Król Henryk VI. Część III (Shakespeare, tłum. Ulrich, 1895)/całość

<<< Dane tekstu >>>
Autor William Shakespeare
Tytuł Król Henryk VI. Część III
Pochodzenie Dzieła dramatyczne Williama Shakespeare (Szekspira) w dwunastu tomach. Tom III
Wydawca Gebethner i Wolff
Data wyd. 1895
Miejsce wyd. Kraków
Tłumacz Leon Ulrich
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tom III
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Okładka lub karta tytułowa
Indeks stron
Artykuł w Wikipedii Artykuł w Wikipedii


KRÓL HENRYK VI. CZĘŚĆ III



KRÓL HENRYK VI.
CZĘŚĆ III.


O

Ostatnia ta część, tylko z powodu rozciągłości dramatu, oddzieloną jest od poprzedzającej, z którą właściwie jedno dzieło stanowi. Obie razem wzięte są dziesięcio-aktowym dramatem, szeregiem pięknych scen, rozwinięciem charakterów połączonych — węzłem; jest to raczej historya Anglii niż dzieje nieszczęśliwego króla — w chwili największego zawichrzenia kraju, które rośnie, wzmaga się, odradza i nie ma końca.

Krwawe to dzieje! Rozrodzona panująca rodzina, na mocy praw najrozmaitszych wychwytuje sobie z rąk koronę, kraj rozbija na obozy i stronnictwa, brat walczy z bratem, ojciec z synem. Szekspir pokazuje nam na placu boju ojco- i dzieciobójców niewinnych, opłakujących swe losy. Współzawodnicy mordują się sztyletami, kobiety oszalałe policzkują głowy od ciał odsieczone; w walce tej niema nic świętego, duchowieństwo idzie pod miecz katowski, korona nie broni od sztyletu, wiek dziecinny i niewinność nie jest tarczą przeciw mordercom. Wściekłość, ambicya, żądza panowania, zazdrość, szałem jakimś ogarniają zapaśników. Ze krwi rodzi się zemsta, z zemsty odradza nienawiść. Od motłochu, który prowadzi samozwaniec, do książęcej i królewskiej braci — wszystko się warcholi i morduje. Krwawe to Saturnalia dziejów Anglii. Jest to nieochybnie jedna z najstraszniejszych epok nietylko w jej dziejach, ale w historyi Europy. Każda z tych bitw, które rozstrzygają o chwilowem zwycięstwie, kosztuje krwi strumienie, a z pobojowisk, jakby duchy rycerzy, podnoszą się nowe zastępy do nieprzebłaganej walki.
Henryk VI, Małgorzata Andegaweńska, Ryszard Gloucester — oto bohaterowie główni dramatu. Męczennik, matka jak lwica przywiązana do dziecięcia — naostatek, chciwy panowania i pomsty, chytry a przebiegły, przewrotny a niczem nie dający się powstrzymać przywłaszczyciel. Im dalej i głębiej zapuszczamy się w dramat Henryka VI, tem krwawiej i czarniej przedstawia się scena. Najpobożniejszy i najcnotliwszy z ludzi król, gubi się łagodnością i świętością swoją, gdy drudzy zabijają występkami. Wir to i chaos nierozwikłany, od którego nic ocalić nie może.
Wszystkiemu temu winno może jedno pierwsze przywłaszczenie, co drugim wskazało drogę i otwarło żądzom wrota. Twórcą tego zamętu jest Henryk IV... zwiększa go małżeństwo nieszczęśliwe Henryka VI z Małgorzatą Andegaweńską, które kraj i szlachtę zniechęca, naostatek dopełnia miary puszczenie z rąk cugli, brak energii i siły w pobożnym panu... nacechowany już przez Szekspira przy pierwszym kroku jego, gdy, mimo umowy, dozwala sobie narzucić córkę króla Reignier’a.
Większa część motywów do scen zaczerpnięta i tu z Holinsheda, ale poeta ściśle się go nie trzymał. Równie pobożnym i łagodnym kronikarz maluje Henryka VI, a Małgorzacie przyznaje dowcip wielki, odwagę, chciwość panowania, rozsądek, przebiegłość, ale zarazem istnie kobiecą niestałość charakteru. Poeta wypełnił tę postać i wyidealizował ją potężnie, a w ostatniej części podniósł ją i uszlachetnił, czyniąc typem macierzyńskiego przywiązania. Taką Małgorzata była w istocie.
„Małgorzata, powiada W. F. Hugo, jest tu typem królewskim dzikiego macierzyństwa. Królowa ta, tylu w historyi obciążona zbrodniami, tak ohydna, gdy ze swym kochankiem Suffolkiem spiskuje i układa tę dziwną apopleksyę, która ma zabić wuja Gloucestera — tak wstrętna, gdy swym wspólnikom przyrzeka rabunek zbuntowanego Londynu, gdy sama kieruje podpalaczami w St. Alban’s — tak straszna, gdy policzkuje krwawą głowę ściętego Yorka, a dla pary do niej, karze ścinać wziętego w niewolę Salisburego; — ta dzika królowa, przerażająca jako kobieta, jako matka jest idealną. Macierzyński jej heroizm nie zna przeszkód żadnych.
„Po klęsce w St. Alban’s, po rozsypce w Northampton, gdy czerwona róża zdaje się zgniecioną na wieki, gdy panowanie Lancastrów sam Henryk VI potępił uroczyście, gdy wobec parlamentu niedołężny król wydziedziczył syna na korzyść współzawodnika, księcia Yorku — jedna Małgorzata oburza się i opiera“.
Dla odzyskania dziecku tej korony utraconej, Małgorzata wdziewa zbroję, natchnione jej duchem wojsko odnosi zwycięstwo pod Wakefield. Książe ginie, ale dom jego w Edwardzie IV dźwiga się nowemi walkami pod Towton i Exham.
Pobita nie poddaje się królowa, uprowadza syna w lasy, odwagą swą zyskuje mu obrońców, dostaje się do Szkocyi, płynie, uprowadzając dziedzica tronu do Francyi. Burza wyrzuca ją na brzeg Burgundyi, której książe jest jej wrogiem; z tego wroga umie sobie stworzyć sprzymierzeńca — dokazuje cudów.
Ludwik XI — straszny ten Ludwik XI, ulega urokowi jej charakteru; naostatek umie sobie pozyskać najstraszniejszego z nieprzyjaciół swoich Warwicka, tego, który z tronu męża jej strącił. Z nim bieży Małgorzata na nowe boje i niezrażona klęską, probuje walczyć jeszcze z przeważnemi siły, aż dopóki ostatnia, najstraszniejsza z bitw pod Tewksbury, nie zamknęła całego szeregu krwawych pasowań się daremnych. W tej bitwie królowa sama dowodzi, walczy sama, aż dopóki syn jej, ten życia cel, ta jej miłość jedyna, nie padł ugodzony śmiertelnie.
Na tem się kończy rola jej historyczna — ale dla Szekspira nadto drogą była ta postać olbrzymia nieustraszonej macierzy, którą niedole i rozpacz uczyniły bohaterką — aby się jej wyrzekł. Z przekleństwem na ustach złowrogiem, w majestacie sieroctwa wprowadza ją nak straszliwe widmo do następnego dramatu.
Nie zdaje się nam koniecznem wyliczać, ile ana- i parachronizmów popełnił poeta, starając się chaos ten krwawy związać w jakąś całość foremną i logiczną.
Bitwa, naprzykład, pod St. Alban’s, która kończy część drugą Henryka VI, nie miała w istocie tak wielkich skutków, jakie jej przypisał poeta; w pięć lat później dopiero złamali Yorkowie potęgę Lancastrów domu. Małgorzata (wedle Holinsheda) uciekła do Szkocyi, króla Henryka uprowadzono w niewolę do Westminsteru, gdzie York jako król zasiadł w parlamencie. Wszystkim scenom dramatu, dla scenicznego efektu inny nadano porządek i znaczenie, ogólny tylko bieg wypadków odcechowując niemi.
Hall opowiada, jak York i Warwick jechali do parlamentu, gdzie nowy król praw swych do korony dowodził. Lordowie siedzieli i słuchali milczący, nikt nie śmiał zaprzeczać, — prawa te skrawiony miecz popierał. York nie ogłoszony jeszcze, królewskie prawa te sam sobie przyznawał, a do układów z Henrykiem VI przystąpić nawet nie myślał. Zawarli przecież umowę, którą pobożny Henryk, unikając krwi przelewu, własnego wydziedziczył syna, za następcę po sobie Yorka przyjmując.
Małgorzata oburzyła się na tę krzywdę dziecięciu jej wyrządzoną. W dramacie główne momenta historyczne przyśpieszonym biegiem idą po sobie.
Oto szczegóły charakterystyczne z Holinsheda: „Gdy Yorka starego, trupa znaleziono na pobojowisku, pisze kronikarz, Clifford kazał mu uciąć głowę i papierową na nią włożyć koronę. Na kopię wetkniętą noszono ją przed królową. Inni opowiadają, że księcia wzięto żywcem i na srom postawiwszy na kretowisku, włożono mu koronę na głowę z sitowia czy łoziny, a drudzy na pośmiewisko przyklękali przed nim wołając: Cześć ci! cześć ci! królu bez królestwa! Cześć ci, królu bez dziedzictwa! Cześć ci, książę, bez kraju i ludzi! W końcu gdy go takiemi szyderstwy wyśmiano, ucięto mu głowę i zaniesiono ją do królowej. Głowy księcia i hrabiego Salisbury wbito na bramie miasta Yorku.
Synowie ks. Yorku nie byli w tej bitwie, starszy gdzieindziej się z nieprzyjacielem ucierał, młodszy z matką schronili się do Burgundyi. Szekspir powołał ich do walki w dramacie, aby rychlej wyprowadzić na scenę. W Ryszardzie poeta przygotowuje już przyszłego okrutnika, który w dziejach nagle się zjawia ze swym czarnym charakterem. Z tą mnogością ludzi wypadków i przemian, Szekspir miał zadanie trudne, aby wszystko w urywanych scenach umieścić, żadnego rysu epoki nie uroniwszy. W znanej historyi domagano się od dramaturga, aby w niej najmniejszego tradycyjnego nie opuścił szczegółu.
W r. 1461 kolej przychodzi na Warwicka. Warwick króla Henryka ciągnący ze sobą, po bitwie pod Wakefield, wypadł z Londynu, by drogę zajść Małgorzacie. Drugi raz pod St. Alban’s spotkały się dwie róże. Tu Clifford zwycięzcę Warwicka pokonywa. Oswobodzony król Henryk, wraca do żony i syna — pobożny i zrezygnowany. Lancastrowie tryumfują po raz ostatni.
Następuje krwawa, okropna bitwa pod Towton, w której około 40,000 trupa usłało pola. Tu Warwick i York zwyciężają, pada Clifford. Król i królowa chronią się do Szkocyi. Dziedzica domu Yorków Warwick wprowadza do Londynu, obwołują go królem jako Edwarda IV. Bracia jego Ryszard i Jerzy otrzymują tytuły księcia Gloucester i Clarence.
Małgorzata uchodzi do Francyi, Henryka wziętego w niewolę zamykają w Tower. Zobojętniały na wszystko, nawet na utratę korony, ludziom się wydaje obłąkanym. Edward wysyła Warwicka w poselstwie do Francyi, aby się dlań starał o rękę siostry królewskiej Bony. Holinshed pisze, że Ludwik XI i ona uprzejmie swata przyjęli. Tymczasem król nowy, w domu księżnej Bedford, która w drugiem małżeństwie była naówczas za lordem Wudvill poznaje córkę jej Elżbietę, wdowę po John Greyu, który walcząc po stronie Lancastrów, zginął pod St. Alban’s. Zbyt wrażliwy na wdzięki niewieście, Edward zapala się ku niej miłością wielką. Ale piękna Grey nie chce być króla kochanką i bardzo zręcznemi słowy wręcz mu to powiada. Oszalały Edward, zapomniawszy na swaty, postanawia się z nią ożenić. Napróżno matka stara mu się odradzać to małżeństwo; król zapomniawszy o wszystkiem, na tron ją powołuje. Wnet i cała jej rodzina obsypana honorami i dobrodziejstwy.
Nie podobało się to nagłe wzmożenie nowych ludzi, starym Yorków przyjaciołom, Warwickowi szczególniej, Warwickowi, który był najpotężniejszym z magnatów tron otaczających. Odpadnięcie Warwicka od króla miało w istocie inne przyczyny, nie same niedoszłe swaty, w których imieniem króla występował. Powstanie bowiem, w którem on brał udział czynny, wybuchło dopiero w pięć lat po ożenieniu króla.
Powodziło się zrazu Nevilom i Warwickowi; króla wzięli do niewoli, ale Edward oswobodzony z pomocą przyjaciół swoich, wziął później górę nad przeciwnikami. Warwick i Clarence musieli uchodzić do Francyi, gdzie naówczas dopiero książę Walii ożenił się z Anną córką Warwicka. Clarence zaś, żałując już odstępstwa swojego, potajemnie układał się z Edwardem, usiłującym go od Warwicka odciągnąć.
Z pomocą Francyi, w towarzystwie ks. Clarence’a, hr. Oxforda, hr. Pembroka, Warwick wylądował na brzegach Anglii witany z zapałem.
Rzucił się tak szybko w głąb’ kraju, iż Edward uchodzić musiał do Hollandyi, nie mogąc nawet dobyć oręża na swą obronę.
Zwycięzcą wszedł Warwick do Londynu w dniu właśnie, gdy żona króla Edwarda w Westminsterze syna na świat wydała, który później w Tower zginął.
Uwolniono więzionego dotąd Henryka VI, po sześciu latach niewoli, Warwick i Clarence mianowani namiestnikami królestwa, a potomstwu ks. Clarence’a zapewniono następstwo, jeżeliby Henryk VI zszedł bezpotomnie.
Tu gdy hrabia Pembroke przedstawiał królowi synowca swego Henryka Richmonda, Henryk VI miał zawołać, iż go przyszłość wielka i spadek po przyjaciołach i wrogach oczekuje.
„Zdaje się, dodaje Holinshed, iż bogobojny pan napełnion był duchem proroczym — jako też świątobliwym zawsze, spokojnym i wielce był pobożbym, a przez to od siebie naród swój odstręczył, dworską galanteryę lekceważąc sobie, nie jak na wielkiego monarchę przystało“.
Przepowiedziany ten dziedzic przyszły stał się później Henrykiem VII, wstąpiwszy na tron angielski.
Tymczasem w r. 1471 Edward z Ryszardem i zaciążną w Burgundyi szczupłą garstką ludzi wylądował na północnych Anglii brzegach. Pozornie żądał on tylko odzyskać królestwo swoje i nie upominał się zrazu o koronę. Dopiero zebrawszy siły, zdobywszy miasto York, podżegany przez swych przyjaciół, zrzucił maskę wprędce i począł nową walkę o koronę. Warwick czując niebezpieczeństwo walnej bitwy, schronił się w murach Coventry, Clarence przeszedł na Edwarda stronę, z którym od dawna był w porozumieniu, brat Warwicka arcybiskup Yorku wstąpił w jego ślady.
Spotkanie pod Barnet rozstrzygnęło sprawę. W niem Ryszard Gloucester po raz pierwszy się odznaczył; Warwick i Montague zabici zostali. Małgorzata wylądowująca wraz z posiłkami francuskimi, dowiedziała się o klęsce. Somerset nakłaniał ją do dalszego prowadzenia wojny, ale bitwa pod Tewksbury śmiertelny cios zadała domowi Lancastrów. Królowa, jej syn, najprzedniejsi stronnicy ich, wpadli w ręce nieprzyjacielowi.
Młodego księcia, ten który go pojmał w niewolę oddał królowi, uroczyste otrzymawszy przyrzeczenie, iż życie mu będzie zachowane.
Ale przy pierwszem spotkaniu z królem, za śmiałą odpowiedź zamordowano syna Małgorzaty.
„A za czyn ten krwawy, dodaje Holinshed, większa część sprawców jego (Clarence, Gloucester, Hastings, Dorset) w późniejszym czasie ten sam kielich wypić musiała, jako sprawiedliwą, mściwą ręką Bożą domierzoną karę“.
O śmierci króla Henryka dodaje kronikarz: „Wedle pewnych wieści, miał go Ryszard ks. Gloucester sztyletem przebić, ażeby brat jego Edward tem bezpieczniej mógł panować. Według innych, dowiedziawszy się o śmierci syna i klęsce, umrzeć miał z żalu“.
W tej mnogości wypadków, jakie miał przesnuć przed widzami, nie mógł się już nawet kusić poeta o wyjście z zawikłania, o jakiś ład kunsztowny, każda scena stanowiła dlań epizod oddzielny, któremu starać się musiał nadać zaokrągloną całość, moralną w nią wkładając ideę lub rys charakteru.
Piękności też szukać trzeba raczej w szczegółach niż w budowie sztuki mozaikowej.
Za czasów Elżbiety, jakeśmy już mówili, sztuka miała dla widzów znaczenie daleko inne niż dzisiaj. W tych starych dziejach Anglii, co chwila nowe się odbijały; w Warwickach i Suffolkach, widziano może Essexów i innych faworytów królowej; dopatrywano analogii w charakterach, niejedno słowo dobiegało do głębi sumienia słuchaczów. Dla współczesnych więc Szekspira, dramat był zajmujący, choć składał się z szeregu scen nie związanych z sobą ściśle i rozsypanych.
Nie zbywa tu jednak na pięknościach, choć dramat przypomina owe średniowieczne bronzowe kościołów podwoje, na których majestatyczną całość składał się cały szereg drobnych obrazków, kwiecistemi połączonych opaskami




OSOBY:

Król Henryk VI.
Edward, książe Walii, jego syn.
Ludwik XI, król Francyi.

Książe Somerset,   ze strony króla Henryka VI.
Książe Exeter,
Hrabia Oxford,
Hrabia Northumberland,
Hrabia Westmoreland,
Lord Clifford,

Ryszard Plantagenet, książe Yorku.

Edward, hrabia Marchii, później król Edward IV,    jego synowie.
Edmund, hrabia Rutland,
Jerzy, później książe Clarence (Klarencyi),
Ryszard, później książe Gloucester,
Książe Norfolk,   ze strony księcia Yorku.
Markiz Montague (Montag),
Hrabia Warwick,
Hrabia Pembroke,
Lord Hastings,
Lord Stafford,
Sir John Mortimer,   stryjowie księcia Yorku.
Sir Hugh Mortimer,

Henryk, hrabia Richmond, (dziecię).
Lord Rivers, brat Lady Grey.
Sir William Stanley.
Sir John Montgomery.
Sir John Somerville.
Guwerner Rutlanda.
Mer Yorku.
Gubernator Toweru.
Szlachcic.
Dwóch Stróżów.
Strzelec.
Ojcobójca.
Synobójca.
Królowa Małgorzata.
Lady Grey, później żona Edwarda IV.
Bona, siostra królowej Francyi.
Żołnierze i Orszaki króla Henryka VI i króla Edwarda IV, Posłańcy, Straż i t. d.

Scena jednej części aktu III we Francyi, reszta w Anglii.




KRÓL HENRYK VI.
CZĘŚĆ III.

AKT PIERWSZY.
SCENA I.
Londyn. Izba Parlamentu.
(Dobosze z bębnami. Wpada kilku żołnierzy ze stronnictwa księcia Yorku, za nimi wchodzą: książę York, Edward, Ryszard, Norfolk, Montague, Warwick i inni z białemi różami u kapeluszy).

Warwick.  Jak król nam uszedł, ani pojąć mogę.
York.  Kiedyśmy jazdę ścigali północną,
Niespostrzeżony sam opuścił wojsko;
Tymczasem wielki lord Northumberlandu,
Którego dusza nie zna, co jest odwrót,
Swej zrozpaczonej armii ducha dodał,
A jednym Clifford i Stafford z nim frontem
Wpadli na naszych, szyk złamali pierwszy,
I tam ich nasi zakłuli żołnierze.
Edward.  Książe Buckinghan, ojciec lorda Stafford,
Albo zabity, lub ciężko raniony;
Szyszak mu jednem rozpłatałem cięciem,
Na dowód, ojcze, patrz, to krew jest jego.

(Pokazuje mu skrawiony pałasz).

Montague  (pokazując swój).
A to jest, bracie, krew hrabiego Wiltshire,
Któregom zwalił w pierwszem zaraz starciu.

Ryszard.  A ty im za mnie powiedz, co zrobiłem.

(Rzuca głowę księcia Somerset).

York.  Z wszystkich mych synów Ryszard palmę odniósł.
Tak więc skończyłeś, lordzie Somersecie?
Norfolk.  Niech to los będzie całego potomstwa
Jana z Gandawy!
Ryszard.  Spodziewam się jeszcze
Tak głową króla Henryka potrząsnąć.
Warwick.  Jak i ja, książę Yorku, zwycięzco.
Póki na tronie tym cię nie zobaczę,
Który nieprawnie dom Lancastrów zasiadł,
Niebo mi świadkiem, oczu nie przymrużę.
To króla pałac, to tron jest królewski,
Siądź na nim, książę, bo to własność twoja
A nie żadnego z dziedziców Henryka.
York.  Pomóż, Warwicku; a chętnie to zrobię,
Bo tylko siłą wdarliśmy się tutaj.
Norfolk.  Licz na nas wszystkich; kto pierzchnie niech ginie.
York.  Dzięki, Norfolku; zostańcie tu ze mną,
I wy, żołnierze, noc tu przepędzicie.
Warwick.  Jeśli król przyjdzie, nie róbcie mu krzywdy,
Chyba, że siłą będzie chciał was wyprzeć.

(Żołnierze ustępują to głąb’).

York.  Dziś swój parlament zbiera tu królowa,
A nie wie, że z nią zasiądziem do rady.
Słowem lub szablą prawa me odzyskam.
Ryszard.  Zostańmy wszyscy, jak jesteśmy zbrojni.
Warwick.  Krwawym parlament ten będzie nazwany,
Lub książę York zasiądzie na tronie
W miejsce Henryka, którego tchórzliwość
Na pośmiewisko wrogom nas wydała.
York.  Stójcie więc przy mnie, gotowi na wszystko,
A do praw moich posiadania wrócę.
Warwick.  Ni król, ni jego przyjaciel najlepszy,
Ni najdumniejszy Lancastrów obrońca
Skrzydłem nie trzepnie na dzwonków mych odgłos.
Plantageneta ręką mą posadzę,
A kto śmie, niech go potem wykorzeni.

O berło Anglii śmiało się dopomnij.

(Warwick prowadzi księcia Yorku do tronu, który na nim zasiada. Przy odgłosie trąb wchodzą: król Henryk, Clifford, Northumberland, Westmoreland, Exeter i inni, z czerwonemi różami u kapeluszów).

Król Henr.  Patrzcie, gdzie zasiadł zuchwały buntownik,
Na tronie naszym! Pewno mu się zdaje,
Że wsparty zdrajcy Warwicka potęgą
Koronę chwyci i królewską godność.
Northumberlandzie, ojca twego zabił,
I twego, Clifford; przysięgliście zemstę
Na nim, na dzieciach jego i stronnikach.
Northum.  Niech Bóg mnie skarze, jeśli się nie pomszczę.
Clifford.  Z tą myślą Clifford z stali wziął żałobę.
Westmor.  I my to ścierpim? Zwleczmy go co prędzej;
Gniew na ten widok serce moje pali.
Król Henr.  Cierpliwość! dobry hrabio Westmoreland.
Clifford.  Cierpliwość dobra dla niego i tchórzów;
Siąśćby tam nie śmiał, gdyby żył twój ojciec.
Pozwól nam, królu, tutaj w Parlamencie,
Na ród Yorków orężnie się rzucić.
Northum.  Dobrą dał radę, wykonać ją trzeba.
Król Henr.  Ach, czy nie wiecie, że miasto jest z nimi?
Że na skinienie mają liczne wojska?
Exeter.  Wojsko to pierzchnie, byle książę zginął.
Król Henr.  Boże uchowaj mnie od takiej myśli,
Bym chciał Parlament na jatki zamienić.
Henryk nie pragnie innej użyć szabli
Jak słowa, groźby i spojrzeń gniewliwych.

(Posuwając się ku księciu Yorku).

Znijdź z tego tronu, buntowników wodzu,
O przebaczenie błagaj na kolanach;
Ja królem twoim.
York.  Ja twoim.
Exeter.  Bezwstydny!
Wszak on cię księciem Yorku mianował.
York.  Księstwo to było, jak tron, mem dziedzictwem.
Exeter.  Ojciec twój zdrajcą króla był i kraju.
York.  Ty raczej zdrajcą jesteś, Exeterze,

Przywłaszczyciela podejmując sprawę.
Clifford.  Prawego króla czy nie winien bronić?
Warwick.  A więc Ryszarda, książęcia Yorku.
Król Henr.  Ja stać mam, gdy ty na mym tronie siedzisz?
York.  Tak jest i będzie; musisz na tem przestać.
Warwick.  Zostaw go królem, bądź księciem Lancastru.
Westmor.  Że jest i królem i księciem Lancastru,
Słowem i szablą Westmoreland stwierdzi.
Warwick.  Warwick zaprzeczy. Zapomniałeś, widzę,
Żeśmy was z placu boju rozpędzili,
Zabili ojców waszych i w tryumfie
Do bram pałacu przez miasto ciągnęli.
Northum.  Pamiętam dobrze, a na ojca duszę,
Ty z twoim rodem zapłacisz mi za to.
Westmor.  Plantagenecie, ty, twoi synowie,
I twoi krewni, twoi przyjaciele,
Dacie mi za to waszych więcej istnień,
Niż było kropli w żyłach mego ojca.
Clifford.  Przestań nalegać, lub miast słów odbierzesz
Takiego posła ode mnie, Warwicku,
Że ojca mego śmierć pomści, nim wyjdę.
Warwick.  Ja gardzę groźbą bezsilną Clifforda!
York.  Czy chcesz, by wyrzekł sąd o prawach naszych
Czy wolisz, aby miecz napisał wyrok?
Król Henr.  Jakie masz prawo, zdrajco, do korony?
Jak ty, twój ojciec, był księciem Yorku;
Roger Mortimer, twój dziad, hrabią Marchii:
A jam jest synem Henryka Piątego,
Przed którym czoło ugięli Francuzi,
Cała francuska poddała się ziemia.
Warwick.  Nie mów o Francyi, boś ją całą stracił.
Król Henr.  Nie jam ją stracił, ale lord protektor:
Zaledwo dziewięć liczyłem miesięcy,
Gdym królem został.
Ryszard.  Nie jesteś już dzieckiem,
A zawsze jednak, jak się zdaje, tracisz.
Z przywłaszczyciela głowy czas już, ojcze,
Zedrzeć koronę.

Edward.  A na twoją włożyć.
Montague  (do Yorka). Jeśli żołnierski honor kochasz, bracie,
Skończmy te kłótnie; niech nas miecz rozsądzi.
Ryszard.  Zagrzmijcie, trąby! a król Henryk pierzchnie.
York.  Milczenie! dzieci.
Król Henr.  A i ty w milczeniu
Słuchaj, co król twój, Henryk, ma powiedzieć.
Warwick.  Nie, pierwszy będzie mówił Plantagenet,
A kto mu przerwie, gardłem mi zapłaci.
Król Henr.  Myślisz, że tron mój królewski opuszczę,
Na którym dziad mój i ojciec mój siedział?
Nie, wprzód królestwo moje się wyludni,
Wprzód ta chorągiew, co niegdyś nad Francyą,
Dziś, z moim żalem nad Anglią powiewa,
Będzie śmiertelnem mojem prześcieradłem. —
Skąd to wahanie, panowie? Me prawa
Są niewątpliwie, od praw jego lepsze.
Warwick.  Dowiedź nam tego, a będziesz mym królem.
Król Henr.  Orężem Henryk Czwarty tron osiągnął.
York.  Chcesz mówić: buntem przeciw swemu panu.
Król Henr.  Nie wiem, co odrzec; prawo me wątpliwe.
Powiedz, czy może król dziedzica wybrać?
York.  Cóż stąd?
Król Henr.  Gdy może, prawym jestem królem,
Bo Ryszard, w licznej lordów obecności,
Sam swą koronę oddał Henrykowi,
Którą syn po nim wziął, jak ja po ojcu.
York.  On podniósł oręż na swego monarchę,
Koronę złożyć gwałtem go przymusił.
Warwick.  Przypuśćmy, że ją złożył dobrowolnie,
Czy mógł dziedziców swych prawa obalić?
Exeter.  Nie, nie, bo w chwili gdy się zrzekł korony,
Najbliższy dziedzic następcą był jego.
Król Henr.  Więc moim wrogiem i książę Exeter?
Exeter.  Przebacz mi, panie; prawo mówi za nim.
York.  Co tam szemracie? Odpowiedźcie raczej.
Exeter.  Że to król prawy, świadczy me sumienie.
Król Henr.  Wszyscy mnie zdradzą! wszyscy mnie opuszczą!

Northumb.  Plantagenecie, mimo twoich roszczeń
Nie myśl, że łatwo Henryka ci złożyć.
Warwick.  Złożony jednak na przekór wam będzie.
Northumb.  Łudzisz się, lordzie; nie twe południowe
Zaciągi z Essex, Norfolk, Suffolk, Kentu,
Choć tyle dają ci zarozumienia,
Potrafią księcia, mimo mojej woli,
Na tron wprowadzić.
Clifford.  Królu mój, Henryku,
Czy prawa twoje złe są, czy są dobre,
Clifford przysięga w twej obronie walczyć.
Niech się pode mną ziemia ta zapadnie,
Na której klęknę przed ojca mordercą!
Król Henr.  Jak mi twe słowa orzeźwiły serce!
York.  Oddaj koronę, Henryku Lancaster. —
Co szmer ten znaczy? co to za knowania?
Warwick.  Oddaj książęciu York, co jest jego,
Lub zbrojnym ludem zamek twój napełnię,
I prawa jego krwią przywłaszczyciela
Wypiszę na tym tronie, który zasiadł.

(Uderza nogą, żołnierze pokazują się w głębi).

Król Henr.  Lordzie Warwicku, jedno jeszcze słowo:
Jak długo żyję, królem mnie zostawcie.
York.  Zapewń koronę mnie i mym dziedzicom,
A będziesz rządził w pokoju do śmierci.
Król Henr.  Przystaję na to; niech po moim zgonie
Będzie następcą Ryszard Plantagenet.
Clifford.  Ah, jaka krzywda dla twojego syna!
Warwick.  Jakie dla niego szczęście i dla Anglii!
Westmor.  Podły, tchórzliwy, rozpaczliwy królu!
Clifford.  Jaka ohyda dla ciebie i dla nas!
Westmor.  Niezdolny’m słuchać podobnych warunków.
Northumb.  Ni ja.
Clifford.  Krolowej nieśmy te nowiny.
Westmor.  Żegnam cię, królu słaby i wyrodny.
Iskry honoru w twej krwi niema zimnej.
Northumb.  Domu Yorków zostań lichą pastwą,
Umrzej w łańcuchach za ten czyn niemęski!

Clifford.  Niech na cię klęska w krwawej spadnie wojnie,
Lub żyj w pokoju samotny, wzgardzony!

(Wychodzą: Northumberland, Clifford i Westmoreland).

Warwick.  Nie troszcz się o nich, nas słuchaj, Henryku.
Exeter.  Nie chcą ustąpić, bo szukają zemsty.
Król Henr.  Ach, Exeterze!
Exeter.  Dlaczego tak wzdychasz?
Król Henr.  Nie nad mym losem, lecz nad moim synem,
Którego, ojciec wyrodny, obdzieram.
Lecz co być musi, niechaj się to stanie.
Na zawsze tobie i twoim dziedzicom
Daję koronę, z tym tylko warunkiem,
Że koniec wojnie domowej położysz,
A póki żyję, będziesz mnie szanował
Jak twego króla, jak twojego pana,
Że ni przez zdradę, ni przez bój otwarty
O godność moją nie będziesz się kusił.
York  (zstępując z tronu) Na to przysięgam i słowa dotrzymam.
Warwick.  Niech żyje Henryk! — Uściskaj go teraz,
Plantagenecie.
Król Henr.  Żyj długo szczęśliwy,
I ty, i twoi waleczni synowie!
York.  W zgodzie są teraz York i Lancaster.
Exeter.  Przeklęty, kto ich będzie chciał poróżnić!

(Trąby. Lordowie posuwają się na przód sceny).

York.  Żegnam cię, królu. Na mój zamek wracam.
Warwick.  Ja na straż z wojskiem w Londynie zostaję.
Norfolk.  A ja z moimi do Norfolku ciągnę.
Montague.  Ja skąd przybyłem, do morskich wybrzeży.

(Wychodzą: York i jego synowie, Warwick, Norfolk, Montague, Żołnierze i Służba).

Król Henr.  Ja, z bolejącą duszą na dwór wracam.

(Wchodzą: Królowa Małgorzata i Książe Walii).

Exeter.  Królowa! Twarz jej ogniem pała gniewu;
Wymknę się.
Król Henr.  Pójdę za twoim przykładem. (Chce wyjść).
Małgorz.  Zostań, lub twoją będę towarzyszką.
Król Henr.  Zostanę, tylko cierpliwość! królowo.

Małgorz.  Ja, być cierpliwą w tej ostateczności?
Ha, nieszczęśliwy! Czemuż nie umarłam,
Nim cię poznałam, nim powiłam syna,
Którego ojcem tak wyrodnym jesteś!
Czemże zasłużył na praw swych utratę?
Gdyby twa miłość połową mej była,
Gdybyś dlań cierpiał, co ja wycierpiałam,
Gdybyś go karmił, tak jak ja krwią swoją,
Wprzódbyś ostatnią wylał krwi kropelkę,
Nimbyś swojego syna wydziedziczył,
A na następcę srogiego wziął księcia.
Ks. Walii.  Nie, wydziedziczyć nie możesz mnie ojcze;
Jeśliś jest królem, jam jest twym następcą.
Król Henr.  Przebacz mi, synu! przebacz Małgorzato!
Warwick do tego i książe mnie zmusił.
Małgorz.  Zmusił? I król nam o przymusie prawi?
Cała od wstydu, słuchając cię, płonę.
Twoja lękliwość, trwożliwy monarcho,
Ciebie, twojego syna, mnie zgubiła.
Takąś dał siłę domowi Yorków,
Że tylko z łaski ich będziesz panował.
Brać za następcę jego i ród jego
Jest to grób własną kopać sobie ręką,
Aby przed czasem do niego się wczołgać.
Warwick kanclerzem i lordem jest Calais,
Cieśniny panem twardy jest Falconbridge,
A protektorem królestwa jest książe,
Ty zawsze jednak bezpiecznym się sądzisz?
Równie bezpieczne jagnię wpośród wilków.
Gdybym tu była, choć słaba niewiasta,
Wprzódyby ciało moje poszarpane
Na pikach w górę ciskało żołdactwo,
Nimbym podobne przyjęła ustępstwo;
Ale ty życie nad honor przeniosłeś;
Ja więc, twojego stołu, twego łoża
Zrzekam się, póki parlament nie zwali
Aktu, co twego wydziedziczył syna.
Panowie, co twój opuścili sztandar,

Pójdą za moim, skoro go rozwinę,
By nas prowadził na hańbę dla ciebie,
A na zupełną Yorków zagładę.
Zostań więc tutaj, a my idźmy, synu.
Gotowe na nas czekają zastępy.
Król Henr.  O, Małgorzato, czekaj! jedno słowo.
Małgorz.  Precz! Zbyt już wiele nam słów powiedziałeś.
Król Henr.  Choć ty, mój drogi, zostaniesz tu synu.
Małgorz.  Żeby go łatwiej mogli zamordować.
Ks. Walii.  Gdy z placu boju zwycięzcą powrócę,
Przyjdę do ciebie; teraz z matką idę.
Małgorz.  Śpieszmy się synu; nie pora rzecz zwlekać.

(Wychodzą: królowa Małgorzata i książe Walii).

Król Henr.  Biedna królowa! Z jakim gniewu szałem
Miłość jej dla mnie i syna wybuchła!
Bodaj się mogła na księciu tym pomścić,
Którego dusza, uskrzydlona żądzą,
Korony łaknie, a jak orzeł głodny
W kawałki syna i mnie pragnie podrzeć!
Trzech lordów strata na sercu mi ciąży,
Wyprawię do nich list w uprzejmych słowach,
A ty, kuzynie, będziesz moim posłem. (Wychodzą).

SCENA II.
Sala zamku Sandal, blizko Wakefield, w Yorkshire.
(Wchodzą: Edward, Ryszard i Montague).

Ryszard.  Ustąp mi, bracie, głosu choć młodszemu.
Edward.  Nie, bo od ciebie lepszym będę mówcą.
Montague.  Ale niezbite ja mam argumenta. (Wchodzi książe York).
York.  Cóż to? Spór między bratem a synami?
Skąd kłótnia poszła? o co idzie sprawa?
Edward.  Niema tu kłótni, lecz drobna rozprawa.
York.  O czem?
Ryszard.  O wspólnych naszych interesach,
O twej własności, angielskiej koronie.
York.  Tylko po śmierci Henryka, mój synu.

Ryszard.  Tak prawo twoje od jego żywota
Jak jest od śmierci jego niezależne.
Edward.  Jesteś dziedzicem, zabierz więc dziedzictwo.
Jeśli Lancastrom chwilę dasz wytchnienia,
Pomnij, że w końcu prześcigną cię, ojcze.
York.  Przysiągłem, że go w pokoju zostawię.
Edward.  Gdzie o tron idzie, wolno krzywoprzysiądz,
By rok panować, tysiąc przysiąg zgwałcę.
Ryszard.  Uchowaj Boże, aby słowo złamał!
York.  Złamię je przecie, jeśli broń podniosę.
Ryszard.  Dowiodę, że tak nie jest; racz mnie słuchać.
York.  Co niemożebne, dowieść nie potrafisz.
Ryszard.  Wszelka przysięga żadnej wagi nie ma,
Jeśli jej prawy sędzia nie odebrał,
Z zupełną władzą nad przysięgającym.
Henryk jej nie ma jako przy właszczyciel.
W jego też ręce przysięga złożona,
Jest marnem słowem i nie ma znaczenia.
Dobądź więc szabli, pomyśl, drogi ojcze,
Jak słodką rzeczą jest nosić koronę,
W której zasiadły wszystkie raju wdzięki,
O których mogło marzyć się poetom.
Na co tu zwłoka? nie znajdę spoczynku,
Póki krew z serca Henryka ciekąca
Nie pomaluje mojej białej róży.
York.  Więc dobrze; będę królem albo zginę.
Bracie, natychmiast pośpiesz do Londynu,
Do przedsięwzięcia tego pchnij Warwicka;
A ty, Ryszardzie, bież do lorda Norfolk,
Tajnie o naszych uprzedź go zamiarach.
Niech Edward idzie do lorda Cobhama,
Któremu łatwo cały Kent uzbroić;
W nich moja ufność, bo to są żołnierze
Pełni mądrości, rycerskiej odwagi.
W nieobecności waszej mi zostaje
Szukać pozorów powstania i wojny,
Tylko tajemnie, by naszych zamiarów
Ni król, ni żaden z Lancastrów nie wiedział.

(Wchodzi Posłaniec).

Czekajcie. Jakie przynosisz nowiny?
Posłaniec.  Królowa z lordów północnych zaciągiem
W twym zamku, książe, obledz cię zamierza.
Ciągnie na czele dwudziestu tysięcy;
A więc bez zwłoki oszańcuj się, panie.
York.  Mą szablą. Alboż myślisz, że się trwożym?
Edward i Ryszard ze mną tu zostaną,
A ty, mój bracie, leć stąd do Londynu.
Niech Warwick, Cobham i ich przyjaciele,
Których opiece powierzyłem króla,
Wzmocnią się mądrej polityki sztuką;
Słowom słabego Henryka nie wierzę.
Montague.  Myślę, że skłonić potrafię ich, bracie,
I w tej nadziei żegnam cię pokornie (wychodzi).

(Wchodzą: sir John i sir Hugh Mortimer).

York.  Moi stryjowie, John i Hugh Mortimer,
W szczęsną godzinę do mnie przybywacie;
Królowej armia ma nas tu oblegać.
Sir John.  Ale my, żeby trudu jej oszczędzić,
Pójdziem ją spotkać.
York.  Z pięciu tysiącami?
Ryszard.  Chociażby z pięćset, jeżeli potrzeba.
Kobieta wodzem, czego się tu lękać?

(Marsz w odległości).

Edward.  Słyszę ich bębny, sprawmy nasze wojsko,
Wystąpmy śmiało bitwę z nimi stoczyć.
York.  Pięć na dwadzieścia, wielka to różnica!
Nie wątpię jednak, stryju, o zwycięstwie.
Niejedną bitwę wygrałem we Francyi,
W której mój jeden z dziesięcioma walczył,
Czemużbym równie tu nie był szczęśliwym?

(Alarm. Wychodzą).
SCENA III.
Płaszczyzna w blizkości zamku Sandal.
(Alarm. Utarczki. Wchodzą: Rutland i jego Guwerner).

Rutland.  Ach! gdzie się przed ich ukryję pogonią?
O, patrz, patrz, krwawy przybliża się Clifford.

(Wchodzi Clifford z oddziałem).

Clifford.  Precz mi stąd księże! Twojemu kapłaństwu
Dziękuj za życie; lecz ten bachor zginie,
Którego ojciec mego zabił ojca.
Guwerner.  To i ja, panie, jego los podzielę.
Clifford.  Precz z nim! żołnierze.
Guwerner.  O, lordzie Cliffordzie,
O, nie zabijaj niewinnego dziecka,
Byś nie był zgrozą u ludzi i Boga.

(Wyprowadzają go żołnierze).

Clifford.  Co? Czy już umarł? Albo czy strach tylko
Oczy mu zamknął? Ja mu je otworzę.
Rutland.  Tak lew spogląda na nędzne stworzenie
Drżące pod jego łapą krwi łakomą;
Tak stąpa swojej urągając pastwie,
Tak się przybliża, żeby ją rozszarpać.
Dobry Cliffordzie, twym mieczem mnie zabij,
Lecz nie twem groźnem, okrutnem spojrzeniem.
Słuchaj mnie, słodki Cliffordzie, nim umrę:
Nie jestem godnym zemsty twej przedmiotem,
Mścij się na mężach, a mnie daruj życie.
Clifford.  Biedny mój chłopcze, daremne twe słowa,
Krew mego ojca zasklepiła przejścia,
Któremi do mej wbiedzby mogły duszy.
Rutland.  To niech je ojca mego krew otworzy,
To mąż jest, z nim się idź mierzyć, Cliffordzie.
Clifford.  Twoje i wszystkich braci twoich życie
Niedostateczną byłoby mi zemstą;
Gdybym rozwalił przodków twoich groby,
W łańcuchach trupy zgniłe ich powieszał,
Jeszczebym gniewu mego nie nasycił.

Widok człowieka z rodziny Yorków
Dla mojej duszy furyą jest piekielną,
I w piekle żyję, póki jeden listek
Na tem przeklętem zieleni się drzewie,
Więc — (Podnosi rękę).
Rutland.  O, zanim umrę, pozwól mi się błagać!
Dobry Cliffordzie, zlituj się nade mną!
Clifford.  Jak się zlituje ostrze mojej szabli.
Rutland.  Nigdy ci żadnej nie zrobiłem krzywdy,
Daruj mi życie!
Clifford.  Ojciec mi twój zrobił.
Rutland.  Ale to było przed mem urodzeniem.
Wszak ty masz syna, przez pamięć na niego
Okaż mi litość, by Bóg sprawiedliwy,
Mszcząc krew mą, kiedyś i na jego głowę
Śmierci jak moja okrutnej nie zesłał.
Na całe życie zamknij mnie w więzieniu,
A jeśli gniewu dam ci jaki powód,
Zabij mnie wtedy, dziś nie masz żadnego.
Clifford.  Żadnego? Ojciec twój mojego zabił;
Więc giń. (Zabija go).
Rutland.  Dii faciant, laudis summa sit ista tuae (umiera).
Clifford.  Plantagenecie, przybywam! przybywam!
Krew twego syna przyschła do mej szabli,
Rdzawić ją będzie, póki jej nie zroszę
Krwią twoją także, by zetrzeć je razem (Wychodzi).

SCENA IV.
Ten sam plac boju.
(Alarm. Wchodzi książe York).

York.  Królowej wojsko zawładnęło polem;
Pomoc mi niosąc, polegli stryjowie,
A lud mój wszystek ucieka przed wrogiem,
Jak przed pogonią głodnych wilków jagnię,
Albo okręty przed burzy podmuchem.
Jaki los synów moich, Bóg wie jeden;

Lecz to wiem dobrze, że się dziś sprawili
Jak urodzeni do chwały rycerze.
Trzykroć wyrąbał Ryszard sobie drogę,
By do mnie dotrzeć; śmiało, wołał, ojcze!
I trzykroć Edward przy mym stanął boku
Z szablą czerwoną po samą rękojeść
Krwią tych, co drogę śmieli mu zaskoczyć.
A kiedy w końcu i najwaleczniejsi
Cofnęli kroku, Ryszard jeszcze wolał:
„Naprzód! i jednej nie ustąpmy piędzi!
Grób lub korona! berło albo trumna!“
A więc raz jeszcze natarliśmy jeden,
Lecz ach! daremnie! Jak daremnie łabędź,
Pod prąd chcąc płynąć, wyczerpuje siły,
W nierównej walce z potężniejszą falą.

(Krótki alarm w odległości).

Ha! jak fatalna przybliża się pogoń,
A osłabiony uciekać nie mogę;
Choćbym miał siły uciekaćbym nie chciał.
Chwile żywota mego obliczone,
I na ostatni cios tu czekać muszę.

(Wchodzą: królowa Małgorzata, Clifford, Northumberland i żołnierze).

Northumberlandzie i krwawy Cliffordzie,
Szał wasz do krwawszej podpalam wściekłości;
Czekam, strzelajcie do mnie jak do tarczy.
Northumb.  Na łaskę naszą, dumny zdaj się książę.
Clifford.  Na taką łaskę, jaką memu ojcu
Nieubłaganą wypłaciłeś ręką.
Faeton wypadł z swego teraz wozu
I o południu rozlał cień wieczora.
York.  Z moich popiołów wzleci może Fenix,
Który śmierć moją na wszystkich was pomści.
Do nieba wznoszę w nadziei tej oczy,
A szydzę z tego, co mnie u was czeka.
No, dalej! Cóż to? gromada się boi?
Clifford.  Tak tchórze walczą, niezdolni uciekać;
Tak gołąb dziobie ostre szpony orła;

Tak zbójcy, wszelką straciwszy nadzieję,
Na stróżów swoich miotają obelgi.
York.  Zbierz twoje myśli raz jeszcze, Cliffordzie,
Całą mą przeszłość pamięcią przebiegnij,
A jeśli możesz bez wstydu, spójrz na mnie,
I ukąś język, co trwogę zarzucał
Temu, co jednem brwi swojej zmarszczeniem
Sprawiał ci mdłości i zmuszał uciekać.
Clifford.  Nie myślę z tobą na słowa harcować,
Wolę ci oddać cztery za cios jeden (dobywa oręża).
Małgorz.  Stój, stój, Cliffordzie! dla tysiąca przyczyn
Pragnę przedłużyć zdrajcy tego żywot.
Ogłuchł od gniewu. Mów, Northumberlandzie.
Northumb.  Cliffordzie, nie rób tyle mu honoru,
Byś miał choć palec zakłuć za śmierć jego.
Jakież w tem męstwo, kiedy kądel warczy,
Pchnąć rękę między wyszczerzone zęby,
Kiedy kopnięciem odpędzić go łatwo?
Z wszystkiego wolno wśród wojny korzystać,
Nie wstyd dziesięciu na jednego walczyć.

(Chwytają opierającego się Yorka).

Clifford.  Tak właśnie cietrzew w sidłach się szamoce.
Northumb.  Lub królik w strzelca uwikłany sieci.

(York wzięty do niewoli).

York.  Tak nad zdobyczą tryumfują zbójcy,
Tak ich ofiarą staje się poczciwy.
Northumb.  Co z nim zamierzasz zrobić teraz pani?
Małgorz.  Northumberlandzie, waleczny Cliffordzie,
Na tym pagórku postawcie zuchwalca,
Co chciwą ręką na góry wyciągał,
Ale nie umiał tylko cień ich chwytać.
Więc to ty królem Anglii chciałeś zostać?
Ty w parlamencie naszym pankowałeś,
Każąc o rodu twojego wielkości?
Gdzie banda synów twoich, by cię poprzeć?
Rozpustny Edward i pękaty Jerzy?
Gdzie ten waleczny, ten garbaty cudak,
Twój Dick, co niegdyś ofukliwym głosem

Swojego tatę do buntów podszczuwał?
Gdzie jest nakoniec pieszczoszek twój Rutland?
Patrz, moją chustkę we krwi umoczyłam,
Którą waleczny Clifford miecza ostrzem
Wytoczył z piersi twojego wyrostka.
Jeśli nad jego śmiercią możesz płakać,
Weź ją, by z twarzy łzy ciekące otrzeć!
Gdyby mniej silną była ma nienawiść,
Mogłabym nad twym stanem ubolewać.
Płacz, płacz, Yorku, by mnie rozweselić.
Czy ogień serca tak ci mózg wysuszył,
Że i łzy nie masz dla twego Rutlanda?
Skąd ta cierpliwość? Powinienbyś szaleć,
Boć ja tak z ciebie szydzę, byś oszalał.
Klnij-że, tup, pień się, żebym mogła tańczyć.
Widzę, że nie chcesz bawić mnie bezpłatnie:
On ust otworzyć nie chce bez korony.
Na skroń Yorka włóżmy więc koronę,
A wy, panowie, czołem przed nim bijcie.
Przy koronacyi trzymajcie mu ręce.

(Wkłada mu na głowę papierową koronę).

Teraz prawdziwie królewską ma minę!
To ten, co zasiadł na tronie Henryka,
Ten, co był jego przybranym dziedzicem.
Czemu przed czasem wielki Plantagenet,
Mimo przysięgi, ubrał się w koronę?
Ile pamiętam, królem miałeś zostać
Dopiero, kiedy Henryk zamknie oczy;
Czemu odziałeś skroń chwałą Henryka,
Okradłeś czoło jego z dyjademu,
Za jego życia mimo świętych przysiąg?
O, to grzech wielki, grzech nieprzebaczony!
Precz z tą koroną, precz i z głową razem!
Nim tchnę raz, niechaj padnie pod żelazem.
Clifford.  To moja sprawa przez pamięć na ojca.
Małgorz.  Czekaj, słuchajmy wprzódy jego modłów.
York.  Wilczyco, gorsza od wilków francuskich,
W języku więcej od żmii masz jadu!

Jak nie przystoi płci twej tryumfować,
Niby bezecnej Amazońskiej dziewce,
Nad niewolnika fortuny niedolą!
Gdyby twarz twoja nie była jak maska,
Na wstyd nieczuła przez bezwstydne życie,
Możebym na nią wywołał rumieniec.
Mówić, skąd przyszłaś, od kogo ród wiedziesz,
Byłoby dosyć, żeby cię zawstydzić,
Gdyby wstyd nie był duszy twojej obcy.
Ojciec twój zwie się królem Neapolu,
Obu Sycylii i Jerozolimy,
Od angielskiego biedniejszy dzierżawcy.
Czy to od niego lżyć się nauczyłaś?
Dumna królowo, na nic się to nie zda,
Chyba że gwałtem sprawdzić chcesz przysłowie:
Żebrak na koniu rumaka zajeżdża.
Często urodą pysznią się kobiety,
Ale Bóg świadkiem, nie masz jej do zbytku;
Dla cnót niejedna była uwielbianą,
Ale ty swoją dziwisz świat niecnotą;
Skromność im bóstwa nadaje znamiona,
Lecz ty jej brakiem obrzydzenie budzisz.
Jesteś wszystkiemu, co dobre, przeciwna,
Jak są na ziemi dla nas antypody,
Lub jak północy przeciwne południe.
O, serce, w piersiach kobiety tygrysie!
Jakże ty mogłaś krew dziecka wytoczyć,
Podać ją ojcu, żeby nią twarz otarł,
Oblicze jednak kobiety zatrzymać?
W kobietach dobroć, litość, czułość mieszka,
A ty kamienna i nieubłagana.
Chcesz, żebym szalał? Spełnione twe chęci;
Bym płakał? Zadość woli się twej stało;
Bo wściekły wicher rozpędza ulewy,
Gdy łagodnieje, deszcz zaczyna kropić.
Te łzy Rutlanda mego są pogrzebem;
O zemstę każda kropelka ich woła
Nad tobą, sroga, fałszywa Francuzko,

Nad krwawym jego mordercą, Cliffordem.
Northumb.  Prawdziwie, jego boleść mnie przenika,
I ledwo moich łez mogę być panem.
York.  Jego oblicza głodni Kannibale
Tknąćby nie śmieli, krwią się jego zbroczyć,
Ale wy srożsi, wy nieubłagańsi
Stokroć od dzikich Hirkanii tygrysów.
Na nieszczęsnego ojca patrz łzy, patrz, okrutna!
W krwi jego drogiej chustkę tę zmaczałaś,
A ja obmywam krew tę memi łzami.
Odbierz ją teraz, idź się z tego chełpić.

(Oddaje jej chustkę).

A byle wierną powieść twoja była,
Każdy się słuchacz od płaczu zaniesie,
Ba, mój największy nawet nieprzyjaciel
Łkając zawoła: czyn to był okrutny!
Weź tę koronę, a z nią me przekleństwo!
Bodajeś w smutkach twoich nie znalazła
Więcej pociechy, jak mnie dziś przyniosłaś!
Zabij mnie teraz kamienny Cliffordzie;
Dusza do nieba, ma krew na twą głowę.
Northumb.  Gdyby mojego rodu był mordercą,
Widząc, jak boleść duszę mu rozdziera,
Nad dolą jego musiałbym z nim płakać.
Małgorz.  Skądże ta rzewność lordzie Northumberland?
Przywołaj pamięć krzywd nam wyrządzonych,
A wyschnie źródło twoich łez niewczesnych.
Clifford.  Weź, com ci przysiągł za śmierć mego ojca.

(Przebija go).

Małgorz.  A to za krzywdy dobrego weź króla (przebija go).
York.  Otwórz mi, Boże, bramy miłosierdzia!
Do ciebie dusza przez te rany wzlata (umiera).
Małgorz.  Zatknijcie głowę na Yorku murach,
Niech nad Yorkiem, York zapanuje. (Wychodzą).




AKT DRUGI.
SCENA I.
Płaszczyzna niedaleko Mortimer’s Cross, w Herefordshire.
(Dobosze z bębnami. Wchodzą: Edward i Ryszard na czele wojska).

Edward.  Nie wiem, jak książe, ojciec nasz się zbawił,
Nie wiem, czy uszedł szczęśliwie pogoni
Northumberlanda i Clifforda pułków;
Gdyby był wzięty, jużby wieść nas doszła;
Wieśćby nas doszła, gdyby był zabity,
Lub gdyby uszedł, mógłby już nam przesłać
Błogą wiadomość o swem ocaleniu.
A ty, mój bracie, dlaczegoś tak smutny?
Ryszard.  Nie będę wesół, póki nie usłyszę,
Co się z walecznym ojcem naszym stało.
Widziałem, jak się uganiał wśród boju,
Widziałem, jak się za Cliffordem puścił;
Wśród gąszczu wrogów był jak lew wśród trzody,
Albo jak niedźwiedź psami okolony,
Które na niego szczekają z daleka
Spłoszone rannych śmiałków skowytaniem.
Tak się nasz ojciec pośród wrogów sprawiał
Tak wróg przed dzielnym mym uciekał ojcem:
Dość już jest chwały zwać się jego synem.
Patrz, jak świt bramy swe otwiera złote,
Ażeby z jasnem pożegnać się słońcem;
Słońce, jak młokos w życia swego wiośnie,
Gdy strojno, butnie spieszy do kochanki.
Edward.  Czy wzrok mnie myli, czy widzę trzy słońca?
Ryszard.  Trzy słońca w całym gorejące blasku,
Nierozdzielone chmur burzliwych wałem,
Ale na czystym wiszące błękicie.
Patrz! jak się schodzą, zdają się całować,
I nierozdzielnem łączyć się przymierzem,
I już są jedną lampą, jednem słońcem.

Coś tem wielkiego rokuje nam niebo.
Edward.  Dziwne zjawisko, cud to niesłychany.
Zapewne, bracie, do boju nas woła.
Plantageneta trzej dzielni synowie,
Już własną każdy błyszczący zasługą,
Jeżeli światło nasze w jedno zlejem,
Dla ziemi całej nowem będziem słońcem.
Cobądź to wróży, odtąd na mej tarczy
Będę trzy słońca gorejące nosił.
Ryszard.  Noś raczej jego trzy córki księżyce,
Zawsześ nad samce przenosił samice.

(Wchodzi posłaniec).

Kto jesteś? Widać z twojego spojrzenia,
Że straszną powieść na języku niesiesz.
Posłaniec.  Byłem krwawego świadkiem widowiska,
Kiedy wasz ojciec, kiedy pan mój drogi,
Kiedy szlachetny książę Yorku zginął,
Edward.  Skończ na tem! Już ja zbyt wiele słyszałem.
Ryszard.  Powiedz, jak umarł, chcę o wszystkiem wiedzieć.
Posłaniec.  Był otoczony nieprzyjaciół tłuszczą,
Czoło jej stawiał jak nadzieja Troi
Grekom pragnącym wedrzeć się do miasta.
Lecz uledz musi przemocy sam Alcyd;
Drobnej siekiery powtarzane cięcia
Dąb choć najtwardszy powalą na ziemię.
Książe pojmany przez mnogie był ręce,
Lecz tylko dłonią był zamordowany
Srogiej królowej, mściwego Clifforda.
Na pośmiewisko ubrała królowa
Książęce czoło koroną z papieru;
A gdy mu z oczu boleści łzy ciekły,
Dała mu chustkę na otarcie twarzy,
We krwi maczaną niewinnej Rutlanda,
Ręką Clifforda zamordowanego.
Aż po tysiącznych krzywdach i obelgach
Uciętą głowę na Yorku murach
Na widowisko zatknąć rozkazała:
Nic smutniejszego nie widziałem dotąd.

Edward.  O, drogi ojcze, nasza ty podporo!
Gdzie teraz znajdziem łaskę opiekuńczą?
Wściekły Cliffordzie, tyś kwiat najpiękniejszy
Zabił rycerstwa europejskiego.
Ale go mogłeś zwalczyć tylko zdradą;
Szabla na szablę byłby twym zwycięzcą.
Mej duszy pałac jest teraz więzieniem;
Gdyby zeń mogła do wolności wzlecieć,
A ciało w grobie wypoczynek znaleźć!
Bo nigdy odtąd uśmiech tu nie wróci,
I nigdy radość mym gościem nie będzie.
Ryszard.  Nie mogę płakać; żar mojego serca
Wszystką wysuszył wilgoć w mojem ciele;
Ani mój język zdolny jest odwalić
Ciężar gniotący serce moje; tchnienia,
Któremi z piersi miałem słowa miotać,
W sercu palące rozdmuchują węgle,
Których płomienie łzy me zalać miały.
Płacz zmniejsza ludzkich boleści głębiny;
Niech dzieci płaczą, lecz ja zemsty szukam!
Imię twe noszę, śmierć też twoją pomszczę,
Albo w chwalebnem zginę przedsięwzięciu.
Edward.  Imię swe dzielny zostawił ci książę,
Ale mnie swoje księstwo i swe krzesło.
Ryszard.  Jeśli orlęciem jesteś tego orła,
Sprawdź to, na słońce patrząc bez zmrużenia,
A zamiast mówić: swe księstwo i krzesło,
Powiedz nam raczej: swój tron i królestwo,
Bo to jest twoje, jeśliś jego synem.

(Marsz. Wchodzą: Warwick i Montague z wojskiem).

Warwick.  Witajcie! Jakież usłyszym nowiny?
Ryszard.  Lordzie Warwicku, choćby nam wypadło,
Po każdem słowie bolesnej nowiny,
Utopić sztylet w naszem własnem ciele,
Od ranby słowa były boleśniejsze.
Ojciec nasz, książę York, jest zabity.
Edward.  Ten Plantagenet, o, lordzie Warwicku,
Któremu byłeś jak zbawienie drogim,

Padł pod sztyletem dzikiego Clifforda.
Warwick.  Dni dziesięć, jakem wieść tę w łzach utopił.
By miarę waszych powiększyć boleści,
Co po tem zaszło, przychodzę powiedzieć.
O krwawem starciu na Wakefieldzkich polach,
Gdzie ducha ojciec waleczny wyzionął,
O waszej klęsce i o jego śmierci
Wieść mi na szybkim przyniesiono koniu.
Stróż króla, byłem podówczas w Londynie;
Zebrałem wojsko, zwołałem przyjaciół,
I z siłą, zdaniem mojem, dostateczną,
Z króla osobą dla większej powagi,
Szedłem królowej drogę zajść w Saint Alban’s,
Bo czaty moje przyniosły wiadomość,
Że ciągnie, aby przemocą obalić,
Co na ostatnim zaszło parlamencie
Względem następstwa i przysiąg Henryka.
Starły się wojska na polach Saint Alban’s,
Czas długi wrzała bitwa zapalczywa,
Lecz czyto króla Henryka oziębłość,
Co na królowę łagodnie spoglądał,
Zgasiła ogień w piersiach mych żołnierzy,
Czyto wieść o jej nad wami zwycięstwie,
Czy trwoga wściekłych uniesień Clifforda,
Krwią i zagładą jeńcom grożącego,
Nie wiem; wiem tylko, że miecz nieprzyjaciół
Jak błyskawica w naszych migał oczach,
Gdy szable naszych, jak ciężki lot sowy,
Albo jak cepy leniwego młocka,
Padały miękko, jakby na przyjaciół.
Aby ich zagrzać, o wielkich nagrodach,
O sprawy naszej mówiłem świętości;
Wszystko na próżno; serca im nie stało,
A my, straciwszy nadzieję zwycięstwa,
Pierzchliśmy wszyscy: Henryk do królowej,
A ja, lord Jerzy brat wasz i lord Norfolk
Biegliśmy z wami co prędzej się złączyć,
Bośmy słyszeli, że zbieracie wojska,

Że się do nowej gotujecie walki.
Edward.  Gdzie książe Norfolk? Powiedz, kiedy Jerzy
Z Burgundyi wrócił na angielską ziemię?
Warwick.  O sześć mil drogi książe z wojskiem czeka,
A brat wasz, dzięki waszej dobrej ciotce,
Księżnie Burgundyi, przyprowadził z sobą
Posiłki w ludziach tak nam dziś potrzebne.
Ryszard.  Wielka tam pewno musiała być przemoc,
Gdzie Warwick pierzchnął; bo nieraz słyszałem,
Jak ścigał wrogów, o wstydzie odwrotu
Pierwszy raz słyszę.
Warwick.  Nie słyszysz i teraz
O moim wstydzie, bo wkrótce się dowiesz,
Że ta prawica dość jeszcze ma siły,
Koronę z głowy słabego zdjąć króla,
I groźne berło z ręki jego wydrzeć,
Choćby tak słynął walecznością w bitwach,
Jak pobożnością zasłynął w pokoju.
Ryszard.  Wiem dobrze; nie bierz słów mi moich za złe,
Twojej mi chwały miłość je natchnęła.
Ale co począć w tych burzliwych czasach?
Mamyż zdjąć z piersi żelazne pancerze,
W czarne żałoby owinąć się płaszcze,
I Zdrowaś Marya na różańcach liczyć?
Lub czy na hełmach wrogów pałaszami
Będziemy nasze odmawiać modlitwy?
Gdy tak wolicie, to naprzód, panowie!
Warwick.  W tej tylko myśli Warwick do was przybył,
W tej tylko myśli i brat jego Montague.
Słuchajcie teraz: Dumna Małgorzata
Z Northumberlandem i lordem Cliffordem,
I radą ptaków równego im pierza,
Woskową duszę króla przekształciła.
Swoim następcą przysięgą cię stwierdził,
Za świadka przysiąg wziął parlament cały,
Dziś z swoją bandą ciągnie do Londynu,
Złamać przysięgę i wszystko, co może
Stać na zawadzie domowi Lancastrów.

Wojsko ich liczy trzydzieści tysięcy.
Teraz, jeżeli z pomocą Norfolka,
Z moim zaciągiem, z twymi przyjaciołmi,
Waleczny hrabio Marchii, których zdołasz
Ściągnąć orężnie w przychylnej ci Walii,
Choćby dwadzieścia pięć tysięcy zbierzem,
Co prędzej idźmy śmiało do Londynu,
Dosiądźmy znowu spienionych rumaków,
Krzyknijmy: Dalej, na kark nieprzyjaciół!
A nigdy odtąd kroku nie cofnijmy.
Ryszard.  Więc znowu słyszę wielkiego Warwicka.
Gdy Warwick woła: naprzód! niechaj zginie,
Kto jeszcze może myśleć o odwrocie!
Edward.  Twe ramię, lordzie, moją jest podporą,
Jeśli ty zginiesz (czego nie daj Boże!)
Z Warwickiem razem i Edward upadnie.
Warwick.  Nie hrabio Marchii lecz lordzie Yorku,
Tron Anglii szczeblem twym będzie ostatnim,
Bo królem Anglii będziesz ogłoszony
Po wszystkich miastach naszego pochodu;
Kto czapki w górę z radości nie rzuci,
Zapłaci gardłem za swoją oziębłość.
Królu Edwardzie, waleczny Ryszardzie,
I ty, Montague, nie traćmy tu czasu,
Żeby o chwale tylko naszej marzyć,
Ale do pracy z trąb wyruszmy dźwiękiem.
Ryszard.  Gdyby twe serce jak stal było twarde,
(Że jest kamieniem, czynami dowiodłeś)
Idę Cliffordzie, szablą je mą przeszyć,
Lub trupem upaść.
Edward.  Więc uderzcie w bębny,
Niech Bóg i święty Jerzy z nami walczą!

(Wchodzi Posłaniec).

Co nam przynosisz?
Posłaniec.  Lord Norfolk mnie wysłał,
Aby wam donieść, że z potężną armią
Królowa ciągnie; prosi was o pośpiech,

Ażeby wspólnie z wami się naradzić.
Warwick.  Wszystko więc idzie wedle naszej myśli. (Wychodzą).

SCENA II.
Pod murami Yorku.
(Wchodzą: król Henryk, królowa Małgorzata, książe Walii, Clifford, Northumberland i wojsko).

Małgorz.  Witaj w Yorku, twojem dobrem mieście!
Widok tej głowy zawziętego wroga,
Który uwieńczyć chciał się twą koroną,
Czy ci radością serca nie napawa?
Król Henr.  Jak serce majtka skala wpośród burzy.
Na ten się widok dusza moja wzdryga.
Wstrzymaj twą zemstę, Boże, za grzech nie mój!
Mimo mej woli złamałem przysięgę.
Clifford.  Panie i królu, czas na bok odrzucić
Zbytek dobroci i zgubnej litości.
Kogo lew wita łagodnem spojrzeniem?
Nie chcących wygnać z własnej go jaskini.
Czyją dłoń leśna liże niedźwiedzica?
Nie tych, co młode szczenię jej wydarli.
Kogo śmiertelnem wąż nie kłuje żądłem?
Nie tego, co mu na grzbiet stawił nogę.
Najlichszy robak mścić się chce deptany;
Złodzieja piskląt dziobie gołębica.
Po twoje berło York dłoń wyciągnął,
A gdy brwi marszczył, tyś się doń uśmiechał.
Książe, chciał syna swego królem zrobić,
Jak dobry ojciec o swych myślał dzieciach;
A ty, król, ojciec tak pięknego syna,
Od praw dziedzictwa mogłeś go usunąć,
Pokazać serce wyrodnego ojca.
Ptak nierozumny żywi swe pisklęta,
A choć go trwoży widok twarzy ludzkiej,
Nie do ucieczki swe rozwija skrzydła,
Lecz siecze niemi, jak mieczem, złodzieja

Co się do gniazda jego wdrapać ważył;
W obronie piskląt własne daje życie.
Niechże ptak, królu, za przykład ci służy!
Co za ból, gdyby urodne to chłopię,
Z swoich praw winą rodzica wyzute,
Kiedyś do swego tak mówiło syna:
„Co oręż dziada i pradziada zyskał,
Tego się ojciec dobrowolnie wyrzekł“.
O, co za hańba! Spójrz na niego, królu,
Twarz jego męska, dni szczęśliwych wróżba,
Niech na stal miękkie twe przekuje serce,
Byś mu przekazać twoje mógł dziedzictwo!
Król Henr.  Potężnym mówcą Clifford się okazał,
Silne rozwinąć umiał argumenta;
Ale, Cliffordzie, czyś nigdy nie słyszał,
Że zły zarobek w niwecz się obraca?
Zawszeż szczęśliwym był syn tego ojca,
Który za skarby swe do piekła zapadł?
Dobre uczynki zostawię synowi:
Bodaj mi ojciec nic więcej był nie dał!
Drogo się płacą wszystkie inne skarby,
W ich zachowaniu stokroć więcej troski
Niż w posiadaniu prawdziwego szczęścia.
Gdyby najlepsi twoi przyjaciele
Mogli zobaczyć, kuzynie Yorku,
Jak mnie tu widok głowy twojej smuci!
Małgorz.  Pokrzep się, królu; nieprzyjaciel blizki,
A twoja miękkość obrońców twych studzi.
Przyrzekłeś syna pasować rycerzem,
Dobądź więc miecza, pasuj go bez zwłoki.
Klęknij Edwardzie.
Król Henr.  Wstań, Plantagenecie,
Jesteś rycerzem, więc jak rycerz prawy
Tylko dla dobrej miecza dobądź sprawy.
Ks. Walii.  Więc dobry ojcze, pozwól, bym go dobył,
Jak prawy dziedzic berła i korony,
I aż do śmierci w sprawie takiej walczył.
Clifford.  Oto mi słowa ust książęcych godne. (Wchodzi Posłaniec).

Posłaniec.  Do boju, królu, szykuj twoje pułki,
Na czele bowiem trzydziestu tysięcy
W Yorka sprawie Warwick się przybliża,
A w każdem mieście, przez które przeciąga,
Głosi go królem, ochotników zbiera.
Szykuj więc pułki, ujrzysz go za chwilę.
Clifford.  Radziłbym, królu, abyś plac opuścił;
Więcej ma szczęścia królowa bez ciebie.
Małgorz.  O, tak jest, zostaw naszej nas fortunie.
Król Henr.  Wszak i o moją fortunę tu idzie:
Zostanę z wami.
Northumb.  Aby z nami walczyć.
Ks. Walii.  Dodaj tym lordom serca, drogi ojcze,
Pokrzep odwagę sprawy twej obrońców,
Dobądź oręża, krzyknij: „Święty Jerzy!“

(Marsz. Wchodzą: Edward, Jerzy, Ryszard, Warwick, Norfolk, Montague i żołnierze).

Edward.  Krzywoprzysięzco, czy chcesz na kolanach
O przebaczenie błagać, berło oddać,
Albo śmiertelną walką spór rozstrzygnąć?
Małgorz.  Swych faworytów idź lżyć, butny chłopcze!
Jak śmiesz językiem zuchwałym tak mówić
W obliczu pana twojego i króla?
Edward.  Ja królem jego, on winien przede mną
Kolana ugiąć; wybrał mnie następcą;
Prawda, że później złamał swą przysięgę,
Bo jak słyszałem, ty, co jesteś królem,
Choć on ma tytuł, ty go przymusiłaś,
Ażeby nowym aktem parlamentu
Syna podstawił swego na me miejsce.
Clifford.  I sprawiedliwie, bo ojca następcą
Syn być powinien.
Ryszard.  Jesteś tu, rzeźniku?
Nie mogę mówić.
Clifford.  Jestem tu, garbusie,
By odpowiedzieć tobie i zuchwalcom
Tobie podobnym.
Ryszard.  Czyto ty zabiłeś

Twą krwawą ręką młodego Rutlanda?
Clifford.  Jak ja zabiłem starego Yorka,
A jeszcze zemsty mej nie nasyciłem.
Ryszard.  Dajcie znak bitwy, przez Boga, panowie!
Warwick.  Czy chcesz nam oddać koronę, Henryku?
Małgorz.  Co? Jeszcze Warwick śmie tu się odzywać?
Gdy pod Saint Alban’s spotkałeś się ze mną,
Od rąk służyły lepiej ci twe nogi.
Warwick.  Teraz na ciebie z kolei uciekać.
Clifford.  Tak wprzód mówiłeś, jednak sam uciekłeś.
Warwick.  Nie twe przynajmniej spłoszyło mnie męstwo.
Northumb.  Ani twe męstwo powstrzymać cię mogło.
Ryszard.  Northumberlandzie, godność twą poważam,
Lecz skończ rozprawy, bo ledwom jest zdolny
Wstrzymać wybuchy zbolałego serca
Na tego dzieci niewinnych rzeźnika.
Clifford.  Ojcam ci zabił, czy i on był dzieckiem?
Ryszard.  Jak tchórz nikczemny zabiłeś go zdradą,
Jak zdradą brata Rutlanda zabiłeś;
Lecz przed zachodem słońca, moją sprawą,
Będziesz przeklinał krwawy twój uczynek.
Król Henr.  Dość już tych sporów; słuchajcie mnie, proszę.
Małgorz.  Daj więc znak boju, albo milcz jak wprzódy.
Król Henr.  Nie stawiaj granic memu językowi,
Wszak jestem królem i mam prawo mówić.
Clifford.  Tej rany, panie, słowa nie uleczą,
Co na tem polu zebrała nas dzisiaj.
Ryszard.  Dobądź więc, kacie, szabli twojej z pochew;
Lecz jestem pewny, jak jest Bóg na niebie,
Że całe męstwo Clifforda w języku.
Edward.  Czy mnie przywracasz do mych praw, Henryku?
Jeśli mi mojej nie oddasz korony,
Tysiące ludzi, co dzisiaj śniadały,
Nie doczekają się swego obiadu.
Warwick.  Jeśli odmówisz, za ich krew odpowiesz,
Bo York przywdział pancerz w słusznej sprawie.
Ks. Walii.  Jeśli to słuszne, co ty słusznem zowiesz,
To niema gwałtu, i wszystko jest słuszne.

Ryszard.  Ktobądż twym ojcem, to pewno twa matka,
Bo dobrze widzę, że matki masz język.
Małgorz.  Ty ni do ojca, ni matki podobny,
Jesteś brzydoty piętnem naznaczony,
Aby przed tobą ludzie uciekali
Jak przed jaszczurki albo żmii żądłem.
Ryszard.  O, ty żelazo neapolitańskie,
Pokryte blaskiem angielskiego złota,
Ojciec twój króla stroi się tytułem,
Jakby się rynsztok morzem chciał nazywać,
Czy się nie wstydzisz, wiedząc, skąd wychodzisz,
Zdradzać językiem podłość twego rodu?
Edward.  Tysiąc wart koron wiecheć, coby zdołał,
Czem jest, nędznicy tej pokazać jasno.
Piękniejszą była od ciebie Helena,
(Choć mąż twój może być Menelausem),
Nigdy tak przecie nie skrzywdziła męża,
Jak ty, fałszywa niewiasto, monarchę.
Ojciec był jego całej Francyi panem,
Król przed nim czoło i Delfin ugięli;
Gdyby wziął żonę wedle swego stanu,
Swojąby chwałę do dziś dnia zachował;
Lecz gdy żebraczkę wziął do swego łoża,
Biednego ojca zaszczycił swym związkiem,
Dni swych pogodę na ulewę zmienił,
Co zmyła ojca fortunę we Francyi,
A mnogie w domu wywołała spiski.
Bo skąd ta wojna, jeśli nie z twej dumy?
Pokora nasze prawaby uśpiła,
Do lepszych czasów, przez litość dla króla,
Spór o koronę byłby odłożony.
Jerzy.  Gdy naszem słońcem twa zakwitła wiosna,
A twoje lato żniwa nam nie dało,
Rąbiem siekierą korzeń przywłaszczenia,
Choć i nas ostrze jej dotknęło nieraz.
Pomnij, że kiedy raz wznieśliśmy rękę,
Nie spoczniem, póki nie upadniesz ścięta,
Lub bujniej wzrośniesz krwią naszą podlana.

Edward.  I z tem wyzywam cię postanowieniem.
Nie chcę daremnie przewlekać rozmowy,
Gdy ust królowi zabraniasz otworzyć.
Zagrzmijcie trąby! zaszumcie sztandary!
Lećmy do boju po śmierć lub zwycięstwo!
Małgorz.  Czekaj, Edwardzie.
Edward.  Kłótliwa niewiasto,
Ni jednej chwili. Za twe każde słowo
Tysiące mężów zapłaci dziś głową.

( Wychodzi).
SCENA III.
Plac boju między Towton a Saxton w Yorkshire.
(Alarm. Utarczki. Wchodzi Warwick).

Warwick.  Znużony bojem jak biegacz wyścigiem
Spocznę tu chwilę, by wolno odetchnąć.
Zadane ciosy, ciosy odebrane
Z sił mą stalową okradły prawicę:
Na złość mej złości muszę tu wypocząć.

(Wbiega Edward).

Edward.  Łaskawe niebo, uśmiechnij się do nas,
Lub przybądź śmierci! Los się na nas marszczy,
Edwarda słońce chmury zaciągają.
Warwick.  Jaki los, jakie nasze są nadzieje?

(Wchodzi Jerzy).

Jerzy.  Losem przegrana, a nadzieją rozpacz.
Nasze zastępy złamane, pobite,
Co nam poradzisz? Gdzie mamy uciekać?
Edward.  Próżno uciekać; na skrzydłach nas gonią,
A wycieńczeni ujść im nie zdołamy.

(Wchodzi Ryszard).

Ryszard.  Czemuż, Warwicku, z placu ustąpiłeś?
Ziemia wypiła krew twojego brata,
Ostrą Clifforda przeszytego lancą.
Słyszałem, wołał w boleściach konania!
„Pomścij śmierć moją, bracie mój Warwicku!“

Tak pod kopytem parskających koni,
We krwi brodzących po same pęciny,
Wyzionął ducha waleczny bohater.
Warwick.  To niech się naszą krwią ziemia upije!
Zabiję konia, bo nie chcę uciekać.
Czemuż stoimy, jak słabe niewiasty,
Gdy wróg szaleje, strat swych opłakując;
Jakby tragedya, dla naszej zabawy,
Była nam graną przez płatnych aktorów?
Tu, na kolanach przed Bogiem ślubuję,
Że nie wypocznę, że się nie zatrzymam,
Aż, lub me oczy śmierci zamknie ręka,
Albo skosztować zemsty mi da słodkiej.
Edward.  Warwicku, z tobą uginam kolano,
I jednym ślubem duszę z tobą wiążę.
Zanim oderwę kolano od ziemi,
Wznoszę do ciebie ręce, oczy, serce,
O, ty co trony wznosisz i obalasz!
Jeśli jest taka święta twoja wola,
By wrogów łupem ciało moje było,
Śpiżowe niebios wrota racz otworzyć,
Mej grzesznej duszy pozwól je przestąpić!
Żegnam was teraz, aż się znów zobaczym,
Jak Bóg dozwoli, w niebie lub na ziemi.
Ryszard.  Daj mi dłoń, bracie. Drogi mój Warwicku,
Niech cię tem słabem uścisnę ramieniem,
Łzy po raz pierwszy po mej ciekną twarzy,
Widząc jak zima naszą wiosnę warzy.
Warwick.  Bądźcie mi zdrowi raz jeszcze. Do boju!
Jerzy.  Idźmy raz jeszcze do naszych zastępów,
Niechcącym walczyć pozwólmy uciekać,
A chętnym dajmy zbawców naszych imię;
Tryumfującym przyrzeczmy nagrody
Jakby zwycięzcom igrzysk Olimpijskich;
Może to wskrzesi męstwo konające,
Bo jeszcze świeci nadziei nam promyk.
A więc do boju! nie marnujmy czasu!

(Wychodzą).
SCENA IV.
Inna część placu boju.
(Utarczki. Wchodzą: Ryszard i Clifford).

Ryszard.  Teraz, Cliffordzie, trzymam cię nakoniec;
Patrz, to jest ramię dla księcia Yorka,
To dla Rutlanda; oba cię dosięgną,
Choćbyś śpiżowym murem się otoczył.
Clifford.  Miecz na miecz możem zmierzyć się, Ryszardzie.
Ta ręka ojca twojego zabiła,
Ta ręka brata twojego Rutlanda,
A tu jest serce zagładą ich dumne,
Zagrzewające rękę, co zabiła
Ojca i brata, by do liczby ofiar
Ciebie dodała; a więc weź co twoje.

(Walczą. Wchodzi Warwick, Clifford ucieka).

Ryszard.  Nie, nie, Warwicku, za innym goń zwierzem;
Sam tego wilka na śmierć zapoluję. (Wychodzą).

SCENA V.
Inna część placu boju.
(Alarm. Wchodzi król Henryk).

Król Henr.  Bój ten podobny do porannej wojny,
Gdy z świtem walczy ciemność konająca,
A pasterz, w palce chuchając skostniałe,
Nie wie, czy chwilę dniem nazwać czy nocą.
To w jednę stronę, jak potężne fale,
Toczą się z prądem mimo wiatrów siły;
To w drugą znowu, jak te same fale
Wściekłością wiatrów cofnąć się zmuszone.
Czasem wiatr górę, czasem prądy biorą.
Raz tu, to znowu tam leci zwycięstwo;
W śmiertelnym sporze krzyżują się szable,
Ale się dotąd wojna równoważy,
Niema zwycięzcy ni zwyciężonego.

Na tym samotnym usiądę pagórku;
Niech Bóg rozstrzygnie spór wedle swej woli.
Prośba królowej i lorda Clifforda
Opuścić boju plac mnie przymusiła,
Bo mi przysięgli, że ma nieobecność
Jest im najlepszą zwycięstwa rękojmią.
Bodaj mi zesłał śmierć Bóg wszechmogący!
Bo cóż mi dała ziemia prócz boleści?
Jakby szczęśliwe zdało mi się życie,
Gdybym się biednym urodził pasterzem!
Siedząc śród trawy na wzgórzu, jak teraz,
Kreśliłbym skrzętną ręką cyferblaty,
By na nich liczyć ciekące minuty;
Ile ich trzeba, by złożyć godzinę;
Ile znów godzin jedną kończy dobę;
Po ilu dobach jeden rok ubiega;
Ile lat może śmiertelny człek przeżyć.
Obrachowany potem czasbym dzielił:
Pilnować trzodę tyle muszę godzin;
Tyle mi godzin na spoczynek trzeba;
Tyle poświęcam godzin rozmyślaniu,
A tyle godzin należy zabawie:
Tyle dni kotne moje są maciory,
Płód mi po tylu wydadzą tygodniach;
Po tylu latach będę mógł strzydz runo.
A tak minuty, godziny, dnie, lata.
Na wyznaczonej spędzone robocie
Do grobu siwą zaprowadzą głowę.
O, jak rozkoszne, o jak błogie życie!
Czy cień nie milszy cierniowego krzaka
Śpiącemu przy swej trzodzie pasterzowi
Nad haftowane złotem baldachimy
Królom, o zdrajców sztylecie marzącym?
O, milszy stokroć, tysiąc razy milszy!
W ubogiej chatce, pasterza serwatka,
I napój zimny w skórzanej butelce,
Sen w cieniu drzewa na świeżej murawie,
Wszystko w bezpiecznym użyte pokoju,

Ach! jakże królów prześciga łakocie,
Mięsa błyszczące na złotych półmiskach,
Sen na łożnicach snycerskiej roboty,
Pod strażą troski, zdrad i podejrzenia!

(Alarm. Wchodzi syn, który zabił ojca, ciągnąc za sobą trupa).

Syn.  Zły wiatr, co zysku nikomu nie wieje.
Może ma w kiesce dobry zapas koron;
A ja, co teraz mam nadzieję łupu,
Nim noc zapadnie, życie me i skarby,
Jak mnie poległy, oddam szczęśliwszemu.
Któż to? O Boże! to twarz mego ojca!
Niepoznanego własnąm zabił ręką!
Srogi czas takie rodzący morderstwa!
Z Londynu króla porwały mnie wojska,
A sługa domu Warwicków, mój ojciec
Z swym panem walczył po stronie Yorków.
Nieszczęsny! temu, który dał mi życie,
Ja moją ręką życie odebrałem!
Odpuść mi, Boże, zbrodnię mimowolną!
Przebacz mi, ojcze, że cię nie poznałem!
Krwawe te znaki moją łzą obmyję;
Teraz w milczeniu tylko płakać mogę.
Król Henr.  O, krwawe czasy! o, smutny widoku!
Kiedy lwy toczą wojnę o jaskinię,
Cierpią w ich sporze niewinne jagnięta!
Płacz, płacz! Do każdej twej łzy ja łzę dodam;
Niech nasze oczy, jak domowa wojna
Od łez oślepną, serca z bólu pękną!

(Wchodzi ojciec, który zabił syna, niosąc trupa na ręku).

Ojciec.  Ty, co tak dzielny stawiłeś mi opór,
Daj mi twe złoto, jeśli masz co złota,
Bo je kupiłem setkiem cięć mej szabli.
Ale zobaczmy. Wrogaż to oblicze?
Nie, nie, niestety! To mój syn jedyny!
Jeśli tkwi w tobie jeszcze iskra życia,
Otwórz źrenice, patrz, jaka ulewa
Mojego serca wywołana burzą,

Spada na rany, co mnie zabijają!
Ach, co za czasy, miłosierny Boże!
Co za rzeź, jakie klęski i morderstwa
Błędne, potworne i oburzające
Ten spór śmiertelny co dzień wywołuje!
Zbyt wcześnie, synu, dał ci ojciec życie,
Lub nazbyt późno życie to ci wydarł!
Król Henr.  Klęska nad klęski, nad boleści boleść!
Gdyby śmierć moja wszystko mogła skończyć!
Zlituj się, Boże, zlituj się nad nami.
Twarz jego białą i czerwoną różę,
Fatalne znaki domów naszych, nosi,
Jednej czerwona krew jego obrazem,
A blade lica drugiej wizerunkiem.
Zakwitnij jedna, uschnij druga różo,
Lub żyć tysiąca w waszym uschnie sporze.
Syn.  Jak matka moja, za śmierć mego ojca,
Będzie mnie gromić do dni swoich końca!
Ojciec.  Jak żona moja, za morderstwo syna,
Ronić łzy będzie do dni swoich końca!
Król Henr.  Jak to królestwo, za klęsk strasznych tyle,
Będzie królowi złorzeczyć bez końca!
Syn.  Nigdy syn po swym ojcu tak nie płakał.
Ojciec.  Nigdy tak syna ojciec nie żałował.
Król Henr.  Nigdy król głębiej poddanych klęsk nie czuł.
Wielki wasz smutek, lecz mój stokroć większy.
Syn.  Stąd cię uniosę, bym płakać mógł wolniej.

(Wychodzi z ciałem ojca).

Ojciec.  Ramiona moje twym będą całunem,
A serce grobem, drogie moje dziecię,
Westchnienia moich piersi twoim dzwonem.
Ojciec twój będzie straty twojej płakał,
Drogi, jedyny krwi jego potomku,
Jak Priam swoich wszystkich dzielnych synów.
Niech kto chce walczy; z twem uciekam ciałem,
Bo sam zabiłem, co nad świat kochałem.

(Wychodzi z ciałem syna).

Król Henr.  Wielki jest żal wasz; lecz wszystkie cierpienia

Wasz król w jedynej swej duszy spromienia.

(Alarm. Utarczki. Wchodzą: królowa Małgorzata, książę Walii i Exeter).

Ks. Walii.  Uciekaj, ojcze! Twoje wojska pierzchły,
A Warwick, niby wściekły byk szaleje.
Uciekaj ojcze! Śmierć za nami goni.
Małgorz.  Na koń, Henryku! Uciekaj do Berwick.
Edward i Ryszard, niby smycz dwóch chartów
Za przestraszonym zającem puszczona,
Z źrenicą ogniem wściekłości płonącą,
Z orężem w gniewnych prawicach skrawionym,
Pędzą za nami; królu, czas uciekać.
Exeter.  Uchodźmy! Zemsta jest ich towarzyszką.
Nie czas się spierać; śpiesz się, śpiesz się królu!
Albo idź za mną, ja pierwszy się puszczę.
Król Henr.  Nie, weź mnie z sobą, dobry Exeterze;
Nie myśl jednakże, że lękam się zostać,
Lecz chętnie pójdę, gdzie żąda królowa.
Więc naprzód! idźmy! (Wychodzą).

SCENA VI.
Inna część placu boju.
(Alarm. Wchodzi Clifford ranny).

Clifford.  Tu życia mego dogorywa lampa,
Co przyświecała dotąd Henrykowi.
O Lancasterze! Bardziej twój upadek
Niż rozdział duszy mej z ciałem mnie trwoży.
Pókim oddychał, miłością lub strachem,
Trzymałem w ryzie twych mnogich przyjaciół,
Lecz z moją śmiercią wszystko się rozpadnie;
Lud pospolity na stronę Yorka
Jak letnie muchy od króla przeleci;
Boć zawsze komar tam leci, gdzie słońce,
A słońce teraz u wrogów Henryka.
Febusie, gdybyś ognistych rumaków
Faetonowej ręce nie powierzył,

Nigdy by wóz twój ziemi nie podpalił;
I ty, Henryku, gdybyś jak król rządził,
Za ojca, dziada twego szedł przykładem,
Nie dał podwalin domowi Yorków,
Nigdy jak letnie nie lągłby się muchy,
Po mnie, po biednych tysiącu poddanych
Łezby nie lały żony owdowiałe,
I ty na tronie siedziałbyś w pokoju.
Bo co w chwast wzmaga? Cisza i pogoda,
Jak zbójców zbytek dobroci ośmiela.
Lecz żal mój próżny; rany me śmiertelne;
Choćbym miał siły, nie mam gdzie uciekać;
Srogi wróg będzie dla mnie bez litości,
Litości od nich żądać nie mam prawa.
W śmiertelne rany wkradło się powietrze,
A krwi utrata sprowadza omdlenie.
Dalej Yorku, Ryszardzie, Warwicku,
Pierś mą przeszyjcie, jak ja ojców waszych. (Mdleje).

(Alarm i odwrót. Wchodzą: Edward, Jerzy, Ryszard; Montague, Warwick i żołnierze).

Edward.  Zwycięstwo teraz wytchnąć nam dozwala,
Pokoju wzrokiem gładzi wojny czoło.
Pogoń za krwawą pobiegła królową,
Co kierowała powolnym Henrykiem,
Jak żagiel wzdęty silnem wiatru tchnieniem
Przymusza nawę płynąć przeciw falom.
Lecz czy i Clifford pierzchnął z nimi razem?
Warwick.  Nie, niepodobna, aby uszedł cały,
Bo brat twój Ryszard, w jego obecności
Chętnie to mówię, śmierci go wyznaczył;
Gdziebądź jest teraz, zginął, jestem pewny.

(Clifford wzdycha i umiera).

Edward.  Czyjaż to dusza z ciałem się tak żegna?
Ryszard.  Konającego ostatnie to tchnienie.
Edward.  Kto to jest? Zobacz, czy wróg, czy przyjaciel
Niechaj w zwycięzcach tylko litość znajdzie.
Ryszard.  Odwołaj, proszę, słowa miłosierdzia,
Bo to jest Clifford. Niedosyć mu było

Uciąć zieloną gałązkę Rutlanda,
On nóż morderczy utopił w korzeniu,
Z którego świeża płonka ta strzeliła,
Chcę mówić w ojcu twym księciu Yorku.
Warwick.  Każ głowę księcia z murów miasta przynieść,
Kędy ją zatknął Clifford, na jej miejscu
Niech teraz głowa Clifforda zawiśnie:
Odmierz mu miarką, jaką on wam mierzył.
Edward.  Przynieście bliżej to ciało puszczyka,
Co nam i naszym ruiną wciąż groził;
Groźne hukania śmierć już uciszyła,
Złowróżbny język nie przemówi więcej.

(Służba przynosi ciało na przód sceny).

Warwick.  Jak mi się zdaje, zmysły go odbiegły.
Przemów, Cliffordzie, czy wiesz, kto to mówi?
Promień żywota w chmurach śmierci zgasnął,
Już nas ni widzieć, ni słyszeć nie może.
Ryszard.  O, bodaj słyszał. Lecz może i słyszy,
On tylko może udaje omdlenie,
By sobie gorzkich wyrzutów oszczędzić,
Któremi ojca naszego znieważył.
Jerzy.  Jeśli tak myślisz, dręcz go słów sztyletem.
Ryszard.  Cliffordzie, błagaj o litość napróżno.
Edward.  Cliffordzie, żałuj za grzechy daremnie.
Warwick.  Cliffordzie, szukaj twym zbrodniom wymówek.
Jerzy.  Gdy my szukamy mąk dla twoich zbrodni.
Ryszard.  Yorkaś kochał, ja synem Yorka.
Edward.  Litosne serce znalazł w tobie Rutland,
Znajdziesz je we mnie.
Jerzy.  Powiedz nam, gdzie teraz
Wódz Małgorzata, ażeby cię bronić?
Warwick.  Patrz, szydzą z ciebie, klnijże twym zwyczajem.
Ryszard.  Ni jednej klątwy? Ciężkie to są czasy,
Gdy Clifford nie ma klątwy dla przyjaciół.
Teraz nie wątpię, że to trup jest martwy.
Gdybym tej ręki kosztem mógł mu kupić
Godzinę życia, by się nad nim pastwić,
Bóg widzi, własną uciąłbym ją ręką,

Krwi jej potokiem udusił nędznika,
Którego zgasić nie mogły pragnienia
Krwi księcia York i Rutlanda strugi.
Warwick.  Lecz on nie żyje. Wystawcie tę głowę,
Gdzie teraz głowa waszego jest ojca,
Potem w tryumfie idźmy do Londynu,
Byś królów Anglii przywdział tam koronę.
Z Londynu Warwick do Francyi pospieszy,
By na królowę Bonę dziewosłębić.
Ten ślub skojarzy dwa znowu królestwa;
W pokoju z Francyą nie będziesz się lękał
Krwawego buntu wrogów rozproszonych;
Bo choć cię żądłem nie zdolni są ranić,
Ucho niemiłym obrażają brzękiem.
Naprzód więc będę świadkiem koronacyi,
Przelecę potem morze do Bretanii,
Jeśli zezwalasz, panie, na ten związek.
Edward.  Niech się po woli twej stanie, Warwicku,
Twe ramię tronu mego podwaliną,
A bez twej rady, twego zezwolenia
Nie myślę kroku jednego postawić. —
Ryszardzie, księciem Gloucester cię mianuję,
A ciebie, Jerzy, książęciem Klarencyi;
Warwick zaś z równą własnej mojej władzą
Będzie co zechce, wnosił i obalał.
Ryszard.  Pomień mnie z Jerzym na księstwo Klarencyi,
Bo księstwo Gloucester nazbyt jest złowieszcze.
Warwick.  Ba, ba, dziecinna twoja jest uwaga;
Przyjmij, Ryszardzie, przyjmij księstwo Gloucester.
Idźmy honory te w Londynie stwierdzić.

(Wychodzą).



AKT TRZECI.
SCENA I.
Las na północy Anglii.
(Wchodzi dwóch leśniczych z łukami w ręku).

1 Leśniczy.  W tej się gęstwiny ukryjemy cieniu,
Bo tą polanką jelenie pociągną;
Z naszej zasadzki wypuścimy strzały
Na rogatego trzody przewodnika.
2 Leśn.  Na wzgórze pójdę, aby strzelić razem.
1 Leśniczy.  To być nie może, bo chrzęst twojej kuszy
Trzodę przestraszy i strzał mój zmarnuje.
Stąd do jednego razem strzelim byka.
Aby czekania nudy rozweselić,
Opowiem, co mi zdarzyło się kiedyś
Na stanowisku, które mamy zająć.
2 Leśn.  Ktoś idzie, stańmy, póki nas nie minie.

(Wchodzi król Henryk przebrany, z książką do nabożeństwa w ręku).

Król Henr.  Miłość jedynie z Szkocyi mnie wygnała,
Bym kraj mój tkliwem powitał spojrzeniem.
Lecz ach! Henryku, nie twoja to ziemia;
Berło za ciebie kto inny dziś nosi,
Starł z twego czoła balsam namaszczenia.
Nikt cię dziś królem z pokorą nie nazwie,
Po sprawiedliwość nie przyjdzie do ciebie,
Nikt cię nie wezwie na swych krzywd mściciela.
Niezdolny siebie, mogęż innych bronić?
1 Leśniczy.  Strzelca fortuną zwierza tego skóra.
To król nasz quondam, pojmać go nam trzeba.
Król Henr.  Lecz chętnem sercem przyjmuję niedolę,
Bo taka wszystkich mędrców mądra rada.
2 Leśn.  Nie traćmy czasu, rzućmy się na niego.
1 Leśniczy.  Poczekaj, jeszcze chwilę go słuchajmy.
Król Henr.  We Francyi szuka posiłków królowa;

Warwick tam pobiegł, aby dla Edwarda
Króla Francuzów siostrę dziewosłębić.
Jeśli to prawda, synu mój i żono,
Wasze zabiegi na nic się nie zdadzą.
Bo zawsze Warwick subtelnym był mówcą,
A tkliwem słowem łatwo króla zyskać.
Więc Małgorzata ma także nadzieję,
Bo los jej litość budzi w ludzkich sercach;
Drogę do piersi westchnieniami znajdzie,
A łzami serca kamienne przebije;
Na jej żałobę tygrys się rozczuli;
Skargi jej słysząc, łez widząc potoki,
Neronby nawet miłosiernym został.
Lecz ona żebrać, Warwick przyszedł dawać,
Ona o pomoc dla Henryka błaga,
Warwick o żonę dla Edwarda prosi.
Mój Henryk, powie szlochając, strącony;
Warwick z uśmiechem: Edward mój na tronie.
Nawał boleści zamknie biednej usta;
Warwick wypowie Edwarda tytuły,
Złość uniewinni argumentów siłą,
Na swoją stronę Ludwika przeciągnie,
Otrzyma siostrę i wyłudzi pomoc
Zdolną utwierdzić Edwarda potęgę.
To los twój będzie, biedna Małgorzato;
Tak jak przybyłaś, opuszczona wrócisz.
2 Leśn.  Powiedz, kto jesteś, co prawisz o królach
I o królowych?
Król Henr.  Więcej, niż się zdaje,
Choć mniej, niż byłem prawem urodzenia.
Lecz jestem człekiem, a mniej być nie mogę;
Jak człowiek mówić o królach mam prawo.
2 Leśn.  Ale ty mówisz, jakbyś sam był królem.
Król Henr.  Bom jest nim duszą i na tem mi dosyć.
2 Leśn.  Jeśliś jest królem, gdzie twoja korona?
Król Henr.  Nie na mej głowie ale w mojem sercu;
Nie świeci blaskiem indyjskich kamieni,
Jest niewidoma, zwie się rezygnacyą;

A mało królów nosi tę koronę.
2 Leśn.  Gdyś w rezygnacyi koronie jest królem,
Bądźże z koroną twą rezygnowany
Iść, gdzie my idziem; bo jak mi się zdaje,
Ty jesteś królem przez króla Edwarda
Strąconym z tronu; my, jego poddani,
Wierni przysiędze, bierzem cię w niewolę
Jak jego wroga.
Król Henr.  A czy nigdy dotąd
Danej przysięgi nie pogwałciliście?
2 Leśn.  Nie, nigdy takiej, i nie zgwałcim teraz.
Król Henr.  Gdzieżeście byli, gdym był królem Anglii?
2 Leśn.  Tu, w tym powiecie, gdzie jesteśmy dzisiaj.
Król Henr.  Byłem na króla Anglii namaszczonym,
Gdy ledwo dziewięć liczyłem miesięcy:
Królem mój ojciec i dziad mój był królem;
Oba mi wierną przysięgliście służbę;
Czyście przysięgi waszej nie zgwałcili?
1 Leśniczy.  Nie, bośmy byli twymi poddanymi,
Pókiś był królem.
Król Henr.  Alboż ja umarłem?
Czy nie oddycham? Biedni prostaczkowie,
Ach, wy nie wiecie, na co przysięgacie.
Patrz, od mej twarzy odmuchuję piórko,
Ale znów wietrzyk do mnie je przywiewa;
Gdy dmucham, idzie za moim oddechem,
Gdy wiatr je spotka, tchnienia wiatru słucha;
Silniejszy podmuch rozkazem dla niego:
To żywy obraz pospolitych ludzi.
Lecz bądźcie wierni przysiędze, nie pragnę
W grzech was prowadzić mą łagodną prośbą.
Idźcie, gdzie chcecie; król słucha rozkazu;
Bądźcie królami, ja będę poddanym.
1 Leśniczy.  My wierni króla Edwarda poddani.
Król Henr.  Jakbyście byli znowu poddanymi
Henryka, gdyby siadł, gdzie Edward siedzi.
1 Leśniczy.  W imię cię Boga i króla wzywamy,
Byś do urzędu szedł z nami bez zwłoki.

Król Henr.  Więc dobrze, w imię Boga mnie prowadźcie;
Królewskie imię znajdzie posłuszeństwo.
Co Bóg chce, niechaj król wasz to wykona;
Z pokorą bożej poddaję się woli. (Wychodzą).

SCENA II.
Londyn. Sala w pałacu.
(Wchodzą: król Edward, Gloucester, Clarence i lady Grey).

Król Edw.  Bracie Gloucesterze, na polach Saint Alban’s
Sir John Grey poległ, pani tej małżonek,
Jego dzielnice zagrabił zwycięzca,
Dziś o tych dzielnic zwrot się dopomina;
Odrzucić prośbę sprawiedliwość broni,
Bo zacny szlachcic swoje stracił życie,
Broniąc walecznie praw domu Yorków.
Gloucest.  Byłoby krzywdą naszego honoru,
Gdybyś się nie chciał do żądań jej skłonić.
Król Edw.  To prawda, myślę jednak czekać jeszcze.
Gloucest.  Czy tak? Rozumiem. Nim król przyjmie prośbę,
Pewne warunki przyjąć musi dama.
Clarence  (na str.). Zna polowanie; co za węch u niego.
Gloucest.  (na str.). Milczenie!
Król Edw.  Wdowo, roztrząśniem tę sprawę,
A wrócisz później po moją odpowiedź.
Lady Gr.  Łaskawy panie, znieść nie mogę zwłoki;
Na prośbę moją daj teraz odpowiedź,
A woli twojej znajdziesz mnie posłuszną.
Gloucest.  (na str.). Tak mówisz? To ja zaręczam ci włości,
Byleś posłuszną była jego woli.
O, broń się lepiej, lub dostaniesz cięcie.
Clarence  (na str.).Spokojnym o nią, byle nie upadła.
Gloucest.  (na str.). Uchowaj Boże! korzystałby z tego.
Król Edw.  Powiedz mi, wdowo, jak wiele masz dzieci?
Clarence  (na str.). Chce pewno, by mu jedno ustąpiła.
Gloucest.  (na str.). Ja raczej myślę, że chce jej dać dwoje.
Lady Gr.  Troje mam dzieci, dostojny monarcho.

Gloucest.  (na str.). Słuchaj go tylko, będziesz miała czworo.
Król Edw.  Smutno im będzie stracić ojcowiznę.
Lady Gr.  Wróć im ją, królu, okaż miłosierdzie.
Król Edw.  Pozwólcie, bym jej dowcip wziął na próbę.
Gloucest.  O, pozwalamy; zupełną masz wolność,
Aż sobie młodość rzucić cię pozwoli,
A na pamiątkę zostawi ci kule.

(Gloucester i Clarence przechodzą na drugą stronę sceny).

Król Edw.  Powiedz mi, pani, czy kochasz twe dzieci?
Lady Gr.  Jak samą siebie.
Król Edw.  Czy jesteś gotowa
Na wiele rzeczy dla szczęścia twych dzieci?
Lady Gr.  Gotowam wiele cierpieć dla ich dobra.
Król Edw.  A więc odzyskaj dla nich ojcowiznę.
Lady Gr.  O to cię błagać przybyłam tu, królu.
Król Edw.  Ja ci warunki odzyskania powiem.
Lady Gr.  A ja ci, królu, wdzięczną za to będę.
Król Edw.  Cobyś mi dała, gdybym ci ją zwrócił?
Lady Gr.  Co zechcesz, byle w mojej było mocy.
Król Edw.  A jak mi zaczniesz robić zastrzeżenia?
Lady Gr.  Żadnych; jedyną będzie ma niemożność.
Król Edw.  Możesz to zrobić, o co myślę prosić.
Lady Gr.  A więc wykonam, królu, co rozkażesz.
Gloucest.  (na str.). Ostro naciera; długi deszcz je kamień.
Clarence  (na str.). W płomieniach cały, jej wosk musi stopnieć.
Lady Gr.  Racz mi powiedzieć, panie, co mam zrobić.
Król Edw.  Rzecz bardzo łatwa — tylko króla kochać.
Lady Gr.  Nic łatwiejszego; wszak jestem poddanką.
Król Edw.  Więc ci oddaję chętnie dobra męża.
Lady Gr.  Żegnam cię królu, z tysiącem dziękczynień.
Gloucest.  (na str.). Dobiła targu; ten dyg jest pieczęcią.
Król Edw.  Czekaj; mnie trzeba miłości owoców.
Lady Gr.  Znajdziesz je u mnie, królu, w obfitości.
Król Edw.  Tylko się lękam, że w innem znaczeniu.
Jakiej ja pragnę miłości, twem zdaniem?
Lady Gr.  Miłości wiecznej, dziękczynień i modlitw,
Jakie dać może cnota, cnota żądać.
Król Edw.  Ani myślałem o takiej miłości.

Lady Gr.  To wcale myśli twych nie zrozumiałam.
Król Edw.  Lecz teraz może rozumiesz je w części.
Lady Gr.  Jeśli rozumiem, miłościwy panie,
To nigdy na nie zezwolić nie mogę.
Król Edw.  Więc, bez ogródki, pragnąłbym spać z tobą.
Lady Gr.  To, bez ogródki, wolę spać w więzieniu.
Król Edw.  Więc nie otrzymasz dóbr twojego męża.
Lady Gr.  To cnota moja mojem będzie wianem,
Bo cnoty kosztem nabyć ich nie myślę.
Król Edw.  Wielką wyrządzasz dzieciom twoim krzywdę.
Lady Gr.  Ty ją wyrządzasz, królu, mnie i dzieciom.
Ale te żarty, miłościwy panie,
Mej uroczystej nie przystoją prośbie.
Tak lub nie, jednem racz mnie więc odprawić.
Król Edw.  Tak, jeśli powiesz — tak — na moją prośbę.
Lecz nie, jeżeli przy twem — nie — obstajesz.
Lady Gr.  Więc nie, mój królu. Tu próśb moich koniec.
Gloucest.  (na str.). Wdowa odmawia, bo patrz jak brwi marszczy.
Clarence  (na str.). Niezgrabniejszego nie znam zalotnika.
Król Edw.  (na str.). Wielkiej skromności spojrzenie jej świadkiem,
Słowa dowcipu nieporównanego:
Tronu są godne jej doskonałości;
Ona wyraźnie stworzona dla króla,
Mą też kochanką będzie lub mą żoną.
Cóż, gdyby Edward wziął cię za królowę?
Lady Gr.  Łatwiej to, panie, powiedzieć niż zrobić.
Jestem poddanką, możesz ze mnie szydzić,
Lecz zrobić ze mnie królowej nie możesz.
Król Edw.  Na tron mój, piękna przysięgam ci wdowo,
Że tylko mówię to, co mam na myśli,
Że chcę, byś moją została kochanką.
Lady Gr.  A to jest więcej, niż mogę przyzwolić;
Jestem za nizko na twoją królowę,
Lecz za wysoko na twą nałożnicę.
Król Edw.  Subtylizujesz; myślałem, mą żoną.
Lady Gr.  Czyżby ci, królu, nie było markotno,
Gdyby cię syn mój nazywał swym ojcem?
Król Edw.  Nie, nie markotniej, jakgdyby me córki

Matką cię zwały. Ty, wdowa, masz dzieci,
Ja choć bezżenny mam także kilkoro,
A zdaniem mojem, wielkie to jest szczęście
Widzieć się ojcem licznego potomstwa.
Więc na tem koniec: będziesz mą królową.
Gloucest.  (na str.). Wielebny pasterz skończył spowiadanie.
Clarence  (na str.). Pewno ją dla jej pokuty spowiadał.
Król Edw.  Czy wiecie, bracia, o czem z nią mówiłem?
Gloucest.  O smutnych rzeczach, bo smutną ma minę.
Król Edw.  Zdziwię was pewno: znalazłem jej męża.
Clarence.  A kogo, panie?
Król Edw.  Kogo? Mnie samego.
Gloucest.  Dziw byłby wielki na jakie dni dziesięć.
Clarence.  To jest dzień dłużej niż zwykły trwać dziwy.
Gloucest.  Boćby to było niepowszednie dziwo.
Król Edw.  Żartujcie sobie, ja wam tylko ręczę,
Że jej na prośbę zwracam dobra męża.

(Wchodzi Szlachcic).

Szlachcic.  Królu mój, Henryk, twój wróg jest pojmany,
Jak jeniec stoi u bram twego zamku.
Król Edw.  Niech go do Tower prowadzą natychmiast.
Idźmy zobaczyć męża, co go pojmał,
I o szczegóły pojmania wypytać.
Chodź z nami, wdowo. Proszę was, panowie,
Byście należne względy dla niej mieli.

(Wychodzą: król Edward, lady Grey, Clarence i panowie).

Gloucest.  Król Edward wielkie dla kobiet ma względy,
Bodajże z niemi wysechł aż do szpiku,
By żadnej z siebie nie mógł płonki puścić
Zdolnej mi złotą przyszłość mą zagrodzić!
Między mną jednak a duszy mej żądzą,
Gdy w grobie zamkną rozpustnego króla,
Stoją Klarencya, Henryk i syn Edward,
I cały szereg nieznanych potomków
Zdolnych przede mną na mej stanąć drodze,
Ostudzić ogień moich postanowień.
Ja też jedynie marzę o królestwie.
Jak mąż stojący na morskiem wybrzeżu,

Co widzi w dali ziemię upragnioną,
Ale nie może nogą sprostać oczom,
Złorzeczy falom szumiącym w pośrodku,
By drogę znaleźć, chciałby je wysuszyć,
Tak ja do tronu dalekiego wzdycham,
Złorzeczę wszystkim na drodze zaporom,
Pochlebiam sobie, że obalę wszystko,
Niepodobieństwo w rzeczywistość zmienię.
Wzrok mój za bystry, serce me za śmiałe,
Jeśli im dłoni mej nie zrówna siła.
Lecz jeśli nie ma tronu dla Ryszarda,
Jakąż mu inną świat może dać rozkosz?
Kobiety łono niebem zrobię mojem,
W jaskrawe szaty ciało me ustroję,
Cukrowem słówkiem damy oczaruję.
Co za myśl nędzna! a niepodobniejsza
Niż złotych koron dwudziestu podbicie!
Już w łonie matki miłość się mnie zrzekła,
By mnie od słodkich praw swych wydziedziczyć
Kruchą naturę umiała przekupić,
Że ramię moje jak źdźbło trawy uschło,
Na grzbiecie moim wzrosła hydna góra,
Z której ułomność szydzi z mego ciała,
Że nogi moje urosły nierówno,
Że cała moja niekształtna jest postać,
Jak chaos, jak źle lizany niedźwiadek,
W niczem do swojej matki niepodobny.
Mnieżby kobieta jaka mogła kochać?
O, błąd potworny taką myśl przypuścić!
Gdy więc na ziemi niema dla mnie szczęścia
Jak rozkazywać, ujarzmiać, zwyciężać
Wszystkich piękniejszych ode mnie postawą,
Mem będzie niebem o koronie marzyć,
Jak długo żyję ten świat brać za piekło,
Póki tej głowy na potwornem ciele
Nie opromieni złoty blask korony.
Ale jak dobiedz do złotej korony,
Gdy mnie niejedno od niej dzieli życie?

Jestem jak w lesie ciernistym zbłąkany,
Który rwie ciernie, a od cierni kłuty
Gdy drogi szuka, zbacza ze swej drogi,
Nie wie, jak znaleźć otwarte powietrze,
Choć z rozpaczliwym szuka go zapałem;
Tak ja się dręczę za Anglii koroną.
Lecz się z tych wszystkich udręczeń wyzwolę,
Lub drogę krwawą wyrąbię siekierą.
Wszak śmiać się mogę, śmiejąc się mordować,
Temu, co pierś mą krwawi, przyklaskiwać,
Kosić oblicze łez fałszywych strugą,
Wedle wypadków stroić twarzy wyraz;
Więcej utopię od syreny majtków,
Jadem spojrzenia przejdę bazyliszka;
Jak Nestor będę wymową panował,
A chytrzej zwodził niż chytry Ulisses;
Jak drugi Sinon drugą wezmę Troję,
Farb dodam nowych chameleonowi,
Zmiennością kształtów przejdę Proteusza,
A Machiawel dzieckiem przy mnie będzie.
Kto może tyle, berła wziąć nie może?
Czekajmy nieco, ja w dłoń je mą złożę (wychodzi).

SCENA III.
Francya. Sala w pałacu.
(Przy odgłosie trąb wchodzą: Ludwik król francuski i Bona, z orszakiem. Król zasiada na tronie. Wchodzi: królowa Małgorzata, książe Edward jej syn i hrabia Oxford).

Król Lud.  Królowo Anglii, piękna Małgorzato,
Siądź przy nas, proszę, nie przystoi bowiem
Twej dostojności stać, gdy Ludwik siedzi.
Małgorz.  Nie, królu, dzisiaj musi Małgorzata
Uchylić żagli, nauczyć się służyć,
Gdzie monarchowie wydają rozkazy.
Wyznaję, były złote kiedyś czasy,
W których królową wielkiej byłam Anglii,

Lecz zły los moje podeptał tytuły,
A zniesławioną o ziemię powalił.
Dziś do mych losów muszę się stosować,
I zasiąść miejsce skromne jak ma dola.
Król Lud.  Co twoją czarną wywołało rozpacz?
Małgorz.  To, co źrenice me łzami napełnia,
Język krępuje, serce w troskach nurza.
Król Lud.  Siądź przy nas, pani, cobądź cię spotkało,
Bądź sama sobą, nie uginaj karku
Pod jarzmo losu, wznieś się tryumfalnie
Nad wszystkie klęski duszą nieugiętą.
Bądź ze mną szczerą, powiedz mi twe smutki,
A Francya da ci ulgę, jeśli może.
Małgorz.  Uprzejme słowo myśl mą pokrzepiło,
Wróciło język mym niemym boleściom.
Wiedz przeto, królu, szlachetny Ludwiku,
Że Henryk, serca mego pan jedyny,
Z monarchy został wygnańcem, tułaczem,
W Szkocyi schronienia szukać przymuszonym,
Gdy dumny Edward z rąk mu berło wydarł,
Przywłaszczył tytuł i zasiadł na tronie
Prawowitego Anglii pomazańca.
To przymusiło biedną Małgorzatę,
Że z swoim synem, Henryka dziedzicem,
Przychodzi błagać o twą słuszną pomoc.
Wszystko przepadło, gdy nas ty opuścisz.
Szkocyaby chciała pomódz, lecz nie może;
Lud i panowie nasi uwiedzeni,
Skarb zagrabiony, rozproszone wojska,
A my, jak widzisz, w przepaściach niedoli.
Król Lud.  Królowo, ukój burzę, cierpliwością,
A my pomyślim, jakby ją rozpędzić,
Małgorz.  Im dłuższa zwłoka, tem wróg nasz silniejszy.
Król Lud.  Ale i pomoc nasza potężniejsza,
Małgorz.  Lecz niecierpliwość smutków towarzyszką,
A oto sprawca wszystkich naszych smutków.

(Wchodzi Warwick z orszakiem).

Król Lud.  Któż się to do nas tak śmiało przybliża?

Małgorz.  Warwick, największy Edwarda przyjaciel.
Król Lud.  Witaj, Warwicku, co cię tu sprowadza?

(Schodzi z tronu, królowa Małgorzata wstaje).

Małgorz.  Na drugą teraz zanosi się burzę,
Bo oto wicher, który wzdyma fale.
Warwick.  Od króla Anglii, dzielnego Edwarda,
Mojego pana, twego przyjaciela,
Przychodzę z słowem zgody i miłości.
Naprzód, by twoją pozdrowić osobę,
Następnie, aby prosić o przymierze,
Nakoniec, aby przymierze to stwierdzić
Węzłem małżeńskim, jeżeli dać raczysz
Cnotliwą Bonę, twoją piękną siostrę,
Królowi Anglii za prawą małżonkę.
Małgorz.  Zginął mój Henryk, gdy myśl się ta ziści.
Warwick  (do Bony). Dostojna pani, było mi zlecone,
W imieniu króla, z twojem przyzwoleniem,
Pokornie rękę twoją ucałować,
Wyznać namiętność w sercu mego pana,
Gdzie sława twoich cnót i twej urody
Jasny twój obraz głęboko wyryła.
Małgorz.  Słuchaj mnie królu, i ty słuchaj Bono,
Nim odpowiecie na słowa Warwicka.
Nie szczera miłość natchnęła tę prośbę,
Lecz z konieczności zrodzona obłuda.
Bo jakże tyran w własnym mógłby kraju
Bezpiecznie rządzić, gdyby za granicą
Nie kupił sobie silnych sprzymierzeńców?
Że jest tyranem, dość na dowód wspomnieć,
Że Henryk żyje, a gdyby i umarł,
To żyje Edward, syn jego i dziedzic.
Strzeż się, Ludwiku, żeby to małżeństwo
Twoją niesławą i zgubą nie było,
Bo przywłaszczyciel może chwilę rządzić,
Lecz czas i Pana niebios sprawiedliwość
Występnych czynów zwalają budowę.
Warwick.  Zła Małgorzato!
Ks. Walii.  Czemu nie królowo!

Warwick.  Henryk, twój ojciec, był przywłaszczycielem;
Ni tyś jest księciem, ni ona królową.
Oxford.  Więc Warwick z księgi dziejów wymazuje
Jana z Gandawy, Hiszpanii zdobywcę,
I syna jego, Henryka Czwartego,
Którego mądrość mądrych była wzorem,
A po nim, króla Henryka Piątego,
Podbójcę Francyi, bo wszystkich tych książąt
Nasz Henryk w prostej linii jest dziedzicem.
Warwick.  Czemu z twej gładkiej wypuściłeś mowy,
Jak Henryk Szósty wszystko to utracił,
Co Henryk Piąty mieczem swoim podbił?
Możeby twoja wywołała powieść
Uśmiech na usta tych francuskich panów.
Zresztą rozwijasz przed nami rodowód
Sześćdziesiąt i dwa lat w tył sięgający,
Musisz się zgodzić, zbyt krótka to data
Na przedawnienie prawa do korony.
Oxford.  Jak może Warwick przeciw panu mówić,
Któremu służył lat trzydzieści i sześć,
Rumieńcem swojej nie stwierdzając mowy.
Warwick.  Jak może Oxford, dotąd praw obrońca,
Fałsz dziś osłaniać tarczą rodowodu?
Choć przez wstyd uznaj Edwarda za króla.
Oxford.  Tego, co posłał okrutnym wyrokiem
Na rusztowanie Aubreya de Vere,
Mojego brata? Później mego ojca
W samym zachodzie lat jego dojrzałych,
Gdy go natura do drzwi śmierci wiodła?
Nie, nie, Warwicku, póki sił mi starczy,
Lancastrów domu dłoń ta nie opuści.
Warwick.  A ta Yorków.
Król Lud.  Racz na moją prośbę
Ustąpić chwilę, dostojna królowo,
Z księciem Edwardem i lordem Oxfordu,
Bym mógł Warwicka lepiej wyrozumieć.
Małgorz.  Nie dopuść, Boże, by króla Ludwika
Warwick obłudnem słowem oczarował!

(Odchodzi na stronę z Edwardem i Oxfordem).

Król Lud.  Teraz, Warwicku, powiedz mi sumiennie,
Czy Edward królem twym jest prawowitym?
Nie chciałbym związków z monarchą zawierać,
Którego wybór nie stoi na prawie.
Warwick.  Honorem ręczę za prawość wyboru.
Król Lud.  A czy swych ludów umiał serca zyskać?
Warwick.  Tem łatwiej, że był Henryk niefortunny.
Król Lud.  Powiedz mi jeszcze, bez żadnej obłudy,
Jaka jest miara miłości Edwarda
Dla mojej siostry?
Warwick.  Edwarda uczucia
Są godne jego królewskiej godności.
Nieraz przysięgał w mojej obecności,
Że miłość jego, jak krzew nieśmiertelny,
Na gruncie cnoty zapuściła korzeń,
Piękności słońcem liście swe karmiła,
Obca zazdrości, lecz na krzywdę czuła,
Jeśli nie znajdzie w Bonie wzajemności.
Król Lud.  Powiedz mi, siostro, twe postanowienie.
Bona.  Twoja odpowiedź moją także będzie. (Do Warwicka).
Wyznaję przecie, że nieraz słuchając
O króla twego zasługach, nie zawsze
Tylko słuchaczem byłam obojętnym.
Król Lud.  Więc zgoda, daję siostrę Edwardowi,
Bez straty czasu ułożym warunki
Względem jej wiana, które niewątpliwie
Król jej zapisze w miarę jej posagu.
A teraz, proszę, zbliż się, Małgorzato,
Bądź świadkiem ślubów Bony z królem Anglii.
Ks. Walii.  Z Edwardem, mówisz, lecz nie z królem Anglii.
Małgorz.  Twoje to dzieło, obłudny Warwicku,
Chciałeś tym związkiem me prośby zniweczyć,
Bo przed przybyciem twem Ludwik Henryka
Był przyjacielem.
Król Lud.  I zawsze nim będzie
Tak dla Henryka, jak dla Małgorzaty.
Choć jeśli wasze wątpliwe są prawa,

Jak to Edwarda zda się tryumf stwierdzać,
Słusznie się mogę wyzwolonym sądzić
Od tej pomocy, którą ci przyrzekłem;
Choć zawsze we mnie, wedle sił mych, znajdziesz
Względy należne twojej dostojności.
Warwick.  Henryk spokojnie w Szkocyi teraz żyje,
Gdzie, nic nie mając, nic nie może stracić.
A co do ciebie, pani quondam nasza,
Masz ojca, który może cię wyżywić,
Do niego raczej nie do Francyi stukaj.
Małgorz.  Milcz, milcz, bezczelny, bezwstydny Warwicku,
Budowco królów i ich obalaczu!
Nie wprzód odejdę, aż łzy me i słowa
Potęgą prawdy odsłonią królowi
Twą chytrość, pana twego zwodną miłość,
Bo oba pierza jednegoście ptaki.

(Słychać za sceną odgłos trąbki).

Król Lud.  Jakieś poselstwo do nas lub do ciebie.

(Wchodzi posłaniec).

Posłaniec.  Oto jest pismo, milordzie, wysłane
Przez twego brata, markiza Montague.
Ten list do waszej królewskiej jest mości
Od króla mego i pana, Edwarda;
A to do ciebie, lecz nie wiem od kogo.

(Wszyscy czytają listy).

Oxford.  Cieszę się widząc, jak usta mej pani
Uśmiech rozjaśnia, a Warwick się marszczy.
Ks. Walii.  Ludwik się zżyma, jak pokrzywą tknięty;
Jeszcze nam promyk nadziei zostaje.
Król Lud.  Jakie, Warwicku, odebrałeś wieści?
Jakie ty pani?
Małgorz.  Wieści moje, królu,
Niespodziewaną przyniosły mi radość.
Warwick.  A moje gorycz i strapienie serca.
Król Lud.  Więc Edward pojął lady Grey za żonę?
Żeby osłonić wspólne wasze kłamstwo,
W liście mi swoim cierpliwość zaleca.
Toż jest przymierze, którego chce z Francyą?

Mnież to z pogardą chce taką traktować?
Małgorz.  Masz teraz moich ostrzeżeń dowody,
Wiesz teraz, królu, co miłość Edwarda,
A co Warwicka honor może znaczyć.
Warwick.  W obliczu niebios przysięgam ci, panie,
Na nieśmiertelnej duszy mej zbawienie,
Żem jest niewinny zbrodni tej Edwarda.
On mnie zniesławił, mym królem już nie jest;
On tylko czarność duszy własnej zdradził.
Mógłżem zapomnieć, że przedwczesną śmiercią
Ojciec mój zginął sprawą domu York?
Mógłżem zapomnieć siostrzenicy krzywdę?
Płaszcz mu królewski na barki rzuciłem,
Z praw mu należnych Henryka obdarłem,
A hańba dzisiaj jest moją zapłatą?
Na niego tylko niech ta hańba spadnie,
Bo ja splamiony mój honor oczyszczę,
Wracając starą wierność Henrykowi.
Rzuć dawne krzywdy w niepamięć, królowo,
Bo odtąd jestem twoim wiernym sługą;
Pomszczę obelgę wyrządzoną Bonie,
Wydarte berło wrócę Henrykowi.
Małgorz.  Moja nienawiść w miłość się przemienia,
Całą ci przeszłość przebaczam, Warwicku,
Gdy znów Henryka jesteś przyjacielem.
Warwick.  A przyjacielem tak wiernym, tak szczerym,
Że byle raczył król Ludwik nas wesprzeć
Wyborowego żołnierza choć garstką,
Sam ją na nasze poprowadzę brzegi,
I z tronu spędzę tyrana orężem.
Nie nowa żona pomocą mu będzie.
Co do Klarencyi, w listach moich czytam,
Że pewno brata swojego odstąpi
Za ślub, gdzie większą rozpusta gra rolę,
Niż honor, wielkość lub interes Anglii.
Bona.  Nie możesz, bracie, siostry twojej pomścić,
Jak niosąc pomoc tej skrzywdzonej pani.
Małgorz.  Dostojny królu, twoja tylko ręka

Może z przepaści Henryka wyzwolić.
Bona.  Królowej Anglii sprawa jedna z moją.
Warwick.  A ja do waszych krzywd przyrzucam moją.
Król Lud.  Ja wszystkie wasze podzielam uczucia:
Mojem niezmiennem jest postanowieniem
Przyjść wam na pomoc.
Małgorz.  Przyjmij nasze dzięki.
Król Lud.  Wracaj, posłańcze, co prędzej do Anglii,
Zdrajcy, a twemu mniemanemu panu
Powiedz, że Ludwik maski mu wysyła,
Aby z nim hulać na jego weselu;
Powiedz, coś widział, powiedz, niech drży Edward.
Bona.  Powiedz, że Bona wdowstwa jego pewna,
Będzie wierzbową nosiła girlandę.
Małgorz.  Powiedz, żem szaty rzuciła żałobne,
Żem jest gotową odziać się pancerzem.
Warwick.  W mem mu imieniu powiedz, że mnie skrzywdził,
Że wkrótce za to koronę mu zedrę.
Weź to dla siebie, a wracaj do Anglii.

(Wychodzi Posłaniec).

Król Lud.  Warwicku, z lordem Oxfordem popłyniesz
Na czele pięciu tysięcy żołnierza,
I bitwę zwiedziesz ze zdrajcą Edwardem.
Wedle potrzeby, królowa z swym synem
Nowe zaciągi z Francyi poprowadzi.
Lecz nim odejdziesz, powiedz mi, Warwicku,
Jaką rękojmię twej dasz nam wierności?
Warwick.  Na wieczny dowód mojej lojalności,
Jeśli królowa i młody chce książe,
Najstarszą córkę, a skarb mój najdroższy,
W święte małżeństwa oddaję mu śluby.
Małgorz.  Z wdzięcznością twoją przyjmuję ofiarę.
Będziesz miał żonę piękną i cnotliwą,
A więc bez zwłoki, synu mój Edwardzie,
Daj na znak zgody rękę Warwickowi,
A z twoją ręką nieodmienne słowo,
Że córka jego żoną twoją będzie.
Ks. Walii.  Przyjmuję chętnie, bo godną jest tego;

Na zaręczyny dłoń ci mą podaję.

(Daje rękę Warwickowi).

Król Lud.  Wojska bez żadnej zaciągniemy zwłoki;
Na flocie naszej wielki nasz admirał
Do brzegów Anglii wojska te poniesie.
Chciałbym już widzieć upadek Edwarda
Za krzywdę córce Francyi wyrządzoną.

(Wychodzą wszyscy prócz Warwicka).

Warwick.  Przybyłem z Anglii jak Edwarda poseł,
Wrócę do Anglii wróg nieubłagany;
Za dziewosłęba mnie swojego wybrał,
Wojnę mu teraz za żonę poniosę.
Nie mógłże innej wybrać sobie łątki?
Ja mu te żarty na smutek przemienię.
Jak go do tronu pierwszy prowadziłem,
Tak będę pierwszy, by go z tronu zepchnąć,
Nie z miłosierdzia dla sprawy Henryka,
Ale mszcząc honor skalany Warwicka (wychodzi).




AKT CZWARTY.
SCENA I.
Londyn. Sala w pałacu.
(Wchodzą: Gloucester, Clarence, Somerset, Montague i inni).

Gloucest.  Bracie Clarensie, powiedz mi, co myślisz
O nowem króla z lady Grey małżeństwie?
Powiedz, czy wybór nie był doskonały?
Clarence.  Alboż ty nie wiesz, jak Francya daleko?
Jakże mógł czekać na powrót Warwicka.
Somerset.  Skończcie rozmowę, bo się król przybliża.

(Przy odgłosie trąb wchodzą: król Edward i jego orszak, lady Grey jako królowa, Pembroke, Stafford, Hastings i inni).

Gloucest.  I żona jego wybrana szczęśliwie.

Clarence.  Mam zamiar myśl mą szczerze mu objawić.
Król Edw.  Jak ci się wybór mój podoba, bracie,
Że stoisz smutny jak napół malkontent?
Clarence.  Jak Ludwikowi lub hrabiemu Warwick,
Którym tak męstwa i rozsądku braknie,
Że ich ta krzywda wcale nie obrazi.
Król Edw.  Choćby się nawet gniewali bez przyczyn,
Toć oni tylko Ludwik są i Warwick,
A jam jest Edward, król wasz i Warwicka,
I wola moja spełnioną być musi.
Gloucest.  A więc się spełni, boś królem jest naszym;
Lecz śpieszne śluby rzadko są szczęśliwe.
Król Edw.  Czyś obrażony i ty, mój Ryszardzie?
Gloucest.  Ja? Nie, bynajmniej; uchowaj mnie, Boże,
Zaprawdę, wielka byłaby to szkoda
Rozłączyć parę tak rzadko dobraną.
Król Edw.  Kładąc na stronę szyderstwa i gniewy,
Powiedz otwarcie powody, dla których
Lady Grey moją nie może być żoną?
A i wy także, Somerset, Montague,
Powiedzcie zdanie wasze bez ogródki.
Clarence.  Mojem więc zdaniem Ludwik, król francuski,
Wrogiem twym będzie, żeś śmiał z niego szydzić,
Żądając ręki siostry jego, Bony.
Gloucest.  A Warwick, tego małżeństwa dziewosłąb,
Jest zniesławiony tem nowem małżeństwem.
Król Edw.  Lecz jeśli znajdę sposób przejednania
Króla Ludwika i hrabiego Warwick?
Montague.  To i tak jeszcze francuskie małżeństwo
Lepiejby naszą przeciw obcym burzom
Wzmocniło ziemię, niż domowy związek.
Hastings.  Dość sama Anglia sił na to posiada,
Byleby wierną samej sobie była.
Montague.  Miałaby więcej przez Francyę poparta.
Hastings.  Lepiej jest Francyą władać, niż jej wierzyć.
Ufajmy Bogu i wód naszych falom,
Które za puklerz dał nam niezdobyty,
I z ich pomocą brońmy sami siebie:

W nich i w nas samych bezpieczeństwo nasze.
Clarence.  Krótką tą mową lord Hastings zasłużył
Na rękę lorda Hungerford dziedziczki.
Król Edw.  I cóż stąd? Taka moja była wola,
I prawem wola ma na raz ten będzie.
Gloucest.  Myślałem przecie, żeś źle zrobił, królu,
Oddając z córką lorda Scales dziedzictwo
Bratu małżonki twojej ukochanej;
Mnie, Clarensowi przystałoby lepiej:
Lecz pogrzebałeś w żonie twej braterstwo.
Clarence.  Inaczej, nowej żony twej synowi
Dziedziczki lorda Bonville byś nie oddał,
Na Bożej łasce braci nie zostawił.
Król Edw.  Biedny Clarensie! Szło ci więc o żonę?
I stąd gniew cały? Znajdę ci ją; czekaj.
Clarence.  Widząc, jak sobie samemu wybrałeś,
Nie chcę cię nowym kłopotać wyborem,
I wolę raczej własnym być meklerem;
W tej myśli, bracie, wkrótce cię opuszczę.
Król Edw.  Opuść lub zostań; Edward będzie królem,
Nie da się brata swego wolą związać.
Kr. Elżb.  Nim się królewskiej spodobało mości
Stan mój królowej tytułem zaszczycić,
Zapewne wszyscy przyznacie, panowie,
Ze krew szlachetna w mych płynęła żyłach:
Niższe odemnie podobny los spotkał.
Lecz chociaż honor ten chlubą jest dla mnie,
To niechęć wasza, gdy pragnęłam zyskać
Waszą przychylność, chmurę niebezpieczeństw
I smutków nad mą rozciąga radością.
Król Edw.  Do żadnych pochlebstw nie zniżaj się, droga,
Nie bój się smutków, nie bój niebezpieczeństw;
Dopóki Edward twym jest przyjacielem,
Królem, którego oni słuchać muszą,
Muszą i będą, muszą ciebie kochać,
Jeśli mej nie chcą ściągnąć nienawiści,
A gdyby chcieli, i ciebie obronię
I im dam uczuć zemstę mego gniewu.

Gloucest.  (na str.). Słucham i milczę, lecz tem więcej myślę.

(Wchodzi posłaniec).

Król Edw.  Jakie przynosisz listy, jakie wieści?
Posłaniec.  Żadnych, mój królu, nie przynoszę listów,
Tylko słów kilka, lecz ich nie powtórzę
Bez wyraźnego twego przebaczenia.
Król Edw.  Przebaczam wszystko; więc powtórz ich słowa;
A wiernie, jeśli zdoła twoja pamięć.
Co na me listy Ludwik odpowiada?
Posłaniec.  Oto ostatnie są Ludwika słowa:
„Zdrajcy, a twemu mniemanemu panu
Powiedz, że Ludwik maski mu wysyła,
Aby z nim hulać na jego weselu“.
Król Edw.  Tak śmiało? Wziął mnie, widzę, za Henryka;
Co mówi Bona o mojem małżeństwie?
Posłaniec.  Bona tak rzekła z spokojną pogardą:
„Powiedz, że Bona, wdowstwa jego pewna,
Będzie wierzbową nosiła girlandę“.
Król Edw.  Nie mam jej za złe; nie mogła mniej wyrzec;
Jej była krzywda. A co Małgorzata?
Bo jak słyszałem, przytomną tam była.
Posłaniec.  „Powiedz, żem szaty rzuciła żałobne,
Żem jest gotową odziać się pancerzem“.
Król Edw.  Chce grać zapewne rolę Amazonki.
Co Warwick na te powiedział ci krzywdy?
Posłaniec.  Od wszystkich innych gniewniejszy, mój królu,
Przy pożegnaniu te powiedział słowa:
„W mem mu imieniu powiedz, że mnie skrzywdził,
Że wkrótce za to koronę mu zedrę“.
Król Edw.  Zdrajca! śmiał wyrzec słowa tak zuchwałe?
Tak ostrzeżony mam czas się uzbroić.
Drogo zapłacą swą zarozumiałość.
Powiedz, czy Warwick w zgodzie z Małgorzatą?
Posłaniec.  Tak jest, mój królu. Ich przyjaźń tak ścisła,
Że książę Edward córkę jego bierze.
Clarence.  Pewno najstarszą, to ja młodszą wezmę.
Żegnam cię, królu; miej się na baczności;
Ja po Warwicka drugą idę córkę.

Choć bez korony, przynajmniej w małżeństwie
Nie będę niższym od ciebie, mój bracie.
Za mną, kto kocha i mnie i Warwicka!

(Wychodzi Clarence, za nim Somerset).

Gloucest.  (na str.). Nie ja, bo myśli me sięgają dalej;
Lecz nie Edwarda miłość mnie tu trzyma,
Ale korony.
Król Edw.  Clarence i Somerset
Poszli z Warwickiem przeciw mnie się złączyć!
Ale na wszystko jestem uzbrojony.
Pośpiech konieczny w rozpaczliwym razie;
Śpiesz więc, Pembroku, i ty śpiesz Staffordzie,
Róbcie zaciągi, zbrójcie się do wojny,
Bo już w Anglii, albo wkrótce będą.
Ja osobiście pośpieszę za wami.

(Wychodzą: Pembroke i Stafford).

Lecz nim odejdę, Hastings i Montague,
Połóżcie koniec mojej niepewności.
Wy oba krwiąście najbliżsi Warwicka,
Powiedzcie, czy wam Warwick, czy król droższy?
Jeżeli Warwick, idźcie się z nim złączyć;
Lepszy wróg jawny niż przyjaciel chwiejny.
Lecz jeśli chcecie w dawnej trwać wierności,
By podejrzeniom mym położyć koniec,
Przysięgą waszej dowiedźcie przyjaźni.
Montague.  Tak mi dopomóż, Boże, jakem wierny!
Hastings.  Mnie, jakem sprawie Edwarda przychylny!
Król Edw.  Bracie Ryszardzie, czyli ze mną trzymasz?
Gloucest.  Przeciwko wszystkim, co ci opór stawią.
Król Edw.  Jeśli tak, jestem zwycięstwa już pewny.
Idźmy, nie traćmy i jednej godziny
Zbierać na wojskach Warwicka wawrzyny.

(Wychodzą).
SCENA II.
Płaszczyzna w Warwickshire.
(Wchodzą: Warwick i Oxford z wojskiem francnskiem i innymi zaciągami).

Warwick.  Wierzaj mi, lordzie, dotąd wszystko dobrze:
Lud pospolity tłumnie do nas biegnie.

(Wchodzą: Clarence i Somerset).

Lecz kogoż widzę? Clarence i Somerset.
Powiedzcie, czy mam przyjaciół powitać?
Clarence.  Ani na chwilę nie wątp o tem, lordzie.
Warwick.  Więc pozdrowienie Warwicka przyjmijcie.
Tam gdzie szlachetne serce daje rękę
Na znak miłości, byłaby, mem zdaniem,
Wszelka nieufność nikczemności znakiem;
Inaczej mógłbym myśleć, że mi Clarence,
Brat króla, z zdradną przychodzi przyjaźnią.
Witaj mi, książę! Daję ci mą córkę.
Cóż nam zostaje, jak śród nocy cieniów,
Gdy bez czujności twój brat obozuje,
Gdy się lud jego po miasteczkach rozbiegł,
Gdy ledwo słaba straż przy nim została,
Napaść na niego i wziąć go w niewolę?
Szpiegów mych zdaniem łatwa to wyprawa.
Jak Diomedes dzielny i Ulisses
Wkradli się niegdyś chytrością i męstwem
W namiot Rezusa, aby uprowadzić
Fatalny zaprząg koni z trackiej ziemi,
Tak i my, nocy owinięci płaszczem,
Na straż Edwarda wpadniem niespodzianie,
Pojmiemy króla, nie mówię, zabijem,
Bo myślą moją wziąć go tylko jeńcem.
Wy, towarzysze mego przedsięwzięcia,
Krzyknijcie z wodzem: Niech żyje król Henryk!
Wszyscy  (wołają). Niech żyje król Henryk!
Warwick.  A teraz idźmy w głębokiem milczeniu;
Niech nam pomogą Bóg i święty Jerzy! (Wychodzą)

SCENA III.
Obóz króla Edwarda w blizkości Warwick.
(Wchodzi kilku szyldwachów na straż przy namiocie króla Edwarda).

1 Szyldw.  Niech każdy zajmie swoje stanowisko,
Bo tam król Edward do snu się rozciągnął.
2 Szyldw.  Nie w swojem łóżku?
1 Szyldw.  Nie, ślubował bowiem
Nie wprzódy w zwykłem odpoczywać łożu,
Aż hrabia Warwick albo on sam zginie.
2 Szyldw.  A więc, jak myślę, jutro się to spełni,
Jeśli tak blizko Warwick jest, jak głoszą.
3 Szyldw.  Powiedz mi, proszę, pana tego imię,
Co z królem w jego spoczywa namiocie?
1 Szyldw.  To pierwszy jego przyjaciel, lord Hastings.
3 Szyldw.  Czy tak? Lecz czemu król wydał rozkazy,
By po miasteczkach dwór się jego mieścił,
A sam na zimnem wypoczywa polu?
2 Szyldw.  Bo tam jest honor, gdzie niebezpieczeństwo.
3 Szyldw.  To ja znów pokój i wygodne życie
Nad niebezpieczny przenosiłbym honor.
Gdyby znał Warwick jego stan obecny,
Nie wątpię, żeby obudzić go przyszedł.
1 Szyldw.  Gdyby nie nasze tylko halabardy.
2 Szyldw.  Rzecz jasna, na to trzymamy tu straże,
By go od nocnych bronić napastników.

(Wchodzą: Warwick, Clarence, Oxford, Somerset i wojsko).

Warwick.  To jego namiot; patrz, tam jego straże;
Więc śmiało! honor dzisiaj albo nigdy!
Za mną! a Edward jeńcem naszym będzie.
1 Szyldw.  Kto idzie?
2 Szyldw.  Stój, albo zginiesz.

(Warwick i inni z okrzykiem: Warwick! Warwick! wpadają na straż, która ucieka wołając: do broni! do broni! Warwick z orszakiem ścigają ich. Przy odgłosie bębnów i trąb wraca Warwick i inni, wnosząc Edwarda w nocnem ubraniu na krześle. Gloucester i Hastings uciekają).

Somerset.  Kto tam ucieka?
Warwick.  Ryszard i lord Hastings.
Dajmy im pokój, gdy trzymamy księcia.
Król Edw.  Księcia? Warwicku, gdyś żegnał się ze mną,
Zwałeś mnie królem.
Warwick.  Zmieniły się rzeczy;
Gdy mnie w poselstwie mojem zniesławiłeś,
Ja cię z królewskiej strąciłem godności,
Teraz cię księciem Yorku mianuję.
Jakbyś potrafił zarządzać królestwem,
Kiedy nie umiesz dobrze posła użyć,
Jedną się tylko kontentować żoną,
O szczęście swego kłopotać się ludu,
Albo od własnych strzedz się nieprzyjaciół?
Król Edw.  Bracie Clarensie, i ty z nimi trzymasz?
Ach! widzę teraz, Edward upaść musi.
Ale, Warwicku, mimo swoich nieszczęść,
Pomimo ciebie i twoich spólników,
Edward postąpi zawsze po królewsku;
Choć wielkość moją zwaliła fortuna,
Myśl moja wyższa nad obręcz jej koła.
Warwick.  Bądź więc na zawsze w myśli królem Anglii.

(Zdejmuje mu koronę).

Henryk koronę Anglii będzie nosił,
Będzie prawdziwym królem, a ty cieniem.
Lordzie Somerset, na moje żądanie
Księcia Edwarda do mojego brata,
Arcybiskupa Yorku, wyprawisz.
Gdy stoczę bitwę z wojskami Pembroka,
Pośpieszę do was, aby mu powtórzyć
Odpowiedź króla Ludwika i Bony.
Tymczasem, żegnaj, dobry książę Yorku.
Król Edw.  Zrządzenia losu znosić muszę stale:
Trudno jest wiatry zwyciężyć i fale.

(Wychodzi król Edward pod strażą, za nim Somerset).

Oxford.  Panowie, nic nam teraz nie zostaje,
Jak do Londynu z wojskiem naszem śpieszyć.
Warwick.  Tak jest, to pierwszą naszą powinnością

Z więzów Henryka króla wyswobodzić,
I na królewskim posadzić go tronie. (Wychodzą).

SCENA IV.
Londyn. Sala w pałacu.
(Wchodzą: królowa Elżbieta i Rivers).

Rivers.  Skąd taka w tobie nagła zmiana, pani?
Kr. Elżb.  Jakto? Czy jeszcze nie wiesz, bracie Rivers,
O strasznej króla Edwarda niedoli?
Rivers.  Czy przegrał bitwę z Warwickiem stanowczą?
Kr. Elżb.  Nie, lecz swą własną królewską osobę.
Rivers.  Co? Edward zginął?
Kr. Elżb.  Tak dobrze jak zginął,
Bo jeńcem został, czy przez swoich zdradę,
Czy też przez wrogów atak niespodziany.
Słyszałam później, że go powierzono
Surowej straży biskupa Yorku,
Brata Warwicka, naszego więc wroga.
Rivers.  Wyznaję, pani, bolesna wiadomość;
Znieś jednak mężnie przeznaczenia Boże.
Warwick dziś wygrał, jutro przegrać może.
Kr. Elżb.  Moją podporą tylko ta nadzieja;
Albo mnie raczej broni od rozpaczy
W mem łonie owoc miłości Edwarda;
On mnie przymusza namiętności kiełznać,
Krzyż utrapienia z cierpliwością dźwigać;
Dla niego gorzkich łez wstrzymuję potok,
Przyduszam w piersiach żar trawiących westchnień,
By w nim nie usechł, lub w łzach nie utonął
Edwarda owoc, prawy Anglii dziedzic.
Rivers.  Ale z Warwickiem co stało się, pani?
Kr. Elżb.  Mówią, że z wojskiem ciągnie do Londynu
Włożyć koronę na głowę Henryka.
Ustąpić muszą nasi przyjaciele.
By się ocalić od tyrana gwałtów,
(Bo któżby ufać chciał krzywoprzysięzcy?)

Idę schronienia szukać przy ołtarzach
By choć dziedzica Edwarda ratować;
Ni mnie tam zdrada ni siła dosięgnie.
W świątyni tylko nasza jest opieka,
Bo od zwycięzcy śmierć nas tylko czeka. (Wychodzą).

SCENA V.
Park w blizkości Middleham Castle w Yorkshire.
(Wchodzą: Gloucester, Hastings, Sir William Stanley i inni).

Gloucest.  Milordzie Hastings, Wilhelmie Stanleyu,
Przestańcie teraz dziwić się, dlaczego
W tę dziką stronę parku was prowadzę.
Oto stan rzeczy: wiecie, że król Edward
Jest teraz jeńcem biskupa Yorku,
Prawię zupełnie z łaski stróża wolnym.
Czasami jeniec pod słabą eskortą
Polując, ku tej zapuszcza się stronie.
Tajemną drogą mógłem go uprzedzić,
Że jeśli o tej wpadnie tu godzinie,
Pod zwykłej sobie rozrywki pozorem,
Znajdzie przyjaciół gotowych i konie,
Z którymi całą swą odzyska wolność.

(Wchodzi król Edward i strzelec).

Strzelec.  Tą stroną, panie, tu ruszymy zwierza.
Król Edw.  Nie, tędy raczej. Czy widzisz tych strzelców?
Jakto, panowie, przyszliście podkradać
Świątobliwego biskupa zwierzynę?
Gloucest.  Bracie, czas nagli, koń na ciebie czeka
Kilka stąd kroków, na krawędzi parku.
Król Edw.  Gdzie stąd ruszymy?
Hastings.  Naprzód do Lynn, panie,
Stamtąd gotowym okrętem do Flandryi.
Gloucest.  To, słowo w słowo, myślą było moją.
Król Edw.  Nagrodzę twoją gorliwość, Stanleyu.
Gloucest.  Nie traćmy czasu na próżnych rozmowach.
Król Edw.  Co mówisz, strzelcze? Czy chciałbyś pójść ze mną?

Strzelec.  Lepiej iść, panie, niż zostać i wisieć.
Gloucest.  Więc idźmy.
Król Edw.  Żegnaj, wielebny biskupie!
Myśl, jak się bratu wytłómaczyć trzeba,
A za mój powrót modły nieś do nieba. (Wychodzą).

SCENA VI.
Sala w Tower.
(Wchodzą: król Henryk, Warwick, Somerset, młody Richmond, Oxford, Montague, Komendant Toweru i służba).

Król Henr.  Gdy, z Bożą łaską, przyjaciół mych ręka
Króla Edwarda z tronu obaliła,
Dała mi wolność, przemieniła cudem
Strach na nadzieję, smutek na wesele,
Mości dowódco, powiedz, com ci winien?
Komend.  Król poddanemu swemu nie jest dłużny;
Lecz jeśli mogę prośbę zanieść korną,
Racz mi przebaczyć, najjaśniejszy panie.
Król Henr.  Za co przebaczyć? Za dobre obejście?
Potrafię dobroć twoją wynagrodzić.
Moją niewolę tyś na rozkosz zmienił,
Na rozkosz, jaką w klatce czuje ptaszę,
Kiedy po długich, kłopotliwych myślach,
Dźwiękami tkliwej owiane harmonii,
O stracie swojej zapomni swobody.
Ale, po Bogu, tobiem wolność winien,
Warwicku, tobie po Bogu dziękuję;
Ciebie swej woli Bóg wybrał narzędziem.
By się przed gniewem uchronić fortuny,
By mnie w ukryciu dłoń jej nie dosięgła,
By lud niewinny tej błogiej krainy
Nie cierpiał ze mną pod złych gwiazd mych wpływem,
Chociaż korona moje zdobi skronie,
Rządy, Warwicku, w twoje składam ręce,
Boś ty szczęśliwy w wszystkich przedsięwzięciach.
Warwick.  Zawsze, mój królu, słynąłeś cnotami,

Dziś składasz dowód cnoty i rozumu,
Chyląc się z drogi zawziętej fortuny:
Rzadki mąż słucha swoich gwiazd wyroków.
Tylko w tem, królu, myśl twą muszę zganić,
Że mnie wybierasz, gdy Clarence jest z nami.
Clarence.  Nie, nie Warwicku, jesteś godny władzy,
Bo tobie niebo, w dniu twoich urodzin
Wieniec oliwy i wawrzynu dało,
Byś był szczęśliwy w pokoju i wojnie.
I ja też chętnie za tobą głos daję.
Warwick.  Ja protektorem wybieram Clarensa.
Król Henr.  Warwick, Clarensie, podajcie mi dłonie.
Jak ręce teraz, tak połączcie serca,
By rządów waszych nic nie zakłóciło.
Wam dwom oddaję władzę nad tą ziemią,
A sam, cichemu poświęcony życiu,
Dni mych ostatki na modlitwach spędzę,
Bogu na chwałę, na mych grzechów okup.
Warwick.  A co nam Clarence na to odpowiada?
Clarence.  Przystaję, jeśli i Warwick się zgadza,
Bo jego szczęście mą będzie podporą.
Warwick.  Więc i ja muszę poddać się choć z żalem.
Jak cień podwójny osoby Henryka
Będziem na miejscu jego jarzmo dźwigać.
Naszym udziałem władzy będzie kłopot,
Jemu zostanie honor i swoboda.
Teraz, Clarensie, konieczność wymaga,
Aby Edwarda za zdrajcę ogłosić
I skonfiskować wszystkie jego ziemie.
Clarence.  A zaraz ziem tych dziedziców oznaczyć.
Warwick.  Z których i Clarence swoją część otrzyma.
Król Henr.  Proszę was tylko, a nie rozkazuję,
Niechaj to pierwszą sprawą będzie waszą
Moją królowę i syna Edwarda
Bez straty czasu z Francyi tu przywołać;
Ich nieobecność trwogą niepewności
Napół zaciemnia swobody mej radość.
Clarence.  Wola twa, królu, spełni się natychmiast.

Król Henr.  Lordzie Somerset, co to za młodzieniec,
Nad którym czuwasz z taką troskliwością?
Somerset.  To młody Henryk, królu, hrabia Richmond.
Król Henr.  Przybliż się do mnie, ty Anglii nadziejo.

(Kładąc mu rękę na głowie)

Jeśli tajemną natchnienia potęgą
W przyszłości czyta moja myśl prorocza,
Dziecię to ziemi tej będzie zbawieniem.
W źrenicach jego pokoju majestat,
Ręką natury zda się kształtowana
Dłoń ta do berła, skroń ta do korony,
A cała jego postać, gdy czas przyjdzie,
Będzie ozdobą angielskiego tronu.
Cześć dlań, panowie, on wam z bożej woli
Szczęścia da więcej niźli ja niedoli.

(Wchodzi posłaniec).

Warwick.  Co nam przynosisz, dobry przyjacielu?
Posłaniec.  Edward z pod straży brata twego umknął,
I, jak donoszą, uciekł do Burgundyi.
Warwick.  Niesmaczne wieści. Ale jak mógł umknąć?
Posłaniec.  Uprowadzony przez brata Ryszarda
I lorda Hastings, którzy nań czekali
W tajnej kryjówce na krawędzi lasu,
I z rąk biskupich strzelców wyzwolili,
Bo polowaniem wciąż Edward się bawił.
Warwick.  Brat nie dopełnił swojej powinności.
Lecz idźmy, królu, obmyślić lekarstwo
Na klęski, które w przyszłości nam grożą.

(Wychodzą: król Henryk, Warwick, Clarence, Komendant Toweru i służba).

Somerset.  Zły to wypadek ta jego ucieczka,
Bo znajdzie pewnie pomoc w Burgundczykach,
I lada chwila nowa przyjdzie wojna.
Jak były sercu mojemu pociechą
Prorocze słowa króla o Richmondzie,
Tak czuję w sercu trwogę i niepokój
Myśląc, że z wojną straszne spadną klęski
Tak na Richmonda jak na głowy nasze.

By niebezpieczeństw uniknąć grożących
Wyślę go czekać na brzegach Bretanii,
Póki domowa nie przeleci burza.
Oxford.  O, prawda, jeśli Edward tron odzyska,
Nasza ruina i Richmonda blizka.
Somerset.  Więc zgoda, Richmond do Bretanii płynie.
Idźmy, bo sprawa ta nie cierpi zwłoki. (Wychodzą).

SCENA VII.
Pod Yorkiem.
(Wchodzą: król Edward, Hastings, Gloucester na czele wojska).

Król Edw.  Ryszardzie i wy, dostojni panowie,
Dotąd fortuna dług winny nam spłaca,
I zda się mówić, że znowu zamienię
Stan mój ubogi na berło Henryka.
Dwa razy morze przebyłem szczęśliwie,
W Burgundyi pomoc znalazłem konieczną,
Wylądowałem w Rayenspurgskim porcie
I popod Yorku przyciągnąłem mury.
Cóż mi zostaje, jak wejść w posiadanie
Mojego księstwa?
Gloucest.  Patrz, zamknięte bramy!
Bracie Edwardzie, to mi nie po myśli;
Wedle przysłowia, na progu się potknąć,
Jest wróżbą skrytych wewnątrz niebezpieczeństw.
Król Edw.  Ba, ba, mój bracie, wróżb się tylko nie bój,
Siłą lub zdradą muszę wejść do miasta,
Bo tu mam czekać na przyjaciół przyjście.
Hastings.  Więc do rozmowy raz ich jeszcze wezwę.

(Pokazują się na murach: mer Yorku i jego Rada).

Mer.  Uwiadomieni o waszem przybyciu
Dla bezpieczeństwa zamknęliśmy bramy,
Jak wierni króla Henryka poddani.
Król Edw.  Jeśli jest dzisiaj Henryk waszym królem,
Edward przynajmniej księciem jest Yorku.
Mer.  Prawda, uznaję godność tę, milordzie.

Król Edw.  A ja też na tym przestaję tytule,
I tylko księstwa mego się domagam.
Gloucest.  (na stronie). Gdzie lis potrafi nos tylko swój wsunąć,
Potrafi resztę wprowadzić za nosem.
Hastings.  Co się wahanie to znaczy, majorze?
Otwórz Henryka dobrym przyjaciołom.
Mer.  Jeśli tak, bramy stoją wam na oścież. (Wychodzą).
Gloucest.  Mądry dowódca! Łatwo go przekonać.
Hastings.  Chętnie przypuszcza uczciwy staruszek,
Że wszystko dobre, byle sam był cały;
Ale raz w mieście, nie trudno nam będzie
Do rozumniejszych przyprowadzić myśli
Jego i razem wszystkich jego rajców.

(Wychodzi z miasta mer z dwoma aldermanami).

Król Edw.  Majorze, bramy te będą otworem
Z wyjątkiem nocy i wojennych czasów.
Nie bój się tylko, a oddaj mi klucze.

(Odbiera mu klucze).

Bo Edward w każdej ocali potrzebie
Tak swych przyjaciół, jak miasto i ciebie.

(Bębny. Wchodzi Montgomery z wojskiem).

Gloucest.  Bracie, przybywa sir John Montgomery,
A nasz przyjaciel, jeśli się nie mylę.
Król Edw.  Witaj, sir Johnie! Lecz dla czego zbrojny?
Montgom.  By bronić króla Edwarda wśród burzy,
Jak każdy wierny winien jest poddany.
Król Edw.  Dzięki ci! Ale dziś zapominamy
O naszych prawach do berła, i tylko
O nasze księstwo chcemy się upomnieć.
Montgom.  Żegnaj więc, książe! Ja wracam do domu,
Bom przyszedł służyć królowi nie księciu.
W bębny uderzcie do marszu, dobosze.

(Dobosze biją marsz).

Król Edw.  Stój, Montgomery! Obmyślimy środki,
Jakby koronę odzyskać bezpiecznie.
Montgom.  O obmyśleniu środków co nam prawisz?
Albo się królem natychmiast ogłosisz,
Albo cię twojej zostawię fortunie.

Wrócę do domu i wstrzymam w pochodzie
Tych, coby chcieli na pomoc ci śpieszyć.
Po co nam walczyć, gdy się tronu zrzekasz?
Gloucest.  Nie wdaj się proszę, bracie, w subtelnostki.
Król Edw.  Silniejszy, o me upomnę się prawa.
Dzisiaj, roztropność radzi myśli taić.
Hastings.  Precz z skrupułami! Miecz rozstrzygnie wszystko.
Gloucest.  Najśmielszy, berła najpierwszy dobiega.
Natychmiast, bracie, królem się ogłosisz;
Sama wieść mnogich ściągnie ci przyjaciół.
Król Edw.  Niech i tak będzie, boć to moje prawo,
A Henryk tylko jest przywłaszczycielem.
Montgom.  Ha! Teraz pan mój mówi, jak przystało,
Teraz też będę Edwarda rycerzem.
Uderzcie w trąby! ogłosim Edwarda.
Zbliż się, żołnierzu, czytaj proklamacyę.

Żołnierz  (czyta). Edward Czwarty, z Bożej łaski król Anglii i Francyi, pan Irlandyi i t. d.

Montgom.  A ktoby prawu Edwarda śmiał przeczyć,
Temu na wyzew rzucam rękawicę (rzuca rękawicę).
Wszyscy.  Niech żyje Edward Czwarty!
Król Edw.  Dzięki ci składam, dzielny Montgomery,
Jak i wam wszystkim. Mój dług wam zapłacę,
Byle fortuna wierną mi została.
Na tę noc jedną zostaniem w Yorku,
A gdy z porankiem słońce wyprowadzi
Nad widnokręgu brzegi rydwan złoty,
Pójdziem Warwicka z bandą jego szukać,
Bo się żołnierzem Henryk nie urodził.
Zdrajco Clarensie! Jak ci nie przystoi
Opuścić brata, schlebiać Henrykowi!
Lecz wedle naszych sił będziem się bronić
Przeciwko tobie, przeciw Warwickowi.
Naprzód, żołnierze! Liczcie na zwycięstwo
I na sowity żołd za wasze męstwo.

(Wychodzą).
SCENA VIII.
Londyn. Sala w pałacu.
(Wchodzą: król Henryk, Warwick, Clarence, Montague, Exeter i Oxford).

Warwick.  Co począć? Edward przybywa z wojskami
Gorących Niemców i tępych Holendrów,
Morskie rękawy szczęśliwie przepłynął,
I szybkim marszem do Londynu zdąża:
Lud odurzony zbiega się doń tłumnie.
Oxford.  Róbmy zaciągi, idźmy go odeprzeć.
Clarence.  Łatwo przydeptać ogień przy początku,
Gdy płomień buchnie, nie zgasi go rzeka.
Warwick.  Mam w Warwickshire tłam wiernych przyjaciół,
Wśród wojny dzielnych, potulnych w pokoju,
Pójdę ich zebrać. Ty, synu Clarensie,
Wezwij do broni Kent, Suffolk i Norfolk,
Uzbrój co prędzej hrabstw tych szlachtę mężną;
Ty znów, Montague, w Buckingham, Northampton,
I w Leicester znajdziesz bez trudności ludzi
Chętnych pod twoim zebrać się sztandarem;
A ty, Oxfordzie, w hrabstwie twem kochany,
Idź i przyjaciół twoich zbierz orężnych;
Król zaś nasz, w kole swych wiernych poddanych,
Jak nasza wyspa morzem opasana,
Lub jak Dyana czysta w nimf swych wianku,
Będzie w Londynie na powrót nasz czekał.
Bez odpowiedzi ruszajcie, panowie.
Żegnam cię, królu!
Król Henr.  Bądź zdrów, mój Hektorze,
Ty mojej Troi nadziejo jedyna!
Clarence.  Na znak wierności rękę twą całuję.
Król Henr.  Niech Bóg ci szczęści, szlachetny Clarensie!
Montague.  Słowem nadziei żegnam cię, mój królu!
Oxford  (całując rękę króla). To me żegnanie i pieczęć wierności.
Król Henr.  Drogi Oxfordzie, kochany Montague,
I wszyscy razem, jeszcze raz, Bóg z wami!

Warwick.  Żegnajcie! Miejscem zbioru jest Coventry.

(Wychodzą: Warwick, Clarence, Oxford i Montague).

Król Henr.  Ja chwilę jeszcze spocznę w tym pałacu.
Jakie twe zdanie, kuzynie Exeter?
Sądzę, że wojsko, które Edward zebrał,
Moim obrońcom placu nie dotrzyma.
Exeter.  Boję się tylko, by reszty nie uwiódł.
Król Henr.  Jestem spokojny. Lud zna moje myśli.
Nigdym na prośby biednych nie był głuchy,
Nigdym na jutro prośby nie odsyłał;
Ban ich balsamem litość moja była,
Ich nędzy ciężar dobroć ma zmniejszała,
A miłosierdzie łzy gorzkie suszyło.
Nigdym nie czyhał na poddanych skarby,
Ni ich podatków zbytkiem obciążałem,
Mimo ich grzechów nie szukałem zemsty,
Czemużby lepiej kochali Edwarda?
Nie, Exeterze; miłość rodzi miłość,
I gdy lew straszny ciche jagnię liże,
Nigdy go wierne nie odstąpi jagnię.

(Krzyki za sceną: Lancaster! Lancaster!).

Exeter.  Czy słyszysz, królu? Co krzyki te znaczą?

(Wchodzą: król Edward, Gloucester, żołnierze).

Król Edw.  Pod straż natychmiast tego nikczemnika,
A mnie ogłoście znowu królem Anglii.
Ty źródłem, które drobne karmi strugi;
Dziś wyschło źródło, dzisiaj mój ocean
Strugi te połknie i wodą ich wzrośnie.
Precz z nim do Tower! Niech ust nie otworzy.

(Straż wyprowadza Henryka).

Teraz, panowie, spieszmy do Coventry,
Bo tam zuchwały Warwick obozuje.
Idźmy bez zwłoki, póki słońce parzy,
Lub zima żniwa nadzieje nam zwarzy.
Gloucest.  Idźmy, nim wszystko ściągnąć zdąży wojsko,
Wielkiego zdrajcę zajdźmy niespodzianie.
Więc do Coventry, waleczni rycerze. (Wychodzą).




AKT PIĄTY.
SCENA I.
Coventry.
(Pokazują się na murach: Warwick, Mer Coventry, dwóch posłańców i inni).

Warwick.  Gdzie jest wysłaniec dzielnego Oxforda?
Jak stąd daleko twój pan, przyjacielu?
1 Posłan.  Teraz zapewne, tu ciągnąc, jest w Dunsmore.
Warwick.  A jak daleko jest brat nasz Montague?
Gdzie jego poseł?
2 Posłan.  Teraz, jak przypuszczam,
Na czele armii potężnej jest w Daintry.

(Wchodzi Sir John Somerville).

Warwick.  Co mi od syna, Somervillu, powiesz?
Jak stąd daleko Clarence, twojem zdaniem?
Somerv.  W Southam go z całem zostawiłem wojskiem;
Przyciągnie tutaj za jakie dwie godzin.

(Bębny za sceną).

Warwick.  Już się przybliża; słyszę jego bębny.
Somerv.  To nie on, lordzie, Southam w tej jest stronie,
Bębny te ciągną od strony Warwicku.
Warwick.  Kto to być może? Pewno jaki oddział
Przez nieczekanych wiedziony przyjaciół.
Somerv.  Tuż się zbliżają; łatwo ich rozpoznać.

(Bębny. Wchodzą: król Edward, Gloucester i wojsko).

Król Edw.  (do trębacza). Pod mur się posuń; zatrąb do rozmowy.
Gloucest.  Złowróżbny Warwick, patrz, stoi na murach.
Warwick.  Jak niespodzianie rozpustnik się zjawił,
Czy się przedały czaty czy zasnęły,
Żem nic o jego zbliżeniu nie słyszał?
Król Edw.  Warwicku, otwórz bramy tego miasta,
W pokorze ugnij przede mną kolano,
Uznaj mnie królem, a wszystko przebaczę.
Warwick.  Nie, nie, ty raczej oddal się z twem wojskiem,

Tego, co wzniósł cię i obalił, uznaj,
Ukorz się przed twym patronem, Warwickiem,
A jeszcze księciem Yorku zostaniesz.
Gloucest.  Ciągle myślałem, że choć królem powie;
Albo, niechcący czy żartu nie zrobił?
Warwick.  Alboż to księstwo nie jest pięknym darem?
Gloucest.  Zapewne, gdy je biedny hrabia daje:
Będziem ci wdzięczni za ten piękny prezent.
Warwick.  Wszak ja królestwo bratu twemu dałem.
Król Edw.  Więc choć jak prezent Warwicka, jest mojem.
Warwick.  Na taki ciężar nie jesteś Atlasem;
Warwick odbiera, co dał cherlakowi;
Warwick jest teraz Henryka poddanym.
Król Edw.  Lecz król Warwicka jest Edwarda jeńcem;
O powiedz, proszę, waleczny Warwicku,
Co znaczy ciało, gdy mu głowy braknie?
Gloucest.  Jak mało Warwick miał przenikliwości!
Gdy sam dziesiątkę tylko myślał ukraść,
Zręcznie mu króla wyciągnięto z talii.
Królaś zostawił w biskupim pałacu,
Dziesięć na jeden, że go w Tower znajdziesz.
Król Edw.  To prawda; jednak zawsze ty Warwickiem.
Gloucest.  Tylko, Warwicku, nie trać czasu, klęknij,
I kuj żelazo, póki nie ostygło.
Warwick.  Wolałbym raczej sam rękę tę uciąć
I w twarz ją twoją drugą rzucić ręką,
Niż podle żagiel przed tobą uchylić.
Król Edw.  Żegluj jak zechcesz, z wiatrem i za prądem,
Ręka ta, włosem twym czarnym owita,
Zanim ostygnie głowa twa ucięta,
Twą krwią, na piasku, te wypisze słowa:
Kręcić się przestał Warwick chorągiewka.

(Wchodzi Oxford przy odgłosie bębnów z rozwiniętemi chorągwiami).

Warwick.  Błogie sztandary! patrz, Oxford nadciąga!
Oxford.  Oxford, Lancastrów niechaj sprawa żyje!

(Oxford wchodzi do miasta z wojskiem).

Gloucest.  Bramy otwarte, wejdźmy razem z nimi.
Król Edw.  Wróg jaki nowy napadłby nas z tyłu;

Czekajmy raczej w bojowym tu szyku,
Bo wiem, że wkrótce wyjdą walkę stoczyć,
Inaczej, w mieście źle obwarowanem,
Łatwo nam będzie targnąć buntowników.
Warwick.  Witaj, Oxfordzie! Potrzebny nam byłeś.

(Wchodzi Montague przy odgłosie bębnów, z rozwiniętemi chorągwiami).

Montague.  Montague, niechaj żyje dom Lancastrów!

(Wchodzi z wojskiem do miasta).

Gloucest.  Z twym wspólnie bratem zdradę tę kupicie
Waszego ciała krwią najkosztowniejszą.
Król Edw.  Im twardszy opór, tem większe zwycięstwo:
Dusza ma wróży wygraną i tryumf.

(Wchodzi Somerset przy odgłosie bębnów, z rozwiniętemi chorągwiami).

Somerset.  Somerset, niechaj żyje dom Lancastrów!

(Wchodzi z wojskiem do miasta).

Gloucest.  Dwóch Somersetów, twego miana książąt,
Domu Yorków padło już ofiarą,
Ty padniesz trzeci, byle miecz ten nie prysł.

(Wchodzi Clarence przy odgłosie bębnów, z rozwiniętemi chorągwiami).

Warwick.  Patrz, Jerzy, książe Klarencyi nadciąga,
Sam swoją siłą zdolny brata pobić.
Dla duszy jego wierna prawu służba
Wyższą niż popęd braterskiej miłości.
Śpiesz się, Clarensie! Warwick cię przyzywa.
Clarence.  Ojcze Warwicku, czy wiesz, co to znaczy?

(Odrywa czerwoną różę od kapelusza).

W twarz ciskam twoją znak mego spodlenia:
Nie chcę obalać domu mego ojca,
Który kamienie jego swą krwią spajał,
By dom Lancastrów na jego wznieść gruzach.
Czy myślisz, żem jest tak twardy, wyrodny,
Że stal morderczą szalenie obrócę
Przeciw mojemu bratu i królowi?
Może przysięgę zarzucisz mi świętą;
Ale przysiędze takiej wiernym zostać,
Byłoby ciężej od Jeftego grzeszyć,
Kiedy poświęcił swoją własną córkę.

Na dowód żalu za moje przestępstwo,
Żeby otrzymać brata przebaczenie,
Twoim śmiertelnym ogłaszam się wrogiem,
Ślubuję razem, że gdziebądź cię spotkam,
(A spotkać muszę, byleś z miasta ruszył)
Skarcę cię za to, żeś mnie podle uwiódł.
Więc cię do boju wyzywam, Warwicku,
Do brata zwracam twarz zarumienioną.
Przebacz, Edwardzie! Naprawię, com popsuł!
Na moje błędy nie marszcz się, Ryszardzie,
Bo odtąd wiernym zostanę do śmierci,
Król Edw.  Witaj nam, bracie, stokroć teraz droższy
Niż gdybyś nigdy na gniew nie zasłużył.
Ryszard.  Witaj, Clarensie! Jak brat postąpiłeś.
Warwick.  Krzywoprzysięzco i nad zdrajców zdrajco!
Król Edw.  Czy chcesz wystąpić z murów i bój stoczyć,
Lub czy ci mamy mur na głowę zwalić?
Warwick.  Nie moją myślą zamknąć się w tej twierdzy,
Z miasta natychmiast ku Barnet wyruszam,
Przyjdź mię tam spotkać, jeśli śmiesz, Edwardzie.
Król Edw.  Tak jest, śmie Edward, i pierwszy tam śpieszy.
Więc naprzód! Święty Jerzy i zwycięstwo!

(Wychodzą. Marsz).
SCENA II.
Plac boju pod Barnet.
(Alarm. Utarczki. Wchodzi król Edward, niosąc rannego Warwicka).

Król Edw.  Tu leż i konaj, z tobą strach nasz skona,
Bo Warwick marą wszystkim nam był groźną.
Teraz, Montague, miej się na baczności.
Idę cię szukać, by kości Warwicka
Próchniały z twemi razem na tem polu.

(Wychodzi).

Warwick.  O, zbliż się, wrogu albo przyjacielu,
Powiedz, czy York, czy Warwick zwycięzcą?
Lecz na co pytać? Posiekane ciało,

Moje omdlenie i krew jasno mówią,
Że ciało moje muszę ziemi wrócić,
Śmiercią mą wrogom zapewnić zwycięstwo.
Tak cedr pod ostrzem siekiery upada,
Co liściem słonił królewskiego orła,
W którego cieniu dumny lew spoczywał,
Drzewo Jowisza szczytem swym przechodził,
Poziome krzewy od wichrów zasłaniał.
Oko, dziś śmierci kirem zaciemnione,
Jak promień słońca dawniej przenikało
Wszystkie tajniki świata tego zdrajców;
Krwią dziś zalane czoła tego marszczki
Nieraz grobowcem królów nazywano,
Bom grób potężnym nieraz królom kopał.
Kto śmiać się ważył, gdy Warwick brwi marszczył?
Teraz ma chwała w krwi leży i prochu!
Parki, ogrody moje mnie rzucają,
Z wszystkich mych włości tylko mi zostało,
Ile na ciała mego trzeba długość.
Czem chwała, berło? Garstką tylko błota;
Cichy grób końcem głośnego żywota.

(Wchodzą Oxford i Somerset).

Somerset.  Ah, gdybyś teraz jak my był, Warwicku,
Jeszczeby wszystko dało się naprawić;
Królowa z Francyi silne wojska wiedzie.
O, gdybyś tylko mógł z nami uciekać.
Warwick.  Gdybym mógł nawet, nie chciałbym uciekać.
Montague, bracie, jeśli jesteś przy mnie,
Ściśnij mi rękę, drogich ust całunkiem
Na chwilę duszę w mem zatrzymaj ciele!
Ty mnie nie kochasz, bo gdybyś mnie kochał,
Łzami byś omył zsiadłej krwi gruzełki,
Co wargi lepią i mówić mi bronią.
Przybądź, Montague, przybądź, albo skonam.
Somerset.  Warwicku, ducha wyzionął Montague:
Ostatniem jego było do mnie słowem:
Poleć mnie memu bratu walecznemu.
Chciał więcej mówić, i mówił coś więcej,

Lecz słowa jego brzmiały niewyraźnie,
Jak głuchy odgłos dział w podziemnych lochach.
Tylkom dosłyszał, jak z ostatnim jękiem
Bądź zdrów, Warwicku! zawołał i skonał.
Warwick.  Pokój duchowi jego wiekuisty!
A wy szukajcie w ucieczce ratunku,
Bo Warwick z wami żegna się na ziemi,
Aby się znowu w niebie z wami spotkać! (Kona).
Oxford.  Śpieszmy z królowej połączyć się wojskiem.

(Wychodzą, unosząc ciało Warwicka).
SCENA III.
Inna część placu boju.
(Przy odgłosie trąb wchodzą: król Edward w tryumfie, Clarence, Gloucester i inni).

Król Edw.  Nasza fortuna dotąd w górę rośnie,
Wianek zwycięstwa na skronie nam składa;
Lecz wśród jaskrawych dnia tego promieni
Widzę już czarną, podejrzaną chmurę,
Która chce przyćmić blask naszego słońca,
Nim do zachodu spokojnie zabieży.
Mówię o nowych królowej zaciągach,
Co już do naszych przybiły wybrzeży,
I śpieszą z nami mierzyć się orężem.
Clarence.  Groźną tę chmurę lada wietrzyk zdmuchnie,
Popędzi w strony, z których tu przybyła.
Słońce wypije wszystkie te wyziewy:
Nie z każdą chmurą przylatują burze.
Gloucest.  Z królową ciągnie trzydzieści tysięcy;
Do niej uciekli Oxford i Somerset;
Jeśli jej damy spokojnie odetchnąć,
Siły jej wkrótce naszym będą równe.
Król Edw.  Właśnie mi piszą wierni przyjaciele,
Że do Tewksbury wojska jej zmierzają;
Zwycięzcy dzisiaj na Barnetu polach
Lećmy, niech zapał drogi nam wyrówna.

A wśród pochodu, wiem, że każde hrabstwo
Wzmoże nas licznym ochotników tłumem.
Uderzcie w bębny. Naprzód w imię Boże!

(Wychodzą).
SCENA IV.
Równina pod Tewksbury.
(Marsz. Wchodzą: królowa Małgorzata, książę Edward, Somerset, Oxford, Żołnierze).

Małgorz.  Nie mądry, siedząc, płacze po swych stratach,
Lecz szuka, jakby klęsk swych powetować.
Choć maszt naszego okrętu strzaskany,
Porwane liny, stracona kotwica,
Połowa majtków połknięta przez fale,
To sternik żyje, i miałżeby teraz
Ster z rąk wypuścić jak trwożliwe chłopię,
Strugą łez swoich morskie wzmagać tonie,
Dodawać siły temu, co zbyt silne,
Okręt wśród jęków na łup dawać skałom,
Gdy go mógł czujnem uratować męstwem?
Jaki grzech, jaka byłaby w tem hańba!
Cóż stąd, że Warwick naszą był kotwicą?
Cóż stąd, że masztem naszym był Montague?
Że przyjaciele zabici linami?
Czyż Oxford nową nie będzie kotwicą,
A nowym masztem koronnym Somerset?
Żaglem francuscy będą przyjaciele;
Choć nieuczona, czemużbym z Edwardem
Na ten raz biegłym nie była sternikiem?
Nie my opuścim ster, by siedząc płakać;
Lecz mimo ryku wiatrów, będziem śmiało
Pośród skał groźnych okręt nasz prowadzić.
Tak dobrze śmiać się z wiatrów jak im schlebiać.
A czyż nie morzem bez litości, Edward?
Czy Clarence nie jest zdradliwą mielizną?
A Ryszard stromą i fatalną skałą?

Wszystko to wrogi naszej biednej nawy.
Może z was który powie: umiem pływać;
Tem życie tylko na chwilę przedłuży;
Po piaskach pójdę: wnet się w nich zapadnie;
Skoczę na skałę; fala go odmyje,
Lub głód zamorzy; tam jest śmierć potrójna.
Tak jest, panowie, daremno się łudzić;
Gdyby z was który opuścił nas teraz,
Nie więcej znajdzie w trzech braciach litości
Jak w piaskach, skałach i falach ryczących.
Więc śmiało! Dziecka byłoby słabością
Płacząc, drżeć przed tem, co nieuniknione.
Ks. Walii.  Gdyby niewiasta tak wielkiego ducha
Tem słowem tchórza zagrzewała piersi,
Takiemby męstwem natchnęła mu serce,
Że nagi szedłby na pancerne pułki.
Lecz broń mnie Boże, bym tu o kim wątpił!
Gdybym jednego znał pośród was tchórza,
Wręczbym go z naszych wypędził szeregów,
Aby w potrzebie innych nie zaraził,
Swej trwożliwości w serca ich nie wszczepił.
Jeśli mąż taki, (czego nie daj Boże!)
Jest w kole naszem, niechaj nas opuści,
Nim pomoc jego będzie nam potrzebna.
Oxford.  Jak wielka dusza w dziecku i kobiecie!
Co za wstyd, gdyby żołnierz mniej czuł męstwa!
O, młody książę, twój dziad nieśmiertelny
W tobie znów odżył; o, żyj, żyj nam długo,
Byś nam znów świetne czasy jego wrócił!
Somerset.  Kto nie chce walczyć dla takich nadziei,
Niechaj spać idzie, a jak sowa we dnie,
Gdy wstanie, będzie sąsiadów szyderstwem.
Małgorz.  Przyjmcie, panowie, moje dziękczynienia.
Ks. Walii.  I tego, który nic nie ma prócz dzięków.

(Wchodzi posłaniec).

Posłaniec.  Edward nadciąga, bądźcie więc gotowi,
I rezolutnie wystąpcie do boju.
Oxford.  Na to liczyłem; myślał, że pośpiechem

Rozbije pułki nieprzygotowane.
Somerset.  Lecz się omylił na swoich rachubach.
Małgorz.  Wasza pochopność dodaje mi serca.
Oxford.  Tu zwiedźmy bitwę, nie ustąpmy kroku.

(Marsz. Wchodzą w odległości: król Edward, Clarence, Gloucester i ich wojsko).

Król Edw.  Dzielni żołnierze, oto las ciernisty,
Który, z pomocą Bożą, dłonie wasze
Muszą przed nocą do korzenia wyciąć.
Nie będę ognia waszego podsycał,
Bo wiem, że dość jest silny, by ich spalić.
Dajcie znak boju, i naprzód panowie!
Małgorz.  Panowie, szlachta, waleczni rycerze,
Chciałabym mówić, lecz łzy mówić bronią;
Czyż nie widzicie, jak za każdem słowem
Z mych ócz płynące gorzkie piję wody?
Więc słowo tylko: Wasz król wrogów jeńcem,
Na jego tronie zasiadł przywłaszczyciel,
Królestwo jego na jatki zmienione,
Zabrane skarby, obalone prawa,
A tam wilk stoi wszystkich gwałtów sprawca.
Za sprawiedliwość walczycie, panowie,
Więc w imię Boże dajcie znak rozprawy (Wychodzą).

SCENA V.
Inna część równiny pod Tewksbury.
(Alarm. Potyczki, później odwrót. Wchodzą: król Edward, Clarence, Gloucester i wojsko prowadząc jako jeńców: królowę Małgorzatę, Oxforda i Somerseta).

Król Edw.  Tu koniec naszych burzliwych rozterek.
Do Hames natychmiast prowadźcie Oxforda,
A Somerseta głowa niech tu spadnie.
Wypełńcie rozkaz; ani chcę ich słuchać.
Oxford.  Ja też nie myślę kłopotać cię mową.
Somerset.  I ja w milczeniu fortunę mą zniosę.

(Wychodzą: Oxford i Somerset pod strażą).

Małgorz.  Ja łzą was żegnam na tym łez padole,
Aby z radością w niebie was powitać.
Król Edw.  Czy obwieszczono bogatą nagrodę
Temu, co księcia Edwarda odkryje,
A Edwardowi zapewniono życie?
Gloucest.  Tak jest. Patrz, królu, Edward się przybliża.

(Wchodzą Żołnierze z księciem Edwardem).

Król Edw.  Dajcie tu bliżej zucha, niechaj mówi.
Co, cierń tak młody, a kłuć już zaczyna?
Jakie, Edwardzie, zadośćuczynienie
Dać mi za zbrojne twe możesz powstanie,
Za buntowanie mych wiernych poddanych,
Za moje wszystkie przez ciebie kłopoty?
Ks. Walii.  Mów jak poddany, ambitny Yorku!
Przypuść, żem ojca mego jest ustami,
Oddaj tron, klęknij, gdzie ja teraz stoję;
A ja te same zrobię ci pytania,
Na które, zdrajco, chcesz, bym odpowiedział.
Małgorz.  Gdyby twój ojciec twoją miał stanowczość!
Gloucest.  Tobyś ty dotąd nosiła spódnicę,
A Lancastrowi nie skradłabyś spodni.
Ks. Walii.  Niech Ezop schowa na zimę swe bajki;
Nie tu jest miejsce na sprośne koncepta.
Gloucest.  Za twoje słowa skarcę cię, wyrostku.
Małgorz.  Wiem, żeś na karę ludziom się urodził.
Gloucest.  Przez Boga! precz mi z tą zuchwałą branką.
Ks. Walii.  A raczej precz stąd z zuchwałym garbusem.
Król Edw.  Milcz, chłopcze, albo język ci okiełznam,
Clarence.  Nieokrzesane, gburowate chłopię!
Ks. Walii.  Znam mą powinność, wy nie znacie waszej,
Jurny Edwardzie, wiarołomny Jerzy,
Potworny Dicku, wszystkim wam powiadam,
Żem lepszy od was; jesteście zdrajcami;
Tyś mego ojca i moje skradł prawa.
Król Edw.  Weź to, szyderki tej żywy obrazie.

(Uderza go sztyletem).

Gloucest.  Wijesz się teraz? Weź to, żeby skończyć.

(Uderza go sztyletem).

Clarence.  A tem ci płacę zarzut wiarołomstwa.

(Uderza go sztyletem).

Małgorz.  O, i mnie zabij!
Gloucest.  Czy chcesz? Bardzo chętnie.

(Chce ją uderzyć).

Król Edw.  Stój, stój, Ryszardzie! I tego za wiele.
Gloucest.  Czy chcesz, by ziemię krzykiem zapełniła?
Król Edw.  Cóż to? zemdlała? Śpieszcie jej na pomoc.
Gloucest.  Clarensie, bratu odjazd mój wytłómacz,
W ważnej ja sprawie do Londynu śpieszę;
Wkrótce was wielkie dojdą wiadomości.
Clarence.  Co?
Gloucest.  Tower! Tower! (Wychodzi).
Małgorz.  O, synu, synu, przemów do twej matki!
Nie możesz mówić? O, zdrajcy, mordercy!
Krwi nie przeleli zabójcy Cezara,
Czyn ich na zbrodni nie zasłużył imię
Z tą czarną, straszną porównany zbrodnią.
Cezar był mężem, a to było dziecko;
Mąż mściwej ręki na dziecko nie wznosi.
Jeśli jest gorsze niż zbrodniarza imię,
Kto mi je powie, bym je dać im mogła?
Serce me pęknie, jeśli mówić będę;
Będę więc mówić, by mi serce pękło.
Podłe rzeźniki! krwawi ludożercy!
Jak wonny kwiatek ścięliście przedwcześnie!
Nie macie dzieci; gdybyście je mieli,
Myśl o nich waszą zbudziłaby litość;
Lecz jeśli kiedy i wam los da syna,
I on tak będzie w swojej ścięty wiośnie,
Jak wy to, kaci, słodkie ścięli dziecię!
Król Edw.  Precz z nią z mych oczu! siłą ją wywiedźcie.
Małgorz.  O nie, nie! Tutaj, tutaj mnie zabijcie!
Dobądż oręża; śmierć ci mą przebaczę.
Co? nie chcesz zabić? Ty zabij, Clarensie.
Clarence.  Przez Boga, nie chcę łaski ci tej zrobić.
Małgorz.  Drogi Clarensie, zrób to dobry książe.
Clarence.  Czyś nie słyszała, żem przysiągł nie zrobić?

Małgorz.  Wszak jesteś biegły w sztuce krzywoprzysięstw;
Cnotą dziś będzie, co wprzód było grzechem.
Nie chcesz? Więc gdzie jest ten szatanów rzeźnik,
Potworny Ryszard? Gdzie jesteś Ryszardzie?
Ali, tu cię niema! Mord twą jest jałmużną,
Tyś nigdy prośby o krew nie odepchnął.
Król Edw.  Precz z nią! Raz jeszcze precz z nią rozkazuję.
Małgorz.  Los tego księcia niechaj waszym będzie!

(Wyprowadzają ją gwałtem).

Król Edw.  Lecz gdzie jest Ryszard?
Clarence.  W drodze do Londynu,
A jak przypuszczam, pędzi tak skwapliwie,
By sobie krwawą ucztę w Tower sprawił.
Król Edw.  Wiem, że pochopny, gdy raz co zamierzy.
Czas i nam ruszyć. Rozpuśćcie zaciągi
Z podziękowaniem i zaległym żołdem.
My śpieszmy drogą powitać królowę,
Która nam pewno powiła już syna. (Wychodzą).

SCENA VI.
Londyn. Pokój w Tower.
Król Henryk siedzi z książką w ręce, przy nim komendant Toweru (Wchodzi Gloucester).

Gloucest.  Dzień dobry, panie; pilnie, widzę, czytasz.
Król Henr.   Tak, dobry panie, lub raczej, tak panie;
Grzechem jest schlebiać; dobry, to za wiele;
Dobry Gloucesterze, albo, dobry dyable,
To jedno znaczy; to fałsz oczywisty;
A więc nie dobry panie.
Gloucest.  Opuść izbę,
Pragnę na chwilę sam na sam z nim mówić.

(Wychodzi komendant).

Król Henr.  Tak trwożny pasterz ucieka przed wilkiem,
Niewinna owca tak swe naprzód runo
A potem gardło daje rzeźnikowi.
Jaką chce rolę śmierci odgrać Rosciusz?

Gloucest.  Z występkiem mieszka zawsze podejrzenie;
Złodziej żandarma w każdym widzi krzaku.
Król Henr.  Ptaszę schwytane na lepnej gałązce
Każdą gałązkę drżącem mija skrzydłem.
Ja, biedny ojciec słodkiego pisklęcia,
Widzę przed sobą fatalne narzędzie,
Którego sprawą schwytane zginęło.
Gloucest.  Wielkim był głupcem ten kreteński sztukmistrz,
Co swego syna na ptaka chciał zmienić;
Boć mimo skrzydeł pisklę utonęło.
Król Henr.  Jam Dedal, biedne chłopię me Ikarem,
Ojciec twój Minos, co nam drogę zamknął,
Słońce, co skrzydła pisklęcia spaliło,
Jest brat twój Edward, a ty jesteś morzem,
Co życie jego w przepaściach połknęło.
Zabij mnie raczej mieczem niż słowami!
Milszym dla piersi moich miecz twój będzie
Niż straszne twoje słowa dla mych uszu.
Po co przyszedłeś? Czy po moje życie?
Gloucest.  Jakto? Czyż myślisz, że ja katem jestem?
Król Henr.  Wiem, że przynajmniej jesteś prześladowcą;
Jeśli mordować dzieci jest katować,
To jesteś katem.
Gloucest.  Za zarozumiałość
Zuchwałą syna twojego zabiłem.
Król Henr.  Gdybyś za pierwsze zginął był zuchwalstwo,
Dniabyś nie dożył, w którym go zabiłeś.
Słyszę proroczem uchem jak tysiące,
Którym dziś o mej nie marzy się trwodze,
Słyszę, jak gorzkie starców i wdów jęki,
I sierót łzami zalane źrenice,
Ojców po śmierci synów swych przedwczesnej,
Żon po swych mężów, a sierót po ojców,
Będą urodzin twoich dzień przeklinać.
Gdyś na świat przyszedł, puhacz groźno huczał,
Nocnem krakaniem kruk nieszczęścia wróżył,
Psy wyły, burza wywracała dęby,
Swe gniazda kawki na kominach słały,

W niezgodnych tonach brzechotały sroki.
Twa matka więcej cierpiała niż matki,
A mniej powiła niż matki nadzieję,
Nie piękny owoc tak pięknego drzewa,
Ale szkaradną i bezkształtną bryłę.
Przy urodzeniu w dziąsłach miałeś zęby
Na znak, żeś przyszedł, aby świat ten kąsać,
A jeśli prawdą jest wszystko, com słyszał,
Przyszedłeś —
Gloucest.  Dosyć; nie chcę więcej słuchać;
Giń więc, proroku, w środku swoich proroctw,

(Uderza go sztyletem).

Bo i to było mojem przeznaczeniem.
Król Henr.  I to i innych mordów jeszcze wiele.
Przebacz mu, panie! a mnie odpuść grzechy!

(Umiera).

Gloucest.  Co? W ziemię wsiąka dumna krew Lancastrów?
Ja przypuszczałem, że ku niebu strzeli.
Patrz, jak po biednym królu miecz mój płacze!
Niech zawsze ciekną łzy równie czerwone
Z żył tych, co myślą, jak nasz dom obalić!
Jeśli tu jeszcze tli życia iskierka,
Precz z nią do piekła! Mów, żem ja cię posłał,

(Uderza go powtórnie).

Ja, co litości ani trwogi nie znam.
Prawdą jest jednak, co Henryk powiedział,
Bo często z mojej ust słyszałem matki,
Żem przyszedł na ten świat nogami naprzód;
Alboż nie miałem śpieszyć się powodów,
By skarcić naszych praw przywłaszczycieli?
Z czeredą niewiast zadziwiona baba
„Chryste, krzyknęła, niemowlę ma zęby!“
I miałem zęby; czyż to nie znaczyło,
Że będę kąsał i warczał jak brytan?
Gdy tak me ciało niebo ukształciło,
Niech piekło duszy da kształt odpowiedni.
Ja brata nie mam; nie wiem, co braterstwo.
Niech miłość, którą starcy zowią boską,

Zamieszka w ludziach podobnych do ludzi,
Nie we mnie; jam jest sam sobie jedyny.
Strzeż się, Clarensie! Światło mi zasłaniasz;
Lecz mam dla ciebie noc jak smoła czarną.
Takie po świecie rozkrzyczę proroctwa,
Że Edward zacznie drżeć o swoje życie,
A trwoga jego śmiercią twoją będzie.
Już Henryk z synem zeszli z mojej drogi,
Teraz twa kolej, Clarensie, i innych,
Bom jest ostatni, pókim nie jest pierwszy.
Do tamtej izby trupa twego rzucę,
Dumny twą śmiercią do swoich powrócę (wychudzi).

SCENA VII.
Londyn. Sala w pałacu.
Król Edward siedzi na tronie, koło niego królowa Elżbieta, trzymając na ręku młodego księcia, Clarence, Gloucester, Hastings i inni.

Król Edw.  Znowu zasiadłem na angielskim tronie,
Którym odkupił krwią mych nieprzyjaciół.
Iluż walecznych, jak zboże w jesieni,
Pod naszym sierpem w blasku życia padło!
Trzech dzielnych książąt z domu Somersetów,
A dwóch Cliffordów, ojciec i syn jego;
Northumberlandów dwóch; nigdy mąż lepszy
Przy trąb odgłosie do boju nie leciał;
Z nimi niedźwiedzi dwóch: Warwick i Montague,
Co królewskiego lwa skuli w swój łańcuch,
A knieje swoim zatrważali rykiem.
Tak podejrzenie od tronu odmiotłem,
I bezpieczeństwo dziś mojem podnóżem. —
Zbliż się, Elżbieto, niech syna uścisnę;
Dla ciebie, Edziu, ja z twymi stryjami
Zimowe noce pod zbroją spędzałem,
Śród skwarów lata odbywałem marsze,

Abyś w pokoju mógł nosić koronę,
Zbierać owoce naszych prac mozolnych.
Gloucest.  (na stronie). Byleś ty zasnął, żniwo ja to zwarzę,
Bo nikt nie zwraca jeszcze na mnie oczu:
Ramię to silne by ciężary dźwigać,
I lub je dźwignie, lub me złamie krzyże.

(Pokazując naprzód głowę, potem rękę).

Twa rzecz plan skreślić, a twoja wykonać.
Król Edw.  Bracia, kochajcie drogą mą królowę,
A pocałujcie waszego synowca.
Clarence.  Pieczęć wierności mej dla ciebie, królu,
Kładę na ustach tego niemowlęcia.
Król Edw.  Dzięki ci, dobry bracie mój Clarensie.
Gloucest.  Jak kocham drzewo, z którego wyrosłeś,
Słodki owocu, całunek ten świadczy.
(Na stronie) Tak Judasz mistrza swojego całował,
I — żyj nam! wołał a giń, miał na myśli.
Król Edw.  Wszystkie mej duszy spełnione życzenia,
Mam kraj spokojny i braci mych miłość.
Clarence.  Jakie twe myśli co do Małgorzaty?
Ojciec jej Reignier królowi Francuzów
Dał Jeruzalem i Sycylię w zastaw,
I tak zebrany okup córki przysłał.
Król Edw.  Więc ją wyprawić bez zwłoki do Francyi.
Cóż nam zostaje, jak błogi czas pędzić
Wśród świetnych zabaw, wesołych krotofil,
Jakie przystoją dworowi monarchy?
Żegnam was, trudy! od dziś przyjaciele,
Pokój wam długi wróżę i wesele. (Wychodzą).







Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: William Shakespeare i tłumacza: Leon Ulrich.