Smutek hula. Pijanej oddał się rozpuście.
Widziałem szereg dusz naiwnych jak gołębie,
prostaczych dusz, podobnych białej chuście:
tam zgniły ślad — wspomnienie nocne po rozpuście —
i wizerunek oczu, ponurych jak dwie głębie:
to smutku pieczęć! — Gdy widzicie oczy
dziecinnych pełne szaleństw, figlów i uśmiechu
nazewnątrz, nie wierzcie! gdy dzień się kirem zmroczy,
w głąb’ padną — i hen na dnie: ponure, smutne oczy
szukają własnej cnoty, szukają swego grzechu —
po latach tak się stają jak o dwie otchłanie,
i zgniła trwoga pełza po białej, śnieżnej chuście —
oto jest wyrok męki: na wieczne szukanie,
wieczne niepojęcie... Bakterye w tej ranie:
smutne zbrodnie — w pijanej hulają rozpuście. —
NOC II.
Gdy rozchłaniam się w Życie, gdy niszczę i tworzę:
tysiące przeciwstawień do mózgu się tłoczy — —
i nie wiem, co szatańskie, i nie wiem, co boże?
Baśń Życia, jak splot lawy, w niezgłębione morze
wkwita. — Ot złudny obraz pustynnych przezroczy!
Życie ma różne kąty i punkty widzenia — —
A — w mózgu — tam! — na tkankach ktoś chodzi i chodzi —
omija przepaściste wądoły milczenia
i młotkiem w czaszkę tłucze — i ciągle takt zmienia —
Wartości stare toną w mych zdarzeń powodzi:
róża bezczelnem pięknem bije w twarz nędzarza;
słowik nuci nad trupem wisielca pieśń wiosny — —
A męka złych, Judaszów? Czyliż nic obdarza
przebaczeniem męczone? Bogacza, nędzarza?
Winien — dzień słoneczny, że jest tak radosny?
Niewinien, chociaż płaczą! bo płaczą, jak dzieci —
zbrodnie ich są dziecinne! Widziałem w czas zachodu
zbrodniarzy, igrających z bydłem, „mord“ stuleci —
Napoleonów, śniących przepych, jako dzieci,
dni widziałem wschodzące w brudnej barwie jodu —
Lodową stalą błyszczy wielki cmentarz: ziemia.
W kaskadach barw tęczowych — szkielety. Krwi czara!
A nad nią Gilotyna smukła wzrok oniemia —
Hymn szczęścia? Hymn dla ciała? Dziś, gdy zmarzła ziemia?
Gdzie ciało? — Hymn dla chleba? — Wielkaż zbrodnia? kara?
NOC III.
Kto czci dzisiaj nieszczęścia, co nie idą z ciała? — Osądzeni się cieszą, że kieski — moralne! Gdzie żary dawnych stosów? — Pieśń ta skamieniała. Graal już mchami porasta. — Co nie idzie z ciała, — stygnie. — Spopielały stosy całopalne —
i bielą się dziś trupio te stosy z igliwia wonnych świerków, bo Dusza ludzka krwawo zgasła — Gdzie Męka Wniebowstąpień, gdzie Bóg, co uszczęśliwia?
Widziałem, jak jowialny szkielet — wśród igliwia — trzymał w zębach spróchniałe berła: Wielkie Hasła!
Są śmiechy, które plwają na twarz uśmiechnioną — Nie korz się, że zęby twoje krwi pragnące — Żelazo ciężki metal; tchnij mu żarem w łono: przepyszną iskrą zionie w twarz złą, uśmiechnioną, przez wszystkie barwne nieba przejdzie w białe słońce —
„Duchowość“ — prawda wieczna twej istoty! Jeżeli patrzysz w bezkres, to już twoja chwała: chwała wiary — cześć noża — czy krzyżowe loty — Pójdź! Bóg ci pokaże wielkość twej istoty, gdy wierzysz w niemowlęctwo ziemskie twego ciała —
NOC IV.
Któż był obrońcą zbawczym dla jawnogrzesznicy? —
— Baranek białośnieżny — ofiarny, niewinny!
Oto dusza celników“ w śród ciemnej ulicy
raz śmieje się, znów płacze — W jęk jawnogrzesznicy
padł kamień, jako „sędzia“ — ślepy i dziecinny!
Od sądów ziemi dusze wiodłem po klasztorach,
po „oczach ludzkich“ z bólem kroczę do swej celi:
jak ranią mnie te oczy! W ponurych nieszporach
syczą żądzą igraszek — tłoczą się w klasztorach,
by schwytać odchodzące: sąd ma wielbicieli!
Krew ma wielbicieli! — Sądzą — porwą w sztuki!
Bóg ich piekłem pokarał — pocałował w oczy!
Boski pocałunek straszny! Dla nauki —
jak dzieci pocałował — rwą swe serca w sztuki
i odtąd im się dusza krwią zgorzkniałą broczy —
Sam sądziłem!! a jakież mam sądzenia prawo? i mnie Bóg pocałował. Cierpię. W śród ulicy po nocach płaczę, każdą draśnięty zabawą — Niewinnych nie znam, lecz kto ma sądzić prawo?! — Baranek białośnieżny był zbawcą grzesznicy. —
NOC V (WYBÓR).
In hoc signo vinces! (tym znakiem zwyciężę) — szeptał ksiądz teolog i pleban łagodny — Krucyata? W imię krzyża poszły dzieci, męże — —? (Oni są bez grzechu). Lecz krzyż i oręże? Co ma gniewny człowiek? wiara? dzień pogodny?
Stwarzaj nowe wartości! — Na starą modłę noża?
Bądź wielki! — A ogranicz się złudą i przestrzenią?
Nadczłowiek — Dziecko-zbrodzień? — Chrześcianin! — Doża.
co ślubem czcił Adryatyk? Równość! — Chleba? noża? A krając po kawałku — świat szczęściem opromienią?
Jeślim nieśmiertelny, będęż Samobójcą? Jeżeli ciało głupstwo, czemu mnie osądzą? Czy Bóg to Zero? Jedność? Dlaczegóż jest Trójcą? Słuchamy serca bicia? algebry? Idziem ku Ogrójcom? — Nie mogą twierdzić, gdyż nie są pewni, czyli błądzą —
Zwątpienie daje-ż prawo na jakie przeczenie? Co lepsze: szukać Boga? czy też kawał życia? Słuchałem skarg mrowiska: szmery i milczenie — Dąb zgnił, jemioła kwitnie. Teza, czy przeczenie? Co za nami zostało? Co jest do przebycia?
„Śpij, Hamlecie!“ Taką jest odpowiedź moja; ja sam przeciwko sobie duszy luk naprężę! Choć trudno, bo za ręce chwyta łan-dziewoja, to znów księga, i chociaż wątpi dusza moja — wybieram Krzyż i Księgę, Gołąbka i Węże —
Nie wybieram dowolnie. Wybrałem przed wieki. Te drogi dawno widzę — i wiem, że nie miną — — A Krzyż wykwitł przede mną bez końca — daleki — Po mędrcach jąłem Księgi. A w dziecięce wieki już mnie rwali — Wąż, Gołąb ku swoim krainom —
Tak wziąłem cnót symbole. Niechaj we mnie walczą! Na Krzyżu mam Oko Boże; Wąż ma zapach trupi (wyjąłem z czaszki mędrca) — Krzyż w ślinę padalczą nurzam — Sercem Gołębia walczę —
Zwycięży duch, co razem jest „mądry“ i „głupi“ —
— — Niegdyś niosłem na barkach krzyż — —
Ciężki on, ze żelaznej sztaby jest wykuty!
i dziw, żem go sam — wykował — —
Godzinami o zmroku młotem był mi ból —
I wstydem mi było, że tak gołą nogą
stąpam przez trotuary wielkich miast — —
I wstyd mnie łamał przed zniewagą,
którą zieje ten wesoły tłum,
co przed karą tak zręcznie zbiegł!
Oto idę ścieżką moją.
Cierniowa ona i bezludna — —
Szukałem w obłąkaniu mroków —
— bez tchu i spojrzenia —
najgorszej!!
Od stołów, puliarami krytych, aż
do Golgoty bez Krzyża, do cierpień bez przełomu,
na życie Bezsnu i Bezwytchnienia
wlecze się ona — —
Tak chciałem bawić się żalem i smutkiem moim,
zgryzotą kwiatów zwrotnikowych, co pod szarem niebem,
tęsknią,
w oranżeryach tęsknią,
na przepysznych szatach kobiecych tęsknią i — —
— — więdną — —
Dlaczegom wmówił w siebie, żemi gdzieindziej iść
niewolno?!
Oto myślałem, że po oczach stąpać nie mogę,
myślałem nocą skryć się na puste ścieżki,
chociażby mrzeć i więdnąć i tęsknić,
a bez światła, a z goryczą w sercu —
pod szarem niebem smutnego życia,
w oranżeryach sztucznego życia,
bo się bałem odetchnąć,
bo po oczach ludzkich stąpać nie mogę — —
Któż mi wmówił, że ja do Słońca prawa nie mam?!
O księżycowych nocach, mroźnych i bezlitosnych,
z marami dum rozpierzchłych tajemne miewam
rozmowy — —
Wywołałem ducha, który słał wesołe śmiechy w pustkę
mych klasztornych korytarzy — —
Przypinałem mu skrzydła białe, anielskie —
===============
O księżycowych nocach, mroźnych i bezlitosnych, padały
na mnie ciężko — skłębione zawieje śnieżne — —
Nie podniosłem głowy dla rozkazu,
nie podniosłem myśli dla oporu,
nie podniosłem ramion dla czynu — —
Któż mi wmówił, że ja do słońca prawa nie mam?!!
— Tak chciałem bawić się żalem i rozpaczą swoją,
zgryzotą kwiatów zwrotnikowych, co pod szarem niebem
tęsknią, w oranżeryach tęsknią, na przepysznych
szatach kobiecych tęsknią — — i —
więdną —
PRZEŁOM.
Po długich Nocach Smutku i Zwątpienia Biały
Dzień dla mnie rozkwitł kielichem w Słońcu —
A pierwszą była — Noc Smutku —
A drugą — Noc Życia! Słyszę jeszcze tę
szumną pieśń przepychu życia: szła, gdyby
wielki hymn ku zaświatom! Jednako splatały się
w niej akordy dobra, jak rozdźwięki zła —
Ale nie tak nazywano te cechy ludzkie w Zaświecie!
Wszystko to spływało bez zgrzytów w Pieśń
Nieskończoności — — — — —
Następną była Noc Ducha. Wielka, jak Tęsknota Boga,
słodka, jak Wspomnienie Boga!
Potężne tony słyszałem tej nocy: ztąd się zaczął
gwiezdny szlak kopyt Rosynanta! A potem była Noc Wszechprzebaczenia:
Wszystko zrozumieć, to — wszystko przebaczyć! I oto stanął nad otchłanią duch Bohatera; szedł w zawody z wirami gwiazd, i zakołysała się, zachwiała myśl słaba; a była to już Noc, pełna grozy, w której trwamy dotąd, i na czarnym Jej oceanie nie widać litych, złotych kolców Słońca: Noc zwątpienia — Szarpnąłem się z pomroku — powiada Bohater (tęsknił on śmiertelnie do Światła) — i rzuciłem wyzwanie — rękawicę wojownika — człowieka rzuciłem pod nogi TAJNI!
Hasło: Don Kichot — odzew: Biedny Tomek. —
WEZWANIE.
Jako tarcz biała — dusza moja,
w ogniu zwątpień oczyszczona:
miecz się jej nie ima! — Woła Bohater —
Walczyłem z każdą skałą,
z każdym prądem, który-m ukochał;
z każdym prądem, który-m znienawidził! Hasło moje: Don Kichot!
Słońce wypalało na tarczy hieroglify,
co mówiły o mocarnej tajemnicy Semitów — dzieci Żaru —
Noc gładziła rysy spiekłe
i stroiła je ze kryształy grobów,
które na trupach rosną w blask i chwałę — — dzień je wypałał!
Szatan palce w sadzy czarnej maczał,
w sadzy serdecznej bohaterów
ze stosów wielkiej rasy Indo-Aryów:
królewskich chłopów-Piastów lazurookich,
Wikingów — królów morza,
Orłów Romy — —
Najniklejsza mara: Ludzkość — je zatarła!
Jako tarcz biała — dusza moja,
w ogniu zwątpień oczyszczona,
miecz się jej nie ima! — Woła Bohater —
Nie służyłem grobom ziemi,
choć szedłem na krucyaty
i koroną pieściłem Baldwina!
choć czytałem Koran
na klindze Almansorów;
choć broniłem Jerusalem
przeciw Romie!
choć na szańcach Pragi
dałem głowę!
(Dużo się pamięta, więcej nie pamięta, a można skłamać byle ładnie; zresztą zielsko już na tem wyrasta, a ludzkość chleba (!) „jeszcze nie dostała!”)
===============
Jako tarcz biała — dusza moja, w ogniu zwątpień oczyszczona na wieczny Żywot Wniebowstąpień; miecz się jej nie ima! — Tak woła Bohater —
Nie służyłem temu, co przemija! Wierzę w czary i w „Jezus, Maryja“ dnia jednego — — Chociaż chcę w kolumnie duchów służyć, mogę się i niebem znużyć dnia drugiego — — Mogę wierzyć w coś utylitarne krótką chwilę, i w hygieny wstąpić sanitarne bardzo miłe! Ale ziemię chcę oskrobać z ziemi! Duchy pognać chcę snami złotemi w zórz chwałę! Chcę w kolumnie boskich duchów służyć, choćbym miał się niebem kiedyś znużyć, lub zwątpić dnia któregoś! — Tak woła Bohater. —
Hasło: Don Kichot, odzew: Biedny Tomek. Don Kichot — rycerz Nieba; Poor — Tom — ziemskie dziecię — włóczy się w noc i słotę — żywot jego marny! Szatan złojęzyczny zajął lichy domek. (Jak to opisał Szekspir:) Lear był zbyt ofiarny, lecz mało przezorny — włóczy się po świecie! a Biedny Tomek cierpi od chłodu i burzy — — Cóż go męczy? — Współczucie i duma — — krzak róży —
===============
Biedny Tomek.
„Biednemu Tomkowi zimno!” — Śpi na ludzkiem sercu —
Czem je ogrzać? Swem ciałem? —
— toż to szata Dejaniry! Nie unoś się szałem!
Biedny Tomek cierpi: żółć na tym kobiercu —
Bohater.
(Oto mój Tomek, odzew niebiańskiego hasła;
na nim trzeba zbudować wieżycę Babelu,
Wir szepce; skargi miota; wir się gniewa — —
Nietoperz trupich skrzydeł zwiesza chusty — —
Szkli się oko wilka? sowy? czy szatana?
Padł śmiech! Śmiech wzgardy. Śmiech blaszany, pusty.
Ktoś szedł tchórzliwy, senny; potrąca nogą chrusty — —
Noc kryje wnętrze lasu, lecz — w blasku skąpana —
czerni się jego głowa na białem tle księżyca — —
jako kolumn szeregi chmurne, zamyślone — —
Na drzewie cicho łkała Rusałka — Dziewica —
widmo. Szkło się stłukło!! Czai się Martwica:
któż podąża? kto śmiałek? w naszą?? — w czyją stronę?!
„Jestem materyalista,“ wyrzekł, drżąc, bohater,
„cudów niema“ — a w duszy prędko klepał Pater —
===============
Bohater.
Przychodzę po kwiat paproci, by dostać się do Słońca — —
Wid.
Hahhaha! O to starać się! Hahhaha! do Słońca!
— Dziś kwitnie! — —
W tym momencie
las już umiera, kir się snuje,
kir już oplątał barwy, cienie:
czarna się przepaść w świat wylewa!
widma gdzieś toną — kwiaty, drzewa — — — Coś lśnić poczęło — — —
Las dech spiera. Las jak dziecinę piersią tuli.
Las kędzierzawą głowę chyla. Zkąd to dzieciątko? W koszuli
białej z tła wyrasta — skrzydełka motyla!
To już nic dziecię: kwiat promienny!!
matowy — szklany — z rtęci — zmienny,
wciąż zmienny — już perłowy —
tysiącem bano przelewa — drga — zakwitł! Naokół zatańczyły drzewa!!
Las oszalał! Czerwony — błękitny — złocisty — — — Ściemniał. Zczerniał. — Bohater, oślepiony,
oburącz kwiat uchwycił! drżał mu wśród ramion kwiat czysty —
Śmiech mar, śmiech okrutny, mściwy,
rwał ze sykiem ciszę —
Kwiat spłonął raz ostatni. — Bohater padł szczęśliwy.
(Koło Szczęścia.)
Od tego zgorzał — i popiołem rozsypał się po łące — —
Zachwytem taka śmierć się zowie: zgorzał, jako słońce!
Nazajutrz wstał z niebiańskiem czołem, wcielony w Nowem Słowie.
W zachwycie spalił serce mrące: zginął, jak bogowie — —
I odszedł tak, jak bożek Prowe, w zaświaty płonące:
w świetlane sfery kryształowe dla ludzi po Słońce!
Choć Sfera Kryształowa w mojej wyobraźni wiruje jak pierścienic gwiezdne — sny Keplera — lub jako „Szklane Harmoniki Kręgi“ (Mickiewicz je obracał) — jest to Duszy Sfera, w której na wiek zastyga, co w życiu umiera: wspomnienia liche, zgryzota i czar śnionej potęgi.
Nie są to żadne Nieba Dantejskie, ni Piekła —
(Nieba bowiem istnieją za naszem pojęciem), — jest to raczej krew moja serdeczna, zapiekła, którą — to, co boli, co wznosi, — pisałem, jest tam nienawiść szczytna: baśni, jak kochałem — Dziś wtargnąłem! Dla formy zwę to Wniebowzięciem.
Nigdy tak nie schodzę do „samego“ siebie:
Śmieszność strzeże krysztalnej otchłani Tajemnic.
Śmieszność nie daje ludziom mówić o tem niebie. Ironia pyta wieszcza, czy dyament odgrzebie — Ironią pyta: „Słońce chcesz wynieść z tych ciemnic?!“ Nieczęsto ludzie schodzą w siebie tak daleko!
Śmieszność dla Marzenia jest Letejską rzeką!
===============
Bohater.
Zstąpiłem!
Otwarły mi się szklane wrota,
jak raz czytana księga stara
i przecierpiana raz tęsknota —
Konny w czarnej zbroi —
Na zbroi krzyż z dyamentów — Rycerz Wierny —
Proporzec z gwiazd na czarnym szyszaku —
Rycerz — Duch bez hasła nie wpuści bohatera.
Drogę zamknął. — Twarz dobra świeci z pod przyłbicy —
===============
Duch.
Hasło?
Bohater.
„Rycerz, co nigdy nie umiera: Don Kichot!“
Rycerz — Duch.
Odzew?
Bohater.
Biedny Tomek (czyli „patrz w Niebo, a zrozum Ziemię“).
Rycerz — Duch.
Tyś sam?
Bohater.
Człowiek — kapłan Tajemnicy,
(a Tajemnica? — bańka z mydła — źródło paplania —
tęczowa z wierzchu — w środku: znak zapytania).
Zresztą, nudzisz mnie! Dziś to moja — własna Dusza,
to moje światy — własne!
Rycerz — Duch.
Brud ziemi jeszcze masz na sobie: utylitaryzm, pojęcia za ciasne —
doczesność — — Powiedz jeszcze: kto-ć rodzi z Ducha, a kto z Ciała?
za górami, za lasami, nad trzydziestą rzeką —
Dziś już zasnął w pożarnym pocałunku słońca: Jerusz-halaim!
Matką mi — Orlica Biała — ziemia ona,
dziś bez miana istniejąca,
niegdyś umęczona —
patrz Jej sztandar! — Wisła szara,
płacz moich dni jesiennych — Dzikie Pola —
Rodzice mego Ducha: On — wszystkim znany: Ahaswer, Żyd-tułacz wieczny, niedolą pijany — — Matką mi — Niewiasta tajemna, słoneczna — Jan z Pathmos Ją oglądał!
Don Kichot.
Wnijdż! Dusza twoja — wieczna! —
WYJAŚNIENIE AUTORA.
„Rzecz się dzieje” — to znaczy „treść się mieni,”
a nie że w czasie się odbywa,
lub że odbywa się w przestrzeni.
Sfera Ducha określać się nie lubi: ziemią czuć w pojęciu wszelkich granic,
więc jedna sfera w drugiej się gubi.
„Napięcie tonu“ — „czasem“ się nazywa,
„przestrzenią“ — „moc“ barwnych promieni —
(Sfera Ducha — BEZPRZYMIOTNEM się chlubi).
Z Arki Samotności rwie nas coś do świata:
myśl żądna niespodzianek, więc loty Gołębie
są sztandarem. Pustelnik w tłumie szuka brata,
szuka strun nieogranych — — nieodkryte głębie,
nowe struny — to rozkosz! — Znak sfery: Gołębie,
a treść Jej: wizya barwna, zmienna i skrzydlata —
Gdzie bohater się ruszy: śpiewy, błyskawice,
płacz, klątwa — szalona dziecinna zabawa —
zaloty łąk w tchu słońca — po nocy miast ulice —
wskroś dziejów bal: obłędna maska krwawa —
niewolnicze swobody i bezprawne prawa,
a na boku szept cichy: to jest Tajemnica —
(Dekoracya.)
Już, już opadły bohatera
lęki i pusty śmiech wesela,
Satyry. Fauny — grecka sfera,
— a wszystkie mędrków Tajnie i Zwątpienia
nie warte chwili Zupełnego Życia!
nie warte jednej Złudy przestrzennej,
uścisków Lasu, pieśni Milczenia,
lilij na mrocznych kobiercach gnicia,
łzy rozpalonej, igły promiennej — —
II Faun.
Szmaragdowa baśń. Zabliźnione drzewa. Jutro. Straszna kaźń — to mi życie śpiewa!
Łan.
Obłąkana dusza moja się rozkwieca,
na sierpie lśni, w blask zboża się nurza,
ze szczęścia kwili, kiedy ją oświeca
dumna, stalowa, nieugięta burza!
Chór Życia.
Jak dobrze!!
Optymizm.
I to nawet, że w parny ranek dech słońca na śmietnisku prysł w barwy tęczowe!
zabrał moją głowę, nikt mnie nie obroni! Zabrał mi kochanek czystość mojej skroni, pierwszą serca mowę, — nikt mnie nie obroni!
Chór Faunów.
Chodź w tan! Czy słyszysz, jak wkół przez łan, z aromatem ziół — wir śpiew ukojenie serc zwiał: sok drzew. kiedy Wiosny szał — — serc plan zaślubionych pszczół; serc lęk, senny brzęk — czy słyszysz wkół? Chodź w tan!
===============
(Z łez już nimfy uplotły różaniec,
utopiły różaniec, gdzie rzeka —
a dziewczyna puściła się w taniec,
jeno piosnka wiruje daleka!)
===============
Włoski Tenor.
Ona mnie zdradziła! Serce boli! Madonno! ulżyj mi w niedoli!
mężczyzną bądź! — Cóż damski ród?
Na życia szkic drażniący zgrzyt,
lecz ty: cyt! cyt!
Na serca głód jest wino! wiesz?
A więc nie grzesz! Cóż damski ród?!
— drażniący zgrzyt!
więc wino lej — i cicho! Wstyd!!
===============
(Tenor nic chce kielicha, lecz dzbanek —
Z niego uczeń jest pilny, wzorowy,
dzisiaj kpi sobie z wszelkich kochanek
i wyśmiewa różane okowy — )
===============
Reporter Patetyczny.
Stęchły miejski wiew. Dzieci wpośród biota!
Optymizm.
— i w tem jest cicha, dobra, tajemna tęsknota —
Reporter Patetyczny.
Szwaczka blada spogląda na brudne podwórko —
Optymizm.
— ale uśmiech ma w oku —
Reporter Patetyczny.
— żółta, jak gromnica —
Faun.
Na oknie — jej róża; rozkwitła i wonna!
Publiczność.
Po czemu dziś na rynku jest średnia pszenica?
===============
Życie..
Bądźcie jak ptaki, jak róże, a nędza rzecz płonna!
Pełnią Życia!! — Wśród kłosów wonne mam posłanie! Żuk gnojny lśnienie skrzydeł śle mi w upominku —
Pesymizm.
Krew?
Satyr Dziejów.
— i krew dobra —
Reporter.
— płakałem po szynku!
Faun.
— i to dobre: naiwne złego ukochanie. —
===============
Życie do Bohatera.
Szmat futra, lśniący rudawym przepychem,
słoneczni łany, jasności niesyte —
Lękami borów ciało upowite
tuli doń Troska — — róż sinych kielichem
rozwija kwiaty, śni marzeniem cichem
(noc głucho tętni przez drogi odbyte) — —
Cień pada w duszy zwierciadlaną płytę.
cień wspólnych zbrodni z pokutniczym mnichem!
szła dotąd skuta: za nim, za Zwątpieniem —
Lśni przepych słońca! Głębokiem spojrzeniem
modli się Troska, jak więzień mogiłom;
niedługo rzuci ciebie — tajemnicza!
W śmiech blasków tuli siny kwiat oblicza —
Wciąż przepych wzrasta! Słońce ją zabiło. —
Panteizm.
ON dobry! ON Tworzenia i Zniszczenia Droga! Wino tego życia płynie z jednej czary — Pójdź za mną! — Czego wątpisz, człeku małej wiary?
Wszędzie jesz i pijesz Ciało twego Boga!
Za granatową gwiezdną nocą
pożarne słońce krwawo wschodzi,
a czasem bryzga żółci jadem;
zkąd ono? — czyją pchane mocą?
czy śmiech to? — płacze-ż w barw powodzi?
czy niepoznaną daje radę?
Przed granatową gwiezdną nocą
pożarne słońce w łzach zachodzi — —
Na zbladłych niebach turkusowych
płyną ostrowy chmur z koralu:
— miedziane tarcze płyt grobowych
chowają-ż słońce pełne żalu?
Człowiek.
Czy, przeznaczeni na konanie, święcimy życia zmartwychwstanie? —
kto nie chce zasnąć na tym brzegu, aby — oddany ślepej fali. albo zatruty chwili jadem — w zwierząt nie ujrzał się szeregu:
niech patrzy, jak się Słońce pali!!
Ludzkość.
Głos ten od Boga?!
Głos.
Nie!! — od Węża — — W tej Sferze Imię to zwycięża — Wąż nas zatruje: da świadomość, więc słodkim będzie jad trucizny! (Jak słońce — boli taka rana.) Wąż-Mądrość wpełznie do tej blizny, poznamy Wielkość i Znikomość. —
Ludzkość.
Toś nie od Ojca?! nie od Pana?!
Głos duszy.
Nie. — Jam od Węża!! — W tej Sferze Imię to zwycięża. —
SCENERYA.
Bohater: „szukający,“ „wtajemniczony“ i „Arcykapłan.“
Ledwo co ukochał, już niszczy.
(Kwiat, co głębiej w rył się w duszę,
nowy zagłusza: to jest „kołysanie się Sfer“).
Przez dyamentowe wieków korytarze idzie:
lśnią i gasną dawno znane postacie — — —
Jak i dlaczego odbiera wam sen, zabija czyn i chęci — Pójdźcie na pustynie! — Loch skał dla myśli waszej będzie jak obrońca — — Powoli zniszczym się. Zburzymy gmach pamięci. I w nocy jaskiń Własne wytworzymy Słońca!
Kapłan.
Siedziałem tak od świata oddzielony:
strawiłem żar, strawiłem wiek młodzieńczy —
darmo! — Duch Życia wrócił ośmielony —
Duch Życia — Zło w uroku świetnej tęczy —
Duch Życia.
Widzisz?
Kapłan w ekstazie.
Płomiennych krwawych żarów potoki
niosą nieznane i dziwne dreszcze,
śni się gorący step bezobłoki
i pod nim przestwór piasków szeroki,
a wokół mgliste miraże wieszcze — —
Na tęczą lśniącej tkance złudzenia
namiętne dziewczę słońca krainy
Zostanę z prochem wspomnień, — w mózg ziemi się wgrzebię i okiem zerwę z nieba zazdrosną zasłonę! Będę Rozum piastował na Ciała pogrzebie: może Tajń da m i więcej nad królów koronę, może kwiat jakiś wzejdzie na niewdzięcznej glebie! — Nie żądam nic dla chwały!! Nie. Ale chcę, jak Słońce,
I proch świecił, jak stare próchnice — zkąd te lśnienia?
Kapłan.
Sfinksy wiedzą.
Wtajemniczony.
Fałsz!! Sfinksy prześniły —
Wszystkim duchom zaglądałem w Hec
i otchłaniom, gdy się dnami szkliły — — ——————————
Zkąd blask pada na Duchy-Księżyce?
— Kir jest we mnie — bogów myśli strawiły! —
Arcykapłan.
Śladem Boga idziesz —
Kapłan.
Ale Imię Jego NIEPOJĘTY —
Chór Kapłanów.
Wiedza, którą idziemy, i Wiedza, po którą idziemy —
jest jak kryształ, a ścianki — tysiączne zwierciadła.
Jedna kropla — blask rtęci — skierka jedna wpadła:
mgły światów, lśnień chaosy! — jedna iskra wpadła —
Chór Wtajemniczonych.
Z powierzchni zmiennych fal i obrazów
zeszliśmy w głąb Starej Świątnicy —
Zbrzydła nam złota baśń Nilu —
W łanów spłowiałych objęciu
długośmy słuchali Czarów Szeherazady,
— zapragnęliśmy zdobyć lampę Aladyna!
Wiedza nasza szczytna, wiedza tajemna — nie dla motłochu! Szukamy śladów Boga —
Chór Wtajemniczonych.
W świątnicy, wzniesionej ludu tego dłońmi,
wznosimy pojęć gmach dyamentowo-ścienny — —
Dyamentowe — długie — wloką się korytarze —
nieuchwytnemi idą pierścieniami — —
w milczeniu toną? — czyli w gromów gwarze? ——————————
Dyamentowe się wloką korytarze — —
Niepewni tęsknim — idziem snami — —
Be z końca drży odbicie tego lśnienia,
co niewidzialną tleje — hen! — gromnicą — —
Bunt gromów słychać? czyli szept milczenia?
I Wtajemniczony do Arcykapłana
Spotkałeś się już kiedy z Tajemnicą?
Arcykapłan.
Zawsze z odbiciem —
Kapłan.
A może Światło rozpadło się w Odbicia!!
Słuchają własnych myśli. Arcykapłan.
Zamilcz o tem.
Chór Wszystkich.
Dyamentowe się wloką korytarze — nieuchwytnemi idą pierścieniami — — W milczeniu toną? W gromów gwarze? Dyamentowe się wloką korytarze — — Niepewni idziem tędy snami — —
Na oko ziemi, na szczyt Dawalagiri, w tajemnicę waszą idę świętą: błyskawicę niosę w całun owiniętą!
Chór.
Więc chodź z nami na szczyt czemprędzej — nim zalśni świt: w zaklęte śnieżne wiry! — —
===============
I z Magów.
Lęk w nas, bo dusza chora czytała w gwiazdach — Srebrnych Słów niepojęty myt!
Arcymag.
— ? —
I z Magów.
Patrzałem w dalekosięgłych szyb źrenice, oto formuła: —
Arcymag.
I nic?
I z Magów.
Nic. —
Arcymag.
Kapłankę zwołać tu — dziewicę —
która wrażliwa jest i czuła,
niech utkwi oczu swych źrenice
w szyderskie gwiazdy skrytolice,
znów w wirujący krwawy rubin:
będzie to — z Tajnią zaślubienie,
będzie to — z Ciała wyzwolenie —
ona skrami zapłakana — skry się w pasma wiążą — pasmo z pasmem się brata! — — Milczenie, — milczenie gwiazd — do jednej Gwiazdy dążą — —
Arcymag.
W którą stronę?
Kapłanka.
Na Zachód —
Arcymag do Bohatera.
Ty, coś z Przyszłości, powiedz, co to znaczy?
Bohater.
To Prawda, która Baśnią się tłómaczy — śmierć Wielka — Ormuzda. Większe Zmartwychwstanie — do dziś jeszcze — — lecz czasem — — — — gasi Je — Wszechzwątpienie —
Chór.
A któż to? któż?
Bohater.
Mój nieodstępny Anioł-Stróż. —
===============
Chór.
Pijemy żary z ciemnych gwiazd,
pijemy gorycz z jasnych słońc — ————————
dziś wszystkie gwiazdy tracą żar
i słońce traci dumy czar,
a z obłąkanych mgławic-gniazd
blaski się wloką — śmiejąc, drżąc — —
zmartwiałe blaski martwych słońc — —
tajemne żary z ciemnych gwiazd — —
Wskroś wieków lśni się złudny gmach:
Akademia Bractw Nauki. Gdy jedna część Jej tonie w mgłach,
gdy już nad drugą — płaczą kruki,
trzecia podnosi czoło w skrach — —
i tak bez końca każda śpieszy
zapałać nowe słońca — rzeszy.
Lecz skutkiem ciągłej zmiany wiar —
już wtedy mech ją wkrąg porasta;
i blaknie zwolna Wiedzy czar.
jak o starzeje się niewiasta,
co próżno czeka leków sztuki.
Jeszcze raz przeżyję wzlot Nauki i pełzanie — — Straszne mi to nadziei królowanie! (świadomość jest przyczyną strachu) — —
Don Kichot.
Dumie twojej to nie ubliży — Był tu przed tobą ktoś —
Bohater.
Gdzie poszedł?!
Don Kichot.
Na Golgotę — w stronę Krzyży —
— Krasiński — a za nim jakieś odgłosy
szły z mrocznych podziemi (to są Ducha Sądy);
On wyniósł błyskawicę w całun owiniętą,
zawierz „jej“ siebie, otul się w pożarne włosy:
„ona“-ć słońcem będzie, oświeci te lądy —
tak pójdziesz srebrnym szlakiem w „pamięć wieków świętą!“
===============
PIERWSZA STRONA GMACHU.
Pitagorejczyk.
Prawda jest tylko w Cyfr prawidłowości;
w nich kryje się nieubłagana Konieczność —
Zero? — Symbol Wszystkiego i Nicości —
Jedność? — Wszystko dąży do jedności —
Dwanaście? — Treść Hebrajskiej Świątnicy —
Siedem? — pełne czci i tajemnicy —
Cyfra martwa. Nad wszystkiem jest promienne Słowo. Słowo-Myśl — bogów stwarza w chaosie zawiei. Bracia! Pogarda ciału! Nieść płomień nad głową! Bracia! Cóż jest ciało? — Splugawienie Idei!
Bohater.
Boski twój Mistrz dobrym poszedł śladem — znów wieki nim idą — —
Sofista do Bohatera.
Czy w „Materyi“ szukasz, zwąc się ziemskim gadem,
czy w „Idei“ się bratasz z boginią Izydą? —
mogę ci dowieść, że w tem błądzisz, lub w owem —
mogę dowieść twej racyi w jakim chcesz sposobie
i Materyę z Idei wyprzeć silnem słowem,
lub Ideę z Materyi.
Z fałszu prawdę robię! Bohater do Sofisty.
Choć kpisz — niesprawiedliwa spotyka cię wzgarda!
Wyznam, że nikt dalej od ciebie nie sięga — —
Każda „prawda“, jak metal, dopóty jest twarda,
póki niema Ognia. — Ogień to potęga! —
(W togach wchodzi profesorskie ciało. Ciągną bożka z drewna; reklamują śmiało:)
===============
Chór Profesorów.
Pozytywizm!!
Tłum zw. Inteligencyą.
A! a! a! — A! a! a!
Chór Profesorów.
Oto jest ochłap mięsa dla gęby zatkania.
Oto są bałwany Czystego Rozsądku.
Starczy przez życic całe do męki konania,
byle w Wieczność nie patrzeć i unikać wrzątku,
bośmy z trudem zagładę DUCHA budowali,
a wrzątek może popsuć lat dzieło na marne.
Oto jest Bałwan Wiedzy, niech motłoch go chwali!
Oto sztandar: Wierzymy w Coś Utylitarne —
(Próżno. Głos padł. Głos w Duchu rośnie.
Już dawno marł! Zgniła myśl o Wiośnie!!
więc w Nową Sferę!! Sfera Próżni.
To będzie ostatnie po męczarniach „chęci“ —
ogarnie szarym zmrokiem dusze zżarte bólem —
— Morze Znicestwienia — Sfera BEZPAMIĘCI.)
===============
Budda.
Twórco własnej doli! Niewolniku CHĘCI! CHĘĆ okiełznaj! Bądź swoich cierpień królem! Każ im zmilczeć: zginiesz w Morzu BEZPAMIĘCI.
Miliony osieroconych niemowląt, rzucone w tę noc beznadziejną, kwilą i mrą na błotnych roztopach bez matki — — — i niema! niema kochającego łona. co je utuli!
(Przerżnął otchłań rozpalony płat stali. Przeszył na bezdeń!)
Szara się czeluść w świat wylewa i nie mamy już ołtarzy, nie mamy dziś pamiątek!!
Tylko gwizd oszalałej ziemi rwie się w kir bezkresu i kona, jak skonała ostatnia skra nadziei! —
Bohater do Don Kichota.
Czemu TŁUM tak cierpi?!
Don Kichot.
Niech w cierpieniu zniszczy Siebie, a stworzy się z Niczego na nowo BOGA Świętszego pojmie!
DUCH-MINUS.
Duch-Minus.
W tej Sferze ja władnę! Na duszach pieczęć kładnę: dusze trzymam w wiecznym rozdźwieku!
Jam ANTY-BÓG; Duch Wszech-za-przeczenia —
Wy-jawiam się w ZŁEM rozlicznem:
i mój Chrystus może być Aniołem!
on ma tęcze uśmiechu nad czołem!
duch, który niweczy, — TĘSKNOTĄ jest kryniczną,
patrzy w przezrocz swoją,
wskroś wieków pyta — tem niszczy!
Elementarne ZŁO w dotknięciu myśli zwielokrotniam!
— tu królowanie moje i tu powszechność moja
bezprzyczynowa i bezprzymiotna aż po NIE-BYT —
Choć zdarzy się prawda, mówię: odrzućcie! i odrzucacie —
Ja bywam Samo-wzgardą waszą, bom jest NIE-DO-
WIARĄ waszą.
Chór Otchłani.
Gdy poznaliśmy pierwsze NIC-NIE-WIEM: czerpiemy
z PEŁNI DUCHA i zagładzone jest ono N.-N.-W. do
pierwszego ZWIERCIADŁA — —
Na tem fałszywem słońcu my, dzieci złudnej otchłani,
zatknęliśmy powtórne N.-N.-W.
Tak wychodzim nagle z bezprzestrzennej dusznej jaskini — —
Tak wychodzim z nową twarzą, a razem z tąż samą!
Wychodzimy z twarzą smutną, tajemniczą, w nimbie
bolesnego uśmiechu — —
Otojest TAJŃ ZWIERCIADEŁ.
Oto jest nieskończenne (w powtórzeniu) N.-N.-W.
A zawsze, jakby dalsze i pełniejsze — —
Dusze Szukające.
Jest-że możebność błyskawicy, co podruzgocze te ZWIERCIADŁA? — Cudu!!
Liczba ich: nieskończoność!
Migotliwe, czarne i srebrne.
bezprzestrzenne, a wszechobejmujące,
trupi kanał, księżyce migotliwe.
wydłużają szlaki niebne,
wrogi BÓSTWA tem, że zwiększające.
przez nich MAŁE jest często ISTNIEJĄCEM.
Migotliwe, czarne i srebrne
Zwierciadła-księżyce migotliwe.
PAN na nich dłoń położył:
oto milion twarzy i proroków
— ZŁO się zwielokrotnia. —
===============
Budda.
Wszystko — Ułuda! Z nią walczcie! Ale niech nawet o to wam nie idzie: pogarda wszelkiemu chceniu.
Chór Buddystów.
Gdy wypalą się wszelkie ogniska, gdy Słońce się w sobie spopieli — — MY, którzy istniejem z NAZWISKA: po za NIEM — nie będziem istnieli — —
Bohater.
Zkąd znacie — PRZYCZYNY BOŻE?
Chór.
Nie o to! nie o to nam idzie! Spopielim się, spalim w milczeniu:
„A komu życie się nie udaje, temu śmierć się uda..”
Abbadon.
Jam jest Duch Wszelkiej Śmierci!!
===============
Chór Dumnych.
Marne to życie, męki marne — —
Nie wiemy, nie pojmujem dlaczego?
... a może na Wieczny Żart nas stworzono?
Czarne tęsknoty, kruki czarne
obsiadły nas. — Idziem z NICZEGO
ślepi, głusi i niemi z męczeńską koroną — —
Abbadon.
Krzyczcie: „Chwała złemu! chwała naszej rozpaczy i niechęci“
(Sam na sam byłem z troską zaklętego koła!
Myślałem, że rozniosą ją falc jeziorne —
śpi przestwór, w moje myśli cierpkie i upiorne
uderzył śmiech ironii — straszny! — Archanioła!)
Abbadon.
Słyszysz?!
Bohater głowę spuszcza.
Don Kichot do Bohatera.
— — — — po nowe Słońce!
Bohater.
Idę — — dalej — — —
Abbadon.
Dokąd? Znalazłeś Boga?!
Bohater twardo.
Nie. Ale GO znajdę!
Idą: On i Don Kichot, a za nimi Śmieszność i Ironia.
Błazen.
Don Kichoty niechaj idą, niech ich potem świnie zdepcą! Ja do ciebie z moją biedą Abbadonie! —
Abbadon.
— ? —
Błazen.
Krew mi chłepcą! bo widzisz: śpiewa:człowieka błazen zabił w sobie, gdy policzkował ułud maskę: z bioder cyrkówka drze przepaskę
i śmiechem straszy zmarłych w grobie!
— oto cały skarb mojej duszy —
Tłum huczy.
Abbadon.
Cóż tam?
Błazen.
To moi widzowie. Poczciwy ziemski ludek. Nowego Boga instalują —
Abbadon.
— ? —
Błazen.
Jeżeli instalują, — to znaczy: stalowego, nazywa się „pan Rewolwer.“
Tłum huczy.
Abbadon.
Dość Samo-ironii! Chciejcie, a będę; straszniejszym od Śmierci! Za mną!
===============
Rezoner.
— Odchodzą.
Odeszli jak ci, co długiemi sploty
wiążą zostałych ciężkiemi okowy — —
bo ten, co w imię złego zerwał piętno z głowy,
duszę wyrwał — z odwieczną pieczątką Heloty —
Bez dusz, choć nie w kajdanach,
chwili niewolnicy!
— ni rzecz to dobra, ani zdrożna, bom zepsuł sobie żywot cały — —
— — — a jeśli zepsuć go nie można?
Bohater do Abbadona.
Słyszysz, jak wzniosłe gadają!
— Własna teologia ich broni.
Teolog do Abbadona.
Oto szukamy się dziś w własnej próżni —
Gwiazdy nam zgasły, oniemiały dźwięki —
I z tyłu blasków, które niegdyś lśniły
promienne, żywe — hen! na widnokręgu:
ostała się nam zdawkowa moneta,
ostały się nam tlejące popioły!! — ——————————— ———————————
Nie odszukamy się w swej własnej jaźni — —
pójdziem, gdzie zechcesz — wszystko nam jednakie —
wyblakły barwy — nowych farb nie staje:
— Niech blakną, nikną w szarość — — — — w nieskończoność — —
Abbadon.
Toście nie moi.
Oddalony głos Buddy.
— — Nieskończone dale BEZPAMIĘCI — —
Abbadon do Człowieka.
Czego wam potrzeba? Czego chcesz, duszo mieszczańska?
A więc cierpienie wasze jest prawością!
A więc zawody wieczne — wasze szlaki!
Temi pójdźcie! — Tego nie odbiorą
wiecznie zazdrosne Sfinksy Przeznaczenia!
Któż się pokusi na cmentarne darnie?
Któż się pokusi na grobowców głazy?
— Grobowe będą waszych Szczęść ołtarze,
niech was upaja, co jesienią wionie —
Modlitwa wasza — samo-biczowanie —
Gromnice pale na świętej biesiadzie —
Z tlejącą iskrą idźcie na otchłanie!!
Człowiek.
A gdy zagaśnie?
Archanioł Abbadon.
— — w niedalekich kresach czekają jasne żary obłąkańcze —
Wstyd?? wstyd? — Ale ty jesteś RYCERZ z DUCHA, ty, co na srebrnym koniu przez Wieczność nas prowadzisz, ty zrozum, że mi wśród piwnic i studzien — skrzydła zgniły!!
Na zwiędłym liściu moich pragnień rumieniec wstydu się pali —
Nie wstydź się, duszo moja! zerwij płaszcz i pokaż SFINKSOWI lśniące próchno obnaż ohydę twoją, niech promienne oko TAJNI spojrzy na ten grzyb MIERNEJ CNOTY i MIERNEGO GRZECHU, na ten grzyb, co ślimaczem ciałem, cuchnącą szmatą wżarł się w najskrytsze twe głębie i ciągnie, i pije, i chłepce ostatnie siły, ostatnie żary, ostatnie sny twoje!!
Oto już sił nic mam do konania — — —
Palącą ruiną wali się na mnie wszystko, com dotąd stworzył, lub stworzyć zamierzył — —
Walą się na mnie groby ZMARŁYCH i cmentarzyska współczesnych — —
Aż nagle rozpełzły się myśli moje szeroko, jak ból świata — i niemasz jednego zniszczenia, gdzieby nerwy moje nie dygotały w konaniu —
Kamienny, uśmiechniony Sfinks w siebie patrzy i nie czuje, jak mu wszechświat drży pod szponami — —
A potem spokój, bezmierny spokój ohydy —
—————————————
Wybaw mię, NICOŚCI, wybacz mojemu NIEPOJĘCIU — — oto modlę się — —
Daleki Chór Schopenhauerystów.
Módl się — i my się modlimy do ciebie — o, Wszechnirwano!
— — A najpierw człowiek ŻYŁ:
daleki, daleki od Boga — — — —
— — A potem człowiek SZUKAŁ:
słaby, słaby w pojęcie — — —
— — A potem człowiek CIERPIAŁ:
on chciał ŻYĆ, a nie był już DZIECKIEM —
— — I znowu człowiek CIERPIAŁ:
on SZUKAĆ zaczął w niepojęciu — — ——————————
Wyłonieni na radość MAJI:
umrzemy, gardząc JEJ wdziękiem — —
Wyłonieni na pastwę MAJI:
umrzemy, gardząc JEJ męką —
On — Bóg Wiecznego Powrotu.
On — Bóg Wiecznego Wypływu,
z Nim się łączymy w Nirwanie — —
Chór Buddystów.
Nirwano! nirwano! nirwano!
Bohater.
— — — Nirwano — — —
Don Kichot.
————
— — — po Nowe Słońce?!!
Chylasz głowę? przed Sobą umknąć chcesz w NIEBYCIE?
Przeklęci tacy — MALI gońce!
— Masz NOWE SŁOWO przynieść w ŻYCIE!
— — a czcm nakarmisz tłum zgłodniały?
— — a czem podniesiesz krzew skarlały? po Nowe Słońce!!
Bohater. — ? — Don Kichot. Szczęście Golgoty! Bohater.
Widzę — — Krwawa droga — i ON też? — też? ———
Chór Duchów.
— i ON też, bracie!
Chór Smutnych Duchów.
Na topieliskach jezior czarnych,
na obłąkanych życia szlakach —
cuchnące kwiaty śnią o ptakach,
co płyną z niebios w mgłach pożarnych — ——————————
Nad ziemią biedną, nad splamioną,
wpośród oparów, mgieł roztoczy,
niepokalane dobre oczy
dla smutnych duchów zawsze płoną — — ——————————
Czy nie widzisz, jak miecz mój stalowy
krwawą plamą na słońcu połyska?
Oto strój mój wojenny, godoy,
oto marzeń mych złota kołyska! ————————
W niej chowałem dzieciątko niedoli,
wychowałem na żale, rozpacze,
na mę życie bojowe, tułacze,
na nienawiść do szczęścia-niewoli! ————————
Bo nieszczęście jest moją swobodą —
Wieczna droga — herb mego nazwiska —
niech mnie losy w kraj Śmierci zawiodą: oto marzeń mych złota kołyska.
Głos Daleki.
Synu mój! synu zbłąkany! czemu lękasz się wiru otchłani? czemu Nocy otwierasz ramiona?
Bohater.
Łódź ma tonie, o, Mistrzu kochany! dusza z lęku, z niedoli już kona: szczytne duchy mrą — w prochu zdeptani!
Głos Daleki.
O! człeku małej wiary, i czemu się boisz?!
Bohater.
Oto płynie z Ciebie MOC CUDU!
Oto lęk łasi mi się u stóp i kona —
Przypomnieniem mi jesteś — —
O! GWIAZDO przeczuwana z Wież Chaldejskich.
Przyjście JEJ nastąpiło we mnie, gdym CIĘ zgadł!
Dziś przyjmuję Cię pragnieniem pustej świątyni. —
===============
Historya.
Jak się kołysze srebrna toń
i trupie niebo błyska!
Zginęła ludzkość — blada skroń
krwawiące płomię ciska:
tam się piętnował wieczny żal,
tam oddech siał zgryzoty — — —
Dziś ginie ludzkość wpośród fal,
a nad nią Niebios trupia dal! Gdzie promyk Słońca złoty?
(Dekoracya.)
Przez chwiejne szyby wzburzonych wód,
przez grzbiety fal potworne,
przez niezmierzony życia brud,
przez rzeki łez upiorne,
przez trupich niebios siną dal,
przez nasz odwieczny głuchy żal
ON idzie — — jak przerażeń wid
ON idzie, dziwny, niepojęty
w miłości swojej świętej!
Nieznany duszy ludzkiej ton!
Niesie życie i skon —
Mędrzec się zbudził ze sprośnych snów! mózg ludzki krwią oblany i skamieniały już — bez słów spoglądał martwo, jak kurhany, na NOWE ZYCIE, nony Cud i Wielkie Zmartwych-Wstanie — — spoglądał przerażony tam, gdzie MISTRZ spodziewany drogą Słońc przez kiru konanie szedł — z Niebiańskiej strony —
— — — Tysiącem ramion nie wesprą Go na tej drodze wstydu i łez, a On pod ciężkim krzyżem chyla się ku ziemi.
Nie ciężki on krzyż dla drzewca swego, ale ciężki przez tę zdradę siną, co wylęgła się na piersi tłumu.
— A od tych oczu idą kapłani smutku! gdzieżeśmy znali ich!(szepce tłum.)
Kapłani smutku od pustych wydm dalekiego morza — —
kapłani smutku od biesiadnych sal, purpurą, złotem krytych — —
kapłani smutku od rybaczych chat, od opuszczonych siatek i więcierzy — — —
kapłani smutku od tych zimnych dusz, świątyń Stoickich bez życia i śmierci —
— Kapłani smutku całują Jego Krzyż — i teraz idą od Jego oczu na Tłum, na ciała, chciwe widowisk i okrucieństwa — — ale tłum zląkł się tych drobnych cichych skrzydeł i zionął śmiechem rozpusty —
— A ON czytał serca ludzkie przed wiekami —
— a ON jest, aby spełniło się prawo —
Jakże mi Panie iść za Tobą?
Wyrzekłem się ojca i matki, wyrzekłem chwały świata —
Okryty wzgardą, okryty żałobą
Tobie ufam! zbyłem się przyjaciela i brata!
A jednak coś zostało! jedna myśl skrzydlata,
jeden szept cichy, łzy milczące — — —
pozwolisz, Panie? na dzień świąteczny skowam,
strunę tę w duszy pochowam
i w dzień świąteczny trące. — — —
Panie, grzech mój na mnie: chciwy, chciwy jesteś!
Dam Ci tę piosnkę, dam Ci! Słyszałżeś ją kiedy?
tak śpiewa Ziemia:
O szafirowe moich nieb sklepienia!
o pozłociste siatki mojej drgania!
pelo rozwiewna z poblasków spojrzenia!
o szafirowe moich nieb sklepienia!
niewinnych natchnień i złego kochania! Dam Ci ją! dam, bom jest twarde serce pokutnika, co
nie przebaczy najmniejszej ułudzie!
Chrystus.
»Zaprawdę powiadam wam, żem przyniósł miecz, a nie pokój — ale kto wytrwa do końca — zbawion będzie.“
===============
(Introdukcya.)
Oto tłumione skargi ludzkie...
===============
Bohater.
Panie! wybaw mnie od pająka i od żądzy mojej, co jest krwawa i lubieżna, niecierpliwa w chuci — czekająca, błoto duszy dzikim żarem trąca, gdy w przemocy drży gołąbka śnieżna!
Miereżkowskij.
Afrodytę!! Chrystus i Antychryst jedna osoba! dwa jak jeden — Tajemnica Androginy!
Niebo na dole — niebo na górze! Zbaw mnie Panie od dwoistości myśli!!
Bohater.
Amen.
Dostojewskij.
Chryste! może wszystko będzie sprawiedliwie, ale ja — міра Твоґе орцнцмаю!
Bohater.
Wybacz jemu i mnie, Panie! — Wybacz duszom bunt: czuł on wiele i miłował wielce —
Mickiewicz.
Bunt duszom ludzkim wybacz, Panie, jeśli kochały za Miliony!
Głos Słowackiego.
Lucyferze! jam Go kochał swej duszy otchłanią! Jam GO kochał aż do zniszczenia!! Nie opuszczę Cię jednak w konaniu. Nie opuszczę w przepaści MILCZENIA!
Chór Archaniołów.
„Pan nasz dobry“ — Zórz jasną oplotę na te oczy zarzucił cierpiące — Chorej duszy bezkresną tęsknotę, do SIĘ tuli! — Promienny, jak Słońce!! —
Chór Aniołów.
Słumione łkanie niedoli wstrząsa dumne wargi słów mocarza.
Jedna myśl mnie, o Boże, przeraża! Serce moje przy Tobie, a Dusza na otchłaniach Milczenia. Długo jeszcze nie podasz dłoni Szatanowi — — —
Głos.
Raczej niech przeklnie i weźmie całowanie! Ja zostanę do czasu. Ja Bóg Zachodowi! I jam Cię kochał, ale jest COŚ nad nami...
SEN PRZED GOLGOTĄ.
Sen.
Bóg patrzy w jasne dale Swojego Istnienia — człowiek zasnął. Sen ciężki Jego myśl przygniata: „Ciężko, Ojcze! — Pić będę według Twojej Woli — a może mnie ominie? — — Bóg patrzy z Milczenia — a kocham świat! ja umrę dla Zbawienia świata! —
— a może mnie ominie? — ta myśl dręczy, boli...
— Ktoś?“ — „Judasz, Panie — jam z innego państwa, pseudo-uczeń — stworzony dla męki i zdrady, choć może równie dobry — czas nam, Synu Człeczy! —
— obaj wolni — i obaj — w otchłani poddaństwa —
Bóg kazał przed wiekami — wstawaj, człeku blady!“
„Jam przyszedł dla stępienia śmiercionośnych mieczy!“
===============
Chór Aniołów do szatana.
Lęk twych oczu wielki, ostateczny,
a na ustach twoich śmiech niezmienny!
Przeraźliwy — bólem nieskończenny
los twój, Władco piekieł wieczny! — —————————
Na otchłanie śnieżnej Drogi Mlecznej
od JEJ płaszcza idzie blask promienny —
Lęk twój w oczach — wielki, ostateczny!
— a na wargach twoich śmiech niezmienny! ——————————
Na oplutych skałach twej Gehenny
drga zbłąkany ludzki wir serdeczny — ————————
Wzrok — Archanioł — wbija obosieczny
w mózg twój, w uśmiech twój niezmienny,
w lęk twych oczu — wielki, ostateczny!
„Dusza moja smęci śmiertelnie, i czemuż nie
czuwacie? — Cóż to! krew u mych stóp i krople
jej na mej szacie?“
„Panie, toć łzy Twoje...“
„Jak te drzewa smutno szumią — niegdyś tak
fale Czerwonego Morza.......
— Ojcze! miłosierdzie Twoje jest bez granic, ale
jak Ty chcesz! — Miecze weźcie ze sobą —
— Oto idą. Idą zbrojni gniewem, a strachem,
ciekawość zwisa u ich oka, a wszelka broń
na ramieniu — — —
Wszakże-m jest bezbronny i nie uciekam —
Oni idą. Kagańce drżą w ich ręku, jak błędne
ogniki... i takie gwiezdne niebo — —
— szarańcza w krzach cyka jednotonnie — —
i takie gwiezdne niebo. —
Nie wiedzą oni, nie wiedzą...,
Nie czyń tego, miecz schowaj! Nie jestem-ż
Syn Boży? ale — aby spełniło się prawo —
otom ja — “
===============
Krasiński.
— „kocham Cię. Panie! za śmierć Twą więcej, niż za Zmartwychwstanie“ — — —
Szatan.
— — i cóż z tego — Galilee vicisti!? Dwie tu siły; nie pójdziesz po przekątnej?
Chrystus umiera. Całe oceany, hen z sennych dali niewidzianych nigdy, wznoszą się we mnie — — Oto wezbrana dusza moja czeka — ocean wzniósł się w spieniony słup fali — tchu we mnie niema!! na Twym jęku zwisł, o Umęczony! Jam — myślą Twoją! — a gdy runie w ciemnie? —
JEGO dłoń czułeś na mózgu Człowieka
i nie wiedziałeś, żem ja umęczony?
i nie wiedziałeś, żem wiele — — wiele razy
padał w pluszowe ramiona szatana? —
— Ja, wróg Twój wielki, bo pełen urazy,
żeś mnie plugawił, ie tam u „trzech krzyży“
padałem zimny, jak głazy, wciąż niżej — —
i nie wiedziałeś, że dusza — zbrukana
tylekroć w Chwili — już się nie skrysztali? — —
Ostatnia myśl Twoja, o Chryste, mnie pali!
A Twa ostatnia konwulsyjna skarga
to moja dusza znękana, tułacza. co u stópKrzyża bezsilnie się targa, która, że nie wie, więc już nie rozpacza — — — ————————————
Aż oto nagle wiem, że-ś w Zmartwychwstaniu,
ale nie jesteś dalszym ciągiem Siebie:
dla mnie na zawsze zginąłeś w konaniu
i dziś mi obcym jesteś w Twojem Niebie!
Gdzie dusza moja?!
Oto szlak dalekI — — —
Ot dzwon bez serca — — Ty, duchu bezładu,
pluszowem skrzydłem zapalasz tęsknoty — —
Tajnemi znaki okryty łeb gadu
wyjrzał na słońce, uśmiechnion na wieki — —
Gdzie dusza moja?!
Oto są dwie zbroje, niegdyś śnieżno-białe —
to nasze, zbroje są, o Don-Kichocie!
Któż ci tak skalał twą lodową chwałę?!
— — — Nie rzucaj pereł przed świńskie kopyta —
Oto się Głupstwo przejeżdża we złocie,
w pysznej karocy, a tłum — jego świta — —
Leżałem z tobą, gdy cię tratowano,
i byłem mały, jako strach zajęczy —
przed Głupstwem gotów uchylić kolano
i gotów byłem zrzec się lotów z tęczy!
Znam tego ducha, co ciebie tratował!
Jak on nas deptał, jak on nas w gnój miotał!
jak potem ślinił rozłechtaną wargą!
i drwiąco patrzał, gdy w nas gniew dygotał,
i stał — bezmyślny przed gromową skargą! —
To głos tłumu — vox populi — duch tłumu —
wróg on Bogu i wróg on Szatanowi!
on to splugawił narodów ołtarze!
on w kłamstwo wierzy, on spodlenie sieje!
a gdy masz dusze, to zaprzeć się każe!
a gdy masz serce, toć pewno ośmieje!
duch tłumu!
Będziesz błaznował, wieszczu (!) z jego woli, —
dla jego chwalby pokalasz swą wiarę
i będziesz potem dum ny ze swej doli —,
lecz trupa duszy poniesiesz za karę!!
i nie wytrzymasz żadnej samotności,
i nie wytrzymasz żadnego milczenia —:
Syzyfowego impetem kamienia
stoczysz się w otchłań grzechu i nicości — — ——————————
Lecz czemuż płaczem, o Don-Kichocie?
Pan Nasz — Chrystus — zwyciężył tego ducha:
wzgardził cesarskich wrót darem!
Oto spełnił Ofiarę. A w pluszowych lotach śpi ziemia głucha: zasnęła w jęku, a kto jej da wiary moc na taką Noc?
Pasterz zginął — — — — Jak ja się wstydzę, wstydzę! żem z Nim chodził! On słaby, zabić będzie, cześć im, silnym! Cześć kapłanom!
Jaka to rozkosz być nikczemnym! Chodź, wszeteczna dziewko i rzymski żołdaku, przy kielichu będziemy śmiać się z mazgajstwa. Chodź, rozkoszna — bezwstydna, niech na twojem łonie zginie ta moja biała plamka ta biała plamka, co rodzi we mnie lęk i ku sobie nienawiść!
Kasprowicz.
A ty, bratku, graj wesoło! gach u twojej żony —
— ponoć przyjaciel twój?
Astarot.
A ON z krzyża da wam ślub! ha! — ha!
Uczeń.
Milcz, głupie sumienie — któż płacze? — ja płaczę?! — — — Mistrzu! rozproszyliśmy się jako owce! O Chryste! strzeż mnie od niego!!
Szatan.
Nie lękaj się, marny, prawdziwy człowieku zwykłej miary! przez noc granatową, gwiezdną idę: Szatan — Człowiek, Syn Przeznaczenia, idę zdradą, ale drogi nasze różne są — — — —
Ablu! Musiałem Śmierć wprowadzić, bo tak się spodobało PANU, a kochałem ono niewinne jagnię!
— Pocałował mnie!! — —
— czy szmat ziemi się urwał? widziałem palący sic bór
i zwierz tam wszystek ryczał —
— i jedna gałąź wystarczy — — —
— ach! złuda, złuda marna —
Bohater.
— i ja — z wami —
Szatan.
— Na duszy krzyż masz czerwony!
Ahaswer.
— Na duszy krzyż masz czerwony!
Bohater.
— Ale i ja z wami — słyszałem krzyk jeden.....
Chór Aniołów do Bohatera.
Biednyś, opętany! ON już Bóg w Zmartwychwstaniu!
Bohater.
Więc On, Swój Bóg śmiał się, gdy oglądał
Się w mrącym Człowieku?!
Po nocach słyszę ten krzyk — w niebiosa bije —
Widziałem — warkocz gwiazd, potężną dłonią rwany — —
na każdej z gwiazd był świat — ginących jęk potężny — —
Widziałem bezkres oceanów krwi —
i w tej purpurze drży dziecko-człowiek,
białe jak śnieg — rączyny drobne kurczy,
na oczach czarne łzy — bolesne, ołowiane —
a nad niem ogromna szczeka — zębów wian —
i w szyjkę dziecka wpięte — wokół tylko krew — ———————————
Ziemia lilie rodzi: bądź kwiatem i ziemią!
Ostatni krzyk szatana pada ci na duszę,
ale światło, światło zwycięża! Dziś rówien
jesteś mi, synu, i dalej nie powiedzie cię
mój rumak! Nie pożądaj pychy „jedynie —
kwiatu.“ nie wypieraj się ziemi! — Jesteś
kwiatem i ziemią!
Ale i samą ziemią nie jesteś!
Bohater do siebie.
Słucham głosów PIEŚNI CHRZEŚCIAŃSKIEJ, a każdy ton pali się we mnie i kona — Słucham duszy swej — w CHRYSTUSIE.
KLASZTOR.
Chór Mnichów.
Przytulone zbolałemi skrońmi do żelaznej furtki rdzą okrytej, próżno szemrzą zdeptanemi dłońmi, gniewy ślą ku myśli w cisz owitej — —
Już rozpaczny dzwonek nie ogłusza,
już się furtka dawno nie otwiera — —
przed klasztornym murem coś umiera — —
skronie tuli — dzwonek dłońmi rusza — —
Nowicyant.
Ja z modlitwą wszedłem tu nieszporną,
aby czekać na jutrzejsze świty!
Trup pozostał z twarzą złą, upiorną —
skonał pewno — czaszką wniebowbity — —
Już nie wyjdę za klasztorne ściany!
Gdybym chciał? — Nie pojmą słów kryształu!
Noc za murem — — chichot ich pijany
kształt lubieżny wzniósł do ideału — —
Chór Mnichów.
— — już rozpaczny dzwonek nie ogłusza,
już się furtka dawno nie otwiera — —
przed klasztornym murem coś umiera — —
— — — — —
Przeor.
— — na niebiańskie szczyty — idzie dusza — —
===============
Spowiedź Mnicha.
...W Imię Ojca i Syna i Ducha Świętego. Amen.
— — — Aż dotąd krzyżowe, żelazne krawędzie
tuliły jedynie przeczące me usta,
choć nieraz padała myśl lotna i pusta,
choć nieraz na wargach śnię skrzydła łabędzie — —
— W szalonych poszeptów Djonyza zapędzie
modlitwa mnie trzyma, jak łoże Prokrusta,
lecz dotąd — krzyżowe żelazne krawędzie
tuliły Jedynie przeczące me usta — — —————————
Zdradziecka ma lutnia! Znam ton, który gędzie
północną godziną, gdy chata ma pusta —
— bez Boga — śni chciwie o nocnym obrzędzie,
lecz gwałtem ja wtedy przytulam swe usta,
gdzie ranią mnie ostre żelazne krawędzie — — ———————————
W nagrodę za męki, promienni anieli
na ścianach mi święte malują obrazy —
i dusza ma czysta, jak kryształ bez skazy,
śni w tajni o Nieba wieczystej Niedzieli — — ——————————
— — — Dziś kryształ spękany — W barw krwawych kąpieli
ma dusza się pławi, oślizgła jak płazy — —
Już ognie zagasły — śpią martwo, jak głazy —
— — gdy biała dyablica spoczęła w mej celi!!
Gdy ona się spojrzy, w proch duszę spopieli!!
a jam jest bez woli, bez siły — — jak głazy —
upadam, gdzie z włosów jej złotej kądzieli
skry lecą — — a wokół kuszące obrazy — — — ——————————
i już nic przychodzą promienni anieli — — ——————————
Całusy tobie? — samobiczowanie!! ————————
Przekleństwo wdziękom piekielnej martwoty!! ——————————
Tu wiara i żywot! — tam śmierć i konanie!! ——————————
Idź na pokutę — z oblicza słońca!
Modły i posty dadzą hart duszy!
Niechaj-że myśl twa wierna i walcząca
wszelką pokusę gniewną dłonią skruszy!! ——————————
===============
Savonarola sam.
Zuchwałe ducha wielkie morze
upojeń śmiałych gra tysiące —
— —pożera samo siebie słońce,
ból ziemi płodzi złote zboże — —
Z granatów patrzą gwiazdy drżące
na upór, którym ludzi tworzę! ————————
— upojeń śmiałych gra tysiące
zuchwałe ducha wielkie morze — ————————
I cóż ztąd, że „wam“ świecą zorze,
gdy widzę jeno zgliszcza tlące?!
Świat umęczony dam Ci, Boże!
upojeń śmiałych gra tysiące zuchwałe ducha wielkie morze — —
Gdy kładli BOGA w oną noc do grobu w krwi purpurze,
„Niewiasty“ jeno wielkich serc, kochając Boga w słońcu,
„Niewiasty“ jeno wielkich serc kochały Go i w chmurze,
kochały Jego nędze, ból, kochały Go przy końcu,
a może więcej, niżli w czas, gdy chadzał ON jak w słońcu —
— — i dla miłości ewangeliczny mąż, bogaty w skarby złota.
nie rzucił ich, gdy zechciał Bóg! — Niewiasta, gdy kochała:
dla Pana rzuca dawny świat i wnet z czeluści błota
powstaje święta, niegdyś tak kupcząca Pięknem ciała!
Za miłość, za ofiarność tę spłynęła na NIĄ chwała.
O Maryji Matce Bożej.
Dyamentowy czarny krzyż nad morską zwisł otchłanią —
— Szeregi płyną wiecznych fal i śliskie grzbiety ranią
Dwie ręce tylko pną się wzwyż ze sinych wód otchłani!
Nieprzebolały ciężki żal i czarny dyament rani!
Dwie białe ręce wyszły z wód — żal płonie i wyrasta —
W ponurą ciemną, morską noc: krzyż tylko i niewiasta —
lecz oto Wniebowzięcia cud!!
A dziś w duszącem mieście: zginała bólu szczera moc! zginęła już w niewieście!
===============
Dusza Młodzieńca.
Musi coś być, gdy wciąż się śni — —
musi coś być —
— śpiewa mi dusza moja młodzieńcza —
— — — już tyle wieków znikło w toni,
już przeszłość trupim mchem porasta,
gdy „nam“ sic śniła siatka pajęcza,
gdy złudny obraz serce goni:
„słoneczna i czysta niewiasta“ — —
Próżno się serce broni — —
niepokonana siła tych złud,
niepokonana świetlna baśń — —
czy to kara, czy cud?
czy to mrok, czy jaśń?
Faun.
Prędka zgoda — krótka waśń —
Duch.
Precz!!
— krzyż będzie jako miecz! —
Dusza Młodzieńca.
Jest „szara przędza“ — tęskni w mroku — Rwie się ta szmata
snem wniebowziętym, jak mgła ulata: brzeg lśni dyamentem, a za „nią“ obłok: sen mój w obłoku!
— — cicho się pali turkus nieba, w błękitnych smugach drżą szafiry — —
Głosy Dziewic.
O, Panie! Słowa Twego, jak CHLEBA! O, Panie! zdejm nam z duszy kiry!
Dusza Młodzieńca.
— — na tle błękitnych nieba pożarów alabastrowe wschody się wiją, śnieżne — a poręcz spiralna złota — — Głosy Dziewic. Maryjo! królowo „anielskich DARÓW“!
Dusza Młodzieńca.
A na poręczy — wsparte — nić złota —
siostry zakonne w liliach się kryją,
lutnie trzymają — i PIEŚŃ TĘSKNOTA,
i PIEŚŃ „TAJŃ DZIWU“ — w strop niebios biją
pieśni się plotą w girlandy kwietne,
pieśni się plotą w żmije — czernieją,
nikną, a drugie znowu jaśnieją,
palą się, gasną, promienne, świetne — —
Głosy Dziewic.
Żądza się wzmaga, pierś nam rozszerza,
a przeciw czarom niemasz pancerza:
ginęłyśmy już siostry białe,
gdy Bóg — wezwał nas w Swą chwałę — —
Lilie nam kryją piersi pancerzem,
krzyżowi dusze smutne zawierzym — —
— A królowa nasza — bez oręża —
Maryja Dziewica zgnębiła węża — —
Dziś, kiedy zdrowa znów — dusza chora,
siostry zakonne: czystość! pokora!
Maryja Królowa.
Pokora losom i litość światu — — Tak dusza moja wielbi Pana — —
Chór Dziewic.
Zajaśniała Maryja Ukochana, podobna do kwiatu!
Dusza Młodzieńca.
Jam takie kochał w marzeniu:
słoneczne, błękitne, dziewczęce!
i wasze lilie-ręce
śniłem na mem czole,
gdy pożarne niedole
płomieniem mnie żarły!!
Dziś czekam nędzarz w pragnieniu,
wyciągam ku wam ręce,
wpijam w was oczy sokole —
— Zgniotły mnie niedole:
kwiaty powiędły i zmarły — —
Chór Dziewic.
Gasisz w nas boskie tęsknoty,
Skalałeś nas jadem pragnienia!
Znikamy, jak promyk snu złoty,
znikamy — gra twego marzenia —
W wieczności się zejdziesz z marzeniem, dziś zbrojny bądź krzyżem, cierpieniem —
Chór Daleki.
„A kto nie wyrzecze się Matki i Ojca dla MNIE, ten niewart MNIE“ — Zerwij twych marzeń oplotę!
Bohater.
Zdeptałem słoneczną tęsknotę!
Chór Daleki.
„We MNIE nasycisz tęsknotę, bo Jam jest DROGA i ŻYWOT i WIECZNY“ —
Bohater.
Klękam, Panie, ale Gwiazda jakaś zerwała się z Drogi Mlecznej?
Chrystus.
— — to bratnia twoja dusza, Synu! módl się słonecznie:
znajdziesz JĄ w SŁOŃCU!
Oddalony Głos Miereżkowskij’ego.
Dwa, jak jeden!
Głos Abbadony.
Błyskawica krwawa słońce przecina — patrz, bohaterze — dymy i krew: czy zupełnie dobrą była Nowina? Błyskawica krwawa — Jego gniew! A były tam i rozpacze — —
Na tle jodowej wschodu barwy.
odziany w lśniące kiru larwy.
z krążkiem ognistym na czole.
z lilią w sercu, z krzyżem jak ziemskie niedole,
spływa on, „ciemny,“ chociaż święty,
kochany uczeń Chrystusa, litością ziemską nietknięty!
Głos.
„Dzwon mój huczy, jak niedola, na szczęście ludzkie spada:
małym hańba! ziemskim biada!“
Gdym tak odszedł od SIEBIE, stwarzając: byłem tylko artystą!
Przez tysiączne kotary mroku przeszedłem, żadnej nie mając w sobie, bo oczy moje obłąkały się plamą światła, które biło z cierniowej korony.
A gdy Ciebie tracę, o Chryste: twarz Sfinksa chychocze w pożarnej ironii!!
Oto wśród ciemnej chwili twarz krwawa, myśląca, i twój ciepły, wilgny uścisk dłoni — — — Judaszu!!
Wyrzekłem się dziś UCZUĆ-Tęczy, w MYŚL białą się wykrysztalę!
Oto — jak ludzkość — niegdyś snem wybiegłem w chrystyanizm! — Dziś do sceptycznie-wesołych ołtarzy się kurczę — —
Przez UCZCIWOŚĆ MYŚLI, przez WDZIĘCZNOŚĆ SŁOWU, smutny — potrzaskałem światy naokół i znużony ku ŹRÓDŁU kroczę — — A może udaję znużonego, aby krysztalny MYT ŹRÓDŁA złapać na gorącym uczynku cudowności?!
Ewangelia ludzkości — KSIĘGA —
SŁOWO — potęga!
SŁOWO — pierwszą przyczyną; SŁOWEM jest ta Sfera!
TWORZENIE — POJĘCIEM! — Pojęcie nigdy nie umiera!
Największa wiara — WIECZNOŚĆ!
Największa idea — BOSKA KONIECZNOŚĆ —
Bohater.
Zkąd we mnie ta KSIĘGA? —
Bóg pisał przed wiekami!
Wszechświat, jak tron — Bóg współkróluje z Twórcami!
panują oni i w otchłani, lecz błogosławieni, którzy w lśnieniu!
— BOSKA KONIECZNOŚĆ króluje w MILCZENIU —
ONA jest Prawdą, szukaną przez Piłata,
ONA jest Zwycięstwem Krzyża i upadkiem świata,
ONA uświęca szczytne zbrodnie,
W ręce Szatana daje pochodnie,
krzewi się w Nocy, krzewi w Lazurze — — —
„Niebo na dole, niebo na górze“ — —
Ale JEJ „sprawiedliwość“ jest snem o NIEPOJĘTEM —
— Milczcie, ciasne mózgi!
Wy! co sądzić chcecie WIEKI i CZŁOWIEKA,
wy! co bogów przez epoki zmieniacie! —
kto was w płaszcze sędziowskie obleka?
kto wam szeptał? i KOGO wy znacie?
Jam czytał pierwsze strony tej KSIĘGI,
znani dłoń bezlitosną tej POTĘGI!
(która jest dla mnie SNEM o NIEPOJĘTEM —)
Głos Don Kichota.
„Jako wierzysz, tak ci się — stanie“ —
Bohater.
Zdawało mi się, że jedno czarne
(przez „zmarłych narzekanie“), a inne znów białe...
Dziś chcę! wierzyć w TO, co ma największą chwałę! JASNE, WIECZNE — —
Ale gardzę temm co marne!
Nałogowy Piłat.
A co jest marne?
Strażnicy Księgi {{f*|do Bohatera.|w=80%}
Zmów modlitwę do światła!
Bohater modli się.
Kocham Cię, Światło — z Ducha i przez Ciało!
gdy, przepojony w mym każdym atomie,
drgam białą przędzą, padam w wir zawrotny,
albo gdy wielkiej myśli ludzkiej chwała
staje przede mną promienna widomie,
jak tajnych linij lśniący wid ulotny — — ——————————
Kocham Cię, Światło, w majaczenia smudze,
w tęczowym jęku rozpławionej stali,
w bólach porodu p rzy pierwszym prajonie:
oto bóg-światło ogląda się w strudze — —
oto bóg-światło złotem lany chwali — —
oto bóg-światło — w piorunów koronie! —————————
Kocham Cię więcej na tle Nocy Tłumu,
O Jasny Duchu! któryś rówien BOGU.
— Pierwsza przyczyna niech będzie pojęta —
Kocham Cię, Chryste, w pomrokach rozumu,
Tyś przy nich — Słońce przy świecy w trójnogu!
W bezmiarze światła Twej nauki świętej
zoczyłem Jasną Obcość mojej jaźni
i krysztalnianą pewność — upojon wiary szałem!
W Twej krwi ziemia czerni się wyraźniej:
żegnam ją, choć kocham — JA, który się stałem — ———————————— Dość modłów. Droga moja czeka uśmiechnięta —
Chór Wieków.
Pierwsza Przyczyna niech będzie pojęta!
Strażnicy Księgi.
Oto prze-święty przybytek KSIĘGI, sam — wejdziesz w SEN o NIEPOJĘTEM, odbieramy ci oręże i symbole. — —
Chór Duchów.
— odebrano mu symbole —
Czytelnik.
Niegdyś (widziałem go) miał ranę na czole, ranę czarną, krwią zapiekłą,
a jedna ziemska dziewica błagała Pana Boga, by go minęło piekło, bo ciężką była jego życia droga — —
Chór Duchów.
Teraz on większy nad siebie,
nad to, co jest w nim ze ziemi —
Rana się w gwiazdę zamienia
— — i stoi tak — głową w niebie!
CZŁOWIEK WSZECH-POJĘCIA
(znaczon chrzęstem cierpienia) —
Strażnicy Księgi.
My, KSIĘGI strażnicy, wszelkie tego świata WIESZCZE,
żegnamy cię u tych progów —
przypomnieniem wrogich bogów,
duchów zgrzytem, co trwa jeszcze!
Walcz z rozumu twego odmętem — —