Północna godzina/Akt piérwszy

<<< Dane tekstu >>>
Autor William Shakespeare
Tytuł Północna godzina
Wydawca J. Zawadzki
Data wyd. 1845
Druk J. Zawadzki
Miejsce wyd. Wilno
Tłumacz Placyd Jankowski
Tytuł orygin. Twelfth Night, or What You Will
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Indeks stron
Akt piérwszy.
Scena 1sza.

Pokój w pałacu Księcia.

Książę, Curio, Dworzanie. (Muzyka gra).

Książę.

Jeśli miłości muzyka żywiołem,
A więc mi grajcie, grajcie do przesytu,
Niech ma namiętność znuży się i skona!
Ot tę część jeszcze! Cóś bolejącego
W jéj zakończeniu, i tak mój słuch trąca,
Jak słodki zefir, gdy lecąc przez błonie,
Kradnie fijołkóm i nadaje wonie.
Lecz dość! Już nie to, co za piérwszym razem!
Duchu miłości! jakżeś zmienny, chciwy!
Tyś, jako morze, gotow wszystko schłonąć:

Lecz rzecz najdroższa za chwilę w twém łonie
Już się odmienia i traci na cenie.
O, żadne z uczuć, ni gra wyobraźni
Zrównać w téj mierze nie zdoła miłości!

Curio.

Dziś-że polować nie pójdziemy? Panie!

Książe.

Co? Curio!

Curio.

Na sarny.

Książę.

Właśnie to czynię, ścigam najpiękniejszą.
Ach! gdym Oliwiją ujrzał po raz pierwszy,
Jak w jakimś czystszym odetchnąłem świecie,
I naglem doznał losu Akteona:
Odtąd me żądze, jak sfory zajadle,
Gonią mię w tropy.

(Do wchodzącego Valentina).

—Ha! od niéj! cóż od niéj?

Valentino.

Hrabiny, przebacz Panie, oglądać nie mogłem,
Z ust jéj sługi tę tylko przynoszę odpowiedź:
Że samo nawet słońce, nim siedém lat minie,
Nie dotknie jéj oblicza swojémi promieńmi:

Bo na wzór zakonnicy, ma chodzić w zasłonie
I skrapiać codzień łzami posadzkę komnaty;
A to po stracie brata, którego pamiątkę
Chce ona uczcić w żalu i przechować wiecznie.

Książę.

O, ta, której tak tkliwe i wylane serce,
Co tak hojnie wypłaca dług miłości bratu,
Jak-że to kochać będzie, gdy złocona strzała
Wszystkim uczucióm innym, co żyją w niéj teraz,
Śmierć zada! gdy jéj głowę, wątrobę i serce,[1]
Te trzy promienne trony jéj doskonałości,
Osiągnie i zapełni jeden samowładca! —
— Ale w tych izbach duszno, a w powietrzu wiosna!
Z kwiatów, gdzie rzucić okiem, wezgłowie, posłanie,
I myśląc o miłości, cień za wszystko stanie!

(Wychodzą).





Scena 2ga.

Brzeg morski.
Viola, Kapitan i Majtkowie.

Viola.

Jakiż to kraj? moi przyjaciele!

Kapitan.

Illirija, Pani!

Viola.

I cóż mi po Illirii?..
Brat mój w Elizeum!
Lecz może też przypadkiem i on się ocalił!
Jak wy myślicie o tém? drodzy przyjaciele!

Kapitan.
.

Wszak przypadkowi Pani winnaś ocalenie!

Viola.

Więc podobny-ż przypadek mógł i jego zbawić?

Kapitan.
.

Tak, Pani! Na tę łaskę przypadku tém wiécéj
Liczyć można, żem widział własnemi oczyma,
Kiedy wasz okręt tonął, i gdyśmy śpieszyli
Kogo można ratować, jak młody brat Pani,
Śmiały w niebezpieczeństwie i pełen nadziei,
Uwiązał się do masztu rzuconego w morze,
I popłynął, jak Arion na grzbiecie delfina,
O ile zajrzeć było śród wzburzonych fali.

Viola.

Przyjm złoto za te słowa! Ocalona cudem,

Z twych słów śmiém teraz wierzyć, i wyglądam cudu
Nad drogim bratem! — Znane-ż wam te strony?

Kapitan.

Znane i bardzo dobrze. Tylko o trzy mile
Stąd się rodziłem, i tum się zhodował.

Viola.

Któż tu panuje?

Kapitan.

Książę szlachetny z serca i imienia.

Viola.

Jak się nazywa?

Kapitan.

Orsino.

Viola.

Orsino! To nazwisko słyszałam z ust ojca,
Ale wspominał o nim, jak o młodym chłopcu.

Kapitan.

Jest nim i dotąd, lub był nim niedawno,
Bo ledwie miesiąc temu, kiedym stąd odpływał,
Biegały świéże wieści, (jak to zawsze bywa
Każdy krok panów treścią powszechnéj rozmowy),
Że jest on zakochanym w nadobnéj Olivii.

Viola.

Któż ona?

Kapitan.

Pełna cnot i urody młoda córka Hrabi
Zmarłego od lat kilku, który ją polecił
Czułej opiece syna; lecz i ten niedługo
Osierocił ją znowu. Z żalu po téj stracie
(Tak był jéj drogim ten i brat i ojciec!)
Usunęła się ona od ludzi i świata
I żyje niewidzianą.

Viola.

O, gdybym mogła zostać przy niéj sługą
I ukryć stan mój i imie przed światem
Aż do stosownej pory!

Kapitan.

Myśl trudna do spełnienia, bo nawet od Księcia
Nikomu do niej przystęp dotąd nie był dany.

Viola.

Twarz twa taką szlachetność wróży, Kapitanie,
Że (chociaż nieraz pod piękną osłoną
Przyrodzenie ukrywa jady i skażenie),
Chcę wierzyć, że twa dusza w zgodzie jest z obliczem.
Proszę cię, i mą prośbę hojnie wynagrodzę,

Nie wydaj mię, kto jestem? i dostarcz mi stroju,
Który-by był stosownym do mego zamiaru.
Chcę wejść do służby Księcia. Poleć mię do dworu,
Jak śpiewaka-eunucha. Śpiewam też dość znośnie,
I o muzyce mogę utrzymać rozmowę,
Więc ci nie zrobię wstydu, Książę rad mi będzie...
Ale następstwa planu zostawmy czasowi.
W tej chwili twa milkliwość wszystko mi stanowi.

Kapitan.

Masz być eunuchem? Pani! Jam twój głuchoniemy.
Jeśli mię zdradzi język, niech utracę oczy!

Viola.

Dzięki ci. Więc mię prowadź!

(Wychodzą).

Scena 3cia.

Pokój w domu Olivii. Wchodzą Sir Tobijasz i Marija.

Sir Tobijasz.

Co tam za licho opętało moję siestrzenicę, że ją tak obchodzi ta śmierć brata? Co do mnie, jestem najmocniéj przekonanym, że smutek, zaklęty wróg życia.

Marija.

Ale Sir Tobijaszu po co się tak późnić z powrótem do domu! Hrabina mocno się użala na te wasze niewczesne wycieczki.

Sir Tobijasz.

Niech się użala, nim zostanie kiedyś sama obżałowaną![2]

Marija.

Zawsze jednak piękniéj-by dla was było mieć trochę więcéj względu na przyzwoite granice.

Sir Tobijasz.

Piękniéj! I cóżby w tém było piękniejszego? proszę! Albo-ż te suknie nie dość mi dobrze służą do pohulanki? albo naprzykład te bóty? Jeśli się nie zdadzą one do pijatyki, to niech zawisną na swoich własnych uszkach!

Marija.

Ale ta pijatyka może was doprowadzić do grobu. Jeszcze wczoraj słyszałam o tém mówiącą moję Panią. Wspominała ona razem i o tym postrzelonym waszym koleżce, któregoście byli przyprowadzili jednego wieczora z komplementami do Hrabiny.

Sir Tobijasz.

O kim? o Sir Andrzeju?

Marija.

O nim samym.

Sir Tobijasz.

Jest to tak krzepki chłop, jakiego poszukać ze świécą w całej Illirii.

Marija.

I cóż to ma do rzeczy?

Sir Tobijasz.

Jak to co? A kiedy on ma trzy tysiące dukatów do roku!

Marija.

I cóż stąd, kiedy mu one nigdy nie dotrzymują roku! Jest to istny głupiec, rozrzutnik!

Sir Tobijasz.

Wstydź się tak mówić o człowieku, co gra na basetli, i mówi trzema czy cztérma językami, słowo w słowo, bez książki, i posiada inne jeszcze jak najlepsze dary przyrodzenia.

Marija.

Co prawda to prawda, a szczególniéj przyrodzony dar głupstwa, i w dodatku wielkie nagabanie do zawadijactwa, tak, że jeśliby nie miał jeszcze daru tchórzostwa do poskramiania swojéj odwagi, to twierdzą ludzie rozsądni, że dawno-by już dano mu przywiléj na rycerza grobu.

Sir Tobijasz.

Na tę pięść przysięgam, że tylko łotry i kłamcy mogą tak mówić o nim. Wymień mi zaraz, co to są za jedni?

Marija.

Są to ci sami, którzy przydają jeszcze, że on się upija każdéj nocy w Pańskiém towarzystwie.

Sir Tobijasz.

Tak, ale pije a zdrowie mojéj siestrzenicy! Za takie zdrowie gotow jestem, i będę pił, dopóki stanie miejsca w mojej krtani i wina w Illirii! Tchórz i łotr każdy, kto nie pije za zdrowie mojéj siestrzenicy dopóty, dopóki mu się mózg nie zakręci na jednej nodze tak żywo, jak bąk studeński. Ale cicho mi, pokuso! Castiliano vulgo! Nadchodzi tu właśnie Sir Andrzéj.

Wchodzi Sir Andrzéj.
Sir Andrzéj.

Ha! ha! Sir Tobijasz Łyk! mój Sir Tobijasz Łyk!

Sir Tobijasz.

Jak się masz? kochany Sir Andrzeju!

Sir Andrzéj (do Marii).

A! witaj ładne licho!

Marija.

Witam, witam Pana.

Sir Tobijasz.

Śmiało, do szarży! Sir Andrzeju!

S. Andrzéj.

Któż to jest?

S. Tobijasz.

Pokojowa mojej siestrzenicy.

S. Andrzéj.

Dobra Panno Szarżo! chciał-bym być z liczby jéj znajomych.

Marija.

Imie moje: Marija, proszę Pana.

Sir Andrzéj.

Piękna Panno Marijo Szarżo!..

Sir Tobijasz.

Mylisz się, rycerzu! Iść śmiało do szarży, jest to przypuszczać szarżą, napadać, nacierać wstępnym bojem.

S. Andrzéj.

Na honor, jużci też nie mogę napadać na nią przyświadkach. To takie znaczenie wyrazu szarża?

Marija.

Żegnam Panów.

Sir Tobijasz.

Więc dozwolisz jej z tém odejść? Sir Andrzeju! O wolał-byś nigdy nie nosić szpady u boku!

Sir Andrzéj.

I Panna z tém odchodzisz? O wolałbym nigdy nie nosić szpady u boku! Posłuchaj piękna Pani! Czy to myślisz sobie, że masz jakichś-takich głupców w ręku?

Marija.

Gdzież tam, Panie! Ani mi na myśl nie przy szło, abym go mogła mieć w ręku.

Sir Andrzéj.

Ha! kiedy o to idzie, więc masz mnie! Oto ci moja ręka!

Marija.

Teraz, Panie, myśli mają zupełną swobodę. Będę więc go prosiła, abyś wprzódy raczył zanurzyć swą rękę w maślance.

Sir Andrzéj.

Dla czegoż-to? moje serce! Jaka w tém przenośnia!

Marija.

Sucha, Panie!

Sir Andrzéj.

Ale cóż-by to?.... rozumiém! Już-ci nie jestem do tyla osłem, abym nie miał utrzymać suchą mojej ręki! Do czego-to jednak twój żart zmierza?[3]

Marija.

Jest to suchy żart, Panie!

Sir Andrzej.

Czy masz i więcéj takich?

Marija.

Mam ich pełną dłoń w téj chwili. Ale oto upuszczam rękę Pańską, i nie mam już ani jednego![4] (Wychodzi).

Sir Tobijasz.

O rycerzu! potrzebnym ci jest teraz spory kubek Kanaryjskiego! Nigdym cię nie widział tak potężnie obalonym!

Sir Andrzéj.

Nigdy zapewne w całém twojém życiu; i mnie się tak zdaje; chyba żeś mnie widział czasem powalonym od Kanaryjskiego! Ale doprawdy, sam to postrzegam, że czasem nie miewam dowcipu ani trochę więcéj, jak zwyczajny chrześcijanin, jak człowiek pospolity. Może to czasem szkodzi mojemu dowcipowi, że jestem straszny zjadacz wołów?

Sir Tobijasz.

A zapewne.

Sir Andrzéj.

Gdybym-że to ja o tém wiedział, byłbym się odprzysiągł od wołowiny. Jutro jadę do domu, konno, Sir Tobijaszu

Sir Tobijasz.

Pourquoi? mój kochany rycerzu!

Sir Andrzéj.

Cóż to znaczy: pourquoi? Jechać, czy nie jechać? Teraz żałuję, żem nie użył na uczenie się języków całego tego czasu, com obrócił na fechtowanie, tańce i polowanie na dziki. O! gdybym był przyłożył się do sztuk pięknych!

Sir Tobijasz.

Tak, miał-byś teraz wyborną głowę, uposażoną włosami.

Sir Andrzéj.

Jak-to? Albo-ż to-by poprawiło moje włosy?

Sir Tobijasz.

Bez wątpienia. Bo widzisz sam wszakże, że one nie kręcą się ci z natury.

Sir Andrzéj.

Ale przypadają mi one jednak dosyć do twarzy. Nie prawda-ż?

Sir Tobijasz.

O, najwyśmieniciej! Wiszą one na twojéj głowie, jak kądziel na prząśnicy; i spodziewam się jeszcze dożyć do tego, że jakakolwiek dobra gospodyni ujmie twą głowę w kolana i prząść z niéj będzie.

Sir Andrzéj.

No, to żarty! Ale jutro tedy wracam do siebie, Sir Tobijaszu! Twoja siestrzenica nie chce się dać widzieć; a gdyby nawet i chciała widzieć kogo, to i tak można stawić dziesięć przeciw jednemu, że nie mnie zapewne. Sam Książę, tutejszy sąsiad, ma się do niéj.

Sir Tobijasz.

Ale ona Księcia nie chce! Nie chce ona żadnej zgoła partii wyższej nad jéj stopień, majątek, lata i rozum. Sam słyszałem, jak przysięgała na to. Jeszcze więc żyje nadzieja, przyjacielu!

Sir Andrzéj.

Kiedy tak, a więc zostaję jeszcze na miesiąc. Dziwny-bo to ze mnie, a nawet bardzo dziwny człowiek! Czasem lubię razem i bale i maskarady.

Sir Tobijasz.

Zdasz-że się do tych fraszek? rycerzu!

Sir Andrzéj.

O tyle-ż, co ktokolwiek bądź w Illirii, ktoby on nie był, byleby tylko nie z rzędu osób starszych nade mnie! A jednak nie mam bynajmniéj zamiaru porównywania się ze starymi — nie!

Sir Tobijasz.

Jaka-ż twoja biegłość, rycerzu, naprzykład w gallardzie?

Sir Andrzéj.

Na honor, że trzę ci, Panie, jakiego chcesz kozielka.

Sir Tobijasz.

I ja mógłbym dokazać téj sztuki nad pieczonym baranem.

Sir Andrzéj.

A hopki en arrière mogę ci dać tak tęgo, jak ledwie kto drugi w Illirii!

Sir Tobijasz.
Więc dla czego-ż ukrywasz takie zdolności? Dla czego-ż takie dary trzymasz pod zasłoną? Chcesz-że, aby one poszły w poniewierkę, jak portret Panny Mall?[5] Dla czego-ż nie miałbyś iść do kościoła krokiem gallardy, a powracać do domu robiąc kuranta? Ja na twojém miejscu nie chodziłbym inaczej, tylko krokami powietrznémi, a nawet zawijając gdziekolwiek do przystani, stawałbym sobie nie inaczej, jak en pas de cinq! Co sobie myślisz? rycerzu! Czy świat na to, aby na nim zakopywać talenta? Patrząc na tę miąższość i skład twojéj nogi, zda mi się nawet, że została ona zbudowaną pod konstellaciją gallardy.
Sir Andrzéj.

Tak, jest ona w rzeczy samej dobrze zbudowaną, i wcale nie odbija w pończochach koloru płomienistego. — Pojdziemy-li gdzie na pohulankę?

Sir Tobijasz.

A dlaczegoż-byśmy pójść nie mieli? albo-ż nie rodziliśmy się oba pod kołem?

Sir Andrzéj.

Pod kozłem? To zapowiada odwagę i bitność.

Sir Tobijasz.

Nie, rycerzu! skoki i wybryki. Ale daj mi przecie widzieć swojego koziełka. Tak! wyżéj! wyżéj! Ot tak! wybornie! (Wychodzą.)


Scena 4ta.

Pokój w pałacu Księcia.

(Wchodzą Valentino i Viola w męzkim ubiorze).
Valentino.

Jeżeli Książę będzie trwał w tych dowodach dobroci ku tobie, Cesario, to na wielki los zakrawasz. Zna cię on od trzech dni zaledwie, a już nie jesteś u nas obcym.

Viola.

Albo się lękasz o jego humor, czy o moję niepilność. Tak-że to on niestały w powziętéj przychylności?

Valentino.

O, nie! wierz mi!

Viola.

Dziękuję ci za to upewnienie. Otoż właśnie Książę!.

(Wchodzi Książę w orszaku).
Książę.

Gdzie jest Cesario? Niech mi kto zawoła!

Viola.

Jestem tu, Panie, na twoje rozkazy.

Książę (do innych).

Usuńcie się na chwilę! —

(Do Violi).
Przystąp bliżéj, Cesario!

Wiész o wszystkiém, jużem ci otworzył
Całą tajemną księgę mojej duszy;
Idź-że, idż do niéj zaraz, mój dobry młodzieńcze!
Nie daj siebie oddalić, stań u drzwi i powiedz:
Że przyrosłeś do miejsca i nie zejdziesz krokiem,
Aż cię ona posłucha.

Viola.

Lecz gdy prawda, Panie,
Że ona tak oddana swojemu żalowi,
To choćbym czekał wieki, ona mię nie przyjmie.

Książę.

Narób wrzawy, wyjdź z karbów względów i dworności,
Raczej niż-byś miał wrócić, tak jak inni, z niczém.

Viola.

Lecz gdybym też ją ujrzał, cóż mam mówić? Panie!

Książę.

Mów jéj o méj miłości, wydaj stan méj duszy.
Niech twój opis ją zmiękczy, zadziwi i wzruszy.

 
Twoim młodzieńczym ustóm, szczérym rysóm twarzy,
Chętniej ona uwierzy, miléj treść słów zważy,
Niż posłańcowi z martwą powagą w obliczu.

Viola.

Nie śmiém tak myśleć, Panie!

Książę.

Wierz mi, lube dziécię!
Bo byłoby to kłamać przed twym młodym wiekiem,
Nie nazywać cię dzieckiem, ale już człowiekiem!
Twe ustka świéże, kraśne, jak saméj Dijanny,
I twój głosek dziewiczy, czysty, dźwięczny szklanny,
Wszystko cię wprost przeznacza na rolę kobiéty.[6]
Tyś mi zdarzony w pomoc z dobroci planety!

(Do innych).

Z was cztérech, pięciu, niech mu towarzyszy,
Choć wszyscy wreście: bo gdym z sobą samym,
To mi najmiléj. (Do Violi). Spełń me poruczenie,
A będziesz wolnym i los mój podzielisz.

Viola.

Uczynię wszystko, ile ze mnie, Panie!

(Na stronie).

A jednak jakże trudna i bolesna walka
Iść dlań zniewalać inną, a chcieć go mieć swoim!


Scena 5ta.

Pokój w domu Olivii.

Marija i Błazen.
Marija.

No, albo mów mi zaraz, gdzie byłeś? albo nie otworzę na twoję obronę ust, ani na wścibienie słomki; i Pani każe cię powiesić za te włocęgi.

Błazen.

Więc niech wiesza! Kto na tym świecie został należycie powieszonym, dla tego już nie straszne nocne mary.

Marija.

Czemu-ż to?

Błazen.

Bo się one ciągają po ziemi, a kto wisi, ten wzniósł się nad ziemię.

Marija.

Twoja odpowiedź uszła-by za dowcipną w

suchedni. Ale jeśli chcesz, mogę cię nauczyć, skąd wziął początek ten wyraz: mara?

Błazen.

Nu, skąd-że? proszę Panny.

Marija.

Z tych dwóch sylab: ma i ra! możesz śmiało pomieścić to w zbiorze głupstw swoich.

Błazen.

Dobrze. Niech Bóg da mądrość tym, którzy ją mają, a głupcy niech też targują swoim towarem.

Marija.

To jednak nie ochroni cię od szubienicy, albo zostaniesz wypędzonym, co dla ciebie na jedno wyjdzie.

Błazen.

Czasem i szubienica bywa dobrą, bo może uchronić od złego małżeństwa. A co się tycze wypędzenia, to w lecie człek się go nie lęka.

Marija.

Więc jesteś gotów?

Błazen.

Nie, ale jestem gotów na jedno z dwójga: to jest, trzymam się jeszcze za obie klamry.

Marija.

Tak, że jeśli jedna się zerwie, to druga dotrzyma; a jeśli przypadkiem zerwą się obie, wtedy już nieuchronny upadek zagraża Niderlandóm.

Błazen.

Tak, na honor, właśnie tak! — A teraz szczęśliwej drogi! Jeśli Sir Tobijasz zaprzestanie pijatyki, wtedy nazwę cię, moja Panno, najdowcipniejszą córką Ewy w całej Illirii!

Marija.

Cicho, łotrze! Więcéj mi ani słowa, o tém! Oto nadchodzi Pani. Pomyśl lepiej nad tém, jak byś się mądrze przed nią wywinął! (Odchodzi).

Błazen.

Dowcipie! Jeżeli będzie w tém chęć twoja, proszę cię o jakiekolwiek dobre głupstwo. Dowcipniccy co myślą, że cię mają, są bardzo często głupcami; a ja, co wiém dobrze, że mi cię braknie, mogę ujść za mądrego. Bo jak mówi Quinapulus: «Lepszy mądry głupiec, niż głupi mędrzec.»[7]

(Wchodzi Olivija i Malvolio).

— Niech Bóg błogosławi Panią!

Olivija.

Wyprowadźcie stąd tego głupca!

Błazen.

Czyż nie słyszycie? hola! wyprowadźcie stąd Ledy!

Olivija.

Pójdź precz, oschły głupcze! Nie chcę cię znać więcej, tém bardziej, że zaczynasz być niecnotą.

Błazen.

Jednę z tych wad, Madonno, można poprawić napojem, a drugą, dobrą radą. Napoić oschłego głupca, i on przestanie być oschłym; doradzić niecnocie poprawę, i przestanie on być niecnotą, jeśli się poprawi; a jeśli sam poprawić się nie zdoła, to go naprawi lada łatacz. Bo każda rzecz poprawiona, jest tylko nadłataną. Cnota wykraczająca jest nadłataną występkiem, występek poprawiony jest nadłatanym cnotą. Jeśli ten prosty syllogizm wystarcza, to dobrze; jeśli nie, cóż począć? Jak piastowanie choćby największych rogów na głowie jest tylko nieszczęściem, tak piękność choćby największa jest tylko kwiatem. Ledy rozkazałaś wyprowadzić głupca, więc powtarzam raz jeszcze: wyprowadźcie stąd Ledy!

Olivija.

Ale, mój Panie, ja kazałam wyprowadzić stąd Waszeci!

Błazen.

Najgrubsza jak tylko być może pomyłka, Ledy! Cucullus non facit monachum.[8] Jest to to samo, jak gdyby któś się odzywał: «nie mam ani tylego głupstwa w głowie!» — Dobra Madonno! pozwól dowieść sobie, że masz ten ładunek.

Olivija.

Jak-że mi tego dowiedziesz?

Błazen.

Najzręczniej, łaskawa Ledy!

Olivija.

Słucham.

Błazen.

Naprzód muszę cię pokatechizować, dobra Ledy! — No, ślimaczku, wystaw rogi!

Olivija.

W niedostatku innej rozrywki, gotowam słuchać twoich dowodów.

Błazen.

Dobra Madonno! po kim nosisz żałobę?

Olivija.

Dobry głupcze! po moim bracie.

Błazen.

Mniemam, że jego dusza jest w piekle, moja Madonno!

Olivija.

A ja wiém, że w niebie, mój głupcze!

Błazen.

A więc tém większe twoje głupstwo, Madonno, nosić żałobę dla tego, że dusza twojego brata jest w niebie. — Wyprowadźcie stąd głupca, Panowie!

Olivija.

Co powiész, Malvolio, o tym głupcze? Albo-ż on nie rozumnieje?

Malvolio.

Tak, i będzie rozumniejszym codzień aż do saméj śmierci. Słabość wieku, ubijająca powoli człowieka rozumnego, przeciwnie wychodzi na dobre dla głupców.

Błazen.

Niechże wam Niebo zeszle, Panie, przedwczesną zgrzybiałość dla tém bujniejszego wzrostu waszego głupstwa. Sir Tobijasz gotów jest oprzysiądz, że nie jestem lisem, ale nie postawi on w zakład ani dwóch nawet pensów, że Pan nie jesteś głupcem.

Olivija.

Cóż na to Malvolio?

Malvolio.

Nie pojmuję, jak Pani możesz znajdować upodobanie w jałowych konceptach tego próżniaka. Widziałem niedawno, jak mu zamknął usta najpospolitszy głupiec, tyleż i nie więcéj mający mózgu, co każdy kamień. Patrz tylko Pani, jak się on zacina, skoro nie raczysz się uśmiechać; a gdy mu nie podasz sama gotowej treści, on już oniemiał. Na honor, podług mnie, ludzie rozsądni, poklaskujący podobnym głupcóm, są tylko ich kukłami.

Olivija.

O, choryś na miłość własną, Malvolio, i to ci smak psuje. Człowiek szlachetny, wolny od zarzutu, i swobodnéj myśli, widzi tylko strzały na ptaszki w tém, co ci się zdaje kulą dzialową. Uprzywilejowany śmieszek nie uwłacza nikomu, chociaż przedrwiéwanie jest jego rzemiosłem, podobnie-ż jak człowiek rozumny nie uwłacza nikomu w szczególności, chociaż przygania wadóm powszechnym.

Błazen.

O niech-że ci Merkury udzieli daru kłamstwa, kiedy mówisz tak dobrze na stronę głupców!

(Wchodzi Marija).
Marija.

U drzwi jest jakiś młody gentleman, i żąda pomówić z Panią.

Olivija.

Przysłany od Księcia Orsino? nie prawda-ż?

Marija.

Nie znam go, Ledy! Jest to jakiś ładny młodzieniec i z okazałą służbą.

Olivija.

Któż z naszych ludzi tam go zatrzymuje?

Marija.

Sir Tobijasz.

Olivija.

O, proszę was, postarajcie się go odprowadzić. On teraz nie powie słowa, które by nie było od rzeczy. To jest haniebnie! (Marija wychodzi).

–Idź, Malvolio! Jeśli to posłaniec Księcia, to-m chora — nie jestem w domu – co chcesz wreście, byleby się go pozbyć!

(Do Błazna).

Widzisz, mój przyjacielu, że twoje głupstwo postarzało, i już się nie podoba ludzióm!

Błazen.

Mówiłaś na naszę obronę, Madonno, tak, jak gdyby twój najstarszy syn miał być głupcem; niech-że Jowisz napełni jego czaszkę mózgiem: bo oto idzie tu jeden z twoich krewnych, który miał bardzo słabą pia mater[9]. (Wchodzi Sir Tobijasz).

Olivija.

Na honor, pół-pijany! — Kto tam jest u drzwi? Sir Tobijaszu!

Sir Tobijasz.

Gentleman.

Olivija.

Gentleman. Jaki gentleman?

Sir Tobijasz.

Jest to gentleman — (wtem mu się odbija) — Niech djabli wezmą te śledzie! — A! i tyś tu, głupcze!

Błazen.

Stoję, Sir Tobijaszu!

Olivija.

Wuju! wuju! gdzie-żeście to tak rano nabyli tego letargu?

Sir Tobijasz.

Targu? A mnie co do targu? — Któś tam jest u drzwi!

Olivija.

No, i któż przecię?

Sir Tobijasz.

A choćby i sam djabeł, jeśliby miał ochotę — a mnie co do tego! Słowo honoru, że mi nic do tego! Dla mnie wszystko jedno! (Wychodzi.)

Olivija.

Z czém można porównać pijanego? głupcze!

Błazen.

Z topielcem, z głupcem, z szaleńcem! Piérwszy kieliszek nad siłę głowy czyni go głupcem, drugi szaleńcem, a trzeci całkiem topi.

Olivija.

Idź poszukaj stróża od kościenicy, i oddaj mu w opiekę mojego wuja, gdyż on już w trzecim stopniu pijaństwa: on już utonął! Idź, miej go na oku!

Błazen.
Dotąd jest on jeszcze szalonym, Madonno! i głupiec powinien mieć szaleńca na oku. (Odchodzi.)
(Wraca Malvolio.)
Malvolio.

Ledy! ten młodzieniec przysięga, że chce i musi mówić z Panią. Mówiłem mu, żeś Ledy chora; on mi odpowiedział, że słyszał o tém ze strony, i dlatego właśnie przychodzi z Nią pomówić. Mówiłem mu, że śpisz Pani; on i o tém jakby od tygodnia był uwiadomiony. Cóżby mu jeszcze powiedzieć? łaskawa Pani! Uzbrojonym on jest na wszystkie a wszystkie odmówienia.

Oliwija.

Powiedz mu, że on ze mną mówić nie może.

Malvolio.

Już mu to mówiono; ale on odpowiada, że gotów jest, jak Szeryf, wkopać słup i postawić ławeczkę przed naszémi drzwiami, i siedzieć na niéj dopóty, aż zostanie wpuszczonym.

Olivija.

Jakiego-ż to jest rodzaju człowiek?

Malvolio.

Najgorszego widać rodzaju, gdyż dobija się mówić z Panią, czyli-byś Ledy chciała, czy nie chciała.

Olivija.

Jak on wygląda i jakich lat?

Malvolio.

Nie takich lat jeszcze, aby go można było nazwać mężczyzną, i nie takich, aby go nazwać dziecięciem; jak napół-mléczny orzech, nim stanie się łuszczeńcem, albo jak należycie już zaokrąglona zawięź owocu, nim zostanie jabłkiem; jest on na rozstajnéj drodze między męzkim i dziecięcym wiekiem. Ułożenie ma wcale ładne, ale krnąbrność, jaką okazuje w każdém słowie, dowodzi jaśnie, że niezupełnie mu jeszcze obeschło macierzyńskie mléko.

Olivija.

Niech wejdzie! — Ale przywołajcie moję pokojową!

Malvolio.

Mistriss Marijo! — woła was Miledy! (Wychodzi.)

(Wchodzi Marija).
Olivija.

— Daj tu zasłonę! rzuć mi ją na głowę! Jakież Orsina to poselstwo nowe?

(Wchodzi Viola).
Viola.

Znajduję-li tu dostojną Panią domu?

Olivija.

Mów Pan do mnie. Ja za nią odpowiadać będę. Czego Pan żądasz?

Viola.

Najświetniejsza, doskonała i nieporównana piękności! proszę, racz mi powiedzieć: czy to jest Pani domu? gdyż nigdy jéj nie widziałem, a nie chciałbym napróżno stracić mojej przemowy; bo prócz tego, że jest ona wybornie napisaną, nie mało zadałem sobie pracy w nauczeniu się jej na pamięć. Dobre piękności! nie raczcie mi w niczém ubliżyć. Jestem niewymównie tkliwym na samo nawet wspomnienie jakiejkolwiek pogardy.

Olivija.

Skąd-że przychodzisz? mój Panie!

Viola.

Mało co mogę powiedzieć więcej nadto, czegom się nauczył; a to pytanie jest właśnie obcém mej roli. Dobra i śliczna Ledy! racz mi dać skromne uręczenie, że jesteś Panią tego domu, abym mógł przystąpić do dalszego ciągu mojéj przemowy.

Olivija.

Czy Pan jesteś komedjantem?

Viola.

Nie, mój aniołku! a jednak przysięgam ci na szpony złośliwości, że nie jestem tém, czém ci się wydaję. Była-ż-byś Panią domu?

Olivija.

Tak, jestem nią, jeśli nie okradam siebie saméj.

Viola.

O, jeśli nią jesteś, to w wielu zdarzeniach okradasz siebie samę. Ilekroć naprzykład czynisz komu dar jaki, nie możesz już żadną miarą nic zeń utaić i zaszczędzić dla siebie. Ale to nie ma przyzwoitego związku z mojém poruczeniem. Dozwól więc, że wypowiem ci wprzódy ładną perorę, a potém wyłuszczę treść mojego poselstwa.

Olivija.

Przystępuj do rzeczy; uwalniam od perory.

Viola.

Ach! nauczenie się jej tyle mię kosztowało i jest ona tak poetyczną!

Olivija.

A więc nie musi w niej być ani kropli prawdy; proszę-ż cię, zachowaj ją przy sobie. Słyszałam od moich ludzi, żeś u drzwi burmistrzował bez końca, i dozwoliłam cię wpuścić raczéj z chęci popatrzenia na ciebie, niż posłuchania. Jeśliś zatém niezupełnie nierozsądny, to odchodź szczęśliwie; a jeśli masz rozum, bądź krótkim: bo nie jestem teraz cale w téj kwadrze księżycowéj, któraby uspasabiała do cierpliwego słuchania czyjejkolwiek niedorzecznej mowy.

Marija.

Podoba się Panu wyjść pod żagle? Oto są drzwi!

Viola.

Nie, dobra sterniczko! mam zamiar popływać tu nieco dłużej. (Do Olivii) Racz łaskawa Pani rzucić jakąkolwiek łakotkę dla ułagodzenia swojego olbrzyma.[10]

Olivija.

Mów, z czém przychodzisz?

Viola.

Jestem posłańcem.

Olivija.

Bez wątpienia cóś straszliwego mi przynosisz, gdy się rusztujesz tak długo. Przystępuj-że do rzeczy!

Viola.

Ach! jest ona przeznaczoną dla twoich tylko uszu, Pani! Nie przynoszę ci wypowiedzenia wojny, ani upomnienia się o hołd powinny; przychodzę z oliwną gałązką, i słowa moje, tak jak i treść ich, pełne są pokoju.

Olivija.

A jednak początek twój tak junacki! – Któ-ż jesteś? czego żądasz?

Viola.

Początek ten wypływał z mojéj roli. Kto jestem i czego żądam, są to tajemnice, jak dziewicze skrytości, święte dla twoich uszu, Pani! dla obcych świętokradzkie.

Olivija (do Marii).

Zostaw nas samych! Posłuchamy tych świętości.

(Marija wychodzi).

– Teraz jak-że brzmi twój tekst? Panie!

Viola.

– Najpiękniejsza Pani! –

Olivija.

O, z tego tekstu można powiedzieć zapewne bardzo pocieszającą i bogatéj treści naukę. Ale gdzie-ż dalsze słowa tekstu?

Viola.

W sercu Orsina.

Olivija.

W jego sercu! W którym-że rozdziale jego serca?

Viola.

Aby nie odstąpić od porządku, [11] odpowiem, że w piérwszym rozdziale jego serca.

Olivija.

O, czytałam ten rozdział — sama herezja! Nic-że mi więcej nie masz powiedzieć?

Viola.

Dobra Pani! daj mi widzieć twarz swoję!

Olivija.

Czy masz jakie poruczenie od swojego Pana do wejścia w układy z mą twarzą? Odstąpiłeś teraz od swojego tekstu. Ztémwszystkiém zdejmiemy zasłonę i pokażemy ci żądane malowidło. (Zrzuca zasłonę). Oto taką byłam, mój Panie, w chwili, gdyś mię widział. Wszak niezła robota?

Viola.

Wyborna, jeśli wszystko jak jest, Bóg stworzył.

Olivija.

Za farby ci ręczę — wytrzymają one wiatr i słotę.

Viola.

Szczéra, prawdziwa piękność! Ręka przyrodzenia
Sama tu dobierała i barwy i białość.
Ale była-byś Pani z okrutnych najpiérwszą,
Jeślibyś tyle wdzięków poniosła do grobu
I ich kopii światu zostawić nie chciała!

Olivija.

O nie, Panie! Nie będę tak okrutną. Nie zaniedbam zostawić kilku kopii mojej piękności. Będzie ona opisaną w inwentarzu, i każdy szczegół, każda sztuczka w nim się umieści, jako to: item para ust dobrze zachowanego różowego koloru — item para błękitnych oczu NB. z rzęsami — item szyja — item podbrodek — i tak daléj. — Czyliś przysłany do mnie na licytaciją?

Viola.

Widzę, ile w tych słowach i w tobie jest dumy;
Lecz gdybyś nawet w dumie przeniosła szatana,
To zawsze jesteś piękną; a Książę cię kocha
Taką wielką miłością, że godzien nagrody,
Choć-byś królową pięknych była obwołana!

Olivija.

I jak-że mię on kochał?

Viola.

Och! we łzach uwielbienia, jak rzęsiste deszcze,
I w jękach i westchnieniach, jak palące gromy.

Olivija.

Aj aj! to tak śmiertelnie! Lecz dosyć tych żartów.
— Książę wié, że go kochać wzajemnie nie mogę.
Wiem o jego przymiotach, wiem, że jest szlachetnym,
W kwiecie wieku, urody, walecznym, wspaniałym,
Pełnym nawet nauki, i w całéj postawie
Widać w nim wdzięczny wyraz wysokiego rodu,
Lecz kochać go nie mogę — oto ma odpowiedź,
I nad tę, żadnej innéj mieć ni dać nie zdołam.

Viola.

Gdybym ja był na miejscu Księcia mego Pana,
I kochał tyle cierpiąc, żył wściąż umierając,
Twe odmówienie, Pani, zostałoby dla mnie
Bez myśli i znaczenia. Jabym w niém nie dostrzegł
Cienia nawet przyczyny.

Olivija.

Jak-że-byś postąpił?

Viola.

Zbudowałbym z wierzb chatkę tu przed twemi wroty,
I wołał wsciąż: zejdź, duszo, do swego przybytku!
I ułożyłbym lament miłości wzgardzonéj,
I śpiewał wniebogłosy, śród głębokiej nocy,
Ażby się trzęsły wzgórza. I wnet radomówna
Córa powietrza imie roznosząc Olivii,
Przyszła-by mi na pomoc. A tak ni na ziemi
Ani w powietrzu nigdy nie mając pokoju,
Musiałabyś nakoniec zlitować się Pani!

Olivija.

O, to strasznie, zakaty! Rod-że twój? młodzieńcze!

Viola.

Nad stan mój nieco. Ród mój jest szlachetny

Olivija.

Wracaj tedy do Księcia. Wiész moję odpowiedź:
Ja kochać go nie mogę. Dość więc już tych poselstw.
Chyba-byś mi raz jeszcze nadszedł z doniesieniem,
Jak on przyjmie me słowa? — A teraz mi żegnaj.
Dziękuję ci za trudy — i wydaj to za mnie.

(Daje mu pieniądze).
Viola.

Jam nie najemnik, Pani! Zatrzymaj twą łaskę.
Ja żadnéj, ale Pan mój godzien był nagrody.
— Oby miłość to serce w kamień zamieniła,
Które kiedyś ukochasz; i oby twa czułość
W zamian nic nie odniosła, prócz dotkliwej wzgardy,
Jaką dziś płacisz Księciu, okrutna piękności!

(Wychodzi.)

Olivija.

«Nad stan mój nieco. Rod mój jest szlachetny.»
O, przysięgła-bym na to! Twój głos, twarz, postawa,
Sposob myślenia, uczucia, są to herby prawe!
Lecz nie śpieszmy! A jeśli... jeśli to sam Książę?..
Rzecz dziwna! jak to prędko wkrada się zaraza!
Wszystko, co w nim tak miłe, już zda się mam w oczach!
Poddajmy się losowi! — Malvolio! .

Malvolio (wchodzi.)

Pani!

Olivija.

Bież za tym kwaśnym posłańcem Książęcym.
Zostawił mi on pierścień — narzucił mi jakoś
Powiedz mu, że go przyjąć nie chcę i nie mogę.

Niech więc próżno nie łudzi on swojego Pana.
Nie jesteśmy dla siebie. Jeśli me przyczyny
Chce wiedzieć ten młodzieniec, jutro nadejść może.
A teraz śpiesz, Malvolio!

Malvolio.

Biegnę, Pani!
(Wychodzi.)

Olivija.

Sama nie wiem co czynię? Może też me oczy
Pożądaném pochlebstwem uwiodły rozsądek?
Lecz dziéj się wyższa wola! Jak chce przeznaczenie,
Tak być musi i bez nas. Niech-że więc jak będzie!






  1. Jako główne ogniska namiętności, uczuć i myśli.
  2. «Let her except before excepted» frazes prawny, tak niezbędny w pismach urzędowych, jak nasze «wszem w obec i każdemu z osobna.»
  3. Sucha ręka (którą w 2giéj Części Henryka IV. Lord Sędzia wymienia między cechami zgrzybiałości) nader niekorzystna dla zalotnika. Marija radzi więc Sir Andrzejowi, aby ją zanurzył w maślance, czy też od tego nie popełnieje? Zresztą najsłuszniéj przychodzi, powtórzyć z Mariją, że jest to żart suchy, i ubolewać: czemu nie upuściła ona natychmiast ręki Sir Andrzeja!.
  4. «I am barren» — uschłam, stałam się niepłodną.
  5. Sławna podówczas aktorka.
  6. W rolach kobiét najczęściej jeszcze występowali
    wtedy młode chłopcy.
  7. Hall w swojej Kronice wyraża się w ten niemal sposób o Tomaszu More.
  8. «Kaptur nie czyni mnicha.»
  9. Tak się nazywa jedna z błon mózg okrywających.
  10. Młode piękności, podług ballad, znajdowały się zawsze pod strażą olbrzymów lub karłów.
  11. Viola tą odpowiedzią chce podać w podejrzenie stałość Księcia.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: William Shakespeare i tłumacza: Placyd Jankowski.