Nie kocham jeszcze, a już mi jest drogi;
Nie kocham jeszcze, a już drżę i płonę
I duszę pełną o niego mam trwogi
I myśli moje już tam, w jego progi
Lecą stęsknione...
I ponad dachem jego się trzepocą
Miesięczną nocą...
Nie kocham jeszcze, a ranki już moje
O snach mych dziwnie wstają zadumane;
Już chodzą za mną jakieś niepokoje,
Już czegoś pragnę i czegoś się boję
W noce niespane...
I już na ustach ślad noszę płomienia
Jego imienia...
Nie kocham jeszcze, a już mi się zdaje,
Że nam gdzieś lecieć, rozpłynąć się trzeba
W jakieś czarowne dziedziny i kraje...
Już mi się marzą słowicze wyraje
Do tego nieba,
Które gdzieś czeka, aż nas ukołysze
W błękitną ciszę.
Nim świat oświtnie, nim dzień odnieje,
Wstanę, taj pójdę w onej jasności... ............
Jaki świat widny! Jaka noc cicha!
Jak krzyże skrzypią, skrzypią, a jęczą...
Jak macierzanka po grobach dycha...
Jak mgła się winie przędzą pajęczą...
Na tych lipowych wiórach w trumience
Stargałam sobie splecione włosy,
Ścierpły mi nóżki, skostniały ręce,
A oczy pełne gryzącej rosy...
Giezłeczko mi się lniane powija,
Surowa ziemia ciąży mi na niem...
Wynikłam z grobu, niby lilija,
Wyblechowana tem długiem spaniem!
Oj, spanie, spanie, ciężkie powstanie
Z tych czterech desek, z zimnej pościeli...
...Wstanę, taj pójdę cieniem po ścianie,
Gdzie matuś płacze u swej kądzieli! ............
To i Zaduszki! W Imię Ojca, Syna...
Ot, u mnie teraz codzień takie święta! —
Poszła już moja złocista dziewczyna...
Już przeminęła, jak trawa pożęta,
Jak ta kalina kwitnąca i biała,
Jako ten kłosek jasny... — Nie uśpiała[5]
Ani lnu doprząść, ani przędzy zwinąć...
Jak tej jagodzie, tak przyszło jej zginąć,
Jak tej jagodzie leśnej... Dolo, dolo!
Nie płyniesz morzem, nie idziesz ty lądem,
Ale po ludziach idziesz boskim sądem,
Ale się kopiesz, jak kret, krwawą rolą
Nawskróś przez serce... — A jaka noc głucha,
Ani żywego tchu! A miesiąc stoi
W samem okienku... W Imię Ojca, Ducha...
Czy drzwi skrzypnęły, czy mi się tak roi
Z onej żałości? (nasłuchuje chwilę, potem przędzie). ...Sen mara, Bóg wiara.
Wiń się, wrzeciono, wiń, nitko ty szara...
Łzami ja ciebie poleję gorzkiemi,
Wybielę ciebie na czarnej tej ziemi,
Potem zgło utkam, nakryję niem ławę
I siądę na niej i oczy te krwawe
Wypłaczę z głowy...
(sen ją zdejmuje).
DZIEWCZYNA.
Mateńko, mateńko!
To ja!... Marychna... Maryś...
MATKA
(usypiając).
Bieluteńko
Dziewczynęm moją do trumny odziała...
Trumna lipowa, giezłeczko cieniuchne,
A onaż sama, jak śnieżek ten, biała...
I tak ją w bieli układłam, jak druchnę...
Jakby do ślubu... Warkoczki jej płowe
Pięknie uplotłam... Wianuszek na głowę,
Na piersiach wiązka ziela, a u nóżek
Snop jaskrów złotych i modrych ostróżek.
A co jej z tego?... Ot, matki głupota!
Wzięli trumienkę... wynieśli za wrota...
Och! od kamienia cięższa ja sierota!
(usypia).
DZIEWCZYNA.
Mateńko, spojrzyj na mnie! Przemów słowo!
MATKA
(we śnie).
Och!... Och!... Och!...
DZIEWCZYNA.
Trumnę rzuciłam lipową,
Z pod ciężkiej tu się wyrwałam mogiły...
Pan Jezus pomógł... Pan Jezus dał siły...
Mateńko moja!...
MATKA
(we śnie).
Jakbym się patrzała
Na nią, na Maryś moją! Taka biała,
Jak ten opłatek... A rączki złożone,
Jak do pacierza... O dziecko rodzone!...
Marychna...
DZIEWCZYNA.
Ja tu, mateńko! Tutaj!... Tu mnie macie!...
Przy was, tu... blizko... Mateńko jedyna!...
MATKA
(budzi się).
Wszelki duch!... Ot, sen!... A wiatr od komina
Jęczy, jakby kto płakał... A po chacie
Jakby kto chodził... — W Imię Ojca, Syna...
Jak ten pies zawył!... O Jezu Ty Chryste,
Jak ten pies zawył... Światło wiekuiste
Niechaj im świeci! Wieczne odpocznienie!...
Jak po tych kątach ruszają się cienie...
Ot, sen!...
(przędzie).
Już chyba latoś[6] nie oprzędę
Pacześnych[7] pakuł. Co stanę, co siędę,
To i zadrzemnę... Ot, starość!... Ni śpiewki,
Ni to wesela... Indziej, to tam dziewki
Pieśni wywodzą... A tu... Niemasz doni![8]
Cichość ci taka, aż w uszach coś dzwoni...
Kto rozweseli, kto doda pociechy?
Kto i zapłacze razem? Och!...
(Głos echowy).
Och!...
MATKA.
Ściany
Gadać się ato ze mną nauczyły,
Z sierotą starą, co nijakiej mowy
Nie ma dziś z ludźmi... jak ten kłos jałowy,
Albo ten kamień w polu oborany,
Albo pień zeschły, co go burze zbiły...
(przędzie).
Tak mi na oczach stoi, jakby żywa...
W onym wełniaczku modrym, w tej chustczynie...
To się, bywało, po izbie uwinie,
Przyniesie wody, nałupie łuczywa,
Poza obrazy bożego ci drzewka
Natknie... to chlebek, jak słonko, zaczyni...
Oj, coby to z niej wyrosła za dziewka!
Coby to była z niej za gospodyni!
(przędzie)
Drugi raz człek i zaspał na pościeli,
A ona z ławy fyrk... jak ten skowronek!
Ledwo się zorza w okienku zabieli,
Ledwo że kury zapieją na dzionek,
Splecie warkoczyk i już u kądzieli...
Jak ten pajączek przędła cieniuteńko!
A w mowie swojej taką słodkość miała,
Jak miód. Mateńko, mówi mi...
(Głos echowy).
Mateńko!...
MATKA.
Jezu, Marya! Jakbym ją słyszała...
Czy mi co w duszy gada? Czy z miesiąca
Idzie tak światłość wielka i grająca
Na ten świat Boży?
(słychać dzwony)
A ot, w dzwony biją
Za dusze zmarłych... Oj, dzwony, wy, dzwony!...
Nie pójdzie głos wasz w cztery świata strony,
Nie ruszy płacz wasz wszystkiego, co żyje,
Bo nie matczyne serce u was bije,
Ale żelazne!
(przędzie)
Ot, ledwo się zwija
Nić w starych palcach...
(modli się szeptem)
A zdrowaś Marya,
A łaskiś pełna... Ot, oczy się kleją...
DZIEWCZYNA.
Pan z tobą...
MATKA.
Jakby głosy jakieś wieją
W izbie... coś szepta...
DZIEWCZYNA.
I błogosławiony
Owoc żywota...
MATKA.
(usypiając).
Dawniej Maryś moja
Mawiała ze mną wieczorne pacierze...
A przyjdź królestwo... A bądź wola twoja...
Het, precz wszyściutko, Ojcze nasz i Wierzę...
I dziesięcioro... O moje miljony!
Moje dzieciątko! (zasypia). (we śnie) ...Daleko... daleko...
Za trzecią górą, za siódmą gdzieś rzeką,
Dziewczyna moja w mogiłce swej leży...
A na mogiłce miesiączek się śnieży,
Niby szron ranny... A krzyże, taj krzyże!
Co ich odejdę, to znów się przybliżę...
Jeno czernieją w tej sinej jasności,
Co ją ta nocka na ziemię przesiewa
Przez srebrne sito... A cichość aż śpiewa...
Aż brzękiem idzie... A Anioł ten Pański,
Co go to na wsi pod zorzę już dzwonią
I w polach mówią klęczący na rosie,
Z kosą, z grabiami, zwyczajnie, jak prości,
Otwiera groby... A słowo stało się!
Och! oczy moje, oczy!... Groby ronią,
Jakby gwiazdeczki modre!... Świętojański
Robaczek pełga świetliście na piasku...
Jeden... dwa... dziesięć... Co blasku, co blasku!
Niby motyle, a niby dziewanny,
Trzęsące liściem polnym... Chryste Panie!
Jakie to światło i brzęk nieustanny!
Jasność aż ślepi... A niech mi się stanie!...
Toć to duszyczki one! To dzieciątka
Do matek lecą, a lecą, a płyną...
Każda bieluśka taka, jak ta łątka...[9]
Jezu!... Marychna!... A mojaż dziewczyno
Złocista!... Tutaj, tutaj... Tu do chaty!
Jezu, jak leci! Ogieniek skrzydlaty!
Ptaszyna moja złota!... Drzwi otworzę...
O słonko moje!...
Boże Ty mój, Boże!
Dziecko ty moje!... A jaka ty biała!
A jaka zimna! Ot, to się wyspała!
A stara matka przędzie tu a przędzie,
I z każdym zmierzchem i z każdą jutrzenką
Duma, a duma, co było, co będzie...
A ot, ty znowu tutaj! ...Miłosierny,
O, miłosierny jest Bóg ten nad nami...
A stańże mi tu, wprost szybki! Ot, blada!
A mój ty lichy robaczku mizerny,
Ze złożonemi na piersiach rączkami!
Ot, tak mi postój, ot, tak! Łuna pada
Od tych obrazów jasna i różana
I liczko krasi...
DZIEWCZYNA.
O matuś kochana!...
MATKA.
I jakże ci tam?
DZIEWCZYNA.
Oj, dobrze, matuchno!
Chłodno, a chłodno, a cicho, cichuchno,
Że ani serce w piersiach zakołata...
Z pian na piany, z tęcz na tęcze,
Przez rozbitych wód obręcze,
Przez odmęty fal
Łódź się ślizga, chwieje, sunie
Po śnieżystem, srebrnem runie
W szumy, w echa, w dal.
Ren odrzuca ją i chwyta;
To w błękity leci wzbita,
Jak na skrzydłach ptak...
To ją złoto-modre pyły,
Jak delfina łuską, skryły
I cisnęły wznak.
Więc zaprzęga fal łabędzie,
Sznury pereł przez krawędzie,
Wkoło biały puch...
Nagle skała kłami błyska,
W otchłań pędzi, w mrok ją ciska,
W beznadziejny ruch.
Opłyniona snów powodzią,
Nie dbam, co się dzieje z łodzią,
Nie wiem, gdzie jej ster...
Z szumem, z pluskiem przez głębinę
Lotem lecę, pławem płynę
Wskróś błękitnych sfer!
Z głazu na głaz, stanęłam na wiązaniu kruchem,
Co dzień od nocy dzieli i od śmierci życie,
Nad ogromnym spienionej przepaści wybuchem...
Pode mną huk i mrocznych skrzydeł nocy bicie.
Przez mchowych gobelinów wilgotne poszycie
Otchłań warczy i wstrząsa, jak brytan, łańcuchem...
U stóp moich jej piany, jej gniewy, jej wycie...
Depcę je, chłoszczę wzrokiem... Jestem tylko — duchem.
Z głazu na głaz, zstąpiłam pod wściekłym nawałem
Wód, pędzących na głowę i mnie i otchłani,
Ogłuszona dział śmierci stukrotnym wystrzałem.
I nagle ptaszym piórkiem uczułam się małem,
Daleko uniesionym od cichej przystani,
I drżąc, zakryłam oczy... Byłam tylko — ciałem.
Ocieram czoło z bryzgów. Patrzę, szalejąca
Wód nawała tabunem grzmi przez skalne szczyty,
Djamentowy pył krzesze jasnemi kopyty
I grzywy mleczne miecie i w śnieg je roztrąca.
Gościniec wód zawrotny, perłami wybity,
Malowany bladością srebrnego miesiąca,
Rzuca się... Mleczna droga w otchłań spadająca...
Tabun pędzi, w ślad za nim pędzą jasne świty.
Wiem! To jeździec tragiczny, pianami okryty,
Przelatuje wskróś ziemię, od końca do końca,
I przez noc czasów ciska jutrzenne dziryty!
Wiem! Prometeusz czekał na takiego gońca,
Do skały kaźni swojej łańcuchem przybity...
Białość grzyw jego widział, lecz nie ujrzał słońca!
Szum i pęd mnie ogłuszył, stu harf słyszę granie!
Huk wojny, walka; z wałów srebrnych biją działa...
Krater pękł i lawina śniegów się wylała,
Pęd orłów... po imieniu wabią się otchłanie.
Wielka symfonia! Fuga[10] ogromna, wspaniała!
Echo stworzenne głosu: — »I niech się tak stanie« —
Śnił ją Mozart[11] o tobie myśląc, Don Juanie,
I »Requiem«[12] nasłuchując, gdy mu je śmierć grała.
Dziw! Wskróś tego chorału przepaści i bezdna
Słyszę w dali stłumione, echowe odgłosy,
Jakie niesie ze sobą noc cicha i gwiezdna...
Słyszę, jak szepcą trawy w łąkach nawskróś rosy,
Jak pod wozem żniwiarzy skrzypi droga jezdna,
Jak wiatrem rozechwiane na łanie drżą kłosy...
Znam cię, falo, pod niebo zuchwale rzucona
I spadająca w otchłań wieczystej niemocy!
Z pian twoich widne dla mnie miljonów ramiona
I pęd duchów ku słońcu i zwycięstwo nocy!
I w huku twoim słyszę ogromne imiona:
Prometej, Grach[13], Spartakus — narodów prorocy,
Mężowie czuciem wielcy i myślą wysocy...
Imię nad ziemią zabrzmi okrzykiem i kona.
Lucifer![14] I twych skrzydeł pęd słyszę ogromny,
Po przepaściach lecący, na hymny rozbity,
I widzę potępione promienie twej głowy!
Jehowa chciałby zasnąć, uciszyć błękity,
Lecz ty, strącony, światłem walisz się przez szczyty,
W locie swym i w swej klęsce wiecznie świeży, nowy. Szafuza, 1891 r.
Który ma złoty klucz od jasnej zorzy,
Który zawiera, a nikt nie otwiera,
Który otwiera, a nikt nie zawiera,
Wrota jutrzenki nad światem roztworzy.
I spyta: — »Którzyż są przed drzwiami memi?
Skąd przyszli? W jakie obleczeni zbroje?
Są-ż to setniki i namiestne[19] moje,
Którem za siebie postawił na ziemi?« —
Lecz ujrzy rzesze ciche, jak łan żyta,
I nie odziane żelazem ni złotem,
Rzesze, co we lnach chodzą, zlane potem,
I zadumieje w sobie — który pyta.
I puści światło i onym otworzy,
Co oczy wznoszą do jutrzni rozbłysku
A żyją chlebem swojego ucisku...
Który ma złoty klucz od jasnej zorzy.
Gdybym ze złota powstał, mógłbym się tem smucić,
Że w proch i w glinę ziemi mam się zaś obrócić;
Mógłbym, nakrywszy głowę, ze skargą siąść w progu,
Przeciw śmierci głos podnieść i przeciwko Bogu.
I gdybym z złota powstał, mógłbym mieć za zmianę,
Że w popiół się rozsypię i prochem zostanę,
Że zgasną moje blaski i jasność się zetrze,
Kiedy rosa mię zgryzie, a zczeznę na wietrze.
Alem ja z prochu tego, z tej wzięty jest ziemi,
Dokąd się zaś powrócę za laty mojemi,
Po co mi skargi szerzyć, że stanę się pyłem?
Do domu mego wrócę i będę, czem byłem.
Gniew Barankowy[20] straszniejszy jest w sobie,
Niż gniew lwa, z rykiem gdy puszczę oblata,
A kości wtedy poruszą się w grobie,
Gdy ten, co gładzi od wieków grzech świata,
Strząśnie swe runo z krzywd obcych i z winy...
— Zaprawdę, sąd się zacznie tej godziny!
A ci, co giną w boju, niechaj się nie smucą,
Że do nędzy swych ognisk i smutków nie wrócą;
Bo kiedy na boisku śmierć kosić ich będzie,
Życie wejdzie w ich domy i w progu usiędzie.
A ci, co idą z boju, niechaj się nie cieszą,
Bo do nędzy żywota i smutku się śpieszą;
Śmierć na boisku swoje stępiła narzędzie
I wejdzie w dom zwycięzcy i ostrzyć je będzie.
W piekle mąk długich i w okręgach ciemnych,
Kędy nadziei nie wschodzą już zorze,
Wśród próżnych jęków, wśród skarg nadaremnych
Kto Cię wyznawać będzie, wielki Boże?
Na dno przepaści i w czeluść zepchnięci,
Azaliż hymnem napełnią otchłanie?
Przemówiąż z grobów: Bądź wola Twa, Panie,
A niech się imię Twe święci?
Siewcą Ty życia i żywych Ty Bogiem,
A ludy niesiesz, jak ziarno w swej szacie...
Lecz w zgubie wiecznej i za śmierci progiem
Kto wspomni na Cię?
Niechaj się ludy nie trwożą, nie smucą,
Że im proroka wielkiego nie stało!
Bo to, co polne ptaszęta im nucą,
Też jest tem słowem, co zmieni się w ciało...
I nie z dżdżem wielkim, lecz z rosą to siemię
Pada, co chlebem nakarmić ma ziemię.
Gdzie jest ten grom, co przyjdzie a na prochy zetrze
Jesienne drzewo ludów, trzęsące się w wietrze,
I nowe latorózgi dobędzie z korzeni
I żywym majem starą ziemię uzieleni?
Jeszcze odkładam mówić o tych rzeczach,
Które Pan prostym sługom swoim jawi...
On, co swą prawdę nie zawsze na mieczach
Archaniołowych niesie, lecz żórawi
Wędrownych liczy za swe apostoły,
Z błękitów iść mi każąc między sioły.
A jako z główki gorczycznej nasienie,
Tak strząsa rankiem nad ziemią tą duchy
I pyłem kwietnym a zbożnym je żenie,
Iż ponad polem tam i sam, jak puchy,
Latają przed nim i jak motylowie[21]
Biali, na służbie jego trwają i na słowie.
A dzień przychodzi, w którym orły rącze
Zawściąga, skrzydła zbarczywszy[22] im silne,
A puszcza z gniazda pisklęta skowrończe
W drogi dalekie i w ziemie mogilne,
Iż dźwięczy ludom piosenka ich złota,
Jako wieść dobra nowego żywota.
Sen będzie trzymał w swem jeństwie surowem
Twych powiek.
Ty — choćby silna — podlegniesz niemocy,
Choćby duch — glinie.
Na świetle dni twych, na cieniu twych nocy
Uczujesz jarzma zgrzyt i pięść przemocy
W każdej godzinie.
Jego się śladów dzierż i jego cienia,
Choć gnana biczem.
Wszystko mu oddaj, do tchu, do imienia,
On będzie osią twojego istnienia,
Ty — niczem.
Idź! Próżno patrzysz, gdzie brama zamknięta
Źrenicą łzawą.
Idź! Sama szyję podawaj w te pęta,
Idź, niewolnico, przed panem swym zgięta:
— To prawo.
I mówi mocny Manu: »Pies Czandala[26]
Nie będzie, pijąc, mącił czystej wody,
Co z gór się toczy i w źródła wkrysztala,
Ani tej, którą dla miłej ochłody
Z rzek modrych, z jezior, z sadzawek, z cysterny
Konwią i dzbanem czerpie lud mój wierny,
A jeśli jego wyschła gardziel pragnie,
Jeśli się język popadał przeklęty,
Niech pije z wody tej, co stoi w bagnie,
Albo ze śladów racicy i pięty
Bydlęcia, w których deszcz naronił rosy,
A pijąc, na twarz niech zapuści włosy«.
I mówi Manu dalej: »A nie będzie
Nosił odzieży on, ni jego sprosna
Niewiasta ze lnu, który prządka sprzędzie,
A tkacz nawinie na cewki u krosna.
Ni z wełny owiec, ciągnionej na włókna,
Nie kupi w kramie wełnicy ni sukna.
Lecz zgłem, co z trupa spadnie, gdy zetleje
Skóra, kość się rozwiedzie skruszała,
Gniazdo swych szczeniąt Czandala odzieje
I nagość bioder opasze i ciała,
Bowiem i tak jest ran pełen i trądu.
A to się będzie dziać aż do dnia sądu«.
I mówi mądry Manu: »W garniec nowy
Nie będzie warzy kładł, ni strawy chował,
Ni doju zlewał od kozy i krowy,
Ni stawiał misy pisanej na pował,
Ni wieszał tykwy na plecach w podróży:
Statek ten czysty jest i czystym służy.
Ale na miejskich śmieci pójdzie kupy
I zbierze garnków stłuczonych oszczęty
I u ogniska postawi skorupy
I jeść z nich będzie Czandala przeklęty.
A gdyby w dobrej glinie miał co dane,
Naczynie będzie o kamień strzaskane«.
I mówi Manu, mąż boży: »Czandala
Nie będzie czytał w Wedach[27], jak człek święty,
Nad którym Brahma[28] swe blaski rozpala.
Bowiem nieczysty jest i jest wyjęty
Ze zboru mężów, którym się odkrywa
Najwyższa miłość i mądrość prawdziwa.
A gdyby pisał wieść czy obietnicę,
Ustąpi z światła i w zmierzchach usiądzie
I weźmie pióro czy trzcinę w lewicę
I z prawej w lewą stronę pisać będzie.
A pismu jego nie doda sąd wiary,
Bowiem fałszebnik jest i kłamca stary«.
I mówi Manu czysty: »Gdy się modli,
Nie wzniesie oczu do nieba i słońca,
On i ród jego; albowiem są podli.
Ni patrzeć będzie na pełnię miesiąca,
Ni imię Brahmy wziąć waży się w usta,
Bo klątwa nad nim jest i czarna chusta.
Lecz gdy sen spocznie na wiernych źrenicy,
Czandala zejdzie na miejsca bezwodne
I wołać będzie do ducha ciemnicy
I do tych duchów, co jęku są głodne,
I duchom złego, co rządzą otchłanie,
Modlić się będzie. A niech się tak stanie!«
I jeszcze mówi Manu: »Gdy na drogę
Przechodzącego cień padnie Czandali,
Niech wierny stanie a wstrzyma swą nogę,
Póki się słońce do zorzy dopali
I rosy drogę zmyją i noc zetrze,
Bo grunt nieczysty jest i złe powietrze.
A gdy się rodzi płód i chce do świata,
Czy to w dzień jasny, czy w burzę i w nocy,
Jeśli Czandala do drzwi twych kołata,
Zasuniesz wrzeciądz a nie dasz pomocy.
Bo nim zrodzony jest, jest już przeklęty«. ............
Tak mówi Manu, mądry mąż i święty.
— Przymierze z tobą — Pan mówi — uczynię
Na wieków wieki.
W bezbrzeżną ciebie wywiodę pustynię,
Bez cienia palmy i bez chłodu rzeki.
Aż gdy duch zgaśnie, a czas twój przeminie,
Cel tobie we mgłach ukażę daleki,
Iżbyś ku niemu szedł i siał swe kości
Na wielkich, pustych drogach, bez przyszłości.
Jako mórz piaski, rozrodzę tak ciebie
W nędzy bez końca,
I tak rozmnożę, jak gwiazdy na niebie,
Ja, pan twych ojców i rodu obrońca!
A potem jako mrowisko rozgrzebię
Na cztery wichry i na strony słońca
I z pokolenia twojego wyniańczę
Obmierzłą ludziom i wiekom szarańczę.
I dam ci prawo, które sprawiedliwy
Siedemkroć łamie.
A łuku mego nie spuszczę cięciwy,
Ani się w pomście zatrzyma me ramię,
Aż wyjdzie z ciebie dech i płomień żywy.
I każdej myśli przewiny dam znamię,
Aż skamienieją źrenice twe senne,
Wpatrzone w wielkie tablice kamienne. ............
Przymierze z tobą — Pan mówi — uczynię
Na wieków wieki.
Rozwalę tron twój, rozburzę świątynię,
Pluć na cię będą Rzymiany i Greki.
Ziemia ci kłosa płodnego nie zwinie,
Pszczoła do twojej nie wleci pasieki,
Nie będzie ptasząt ni kwiecia twej wiośnie
I tylko pieniądz do rąk ci przyrośnie.
Lud ty mój będziesz wśród innych wybrany,
Wyjęty z prawa.
Dom twój — za murem, na śmieciach kurhany,
U progów będzie sądowych twa ława.
Innym da blaski swe Ukrzyżowany,
Na ciebie z krzyża ciemność padnie krwawa;
Świat ci się w Ghetto zamieni olbrzymie,
Ty znienawidzon w miłości wszech imię!
Proroków tobie dam, co w prochu siędą,
Worem nakryci,
I prorokować zagładę ci będą,
Klęski pokuty i łez twych niesyci,
Aż z piersi twoich jęk taki dobędą,
Co ziemię wstrząśnie i ludy zachwyci,
I wezmą ludy jęk twój i na lirze
Swojej rozepną i zaklną go w spiże.
Nadzieję twoją na ziemi ośmieszę,
Wieczny tułaczu!
Mglistego wodza wypuszczę przed rzeszę,
By biegły za nim wśród krzyku i płaczu,
Chustę ci śmierci na grzbiecie zawieszę,
Mór z ciebie wezmę w potrójnym haraczu,
Na raba ciebie naznaczę z powicia
I żądzę życia dam, a nie dam — życia. ............
Przymierze z tobą — Pan mówi — uczynię
Na wieków wieki.
Na Haceldamy posadzę cię glinie,
Światło ci czasu wyłupię z powieki,
Rdzę krwi zostawię w twych chlebów rozczynie,
Jak liszkę, puszczę w narodów zasieki,
Zamiast ojczyzny i ziemi dam — księgę. ............
Rzekł Pan i swoją uiszcza przysięgę.
Rzekłby kto: — Pójdę do Ojca mojego,
Który jest w niebie...
I szukać będę w tęskności mej Tego
Który jest w niebie...
Jak ptak, ulecę bezdrożnym błękitem,
Ducha się mego sterując rozświtem,
Poniosę skrzydła za słońcem ukrytem,
Które jest w niebie!
— Dróg mi deptanych przez ludzi nie trzeba,
Ni przewodnika, ni uczuć tłomacza.
Ja do mojego sam trafić chcę nieba,
Bóg zna mą słabość, On mi ją przebacza...
Zaliż nad człeka człek świętszym się mniema? — Est anathema! —
I rzekłby który: — Myśl puszczę na zwiady,
Przez dzieła boże...
Ducha mojego wypalę wskróś ślady,
Przez dzieła boże...
Nie chcę dla źrenic ułudnej opaski,
Choćby mi oczy wytlały w dnia blaski.
Światło chcę zdobyć, nie z cudzej mieć łaski,
Na dzieła boże!
Cześć Stwórcy oddam nie ślepym podziwem
Raba, zgiętego pod jarzmo, co boli,
Ale natchnieniem ogromnem i żywem,
Lecz hołdem własnej, swobodnej mej woli.
Prawdę chcę ująć rękoma obiema!... — Est anathema. —
A zaśby rzekł kto: — Zbuduję świątynię
W prawdzie i w duchu...
Niepojętemu ołtarze uczynię
W prawdzie i w duchu...
I padnie na nie wieczysta poświata
Królestwa, które nie z tego jest świata,
I miłą będzie ta Bogu objata
W prawdzie i w duchu!
A wy, co kupczyć świętością umiecie,
Baczcie! Czas idzie, gdy w swoim kościele
Chrystus bicz wzniesie i kram wasz wymiecie,
Siły i potęg doczesnych czciciele.
Duch a świat — dwoje: przymierza w nich niema! — Est anathema. —
Roztęczone na zjawiska,
W miljon kształtów życie błyska, W miljon dźwięków drga...
Choć za niemi noc się broczy,
Przecież wszystkie biegną oczy, Gdzie jej cień i mgła.
Iskrą czucia, myśli wiewem
Za marzoną linią, śpiewem Leci tęskny duch.
Czarodziejski kształt ulata,
Echo dzwoni gdzieś z za świata —
Siła mi smutków, ziemio, przyszło z ciebie
Za wiatru wianiem, za szumem twych borów,
Za temi chmury posępnych kolorów
Na twojem niebie...
Siła mi przyszło i łez i żałoby
Za twymi groby.
Miłość mi twoja nie dała pociechy,
Ani słodyczy nie wzięłam z kochania;
Stałaś mi zawsze z smętnymi uśmiechy
Wśród zbóż twych grania...
I jękiem szły mi przez twoje szafiry
Skowronków liry.
Kwiaty łąk twoich dyszały tęsknicą,
Powietrze pełne łez było i rosy;
Wśród ciszy twojej, jak przed nawałnicą,
Szły gromów głosy...
I wielkie wichry o serce mi biły
Z każdej mogiły.
Od stepów twoich krakały orlice,
Z gniazd rozburzonych unosząc swe pióra;
Miesiąc twój płonął, jak ciche gromnice,
A na nim chmura...
Jak cień, szły za mna przez twoje zagony
Smętność twa stara i czarna twa dola
I żal przewiewał w tumanach zroszony
Przez twoje pola...
Z lip twoich miodnych padały mi szumy
Ciężkiej zadumy.
Za biegiem rzek twych, za wód twoich graniem
Pieśń ma leciała skrzydłami bijąca,
A harfy twoje wtórzyły jej łkaniem
O wschodzie słońca...
A o zachodzie szły z wielkim swym płaczem
Echem tułaczem...
Poiłaś ty mnie z gorzkiego kielicha
I gorzkim chlebem karmiłaś od młodu,
Bo zewsząd na mnie patrzyła twarz cicha
Mojego rodu...
I w noc i we dnie z bladością swą ciemną
Stała przedemną.
Proch twój mi w piersi szedł z każdym oddechem,
A kość się we mnie poczęła z tych kości,
Co pod słonecznym bieliły się blechem
Na twej czarności...
Krwią, wsiąkłą w ciebie, wskróś serca mi biły,
Tętna a żyły.
Ale dziedzictwem nadałaś mnie smętnem
I dział wytknęłaś posępny i dziki;
I pieśń mą tknęłaś zadumy tej piętnem
I tej muzyki,
Co z dni minionych i z przyszłych spraw ducha
Ogniem wybucha.
Nie przeto, matko, złorzeczyć ci będę,
Ni serce tobie odejmę sieroce,
Ale dni twoje tęczami oprzędę,
A srebrem noce;
A jeśli we mnie co jest ku ozdobie,
Oddam to — tobie!
Boś mi moc swoją tajemną rozwarła,
Gdzie kujesz życia wieczyste ogniwa,
A kiedy inni mówili: »Umarła«,
Mnie byłaś żywa!
Więc na pierś twoją upadłszy wśród ciszy,
Czułam — jak dyszy...
Oto bije przejrzenia godzina,
Oto blask się ciemnym oczom sieje...
Lipy kwitną... Wieją wonie miodu,
Prastarego wieją wonie cudu...
W słońce spojrzał ślepy syn narodu[31],
W słońce spojrzał duch mojego ludu!
Lipy kwitną... Woń przesłodka dyszy,
Kwietne puchy lecą poprzez płoty,
Wskróś szerokiej, wskróś porannej ciszy
Brzęczy w słońcu stary rój nasz złoty!
II.
Już lipa roztula Słoneczny swój puch, A dalej tam z ula Na pracę, na ruch! A dalej tam z ula Na pole, na znój!... Piastowe my pszczoły, Piastowy my rój!
Ta stara pasieka Na plon czeka nasz, My lecim od wieka Z łąk kwietnych i z pasz... My lecim od wieka I trud niesiem swój... Piastowe my pszczoły, Piastowy my rój!
Jak bożej czeladzi Pracować, jak ledz, Jak bożej czeladzi W ten bratni iść strój... Piastowe my pszczoły, Piastowy my rój!
Nas budzi świt mglisty, A spędza nas noc, Gdy z lipy ojczystej Żar bierzem i moc, Moc życia, żar czynu Na mir i na bój... Piastowe my pszczoły, Piastowy my rój!
I w kropli my miodu Niesiemy w nasz ul Prastarą woń rodu, Co wiedzie się z pól, I słodycz my pieśni Sączymy w serc zdrój... Piastowe my pszczoły, Piastowy my rój!
III.
Hej, wy miody, białe miody!
Czy wy brane w niepogody,
Czy wy brane w skwarną suszę,
Że ze łzami pić was muszę?
Czy wy brane z onej drogi,
Gdzie wyrosły nasze głogi,
Czy wy brane z uroczyska,
Że się od was serce ściska?...
Hej, wy miody, białe miody!
Czy wy brane u tej wody,
U tej wody, u krynicy,
Gdzie zakwita kwiat tęsknicy?
Czy wy brane u ruczaju,
Co z miłego płynie kraju,
Czy wy brane z tej rubieży,
Gdzie grobowy kamień leży?...
Hej, wy miody, białe miody!
Gdzie te sady, gdzie ogrody,
Kędy w dawne wiosny moje
Latywały pszczelne roje?...
Czy piołunem pola siane,
Czy te lipy wyrąbane,
Czy zarosła cierniem droga
Do pasieki naszej proga?
IV.
Lipowy szpaler rzuca cień
Na zadumane oczy,
Pełen słonecznych dreszczów i mgnień
W zielonej swej przezroczy.
Lipowy szpaler biegnie wzdłuż,
Gdzie stary mur ogrodu,
I woń najsłodszą roni z kruż,
Złotego pełnych miodu.
Szumieć chcą kruże, lać chcą żar
Zaklęte w kwieciu miody
Do nieśmiertelnych życia czar,
Na nieśmiertelne gody.
I zadumane oczy chcą
Lecieć do zórz, do świtu,
I skipieć ogniem i skipieć łzą,
Słoneczną łzą zachwytu.
Lecz żaden z lip nie bierze rój
Ni mocy, ni słodyczy...
I ronią oczy młody blask swój,
Żar ronią tajemniczy...
I spada kwiat i spada liść
I sączą się nektary;
I niema życia, co tu wnijść
Mogło w ten szpaler stary...
I pachną miody, których pić
Nie będą żadne usta,
I drży słoneczna splątana nić,
Gdzie czeka droga pusta.
Na pustą drogę kwiecie tchnie
Woń cudną, słodką, świeżą,
A załamane ręce dwie
Cicho i twardo leżą.
V.
Leć, mój roju, złoty roju,
Gdzie kwiat lipa ściele,
Przyczyńże mi białych miodów
Na moje wesele!
Przyczyńże mi białych miodów
Na te korowaje[32],
Co je matka krzyżem znaczy,
A od serca kraje.
Jak wybiorę plastry z ula,
Jak miody wysycę,
Wezmę sobie czarnobrewę
Moją krasawicę!
Wezmę sobie czarnobrewę
Do mego futoru[33];
Będąż lipy nam szumiały,
Z ranka do wieczoru!
Wyleciały złote roje
Na te kwietne błonie,
A u mojej krasawicy
W krzyż złożone dłonie...
Wyleciały złote roje
Na ten ług[34] zielony,
A dla mojej krasawicy
Biją z wieży dzwony.
Biją dzwony w samo niebo,
Idzie grabarz z wioski...
— Nie noścież mi, pszczoły, miodu,
Tylko żółte woski...
Tylko żółte woski noście,
Jak jej zimne lice,
Na tę swadźbę z czarną ziemią,
Na jasną gromnicę!
Biją dzwony, lecą rosy
Wóz się zwolna toczy...
Cicho świeci ta gromnica
Na umarłe oczy!
VI.
Stawicie przedemną miodowy ten dzban,
Gdzieś z lipy ojczystej sycony a bran;
Więc toast podnoszę za stary nasz ul,
Za wonność łąk naszych, za wonność tych pól!
I wznoszę mój toast na duchów tych cześć,
Co z kwiatów żywota miód śpieszą nam nieść,
Co puhar młodości trzymają nam wzwyż
I brzęczą ku słońcu wśród martwych dnia cisz!
Jak wiele w nich żądzy, jak wiele w nich sił,
By prawnuk potomny z czar ducha miód pił,
By krzepił go nektar, by wskrzesnął na woń,
Co roni ją z siebie rodzinna ta błoń!
Więc toast mój wznoszę za rojów tych lot,
Co miodem nam czynią łzy własne i pot!
I wznoszę go w niebo za pęd ich, za ruch,
Za pszczelny brzęk gęśli, co stroi ją duch!
Jak wiele pszczół bożych nie wraca się w dom,
Jak wiele lir trzaska, rozbija los-grom...
Jak giną te roje wśród wichrów i burz,
Co miody nam sycą z bolesnych swych dusz...
Więc wznoszę ten toast pod lipy mej szum
Za gorycz ostatnich i pieśni i dum,
Za echa gasnące, za dziw i za cud,
Że z kwiatów mogilnych duch sączy nam miód!
Ely-emu[40]
Opuścił dłonie Lykofron i podniósł czoło,
W echo słów własnych wsłuchany, utkwiwszy oczy w przestrzeni, Kędy na greckim błękicie Gorzało słońce.
A przed nim płyta kamienna, gorąca jeszcze
Od rylca, którym ją zbróździł, zdała się nosić na sobie Ślad piorunowej tej myśli, Co mózg mu żarła,
Gdy nagle, w ciszy głębokiej, ten głos posłyszał.
»Dajcie mi jeszcze tych dawnych, starych Tytanów,
Co głazy w niebo ciskali i z pięścią szli przeciw bogom, By wydrzeć z rąk Zeusowych Ogień żywota!
Dajcie ich jeszcze! Niech walka krwawa a głucha
Wre po dawnemu na ciosy między Olimpem a człekiem, I niechaj żar nieśmiertelny Rozpali piersi,
Które w zwątpieniu zastygły, jak piersi trupa.
Czymże są bowiem bogowie, jeśli nie kłamstwem
Dla niewolników, co karki nędzne swe w jarzmo schylają
I małoduszne łzy leją Z dala od czynu,
Niemoc swej duszy złożywszy i słabość swoją,
Która jedynym ich bogiem i pierwszym bytu tyranem, Na jasne barki Zeusa, Wszechistnień pana,
W śnie przed pociskiem piorunu szukając schrony?
Czymże i samo jest nawet Fatum wieczyste
Dla tych, co doli swej czarnej pod bicz podają grzbiet krwawy, Nie uchylając od ciosu Spodlonej głowy,
Jeśli nie własną słabością, tą nieśmiertelną
Od krain słońca zaporą i od krainy żywota, Do których mocni się tylko I dumni rodzą,
By prometejskie dziedzictwo piastować godnie?
Sam sobie życia nić przędzie każdy z żyjących.
Sam w sobie nosi swe losy, ktokolwiek rodzi się na świat. A nie widziano przez wieki, Aby ten upadł,
Kto jasne życia ognisko w piersi rozpalił
I przy najwyższem swem prawie, przy prawie życia stał silnie, I tchnął płomieniem w błękity I w ziemię wrastał,
A w czasów swoich przeczeniu nie żył ni chwili.
Bogowie nawet upadli, iż zbrakło siły,
Która nad nektar ambrozyi piersi do życia ukrzepia I nieśmiertelność rozdziela I im i ludom.
I nigdy ona z Betlejem gwiazda czerwona,
I nigdy wielki cień krzyża, co padł na Olimp z Golgoty,
Nie byłby strącił Zeusa Z przeświętych właści,
Gdyby zwątpienia czerw jemu serca nie stoczył.
O, nie »w girlandy różane, nie w mgły srebrzyste
Rozwiał się Olimp wysoki«[41] i mocnych bogów plemiona! Ale wśród gromów i trzasków Runął w zwaliska,
By człowiek, patrząc z przestrachem w pustą pierś wiecznych,
Z której wygryzion dzwon życia — życia bijący godziny, O losy swoje wśród drżenia, Nie bogów pytał,
Lecz pytał serca własnego i własnej piersi!
Ja, co z ukrytem obliczem nad ziemią władam,
A nie zdejmuję zasłony ani przed słońcem-rodzicem, Ani przed nocą gwiaździstą I wszech-świetlącą,
Oczom twym daję widzenie zabłysku tajni!
Pojrzyj — a obacz, iż Fatum nie jest czem innem straszliwe, Jak tylko wagą sił życia I życia woli,
Nad przepaściami chwiejącą ludy i bogi!« —
Nie, to nie boli wyrzec się nadziei
I jedynego o szczęściu marzenia
I wszystkie listki obrywać z kolei
Z tej róży, która jest kwiatem z płomienia,
I poza siebie rzucać je powoli... Nie, to nie boli!
Za każdym krokiem, za każdym czuć ruchem
Pęta, co dłonie skuwają łańcuchem,
I iść swą drogą z posępnym tym zgrzytem,
Słyszeć go nocą i słyszeć go świtem
I czekać śmierci, co z niego wyzwoli... Nie, to nie boli!
Nie, to nie boli bronić się pieszczocie
Snów owych złotych, co nad głową lecą,
I ducha wiecznej poślubić tęsknocie
I być, jak ognie, co po trumnach świecą,
I jako kwiecie na cmentarnej roli... Nie, to nie boli!
Budzić się co dnia o porannej zorzy
Z myślą, że dzień ten przejdzie bezsłonecznie,
A kiedy pierś się pragnieniem otworzy,
Mówić: »Zapomnij« — i »Milcz« mówić wiecznie
I w drżącem sercu czuć zawsze szpon woli... Nie, to nie boli!
Nie, to nie boli wyciągać ramiona
W cichość i w ciemność i czuć, jak w tej ciszy
Krzyk wołający imię twoje kona
I jak w niej druga pierś tęsknotą dyszy,
I wiedzieć, że nic nie zmieni tej doli... Nie, to nie boli!
A kiedy szczęścia braknie tobie,
Kiedy twe słońce już się zniża,
Nie kładź ty serca swego w grobie,
Nie syp mogiły mu w żałobie,
Nie stawiaj nad niem, bracie, krzyża!
Lecz od zachodu własnej zorzy,
Na wschód wszechżycia obróć lico;
Niech cię owieje duch ten boży,
Co wiecznie młody — młodość tworzy,
W nim żyj nadzieją i tęsknicą!
W nim żyj, z nim jednaj żądze swoje,
Rozepchnij własnej krąg istoty!
Poza twą spieką — świeże zdroje,
Poza twą klęską — nowe boje
I tryumf, światłem ducha złoty!
Rozwiej twe serce w siewnym pyle
Po cichych polach, w białych rosach;
Wskrześnij z martwoty w żywej sile,
Co płodnym czyni proch w mogile,
Weź wtór w wiosennych puszczy głosach.
Od życia swego błahej fali,
Co smętna mdleje gdzieś na piasku,
Pchnij łódź na głębię srebrnej dali,
Gdzie wieczny przypływ z hukiem wali,
Oceanowy przypływ blasku!
Nieskończoności wiew niech dmucha
W żagiel, napięty strzałą słońca!
Zerwij kotwicę swą z łańcucha,
Niech szumi nawa twego ducha
W poranny lazur mórz bez końca!
Weź w siebie burzę — ty, spokojny,
Weź płomień w zimną pierś wygasłą!
Idź na żołnierza wiecznej wojny,
Idź między hufiec duchów zbrojny
I dnia przyszłości weźmij hasło!
Zgubisz sam siebie? — stracisz mało,
Ból twój już boleć cię nie będzie;
W zamian za iskrę twą omdlałą
Weźmiesz w pierś duszę świata całą...
Zginiesz? — to zginiesz w wiecznym pędzie!
Nie, nie jesteśmy niemą lutnią — przeczę!
Na sercu naszem wszystkie drgają struny.
I nie strzaskały żadnej w nas pioruny
I nie rozcięły żadnej jasne miecze
I nie przegryzły żadnej rdzawe runy...
Ale niestrojne są i są w rozdźwięku
I nic nie mogą wydać — oprócz jęku.
Są lata wielkie, które Pan z swej dłoni,
Jak białe kwiecie, w pogodny czas roni.
Piastowa lipa ludom wtedy kwitnie,
Pola się ścielą pszenicznie a żytnie,
Po łąkach rankiem spokój chodzi boży,
A krew na głogach tylko, a na zorzy.
Ale są inne, które Pan od siebie
Puszcza, jak orły szumiące po niebie.
A ludy wówczas pęd biorą na loty
W słoneczność sławy i w blask szczerozłoty,
I każde serce tym pędem jest wzdęte
I duch nad światem ma skrzydła rozpięte.
Kto dla siebie pracuje, ten siły utraca.
Rąk jego, jego ramion znikoma jest praca,
A wicher czasu, lecąc szeroko po świecie,
Przędzę ową pajęczą uniesie — i zmiecie.
Kto dla braci pracuje, ma moc za miljony,
Rośnie w siłę, jak olbrzym[46], o ziemię rzucony;
Czas mu cegły podaje, utrwala budowę
I kładzie na jej szczycie swe piętno wiekowe.
Przyjdziesz, o przyjdziesz, wiem ja o tem,
Zasypać ziemię światłem złotem,
Rozjaśnić wszystkich zmierzchów cienie,
Dać głos milczeniu, piersiom tchnienie,
Podnieść ku sobie z prochu głowy,
Rozwinąć posiew łez wiekowy,
Nad otchłań czasów, nad wiek męki
Tęczą przerzucić swe jutrzenki
I mroczne chaty nam rozświecić
I płomień życia w nas zaniecić.
Ale nim przyjdziesz, świata królu,
Niejedno serce pęknie z bólu.
Niejedna nędza z głodu skona,
Niejedne skruszy śmierć ramiona.
I pieśń niejedna zcichnie w sobie
I pieśniarz spocznie w zimnym grobie.
Nie nam, pieśniarze, stać w tęczy kolorach,
Barwić się w róże i w pióreczka pawie;
Bo my są sosny, czerniące się w borach,
Bo my są krzyże w przydrożnej kurzawie,
Bo my są wierzby o płaczących korach,
Bo my są z jękiem lecące żórawie,
Co hejnał krzyczą skróś zmierzchów tej ziemi
Na puste pola, gdy sen je oniemi!
Nie nam, pieśniarze, brać pieszczone tony,
I dźwięków szukać co słodszych dla ucha...
Nam w spiż serc ludzkich bić, jak biją dzwony,
Nam huczeć, jako w boru zawierucha...
Nam szumieć jako padające plony,
Kiedy je zdepce nawalna moc głucha...
Nam śpiewać zgrzytem strun rwanych i krzykiem —
I nie — słowiczym, lecz orlim językiem!
Nie nam, pieśniarze, stroić lutnię wstęgą
I sławić rozkosz, niby trubadury...
Bo my zakonu związani przysięgą,
Izajaszowe nosim w biodrach sznury!
Pieśń nasza, kmiecą odziana siermięgą,
Z ducha królewskość bierze, nie z purpury!
A kiedy wzejdzie nad ugor w łzach rosy,
Nie kwieciem kwitnąć jej, ale iść — w kłosy!
Nie nam, pieśniarze, biedz pustą gonitwą
Za blaskiem lir tych, co serc próchnem świecą,
Bo jest pieśń nasza o świty modlitwą
I skowronkowe legje za nią lecą,
Bo o słoneczność dla ziemi jest bitwą
I brzaski od niej przyszłe już się niecą...
Bo jest pieśń nasza jutrzenką i zorzą,
Z której dzień buchnie w świat za mocą bożą!
Ja, Dżemil-Softar, syn Softar-Devasa,
Na Liban idę pod cedrowe rosy,
Bo mi już słońce nad głową dogasa
I dech zaświata podnosi mi włosy.
Podwójnej szaty nie mam, ani pasa,
Lecz w wełnie idę jagnięcej i bosy...
A jest ta droga ostatnia i święta,
Bowiem spisywać idę testamenta.
Trzem moim synom oddawam namioty,
Z jedwabnej sierci wielbłądów mych tkane,
I tabun koni, co z kopyt proch złoty
Pod gwiazdy ciska i w zorze rumiane;
Kling błyskawice niech biorą i groty
Gibkie, jak węże, w Damaszku kowane;
Tęcze mych pasów niech paszą im żebra,
Bo mi już złota nie trzeba, ni srebra.
Palm moich świeżość i ruń mego stada
Niechaj bogaci ich i niech ocienia;
Jak mleczna droga, niech żonom ich spada
Pienisty nabiał z trzód moich wymienia.
Dusza już moja niczemu nie rada
I grobowego pożądam kamienia...
Więc, com tu posiadł po nieba okraje,
Dziedzicom moim zostawiam i daję.
Jednego tylko chcę. Wyzuty z siły,
Gdy w ziemi legnę i pocznę spać w ciszy,
Niechaj koleją syn każdy mój miły,
— Nie mógłby sam-li, to przez towarzyszy —
Co roku przyjdzie do mojej mogiły,
Która krok jego z daleka posłyszy,
I niech mym prochom w oliwnym tym gaju
Szepnie, czy weszli Francuzi do kraju.
W głębi Szeolu[49] nie wiedzą nic duchy,
Nie pamiętają, co było na ziemi...
Więc mógłbym leżeć tak ślepy i głuchy,
Jak pogodzeni z swą hańbą i niemi.
A ja chcę wstrząsać mej krzywdy łańcuchy,
Ja chcę złorzeczyć szczękami wyschłemi,
Ja chcę zczerniałym językiem przeklinać,
Konać z wściekłości chcę i znów zaczynać!
Więc za warunek w testament to kładę:
Mój pierworodny niech przyjdzie o wiośnie,
Gdy brzoskiew kwiecia nasypie w kaskadę,
W nowe poroże gdy miesiąc porośnie,
Niech przyjdzie w ten gaj, pod oliwy blade,
Ruszane wiatrem szepcącym żałośnie,
I niech w tę harfę srebrną głos swój rzuci,
A czaszka się ma ocknie i ocuci.
I z cedrowego dźwignięta wiorzyska,
Czaszka ma oczy umarłe otworzy
I będzie, jak gad, co syczy i błyska,
Roić się w próchnach trumiennych do zorzy,
Przeklinająca z daleka i z blizka
Klątwą, co skazi grobowy mir boży,
Czaszka, krzycząca ku progom gdzieś raju:
— Francuzi weszli! Francuzi są w kraju!...
Ale wieczności głębokie jest morze,
A jako perła, duch leży w niem na dnie;
I tak błękitów jest pełne to łoże,
Iż błękitnieje duch, gdy w nie upadnie,
A krwi i ran swych przypomnieć nie może...
Tedy w tę modrość zapadłszy ja, snadnie
Zasnąć znów mogę i spać tak spokojnie,
Jakbym nie wiedział o krzywdzie, o wojnie.
Więc kiedy piaski zczerwieni żar długi,
Gdy słońce piersi obnaży pustyni,
Mgły z nich wypije i wyssie wód strugi,
A świat się wrzący i cichy uczyni,
Do mego grobu niech przyjdzie syn drugi,
Niech do cedrowej nachyli się skrzyni,
A będę-li spał, niech puści mi w uszy
Głos, co me kości podniesie i ruszy.
Wtedy, wśród świerszczów biegania i syku,
Porwie się z próchna i cicho zachrzęści
Kość, już dzwoniąca i wyschła ze szpiku,
I szukać będzie rozpadłych swych części,
I głaz na moim pęknie mogilniku
I obnażone z żył podniosę pięści
I krzyk mi wróci w pierś, jak ptak z wyraju:
— Francuzi weszli! Francuzi są w kraju!...
Lecz anioł, co ma na mogiłach straże,
Przyjdzie i siędzie w wezgłowiu mem, cichy,
I palcem — kościom milczenie nakaże...
A zaś roztuli makowe kielichy
I ponakrywa umarłym ich twarze,
I wóz na niebie zatrzyma swe szprychy,
Iżby spokoju zażyły cmentarze...
W ciemność się koła zaryją i staną
Na złotych osiach po zorzę rumianą.
I znów spać będę bez tchu, bez żył bicia,
Klęski mi ziemi zmaleją i znikną,
Pająk mnie w szare oprzędzie powicia,
Do ciszy grobu znów kości nawykną,
Nie pomnąc bólu dawnego, ni życia...
I będą lecieć żórawie i krzykną
Ranny swój hejnał, lecz ja będę głuchy...
Tak wielki spokój jest tam, gdzie śpią duchy.
Lecz gdy pękniętej kopułki mej rysy
Zasklepią gniazda jaszczurcze i trawy,
Gdy ją liliową uczynią irysy,
A wysrebrzoną kolczaste agawy,
Niech syn mój trzeci pod czarne cyprysy
Przyjdzie i one kwieciste murawy
Zedrze z mej piersi i kwiat ów niebieski,
Aż do trumiennej niech zedrze precz deski...
I deskę niechaj oderwie i w szpary
Niech puści oko do mojej mogiły...
A gdy go wzruszy ojcowski trup stary
Tak, że go budzić nie będzie miał siły,
Na koń niech skoczy... Niech puści co pary,
Nad grzywy jego szumiące pochyły...
Niech pędzi z krzykiem po drogach rozstaju:
— Francuzi weszli! — Francuzi są w kraju! —
A krzyk powieje przez grody i sioła,
Jak wichrem gnana czerwona pożoga;
I chwyci oręż, kto dźwignąć go zdoła,
I za mężami zakurzy się droga...
W oboje zorze trębacz gra
Ze starej miejskiej wieży,
Czy gasną złote łuny dnia,
Czy ranek wstaje świeży.
I grzmi pobudka miastu w słuch
I budzi czerń ospałą...
— Ochotny jest-ci ludzki duch,
Ale ułomne ciało.
Z rozgłośnych spiżów trąba jest,
Jak serce w farnym dzwonie;
Żołnierski niegdyś wzięła chrzest,
Przy murów tych obronie.
I trębacz, starej wiary zuch,
Choć skroń ma posiwiałą...
— Ochotny jest-ci ludzki duch,
Tylko ułomne ciało.
Żelazny krzyżyk z wstążką ma
W sepecie[50] schowan na dnie,
A gdy nań spojrzy, to mu łza
W saperski[51] wąs upadnie.
Więc gniewny ręką czyni ruch:
Cóż babom-by zostało?...
— Ochotny jest-ci ludzki duch,
Tylko — ułomne ciało.
I patrzy srogo, jeży brew,
Choć dawno to już... dawno!
I czuje, jak mu w żyłach krew
Pobudkę trąbi sławną...
I z gołą ręką — choć na dwóch —
Wnet szedłby — choć na działo...
— Ochotny jest-ci ludzki duch,
Chociaż ułomne ciało.
I chwyta swój kręcony róg,
I pieśnią z niego bucha.
A ten i owy idzie w próg,
Zamyśla się i słucha...
Tabaki w palcach trzyma niuch,
Zapomnian duszą całą...
— Ochotny jest-ci ludzki duch,
Chociaż ułomne ciało.
Wie stary trębacz, jaki głos
Porusza tępe serca,
Więc ledwo świat obrzaśnie z ros,
Już trąbę tchem przewierca,
We wzgardzie ma, jak brzęki much,
Pieśń wszelką zniewieściałą...
— Ochotny jest-ci ludzki duch,
Ale ułomne ciało.
Więc najdzielniejszą z dzielnych nut
W poranek puszcza świeży,
I płynie jędrne hasło w gród
Z wysokiej, starej wieży,
I wszystko idzie w czyn i w ruch,
Co w zmierzchach osowiało...
— Ochotny jest-ci ludzki duch,
Chociaż ułomne ciało.
A kiedy zorza w wianku z róż
Na niebie cicho gaśnie,
Znów z wieży trąbi wierny stróż,
Nim miasto w mrokach zaśnie,
I poi grodu swego słuch
Praojców dawną chwałą...
— Ochotny jest-ci ludzki duch,
Chociarz ułomne ciało.
Dajże ci, Boże, długie dni,
Trębaczu starej wiary!
I niech pobudka twoja grzmi
Czy w mrok, czy w ranek szary.
Gdyby na hejnał człek był głuch,
To czemby serce grało?...
— Ochotny jest-ci ludzki duch,
Ale ułomne ciało!
Huk, świst, pęd dziki...
— Wszystko zmieszane:
Cisze, okrzyki,
Jeziora szklane,
Bory i góry,
Blaski i cienie,
Błękit i chmury,
Moc i omdlenie,
Śniegi i kwiecie,
Wiosny i zimy...
Świat drży, wre, pędzi
Tuż po krawędzi
Coś go ponosi...
Wypadnie z osi...
Trzymaj się, świecie!
— My lecim, lecim, lecimy...
Daleko! Daleko
Od smutku mego!
— Rzeka za rzeką,
Spienione biegą,
Szczyty przez szczyty
Migają wspięte,
Kaskad rozświty
Drżą wniebowzięte...
Jak ptak skrzydlaty,
Uderzam w buję[52],
Z światów na światy,
Wzlatam, zlatuję...
Z dolin na turnie,
Z turni na hale,
Niosę się górnie
W modrym krysztale...
Ziemia ucieka...
Wstecz chmury biegą...
— Z dala! — Z daleka
Od smutku mego! ............
Huk, pęd, świst wściekły...
— Skalne murzyska
Lecą tak z blizka,
Że się rozbiją,
Że prysnąć muszą...
A nie! — Uciekły...
— Uciekły z duszą!
Gonitwa dzika,
Świat gdzieś umyka
Potworną żmiją
Barw, świateł, kształtów,
Natarć i gwałtów...
Nim promień oka
Padnie z wysoka
W kwietną równinę,
Już się w jej głębi
Piekłem rozkłębi
Ognisko sine...
— Jakieś olbrzymy
Tłoczą się, cisną...
Aż na nich dymy
Mrokiem zawisną,
Wyżrą źrenice,
Zaczernią lice...
W huku, w tętencie,
W komet warkoczu,
Buchając skrami
Z wyżartych oczu,
Ślepe olbrzymy
Pędzą za nami,
Pędzą zawzięcie...
— My lecim, lecim, lecimy!
Dalej! Daleko
Od smutku mego! ............
Żary mnie pieką,
Ziębią mnie śniegi...
Przepaści brzegi
Kuszą i biegą...
W dymie, w skrach, w trzasku
Potworne moce
Pędzą mnie z blasku
W podziemne noce...
Pędzą, ziejące
Upiorów rzeszą,
Aż znów na słońce,
Na dzień mnie wskrzeszą...
W ognistych pyłach
Dech ledwo chwytam,
Dech ledwo czuję...
A krew mi w żyłach,
Jak dzwon pulsuje...
Nie dbam, nie pytam,
Co, jak, dlaczego...
Zlatam, wzlatuję,
Świat gdzieś ucieka...
— Dalej! Z daleka
Od smutku mego!
Góry rozwarły ramiona,
By objąć cichą dolinę...
Noc schodzi srebrna, zroszona,
By objąć cichą dolinę...
W zadumie patrzy me oko
W daleką, cichą dolinę...
Pozdrawiam ciebie, o cicha kraino,
Przez słońca twego promienistą głowę!
Pozdrawiam ciebie, przez twą słodkę mowę,
Przez Sorgę[53] twoją srebrzystą i siną!
Pozdrawiam ciebie, w której żyłach płyną
Rodanu wody szczeroszmaragdowe!
Niech mi tu z duszy pieśni kipią nowe,
Jak z czaszy kipi złote twoje wino!
Po upojenie i po balsam żywy,
Po cień cyprysów na mdlejące oczy,
Pątnica — z krain dalekich przychodzę...
Niechaj więc szumią twych gajów oliwy,
Niech mnie swym czarem świat marzeń otoczy,
Niech tu zapomnę, co rzucam w mej drodze.
Szczęśliwe miasto! Od Renego[54] króla,
Po dziś dzień bramy warowne je strzegą,
A ono życia plastr miodu złotego,
Brzęcząc, wyrabia, jak pszczelny rój ula.
Tak biały powój kielichy swe stula,
By nie uronić nektaru wonnego...
Niech za murami prądy czasów biegą,
Niech za murami wieku mistral[55] hula!
Do bram twych pukam, Awinionie[56] stary,
Zamknięty z pieśnią i z brzękiem gitary
Za baszt łańcuchem i za wieńcem blanków...
Późna jest chwila i gwiazdy już świecą...
Otwórz mi! Duchem niechaj spocznę nieco,
Minstrelów[57] twierdzo! Warownio kochanków!
Gdzie czas, gdzie lata, gdzie są te godziny,
Gdy zasłuchany w serca swego bicie,
Mógł pieśniarz tonąć w miłosnym zachwycie
I śpiewać takie zamknięte doliny!
Nie puszczać myśli w posępne gościny
Orłów, co kładą gniazd wianki na szczycie,
I zawrzeć świat swój w słonecznym błękicie,
Po brzeg strumienia, po mgły rąbek siny!
Dziś dla pieśniarza niema już ustroni;
Wicher go czasów i jęk czasów goni,
Rozsadza wrota, wykute w granicie...
Na jedną ledwo chwilę go ugości,
Jasna i cicha »Val chiusa« miłości,
A już go pędzi krzyk... To woła życie!
Sorga nie śpiewa sonetów. Jej szumy
Nie znają słodkiej, poetyckiej miary;
By iść za dźwiękiem miłosnej cytary,
Nadto w niej siły i zbyt wiele dumy.
Ona, gdy huczy, trzęsie skalne tumy;
Kiedy wybucha, w niebo ciska pary;
Gdy milczy, wielki smutek świata stary
Pustem z niej okiem patrzy, wśród zadumy.
W błyskawicowej i burzliwej nocy
Widzę cię jeszcze, Sorgo! Jeszcze słyszę
Huk twój, Druidów srebrnych harfo grzmiąca!
Ty śpiewasz, jako śpiewali prorocy,
W bezduszną czasów i narodów ciszę
Pieśń wyrzucając, jak grom i błysk słońca!
Po zrąb błękitów świat tu ogarniam dokoła
I zamykam tak w oku, jako się zamyka
Z ciszą i z wonią myrry celę pustelnika,
Przez którą białe skrzydło powiało anioła.
Nademną skalnych szczytów mgłą zawite czoła,
Po jarach huczy wichrów echowa muzyka...
To srebrne harfy Celtów, to ich pieśń jest dzika!
Podemną zieleń — święta Druidów jemioła.
Tam stopy Hannibala, za Rodanu falą,
W słońca się błyskawicach rudym ogniem palą,
Tumulów[62] kretowiska aż w Alpach gdzieś giną...
Mgły rosną, dyszą. Jakiś cmentarz wieków stary
Ruszyłam... Wstają ciche a ogromne mary,
I rozciągnąwszy ręce na powietrzu — płyną.
Od jej serca — do swojego
Wiąże złotą strunę życia.
Gdzie w ruinach cząbry pachną,
Czarodziejskie kwitną moce,
Jak żórawi klucz, tam spada
W księżycowe, ciche noce.
I na starych murów zrębie,
Gdzie głaz każdy mówić umie,
Składa skrzydła swe w zadumie
»La Armana Prouvençau«.
Jako klinga saraceńska,
Nów stalowem ostrzem błyska,
Szepcą stare mogilniki,
Starych Celtów uroczyska.
Letnie noce jasno świecą,
Letnie noce cicho gwarzą;
Z obróconą w gwiazdy twarzą
Śni »Armana Prouvençau...«
Gdzieś od słupów Hannibala[105]
Od Sewennów wiatr powiewa,
W druidyczną harfę trąca,
Druidyczne pieśni śpiewa. ............
A gdy słońce strząśnie z duszy
Mgły stuleci, zmierzchy świata,
Jak motyli rój, wylata
»La Armana Prouvençau...«
Na wiosenne leci błonia,
Na Kamargi[106] jasne brzegi,
Słodkie zadumanie
Na dolinach leży,
Z cyprysowych gajów
Bije oddech świeży...
Po liljowych polach,
Błękitna i złota
Przewiewa tęsknota, Roniąc czar i woń.
Omdlałemi pióry
Pada dzień na gniazdo,
Podesłane zorzą,
Osrebrzone gwiazdą...
Z dyanicznym[112] sierpem,
Zatkniętym we włosach,
Płaszcz wlokąc po rosach, Noc idzie przez błoń.
Mrokiem rzęs nakryła
Fijołkowe oczy,
Zadumana idzie
W liljowej przeźroczy...
Wyciągnięte ręce
Na powietrznej fali...
Za nocą, wpatrzona
W miesięczny dyadem,
Przez pola zadumy
Przechodzę jej śladem,
I ręce wyciągam
W liljowe przestrzenie,
Skąd ciche westchnienie Owiewa mi skroń...
Nad kwieciem łąk świeżych,
Nad wieczną wiosną,
Tam skalne głowice
W obłoki rosną...
Nad skały, obłoki,
Nad lodzisk szron
Srebrzy się, iskrzy się
Królewski tron.
...Biada wam, kwiaty! Biada wam, doliny!
Na tronie szalony
Król się przewala;
Widać go, słychać go,
Jak huczy z dala...
Widać go, słychać go
Skróś śnieżnych pól,
Jak rwie się, jak tarza
Szalony król.
... To Mistral! Wstaje zmroczony i siny!
Już chmurnie się kłębi
W przerażeń kształty,
Już w wściekłym szaleństwie
Śmierć śni i gwałty...
Już gardziel mu ściska
Łkanie i śmiech,
Już z piersi wypiera
Świszczący dech.
...Drżą serca w liljach i polne drżą róże...
Porwą się rozjęki
Z zamierzchłych cieśni,
Zawyją, zawiodą
Rozpaczne pieśni.
Zawyją, zawiodą
Potworny chór
Bezdenne przepaście
I szczyty gór.
...Szczytów i głębin chór — przeciw naturze.
Leci pieśń okropna
W pomierzchu nocy,
O klątwie bez siły,
Klątwie niemocy.
I słucha jej zgrzytów
Szalony król,
I wściekłość go dławi,
Dławi go ból...
...Przekleństwo krańcom niemocy i siły!
Straszno mu, duszno mu
Na skrzącym tronie,
Pędu chce, lotu chce
W wichrów koronie.
Aż czołem uderzy
W chmur czarnych próg,
I zadmie w litaury[113]
Śmiertelnych trwóg.
...Już trupią się bladością oliwy nakryły...
Wzleciały chmur stada,
Jak trwożne ptaki...
Nic go już nie wstrzyma
Skróś mglistych pól,
Już zerwał się z tronu
Szalony król!
...Cyprysy ziemię umiatają włosem...
I rzucił się w skoku
Lew on straszliwy,
I rozpruł powietrze
Pochrzęstem grzywy.
I w drugim się skoku
Rzucił na łów
I puścił smycz mglistą
Wyjących psów.
...Okropnym echa zaniosły się głosem...
Sam łowiec, sam zdobycz,
Pędzi, pomyka,
A za nim piekielnych
Wichrów muzyka.
Sam łowiec, sam zdobycz,
W poświstach trąb
Pomyka, dopada,
Stacza się w kłąb.
...Ode dna Rodan zahuczał spieniony...
Stacza się, rozkłębia,
Zrywa, szaleje;
Grzmią rykiem, grzmią śmiechem
Powietrzne knieje...
Grzmią rykiem, grzmią śmiechem
Wyjących sfór
Bezdenne przepaście
I szczyty gór.
...To Mistral! To król Sewennów szalony!
U Celestynów bije dzwon,
Rodanu huczą wody...
Ach, ileż żalu, jak wczesny skon
Młodości i urody!
U Celestynów kopią grób,
O trumnę bije młot...
W bieli i w mirtach, jakby na ślub —
Prześliczna Maud.
Kochania jeszcze tchnie z piersi woń,
Ledwie stanęło serce...
I róże świeże stygnąca dłoń
Upuszcza na kobierce.
Dworzanów, mieszczan pełna sień,
Drżą szepty modłów, wot...
- Gdybyż na jeden ożyła dzień
Prześliczna Maud!
Pół roku płacze jej René król,
I znów pół roku płacze:
- »Nie ścichnie żal mój, nie zmilknie ból,
Póki jej nie zobaczę!« —
I bije północ w dzwonów spiż
I w trumnę bije młot,
Idą Ojcowie, gdzie ma swój krzyż
Prześliczna Maud.
Niesie pochodnię król René sam,
Na głowie kaptur mniszy,
Idzie do lochu sklepionych bram,
W ogromnej, nocnej ciszy.
Wieją kadzidła i myrry woń,
Podważa wieko grot...
A król pochyla młodzieńczą skroń
Nad śliczną Maud.
I nagle krzyknął, zachwiał się,
Podparli go Ojcowie...
A co zobaczył, sam tylko wie
I Bogu tylko powie.
I wiodą króla z lochów tych,
Z tajemnych śmierci wrot,
I prędko wiekiem zakrył mnich
Prześliczną Maud.
A król w swych komnat zamknął się mrok,
Gdzie wieża ta ponura;
Malował miesiąc, malował rok,
Nie zdjąwszy już kaptura.
Aż wyszedł, jak złamany kłos,
Od długich, długich słot...
Wzięła mu uśmiech, zbieliła włos
Prześliczna Maud.
I stanął w progu wieżycy sam
I prosi dworzan gestem...
I wchodzi orszak panów i dam
Z wachlarzów, z wstęg szelestem.
A król zasłony szarpnął sznur,
Czoło mu rosi pot...
I stanął niemo zlękniony dwór,
Przed śliczną Maud.
Okropny, nagi szkielet to był,
Zgło mu pasało biodra,
A sieć splątanych u serca żył
Widniała z piersi modra.
Robactwa w czaszce wił się rój,
Skąd odpadł włosów splot,
A król pod obraz kładł podpis swój:
»Prześliczna Maud«[128].
Niechaj mnie jeszcze ta cisza otoczy,
Z westchnień uwiana i z gasnącej zorzy,
Niech mi się jeszcze ta droga otworzy,
Gdzie zadumane moje biegły oczy
Przez gaj platanów bezlistny i nagi
I gdzie szły za mną rzymskie sarkofagi.
Niechaj mi jeszcze zakwitną irysy
Liljowych zmierzchów, fiołkowych cieni
I nów miesięczny niech się rozpierścieni,
Co prowansalskie srebrzył mi cyprysy...
Na tłach liljowych niech jeszcze się kładą
Róże mdlejących łun wiązanką bladą.
Niechaj mi jeszcze świecą ametysty
Gwiazd sinych, co tam wzeszły mi nad głową;
Wzdłuż harf widmowych drzew pustką echową
Niech idą w pomrok perłowy i mglisty
I niechaj za mną lecą ciche głosy,
Co skargą prochów są i szeptem rosy.
Niechaj mi jeszcze nekropol[138] ten stary
Milczeniem śmierci swe prawi powieści,
Niech mi pod stopą liść zeschły szeleści,
Niech chłodem na mnie tchną te białe mary,
Których tam tłumy o mnie się otarły,
Gdym przez ten cmentarz szła i las umarły.
I groby umrzeć mogą. I śmierć sama
Śmiercią zabita być może...
Oto kamienne łoże,
Sarkofag pusty, rozchylona brama,
Przez którą wiew ten, co leci od wieka
Tchnieniem ciszy, hukiem gromu,
Wywiał prochy człowieka
Z tego, gdzie wiecznym prochem leżeć mniemał — domu.
I groby ożyć mogą. I śmierć sama
Zmartwychpowstała być może...
Oto kwieciste łoże,
Sarkofag pusty, rozchylona brama,
Przez która wiew ten, co leci od wieka
Tchnieniem ciszy, hukiem gromu,
Siew życia przywiał z daleka,
Do tego, co miał śmierci pieczęć nosić — domu.
W jagnięcej chodzi wełnie
Cezarjusz[140], biskup święty:
— »Chcę zrównan być przed Panem
W pokorze mej z jagnięty...
Jak owca chcę być cicha,
Co ust swych nie otworzy,
Gdy pasterz runo strzyże,
I jak baranek boży...«
A święty biskup Trofim[141],
Ten lniane szaty nosi:
— »Jam len ów jest przyziemny,
Co rosą noc go rosi...
Jam liche Panu zioło
I trawam jest podolna...
A serce me zniżone,
A dusza moja polna...«
— O wielcy biskupowie,
Czas przyszedł, dzień jest blizko,
Że jeden z was poświęci
To rzymskie cmentarzysko,
Na Alyscamps, na roli,
Gdzie błąka się pokusa
Pogańskich Bogów-Manów,
Że zatknie krzyż Chrystusa.
W tryumfie wyjdzie biskup
Pod kwiecia i palm wiewem,
A przed nim pacholęta
Ze światłem i ze śpiewem...
W biskupich wyjdzie szatach,
W kadzideł srebrnym dymie,
Na krzyżu znak położy:
Swój urząd i swe imię. —
I rzecze Trofim święty:
— »Niegodny jestem, bracie,
Przed ludem całym stanąć
W biskupim majestacie!« —
A zaś Cezarjusz święty:
— »O bracie mój, Trofimie,
To ja niegodzien jestem
W tem dziele kłaść me imię!«
I klęknął biskup jeden,
I klęknął biskup drugi.
»... Proch jestem!...« »Jam proch prochu«.
»...Jam sługa!...« — »Sługam sługi!«
I klęczą tak od rana
Aż do wieczornej zorzy,
A w Alyscamps lud czeka
I w sercu sobą trwoży...
A w Alyscamps u bramy
Z umarłym stoją mary...
Aż nagle się Sewenny
Zapalą w tęczy żary...
Podniosły się źrenice,
Dech zamarł w piersiacli ludu...
...Z gór, w bieli Chrystus schodzi,
Uznojon rosą trudu...
Krzyż dźwiga na ramionach. —
Juz bliżej... Już jest blizko...
I wszedł, ciężarem zgięty,
Na rzymskie cmentarzysko.
Nie widzą Go biskupi,
Jak w białej wieje szacie...
— »Niegodnym!« — woła jeden,
A ów: — »Niegodnym, bracie!«
A Chrystus patrzy na nich,
Aż skończą — cichy czeka...
»...Takżeście nieść mi dali
Przez góry krzyż z daleka?...«
Jak gromem w nich uderzy
Głos smętny Chrystusowy...
Podnieśli nagle oczy,
Podnieśli nagle głowy...
I obaj zaniemieli,
Jak gdyby po piorunie,
Ten jeden w lnianej przędzy,
Ten drugi w owczem runie...
A Chrystus, uznojony,
Krzyż zatknął swój w tej ziemi,
Co Alyscamps się mieni
Czasami potomnemi...
I otarł pot z oblicza,
I podniósł wzrok w niebiosy
I schylił się ku trawom
I dłonią czerpnął rosy...
I rosą błogosławił
Ostatnie ciche włości,
Iż odtąd cało leżą
Grzebane tutaj kości...
I odszedł tak, jak przyszedł,
W ogromnych blaskach zorzy,
Przez góry, przez Sewenny,
Prawdziwy Chryst, Syn Boży...
I tylko tam, gdzie święci
W pokorze cichej klęczą,
Ślad został na marmurze
I dotąd świeci tęczą.
Ach, złudą jest wiośniany wiew,
Co rzuca ziemi kwiatów siew,
Co morzu srebrzy skrzydła mew...
— A prawdą jest ten śmierci dech,
Co gasi radość, gasi śmiech,
A prawdą te szkielety drzew...
Ach, złudą jest ta krasa róż,
Co wieńczy świtu złoty kruż,
Co pała ogniem młodych zórz...
— A prawdą jest ten mrok i cień,
Co gasi słońce, gasi dzień,
A prawdą noc, co idzie tuż...
I złudą jest, że w życia ruch
Z kochaniem serca idziesz w dwóch,
Że dotrwa miłość, dotrwa druh...
— A prawdą jest, że z życia bram,
Wśród zimnych — zimny wyjdziesz sam
W wilgotnej ziemi czarny puch...
I złudą jest, że z szczęścia pól
Nieść będziesz miody w jutra ul
I łamać z braćmi chleb i sól...
— A prawdą jest, żeś proch i pył,
Że wichr ślad zatrze, gdzieś tu żył,
A prawdą śmierć i prawdą ból...
............
Nigdy ja tego nie wypowiem słowy,
Co mi sądzono zaznać wśród żywota.
Ani miesiączek ten, co wschodzi nowy
Jak wyostrzony sierp, ni gwiazda złota,
Ni ta zoreńka, co na niebie pała,
Nie ujrzą tego nigdy, com zaznała.
W uwiędłej głowie kądziel jakaś krwawa
Snuje a snuje swoją nić czerwoną...
Siądę, taj rosą taję, jak ta trawa,
Co ją minęły kosy niekoszoną...
Noc ze mną gada i wiatr ze mną wzdycha.
A serce we mnie jak cierń, co usycha. ............ ............
Chatę my w lesie mieli. Była cała
Od sosen ciemna, od brzóz białych biała,
I drobnem liściem na wiosnę szumiąca
I od poświstów ptaszych cała brzmiąca.
W las ja chodziła po drwa; skarpy[142] smolne
Paweł od rana, bywało, mi ciesze...
A w chacie było dzieciątko swawolne,
Już gruchające, jak gołąb na strzesze,
Już różanemi uśmiechy różane
I jak jagoda, do słonka podane...
Paweł leśniczył w borach. Przez dzień cały
Z kniei, od granic, na czuj duch[143] szły strzały,
A nocą ledwie przyśnie, jużci rwie się
I chrusty pali i huka po lesie.
A jak zuzula[144] hukał... a całował!...
Jezu ty Chryste, jak on mnie miłował! ............ ............
Aż raz, w południe, pod Zielone Święta,
Cichość się wielka po boru obwiodła.
Wyjrzę ja z progu, aż ci owinięta
W lekuchne chusty, wysoka, jak jodła,
Osoba z wiatrem płynie, z jasną kosą
Spartą o ramię, jako chłopi niosą
Na kosowicę...[145] ...A bór w onej dobie
Czarny był jeszcze na późne podwiośnie.
A taka widność była w tej osobie,
Że wskróś niej mogłeś liczyć wszystkie sośnie...[146]
I tylko rąbek powlekał się długi
Po pniach, jak opar, co idzie ze strugi...
Strach raną zatrzasnął zimny. Sięgnę czoła,
Niby się żegnać, niby do pacierza,
A tu mnie w tył coś ciągnie, coś mnie woła,
Aż się dzieciątka płacz rzucił z alkierza...[147]
Więc biegłam tulić piersią ów płacz wielki,
Lecz w piersi mleka nie było kropelki. ............ ............
Wieczorem wrócił Paweł. Padł na ławę,
Jakby mu nogi odjęło. Ni słowa
Do mnie, do dziecka, nie spojrzał na strawę,
I tylko wzdychał... aż zwisła mu głowa
I zasnął. Myślę: Ot, tobie nieboże,
Ni jednej nocki nie zażyć po woli...
A tak się smucę czegoś, tak się trwożę,
Tak mi na sercu coś cięży, coś boli,
Że czego dotknę, to z ręki mi leci...
Aż północ przyszła i kur zapiał trzeci.
Więc jęłam zwłóczyć ze siebie już szmaty,
Szepcąc pacierze przed Świętą Panienką...
Kiedy wtem piasek zaskrzypiał u chaty,
A ręka jakaś stuknęła w okienko...
O moi ludzie! różne ja widziała
Ręce na świecie, od kiedym jest żywa,
A żadna przecie nie była tak biała
I taka jasna, taka wyraźliwa,
Jak ta, co przyszła nocą budzić śpiące,
A miała palce, jakby wołające
Na wielki Boży sąd... ...Krzyknęłam z trwogi
A Paweł ocknął i skoczył na nogi. ............ ............ ............
Lasy — wy, lasy — wy, zielone bory!
Oj, biły po was wichry onej wiosny...
Chodziły po was tęcze i kolory
I w wielkich ogniach stały wasze sosny...
I wielkie szumy po was się nosiły
I wasze gąszcze zrobiły się jasne
I dziwne się w was jagody zrodziły
I były od nich mchy i trawy krasne...
Oj, kukały wam kukułki żałosne,
Oj, ciągły do was żórawie na wczasy...
Oj, miałyście wy żniwa już na wiosnę —
Bory wy, bory — wy, zielone lasy! ............ ............
Jak stał — tak poszedł. W tej lnianej koszuli
I w onym pasie i w postołach z łyka,
Jak ten ptak z gniazda... A w lesie słowika
Słychać, gdy miesiąc w pełnię się roztuli...
Jak stał, tak poszedł... I tylko od proga
Obrócił na mnie oczy bolejące...
Oj, była, ludzie, nademną moc Boga,
Oj, widziała ja gwiazdy padające,
A żadna taka nie była żałosna,
Jak to wejrzenie... ...Wiosnaż była, wiosna! ............
W chacie, jak gdyby trumnę kto pod wrota
Zakopał, taka pustka i tęsknota.
Jak urzeczone, dzieciątko mi kwili,
Śpiewam a śpiewam, i tulę a tulę;
W dzień jeno myślę: — Tu byli... tam byli...
A w wieczór ogień niecę... ............ Aż raz, czuj!... Po lesie
Jakby pioruny biły. Myślę: — Blizko!
Chryste ty Panie! — myślę... Aż tu psisko
Nagłem się wyciem, jak płaczem, zaniesie,
A dzieciąteczko załkało w kolebce
I od drzwi powiał wiatr — i cości szepce...
Więc mnie lęk jakiś zatrzęsie zimnicą.
Chwycę na ręce synaczka mojego,
Spojrzę — o! niech mnie święci pańscy strzegą! —
Spojrzę — a w progu, pociemniałe lico
Na mnie zwróciwszy, z oczyma, co w głowę
Uciekły kędyś, zastygłe, surowe,
Z raną na piersiach zczerniałą, odkrytą,
Krwawą koszulą odziany i świtą,
Stoi mój Paweł... O Jezu ty Chryste!
Ognie się po mnie rzuciły siarczyste,
Chciałam biedz, wołać, krzyczeć, i u proga
Runęłam ciężko, jak pień. ............ ............ — Imię Boga!
Ach! imię Boga nad nami wszystkiemi!
I choćbyś poszedł w sam głąb i wskróś ziemi
I choćbyś wszystkie przewędrował kraje
I wszystkie rzeki i wszystkie dunaje
I choćbyś zaszedł tam, gdzie morze ciecze,
Jeszcześ ty w mocy Jego jest, człowiecze! ............ ............
Jakie ja zorze widziałam w tej drodze,
Jakie miesiące krwawe, jakie słońca!
Dziewięcioraka skóra mi na nodze,
Jak węża łuska, odpadła, koląca;
Dziewięciorakie poty na mnie biły,
A ja szłam, taj szłam. Zbielały mi włosy,
Oczy pływały we krwi, chusty zgniły.
A co ślad w piasku odcisnął się bosy,
To muchy krwawe siadały i piły. —
Aż i pod ziemię szłam, gdy brakło ziemi,
A precz od słońca bieżała ta droga...
I co myślicie?... Nad nami wszystkiemi
I tam i wszędzie, jak tu — Imię Boga! ............ ...Przeszły lata.
Tak się wytliłam, jako ten kaganek
Zatknięty w ziemię, w ciemnicy bez końca.
Już mi się nie śni ni dziecko ni chata;
Już nie rachuję, co noc, a co ranek,
I tylko skała, pod młotem jęcząca,
Zagada do mnie... Aż raz coś oświtło
W lochu i jakby różami zakwitło...
O Święta Panno! O Matuchno Boża!
Chcę ja się zerwać, i padam i płaczę,
A tu przedemną stoi jasna zorza,
A tu mi serce, jak dzwonek, kołacze...
O! utajona nad nami moc boska!
Owo z dzieciątkiem ze szramą przez lice,
Królowa nasza, Pani Częstochowska
Zaszła tu do mnie przez wszystkie ciemnice...
I patrzy na mnie smętna i blask sieje...
A tu już zboża pachną, łąki, kwiaty...
Jezu ty Chryste! co się ze mną dzieje?!
O, jak ja dzisiaj spojrzeć się odważę
W ten cichy błękit i w te ludzkie twarze?
Jak ja podniosę oczy gorejące
Na złote gwiazdy, na jasne miesiące,
Ja, co widziałem straszliwą rzecz ziemi:
Krew przelewaną rękami bratniemi,
Ja, co widziałem, jak słońce ją pije,
I nie upadłem w proch, i jeszcze żyję!? ............
Ktokolwiek jesteś, co nosisz oblicze,
Mogące zblednąć albo żarem spłonąć,
Ktokolwiek jesteś, co znasz tajemnicze
Głębie boleści i umiesz w nich tonąć,
Ktokolwiek jesteś, co ludzką masz duszę,
Pójdź: jeśliś kamień nawet, ja cię wzruszę! ............
Sam, w czterech ścianach, co mnie zamykały,
Z myślami memi w świat smętkiem zczerniały,
Z dłonią na oczach, przed pustą sztalugą
Zadumałem się głęboko i długo.
Bo już mnie chwytał ten duch, co po ziemi
Mogił przelata skrzydłami mrocznemi
I krzywdy ludów, i stare cierpienia
W piorun przekuwa i w burzę zamienia,
A czarę pomsty na wody wylewa...
Już byłem harfą, co drży i co śpiewa,
I miałem serce, jak kamień spękany,
Co nie ma krwi ni łez, ale ma rany.
A kiedym dumał tak, uczułem nagle
Gorący oddech, co mi podniósł włosy.
Jak łódź, tchem morza chwycona pod żagle,
Chwieje się, pręży i puszcza na losy,
Tak ja powstałem, już pełen płomienia
I wnętrznych głosów i żaru i drżenia,
I pędu w sobie... Przede mną, u proga,
Postać się jakaś przejrzysta bieliła.
Ledwom ją uczuł, już była mi droga,
Już mi szły od niej moc jakaś i siła,
Już serce drżące z piersi mi się rwało
Za tą dziewiczą, milczącą i białą.
Ponad jej czołem, jak tchnienie wilgotne,
Gdy na zwierciadło rzuca pary mętne,
Takie się światło paliło ulotne,
Bez złotych blasków, przyćmione i smętne.
Wielem zapomniał od onej godziny;
Lecz dotąd widzę ten u jej warkoczy
Miesięczny płomyk, srebrzysty i siny,
A także głos jej pomnę — i jej oczy.
Oczy to były, jak gwiazdy zgaszone
We łzach i były dziwnie zadumane;
Mogły przed Bogiem brać świat ten w obronę
I wzejść bławatkiem nad pola orane
I duszy sięgnąć tajemną swą władzą...
Już czułem, że mnie te oczy prowadzą,
Choć jeszcze usta, jak pąki zamknięte,
Nie odsłoniły słów — ciche i święte.
Czy znasz anioły, które w polu głuchem
Nad mogiłami po rozstajach płaczą,
Jakoby brzozy szeptały tam z duchem,
Albo wiatr trącał o lirę śpiewaczą?
Czy znasz anioły, które w pustych chatach
U wygaszonych ognisk siedzą ciche,
A głowy mają w piorunowych kwiatach
I usypiają dzieciąteczka liche
Pieśnią, co będzie im się kiedyś śniła
Aż po wiek życia?... Ona taką była.
Więc patrząc na nią strwożyłem się w sobie
I rzekłem: »Oto jest z tych bożych jedna,
Co w ciemnym lampy zapalają grobie
I zapomniane prochy biorą ze dna
Na siew przyszłości«. — I wstrzęsło się moje
Serce nadzieją wielką — i omdlało.
Aż ona, widząc, że tak przed nią stoję,
Dłoń, jak mgłę, lekką podniosła i białą,
A obróciwszy się na zmierzchy sine:
— »Idź za mną — rzekła — pójdziem w łez dolinę«.
II.
...Jeszcze ta ręka przejrzysta i biała
W cichem powietrzu przede mną gorzała,
Jak srebrna chmurka, gdy słońcem wskróś świeci,
Kiedy mnie przestrzeń szeroka obleci
I chłód wieczorny, niesiony w powiewach
Po drżących wodach i po sennych drzewach.
Ziemia już w rosach, pod nocną szła zorzę
I gwiazdy nagle tryskały w przestworze,
A dnia różaność, wsiąknięta w powietrze,
W przejrzystsze tony szła i w coraz bledsze.
Naraz psy wyciem obniosły się głuchem,
Z łąk się porwały żórawie łańcuchem
I bijąc w skrzydła, leciały jęczące
Pod niewidzialne, zgaszone miesiące.
— »O jasna! — rzekłem, bo takie jej miano
Dawało serce — o jasna, co pędzi
Z gwiazd starodawnych tę chmurę zerwaną,
Czerniącą niebios różane krawędzi?
Gdzie lecą owi powietrzni tułacze,
Rzucając ziemi jęk taki i płacze?...«
Jeszczem to mówił, gdy nagle nademną
Dziwnie się cicho zrobiło i ciemno,
A ucisk taki w powietrzu był całem
Że mi głos omdlał, zgasł, a idąc, drżałem.
Więc rzekła smętna moja przewodnica:
— »Oto nie możesz wytrzymać bez lęku
Czerwonych cieniów martwego księżyca
I bicia skrzydeł i jednego jęku
Ptaków lecących...« A mówiąc tak, stała,
Zwrócona ku mnie litośnie i w twarzy
Ciszę uśpionych harf słowiczych miała,
I była, jak kwiat, gdy się w rosach waży,
I dość mu tylko powiewu, co wzdycha,
By łez perłami posypać z kielicha. ............
A już my wtenczas byli wśród zieleni
Lip rozkwieconych, z których pachły miody,
Już idąc śladem smętnej mojej ksieni,
W domostwo ciche wszedłem i w ogrody,
Gdzie spokój rozwiał swe pióra anielskie
Na serca czyste i na rzeczy sielskie.
Pod lipą niewiast gromadka zebrana
Gwarzyła, brzęcząc, by rój pszczelny w ulu.
Naraz — głos jeden pękł, jak struna szklana,
A w głosie taka była ostrość bólu,
Że oczy moje pobiegły, jak strzały,
Za krzykiem w górę — i w górze zostały.
Tam, na północy, jak złota głowica
Wyrzuconego w błękity sztyleta
I jako żagiew, co śmierć ją podsyca,
Trupią jasnością gorzała — kometa. ............
Więc oczy moje, jak dwie mewy drżące,
Spadły z powietrza pełne wielkiej trwogi,
Już na niewieścich twarzach szukające,
Kto tu dom rzuci i nie wróci z drogi,
Po kim tu będzie żałoba noszona,
Kto tu godziny będzie we łzach liczył,
Czyje tu serce pęknie, czyj śmiech skona?...
Wtem biały anioł, co mi przewodniczył,
Przejrzystym palcem wskazał mi twarz jednę...
Była tak jasna objawieniem klęski,
Taki z niej duch szedł bolesny a męski
I takie widzeń przyszłości ekstazy,
Że teraz jeszcze myśląc o niej — blednę.
A gdym w nią patrzał, jak w święte obrazy,
Pod moim wzrokiem ból pięćkroć ją zmienił:
Najpierw ją zdrętwił strach i okamienił,
Potem wichr jakiś przeleciał ją drżeniem,
Potem buchnęła czerwonym płomieniem,
Potem ją bladość obeszła opłatka,
Hostię z niej czyniąc, a potem zczerniała
Jak święta ziemia — i tak już została. ............
Schylił się anioł mój i szepnął: »Matka«.
III.
Ranek był wczesny, srebrny, skowronkowy,
Gdyśmy z pól zeszli, co pod rosą stały.
Za nami we mgłach tonęły parowy
Okwitłe tarniem, prószące kwiat biały,
I długie miedze stóp bosych śladami
Aż pod mur miejski goniły za nami.
A moja cicha, jasna Beatrycze[148],
Spokoju pełna bożego i ducha,
Ku zorzom miała podane oblicze
Jak ten, kto idąc, łkań dalekich słucha,
A gdzie stąpiła, tam rosy rzęsnemi
Sypały trawy rozchwiane przy ziemi.
Ja, patrząc na nią taką zadumaną,
Nie śmiałem pytać, gdzie wiedzie ta droga.
I tak nam wzeszło pierwsze owe rano
Wpośród gasnących gwiazd, pod okiem Boga,
Który snadź patrzał na ziemię tę smętny,
Bo wschód posępny był i mgłami mętny. ............
O ziemio! jakie ty cudowne słońce
Mogłabyś rankiem widywać nad głową!
Jakie hejnały duchów latające
Pieśniąby ciebie budziły echową,
Gdybyś ty nie szła do swego zachodu
Drogą krzywd, gwałtów, ciemnoty i głodu! ............
— »Patrz — rzekła do mnie moja przewodnica —
Tak się zaczyna dzień, co do wieczora
Otrzęsie serca, jako nawałnica,
I we łzach stanie, jak pełna amfora...
Patrz, bo dziś padać będą gorzkie rosy,
A cisza będzie mieć łkające głosy«.
A gdy mówiła, stanęliśmy w gmachu,
Przed którym widać było wielkie tłumy.
Po ścianach dreszcze chodziły przestrachu,
Mroczny strop wisiał wśród ciężkiej zadumy,
Jasność szła w okna przyćmiona i chmurna;
W pośrodku izby stół, na stole urna[149],
Przy urnie on, syn... Odgadłem po biciu
Serca w tej izbie głośnem, gdzieś od proga,
Po wytężonem w dwóch źrenicach życiu,
Gotowych wielbić lub przeklinać Boga,
Po tym uporze, który w drzwi otwarte
Jej siwą głowę pchał pomiędzy wartę,
Że tam jest matka. ...Przez noc tu szła całą,
Nie patrząc drogi, do gwiazd gadająca,
I podnosiła twarz wyschłą i białą,
Jako opłatek, na jasność miesiąca,
A choć na ustach nie miała pacierza,
Czuła, że wzrokiem w Boga gdzieś uderza.
Teraz stanęła w progu, chce do syna...
Puśćcież ją, ludzie! Niech rwie siwe włosy,
Niech łzami krwawych źrenic swych przeklina
Was i tę urnę i dzień ten i losy,
Niechaj na syna patrzy do ostatka...
Puśćcie! Wszak każdy matkę miał... to matka!...
Wyciągnął ramię... — O, siedmiu mieczami
Przebite serce!... Synku... Jezu Chryste!
Synu! Synaczku!... O światło wieczyste!
Puśćcie mnie! Jezu, zmiłuj się nad nami!
A bogdajżeś ty kamień ten grobowy
Pierwej wyciągnął dla mej siwej głowy!
Bodajeś pierwej... Boże, mocny Boże!
Już, już wyciąga!... Puśćcież mnie! On może...
A!... ............
...Urno! zimne, kamienne twe łono
Nie miało nigdy dzieci! Ty, przeklęta!
Grobie ty, kędy żywych pogrzebiono!
Czy ty wiesz, jak to płaczą niemowlęta?
Czy wiesz, jak długie noce przy kolebce
Matka przemarzy, prześpiewa, przeszepce?
O urno! Jaka ty straszliwie cicha!
O, krzycz i wołaj, że zrobiono z ciebie
Rzecz zgrozy pełną, co ręce odpycha,
Rzecz okropniejszą od mogilnych lochów!
Że ta, co niegdyś po synów pogrzebie
W dom powracała z garścią białych prochów,
Była mniej trupią, niż ty, i mniej chmurną,
Ty, serc pękniętych pełna, krwawa urno!
IV.
A widząc mnie tak wzburzonym do głębi,
Jak mętna fala, gdy ją wicher tłucze,
— »Oto polecą, jak stado gołębi
I jak żórawi wędrujących klucze« —
Rzekła Beatryx i wielką tęsknotą
Nakryła czoło, niby chmurą złotą.
A pomilczawszy, rzekła: — »Ale onym
Ptakom jest dano do gniazd wracać z wiosną;
Ci zaś na piasku zostaną czerwonym
I pod błyskami komet kędyś posną,
I żadne słońce już ich nie obudzi...
Zaprawdę, Bóg ma w nienawiści ludzi!«
A wtem ją objął mrok, jak chusta mglista,
I szła tak, oczom moim zasłonięta,
Skargą tą ciemna, a łzami przejrzysta
I tą żałobą przeciw Bogu święta.
I bił cień od niej, z światłem na przemiany,
Jako gdy z nocą świt walczy różany.
A ja, żem wiedzieć chciał ich dalsze losy,
Tych dzieci, rzekłem: — »Kto czyni te żniwa?
Gdzie posieczone są zielone kłosy
I kto ten zagon w runi zaorywa?«
— Więc się zwróciła ku mnie i, spokojna
Jak śmierć, odrzekła dźwięcznym głosem: »Wojna«.
A gdy ten wyraz padł w ciche przestrzenie,
Jaskółki z spod strzech porwały się czarne,
A z piór ich padły drżące, długie cienie
Na wód błękitność; i wyszły tchy parne
Z wody, jak z ludzkiej piersi, kiedy cicha
Przemówić nie śmie, tylko ciężko wzdycha. ............
Nagle tententy zagrzmiały po drodze.
Spojrzałem: w zwartym jechali szeregu,
Kaski na czołach, pałasze przy nodze,
Ludzie w kurzawie, a konie w pian śniegu.
Dobosze w bębny takt biją miarowo,
A jeźdźcy sadzą z zwieszoną w dół głową.
I tak przed nimi w podróżnym tym pyle
Kraj znikał... Kto wie, nikł może na wieki,
A żaden nie śmiał przyzostać się w tyle,
Ani obrócić za siebie powieki;
I tylko jeden na koniu się zniżył,
Garść ziemi chwycił i do ust przybliżył.
A ta, którąśmy mijali, zagroda
Wielkim w nas płaczem buchnęła i jękiem.
W sadzie, u płota, urodna i młoda
Stała kobieta z dzieciątkiem maleńkiem
U piersi, z oczu spuszczonych ku ziemi
Sypiąca łzami, jak skrami srebrnemi.
Więc zapatrzony w Dolores[150] tę białą,
Stanąłem. Tentent ucichał w oddali.
Kurzawa spadła i tylko zostało
Drżenie w zbóż młodych chwiejącej się fali
I droga, w słońcu lekkim pyłem wzdęta,
I jakaś straszna pustka i przeklęta...
A Pani moja, która tam wraz ze mną
Stała, rzęsami nakrywszy źrenice,
Surową miała twarz i bardzo ciemną,
A ponad czołem wielką błyskawicę
Siną, od której ognie szły w czerwieni...
A kiedym milczał, rzekła mi: »Straceni«.
V.
O, daj mi jeszcze raz przebyć ze sobą
Tę ziemię mogił, pokrytą żałobą!
O, daj mi jeszcze raz w drogi iść one,
Od kości białe, a od krwi czerwone,
I raz mi jeszcze daj na nie się rzucić
Twarzą zalaną łzami — i nie wrócić!
Bo gorszy powrót, niźli wyjście ducha,
I są najcichsze bez zmartwychwstań groby...
A jako ciężko znów iść do łańcucha
Temu, kto zażył ciszy onej doby,
W której mu serce zastygło w boleści
żadnych z ziemi nie słyszał już wieści!
Dziś znowu muszę zranione mieć mózgi
Żądłem tych myśli, co pełzną w nie mrowiem,
I znów iść muszę przez wspomnień tych rózgi,
Z których jest każda maczana ołowiem
I z wężym sykiem nad sercem się zwija
I szarpie żywą pierś i nie zabija! ............
W pół nieba słońce stanęło już w chmurze
Dymów armatnich, nakształt rudej plamy,
Kiedyśmy wyszli na małe podgórze,
Za mury w ogniu i za miejskie bramy,
Z których się tłumy waliły bezładnie,
Ginąc w popłochu onym, gdzie kto padnie.
Bo pędził ich huk i trzask i płomienie,
Jak archanielski miecz, od tego proga,
Gdzie mieli gniazda swe i odpocznienie.
I pełna była wielkich głosów droga,
Płaczu i jęku i klątw i modlitwy,
A ponad wszystkiem tem — huragan bitwy.
Jak z ogniów owych wyszedłem, nie pomnę.
Dym mnie ogarnął i żarł mi źrenice
I same nogi niosły nieprzytomne
Wskróś spaleniska, pomiędzy iskrzyce
Bomb pękających i przez gruzów kupy,
Z których sterczały groźne, sine trupy.
Jeden wyciągnął rękę i zagrodził
Drogę tę, którą szedłem, obłąkany,
Bo duch dopiero od niego uchodził
Czarną krwi strugą, sączącą się z rany.
Chciałem ratować, gdy wtem granat świsnął,
W górę go porwał i mózg mu rozprysnął.
Głuchy od huków, a od dymów ślepy,
U stóp mej świętej upadłem złamany;
A miałem w oczach lecące czerepy
Głów ziewających i krwawe łachmany
Ciał rozerwanych w powietrzu na ćwierci,
A w uszach świst i pisk i wrzawę śmierci.
A pani moja zadumana siadła
Na onem wzgórzu i na złomie skały
I patrząc na ów gród w płomieniach, zbladła,
A obłok szat jej, przejrzysty i biały,
Nagle się zaczął ćmić i w barwach mienić,
Ogniami złocić i łuną czerwienić.
Więc rzekłem: »Otom wywiedzion jest w ziemię
Widzeń okropnych i piekła obrazów,
A znieść nie mogę i padam, jak brzemię,
U nóg twych i na piersiach leżę głazów,
I na kamieniach polnych, które jęczą...
Zmiłuj się! Twarz mi nakryj szat twych tęczą,
Ażby przeminął ten dzień i godzina
Przestrachów mocnych i śmierci wybuchów;
Bo serce we mnie drży i mdleć zaczyna
I słaby jestem i nędzniejszy z duchów,
A język wyschły mam i wargi słone,
Bom przeszedł morze krwi, morze Czerwone...«
Lecz ona, jakoby nie słysząc zgoła,
Trwała w milczeniu swej wielkiej zadumy.
I brew ściągniętą miała wpośród czoła,
Patrząc na owe pierzchające tłumy
Z bólem, który ją czynił dziwnie blizką
Tej ludzkiej nędzy... Schyliłem się nizko
I do stóp jasnych przylgnąwszy ustami,
Rzekłem: »O święta moja! O przeczysta!
Jeśli ty płaczesz w sercu twem nad nami,
Błogosławiona bądź imieniem Chrysta!
Bo jest z nim świat ten na krzyżu rozpięty,
Żółcią pojony i włócznią w bok pchnięty...«
I złamał mi się głos i padłem z płaczem
Twarzą na ziemię i łzami gorzkiemi
Zrosiłem pole krwią zapiekłe... Zaczem
Uderzył we mnie jęk i łkanie ziemi —
I czułem, jak drży i jako się trwoży
Cichy w swej kaźni, Baranek ten Boży...
VI.
A wstawszy, szliśmy dalej. ...Kraj był pusty
I czarny, jakby po przejściu zarazy.
O, nigdy tego nie wypowiem usty,
Jakie mi drogę zabiegły obrazy
I jakie trupy spotkały mnie sine,
Otwarte mając oczy, aż przeminę.
I nigdy tego nie wydam językiem,
Jaka tam cichość była przeraźliwa
I z jakim ptastwo leciało w niej krzykiem
Od gniazd zburzonych i jakie łuczywa
Z drzew osmalonych nad drogą tam stały
I nieżywemi gałęźmi kiwały...
Gwałt czyniąc oczom oślepłym prochami,
Szedłem tą drogą krzyżową i czarną,
Jako ów pielgrzym, idący znad Arno[151]
Przez kręgi piekieł. A taki nad nami
Był ucisk, taka głuchość i martwota,
Jaka ma nastać przy końcu żywota. ............
Od bolesnego odbiwszy się grodu,
Wyszliśmy w pole szeroko zdeptane.
A już się rosy perliły zachodu
I wskróś nad ziemią lireczki szły szklane
Skowrończych głosów, które się na łuny
Niosąc, powietrzne potrącały struny.
A idąc onym polem we mgłach sinem,
Pod las my przyszli i pod wielkie drzewa,
Gdzie stercząc z zgliszczów zczerniałym kominem,
Spalona chata stała, smolne trzewa
Belek i tramów dym jeszcze dawały.
Przy chacie sad wiśniowy, kwieciem biały,
I długi żóraw studzienny. Pod płotem
W zgrzebnej koszuli i twarzą do ziemi
Leżał pastuszek mały, włosów złotem
Nakrywszy piasek, rękoma drobnemi
Rozkrzyżowany, jak orlik, szeroko
W tem polu, krwawem dziecięcą posoką.
Przy nim fujarka i nóż i wierzbowe
Gałązki młode z zastygłą krwi rosą...
Przypadłem z jękiem i martwą mu głowę
Podjąwszy, niosłem tę dziecinę bosą,
By jej mogiłę dać i z mchów posłanie.
A niosąc brzemię to, wołałem: »Panie!...«
I pod krzyż go tam złożyłem wioskowy,
I na pierś drobną upadłem sierocie.
A z krzyża Chrystus poglądał surowy
Z twarzą zczerniałą, z koroną w pozłocie
Blasków zachodnich i zdał mi się krwawić
Pięciu ranami swemi... Nie mógł zbawić,
O, nie mógł zbawić, ziemio, krzyż ten ciebie
I próżna miłość ta i ta ofiara!
Ty jad przekleństwa pożywasz w twym chlebie
I zawsze jesteś pogańska i stara
I nienawiścią żyjesz, a widomy
Twój znak to wilcze plemię i miecz Romy! ............ ............
A gdyśmy weszli w las, uderzył we mnie
Płacz bardzo rzewny i kwilenie ciche.
Więc idąc na ten głos w najgęstsze ciemnie,
Ujrzałem w trawie dzieciąteczka liche,
Jak wyciągały wychudłe rączyny
Po kąsek chleba, a ten był — jedyny.
Tak z puchów gniazda dziobeczki pisklęce
Sterczą dokoła z wrzaskliwym szczebiotem,
Jako tych dwojga głowiny i ręce...
Na twarzy matki chmura: »A co potem...
Co będzie potem, gdy chleba zabraknie?...«
Dokończyć nie śmie i sama — nie łaknie.
I nagle wielkie przejęło mnie drżenie
O ten drobiażdżek nędzny, o te dzieci...
Gdy wtem, przez ciemne drzew onych zielenie,
Czerwona strzała słoneczna nadleci
I głów tych dotknie krwawością zachodu... ............
Pobladł mój anioł i rzekł: »Zginą z głodu«.
VII.
A gdyśmy zeszli nieco, rzekła pani:
— »Oto jest rozstaj i krzyżowe drogi.
Chceszli, wywiodę cię już z tej otchłani,
Bo z prędka ciężkie tutaj przyjdą trwogi,
Od których więdnie wszelki duch człowieczy,
A gorsze od tych są poślednie[152] rzeczy«.
Rzekłem: »O jasna, ty wiesz. Ale ze mną
Jest miłość, która daje wielkie siły
I gwiazdą wschodzi tam, gdzie zewsząd ciemno,
I życiem dyszy na spodzie mogiły
I na dnie śmierci. A jam zrodzon w płaczu
I usta ziemi mówią mi: »Tułaczu«...
A jeśli skrzydło jaskółcze się przetrze
Skróś burzy, tedyć ją i duch przeminie«.
A ona, pilno patrząc na powietrze,
— »Człowiek tam jeden — rzekła — nędzny ginie,
Jak Judasz, wielki ów przedawca Chrysta«.
I szła, kwapiąca się i smętkiem mglista.
A ja, nie wiedząc, o czemby mówiła,
Za wiewem szat jej szedłem zadumany.
A wiodła nas tam ścieżeczka pochyła,
W dół spadająca od leśnej polany,
Na której łuny gorzały zachodnie,
Z wierzchołów sosen zatliwszy pochodnie.
A w dole, jako zroszone mrowisko,
Kiedy je oścień podważy od spodu,
Czerń widać było i obozowisko
Zbrojnego, różnych zawołań narodu,
Skąd jak kipiątek z kotła i jak pary,
Huk bębna buchał i zmieszane gwary.
I wnet rozległo się przed nami pole,
Które w siności onej przedwieczornej,
Podobne wodzie wielkiej i jeziornej,
Pod oparami stało, a w półkole,
Białością płócien bijąc w zachód złoty,
Jak wzdęte żagle, bielały namioty.
A tam, gdzie pani moja mnie wywiodła,
Wzgórek był, wyspie podobny, nieduży,
A na nim w wielkich blaskach stała jodła,
Strzaskany mając czub, jak maszt wśród burzy,
I bursztynowych żywic pełne wnęki
I grube, smolne, z pnia sterczące sęki.
Ledwie objąłem wzrokiem to widzenie,
Gdy zabrzmiał hejnał, bo gasło już słońce,
I wnet z mrowiska tego wyszły cienie
I pod trąb głosem szły roty milczące,
Wijąc się zwolna w przeguby ogromne.
Stanęli.
...Nigdy tych głów nie zapomnę,
Co się odkryły nagle pod jasnością
Grającej zorzy i pod łuną krwawą
I zaświeciły wygoloną kością
Czaszek, do których śmierć miała już prawo.
Bo z życiem o nie ciągnęła już losy
I ustawiła je — pod rozmach kosy.
Cisza przez chwilę, potem bęben. Potem
Buchnęła wielka pieśń z olbrzymią siłą
I pod tem niebem otwartem i złotem
Tysiąc się głosów, jako wicher, wzbiło
I tysiąc głosów, jak wicher, opadło.
Spojrzałem, słońce zczerniało i zbladło.
I znowu cisza i znów bęben. Poczem
Znów się zerwała pieśń i jęk modlitwy
Z takiem ogromnem natchnieniem proroczem
Śmierci i z taką dziką wrzawą bitwy
I z takim płaczem i z taką żałobą,
Że słońce łuny zgasiło za sobą.
A wtedy pod tą siną, trupią zorzą
Rozbrzmiało wielkie »amen«, jak grzmot w górach,
I zobaczyłem nagle rękę Bożą,
Pięciu palcami rozwartą na chmurach,
Lecz nie ojcowską i błogosławioną,
Tylko gróźb pełną i krwi i czerwoną.
Więc strach uderzył we mnie, jak błysk gromu,
I szat mej świętej chwyciłem się z trwogą.
A ona: — »Oto idziesz z nieszczęść domu
I z domu gniewu idziesz czarną drogą,
A jeszcześ nie zwykł i mrużysz powieki:
Zaprawdę, ludzki duch — jest duch kaleki«.
A gdy mówiła jeszcze, ono wzgórze,
Kędyśmy stali, tłum wielki otoczył,
Ciągnąc człowieka jednego na sznurze.
A człowiek miotał się i pianą broczył,
A ci, co bliżej byli, rudą błotną
Ciskali w niego i mową sromotną.
A kiedy przyszli nawprost onej jodły,
Która, drżąc w sobie, dawała szum mały,
Poznałem, iż był markietan, człek podły,
Jakich za każdym obozem psy gnały;
Ale u tego znalazły się sprawy
Insze, bo szpieg był i przedawczyk krwawy.
Ohydnie rwał się i rzucał na smyczy,
A z członków kręte uczynił gadziny;
Lecz choć znać było, że dusza w nim krzyczy,
Niemy miał język, zdrętwiały i siny.
I to widziałem, że go od powroza
Śmiertelniej dławi strach i trupia zgroza.
A święta moja, cofnąwszy się krokiem
I patrząc z wielką litością na tłuszczę,
— »Prosiłam — rzecze — lecz Pan się obłokiem
Pomsty otoczył i rzekł: »Nie odpuszczę!«
Straszną ten śmiercią tutaj zginąć musi...
Zaprawdę, wojna Boga nawet kusi«.
I szła, spuściwszy głowę, aby onej
Rzeczy nie widzieć, co się tam czyniła.
A była gwieździe podobna zgaszonej,
Bo u tych bożych nie zawsze jest siła.
A zaraz przypadł wichr i skłębił chmury
I mrok się rzucił nagły...
VIII.
............Piały kury
Na czas północny i na nowe straże
Gwiazd, gdy się pełnia odkryła księżyca.
A szliśmy wtedy przez stare cmentarze,
Nad których ciszą moja przewodnica,
Podniósłszy ręce w miesięcznej jasności,
Błogosławiła mogiły i kości.
— »Błogosławieni, coście się wrócili
Do domu swego i swego początku
I którym oczy zmęczone nakryli
Garsteczką piasku i kwiecia użątku...
Błogosławiony głóg polny i zioła,
Co wam pierś martwą odziały i czoła!
Albowiem matce nie wróci nikt płodu,
Ani dziecięcia, aby je nosiła,
Jak w pierwszych czasach poczęcia i rodu.
A ta oddanych ma sobie mogiła,
A ziemia znów jest nimi obciążona,
Jako dni onych, nim wyszli z jej łona.
Błogosławiony grób cichy, co chowa
Umarłych prochy, iż wiatr ich nie miota.
Albowiem wielka spokojność grobowa
Jest im odpłatą za burzę żywota,
Co prędszy, niźli zawodnik w swym biegu,
Dobra nie widział, a już jest u brzegu...
Lecz tu nalezion wielki jest i mały
I wyzwolony jest jeszcze od pana,
A usta, które o grób swój wołały,
Już ukojone są i wszelka rana
I wszelka żądza tutaj się popieli...
Błogosławieni, którzyście spoczęli!«
A gdy mówiła, zapadłe mogiły
I opuściałe zdawały się kwiecić,
A brzozy szum swój i płacz uciszyły
I ze dna nocy szły gwiazdy im świecić;
I uciszyły się skrzypiące krzyże
I wszystko stało w milczeniu i w mirze[153].
A dla mnie, którym szedł z onym aniołem,
Wielkim spoczynkiem były te momenty,
Bom był zmocowan dróg onych mozołem
I czułem w sobie krzyki i lamenty
Ducha, a one okropne widzenia
Głosem wołały we mnie — zapomnienia. ............
Nagle pies zawył w oplotach, po rosie...
Ustał — i znowu zawył... Taka żałość
I taki ludzki ból był w onym głosie
I taki jęk był i taka omdlałość,
Że czułem, jak mnie skrzydłem nietoperza
Strach oblatuje i w piersi uderza.
A gdym miał mrowia tego pełne żyły,
Drugi się zaniósł i trzeci gdzieś wtórem;
I tak ku sobie te psy w pole wyły
Na wielki, srebrny księżyc. A dziś piórem
Nie wydam onej troski i nudności,
Jaka mi od nich do szpiku szła kości.
A zaraz potem wyszliśmy tu blizko
Na wieś spaloną i na zgliszczów kupy,
A za nią było świeże bojowisko,
Dokąd nam drogę wskazały dwa trupy,
Patrzące w księżyc bez zmrużenia powiek
I przeraźliwie ciche: koń i człowiek.
Dalej pięć było, dalej siedem, dalej...
Przestałem liczyć, bo wstały mi włosy,
Jak kiedy burza łan żytni powali,
A jedne w drugie wdeptane są kłosy,
Tak po batalji tej leżeli wałem,
Broń na broń wparta, a ciało pod ciałem.
A nim my przeszli te pierwsze okopy
Trupie, już na nas uderzył wiatr zgniły —
I w krwawej glinie zaczęły lgnąć stopy.
A ja, wspomniawszy na one mogiły
Ciche: »Uczyńmy — rzekłem — grób, o pani,
Iżby spoczęli ci niepogrzebani!«
A ona: »Nie jest mi to dozwolonem,
Ale ci wszyscy są tu w ręku Boga,
A Bóg ich w polu zostawia czerwonem,
Aby z nich zgniłość szła na świat i trwoga,
A iżby ludom te trupy się śniły,
Aż wszyscy cichej zapragną mogiły.
Lecz teraz idź a patrz!« — I rękę jasną
Ściągnęła, kędy czarne jakieś mrowie
Pełzło na trupy... ...O, niechaj zagasną
Zgwałcone oczy w mojej nędznej głowie!
To byli... Chryste! Tą się hańbą spalę...
Nie! To nie ludzie byli! — To — szakale!
Lecz jam ich widział i nic już nie zetrze
Tej okropności sprzed mojej źrenicy,
A choć dokoła tak czyste powietrze
I choć sam w sobie strzegę tajemnicy,
Czuję, że żyję i dycham w tym brudzie...
Nie! To nie były szakale... To — ludzie!
Cisi i szybcy, z worami zgrzebnemi,
Zdzierali trupy z odzieży do naga,
Piersi im gniotąc i szarpiąc po ziemi...
I nie wiem, skąd ta upiorna odwaga
I bezwstyd krwawy i piekielne siły,
Bo i kobiety wśród tych hyen były.
A tam, gdzie przeszli, pod jasność miesiąca
Bielała nagość ciał okropna, sina.
I zdało mi się, że noc sama drżąca
Ze zgrozy blednie i czas swój przeklina
I że trup który wstanie i zakrzyczy
Na te zmierzchniki i nie da zdobyczy.
Jak nieprzytomny i jak obłąkany,
Do mojej świętej tuliłem się z trwogą,
I tych pobitych czułem w ciele rany
I nie wiedziałem, gdzie stąpić mi nogą,
Bo wszędzie była krew, krew, krew i zbrodnia... ............
A pani moja i gwiazda przewodnia,
W Boga wpatrzona, szła cicha i biała,
Lecz owa jasność nad czołem jej — drżała.
IX.
O smętnej mowy i cichego lica
Pani! O pani zadumanych oczu!
Czy ty pamiętasz ten promień księżyca,
Co się na szaty twojej kładł przezroczu
I do stóp twoich padał, drżący cały,
Mniej od nich srebrny i mniej od nich biały?
Czy ty pamiętasz te miedze zroszone,
Po których szliśmy, objąwszy się społem,
Dwa cienie smętne i niepocieszone?
Bo są godziny, gdy człowiek z aniołem
Tak się porówna boleścią nad światem,
Że tych najczystszych czuć może się bratem.
Gwiazdy nad nami gasły mętne, sine,
I księżyc topniał, obliczem upiora
Wsiąkając w ciemną zachodu głębinę.
I tak my doszli na próg tego dwora,
Co stał jarzębin czerwienią nakryty.
Brytan nie bronił wejścia — był zabity.
A ja, com przeszedł ono bojowisko
I miałem oczy pełne widzeń śmierci,
Gdym spojrzał na to rozciągnięte psisko,
Z łbem rozpłatanym, jak granat, na ćwierci
I krwawym mózgiem plamiące próg domu,
Tom się tak wzdrygnął cały, jak od sromu.
Próżno on tutaj odprawiał swą wartę
Trupią i próżno zawalał tu drogę,
Bo drzwi zgwałcone i z haków wyparte
Widną czyniły w komnacie tej trwogę
Ostatniej walki i mord i zelżywość
I wielką przeciw rzeczom martwym mściwość.
Na wznak, z obliczem ściągniętem, zsiniałem,
Leżał trup jeden przez izby połowę,
Jakby nie wroga zabity wystrzałem,
Ale piorunem krwi rażony w głowę
Na widok jakiś szatański, piekielny,
Bo ogień w twarzy miał i gwałt śmiertelny.
Na pierś mu runął drugi, wystrzelone
Krócice cisnąc, ogromny i srogi...
I tak zastygły te ciała czerwone
W jakimś momencie zdumienia i trwogi,
Że takie głownie na gniazdo Bóg ciska
I patrzy na to i gromem nie błyska.
Jeszcze mi oczy po izbie szły kołem
Od tych dwu trupów, leżących powałem,
Gdym jęk usłyszał; a choć się zaciąłem
Przez tę noc jedną, jak wilk, choć słyszałem
Krzyk mordowanych i batalji głosy,
Na ten jęk cichy powstały mi włosy.
Bo szedł nie z piersi ludzkiej, lecz z otchłani
Takiego piekła i z takiej czeluści,
Gdzie się z letargów budzą pogrzebani...
Więc pomyślałem: Jeśli Bóg dopuści,
Że z takim jękiem wstać mają wskrzeszeni,
Niech lepiej zaraz świat w garść prochu zmienizmieni.
W izbie znów długa cisza... A wtem z ziemi
Trup jeszcze jeden przez pół się podźwignął,
Z twarzą zakrytą włosami lepkiemi
Od krwi... O, bogdaj lepiej był zastygnął
I leżał jako powalona kłoda!
Kobieta była, pewno żona młoda
Z tych dwu jednego, co tam w krwi kałuży
Leżeli, z krzywdą na licach przywarłą;
A była zmiętej porównana róży
I chociaż żywa, zdała się umarłą,
I duch w niej zaraz począł mdleć i trwożyć
Sobą i oczu nie mogła otworzyć.
Krzyknąłem... Chciałem biedz z tej krwawej sieni
Do tego domu gwałtu i boleści,
Lecz pani moja i surowa ksieni:
— »Zaniechaj — rzekła — bo Pan rękojeści
Sądnych szal trzyma w błękitach i waży
Wielkich krwie ludzkiej, a mocnych szafarzy.
A w ciszy niech trwa sąd, aż szale zniosą«. ............
A wtem skrzypnęły drzwi u drugiej ściany
I weszło dwojgo...W koszulkach, wpół boso,
Chłopczyk, trzylatek może, taki lniany
Jak ta kądziołka, i dzieweczka drobna,
Dziwnie do onej omdlałej podobna.
Weszli i szyjki wyciągnąwszy cienkie,
Jako wróbliki one, patrzą w trwodze
Na matkę, że ma tak zdartą sukienkę
I że tak leży na zimnej podłodze,
Takie stargane włosy ma, tak blada,
Nie patrzy na nich wcale... i nie gada...
Za niemi sługa stary, z niemowiątkiem
Na ręku, stanął i skostniał u proga.
Aż mu do oczu podeszła kipiątkiem
Wielka, gorąca łza i tak do Boga
Apelujący stał, z tą łzą na rzęsie
I z głową siwą, co się w ciszy trzęsie.
A takie na nas szły z ciszy tej jęki,
Takie obrazy i strachy czerwone,
Że święta moja, ściągnąwszy swej ręki,
Z szat oczom swoim zrobiła zasłonę
I blaski swoje przyćmiła u czoła,
Do grobowego podobna anioła.
A ja, gdym wyjścia z onej rzeźni dożył
I złote słońce ujrzał na rozświcie,
Tom czuł, że gdybym usta me otworzył,
Nie jękby wyszedł ze mnie, ale wycie,
Jako więc psów tych, którzy tam przez rosy
Na pełny księżyc wyli wniebogłosy.
Bo już ustało we mnie człowieczeństwo
I jużem duszy nie władał językiem,
A niepamiętna wściekłość i szaleństwo
Przez piersi szły mi z takim dzikim krzykiem,
Że gdybym wtedy go wypuścił z garła,
Rodzona matka-by się mnie zaparła!
O wojno!
Nie przeleciałaś ty nad ziemią cwałem,
Nie przeleciałaś ty nad polem zbrojno,
Ale wężowem i ohydnem ciałem
Do cichych wpełzłaś gniazd, aby je skalać
I oczy piskląt krwią matczyną zalać!
X.
— »Na miejsca puste, na miejsca bezwodne
Zawiedź mnie, jasna, a posadź mnie w ciszy!
Niechaj przepaście obejmą mnie chłodne,
Niech się pierś moja ciemności nadyszy,
I tam mnie zawiedź, skąd słońce ucieka,
Abym oblicza nie widział człowieka«.
Rzekłem, a pani moja, bardzo cicha
I w tajnych myślach swoich pogrążona,
Szła przeciw wiatru małemu, co wzdycha
W przydrożnych trawach, a miała ramiona
Jak zwiędłe lilje, a oczy na niebie.
I rzekłem: — »Dozwól, a puść mnie od siebie.
Albowiem cięższe to jest, co zaznałem,
Od grobowego na piersi kamienia,
A dosiężony jestem w serce strzałem
Takiej żałości, co w jady krew zmienia,
A żywot sobiem zbrzydził...« Rzekła: — »Mało
Już drogi onej przed nami zostało.
Bo nie jest wszystko tobie pokazanem,
A tylko rąbek uchylon zasłony,
A świat się o to niech modli przed Panem,
Aby choć jeden z was był naleziony,
Któryby całe piekło to obaczył,
I wrócił z drogi tej i nie zrozpaczył.
Albowiem przyszłość ziarn swoich nie siewa
Na polu ornem, ani na ugorze,
Ale na sercu, co jej się spodziewa...«
A ja, wspomniawszy, com widział w tym dworze:
— »Zaprawdę — rzekłem — są krwawe jej ziarna,
A rola ogniem spalona i czarna«. ............
A tam, gdzie z sobą mieliśmy te mowy,
Leżał niewielki grodek[154], snadź w pośpiechu
Opustoszały, jakby w czas morowy.
A ci co uszli, zostawili echu
Dziwnie żałosne głosy, które drżały
Wśród pustych domostw, jęk czyniąc niemały.
A wszystkie one pogwałcone mury
Przeciw nam w bramy zdawały się cisnąć,
A stosy sprzętów, zrąbanych na wióry,
Na czterech rogach rynku miały błysnąć
Pożogą, która nie jest zwykłą klęską,
Ale haniebną zemstą i niemęską.
A gdyśmy, idąc, odeszli niewiele
Od tego miejsca, rozległy się dzwony
Na starym, dosyć wyniosłym kościele,
A świat się cały zdawał być ruszony
Tym wielkim głosem żałości i trwogi,
Który łkający był, a razem srogi.
Kościół zczerniały, lipami nakryty,
Nad których zieleń błyskały z wież krzyże,
Miał smukłe, pełne gniazd gołębich szczyty.
A gdy tak nad nim rozbrzmiały te spiże,
Zdawał się w niebo róść i iść przed nami
Razem z tym jękiem dzwonów — błękitami.
A dzwon przed sobą powietrzne gnał kręgi,
A ziemia pod nim, jak pod grzmotem drżała,
Aż gdy najwyższej dosięgnął potęgi,
Nagły go zdławił huk, jakby huk działa...
Pękła spiżowa pierś i tylko długo
Serce zgrzytliwą jęków brzmiało fugą.
A wtedy stanął kościół oniemiony,
Jakoby we mgle i w chmurach zawisnął,
A ten krzyk trwogi, którym był niesiony,
Na wzdychające echa się rozprysnął.
I tylko dzwonnik martwy chwiał się w górze
Na tym, którego nie chciał puścić, sznurze.
A pani moja, wejrzawszy na niego:
— »Oto się — rzecze — pozostał na straży,
Jak kruk powietrzny u gniazda swojego...
A oto trup ten miastu gospodarzy
I jest pustego grodu hospodynem...«
A on też patrzał na nią licem sinem.
A wtem z kościoła gwar buchnął i krzyki,
I śmiech hulaszczy, rozpustny i wrzawa,
A między lipy, skąd pierzchły słowiki,
Konie wodziła pijana czerniawa
Obozującej wśród ognisk drużyny,
A u drzwi w kozłach stały karabiny.
Zaczem my na próg weszli... Wielka nawa
W łuki gotyckie sklepiona, zczerniała,
Przez pół od ognisk rozpalonych krwawa,
A przez połowę w grubym mroku stała,
Podobna piekieł otwartej czeluści. ............
A jeśli kiedy Bóg na mnie dopuści
Szatańskich widzeń mękę przed skonaniem
Tak, jako o tem mówią ludzie starzy,
Niechaj mi uszy napełni zgrzytaniem
Wszystkich piekielnych mar, lecz niechaj twarzy
Tych nie oglądam, które mi tam były
Zjawione, bobym skonać nie miał siły.
A to, co oczy moje tam widziały,
Nigdy nie będzie nikomu wiadomem.
To tylko powiem, że Chrystus zczerniały
Głowę na krzyżu odwrócił ze sromem
Od onej zgrozy i na pierś ją skłonił,
I wielkie, krwawe łzy po licu ronił.
A wtedy ono ciche światło boże
Zgasło nad czołem mojej Beatrycze
I zaszło, jako wieczorowe zorze...
A ona, czarnym kirem swe oblicze
Z głową nakrywszy, raz tylko westchnęła
I z oczu moich zeszła i zniknęła.
XI.
Nikt mi już nigdy z duszy nie wyrzuci
Tego, co krwawi i co mi ją smuci...
Nikt mi już nigdy z przed oczu nie zetrze,
Ani na żadnym rozwieje się wietrze,
Ani Bóg nawet odmienić jest w mocy
Tego, com widział i czuł owej nocy.
A kiedy teraz samotny usiadam,
To wiem, że przyjdą do mnie wielką rzeszą
I jęczeć będą, gdy do nich zagadam...
A jako chmury, za wiatrem gdy śpieszą,
Tak wskróś mnie idąc, w cień mnie swój ogarną
Te trupy nocą gorącą i parną.
Są słowikowie, co po lasach jęczą
Nieutulonem każdą wiosną łkaniem;
Są tajne smutki, co przędzę pajęczą
Wskróś duszy snują z żałosnem wzdychaniem.
Lecz cięższą nad to jest boleść i trwoga,
Co w izbie mojej dziś stoi u proga.
I patrzę w ciemność i słyszę wśród ciszy
Ust konających westchnienie i jęki,
A ciemność bierze kształt i ku mnie dyszy.
A gdzie wyciągnę ramię, tam się ręki
Zimnej dotykam i ze zgrozą czuję,
Jak mnie dech trupi wkoło oblatuje.
Wróciłem z drogi śmiertelnych przestrachów
I z drogi gwałtów i z przerażeń drogi,
I wywiedziony jestem z śmierci gmachów,
A pełnym w sobie żałości i trwogi,
I jasność oczu moich mnie rzuciła
Z tą, co mi gwiazdą na drodze tej była.
W bezbrzeżny smutek i w niepocieszony
Myślą posępną zapadam i duchem,
A przy mnie stoi cień wojny czerwony
I gada do mnie milczeniem pól głuchem
I jękiem matek, co synów swych płaczą,
Iż ich już stare oczy nie obaczą.
I tak dziś siedzę, jak kruk osamiały,
Z dala od ludzkich zaprzątnień i wrzawy,
I słyszę onych czarnych rot hejnały
I ów pobitych dworzec widzę krwawy
I dzwony słyszę, bijące na trwogę...
I uciec od nich chcę precz — i nie mogę.
A kiedy o tem zadumam się smutnie,
Dusza się we mnie staje bardzo sroga...
I na ogromnem, rozciągniętem płótnie
Kreślę w obłokach siedzącego Boga,
A niżej głazy ofiarne i siny
Dym, co wstępuje w niebo z łez doliny.
A wtedy w izbie mojej słyszę łkanie,
Idące ku mnie z wieków głębokości.
Bo nie jest dotąd insze panowanie
Nad ziemią, jeno starej onej złości
I starych onych pierworodnych waśni,
A bracia dotąd walczą, jak zapaśni[155].
I słyszę huk i trzask zwalonych grodów,
Chrzęst pól deptanych i krzyk gwałtów słyszę
I świst pożarów i zgrzytanie głodów
I wielką mogił po rozstajach ciszę,
I dziatek drobnych skwierk i wrzask niewieści
I skamieniałej milczenie boleści.
A nie nalezion jest czas w dziejach świata,
Coby nad piekłem tem zabłysnął tęczą.
I dotąd gołąb ów biały oblata[156]
Ziemie, co płaczą, i ziemie, co jęczą,
A odpocznienia nie najduje sobie,
Bo potop krwi jest na całym tym globie. ............ ............
O rodzie ludzki! O plemię Kaina!
Ten sam ty zawsze bratobójca stary,
Co na ołtarzach najświętszych zarzyna
Krwią wołające, niewinne ofiary...
Ten sam ty zawsze! A cień twej maczugi
Na całą ziemię padł czarny i długi.
Zabity brat twój siermiężny i cichy
Pasterz trzód białych i jagniąt swych trzody;
Skowronek oto zabity jest lichy,
Pszczoła nosząca do ulów swych miody,
A kłos, co ledwo zawiązał się w ziarno,
Wdeptany w ziemię i w rolę cmentarną.
O rodzie ludzki! O plemię Kaina!
W gniewie ty jesteś i w pomście poczęty...
Z dziada na ojca, a z ojca na syna
Siew starych zbrodni upada przeklęty,
I własna matka-ziemia cię przeklina...
O rodzie ludzki! O plemię Kaina! ............ ............
A ty, któremum prawił te powieści,
Wstań, a pójdź, niech cię uścisnę jak brata.
Boś uczestnikiem był mojej boleści
Nad wielką nędzą i nad zbrodnią świata.
A zaś jak pielgrzym idź, a wytrwaj w znoju,
A przepowiadaj wieść dobrą pokoju.
Kto z nas nie przeżył, czy sam, czy we dwoje,
Jakiejś godziny szczęścia, jakiejś chwili,
Od której dawno zamknięte podwoje
Sen chyba nocy wiosennej odchyli?
Kto z nas nie słyszał, jak żądz biją zdroje,
Jak wylatuje rój marzeń motyli,
By nad samotną i płonącą głową
Rozwiewać ciche girlandy tęczowe?
Kto nie potrąca na ścieżce swej nogą
Dawno rozwianych róż i zwiędłych liści.
Co w sercu ożyć i przemówić mogą
Głosem miłości albo nienawiści?
Kto zawsze mędrcem był pod swoją togą?
Gdzie są ci ludzie, tak zimni i czyści,
Którychby dusza nie miała wspomnienia,
Co żarem bije w twarz — i zarumienia?
W najbielszej celi najbielszego mnicha
Jest okno, którem woń wiosny zalata,
A ziemia pod niem płodzi i oddycha
I gniazdo lepi ptaszyna skrzydlata...
W najbielszej celi zapada noc cicha,
Przed której czarem nie chroni i krata,
A sny — wiadomo — nie zawsze iść mogą
Zawarowaną kanonami[158] drogą.
One latają, jak białe te puchy,
Które wiatr w maju z jabłoni rozwiewa,
A moc nad nimi mają mnogie duchy,
A każdy z duchów brzęczy, lśni się, śpiewa,
Rzeczy związanych rozrywa łańcuchy
I przed oczyma stawia rajskie drzewa,
Na których widok nie każdy zwycięża
Pociąg do jabłek wzbronionych — i węża.
Może to złe jest i mało moralne,
Lecz zato prawdą najgłębszą prawdziwe.
Na co się zdadzą te bajki szpitalne,
Co darmo chłoną i czas i oliwę,
Ucząc nas, jak są marzenia fatalne
I jak to noce bez snów są szczęśliwe —
Póki choć jedno serce będzie biło
Żarem tęsknoty, młodością i siłą?
Dawno to, przecież dotąd widzę jeszcze
Książkę na morskim porzuconą brzegu.
Wiatr, co przez fale słał srebrnych skier deszcze,
Rozwiał ją nakształt lekkich płatków śniegu,
A mewa, krzyki wydająca wieszcze,
Co sobie w skałach szukała noclegu,
Biła ponad nią w dwa skrzydła otwarte,
Na welinową cień rzucając kartę.
A pod ruchomym i lekkim tym cieniem
Widniały zgłoski w języku Arjosta.
I zaraz mogłeś ogarnąć spojrzeniem
Napis tak prosty, jak rzecz sama prosta: Come il sogno. Tu czuję ze drżeniem,
Że mnie Zoilus w kontuszu wychłosta,
Porwie, oskarży i skaże na grzywny
Za tema obce — i przedmiot tak dziwny.
Lecz cóż ja winna, że z włoskiej gdzieś willi,
Biegnąc do morza, pływaczka nieznana
Rzuciła na brzeg ten tomik idylii,
Co skrzył i szumiał, jak kielich szampana?
I cóż ja winna, że signor Barrili
Wiedział, jak róża purpurą nabrana
Pęka — i szkarłat tajemny rozchyla
Dla przelotnego o brzasku motyla?
Wyznaję owszem — choć może to grzechem —
Żem się tą książką poiła z godzinę
Pod dniem gasnącym już — a więc z pośpiechem,
Bo fale mroczne stały się i sine
I o brzeg biły bardzo smętnem echem,
A ptak, co skalną zamieszkał szczelinę,
Już się ponocną obwołał pobudką
I Włoch czarniawy stał — i czekał z łódką.
Dziś, gdy wspominam powieści osnowę,
To słyszę morza szum i róże widzę
Lekkich chmureczek, rzuconych nad głowę,
I maszt srebrzystej podobny łodydze,
A na nim płótna, pod zorzą tęczowe,
I te światełka, co jak ostrowidze,
Z marmurowego patrzają wybrzeża,
I czuję włoską noc, jak idzie świeża...
Więc niby bajka, złotem malowana,
Pełna różanych świateł, co się sączą
Z przechylonego róż wieczornych dzbana,
I mar, które się w pocałunkach plączą
I rozplątają — powiewne — do rana
Pod mgły i rosy perłową opończą —
Ta mi się powieść w pamięci została,
Przez pół w płomiennych łunach — przez pół biała.
Po górach dzisiaj i lasach błądząca,
Znów o niej myślę bez woli i chęci;
Tak piosnka, niegdyś słyszana, potrąca
Pełną drgnień harfę echową pamięci;
Tak twarz, dojrzana przypadkiem z tysiąca,
Rysami swymi do myśli się wnęci —
I będzie wodzić oczyma za tobą,
Póki się z żywą nie spotkasz osobą.
Więc żeby przerwać te halucynacje,
A także może z innego powodu
(Najistotniejsze zataja się racje —
Rzecz dyplomatom wiadoma zachodu),
Pragnę w króciuchną tu zamknąć narrację
Tę powieść, która wcale nie jest z lodu,
Lecz z alabastrów raczej, gdzie wstawiono
Płomień, co w różę zamienił im łono.
Signor Barrili, ty chciej mi przebaczyć,
Że jak jedwabnik o listki morwowe,
Przyszłam się z piórem o ciebie zahaczyć
I ciągnąć moje włóknienia tęczowe
Przez postaw obcy, co mógłby się paczyć
I mógłby zepsuć roboty połowę,
Gdybym nie była od książki daleką
Za siódmą górą i za siódmą rzeką.
Lecz teraz siebie zapomnieć przymuszę,
Że powieść twoja istnieje na świecie;
Postaciom twoim dam własną swą duszę
I w fantastyczne przystroję je kwiecie,
Wykąpie w rosach i w słońcu wysuszę
I tak postawię — rzecz wolna poecie —
Jakby raz pierwszy dotknęły się ziemi
Końcem stóp białych i skrzydły lekkiemi.
Jeśli się rzecz ta przytrudna okaże,
Jeśli dech stracę w tym nowym mi locie,
Pójdę przed twoje miesięczne ołtarze,
O nocy, w perłach chodząca i w złocie,
Ty, która niesiesz w twej mglistej symarze[159]
Roje snów lekkich, podatnych pustocie,
A czasem tęskna jesteś — czasem chmurna,
Jak wiatr, co śpiewa mogiłom nokturna.
Ha! jakie echo... Więc nigdy nie zgłuszę
Tej jednej struny, co drży i co płacze?
Więc mi już zawsze zwróconą mieć duszę
I wyciągnięte dwa skrzydła tułacze
Tam, tam, na północ? Więc wiecznie być muszę
Jak ten kruk czarny, co leci i kracze
I przez błękitność dnia wlecze za sobą
Cień, padający na ziemię żałobą?...
Więc zawsze!... Cisza — głos zniknął w oddali,
W mglistej oddali gór... Zanim doleci
Tam, gdzie samotna ta gwiazda się pali
Nad wielką nędzą i winą stuleci,
Zanim mnie przyjdzie zatopić w swej fali
Płacz pogrobowo narodzonych dzieci,
Zanim mnie chwyci duch, który — przeklinam,
Chcę spocząć, śmiać się, śpiewać... Już zaczynam.
,przyszłości w zabłysku‘ K, LD; ,w przyszłości zabłysku‘ P, PNU. Mimo późniejszej daty druku PNU, uważamy tekst LD za poprawniejszy, gdyż PNU zgadza się zupełnie z PIV, gdy tymczasem LD, późniejsze od PIV, ma 2 poprawki; widocznie więc PNU przedrukowano dosłownie z PIV.
Str. 52.
II. KTÓRY MA ZŁOTY KLUCZ...
K, 174; PIV, 241; LD, 124; PNUV, 3.
Str. 52 w. 15 ,A‘ K, LD; ,I‘ P, PNU.
Str. 53.
III. ZACHOWAJ SŁOWO...
K, 175; PIV, 243; LD, 125; PNUV, 4.
Str. 53 w. 8 ,wywala‘ PNU; ,powala‘ K, P, LD.
Str. 54.
IV. KTO KRZYWDĘ PŁODZI...
K, 175; LD, 126.
Str. 54 w. 7 ,otworzy‘ LD; ,roztworzy‘ K.
Str. 55.
V. GDYBYM...
K, 176; PIV, 245; LD, 127; PNUV, 6.
Str.
55
w. 1
,złota‘ LD; ,srebra‘ K, P, PNU.
»
—
» 2
,w glinę‘ K, LD; ,glinę‘ P, PNU.
»
—
» 4
,i przeciwko‘ P, PNU, LD; ,mój i przeciw‘ K.
»
—
» 6
,zostanę‘ LD; ,się stanę‘ K, P, PNU. Tekst LD uważamy za poprawniejszy z powodów, wyłuszczonych wyżej pod nr. I,
Str. 73 pod tytułem w A ,Conc. Trid.‘. Dodatek ten jednak wykreślono z uwagi, że formuła jest ogólną, a nie przywiązaną jedynie do soboru Trydenckiego.
Str. 90 pod tytułem w Pdr ,Michał Anioł‘. Wydawca miał pod ręką »Rime di Michelangiolo Buonarotti il Vecchio col commento di G. Biagioli. Parigi 1821«, słów jednak cytowanych w tytule nie udało się odnaleźć. »Adesso parla« przypomina jedynie ostatnie słowa odpowiedzi Michała Anioła na epigram Strozzego (Soppra la statua della Notte): »...deh! parla basso!«
W Pdr czytamy pod ostatnim wierszem utworu następujące objaśnienie: »Jeden z grobowców tych umieszczony w zakrystyi katedry »Notre Dame des Doms« — drugi w Ville-Neuve w pobliżu Amiens pomieszczony w klasztorze mniszek tamtejszych między popiersiami na składzie«. Jedna i druga wiadomość wymaga sprostowania. Wspaniały pomnik Jana XXII znajduje się w kaplicy obok zakrystyi, a co się stało z pomnikiem Benedykta XII, nie wiadomo. W [306]Villeneuve-lés-Avignon (nie w pobliżu Amiens) w Kartuzyi, w kaplicy św. Trójcy, znajdował się pomnik nie Benedykta XII, lecz założyciela jej, Inocentego VI, obecnie w kaplicy szpitalnej w Villeneuve (Por. E. Muntz: Les tombeaux des papes en France w Gazette des Beaux Arts 1887, str. 378 nstp.)
,z drobnej, ciemnej‘ Drb; ,z ciemnej, drobnej‘ A, Pdr.
»
—
» 10
,Jasna‘ Drb; ,Sina‘ A, Pdr.
»
—
» 12
,popod‘ Dbr, Pdr; ,aż do‘ A.
»
—
zam.
w. 17 ,A włos jasny aż do ziemi‘ Pdr; ,A włos jasny (do stóp bosych) aż do ziemi‘ A.
»
198
w. 9
— 24 w A (jak to wskazują 3 ostatnie zwrotki) Pdr i Drb po w. 2 str. 197.
Chronologia (naprzód święci Pańscy, a później Goty i Wandale) wymaga takiego układu, jak w niniejszem wydaniu. Poetka widocznie, przepisuje z brulionu na czysto, pomieszała wbrew chronologii pierwotne kartki utworu.
↑Witold Pruszkowski, jeden z lepszych malarzy pol. (ur. 1846, um. 10 paźdz. 1896). Tryptyk znajduje się w Galeryi miejskiej we Lwowie, »Jestto poemat złożony z trzech części, ujętych w jedne ramy. Część pierwsza tryptyku przedstawia na tle nieba i śnieżnej zamieci płynącą w przestworzu bieluchną, powiewną postać dziewczęcia o pięknej i smętnej twarzyczce. Na drugiej, środkowej części obrazu widzimy wnętrze wiejskiej chaty, oświetlone strugą światła księżycowego i czerwoną lampką, rzucającą blask na twarz siedzącej i śpiącej pod oknem kobiety. Przed nią stoi to samo dziewczątko, białe, powiewne, ze złożonemi na piersiach rękoma; jestto duch zmarłego matce dziewczęcia. Trzecia część obrazu — to cmentarz; nad grobem rośnie brzoza smutna, bez liści, wokoło pusto i głucho, a taż sama duszyczka spogląda smutnie przed siebie, bo lampka na jej grobie już gaśnie i trzeba położyć się na nowo w mogiłę«.
Kazimierz Bartoszewicz (Kraj 1894, Nr 45, str. 10).
↑Jan Wolfgang Amadeusz Mozart (ur. 1756, um. 1791) — znakomity kompozytor muzyczny, twórca opery »Don Juan«, symfonii »Requiem« i w. i.
↑Requiem — msza żałobna, tak nazwany utwór muzyczny od pierwszych słów »Requiem aeternam...«, tu słynne Requiem Mozarta.
↑Było dwu braci Grakchów: Tyberius i Gajus z rodu Semproniuszów; obaj znakomici obywatele, starali się ulżyć nędzy ludu, lecz zginęli w rozruchach, wszczętych przez przeciwne stronnictwa w r. 133 i 121 przed Chr.
↑Lucifer (lucyper) — władca szatanów, książę ciemności, pierwiastek złego; właściwie jutrzenka (planeta Wenus). Nazwa szatana pochodzi stąd, że w proroctwie Izajasza 14, 12 allegoryczne objaśnienie Ojców Kościoła w porównaniu króla babilońskiego do spadającej Jutrzenki dopatrzyło się upadłego anioła czyli szatana.
↑Gmunden — m. w górnej Austryi nad jeziorem Traun i rzeką tejże nazwy.
↑Sinobrody (z franc. Barbe bleue) — przydomek bohatera w bajce Karola Perrault (ur. 1628, um. 1703), który wystawiając na próbę ciekawość niewieścią, powierza, niby wyjeżdżając w podróż, żonie klucz do pokoju, do którego wchodzić nie wolno; próba się nie udaje i żona ponosi śmierć. Sztukę powtarza rycerz jeszcze kilkakrotnie, aż wreszcie bracia ostatniej żony, wykrywszy zbrodnię, zabijają potwora i w ten sposób ratują siostrę od śmierci. Baśń o rycerzu Sinobrodym (Ritter Blaubart) znana jest również w różnych okolicach Niemiec.
↑Patmos — wyspa, jedna ze Sporad na morzu Egejskiem, miejsce wygnania św. Jana Ewangelisty, gdzie miał napisać swoje księgi Objawienia; symbolem św. Jana Ewangelisty jest orzeł.
↑Namiestny — zastępujący czyjeś miejsce, namiestnik.
↑»Z nieba dałeś słyszeć sąd: ziemia zadrżała i zamilkła«.
↑Manu (»człowiek«) — wedle podań indyjskich prarodzic wszystkich ludzi po potopie. Od niego ma pochodzić pierwszy wierszowany zbiór praw indyjskich w 12 księgach, spisany między r. 200 przed Chr. a 200 po Chr. p. t. Manavadharmasastra. Prawo Manu, rozpowszechnione przez Braminów, nie straciło dotąd swojej ważności u wyznawców religii bramińskiej.
↑Czandalowie — mieszana kasta indyjska, pochodząca z małżeństw sudrów (niewolników) z braminkami, uważana przez inne kasty za wyrzutków społeczeństwa; należeli do niej także kaci, grabarze, w ogóle ludzie skalani nieczystem zajęciem.
↑Wedy (weda = wiedza) — starożytna literatura teologiczno-filozoficzna Indów, składająca się z czterech ksiąg.
↑Brahma — indyjskie bóstwo, stwórca świata i ludzi.
↑Szekinah (z hebr. od słowa szakhan, osiąść, zamieszkać) — obecność Jahwy w przybytku nad złotem wiekiem arki pośród dwu cherubów; obecność tę nazywa Pismo św. »chwałą Pańską«. »Tam się z tobą schodzić będę i z tobą rozmawiać... o wszystkiem, coć rozkażę synom Izraelskim«. Exod. 25, 22. Por. Num. 7, 89.
↑Si quis dixerit... anathema sit. »Gdyby ktoś twierdził, że... (następuje osnowa mniemania), ma być wyklęty« — stała formuła kanonów soborowych. Wszystkie trzy twierdzenia potępione w encyklice Piusa X »Pascendi dominici gregis« z dn. 7 września 1907 »De falsis doctrinis modernistarum«. (Por. Enchiridion symbolorum... auctore Henrico Denzinger. Ed. XI. Friburgi Br. 1911, Nr. 2078, 2081, 2093).
↑Alluzya do Mieczysława I, który do siódmego roku życia miał być ślepy.
↑El-y — tak się podpisywał pod swymi utworami poeta Adam Asnyk (ur. 1838 w Kaliszu, um. 2 sierpnia 1897 w Krakowie). Utwór jest odpowiedzią na wiersz Asnyka w »Poezyach« Warszawa 1893, t. II, str. 123.
↑Cytat niedosłowny z Asnyka »Lykofron do Fatum«. ...Różowy Olimp Girlandą gwiazd spadających w przestrzeń rozsypał się ciemną
(Poezye, t. II, str. 125).
↑Arrya, żona Cecyny Petusa, skazanego przez cesarza Klaudyusza na śmierć za podniesienie buntu, chcąc wahającego się małżonka zachęcić do samobójstwa, przebiła się w jego oczach sztyletem, przyczem miała wyrzec te słowa: Paete, non dolet »Petusie, nie boli«.
↑»Wiatrem jest żywot mój i nie wróci się oko moje, aby widziało dobre rzeczy«.
↑Olbrzym — Anteusz (Antaios), syn Posejdona i Gai (Ziemi), mityczny król Libii; w zapasach, póki dotykał nogami ziemi, był niezwyciężony. Zwyciężył go dopiero i zadusił Herakles, uniósłszy w górę i w ten sposób oderwawszy od matki-ziemi.
↑ W wydaniu tomu Linie i dźwięki Kraków, 1897; Nakład G. Gebethnera i spółki; źródło PBI wiersz nosi tytuł Dekadentom.
↑Renan przywodzi, że na Libanie znaleziono testamenty arabskie, w których Arabowie za warunek kładą spadkobiercom, aby do mogił ich przyszli poszepnąć, że Francuzi weszli do kraju (P. a.).
↑Sorga, La Sorgue — rzeczka, wypływa w Vaucluse i połączywszy się z Ouvèze, wpada z lewego brzegu do Rodanu.
↑René — zwany Le Bon, król Neapolu i Jerozolimy, ks. Lotaryngii i Baru, hr. Prowancyi (ur. 1409, um. 1480).
↑Mistral — gwałtowny wiatr północno-zachodni, panujący w Prowancyi, szkodliwy dla zdrowia ludzkiego i dla roślin.
↑Awinion (rzymski Avenio) — miasto w południowej Francyi nad Rodanem, niegdyś (1309—1377) stolica papieży.
↑Minstrel (z ang.) — bard, śpiewak wędrowny, trubadur.
↑Rocher des Doms — rupes Dominorum »skała Panów«, na której zbudowano pałac papieski i katedrę awiniońską.
↑La Ruota czyli urzędowo po łacinie: Sacra Romana Rota — najwyższy sądowy trybunał papieski, tu w znaczeniu sali, gdzie trybunał odbywał posiedzenia. Jestto olbrzymia sala o dwóch nawach, 52 m dług., 16•50 m szer., 11 m wys. (uważana mylnie za kaplicę lub konsystorz) w pałacu papieskim w Awinionie, w której dwa wycinki sklepienne pokryte są pięknymi freskami nieznanego malarza, przedstawiającymi proroków i inne postacie starego zakonu w liczbie 20. Właściwa nazwa, wydobyta z dokumentów przez Digonneta, brzmiała audientia od auditores, członkowie trybunału (Felix Digonnet: Le palais des papes d'Avignon. Avignon 1907).
↑Wokluza (Vaucluse z łac. Vallis clausa, po włosku Val chiusa) — mała wioska w dolinie tejże nazwy niedaleko Awinionu, uświetniona i wsławiona pobytem poety włoskiego Petrarki, który tu na zaproszenie kardynała Cabassole bawił w l. 1337-1357.
↑Mont-Ventoux (»Wietrzna góra«) — na północ od Awinionu, ostatni cypel alpejski (1911 m).
↑Mogiły sypane wzdłuż brzegów Rodanu przez wojska Hannibala (P. a.).
↑Prowancya (Provence, z łac. Provincia Narbonnensis) — południowo-wschodnia Francya.
↑Dwie figury z końca XIV wieku na starożytnej ratuszowej wieży, wybijające godziny na miejskim ratuszowym dzwonie (P. a.).
↑Antypapież Benedykt XIII (Piotr de Luna) (P. a.).
↑Marszałek Boucicaut w 1411 roku oblegał pałac papieski w Awinionie na czele wojsk langwedockich (P. a.).
↑Langwedockie — prowansalskie. W średnich wiekach rozróżniano dwa narzecza we Francyi, południowe, langue d'oc (od przysłówka potakującego oc i północne langue d'oïl (od oïl, dziś oui).
↑Karol Martel (ur. ok. 690, um. 741) nie był formalnie królem, lecz jako majordomus (mistrz dworu) niedołężnych Merowingów rządził Francyą; wsławił się zwycięstwem, odniesionem nad Saracenami między Tours i Poitiers w 732 r.
↑Zachowany w Muzeum Calveta w Awinionie. (P. a.). Jan Guillermin, artysta zmarły w Paryżu 1699, rzeźbił w kości słoniowej i drzewie kokosowem. Do jednego z jego krucyfiksów w Awinionie przywiązana jest legenda, że ofiarując go bractwu Penitentów, którzy odprowadzali skazańców na śmierć i mieli prawo łaski, t. j. przywilej uwalniania raz na rok jednego z nich, uratował od śmierci swego synowca. Piękną legendę burzą dochowane rachunki bractwa; wynika z nich, że krucyfiks był zamówiony u Guillermina za 40 talarów (280 fr.), które mistrz za swą robotę otrzymał, a kość słoniowa kosztowała 138 fr.
↑Od czasów antypapieża Benedykta XIII władzę papieską przedstawiają w Awinionie Legaci (P. a.).
↑T.j. bractwo Czarnych i Białych penitentów, Les Pénitents-Noirs de la Miséricorde i Les Pénitents-Blancs de la Miséricorde; oba bractwa istnieją dotychczas i mają swoje kaplice: Czarni przy więzieniu, Biali nieopodal kościoła św. Piotra.
↑Ghetto (z włosk.) — dzielnica żydowska, poza którą nie wolno było mieszkać Żydom.
↑Żydówki w Awinionie obowiązane były za papiestwa nosić pewnej barwy wstęgi na głowie, która to barwa zmieniała się ze zmianą papieża (P. a.).
↑Kabbala — nazwa mistycznej nauki żydowskiej, której początki sięgają czasów jeszcze przedchrystusowych.
↑List żelazny albo glejt, wydany przez panującego, zapewnia nietykalność osobistą.
↑Francescone — moneta toskańska wartości 5 fr., tak nazwana od W. ks. Franciszka II (1737—65), męża Maryi Teresy, później cesarza niem. Jest to więc anachronizm, podobnie jak my mówimy (tylko odwrotnie): liczyć grosze.
↑Hetman króla chananejskiego, Sysara, porażony przez wodza izraelskiego, Baraka, schronił się do namiotu Jaheli, żony Hebera Cynejczyka, z którym Sysara miał pokój; ta wprawdzie przyjęła Sysarę i ugościła, lecz w czasie snu »przebiła gwoździem skroń jego, aż utknął w ziemi — i umarł« (ks. Sędziów, rozdz. IV).
↑Joanna, córka Roberta, króla Sycylii, królowa Neapolu, ur. 1326, kazała zamordować swego męża, Andrzeja węgierskiego, i poślubiła swego kuzyna i kochanka, Ludwika ks. Tarentu; w r. 1348 potrzebując pieniędzy, sprzedała Awinion Klemensowi VI za 80.000 fl.
↑Gotycki grobowiec papieża Jana XXII (1316—1336), arcydzieło stylu gotyckiego, obecnie w kaplicy bocznej obok zakrystyi, stał niegdyś w środkowej nawie katedry; uszkodzenia pochodzą z czasów wielkiej rewolucyi.
↑Gotycki pomnik papieża Benedykta XII (1334—1342) usunięty 21 października 1765 z kaplicy krawców na prośbę cechu, a zapozwoleniem ówczesnego arcybiskupa i zgodą kanoników. Pozostało po tem arcydziele tylko wspomnienie; to, co dziś pokazują w wielkiej kaplicy lewej nawy katedry awiniońskiej, jako pomnik Benedykta XII, jest mimo napisu Hic iacet Benedictus XII grobowcem kardynała Jana de Cros (Por. E. Muntz: Les tombeaux des papes en France w Gazette des Beaux Arts 1887, 370 nstp.).
↑Most św. Benezeta na Rodanie z kaplicą, dziś w ruinie (z 19 arkad pozostało tylko 4), ma pochodzić z XII w. Do mostu przywiązana następująca legenda. Benezet był to ubogi owczarek, który w r. 1177 otrzymał od Boga rozkaz zbudowania na Rodanie mostu i z tem się zgłosił do biskupa. Ten, patrząc na niepokaźną postać pastuszka, powiedział, że się zgodzi na budowanie mostu, ale pod warunkiem, że sam budowniczy zaniesie nad brzeg Rodanu kamień, który się znajduje w pałacu biskupim. Zgodził się na to Benezet i zaprowadzony do pałacu, podniósł z łatwością kamień, którego 30 ludzi ruszyć nie mogło, i zaniósł na miejsce budowy. Na ten widok biskup i tłum ludu uwierzył w posłannictwo Benezeta, który w siedmiu latach wystawił murowany most na Rodanie. Rękopis tej legendy przechowuje się w archiwum awiniońskiem.
↑Antyfonał, właśc. antyfonarz (z łac. antifonarium) — księga ze śpiewami choralnymi.
↑Akolita (z greck.) — kleryk z niższem święceniem.
↑Przyłbica — hełm z zasłoną żelazną, spuszczoną na twarz.
↑Misiura (z arab. mihfar lub mihfer, przez Tatarów) — czapka żelazna z takąż siatką, spadającą na ramiona.
↑Ludwik IX, święty (ur. 1215, um. 1270) — król francuski.
↑Krucyata — wyprawa krzyżowa (na jednej z nich umarł św. Ludwik pod Tunisem) — tu w znaczeniu przenośnem: wysiłki wieków, mające na celu dobro ludzkości.
↑Felibrowie (Félibres) — nazwa poetów prowansalskich, którzy w liczbie siedmiu zawiązali w r. 1854, 21 maja w Font-Ségugne (dep. VancluseVaucluse) towarzystwo, mające na celu odrodzenie języka i literatury prowansalskiej. Najgłośniejszy z nich Fryderyk Mistral, autor »Mireio«, umarł 26 marca 1914 r.
↑Teodor Józef Aubanel (ur. 1829, um. 1886) — poeta prowansalski, jeden z 7 założycieli towarzystwa Felibrów.
↑Józef Roumanille (ur. 1818, um. 1891) — poeta i prozaik prowansalski, jeden z 7 założycieli towarzystwa Felibrów.
↑Sewenny, Les Cévennes — pasmo gór w południowej Francyi, ciągnące się po prawym brzegu Rodanu z północy na południe.
↑Felibrowie wydają w języku prowansalskim, począwszy od r. 1855, co roku almanach (pismo zbiorowe) p. t. »Lʻ armana Prouvençau per lou bel an de Diéu«; dotąd wyszło 57 tomów.
↑La Camargue — obszerna nizina nadmorska, objęta dwoma ujściami Rodanu, Małym i Wielkim Rodanem.
↑Arlezyanki — mieszkanki miasta Aries nad Rodanem w południowej Francyi, słyną z urody i pięknych strojów.
↑Barbentany wieża — zamek Barbentane z piękną wieżą z XIV w. na skale, 6 klm. na południe od Awinionu.
↑Aigues-Mortes (»Martwe wody«) — m. w dep. Bouches de Rhone w niezdrowej bagnistej okolicy nad morzem, założone w r. 1246 przez św. Ludwika, który stąd odbijał na swe obydwie wyprawy krzyżowe w r. 1248 i 1270.
↑Kamienna Galatea. Według podania greckiego Pigmalion, król cypryjski a zarazem rzeźbiarz, nie mogąc znaleźć na świecie wymarzonej kochanki, zakochał się w swojem dziele, w posągu cudnej dziewicy, którą następnie Afrodyta na prośby artysty obdarzyła życiem. Wdzięczny ten myt, może najbardziej znany z operetki Suppégo »Piękna Galatea«, był kilkakrotnie opracowany (J.J. Rousseau: »Pigmalion, scène lyrique«, A. Asnyk: »Pigmalion«, Poezye, t. II. Warszawa 1898, str. 146).
↑Teresa św. (ur. 1515, um. 1582), założycielka Karmelitanek bosych, autorka cenionych dzieł treści mistycznej i ascetycznej (»Droga doskonałości«, »Zamek wnętrzny«) i kilku poematów, z których najznamienitszy jest sławny kantyk, znany pod nazwą »Glozy«, wspomnianej w wierszu ostatnim (naśladowanej przez Z. Krasińskiego).
↑Litaury (z ros.) — bębny, kotły; tu użyte w znaczeniu: piszczałki, trąby.
↑Focejczyki — mieszkańcy miasta Marsylii, która była kolonią Focejczyków (miasta Fokaia w Małej Azyi); Awinion zostawał jakiś czas w zależności od rzeczpospolitej marsylskiej.
↑C. Julius Caesar razem z Gallią podbił także Awinion pod panowanie rzymskie w l. 58—51 przed Chr.
↑Kwiryci — nazwa Rzymian w czasie pokoju, używana zwłaszcza przez mowców.
↑Akweduk (z franc. aqueduc, a to z łac. aquaeductus) — wodociąg, tu w znaczeniu: most. Rzymianie przeprowadzili wodę przez doliny na wysokich mostach.
↑Według podania mieli Łazarz, Marta i Marya Magdalena po śmierci Chrystusowej wywędrować do Prowancyi. Legendzie, która powstała w średnich wiekach (w. XI i XII), odmawiają wszelkich cech historyczności nawet katoliccy pisarze.
↑Klowis — Klodoweusz I t. j. Ludwik, pierwszy chrześcijański król Franków z dynastyi Merowingów (ur. 465, um. 511).
↑Gontram (Gontran) — pierwszy król burgundzki z dynastyi Merowingów (ur. około 525, um. 573). Jak więc z chronologii widać, nie mógł to być Gontran, lecz Gundebald, który wytrzymał w A. długie oblężenie przez Klodoweusza i dopiero wtedy opuścił miasto, gdy Klodoweusz połączył się z Teodorykiem, królem Ostrogotów.
↑Teodoryk Wielki, król Ostrogotów (ur. ok. 455, zm. 526).
↑Kochanka króla Ireneusza (René) dʻAnjou w Awinionie (P. a.).
↑Jeszcze w r. 1739 obraz ten znajdował się w dawnym klasztorze Celestynów, teraz na więzienie (Pénitencière) zmienionym (P. a.).
↑Świeckie kongregacye, dziś jeszcze bardzo liczne w Awinionie (P. a.).
↑Albigensi (od m. Albi w połudn. Francyi) — sekta chrześcijańska, hołdująca dualizmowi: świat stworzył duch ciemności, Bóg światła zesłał Chrystusa, aby nauczać, jak zbawienie osiągnąć (przez posty, modlitwy, klęczenia); małżeństwo zaprowadził szatan, rzymski kościół odpadł od Jezusa. W krwawych walkach (1209—1219) zostali Albigensi niemal zupełnie wytępieni.
↑Perrinet Parpaille, zwolennik Kalwina, profesor uniwersytetu w Awinionie, ścięty w r. 1562 (P. a).
↑Estrapada z franc. estrapade, a to z włosk. strappata) — katusza, polegająca na tem, że skazańca, przyczepionego do linki za nogi i ręce, związane w tyle, podciągano na owej lince, przerzuconej przez belkę, w górę i spuszczano w dół tyle razy, na ile brzmiał wyrok.
↑Cola (Mikołaj) Rienzi (ur. 1313, um. 1354) — trybun rzymski, dwukrotnie stawał na czele ludu przeciw przewadze szlachty i potężnych baronów. Po swym upadku schronił się do Pragi na dwór Karola IV, ten jednak wydał gościa Klemensowi VI. Papież wtrącił go do więzienia, lecz następca jego, Innocenty VI, uwolnił trybuna i wysłał do Rzymu.
↑Jeden z najstarszych kościołów Awinionu na fundamentach rzymskiego cyrku wzniesiony w VII wieku (P. a.).
↑Alyscamps (z łac. Elysii campi) — starożytny cmentarz rzymski w Arles, poświęcony przez św. Trofima na cmentarz chrześcijański, cieszył się taką sławą w średniowieczu, że grzebano na nim nieboszczyków, niekiedy z dalekich okolic przywiezionych, a Dante umieścił o nim wzmiankę w Boskiej Komedyi (Piekło IX, 112).
↑Nekropol (z greck. νεκρόπολις) — miasto umarłych.
↑Sośnie, l. p. sośnia — staropolska forma (nieznana Lindemu) np. u P. Kochanowskiego, zam. dziś.: sosna.
↑Alkierz (z niem. Erker) — boczny pokoik, bokówka.
↑Beatrice Portinari — ideał młodzieńczy Dantego, um. 1295, oprowadza go w Boskiej Komedyi po czyścu i raju. Tem imieniem nazwany tu niewieści geniusz, przewodniczka artysty w »Wojnie«.
↑Antonio Giulio Barrili (ur. w r. 1836 w Sawonie) — publicysta, powieściopisarz, żołnierz w walkach o niepodległość, typ wszechstronny, bujny, wielki patryota, mieczem i piórem służył ojczyźnie. Jedną z jego powieści »Jak sen« (»Come il sogno«) wydała w tłomaczeniu polskiem Redakcya »Życia« w dodatku do rocznika 1887. Treść powieści: W pociągu między Foggią a Ankoną autor swojem rycerskiem zachowaniem zyskuje miłość nieznajomej księżniczki. Zakochana para przerywa podróż i w willi nadmorskiej przeżywa w słodkiem sam na sam, niezapomniane chwile. Po kilku tygodniach twarda rzeczywistość kładzie kres tej cudnej idylli; kochankowie rozjeżdżają się, każde w swoją stronę, żeby się odtąd już nigdy nie zobaczyć w życiu — wszystko jak we śnie; stąd tytuł powieści.