Miłość a kłamstwo. Samobójstwo/całość

<<< Dane tekstu >>>
Autor Stanisław Antoni Wotowski
Tytuł Miłość a kłamstwo. Samobójstwo
Wydawca Wydawnictwo „Świt”
Data wyd. 1927
Druk Drukarnia „Siła“
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Okładka lub karta tytułowa
Indeks stron


Prof. ST. A. WOTOWSKI.

KŁAMSTWO MĘŻCZYZNY I KOBIETY.
KIEDY KŁAMSTWO JEST KONIECZNE.
KOBIETY DEMONICZNE. SŁYNNI UWO-
-:- -:- -:- -:-  DZICIELE.  -:- -:- -:- -:-
MIŁOŚĆ — TO WIELKIE KŁAMSTWO.

CZY SAMOBÓJSTWO JEST BOHATER-
STWEM, CZY PRZESTĘPSTWEM? KLUBY
I LIGI SAMOBÓJCÓW. MIŁOŚĆ A SAMO-
BÓJSTWO. NAJSŁYNNIEJSZE PRZYKŁA-
DY. OBŁĘD I SAMOBÓJSTWO. SAMO-
BÓJSTWO I OKULTYZM. CO SIĘ DZIEJE
Z SAMOBÓJCAMI PO ŚMIERCI? EPI-
— — — DEMJA SAMOBÓJSTW. — — —

Nakładem Wydawn. „ŚWIT“ Warszawa, Piękna 25.


Druk. „SIŁA“ Warszawa.



PROF. ST. A. WOTOWSKI






MIŁOŚĆ I KŁAMSTWO.

Szatan, choć sobie mądrość i siłę przyznaje
Wie, że kłamie i wiary sam sobie nie daje
Dla tego rad śród ludzi zdania swoje szerzyć
By je słysząc z ust cudzych, mógł im sam uwierzyć!

(Mickiewicz)
Zdania i uwagi, wybrane z dzieł Jakóba Boehme,
Anioła Ślązaka i Saint Martina“.

W ten to sposób pisze Mickiewicz o kłamstwie, przypisując mu pochodzenie szatańskie... Lecz zanim przystąpimy do samego tematu, do ustalenia związku, jaki pomiędzy miłością a kłamstwem zachodzi, wprzód musimy poświęcić słów parę samemu kłamstwu.
Co to jest kłamstwo?
Kłamstwo zwykle określane bywa, jako świadome mówienie nieprawdy.
W związku z tem na kłamstwo panują najróżnorodniejsze poglądy. Surowi moraliści uważają je za grzech, za występek wielki, twierdzą, jak między innemi filozof Kant, że kłamstwo nawet wtedy byłoby niedozwolone, gdyby od niego ocalenie całego świata zależało. Toż samo mówi Św. Augustyn, że kłamać nigdy nie wolno.
Ale już inni i to bardzo zaciekli filozofowie muszą z tego stanowiska czynić najprzeróżniejsze koncesje. Tak więc Wiktor Cathrein, w swej „Filozofji moralnej“ (Bibljoteka dzieł Chrześcijańskich) opatruje powyższe zdanie Św. Augustyna następującym komentarzem: twierdzenie to zdaje się prowadzić do wielu trudności w życiu praktycznem, często bowiem dla jednostki, lub dla ogółu zachowanie tajemnicy jest konieczne.
Istotnie jeżeli zejdziemy z wyżyn wysokiej moralności a zwrócimy się do życia codziennego, to zobaczymy, że nie ma czynu bardziej pospolitego, jak kłamstwo; kłamią dzieci, kłamią dzicy, kłamią histerycy, a postępują tak nie tylko istoty, którym brak moralności, lecz ludzie zażywający jaknajwiększego szacunku.
Pisarz Ryttner poświęcił tej sprawie nawet nowelkę, bodaj zatytułowaną „Prawda“:
Do salonu wchodzi szereg osób i każda z nich zmuszona jest mówić prawdę.
Poważny więc profesor zwraca się do swego niemniej poważnego kolegi „jak się masz stary durniu, ciągle ci się jeszcze zdaje, że twoje wykłady są coś warte“.
Inna znów matrona, czule się uśmiechając, tak przemawia do jednej z wchodzących pań; „a toś się stara papugo umalowała a ta twoja suknia to pewnie wzięta na kredyt!
Co się po tych wynurzeniach dziać poczęło — łatwo się domyśleć można — a mała ta próbka aczkolwiek przedstawiona w beletrystycznej formie, jest najlepszym dowodem tego, co w warunkach towarzyskich przy bezwzględnej prawdomówności by się stało.
Rzeczywiście o ile zastanowimy się głębiej, to przekonamy że nie jest to taki paradoks na jaki na pierwszy rzut oka wygląda: wypowiedzenie prawdy w wielu okolicznościach może przynieść daleko większą krzywdę niźli kłamstwo.
Całe nasze skomplikowane życie współczesne buduje się na kłamstwie: pomijając już, że ludzie okłamują się wzajemnie z potrzebą, lub bez potrzeby, kłamstwem jest polityka, kłamstwem jest dyplomacja, kłamstwem jest handel, kłamstwem są finanse, wielkim kłamstwem jest literatura i sztuka. Znakomity pisarz angielski Oskar Wilde pisał nawet w swych świetnych „Djalogach o sztuce“ w fragmencie zatytułowanym „Znaki kłamstwa“. „Zarówno kłamstwo jak poezja jest sztuką — sztuką o pokrewnym charakterze, jak określił był Plato — i wymagają najsumienniejszych studjów i bezinteresownego oddania... Jak poetę poznajemy po jego subtelnej melodji słowa, tak samo kłamcę po rytmicznym bogactwie wyrazu, a u żadnego nie wystarcza samo tylko przypadkowe natchnienie chwili, jak wszędzie tak i tu ćwiczenie poprzedza doskonałość...“ Świetny swój błyskotliwy essey opatruje Wilde komentarzem, że „dziwna banalność współczesnej literatury nastąpiła na skutek zaniku kłamstwa, jako sztuki, umiejętności i przyjemności“. Takie tedy mamy o kłamstwie najróżnorodniejsze zdania i sądy. Lecz jeśli każdy z nas na pierwszy rzut oka przyznać musi dopuszczalność w bardzo, a bardzo wielu wypadkach w naszych życiowych stosunkach kłamstwa, jako „malum necessarjum“ — jako konieczności, to jakże rzecz się będzie miała z ustosunkowaniem świadomego mówienia nieprawdy do miłości.

Kochanko moja! na co nam rozmowa
Czemu chcąc z tobą uczucia podzielać
Nie mogę duszy prosto w duszę przelać
Za co ją trzeba rozdrabniać na słowa
Które nim słuch twój i serce dościgną
W ustach wietrzeją, na powietrzu stygną.

Kocham, ach kocham, po sto razy wołam
A ty się smucisz i zaczynasz gniewać
Że ja kochania mojego nie zdołam
Dosyć wymówić, wyrazić, wyśpiewać;
I jak w letargu nie widzę sposobu
Wydać znak życia, bym uniknął grobu.

Strudziłem usta daremnem użyciem:
Teraz je z twemi chcę stopić ustami,
I chcę rozmawiać tylko serca biciem
I westchnieniami i całowaniami
I tak rozmawiać godziny, dni, lata
Do końca świata i po końcu świata

W miłości więc prawdziwej słów nawet nie potrzeba; dusza rozmawia z duszą, bo miłość prawdziwa, wielka, wzajemna polega na zlaniu się dwóch jednostek kompletnie, na tym wytworzeniu z dwojga osób jednej całości. Trudno teoretycznie z prawdziwą miłością pogodzić kłamstwo, trudno wyobrazić sobie jak para kochanków może się wzajem oszukiwać, może mówić to czego nie ma na myśli, skoro właśnie wielka, prawdziwa miłość polega na jaknajwiększej szczerości.
Tak zdawałoby się pozornie, cóż z tego kiedy życie, to przeklęte życie, które nami kręci, niby marjonetkami w wielkim teatrze kukieł decyduje zgoła inaczej, zgoła w inne warunki nas stawia.
Dla zilustrowania przytoczę ustęp z nowelki Srokowskiego „Szklanka kawy”.
Poznali się; on był poetą, ona zaś, panna Dusia, sprzedawczynią w sklepie z czekoladkami. Poznali się i pokochali, jak para dzieciaków.
Spotykali się codziennie, obiady jadali razem, chodzili na długie spacery. Lecz razu pewnego, on skonstatował, że niema nawet paru groszy na obiad. — Przytaczam ustęp.
„Co począć? myślałem. Brak obiadu nie przerażał mnie wcale... ale co Dusia pomyśli, gdy nie przyjdę? Ostatecznie wymyśliłem dyplomatyczny sposób. Rano, zaraz po otwarciu sklepu, poszedłem i oznajmiłem jej, że matka moja ze wsi tylko na parę godzin przyjechała i muszę towarzystwa jej dotrzymywać. Wyszedłem. Cały dzień snułem się, jak błędna owca po mieście.
Z uderzeniem godziny ósmej przyszedłem po Dusię. Ona też była smutna i dziwnie zgnębiona... Szliśmy długo milcząc..
W końcu ona przemówiła:
— Wie pan? — i zamilkła.
— Co? — zapytałem.
— Wie pan, chciałam panu coś powiedzieć, tak jak przyjacielowi, ale mi wstyd i nie mogę...
Zacząłem nalegać.
Nic strasznego, o nie... tylko trudno powiedzieć.. Ale panu ufać mogę — nieprawdaż?
— Naturalnie — rzekłem tuląc jej ramię swoim ramieniem.
— No, to już powiem poprostu. Zdarzyło mi się tak głupio, że nie miałam dzisiaj na obiad, a i z tego samego powodu herbata mnie nie czeka i jestem bardzo głodna... Zadrżała bardzo silnie i przygarnęła się do mnie cała. Potem mówiła dalej.
— Wie pan co? Tu niedaleko jest cicha cukierenka. Pójdziemy na szklankę kawy... dobrze?
Słuchałem jej słów niemy, zrozpaczony... Nie miałem przecież złamanego grosza przy duszy! Przechodziliśmy właśnie pustym odludnym placem. Jakieś nawalne, ogromne uczucie wezbrało mi w piersi, czułem łzy w gardle.
— Dusiu, i ja nie mam grosza! Skłamałem... Powiedziałem, że matka przyjechała, bo nie miałem na obiad! Obojeśmy głodni, biedactwo ty moje.
I dotąd nie wiem jak się to stało... Uczułem nagle jej ramiona na mej szyi, uczułem jej drżące usta na mych ustach i łzy jej gorące polały się po mej twarzy i mięszały z zimnym dżdżem listopadowym — świat mi zawirował w oczach i staliśmy — para dzieciaków — w jedną istność zlani, nie zziębnięci, nie otuleni kirem nocy listopadowej, ale płonęły nam jasne słońca i przedziwne rosły nam kwiaty!
Głupie lata!
— Taki obrazek miłosny, połączony z kłamstwem — maluje nam Srokowski. Jakie to było niewinne kłamstwo! Lecz idźmy dalej.
Jak widzimy więc w najczystszej, najbardziej idealnej nawet miłości, kłamstwo, kłamstewko miejsce sobie znajdzie — a w innych wypadkach?
W innych wypadkach bywa bardzo różnie.
Pierwsza więc teorja głosi: niema miłości bez kłamstwa.
Tu zaraz wielką różnicę znajdziemy. Piękne panie zawołają: tak! bo urodzonym kłamcą jest mężczyzna, on nas okłamuje stale i zwykle, symulując miłość!
Na to bardzo energicznie panowie odpowiedzą: nie prawda, po trzykroć nieprawda — to wy, moje panie robicie sobie z nas igraszkę, wyznajecie nam wasze uczucia, by z nas tem lepiej się wyśmiać, tem lepiej nas poniżyć, tem lepiej nami wzgardzić!
Tak zawołają panie i panowie — panowie, naturalnie o ile tylko będą w liczniejszym gronie, bo w domu z tą tezą w cztery oczy wobec małżonki napewno wystąpić się nie ośmielą. Nasuwa się więc pierwsze pytanie: kłamstwo kobiety i kłamstwo mężczyzny. Kto większym jest kłamcą w sprawach miłości, kobieta czy mężczyzna. Groźny wróg kobiety a młodociany filozof Otto Weininger tak się w tej sprawie wypowiada: Kłamliwość, organiczna kłamliwość znamjonuje wszystkie kobiety. Jest to zupełnie błędne, jeżeli się mówi, że kobieta kłamie. Zawierało by to bowiem twierdzenie, że one niekiedy mówią prawdę. Jak gdyby szczerość pro foro interno et externo, nie stanowiła właśnie cnoty do której kobiety są absolutnie niezdolne, która dla nich jest zupełnie nie możliwa! Chodzi o to, ażeby zrozumieć, że kobieta w życiu swojem nie jest nigdy prawdomówna, nawet co więcej właśnie i wtedy nie, kiedy tak, jak histeryczka, niewolniczo jest posłuszna heteronomicznemu wymogowi prawdy i w ten sposób zewnętrznie przecież mówi prawdę. Nawet miłość jest kłamstwem. Miłość u kobiety jest tylko procesem duchowego napełniania się męskością pewnego mężczyzny i dla tego tylko u histeryczki możliwem; z właściwą miłością nie ma ona nic wspólnego.
Kobieta może dowolnie na żądanie śmiać się, płakać, rumienić, nawet źle wyglądać — kiedy tego chce, lub kiedy tego wewnętrzny przymus żąda. Dla takiej kłamliwości brak mężczyźnie widocznie także organicznych fizjologicznych warunków.
W taki to bardzo nieprzyzwoity sposób określa płeć piękną Otto Weininger.
Są kategorje i kategorje kobiet.

Kto mi powie, kto odgadnie
W głębi ocznych zwierciadełek
Co u niewiast siedzi na dnie
Czy aniołek czy djabełek?

Czy kłamstwo przybiera inne kształty u każdej z płci i czy wogóle jedna płeć bywa skłonniejsza od drugiej do kłamstwa? Pospolita miara jest pod tym względem nieprzychylną płci żeńskiej: w mężczyźnie widzi większą skłonność do lojalności, prawdomówności, szczerości niekiedy aż brutalnej, kobietę podejrzewa o popęd do kłamstw wszelkiego rodzaju, a mianowicie do ukrywania, udawania, kłamliwych wymysłów. Mówią, że kobieta z towarzystwa rzuca chętnie oszczerstwa na swe przyjaciółki, mówią że kobieta z ludu lubi potwarze, mówią, że zamiłowanie do stroju i błyskotek, które cechuje kobietę nie zgadza się z troską o prawdomówność — że kobiety niestałość umysłową posuwają do zupełnego braku zmysłu logiki — że kobieta unika wogóle pytań dokładnych i jasnych odpowiedzi. Krótko mówiąc kobiecość składa się z szalbierstwa mniej lub więcej bezwstydnego.
Wydając tak pesymistyczne sądy o kobiecie jesteśmy ofiarami licznych sofizmatów indukcji. Niektóre kobiety posuwają niezawodnie kłamstwo znacznie dalej, niż mężczyźni. Kobietę podstępną i szalbierczą spotykamy w historji, w życiu codziennym we wszystkich warstwach społeczeństwa; a spotykamy tem częściej, że może ona bezwstydnie otumanić głupców i zmistyfikować ludzi rozważnych. A kobieta staje się zwłaszcza niebezpieczną, gdy do władzy ukrywania, lub kłamliwych wymysłów, dodaje wiarę, wynikającą z miłości. W razie niebezpieczeństwa w obronie swego życia, honoru lub mienia, używa kłamstwa nie dla tego tylko, że jest słabszą, że ma delikatniejszą, niż mężczyzna kompleksję, ale dlatego, że może łatwiej wzbudzić wiarę, drażniąc namiętności połączone z instynktem płciowym.
Może najlepszym przykładem, tu będzie parę scen z komedji Arcybaszewa „Zazdrość”, które pozwolę sobie przytoczyć.
Scena I. Mąż widzi jak jakiś obcy pan czule żonie nadskakuje a ta przyjmuje to z radością. Robi scenę. Ta odpowiada najspokojniej: czego chcesz, zwarjowałeś, coś ci się przywidziało.
Scena II. Mąż widzi jak obcy pan najspokojniej całuje żonę jego, a ta przyjmuje to z radością. Znów robi scenę gwałtowną. Żona mówi: czego chcesz, zwarjowałeś, ot tak pocałował mnie niechcący, cóż w tem złego.....
Scena III. Mąż przyłapuje żonę z obcym panem w sytuacji nie pozostawiającej żadnych wątpliwości. Teraz nie dziwimy się wcale. Robi scenę, że mury pękają. Żona na to najspokojniej: wiesz, dziwię ci się — siłą mnie wziął — miej pretensję do niego, nie do mnie.
Tu będziemy mieli kłamstwo posunięte do zenitu, kłamstwo artystycznie perfidyjne, które tak niemożebnem jest do udowodnienia, że klepki się mięszają i w tych wypadkach biedny mąż nie wie czy z niego żartują, czy zwarjował na czysto. Jest to kłamstwo, połączone z przewrotnością i bezwstydem, kłamstwo kobiety cudzołożnej, która w tej broni szuka jedynego wyjścia, jedynego ratunku.
Bardzo zbliżonym do tego rodzaju będą kłamstwa osób histerycznych. Chorobliwa cecha, nazywana histerją jest dosyć ciężka do określenia. Histeryków cechuje zwykle brak systematyzacji procesów psychicznych, wielka ruchliwość umysłu, zmienność, brak dokładnego namysłu, cechy — niepokojące bystrego obserwatora.
Zwykłem tego następstwem jest wielki pociąg do kłamstwa. Wszystkie histeryczki — mówi Azam — wyróżniają się subtelnością, przewrotnością i zamiłowaniem do kłamstwa; cechy te w nich są równie silne, jak chęć zwracania na siebie uwagi, zajmowania innych swoją osobą. Histeryk przejawia się przez ostre przeskoki umysłu, natychmiast zapomina o swych myślach, nie dba o sprzeczności, których nawet nie dostrzega. Histeryków cechuje to jeszcze, że w danym momencie wierzą oni w to, co robią, grają bardzo często komedję, którą przyjmują za istotną prawdę.
Najbardziej typowym okazem kobiety histerycznej będzie dla mnie bohaterka powieści Pierre Louysa p. t. „Kobieta i pajac”. Bohaterka tej powieści Conchita kłamie, by wzbudzić zazdrość swego kochanka Matea. Opowiada mu o nieistniejących zdradach, by ten pod wpływem zazdrości bił ją, widocznie w myśl zasady, że skoro mąż niewiasty nie bije, to jej nie kocha, to jej wątroba gnije.
Typowa histerja!
Czytamy:
„Gdy przekonała się, że jej fałszywe zeznania już nie działają i że miałem wszelkie dane wierzyć w jej wierność, wymyślała nowe powody do codziennego pobudzania mnie do gniewu. A wieczorem, w momentach kiedy wszystkie kobiety powtarzają „będziesz mnie długo kochał“ słyszałem te słowa „Będziesz mnie bić Mateo? Przyrzeknij, że będziesz”!
Te dziwne upodobanie nie było podstawą jej charakteru. Jeżeli uczuwała potrzebę kary, to miała też namiętność do złego. Robiła źle nie z zamiłowania do grzechu, ale z radości, że może komuś wyrządzić krzywdę.
Zazdrosna była nie do pojęcia. O przyjaciołach moich i o wszystkich co stanowili moje otoczenie rozpuszczała takie wersje i była tak arogancka, że zerwałem z niemi wszystkiemi i wkrótce zostałem zupełnie osamotniony. Widok jakikolwiek kobiety doprowadzał ją do furji.
Wyrzuciła wszystkie moje służące chociaż były doskonałe, a ja nawet z niemi nie rozmawiałem. Musiałem zamienić wszystkich moich dostawców, bo żona fryzjera była blondynką, bo córka księgarza była brunetką, bo handlarka cygar pytała co u mnie słychać, gdy wchodziłem do jej sklepu. Przestałem chodzić do teatru, bo jeśli patrzyłem na widownię, między publiczność — to aby się napawać widokiem jakiejś kobiety, a jeśli na scenę — to było niezbitym dowodem, że kochałem się w aktorce. Dla tych samych przyczyn przestałem chodzić na spacery. Nie mogłem przeglądać ilustracji, ani czytać powieści, żeby nie być posądzonym o miłość do modelki, czy do bohaterki powieści. A ciągle kłamała, kłamała, kłamała, udając zdradą — by tylko podsycić mą zazdrość!
Oto będziemy mieli typowy okaz w osobie donny Conchity — histerycznej kobiety.
Dotychczas zajmowałem się wyłącznie pięknemi paniami lecz, aby nie było zazdrości — słów parę poświęcić muszę i płci brzydkiej, mężczyznom.
Kiedy mężczyzna kłamie kobiecie? Rozgoryczone piękne panie powiadają: zawsze. Kłamie, gdy stara się o nas, kłamie, gdy udaje nam wierność, kłamie nawet wtedy, gdy jest pokornym pantoflem, bo nawet w jego milczeniu czai się zdrada.
Dwa wielkie istnieją typy uwodzicieli i zdobywców kobiet znane w literaturze. Jednym z nich jest bohater różnych utworów Don Juan, który nie istniał nigdy, zaś drugim Casanowa, który istotnie istniał i pozostawił po sobie pamiętniki, w których z jaknajwiększą szczerością opisuje wszystkie swe przygody.
Uwodziciel tak samo jak demoniczna kobieta musi być zawodowym kłamcą, bo jak łatwo jest się domyśleć wszystkich kochać nie podobna szczerze i istotnie a chcąc zdobyć każdą napotkaną kobietę, chcąc zdobyć jej uczucie, trzeba jej kłamać i raz jeszcze kłamać.
Lecz to wielkie kłamstwo męskie da się ująć w dwie kategorje.
I kategorja — to będzie kłamstwo Don Juana — kłamstwo wyrachowane i wyrafinowane na zimno, kłamstwo kiedy się wmawia kobiecie swą miłość, jak nauczoną lekcję, nie czując do niej nic zgoła, kiedy kłamie każdy nerw twarzy, każda fala głosu, kiedy mężczyzna, świetny aktor, pragnie posiąść jeszcze jeden egzemplarz do swej kolekcji, by po tem z pogardą, ze złośliwym uśmiechem odrzucić go precz. To jest ta pierwsza kategorja kłamstwa męskiego — tak kłamią wyrachowani uwodziciele, łowcy posagowi, tak kłamią ci, którzy łakną życia niewinnych dziewcząt z szatańskim uśmiechem, wiedząc doskonale na jaką hańbę, jaki wstyd uwiedzione narażają.
II. Druga kategorja męskiego kłamstwa, której przedstawicielem jest słynny Casanova nosi zgoła inne cechy i charakter. Mężczyzna kłamie, ale w danej chwili wierzy, że mówi prawdę. Kobieta działa nań zmysłowo. Ujrzał ładny buziak, czy zgrabną nóżkę i nie wie co się z nim dzieje. Rozgorzał cały i przyjmując popęd zmysłowy za wielkie uczucie, krzyczy i wrzeszczy (naturalnie na pięć minut) ta albo żadna. I warjować może i szaleć może, dopóki ona nie odpłaci wzajemnością, (Ach ty mu wierzysz biedna dziewczyno) — a wówczas równie prędko ostygnie jak się zapalił.
Zjawisko to należeć będzie do kategorji autosugestji. Kłamca sam siebie sugestjonuje, że w danym momencie szczerze kocha a potem ze zdziwieniem konstatuje, że zmysły brał za miłość. Im podobny pan będzie wymowniejszy, im goręcej potrafi swoje afekty przedstawić — tem rzecz zrozumiała, większą ilość ofiar pozyska. Co więcej jest tu jeszcze oryginalne, że o ile kobieta nie ustąpi, to podobny kłamca sugestjoner, jak łatwo możemy to sprawdzić w pamiętnikach Casanovy, może się zakochać na prawdę, mniejsza z tem czy na krótko czy na długo, ale dość, że dla swej lubej popełniać będzie szaleństw tysiące.
Ta właśnie zachodzi różnica pomiędzy mężczyzną a kobietą, że objaw ten drugiej kategorji rzadko kiedy u pięknych pań zdarzyć się może, a to ze względów łatwo zrozumiałych, że kobieta nie jest agresywną i rzadko kiedy, chyba w czasach dzisiejszych, mężczyznę zdobywa.
Za to objaw pierwszy, kłamania na zimno, kłamania uczucia z całą rozwagą, zdarza się nader i u pań często. Nie mówię już o wypadkach t. zw. małżeństw z rozsądku — ale najtypowsze tu będą przypadki t. zw. kobiet demonicznych, lub też biorąc prościej zwykłych kokietek. Jak mężczyzna typu Don Juana pragnie posiąść jaknajwiększą liczbę ofiar, tak samo psychicznie mu odpowiadająca niewiasta kłamie, by zdobyć jaknajwiększą ilość wielbicieli, niewolników. A kłamać można nie tylko słowem, lecz również gestem, ruchem, spojrzeniem. Spojrzenie czasem może być równie obiecujące i wymowne, jak najdalej idące obietnice miłosne.
Bodaj najsłynniejszą z kobiet demonicznych czasów ostatnich była osławiona Mata Hari. Że obecnie drukują szeregi jej pamiętników i wspomnień, nie od rzeczy będzie, gdy o niej wspomnę.
Mata Hari była w czasie wojny w Paryżu najsłynniejszą tancerką. A powodzenie miała takie, że jednocześnie kochało się w niej 4 generałów, 8 ministrów, 4 malarzy i jeden adwokat. Niestety Matę Hari przyłapały władze francuskie na bardzo brzydkiej rzeczy: na szpiegostwie na rzecz Niemiec.
Mata Hari podczas rozprawy broni się do końca. Gdy pytają jej się dla czego odwiedzała prezydenta policji niemieckiej, odpowiada: bo był moim kochankiem; dla czego ambasada niemiecka przesłała jej 70 tys. franków — mówi: to rewanż za noc miłości, a gdy wyrażają zdziwienie z powodu tak wysokiej sumy obraża się i krzyczy „przywykłam że fortuny składano do mych stóp. — A co najdziwniejsza, że wyżej wymienieni i 8 ministrów i 4 generałów i 6 profesorów i t. d. mimo jaknajoczywistszych dowodów, sami biegną do Sądu wojskowego i nie bojąc się narazić, apelują jaknajgoręcej w obronie kobiety — szpiega — A gdy Matę Hari sąd wojskowy skazuje na śmierć interwenjuje aż dwóch monarchów. Lecz Rząd Rzeczypospolitej Francuskiej jest nieubłagany i wszelką możliwość ułaskawienia odrzuca.
Mata Hari zostaje rozstrzelana.
Umiera po bohatersku. Różuje się, pudruje, ubiera jak na bal. Staje przed wycelowanemi lufami z uśmiechem, nie pozwala sobie przewiązać oczu, a gdy pada komenda, powiewa ku swoim oprawcom uperfumowaną chusteczką... Strzały padają poczem oficer dowodzący mdleje, a starzy żandarmi chlipią, jak małe dzieci... Potęga i władza tej demonicznej kobiety była tak wielka, że obecnie wbrew oczywistym dowodom, rozpoczyna się akcja jej rehabilitacji; piszą o niej Gomez Carillo i Blasco Ibanez a księgarnie są przepełnione jej wspomnieniami.
Oto ostatni typ awanturniczy w wielkim stylu, istotnie demonicznej kobiety, która nawet w ostatnich momentach starała się swych sędziów uwodzić.
Lecz o ileśmy mieli typy kobiet i mężczyzn kłamiących i uwodzących na zimno, o ile również mieliśmy typy kłamiących uczucie z najszczerszym przekonaniem, że mówią prawdę, to musimy wziąć jeszcze jeden typ nader ciekawy pod rozwagę, mianowicie ludzi pragnących za wszelką cenę być oszukanemi w miłości.
Pozornie brzmi to nieprawdopodobnie a jednak!
A jednak bardzo wielką jest ta prawda, że daleko lepsza jest nieświadomość, niżli brutalna prawda.
Więc!
Ileż osób naprawdę zakochanych woli przymykać oczy, niż je otworzyć. Będzie to wypadek samooszukiwania się, samokłamstwa w miłości. Pewien mąż (cytuję to z nowelki któregoś z francuskich pisarzy) był tak systematycznie i że się wyrażę ordynarnie zdradzany, że przyjaciele postanowili mu wyjawić prawdę. Nic to nie pomogło. Wówczas jeden z nich udaje się do niego i powiada; idź tam a tam a zastaniesz swoją żonę, będziesz miał pewność.
Mąż bierze uroczyście cylinder, jak to się dzieje we Francji przy wszystkich flagrant delit i wędruje. Początkowo kipi ze złości. Lecz gdy doszedł do drzwi fatalnego mieszkania przystanął, podumał nieco... i zawrócił najspokojniej do domu.
Wolał on biedak nie wiedzieć prawdy, wolał... gdyż czuł, że i tak z żoną nie będzie się miał siły rozstać... Z tąd też wnioskował, że lepsze jest w miłości kłamstwo, niżli prawda, czynił to zupełnie świadomie — zbliżając się zresztą do tych, którzy w sprawach miłości są tak zaślepieni, że niema siły ludzkiej, któraby im na braki ukochanego objektu oczy otworzyła. Podobni są pod tym względem do tych matek, które nigdy uznać nie chcą największych psot niesfornych swych pociech, a gdy inni narzekają na złe wychowanie i figle, obrażają się i twierdzą, że to oni są źle wychowani, iż potrafią się na tak miłe dzieciaki skarżyć. Jest to właśnie ta kategorja mężczyzn czy kobiet, która nigdy pretensji nie ma do niewiernej swej połowy, lecz pretensje ma do tego, który śmie oczy otwierać, jest to ta kategorja, która rewelatora za drzwi wyprasza lub się z nim pojedynkuje. Tak wygląda typowe zaślepienie w miłości, które w gruncie rzeczy nie jest niczem innem, jak jednym wielkim samokłamstwem.
Wszystko to co powiedziałem tyczyć się będzie, rzecz zrozumiała, przeważnie miłości jednostronnych, gdzie jedna strona kocha, zaś druga zdradza.
Wielka bowiem prawdziwa wzajemna miłość, prócz wypadków, które zakrawają na bohaterstwo, a o których mówić będę za chwilę — otóż wielka wzajemna miłość wyklucza kłamstwo.
Gdzie miłość zaczyna przechodzić, gdzie miłość poczyna zanikać tam rodzi się kłamstwo, co jest rzeczą zrozumiałą, bo ktoż będzie miał odwagę powiedzieć w większości wypadków brutalnie stronie drugiej, że ją przestał kochać.
Może nikt równie finezyjnie a dowcipnie nie odmalował obrazu zamierania miłości a narodzin kłamstwa, jak genjalny Balzac w swej „Fizjologji małżeństwa“ i „Scenach pożycia małżeńskiego.
Parę ustępów, jako nader charakterystycznych pozwolę sobie przytoczyć. Jeśli żona, powiada Balzac, przestaje męża kochać — wówczas wynajdzie tysiące sposobów, by go w pole wyprowadzić, by go oszukać. Będzie nerwową, będzie miała newrozy, będzie miała migreny. Cierpieniem, które daje kobietom prawdziwą nieskończoność środków jest migrena.
Choroba ta najłatwiejsza do odgrywania ze wszystkich, gdyż nie posiada żadnych widomych odznak i wymaga jedynie oświadczenie „mam migrenę.” „Jeśli kobieta pragnie wywieźć cię w pole, niema na świecie człowieka któryby mógł udowodnić jej kłamstwo.” Toteż migrena jest królową chorób, najstraszliwszą bronią jakiej, aby pozbyć się męża, używają żony.
Szczęśliwy jesteś — mawiał marszałek Augerau do generała R. że masz taką ładną żonę!
— Mam... roześmiał się generał — Jeśli mam moją żonę dziesięć dni w roku, to już bardzo wiele. Te przeklęte baby mają zawsze albo migrenę, albo licho wie co!
Jeśli więc będzie żona mówiła, że ma dla ciebie głęboki szacunek, że kocha cię tak jak kocha się najdroższego brata, że przyjaźń oparta na rozsądku jest jedynie prawdziwie trwałą — a od pieszczot twych odwracać się będzie pod tym czy innym pretekstem, to wiedz, że cię nie kocha, że kłamie!


Z tych więc satyryczno ironicznych uwag Balzaca wywieźć możemy łatwo raz jeszcze wniosek, że prawdziwa miłość absolutnie niezgodna jest, jest niewspółmierna z kłamstwem.
Od zasady tej zachodzą wyjątki, lecz jakie wyjątki?
Jak niektórzy psycholodzy usprawiedliwiają pewne kategorje kłamstw — uważając je za wprost niezbędne a nawet pożyteczne, tak samo w niektórych wypadkach kłamstwa, przy wielkiej zobopólnej miłości, zakrawają na bohaterstwa.
Chyba najlepszym przykładem bohaterskiego kłamstwa z miłości jest powieść i sztuka A. Dumasa p. t. „Dama Kameliowa.“ Dama Kameliowa, wykwintna kokota, kłamie swemu kochankowi Armandowi, że go nie kocha, aczkolwiek go uwielbia i zdradza nawet, aby się z nim rozstać. Popełnia to wielkie kłamstwo, bowiem przychodzi do niej ojciec Armanda i zaklina, by rozstała się z synem, gdyż łamie mu karjerę i pozbawia możności bogatego ożenku.
Dama Kameliowa poświęca się choć wie, że kosztować ją to będzie życie, a umierając wzywa do siebie Armanda i wyznaje prawdę.
To jest wielkie bohaterskie kłamstwo, kłamstwo z wielkiej miłości — rzecz inna czy przyniosło ono stronom korzyść, a nie złamało im obojgu w gruncie życia.
Inną wstrząsającą sceną kłamstwa z musu jest scena ze „Straconych złudzeń“ Balzaca.
Umiera Koralia, ukochana bohatera powieści Lucjana de Rubempré — Czytamy.... Lucjan polecił służącej, aby zamówiła w zakładzie pogrzebowym kondukt nie przekraczający dwustu franków, łącznie z nabożeństwem w skromnym kościołku. Skoro służąca wyszła, poeta usiadł przy stole, przy ciele biednej kochanki i ułożył dziesięć piosenek swawolnych, na popularne melodje. Doświadczył niepojętych męczarni, zanim zdołał wziąść się do pracy, ale wreszcie poddał inteligencję swoją usługom konieczności, tak jakgdyby nic nie przeszedł. Dopiął straszliwego wyroku co do rozdziału jaki następuje pomiędzy sercem, a mózgiem. Co za noc spędził ów biedny dzieciak, wypruwając z siebie wiersze, przeznaczone, aby je śpiewano w szynku a pisane przy blasku świec żałobnych, obok księdza, który modlił się za Koralię...
Nazajurz rano, Lucjan ukończywszy ostatnią piosenkę, próbował ją podłożyć pod modną naówczas melodję; słysząc jak śpiewa, służąca i ksiądz zląkł się czy nie oszalał....
Jest to chyba najpotężniejszy przykład samozmuszenia się do kłamstwa, zmuszenia się do kłamania uczuć wesołych, przy trupie ... dla zdobycia nędznych franków na pogrzeb!
Mówiliśmy o wielkich kłamstwach przy wielkich miłościach, kłamstwach mających na efekt końcowy coś tragicznego, katastrofę.
Lecz również przy miłości wzajemnej zachodzić może kłamstwo, lecz stopnia daleko lżejszego, udawanie mające za cel ostateczny — szczerość kompletną.
Będą to fazy narodzin miłości, gdy strony kłamią sobie wzajem obojętność. Najpospolitszym będzie wypadek, gdy ktoś z nieśmiałości, nie chce wyznać swych uczuć, lecz taka sprzeczność wewnętrzna, jest dla nas sprawą mało interesującą.
Daleko więcej zajmujący jest wypadek, gdy ktoś przez dumę nie chce wyznać swej miłości. Zwykle rzecz się tak ma z charakterami bardzo mocnemi a jednocześnie kapryśnemi. Pan taki, czy pani taka obawia się podporządkowania swej osoby drugiej osobie, czy też utraty swej wolności. Wszystko sprzecznie czynić będzie ze swemi uczuciami, zakłamywać się będzie na śmierć, byle tylko nie dać poznać, że kocha. Czasem są to zupełnie nieuchwytne procesy psychiczne. Specjalnie w takich typach lubowała się literatura rosyjska np. Dostojewski i specjalnie starano się wyprowadzać podobne przypadki na scenę, by potem pod wpływem niezwykłych okoliczności zmusić bohaterów, czy bohaterki do szczerości.
U nas najbardziej jaskrawię odmalował podobne typy Żeromski, że wymienię czy słynną Xenię czy też Karolinę z ostatniej jego powieści „Przedwiośnie“. Ta parokrotnie odtrąca Barykę mimo, namiętnej miłości, a następnie truje się, gdy widzi, że jest on zajęty inną. Ztąd też niejednokrotnie zarzucono Żeromskiemu, że jego postacie niewieście nie mają czysto polskich znamion.
Autorzy francuscy mniej tragicznie załatwiają się w tych wypadkach.
Każą przez szereg stron, czy aktów bohaterowi beznadziejnie uganiać się za ukochaną a gdy ta odtrąci go 144 ½ razu, bohater zirytowany wybiera się w podróż zwykle aeroplanem do Afryki. Wtedy w ostatniej chwili nadbiega ona... całuję go i przeprasza, że tak długo figielki wyprawiała... poczem jadą o ile chcą, aeroplanem razem.


Z całej dotychczasowej treści wynika
1. Że kłamstwo olbrzymią rolę odgrywa w miłości.
2. Że kłamstwo niewspółmierne jest z prawdziwą miłością.
3. Że gdzie zaczyna się kłamstwo, tam zwykle kończy się miłość.
Ustaliwszy te trzy tezy zaobserwujmy jak one zastosować się dają do czasów współczesnych, do czasów w których żyjemy.
Pierwszą rzecz tu zaraz podkreślić muszę: pewne zmiany w cechach charakterów jakie obecnie zachodzą: męskość kobiet i kobiecość mężczyzn. Kobieta współczesna, kobieta doby dzisiejszej skoro ostrzygła sobie włosy i zawodowo zaczęła palić papierosy, nabrała wielu cech męskich.
Trudno dziś mówić o grzecznych panienkach, oczekujących pod skrzydłem mamusi na przybycie upragnionego małżonka.
Kobieta sama zdobywa dziś byt, wytrzymuje konkurencję z mężczyzną, więc też nabrała jego cech charakteru. Kobieta współczesna, a jeszcze nie odzwierciedliło się to w literaturze polskiej — postępuje po męsku, robi co jej się podoba — przeto również w sprawach miłości jest znacznie szczersza. Dziś teorje Balzaca o systemie udawania, newroz i migren nie miałyby zastosowania.
Odwrotnie mężczyźni. Mężczyzna dzisiejszy przybrał wiele z sposobu ubierania się kobiety: nosi i jedwabne koszule i pończochy i bransoletki. O ile nie jest skończonym brutalem — rzadko kiedy kobiecie mówi prawdę w oczy.
Przełomowe te zmiany odbiły się naprzykład w literaturze francuskiej, specjalnie w dziełach tak modnego dziś w Paryżu autora Morand, który w swych książkach „Europe Galante“, „Irene i Lewis” współczesną obyczajowość maluje.
Bohaterowie jego powieści mówią o kochaniu śmiało to, co myślą, nie krępują się, że zranić mogą w danym momencie... porzucają miłość, gdy tempo życia bissnesowego woła... a potem powracają, lecz do innej oazy. Albowiem według pojęć współczesnych sama miłość jest zabawką, nad którą się dłużej zastanawiać nie warto, aczkolwiek z drugiej strony nigdy może ludzie tak się nie kochali i nie warjowali z miłości, jak w czasach obecnych.
Lecz jakże się rzecz będzie miała z kłamstwem?
Z całego mego dzieła wywnioskujemy że kłamstwo niejest współmierne z miłością.
Żadna ze stron zakochanych nie może lubić kłamcy. Miłość wymaga bezwzględnej szczerości, bezwzględnego zaufania do strony drugiej. Skoro ta strona druga raz skłamie, będzie się nią nieco pogardzało, będzie się podejrzliwie patrzyło na jej postępki. Skoro raz skłamał, skłamać może i raz drugi a więc nie jest szczery, więc mnie oszukuje — a jeśli mnie oszukuje — to mnie nie kocha. Taki łańcuch logicznych wywodów nasuwa się z kłamstwa.
Szczególniej na to wrażliwe są piękne panie. Mężczyzna prędzej wybaczy kłamstwo kobiecie. Kobieta nigdy. Kobieta zakochana stale żąda prawdy w najdrobniejszych szczegółach i najmniejszy fałsz ją zraża. Bo przyłapanie kogoś na kłamstwie jest przyłapaniem go na rzeczy brzydkiej a więc poniżeniem go w oczach ukochanej. Każdy mężczyzna skoro chce, by kobieta go naprawdę kochała musi jej czemś imponować, musi stać na piedestale...
Skoro imponować przestaje, skoro sam z piedestału spadnie... nie wzbudzi poprzedniego uczucia.
Będzie go się traktować z pewnym pogardliwym politowaniem, z odcieniem pogardliwej litości.
W żadnej może innej dziedzinie nie pociąga kłamstwo za sobą tak poważnych rezultatów, jak w dziedzinie miłości.
To też na zapytanie jaką jest rola kłamstwa w miłości dać możemy odpowiedź jedną.
Kłamstwo jej zabójstwem, śmiercią miłości.


KONIEC.


TREŚĆ
Kłamstwo mężczyzny.
Kłamstwo kobiety. Kłamstwo jako
przyjemność, przewrotność, konieczność.
Kiedy w miłości kłamać trzeba? Najsłynniejsze
przykłady literatury i życia. Czy mężczyzna stale kłamie
kobiecie? Czy kobiety są względem mężczyzn szczere?
Kobiety  demoniczne.  Słynni  uwodziciele.  Czem jest
miłość?  Zaślepienie w miłości.  Lepsze kłamstwo niźli
prawda. Miłość — to wielkie kłamstwo! Czy tak
jest istotnie? Obyczaje czasów współczes-
nych. Męskość kobiet. Kobiecość
mężczyzn. Rola kłamstwa
w miłości.


SAMOBÓJSTWO.

Zakopią cię na rozdrożu
Gdy sam porzucisz świat
Tam rośnie kwiat błękitny
Biedny straceńców kwiat...
... Jam długo stał na rozdrożu
Noc głucha skryta świat
A w blasku księżyca chwiał się
Biedny skazańców kwiat...

(Heine)

Hen, w kącie, pod cmentarnym murem widnieje skromna mogiła. Na pół zapadła w ziemię kryje się, gdyby wstydząc, przed okiem przechodnia... To grób samobójcy, grób na który spoglądają z niepokojem i z ciekawością. Tak, powtarzam, z ciekawością — gdyż mimowolnie myśl się nasuwa: „co skłoniło cię do tego rozpaczliwego kroku, jaka była przyczyna żeś pogardził tem, co niemal każdy przeciętny za najwyższe dobro mieć mniema, żeś pogardził życiem, żeś uciekł po za granicę z kąd powrotu niema, czyś był bohaterem czy tchórzem? Takie refleksje się nasuwają każdemu mniej więcej, na myśl o człowieku, dobrowolnie pozbawiającym się życia.
A temat ten, tem bardziej jest aktualny, że nie tylko liczba samobójstw z dniem każdym niemal się wzmaga, spowodowana nader ciężkiemi warunkami w jakich żyjemy, lecz również dlatego, że jak powiedział któryś z filozofów, prawie niema człowieka, co w tym, lub innym momencie swego życia na dłużej, na krócej, choć na jeden moment, o podobnym straszliwym zakończeniu porachunków z życiem by nie myślał. Na dowód cytują, że wielki cesarz francuzów Napoleon, człowiek o istotnie granitowej woli, który o samobójstwie mawiał, iż jest największą małodusznością, sam trzykrotnie był nawiedzony tą myślą. Po raz pierwszy miało to miejsce po bitwie pod Tulonem. Zwycięzca powrócił do Paryża z masą sławy, lecz również z całym zapasem długów i golizny. Sytuacja finansowa była tak ciężka, iż Napoleon dnia pewnego zdecydował się na zupełnie niedwuznaczny spacer w kierunku Sekwany z zupełnie określonym zamiarem. W ostatniej chwili ktoś chwyta go za rękę. Jest nim niejaki Demassi, wzbogacony handlarz, który usłyszawszy o co chodzi wtyka przyszłemu cesarzowi 30 tysięcy franków i ucieka. Coprawda zrewanżował mu się później Bonaparte, gdyż oddał mu 300 tys. franków, oraz mianował głównym inspektorem rządowych ogrodów.
Po raz drugi nawiedziła Napoleona myśl o samobójstwie, gdy udawał się na podbój Egiptu. Egiptu miała bronić flota angielska — to też kiedy zbliża się do brzegów, na niewielkim statku, zdala widzi liczne okręty. Wielki wódz wyciągnął już flaszkę z trucizną ...na szczęście okazało się, iż były to statki neutralne.
Po raz trzeci Napoleon truł się na prawdę. Było to po przegranej kampanii w 1814 r. w Fontainebleau. Zażył silną dawkę. Lecz czy trucizna była zbyt słabą, czy też odmieniono mu flaszeczkę z toksykiem, którą stale przy sobie nosił — dość, że dostał tylko silnych kurczy żołądkowych i odratowano go z łatwością...
Tak, żelazny Bonaparte trzykrotnie chciał uciec przed życiem... tem niemniej w swych pamiętnikach, dyktowanych na wygnaniu, na wyspie Św. Heleny, mawiał: samobójstwo z miłości — to obłęd; z nędzy — małoduszność, z poczucia honoru — tchórzostwo. A żyć pomimo dokuczliwych złośliwości wroga i jego naigrawań — to męstwo.
Jak wiemy, miał tu siebie na myśli, bo strażnicy wielkiego cesarza — anglicy, a szczególniej gubernator sir Hudson Love nie szczędzili na wyspie św. Heleny żadnego upokorzenia, żadnej moralnej szpilki — więźniowi.
Jako więc dla przykładu, że niemal każdego z nas nawiedzać może myśl samobójcza, pozwoliłem sobie powołać się na genialnego, niezłomnego Napoleona tudzież zacytować jego zdanie. Lecz ze zdania tego nasuwałaby się myśl, że wielki Korsykanin aczkolwiek o samobójstwie myślał, jednak niem pogardzał, uważał je za coś niegodnego: za podłostkę...
Czyż tak jest istotnie, czy istotnie człowiek pozbawiający się życia jest tchórzem, na to pytanie należy się odpowiedź?
Więc zwróćmy się znów do historji, tej wielkiej nauczycielki, i mistrzyni życia. W różnych jej epokach różne były poglądy, a samobójstwa niejednokrotnie bynajmniej nie uważano za tchórzostwo, przeciwnie za bohaterstwo. Tedy w starożytności głębokiej, u Celtów, religja pochwala nawet pozbawianie się życia, w Szwecji starcy nie oczekiwali śmierci, lecz gdy dochodzili do pewnego wieku, rzucali się do morza (jakoby i u nas pośród górali podhalańskich ma panować ten zwyczaj i starcy wyruszają w góry, by zginąć z głodu lub rozszarpani przez dzikie zwierzęta — przynajmniej tak to opisał w jednej ze swych nowel Tetmajer); u Germanów według sag, sam bożek Odyn miał przy pomocy przebicia się oszczepem przewędrować w sfery wyższe.
Nic dziwnego, że u plemion pierwotnych, które wogóle życie ludzkie miały za nic i nie ceniły go zgoła, spotykamy się z takim poglądem. Lecz toż samo skonstatujemy u greków i rzymian. Słynny prawodawca spartański Likurg daje Sparcie prawa i prosi, by zachowywano je tak długo dopóki nie powróci — a chcąc, by obywatele stosowali się do nich wiecznie, odbiera sobie życie. Tak postępuje Likurg i wszyscy czczą go, jako bohatera. Lecz szukajmy dalej. Wyrocznia ogłasza królowi Aten — Kodrusowi, że ten naród w bitwie zwycięży, którego król zginie — i Kodrus zabija się przez gorącą miłość ojczyzny czczony za to rozumie się, i uwielbiany przez potomnych.
Wogóle w rozumieniu starożytnych, samobójstwo jest wprost niezbędną konsekwencją pewnych faktów, rozumie się samo przez się. Każdy zwyciężony wódz woli więc zginąć z własnej ręki, jako bohater, niż służyć za ozdobę triumfalnego pochodu przeciwnika. Słynny wojownik Hannibal (183 d. N. Ch.) truje się po przegranej bitwie, toż samo czyni nie mniej słynny Mitridates, toż samo tajemnicza a przepiękna królowa Egiptu Kleopatra, gdy widzi, że Oktawiusz nie ulegnie jej czarom a pragnie ją wieźć do Rzymu, by służyła za największe trofeum, jako ozdoba jego rydwanu. Toż samo uczynił poprzednio i jej kochanek Marek Antoniusz, po klęsce, czując iż niema co liczyć na względy zwycięzcy!
Rzeczy te rozumiały się same przez się i przeciwnie gdyby człowiek był żył dalej stałby się nieciekawym — przeżyłby samego siebie, nie liczonoby się z nim, umarłby okryty hańbą, podczas, gdy sam sobie zadany tragiczny koniec opromieniał go sławą nieśmiertelną.
W taki sam sposób zginął najsłynniejszy mówca Demostenes w obawie, iż ateńczycy wydadzą go macedońskiemu wodzowi Antypatrowi, w takiż sam sposób zginął i słynny Kato młodszy, po rozbiciu partji demokratycznej przez Juljusza Cezara. Uciekł do Attyki, gdzie miał posiadłości a przybywszy do swego domu najspokojniej położył się do łóżka. Wziął do ręki traktat Platona „O nieśmiertelności duszy“ i przeczytał go od deski do deski, poczem przebił się mieczem. Na stuk upadającego ciała nadbiegli domownicy, starając się go odratować. Nałożono opatrunki. A gdy domownicy wyszli, złudzeni pozornym snem Katona, ten zerwał opatrunki i zmarł z upływu krwi.
Takie to samobójstwa uważano za bohaterstwa a rzymska maksyma głosiła „mori licet cui vivere non placet“ oznaczając, że dobrowolna śmierć jest nieubłaganą konsekwencją pewnych postępków. Kiedy więc Lukrecja, żona Kollatyna, będąc zniewolona siłą przez syna króla Tarkwinjusza, wyznała ten fakt mężowi, błagając o zemstę, poczem odebrała sobie życie — postępek ten również uważano za naturalny i uważano ją za bohaterkę mimo że za sam fakt zniewolenia nie ponosiła ona żadnej winy. Dlatego ze spokojem popełniano samobójstwa, na rozkaz tyranów. Ze spokojem wypił czarę trucizny w więzieniu Sokrates, ze spokojem pozbawił się życia na rozkaz Nerona Seneka, a scena śmierci niezrównanego arbitra aelegantiarum Petroniusza, który rozciąwszy sobie żyły w wonnej kąpieli do ostatniej chwili dyskutował z przyjaciółmi o rzeczach wzniosłych i pięknych, czynić zawsze będą wstrząsające wrażenie. A gdy poczuł najwytworniejszy z wytwornych, że moment śmierci się zbliża, rozkazał zanieść Neronowi swój nieśmiertelny „Satiricon“, w którym bezlitośnie wyszydzał tyrana. Takie były zapatrywania na samobójstwo w starożytności, takie poglądy — i nic też dziwnego, że na tem tle wyrodziła się specjalna filozofja, chwaląca czyny powyższe. „Mori licet cui vivere non placet“. Więc Epikur, twórca szkoły epikurejczyków (280 r. d. Ch.), szkoły propagującej wykwint i jaknajwiększe użycie życia, powiada, że żyć należy dopóty dopóki używać można rozkoszy, a gdy nadejdą klęski, choroby, lub niepowodzenia, najlepiej umrzeć. Ideę tę rozwijał Hehesius: „szczęście to użycie, bieda to śmierć“ wykładał, a czynił to z takim zapałem, że wielu, pod wpływem jego słów odbierało sobie życie.
Takiegoż samego zdania jest twórca drugiej szkoły filozoficznej — Stoików — filozof Zenon, choć wychodzi wręcz z odmiennego założenia: „Jeżeli życie się źle układa — to lepiej umrzeć.“ Najlepiej twierdzenie to swoje poparł Zenon przykładem, gdyż popełnił samobójstwo w 264 r. (d. Chr. P.) z tego powodu, iż złamał palec u nogi.
Nic dziwnego, że pod wpływem podobnej propagandy mania samobójstw szerzyła się w Rzymie z przeraźliwą szybkością. Wszak twierdził Pliniusz starszy, że możność odebrania sobie życia, wykazuje wyższość człowieka nad bóstwem, bóstwo bowiem pozbawić się życia nie może. To też odbierano (np. niejaki Cleombrot po przeczytaniu dzieła Platona, by sprawdzić czy duch jest nieśmiertelny) sobie życie tak masowo, że cesarze poczuli się do obowiązku ingerowania. Mianowicie Adrjan (117–138) i Antonjusz (138–161) wydali prawa, zagrażające pozbawieniem pogrzebu, unieważnieniem testamentów, konfiskatą majątków, a nawet zabronieniem noszenia żałoby. Lecz prawa te, rzecz oczywista, godzące bynajmniej nie w samobójców lecz w ich spadkobierców i rodziny, co wiecznie się powtarza ze wszystkiemi represjami przeciw samobójcom, nie mogły nikogo ani odstraszyć, ani powstrzymać, tembardziej, że epidemia, dzięki zadawnionym poglądom i filozofji, zapuściła była zbyt głębokie korzenie.
Zasadniczo i fundamentalnie pogląd na samobójstwo zmienia się dopiero z erą chrześcjańską, z tą epoką raczej, gdy chrystjanizm dochodzi in plenum do władzy. Samobójstwa nie poczytuje się za bohaterstwo. Samobójstwo to ciężkie przestępstwo, to zbrodnia. Ponieważ najlepiej te poglądy sformował Św. Augustyn i ponieważ przeciwnicy samobójstwa nie czynią nic innego tylko w dalszym ciągu powtarzają jego wywody, pozwolę sobie tu pokrótce wyłuszczyć je.
W dziele „Da Civitate Dei“ czytamy: szóste przykazanie uczy nie zabijaj, nie dodając bliźnego twego. Znaczy to, że nie wolno ci zabijać również samego siebie, a jeśli to uczynisz, popełnisz taki sam grzech, taką samą zbrodnię, jak gdybyś zabił człowieka. Uciekać od nieszczęść nie jest dowodem wielkiego ducha, a z każdego naszego uczynku zdamy sprawę po tamtej stronie, przed Panem Bogiem. Samobójstwo jest jednym z najcięższych grzechów.
Na tym punkcie widzenia Św. Augustyna stanął i Kościół, aczkolwiek, jak twierdzi Bertrand w swym „Traité du Suicide“ zrobiono dwukrotnie wyjątek. Kanonizowano bowiem Św. Euzebję (bib. VII cap. XII) oraz Św. Dominikę (Dominine), które odebrały sobie życie, chroniąc się od pohańbienia przez pogan.
Tem niemniej, Św. Tomasz nie pochwalał tego czynu: „non licet mulieri se ipsam occidere — constat autem minus esse pecatum adulterium quam homicidium et praecipue sui ipsius.“ Nie dozwolonem jest nawet, w takim wypadku kobiecie odbierać sobie życie i mniejszym byłoby grzechem cudzołóstwo, niżli morderstwo i to jeszcze samej siebie. Takim był pogląd Kościoła a w ślad za nim poszło i prawodawstwo świeckie. Postanowienia średniowiecza są niezwykle surowe. Samobójcom nie tylko odmawiają pogrzebu, lecz ciała wykopują i kat trupa obwozi na ośle. Takie sceny miały miejsce w wielu miastach włoskich, niemieckich i francuskich, jak gdyby represja nad bezdusznem ciałem jakikolwiek sens mieć mogła.
Coprawda liczba samobójstw się zmniejsza, lecz bynajmniej przypisywać tego nie należy prawodawstwu a raczej nizkiemu, w porównaniu z Rzymem, szczeblowi kultury — bo z samobójstwami rzecz się ma tak, że im wyższa cywilizacja, im większa kultura — tem większa ich liczba — dlaczego zaś tak się dzieje, zaraz wyjaśnię.
Taki pogląd panuje na samobójstwo i zmienia się dopiero począwszy od epoki Odrodzenia, a to dla tego, że epoka Odrodzenia nie jest niczem innem jak wielkim odnalezieniem i adoptowaniem rzymskich i greckich tradycji.
To też od tego czasu cały szereg mniej lub więcej głośnych pisarzy poczyna występować w obronie samobójstwa.
Twierdzą oni, że życie ludzkie należy do każdego poszczególnego człowieka, że jest jego dobrem, tak jak każda inna jego własność i że każdy ma wolną wolę swoją egzystencją rozporządzać, jak mu się żywnie zechce. Każdy może czynić, powiadają prawnicy, ze swojem dobrem co mu się podoba, byle nie przynosił szkody innym — samobójstwo szkody nie przynosi (wielki znak zapytania?) to też niech każdy umiera skoro mu się spodoba.
Pod wpływem tych tendencji prawodawstwa w stosunku do samobójców słabną, natomiast liczba ich wzrasta. Odbiera sobie życie słynny astrolog Jeremiasz Kardanus ze względu, iż w horoskopie wyznaczył dzień swej śmierci, a gdy dzień nadszedł nie chciał swym przepowiedniom zadać kłamu. Odbiera sobie w 1645 r. życie poeta Uriel Acosta, zaś w 1770 również poeta zaledwie 18 l. liczący anglik Chatterton. Propaganda samobójstwa staje się tem silniejszą, że wielka trójca filozofów francuskich XVIII w. Voltair, Rousseau i Montesquieu zupełnie jawnie stają po ich stronie.
Tak się przedstawiają trzy wielkie fazy zmian zapatrywań na dobrowolne pozbawienie się życia: 1) faza starożytna — samobójstwo to bohaterstwo. 2) faza średniowiecza — samobójstwo — to największa zbrodnia. 3) faza nowożytna — zdania podzielone i jednakowo żarliwi przeciwnicy, jak i obrońcy tego postępku.
Ta to właśnie faza w myśl łacińskiej sentencji „nullum est jam dictum, quod non sit dictum prius“ charakteryzuje czasy obecne.
Przedewszystkiem więc trzeba zaznaczyć, że prawodawstwo współczesne nie prześladuje samobójców. Prawo polskie w przeciwieństwie do starego prawa rosyjskiego (które karało i cywilnie, bo unieważnieniem testamentu i karnie — karą kościelną) otóż współczesne prawo polskie w art. 462 karze za dostarczenie środka do samobójstwa, jeśli wskutek tego samobójstwo nastąpiło, oraz w art. 488 — za zawarcie układu z przeciwnikiem, uzależniającego samobójstwo jednego z nich od losu, lub innego umówionego przypadku, 4—8 lat jeśli nastąpiło samobójstwo, a jeśli było tylko usiłowanie samobójstwa — to ciężkiem więzieniem od 1—6 l. Tej samej karze ulega tak podżegający do takiego zakładu jak i przyczyniający się do jego zawarcia.
Tak mówi prawo. Wogóle zauważyć to należy, jak słusznie podkreślił w swej książce „O samobójstwie“ hr. Dzieduszycki, wyd. 1878 r., że prawo polskie również cywilne nie prześladowało specjalnie samobójców. Również w Polsce nie mamy za przykładem innych krajów słynnych samobójców z grona ludzi sztuki lub polityki, chyba, że doba obecna nam ich przysporzy. Jedynie słynnym samobójcą nazwać by można Prymasa Michała Poniatowskiego, któremu król Stanisław August, gdy odkryto podczas oblężenia Warszawy jego umowę z wrogiem kazał zażyć truciznę (1794 r.).
Dalej wspomnieć by jeszcze można o Janie Potockim (1815 r.) i poecie Zaborowskim (1828 r.).
Lecz zboczyłem od tematu.
Jak widzimy więc, prawodawstwo współczesne poddało się jakby samobójczej propagandzie i silnie zmiękczyło, lub nawet całkiem uchyliło drakońskie przepisy średniowiecza. Lecz bynajmniej tego kierunku humanitarnego nie należy rozumieć w duchu, by prawodawstwo samo pochwalało dobrowolne pozbawienie się życia. Jest to tylko zrozumienie, że walka za pomocą kar, nikogo od samobójstwa nie odstraszy, a spada ciężką krzywdą i hańbą nie na osoby samobójców, lecz na ich rodziny, bez tego już dość zbolałe i nieszczęśliwe. Takie były motywy legislatury, co zaś się tyczy zdania społeczeństwa — to panuje tu w dalszym ciągu kompletna dezorjentacja i splot zdań najsprzeczniejszych.
Nim przystąpimy do odpowiedzi na kardynalne zapytanie: czem jest samobójstwo, dla ułatwienia, a tem głębszego ujęcia przedmiotu zastanowić się musimy nad jego przyczyną, t. j. nad psychologją samobójcy. Dlaczego ludzie odbierają sobie życie, co ich do tego skłania?
Na to odpowiedź łatwa i ogólnie znana: z najprzeróżniejszych powodów. Powody te mogą być: przeżyt życia (toedium vitae) pijaństwo, gra, fizyczne dolegliwości, obrażone uczucie honoru, publiczna zniewaga, zawiedziona miłość, wstyd, strach, ciężkie warunki ekonomiczne, niejednokrotnie zaś nawet z najbłahszych, najgłupszych przyczyn. Pewna dama otruła się, gdyż mąż nie kupił biletu do teatru, zaś inna nie dawno w Paryżu, iż małżonek nie pozwolił jej krótko obciąć włosów a la garçonne. Czasami samobójstwa następują z przyczyn niby to idealnych. Cytowałem już Cleombrota, który po przeczytaniu traktatu „O nieśmiertelności duszy“ zabił się by sprawdzić czy tak jest istotnie. W 1890 r. pewien robotnik w Ameryce odebrał sobie życie i pozostawił list w którym udowadniał, że ponieważ państwo nie chce się zająć losem warstwy pracującej i dać im środki utrzymania, to powinno chociażby założyć domy dla samobójców. Na ten to cel ofiarowywał on cały pozostały po sobie majątek w ilości 80 dol. Te to wszystkie mniejsze lub większe, że się tak wyrażę dziwactwa samobójców, naprowadzały niejednokrotnie na myśl, iż działają oni niepoczytalnie, iż są ludźmi obłąkanemi. W ten to sposób wyraża się Briere de Boismont w swej książce „Du suicide et de la folie suicide“.
Przeciw temu jednak wysuwają fakt, że szereg ludzi odbierał sobie życie jaknajspokojniej, zachowując trzeźwość umysłu do końca.
Wielu samobójców pozostawiało listy, będące odzwierciedleniem ich wrażeń. Nic w nich anormalnego niema. Raczej właśnie nader subtelna analiza.
Weźmy choćby dla przykładu niejakiego pana Saint Edmée (1785—1852), który, że był przewielkim kanalją niczem osobliwem by się nie odznaczył, gdyby nie był z dokładnością matematyczną spisał swych ostatnich wrażeń przed śmiercią. Jest to bodaj najdokładniejszy pamiętnik trzeźwości samobójcy jaki istnieje w dziejach świata a odnaleźć go możemy w dziełku wyd. r. 1859 w Paryżu p. Dabadie p. t. „Les suicides illustres“.
Więc czytamy. — Saint Edmée był literatem i szwindlarzem wyrafinowanym jednocześnie. Nabierał ludzi na przeróżne wydawnictwa akcyjne, które nigdy nie dochodziły do skutku. W końcu działalność ta wydawniczo nabierająca urwała się, gdyż zakończyła głośnym procesem. Mimo, że Saint Edmée nic nie dowiedziono, złote źródło wyschło, gdyż naiwni byli ostrzeżeni przed jego lukratywnemi kombinacjami. Mógł Saint Edmée wprawdzie zarabiać dziennikarstwem, a dzięki zdolnościom, wiele pism chętnie przymknęło by oko na dość niewyraźną przeszłość. Lecz skromne dochody dziennikarskie nie nęciły podstarzałego 65 l. rycerza przemysłu. Niby to pisząc jakieś essey’e związał się on był w tym że czasie ni mniej ni więcej tylko z bandą rabusi słynnego opryszka Martina i udzielał szlachetnym bandytom przytułku w swem mieszkaniu. Gdy policja schwytała Martina bomba pękła i prawda wyszła na wierzch. Co prawda udało się Saint Edmée ukryć przed ciekawem okiem sprawiedliwości, lecz tem nie mniej sąd skazał go zaocznie na dwa lata ciężkiego więzienia. Wówczas to, jak twierdzi, powodowany honorem dzieci, postanowił sobie życie odebrać. Oto ostatnie kartki spowiedzi.
25 marca 1852 r. 10½ wiecz. Powróciłem przed chwilą. Zapaliłem ogień na kominku. Wieczór jest zimny. Do łóżka się nie położę. Przedsięwziąłem środki. Umyłem się i ogoliłem. Przygotowałem czystą bieliznę. Nastawiłem zegar, uporządkowałem pokój. Papiery popaliłem.
Sprzedałem dziś rano parę książek, by módz śniadać i zakupić parę świec, które ustawię koło mego ciała, wedle zwyczaju.
Byłem na ul. de la Paix. Moje dzieci zeszły i mogłem je uściskać po raz ostatni. Co za ból! Nic nie podejrzewają. Miały mnie jutro odwiedzić. Wołałem ubiedz fakt.
Pozatem byłem u Zofji. Pytała się co zrobię. Odrzekłem, że udam się w podróż daleką, a gdy zapytała dokąd — odparłem, że nie wiem. Istotnie dokąd się udaję nie wiem. Zresztą obiecałem jej przysłać list.
Północ. Przygotowałem pończochy, koszulę i czystą chustkę — to będzie moje ostatnie odzienie. Czuję, że chwila jest blizka. Doznaję pewnego wzruszenia, mimo odwagi...
Podsyciłem ogień. Wesoły trzask drzew daje złudę, iż ktoś w pokoju jest wraz ze mną. Gdybym nie był opuszczony i oszukany — nie byłbym tu, gdzie jestem. Lecz opuszczony, bez pociechy, bez pomocy, prześladowany, szkalowany i dręczony, nie widzę innego wyjścia... niż samobójstwo.
Godzina druga. Jak czas szybko płynie! Już druga... a na dworze silny wiatr. W duszy czuję burzę. Wsadziłem klucz z drugiej strony drzwi, zaś na klucz nawiesiłem list do mej gospodyni. Pierwsza osoba jaka przyjdzie zauważy list i go odda. W ten sposób uprzedzę ją o wypadku i dam parę instrukcji.
Wpół do trzeciej. Muszę się zająć przygotowaniami. Nie chcę by dzień mnie zastał. Rodzaj śmierci nie jest mi obojętny. Chciałem wypalić z pistoletu w serce. Jest to sposób szybki i łatwy. Lecz nie mogłem sobie broni sprokurować. Utopić się — za daleko odemnie zresztą zawsze czułem wstręt do wody. Udusić się wyziewami czadu — agonja przykra i powolna. Wybrałem ot co: robiłem próby strjangulacji, sposobem jen. Pichegru i zrozumiałem, że jest to sposób wygodny i pewny. Złączę więc z sobą parę kawałków drzewa, które przywiozłem z Montmorency, gdym tam był ostatniego lata na spacerze z dziećmi. Tak złączone będą miały więcej siły. Wsadzę je w węzeł chustki i tak będę kręcił dopóki sił starczy. A no! zobaczymy!
Trzecia. Ogień zgasł. Zirytowało mnie to. Słyszę stuk wozów z nabiałem, dążących do Hal. Nie skorzystam z tych prowizji.
No, dalej!
O moje drogie dzieci! wasze słodkie twarzyczki stoją przedemną i mnie dręczą.
Wpół do czwartej. O czwartej, lub pół do piątej, spełnię, byle wszystko szło jak należy.
Nie obawiam się śmierci, skoro jej szukam, skoro jej chcę lecz ból mnie przeraża. Chodziłem po pokoju... czarne myśli pierzchły... Myślę tylko o dzieciach... co za straszna cisza mnie otacza!
Czwarta. Czwarta bije. Oto godzina ofiary.
Kładę tabakierkę do szuflady biurka.
Żegnam was miłe dzieci!
Bóg wam i mnie przebaczy!
Zdejmuję okulary i kładę je na stole...
Żegnajcie, raz jeszcze żegnajcie moje najdroższe dzieci... otóż macie ostatnią moją myśl... dla was zabiję ostatnie drgnienie mego serca....
Tak brzmi bodaj najściślejszy pamiętnik samobójcy, jaki znany jest w literaturze. Saint Edmée był nędznikiem a jednak umarł wielce odważnie. Z tego oraz licznych innych przykładów wynikałoby, że samobójstwo popełnia się z całą rozwagą, na zimno.
Tem nie mniej, o ile bliżej wniknąć w przedmiot, obraz się zmieni. W większości wypadków samobójstwo następuje z krańcowego naprężenia nerwów, ze stanu graniczącego z niepoczytalnością, samobójca nie wie co czyni, jest jakby w oszołomieniu, w obłędzie. Najlepszym tego dowodem opowiadania licznych odratowanych samobójców, którzy gorąco cieszyli się z odzyskanego życia i twierdzili, że w momencie straszliwej decyzji działali jakby pod wpływem jakiejś straszliwej sugestji, sami nie wiedząc co czynią.
Bo zasadniczo odebrać sobie życie nie jest rzeczą taką łatwą i taką prostą jakby się zdawało. Iluż ludzi, znajdujących się w najcięższych, w najbardziej krytycznych warunkach powtarza: „ach z jakim gustem odebrałbym sobie życie, ale odwagi mi brak, brak mi odwagi“! Iluż ludzi w najcięższej depresji moralnej tem nie mniej nie ma odwagi targnąć się na swe życie. Weźmy np. choćby bandytów, zbrodniarzy, którzy przy schwytaniu wiedzą, że grozi im kara śmierci — rzadko który w ostatniej chwili przykłada sobie lufę rewolweru do skroni; liczą na niemożebność, na cud a może cieszą się, że przez tygodni parę oglądać będą poranek choćby przez więzienną kratę.
Tak, proszę państwa! Jeśli samobójstwo nie oznacza bohaterstwa, to również nie oznacza tchórzostwa i jest dowodem odwagi o ile desperat nie działał w stanie ostatecznego rozstroju nerwów. Pozbawić się życia nie jest tak łatwo! Na tym to tle niemożności pozbawienia się znienawidzonego, a jednak miłego życia, wyrastają dziwolągi, zwane „Klubami samobójców“, które bynajmniej mitem nie są.
Najlepiej zasady działania podobnych instytucji wyłożył pisarz angielski Robert Ludwik Stevenson w swej nowelli p. t. „Klub samobójców“. Ekscentryczny Książe Florizel, w poszukiwaniu wrażeń, zawiera znajomość w pewnym momencie z młodzieńcem, który w przystępie szczerości oznajmia mu, że do związku tajemniczego należy. Tłomaczy dla czego powstał: „posłuchaj pan — mówi — żyjemy w czasach, które starają się wszystko udogodnić człowiekowi. Dzisiejszemu komfortowi brakowało jednego udogodnienia, a mianowicie możliwości zniknięcia ze sceny cicho i bez kłopotów, brakło prywatnego wejścia do śmierci. Tę lukę wypełnia klub samobójców. Posiadamy wielu towarzyszy, którzy dość mają życia, lecz powstrzymuje ich wzgląd na to lub owo. Jedni mają rodziny, którym oszczędzić chcieliby wzruszeń, innym brak mocnego postanowienia. W moim np. wypadku nie zdołam wymusić na sobie tego, aby przyłożyć pistolet do czoła i pociągnąć kurek, nie posiadam dość energii, by zadać sobie śmierć. Dla takich ludzi — jest klub samobójców“.
Książe Florizel nalega, by nieznajomy wyłożył mu statuty działania stowarzyszenia. Ten wzbrania się, lecz obiecuje go wprowadzić na posiedzenie. Istotnie znajdują się w tajemniczym lokalu. W tym przedsionku śmierci niema nic ponurego, ani strasznego. Robi to raczej wrażenie zebrania męskiego. Obfita kolacja, suto zakrapiana trunkami, szampanem. Po kolacji gra w karty. Lecz przy tej grze w karty, cały sens się wyjaśnia. Gra nie jest zwykłą grą: ważą się losy życia i śmierci. Kto otrzyma asa treflowego, jest wykonawcą wyroku, kto asa pik ten jest przeznaczony na śmierć. Książe asystuje grze i widzi jak na jednego z najstarszych członków Mr. Maltusa pada złowieszcza karta, zaś as trefl na młodzieńca, który go wprowadził. Westchnienie ulgi wydobywa się z pozostałych piersi, jakby z radością opuszczają gmach.
Nazajutrz książe czyta w gazecie.
Straszny wypadek. Dziś o godzinie 2-ej rano mr. Maltus zam. Chestow Place Nr. 16, wracając z zebrania towarzyskiego spadł przez górną poręcz na Trafalgar Square, przyczem roztrzaskał sobie głowę oraz złamał rękę i nogę. Śmierć nastąpiła momentalnie. Mr. Malthus, któremu towarzyszył jeden z przyjaciół, czekał właśnie na dorożkę. Ponieważ mr. Malthus cierpiał na porażenie, przypuszczać należy, że upadek jego był spowodowany atakiem paralitycznym.“
Tyle wzmianka. Prawda była ta, że drugi członek, wykonawca, co wyciągnął asa trefl, zrzucił nieszczęsnego starca, powodując śmierć.
Nowela kończy się zdemaskowaniem klubu przez księcia i ocaleniem pozostałych członków. Tyle nowela. Lecz nowela ta bynajmniej nie jest fantazją. Jest ona oparta na istotnych faktach.
Już w Egipcie istniały kluby samobójców zwane „sinapotanumenou.“ W czasie Konsulatu, jak piszę Lucas w swej książce „De l‘imagination Contagieuse“ istniały podobne stowarzyszenia, w których każdy członek zobowiązywał się, pozbawić życia. W Paryżu klub taki miał 12 członków, w Berlinie — 6. W Wiedniu w 1824 r. ujawniła policja podobną instytucję, składającą się z 12 osób.
Ostatnio, jak donoszą pisma, istnieje takaż organizacja w Ameryce. Składała się ona z 5 osób, które ciągnęły losy raz na rok. Czterech członków w porządku kolejnym co rok odbierało sobie życie. Pozostał piąty — prezes. W Ameryce, krainie humbugu i sensacji czynione są wielkie zakłady, czy pójdzie on w ślad za innemi, czy też rozmyślił się i z żalem pozostanie na tym padole płaczu i paska.
Tyle o klubach samobójców. Bardzo zbliżone do tego typu są samobójstwa wzajemne, samobójstwa dwóch osób naraz i między prawnikami toczone są zaciekłe dysputy do jakiej kategorji podobne wypadki zaliczyć.
Więc kochankowie trują się jednocześnie, jednocześnie strzelają do siebie, jak czasem się zdarza z pistoletów, okręconych różowemi wstążeczkami, w końcu umawiają się że najprzód jedno zastrzeli drugie, następnie samo życia się pozbawi. Niekoniecznie dziać się to musi między kochankami, również to samo dziać się może między przyjaciółmi, czego najlepszym dowodem głośna sprawa jaka przed paru laty odbyła się w Warszawie. Mianowicie w 1923 r. dwóch studentów Djonizy Smoleński i Bohdan Gabler postanowili w ten sposób zejść ze świata. Smoleński strzelał do Gablera, następnie zaś do siebie. Gabler na skutek otrzymanych ran zmarł, Smoleński zaś wyzdrowiał. Otóż jak zapatrywać się w tym wypadku? Czem był Smoleński[1] zabójcą czy też wyratowanym samobójcą?
Smoleński został postawiony w stan oskarżenia z art. 460 K. K. za to, że pod wpływem nalegań Bohdana Gablera i przez współczucie dla niego wystrzałami z rewolweru pozbawił go życia — i skazany na 1½ roku twierdzy — znaczy się, że w podobnych wypadkach sąd uznał to za zabójstwo a nie za chęć samobójstwa, mimo ran odniesionych przez Smoleńskiego, czyli stanął na punkcie widzenia prawnika Sighelego, który podobne wypadki określa jako „Le Crime a deux“ — zbrodnia we dwoje. Z tego również wniosek winien by się wywodzić, że gdy para kochanków truje się np. gazem, a jedno z nich uda się uratować — to drugie odpowiadać będzie — za współudział w zabójstwie. Najczęściej naturalnie podobne wypadki zdarzają się śród zakochanych par i przeważnie kończą się zobopólną śmiercią choć były i takie przykłady, że jedna z osób po pozbawieniu życia drugiej, traciła w ostatniej chwili odwagę, rzucała broń.... krzycząc, że jeszcze żyć pragnie.
Trzeba przyznać że niemal najliczniejsze a zawsze najsensacyjniejsze są samobójstwa z miłości i nad niemi należałoby się zatrzymać chwilę dłuższą.
Temat jest nadzwyczaj wdzięczny i poświęciłbym mu całą pracę, gdyby nie to że zajmował się już nim specjalnie p. Belmont i opracował to tak wszechstronnie, że trudno coś nowego dodać. Lecz można zrobić parę uwag na marginesie. Czem jest istotnie samobójstwo z miłości. Jest to wielkie oświadczenie: ta albo żadna, ten albo żaden; z tym tylko żyć i kochać się mogę, a bez niego (bez niej) życie wydaje mi się jedną wielką czarną odchłanią.
Tak rezonują wszystkie sfery, wszystkie klasy, poczynając od skromnej szwaczuszki trującej się ekstraktem z zapałek — do wielkiej damy, poczynając od osiemnastoletnich pensjonarek a kończąc na wielu dojrzałych niewiastach.
Nie trzeba tu cytować słynnych przykładów literackich czy to Romea i Julji czy też nieszczęsnego Wertera, którego cierpienia miłosne i samobójstwo jako jedyne tych cierpień rozwiązanie tak pięknie opisał Goethe — że cały szereg młodych ludzi pod wpływem tej powieści odbierał sobie życie. Sam Goethe nawet, na starość, mawiał, że boi się odczytać swoją własną powieść, by nie przyszła mu chętka do samobójstwa. Otóż literackich przykładów cytować tu nie trzeba — życie codziennie nasuwa nam ich dziesiątki. A ta nieszczęsna miłość gnieździ się nawet w takich bagnach i nizinach życia, że niktby jej tam szukać się nie ośmielił. Cytuje więc Belmont w swej „Miłości i samobójstwie“ wypadek jaki się przydarzył. — W kaplicy przy szpitalu Magdaleny w Petersburgu rozlega się naraz strzał. Upada człowiek z przestrzeloną skronią u stóp katafalka. W trumnie spoczywa ciało, dopiero co przyniesione, po pokrajaniu, z prosektorjum. Jest to ciało samobójczyni prostytutki. Człowiek, który się zastrzelił u jej zwłok — był agentem ochrany.
Zakochali się. Rodzina nie pozwoliła prostytutce... tak nawet prostytutce wyjść za mąż za ajenta ochrany. Prostytutka uszanowała wolę rodziców, rosyjskich kapuletów. Ale nie mogła przeżyć zakazu... Rosyjski Montecchi ugiął się pod ciosem podwójnym. Śmierć zakochanej, zwykle godzi w serce. Ta uderzyła równocześnie w policzek. Człowiek nie wytrzymał. Zabił się!
Byłoby okrucieństwem odwracać się z obrzydzeniem od tej sceny — choć nie ma ona w sobie klasycznego piękna tragedji greckich, ani malarskiego kolorytu tragedji Szekspira. Ale z pewnością Andrejew potrafiłby z niej wydobyć piękno[2]... Ten przykład jest chyba najlepszym dowodem wszechpotęgi miłości i najlepszym dowodem ścisłego związku, jaki między miłością a samobójstwem zachodzi...
A ileż słynnych ludzi, iluż poetów odebrało sobie życie z miłości, co nasunęło Gerardowi de Nerval na usta sarkazm: „les artistes non jamais tué de femmes et les femmes ont tué beaucoup d‘artistes“.
Lecz samobójstwa popełniane z miłości byłyby tylko potwierdzeniem teorji o niepoczytalności samobójcy w krytycznym momencie. Bo czem istotnie jest ta wielka opętańcza miłość. Krańcowym afektem, krańcowym rozpętaniem wszystkich nerwów, życiem nienormalnem, a w krainie złud i udręki, stanem kiedy się zabija ukochaną, lub samego siebie. Bo przypomnijmy sobie jak łatwo przechodzą te wielkie miłości. Ci sami co warjowali, szaleli, odbierali sobie życie, gdy wyzdrowieją, całkiem stygną dla poprzedniego przedmiotu swoich pożądań a poczynają szaleć i warjować dla innych.
Tak skonstatować to musimy z całym naciskiem, że wątpimy aby którykolwiek samobójca z miłości działał na zimno i świadomie. W wypadkach samobójstw z miłości działa on stale i zawsze w stanie skrajnego afektu i psychozy.
Skoro nam się to dało ustalić przejdźmy teraz do dalszych nasuwających się wniosków.

L‘opium peut aider le sage
Mais, selon mon opinion
Il lui fant, an lieu d‘opium
Un pistolet et du corage

Opium mędrca wesprzeć może
Lecz jest sposób równie dzielny
Czyż nie lepszy zamiast opium
Z pistoletu wystrzał celny?
Filippe Mordaunt

radzi Filip Mordaunt, sam samobójca, który pozostawił powyższy wierszyk przed śmiercią.
Lecz czy sposób ten jest jedynym i wypróbowanym na wszystkie zawody i nieszczęścia życiowe? Uporaliśmy się z pierwszą połową naszego zadania mianowicie ze sprawą czy samobójstwo jest bohaterstwem czy tchórzostwem i zdaje się, że najbliżsi będziemy odpowiedzi, skoro określimy, że w wypadkach gdy jest popełniane świadomie i na zimno jest dowodem odwagi. Ale czy podobna odwaga jest chwalebną? Dalej widzimy, że wiele samobójstw jest spełnianych w stanie afektu, graniczącego z obłędem.
Z tem łączy się dziedziczność samobójstwa. Dr. Gall wspomina o rodzinie miljonera Gautier, który miał siedmiu synów. Każdemu z nich zapisał po dwa miljony franków poczem zupełnie nie wiadomo dla czego odebrał sobie życie. Wszyscy synowie również skończyli samobójstwem, a u żadnego z nich nie można było podać racjonalnej przyczyny.
Wielu ludzi stojących na paropiętrowej wysokości ma pociąg do rzucenia się na dół, jak również wielu ciągnie nieprzeparcie do wody. Taką skłonnością obdarzona była słynna francuska powieściopisarka George Sand i razu pewnego doktorowi Dechartre ledwo udało się ją od rzeki odciągnąć.
Ztąd wnioski nasuwać się będą czy należy odbierać sobie życie i czem jest samobójstwo.
Że prawodawstwo dobrze czyni idąc po linji zrzekania się represji względem samobójców słusznem jest — bo najsurowsze kary nic przeciw samobójcy nie poradzą. Gdy nie wstrzymuje go myśl co stanie się z jego rodziną po śmierci, napewno nie wstrzyma go myśl, że spadną nań takie czy inne ograniczenia cywilne. Dla tego drakońskie zakazy nic pomódz nie mogą a unieszczęśliwiają jedynie rodzinę.
Lecz poza prawodawstwem są inne jeszcze autorytety, cóż one mówią?
Religja poczytuje samobójstwo za grzech najcięższy, na tym samym punkcie widzenia stoi i okultyzm a nie byłbym okultystą, gdybym o tem nie wspomniał. Okultyści nawet dzięki rewelacjom otrzymanym z zaświatów starają się bliżej skreślić los samobójcy po śmierci i przyznać trzeba, że nie jest on do pozazdroszczenia.
Więc przedewszystkiem przytrzymują się wszyscy okultyści w mniejszym, lub większym stopniu teorji reinkarnacji, w myśl której każdy człowiek po śmierci powrócić musi na świat, by w innem ciele wieść egzystencję.
Każdy żywot człowieka jest jakby klasą w szkole; ma on pewne zadanie do wypełnienia, misję z góry mu powierzoną, by stać się lepszym, doskonalszym i... aby następne jego wcielenia stały na coraz wyższym poziomie. Otóż z tego możnaby wnioskować, że właśnie samobójstwo mogłoby przyspieszać udoskonalanie się reinkarnacji. Człowiek pozbawił się życia, by przejść do egzystencji lepszej, doskonalszej. Lecz tak nie jest. Każdy ma do spełnienia misję z rozkazu Najwyższego Stwórcy i o ile jej nie wykona, nie tylko nie ma prawa iść dalej, ale cofa się w swoim duchowym rozwoju.
Posłuchajmy co mówią dzieła odnośne (Phunar Bhava dr. C. Czyński).
Samobójcy przechodzą w nowe życie nie wypełniwszy swojego zadania na naszym świecie, na planach ziemskich, naruszywszy prawa ludzkie i boskie.
Łatwem to jest do wytłomaczenia przez analogję. Czy przypominamy sobie nasze życie poprzednie w łonie matki? Nie. A jednak matka ma świadomość naszego życia. A my żyjemy tem życiem nieświadomie, aby gdy moment nadejdzie pojawić się na świat t. j. zakończyć jedną egzystencję a rozpocząć drugą. Gdybyśmy jednej nie zakończyli — przyjdziemy na świat jako płód martwy.
To samo dzieje się w życiu ziemskim. Żyć mamy dopóty dopóki naszych obowiązków, zakreślonych tam z góry nie spełnimy kompletnie. O ile zaś wyjdziemy z szeregu dobrowolnie, zerwiemy łańcuch, i nawiązywać go trzeba na nowo.
Idąc dalej analogją ujrzymy.
Osobnik który, opuści ziemię przed terminem zakreślonym przez potęgi kosmiczne, jest płodem poronionym życia astralnego. Musi powrócić raz jeszcze na ziemię, aby odbyć jeszcze w innej reinkarnacji tą drogę, albo przeklęty, czekać musi przez wieki, zawieszony między niebem i ziemią, aby uzyskać przebaczenie Boga.
A może sądziłby kto, że przez samobójstwo, poronione dzieci astralne unikną kary, unikną fatalnego prawa karmy, które wszechwładnie panuje?
Ciężka omyłka!
Słuchajcie!
Po swojej fizycznej śmierci samobójca, nie potrafi oderwać się od swego trupa, pozostaje przy grobie, ze swoją powloką cielesną, skuty łańcuchem namiętności, które sam wytworzył.
Dusza jego, przesiąknięta, mimowoli przywarami, nałogami, może występkami, nie może mu pomódz w wzniesieniu się ku sferom wyższym. Ona nie może przeprowadzić go przez legjony larw, które nań czyhają.
Jego „ego“ wyższe nie może ukryć się wobec przekleństw ofiar, nie może uciekać przed zrozpaczoną rodziną, nie może unikać wyrzutów swoich dzieci, nie może nie słyszeć wybuchów wściekłości oszukanych.
Ścigają go nawet czasem przekleństwa tych, którzy go kochali i pojmie niestety, za późno jak straszny błąd uczynił. A musi nieszczęsny przetrwać te straszne tortury! Musi! I to jest tem co my pojmujemy, jako piekło.
Słyszeć będzie jak starzy rodzice przeklinają go za to, że okrył ich hańbą, słyszeć będzie klątwy małżonki, że pozostawił ją samotnie na bruku, słyszeć będzie płacz swych dzieci, którym postawił piętno sromoty.
Męki samobójcy — po tamtej stronie — to istne katusze — to więcej niż piekło!


∗                    ∗

Przejrzeliśmy najważniejsze teorje, tyczące się samobójstwa. Widzieliśmy jak pod wpływem wieków poglądy się zmieniały i zmieniały się zdania; widzieliśmy jakie smutne horoskopy stawiane są samobójcom co do ich dalszych losów, co do życia pozagrobowego.
Lecz czy to wszystko powstrzymać jest w stanie człowieka, zdeterminowanego, nie widzącego przed sobą wyjścia, czy człowiek taki w ślad za niemieckim pisarzem nie powtórzy:

Das leben ist sterben
Der Tod — ist erlosung
Żyć — to umierać
Umrzeć — to odpocząć!

Właściwie co przeciwstawić można myśli samobójczej, która, oplątując danego osobnika, niby żmija, trzyma w swej sieci i korzysta z minuty ostatecznego naprężenia nerwów, by wetknąć truciznę, czy broń morderczą do ręki.
Weźmy choćby czasy współczesne. Epidemja samobójcza szeroką falą płynie przez Polskę. Przyczyną, rozpaczliwa sytuacja ekonomiczna. Nie wystarczają dochody na utrzymanie domu. Nieproporcjonalnie wysoki czynsz, drogie artykuły pierwszej potrzeby a mizerne zarobki, praca przy złem odżywianiu podkopuje zdrowie. Żona mająca za zadanie prowadzenie domu, również musi pracować, by nie umrzeć z głodu. Dzieci karłowacieją ze złego odżywiania, ze złego powietrza. Ojciec poczyna coraz częściej szukać pociechy w kieliszku.
Oto obraz jaki się nasuwa przed nasze oczy — ten lub inny. Przyznaję się szczerze, że dość ciężko jest nawoływać do filozoficznej powagi człowieka który ma za cały majątek protestowane weksle i pędzi jak oparzony od Loursa do Ziemiańskiej, by załapać choć złocisza.
Równie ciężko jest wytłomaczyć, że przy pomocy różnych budżetów domowych, pensja powiedzmy 130 złotych, wystarczy człowiekowi, jeśli będzie oszczędzał — o ile na to, aby tylko z głodu nie umarł, potrzeba mu co najmniej 180!
Wiem, że rada na to trudna, lecz czyż jedynym wyjściem samobójstwo? Na to zwolennicy prawa odbierania sobie życia, odpowiedzą bezwzględnie: tak! mori licet cui vivere non placet. Po co masz się męczyć, mordować, pracować, nie widząc rezultatu swej pracy, patrzeć jak marnieją twoi najbliżsi — ty zaś na to nic poradzić nie możesz. Męczysz się bez żadnego sensu! Więcej jeszcze, zwolennicy tej teorji powoływać się nawet będą, że moc odebrania sobie życia nie jest wyłącznym atrybutem, właściwością człowieka, że to samo niejednokrotnie robią ptaki i zwierzęta. Przyrodnik Teussenel opisuje fakt, jak jaskółka po śmierci samca, zamorzyła się głodem; psy po śmierci panów zdychają, odmawiając przyjmowania pokarmu. Słynnym jest przykład z pieskiem nieszczęsnej królowej Marji Stuart. Miała ona go z sobą, wstępując na szafot. Gdy głowa nieszczęsnej monarchini pod toporem kata spadła — ktoś zezwierzęcony dał powąchać nieszczęsnemu pieskowi krew jego pani. Od tej pory piesek głodził i w ciągu dni paru zdechł.
Otóż opierając się na tych wszystkich danych, twierdzą zwolennicy samobójstwa, między innemi i prawnik Lermigne, że jest to coś przyrodzonego, bynajmniej nie przeciwnego naturze ludzkiej i jedyne wyjście z niemożliwych i ciężkich sytuacji. Lecz czy z tym poglądem zgodzić się można? Raz jeszcze uprzytomnijmy sobie wszystko cośmy powiedzieli o samobójstwie. Rozważmy pro i contra. Czy samobójstwo jest bohaterstwem czy tchórzostwem? O ile odrzucimy supozycję, że wszyscy samobójcy kończą w stanie pół obłędu, co jedynie w wypadkach samobójstwa z miłości powiedzieć się da, to musimy przyznać, że samobójstwo bynajmniej dowodem tchórzostwa nie jest — wręcz odwrotnie jest dowodem odwagi. Dla czego każdy człowiek, choćby najnieszczęśliwszy, nie odbierze sobie życia. Dla czego nie zrobi tego każdy bandyta, rzezimieszek, który nie ma już na co liczyć, chyba na niebardzo przyjemne traktowanie w policji i na stryczek.
Dalej samobójstwo w niektórych wypadkach jest jedynym rozwiązaniem niemożliwej sytuacji.
Samobójstwo np. złodzieja, defraudanta nawet państwu korzyść przynosi, bo uwalnia od niebezpiecznego osobnika, uwalnia od utrzymywania go w więzieniu, po to, aby wyszedłszy na wolność jak zdarza się w większości wypadków, popełniał nowe przestępstwa.
Samobójstwo nakoniec istotnie opromienia niektóre jednostki glorją bohaterstwa. Jakże inaczej patrzylibyśmy na wielu wodzów starożytności, którzy miast pozbawić się życia, daliby się prowadzić w kajdanach. Te to zdanie powszechnie jest przyjęte po dziś dzień i każdy japończyk woli rozpruć sobie brzuch, popełnić harakiri niż oddać się w ręce wroga. Za to go czczą jak bohatera. Jakżeby inaczej patrzyła historja na Napoleona III, gdyby ten po klęsce pod Sedanem zamiast oddać się w ręce Niemców, nie był przeżył swej hańby.
Lecz jest to tylko jedna strona medalu.
Wypadki jakie cytowałem są wypadkami oderwanemi. Najczęściej zdarzają się samobójstwa z miłości i z przyczyn ekonomicznych.
O samobójstwach z miłości mówiłem już uważając je za jedną z form rozstroju umysłowego. Lecz bodaj najaktualniejsze są wypadki samobójstw na tle ciężkich warunków materjalnych, samobójstw ściśle związanych z dobą obecną.
Pamiętać tu zawsze trzeba, że wypadki ucieczki od życia są w najwyższym stopniu przeważnie krzywdzące dla otoczenia, a również i o tem pamiętać, że niemal niema sytuacji, z którejby wyjścia nie było. Zasadniczo w sprawie samobójstwa winien być jeden punkt widzenia: sprawa wiary lub niewiary.
Dla materjalisty, człowieka niewierzącego w życie pozagrobowe samobójstwo jest istotnie kompletnem wyjściem z sytuacji.
Dla człowieka zaś gorąco, tak jak ja, wierzącego w życie duchowe — samobójstwo jest błędem olbrzymim. Każdy z nas ma tu na tym świecie swoją misją do spełnienia. Życie nasze w porównaniu do wieczności — to niby krótki pobyt w hotelu.
Przerwanie zaś wykonania misji naszej, jak mówiłem, w środku mej pracy to dezercja — to zejście z posterunku, które nieobliczalną krzywdą na naszych dalszych losach zaciążyć może.
Bo postanowił Najwyższy Stwórca, by każdy człowiek wychylił czarę goryczy do dna — i z tego punktu widzenia pozostanie przy życiu jest większem bohaterstwem — niżeli samobójstwo.



KONIEC.


TREŚĆ
Czy samobójstwo jest bohater-
stwem, czy przestępstwem? — Kluby
i ligi samobójców. Obrońcy prawa odbie-
rania sobie życia. Miłość, a samobójstwo. Naj-
słynniejsze przykłady. Obłęd i samobójstwo. Czy samo-
bójcy są ludźmi poczytalnemi.  Samobójstwo i okultyzm.
Co się dzieje z samobójcą po śmierci. Jakie losy przecho-
dzi w myśl teorji reinkarnacji? Samobójstwo a doba
obecna: ogólne przedenerwowanie, sytuacja
ekonomiczna. Epidemja samobójstw.
Czem jest pozbawienie się życia?






  1. Przypis własny Wikiźródeł Błąd w druku; po słowie Smoleński brak znaku przystankowego.
  2. Belmont: „Miłość i samobójstwo“.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Stanisław Antoni Wotowski.