Lutnia (Morsztyn)/całość

<<< Dane tekstu >>>
Autor Jan Andrzej Morsztyn
Tytuł Lutnia
Pochodzenie Poezye oryginalne i tłomaczone
Wydawca Nakładem S. Lewentala
Data wyd. 1883
Druk S. Lewental
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

LUTNIA
Jego MPana Andrzeja z Raciborska Morsztyna
Referendarza W. Koronnego posłana po kolędzie
JEMPanu Łukaszowi ze Bnina Opalińskiemu
Marszałkowi Nadwornemu Koronnemu etc. etc.
A. D. 1661.




Do JMści Pana Łukasza ze Bnina Opalińskiego Marszałka
Nadwornego Koronnego.

Posyłam ci, Marszałku, lutnią po kolędzie,
Luboć się strojną będzie zdała lub nie będzie,
Wiesz, że od nas daleko po struny do Rzymu
I że siła potrzeba do strojnego rymu;
Wiesz i to, że ta u nas w Polszcze wolność bywa,
Że się jeden drze, drugi beczy, trzeci śpiéwa;
Wiesz i to, że przy głośnej i cudnej kapeli,
Każdy się grać i każdy zaśpiewać ośmieli:
A zatym wyrozumiéj, że ta twoje zdrowie,
Przy twym Maćku moja téż Lutnia się ozowie.
Ale nie wiem, jeśli się z twą muzyką zgodzi,
Bo twoja tablatura niższym kluczem chodzi.
Ba i cudowna jakaś: bo masz widzę w ręku
Stypułę utoczoną, wprawdzie i bez sęku,
A tak pełną rządu, że kiedy takt daje,
Każdy dobywa głosu, póki mu go staje,

Podczas się téż zaostrzy bystro, że i wielu,
Kiedy z nuty wykroczą, sięga po gardzielu.
Partesy twe osobnéj są pełne nauki,
Nie znajdziesz w nich na skrzypki i lutennéj sztuki,
I nie śpiewasz więc między ziemiany swojemi
Tylko na sejmik befa, albo na sejm bemi;
Abo, gdy się twa Lutnia w powagę nastroi,
Przypominasz tym wiekom, co śpiewano w Troi;
Abo angielską nutę naszym krajom krzywą,
Zagłuszasz melodyą głośną i prawdziwą;
Abo, jeżeli linią ciągniesz w tablaturze,
Zaraz ją znać w ogrodzie, na dachu, na murze.
I jak Amfion grając gromadzisz do kupy,
Marmury w Spytkowicach, w Końskiéj woli słupy;
A moja Lutnia dołem, lecz spysznieje z deką,
Kiedy marszałek przecie pochwali ją, rzeką.
I będzie tym bezpieczniej nucić, póki żywa,
Niech zdrów będzie! Marszałek viva! viva! viva!



Do czytelnika.

Lutnią-ś wziął w rękę, która-ć w różne tony
Zagra, jako jéj każą różne strony;
Najdziesz tu chorał zwyczajny i czasem
Niżéj od innych odezwie-ć się basem.
I ekstrawagant wmiesza się, więc i to
Będzie, że pęknie zwierzęce jelito.
Ale téż podczas tonem niemierzanym,
Owie się kwintą i krzyknie sopranem.
Lecz lubo struny różne głosy mają,
Na jednéj lutni wszystkie pieśni grają.
Obierz-że sobie to, co ku twéj myśli,
A co-ć się nie zda, miń, albo przekryśli.



Do tegoż.

Ja-m nie myślał nigdy o tem,
Być Bekwarkiem i Galotem.
Tak-em sobie w domu gędził,
Abym zły humor odpędził.
Za czym ktośkolwiek jest, panie,
Co-ć się tych mych dum dostanie,

Choć się afektem rozpalisz,
Lub poganisz, lub pochwalisz,
Nic nie rzekę, choć usłyszę,
Bo się w lutniéj nie podpiszę.



Do Panny.

Obróć łaskawe, panno, ku mnie oczy,
Że przy ich świetle lutnią mą nastroję,
Te oczy, z których ten wiersz że się toczy,
Bierze swój pochop i rozrywkę swoje;
Bez których rady, na śliskiéj uboczy
Miłosnych myśli, trudno się ostoję,
Te niech mi z czarnych zrzenic z śniegiem szczerem,
Płci twojéj, dadzą inkaust i z papierem.

Twoje oczy są fontany, gdzie wody
Parnaskie sięga dowcip upragniony;
Nad cień laurowy zasklepione wzwody
Brwi twoje, dają wierszom chłód zaćmiony;
I muzy u nich pewne są gospody,
Gdzie Febus z słońcem już mieszka złocony[1];
O jako miernym dowcipom wygoda,
Gdzie słońce grzeje, chłodzi cień i woda.

Niech tam pomocy, gdzie Parnas w dwa rogi
Wierzch swój podnosi, zasięga kto iny,
I gdzie skrzydlatéj uderzeniem nogi
Końskiéj, wynikło źródło Hipokreny[2];
Mnie zaś posiłek miły[3] na te drogi —
Skłonne, chętliwe oczy méj dziewczyny;
Dosyć mam, że gdzie zabrzmię w słodką stronę,
Odniosę z mirtu, nie z lauru koronę.

Miłość jest muzą, Kupido mym Febem,
Który jak smyczkiem grawa na méj lirze,
Tym łukiem, którym wojuje i z niebem;
I piórem z swoich skrzydeł, po papiérze

Piszę wiersz na śmierć niedbały z pogrzebem.
Ty przytym, Kasiu, ubłagana szczyrze,
Nie tylko z chęcią tu czytaj swe strzały,
Ale i ludziom zaleć do pochwały.



Do swoich książek.

Dokąd się, moja lutni, napierasz skwapliwie?
Chcesz na świat? i w drukarskiéj chciałabyś oliwie
Podać w nielutościwe swoje plotki prasy,
Wzgardziwszy słodkie mego kabinetu wczasy;
Ach nie wiesz, czego-ć się chce. Różne w ludziach smaki,
I ciebie potka wilkum pewnie nie jednaki.
Nie trzeba dymem śmierdzić, kto się chce do dworu
Udać, jeszcześ ty godna kuchennego szoru.
Jeden co lepiej pisze, najdzie w tobie siła,
Coby cierpli wszą głowa jeszcze przekryśliła;
Drugi z zazdrości, która średnie mózgi żywi,
W oczy pochwali, ale z tyłu gębę skrzywi;
Inszy choć w hipokreńskiéj nie pił nigdy bani,
Żeby się coś zdał, czego nie umie, pogani.
Tak, coś ją w ciszy miała, utracisz powagę,
I pójdziesz za sukienkę korzeniu na wagę.
Abo cię, ważąc konfekt, podścieli na szali
Aptekarz i Szot tobą tabakę podpali;
Abo kiedy krystera czyści brzuch zawarty,
Coraz to kord do stolca jednéj zbędziesz karty.
Ale ty przecie prosisz łaskawéj odprawy,
Tak ci się moje przy krza kreski i poprawy,
I co go doznać możesz, nie poważasz sromu;
Idź tedy — ale lepiéj było siedziéć w domu.



O sobie.

Nie tyle puszcza Niepołomska zwierza,
Nie tyle ordy janczarskie żołnierza,
Nie tyle pszczółek ukraińskie ule,
Nie tyle włoskich kortegian gondule
Nie tyle babskich strzał krymskie sajdaki,
Nie tyle goździ indyjskie karaki,
Nie tyle wrzeciom brabanckie kądziele,
Nie tyle kółek młyn, co jedwab miele,

Nie tyle śledzi od północy morze,
Nie tyle różnych barw tęcze i zorze,
Nie tyle Loret toczonych pacierzy,
Nie tyle Wiedeń sieci i obierzy,
Nie tyle gdański port łasztów tatarki,
Nie tyle książek frankfurckie jarmarki,
Nie tyle wiosna kwiatków, lato kłosów,
Jesień owoców i organy głosów,
Gwiazd jasne niebo, piasku morskie brzegi,
Kropel deszcz spory, spłachcia gęste śniegi,
Nie tyle mają i jeziora trzciny,
Jak ja mam bólu dla swéj Katarzyny.



Oddając lutnią.

Szczęśliwa lutni, która wdzięcznym swojem
Ucieszysz uszy biegłe w nutach strojem,
Czemu mnie z raz tak szczęście nie potuszy,
Abym mógł szeptać, cobym chciał, w te uszy!
Szczęśliwa lutni, któréj zgodne strony
Przebieży nieraz paluszek pieszczony,
Zazdroszczę-ć szczęścia, że się będziesz tykać
Ręki, do któréj nie śmiem się przymykać.
Szczęśliwa lutni, twych, niż będzie grała,
Kołeczków panna będzie się tykała;
Mnieby i stroić do usług nie trzeba,
Kiedyby tyle szczęścia dały nieba.
Szczęśliwa lutni, która po hałasie
Strun swych, na łóżku jej odpoczniesz w czasie;
Mnie, że nie wolno i pomyśléć tyle,
Tłumiąc swe żądze, czekam lepszéj chwile.



Do Imci Pana Grotkowskiego
Pisarza pokojowego JKMci.

Tobie, mój Janie, tobie przed wszystkiemi,
Wiersz się mój kłania i między pańskiemi
Ścianami, gdzie się służba twa zawiera,
Ciebie się Muza nawiedzić napiera.
Drwa-ć to do lasa i do Aten sowy,
Słać ci wiersz, który u ciebie gotowy;
Aleć i bogom, chociaż też niegłodni,
Choć ich nasz powiew nie zaleci spodni,

Przecie im kurzą, przecie z uniżenia,
Chleby im kładą i całopalenia.
Kiedy cię niebo tak udarowało,
Że aż do zbytku niedostaje mało,
Jeśli odrzucisz to, czego masz dosić,
Cóż ci przyjaciel ma w darze przynosić?
Choć ja nie za dar te-ć posyłam wiérsze,
Ale abyś je, niż się puszczą w szérsze
Granice i na wyższe wstąpią szczeble,
Sam przegremplował i puścił po grzebie.
Bo jeśli twoje odniosę w tym zdanie
(A bez pochlebstwa), że też i mnie stanie
Wątku do piórka i tchu do téj sprawy,
Nie dbam o cudze przegryzki, poprawy;
Dosyć mi na twym rozsądku i śmiele
Pić z hipokreńskiéj już będę kąpiele.
Tyś u mnie pierwszy, i tobie przyznawana,
Że w polskim wierszu za tobą zostawam;
I tak leniwo w trop za tobą jadę,
Jak téż po sobie pozad drugich kładę.
Miejże się dobrze; odpisz na znak, że ty
Nie skąpisz dla mnie choć droższéj monety;
A przy tym (chociaż nie cale znajoma,
Ale życzliwa i bardzo łakoma
Przyść do lepszego z siostrzyczką poznania),
Moja się Jaga twojéj Zosie kłania.



Ogród miłości.

Niezawsze strzały Kupido zawodzi;
Czasem łuk złoty i bez broni chodzi
I gospodarskiéj pilnując pogody,
Gracuje z trawy pafijskie ogrody.
W ogrodzie jego, zioła są nadzieje,
Chwast obietnice, które wiatr rozwieje;
Męczeństwa posły są suche gałęzi,
Labirynt pęta, w których swoje więzi,
Niewola kwiatkiem, owocem jest szkoda,
Fontanną oczy i gorzkich łez woda;
Wzdychania letnim i miłym wietrzykiem,
Nieszczerość łapką, figiel ogrodnikiem.
Szaléj, omylnik, to są pierwsze zioła,
Które głóg zdrady otoczył dokoła.

Nadto ma z muru nieprzebite płoty,
Gdzie wapnem troska, kamieniem kłopoty.
Ja-m w tym ogrodzie przedniejszym kopaczem,
A wziąwszy moję tęsknicę i z płaczem
Skropiwszy orzę skały twardéj Tatry,
Wlokę, uprawiam i żnę płonę wiatry.



Na klacz hiszpańską.

Nie mają takiéj i jordalskie[4] stada,
Byłaby takiéj Asturya rada,
Nie pasie takiej natolska murawa,
Jaką się klaczą przechwala Warszawa.
Hiszpanka-ć wprawdzie chodem i nazwiskiem,
Ale się w kraju rodziła nam bliskiem,
I słusznie Polska będzie tym chełpliwa,
Że jéj córką jest klacz tak urodziwa.
Znaczne jej kształtu wizerunki wszelkie:
Głowa niewielka i uszy niewielkie,
Oczy wypukłe, wesołe pojzrzenie,
I kłus wspaniały i żywe chodzenie.
Pierś, ach pierś piękna! i zupełna w mierze,
Zad jak ulany i gibkie pacierze
Tusz do popręgu i kark niezbyt chudy,
Nóżka subtelna, podkasałe udy;
A kosa jasna i obfita grzywa
Blaski złotego przenosi przędziwa.
O jak to piękna, kiedy wzniosszy głowę,
I złotą grzywy puściwszy osnowę,
Buja i między zazdrosnemi stady,
Swych rówienniczek zawstydza gromady;
Godna zaiste ciągnąć i wóz słońca,
I stać w królewskiej stajni nie od końca[5],
Teraz niech Neptun kształt na się przybierze
Gładkiego konia, jak kwoli Cererze;
Teraz niech Jowisz zalotów nie syty,
Końskiemi stan swój okryje kopyty;

A więcéj wskóra, niż gdy boskie stopy,
Bawolim rogiem okrył dla Europy.
A gdy ją będą w bieg różnie ćwiczony,
Koniuszy z Litwy i drugi z Korony
Kawałkowali, o jakie korbety,
Jakie podrzuty[6], jakie wężo-kręty,
Jakie odmiany ręki będą w kole;
Jakie podrzutnym grzbietem kapryole.
Bujaj, o! cudna klaczo, bujaj sobie, —
Rozmnażaj stado, które tak po tobie
Pokupne będzie, że o twe źrebięta
Z sobą się będą rozpierać książęta.
Szczęsny masztalerz, który cię fartuje,
Co cię nakrywa i co cię dekuje;
Szczęśliwe łąki, co pasą klacz gładką,
Szczęśliwszy stadnik, co cię sprawi matką,
A pewnie Pegaz, skąd między płanety
Przeniesie z tobą spłodzone dzianety.



Sekret.

Milcz serce! Przebóg! Można-li,
Niech cię cicho ogień pali:
Wolisz zgorzéć od tęsknice,
Niż wyjawić tajemnicę.
I wy, serdeczne westchnienia!
Świadome mego cierpienia,
Wiadome same i tego,
Że-m przecie dokazał swego,
Co się z ust mych wydzieracie?
Ach! cyt! i tak mnie wydacie;
W szkole miłości wzdychanie
Za wyraźne słowo stanie.
Niech z was, o wymowne oczy!
Żadna iskra nie wyskoczy,
Niech, gdzie wam patrząc najsłodzéj,
Rozum was trzyma na wodzy;
W miłości w jednéj są cenie:
Mowa i chciwe pojzrzenie.



Obraz odmówiony.

Proszę o obraz malarskiéj nauki,
A ty, zła dziewko, żałujesz mi sztuki
Płótna i nie chcesz dziełem cudzéj ręki
Wiernego sługi ulżyć srogiej męki.
Moja zaś wierność, byleś tego chciała,
Krwiąby-ć się własną rada malowała.
Czemuż mi rzeczy tak lichéj żałujesz?
Co-ć tym ubędzie, że cień swój darujesz
Ty mi nic nie dasz, a ja wezmę siła,
Tak będziesz służbę bez kosztu płaciła.
Nadzieję serce wysługi tym traci,
Że mu fałszywéj odmawiasz postaci;
Bo jakoż się tu spodziewać nagrody,
Gdy i zmyślonéj nie chcesz dać urody,
Jako sarnę rzecz obiecować sobie,
Kiedyś tak droga i w nieméj osobie:
Ja tego inszéj nie widzę przyczyny,
Jeno, że-ć ciężko siedzieć pół godziny.
Ale pocóż téż o ten obraz proszę,
Kiedy cię żywcem w sercu swoim noszę?
Niemalowaną (mogłabyś być zmytą),
Lecz wykowaną, twardą i wyrytą.



Omyłka.

Zgubił gdzieś matkę Kupido zbłąkany;
Wtym zoczył Kasię i rzekł oszukany:
„Matko! o, matko!“ lecz harda dziewczyna,
Nie chcąc ni gościa, ni takiego syna,
Rzekła: „Pewnie mi na łonie nie siędziesz;
Nie jestem matką“. On rzekł: „Ale będziesz“.



Na jabłko.

Ani to jabłko, co go strzegącemu
Herkules wydarł smokowi czujnemu,
Ani to, którym Ojdope zwiedziona
I kształtną zdradą cicho poślubiona,
Ani to, które Atalancie nogi
Podcięło, zniosszy gachom zakład srogi;

Ani to, co trzy zwadziło boginie,
I dla którego potym Troja ginie,
Nie zrówna z jabłkiem, które dla ochłody
Dała mi panna angielskiéj urody.
To tylko jabłko, które w rajskim sadzie
Rodzicom piérwszym podał wąż na zdradzie
Jest mi podane, bo to pod łupiną
Rumianą świata śmierci jest przyczyną;
A to też nie tak, jako miało, chłodzi,
Ale mi ognie śmiertelne rozwodzi
I ten ognisty z ręku Katarzyny
Pocisk me serce obrócił w perzyny —
Tak ona rzuca, choć się strzeżesz czule,
Ogniste z oczu strzały, z ręku kule.



Na jednę, co do klasztoru wstąpiła.

Jęłaś się pani rozwodu świętego,
Że wolisz konwent, niż męża jednego.
Widzę, że całą rodzinę miłujesz:
Syna-ć nie stało, do Ojców wędrujesz.
Święta to dróżka tak świętéj macierzy,
Szła ze sto kroków dla tyluż pacierzy.



Na balwierza.

Kogo świat mierzi, kogo zdrowie boli,
Niech się u Czopka cyrulika goli;
Niż się rozgościł niż zgrzeje wody,
Połowa włosów przybędzie do brody;
I niż część drugą namydli, oskrobie,
Już ogolona poroście w téj dobie.
Jak pocznie skrobać i włosów przerzedzi,
Nie wie, co jest ból ten, co mu dosiedzi.
Nie tak się rzezą opili masłokiem,
Nie takim ciągną bańkami krew stokiem,
Nie tak zawłoki, nie tak apertury,
Jak jego bolą po jagodach dziury.
Ledwieby godzien strzydz żmudzinom[7] grzywy
I uszy, i to, jeśli koń cierpliwy.

Te, co widzicie, rany na méj brodzie,
Nie inszéj one przyznajcie przygodzie;
Nie kot podrapał, nie żona pobiła,
Nie zła choroba krostą poznaczyła,
Ani przy kuflu, ani z krwawéj bitwy
Odniosłem, ale od balwierskiéj brzytwy.
Niemasz od kozła sztuczniejszego zwierza:
Brody nie goli, bojąc się balwierza.



Na łakomą.

Dziękuję-ć, Zosiu, że moje zawody
Doszły u ciebie słusznéj nagrody;
Lecz nie wiem, czemu swych posług nie tracę,
Czy że cię kocham, czy że dobrze płacę?

Widzę, że pałasz, i równie nas piecze
Ogień i równie Kupido siecze,
I wzajem mamy zapalone żądze:
Mnie piecze miłość, a ciebie — pieniądze.

To prawda, że mi rozkazywać wolno,
Że mi się stawiasz we wszem powolno,
Ale chociaż mię twoim zowiesz panem,
Płacę podatki i jestem poddanym.

Gładki-m w twych oczach i piękny-m u ciebie,
Póki mam w worku, jak anioł w niebie;
Ale gdy mieszek poczyna być kusy,
Piekło tak szpetnéj nie chowa pokusy.

Siła mi o swych ogniach wierzyć każesz
I często dowód ich mi pokażesz,
Ale kiedy się ma intrata skraca,
I twój się ogień w kwaśny dym obraca.

Często mię twoja powolność zniewoli,
Że zleczysz zaraz, jako zaboli,
Przecie wprzód prosisz i żebrzesz, niebogo;
Nie jest-to dawać, ale przedać drogo.

Toną dochody w twoim domu moje.
Muszę obmyślać i żydło i stroje.

Nie naga miłość twoja, jak skrzydlaty
Bożek zwykł chodzić, ale lubi szaty.

Choćbyś taiła, sama cię wydaje
Prośba i chciwe twoje obyczaje.
Klnij się, żeś ranną, żeś w miłości stałą,
Rannaś jest, ranna, ale złotą strzałą.

Ale to przecie nie śmiertelna zdrada,
Bo się ta wszędzie najduje wada,
Że kto odważny, kto może dać siła,
Nie znajdzie panny, coby odmówiła.



Czary niemieckie.

Cyrce Ulisesowe towarzystwo w świnie
Obróciła, dawszy im w czarze czarów w winie.
A Hansa choć żadne nie przewierzgną czary,
Zaraz gotów być świnią, jak dopadnie czary.



List do Imci Pana Otwinowskiego,
Podczaszego Sendomirskiego.

Chociaż tak nieodmienne wyroki miéć chciały,
Żeby mię bystre wiatry na cudzy brzeg gnały,
Jeśli cię jednak kiedy, dobrodzieju drogi,
Zapomnę, niech Charybdy topi mię wir srogi;
Niech mię na Syreńskie głośno-brzmiące skały
Z rozbitego okrętu sztuką niosą wały.
Nie zapominaj wzajem Muzą sługi twego
I oczerstw swoim rymem melancholicznego.
Bo przypomniawszy sobie i ojczyste progi,
I ciebie i rodzice, musi miéć co trwogi
I co żalu przeniknąć; ty sam ulżyć tego
Możesz, nie będziesz-li chciał żałować mi swego
Pióra i ręki swojéj. A gdy twoja ona
Księga z prasy wynidzie, pierwéj od Nasona
Po rzymsku napisana, a w sarmacką zbroję
Od ciebie ustrojona: niech w tym łaskę twoję
Uznam przeciwko sobie, przyślij mi ją, żeby
I tam sława słynęła twa, póki pod nieby

Okręt wiatrem pędzony pobieży, i póki
Żeglarz się strachać będzie scyllejskiéj opoki,
I póki go Malta rozciągniona długo
Straszyć będzie. Zatym zostaję twym sługą[8].



Do Zosie.

Żeś w swéj twardości niezmienna,
Nie dziw, boś wszystka odmienna.
I usta masz rubinowe
I rzędy zębów perłowe
I ciało alabastrowe
I serce dyamentowe.
Co za dziw, że bożek mały
Nie przestrzelił twardéj skały!
Bo i kołczanik złocisty
I łuk niezaderewisty
I bożek nazbyt łaskawy.
Jednak jeśli do téj sprawy
I ja się pilnie przyłożę,
Na zakład i gardło łożę.



Lament pasterski.
(Fragment).

Dafnis będąc od swéj opuszczony
Dorynty, tak żal nieutulony
Swój wyrażał; góry słuchały
I zwierzęta i lasy i skały:
„Wysokie góry, rosłe Apeniny,
Pleśniwe skały, zapadłe doliny,
Wierzchołki dżdżystym dymem się kurzące,
Rzeki wesołym padołem płynące,
Skały, opoki, karcze i zielone
Chróściny, drobnym ptastwem osadzone,
Potoki srebrną pianą się bielące,
Stoki z wysokich gór szyje łamiące,
Śniegi od mrozu w wieczność zakamiałe,
Lody w krysztalną postać skamieniałe,
I wy, mieszkańcy lasów, Faunowie,
I co gonicie Nimfy, Satyrowie,
Boginie gładkie, górne Oready,
Wodne Najady i leśne Dryady,
Jaskinie, których słońce nie dochodzi,
Łożyska, w których zwierz się różny rodzi;
Wilku drapieżny, niedźwiedziu mruczący,
Chyża wiewiórko i jeżu kolący,

Kózki, tak dzikie, jako i domowe,
Woły rogate, które gdzieś Febowe
Ręce karmiły, i wy, pasterzowie,
Me towarzystwo, i wy, trzód stróżowie,
Wierni brytani, z owemi trzodami;
Ptastwo leśne, co między skałami
Gniazda swe macie, skalni jerzykowie,
Kukułki głupie, nutni słowikowie,
Puhaczu nocny, co do nieboszczyków
Wzywasz swym głosem i stado puszczyków;
Owa ty góro z tym, co masz na sobie,
Otwórzcie na mój lament uszy obie:
Okrutne dziewczę serce mi zraniło,
A skarżyć mi się na ból zabroniło.
To bo postępek najnielitościwszy
Nie dać i płakać, dostatnie wybiwszy.
Nie dosyć na tym, bo gdy-m przyrodzenia
Nie mógł zwyciężyć, i do uskarżenia
Pociągały mię coraz świeże rany,
Takim ostatnim dekretem wskazany,
Nie dosłuchawszy, rzekła mi surowie:
Jeśli-ć mił żywot, jeśli-ć miłe zdrowie,
Jeśli-m moc jaką ja nad tobą miała,
Trafiaj w to, bym cię nigdy nie widziała.
Potym odbiegła. A mnie wszystka z ciała
Krew gdzieś uciekła, dusza uleciała,
Przyszedłem k’sobie, aleć się wznowiły
Wszystkie me żale, które do mogiły
Doprowadzą mię, da Bóg, niezadługo.
A toż zapłata twoja, wierny sługo!
Nie mów nic Panu, chociaż cię co boli;
Lepiej, że śmierć cię z milczeniem podgoli.
Wywlecz kto język, przyczynę méj winy,
Jeśli ten winny, przecz cierpi kto iny?
Oczy co winne, żeś im zakazała
Paść się w twéj twarzy i mnieś postradała,
Okrutna dziewko, wszystkich mych radości.
Atoli dosyć czyniąc surowości
Twej i mandatom, idę między skały,
Żeby mię oczy twoje nie widziały,
I bez oporu idę, bo twe słowa
Pokorna bierze za rozkaz ma głowa.

Lecz wy, o wiatry, co tutaj szumicie
I po jaskiniach wkoło się bawicie.
Zanieście jéj téż, aby usłyszała
To, czego z moich ust słuchać nie chciała.
Nic to, chociaś mię cale odpędziła
Od oczu twoich, chociaś zabroniła
Rzewnego łkania, chociaś bez litości:
Przecież tyś moja, bo mi bóg miłości
Dla stateczności mej tak dobrze tuszy,
Że przecie oschnąć z tych łez mojéj duszy!
Ja na wytrwaną z twoją surowością
Pójdę; lecz jeśli nieznośną tęsknością
Legę na marach, nie znawszy nadgrody
Za moje płacze, smętki, ognie, szkody;
Proszę, każ ciało wynieść z téj jaskini,
A na pogrzebnéj napisz sama skrzyni:
Ja-m tego nieboszczyka słowem swym zabiła;
Jego-m żywota, siebie sługi pozbawiła“.



Niestatek.

Prędzéj kto wiatr w wór zamknie, prędzéj i promieni
Słonecznych drobne kąski wżenię do kieszeni,
Prędzéj morze burzliwe prośbą uspokoi,
Prędzéj zamknie w garść świat ten tak wielki jak stoi,
Prędzéj pięścią bez swojéj obrazy ogniowi
Dobije, prędzej w sieci obłoki połowi,
Prędzéj płacząc nad Etną, łzami ją zaleje,
Prędzéj niemy zaśpiewa, a ten, co szaleje,
Co mądrego przemówi; prędzej stała będzie
Fortuna i śmierć z śmiechem w jednym domu siędzie,
Prędzéj poeta prawdę powie i sen płonny,
Prędzéj i aniołowi płacz nie będzie płonny,
Prędzéj słońce na nocleg skryje się w jaskini,
W więzieniu będzie pokój, ludzie na pustyni,
Prędzéj nam zginie rozum i ustaną słowa, —.
Niźli będzie stateczną która białogłowa.



Przechadzka.

Ogrodzie wdzięczny, niech mi wolno będzie
Przechadzki dziś po tobie zażyć i z swojemi
Smutkami twe uciechy w jednym zmieszaj rzędzie
I zażyć wczasu pod cieniami twemi.

Ale, niestety! cóż za wczas być może
Temu, choćby był wpośród ogrodu rajskiego,
Który w swym sercu nosi utajone noże
I jest w opale ognia gorącego?
Nic mu nie k’myśli, wszystko w niesmak idzie,
Śmiech mu się miesza z płaczem i rozkosz z gorzkością,
I przy muzyce przecie on myśli o biédzie.
Te męki cierpi, kto w bractwie z miłością.
Bo ja i w tobie do smętku przyczyny
Znajduję, które mi ta wesołość podaje,
Ale-ć nic nie przyganiam, ani-ć daję winy:
Kto sobie winien, niech inszym nie łaje.
Ilekroć patrzę na trawę zieloną
I na twe się zapatrzę kwiateczki ozdobne,
W nich widzę liczbę mąk mych niezliczoną,
Które mi dziewczę zadaje nadobne.
Jeśli na kamień, albo skałę twardą
Trafię, albo na drzewo, które skamieniało,
Uważam tej kamienną nieużytość hardą,
Której się w ręce serce me dostało.
Jeśli się też zaś lub labiryntami
Wiklę, lubo ciemnemi chłodnikami chłodzę,
Widzę, jako błędnemi ciemnemi drogami
W miłości pętach uwikłany chodzę.
Jeżeli wietrzyk między gałązkami
Wieje i między liściem sobie poigrywa;
Wspomnię wzdychania, których z boleściami
Miłość mi gwałtem aż z serca dobywa.
Gdy widzę, że się ptaszęta z miłości
Całują i spajają z sobą nosek krzywy,
Serce się rozstępuje i mówię z zazdrości:
Przecz ci kontenci, a ja żałośliwy?
Jeśli ogrodnik, kwiateczkom bujności
Dodając, grzędy drobną rosą moczy,
Zarazem wspomnię łzy, które w żałości
Nie osychając, toczą moje oczy.
Jeśli też jeden szczypek sadzi w drugi,
Albo z nadzieją plonu zasiewa ogrody,
Myślę: ten w nadziei, ty za swe posługi,
Ani proś łaski, ni czekaj nagrody.
Dobranoc tedy, mój miły ogrodzie;
Nie nawiedzę cię (mogę to ślubować śmiele),
Aże miłość abo mnie puści po swobodzie,
Abo mi miększe łoże gdzie pościele.

Zapust.

Zapuszczam zapust smutny i gdy świat szaleje
Z wesołości, samemu mnie serce truchleje.
Niémasz cię, dziewko droga, a ja zaś bez ciebie
Wesela nie nalazłbym nawet w samym niebie.
Zapuszczam i zdaleka się mych powolności
Na twe pojzrzenia wdzięczne, na twe łaskawości;
Niemasz cię, dziewko droga, a choćby kto inny
Chciał być łaskaw, ja mu nic za to nie powinny.
Zapuszczam się coraz tam, kędyś mieszkała,
I widzę z żalem, że mię droga oszukała.
Niémasz cię, dziewko droga, a twoje pokoje
Bez ciebie w sercu moim budzą ciężkie znoje.
Zapuszczam wtenczas łez mych na oczy zasłonę,
Nie widząc cię, w którą się kolwiek udam stronę;
Niémasz cię, droga dziewko, oczy się me brzydzą
Samym słońcem, gdy ciebie przed sobą nie widzą.



Na manelę.

Czeka mię za to pewno kij gotowy,
Że więźniem będąc, na ręce okowy
Śmiem panu włożyć; ale na tym mało,
Byle to złoto panu pokazało,
Co my cierpimy mężnie niebożęta,
Kiedy mu przykre drogich kruszców pęta.



Nad siły.

Faeton gdy się równo z bogi nosi,
Spalił i siebie, konie, wóz i osi;
Ikarus, górno idąc na powodzie
Wodzowi swemu, w słonéj zginął wodzie:
Toż i mnie właśnie pokaranie czeka;
Bo że mi się myśl nazbyt śmiała wścieka
Tam, gdzie sam widzę podobieństwa mało
Dokazać czego, tak jako się stało
Faetonowi, miłością zgoreję
I, jak Ikarus, łzami się zaleję.



Swar z Kupidynem.

Zdybawszy w lesie Kupidyna, który
Strugał strzałeczki i oklejał pióry
W swar z nim wstąpiłem i śmiele-m wymawiał:
Czemu mnie tylko rany me odnawiał,
A szkodzić nie chce dziewczęciu mojemu?
Nie wiesz, żem dom swój w oczach jéj zasadził?
Któżby się mądry z gospodarzem wadził?



Białe głowy.

Zły jest krokodyl, bo płaczem uwodzi,
Zła i Syrena, bo swym głosem szkodzi,
Zły wąż, bo skryty w trzcinie żądłem kole,
Zły zdrój, choć piękny, kiedy rodzi wole:
Większą biała płeć szkodzi oraz szkodą,
Płaczem i głosem, skrytością, urodą.



Niebytność.

Tak-em rozumiał, że rozstanie z tobą
Mniejszą mnie miało nawiedzić żałością
I za twą niebytnością
Miałem się znowu witać z zgubioną wolnością.
I nie wierzyłem, aby z tak daleka
Oczu twych strzały sięgały człowieka,
A płomień utajony
Przez tak wiele mil miał być od ciebie wzniecony.
Ale rad-nie-rad teraz wyznać muszę,
Że we dwójnasób mam zranioną duszę,
I że okrom dawnego
Płomienia cierpię nowy z odjechania twego.
Myli się bardzo, jak to widzę jaśnie,
Kto twierdzi, że przez rozjazd miłość gaśnie,
Bo mnie tym bardziéj pali
Słońce me, im się dalej ode mnie oddali.
Jak więc Tatarzyn uciekając z bitwy
I tuż za karkiem swym czując gonitwy,
Niemniéj bywa szkodliwy,
Kiedy za sobą strzałę wypuści z cięciwy;

Tak ty, dziewczyno, luboś tył podała,
Mnieś jednak ranę serdeczną zadała;
A tak-eś wymierzyła,
Że chociaż uciekając, przez serce zraniła.
Wierzę, niemała na panienkę wada,
Że w niéj pogańska znajduje się zdrada;
Obróć jeno twarz swoje;
Byle się z przodku potkać, przegrać się nie boję.



Powrót.

Jako żeglarz zwiedziwszy nieprzebyte morze
I przepędziwszy siła w nawalności porze,
Gdy się już z dalekiego powraca więc biegu,
Cieszy się upatrzeniem domowego brzegu,
A wtym skały ukrytej nie widząc na stronie,
Rozbija o nią okręt i sam w porcie tonie;
Tak ja bez oczu twoich bywszy pośród wody,
Tuszyłem, powracając, niechybnéj pogody
Zażyć sobie. Lecz widzę, iżeś i na suszy
Kazała gwałtem tonąć we łzach mojej duszy!
Łedwieś pojzrzała, ledwieś i rękę podała,
I wierzę, żeś się, iżem powrócił, gniewała.
I doznałem z żałością nad swoje mniemanie,
Że lepszy był nasz rozjazd, niżeli witanie.
Cokolwiek jest téj twojej odmiany przyczyną,
sobie wiem, żem żadną nie obciążon winą;
Nawet i tym niewinność już wyświadczę swoje.
Że niezasłużoną złość skromnie zniosę twoje.
Lecz sprawiedliwa Wenus pomści się nad tobą
I kiedyśkolwiek tąż cię nawiedzi żałobą.
Gorzéj ci życzyć miłość nie pragnie stroskana,
Że kochając się w inszym, nie będziesz kochana.



Do Zosie.

Jeśli ty, Zosiu, w swojéj okrutności
Kładziesz pozór czystości,
Musisz dać przodek przed sobą w téj mierze
I lwowi okrutnemu.
Lepiéj twojéj macierze
Idź za przykładem, która gdyby twemu
Ojcu była łajała,
Jeszczebyś, miła, na przedmieściu spała.



Na raki.

Prosił na bankiet towarzysz niejaki;
Ozdobą miały być bankietu raki.
Potym nieborak ochraniając .....
Jachał z matusią i uwiózł nam raki.
Wierę, postępek to dość ladajaki,
Że wolał w pole, niż nam warzyć raki.
Niechże téż sobie idzie precz po flaki,
A my się sobie zdobędziem na raki.



Drużyna zapustna.

Zapuszczam bez was szczerze dni szalone
Tęsknicą mając serce napełnione:
Bo wasze sobie wspomniawszy drużynę,
Jeślim nie smutny, niechaj nagle ginę.
Każdy z was dobry i drwić i żartować,
W karty, warcaby grać, skakać, frycować,
Ale to właśnie zapustna drużyna,
Że rzadko u was głowa próżna wina.
Niechaj gdzieindziej mężnie harce zwodzą,
Niechaj ćwiczenie rządzą, konia wodzą,
Niechaj skoczkują, do pierścieni gonią
I sztuk szermierskich dokazują z bronią:
Może kto lepiéj władnąć gdzie kopiją,
To wiem, że nigdy tak dobrze nie piją.
A więc przybywaj, cnotliwa drużyno,
Czeka cię w flaszy przezroczyste wino.
Horymunt pije, chociaż to nie grzeczy,
Gdy insi piją, że ma swe na pieczy;
Kaflocha mego twarz na pełnią poszła,
Każdą też spełni, byleby go doszła.
Hajdasz jak beczka poty w się lać będzie,
Póki się wino szpuntem nie dobędzie;
Spinek gracz lepszy, niźli pijanica,
Ale i jego nie mierzi szklenica.
Baldoryk wina daje nad potrzebę
Mało téż nie dał grzecznéj dziewce w gębę;
Amidor chory, jak mu baba szyje
Nadepce, równo z inszemi wypije.

Już tak czas kończąc powszechnej rozpusty
I zapuszczając niesmaczne zapusty,
Jeśli nie życzę tej grzecznej drużynie,
Żeby się codzień trzykroć myli w winie,
Niechaj że mię to samego ominie.



Oczy wojenne.

Nie nowina to pannom nas wojować,
I we krwi brodzić i ród męski psować;
Sławne są męstwem termodonckie żony,
I jadem przeciw mężom Amazony;
Ale i w niebie są zbrojne boginie,
Są Parki, których brzytwą każdy ginie,
Bellona równo z Marsem bitwy zwodzi,
Pallas z paiżą i z kopią chodzi,
Hebe podnosi Alcydową pałkę,
Dyanna ciągnie bratni łuk i strzałkę,
Tetys trójzębem władnie, a widłami
Prozerpina, jej matka zaś sierpami;
Cybele kosą macha Saturnową,
I tak każda z nich bratnią lub mężową
Straszna jest bronią. A mnie zaś na ziemi
Zosia oczyma niepożyczanemi
Dobywa, strzela, gromi, bije, siecze,
Wojuje, pali, pustoszy i piecze.



Łzy.

Jako drzewo surowe, na ogień włożone,
Sapi naprzód i dmucha, potym otoczone
Nieprzyjacielem wkoło, przez kryjome oczy,
Wszystkę wilgotność z siebie i wszystek sok toczy;
Nakoniec, kiedy mu już obrony nie staje,
W wągiel gore, a potym w szczery popiół taje:
Tak ja opanowany będąc twą miłością,
Wzdychałem naprzód srogą ściśniony tęsknością;
Potym sobie i łzami serce ulżywało,
Teraz gdy mi obojga tego już nie stało,
Tleję w wągiel, a jeśli nie pojzrzysz wesołem
Okiem, w małej się chwili rozsypię popiołem.

I jako kiedy lecie zajmie się przędziwo
W piekarni lub w świetlicy, kiedy śpi co żywo.
Samo się w sobie dusi, niż się ściana sucha
Zajmie, potym płomieniem przez okna wybucha,
Próżno wtenczas gospodarz o ratunek woła;
Cała gromada zgasić pożaru nie zdoła;
Tak we mnie miłość długo potajemnie tlała,
Teraz na wierzch przez obie oczy, okna ciała,
Łzami się pokazuje; wewnętrzne zapały
Ten wilgotny dym pędzą i ten perz zetlały;
Próżno wołać ratunku, rozum nie pomoże,
Twoja to sama łaska, Kasiu, zalać może.



Boginie.

Słusznie mówimy, że panny boginie
Bo ginie każdy, kto się im nawinie;
Kto tedy wpadnie w ręce tychto bogiń
(Trudno inaczéj) albo gni albo giń.



Sen.

W południe więzień zasnąłem ubogi,
Aż mi sen wdzięczny tę przysługę sprawił,
Żem swą dziewczynę całował bez trwogi
I w jéj gładkości myśli moje bawił;
I obłapiając depozyt tak drogi,
Wszystkie-m na stronę frasunki odprawił.
A zbytnia radość ledwie mi żywota
Nie wzięła, duszy otworzywszy wrota.
Taką uciechą będąc upojony,
Ulałem potem zapalone skronie
I ze sił wszystkich swoich obnażony
Padłem wpół-martwy na jej ślicznym łonie.
I widząc, że głos ustawał zemdlony,
Krzyknąłem, jak ów, co z przygody tonie,
Katuj mię, przebóg, stanie-ć za odpusty:
Gdy zahamujesz duszę w ustach usty.
Tu-m zamknął mowę, a ona bez mowy,
Widząc mię bez tchu i bez życia znaku,
Zemdlonej dźwiga i podnosi głowy
I usty swemi całuje bez braku
W usta i w oczy, i wdzięcznemi słowy
Dodaje słodkim pieszczotom przysmaku:

Jeźliże, mówi, śmierć twoja prawdziwa,
Czemuś ty umarł, a ja-m czemu żywa?
I już poczęła myśleć, jaką raną
Dać wolną drogę pięknej duszy z ciała,
Kiedy się śmierć jej ruszyła stroskaną
Gładkością, i mnie żyć znowu kazała;
A ona z twarzą łzami farbowaną,
Żyj śmiele, rzekła, abym zawsze miała
Zwycięstwa mego ten znak niewątpliwy,
Że, kto tak kona, dłużéj będzie żywy.



Do chłopca.

Naléj mi, chłopcze! Kiedy przyjaciele
Wymówili się z wieczerzy, ja śmiele
Tak jako z niemi i za ichże zdrowie
Wypiję, póki pamięć będzie w głowie.
Potocki cugiem w kryształowym lodzie
Pojedzie, mając rumak na powodzie;
Szmelinga zdrowie zaś królewskim cugiem
Ciągnie się, nalej ośm jeden po drugiem;
Za Szumowskiego, choć mam z nim urazy,
Że mi groch skwasił, trzy nalej trzy razy.
Za Grotkowskiego wszak nam stanie watka,
Nie żałuj, chłopcze, kieliszków dziesiątka.
Przeczkowski kończy, a że się rad winem
Zabawia, niech zań wypiję tuzinem.
Czterdzieści i sześć zagrzały nam cery
Ale tak imion wyniosą litery.



Kwiatek darowany.

Kwiateczku suchy, ale mnie kochany,
Dla ręki, którąś zerwany i dany,
A suchy od mych ogniów i przed srogiem
Serca mojego zwiędlały pożogiem;
Tyś niepodobny téj płci krwawéj, ani
Mleku, przy którym nosiła cię pani,
Lecz z megoś serca przybrał te kolory,
Które tak zwiędło, jak kwiat późnej pory;
Ani cię mogę oczerstwić i łzami,
Bo i te płyną zmieszane z ogniami.

Pokaż méj paniéj[9] twe zbledniałe liście,
I swym zwiędnieniem spraw to oczywiście,
Że widząc, jako gładkość klejnot rzadki
Ginie — da owoc, a nie tylko kwiatki.



Do Kupidyna.

Zgasiłeś świecę, Kupido zuchwały,
W sercu Kasie, ach, strach to jest niemały;
Chceszli wetować, zaszedszy ją z boku
Możesz zapalić pochodnią z jéj wzroku,
A gdy cię stamtąd odpędzą strażnicy,
Wstyd i poczciwość, do mnie po próżnicy
Nie chodź, bo z serca wyniesiesz knot goły,
Już tam nie ogień, lecz szczere popioły.



O swéj pannie.

Biały i polerowany jest marmur z Karary,
Białe mleko, przysłane w sitowiu z koszary,
Biały łabędź i białym okrywa się piórem,
Biała perła nie częstym zażywana sznurem,
Biały śnieg świeżo padły nogą niedeptany,
Biały kwiat liliowy na świeżo zerwany;
Ale bielsza mej panny płeć twarzy i szyje
Niż marmur, mleko, łabędź, perła, śnieg, lilije.



Do téjże.

Oczy twe, nie są oczy, ale słońca jaśnie
Świecące, w których blasku każdy rozum gaśnie;
Usta twe, nie są usta, lecz koral rumiany,
Których farbą zmysł każdy zostaje związany;
Piersi twe nie są piersi, lecz z nieba surowy
Kształt, który wolą nasze zabiera w okowy;
Tak oczy, piersi, usta, rozum, zmysł i wolą,
Blaskiem, farbą i kształtem, ćmią, wiążą, niewolą.



Nieustawiczna.

Trudno zrozumieć, co się w ciebie wlewa,
Tak-eś odmienna i tak-eś pierzchliwa;

Raz-eś mi frantem, drugi raz-eś szczerą,
Raz przyjacielem, drugi raz przecherą,
Raz ze mną wiernie, drugi raz mię zdradzisz,
Raz się pojednasz, drugi raz powadzisz;
Tak cię natura chciała wykształtować,
Że nie wiem, jako z tobą postępować.
Boże! żeś nie dał do serca okienka,
Żeby zrozumiéć, jaka to Jagienka!



Porada.

Wszytek w me serce kołczan wypuściwszy,
I żadnéj sobie z strzał nie zostawiwszy,
Uciekł do matki, Kupido, bez broni;
Która widząc się w takowej z nim toni,
Taki płacz nad tą uczyniła szkodą,
Że swą pochodnię zagasiła wodą.
Dopieroż w większej położona trwodze,
Nad powtórzoną stratą kwili srodze;
Ale ja jéj rzekł: nie troszcz się, bogini,
I niech ci strachu ta zguba nie czyni,
Znajdziesz ty ogień, strzały twój syn nagi,
Ty u mnie w sercu, on w oczach u Jagi.



Do Jana Grotkowskiego pisarza pokojowego
J. K. Mości Sestina.

Nielitościwe i zawarte nieba
Na mój głos, ślepe na mą troskę słońca;
Już mi litości waszej nie potrzeba,
Gdy nie umiecie miłości dać rady,
Czyli nie chcecie; dopądźcie do końca
Swą niedołężność i umyślne zdrady.

Zwiedziony ginę: bo któżby się zdrady,
Skąd pomoc bywa, spodziewał był z nieba?
Ale wprzód, niż mi Wenus dojdzie końca,
Paląca bardziéj niż lipcowe słońca,
Ty, drogi Janie, dodaj swojéj rady,
Wszak przyjaciela doświadczać potrzeba.


Źle o mnie: cale przegrana potrzeba,
Przemogły roznm Kupidowe zdrady,
Słodycz wolności i dowcipu rady
Związało pęto i potęga nieba;
A oczy jasne nad południe słońca
Niewolnéj bronią spodziewać się końca.

Jak ci swą biedę objawiam od końca,
Bo jak się wszczęła, pisać nie potrzeba,
Jak dawno świeci złoty promień słońca;
Tak są jednakie tego bożka zdrady,
Który strzałami swemi sięga nieba,
I senatorów z Jowiszowéj rady.

Cud, że nie możem ślepemu dać rady,
Który nie widzi swojej strzały końca,
I że przezorne pozwalają nieba
Strzelać dziecięciu nie tam, gdzie potrzeba;
A nie z ślepoty, bo chociaż dla zdrady
Wzrok ma związany, widzi jaśniej słońca.

Byłoćby dobrze, kiedyby te słońca
Co rozgrzewają wszytek okrąg rady,
Chciały się pomścić mych ogniów, jej zdrady,
I moje pannę zagrzały do końca.
Ale źle; inszych ogniów tu potrzeba,
Mało na jej lód wszystkie ognie z nieba.
Janie, gdy rady dodasz na te zdrady,
Niż mi do końca zmierzchną dni i słońca,
Godnym potrzeba osądzić cię nieba



Staréj.

Czteryś tylko, duchniczko, miała, pomnę, zęby,
Dwa-ć jednym kaszlem, drugim dwa wypadły z gęby.
Możesz teraz bezpiecznie kaszléć i raz trzeci.
Choćbyś się udawiła, ząb już nie wyleci.



Do Piotra.

Widziałem wczora, Piotrze, twoję panią,
I wierę, nie wiem, czemu twarz jéj ganią,
A widzę, miała bogów chętnych sobie,
Że wyrazili gładkość w jéj osobie

Tak, że gdyby mi nieba tak sprzyjały,
Żeby mi takie trzy żony wraz dały,
Pewniebym nieba nie chcąc zostać dłużnym
Oddał dwie dyabłu, a trzecią wodużnyni.



Na Pawła.

Siła wierzy, kto towar kładzie na okręty,
Siła wierzy w Krakowie Tutcy i Orsety,
Siła ważą na kredyt Izakowe sklepy,
Ale więcéj nasz Paweł: żeni się, choć ślepy.



Dary Bogów jednemu
(Kolęda).
Acrostichon.

Jowisz rozumu naplwał pełną głowę;
Ateńska Pallas dała-ć swoje sowę;
Neptunus trydent, wyjąwszy ząb śrzedni;
Rzymski zaś Janus tylni nos i przedni,
Apollo skrzypki i lutnią i karty;
Rogaty Satyr dał wesołe żarty;
Odryzyjski Mars męstwem cię darował;
Wulkanus w kuźni tełki[10] zahartował,
Swiadczą to wschody, któreś nim przesklepił:
Kupido-ć serce, twarz Bachus ulepił.
Inszym się bogom wiedziéć nie dostało,
Kiedyś się rodził; stąd darów tak mało.



Do Walka.

Źle mnie udano, żem cię przy bankiecie
Rogaczem nazwał; kto to podał, plecie.
Przysięgam, Wałku, przez Minerwy sowę,
Przez ucho Midy, przez szwajcę Marsowe,
Przez brzuch Bachusów, przez Tetydy nogi,
Przez dyszel Febów, przez Sylena rogi,
Przez kozik Faunów, Atropy nożyce,
Przez młot Wulkanów, warkocz Berenice,

Żem tego nie rzekł. Com rzekł, tom ci w uszy
Gotów powiedziéć, co cię nie obruszy,
Co sobie baby śpiewają na trecie,
Co każdy człowiek wie w naszym powiecie,
Co sam nie z wielkim przyznasz mi kłopotem,
Żeś do swej własnej żony jest koczotem.



Do Jana.

Nie schodzi-ć, Janie, już na przyjacielu,
Boć młoda żona przyczyniła wielu.
Snadno o druha i o kuma bywa,
Gdzie mąż niezrzędny, żona przyjaźliwa.



Dobra rola.

Gospodarz precz odjechał i stąd role tłuste
Nie przynoszą pożytku i płonieją puste.[11]



Votum z Seneki dla imci Pana Chorążego WXL.

Stet cuicumque volet.

„Niech kto chce stać na wierzchołku śliskim
Dworskich faworów Panu będzie bliskim,
Mnie dosyć na tym, kiedy siedząc w cieniu
Domowych zabaw nie wiem o brzemieniu
Wszelkiéj fortuny i bez pracy znoju
Swobody w słodkim zażyję pokoju.
Nie dbam, że milczkiem żywot mój popłynie,
Że nie znam sejmów, nie siedzę w Lublinie,
Że mię król nie zna i że wielkich ludzi
Przyjaźń do służby rano mię nie budzi.
Tak gdy nawitą wyrobiwszy przędzę
Bez tych hałasów dni moich dopędzę,
Jakom żył cicho, takimże sposobem
Ziemiański starzec przywitam się z grobem.
Temu śmierć ciężka, który przy pogrzebie
Znajomy wszystkim, a sam nie znał siebie“.
Tak mówił Tyrsys, jakby stoik nowy,
Ale ledwie że dokończył téj mowy,
Pochwały dworskie wróciły mu chęci
Do sejmów, laski, chorągwi, pieczęci.



Na wiązanie.

Nie przetoż wiążę ręce przez to ziele,
Że mi z ócz w serce ślesz postrzałów wiele;
Nigdy się piersi me nie będą bały
Twych smacznych razów i twej słodkiej strzały.
Nie przeto, panno, wiążę cię z zazdrości,
Żem ja w kajdanach, a tyś na wolności.
Nie tęskno mnie z tym: nie tak mi kochany
Żywot na woli, jak twoje kajdany.
Nie przeto wiążę, abyś odwiązała,
Boś mi już dawno okowy przybrała.
Bystrość dowcipu, skład cnót i blask oczy
I twarzy wdzięczność i złoto warkoczy
I twych ust szkarłat i twej płci bielidła
To są wiązania, to są na mnie sidła;
Ale cię wiążę, abyś się powoli
Do słodkiej chciała przyuczać niewoli.
Zdarz, Boże, aby ten początek niezły
Ściślejsze-ć potym zasmakował węzły.



Na brodę jednéj paniéj.

Fillis, ta broda, w której nosisz zęby,
Choć ci zasiadła największą część gęby,
Przecie jest to znak twej pięknej urody:
Półtory ćwierci od ust — koniec brody.
Gdy ją uważam przy twarzy ostatku,
Zda się, że masz jéj nazbyt podostatku,
I zda być mi się pod tak kształtnym nosem
Duży podstawek pod słabym kolosem.
Hojna natura, wymyślna mistrzyni,
Kiedy cud z ciebie, cud gładkości czyni:
Chciała-ć z potrzebnéj w kształcie twym uwagi
Dać z przodku brodę, z tyłu garb dla wagi.
Oprócz ozdoby masz z niej służby swoje:
Ochrania-ć sukien, chowa białe stroje,
Służy-ć u stołu, gdzie więc żółta jucha
Miasto serwety i miasto fartucha.
Ale zaś ust twych jest zazdrosną strażą
I całować ich ludzie się nie ważą,

Bo kiedy kto chce, broda na zawadzie
Stawa przed niemi, by sołdat w paradzie.
Toż piersiom stanie za tarcz, za puklerze,
A z nami w tym się obchodzi nieszczerze.
Przed tą zazdrosną, co wyszła jak stępka,
Nie widzisz piersi, a nawet i pępka.
Boję się przytym, żeby jéj przymioty
Nie wprawiły cię przed laty w suchoty:
Bo musisz mocnym duchem rzucać śliną,
Niż te wyrzuty długą brodę miną.
Jeśli jej chcesz zbyć, poradzę-ć, jak sługa,
Przedaj ją kmieciom za lemiesz do pługa,
Abo na stępkę, abo na tworzydło,
Abo na skopek, co weń doją bydło.
Obyś się była zrodziła mężczyzną
I ten pagórek okryła siwizną,
Dziwem-byś była, ale i tak zdoła
Zdziwić nas wszystkich twa broda, choć goła.



Na kwiatki.

Kwiateczki świeżo urwane z ogroda,
Puśćcie się chętnie dla Kasie swéj grzędy,
Czeka was wielka nagroda,
Natka was za kształt i w swe włosy wszędy.
Nie mogło szczęście lepiéj igrać z wami
I nie żałujcie ni gruntu ni rosy,
Mając, gdy was skropię łzami,
Me łzy za rosę, a za grunt jej włosy.
Lecz przy jéj złotym bawcie się warkoczu
I byście w twardość równały się z stalą
Chrońcie się pilno jéj oczu,
Jedno was rodzi słońce — te dwie spalą.
I choćby się wam i to przytrafiło
Piękną wam szczęście wasze śmierć przybiera,
I niech wam mdleć będzie miło
Dla téj, dla której wszystek świat umiera.



Na koszulę brudną.

Jadwisiu, ja-ć już wierzę ku twéj sławie,
Że masz tysiące młodzieńców w rękawie;
Nie męcz ich jednak i służbie ich gwoli
Przynajmniej w białéj chowaj ich koszuli.

Możesz-ci, idąc za zwycięstwa prawem,
Więzieniem onych karać niełaskawem,
Lecz nie tak ciemnym i niech jętych ludzi
Turma twa więzi tylko, a nie brudzi.
Serce me, co w ten rękaw zabłądziło,
Uśnie w tej nocy; będzie mu się śniło,
Że na śmierć siedzi i zwątpi o życiu
W ciemnéj katuszy i smętnym pobyciu,
Ale to snąć my, cośmy się palili
Dymnym wzdychaniem, ten rękaw skopcili
I stąd się to stał, a nie zwykły czynem
Koleński rękaw serc naszych kominem.



Do igły.

Jakoż cię zaraz, bezrozumna igło,
Karanie z nieba lotne nastąpiło,
Żeś śmiała palce tak udatne zranić,
Którym tokarnia nie może przyganić,
Które wyroki szczęścia mego przędą,
Gdy mi przyrzeka w rękę, że me będą.
Nie wiesz, że ona, chociażeś ze stali,
Łacno cię swoich oczu ogniem spali.
Nie wiesz, że to jest szczyt twojéj ozdoby,
Że w ręku bywasz tak ślicznéj osoby.
I lubo ona haftem, lubo szyciem
Tureckim, lubo i tkackim nawiciem,
Lubo spalenia robotę, lub mieszki
Wyrabia, bardziéj w tym rękę Jagnieszki
Szacuję, niźli igłę, jedwab, złota,
I zawsze z ręką przodkuje robota.
Szanujżeż mi jéj, albo jeśli zwady
Szukasz, raczéj zakól ją z méj rady
Prosto ku sercu, a jeśli ją zranisz,
Wszystkie niebieskich strzałek harty zganisz,
Kiedy tam utniesz swoim ostrym grotem,
Gdzie miłość ludzkim nie doniosła złotem.



Do Heleny.

Śliczna Heleno, twojej krasnéj cerze
Te nie zrównają swarliwe boginie,
Co spór o jabłko czyniły Wenerze,
Ni sama Wenus, co gładkością słynie.

Gdybyś ty była wdała się w te zwady,
Jabłkoć byłby dał Parys i zakłady.

A jeżeli ta, którą w nagrodzie
Za ten sąd odniósł w dom Parys, Helena
W cnotach ci równą była i w urodzie,
Zbytnia jednego jabłka była cena.
Lecz on nie głupi, że za gładkość twoje,
Przedał królestwo i ojca i Troję.

Dla tamtéj morzem i lądową wojną
Ledwie w dziesiątym roku Troja padła,
A ty, byleś się pokazała zbrojną,
Byleś gróźb w usta, strzał w oczy nakładła,
Zaraz forteca serc naszych upada
I wolność u nóg twych chorągie składa.

Przeszłaś bez chyby swoje drużbę drugą,
Co nam krzyż święty wyniosła z ciemnice;
Ona raz tylko i za pracą długą
Zbawienne ludziom dała tajemnice;
Ty przez twarz gładką, przez postępki chyże
Nowe wystawiasz coraz ludziom krzyże.

Co mąk być może, co męki i kary
Wszystkiego w sercach czynisz nam ponowę,
Skąd widząc taką katownią z téj miary
Słusznie cię krzyżem, krzyżem mym nazowę.
Ach, jeśli tak jest, niechże mię przybiją
Na ten krzyż mocnym gwoździem na pasyją.



Do Jana Szumowskiego
Dworzanina pokojowego Jego K. Mci.

Niesłusznie, Janie, niesłusznie to zową
Co my służymy, służbą pokojową;
Co to za pokój, co to za wczas taki
Włóczyć się z dworem, jako wilk za flaki;
Nie jeść, kiedy chcesz, nie spać, kiedy drzymie,
W deszcz bez opończy, bez czapki stać zimie,
Słuchać psów wycia choć-eś nie myśliwy;
Przepić, co-ć żyzne poślą z domu niwy;

Kłaniać się wszystkim, choć bolą kolana,
Każdego przywieść i sprowadzić pana.
Więc ani się zwiesz, kiedy nas, jak z wora
Wysypą w różne drogi ode dworu.
Ty z przywilejem, ty biegaj z wiciami,
Ty z Opatowem, ty z Proszowicami
Umawiaj sejmik. Ty biegaj do Lwowa,
Jeśli wyprawa na obóz gotowa.
Toż nas i teraz biegunka napadła
I za granice obudwu rozkładła.
Ja-m już był dobrze cudzych krajów syty
I w domu każdy gościniec mi bity;
A przecież, kiedy pański rozkaz tęgi
Nastąpi, muszę znowu do włóczęgi.
Widział mię pierwéj Opatów, niż swojem
Posłem od króla, potym wielkim znojem
Przebyłem Węgry i na ich stolicy
Cesarskiéj pokłon oddałem prawicy;
I pańskie sprawy kończąc przy tym dworze
Niosłem królewskie listy Leonorze.
Zwodziłem potym, gdzie szła sama głowa
Ojczyzny naszéj, panów do Zborowa.
Potym téj zimy, nie żałując bicza
I ostróg, biegłem w Litwę do Łowicza;
I przeszedłem ją aże ku Dnieprowi
Wielkiemu, niosąc ordynans wodzowi.
Teraz zaś znowu wielkim obwołany
Posłem z Koroną i Siedmiogrodziany
Mam zwierać ligę i stwierdzić, co mocy,
Co ma sił i co wierności Rakocy.
Przyjdzie go szukać, gdzie między Multany,
A snać i śnieżne przechodzić Bałkany.
Oto mój pokój; ale téż i tobie
Dróżkę wymyślił Pan o téjże dobie
I sam cię gwoli sejmowi brzeskiemu
Od boku swego dał podkanclerzemu.
O jako różna droga nas potyka!
Mnie stamtąd, gdzie mię mus pański wymyka,
Już zalatuje czosnek i z cebulą
I z dziegciem, że się nozdrza w kupę tulą.
Czuję, jak Tantal, że mi pośród strawy
Głód zapowiedzą niezwykłe potrawy.

Znoju się lękam w niedostatku piwa
I żywych prochów z spiskiego przędziwa,
A ty zaś jedziesz między grzeczne Niemki,
Gdzie więcéj niźli z kalendarza Lemki
Możesz już sobie szczęścia prorokować
I niż Alkoran swoim obiecować
Zwykł bisurmanom, zażyjesz rozkoszy.
Stąd cię téż potym z trudnością wypłoszy
Tak, że choć poseł wróci do pieczęci,
Ty w Regensburku zostaniesz z swéj chęci.
Tam cię dwór carski i Kawalerowie
I chęć, ułożyć włoski język w głowie
I przyjąć tryb ten przewoźnego kształtu
I świat przewąchać, zatrzyma bez gwałtu;
Więc i toć doda niesmętnéj zabawy,
Żebyś niemieckie sznurowne postawy
Nasztychowane brody i powagę,
Oczy na śrubach i słowa na wagę,
Rady z zegarka i za kołowrotem
Wbił sobie w pamięć i za swym powrotem
Cudzoziemskiemi ucieszył nas żarty
I Pana, kiedy pokój więc zawarty.
Powracaj jednak, niech nas czas niedługi
Stawi obudwu do dworskiéj posługi,
Któréj ja, chociaż dwór kładę tak tanie,
Nie zganię sobie ani tobie, Janie.



Do Stanisława Morsztyna Rotmistrza JKMości.

Powiedz mi, bracie, boś ty zwiedział smaki
Trunków i napój piłeś nie jednaki,
Piłeś wraz ze mną to, co Francuz daje,
Przyrumienione tylko wino d’Aie,
Piłeś burgunskiéj prasy potok z Bony,
I Anżuł biały i Burdo czerwony,
I nie francuskie jakoby jagody,
Słodki frontignac niecierpiący wody;
I co nie gardzi taką mieszaniną
Orleans, bitną pamiętny dziewczyną.
I prowinckiego marsyliskie tłoku;
I od Narbony wina z Laguedoku.
Umiesz w niemieckich winach zażyć braku,
Wiesz, że najlepsze ryńskie z Bacharaku,

Dobre nekierskie, lepsze od Mosele;
W rakuskich smaku mało, wapna wiele.
Na morawskie-ś się zmarszczył w pierwszej próbie,
Aże gdy muszkat przymknąłeś ku sobie.
Znasz trunki, które przemierźle wyniosły
Hiszpan śle, co nad Alikantem rosły,
Pedrosymony, drugich win fałszerze,
I mocnym sektom dałeś gęby szczerze.
Piłeś, czego Lach i nie słychał stary,
Wina z téj wyspy, co warzy kanary,
I co ochrzczono niesłusznie bękartem,
Czy słusznie? słodko syna mieć tym żartem.
Strach mnie przez Alpes i filackie lochy,
Między dowcipne przeprawić się Włochy,
Boś ty tam, bracie, tak napsował wina,
Że się tak boją winnice Morsztyna,
Jak kwiatki mrozu, śnieci pszenne pole,
I czajek naszych w cesarskim Stambole.
Siekłeś na pował, co się do nas tuli
W lagach, z Trydentu wino i Friuli;
Piłeś jagodę mantuańskiéj tyki,
I w któréj płócze Wincenczyk trzewiki,
I które z cudzych gruntów Wenet pije,
Jednego smaku dwuch farb Eomanije,
I małmazyą z cudzoziemskiéj Krety,
Już wpół weneckiéj i mdłe Orwiety;
Z lombardzkim zawsze wiodłeś zwadę winem,
Które zawarły Alpes z Apenninem.
I tycheś świadom win, których Rimini,
W kotle poprawia i swe słońca wini.
Tyś i bolońskie przewiedział winnice,
I pod klasztorem kowane ulice
Szczęśliwych mnichów, gdzie bracią z przeory,
Porcya równa dochodzi: dzban spory.
Piłeś przewoźną rywułę z Raguzy,
I tę, którą się rady moje muzy
W znój zakrapiały, muszkatelę z Seny,
Między trunkami pierwszéj u mnie ceny.
Znasz i tę drugą, która Niemca swojem,
Dla trzech: jest jest jest, zalała napojem.
Wiesz dobrze, co są smaczne trebiany,
Aqua pendentii, cierpkie monpoleany;

Oblizujesz się na smaczne patoki,
Niż lipiec i na zielonawe soki
Floreńskiéj sławnej Verdei, lecz z chęcią
Przyjm ślinkę za rzecz i ciesz się pamięcią.
Piłeś łagodne wina od Kremony
I z gron bagnajskich i Roncygliony
I co przodkuje na parmeńskim stole,
Tłoczone blisko cudnéj Caprayole.
Pomnisz i alban, godzien swego rymu,
Godzien i poić święte ojce z Rzymu
I bogi, kiedy nektaru dopiją,
I nieśmiertelną strawią ambrozyją;
Jeśli go Monte-caval nie ustrzeże,
I sami bogom ustąpią papieże.
Piłeś ochotnie mandragońskie tace,
Gdyś tuskulańskie nawiedzał pałace.
I gdyś transalpskie objeżdżał fontany,
Wprzód-eś się pytał, kędy loch kowany;
I był ci milszy chłód ze dzbanu wina,
Niż wiatry z wody u Aldebrandyna.
Świadom-eś dobrze sermoneckiéj góry,
Kędy zabity nasz Tęczyński wtóry;
Więc i tam byłeś, gdzie słodkiemi łzami
Zbawiciel płakał i kędy gronami
Pauzylip zmarłéj zdobi grób Syreny.
Wiesz, jakiéj folwark nasz ma wina ceny,
Castel ad mare, kędy Polak orze,
Choć ma natolskie stąd mury, stąd morze.
Pijałeś i te, chociaż ich niewiele,
Co się rodziły na szczerym popiele
Piekielnéj Somy i gdzie, dla gruntu, żmudnie
Ziemie skopanéj, wiadrem ciągną studnie.
Piłeś, w Grecyej nie stawiwszy stopy,
Potężne Greki, w szynkach Partenopy.
I do pustéj się nie trudząc Korsyki,
Wiesz, co Bastya do tyk wiąże łyki.
Aleś sam zjeździł kalabryskie brzegi
I na tameczne sypał wina śnieg
W nieznośnym słońcu; widziałeś obfite
Sycylskie góry, macicą przykryte;
Piłeś z Messyny, z Palermu i Etny;
Dała-ć kieliszek Katana niemętny.

W Malcie-śmy, pomnę, kosztowali kafy,
Trunku dla baszów Murata, Mustafy,
I co jest Turków. Ale tak szkarady
Napój, tak brzydka trucizna i jady,
Co żadnej śliny nie puszcza za zęby,
Niech chrześcijańskiéj nie plugawią gęby.
A potym, kiedyś do ojczyzny wdzięcznéj
Powrócił, przecieś do wina statecznéj
Nie złożył chęci i przez twe Podgórze
Pytałeś Węgrów o tercalskiéj górze,
I gdzie tokajskie leżą Winogrady,
Polskiemu bardzo pograniczu rady.
Co raz potocka i wiele wydaje
Prasa; co tłoczą Rakoczego kraje;
Co Emrów zlewa Endeburska góra,
Co jest święty Jur i domowa lura.
Nawet w Katnarze wiesz wiele naręczy
Wybiją na rok bednarze obręczy.
I własnéj nie chcąc zawstydzić ojczyzny,
Piłeś te wina, które daje żyzny
Grunt brodski, kiedy zawiesił proporce
Hetman i wszczęły dobrą myśl Podhorce.
Poprostu piłeś Janusze i Chwany,
Hańce, Iwany, Dzioanny i Zany,
I każda-ć była przyjazna kraina,
Co rodzi grona, albo ślepo wina.
Ale téż podczas dla lepszéj ochłody
Pijałeś z wodą przewarzane słody,
Angielskie ele, co jak cukier szczéry,
I w ziemnych dzbankach burzne butelbiéry,
Mumy brunszwickie i wrocławskie szepsy,
Godne w korycie poić świnie ze psy.
I zerbtskie klary i te gdańskie smoły,
Co naszym flisom dają byt wesoły;
Że ani gdańskich praw poważa wielce
I nie wie, że to ciągnąć jutro w szelce.
Piłeś téż potym bliżéj swéj dziedziny,
Potężny Łowicz, wolne Garwoliny,
Wystała Warkę, co Warszawę żywi,
Piwo drzewickie, które gębę krzywi,
I gdzie dochodzą chorzy rady zdrowej,
Lecz nie w browarze, piwo z Częstochowy.

I głód przymusił, żeś zadnieprską brachę
I rozbebłaną[12] pijał sałamachę.
Zażyłeś w Kownie warzonego miodu,
Wiesz, że dodaje po przepicia chłodu
Pachnący lipiec i że skryte szysze
Miód siedmiogrodzki po czele rozpisze.
Piłeś jabłecznik przykry i grusznice,
Które ma Normand na miejscu macice,
Piłeś, gdy wiosna białe spędzi mrozy
I miazga w drzewo wstąpi, soki z brzozy,
Wódkę z poziomek i chłodne tyzanny,
Trunki z purgansem i trunki do wanny.
I dla żołądka (a ona ku głowie)
Piłeś z pisarzem wódeczkę we Lwowie.
I czegom jeszcze nie przepomniał mało
I co mnie z łaski bogów nie potkało,
Piłeś i wodę, kiedy w dzikie pola
Wziął cię był z sobą dziedzic z Koniecpola,
Kiedyś[13] ty krymskie przejmując bieguny,
Dniepr przez Kuczkasów i wąskie Burhuny
Przebył i piłeś tamtego[14] strumienie,
Gdzie w Euksyn wpada przy Aslam Kirmenie.
Piłeś go wyżej przy pierwszym porohu
Kodackim ; piłeś czarną wodę z Bohu;
Wiesz, jaki mają smak Bieszczanne[15] brody,
I że nie sine, jak je zowią, wody,
Ani mołoczne płyną mlekiem rzeki.
Piłeś Ingulce[16] i czarne Tasztyki[17]),
Piłeś i kisłe, co dodaje siły,
Pijane mleko tatarskiéj kobyły.
To wszystko z chęcią i wszystko to żarty;
Aleś pił wodę w zbaraskim zawarty
Okopie, taką, która świadczy znacznie,
Że co kto musi, to uczyni smacznie.
Kiedy cię kozak niestatecznéj wiary
Z sprzysiężonemi obeznał[18] Tatary,

I gdy niesporéj czekając odsieczy
W trunek wam poszły obrzydliwe rzeczy.
Żeście i gnój swój pili i przez trupy,
Brnąłeś po wodę przez końskie tułupy.
I piłeś ścierwy, Tatary, kozaki,
Przez chustkę dzieląc od gęby robaki.
Żeś tedy wina, piwa, mleka, miody,
Wódki i wody, soki pił i smrody,
Pytam cię, bracie, jak biegłego w trunku,
W jakim jest dekokt u ciebie szacunku?
Bo się i z tym znasz i co boży rok ty
Trudnisz doktory i pijesz dekokty.
Powiedz, co salsa i jakiego smaku?
Gdzie téż święcono to drzewo z gwajaku?
I po czym poznać przedni korzeń chiny?
Czym szasafrasu pachną ostrużyny?
I skąd to miejsce prostej lukrecyej
Przy cynamonie i drzewach w Indyéj?
Żebym tak twoją upewniony próbą,
Mędrszy z przestrogi, już nie trwożył sobą
I nie zabłądził w tym indyjskim gaju,
Bo mi pić doktor kazał chinę w maju.



Raki.

Cnota cię rządzi, nie pragniesz pieniędzy,
Złota dosyć masz; nie boisz się nędzy;
Czystości służysz, nie swojej chciwości,
W skrytości mieszkasz, nie przywabiasz gości.
Szyciem zarabiasz, nie wygrywasz w karty,
Piciem się brzydzisz, nie bawisz się z żarty,
Matki się boisz, nie chybiasz kościoła;
Gładki-to anioł, nie zła dziewka zgoła.
Szumnie ważysz mnie, nie srebro w kieszeni;
U mnie wprzód rozum, niż miłość się zmieni.



Na jednę panią.

Nie dziwna to u mnie, pani,
Że cię każdy galant — wspomina;
Doglądasz bydła, przędziwa,
Przy tym wolisz szklankę pi — gwów usmażyć.

Przyznać ci, jak aptekarce,
Że umiesz wysuszać gar — garismy.
Przy stole-ć to nie nowina,
Że ci nie starczą wi — dełek rozbierać;
Skąd kiedy w taniec poskoczysz,
Pewnie się rześko zato — nie powstydzisz.
Nie mierzi gość życzliwy;
A mąż patrząc, dobrze ży — je z tobą.
Zwłaszcza gdy kto nieubogi,
Wyjednasz mężowi ro — czną intratę.
Nawet przed chudym pachołkiem
Nie pysznaś swoim nado — bnym ukłonem.
Więc to dziwna, że cię chwalą,
A gdzieindziéj takie pa — nują.



Do Zosie.

Tak twierdzisz, Zosiu, że kto je szczwanego
Zająca, gładkim jest do dnia siódmego;
Jeśli kto bywa gładkim z téj przyczyny,
Znać, żeś nie jadła nigdy téj zwierzyny.



O Marku.

Nie dziwuj się, że wieczerzą Marek późno jada,
Przypatrz się, jaka żona podle niego siada;
Radby nocy przykrócił, zdrzymać się nie może,
Woli z tak brzydką babą za stół, niż na łoże;
Woli z kumem pilnować do kurów szklenice,
Niż się podle przemierzłéj ukłaść czarownice.



Do oczu swoich.

Żart to i fraszka przeciw Bogumile,
Coście widziały oczy do tej chwile.
Choć wam gładkości włoskie nie nowina
I które nosi francuska kraina;
Co ich angielska wystawia korona,
Malta wojenna i hiszpańska strona,
Co Wenecya pokrywa w zapusty,
Co ma Niderland do wdzięcznéj rozpusty,
Wszystkoście oczy wędrowne widziały,
A wżdyście oków na się nie przybrały.

A teraz w Polsce, w domu szwankujecie
I przepłynąwszy, u brzegu toniecie.
Widzę, że trudna wtenczas bywa rada,
Gdy w domu złodziej, ogień u sąsiada;
A im się kto mniej spodziewa i strzeże,
Tym bliżéj szwanku i kajdan i wieże.
I wy chcecie-li wyjść bez znacznej szkody,
Strzeżcie się, radzę, domowéj urody;
Niewczas przestrzegam, boście wy łakome
I już w was widzę promienie kryjome:
Już w słup idziecie, i jawnie to czuję,
Że was napróżno gdzieindziej kieruję.
Ożyliście twardą zoczyli Gorgone,
Że się nie dacie odwieść w inszą stronę?
Czyli już wiecie, że już chęć i myśli
I serce służby odmieniać nie myśli?
Więc się nie dzielmy, bo-ć hołdować musi
Chęć, myśl i serce, więc i wy Bogusi.



Pieszczoty.

Ta, w której ręku żywot mój i zdrowie,
Pieści się ze mną i dzieckiem mię zowie;
Ale kiedy chcę, jak małe dzieciny,
Trochę bezpieczniej poigrać bez winy,
Ostro się stawia, na śmiałość narzeka,
I ust i piersi dziecięciu umyka.
Dotkni jej Wenus zwyciężnym orężem,
Wnet mię nie dzieckiem pozna, ale mężem.



Pewna broń.

Zdybawszy Jaga w śpiączki Kupidyna:
„Już mi nie będzie straszna ta dziecina“,
Rzecze; a wtym mu strzałeczki ukradła;
A on ocknąwszy, że go broń odpadła,
Płakał. Ale go matka tak tuliła:
„Wróci się zguba; Jagusia to skryła;
A ona nie dba o strzał twych rabunek:
Oczy, twarz, usta, to jest jéj rynsztunek“.



Do panny.

Twarde z wielkim żelazo topione kłopotem,
Twardy dyament żadnym nie użyty młotem,
Twardy dąb wiekiem starym skamieniały,
Twarde skały na morskie nie dbające wały:
Twardszaś ty, panno, której łzy me nie złamały,
Nad żelazo, dyament, twardy dąb i skały.



Wachlarzyk oddany.

Co mi wiatr czynić, co mię chłodzić miało,
To mię płomieniem żywym podżegało;
Czy-m ja to węgiel, na który gdy wieje
Kuchenna ręka, tym prędzej niszczeje?
Bojąc się tedy, żeby w tydzień święty,
W który z serc naszych Kupido wyklęty,
Nie nagabał mnie wiatrem bożek młody,
Odsyłam modlitw i skruchy przeszkody;
Jednak chcę, abyś wiedziała i o tem,
Żem barziéj sługą twoim, niż dewotem.



Pewny skarb.

Złodziej ci gdańskie powyłupia skrzynie,
Plon cię w zagonie obiecany minie,
Piorun popali dwory i stodoły,
Nie odda lichwy z sumą dłużnik goły,
Czynszów zniszczeni nie popłacą chłopi,
Szkuty ze zbożem nagły wiatr potopi;
Lecz tym, coś rozdał między przyjaciele,
Szczęście nie władnie; to swym nazwi śmiele.



Na Piotra. Proprium pańskie.
(Dyalog).

Nasz Piotr pan wielki. — Cóż, ma siła włości,
Albo pieniędzy? — Jako sadła w kości.
— Czy w wielkim domu i zacnie zrodzony?
— Ociec szwiec i to nie pilnował żony.
— Czy handel wiedzie? — Tym się nie zbogaci.
— Czemuż tedy pan? — Nierad długów płaci.



Nieumyślna (z Auson.).

Żona złemu[19] mężowi truciznę zadała,
A chcąc, żeby tym więcej jadu[20] w sobie miała,
Wlała żywego srebra, które samo szkodzi,
Ale wzięte przy jadzie, moc jego rozwodzi.
Tak kiedy dwie truciznie zwodzą w brzuchu zwady,
Strawiwszy się, przepadły na dół oba jady.
O, jakie szczęście I żona chcąc zabić, ratuje.
Tak gdy Bóg nie chce, dwoją trucizna nie truje.



Na wdowy.

Gdybym miał pojąć, tę-bym pojął wdowę,
Któréj mężowi kat zakręcił głowę;
Bo te marusze pod żalu płaszczykiem
Wypadną coraz na plac z nieboszczykiem.
A jabym swej rzekł: nie pleć, miła żono,
I nie chwal tego, co go obieszono.



Ad Marcum.

Est mihi vini cadus quod Tokajum
Fundit plagente wydeptanum prasa
Est et chlebi de meliore pista
Bułka farina.

Est quidquid sadus salacesqu’ ogrody
Porrigunt skibas rogatique ferax
Pecoris sumen nimiumque świeży
Frustra twarogi.

Nec molles desunt castaneae, quod si
Non vetis, tantum velis conjuvari
Sed dentem quaeras infringere duro
Est kuropatwa.

Est lactens matkam vitulus et pridem
Multa distentus sagina kapłonus;
Est gołębinéj fructus et corona
Fivedularum.


Inquis, haec quorsum? tibi praeparantur,
Te, Marce, czekant adsis, o sodalis,
Transige noctem hilaris et mecum
Funde trientes.

Sat kłopotorum tenet usque dzienius
Ad odpoczynkum data grzecznus nocte
Fruere et zmarskis caperatas aegris
Porrige frontem.

Mitte civiles domovesque curas;
Quid agat Chmielus, meditentnr króles;
Nam nos non juvat, licet pretioso
Spumet in auro.

Nos vina juvant et hic qui jagodis
Tłoczatur sokus purus nec dilutus
Nec Bacchus placet nisi sit ab omni
Viduus unda.

Veni, tu solus mihi goscius eris
Praeter quod tamen aderit quae smacznos
Porrigat kąskos poculaque bibet
Culta Jagusia.

Quum si te non hoc pociągabit cetum
Es de kamienio chalybisque kruszczo
Et frustra tibi sensus excitamus,
Marce, wieczerza.



Niestatek

Oczy są ogień, czoło jest zwierciadłem,
Włos złotem, perłą ząb, płeć mlekiem zsiadłem,
Usta koralem, purpurą jagody,
Póki mi, panno, dotrzymujesz zgody.
Jak się zwadzimy: jagody są trądem,
Usta czeluścią, płeć blejwasem bladym,
Ząb słupią[21] kością, włosy pajęczyną,
Czoło maglownią, a oczy perzyną.



Rozmowa z Wenerą.

Adonis.  Ratuj, Wenero wszystkowładna, proszę!
Poradź w miłości, którą dziś ponoszę.
Wenus.  Kochaj; miłości miłość jest nagrodą.
A. —   Czynię to, ale darmo i z swą szkodą.
W. —   Dawaj podarki, co wiążą i bogi.
A. —   Chciałbym; niemasz skąd; mieszek mam ubogi.
W. —   Obiecuj. — A. — Słowy nie wskóram gołemi.
A. —   Przysięgaj. — A. — Szkoda żartować z świętemi.
W. —   Pisz wiersze. — A. — Trudno o miłosne dumy,
Gdy wszystkie w głowie szwankują rozumy.
W. —   Więc spróbuj szczęścia, wleź tam oknem w nocy.
A. —   Strach mię odstraszy kijowéj niemocy.
W. —   Porwiże pannę, a dotrzymaj wiary.
A. —   Boję się prawa i katowskiej kary.
W. —   To-ć już ostatnie lekarstwo dać muszę:
Kup sobie powróz, a zadziergni duszę.
A. —   Tak-to, tak, Wenus, cnotliwa-ś i z synem;
Cukrem się wszczynasz, a kończysz piołunem.



Do Jagnieszki.

Nie każda gwiazda takie światło toczy,
Jaki blask twoje wydawają oczy,
Włosy nad złoto są sidła zdradliwe,
W które nam łowisz, panno, serca chciwe;
Z karmazynowym zaś koralem usty
Zrównasz, które nas wabią do rozpusty;
Piersi bez mleka, ale równe mlecznym
Nabiałom, równe i liliom ślicznym;
Alabastrowa czoło jest tablica,
Na której szczęścia mego tajemnica;
Ręka tak gładka i ulana w mierze,
Że każde serce do więzienia bierze.
Stąd ci mię dręczą w nieprzebranej[22] męce:
Oczy, włos, usta, piersi, czoło, ręce.



Na szubkę.

Rozumiesz, że-ć te, co wdziewasz, kożuchy,
Odpędzą wiatry i mrozowe duchy?
Mylisz się: nie wiatr, nie zima cię chłodzi,
Ale to z serca mróz po tobie chodzi,
Który, kiedy go miłość nie zniewoli,
Cóż się od miękkich ma stopić soboli?



Do panny.

Na głuche skały, na śnieżyste Tatry,
Których południe nie odkryją wiatry,
Twoja się matka była zapatrzyła,
Kiedy cię dziecko szczęśliwe nosiła.
Stąd ci się, na złość sługom twym, dostało
Serce jak strzała, a jako śnieg ciało.
Lecz bardziej śniegi polubiła stałe.
Stąd jak śnieg serce, zimne ciało białe.



Na piegi.

Potkał Kupido dziewczynę gładką
I bieżał za nią, jakby za matką.
Postrzegszy potym na twarzy piegi
Czarnawéj, spiesznie stanowił biegi.
Podobnaś, mówi, matce méj zgoła,
Takich-eś oczu i ust i czoła.
W tym ją przechodzisz, że twej płci śniegi
Bielsze są, niż jej, podle tej piegi.



Na oczy.

Zdybała[23] dziecię Wenery w ogrodzie,
Rwąc wonne kwiatki, Jaga przy pogodzie;
Chciał przed nią uciec, ale uwikłany
W ziołach, różane wziął od niéj kajdany.

Smęcił się z przodku, ale obaczywszy
I twarz piękniejszą i wzrok dobrze żywszy,
Niż u swej matki, polubił okowy
I rzekł, już z niebem rozstać się gotowy:
Takich mi właśnie oczu było trzeba,
Skąd lepiéj będę strzelał, niźli z nieba.



Różnica.

W sercu mróz nosisz, w piersiach szczere lody,
A farba-ć zdobi rumiane jagody;
Ja w sercu pałam, a twarz mi blednieje.
O! jak się znacznie lepiéj z tobą dzieje!



Oracya kwietnia.

Ja trzymam z dworem,
Zabiję worem,
Co się nawinie.
Więc i te stroje,
Co nie są moje,
Zdejmcie w skok, bo to
Srebro czy złoto,
Ani się zwiecie,
Będzie w kalecie.



Stolarz z Doktora.

Przedtym chorych dobijał, teraz truny robi,
Tak dwojakim rzemiosłem jeden cmentarz zdobi.



Na ludzkiego.

Wczora przy pełnéj, gdy niejedna w głowie
Hojnych czyniła i w rzeczy i w mowie,
Na obiad-em cię prosił na dziś, a ty
Bez żartuś przyszedł, wyprzedziwszy swaty;
Wierę, żeś ludzki, bardziej niźli grzeczy.
Szkoda pijanych przypominać rzeczy.



Do jednéj.

Chcesz iść za bogatego? Mądraś! Lecz nie głupi
I bogaty, bo cię on nie pojmie — a kupi.



Na skąpego stryja. (Na satyra).

Zdrowy nic mi nie dajesz, po tobie dziedziczę;
Jeśliś nie głupi, możesz wiedzieć, czego-ć życzę.



Pszczoły w sajdaku.

Bój matek miodo-noszych, ruszony z ogroda,
Osiadł w sajdak Kupidów. O! jak święta zgoda!
Ma swoje żądło miłość, ma żądło i pszczoła,
Tamta ma serca nasze[24], ta kwiatki i zioła.
Pszczoła w jednymże ciele miód nosi i jady;
Miłość raz miodu pełna, wnetli[25] pełna zdrady;
Ale w tym jest różnica: pszczoła raz zakole
I umiera, a miłość wieczne daje bole,
I od pszczoły, choć nabrzmi, niedługośmy chorzy,
Ale rany miłości nie zleczą doktorzy.



Na Kalottę.

Czy to łysina, czy to spodkiem parchy,
Że plesz, rzecz świętą, kryjesz w skórę z marchy.
Gdy na was spojrzę, księże kanoniku,
Zda mi się, że łeb nosicie w trzewiku.



Do kramarki.

Moja droga kramareczko,
Me złoto, me pieścidłeczko,
Nikt ci nie zada, żeby twój kram chudy,
Kiedy twe budy
Wszytkie gładkości napełniły cudy.

Widzę tu twarde kamienie,
Jako w sercu, tak i w cenie;

Przecie bądź tańsza i waruj się skargi,
Zwłaszcza gdzie targi
Idą o serca, o łaskę, o wargi;

Ale i stąd bój się trwogi:
Obwinia cię o pożogi
Bo w twoim składzie[26] od ognia jarmarki,
Z ust strzelcze miarki,
W oczach ogniste strzały, wszędzie siarki.

Ty się broń, że ód przygody
Naczerpasz z oczu mych wody;
Choćby-ć też urząd kazał pobrać kramy,
My, co cię znamy,
Serca-ć w kramnicę na to miejsce damy.

A ty nie bądź w grosz niesytą,
Chowaj kupią nienabytą,
I choć rozprzedasz wszytkie stroje wasze,
Choć zbierzesz tasze,
Weź przecie na się w króbkę serca nasze.



Na niepłodnego.

Jużeś i perły wyjadł i aptśki,
Żeby przypisać dzieci do metryki.
Pijesz dekokty i polewkę zdrową,
Nawiedzasz z panią Gidle, Częstochową,
I do Leżajska miewasz dróżki chyże.
Radzę-ć: z Leżajskiem sprzągnij Święte Krzyże.



Do swych książek.

Hola! już dosyć, dosyć, moja księgo!
A ty drwić jeszcze napierasz się tęgo.
Porzuć obyczaj świegoty tak brzydki
Ma krótka księga, a pewne pożytki.
Naprzód ci powiem, a powiem szczérze,
Mniejszy koszt, mniejsza i szkoda w papiérze.

Druga, tęskliwy pisarz z drukarczyki
Nie tak kląć będą pomierne wierszyki.
Potym, gdy przyjdziesz w ręce mądrych ludzi,
Rzeką: nie przednia-ć — ale nie zanudzi.
I gość twe karty czytając, przewieje
Wprzód, niż mu wino w kieliszku zciepleje.
Rozumiesz, żeś tym uczynkiem wygrała...
I tak się będziesz wielom długą zdała.







Do Lutnie.

Lutni wszechmocna, lutni słodko-stronna,
Któréj smacznego dźwięku nieuchronna
Wdzięczność złe myśli rozpędza i człeku
Przysparza wieku, —

Wspomni (bo lepiéj pomnisz) swoje siły,
Jako za tobą kamienie chodziły,
Gdy nowy mularz, bez żelaz potrzeby
Stanowił Teby.

Trojańskie mury i dardańskie grody,
Twemi stronami Apollo bezbrody
Wiązał i lepił z budowniczéj rady
Gruza[27] gromady.

Tyś w Orfeowych rozigrana palcach,
Gniew we lwach, wściekłość w tygrach, jad w padalcach
Śmierzyła; po twéj nucie tańcowały
Z lasami skały.

Z tobą on przebył piekielne otchłanie
I na[28] łagodne otrzymał śpiewanie,
Że rozerwała śliczna Eurydyka
Piekielne łyka.


Wściekłego morza pogodzi twa strona
Burzliwe wały: ona Aryona
Stawiła w porcie pewniéj, niż w okręcie,
Na rybim grzbiecie.

Wszędzie cię pełno: i bogów kościoły
Bez ciebie nie są, i biesiedne stoły,
Tańce wesołe; smutny w swéj potrzebie
Miód bierze z ciebie[29].

Ty i mych myśli uciecha jedyna,
Z tobą się szczera, dobra myśl mi wszczyna,
Z tobą zabawa, z tobą próżnowanie
Za zysk mi stanie.

Rozpuść i teraz swoje wdzięczne tony,
I aż cię puszczę, gnuśnym snem zmorzony,
Wtenczas dopiero wesołość twą utni,
Wszechmocna lutni.



Posyła wiersze JMCI Panu Marszałkowi Wielkiemu Koronnemu
Jerzemu Lubomirskiemu.

Wielkiemu panu, ale i wielkiemu
Wierszów uznawcy, dowcipów sędziemu,
Pódź, rozkazaniem jego przymuszony,
Oddaj twe wiersze i moje pokłony.
Żebyś nie zbłądził, chociaż nie za morze
Idziesz[30], o jego tak się pytaj dworze:
Kiedy w Warszawę wnidziesz od Krakowa
I pański miniesz pałac Ujazdowa,
Naprzód z wyciężną potkasz się kaplicą
I carów wziętych pamiętną tablicą,
Potym masz w prawo królewskie ogrody
I pałac wiślne patrzący na wody,
Groty i logie, stajnie i sieciarnie,
I co Pomona rozkoszy[31] ogarnie;

Nie tu, nie wstępuj; ma król swoje sprawy
I poważniejsze, niż wiersze, zabawy,
Jako uśmiérzać Chmielnickiego bunty,
Szwedzkie w przyjaźni zatrzymywać Zunty,
Co z Moskwą czynić niestatecznéj wiary,
Skąd wojsku płacić, gdzie[32] gromić Tatary.
W lewo zaś miniesz słupek, co potrosze
Poszeptem o nim wspomina Mazowsze.
Po tejże ręce i na tej połaci
Święta Teresa Bogu śluby płaci,
A za nią pałac podnosi swe gmachy[33]
Niezwykłe Polszcze i złociste dachy[34]
Wielkiego kiedyś kanclerza. O! gdyby
Żył, tubyś mogła, lutni, bez pochyby,
Jako do swego, wstąpić i bez mała
W kupie-byś laskę z pieczęcią zastała;
Ą teraz mijaj, bo pustki we dworze
I dziedzic łaskaw na cię, w bucentorze
Albo w gondoli, równéj w biegu strzale,
Weneckie ściga tańce[35] po kanale.
Hetmańskie potym puścisz w bok fabryki,
Który jak wstąpił między nieboszczyki,
Zwiędła korony sława na pokosie
I koniec Polski na cienkim był włosie.
Podle masz ojców wyzutych z Karmelu,
Ostrego żyda i potraw niewielu;
Miń, tłusty wierszu; mięsa tu nie jedzą
I w grubéj kapie o żarcie nie wiedzą.
Daléj masz piętrém opuszczone z góry
Aż na brzeg Wisły Kazanowskie mury,
Gdzie pani rącze do Rzymu zawody
Z powtórnym mężem puszcza o rozwody.
O ścianę zaraz i jednéjże gliny
Murem złączone tłuste Bernardyny,
Depcące z twardéj grabiny cekuły;
I mniszki téjże pominiesz reguły.
Potym się dworzec narożny odkrywa,
Gdzie mniejsza pieczęć litewska spoczywa.

Chcesz wstąpić, lutni; bylić-by tu radzi,
Bo się i sam pan z Muzami nie wadzi
I sam wiersz pisze, i moje Kameny
Doszły u niego niezwyczajnéj ceny;
Ale się ty śpiesz w naznaczoną stronę
I w samo miasto przepraw się przez bronę.
Ale stój! Widzisz te rosłe marmury,
Ten słup chęcińskiéj znaczną dziurę góry,
Ten napis i ten posąg, nieczłowieczem
Wzrostem monarchy, stąd z krzyżem, stąd z mieczem?
Syn-to trzeciemu wielki Zygmuntowi
Wystawił, sprzeczny chlubnemu Rzymowi,
A sam swym dziełom, na które się wścieka
Zazdrość, pamiątki jeszcze dotąd czeka.
Przyszedszy w miasto, nie wstępujże w prawo;
Sejmy tam łamią, przerabiają prawo,
Rzadko tu dobry stróż, że prawdę rzekę;
Ukręcą-ć kołki i potłuką dekę
I swar poselskiéj zagłuszy cię izby.
Nie przeciśniesz się przez panięce ciżby;
Snadź i niemieckie piki partezany
Między królewskie nie puszczą cię ściany.
Ani się w lewo na Piwną ulicę
Udawaj; twój a rzecz chwalić winnice,
Prócz żebyś chciała o jednéjże strawie
Nawiedzić kościół najstarszy w Warszawie,
Gdzie święty żołnierz, żeby nie zmarzł goły
Żebrak, płaszczem się podziela na poły.
Ale idź prosto, gdzie Ewangielisty
Kościół i drużby jego, który czysty
Chrzest na świat przyniósł. Tu jak u swéj fary
Król w święta słucha najświętszéj ofiary.
I podłe zaraz, jakoby przyszyci,
Ojcowie mają konwikt Jezuici.
Mijać precz; takich nie przyjmą tu gości,
Choć polityki pełni i ludzkości,
Ale swawolą zawsze rózgą straszą
I wiersze w księgach bezpieczne wałaszą.
Stamtąd w rynkowym już staniesz obwodzie
I Marszałkowskiéj spytaj o gospodzie[36],

Ale nie pytaj, tylko patrz, gdzie krwawy
Grunt białej potok przedziera Srzeniawy,
I gdzie dym gęsty wielka kuchnia pędzi,
A szereg Węgrów usrebrzonych siedzi.
Tam wnidź, ale wnidź ostrożnie, jak z kartą
Supliczną pierwszą, i zostań za wartą.
Marszałek-ci to; ma prawo na szyje,
I choć przy królu (nie ciśnij się), bije.
A gdy cię puszczą bliżej retiraty,
Umiéj tu w swój czas upaść, jako z czaty.
Ma on godziny, w które sprawy sądzi
Zgryzłe i wielki dom królewski rządzi,
I jako pierwszy urzędnik Korony,
Myśli, co w radę wnieść dla jej obrony,
Albo kiedy rzecz puści pospolita,
Tacyta w głowie i bez księgi czyta;
A gdy mu próżna pozwoli godzina,
Wiernego składa Pasterza z Gwaryna.
To wszystko nie twój czas, ale patrz, kiedy
Złożywszy laskę i wielkie urzędy,
Pogodny czołem i w myśli wesoły,
Z dobremi za stół siędzie przyjacioły;
Kiedy kielichem dadzą wina sporem
I beczka spodnim schyli się wątorem,
To właśnie twój czas; wtenczas się surowych
Nie bój dekretów na się marszałkowych,
Choćby tam byli i z konwentu braci
Zafrasowane nabożne postaci.
Uczynią-ć miejsce wesołe kielichy
Nie tylko między pany, między mnichy,
I gdzie brzęczy sprzęt łańcuckiego szklarza,
Czytać cię będą wpośród refektarza.
Wtenczas wnidź śmiele i opowiedz, że ty
Chętnie przynosisz rozkazane wety,
I proś, żeby cię czcił swojemi[37] wzroki
Choć wtenczas, kiedy węgierskie[38]
Wolno przeplatać niewinnemi żarty,
Albo gdy w polu będzie czekał z charty,
I jak na pewną psi wysforowani,
Ani się ozwą w gęstéj kniei, ani

Kotek się próżno wykraść zechce strugą,
Straw mu bez gniew godzinę i drugą.
Poślę mu potym karty nie tak płonę
I nie lutennym dźwiękiem nastrojone,
Ale wojenną trąbę[39], która dziéła
Będzie po świecie jego roznosiła.
Jeśli się spyta o mnie, „Pan w Rakowie
Przy maju — powiedz — łata słabe zdrowie;
Lecz jak się ze krwie odprawi hecugą,
Stawi-ć się zaraz do dworu z usługą“.



Iglica w szpadę.

Straszliwa broni, w któréj ani złota
Wyborność, ani misterna robota
Nie jest téj ceny, jako to, że włosy
Pod twym są rządem, tak złoconéj kosy,
Nie miej mi za złe, że zwykłej posługi
Odbiegasz, a nie przydzie-ć więcej w długi
Pądziec rozdzielać warkoczy, ni z stroki
Czynić i z wstążek do włosów zawłoki;
Bo cię nie ręka złodzieja nocnego,
Ani rozbojce na łup upartego,
Ale wiernego sługi chciwość bierze,
Który wiedząc, że nie zdoła Wenerze
Chociaż bezbronnej, kiedy nań naciera,
Wszystkie jej bronie jak może odpiera.
— Śmiał się Kupido, patrząc na to z nieba,
I rzekł: „Już więcéj broni méj nie trzeba,
Bo się ten szarpacz poimał w kradzieży
I co chciał uwieść, tym przebity leży“.
Jakoż poczułem, żem śmiertelnie ranny.
Tak małą bronią wojują nas panny.



Wiosna.

Już się jaskółka, już i bocian wraca,
Już się przybliża bydłu nowa praca,
Już się i trawki przewiły zielone,
Już się wietrzyki wróciły pieszczone.
Tyś sama, panno, lata niepamiętna,
U ciebie saméj trwa zima niechętna,

I chociaż szyper po Wiśle żegluje,
U ciebie twardy mróz serce muruje.
Czemuż nas zdradzasz, mając lata gończe,
W świeżych jagodach wiosnę, w oczach słońce?



Do Jagi.

Sroga jest żmija żądłem jadowita,
Sroga i miłość łez ludzkich niesyta,
Srogie tygrysy hirkańskiéj pustynie,
Srogie są lwice, gdy im szczenię zginie;
Sroższaś ty, Jago, od swojéj łożnice
Nad żmiję, miłość, tygrysy i lwice.



Pszczoła w bursztynie.

Widomie skryta w przeczystym bursztynie
Zda się, że w własnym miodzie pszczoła płynie;
Wzgardzona będąc, gdy żyła pod niebem,
Teraz jest droższa trumną i pogrzebem.
Tak się jéj wierna praca zapłaciła.
Snadź sama sobie tak umrzeć życzyła.
Niech Kleopatra nie pochlebia sobie,
Kiedy w kształtniejszym mucha leży grobie.



Oszukanie.

Już dokonywał i ledwie tchnął mało,
Oddając Bogu duszę, ziemi ciało,
Aż jak posłyszał Piotr, że przy żałobie
Żona o nowym mężu myśli sobie,
Chcąc jéj rozerwać takową swawolą,
Ożył, chociaż miał umrzeć dobrą wolą.



O starym.

Prosił Jadwigi o wzgląd Bartosz chciwy;
Nie zezwoliła, że był bardzo siwy.
Postrzegł się i siwizną bardzo zafrasował,
Więc głowę czarną sadzą ufarbował.
Tak w tejże twarzy, ale z inszą głową,
Powrócił tamże i z takąż namową.
Ona poznawszy, czując, że tam zgoła
Nie wszystko dobrze, choć poprawił czoła,

Dalej z tym, rzekła, nazbyt prosisz siła:
Dopiéro-m ojcu twemu odmówiła.



Szczerość.

Walek, nie wiedząc, co się w domu dzieje,
„Topić — rzekł — trzeba hanreje, złodzieje“.
A żona na to: „Jeśli na tym stanie,
Uczcież się pływać pierwéj, radzę, panie“.



Na jeden traf.

Sztucznéj macierze nowe obyczaje,
Żeby mieć zięcia, córkę w próbę daje;
Córka zaś, że mać trzyma w płodność za nią,
Wprzód matką była, niźli młodą panią,
I wprzód był wywód, niźli ślub w kościele;
Mniej też kosztują chrzciny, niż wesele.



O Zojsce.

Przyszedszy do mnie Zośka do gospody
I uczyniwszy wszelakiéj wygody,
Gdy rano myślę i uważam sobie,
Jak jéj odwdzięczyć: czy jej dać manelę,
Czy karkanaczek, czy atłasu sztuki,
Czy sznurek pareł, czy węgierskie kruki,
Ona się u mej szyje uwiesiwszy,
Przez afekt ku mnie nad wszystkich życzliwszy,
Przez swą uczynność i przez przyjaźń nasze,
Poczęła prosić — o gorzałki flaszę.



Do Kupidyna.

Kiedy tak często ciągniesz swój łuk krzywy,
Tak często strzałki wypuszczasz z cięciwy,
Kiedy twe razy codzień serce czuje:
I nigdy-ć strzelcza ręka nie próżnuje:
Skąd strzał tak wiele kołczan pasa bliski,
Skąd masz, Kupido, tak częste pociski?
Kiedy wzdychania i skargi po świecie,
Jak zboża, i ty i matka siejecie,
Kiedyś zwykł tyle lamentów poruszać,
Że twarzy nie dasz płaczliwéj osuszać,
Skąd bierzesz te łzy, lamenty i łkania?
Kto-ć skarg dodaje, kto tworzy wzdychania?

Będę miał, mówi, póki Jagi, strzały,
A póki ciebie, łzy się będą lały.



O ptaku. (Do czyża).

Zdradliwa kotka, czyża, świetnym piórem
Krytego, na śmierć przecięła pazurem,
Który méj Jagi pokropiony łzami
I pieszczonemi rozgrzany piersiami,
Przyszedł do siebie i przez czas niewielki
Spocząwszy, uciekł od swéj wskrzesicielki.
Niewdzięczny ptaku, czemuś tę porzucił,
Z któréj-eś łaski z śmierci się ocucił?
Moje zaś serce strzedz jéj nie przestaje,
Chociaż mu ona śmierć, nie żywot daje.



Nowe słońce.

Gdym blisko ciebie, o mój niepokoju,
Pałam i ciało w zbytnim tleje znoju;
Jak się oddalisz, marznę i z ochłody
Zmarzłéj krwie w żyłach ścinają się lody;
Mogę cię tedy nazwać słońcem za to,
Że mi przynosisz i zimę i lato.



Śmiech i płacz.

Kiedy-ć różane śmiech stuli[40] jagody,
Dusza ma pogrzeb w dołach twéj urody;
Kiedy-ć zaś łzami oczy się zawarły,
Tą wodą wstaję wskrzeszony umarły;
Przysięgam, nie wiem, przysięgam przez[41] grzechu,
Skąd cię pochwalić: czy z płaczu, czy z śmiechu.



Do przystaréj.

Głupiuchna-ście, gospodze,
Jeżeli tak mniemacie,
Że kiedy twarz zatkacie,
Ubijecie mię srodze.
Głupiuchna-ście, gospodze.


Muszę-ć to rzec niebodze
Że bardziej bawełnice,
Niż twoje stare lice,
Popuszczą żądzom wodze.
Głupiuchna-ście, gospodze.

Darmo w polu i drodze
Tej skóry słońcu bronisz,
I kiedy się zasłonisz.
Czynisz krzywdę srodze.
Głupiuchna-ście, gospodze.

Znać, mówią, lwa po nodze,
I ja z tego, co widzę,
Z tego, co kryjesz, szydzę.
Ufaj mojéj przestrodze.
Głupiuchna-ście, gospodze.

Nie bądź o mnie w trwodze,
Bo twoje wargi szare
I twoje kości stare,
O, głupiuchna gospodze,
Niech pies liże a głodze.



Przypadek.

Gdy dziecię wchodzi pod kościelne dachy,
Z których wisiały lodowate blachy,
Urwany sopel od wysokiéj rynny
Przeciął i szyję i gardziel dziecinny.
A po tym mordzie i okrutnym szczęściu
W ciepłéj krwi stajał w zanadrzu dziecięciu.
Gdzież się tu człowiek ustrzeże przygody,
Kiedy lód strzela i ścinają lody?



Na Pawła.

Paweł się kocha w Zośce, a, niech mi odpuści,
Niémasz w czym: nos ma krzywy, zęby jak czeluści,
Łeb goły, dłuższa łokciem jedna drugiej nogi,
Pazury jak do lutnie, na grzbiecie garb srogi;
Jeszcze oko niedawno straciła w chorobie.
Ona na jedno oko ślepa, on na obie.



Na starego.

Młodym się czynisz sposobem nienowem,
Kopcisz się ługiem i czeszesz płowem.
Nie odrwisz śmierci; zna ona tę sztukę,
I zerwie-ć ze łbem fałszywą perukę.



Włochowi.

Przedajesz, Włochu, weneckie towary
I masz niemały pożytek z téj miary;
Ale co przedasz, to-ć się już nie wróci:
W mieszku-ć przybywa, a sklep ci się kroci.
Widzę-ć handlowniéj idzie z żoną praca:
Co noc ją przedasz, a rano-ć się wraca.



Dobry grunt.

Kosztowny masz grunt i płodny do woli,
Boś trzecią żonę schował na swej roli,
Która-ć obfitsza, niż tłuste nowiny:
Nowe po posag zrządza przenosiny.



Na zazdrosnego.

Nigdym nie prosił o wielkie dochody;
Teraz tę skromność odmieniam z przygody,
I chciałbym posieść hiszpańskie Indyje,
I co klejnotów wschodnie morze kryje;
Nie żebym hulał[42], chował próżne stawy[43],
Nie żebym stroje zmyślał i potrawy,
Nie żebym wielu poddanych miał w grozie;
— Ale chcę widzieć Walka na powrozie.



Mięszana.

Któżby-ć przyganił, widząc twoje cnoty,
Gładkość i drogie wdzięczności klejnoty?

Któżby cię chwalił, tak nieugłaskany
Zmysł widząc i tak porywcze odmiany?
Jaka-to w tobie przemieszkiwa siéwka,
Że trudno zgadnąć, czyś jędza, czyś dziéwka?



Rozerwany.

Od stu lat baba, któraby samego
Czystym sprawiła syna utratnego,
Kocha się we mnie i temu nie przeczy,
Co każdą miłość najskuteczniej leczy;
A dziéwka, godna za jednę noc świata,
Udolna rozgrzać lody Ksenokrata,
Gardzi mną tak, że gdy się kuszę o nię,
Tym bardziej stroni, im ja bardziéj gonię.
Cóż tu rzec? Stąd mam śnieżyste Bałkany,
Stąd Etnę, stąd mróz, stąd węgiel rozgrzany.
Nie równam jednak zimy z kanikułą
I salamandrą chcę być — nie śniegułą.



Na Glinkę.

Glinka, że nigdy w domu nie jada, tak głosi.
I prawda, nic nie jada, gdy go kto nie prosi.



Na rusznicę. (O orle).

Królewski orzeł, niosąc zdobycz w sponie,
Z któréj obnażył świeżo gniazdo wronie,
Gdy się z nią bierze dla dzieci, pod chmury,
Z ognistej w barki postrzelony rury,
Już lecąc na dół, skarżył Jowiszowi:
Że piorun nie miał śmiercią być orłowi,
Który go bogom z Lemnu od kowadła
Nosił, gdy zgraja Olbrzymów napadła;
Na co rzekł Jowisz, darmo obwiniony:
„Ach I mają ludzie już swoje piorony!“



Do sztucznego.

Że tłustym wdowom[44] i bogatym dary
Starcom rozsyłasz, żebym ja z téj miary[45]

Hojnym cię nazwał? Owszem cię zmindakiem
I chytrym nazwę, Jakóbie, żebrakiem.
Bo na to dajesz i sypiesz dostatkiem,
Żeby-ć się dary wróciły z przydatkiem.
Tak więc na wędę między wodne męty
Rybkom i ptastwu nie skąpią ponęty.
Chcesz-li ty hojnéj kunszt wyprawić ręki?
Mnie daruj — pewnie darujesz na wieki.



Lais stara.

Poświęcam, stara Lais, zwierciadło Wenerze;
Niech nieśmiertelna gładkość w rękę to szkło bierze.
Mnie nic po nim; owszem mi większą czyni trwogę.
Jaka-m jest, widzieć nie chcę, jak byłam — nie mogę.



Do sąsiada.

Dobrze się wiedzie,
Mój miły sąsiedzie:
Masz do uciechy
Tłuste dobytki
I polne użytki,
Cnotliwą żonę,
Dziatek nie wspomionę.
Masz przyjaciele,
A wżdy rzekę-ć śmiele,
Choć w dobre chwile,
Nie znasz krotofile.
I zawsześ smętny,
Chociaż ci Bóg chętny.
Strzeżcież się, strzeżcie,
Żeby tego szczęście
Snadź nie postrzegło,
Boby cię odbiegło.
Kto się w nim biedzi,
Tego nie nawiedzi,
Kto się w nim smuci,
Od tego nawróci.



Pijanice.

Grozisz się wszystko, że chcesz pojąć żonę;
Jak się opijesz, stłuczesz się i onę.
Raczéj, mój bracie, niech cię pojmie żona
I wyprowadzi z karczmy pod ramiona.



O Zosi.

Żałobną moje dziéwczę przybrało postawę,
Straciwszy swe uciechy wszystkie i zabawę.
Nie szpaka, nie wiewiórkę, co ma ogon długi,
Nie pieska z rękawika, nie mowne papugi,

Ani wabnego czyża; nie tak ona płocha
I w takich się błazeństwach Zosieńka nie kocha;
Ale jej chłopiec uciekł, który w ósmym lecie
Wiele jéj obiecywał już pociech na świecie.



Przyjaciółka.

Taką dziewczynę lubię do zabawy,
Co mię nie strzeże, nie wgląda w me sprawy.
Wnet się powadzi, wnet pojedna zasię.
Czując, że przecie wiemy cosi na się,
Niech mi się nazbyt cnotliwą nie czyni,
Niech nie za długą namowę uczyni,
Niech będzie gładka, żartem się nie brzydzi,
Dać się obłapić przy ludziach nie wstydzi.
Bo jeśli będzie czysta, bojaźliwa,
Dbała na sławę, zazdrosna, cnotliwa,
Do tej się serce moje nie przysiędzie;
(Brzydko i wspomnieć) — już to żona będzie.



Na sen.

Dwie bramie, jako poetowie bają,
Są, z których piekła sny na świat wydają.
Pierwszą rogowe podwoje obwodzą,
A przez tę furtę sny prawdziwe chodzą.
Druga słoniowa, a przy tej się bawią
Te sny, które się nigdy nie wyjawią.
Śniło-ć się pani, żeś dziś u mnie była;
Ten sen słoniowa furtka wypuściła
I wyszedł pewnie z pierwszej tej słoniowéj;
Ale ty straży uszedszy mężowéj,
Przybądź, za wodzem idąc, ślepym bogiem.
Sen będzie prawdą i wróci się rogiem.



Nie głupia.

Kiedy się lepiéj zalecać, doktora
Pytała panna, z rana, czy z wieczora?
Doktor powiada: lepiej to osłodzi
Wieczór, lecz rano nie tak zdrowiu szkodzi.
Uczynię, mówi, według twego zdania:
Wieczór dla smaku, dla zdrowia z zarania.



Rękowiny.

U Turków kiedyś kupowano żony;
Teraz ten zwyczaj i dobrze zniesiony.
Teraz się panna na posagu wiezie:
Nikt darmo gnoju z domu nie wywiezie.
I jeszcze mi się nie zda to w tej mierze,
Że panna pierścień od młodzieńca bierze.
Niech się ten zwyczaj opaczny poprawi,
Niech ta da pierścień, on palca nadstawi.



Nagrobek (z rzymskiego).

Hersyl tu leżę, ze mną Marcella spoczywa,
Siostra moja i matka i żona właściwa.
Mniemasz, że z ciebie szydzę i na to się krzywisz.
Szczera to prawda, której słusznie się zadziwisz:
Ojciec mię z córki spłodził, ja pojmuję onę.
Tak mi była za siostrę, za matkę, za żonę.



Na statuę Wenery z Marsem.

Marsa z Wenerą tak zlał Miron z miedzi,
Że gdy niewierny Wulkan żonę śledzi,
Mniemając, że tonowe zaś kradzieży,
Siecią ich nakrył i po bogów bieży.
Z temi jak przybył, i Mars i Dyona
Zdziwią się swoim kształtom on i ona,
A Wulkan westchnął i rzekł zawstydany:
Czemużem przedtym nie tak oszukany!



Do lutnie.
(Z Sarbiewskiego, Lib. II, 3).

Córko, starego głośno-brzmiąca buku,
Wypoczni sobie od twoich stron huku,
I póki-ć jasna pogoda pozwoli,
Wiś na topoli.


Po twoim stroju i przez twoje strony
Będzie i zefir przebierał pieszczony,
I lepiéj nowe znajdzie nót kawalce,
Niż nasze palce.

A ja tymczasem, wsparszy dłonią szyję,
Albo się z zdroju bliskiego napiję,
Albo zwabiony jego szumnym biegiem,
Usnę nad brzegiem.

Cóż jest? Niebo się chmurzą i obłoki
Wróżą nam deżdża gęstego potoki.
Wstańmy. Tak ci to pogoda na świecie
Z deżdżem się plecie.



Staréj.

Twierdzisz, żeś się za króla Stefana rodziła;
Łżesz, babo, boś za Piasta już na świecie była —
I tak łżesz, bo jak twoje drżące świadczą lata,
Wraz-eś stworzona z Ewą od początku świata.



O Kupidynie. (O sobie).

Dziecię Wenery kochane,
Kiedy kwiatki rwie różane,
Poimałem i za barki
Zaniosłem go do szynkarki,
I w konew nalawszy wina,
Utopiłem Eupidyna.
Skąd kiedy podleję głowy,
Czaję w sobie zapał nowy,
Bo na miłość, co go słucha,
Mokrym skrzydłem w sercu dmucha.



Do Bogumiły.

Chcąc wiedziéć, jakom w twojéj łasce, Bogumiło,
Słałem serce na wzwiady, to się nie wróciło;
Wdzięczną twoją gospodą zdjęte i przyjemną
Gościną, tam zostało i nie chce być ze mną.

Posłałem zaś westchnienie, i to tam zostało,
I choć często powróci, tu się bawi mało,
Ani mi dostatecznéj umie oddać sprawy,
Gdzie serce, i jeżeli umysł twój łaskawy;
Szedłbym sam, lecz nie mogąc, posyłam ci duszę;
Odpraw z łaską; bez tego dwojga umrzéć muszę.



Votum pasterskie.

Pierwszy odniosszy zysk za swoje wiarę,
Te-ć kwiatki, Wenus, daję na ofiarę.
Jaga mi dwakroć gęby pozwoliła;
Daléj nic więcéj: matka blisko była.
Ale jako nas złączysz w jednéj parze,
Złotorogiego stawię-ć przed ołtarze
Wołu, z tym wierszem na tablicy z złota:
Tyrsys Wenery sługa do żywota.



Do wiatrów.

Wiatry, moskiewskiéj komornicy strony,
Śniegowe Eury, mroźne Akwilony,
Co w was tchu, co dmy, co ducha i siły,
Przez ten niepokój, co wam zawsze miły,
Przez rozbój barek i przez morskie wały,
Proszę, abyście piersi me wywiały;
Że w nich me ognie albo zadmuchniecie,
Albo je na śmierć moję rozedmiecie:
Bo ja za równe szczęście sobie biorę,
Że ognie zgasną, albo że sam zgorę.



Na traf.

Wczora u gładkiéj dziewczyny
Na wierzchu białéj pierzyny
Widziałem serc naszych mękę,
Białą i śniegową rękę,
Szyję mleczną, usta krwawe,
Złoty włos, oko łaskawe;
A co niżéj szyje było,
Zazdrościwie płótno kryło.
Rzekłem: napaśmy tym wzroki;
To oczu naszych obroki,

Bo co zakrywa pierzynka,
To dla samego Morsztynka[46].



Ptasznik.

Rozkłada Tyrsys zdradne ptakom poły
I lipkie lepi rogale z jemioły;
A wtym Polichna jak piersi odkryła,
Duszę mu za kształt, jak pod sieć zwabiła.
Nie bój się, ptaku, już lepu na skrzydła;
Wpadł w lep sam Tyrsys i w niezbyte sidła.



Na grę śniegową.

Te śnieżne strzały, te pociski z wody
Żadnéj mi, Jago, nie uczynią szkody;
Boś ty jest słońcem, a zaś serce moje
Jest ogniem, a to śnieg topi oboje;
I stąd się kula, niż uderzy, psuje:
Słońce ją ciska, a ogień przyjmuje.



Na toż.

Czyli umyślnie, czyli téż omyłką,
Cisnęła na mnie Jaga śniegu bryłką;
Trafiła w piersi; nie boli-ć, lecz spodnie
Płuca poczuły z tej bryły pochodnie.
Ach! ogień z śniegu? Ktoby rzekł, że w ledzie
I przez mróz ogień do serca zajedzie.
Toć już ten ogień próżno zalać wodą,
Który w śnieg zmarzłe wody z sobą wiodą.
Ogień to musi, jak przeciwną rzeczą
Gasić, a ty miéj, Jago, o tém pieczą.
Weź takież ognie, a mnie się dogodzi,
Bo mnie nic, tylko twoje zimno szkodzi.



Faunus do Nimf.

Czemu, o Nimfy! chociaż[47] boskiego rodzaju,
Zawsze przede mną z tego uciekacie gaju?

Jeśli mi rogi wadzą, ma téż Bachus rogi,
A przecie niemi nie był Aryadnie srogi;
Jeśli to, że-m rumiany, i Febus nie blady,
A wżdy jego Klitya obraca się ślady[48];
Jeśli o brodę, nie był Herkules bez brody,
A broda nie czyniła Dejanirze szkody;
Jeśli to, żem kosmaty, i Mars był nie gładki
A to mu nie wadziło u Romowéj matki;
Jeśli o kozie nogi, a wzdyć Wulkan chramy,
A nagładszą boginią żoną jego znamy.
Poprostu w czymkolwiek mi szukacie przyga[ny,]
Mam wymówkę, mam przykład, a z nieba pr[zyzwany.]
Aleć to wy śmiertelne wziąwszy obyczaje,
Gdzie tylko taki w cenie i w łasce, co daj[e,]
Gardzicie mną, rolnikiem prostym i pastuchą
I służb od wielkich bogów żyjecie otuchą.



Do Eustachego Przeczkowskiego, Pokojowego J.
(Meditatio Mortis).

Na stronę frasunki,
Eustachy kochany,
Kiedy mamy kisłe trunki
I wystałe dzbany.

Bóg wie, czyje jutro,
Prędko nas śmierć juczy;
Stare wino, nasze futro,
Niech nas dziś utuczy.

Tak ci umrze trzeźwy,
Jak i ów przy czopie,
A kto z głodu, ten mniéj rzeź[wy,]
Niż ów, co w potopie.

Śmierć nam tuż na karku;
Trzeba z nią litkup pić,
I jako na złym jarmarku,
Przynajmniéj się upić.


Siądź-że tedy w rzędzie,
Mój drogi Ostafi;
Nie każdy, nim wieczór będzie,
Do gospody trafi.

Nie na zdrowie panów,
Nie za zdrowie króla;
Ten ma modły od kapłanów,
Tamci zjedzą bóla.

Ale tak we dwoje,
Nie mijając łokcia,
Ja za twoje, ty za moje,
Pijmy do paznogcia.



Na westchnienie.

Jedno westchnienie tak cię uraziło,
Okrutna! chociaż nieumyślne było.
Jednaż nas wina przecie porównała —
Ja-m nie chcąc westchnął, tyś nie chcąc słyszała.



Do wiarołomnéj.

Ty wieczna, któréj Atropos, ni Kloto
Szkodzić nie może, niezmazana cnoto,
I ty czystości, ty wiara i statku,
I godna po tych cnotach na ostatku
Chodzić, miłości; płaczcie wszystkie cnoty,
Bo ona wasza radość i pieszczoty,
Ona tak śliczna dziewczyna, tak święta,
W której ni zła myśl, ni chciwość przeklęta
Nie miały miejsca, ni ogniste żądze,
Już was opuszcza, a woli pieniądze.
Fraszka-ście, fraszka, odpuśćcie mi, cnoty,
Kiedy was przemógł podarunek złoty.
Widzę, że kędy złota zabrzmi strona,
Słaba z was pomoc i licha obrona;
Fraszka i wiersze, pochlebstwa, pochwały,
Fraszka i służba i mój afekt stały.
Wszystkoś, zła dziewko, obróciła w fraszki,
Za pełny mieszek i nabite taszki.
Bezecna dziewko, jeśliś miała wolą
Puścić się za grosz marny na swawolą,

Jeśli cię drogie, lecz nabyte dary
Z poprzysiężonéj miały ruszyć wiary,
A nacożeś się przybierała w srogi
Związek przysięgi i błaźniła bogi?
Nacożeś żyła trybem Penelopy?
Czemuś inszemi brzydziła się chłopy?
Mniejszybyś miała ciężar na sumnieniu,
Kiedybyś tylko zgrzeszyła w płomieniu;
Mniejby-ć szkodziło, gdybyś z młodu była
Skłonność do złego tak chciwą odkryła.
Mniej by trapiło i mnie, gdybym z tobą
Tak był żył, jako z zakupną osobą.
Ale żeś i mnie i świat aż i nieba
Zwiodła, trojakiej kary na cię trzeba.
Jakoż tak będzie: bo cię Bóg zasmuci,
Świat cię osławi i sługa porzuci.



O Walku.

Doktór nie bierze lekarstw, ani prawa
Zażywa praktyk, sukiennik z postawa
Nie kraje sobie, balwierz się nie goli;
Każdy bardziéj zysk, niźli swój czas woli.
Tak też i Walek z żoną postępuje:
Sam jéj nie tyka — a ludziom najmuje.



Do Jędrzeja.

Wierz mi, Jędrzeju, że nie bez przyczyny
Czynisz Walkowi częste odwiedziny.
Ani on nad cię możniejszy, ani ty
Jesteś z nim związkiem pokrewności zbity,
Ani was przyjaźń i różne zabawy
Wiążą, ani on na cię tak łaskawy,
Aniś ty człowiek znosić jego zdrzędy —
Skądże-ć ta ludzkość i takie obrzędy?
Ma, mówisz, żonę, co mię twarz jéj łudzi.
Ach! proszę z taką ludzkością do ludzi!



Na jednego. (Na szklarza).

Pokazujesz nam chwalebną sklenicę,
Któréj nad wszystkie szanujesz świątnice,

Że na niéj różne dyamentu rysy
I wszystkich królów, od Piasta, podpisy,
Że dawniej w domu twoim, niźli owa
Solna w klasztorze blisko od Krakowa;
A staremi się pyszniwszy kielichy,
Wino w nich dajesz młode i z pod wiéchy.



Do Bartosza.

Śnieć, widzę, mózg, Bartoszu, i masz zawrót głowy,
Bojąc się jakiśj zdrady od swej białéjgłowy.
Gładka jest wprawdzie, lecz niemniej wstydliwa,
A szkoda, że-ć się żona dostała cnotliwa,
Bo cię, widzę, tak trapi niesłuszne myślenie,
Jak prawda, tak rzecz pewna, jak i podejrzenie.
O! jako Walek mędrszy! Choć ma krzywą w domu,
Nie da tego po sobie rozeznać nikomu.
Ale ty, grzeczna pani, nie bądź darmo w winie,
I to, czego się boi, niech męża nie minie.



Na Tomka.

Tomek kocha szalenie, napiera, nalega,
Ojcu łże, matce kłania, przyjaciół podżega.
Tak piękna? Owszem szpetna. Skądże te zaloty?
— Ma kota, a co większa chora na suchoty.



Nagrobek Lukanowi.

Tu Lukan leży, który sławnemu Rzymowi
Pokazał, jak wysoko wolno iść rymowi.
Ach! okrutny Neronie, godny wiecznej nocy,
Ta przynamniej nie miała głowa być w twéj mocy.



Nagrobek młodéj paniéj.

Wszystko to, czego ludzie pragną na tym świecie,
We dwunastym ta pani odprawiła lecie:
Była dzieckiem, dziewczęciem, była panną gładką,
Szła za mąż, porodziła i umarła matką.
Nie swarz się żaden z śmiercią dla tak wczesnéj straty:
Baba tu leży życiem, chociaż dziewczę laty.



Na zegarek ciekący.

Ten piasek we skle, co jako na wieży
Znacząc godziny, nieprzestannie bieży,
Był kiedyś Tyrsys, którego wesoły
Wzrok Jagny spalił w piaszczyste[49] popioły.
Świadczy i teraz piasek niestateczny,
Że kto się kocha, ma niepokój wieczny.



Miłość zerwana.

Włos złoty, czarne oko, śmiech różany
Już mię w powtórne nie wprawią trudności,
Kiedym szczęśliwie z pęt twych rozwiązany,
I miłość nowéj pozwala wolności.
Tyś węzeł twardo zerwała związany,
Ja-m zgasił ogień, co mi suszył kości
Tak dla twéj złości i z rozumu rady,
Już w doświadczone nie zapadnę zdrady.
Kochałem, prawda, i byłem stateczny,
Póki-ć usługi moje wdzięczne były,
I byłby taki ogień pewnie wieczny,
Gdybym ci sam był pojedynkiem miły;
Ale że afekt podzielasz serdeczny,
I we mnie zaraz żądze się zmieniły,
Ani mię zwabisz przez słowa zdradliwe;
Nie wierzę-ć, boś mię zabiła na żywe.
Niech ci kto inszy tymże szczęściem służy,
Że go jako mnie oszukasz i zdradzisz;
Darmo-ć się oko smętnym płaczem mruży,
Darmo się stroisz i zwierciadła radzisz,
Darmo-ć się na twą gładkość, przedtym duży
Na serce moje rynsztunek, tak sadzisz.
Strój twój, frasunek, gładkość i przymioty,
Wszytko to za nic: cnoty-m ja chciał, cnoty.
Szaloną miłość, trochę afekt Sepy,
Rozrzutne twoje uleczyły chęci,
Serca mi więcéj nie skrwawią oszczepy
Miłości, ani kłopot w głowę wleci;
I jeślim czynił przez niebieskie sklepy
Przysięgę chować twe łaski w pamięci,

Teraz zaś klątwą wyrzekam się drogą,
I nieprzyjaciel chcę być — byłem sługą.



Do panny.
(Sonet).

Tysiąckroć, moja bohatyrko cudna,
Chcę z tobą stale zawierać przymierze
I spisać nasze zmowę na papierze,
I ty do tego nie zdasz się być trudna.

Ale ja idę wprost — a tyś obłudna,
Bo choć ja mieszkać w pokoju chcę szczerze,
Twe usta zdrajcy, twe oczy szalbierze
Harcują ze mną, jako rota ludna.

Łacno to wygrać, bo gdy się ja boju
Napieram, stoisz przy umownéj radne;
Kiedy zaś spuszczę i wierzę w pokoju,

Ty wojnę rzyśko zaczynasz na zdradzie.
Przebóg! przymierza! A że nie dla stroju
Przymierza proszę: weź serce w zakładzie.



Cuda miłości.
(Sonet).

Karmię frasunkiem miłość i myśleniem,
Myśl zaś pamięcią i pożądliwością,
Żądzę nadzieją karmię i gładkością,
Nadzieję bajką i próżnym błądzeniem.

Napawam serce pychą, omamieniem,
Pychę zmysłowym weselem z śmiałością,
Śmiałość szaleństwem pasę z wyniosłością,
Szaleństwo gniewem i złym zajątrzeniem.

Karmię frasunek płaczem i wzdychaniem,
Wzdychanie ogniem, ogień wiatrem prawie,
Wiatr zasie cieniem, a cień oszukaniem!


Kto kiedy słychał o takowéj sprawie,
Że i z tym o głód cudzy się staraniem
Sam przy téj wszystkiej głód ponoszę strawie.



Do Jana Grotkowskiego, Internuncyusza w Neapolim.
(Sonet).

Nowe zaloty i nowego tworu[50]
Do swojéj, Janie, wyprawujesz Zozy,
W których raz szczerze, drugi jak u dworu,
Twarz jej wychwalasz, a ganisz powrozy.

Jeszcze-ć to płacić Kupido poboru
Nie kazał, a nie pokazał swéj grozy,
Ale i tobie przydzie chybić toru
I te żartowne poprzetapiać mrozy.

Nie lubi Wenus i jej synek pusty,
Że twoje pióro lata po swej woli,
I rozumiejąc, że słodszemi usty

Jeszcze zaśpiewasz, gdy cię co zaboli,
Znajdzie-ć wędzidła, które-ć do rozpusty
(Polska nie mogła) przybierze Napoli.



Do galerników.
(Sonet).

Strapieni ludzie! źle się z wami dzieje,
Lecz miłość ze mną okrutniej poczyna:
Was człowiek, a mnie silny Bóg zacina;
Wy macie wyniść, ja-m bez téj nadzieje.

Was spólne słońce, mnie własny jad grzeje;
Was pręt po grzbiecie, mnie w serce zacina;
Wam nogi łańcuch, a mnie szyję spina,
Wam ręka tylko, a mnie dusza mdleje.


Was wiatr, a mnie ból ciska na przemiany;
Was prawo, mnie gwałt trzyma w tym więzieniu,
Wam podczas styrnik siplguje zbłagany,

Ja darmo czekam ulgi w uciążeniu;
A w tym jest mój stan nad wasz niewytrwany,
Że wy na wodzie, ja cierpię w płomieniu.



Do trupa.
(Sonet).

Leżysz zabity i ja też zabity,
Ty strzałą śmierci, ja strzałą miłości;
Ty krwie, ja w sobie nie mam rumianości,
Ty jawne świéce, ja mam płomień skryty;

Tyś na twarz suknem żałobnym nakryty,
Ja-m zawarł zmysły w okropnej ciemności;
Ty masz związane ręce, ja wolności
Zbywszy, mam rozum łańcuchem powity.

Ty jednak milczysz, a mój język kwili,
Ty nic nie czujesz, ja cierpię ból srodze;
Ty jak lód, a ja-m w piekielnéj srzeżodze:

Ty się rozsypiesz prochem w małéj chwili;
Ja się nie mogę, stawszy się żywiołem
Wiecznym mych ogniów, rozsypać popiołem.



Na krzyżyk na piersiach jednéj panny.
(Sonet).

O święta mego przyczyno zbawienia!
Któż cię wniósł na tę jasną Kalwaryją,
Gdzie dusze, które z łaski twojéj żyją
W wolności, znowu wsadzasz do więzienia,

Z którego, jeśli już oswobodzenia
Niémasz i tylko męki grzech omyją,
Proszę, niech na tym krzyżu ja pasyją
I konterfektem będę do wytchnienia.


A tam nie umrę, bo patrząc ku tobie,
Już obumarła nadzieja mi wstaje
I serce rośnie rozgrzane piersiami.

Nie dziw, że zmarli podnoszą się w grobie,
Widząc, jak kiedyś ten, co żywot daje,
Krzyż miedzy dwiema wystawił łotrami.



Do motyla.
(Sonet).

Lekko, motylu! Ogień-to szkodliwy.
Strzeż się téj świece i tej jasnéj twarzy,
W któréj się skrycie śmierć ozdobna[51] zarży,
I nie bądź swego męczeństwa tak chciwy.

Sam się w grób kwapisz i w pogrzeb zdradliwy,
Sam leziesz w trunnę i tak ci się marzy,
Że cię to zbawi, co cię na śmierć sparzy.
— Ach! jużeś poległ, gachu nieszczęśliwy!

Aleś w tym szczęśliw, że z pocałowaniem
I dokazawszy zawziętej rozpusty,
Z twoją kochaną rozstałeś się świecą.

O! gdybyż wolno równym powołaniem
Dla téj, któréj się ognie we mnie niecą,
Umrzéć, złożywszy usta moje z usty!



Do zorze.
(Sonet).

Noc, człowiekowi na pokój stworzona,
Już swoje wronę pędzi na świat klucze,
Ale to pomoc darmo pożyczona,
Gdzie umysł smętny i serce żebracze.


Mnie dzień, mnie i noc trapi utrudzona,
Tak mnie jéj cienie toczą żywe płacze,
Jako twarz zorze ślicznie zaradzona,
Choć ta twarz ze mną rosą swoją płacze.

Pomni snadź, coś dla Cefala cierpiała,
Świadoma dobrze troskliwéj miłości.
Stąd i na mój ból patrzy miłosiernie

Zorza. Chcesz-li mi pomódz żalu wiernie?
Zbądź téj różanéj swojej rumianości,
A oblecz bladą farbę mego ciała.



Sen.
(Sonet).

Spałem i wdzięczny sen swoje słodyczy
Po dniowych trudów posyłał nam porze,
I biedy, którą miłość wszystkich ćwiczy,
Na miękkodartym zapomniałem piórze.

Lecz ona, co nam pokoju nie życzy,
Pchnęła mię przez sen na okropne burze
W łodzi, a wiosło i rudel styrniczy
Wziąwszy, wałom mię dała w moc i chmurze.

Ale wtym Jaga, możniejsza, niż one
Wszystkie powodzie, ku mnie przystąpiła
I ręką z mokréj wyciągnęła tonie.

Ach! dlatego mnie nie pożarły słone
Wody, że sama będzie mię paliła!
Tak kto ma zgorzeć, pewnie nie utonie.



Żona myśliwemu.
(Sonet).

Kto się wprzód w dzikiej zakochał zdobyczy
I począł straszyć niedościgłe łanie,
Kto wprzód ulubił i pole i szczwanie
I pierwszy wywarł albo zemknął w smyczy;


Kto tę uciechę, że mu pies skowyczy,
Zmyślił, albo że nad przepiórką stanie,
I pierwszy nosił krogulce i kanie, —
Nic mu dobrego serce me nie życzy.

Bodaj był od swych, która mnie tak szkodzi,
Poległ ogarów, jak Akteon, zgraje.
Nie próżny gniew mój; nie to mię obchodzi,

Że w zwierz wesołe pustoszeją gaje,
Że owsa siła w osypkę odchodzi,
Ale że rano mąż ode mnie wstaje.



Do Władysława Szmelinka, Pokojowego J. K. Mości.
(Sonet).

Szydzisz z mych wierszów, grzeczny Władysławie,
A raczej z tego, że łańcucha krętem
Piszę miłości skrępowany pętem,
I w Kupidowym tracę wolność prawie.

Tak więc gdy huczne miecą niełaskawie
Wały wydanym na morze okrętem,
Śmieje się oracz i w pokoju świętem
Złorzeczy z brzegu niebezpiecznej sprawie.

Poczekaj mało, wnet i ty w te wniki
Wpadszy, w niewoli będziesz u podwiki
I w równéj ze mną spłoniesz kanikule.

Jakoż, jeśli mię wieszczba nie omyli,
Zda mi się, włoży na kark w małéj chwili
Smaczne okowy, twarz twojéj Kordule.



Cuda miłości.
(Sonet).

Przebóg! jak żyję, serca już nie mając?
Nie żyjąc, jako ogień w sobie czuję?
Jeśli tym ogniem sam się w sobie psuję,
Czemuż go pieszczę, tak się w nim kochając?


Tak w płaczu żyję, wśród ognia pałając,
Czemu wysuszyć ogniem nie próbuję
Płaczu? Czemu jak z ogniem postępuję,
Że go nie gaszę, w płaczu opływając?

Ponieważ wszystkie w oczach u dziewczyny
Pociechy, czemuż muszę od nich stronić?
Czemuż zaś na te narażam się oczy?

Cuda te czyni miłość, jéj-to czyny,
Którym ktoby chciał rozumem się bronić,
Tym prędzej w sidło z rozumem swym wskoczy.



Do starego.
(Sonet).

Ilekroć w ręku twych tę panią widzę,
Że ją całujesz, starcze obrzydliwy,
Tylekroć z ciebie, jak na urząd szydzę,
Żeś jak kruk stary, a jak wróbl jurliwy.

Z tak śliczną twarzą ten twój wąs sędziwy
Nie zgadzają się. Ja się tobą brzydzę
I będę z twego szczęścia żałośliwy,
Aż się jej udam, a ciebie ohydzę.

Atoli-ć szczerą pomogę przestrogą:
Radzę-ć ostrożniej poczynaj więc sobie,
Bo ta pani śmierć nosi w oczach swoich srogą

I ma źrzenice jadowite obie.
A ty, któryś już w trunnie jedną nogą,
Jak zbliska natrzesz, będziesz drugą w grobie,



Desperacja.
(Sonet).

Czemu strzałami, mówię do miłości,
Nie rozkołaczesz serca mej dziewczyny?
Mówię do gniewu: czemu mi przyczyny
Nie dasz, bym w takiéj nie kochał hardości?


Miłość powiada: strzały me twardości
Tej nie zwyciężą; niech strzela kto iny.
Gniew mówi: nie chcę, me daj ni w tym winy,
Żebyś miał takiej zapomnieć gładkości.

I zrozpaczony z tego uciążenia,
Fortuny chciałem o ratunek prosić
I czasu, który wszystkie rzeczy tłucze.

Odpowiedziano: nie chciej prośby wnosić
Do nas daremnej; od twego więzienia
U saméj tylko śmierci w ręku klucze.



Na uśmiech.
(Sonet).

Czarowny śmiechu, który w ślicznym ciele
Różanych jagód wiercisz dwie łożnice
I dwie kolebki, w których bez różnice
Wdzięk z Kupidynem łóżko sobie ściele, —

Czuj się na siłach i następuj śmiele
Na troskę, żałość, twoje przeciwnice,
Ból, płacz w mym sercu, niesmak i tęsknice,
Bij na mym gruncie twe nieprzyjaciele.

Wszystka ta zgraja bez zysku nadzieje
Uciecze, ani powrócić pomyśli,
Gdzie się wdzięcznego śmiechu będzie bała.

Niechże ustawnie będzie dobréj myśli
Dziewka ma smaczna, niech się zawdy śmieje,
Choćby się nawet z mych lamentów śmiała.



Na powrót.
(Sonet).

Te oczy, z których blask kogo opadnie,
Nie może bez nich być i na czas mały,
Gdy mię miłości zatapiają wały,
Za port i morskie miałem za latarnie.


Ale kiedy się dusza do nich garnie
I w nich zamierza odpoczynek trwały,
Trafia na serce z opoki, wzrok z skały,
Nowy Leander tonie w porcie marnie.

Tak choć pogodny niesie wiatr człowieka
I chętny Neptun wygodzi mu cale,
Póty zdrów będzie — póki jest zdaleka;

Ale gdy kończyć napiera się biegu.
Rozbije okręt nadziei u brzegu:
Bo port zawarty — latarnia na skale.



Obraz ukradziony.
(Sonet).

Nie prę się, panno, znam się do kradzieży,
Ale choć jawne przy mnie będą lice,
Nie wrócę, choćby męki, szubienice,
Powróz mię czekał i zgnojenie w wieży.

Tobie też tak być ostrą nie należy,
Bo więcej kradną twe śliczne źrzenice,
I ja ich wszystkie wydam tajemnice,
Jeśli przewodnia temu nie zabieży.

A téż niewielka potkała cię szkoda
I łacna tego, com ci wziął, nadgroda,
Bylebyś tylko poszła do zwierciadła.

Tyś sama w większéj o kradzież jest zmazie,
Boś w rzeczy samej serce mi ukradła —
A ja-m cię ukradł tylko na obrazie.



W niebytności we Szwecyéj.
(Sonet).

Boginie sercom kochającym święci,
Których tron czciłem ofiarami wielą,
Kiedy mię z dziewką moją morza dzielą,
Wróćcie ją, albo zbawcie ją w pamięci.


Cudowna że mnie teraz ta twarz smęci,
Co była myślom serdecznym pościelą,
Ani się do niéj powrócić ośmielą,
Choć przedtym żyły tylko na jéj chęci.

Ciężko być bez niej, ciężej wspomniéć na nię;
Zachodem słońca mego utrapiony,
I swą niepamięć i zaś pamięć ganię.

Już widzę, żem tu blisko świata końca,
Gdyż jak tutecznéj poddany korony,
............[52]



Na zausznice w dzwony.
(Sonet).

Patrzcie, co pannie téj służycie, i wy,
Co gładkość znacie oczu, ust i skroni
I moc dowcipu i władzę jej broni,
Jakie to z wami miłość czyni dziwy,

Wiedząc, że każdy z was do skargi chciwy
Na jéj surowość, tak jej i w tym chroni,
Że w tej pobliższą uszu spiże dzwoni,
Aby jej lament nie doszedł rzewliwy.

Już tedy szkoda mówić i fatygi,
Bo któż to sobie sprawi co u głucha
I kto z nim wskóra, chybaby na migi?

Jakoż, jeśli nas potka ta otucha,
Że figle ręki, chyższe niźli cygi,
Pojmę i oczu dzwonnicę do ucha.



Na toż.

Znam twą, Kupido, zdradliwą chętkę,
Że-ć się ta panna, zdradliwsza nad wędkę,

Nie dała prośbą, boś téż ślepy, ruszyć,
Chcesz nasze prośby tym dzwonem zagłuszyć;
Bądź ty kaletą, a ta niech nas słucha,
Ty już bądź ślepy, ta nie będzie głucha.



Na toż.

Wiemy to dobrze wszyscy chrześcijanie,
Że dzwony mają wielkich cnót nadanie.
Ale choć mają w kościele powagę,
Z tą, co je nosi, nie pójdą na wagę.
Tamte na chrzciny, tamte i na śluby
Wołają, a ta chroni się téj chluby;
Tamte wywodzą słońce z czarnéj chmury,
Ta w oczu nosi słoneczne purpury;
Ta zmarłych wskrzesza, te umarłym dzwonią,
Ta do swej służby, te do cudzej gonią.
Przyzna mi sędziów roztropnych ławica,
Że tu niż dzwony świętsza jest dzwonnica,
A świętsza będzie, gdy ją po jéj sercu
Poświęci kapłan stułą na kobiercu.



Na toż.

Jużeś nam, panno, tyle serc nakradła,
Żeś ich i w dzwonki zauszne nakładła.
Znać, że wytwierdzą służyć ci do skonu,
Kiedy się zeszły na serca do dzwonu.
Swego tu nie kładź, będzie w dzwonie skaza,
Stłucze go serce, bo twardsze żelaza.



<
Na zausznice w kłótki.

Nie dosyć było dla złej mnie otuchy,
Że strzelczy bożek ślepy już i głuchy;
Nie dosyć było, że mnie wzrok twój juszy,
A nie uleczy; zamknęłaś i uszy.
Więc twarz twa wabi, o jaka ochota!
A serce okna zamknęło i wrota.



Na zausznice w węże.

Złote jabłka murzyński Atlas sadu swego
Oddał w straż nieuchronną węża nieśpiącego,

Tymże sobie sposobem miłość postąpiła,
I nakoło cię strażą wężów osadziła,
Bojąc się, żeby cię kto nie chciał okraść, bo ty
W zanadrza nosisz jabłka, na głowie włos złoty.



Dyanna z marmuru (na fontannie).

Strudzona łowem, nad moim, bogini,
Śpię zdrojem, a szum z niego mi sen czyni;
Nie budź mnie, proszę, i za twą wygodę,
Cicho się i skąp i cicho bierz wodę.



Na toż.

Na straży zdroju mego, strudzona łowami,
Leżę Dyanna, jego uśpiona szumami;
Nie skąpa-m jednak; wody tej chwile gorącéj
Bierz, a za tę uczynność nie budź, panie, śpiącéj.



Na toż.

Nie budź mię, radzęć, widzisz, żem bez szaty,
A tak mię widział Akteon rogaty;
A ty nie chcesz-li ode mnie urody,
Zostaw mię śpiącą, cicho sięgaj wody.



Na biegłego.

Wszystko wiesz wszędzie, co się kędy dzieje,
Wiesz wszystkie stare, wiesz i nowe dzieje.
Wiesz, co się w niebie toczy i miesiącu,
Wiesz, co kto mówi, chociaż w mil tysiącu.
Żeć z żoną sypia Jędrzej i dziś będzie,
I to wiesz pewnie, bo wszystko wiesz wszędzie.



Do Władysława Szmelinka.

Bracie Władysławie,
Po złéj w głowie sprawie,
Ba i w żołądku,
Kiedy w puzderku nie stało nam wątku,

Ty bez ogródki
Przyśli nam wódki;
A jeśli jeszcze dasz i piernika,
Napiszęć na drzwiach: tu sławna aptyka.



Rogi.

Akteon jeden dał gardło na łowię;
Rogi zostały na rynku w Krakowie;
Psi zjedli pana nieszczęsnym przypadkiem
Bogi Warszawa wzięła po nim spadkiem.
A lubo go to szyndowali[53] pilnie,
Rogi się przecie zostały we Wilnie.
Owo gdzie się dwór, choć krótko zabawi,
Bogi wnet na łeb gospodarzom wstawi,
A teraz poznać to rogate bydło.
Trudno się w worze ma zataić szydło.



Serce jednakie.

Indignas, Lyce, naenias.  Sarbiewski.

Otrzy, mój Pietrze, płacz ciebie niegodny,
Luboć czas niesie szczęście niepogodny,
I ta fortuna, co śmieszy i smuci,
Nie podług myśli bystrą kostką rzuci.
Jeśli teraz źle, nie tak zawsze będzie;
Jeszcze się słońce z pod chmury dobędzie.
Wczora bił piorun, lał deszcz i powodzi,
Dziś Tytan promień rumiany rozwodzi.
Morze dziś tłucze okręty i broi,
Jutro spokojnie jak w miednicy stoi;
I wiatr, co na nim budził wały chyże,
Potym go tylko wierzchem wody liże.
Ledwie nie razem chodzą i niewiele
Odchodzą siebie smutek i wesele;
To śmiech to zaś płacz jednym prawie krańcem,
Mienionym do nas powracają tańcem,

Raz nam panują zabawy i żarty,
Drugi frasunek i kłopot zażarty.
I tak wiedziemy przez dziwne odmiany
Ten żywot, różnym kwieciem przewijany.
Quintius w Rzymie po zagonie długiem
Wczora kładł skiby i styrował pługiem,
Dzisia buławą włada i hetmani,
I Sabińczykom bezpieczeństwo gani,
A jarzmo, które pozdejmował wołom,
Na karki kładzie swym nieprzyjaciołom.
Sprawiwszy dobrze jako wierny sługa,
Składa urzędy, wraca się do pługa,
I toporami, znakiem rządu swego,
Narąbie sobie chróstu zielonego;
Albo te rózgi, któremi był groźny
Rzymowi, wrzuci w piecyk pod czad mroźny.
Tak się świat i z tym, co na nim jest, toczy,
Że prócz odmiany nic człowiek nie zoczy.
Dlatego ani daj się złemu pożyć,
I w dobrym pomni, że złe może ożyć,
I tobie, Pietrze, pójdą rzeczy ładno,
Choć cię zła chwila tknęła teraz w sadno.



Na dłużnika.

Mnieś winien, a nie płacisz, praktykowi złota
Nie żałujesz; to głupstwo, a owo niecnota.



Bogactwo.

Nie jest bogacz nad żebraka szczęśliwszy;
Ani téż żebrak nad bogacza chciwszy;
Bogacz klejnotów, chudak pragnie chleba,
To oba głodni; a temu mniéj trzeba.



Odjazd.

Jadę precz, lecz bez siebie, bo bez ciebie; z sobą
Obaczę się, kiedyć się stawię swą osobą;
Jadę, lecz połowicą; a druga zostanie
Przy tobie; ten mnie odjazd na dwie sztuce kraje
Jadę i mniejszą siebie część biorę, mdłe ciało;
Przy tobie lepsza, serce i z duszą zostało.

Jadę tak rozdwojony i w kapie nie będę,
Póki do ciebie po część drugą nie przybędę;
Wtenczas skupiony wszytek w kompanią miłą,
Całyć już służyć będę i zupełną siłą[54].



Wiosna.

Solvitur hiems (Hor. I, 4)

Okropna zima wiośnie ustępuje,
Już się do spustu gospodarz gotuje,
Już nie zamyka dobytku w oborze,
Już i rozmarzłą rolą pługiem porze.

Wesołe łąki już nie znają mrozu,
Ani przebędziesz rzeki bez przewozu,
Teraz swe tańce po miesiącu wodzi
Wenus, teraz się z Sylwanami schodzi.

A mąż tymczasem nie tańcem spojony
W lemneńskiéj kuźni hartuje piorony.
Więc w kwiatki nowe uwieńczywszy skronie
Oddajmy wdzięczne ofiary Dyonie.

Albo jeśli pić raczéj mamy wolą,
Siądźmy pod lipą, abo pod topolą
A tam pod chłodem wolne wiodąc żarty
Gry wymyślajmy nie dla zysku w karty.

Śpieszmy się, śpieszmy, niż sam czas nadgoni
I śmierć, któréj się dobra myśl nie chroni,
Ta niedyskretka téjże pchnięciem nogi
Otwiera chaty i królewskie progi.

Żyj wskok, boć zamknął do niezmiernej wrota
Nadzieje krótki kres dany żywota;
Zarwij, co możesz dobrych dni pod miarą
Wnet będziesz bajką, nieboszczykiem, marą.


A jak się w ziemnym raz oglądasz grobie:
Ani ty takich win obiecuj sobie,
Ani ochłody pod gęstą drzewiną,
Ani gry, ani zabawek z dziewczyną.



Mierność.

Rectius vives, Licini (Hor. II, 10).

Chceszli żyć z wczasem i sobie z przysługą,
Ani się na głąb wydawaj z żeglugą,
Ani się nazbyt trzymaj w lotnym biegu
Miałkiego brzegu.

Kto środkiem idzie, a miary zażywa,
Wolen ubóstwa plugawego bywa,
Wolen smacznego z pierwszego pozoru
Zdradnego dworu.

Wysokie świerki częściéj wiatry kręcą,
Cięższym upadkiem wyższe wieże lecą
Prędzéj na góry i podniosłe strony
Biją piorony.

W złym się spodziewa, w dobrym boi byci
Odmiany, która nagradza sowicie,
Kto ma odwagę ustaloną na to.
Tenże Bóg lato

Co zimę daje, jeślić się nie wiedzie,
Nie trać nadzieje, nie tak zawsze będzie,
Podczas gra Febus, poczas bitwy chciwy
Ciągnie łuk krzywy.

Gdy rzeczy w niesmak idą i oporem,
Mężnie się stawiaj i śmiałym uporem;
Gdy zaś wiać na cię szczęście pocznie nagle,
Opuści żagle!



Na Kupidyna zbiega (Ad Cupidinem fugitivum).

Nie szukaj indziéj, piękna Wenus, syna,
U mnie jest skryta w piersiach ta dziecina,

U mnie się tai z piórek obnażony,
U mnie się mało rozgościł proszony;
Chociaż mnie błaga, chociaż płacze rzewnie,
Gdy będziesz chciała, wydam ci go pewnie;
Nie dbam o gębę, dosyć mam nagrody,
Że go z téj prędko wywiedziesz gospody.



Na posła.

Gdy w izbie wrzawa jak na lato w ulach,
Ty głośno stawasz przy swych artykułach;
Łacno-ć to krakać i skryć swój głos w kupie;
Wéj, teraz milczą, powiedz co niegłupie —
Milczysz? Toś też snadź Cyceron niewielki,
I jesteś poseł, ale po kukiełki.



O Pannie.

Parys gdzieś widział nago trzy boginie;
Co we trzech, ja toż widzę w tej dziewczynie,
Bo jest w wspaniałym właśnie Juno chodzie,
Minerwa w cnocie i Wenus w urodzie.



Do téjże.

Gdy się o cug gładkości przy jabłku swarzyły,
I po sądzie z nierówną cerą rozchodziły,
Trzy swarliwe boginie, dały-ć po klejnocie:
Żeś Wenus w twarzy. Juno w chodzie, Pallas w cnocie.



Szczęśliwe krzywoprzysięstwo.

Ulla si juris. (Hor. II, 8).

Kiedyby na cię za złomaną wiarę
Spuściło niebo, moje dziewczę, karę,
Kiedybyś choć zraz za klątwę zerwaną
Skarana była gładkości odmianą,
Kiedybyś na włos urody straciła,
Kiedy być sadza jeden ząb zczerniła;
Jużbym ci wierzył i cieszył swą nędzę.
Ale ty owszem, po krzywej przysiędze

Gdyś się najbardziéj zadłużyła w niebie,
Gdyś bogom dała bezpieczniej po gębie:
Tymeś piękniejszą i tym więcej młodzi
Twą śliczną twarzą usidlonych chodzi.
Śmieje się z zdrady twojéj Wenus, śmieje
Kupido, i stąd przybywa nadzieje.
Choć wszystkie kłamstwem powiążesz żywioły,
Choć zmarłéj matki znieważysz popioły,
Choć się z sumieniem słowo twe powadzi:
Nic ci nie szkodzi i nic ci nie wadzi.
Owszem! wszystka młódź gwoli tobie roście.
Nowi w twe sidła przybywają goście
I starzy słudzy oków twych nie złożą,
Choć zdradną panią opuścić się grożą.
Ciebie się synom swoim boją matki,
Ciebie i skąpi starcy o dostatki
Wnuków swych, ciebie świeżo poślubione
Panienki w mężów jeszcze niewgromione;
Ty jednak pomni, że kłamstwo gniew srogi
I że żartować szkoda przecie z bogi.



Na obraz.

Choć piękny obraz, nie daj mistrzom chwały,
Nie penzel dobry, lecz oryginały.



O Zośce.

Twierdziła Zośka farbowana laką,
Że rozkosz świata rzuciła wszelaką
I że się myśląc udać do klasztora
Wyrzekła strojów i zwyczajów dwora.
A drugi na to: trudno widzę z piekła,
Boś się malarstwa jeszcze nie wyrzekła.



Na lutnistkę niegładką.

Spuść welum na twarz, kiedy słodkie strony
Na lutni w sposób przebierasz ćwiczony,
Bo melodyą uczoną
Tak pieścisz uszy, że cię każdy zgoła
Z głosu osądzi pewnie za anioła,
Byleś grała za zasłoną.



Do Jana Szumowskiego.

Nie smuć się Janie, choć czas niespokojny,
Z panną cię przywiódł do niechętnej wojny;
Nie smuć się, bracie, i w dobréj otusze
Czekaj pogody po tej zawierusze;
Słońce deszcz zwiedzie i po gromów trzaska
Wypogodzony szum będzie na lasku.



Do Jana Grotkowskiego
Internuncyusza JKMości w Neapolim.

Króla od Wisły i od Manzanaru
Wielkich monarchów, mądry pośrzedniku,
Który prawnego zabraniając swaru,
Po płci królewskiéj białéj nieboszczyku
Odbierasz spadki i intraty z Baru;
Jeślić od zabaw i dworskiego krzyku
Zbędzie co czasu, siadszy nad sebetem,
Zabaw się lirą i Febowym sprzętem.

Każda tam wieszczej dodaje rzecz pary,
I rośnie-ć zewsząd do wiersza przyczyna.
Stąd[55] blisko dziwnéj Puzzolskiéj pieczary,
Grób swego Manto pokazuje syna.
Stąd cię choć śpiący budzi Sannazary,
I sławna rymem jego Mergillina,
Stąd Marin, Pontan, dla których Ateny
Zazdroszczą tamtéj potomkom Syreny.

Lecz choć morskiego prośba Palemona,
I gładkiéj będzie chciała Partenopy,
Abyś ich cuda śpiewał, jako grona
I żniwa palą z Wezuwa potopy;
Jako odmienna w panów tamta strona
Jak od niéj morze przerwało Cyklopy:
Niech cię tak niéma sobie kraj napolski[56],
Abyś ojczystéj miał zapomniéć Polskiéj.


Może-ć twój wierszem mówić dowcip żyzny,
I z teraźniejszym i z upadłym Rzymem;
Ale ty pomniąc prostotę ojczyzny,
Mów z nią domowym nieprzewoźnym rymem,
I swojéj matce nie zadaj tej blizny,
Żebyś językiem miał pisać pielgrzymiem,
Bo ona widząc rym twój tak przebrany,
Śmie swoje nad Rzym przekładać Słowiany.

Jakoż raz tylko usłyszawszy ciebie,
Zapomniał Parnas mówić po łacinie;
Muzy po polsku piszą i ty, Febie,
Polskie grasz tańce niebieskiej drużynie.
Skądeś tak wieki i po swym pogrzebie
Zniewolił, Janie, że co tobą słynie,
Dziękuje-ć, że w nim twoje prace wyszły,
Przeszły-ć zazdrości, zadziwi się przyszły.



Praktyka.

Ledwie mię pierwsze okryło powicie,
Ledwie mi prządka niełaskawe życie
Zwijać poczęła, kiedy spadszy lotem,
Kupido wygnał Parki z kołowrotem.
„Ja sam, powiada, przy życia zaczęciu,
Wieszczbę nowemu zaśpiewam dziecięciu.
Dziecię, niż usta twoje przejdzie strawa,
Słuchaj swej doléj, ucz się mego prawa;
Jeszczeć mech jagód nie osiedli nowy,
Kiedyć przybiorę niezbyte okowy,
I w takie oddam wolność twoje ręce,
Że sam powinien będziesz swojej męce,
W ręce tej panny, którą bez różnice
Godną osądzisz niebieskiej łożnice,
A ty zaś u niej będziesz i nad bogi,
Nad wszystkie skarby i nad zdrowie drogi;
Z jéj gładkiej twarzy i czarnej zrzenice
Będę-ć posyłał do serca tęsknice.
Cóż płaczesz, dziecię? zachowaj te trele
Dojrzalszym latom, gdy przyczyn tak wiele
Będziesz miał płaczu, jako liścia w lesie,
I jako piasku kręty wicher niesie.

Ty jednak serca nie trać pod kłopotem;
Owszem, rozumnym serce jej obrotem
Pozyskaj sobie, której w małéj chwili,
Moja potęga ku tobie nachyli.
Tylko też umiej zażyć swej pogody,
I nie puszczaj się bez steru na wody.
Umiej oczyma mówić, umiéj bliskiej
Dziewczyny macać złotem wiary śliskiej;
Umiéj usłużyć, umiej się ustroić,
Żartować i, gdy pozwolą, pobroić;
Więc kartkę podać i krokiem nieskorem
Przybyć na daną godzinę wieczorem,
I każdą pomni, ćwicz się w każdej sztuce,
Którą dał Nazo w zalotów nauce;
On swoje wierszem przyozdobił Włochy,
Ale i ty wiersz zaśpiewasz niepłochy,
Który się czasu nie zlęknie i laty
Wiecznemi będzie brzmiał między Sarmaty,
Ale ty nie dbaj wysoko rym wznosić
I dawne dzieje piórem twoim głosić;
Nie pisz, co gwiazdy na kole bieżącem,
Co słońce czyni złączone z miesiącem;
Pomiń monarchów polskich dzielne sprawy
I bitne króle: Jany, Władysławy;
Zostaw to inszym; to twoje roboty
Pieśń składać gładką i łacne zaloty,
Moje tryumfy wspominać i nowy
Nad tobą przezysk i twoje okowy;
A ty ode mnie bądź pewien wygody
I u swej dziewki nietrudnej nadgrody,
Która się prędko twej męki użali
I równym z tobą płomieniem rozpali.“
Tak mi Kupido wróżył — i tej wróżki
Już w sobie czuję niepłonne przegróżki.
Jużem w twych pętach, Jago, już ćwiczenie
Umiem kierować i chód i pojzrzenie,
Już wiem, co miłość. — Twoja część zostaje,
Twej łaski tylko jeszcze nie dostaje;
A już czas, panno; przyłóż się z twej strony
I zmiękcz surowość i umysł szalony,
A zbywszy złego dzikości nałogu,
Spełnij proroctwo, nie daj kłamać Bogu.



Do Panny.

Obrazie bóstwa, nieśmiertelnéj wzorze
Urody, gładszej nad różane zorze,
Jasna godności gwiazdo, z którą ani
Porówna słońce, ni jej miesiąc zgani;
Przeczysta duszo w krysztale zamknięta,
Z którą przebywa każda cnota święta;
Najdoskonalsza natury roboto,
Pociecho oczu, serc ciężka ochoto;
Śniegu napozór, ogniu w saméj rzeczy; —
Ty, panno, chciéj mię mieć na swojéj pieczy.
Której-em tak swe niezwiędłej pamięci
Wiersze poświęcił, jako oddał chęci;
I jakoś we mnie wznieciła pochodnie,
Tak daj, żebym mógł śpiewać twą cześć godnie,
Żeby wszystek świat usłyszał oboje:
Okowy moje i zwycięstwo twoje.



Serenata.

Dobra noc, dziewczę moje;
Już brudnym cieniem okryły się nieba,
I zgasły słońca zachodnie podwoje,
Już się na smaczny sen udać potrzeba,
I w nim utopić dzienne niepokoje.
Dobra noc, serce moje,
Dobra noc, dziewczę moje.
Aleć ty już śpisz, bo któż ci przeszkodzi?
Troska nie wstąpi na twoje pokoje,
Każdać noc cicho w miękkim pierzu schodzi,
Aż cię do siebie wzbudzą ranne stroje.
Dobra noc, serce moje,
Dobra noc, dziewczę moje.
A mnie za się, nad zwyczaj wszech ludzi,
Niespokojniejsze wszczyna w sercu boje;
Twoja mnie srogość o północy budzi,
W oczach, miasto snu, stoją słone zdroje.
Dobra noc, serce moje,
Dobra noc, dziewczę moje.

Ty śpisz, ja czuję; tyś w łóżku, ja kwilę
Pod niebem; z czego mękę mam we dwoje,
Patrząc na twój wczas, na moje złą chwilę.
Już śpijmy, albo nie śpijmy oboje;
Dobra noc, serce moje.



Na długą noc.

Jutrzenko gnuśna, rzekę, coć rzec trzeba,
Ospała gwiazdo, ustąp słońcu z nieba;
Już cię podziemna czeka otchłań cicha,
Już cię różana zorza na dół spycha,
Ustąp; bo Jaga dla pewnej przeszkody,
Nie przyjdzie do mnie, aż świt wznidzie z wody.
Uparta gwiazdo, cofnęłaś się wsteczą,
I wydałaś się, jak i ja, z swą rzeczą,
Ociągasz się, to chcąc widziéć, jeżeli
Jaśniéj się Jaga niźli ty zabieli?
Ach! ustąp głupia i, niżeli przydzie,
Uchroń się własnej hańbie i ohydzie;
Nie tak od słońca miesiąc, od księżyca
Ty giniesz, jak cię zgasi ma dziewica,
Ale nie wierzysz; postój tylko chwilę,
Doznasz, że nie żart, że cię nie omylę.
— Przydź, moja dziewko, czekam cię z ochotą,
Przydź mnie z ochłodą, jutrzence z sromotą,
Przydź a będzie dzień u nas jako trzeba,
Chociaż jutrzenka nie ustąpi z nieba.
Przyszłaś i widzisz, jak jutrzenka chutnie
Od wierzchu nieba z wstydem ku brzegu tnie;
Już mnie dzień, już znam zorze po warkoczu,
Ale i tobie rozświtnie się w oczu.



Do Serca.

Serce, nie skarż na okowy,
Całuj ogniwa tego łańcucha,
W którym cię trzyma, na okup nowy,
Dobra otucha.
Wolności stracenie
Miej za zysk i dziękuj uniżenie;
Bo dla ślicznéj Heleny,
Jak twarz niéma ceny,
Tak i więzienie.

Twarde pęta toć osłodzi,
Żeć wiecznie świeci słoneczne lice,
Bo gdzie twarz jéj swe blaski rozwodzi,
Niémasz ciemnice;
Ani cię łzy głośne,
Ani frasunki strapią nieznośne,
Bo bytność Heleny,
Powypędza treny
Z ust twych żałosne.
Cierp, me serce, cierp niewolą,
Ani się szczęściu żałuj o szkodę,
Wszystkie me zmysły tę służbę wolą,
Niżli swobodę.
Niech cię tylko w wągle
Spalonym widząc, dozwoli nagle,
Gdy dobry wiatr wienie,
Podnieś ku Helenie
Nadzieje żagle.



Do oczu swoich.

Oczy me, w czymże was zdradził,
I kto mię z wami powadził,
Że na mą szkodę tak godzicie?
Czemu wzrok wasz tam ochoczy,
Czemu z uporem tam patrzycie,
Skąd mi upadek przynosicie?
Com wam zawinił, me oczy?

Wiecie, że wasze wygody,
Częstéj mię nabawią szkody,
A wzrok wasz mię nie uweseli;
A przecie gdy bunt zakroczy,
Gniewacie się na mię, jeżeli
Pojzrzeć chcę nie ku Izabeli.
Com wam przewinił, me oczy?

Możecie to wiedzieć samy,
Że smaczny widok téj damy,
Łzy wam daje, a pociechy broni;
Czemuż was chciwość tam toczy,
Gdzie będąc bez zbroje, bez broni,
Gołe oczy nikt was nie zbroni?
Com wam zawinił, me oczy?


Bez niéj konacie w tęsknicy,
Duszy zaś umrzéć nędznicy,
Żeście ją widziały, przychodzi;
Ten miecz, co mi serce broczy,
Lubicie, a ta, co mi szkodzi,
U was za boginią uchodzi.
Com wam zawinił, me oczy?



Do oczu swoich.

Oczy płaczcie, a ja się z was śmieję,
Choć tak-em stracił jak i wy nadzieję;
Ale któż wlezie dlatego w kir gruby,
Co sobie własnéj przyczyną jest zguby?
Kto temu doda porannej ochłody,
Który umyślnej potrzebował szkody?
Jak kiedy hetman afrykańskiéj ziemie,
Gdy Rzym zwyciężny kładł niewoléj brzemię
Na jego miasto, a przedniejszy w radzie
Płakali radząc o pieniędzy składzie,
Śmiał się i w toniéj ojczyzny, bez grzechu,
Nad tym niewczesnym płaczem zażył śmiechu. —
Nie w czas płaczecie i wy; wtenczas było
Pomniéć o płaczu, gdy wam było miło;
Wtenczas się było zaślepić tą wodą,
Gdyście zwiedzione tak śliczną urodą,
Posłały myślom zapał, do tej doby
Cięższy nad zapał gorącéj choroby.
A wam dopiero te płacze wyciska,
Że na niej służba wasza nic nie zyska?
Nie na toć tylko dało wam powieki
Niebo, żebyście, albo w śmierć na wieki,
Albo w sen przez noc, oczy wasze kryły;
Ale żebyście, gdzie źle, nie patrzyły.
Lecz jeśli płakać, płaczcież przed nią, żeby
Wierzyła, że mus gwałtownéj potrzeby
Płakać wam każe, i że te krynice,
Póki tak sroga, popędzą zrzenice.



Niepewność.

Chciałbym cię z dusze, dziewczę, pocałować,
Ale muszę wprzód to w sobie uknować,
Oczy są tego godniejsze, czy usta;
Jaka to we mnie, z łaski twej, rozpusta!
Przecie ja do was, oczy, serca mego
Zwierciadła, gwiazdy nieba miłośnego...
Mylę się; raczéj do was się udaję,
Rubiny żywe, których ogniem taję.
Bo oko płaczu studnicą jest, a wy
Nie wydajecie tylko śmiech łaskawy.



Do Oczu.

Oczy, serce wam hołduje,
I tym się psuje;
Kto kiedy dla własnéj szkody
Służy panu, nie w nadzieję nagrody.
Nagrody nie upatruje
Ten, co miłuje;
Dosyć nagrody i sławy,
Kiedy kochanki mojéj wzrok łaskawy.
Łaską-ś mi powinna płacić,
Nie chceszli stracić
Sługi, który z wszytkiéj siły
Chce, żeby służby jego miłe były.
Będą: ty nie myśląc wiele,
Zażyj go śmiele.
Głupia to, co upatrywa
Respekty, a w tym młodość jéj upływa.
Upływa czas a w starości,
Trudniéj o gości;
Przyjdzie-ć prosić i kupować,
Ktoby chciał służyć wiernie i miłować.



Czujny.

Niechaj ci poduszka w tę noc nie smakuje;
We łzach i wzdychaniu nie śpi, kto miłuje;


Żołnierz sławę traci,
Gnuśniejąc w pokoju,
Noc najlepiéj płaci
W Kupidowym boju;
W cieniu się ukryją
Utarczki miłości,
Pobudkę lubości
Same gwiazdy biją.

Sam się o wygodę gnojek nie frasuje,
We łzach i wzdychaniu nie śpi, kto miłuje.

Czujno strzeż Wenery, bo to pani płocha,
Uciecze-ć, jak uśniesz, nie drzemie, kto kocha.

Kto śpi, w niepamięci
Godzien umrzeć wiecznéj,
U téj, któréj chęci
Życzył sobie wdzięcznéj;
Kto na przysmak waży,
Nie zaśpi godziny,
Kto wzgardza pierzyny,
Z tym Wenus na straży.

Choć nie cale dośpi, miękciéj sobie ściele;
Kto kocha, ten gruszki nie zaśpi w popiele.



Do Kasie.

Śliczna Kasiu, twe zacne przymioty,
Chociaż upornych ciągną w zaloty,
Potężne są pęta twéj gładkości;
Kto urody
Twéj zajzrzy, ten szkody
Pewien w swéj wolności.
Jednak-eś i ty nie bez przywary,
Bo w swéj dzikości nie chowasz miary.
Bądź lepiéj oraz dobrą i gładką;
Już się godzisz
Za mąż, po cóż chodzisz
Jak jagnię za matką?
Twarz anielska, głos serafinowy,
Usta z koralu i ząb perłowy,
I czarne oczy serca imają;
Warkocz złoty
Wiąże, ale cnoty
Twardsze węzły mają.
Wiesz, że nic nie jest skarb nieużyty;
Nic nie jest i kwiat, gdy nierozwity;

Kiedy cię dla ludzi nieba stworzyły,
Daj się użyć;
Jam ci gotów służyć,
Ze wszytkiéj mojéj siły.



Rozjazd.

Bóg cię żegnaj, Kasiu! Nieba zazdrościwe
Już nas dzielą. Coć im były krzywe
Przyjaźni nasze szczere i prawdziwe?
Już tedy na pożegnanie,
Przymi to ostatnie pocałowanie,
Przymi zbiegłą duszę
W usta twe: ja-ć wytchnąć muszę.
Ucieszy się cale ten, co między bogi
Wydał na nas taki wyrok srogi,
I zerwał miłości związek tak drogi;
Jedneż nas wypuszczą wrota,
Ciebie, miła, z domu i mnie z żywota
I w jednęż godzinę,
Ja w trunę, a ty w gościnę.
Jeszcze-bym się skarżył, lecz żalu ponowa,
Niedomówione ucina słowa,
I dusi się w piersiach zaczęta mowa,
Kiedy mi słów nie dostaje;
I ponieważ milczkiem serce się kraje,
Niech za słowa, łkanie,
Za mowę, gorzki płacz stanie.
Jedź-że tedy z Bogiem; a ja odbieżany,
Skończę prędko żywot opłakany,
Albo przez żal albo przez własne rany.
A ty umierającemu,
Nie żałuj któréj łzy słudze twojemu;
Chociaż nie z miłości,
Nie z łaski, ale z litości.



Do Jagnieszki.

Bez ciebie, moje dziewczę, tak leniwym krokiem
Czas mi bieży, że jeden dzień zda się być rokiem
A z tobą tak dni lecą[57] i tak mi czas ginie,
Że cały rok i jednéj nie zrówna godzinie.

Bez ciebie mi mrok padnie, choć w samo południe,
A z tobą o północy słońce wschodzi cudnie.
O jako masz nade mną władzę i rządzenie,
Że mi niebo i samo mienisz przyrodzenie!



Staremu [58].

Prosił o całus pannę Bartosz chciwy;
Nie zezwoliła, że był bardzo siwy.
Postrzegł się, że tam siwemu nie dadzą,
I głowę czarną ufarbował sadzą.
Ona poznawszy rzecze: prosisz siła,
Dopierom ojcu twemu odmówiła.



Na Zapłonienie.

Nie był ci skąpy farby Twórca dobry,
I szkarłatnemi twarz okrył cynobry,
Że nie tak mają, o Jago, zaiste
Wesołą barwę jabłka przepłoniste;
Lecz żeś się nad swój zwyczaj tej godziny
Tak zapłonęła, to nie bez przyczyny;
Albom ja co rzekł, czego ucho nie chce
Słuchać i co twój wstyd pieszczony łechce.
Ach! jeślim myślił zawstydzić cię słowy,
Skarż mię, wszak możesz, i zabroń mi mowy;
Albo cię to gniew, a nie wstyd zażega,
Że moja służba o płacą nalega;
Ach! jeśli cię to podburza w gniew tajnie,
Już nie płać, wolę służyć rękodajnie.
Alboć téż miłość przyczynia farbiczki,
I z serca krwawie bucha na policzki;
Ach! jakim szczęśliw, jeżeli rumieńca
Nie dla inszego przybyło młodzieńca;
Aleć to raczéj mój ogień głęboki
Przyfarbował cię, jak słońca obłoki;
Albo ta laka i szkarłać różany,
Krew to jest z własnej serca mego rany.



Do Jagnieszki.

Dwieście-ś kroć gęby, Jago, obiecała,
Dwieście-ś ust dała, tyleż odebrała;
Dosyć się stało, przyznam, obietnicy,
Lecz niémasz dosyć w miłosnej tęsknicy.
Któż sobie, dziewko, takowych żniw życzy,
Których kłos i ziarn, których źdźbła policzy?
Kto się o tysiąc gron bogom pokłoni?
Kto policzonym rojom rad zadzwoni?
Ubogiego to na liczbie miéć owce,
I znać na pamięć granic swych manowce.
Dlategoć ziemia zawsze z niebem zyszcze,
Że jéj nie licząc kropel, spuszcza deszcze,
Także gdy wywrze przeciwko niej gniewy,
Nie liczy gradu, młócąc zboża wplewy;
I dobre i złe, co nam z nieba idzie,
Rachunku nie zna, nie podlega kredzie.
Przecz ty niebieskie chcesz rachować dary,
I całowania ujmujesz w pomiary?
Ale nie liczysz łez, co w méj jagodzie
Łożyska słonéj już wybiły wodzie.
Daj mi więc gęby, złącz z moją pieszczone
Usta bez liczby, za łzy niezliczone.



Ogień i woda.

Jak tylko pojzrzę, Zosiu, w oczy twoje,
Wzrok mi przytępia zbytnie oświecenie;
Jeśli zaś indziéj odwrócić chcę swoje,
W osieroceniu toczą łez strumienie;
Wkrótce mię tedy oślepi to dwoje,
Twych oczu ogień, moich słone zdroje.



Stan.

Pytasz, jak się mam? co za moje życie?
Takie, jak ty chcesz. To jest mianowicie
Żałości pełne, ciemnością nakryte,
Głodne pokoju i w troski obfite,
Skąpane we łzach, stałe w złym humorze,
Ciszsze niżli noc, burzliwsze niż morze.

Pytasz, z kim miłe towarzystwo wiodę?
Ja lament, serce ogień, oczy wodę
Od ciebie wziąwszy w wieczne towarzystwo,
Z niemi mieszkamy; to nasze myślistwo;
A przy tym skarga na twe obietnice,
I bladość twarzy i serca tęsknice.
Taki mój żywot, taka jest drużyna,
I co jest złego od strzał Kupidyna;
Ale ty, Jago, kiedy o mym zdrowia
Pytasz, miej że wraz leki w pogotowiu,
Bo tak i doktór wprzód pulsu spróbuje,
Pyta chorego, a potym ratuje.



Na zdrowie.

Wiedzą, co miłość w niebie i bogowie,
Przychylni modłom i proszącéj mowie;
Ledwiem o zdrowie Jagi przerzekł słowo,
Wszyscy z ratunkiem przybyli gotowo;
Wszytkoć się niebo z pomocą ozwało,
Wszytko przy zdrowiu twym opowiedziało;
Wróciło-ć, Jago, i zdrowie i siły,
I kształt urody mnie nad wszystko miły;
A zorza śliczna z swej różanéj wody
Skropiła-ć blade wargi i jagody;
Ożyłaś zatym, ożyłem wraz i ja,
Bo mię twe zdrowie żywi, śmierć zabija.
O jakom szczęśliw, jeśli moje modły
Niebo po części do tego przywiodły,
I jeśli moje, przy ufałéj wierze,
Nalazły miejsce u bogów pacierze;
Jakoż tak ufam i stąd hojne dary,
Bogom i tłuste poniosę ofiary.
Taż w tobie, Jago, niech będzie ochota,
I wiedz, że wdzięczność najprzedniejsza cnota,
Oddaj zapłatę, jak ślubowną winę,
Bogom za zdrowie, a mnie za przyczynę.



Na włosy.

Płaczesz, żeć niewczas śmiertelnéj choroby
Z przedniejszéj głowę obnażył ozdoby;

Ach słusznie płaczesz! bo i długie były,
I bez żelaza same się toczyły,
Tak cienkie przytym, że je z ręki drżeniem
Służebna panna dzieliła grzebieniem.
Nie żółte jak wosk, nie czarne też zgoła;
Ale jak z złotem zmieszana więc smoła;
Z takiemi Wenus rodziła się z piany;
Takiemi Bachus zarasta pijany,
W takiéj ozdobie Apollo bez brody,
Z wschodowej na świat dzień przywozi wody.
Choć włosy spadły, nie przepadły wniki,
W które powolne łowisz niewolniki;
Każda część (że ich wyliczać nie będę)
Gładkości twoich chwyta nas na wędę.
Byłem sam przy tym, widziałem, gdy z głowy
Kosztowne na dół leciały osnowy,
I rzekłem: wolne uwiodłem z twéj grozy
Serce, bo go te trzymały powrozy.
Jakoż, i chciałem uwieść; ale lotne
Oczy rzuciły okowy nowotne;
Które jak w swoje zaciągnęły węzły,
Potężniéj z sercem i myśli uwięzły.
Nie płacz-że tedy, wkrótce złote nici,
Jakiemi słońce światu nie rozświéci,
Czesząc, przypomnisz sobie moje wróżkę.
A teraz chcesz-li, żebyć tę przegróżkę
Niebo w sowitym nadgrodziło włosie,
Daj mi te, które leżą na pokosie,
I pomotawszy ten dar w węzłów wiele,
Wdziéj mi na ręce niezbyte manele;
A oraz wdziejesz na szyję okowy,
Na serce pęto; skąd więzień nie nowy
Przyznam (na sławę twoje proszę o to):
Żem jest niewolnik kupny za to złoto.



Zielone.

Maj rozwił drzewa, więc starym zwyczajem,
Ustrójmy sobie, Jago, skronie majem,
I grajmy z sobą o zakład zielone;
Ja, jeśli przegram, dam ci wyrobione
Francuskim szmelcem na piersi noszenie,
Skąd go zaś potym zazdrość ma wyżenie.

A ty gdy przegrasz, dasz mi trzykroć gęby;
Gęby, co może i ciemne pogrzeby
Odwlec i zbiegłą duszę nazad wrócić
I żywot przewlec, który śmierć chce skrócić. —
W ten czas więc nie tak chmiel okręca tyki,
Nie tak ściskają bluszczowe patyki
Buki, jakoć ja uobłapiam szyję,
I jako ust twych do woléj zażyję;
A jeśli przydasz więcéj za przegraną,
Kwituję królów z ich purpurą tkaną.



Wiosna.

Spędziła wiosna lodowe skorupy;
Tuż kmiotek z pługiem rusza się z chałupy.
Już się owieczka młodą trawką cieszy,
Już się dąb rozwić młodociany śpieszy;
Stworzenie wszytko śmieje się i lotne
Ptastwo piosneczki wykrzyka zalotne.
Nie bądźmy, Jago, i my od nich różni;
Niech nam wesoły czas głowę wypróżni
Z poważnych myśli i ustąpi sprośny
Pomruk Wenerze, paniej wdzięcznej wiosny.
Każdyć Bóg w roku ma swój dział właściwy,
Zimą Saturnus zawiaduje krzywy,
Jesień Bachowi, a lato Cererze
Służy; lecz wiosnę Wenus pod rząd bierze.
Myśmy jéj słudzy; dla nas wiosna kwitnie;
Żyjmyż, niż koni biała zima przytnie;
Wdzięczniejszać wiosna w nietykanym kwiecie,
Niż doszły owoc jesieni i lecie,
I kto obnaży z pierwszych kwiatków ziele,
O późny owoc może nie dbać śmiele.
Przybądź tu, przybądź do jasnego stoku,
Już płynącego; twoja-ć to część roku;
Umiéj jéj zażyć, patrz, że wszystkie twory
W balotach trawią czas wiosnowej flory
Tobie-ć się gwoli wiosna w swéj ozdobie
Pyszni i rada, że się równa tobie;
Bo i ty kwitniesz, jako wiosna wieczna,
Tak-eś jak ona świeża, niestateczna,
I masz jak w kwietniu, Jago, kwiat różany,
Majową rzeźwość, marcowe odmiany.



Lato.

W kłosianym wieńcu upalona latem,
Wywija sierpem Cerera szczerbatem,
I kosą wsparta pokrzykuje dumnie,
Widząc, że wszystko w stertach albo gumnie.
Cieszy gospodarz, cieszy się skwapliwy
Żeniec, okryte podcinając niwy,
I snopy znosząc w liczne kopy sporze:
W czas ma nadzieję o gdańskim fryorze.
Teraz czas, Jago, przy skończonym żniwie,
Wyskoczyć w chłodnym cieniu nieleniwie;
Teraz czas, letnie nawiedzając wody,
Składać brud z znojem i szukać ochłody.
Aleć mnie możesz ochłodzić na suszy,
Jeśli cię prośba moja dawna ruszy.
Siądź tylko ze mną na bujnym trawniku,
I uważ sobie, że i w niewolniku,
Kto sobie życzy zysku i posługi,
Zatnie raz jeden, a pogłaszcze drugi.
Ale jeśli mię przyjaźń twa ochłodzi,
Niechaj swą zgubę z oczu twych wywodzi;
Mamli też zginąć gwałtem w ogniu, proszę,
Niechaj swą zgubę z oczu twych ponoszę;
I niech się lato słońcem swym nie chlubi,
Że nad twą wolą sługi twoje gubi;
Tyś jest me lato i dla ciebie cierpnie
Serce, czując twe pełne ognia sierpnie;
Oczy są słońca, przyczyna mej skargi,
Czerwiec jagody, lipiec mają wargi.



Jesień.

Jak znowu oracz, poganiając cugiem
Dobytku, pola krzywym orze pługiem,
Nieżal mu pracy przewracając ziemię,
Która stokrotnie odliczy mu plemię,
Nieżal i zboża, które rzuca w ziarnie,
Za które przybysz sowity zagarnie;
I choć go słońce w końcu lata pali,
On ciepłą pracę, kiedy z zyskiem, chwali;

Ale ja tylko oczu twych płomienie
Znoszę, o Jago, a zwiędłe nasienie
Moich nadzieje, jak na twój grunt rzucę,
Zawsze się plonem zanikłym zasmucę.
Daremno oracz pracuję ubogi,
Bo wszystko twoje wypalą srzeżogi;
Ucz się od nieba, które gdyby wściekłym
Zawsze paliły słońcem, wnetby w spiekłym
Gruncie zostało ziarno, jak w opoce,
I sadowe-by chybiły owoce.
A teraz widzisz i łąki podszyte,
I drzewa płodne i łany okryte,
Bachus w winnicy, w ogrodzie Pomona,
Ta jabłka trzęsie, ten obrywa grona;
Każdy się cieszy i każdy zażywa
Swéj pracy, każdy swój owoc obrywa,
Tyś jest mój ogród, ja cię pilnym okiem
Strzegę i ciepłym polewam łez stokiem;
Dajże się i ty użyć, a daj wcześnie,
Póki jagodom dopiekają wrześnie,
I daj wprzód, niż nam zima smak odmieni,
Zażyć owoców tak pięknéj jesieni.



Sekret jasny.

Jeśli-że pragniesz wiedzieć, która była,
Która mię w sidła niezbyte wprawiła;
Albo kogom ja śpiewał i kładł słońcu
Równą; to znajdziesz na tych wierszów końcu.
Gody mój ogień, żeby go nie dusić,
(O jakom darmo chciał się o to kusić!)
Nie kryję go téż; wszak go pełne księgi
Moje wyświadczą, jako mi był tęgi,
Jako był miły; że dla jego wagi,
Egipskie prawie wytrzymałem plagi.
Eleusis niechaj swoje tajemnice
Roczne ukrywa; ale gdzie tęsknice
Srogie zadaje miłość wdzięcznym gwałtem,
Osobliwym to może wyrzec kształtem,
żaden też, oprócz niemy, nie wytrzyma
Wygód, któremi Wenus swoich wzdyma;

Każeszli jednak, o moje kochanie!
Niech w ciemnej nocy imię twe zostanie;
Ale tak lepiéj, u mądrych nie zginie,
A nic nie rzeką, a głupi pominie.



Zbytni statek.

Nie zawsze niebo żyznym deżdżem rosi,
Nie zawsze niebo silny wiatr podnosi;
A mnie zawsze łzy cieką, jak po sznurze,
Mnie zawsze w sercu niepogodne burze.
Nie codzień piorun wali rosłe sośnie,
Nie zawsze marznie, ustąpi mróz wiośnie;
Mnie zawsze strzały, gorsze niż piorony
Szkodzą i w cudzym sercu mróz zamkniony.
Nade mną samym natura odmiany
Nie zna i mieni zwyczaj swój kochany.
Wojenną Troję, przeciwne Miceny,
Z siedmią bram Teby, uczone Ateny,
Przeniosła kędyś; i Rzym nie tam nowy,
Gdzie mu braterska krew oblała rowy.
Rdza je żelazo, woda głaz dziurawi,
Sen straszny prawda rozwieje na jawi,
Żadna rzecz wiecznie nie chodzi w swej mierze;
Już i ta książka moja koniec bierze
Sam tylko ból mój, sama miłość moja,
Nieśmiertelności tknęły się podwoja.
Tak niechaj żyje, póki słońce światu
Świeci, prędszego nie pragnę rozbratu.
Ale ból, co się tak ścisło z nią żeni,
Zmień, Jago, kiedy każda rzecz się mieni >
W czym znając twoje łaskawą potęgę.
Weseléj wtóra zaśpiewam ci księgę.



Do Walka.

Sam osobliwe stroje, sam masz dwory,
Sam masz dochody, sam nabite wory,
Sam stawy, stada, zwierzyńce i gaje,
Nepospolite sam masz obyczaje;
Sam i naukę od inszych zakrytą,
.. tylko masz z nami pospolitą.



Matka Nerona do niego.

Piersiom i żywotowi grozisz, synu miły?
Ach pomni, ten cię nosił, tamte cię karmiły.
Ach nie pomni; godzien ten, że cię nosił, katu
Podledz, tamte, że hańbę wychowały światu.



Na obrazek.

Dziecię i pannę, co dziecię piastuje,
Dobry przyjaciel z chęci ofiaruje;
Jeśli niedosyć masz z mojej ofiary,
Niech ci te moje więcej dadzą dary.



Na książki paciorkowe jednéj panny.

Co Bogu milsza nad wolne ofiary,
Któremi zakon kłaniał mu się stary;
Czym od własnego nie pogardził syna,
Gdy go ostatnia trapiła godzina;
Z czym i po dziś dzień na gniew boży śmiele,
Nacierać zwykli grzesznicy w kościele,
Daję-ć dwojakie, chociaż w jednéj wierze,
Na sznurku i na papierze pacierze.



Na toż.

Życzliwa ręka i zwierzchu pacierze,
I wewnątrz daje; chętna je odbierze.



Staréj.

Przestrzegałem cię Zosiu, że niegnuśne stopy
Starość pomyka, w świeże za młodością tropy;
Nie dbałaś, a toż starość przylazła nieznacznie;
Trudno zgubne dni cofnąć, choć ich wspomnieć smacznie.



Przyjacielstwo.

Nie schodzi-ć, Janie, już na przyjacielu,
Boć młoda żona przyczyniła wielu;
Snadno o druha i o kuma bywa,
Gdzie mąż niezrzędny, żona przyjaźliwa.



Do jednego.

Chcąc rosłe ryby przywabić do brzucha,
Przymykasz płotki, Wawrzeńcze, do ucha
Wiadomym żartem i pytasz ich, jeśli
Wiedzą, gdzie racy dziadusia roznieśli.
Chceszli dobrego podjąć pracę wnuka,
Nie ryb się o to pytaj, ale kruka.



Do jednego.

Kto-ć sto złotych daruje, dwóch set niepożyczy,
Ten raczéj pół szkody miéć, niźli całą życzy.



Na tabak — do Piotra.

Smrodliwe ziele, o ziele śmiertelne,
Które w krainy morzami oddzielne
Życzliwe skryło od nas przyrodzenie,
Kto cię na rodu naszego stracenie,
Kto cię na brzeg nasz przywiózł łodzią krzywą
I świat zaraził trucizną smrodliwą?
Nie dosyć było, że i wojny krwawe,
Blade choroby, głody niełaskawe
I sama starość i straszne trucizny
Króciły nam wiek, bez tego nieżyzny;
Żeś i ty naszym latom, brzydkie ziele,
Musiało kresu uszczerbić tak wiele!
Ktoż-by twą brzydkość godnie i gotowy
Jad zganił i dym posłany do głowy;
Taka zaraza z piekielnéj otchłani
Bucha, której zwierz ani minie, ani
Żywo prz ..[59].








  1. w rkp. Oss. złączony.
  2. w rkp. Oss. Kastalliny.
  3. w rkp. Oss. mały.
  4. rk. Oss. andaluskie (z opuszczeniem i)
  5. rkp. Oss. ma zam. tych dwu wierszów, następne:
    Godna, żeby jej sam wystrzygał uszy

    I róg wybierał koronny koniuszy.
  6. Rk. Oss. passady.
  7. Żmudzin, żmudzinek jest koń małego wzrostu, jakich najwięcej na Żmudzi. „Upominek jak żmudzinek, jak fryz oracyja“.
  8. Podajemy tu odpowiedź Otwinowskiego, zawartą w rk. Oss. „Lutni“.

    Respons.

    Ufam ja cale w Bogu swym, mój wnuku drogi,
    Że ty wielki wziąwszy zysk z trudu i z twéj drogi,
    I zwiedziwszy narodów wielu obyczaje,
    Wrócisz się, da Bóg, zdrowo znowu w nasze kraje.
    Ni cię baba o kradzież wrzucona do wody,
    Ni dziewka psich głów pełna przywiedzie do szkody,
    Ni uszu twych głos panien zdradliwych dosięże,
    Ni srogość lakońskich skał nawy twéj dolęże,
    Gdy Bóg, któregoś ty jest opiece oddany,
    Będzie cię bronił od wszéj szkodliwéj odmiany.
    Ma morze Faraona, którego w swéj toni
    Zatopiło i z wojski za Żydy w pogoni,
    Ma Hillasa w kolchidzkiéj zgubionego drodze,
    Ma Oronta z okrętem rozbitego srodze,
    Pallinusa, Aisaka, Leandra, Milona,
    Eupola, Mirtila, Lika, Palemona,
    Ma Parta i Ikara, Ceiksa i co ich
    Bez liczby w głębokościach pogrążyło swoich.
    Ale na cię, któryś jest w Najwyższego straży,
    Nic się, da Bóg, nacierać nigdy nie poważy.
    Owszem, ty wygodziwszy swéj wrodzonéj chęci,
    I nazbierawszy mądrych rzeczy do pamięci,
    Doma cię czekające pozbawisz tęsknice
    I poczciwe ucieszysz zdrowiem swym rodzice.
    Mnie — nie wiem! którego już nadwietszałe lata
    Wypychać się potężnie zdają z tego świata.
    Bądź mię jednak zastaniesz umarłym, bądź żywym,
    Nie znajdziesz, jedno żem ci jest, lub był życzliwym.
    I rzeczesz, kiedyś po mym przechodząc się grobie,
    Miałem ja przyjacielem tego człeka sobie.
    Jakoż ja tym i teraz to pismo zawieram,
    Że niewątpliwie twoim — żyję i umieram.
    Naso mój jeszcze w cieniu, lecz już w swym niewczasie
    Narzeka u srogiego rzemieślnika w prasie.
    Skoroć się jednak Bóg da stamtąd mu wyprawić,
    Nie zmieszka i do Belgów za tobą się stawić.
    Vale! Otwinowski,
    Podczaszy Sendomirski.
  9. rk Oss. ma pannie.
  10. rk. Oss. ma łeb ci.
  11. Przypis własny Wikiźródeł Przy redakcji zbioru ocenzurowano tę fraszkę i nie opublikowano jej w całości. Pełna wersja (ze strony internetowej Poezja mało znana):
    Gospodarz precz odjechał i stąd role tłuste
    Nie przynoszą pożytku i płonieją puste;
    Ale pani sowicie tę szkodę nadgrodzi,
    Bo chociaż męża nie ma, przecię dzieci rodzi.
    Wiesz, czemu pani płodna, a pola szwankują?
    Bo roli nikt nie sprawia, a panią sprawują.
  12. Rk. Oss. ma rozbełtaną.
  13. Rk. Oss. kędyś.
  14. Rk. Oss. tam jego.
  15. Rk. Oss. ma piszczane.
  16. Rk. Oss. ma Jungulce.
  17. Rk. Oss. Taszłyki.
  18. Rk. Oss. ma obegnał.
  19. Rk. Oss. ma swemu.
  20. Rk. Oss. ma mocy.
  21. Słupią = trupią.
  22. Rk. Oss. ma: dzierżą to nieprzetrwanéj.
  23. Rk. Oss. ma: zastała.
  24. Rk. Oss. ma: po sercu szczypie.
  25. Rk. Oss. ma: wnetki.
  26. Rk. Oss. ma: w twéj budeczce.
  27. Rk. Oss. ma: gruzu.
  28. Rk. Oss. ma: za.
  29. Rk. Oss., końcowe wiersze ma: Smutny w swéj mizerze
    Miód z ciebie bierze.
  30. Rk. Oss. ma: jedziesz.
  31. Rk. Oss. ma: królewski dwór uciech.
  32. Rk. Oss. jak.
  33. Rk. Oss. dachy.
  34. Rk. Oss. blachy.
  35. Rk. Oss. łanie.
  36. Rk. Oss. O Marszałkowskiéj spytasz się gospodzie.
  37. Rk. Oss. uczcił swemi.
  38. Rk. Oss. posoki.
  39. Rk. Oss. wojennéj trąby.
  40. Rk. Oss. wierci śmiech.
  41. Rk. Oss. bez.
  42. Rk. Oss. chuchał.
  43. Rk. Oss. strawy.
  44. Wyd. pozn. w domu.
  45. Rk. Oss. chcesz, żebym z téj miary.
  46. Rk. Oss. ma: Szmelinka.
  47. Rk. Oss. ma: choć-em.
  48. Rk. Oss. ma: A za jego Licya obraca się ślady.
  49. Rk. Oss. ma: perzyste.
  50. Rk. Oss. toru.
  51. Wyd. pozn. ozdoba jéj.
  52. P. Seredyński dopisał tu wiersz, którego w rękopiśmie nie było, w sposób: Żywot mój pędzę bez widoku słońca.
  53. szyndować = skórę zdzierać, łupić. Zwierzynę tę szyndować i w ćwierci siec poczęli. Tward. Paskwalina.
  54. rkp. Oss. chwilą.
  55. rkp. Oss. skąd.
  56. W wyd. pozn. natolski.
  57. W wyd. pozn. wydrukowano: dniieżą.
  58. Z wydania poznańskiego. Jest-to odmianka wiersza p. n. O starym wydrukowanego w obecném wydaniu na str. 118.
  59. Reszty z powoda nadwerążonego rękopismu nie dostaje.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Jan Andrzej Morsztyn.