Wspomnienia o Sokratesie (tłum. Emilian Konopczyński)/Księga trzecia
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Wspomnienia o Sokratesie |
Redaktor | Henryk Struve |
Data wyd. | 1896 |
Druk | A. Gins |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | Emilian Konopczyński |
Tytuł orygin. | Απομνημονεύματα |
Źródło | skany na Commons |
Inne | Pobierz jako: EPUB • PDF • MOBI Cały tekst |
Indeks stron |
Opowiem teraz o tem, jaką pomoc okazywał Sokrates ludziom, ubiegającym się o zaszczytne godności, budząc w nich szczere zajęcie się przedmiotem, stanowiącym cel ich dążeń.
Tak, słysząc raz, że przybył do Aten Dionysodor[1] i zapowiedział wykłady o strategii, rzekł Sokrates do jednego ze swych słuchaczów, w którym zauważył chęć uzyskania w kraju godności stratega[2]:
— Hańbą byłoby, młodzieńcze, chcieć pełnić obowiązki stratega w państwie, a nie starać się przyswoić sobie potrzebnej w tym celu wiedzy, chociaż jest to możebnem. Słusznie też taki człowiek daleko więcej zasługiwałby na karę publiczną, niż ten, coby podjął się robić posągi, nie nauczywszy się sztuki rzeźbiarskiej. Skoro bowiem cały kraj w czasie niebezpieczeństw wojennych powierzonym zostaje strategowi, to wielkie stąd naturalnie wypływają zarówno korzyści, jeżeli on należycie pełni swe obowiązki, jak i szkody, jeżeli popełnia błędy. Czy więc nie słusznie zasługiwałby na karę ten, co nie dbałby o przyswojenie sobie potrzebnych w tym celu wiadomości, a starał się o wybór?
Takiemito słowy skłonił Sokrates młodzieńca, aby udał się do Dionysodora i uczył się od niego. Kiedy zaś po skończonej nauce przyszedł do Sokratesa, ten żartował z niego, mówiąc do otaczających:
— Czy nie sądzicie, przyjaciele, że ten młodzieniec po wyuczeniu się strategii, przedstawia się teraz godniejszym czci? wszak i Homer o Agamemnonie mówi, że jest czcigodnym[3]. Jak bowiem człowiek, który przyswoił sobie sztukę grania na cytrze, pozostaje cytrzystą nawet i wtedy, gdy nie gra, jak ten, co zgłębił sztukę leczenia, jest lekarzem nawet i wtedy, gdy nie leczy: tak również i ten, o którym mowa nie przestaje już od tej chwili być wodzem, choćby go nikt na tę godność nie wybrał. Kto zaś nie posiada odpowiednich wiadomości, ten nie jest ani wodzem, ani lekarzem, choćby przez wszystkich był obrany. Lecz abyśmy także byli obeznani lepiej ze sprawami wojennemi, jeżeli komu z nas wypadnie być dowódcą oddziału lub setnikiem, to powiedz nam, młodzieńcze, od czego Dionysodor rozpoczął z tobą naukę strategii?
— Zaczął od tego samego, na czem i skończył; uczył mnie bowiem taktyki i niczego więcej.
— Lecz to jest, zaiste, bardzo małą tylko cząstką strategii. Wódz bowiem powinien umieć przygotować wszystko, co jest potrzebne do wojny, dostarczyć żywności dla żołnierzy, powinien być pomysłowym, czynnym, troskliwym, wytrwałym, posiadać przytomność umysłu, umieć być łagodnym i surowym, prostodusznym i przebiegłym, czujnym i podstępnym, szczodrym i żądnym łupów, hojnym i chciwym posiadania, ostrożnym i skorym do napaści, a nawet wiele innych przymiotów bądź od natury, bądź też przez naukę nabytych powinien posiadać ten, co chce być dobrym wodzem. Ale i na taktyce znać się jest dobrze; wielce się bowiem rożni wojsko, ustawione w szyku bojowym, od stojącego bezładnie. Wszak kamienie, cegły, drzewo i dachówka na nic się nie zdadzą, jeżeli są rozrzucone bezładnie; dopiero gdy się je w porządku ułoży w fundamentach i na wierzchu materyały nie ulegające gniciu i nierozpuszczalne, jak kamienie i dachówkę, cegły zaś i drzewo w środku, jak zwykle układa się przy budowie domu, wtedy dopiero wytwarza się przedmiot dużej wartości — domostwo.
— Tak, Sokratesie, zrobiłeś bardzo właściwe porównanie. Istotnie i w wojnie trzeba stawiać najlepszych na przodzie i w tyle, w środku zaś najgorszych, aby ich pierwsi pociągali swym przykładem, drudzy zaś pchali na przód.
— Dobrze więc, jeżeli Dionysodor nauczył cię rozpoznawać dobrych i złych; w przeciwnym razie, jaki masz pożytek z tego, czego się nauczyłeś? Wszak gdyby ci on doradzał kłaść na pierwszem i ostatniem miejscu najlepszą srebrną monetę, w środku zaś najgorszą, nie nauczywszy cię odróżniać dobrej od fałszywej, byłaby i ta rada bez pożytku dla ciebie.
— Tego jednak, zaiste, wcale on mnie nie nauczył; wypadnie przeto, Sokratesie, nam samym rozróżniać dobrych i złych.
— Czy więc nie zastanowimy się, młodzieńcze, nad tem, jakby nam uniknąć pomyłki przy ich rozróżnianiu?
— Bardzo tego pragnę, Sokratesie.
— Gdyby zatem wypadło rabować pieniądze, czy postąpilibyśmy podług zasad taktyki, stawiając na przodzie ludzi najchciwszych?
— Tak mi się zdaje.
— A jak postąpić z tymi, którzy mają narażać się na niebezpieczeństwo? Czy ludzi najwięcej żądnych odznaczenia się należy stawiać na przodzie?
— Tak, Sokratesie; są to właśnie ludzie, gotowi dla chwały narazić się na niebezpieczeństwo. Przytem nie pozostają oni w ukryciu, lecz, wszędzie zwracając na siebie uwagę, dadzą się łatwo odnaleźć.
— Lecz czy Dionysodor nauczył cię, młodzieńcze, tylko ustawiać żołnierzy, czy też i tego, gdzie i jak należy się posługiwać każdym szykiem wojska?
— Bynajmniej, Sokratesie.
— Jednakże wiele jest wypadków, w których nie powinno się w jeden i ten sam sposób ustawiać żołnierzy i wieść ich do boju.
— Tego, istotnie, Dionysodor, wcale mi nie objaśniał.
— Idźże więc, młodzieńcze, raz jeszcze do niego i zapytaj się; bo, jeżeli on zna się na tem, a nie jest człowiekiem bezczelnym, to wstyd mu będzie, wziąwszy pieniądze, wypuścić cię od siebie z tak niedokładnemi wiadomościami.
Spotkawszy raz jednego z obywateli, obranego dowódcą wojska, zwrócił się do niego z pytaniem:
— Dla czego, zdaniem twojem, Homer nazwał Agamemnona, pasterzem ludów[4]? Czy dlatego, że, jak pasterz powinien się troszczyć o bezpieczeństwo swych owiec, o pożywienie dla nich i o to, aby był osiągnięty cel, dla którego są chowane, tak samo wódz powinien dbać o całość swych żołnierzy, o żywność dla nich i o dopięcie celu, dla którego ci podejmują wojenne wyprawy? Przedsiębiorą zaś oni te wyprawy w tym celu, aby, zwyciężając wrogów, osiągnąć większą pomyślność. Czy też dla jakiej innej przyczyny Homer tak chwalił Agamemnona, kiedy powiedział: „Dobry zarówno król, jak i dzielny na włócznie wojownik[5]?“ Czy dlatego może, że byłby i on dzielnym wojownikiem nie w tym jedynie wypadku, gdyby mu przyszło samemu tylko dzielnie walczyć przeciwko wrogom, lecz i wówczas, gdyby mu trzeba było dodać odwagi całemu wojsku, i że dobrym królem byłby on nie wtedy tylko, gdyby mu należało zabezpieczyć dobrze własne swe życie, lecz i wówczas, gdyby mu przyszło być sprawcą pomyślności tych, nad którymi króluje? I król bowiem obierany bywa nie dlatego, aby sam gorliwie troszczył
się o siebie, ale także w tym celu, aby ci, którzy go obrali, za sprawą jego zażywali pomyślności. Wyprawy też wojenne podejmują wszyscy dlatego, aby
życie im schodziło wśród jak najlepszych warunków, i wodzów obierają na to, aby ich do tego celu wiedli. Dowódca więc powinien ułatwić osiągnięcie tego celu tym, którzy go na tę godność wybrali. Nie łatwo w rzeczy samej, znaleźć coś nad to więcej zaszczytnego, z drugiej zaś strony — coś sromotniejszego, jak niedopełnienie tych zadań przez władcę lub wodza.
Tak roztrząsając, co stanowi zaletę dobrego wodza, pomijał inne, a nacisk kładł na to, że powinien on uszczęśliwić swoich podwładnych.
O ile wiem, prowadził raz także Sokrates następną rozmowę z człowiekiem, obranym dowódcą konnicy:
— Czy mógłbyś nam powiedzieć, młodzieńcze, dla czego zapragnąłeś dowództwa nad konnicą? Wszak pewnie nie dlatego, aby jechać na czele jeźdźców, bo i strzelcy konni[6] uznają się za godnych takiego zaszczytu; jakoż jadą oni przodem, nawet przed dowódcami konnicy.
— Masz słuszność, Sokratesie?
— Lecz zapewne nie w celu także zwrócenia na siebie uwagi, bo przecież i szaleńcy zwracają na siebie uwagę wszystkich.
— I w tem masz słuszność.
— Więc może dlatego, że spodziewasz się doprowadzić konnicę do lepszego stanu i wtedy oddać ją państwu, a następnie, w razie potrzeby użycia konnicy, stanąwszy na jej czele, dokonać czegoś pożytecznego dla kraju?
— Tak jest istotnie, Sokratesie.
— Byłoby to, zaiste, rzeczą bardzo zaszczytną, gdybyś mógł, młodzieńcze, tego dokonać. Lecz, jeśli się nie mylę, godność, na którą zostałeś wybrany, dotyczy zarówno koni, jak i jeźdźców.
— Tak jest, niewątpliwie.
— Więc przedwszystkiem powiedz nam, jak zamyślasz przyprowadzić konie do lepszego stanu?
— Przecież to, jak sądzę, nie moją jest rzeczą, lecz każdy z osobna powinien się troszczyć o swojego konia.
— Jaki więc będziesz miał pożytek z konnicy, jeżeli jedni dostarczą ci koni tak słabych w kopytach lub goleniach, albo w ogóle zniedołężniałych, drudzy zaś tak zagłodzonych, że nie będą mogły podążyć, inni znowu tak niewytresowanych, że nie potrafią ustać na miejscu im wyznaczeniem, a inni jeszcze tak wierzgających, że nie ma nawet sposobu ustawić je w szyku? Albo jak będziesz mógł, mając pod swą
komendą takie konie, przynieść jakikolwiek pożytek państwu?
— Ależ wybornie mówisz, Sokratesie; i ja będę się starał, wedle możności, mieć pieczę o koniach.
— Czy nie postarasz się jednak polepszyć także stanu jeźdźców.
— I owszem.
— Czy nie nauczysz ich więc przedewszystkiem lepszego sposobu wsiadania na koń?
— Przynajmniej zachodzi tego potrzeba, Sokratesie; bo, chociażby kto spadł z konia, łatwiej wtedy może się ocalić.
— Co wszakże będzie, jeżeli przypadkiem wypadnie walczyć? Czy każesz zwabić nieprzyjaciół na piasek, na którym macie zwyczaj ćwiczyć się w jeździe konnej, czy też będziesz się starał odbywać ćwiczenia w takich miejscowościach, w jakich wojny się prowadzą?
— To drugie byłoby, zaiste, lepsze.
— Czy zamyślasz też uwagę swą zwrócić i na to, aby jak największa liczba jeźdźców, umiała, siedząc na koniu, miotać pociski?
— I to byłoby wcale dobrą rzeczą, Sokratesie.
— Czy postanowiłeś dalej rozgrzać dusze swych jeźdźców i wzbudzić w nich zawziętość przeciwko wrogom, co właśnie dodaje siły walczącym?
— Jeżeli dotąd o tem nie myślałem, przynajmniej teraz starać się o to będę.
— Lecz czy potroszczyłeś się, młodzieńcze, aby jeźdźcy twoi byli ci posłuszni? Wszak bez tego nie ma żadnego pożytku z koni i z jeźdźców, choćby byli dzielni i silni.
— Masz słuszność Sokratesie; ale jak można ich skłonić do tego?
— Wiesz niewątpliwie, że w każdej rzeczy ludzie najwięcej gotowi są słuchać tych, których pod tym względem uważają za najdzielniejszych. Wszak
w chorobie najchętniej słuchają tego, kogo uważają za najlepszego lekarza, a na okręcie człowieka, najlepiej znającego się na sternictwie, przy uprawie zaś roli — najlepszego rolnika.
— Niewątpliwie.
— Zatem i przy jeździe konnej, młodzieńcze, wszyscy najchętniej gotowi są słuchać człowieka, który przedstawia się najlepszym znawcą tego, co czynić należy.
— Jeżeli przeto, Sokratesie, okaże się, że ja jestem najlepszym jeźdźcem między nimi, czy będzie to dostateczną pobudką, aby byli mi posłuszni?
— Tak jest, jeśli prócz tego wytłómaczysz im, że posłuszeństwo będzie dla nich rzeczą lepszą i zbawienniejszą.
— Jak więc mam im wytłómaczyć?
— Daleko łatwiej, zaiste, przyjdzie ci to, niż gdybyś potrzebował im objaśniać, że złe jest lepsze i pożyteczniejsze od dobra.
— Chcesz więc powiedzieć, że dowódca konnicy powinien, prócz innych przymiotów, dbać także o dar słowa?
— Alboż sądziłeś, że należy dowodzić jazdą w milczeniu? Czy nie zastanowiłeś się nad tem, że wszystkie te najpiękniejsze rzeczy, których, stosownie do zwyczajów krajowych, nauczyliśmy się i dzięki którym właśnie żyć umiemy, przyswoiliśmy sobie przy pomocy mowy i że, jeśli w ogóle uczymy się czegoś pięknego, uczymy się przy jej pośrednictwie, że także krzewiciele najlepszych nauk posiłkują się przedewszystkiem mową i ci najdzielniejszymi są w rozmowie, którzy posiadają najgruntowniejszą wiedzę? Czy nie zastanowiłeś się dalej nad tem, że ile razy tylko jeden chór utworzony zostaje z współobywateli naszych, jak np. ten, który posyłają na wyspę Delos[7], to żaden inny przybywający skądkolwiek nie może się z nim współubiegać, i że w żadnym kraju nie da się zebrać taka obfitość pięknych mężczyzn, jak w naszym[8]?
— Prawdę mówisz, Sokratesie.
— A jednak nie tyle wyróżniają się Ateńćzycy od reszty Greków dźwięcznością głosu, wzrostem i siłą ciała, ile żądzą odznaczenia się, która najwięcej pobudza do czynów pięknych i zaszczytnych.
— Masz słuszność i w tym względzie.
— Czy więc nie podzielasz zdania, że, gdyby tylko szczerze zająć się naszą konnicą, wyróżniłaby się ona wielce od innych tak doskonałością oręża i koni, jak również dyscypliną i gotowością do walki z nieprzyjaciółmi, jeśliby tylko była przekonaną, że przy takiem zachowaniu się dostąpi czci i pochwał?
— Naturalnie.
— Nie zwlekaj więc, lecz staraj się zachęcić swych jeźdźców do wszystkiego tego, przez co sam osiągniesz pożytek, a także, dzięki tobie, i reszta obywateli.
— Dobrze, Sokratesie, postaram się o to.
Ujrzawszy raz Nikomachidesa[9], powracającego z wyborów na urzędy publiczne, Sokrates zapytał się:
— Jacy dowódcy wojsk obrani zostali?
— Czy nie zgodne to jest z charakterem Ateńczyków — odrzekł Nikomachides, — że nie wybrali mnie, który, służąc w wojsku od pierwszego roku wieku popisowego, sterałem swe siły, jako dowódca roty i pułku i tyle ran otrzymałem od wrogów, — (mówiąc to, obnażył się i wskazywał na blizny od ran swoich) — lecz obrali Antystenesa[10], który nigdy nie służył w szeregach ciężko uzbrojonych, służąc zaś w konnicy, nie odznaczył się niczem godnem uwagi i nic więcej nie umie, jak zbierać pieniądze?
— A czyż to nie jest rzecz dobra, jeżeli tylko on będzie w możności zaopatrywania wojska w żywność?
— Przecież i kupcy, Sokratesie, potrafią zbierać pieniądze, a jednak nie mogliby dowodzić wojskiem.
— To prawda; lecz Antystenes jest przytem żądny sławy, a obecność tej zalety w wodzu jest potrzebna. Czy nie widzisz, że, ile razy zajął się on
wystawieniem chórów, za każdym występem ich odnosił zwycięstwo[11]?
— Tak jest, zaiste; lecz wcale nie jest to samo przywodzić chórowi, czy też wojsku.
— A jednak, choć Antystenes nie jest biegły w śpiewie, ani w ćwiczeniu chórów, był w stanie wynaleźć ludzi najwięcej do tego uzdolnionych.
— Więc także w wojsku, Sokratesie, znajdzie on jednych, którzy będą ustawiali za niego wojsko w szyku, innych zaś, którzy będą walczyli.
— Czy zatem nie wyjdzie on i tu prawdopodobnie zwycięzcą, jeśli tylko tak samo w sprawach wojennych wynajdywać będzie ludzi najbieglejszych i dawać im pierwszeństwo, jak i przy wystawianiu chórów? Rzeczą zaś jest naturalną, że będzie bardziej gotów czynić wydatki dla odniesienia razem z całym krajem zwycięstwa na wojnie, aniżeli przy wystawieniu chóru wspólnie ze swą tylko gminą.
— Więc twierdzisz, Sokratesie, że jeden i ten sam człowiek zdolny jest spełniać dobrze obowiązki przewodnika chórów i dowódcy wojsk?
— Twierdzę to przynajmniej, że człowiek mający przewodnictwo nad czemkolwiek, czy będzie stał na czele domu, czy też chóru albo państwa i wojska, może być dobrym kierownikiem, jeżeli tylko zna odnoszące się tu potrzeby i jest w stanie je zaspokoić.
— Nigdy, zaiste, nie myślałem usłyszeć od ciebie, Sokratesie, że dobrzy gospodarze domów mogą być także dobrymi wodzami.
— A więc zaraz rozpatrzmy zadania każdego z nich, aby wiedzieć, czy są one jednakowe, czy różnią się w czemkolwiek?
— I owszem, Sokratesie.
— Czy nie jest więc wspólnem ich zadaniem urobienie zależnych od nich ludzi tak, aby ci byli im posłuszni i ulegli?
— Rozumie się, że tak.
— Albo powierzanie poszczególnych spraw tym, co są w stanie je wykonać?
Tak, Sokratesie, jest i to ich wspólnem zadaniem.
— Sądzę dalej, że i wymierzanie kary na złych i wynagradzanie dobrych należy zarówno do gospodarza domu, jak i do wodza.
— Tak jest w zupełności.
— A czy nie będzie wspólną im obu zaletą — umieć zjednywać sobie życzliwość przyjaciół?
— Tak, jest i to ich zaletą.
— Czy nie zdaje ci się, Nikomachidesie, aby było pożytecznem dla nich obu pozyskanie sobie sprzymierzeńców i pomocników?
— Zdaje mi się, że jest to bardzo pożyteczne.
— Czy nie powinni także obydwaj strzedz tego, co mają w swem rozporządzeniu? — Nawet bardzo powinni, Sokratesie.
— Czy nie przystoi dalej im obu być starannymi i gorliwymi w swoich zajęciach?
— Tak, Sokratesie; wszystko to jest jednakowo zadaniem gospodarza domu i wodza, lecz bynajmniej nie walka orężna.
— A jednak obaj oni mają wrogów?
— Zupełna prawda.
— Czy więc nie jest dla nich obydwóch korzystnem — odnieść zwycięstwo nad wrogami?
— Nawet bardzo korzystne, Sokratesie; lecz, pomijając to, jakiż pożytek przyniesie w razie walki umiejętność gospodarstwa domowego?
— Właśnie w tym razie jak największy. Dobry bowiem gospodarz domu, wiedząc, że z jednej strony nic nie jest tak pożytecznem i korzystnem, jak pokonanie nieprzyjaciół w walce, z drugiej zaś nic nie jest tak niepożytecznem i przynoszącem uszczerbek, jak porażka, chętnie wyszukiwać i przygotowywać będzie to, co pomaga do zwycięstwa, a pilnie rozważać i strzedz się tego, co przyczynia się do porażki; jeżeli widzi, że przygotowania jego obiecują mu zwycięstwo, będzie walczył wytrwale, jeżeli zaś jest nieprzygotowanym, będzie się jak najbardziej wystrzegał wszczynać bitwę. Nie powinieneś więc lekceważyć, Nikomachidesie, gospodarnych ludzi; zajmowanie się bowiem prywatnemi sprawami różni się od zajęcia się sprawami publicznemi tylko zakresem, lecz pod innymi względami są to rzeczy do siebie podobne, najwięcej zaś w tem, że żadna z nich bez ludzi się nie obywa i że nie przez mną klassę ludzi dokonywają się sprawy prywatne, niż publiczne. Kierownicy bowiem spraw publicznych nie innych ludzi używają pomocy, jak tylko tych, którymi posiłkują się prowadzący sprawy prywatne. I ci, którzy umieją korzystać z ich pomocy, dobrze prowadzą zarówno prywatne, jak i publiczne sprawy, nie umiejący zaś tego popełniają w obu razach błędy.
Rozmawiając raz z synem sławnego Peryklesa[12], rzekł do niego Sokrates:
— Co do mnie, Peryklesie, mam nadzieję, że gdy zostaniesz dowódcą wojska, państwo nasze pod względem wojennym zyska na dzielności i sławie i odniesie zwycięstwo nad wrogami.
— Pragnąłbym dopiąć tego, o czem mówisz, Sokratesie; nie umiem jednak sobie objaśnić, jakby się to stać mogło.
— Chcesz więc, abyśmy o tem pomówili i rozważyli, w jakim stopniu jest to obecnie możliwem?
— I owszem pragnę tego.
— Czy nie wiesz zatem, że pod względem liczby ludności Ateńczycy nie ustępują Beotom[13]?
— Wiem naturalnie.
— A czy więcej dzielnych i pięknych ludzi można wybrać, zdaniem twojem, z pomiędzy Beotów, czy też z pośród Ateńczyków?
— Sądzę, że i pod tym względem ci ostatni nie ustępują tamtym.
— Gdzie zaś, podług ciebie, przejawia się więcej życzliwości w stosunkach wzajemnych obywateli między sobą?
— Sądzę, że w Atenach, gdyż wielu Beotów, doznając krzywd od mieszkańców Teb, są dla nich wrogo usposobieni; w Atenach zaś nic podobnego nie widzę.
— Przytem, Peryklesie, Ateńczykowie są ze wszystkich Greków najbardziej żądni odznaczenia się i przejęci dumą, a to stanowi nie najmniejszą podnietę w walce o dobrą sławę i ojczyznę.
— Tak jest, Sokratesie, nawet i pod tym względem nie można nic zarzucić Ateńczykom.
— Nie ma dalej, Peryklesie, narodu, któryby mógł wykazać więcej bohaterskich czynów swych przodków, niż Ateńczycy. Wielu też z nich pod wpływem szlachetnej dumy znajduje w tem podnietę do wyrobienia w sobie męstwa i siły.
— Wszystko, co mówisz, Sokratesie, jest prawdą. Lecz widzisz, że od czasu, jak wydarzyły się klęski naprzód przy Lebadei[14] z oddziałem Tolmidasa, z tysiąca ludzi złożony, następnie przy Helium[15] z oddziałem Hippokratesa, sława Ateńczyków ustąpiła sławie mieszkańców Beocyi, do tego zaś stopnia wzmogło się w Tebańczykach lekceważenie Ateńczyków, że Beotowie, którzy przedtem nawet we własnej ziemi nie śmieli mierzyć się na polu bitwy z Ateńczykami bez pomocy Spartan i innych mieszkańców Peloponezu, teraz odgrażają się, że sami jedni wtargną do Attyki, Ateńczycy, zaś, którzy poprzednio, póki Beotowie byli odosobnieni, pustoszyli Beocyą, teraz są w obawie, że Beotowie niszczyć będą Attykę.
— Tak jest, Peryklesie, wiem o tem wszystkiem a jednak, zdaje mi się, że obecnie obywatele nasi życzliwiej są usposobieni dla dobrego rządcy; ufność bowiem w siebie wywołuje niedbalstwo, lekkomyślność i nieposłuszeństwo; strach zaś robi ludzi więcej powolnymi, posłusznymi i karnymi. Możesz to zauważyć na załodze okrętowej: kiedy ta niczego się nie lęka, to zupełny jest brak u niej karności; lecz dopóki tylko lęka się burzy, albo nieprzyjaciół, wtedy nie tylko spełnia wszystkie rozkazy, ale nawet podobnie, jak chórzyści, oczekuje ich z natężona uwagą w milczeniu.
— Lecz, jeżeli teraz właśnie Ateńczycy mają być tak bardzo uległymi, to byłoby na czasie, Sokratesie, wskazać sposób, w jaki moglibyśmy zachęcić ich do przejęcia się na nowo miłością starodawnego męstwa, sławy i pomyślności.
— Gdybyśmy więc chcieli, Peryklesie, aby oni starali się przyswoić sobie skarby, znajdujące się w ręku innych, to najłatwiej skłonilibyśmy ich do wytrwania w tem dążeniu, dowodząc, że skarby te pochodzą od ich przodków i słusznie do nich należą. Skoro zaś chcemy, aby Ateńczycy starali się być pierwszymi pod względem męstwa, powinniśmy znowu wykazać, że to im w zupełności z dawien dawna przystoi i że mogą oni ze wszystkich być najpotężniejszymi, jeżeli będą się o to starali.
— A jakby nam tego im dowieść, Sokratesie?
— W ten sposób, sądzę, że będziemy im przypominali, o czem sami wiedzą ze słyszenia, iż najdawniejsi ich przodkowie, jakich znamy, byli bardzo dzielnymi ludźmi.
— Czy masz na myśli, Sokratesie, wyrok, jaki Cekropsowi i jego towarzyszom, dzięki ich cnocie, poruczono wydać w sporze pomiędzy bogami[16].
— Tak jest, mam na myśli ten wyrok, jak również urodzenie i wychowanie Erechteusza[17], a także wojny: naprzód prowadzoną za jego czasów z mieszkańcami całego sąsiedniego stałego lądu następnie przy potomkach Heraklesa z mieszkańcami Peloponezu[18], i w ogóle wszystkie, prowadzone za czasów Tezeusza[19], w których przodkowie nasi, jak powszechnie wiadomo, przewyższyli męstwem spółczesne sobie narody. Dalej, jeśli chcesz, mam na myśli i to, co zdziałali później ich potomkowie, żyjący niedawno przed nami i przytem zarówno te ich czyny, których sami przez się dokonali, walcząc przeciwko władcom całej Azyi i części Europy do granic Macedonii, — władcom, rozporządzającym potęgą i zasobami, jakich żaden z dawniejszych narodów nie posiadał i sprawcom bardzo wielkich dzieł[20], — jak i te, któremi wespół z mieszkańcami Peloponezu wsławili się na lądzie i morzu[21]; o nich to mówią, że przewyższyli współczesnych sobie ludzi.
— Tak, istotnie, Sokratesie, mówią o nich.
— Dzięki więc temu, pomimo wędrówek, jakie miały miejsce w Helladzie, pozostali oni na swej ziemi, a wielu, którzy wiedli z sobą spór o prawa, uciekało się do ich pośrednictwa, wielu zaś, doznając krzywd ze strony potężniejszych, szukało u nich schronienia.
— Dziwię się też, Sokratesie, jakim sposobem nasz kraj przyszedł do takiego upadku?
— Sądzę, ze tu zachodzi wypadek podobny temu, jaki się zdarza pomiędzy szermierzami, gdy który z nich wskutek swej przewagi i tryumfów zaniedbuje się i przez to ustępuje pola przeciwnikom. Tak samo i Ateńczycy, zyskawszy znaczną przewagę, zaniedbali się i stali się wskutek tego słabszymi.
— Cóż więc mają począć teraz, aby dawne męstwo odzyskać?
— Nie trudno bynajmniej, zdaniem mojem, to odgadnąć. Jeżeli tylko jasno oni przedstawią sobie dążności swych przodków i nie mniej od nich będą się niemi kierowali, to okażą się wcale nie gorszymi od nich. Jeżeli zaś nie mogą tego uczynić, to przynajmniej, naśladując tych, którzy pierwsze zajmują
miejsce[22], i przyswoiwszy sobie jednakie z nimi dążności, mogą przy użyciu tych samych, co tamci, środków, okazać się nie gorszymi od nich, a przy większej z ich strony dbałości, nawet dzielniejszymi.
— Chcesz więc przez to, Sokratesie, powiedzieć, że dzielność obcą jest naszemu krajowi. Kiedyż bowiem Ateńczykowie będą tak, jak Spartanie, szanowali starszych, skoro poczynają już od ojców swoich lekceważyć ludzi starszych wiekiem, albo kiedy będą zajmować się w tym stopniu, co tamci, ćwiczeniami ciała, storo me tylko sami nie dbają o siły fizyczne ale nawet naśmiewają się z tych, którzy troszczą się o nie? Kiedyż dalej będą tak posłusznymi swym władzom, skoro nawet znajdują przyjemność w ich lekceważeniu? Lub kiedy będą się rządzili tą samą, co ramci, jednomyślnością, skoro zamiast wspólnemi siłami pracować nad tem, co jest dla nich pożyteczne, szkodzą sobie wzajem i więcej zazdroszczą sobie, niż innym ludziom; skoro więcej, niż jakikolwiek inny naród, wiodą spory zarówno w prywatnych, jak i publicznych zebraniach, prowadzą wzajem z sobą niezliczone procesy i wolą raczej w ten sposób ciągnąć zyski jedni z drugich, aniżeli pomagając sobie wzajem; skoro dalej pomimo to, że obchodzą się z dobrem publicznem, jakby z cudzem mieniem, walczą o to dobro pomiędzy sobą i przewaga pod tym względem sprawia im najwięcej radości. Stąd rodzi się w kraju wielkie zepsucie i gnuśność i budzi się wiele nieprzyjaźni i nienawiści wśród obywateli, wskutek czego jestem zawsze w wielkiej obawie, czy nie wydarzy się naszemu krajowi tak wielkie złe, że nie będzie w stanie go przenieść.
— O! Nie myśl, Peryklesie, aby Ateńczycy byli dotknięci tak nieuleczalnem zepsuciem. Czy nie widzisz, w jak należytym porządku są oni pod względem swej floty, jak ściśle są posłuszni swym przewodnikom w gimnastycznych szermierkach, i jak nie gorzej od innych dają się kierować w chórach swym nauczycielom?
— To jest właśnie dziwnem, Sokratesie, że tego rodzaju ludzie są posłuszni swym zwierzchnikom; tymczasem ciężko uzbrojeni i jeźdźcy, którym pod względem ogółu zalet moralnych przyznano, jak się zdaje, pierwszeństwo przed współobywatelami, są ze wszystkich najniesforniejszymi.
— A czy, Perykiesie, rada Areopagu[23] nie składa się z ludzi wypróbowanych?
— Niewątpliwie.
— Czy znasz tedy ludzi, którzyby lepiej od nich, lub bardziej zgodnie z prawem, sumienniej i sprawiedliwiej wydawali wyroki i pod każdym innym
względem postępowali?
— Nie czynię też im żadnego zarzutu, Sokratesie.
— Nie trzeba zatem rozpaczać z tej jakoby przyczyny, że Ateńczycy nie są karni.
— Jednakże, Sokratesie, w sprawach wojskowych, w których rozsądek, karność i posłuszeństwo są najpotrzebniejsze, wcale się oni o to nie troszczą.
— Być może, że w tych sprawach stoją na ich czele ludzie, najmniej znający się na rzeczy. Czy nie widzisz, że nikt zgoła nie próbuje wziąć na siebie kierownictwa cytrzystów, chórzystów, tancerzy, a nawet szermierzy wszelkiego rodzaju, jeżeli nie zna się na ich sztuce? Przeciwnie wszyscy ci, którzy im przewodniczą, umieją wskazać, skąd czerpali znajomość sztuki, której są kierownikami; tymczasem zaś największa część naszych dowódców wojskowych, obejmuje swój urząd bez żadnego przygotowania. Nie sądzę jednak, żebyś ty był do nich podobny; jestem owszem zdania że zarówno potrafisz powiedzieć, kiedy mianowicie zacząłeś się uczyć sztuki dowodzenia wojskiem, jak i sztuki zapaśniczej. Mniemam także, że wiele prawideł strategicznych swojego ojca zachowujesz w pamięci wiele zaś sam zebrałeś zewsząd, skądkolwiek możliwem było nauczyć się czegoś pożytecznego dla wodza. Bardzo też, jak sądzę, troszczysz się o to, aby nie uszło twej uwagi, że zbywa ci na znajomości jakiejś rzeczy pożytecznej dla wodza. Gdy zaś zauważysz w sobie brak takiej wiedzy, poszukujesz jej u ludzi świadomych rzeczy, nie szczędząc ani podarków, ani usług, aby tylko nauczyć się od nich
tego, na czem ci zbywa, i aby mieć dzielnych pomocników.
— Rozumiem dobrze, Sokratesie, że mówisz, tak, nie w tem bynajmniej przekonaniu, jakobym ja starał się o takie nabytki, lecz usiłując mi dowieść, że ten co zamierza być wodzem, powinien dbać o to wszystko; wszelako na to i ja się z tobą zgadzam.
— Lecz czy zauważyłeś, Peryklesie, że kraj nasz osłaniają wysokie góry, ciągnące się aż do granic Beocyi, dzięki którym dostęp do naszego kraju jest ciasny i trudny i że w środku jest on przerżnięty niedostępnemi górami?
— Tak, wiem o tem.
— Czy słyszałeś dalej, że mieszkańcy Myzyi i Pizydyi[24], którzy zajmują bardzo niedostępne miejscowości wśród posiadłości króla i lekko są uzbrojeni, są w stanie przyczyniać wiele szkód napadami swemi tym posiadłościom królewskim, sami zaś zażywać swobody?
— Słyszałem i o tem.
— Czy więc nie jesteś zdania, że, gdyby Ateńczycy, w ciągu pierwszych, lat[25] swej służby wojskowej, uzbroili się w lżejszy oręż i zajęli ciągnące się na granicy kraju góry, to byliby strasznymi dla swych wrogów i przygotowaliby dla swych współobywateli
potężną obronę?
— Uważam i to także, Sokratesie, za rzecz ze wszechmiar pożyteczną.
— Jeżeli więc, najmilszy przyjacielu, podzielasz te myśli, to czyń w tym kierunku usiłowania. Czegokolwiek bowiem w tym duchu dokonasz, będzie to
dla ciebie zaszczytnem i dla kraju zbawiennem. Jeżeli zaś czemu nie podołasz, ani krajowi nie wyrządzisz przez to szkody, ani też sam nie okryjesz się hańbą.
Glaukon[26], syn Arystona, nie mając jeszcze lat 20, pragnął zająć wybitne stanowisko w państwie; zamierzał więc występować, jako mówca przed narodem, a nikt z krewnych i przyjaciół nie był w stanie odwieść go, aby nie narażał się na zepchnięcie z mównicy i wyśmianie. Dopiero Sokrates, który był życzliwie usposobionym dla niego, dzięki stosunkom z Charmidesem, synem Glaukona[27], i z Platonem, odwiódł go od tego zamiaru. Spotkawszy się z Glaukonem, zatrzymał go i, aby wzbudzić w nim chęć posłuchania słów swoich, odezwał się naprzód w ten sposób:
— Postanowiłeś podobno, Glaukonie, zająć u nas przodujące stanowisko w państwie?
— Tak jest, Sokratesie.
— Wybornie, Glaukonie, gdyż ze wszystkiego, co może być udziałem ludzi, to jest najpiękniejsze. Widoczną jest bowiem rzeczą, że, jeżeli tego dopniesz, będziesz mógł nie tylko osiągnąć wszystko, czego pragniesz, ale także będziesz w stanie wspomagać przyjaciół, podniesiesz znaczenie domu rodzinnego, powiększysz potęgę ojczyzny, staniesz się sławnym naprzód w własnym kraju, a potem w Grecyi, a nawet może i po za jej granicami podobnie, jak Temistokles, i gdziekolwiek się znajdziesz, będziesz zwracał na siebie oczy wszystkich.
Wielce był dumny Glaukon, słysząc te słowa, i chętnie się zatrzymał. Wtedy Sokrates tak rzekł:
— Czy nie jest to rzecz jasna, że, chcąc być szanowanym, powinieneś przynosić pożytek swemu krajowi?
— Tak jest w rzeczy samej.
— Więc nie ukrywaj się, na bogów, Glaukonie, przede mną, lecz powiedz, od czego zaczniesz świadczenie usług krajowi?
— Kiedy zaś Glaukon uporczywie milczał, jak gdyby rozważając, od czego ma zacząć, odezwał się znów Sokrates:
— Wszak chcąc podnieść znaczenie domu przyjaciela, usiłowałbyś zrobić go bogatszym; czy więc podobnież i kraju swego nie postarasz się bogatszym uczynić?
— Niewątpliwie.
— A czy nie wzbogaca się kraj, gdy dochody jego się zwiększają?
— Naturalnie.
— Powiedz mi zatem, Glaukonie, z czego teraz kraj nasz czerpie dochody i jak mniej więcej są one znaczne? Oczywiście bowiem zastanawiałeś się nad tem, aby na przypadek, gdy niektóre ze źródeł dochodów okażą się niedostatecznemi, pokryć niedobór, w razie zaś, gdy ich brak zupełnie, nowych dostarczyć.
— Nie; nad tem, świadczę się bóstwem, wcale się nie zastanawiałem.
— Więc, jeżeli, Glaukonie, uszło to twej uwagi, powiedz nam przynajmniej o wydatkach państwowych; oczywiście bowiem zamierzasz usunąć z nich te, które są zbyteczne.
— Ależ, na boga, Sokratesie, ja i o tem jeszcze nie miałem czasu pomyśleć.
— Zaniechamy więc zamiaru wzbogacenia kraju naszego; bo jakże można troszczyć się o to, skoro nie ma się pojęcia o wydatkach i dochodach jego.
— Można przecież, Sokratesie, wzbogacić kraj mieniem jego wrogów.
— I owszem, jeżeli się jest silniejszym od nich; lecz jeśli się jest słabszym, to można jeszcze stracić i swoje własne mienie.
— Prawdę mówisz, Sokratesie.
— Każdy więc, Glaukonie, kto chce wziąć dobrze pod rozwagę, z kim należy prowadzić wojnę, powinien znać siły zarówno swego kraju, jak i wrogów, aby mógł radzić podjęcie wojny, gdy kraj jego jest silniejszym i nakłaniać do unikania jej, gdy jest słabszym od kraju nieprzyjacielskiego.
— Sprawiedliwie mówisz, Sokratesie.
— Wylicz więc nam, Glaukonie, siły lądowe i morskie naprzód własnego kraju, a następnie nieprzyjacielskiego.
— Bóg mi świadkiem, Sokratesie, nie potrafiłbym, przynajmniej tak zaraz, wyliczyć ci ich na pamięć.
— Więc przynieś, jeśli masz je spisane, gdyż bardzo chętnie posłuchałbym.
— Ależ zapewniam cię, nawet spisu ich jeszcze nie mam.
— Czy więc przedewszystkiem nie zaniechamy, Glaukonie, doradzania wojny, gdyż może z powodu trudności spraw wojennych jeszcze ich nie zbadałeś, poczynając dopiero rządzić państwem? Lecz przynajmniej obrona kraju, o ile mi wiadomo, leży ci na sercu i ty wiesz, jaka ilość posterunków jest potrzebną, a jaka niedostateczną; ile również załóg wystarcza, a ile nie. Doradzać zatem będziesz wzmocnienie potrzebnych posterunków, a usunięcie zbytecznych.
— Świadczę się bóstwem, Sokratesie, że, co do mnie, będę doradzał usunięcie wszystkich, ponieważ tak niedbale spełniają swe obowiązki, że nic w kraju nie jest zabezpieczone od kradzieży.
— Lecz czy nie sądzisz, Glaukonie, że w razie usunięcia straży każdy, kto zechce, będzie mógł jawnie rabować? Skąd jednak wiesz, że straże źle pilnują? Czy byłeś sam na miejscu i dobrze to zbadałeś?
— Takie jest moje przypuszczenie, Sokratesie.
— A czy i o tych rzeczach, Glaukonie, nie wtedy radę swą damy, kiedy się już dowiemy dokładnie i nie będziemy się bawili w same tylko przypuszczenia?
— Może tak będzie i lepiej, Sokratesie.
— Naszych kopalń, o ile wiem, nie zwiedzałeś, Glaukonie; nie możesz zatem powiedzieć, dlaczego teraz mniej jest dochodów, niż dawniej.
— W rzeczy samej nie zwiedzałem ich, Sokratesie.
— Ma to być, istotnie, miejsce niezdrowe; to więc starczy ci za wymówkę, gdy wypadnie radzić w tej materyi.
— Żartujesz sobie ze mnie, Sokratesie.
— Ale tego przynajmniej, Glaukonie, nie zaniechałeś z pewnością rozważyć, jak długo zapasy żywności, których kraj dostarcza, mogą wyżywić nasze miasto i jak wiele prócz tego ono ich potrzebuje w ciągu roku, żebyś pod tym przynajmniej względem nie był w niewiadomości, jeżeli miasto nasze znajdzie się w potrzebie, lecz przeciwnie żebyś, wiedząc o tem, mógł dać radę miastu co do jego potrzeb, pomódz mu i ochronić je od zguby.
— Mówisz, Sokratesie, o bardzo trudnej sprawie, skoro i o takie rzeczy trzeba się troszczyć.
— A jednak nikt nigdy nie będzie w stanie zarządzać dobrze swym własnym domem, jeżeli nie będzie wiedział o wszystkiem, na czem mu jeszcze zbywa, i troszcząc się o to, nie postara się uzupełnić tych braków. Skoro zaś miasto nasze składa się przeszło z dziesiątka tysięcy domóstw[28], a trudno mieć naraz pieczę o tak
znacznej ich liczbie, to czemu nie spróbowałeś, Glaukonie, podnieść naprzód znaczenie jednego tylko domostwa, należącego do twego wuja[29]? A potrzebuje ono tego bardzo. I jeżeli będziesz w stanie to uczynić, wtedy przedsięweźmiesz toż samo z większą liczbą. Tymczasem, jaki mógłbyś przynieść pożytek znacznej liczbie, jeżeli nie potrafisz jednemu być użytecznym; — podobnie jak ten, kto nie jest w stanie udźwignąć, jednego talentu[30], nie powinien, oczywiście, próbować nawet podnosić większego ciężaru.
— Co do mnie, Sokratesie, mógłbym przynieść pożytek domowi mego wuja, gdyby tylko chciał mnie słuchać.
— Nie potrafisz więc, Glaukonie, wuja swego uczynić sobie powolnym. Czy sądzisz pomimo to, że zdołasz wpłynąć na wszystkich Ateńczyków razem z twoim wujem, aby ci byli posłuszni? Strzeż się, abyś, dążąc do dobrej sławy, nie uległ przeciwnemu losowi. Czy bowiem nie widzisz, jak niebezpiecznie mówić lub robić to, na czem się kto nie zna? Pomyśl tylko o innych podobnych ludziach, tobie znanych, o których wiadomo, ze mówią i robią, na czem się sami nie znają; czy sądzisz, że wskutek tego osiągają oni więcej chwały, niż nagany, i są więcej przedmiotem podziwu, niż lekceważenia? Pomyśl zaś znowu o ludziach, którzy znają się na tem, co mówią i robią, a znajdziesz, jak mniemam, że we wszystkich sprawach ludzie, cieszący się dobrą sławą i zasługujący na podziw, należą do rzędu najoświeceńszych, używający zaś złej sławy i lekceważenia do rzędu najciemniejszych. Jeżeli więc pragniesz pozyskać dobre imię w kraju i być podziwianym, to jak najbardziej staraj się o zdobycie znajomości tego, co chcesz robić; bo jeżeli pod tym względem odznaczysz się przed innymi i wtedy zaczniesz zajmować się sprawami państwa, to nie będę się dziwił, gdy z zupełną łatwością dopniesz celu swych dążeń.
Widząc, że Charmides[31], syn Glaukona, człowiek niepospolity i nierównie zdolniejszy od tych, którzy wówczas zajmowali się sprawami państwa, lęka się wystąpić przed narodem i poświęcić się sprawom publicznym, rzekł do niego:
— Powiedz mi, Charmidesie, jak uważałbyś takiego człowieka, który, będąc w stanie odnosić zwycięstwa w walkach, przynoszących w nagrodę wieniec, i tym sposobem nietylko sam dostąpić zaszczytu, ale także ojczyźnie swej zdobyć większą sławę w Grecyi, nie chciałby brać udziału w tych walkach?
— Oczywiście uważałbym go za człowieka zniewieściałego i lękliwego.
— A czy nie słusznie uważany być może za lękliwego ten, kto, mogąc zająć się sprawami państwa, przyczynić się do wzrostu jego potęgi i samemu przez to zyskać cześć ogólną, boi się podjąć ten ciężar?
— Być może; lecz dla czego pytasz się mnie o to?
— Bo zdaje mi się, Charmidesie, że, choć posiadasz odpowiednie po temu siły, wahasz się jednak poświęcić je sprawom państwa, a przecież są to sprawy, w których, jako obywatelowi, należy ci koniecznie wziąć udział.
— Przy jakiejto okoliczności poznałeś, Sokratesie, owe zdolności moje, że masz takie zdanie o mnie?
— Przy spotkaniach, jakie miewasz z ludźmi, zajmującymi się sprawami państwa; widzę bowiem, że dobrą dajesz im radę, gdy zwrócą się o nią do ciebie w jakiejś sprawie, i trafne robisz im zarzuty, gdy błąd jaki popełnią.
— Nie jest jedno i to samo, Sokratesie, prowadzić rozmowę w zebraniu prywatnem i staczać walkę wobec tłumu.
— A jednak, Charmidesie, ten, co umie rachować, będzie dobrze liczył zarówno wśród licznego zebrania, jak i sam na osobności, a ci także wyróżniają się w tłumie, którzy i na osobności grają najlepiej na cytrze.
— Czy nie widzisz, Sokratesie, że skromność i bojaźń wrodzone są ludziom i daleko więcej opanowują ich pośród tłumnych zgromadzeń, niż w prywatnych zebraniach?
— Otóż mam zamiar przekonać cię, Charmidesie, że ty, który nie lękasz się najrozumniejszych ludzi, boisz się głos zabrać wśród najbardziej nierozumnych i najsłabszych. Kogożto bowiem z nich się boisz — czy farbiarzy i szewców, czy też cieśli i kowali, czy rolników i kupców, czy wreszcie tych, którzy prowadzą swój handel na rynku, zajęci tylko tą myślą, aby odprzedać drożej, co tanio kupili? Wszak z nichto składa się nasze zgromadzenie narodowe. — A czy mniemasz, że się różni w czemkolwiek takie postępowanie twoje od zachowania się człowieka, który, przewyższając swą siłą szermierzy z professyi, lęka się zwyczajnych ludzi? Ty bowiem z obawy, aby nie być wyśmianym, wahasz się zabrać głos wśród ludzi, którzy nigdy nie troszczyli się o sprawy państwa i nie obeszli się z tobą lekceważąco, a tymczasem pośród ludzi, zajmujących pierwsze miejsce w kraju, z których niejeden lekceważy ciebie, swobodnie rozprawiasz i masz znaczną przewagę nad nimi, chociaż oni z przemówień publicznych rzemiosło sobie zrobili.
— Cóż z tego? Czy nie wiesz, Sokratesie, że częstokroć w naszem zgromadzeniu narodowem wyśmiewają się z ludzi, którzy ze zdrową radą występują?
— Czynią to i wspomniani wyżej pierwsi ludzie w kraju. Dlatego też dziwię się, Charmidesie, że, łatwo dając sobie radę z tymi w podobnym wypadku, przypuszczasz, że nie potrafisz żadną miarą poradzić sobie ze zgromadzeniem ludu. Dobrze poznaj siebie, przyjacielu, i nie grzesz tem, czem grzeszy bardzo wielu ludzi. Większość ich bowiem, zajęta roztrząsaniem spraw swoich bliźnich, zaniedbuje badać samych siebie. Nie lekceważ więc tego, ale usiłuj raczej zwracać uwagę na siebie. Nie zaniedbuj także spraw kraju, jeżeli tylko możesz się przyczynić do ich polepszenia, gdyż przy ich pomyślnym stanie nie tylko twoi współobywatele, ale także przyjaciele twoi i ty sam wielką odniesiecie korzyść.
Arystyp[32] pokusił się raz wprawić w kłopot Sokratesa, podobnie jak Sokrates czynił z nim to samo poprzednio. — Sokrates jednak, mając na widoku korzyść swoich słuchaczów, odpowiedział Arystypowi, nie jak ci, którzy lękają się przeinaczenia swych słów, ale jak człowiek przeświadczony, że spełnia w zupełności swą powinność[33].
Arystyp mianowicie zapytał się Sokratesa, czy zna jakie dobro, aby w razie, gdy ten wymieni mu pokarm, napój, pieniądze, zdrowie, siłę, odwagę lub coś innego w tym rodzaju, dowieść mu wówczas, że to dobro bywa czasem i złem. Lecz Sokrates, wiedząc, że w razie jakiejś dolegliwości, szukamy środka, któryby ją uśmierzył, odpowiedział mu w sposób, w jaki najlepiej jest odpowiadać[34]:
— Pytasz mnie może — zaczął Sokrates — czy znam co dobrego na febrę?
— Bynajmniej — odrzekł Arystyp.
— A więc może na zapalenie oczu?
— Także nie.
— Może na głód?
— Ani nawet na głód.
— Otóż, jeśli się pytasz, czy znam jakie dobro, które na nic nie jest przydatne, to nie znam żadnego i nie pragnę wiedzieć o nim.
Innym razem pytał się go Arystyp, czy zna jaką rzecz piękną.
— O! i wiele nawet — odpowiedział Sokrates.
— A czy wszystkie podobne są do siebie?
— Przeciwnie, Arystypie, niektóre nawet są zupełnie niepodobne.
— Jakże więc pięknem być może to, co nie jest podobne do rzeczy pięknej?
— W taki, zaiste, sposób, Arystypie, w jaki niepodobny jest do człowieka pięknego w biegu ktoś inny, co jest pięknym w zapasach ręcznych; w jaki dalej tarcza — piękna, jako środek obrony, — jest zupełnie niepodobną do oszczepu — pięknego z tego względu, że może być rzucony prędko i z siłą.
— Odpowiedź ta, Sokratesie, nie różni się niczem od twej odpowiedzi na poprzednie moje pytanie, czy znasz jakie dobro.
— A czy sądzisz, Arystypie, że co innego jest dobro, co innego zaś piękno? Czy nie wiesz, że wszystkie rzeczy, rozważane z tego samego punktu widzenia, są zarówno piękne, jak i dobre? Tak najpierw cnota nie jest pod jednym względem dobrą, a pod innym piękną; następnie ludzi tak samo — z jednych i tych samych względów nazywają pięknymi i dobrymi; z jednego także punktu widzenia rozpatrywane ciała ludzkie wydają się i pięknemi i dobremi; i wszystkie w ogóle rzeczy, któremi posługują się ludzie, uważają się z jednego i tego samego względu zarówno za piękne, jak za dobre, a mianowicie ze względu na cel, do jakiego są przydatne.
— Czy więc i kosz do wynoszenia śmieci jest rzeczą piękną?
— Niewątpliwie, i odwrotnie nawet złota tarcza jest brzydką, jeżeli kosz dla celu, dla jakiego służy, jest pięknie odrobiony, tarcza zaś źle.
— Twierdzisz więc, że jedne i te same rzeczy są dobre i szpetne.
— Tak jest, Arystypie, jak również i to, że są dobre i złe; częstokroć bowiem to, co jest dobre na głód, bywa złem na gorączkę, i to, co jest dobre na gorączkę, bywa złem na głód; często także to, co jest piękne w biegu, bywa szpetnem w ręcznych zapasach i odwrotnie piękne, w zapasach ręcznych, bywa szpetnem w biegu. Wszystkie bowiem rzeczy są piękne i dobre tylko ze względu na przeznaczenie swoje, jeżeli są dobrze do niego przystosowane, jeżeli zaś źle, są złe i brzydkie.
Dalej dowodził Sokrates, że te domy, które są dogodne, są zarazem piękne, i chciał — tak mi się przynajmniej zdawało — wskazać przez to, jakie domy trzeba budować. — Rozważał zaś tę rzecz w sposób następny:
— Czy ten, — pytał — co chce mieć dom należycie zbudowany, nie powinien tak go urządzić, aby był i najprzyjemniejszy na mieszkanie i przynosił najwięcej pożytku?
A gdy się zgodzono na to, mówił dalej:
— Czy nie przyjemna to rzecz — mieć latem dom chłodnawy, zimą zaś ciepły?
Kiedy zaś słuchacze i na to przystali, ciągnął dalej:
— Wszak w domach, zwróconych na południe, słońce zimą oświeca krużganki, latem zaś wznosząc się ponad nami i nad dachami naszych domów dozwala korzystać nam z cienia. Jeżeli więc ten porządek rzeczy jest dobry, to należy części domu, zwrócone na południe, budować wyższemi, aby słońce w zimie miało więcej do niego dostępu, części zaś północne powinny być niższe, aby nie były wystawione na zimne wiatry. Jednem słowem, taki dom można słusznie uważać za najprzyjemniejszy i najpiękniejszy, w którym właściciel w każdej porze roku znajduje schronienie dla siebie najprzyjemniejsze, a dla swego mienia najbezpieczniejsze, — nie troszcząc się o malowidła i rzeźby, które raczej pozbawiają nas wielu przyjemności, niż ich dostarczają.
Dla świątyni jednak i ołtarzy uważał Sokrates odpowiedniejsze to miejsce, które byłoby najbardziej widoczne i najmniej uczęszczane, gdyż miło jest jak mówił, widzieć je już zdala i pomodlić się i miło także w niczem niezamąconym pobożnym nastroju zbliżać się do nich.
Gdy pytano się innym razem Sokratesa, czy męstwo nabywa się wychowaniem, czy też jest wrodzonem, taką dał odpowiedź:
— Zdaniem mojem, podobnie jak ciało jednego człowieka bywa z natury więcej wytrwałe na trudy, niż ciało drugiego, tak i dusza bywa u jednych wytrwalszą na niebezpieczeństwa, niż u drugich; widzę bowiem, jak bardzo różnią się pomiędzy sobą odwagą ludzie, wychowani w jednakowych prawach i obyczajach. Sądzę jednak, że każda istota ludzka zyskuje wiele pod względem męstwa przez wychowanie i ćwiczenie; wiadomo bowiem, że Scytowie i Trakowie nie odważyliby się walczyć ze Spartanami, mając w ręku wielkie tarcze i dzidy; wiadomo także, że Spartanie nie zechcieliby walczyć z Trakami i Scytami, używając małych tarcz i oszczepów[35]. Podobnież, jak widzę, pod wszystkimi innymi względami — ludzie i z natury różnią się między sobą i pracą staranną uwydatniają jeszcze więcej tę różnicę Stąd oczywistą jest rzeczą, że wszyscy— zarówno lepiej, jak i gorzej od natury uposażeni, powinni się uczyć i ćwiczyć w tem, w czem pragną się odznaczyć,
— Nie oddzielał także Sokrates mądrości od roztropności, lecz jak mądrego tak i roztropnego człowieka wyróżniał po tem, czy rozpoznaje piękno i dobro i kieruje się niem w życiu i czy zna szpetne i wystrzega się jego. Zapytany dalej, czy ludzi, rozumiejących, co czynić powinni, lecz postępujących wręcz przeciwnie, uważa za mądrych i jednocześnie za słabych moralnie, odrzekł:
— Bynajmniej; uważam ich raczej za niemądrych i zarazem za słabych moralnie. Mniemam bowiem, że wszyscy ludzie wybierają z pomiędzy rzeczy dostępnych dla nich, co uważają za najpożyteczniejsze dla siebie, i to pełnią. Ci więc, zdaniem mojem, którzy nie postępują tak, jakby powinni, nie są ani mądrymi, ani roztropnymi.
Utrzymywał dalej Sokrates, że sprawiedliwość, jak i wszelka inna cnota, jest mądrością. Sprawiedliwe bowiem postępki tak, jak wszystko, co się opiera na cnocie, są piękne i dobre. Ci też, którzy wiedzą o tem, nie dadzą żadnym innym postępkom pierwszeństwa przed tamtymi; Indzie zaś nie rozumiejący tego, nie są w stanie ich wykonywać, a chociaż i robią jakie usiłowania, to popełniają omyłki. Tak, zdaniem Sokratesa, tylko ludzie mądrzy pełnią to, co piękne i dobre, gdy tymczasem niemądrzy tego nie potrafią, a jeżeli i robią usiłowania, to nieudatne. Skoro więc sprawiedliwe postępki, jak również wszystkie inne piękne i dobre czyny, polegają na mądrości, to oczywistem jest, że sprawiedliwość i wszelka inna cnota jest mądrością. Szaleństwo uznawał Sokrates za coś przeciwnego mądrości; nie brak jednak wiadomości nazywał szaleństwem, lecz sądził, że nieznajomość samego siebie, przypisywanie sobie tych wiadomości, których się nie posiada, i przekonanie, że się je zna, graniczy bardzo blizko z szaleństwem. Pospólstwo, naturalnie, — mówił on — nie uważa za szaleńców ludzi, błądzących w tych rzeczach, na których większość ludzi się nie rozumie, lecz nazywa szalonymi mających błędne pojęcie o tem, na czem znają się tłumy. Nazywają np. szaleńcem tego, kto uważa siebie za tak wysokiego, że nachyla się przy przejściu przez bramę miejską, lub za tak silnego, że próbuje podnieść dom, lub w ogóle podjąć się zadania, którego niemożliwość jest widoczną dla wszystkich. Tych zaś, co małe uchybienia popełniają, nie uważa pospólstwo za szaleńców, lecz podobnie jak silną namiętność nazywa zakochaniem się, tak tylko rzucający się w oczy nierozumny postępek zowie szaleństwem.
Zastanawiając się dalej nad pytaniem, co takiego jest zazdrość dochodził Sokrates do wniosku, że jest to pewnego rodzaju smutek, którego nie powodują jednak ani nieszczęścia, ani pomyślność wrogów. Przeciwnie zazdrosnymi są ci, którzy doznają udręczeń wskutek pomyślności przyjaciół. Gdy zaś dziwiono się, że ktoś, kochając przyjaciela, może martwić się jego pomyślnością, zwracał Sokrates uwagę na tę okoliczność, że wielu tak się zachowuje względem bliźnich, iż nie są wprawdzie w stanie patrzeć obojętnie na ich nieszczęście i niosą im pomoc w tem położeniu, smucą się jednak na widok ich pomyślności. Z rozumnym człowiekiem to się zdarzyć nie może, ale głupcy zawsze doznają tego uczucia.
Rozmawiając zaś, coto jest próżnowanie, Sokrates tak mówił:
— Po większej części spotyka się ludzi, robiących cośkolwiek, bo przecież i grający w kości i kuglarze czemś są zajęci. Właściwie jednak wszyscy oni próżnują, gdyż nic im nie zawadza przejść do zajęć szlachetniejszych. Tymczasem nikt nie ma zbywającego czasu na to, aby od zajęć szlachetniejszych zwrócić się do podrzędniejszych. Jeżeli więc ktoś robi ten zwrót, to źle postępuje, gdyż właściwie brak mu na to wolnego czasu.
Twierdził także Sokrates, że królami i rządcami nie są ci, którzy dzierżą berło, ani też wybrani na tę godność przez pierwszych lepszych ludzi, ani wreszcie ci, co losem, gwałtem lub podstępem doszli do władzy, lecz tacy, co umieją rządzić. Jak tylko mianowicie zgadzano się, że rzeczą zwierzchnika jest nakazywać to, co należy robić, podwładnego zaś — być posłusznym, wtedy Sokrates dowodził, że i na okręcie spełnia rządy człowiek świadomy rzeczy, właściciel zaś okrętu i wszyscy inni, którzy się tam znajdują, słuchają owego znawcy. Podobnież w gospodarstwie wiejskiem właściciele pól, w chorobie chorzy, przy ćwiczeniach ciała gimnastykujący się i w ogóle wszyscy, którzy potrzebują mieć o czemś staranie, sami to wykonywają, jeżeli sądzą, że umieją tem się zająć w przeciwnym razie nie tylko poddają się kierownictwu ludzi biegłych, gdy takowi znajdują się na miejscu, ale nawet zapraszają ich do siebie zdaleka, aby, poddając się ich kierownictwu, wykonywać co należy. Dowodził dalej Sokrates, że w sztuce przędzenia wełny nawet kobiety kierują mężczyznami dzięki temu, ze kobiety wiedzą, jak trzeba prząść wełnę, a mężczyźni nie znają się na tem. Jeżeli zaś ktoś zrobił tu uwagę, że przecież tyranowi wolno nie usłuchać tych, którzy mu dobrze radzą, tak odpowiadał:
— Jakżeby mógł być im nieposłusznym, skoro jak wiadomo, grozi kara, jeżeli ktoś nie słucha dobrego doradcy. W sprawie bowiem, w której nie usłucha dobrej rady, będzie on niewątpliwie popełniał omyłki, a popełniając je, ściągnie na siebie karę.
Gdy zaś mówiono, że tyran może nawet skazać na śmierć człowieka rozumnego, Sokrates tak odpowiadał:
— Czy myślicie, że ten, co pozbawia życia najlepszych swych sprzymierzeńców, uwalnia się od kary, lub ponosi ją w niewielkim tylko stopniu? Czy myślicie, że człowiek, który tak postępuje, łatwiej uniknie niebezpieczeństw, że nie wystawia siebie raczej na zgubę najrychlejszą?
— Gdy się go znów pytano, jaka dążność w człowieku wydaje się mu najlepszą, odpowiadał: „działaniem swem szczęście osiągnąć.“ Zapytany zaś
powtórnie, czy i traf szczęśliwy uważa za cel dążeń ludzkich, tak rzekł:
— Uważam traf i działanie za wręcz sobie przeciwne rzeczy: traf bowiem szczęśliwy bywa, zdaniem mojem, wtedy, gdy, nie szukając, natrafiamy na coś nam potrzebnego; jeżeli zaś nauką i pilnością dokonywamy czegoś dobrego, uważam to jako szczęście, osiągnięte pracą, i ludzie, ożywieni taką dążnością, wydają się mi szczęśliwymi. Najlepszymi też i najmilszymi bogom są wśród rolników ludzie, rolnicze sprawy dobrze prowadzący, wśród lekarzy — lekarskie, wśród mężów stanu — sprawy państwa. Ten zaś, kto nic dobrze nie wykonywa, nie jest ani pożyteczny, ani miły bogom.
Przynosił dalej Sokrates pożytek i temi rozmowami, jakie przy sposobności prowadził z ludźmi, znającymi kunszt jaki i zajmującymi się nim dla zarobku. Tak. np. przyszedłszy raz do malarza Parrasiosa[36], zaczął z nim rozmowę od takiego pytania:
— Czy malarstwo jest odtwarzaniem rzeczy widzianych? Wszak wy staracie się naśladować wszelkiego rodzaju ciała: wklęsłe i wypukłe, ciemne i jasne, twarde i miękkie, chropowate i gładkie, młode i stare, przedstawiając je przy pomocy barw.
— Tak jest, Sokratesie.
— Ponieważ dalej, przedstawiając istotnie piękne kształty, nie łatwo jest spotkać pojedynczego człowieka, w którymby coś nagannego się nie znalazło, zbieracie więc razem ze znacznej liczby ludzi najpiękniejsze cechy każdego z nich i w ten sposób osiągacie to, że postaci wasze przedstawiają się w całości pięknemi.
— Tak, w rzeczy samej, postępujemy.
— A czy odtwarzacie także charakter duszy — to właśnie, co jest najwięcej interesującem, najprzyjemniejszem, najpowabniejszem, najbardziej pociągającem i zachwycającem? Czy też naśladować tego nie można?
— Jakże to — Sokratesie dałoby się naśladować, co nie ma w sobie ani symetryi żadnej, ani barwy, ani w ogóle nic z tego, o czem dopiero mówiłeś, i zgoła nie jest widzialnem?
— A czy nie daje się zauważyć u ludzi to życzliwe, to znów nieprzyjazne względem innych spojrzenie?
— Tak jest, Sokratesie.
— Czy więc tego przynajmniej nie można odtworzyć w oczach?
— Najzupełniej.
— Czy zaś sądzisz, że na widok powodzenia przyjaciół i ich nieszczęść ludzie zachowują jednakowy wyraz twarzy, zarówno ci, co im współczują, jak i obojętni dla nich?
— Bynajmniej nie jednakowy, gdyż na widok powodzenia przyjaciół są oni weseli, na widok zaś ich nieszczęść — posępni.
— I tego więc nie można odtworzyć?
— Owszem można, Sokratesie.
— Lecz daje się także widzieć w twarzach i postaciach ludzi, czyto stoją, czy są w ruchu: wspaniałość, szlachetność, poziomość, nieszlachetność, umiarkowanie, mądrość, zuchwalstwo i prostactwo.
— Masz zupełną słuszność.
— Czy więc i to nie daje się naśladować?
— Owszem, Sokratesie.
— Jakich zaś ludzi, zdaniem twojem, przyjemniej jest widzieć, czy tych, z oczu których przezierają piękne, dobre i miłe strony charakteru, czy też tych, którzy zdradzają szpetny, zły i wstrętny sposób myślenia?
— Niewątpliwie, Sokratesie, wielka w obu razach zachodzi różnica.
Przyszedłszy raz znowu do rzeźbiarza, Klejtona[37], wszczął z nim Sokrates taką rozmowę:
— Przekonywam się naocznie, Klejtonie, o piękności przedstawionych przez ciebie szybkobiegów, zapaśników, walczących na pięści, oraz tych szermierzy, którzy jednocześnie walczą na pięści i idą w zapasy. Jakim jednak sposobem nadajesz postaciom twym pozór życia, co właśnie najwięcej zachwyca ludzi, gdy się przypatrują?
Kiedy Klejton stał zakłopotany i nie mógł zdobyć się na prędką odpowiedź, Sokrates rzekł:
— Czy nie przez to nadajesz postaciom swym więcej życia, że w pracy swojej bierzesz za wzór postaci istot żyjących?
— Tak jest niezawodnie.
— Czy więc nie przez to, że, odtwarzając ciało ludzkie, starasz się naśladować te części jego, które pod wpływem zmiany w postawie bądź ściągają się i rozciągają, bądź przedstawiają się zbitemi lub rozluźnionemi, bądź napiętemi lub swobodnemi, — osiągasz to, że posągi twoje wydają się bardziej podobne do prawdziwych i bardziej pociągające?
— Niewątpliwie, że tak.
— A czy nie sprawia to pewnej przyjemności patrzącym, jeżeli naśladowany jest nadto stan duszy ludzi, przedstawionych przy jakiej czynności?
— Naturalnie.
— Czy nie należy zatem odtwarzać groźnego wzroku walczących, czy nie trzeba naśladować wejrzenia przepełnionych radością zwycięzców?
— Nawet bardzo, Sokratesie.
— A więc, Klejtonie, rzeźbiarz powinien odtwarzać w posągu czynności duszy.
Zaszedł raz znowu Sokrates do pracowni pancerzy niejakiego Pistyasza i, gdy ten pokazał mu dobrze wykończone pancerze, tak rzekł:
— Piękny to, zaiste, wynalazek, Pistyaszu, że pancerz osłania te części ciała, które potrzebują ochrony, a nie tamuje wcale użycia rąk. Lecz powiedz, czem się to dzieje, że, wyrabiając pancerze nie mocniejsze i nie droższe, niż inni, sprzedajesz je drożej?
— Bo w wyrabianych przeze mnie pancerzach, Sokratesie, zachowany jest lepszy stosunek składających je części.
— Jak stosunek ten wykazujesz, czy miarą, czy wagą, że więcej przez to cenią twój wyrób? Bo przecież, jak sądzę, nie wszystkie pancerze, jakie wyrabiasz, są jednakowe, albo nawet podobne, jeżeli mają być przystosowane do ciała.
— Takie właśnie wyrabiam; bez tej bowiem zalety nie byłoby żadnego pożytku z pancerza.
— A czy pomiędzy ciałami ludzkiemi nie trafiają się — jedne, których oddzielne części są w należytym między sobą stosunku, drugie, — w których stosunek ten jest zły?
— Naturalnie.
— Jak więc osiągasz to, że pancerz przystosowany do ciała, w którem stosunek części jest zły, zachowuje dobry stosunek pomiędzy swemi częściami?
— Tak samo, jak czynię go dobrze przystosowanym do ciała; przystosowany bowiem do ciała pancerz posiada także dobry stosunek między częściami swemi.
— Zdaje mi się jednak, że masz tu na myśli, Pistyaszu, dobry stosunek części, nie sam przez się, lecz ze względu na osobę, używającą pancerza, podobnie jak mówiłoby się o tarczy, że, jeżeli stosowną jest dla kogoś, to tem samem zaleca się już dobrym stosunkiem swych części. Zdaje się, że według twych słów tak samo rzecz się ma z płaszczem i z resztą przedmiotów. Lecz może do dobrego przystawania potrzebną jest jeszcze inna jaka niemałej wagi zaleta?
— Wskaż ją, Sokratesie, jeżeli możesz.
— Przystosowane do ciała pancerze mniej ugniatają ciężarem swym, niż nieprzystosowane do niego, pomimo że mają tę samą wagę. Te bowiem pancerze, które nie są przystosowane, albo zupełnie zwieszają się z ramion, albo uciskają bardzo inną jaką część ciała i wskutek tego trudne są do noszenia i przykre. Tymczasem pancerze, przystosowane do ciała, rozdzielając ciężar na obojczyki, na kark, na ramiona, na piersi, na grzbiet i na brzuch, przedstawiają się prawie, nie jak odzież, ale jak przynależność ciała.
— Wypowiedziałeś właśnie, Sokratesie, to, dzięki czemu, jak sądzę, wyroby moje najwięcej są cenione. Niektórzy jednak chętnie kupują ozdobne i pozłacane pancerze.
— Jeżeli wszakże wskutek tego nie kupują przystosowanych do ciała pancerzy, to zły, zdaje mi się, robią wybór, kupując ozdobny pancerz i pozłacany. Lecz jakim sposobem dobrze przylegające pancerze mogą być przystosowane do ciała w razie, jeżeli ciało nie pozostaje w jednakowem położeniu, ale to wykrzywia się, to prostuje?
— Żadną miarą, Sokratesie
— Twierdzisz więc, że przystosowanemi do ciała nie są te pancerze, które dobrze przylegają, ale te, co przy użyciu nie są przykre.
— Sam to twierdzisz, Sokratesie, i zupełnie trafnie rzecz pojmujesz.
Była w Atenach piękna kobieta, imieniem Teodota, łatwo zawiązująca stosunki z każdym, kto ją zjednał dla siebie. Ktoś z obecnych wspomniał raz o niej, mówiąc, że piękność tej kobiety jest wyższą nad wyraz, i opowiadał, że malarze przychodzą do niej, aby brać wzór do swych obrazów i że ona, na ile to przystoi, daje im poznać swe wdzięki.
— Warto więc byłoby pójść — rzekł Sokrates — aby ją zobaczyć, gdyż, oczywiście, ze słuchu niepodobna pojąć tego, co nazywacie „wyższem nad
wyraz.“
— Czy nie chcielibyście więc zaraz pójść do niej ze mną? — odezwał się ten, co rozpoczął rozmowę.
Poszli zatem wszyscy do Teodoty, a znalazłszy ją pozującą jakiemuś malarzowi, zaczęli się jej przyglądać. Gdy zaś malarz skończył swe zajęcie, Sokrates tak rzekł:
— Powiedzcie mi, przyjaciele, czy to my powinniśmy być więcej wdzięczni Teodocie, że pokazała nam swoją piękność, czy też ona nam, — że ją widzieliśmy? Jeżeli bowiem Teodota z pokazywania siebie większą korzyść odnosi, to powinna poczuwać się do wdzięczności dla nas; my zaś dla niej wtedy, jeżeli większą jest korzyść, jaką my odnieśliśmy z jej oglądania.
Po odezwaniu się jednego z obecnych, przy znającego mu słuszność, Sokrates tak mówił dalej:
— Otóż Teodocie już teraz korzyść przynosi nasza pochwała, a jeszcze więcej ona skorzysta, gdy rozgłosimy w szerszem kole o jej piękności; my zaś
dopiero pragniemy posiąść to, cośmy widzieli, i odejdziemy podnieceni, a po odejściu będziemy zdjęci tęsknotą. Stąd wypływa naturalny wniosek, że my
jej sługi, ona zaś naszą władczynią.
— Jeżeli więc tak jest, jak mówisz, Sokratesie — rzekła Teodota to ja, zaiste, powinnabym wam być wdzięczną za to, żeście mnie widzieli.
Gdy następnie Sokrates spostrzegł kosztowny na niej ubiór i tuż obok stojącą matkę jej, nie w zwyczajnej sukni i stroju, a prócz tego znaczną liczbę dobrze wyglądających służebnic, na których także nie było widać zaniedbania i wreszcie cały dom pod każdym innym względem bogato urządzony, zwrócił się
z temi słowy do Teodoty:
— Powiedz mi, Teodoto, czy posiadasz majątek ziemski?
— Bynajmniej.
— Lecz, zapewne, dom, przynoszący dochód?
— I tego nie posiadam.
— To może masz jakie robotnice u siebie?
— Nie mam i robotnic.
— Skądże więc otrzymujesz środki do życia?
— Gdy ktoś ofiaruje mi swą przyjaźń i zechce mi robić przysługi, to jest moje utrzymanie.
— Piękny to, zaiste, majątek, Teodoto, i daleko korzystniejszy, niż posiadanie owiec, kóz i krów, — mieć stado przyjaciół.
— Lecz czy tylko na los szczęścia się spuszczasz, Teodoto, gdy jaki twój przyjaciel, jak mucha, krąży około ciebie, czy też i sama robisz jakie starania, aby go pozyskać?
— Jakże jabym mogła, Sokratesie, wynaleźć na to jaki środek?
— Daleko prędzej, zaiste, niż czynią to pająki i to zupełnie słusznie. Wszak wiesz, Teodoto, że pająki polują na zdobycz, z której żyją: snują oni mianowicie cienką pajęczynę i żywią się tem, co w nią wpada.
— Więc i mnie radzisz sporządzić takie sidła?
— Nie trzeba, oczywiście, myśleć, Teodoto, że się tak wprost upoluje najcenniejszą zdobycz, jaką są przyjaciele. Czy nie widzisz, że ludzie, polując nawet na zdobycz tak małej wartości, jaką są zające, obmyślają w tym celu wiele sposobów? Ponieważ zające wychodzą na żer w nocy, zaopatrują się więc myśliwi w psy, przyuczone do nocnych łowów, i przy ich pomocy polują; a że w dzień zające się chowają, nabywają zatem innego gatunku psy, które, śledząc węchem, odnajdują trop, jakim zające, po skończonem zerowaniu, wracają do swych kryjówek; ponieważ zaś przytem, zające odznaczają się tak prędkim biegiem że są w stanie nawet w oczach umknąć, starają się więc znów o mną rasę psów — mocnych w nogach, aby złowić zające podczas biegu; a że wreszcie niektóre z nich nawet i przed takimi psami ujść potrafią, zakładają więc sidła po ścieżkach, po których zające uciekają, aby w nie wpadły i zaplątały się.
— Którym więc z wymienionych przez ciebie sposobów mogę łowić moich przyjaciół?
— Tym, zaiste, gdy zamiast psa postarasz się się o takiego pomocnika, któryby szukał i wynajdywał dla ciebie ludzi bogatych i miłujących piękno i następnie obmyślał, jakby ich wpędzić w twe sidła.
— Jakieżto ja sidła posiadam, Sokratesie?
— W każdym razie jedne posiadasz, Teodoto, i przytem dobrze nadające się do chwytania, mianowicie ciało swoje. W niem zaś masz duszę, dzięki której poznajesz, jakby czar rzucić swem spojrzeniem lub jakiemi słowami wprowadzić w zachwyt, jak również i to, ze tych, co są ci życzliwi, należy przyjąć łaskawie, przed dokuczliwymi zaś drzwi zamknąć; dalej że powinno się troskliwie doglądać chorego przyjaciela i dzielić z nim radość, gdy spełni jaki czyn piękny i ze w ogóle należy całą duszą oddać się temu, kto jest ci bardzo życzliwy. Wiem przecież dobrze, że ty umiesz kochać nie tylko zmysłową miłością, ale i z przyjaznem uczuciem i że nie słowami tylko, ale i czynem dowodzisz, że przyjaciele twoi są ci drodzy.
— Nie, Sokratesie, żadnego z tych sposobów nie używam wcale.
— A jednak ważną jest rzeczą, Teodoto, umieć się obejść z każdym, jak należy, zgodnie z naturą jego. Bo, oczywiście, gwałtem nie można złowić, ani też utrzymać przy sobie przyjaciela; istota ta da się złowić i utrzymać tylko świadczeniem jej usług i przyjemności.
— Masz słuszność, Sokratesie.
— Należy więc najpierw ubiegającym się o twe względy, Teodoto, stawiać takie tylko żądania, których spełnienie zrobi im najmniej kłopotu, następnie wywzajemnić się im za doznane przysługi w tenże sam sposób. W tedy bowiem będą oni najbardziej ci przyjaźni, najdłużej będą cię kochali i najwięcej przysług ci wyświadczą. Ty zaś wyrządzisz im najwięcej łaski, gdy darzyć ich będziesz swymi względami wtedy, gdy zatęsknią za nimi; widzisz bowiem, że nawet najsmaczniejsza potrawa, gdy się ją ofiaruje wprzód, nim jej zażądają, przedstawia się niemiłą, a nawet wstręt budzi w tych, którzy są już syci; jeżeli zaś ofiaruje się już po obudzeniu się głodu, to nawet gorsza potrawa okaże się bardzo przyjemną.
— Jakżebym więc mogła wzbudzać w nim takie pragnienie mych względów?
— Jeżeli po pierwsze przesyconym nie wprzód będziesz je okazywała i wspominała, aż oni, pozbywszy się przesytu, sami znowu zatęsknią za nimi; jeżeli następnie zdjętym tęsknotą nasuwać będziesz myśl o nich jak najprzyzwoitszem obcowaniem, nie okazując jawnie, że masz chęć im dogodzenia i unikając ich, dopóki pragnienie twych względów nie dosięgnie u nich najwyższej potęgi; wielka bowiem zachodzi różnica w tych samych darach, czy ofiarowane są w takich warunkach, czy też przed obudzeniem pragnienia ich.
— Bądź więc, Sokratesie, pomocnym mi w tem polowaniu na przyjaciół?
— Chętnie, zaiste, Teodoto, jeżeli będziesz się starała zjednać mnie sobie.
— A jak mogłabym cię zjednać, Sokratesie?
— Sama poszukaj i znajdź na to sposób, jeżeli mnie potrzebujesz.
— Przychodź więc do mnie często, Sokratesie.
Wtedy Sokrates zaczął żartować z mniemanej swojej bezczynności i tak rzekł:
— Nie bardzo jednak łatwo znaleźć mi czas wolny; wiele bowiem własnych i społecznych spraw czas mi zabiera. Mam przytem i ja moje przyjaciółki[39], które nie pozwolą mi odejść od siebie ani we dnie, ani w nocy, ucząc się ode mnie rożnych przynęt i zaklęć.
— To ty, Sokratesie, i na tem się znasz?
— A czy sądzisz, Teodoto, że dla czego innego nigdy nie opuszczają mnie ani obecny tu Apollodor, ani Antystenes, albo że dla czego innego przybyli tu z Teb Kebes i Simiasz? Bądź przekonaną, że nie dzieje się to bez wielu przynęt, zaklęć i czarownych krążków[40].
— Użycz mi więc, Sokratesie, tego czarownego krążka, abym mogła puścić go w obrót naprzód dla zwabienia ciebie.
— Lecz sam ja, zaiste, nie chcę, abyś mnie zwabiła do siebie, a raczej ty powinnaś przyjść do mnie.
— Owszem przyjdę, Sokratesie; przyjm tylko.
— Dobrze, przyjmę cię, Teodoto, jeżeli tylko nie znajdzie się u mnie inna, bardziej mi miła.
Widząc raz Sokrates, że jeden z jego słuchaczów, jakkolwiek młody, jest fizycznie słabo rozwinięty, tak rzekł:
— Jak jesteś zaniedbany fizycznie, Epigenesie[41]!
— Bo nie jestem atletą.
— Tak samo jednak powinieneś cenić ćwiczenia fizyczne, jak ci, co zamierzają wziąć udział w walkach olimpijskich. Czy sądzisz, że walka o życie z wrogami, którą Ateńczycy przedsiębiorą w razie potrzeby, jest małego znaczenia? Wszakże wielu bardzo ginie wśród niebezpieczeństw wojennych, lub z hańbą tylko ratuje życie wskutek złego stanu swych sił fizycznych. Wielu także z tego samego powodu dostaje się żywcem do niewoli i znoszą, zaiste, jako jeńcy, przez resztę życia najsroższe jej plagi, jeżeli los tak zechce, lub też po wytrzymaniu najdokuczliwszych warunków bytu i zapłaceniu wykupu, większego niekiedy, niż środki ich na to pozwalają, pędzą ostatek dni swoich, będąc pozbawieni najniezbędniejszych rzeczy i cierpiąc nędzę. Wielu również nabywa złej sławy, gdyż wskutek niemocy ciała podejrzewani są o tchórzostwo. Albo może lekceważysz, przyjacielu, te przykrości, jakie cię oczekują wskutek zaniedbania sił fizycznych i sądzisz, że będziesz mógł łatwo je przenieść? Ja jednak jestem zdania, że od tych przykrości daleko łatwiejsze i przyjemniejsze są trudy, które przychodzi znosić człowiekowi, dbającemu o należyty rozwój swych sił fizycznych. Czy może sądzisz, Epigenesie, że lichy stan tych sił sprzyja więcej zdrowiu, lub że pod innym względem przynosi więcej pożytku, niż dobry? Albo wreszcie lekceważysz korzyści, wypływające z dobrego rozwinięcia sił fizycznych? Wszakże zupełnie odmienny jest los ludzi, dobrze rozwiniętych fizycznie, od losu tych, co fizycznie są słabi. Pierwsi są zdrowi i silni; wielu też z nich, dzięki temu, potrafi w sposób godziwy wyjść cało z zapasów wojennych i uniknąć wszelkich niebezpieczeństw; wielu śpieszy na pomoc swym przyjaciołom, świadczą usługi ojczyźnie, a za to zyskują prawo do wdzięczności, nabywają wielkiej sławy, dochodzą do najwyższych godności, pędzą resztę życia przyjemniej i okazalej, a dzieciom pozostawiają w spuściźnie lepsze warunki dla życia. Nie można więc dlatego tylko, że państwo nasze nie podejmuje na swój koszt ćwiczeń wojennych, nie przykładać się do nich z pomocą prywatnych swych środków, lecz owszem tem niemniej należy dbać o nie. Bądź przekonany, Epigenesie, że i w żadnej innej walce, przy żadnej innej czynności, nie zaszkodzi ci to, że będziesz fizycznie lepiej rozwinięty, bo siły te są potrzebne we wszystkich czynnościach ludzkich. Naprzód przy wszystkich zajęciach, przy których siły fizyczne są w użyciu, bardzo ważne jest jak najlepsze ich rozwinięcie. Następnie, któż nie wie, że i przy pracy umysłowej, przy której na pozór najmniej potrzebne są siły fizyczne, wielu ludzi ciężko szwankuje dlatego, że nie są zdrowi ciałem? Wtedy często u wielu ludzi wskutek złego stanu fizycznego taka opanowywa ich umysł niepamięć, małoduszność, niezadowolenie, a nawet szaleństwo, że zapominają i to, czego się nauczyli. Tymczasem ludzie zdrowi fizycznie są zupełnie bezpieczni i wcale im to nie zagraża, że mogą wskutek złego rozwinięcia sił swoich uledz podobnemu losowi. Owszem naturalną jest rzeczą, że należycie rozwinięte siły fizyczne pozwalają osiągnąć rezultaty, odmienne od tych, które zły ich stan sprowadza. I jakichto, w rzeczy samej, trudów nie przeniósłby rozumny człowiek, byleby tylko przyswoić sobie nabytki, zostające w przeciwieństwie do wspomnianych wyżej dolegliwości! Wstyd jest także wskutek zaniedbania siebie postarzeć się przedwcześnie, wprzód nim ujrzysz się w pełnym rozwoju swej piękności i sił fizycznych, a tego nie może widzieć człowiek, zaniedbujący ćwiczenia ciała, gdyż rozwój taki nie zwykł sam przez się przychodzić.
Gdy razu pewnego gniewał się ktoś, że na jego powitanie nie odpowiedziano mu wzajemnością, rzekł Sokrates: „Śmieszy mnie, że sprawia ci przykrość spotkanie się z człowiekiem, którego dusza jest mniej delikatną, niż twoja, a tymczasem nie wybuchasz gniewem, spotkawszy człowieka fizycznie słabiej rozwiniętego od ciebie.“
Gdy ktoś inny użalał się, że je bez apetytu: „Akumenos[42] — odezwał się Sokrates — ma wyborny na to środek.“ Na pytanie zaś, jaki to środek, odpowiedział: „Wstrzymać się od jedzenia, a ten, kto
powstrzyma się w takich razach, będzie żył przyjemniej, taniej i zdrowiej.“
Gdy znów ktoś inny uskarżał się, że ma u siebie za ciepłą wodę do picia, Sokrates rzekł na to:
— Więc będzie w sam raz dobra dla ciebie do ciepłej kąpieli, skoro jej zażądasz.
— Lecz na kąpiel jest ona za zimną — odezwał się tamten.
— A czy i niewolnicy twoi niechętnie ją piją lub kąpią się w niej?
— Bynajmniej; owszem często dziwię się, że chętnie jej w obu razach używają.
— Która jednak woda cieplejszą jest do picia, czy w twoim domu, czy w świątyni Asklepiosa[43]?
— W świątyni Asklepiosa.
— A która jest zimniejszą do kąpieli — w twoim domu, czy też w domu Amfiara[44]?
— Ta ostatnia.
— Zastanów się więc, że narażasz się na zarzut, iż trudniej ci dogodzić, niż niewolnikom i ludziom chorym.
Gdy zaś ktoś surowo ukarał służącego, zapytał się Sokrates, za co tak gniewa się na niego:
— Za to, — odrzekł tamten — że sługa ów, będąc bardzo łakomy, jest zarazem wielce leniwy i chociaż jest bardzo chciwy na pieniądze, jest wielkim próżniakiem.
— Czy nie zastanawiałeś się już kiedy nad tem, — rzekł na to Sokrates — który z was dwóch zasługuje na większę liczbę plag: ty, czy twój służący?
Gdy ktoś trwożył się na myśl o podróży do Olimpii, zapytał się go Sokrates:
— Dla czego, przyjacielu, lękasz się tej drogi? Czy i w domu nie chodzisz niemal przez cały dzień? A czy i w podróży owej do Olimpii, po przejściu kawałka drogi, nie zjesz śniadania, podobnie jak w domu, a następnie po dalszej podróży, czy nie zjesz obiadu i nie odpoczniesz? Czy nie wiesz tego, że, gdybyś drogę, jaką przebiegasz podczas spacerów w ciągu 5 lub 6 dni, rozciągnął w jednym kierunku, to z łatwością mógłbyś dojść z Aten do Olimpii? Przyjemniej jest jeszcze puścić się w podróż o jeden dzień wcześniej, niż opóźnić się z wyjściem, bo przykro jest być zmuszonym nadmiernie drogi nadrabiać, gdy tymczasem odbywać podróż w ciągu czasu o jeden dzień dłuższego nad potrzebę sprawia wiele ulgi. Lepszy jest więc pośpiech przy wyruszeniu w drogę, niż podczas samej podróży.
Gdy ktoś inny znowu żalił się, że, odbywszy długą podróż, czuje się zmęczonym, Sokrates zapytał się go, czy niósł także jaki ciężar.
— Bynajmniej, tylko swój płaszcz, — odpowiedział zapytany.
— Czy sam szedłeś, czy towarzyszył ci także służący?
— A jakże, towarzyszył mi.
— Czy wolny od ciężaru, czy też niósł cokolwiek?
— Niósł, zaiste, pościel i inne przybory.
— A jak on odbył tę drogę?
— Zdaje mi się, że lepiej ode mnie.
— Jakbyś więc, przyjacielu, czuć się musiał, gdybyś potrzebował nieść jego brzemię?
— Zle, niewątpliwie, albo raczej nie byłbym nawet w stanie go dźwigać.
— Czy jesteś więc zdania, że człowiekowi, który otrzymał staranne wychowanie, przystoi być tak dalece niższym od niewolnika w możności ponoszenia trudów?
Zdarzało się, że z pomiędzy uczestników wspólnej uczty jedni przynosili z sobą mało, inni dużo przysmaków[45]. Wtedy Sokrates kazał niewolnikowi owe małe ilości składać razem do wspólnego podziału, albo wydzielać każdemu z uczestników jego cząstkę. Tym więc, co dużo przysmaków przynieśli, wstyd było, że nie dostają nic ze wspólnych wkładów i że sami ze swej strony nic nie wkładają. Przeto i oni zaczęli oddawać część swoją do wspólnego użytku. Ponieważ zaś korzystali wcale nie więcej od tych, co przynosili ze sobą mało, zaprzestali czynić wielkie wydatki na przysmaki.
Zauważył raz Sokrates, że jeden z współbiesiadników zaprzestał jeść chleb, a spożywa same tylko przysmaki. Gdy więc zawiązała się rozmowa o wyrazach, co każdy z nich oznacza, zapytał się Sokrates obecnych:
— Czy nie moglibyśmy wskazać, przyjaciele, z jakiego powodu niektórych ludzi zowią smakoszami? Wszak wiadomo, że wszyscy ludzie spożywają dodatkowo obok chleba i przysmaki, jeśli je mają; lecz jeszcze nie wskutek tego, sądzę, otrzymują nazwę smakoszów.
— Niewątpliwie, nie dla tego — odrzekł ktoś z obecnych.
— Cóż więc? Czy sądzisz, że ten, kto je same przysmaki bez chleba i to dla przyjemności, a nie ze względu na ćwiczenia ciała[46], jest smakoszem czy nie?
— Trudno, istotnie, dałoby się nazwać kogo innego smakoszem — odpowiedział zagabnięty.
Drugi zaś z obecnych zapytał się:
— A czy jest smakoszem ten, co je mało chleba, przysmaków zaś wiele?
Podług mnie — odrzekł Sokrates — i takiego człowieka możnaby sprawiedliwie nazwać smakoszem, i byłoby naturalnem, gdyby w modlitwach swoich wtedy, kiedy inni ludzie proszą bogów o obfitość zboża, on prosił ich o obfitość przysmaków.
Po tych słowach Sokratesa, młodzieniaszek ów, przekonany, że słowa te stosują się do niego, nie zaprzestał wprawdzie jeść przysmaków, ale zaczął spożywać i chleb. Spostrzegłszy to Sokrates, rzekł:
— Uważajcie bacznie, co siedzicie obok niego, czy młodzieniec ten jeść będzie chleb, jak przysmak, czy też przysmaki, jak chleb.
Spostrzegłszy znowu, że inny współbiesiadnik spożywa za wiele różnych przysmaków przy jednym kęsku chleba, Sokrates tak się odezwał: „Czy może być kosztowniejsze przyrządzenie potraw, albo raczej ich psucie, jak to, które czyni człowiek jedzący wiele i biorący naraz do ust wszelkiego rodzaju łakocie? Mieszając bowiem więcej potraw, niż to czynią kucharze, robi je kosztowniejszemi. Kto zaś miesza z sobą potrawy, których kucharze, jeżeli tylko należycie uprawiają swą sztukę, nie łączą razem, jako nieodpowiednich dla siebie, postępuje mylnie i niweczy ich sztukę. A jednak, czy nie śmiesznem jest mieć u siebie w charakterze kucharzy ludzi najbieglejszych, samemu zaś robić zmiany w sporządzonych przez nich potrawach, nie mając żadnego tytułu do znajomości tej sztuki? Lecz jeszcze czego innego także doświadcza człowiek, przywykły do jedzenia naraz wielu potraw. Gdy bowiem nie ma przed sobą wielkiej ich ilości, zdaje mu się, że brak mu czegoś i tęskni za tem, do czego przywykł. Człowiek zaś, przyzwyczajony dołączać do jednego kęska chleba jedną tylko potrawę, będzie mógł poprzestawać bez przykrości na tej jednej, gdy na większej ich liczbie
zbywać mu będzie.
Sokrates zwykł był także mawiać i to, że „żyć dobrze“[47] znaczy w języku Ateńczyków to samo, co „jeść.“ Wyraz „dobrze“ przydany tu jest, zdaniem Sokratesa, dla oznaczenia tego, że należy spożywać takie rzeczy, które nie przynoszą szkody ani duszy, ani ciału i które nie trudno jest znaleźć. Przeto i wyrażenie „dobrze żyć“ stosował Sokrates do tych, co prowadzą życie umiarkowane.
- ↑ Pochodził z wyspy Chios.
- ↑ Tak nazywalisię dowódcy wojsk w Atenach, wybierani corocznie w liczbie 10.
- ↑ Iliada III, 170.
- ↑ Iliada II, 243.
- ↑ Iliada III, 179. Według Plutarcha, Aleksander Wielki lubił powtarzać te słowa.
- ↑ Była to lekka kawalerya, uzbrojona łukami.
- ↑ Ateńczycy na pamiątkę szczęśliwego powrotu bohatera swego Tezeusza z wyspy Krety posyłali corocznie uroczyste poselstwo na wyspę Delos, w którym uczestniczył także i chór, biorący następnie udział w wykonaniu hymnów na cześć Appollina.
- ↑ Podczas wielkiej uroczystości, jaka co lat 4 odbywała się w Atenach na cześć bogini Ateny, szli w pochodzie najpiękniejsi młodzieńcy i starcy, niosąc gałązki oliwne.
- ↑ Osobistość bliżej nieznana.
- ↑ Osobistość bliżej nieznana.
- ↑ Obywatel ateński, biorący na siebie obowiązek wystawienia chóru, nietylko ponosił koszta z tem złączone, ale nadto powinien był wyszukać doświadczonych nauczycieli, którzyby zajęli się należytem jego wyuczeniem i wyćwiczeniem.
- ↑ Był to poboczny syn Peryklesa od Aspazyi, któremu Ateńczycy, po śmierci dwóch synów Peryklesa z prawego małżeństwa, dali dla zasług ojca prawa obywatelstwa i imię jego.
- ↑ Mieszkańcy Beocyi, krainy, leżącej na P.Z. od Attyki, z głównem miastem Teby.
- ↑ Miasto na zachodniej granicy Beocyi w blizkości Koronei. Pod nazwą też tego ostatniego miasta bitwa ta (r. 447 przed Chr.) jest więcej znaną. W skutek poniesionej tu porażki Ateńczycy, którymi dowodził Tolmidas, stracili wpływ na Grecyą Środkową.
- ↑ Także w Beocyi, wówczas tylko świątynia Appolina. Bitwa ta, w której miał uczestniczyć i Sokrates (r. 424 przed Obr.), skończyła się porażką Ateńczyków, zostających pod wodzą Demostonesa i Hippokratesa; ten ostatni poległ na polu bitwy.
- ↑ Mowa to o sporze między bogiem morza Pozejdonem i boginią mądrości Ateną, do kogo mianowicie z nich należy panowanie nad Attyką, czy do pierwszego, jako twórcy koma, czy też do drugiej, jako twórczyni drzewa oliwnego. Bóstwa poruczyły Cekropsowi, założycielowi Aten, rozstrzygnięcie tego sporu, co on też i uczynił na korzyść Ateny.
- ↑ Syn Ziemi i Hefesta, boga ognia, wychowany przez Atenę, był królem Attyki; czczono go tu, jako mitycznego praojca narodu. Prowadził on wojnę z Trakami, których siedziby dochodziły wówczas do granic Attyki.
- ↑ Wzmianka tu o wojnie, którą prowadzili synowie Heraklesa, przy pomocy Aten, przeciwko królowi Mycen Eurysteuszowi i mieszkańcom Peloponezu
- ↑ Wyprawy Tezeusza przeciwko Amazonkom, mitycznym mieszkankom wybrzeży morza Czarnego i Trakom.
- ↑ Przekopanie góry Athos i budowa mostu na Hellesponcie.
- ↑ Rozumieć należy zwycięstwa odniesione naprzód przez samych Ateńczyków przy Maratonie i Salaminie, a następnie w przymierzu ze Spartanami i innymi Grekami przy Piatejach i Mykale.
- ↑ Autor ma na myśli Spartan, których często lubi stawiać za wzór swym współziomkom.
- ↑ Tak nazywał się pagórek w Atenach, na Z. od Akropolu tuż przy nim się wznoszący, który nazwę swą otrzymał od świątyni boga wojny Aresa, u stóp jego się znajdującej, oraz odbywający na szczycie tego pagórka swoje posiedzenia najwyższy sąd dla ciężkich przestępstw. Zdaje się, że pochodzenie jego sięgało bardzo odległych czasów, a Solon powiększył jeszcze zakres jego władzy, czyniąc go stróżem praw i wykonywania ich. Członkami jego były osoby, które sprawowały poprzednio wyższe urzędy publiczne i zdały sprawę, że obowiązki swoje sumiennie spełniały.
- ↑ Krainy, znajdujące się w Azyi mniejszej.
- ↑ Od 18 do 21 roku życia.
- ↑ Brat sławnego filozofa Platona.
- ↑ Ojciec matki Platona.
- ↑ Podług dzieła Poekha: „Gospodarstwo państwowe Aten“ liczyły wówczas Ateny razem z portem Pirejem 180000 mieszkańców.
- ↑ Wyżej wzmiankowany wuj Glaukona Charmides.
- ↑ Około 63 funtów.
- ↑ Wspomniany w poprzednim rozdziale.
- ↑ Wspomniany już w ks. II, roz. I.
- ↑ T. j. poszukuje prawdy, w przeciwieństwie do sofistów, którym nie tyle szło o samą prawdę, ile o to, aby zwyciężyć przeciwnika za pomocą fałszywych wniosków.
- ↑ Objaśniał mianowicie pojęcie dobra nie absolutnie, lecz względnie, dowodząc, że jest dobrem to, co jest dla nas pomocnem przeciwko przykrościom.
- ↑ Sokrates wypowiada tu myśl, że nawet najmężniejszy naród musi mieć wprawę w użyciu oręża, z którym idzie do walki.
- ↑ W tym czasie był to jeszcze człowiek młody i początkujący artysta; czas największej sławy jego przypada już po śmierci Sokratesa.
- ↑ Nieznany bliżej.
- ↑ W niniejszej także rozmowie nie spuszcza Sokrates z oka celu, jaki stale ma przed sobą w innych rozmowach, —uszlachetnienia słuchaczów swoich. Przedewszystkiem, widząc niezwykły zachwyt ich wdziękami Teodoty, wskazuje, że zachwyt taki czyni ludzi niewolnikami, że przeto raczej Teodota powinna być im wdzięczną za ten zachwyt dla niej, niż oni Teodocie. Również i w dalszej rozmowie, jaką prowadzi Sokrates z Teodotą, ma on więcej na celu towarzyszów swoich, aniżeli ją samą; wobec bowiem warunków, w jakich żyje Teodota i które właśnie dają powód do tej rozmowy, wskazywanie sposobów jednania sobie przyjaciół byłoby zbyteczne. Mówiąc o tych sposobach z ironią, w użyciu której jest Sokrates mistrzem niezrównanym, wskazuje on towarzyszom, w jak poniżający dla godności ludzkiej sposób mogą stać się ofiarami, wpadając w sieci jak muchy i dając się strzydz, jak owce. — A następnie i samej Teodocie stara się wykazać wyższość przyjaźni, opartej na harmonii dusz, nad tą, jaką wywołują tylko wdzięki zewnętrzne, powołując się na przyjaźń towarzyszów swoich, którzy z dalekich stron przychodzą do niego i ani na chwilę rozstać się z nim nie chcą.
- ↑ Tak nazywa żartobliwie Sokrates uczniów swoich, z których kilku poniżej wymienia.
- ↑ Zaklęcia i inne czarodziejskie środki celem zniewolenia sobie ukochanej osoby były bardzo rozpowszechnione w starożytności. Jeden z nich polegał na tem, że przywiązywano do koła albo krążka ptaka, zwanego krętogłowem z powodu szybkich poruszeń, jakie robi swą głową, i obracano nim, wymawiając różne zaklęcia.
- ↑ Był to przyjaciel Sokratesa, syn Antyfonta, z Aten.
- ↑ Sławny lekarz ateński, przyjaciel Sokratesa.
- ↑ Syn Apollina i nimfy Koronidy czczony był w Grecyi, jako bóg, opiekający się sztuką lekarską. Świątynia jego w Atenach znajdowała się przy drodze, wiodącej z teatru na Akropol. W pobliżu jej było źródło, z którego korzystali chorzy.
- ↑ Homer (Odys. 15,244) przedstawia go, jako ulubieńca bogów wsławionego męstwem, pobożnością i darem przepowiadania przyszłości. Świątynia jego znajdowała się przy m. Oropus w Beocyi, a w pobliżu niej — źródło lecznicze.
- ↑ Rozumieć tu należy wszelkie jedzenie, spożywane dodatkowo razem z chlebem, głównie jednak wszelkie mięsiwo i ryby.
- ↑ Jak to robili atleci, którzy jedli wiele mięsnych potraw dla zwiększenia swej siły.
- ↑ Wyraz εὐωχεῐσϑαι, użyty w oryginale, znaczy ucztować, lecz ze względu na swe pochodzenie (od εὐ i ἔχειν) może także znaczy mieć się dobrze, żyć dobrze.