<<< Dane tekstu >>>
Autor Wacław Gąsiorowski
Tytuł Królobójcy
Wydawca Dom Książki Polskiej S. A.
Data wyd. 1927
Druk Drukarnia Narodowa
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
X.

Rok 1855, rok wstąpienia na tron Aleksandra II, w dziejach królobójstwa i mordów politycznych był zwrotnym i bodaj nietylko dla samej Rosji, ale i dla całej Europy.
Do roku 1855, wiek dziewiętnasty, rozpoczęty zabójstwem Pawła I, przynosi zamach na Napoleona I, (1809), mord księcia Berry (1820), mord Kapodistriasa, znienawidzonego despoty greckiego w usługach Mikołaja I (1832), a dalej, zamach na Ludwika Filipa (1835) i piekielną maszynę, zgotowaną przez Feschiego, Pépin’a i Moreya. Lecz dopiero drugi zamach na tego ostatniego króla, wykonany przez Ludwika Alibaud (1863), może być poczytanym za pierwszy czyn, tak zwanego, „anarchizmu“. Alibaud bowiem rzucił z szafotu harde słowa: „Umieram za wolność, za lud, za zniweczenie monarchji“. Choć słowa te przez współczesnych uważane były raczej za credo republikanina, niż za hasło anarchisty“.[1]
Rok 1844 przynosi zamach Tschecha na króla pruskiego, Fryderyka Wilhelma IV, a rok 1850 znów temuż królowi gotuje ponowny zamach Sefelogego. W dwa lata potem, fanatyczny ksiądz Marcin Marino usiłuje zabić Izabellę hiszpańską, a w cztery, Karol III, okrutny despota parmeński, pada raniony śmiertelnie na ulicy i umiera.
I oto cały plon królobójstwa do roku 1855. Oczywiście, zamachów nieudałych była, krom powyższych, jeszcze ilość wielka, boć takie lata krytyczne dla ustrojów państwowych, jak 1830, 1831, 1848, 1849 i 1851 musiały niejednokrotnie ku głowom ukoronowanym zwracać oręż spiskowych, ten atoli zawodził mocno, dawał się wykrywać zawczasu i nie miał dla siebie jeszcze wielu takich desperatów, jak Alibaud. A zresztą, fazy przekształceń państwowych następowały po sobie tak szybko, iż brakło czasu na wytworzenie bodaj dłuższej opozycji. Idealistyczne dzieła Anglika, Wilhelma Godwina, ojca anarchizmu, wpajały wszak dopiero przekonanie, że ludzkość drogą prostego uświadomienia dojdzie do zniesienia państw. Nadto, Godwin, raczej przepowiadał, niż apostołował, był tylko prorokiem, czy wróżbitą, ale nie agitatorem i był twórcą teorji, której nawet nie nazwał, która dopiero w następstwie miała być rodzicielką anarchizmu.
Dopiero od drugiej połowy XIX wieku ruch królobójstwa wzmaga się, a wzmaga się równolegle do potężniejącego ruchu umysłowego Europy. Rozwój nauk socjalnych, gruntowne zastanowienie się nad dziejami Rewolucji Francuskiej, rzut oka wstecz na szalony skok, uczyniony przez ludzkość na dystansie od roku 1780 — 1850, musiał podniecić pożądanie równie szybkiego postępu w ludach zapóźnionych, musiał nietylko spotęgować dążność do osiągnięcia przez jednostkę największej sumy swobód, ale musiał skłonić ją do zwalczania tam i zapór.
Ruch ten stał się tak potężnym, tak wszechstronnym i żywiołowym, iż zniewolił wielu monarchów do pójścia za nim, iż zniewolił ich do zgodzenia się na rolę ludzi, ponoszonych przez rozszalały prąd, iż porwał ich ku prawu, stanowiącemu nie o tem, co władca może ludowi dać, lecz, co może od ludu, jako pierwszy jego urzędnik, uzyskać.
Ruch ten sprawił, iż każdy rok zwiększa przywileje poddanej jednostki, rozdrabnia władzę, skraca płaszcze gronostajowe.
Jakiż ruchu tego kres, lub jak się zwać ma pierwsza ruchu tego stacja? Na to pytanie usiłuje odpowiedzieć i socjalizm i anarchizm.
Pierwszy zdobył sobie już obywatelstwo i z rewolucji urósł na „wielką zdobycz myśli i etyki ludzkiej“, drugi dotąd skazanym jest na błąkanie się w szatach wyrodnego syna, półszaleńca. Pierwszy wszedł w krew Europy, drugi jest ciągle pianą tej krwi. Pierwszy stał się chlebem powszednim ładu i poczucia sprawiedliwości, drugi ciągle jest równie potępianym, jak i niezbadanym i nieujętym w karby zwartych postulatów. Ale bo pierwszy nadewszystko ku najżywotniejszym i najbliższym zwrócił się sprawom, drugi zaś poszybował we mgły przyszłości. Pierwszy nie tylko odrazu stanął do walki na śmierć i życie, ale i umiał zwyciężyć, drugi do dnia dzisiejszego miewa nie bojowników, ale tylko zapaleńców zrozpaczonych, oszołomionych ogromem idei, fanatyków.
Po Godwinie przyszedł Proudhon, a choć ten anarchizm już anarchizmem nazwał, choć pognębić swą teorją chciał Babeufa, St. Simona i Fouriera, lecz ledwie, że zaznaczył potrzebę propagandy, dla osiągnięcia ideałów anarchizmu. Aż dopiero Max Stirner, a dalej Bakunin i książę Krapotkin oświadczyli się za potrzebą rewolucji i terroru.
I w tem miejscu nasuwa się pytanie, skąd naród rosyjski, skąd czasy Mikołaja I mogły wydać Bakunina, skąd w kraju, gdzie wyraz „konstytucja“ wiódł na katorgę mógł się począć książę Krapotkin, potępiający każdy i najliberalniejszy ustrój państwowy, skąd na ziemi tak niedostępnej nawet dla codziennych zawołań zachodu Europy, mógł narodzić się duch, tak gwałtownie rwący naprzód?! I skąd nareszcie w monarchji, do której lada świstek, zadrukowany śmielszymi dezyderatami, nie ma wstępu; do której wszelki „import“ płodów ducha ludzkiego skazanym jest na wapno i karbol kwarantanny samowładztwa — mógł się począć tak silny „eksport“ kierunków tak skrajnych?!…
Bo, że Anglja wydała Godwina, Francja Proudhona, Niemcy Stirnera, tego za nadzwyczajność poczytać nie można, bo kraje te tłumaczą się postępowością swych zabiegów reformatorskich. Ale, jak Rosja posiadła Bakunina i Krapotkina? Wszak tu nie talent, ani dar szczególny przypadkowy rozstrzygał, a jedynie stopniowanie cywilizacyjne. Skąd ludzie z ziemi, uprawianej przez chłopów-niewolników, ludzie z pod knuta mieli dość siły, aby nawet humanitarnej, a wolnej Europie rzucić rękawicę?!
Odpowiedź na to zawiłe pytanie jest łatwa. Anarchizm jest tak czemś gwałtownem, tak skrajnem, że trzeba dopiero takiej świadomości niedoli Krapotkina, aby ku niemu się skłonić i za nim pójść i pójść z dynamitem w ręku…
Dekabryści zostali wytępieni, bo na rewolucję iść chcieli z rękoma skrzyżowanemi na piersiach, — potomkowie dekabrystów uciekli się do drugiej ostateczności, do mordów. Żandarmerja Mikołaja I nie rozumiała słowa ludzkość, gdy szło o przekonania polityczne. Żandarmerja Mikołaja zgasiła tysiące istnień — ale za to te, których nie dosięgła, rozpaliły się na łuny.
Rok 1855 w dziejach Rosji jest nadewszystko uważanym za rok narodzenia się nihilizmu i… „nihilistów“.
Co to jest, lub czem był ów nihilizm?!
Nihilizm — według prostej odpowiedzi encyklopedycznej — jest zasadą filozoficzną, odrzucającą wszelki wyższy, moralny porządek polityczny i społeczny, zasadą, uznającą jedynie wieczność materji i nieomylność badań doświadczalnych. Nihilizm jest zaprzeczaniem nie tylko prawa, władzy, państwa, ale i bóstwa.
Nihilizm zaznaczył się tem, że dotąd nigdy żadną zwartą gromadą ludzi nie rządził, że był raczej chorobliwem i bezwiednem następstwem materjalistycznego pesymizmu jednostki, niż ugruntowaną logicznie teorją stowarzyszenia.
Skądże nihilizm wziął się w Rosji?!
Otóż tu następuje niespodziewana już odpowiedź: „Nihilizmu“ w Rosji nie było nigdy, a „nihiliści“ rosyjscy nie mają żadnego związku i nie mieli nigdy żadnego związku z teorjami nihilistycznemi. Po prostu, żandarmerja rosyjska, chcąc zarówno Europie jak i Rosji całej obrzydzić prąd, domagający się reform państwowych i to reform nadewszystko, dawno w ościennych mocarstwach uprawnionych, nazwała go „nihilizmem“, a zwolenników tego prądu „nihilistami“… w czem uciekła się do konceptu Turgeniewa, który w jednym ze swoich utworów „nihilistami“ nazwał socjalistów a raczej proletarjuszów inteligentnych.
Nazwa „nihiliści“, pochwycona przez prasę francuską, jako mot du jour, została rozgłoszoną i zjednała sobie prawo obywatelstwa. Podczas, gdy ci „nihiliści“ w programie swoim… domagali się konstytucji, a nawet tylko zwołania przedstawicieli narodu dla przeprowadzenia nieodzownych reform.
Jeżeli „nihilizm“, ten w uczonych wywodach publicystyki europejskiej o „utopji filozoficznej“, mógł nie jednemu mieszczuchowi zatruć sen, to już niewątpliwie dla spokojnego obywatela państwa rosyjskiego stał się straszydłem o cechach zdeklarowanych i namacalnych…
Oto w roku 1865 policja rosyjska nareszcie zdefinjowała urzędownie nawet, jak wygląda „nihilista“. A więc, „o ile“ jest kobietą — nie nosi krynoliny, strzyże włosy i chodzi w czapeczce futrzanej — „o ile“ zaś jest mężczyzną, więc nie strzyże włosów i chodzi w niebieskich okularach…
Owoczesny policmajster moskiewski, Arapow, rozesłał do swoich podwładnych taki, naprzykład, cyrkularz:
„Ponieważ daje się spotykać na ulicy osobistości, ważące się nosić kostjum właściwy nihilistom, przeto nakazuje się niniejszem zobowiązać zamieszkałych w pańskim cyrkule nihilistów do nienoszenia niebieskich okularów i okrągłych czapek, do strzyżenia włosów (u mężczyzn) i nie strzyżenia (u kobiet) i do chodzenia (te ostatnie) w krynolinach. W razie, gdyby nihilistka lub nihilista naruszyli zobowiązanie powyższe — wysłać ich w ciągu 24 godzin sposobem administracyjnym z Moskwy. Wszyscy członkowie policji upoważnieni są do aresztowania nihilistów dla wzięcia od nich pomienionego zobowiązania. Winni oporu mają być wysłani sposobem administracyjnym“.
Ten autentyczny cyrkularz Arapowa dostatecznie chyba maluje pogląd policji rosyjskiej na „nihilistów“. Koroną zaś tego poglądu było froeblowskie pouczenie ludu rosyjskiego, jaką zakałą jest nihilista. W dwa tygodnie po pierwszym zamachu na Aleksandra II, — po ulicach Moskwy prowadzono symbolicznego „nihilistę“. Policjant, przedstawiający ową gangrenę, był wystrojony w wielką, lnianą, rozwichrzoną perukę, w okrągłą czapę futrzaną i w jakiś pstry kostjum. W ręku niósł dębową pałkę, a na nosie i czole… miał aż ośm par różnej wielkości niebieskich okularów… Symboliczny „nihilista“ wywijał od czasu do czasu pałką i ryczał ponuro: „Jestem nihilistą! Jestem socjalistą! Ojca rodzonego zabiłem! Matkę rodzoną zjem! W Boga nie wierzę. Wszystko spalę, wszystkich wymorduję!“
Działo się to w roku 1865… w Europie…
Kimże byli naprawdę ci, tak zwani „nihiliści“ rosyjscy?! Nadewszystko nawet nie rewolucjonistami, nawet nie spiskowcami, dopiero w lat kilka przeistoczyli się w socjalistów, a w lat kilkanaście, z desperacji, uzbroili się w terror i rozwinęli w socjalrewolucjonizm.
„Nihiliści“ poczęli się z czasu, więc i z „dekabrystów“, i z bezprawia samowładnej policji, i z prześladowań religijnych, i z Hegla, i z Marksa, i z Milla, i z St. Simona, i z roku 1848, i z mroków zaścielających Rosję, i ze światła, bijącego z zachodu.
Nihiliści ani myśleli iść za Bakuninem, ten był im za dalekim. Ojcem duchownym nihilistów stał się Hercen, syn moskiewskiego miljonera. Hercen odebrał bardzo staranne i gruntowne wykształcenie, które wraz z podróżami otworzyło oczy myślącej duszy na niedolę współbraci i skłoniło do pracy nad ich wyzwoleniem. Śmierć ojca i osiągnięcie wielkiej fortuny było dla Hercena decydującym momentem. Hercen zrealizował majątek i osiadł w Londynie w r. 1854. W roku 1855 zaczął pisać, w dwa lata później ukazał się pierwszy numer „Kołokoła“ (Dzwonu), w którym Hercen wzywał naród rosyjski do walki z absolutyzmem. „Kołokoł“ pomimo czujności policji, wszystkimi porami dostawał się do Rosji, budził uśpione myśli, skupiał, łączył.
I Hercen swą ognistą broszurą „Kto winien?“ targnął trzewiami Rosji. Czernyszewski odpowiedział na to pytanie pytaniem realnem, trzeźwem „Co czynić?“ — A Bakunin zaciskał pięści i wskazywał na piekielne maszyny.
Tymczasem Aleksander II panował i jakoby zapowiadał rozluźnienie więzów…
Akt łask koronacyjnych (1856) zachwycił aż Europę dla dobroci młodego monarchy. Akt ten był amnestją dla dekabrystów, amnestją dla Polaków, winnych rewolucji, i darowaniem 23 miljonów rubli włościanom w postaci zaległych podatków. Akt ten niezawodnie samego cesarza przekonał do własnej wspaniałomyślności, ale akt ten był znów tylko pustym frazesem, rzuconym niedoli.
Dekabryści prawie nie istnieli, boć trzydziestu lat katorgi nawet jedna trzecia skazanych nie miała sił przetrzymać. Ułaskawienie więc, po latach trzydziestu, dosięgnęło już tylko kilkunastu schorowanych, wycieńczonych, przedwcześnie zestarzałych widm, bo o ułaskawieniu późniejszych zesłańców nikt nie pamiętał. Polaków, ogarniętych amnestją, było więcej, lecz ci znów przeważnie pozostali na Syberji, bo woleli uniknąć powtórnego zesłania.
Darowane podatki były łaską już zgoła skrystalizowaną, bo dotyczyły sum, które nagromadziły się przez dziesiątki lat, które urosły w rubrykach biuralistyki, które przypadały od ludzi dawno zmarłych, dawno zrujnowanych, nie posiadających żadnego zgoła dobytku. Skreślenie tych 33 miljonów stanowiło więc ulgę dla rachmistrzów, uwolnionych tem samem od obliczania fantastycznych procentów i fantastycznych kar i bezcelowego powiększania sumy urojonej należności.
Aleksander II był zdaje się zadowolonym z siebie i ze swego wstępu do liberalizmu.
Rosja nie mniej udawała zadowolenie i z całem skupieniem i cierpliwością przebyła pierwsze lata panowania Aleksandra II, spodziewając się co dnia ziszczenia, pokładanych w nowym cesarzu, nadziei. Stąd ani zamach na Ferdynanda, króla obojga Sycylji (1856), ani bomby Orsiniego, skierowane przeciw Napoleonowi III (1858), ani mord księcia Daniła czarnogórskiego (1860), ani zamach Drusiosa, z poduszczenia rosyjskiej dyplomacji, na greckiego Ottona I, nie znalazł oddźwięku śród narodu rosyjskiego. Naród czekał.
Należy przyznać, iż Aleksander II miał zadanie nie łatwe, ile że gmach państwowy walił się, polityka zewnętrzna musiała wytrzymywać upokorzenia po krymskiej kampanji, wszystkie sprężyny wewnętrzne pordzewiały, popękały. Co najgorsze, Aleksander nie miał wokół siebie ludzi wyrobionych, bo, w spadku po ojcu, dostali mu się tylko płytcy, zdziczali śród dyscypliny, generałowie, zaprawieni do „nieomylności“ cesarskiej.
I każdy inny monarcha byłby tu się załamał razem z tronem, gdyby nie posiadał talentu Aleksandra II. Talent ten, niezaprzeczony, podoba się jednym zwać obłudą, drugim chwiejnością, trzecim udanem marzycielstwem, czwartym maskowanym despotyzmem, ale te nazwy talentu tego nie zaprzeczają. Czy Aleksander świadomie, czy bezwiednie szedł za tym talentem, to może stanowić kwestję sporną. Rezultat wszakże był i pozostał, gdyż Aleksander II zdołał, mimo wszystko ocalić i samowładztwo dla syna i dla siebie mniemanie, że on był właśnie tym monarchą, skłonnym do najdalej idących ustępstw… tym monarchą, któremu żywioły wywrotowe zakłócały najważniejsze przekształcenia, który w wigilję śmierci nawet podpisał konstytucję! który tę konstytucję dałby od dawna, gdyby naród rosyjski dorósł do niej umysłowo!
Ten wywód wszak nie był za panowania Aleksandra nowiną — podobnie rozprawiał nie tylko Aleksander I, ale i Mikołaj.
Naród nie dorósł do konstytucji! Jakby konstytucja sama nie była jedynym czynnikiem rozwoju, jakby Anglja lub Francja nie zawdzięczała całego swego życia obywatelskiego konstytucji, jakby chłop rosyjski był ciemniejszym od chłopa francuskiego w przeddzień rewolucji, jakby ktoś mógł tańczyć, nie umiejąc chodzić. A przecież owo żądanie okazania dojrzałości jest właśnie tylko żądaniem, aby człowiek pozbawiony władzy w nogach dowiódł, iż umie tańczyć.
Jednakże Aleksander II, szczerze czy nieszczerze, z dobrej woli, czy pod przymusem wzmocnienia spękanego gmachu, był zniewolonym do pewnych nieuniknionych reform, jak naprzykład zniesienie pańszczyzny. Reforma ta, przeprowadzona kosztem obywateli ziemskich, bo polegająca na odebraniu im stosownych obszarów ziemi i osadzeniu na niej bezrolnych, a poddanych dotąd włościan, posłużyła zarazem za celowe obudzenie nienawiści mużyków do większych posiadaczy. Mużyk odtąd w cesarzu miał widzieć „oswobodziciela“, miał nie pamiętać, że to cesarz Piotr I zaprzedał chłopów w niewolę, że wszyscy jego następcy zawsze opierali się wyzwoleniu ludu i że Aleksander uległ mu ledwie. I mużyk, patrząc na samowolę i nadużycia, jakich dopuszczali się urzędnicy przy wprowadzaniu ich w posiadanie ziemi, musiał uwierzyć, iż wogóle cała ziemia należy do mużyków, i tego nawet chciał cesarz, ale panowie potrafili oszukać i mużyków i cesarza.
Te urojenia chłopa rosyjskiego nie tylko nigdy nie zostały sprostowane, ale najstaranniej podtrzymywane i hołubione w imię zasady divide et impera. A i po dziś dzień, dzięki gorliwym zabiegom Petersburga, pilnie strzeżone, jako broń przeciwko inteligentom.
Doniosła ta reforma, która w Europie nareszcie w roku 1861 zniosła niewolnictwo, zeszła się z wigilją powstania polskiego. Polacy, doprowadzeni do rozpaczy przez okrutny system mikołajewski, schwycili za broń.
Europa zabrzmiała sympatjami dla Polski, większość Rosjan również nie kryła przyjaźni dla Polaków — ba, Aleksander II godził się na ulgi… Aż naraz, mówiący o ulgach cesarz, stanął sam na czele reakcji i wypuścił na Polaków wszystko, co miał do rozporządzenia z dzikiego militaryzmu. Tysiące ludu padły pod kulami, setki zawisły na strykach, tysiące popędzono na Syberję, tysiące ruszyły na dobrowolne wygnanie.
Rozmiary pogromu polskiego ukazały Aleksandra II w pełni światła nawet i Rosjanom. Administracyjne przemiany monarchy były jedynie rozumną pracą pogromcy a hodowcy lwów. Rosja rozrastała się, mężniała — więc rozszerzano klatkę, ale i wzmacniano kraty. Z dnia na dzień niby przedsiębrano jakieś głębokie ulepszenia, z dnia na dzień rozprawiano o przeszczepieniu z zachodu godziwszych form władzy, o potrzebie wzmocnienia oświaty i t. p., ale i z dnia na dzień myślano tylko o tem, jak daną reformę przykroić do samowładztwa, bez nadwerężenia któregokolwiek z jego przywilejów. Stąd każde wielkie hasło musiało kurczyć się na parodję swego echa. Bo cóż, naprzykład, znaczyła reforma sądowa i co wszystkie prawa rosyjskiego kodeksu, jeżeli z rozkazu Aleksandra II każdy generał-gubernator, bez sądu, bez potrzeby dowodu winy, mógł zawadzającego mu człowieka wysłać na Syberję? Cóż znaczyło zniesienie cenzury czasopism (tylko w Petersburgu), gdy czasopismom tym dano cały komitet policyjny, grożący zamknięciem pisma, gdy ten komitet z góry zabraniał pisać o tem lub owem, gdy nakoniec, w roku 1867, poczta rosyjska w Petersburgu nie wysłała w ciągu trzech miesięcy żadnego czasopisma na prowincję!
Tymczasem „Dzwon“ Hercena huczał z Londynu ku granicom Rosji. W roku 1859 Hercen wydał słynne swoje „Pod sąd“, w roku 1860 przybył nad Tamizę Bakunin, który zdołał ujść z katorgi Syberyjskiej, a rok 1861 zaczyna krwawą listę ofiar powieszeniem „mużyka“ Petrowa, winnego buntu chłopskiego w Kazańskiej gubernji. Za Petrowem idą do ciężkich robót Michajłow, a na wygnanie Ogarew. Rok 1862 przynosi już ośm procesów politycznych, a w tych sprawę pierwszego związku „Wielkorosjanina“, założonego w Modlinie przez trzech oficerów i trzech żołnierzy. Obrachunek tego roku daje trzy trupy rozstrzelanych przestępców i kilkunastu nowych galerników.
Następne trzy lata słabną pozornie, bo przynoszą razem trzynaście procesów, a w tem pięć trupów i trzydziestu sześciu katorżników politycznych, rosyjskich.
Plon tych pięciu lat zeszedł się nadto z setkami i tysiącami skazańców-Polaków. Ale, o ile skazańcy polscy mieli pełnię poczucia sprawy, za którą ginęli, skazańcy rosyjscy byli najczęściej ofiarami, niepojętego dla nich samych, terroru. Boć nie mieli ani organizacyj spiskowych, ani nie przedsiębrali żadnych gwałtownych środków przeciwpaństwowych, na katorgę szli za wyraz, za książkę, za potępienie samowoli urzędnika, za donos głupca, za czapkę okrągłą, za niebieskie okulary.
Bezwzględność terroru rządowego obudziła czujność prześladowanych, zatruła jadem dziesiątki rodzin skazańców, poić zaczęła myślą, że miast padać jak muchy, godziwiej padać w walce.
Dzień 14 kwietnia 1865 był dniem mordu prezydenta Stanów Zjednoczonych, Lincolna, przez Boothę — a dzień 16 kwietnia roku 1866 był dniem pierwszego zamachu na Aleksandra II, pierwszem w Rosji usiłowaniem królobójstwa pod hasłem niesamolubnem.
Zamachu tego dokonał student, Dymitry Karakozow. Zamach ten nie był skomplikowanym, gdyż w roku 1866 osoba cesarza, choć strzeżona już pilnie, nie była jeszcze zawsze otaczaną murem bagnetów.
Cesarz spacerował w Letnim Ogrodzie, w Petersburgu, jak to miał we zwyczaju czynić. Ogród był otoczony posterunkami policji, za cesarzem postępowali adjutanci, zamach więc z pozoru był trudnym, lecz nie trudnym dla człowieka, ważącego własne życie. Karakozow więc zdołał tak manewrować w ogrodzie, iż cesarz musiał go minąć. Gdy Aleksander nadszedł, Karakozow zdjął czapkę, a osłoniwszy nią pierś, wyciągnął pistolet z zanadrza i strzelił do cesarza. Strzał chybił — Karakozowa pochwycono i zawleczono do „trzeciego oddziału kancelarji jego cesarskiej mości“.
Rosja zatrzęsła się ze zgrozy — urzędowa Rosja wpadła w szał. Zamach Karakozowa zbudził setki domysłów… a jeden z nich trafił aż nawet do komisji śledczej… Według tego domysłu, zamach musiał być popełnionym na czyjąś korzyść, więc… z poduszczenia i za zgodą brata cesarskiego, a dawnego pretendenta do tronu, księcia Konstantego. Domysł ten opierał się snać na fakcie, że dotąd królobójstwo miało w Rosji za cel wydarcie zamordowanemu korony i że szło zawsze z pałacu do pałacu…
Nadomiar Karakozow odmawiał wszelkich zeznań, udawał Niemca, Polaka, zmieniał nazwiska, nie wydawał nikogo, na siebie winę brał tylko.
Aleksander II, zaskoczony wypadkiem, ze swej strony ani myślał unosić się wspaniałomyślnością i prowadzenie śledztwa oddał generałowi Murawiewowi, który, właśnie po mordach na Litwie w czasie polskiego powstania, osiadł był w Petersburgu z tytułem hrabiego od monarchy i przydomkiem „wieszatiela“ od ludu.
Murawiew z całem doświadczeniem zabrał się do Karakozowa… Lecz ani obietnice, ani groźby nie działały — Karakozow milczał lub mówił, co mu ślina na język przyniosła, aż, nazajutrz po uwięzieniu, usiłował przegryźć sobie arterję na ręku. Murawiew otoczył więc Karakozowa pieczołowitością i wziął pod swój wypróbowany system.
Karakozowa skuto łańcuchami, łącząc lewą rękę z prawą nogą, a prawą rękę z lewą nogą, a nadto ręce i nogi razem. Łańcuchy te krzyżowały się na żelaznym pasie, od którego znów szedł powróz na plecach do szyi i powróz ten udaremniał wszelkie nachylenia głowy ku skutym rękom.
Tak opatrzonego Karakozowa, ułożono na łóżku, wysłanem wojłokiem, a stojącem w wielkiej, widnej, wojłokiem zasłanej i wybitej, komnacie kancelarji jego cesarskiej mości. Łóżko dzień i noc otaczało czterech żandarmów z oficerem, którzy nietylko mieli za obowiązek śledzić każdy ruch więźnia, ale i każde drgnienie jego powiek… ponieważ Murawiew postanowił zabronić mu prawa snu. Gdy przeto Karakozowa ogarniała śpiączka, żandarmi kułakowaniem, łechtaniem i szczypaniem zmuszali go do czuwania. Co kilka godzin zaś, więźnia wleczono na śledztwo. Murawiew pytał, knut darł ciało Karakozowa, lekarz badał puls… i, po każdem skatowaniu, aplikował środki gojące.
Karakozow milczał, — aż po trzech dniach męczarni, postanowił się zagłodzić i odmawiał jadła. Murawiew już i na to miał środek — więźniowi otwierano usta i za pomocą rurki wlewano mu bulion…
W takich warunkach Karakozow przetrwał pełnych ośm dni i ośm nocy.
Murawiew odchodził od przytomności. Aresztowania masowe nie dawały śladu, mimo próśb, gróźb, obietnic i tortur. Już nie tylko Petersburg, ale i Moskwa i Warszawa i Charków i Odessa były w stanie najzajadlejszych wyścigów tajnej i nie tajnej policji.
Aż nieostrożność Karakozowa pozwoliła Murawiewowi wpaść na ślad. Karakozow, przed zamachem, stanął w Hotelu Znameńskim i zajął pokój, opatrzony numerem 65, przyczem tak manipulował, że nie okazał swego paszportu właścicielowi hotelu. Właściciel hotelu, ani myśląc zresztą upatrywać związku zniknięcia swego lokatora z pod numeru 65 z zamachem, dopiero po kilku dniach, gdy lokator nie wracał, zaniepokoił się i dał znać policji. Policja zeszła na rewizję numeru, lecz tu znalazła kuferek, wypełniony starą bielizną z wyprutymi znakami i szkatułkę drewnianą, której całą zawartością był kawałek sznurka. Na ziemi wszakże leżały jakieś pocięte drobno kawałki papieru. Kawałki, z wielkim trudem złożone… utworzyły kopertę z adresem studenta Iszutina w Moskwie. Dano natychmiast rozkaz aresztowania nieszczęśliwego adresata, a wraz z nim wszystkich jego towarzyszów, przyjaciół i ludzi, z którymi przestawał. Iszutina przywieziono do Petersburga extrapociągiem i wprost pokazano mu Karakozowa. Iszutin, z całą serdecznością wystraszonego przyjaciela, nie mógł powstrzymać się od okrzyku przerażenia…
Osobistość Karakozowa została stwierdzoną — teraz szło o wspólników. Było już ich około pięciuset w kajdanach!! Doaresztowano jeszcze kilkaset osób płci obojga i rozpoczęto badania — i, po najsilniejszych torturach, najdziwaczniejszych protokółach sądownie zdołano skazać ośmnaście osób, ponieważ cały proces dowiódł, że Karakozow działał istotnie z własnej inicjatywy i bez wspólników, że całe stowarzyszenie młodzieży, pod nazwą „Piekło“, rewolucyjność swoją zaznaczyło otworzeniem, z upoważnienia władzy, szkółki elementarnej dla dzieci, za opłatą, i szkółki, nie różniącej się od innych, że cztery biedne szwaczki namówiły do prowadzenia szwalni na wspólny rachunek i do tego samego kroku skłoniło czterech introligatorów, że całe „Piekło“ składało się z sześciu młodzieńców, między którymi był Karakozow, że nakoniec „Piekło“ urodziło się w głowie Murawiewa…
Wyrok „wyższego“ sądu kryminalnego winę poszczególnych oskarżonych streszcza nadewszystko w słowach „za należenie do stowarzyszenia, czynności którego zmierzały do przewrotu ekonomicznego“. A dalej, zarzuca im utrzymywanie związku „ze wszystkimi komitetami rewolucyjnymi i zamiar wymordowania wszystkich panujących“.
Karakozowa skazano na powieszenie, a choć nie wątpiono ani na sekundę, że ułaskawienie dosięgnie skazanego na szafocie, cesarz nie uznał go godnym takiej łaski. Za to Iszutin nietylko był ułaskawiony ale, zamiast katorgi na Syberji, zamurowany w Szliselburgu, gdzie w lat kilka powolniejszą śmiercią, niż Karakozow, skończył. Reszta oskarżonych poszła do ciężkich robót, a prócz nich dziesiątki ludzi spokojnych i lojalnych, którzy mieli nieszczęście znać „nihilistów“.
Pierwsze dni uwięzienia Karakozowa dają jeszcze jeden ciekawy szczegół… Mianowicie — dostojnicy państwa nietylko uważali za swój obowiązek złożenie monarsze życzeń, z powodu „cudownego“ ocalenia, ale i wyrażenie pogardy sprawcy zamachu. Stąd Karakozowa zaczęli odwiedzać najprzedniejsi potentaci, zadawać mu pytania, badać na swój sposób, moralizować przestępcę, a nawet wymyślać mu i pluć w oczy. Karakozow wił się na rzucane mu obelgi, lecz tem jedynie pilnujących go żandarmów do bicia zachęcał… — Aż w ostateczności uciekł się do środka radykalnego… i każdego wchodzącego dostojnika witał ze słowami:
— No, widzisz pan, a ostrzegałem pana, że się nam zamach może nie udać!…. Widzisz teraz, co za nieszczęście!!…
Dostojnicy, na takie powitanie, dostawali febry i uciekali ze strachu, aby ich Karakozow nie wplątał — a to nie było trudnem. Wszak Murawiew wcale nie dwuznacznie zapewniał Aleksandra II, że, po za winowajcą i „nihilistami“, spostrzega księcia Konstantego!
Do osób, które wryły się w pamięć współczesnych łącznie z Karakozowem należy mużyk Komisarew, w chwili strzału, stał w pobliżu Karakozowa i miał podobno schwycić go za rękę i w ten sposób celność strzału udaremnić. Faktem jednak tylko jest, iż niewątpliwie Komisarew pierwszy pojmał niedoszłego zabójcę. Mużyk więc uznanym był za wybawcę cesarza, i jako taki, obsypanym łaskami. Towarzystwo dworu petersburskiego starało się swą lojalność dla tronu zaznaczyć fetowaniem „państwa“ Komisarew na balach, zebraniach i obiadach. Biedny mużyk, oszołomiony bogactwem i zaszczytami, wpadł w manję wielkości i… po kilku miesiącach, powiesił się z rozpaczy, gdy odmówiono stanowczo nowym jego żądaniom.
Zamach Karakozowa wywołał gwałtowną i nierozważną reakcję. Obostrzenia cenzuralne, powiększenie etatów policji i żandarmerji, a dalej, dymisję ministra oświaty i spraw wewnętrznych i osadzenie na tych stanowiskach ludzi równie dzikich, jak i nieukształconych odpowiednio, miało zadać cios wywrotowi. Pościg trwał ciągle, prześladowanie spadało na każdego inteligenta nie odzianego w mundur. A tymczasem te masowe aresztowania, te nieustanne śledztwa, nie dosięgały tych, co istotnie rośli na siłę nielada, co istotnie coraz więcej zdecydowany obierali kierunek. Nie zdołały wykryć ani bodaj przypuścić, że w granicach Rosji już istniało stowarzyszenie Ziemla i Wola, że organizowało kadry rewolucyjne, że wychowywało całe pokolenie królobójców.
Ster władzy chwycił Piotr Szuwałow, który nietylko posiadał zupełne zaufanie Aleksandra II, ale i potrafił z „trzeciego oddziału jego cesarskiej mości“ uczynić biuro Torquemady. Cała Rosja drżała na samo wspomnienie „trzeciego“ oddziału, bo trzeci oddział nie miał żadnych względów, gdy szło o denuncjację, gdy szło o usunięcie zawadzającego Szuwałowowi człowieka. Szuwałowa nie darmo zwano Piotrem IV.
Aleksander II, choć postrzegał samowolę faworyta, ani myślał go usuwać. Cesarza zajmować zaczęły miłostki i łatwe zwycięstwa buduarowe śród frejlin i dam z arystokracji. Zresztą, Aleksander II był rad, iż energja Szuwałowa ujmowała mu trosk monarszych i zmuszała do milczenia żywioły wolnomyślne, które nawet do Zimnego dworca dosięgały.
Terror Szuwałowa i gromadna wysyłka podejrzanych osób bez sądów i wyroków na Syberję, jakby istotnie radykalnie wyleczyła państwo od „gangreny“, bo o „nihilistach“ ucichło nagle.
W roku 1867 Aleksander II przedsięwziął podróż do Paryża. Wystawa nastręczyła okazję do odwiedzin i wygładzenia resztek goryczy, żywionych przez Napoleona III do Aleksandra II z powodu sprawy polskiej. Lecz wszechrosyjskiego mocarza czekały nad Sekwaną przykre niespodzianki. Więc nadewszysto Karol Floquet (według Juljusza Claretie, Leon Gambetta) powitał Aleksandra II, przed pałacem sprawiedliwości, groźnym okrzykiem: Vive la Pologne! — a w kilka dni później, gdy powracał z rewji na Longchamp, emigrant polski, Berezowski, strzelił doń z pistoletu, lecz chybił. Kula raniła konia, dosiadanego przez koniuszego dworu francuskiego, pana Raimbeau, który jechał u drzwiczek powozu, od strony  II. Winowajcę pochwycono.
Tego samego dnia (6 czerwca 1867 roku) Aleksander na balu, w ambasadzie rosyjskiej, starał się okazać zupełną obojętność dla zamachu — tymczasem policja powzięła wiadomość o nowem niebezpieczeństwie, mającem grozić carowi w chwili odjazdu z Paryża, lecz skończyło się na fałszywym alarmie i strachu.
Berezowski poszedł pod sąd. Śledztwo nie ujawniło żadnych wspólników. Wygnaniec polski działał na własną rękę, rozumiejąc pomścić śmierć setek niewinnych ludzi, których samodzierżca skazał podczas powstania roku 1863. Sąd w toku rozpraw starał się Berezowskiemu okazać wyrozumiałość i względność, — prawo jednak domagało się ofiary, ambasada rosyjska nalegała.
Berezowskiego zesłano na całe życie do ciężkich robót — ku wielkiemu zgorszeniu wspomnianej ambasady, która upominała się o głowę przestępcy. Sympatje polityczne przeważyły, poszły może wbrew polityce, nawet w Tuilleries’ach znalazły oddźwięk.
Mija lat czterdzieści jeden — Berezowski dobrem sprawowaniem swem przejednał literę prawa i jest cichym osadnikiem-starcem w Nowej Kaledonji…
Czterdzieści jeden lat pokuty to wiele, to może za wiele za jeden chybiony strzał! Berezowskiemu od dawna należy się amnestja… i miałby ją niewątpliwie; gdyby „dobrym sędziom“ Trzeciej Rzeczypospolitej… nie bruździła polityka, obawiająca się urazić wnuka Aleksandra II.
Po r. 1867 nastąpiła chwilowa cisza w dziejach tajnych stowarzyszeń politycznych rosyjskich, — ale cisza ta była jedynie ciszą minowej roboty, była organizacją, krystalizowaniem się, łączeniem. Trzy lata następne nie przyniosły ani jednego procesu politycznego. Pachołcy Szuwałowa umieli i bez sądów winnych chować do fortec, a tem samem swemu szefowi zjednać zasługę zupełnego wytępienia „nihilizmu“. Ale rok 1871 nawet i Szuwałowa zniewolił do poruszenia sądu, bo znów statystyka zaczyna przerwaną rubrykę.
Rok 1871 był stanowczo rokiem krytycznym dla „trzeciego oddziału kancelarji jego cesarskiej mości“, bo nietylko przyniósł dwa procesy, ale w jednym z nich ogarnął, tak zwanych „Nieczajewców“ w liczbie ośmdziesięciu siedmiu osób płci obojga. „Nieczajewscy“, pomimo całej zabiegliwości śledztwa, wyszli zwycięsko, gdyż dowiedli, iż agitując za reformami socjalnemi, stawiając sobie za program upominanie się o wydziedziczonych, o światło, o wolność słowa i sumienia — nie myśleli o terrorze, nie przedsiębrali żadnych gwałtownych środków, nie godzili na życie cesarza ani jego urzędników. Sąd, choć najgorliwiej szedł za wskazówkami, odebranemi z góry, skazać mógł tylko 33 osoby i to na kilkoletnie więzienie i osiedlenie.
Piotr IV (Szuwałow) zadygotał z irytacji. Uniewinnieni przez sąd oddani zostali żandarmerji na łaskę i niełaskę. A nadto, żeby zapobiedz podobnej wolnomyślności sędziów, w dniu 14 lipca 1872 roku ogłoszonem zostało „prawo“ o oddawaniu przestępców politycznych „specjalnie wyznaczonym sądom,[2] — czyli karanie ich sądem polowym lub, w dowód szczególniejszej łaski, wojskowym. Nowe prawo było uzupełnieniem konsekwentnem ukazu cesarskiego (maj 1871), który śledztwo w procesach politycznych powierzał żandarmerji i pozostawiał jej do uznania wybór sposobu prowadzenia śledztw i terminu ich ukończenia.
„Prawo“ wymienione i ukaz były środkami strasznymi, które powinny były wszelką myśl o przewrocie osłabić — stało się przeciwnie.
Hercen nawoływał z Londynu, młodzież oddychała ideami Dobrolubowa i Czernyszewskiego, pseudoreformy Aleksandra II męczyły, dokuczały nawet umiarkowanym.
Stowarzyszenie Ziemla i Wola urosło na wielką partję, a raczej na dziesiątki partyj. — Katorga, tortury, śledztwa, szubienica, budziły odwagę, chęć męczeństwa, chęć poniesienia życia za sprawę. Ideowcy, marzyciele, coraz częściej brali pod uwagę kwestję wyrzeczenia się skrupułów…
Aż, w roku 1876, jedna z gromad spiskowych odsunęła się i postawiła sobie za zadanie silniejszą propagandę. Jakoś w oka mgnieniu na Rosję spadł deszcz broszur rewolucyjnych, odezw, a tuż za niemi nastąpiły demonstracje. Ale gdy rok 1877 sprowadził aż dziesięć procesów, a w nich słynny proces 193-ch, gdy żandarmerja pochwyciła nici związku robotników, — pośród gromady działającej rozległo się stanowcze hasło odpowiedzenia terrorem na terror i z nim powstała partja „Narodnoj Woli“.
Zachód Europy, od czasów zamachu Berezowskiego na Aleksandra II, w Paryżu, raz po raz do mordu politycznego sięgał. Po zamordowaniu Michała Obrenowicza serbskiego, strzelał ręką Kullmana do Bismarcka (1874), a nawet Wilhelmowi I na rok jubileuszu (1877) przyniósł dwa zamachy: Maksa Hödla (11 maj) i Karola Nobilinga (2 czerwiec). Ten ostatni zamach okupił Wilhelm I dość ciężką raną, a Nobiling śmiercią od samobójczej kuli przy aresztowaniu. A ponieważ Nobiling był już trzecim z kolei, godzącym w Wilhelma I (14 lipca 1861 roku student lipski, Becker, strzelał i chybił), a cesarz niemiecki panującym na laurach militaryzmu i zadowolenia opitej krwią i cudzem złotem ojczyzny Goethego, Kanta, Schopenhauera i Karola Marxa, — przeto Aleksander II nie czuł się odosobnionym i rad był dowodzić, iż „nihiliści“ rosyjscy są tylko współdziałaczami Nobilingów i Hödlów, dążących do wywrócenia tronów wogóle.
Podczas, wojna rosyjsko-turecka wybuchła i zgrozą przejęła poddanych białego cara. Generałowie głodnych i bosych żołnierzy na rzeź wiedli, całą swą sztukę wojenną opierając na rachunku, że dla zgładzenia jednego Turka nie żal bodaj i dwudziestu Rosjan. Jeżeli zasypywanie przekopów tureckich ciałami rosyjskich żołnierzy burzyło Rosję, to stokroć więcej rewoltowały ją wieści o kradzieżach, popełnianych na krzywdę żołnierzy. Kradzieże te były tak okrutne dla doli wojska, iż zniewoliły rząd do wszczęcia procesu karnego… Ale opinja nietylko wymieniała winnych, nietylko sięgała do mundurów generalskich, lecz odważyła się wskazać na stryja cesarskiego, wielkiego księcia Mikołaja Mikołajewicza.
Sąd założył akta i zaczął badania… W toku badań, przerwał czynności i zatelegrafował do Petersburga… Cesarz Aleksander, na skutek tej depeszy, kazał przerwać śledztwo i sprawę uciąć, bo kompromitacja sięgnęła za wysoko. Gdy opinja z tem zakończeniem procesu jeszcze nie mogła się oswoić, wielki książę, chcąc ratować swe stanowisko, wydrukował w paryskiem Nouvelle Revue słynny artykuł, w którym winę zwalał na administrację, i oskarżał ministrów i próbował dowieść swej uczciwości.
Grunt więc dla rewolucjonistów był użyźniony i dobrze uprawiony przez samowładztwo.
Narodnaja Wola nie czekała i nie myślała zwlekać!
Krwawą listę terroru rozpoczęto mordem czterech najdokuczliwszych szpiegów (Tawlejewa w Odessie, Szaraszkina i Finogepowa w Petersburgu i Nikonowa w Rostowie). A tuż po tem, po demonstracjach petersburskich i po pamiętnych gwałtach, dokonanych przez ówczesnego policmajstra petersburskiego, Trepowa, — Wiara Zasulicz, na własną rękę i z własnej inicjatywy, przedsięwzięła zamach na Trepowa. A więc udała się na audjencję do dzikiego satrapy, i tu, wobec licznych świadków, przy podawaniu prośby, strzeliła. Rewolwer, nieprawną kierowany ręką, drgnął — kula ominęła Trepowa. Zasulicz została pochwyconą i wtrąconą do więzienia.
Lecz zamach, dokonany przez młodą, nieposzlakowaną na honorze dziewczynę, nietylko nie oburzył opinji, lecz zjednał ją niepodzielnie dla biednej Wiary, która tak mocno a tak głęboko odczuła razy knuta, skierowane przez Trepowa na tłum bezbronnych demonstrantów.
Dla ugłaskania opinji, sprawę Wiary Zasulicz oddano sądowi przysięgłych, w przekonaniu, że, mimo całej względności takiego sądu czyn nie da się zaprzeczyć, a więc i ukaranym będzie. Tymczasem przysięgli uniewinnili Wiarę Zasulicz.
Wyrok oburzył z kolei, stojących u steru, reakcjonistów. Tego samego dnia cesarz wydał rozkaz ponownego aresztowania Zasuliczówny, lecz tę zdołano w porę przestrzedz i ułatwić jej ucieczkę za granicę.
Przeznaczanie chciało, że niedoszła zabójczym Trepowa dożyła w Genewie ostatnich wypadków i w redagowanym przez siebie czasopiśmie „Iskra“ walczy przeciwko Trepowowi synowi… ba, i wybiera się nad Newę.
Zamach Wiary Zasulicz popełniony dnia 5 lutego 1878 roku, stał się hasłem bojowem dla walki terroru czerwonego z terrorem białym.
W tymże miesiącu, w Odessie, opadnięta przez policję gromadka rewolucjonistów, strzałami powitała wysłańców „trzeciego oddziału“, w tymże miesiącu zarząd partji „Narodnoj Woli“, objął ponury, nieubłagany „komitet wykonawczy“ — i zaczął ogłaszać wyroki śmierci…
W marcu już, w Kijowie, prokurator Kotlarewski (dnia 7-go), ledwie że przypadkowi zawdzięczał ocalenie życia — równocześnie, w Petersburgu, pogrzeb Padlewskiego, ofiary żandarmerji, zamienił się w rewolucyjną manifestację. Manifestacje takie powtarzały się coraz częściej, coraz odważniej się organizowały.
Komitet wykonawczy teraz nie zważa na aresztowania, drwi z procesów. W kwietniu reakcjonista a rektor kijowskiego uniwersytetu, Matwiejew, znów unika szczęśliwie zgotowanej mu śmierci, ale już w czerwcu (dn. 6) kapitan żandarmerji, Gejkin, pada trupem śród białego dnia na ulicy Kijowa pod uderzeniem sztyletu, a w sierpniu (dnia 16), sztylet zadaje śmierć Mezencewowi, znienawidzonemu naczelnikowi „trzeciego oddziału“. Mezencew ginie pośród zgiełku ulicznego, na jednym z placów Petersburga.
Sprawców tych zabójstw nie ujęto; nazwiska ich po dziś dzień są nieznane.
Obydwa te zabójstwa poprzedziły wyroki komitetu wykonawczego, przesłane skazanym… Partja „Narodnoj Woli“ nietylko już grozi, nietylko walczy, ale i rzuca rękawicę każdemu, kogo postanowiła dosięgnąć.
Wyroki te, drukowane w tysiącach egzemplarzy, poruszyły Rosję, zjednały „nihilistom“ urok, zaczęły przysparzać im stronników cichych dla energicznych postulatów, zaczęły drżeniem przejmować żandarmerję, policję, szpiegowską służbę i całą machinę władzy szarpać. Na rachunek nihilistów zapisywano odtąd każdy odruch śmielszy gnębionego, każdy nawet zbieg okoliczności, który udaremnił w ten, czy inny sposób przemoc.
Trzeci oddział, po stracie Mezencewa, objął generał Drenteln i z całą pasją i zawziętością podjął walkę z nihilizmem, szczególniejszy nacisk kładąc na odjęcie rewolucjonistom aureoli męczeństwa i poświęcenia.
Nihiliści atoli odpowiedzieli ogłoszeniem „testamentu dwudziestu czterech“.
Testament ten napisany i podpisany został w Petropawłowskich kazamatach, przez skazańców politycznych, których przedstawiono do łaski monarszej po wyroku w procesie 193 (5 listopada 1877 r.), a z których dwunastu skazanym cesarz podwyższył katorgę, a dwunastu lata kary pozostawił bez zmiany. Testament nawoływał do wytrwania, do podwojenia energji i wiał hartem i mocą ludzi, gotujących się na śmierć.
Skazańcy ci szli wprawdzie tylko na katorgę, — lecz na katordze na więźniów politycznych czekały obręcze żelazne na szyje, do skucia ich z taczkami, czekały knuty, choroby syberyjskie, głód i mróz, a nadto gorliwość oprawców, rozumiejących, że każda wiadomość o śmierci przestępcy jest westchnieniem ulgi dla Petersburga. Stąd, kto szedł na Syberję, ten nie miał złudzeń.
Drenteln otoczył rezydencję cesarską murem argusów, zdwoił tajną policję i setki osób podejrzanych wtrącał do więzień. Procesy, choć liczne, były teraz tylko środkiem, mającym dać przykład pouczający tym, którzyby chcieli bodaj czytać Hercena lub Krapotkina, były tylko demonstracją sądową dla nauki poddanych, bo z karaniem załatwiano się bez sądu. Ukaz najwyższy (z dnia 24 maja 1877 roku) ostatecznie utrwalił i uprawnił „wysyłanie administracyjne“, to jest, wyprawianie na Syberję osób na zasadzie prostego przeświadczenia danego żandarma o nieprawomyślności aresztowanego.
Pościgi nieustanne trwały, szpiedzy czuwali na każdym szczeblu pracy społecznej a, mimo to, tenże rok ujawnił zamach Wittenberga na Aleksandra II, zamach, gotowany cesarzowi w Mikołajewie, i niewykończony dla napotkanych trudności!
Drenteln wpadł w szał. Pytanie, powtarzane raz po raz przez cesarza, czy mordercy Gejkina i Mezencewa zostali wykryci, doprowadzało gorliwego żandarma do wściekłości, wściekłość skrupiała się na podejrzanych o „nihilizm“. — Nihiliści na śledztwach milczeli — tortury potęgowano. Wyroki obustronne szły.
W lutym roku 1878 (dnia 21) gubernator charkowski, książę Krapotkin, brat rodzony słynnego rewolucjonisty i anarchisty Piotra, wychodząc z balu, został zabity przez jakiegoś zamaskowanego człowieka wystrzałem z rewolweru.
To nowe zabójstwo było odpowiedzią na gwałty, popełnione przez gubernatora przy tłumieniu studenckich rozruchów.
Za Krapotkinem, rewolucjonista Mirski strzelał do Drentelna, lecz chybił, Mirski zdołał zbiedz, lecz, po kilku miesiącach, zdradzony na torturze, mimo zbrojnego oporu, był pojmany w Taganrogu. Po tej nieudałej egzekucji nastąpiła znów nieudała na gubernatora Czertkowa w Kijowie i aż trzy udałe. Padli pod sztyletami: pułkownik żandarmerji Knoop i policmajster Piotrowski w Odessie i ajenci tajnej policji Reinstein w Moskwie i Baranowski w Kijowie. Mordercy we wszystkich trzech wypadkach uszli.
Dzień 14 kwietnia 1879 roku znów skierował rękę rewolucjonisty ku osobie cesarza.
Aleksander II już był od zamachu Karakozowa strzeżonym mocno, już unikał spacerów w Letnim Ogrodzie, a na ulicach ukazywał się rzadko, i tylko po obstawieniu ich przez silne oddziały policji. Gdy zaś komitet wykonawczy „Narodnoj Woli“ posłał cesarzowi wyrok śmierci, ostrożności zostały jeszcze bardziej spotęgowane. Umiał je atoli omylić Aleksander Sołowjew i przedostać się przez kordon policji na plac, przed Zimowym Dworcem, w Petersburgu, i to w chwili, gdy cesarz odbywał swój zwykły spacer. Tu, dzięki mundurowi urzędnika, Sołowjew bez trudu zbliżył się do cesarza i strzelił z rewolweru. Kula chybiła — Sołowjew strzelił po raz drugi. Aleksander zaczął uciekać do pałacu. Sołowjew rzucił się za cesarzem, nie bacząc na biegnących zewsząd pachołków, i wystrzelił jeszcze po raz trzeci, czwarty i piąty... Aleksandra ocaliła przytomność umysłu, bo, dla zmylenia celu, uciekał zygzakiem.
Sołowjewa pojmano, storturowano i powieszono.
Równocześnie zastosowano nowe obostrzenia, nowe środki do zwalczania nihilizmu. Generał-gubernatorzy stali się panami życia i śmierci podwładnej im ludności. Setki ludzi ginęły w więzieniach, tysiące szły na Syberję. W Petersburgu każdy dom otrzymał swego stałego szpiega. Zdawało się, iż komitet wykonawczy już ani drgnąć nie potrafi. Nihiliści wszakże rozporządzali nie armją spiskowych, lecz za to dziesiątkami ludzi odważnych, inteligentnych, utalentowanych a zdeterminowanych na wszystko.
Cesarz Aleksander jesień roku 1879 spędził na południu Rosji i dopiero, gdy szesnastu nihilistów zawisło na szubienicach, a pięciu nie wytrzymało męki śledztwa, gdy dwadzieścia dwa procesy polityczne pozwalały przypuszczać, iż rewolucjonistom zabrakło krwi ofiarnej, — monarcha przedsięwziął podróż powrotną do stolicy, na Moskwę…
Ale na pociąg cesarski czekały dwa zamachy, dwa podkopy, dwa naboje dynamitowe.
Zamach pierwszy (dnia 30 listopada 1879 r.), przygotowany na drodze żelaznej Łozowo-Sewastopolskiej, nie udał się wskutek niedokładnego zbudowania aparatu zapalającego. Drugi zamach nie zawiódł ani co do godziny, ani co do minuty, w drzazgi rwąc cały pociąg razem z ludźmi… Ten zamach był wykonanym już w dniu następnym, pod Moskwą, na drodze żelaznej Moskiewsko-Kurskiej, a miał na celu rezerwę, na wypadek niepowodzenia na kolei Łozowo-Sewastopolskiej.
Drugim podkopem kierował Hartman. Aparat funkcjonował bez zarzutu. Przejazd pociągu cesarskiego był obliczonym co do sekundy; pociąg cesarski został zniszczony… a mimo to Aleksander II ocalał. Ocalał dzięki obawom jego stróżów bezpieczeństwa, którzy, przewidując możliwość niespodzianki, zmienili, dla pewności, porządek pociągów cesarskich i Aleksandra II wysłali w pierwszym, zamiast w drugim… Stąd w chwili, gdy dynamit szarpał na kawały służbę cesarską, monarcha był już w Moskwie.
Lecz zamachy te, choć chybiły, wywarły wrażenie piorunujące na Aleksandrze. Cesarz samowładca po raz pierwszy ozwał się do poddanych z prośbą o współdziałanie i pomoc przeciw wywrotowcom.
„Narodnaja Wola“ na tę alokucję odpowiedziała manifestem, że ponieważ Aleksander II jest osią wszystkich bezprawi, sprężyną terroru rządowego, przeto umrzeć musi i umrze jeszcze przed swoim dwudziestopięcioletnim jubileuszem panowania, a zatem przed dniem 2 marca 1880 roku, oraz, że „Narodnaja Wola“ gotowa jest uchylić wyrok i wstrzymać kroki swego wykonawczego komitetu, ale pod warunkiem, że cesarz ustąpi z samowładztwa i podda się reprezentacji, złożonej z przedstawicieli wszystkich warstw narodu.
Manifest „Narodnoj Woli“, mimo całej swej mocy, brzmiał przechwałką; — cesarza, który zdołał uniknąć sześciu zamachów, otaczała, umiejętnie podtrzymywana, aureola nietykalności. Lud w tylokrotnem ocaleniu postrzegał widoczny znak Opatrzności. Duchowieństwo prawosławne, za wskazówką żandarmerji, gorliwie popierało ten nowy dogmat i pouczało naród o cudach i o świętości osoby monarchy.
Ale „Narodnaja Wola“, ogłaszając manifest swój, miała już Chałturina w Zimowym dworcu, miała człowieka, którego poświęcenie dla partji graniczyło z bohaterstwem, który za jedyny cel życia obrał sobie zabicie cesarza, który tym celem jeno dyszał.
Chałturin powziął i przeprowadził plan, mający śmiałością swą i rozmiarami przejść wszystkie, dokonane kiedykolwiek, zamachy.
Chałturin był stolarzem i lakiernikiem i, jako taki, przystał do stowarzyszenia robotniczego o charakterze socjalistycznym. I przez lat kilka gorliwie zajmował się propagandą śród towarzyszów. Bystry, uczynny, dobry rzemieślnik, oddany zawsze sprawie polepszenia doli robotniczej, Chałturin zjednał sobie ogromną sympatję, a wraz z nią popularne imię „Stepana“. Stepana lubiano wszędzie, szanowano i słuchano chętnie. Stepan zresztą nie należał do rewolucjonistów, a choć dobrowolnie zjednywał im przyjaciół, nic go nie łączyło z „Narodną Wolą“.
Około r. 1877 terror rządowy poruszył Chałturina do głębi i wyrobił w nim przekonanie, iż jedynie śmierć cesarza może zniewolić jego spadkobiercę do ustępstw na rzecz ludu.
Chałturin, widząc równocześnie daremne zamachy wykonawczego komitetu… postanowił samemu spróbować szczęścia i ułożył plan, plan zdumiewająco śmiały, piekielnie straszny…
Z tym planem Chałturin zdołał dotrzeć do komitetu wykonawczego. Dobrowolne zgłoszenie się Chałturina przyjęto w zasadzie i przyrzeczono mu pomoc ewentualną. Komitet wykonawczy podczas właśnie prowadził podkopy na drogach żelaznych, ale plan Chałturina, na wszelki wypadek, godzien był poparcia.
Chałturin ze swej strony nadewszystko przedsięwziął starania, aby się dostać najbliżej do osoby cesarza i do dworu. Przy swoich stosunkach robotniczych i uzdolnieniu w rzemiosłach, Chałturin zdołał otrzymać miejsce lakiernika na jednym z jachtów cesarskich. Chałturin pracował tak gorliwie, a takim majstrem był w przyrządzaniu lakierów, że, przy najlepszych rekomendacjach, po skończeniu robót na jachcie, otrzymał posadę w stolarni Zimowego Dworca, w Petersburgu.
Chałturin na nowem stanowisku swem był już w październiku 1879 roku. Naturalnie pierwszym krokiem przyszłego królobójcy było zaznajomienie się dokładne z planem pałacu cesarskiego i ze wszystkimi jego zwyczajami. Rzecz ta była łatwa, gdyż cesarz bawił podówczas w Liwadji, a pałac aż wrzał od samowoli i nieładu.
Chałturin ze zdumieniem przyglądał się wszystkiemu i wszelkich sił dokładał, aby we wszystkiem dostroić się do ogólnego tonu. Ton ten polegał nadewszystko na kradzieżach najbezczelniejszych i na pijaństwie. W chwili, gdy podjazdów cesarskich dzień i noc strzegła policja, gdy do komnat pałacu nie dopuszczano, dla większego bezpieczeństwa, nawet dostojników państwa, którzyby chcieli zwiedzić cesarską rezydencję — służbowe izby wrzały pijatyką, zgromadzały całe bandy kamratów. Chałturin, rad nie rad, musiał kraść i godzić się na filozofję kamerlokajów, którzy głośno usprawiedliwiali swą nieuczciwość małem wynagrodzeniem i wcale nie cesarskiem (15 rubli miesięcznie!).
Chałturin w Zimowym Dworcu, tak samo, jak już i na jachcie, miał fałszywy paszport na imię włościanina z Ołonieckiej gubernji i znakomicie rolę tę odgrywał. Dziwił się wszystkiemu tak serdecznie, że towarzysze, obyci z dworem, mieli prawdziwą satysfakcję oprowadzać go po pałacu, pokazywać bogactwa cesarskich apartamentów, pouczać o życiu w chwilach obecności cesarza i wykładać mu, w jaki sposób należy się zachować wobec dworu, jak komu odpowiadać, a jak kogo tytułować. Chałturin był… tępym i tak naiwnie prostym, iż nietylko stolarnia, ale i cała służba boki zeń zrywała i lubiła poczciwca z Ołonieckiej gubernji“.
„Poczciwiec“ tymczasem miał już sporządzony plan sytuacyjny. Plan ten dokładnie określił, że nad stolarnią, mieszczącą się w suterenach, znajduje się kordegarda warty pałacowej, nad kordegardą zaś sala jadalna pałacu.
Na zasadzie tego planu, Chałturin zawiadomił jednego z członków komitetu wykonawczego (Kwiatkowskiego), że najlepiej byłoby wysadzić w powietrze salę jadalną razem z cesarzem i jego rodziną.
Projekt ten przyjęto, choć spodziewano się, że zamach Hartmana, pod Moskwą, pozwoli Chałturina zużytkować inaczej…
Chałturin ze swej strony zabrałby się był odrazu do dzieła, gdyby nie wiadomość o powrocie cesarza do Petersburga, a z nią razem gwałtowna praca przy porządkach. Chałturin, jako jeden z najzdolniejszych robotników, pracował w komnatach jego cesarskiej mości, w sypialni, gabinecie, a nawet i w jadalni, którą chciał wysadzić. Ale pośpiech i wytężony nadzór nie pozwalał Chałturinowi wydalać się z pałacu, bez narażenia się na zarzut opieszałości. Komitet zaś wykonawczy nawet nie próbował naglić, ciągle mając przekonanie, iż Aleksander II żywym do Petersburga nie wróci.
Stąd, gdy w początkach grudnia cesarz przybył do Zimowego Dworca, zamach nie był przygotowanym i stąd dopiero od tej chwili komitet wykonawczy zwrócił się z całą energją do Chałturina.
Lecz Chałturin miał teraz już zadanie, przechodzące nieomal siły i odwagę… gdyż przyjazd cesarza zeszedł się nadomiar z aresztowaniem Kwiatkowskiego, u którego znaleziono, sporządzony przez Chałturina, plan Zimowego Dworca. Na planie tym sala jadalna była oznaczona czerwonym krzyżem…
Policja pałacowa poruszyła się do żywego pytaniem, co mógł znaczyć krzyż, zdobiący jadalnię… Kwiatkowskiemu nawet tortura nie potrafiła dobyć tajemnicy… Policja pałacowa jednak na ślepo zaczęła czynić obostrzenia i poszukiwania. Cały pawilon, mieszczący jadalnię cesarską, od piwnic do dachu został najstaranniej obszukanym. Liczba policjantów, strzegących pałac, była podwojoną. Do suteryny, gdzie była stolarnia, a z nią razem mieszkanie rzemieślników, sprowadził się żandarm i dzień i noc strzegł Chałturina i jego towarzyszów.
Niezależnie od tych środków, dowódca policji pałacowej zorganizował dzienne i nocne rewizje izb służbowych.
Podczas, Chałturin, który znosił się teraz z komitetem wykonawczym za pośrednictwem Żelabowa, zdążył już przynieść pierwszy kawałek dynamitu…
Łatwo sobie wyobrazić przerażenie spiskowca, gdy tej samej nocy do stolarni zeszła żandarmerja pałacowa na rewizję. Chałturin zaiste potrzebował nie małej dozy zimnej krwi, aby się nie zdradzić…
Rewizję dokonano dosyć dokładnie… i nie znaleziono nic, dynamit leżał pod poduszką Chałturina!…
Te rewizje nocne zaczęły się powtarzać nieustannie. Dynamit jednak wciąż spoczywał pod poduszką Chałturina nie wykryty… I Chałturin oswoił się z rewizjami i przestał ich się obawiać, bardziej natomiast musiał zważać na nowe rozporządzenia, dotyczące wychodzenia na miasto służby pałacowej. A więc służba musiała mieć przy sobie miedziane tabliczki, zastępujące legitymacje, tabliczki te, przy wydalaniu się z pałacu, była obowiązaną oddawać specjalnym kontrolerom żandarmom, a wracając, otrzymywała je, ale po rewizji osobistej…
Chemik komitetu wykonawczego (Kibalczyc) określił, że do wybuchu potrzeba było około trzech pudów dynamitu! Ilość taka była nieodzowną z uwagi, iż Chałturin nie miał możności dokonania miny, a tem samem nadania wybuchowi kierunku. Wybuch przeto potrzebował takiej siły gazów, dla której izba stolarni byłaby wyrytym w murze otworem.
Ale rewizje osobiste, którym podlegał, za każdem wydaleniem się z pałacu, Chałturin, zmuszały go do znoszenia dynamitu ledwie okruchami i za każdym razem groziły mu wykryciem, a więc szubienicą. Chałturin znosił dynamit, znosił go przez całe trzy miesiące…
Do tych udręczeń przyłączyło się i nielada cierpienie. Sąsiedztwo z dynamitem, jeżeli w zasadzie nie było nawet takiemu desperatowi, jak Chałturin, miłem i bezpiecznem, miało jeszcze i dolegliwsze konsekwencje. Dynamit, który, jak wiadomo, jest prostą mieszaniną nitrogliceryny z ciałem stałem, obojętnem (krzemionką, żwirem lub piaskiem), i jest tylko kompozycją, ułatwiającą operowanie, wybuchającą za lada dotknięciem, nitrogliceryną, posiada jej wszystkie inne własności. A więc dynamit pod poduszką Chałturina parował, wydzielał trujące gazy nitrogliceryny… Chałturin zaczął doznawać szalonych bólów głowy, a wraz z nimi ataków nerwowych. Szalone te cierpienia mogły być złagodzone jedynie pozbyciem się sąsiedztwa… Chałturin ledwie mógł wytrwać, bo nawet skarżyć się ani narzekać nie mógł, w obawie, aby go nie uznano za chorego i nie wyprawiono do szpitala.
Męczarnie Chałturina miały i swą stronę tragikomiczną. „Poczciwiec z Ołonieckiej gubernji“ stał się ulubieńcem żandarma, który z całą serdecznością kształcił Chałturina i pouczał go o tem, czem są nihiliści, a nadto miał widoki dlań poważniejsze, bo zamyślał wydać za młodego a tak dobrego rzemieślnika swoją córkę. Chałturin był powolnym na te zakusy. Od czasu do czasu w stolarni wszczynano rozprawy o… nihilistach, którzy rzemieślnikom pałacowym wydawali się pół-demonami, a nawet całymi djabłami. Lecz pewnego razu jeden z nich, śmielszej natury ozwał się:
— Chciałbym kiedy takiego „nihilista“ zobaczyć — bodaj gdzie na ulicy spotkać!…
Chałturin nie mógł powstrzymać się od spokojnej uwagi:
— Tylko, jakbyś poznał, że to „nihilist“, przecież niema napisu na czole…
Stolarnia parsknęła śmiechem, a żandarm zgromił surowo poczciwca.
— Jakbyś poznał! Eh, ty wsio zabita! „Nihilista“ poczujesz! A poczujesz, to ustępuj mu z drogi, ba ani postrzeżesz, jak ci pryśnie czem niepoczciwem w same ślepie!
Takie rozmowy naturalnie jeno umacniały zaufanie do Chałturina, zresztą przyszły zięć żandarma pałacowego takiem cieszył się wzięciem, iż jemu tylko powierzano roboty w komnatach cesarskich. Roboty te prowadzono zawsze w chwilach, gdy cesarz był w danym pokoju nieobecnym. Raz jednak zdarzyło się, iż cesarz Aleksander II wrócił niespodziewanie z jakiejś wycieczki i tak szybko, że nie zdołano Chałturina wyprowadzić. Cesarz spotkał się oko w oko z Chałturinem. Ten ostatni pochylił głowę, monarcha ledwie postrzedz zdołał nędznego robaka, ani przypuszczając, aby taki robak zdolen był ważyć się na podobnie szalone przedsięwzięcie.
Było to jedyne spotkanie Chałturina z cesarzem.
Pod koniec stycznia zapas dynamitu doszedł nareszcie do potrzebnej ilości trzech pudów, co, według techników wykonawczego komitetu, miało wystarczyć do wysadzenia w powietrze jadalni, bez czynienia bezużytecznych spustoszeń i pochłaniania niewinnych ofiar w innych częściach pałacu. Chałturin był zdania przeciwnego i domagał się większej ilości dynamitu, utrzymując, że, ponieważ suterena znajduje się pod kordegardą, a dopiero nad tą ostatnią mieści się sala jadalna i ponieważ kordegarda dzień i noc jest pełną żołnierzy, przeto liczba ofiar niewinnych będzie i tak poważną, a wobec tego jeszcze liczba dziesięciu lub i trzydziestu ludzi więcej, nie może być braną pod uwagę, gdy chodzi o niego. Lepiej przeto zaaplikować większą dozę, aby napróżno ludzie nie ginęli i aby pewność była zupełna.
Komitet wykonawczy znów zwołał radę techników swoich i chemików — i ci jednomyślnie orzekli, iż trzy pudy dynamitu wystarczy i że dalsze jego gromadzenie opóźnia niepotrzebnie egzekucję i bezcelowo naraża Chałturina.
Chałturin opierał się temu i byłby niewątpliwie zmusił komitet wykonawczy do przychylenia się do jego żądań, gdyby nie zakomunikowana mu przez przyszłego teścia wiadomość, iż policja pałacowa, ciągle nie mogąc wpaść na znaczenie krzyża czerwonego na planie Zimowego Dworca, zdecydowała stolarnię przeprowadzić gdzieindziej i to lada dzień. Bo chociaż żadnego ze stolarzów nikt nie podejrzewa, bo wszyscy są ludźmi wypróbowanymi, ale… policja juści od tego jest, aby coś nowego wymyśleć.

Nad głową Chałturina zawisło więc nowe i straszne
WIELKI KSIĄŻĘ KONSTANTY PAWŁOWICZ
urodził się w 1779 r., umarł na cholerę w 1831 roku.
niebezpieczeństwo. Chałturin dynamit trzymać już musiał w swej skrzynce z rzeczami — trzypudowa ilość już się bowiem nie mogła zmieścić pod poduszką, bez zwrócenia uwagi. Poduszka więc służyła tylko za składzik podręczny, bo nieraz i dwóch i trzech dni trzeba było na upatrzenie chwili, gdy w stolarni nikogo nie było, a więc gdy dynamit z pod poduszki mógł być dołączony do dynamitu na dnie skrzynki. Skrzynka zaś już dwukrotnie była rewidowaną przez żandarmerję, i tylko dzięki poczciwo-głupiej minie, jaką umiał przybierać Chałturin, nie zrewidowano skrzynki do dna. Przeprowadzka wszakże musiałaby wykryć ciężar trzypudowy, już nie mówiąc, że udaremniłaby zamach.

Wobec tego Chałturin, zgodnie z życzeniem komitetu wykonawczego, postanowił działać natychmiast.
Dynamit miał zostać w skrzynce, która powinna była odegrać rolę kapsla… Chałturin pozostawić ją miał pod łóżkiem i jedynie zadowolnić się przysunięciem jej do ściany szczytowej. Do zapalenia dynamitu chemik, Kibalczyc, przysposobił rurki szklane, wypełnione kompozycją, mogącą płonąć bez dostępu powietrza. Kompozycję zaś w rurce miał Chałturin zapalić zapałką, zakorkować rurkę szklanym, hermetycznie przystającym korkiem i włożyć ją do skrzynki z dynamitem. Pęknięcie rurki, a więc i podpalenie dynamitu, było wyliczonem na czas, potrzebny Chałturinowi do wyjścia z pałacu.
Wykończenie tych przysposobień i postanowienie dokonania zamachu nie rozstrzygało jeszcze o możliwości zamachu, bo na to trzeba było dwóch warunków: aby monarcha znajdował się w jadalni i aby równocześnie w stolarni Chałturin nie miał świadków.
Pierwszy z tych warunków był łatwym do określenia, gdyż cesarz obiadował około godziny szóstej wieczorem i z bardzo małemi różnicami czasu, które dały się opanować bez trudu, ze względu, iż obiad trwał około trzech kwandransy. Trudniej o wiele było doczekać się chwili, aby godzina obiadu cesarskiego zeszła się z chwilą samotności Chałturina w stolarni, zamieszkiwanej przez kilkunastu rzemieślników i żandarma.
Chałturin miał polecenie „skończyć“ — ale przez cały szereg dni nie mógł podpalić dynamitu. Chałturin przytem był obowiązanym codzień, w czasie przewidzianym dla wybuchu, spotkać się z Żelabowem, gdyż ten, na wypadek spowodowania eksplozji, miał Chałturina zaprowadzić do przygotowanej kryjówki. Żelabow czekał na Chałturina na skraju olbrzymiego placu, przed Zimowym Dworcem, śród mroków nocy lutowych. Chałturin mijał Żelabowa z głową pochyloną i mruczał ponuro: „nie można było!“ A potem zawracał szybko w przeciwną stronę, aby nie obudzić czujności, pilnujących placu argusów policyjnych.
Dwa tygodnie Chałturin powtarzał Żelabowowi też same wyrazy, jeno z coraz to wzrastającem zniecierpliwieniem.
Aż nareszcie, dnia 17 lutego (1880 r.), Chałturin przywitał się z Żelabowem i rzekł spokojnie:
— Gotowe!
Zanim Żelabow zdołał odpowiedzieć, rozległ się piorunujący huk i łomot od strony pałacu cesarskiego… Światła w pałacu zgasły. Całun śmierci otulił rezydencję cesarską…
Chałturin pałał ciekawością dowiedzenia się, co krył ten całun, kogo dosięgnął, kogo ogarnął.
Pusty i głuchy plac naraz wypełnił się ludem. Straż ogniowa nadciągała ze wszech stron, za strażą nadbiegało wojsko.
Rozsądek nakazywał spiskowcom myśleć o odwrocie.
Żelabow powiódł Chałturina szybko do przygotowanej kryjówki. Tu twórcę wybuchu siły nagle odbiegły. Nerwy, całą mocą woli trzymane od miesięcy na uwięzi, zadygotały.
Chory, ledwie ustać na nogach mogący, Chałturin drżał teraz na samą myśl, że go w kryjówce wytropią, że go pochwycą. Dopiero, gdy Żelabow pokazał Chałturinowi naboje dynamitowe, które, stosownie do żądania tegoż, broniły przystępu i zdolne były cały dom na pył rozbić, Chałturin uspokoił się. …Żywcem nie chciał się dać pojmać[3].
Tymczasem w Zimowym Dworcu, na chwilę przed wybuchem, sala jadalna była zastawiona i gotowa na przyjęcie liczniejszych niż zwykle biesiadników, gdyż, z okazji przyjazdu Aleksandra I (Battenberga), księcia bułgarskiego, na obiad zebrała się cała rodzina cesarska łącznie z braćmi monarchy i krewnymi, obecnymi w Petersburgu. Cesarz Aleksander udał się na dworzec drogi żelaznej Warszawsko-Petersburskiej dla uroczystego powitania gościa nowoobranego na władcę Bułgarji. Grzeczność ta niepowszednia ze strony samowładcy wszechrosyjskiego tłumaczyła się tem, że książę Aleksander Battenberg był synem brata żony cesarza Aleksandra II, więc siostrzeńcem pary cesarskiej.
Najniespodziewaniej wskutek ciężkiej, bo zaśnieżonej drogi, pociąg, wiozący księcia, spóźnił się i to znacznie… Cesarz niecierpliwił się na dworcu, niecierpliwiła się rodzina cesarska, czekająca w apartamentach, niecierpliwiła się świta, a kucharze, lamentując, zabierali się do zastąpienia przestałego obiadu nowemi potrawami…
Nikomu na myśl nie przychodziło, że każda sekunda opóźnienia ocala jedno życie więcej.
Eksplozja nastąpiła w chwili, gdy w jadalni byli tylko kamerlokaje…
Lecz skutki były aż nadto straszne, aby przerazić najodważniejszego.
Stolarnia, kordegarda warty pałacowej, a za nią jadalnia zamieniły się w jedną bezkształtną wyrwę, grzebiąc w swych gruzach 60 ludzi, a 40 z górą kalecząc i raniąc najokrutniej.
Ofiarą padli nadewszystko żołnierze warty, a potem kamerlokaje, paziowie, dyżurujący w jadalni, i kilku ze starszych urzędników dworu.
Można wystawić sobie przerażenie cesarza, gdy pojazd jego, w kilka minut po wybuchu, stanął przed pałacem. Wprawdzie huk eksplozji uprzedził go w drodze, lecz czyż monarcha mógł przypuszczać, że to on właśnie targnął murami Zimowego Dworca.
Aleksander II drżał ze wzruszenia, wiodąc gościa do apartamentów bocznych… W apartamentach tych omdlewała ze zgrozy rodzina cesarska.
Wicher lutowy poprzez wypadłe szyby dął od Newy i hulał po złotem wykładanych apartamentach, gasił światła i dzwonił kryształami świeczników…
W parę godzin po wybuchu, Żelabow zawiadomił Chałturina o… rezultacie.
Nieubłagany królobójca na słowo, że „on“ ocalał, runął na łóżko zgnębiony, wycieńczony, złamany zawodem, który go tyle pracy kosztował. Gorączka, febra i ataki nerwowe przez całe tygodnie dręczyły wyniszczony organizm rewolucjonisty, a stokroć więcej podobno dokuczała mu myśl, iż tylu niewinnych ludzi przyprawił o śmierć.
Dopiero otrzymywane relacje o potędze wrażenia, osiągniętego w całej Rosji i nieomal w całym świecie, ukołysały Chałturina. Lecz i mimo to, Chałturin nie przestał obwiniać komitetu wykonawczego, twierdząc, może i nie bez swej racji, że gdyby dynamitu było pięć pudów… to, conajmniej, lwia część rodziny cesarskiej znalazłaby grób w pałacu!
Chałturin nie miał podobno równego sobie w królobójczej determinacji.
Czy Chałturina, a raczej „poczciwego lakiernika z Ołonieckiej gubernji“ poszukiwano?! Z pewnością że nie! Śledztwo błąkało się, wpadało na domysły i myślało o podkopie, dalej sądziło, iż sprawca zamachu znalazł śmierć w gruzach, że najpewniej mógł być żołnierzem z warty i t. d. Nieobecność Chałturina oczywiście nic nie mogła znaczyć tam, gdzie tyle ciał ludzkich zamieniło się w miazgę, gdzie liczba głów znalezionych i kadłubów nie odpowiadała liczbie rąk i nóg!
Niedoszły teść-żandarm tak wierzył Chałturinowi, że aż po wybuchu zakupił na cześć jego „panichidę“.
Chałturin z Petersburga przeniósł się do Odessy i tam niewątpliwie mógłby być ani poznanym, ani podejrzanym, gdyby nie nowa jego działalność… Pochwycono go mimo zbrojnego oporu dopiero we dwa lata później, w dniu mordu prokuratora Strelnikowa (dn. 30 marca 1882 r.), i w ciągu dni czterech osądzono i powieszono wraz z towarzyszem odeskim, Żełwakowem. Czy sąd odeski wiedział, że Chałturin był twórcą zamachu w Zimowym Dworcu, prawdopodobnie tak, gdyż kroniki nihilistów wspominają, że jeden z późniejszych królobójców nie wytrzymał tortur i… „mówił“.
Chałturin miał jednak wszystkie dane, aby najspokojniej wyprowadzić się za granicę, dowodem, że dwa lata był na wolności i to w Odessie. Lecz Chałturin należał do ludzi, którzy z pola walki tylko wówczas ustępują, gdy nieprzyjaciel się podda, a że o tem mowy nie było, więc Chałturin walczył, póki stryk kata nie zdławił w nim życia.
Cała wina za zamach spadła stąd na razie na Kwiatkowskiego i jego towarzyszów, boć u niego znaleziono fatalny plan pałacu cesarskiego z salą jadalną oznaczoną krzyżem! Już teraz znaczenie krzyża było aż nadto zrozumiałem! Kwiatkowski musiał być członkiem tej samej rodziny nihilistycznej!… Kwiatkowski milczał. Przez ośm miesięcy, wyczerpany zadawanemi mu męczarniami, walczył z życiem, walczył z opieką lekarzy, aż się nad jego dolą szubienica ulitowała.
We dwa dni po zamachu, komitet wykonawczy wydał proklamację i nieodwołalnie dalsze zamachy zapowiedział…
Aleksander II ledwie po tygodniu otrząsnął się z osłupienia i ze swej strony radykalne przedsięwziął — w swojem rozumieniu — środki, to jest, jeszcze za silniejszą opowiedział się reakcją.
Na głowę państwa powołanym został Loris-Melikow w charakterze przewodniczącego wyższej komisji wykonawczej i… i naczelnika trzeciego oddziału kancelarji jego cesarskiej mości, na miejsce oddalonego generała Drentelna. Loris-Melikow, choć oficjalnie miał niezdecydowane tytuły, faktycznie posiadł władzę dyktatorską, był mocen decydować o wszystkiem.
Nowy dyktator Loris Melikow dzielił się władzą tylko z faworytem cesarskim, ministrem dworu, hrabią Aleksandrem Adelbergiem, zwanym popularnie… Aleksandrem trzecim!
Cesarz tymczasem miał, we dwanaście dni po wybuchu w Zimowym Dworcu, święcić dwudziestopięciolecie swego panowania. Aleksander II chciał obchodu zaniechać, a przynajmniej go odłożyć. Ale Loris-Melikow nalegał. Cesarz ustąpił. Wykreślono więc tylko z programu wszystkie przejazdy cesarza, przejazdy, zbliżające monarchę do poddanych, zamieniono pałac cesarski w obóz i w obozie tym próbowano gody odprawiać.
We dwa dni po godach jubileuszowych, rewolucjonista Młodecki strzelił do Loris-Melikowa. A gdy go ujęto i wzięto na śledztwo — oświadczył z całą stanowczością, że dyktator wszechrosyjski jest skazany na śmierć, więc, jeżeli nie ustąpi, nie złoży urzędu — będzie zabity, bo taki jest wyrok „komitetu wykonawczego“ Narodnej Woli.
Zamach na Loris-Melikowa (4 marca 1880 r.) „komitet“ powitał groźbą nowego zamachu.
Podczas żandarmerja działała z rozpaczliwą energją; chwilami zdawało się, że już pochwyciła rdzeń podziemnej Rosji — lecz złudzenia te rozwiewały nowe zamachy, nowe wybuchy dynamitu.
Dość przypomnieć, że w styczniu (dnia 29) agenci trzeciego oddziału wykryli i otoczyli drukarnię „Narodnej Woli“… ale tu agentów powitały bomby, pożar, a nakoniec samobójstwo Łubkina, który, po zażartej obronie, wystrzałem z rewolweru udaremnił zadawanie mu pytań.
Rewolucjoniści rosyjscy, zwłaszcza należący do terroru, wogóle postawili sobie za hasło nie oddawać się żywcem. Hasło to spowodowały głuche wieści, idące z więzień o męczarniach, zadawanych pojmanym, a ponure relacje z Syberji, ścinające krew w żyłach.
Stąd rewolucjonista Polikarpow, wykonywując w Kijowie „wyrok“ na osobie niebezpiecznego szpiega Zambrowskiego (dnia 16 marca 1880 roku), którego tylko zdołał zranić, w chwili pojmania zwrócił lufę rewolweru do własnych ust i roztrzaskał sobie głowę. I stąd członkowie partji, Holdenberg i Kazarskij, nie czekając na drugie badanie i narzędzia tortury, powiesili się w Petropawłoskiej fortecy.
Ta determinacja raz po raz rwała nici, zacierała ślady spiskowców.
„Narodnaja Wola“ w r. 1880 miała w swym składzie 12 grup, rozrzuconych w rozmaitych częściach Rosji i ogniskowała z górą pięciuset ludzi, a tych dopiero otaczały tysiące „nie wtajemniczonych“. Ale błędem byłoby mniemać, że i ci 500 wyborowych członków istotnie wiedziało coś o „robocie“ komitetu wykonawczego! Do „wyroków“ komitet miał, tak zwane, gromadki bojowe, liczące nie więcej nad dziesięciu ludzi dobranych przez „atamana“ i zharmonizowanych ze sobą. Taka gromadka bojowa otrzymywała jedynie wskazówkę od komitetu „co“ ma robić, ale komitet nie mieszał się do „jak“ przedsięwzięcie ma być wykonanem. A choć współdziałał robocie, lecz pozostawiał bojowej gromadce swobodę ruchów. Gromadki takie rządziły się same, rozstrzygając kwestje większością głosów — a jedynie na czas walki obranemu atamanowi nadawały władzę dyktatorską. Członkiem takiej gromadki mógł być tylko wybrany i wypróbowany przez komitet wykonawczy towarzysz lub towarzyszka i tylko ten, kto, pod karą śmierci, zobowiązał się dla osiągnięcia celu własne życie poświęcić…
Gromadki bojowe więc składały się z ludzi, idących zawsze prawie na śmierć niezawodną. Kto raz do gromadki przystał, ten nadewszystko wyrok podpisywał na siebie. Za uchylenie się, za brak odwagi czekał takiego sztylet kolegi — za zbytnią odwagę mścił się często królobójczy dynamit, a odwaga najdzielniejsza i nawet pewna ilość szczęścia nie starczyły jeszcze, aby wkońcu nie wpaść w ręce policji, a więc skonać na torturze lub w katordze, czy zawisnąć na pętlicy między niebem a ziemią.
Nie wielu też z tych gromadek bojowych ocalało, a mniej jeszcze naprawdę myślało o ocaleniu. Rewolucjoniści rosyjscy często dobrowolnie oskarżali się, często solidaryzowali się z najciężej oskarżonymi, aby z nimi razem zginąć. Mieli taką wolę męczeństwa, takiem płonęli samozaparciem, że gotowi byli na układy pójść i za każdą literę konstytucji setkami istnień swych zapłacić.
Samowładztwo dyszało pragnieniem, aby za wszelką cenę, za cenę najgorszych skutków dla prawnuków, dla potomności, system na dziś jeszcze utrzymać — bodajby nazajutrz miał potop zalać monarchję. Rewolucjonizm rosyjski godził się z góry na własną zagładę, byle tym zimnym, obojętnym, wątpiącym, słabym i ciemnym nowe, lepsze życie usłać.
Do wyjątków, ocalałych z gromadek terroru należy słynny Hartman, twórca zamachu na kolej pod Moskwą (1879). Hartman bowiem zdołał zatrzeć za sobą ślady i uciec do Paryża. Tu jednak wykryła go policja rosyjska i zażądała aresztowania go. Hartman był pochwycony na spacerze, na polach Elizejskich (w dniu 16 lutego 1880 r.) i osadzony w więzieniu. Rosja domagała się wydania niebezpiecznego królobójcy. Ambasada rosyjska poruszała niebo i ziemię, byle Hartmana dostać — ale tu zwyciężyła opinja i sympatja ludu francuskiego, który, ze swej strony, nie dopuścił pogwałcenia praw gościnności, nie zezwolił, aby wydawano na śmierć politycznego przestępcę, który tak głęboko zaufał konstytucji Trzeciej Rzeczypospolitej — Hartmana uwolniono.
Reakcyjny dziennik rządu „Moskiewskie Wiadomości“ zalał się żółcią Katkowa na opiekę zapewnioną „zbrodniarzowi“, na bezkarność francuską. Dyplomacja rosyjska zbladła z gniewu. Polityczne sfery Francji były aż zakłopotane. Naród francuski drwił z tego, bo czuł, że w tej chwili jedna sobie miljony serc różnojęzycznych.
Rok 1880 — dla podziemnej Rosji miał jeszcze mord, popełniony na osobie rewolucjonisty Żarkowa za zdradę — i ten sam rok objął pięciu powieszonych, czterech samobójców, trzech zmarłych z męk więziennych i dwadzieścia jeden procesów politycznych ze 123 katorżnikami. Rok 1880 — od dnia wydania „prawa“ oficjalnie upoważniającego gubernatorów do wysyłania podejrzanych politycznie, bez sądu, na Syberję, doprowadził liczbę zesłanych do ośmiu tysięcy.
Loris-Melikow w początkach swego panowania zesłał tysiąc ludzi, należących do kwiatu młodzieży i sił inteligentnych, na powolny skon w jurtach Kamczadałów i Jakutów. Loris-Melikow bowiem miał pełnomocnictwo bodaj całą Rosję zesłać do ciężkich robót. Monarcha podpisałby i taki rozkaz, bo podpisywał wszystko, co chciał dyktator.
Ale strzał Młodeckiego znikomość doczesnego życia tak dobitnie Loris-Melikowowi przedstawił, tak mu dowiódł bezsensowności terroru, iż naraz dyktator zmienił front i przeistoczył się w liberała i mówić zaczął o konstytucji.





  1. Przypis własny Wikiźródeł Błąd w druku; zbędny cudzysłów zamykający lub brak otwierającego.
  2. Przypis własny Wikiźródeł Błąd w druku; brak cudzysłowu zamykającego, który winien się znajdować po słowie specjalnie, lub wyznaczonym, albo sądom.
  3. Szczegóły te spisane są ze słów Żelabowa.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Wacław Gąsiorowski.