężna intrata.

(Do Sędziny i Anny, które z sobą rozmawiają w głębi):
Pani Sędzino, Anno! ten płacz, a to na co?

Łzy, stracony kapitał, procentu nie płacą.
No, sąsiedzie! tyś wesół, jak z bitwy wygranej;
Ale czas już odnowie nasze stare plany.
Co myślisz?...

(Szepce mu do ucha, ukazując Annę i Stefana).
SĘDZIA.

Ja nic nie wiem; a cóż na to matka?

SĘDZINA.
Ja nie wiem — chcesz sąsiedzie, idźmy do ostatka.

Na pieniężnej rachubie nie snujemy planów.
Stefanie! sam nad szczęściem swojem się zastanów.

STEFAN (biorąc rękę Anny).
W tych ręku moje szczęście.
ANNA.

Przy nim moje szczęście.

PODKOMORZY.
No, już teraz sąsiedzi, głowami nie trzęście,

Pobłogosławmy dzieci...

(Otaczają młodą parę).

Niech Bóg błogosławi!

SĘDZIA (do Podkomorzego).
Czy się traktat utrzyma, jesteśmy ciekawi.
PODKOMORZY.
Dziedzicu Pustopola, teraz bądź spokojny.

Już nigdy między nami nie przyjdzie do wojny.
W dobre i młode ręce zwierzamy fortunę;
Z czasem ty się usuniesz i ja się usunę,
Odpoczniemy na starość...

SĘDZIA.

Tylko mię przestrasza,
Jak z wojskiem przyjdzie Turek lub Ibrahim basza!

1858. Wilno.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Ludwik Kondratowicz.