Gwałtu, co się dzieje!/Akt I
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Gwałtu, co się dzieje! |
Pochodzenie | Dzieła Aleksandra Fredry tom III |
Wydawca | Gebethner i Wolff |
Data wyd. | 1880 |
Druk | Wł. L. Anczyc i Spółka |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst Cały tom III |
Indeks stron |
Gwałtu, co się dzieje! gwałtu, co się dzieje!
Cicho!
Uspokój się, dla Boga!
A to bisurmaństwo! a to tatarstwo! Boże zmiłuj się nademną!
Makary, ty nas chcesz zgubić!
To koniec świata!
Zaklinam cię na wszystko — zmiłuj się, nie krzycz. Jakby cię zobaczono, albo i usłyszano tylko, jużby po nas było.
Ja słów nie połknę, ja gadać muszę.
Mój Makary, mój kochany Makary, milcz, milcz, bo siebie, twego pana i mnie razem nieochybnie zgubisz!
Ja mam milczeć!
Lękaj się...
Lękać się nie umiem.
Niech goli zdrów!
Jak skończy...
Będzie ogolony...
I spodnicę wdzieje...
I jak spodnicę wdzieje? — gwałtu, co się dzieje!
Zaraz na targ wyjdzie...
I z kądzielą w ręku.
Może nas tu zastać.
I cóż mi zrobi?
Nie wiele sam przez się, ale przez żonę.
Daj go katu! jaki mi Tatar straszny!
Z polowania! — No, proszę ja kogo?
A stryjanka żartować nie lubi: każe cię zamknąć, albo wypędzić.
Zamknąć — Makary się nieda — a wypędzać nie ma potrzeby, bo sam jak drapnie, to się i nie obejrzy.
A naszeż interesa?
Tu sęk! — Ale co, co tu począć w takim odmęcie? W tym Osieku zawsze dziwne sprawy: od pierszego w nim kroku w głowie mi się kręci, w oczach się mieni, a jeszczem naczczo, Bóg mi świadkiem!
Słuchaj mnie więc.
Co mam słuchać? wiem wszystko! spodnica! polowanie!
Powiedz mojemu drogiemu Jasiowi najpierwiej, że go zawsze kocham z duszy, serca, tak jak go kochałam; potem powiedz, co się dzieje w Osieku.
Nareszcie, że go zaklinam na miłość naszę, niech się nie waży tu pokazywać; bo jeżeliby nie pogorszył, toby i nie polepszył pewnie położenia naszego, ale niech mnie czeka wieczorem w dębinie, koło wielkiego kamienia.
Koło wielkiego kamienia?
Już on będzie wiedział, gdzie to jest, a teraz ty nie baw się tu dłużej, i uchodź skrycie a czém prędzéj bo niebezpieczeństwo z wszelkich stron nam grozi.
Pójdę, ale nic ze strachu. — I biada temu, co mi zastąpi! ech! jeszczem Makary!
Tylko się nie bij!
O ba!
Narobisz kłopotu.
Wybiję i zapłacę.
Zlituj się...
A więc dobrze, rób co chcesz, ale ci powiadam, że Jasia i mnie zgubisz. — Ciebie chwycą — ty w złości wszystko odkryjesz — Jasia uwiężą — mnie zamkną — i koniec końców pomrzemy (płacze).
Tu sęk! — ale nie bójcie się, panno Katarzyno, nie płaczcie. — Wasze łzy mój gniew przygasiły. — Wszystko będzie dobrze, zrobię co chcecie: spuszczę proporzec i czaty ominę. — Bądźcie spokojne, wszystko dobrze będzie.
Idź więc, idź bez zwłoki.
Śpieszę.
Bóg z tobą, poczciwy Makary (ze drzwi). W dębinie, koło wielkiego kamienia, pamiętaj, wieczorem.
Dobrze, dobrze. Bogu was oddaję (sam).
Ktoby się był spodziewał? dziwna sprawa! co się dzieje na tym świecie! Jeszczem naczczo.
Dobrze że cię spotykam.
Wcale niedobrze.
Czemu?
Bo źle.
Cóżto? czy jaka niepomyślna wiadomość? Kasia moja jak się ma? kocha mię zawsze? zdrowa? ładna? stary Tobiasz, jéj stryj, żyje? widziałeś się z nimi? cóż mówili? gadajże — no czemuż milczysz opuściwszy wąsa?
Łaska Boska, że go jeszcze mam dotąd, żem go, uniósł nienaruszonym i że może najeżyć się jeszcze, kiedy kto sto pytań zadaje, a nie chce słuchać tego co mu wiedzieć najbardziej potrzeba.
Gadaj, milczę.
Ja mam wracać? to mi się podoba! No mój Makary, z twojéj mowy wnoszę, że miód w Osieku, jak bywał, tak i jest dotąd nie zły.
Miód jak miód, ale piwa nam tęgiego nawarzyli.
Słuchaj mię Waszmość: to nieprzelewki, to bunt, powstanie, nierząd, interregnum!
Jakto?
Czém byli mężczyźni, tém są teraz białogłowy — kobiety rządzą, wąsacze słuchają; żony w kurtkach, mężowie w spodnicach — gwałtu, co się dzieje!
Makary, dość tych żartów. Gdzie Kasia?
Piękne mi żarty! — Kasia dopiero tu była; wołoszka zielona, czapeczka na ucho, wcale jéj do twarzy.
To być nie może.
Ja mówię i powtarzam, że co do słowa wszystko prawda. — Kobiéty w Osieku górę wzięły. — Burmistrz dzieci, a żona urząd piastuje, tak i pisarz i bakałarz i wszyscy inni. Świat do góry nogami.
Łatwo mógłbyś się waszmość sam o tém przekonać, ale mu tego nie życzę — dalibóg nie życzę. I panna Katarzyna wyraźnie mi zleciła, abym przestrzegł o niebezpieczeństwie pokazania się tu w swoim stroju.
Co za szaleństwo!
Ktoby chciał zatrzymać się, a témbardziej osiąść w Osieku, musi poddać się nowo nadanym prawom, to jest zawdziania spodnicy; w przeciwnym zaś razie jest uważanym jako burzyciel powszechnego pokoju, targający się na władzę miejscową i jako taki uwięziony.
Uwięziony?
Tu sęk! — Uwięziony, a może i co więcéj, podług woli i humoru ichmość pań rządzących.
Cóż Kasia na to?
Wielce ubolewa, ale ulegać musi.
Widziałeś ją więc? mówiłeś z nią?
Ładna?
Otóż macie! czas o tém myśleć.
Cóż kazała powiedzieć?
To com powiedział. Niech się mój Jaś tu nie pokazuje.
Mój, mój, Jaś? tak mówiła?
A biadaż mi! mój czy nie mój, potém o tém.
Cóż więcéj?
Mówiła, abyś ją Waszmość czekał wieczorem w dębinie, przy kamieniu.
Ja mam wieczora czekać? — bać się pokazać? kryć się, jak złoczyńca? Nie, tu zostanę.
I ja tak mówię.
Najlepiéj.
Niczego się nie boję.
I ja także.
Ale jak nas napadną?
A znienacka.
W wielkiéj liczbie.
A obskoczą.
Szabli nie dobędę za nic w świecie przeciw kobiétom.
Wieczna plama.
Więc nas schwycą.
Być może.
Uwiężą.
I z Kasią nie będę mógł się widzieć.
Źle!
Cóż tu robić?
Hm! co robić?
Ukryjmy się.
Dobrze.
Ukryci przypatrzymy się sami w jakim stanie są rzeczy, a potem rozważymy i podług okoliczności działać będziemy.
I ja tak mówię.
Stary Tobiasz wprawdzie był zawsze niestałego charakteru, słabéj woli, zbytniéj podległości.
Ciele, ciele, Mości Towarzyszu, krótko mówiąc.
Ale przytém miał rozsądek.
Prawda że mi Kasię odmówił, ale mówiąc między nami, wtedy była za młoda, a ja trochę za rozpustny.
Tu sęk.
Teraz inaczéj.
Jeszcze gorzéj.
Jakto gorzéj?
Tobiasz rozsądny czy nierozsądny jest niczém, a żona wszystkiém. Żona dzierży urząd i jego czuprynę — rządzi miastem i mężem.
Ależ mężom to się podobać nie może.
Tego nie wiem, ale zapewne niema im się co podobać.
Może da się wszystko łatwo w dawne karby wrócić.
W dawne karby? bardzo wątpię. — Co się raz zmieniło, trudno aby znowu czém było, zostało. Wykop dół a potem zasyp go tąż samą ziemią, to zawsze braknie, albo zbędzie.
Ciszéj — ktoś nadchodzi — skryjmy się w sadzie, ztamtąd rozpoznamy obroty nieprzyjaciela.
Hej, hej! gdyby Makary był młodszy, a miał z dziesięciu sobie podobnych, nie kryłby się po sadach przed gołowąsą armią. — Ale już łeb się wylenił, wąs siwy, et cetera — deces!
Tędy nie można, dużo ludzi.
Którędyż?
Przez ogród.
Kochana Kasiu!
Jasiu kochany!
Przecież cię znowu oglądam.
Sama nie wierzę mojemu szczęściu.
Tak dawno cię nie widziałem.
Któżto wie lepiéj nade mnie.
A sęk! — Daléj w drogę, Mości Towarzyszu.
Kochasz mnie zawsze?
Zawsze i na zawsze?
Mości Towarzyszu...
Wspominałaś mnie czasem?
Mijała mnie łaskawie.
Bogu dzięki.
O źle!
Jakżeś mi wyładniała.
Jak tobie dobrze w tym stroju.
Mości Towarzyszu...
Nie mogę rozstać się z tobą.
Trzeba koniecznie, choć nie na długo.
Muszę więc odejść.
Żeby cię tylko kto nie spostrzegł.
Wszędzie pełno ludzi.
Ach, jak cię zobaczą, to już po nas.
Zapewne, lepiéjby było, ale gdzie?
Tu sęk.
Ha! czekaj, dobrze, w téj izdebce, gdzie akta miejskie złożone, rzadko teraz kto bywa.
Chodźmy.
Ej, to mi się nie podoba. — W otwartém polu zawsze lepiéj — tam nas mogą głodem wsiąść.
O tém Kasia, może myśleć będzie.
Ale to nie może, bo mnie się jeść chce; może, piękna potrawa!
Bądź cierpliwy, nie zapomnę.
Aby co, aby co, byle przetrącić — z parę kiełbas i sztukę pieczeni. — Aby co, aby co, panno Katarzyno i popłukać czém.
Dobrze, dobrze.
Wkrótce, wkrótce, kochany Janie.
Tylko prowiantów, tylko prowiantów do fortecy, a reszta się znajdzie. (wchodząc) Jeszczem naczczo, Bóg mi świadkiem!
Trzy grosze, sześć, dwanaście, ośmnaście, dziewiętnaście, dwadzieścia. — Czy jejmość oszalała! za dwadzieścia groszy kazać mi tyle nakupić. A „żeby mi wszystko dobre było, bo mi się nie pokazuj!“ — Dwadzieścia groszy! trudno będzie co urwać na tabaczkę. Oj! czasy, czasy!
Dzień dobli, blacisku Tobiasiu.
Jak się macie?
Jak widzicie, do góry nogami.
Cóź lobić, cóź lobić tźeba nawykać do śpodnićki.
Żebym się był nie żenił raz drugi!
A ja laz pielwśy!
Oj czasy, czasy!
Oj źonki źonki!
Daj wam Boże dobry dzień, panowie sąsiedzi.
Wzajemnie, wzajemnie, panie Błażeju.
Jak się macie?
Źle mam się — w uszach szumi.
Z ręki mojéj żony.
Panująca choroba.
Już dosyć ja wymyślałem dosyć zrządziłem, kiedym był panem w domu, alem się i nie umył do mojéj Agaty. Wczoraj już kogut zapiał, jeszcze jéj nie było. — Ja czekam, czekam, czekam, czekam, co dmuchnę na ogień to drzymnę, co dmuchnę, to chrapnę, aż tu jak mnie coś dmuchnie po czuprynie! „Daléj leniuchu! wieczerza!“ zerwałem się, jak gdybym nigdy nie spał — żwawo, prędko dałem wieczerzę. Ale: to złe, to twarde, to słone, to przydymione, a na mnie zawsze czego śpisz! A ja, niech mnie Bóg skarze, anim mrugnął.
Jejmość zapewnie... (pokazuje, że napita).
Była w dobrym humorze.
Kat tam w dobrym.
Ale ja mówię w dobrym, jak to my dawniéj bywali, wracając do domu.
A, tak, tak.
Oj czasy, czasy! człowiek teraz i o dacie nie wie.
Dawniej (z westchnieniem)!
Hej! hej!
Mnie z pźędźeniem najwiękśe zmaltwienie. Juź ćo się naplaćuję, nadlęćę, namolduję, zawśe pźedza nielówna — nigdy, nigdy źonce dogodzić nie mogę.
Jużto i dawniéj tak bywało.
W pźędzeniu, w pźędzeniu najbaldziej. — Nie źaltuję, jakem Kaspel. — Ledwie zaklęcę wźecionko, źalaź nitećkę ulwę; jak ulwę, muśę wiąźać; jak źwiąźę, guźy.
Na czole Waszeciném.
Oj czasy, czasy!
Mnie zaś ta pończoszka ze świata spędzi: druty łamię, oczka spuszczam, a jak przyjdzie na pietę — ani rusz.
A z planiem to żólto, to niebiesko!
A z kuchnią, piekło prawdziwe.
A z dziećmi: co noc wstawaj, noś, śpiewaj, kołysz.
Ja wam szczerze mówię, że to nie są żarty, trzeba pomyśleć o sobie.
Co tu myśleć pomoże.
Pierwiéj myśleć, potem działać.
Co Waśeć mówiś? Aj stlach, źeby któla uslysala.
Dajmy temu pokój.
Tak, bójcie się, bójcie, będziecie tego żałować.
Plotka miejska.
Plimus ministel mojéj żonki.
Kłaniam, panowie sąsiedzi. Jak się macie; cóż porabiacie? — Cóż tu słychać? gdzież są Ichmoście wasze! żadnej spotkać nie mogę? no, cóż tam nowego?
Wszystko stare.
Ha, ha, ha, stare, stare, nic więcéj nie wiecie? Niceście nie słyszeli? — A ja wiem, wiem wiele nowego — rzadkie nowiny — jeno com się dowiedział.
Cóź takiego Mości Gźegotka? jaka anejdotka?
Wyjechała z chartami na polowanie.
Ale cóź tam nowego? jestem tlośećkę ciekawy.
Słychać, że przykład naszego miasteczka wiele skutkuje.
Tém gorzéj!
Jakto, tém gorzej?
Tém lepiej! chciałem powiedzieć.
Mówią nawet, że i w Sandomierzu o tém myśleć zaczynają — nie ma więc żadnego wątpienia, że wkrótce i Kraków, a z czasem nawet sama Warszawa naśladować nas będzie.
Plośę, plośę, ktoby się spodziewal: to jednak honol dla naśego miastećka, dalibóg wielki honol! —
Przebąkują także, że i pan wojewoda Sandomierski zaczyna chodzić w spodnicy.
Ale czegoż się Waszeć tak wielce z tego cieszysz?
Czemuż się nie mam cieszyć? Albo mi tak źle? — Nie mamże rozumu na poznanie niezmiernych korzyści, wynikających z nowego naszego położenia? W tym stroju mogę gadać, co mi się podoba i wiele mi się podoba, nikt mi i słowa nie powie. Mogę dowiadywać się co, gdzie, kiedy, jak robią — i co się dowiem zaraz powtórzyć, nikt się nie zadziwi. Nie potrzebuję udawać odwagi, której nie mam; mogę bać się, drżeć, truchleć, nawet zemdleć — nikt mi za złe nie weźmie. Proszęż więc Waszeciów, nie mam że przyczyny cieszenia się z położenia naszego?
Niecnota!
Dla tego to Waszeć u naszych żon w takiém poważaniu.
A jak się ma ucho?
Już to wiecie?
Przędza drożeje.
Oby się byla nigdy nie lodzila! oby jej na świecie nie bylo!... ale nie powiadajcie mojej Balbaźe, że ja tak myślę, plośę was, nie powiadajcie.
Jak się tam Kasia miewa?
Nieźle.
O mnie nie wspomina?
Wątpię.
Coś mnie zimno przyjmujecie.
Niegorąco.
Wszak Waszeć znasz moje zamysły.
Chciałbym zapomnieć.
Nie sprzyjacie mi, jak uważam.
Źle, uważać nie umiecie.
Jejmość myśli inaczej.
Inaczej?
Alboż ja mam?
Grzecznie mnie przyjmuje.
Alboż ja niegrzeczny.
Odłożyła na czas późniejszy.
Potém o tém, Mości Grzegotko, jeszcze dość czasu mamy.
Jeszcze jednę nowinkę Waszeciom udzielę.
Kochany Gźegotka, ja lubię nowinki.
Słychać, że u nas wąsy będą skasowane.
Tam do diaska!
Aj! aj!
A fe!
Bo w dawnych statutach ma być wyraźnie: Quae maribus solum tribuuntur, mascula sunt, co znaczy: Władza przy wąsach. — No, bądźcie zdrowi, nie mam czasu, pójdę naprzeciwko pań moich, niemało je pewnie ucieszę. Bądźcie zdrowi! (Odchodzi).
Na to nigdy nie zezwolę.
I ja będę plosić źonki.
Przecie powaga.
Psecie clowiek cioś pod nosem zobacy.
Aj sąsiedzi! daliście jabłko, a o korzonek wam idzie.
Ktoby myślał, że Waszeć nie z naszych.
Przy powodzi strach i łodzi.
Juźto sąsiad Blaźej zawśe źaltobliwy, zawśe ma jakieś dyktelyjki na pogotowiu (śmieje się). Juź ja to mówię... (nagle przestaje mówić, zobaczywszy żonę).
Cały dzieńby to trzepało, gęba im się nie zamknie.
I ty tu, mój kołowrotku?
Nie masz to innego zatrudnienia, jak plotek słuchać?
Ależ serdeńko, tylko cośmy stanęli.
Plośę cię, moja seldena źonecko.
Na targ mi zaraz.
Juźem pobiegl. (Odchodzi).
No, cóż?
Uspokój się, wszystko będzie.
Po coś tu przyszedł?
Chciałem rady zasięgnąć...
Wynoś się!
Jeszcze stoisz? (Tobiasz i Błażej wychodzą).
Lubo w sercach naszych łaskawość i dobroć panuje; lubo łagodność, że tak rzekę, jest... że tak powiem, nam wrodzoną; lubo, mówię, jednak przedsięwzięcie roztropne głębokiej roztropności każe nam i rozkazuje jak najkrócej trzymać naszych, tak nazwanych, mężów.
Tylko im trochę pofolgować, a już po wszystkiém; w jednej godzinie wszystko wróciłoby do dawnego nieładu.
Nie ma żadnego wątpienia, cnota mężów od nas zawisła.
Dobrze wiedzeni, dobrze pójdą.
Ze zbytecznego pobłażania, powiedz sąsiadko.
Bogu dzięki! wszystko pomyślnym i dobrym obróciło się obrotem. — Czwarty już tydzień, Osiek mądrością rządzony doznaje niezaprzeczonych, że tak się wyrażę korzyści. — Prawda, Mości Grzegotko?
Trzebaż mego potwierdzenia? — Za małe mam oczy, bym się mógł dość napatrzeć — za małe uszy, by pojąć wszystko — za mały język, by głosił przyzwoicie sławę waszę, roztropność, powagę, zgodę i potęgę.
Kochany Grzegotka!
Sługa wasz do śmierci.
Nowinki twoje tysiąca warte.
I projekta niezłe.
Gdy mamy być innym miastom chwalebnym przykładem, trzeba abyśmy się starały o najdoskonalszy stopień doskonałości. Agato! twój mąż jest uczony.
Roztropności niezrównana!
A że on, mówiąc między nami, jest najmędrszym w naszej stolicy, Waszeć zostałaś nauczycielem tutejszéj szkoły.
Bardzo sprawiedliwie.
Będąc dozorcą nauk, które mają obejmować w sobie razem sztukę czytania i sztukę pisania, jesteście przez to samo naczelnikiem... naczelnikiem...
Oświecenia.
Jakto? światła?
Światła rozumu.
Oświecenia światła rozumu.
Rozumiem; do mnie więc będzie należeć, mieć oko na pojętniejsze głowy; i jeżeliby się która wyszczególniła, przedstawić, zalecić.
Nie, nic z tego. Żadnego protegowania rozumu, żadnéj pomocy rozwijającemu się talentowi — to nie wasz urząd, to do was nie należy. Niech czytają, piszą, i dosyć — a oświecenie zgromadzaj Waszeć na siebie.
Tak; o sobie pamiętać, to jest oświeceniem, i tém można się najlepiéj oświecić, można się Jaśnie oświecić.
A później, mając tyle żaków pod ręką, będziesz Waszeć mogła wydawać jakie pisemko.
Gdzieby były nowinki.
Wybornie.
Uwagi.
Nad czém?
Nad tém czego nie rozumiemy. — Krytyki.
Co to krytyki?
Gatunek kleszczów czepiających się wszystkiego co nad niemi.
O tytule późniéj pomyślimy. Na tytuł zawsze dosyć czasu.
A sami nie znajdziemy, to zapłaciwszy dostaniemy.
Za pieniądze wszystko — mądra uwaga!
Bezpieczeństwo miasta waszeci na współ i siostrze Barbarze powierzam. Areszt w waszym domu, zatém klucze przy was będą.
Za wiele na mnie.
Tém większa zasługa.
Jeszcze mało na rozum Waszecin.
Dla honoru zaś będziesz z nami do sądu zasiadać.
Ach, jeszcześmy sprawy nie miały! — Ale prawda...
tak jest... mam! mam! jakżem mogła zapomnieć — jest sprawa...
Sprawa?
I niemała.
Jakąż karę wybieramy?
Ależ wprzód trzeba zobaczyć kto jest winowajcą.
Macieja Kopytkę oskarżam.
Już wiem o co idzie.
Był wczoraj na targu bez spodnicy.
Co za śmiałość!
Wojewoda może chodzić w spodnicy, a on się wzbrania.
I miał czapkę, na moje oczy widziałem.
Do gąsiora z nim!
Do gąsiora!
Do gąsiora!
Ależ on ma moję robotę.
W całym Osieku jeden tylko kowal.
A dwóch ślusarzy niepotrzebnie.
Dwóch? prawda — więc bardzo dobrze — i taki pierwszy dekret wydajemy: „kowal przewinił, ale że jest tylko jeden, a ślusarzy dwóch, zatém na jego miejsce jeden ślusarz uwięzionym będzie“.
Wybornie!
Doskonale!
Dalszy wyrok potém odbierze, jeżeli nam czas pozwoli. Tę sprawę zaś nasz pisarz, siostra Barbara, wciągnie do ksiąg miejskich, aby na zawsze została na czele spraw w Osieku sądzonych.
Najtrudniéj zacząć, potém co raz łatwiéj.
Widzicie sąsiadki, bałyście się sądów, otóż nie tak rzecz trudna, jak się zdawała.
W saméj rzeczy, nigdym się nie spodziewała, abym mogła tak prędko nauczyć się sądownictwa.
Rozsądna uwaga!
Teraz po znoju obarczającego urzędu myślę odpocząć.
I mnie się na sen zbiera.
Ja ochłodzę się wprzódy śniadaniem.
Do zobaczenia. (Odchodzi).
Do zobaczenia. Chodźmy Barbaro! (Odchodzi).
Nie ja pierwszy korzystam z nieładu, nie ja ostatni będę czémsiś, że uważam zkąd wiatr wieje. Mądry zawsze dobrze wyjdzie, ledwie z piasku bicza nie ukręci, byle się nie piął, tylko sunął. Plotka bawi, pochlebstwo głaszcze, pilność strzeże, rozum bierze. Filip Grzegotka wie to dobrze. (Odchodzi).
A cóż Mości Towarzyszu, nie mówiłem?
Nie wiem czy się śmiać, czy gniewać.
Jak jedno, tak drugie mało pomoże.
Pst!
Stryjaszka nie ma, stryjanka śpi.
Ach panno Katarzyno! aniele stróżu z koszykiem i butelką!
Cicho!
Ach prędzéj, złota panno Katarzyno! nie ma nikogo, jeszczem w gębie nic nie miał. (Chce schodzić, Kasia się zbliża, wtem Grzegotka wbiega).
Na wiekim zapomniał... a! Kasia! kochana Kasia!
Bodajżeś pękł!
Szczęśliwe spotkanie.
Dla Boga! co ja pocznę.
Gdzieżto niesiesz tę buteleczkę? (Odbiera).
Otóż macie!
Ja chciałam... ja chciałam...
I żywność!
Właśnie miałam... miałam...
Dla kogożto?
Dla kogoż trudzą się te rączki? (Całuje rękę).
Makary! co on myśli?
Cierpliwości trochę, Mości Towarzyszu.
Usłyszałam głos Waszeci i myślałam, żeś może jeszcze nie śniadał.
Masz teraz.
Cierpliwości trochę, Mości Makary.
Dziękuję ci, gwiazdeczko moja; poznałaś mój głos, jak gołębiczka turkotanie swojego wiernego gołąbka.
Makary! nie wytrzymam.
Ciszéj, Mości Towarzyszu.
Bryndza.
Bryndza, Mości Towarzyszu.
Wyborna.
Wyborna, wyborna Mości Towarzyszu!
Bądźże cierpliwy.
Ach, gdyby do tego śniadania jeszcze całusek. — Ale ja tylko proszę.
Daremnie.
Makary, ja go palnę!
Bądź Waszmość cierpliwy.
I szynka.
Szynka! Ech nie wytrzymam!
Ani się rusz!
Poczekaj!
Ach szynka!
Cóż tam widzisz? (po krótkiém milczeniu). Cóż się tak przypatrujesz? (po krótkiém milczeniu). Cóż się dzieje?
Nic, nic. (Patrzy z uwagą).
Ale przecie?
Ach! ach!
Co? co? co widzisz? (wyglądając) gdzie? co? kto?
Nic, nic.
Ale cóż się stało? proszę cię, powiedz, co się stało?
Nic, nic.
Czy kto przyjechał? czy się bił? powiedz — czy wpadł w wodę? czy końmi roztratowany?
Ale czegoż tak patrzałaś?
Tam na moście...
Co, co na moście?
Ktoś...
Cóż ktoś?
Ja nie wiem...
Ale cóż widziałaś?
Za daleko...
Ale przecie?
Zdaje mi się...
Na moście? na moście?
Na moście.
Biegaj, biegaj! wiele się dowiesz. (śmieje się). Tak to zwodzą... nie powiem kogo. (Doręba i Makary schodzą).
Do ataku, Mości Towarzyszu.
Co czynicie?
Proszę zacząć, ja skończę.
Jedz, pij, daj mi pokój. — Kasiu, co to znaczy ten Filip Grzegotka?
Co znaczy?
On ciebie kocha.
Na moje nieszczęście.
Fiat!
Niewielkaby szkoda była.
Cóż stryj na to?
Stryj go nie lubi, ale...
Ale?
Ale stryjanka.
Tu sęk!
Ta zawsze mi na zawadzie.
Z pewnością jeszcze nie wiem, ale zdaje mi się że się z sobą rozumieją. On jest nieodstępny, zawsze nadskakuje, wszystkiemu potakuje, a pochlebia co słowo; ona zato żadnéj sposobności nie opuści sprowadzenia nas sam na sam.
Krew mi się burzy! ten hultaj ośmiela się ciebie kochać.
Nie lękaj się; wszystkie jego zabiegi daremne, bo nietylko kochać umiem, ale i utrzymać się przy swojém potrafię.
Ale stryj, stryjanka.
Dam sobie radę, spuść się na mnie. I com ci przyrzekła, powtarzam: będę twoją, albo niczyją.
Kochana Kasiu!
Prawdziwam Polka! nie chcę innego męża, jak przy szabli.
Dobrze, panno Katarzyno.
Trzeba jednak chwycić jakie przedsięwzięcie.
Mnie się zdaje, czekać jeszcze.
Terażniejszy stan rzeczy długo trwać nie może.
Jednak, jeżeli wszystko swojemu biegowi zostawimy, ja będę musiał oddalić się ztąd, a ty tysiąc doznasz przykrości od stryja, stryjanki, Grzegotki i całéj rzeczypospolitej. Cóż robić?
Atakować.
Będę mówić z twoim stryjem.
On ci się przestraszy.
Będę się starał przez niego i innych pobudzić i dodać odwagi do zrzucenia nowoprzyjętego jarzma.
Trudno będzie.
Chciałbym tylko znaleźć sposobność z nim mówienia.
Jeno go nie widać.
Tu go więc na przesmyku czekać będę.
Nie trzeba jednak aby nas razem zastał.
Poglądaj tam, Makary.
Słyszałem rozmowę stryjów twoich z Błażejem; ich nieukontentowanie jest jawne.
Jak i bojaźń.
Spodziewam się jednak, że nie będzie mi trudno dawny przywrócić porządek.
Co najgorzéj, że i dawniéj stryjaszek był ci przeciwnym.
Ona najbardziéj. Ale inne czasy, inni i my. Bądź
dobréj myśli i stałéj woli, a szczęście nasze niezawodnie spełnioném zostanie.
Idzie, idzie!
Miej oko na stryjankę.
Spuść się na mnie. (Odchodzi).
Ty Makary, usuń się na stronę, a jak wnijdzie zostań na czatach.
Niewiele się dorobiłem odwagą, zobaczę co mi wymowa przyniesie. Co lepiej w świecie popłaca, język czy szabla, teraz się przekonam.
Wszelki duch chwali pana Boga!
Witam Waszeci.
Co ja widzę!
Dobrego przyjaciela.
Pan Doręba.
On sam.
Jejmość śpi.
Śpi pewnie?
Tu ją słychać.
Cóż Waszmość tu robisz?
Wracam do domu.
Ale tu nie dom.
Chciałbym, żeby tu był.
Stara piosnka.
Waszeć mi nie bardzo sprzyjasz, panie burmistrzu.
Jako na synowca, wcale nie.
Kocham Kasię.
Niepotrzebnie.
Tém gorzej!
Jestem szlachcic.
Herbu golec.
Jednak wystąpiłem z szeregowcem na usługi Rzeczypospolitéj.
Szeregowiec na Tatary, na dziewczęta intrata.
Mój ojciec ma własną cząstkę w Szlacheckiéj Woli pod Sandomierzem.
A Waszmość cząstkę téj cząstki; szkoda tylko, że mała cząstka małej cząstki równa się nuli.
Za cóż mnie, panie Tobiaszu, tak ostro przyjmujecie?
Bo chciałbym, żebyście sobie już poszli; zwłaszcza, że moje myśli dawno znacie.
Prawda.
Trzpiot.
Jakich mało.
Niestatek.
Gdzie bójka, hulanka, Waszmość pierwszy, a zaraz do korda: dotychczas jeszcze organista bez ucha chodzi.
Ależ teraz już nie jestem ów Jaś pędziwicher; służyłem mojemu krajowi, byłem Towarzyszem pancernéj chorągwi. Nikt mi nie powie, żem próżniak nieużyty. Biłem się jak dobry Polak, i śmiało sobie teraz wąsa pokręcić mogę.
Hm! (przypatrzywszy się). Aleś mi urósł i zmężniał, panie Janie. — Ba! i krésa.
Drapnięcie.
Ej, toż Waszmość musiał gdzieś niepomału macnąć tego kotka, co tak drapnął.
Powiesz mi jak się to stało.
Z duszy, serca. Waszeć mnie zrozumiesz; byłeś przecie pode Lwowem.
He, pode Lwowem, ba, ba, ba! Jakeśmy przyszli z Jabłonowskim, Wielkim Hetmanem koronnym, to było na co patrzeć. Jak to Waszmość wiesz?
Któżby o tém nie wiedział!
Oj zalaliżeśmy, zalali wtedy Tatarom nietrochę gorącego sadła za skórę! Mój mocny Boże! jak to drapało! a my tuż tuż za nimi — tuż tuż — Ej! Ha!
Jejmość!...
Jejmość? strach...
Ja tylko przestrzegam, aby nie usłyszała.
Dobrze mówicie. — Oj! czasy! czasy!
Ach serdeńko! niekoniecznie odemnie, trzeba się i żony poradzić.
No, poradzić się można, ale na swojém utrzymać.
Ach, kiedyżto trudno.
Co tu trudnego?
Niezawszebo mnie słucha.
Niezawsze?
Ba, nawet i nigdy.
To się jéj nie pytać.
Ale jak ona się spyta?
To nie odpowiedzieć.
A jak — każe?
Ach serdeńko! tu inaczej rzeczy idą.
A dobrze idą?
Pst, pst... bój się Boga człowieku, zgubisz nas obydwóch.
Między nami, po cichu, powiedz Waszeć, dobrze tu się dzieje?
Diaska tam dobrze, tylko cicho, dla Boga, cicho...
Kiedy więc źle, trzeba starać się złemu zaradzić.
Ale jak? jak?
Jabym wiedział.
Doprawdy? powiedzże mi do ucha: święty Antoni ci to stokrotnie nagrodzi.
Ale pod warunkiem.
Naprzykład?
No, wiesz co Waszmość: jak nas od spodnic, kądzieli, drutów, wszystkich tych plag Boskich uwolnisz, a ja znowu Burmistrzem będę, Kasia twoją.
Słowo?
Verbum.
Teraz możesz Waszeć oznajmić znaczniejszym mieszczanom, że tu jestem w celu ich oswobodzenia.
A jak mnie który wyda? będzież mi będzie!
Każdy pewnie tego pragnie.
Jak ryba wody.
O godzinie więc, w której waszych żon w domu nie ma, niech się tu wszyscy zejdą, przez ogród tajemnie.
Niech i tak będzie.
Jak tu będą, ja przyjdę.
Zkąd?
z téj izdebki.
Skryj mnie więc gdzieindziej.
Zamknę Waszmości w spiżarni, tam jéj noga nie postanie, tam moje panowanie.
Gdziekolwiek.
Jest tam i miodek.
Miodek?
Ale sza! (wchodzi przed Dorębą do bocznych drzwi, za którym na znak tegoż, Makary).
Gwałtu, co się dzieje!...