O Mazurach/całość
<<< Dane tekstu | |
Autor | |
Tytuł | O Mazurach |
Wydawca | Tygodnik Wielkopolski |
Data wyd. | 1872 |
Druk | L. Merzbach |
Miejsce wyd. | Poznań |
Źródło | skany na Commons |
Inne | Pobierz jako: EPUB • PDF • MOBI |
Indeks stron |
O MAZURACH.
NAPISAŁ
DR. WOJCIECH KĘTRZYŃSKI.
POZNAŃ.
NAKŁADEM TYGODNIKA WIELKOPOLSKIEGO.
CZCIONKAMI L. MERZBACHA.
1872
|
Te pokrewne twoje rody?
Gdybym żądał, łaskawy czytelniku, żebyś szczerze i otwarcie mi się przyznał, co ci wiadomo o Polakach daleko ztąd w Prusach wschodnich mieszkających, co ci wiadomo o Mazurach z tobą teraz w jedném państwie, pod jedném berłem żyjących, pewniebyś ruszył ramionami, dodając, że prócz nazwiska nic więcéj nie wiesz, lub gdy przypadkiem kiedy byłeś w Królewcu w interesach lub na uniwersytecie, odpowiedziałbyś mi zapewne, żeś ich widział, ale że to Niemcy. Taka to nieświadomość naszych domowych niemal stosunków panuje między nami. Kilka lat dopiéro minęło, jakeśmy porzucili zasadę zgubną, podług któréj każda ziemia polska tylko dla siebie żyła, sobą tylko się zajmowała, nie troszcząc się wcale o losy ziem sąsiednich. Kilka lat dopiéro minęło, jak wyszliśmy po za mury naszego domku, jak zadziwieni poznaliśmy, że prócz nas jeszcze wielu jest Polaków w kraju pruskim, że nietylko na ziemiach chełmińskiéj i michałowskiéj ludność polska żyje i rozwija się, ale że nawet na Pomorzu ona dotąd silnie się utrzymuje, a nasi Kaszubi poczciwi, to nie Niemcy, jak przedtém sądzono, lecz dzielny ludek polski. Dziś Bogu dzięki wyrósł już błogi owoc dla obydwóch prowincji, powstało ztąd przekonanie o wzajemnych i zobopólnych interesach a prawda dowiedziona, że wspólna siła tylko zdoła ocalić, łączy je odtąd na zawsze.
Ale im większy nasz widnokrąg, im daléj spoziera oko po za granice zwyczajne, tém bardziéj spostrzegamy, że Księstwo i Prusy królewskie nie same tylko w państwie pruskiém są ziemiami polskiemi, że po za niemi jeszcze mieszka wielka moc ludu polskiego niby na ustroniu. A ponieważ dziś każdy wié, że i liczba ważną odgrywa rolę w życiu polityczném, że tém bezpieczniejsze i pewniejsze będzie nasze stanowisko w obec pochłaniającego nas żywiołu niemieckiego, im więcéj nas tutaj będzie, dla tego téż zwracano już często w ostatnich czasach uwagę na bracię zapomnianą na Szląsku, w Księstwie Warmińskiém i na Mazurach i myślano o sposobie zbudzenia ich z kilkowiekowego letargu do życia i ruchu, narodowego, aby ich dźwignąć z demoralizacji, w któréj ugrzęźli w skutek ciemnoty, aby ich połączyć z nami węzłem wspólnéj nam wszystkim narodowości i wspólnych interesów. Są to kwestje, które niemało dziś zajmują intelligentną część naszego społeczeństwa a spodziewać się mogę, że miłe będą wszystkim krótkie te wiadomości, które tu o Mazurach podaję, bo przyczyniają się do lepszego poznania tego ludu i jego stosunków.
Nie z książek wyjmuję to, co tutaj podaję, lecz z życia jako świadek naoczny, bom się urodził między tym ludem i między nimi lata moje dziecinne przepędził. Znam tam każdą niemal wioskę i każde miasteczko, bo byłem tam w szkołach i podczas wakacji często ziemię mazurską zwiedzałem.
Pociągnij sobie łaskawy czytelniku, linję od Gołdapi począwszy w prostym kierunku na Węgoborek, Raściborz (Rastenburg), Szczęsno (Sehsten), Biskupiec, Pasyń do Dąbrowy i Działdowa i będziesz miał mniéj więcéj granicę północną ziemi mazurskiéj, sama ludność polska sięga miejscami znacznie jeszcze wyżéj na północ, aż pod Resel, Heilsberg, Wormdyty — ale to, to już jest Księstwo Warmińskie, a o niém nie mam zamiaru tutaj się rozwodzić. Z drugiéj strony zaś okrąża ziemię mazurską granica Królestwa Polskiego od Przerosła do Mławy. Wśród tych to granic mieszka lud dziś tak nazwany mazurski, co jednéj krwi, choć nie téj saméj wiary z sąsiadami z drugiéj strony granicy. Jak w Królestwie ludność polska swą ziemię już od wieków zamieszkuje, tak téż Mazur jest pierworodnym synem swéj borami zarosłéj i jeziorami zalanéj ziemi, choć cywilizatorowie nasi, którzy nam Słowianom zawsze i wszędzie każdéj piędzi ziemi zaprzeczają sobie ją przywłaszczając, już od dawna twierdzą, że Mazury są przybyszami z drugiéj strony granicy, którzy tu przez prześladowaniem religijném i uciskiém panów się schronili. Mniéj więcéj to samo twierdzi jeszcze Toeppen w swojéj historji mazurskiéj, przyjmując, że Polacy na ziemi mazurskiéj są osadnikami: pomimo to przyznaje, że ludność polska już w XIV i XV wieku w tych stronach przeważała[1]) a w XV wieku już składano homagium wielkim mistrzom zakonu niemieckiego w języku polskim. Ale ta kolonizacja polska jest hipotezą żadnéj podstawy nie mającą! Ziemie te czysto polskie, które dziwném zrządzeniem losów za czasów historycznych nigdy bezpośrednio do Polski nie należały, już dawno przed Konradem księciem mazowieckim podbite były przez Sudawitów czyli Jadźwingów i dostały się z nimi razem pod panowanie niemieckich Krzyżaków, jak to w pięknéj swéj rozprawie „O znaczeniu Prus dawnych“ już dawno ś. p. Dominik Szulc szczęśliwie dowiódł. Że Mazury są pierwotnymi swych ziem mieszkańcami, o tém świadczą tamtejsze grodziska z wałami swemi i górami zamkowemi; to wykazują przedewszystkiém nazwiska wiosek; znacznie przeważająca ich część jest czysto polska; osady kolonistów niemieckich pochodzą z późniejszych czasów; czysto litewskie nazwiska znajdują się liczniéj tylko na pograniczu Litwy pruskiéj i Mazur; wśród kraju ślady bytności Litwinów i ich panowania nad krajowcami są zbyt rzadkie.
Jak Prusy Wschodnie w ogóle co do powierzchni ziemi wielkie mają podobieństwo z Prusami Zachodniemi, tak ziemia mazurska zawiera w sobie wszystkie przymioty, z których bory tucholskie i Kaszuby słyną. Tam i tutaj grunta przeważnie lekkie, piaszczyste i pagórkowate; dużo ziemi leży jeszcze odłogiem, nietkniętéj dotąd pługiem; wszędzie łasy i bory wielkiéj rozległości, z których najbardziéj słyną bory janowskie. A kiedy borów już wiele, to jeziór jeszcze jest więcéj; rzut oka na mapę już to uwydatnia; a jest między niemi niemało takich, gdzie brzegu drugiego nie widać, w porównaniu z któremi Gopło nasze wydaje się jeziorkiem. Wymieniam tylko jezioro Śniardwy czyli Śniardły, jeziora niewotyńskie i niebolińskie, po których statki parowe chodzą, a kiedy burza nastanie, bywają na nich fale niemal morskie. Gdzie góry, bory i jeziora się znajdują, tam zwykle nie zbywa na miejscowościach pięknością natury się odznaczających a takich miejsc piękności niby sielankowéj jest na Mazurach wiele: Zachwycającym był zawsze dla mnie widok na jezioro łękuckie pod Orłowem z czystą jak kryształ wodą, otoczone z jednéj strony pagórkami, które piersią swą głęboko w jeziorze się zanurzają, a których wierzchołki jodłami, świerkami i brzozami obrosłe, w krysztale wód się odzwierciedlają; z drugiej strony dwór łękucki, gaiki i za łąkami zielonemi kościół orłowski z wysmukłą swą wieżyczką. Nie daleko ztąd leży Łaźno (Haschnen) w pośrodku zieleniejących borów i szumiących jezior; wieś ta bywa uważana za najpiękniejszy pejzaż całéj okolicy. I miasto Ełk, nibyto stolica mazurska, w ładnéj leży okolicy, z starem zamczyskiem w pośrodku jeziora.
Dowcip ludowy dzieli całe Mazury na trzy części, stosując się do powierzchni ziemi i jéj jakości t. j. na Mazury piaszczyste (pod Szczytnem), na Mazury kamieniste i na Mazury garbate czyli pagórkowate (pod Gołdopiem). Aczkolwiek miejscami nawet na dobrych gruntach tu nie zbywa, jest jednakowoż wiele okolic, które wszystkie te trzy przymioty w sobie łączą.
Ludność polska i niemiecka, która wyżéj opisaną ziemię zamieszkuje, wynosiła podług urzędowych podań statystycznych dnia 3 grudnia 1867 r. przeszło 400,000[2] mieszkańców. Ilu z téj liczby należy do Niemców, ilu do Polaków, dokładnie nie wiem, ale dowiemy się o tém porównywając daty odnośne z r. 1837[3]:
w pow. | węgoborskim | licz. wtencz. | 8,994 | Pol. a | 20,834 | Niem. |
„ „ | gołdapskim | „ „ | 3,333 | „ „ | 25,516 | „ |
„ „ | janowskim | „ „ | 29,386 | „ „ | 3,695 | „ |
„ „ | leckim | „ „ | 21,207 | „ „ | 3,086 | „ |
„ „ | łeckim | „ „ | 27,718 | „ „ | 3,635 | „ |
„ „ | margrabowskim | „ „ | 22,074 | „ „ | 6,266 | „ |
„ „ | sęsborskim | „ „ | 27,958 | „ „ | 4,921 | „ |
„ „ | szczytnickim | „ r. 1848 | 42,827 | „ „ | 5,581 | „ |
O nidborskim powiecie szczegółowych dat z owych czasów nie mam; ludność jego wynosiła w roku 1867 mieszkańców 50,340, a ponieważ cały jest polski, liczyć można przynajmniéj 45,000 Polaków.
Zmniejszywszy ostatnie dwie liczby stosunkowo będziemy mieli w r. 1837 mniéj więcéj 210,000 Polaków a 77,000 Niemców w 9ciu powiatach.
Odliczywszy zaś powiaty węgoborski i gołdapski, których część małą tylko zamieszkują Polacy, będziemy mieli w 7miu powiatach mniéj więcéj 200,000 Polaków a 32,000 Niemców.
Przyjmując i dziś jeszcze ten sam stosunek, będzie w 9ciu powiach mniéj więcej 260,000 Polaków a 140,000 Niemców, lub w 7miu powiatach mniéj więcéj 250,000 Polaków i 70,000 Niemców. Jest to liczba niemała, któraby wpływ nasz polityczny w Prusach znacznie powiększyła, gdyby bracia Mazury z nami się połączyli, z nami razem iść zechcieli.
Postać i charakter ludu mazurskiego są nieomal te same, jak w ogóle ludu polskiego. Mazur jest zwykle wzrostu średniego a ztąd jego nazwisko, bo w litewskim języku „mazuras“ oznacza człowieka niewielkiego wzrostu, człowieka krępego, siadłego, rysy twarzy nie są bez intelligencji, często a szczególnie u kobiét nawet bardzo delikatne i piękne. Usposobienie Mazura jest wesołe — dla tego lubi on towarzystwo a najmiléj mu, gdzie gwarno:
Więc my w drodze czy to w rynkach,
Czy na polu, czy w kościele,
Na dograbkach, na obżynkach,
Wszędzie razem ludu wiele.
Przy zabawie, czy przy pracy,
Wszędzie razem pieśnią, mową,
Wszędzie jedni i jednacy
Czy do pitki, czy do bitki,
Czy do szklanki, czy do tanki i t. d.
A ponieważ Mazur wesoły i towarzyski, gromadę lubi, bywa on gościnny, rad gościom i lubi ugościć, chętnie dla tego téż obcego do swojéj chaty przyjmuje, rad się dowiedzieć od niego, co tam słychać w świecie i wypytywać się o wszelkie gościa swego przygody. Skoro z obcym się spotyka, będzie pewnie po zwyczajnym „dobry dzień“, na co się odpowiada „Bóg zapłać“, pierwsze jego pytanie: Ä skielä (zkąd) wäść?
Mazur serce ma dobre, nawet dobroduszne a gotów zawsze z tobą ostatnim kawałkiem chleba lub ostatnim kieliszkiem wódki się podzielić.
Mazur jest ewangielikiem, ale pobożnym; kiedy podczas nabożeństwa niemieckiego kościoły są puste albo niezbyt pełne, bywają one podczas nabożeństwa polskiego przepełnione.
Przytem jest Mazur trochę uparty i dosyć kłótliwy, a ponieważ wstrzemięźliwość tam prawie wcale nieznana, a wódka nieszczęsna niejednego co rok o utratę mienia i zdrowia przyprawia — ztąd często głośne kłótnie i bójki po karczmach, targach i jarmarkach.
Odzież Mazura jest prosta; latem długa sukmana granatowa i kapelusz podobny do tego, który Kurpie noszą; zimową porą kożuch i czapka futrzana, czyli kołpak, krawatki i chustki czerwone lub innego jaskrawego koloru. Ubiór kobiét nie ma nic nadzwyczajnego; panny chodzą z gołą głową; kolor włosów nieomal blond. Mężatki i starsze kobiéty obwijają głowę w im tylko właściwy sposób chustką jedwabną, ale nie czerwoną jak na Kujawach, a również nie jest to taki jak tam rodzaj zawojów. Chustka związuje się nad czołem i węzły spoczywają tamże tworząc rodzaj skrzydeł motyla.
Kędy wzgórek, to i dworek,
Kędy wioska, tam i woda.
Słowa te naszego wieszcza stosują się w całém swojém znaczeniu także do Mazurów; Mazur lubi mieszkać nad wodą — a tego żywiołu jest tam dosyć; wioski jego i miasteczka składające się zwykle z jednéj często bardzo długiéj ulicy, leżą nieomal wszystkie nad jeziorami i nieraz okrążają one wieńcem niejedno jezioro. Chatki drewniane słomą pokryte — bo drzewo niezbyt drogie — nie wysokie, ale szerokie; okienka małe; w izbie piec ogromny, bo zimy bywają długie i silne, a przy ścianach i na ścianach i pod sufitem zgromadza się wszystkie statki domowe. Zamożność i dostatek są rzadkie, bo Mazur ubogi a ziemia jego to piasek niebardzo urodzajny. Gospodarność i oszczędność u niego niewielka. Budynki gospodarskie małe a inwentarz nędzny. Konie są małe, chude, długiemi włosami obrosłe, ale dosyć wytrwałe; woły i krówki małe i nędzne a owce, gdzie takowe mają, są swojskie.
Na lekkich swych gruntach produkuje Mazur perki, tatarkę, len i żyto; rzadko owies i jęczmień.
W miastach zaś Mazur stanowi proletarjat rzemieślniczy, co z ciągłą biedą i niedostatkiem walczy i zarazem klasę robotników wszelkiego rodzaju i służących. —
— Wiele obyczai mazurskich jeszcze ma czysty, polsko-sławiański charakter; jak wszędzie u nas, tak i tam odbywa się okrężne po ukończonych żniwach. Skoro ostatni snopek zwieziono, wieśniacy stroją siebie, kosy i grabie w kwiatki i wieńce i idą — przodownica z wieńcem wielkim dla państwa przeznaczonym na przodzie — niby procesją — przyśpiewując piosnki, do dworu. Kiedy się ku niemu zbliżają, zaczynają ową pieśń, którą od Bugu do Odry, od morza bałtyckiego do Karpat usłyszysz:
Ze wszystkich stron itd.
Skoro wieniec oddano, chłopcy i dziewczęta na to już czychający, zaczynają przybyłych oblewać wodą, nie szklankami lecz garnkami i węborkami a widz rozpieszczony zręcznie zwijać się musi, żeby nie był zlany do nitki i nie nabawił się kataru dokuczliwego.
Jak w Prusach Zachodnich, tak i na Mazurach bywają te same zwyczaje przy weselach. Już długo przed ślubem drużba w niedzielnym ubiorze, przybrany w stążki czerwone, białe i niebieskie, często w szarfy, wyjeżdża konno do kmotrów i sąsiadów całéj okolicy, aby ich na wesele zaprosić. Podczas zaprosin drużba z konia nie zsiada a kiedy domek nie za niski a drzwi dosyć wysokie, to konno wjeżdża do izby, aby tam poselstwo swoje odprawić. Drużba do zgromadzonych wierszem przemawia, który zwykle się zaczyna od tych słów: „prose, prose na wesele“ i w którym on przedstawia, jakie przyjęcie zaproszonych oczekuje, jaka oblubienica ładna, a kawaler jaki hojny, że piwa i wódki podostatek a że muzycy czyli muzykanci, jak tam mówią, aż z pod Królewca. W dzień ślubny państwo młodzi z drużbami i swatami — wszyscy kwiatkami, wieńcami i wstążkami przystrojeni — bryczkami jadą do kościoła; poprzedza ich dwoje drużbów pstro wystrojonych, którzy dzikiemi wykrzykami państwu młodym drogę torują. Po ślubie następuje suta biesiada czyli gody a potem tańce, co czasem trwa kilka dni.
Co mię niemało zadziwiło, jest to, że w niektórych okolicach dotąd się zachowuje czysto polski i katolicki obrząd kolendy, choć Mazurowie już przed wiekami św. kościół katolicki porzucili i do nauki Marcina Lutra się przyłączyli. Jak w Prusach Zachodnich tak i tutaj odprawia się ten obrząd przez pastora i organistę w czasie od Nowego Roku do Wielkiéjnocy.
Kiedy minister oświecenia p. Mühler w znaném swojém rozporządzeniu z dnia 24go listopada r. 1865 względem szkół elementarnych polskich w Prusach Zachodnich i Wschodnich rozróżnia język polski i mazurski, jakoby to osobne języki, bardzo pan minister się myli, dając nam dowód nowy, jak mało nawet najwyższe władze pruskie obeznane są z naszemi stosunkami a jak dalecy w ogóle Niemcy są od téj gruntowności wiedzy i dojrzałości sądu, z których tak radzi zawsze się chełpią. Język mazurski to nonsens — bo takiego niema; że polskim językiem Mazury mówią, najlepszym jest tego dowodem każda książka mazurska niemieckiemi literami drukowana, ba, nawet i ortografja w niéj jest czysto polska.
Wiadomo każdemu z nas, że wymowa braci Mazowszan i Mazurów nieco odmienną jest od wymowy Wielkopolan; ale ta różnica stanowi właśnie to, co mazurzeniem zwykle nazywamy i polega głównie na tém, że spółgłoski podniebienne cz, sz, ż, dż przechodzą w syczące c, s, z, dz; płynną zaś spółgłoskę rz dotąd czysto wymawiają; są jednak wyjątki, które téj ogólnéj regule się sprzeciwiają i o których warto tutaj wspomnieć. Mówią bowiem Mazury „żäbä“, „szubienicä“, a nie „zäbä“, „subienicä“, a miejscami nawet „szärnä“ zamiast „särnä.“ Inne różnice, które jeszcze zachodzą, mają swój początek ztąd, że Mazury granicą wykluczeni od wspólnéj nam ojczyzny, od wieków już żyją pod wpływem obcéj narodowości, pod wpływem obcego języka. Dziwem więc nie jest, że w takim razie język naprzejmował dużo obcych w swój skład wyrazów i że w takim przypadku i wymowa się nieco zepsuła. Tak na przykład razi najbardziéj polskie ucho „ch“ z niemiecka wymawiane; „mi“ zwykle wymawia się „mni“, n. p. mniłość; czasem jednak „m“ przechodzi w „n“ n. p. niech = miech; renie = ramię; kenień = kamień; „ł“ niekiedy zupełnie w ustach mówiących niknie, czasem je jak „u“ lub „v“ wymawiają: n. p. mniuje = miłuję; svysys = słyszysz.
Mazury zachowują dotąd w swéj mowie „a jasne“, co w ich ustach prawie brzmi jak „e“ lub „ä“ n. p. łäskä = łaska; pan, pänä, pänu, pänie, pänowie; gadäłäm, gadälim = gadaliśmy, mäły, tä, sämä, sänowäna.
W pieśniach ludowych, niżéj podanych, starałem się jak najdokładniéj oznaczyć wszędzie „a jasne.“ W wielu razach „a jasne“ zupełnie przeszło na „e“, tak że dzisiaj żadnéj różnicy spostrzedz już nie można, n. p.
redä = rada; jewor = jawor; jerząb = jarząb; kenień = kamień; renie = ramię itd.
„e“ zaś często ma brzmienie „é“ lub „y“, n. p. sérce, ćymno.
„ę“ wymawia się nieomal regularnie jak „in“ lub „én“ a w zakończeniach zawsze jak „e“. Czują to sami Mazury, bo kto z nich bliżéj gramatyki języka polskiego nie zna, pisze regularnie „sierotkie“ zamiast „sierotkę“, „mätkie“ zamiast „matkę.“
Nosowe „ą“ także czysto już się nie wymawia; brzmi ono czasem jak „um“ n. p. dumb = dąb; czasem jak „ó“ n. p. wziół = wziął, a skoro stoi na końcu, to brzmi zupełnie jak „o.“
„y“ bardzo często wymawia się wyraźnie jak „i“ n. p. czisty; ziła, = żyła.
ó pochylone często jeszcze znajdujesz tam, gdzie u nas tego już nie ma, n. p. zónä = żona, zwóń = dzwoń.
Należy mi się na tém miejscu wspomnieć jeszcze o ciekawém dla filologów zjawisku językowém tyczącém się liter „wi.“
Pod Węgoborkiem „wi“ czysto wymawiają; mówią bowiem tam „wino, wiosnä, wiecór, zupełnie jak my. Pod Lecem zaś, Orłowem, Margrabową, Ełkiem, Janowem i Sąsborkiem zamiast „wi“ wymawiają, „ji“ n. p: jadro = wiadro; jém — wiem; jecór = wieczór; jidły = widły; jilk = wilk; josna = wiosna; ojes = owies; mo-je = mówię, a zamiast „ojcu lub raczéj ojcowi“ nieraz usłyszymy „ojcoju.“
W okolicach zaś Nidborskich mówią jak mnie zapewniono, zamiast „wi“ — „zi“ n. p. ziór = wiór; zino = wino; ziecór = wiecór, a czasem nawet wzino, wziecor itp.
Zwracam nareszcie uwagę czytelników jeszcze na niektóre osobliwości mowy mazurskiéj, o których podczas ostatniego mego w tamtych stronach pobytu miałem sposobność się dowiedzieć.
Kiedy „dz“ stoi na początku wyrazu, to w mowie potocznéj zwykle usłyszysz tylko „z“, n. p. zwóń = dzwoń; zban = dzban.
Zamiast gwoźdź mówi się goźdź, zamiast kartofle mówią tam bulwy lub gulby.
Zamiast „chwała“ mówi się „wchała“ a zamiast „chwalić“, „falić“; zamiast „figiel“ często możem słyszyć „chigiel.“ Zamiast „drzwi“ mówią „drji, drwi, dźwierze.“
Koniczyna nazywa się u nich „konikiem“ a grzyby „bedłkami“; grzyb bowiem tylko jest jeden ich gatunek.
Literatury Mazury właściwie nie mają, bo wszystko, co u nich się pojawiło, jest treści religijnéj i pisownią polską pisane. Cały zapas więc książek, które zwykle w ręku Mazura się znajdują, składa się z biblji, która jest tylko przedrukiem edycji gdańskiéj z roku 1632, z kancjonału i z kalendarzyka, któren p. Giersz, radzca miejski w miasteczku Lecu, od lat kilkunastu drukiem wydaje. Kalendarzyk ten rozchodzi się w 8,000 exemplarzy. Kancjonał jest to liczny i bogaty zbiór pieśni kościelnych, tak własnych utworów jak i tłomaczeń. O autorach tych pieśni szacowną zdał sprawę pan profesor Kuehnasl, dziś w Kwidzynie, w rozprawach po polsku pisanych i w programach gimnazjum raściborskiego drukiem ogłoszonych.
Mazury są śpiewni, jak cały lud polski; poezje ich ludowe natchnione są tym samym duchem, którym się odznacza cała poezja ludu naszego. Zbioru poezji ludu mazurskiego dotąd żadnego jeszcze nie posiadamy; już ś. p. pan Gezewiusz, pastor ewangielicki w Ostrodzie, pierwszy Mazur, który miłował swój język i narodowość, pierwszy, który zatknął sztandar narodowy, wydając „Przyjaciela Łeckiego“ (w r. 1843), zbierał takowe pieśni. Rękopis jego, który dotąd uważany był za zatracony, znajduje się dzisiaj w Warszawie, w ręku pana Oskara Kolberga, sławnego zbieracza i wydawcy pieśni ludowych.
Obecnie zajmuje się zbieraniem pieśni ludowych mazurskich pan Pełka, pastor przy kościele polskoewangielickim w Królewcu, człowiek zacny i mowie polskiej przychylny, którego staranie i założenie bibljoteki polskiej treści religijnej dla teologów Mazurów w Królewcu pomyślnym uwieńczone zostało skutkiem.
Gdym kilka lat temu go odwiedził, posiadał już przeszło 300 pieśni zebranych; dałby Bóg, żebyśmy nie za długo na wydanie tego szacownego zbioru czekali.
Zbiór dosyć liczny posiada także pan Giersz w Lecu[4].
Aby łaskawemu czytelnikowi lepsze dać nie tak o mowie ludu mazurskiego, o jego zwyczajach i obyczajach, jak o duchu jego poetycznym, ogłaszam niniejszém kilkadziesiąt pieśni, które po większéj części sam w zeszłym roku spisałem, bawiąc dni kilka w Lecu i w parafji orłowskiéj.
Co się tycze dziennikarstwa, to pod tym względem stan Mazurów jest najopłakańszym na świecie. Aczkolwiek i tam gazety wydają, to je wydają tylko dla Niemców, dla narodu ucywilizowanego a o biednego Mazura nikt się nie troszczy. Od czasu bowiem, w którym „Przyjaciel Łecki“, wydawany przez powyżéj wspomnionego pastora Gezewiusza, i „Kurek Mazurski“ wychodzić przestały, od tego czasu już niema żadnego dla Mazurów czasopisma. Chełmiński „Przyjaciel Ludu“ zaś rzadko tylko zabłąka się pod strzechę mazurską a inne gazety jeszcze rzadziéj.
Jedyne polskie pismo dla Mazurów w Królewcu wydane pod tytułem „Pruski Przyjaciel Ludu“ — tak to tłomaczono sobie wyrazy „Preussischer Volksfreund“ — nie zasługuje nawet na wzmiankę, bo jest i było zawsze nędzném tylko tłomaczeniem pisma reakcyjnego, którego tytuł co dopiéro przytoczyłem. Wpływu „Pruski Przyjaciel Ludu“ na lud mazurski żadnego nie wywiera, bo lud prosty jego nie czyta; trzymają go ludzie podlegający wpływom rozmaitym, jak karczmarze i nauczyciele; szkody wielkiéj to pismo pewnie nie zrobi, bo czytającemu potrzeba wielkiéj znajomości zwrotów niemieckich, aby za pomocą niemieckiego języka sens jakiś z takiéj bazgraniny wydobyć. Tak to przynajmniéj przed kilku laty było.
Starania się kilku zacnych obywateli niemieckich o założenie liberalnego czasopisma polskiego, łacińskiemi literami drukować się mającego, któreby mogło wywrzeć wpływ bardzo zbawienny na podniesienie oświaty i moralności biednego tego ludu, rozbiły się i spełzły na niczém w skutek prawa prasowego z dnia 1go czerwca 1863 roku. Dotąd tego zamiaru na nowo jeszcze nie podjęto.
Pozornie używają Mazury więcéj względów, więcéj łaski u rządu i władz administracyjnych aniżeli Prusy Zachodnie. Jedność wiary cokolwiek może się do tego przyczynia, ale nie jest jedynym tych łask powodem, których Polacy z Prus Zachodnich dotąd napróżno się domagali. Tygodniki powiatowe bywają już od wielu lat wydawane zarazem z dokładném polskiém tłomaczeniem; na wszystkich słupach z tablicami, czy to przy mostach, czy to przy miastach, czy to gdzieindziéj, wszędzie masz polskie i niemieckie napisy.
Niejeden poczciwy Niemiec z Mazur się zadziwił, że posłowie z Prus Zachodnich od rządu wymagają dla siebie takich rzeczy, które na Mazurach każdemu służą.
Ale Mazur to istota niby umierająca — trzeba go trochę pogłaskać, ażeby cicho skonał, żeby ze snu letargowego się nie obudził, ztąd te łaski niby i te względy; w Prusach Zachodnich zaś tam duch polski zmartwychwstał i potężnieje — zatém występowanie rządu jest konsekwentne i loiczne.
Stan oświaty atoli całego ludu mazurskiego, jak każdy już się domyśli, stoi na najniższym stopniu. Przyczyniają się do tego niemało dążności germanizacyjne rządu, który tutaj cicho, powoli, ale z żelazną konsekwencją cele swoje przeprowadza. Najgłówniejszym środkiem do osiągnięcia, tych zamiarów są szkoły i służba wojskowa, a co pierwsze zaniechały, to drugie z pewnością dokona.
W szkołach miejskich wykład jest tylko niemiecki, a język polski nawet nie jest przedmiotem wykładu. Inaczéj bywało jeszcze w zeszłym wieku, gdzie wykład w wszystkich szkołach mazurskich tylko był polski. W roku bowiem 1804 dopiéro zarząd wojenny i dominialny wschodnio-pruski rozporządził, żeby nikt nie był nauczycielem, ktoby nie umiał przynajmniéj czytać i pisać po niemiecku.
Deputacja duchowna i szkolna regencji wschodniopruskiéj w okólniku z dnia 31 sierpnia r. 1811 jeszcze nie żądała więcéj jak tylko, żeby dzieci rodziców niemieckich uczono po niemiecku a z polskich dzieci tylko te, któreby miały do tego chęć lub których rodzice by sobie tego życzyli.
W r. 1830 regencja królewiecka już nakazała, żeby w szkołach udzielano po dwie lub więcéj godzin co tydzień dla obeznania uczniów z językiem niemieckim.
W r. 1832 taż sama władza rozporządziła, żeby 8 godzin tygodniowo w szkołach polskich poświęcano językowi niemieckiemu.
Rozporządzenie regencji gąbińskiéj z dnia 25 czerwca r. 1834 wyrównywa nieomal rozporządzeniom dzisiejszym ministra Mühlera nakazując: żeby wszyscy uczniowie bez wyjątku i bez względu na to, jakim językiem w domu mówią, uczyli się języka niemieckiego i ćwiczyli się w mowie niemieckiéj; w szkołach jednoklasowych musiał oddział najniższy poświęcać na to 12 godzin tygodniowo, średni oddział 8 i najwyższy przynąjmniéj 6 godzin, w skutek czego w szkołach wiejskich już dawno niemczyzna górą, bo nauczyciele po większéj części są albo Niemcy, albo tacy Mazury, którzy ojczystego swego języka już w szkołach zapomnieli. W seminarjach nauczycielskich w Węgoborku i w Karalenie język polski nietylko nie jest językiem wykładowym, lecz nawet nie jest, ile mi wiadomo, przedmiotem wykładów — a tacy ludzie wcale nic lub mało po polsku umiejący mają kształcić ten lud, mają podnieść go moralnie i przerobić na ludzi i obywateli?! Dziś język polski z szkół wiejskich nieomal cały jest wyrugowany w skutek rozporządzenia ministerjalnego z 24 listopada 1865 r., które w XIX wieku dzieci polskie tak dalece ogranicza, że ich język ojczysty tylko w najniższéj klasie jest cierpianym, że jego używania się dozwala nie jako środka do osiągnienia oświaty, lecz jako środek niezbędny do uczenia się po niemiecku. Nie o naukę i oświatę tutaj chodzi — nauka i oświata istnieją tylko dla Niemców — ale o język niemiecki, o germanizację jak najrychlejszą ludu naszego. Jakie to z tego systemu i wynikają skutki, to wiemy wszyscy z własnego doświadczenia. Z tak urządzonych szkół wiejskich Mazur zwykle wychodzi nie umiejąc dobrze ani po polsku ani po niemiecku i w największéj znajdując się ciemnocie, bo nie jest w stanie ani za pomocą jednego ani za pomocą drugiego języka przyrodzone swoje zdolności i swój rozum rozwinąć. Rzecz naturalna, że Mazur będąc w takim położeniu, chuciom swoim cały się oddaje, a przedewszystkiem nieszczęsnéj wódce — bo cóż prócz tego mogłoby mieć powab dla niego.
W miastach germanizacja już zupełnie dopięła swego celu; dziś niema tam już Mazurów po polsku mówiących, prócz biednych rzemieślników i proletarjatu miejskiego. A ta germanizacja wykonała się w strasznie krótkim czasie za naszéj pamięci. Dobrze dziś jeszcze pamiętam, że 20 kilka lat temu nieomal w każdym domku rodzinnego mego miasta mówiono po polsku a byli to zamożni mieszczanie, właściciele domów i gruntów. Dzieci ich dziś jeszcze dobrze znają po większéj części język polski — ale służy im tylko jako środek porozumienia się z chłopami na targu i z robotnikami; w domu i w familji wyrugował go język niemiecki. Dziś potomkowie wstydzą się języka swych ojców, a nie dziw temu, kiedy w szkołach im tylko w niemieckim języku wykładają i o ojczyźnie niemieckiéj prawią; kiedy z pogardą o języku ludowym wspominają, kiedy nawet w książkach szkólnych, dziś jeszcze w ręku dzieci będących, natrafiają się miejsca jak następujące, które wyjmuję z tak nazwanego „Kleiner Heinel“ [5], z którego sam się uczyłem historji pruskiéj:
„Azatém jest to rzecz z prawdą się niezgadzająca i niedorzeczna, iż ziemiom sudawskiéj i gołędzkiéj nadają nazwisko Mazurów. Nigdy nie należały te ziemie do Mazowsza a że dziś jeszcze, niestety! język polski w tych stronach przeważa, smutne to zjawisko da się tłomaczyć tylko sąsiedztwem Polaków. Byłoby nareszcie już na czasie, żeby mieszkańcy ziemi sudawskiéj i gołędzkiéj przestali sami siebie przezywać Mazurami, które to imię istotnie żadnéj czci im nie przynosi i żeby nareszcie słusznie szlachetną mowę niemiecką przekładali nad nikczemną mowę sławiańską, którą mówią. Czyż bowiem przystoi Prusakowi, mieszkającemu na ziemi niemieckiéj, ażeby choćby tylko co do mowy, pozostał i nadal Polakiem?“
Albo na innem miejscu: „Ta mowa (mazurska) jest to przybysz słowiański, którego na ziemi pruskiej cierpieć niepowinniśmy.“
Mazury mają trzy gimnazja: w Ełku, Raściborzu i Olsztynku, w których naturalnie języka polskiego, bez względu na liczną ludność mazurską, wcale nie uwzględniono. Kurs po gimnazjach, jak wiadomo, dosyć długi; każdy Mazur więc, poświęcający się naukom, zapomnieć musi i tutaj języka ojczystego. Ukończywszy szkoły i dostawszy się na uniwersytet, tak dalece już się przejął cywilizacją niemiecką, że z pogardą patrzy na ziomków po polsku mówiących, że często już nie może porozumieć się z własnymi rodzicami, którzy po niemiecku nie umieją — a takich przypadków znam wiele! Śmiało wyrzec można, że każdy kształcący się młodzieniec stracony jest dla swojéj narodowości. Towarzystwo akademickie w Królewcu, tak nazwany „Korpus mazurski“, niema żadnéj styczności z ludem mazurskim; jest to czysto niemiecka instytucja, jak Obotryci, Lutycowie i t. p. po innych uniwersytetach. Kto z Mazurów lub Niemców się poświęca naukom teologii ewangielickiéj, na akademji znów zacząć musi uczyć się po polsku, bo potrzeba znajomości języka polskiego, aby uzyskać pewne stypendja i potém posadę w Mazurach. Akademik zwykle nie miewa tyle czasu, aby gotując się do egzaminu, mógł się nauczyć gruntownie obcego języka. Dostawszy zaś posadę, wielu tłomaczy kazania swoje z niemieckiego za pomocą słownika, tak że czasem treść kazania odgadnąć trudno; a lata miną, zanim pastor język polski tak dalece sobie przyswoi, że z ludem jako tako się rozmówi.
Nabożeństwo odbywa się co niedzielę tak po wsiach jako i w miasteczkach po niemiecku i po polsku. Od 9téj do 11téj godziny zwykle bywa nabożeństwo niemieckie; od 11téj do 1széj polskie nabożeństwo dla Mazurów[6].
Gdzie lud wiejski w tak nieszczęśliwém położeniu jak tutaj, gdzie tak mało dbają o prawdziwą jego oświatę, gdzie pomimo szkół i gimnazjów, które ludowi tamtejszemu korzyści żadnych nie przynoszą i tylko Niemcom, szczepowi panującemu służą, tam musi być wielka demoralizacja, tam musi być dużo przewrotnych zwyczai zabobonów. Dla stwierdzenia tego, cośmy powiedzieli, podajemy tutaj kilka faktów charakteryzujących cały lud, nadmieniając, że wszystko, co opowiemy, w ostatnich kilkunastu latach się stało; wypisałem to, co podaję, z kroniki kościelnéj orłowskiéj, w któréj czcigodny pastor Kiehl, dotąd żyjący, spostrzeżenia swoje względem obyczai i zabobonów ludu tamtejszego umieścił.
Gdy starszyzna wsi jakiéjś godzi kowala lub pastucha, tenże powinien gospodarzy całéj wsi kilkoma podług umowy kwartami wódki poczęstować, po wypiciu któréj ugoda dopiero ma prawną podstawę.
Dziewczyny, które straciły swą niewinność, bywają pomimo to poważane i tak łatwo mężów dostają, jak panny porządne. Jest dzisiaj zwyczaj dosyć ogólnie pomiędzy Mazurami rozpowszechniony, że każda para, co myśli się pobrać, jakiś czas już przed ślubem żyje ze sobą — na próbę.
Umiera gospodarzowi zamożnemu żona, wtedy natychmiast wprowadza się do niego byle jaka kobiéta, która sobie wszystkie prawa żony w obec męża przywłaszcza. Dzieje się to często nawet już w dzień pogrzebowy.
Młody jakiś wdowiec z Pietrasz, gospodarz, zamówił sobie w taki sposób młodą, zamożną panienkę z Kowalewska, która dotąd jako dziewczyna porządna wszędzie była poważaną. Zanim jednak do swego narzeczonego się wprowadziła, poszła ona wraz z przyszłą teściną, kobiétą jeszcze rzeską i przeszło 3,000 talarów majątku mającą, do księdza, aby uzyskać do tego kroku jego pozwolenie. Ksiądz opierał się temu stanowczo, ale bezskutecznie. Parę dni późniéj przeniosła się do przyszłego swego męża a choć ją tenże często wysmagał i za dom wyrzucał, ona pomimo to na obraném miejscu mężnie aż do ślubu wytrzymała.
Wdowy, któreby dłużéj niż kilka tygodni po śmierci męża zostały niezamężne, rzadko tu znajdziesz.
W czwartek po kolacji nie wolno już nosić wody, ani naczyń domowych umywać. Nie wolno także prząść i koni paść. Ale Pan Bóg dobroduszny i da się oszukiwać; żeby nie stracić kilku godzin roboczych, dawają kolację dopiéro po dziesiątéj.
W sobotę po obiedzie nie wolno ani orać, ani robić w polu. Gdy jednak potrzeba tego wymaga, to obiad dopiéro dawają po szóstéj. Pod żadnym warunkiem jednak o tym czasie nie wolno prać lub płókać bielizny, bo w takim razie grad niezawodnie zniszczy zboże na polu. Kto wyżéj wspomnionemi robotami profanuje wieczorne godziny czwartku, temu bydło nie uda się i mara nocą zdusiwszy konie, splecie grzywy i ogony w kołtuny.
W czasie od Bożego Narodzenia do Nowego Roku nie wolno grochu gotować i lnu czesać, bo kto to uczyni, tego bydło zachoruje na proch, t. j. oślepnie.
Kto w tychże dniach szyje, zaszywa tył jagniakom rodzić się mającym; ale największém niebezpieczeństwem grozi przędzenie, bo w skutek tego owce dostaną kołowacizny.
Od 1go maja do 24go sierpnia nie wolno trzeć lub międlić lnu dla uniknienia gradobicia; a dzień świętego Wojciecha wszyscy poszczą i w dzień św. Jana nie pracują.
Kto w pierwsze święto Bożego Narodzenia idzie do kościoła, dobrze robi, gdy z każdego gatunku zboża cokolwiek zabiera ze sobą, aby niém po powrocie z kościoła kury nakarmić; więcéj bowiem one w skutek tego, jak mówią, zaś noszą.
Pierwszy owadek, który kto na głowie swego dziecka znajdzie, powinien zabić na książce do nabożeństwa, od tego bowiem dziecko dostanie głos dobry i piękny.
Kura piejąca jest prorokiem nieszczęścia; aby zażegnać nieszczęście grożące, baby zapisują takie lekarstwo: Wymierz kurą całą izbę od ściany na przeciwko drzwiom stojącéj aż do samych drzwi. Jeżeli przy ostatniém obróceniu ogon kury leży na progu, to go zetnij, a gdy łeb, to łeb jéj zetniesz a rosół dobry wynadgrodzi ci hojnie stratę kury.
Psa nie wolno uderzyć miotłą, bo tasiemca dostanie; w ogóle bydlęcia nie wolno miotłą dotykać, bo uschnie.
Kota zaś nie wolno bić batem, bo gdy uczyniwszy to, nim przytniesz konie, wyschną ci, chociażby dostawały potrójną miarę owsa.
Kota nie wożą ze sobą na wózku; skoro bowiem kot na nim się znajduje, to i najsilniejsze konie się zamęczą; czemu aby zapobiedz, trzeba do kosza, w którym kot leży, dołożyć jeszcze kamień.
Noża ostrzem do góry nikt kłaść nie powinien, ile razy bowiem to się robi, dziecko familji pokrewnéj czy blisko czy daleko mieszkającéj zapada na kurcze.
Na progu i na rogu pieca nie ostrzyj noża, bo bydło twoje w skutek tego zapewne dostanie proch czyli kataraktę.
Téż same bywają skutki, skoro kto igłę w lisztewkę od okna zatknie.
Pasterz chcąc swą trzodę od wilka obronić, niech pójdzie do kościoła po piasek. Powróciwszy, niech modląc się na około trzody ów piasek rozsypie.
Dziewczyna, która z rana bydło z domu wygania, powinna zawsze — na co przez cały rok zważać trzeba — mieć fartuch na sobie i na głowie czepek; skoro to zaniedba, bydło przez nią spędzone z pewnością stanie się łupem wilka.
Kto na pole idzie, aby siać, powinien zabrać ze sobą stal, chleb, kolendrę i czosnek. Mając te rzeczy przy sobie, może być pewien, że zasiewy jak najświetniéj się udadzą.
Stali przedewszystkiém djabeł się boi. Stali kawałeczek włóż w pieluchy dziecka nowonarodzonego a djabeł już nad niém nie będzie miał żadnéj mocy. Jeśli to się zaniedbuje, często się zdarza, że djabeł dziecko porywa i „odmianka“ czyli podrzutka zostawia, który potém swym rodzicom niemało kłopotu i troski przysparza. Po chrzcie djabeł dzieciom szkodzić nie może.
Krzesiwko ze stali nietylko djabłu, lecz i czarownicom wzbrania przystępu do stajni i obory. W czarownice bowiem lud jeszcze wierzy. Pastorowi K. pokazano takową: miała oczy czerwone, zapalone, chore od niepamiętnych czasów; odbierała mleko krowom, które się były ocieliły i dodawała je swojéj jeszcze cielnéj. Tak samo panią Sokołowską z Szczybał, żonę nauczyciela posądzają ludzie o czary, iż od kilku już miesięcy napuchniętą ma rękę. Czarownica taka do obory nie dostanie się, gdy pod progiem położy się cokolwiek srebra żywego lub trzy krzyżyki stalowe lub wbije się igłę stalową w róg tej krowy, za mlekiem której czarownica się ubiega.
Trudno powiedzieć jaki jest sposób czarowania, bo nikt naturalnie przy tém obecnym nie był; ale znaleziono ślady, o których dla charakterystyki stosunków warto wspomnieć.
Gospodarz Przyslupa z Gajlówki, mający lat 33, znalazł przy zwożeniu czy téż przy młóceniu swego zboża w jednym snopie pięć żab i siedm myszy razem związanych. Znajdował on także od czasu do czasu kawałki siarki na swojéj roli, które naturalnie nie przypadkowo tam się dostały. Przyslupa sądzi, że sąsiad jego Kłoś najlepszą będzie miał wiadomość, w jaki sposób to wszystko do snopa i na rolę się dostało.
Gospodarz Szewczyk z Juchy znalazł jajko w dachu swojéj chaty; to było dla niego jasnym dowodem, że ktoś zamierza dom jego oczarować.
Czarodziejską sztuką można sobie łatwo przywłaszczyć z obcéj roli wielką część zysku. Jest dużo ludzi, którzy na tém się znają. Widziano już takich, którzy bez odzieży swoje czy téż sąsiada pole obchodząc, ziarna rzucają.
Jest u Mazurów rzeczą dowiedzioną, że choroby a choćby najgwałtowniejsze i najniebezpieczniejsze mogą być wyleczone przez zaklęcie znawców, których poszukać należy pomiędzy dziadami i babami. Doktora rzadko wzywają na pomoc, a ze stu chorych 99ciu wyzdrowieje w skutek zaklęcia.
Żona nauczyciela Olk w Pietraszach miała mocny ból zębów; na to żona gospodarza Samuela Segaia z Dobrowoli radziła, żeby jątrząc na księżyc, gdy tenże po nowiu pierwszy raz odsłoni swoje rogi, mówiła do niego: „Jest nä niebie księżyc, jest w jezierze kenień, jest na boru dąb; kiedy te trzy bräciä gdziekolwiek się znéjdo, tedy niech mie boli ząb.“
Przeciw złodziejom także używa się rozmaitych czarów i zaklęć. Czasem się zdarza, że okradziony przeklina złodzieja w sposób straszliwy na każdym rogu ulicy. Często słyszeć można życzenia, żeby złodziéj na łożu śmiertelném spokoju nie znalazł, żeby wysechł i skurczał.
Jak niedawno temu w Lipowie konie skradziono, okradziony jak tylko spostrzegł stratę, natychmiast w izbie stół jadalny nogami do góry przewrócił. W chwili, gdy to się stało, złodziéj z końmi z miejsca wyruszyć już nie mógł a ścigający go mieli czasu dosyć, aby go dogonić.
Również wyborny jest inny środek. Skoro ci konie skradli, wpuść natychmiast na sznurku podkowę jednego z skradzionych koni w głąb jeziora lub studni; wstrzymasz przez to złodzieja z końmi uciekającego, bo koń mu okulawieje lub żandarm zajdzie mu drogę.
Gdy zaś ubiory, bieliznę, płótno i t. p. ci skradli, to w straszny sposób zemścić się możesz na złodzieju, skoro łatę jakąś znajdziesz téj materji, z któréj koszulę, suknię i t. p. wykrojono. Łatę tę bowiem trzeba zanieść na cmentarz i tam zakopać. Od chwili, gdzie łata zakopana gnić pocznie, złodziej wysycha i po niedługim czasie umiera. Aleć to sprawa nie łatwa, nawet niebezpieczna. Idący na cmentarz w tym celu powinien strzedz się własnego cienia, który koniecznie powinien być za nim; w przeciwnym bowiem razie wszelkie złe, co na złodzieja myśli spędzić, spadnie na jego własną głowę. Aby tego uniknąć, wolno iść tyłem. Ale i to nie jest zawsze bez niebezpieczeństwa. Dzieciom przynajmniéj trzeba to ostro zakazywać bo dziecko tyłem idące sprowadzi rodziców swych do piekła; a kto nogami chyboce, wozi drzewo do piekła.
Talara, który zawsze wraca do swego właściciela, można nabyć w nocy świętojańskiej, a to w sposób taki: Z kotem w miechu mocno zasznurowanym trzeba o 12téj trzy razy obejść kościół. Skoro trzeci raz się zbliżysz do miejsca, od którego wędrówkę naokoło kościoła rozpocząłeś, spotkasz starca maluczkiego w szarym ubiorze, który ci się zapyta, co tam w miechu masz. Na to odpowiesz: mam zająca za talara na sprzedaż. Dowiedziawszy się o tém, da ci talara i otworzy miech, aby oglądać zająca. Teraz czas wielki umknąć się do domu i drzwi za sobą zamknąć. Starzec bowiem przekonawszy się, że kota domowego a nie zająca kupił, pobiegnie za tobą a skoro cię pod gołem niebem dogoni, występek ten życiem opłacisz…
Dobra wszystkie znajdują się w ręku obywatelstwa niemieckiego lub zniemczałych Polaków, których dola lub niedola biednego ludu naszego mało co obchodzi, choć zwykle o tyle język polski znają, aby z czeladnikami i robotnikami się porozumieć. Ale i tutaj przed laty były inne stosunki, dla nas znacznie korzystniejsze, niż ówczesne stosunki na Pomorzu. Dla charakterystyki położenia obydwóch ziem polskich w pierwszych dziesiątkach tego wieku, przytaczam następujący fakt ciekawy: Kilka lat temu, będąc w Kaszubach, znalazłem album w pierwszéj połowie tego wieku założone, w którém niemal sami Polacy i Polki nazwiska swoje i wierszyki pozapisywali. Znaleść tam było można Szyllera i Getego i innych sławnych Niemców, ale wyjątków z polskich poetów napróżnobyś szukał. Były wprawdzie tu i owdzie napisy polskie, ale znikły zupełnie w téj powodzi niemczyzny i ukryły się, jak gdyby się wstydziły w obec ucywilizowanego swego towarzystwa. Kilka miesięcy późniéj byłem na Mazurach, gdziem znajomych swoich na wsi mieszkających odwiedził. Tutaj pokazano mi raz albumy familijne, które gospodarz domu sam w młodości swojéj założył. Przejrzałem ciekawy ten zbiór nazwisk, nauk i wierszy i z zadziwieniem spostrzegłem, że większa część stron tego albumu zapisaną była polszczyzną nawet dobrą, a jednak byli to sami Niemcy, którzy się tu powpisywali, bo nie pamiętam, żebym znalazł tam polskie jakieś nazwisko. Takie to były wtenczas stosunki na Mazurach, kiedy jeszcze nie zaczęto germanizować[7]. I dziś jeszcze trafi się znaleść sędziwych Niemców obywateli, którzy po polsku lepiéj mówią, niż po niemiecku, a niejeden gorliwy Niemiec akademik mi się przyznał, że babka lub dziad jego niezwykł mówić w domu po niemiecku, bo tylko po polsku umie. Ale przymus szkolny jest wybornym środkiem germanizacyjnym — a ślady polskości w Prusach Wschodnich coraz bardziéj nikną. Tak samo jak spolszczone obywatelstwo niemieckie znów się wypolszczyło, tak téż zniemczało obywatelstwo mazursko-polskie, bo na Mazurach nigdy nie było ani ducha, ani poczucia narodowego, a dziś liczą się do gorliwych Niemców familje niegdyś mazurskie Łęskich, Przyborowskich, Dębowskich, Leszczyńskich, Dąbrowskich, Oterskich, Sakowskich, Parczewskich, Radziwiłłów, Brzosków, Tyszków, Kostków, Rogala Biberstejnów, Morsztynów, Rutkowskich, Wiśniewskich, Gizewiuszów, Gierszów i wielu innych.
Lud mazurski znajdując się w takiém położeniu, żyjąc w takich okolicznościach, ścieśniony przez obcą narodowość i sam pogrążony w ciemnocie, czyż może być czém inném jak tylko ślepem narzędziem w ręku rządu lub jakiegoś stronnictwa politycznego? sam bowiem nie posiadając żadnego poczucia obywatelskiego lub narodowego, ślepo oddaje kartki i głosy przy wyborach na kandydata, którego albo dziedzic, albo pastor, albo urzędnik jakiś polecił. Sam nigdy dotąd nie domagał się uwzględnienia położenia swego od posła przez siebie wybranego, a żaden z posłów nie starał się wyśledzić potrzeby polskich swoich wyborców, aby ich położenie polepszyć — dosyć na tém, że na niego głosowali, bo sam zajęty wielką niemiecką polityką, niema czasu nimi się zająć, a zresztą „das Vaterland muss grösser sein!“ Dziś cały lud uśpiony, w letargu, lecz czy wiecznie ten stan potrwa? czy Mazur nigdy już nie podźwignie się z grobu jakoby jaki Łazarz? Ja sądzę, że to nastąpi, a czas ten może niezbyt daleki!
Już tu i owdzie a szczególnie w miastach zauważyłem, że rzemieślnikom czuć się daje krzywda w szkołach i przez szkoły im wyrządzona; nieraz bowiem już słyszałem narzekania na szkoły i wychowanie w nich dzieci. Bólem i żalem przejąć się musi serce każdego ojca Mazura, skoro widzi, że dzieci, miasto kształcenia ducha i serca, tylko paplać się uczą obcym językiem, zapominając swego języka ojczystego, którym rodzice mówią, bo ojciec dobrze wié, że kto językiem rodziców pogardza, nareszcie i rodziców swoich wstydzić się będzie.
Inny objaw poczucia narodowego, którego sam byłem świadkiem, powinienem tu przytoczyć: zdarza się czasem, że Mazur „mądry może po szkodzie“ przyjąć nie chce kwitu po niemiecku wystawionego przez urzędnika, lecz domaga się takowego w polskim języku. Spór językowy, jak w Księstwie, tam jeszcze nie istnieje, dla tego téż urzędnik dziś jeszcze powolniejszy do koncesji i po długiém kłóceniu się kwit polski wystawia, lub skoro sam po polsku nie umie, porucza to znajomemu. Ja raz będąc w takiém położeniu, Mazurowi pochwał za energiczne domaganie się praw naturalnych nie szczędziłem.
Aczkolwiek Mazur wié i sam przyznaje, że po polsku mówi, to jednakowoż rzadko z ust jego usłyszysz że jest Polakiem, prędzéj ci odpowie, że jest Prusakiem; Polaków bowiem już dla religji nie lubi, dla nich żadnéj niema sympatji; żeby ta niechęć ciągle się utrzymywała, rozmaite wpływy są czynne, o których rozwodzić się niepotrzeba. Okazywali Mazury swą niechęć często i podczas powstania ostatniego, choć przeczyć nie mogą, że powstanie i na Mazurów tu i owdzie wpływ jakiś dobry wywarło. Smutna to prawda, że Mazur braciom Polakom nie sprzyja — ale czyśmy kiedykolwiek o jego życzliwość i o przełamanie jego względem nas przesądów się starali? Z drugiéj strony jednak przyznać trzeba, że Mazur i Niemcom nie bardzo jest przychylny, o czém sam często miewałem sposobność się przekonać, o czém nawet i Niemcy wiedzą, którzy charakter Mazura o nieszczerość i obłudę posądzają.
Tyle o Mazurach, o ich położeniu i stosunkach, o ich duchu i usposobieniu. Tutaj może, łaskawy czytelniku, mnie się zapytasz, o ile prace około połączenia Mazurów z bracią nadwiślańską podjęte liczyćby mogły na powodzenie? Na to ci, łaskawy czytelniku, odpowiem: Agitacja każda zewnątrz ziemi mazurskiéj swój początek mająca, natrafi na niedowierzanie i nieufność ludu mazurskiego, u którego Polacy zaufania i sympatji dotąd nie mieli, a precziwnkom naszym nietrudnoby było nakłonić Mazurów do tego zdania, jakoby nam nie chodziło o lud sam i jego narodowość, o jego dobrobyt i moralność, lecz o religję, o katolicyzm.
W przeciwnym zaś razie, gdyby impuls do tego z łona ludu samego wyszedł, trudno nie będzie obudzić ducha narodowego w Mazurach, bo dziś jeszcze są materjały po temu. Ale brak tam przedewszystkiém czasopisma w rodzaju chełmińskiego „Przyjaciela Ludu“, które redagowane w duchu ewangielickim, mołoby wpływać zbawiennie na podniesienie ducha narodowego i oświaty, na podniesienie moralności i bytu materjalnego. Dzisiaj jeszcze jest pora, są okoliczności po temu, czy za rok, za lat dziesięć stosunki będą pomyślniejsze, kto to odgadnie? —
Wyleciäłä rybkä z bystrego jeziora,
Płäkäłä dziewcynä z rana do wiecorä,
I przyjechał Janek wnet z cudzéj kräiny,
Rozmówił dziewcyne do swojéj rodziny.
Dziewcynä nie täka, namówić sie däłä
Swe bronne koniki zäprzęgäć kazäłä;
Koniki zärżäły, z miejscä ujść nie chciäły,
Bo o jéj niescęściu dawno juz wiedziäły,
Juz ci ujechäli stopięćdziesiąt mili —
Jeden do drugiego słowkä nie mówili.
I mówiłä Käsiä słowecko do Jasiä:
Oj Jasiu, oj Jasiu! gdzie rodzinä näsä?
Nie pytaj, dziewcyno, o mojéj rodzinie,
Będzies ty pływäłä w Dunäju we trzcinie.
A widzis, dziewcyno, on nä morzu kenień,
Kiedy będzie pływał, to Ty będzies mojä.
Ä widzis, dziewcyno, ono staro lipe,
Ä kiedy mnie nie chces, to cie täm obwiese.
Leciäły zorawie bez pole krzycąco,
Spotkały dziewcyne do sluzby idąco.
„Cicho dziewce, nie plac, nie lamentuj w sobie,
Ma Pan Bóg staranie i w słuzbie o tobie.“
Jak ja nie mam płakać, ludzie sie dziwujo,
Ze sławnych rodziców dziatki usługujo.
Oj cięzki zal cięzki sercowi mojemu,
Jako kenieniowi w drodze leżącemu.
Bo kto idzie drogo, trąci kenień nogo,
Tak ci i mie trąci sierotkie ubogo.
Ach Boze, mój Boze z wysokiego nieba
Dałeś mi docekać sierockiego chleba.
Z sieroty sie naśmiać, sierotkie ogadać;
Lec wie Pan Bóg lepiéj co sierotce ma dać.
Ach ten słuzących chlebek, ten gorzko smakuje;
Niewieleć go dajo, cęsto wymawiajo.
Oj dalić mi dali jak klonowy listek,
Jesce sie pytajo, cym go zjadła wsystek.
Ach zjadłam go zjadłam w sieni, tam za drwami,
Com raz ukąsiła, oblałam sie łzami.
Oj jednać ja jedna jak krusycka w ryku,
Oj majoć mie, majo ludzie na języku,
Oj jednać ja jedna jak ptasecki w puscy ;
Wierzam ci ja w Boga, on mnie nie opuści.
Oj sokole, sokoliku,
Co wysoko latas,
Powiedz-ze mi nowineckie,
Gdzie sie ty obracas?
Powiem ci ja nowineckie,
Smętno, niewesoło,
Juzcić Twoje najmilejso
Do oddawin jozo.
Niechaj jozo, niechaj jozo
Niechaj i prowadzo;
Pośleć ja tam słuzkie swego,
Co jéj nieoddadzo.
A za służko za poslanym
Będę listek pisał
A za listkiem za pisanym
Pojadę i ja sam.
A więc, słuzko, siodłaj konia
Pojadę sam za nio;
Będę jéj sie przypatrywał,
Jako będzie panio.
Ona idzie do kościoła
Drobno stąpająca,
A on za nio pilnie patrzy
Rzewnie płakający.
Ona siedzi w ławulecce
Miedzy swachnickami,
A on myślał, że to miesiąc
Miedzy gwiazdeckami.
Ona siedzi w ławulecce
Miedzy bialickami,
A on myślał, ze to słońce
Miedzy obłockami.
Ona siedzi w ławulecce
Miedzy druchnickami,
A on myślał, ze to roza
Miedzy listeckami.
Ona idzie do ołtarza
A on woła za nio:
Obejrzyj sie, ma namilsa,
Poki jesteś panno.
„Cegoz ja sie mam oglądać
Juzcić ja nie Twoja
Naoglądałam sie dosyć
Pokim była Twoja.“
Ona stoi przy ołtarzu
Blada jak lilija,
A ten co przy boku stoi
Jak leśna bestyja.
Ona idzie od ołtarza
Bez te wsystkie progi:
A wy moi przyjaciele
Wyście wsyscy wrogi.
Ona idzie z kościołecka.
Juz ja nie dziewecka;
Odwiewa sie na méj główce
Modra platusecka.
Ona siada na kolaskie,
On jéj rąckie daje;
Najmilsemu łzy padajo,
Jéj sie serce kraje.
W ciemnym läsu, w ciemnym
Słowiki spiewajo;
Memu namilsemu
Konika siodłajo...
Usiadł juz na siodle...
Pod nim konik skace,
Skace konik skace,
Dziewcynecka płace.
Cicho dziewce nie płac.
Cicho nie lamentuj;
Przyjoze ci jebłko
Z podolskiego dworu.
Nima jeblusecka,
Nima carnéj jiśni,
Nima tu nikogo,
Który o mnie myśli.
Wysły rybki, wysły,
Tylko okuń został;
Proś Boga, dziewcyno,
Coby ja cie dostał.
Stoi najmilejsy
Gdzie roza przekwita,
Tam jego najmilsa
W złotéj księdze cyta.
Lubęko, lubęko,
Uchwil[8] mi okienko,
Co jesce zobace
Gdzie twoje ocęko.
Ocęko, ocęko,
Z modremi kwiatami;
Co ja na cie spomne,
Obleje sie łzami.
W okienku stojała
Śneptuskiem[9] kiwała:
Wróć sie, mój najmilsy,
Będę cie kochała.
Nie wróce, nie wróce,
Me serce kochane,
Bo muse wędrować
W tak dalekie kraje,
Usedł mile trzecio;
Ojciec, matka leco;
Wróć sie moje dziecie,
Nie jedź tak dalece.
Nie wróce, nie wróce,
Rodzice kochane,
Bom juz zawędrował
Cale w obce kraje.
Oj kraje, oj kraje
Gdzie lud nieznajomy,
Bodaj ja sie wróce
Nazad do swéj strony.
Oj strona, oj strona,
Gdzie rodzice moje;
Bardzo mi jest tęskno,
Ze przy nich nie stoje.
Przy rodzicach stojąc
I Boga sie bojąc,
Lepiejby mi było
Niz w świecie wędrując.
Wędrowawsy w świecie
Jako ptasek w lecie,
Choć przebywa śmiele,
Nie siedzi w nim wiele.
Słowik przylatywa,
Kiedy mu cas bywa,
A tedy na wiosne
Pięknie wyspiewywa.
A Ty mojo musis być,
Wolo mojo ucynić.
„A ja Twojo niebęde
Kole Ciebie niesięde.“
A ja sie zrobię dębem i jeworem,
Wyrosnę ja u Twéj matki dworem,
A Ty mojo musis być,
Wolo moje ucynić.
„Ma moja matka takowe topory
Co wyścinajo dęby i jawory,
A ja Twojo niebęde,
Kole Ciebie niesięde.“
A ja sie zrobie lelujowym kwiatkiem
Wyrosne ja u Twéj matki w sadku;
A Ty mojo musis być,
Wolo moje ucynić.
„Ma moja matka takowe pielacki,
Co wyrywajo lelujowe kwiatki
A ja Twojo niebęde,
Kole Ciebie niesięde.
A ja sie zrobie złotym pierścieńcem
Potoce ja sie ubitym gościńcem,
A Ty mojo musis być,
Wolo moje ucynić.
„Majo ludzie sokołowe ocy,
To i zobaco gdzie sie pierścień tocy
A ja Twojo niebęde
Kole Ciebie niesięde.“
A ja sie zrobie drobnuchno rybecko,
Popłyne ja bystrzuchno wodecko.
A Ty mojo musis być,
Wolo moje ucynić.
Ma moja matka takowe siececki,
Co wyławiajo te drobne rybecki,
A ja Twojo niebęde
Kole Ciebie niesięde.
A ja sie zrobie świecącym kacorem
Będę pływał z rankiem i wiecorem,
A Ty mojo musis być
Welo moje ucynić.
„A wy matulku, piecce kołace,
Niech sie ten ultaj więcéj niekołace.
Juz ci jego muse być,
Wolo jego ucynić.
Koniki zärżäjo w budzinskiéj olsynie
Który ma być moim nigdy ten niezginie.
Koniki zarżajo, wolicek zarycał
Płakała dziewcyna, bo jéj taki zwycaj.
Budzińskie chłopaki to so bałamuty,
Siedem pannów kocha jeno za minuty.
Kole jednéj siada, na drugo spogląda,
Trzeciej sie umizga, cwartéj jesce ząda.
Piąto o d uściska, sóśto pocałuje,
Siodméj sie przysięga i wziąć obiecuje;
„O ma najmilejsa pójdźze Ty tu do mnie,
Nie będzies Ty miała zadnéj kzywdy u mnie.
Ja w piecku zapale, izdebkie zamiote,
Włosecki rozcese i klejczyk[10] obłoke.“
Wysedł zä stodołe, spojrzał skąd obłoki,
Ach mój Boze wsechmogący jak ten świat seroki.
Wysedł za stodołe, spojrzał, skąd wiatr wieje,
Jedzie moja najmilejsa, okrutnie sie śmieje.
Jado wozy jado, bicami pękajo,
Juzci moje najmilejso za drugiego dajo.
Przysedł on do domu bardzo sfrasowany;
Pyta go sie matka jego: coz synu kochany?
Matko moja, patrz mnie wyrzędu dobrego,
Pojade ja we świat sukać zakochania swego.
Zakochanie moje wzielić mi je ludzie,
Ach mój Boze wsechmogący jak ten świat w obłudzie.
I wyjechał w pole, spotkał pannów wiele;
„Dobry wiecór“ ci im mówił, niedziękują cale.
I wyjechał w pole i umyślił sobie:
Niedaleka wodulecka, utopie sie w wodzie.
Aleć przysło mu do myśli, potém do pamięci
Nietopze sie, głupi chłopie, znajdzies ich tu więcéj.
Słuzyłä dzieweckä przy czerwonym dworze,
Wychowała gołębecka tam w ciemnéj komorze,
Niepilna była, drzwi uchwiliła[11],
Ze wyleciał gołębecek, niezobacyła.
Wyleciał, poleciał i usiadł na dębie,
A onać go pięknie prosi, dysiu, dyś gołębie.
Dysiu, dyś, dysiecku, miły gołąbecku,
Cyli ja cie nie kochałam, ach mój Janulecku!
Kochałam ja ciebie jako samo siebie
A ty teraz mnie opuscas a bodaj Bóg — ciebie.
Pojedziem nä łowy, towarzysu mój,
Na łów, na łów, na łowy
Do zielonéj dąbrowy,
Towarzysu mój, towarzysu mój
Ono, leci zając, towarzysu mój;
Daj go chartom na wolo,
Niech zająca dogonio,
Towarzysu mój, towarzysu mój.
Ono, leci sarna, towarzysu mój;
Daj jo chartom na wolo.
Niech to sarne dogonio,
Towarzysu mój, towarzysu mój.
Ono, leci konik, towarzysu mój;
Daj go chartom na wolo,
Niech konika dogonio,
Towarzysu mój, towarzysu mój.
Ono, leci panna, towarzysu mój;
Moja sarna, mój ten koń,
Kiedy zechces, panne goń,
Towarzysu mój, towarzysu mój.
Zielenio sie lasy,
Zielenio sie pola,
Komuz cio zostawie
Najmilejsa moja?
Zostawiam Cie Bogu,
Bogu jedynemu,
A sam pójde słuzyć
Królowi pruskiemu.
W polu iść, w polu stać
W polu i nocować,
Choćby było gdzie spać
Nimas cem przykrywać.
Dalić nam tornistry
I mantelsak na to
A ja biedny zołnierz
Trace zycie za to.
W polu iść, w polu stać
W polu i nocować,
Choćby było co jeść
Niemas w cem gotować.
Dalić na m kociołki
I pokrywy na to,
A ja biedny zolnierz
Muse słuzyć za to.
Lezałem przy drodze
Jakoby zabity,
Sabla, miec, karabin
I ten krwio nakryty.
I mój konik bronny
I ten poraniony
Ja sie tlo oglądam,
Z któréj padnie strony.
Nie boje sie kulów
Ni zadnych plazyrów[12],
Nie boje sie ja tez
Francuskich fylcerów[13].
Francuskie fylcery,
Jak ostre nozyki
Rzno kule, krew toco
Jak z wołu rzeźniki.
Na mojéj mogile
Będo orły krakać;
Oj będoć mie będo
Dziewcątecka płakać.
Nie placta dziewcęta,
Wróco się chłopięta,
Po skońconéj wojnie
Kazdy swojo pojmie.
Niescęśliwa wojnä teraz
Ja na nio iść muse,
A ja ciebie mój kamracie,
Tu zostawić muse.
Zostawiam cie, mój kamracie
Bogu jedynemu,
A sam ci muse ja słuzyć
Krolowi pruskiemu.
Zostawiam was, me rodzice
Na te długie casy
A sam muse masierować
Bez pola i lasy.
Odwituje, miła matko
Odwituje, ojce,
Bodaj ja sie do was więcéj
Tutaj niepowróce.
Odwituje, miła siostro,
Odwituje, bracie,
Bodaj ja sie z wami więcéj
Tutaj niezobace.
Odwituje, mój kamracie,
Błogosław ci, Boze,
A ja muse masierować
Bez cerwone morze.
O sérce sérce, co mi za rede das,
Kogo ja kochałam, tego teraz nimas.
Oj nimam ci, nimam, bodaj i niebędę,
Z kimze moje sérce rozgadywać będzie.
Wzielić mi go, wzięli cudzy wojownicy;
Pochowali mi go przy śląskiéj granicy.
Pojde ja do niego na mogiłkie jego,
I będę płakała az nocka przenijdzie.
O mój namilejsy odzywaj sie do mnie,
Co sie rozweseli to tu sérce we mnie.
Moja namilejsa, trudne odezwanie
Bo juz trzeci rocek jak jam pochowany
A mój grób kochana, na poły spruchniały
A moje gnacicki w proch sie rozsypały.
Smutne moje sérce, co mi za rede das,
Którego ja kochałam, tego nimam teraz.
Cyli on posedł z tym ciemnym obłokiem
Co ja go nieujrze mojém smętném okiem.
A cylić go wzięli zeglarze za morze,
Co go moje sérce obzalić niemoze.
A cyli go wiatry w polu zastały,
Cyli inne bratki[14] jechać mu niedały?
Cięzko cięzko sércu memu
Dawsy gębe a nie swemu;
Cięzko cięzko sércu memu
Ścieląc łóżko a nie swemu.
Letko, letko sie zakochać
Ale cięzko sie rozestać.
Przysedł Janek do Käsiuchny,
Myślał z nio sie ciesyć;
Moja Kasiu, niemam casu
Muse w podróz spiesyć.
Jedna świeca sie spaliła,
Niz sie namówili,
A ta druga sie skońcyła
Niż sie połozyli.
Wstań ty Jaśku, wstań ty Jaśku,
Podaj mi zwierciadło,
Będe w niém sie przeglądała,
Jeźli licko zbladło,
Choćby Ty sie przeglądała
Od rana az do wiecora,
Juz nie będzies taka ładna,
Jakaś wcoraj była.
Wcorajś była taka ładna,
Jak roza w ogrodzie,
Dzisiaj jesteś taka blada
Jak łabędź na wodzie!
Ä z poränä w niedziele
Posła panna na ziele,
Na zielicka drobnego (tak!)
Do ogródka swojego.
I posła wianki wić
A o Bogu niemyśleć.
Zajachał jéj z Rusi Pan
Z piekła rodem satan:
„Dobry dzień, dziewecka,
Cwora dziatek matecka.“
Pan Bóg zapłać ci panie
Z piekła rodem satanie.
„Po cem tyś mie poznała,
Coz mie takim nazwała?“
Po koniku wronym,
Po siodełku smoloném:
„Stąpaj dziewcyno na kenień
Z kenienia na mój koń; —
Otworz bracie nowy dwór
Joze panne na wybór.“
Co ta panna działała
Co sie tutaj dostała?
„Cworo dziatek straciła
A o piątem myśliła.
Jedno lezy pod krusko
Zadusone podusko.
Drugie lezy pod miedzo,
O tém ludzie nie wiedzą.
Trzeciem świnie karmiła
A cwarte w piecu spaliła.
A w niedziele räniusienko
Descyk porania,
Tam dziewcyna, dziewcynecka,
Byśki wygania.
I wygnała, przezegnała,
Idzie do domu,
Zaleciał ją, zaleciał
Janek z pola
Na bronnym koniu:
Pytam ze sie, ma najmilsa,
Coz za gościa mas,
Ze tak rano, raniusienko
Byśki wyganias?
„Oj nimam ja, nimam ja
Gościa zadnego,
Tylko ciebie sie spodziewam —
Janka mojego.“
A ja Ciebie, dziewce, niechce
Carne nogi mas.
„A ja ciebie, śurku[15] niechce,
Bo w karty grywas.“
Choć ja sto talarków przegram,
To mi niewiele,
A Tyś głowe niecesała
Az trzy niedziele.
„A coz Tobie, a coz Tobie
Do mojéj głowy;
Obsiodłaj Ty twego konia
I jedź do wdowy.
Bo u wdowy chleb gotowy
I troje dzieci —
Temu skibka, temu glónek —
Chlebek wyleci —
Ä kiedy ja będe z Orłowa wędrować,
Oj będoć mie będo dziewcacki załować.
A nie tak dziewcacki jak jeden młodzieniec,
Ten mie wyprowadzi na prawy gościniec.
Z prawego gościńca na zielono łąkie;
„Podajze mi podaj ostatni raz rąckie.“
Prawo rąckie dała, trzy razy zamglała,
O bodaj ja była kochania nieznała.
Kto kochania niezna, ten bardzo scęśliwy;
Nockie ma spokojno, zionek nietroskliwy.
W kalinkowym lasku nockie nocowała,
Jesce nie switało, o przewoz wołała.
Przewieźze mie przewieź, przewoźnicku młody,
Ja Tobie zaplace z tamtéj strony wody.
Przewoznicek przewiozł, niema cem zapłacić!
Cy talarzyk stułenić[16], cy wianusek stracić?
Talarzyk stnieniwsy, drugiego nabęde;
Wianusek straciwsy chodzić w nim niebęde!
Nie trać Ty, dziewcyno, wianku rucianego;
Zapłacić mie pan Bóg z nieba wysokiego.
Rozstańze sie, rozstań, kalinko z jeworem,
Juz ja sie rozstałam z najmilejsym moim.
Kalinka z jeworem rozstać sie niemoze,
A ja sie rozstałam, mój wsechmocny Boze.
Przypis do mnie listek, aby dwa słowecka,
Co ja sie pociese jako jaskółecka.
Jaskółecka lata, nad wodo sie kręci,
Moje zakochanie we świecie sie smęci.
Oj smęci sie, smęci, serce się mu kraje:
„Juz ja Cie najmilsa, drugiemu oddaje!“
Dla cegoz insemu? dla cego takiego?
Cym nie urodliwa, cy mi co jakiego?
„Urodliwaś dziewce i piękna we świecie,
Dla mego kochania zyce ja ci scęścia.“
Zycys Ty mi scęścia, ale nie dobrego,
Bom ja Cie kochała w świecie jedynego.
„Oj kochać, oj kochać, ale wiedzieć jako:
Słówko, dwa zagadać i siadać daleko.“
Siadałam, siadałam na staju na dwoje,
A tyś do mnie wołał: blizéj, sérce moje.
„Na orłowskiem polu zakściały fiołecki,
Juzeć nas minęły pierwse zalotecki.
Zalotki minęły, frasunek nastaje,
Oj komuz sie komu najmilsa dostanies?“
Komuz sie mam dostać, dostane sie Tobie,
Utraciłam lata kochając sie w Tobie.
„Coz Ty utraciła? jam więcéj utracił,
Obojem pijali, ja jeden zapłacił.“
Na orłowskiem polu zakściały goździki,
Nie kochaj zołnierza, bo to chorób dziki.
Bo zolnierz nie kocha, ono bałamuci,
On pojedzie we świat i Ciebie zasmuci.
A pod borem bujna trawka rosła,
Tam dziewcyna pstrego byśka pasła.
Trąciłaś go w ogonek niechcąca,
Poleciał jéj po boru rycący,
Ona za nim, az sie uznoiła:
Suka wody, by się ochłodziła;
I spotkał jo tam piękny młodzieniec;
Oto dziewce do wody gościniec
A od wody cterynaście grosy.
A on chciał tlo iść z nio w złe roskosy.
Ale ona wnet go omamiła,
Obiecując sie powrócić tam go ostawiła.
Słuzył Janek we dworze
Przy królewskiéj komorze,
I wysłuzył dzieweckie
W siódmym roku, Kasieckie.
Pierwso nockie z Kaśko spał,
Król na wojnę rozkazał,
Zostawiam cie Kasiecku,
Mój rozany kwiatecku
Zostawiam Cie do tego,
Do rocecku siódmego.
Chowajze sie siedem lat,
Aż sie z wojny wróce nazad.
W pierwsy rocek nie przysedł,
Juz do Janka list posedł,
I za stołem siedziała
Złotem listek pisała.
Juz sie latka skracajo,
Juz sie z wojny wracajo,
Oj nie słychać, nie widać,
Mego najmilsego juz niemas.
Siodmy rocek następuje
Jasiek z wojny marseruje
I przyjachał pod okienko
I zakołatał w okienko:
Matko, matecko moja
Gdzie jest Kasiuchna moja?
Wysła jeno stara ceść
Kazała mu z konia zleść.
Ja z konika niezłaze
Az mo miło zobace.
Oj, nie doma, nie doma
Po Twéj Kaśce załoba.
Twoja miła dawno śpi,
Na smintarzu grób stoi.
Wsiadł na konia, zapłakał,
I na smintarz pojachał.
I przyjachał na smintarz
Zaraz on tam z konia zlazł.
I uklęknął na grobie —
Prosto serca wątrobie.
Kaśko, moja Kasiecko,
Przemów do mnie słowecko.
„Gdziez ty, Janku, to slysał,
Ze umarły gadać miał.“
Gdziez podziała te saty
Com Ci sprawił przed laty?
„Suknio dałam na ołtarz
A śneptusek na obraz,
Złoty pierścień na dzwony,
Zeby pięknie dzwoniły,
A korale w organy
Aby pięknie zagrały!“
Wsiadł na konia, zapłakał
Boze mój, com sie docekał!
Wsiadł na konia, zapłakał
Nazad na wojnę pojachał.
I przejachał pół lasek
Rozmyślił sie jak ptasek,
I przejechał pół boru,
Przestrzelił się od zalu.
Z tämtéj strony jezióreckä
Stoi lipka, zielona,
A na téj lipce, na téj zielonéj
Siedzieli trzy ptaskowie.
Niebylić to ptaskowie,
Ono trzy braciskowie,
I spierali sie o jedne dziewcyne
Którny by jo dostać miał.
Jeden mówi: to moja,
Drugi mówi: jak Bóg da,
A trzeci mówi: moja najmilejsa,
Cemuześ tak niewesoła.
Jak ja mam wesoło być,
Za starego muse iść,
A moje serce zakenieniowane
Nie moze sie utulić.
Idź głosie po rosie
Do Janecka mego,
Niechaj on niejedzie,
Bo juz mam drugiego.
Niechaj on niejedzie,
Konika nie trudzi,
Jeźli mi nie wierzy,
Niech sie pyta ludzi. —
„Nie mój koń, nie mój koń,
Ono brata mego;
Dajze mu, namilsa
Owieska gołego."
Owieska mu niedam,
Bom go niezasiała!
„Dajze mu namilsa
Aby garstkie siana.“
Sianecka mu niedam,
Bom go nienasiekła,
Pogody nie było,
Z nieba wodka ciekła.
„O bodaj to bagno
Listeckiem przepadło,
Com sie ja nachodził
Do najmilséj darmo.
Anim ja co zyskał,
Anim ja się wyspał —
Tylo mam dość na tém,
Co sie z nio naściskał.
Zäśpiewam wam nä pocątku
O terazniejsym porządku,
Co sie dzieje w naséj stronie
O niesłychanym mamonie.
Teraz pijo i tańcujo,
Gracyka sobie holujo[17].
On im cierka[18] jako może,
Oni grzeso, miły boze.
Choć im na dwu stronach marzy
To skoco młodzi i starzy;
Na góre sobie niedajo
Rychło pięty postrącajo.
I ta baba trupowina,
Co juz zęby pogubiła,
I ta sie téz z nimi kręci,
Kiedy jo ządza zachęci.
Jéj sie z ciała próchno sypie,
Bieda jo za clonki scypie,
Ona lata i saleje
A zły duch sie z tego śmieje.
A i te dziewcęta kozy
Ze ich nikt niewybatozy,
By dał po dziesięć na plecy,
Godno to za takie rzecy.
Chłopakom sie niedziwuje,
Boć sie nieraz przypatruje,
Choć oni w kąty powłazo,
To im dziewcaki pokoju niedadzo;
Pieniądze od nich wyłudzo
A do tanów ich pobudzo. —
A i tego muzykusa
W piekle będzie jego dusa,
Za te jego pobudzanie
To sie do piekła dostanie.
Tam mu na skorce zagrajo
Usy mu poobdzierajo,
Będo cewko w gębe dmuchać:
Kto ma usy, musi słuchać.
Kiedy będzie ciemnuchno,
Przydź Janecku cichuchno,
Uwinij nozki w puchowe poduski —
Będziem spali ciepluchno.
A jak przyslo północy
Janek z łozka wyskocy
Zostańze z Bogiem, najmilsa,
Ja stąd prec pojade.
Oj jedzieś Janku, pojedzieś,
Ale kiedy przyjedzieś?
Kiedy zakście sucha lescynecka,
Tedy spodziewaj sie swego kochanecka,
Tedy do cie przyjade.
Ona nic nierobiła,
Po sadecku chodziła,
I wyglądała suchéj lescynecki
Którna by listek puściła.
Cięzko tobie, dziewcyno,
Zakochania dostąpić,
A jesce cięzéj suchéj lescynecce
Zielony listek wypuścić.
„Przyjdź Janku, przyjdź z wiecorä,
Będzie otwarta komora.
To cie prose, zwolna stąpaj,
Podkoweckami niebrząkaj.
Bo nas stary lezy w cisy,
Co sie rusy, to on slysy.“
Stara prędzéj usłysała,
Do starego zawołała:
„Wstań tlo ty stary nieboze;
Ktoś jest u Kaśki w komorze.“
Niz sie stary z łoza stocył
Janek okienkiem wyskocył.
„Bywaj Kaśko, bywaj zdrowa,
Ja młodzieniec a tyś wdowa.“
Nie tacy tutaj bywali,
Wdowo mie nienazywali.
Obym mógł wylicyć trwogi,
Serca mego cięzar srogi,
Jak to mi jest przyjemno
I do sérca tak wdzięcno.
Ulubiłem dziewuleckie,
Sławnéj matki cno córeckie;
Kwiatowi jest podobna
Ta dziewcyna nadobna.
Piękna, w mowie kształtowana,
U swéj matki wychowana.
Sam jéj rąckie podaje,
Ze jo kocham, nietaje.
Jak sie ludzie rozmyślili
Stan dziewcyny rozmówili,
Cynio o niéj złe redy
Oproc zadnéj zawady.
A gdy jo matka skazała,
Gdy w ogrodku kwiatki rwała,
Kwiat Letuś urywa,
Swoje licko zakrywa.
A gdy jo matka skazała
Gdy w ogrodku kwiatki rwała,
Sam ja niewiem, co pytać,
Cy najmilso przywitać.
Tańcuj zalotnicko moja
W złotym wianku kole zdroja;
Az ci miły odwita,
To i dzionek zaświta.
A jak ci sie odwitali
Obojeć tam zapłakali;
Jaka tęskność nastaje,
Gdy sie para rozstaje.
Ä kiedy sie będzies zenił,
Naraje ja Tobie:
Dworskiéj panny, radze, niebierz
Za zoneckie sobie.
Ani wdowy brać niekaze
Bo ma wiele dzieci,
Skoro pasierby podrosno,
To ojcym wyleci
I bogatéj braci niekaze,
Będzie wymawiała:
A gdzieześ Ty dobra podział.
Com od matki miała.
Slachcianki Ci brać niekaze
Bo ma wiele gości,
Ministry ci i zołnierze,
Co chodzo po mieście.
Staréj baby brać niekaze,
Mocno głucha w uchu,
Ona lezy kole Ciebie
Jak pies na łańcuchu.
Ono weź Ty dziewuleckie
Rowniez rowno sobie:
Niebędzies Ty jéj wymawiał
Ani ona Tobie.
Ä przed wroty kamień złoty,
Modra lelujecka,
O juz cié mie opuściła
Pierwsa kochanecka.
Choć ona mie opuściła,
Ale ja jo w sércu mam —
Ja jéj wsystko dobre zyce
Boze jéj scęście daj.
Gdy spowędrujemy,
Którędy pójdziemy?
Borami, lasami,
Wejdzie Pan Bóg z nami
Gdy spowędrnjemy,
Na cem spać będziemy?
So na boru syski,
To nase poduski.
Gdy spowędrujemy,
Cem sie odziejemy?
Jest na morzu trzcina,
To nasa pierzyna.
Gdy spowędrnjemy,
Cóz my jeść będziemy?
Jest na morzu pawa[19]
To nasa potrawa.
Siwy konik siwy
I biada uzdecka,
Płakała dziewcyna
Za jéj kochanecka.
Wojna sie skońcyła,
Chłopi poginęli,
Bodaj tych Francuzów
Pioruny zabiły.
Kukaweckä kuka
Po sadecku łuka:
Głupi ten młodzieniec,
Co bogatéj suka.
Bogato nabedzie,
Robić mu niebędzie;
Gdy ubogo weźmie,
W pole chodzić będzie.
Głupia ta rybecka,
Co na węde siada;
Głupia ta dziewcyna,
Co z zołnierzem gada.
Bo zołnierz jest chytry
Jak woda zdradliwa,
On pojedzie we świat,
Ona opłakiwa.
Lezy zającecek zä miedzo,
O tem pany jegry nie wiedzo
Psy po gorach rozpuscajo,
Trąbio, wyjo i wołajo.
Gońta go, gońta go!
A coz ja tym jegrom przewinił,
Zadnéj ja im skody niecynił;
Casem ja w kapuste siadam,
Po jednym listecku zjadam,
Nie jak wół, nie jak wół.
Grochu nietłukie, ni prosa,
Jęćmieniu nieruse ni kłosa;
Jemiołowo stucko zyje,
Zamiast wode, rose pije
Po trawie, po trawie.
Sewcyku pächole
Usyj mi bóty,
Usyj dobrze, zapłace Tobie.
„Dziewcynko p'anienko,
Jedwabne będo!“
Aha, niedobre będo.
Sewcyku pachole
Usyj mi bóty
Usyj dobrze, zapłace Tobie.
„Dziewcynko, panienko,
Parciane będo!“
Aha, niedobre będo.
Sewcyku pachole,
Usyj mi bóty,
Usyj mi dobre, zapłace Tobie.
„Dziewcynko panienko,
Skórzane będo.“
Aha, to dobre będo.
Tä piosneckä
Nalezy na te świątecka,
My sie jéj podjeli głosić
A was o piękny wykupecek prosić,
O wykupecek, par pięć.
Przyjedzie do waséj córecki
Ślicny zięć
Na koniku bronnym
Na siodełku cerwonym.
Konicek wyskakuje,
Siodełko sobie psuje.
Kole tego siodełka
Jedwabne snurki.
Nie załujcie pani
Waséj córki.
Moja pani, mój panie
Latoś była letka zima,
Kurek po dworze chodził,
Kokoski wodził;
Gdzie chciały, posły;
Ony wam jajka niosły;
Naniosły wam w wąklice[20], donice,
Az je jerzełkami mierzacie,
A w komorze na palicy
W zachowaniu macie.
Moja pani, mój panie
Uprasam, abyście wstali
A na nas kazdego
Po dwa pary odrachowali.
Powiem wam, jile nas tu chodzi.
Chodzi nas seściu
A kazdy śpiewał i sprostał,
Aby co dostał.
Uprasam o pół flady, kołace
Bom trafili do was do bogaca,
Uprasam o półbochna chleba,
Bo nam i tego trzeba.
Uprasam o kawałek świniego ciała,
Będziem prosić Boga
Aby sie dusycki wase do nieba dostały.
Jeźli nam wykupu po parze udzielicie
Będziem prosić Boga,
Aby wasych kokosków
Ani tchórz ani kuna nierozprosiła.
Jeźli nam uzycycie kołace
Będziem prosić Boga
Aby w waséj psenicy na polu
Niebyło kąkolu.
Jeźli nam udzielicie świniego ciała
Będziem zycyli,
Aby wam karniki[21] były
I co święta śłachtowane były;
Jeźli nam tego wsystkiego
Po trose udzielicie,
To was pochwalimy,
Przed łudziami was obsławimy,
Zeście nam dali i naddali,
Zebyście w zdrowiu i scęściu
Na wsie roki dawać docekali.
Plon niesiemy plon
Ze wsystkich stron;
Bodajby sie plonowało
Wsiego[22] roku docekało.
Plon niesiemy plon
Ze wsyskich stron!
O wy nasa pani otwierajcie wrota,
Niesiemy ruchlankie[23] ze ścernego[24] złota.
Plon niesiomy plon itd.
Otwierajciez Pani te serokie wrota,
Juz sie wam skończyła w polach wsia robota.
Plon niesiemy plon itd.
Uścielajcie stoły, ławy,
Idzie do was gość łaskawy,
Plon niesiemy plon itd.
O wy nasa pani niezalujcie piwa
Dajcie nam po chwili i kawał mięsiwa.
Plon niesiemy plon itd.
Zaspiewajcież teraz piosnecki do tego,
Ze wam Pan Bóg dał docekać zniwecka rocnego.
Plon niesiemy plon itd.
A nas panicek zęcam rad
Zarznół barana, sam go zjadł.
Plon niesiemy plon itd.
A nasa pani w wielkim kłopocie
Porozwiesała garce po płocie.
Plon niesiemy plon itd.
A nasa pani w cerwonéj frezie
Kukiełki gniecie i w ciascie cmerze.
Plon niesiemy plon itd.
I na niebie modre obłoki,
A nasa pani ima sie pod boki.
Plon niesiemy plon itd.
I na olsynie serokie liście,
U nasego pana wielkie obejście.
Plon niesiemy plon itd.
A na jezierze plaskajo sie bleje,
A nasa pani gorzałkie nam leje.
Plon niesiemy plon itd.
Käzda to swéj pary trzyma sie zwierzyna,
A ja sierotecka sama tlo jedyna.
I ula, ula gąskä po wodzie;
Zganili ludzie moje urode.
Moja uroda płynie jak woda,
I popłynęła az do Rajgroda.
Siwa gąskä siwa
Po stawecku pływa;
Z tęgiego kochania
Nigdy nic niebywa.
Stoi jewor kole drogi pięknie obciesany;
Zdaje mi sie mój najmilsy, ześ jest malowany.
Wolałbym ja kosić, kosić,
Niz na wojne sablo nosić;
Bo na wojne sablo noso
I niejednego ukoso.
Moja Marysia robotna była,
Wzięła kądziałkie, po wsi chodziła,
To przędzie, to mota
To mojéj Marysi robota.
Twoja mie uroda, ta mie prześladuje,
Ta mi cęsto, ta mi gęsto sérce moje psuje.
Twoje modre ocki jak przylascki grajo,
A Twe białe rękulecki śniegu sie równajo.
Leciał pies przez owies
Do olsynki, do olsynki
Po drwa.
Złamał wóz, nie przywiół
Ni jednego, ni jednego
Drewna.
Siekierkie mu wzięto,
Ogonek ucięto
Niejeżdzaj tu piesku
Po moim owiesku.
Cemu kalinko w dole stois.
Cy sie na górze susy bois?
Gdybym sie susy nie bojała,
Tobym w dołecku niestojała.
Posłä Rozä do täńca, do täńca,
W rozanowym wianku
I rozy kwiatek na głowie:
Mam pieniądzki, — mi dobrze
W rozanowym wianku.
A kogoz mam przywitać, przywitać
W rozanowym wianku?
A kogoz mam pocałować, pocałować
W rozanowym wianku?
A kogoz mam wziąć do tańca, do tańca
W rozanowym wianku?
Siedzi jesiotr w ganku
W lelujowym wianku
A my jego jesiotrzęta
Musim skakać niebozęta
Obkoło niego.
A coz my mu damy,
Sami nic nie mamy —
Oddamyć mu .... ecka
Nadobnego chłopulecka
Oj damyć mu, damy.
Kruku, kruku, käsas, kipis,
Na kogo? Na twoje dzieci?
Co ci moje dzieci zrobiły?
Gryckie i psenickie pozarły!
Cemuś nie groził? Groziłem skórko chleba
Az do samego nieba
A teraz twoje dzieci zjem.
A ja je ci niedam itd.
Nieoglądajtä sie dziatecki,
Bo oto lisecek biezy,
Co was swym ogoneckiem nieuderzy,
Bo to będzie bolało, łukało, łomotało,
Oto bije, tłuce, łomoce, kalecy itd.
Stoi jewor przy drodze
Pięknie obciesany;
Gdziez pojedzies, gdziez pojedzies,
Najmilsy kochany?
Oj pojadę, oj pojadę
Więcéj sie niewróce,
A ja Tobie, ma namilsa
Twe sérce zasmuce.
I pojachał, i pojachał
I śneptusek zgubił,
A to zato ma namilsa.
Zem Cie scerze lubił.
I przyśniło sie dziewcynie
Lezącéj na łozu,
Ze jéj miły, najmilejsy
Utonół na morzu.
I skocyła dziewcynecka
Z mostu wysokiego
I wyjęła sabeleckie
Z prawéj rącki jego.
Sabelkie ci mu wyjęła,
Sama się przebiła,
A to za to, mój najmilsy,
Zem ci scera była.
Ä przy jedném mieście tam się dziwnie stało,
Ze sie para ludzi w sobio zakochało.
Cęsto do niéj chodził, z rozumku wywodził,
A co tylo wiedział, to on jéj powiedział.
I przysedł on w nocy w dziesiątéj godzinie:
Wstańze, Magdalenko, przeprowadź ze Ty mnie.
Magdalenka wstała, rzewnie zapłakała,
Bialuchnym śneptuskiem ocki ucierała.
Przeprowadziłaś go przez cały ciemny las,
Idź najmilsy z Bogiem niebędzies ci Ty nas.
Przeprowadziłaś go przez zielony bór
Juz ja Tobie mówie, niebędzies ci Ty mój.
Sam cie wziąć nie moge, drugiemu cie niedam,
Ono cie zabije i tu cie pochowam.“
O mój Matysecku, dajze się uprosić,
Dajze mi jesce sie do Boga pomodlić.
„Moja Magdalenko, miałaś casu dosyć,
Teraz cie zabije, niedam sie uprosić.“
I skocył jéj na kark i złamał jéj syje,
Pod zielonem drzewem pogrzeb jéj gotuje.
I przysedł do domu, rodzicom oznajmił,
Juz ja młynarzowi Magdalenkie zabił.
O mój synulecku dobrześ Ty ucynił,
Ześ Ty tym młynarzom Magdalenkie zabił.
Dostanies Ty lepso, jesce raz piękniejso;
Będzie ona miała śrebro kostowniejse.
„Wy moje rodzice nie dobrze radzicie,
Bo Wy w mojém sércu o zalu nie wiecie.“
I posedł na ratus i sam to oznajmił;
„Juz ja młynarzowi sam córeckie zabił.
„Jak ja jéj działałem, wy mi tak oddajcie,
Ręce mi połamcie, kołem mie bić dajcie.“
Magdalenkie nioso tam osiem panice,
A Matysa wiozo jak psa na szubienice.
A nad Magdalenko przyjaciele płaco,
A nad Matyseckiem krucy, wrony gdaco.
Magdalenka lezy pod zielonem drzewem,
Matysecek wisi pod goluchném niebem.
O wej Matysecku, to Twoja zapłata,
Ześ Ty Magdalence tak utracił lata.
W zielonym gaju słowiki śpiewajo,
Juz ci memu najmilsemu koniki siodłajo.
Obsiodławsy, obsiodławsy, pojachał on w pole
I zobaczył trzy panienki za gorecko w dole.
Jedna była Anna panna a druga Zofija,
A o trzeciéj nie powiedział, bo to jego była.
Posłał słuzkie on pierwsego, co ta panna robi?
Wije wianki z macierzanki, po pałacu chodzi.
Posłał słuzkie on drugiego, by mu jeden dała,
Ona na to nic nie rzekła, tylo sie rozśmiała.
Posłał słuzkie on trzeciego, by mu śnieptuch dała,
Ona na to nic nie rzekła, tylo sie zdumiała.
Posłał słuzkie on cwartego, by mu łozko słała,
Ona na, to nic nie rzekła, tylo zapłakała.
Ujął ci jo za rącecki, ujął jo za obie,
Poprowadził bez gakcek do pokoju sobie.
Posadził jo, posadził jo, tam na swojém krześle:
Pocekajze ma najmilsa, az ci świece przyśle,
Ctery świece się spaliły — niz się rozmówili
A i piąta do połowy — niz sie połozyli.
O północy, o północy, o jednéj godzinie:
Obróćno sie ma najmilsa prawym lickiem do mnie.
Nie obróce, nie obróce, bo mnie główka boli:
Utraciłam z ruty wianek dla waćpana woli.
Utraciłaś, utraciłaś tylo swój ruciany,
A ja Tobie, a ja Tobie kupię pozłacany.
Police ci sto talarków na białéj pościeli:
Nakup, nakup ma najmilsa, co ci do Twéj woli.
A nazajutrz, a nazajutrz na pierwsem spotkaniu,
Zapytam sie, ma najmilsa, o wcorajsem spaniu.
Cego wy sie mnie pytacie, sami lepiéj wiecie
I spałam kole wasmości jak maluchne dziecie.
Wcorajś była, wcorajś była jak rozany kwiatek,
A dzisiaj juz, a dzisiaj już jak bielony płatek.
Wcorajś była, wcorajś była jak roza cerwona,
A dzisiaj juz, a dzisiaj juz jak chusta bielona!
Ale w Tobie cnotliwości jak w przetaku wody!
Pozalze sie, mocny Boże, méj pięknéj urody.“
Wy gburzy, kelmrzy, ziemniänie,
Asekuranci, miescanie,
Lózne ludzie rozwazycie,
Gdy to piosnkie usłysycie.
Co to za lata nastały,
Narzeka młody i stary,
Jako to zyć na tym świecie,
Gdyz kazdego bieda gniecie.
Cośmy teraz docekali
Nase przodki niesłuchali,
Choć dość było kiedyś biedy;
Lec teraz niedamy rady.
Był cyns mały i klebańskie[25],
Napilim sie w imie pańskie;
Zapłacilim wsystko ładnie,
Teraz na nas nic nie spadnie.
Mielim przedtém tabakowe,
Licono chłopy na głowę,
Cy kto palił cy kto snufał[26],
To kazdy zapłacić musiał.
Były téz i solne księgi,
Było dość z niemi nitręgi,
Kto wtencas z solo handlował
Ten podatek wyrychtował[27].
A księgi były dla tego
Aby wiedzieli kazdego,
Wiele soli zbrukuje[28]
Cyli z Polski nicholuje[29].
Grancberejtrzy[30] przyjachali,
Ci polskiéj soli sukali,
Kiedy znalazł aby fancik,
To sie juz poznacył gruncik.
W roku tysiąc osiemsetnym
I kilka lat jesce przedtym
Nie było tu w Prusiech nędzy,
Było chleba i pieniędzy.
Nie trzeba było skowycyć,
Byle gdzie dostał pozycyć,
I sami sie bytowali[31]
Za interes bardzo mały.
W roku tysiąc osiemset osmym
Urosła biada i z kosmem
W Prusiech bez Bonopartego
Carta krola francuskiego.
Ten w pruski ląd wmasierował,
Pieniędzami pobrakował,
Obdzierał ląd z brantsiosami[32]
A w ostatku brali sami.
Bojał sie pruskich zołnierzy,
Ale pruskie oficerzy
Na Jego wolo przystali,
Podkupkie od niego brali.
Był Manstein jenerał w Gdańsku
Ten tam cale zył po pańsku;
Codziennie dał execerować
Gewer aut! nie dał ładować.
W myśli swéj on téz uradził
Aby francuzów wprowadził,
Za srebro albo za złoto;
A z zołnierzy zrobił błoto.
Posłał on tedy kuryera,
Który te pisma otwiera,
Przecyta; znajdzie fałsywo,
By francuz przystupał zywo.
Odesłał ci je w prędkości
Do rąk króla jego mości,
By on o tém pewnie wiedział
A woli mu takij nie dał.
A król wiele nierozmyślał,
Kalkreutra z Królewca przysłał,
Jenerała juz starego,
Ten dotrzymał wojaka tego.
Jak on wjechał w pierwse posty[33]
Wołajo na niego: któz ty?
Dzieci, nic miejcie wy strachu,
Prowadźcie mie do hauptwachu[34]
Wysedł z hauptwachu kapitan,
Jego Mości ja sie pytam:
Co tu pan generał działa,
Mamy swego generała.
Prowadźcie mie juz do niego,
Feldmarszała tu wasego,
Będe u niego nocował;
A w ten cas sie Manstein schował.
Jedni mówio, ze sie ukrył,
Drudzy zaś, ze sie utopił —
A kozacy tamoj byli,
Do Syberyi go wzieli.
Przyrygował[35] w wielki cwartek
Francuz do Gdańsku: to nie zartek,
I on tam z wielko śmiałościo
Chciał go dostać ze swo złościo.
Przez cały dzien sturmowali,
Po buksach[36] mocno dostali,
Tak zretorowali w góry
Niedostawsy swojéj woli.
Seść niedziel bitwa ta trwała,
Az ziemecka święta drżała,
Trwała az do zielonych świątek,
Uspokoiła sie w piątek.
A sławna wysła armija
Do Królewca, tam do króla;
Przed królem masierowała,
Az krolowa zapłakała.
Teraz Francuz objął Prusy
A myślał stupać do Rusi;
Lec Francuzi z ciepłéj strony
Pomarzli tam jako wrony.
Moskiewskie dwa generale
Te Francuzów zbili wcale;
Głód i mróz téz na nich wparły,
Aze ich wcale pozarły.
Sedl do Rusi on honornie,
Ale nazad sedl spokojnie.
Nie pytał sie mleka, masła,
Bo go w Moskwie trwoga zasła.
Francuscy chleb miałki, rzanny
W Prusiech po ziemi miotali,
Ale go w Moskwie łaknęli,
Bo Boga tem rozgniewali.
A teraz u nas po wojnie
Zyjemy bardzo spokojnie,
Lec nimas chleba, pieniędzy
Ale biada chrości wsędy.
A zkądze ta biada leci?
Znajo już to małe dzieci;
Nie z zydów ani z poganów,
Lec ztąd, ze za wiele panów.
Jeden justycamtman[37] bywał,
Simelfenig sie nazywał,
Ten sam sądził trzy powiaty
A nie było tyle płaty.
Teraz jest ich na justycy[38]
Sam ich satan nie policy,
Wachmistrze i pisarzyki
Sprawiajo przez nas buksiki.
Gdy przyjdzies na sąd do Ełku
Na grądzik do tego dworka
Za mostek na on ostrowek,
Pytajo sie cys parobek?
Spojrzo tam na cie wsyscy wskoś
Pytajo sie, masli trzos?
A kiedy mas jaki sacunek
Będzies miał pewny frasunek.
Przylgno do ciebie jak smoła,
Przedas na nich konia, wola,
Oddas im, zostanies cysty,
Mówio: nie gotowe listy.
Przyjdź az za tydzień na, wtorek
A przynieś nam drugi worek,
Pieniędzy drugo połowe,
Przedaj choć ostatnio krowe.
A gdy przychodzi juz ten cas,
Innego wachmistrza juz mas;
Ten pewnie niezfolguje,
Do ostatka cie spantuje[39].
O mój najmilsy sąsiedzie,
Coz ja już teraz poredze?
Mam cyns jesce niepłacony,
Bije w głowe jako w zwony[40] —
A tak sobie doredzajo
A w tył sie nie oglądajo
Sérce swe wznoso ku niebu,
Od landrata jado we dwu.
A jak ku wsi przyjezdzajo,
Tam sie oba namawiajo:
Bracie, tyś tu jesce niebył,
Okaz sie tylko surowym.
Do mnie będo pięknie gadać,
Ja na ciebie będę składać:
Nie moge dla tego pana
Skucya[41] musi być dana.
Dobry dzień wam, panie wójcie
Cechy ślijcie a nie stójcie.
„Patrzze ono do ulicy,
Jado we dwu od justycy.
Ty tam nie patrzaj do kata,
Pilniejse my od landrata:
Za cyns nie mozem folgować
Pójdźmyz zaraz opisować.“
Nie bądź waść taki surowy,
Jako pan landszeb borowy,
Pierwsy raz jescie w naséj wsi,
Musi waść bydź troche lepsy.
Mein Schulz, geschwind auf Tisch Butter
A dla konia dobry futter.
Mamy listy drukowane
Od komory nam wydane.
Pytam teraz cyście wsyscy
Tu za cechem do nas przyśli?
Wójt ci mówi: wsyscy będo,
Po pieniądze grędo.
Komora nam tu wydała
Po trojaku od talara;
Z osobna po pólzłotego
Zapłaćcie nam milowego.
A gdzieśmy ich wcźmiera, panie,
Juz sie i dawać niestanie,
Spojrzeli na gospodarzy,
Co to tam za świniarz gwarzy!
Kieby owies siał i kosił,
Młócił i do wójta nosił,
Pieniądze rosły jak syski
Toby na landszepy wysły.
Pojde ja po wsi ceni prędzéj
Znajde ja odzienia wsędy
A to bez zadnego zartu
Znajde ja i stukie partu[42].
A wójt na to odpowiedział:
Kieby waść to o tém wiedział,
Co w naséj wsi za lichota
Nie miesał by waść juz błota.
Alboć waś to tutaj pierwsy?
W tamten tydzień byli insi,
Chodzili, opisowali
Ubogi lud obdzierali.
Teraz wachmistrze, Landszepy,
Jado, ido jako ślepi,
Co dzień po exekucyi,
Juz sie cale rozpuścili.
Cy to zima, cy to lato
Majo nie za to, to za to,
Sami sobie przycyniajo,
Ubogi lud obdzierajo.
Dobre byli gospodarze,
We wsiach nietylko frejarze,
Kelmrzy, gburzy sie trzymali,
Pany z gburym rozmawiali.
Kiedy wigc na targ przyjachał,
Przedał zboze a nie cekał,
Teraz zgoła trzeba prosić
I z domu do domu nosić.
Wsystko to jest kara boza:
Za pół ceny ido zboza;
Handlu niemas a miescanie
Majo swoje utrapienie.
Wydatków im przywłascajo
Jak tym, co swe mynce majo,
I na to nie pamiętajo,
Ze wnet co dzień nie składajo.
Oto nawet i te klasy,
Co nieznali przodki nasy,
Bierze, przedajo zywine
A lud ceka, cy nie zginie.
Moi mili gospodarze
I to wam rozwazyć każe.
Skucyników trzydzieści dwa
Ogolo nas i bez mydła.
Landszepów jest cterynaścio,
Tylko wy teraz rozwazcie,
Cterynaście i blacharzów
Jak wilków na gospodarzów.
Majo tez i ludzie leźni
Odpłatki, wydaty różne,
Najmy, klebańskie i klasy,
Jędzo wiele bez okrasy.
Rzemieślnicy nieboracy
Majo dość daremnéj pracy,
Choć co zrobi, niedostanie,
Proso go o pocekanie.
Oj biada nam, gospodarze
Ach Bóg ci nas twardo karze!
Boże, ulzyj nam ciężarów
A pobierz nam tych panów.
Albo nas pobierz do siebie,
Byśmy z Tobo byli w niebie,
Ale panom odmierz piekło,
Niech im będzie zawse ciepło.
Niech wypieko sobie boki
Za ich bale i wyskoki;
Za ubogich łez przelanie
Odpłać im wsechmocny Panie!
- ↑ Toeppen Gesch. Masurens. Danzig 1870, str. 116: Dass die polnische Nationalität in Masuren schon im vierzehnten und fünfzehnten Jahrhundert sehr stark vertreten war, wird nach den obigen Mittheilungen keines weiteren Beweises bedürfen.
- ↑ Altpreusische Monatsschrift VI T., zesz. V i VI, str. 546—547.
- ↑ Toeppen. Gesch. Masurens str. 510 itd.
- ↑ Pan Giersz należy do téj małéj liczby wykształconych Mazurów, którzy dobrze władają językiem polskim i nim szczerze się zajmują. Pracuje obecnie nad słownikiem i gramatyką mowy mazurskiéj; ułożył także spis wszystkich miejscowości mazurskich podając w nim podług pojedyńczych parafji, jak każda miejscowość po polsku i po niemiecku się nazywa. Życzyćby należało, żeby Tow. Przyjaciół Nauk Poznańskie w rocznikach swych ostatnią jego pracę ogłosiło.
- ↑ Gedrängte Uebersicht der vaterländischen Geschichte von Dr. Edward Heinel, Prediger in Keenigsberg.
- ↑ Pierwsze kazanie niemieckie miano w Ełku w r. 1584 w skutek wyższego rozkazu. Toeppen, Gesch. p. 151.
- ↑ Tak samo było, jak się zdaje, już w XVII wieku; pokazuje to się ztąd, że n. p. Fryderyk Wilhelm Wielki, elektor brandeburski, Hoverbekowi, znanemu i w naszéj historji z sprawy jego z Kalksteinem, wystawił dokumenta nadające mu dobra Eichmedien w Prusach Wschodnich i inne przywileje — po łacinie i po polsku, a nie po niemiecku. Ob. Altpr. Monatschrift t. VI, zesz. 3, str. 228.
- ↑ Uchyl.
- ↑ Chusteczka od nosa.
- ↑ Suknia.
- ↑ Uchyliła.
- ↑ Rana.
- ↑ Felczer.
- ↑ Kochanki.
- ↑ Łotrze.
- ↑ Zmienić.
- ↑ Sprowadzają
- ↑ Ćwierka.
- ↑ Paw?
- ↑ Garnek stłuczony.
- ↑ Karmniki.
- ↑ Przyszłego.
- ↑ Wieniec.
- ↑ Scerny = cysty.
- ↑ Plebańskie.
- ↑ Zażywał tabaki.
- ↑ Zapłacił.
- ↑ Potrzebuje.
- ↑ Niesprowadza.
- ↑ Strażnicy.
- ↑ Ofiarowali się.
- ↑ Kontrybucjami.
- ↑ Warty.
- ↑ Odwach.
- ↑ Przybył.
- ↑ Buksy = spodnie.
- ↑ Sędzia ziemski.
- ↑ Na sądzie.
- ↑ Wyfantuje.
- ↑ Dzwony.
- ↑ Exekucja.
- ↑ Płótno.