Dzieła dramatyczne Williama Shakespeare/Tom III/całość

<<< Dane tekstu >>>
Autor William Shakespeare
Tytuł Dzieła dramatyczne Williama Shakespeare (Szekspira) w dwunastu tomach
Tom III
Wydawca Gebethner i Wolff
Data wyd. 1895
Miejsce wyd. Kraków
Tłumacz Leon Ulrich
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały zbiór:
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Okładka lub karta tytułowa
Indeks stron
DZIEŁA DRAMATYCZNE
WILLIAMA SHAKESPEARE
(SZEKSPIRA)
W DWUNASTU TOMACH
PRZEKŁAD
L.  ULRICHA
Z OBJAŚNIENIAMI J. I. KRASZEWSKIEGO



WYDANIE NOWE
Z RYCINAMI TYTUŁOWEMI



KRAKÓW
NAKŁAD G. GEBETHNERA I SPÓŁKI
WARSZAWA — GEBETHNER I WOLFF
1895



Kraków. – Druk Wł. L. Anczyca i Spółki, pod zarz. J. Gadowskiego.

KRÓL HENRYK VI. CZĘŚĆ III



KRÓL HENRYK VI.
CZĘŚĆ III.


O

Ostatnia ta część, tylko z powodu rozciągłości dramatu, oddzieloną jest od poprzedzającej, z którą właściwie jedno dzieło stanowi. Obie razem wzięte są dziesięcio-aktowym dramatem, szeregiem pięknych scen, rozwinięciem charakterów połączonych — węzłem; jest to raczej historya Anglii niż dzieje nieszczęśliwego króla — w chwili największego zawichrzenia kraju, które rośnie, wzmaga się, odradza i nie ma końca.

Krwawe to dzieje! Rozrodzona panująca rodzina, na mocy praw najrozmaitszych wychwytuje sobie z rąk koronę, kraj rozbija na obozy i stronnictwa, brat walczy z bratem, ojciec z synem. Szekspir pokazuje nam na placu boju ojco- i dzieciobójców niewinnych, opłakujących swe losy. Współzawodnicy mordują się sztyletami, kobiety oszalałe policzkują głowy od ciał odsieczone; w walce tej niema nic świętego, duchowieństwo idzie pod miecz katowski, korona nie broni od sztyletu, wiek dziecinny i niewinność nie jest tarczą przeciw mordercom. Wściekłość, ambicya, żądza panowania, zazdrość, szałem jakimś ogarniają zapaśników. Ze krwi rodzi się zemsta, z zemsty odradza nienawiść. Od motłochu, który prowadzi samozwaniec, do książęcej i królewskiej braci — wszystko się warcholi i morduje. Krwawe to Saturnalia dziejów Anglii. Jest to nieochybnie jedna z najstraszniejszych epok nietylko w jej dziejach, ale w historyi Europy. Każda z tych bitw, które rozstrzygają o chwilowem zwycięstwie, kosztuje krwi strumienie, a z pobojowisk, jakby duchy rycerzy, podnoszą się nowe zastępy do nieprzebłaganej walki.
Henryk VI, Małgorzata Andegaweńska, Ryszard Gloucester — oto bohaterowie główni dramatu. Męczennik, matka jak lwica przywiązana do dziecięcia — naostatek, chciwy panowania i pomsty, chytry a przebiegły, przewrotny a niczem nie dający się powstrzymać przywłaszczyciel. Im dalej i głębiej zapuszczamy się w dramat Henryka VI, tem krwawiej i czarniej przedstawia się scena. Najpobożniejszy i najcnotliwszy z ludzi król, gubi się łagodnością i świętością swoją, gdy drudzy zabijają występkami. Wir to i chaos nierozwikłany, od którego nic ocalić nie może.
Wszystkiemu temu winno może jedno pierwsze przywłaszczenie, co drugim wskazało drogę i otwarło żądzom wrota. Twórcą tego zamętu jest Henryk IV... zwiększa go małżeństwo nieszczęśliwe Henryka VI z Małgorzatą Andegaweńską, które kraj i szlachtę zniechęca, naostatek dopełnia miary puszczenie z rąk cugli, brak energii i siły w pobożnym panu... nacechowany już przez Szekspira przy pierwszym kroku jego, gdy, mimo umowy, dozwala sobie narzucić córkę króla Reignier’a.
Większa część motywów do scen zaczerpnięta i tu z Holinsheda, ale poeta ściśle się go nie trzymał. Równie pobożnym i łagodnym kronikarz maluje Henryka VI, a Małgorzacie przyznaje dowcip wielki, odwagę, chciwość panowania, rozsądek, przebiegłość, ale zarazem istnie kobiecą niestałość charakteru. Poeta wypełnił tę postać i wyidealizował ją potężnie, a w ostatniej części podniósł ją i uszlachetnił, czyniąc typem macierzyńskiego przywiązania. Taką Małgorzata była w istocie.
„Małgorzata, powiada W. F. Hugo, jest tu typem królewskim dzikiego macierzyństwa. Królowa ta, tylu w historyi obciążona zbrodniami, tak ohydna, gdy ze swym kochankiem Suffolkiem spiskuje i układa tę dziwną apopleksyę, która ma zabić wuja Gloucestera — tak wstrętna, gdy swym wspólnikom przyrzeka rabunek zbuntowanego Londynu, gdy sama kieruje podpalaczami w St. Alban’s — tak straszna, gdy policzkuje krwawą głowę ściętego Yorka, a dla pary do niej, karze ścinać wziętego w niewolę Salisburego; — ta dzika królowa, przerażająca jako kobieta, jako matka jest idealną. Macierzyński jej heroizm nie zna przeszkód żadnych.
„Po klęsce w St. Alban’s, po rozsypce w Northampton, gdy czerwona róża zdaje się zgniecioną na wieki, gdy panowanie Lancastrów sam Henryk VI potępił uroczyście, gdy wobec parlamentu niedołężny król wydziedziczył syna na korzyść współzawodnika, księcia Yorku — jedna Małgorzata oburza się i opiera“.
Dla odzyskania dziecku tej korony utraconej, Małgorzata wdziewa zbroję, natchnione jej duchem wojsko odnosi zwycięstwo pod Wakefield. Książe ginie, ale dom jego w Edwardzie IV dźwiga się nowemi walkami pod Towton i Exham.
Pobita nie poddaje się królowa, uprowadza syna w lasy, odwagą swą zyskuje mu obrońców, dostaje się do Szkocyi, płynie, uprowadzając dziedzica tronu do Francyi. Burza wyrzuca ją na brzeg Burgundyi, której książe jest jej wrogiem; z tego wroga umie sobie stworzyć sprzymierzeńca — dokazuje cudów.
Ludwik XI — straszny ten Ludwik XI, ulega urokowi jej charakteru; naostatek umie sobie pozyskać najstraszniejszego z nieprzyjaciół swoich Warwicka, tego, który z tronu męża jej strącił. Z nim bieży Małgorzata na nowe boje i niezrażona klęską, probuje walczyć jeszcze z przeważnemi siły, aż dopóki ostatnia, najstraszniejsza z bitw pod Tewksbury, nie zamknęła całego szeregu krwawych pasowań się daremnych. W tej bitwie królowa sama dowodzi, walczy sama, aż dopóki syn jej, ten życia cel, ta jej miłość jedyna, nie padł ugodzony śmiertelnie.
Na tem się kończy rola jej historyczna — ale dla Szekspira nadto drogą była ta postać olbrzymia nieustraszonej macierzy, którą niedole i rozpacz uczyniły bohaterką — aby się jej wyrzekł. Z przekleństwem na ustach złowrogiem, w majestacie sieroctwa wprowadza ją nak straszliwe widmo do następnego dramatu.
Nie zdaje się nam koniecznem wyliczać, ile ana- i parachronizmów popełnił poeta, starając się chaos ten krwawy związać w jakąś całość foremną i logiczną.
Bitwa, naprzykład, pod St. Alban’s, która kończy część drugą Henryka VI, nie miała w istocie tak wielkich skutków, jakie jej przypisał poeta; w pięć lat później dopiero złamali Yorkowie potęgę Lancastrów domu. Małgorzata (wedle Holinsheda) uciekła do Szkocyi, króla Henryka uprowadzono w niewolę do Westminsteru, gdzie York jako król zasiadł w parlamencie. Wszystkim scenom dramatu, dla scenicznego efektu inny nadano porządek i znaczenie, ogólny tylko bieg wypadków odcechowując niemi.
Hall opowiada, jak York i Warwick jechali do parlamentu, gdzie nowy król praw swych do korony dowodził. Lordowie siedzieli i słuchali milczący, nikt nie śmiał zaprzeczać, — prawa te skrawiony miecz popierał. York nie ogłoszony jeszcze, królewskie prawa te sam sobie przyznawał, a do układów z Henrykiem VI przystąpić nawet nie myślał. Zawarli przecież umowę, którą pobożny Henryk, unikając krwi przelewu, własnego wydziedziczył syna, za następcę po sobie Yorka przyjmując.
Małgorzata oburzyła się na tę krzywdę dziecięciu jej wyrządzoną. W dramacie główne momenta historyczne przyśpieszonym biegiem idą po sobie.
Oto szczegóły charakterystyczne z Holinsheda: „Gdy Yorka starego, trupa znaleziono na pobojowisku, pisze kronikarz, Clifford kazał mu uciąć głowę i papierową na nią włożyć koronę. Na kopię wetkniętą noszono ją przed królową. Inni opowiadają, że księcia wzięto żywcem i na srom postawiwszy na kretowisku, włożono mu koronę na głowę z sitowia czy łoziny, a drudzy na pośmiewisko przyklękali przed nim wołając: Cześć ci! cześć ci! królu bez królestwa! Cześć ci, królu bez dziedzictwa! Cześć ci, książę, bez kraju i ludzi! W końcu gdy go takiemi szyderstwy wyśmiano, ucięto mu głowę i zaniesiono ją do królowej. Głowy księcia i hrabiego Salisbury wbito na bramie miasta Yorku.
Synowie ks. Yorku nie byli w tej bitwie, starszy gdzieindziej się z nieprzyjacielem ucierał, młodszy z matką schronili się do Burgundyi. Szekspir powołał ich do walki w dramacie, aby rychlej wyprowadzić na scenę. W Ryszardzie poeta przygotowuje już przyszłego okrutnika, który w dziejach nagle się zjawia ze swym czarnym charakterem. Z tą mnogością ludzi wypadków i przemian, Szekspir miał zadanie trudne, aby wszystko w urywanych scenach umieścić, żadnego rysu epoki nie uroniwszy. W znanej historyi domagano się od dramaturga, aby w niej najmniejszego tradycyjnego nie opuścił szczegółu.
W r. 1461 kolej przychodzi na Warwicka. Warwick króla Henryka ciągnący ze sobą, po bitwie pod Wakefield, wypadł z Londynu, by drogę zajść Małgorzacie. Drugi raz pod St. Alban’s spotkały się dwie róże. Tu Clifford zwycięzcę Warwicka pokonywa. Oswobodzony król Henryk, wraca do żony i syna — pobożny i zrezygnowany. Lancastrowie tryumfują po raz ostatni.
Następuje krwawa, okropna bitwa pod Towton, w której około 40,000 trupa usłało pola. Tu Warwick i York zwyciężają, pada Clifford. Król i królowa chronią się do Szkocyi. Dziedzica domu Yorków Warwick wprowadza do Londynu, obwołują go królem jako Edwarda IV. Bracia jego Ryszard i Jerzy otrzymują tytuły księcia Gloucester i Clarence.
Małgorzata uchodzi do Francyi, Henryka wziętego w niewolę zamykają w Tower. Zobojętniały na wszystko, nawet na utratę korony, ludziom się wydaje obłąkanym. Edward wysyła Warwicka w poselstwie do Francyi, aby się dlań starał o rękę siostry królewskiej Bony. Holinshed pisze, że Ludwik XI i ona uprzejmie swata przyjęli. Tymczasem król nowy, w domu księżnej Bedford, która w drugiem małżeństwie była naówczas za lordem Wudvill poznaje córkę jej Elżbietę, wdowę po John Greyu, który walcząc po stronie Lancastrów, zginął pod St. Alban’s. Zbyt wrażliwy na wdzięki niewieście, Edward zapala się ku niej miłością wielką. Ale piękna Grey nie chce być króla kochanką i bardzo zręcznemi słowy wręcz mu to powiada. Oszalały Edward, zapomniawszy na swaty, postanawia się z nią ożenić. Napróżno matka stara mu się odradzać to małżeństwo; król zapomniawszy o wszystkiem, na tron ją powołuje. Wnet i cała jej rodzina obsypana honorami i dobrodziejstwy.
Nie podobało się to nagłe wzmożenie nowych ludzi, starym Yorków przyjaciołom, Warwickowi szczególniej, Warwickowi, który był najpotężniejszym z magnatów tron otaczających. Odpadnięcie Warwicka od króla miało w istocie inne przyczyny, nie same niedoszłe swaty, w których imieniem króla występował. Powstanie bowiem, w którem on brał udział czynny, wybuchło dopiero w pięć lat po ożenieniu króla.
Powodziło się zrazu Nevilom i Warwickowi; króla wzięli do niewoli, ale Edward oswobodzony z pomocą przyjaciół swoich, wziął później górę nad przeciwnikami. Warwick i Clarence musieli uchodzić do Francyi, gdzie naówczas dopiero książę Walii ożenił się z Anną córką Warwicka. Clarence zaś, żałując już odstępstwa swojego, potajemnie układał się z Edwardem, usiłującym go od Warwicka odciągnąć.
Z pomocą Francyi, w towarzystwie ks. Clarence’a, hr. Oxforda, hr. Pembroka, Warwick wylądował na brzegach Anglii witany z zapałem.
Rzucił się tak szybko w głąb’ kraju, iż Edward uchodzić musiał do Hollandyi, nie mogąc nawet dobyć oręża na swą obronę.
Zwycięzcą wszedł Warwick do Londynu w dniu właśnie, gdy żona króla Edwarda w Westminsterze syna na świat wydała, który później w Tower zginął.
Uwolniono więzionego dotąd Henryka VI, po sześciu latach niewoli, Warwick i Clarence mianowani namiestnikami królestwa, a potomstwu ks. Clarence’a zapewniono następstwo, jeżeliby Henryk VI zszedł bezpotomnie.
Tu gdy hrabia Pembroke przedstawiał królowi synowca swego Henryka Richmonda, Henryk VI miał zawołać, iż go przyszłość wielka i spadek po przyjaciołach i wrogach oczekuje.
„Zdaje się, dodaje Holinshed, iż bogobojny pan napełnion był duchem proroczym — jako też świątobliwym zawsze, spokojnym i wielce był pobożbym, a przez to od siebie naród swój odstręczył, dworską galanteryę lekceważąc sobie, nie jak na wielkiego monarchę przystało“.
Przepowiedziany ten dziedzic przyszły stał się później Henrykiem VII, wstąpiwszy na tron angielski.
Tymczasem w r. 1471 Edward z Ryszardem i zaciążną w Burgundyi szczupłą garstką ludzi wylądował na północnych Anglii brzegach. Pozornie żądał on tylko odzyskać królestwo swoje i nie upominał się zrazu o koronę. Dopiero zebrawszy siły, zdobywszy miasto York, podżegany przez swych przyjaciół, zrzucił maskę wprędce i począł nową walkę o koronę. Warwick czując niebezpieczeństwo walnej bitwy, schronił się w murach Coventry, Clarence przeszedł na Edwarda stronę, z którym od dawna był w porozumieniu, brat Warwicka arcybiskup Yorku wstąpił w jego ślady.
Spotkanie pod Barnet rozstrzygnęło sprawę. W niem Ryszard Gloucester po raz pierwszy się odznaczył; Warwick i Montague zabici zostali. Małgorzata wylądowująca wraz z posiłkami francuskimi, dowiedziała się o klęsce. Somerset nakłaniał ją do dalszego prowadzenia wojny, ale bitwa pod Tewksbury śmiertelny cios zadała domowi Lancastrów. Królowa, jej syn, najprzedniejsi stronnicy ich, wpadli w ręce nieprzyjacielowi.
Młodego księcia, ten który go pojmał w niewolę oddał królowi, uroczyste otrzymawszy przyrzeczenie, iż życie mu będzie zachowane.
Ale przy pierwszem spotkaniu z królem, za śmiałą odpowiedź zamordowano syna Małgorzaty.
„A za czyn ten krwawy, dodaje Holinshed, większa część sprawców jego (Clarence, Gloucester, Hastings, Dorset) w późniejszym czasie ten sam kielich wypić musiała, jako sprawiedliwą, mściwą ręką Bożą domierzoną karę“.
O śmierci króla Henryka dodaje kronikarz: „Wedle pewnych wieści, miał go Ryszard ks. Gloucester sztyletem przebić, ażeby brat jego Edward tem bezpieczniej mógł panować. Według innych, dowiedziawszy się o śmierci syna i klęsce, umrzeć miał z żalu“.
W tej mnogości wypadków, jakie miał przesnuć przed widzami, nie mógł się już nawet kusić poeta o wyjście z zawikłania, o jakiś ład kunsztowny, każda scena stanowiła dlań epizod oddzielny, któremu starać się musiał nadać zaokrągloną całość, moralną w nią wkładając ideę lub rys charakteru.
Piękności też szukać trzeba raczej w szczegółach niż w budowie sztuki mozaikowej.
Za czasów Elżbiety, jakeśmy już mówili, sztuka miała dla widzów znaczenie daleko inne niż dzisiaj. W tych starych dziejach Anglii, co chwila nowe się odbijały; w Warwickach i Suffolkach, widziano może Essexów i innych faworytów królowej; dopatrywano analogii w charakterach, niejedno słowo dobiegało do głębi sumienia słuchaczów. Dla współczesnych więc Szekspira, dramat był zajmujący, choć składał się z szeregu scen nie związanych z sobą ściśle i rozsypanych.
Nie zbywa tu jednak na pięknościach, choć dramat przypomina owe średniowieczne bronzowe kościołów podwoje, na których majestatyczną całość składał się cały szereg drobnych obrazków, kwiecistemi połączonych opaskami




OSOBY:

Król Henryk VI.
Edward, książe Walii, jego syn.
Ludwik XI, król Francyi.

Książe Somerset,   ze strony króla Henryka VI.
Książe Exeter,
Hrabia Oxford,
Hrabia Northumberland,
Hrabia Westmoreland,
Lord Clifford,

Ryszard Plantagenet, książe Yorku.

Edward, hrabia Marchii, później król Edward IV,    jego synowie.
Edmund, hrabia Rutland,
Jerzy, później książe Clarence (Klarencyi),
Ryszard, później książe Gloucester,
Książe Norfolk,   ze strony księcia Yorku.
Markiz Montague (Montag),
Hrabia Warwick,
Hrabia Pembroke,
Lord Hastings,
Lord Stafford,
Sir John Mortimer,   stryjowie księcia Yorku.
Sir Hugh Mortimer,

Henryk, hrabia Richmond, (dziecię).
Lord Rivers, brat Lady Grey.
Sir William Stanley.
Sir John Montgomery.
Sir John Somerville.
Guwerner Rutlanda.
Mer Yorku.
Gubernator Toweru.
Szlachcic.
Dwóch Stróżów.
Strzelec.
Ojcobójca.
Synobójca.
Królowa Małgorzata.
Lady Grey, później żona Edwarda IV.
Bona, siostra królowej Francyi.
Żołnierze i Orszaki króla Henryka VI i króla Edwarda IV, Posłańcy, Straż i t. d.

Scena jednej części aktu III we Francyi, reszta w Anglii.



KRÓL HENRYK VI.
CZĘŚĆ III.

AKT PIERWSZY.
SCENA I.
Londyn. Izba Parlamentu.
(Dobosze z bębnami. Wpada kilku żołnierzy ze stronnictwa księcia Yorku, za nimi wchodzą: książę York, Edward, Ryszard, Norfolk, Montague, Warwick i inni z białemi różami u kapeluszy).

Warwick.  Jak król nam uszedł, ani pojąć mogę.
York.  Kiedyśmy jazdę ścigali północną,
Niespostrzeżony sam opuścił wojsko;
Tymczasem wielki lord Northumberlandu,
Którego dusza nie zna, co jest odwrót,
Swej zrozpaczonej armii ducha dodał,
A jednym Clifford i Stafford z nim frontem
Wpadli na naszych, szyk złamali pierwszy,
I tam ich nasi zakłuli żołnierze.
Edward.  Książe Buckinghan, ojciec lorda Stafford,
Albo zabity, lub ciężko raniony;
Szyszak mu jednem rozpłatałem cięciem,
Na dowód, ojcze, patrz, to krew jest jego.

(Pokazuje mu skrawiony pałasz).

Montague  (pokazując swój).
A to jest, bracie, krew hrabiego Wiltshire,
Któregom zwalił w pierwszem zaraz starciu.

Ryszard.  A ty im za mnie powiedz, co zrobiłem.

(Rzuca głowę księcia Somerset).

York.  Z wszystkich mych synów Ryszard palmę odniósł.
Tak więc skończyłeś, lordzie Somersecie?
Norfolk.  Niech to los będzie całego potomstwa
Jana z Gandawy!
Ryszard.  Spodziewam się jeszcze
Tak głową króla Henryka potrząsnąć.
Warwick.  Jak i ja, książę Yorku, zwycięzco.
Póki na tronie tym cię nie zobaczę,
Który nieprawnie dom Lancastrów zasiadł,
Niebo mi świadkiem, oczu nie przymrużę.
To króla pałac, to tron jest królewski,
Siądź na nim, książę, bo to własność twoja
A nie żadnego z dziedziców Henryka.
York.  Pomóż, Warwicku; a chętnie to zrobię,
Bo tylko siłą wdarliśmy się tutaj.
Norfolk.  Licz na nas wszystkich; kto pierzchnie niech ginie.
York.  Dzięki, Norfolku; zostańcie tu ze mną,
I wy, żołnierze, noc tu przepędzicie.
Warwick.  Jeśli król przyjdzie, nie róbcie mu krzywdy,
Chyba, że siłą będzie chciał was wyprzeć.

(Żołnierze ustępują to głąb’).

York.  Dziś swój parlament zbiera tu królowa,
A nie wie, że z nią zasiądziem do rady.
Słowem lub szablą prawa me odzyskam.
Ryszard.  Zostańmy wszyscy, jak jesteśmy zbrojni.
Warwick.  Krwawym parlament ten będzie nazwany,
Lub książę York zasiądzie na tronie
W miejsce Henryka, którego tchórzliwość
Na pośmiewisko wrogom nas wydała.
York.  Stójcie więc przy mnie, gotowi na wszystko,
A do praw moich posiadania wrócę.
Warwick.  Ni król, ni jego przyjaciel najlepszy,
Ni najdumniejszy Lancastrów obrońca
Skrzydłem nie trzepnie na dzwonków mych odgłos.
Plantageneta ręką mą posadzę,
A kto śmie, niech go potem wykorzeni.

O berło Anglii śmiało się dopomnij.

(Warwick prowadzi księcia Yorku do tronu, który na nim zasiada. Przy odgłosie trąb wchodzą: król Henryk, Clifford, Northumberland, Westmoreland, Exeter i inni, z czerwonemi różami u kapeluszów).

Król Henr.  Patrzcie, gdzie zasiadł zuchwały buntownik,
Na tronie naszym! Pewno mu się zdaje,
Że wsparty zdrajcy Warwicka potęgą
Koronę chwyci i królewską godność.
Northumberlandzie, ojca twego zabił,
I twego, Clifford; przysięgliście zemstę
Na nim, na dzieciach jego i stronnikach.
Northum.  Niech Bóg mnie skarze, jeśli się nie pomszczę.
Clifford.  Z tą myślą Clifford z stali wziął żałobę.
Westmor.  I my to ścierpim? Zwleczmy go co prędzej;
Gniew na ten widok serce moje pali.
Król Henr.  Cierpliwość! dobry hrabio Westmoreland.
Clifford.  Cierpliwość dobra dla niego i tchórzów;
Siąśćby tam nie śmiał, gdyby żył twój ojciec.
Pozwól nam, królu, tutaj w Parlamencie,
Na ród Yorków orężnie się rzucić.
Northum.  Dobrą dał radę, wykonać ją trzeba.
Król Henr.  Ach, czy nie wiecie, że miasto jest z nimi?
Że na skinienie mają liczne wojska?
Exeter.  Wojsko to pierzchnie, byle książę zginął.
Król Henr.  Boże uchowaj mnie od takiej myśli,
Bym chciał Parlament na jatki zamienić.
Henryk nie pragnie innej użyć szabli
Jak słowa, groźby i spojrzeń gniewliwych.

(Posuwając się ku księciu Yorku).

Znijdź z tego tronu, buntowników wodzu,
O przebaczenie błagaj na kolanach;
Ja królem twoim.
York.  Ja twoim.
Exeter.  Bezwstydny!
Wszak on cię księciem Yorku mianował.
York.  Księstwo to było, jak tron, mem dziedzictwem.
Exeter.  Ojciec twój zdrajcą króla był i kraju.
York.  Ty raczej zdrajcą jesteś, Exeterze,

Przywłaszczyciela podejmując sprawę.
Clifford.  Prawego króla czy nie winien bronić?
Warwick.  A więc Ryszarda, książęcia Yorku.
Król Henr.  Ja stać mam, gdy ty na mym tronie siedzisz?
York.  Tak jest i będzie; musisz na tem przestać.
Warwick.  Zostaw go królem, bądź księciem Lancastru.
Westmor.  Że jest i królem i księciem Lancastru,
Słowem i szablą Westmoreland stwierdzi.
Warwick.  Warwick zaprzeczy. Zapomniałeś, widzę,
Żeśmy was z placu boju rozpędzili,
Zabili ojców waszych i w tryumfie
Do bram pałacu przez miasto ciągnęli.
Northum.  Pamiętam dobrze, a na ojca duszę,
Ty z twoim rodem zapłacisz mi za to.
Westmor.  Plantagenecie, ty, twoi synowie,
I twoi krewni, twoi przyjaciele,
Dacie mi za to waszych więcej istnień,
Niż było kropli w żyłach mego ojca.
Clifford.  Przestań nalegać, lub miast słów odbierzesz
Takiego posła ode mnie, Warwicku,
Że ojca mego śmierć pomści, nim wyjdę.
Warwick.  Ja gardzę groźbą bezsilną Clifforda!
York.  Czy chcesz, by wyrzekł sąd o prawach naszych
Czy wolisz, aby miecz napisał wyrok?
Król Henr.  Jakie masz prawo, zdrajco, do korony?
Jak ty, twój ojciec, był księciem Yorku;
Roger Mortimer, twój dziad, hrabią Marchii:
A jam jest synem Henryka Piątego,
Przed którym czoło ugięli Francuzi,
Cała francuska poddała się ziemia.
Warwick.  Nie mów o Francyi, boś ją całą stracił.
Król Henr.  Nie jam ją stracił, ale lord protektor:
Zaledwo dziewięć liczyłem miesięcy,
Gdym królem został.
Ryszard.  Nie jesteś już dzieckiem,
A zawsze jednak, jak się zdaje, tracisz.
Z przywłaszczyciela głowy czas już, ojcze,
Zedrzeć koronę.

Edward.  A na twoją włożyć.
Montague  (do Yorka). Jeśli żołnierski honor kochasz, bracie,
Skończmy te kłótnie; niech nas miecz rozsądzi.
Ryszard.  Zagrzmijcie, trąby! a król Henryk pierzchnie.
York.  Milczenie! dzieci.
Król Henr.  A i ty w milczeniu
Słuchaj, co król twój, Henryk, ma powiedzieć.
Warwick.  Nie, pierwszy będzie mówił Plantagenet,
A kto mu przerwie, gardłem mi zapłaci.
Król Henr.  Myślisz, że tron mój królewski opuszczę,
Na którym dziad mój i ojciec mój siedział?
Nie, wprzód królestwo moje się wyludni,
Wprzód ta chorągiew, co niegdyś nad Francyą,
Dziś, z moim żalem nad Anglią powiewa,
Będzie śmiertelnem mojem prześcieradłem. —
Skąd to wahanie, panowie? Me prawa
Są niewątpliwie, od praw jego lepsze.
Warwick.  Dowiedź nam tego, a będziesz mym królem.
Król Henr.  Orężem Henryk Czwarty tron osiągnął.
York.  Chcesz mówić: buntem przeciw swemu panu.
Król Henr.  Nie wiem, co odrzec; prawo me wątpliwe.
Powiedz, czy może król dziedzica wybrać?
York.  Cóż stąd?
Król Henr.  Gdy może, prawym jestem królem,
Bo Ryszard, w licznej lordów obecności,
Sam swą koronę oddał Henrykowi,
Którą syn po nim wziął, jak ja po ojcu.
York.  On podniósł oręż na swego monarchę,
Koronę złożyć gwałtem go przymusił.
Warwick.  Przypuśćmy, że ją złożył dobrowolnie,
Czy mógł dziedziców swych prawa obalić?
Exeter.  Nie, nie, bo w chwili gdy się zrzekł korony,
Najbliższy dziedzic następcą był jego.
Król Henr.  Więc moim wrogiem i książę Exeter?
Exeter.  Przebacz mi, panie; prawo mówi za nim.
York.  Co tam szemracie? Odpowiedźcie raczej.
Exeter.  Że to król prawy, świadczy me sumienie.
Król Henr.  Wszyscy mnie zdradzą! wszyscy mnie opuszczą!

Northumb.  Plantagenecie, mimo twoich roszczeń
Nie myśl, że łatwo Henryka ci złożyć.
Warwick.  Złożony jednak na przekór wam będzie.
Northumb.  Łudzisz się, lordzie; nie twe południowe
Zaciągi z Essex, Norfolk, Suffolk, Kentu,
Choć tyle dają ci zarozumienia,
Potrafią księcia, mimo mojej woli,
Na tron wprowadzić.
Clifford.  Królu mój, Henryku,
Czy prawa twoje złe są, czy są dobre,
Clifford przysięga w twej obronie walczyć.
Niech się pode mną ziemia ta zapadnie,
Na której klęknę przed ojca mordercą!
Król Henr.  Jak mi twe słowa orzeźwiły serce!
York.  Oddaj koronę, Henryku Lancaster. —
Co szmer ten znaczy? co to za knowania?
Warwick.  Oddaj książęciu York, co jest jego,
Lub zbrojnym ludem zamek twój napełnię,
I prawa jego krwią przywłaszczyciela
Wypiszę na tym tronie, który zasiadł.

(Uderza nogą, żołnierze pokazują się w głębi).

Król Henr.  Lordzie Warwicku, jedno jeszcze słowo:
Jak długo żyję, królem mnie zostawcie.
York.  Zapewń koronę mnie i mym dziedzicom,
A będziesz rządził w pokoju do śmierci.
Król Henr.  Przystaję na to; niech po moim zgonie
Będzie następcą Ryszard Plantagenet.
Clifford.  Ah, jaka krzywda dla twojego syna!
Warwick.  Jakie dla niego szczęście i dla Anglii!
Westmor.  Podły, tchórzliwy, rozpaczliwy królu!
Clifford.  Jaka ohyda dla ciebie i dla nas!
Westmor.  Niezdolny’m słuchać podobnych warunków.
Northumb.  Ni ja.
Clifford.  Krolowej nieśmy te nowiny.
Westmor.  Żegnam cię, królu słaby i wyrodny.
Iskry honoru w twej krwi niema zimnej.
Northumb.  Domu Yorków zostań lichą pastwą,
Umrzej w łańcuchach za ten czyn niemęski!

Clifford.  Niech na cię klęska w krwawej spadnie wojnie,
Lub żyj w pokoju samotny, wzgardzony!

(Wychodzą: Northumberland, Clifford i Westmoreland).

Warwick.  Nie troszcz się o nich, nas słuchaj, Henryku.
Exeter.  Nie chcą ustąpić, bo szukają zemsty.
Król Henr.  Ach, Exeterze!
Exeter.  Dlaczego tak wzdychasz?
Król Henr.  Nie nad mym losem, lecz nad moim synem,
Którego, ojciec wyrodny, obdzieram.
Lecz co być musi, niechaj się to stanie.
Na zawsze tobie i twoim dziedzicom
Daję koronę, z tym tylko warunkiem,
Że koniec wojnie domowej położysz,
A póki żyję, będziesz mnie szanował
Jak twego króla, jak twojego pana,
Że ni przez zdradę, ni przez bój otwarty
O godność moją nie będziesz się kusił.
York  (zstępując z tronu) Na to przysięgam i słowa dotrzymam.
Warwick.  Niech żyje Henryk! — Uściskaj go teraz,
Plantagenecie.
Król Henr.  Żyj długo szczęśliwy,
I ty, i twoi waleczni synowie!
York.  W zgodzie są teraz York i Lancaster.
Exeter.  Przeklęty, kto ich będzie chciał poróżnić!

(Trąby. Lordowie posuwają się na przód sceny).

York.  Żegnam cię, królu. Na mój zamek wracam.
Warwick.  Ja na straż z wojskiem w Londynie zostaję.
Norfolk.  A ja z moimi do Norfolku ciągnę.
Montague.  Ja skąd przybyłem, do morskich wybrzeży.

(Wychodzą: York i jego synowie, Warwick, Norfolk, Montague, Żołnierze i Służba).

Król Henr.  Ja, z bolejącą duszą na dwór wracam.

(Wchodzą: Królowa Małgorzata i Książe Walii).

Exeter.  Królowa! Twarz jej ogniem pała gniewu;
Wymknę się.
Król Henr.  Pójdę za twoim przykładem. (Chce wyjść).
Małgorz.  Zostań, lub twoją będę towarzyszką.
Król Henr.  Zostanę, tylko cierpliwość! królowo.

Małgorz.  Ja, być cierpliwą w tej ostateczności?
Ha, nieszczęśliwy! Czemuż nie umarłam,
Nim cię poznałam, nim powiłam syna,
Którego ojcem tak wyrodnym jesteś!
Czemże zasłużył na praw swych utratę?
Gdyby twa miłość połową mej była,
Gdybyś dlań cierpiał, co ja wycierpiałam,
Gdybyś go karmił, tak jak ja krwią swoją,
Wprzódbyś ostatnią wylał krwi kropelkę,
Nimbyś swojego syna wydziedziczył,
A na następcę srogiego wziął księcia.
Ks. Walii.  Nie, wydziedziczyć nie możesz mnie ojcze;
Jeśliś jest królem, jam jest twym następcą.
Król Henr.  Przebacz mi, synu! przebacz Małgorzato!
Warwick do tego i książe mnie zmusił.
Małgorz.  Zmusił? I król nam o przymusie prawi?
Cała od wstydu, słuchając cię, płonę.
Twoja lękliwość, trwożliwy monarcho,
Ciebie, twojego syna, mnie zgubiła.
Takąś dał siłę domowi Yorków,
Że tylko z łaski ich będziesz panował.
Brać za następcę jego i ród jego
Jest to grób własną kopać sobie ręką,
Aby przed czasem do niego się wczołgać.
Warwick kanclerzem i lordem jest Calais,
Cieśniny panem twardy jest Falconbridge,
A protektorem królestwa jest książe,
Ty zawsze jednak bezpiecznym się sądzisz?
Równie bezpieczne jagnię wpośród wilków.
Gdybym tu była, choć słaba niewiasta,
Wprzódyby ciało moje poszarpane
Na pikach w górę ciskało żołdactwo,
Nimbym podobne przyjęła ustępstwo;
Ale ty życie nad honor przeniosłeś;
Ja więc, twojego stołu, twego łoża
Zrzekam się, póki parlament nie zwali
Aktu, co twego wydziedziczył syna.
Panowie, co twój opuścili sztandar,

Pójdą za moim, skoro go rozwinę,
By nas prowadził na hańbę dla ciebie,
A na zupełną Yorków zagładę.
Zostań więc tutaj, a my idźmy, synu.
Gotowe na nas czekają zastępy.
Król Henr.  O, Małgorzato, czekaj! jedno słowo.
Małgorz.  Precz! Zbyt już wiele nam słów powiedziałeś.
Król Henr.  Choć ty, mój drogi, zostaniesz tu synu.
Małgorz.  Żeby go łatwiej mogli zamordować.
Ks. Walii.  Gdy z placu boju zwycięzcą powrócę,
Przyjdę do ciebie; teraz z matką idę.
Małgorz.  Śpieszmy się synu; nie pora rzecz zwlekać.

(Wychodzą: królowa Małgorzata i książe Walii).

Król Henr.  Biedna królowa! Z jakim gniewu szałem
Miłość jej dla mnie i syna wybuchła!
Bodaj się mogła na księciu tym pomścić,
Którego dusza, uskrzydlona żądzą,
Korony łaknie, a jak orzeł głodny
W kawałki syna i mnie pragnie podrzeć!
Trzech lordów strata na sercu mi ciąży,
Wyprawię do nich list w uprzejmych słowach,
A ty, kuzynie, będziesz moim posłem. (Wychodzą).

SCENA II.
Sala zamku Sandal, blizko Wakefield, w Yorkshire.
(Wchodzą: Edward, Ryszard i Montague).

Ryszard.  Ustąp mi, bracie, głosu choć młodszemu.
Edward.  Nie, bo od ciebie lepszym będę mówcą.
Montague.  Ale niezbite ja mam argumenta. (Wchodzi książe York).
York.  Cóż to? Spór między bratem a synami?
Skąd kłótnia poszła? o co idzie sprawa?
Edward.  Niema tu kłótni, lecz drobna rozprawa.
York.  O czem?
Ryszard.  O wspólnych naszych interesach,
O twej własności, angielskiej koronie.
York.  Tylko po śmierci Henryka, mój synu.

Ryszard.  Tak prawo twoje od jego żywota
Jak jest od śmierci jego niezależne.
Edward.  Jesteś dziedzicem, zabierz więc dziedzictwo.
Jeśli Lancastrom chwilę dasz wytchnienia,
Pomnij, że w końcu prześcigną cię, ojcze.
York.  Przysiągłem, że go w pokoju zostawię.
Edward.  Gdzie o tron idzie, wolno krzywoprzysiądz,
By rok panować, tysiąc przysiąg zgwałcę.
Ryszard.  Uchowaj Boże, aby słowo złamał!
York.  Złamię je przecie, jeśli broń podniosę.
Ryszard.  Dowiodę, że tak nie jest; racz mnie słuchać.
York.  Co niemożebne, dowieść nie potrafisz.
Ryszard.  Wszelka przysięga żadnej wagi nie ma,
Jeśli jej prawy sędzia nie odebrał,
Z zupełną władzą nad przysięgającym.
Henryk jej nie ma jako przy właszczyciel.
W jego też ręce przysięga złożona,
Jest marnem słowem i nie ma znaczenia.
Dobądź więc szabli, pomyśl, drogi ojcze,
Jak słodką rzeczą jest nosić koronę,
W której zasiadły wszystkie raju wdzięki,
O których mogło marzyć się poetom.
Na co tu zwłoka? nie znajdę spoczynku,
Póki krew z serca Henryka ciekąca
Nie pomaluje mojej białej róży.
York.  Więc dobrze; będę królem albo zginę.
Bracie, natychmiast pośpiesz do Londynu,
Do przedsięwzięcia tego pchnij Warwicka;
A ty, Ryszardzie, bież do lorda Norfolk,
Tajnie o naszych uprzedź go zamiarach.
Niech Edward idzie do lorda Cobhama,
Któremu łatwo cały Kent uzbroić;
W nich moja ufność, bo to są żołnierze
Pełni mądrości, rycerskiej odwagi.
W nieobecności waszej mi zostaje
Szukać pozorów powstania i wojny,
Tylko tajemnie, by naszych zamiarów
Ni król, ni żaden z Lancastrów nie wiedział.

(Wchodzi Posłaniec).

Czekajcie. Jakie przynosisz nowiny?
Posłaniec.  Królowa z lordów północnych zaciągiem
W twym zamku, książe, obledz cię zamierza.
Ciągnie na czele dwudziestu tysięcy;
A więc bez zwłoki oszańcuj się, panie.
York.  Mą szablą. Alboż myślisz, że się trwożym?
Edward i Ryszard ze mną tu zostaną,
A ty, mój bracie, leć stąd do Londynu.
Niech Warwick, Cobham i ich przyjaciele,
Których opiece powierzyłem króla,
Wzmocnią się mądrej polityki sztuką;
Słowom słabego Henryka nie wierzę.
Montague.  Myślę, że skłonić potrafię ich, bracie,
I w tej nadziei żegnam cię pokornie (wychodzi).

(Wchodzą: sir John i sir Hugh Mortimer).

York.  Moi stryjowie, John i Hugh Mortimer,
W szczęsną godzinę do mnie przybywacie;
Królowej armia ma nas tu oblegać.
Sir John.  Ale my, żeby trudu jej oszczędzić,
Pójdziem ją spotkać.
York.  Z pięciu tysiącami?
Ryszard.  Chociażby z pięćset, jeżeli potrzeba.
Kobieta wodzem, czego się tu lękać?

(Marsz w odległości).

Edward.  Słyszę ich bębny, sprawmy nasze wojsko,
Wystąpmy śmiało bitwę z nimi stoczyć.
York.  Pięć na dwadzieścia, wielka to różnica!
Nie wątpię jednak, stryju, o zwycięstwie.
Niejedną bitwę wygrałem we Francyi,
W której mój jeden z dziesięcioma walczył,
Czemużbym równie tu nie był szczęśliwym?

(Alarm. Wychodzą).
SCENA III.
Płaszczyzna w blizkości zamku Sandal.
(Alarm. Utarczki. Wchodzą: Rutland i jego Guwerner).

Rutland.  Ach! gdzie się przed ich ukryję pogonią?
O, patrz, patrz, krwawy przybliża się Clifford.

(Wchodzi Clifford z oddziałem).

Clifford.  Precz mi stąd księże! Twojemu kapłaństwu
Dziękuj za życie; lecz ten bachor zginie,
Którego ojciec mego zabił ojca.
Guwerner.  To i ja, panie, jego los podzielę.
Clifford.  Precz z nim! żołnierze.
Guwerner.  O, lordzie Cliffordzie,
O, nie zabijaj niewinnego dziecka,
Byś nie był zgrozą u ludzi i Boga.

(Wyprowadzają go żołnierze).

Clifford.  Co? Czy już umarł? Albo czy strach tylko
Oczy mu zamknął? Ja mu je otworzę.
Rutland.  Tak lew spogląda na nędzne stworzenie
Drżące pod jego łapą krwi łakomą;
Tak stąpa swojej urągając pastwie,
Tak się przybliża, żeby ją rozszarpać.
Dobry Cliffordzie, twym mieczem mnie zabij,
Lecz nie twem groźnem, okrutnem spojrzeniem.
Słuchaj mnie, słodki Cliffordzie, nim umrę:
Nie jestem godnym zemsty twej przedmiotem,
Mścij się na mężach, a mnie daruj życie.
Clifford.  Biedny mój chłopcze, daremne twe słowa,
Krew mego ojca zasklepiła przejścia,
Któremi do mej wbiedzby mogły duszy.
Rutland.  To niech je ojca mego krew otworzy,
To mąż jest, z nim się idź mierzyć, Cliffordzie.
Clifford.  Twoje i wszystkich braci twoich życie
Niedostateczną byłoby mi zemstą;
Gdybym rozwalił przodków twoich groby,
W łańcuchach trupy zgniłe ich powieszał,
Jeszczebym gniewu mego nie nasycił.

Widok człowieka z rodziny Yorków
Dla mojej duszy furyą jest piekielną,
I w piekle żyję, póki jeden listek
Na tem przeklętem zieleni się drzewie,
Więc — (Podnosi rękę).
Rutland.  O, zanim umrę, pozwól mi się błagać!
Dobry Cliffordzie, zlituj się nade mną!
Clifford.  Jak się zlituje ostrze mojej szabli.
Rutland.  Nigdy ci żadnej nie zrobiłem krzywdy,
Daruj mi życie!
Clifford.  Ojciec mi twój zrobił.
Rutland.  Ale to było przed mem urodzeniem.
Wszak ty masz syna, przez pamięć na niego
Okaż mi litość, by Bóg sprawiedliwy,
Mszcząc krew mą, kiedyś i na jego głowę
Śmierci jak moja okrutnej nie zesłał.
Na całe życie zamknij mnie w więzieniu,
A jeśli gniewu dam ci jaki powód,
Zabij mnie wtedy, dziś nie masz żadnego.
Clifford.  Żadnego? Ojciec twój mojego zabił;
Więc giń. (Zabija go).
Rutland.  Dii faciant, laudis summa sit ista tuae (umiera).
Clifford.  Plantagenecie, przybywam! przybywam!
Krew twego syna przyschła do mej szabli,
Rdzawić ją będzie, póki jej nie zroszę
Krwią twoją także, by zetrzeć je razem (Wychodzi).

SCENA IV.
Ten sam plac boju.
(Alarm. Wchodzi książe York).

York.  Królowej wojsko zawładnęło polem;
Pomoc mi niosąc, polegli stryjowie,
A lud mój wszystek ucieka przed wrogiem,
Jak przed pogonią głodnych wilków jagnię,
Albo okręty przed burzy podmuchem.
Jaki los synów moich, Bóg wie jeden;

Lecz to wiem dobrze, że się dziś sprawili
Jak urodzeni do chwały rycerze.
Trzykroć wyrąbał Ryszard sobie drogę,
By do mnie dotrzeć; śmiało, wołał, ojcze!
I trzykroć Edward przy mym stanął boku
Z szablą czerwoną po samą rękojeść
Krwią tych, co drogę śmieli mu zaskoczyć.
A kiedy w końcu i najwaleczniejsi
Cofnęli kroku, Ryszard jeszcze wolał:
„Naprzód! i jednej nie ustąpmy piędzi!
Grób lub korona! berło albo trumna!“
A więc raz jeszcze natarliśmy jeden,
Lecz ach! daremnie! Jak daremnie łabędź,
Pod prąd chcąc płynąć, wyczerpuje siły,
W nierównej walce z potężniejszą falą.

(Krótki alarm w odległości).

Ha! jak fatalna przybliża się pogoń,
A osłabiony uciekać nie mogę;
Choćbym miał siły uciekaćbym nie chciał.
Chwile żywota mego obliczone,
I na ostatni cios tu czekać muszę.

(Wchodzą: królowa Małgorzata, Clifford, Northumberland i żołnierze).

Northumberlandzie i krwawy Cliffordzie,
Szał wasz do krwawszej podpalam wściekłości;
Czekam, strzelajcie do mnie jak do tarczy.
Northumb.  Na łaskę naszą, dumny zdaj się książę.
Clifford.  Na taką łaskę, jaką memu ojcu
Nieubłaganą wypłaciłeś ręką.
Faeton wypadł z swego teraz wozu
I o południu rozlał cień wieczora.
York.  Z moich popiołów wzleci może Fenix,
Który śmierć moją na wszystkich was pomści.
Do nieba wznoszę w nadziei tej oczy,
A szydzę z tego, co mnie u was czeka.
No, dalej! Cóż to? gromada się boi?
Clifford.  Tak tchórze walczą, niezdolni uciekać;
Tak gołąb dziobie ostre szpony orła;

Tak zbójcy, wszelką straciwszy nadzieję,
Na stróżów swoich miotają obelgi.
York.  Zbierz twoje myśli raz jeszcze, Cliffordzie,
Całą mą przeszłość pamięcią przebiegnij,
A jeśli możesz bez wstydu, spójrz na mnie,
I ukąś język, co trwogę zarzucał
Temu, co jednem brwi swojej zmarszczeniem
Sprawiał ci mdłości i zmuszał uciekać.
Clifford.  Nie myślę z tobą na słowa harcować,
Wolę ci oddać cztery za cios jeden (dobywa oręża).
Małgorz.  Stój, stój, Cliffordzie! dla tysiąca przyczyn
Pragnę przedłużyć zdrajcy tego żywot.
Ogłuchł od gniewu. Mów, Northumberlandzie.
Northumb.  Cliffordzie, nie rób tyle mu honoru,
Byś miał choć palec zakłuć za śmierć jego.
Jakież w tem męstwo, kiedy kądel warczy,
Pchnąć rękę między wyszczerzone zęby,
Kiedy kopnięciem odpędzić go łatwo?
Z wszystkiego wolno wśród wojny korzystać,
Nie wstyd dziesięciu na jednego walczyć.

(Chwytają opierającego się Yorka).

Clifford.  Tak właśnie cietrzew w sidłach się szamoce.
Northumb.  Lub królik w strzelca uwikłany sieci.

(York wzięty do niewoli).

York.  Tak nad zdobyczą tryumfują zbójcy,
Tak ich ofiarą staje się poczciwy.
Northumb.  Co z nim zamierzasz zrobić teraz pani?
Małgorz.  Northumberlandzie, waleczny Cliffordzie,
Na tym pagórku postawcie zuchwalca,
Co chciwą ręką na góry wyciągał,
Ale nie umiał tylko cień ich chwytać.
Więc to ty królem Anglii chciałeś zostać?
Ty w parlamencie naszym pankowałeś,
Każąc o rodu twojego wielkości?
Gdzie banda synów twoich, by cię poprzeć?
Rozpustny Edward i pękaty Jerzy?
Gdzie ten waleczny, ten garbaty cudak,
Twój Dick, co niegdyś ofukliwym głosem

Swojego tatę do buntów podszczuwał?
Gdzie jest nakoniec pieszczoszek twój Rutland?
Patrz, moją chustkę we krwi umoczyłam,
Którą waleczny Clifford miecza ostrzem
Wytoczył z piersi twojego wyrostka.
Jeśli nad jego śmiercią możesz płakać,
Weź ją, by z twarzy łzy ciekące otrzeć!
Gdyby mniej silną była ma nienawiść,
Mogłabym nad twym stanem ubolewać.
Płacz, płacz, Yorku, by mnie rozweselić.
Czy ogień serca tak ci mózg wysuszył,
Że i łzy nie masz dla twego Rutlanda?
Skąd ta cierpliwość? Powinienbyś szaleć,
Boć ja tak z ciebie szydzę, byś oszalał.
Klnij-że, tup, pień się, żebym mogła tańczyć.
Widzę, że nie chcesz bawić mnie bezpłatnie:
On ust otworzyć nie chce bez korony.
Na skroń Yorka włóżmy więc koronę,
A wy, panowie, czołem przed nim bijcie.
Przy koronacyi trzymajcie mu ręce.

(Wkłada mu na głowę papierową koronę).

Teraz prawdziwie królewską ma minę!
To ten, co zasiadł na tronie Henryka,
Ten, co był jego przybranym dziedzicem.
Czemu przed czasem wielki Plantagenet,
Mimo przysięgi, ubrał się w koronę?
Ile pamiętam, królem miałeś zostać
Dopiero, kiedy Henryk zamknie oczy;
Czemu odziałeś skroń chwałą Henryka,
Okradłeś czoło jego z dyjademu,
Za jego życia mimo świętych przysiąg?
O, to grzech wielki, grzech nieprzebaczony!
Precz z tą koroną, precz i z głową razem!
Nim tchnę raz, niechaj padnie pod żelazem.
Clifford.  To moja sprawa przez pamięć na ojca.
Małgorz.  Czekaj, słuchajmy wprzódy jego modłów.
York.  Wilczyco, gorsza od wilków francuskich,
W języku więcej od żmii masz jadu!

Jak nie przystoi płci twej tryumfować,
Niby bezecnej Amazońskiej dziewce,
Nad niewolnika fortuny niedolą!
Gdyby twarz twoja nie była jak maska,
Na wstyd nieczuła przez bezwstydne życie,
Możebym na nią wywołał rumieniec.
Mówić, skąd przyszłaś, od kogo ród wiedziesz,
Byłoby dosyć, żeby cię zawstydzić,
Gdyby wstyd nie był duszy twojej obcy.
Ojciec twój zwie się królem Neapolu,
Obu Sycylii i Jerozolimy,
Od angielskiego biedniejszy dzierżawcy.
Czy to od niego lżyć się nauczyłaś?
Dumna królowo, na nic się to nie zda,
Chyba że gwałtem sprawdzić chcesz przysłowie:
Żebrak na koniu rumaka zajeżdża.
Często urodą pysznią się kobiety,
Ale Bóg świadkiem, nie masz jej do zbytku;
Dla cnót niejedna była uwielbianą,
Ale ty swoją dziwisz świat niecnotą;
Skromność im bóstwa nadaje znamiona,
Lecz ty jej brakiem obrzydzenie budzisz.
Jesteś wszystkiemu, co dobre, przeciwna,
Jak są na ziemi dla nas antypody,
Lub jak północy przeciwne południe.
O, serce, w piersiach kobiety tygrysie!
Jakże ty mogłaś krew dziecka wytoczyć,
Podać ją ojcu, żeby nią twarz otarł,
Oblicze jednak kobiety zatrzymać?
W kobietach dobroć, litość, czułość mieszka,
A ty kamienna i nieubłagana.
Chcesz, żebym szalał? Spełnione twe chęci;
Bym płakał? Zadość woli się twej stało;
Bo wściekły wicher rozpędza ulewy,
Gdy łagodnieje, deszcz zaczyna kropić.
Te łzy Rutlanda mego są pogrzebem;
O zemstę każda kropelka ich woła
Nad tobą, sroga, fałszywa Francuzko,

Nad krwawym jego mordercą, Cliffordem.
Northumb.  Prawdziwie, jego boleść mnie przenika,
I ledwo moich łez mogę być panem.
York.  Jego oblicza głodni Kannibale
Tknąćby nie śmieli, krwią się jego zbroczyć,
Ale wy srożsi, wy nieubłagańsi
Stokroć od dzikich Hirkanii tygrysów.
Na nieszczęsnego ojca patrz łzy, patrz, okrutna!
W krwi jego drogiej chustkę tę zmaczałaś,
A ja obmywam krew tę memi łzami.
Odbierz ją teraz, idź się z tego chełpić.

(Oddaje jej chustkę).

A byle wierną powieść twoja była,
Każdy się słuchacz od płaczu zaniesie,
Ba, mój największy nawet nieprzyjaciel
Łkając zawoła: czyn to był okrutny!
Weź tę koronę, a z nią me przekleństwo!
Bodajeś w smutkach twoich nie znalazła
Więcej pociechy, jak mnie dziś przyniosłaś!
Zabij mnie teraz kamienny Cliffordzie;
Dusza do nieba, ma krew na twą głowę.
Northumb.  Gdyby mojego rodu był mordercą,
Widząc, jak boleść duszę mu rozdziera,
Nad dolą jego musiałbym z nim płakać.
Małgorz.  Skądże ta rzewność lordzie Northumberland?
Przywołaj pamięć krzywd nam wyrządzonych,
A wyschnie źródło twoich łez niewczesnych.
Clifford.  Weź, com ci przysiągł za śmierć mego ojca.

(Przebija go).

Małgorz.  A to za krzywdy dobrego weź króla (przebija go).
York.  Otwórz mi, Boże, bramy miłosierdzia!
Do ciebie dusza przez te rany wzlata (umiera).
Małgorz.  Zatknijcie głowę na Yorku murach,
Niech nad Yorkiem, York zapanuje. (Wychodzą).




AKT DRUGI.
SCENA I.
Płaszczyzna niedaleko Mortimer’s Cross, w Herefordshire.
(Dobosze z bębnami. Wchodzą: Edward i Ryszard na czele wojska).

Edward.  Nie wiem, jak książe, ojciec nasz się zbawił,
Nie wiem, czy uszedł szczęśliwie pogoni
Northumberlanda i Clifforda pułków;
Gdyby był wzięty, jużby wieść nas doszła;
Wieśćby nas doszła, gdyby był zabity,
Lub gdyby uszedł, mógłby już nam przesłać
Błogą wiadomość o swem ocaleniu.
A ty, mój bracie, dlaczegoś tak smutny?
Ryszard.  Nie będę wesół, póki nie usłyszę,
Co się z walecznym ojcem naszym stało.
Widziałem, jak się uganiał wśród boju,
Widziałem, jak się za Cliffordem puścił;
Wśród gąszczu wrogów był jak lew wśród trzody,
Albo jak niedźwiedź psami okolony,
Które na niego szczekają z daleka
Spłoszone rannych śmiałków skowytaniem.
Tak się nasz ojciec pośród wrogów sprawiał
Tak wróg przed dzielnym mym uciekał ojcem:
Dość już jest chwały zwać się jego synem.
Patrz, jak świt bramy swe otwiera złote,
Ażeby z jasnem pożegnać się słońcem;
Słońce, jak młokos w życia swego wiośnie,
Gdy strojno, butnie spieszy do kochanki.
Edward.  Czy wzrok mnie myli, czy widzę trzy słońca?
Ryszard.  Trzy słońca w całym gorejące blasku,
Nierozdzielone chmur burzliwych wałem,
Ale na czystym wiszące błękicie.
Patrz! jak się schodzą, zdają się całować,
I nierozdzielnem łączyć się przymierzem,
I już są jedną lampą, jednem słońcem.

Coś tem wielkiego rokuje nam niebo.
Edward.  Dziwne zjawisko, cud to niesłychany.
Zapewne, bracie, do boju nas woła.
Plantageneta trzej dzielni synowie,
Już własną każdy błyszczący zasługą,
Jeżeli światło nasze w jedno zlejem,
Dla ziemi całej nowem będziem słońcem.
Cobądź to wróży, odtąd na mej tarczy
Będę trzy słońca gorejące nosił.
Ryszard.  Noś raczej jego trzy córki księżyce,
Zawsześ nad samce przenosił samice.

(Wchodzi posłaniec).

Kto jesteś? Widać z twojego spojrzenia,
Że straszną powieść na języku niesiesz.
Posłaniec.  Byłem krwawego świadkiem widowiska,
Kiedy wasz ojciec, kiedy pan mój drogi,
Kiedy szlachetny książę Yorku zginął,
Edward.  Skończ na tem! Już ja zbyt wiele słyszałem.
Ryszard.  Powiedz, jak umarł, chcę o wszystkiem wiedzieć.
Posłaniec.  Był otoczony nieprzyjaciół tłuszczą,
Czoło jej stawiał jak nadzieja Troi
Grekom pragnącym wedrzeć się do miasta.
Lecz uledz musi przemocy sam Alcyd;
Drobnej siekiery powtarzane cięcia
Dąb choć najtwardszy powalą na ziemię.
Książe pojmany przez mnogie był ręce,
Lecz tylko dłonią był zamordowany
Srogiej królowej, mściwego Clifforda.
Na pośmiewisko ubrała królowa
Książęce czoło koroną z papieru;
A gdy mu z oczu boleści łzy ciekły,
Dała mu chustkę na otarcie twarzy,
We krwi maczaną niewinnej Rutlanda,
Ręką Clifforda zamordowanego.
Aż po tysiącznych krzywdach i obelgach
Uciętą głowę na Yorku murach
Na widowisko zatknąć rozkazała:
Nic smutniejszego nie widziałem dotąd.

Edward.  O, drogi ojcze, nasza ty podporo!
Gdzie teraz znajdziem łaskę opiekuńczą?
Wściekły Cliffordzie, tyś kwiat najpiękniejszy
Zabił rycerstwa europejskiego.
Ale go mogłeś zwalczyć tylko zdradą;
Szabla na szablę byłby twym zwycięzcą.
Mej duszy pałac jest teraz więzieniem;
Gdyby zeń mogła do wolności wzlecieć,
A ciało w grobie wypoczynek znaleźć!
Bo nigdy odtąd uśmiech tu nie wróci,
I nigdy radość mym gościem nie będzie.
Ryszard.  Nie mogę płakać; żar mojego serca
Wszystką wysuszył wilgoć w mojem ciele;
Ani mój język zdolny jest odwalić
Ciężar gniotący serce moje; tchnienia,
Któremi z piersi miałem słowa miotać,
W sercu palące rozdmuchują węgle,
Których płomienie łzy me zalać miały.
Płacz zmniejsza ludzkich boleści głębiny;
Niech dzieci płaczą, lecz ja zemsty szukam!
Imię twe noszę, śmierć też twoją pomszczę,
Albo w chwalebnem zginę przedsięwzięciu.
Edward.  Imię swe dzielny zostawił ci książę,
Ale mnie swoje księstwo i swe krzesło.
Ryszard.  Jeśli orlęciem jesteś tego orła,
Sprawdź to, na słońce patrząc bez zmrużenia,
A zamiast mówić: swe księstwo i krzesło,
Powiedz nam raczej: swój tron i królestwo,
Bo to jest twoje, jeśliś jego synem.

(Marsz. Wchodzą: Warwick i Montague z wojskiem).

Warwick.  Witajcie! Jakież usłyszym nowiny?
Ryszard.  Lordzie Warwicku, choćby nam wypadło,
Po każdem słowie bolesnej nowiny,
Utopić sztylet w naszem własnem ciele,
Od ranby słowa były boleśniejsze.
Ojciec nasz, książę York, jest zabity.
Edward.  Ten Plantagenet, o, lordzie Warwicku,
Któremu byłeś jak zbawienie drogim,

Padł pod sztyletem dzikiego Clifforda.
Warwick.  Dni dziesięć, jakem wieść tę w łzach utopił.
By miarę waszych powiększyć boleści,
Co po tem zaszło, przychodzę powiedzieć.
O krwawem starciu na Wakefieldzkich polach,
Gdzie ducha ojciec waleczny wyzionął,
O waszej klęsce i o jego śmierci
Wieść mi na szybkim przyniesiono koniu.
Stróż króla, byłem podówczas w Londynie;
Zebrałem wojsko, zwołałem przyjaciół,
I z siłą, zdaniem mojem, dostateczną,
Z króla osobą dla większej powagi,
Szedłem królowej drogę zajść w Saint Alban’s,
Bo czaty moje przyniosły wiadomość,
Że ciągnie, aby przemocą obalić,
Co na ostatnim zaszło parlamencie
Względem następstwa i przysiąg Henryka.
Starły się wojska na polach Saint Alban’s,
Czas długi wrzała bitwa zapalczywa,
Lecz czyto króla Henryka oziębłość,
Co na królowę łagodnie spoglądał,
Zgasiła ogień w piersiach mych żołnierzy,
Czyto wieść o jej nad wami zwycięstwie,
Czy trwoga wściekłych uniesień Clifforda,
Krwią i zagładą jeńcom grożącego,
Nie wiem; wiem tylko, że miecz nieprzyjaciół
Jak błyskawica w naszych migał oczach,
Gdy szable naszych, jak ciężki lot sowy,
Albo jak cepy leniwego młocka,
Padały miękko, jakby na przyjaciół.
Aby ich zagrzać, o wielkich nagrodach,
O sprawy naszej mówiłem świętości;
Wszystko na próżno; serca im nie stało,
A my, straciwszy nadzieję zwycięstwa,
Pierzchliśmy wszyscy: Henryk do królowej,
A ja, lord Jerzy brat wasz i lord Norfolk
Biegliśmy z wami co prędzej się złączyć,
Bośmy słyszeli, że zbieracie wojska,

Że się do nowej gotujecie walki.
Edward.  Gdzie książe Norfolk? Powiedz, kiedy Jerzy
Z Burgundyi wrócił na angielską ziemię?
Warwick.  O sześć mil drogi książe z wojskiem czeka,
A brat wasz, dzięki waszej dobrej ciotce,
Księżnie Burgundyi, przyprowadził z sobą
Posiłki w ludziach tak nam dziś potrzebne.
Ryszard.  Wielka tam pewno musiała być przemoc,
Gdzie Warwick pierzchnął; bo nieraz słyszałem,
Jak ścigał wrogów, o wstydzie odwrotu
Pierwszy raz słyszę.
Warwick.  Nie słyszysz i teraz
O moim wstydzie, bo wkrótce się dowiesz,
Że ta prawica dość jeszcze ma siły,
Koronę z głowy słabego zdjąć króla,
I groźne berło z ręki jego wydrzeć,
Choćby tak słynął walecznością w bitwach,
Jak pobożnością zasłynął w pokoju.
Ryszard.  Wiem dobrze; nie bierz słów mi moich za złe,
Twojej mi chwały miłość je natchnęła.
Ale co począć w tych burzliwych czasach?
Mamyż zdjąć z piersi żelazne pancerze,
W czarne żałoby owinąć się płaszcze,
I Zdrowaś Marya na różańcach liczyć?
Lub czy na hełmach wrogów pałaszami
Będziemy nasze odmawiać modlitwy?
Gdy tak wolicie, to naprzód, panowie!
Warwick.  W tej tylko myśli Warwick do was przybył,
W tej tylko myśli i brat jego Montague.
Słuchajcie teraz: Dumna Małgorzata
Z Northumberlandem i lordem Cliffordem,
I radą ptaków równego im pierza,
Woskową duszę króla przekształciła.
Swoim następcą przysięgą cię stwierdził,
Za świadka przysiąg wziął parlament cały,
Dziś z swoją bandą ciągnie do Londynu,
Złamać przysięgę i wszystko, co może
Stać na zawadzie domowi Lancastrów.

Wojsko ich liczy trzydzieści tysięcy.
Teraz, jeżeli z pomocą Norfolka,
Z moim zaciągiem, z twymi przyjaciołmi,
Waleczny hrabio Marchii, których zdołasz
Ściągnąć orężnie w przychylnej ci Walii,
Choćby dwadzieścia pięć tysięcy zbierzem,
Co prędzej idźmy śmiało do Londynu,
Dosiądźmy znowu spienionych rumaków,
Krzyknijmy: Dalej, na kark nieprzyjaciół!
A nigdy odtąd kroku nie cofnijmy.
Ryszard.  Więc znowu słyszę wielkiego Warwicka.
Gdy Warwick woła: naprzód! niechaj zginie,
Kto jeszcze może myśleć o odwrocie!
Edward.  Twe ramię, lordzie, moją jest podporą,
Jeśli ty zginiesz (czego nie daj Boże!)
Z Warwickiem razem i Edward upadnie.
Warwick.  Nie hrabio Marchii lecz lordzie Yorku,
Tron Anglii szczeblem twym będzie ostatnim,
Bo królem Anglii będziesz ogłoszony
Po wszystkich miastach naszego pochodu;
Kto czapki w górę z radości nie rzuci,
Zapłaci gardłem za swoją oziębłość.
Królu Edwardzie, waleczny Ryszardzie,
I ty, Montague, nie traćmy tu czasu,
Żeby o chwale tylko naszej marzyć,
Ale do pracy z trąb wyruszmy dźwiękiem.
Ryszard.  Gdyby twe serce jak stal było twarde,
(Że jest kamieniem, czynami dowiodłeś)
Idę Cliffordzie, szablą je mą przeszyć,
Lub trupem upaść.
Edward.  Więc uderzcie w bębny,
Niech Bóg i święty Jerzy z nami walczą!

(Wchodzi Posłaniec).

Co nam przynosisz?
Posłaniec.  Lord Norfolk mnie wysłał,
Aby wam donieść, że z potężną armią
Królowa ciągnie; prosi was o pośpiech,

Ażeby wspólnie z wami się naradzić.
Warwick.  Wszystko więc idzie wedle naszej myśli. (Wychodzą).

SCENA II.
Pod murami Yorku.
(Wchodzą: król Henryk, królowa Małgorzata, książe Walii, Clifford, Northumberland i wojsko).

Małgorz.  Witaj w Yorku, twojem dobrem mieście!
Widok tej głowy zawziętego wroga,
Który uwieńczyć chciał się twą koroną,
Czy ci radością serca nie napawa?
Król Henr.  Jak serce majtka skala wpośród burzy.
Na ten się widok dusza moja wzdryga.
Wstrzymaj twą zemstę, Boże, za grzech nie mój!
Mimo mej woli złamałem przysięgę.
Clifford.  Panie i królu, czas na bok odrzucić
Zbytek dobroci i zgubnej litości.
Kogo lew wita łagodnem spojrzeniem?
Nie chcących wygnać z własnej go jaskini.
Czyją dłoń leśna liże niedźwiedzica?
Nie tych, co młode szczenię jej wydarli.
Kogo śmiertelnem wąż nie kłuje żądłem?
Nie tego, co mu na grzbiet stawił nogę.
Najlichszy robak mścić się chce deptany;
Złodzieja piskląt dziobie gołębica.
Po twoje berło York dłoń wyciągnął,
A gdy brwi marszczył, tyś się doń uśmiechał.
Książe, chciał syna swego królem zrobić,
Jak dobry ojciec o swych myślał dzieciach;
A ty, król, ojciec tak pięknego syna,
Od praw dziedzictwa mogłeś go usunąć,
Pokazać serce wyrodnego ojca.
Ptak nierozumny żywi swe pisklęta,
A choć go trwoży widok twarzy ludzkiej,
Nie do ucieczki swe rozwija skrzydła,
Lecz siecze niemi, jak mieczem, złodzieja

Co się do gniazda jego wdrapać ważył;
W obronie piskląt własne daje życie.
Niechże ptak, królu, za przykład ci służy!
Co za ból, gdyby urodne to chłopię,
Z swoich praw winą rodzica wyzute,
Kiedyś do swego tak mówiło syna:
„Co oręż dziada i pradziada zyskał,
Tego się ojciec dobrowolnie wyrzekł“.
O, co za hańba! Spójrz na niego, królu,
Twarz jego męska, dni szczęśliwych wróżba,
Niech na stal miękkie twe przekuje serce,
Byś mu przekazać twoje mógł dziedzictwo!
Król Henr.  Potężnym mówcą Clifford się okazał,
Silne rozwinąć umiał argumenta;
Ale, Cliffordzie, czyś nigdy nie słyszał,
Że zły zarobek w niwecz się obraca?
Zawszeż szczęśliwym był syn tego ojca,
Który za skarby swe do piekła zapadł?
Dobre uczynki zostawię synowi:
Bodaj mi ojciec nic więcej był nie dał!
Drogo się płacą wszystkie inne skarby,
W ich zachowaniu stokroć więcej troski
Niż w posiadaniu prawdziwego szczęścia.
Gdyby najlepsi twoi przyjaciele
Mogli zobaczyć, kuzynie Yorku,
Jak mnie tu widok głowy twojej smuci!
Małgorz.  Pokrzep się, królu; nieprzyjaciel blizki,
A twoja miękkość obrońców twych studzi.
Przyrzekłeś syna pasować rycerzem,
Dobądź więc miecza, pasuj go bez zwłoki.
Klęknij Edwardzie.
Król Henr.  Wstań, Plantagenecie,
Jesteś rycerzem, więc jak rycerz prawy
Tylko dla dobrej miecza dobądź sprawy.
Ks. Walii.  Więc dobry ojcze, pozwól, bym go dobył,
Jak prawy dziedzic berła i korony,
I aż do śmierci w sprawie takiej walczył.
Clifford.  Oto mi słowa ust książęcych godne. (Wchodzi Posłaniec).

Posłaniec.  Do boju, królu, szykuj twoje pułki,
Na czele bowiem trzydziestu tysięcy
W Yorka sprawie Warwick się przybliża,
A w każdem mieście, przez które przeciąga,
Głosi go królem, ochotników zbiera.
Szykuj więc pułki, ujrzysz go za chwilę.
Clifford.  Radziłbym, królu, abyś plac opuścił;
Więcej ma szczęścia królowa bez ciebie.
Małgorz.  O, tak jest, zostaw naszej nas fortunie.
Król Henr.  Wszak i o moją fortunę tu idzie:
Zostanę z wami.
Northumb.  Aby z nami walczyć.
Ks. Walii.  Dodaj tym lordom serca, drogi ojcze,
Pokrzep odwagę sprawy twej obrońców,
Dobądź oręża, krzyknij: „Święty Jerzy!“

(Marsz. Wchodzą: Edward, Jerzy, Ryszard, Warwick, Norfolk, Montague i żołnierze).

Edward.  Krzywoprzysięzco, czy chcesz na kolanach
O przebaczenie błagać, berło oddać,
Albo śmiertelną walką spór rozstrzygnąć?
Małgorz.  Swych faworytów idź lżyć, butny chłopcze!
Jak śmiesz językiem zuchwałym tak mówić
W obliczu pana twojego i króla?
Edward.  Ja królem jego, on winien przede mną
Kolana ugiąć; wybrał mnie następcą;
Prawda, że później złamał swą przysięgę,
Bo jak słyszałem, ty, co jesteś królem,
Choć on ma tytuł, ty go przymusiłaś,
Ażeby nowym aktem parlamentu
Syna podstawił swego na me miejsce.
Clifford.  I sprawiedliwie, bo ojca następcą
Syn być powinien.
Ryszard.  Jesteś tu, rzeźniku?
Nie mogę mówić.
Clifford.  Jestem tu, garbusie,
By odpowiedzieć tobie i zuchwalcom
Tobie podobnym.
Ryszard.  Czyto ty zabiłeś

Twą krwawą ręką młodego Rutlanda?
Clifford.  Jak ja zabiłem starego Yorka,
A jeszcze zemsty mej nie nasyciłem.
Ryszard.  Dajcie znak bitwy, przez Boga, panowie!
Warwick.  Czy chcesz nam oddać koronę, Henryku?
Małgorz.  Co? Jeszcze Warwick śmie tu się odzywać?
Gdy pod Saint Alban’s spotkałeś się ze mną,
Od rąk służyły lepiej ci twe nogi.
Warwick.  Teraz na ciebie z kolei uciekać.
Clifford.  Tak wprzód mówiłeś, jednak sam uciekłeś.
Warwick.  Nie twe przynajmniej spłoszyło mnie męstwo.
Northumb.  Ani twe męstwo powstrzymać cię mogło.
Ryszard.  Northumberlandzie, godność twą poważam,
Lecz skończ rozprawy, bo ledwom jest zdolny
Wstrzymać wybuchy zbolałego serca
Na tego dzieci niewinnych rzeźnika.
Clifford.  Ojcam ci zabił, czy i on był dzieckiem?
Ryszard.  Jak tchórz nikczemny zabiłeś go zdradą,
Jak zdradą brata Rutlanda zabiłeś;
Lecz przed zachodem słońca, moją sprawą,
Będziesz przeklinał krwawy twój uczynek.
Król Henr.  Dość już tych sporów; słuchajcie mnie, proszę.
Małgorz.  Daj więc znak boju, albo milcz jak wprzódy.
Król Henr.  Nie stawiaj granic memu językowi,
Wszak jestem królem i mam prawo mówić.
Clifford.  Tej rany, panie, słowa nie uleczą,
Co na tem polu zebrała nas dzisiaj.
Ryszard.  Dobądź więc, kacie, szabli twojej z pochew;
Lecz jestem pewny, jak jest Bóg na niebie,
Że całe męstwo Clifforda w języku.
Edward.  Czy mnie przywracasz do mych praw, Henryku?
Jeśli mi mojej nie oddasz korony,
Tysiące ludzi, co dzisiaj śniadały,
Nie doczekają się swego obiadu.
Warwick.  Jeśli odmówisz, za ich krew odpowiesz,
Bo York przywdział pancerz w słusznej sprawie.
Ks. Walii.  Jeśli to słuszne, co ty słusznem zowiesz,
To niema gwałtu, i wszystko jest słuszne.

Ryszard.  Ktobądż twym ojcem, to pewno twa matka,
Bo dobrze widzę, że matki masz język.
Małgorz.  Ty ni do ojca, ni matki podobny,
Jesteś brzydoty piętnem naznaczony,
Aby przed tobą ludzie uciekali
Jak przed jaszczurki albo żmii żądłem.
Ryszard.  O, ty żelazo neapolitańskie,
Pokryte blaskiem angielskiego złota,
Ojciec twój króla stroi się tytułem,
Jakby się rynsztok morzem chciał nazywać,
Czy się nie wstydzisz, wiedząc, skąd wychodzisz,
Zdradzać językiem podłość twego rodu?
Edward.  Tysiąc wart koron wiecheć, coby zdołał,
Czem jest, nędznicy tej pokazać jasno.
Piękniejszą była od ciebie Helena,
(Choć mąż twój może być Menelausem),
Nigdy tak przecie nie skrzywdziła męża,
Jak ty, fałszywa niewiasto, monarchę.
Ojciec był jego całej Francyi panem,
Król przed nim czoło i Delfin ugięli;
Gdyby wziął żonę wedle swego stanu,
Swojąby chwałę do dziś dnia zachował;
Lecz gdy żebraczkę wziął do swego łoża,
Biednego ojca zaszczycił swym związkiem,
Dni swych pogodę na ulewę zmienił,
Co zmyła ojca fortunę we Francyi,
A mnogie w domu wywołała spiski.
Bo skąd ta wojna, jeśli nie z twej dumy?
Pokora nasze prawaby uśpiła,
Do lepszych czasów, przez litość dla króla,
Spór o koronę byłby odłożony.
Jerzy.  Gdy naszem słońcem twa zakwitła wiosna,
A twoje lato żniwa nam nie dało,
Rąbiem siekierą korzeń przywłaszczenia,
Choć i nas ostrze jej dotknęło nieraz.
Pomnij, że kiedy raz wznieśliśmy rękę,
Nie spoczniem, póki nie upadniesz ścięta,
Lub bujniej wzrośniesz krwią naszą podlana.

Edward.  I z tem wyzywam cię postanowieniem.
Nie chcę daremnie przewlekać rozmowy,
Gdy ust królowi zabraniasz otworzyć.
Zagrzmijcie trąby! zaszumcie sztandary!
Lećmy do boju po śmierć lub zwycięstwo!
Małgorz.  Czekaj, Edwardzie.
Edward.  Kłótliwa niewiasto,
Ni jednej chwili. Za twe każde słowo
Tysiące mężów zapłaci dziś głową.

( Wychodzi).
SCENA III.
Plac boju między Towton a Saxton w Yorkshire.
(Alarm. Utarczki. Wchodzi Warwick).

Warwick.  Znużony bojem jak biegacz wyścigiem
Spocznę tu chwilę, by wolno odetchnąć.
Zadane ciosy, ciosy odebrane
Z sił mą stalową okradły prawicę:
Na złość mej złości muszę tu wypocząć.

(Wbiega Edward).

Edward.  Łaskawe niebo, uśmiechnij się do nas,
Lub przybądź śmierci! Los się na nas marszczy,
Edwarda słońce chmury zaciągają.
Warwick.  Jaki los, jakie nasze są nadzieje?

(Wchodzi Jerzy).

Jerzy.  Losem przegrana, a nadzieją rozpacz.
Nasze zastępy złamane, pobite,
Co nam poradzisz? Gdzie mamy uciekać?
Edward.  Próżno uciekać; na skrzydłach nas gonią,
A wycieńczeni ujść im nie zdołamy.

(Wchodzi Ryszard).

Ryszard.  Czemuż, Warwicku, z placu ustąpiłeś?
Ziemia wypiła krew twojego brata,
Ostrą Clifforda przeszytego lancą.
Słyszałem, wołał w boleściach konania!
„Pomścij śmierć moją, bracie mój Warwicku!“

Tak pod kopytem parskających koni,
We krwi brodzących po same pęciny,
Wyzionął ducha waleczny bohater.
Warwick.  To niech się naszą krwią ziemia upije!
Zabiję konia, bo nie chcę uciekać.
Czemuż stoimy, jak słabe niewiasty,
Gdy wróg szaleje, strat swych opłakując;
Jakby tragedya, dla naszej zabawy,
Była nam graną przez płatnych aktorów?
Tu, na kolanach przed Bogiem ślubuję,
Że nie wypocznę, że się nie zatrzymam,
Aż, lub me oczy śmierci zamknie ręka,
Albo skosztować zemsty mi da słodkiej.
Edward.  Warwicku, z tobą uginam kolano,
I jednym ślubem duszę z tobą wiążę.
Zanim oderwę kolano od ziemi,
Wznoszę do ciebie ręce, oczy, serce,
O, ty co trony wznosisz i obalasz!
Jeśli jest taka święta twoja wola,
By wrogów łupem ciało moje było,
Śpiżowe niebios wrota racz otworzyć,
Mej grzesznej duszy pozwól je przestąpić!
Żegnam was teraz, aż się znów zobaczym,
Jak Bóg dozwoli, w niebie lub na ziemi.
Ryszard.  Daj mi dłoń, bracie. Drogi mój Warwicku,
Niech cię tem słabem uścisnę ramieniem,
Łzy po raz pierwszy po mej ciekną twarzy,
Widząc jak zima naszą wiosnę warzy.
Warwick.  Bądźcie mi zdrowi raz jeszcze. Do boju!
Jerzy.  Idźmy raz jeszcze do naszych zastępów,
Niechcącym walczyć pozwólmy uciekać,
A chętnym dajmy zbawców naszych imię;
Tryumfującym przyrzeczmy nagrody
Jakby zwycięzcom igrzysk Olimpijskich;
Może to wskrzesi męstwo konające,
Bo jeszcze świeci nadziei nam promyk.
A więc do boju! nie marnujmy czasu!

(Wychodzą).
SCENA IV.
Inna część placu boju.
(Utarczki. Wchodzą: Ryszard i Clifford).

Ryszard.  Teraz, Cliffordzie, trzymam cię nakoniec;
Patrz, to jest ramię dla księcia Yorka,
To dla Rutlanda; oba cię dosięgną,
Choćbyś śpiżowym murem się otoczył.
Clifford.  Miecz na miecz możem zmierzyć się, Ryszardzie.
Ta ręka ojca twojego zabiła,
Ta ręka brata twojego Rutlanda,
A tu jest serce zagładą ich dumne,
Zagrzewające rękę, co zabiła
Ojca i brata, by do liczby ofiar
Ciebie dodała; a więc weź co twoje.

(Walczą. Wchodzi Warwick, Clifford ucieka).

Ryszard.  Nie, nie, Warwicku, za innym goń zwierzem;
Sam tego wilka na śmierć zapoluję. (Wychodzą).

SCENA V.
Inna część placu boju.
(Alarm. Wchodzi król Henryk).

Król Henr.  Bój ten podobny do porannej wojny,
Gdy z świtem walczy ciemność konająca,
A pasterz, w palce chuchając skostniałe,
Nie wie, czy chwilę dniem nazwać czy nocą.
To w jednę stronę, jak potężne fale,
Toczą się z prądem mimo wiatrów siły;
To w drugą znowu, jak te same fale
Wściekłością wiatrów cofnąć się zmuszone.
Czasem wiatr górę, czasem prądy biorą.
Raz tu, to znowu tam leci zwycięstwo;
W śmiertelnym sporze krzyżują się szable,
Ale się dotąd wojna równoważy,
Niema zwycięzcy ni zwyciężonego.

Na tym samotnym usiądę pagórku;
Niech Bóg rozstrzygnie spór wedle swej woli.
Prośba królowej i lorda Clifforda
Opuścić boju plac mnie przymusiła,
Bo mi przysięgli, że ma nieobecność
Jest im najlepszą zwycięstwa rękojmią.
Bodaj mi zesłał śmierć Bóg wszechmogący!
Bo cóż mi dała ziemia prócz boleści?
Jakby szczęśliwe zdało mi się życie,
Gdybym się biednym urodził pasterzem!
Siedząc śród trawy na wzgórzu, jak teraz,
Kreśliłbym skrzętną ręką cyferblaty,
By na nich liczyć ciekące minuty;
Ile ich trzeba, by złożyć godzinę;
Ile znów godzin jedną kończy dobę;
Po ilu dobach jeden rok ubiega;
Ile lat może śmiertelny człek przeżyć.
Obrachowany potem czasbym dzielił:
Pilnować trzodę tyle muszę godzin;
Tyle mi godzin na spoczynek trzeba;
Tyle poświęcam godzin rozmyślaniu,
A tyle godzin należy zabawie:
Tyle dni kotne moje są maciory,
Płód mi po tylu wydadzą tygodniach;
Po tylu latach będę mógł strzydz runo.
A tak minuty, godziny, dnie, lata.
Na wyznaczonej spędzone robocie
Do grobu siwą zaprowadzą głowę.
O, jak rozkoszne, o jak błogie życie!
Czy cień nie milszy cierniowego krzaka
Śpiącemu przy swej trzodzie pasterzowi
Nad haftowane złotem baldachimy
Królom, o zdrajców sztylecie marzącym?
O, milszy stokroć, tysiąc razy milszy!
W ubogiej chatce, pasterza serwatka,
I napój zimny w skórzanej butelce,
Sen w cieniu drzewa na świeżej murawie,
Wszystko w bezpiecznym użyte pokoju,

Ach! jakże królów prześciga łakocie,
Mięsa błyszczące na złotych półmiskach,
Sen na łożnicach snycerskiej roboty,
Pod strażą troski, zdrad i podejrzenia!

(Alarm. Wchodzi syn, który zabił ojca, ciągnąc za sobą trupa).

Syn.  Zły wiatr, co zysku nikomu nie wieje.
Może ma w kiesce dobry zapas koron;
A ja, co teraz mam nadzieję łupu,
Nim noc zapadnie, życie me i skarby,
Jak mnie poległy, oddam szczęśliwszemu.
Któż to? O Boże! to twarz mego ojca!
Niepoznanego własnąm zabił ręką!
Srogi czas takie rodzący morderstwa!
Z Londynu króla porwały mnie wojska,
A sługa domu Warwicków, mój ojciec
Z swym panem walczył po stronie Yorków.
Nieszczęsny! temu, który dał mi życie,
Ja moją ręką życie odebrałem!
Odpuść mi, Boże, zbrodnię mimowolną!
Przebacz mi, ojcze, że cię nie poznałem!
Krwawe te znaki moją łzą obmyję;
Teraz w milczeniu tylko płakać mogę.
Król Henr.  O, krwawe czasy! o, smutny widoku!
Kiedy lwy toczą wojnę o jaskinię,
Cierpią w ich sporze niewinne jagnięta!
Płacz, płacz! Do każdej twej łzy ja łzę dodam;
Niech nasze oczy, jak domowa wojna
Od łez oślepną, serca z bólu pękną!

(Wchodzi ojciec, który zabił syna, niosąc trupa na ręku).

Ojciec.  Ty, co tak dzielny stawiłeś mi opór,
Daj mi twe złoto, jeśli masz co złota,
Bo je kupiłem setkiem cięć mej szabli.
Ale zobaczmy. Wrogaż to oblicze?
Nie, nie, niestety! To mój syn jedyny!
Jeśli tkwi w tobie jeszcze iskra życia,
Otwórz źrenice, patrz, jaka ulewa
Mojego serca wywołana burzą,

Spada na rany, co mnie zabijają!
Ach, co za czasy, miłosierny Boże!
Co za rzeź, jakie klęski i morderstwa
Błędne, potworne i oburzające
Ten spór śmiertelny co dzień wywołuje!
Zbyt wcześnie, synu, dał ci ojciec życie,
Lub nazbyt późno życie to ci wydarł!
Król Henr.  Klęska nad klęski, nad boleści boleść!
Gdyby śmierć moja wszystko mogła skończyć!
Zlituj się, Boże, zlituj się nad nami.
Twarz jego białą i czerwoną różę,
Fatalne znaki domów naszych, nosi,
Jednej czerwona krew jego obrazem,
A blade lica drugiej wizerunkiem.
Zakwitnij jedna, uschnij druga różo,
Lub żyć tysiąca w waszym uschnie sporze.
Syn.  Jak matka moja, za śmierć mego ojca,
Będzie mnie gromić do dni swoich końca!
Ojciec.  Jak żona moja, za morderstwo syna,
Ronić łzy będzie do dni swoich końca!
Król Henr.  Jak to królestwo, za klęsk strasznych tyle,
Będzie królowi złorzeczyć bez końca!
Syn.  Nigdy syn po swym ojcu tak nie płakał.
Ojciec.  Nigdy tak syna ojciec nie żałował.
Król Henr.  Nigdy król głębiej poddanych klęsk nie czuł.
Wielki wasz smutek, lecz mój stokroć większy.
Syn.  Stąd cię uniosę, bym płakać mógł wolniej.

(Wychodzi z ciałem ojca).

Ojciec.  Ramiona moje twym będą całunem,
A serce grobem, drogie moje dziecię,
Westchnienia moich piersi twoim dzwonem.
Ojciec twój będzie straty twojej płakał,
Drogi, jedyny krwi jego potomku,
Jak Priam swoich wszystkich dzielnych synów.
Niech kto chce walczy; z twem uciekam ciałem,
Bo sam zabiłem, co nad świat kochałem.

(Wychodzi z ciałem syna).

Król Henr.  Wielki jest żal wasz; lecz wszystkie cierpienia

Wasz król w jedynej swej duszy spromienia.

(Alarm. Utarczki. Wchodzą: królowa Małgorzata, książę Walii i Exeter).

Ks. Walii.  Uciekaj, ojcze! Twoje wojska pierzchły,
A Warwick, niby wściekły byk szaleje.
Uciekaj ojcze! Śmierć za nami goni.
Małgorz.  Na koń, Henryku! Uciekaj do Berwick.
Edward i Ryszard, niby smycz dwóch chartów
Za przestraszonym zającem puszczona,
Z źrenicą ogniem wściekłości płonącą,
Z orężem w gniewnych prawicach skrawionym,
Pędzą za nami; królu, czas uciekać.
Exeter.  Uchodźmy! Zemsta jest ich towarzyszką.
Nie czas się spierać; śpiesz się, śpiesz się królu!
Albo idź za mną, ja pierwszy się puszczę.
Król Henr.  Nie, weź mnie z sobą, dobry Exeterze;
Nie myśl jednakże, że lękam się zostać,
Lecz chętnie pójdę, gdzie żąda królowa.
Więc naprzód! idźmy! (Wychodzą).

SCENA VI.
Inna część placu boju.
(Alarm. Wchodzi Clifford ranny).

Clifford.  Tu życia mego dogorywa lampa,
Co przyświecała dotąd Henrykowi.
O Lancasterze! Bardziej twój upadek
Niż rozdział duszy mej z ciałem mnie trwoży.
Pókim oddychał, miłością lub strachem,
Trzymałem w ryzie twych mnogich przyjaciół,
Lecz z moją śmiercią wszystko się rozpadnie;
Lud pospolity na stronę Yorka
Jak letnie muchy od króla przeleci;
Boć zawsze komar tam leci, gdzie słońce,
A słońce teraz u wrogów Henryka.
Febusie, gdybyś ognistych rumaków
Faetonowej ręce nie powierzył,

Nigdy by wóz twój ziemi nie podpalił;
I ty, Henryku, gdybyś jak król rządził,
Za ojca, dziada twego szedł przykładem,
Nie dał podwalin domowi Yorków,
Nigdy jak letnie nie lągłby się muchy,
Po mnie, po biednych tysiącu poddanych
Łezby nie lały żony owdowiałe,
I ty na tronie siedziałbyś w pokoju.
Bo co w chwast wzmaga? Cisza i pogoda,
Jak zbójców zbytek dobroci ośmiela.
Lecz żal mój próżny; rany me śmiertelne;
Choćbym miał siły, nie mam gdzie uciekać;
Srogi wróg będzie dla mnie bez litości,
Litości od nich żądać nie mam prawa.
W śmiertelne rany wkradło się powietrze,
A krwi utrata sprowadza omdlenie.
Dalej Yorku, Ryszardzie, Warwicku,
Pierś mą przeszyjcie, jak ja ojców waszych. (Mdleje).

(Alarm i odwrót. Wchodzą: Edward, Jerzy, Ryszard; Montague, Warwick i żołnierze).

Edward.  Zwycięstwo teraz wytchnąć nam dozwala,
Pokoju wzrokiem gładzi wojny czoło.
Pogoń za krwawą pobiegła królową,
Co kierowała powolnym Henrykiem,
Jak żagiel wzdęty silnem wiatru tchnieniem
Przymusza nawę płynąć przeciw falom.
Lecz czy i Clifford pierzchnął z nimi razem?
Warwick.  Nie, niepodobna, aby uszedł cały,
Bo brat twój Ryszard, w jego obecności
Chętnie to mówię, śmierci go wyznaczył;
Gdziebądź jest teraz, zginął, jestem pewny.

(Clifford wzdycha i umiera).

Edward.  Czyjaż to dusza z ciałem się tak żegna?
Ryszard.  Konającego ostatnie to tchnienie.
Edward.  Kto to jest? Zobacz, czy wróg, czy przyjaciel
Niechaj w zwycięzcach tylko litość znajdzie.
Ryszard.  Odwołaj, proszę, słowa miłosierdzia,
Bo to jest Clifford. Niedosyć mu było

Uciąć zieloną gałązkę Rutlanda,
On nóż morderczy utopił w korzeniu,
Z którego świeża płonka ta strzeliła,
Chcę mówić w ojcu twym księciu Yorku.
Warwick.  Każ głowę księcia z murów miasta przynieść,
Kędy ją zatknął Clifford, na jej miejscu
Niech teraz głowa Clifforda zawiśnie:
Odmierz mu miarką, jaką on wam mierzył.
Edward.  Przynieście bliżej to ciało puszczyka,
Co nam i naszym ruiną wciąż groził;
Groźne hukania śmierć już uciszyła,
Złowróżbny język nie przemówi więcej.

(Służba przynosi ciało na przód sceny).

Warwick.  Jak mi się zdaje, zmysły go odbiegły.
Przemów, Cliffordzie, czy wiesz, kto to mówi?
Promień żywota w chmurach śmierci zgasnął,
Już nas ni widzieć, ni słyszeć nie może.
Ryszard.  O, bodaj słyszał. Lecz może i słyszy,
On tylko może udaje omdlenie,
By sobie gorzkich wyrzutów oszczędzić,
Któremi ojca naszego znieważył.
Jerzy.  Jeśli tak myślisz, dręcz go słów sztyletem.
Ryszard.  Cliffordzie, błagaj o litość napróżno.
Edward.  Cliffordzie, żałuj za grzechy daremnie.
Warwick.  Cliffordzie, szukaj twym zbrodniom wymówek.
Jerzy.  Gdy my szukamy mąk dla twoich zbrodni.
Ryszard.  Yorkaś kochał, ja synem Yorka.
Edward.  Litosne serce znalazł w tobie Rutland,
Znajdziesz je we mnie.
Jerzy.  Powiedz nam, gdzie teraz
Wódz Małgorzata, ażeby cię bronić?
Warwick.  Patrz, szydzą z ciebie, klnijże twym zwyczajem.
Ryszard.  Ni jednej klątwy? Ciężkie to są czasy,
Gdy Clifford nie ma klątwy dla przyjaciół.
Teraz nie wątpię, że to trup jest martwy.
Gdybym tej ręki kosztem mógł mu kupić
Godzinę życia, by się nad nim pastwić,
Bóg widzi, własną uciąłbym ją ręką,

Krwi jej potokiem udusił nędznika,
Którego zgasić nie mogły pragnienia
Krwi księcia York i Rutlanda strugi.
Warwick.  Lecz on nie żyje. Wystawcie tę głowę,
Gdzie teraz głowa waszego jest ojca,
Potem w tryumfie idźmy do Londynu,
Byś królów Anglii przywdział tam koronę.
Z Londynu Warwick do Francyi pospieszy,
By na królowę Bonę dziewosłębić.
Ten ślub skojarzy dwa znowu królestwa;
W pokoju z Francyą nie będziesz się lękał
Krwawego buntu wrogów rozproszonych;
Bo choć cię żądłem nie zdolni są ranić,
Ucho niemiłym obrażają brzękiem.
Naprzód więc będę świadkiem koronacyi,
Przelecę potem morze do Bretanii,
Jeśli zezwalasz, panie, na ten związek.
Edward.  Niech się po woli twej stanie, Warwicku,
Twe ramię tronu mego podwaliną,
A bez twej rady, twego zezwolenia
Nie myślę kroku jednego postawić. —
Ryszardzie, księciem Gloucester cię mianuję,
A ciebie, Jerzy, książęciem Klarencyi;
Warwick zaś z równą własnej mojej władzą
Będzie co zechce, wnosił i obalał.
Ryszard.  Pomień mnie z Jerzym na księstwo Klarencyi,
Bo księstwo Gloucester nazbyt jest złowieszcze.
Warwick.  Ba, ba, dziecinna twoja jest uwaga;
Przyjmij, Ryszardzie, przyjmij księstwo Gloucester.
Idźmy honory te w Londynie stwierdzić.

(Wychodzą).



AKT TRZECI.
SCENA I.
Las na północy Anglii.
(Wchodzi dwóch leśniczych z łukami w ręku).

1 Leśniczy.  W tej się gęstwiny ukryjemy cieniu,
Bo tą polanką jelenie pociągną;
Z naszej zasadzki wypuścimy strzały
Na rogatego trzody przewodnika.
2 Leśn.  Na wzgórze pójdę, aby strzelić razem.
1 Leśniczy.  To być nie może, bo chrzęst twojej kuszy
Trzodę przestraszy i strzał mój zmarnuje.
Stąd do jednego razem strzelim byka.
Aby czekania nudy rozweselić,
Opowiem, co mi zdarzyło się kiedyś
Na stanowisku, które mamy zająć.
2 Leśn.  Ktoś idzie, stańmy, póki nas nie minie.

(Wchodzi król Henryk przebrany, z książką do nabożeństwa w ręku).

Król Henr.  Miłość jedynie z Szkocyi mnie wygnała,
Bym kraj mój tkliwem powitał spojrzeniem.
Lecz ach! Henryku, nie twoja to ziemia;
Berło za ciebie kto inny dziś nosi,
Starł z twego czoła balsam namaszczenia.
Nikt cię dziś królem z pokorą nie nazwie,
Po sprawiedliwość nie przyjdzie do ciebie,
Nikt cię nie wezwie na swych krzywd mściciela.
Niezdolny siebie, mogęż innych bronić?
1 Leśniczy.  Strzelca fortuną zwierza tego skóra.
To król nasz quondam, pojmać go nam trzeba.
Król Henr.  Lecz chętnem sercem przyjmuję niedolę,
Bo taka wszystkich mędrców mądra rada.
2 Leśn.  Nie traćmy czasu, rzućmy się na niego.
1 Leśniczy.  Poczekaj, jeszcze chwilę go słuchajmy.
Król Henr.  We Francyi szuka posiłków królowa;

Warwick tam pobiegł, aby dla Edwarda
Króla Francuzów siostrę dziewosłębić.
Jeśli to prawda, synu mój i żono,
Wasze zabiegi na nic się nie zdadzą.
Bo zawsze Warwick subtelnym był mówcą,
A tkliwem słowem łatwo króla zyskać.
Więc Małgorzata ma także nadzieję,
Bo los jej litość budzi w ludzkich sercach;
Drogę do piersi westchnieniami znajdzie,
A łzami serca kamienne przebije;
Na jej żałobę tygrys się rozczuli;
Skargi jej słysząc, łez widząc potoki,
Neronby nawet miłosiernym został.
Lecz ona żebrać, Warwick przyszedł dawać,
Ona o pomoc dla Henryka błaga,
Warwick o żonę dla Edwarda prosi.
Mój Henryk, powie szlochając, strącony;
Warwick z uśmiechem: Edward mój na tronie.
Nawał boleści zamknie biednej usta;
Warwick wypowie Edwarda tytuły,
Złość uniewinni argumentów siłą,
Na swoją stronę Ludwika przeciągnie,
Otrzyma siostrę i wyłudzi pomoc
Zdolną utwierdzić Edwarda potęgę.
To los twój będzie, biedna Małgorzato;
Tak jak przybyłaś, opuszczona wrócisz.
2 Leśn.  Powiedz, kto jesteś, co prawisz o królach
I o królowych?
Król Henr.  Więcej, niż się zdaje,
Choć mniej, niż byłem prawem urodzenia.
Lecz jestem człekiem, a mniej być nie mogę;
Jak człowiek mówić o królach mam prawo.
2 Leśn.  Ale ty mówisz, jakbyś sam był królem.
Król Henr.  Bom jest nim duszą i na tem mi dosyć.
2 Leśn.  Jeśliś jest królem, gdzie twoja korona?
Król Henr.  Nie na mej głowie ale w mojem sercu;
Nie świeci blaskiem indyjskich kamieni,
Jest niewidoma, zwie się rezygnacyą;

A mało królów nosi tę koronę.
2 Leśn.  Gdyś w rezygnacyi koronie jest królem,
Bądźże z koroną twą rezygnowany
Iść, gdzie my idziem; bo jak mi się zdaje,
Ty jesteś królem przez króla Edwarda
Strąconym z tronu; my, jego poddani,
Wierni przysiędze, bierzem cię w niewolę
Jak jego wroga.
Król Henr.  A czy nigdy dotąd
Danej przysięgi nie pogwałciliście?
2 Leśn.  Nie, nigdy takiej, i nie zgwałcim teraz.
Król Henr.  Gdzieżeście byli, gdym był królem Anglii?
2 Leśn.  Tu, w tym powiecie, gdzie jesteśmy dzisiaj.
Król Henr.  Byłem na króla Anglii namaszczonym,
Gdy ledwo dziewięć liczyłem miesięcy:
Królem mój ojciec i dziad mój był królem;
Oba mi wierną przysięgliście służbę;
Czyście przysięgi waszej nie zgwałcili?
1 Leśniczy.  Nie, bośmy byli twymi poddanymi,
Pókiś był królem.
Król Henr.  Alboż ja umarłem?
Czy nie oddycham? Biedni prostaczkowie,
Ach, wy nie wiecie, na co przysięgacie.
Patrz, od mej twarzy odmuchuję piórko,
Ale znów wietrzyk do mnie je przywiewa;
Gdy dmucham, idzie za moim oddechem,
Gdy wiatr je spotka, tchnienia wiatru słucha;
Silniejszy podmuch rozkazem dla niego:
To żywy obraz pospolitych ludzi.
Lecz bądźcie wierni przysiędze, nie pragnę
W grzech was prowadzić mą łagodną prośbą.
Idźcie, gdzie chcecie; król słucha rozkazu;
Bądźcie królami, ja będę poddanym.
1 Leśniczy.  My wierni króla Edwarda poddani.
Król Henr.  Jakbyście byli znowu poddanymi
Henryka, gdyby siadł, gdzie Edward siedzi.
1 Leśniczy.  W imię cię Boga i króla wzywamy,
Byś do urzędu szedł z nami bez zwłoki.

Król Henr.  Więc dobrze, w imię Boga mnie prowadźcie;
Królewskie imię znajdzie posłuszeństwo.
Co Bóg chce, niechaj król wasz to wykona;
Z pokorą bożej poddaję się woli. (Wychodzą).

SCENA II.
Londyn. Sala w pałacu.
(Wchodzą: król Edward, Gloucester, Clarence i lady Grey).

Król Edw.  Bracie Gloucesterze, na polach Saint Alban’s
Sir John Grey poległ, pani tej małżonek,
Jego dzielnice zagrabił zwycięzca,
Dziś o tych dzielnic zwrot się dopomina;
Odrzucić prośbę sprawiedliwość broni,
Bo zacny szlachcic swoje stracił życie,
Broniąc walecznie praw domu Yorków.
Gloucest.  Byłoby krzywdą naszego honoru,
Gdybyś się nie chciał do żądań jej skłonić.
Król Edw.  To prawda, myślę jednak czekać jeszcze.
Gloucest.  Czy tak? Rozumiem. Nim król przyjmie prośbę,
Pewne warunki przyjąć musi dama.
Clarence  (na str.). Zna polowanie; co za węch u niego.
Gloucest.  (na str.). Milczenie!
Król Edw.  Wdowo, roztrząśniem tę sprawę,
A wrócisz później po moją odpowiedź.
Lady Gr.  Łaskawy panie, znieść nie mogę zwłoki;
Na prośbę moją daj teraz odpowiedź,
A woli twojej znajdziesz mnie posłuszną.
Gloucest.  (na str.). Tak mówisz? To ja zaręczam ci włości,
Byleś posłuszną była jego woli.
O, broń się lepiej, lub dostaniesz cięcie.
Clarence  (na str.).Spokojnym o nią, byle nie upadła.
Gloucest.  (na str.). Uchowaj Boże! korzystałby z tego.
Król Edw.  Powiedz mi, wdowo, jak wiele masz dzieci?
Clarence  (na str.). Chce pewno, by mu jedno ustąpiła.
Gloucest.  (na str.). Ja raczej myślę, że chce jej dać dwoje.
Lady Gr.  Troje mam dzieci, dostojny monarcho.

Gloucest.  (na str.). Słuchaj go tylko, będziesz miała czworo.
Król Edw.  Smutno im będzie stracić ojcowiznę.
Lady Gr.  Wróć im ją, królu, okaż miłosierdzie.
Król Edw.  Pozwólcie, bym jej dowcip wziął na próbę.
Gloucest.  O, pozwalamy; zupełną masz wolność,
Aż sobie młodość rzucić cię pozwoli,
A na pamiątkę zostawi ci kule.

(Gloucester i Clarence przechodzą na drugą stronę sceny).

Król Edw.  Powiedz mi, pani, czy kochasz twe dzieci?
Lady Gr.  Jak samą siebie.
Król Edw.  Czy jesteś gotowa
Na wiele rzeczy dla szczęścia twych dzieci?
Lady Gr.  Gotowam wiele cierpieć dla ich dobra.
Król Edw.  A więc odzyskaj dla nich ojcowiznę.
Lady Gr.  O to cię błagać przybyłam tu, królu.
Król Edw.  Ja ci warunki odzyskania powiem.
Lady Gr.  A ja ci, królu, wdzięczną za to będę.
Król Edw.  Cobyś mi dała, gdybym ci ją zwrócił?
Lady Gr.  Co zechcesz, byle w mojej było mocy.
Król Edw.  A jak mi zaczniesz robić zastrzeżenia?
Lady Gr.  Żadnych; jedyną będzie ma niemożność.
Król Edw.  Możesz to zrobić, o co myślę prosić.
Lady Gr.  A więc wykonam, królu, co rozkażesz.
Gloucest.  (na str.). Ostro naciera; długi deszcz je kamień.
Clarence  (na str.). W płomieniach cały, jej wosk musi stopnieć.
Lady Gr.  Racz mi powiedzieć, panie, co mam zrobić.
Król Edw.  Rzecz bardzo łatwa — tylko króla kochać.
Lady Gr.  Nic łatwiejszego; wszak jestem poddanką.
Król Edw.  Więc ci oddaję chętnie dobra męża.
Lady Gr.  Żegnam cię królu, z tysiącem dziękczynień.
Gloucest.  (na str.). Dobiła targu; ten dyg jest pieczęcią.
Król Edw.  Czekaj; mnie trzeba miłości owoców.
Lady Gr.  Znajdziesz je u mnie, królu, w obfitości.
Król Edw.  Tylko się lękam, że w innem znaczeniu.
Jakiej ja pragnę miłości, twem zdaniem?
Lady Gr.  Miłości wiecznej, dziękczynień i modlitw,
Jakie dać może cnota, cnota żądać.
Król Edw.  Ani myślałem o takiej miłości.

Lady Gr.  To wcale myśli twych nie zrozumiałam.
Król Edw.  Lecz teraz może rozumiesz je w części.
Lady Gr.  Jeśli rozumiem, miłościwy panie,
To nigdy na nie zezwolić nie mogę.
Król Edw.  Więc, bez ogródki, pragnąłbym spać z tobą.
Lady Gr.  To, bez ogródki, wolę spać w więzieniu.
Król Edw.  Więc nie otrzymasz dóbr twojego męża.
Lady Gr.  To cnota moja mojem będzie wianem,
Bo cnoty kosztem nabyć ich nie myślę.
Król Edw.  Wielką wyrządzasz dzieciom twoim krzywdę.
Lady Gr.  Ty ją wyrządzasz, królu, mnie i dzieciom.
Ale te żarty, miłościwy panie,
Mej uroczystej nie przystoją prośbie.
Tak lub nie, jednem racz mnie więc odprawić.
Król Edw.  Tak, jeśli powiesz — tak — na moją prośbę.
Lecz nie, jeżeli przy twem — nie — obstajesz.
Lady Gr.  Więc nie, mój królu. Tu próśb moich koniec.
Gloucest.  (na str.). Wdowa odmawia, bo patrz jak brwi marszczy.
Clarence  (na str.). Niezgrabniejszego nie znam zalotnika.
Król Edw.  (na str.). Wielkiej skromności spojrzenie jej świadkiem,
Słowa dowcipu nieporównanego:
Tronu są godne jej doskonałości;
Ona wyraźnie stworzona dla króla,
Mą też kochanką będzie lub mą żoną.
Cóż, gdyby Edward wziął cię za królowę?
Lady Gr.  Łatwiej to, panie, powiedzieć niż zrobić.
Jestem poddanką, możesz ze mnie szydzić,
Lecz zrobić ze mnie królowej nie możesz.
Król Edw.  Na tron mój, piękna przysięgam ci wdowo,
Że tylko mówię to, co mam na myśli,
Że chcę, byś moją została kochanką.
Lady Gr.  A to jest więcej, niż mogę przyzwolić;
Jestem za nizko na twoją królowę,
Lecz za wysoko na twą nałożnicę.
Król Edw.  Subtylizujesz; myślałem, mą żoną.
Lady Gr.  Czyżby ci, królu, nie było markotno,
Gdyby cię syn mój nazywał swym ojcem?
Król Edw.  Nie, nie markotniej, jakgdyby me córki

Matką cię zwały. Ty, wdowa, masz dzieci,
Ja choć bezżenny mam także kilkoro,
A zdaniem mojem, wielkie to jest szczęście
Widzieć się ojcem licznego potomstwa.
Więc na tem koniec: będziesz mą królową.
Gloucest.  (na str.). Wielebny pasterz skończył spowiadanie.
Clarence  (na str.). Pewno ją dla jej pokuty spowiadał.
Król Edw.  Czy wiecie, bracia, o czem z nią mówiłem?
Gloucest.  O smutnych rzeczach, bo smutną ma minę.
Król Edw.  Zdziwię was pewno: znalazłem jej męża.
Clarence.  A kogo, panie?
Król Edw.  Kogo? Mnie samego.
Gloucest.  Dziw byłby wielki na jakie dni dziesięć.
Clarence.  To jest dzień dłużej niż zwykły trwać dziwy.
Gloucest.  Boćby to było niepowszednie dziwo.
Król Edw.  Żartujcie sobie, ja wam tylko ręczę,
Że jej na prośbę zwracam dobra męża.

(Wchodzi Szlachcic).

Szlachcic.  Królu mój, Henryk, twój wróg jest pojmany,
Jak jeniec stoi u bram twego zamku.
Król Edw.  Niech go do Tower prowadzą natychmiast.
Idźmy zobaczyć męża, co go pojmał,
I o szczegóły pojmania wypytać.
Chodź z nami, wdowo. Proszę was, panowie,
Byście należne względy dla niej mieli.

(Wychodzą: król Edward, lady Grey, Clarence i panowie).

Gloucest.  Król Edward wielkie dla kobiet ma względy,
Bodajże z niemi wysechł aż do szpiku,
By żadnej z siebie nie mógł płonki puścić
Zdolnej mi złotą przyszłość mą zagrodzić!
Między mną jednak a duszy mej żądzą,
Gdy w grobie zamkną rozpustnego króla,
Stoją Klarencya, Henryk i syn Edward,
I cały szereg nieznanych potomków
Zdolnych przede mną na mej stanąć drodze,
Ostudzić ogień moich postanowień.
Ja też jedynie marzę o królestwie.
Jak mąż stojący na morskiem wybrzeżu,

Co widzi w dali ziemię upragnioną,
Ale nie może nogą sprostać oczom,
Złorzeczy falom szumiącym w pośrodku,
By drogę znaleźć, chciałby je wysuszyć,
Tak ja do tronu dalekiego wzdycham,
Złorzeczę wszystkim na drodze zaporom,
Pochlebiam sobie, że obalę wszystko,
Niepodobieństwo w rzeczywistość zmienię.
Wzrok mój za bystry, serce me za śmiałe,
Jeśli im dłoni mej nie zrówna siła.
Lecz jeśli nie ma tronu dla Ryszarda,
Jakąż mu inną świat może dać rozkosz?
Kobiety łono niebem zrobię mojem,
W jaskrawe szaty ciało me ustroję,
Cukrowem słówkiem damy oczaruję.
Co za myśl nędzna! a niepodobniejsza
Niż złotych koron dwudziestu podbicie!
Już w łonie matki miłość się mnie zrzekła,
By mnie od słodkich praw swych wydziedziczyć
Kruchą naturę umiała przekupić,
Że ramię moje jak źdźbło trawy uschło,
Na grzbiecie moim wzrosła hydna góra,
Z której ułomność szydzi z mego ciała,
Że nogi moje urosły nierówno,
Że cała moja niekształtna jest postać,
Jak chaos, jak źle lizany niedźwiadek,
W niczem do swojej matki niepodobny.
Mnieżby kobieta jaka mogła kochać?
O, błąd potworny taką myśl przypuścić!
Gdy więc na ziemi niema dla mnie szczęścia
Jak rozkazywać, ujarzmiać, zwyciężać
Wszystkich piękniejszych ode mnie postawą,
Mem będzie niebem o koronie marzyć,
Jak długo żyję ten świat brać za piekło,
Póki tej głowy na potwornem ciele
Nie opromieni złoty blask korony.
Ale jak dobiedz do złotej korony,
Gdy mnie niejedno od niej dzieli życie?

Jestem jak w lesie ciernistym zbłąkany,
Który rwie ciernie, a od cierni kłuty
Gdy drogi szuka, zbacza ze swej drogi,
Nie wie, jak znaleźć otwarte powietrze,
Choć z rozpaczliwym szuka go zapałem;
Tak ja się dręczę za Anglii koroną.
Lecz się z tych wszystkich udręczeń wyzwolę,
Lub drogę krwawą wyrąbię siekierą.
Wszak śmiać się mogę, śmiejąc się mordować,
Temu, co pierś mą krwawi, przyklaskiwać,
Kosić oblicze łez fałszywych strugą,
Wedle wypadków stroić twarzy wyraz;
Więcej utopię od syreny majtków,
Jadem spojrzenia przejdę bazyliszka;
Jak Nestor będę wymową panował,
A chytrzej zwodził niż chytry Ulisses;
Jak drugi Sinon drugą wezmę Troję,
Farb dodam nowych chameleonowi,
Zmiennością kształtów przejdę Proteusza,
A Machiawel dzieckiem przy mnie będzie.
Kto może tyle, berła wziąć nie może?
Czekajmy nieco, ja w dłoń je mą złożę (wychodzi).

SCENA III.
Francya. Sala w pałacu.
(Przy odgłosie trąb wchodzą: Ludwik król francuski i Bona, z orszakiem. Król zasiada na tronie. Wchodzi: królowa Małgorzata, książe Edward jej syn i hrabia Oxford).

Król Lud.  Królowo Anglii, piękna Małgorzato,
Siądź przy nas, proszę, nie przystoi bowiem
Twej dostojności stać, gdy Ludwik siedzi.
Małgorz.  Nie, królu, dzisiaj musi Małgorzata
Uchylić żagli, nauczyć się służyć,
Gdzie monarchowie wydają rozkazy.
Wyznaję, były złote kiedyś czasy,
W których królową wielkiej byłam Anglii,

Lecz zły los moje podeptał tytuły,
A zniesławioną o ziemię powalił.
Dziś do mych losów muszę się stosować,
I zasiąść miejsce skromne jak ma dola.
Król Lud.  Co twoją czarną wywołało rozpacz?
Małgorz.  To, co źrenice me łzami napełnia,
Język krępuje, serce w troskach nurza.
Król Lud.  Siądź przy nas, pani, cobądź cię spotkało,
Bądź sama sobą, nie uginaj karku
Pod jarzmo losu, wznieś się tryumfalnie
Nad wszystkie klęski duszą nieugiętą.
Bądź ze mną szczerą, powiedz mi twe smutki,
A Francya da ci ulgę, jeśli może.
Małgorz.  Uprzejme słowo myśl mą pokrzepiło,
Wróciło język mym niemym boleściom.
Wiedz przeto, królu, szlachetny Ludwiku,
Że Henryk, serca mego pan jedyny,
Z monarchy został wygnańcem, tułaczem,
W Szkocyi schronienia szukać przymuszonym,
Gdy dumny Edward z rąk mu berło wydarł,
Przywłaszczył tytuł i zasiadł na tronie
Prawowitego Anglii pomazańca.
To przymusiło biedną Małgorzatę,
Że z swoim synem, Henryka dziedzicem,
Przychodzi błagać o twą słuszną pomoc.
Wszystko przepadło, gdy nas ty opuścisz.
Szkocyaby chciała pomódz, lecz nie może;
Lud i panowie nasi uwiedzeni,
Skarb zagrabiony, rozproszone wojska,
A my, jak widzisz, w przepaściach niedoli.
Król Lud.  Królowo, ukój burzę, cierpliwością,
A my pomyślim, jakby ją rozpędzić,
Małgorz.  Im dłuższa zwłoka, tem wróg nasz silniejszy.
Król Lud.  Ale i pomoc nasza potężniejsza,
Małgorz.  Lecz niecierpliwość smutków towarzyszką,
A oto sprawca wszystkich naszych smutków.

(Wchodzi Warwick z orszakiem).

Król Lud.  Któż się to do nas tak śmiało przybliża?

Małgorz.  Warwick, największy Edwarda przyjaciel.
Król Lud.  Witaj, Warwicku, co cię tu sprowadza?

(Schodzi z tronu, królowa Małgorzata wstaje).

Małgorz.  Na drugą teraz zanosi się burzę,
Bo oto wicher, który wzdyma fale.
Warwick.  Od króla Anglii, dzielnego Edwarda,
Mojego pana, twego przyjaciela,
Przychodzę z słowem zgody i miłości.
Naprzód, by twoją pozdrowić osobę,
Następnie, aby prosić o przymierze,
Nakoniec, aby przymierze to stwierdzić
Węzłem małżeńskim, jeżeli dać raczysz
Cnotliwą Bonę, twoją piękną siostrę,
Królowi Anglii za prawą małżonkę.
Małgorz.  Zginął mój Henryk, gdy myśl się ta ziści.
Warwick  (do Bony). Dostojna pani, było mi zlecone,
W imieniu króla, z twojem przyzwoleniem,
Pokornie rękę twoją ucałować,
Wyznać namiętność w sercu mego pana,
Gdzie sława twoich cnót i twej urody
Jasny twój obraz głęboko wyryła.
Małgorz.  Słuchaj mnie królu, i ty słuchaj Bono,
Nim odpowiecie na słowa Warwicka.
Nie szczera miłość natchnęła tę prośbę,
Lecz z konieczności zrodzona obłuda.
Bo jakże tyran w własnym mógłby kraju
Bezpiecznie rządzić, gdyby za granicą
Nie kupił sobie silnych sprzymierzeńców?
Że jest tyranem, dość na dowód wspomnieć,
Że Henryk żyje, a gdyby i umarł,
To żyje Edward, syn jego i dziedzic.
Strzeż się, Ludwiku, żeby to małżeństwo
Twoją niesławą i zgubą nie było,
Bo przywłaszczyciel może chwilę rządzić,
Lecz czas i Pana niebios sprawiedliwość
Występnych czynów zwalają budowę.
Warwick.  Zła Małgorzato!
Ks. Walii.  Czemu nie królowo!

Warwick.  Henryk, twój ojciec, był przywłaszczycielem;
Ni tyś jest księciem, ni ona królową.
Oxford.  Więc Warwick z księgi dziejów wymazuje
Jana z Gandawy, Hiszpanii zdobywcę,
I syna jego, Henryka Czwartego,
Którego mądrość mądrych była wzorem,
A po nim, króla Henryka Piątego,
Podbójcę Francyi, bo wszystkich tych książąt
Nasz Henryk w prostej linii jest dziedzicem.
Warwick.  Czemu z twej gładkiej wypuściłeś mowy,
Jak Henryk Szósty wszystko to utracił,
Co Henryk Piąty mieczem swoim podbił?
Możeby twoja wywołała powieść
Uśmiech na usta tych francuskich panów.
Zresztą rozwijasz przed nami rodowód
Sześćdziesiąt i dwa lat w tył sięgający,
Musisz się zgodzić, zbyt krótka to data
Na przedawnienie prawa do korony.
Oxford.  Jak może Warwick przeciw panu mówić,
Któremu służył lat trzydzieści i sześć,
Rumieńcem swojej nie stwierdzając mowy.
Warwick.  Jak może Oxford, dotąd praw obrońca,
Fałsz dziś osłaniać tarczą rodowodu?
Choć przez wstyd uznaj Edwarda za króla.
Oxford.  Tego, co posłał okrutnym wyrokiem
Na rusztowanie Aubreya de Vere,
Mojego brata? Później mego ojca
W samym zachodzie lat jego dojrzałych,
Gdy go natura do drzwi śmierci wiodła?
Nie, nie, Warwicku, póki sił mi starczy,
Lancastrów domu dłoń ta nie opuści.
Warwick.  A ta Yorków.
Król Lud.  Racz na moją prośbę
Ustąpić chwilę, dostojna królowo,
Z księciem Edwardem i lordem Oxfordu,
Bym mógł Warwicka lepiej wyrozumieć.
Małgorz.  Nie dopuść, Boże, by króla Ludwika
Warwick obłudnem słowem oczarował!

(Odchodzi na stronę z Edwardem i Oxfordem).

Król Lud.  Teraz, Warwicku, powiedz mi sumiennie,
Czy Edward królem twym jest prawowitym?
Nie chciałbym związków z monarchą zawierać,
Którego wybór nie stoi na prawie.
Warwick.  Honorem ręczę za prawość wyboru.
Król Lud.  A czy swych ludów umiał serca zyskać?
Warwick.  Tem łatwiej, że był Henryk niefortunny.
Król Lud.  Powiedz mi jeszcze, bez żadnej obłudy,
Jaka jest miara miłości Edwarda
Dla mojej siostry?
Warwick.  Edwarda uczucia
Są godne jego królewskiej godności.
Nieraz przysięgał w mojej obecności,
Że miłość jego, jak krzew nieśmiertelny,
Na gruncie cnoty zapuściła korzeń,
Piękności słońcem liście swe karmiła,
Obca zazdrości, lecz na krzywdę czuła,
Jeśli nie znajdzie w Bonie wzajemności.
Król Lud.  Powiedz mi, siostro, twe postanowienie.
Bona.  Twoja odpowiedź moją także będzie. (Do Warwicka).
Wyznaję przecie, że nieraz słuchając
O króla twego zasługach, nie zawsze
Tylko słuchaczem byłam obojętnym.
Król Lud.  Więc zgoda, daję siostrę Edwardowi,
Bez straty czasu ułożym warunki
Względem jej wiana, które niewątpliwie
Król jej zapisze w miarę jej posagu.
A teraz, proszę, zbliż się, Małgorzato,
Bądź świadkiem ślubów Bony z królem Anglii.
Ks. Walii.  Z Edwardem, mówisz, lecz nie z królem Anglii.
Małgorz.  Twoje to dzieło, obłudny Warwicku,
Chciałeś tym związkiem me prośby zniweczyć,
Bo przed przybyciem twem Ludwik Henryka
Był przyjacielem.
Król Lud.  I zawsze nim będzie
Tak dla Henryka, jak dla Małgorzaty.
Choć jeśli wasze wątpliwe są prawa,

Jak to Edwarda zda się tryumf stwierdzać,
Słusznie się mogę wyzwolonym sądzić
Od tej pomocy, którą ci przyrzekłem;
Choć zawsze we mnie, wedle sił mych, znajdziesz
Względy należne twojej dostojności.
Warwick.  Henryk spokojnie w Szkocyi teraz żyje,
Gdzie, nic nie mając, nic nie może stracić.
A co do ciebie, pani quondam nasza,
Masz ojca, który może cię wyżywić,
Do niego raczej nie do Francyi stukaj.
Małgorz.  Milcz, milcz, bezczelny, bezwstydny Warwicku,
Budowco królów i ich obalaczu!
Nie wprzód odejdę, aż łzy me i słowa
Potęgą prawdy odsłonią królowi
Twą chytrość, pana twego zwodną miłość,
Bo oba pierza jednegoście ptaki.

(Słychać za sceną odgłos trąbki).

Król Lud.  Jakieś poselstwo do nas lub do ciebie.

(Wchodzi posłaniec).

Posłaniec.  Oto jest pismo, milordzie, wysłane
Przez twego brata, markiza Montague.
Ten list do waszej królewskiej jest mości
Od króla mego i pana, Edwarda;
A to do ciebie, lecz nie wiem od kogo.

(Wszyscy czytają listy).

Oxford.  Cieszę się widząc, jak usta mej pani
Uśmiech rozjaśnia, a Warwick się marszczy.
Ks. Walii.  Ludwik się zżyma, jak pokrzywą tknięty;
Jeszcze nam promyk nadziei zostaje.
Król Lud.  Jakie, Warwicku, odebrałeś wieści?
Jakie ty pani?
Małgorz.  Wieści moje, królu,
Niespodziewaną przyniosły mi radość.
Warwick.  A moje gorycz i strapienie serca.
Król Lud.  Więc Edward pojął lady Grey za żonę?
Żeby osłonić wspólne wasze kłamstwo,
W liście mi swoim cierpliwość zaleca.
Toż jest przymierze, którego chce z Francyą?

Mnież to z pogardą chce taką traktować?
Małgorz.  Masz teraz moich ostrzeżeń dowody,
Wiesz teraz, królu, co miłość Edwarda,
A co Warwicka honor może znaczyć.
Warwick.  W obliczu niebios przysięgam ci, panie,
Na nieśmiertelnej duszy mej zbawienie,
Żem jest niewinny zbrodni tej Edwarda.
On mnie zniesławił, mym królem już nie jest;
On tylko czarność duszy własnej zdradził.
Mógłżem zapomnieć, że przedwczesną śmiercią
Ojciec mój zginął sprawą domu York?
Mógłżem zapomnieć siostrzenicy krzywdę?
Płaszcz mu królewski na barki rzuciłem,
Z praw mu należnych Henryka obdarłem,
A hańba dzisiaj jest moją zapłatą?
Na niego tylko niech ta hańba spadnie,
Bo ja splamiony mój honor oczyszczę,
Wracając starą wierność Henrykowi.
Rzuć dawne krzywdy w niepamięć, królowo,
Bo odtąd jestem twoim wiernym sługą;
Pomszczę obelgę wyrządzoną Bonie,
Wydarte berło wrócę Henrykowi.
Małgorz.  Moja nienawiść w miłość się przemienia,
Całą ci przeszłość przebaczam, Warwicku,
Gdy znów Henryka jesteś przyjacielem.
Warwick.  A przyjacielem tak wiernym, tak szczerym,
Że byle raczył król Ludwik nas wesprzeć
Wyborowego żołnierza choć garstką,
Sam ją na nasze poprowadzę brzegi,
I z tronu spędzę tyrana orężem.
Nie nowa żona pomocą mu będzie.
Co do Klarencyi, w listach moich czytam,
Że pewno brata swojego odstąpi
Za ślub, gdzie większą rozpusta gra rolę,
Niż honor, wielkość lub interes Anglii.
Bona.  Nie możesz, bracie, siostry twojej pomścić,
Jak niosąc pomoc tej skrzywdzonej pani.
Małgorz.  Dostojny królu, twoja tylko ręka

Może z przepaści Henryka wyzwolić.
Bona.  Królowej Anglii sprawa jedna z moją.
Warwick.  A ja do waszych krzywd przyrzucam moją.
Król Lud.  Ja wszystkie wasze podzielam uczucia:
Mojem niezmiennem jest postanowieniem
Przyjść wam na pomoc.
Małgorz.  Przyjmij nasze dzięki.
Król Lud.  Wracaj, posłańcze, co prędzej do Anglii,
Zdrajcy, a twemu mniemanemu panu
Powiedz, że Ludwik maski mu wysyła,
Aby z nim hulać na jego weselu;
Powiedz, coś widział, powiedz, niech drży Edward.
Bona.  Powiedz, że Bona wdowstwa jego pewna,
Będzie wierzbową nosiła girlandę.
Małgorz.  Powiedz, żem szaty rzuciła żałobne,
Żem jest gotową odziać się pancerzem.
Warwick.  W mem mu imieniu powiedz, że mnie skrzywdził,
Że wkrótce za to koronę mu zedrę.
Weź to dla siebie, a wracaj do Anglii.

(Wychodzi Posłaniec).

Król Lud.  Warwicku, z lordem Oxfordem popłyniesz
Na czele pięciu tysięcy żołnierza,
I bitwę zwiedziesz ze zdrajcą Edwardem.
Wedle potrzeby, królowa z swym synem
Nowe zaciągi z Francyi poprowadzi.
Lecz nim odejdziesz, powiedz mi, Warwicku,
Jaką rękojmię twej dasz nam wierności?
Warwick.  Na wieczny dowód mojej lojalności,
Jeśli królowa i młody chce książe,
Najstarszą córkę, a skarb mój najdroższy,
W święte małżeństwa oddaję mu śluby.
Małgorz.  Z wdzięcznością twoją przyjmuję ofiarę.
Będziesz miał żonę piękną i cnotliwą,
A więc bez zwłoki, synu mój Edwardzie,
Daj na znak zgody rękę Warwickowi,
A z twoją ręką nieodmienne słowo,
Że córka jego żoną twoją będzie.
Ks. Walii.  Przyjmuję chętnie, bo godną jest tego;

Na zaręczyny dłoń ci mą podaję.

(Daje rękę Warwickowi).

Król Lud.  Wojska bez żadnej zaciągniemy zwłoki;
Na flocie naszej wielki nasz admirał
Do brzegów Anglii wojska te poniesie.
Chciałbym już widzieć upadek Edwarda
Za krzywdę córce Francyi wyrządzoną.

(Wychodzą wszyscy prócz Warwicka).

Warwick.  Przybyłem z Anglii jak Edwarda poseł,
Wrócę do Anglii wróg nieubłagany;
Za dziewosłęba mnie swojego wybrał,
Wojnę mu teraz za żonę poniosę.
Nie mógłże innej wybrać sobie łątki?
Ja mu te żarty na smutek przemienię.
Jak go do tronu pierwszy prowadziłem,
Tak będę pierwszy, by go z tronu zepchnąć,
Nie z miłosierdzia dla sprawy Henryka,
Ale mszcząc honor skalany Warwicka (wychodzi).




AKT CZWARTY.
SCENA I.
Londyn. Sala w pałacu.
(Wchodzą: Gloucester, Clarence, Somerset, Montague i inni).

Gloucest.  Bracie Clarensie, powiedz mi, co myślisz
O nowem króla z lady Grey małżeństwie?
Powiedz, czy wybór nie był doskonały?
Clarence.  Alboż ty nie wiesz, jak Francya daleko?
Jakże mógł czekać na powrót Warwicka.
Somerset.  Skończcie rozmowę, bo się król przybliża.

(Przy odgłosie trąb wchodzą: król Edward i jego orszak, lady Grey jako królowa, Pembroke, Stafford, Hastings i inni).

Gloucest.  I żona jego wybrana szczęśliwie.

Clarence.  Mam zamiar myśl mą szczerze mu objawić.
Król Edw.  Jak ci się wybór mój podoba, bracie,
Że stoisz smutny jak napół malkontent?
Clarence.  Jak Ludwikowi lub hrabiemu Warwick,
Którym tak męstwa i rozsądku braknie,
Że ich ta krzywda wcale nie obrazi.
Król Edw.  Choćby się nawet gniewali bez przyczyn,
Toć oni tylko Ludwik są i Warwick,
A jam jest Edward, król wasz i Warwicka,
I wola moja spełnioną być musi.
Gloucest.  A więc się spełni, boś królem jest naszym;
Lecz śpieszne śluby rzadko są szczęśliwe.
Król Edw.  Czyś obrażony i ty, mój Ryszardzie?
Gloucest.  Ja? Nie, bynajmniej; uchowaj mnie, Boże,
Zaprawdę, wielka byłaby to szkoda
Rozłączyć parę tak rzadko dobraną.
Król Edw.  Kładąc na stronę szyderstwa i gniewy,
Powiedz otwarcie powody, dla których
Lady Grey moją nie może być żoną?
A i wy także, Somerset, Montague,
Powiedzcie zdanie wasze bez ogródki.
Clarence.  Mojem więc zdaniem Ludwik, król francuski,
Wrogiem twym będzie, żeś śmiał z niego szydzić,
Żądając ręki siostry jego, Bony.
Gloucest.  A Warwick, tego małżeństwa dziewosłąb,
Jest zniesławiony tem nowem małżeństwem.
Król Edw.  Lecz jeśli znajdę sposób przejednania
Króla Ludwika i hrabiego Warwick?
Montague.  To i tak jeszcze francuskie małżeństwo
Lepiejby naszą przeciw obcym burzom
Wzmocniło ziemię, niż domowy związek.
Hastings.  Dość sama Anglia sił na to posiada,
Byleby wierną samej sobie była.
Montague.  Miałaby więcej przez Francyę poparta.
Hastings.  Lepiej jest Francyą władać, niż jej wierzyć.
Ufajmy Bogu i wód naszych falom,
Które za puklerz dał nam niezdobyty,
I z ich pomocą brońmy sami siebie:

W nich i w nas samych bezpieczeństwo nasze.
Clarence.  Krótką tą mową lord Hastings zasłużył
Na rękę lorda Hungerford dziedziczki.
Król Edw.  I cóż stąd? Taka moja była wola,
I prawem wola ma na raz ten będzie.
Gloucest.  Myślałem przecie, żeś źle zrobił, królu,
Oddając z córką lorda Scales dziedzictwo
Bratu małżonki twojej ukochanej;
Mnie, Clarensowi przystałoby lepiej:
Lecz pogrzebałeś w żonie twej braterstwo.
Clarence.  Inaczej, nowej żony twej synowi
Dziedziczki lorda Bonville byś nie oddał,
Na Bożej łasce braci nie zostawił.
Król Edw.  Biedny Clarensie! Szło ci więc o żonę?
I stąd gniew cały? Znajdę ci ją; czekaj.
Clarence.  Widząc, jak sobie samemu wybrałeś,
Nie chcę cię nowym kłopotać wyborem,
I wolę raczej własnym być meklerem;
W tej myśli, bracie, wkrótce cię opuszczę.
Król Edw.  Opuść lub zostań; Edward będzie królem,
Nie da się brata swego wolą związać.
Kr. Elżb.  Nim się królewskiej spodobało mości
Stan mój królowej tytułem zaszczycić,
Zapewne wszyscy przyznacie, panowie,
Ze krew szlachetna w mych płynęła żyłach:
Niższe odemnie podobny los spotkał.
Lecz chociaż honor ten chlubą jest dla mnie,
To niechęć wasza, gdy pragnęłam zyskać
Waszą przychylność, chmurę niebezpieczeństw
I smutków nad mą rozciąga radością.
Król Edw.  Do żadnych pochlebstw nie zniżaj się, droga,
Nie bój się smutków, nie bój niebezpieczeństw;
Dopóki Edward twym jest przyjacielem,
Królem, którego oni słuchać muszą,
Muszą i będą, muszą ciebie kochać,
Jeśli mej nie chcą ściągnąć nienawiści,
A gdyby chcieli, i ciebie obronię
I im dam uczuć zemstę mego gniewu.

Gloucest.  (na str.). Słucham i milczę, lecz tem więcej myślę.

(Wchodzi posłaniec).

Król Edw.  Jakie przynosisz listy, jakie wieści?
Posłaniec.  Żadnych, mój królu, nie przynoszę listów,
Tylko słów kilka, lecz ich nie powtórzę
Bez wyraźnego twego przebaczenia.
Król Edw.  Przebaczam wszystko; więc powtórz ich słowa;
A wiernie, jeśli zdoła twoja pamięć.
Co na me listy Ludwik odpowiada?
Posłaniec.  Oto ostatnie są Ludwika słowa:
„Zdrajcy, a twemu mniemanemu panu
Powiedz, że Ludwik maski mu wysyła,
Aby z nim hulać na jego weselu“.
Król Edw.  Tak śmiało? Wziął mnie, widzę, za Henryka;
Co mówi Bona o mojem małżeństwie?
Posłaniec.  Bona tak rzekła z spokojną pogardą:
„Powiedz, że Bona, wdowstwa jego pewna,
Będzie wierzbową nosiła girlandę“.
Król Edw.  Nie mam jej za złe; nie mogła mniej wyrzec;
Jej była krzywda. A co Małgorzata?
Bo jak słyszałem, przytomną tam była.
Posłaniec.  „Powiedz, żem szaty rzuciła żałobne,
Żem jest gotową odziać się pancerzem“.
Król Edw.  Chce grać zapewne rolę Amazonki.
Co Warwick na te powiedział ci krzywdy?
Posłaniec.  Od wszystkich innych gniewniejszy, mój królu,
Przy pożegnaniu te powiedział słowa:
„W mem mu imieniu powiedz, że mnie skrzywdził,
Że wkrótce za to koronę mu zedrę“.
Król Edw.  Zdrajca! śmiał wyrzec słowa tak zuchwałe?
Tak ostrzeżony mam czas się uzbroić.
Drogo zapłacą swą zarozumiałość.
Powiedz, czy Warwick w zgodzie z Małgorzatą?
Posłaniec.  Tak jest, mój królu. Ich przyjaźń tak ścisła,
Że książę Edward córkę jego bierze.
Clarence.  Pewno najstarszą, to ja młodszą wezmę.
Żegnam cię, królu; miej się na baczności;
Ja po Warwicka drugą idę córkę.

Choć bez korony, przynajmniej w małżeństwie
Nie będę niższym od ciebie, mój bracie.
Za mną, kto kocha i mnie i Warwicka!

(Wychodzi Clarence, za nim Somerset).

Gloucest.  (na str.). Nie ja, bo myśli me sięgają dalej;
Lecz nie Edwarda miłość mnie tu trzyma,
Ale korony.
Król Edw.  Clarence i Somerset
Poszli z Warwickiem przeciw mnie się złączyć!
Ale na wszystko jestem uzbrojony.
Pośpiech konieczny w rozpaczliwym razie;
Śpiesz więc, Pembroku, i ty śpiesz Staffordzie,
Róbcie zaciągi, zbrójcie się do wojny,
Bo już w Anglii, albo wkrótce będą.
Ja osobiście pośpieszę za wami.

(Wychodzą: Pembroke i Stafford).

Lecz nim odejdę, Hastings i Montague,
Połóżcie koniec mojej niepewności.
Wy oba krwiąście najbliżsi Warwicka,
Powiedzcie, czy wam Warwick, czy król droższy?
Jeżeli Warwick, idźcie się z nim złączyć;
Lepszy wróg jawny niż przyjaciel chwiejny.
Lecz jeśli chcecie w dawnej trwać wierności,
By podejrzeniom mym położyć koniec,
Przysięgą waszej dowiedźcie przyjaźni.
Montague.  Tak mi dopomóż, Boże, jakem wierny!
Hastings.  Mnie, jakem sprawie Edwarda przychylny!
Król Edw.  Bracie Ryszardzie, czyli ze mną trzymasz?
Gloucest.  Przeciwko wszystkim, co ci opór stawią.
Król Edw.  Jeśli tak, jestem zwycięstwa już pewny.
Idźmy, nie traćmy i jednej godziny
Zbierać na wojskach Warwicka wawrzyny.

(Wychodzą).
SCENA II.
Płaszczyzna w Warwickshire.
(Wchodzą: Warwick i Oxford z wojskiem francnskiem i innymi zaciągami).

Warwick.  Wierzaj mi, lordzie, dotąd wszystko dobrze:
Lud pospolity tłumnie do nas biegnie.

(Wchodzą: Clarence i Somerset).

Lecz kogoż widzę? Clarence i Somerset.
Powiedzcie, czy mam przyjaciół powitać?
Clarence.  Ani na chwilę nie wątp o tem, lordzie.
Warwick.  Więc pozdrowienie Warwicka przyjmijcie.
Tam gdzie szlachetne serce daje rękę
Na znak miłości, byłaby, mem zdaniem,
Wszelka nieufność nikczemności znakiem;
Inaczej mógłbym myśleć, że mi Clarence,
Brat króla, z zdradną przychodzi przyjaźnią.
Witaj mi, książę! Daję ci mą córkę.
Cóż nam zostaje, jak śród nocy cieniów,
Gdy bez czujności twój brat obozuje,
Gdy się lud jego po miasteczkach rozbiegł,
Gdy ledwo słaba straż przy nim została,
Napaść na niego i wziąć go w niewolę?
Szpiegów mych zdaniem łatwa to wyprawa.
Jak Diomedes dzielny i Ulisses
Wkradli się niegdyś chytrością i męstwem
W namiot Rezusa, aby uprowadzić
Fatalny zaprząg koni z trackiej ziemi,
Tak i my, nocy owinięci płaszczem,
Na straż Edwarda wpadniem niespodzianie,
Pojmiemy króla, nie mówię, zabijem,
Bo myślą moją wziąć go tylko jeńcem.
Wy, towarzysze mego przedsięwzięcia,
Krzyknijcie z wodzem: Niech żyje król Henryk!
Wszyscy  (wołają). Niech żyje król Henryk!
Warwick.  A teraz idźmy w głębokiem milczeniu;
Niech nam pomogą Bóg i święty Jerzy! (Wychodzą)

SCENA III.
Obóz króla Edwarda w blizkości Warwick.
(Wchodzi kilku szyldwachów na straż przy namiocie króla Edwarda).

1 Szyldw.  Niech każdy zajmie swoje stanowisko,
Bo tam król Edward do snu się rozciągnął.
2 Szyldw.  Nie w swojem łóżku?
1 Szyldw.  Nie, ślubował bowiem
Nie wprzódy w zwykłem odpoczywać łożu,
Aż hrabia Warwick albo on sam zginie.
2 Szyldw.  A więc, jak myślę, jutro się to spełni,
Jeśli tak blizko Warwick jest, jak głoszą.
3 Szyldw.  Powiedz mi, proszę, pana tego imię,
Co z królem w jego spoczywa namiocie?
1 Szyldw.  To pierwszy jego przyjaciel, lord Hastings.
3 Szyldw.  Czy tak? Lecz czemu król wydał rozkazy,
By po miasteczkach dwór się jego mieścił,
A sam na zimnem wypoczywa polu?
2 Szyldw.  Bo tam jest honor, gdzie niebezpieczeństwo.
3 Szyldw.  To ja znów pokój i wygodne życie
Nad niebezpieczny przenosiłbym honor.
Gdyby znał Warwick jego stan obecny,
Nie wątpię, żeby obudzić go przyszedł.
1 Szyldw.  Gdyby nie nasze tylko halabardy.
2 Szyldw.  Rzecz jasna, na to trzymamy tu straże,
By go od nocnych bronić napastników.

(Wchodzą: Warwick, Clarence, Oxford, Somerset i wojsko).

Warwick.  To jego namiot; patrz, tam jego straże;
Więc śmiało! honor dzisiaj albo nigdy!
Za mną! a Edward jeńcem naszym będzie.
1 Szyldw.  Kto idzie?
2 Szyldw.  Stój, albo zginiesz.

(Warwick i inni z okrzykiem: Warwick! Warwick! wpadają na straż, która ucieka wołając: do broni! do broni! Warwick z orszakiem ścigają ich. Przy odgłosie bębnów i trąb wraca Warwick i inni, wnosząc Edwarda w nocnem ubraniu na krześle. Gloucester i Hastings uciekają).

Somerset.  Kto tam ucieka?
Warwick.  Ryszard i lord Hastings.
Dajmy im pokój, gdy trzymamy księcia.
Król Edw.  Księcia? Warwicku, gdyś żegnał się ze mną,
Zwałeś mnie królem.
Warwick.  Zmieniły się rzeczy;
Gdy mnie w poselstwie mojem zniesławiłeś,
Ja cię z królewskiej strąciłem godności,
Teraz cię księciem Yorku mianuję.
Jakbyś potrafił zarządzać królestwem,
Kiedy nie umiesz dobrze posła użyć,
Jedną się tylko kontentować żoną,
O szczęście swego kłopotać się ludu,
Albo od własnych strzedz się nieprzyjaciół?
Król Edw.  Bracie Clarensie, i ty z nimi trzymasz?
Ach! widzę teraz, Edward upaść musi.
Ale, Warwicku, mimo swoich nieszczęść,
Pomimo ciebie i twoich spólników,
Edward postąpi zawsze po królewsku;
Choć wielkość moją zwaliła fortuna,
Myśl moja wyższa nad obręcz jej koła.
Warwick.  Bądź więc na zawsze w myśli królem Anglii.

(Zdejmuje mu koronę).

Henryk koronę Anglii będzie nosił,
Będzie prawdziwym królem, a ty cieniem.
Lordzie Somerset, na moje żądanie
Księcia Edwarda do mojego brata,
Arcybiskupa Yorku, wyprawisz.
Gdy stoczę bitwę z wojskami Pembroka,
Pośpieszę do was, aby mu powtórzyć
Odpowiedź króla Ludwika i Bony.
Tymczasem, żegnaj, dobry książę Yorku.
Król Edw.  Zrządzenia losu znosić muszę stale:
Trudno jest wiatry zwyciężyć i fale.

(Wychodzi król Edward pod strażą, za nim Somerset).

Oxford.  Panowie, nic nam teraz nie zostaje,
Jak do Londynu z wojskiem naszem śpieszyć.
Warwick.  Tak jest, to pierwszą naszą powinnością

Z więzów Henryka króla wyswobodzić,
I na królewskim posadzić go tronie. (Wychodzą).

SCENA IV.
Londyn. Sala w pałacu.
(Wchodzą: królowa Elżbieta i Rivers).

Rivers.  Skąd taka w tobie nagła zmiana, pani?
Kr. Elżb.  Jakto? Czy jeszcze nie wiesz, bracie Rivers,
O strasznej króla Edwarda niedoli?
Rivers.  Czy przegrał bitwę z Warwickiem stanowczą?
Kr. Elżb.  Nie, lecz swą własną królewską osobę.
Rivers.  Co? Edward zginął?
Kr. Elżb.  Tak dobrze jak zginął,
Bo jeńcem został, czy przez swoich zdradę,
Czy też przez wrogów atak niespodziany.
Słyszałam później, że go powierzono
Surowej straży biskupa Yorku,
Brata Warwicka, naszego więc wroga.
Rivers.  Wyznaję, pani, bolesna wiadomość;
Znieś jednak mężnie przeznaczenia Boże.
Warwick dziś wygrał, jutro przegrać może.
Kr. Elżb.  Moją podporą tylko ta nadzieja;
Albo mnie raczej broni od rozpaczy
W mem łonie owoc miłości Edwarda;
On mnie przymusza namiętności kiełznać,
Krzyż utrapienia z cierpliwością dźwigać;
Dla niego gorzkich łez wstrzymuję potok,
Przyduszam w piersiach żar trawiących westchnień,
By w nim nie usechł, lub w łzach nie utonął
Edwarda owoc, prawy Anglii dziedzic.
Rivers.  Ale z Warwickiem co stało się, pani?
Kr. Elżb.  Mówią, że z wojskiem ciągnie do Londynu
Włożyć koronę na głowę Henryka.
Ustąpić muszą nasi przyjaciele.
By się ocalić od tyrana gwałtów,
(Bo któżby ufać chciał krzywoprzysięzcy?)

Idę schronienia szukać przy ołtarzach
By choć dziedzica Edwarda ratować;
Ni mnie tam zdrada ni siła dosięgnie.
W świątyni tylko nasza jest opieka,
Bo od zwycięzcy śmierć nas tylko czeka. (Wychodzą).

SCENA V.
Park w blizkości Middleham Castle w Yorkshire.
(Wchodzą: Gloucester, Hastings, Sir William Stanley i inni).

Gloucest.  Milordzie Hastings, Wilhelmie Stanleyu,
Przestańcie teraz dziwić się, dlaczego
W tę dziką stronę parku was prowadzę.
Oto stan rzeczy: wiecie, że król Edward
Jest teraz jeńcem biskupa Yorku,
Prawię zupełnie z łaski stróża wolnym.
Czasami jeniec pod słabą eskortą
Polując, ku tej zapuszcza się stronie.
Tajemną drogą mógłem go uprzedzić,
Że jeśli o tej wpadnie tu godzinie,
Pod zwykłej sobie rozrywki pozorem,
Znajdzie przyjaciół gotowych i konie,
Z którymi całą swą odzyska wolność.

(Wchodzi król Edward i strzelec).

Strzelec.  Tą stroną, panie, tu ruszymy zwierza.
Król Edw.  Nie, tędy raczej. Czy widzisz tych strzelców?
Jakto, panowie, przyszliście podkradać
Świątobliwego biskupa zwierzynę?
Gloucest.  Bracie, czas nagli, koń na ciebie czeka
Kilka stąd kroków, na krawędzi parku.
Król Edw.  Gdzie stąd ruszymy?
Hastings.  Naprzód do Lynn, panie,
Stamtąd gotowym okrętem do Flandryi.
Gloucest.  To, słowo w słowo, myślą było moją.
Król Edw.  Nagrodzę twoją gorliwość, Stanleyu.
Gloucest.  Nie traćmy czasu na próżnych rozmowach.
Król Edw.  Co mówisz, strzelcze? Czy chciałbyś pójść ze mną?

Strzelec.  Lepiej iść, panie, niż zostać i wisieć.
Gloucest.  Więc idźmy.
Król Edw.  Żegnaj, wielebny biskupie!
Myśl, jak się bratu wytłómaczyć trzeba,
A za mój powrót modły nieś do nieba. (Wychodzą).

SCENA VI.
Sala w Tower.
(Wchodzą: król Henryk, Warwick, Somerset, młody Richmond, Oxford, Montague, Komendant Toweru i służba).

Król Henr.  Gdy, z Bożą łaską, przyjaciół mych ręka
Króla Edwarda z tronu obaliła,
Dała mi wolność, przemieniła cudem
Strach na nadzieję, smutek na wesele,
Mości dowódco, powiedz, com ci winien?
Komend.  Król poddanemu swemu nie jest dłużny;
Lecz jeśli mogę prośbę zanieść korną,
Racz mi przebaczyć, najjaśniejszy panie.
Król Henr.  Za co przebaczyć? Za dobre obejście?
Potrafię dobroć twoją wynagrodzić.
Moją niewolę tyś na rozkosz zmienił,
Na rozkosz, jaką w klatce czuje ptaszę,
Kiedy po długich, kłopotliwych myślach,
Dźwiękami tkliwej owiane harmonii,
O stracie swojej zapomni swobody.
Ale, po Bogu, tobiem wolność winien,
Warwicku, tobie po Bogu dziękuję;
Ciebie swej woli Bóg wybrał narzędziem.
By się przed gniewem uchronić fortuny,
By mnie w ukryciu dłoń jej nie dosięgła,
By lud niewinny tej błogiej krainy
Nie cierpiał ze mną pod złych gwiazd mych wpływem,
Chociaż korona moje zdobi skronie,
Rządy, Warwicku, w twoje składam ręce,
Boś ty szczęśliwy w wszystkich przedsięwzięciach.
Warwick.  Zawsze, mój królu, słynąłeś cnotami,

Dziś składasz dowód cnoty i rozumu,
Chyląc się z drogi zawziętej fortuny:
Rzadki mąż słucha swoich gwiazd wyroków.
Tylko w tem, królu, myśl twą muszę zganić,
Że mnie wybierasz, gdy Clarence jest z nami.
Clarence.  Nie, nie Warwicku, jesteś godny władzy,
Bo tobie niebo, w dniu twoich urodzin
Wieniec oliwy i wawrzynu dało,
Byś był szczęśliwy w pokoju i wojnie.
I ja też chętnie za tobą głos daję.
Warwick.  Ja protektorem wybieram Clarensa.
Król Henr.  Warwick, Clarensie, podajcie mi dłonie.
Jak ręce teraz, tak połączcie serca,
By rządów waszych nic nie zakłóciło.
Wam dwom oddaję władzę nad tą ziemią,
A sam, cichemu poświęcony życiu,
Dni mych ostatki na modlitwach spędzę,
Bogu na chwałę, na mych grzechów okup.
Warwick.  A co nam Clarence na to odpowiada?
Clarence.  Przystaję, jeśli i Warwick się zgadza,
Bo jego szczęście mą będzie podporą.
Warwick.  Więc i ja muszę poddać się choć z żalem.
Jak cień podwójny osoby Henryka
Będziem na miejscu jego jarzmo dźwigać.
Naszym udziałem władzy będzie kłopot,
Jemu zostanie honor i swoboda.
Teraz, Clarensie, konieczność wymaga,
Aby Edwarda za zdrajcę ogłosić
I skonfiskować wszystkie jego ziemie.
Clarence.  A zaraz ziem tych dziedziców oznaczyć.
Warwick.  Z których i Clarence swoją część otrzyma.
Król Henr.  Proszę was tylko, a nie rozkazuję,
Niechaj to pierwszą sprawą będzie waszą
Moją królowę i syna Edwarda
Bez straty czasu z Francyi tu przywołać;
Ich nieobecność trwogą niepewności
Napół zaciemnia swobody mej radość.
Clarence.  Wola twa, królu, spełni się natychmiast.

Król Henr.  Lordzie Somerset, co to za młodzieniec,
Nad którym czuwasz z taką troskliwością?
Somerset.  To młody Henryk, królu, hrabia Richmond.
Król Henr.  Przybliż się do mnie, ty Anglii nadziejo.

(Kładąc mu rękę na głowie)

Jeśli tajemną natchnienia potęgą
W przyszłości czyta moja myśl prorocza,
Dziecię to ziemi tej będzie zbawieniem.
W źrenicach jego pokoju majestat,
Ręką natury zda się kształtowana
Dłoń ta do berła, skroń ta do korony,
A cała jego postać, gdy czas przyjdzie,
Będzie ozdobą angielskiego tronu.
Cześć dlań, panowie, on wam z bożej woli
Szczęścia da więcej niźli ja niedoli.

(Wchodzi posłaniec).

Warwick.  Co nam przynosisz, dobry przyjacielu?
Posłaniec.  Edward z pod straży brata twego umknął,
I, jak donoszą, uciekł do Burgundyi.
Warwick.  Niesmaczne wieści. Ale jak mógł umknąć?
Posłaniec.  Uprowadzony przez brata Ryszarda
I lorda Hastings, którzy nań czekali
W tajnej kryjówce na krawędzi lasu,
I z rąk biskupich strzelców wyzwolili,
Bo polowaniem wciąż Edward się bawił.
Warwick.  Brat nie dopełnił swojej powinności.
Lecz idźmy, królu, obmyślić lekarstwo
Na klęski, które w przyszłości nam grożą.

(Wychodzą: król Henryk, Warwick, Clarence, Komendant Toweru i służba).

Somerset.  Zły to wypadek ta jego ucieczka,
Bo znajdzie pewnie pomoc w Burgundczykach,
I lada chwila nowa przyjdzie wojna.
Jak były sercu mojemu pociechą
Prorocze słowa króla o Richmondzie,
Tak czuję w sercu trwogę i niepokój
Myśląc, że z wojną straszne spadną klęski
Tak na Richmonda jak na głowy nasze.

By niebezpieczeństw uniknąć grożących
Wyślę go czekać na brzegach Bretanii,
Póki domowa nie przeleci burza.
Oxford.  O, prawda, jeśli Edward tron odzyska,
Nasza ruina i Richmonda blizka.
Somerset.  Więc zgoda, Richmond do Bretanii płynie.
Idźmy, bo sprawa ta nie cierpi zwłoki. (Wychodzą).

SCENA VII.
Pod Yorkiem.
(Wchodzą: król Edward, Hastings, Gloucester na czele wojska).

Król Edw.  Ryszardzie i wy, dostojni panowie,
Dotąd fortuna dług winny nam spłaca,
I zda się mówić, że znowu zamienię
Stan mój ubogi na berło Henryka.
Dwa razy morze przebyłem szczęśliwie,
W Burgundyi pomoc znalazłem konieczną,
Wylądowałem w Rayenspurgskim porcie
I popod Yorku przyciągnąłem mury.
Cóż mi zostaje, jak wejść w posiadanie
Mojego księstwa?
Gloucest.  Patrz, zamknięte bramy!
Bracie Edwardzie, to mi nie po myśli;
Wedle przysłowia, na progu się potknąć,
Jest wróżbą skrytych wewnątrz niebezpieczeństw.
Król Edw.  Ba, ba, mój bracie, wróżb się tylko nie bój,
Siłą lub zdradą muszę wejść do miasta,
Bo tu mam czekać na przyjaciół przyjście.
Hastings.  Więc do rozmowy raz ich jeszcze wezwę.

(Pokazują się na murach: mer Yorku i jego Rada).

Mer.  Uwiadomieni o waszem przybyciu
Dla bezpieczeństwa zamknęliśmy bramy,
Jak wierni króla Henryka poddani.
Król Edw.  Jeśli jest dzisiaj Henryk waszym królem,
Edward przynajmniej księciem jest Yorku.
Mer.  Prawda, uznaję godność tę, milordzie.

Król Edw.  A ja też na tym przestaję tytule,
I tylko księstwa mego się domagam.
Gloucest.  (na stronie). Gdzie lis potrafi nos tylko swój wsunąć,
Potrafi resztę wprowadzić za nosem.
Hastings.  Co się wahanie to znaczy, majorze?
Otwórz Henryka dobrym przyjaciołom.
Mer.  Jeśli tak, bramy stoją wam na oścież. (Wychodzą).
Gloucest.  Mądry dowódca! Łatwo go przekonać.
Hastings.  Chętnie przypuszcza uczciwy staruszek,
Że wszystko dobre, byle sam był cały;
Ale raz w mieście, nie trudno nam będzie
Do rozumniejszych przyprowadzić myśli
Jego i razem wszystkich jego rajców.

(Wychodzi z miasta mer z dwoma aldermanami).

Król Edw.  Majorze, bramy te będą otworem
Z wyjątkiem nocy i wojennych czasów.
Nie bój się tylko, a oddaj mi klucze.

(Odbiera mu klucze).

Bo Edward w każdej ocali potrzebie
Tak swych przyjaciół, jak miasto i ciebie.

(Bębny. Wchodzi Montgomery z wojskiem).

Gloucest.  Bracie, przybywa sir John Montgomery,
A nasz przyjaciel, jeśli się nie mylę.
Król Edw.  Witaj, sir Johnie! Lecz dla czego zbrojny?
Montgom.  By bronić króla Edwarda wśród burzy,
Jak każdy wierny winien jest poddany.
Król Edw.  Dzięki ci! Ale dziś zapominamy
O naszych prawach do berła, i tylko
O nasze księstwo chcemy się upomnieć.
Montgom.  Żegnaj więc, książe! Ja wracam do domu,
Bom przyszedł służyć królowi nie księciu.
W bębny uderzcie do marszu, dobosze.

(Dobosze biją marsz).

Król Edw.  Stój, Montgomery! Obmyślimy środki,
Jakby koronę odzyskać bezpiecznie.
Montgom.  O obmyśleniu środków co nam prawisz?
Albo się królem natychmiast ogłosisz,
Albo cię twojej zostawię fortunie.

Wrócę do domu i wstrzymam w pochodzie
Tych, coby chcieli na pomoc ci śpieszyć.
Po co nam walczyć, gdy się tronu zrzekasz?
Gloucest.  Nie wdaj się proszę, bracie, w subtelnostki.
Król Edw.  Silniejszy, o me upomnę się prawa.
Dzisiaj, roztropność radzi myśli taić.
Hastings.  Precz z skrupułami! Miecz rozstrzygnie wszystko.
Gloucest.  Najśmielszy, berła najpierwszy dobiega.
Natychmiast, bracie, królem się ogłosisz;
Sama wieść mnogich ściągnie ci przyjaciół.
Król Edw.  Niech i tak będzie, boć to moje prawo,
A Henryk tylko jest przywłaszczycielem.
Montgom.  Ha! Teraz pan mój mówi, jak przystało,
Teraz też będę Edwarda rycerzem.
Uderzcie w trąby! ogłosim Edwarda.
Zbliż się, żołnierzu, czytaj proklamacyę.

Żołnierz  (czyta). Edward Czwarty, z Bożej łaski król Anglii i Francyi, pan Irlandyi i t. d.

Montgom.  A ktoby prawu Edwarda śmiał przeczyć,
Temu na wyzew rzucam rękawicę (rzuca rękawicę).
Wszyscy.  Niech żyje Edward Czwarty!
Król Edw.  Dzięki ci składam, dzielny Montgomery,
Jak i wam wszystkim. Mój dług wam zapłacę,
Byle fortuna wierną mi została.
Na tę noc jedną zostaniem w Yorku,
A gdy z porankiem słońce wyprowadzi
Nad widnokręgu brzegi rydwan złoty,
Pójdziem Warwicka z bandą jego szukać,
Bo się żołnierzem Henryk nie urodził.
Zdrajco Clarensie! Jak ci nie przystoi
Opuścić brata, schlebiać Henrykowi!
Lecz wedle naszych sił będziem się bronić
Przeciwko tobie, przeciw Warwickowi.
Naprzód, żołnierze! Liczcie na zwycięstwo
I na sowity żołd za wasze męstwo.

(Wychodzą).
SCENA VIII.
Londyn. Sala w pałacu.
(Wchodzą: król Henryk, Warwick, Clarence, Montague, Exeter i Oxford).

Warwick.  Co począć? Edward przybywa z wojskami
Gorących Niemców i tępych Holendrów,
Morskie rękawy szczęśliwie przepłynął,
I szybkim marszem do Londynu zdąża:
Lud odurzony zbiega się doń tłumnie.
Oxford.  Róbmy zaciągi, idźmy go odeprzeć.
Clarence.  Łatwo przydeptać ogień przy początku,
Gdy płomień buchnie, nie zgasi go rzeka.
Warwick.  Mam w Warwickshire tłam wiernych przyjaciół,
Wśród wojny dzielnych, potulnych w pokoju,
Pójdę ich zebrać. Ty, synu Clarensie,
Wezwij do broni Kent, Suffolk i Norfolk,
Uzbrój co prędzej hrabstw tych szlachtę mężną;
Ty znów, Montague, w Buckingham, Northampton,
I w Leicester znajdziesz bez trudności ludzi
Chętnych pod twoim zebrać się sztandarem;
A ty, Oxfordzie, w hrabstwie twem kochany,
Idź i przyjaciół twoich zbierz orężnych;
Król zaś nasz, w kole swych wiernych poddanych,
Jak nasza wyspa morzem opasana,
Lub jak Dyana czysta w nimf swych wianku,
Będzie w Londynie na powrót nasz czekał.
Bez odpowiedzi ruszajcie, panowie.
Żegnam cię, królu!
Król Henr.  Bądź zdrów, mój Hektorze,
Ty mojej Troi nadziejo jedyna!
Clarence.  Na znak wierności rękę twą całuję.
Król Henr.  Niech Bóg ci szczęści, szlachetny Clarensie!
Montague.  Słowem nadziei żegnam cię, mój królu!
Oxford  (całując rękę króla). To me żegnanie i pieczęć wierności.
Król Henr.  Drogi Oxfordzie, kochany Montague,
I wszyscy razem, jeszcze raz, Bóg z wami!

Warwick.  Żegnajcie! Miejscem zbioru jest Coventry.

(Wychodzą: Warwick, Clarence, Oxford i Montague).

Król Henr.  Ja chwilę jeszcze spocznę w tym pałacu.
Jakie twe zdanie, kuzynie Exeter?
Sądzę, że wojsko, które Edward zebrał,
Moim obrońcom placu nie dotrzyma.
Exeter.  Boję się tylko, by reszty nie uwiódł.
Król Henr.  Jestem spokojny. Lud zna moje myśli.
Nigdym na prośby biednych nie był głuchy,
Nigdym na jutro prośby nie odsyłał;
Ban ich balsamem litość moja była,
Ich nędzy ciężar dobroć ma zmniejszała,
A miłosierdzie łzy gorzkie suszyło.
Nigdym nie czyhał na poddanych skarby,
Ni ich podatków zbytkiem obciążałem,
Mimo ich grzechów nie szukałem zemsty,
Czemużby lepiej kochali Edwarda?
Nie, Exeterze; miłość rodzi miłość,
I gdy lew straszny ciche jagnię liże,
Nigdy go wierne nie odstąpi jagnię.

(Krzyki za sceną: Lancaster! Lancaster!).

Exeter.  Czy słyszysz, królu? Co krzyki te znaczą?

(Wchodzą: król Edward, Gloucester, żołnierze).

Król Edw.  Pod straż natychmiast tego nikczemnika,
A mnie ogłoście znowu królem Anglii.
Ty źródłem, które drobne karmi strugi;
Dziś wyschło źródło, dzisiaj mój ocean
Strugi te połknie i wodą ich wzrośnie.
Precz z nim do Tower! Niech ust nie otworzy.

(Straż wyprowadza Henryka).

Teraz, panowie, spieszmy do Coventry,
Bo tam zuchwały Warwick obozuje.
Idźmy bez zwłoki, póki słońce parzy,
Lub zima żniwa nadzieje nam zwarzy.
Gloucest.  Idźmy, nim wszystko ściągnąć zdąży wojsko,
Wielkiego zdrajcę zajdźmy niespodzianie.
Więc do Coventry, waleczni rycerze. (Wychodzą).




AKT PIĄTY.
SCENA I.
Coventry.
(Pokazują się na murach: Warwick, Mer Coventry, dwóch posłańców i inni).

Warwick.  Gdzie jest wysłaniec dzielnego Oxforda?
Jak stąd daleko twój pan, przyjacielu?
1 Posłan.  Teraz zapewne, tu ciągnąc, jest w Dunsmore.
Warwick.  A jak daleko jest brat nasz Montague?
Gdzie jego poseł?
2 Posłan.  Teraz, jak przypuszczam,
Na czele armii potężnej jest w Daintry.

(Wchodzi Sir John Somerville).

Warwick.  Co mi od syna, Somervillu, powiesz?
Jak stąd daleko Clarence, twojem zdaniem?
Somerv.  W Southam go z całem zostawiłem wojskiem;
Przyciągnie tutaj za jakie dwie godzin.

(Bębny za sceną).

Warwick.  Już się przybliża; słyszę jego bębny.
Somerv.  To nie on, lordzie, Southam w tej jest stronie,
Bębny te ciągną od strony Warwicku.
Warwick.  Kto to być może? Pewno jaki oddział
Przez nieczekanych wiedziony przyjaciół.
Somerv.  Tuż się zbliżają; łatwo ich rozpoznać.

(Bębny. Wchodzą: król Edward, Gloucester i wojsko).

Król Edw.  (do trębacza). Pod mur się posuń; zatrąb do rozmowy.
Gloucest.  Złowróżbny Warwick, patrz, stoi na murach.
Warwick.  Jak niespodzianie rozpustnik się zjawił,
Czy się przedały czaty czy zasnęły,
Żem nic o jego zbliżeniu nie słyszał?
Król Edw.  Warwicku, otwórz bramy tego miasta,
W pokorze ugnij przede mną kolano,
Uznaj mnie królem, a wszystko przebaczę.
Warwick.  Nie, nie, ty raczej oddal się z twem wojskiem,

Tego, co wzniósł cię i obalił, uznaj,
Ukorz się przed twym patronem, Warwickiem,
A jeszcze księciem Yorku zostaniesz.
Gloucest.  Ciągle myślałem, że choć królem powie;
Albo, niechcący czy żartu nie zrobił?
Warwick.  Alboż to księstwo nie jest pięknym darem?
Gloucest.  Zapewne, gdy je biedny hrabia daje:
Będziem ci wdzięczni za ten piękny prezent.
Warwick.  Wszak ja królestwo bratu twemu dałem.
Król Edw.  Więc choć jak prezent Warwicka, jest mojem.
Warwick.  Na taki ciężar nie jesteś Atlasem;
Warwick odbiera, co dał cherlakowi;
Warwick jest teraz Henryka poddanym.
Król Edw.  Lecz król Warwicka jest Edwarda jeńcem;
O powiedz, proszę, waleczny Warwicku,
Co znaczy ciało, gdy mu głowy braknie?
Gloucest.  Jak mało Warwick miał przenikliwości!
Gdy sam dziesiątkę tylko myślał ukraść,
Zręcznie mu króla wyciągnięto z talii.
Królaś zostawił w biskupim pałacu,
Dziesięć na jeden, że go w Tower znajdziesz.
Król Edw.  To prawda; jednak zawsze ty Warwickiem.
Gloucest.  Tylko, Warwicku, nie trać czasu, klęknij,
I kuj żelazo, póki nie ostygło.
Warwick.  Wolałbym raczej sam rękę tę uciąć
I w twarz ją twoją drugą rzucić ręką,
Niż podle żagiel przed tobą uchylić.
Król Edw.  Żegluj jak zechcesz, z wiatrem i za prądem,
Ręka ta, włosem twym czarnym owita,
Zanim ostygnie głowa twa ucięta,
Twą krwią, na piasku, te wypisze słowa:
Kręcić się przestał Warwick chorągiewka.

(Wchodzi Oxford przy odgłosie bębnów z rozwiniętemi chorągwiami).

Warwick.  Błogie sztandary! patrz, Oxford nadciąga!
Oxford.  Oxford, Lancastrów niechaj sprawa żyje!

(Oxford wchodzi do miasta z wojskiem).

Gloucest.  Bramy otwarte, wejdźmy razem z nimi.
Król Edw.  Wróg jaki nowy napadłby nas z tyłu;

Czekajmy raczej w bojowym tu szyku,
Bo wiem, że wkrótce wyjdą walkę stoczyć,
Inaczej, w mieście źle obwarowanem,
Łatwo nam będzie targnąć buntowników.
Warwick.  Witaj, Oxfordzie! Potrzebny nam byłeś.

(Wchodzi Montague przy odgłosie bębnów, z rozwiniętemi chorągwiami).

Montague.  Montague, niechaj żyje dom Lancastrów!

(Wchodzi z wojskiem do miasta).

Gloucest.  Z twym wspólnie bratem zdradę tę kupicie
Waszego ciała krwią najkosztowniejszą.
Król Edw.  Im twardszy opór, tem większe zwycięstwo:
Dusza ma wróży wygraną i tryumf.

(Wchodzi Somerset przy odgłosie bębnów, z rozwiniętemi chorągwiami).

Somerset.  Somerset, niechaj żyje dom Lancastrów!

(Wchodzi z wojskiem do miasta).

Gloucest.  Dwóch Somersetów, twego miana książąt,
Domu Yorków padło już ofiarą,
Ty padniesz trzeci, byle miecz ten nie prysł.

(Wchodzi Clarence przy odgłosie bębnów, z rozwiniętemi chorągwiami).

Warwick.  Patrz, Jerzy, książe Klarencyi nadciąga,
Sam swoją siłą zdolny brata pobić.
Dla duszy jego wierna prawu służba
Wyższą niż popęd braterskiej miłości.
Śpiesz się, Clarensie! Warwick cię przyzywa.
Clarence.  Ojcze Warwicku, czy wiesz, co to znaczy?

(Odrywa czerwoną różę od kapelusza).

W twarz ciskam twoją znak mego spodlenia:
Nie chcę obalać domu mego ojca,
Który kamienie jego swą krwią spajał,
By dom Lancastrów na jego wznieść gruzach.
Czy myślisz, żem jest tak twardy, wyrodny,
Że stal morderczą szalenie obrócę
Przeciw mojemu bratu i królowi?
Może przysięgę zarzucisz mi świętą;
Ale przysiędze takiej wiernym zostać,
Byłoby ciężej od Jeftego grzeszyć,
Kiedy poświęcił swoją własną córkę.

Na dowód żalu za moje przestępstwo,
Żeby otrzymać brata przebaczenie,
Twoim śmiertelnym ogłaszam się wrogiem,
Ślubuję razem, że gdziebądź cię spotkam,
(A spotkać muszę, byleś z miasta ruszył)
Skarcę cię za to, żeś mnie podle uwiódł.
Więc cię do boju wyzywam, Warwicku,
Do brata zwracam twarz zarumienioną.
Przebacz, Edwardzie! Naprawię, com popsuł!
Na moje błędy nie marszcz się, Ryszardzie,
Bo odtąd wiernym zostanę do śmierci,
Król Edw.  Witaj nam, bracie, stokroć teraz droższy
Niż gdybyś nigdy na gniew nie zasłużył.
Ryszard.  Witaj, Clarensie! Jak brat postąpiłeś.
Warwick.  Krzywoprzysięzco i nad zdrajców zdrajco!
Król Edw.  Czy chcesz wystąpić z murów i bój stoczyć,
Lub czy ci mamy mur na głowę zwalić?
Warwick.  Nie moją myślą zamknąć się w tej twierdzy,
Z miasta natychmiast ku Barnet wyruszam,
Przyjdź mię tam spotkać, jeśli śmiesz, Edwardzie.
Król Edw.  Tak jest, śmie Edward, i pierwszy tam śpieszy.
Więc naprzód! Święty Jerzy i zwycięstwo!

(Wychodzą. Marsz).
SCENA II.
Plac boju pod Barnet.
(Alarm. Utarczki. Wchodzi król Edward, niosąc rannego Warwicka).

Król Edw.  Tu leż i konaj, z tobą strach nasz skona,
Bo Warwick marą wszystkim nam był groźną.
Teraz, Montague, miej się na baczności.
Idę cię szukać, by kości Warwicka
Próchniały z twemi razem na tem polu.

(Wychodzi).

Warwick.  O, zbliż się, wrogu albo przyjacielu,
Powiedz, czy York, czy Warwick zwycięzcą?
Lecz na co pytać? Posiekane ciało,

Moje omdlenie i krew jasno mówią,
Że ciało moje muszę ziemi wrócić,
Śmiercią mą wrogom zapewnić zwycięstwo.
Tak cedr pod ostrzem siekiery upada,
Co liściem słonił królewskiego orła,
W którego cieniu dumny lew spoczywał,
Drzewo Jowisza szczytem swym przechodził,
Poziome krzewy od wichrów zasłaniał.
Oko, dziś śmierci kirem zaciemnione,
Jak promień słońca dawniej przenikało
Wszystkie tajniki świata tego zdrajców;
Krwią dziś zalane czoła tego marszczki
Nieraz grobowcem królów nazywano,
Bom grób potężnym nieraz królom kopał.
Kto śmiać się ważył, gdy Warwick brwi marszczył?
Teraz ma chwała w krwi leży i prochu!
Parki, ogrody moje mnie rzucają,
Z wszystkich mych włości tylko mi zostało,
Ile na ciała mego trzeba długość.
Czem chwała, berło? Garstką tylko błota;
Cichy grób końcem głośnego żywota.

(Wchodzą Oxford i Somerset).

Somerset.  Ah, gdybyś teraz jak my był, Warwicku,
Jeszczeby wszystko dało się naprawić;
Królowa z Francyi silne wojska wiedzie.
O, gdybyś tylko mógł z nami uciekać.
Warwick.  Gdybym mógł nawet, nie chciałbym uciekać.
Montague, bracie, jeśli jesteś przy mnie,
Ściśnij mi rękę, drogich ust całunkiem
Na chwilę duszę w mem zatrzymaj ciele!
Ty mnie nie kochasz, bo gdybyś mnie kochał,
Łzami byś omył zsiadłej krwi gruzełki,
Co wargi lepią i mówić mi bronią.
Przybądź, Montague, przybądź, albo skonam.
Somerset.  Warwicku, ducha wyzionął Montague:
Ostatniem jego było do mnie słowem:
Poleć mnie memu bratu walecznemu.
Chciał więcej mówić, i mówił coś więcej,

Lecz słowa jego brzmiały niewyraźnie,
Jak głuchy odgłos dział w podziemnych lochach.
Tylkom dosłyszał, jak z ostatnim jękiem
Bądź zdrów, Warwicku! zawołał i skonał.
Warwick.  Pokój duchowi jego wiekuisty!
A wy szukajcie w ucieczce ratunku,
Bo Warwick z wami żegna się na ziemi,
Aby się znowu w niebie z wami spotkać! (Kona).
Oxford.  Śpieszmy z królowej połączyć się wojskiem.

(Wychodzą, unosząc ciało Warwicka).
SCENA III.
Inna część placu boju.
(Przy odgłosie trąb wchodzą: król Edward w tryumfie, Clarence, Gloucester i inni).

Król Edw.  Nasza fortuna dotąd w górę rośnie,
Wianek zwycięstwa na skronie nam składa;
Lecz wśród jaskrawych dnia tego promieni
Widzę już czarną, podejrzaną chmurę,
Która chce przyćmić blask naszego słońca,
Nim do zachodu spokojnie zabieży.
Mówię o nowych królowej zaciągach,
Co już do naszych przybiły wybrzeży,
I śpieszą z nami mierzyć się orężem.
Clarence.  Groźną tę chmurę lada wietrzyk zdmuchnie,
Popędzi w strony, z których tu przybyła.
Słońce wypije wszystkie te wyziewy:
Nie z każdą chmurą przylatują burze.
Gloucest.  Z królową ciągnie trzydzieści tysięcy;
Do niej uciekli Oxford i Somerset;
Jeśli jej damy spokojnie odetchnąć,
Siły jej wkrótce naszym będą równe.
Król Edw.  Właśnie mi piszą wierni przyjaciele,
Że do Tewksbury wojska jej zmierzają;
Zwycięzcy dzisiaj na Barnetu polach
Lećmy, niech zapał drogi nam wyrówna.

A wśród pochodu, wiem, że każde hrabstwo
Wzmoże nas licznym ochotników tłumem.
Uderzcie w bębny. Naprzód w imię Boże!

(Wychodzą).
SCENA IV.
Równina pod Tewksbury.
(Marsz. Wchodzą: królowa Małgorzata, książę Edward, Somerset, Oxford, Żołnierze).

Małgorz.  Nie mądry, siedząc, płacze po swych stratach,
Lecz szuka, jakby klęsk swych powetować.
Choć maszt naszego okrętu strzaskany,
Porwane liny, stracona kotwica,
Połowa majtków połknięta przez fale,
To sternik żyje, i miałżeby teraz
Ster z rąk wypuścić jak trwożliwe chłopię,
Strugą łez swoich morskie wzmagać tonie,
Dodawać siły temu, co zbyt silne,
Okręt wśród jęków na łup dawać skałom,
Gdy go mógł czujnem uratować męstwem?
Jaki grzech, jaka byłaby w tem hańba!
Cóż stąd, że Warwick naszą był kotwicą?
Cóż stąd, że masztem naszym był Montague?
Że przyjaciele zabici linami?
Czyż Oxford nową nie będzie kotwicą,
A nowym masztem koronnym Somerset?
Żaglem francuscy będą przyjaciele;
Choć nieuczona, czemużbym z Edwardem
Na ten raz biegłym nie była sternikiem?
Nie my opuścim ster, by siedząc płakać;
Lecz mimo ryku wiatrów, będziem śmiało
Pośród skał groźnych okręt nasz prowadzić.
Tak dobrze śmiać się z wiatrów jak im schlebiać.
A czyż nie morzem bez litości, Edward?
Czy Clarence nie jest zdradliwą mielizną?
A Ryszard stromą i fatalną skałą?

Wszystko to wrogi naszej biednej nawy.
Może z was który powie: umiem pływać;
Tem życie tylko na chwilę przedłuży;
Po piaskach pójdę: wnet się w nich zapadnie;
Skoczę na skałę; fala go odmyje,
Lub głód zamorzy; tam jest śmierć potrójna.
Tak jest, panowie, daremno się łudzić;
Gdyby z was który opuścił nas teraz,
Nie więcej znajdzie w trzech braciach litości
Jak w piaskach, skałach i falach ryczących.
Więc śmiało! Dziecka byłoby słabością
Płacząc, drżeć przed tem, co nieuniknione.
Ks. Walii.  Gdyby niewiasta tak wielkiego ducha
Tem słowem tchórza zagrzewała piersi,
Takiemby męstwem natchnęła mu serce,
Że nagi szedłby na pancerne pułki.
Lecz broń mnie Boże, bym tu o kim wątpił!
Gdybym jednego znał pośród was tchórza,
Wręczbym go z naszych wypędził szeregów,
Aby w potrzebie innych nie zaraził,
Swej trwożliwości w serca ich nie wszczepił.
Jeśli mąż taki, (czego nie daj Boże!)
Jest w kole naszem, niechaj nas opuści,
Nim pomoc jego będzie nam potrzebna.
Oxford.  Jak wielka dusza w dziecku i kobiecie!
Co za wstyd, gdyby żołnierz mniej czuł męstwa!
O, młody książę, twój dziad nieśmiertelny
W tobie znów odżył; o, żyj, żyj nam długo,
Byś nam znów świetne czasy jego wrócił!
Somerset.  Kto nie chce walczyć dla takich nadziei,
Niechaj spać idzie, a jak sowa we dnie,
Gdy wstanie, będzie sąsiadów szyderstwem.
Małgorz.  Przyjmcie, panowie, moje dziękczynienia.
Ks. Walii.  I tego, który nic nie ma prócz dzięków.

(Wchodzi posłaniec).

Posłaniec.  Edward nadciąga, bądźcie więc gotowi,
I rezolutnie wystąpcie do boju.
Oxford.  Na to liczyłem; myślał, że pośpiechem

Rozbije pułki nieprzygotowane.
Somerset.  Lecz się omylił na swoich rachubach.
Małgorz.  Wasza pochopność dodaje mi serca.
Oxford.  Tu zwiedźmy bitwę, nie ustąpmy kroku.

(Marsz. Wchodzą w odległości: król Edward, Clarence, Gloucester i ich wojsko).

Król Edw.  Dzielni żołnierze, oto las ciernisty,
Który, z pomocą Bożą, dłonie wasze
Muszą przed nocą do korzenia wyciąć.
Nie będę ognia waszego podsycał,
Bo wiem, że dość jest silny, by ich spalić.
Dajcie znak boju, i naprzód panowie!
Małgorz.  Panowie, szlachta, waleczni rycerze,
Chciałabym mówić, lecz łzy mówić bronią;
Czyż nie widzicie, jak za każdem słowem
Z mych ócz płynące gorzkie piję wody?
Więc słowo tylko: Wasz król wrogów jeńcem,
Na jego tronie zasiadł przywłaszczyciel,
Królestwo jego na jatki zmienione,
Zabrane skarby, obalone prawa,
A tam wilk stoi wszystkich gwałtów sprawca.
Za sprawiedliwość walczycie, panowie,
Więc w imię Boże dajcie znak rozprawy (Wychodzą).

SCENA V.
Inna część równiny pod Tewksbury.
(Alarm. Potyczki, później odwrót. Wchodzą: król Edward, Clarence, Gloucester i wojsko prowadząc jako jeńców: królowę Małgorzatę, Oxforda i Somerseta).

Król Edw.  Tu koniec naszych burzliwych rozterek.
Do Hames natychmiast prowadźcie Oxforda,
A Somerseta głowa niech tu spadnie.
Wypełńcie rozkaz; ani chcę ich słuchać.
Oxford.  Ja też nie myślę kłopotać cię mową.
Somerset.  I ja w milczeniu fortunę mą zniosę.

(Wychodzą: Oxford i Somerset pod strażą).

Małgorz.  Ja łzą was żegnam na tym łez padole,
Aby z radością w niebie was powitać.
Król Edw.  Czy obwieszczono bogatą nagrodę
Temu, co księcia Edwarda odkryje,
A Edwardowi zapewniono życie?
Gloucest.  Tak jest. Patrz, królu, Edward się przybliża.

(Wchodzą Żołnierze z księciem Edwardem).

Król Edw.  Dajcie tu bliżej zucha, niechaj mówi.
Co, cierń tak młody, a kłuć już zaczyna?
Jakie, Edwardzie, zadośćuczynienie
Dać mi za zbrojne twe możesz powstanie,
Za buntowanie mych wiernych poddanych,
Za moje wszystkie przez ciebie kłopoty?
Ks. Walii.  Mów jak poddany, ambitny Yorku!
Przypuść, żem ojca mego jest ustami,
Oddaj tron, klęknij, gdzie ja teraz stoję;
A ja te same zrobię ci pytania,
Na które, zdrajco, chcesz, bym odpowiedział.
Małgorz.  Gdyby twój ojciec twoją miał stanowczość!
Gloucest.  Tobyś ty dotąd nosiła spódnicę,
A Lancastrowi nie skradłabyś spodni.
Ks. Walii.  Niech Ezop schowa na zimę swe bajki;
Nie tu jest miejsce na sprośne koncepta.
Gloucest.  Za twoje słowa skarcę cię, wyrostku.
Małgorz.  Wiem, żeś na karę ludziom się urodził.
Gloucest.  Przez Boga! precz mi z tą zuchwałą branką.
Ks. Walii.  A raczej precz stąd z zuchwałym garbusem.
Król Edw.  Milcz, chłopcze, albo język ci okiełznam,
Clarence.  Nieokrzesane, gburowate chłopię!
Ks. Walii.  Znam mą powinność, wy nie znacie waszej,
Jurny Edwardzie, wiarołomny Jerzy,
Potworny Dicku, wszystkim wam powiadam,
Żem lepszy od was; jesteście zdrajcami;
Tyś mego ojca i moje skradł prawa.
Król Edw.  Weź to, szyderki tej żywy obrazie.

(Uderza go sztyletem).

Gloucest.  Wijesz się teraz? Weź to, żeby skończyć.

(Uderza go sztyletem).

Clarence.  A tem ci płacę zarzut wiarołomstwa.

(Uderza go sztyletem).

Małgorz.  O, i mnie zabij!
Gloucest.  Czy chcesz? Bardzo chętnie.

(Chce ją uderzyć).

Król Edw.  Stój, stój, Ryszardzie! I tego za wiele.
Gloucest.  Czy chcesz, by ziemię krzykiem zapełniła?
Król Edw.  Cóż to? zemdlała? Śpieszcie jej na pomoc.
Gloucest.  Clarensie, bratu odjazd mój wytłómacz,
W ważnej ja sprawie do Londynu śpieszę;
Wkrótce was wielkie dojdą wiadomości.
Clarence.  Co?
Gloucest.  Tower! Tower! (Wychodzi).
Małgorz.  O, synu, synu, przemów do twej matki!
Nie możesz mówić? O, zdrajcy, mordercy!
Krwi nie przeleli zabójcy Cezara,
Czyn ich na zbrodni nie zasłużył imię
Z tą czarną, straszną porównany zbrodnią.
Cezar był mężem, a to było dziecko;
Mąż mściwej ręki na dziecko nie wznosi.
Jeśli jest gorsze niż zbrodniarza imię,
Kto mi je powie, bym je dać im mogła?
Serce me pęknie, jeśli mówić będę;
Będę więc mówić, by mi serce pękło.
Podłe rzeźniki! krwawi ludożercy!
Jak wonny kwiatek ścięliście przedwcześnie!
Nie macie dzieci; gdybyście je mieli,
Myśl o nich waszą zbudziłaby litość;
Lecz jeśli kiedy i wam los da syna,
I on tak będzie w swojej ścięty wiośnie,
Jak wy to, kaci, słodkie ścięli dziecię!
Król Edw.  Precz z nią z mych oczu! siłą ją wywiedźcie.
Małgorz.  O nie, nie! Tutaj, tutaj mnie zabijcie!
Dobądż oręża; śmierć ci mą przebaczę.
Co? nie chcesz zabić? Ty zabij, Clarensie.
Clarence.  Przez Boga, nie chcę łaski ci tej zrobić.
Małgorz.  Drogi Clarensie, zrób to dobry książe.
Clarence.  Czyś nie słyszała, żem przysiągł nie zrobić?

Małgorz.  Wszak jesteś biegły w sztuce krzywoprzysięstw;
Cnotą dziś będzie, co wprzód było grzechem.
Nie chcesz? Więc gdzie jest ten szatanów rzeźnik,
Potworny Ryszard? Gdzie jesteś Ryszardzie?
Ali, tu cię niema! Mord twą jest jałmużną,
Tyś nigdy prośby o krew nie odepchnął.
Król Edw.  Precz z nią! Raz jeszcze precz z nią rozkazuję.
Małgorz.  Los tego księcia niechaj waszym będzie!

(Wyprowadzają ją gwałtem).

Król Edw.  Lecz gdzie jest Ryszard?
Clarence.  W drodze do Londynu,
A jak przypuszczam, pędzi tak skwapliwie,
By sobie krwawą ucztę w Tower sprawił.
Król Edw.  Wiem, że pochopny, gdy raz co zamierzy.
Czas i nam ruszyć. Rozpuśćcie zaciągi
Z podziękowaniem i zaległym żołdem.
My śpieszmy drogą powitać królowę,
Która nam pewno powiła już syna. (Wychodzą).

SCENA VI.
Londyn. Pokój w Tower.
Król Henryk siedzi z książką w ręce, przy nim komendant Toweru (Wchodzi Gloucester).

Gloucest.  Dzień dobry, panie; pilnie, widzę, czytasz.
Król Henr.   Tak, dobry panie, lub raczej, tak panie;
Grzechem jest schlebiać; dobry, to za wiele;
Dobry Gloucesterze, albo, dobry dyable,
To jedno znaczy; to fałsz oczywisty;
A więc nie dobry panie.
Gloucest.  Opuść izbę,
Pragnę na chwilę sam na sam z nim mówić.

(Wychodzi komendant).

Król Henr.  Tak trwożny pasterz ucieka przed wilkiem,
Niewinna owca tak swe naprzód runo
A potem gardło daje rzeźnikowi.
Jaką chce rolę śmierci odgrać Rosciusz?

Gloucest.  Z występkiem mieszka zawsze podejrzenie;
Złodziej żandarma w każdym widzi krzaku.
Król Henr.  Ptaszę schwytane na lepnej gałązce
Każdą gałązkę drżącem mija skrzydłem.
Ja, biedny ojciec słodkiego pisklęcia,
Widzę przed sobą fatalne narzędzie,
Którego sprawą schwytane zginęło.
Gloucest.  Wielkim był głupcem ten kreteński sztukmistrz,
Co swego syna na ptaka chciał zmienić;
Boć mimo skrzydeł pisklę utonęło.
Król Henr.  Jam Dedal, biedne chłopię me Ikarem,
Ojciec twój Minos, co nam drogę zamknął,
Słońce, co skrzydła pisklęcia spaliło,
Jest brat twój Edward, a ty jesteś morzem,
Co życie jego w przepaściach połknęło.
Zabij mnie raczej mieczem niż słowami!
Milszym dla piersi moich miecz twój będzie
Niż straszne twoje słowa dla mych uszu.
Po co przyszedłeś? Czy po moje życie?
Gloucest.  Jakto? Czyż myślisz, że ja katem jestem?
Król Henr.  Wiem, że przynajmniej jesteś prześladowcą;
Jeśli mordować dzieci jest katować,
To jesteś katem.
Gloucest.  Za zarozumiałość
Zuchwałą syna twojego zabiłem.
Król Henr.  Gdybyś za pierwsze zginął był zuchwalstwo,
Dniabyś nie dożył, w którym go zabiłeś.
Słyszę proroczem uchem jak tysiące,
Którym dziś o mej nie marzy się trwodze,
Słyszę, jak gorzkie starców i wdów jęki,
I sierót łzami zalane źrenice,
Ojców po śmierci synów swych przedwczesnej,
Żon po swych mężów, a sierót po ojców,
Będą urodzin twoich dzień przeklinać.
Gdyś na świat przyszedł, puhacz groźno huczał,
Nocnem krakaniem kruk nieszczęścia wróżył,
Psy wyły, burza wywracała dęby,
Swe gniazda kawki na kominach słały,

W niezgodnych tonach brzechotały sroki.
Twa matka więcej cierpiała niż matki,
A mniej powiła niż matki nadzieję,
Nie piękny owoc tak pięknego drzewa,
Ale szkaradną i bezkształtną bryłę.
Przy urodzeniu w dziąsłach miałeś zęby
Na znak, żeś przyszedł, aby świat ten kąsać,
A jeśli prawdą jest wszystko, com słyszał,
Przyszedłeś —
Gloucest.  Dosyć; nie chcę więcej słuchać;
Giń więc, proroku, w środku swoich proroctw,

(Uderza go sztyletem).

Bo i to było mojem przeznaczeniem.
Król Henr.  I to i innych mordów jeszcze wiele.
Przebacz mu, panie! a mnie odpuść grzechy!

(Umiera).

Gloucest.  Co? W ziemię wsiąka dumna krew Lancastrów?
Ja przypuszczałem, że ku niebu strzeli.
Patrz, jak po biednym królu miecz mój płacze!
Niech zawsze ciekną łzy równie czerwone
Z żył tych, co myślą, jak nasz dom obalić!
Jeśli tu jeszcze tli życia iskierka,
Precz z nią do piekła! Mów, żem ja cię posłał,

(Uderza go powtórnie).

Ja, co litości ani trwogi nie znam.
Prawdą jest jednak, co Henryk powiedział,
Bo często z mojej ust słyszałem matki,
Żem przyszedł na ten świat nogami naprzód;
Alboż nie miałem śpieszyć się powodów,
By skarcić naszych praw przywłaszczycieli?
Z czeredą niewiast zadziwiona baba
„Chryste, krzyknęła, niemowlę ma zęby!“
I miałem zęby; czyż to nie znaczyło,
Że będę kąsał i warczał jak brytan?
Gdy tak me ciało niebo ukształciło,
Niech piekło duszy da kształt odpowiedni.
Ja brata nie mam; nie wiem, co braterstwo.
Niech miłość, którą starcy zowią boską,

Zamieszka w ludziach podobnych do ludzi,
Nie we mnie; jam jest sam sobie jedyny.
Strzeż się, Clarensie! Światło mi zasłaniasz;
Lecz mam dla ciebie noc jak smoła czarną.
Takie po świecie rozkrzyczę proroctwa,
Że Edward zacznie drżeć o swoje życie,
A trwoga jego śmiercią twoją będzie.
Już Henryk z synem zeszli z mojej drogi,
Teraz twa kolej, Clarensie, i innych,
Bom jest ostatni, pókim nie jest pierwszy.
Do tamtej izby trupa twego rzucę,
Dumny twą śmiercią do swoich powrócę (wychudzi).

SCENA VII.
Londyn. Sala w pałacu.
Król Edward siedzi na tronie, koło niego królowa Elżbieta, trzymając na ręku młodego księcia, Clarence, Gloucester, Hastings i inni.

Król Edw.  Znowu zasiadłem na angielskim tronie,
Którym odkupił krwią mych nieprzyjaciół.
Iluż walecznych, jak zboże w jesieni,
Pod naszym sierpem w blasku życia padło!
Trzech dzielnych książąt z domu Somersetów,
A dwóch Cliffordów, ojciec i syn jego;
Northumberlandów dwóch; nigdy mąż lepszy
Przy trąb odgłosie do boju nie leciał;
Z nimi niedźwiedzi dwóch: Warwick i Montague,
Co królewskiego lwa skuli w swój łańcuch,
A knieje swoim zatrważali rykiem.
Tak podejrzenie od tronu odmiotłem,
I bezpieczeństwo dziś mojem podnóżem. —
Zbliż się, Elżbieto, niech syna uścisnę;
Dla ciebie, Edziu, ja z twymi stryjami
Zimowe noce pod zbroją spędzałem,
Śród skwarów lata odbywałem marsze,

Abyś w pokoju mógł nosić koronę,
Zbierać owoce naszych prac mozolnych.
Gloucest.  (na stronie). Byleś ty zasnął, żniwo ja to zwarzę,
Bo nikt nie zwraca jeszcze na mnie oczu:
Ramię to silne by ciężary dźwigać,
I lub je dźwignie, lub me złamie krzyże.

(Pokazując naprzód głowę, potem rękę).

Twa rzecz plan skreślić, a twoja wykonać.
Król Edw.  Bracia, kochajcie drogą mą królowę,
A pocałujcie waszego synowca.
Clarence.  Pieczęć wierności mej dla ciebie, królu,
Kładę na ustach tego niemowlęcia.
Król Edw.  Dzięki ci, dobry bracie mój Clarensie.
Gloucest.  Jak kocham drzewo, z którego wyrosłeś,
Słodki owocu, całunek ten świadczy.
(Na stronie) Tak Judasz mistrza swojego całował,
I — żyj nam! wołał a giń, miał na myśli.
Król Edw.  Wszystkie mej duszy spełnione życzenia,
Mam kraj spokojny i braci mych miłość.
Clarence.  Jakie twe myśli co do Małgorzaty?
Ojciec jej Reignier królowi Francuzów
Dał Jeruzalem i Sycylię w zastaw,
I tak zebrany okup córki przysłał.
Król Edw.  Więc ją wyprawić bez zwłoki do Francyi.
Cóż nam zostaje, jak błogi czas pędzić
Wśród świetnych zabaw, wesołych krotofil,
Jakie przystoją dworowi monarchy?
Żegnam was, trudy! od dziś przyjaciele,
Pokój wam długi wróżę i wesele. (Wychodzą).





KRÓL RYSZARD III.


KRÓL RYSZARD III.


Ja brata nie mam, nie wiem, co braterstwo,
Niech miłość, którą starcy zowią boską,
Zamieszka w ludziach podobnych do ludzi,
Nie we mnie, jam jest sam w sobie jedyny[1].

T

Temi słowy w przedostatniej scenie Henryka VI Szekspir przygotowuje nas do pojęcia charakteru Ryszarda III, który z całem swem okrucieństwem zimnem, z egoizmem bezbrzeżnym i wszystko sobie święcić gotowym na ofiarę, ma wystąpić w najkrwawszym z dramatów Lancastrów i Yorków.

Chociaż mały przeciąg czasu oddziela napisanie Ryszarda III od Henryka VI, w układzie tej tragedyi, w jej budowie, w powadze poematu, w kunsztowności wykończenia, z dawniejszemi dziełami Szekspira porównać jej nie można.
Tu już poeta, rosnący szybko, jest w posiadaniu całych, rozwiniętych sił swoich. W niektórych tylko scenach bujna fantazya młodości igra jeszcze ze słowy; dają się jeszcze dostrzedz niektóre odcienia, zdradzające niezupełną dojrzałość, lecz wogóle Ryszard III przechodzi poprzedzające historye, poeta śmielszym w nim jest i nieskończenie samoistniejszym, poprawki nieforemności nauczyły go formy, krzesanie brył chropawych dało miarę wykończania; chaotyczne scen szeregi wskazały, jak czynność skupioną być powinna, poeta uczuł, że się ważyć może i iść o swej mocy.
Ryszarda III Szekspira, poprzedziły, jak inne historye-dramata dawniejsze tejże treści, a mianowicie:
„Ricardus tertius“, dramat łaciński d-ra Legge, grywany w Cambridge przez studentów już w roku 1593.
Z r. 1594: „The true Tragedie of Richard the third“ Williama Barley, która była drukowaną. Dodany do tytułu wyraz true (wierna, prawdziwa) mógłby pozwolić się domyślać, iż odznaczyć ją chciano od innej mniej wiernej.
Jakiegoś innego jeszcze Ryszarda, współcześnie z szekspirowskim, grywała współzawodnicząca z nim trupa Henslowa, ale ten źle musiał iść na scenie, bo Henslowe w roku 1602 zamówił sobie u Ben Johnsona, nowego „Ryszarda Garbusa“.
Ryszard III Szekspira ukazał się drukowany w r. 1597, w dniu 20 października tegoż roku wniesiony był na repertuar teatru Globus, prawdopodobnie jednak napisany być musiał wcześniej. Domyślają się tego ze wzmianki w epigramacie Johna Weuver, 1595 roku, wychwalającym „miodopłynnego Szekspira“, ulubieńca Apolina, do którego dzieł liczy Adonisa, Lukrecyę, a z dramatów Romea i Ryszarda; krytycy usiłują przekonać, iż mowa być nie może o Ryszardzie II, chociaż zbyt subtelne ich wywody nie dają nam pewności wielkiej.
Pierwsze wydanie w ćwiartce nosi tytuł:
„Tragedya o królu Ryszardzie III, zawierająca: zdradzieckie jego podstępy przeciwko bratu Clarensowi, litość budzące morderstwo niewinnych jego synowców; jego tyrańskie przywłaszczenie, z całkowitym przebiegiem jego ohydnego żywota i wielce zasłużonej śmierci“[2]. Następne wydania z imieniem Szekspira na tytule, wychodziły w latach: 1598, 1602, 1605, 1613 i t. d. a tekst poprawny ukazał się dopiero w zbiorze 1623 roku.
Nawet najmniej wprawne oko, porównywając naprzykład tę wątpliwą część pierwszą Henryka VI z Ryszardem III, dostrzeże, iż je od siebie dzieli cała epoka w życiu autora, epoka pracy i zdobywania sił, które tu są zastosowane. Ryszard III zbliża się już do tych arcydzieł osnutych na starych podaniach, jakiemi są: Macbeth, Hamlet i Król Lear (Lir). Samo wprowadzenie na scenę Małgorzaty Andegaweńskiej, tragicznej tej postaci, jakby ze starożytnego teatru greckiego zapożyczonej, znamionuje wielkiego poetę. Prorokini pomsty bożej, królowa wdowa i sierota ukazuje się jako widmo, tylko ażeby zwiastować konieczny wymiar sprawiedliwości nad „grzesznymi“. Stoi ona poza ramami akcyi dramatu, a daje mu niezmierną potęgę.
Charakter też Gloucestera-Ryszarda III nie jest trywialną maską pospolitego zbrodniarza, ale kreacyą, której rysy wzięte są z rzeczywistości i indywidualne. To szyderstwo jego z samego siebie, demoniczny jakiś poryw do krwawych zbrodni, przebiegłość, z jaką sobie umie pozyskać naprzód Annę, potem Elżbietę, aby z nich wnet szydził bez miłosierdzia; zimne, beznamiętne obrachowywanie występku, lekceważenie życia cudzego, węzłów rodziny; scena ta tak kunsztownie przeprowadzona, gdy udając pobożnego, otoczony duchownymi, wychodzi do ludu odmawiając przyjęcia korony, którą wnet ma pochwycić, jako onus pro peccatis, cały przebieg ohydnego tego żywota genialnie jest obmyślany i włożony w ramy tragedyi. Możeż być co doskonalszego nad układ sceny z Buckinghamem, gdy Ryszard udaje głuchotę? Jak w tem postępowaniu cudownie maluje się charakter człowieka?
Ryszard III, tytuł nosi właściwy, król bowiem gra w nim pierwszą rolę, około niego się skupia wszystko, w krwawym cieniu, jaki rzuca sobą, giną inne charaktery i postacie. Wszystko co go otacza, znika, maleje, oprócz Małgorzaty, która jest jakby posłanniczką pomsty Bożej.
Można sobie wystawić, co genialny artysta z takiego charakteru mógł uczynić na scenie i jakie wrażenie dramat na widzach wywierał.
Poeta, jakeśmy kilkakrotnie powtarzali, we wszystkich dramatach swych, szczególniej historycznych, uwydatniał moralne ich znaczenie, owoce cnoty i następstwa nieuniknione zbrodni. Tu wychodzi to jeszcze wyraziściej, szybciej na scenę, niż w innych, jak gdyby cała owa przeszłość krwawa runęła na ramiona ostatniego spadkobiercy. Nemezis dziejowa w postaci Małgorzaty, zwiastuje rachunek Boży, krew za krew, ząb za ząb, życie za życie. Z przeczuciem ziszczenia straszliwego proroctwa, czekamy końca.
Materyał do Ryszarda III wziął Szekspir cały z Halla i Holinsheda, ci zaś zaczerpnęli go z notat Tomasza Morus, później kanclerza i męczennika za panowania Henryka VIII. Morus dowiedział się tych wszystkich szczegółów od biskupa Ely, którego poeta w dramacie tym wyprowadza na scenę.
Morus tak pisze o Ryszardzie III:
„Ryszard, książe Gloucester, rozumem i odwagą równał braci swej Edwardowi i Jerzemu, ale pięknością i postacią zewnętrzną o wiele im nie sprostał, bo był wzrostu małego, członki miał nieproporcyonalne, garb na plecach, ramię lewe daleko wyższe od prawego i rodzaj twarzy niewdzięcznej, jaka po dworach uchodzi za marsową, a u pospolitych ludzi zowie się odstręczającą. Złośliwy był, przewrotny i zazdrosny. Opowiadano, że księżna matka jego z wielką trudnością na świat go wydała, i że nań przyszedł nogami naprzód i nie bez zębów“.
„Czy to było przesadną plotką jego nieprzyjaciół, lub też natura w istocie zmienia tryb swój zwykły od samego początku życia, które ma się odznaczyć tylą od natury zboczeniami? to Bóg wie jeden tylko. Na wojnie nie był złym wodzem, mając w niej więcej upodobania niż w pokoju. Odniósł zwycięstw kilka i kilka razy był pokonanym, ale nigdy z własnej winy, ani dla braku odwagi i politycznego ładu. Wspaniałomyślnym był, gdy obdarzał i szczodrym może nad miarę; darami znacznymi nabył sobie przyjaciół niepewnych, dla których ciągle musiał pożyczać, łupić i wydzierać drugim, co mu nieprzyjaciół najpewniejszych robiło“.
„Tajemniczym był i skrytym, jak najchytrzej podstępnym, w obejściu się nikczemnym, w sercu hardym a powierzchownie poufałość okazywał tym, których w sercu nienawidził, nie wstrzymując się od pocałunków z tymi, których na śmierć miał wydać. Mściwy i okrutny nie zawsze ze złej woli, ale często przez ambicyę, dla dojścia do celu; przyjaciół i nieprzyjaciół równie lekceważył, gdy szło o interes własny; nie oszczędził nikomu życia, ktokolwiek osobą swą planom jego zawadzał. Zabił w Tower króla Henryka VI mówiąc: „Teraz już nie ma król Edward innych męskich potomków, prócz naszego Yorków domu“. Zabójstwo to popełnionem było bez zezwolenia króla, któryby był pewnie ten rzeźniczy obowiązek powierzył komu innemu nie własnemu bratu. Mądrzy ludzie domyślają się także, iż własnym posługując zamysom, przyłożył się do śmierci rodzonego brata swego Clarensa, i choć niby się jej na pozór opierał, w duszy sobie życzył tego. Ci, co na sprawy i postępowanie jego zważali, dają za przyczynę postępowania, iż daleko wprzód, nim się panowanie Edwarda skończyło, Ryszard już myślał o koronie, na wypadek, gdyby brat jego, któremu życie skrócić mogły obyczaje rozpasane, zostawił dzieci małoletnie, co się też stało. Naówczas, gdyby żył książe Clarence, plan Ryszarda wielceby był utrudnionym, bo czyby Clarence wiernym został synowcowi młodemu królowi, czy samby sobie królestwo przywłaszczył, książe Gloucester miałby zawsze wszystkie rachuby przeciw sobie. Po śmierci Clarensa, wiedział, że mógł już działać na pewno. Nie są to jednak rzeczy dowiedzione, a ktokolwiek odgaduje lub wnioskuje, pójść może za daleko albo nie dojść do prawdy. Jednakże później sprawdziły się te domysły“.
Ks. Clarence zabity został w roku 1478, król Edward umarł wyniszczony rozpustą w roku 1483, księcia Gloucestera dzieci Edwarda tylko dzieliły już od tronu.
Następca, ks. Walii, miał lat dwanaście, gdy go obwołano królem. Wychowywał się on na zamku Ludlow, skąd na koronacyę, oznaczoną na dzień 4 maja, przybyć miał do Londynu. Dodaną straż uszczuplono umyślnie. Towarzyszyli mu Rivers, wuj jego, Grey, brat przyrodni i Tomasz Vaughan. Gloucester wyjechał, spodziewając się go spotkać na drodze w Northampton; tu nie znalazłszy, pogonił w czwał za nim do Stony Stratford i nazad do Northamptonu zawrócił. Uwięziono Grey’a i Vaughana. Królowa przerażona schroniła się do Westminsteru z młodszym synem ks. Yorku.
Gloucester jeszcze się był otwarcie nie odkrył ze swymi zamiarami. Uwięzienie krewnych królowej osłonił pozorem tym, że nastawali na życie jego; królowi zapewnił swą wierność; przy wjeździe do Londynu okazywał mu jak największe poszanowanie i troskliwość. Oburzał się niezmiernie przeciw okazanej mu nieufności królowej i zabraniu ks. Yorku. Hastings i kardynał Bourchier poszli uspokajać matkę i odebrać go od niej.
„Gdy kardynał i lordowie odebrali ks. Yorku, pisze Morus, zaprowadzili go do gwiaździstej komnaty, a tu protektor wziąwszy na ręce, zawołał ściskając go: „Witam cię, milordzie, z całego serca“. Mówiąc to, miał pozór człowieka głęboko wzruszonego. Odprowadził go potem królowi bratu, do pałacu biskupa Londynu, do św. Pawła, a stąd towarzyszył im, honory oddając obu braciom, przez City do Tower, skąd już nigdy wyjść nie mieli. Jak skoro protektor miał ich w ręku i w bezpiecznem miejscu umieścił, wnet zapragnął zamiar swój doprowadzić do skutku. Dla uniknięcia wszelkiego podejrzenia, zaprosił wszystkich lordów, o których wiedział, iż królowi byli wiernymi, aby się zebrali w zamku Baynard dla narady o koronacyi, sam zaś ze swymi sprzymierzeńcami i wspólnikami udał się na radę go Crosby-Ples, w innym zupełnie celu, aby koronę pochwycić. Mała tylko liczba zaufanych dopuszczoną tu była“.
Przygotowywano już koronacyę na 24 czerwca. Gdy się ten dzień zbliżał, Gloucester postanowił przyśpieszyć krok stanowczy, — ale chciał wprzódy pozyskać sobie lorda kanclerza Hastingsa. Catesby miał z nim mówić o tem, Hastings choć był zabójcą ks. Walii syna Henryka VI, choć podpisał dekret skazujący na śmierć krewnych królowej — oparł się morderstwu dzieci niewinnych. Bez namysłu, postanowiono się go pozbyć; ale tajemnica zachowaną była jak najściślej.
Hastings nic nie przeczuwał, trwożliwszy Stanley miał sny i przewidywania straszne.
„Nieszczęsnego tego poranku, pisze Morus — nim jeszcze Hastings wstał z łóżka, nawiedził go sir Tomasz Howard, syn lorda Howarda, któremu protektor z najtajniejszych myśli swych się zwierzał. Sir Tomasz przybył na pozór przez grzeczność, aby towarzyszyć Hastingowi mającemu jechać na radę, ale w istocie, aby przyjazd jego przyśpieszyć i spełnić rozkaz przez protektora mu dany“.
„Hastings na drodze wstrzymał się chwilę dla przyjęcia komunii od księdza, którego spotkał na Tower-Street. Proszącego o nią Tomasz odciągnął śpiesznie, wołając nań: — Jedźmy milordzie, co tam tak długo z księdzem rozmawiasz? Przecież ci jeszcze księdza nie potrzeba? I rozśmiał mu się w oczy, jakby chciał powiedzieć: Będziesz go wkrótce potrzebował. Hastings wcale się nie domyślał, coby to znaczyć miało; ale ci, co te słowa słyszeli, przypomnieli je sobie następnej nocy“.
„Niewinny Hastings nie podejrzywał nic, nigdy weselszym nie był i nigdy — co często bywa znakiem zmiany — nie czuł się pewniejszym życia. Trudno uwierzyć, jak szalone zaufanie miał ten człowiek, będąc tak blizkim śmierci“.
Morus ze szczegółami opisuje całą przejażdżkę do Tower; posłuchajmy końca:
— „Lordowie zasiadali właśnie i naradzali się, gdy protektor wpośród nich się zjawił — była godzina dziewiąta. Pozdrowił ich grzecznie, tłómacząc się z opóźnienia tem, iż tego ranka zaspał nad miarę. Chwilkę pomówiwszy z nimi, odezwał się do biskupa Ely: „Milordzie, doskonałe masz poziomki w ogrodzie swoim w Holborn, pozęstujże nas niemi. Bardzo chętnie, milordzie, odparł biskup, radbym mieć coś lepszego, czembym wam równie łatwo mógł usłużyć“. — I natychmiast posłał jednego ze swych ludzi po misę poziomek. Żywe zawiązawszy rozprawy, protektor prosił lordów, aby się bez niego obeszli na chwilę — i wyszedł. Między godziną dziewiąta a jedenastą powrócił do radnej sali, ale całkiem zmieniony, z twarzą pełną zajadłości i gniewu, z brwiami namarszczonemi, czołem posępnem, zakąsując wargi, — zajął swoje miejsce. Wszyscy lordowie przelękli się, okrutnie ich zdziwiło obejście się i nagła zmiana, nie wiedzieli bowiem, co się mogło stać protektorowi. W chwilę potem, przerwał milczenie temi słowy:
— Na co zasługują ci, co rozmyślają nad tem i knują, jakby się mnie pozbyli, mnie, tak blizkiego krewnego króla i protektora jego królestwa? Słysząc to pytanie, osłupieli lordowie, siedzieli milczący, w duchu rozmyślając, do kogo mogło stosować się to pytanie, przeciw któremu każdy z nich zabezpieczonym się zdawał. Naostatek lord Hastings, któremu się zdawało, że go ku temu upoważniała poufałość, w jakiej żył z protektorem, ośmielił się odpowiedzieć, że ci, coby to zamyślali, ktobykolwiek byli, godnymi byli kary zdrajców. Inni to potwierdzili. — A no! odparł protektor — winowajce... to ta wiedźma oto tam... żona mojego brata i ta druga z nią...
Stosowało się to do królowej.
Usłyszawszy to wielka liczba lordów, która jej trzymała stronę, zmieszała się mocno, ale lord Hastings wolał w głębi duszy, aby to spadało na królowę, niż na kogo innego z jego przyjaciół. Przykro mu tylko było, że się go o to nie poradzono jak wprzódy, gdy szło o porwanie i śmierć krewnych królowej.
— Patrzcie, mówił protektor, jak ta wiedźma wziąwszy w pomoc żonę Shore’a, ze swymi pomocnikami, ciało mi zniszczyła. I zakasawszy rękaw kaftana, obnażył po łokieć lewą rękę wyschłą i wychudłą.
Na ten widok wszystkich ogarnęło niedowierzanie, zrozumieli, że to był tylko pozór do swaru, boć wiedzieli, że królowa nadto miała rozumu, aby się podobnemi zajmować głupstwami, a gdyby się tego jęła, pewnieby żony Shore’a nigdy sobie na pomoc nie dobrała, bo nienawidziła tę nałożnicę, którą król jej mąż tak ukochał.
Zresztą wiedzieli wszyscy, że Gloucester od urodzenia taką miał rękę. Lord Hastings, który od śmierci króla Edwarda utrzymywał żonę Shore’a, bo się nią był nieco zajął za życia króla (a mówił, że się nią opiekował przez wzgląd na pamięć króla i wierność dla przyjaciela) — Hastings trochę był niezadowolony widząc, że ta, do której był przywiązany, tak ciężko została obwinioną i — jak to mu było wiadomem — tak niesprawiedliwie. — Odparł więc:
— Niezawodnie, milordzie, jeżeli one to uczyniły, zasługują na straszliwe ukaranie.
— Jakto, krzyknął protektor, ty mi myślisz służyć twojemi jeżeli i ale... Ja ci mówię, że one to uczyniły i dowiodę ci to na głowie twojej, zdrajco jakiś!
W tej chwili jakby wpadł w najstraszniejszy gniew, uderzył pięścią w stół gwałtownie. Na ten znak zewnątrz ktoś krzyknął: Zdrada! — Wtem drzwi wyłamują, zbrojni ludzie wpadają na salę w takiej liczbie, że ją wypełniają. Protektor odzywa się do Hastingsa:
— Zdrajco — jesteś uwięziony. — Jakto? ja, milordzie? odparł kanclerz. — Tak, ty — zawołał protektor. W tejże chwili jeden ze zbrojnych rzucił się na Stanleya, który padł pod stół, i gdyby nie to, czaszkęby miał napół rozpłataną, bo choć prędko umknął, dostał okołu uszu cięcie, z którego krew trysnęła. Nakoniec arcybiskupa Yorku, doktora Mortona, biskupa Eli, lorda Stanleya i wielu innych uwięziono i pozamykano w izbach osobnych. Został tylko lord Hastings, któremu protektor kazał się co prędzej spowiadać.
— Na Ś-go Pawła! zawołał, nie będę jadł obiadu, póki twej głowy spadającej nie ujrzę. — Na nic się nie zdało, że Hastings pytał o przyczynę. Przynękany, wziął księdza, krótką odbył spowiedź, boby na dłuższą nie pozwolono, tak protektorowi do obiadu było pilno, a wiedziano, że dla dotrzymania bezbożnej przysięgi, nie usiądzie do stołu, dopóki morderstwo spełnione nie zostanie. Tak tedy kanclerza zawiedziono na wzgórze obok kaplicy, wewnątrz Tower. Głowę mu przygięto na belkę, która tam leżała, bo około kaplicy budowano, i tyrańsko mu ją ucięto. Poczem zwłoki jego pochowano w Windsor obok pana, króla Edwarda III. Niech Jezus duszom ich będzie miłosierny“.
„Wieść o śmierci Hastingsa rozeszła się zaraz po City i okolicy, jakby ją wiatr niósł do uszu każdemu. Ale wnet po obiedzie, protektor, chcąc jakąś barwę nadać tej sprawie, rozkazał powołać do Tower znaczniejszych mieszczan kilku.
„Na przyjęcie ich, ks. Buckingham i on poprzybierali się, jak starzy rozbójnicy niepoczciwi, w takie zbroje, że chyba naglący przymus mógł ich skłonić do przywdziania czegoś podobnego.
Protektor wytłómaczył przybyłym, że Hastings i jego wspólnicy spisek uczynili na życie jego i Buckinghama, tegoż dnia w Radzie. Co mieli na celu sprzysiężęni, jeszcze o tem nie wiedziano. Protektor dowiedział się dopiero o zdradzie około godziny dziesiątej rano, i dlatego, przestraszeni, on i Buckingham zmuszeni byli poprzywdziewać zbroje, jakie się pod ręką znalazły. Lecz, dzięki Bogu, nieszczęście odwróciło się na tych, co je gotowali. Wszyscy odpowiedzieli na to ubolewając, choć nikt temu, co mówiono, nie wierzył“.
Śmierć Hastingsa przeraziła parlament, protektor począł się starać o to, ażeby naród dla zamiarów swych pozyskać i uczynić go swym wspólnikiem. Ujęto duchowieństwo, które w kazaniach dowodziło, że dzieci Edwarda nieprawemi były i zasługiwały, by je od tronu usunięto.
Kazanie takie, miane wobec całego dworu u Ś. Pawła, uczyniło ogromne wrażenie, ale zamiarom ks. Gloucestera przeciwne. Użył więc Buckinghama, najwymowniejszego ze wszystkich, aby przemawiał do mieszczan, Majora, gminy ludu. Przekupieni ludzie poczęli wołać: — Niech żyje król Ryszard. — Morus opisuje dzieje całe tej przewrotnej intrygi, którą Szekspir przedstawił w dramacie wiernie, podług powieści kronikarza. Gloucester w istocie kazał się prosić o przyjęcie korony, zmuszać, narzucać ją sobie — i wziął z rąk narodu, przynaglony. Z szatańską przewrotnością prowadzono tę sprawę, naprzód obmyślając krok każdy.
Dnia 6 lipca 1483, Ryszard koronuje się w Westminsterze z żoną Anną, wdową po synu Henryka VI, którego on był zabójcą!!
Dostąpił więc upragnionej korony, ale — dzieci Edwarda żyją! Możeż być spokojnym, dopóki one są na świecie. Opis tragicznej śmierci dwóch tych istot niewinnych, która natchnęła tylu poetów i artystów, u Morusa się też znajduje.
„Królowi Ryszardowi — pisze on, tkwiło w myśli, iż póty za prawego władcę poczytywany nie będzie, dopóki jego synowcowie żyją; knował więc, jakby się ich pozbyć co najrychlej — jak gdyby morderstwo krewnych miało uświęcić jego sprawę i zjednać mu uznanie za króla. Wysłał więc Johna Greena, dla którego miał szczególne zaufanie, do Roberta Brakenbury, konstabla w Tower, z listem powołującym go, aby dzieci jakimkolwiek pozbył się sposobem. John Green spełnił posłannictwo do Brakenburego, przyklęknąwszy wprzód przed N. Panną w Tower. Brakenbury odpowiedział, że nigdy nie zezwoli na zamordowanie ich wskutek takiego rozkazu. Green powrócił do Warwick, odnosząc tę odpowiedź królowi Ryszardowi, który był jeszcze w podróży. Król tak z niej był niezadowolony, iż tejże nocy odezwał się do pazia, przed którym chętnie się zwierzał: A! komuż tu zaufać? Ci, którym ja los dałem, których poczytywałem za sługi najwierniejsze, ci mnie nawet zawodzą i odmawiają spełnienia rozkazów — nie chcą nic uczynić dla mnie. Panie, odparł paź — jest tu człowiek który śpi w sieniach, a ten, ręczę, spełni wolę Miłości Waszej. Jużby chyba rzecz, nie wiem jak trudną była, ażeby odmówił. A mówiąc to, myślał o Jakóbie Tyrrel“.
„Jakób Tyrrel postanowił dzieci zamordować w łóżku, nie przelewając krwi. Do wykonania dobrał sobie Miles’a Forrest, jednego ze czterech stróżów, co nad niemi dozór mieli, chłopa, który był zbójstwem żywem, i dodał mu niejakiego Johna Dighton, własnego swojego dżokeya, łotra pleczystego, ogromnego i silnego. Wszystkich innych oddaliwszy, Moles Forrest i John Dighton weszli o północy do izby, w której biedne dzieci spały, i nagle zawinąwszy je w prześcieradła, obmotali niemi, obwiązali, nacisnęli im pierzyny i poduszki na usta tak silnie, iż w jednej chwili zdusili je i zamęczyli. Oddechu im zabrakło, dzieci poleciły Bogu niewinne dusze do niebieskich przeznaczone rozkoszy i ciała ich martwe na łożu zostały — dla katów.
„Gdy, chwilę ze śmiercią przewalczywszy, przestały się poruszać, zbójcy, osądziwszy, że już nie żyły, poskładali ciała ich na łożu i poszli do Jakóba Tyrrel, aby je sam zobaczył. Ten je ujrzawszy już bez życia, rozkazał pochować przez morderców w głębokiej jamie u wnijścia na schody, pod kupę kamieni.
„Poczem Jakób Tyrrel siadł na koń i pośpieszył do króla Ryszarda, aby mu z zabójstwa zdać szczegółową sprawę. Król go obsypał podziękowaniami i, mówią, że go naówczas rycerzem pasował“.
Za króla Henryka VII Tyrrel ten zawikłany w jakiś proces o zdradę kraju, osądzony został i ścięty; Forrest zgnił żywcem w szpitalu, Dighton żył jeszcze za czasów Morusa.
To morderstwo dzieci niewinnych oburzyło nareszcie Buckinghama, który na tyle innych zezwolił i do tylu dopomagał. Król oprócz tego zraził go i zniechęcił odmową przyobiecanego hrabstwa Hereford. Buckingham usunął się do Walii i razem z Mortonem począł knuć powstanie, chcąc na tronie osadzić hrabiego Richmonda (potomka Jana z Gandawy). Ruch ten jednak się nie powiódł, powstańcy się rozbiegli, Buckingham zdradzony, wzięty został i ścięty w Salisbury.
Ryszard więc zdawał się zupełnie ubezpieczonym na tronie. Parlament uznał dynastyę, naród ją przyjmował, zgadzano się z przeznaczeniem. Siła dawała mu prawność.
Wtem, wśród ciszy, gdy się tego najmniej spodziewano, Richmond zjawił się znowu. Wściekłość Ryszarda nie znała granic, siadł na koń, aby zwalczyć tego przeciwnika i popędził z wojskiem na niego. W okolicach Leicester, pod Bosworth rozbito namioty. Tu król miał mieć sen jakiś straszliwy, o którym wspomina Hall w kronice. Widzenie to senne zmąciło mu myśli, odebrało przytomność.
Kronikarz tak opisuje tę bitwę, która była wymiarem sprawiedliwości Bożej.
— „Król zaledwie przygotowania skończył, gdy dwa wojska wzajem się ujrzały. O, Boże! jakże pośpiesznie poczęli żołnierze zapinać hełmy, jak żwawo łucznicy naciągali łuki i przypasywali kołczany, jak szybko kopijnicy dźwignęli topory swe i spróbowali dzid. Wszyscy gotowi byli rzucić się w utarczkę, jak skoro okrutna trąba zadzwoni na krwawą trwogę — zwycięstwa lub śmierci! Pomiędzy dwoma wojskami była trzęsawica, którą Richmond zostawił na prawo, aby nią osłonić swe skrzydło. Tym ruchem tyłem się zwrócił do słońca, a nieprzyjacielowi biło ono w same oczy. Gdy król Ryszard ujrzał, że oddziały hrabiego przeszły przez trzęsawisko, wnet rozkazał uderzyć na nie. Zagrzmiały natychmiast trąby, żołnierze krzyknęli a łucznicy hrabiego nie próżnując, odpowiedzieli silnie.
„Gdy przeszło to pierwsze starcie, wojska się zwarły i pojedyncza walka rozpoczęła, nie szczędzono toporów ni mieczów — gdy w tej chwili lord Stanley połączył się z hrabią.
„W czasie gdy dwie przednie straże śmiertelnie walczyły z sobą, bo każda zwyciężyć i zgnieść drugą pragnęła, królowi Ryszardowi oznajmili przodownicy jego i szpiegowie, że hr. Richmond, z niewielką liczbą zbrojnych stał niedaleko. Zbliżywszy się i podszedłszy ku niemu, poznał go doskonale po znamionach pewnych i szczegółach, o których mu doniesiono. Zapalony gniewom, wzruszony zemstą nasycenia chciwą, wbił koniowi ostrogi i czwałem z szeregów wyskoczył, zostawując za sobą przednie straże walczące — jako lew zgłodniały pobiegł na hrabiego, kopiję nań wymierzywszy. Hr. Richmond postrzegł króla bieżącego nań zapalczywie — bitwa ta stanowiła o wszystkich jego nadziejach i planach przyszłych losów — więc zręczność tę pochwycił chciwie, aby się zmierzyć z nieprzyjacielem, ramię w ramię, mąż na męża. Król Ryszard tak pędził gwałtownie, że pierwszem uderzeniem zbił chorągiew hrabiego i zabił mu chorążego, Williama Brandona obalił śmiało, po krótkiej walce zblizka natarłszy Johna Chinyego, który mu chciał stawić czoło i przerąbał się mieczem torując sobie drogę. Naówczas hr. Richmond oparł się temu szałowi i wstrzymał go ostrzem miecza. Towarzysze jego mieli już wszystko za stracone dla niego, zrozpaczyli o zwycięstwie, gdy sir William Stanley przybył w pomoc ze trzema tysiącami ludzi, żołnierzy dzielnych. Króla Ryszarda odparto, zmuszono do ucieczki, a sam on walcząc dzielnie wśród nieprzyjaciół, śmiertelnie został ugodzony, na co zasłużył“.
Sławny ten wykrzyk króla:
— Konia, konia! królestwo moje za konia! — znalazł Szekspir w dawnym dramacie Will. Barley’a.
Śledząc i w tym dramacie sposób tworzenia poety, przekonywamy się, jak mało treści nowej potrzebował, aby rzecz stworzyć nową. Dostarczały mu materyału wszelkiego kroniki, stare owe ułomne dramata, podania — lada słowo jakieś znalezione w starym szpargale, z którego ręka twórcza klejnot drogi dotknięciem urobić umiała. Nie u jednego Szekspira, ale u wszystkich wieki swe przedstawiających poetów, znajdujemy takie przyswajanie sobie, odradzanie w formie nowej, przygotowanej im treści. Twórcą właściwie są dzieje same, wątek przędzie podanie ludowe, vox dei, która z widm bladych postacie żywe wysnuwa — poeta przychodzi, bierze z ust ludu, lub z ksiąg, w których się tradycya wpisała, okruchy i połamane szczęty, łączy je w całość, wskrzesza myślą wielką światy i przekazuje potomnym. Takimi wieszczami są: Homer, Dante i Szekspir... najwięksi twórcy, choć nie stworzyli nic oprócz życia, które tchnęli w popioły.




OSOBY:

Król Edward IV.

Edward, książe Walii, później Edward V,  synowie Edwarda IV.
Ryszard, książe Yorku,
Jerzy (George), książe Clarence (Klarencyi),  bracia Edwarda IV.
Ryszard, ks. Gloucester, później Ryszard III,

Młody syn księcia Clarence (Klarencyi).
Henryk, hrabia Richmond, później Henryk VII.
Kardynał Bourchier, arcybiskup Canterbury.
Tomasz Rotherham, arcybiskup Yorku.
Jan Morton, biskup Ely.
Książe Buckingham.
Książe Norfolk.
Hrabia Surrey, jego syn.
Hrabia Rivers, brat żony Edwarda IV.

Markiz Dorset,  synowie Elżbiety, żony Edwarda IV.
Lord Grey,

Hrabia Oxford.
Lord Hastings.
Lord Stanley.
Lord Lovel.
Sir Thomas Vaughan (Wogan).
Sir Richard Ratcliff.
Sir William Catesby.
Sir James Tyrrel.
Sir James Blount (Blunt).
Sir Walter Herbert.
Sir Robert Brakenbury, komendant Toweru.
Krzysztof Urswick, ksiądz; inny ksiądz.
Lord Mer Londynu.
Szeryf z Wiltshire.
Elżbieta, żona Edwarda IV.
Małgorzata, wdowa Henryka VI.
Księżna York, matka króla Edwarda IV, księcia Klarencyi i księcia Gloucester.
Lady Anna, wdowa Edwarda księcia Walii, syna Henryka VI, później żona księcia Gloucester.
Młoda córka księcia Klarencyi.
Panowie, Służba, Posłaniec, Pisarz sądowy, Obywatele, Mordercy, Duchy, Żołnierze i t. d.

Scena w Anglii.



KRÓL RYSZARD III.

AKT PIERWSZY.
SCENA I.
Londyn. — Ulica.
(Wchodzi Gloucester).

Gloucest.  Dziś zimy naszej zmienia się niełaska
Na złote lato przy Yorka słońcu;[3]
Chmury nad naszym zawieszone domem
W głębiny morza zapadły nakoniec;
Wianek zwycięstwa skronie nasze stroi;
Miecz posiekany wisi na pamiątkę;
W radosne zejścia zmieniły się bitwy,
W rozkoszny taniec nasze groźne marsze;
Wojna zmarszczone czoło rozjaśniła,
Zamiast dzielnego dosiadać rumaka
Aby siać postrach w nieprzyjaciół duszach,
Tańczy dziś lekko w niewieściej alkowie,
Przy dźwięcznej lutni miłosnych akordach.
Lecz ja, do skocznych nie stworzony tańców,
Do podziwiania twarzy mej w zwierciedle,
Lecz ja, miłości pozbawiony wdzięków
Abym przed lekką pawic się mógł nimfą,
Lecz ja, odarty z pięknych ciała kształtów,
Przez złą naturę okradziony z wdzięków,

Szpetny, zaledwo napół wyciosany,
Na dzienne światło wyrosły przed czasem,
Ja, tak kulawy i tak połamany,
Że na mój widok psy nawet szczekają,
Ja w tych pokoju świegotliwych czasach,
Nie mam rozkoszy innej ni rozrywki,
Jak się mojemu przyglądać cieniowi
I szydzić z mojej własnej potworności.
Gdy więc nie mogę, jak tkliwy kochanek
W tych dniach uciechy, godzin moich spędzać,
Postanowiłem na łotra się zmienić,
Dni tych rozkosze nienawiścią zatruć.
Przez niebezpieczne wnioski i potwarze,
Ciemne proroctwa i sny już zbudziłem
Między mym bratem Clarensem a królem
Nieprzebłaganą, śmiertelną nienawiść.
Jeśli tak wierny król i sprawiedliwy
Jak ja fałszywy, podstępny i chytry,
Dzisiaj do klatki dostanie się Clarence
Wskutek proroctwa, które zapowiada,
Że przez G zginie Edwarda potomstwo.
Lecz tońcie myśli w duszy mej głębinach,
Widzę Clarensa. (Wchodzi książe Clarence pod strażą
i Brakenbury).Dzień dobry, mój bracie;
Co straż ta znaczy przy twojej osobie?
Clarence.  Król, w troskliwości o me bezpieczeństwo
Pod tą mnie strażą do Tower posyła.
Gloucest.  A to dlaczego?
Clarence.  Bo me imię Georg.
Gloucest.  Ach, dobry panie, to nie twoja wina,
Twych chrzestnych ojców trzeba za to karcić.
Ale przypuszczam, że król, pan łaskawy,
Ma zamiar w Tower ochrzcić cię na nowo.
Lecz mogęż wiedzieć, o co tu rzecz idzie?
Clarence.  Powiem ci wszystko, skoro się sam dowiem,
Dotąd nic nie wiem; jak się jednak zdaje,
Snom i proroctwom król się przysłuchuje;
Jedną literę G wziął z abecadła,

Mówi, iż jakiś wywróżył mu wieszczbiarz,
Że G potomstwo jego wydziedziczy,
A że me imię na G się zaczyna,
Jasny stąd wniosek, że to ja być muszę.
To i podobne jak słyszę dzieciństwa
Były powodem mego uwięzienia.
Gloucest.  Tak zwykle bywa gdzie panują żony.
Nie król to bracie w Tower cię zamyka,
Lecz żona jego; lady Grey swym wpływem
W tę ostateczność popchnęła monarchę.
Czyż to nie ona i ten mąż dostojny,
Antoni Woodville, jej brat, są powodem,
Że król do Tower posłał lorda Hastings,
Skąd dzisiaj właśnie ma być wypuszczony?
Niema tu dla nas, niema bezpieczeństwa.
Clarence.  Tu go, jak myślę, niema dla nikogo,
Chyba dla krewnych królowej i posłów
Drepczących między mistress Shore a królem.
Czyś słyszał, z jaką lord Hastings pokorą
Musiał o swoją upraszać ją wolność?
Gloucest.  Pokornie czołem bijąc przed jej bóstwem,
Odzyskał wolność swoją lord szambelan.
Słuchaj, ja myślę, że jedyny sposób,
Jeśli królewskiej nie chcem stracić łaski,
Jest pójść w jej służbę i barwę jej nosić.
Ona, z zazdrosną podstarzałą wdową,
Odkąd pasował król je na szlachcianki,
W naszej monarchii potężną są parą.
Brakenb.  Raczcie przebaczyć, dostojni panowie,
Lecz król mi baczność pilną dać nakazał,
By z jego bratem, pod żadnym pozorem,
Nikt żadnej nie miał prywatnej rozmowy.
Gloucest.  Czy tak? To możesz, dobry Brakenbury,
Byleś chciał, w naszej rozmowie mieć udział;
Niema w niej zdrady. Mówimy, że mądry
Król i cnotliwy, że jego królowa
Dosyć jest letnia, ładna, nie zazdrosna,
Że żona Shora ma nogę prześliczną,

Wiśniowe usta, wzrok jasny, a język
Nieporównany. Czy temu zaprzeczysz?
Brakenb.  Nic ja z tem wszystkiem nie mam do roboty.
Gloucest.  Co, nie masz z mistress Shore nic do roboty?
Ktoby z nią miał co robić, temu radzę
Skrycie to robić, wyjąwszy jednego.
Brakenb.  A kto ten jeden?
Gloucest.  Jej mąż. Czy przypadkiem
Chciałbyś mnie zdradzić?
Brakenb.  Racz przebaczyć, panie,
A razem z księciem zakończyć rozmowy.
Clarence.  Wiemy co musisz i będziem posłuszni.
Gloucest.  Musimy słuchać, jak królowej gawiedź.
Bądź mi zdrów, bracie. Do króla pośpieszę,
A jakiekolwiek wydasz mi rozkazy,
Choćby Edwarda wdowę siostrą nazwać,
Wykonam wszystko, byle cię wyzwolić.
Ale ta krzywda braterskiej miłości
Głębiej mnie rani, niżeli przypuszczasz.
Clarence.  Wiem, że po myśli żadnemu z nas nie jest.
Gloucest.  Ale nie będzie długie twe więzienie,
Lub cię uwolnię, lub będę za ciebie
I ja zamknięty. Tymczasem, cierpliwość.
Clarence.  Muszę ją znaleźć. Żegnam cię, mój bracie.

(Wychodzą: Clarence, Brakenbury i straż).

Gloucest.  Idź ścieżką, którą nigdy nie powrócisz,
Niewinny bracie! Tak cię z serca kocham,
Że cię do nieba co prędzej chcę wysłać,
Jeśli ten prezent z mych rąk przyjąć zechcesz.
Lecz któż to? Świeżo uwolniony Hastings.

(Wchodzi Hastings).

Hastings.  Dzień dobry, książe.
Gloucest.  To samo życzenie
Przyjmij ode mnie, lordzie szambelanie.
Witaj nam szczęsny na wolnem powietrzu!
Jak przecierpiałeś, lordzie, twe więzienie?
Hastings.  W milczeniu, książe, jak musi niewolnik.
Lecz dnia doczekam, w którym podziękuję

Łaskawym sprawcom mojego więzienia.
Gloucest.  O tak, zapewne, jak książe Klarencyi,
Bo twoje wrogi jego są wrogami,
I tryumfują nad nim jak nad tobą.
Hastings.  Tom gorzej, kiedy w klatce siedzi orzeł,
A kania buja na wolnem powietrzu.
Gloucest.  Co tam nowego słychać za granicą?
Hastings.  Nic tak smutnego, jak co słychać w domu.
Nasz król jest smutny, wycieńczony, słaby,
I w wielkiej trwodze jego są doktorzy.
Gloucest.  Zła to nowina, na świętego Pawła!
O, już od dawna król się nie szanował,
Nie szczędził swojej królewskiej osoby.
Serce się ściska kiedy o tem myślę.
A gdzie jest teraz? Czy w łóżku?
Hastings.  Tak, książe.
Gloucest.  Zostaw mnie chwilę; wkrótce się zobaczym.

(Wychodzi Hastings).

On żyć nie może; zanim jednak skona
Musi Georga do nieba wyprawić.
Pójdę braterską nienawiść podsycać
Argumentami z stali kłamstw kutymi.
Jeśli głęboki plan mnie nie zawiedzie,
Dnia się nowego Georg nie doczeka;
Niech potem Pan Bóg zabierze Edwarda
Do swojej chwały, a mnie świat zostawi!
Najmłodszą córkę Warwicka poślubię —
Co? Choć jej męża i ojca zabiłem?
Wynagrodzeniem dla dziewki najlepszem
Będzie: jej mężem i ojcem jej zostać.
Tak też i zrobię; nie tyle z miłości,
Co dla innego tajemnego celu,
Którego dopnę, biorąc ją za żonę.
Lecz znów na jarmark przed mym pędzę koniem.
Jak mi dwaj bracia zawadzać przestaną,
Czas będzie wtedy obliczyć wygraną.

(Wychodzi).
SCENA II.
Londyn. Inna ulica.
(Wnoszą ciało Henryka VI w otwartej trumnie, pod strażą szlachty zbrojnej halabardami, lady Anna w żałobie).

Anna.  Złóżcie na chwilę zaszczytny wasz ciężar,
Jeżeli zaszczyt może w trumnie leżeć,
Niechaj wypłaczę kilka słów żałoby
Nad tym przewczesnym Lancastra upadkiem.
O ty, świętego króla zimne ciało!
Ty blady domu Lancastrów popiele!
O ty, królewskiej krwi bezkrwisty szczątku!
Pozwól, bym twego przywołała ducha,
Niech będzie świadkiem łkań twej biednej Anny,
Twego Edwarda, twego syna żony,
Tą samą ręką zamordowanego,
Co i w twem sercu utopiła sztylet!
Na okno, którem uciekła twa dusza,
Leję ócz biednych balsam bezskuteczny.
Dłoń, co te rany zadała przeklęta!
Przeklęte serce, co dłoń tę natchnęło!
Krew ta przeklęta, co tę krew wylała!
Niech los straszniejszy dosięgnie nędznika,
Co nas nędznymi twoją robi śmiercią,
Niż mogę życzyć żmijom i ropuchom,
Pająkom, wszystkim jadowitym gadom!
Jeśli ma dzieci, niech będą potworne,
Niechaj przed czasem ujrzą światło dzienne,
Niech na ich widok szpetny, niezwyczajny,
Wszystkie nadzieje matki uschną w pączku!
Niech będą jego nieszczęść dziedzicami!
Jeśli ma żonę, niechaj ją śmierć jego
Potrąci w głębsze niedoli przepaście,
Niż nas wtrąciła śmierć męża i twoja!
Do Chertsey teraz nieście święty ciężar
Z świętego Pawła uniesiony murów;
A gdy znużeni staniecie na chwilę,

Ja płakać będę nad trupem Henryka.

(Gdy drążnicy biorą trumnę aby się oddalić, wchodzi Gloucester).

Gloucest.  Stójcie i złóżcie na ziemię to ciało.
Anna.  Co za czarownik tego czarta zaklął,
Aby pobożne zatrzymać obrzędy?
Gloucest.  Złóżcie tu trupa! Na świętego Pawła,
Trupem upadnie pierwszy nieposłuszny.
1 Szlach.  Pozwól nam, panie, z trupem się oddalić.
Gloucest.  Stój, gdy ja każę, psie nieokrzesany,
Wyżej mej piersi podnieś halabardę,
Lub cię powalę u mych nóg, żebraku,
Na proch cię zetrę za twoje zuchwalstwo.

(Drążnicy składają trumnę).

Anna.  Strach was ogarnął? Jakto, wszyscy drżycie?
Nie chcę was ganić, jesteście śmiertelni,
A wzrok śmiertelny czarta znieść nie może.
Oddal się, piekła hydny wykonawco!
Miałeś nad ciałem jego tylko władzę,
Lecz mieć nie możesz duszy jego; precz więc!
Gloucest.  Przez miłosierdzie, mniej klątw, słodka święta.
Anna.  Przez miłość Boga, precz stąd, szpetny dyable!
Przestań nas dręczyć, bo na twoje piekło
Błogosławioną ziemię tę zmieniłeś,
Gdyś ją bluźnierczych przekleństw zalał falą.
Jeśli z radością patrzysz na twe czyny,
Spójrz na to morderstw twoich arcydzieło.
Patrzcie, panowie, umarłego rany
Z swych ust zamarzłych znów krew świętą sączą!
Rumień się, zbiorze szpetnych niekszałtności!
Bo to obecność twoja krew wyciąga
Z żył zimnych, pustych, w których krwi nie było.
Nadprzyrodzne, nieludzkie twe czyny
Nadprzyrodzony ten sprawiły potop.
Boże, coś krew tę stworzył, śmierć tę pomścij!
Ziemio, co krew tę pijesz, śmierć tę pomścij!
Niebo, piorunem spal tego mordercę,
Lub ty się otwórz, ziemio, by go połknąć,
Jak teraz pijesz krew dobrego króla

Jego piekielną zabitego dłonią!
Gloucest.  Czy nie znasz, pani, miłości nakazów?
Płać za przekleństwa błogosławieństwami,
A za złe dobrem?
Anna.  To ty, ty, nędzniku,
Nie znasz praw boskich i nie znasz praw ludzkich.
Najkrwawsza bestya nie obca ludzkości.
Gloucest.  Lecz ja jej obcy, nie jestem też bestyą.
Anna.  O cudzie! Dyabłom wychodzi z ust prawda!
Gloucest.  Większym jest cudem anioł wściekły gniewem:
Doskonałości boskich piękny wzorze,
Z niezasłużonych zbrodni tej oskarżeń
Usprawiedliwić pozwól mi się, proszę,
Anna.  Wszelkiej zgnilizny ludzkiej hydny zbiorze,
Za dowiedzione zbrodnie pozwól, proszę,
Twoją przeklętą przeklinać mi głowę.
Gloucest.  Nad wszelkie słowa piękniejsza kobieto,
Słuchaj cierpliwie mych usprawiedliwień.
Anna.  Nad wszelki pomysł sztuki ohydniejszy
Znaleźć nie zdołasz usprawiedliwienia,
Chyba że własną powiesisz się ręką.
Gloucest.  Taką rozpaczą sambym się oskarżył.
Anna.  Usprawiedliwiłbyś się tą rozpaczą,
Sam sobie słuszną wymierzając karę
Za mord niesłuszny na innych spełniony.
Gloucest.  Ale jeżeli ja ich nie zabiłem?
Anna.  Więc żyją jeszcze. Ale ach! umarli,
Przez ciebie tylko, czarta niewolniku.
Gloucest.  Jam męża twego nie zabił.
Anna.  Więc żyje.
Gloucest.  Nie, umarł, ręką Edwarda zabity.
Anna.  Bezczelnie kłamiesz, krwią jego dymiący
Widziała w ręce twej miecz Małgorzata,
Któryś skierował potem do jej serca,
Twoi go tylko bracia odtrącili.
Gloucest.  Bo mnie rozjątrzył język jej potwarczy,
Ich winę na me zwalający barki.
Anna.  Tylko twój krwawy rozjątrzył cię umysł

O rzezi tylko i mordach marzący.
Czyś nie ty króla tego zabił?
Gloucest.  Prawda.
Anna.  Więc się przyznajesz, gadzie? O, daj Boże,
Abyś za grzeszny ten czyn w piekle gorzał!
On tak był słodki, łagodny, cnotliwy!
Gloucest.  Tem więcej godny z królem niebios mieszkać.
Anna.  W niebie jest teraz, gdzie nigdy nie będziesz.
Gloucest.  Wdzięczność mi winien, że go tam posłałem;
Tam, nie na ziemi miejsce jego było.
Anna.  Jak twoje miejsce w jednem tylko piekle.
Gloucest.  Jest jeszcze inne miejsce, które powiem,
Jeśli pozwolisz.
Anna.  Pewno jaka turma.
Gloucest.  Twoja alkowa.
Anna.  Niechaj sen ucieka
Z alkowy, w której twa spoczywa głowa.
Gloucest.  I póki z tobą nie spocznę, ucieknie.
Anna.  Tak się spodziewam.
Gloucest.  Tego jestem pewny.
Lecz, piękna Anno, czasby już nam skończyć
Ten pojedynek ostry na dowcipy,
Na powolniejszy zgodzić się ton mowy.
Powiedz, czy sprawca tych przedwczesnych śmierci
Plantagenetów, Edwarda, Henryka,
Nie jest tak winnym jak ich wykonawca?
Anna.  Tyś jest przyczyną i przeklętym skutkiem.
Gloucest.  Twa piękność była przyczyną tych skutków.
Twą tylko piękność w moich snach widziałem:
Za jedną chwilę na twem drogiem łonie
Świat, bez wahania, całybym poświęcił.
Anna.  Gdybym wierzyła, zbójco, twoim słowom,
Piękność lic własną zmazałabym ręką.
Gloucest.  Me oczy tejby nie zniosły ruiny,
Obecny, twoją rękębym zatrzymał;
Jak słońce daje światu dzień i życie,
Tak dniem i życiem dla mnie piękność twoja.
Anna.  Niech dzień twój w ciemność, w śmierć życie się zmieni!

Gloucest.  O droga, sama siebie nie przeklinaj,
Boś ty dniem moim i mojem jest życiem!
Anna.  Bodaj tak było, bym się mogła pomścić!
Gloucest.  Jak bój wyrodny, na tym szukać zemsty,
Który nas kocha!
Anna.  Jak bój sprawiedliwy
Na męża mego pomścić się mordercy!
Gloucest.  Dlatego tylko on ci męża zabił,
By ci lepszego dać na jego miejsce.
Anna.  Lepszy od niego nie żyje na ziemi.
Gloucest.  Żyje przynajmniej co cię lepiej kocha.
Anna.  Kto?
Gloucest.  Plantagenet.
Anna.  To jego nazwisko.
Gloucest.  Jedno nazwisko lecz wznioślejsza dusza.
Anna.  Gdzie on jest?
Gloucest.  Tutaj. (Anna pluje na niego).
Czemu na mnie plujesz?
Anna.  Bodaj to była śmiertelna trucizna!
Gloucest.  Nigdy trucizna z takich ust nie padła.
Anna.  Nigdy trucizna szpetniejszej ropuchy
Dosiądź nie mogła. Precz stąd! bo twój widok
Rani mi oczy.
Gloucest.  Jak twe oczy, pani,
Raniły moje.
Anna.  Bodaj w bazyliszki
Zmienione mogły trupem cię powalić!
Gloucest.  Czemuż tak nie jest, bym od razu umarł!
Dziś mnie żyjącą zabijają śmiercią.
Twe oczy gorzkie łzy z mych wyciskają,
Ćmią me spojrzenia dzieciuchów kroplami,
Oczy co dotąd łez żalu nie znały,
Nie, kiedy nawet ojciec mój i Edward
Płakali, słysząc smutny jęk Rutlanda
Na widok miecza czarnego Clifforda;
Kiedy waleczny ojciec twój, jak dziecko,
Gorzką śmierć ojca mego opowiadał
A stokroć powieść przeiywał łkaniami,

Gdy lica wszystkich przytomnych błyszczały
Jak liście drzewa łzami deszczu zlane:
Męskie me oko skromną łzą wzgardziło.
Lecz czego przeszłe nie zdołały smutki,
Dziś piękność twoja ślepi je łkaniami.
Nigdym nie prosił przyjaciół ni wrogów,
Język mój słodkich nie umiał słów cedzić,
Lecz dziś piękności twej palone żądzą
Dumne me serce do prośby się zniża.

(Anna spogląda na niego z pogardą).

Nie ucz pogardy swych ust, kształtowanych
Do pocałunków a nie do pogardy.
Jeśli twe serce nie może przebaczyć,
Mój miecz ci ostry w mściwe daję ręce,
I gdy chcesz, utop w tych wiernych go piersiach,
Wyrwij z nich duszę, która cię ubóstwia,
Nagie wystawiam na twój cios z radością,
O śmierć pokornie na kolanach proszę.

(odsłania pierś; Anna wymierza ku niemu oręż i spuszcza).

O nie, nie zwlekaj! Jam zabił Henryka,
Lecz moim bodźcem twoja była piękność.
Spiesz się! Młodego jam zabił Edwarda,

(Anna wymierza ku niemu oręż).

Lecz dłoń mą wiodła twoja twarz anielska.

(Anna spuszcza oręż).

O, podnieś miecz ten, lub mnie podnieś, błagam!
Anna.  Wstań, obłudniku. Choć twej śmierci pragnę,
Nie chcę być twoim katem.
Gloucest.  Więc mi rozkaż,
Bym się sam zabił, a będę posłuszny.
Anna.  Już rozkazałam.
Gloucest.  W twej wściekłości szale;
Lecz powtórz rozkaz, a ręka, co przódy,
Dla twej miłości, twą zabiła miłość,
Zabije teraz, dla twojej miłości,
Stokroć wierniejszą miłość, a ty droga,
Obu tych morderstw będziesz uczestniczką.
Anna.  Jakbym chciała znać twe serce!

Gloucest.  Wierny obraz mój dał język.
Anna.  Język fałszywy jak serce.
Gloucest.  Więc na ziemi niema prawdy.
Anna.  Dobrze, dobrze; weź twój oręż.
Gloucest.  A więc pokój między nami.
Anna.  Będziesz później o tem wiedział.
Gloucest.  Lecz czy mogę żyć nadzieją?
Anna.  Wszak to zwykły ludzi pokarm.
Gloucest.  Racz ten pierścień wziąć na palec.
Anna  (kładąc pierścień). Kto przyjmuje ten nie daje.
Gloucest.  Patrz, jak pierścionek ten ściska twój palec
Tak pierś twa biedne moje ciśnie serce:
Nośże je razem, bo to własność twoja.
A jeśli słudze biednemu pozwolisz
Jeszcze o jedną upraszać cię łaskę,
Na wieczne czasy szczęście me zapewnisz.
Anna.  Czego chcesz?
Gloucest.  Pozwól smutnego obrzędu
Temu dokonać, który do żałoby
Ma najsłuszniejsze, największe powody.
Sama, bez zwłoki, do Crosby się udaj,
A ja, gdy zwłoki szlachetnego króla
W klasztorze Chertsey złożę uroczyście,
Grób jego zroszę łzą szczerego żalu,
Tam hołd mój złożyć pospieszę ci, pani.
Dla ważnych przyczyn, na teraz tajemnych,
Nie chciej mi proszę, łaski tej odmawiać.
Anna.  Przyzwalam chętnie, bo z radością widzę,
Że za twe dawne pokutujesz grzechy.
Tressel i Berkeley udadzą się ze mną.
Gloucest.  Racz mnie pozdrowić!
Anna.  Chociaż jest to więcej
Jak zasłużyłeś, jednak, gdy mnie uczysz
Jak ci pochlebiać, to wyobraź sobie,
Żem ci już dała pozdrowienia słowo.

(Wychodzą Anna, Tressel i Berkeley).

Gloucest.  Ponieście trupa.

Szlachcic.  Czy do Chertsey, książę?
Gloucest.  Do Karmelitów, tam czekajcie na mnie,

(Wychodzą wszyscy wynosząc trupa).

Któż kiedy szukał miłości w ten sposób?
Któż kiedy miłość w ten sposób pozyskał?
Będzie więc moją, ale nie na długo.
Co? Ja, com ojca i męża jej zabił,
Ująć ją, gdy mnie w sercu nienawidzi,
Ze łzą w źrenicy, z przekleństwem na ustach,
Przy krwawym świadku krzywd jej i jej wstrętu?
Gdy mi zaporą był Bóg, jej sumienie
A sprzymierzeńcem moim tylko dyabeł
I wzrok obłudny; zyskałem ją przecie,
Świat cały za nic. Ha, już zapomniała
Swego Edwarda, trzy temu miesiące
Tą ręką, w szale wściekłości i gniewu,
Pod Tewkesbury zamordowanego.
Słodszego pana przez fortuny łaskę
W piękniejsze dary uposażonego,
Młodość, odwagę, mądrość króla godną,
Świat ten szeroki nie pokaże dzisiaj;
A przecie na mnie zniża swoje oko,
Na mnie, com kwiat ten w złotej podciął wiośnie,
Wdową ją zrobił; na mnie, który cały
Jednej połowy nie wartem Edwarda;
Na mnie, straszydło hydne i kulawe.
O zakład księstwo me za grosz żebraka,
Niesprawiedliwy byłem sam dla siebie;
Czegom nie widział, ona zobaczyła,
Ze jestem wielce urodziwym gaszkiem.
Nie żal mi będzie grosza na zwierciadło.
I kopę krawców najmę, by szukali,
Jakby najmodniej ciałko me ustroić.
Teraz, gdym znowu do mej wrócił łaski,
Posypię złotem, aby jej nie stracić.
Pogrzebię najprzód tamtego ichmościa,
I wrócę płakać u nóg mej kochanki.

Zanim zwierciadło kupię, świeć dniu jasny
Bym mógł przynajmniej mój cień widzieć własny.

(Wychodzi).
SCENA III.
Londyn. Sala w pałacu.
(Wchodzą: królowa Elżbieta, lord Rivers i lord Grey).

Rivers.  Cierpliwość, pani, jestem bowiem pewny,
Że król niebawem do zdrowia powróci.
Grey.  Twa niecierpliwość stan jego pogorszą;
Przez Boga, pani, rozjaśń twe oblicze,
Wesołą mową pokrzep jego siły.
Elżbieta.  Jeśli on umrze, co za los mnie czeka!
Grey.  Tylko utrata takiego małżonka.
Elżbieta.  Ta strata wszystke zamyka nieszczęścia.
Grey.  Dobrym cię synem Bóg pobłogosławił,
By ci pociechą był po takiej stracie.
Elżbieta.  Ach, to syn młody, a w małoletności
Opieka spada na Ryszarda Gloucester,
A on, jak wiecie, nie sprzyja nam wcale.
Rivers.  Więc już zapadło? On jest protektorem?
Elżbieta.  Brak formalności tylko potwierdzenia.
Lecz tak być musi, jeżeli król umrze.

(Wchodzą: Buckingham i Stanley).

Grey.  Otóż lordowie Stanley i Buckingham.
Bucking.  Przyjmij, królowo, nasze pozdrowienie.
Stanley.  A Bóg niech dawne wesele ci wróci!
Elżbieta.  Hrabina Richmond, dobry lordzie Stanley,
Nie wiem, czy amen doda twej modlitwie.
Przecież, choć żoną twoją jest, Stanleyu,
Choć mnie nie kocha, wierzaj, dla jej dumy
Żadnej nie chowam ku tobie niechęci.
Stanley.  Błagam cię, pani, albo nie daj wiary
Podstępnych wrogów fałszywej potwarzy,
Lub, gdy na prawdzie skargi się gruntują,
Przebacz słabości, skutkowi choroby,

A nie wrodzonej złośliwości serca.
Elżbieta.  Lordzie Stanleyu, czyś widział dziś króla?
Stanley.  Przed chwilią właśnie, z księciem Buckinghamem,
Hołd mój ułożyłem naszemu monarsze.
Elżbieta.  O jego zdrowiu co myślisz, milordzie?
Bucking.  Był dobrej myśli; jest nadzieja, pani.
Elżbieta.  O, daj to Boże! O czemże rozmawiał?
Bucking.  Chce zgodę wrócić między twymi braćmi
A szambelanem i książęciem Gloucester;
W tej myśli wszystkich do siebie zawezwał.
Elżbieta.  Bodaj tak było! Ale tak nie będzie.
U szczytu dzisiaj szczęście nasze stoi.

(Wchodzą: Gloucester, Hastings i Dorset).

Gloucest.  Oni mnie krzywdzą; nie, tego nie zniosę.
Cóż to za ludzie przed królem mnie skarżą,
Żem za surowy i że ich nie kocham?
Mało ten króla kocha, co nad uchem
Brzęczy ma ciągle te niezgodne wieści.
Żem niećwiczony pochlebiać i zwodzić,
Durzyć słuchaczów cukrowanem słowem,
Uginać krzyżów w francuskich pokłonach,
Za zjadliwego biorą mnie tu wroga.
Czyż tu uczciwy człowiek żyć nie może,
Żeby prostoty jego nie szkalował
Lada jedwabny, farbowany lizus?
Grey.  Do kogoś, książę, wymierzył te słowa?
Gloucest.  Do ciebie, człeku bez czci i bez wiary.
Powiedz mi, kiedy ja cię pokrzywdziłem,
Ciebie, lub ciebie, albo kogo z waszych?
Bodaj zaraza na wszystkich was padła!
Król — daj mu Boże lepsze tylko zdrowie
Niż to serdecznem jest waszem życzeniem —
Nie może chwili spokojnie odetchnąć,
Dręczony ciągłem waszych skarg bezwstydnych.
Elżbieta.  Bracie Gloucesterze, mylisz się w twym sądzie,
Król bowiem, z własnej swej królewskiej woli
A nie pod żadnych skarg obcych podnietą,
Dostrzegłszy może w twem postępowaniu

Jasne dowody skrytej nienawiści
Do mnie, mych dzieci i do moich braci,
Wezwał cię, aby wybadać przyczyny
Twoich niechęci i wszystkich pogodzić.
Gloucest.  Nie wiem co mówić. Dziś świat tak się popsuł,
Że królik dziobie, gdzie siąść orzeł nie śmie.
Odkąd szlachcicem każdy został Maciek,
Niejeden szlachcic w Maćka się przemienił.
Elżbieta.  Bracie Gloucesterze, znam dobrze twe myśli,
Z zazdrością patrzysz na me wyniesienie
I mych przyjaciół. Uchowaj nas Boże,
Byśmy cię kiedy mieli potrzebować!
Gloucest.  Ale tymczasem my was potrzebujem.
Waszą jest sprawą brat nasz uwięziony,
Jam wpadł w niełaskę, szlachta jest w pogardzie,
Gdy co dzień widzim nobilitowanych
Ludzi, co w wilią ledwo byli warci
Jednego nobla.
Elżbieta.  Bóg, który mnie wyniósł
Do kłopotliwej wielkości z ukrycia,
W którem szczęśliwe pędziłam godziny,
Bóg wie, żem nigdy nie kusiła króla
Przeciw książęciu Clarence, lecz że zawsze
Obronicielką sprawy jego byłam.
Wielką mi krzywdę wyrządzasz, milordzie,
Takich podejrzeń robiąc mnie ofiarą.
Gloucest.  Może zaprzeczysz, że nie z twej przyczyny
Był uwięziony niewinny lord Hastings?
Rivers.  Może, milordzie.
Gloucest.  Może, lordzie Rivers?
A któżby wątpił? Może nawet więcej,
Może do wielkich podnieść cię urzędów,
A potem przeczyć, że miała w tem rękę,
Wszystko twym świetnym przypisać zasługom.
Czegóż nie może? Łatwo może pojąć —
Rivers.  Co może pojąć?
Gloucest.  Może króla pojąć.
Niezgorsza partya, myślę że twa babka

Nie była równie w tym względzie szczęśliwą.
Elżbieta.  Lordzie Gloucesterze, nazbyt tylko długo
Znosiłam twoje gorzkie urągania,
Zanieść do króla zmuszasz mnie nakoniec
Skargę na twoje słowa obraźliwe.
Chętniejbym na wsi prostą była dziewką,
W takich warunkach, jak wielką królową,
Znosząc podobne napaści i wzgardę.
Mało mi szczęścia przyniosła korona.

(Wchodzi królowa Małgorzata w głębi).

Małgorz.  (na str.). Bodaj to mało Bóg w mniej jeszcze zmienił!
Mnie się należy twój honor, tron, godność.
Gloucest.  Co? Więc mi grozisz skargami do króla?
I owszem, skarż mnie, skarż bez miłosierdzia.
Com mówił, w króla także obecności
Powtórzę śmiało; niech mnie zamknie w Tower.
Czas wielki mówić. Już w niepamięć poszły
Moje zasługi.
Małgorz.  (na str.).Dobrze je pamiętam,
Przeklęty dyable, ty w Tower zabiłeś
Mojego męża, a pod Tewkesbury
Me biedne dziecko, mojego Edwarda.
Gloucest.  Nim ty królową, nim mąż twój był królem,
Ja do spraw jego byłem jucznym koniem,
Jam wielkich jego plewił nieprzyjaciół,
A szczodrze jego płaciłem stronników;
Krwią moją jego krew umonarszyłem.
Małgorz.  (na str.). Prawda i lepszą jak twa krew i jego.
Gloucest.  Przez ten czas cały ty z mężem twym Greyem
Służyłaś wiernie domowi Lancastrów —
Jak i ty Rivers. Czy mąż twój nie poległ
Za Małgorzatę na polach Saint-Alban’s?
Ja ci przypomnę, o czem zapomniałaś,
Czem byłaś wtedy, a czem jesteś teraz,
A czem ja byłem i czem teraz jestem.
Małgorz.  (na str.). Jesteś, jak byłeś, nikczemnym mordercą.
Gloucest.  Ojca Warwicka biedny zrzekł się Clarence,
I krzywoprzysiągł — odpuść mu to Chryste!

Małgorz.  Pomścij to, Boże!
Gloucest.  By stanąć do boju,
W którym koronę jak łup znalazł Edward.
Dziś, na nagrodę, w klatce biedak siedli.
Obym miał serce jak Edward kamienne,
Lub Edward serce tkliwe miał jak moje!
Jestem za głupie dziecko dla tej ziemi.
Małgorz.  (na str.). Więc porzuć ziemię, a wracaj do piekła,
Tam jest królestwo twoje, Lucyperze.
Rivers.  Lordzie Gloucesterze, w tamtych dniach zamętu,
W których nasz opór jak grzech nam wyrzucasz,
Byliśmy wierni naszemu królowi,
Jak będziem tobie, gdybyś ty był królem.
Gloucest.  Gdybym był królem? Wolę być kramarzem;
Precz, precz podobna myśl z mojego serca!
Elżbieta.  Jak mało w duszy uczułbyś radości,
Gdybyś tej ziemi królem został, lordzie,
Tak równie mało, a możesz mi wierzyć.
Czuję dziś, będąc ziemi tej królową.
Małgorz.  (na str.). Mało jej czuje królowa tej ziemi!
Bom ja królową, a we łzach dziś tonę.
Ale nie mogę miarkować się dłużej (zbliża się).
(Głośno) Słuchajcie, swary wiodący korsarze:
Gdy o dział chodzi skradzonych mi skarbów,
Kto z was tu może mój wzrok znieść bez drżenia
Choć przed królową nie chylicie czoła,
Drżycie na widok detronizowanej
Przez zbrodnie wasze, bando buntowników.
O, nie odwracaj oczu twych, nędzniku.
Gloucest.  Po coś tu przyszła, hydna czarownico?
Małgorz.  Przyszłam pokazać ci twych zbrodni dzieło,
I nim ci odejść dozwolę, pokażę.
Gloucest.  Pod karą śmierci byłaś stąd wygnaną.
Małgorz.  To mi wygnanie było boleśniejsze
Niż śmierć bolesna na ojczystej ziemi.
Ty mi winieneś małżonka i syna,
Ty znów królestwo, a wszyscy poddaństwo.
Moje się smutki wam z prawa należą,

A radość wasza moją jest własnością.
Gloucest.  Przekleństwa mego szlachetnego ojca,
Gdyś mu ubrała w koronę z papieru
Rycerskie czoło, łzy mu wycisnęła
Słowem pogardy, a na ich otarcie
Podała księciu szmatę umaczaną
We krwi niewinnej pięknego Rutlanda,
Przekleństwa jego na ciebie rzucone
W goryczy serca, wszystkie na cię spadły.
Krwawy uczynek nie my lecz Bóg skarał.
Elżbieta.  Tak mści niewinnych Boża sprawiedliwość.
Hastings.  Czyn to był straszny, zabić to niemowlę;
O okrutniejszym świat nigdy nie słyszał.
Rivers.  Na powieść o nim płakali tyrani.
Dorset.  Wszyscy wróżyli pomstę niewątpliwą.
Bucking.  Świadek morderstwa płakał, Northumberland.
Małgorz.  Nim przyszłam, jeden na drugiego warczał,
Gotowy wściekle do gardła mu skoczyć,
A teraz wszyscy na mnie się rzucacie?
Yorka klątwy byłyż tak potężne,
Że śmierć Henryka, śmierć mego Edwarda,
Strata korony, bolesne wygnanie,
Są tylko pomstą za tego bachura?
Mogąż przekleństwa chmur przebić zaporę,
Do nieba wzlecieć? A więc się rozstąpcie,
Otwórzcie drogę przekleństwom mym chmury!
Niech król wasz umrze przez zbytki nie wojnę,
Jak nasz przez zabój, by go królem zrobić!
Niech Edward, syn twój, dzisiaj książę Walii,
Za mego syna, co był księciem Walii,
Jak on, przedwczesną, nagłą umrze śmiercią!
Ty, dziś królowo, za mnie, przód królowę,
Przeżyj twą chwałę, jak ja nieszczęśliwa!
Żyj, o żyj długo, śmierć twych dzieci płakać,
I widzieć inną w twe ubraną prawa,
Jak ja ubraną w moje dziś cię widzę!
Twe szczęście długo przed tobą niech umrze!

A po przewlekłych latach łez i żalu
Skonaj, nie będąc matką ani żoną,
Ani królową tej angielskiej ziemi!
Rivers, Dorsecie, byliście świadkami,
Jak ty, Hastingsie, kiedy krwawy sztylet
Wydarł mi syna; błagam cię, o Boże!
Aby z was żaden swą nie umarł śmiercią,
Wszystkich przypadek niespodziany porwał!
Gloucest.  Skończ twe zaklęcia, wyschła czarownico.
Małgorz.  Ciebie ominąć? Psie, kolej twa teraz.
Jeśli ma plagę jaką Bóg w zapasie
Od tych straszniejszą, które mogę znaleźć,
Niech ją zachowa, aż twe grzechy dośpią,
Potem na ciebie niechaj gniew swój ciśnie,
Pokoju świata krwawy burzycielu!
Robak sumienia niech twą toczy duszę!
Przyjaciół trzymaj w podejrzeniu zdrady,
A za serdecznych przyjaciół bierz zdrajców!
Niech sen na twoje nie spadnie źrenice,
Chyba że jakie okrutne marzenie
Widokiem piekła, dyabłów, cię przestraszy!
Palcem szatana znaczony pomiotku,
Ryjący wieprzu, w chwili urodzenia
Na niewolnika natury wybrany!
Potwarco łona matki, synu piekła!
Biodr ojca twego obrzydłe potomstwo!
Szmato honoru — grozo —
Gloucest.  Małgorzato.
Małgorz.  Ryszardzie.
Gloucest.  Słucham.
Małgorz.  Nie wołam cię wcale.
Gloucest.  A więc mi przebacz, zdało mi się bowiem,
Żeś mi te wszystkie gorzkie dała przezwy.
Małgorz.  Dałam, lecz nie chcę żadnej odpowiedzi.
Pozwól mi teraz skończyć me przekleństwo.
Gloucest.  Już je skończyłem słowem: Małgorzato.
Elżbieta.  Tak więc rzuciłaś sama na się klątwę.
Małgorz.  O malowana, biedna ty królowo,

Marny fortuny mej cieniu, i czemuż
Cukrem pająka pękatego wabisz,
Co cię śmiertelną owije tkaniną?
Szalona, sama nóż na siebie ostrzysz.
Przyjdzie czas, w którym zapragniesz ust moich,
By ci przyjść w pomoc i razem przeklinać
Tę pełną jadu garbatą ropuchę.
Hastings.  Skończ te fałszywe proroctwa i klątwy,
Lub z twoją krzywdą stracimy cierpliwość.
Małgorz.  Hańba wam! Dawno zabiliście moją.
Rivers.  Tenby prawdziwą oddał ci przysługę,
Coby nauczył twej cię powinności.
Małgorz.  Kto mi prawdziwą usługę chce oddać,
Niechaj należną odda mi powinność,
Swojej królowej hołd złoży poddańczy,
Służąc mi, swej się uczy powinności.
Dorset.  Co z nią rozprawiasz? Wszak to lunatyczka.
Małgorz.  Mości markizie, impertynent z ciebie.
Zbyt jeszcze świeży twych honorów stempel
Nie ma obiegu. Młode twe szlachectwo
Bodaj poznało jak gorzko je stracić!
Wiatr zwala łatwo stojących wysoko,
A gdy upadną, tłuką się w czerepy.
Gloucest.  Korzystaj z dobrej nauki, markizie.
Dorset.  I tobie może przydać się, milordzie.
Gloucest.  I lepiej; lecz tak wysoko się lągłem,
Że na wierzchołkach cedru nasze gniazdo
Z wiatrami igra i śmieje się z słońca.
Małgorz.  Niestety! nawet i słońce zaciemnia!
Świadkiem mój Edward, dzisiaj w cieniach śmierci,
Którego jasne, pogodne promienie
Twa chmurna wściekłość w cieniach pogrążyła.
Twe gniazdo w naszem usłane jest gnieździe;
Widzisz to, Boże, nie ścierp tego dłużej!
Krew je zyskała, niech więc we krwi zginie!
Bucking.  Przez wstyd skończ, pani, jeśli nie przez miłość.
Małgorz.  Nie mów o wstydzie do mnie ni miłości,
Boście nie mieli dla mnie miłosierdzia,

Bez wstydu moje zabili nadzieje;
Miłością moją jest hańba, wstyd życiem,
W tej hańbie żyje wściekłość moich smutków!
Bucking.  Skończ!
Małgorz.  Buckinghamie, dłoń twą pocałuję
Na znak przymierza i przyjaźni z tobą.
Szczęść Boże tobie i twemu domowi!
Krew nasza twojej nie plami odzieży,
W przekleństw też moich nie stoisz ty kole.
Bucking.  I nikt z przytomnych, bo nigdy przekleństwo
Ust nie przechodzi tego co je ciska.
Małgorz.  Ja wierzę jednak, że leci do nieba
I budzi słodko śpiący Boży pokój.
O Buckinghamie! Strzeż się, strzeż psa tego;
Łasząc się kąsa, a kiedy ukąsi,
Ząb jego wsącza śmiertelną truciznę.
Strzeż się go, książę, uciekaj od niego!
Grzech, śmierć i piekło stemplem go swym znaczą
I na swój rozkaz wszystkie ma ich sługi.
Gloucest.  Co ci tam szepcze, lordzie Buckinghamie?
Bucking.  Nic coby godne mej było baczności.
Małgorz.  Jakto? Więc dobrą moją gardzisz radą?
Dyabłu, o którym ostrzegam cię, schlebiasz?
Przypomnij sobie me słowa w dniu gorzkim,
Gdy ci boleścią twe przeszyje serce,
Powiedz: prorokiem była Małgorzata.
Żyjcie przedmiotem jego nienawiści,
Jak on jest waszej, a wy wszyscy bożej! (wychodzi).
Hastings.  Włosy mi stają na te jej przekleństwa.
Rivers.  Jak mnie. Rzecz dziwna, że jest jeszcze wolną.
Gloucest.  Ja jej nie mogę ganić, bo, przez Boga!
Ciężkie jej krzywdy, i z serca żałuję
Udziału, jaki w krzywdach tych mieć mogłem.
Elżbieta.  Ile wiem, nigdy jej nie pokrzywdziłam.
Gloucest.  Lecz z jej krzywd wszystkie posiadłaś korzyści.
Widzę, żem w służbie tych był za gorący,
Którzy za zimno dzisiaj o tem myślą.
I Clarence, pewno w swych zasług nagrodę,

By się utuczył, zamknięty w oborze.
Niech sprawcom tego Bóg przebaczyć raczy!
Rivers.  Prawdziwie, cnota jest to chrześcijańska
Za tych się modlić co nas pokrzywdzili.
Gloucest.  Tak zawsze robię, gdy dobrych rad słucham.
(Na stronie). Gdybym klął teraz, to kląłbym sam siebie.

(Wchodzi Catesby).

Catesb.  Do swej komnaty król wzywa cię, pani,
Jak ciebie, książe, i jak was panowie.
Elżbieta.  Idę. Panowie czy chcecie iść ze mną?
Rivers.  Chętnie ci, pani, będziem towarzyszyć.

(Wychodzą wszyscy prócz Gloucestera).

Gloucest.  Przód sam złe robię, pierwszy potem wrzeszczę,
Zbrodni przeze mnie dokonanej skrycie
Na innych karki cały zwalam ciężar.
Sam do ciemnicy popchnąłem Clarensa,
Ale go płaczę w obecności gąsiąt
Jak Stanley, Hastings i książę Buckingham.
Wołam, że z bandą stronników królowa
Podszczuwa króla przeciw memu bratu,
Oni też radzą, bym się na Dorsecie,
I na Riversie i na Greyu pomścił;
Ale ja wzdycham i cytuję Biblią,
Gdzie Bóg nam każe za złe dobrem płacić.
Nagie łotrowstwa me odziewam pięknie
W szmaty z Świętego Pisma ukradzione,
Świętym się zdaję, gdy dyabła gram rolę.

(Wchodzi dwóch morderców).

Lecz cicho, widzę dwóch moich oprawców.
Co tam nowego, dzielni pomocnicy?
Czy zamierzacie rzecz tę zaraz skończyć?
1 Mord.  Przychodzim właśnie po upoważnienie,
Byśmy do jego wejść mogli komnaty.
Gloucest.  Myśl bardzo dobra; wszystko mam gotowe.

(Daje mu upoważnienie).

Gdy się rzecz skończy, pośpieszcie do Crosby.
Tylko się śpieszcie, nie marnujcie czasu,
Słuchając jego wymownej obrony,

Bo Clarence pięknie każe i być może,
Że w sercach waszych rozbudziłby litość.
1 Mord.  Ba, ba, milordzie, nie będziem świegotać;
Rzadko gaduła dobry jest do czynu;
Ręki tam trzeba, ale nie języka.
Gloucest.  Młyńskie kamienie niech z oczu wam ciekną,
Gdy z głupich źrenic łzy będą się sączyć.
Lubię was, zuchy; a więc do roboty,
Idźcie, a śpiesznie.
2 Mord.  Idziemy, milordzie (wychodzą).

SCENA IV.
Izba w Tower.
(Wchodzą Clarence i Brakenbury).

Brakenb.  Dlaczego, książe, tak smutną masz postać?
Clarence.  Ah, opłakaną noc tu przepędziłem,
Snów pełną groźnych i szpetnych widziadeł.
Jak prawowiernym jestem chrześcianinem
Nie chciałbym drugiej takiej nocy spędzić,
Choćbym miał za nią świata kupić szczęście;
Tak była pełną zgrozy i postrachu.
Brakenb.  Jakież to było widzenie, mój książe?
Clarence.  Marzyło mi się, że z Tower uciekłem,
Żem do Burgundyi płynął na okręcie
W Gloucestera, brata mego towarzystwie.
On mnie na pokład z kajuty wywabił,
Stamtąd, na brzegi Anglii poglądając,
Wywołaliśmy tysiąc czarnych wspomnień
Z wojen Yorka i Lancastra domów.
Gdyśmy po chwiejnym stąpali pomoście,
Gloucester się potknął, chciałem go zatrzymać,
Lecz on mnie w fale ryczącej pchnął wody.
Ah, co za boleść była we śnie tonąć!
Jak przeraźliwy szum morza w mych uszach,
Jak w moich oczach straszny widok śmierci!
Widziałem we śnie tysiąc smutnych rozbić,

Ryby tuczone tysiącem topielców;
Kotwice, sztaby złota, stosy pereł,
Drogich klejnotów, bezcennych kamieni
Porozrzucanych na dnie Oceanu.
Jedne leżały w czaszkach zmarłych ludzi,
Do jam, co niegdyś ócz były mieszkaniem,
Jak na szyderstwo, wpadły jasne perły,
Patrząc miłośnie na muł dna przepaści,
Lub z rozproszonych śmiejąc się piszczeli.
Brakenb.  Miałżeś dość czasu, książe, w chwili śmierci
Na tyle morza poglądać tajemnic?
Clarence.  Miałem, i często chciałem oddać ducha,
Ale zazdrosne trzymały go fale,
Nie dozwalając wylecieć mu z głębi
Na puste, wolne obszary powietrza,
Dusząc go w moich zadyszonych piersiach,
Co prawie, chcąc go wyrzucić, pękały.
Brakenb.  I czyś się w strasznej nie obudził zmorze?
Clarence.  Nie, i po śmierci sen się mój przeciągnął.
Wtedy mej duszy poczęła się burza.
W marzeniu czarne przepłynąłem wody
Łódką, o której śpiewają poeci,
W krainę cieniów, z groźnym przewoźnikiem.
Duszę mą obcą pierwszy tam powitał
Mój pra-teść Warwick, który tak przemówił:
„Jakąż ma chłostę to cieniów królestwo
Dla wiarołomcy i zdrajcy Clarensa?“
To mówiąc zniknął, po nim się przybłąkał
Cień jakby anioł, jasne jego włosy
Krew oszpeciła, a on głośno wołał:
„Przybył fałszywy, wiarołomny Clarence,
Co mnie na polach Tewksbury zabił;
Wiedźcie go, jędze, do wiecznych męczarni!“
I wraz mnie dyabłów straszny pułk otoczył,
I w moje uszy tak wył przeraźliwie,
Żem na wrzask cały drżący się obudził,
I długo jeszcze na jawie myślałem,
Że byłem w piekle, tak straszne wrażenie

Na moje zmysły ten sen wywarł groźny.
Brakenb.  Nie dziw, milordzie, że cię sen przeraził,
Gdy mnie, choć słucham tylko, dreszcz przejmuje.
Clarence.  O Brakenbury! wszystkie te uczynki,
Co teraz przeciw duszy mojej świadczą,
Wszystkie spełniłem dla brata miłości;
Patrz, jak mi Edward płaci za nie teraz!
Jeśli cię moje nie mogą modlitwy
Przebłagać, Boże! jeśli mnie chcesz skarcić,
Rzuć na mnie cały gniewu twego ciężar,
Oszczędź mą żonę i niewinne dzieci!
Proszę cię, dobry stróżu, zostań przy mnie,
Bom jest znużony i chętniebym spoczął.
Brakenb.  Zostanę książe; Bóg ci daj wytchnienie!

(Clarence się oddala w głąb sceny).

Smutek zamąca snu godzin porządek,
Z nocy poranek, noc robi z południa.
Książęta mają za chwałę tytuły,
Zewnętrzny honor za wewnętrzny kłopot,
Za urojoną w wyobraźni radość
Jak często znoszą troski rzeczywiste!
Głośny ich tytuł a imię nieznane
Mają dźwięk marny za jedyną ścianę.

(Wchodzą dwaj mordercy).

1 Mord.  Hola! kto tu!
Brakenb.  Czego chcesz? Jak tu przyszedłeś mopanku?
1 Mord.  Chcę mówić z Clarensem, a przyszedłem tu na moich nogach.
Brakenb.  Odpowiadasz węzłowato.
2 Mord.  Lepiej to, panie, jak nudno. Pokaż mu nasze upoważnienie i nie mówmy o tem więcej.

(Oddaje pismo Brakenburemu, który je czyta).

Brakenb.  Pismo to daje wyraźny mi rozkaz
Księcia Clarensa w wasze oddać ręce.
Nie pragnę zgłębiać, co się ma to znaczyć
Bo nie chcę żadnej spółki brać w znaczeniu.
Tutaj są klucze, tam śpi książę Clarence.
Teraz do króla śpieszę by mu donieść,

Żem w ręce wasze mego oddał więźnia.

1 Mord.  Wolno ci, panie; krok to roztropny; więc szczęśliwej drogi! (Wychodzi Brakenbury).
2 Mord.  Jakże? Czy go zabijemy we śnie?
1 Mord.  Nie, bo jak się obudzi, gotówby powiedzieć, żeśmy go zabili nikczemnie.
2 Mord.  Ba, nie obudzi się on do dnia sądnego.
1 Mord.  To wtedy powie, żeśmy go we śnie zamordowali.
2 Mord.  Dźwięk tego słowa: dzień sądny obudził we mnie pewien rodzaj zgryzoty sumienia.
1 Mord.  Co? Czy się boisz?
2 Mord.  Nie boję się go zabić, bo mam na to rozkaz, ale się boję potępienia za zabicie, bo od tego żaden rozkaz mnie nie uratuje.
1 Mord.  Myślałem, że byłeś zdecydowany.
2 Mord.  I jestem, zostawić go przy życiu.
1 Mord.  Idę powiedzieć to księciu Gloucester.
2 Mord.  Nie, proszę cię, zaczekaj chwilę. Spodziewam się, że ten paroksyzm litości przeminie, zwyczajnie nie trwa on u mnie dłużej jak trzeba na wyliczenie dwudziestu.
1 Mord.  No, jakże ci teraz?
2 Mord.  Jeszcze w sobie czuję pewne męty sumienia.
1 Mord.  Pamiętaj o nagrodzie po dokonanej sprawie.
2 Mord.  Prawda; niech więc ginie! Zapomniałem o nagrodzie.
1 Mord.  A gdzie teraz twoje sumienie?
2 Mord.  W sakiewce księcia Gloucester.
1 Mord.  A jak otworzy sakiewkę by nam wyliczyć zapłatę, wyleci twoje sumienie.
2 Mord.  Mniejsza o to, niech sobie leci; nie wielu jest ludzi a może i wcale ich niema, coby je chcieli przyjąć w gospodę.
1 Mord.  A jeśli wróci do ciebie?
2 Mord.  Nie myślę się z niem wdawać; gość to niebezpieczny, który z człowieka robi tchórza. Człowiek kraść nie może, żeby go nie oskarżało; nie może krzywoprzysięgać, żeby go nie zatrzymało; nie może spać z sąsiada żoną, żeby go nie oskarżało. Jest to rumieniący się wstydliwy duch, który się buntuje w ludzkiem sercu; zawala mu ciągle drogę zasiekami. Toć mnie ono zmusiło pewnego razu oddać sakiewkę pełną złota, którą znalazłem przypadkiem. Ono żebraka robi z każdego, co je pielęgnuje; wygnano też je z miast i grodów jako rzecz niebezpieczną, a ktokolwiek chce żyć wygodnie, rachuje na samego siebie i żyje bez niego.
1 Mord.  Stoi teraz właśnie przy moim boku i radzi mi, żeby nie zabijać księcia.
2 Mord.  Nie wierz temu dyabłu i zamknij go w myśli; chciałby się wkręcić do ciebie, żeby cię wzdychać nauczyć.
1 Mord.  Silnie ja zbudowany i nie dam mu się zwyciężyć.
2 Mord.  Mówisz jak zuch, który szanuje swoje dobre imię. No, czy mamy teraz wziąć się do roboty?
1 Mord.  Palnij go w mózgownicę rękojeścią twojej szabli; rzucimy go potem w beczkę małmazyi w drugiej izbie.
2 Mord.  Myśl przewyborna! Zrobimy z niego maczankę.
1 Mord.  Cicho! budzi się.
2 Mord.  Bij!
1 Mord.  Nie, porezonujemy z nim trochę.
Clarence.  Gdzie jesteś, stróżu? Daj mi kielich wina.
1 Mord.  Wkrótce będziesz miał podostatkiem, milordzie.
Clarence.  Przez Boga żywego, kto ty jesteś?
1 Mord.  Człowiek jak ty, milordzie.
Clarence.  Ale nie jak ja z krwi królewskiej.
1 Mord.  Ani ty z krwi wiernej jak my królowi.
Clarence.  Głos twój jak piorun, lecz wzrok twój pokorny.
1 Mord.  Głos mój królewski teraz, a wzrok własny.
Clarence.  Jak słowa twoje ciemne, a jak straszne!
Grozisz mi okiem. Dlaczegoś tak blady?
Kto cię tu przysłał? Po co tu przychodzisz?
2 Mord.  Żeby — żeby — żeby —
Clarence.  Żeby mnie zabić?
1 i 2 Mord.  Tak jest, tak jest.
Clarence.  By mi to wyznać, serca wam nie stało,
By to wykonać, nie stanie wam serca.
W czem, przyjacielu, kiedym cię obraził?

1 Mord.  Nas, nigdy, ale króla obraziłeś.
Clarence.  Niebawem wrócę do jego znów łaski.
2 Mord.  Nigdy, milordzie, gotuj się więc umrzeć.
Clarence.  Na toż śród tłumu ludzi was wybrano
By niewinnego zabić? Jaki grzech mój?
Gdzie są dowody mego oskarżenia?
Gdzie werdykt, który w surowego sędzi
Oddał mnie ręce? Kto wyrok ten wydał,
Którym na gorzką śmierć jestem skazany?
Nim wedle prawa będę osądzony,
Śmiercią mi grozić gwałtem jest nieprawym.
Wzywam was przeto, jak chcecie zbawienia,
Przez krew wylaną za wszystkich nas grzechy,
Na życie moje targnąć się nie ważcie;
Za czyn podobny sprawców piekło czeka.
1 Mord.  Co chcemy spełnić, spełnimy na rozkaz.
2 Mord.  A ten, co rozkaz wydał, naszym królem.
Clarence.  Błędny wassalu! Czyż wielki król królów
Na prawa swego tablicy nie wyrył:
Nie będziesz brata zabijał? Czy chcecie
Jego wyrokiem wzgardzić, spełnić ludzki?
Strzeżcie się! W ręku on swem piorun trzyma
Na głowy prawa swego gwałcicieli.
2 Mord.  I ten sam piorun ciska dziś na ciebie
Za twe morderstwo i krzywoprzysięstwo.
Czy nie związałeś świętą się przysięgą
Walczyć w obronie praw domu Lancastrów?
1 Mord.  A ślub złamałeś, zdrajco przeciw Bogu,
I zdrajcy mieczem rozdarłeś wnętrzności
Syna swojego monarchy i pana.
2 Mord.  Którego kochać i bronić przysiągłeś.
1 Mord.  Jak możesz wzywać groźne prawo boże,
Któreś sam zgwałcił w tak okrutny sposób?
Clarence.  Dla kogóż zły ten spełniłem uczynek?
Dla brata mego Edwarda miłości.
Zabić mnie za to nie on was przysyła;
On grzechu tego jak ja ciężko winny.

O, pamiętajcie, że gdy Bóg chce karcić,
To karci jawnie, z rąk jego potężnych
Nie wydzierajcie krzywd jego zuchwale;
Nie on uboczną i nieprawną drogą
Karci grzesznika, który go obraził.
1 Mord.  Kto na krwawego wybrał cię oprawcę,
Gdyś zamordował zieloną latorośl
Plantagenetów, walecznego księcia?
Clarence.  Dyabeł, ma wściekłość, mego brata miłość.
1 Mord.  Twojego brata miłość, twoja zbrodnia
I posłuszeństwo zabić cię nam każą.
Clarence.  Czuć nie możecie ku mnie nienawiści,
Jeżeli brata mojego kochacie;
I ja go kocham, jam jego jest bratem.
Jeśli mnie zabić chcecie dla zapłaty,
Idźcie do brata mojego Gloucestera,
On za me życie zapłaci sowiciej,
Niźli król Edward za wieść o mej śmierci.
2 Mord.  Mylisz się, Gloucester brat cię nienawidzi.
Clarence.  Nie, on mnie kocha; idźcie więc do niego
W mojem imieniu.
1 i 2 Mord.  To myślą jest naszą.
Clarence.  Powiedźcie, że gdy zwycięską prawicą
Trzem synom książę York błogosławił,
Gdy z głębi duszy miłość im zalecał,
Nie myślał o tem zerwaniu przyjaźni;
Mówcie mu o tem, a Gloucester zapłacze.
1 Mord.  Młyńskim kamieniem, jak nam radził płakać.
Clarence.  Nie potwarzajcie go, bo on jest dobry.
1 Mord.  Jak śnieg na żniwa. Mylisz się, milordzie,
On nas przysyła, aby cię tu zabić.
Clarence.  To być nie może; płakał nad mym losem,
Przysięgał, kiedy wśród łkania mnie żegnał,
Że będzie nad mą pracował wolnością.
1 Mord.  Pracował nad nią, skoro cię wyzwala
Z niewoli ziemskiej do niebieskiej chwały.
2 Mord.  Pogódź się z Bogiem, bo umrzesz, milordzie.
Clarence.  Gdy macie w duszach święte miłosierdzie

Radząc mi, żebym z Bogiem się pogodził,
Dlaczegóż, ślepi na własne zbawienie,
Mą śmiercią Bogu wojnę wydajecie?
Wierzajcie, człowiek który was tu przysłał,
Będzie was później za czyn nienawidził.
2 Mord.  Co począć?
Clarence.  Skruchą dusze zbawić wasze.
1 Mord.  Skruchą? Nie, rzecz to tchórzliwych jest niewiast.
Clarence.  A zabić rzecz jest dzikich bestyi, dyabłów.
Widzę w twych oczach iskierkę litości;
Jeżeli twoje nie zwodzi mnie oko,
Stań po mej stronie, o me błagaj życie.
Czyliżby żebrak nie uczuł litości,
Gdyby zobaczył żebrzącego księcia?
Któryż z was, gdyby królewskim był synem,
A był z wolności tak jak ja odarty,
Na widok takich jak wy dwaj morderców
Nie chciałby błagać o litość i życie?
2 Mord.  Odwróć się, książe.
1 Mord.  Bierz, co mam dla ciebie (zabija go).
Jeśli to mało, to jest w drugiej izbie
Beczka małmazyi, w której cię utopię.

(Wychodzi z trupem).

2 Mord.  Krwawy uczynek, krwawo dokonany!
Chętnie, jak Piłat, chciałbym umyć ręce
Z tego strasznego a grzesznego mordu.

(Wchodzi pierwszy morderca).

1 Mord.  Cóż się to znaczy, że mi nie pomagasz?
Doniosę księciu o twojem tchórzostwie.
2 Mord.  Ach, czemuż o tem donieść mu nie możesz,
Żem bratu jego uratował życie!
Powtórz mu moje słowa, weź zapłatę,
Bo ja żałuję, że książę zabity (wychodzi).
1 Mord.  Ja nie żałuję. Idź, obrzydły tchórzu!
A teraz ciało w jakiej schowam jamie,
Póki go książę nie każe pogrzebać.
Raz zapłacony nie mam co tu czekać,
Zanim wieść gruchnie, bezpieczniej uciekać (wychodzi).




AKT DRUGI.
SCENA I.
Londyn. Sala w pałacu.
(Wchodzi król Edward, słaby i prowadzony, królowa Elżbieta, Dorset, Rivers, Hastings, Buckingham, Grey i inni).

Król Edw.  Uczciwej dziennej dokonałem pracy;
W tej świętej zgodzie dotrwajcie, panowie.
Ja codzień posła wyglądam od Pana,
Który mnie z ziemskich wybawi kłopotów.
Spokojniej dusza ma ku niebu wzięci,
Gdym wrócił pokój wśród moich przyjaciół.
Riversie, podaj rękę Hastingsowi;
Przysiężcie odtąd wieczną sobie miłość.
Rivers.  Bóg widzi, z duszy nienawiść wyganiam,
I ręką szczerą przyjaźń pieczętuję.
Hastings.  Tak szczęść mi, Bożo, jak szczerze przysięgam.
Król Edw.  Strzeżcie się fałszem króla oszukiwać,
Albo król królów skarci wasze kłamstwo,
I wzajem zgubą będziecie dla siebie.
Hastings.  Niech zginę, jeśli fałszywie przysięgam.
Rivers.  I ja, jeżeli nie kocham Hastingsa.
Król Edw.  Nie jesteś, pani, w sprawie tej bez winy,
Ni ty, Dorsecie, ni ty, Buckinghamie,
Wzajemną niechęć w sercach karmiliście.
Odtąd z Hastingsem żyj w przyjaźni, żono,
Daj mu twą rękę do pocałowania,
A bez obłudy niech pokój ten będzie.
Elżbieta.  Starą nienawiść zacieram w pamięci,
Tak mi dopomóż Boże i mym dzieciom!
Król Edw.  Teraz, Dorsecie, pocałuj Hastingsa.
Lordzie, bądź odtąd jego przyjacielem.
Dorset.  Przysięgam, zgoda będzie ta z mej strony
Niepogwałconą.
Hastings.  Ja przysięgam z mojej (całuje Dorseta).

Król Edw.  Tę zgodę, książe, przypieczętuj teraz
Pocałowaniem krewnych mojej żony;
Jednością waszą zróbcie mnie szczęśliwym.
Bucking.  (do królowej). Jeżeli odtąd w swem sercu Buckingham
Ku tobie, pani, rozbudzi nienawiść,
Przestanie kochać z powinną miłością
Ciebie i twoich, niechaj Bóg mnie skarze
Tych nienawiścią, na których rachuję
Najwięcej miłość; w godzinę potrzeby
Pomocnej ręki, niechaj będzie dla mnie
Ten, na którego rachowałem przyjaźń,
Zwodnym, podstępnym i fałszywym zdrajcą.
Niech mnie tak skarze Bóg, jeśli ostygnę
W szczerej miłości ku tobie i twoim.

(Całuje Riversa i t. d).

Król Edw.  Twoja przysięga, książę Buckinghamie,
Jest kordyałem dla mojego serca.
Brak tylko brata mojego Gloucestera,
By szczęśliwego dopełnić pokoju.
Bucking.  Właśnie przybywa książe w dobrą porę.

(Wchodzi Gloucester).

Gloucest.  Dzień dobry, królu, i tobie, królowo,
I wam, dostojni panowie, dzień dobry!
Król Edw.  Dobry, zaprawdę, jak go spędziliśmy.
Na chrześcijańskim zbiegł nam dzień uczynku;
Wojnę na pokój, nienawiść na miłość
W tym dniu, Gloucesterze, potrafiłem zmienić.
Gloucest.  Błoga to praca, wszechwładny mój panie.
Jeśli jest człowiek w tem dostojnem kole,
Który przez błędny domysł, wieść kłamliwą,
Chce we mnie widzieć zawziętego wroga;
Jeśli bezwiednie, albo w gniewu szale
Mogłem się czynu jakiego dopuścić,
Coby obraził którego z przytomnych:
Do świętej zgody powrócić z nim pragnę,
Bo śmiercią dla mnie ludzka jest nienawiść.
Wszystkich uczciwych pragnę miłość zyskać.
Najprzód o pokój ciebie błagam, pani,

Pokój ten wierną zapłacę ci służbą;
Ciebie, szlachetny kuzynie Buckingham,
Jeżeli kiedy mogłem cię obrazić,
I ciebie lordzie Rivers i Dorsecie,
Niezasłużonym tchnących ku mnie gniewem,
I was, lordowie Woodeville, Scales, was wszystkich
Tu zgromadzonych książąt, hrabiów, lordów.
Niema człowieka na angielskiej ziemi,
Którego w duszy mejbym nienawidził
Więcej niż dziecko nowonarodzone.
Dziękuję Bogu za moją pokorę.
Elżbieta.  Na zawsze święty dzień to dla nas będzie.
Niech Bóg na zawsze skończy swary nasze!
A teraz, królu, błagam cię pokornie,
Brata Clarensa przywróć do swej łaski.
Gloucest.  Na toż ci, pani, miłość mą przyrzekłem,
Byś mi w królewskiem urągała kole?
Bo któż tu nie wie, że Clarence nie żyje?

(Wszyscy wzdrygają się).

Krzywdzisz go ciężko, szydząc z jego trupa.
Król Edw.  Kto nie wie? Spytaj raczej, kto wie o tem.
Elżbieta.  Cóż to za świat ten, wszechmogący Boże!
Bucking.  Czym jest tak blady jak wszyscy, Dorsecie?
Dorset.  Jak wszyscy, książę, z każdego oblicza
Uciekł rumieniec.
Król Edw.  Co? Clarence nie żyje?
Wszakże był wyrok śmierci odwołany.
Gloucest.  Ale on umarł przez twój pierwszy wyrok,
Który skrzydlaty poniósł mu Merkury,
Gdy odwołanie niósł jakiś koślawiec
Co przybył, żeby świadkiem być pogrzebu.
Bodaj mniej wierny, mniej niż on szlachetny,
Dalszy krwią ale bliższy krwawych myśli,
Cięższej od niego nie był godny kary,
Choć dotąd wszelkich uniknął podejrzeń!

(Wchodzi Stanley).

Stanley.  O łaskę błagam za długie me służby!
Król Edw.  Daj pokój! Dusza moja pełna smutku.

Stanley.  Nie wstanę, aż mnie wysłuchasz, mój królu.
Król Edw.  Więc wręcz mi powiedz, o co chcesz mnie prosić!
Stanley.  O życie mego sługi, który dzisiaj
Księcia Norfolka zabił dworzanina.
Król Edw.  Język, co bratu memu wydarł życie,
Niewolnikowi maż teraz przebaczyć?
Myśl nie uczynek grzechem jego była,
A tę myśl gorzką zapłacił mi śmiercią.
W mym szale gniewu kto za nim się wstawił?
Kto na kolanach o namysł zaklinał?
Kto o miłości, o braterstwie mówił?
Kto mi przypomniał, że brat ten opuścił
Warwicka stronę, aby za mnie walczyć?
O Tewksburskiej kto mówił mi bitwie?
Kiedy mnie Oxford o ziemię powalił,
On mnie wyzwolił i ratując wołał:
„Żyj, drogi bracie, i królem bądź naszym!“
Kto mówił, gdyśmy leżeli na polu
Prawie bez życia od śniegu i mrozu,
Jak on owinął mnie własnym swym płaszczem,
I nagi, długą, zimną noc przeczekał?
Zwierzęca wściekłość wszystkie te wspomnienia
Zatarła grzesznie, żaden z was ich przecie
Przez miłosierdzie w myśli mi nie zbudził!
Lecz gdy wasz sługa, albo wasz woźnica,
W karczemnej kłótni pijaną prawicą
Odkupiciela drogi zniszczy obraz,
Klęcząc wołacie: królu, przebaczenia!
A ja je muszę dać niesprawiedliwie.
Lecz nikt za bratem moim nie chciał mówić,
Ja też, niewdzięcznik, bronić go nie chciałem
Przed sobą samym; najdumniejszym nawet,
Póki żył, łaskę niejedną wyświadczył,
Żaden z was przecie nie wstawił się za nim.
Lękam się, żeby Bóg za to w swym gniewie,
Mnie, was i moich i waszych nie skarał.
Do mej komnaty, prowadź mnie, Hastingsie.

Biedny Clarensie!

(Wychodzą: król, królowa, Hastings, Rivers, Dorset i Grey).

Gloucest.  To skutki pośpiechu!
Czyście zważali na bladość oblicza
Występnych krewnych królowej na słowa:
Clarence nie żyje? Oni, bez wytchnienia,
Naglili króla. Bóg ich za to skarze.
Idźmy, panowie, Czy chcecie wraz ze mną
Edwarda naszą cieszyć obecnością?
Bucking.  Służyć ci, książę, jesteśmy gotowi. (Wychodzą).

SCENA II.
Londyn. Sala w pałacu.
(Wchodzi księżna York z synem i córką Clarensa).

Syn.  Powiedz nam, babko, czy umarł nasz ojciec?
Księżna.  Nie.
Córka.  Więc dlaczego płaczesz tak żałośnie,
Bijesz się w piersi i ze łkaniem wołasz:
O mój Clarensie, nieszczęśliwy synu?
Syn.  Czemu potrząsasz głową, patrząc na nas,
Imię nam dajesz sierot nieszczęśliwych,
Jeśli nasz ojciec jest jeszcze przy życiu?
Księżna.  Mylny jest sąd wasz, piękne me wnuczęta;
Choroba króla te łzy mi wyciska,
Nie śmierć waszego szlachetnego ojca.
Stracony smutek płakać po straconem.
Syn.  Stąd wnosisz, babko, że ojciec nasz umarł,
Umarł naszego stryja, króla winą.
Bóg śmierć tę skarze, o śmierci tej pomstę
Co dzień go będę w modlitwach mych błagał.
Córka.  Ja także.
Księżna.  Dosyć, dosyć tego, dzieci,
Bo król was kocha; w waszej niewinności
Kto śmierci sprawcą, nie możecie zgadnąć.
Syn.  Możemy, babko; mój dobry stryj Gloucester
Mówił, że skutkiem podszeptów królowej

Król wydał rozkaz uwięzienia ojca.
A gdy to mówił dobry stryj mój płakał,
Całując nad mym ubolewał losem,
Mówił, bym liczył na niego, jak ojca,
Bo on mnie będzie kochał jakby syna.
Księżna.  Czemuż obłuda taką piękną szatą
I cnoty maską kryć swe może wady!
On moim synem, to moją jest hańbą!
Lecz tej obłudy z piersi mych nie wyssał.
Syn.  Więc myślisz, babko, że mój stryj mnie zwodził?
Księżna.  Tak jest.
Syn.  Ja, babko, nie mogę tak myśleć.
Lecz cicho! Słyszysz? Co wrzawa ta znaczy?

(Wbiega królowa Elżbieta w obłąkaniu, za nią Rivers i Dorset).

Elżbieta.  I któż mi płakać, kto jęczeć przeszkodzi?
Los mój oskarżać, samą siebie dręczyć?
W przymierzu, przeciw mej duszy, z rozpaczą
Nieprzyjacielem sama będę sobie.
Księżna.  Co znaczy dziki ten boleści wybuch?
Elżbieta.  Jedną jest sceną tragicznej rozpaczy.
Mój mąż a syn twój, nasz król, Edward skonał.
Gdy korzeń usechł, czemu kwitnie gałąź?
Płacz, jeśli żyć chcesz, śpiesz się, gdy chcesz umrzeć,
By nasze dusze lotnem mogły skrzydłem
Króla dogonić, jak wierne poddanki,
Z nim do wiecznego ulecieć pokoju.
Księżna.  W twojej boleści tyle mam udziału
Ilem praw miała do twojego męża.
Płacząc nad śmiercią godnego małżonka,
Żyłam widokiem jego wizerunków;
Dziś, gdy postaci jego dwa zwierciadła
Złośliwej śmierci potrzaskała ręka,
Tylko fałszywe szkło mam na pociechę,
W którem, z boleścią, wstyd mój tylko widzę.
Choć owdowiała, matką jeszcze jesteś,
W dzieciach ci twoich została pociecha;
Ale z mych objęć śmierć wydarła męża,
A z rąk dwie kule: Clarensa, Edwarda.

Gdy boleść twoja połową jest mojej,
Ileż mam przyczyn twe łzy w mych utopić!
Syn.  Po ojcu naszym nie płakałaś ciotko,
Jakże dziś z tobą moglibymy płakać?
Córka.  Łez odmówiłać naszemu sieroctwu,
My ich nie damy twej wdowiej boleści.
Elżbieta.  W płaczu mym waszej nie żądam pomocy;
Nie jestem płonna w oznakach rozpaczy.
Do ócz mych wszystkie źródła swe ślą wody,
I z nich, pod wpływem mokrego księżyca,
Dość łez wypłynie, aby świat zatopić.
O mój małżonku, drogi mój Edwardzie!
Dzieci.  O nasz rodzicu, o drogi Clarensie!
Księżna.  O równie drodzy Edwardzie! Clarensie!
Elżbieta.  Gdzie ma podpora, gdy mój Edward zginął?
Dzieci.  A gdzie jest nasza, gdy ojciec nasz zginął?
Księżna.  Gdzie ma podpora po obu ich stracie?
Elżbieta.  Równej nie znała straty żadna wdowa.
Dzieci.  Ani sieroty nigdy równej straty.
Księżna.  Równej nie znała straty nigdy matka.
Ach! jam jest matką wszystkich tych boleści;
Wy macie smutków moich po połowie.
Ta po Edwardzie płacze, ja z nią razem,
Ona nie płacze ze mną po Clarensie;
Ja z temi dziećmi płaczę po Clarensie,
One nie płaczą ze mną po Edwardzie.
Ach! na mnie, trzykroć nieszczęśliwą, płyną
Tych łez trzy strugi; ja smutków tych matką,
Łkaniem też mojem będę je karmiła.
Dorset.  Ukój się, matko. Bóg jest rozgniewany
Za twą niewdzięczność na jego wyroki.
Niewdzięcznym zowią w rzeczach tego świata,
Kto dług oddaje z uporną niechęcią,
Co mu szlachetna pożyczyła ręka;
Lecz skarżyć niebo większą niewdzięcznością,
Gdy pożyczony skarb ci odebrało.
Rivers.  Pamiętaj pani, z macierzyńskiem sercem,
O twoim synu, przywołaj go śpiesznie,

Włóż mu koronę; w nim twoja pociecha.
Złóż rozpacz w grobie zmarłego Edwarda,
A na Edwarda żyjącego tronie
Posadź twą radość.

(Wchodzą: Gloucester, Buckingham, Stanley, Hastings, Ratcliff i inni).

Gloucest.  Siostro, ukój żale.
Wszyscy my mamy nie małe powody
Płakać zaćmienia jasnej twojej gwiazdy,
Ale łzy nasze straty nie powrócą.
Ach! matko przebacz, lecz cię nie widziałem.
Klęcząc pokornie o twoje cię proszę
Błogosławieństwo.
Księżna.  Niech Bóg twemu sercu
Da litość, miłość i wierność posłuszną!
Gloucest  (na stronie). Amen! Doczekać da mi się starości!
Tak, błogosławiąc, zwykły kończyć matki;
Dziwna, że o tem księżna zapomniała.
Bucking.  Chmurni księżęta i smutni panowie,
Ciężką dotknięci spólną wszystkim stratą,
Szukajcie pociech w wzajemnej miłości.
Gdy w królu naszym jedno tracim żniwo,
Nowy plon dla nas w synu jego rośnie.
Gdy nienawiści waszej wzdętą wściekłość
Przyjazna ręka zdołała ukoić,
Pilnujcie wiernie przywróconej zgody.
Mem zdaniem trzeba, w nielicznym orszaku,
Z Ludlow młodego przywołać tu księcia,
I koronacyi dopełnić obrzędu.
Rivers.  Dlaczego, książę, w nielicznym orszaku?
Bucking.  Żeby tłum liczny nie otworzył znowu
Rany niezgody ledwo zagojonej.
Niebezpieczeństwo byłoby tem większe,
Że się rząd nowy nie ustalił jeszcze.
Gdzie każdy rumak panem jest wędzidła
I może lecieć, gdzie go myśl skieruje,
Mem zdaniem równo trzeba zapobiegać
Obawie złego, jak samemu złemu.

Gloucest.  Ja myślę, że nas wszystkich król pogodził;
Co do mnie, w zgodzie jestem niezachwiany.
Rivers.  Jak ja, i sądzę, jak jesteśmy wszyscy.
Lecz gdy ta zgoda jeszcze bardzo świeża,
Lepiej unikać powodów zamętu,
O co nie trudno w kole nazbyt licznem.
Zgadzam się przeto z księciem Buckinghamem,
By drobny orszak sprowadził tu króla.
Hastings.  Myśl tę podzielam.
Gloucest.  Niechże i tak będzie.
Trzeba nam teraz na wybór się zgodzić
Orszaku, który do Ludlow wyprawim.
Matko i siostro, chodźcie z nami razem
O tej się ważnej porozumieć sprawie.

(Wychodzą wszyscy prócz Buckinghama i Gloucestera).

Bucking.  Ktobądż do króla będzie wyprawiony,
My tu przynajmniej nie zostaniem, książe.
Śród drogi znajdę sposób, by na prolog
Sztuki, na którą zgoda między nami,
Od księcia krewnych królowej oddalić.
Gloucest.  Mój ty ja drugi, rady mej filarze,
Mój ty proroku! drogi mój kuzynie,
Jak dziecko pójdę za twoim kierunkiem.
A więc do Ludlow, nie traćmy tu czasu!

(Wychodzą).
SCENA III.
Londyn. Ulica.
(Wchodząc spotykają się dwaj obywatele).

1 Obyw.  Dzień dobry! Gdzież to spieszysz tak, sąsiedzie?
2 Obyw.  Sam nie wiem dobrze, by ci prawdę wyznać.
Czyś słyszał wieści?
1 Obyw.  Słyszałem; król umarł.
2 Obyw.  Zła wieść, a trudno lepszej się spodziewać.
Bardzo się boję, by świat się nie zmącił.

(Wchodzi trzeci obywatel).

3 Obyw.  Szczęść Boże, zacni sąsiedzi!
1 Obyw.  Dzień dobry!
3 Obyw.  Czy się potwierdza wieść o śmierci króla?
2 Obyw.  Aż nazbyt. Boże, zlituj się nad nami!
3 Obyw.  Czekają na nas rozruchy i bieda.
1 Obyw.  Nie, bo korona przechodzi na syna.
3 Obyw.  Biada krajowi, gdzie króluje dziecko!
2 Obyw.  Miejmy nadzieję, że w małoletności
Sprawami będzie rada kierowała,
Póki nie dojdzie sam król lat dojrzałych;
Na dobre rządy rachujmy tymczasem.
1 Obyw.  Tak stały rzeczy, kiedy Henryk Szósty,
W dziewiątym roku życia, był w Paryżu
Koronowany.
3 Obyw.  Czy tak stały rzeczy?
Nie tak, Bóg widzi, nie tak, przyjacielu.
Za owych czasów kraj nasz był bogaty
W mądrych statystów; cnotliwych miał stryjów
Król do obrony i do swej porady.
1 Obyw.  Jak ma dzisiejszy po ojcu i matce.
3 Obyw.  Byłoby lepiej, gdyby wszyscy byli
Tylko po ojcu, lub tylko po matce.
Ich spory będą dla nas wszystkich biczem,
Jeśli w dobroci swej Bóg nas nie zbawi.
O, niebezpieczny jest ten książe Gloucester;
Dumni są bracia i syny królowej;
Gdyby rządzeni byli, nie rządzili,
Chora ta ziemia przyszłaby do zdrowia.
1 Obyw.  Zbyt czarno widzisz. Wszystko pójdzie dobrze.
3 Obyw.  Mądry, gdy widzi chmury, płaszcz swój wdziewa;
Zima nadciąga, gdy spadają liście;
Z zachodem słońca kto nocy nie czeka?
Niewczesne burze głód zapowiadają.
Na dobre wszystko Bóg może obrócić,
Lecz to nad nasze byłoby zasługi,
Nad me nadzieje.
2 Obyw.  To prawda, sąsiedzie,
Pełne są trwogi wszystkich ludzi serca.

Nie spotkasz człeka, w któregobyś twarzy
Nie czytał znaków smutku i obawy.
3 Obyw.  Tak zawsze bywa w wielkich zmian przedjutrzu.
Bożem natchnieniem myśl ludzka dostrzega
Niebezpieczeństwo, jak widzimy fale
Wzdęte nim burza nadleci rycząca.
Lecz bożej woli zostawmy to wszystko.
Dokąd idziecie?
2 Obyw.  Do sądu, na rozkaz.
3 Obyw.  Jak ja; więc idźmy razem, jeśli chcecie. (Wychodzą).

SCENA IV.
Londyn. Sala w pałacu.
(Wchodzą: Arcybiskup Yorku, młody książe York, królowa Elżbieta i księżna York).

Arcybisk.  Noc w Stony Stratford spędzili ostatnią,
Dziś wieczór mają przybyć do Northampton,
A tutaj staną jutro lub pojutrze.
Księżna.  Z całego serca księcia pragnę ujrzeć;
Urósł zapewne, odkąd go widziałam
Po raz ostatni.
Elżbieta.  Nie, jak powiadają,
Prawie już brata przerósł syn mój York.
York.  To prawda matko, choć chciałbym inaczej.
Księżna.  A to dlaczego? Dobra to rzecz rosnąć.
York.  Raz przy wieczerzy, babko, wuj mój Rivers
Mówił, że rosnę prędzej niźli brat mój,
Na co stryj Gloucester tak mu mu odpowiedział:
„Zwykle są wdzięku pełne drobne ziółka,
Chwast rośnie prędko“. Odtąd już nie chciałem
Róść nazbyt spiesznie, gdy śpieszą się chwasty,
A wonne kwiaty tryskają powoli.
Księżna.  Wcale się jednak nie sprawdza przysłowie
Na tym, mój wnuku, co ci je powiedział,
On w swej młodości tak był niepokaźny,
Tak rósł powoli, że byćby powinien

Wcielonym wdziękiem, wedle swej reguły.
Arcybisk.  Dostojna pani, jest nim też, nie wątpię.
Księżna.  Tak się spodziewam; pozwól matkom wątpić.
York.  Szkoda, żem wówczas nie przypomniał sobie
Lepszego żartu o wzroście stryjowskim,
Niż było jego o moim szyderstwo.
Księżna.  Jakiż to żart był?
York.  Powiadają ludzie,
Że stryj mój Gloucester z takim rósł pośpiechem,
Iż mógł zgryźć grzankę, gdy dwie liczył godzin,
Gdym ja ząb pierwszy po dwóch dostał latach.
Nie prawda, byłby żart to kąsający.
Księżna.  A któż to o tem powiedział ci, wnuku?
York.  Kto? Jego mamka.
Księżna.  To rzecz niepodobna,
Ona umarła przed twem urodzeniem.
York.  Jeśli nie ona to kto? wcale nie wiem.
Elżbieta.  Lepiejbyś skończył; sam nie wiesz co pleciesz.
Księżna.  O, dobra pani, nie łaj, proszę, dziecka.
Elżbieta.  Ściana ma uszy. (Wchodzi posłaniec).
Arcybisk.  Nadbiega Posłaniec.
Co nam przynosisz?
Posłaniec.  Przynoszę nowiny,
O których mówić nie mogę bez smutku.
Elżbieta.  Jak się ma książe?
Posłaniec.  Książe zdrów jest, pani.
Księżna.  Co więc chcesz mówić?
Posłaniec.  Lord Grey i lord Rivers,
Z nimi sir Thomas Vaughan, są posłani
Do zamku Pomfret jak więźniowie stanu.
Księżna.  Kto ich uwięził?
Posłaniec.  Potężni książęta
Gloucester, Buckingham.
Arcybisk.  Z jakiego powodu?
Posłaniec.  Wszystko com wiedział, panie, powiedziałem,
Powód rozkazu jest mi tajemnicą.
Elżbieta.  Ach! widzę domu mojego upadek!
Niewinną łanię tygrys trzyma w paszczy.

Zuchwała przemoc napaść już zaczyna
Na tron niewinny ale bez obrony.
Witaj zniszczenie i krwi i morderstwo!
Widzę wszystkiego koniec jak na karcie.
Księżna.  O dnie przeklęte sporów i zatargów,
Jak już was wiele oczy me widziały!
Mój mąż sięgając po koronę zginął;
Widok mych dzieci w fortuny przemianach,
To łzy, to radość niósł mi po kolei;
Dziś, gdy domowa ucichła już burza,
Zwycięzcy wojnę sami z sobą toczą,
Brat przeciw bratu, krew przeciw krwi własnej.
Wstrzymaj twą wściekłość, przeklęta niezgodo!
Lub niechaj umrę, by na śmierć nie patrzeć!
Elżbieta.  Chodź synu, szukać w świątyni schronienia.
Żegnam cię, pani.
Księżna.  Czekaj, pójdę z wami.
Elżbieta.  Nie masz do tego powodów.
Arcybisk.  (do królowej).Idź, pani,
A zabierz z sobą wszystkie twoje skarby.
W ręce twe złożę pieczęć którą dzierżę,
A mnie samemu Bóg niech dopomoże,
Jak będę wiernie tobie i twym służył!
A teraz, pani, idźmy do świątyni. (Wychodzą).




AKT TRZECI.
SCENA I.
Londyn. Ulica.
(Przy odgłosie trąb wchodzą: książe Walii, Gloucester, Buckingham, kardynał Bourchier i inni).

Bucking.  Witaj nam, książe, w Londynie, twym domu!
Gloucest.  Witaj kuzynie, myśli moich panie!

Długa ta podróż smutnym cię zrobiła.
Ks. Walii.  Nie, lecz śród drogi doznane przykrości
Zrobiły podróż nudną i bolesną.
Radbym usłyszał wujów pozdrowienie.
Gloucest.  Drogi mój książę, lat twoich niewinność
Jeszcze cię w świata nie kąpała zdradach.
Dla ciebie człek się różni od człowieka
Zewnętrzną formą, która, Bóg to widzi,
Nigdy lub rzadko z sercem żyje w zgodzie.
Wujowie twoi byli niebezpieczni;
Słuchałeś, książę, ich słówek cukrowych,
A nie widziałeś serca ich trucizny.
Niech Bóg cię strzeże od zdradnych przyjaciół!
Ks. Walii.  Niech strzeże! Ale nie oni w ich liczbie.
Gloucest.  Lord Mer przychodzi pozdrowić cię, książe.

(Wchodzi Lord Mer z orszakiem).

Lord Mer.  Niech ci Bóg, książe, da zdrowie i szczęście!
Ks. Walii.  Dzięki, milordzie, i dzięki wam wszystkim

(Wychodzi Lord Mer z orszakiem).

Myślałem, że mój brat York i matka
Od dawna tu mnie pozdrowić nadbiegną.
Co to za wielki leniwiec ten Hastings,
Ze dotąd wieści o nich mi nie przyniósł.

(Wchodzi Hastings).

Bucking.  Właśnie nadbiega Hastings cały w potach.
Ks. Walii.  Witaj milordzie! Czy przybywa matka?
Hastings.  Z jakich powodów, nie ja, Bóg wie tylko.
Matka twa książę, z twym bratem Yorkiem
W świątyni teraz schroniona; brat młody
Chętnieby nadbiegł powitać cię, panie,
Ale go matka gwałtem zatrzymała.
Bucking.  Co za kapryśny krok to i niewczesny!
Racz jej przełożyć, lordzie kardynale,
Aby natychmiast pośpieszył tu York
Na królewskiego brata pozdrowienie.
Jeśli odmówi, idź z nim, lordzie Hastings,
Z jej rąk zazdrosnych przemocą go wydrzeć.
Kardynał.  Jeśli ma słaba wymowa potrafi

Z jej rąk młodego księcia York wyrwać,
Wnet go tu ujrzysz, lecz uchowaj Boże,
Jeśli na prośby moje głuchą będzie,
Abym się targnąć poważył zuchwale
Na przywileje świętego kościoła.
Za światbym grzechu tego nie popełnił.
Bucking.  Zbyt uporczywie obstajesz, milordzie,
Przy uświęconych podaniem obrzędach.
Lecz sądź je zdrowym czasów tych rozsądkiem:
Uwodząc księcia nie gwałcisz świątyni;
Schronienie zawsze tam jest zapewnione
Tym, których czyny szukać go tam zmuszą,
Co się go własnym domagają sądem;
Lecz ni go żądał ni zasłużył książe,
Więc nie ma prawa do niego mem zdaniem.
Biorąc go z miejsca, gdzie być nie ma prawa,
Nie gwałcisz, lordzie, żadnych przywilejów.
Nieraz słyszałem o mężach świątyni,
Pierwszy raz słyszę o świątyni dzieciach.
Kardynał.  Zdanie mnie twoje przekonało, książe,
A więc bez zwłoki idźmy, lordzie Hastings.
Hastings.  Idźmy.
Ks. Walii.  A z wszystkich sił śpieszcie się, proszę.

(Wychodzą: Kardynał i Hastings).

Stryju Gloucesterze, jeśli brat przybędzie,
Gdzie będziem czekać na dzień koronacyi?
Gloucest.  Gdzie sam zapragniesz, miłościwy książe,
Lecz jabym radził, przez dwie lub trzy doby,
Z nudnej podróży wytchnąć w murach Tower,
Bo tambyś znalazł miejsce jak najlepsze
Dla twego zdrowia i twojej zabawy.
Ks. Walii.  Tower z miejsc wszystkich jest mi najwstrętniejszy.
Czy to nie Juliusz Cezar go budował?
Gloucest.  On budowanie rozpoczął, mój książe,
Następne wieki budowały resztę.
Ks. Walii.  Czy są piśmienne dowody, czy tylko
Wieść nam podaje, że on go fundował?
Bucking.  Świadectwo o tem pismo przechowało.

Ks. Walii.  Lecz gdyby nawet i nie było pisma,
Prawdaby żyła od wieku do wieku,
Ustnem podaniem wciąż przekazywana
Od pierwszej chwili aż do końca świata.
Gloucest.  (na str.). Tak mądre dzieci, mówią, krótko żyją.
Ks. Walii.  Co mówisz, stryju?
Gloucest.  Mówię, że bez pisma
Ustnie podane wieści długo żyją.
(na str.) Wzorem starego grzechu nieprawości
Dwa różne zdania jednem kończę słowem.
Ks. Walii.  Ten Juliusz Cezar wielki to był człowiek.
Za skarb przez męstwo dowcipowi dany
Dowcip zapłacił męstwu wieczną chwałą.
Śmierć nie podbije tego podbiciela,
Nie żyjąc bowiem w swojej chwale żyje.
Czy wiesz co myślę, książę Buckinghamie?
Bucking.  Co książe?
Ks. Walii.  Jeśli lat męskich dożyję,
Odzyskam stare nasze prawa w Francyi,
Albo jak żołnierz zginę, będąc królem.
Gloucest  (na str.). Przed krótkiem latem wczesna zwykle wiosna.

(Wchodzą: York, Hastings i Kardynał).

Bucking.  Na szczęście książe York nam przybywa.
Ks. Walii.  Jak się masz, bracie, Ryszardzie Yorku?
York.  Dobrze, mój królu, bo tak cię zwać muszę.
Ks. Walii.  Z mym wielkim smutkiem równie jak i twoim
Zbyt wcześnie umarł ten, z którego śmiercią
Niemało stracił tytuł majestatu.
Gloucest.  Jakże twe zdrowie, szlachetny kuzynie?
York.  Dziękuję, stryju. Mówiłeś, milordzie,
Że prędko rosną niepotrzebne chwasty;
Patrz, książę, brat mój przerósł mnie o wiele.
Gloucest.  Prawda, milordzie.
York.  Więc on niepotrzebny?
Gloucest.  Nie mogę tego powiedzieć, kuzynie.
York.  To on ci winien większą jak ja wdzięczność.
Gloucest.  Jak mój król on mi rozkazywać może,
A ty jak krewny masz władzę nade mną.

York.  Proszę cię, stryju, daruj mi twój sztylet.
Gloucest.  Z całego serca, mały mój kuzynku.
Ks. Walii.  Co? żebrzesz, bracie?
York.  U dobrego stryja,
Który mi chętnie da o co go proszę.
A że to cacko, da mi je bez żalu.
Gloucest.  Rzecz większą chętnie dałbym ci kuzynie.
York.  Rzecz większą, stryju? Więc miecz ten w dodatku.
Gloucest.  Gdyby był lżejszy.
York.  Więc dajesz, jak widzę,
Tylko co lekkie, a w rzeczach ważniejszych
Nie, bez wahania mówisz żebrakowi.
Gloucest.  Miecz ten za ciężki dla dłoni twej, książe.
York.  Lekkim go znajdę, choćby był i cięższy.
Gloucest.  Więc pragniesz miecza mego, mały książe?
York.  Bym podziękować mógł tak jak mnie zowiesz.
Gloucest.  Jak?
York.  Mało.
Ks. Walii.  Zawsze widzę książe York
Cierpki w rozmowie; ale dobry stryju,
Słowa te łatwo zniesiesz bez urazy.
York.  Chce mówić zniesiesz nie słowa lecz mówcę.
Z obu nas, stryju, jak widzę, brat szydzi.
Myśli, że skorom mały jak małpeczka,
Łatwo mnie zniesiesz na twoich ramionach.
Bucking.  W rozumowaniach swoich jest szczypiący!
Łagodząc dany stryjowi przycinek,
Sam z siebie zręcznie i grzecznie żartuje.
Dziwny w tak małem dziecku taki dowcip!
Gloucest.  Racz się sam w drogę udać, drogi książę.
Ja z Buckinghamem, dobrym mym kuzynem,
Do matki waszej pójdę, by raczyła
Udać się w Tower obu was pozdrowić.
York.  Jakto, mój panie, czy chcesz iść do Tower?
Ks. Walii.  To jest życzenie lorda protektora.
York.  Spokojnie usnąć w Tower nie potrafię.
Gloucest.  A to dlaczego? Czegożbyś się lękał?
York.  Clarensa, stryja mego, gniewnej duszy.

Babka mówiła, że był tam zabity.
Ks. Walii.  Umarłych stryjów nie lękam się wcale.
Gloucest.  Ani żyjących, spodziewam się, książe.
Ks. Walii.  I ja tak myślę, byle tylko żyli.
Lecz idźmy, lordzie; z smutną o nich myślą,
I z ciężkiem sercem w drogę się tę puszczam.

(Wchodzą: książe Walii, York, Hastings, Kardynał i orszak).

Bucking.  Czy myślisz, książe, że ten szczebiot York
Nie był przez zręczną matkę podniecony
W tak obraźliwy szydzić z ciebie sposób?
Gloucest.  Nie wątpię wcale. Mały ten gaduła
Jest śmiały, żywy, dowcipny i zręczny:
Od stóp do głowy to żywa jest matka.
Bucking.  Dajmy mu pokój. Przybliż się Catesby.
Przysiągłeś pomoc w naszych przedsięwzięciach,
I tajemnicę o tem co powiemy.
Nasze zamiary w drodze ci odkryłem.
Co myślisz? Rzeczą nie byłożby łatwą
Na stronę naszą przeciągnąć Hastingsa,
Aby na wyspy tej królewskim tronie
Posadzić tego szlachetnego księcia?
Catesby.  Przez pamięć ojca on tak księcia kocha,
Że wszelki zamach na niego odepchnie.
Bucking.  A Stanley, myślisz, równie będzie twardy?
Catesby.  Krok w krok on pójdzie za lordem Hastingsem.
Bucking.  Więc dobrze, teraz, miły mój Catesby,
Idź do Hastingsa, i zlekka wymiarkuj,
Coby powiedział na nasze zamiary.
Zaproś go takżo na jutro do Tower,
Aby wziął udział w święcie koronacyi.
Gdybyś przypadkiem znalazł go przystępnym,
Dodaj mu ducha, odkryj mu rzecz całą;
Gdy będzie zimny, ciężki i niechętny,
I ty bądź równie; utnij z nim rozmowę.
O jego myślach przynieś nam wiadomość,
Bo jutro tajną odbędziemy radę,
Na której ważne odbierzesz zlecenia.
Gloucest.  Lordowi Hastings poleć mnie, Catesby,

Powiedz, że bandzie starych jego wrogów
Krwi upuścimy jutro w zamku Pomfret;
Niech za nowinę mistress Shore da Hastings
Gorący jeden pocałunek więcej.
Bucking.  Zajmij się tylko gorliwie tą sprawą.
Catesby.  Użyję wszystkich sił mego dowcipu.
Gloucest.  Czy co usłyszym od ciebie przed nocą?
Catesby.  Tak myślę.
Gloucest.  W Crosby będziem oba czekać.

(Wychodzi Catesby).

Bucking.  Co poczniem, lordzie, jeśli odkryjemy,
Że Hastings naszej nie podziela myśli?
Gloucest.  Utniem mu głowę — musim coś przedsięwziąć.
Gdy będę królem, domagaj się u mnie
Hrabstwa Hereford, wszystkich ruchomości,
Których był Edward, brat mój, posiadaczem.
Bucking.  Tę obietnicę przypomnę ci, lordzie.
Gloucest.  A licz na moje chętne dotrzymanie.
Teraz nam wcześnie potrzeba wieczerzać,
By potem spisek w pewne ująć formy.

(Wychodzą).
SCENA II.
Przed domem lorda Hastings.
(Wchodzi posłaniec).

Posłaniec  (stukając). Milordzie! Milordzie!
Hastings  (za sceną). Kto stuka?
Posłaniec.  Posłaniec lorda Stanley.
Hastings.  Która godzina?
Posłaniec.  Dochodzi czwarta. (Wchodzi Hastings).
Hastings.  Czy nocy przespać lord Stanley nie może?
Posłaniec.  Takby się zdało z tego co mi zlecił.
Najprzód lord Stanley poleca się panu.
Hastings.  A potem?
Posłaniec.  Potem donosi, że marzył,
Jakby mu z głowy zerwał hełm odyniec;

Mówił prócz tego, że dwie siedzą rady;
Postanowienia jednej mogą sprawić,
Że wam bolesny będzie w drugiej udział,
Więc ci się pyta, czy zechcesz, milordzie,
Z nim konia dosiąść, ku północnym kresom
Pędzić co siły przed niebezpieczeństwem,
Szukać schronienia, które w duszy przeczuł,
Hastings.  No, dobrze, dobrze. Wróć do twego pana;
Niech dwie osobne nie trwożą go rady;
Na jednej wspólnie będziemy zasiadać,
A mój przyjaciel Catesby na drugiej;
Co tam zapadnie, a nasby tyczyło
Bez zwłoki mojej dojdzie wiadomości.
Trwoga więc jego czcza i bez podstawy.
A co do marzeń, powiedz, iż się dziwię,
Jak może zważać na senne ułudy.
Nim dzik nas goni przed dzikiem uciekać
Jest to podszczuwać dzika na zwierzynę,
O której może i nie myślał wcale.
Idż, powiedz panu, że go tutaj czekam,
Pójdziem do Tower razem, tam zobaczy,
Że znajdziem dobre u dzika przyjęcie.
Posłaniec.  Idę wykonać, lordzie, twe rozkazy (wychodzi).

(Wchodzi Catesby).

Catesby.  Dzień dobry memu szlachetnemu panu.
Hastings.  Witaj, Catesby; ranny z ciebie człowiek.
Co tam nowego na tym chwiejnym świecie?
Catesby.  To prawda, świat ten chwieje się i póty
Na podwalinach stałych nie usiądzie,
Dopóki Ryszard nie ustroi głowy
Tych ziem girlandą.
Hastings.  Chcesz mówić koroną?
Przód ta korona z moich ramion spadnie,
Nim tak koronę ujrzę poniżoną.
Lecz czy przypuszczasz, że on o tem myśli?
Catesby.  Tak, na me życie, spodziewam się nawet,
Że mu w tej sprawie pomożesz, milordzie,
Za co ci dobrą przysyła wiadomość,

Że dzisiaj, w zamku Pomfret śmierć dogoni
Twych starych wrogów, a królowej krewnych.
Hastings.  Prawda, na wieść tę nie wdzieję żałoby,
Bo ich nieprzyjaźń wszędzie mnie ścigała,
Lecz żebym głos mój dać miał Ryszardowi,
Tronu prawego wyrzekł się dziedzica,
Bóg widzi, tego do śmierci nie zrobię.
Catesby.  Niech Bóg w tej dobrej myśli cię zachowa!
Hastings.  Lecz śmiać się będę od dziś za rok jeszcze,
Żem dożył końca ludzi, których sprawą.
Była mojego pana ku mnie niechęć!
Słuchaj, nim będę dwa tygodnie starszy,
Sprzętnę i innych, co o tem nie marzą.
Catesby.  Straszna to jednak sprawa jest, milordzie,
Umierać nagle bez przygotowania.
Hastings.  O straszna, straszna, taką śmiercią giną
Rivers, Grey, Vaughan; taką zginie śmiercią
Niejeden jeszcze, któremu się zdaje,
Że jest bezpieczny, jak my dwaj jesteśmy,
Których, wiesz dobrze, serdecznie kochają
I Ryszard Gloucester i książe Buckingham.
Catesby.  Prawda, wysoko stawiają twą głowę;
(na str.). Bo aż na moście pragną ją wystawić.
Hastings.  Wiem o tem dobrze; zasłużyłem na to.

(Wchodzi Stanley).

A cóż to z twoim zrobiłeś oszczepem?
Boisz się dzika, a chodzisz bez broni?
Stanley.  Dzień dobry, lordzie, dzień dobry,
Catesby.  Możesz żartować, ale na krzyż święty,
Nie po mej myśli te podwójne rady.
Hastings.  Życie me, lordzie, drogie mi jak twoje,
A nawet nigdy, wyznaję ci szczerze,
Nigdy tak drogie jak teraz nie było.
Byłżebym, czując najmniejszą obawę,
Tryumfującym jak mnie widzisz teraz?
Stanley.  Lordowie w Pofmret, opuszczając Londyn,
Byli bezpieczni, z uśmiechem na ustach,
Boć nieufności nie mieli powodów;

Przecież, jak nagle dzień się ich zachmurzył!
Trwoży mnie nagły cios ten nienawiści!
Daj Boże, abym drżał dziś bez obawy!
Czy chcesz do Tower? Słońce już wysoko.
Hastings.  Lecz mam dla ciebie nowiny, milordzie:
Dziś giną ludzie, o których mówiłeś.
Stanley.  Godniejsi nosić za wierność swą głowy,
Niż kapelusze ich oskarżyciele.
Lecz dosyć tego, idźmy, bo czas nagli.

(Wchodzi pomocnik herolda).

Hastings.  Idźcie; mam krótką z tym człowiekiem sprawę.

(Wychodzą: Stanley i Catesby).

No, jak tam stoją twoje interesa?
Pomocnik.  Tem lepiej panie, że mnie o to pytasz.
Hastings.  I moje także stoją teraz lepiej,
Niż gdym ostatni raz z tobą się widział.
Szedłem podówczas do Tower jak więzień,
Skutkiem podszczuwań krewniaków królowej.
Powiem ci teraz, lecz zachowaj sekret,
Nieprzyjaciele moi giną dzisiaj,
A jam szczęśliwy jak nie byłem nigdy.
Pomocnik.  Bóg was zachowaj długo w tej radości!
Hastings.  Dziękuję. Przepij to za moje zdrowie.

(Rzuca mu sakiewkę).

Pomocnik.  Za podarunek dzięki ci, milordzie (wychodzi).

(Wchodzi ksiądz).

Ksiądz.  Błogie spotkanie; rad widzę cię, lordzie.
Hastings.  Z całego serca dziękuję ci, ojcze.
Jeszczem ci dłużny za dawną jest spowiedź,
Lecz przyjdź w niedzielę, a będziesz rad ze mnie.
Ksiądz.  Będę posłuszny. (Wchodzi Buckingham).
Bucking.  A cóż się to znaczy?
Nasz lord szambelan z księdzem? W zamku Pomfret
Ksiądz potrzebniejszy twoim przyjaciołom,
Ciebie, milordzie, spowiedź tak nie nagli.
Hastings.  Wyznaję, widok świętego człowieka
Ludzi, o których mówisz, mi przypomniał.
Co, czy do Tower idziesz, mości książe?

Bucking.  Tak jest, na krótką jednak tylko chwilę,
Bo wrócę stamtąd przed tobą, milordzie.
Hastings.  Nie wątpię, bo tam na obiad zostaję.
Bucking.  (na str). I na wieczerzę, chociaż nie wiesz o tem.
A więc idziemy.
Hastings.  Jestem na rozkazy. (Wychodzą).

SCENA III.
Pomfret. Przed zamkiem.
(Wchodzą: Ratcliff ze strażą, prowadząc na śmierć Riversa, Greya i Vaughana).

Ratcliff.  Pójdźcie, wyprowadźcie więźniów.
Rivers.  Ryszardzie Ratcliff, pozwól mi powiedzieć,
Że dziś zobaczysz ginącego męża
Za posłuszeństwo i lojalną wierność.
Grey.  Od waszej sfory niech Bóg strzeże księcia!
Jesteście bandą przeklętych pijawek.
Vaughan.  Dzień przyjdzie, w którym pożałujesz tego.
Ratcliff.  Spieszcie się, wasze dni doszły do kresu.
Rivers.  O Pomfret, Pomfret, krwawe ty więzienie,
Złowróżbe parom szlachetnym królestwa!
W ciemnych tajnikach grzesznych twoich murów
Na śmierć był Ryszard Drugi zasiekany,
A na ohydę większą twoją dzisiaj
Pić ci dajemy krew naszą niewinną.
Grey.  Przekleństwo na nas spada Małgorzaty,
Na mnie, Hastingsa i na was rzucone,
Że obojętnem patrzeliśmy okiem,
Kiedy jej syna Ryszard sztyletował.
Rivers.  Przeklęła razem Ryszarda, Hastingsa,
I Buckinghama; nie zapomnij, Boże,
Jak o nas teraz, tak o nich w przyszłości!
A za mą siostrę, królewskich jej synów,
Przyjmij krew naszą w zadośćuczynienie,
Którą niewinnie dzisiaj przelewamy!
Ratcliff.  Dalej, godzina śmierci upłynęła.

Rivers.  Greyu, Vaughanie, niechaj was uściskam;
Bądźcie mi zdrowi aż w niebie was spotkam.

(Wychodzą).
SCENA IV.
Londyn. — Izba w Tower.
(Buckingham, Stanley, Hastings, biskup Ely, Ratcliff, Lovel i inni siedzą przy stole; woźni pełnią służbę).

Hastings.  Najpierwszym celem naszego zebrania
Jest dzień oznaczyć święta koronacyi,
Raczcie więc wybrać chwilę uroczystą.
Bucking.  Czy do obrzędu wszystko już gotowe?
Stanley.  Postanowienia waszego brak tylko.
Ely.  Mem zdaniem jutro dzień będzie szczęśliwy.
Bucking.  Jaki sąd o tem lorda protektora?
Kto zna najlepiej myśli jego tajne?
Ely.  Najłatwiej tobie znać jego myśl, książe.
Bucking.  Znamy oblicza nasze; mego serca
Nie zna on lepiej niźli ja znam wasze,
Ani ja jego niż ty mego. Lordzie
Hastingsie, wasza przyjaźń najściślejsza.
Hastings.  Wiem, że mnie kocha, dzięki jego łasce,
Lecz myśli jego co do koronacyi
Nie chciałem badać, a on nie objawił
Swoich zamiarów żadnem dotąd słowem.
Lecz dzień wyznaczcie, dostojni panowie,
Ja się poważę za księcia głosować,
Czego, jak myślę, za złe mi nie weźmie.

(Wchodzi Gloucester).

Ely.  W szczęśliwą chwilę sam książę przybywa.
Gloucest.  Dzień dobry wszystkim dostojnikom Rady!
Zaspałem trochę, ale mam otuchę,
Ze nieobecność moja nie odwlokła,
Co w obecności mejby mogło zapaść.
Bucking.  Gdybyś nie przybył w porę, mości książe,
William lord Hastings byłby cię zastąpił,

Dał głos za ciebie o dniu koronacyi.
Gloucest.  Nikt nie miał prawa śmielszym być od niego,
On zna mnie dobrze, a wiem, że mnie kocha.
Lordzie biskupie, kiedy byłem w Holborn,
W twym sadzie piękne widziałem poziomki,
Proszę, racz posłać kogo po nie teraz.
Ely.  Z całego serca, bez zwłoki milordzie (wychodzi).
Gloucest.  Książe Buckingham, mam ci coś powiedzieć

(Bierze go na stronę).

Myśli Hastingsa wybadał Catesby,
I tak gorący opór w nim napotkał,
Że zginąć woli niż zgodzić się na to,
By dzieci pana jego, jak je zowie,
Straciły prawo do królestw tych tronu.
Bucking.  Na krótką chwilę oddalmy się, książe.

(Wychodzą: Gloucester i Buckingham).

Stanley.  Nic nie zapadło o dniu uroczystym;
Lecz, mojem zdaniem, jutro jest zawcześnie;
Ja sam, naprzykład, nie będę gotowy,
Jeśli nie będzie święto odroczone.

(Wchodzi biskup Ely).

Ely.  Gdzie książę Gloucester? Wedle jego woli
Pobiegł do Holborn sługa po poziomki.
Hastings.  Pogodny dzisiaj i wesoły książe.
Kiedy dzień dobry tak pochopnie mówi,
Coś przyjemnego musi mieć na myśli.
Niema człowieka, co mniejby był zdolny
Swoją nienawiść lub miłość utaić;
Z wyrazu twarzy poznasz jego serce.
Stanley.  Co z jego serca w twarzy jego czytasz
Na widok jego dzisiejszej radości?
Hastings.  Że do żadnego z nas urazy nie ma,
Inaczej swemby zdradził to spojrzeniem.

(Wchodzą: Gloucester i Buckingham).

Gloucest.  Powiedźcie, proszę, jakiej godni kary
Ci, co piekielne knują na mnie spiski,
Ci, co przeklętą czarów pragną siłą
Me ciało zgubić z dyabłami w przymierzu?

Hastings.  Moje do ciebie przywiązanie, książę,
Daje mi śmiałość, abym wypowiedział
Pierwszy me zdanie w twojej obecności.
Śmierci jest godzien ktobądź to zamierzył.
Gloucest.  Bądźcie świadkami praktyk ich zbrodniczych!
Na czarów skutek patrzcie, na to ramię
Uschłe jak gałęź od drzewa odcięta,
Tak mnie Edwarda naznaczyła żona
Z tą nierządnicą Joanną Shore w spółce:
To dzieło dwóch tych przeklętych czarownic.
Hastings.  Szlachetny książe, jeśli to ich sprawa —
Gloucest.  Jeśli? Obrońco szpetnej ladacznicy,
Co mi o jeśli prawisz? I ty zdrajca;
Precz z jego głową. Nic do ust nie wezmę,
Póki tej głowy nie ujrzę, przysięgam.
Lovelu, Ratcliff, wykonajcie rozkaz.
Niech za mną teraz idzie, kto mnie kocha.

(Wychodzą: Gloucester, Buckingham, za nimi Rada).

Hastings.  Nad losem Anglii, nie nad moim płaczę.
Szalony! Mógłem wszystkiemu przeszkodzić.
Dzik, we śnie, z głowy Stanleya hełm zerwał;
Jam się śmiał z niego, nie chciałem uciekać;
Mój rumak trzykroć potknął się śród drogi,
Jak wryty stanął, gdy Tower zobaczył,
Nie chciał nieść pana swojego do jatek.
Jak mi potrzebny ksiądz, z którym mówiłem!
Ah! jak żałuję, żem z tryumfem mówił,
Iż wrogi moje, w tajnikach Pomfretu,
Zamordowani dziś byli okrutnie,
Gdy ja bezpieczny w łaskach księcia żyję!
O Małgorzato, teraz twe przekleństwo
Spadło na głowę biednego Hastingsa!
Ratcliff.  Śpieszmy się; książe chciałby iść na obiad;
Skróć trochę spowiedź; na głowę twą czeka.
Hastings.  O krótkotrwała śmiertelników łasko
Od bożej łaski skwapliwiej ścigana!
Kto swe nadzieje na tobie buduje,
Żyje jak majtek pijany na maszcie,

Gotowy upaść, na każdy ruch statku,
W morskiej głębiny fatalne przepaście.
Lovel.  Śpieszmy się; na nic twoje wykrzykniki.
Hastings.  Krwawy Ryszardzie! Anglio nieszczęśliwa!
Wróżę ci czasy, jakich nigdy jeszcze
W najboleśniejszych nie widziałaś latach.
Do pnia mnie prowadź; śmiejące się oczy
Z mojej dziś śmierci, śmierć wkrótce zamroczy.

(Wychodzą).
SCENA V.
Londyn. Mury Toweru.
(Wchodzą: Gloucester i Buckingham w zardzewiałych zbrojach, w największym nieładzie).

Gloucest.  Czy możesz trząść się i blednąc, kuzynie,
Twój oddech w środku wyrazu ucinać,
Zaczynać znowu, znowu się wstrzymywać,
Jakgdyby przestrach rozum ci odebrał?
Bucking.  Wybornie mogę rolę grać tragiczną,
Wodzić do koła niespokojne oczy,
Na słomki powiew drżeć cały, jakgdybym
Śmierć przewidywał; mam na me rozkazy
Wzrok obłąkany, uśmiech wymuszony;
Wszystko to zawsze stoi w gotowości,
Aby podejściom mym na pomoc lecieć.
Lecz czy Catesby poszedł?
Gloucest.  A jak widzisz
Już wraca, lorda mera z sobą wiodąc.

(Wchodzą: lord Mer i Catesby).

Bucking.  Lordzie merze —
Gloucest.  Daj baczność na most zwodzony.
Bucking.  Czy słyszysz? Bębny.
Gloucest.  Catesby, pilnuj muru.
Bucking.  Lordzie majorze, powody dla których —
Gloucest.  Baczność! do broni! bo to nieprzyjaciel.
Bucking.  Niech nas niewinność nasza i Bóg strzeże!

(Wchodzą: Lovel i Ratcliff z głową Hastingsa).

Gloucest.  To przyjaciele: to Ratchff i Lovel.
Lovel.  Oto jest głowa nikczemnego zdrajcy,
Niebezpiecznego obłudnika Hastings.
Gloucest.  Tak mi był drogi mąż ten! Muszę płakać.
Jam go brał zawsze za duszę otwartą,
Najniewinniejsze z wszystkich bożych stworzeń.
On mi był księgą, w której dusza moja
Swych tajnych myśli wpisywała dzieje;
Tak zręcznie wadom swym dał pokost cnoty,
Że z jednym tylko występku wyjątkiem,
(Mówię o jego z żoną Shora związkach),
Cienia podejrzeń nawet mi nie dawał.
Bucking.  A przecie był to najchytrzejszy zdrajca
Co kiedykolwiek po tej ziemi stąpał.
Czybyś przypuścił, ba, czybyś uwierzył,
Gdyby nas jawny cud nie uratował
Na żywych świadków, że ten hydny zdrajca,
Dziś, w izbie Rady, zamierzył podstępnie
Mnie i dobrego lorda Gloucester zabić?
Lord Mer.  Jakto, milordzie? i byćże to może?
Gloucest.  Czy nas za Turków bierzesz i pohańców?
Czyżbyśmy chcieli, wbrew prawa przepisom.
Tak nagłą śmiercią karać nikczemnika,
Gdyby nam nagłość jawnych niebezpieczeństw
Naszym osobom, pokojowi Anglii,
Tego pośpiechu nie nakazywała?
Lord Mer.  Więc szczęść wam Boże! Na śmierć tę zasłużył;
Czyn wasz był dobry i będzie przestrogą
Dla innych zdrajców, chcących spiski knować.
Nic się lepszegom nie spodziewał po nim,
Odkąd go mistress Shore ujęła w sidła.
Bucking.  Postanowieniem jednak było naszem
Wziąć cię za świadka śmierci jego, lordzie,
Lecz zbytni pośpiech, miłością natchnięty
Naszych przyjaciół, zamiar ten zniweczył.
Chcieliśmy, lordzie, abyś sam usłyszał
Wyznanie zdrajcy o planach morderstwa,
Byś je mógł potem dokładnie wyłożyć

Obywatelom, którzy teraz mogą.
Na złe tłómaczyć nasz zmuszony pośpiech,
I opłakiwać śmierć podłego zdrajcy.
Lord Mer.  Słowo twe, lordzie, równie będzie dobre
Jak me świadectwo, gdybym był przytomny.
Bądźcie więc pewni, dostojni książęta,
Iż wiernym miasta przedstawię mieszkańcom,
Że sprawiedliwość wiodła was w tej sprawie.
Gloucest.  Twej obecności pragnęliśmy, lordzie,
Aby uniknąć oszczerców potwarzy.
Bucking.  A choć przybyłeś później jak chęć nasza,
Będziesz nam świadkiem naszej dobrej myśli,
I w tej nadziei żegnamy cię, lordzie.

(Wychodzi lord mer).

Gloucest.  Za nim, śpiesz za nim, dobry mój kuzynie,
On idzie teraz co prędzej do Guildhall.
Tam, korzystając z pierwszej sposobności,
Mów o bękarctwie dwóch Edwarda synów;
Dodaj, jak Edward pewnego mieszczana
Na śmierć dał za to, iż głośno powiedział,
Że syna zrobi dziedzicem korony,
Dziedzicem swego rozumiejąc domu,
Znanego w mieście pod znakiem korony.
Nie zapominaj o jego rozpuście,
Która bydlęcą podniecana żądzą,
Ich sługi, córki, żony ich kusiła,
Gdzie tylko oko łakome lub serce
Niepowstrzymanie gnało go za łupem.
W potrzebie zwróć ich myśl ku mej osobie,
Mów, że gdy matka moja zaszła w ciążę
Nienasyconym tym księciem Edwardem,
W Francyi szlachetny ojciec mój wojował,
A obliczając ściśle czas ubiegły
Doszedł, że syna tego nie był ojcem,
Czego dowodem jego były rysy
W niczem do ojca mego niepodobne.
Mów o tem mało, jakby przypadkowo,
Bo wiesz, milordzie, że matka ma żyje.

Bucking.  Wierzaj mi, książe, będę sprawy bronił
Jakbym miał złote otrzymać poczesne.
Tą obietnicą żegnam cię, milordzie.
Gloucest.  Jeśli pomyślny obrót wezmą rzeczy,
Do zamku Baynard przyprowadź ich z sobą,
Gdzie będę czekał w zacnem towarzystwie
Dostojnych ojców i mądych biskupów.
Bucking.  Idę, a koło trzeciej albo czwartej
Licz na przysłane z Guildhall wiadomości (wychodzi).
Gloucest.  Idź, doktorowi Shaw, powiedz, Lovelu
(Bo Catcsby). A ty mnichowi Penker, że w godzinę
Na obu przyjście w zamku Baynard czekam.

(Wychodzą: Lovel i Catesby).

A teraz idę tajne dać rozkazy,
Z oczu usunąć Clarensa bachury,
Polecić, aby pod żadnym pozorem
Nikt się do książąt przybliżyć nie ważył (wychodzi).

SCENA VI.
Ulica.
(Wchodzi Woźny).

Woźny.  Oto jest lorda Hastings oskarżenie
Pięknie spisane, aby je dziś jeszcze
W kościele Pawła świętego czytano.
Rozważmy tylko cały rzeczy wątek:
Catesby przyniósł pismo wczora wieczór,
Którem kopiował godzin jedenaście,
A oryginał tyleż zabrał czasu,
Pięć jednak godzin temu żył lord Hastings
Nieoskarżony, niesłuchany, wolny.
Co za świat piękny! Któż byłby tak tępy,
Żeby jawnego nie dostrzegł podejścia?
Lecz kto tak śmiały, żeby to powiedział?
Zły to świat, wszystkie źle skończą się sprawy,
Gdy myślą tylko sądzi się czyn krwawy.

(Wychodzi).
SCENA VII.
Londyn. Podwórze zamku Baynard.
(Gloucester i Buckingham spotykają się).

Gloucest.  Co tam nowego? Co mówią mieszczanie?
Bucking.  Na Matkę Bożą, mieszczanie są niemi,
Nie mówią słowa.
Gloucest.  Czy im napomknąłeś
O synów króla Edwarda bękarctwie?
Bucking.  O jego z lady Łucyą zaręczynach,
O drugim ślubie we Francyi przez posłów,
O gwałtowności żądz jego niesytych,
O gwałtach jego na kobietach miejskich,
Jego tyranii, i jego bękarctwie,
(Bo był poczęty, gdy ojciec był w Francyi),
O rysach jego księciu niepodobnych;
Dodałem później, jak twoja oblicze
Było ojcowskiej twarzy powtórzeniem,
O podobieństwie ciała i umysłu,
O twoich w Szkocyi zwycięstwach mówiłem,
Odwadze w bitwach, mądrości w pokoju,
Dobroci, cnotach i pięknej skromności;
Słowem, w mej mowie wszystko wyliczyłem,
Coby posłużyć twojej mogło sprawie.
Gdy się mój wywód miał już ku końcowi
Rzekłem: niech każdy, co ojczyznę kocha,
Wykrzyknie ze mną: „Naszego Ryszarda,
Naszego króla, zachowaj nam Boże!“
Gloucest.  I wykrzyknęli?
Bucking.  Nie, Bóg mi jest świadkiem;
Żywe kamienie, milczące posągi,
Biedzi jak trupy patrzeli na siebie.
Gromiąc ich, lorda mera zapytałem,
Co uporczywe milczenie to znaczy;
A on mi odrzekł, że lud nieprzywykły
Do innych mówców prócz swego pisarza.
Na rozkaz, aby słowa me powtórzył:

„Tak mówi książe, tak książe wnioskuje“.
Lecz ani słówka z swej nie dodał strony.
Gdy skończył, kilku moich domowników
W głębiach przysionka podrzuciło czapki,
I może jakich dziesięciu krzyknęło:
„Boże zachowaj nam króla Ryszarda!“
Ja też, chwytając w przelocie sposobność,
Dzięki wam, rzekłem im, obywatele,
Wasze okrzyki i powszechny oklask
Waszej mądrości znakiem jest, dowodzi
Waszej miłości dla króla Ryszarda;
I na tem kończąc opuściłem izbę.
Gloucest.  Przeklęte kloce! Więc nie chcieli mówić?
Więc i mer z swoją nie przyjdzie tu Radą?
Bucking.  Mer już jest blisko. Udaj przestrach, książe,
Przyjmij go tylko po długich błaganiach,
A przedewszystkiem Ołtarzyk miej w ręku
I z każdej strony miej przy sobie księdza;
To mi da powód do świętej perory.
Do naszej prośby nie łatwo się przychyl:
Bądź jak dziewczyna, mów: nie a bierz wszystko.
Gloucest.  Jeśli tak dobrze będziesz za nich mówił,
Jak ja za siebie będę „nie“ powtarzał,
Wcale nie wątpię o szczęśliwym końcu.
Bucking.  Oddal się teraz, książe, lord mer stuka.

(Wychodzi Gloucester. — Wchodzi lord Mer, Aldermani i obywatele).

Witaj milordzie, tańczę tutaj solo,
Książe, jak widzę, z nikim nie chce mówić.

(Wychodzi z zamku Catesby).

Cóż na mą prośbę odpowiada książe?
Cates.  Prosi cię, panie, byś twe odwiedziny
Na jutro, albo pojutrze odłożył;
Dziś jest na świętem rozpamiętywaniu
Z przewielebnymi dwoma biskupami;
Lęka się, żeby światowe go względy
Nie odwróciły od pobożnych ćwiczeń.
Bucking.  Dobry Catesby, wróć jeszcze do księcia,
Powiedz, że z lordem merem, z jego Radą,

W rzeczach niemałych, w sprawach wielkiej wagi,
A dotyczących publicznego dobra,
Śpiesznie się chcemy z księciem porozumieć
Catesby.  Idę i wasze powtórzę mu słowa (Wychodzi).
Bucking.  Ha, ha, milordzie, książe ten nie Edward,
Nie na rozpustnem lula się on łożu,
Lecz na kolanach liczy się z sumieniem;
Nie w kortezanek chychocze się pląsach,
Lecz medytuje w teologów kole;
Nie snem leniwe swoje tuczy ciało,
Ale modlitwą swą duszę zbogaca.
Szczęśliwa Anglia, gdyby władzy ciężar
Chciał wziąć na barki cnotliwy ten książe;
Lord Mer.  Broń Boże, żeby nam „nie“ nie powiedział!
Bucking.  Lękam się tego. Lecz otóż Catesby. (Wchodzi Catesby).
Jakąż od księcia przynosisz odpowiedź?
Catesby.  Dziwi się, z jakich przyczyn, w jakim celu
Z tak wielkim tłumem mieszczan przybywacie
Bez poprzedniego o tem ostrzeżenia.
Nic stąd dobrego dla siebie nie wróży.
Bucking.  Boleję nad tem, że zacny mój kuzyn
O mych uczuciach ku sobie źle trzyma;
Bóg widzi, pełni przychodzim miłości.
Więc idź raz jeszcze i powiedz to księciu.

(Wychodzi Catesby).

Gdy mąż pobożny odmawia różaniec,
Ciężko do rzeczy światowych go skłonić,
Taka jest słodycz pobożnych rozmyślań.

(Pokazuje się Gloucester na galeryi między dwoma biskupami; icraca Catesby).

Lord Mer.  Patrz! w dwóch kapłanów towarzystwie książe!
Bucking.  Dla pobożnego księcia dwa filary,
By od próżności chronić go upadku.
Czy widzisz? Trzyma w ręku swem Ołtarzyk:
To są klejnoty świętego człowieka.
Plantagenecie, łaskawy nasz książe,
Skłoń do próśb naszych przychylne twe ucho,
A daruj, żeśmy przeszkodą ci byli

W twych chrześcijańskich, pobożnych ćwiczeniach.
Gloucest.  Nie potrzebujesz wymówki tej lordzie
Ja raczej proszę was o przebaczenie,
Jeżeli bożą zatrudniony służbą
Odwlokłem dobrych przyjaciół przyjęcie.
Lecz skończmy. Jakie wasze jest żądanie?
Bucking.  Żądanie, które spodoba się, sądzę,
Bogu na niebie, a uczciwym ludziom
Na tej bezrządem nawiedzonej wyspie.
Gloucest.  Pewnom się błędu jakiego dopuścił,
Który obraził miasto; przychodzicie,
Ażeby słuszne robić mi wyrzuty.
Bucking.  Tak jest, milordzie, bodaj prośby nasze
Mogły cię skłonić do spiesznej poprawy.
Gloucest.  A pocóż żyłbym w chrześcijańskim kraju?
Bucking.  Wiedz przeto, książę, że przez twoją winę
Zostawiasz tronu najwyższy majestat,
I przodków twoich urząd berłowładny,
Los przynależny twemu urodzeniu,
Dziedziczną chwałę królewskiego domu,
Pnia spróchniałego skalanym wyroślom.
Tak jest, w łagodnem myśli twych uśpieniu,
(Z którego budzim cię dla dobra kraju),
Członki swe traci wyspa ta szlachetna,
Niesławy szramy szpecą jej oblicze,
Chwast na królewskim jej pniu zaszczepiony
Ledwo już, ledwo nie popchnął jej w czarną
Niepowrotnego przepaść zapomnienia.
By ją ocalić, błagamy cię, książe,
Abyś łaskawie sam podjąć się raczył
Tej ziemi twojej królewskiego rządu,
Nie jak protektor, namiestnik, zastępca,
Podrzędny faktor dla obcego zysku,
Lecz jak właściciel prawem urodzenia,
Jak pan wszechwładny krwi swojej dziedzictwem.
Dlatego w gronie dobrych mych przyjaciół,
Obywateli wiernego ci miasta,
Ich naleganiom natrętnym posłuszny,

Tę sprawiedliwą przekładam ci prośbę.
Gloucest.  Prawdziwie, nie wiem, czy w milczeniu odejść,
Czyli was gromić przystałoby lepiej
Mojej godności, albo krokom waszym;
Bo gdybym milczał, moglibyście wnosić,
Że mi wiążąca język mój ambicya
Doradza złote chętnie przyjąć jarzmo,
Które niemądrze włożyć na mnie chcecie;
Gdybym was znowu gromił za tę prośbę,
O waszej wiernej świadczącą miłości,
Sambym najlepszych odstręczał przyjaciół.
Więc by pierwszego ujść niebezpieczeństwa,
A jednak, mówiąc, w drugie się nie rzucić,
Stanowczo taką daję wam odpowiedź:
Dzięków mych godna wasza ku mnie miłość,
Lecz me zasługi zbyt na to są nizkie.
Gdyby i wszystkie zniknęły zawady,
Gdybym szedł równą drogą do korony
Jako należnej memu urodzeniu,
Takie jest mego rozumu ubóstwo,
Tak mnogie, wielkie moje niedostatki,
Żebym się wolał skryć przed mą wielkością,
Ja, łódź niezdolna morskich pruć bałwanów,
Niż w mej wielkości za mą zgubą lecieć,
I sam się dusić w chwały mej wyziewach.
Lecz, dzięki Bogu! nie jestem potrzebny;
(A gdybym był nim, jak wiele mi braknie!)
Królewskie drzewo zostawiło owoc,
A ten gdy z godzin upływem dojrzeje,
Stanie się godnym królewskiego tronu,
A swoim rządem zapewni nam szczęście.
Jemu zostawiam to, co dać mi chcecie,
Prawo i szczęście błogiej jego gwiazdy,
A strzeż mnie Boże, abym mu je wydarł!
Bucking.  Słowa twe świadczą o twej sumienności,
Dostojny książe, lecz chwila rozwagi
Skrupułów twoich czczość całą wykaże.
Mówisz, że Edward brata twego synem;

To prawda, tylko nie przez jego żonę;
On był wprzód lady Łucyi zaręczony,
Czego żyjącym świadkiem matka twoja;
Później przez swoich posłów wziął za żonę
Bonę, monarchy francuskiego siostrę;
W końcu dopiero, biedna suplikantka,
Stroskana matka licznego potomstwa,
Płacząca wdowa, piękność więdniejąca,
Już przy zachodzie swoich dni najlepszych,
Rozpustne jego podchwyciła oko,
I z wysokości tronu go ściągnęła
W obrzydłą przepaść grzesznego dwójżeństwa.
Przez nią, w nieprawnem spłodzony był łożu
Edward, przez grzeczność księciem nazywany.
Z większą goryczą mógłbym o tem mówić,
Przez wzgląd jedynie dla żyjących osób
Mego języka miarkuję gwałtowność.
Więc, dobry panie, racz łaskawie przyjąć
Ofiarowaną ci królewską godność,
Jeśli nie dla nas i dla szczęścia kraju,
To, by szlachetny ród twój znów sprowadzić
Z nadużyć czasu, z manowców zepsucia
Na równą drogę prawego potomstwa.
Lord Mer.  Obywatele twoi o to proszą.
Bucking.  Miłości ludu nie odpychaj, książe.
Catesby.  Przyjęciem słusznej uszczęśliw ich prośby.
Gloucest.  Czemu ten ciężar chcecie na mnie zwalić?
Nie jestem zdolny do królewskiej władzy;
Mojej odmowy na złe nie tłomaczcie;
Być wam posłusznym nie mogę i nie chcę.
Bucking.  Skoro odmawiasz, gdy w zbytku miłości
Wzdrygasz się strącić syna twego brata
Przez znaną światu czułość twego serca,
I przez niewieście skrupuły sumienia,
Których dowody twojemu rodzeństwu
I wszystkim stanom ziemi naszej dałeś,
Wiedz, że czy przyjmiesz, czy odrzucisz prośbę,
Syn twego brata królem tu nie będzie;

Innego pana posadzim na tronie,
Na domu twego hańbę i ruinę.
Więc cię żegnamy z tem postanowieniom.
Obywatele, idźmy, dość już błagań.

(Wychodzą: Buckingham i obywatele).

Catesby.  Racz ich przywołać, książę, przyjm ich prośby.
Twoja odmowa będzie kraju zgubą.
Gloucest.  Chcecie więc gwałtem w przepaść trosk mnie rzucić?
Dobrze, niech wrócą, nie jestem kamienny,
Do błagań waszych muszę się przychylić,

(Wychodzi Catesby).

Chociaż na przekor duszy i sumieniu.

(Wraca Buckingham, z obywatelami).

Kuzynie, mądrzy, poważni panowie,
Gdy chcecie gwałtem, mimo woli mojej
Fortuny ciężar na barki me włożyć,
Muszę cierpliwie losowi się poddać.
Lecz, jeśli skutkiem waszego przymusu
Czarna mnie spotka potwarz i nagana,
Z nieczystej plamy przed światem mnie całym
Omyje na mnie gwałt dziś dokonany;
Bo Bóg wie dobrze, co w części widzicie,
Jak dusza moja obca jest tej żądzy.
Lord Mer.  Niech ci za dobroć twoją Bóg zapłaci!
Widzim to, książe, i światu powtórzym.
Gloucest.  A prawdę tylko światu ogłosicie.
Bucking.  Więc cię królewskim pozdrawiam tytułem:
Niech żyje Ryszard, dostojny król Anglii!
Wszyscy.  Amen.
Bucking.  Czy jutro dzień jest koronacyi?
Gloucest.  Skoro tak chcecie, to niech i tak będzie.
Bucking.  Więc jutro, królu, stawim się przed tobą,
A dziś z radosnem żegnamy cię sercem.
Glouc.  (do biskupów). A my do świętych wróćmy teraz ćwiczeń.
Bądź zdrów, kuzynie, i wy, przyjaciele.

(Wychodzą).



AKT CZWARTY.
SCENA I.
Przed Tower.
(Wchodzą: z jednej strony królowa Elżbieta, księżna York i markiz Dorset; z drugiej Anna, księżna Gloucester, prowadząc lady Małgorzatę Plantagenet, młodą córkę Clarensa).

Księżna.  Kto się przybliża? Wnuczka Plantagenet
Pod czułą strażą swojej ciotki Gloucester?
Zapewne serca wiedzione natchnieniem
Idą pozdrowić młodego książęcia.
Witaj mi, córko!
Anna.  Niech Bóg ci da, pani,
Radość i szczęście!
Elżbieta.  To samo życzenie
Przyjm, dobra siostro! Dokądże tak śpieszysz?
Anna.  Idę do Tower; jeśli się nie mylę,
Tem co ty, pani, wiedziona uczuciem,
Młodym książętom złożyć me życzenia.
Elżbieta.  Dzięki ci, siostro, pójdziemy więc razem.

(Wchodzi Brakenbury).

Właśnie komendant Tower się przybliża.
Powiedz nam, panie, jak króla jest zdrowie?
Jak się ma młody syn mój, książe York?
Brakenb.  Dobrze. Lecz błagam, racz przebaczyć pani,
Jeżeli króla posłuszny rozkazom
Nie mogę wejścia do nich wam pozwolić.
Elżbieta.  Króla?
Brakenb.  Chcę mówić lorda protektora.
Elżbieta.  Niech Bóg go strzeże od króla tytułu!
Kładzie zapory między mną a nimi?
Jestem ich matką, kto śmie nas rozdzielać?
Księżna.  Jestem ich ojca matką, chcę ich widzieć.
Anna.  Z krwi jestem ciotką, z miłości ich matką,
Więc daj mi przystęp, twe nieposłuszeństwo

Biorę na siebie, odpowiadam za nie.
Brakenb.  Przebacz mi, pani, wpuścić was nie mogę,
Jestem do tego związany przysięgą (wychodzi).

(Wchodzi Stanley).

Stanley.  Jeśli was, panie, za godzinę spotkam,
Księżnie Yorku pokorny hołd złożę
Jak szczęsnej matce dwóch pięknych królowych.

(Do księżny Gloucester)

Śpiesz się co prędzej pani do Westminster
Włożyć koronę jak króla małżonka.
Elżbieta.  Przetnijcie sznurki, by mogło bić serce,
Lub na tę straszną wieść upadnę trupem.
Anna.  Okrutna wieści!
Dorset.  O uzbrój się w męstwo!
Jak ci jest, matko?
Elżbieta.  Uciekaj, Dorsecie!
Śmierć i zniszczenie w trop za tobą gonią.
Matki twej imię śmiertelne jest dzieciom.
Jeśli żyć pragniesz, uciekaj za morze,
Przed piekła ręką schroń się do Richmonda.
O, śpiesz się, synu! z jatek tych uciekaj,
Jeśli umarłych liczby nie chcesz zwiększyć?
Pod Małgorzaty przekleństwem niech skonam,
Bez dzieci, męża, bez korony Anglii!
Stanley.  Twa rada, pani, mądrością natchnięta.
Korzystaj śpiesznie z przelotnej godziny;
Polecający list dam ci do syna,
Który na twoje przybędzie spotkanie.
Nie daj się schwytać zwłoce nierozsądnej.
Księżna.  O straszne wichru nieszczęść rozproszenie!
Przeklęte łono moje, śmierci łoże,
Które wydało na świat bazyliszka,
Miotającego śmierć pewną spojrzeniem!
Stanley.  Idźmy, bo pośpiech był mi nakazany
Anna.  Idę, lecz z wielką duszy mej niechęcią.
O, bodaj obręcz złotego metalu,
Który za chwilę skronie me otoczy,
W mój się mózg wjadła jak stal rozpalona!

Obym trucizną pomazana czarną
Skonała przody, nim wykrzykną tłumy:
Boże zachowaj nam królowę naszą!
Elżbieta.  Idź, biedna, twej ci nie zazdroszczę chwały;
By gniew mój karmić, nie chcę ci złorzeczyć.
Anna.  O, nie! bo czemu? Gdy ten co mym mężem
Dziś jest, przy trumnie Henryka mnie spotkał
Z dłonią zaledwo z drogiej krwi omytą
Ran mego męża, mojego anioła,
Którego wiodłam ze łzami do grobu,
Na twarz Ryszarda poglądając rzekłam:
„O, bądź przeklęty ty, któryś mnie zrobił
Tak młodą żonę, tak starą dziś wdową!
Gdy żonę pojmiesz, niechaj wiecznym będzie
Smutek łożnicy twojej towarzyszem!
Żona twa (jeśli znajdziesz tak szaloną)
Niech przez twe życie nieszczęśliwszą będzie,
Niż mnie zrobiłeś przez śmierć mego męża!“
I prędzej niźli mogłabym powtórzyć
Przekleństwo moje, niewieście me serce
Podbite siłą jego słów cukrowych
Na łup mnie dało własnych moich przekleństw.
Na me źrenice sen odtąd nie zleciał;
Przy jego boku, na jedną godzinę
Snu złotej rosy nie użyłam jeszcze,
Budzona strasznych marzeń jego trwogą.
Przez ojca mego Warwicka nienawiść
Wkrótce nie wątpię, pozbyć mnie się zechce.
Elżbieta.  Żegnaj! Twe skargi litość we mnie budzą.
Anna.  Równą w mej duszy dla smutków twych czuję.
Dorset.  Żegnaj, boleścią witająca chwałę!
Anna.  Żegnaj, boleścią chwałę żegnający!
Księżna  (do Dorseta). Idź do Richmonda, a niech Bóg cię wiedzie!
(Do Anny). Idź do Ryszarda, niech anioł cię strzeże!
(Do Elżbiety). Idź do świątyni, a znajdź tam pociechę!
Ja pójdę szukać pokoju w mym grobie.
Lat osiemdziesiąt w boleściach przeżyłam,
Chwilę radości płacąc łez tygodniem.

Elżbieta.  Stój chwilę jeszcze; spojrzyjmy na Tower.
O miejcie litość, stare wy kamienie,
Dla młodych sierót w głębiach murów waszych
Zazdrosną ręką okrutnie zamkniętych!
Twarda kołyska dla pięknych aniołków!
Szorstka ty mamko, stara towarzyszko
Igraszek dzieci, bądź dla nich litosna!
Głazy, tak żegna szalona was boleść. (Wychodzą).

SCENA II.
Tronowa sala w pałacu.
(Trąby. Ryszard, jako król na tronie, Buckingham, Catesby, Paź i inni).

Król Rysz.  Odstąpcie wszyscy. Kuzynie Buckingham —
Bucking.  Łaskawy panie.
Król Rysz.  Daj mi twoją rękę.
Za twoją radą, przy twojej pomocy,
Król Ryszard zasiadł na angielskim tronie;
Lecz czy dzień jeden w tej żyć będzie chwale,
Lub czy nią długo będziemy się cieszyć?
Bucking.  Bodaj, jak dzisiaj, tak trwała na wieki!
Król Rysz.  Teraz probierczym trącam cię kamieniem,
Teraz zobaczę, czyś szczerem jest złotem.
Edward oddycha — zważaj co chcę mówić!
Bucking.  Mów, miłościwy królu.
Król Rysz.  Buckinghamie,
Mówię, że chciałbym na prawdę być królem.
Bucking.  Jesteś nim, trzykroć dostojny monarcho.
Król Rysz.  Ha, jestem królem? Prawda, lecz on żyje.
Bucking.  Tak, mości książe.
Król Rysz.  O jak gorzki skutek,
Że Edward żyje! „tak jest, mości książe“.
Kuzynie, dawniej nie byłeś tak tępy,
Mam jasno mówić? Chciałbym tych bękartów
Na marach widzieć, a chciałbym natychmiast.
Co mówisz na to? Mów śpiesznie a krótko.
Bucking.  Łatwo ci, królu, spełnić twe życzenia.

Król Rysz.  Ba, jesteś z lodu, przyjaźń twoja marznie.
Powiedz, na śmierć ich czy zgadzasz się ze mną?
Bucking.  Pozwól mi chwilę odetchnąć, mój królu,
Nim na pytanie stanowczo odpowiem.
Postanowienie moje ci przyniosę (wychodzi),
Cates.  (na stronie) Gniew miota królem; patrz jak wargi gryzie.
Król Rysz.  Wolę się udać do zakutych mózgów, (schodzi z tronu)
Do pustych dzieci. Nie po mojej myśli
Mędrki, co pragną w oczach moich czytać.
Dumny Buckingham stał się podejrzliwym.
Paziu!
Paź.  Mój królu.
Król Rysz.  Czy nie znasz człowieka,
Któryby złota ujęty ponętą
Podjął się tajnie śmiertelnej wyprawy?
Paź.  Znam ja szlachcica, którego duch dumny
W niezgodzie żyje z ubogą iścizną;
Złoto, silniejsze od dwudziestu mówców,
Łatwo go, myślę, do wszystkiego skłoni.
Król Rysz.  Jak się nazywa?
Paź.  Nazywa się Tyrrel.
Król Rysz.  Znam go po części; przywołaj go, paziu.

(Paź wychodzi).

Głęboki, mądry, dowcipny Buckingham
Przestał być moich zamiarów sąsiadem.
Gdy szedł tak długo ze mną bez znużenia,
Staje odetchnąć. Dobrze, niech tak będzie.

(Wchodzi Stanley).

Witaj, Stanleyu! Jakie masz nowiny?
Stanley.  Łaskawy panie, Dorset, jak słyszałem,
Uciekł schronienia szukać przy Richmondzie.
Król Rysz.  Zbliż się, Catesby. Rozpuść między ludźmi,
Że żona moja, Anna, ciężko chora.
Pod czujną strażą trzymać ją zalecę.
Znajdź mi jakiego chudego szlachcica,
Wraz mu za żonę córkę dam Clarensa;
Syn mnie nie trwoży słaby na umyśle. —
O czem tak dumasz? Powtarzam, idź rozgłoś,

Że śmierci bliska żona moja Anna.
Śpiesz się, bo wiele mi na tem zależy,
Aby w zarodku wszystkie zgnieść nadzieje,
Których wzrost moim szkodzić mógłby planom.

(Wychodzi Catesby).

Muszę mojego brata córkę pojąć,
Lub na szkle kruchem tron mój zbudowany.
Braci jej zabić a pojąć ją potem!
Wątpliwa droga; lecz tak już daleko
We krwi zabrnąłem, że grzech z grzechu rośnie.
Płaczliwa litość nie mieszka w tem oku.

(Wchodzi paź z Tyrrelem).

Zowiesz się Tyrrel?
Tyrrel.  Jakób Tyrrel, królu,
A twój poddany wierny i posłuszny.
Król Rysz.  Czy pewno?
Tyrrel.  Racz mnie, królu, wziąć na próbę.
Król Rysz.  Czyś gotów zabić mego przyjaciela?
Tyrrel.  Dwóch nieprzyjaciół wolałbym mieć zabić.
Król Rysz.  Więc masz ich; moich dwóch najsroższych wrogów
Mego pokoju, snu mego zabójców
Chciałbym powierzyć ręce twej, Tyrrelu;
O dwóch bękartach w Tower chcę ci mówić.
Tyrrel.  Nakaż mi wolny przystęp do nich, panie,
A wnet cię z trwogi życia ich wyzwolę.
Król Rysz.  Słodką pieśń nucisz. Słuchaj mnie, Tyrrelu,
Idź za tym znakiem. Zbliż się, nadstaw ucho;

(Mówi mu do ucha).

Otóż i wszystko. Powiedz, że spełnione,
A licz na moją miłość i fortunę.
Tyrrel.  Natychmiast idę sprawę tę załatwić.

(Wychodzi. — Wchodzi Buckingham).

Bucking.  Sprawę, o której chciałeś sąd mój zbadać,
Dobrzem rozważył.
Król Rysz.  Nie mówmy już o niej.
Czy wiesz, że Dorset uszedł do Richmonda?
Bucking.  Słyszałem.
Król Rysz.  Syn to żony twej, Stanleyu,

Pilną daj baczność.
Bucking.  Domagam się, królu.
Tego co moje wskutek twych obietnic,
Na coś dal w zakład honor twój i wiarę,
Hrabstwa Hereford, które mi przyrzekłeś
Z ruchomościami na wieczne dziedzictwo.
Król Rysz.  Miej baczne oko na żonę, Stanleyu,
Bo jeśli prześle listy do Richmonda,
Odpowiesz za to.
Bucking.  Co pan mój łaskawy
Na sprawiedliwe mówi me żądanie?
Król Rysz.  Pamiętam, Henryk Szósty prorokował,
Że Richmond królem będzie, kiedy jeszcze
Był niedorosłym, kapryśnym dzieciakiem.
Królem, a może —
Bucking.  Panie —
Król Rysz.  Lecz dlaczego
Nie mógł mi prorok podówczas powiedzieć,
Gdym był przytomny, że ja go zabiję?
Bucking.  Panie mój, hrabstwo mi przyobiecane —
Król Rysz.  Richmond! Gdy byłem niedawno w Exeter,
Mer z uprzejmością zamek pokazując,
Nazwał go Rougemont, zadrżałem na wyraz,
Bo bard irlandzki raz mi przepowiedział,
Że mi nie wiele pozostanie życia,
Gdy ujrzę Richmond.
Bucking.  Miłościwy królu —
Król Rysz.  Która godzina?
Bucking.  Śmiem do twej pamięci
Przywołać dane kiedyś przyrzeczenie.
Król Rysz.  To bardzo dobrze. Lecz która godzina?
Bucking.  Za krótką chwilę wybije dziesiąta.
Król Rysz.  To daj jej wybić.
Bucking.  Co? Mam dać jej wybić?
Król Rysz.  Bo jak sprężyna, zatrzymujesz młotek
Między żebraniem twojem a mą myślą.
Nie jestem dzisiaj w humorze szczodroty.
Bucking.  Więc powiedz, czy mi chcesz dać, czy odmawiasz?

Król Rysz.  Mącisz mi myśli; nie mam dziś humoru.

(Wychodzi król Ryszard z orszakiem).

Bucking.  Czy tak? To płaca wielkich moich zasług?
By tak mną gardził, królem go zrobiłem?
Brecknock przed dolą Hastingsa mnie schowa,
Póki na barkach cała jeszcze głowa (wychodzi).

SCENA III.
Tamże.
(Wchodzi Tyrrel).

Tyrrel.  Tyrański, krwawy czyn już dokonany,
Najopłakańsza, najstraszniejsza zbrodnia
Spełniona dotąd na angielskiej ziemi.
Dighton i Forrest, których zakupiłem
Do wykonania tej okrutnej rzezi,
Jakkolwiek łotry wcielone, psy krwawe,
Promieniem czułej zmiękczeni litości,
Śmierć ich malując płakali jak dzieci.
„Tak,“ mówił Dighton, „spały niemowlęta,“
„Tak,“ dodał Forrest, „w wzajemnym uścisku
Alabastrowych, niewinnych swych rącząt,
Jak cztery róże, kwitnące ich usta
W swym się wiosennym blasku całowały.
Na ich poduszce Złoty był Ołtarzyk,
Który,“ rzekł Forrest, „myśl mą prawie zmienił,
Lecz szatan“ — tutaj łotr mowę swą przerwał,
A Dighton skończył: „i zadusiliśmy
Najdoskonalsze dzieło rąk natury
Lepione przez nią od stworzenia świata“.
I wyszli, pełni smutku i zgryzoty,
A ja rozpaczą niemych opuściłem
O krwawym czynie króla uwiadomić.

(Wchodzi król Ryszard).

Nadchodzi właśnie. Witam cię, mój panie!
Król Rysz.  Dobry Tyrrelu, czym wieścią twą szczęsny?
Tyrrel.  Jeśli spełnienie poleconej sprawy
Szczęściem jest twojem, bądź szczęśliwy, królu,

Bo czyn spełniony.
Król Rysz.  Widziałeś ich trupy?
Tyrrel.  Widziałem.
Król Rysz.  Czyś ich pogrzebał, Tyrrelu?
Tyrrel.  Kapelan Toweru pogrzebał ich, panie,
Lecz gdzie? wyznaję, nie umiem powiedzieć.
Król Rysz.  Wróć po wieczerzy do mnie, mój Tyrrelu,
By mi szczegóły śmierci ich opisać.
Tymczasem rozważ, w czem ci mogę pomódz,
A będziesz wszystkich życzeń twych dziedzicem.
Bądź zdrów.
Tyrrel.  Z pokorą żegnam cię, mój królu.

(Wychodzi).

Król Rysz.  Już syn Clarensa zamknięty jak trzeba,
Córka jest żoną chudego szlachcica,
Na Abrahama łonie śpią szczęśliwie
Edwarda dzieci, a żona ma Anna
Rzekła ostatnie dobranoc tej ziemi.
Wiem, że się Richmond chce kusić o rękę
Młodej Elżbiety, córki mego brata,
I przez ten węzeł do tronu się wdzierać,
Więc idę do niej w miłosne zaloty. (Wchodzi Catesby).
Catesby.  Panie mój —
Król Rysz.  Dobre czy złe wiadomości?
Że obcesowo tak przychodzisz do mnie?
Catesby.  Złe, królu. Morton uciekł do Richmonda,
Buckingham, z dzielnych Walijczyków armią,
Wyruszył w pole, ciągle w siły rośnie.
Król Rysz.  Ely z Richmondem więcej mnie kłopoczą
Niż z ruchawkami swojemi Buckingham.
Lecz idźmy! Długie trwogi komentarze
Są ołowianym zwłoki pomocnikiem,
Za nią bezsilne wlecze się żebractwo.
Wiedź mnie pośpiechu ognistemi pióry,
Królów heroldzie, Jowisza Merkury!
Idź, zbierz zaciągi. Tarczą mą odwaga,
Pośpiech jest wszystkiem tam gdzie bunt się wzmaga.

(Wychodzią).
SCENA IV.
Londyn. Przed pałacem.
(Wchodzi królowa Małgorzata).

Małgorz.  Szczęście zaczyna dojrzewać nakoniec,
Niedługo w zgniłą paszczę wpadnie śmierci.
Niepostrzeżona w tych się kryłam stronach,
Na moich wrogów czekając upadek,
A gdym początku jego była świadkiem
Pójdę do Francyi, z nadzieją że koniec
Będzie zarówno gorzki, czarny, smutny.
Ktoś idzie; skryj się, biedna Małgorzato.

(Małgorzata oddala się w głąb sceny; wchodzą królowa Elżbieta i księżna York).

Elżbieta.  Biedni książęta! drogie moje dzieci!
Wonne me pączki, jeszcze nie rozwite!
Jeśli w powietrzu duch wasz jeszcze pływa
Do wiecznych siedzib sądem nie posłany,
To waszem drogiem otoczcie mnie skrzydłem
I matki żalów bądźcie słuchaczami!
Małgorz.  Przyjdźcie powiedzieć jej, że słuszną karą
Młody wasz ranek w noc się zapadł starą.
Księżna.  Nawał niedoli tak mój głos przydusił,
Że w ustach język oniemiał znużony.
O mój Edwardzie, i czemuż umarłeś?
Małgorz.  Taka przeznaczeń sprawiedliwość twarda;
Dług śmierci płaci Edward za Edwarda.
Elżbieta.  Mógłżeś opuścić niewinne jagnięta
I w paszczę wilka rzucić je, o Boże?
Spałżeś gdy czyn tak krwawy się dokonał?
Małgorz.  Gdy święty Henryk lub gdy syn mój konał?
Księżna.  Umarłe życie, ślepe ty widzenie,
W śmierci żyjący ty biedny mój duchu,
Sceno boleści, hańbo tego świata,
Własności grobu przez życie skradziona,
Skrócona księgo pamiątek dni gorzkich,
Spocznij znużona na tej ziemi prawa

Krwią niewinności nieprawnie spojona! (siada).
Elżbieta.  Gdybyś grób mogła równie dać mi łatwo,
Jak łatwo smutną dać możesz mi ławę,
Mojeby kości tam nie tu spoczęły.
Prócz nas kto płaczu może mieć powody?

(Siada przy niej).

Małgorz.  Jeżeli stary żal najdostojniejszy,
Dajcie mojemu starszeństwa przywilej,
Niech gniew wyzionie swój na pierwszem miejscu.

(Siada przy nich).

Jeśli żal może scierpieć towarzystwo,
Na widok moich liczcie wasze smutki:
Miałam Edwarda, aż go Ryszard zabił;
Miałam małżonka, aż go Ryszard zabił;
Miałaś Edwarda, aż go Ryszard zabił;
Miałaś Ryszarda, aż go Ryszard zabił.
Księżna.  Miałam Ryszarda, a ty go zabiłaś,
Mego Rutlanda ty pomogłaś zabić.
Małgorz.  I ty Clarencyi miałaś także księcia,
Ryszard go zabił; z psiarni twego łona
Pies się piekielny wymknął, który dzisiaj
Na śmierć nas wszystkich okrutnie poluje;
Pies, który zęby wprzódy miał niż oczy
Męczyć jagnięta, chłeptać krew ich czystą;
Dzieł bożej ręki przeklęty niszczyciel,
Co w łzawych oczach płaczących króluje;
Ten wielki tyran ziemi z twego łona
Wyszedł, by wszystkich nas do grobu zagnać.
O sprawiedliwy w sądach twoich Boże,
Jak ci dziękuję, że ten krwawy kądel
Pożera własnej matki swej potomstwo
I jęków naszych robi ją spólniczką!
Księżna.  Żono Henryka, nie szydź z mych boleści,
Bo ja, Bóg widzi, płakałam nad twemi.
Małgorz.  Przebacz mi, jestem bowiem głodną zemsty,
Której się słodkim sycę dziś widokiem.
Edward twój umarł, co mojego zabił,
I drugi Edward płaci za Edwarda,

A młody York jest tylko dokładkiem,
Bo i w dwóch mojej nie równają stracie.
Clarencya, mego Edwarda morderca,
Umarł, a sceny tej tragicznej świadki,
Bezwstydny Hastings, Rivers, Grey i Vaughan,
Przedwcześnie w ciasnym gniją teraz grobie.
Tylko ten mekler piekła, Ryszard żyje
Dlatego, by mu kupował tu dusze
I tam wysyłał; ale się przybliża
Zgon opłakany jego nie płakany;
Goreje piekło, ziemia się otwiera,
Modlą się święci a ryczą szatany,
Ażeby nagła śmierć go stąd porwała.
Podrzej, o Boże, oblig jego życia.
Bym żyjąc mogła: zdechł pies ten powiedzieć!
Elżbieta.  Prorokowałaś, że dzień niedaleki,
W którym zażądam twych przekleństw pomocy
Na tę obrzydłą, garbatą ropuchę,
I na pająka tego pękatego.
Małgorz.  Zwałam cię wtedy losów mych pozorem,
Ubogim cieniem, królowej obrazkiem,
Tego czem byłam marnem przedstawieniem,
Krwawej tragedyi pochlebnym afiszem,
Zbyt podniesioną by upaść tem głębiej,
Dwóch pięknych dziatek na śmiech tylko matką,
Snem twej przeszłości, jaskrawą chorągwią,
Za cel służącą strzałom niebezpiecznym,
Szyldem wielkości, tchnieniem, bańką wody,
Na żart królową w teatralnym blasku.
Gdzie mąż twój teraz? gdzie są twoi bracia?
Gdzie dwaj synowie? gdzie jest twoja radość?
Kto klęcząc woła: Boże strzeż królowej!
Gdzie koło parów pokornie schylonych?
Gdzie tłum cisnących za tobą się dworzan?
Wszystko przepadło! Patrz, czem jesteś teraz.
Z szczęśliwej żony nędzną jesteś wdową;
Z szczęśliwej matki łkasz dziś na ten wyraz;
Miast błagań słuchać błagasz dziś w pokorze;

Troski jedyną twoją dziś koroną;
Wprzód mną gardziłaś, ja tobą dziś gardzę;
Świat drżał przed tobą, drżysz dzisiaj przed światem;
Rozkazywałaś, dziś nikt cię nie słucha.
Gdy się fortuny koło obróciło,
Na łup wypadków zostałaś oddaną,
Tylko ci pamięć przeszłości została
Na większe w doli obecnej cierpienie.
Wzięłaś mi miejsce, czy nie bierzesz teraz
Trosk moich słusznie należnej ci części?
Pół mego jarzma dumny kark twój dźwiga,
Znużoną głowę wymykam tu z jarzma,
Tobie zostawiam cały jego ciężar.
Żegnaj, królowo smutku, Yorka żono!
Z angielskich nieszczęść śmiać się będę w Francyi.
Elżbieta.  Biegła w przekleństwach, zatrzymaj się chwilę,
Mych nieprzyjaciół naucz mnie przeklinać.
Małgorz.  Pość we dnie, noce przepędzaj bezsenne,
Umarłe szczęście z żywym równaj smutkiem,
Marz większą dziatek twych piękność niż była,
A większą szpetność niż jest ich zabójcy.
Zwiększone straty w duszę głębiej wpadną,
Myśl ta przeklinać nauczy cię snadno.
Elżbieta.  Me słowa tępe, naostrz je na twoich.
Małgorz.  Twoje cierpienia ostrz im dadzą moich (wychodzi).
Księżna.  Czemu nieszczęście ma być słów tak pełne?
Elżbieta.  Wietrznym rzecznikom nieszczęść, swych klientów,
Beztestamentnym dziedzicom radości,
Biednym, znużonym ludzkich nieszczęść mowcom,
Puść wolne lice, bo jeśli nie więcej,
Z serca choć cząstkę odwalą ciężaru.
Księżna.  Jeśli tak, idźmy, a bądźmy słów szczodre,
Gorzkiem ich tchnieniem mego zduśmy syna,
Jak on dwóch słodkich synów twych zadusił.

(Słychać odgłos trąb za sceną).

Grzmią trąby, idźmy, a nie szczędźmy przekleństw.

(Wchodzi król Ryszard, z orszakiem).

Król Rysz.  Kto mi w pochodzie drogę zastępuje?

Księżna.  Ta co w swem tonie dusząc cię przeklętem,
Mogła, nędzniku, pochód twój zatrzymać
Do wszystkich morderstw przez ciebie spełnionych.
Elżbieta.  Czoło twe kryjesz pod złotem korony,
Na którem, gdyby prawo prawem było,
Wypiętnowane byłoby morderstwo
Krewnego, co był dziedzicem korony,
I śmierć mych biednych synów i mych braci.
Mów, mów, nędzniku, gdzie są moje dzieci?
Księżna.  Powiedz, ropucho, gdzie twój brat Clarencya?
Gdzie jest syn jego, Edzio Plantagenet?
Elżbieta.  Gdzie Rivers, Vaughan, Grey?
Księżna.  Gdzie dobry Hastings?
Król Rysz.  Zagrzmijcie, trąby, i uderzcie, bębny!
By niebo kobiet tych nie dosłyszało,
Słowem bożego lżących pomazańca.
Uderzcie, mówię. (Odgłos trąb i bębnów).
Lub bądźcie cierpliwe,
Łagodne w mowie, albo w wojny grzmotach
Utopię wszystkie wasze złorzeczenia.
Księżna.  Jestżeś mym synem?
Król Rysz.  Jestem, dzięki Bogu,
I dzięki ojcu mojemu i tobie.
Księżna.  Słuchaj cierpliwie mej niecierpliwości.
Król Rysz.  Mam charakteru twojego to piętno,
Żem nie jest zdolny znieść tonu wyrzutów.
Księżna.  Pozwól mi mówić.
Król Rysz.  Mów, lecz ja nie słucham.
Księżna.  Łagodną będę i spokojną w słowach.
Król Rysz.  A razem krótką, matko, bo mi śpieszno.
Księżna.  Czy ci tak pilno? Ja przecie, Bóg świadkiem,
Długo na ciebie w boleściach czekałam.
Król Rysz.  Czym na pociechę twą nie przybył w końcu?
Księżna.  Nie, na krzyż święty, o nie, sam wiesz dobrze.
Tyś przyszedł w piekło ziemię tę mi zmienić;
Twe urodzenie ciężarem mi było;
Swarliwe, krnąbrne twe było dzieciństwo
Twa młodość straszna, dzika i szalona;

Twa pierwsza męskość śmiała, ryzykowna;
Dojrzałość dumna, podstępna i krwawa,
Niebezpieczniejsza z większą łagodnością,
Płaszczem dobroci kryjąca nienawiść.
Powiedz mi jedną godzinę pociechy,
Którą spędziłam w twojem towarzystwie?
Król Rysz.  Żadnej, wyznaję, tylko z tej wyjątkiem,
W której śniadałaś daleko ode mnie.
Lecz gdy mój widok tak oczom twym wstrętny,
Pozwól mi odejść, dłużej cię nie dręczyć.
Uderzcie, bębny.
Księżna.  Słuchaj mnie na chwilę.
Król Rysz.  Zbyt gorzka twoja mowa.
Księżna.  Jedno słowo;
Po raz ostatni do ciebie przemawiam.
Król Rysz.  Niech i tak będzie.
Księżna.  Lub w tej zginiesz wojnie,
Przez sprawiedliwe Boga rozrządzenie,
Zanim z wyprawy powrócisz zwycięzcą.
Albo mnie starość i smutki zabiją;
Nigdy już twego nie ujrzę oblicza.
Zabierz więc z sobą me ciężkie przekleństwo,
Które ci w boju niechaj cięższe będzie
Od wszystkiej zbroi, co cię będzie słonić!
Z twym wrogiem moje stać będą modlitwy,
A duszki biednych niemowląt Edwarda
Będą szeptały do dusz nieprzyjaciół
Słowa nadziei, zwycięstw i tryumfu.
Jak krwawo żyłeś, tak i krwawo zginiesz;
Hańba żywota i śmierć twą zaznaczy (wychodzi).
Elżbieta.  Choć więcej przyczyn, mniej sił mam przeklinać,
Więc do jej przekleństw: amen tylko dodam.

(Chce wychodzić).

Król Rysz.  Wstrzymaj się, pani, mam ci coś powiedzieć.
Elżbieta.  Nie mam już więcej synów krwi królewskiej,
Byś ich zamęczył; me córki w klasztorze
Modlić się będą, nie płakać na tronie;
Przestań, Ryszardzie, czyhać na ich życie.

Król Rysz.  Masz córkę, której imię jest Elżbieta,
Dziewicę polną cnoty i urody.
Elżbieta.  I czyż ma za to umrzeć? O, Ryszardzie,
Daruj jej życie, a wdzięki jej zniszczę,
Zepsuję cnotę, sama się oskarżę,
Ze byłam łożu Edwarda niewierną,
Na jej kolebkę rzucę cień ohydy;
Byle ją z krwawych rąk wydrzeć morderstwa
Powiem, że ona nie Edwarda córką.
Król Rysz.  Nie szkaluj dziecka twego krwi królewskiej.
Elżbieta.  Zaprzeczę temu, byle ją ocalić.
Król Rysz.  Jej bezpieczeństwem jest jej urodzenie.
Elżbieta.  To bezpieczeństwo braci jej zabiło.
Król Rysz.  Pod złą się gwiazdą bracia jej rodzili.
Elżbieta.  Nie, przyjaciele źli byli ich zgubą.
Król Rysz.  Nieunikniony przeznaczeń jest wyrok.
Elżbieta.  Gdy się wróg nieba spełnić go podejmie.
Ich przeznaczeniem śmierć była piękniejsza,
Gdyby ci zdarzył Bóg piękniejsze życie.
Król Rysz.  Mówisz, jakgdybym synowców mych zabił.
Elżbieta.  O prawda, prawda, byłeś dla nich stryjem,
Tron, wolność, życie, wszystko im zabrałeś.
Jakabądź ręka przeszyła ich serce,
Tą ręką twoja głowa kierowała,
I nóż krwawego mordercy, wprzód tępy,
Na twem kamiennem zaostrzył się sercu,
Żeby się broczyć w jagniąt mych wnętrznościach.
Gdyby czas wielkich boleści nie studził,
Nimby do uszu twych mój język posłał
Dzieci mych imię, moje wprzód paznokcie
W twoichby oczach kotwicę rzuciły,
A ja do portu przybijając śmierci,
Jak nawa biedna, z swych żagli odarta,
Na twych krzemiennych rozbiła się piersiach.
Król Rysz.  Niech mi tak niebo w mojem przedsięwzięciu.
W tej niebezpiecznej wojnie dopomoże,
Jak pragnę tobie i twoim dopomódz
Więcej niż mogłem zaszkodzić wam wprzódy.

Elżbieta.  Jakież mi dobro niebo może słonić,
Które, odkryte, dobro mi przyniesie?
Król Rysz.  Twych dzieci, dobra pani, wyniesienie.
Elżbieta.  Na rusztowanie, gdzie głowa ich spadnie.
Król Rysz.  Nie, lecz do szczytu chwały i fortuny,
Do granic ziemskiej wielkości ostatniej.
Elżbieta.  Pociesz więc moje smutki tą powieścią,
Mów, jaką godność i jakie zaszczyty
Możesz któremu z dzieci mych ustąpić.
Król Rysz.  Cobądź posiadam, wszystko, mnie samego
Na jedno z dzieci twoich pragnę przelać;
Tylko ty w Lete twojej gniewnej duszy
Utop bolesne krzywd wszystkich pamiątki,
Które, twym sądem, mogłem ci wyrządzić.
Elżbieta.  Mów krótko, żeby dobroci twej pamięć
Nie była dłuższą od trwania dobroci.
Król Rysz.  Twą córkę, pani, z całej kocham duszy.
Elżbieta.  Mej córki matka wierzy temu z duszy.
Król Rysz.  Mów, czemu wierzy?
Elżbieta.  Że tak z całej duszy
Córkę mą kochasz, jak kochałeś braci;
Z całego za to dziękuję ci serca.
Król Rysz.  Nie tłomacz spiesznie na złe mych zamiarów;
Mówię, twą córkę z całej kocham duszy,
I chcę ją zrobić ziemi tej królową.
Elżbieta.  Dobrze, a ziemi tej kto będzie królem?
Król Rysz.  Ten właśnie, który królową ją zrobi,
I któżby inny?
Elżbieta.  Kto? ty?
Król Rysz.  Tak jest, pani.
Co o tem myślisz?
Elżbieta.  Jaką do niej drogą
Pójdziesz w zaloty?
Król Rysz.  Tego mnie nauczysz,
Bo znasz najlepiej jej usposobienie.
Elżbieta.  Chcesz mojej rady?
Król Rysz.  Chcę z całego serca.
Elżbieta.  Więc przez człowieka, co braci jej zabił,

Dwa zakrwawione poślej do niej serca,
Każ na nich wyryć słowa: Edward, York;
Może ten widok z ócz jej łzy wyciśnie,
Więc nie zapomnij posłać razem chustki,
(Jak Małgorzata twemu niegdyś ojcu
We krwi Rutlanda posłała maczaną)
A twój posłaniec niech powie: ta chustka
Otarła krwawe drogich braci krople,
Niech ona teraz ócz twych łzy osuszy.
Jeśli miłością i to jej nie natchnie,
Twoich szlachetnych spis jej poślej czynów,
Mów, jak zgładziłeś stryja jej Clarensa,
Wuja Riversa; jak dla jej miłości,
Dobrą jej ciotkę Annę wyprawiłeś.
Król Rysz.  To są szyderstwa; nie w ten sposób zyskam
Córki twej miłość.
Elżbieta.  Niema innej drogi,
Chyba że w inne obleczesz się kształty,
Nie będziesz sprawcą dzieł twoich, Ryszardem.
Król Rysz.  Gdybym to wszystko z miłości dlań zrobił?
Elżbieta.  Tem większym wstrętem ku tobie zapłonie,
Żeś pragnął miłość jej tak krwawo kupić.
Król Rysz.  Ha, co się stało, już się nie odstanie;
Człek lekkomyślnie nieraz czyny spełnia,
Których w późniejszych żałuje godzinach.
Jeślim królestwo twoim wydarł synom,
By złe naprawić, dam je twojej córce;
Jeślim owoce łona twego zabił,
Aby potomstwa twojego przysporzyć,
Z twej krwi, z twą córką spłodzę me potomstwo.
Nazwisko babki tchnie prawie jednakim
Miłości duchem, co nazwisko matki,
Bo to są dzieci jednym stopniem niżej,
Z twojej krwi, z twojej lepione natury,
Przez córkę w równej rodzone boleści,
Jakie ty dla niej wycierpiałaś kiedyś.
Twe dzieci były młodości twej krzyżem,
Moje starości twej będą pociechą.

Twą stratą syn jest tylko, co był królem,
Ta strata córkę twą w królowę zmienia.
Gdy ci nie mogę, jakbym chciał odpłacić,
Przyjmij ofiarę, którą mogę złożyć.
Syna twojego, Dorseta, co w trwodze
Na obcej ziemi smutne wlecze kroki,
Ten piękny związek do domu przywoła,
Do wysokości, do świetnych dostojeństw;
Król, co twą piękną córkę żoną zowie,
Dorseta bratem nazwie poufale.
I znów, jak przódy, króla będziesz matką,
Wszystkie ruiny czasów opłakanych
Zdwojona radość bogato naprawi.
Jeszcze niejeden dzień szczęścia zobaczym;
Krople łez, które w strapieniu wylałaś,
Wrócą na perły wschodnie przetopione,
Jakby na lichwę pożyczony pieniądz,
Zysk dziesięćkrotny szczęścia ci przyniosą.
Więc idź do córki, idź, dodaj śmiałości
Twem doświadczeniem latom jej wstydliwym.
Do słów miłosnych ucho jej przygotuj,
Tkliwe jej serce zapal ogniem żądzy
Złotej korony; mów jej o słodyczach
Tajemnych godzin małżeńskich rozkoszy.
A gdy to ramię skosi Buckinghama,
Małego, tępej głowy buntownika,
Wrócę, z tryumfu wieńcami na czole,
Powieść twą córkę do łoża zwycięzcy.
Oddam jej wszystkie podboje, i będzie
Jedyną panią, Cezara Cezarem.
Elżbieta.  Co jej powiedzieć? Czy że brat jej ojca
Chce być jej mężem, czy raczej, że stryj jej?
Lub że morderca braci jej i wujów?
Mów, w jaki sposób mam ci dziewosłębić,
Aby Bóg, prawo, mój honor, jej miłość,
Mogły cię młodym latom jej zalecić?
Król Rysz.  Powiedz, że związek ten da pokój Anglii.
Elżbieta.  A który ona wieczną kupi wojną.

Król Rysz.  Że król, co mógłby rozkazywać, prosi.
Elżbieta.  O to, co królów król jej zakazuje.
Król Rysz.  Że będzie wielką, potężną królową.
Elżbieta.  By opłakiwać tytuł jak jej matka.
Król Rysz.  Mów, że ją będę kochał, a na wieki.
Elżbieta.  A to na wieki jak długo trwać będzie?
Król Rysz.  Do dni jej słodkich końca nieprzemiennie.
Elżbieta.  Jak długo będą te słodkie dnie płynąć?
Król Rysz.  Jak długo niebo przeciągnąć je raczy.
Elżbieta.  Jak długo piekło i Ryszard pozwolą.
Król Rysz.  Mów, że ja, pan jej, jestem jej poddanym.
Elżbieta.  Twoja poddanka gardzi takiem państwem.
Król Rysz.  Bądź krasomowcą za mnie.
Elżbieta.  Prosta powieść
Uczciwych żądań najlepszym obrońcą.
Król Rysz.  Więc moją miłość powiedz jej po prostu.
Elżbieta.  Co nieuczciwe po prostu rzec trudno.
Król Rysz.  Twoje powody zbyt płytkie, zbyt żywe.
Elżbieta.  Nie, zbyt głębokie raczej i umarłe,
Jak moje biedne dzieci w swej mogile.
Król Rysz.  Tej strony, pani, nie trącaj; to przeszło.
Elżbieta.  Trącę, aż pękną serca mego struny.
Król Rysz.  Więc na Jerzego, Podwiązkę, koronę —
Elżbieta.  Któreś zbezcześcił, pokalał, przywłaszczył —
Król Rysz.  Przysięgam —
Elżbieta.  Na nic, bo to nie przysięga.
Twój święty Jerzy swoją stracił świętość,
Cnotę na zastaw dała twa Podwiązka,
Z chwały odarta skradziona korona.
Żeby przysięga twoja miała wiarę,
Przysięgnij na to, czego nie skalałeś.
Król Rysz.  Na mnie samego —
Elżbieta.  Sam się upodliłeś.
Król Rysz.  Na świat —
Elżbieta.  Twe zbrodnie świat ten oszpeciły.
Król Rysz.  Śmierć mego ojca —
Elżbieta.  Twem jąś życiem splamił.
Król Rysz.  Na Boga —

Elżbieta.  Bogaś najwięcej obraził.
Gdybyś mu danej nie złamał przysięgi,
Jedność przez męża mego skojarzona
Trwałaby dotąd, bracia moi żyli;
Gdybyś mu danej nie złamał przysięgi,
Królewska obręcz, co twą wieńczy głowę.
Skronie mojego synaby stroiła,
Mojeby biedne oddychały dzieci,
Które złamana wiara twa rzuciła
W prochu mogiłę na pastwę robakom.
Na cóż więc możesz przysiądz?
Król Rysz.  Na czas przyszły.
Elżbieta.  Czas przyszły twojąś pokrzywdził przeszłością;
I ja niejedną łzę jeszcze wyleję,
By omyć przeszłe twe krzywdy w przyszłości.
Zabitych przez cię ojców żyją dzieci
Płakać w starości młodych lat sieroctwo;
Żyją rodzice dzieci, któreś zabił,
By w starych latach swój pień płakać uschły,
Nie, nie przysięgaj na przyszłość zużytą,
Nimeś jej użył, przeszłem nadużyciem.
Król Rysz.  Jak chcę w pokucie tylko szczęścia szukać,
Niech tak w zapasach moich niebezpiecznych
Szczęście mi sprzyja! niechaj się sam zgubię,
Niech niebo bramy tryumfu mi zamknie,
Dzień światła, noc mi odmówi spoczynku,
Wszystkie planety niech staną na drodze
Moich przedsięwzięć, jeśli w świętych myślach
Z niepokalanem serca poświęceniem,
Nie kocham pięknej córki twej, księżniczki.
W niej moje szczęście i twoje spoczywa,
Bez niej mnie, ciebie, ją i kraj ten cały,
I chrześcijańskich dusz tysiące czeka
Śmierć, utrapienie, nędza i zagłada.
Innej uniknąć tego niema drogi;
Tylko tą drogą tego unikniemy.
Więc, droga matko, (bo tak zwać cię muszę)
Bądź przy niej mojej miłości rzecznikiem!

Mów, czem być pragnę, a nie to czem byłem,
Nie com zasłużył, ale co zasłużę;
Broń mnie złych czasów smutną koniecznością,
Wielkich zamiarów nie tamuj uporem.
Elżbieta.  Mamże się dyabłu temu tak dać kusić?
Król Rysz.  Daj, jeśli kusi cię do dobrych czynów.
Elżbieta.  Zapomnieć samej siebie?
Król Rysz.  O, zapomnij,
Jeśli się krzywdzisz pamięcią o sobie.
Elżbieta.  A przecie jesteś dzieci mych zabójcą.
Król Rysz.  Ale je grzebię w łonie twojej córki;
W tem wonnem gnieździe na nowo odżyją
Z swoich popiołów na twoją pociechę.
Elżbieta.  Mamże do woli twojej skłonić córkę?
Król Rysz.  Zostać szczęśliwą matką tym uczynkiem.
Elżbieta.  Idę. Ryszardzie, pisz do mnie niebawem,
A ja ci sprawę z jej dam postanowień.
Król Rysz.  Mój pocałunek miłości jej ponieś (całuje ją).

(Wychodzi Elżbieta).

Ha, płytka, gniewna, szalona kobieto!

(Wchodzi Ratcliff, za nim Catesby).

Co za nowiny?
Ratcliff.  Od zachodniej strony
Widać las masztów; na naszych wybrzeżach
Cisną się tłumy wątpliwych przyjaciół,
Bezbronnych, mało do oporu chętnych.
Mówią, że Richmond jest ich admirałem,
A na przybycie Buckinghama czeka,
By z swoją całą wylądować siłą.
Król Rysz.  Niech kto pośpieszy do książęcia Norfolk;
Ty, lub Catesby. Gdzie on?
Catesby.  Jestem, królu.
Król Rysz.  Leć mi do księcia.
Catesby.  Co mi siły starczy.
Król Rysz.  A ty, Ratcliffie, pędź do Salisbury,
Gdy tam przybędziesz — (do Cat.) Leniwy nędzniku,
Czemu już w drodze do księcia nie jesteś?
Catesby.  Bo czekam, królu, na twoje rozkazy.

Król Rysz.  Ach, prawda; przebacz, dobry mój Catesby.
Powiedz, niech zbierze jakie może siły
I w Salisbury ze mną się połączy.
Catesby.  Idę (wychodzi).
Ratcliff.  Co każesz spełnić w Salisbury?
Król Rysz.  Cóż tam chcesz robić przed mojem przybyciem?
Ratcliff.  Dałeś mi rozkaz królu tam pośpieszyć.

(Wchodzi Stanley).

Król Rysz.  Zmieniłem zdanie. Stanley, co przynosisz?
Stanley.  Nic zbyt dobrego, cobyś chętnie słuchał,
I nic zbyt złego, cobym wyznać nie śmiał.
Król Rysz.  Cóż to? Zagadka? Ni złe ani dobre?
Po co okrążać daleką tak drogą,
Gdy prosto mogłeś do powieści przybyć?
Co mi przynosisz?
Stanley.  Richmond jest na morzu.
Król Rysz.  Bodaj to morze w swych go skryło falach!
Jaki ma zamiar tchórzliwy dezerter?
Stanley.  Nie wiem z pewnością, domyślam się tylko.
Król Rysz.  Cóż więc przypuszczasz?
Stanley.  W mojem przypuszczeniu
Dorset, Buckingham, Mortimer go pchnęli
Szukać korony na angielskiej ziemi.
Król Rysz.  Czy tron jest próżny? Czy miecz nie ma pana?
Alboż król umarł i kraj osierocił?
Czy prócz nas żyje jaki dziedzic Yorków?
Kto Anglii panem, jeśli nie ich dziedzic?
Więc powiedz, po co na morze się puścił?
Stanley.  Innej przyczyny nie mogę wynaleźć.
Król Rysz.  Jeśli nie płynie, by twym zostać panem,
Nie możesz innych wynaleźć powodów?
O buncie widzę myślisz i ucieczce.
Stanley.  Nie, dobry królu, ufaj mej wierności.
Król Rysz.  Gdzie więc twe siły, aby go odeprzeć?
Gdzie sługi twoje i twoi lennicy?
Czy nie pobiegli na zachodnie brzegi
Wylądowanie rokoszan ułatwić?
Stanley.  Nie, przyjaciele moi na północy.

Król Rysz.  Zimna to przyjaźń; czemu na północy
Nie na zachodzie, by mi wiernie służyć?
Stanley.  Bo żadnych na to nie mieli rozkazów.
Lecz zechciej, królu, dać mi przyzwolenie,
Zbiorę przyjaciół, połączę się z tobą,
Gdzie mi rozkażesz, na dniu oznaczonym.
Król Rysz.  Pilno ci, widzę, złączyć się z Richmondem.
Nie mam ufności w tobie.
Stanley.  Dobry panie,
Nigdym powodów nie dał ci podejrzeń;
Jak dotąd byłem, tak będę ci wierny.
Król Rysz.  Więc śpiesz, zbierz siły, ale zostaw przy mnie
Twojego syna, Jerzego Stanleya;
Daj baczność, żeby nie zmiękło ci serce,
Lub głowa jego nie bardzo bezpieczna.
Stanley.  Mej wiary głowa jego jest rękojmią (wychodzi).

(Wchodzi posłaniec).

Posłaniec.  Potężny królu, w tej chwili w Devonshire,
Jak mi donoszą moi przyjaciele,
Sir Edward Courtney i brat jego starszy,
Biskup Exeter, prałat dumy pełny,
Z licznym zastępem za oręż chwycili.

(Wchodzi inny posłaniec).

2 Posłan.  W Kent dom Guilfordów zbrojno w polu stanął,
A co godzina nowy tłum rokoszan
Powiększa zbrojne siły buntowników.

(Wchodzi trzeci posłaniec).

3 Posłan.  Królu, wielkiego armia Buckinghama —
Król Rysz.  Przeklęte sowy! Ciągle śmierci pieśni? (Uderza go).
Weźże tę płacę za twoje nowiny.
3 Posłan.  Nowina, którą przynoszę ci, królu,
Jest, że gwałtowne deszcze i wylewy
Rozbiły całą Buckinghama armię,
A on sam uciekł, lecz gdzie, niewiadomo.
Król Rysz.  Przebacz mi! Przyjmij z mych rąk tę sakiewkę
Na uleczenie danego ci razu.
A czy się znalazł roztropny przyjaciel,
Coby wspaniałą obiecał nagrodę

Temu, oo zdrajcę więźniem przyprowadzi?
3 Posłan.  Tak jest, widziałem, królu, ogłoszenie.

(Wchodzi inny posłaniec).

4 Posłan.  Sir Thomas Lovel i lord markiz Dorset
W York, jak mówią, królu, bunt podnieśli.
Lecz na pociechę dobrą wieść przynoszę:
Bretańską flotę burza rozpędziła.
Richmond na brzegi Dorset wysłał barkę
Zapytać tłumy licznie zgromadzone,
Czy stoją przy nim, czy przeciwko niemu;
Odrzekli, że ich Buckingham wyprawił
Na jego służbę, on przecież, nieufny,
Rozwinął żagle, do Bretanii wrócił.
Król Rysz.  Więc naprzód; skoro oręż mamy w dłoniach,
Jeśli nie z obcym walczyć napastnikiem,
To w domu niszczyć bandy buntowników.

(Wchodzi Catesby).

Catesby.  Szczęśliwą, królu, przynoszę wiadomość:
Buckingham wzięty. Muszę jednak razem
Być ci chłodniejszej nowiny zwiastunem:
Richmond z swą armią w Milford wylądował.
Król Rysz.  Do Salisbury! Gdy tutaj czas tracim,
Królestwa losy może bój rozstrzygnąć.
Niech jeden spieszy z rozkazem, by za mną
Do Salisbury wiedli Buckinghama,
Reszta sił za mną co prędzej wyruszy. (Wychodzą).

SCENA V.
Sala w domu lorda Stanleya.
(Wchodzą: Stanley i sir Christopher Urswick).

Stanley.  Sir Krzysztoforze, powiedz Richmondowi,
Że w błocku tego najkrwawszego dzika
Siedzi trzymany syn mój, Jerzy Stanley;
Byłem się ruszył głowa jego spadnie;
Trwoga ta dziś mi wspierać go zabrania.
Wracaj więc, względom Richmonda mnie poleć.
Dodaj, że chętnie królowa przystaje

Na jego związek z córką swą Elżbietą.
Lecz powiedz, gdzie jest teraz książę Richmond?
Sir Christ.  W Pembroke lub w Harford, na Walijskiej ziemi.
Stanley.  Jacy stanęli przy nim dostojnicy?
Sir Christ.  Sir Walter Herbert, żołnierz doświadczony,
Sir Gilbert Talbot i sir William Stanley,
Sir James Blunt, Oxford i waleczny Pembroke
I Rice ap Thomas z potężnym orszakiem,
I wielu innych wielkich imion mężów.
Z całą swą siłą ciągnie do Londynu,
Jeśli mu Ryszard w drodzie nie zaskoczy.
Stanley.  Wracaj. Całuję pana twego rękę;
Moje mu myśli list ten wytłómaczy,
Więc żegnaj! (Wychodzą).




AKT PIĄTY.
SCENA I.
Salisbury. Otwarty plac.
(Wchodzą: Szeryf i straż prowadząca Buckinghama na śmierć).

Bucking.  Król Ryszard nie chce dać mi posłuchania?
Szeryf.  Nie, dobry lordzie, bądź przeto cierpliwy.
Bucking.  Hastingsie, dzieci Edwarda, Riversie,
Święty Henryku z synem twym Edwardem,
Greyu, Vaughanie i wszystkie ofiary
Podstępnych knowań niesprawiedliwości,
Jeżeli dusze wasze zagniewane
Widzą przez chmury dolę mą obecną,
Z mego upadku śmiejcie się przez zemstę!
Czy nie zaduszny dziś dzień, towarzyszu?
Szeryf.  Tak jest, milordzie.
Bucking.  To dzień ten zaduszny
Jest mego ciała sądem ostatecznym.

Za czasów króla Edwarda pragnąłem,
Aby nieszczęście w dniu tym na mnie spadło,
Jeżeli zdradzę żony jego krewnych,
Lub jego dzieci; w dniu tym chciałem zginąć
Niewiarą męża, w którym całą ufność
Moją złożyłem, dzień ten, dzień zaduszny
Jest dla mej trwożnej duszy krzywd mych końcem.
Bóg wszechmogący, z którego szydziłem,
Obłudne prośby moje na mnie zwrócił,
Dał mi na prawdę, o com błagał żartem.
Tak to on zmusza występnych oręże
Zwrócić swe ostrza na swych panów piersi;
Tak Małgorzaty sprawdza się dziś klątwa:
„Pomnij, gdy serce twe rozedrze smutkiem,
Że Małgorzata była prorokinią“.
Idźmy, gdzie topór na mnie czeka krwawy:
Złe z złego rośnie, niesława z niesławy. (Wychodzą).

SCENA II.
Równina w blizkości Tamworth.
(Wchodzą przy odgłosie bębnów, z rozwiniętemi chorągwiami: Richmond, Oxford, sir James Blunt, sir Walter Herbert i inni na czele armii w pochodzie).

Richmond.  Drodzy mojemu sercu towarzysze,
Jarzmem tyranii ciężko przyciśnieni,
Mogliśmy ziemi tej dosięgnąć głębi
Żadną w pochodzie nie wstrzymani siłą.
Tu odbieramy list pełny zachęty
Przez ojca mego Stanleya pisany.
Ten przywłaszczyciel, dzik krwawy i straszny,
Co zdeptał pola wasze i winnice,
Krew waszą czystą jak pomyje chłeptał,
Z wnętrzności waszych swe koryto zrobił,
Wieprz ten obrzydły, jak to nam donoszą,
W środku tej wyspy obozuje teraz,
W bliskości miasta Leicester, odległego,

Tylko o jeden dzień marszu od Tamworth.
Więc w imię Boże odważnie, radośnie
Idźmy po żniwo wiecznego pokoju
Na tem ostatniej krwawej bitwy polu.
Oxford.  W sumieniu każdy tysiąc mieczów znajdzie,
By walczyć przeciw krwawemu mordercy.
Herbert.  Myślę, że właśni zdradzą go stronnicy.
Blount.  Trwoga mu tylko dała tych stronników;
W niebezpieczeństwie wszyscy go opuszczą.
Richmond.  Wszystko nam sprzyja. Naprzód, w imię Boże!
Słuszna nadzieja skrzydła ma sokole,
Prostaków w króle, w bogów zmienia króle.

(Wychodzą).
SCENA III.
Pole pod Bosworth.
(Wchodzą: król Ryszard z wojskiem, książe Norfolk, hrabia Surrey i inni).

Król Rysz.  To pola Bosworth, tu rozbijmy namiot.
Lordzie Surreyu, dlaczegoś tak smutny?
Surrey.  Serce me stokroć weselsze od wzroku.
Król Rysz.  Lordzie Norfolku.
Norfolk.  Co rozkażesz, królu?
Król Rysz.  Nieprawdaż, książe, będziem mieli tuzy?
Norfolk.  O tak jest, królu, dane i oddane.
Król Rysz.  Rozbijcie namiot, tu noc dziś przepędzę.

(Żołnierze zaczynają rozbijać królewski namiot).

Ale gdzie jutro? Ba, wszystko mi jedno.
Jakie o liczbie zdrajców są donosy?
Norfolk.  Sześć albo siedem tysięcy najwyżej.
Król Rysz.  Toż pułki nasze trzykroć więcej liczą.
Prócz tego silną wieżą imię króla,
Na którem zbywa bandzie przeciwników.
Rozbijcie namiot. Tymczasem, panowie,
Idźmy w korzyściach pola się rozpatrzyć,
Niech kto przywoła ludzi miejsc świadomych.

A przygotowań żaden niech nie zwleka,
Jutro nas bowiem mozolny dzień czeka. (Wychodzą).

(Wchodzą z drugiej strony pola: Richmond, sir William Brandon, Oxford i inni lordowie. Kilku żołnierzy rozbija namiot Richmonda).

Richmond.  Zmęczone słońce zapadło śród złota,
A jasnym śladem ognistego wozu
Zda się na jutro zwiastować pogodę.
Sir William Brandon będziesz mym chorążym.
Przynieście papier do mego namiotu,
Bo chcę nakreślić plan jutrzejszej bitwy,
Oznaczyć miejsce każdego dowódcy,
Rozdzielić drobne siły stosunkowo.
Sir William Brandon i sir Walter Herbert
Z lordem Oxfordem przy mnie pozostaną;
Pembroke swojego nie opuści pułku.
Blunt, me dobranoc śpiesz ponieść hrabiemu,
A powiedz razem, że o drugiej rano
Chciałbym go w moim zobaczyć namiocie.
Lecz jedną jeszcze wyświadcz mi przysługę:
Czy wiesz, gdzie stoi obozem lord Stanley?
Blunt.  Jeśli mnie oczy moje nie zawiodły,
(A jestem pewny, żem się nie omylił)
Widziałem sztandar jego rozwinięty
Dobre pół mili od królewskiej armii.
Richmond.  Jeżeli możesz bez niebezpieczeństwa,
Idź go zobaczyć, drogi kapitanie.
Wręcz mu ode mnie list ten wielkiej wagi.
Blunt.  Kosztem żywota spełnię to zlecenie.
Niech Bóg spokojny ześle ci sen, królu!
Richmond.  Dobranoc, dobry kapitanie Bluncie!
Idźmy o jutrze w mym radzić namiocie,
Bo zimna tutaj wieczorna jest rosa.

(Wchodzą do namiotu. — Wchodzi do swojego namiotu król Ryszard, z nim Norfolk, Ratcliff i Catesby).

Król Rysz.  Która godzina?
Catesby.  Dziewiąta już, królu,
Pora wieczerzy.
Król Rysz.  Nie chcę dziś wieczerzać!

Przynieś mi papier, atrament i pióro.
Czy hełmu mego lżejszy niż był wizyer?
Czy wszystka zbroja w moim jest namiocie?
Catesby.  Wszystko jest, królu, gotowe, jak chciałeś.
Król Rysz.  Dobry Norfolku, idź na stanowisko,
Rozstaw na czatach ludzi niewątpliwych.
Norfolk.  Idę.
Król Rysz.  A jutro wstań ze skowronkami.
Norfolk.  Licz na to, królu (wychodzi).
Król Rysz.  Ratcliffie.
Ratcliff.  Mój panie?
Król Rysz.  Poślij herolda do pułków Stanleya,
Niech je przed wschodem słońca przyprowadzi,
Jeżeli nie chce, by jego syn, Jerzy
Wpadł w ciemną jamę wiekuistej nocy.
Nalej mi puhar wina; daj pochodnię.
(Do Catesby). Na jutro siodłaj białego Surreya.
Bacz, by mój oszczep nie był nazbyt ciężki.
Ratcliffie —
Ratcliff.  Królu?
Król Rysz.  Czy widziałeś dzisiaj
Northumberlanda melancholicznego?
Ratcliff.  On o godzinie, w której kur spać idzie,
Z hrabią Surreyem przebiegał szeregi,
I słowem ducha żołnierzy podnosił.
Król Rysz.  To bardzo dobrze. Daj mi puhar wina.
Umysł mój nie jest tak dzisiaj radosny,
Ni duch pochopny, jak dawnymi czasy.
Postaw go. Czy już papier jest gotowy?
Ratcliff.  Gotowy, królu.
Król Rysz.  Nakaż baczność strażom.
Oddal się teraz. Około północy
Przyjdź do mojego zbroić mnie namiotu.
Odejdź, powtarzam, chcę zostać samotnym.

(Król Ryszard oddala się w głąb namiotu, Ratcliff i Catesby wychodzą. — Otwiera się namiot Richmonda, gdzie go widać w kole oficerów. Wchodzi Stanley).

Stanley.  Niechaj zwycięstwo na twym siądzie hełmie!

Richmond.  Dostojny ojcze, niech noc ciemna zleje
Swe pokrzepienia wszystkie na twą głowę!
Mów mi o zdrowiu mej szlachetnej matki.
Stanley.  Ja ci w zastępstwie matki błogosławię,
Która za tobą do Boga się modli.
Dość o tem. — Ciche zbiegają godziny,
Ciemność włochata drze się już na wschodzie,
Szybki czas nagli. Niech wczesny poranek
Do krwawej bitwy gotowym cię znajdzie;
Twojej fortuny oddaj rozstrzygnienie
Szabli twej cięciom i śmiertelnej wojnie.
Ja, gdy nie mogę zrobić cobym pragnął,
Zrobię co mogę i przewłoką czasu
W boju wątpliwym pomocą ci będę.
W twej sprawie trudno zbyt mi być pochopnym,
Lub głowa brata twojego, Jerzego,
Pod okiem ojca w prochu się potoczy.
Bądź zdrów! Okrutny czas nam nie pozwala
Gwarzyć o naszej wzajemnej miłości,
Rozciągać słodkie rozmowy godziny
Tak upragnione długo rozłączonym.
Niech Bóg do tego lepszą da nam porę!
Bądź zdrów, raz jeszcze! Bądź dzielny i zwycięż!
Richmond.  Do jego pułków wiedźcie go panowie.
Chciałbym pokrzepić snem myśl niespokojną,
By ołowiany sen mnie nie przycisnął,
Gdy mi potrzeba przypiąć jutro rano
Skrzydła zwycięstwa. Panowie, dobra noc!

(Wychodzą panowie z Stanleyem).

O ty! którego sądzę się być wodzem,
Rzuć na me siły spojrzenie łaskawe!
Ich dłoniom gniewu stal daj druzgoczącą,
By mogli łatwo na ziemię powalić
Przywłaszczyciela i rot jego hełmy!
Twej chłosty, panie, zrób nas narzędziami,
Byśmy cię mogli w twem wielbić zwycięstwie!
Tobie polecam duszę czuwającą,

Zanim się przymkną źrenic moich okna:
Bądź mą obroną we śnie i na jawie! (zasypia)

(Duch księcia Edwarda, syna Henryka VI, wstaje między dwoma namiotami).

Duch  (do Rysz.). Niech jutro duszy twej będę ciężarem!
Przypomnij sobie jak pod Tewkesbury
Zamordowałeś mnie w dni moich wiośnie;
O, więc rozpaczaj i giń! (do Richm.) Ty, Richmondzie,
Bądź dobrej myśli; dusze pokrzywdzone
Zamordowanych książąt walczą z tobą;
Otuchę syn ci Henryka przynosi.

(Wstaje duch króla Henryka VI).

Duch  (do Rysz.). Na ziemi, ciało moje namaszczone
Na śmierć zakłute twoją było ręką;
Myśl więc o Tower i o mnie. Rozpaczaj!
Henryk ci każe rozpaczać i ginąć.
(Do Richm.). A ty cnotliwy, święty, bądź zwycięzcą!
Henryk, co wróżył ci, że królem będziesz,
Dziś we śnie tę ci przynosi pociechę:
Żyj, bądź szczęśliwy! (Wstaje duch księcia Clarencyi).
Duch  (do Rysz.). Niech jutro duszy twej będę ciężarem!
Ja, w wstrętnem winie na śmierć ukąpany,
Biedny Clarencya, knowań twych ofiara.
Myśl o mnie niechaj stępiony twój oręż
W jutrzejszej bitwie wytrąci z twej ręki!
Rozpaczaj i giń! (do Richm.) Potomku Lancastrów,
Za tobą Yorka skrzywdzeni dziedzice
Modły zanoszą; niech aniołów chóry
Strzegą cię w boju! Żyj i bądź szczęśliwy!

(Wstają duchy: Riversa, Greya i Vaughana).

Rivers  (do Rysz.). Niech jutro duszy twej będę ciężarem!
Zamordowany w Pomfret jestem Rivers;
Rozpaczaj i giń!
Grey  (do Ryszarda).Niechaj myśl o Greyu
Obudzi rozpacz w duszy twej Ryszardzie!
Vaughan  (do Rysz.). Myśl o Vaughanie, a zbrodniarza trwoga
Niech w boju oszczep z twej ręki wytrąci!
Rozpaczaj i giń!

Wszyscy trzej  (do Richm). Zbudź się, a pomyśl, że krzywd naszych pamięć
Zgubi Ryszarda. Zbudź się, bądź zwycięzcą!

(Wstaje duch Hastingsa).

Duch  (do Rysz.). Krwawy zbrodniarzu, jak zbrodniarz się obudź,
I w krwawym boju skończ występne życie!
Myśl o Hastingsie, rozpaczaj, umieraj!
(Do Richm.) Zbudź się, spokojna i niewinna duszo!
Zbrój się, walcz, zwycięż dla zbawienia Anglii!

(Wstają duchy dwóch młodych książąt).

Duchy  (do Rysz.). Marz o synowcach w Tower zaduszonych!
Na twojem łonie usiądziem, Ryszardzie,
Aby cię przygnieść do hańby i śmierci!
Synowców dusze do ciebie wołają:
Rozpaczaj i giń! (do Richm.) A ty, śpij Richmondzie
W błogim pokoju, a zbudź się w radości!
Niechaj od dzika strzegą cię anieli!
Żyj i bądź szczepem szczęsnej królów linii!
To ci Edwarda biedne wróżą dzieci.

(Wstaje duch królowej Anny).

Duch  (do Rysz.). Twa żona, Anna, żona twa nieszczęsna,
Co chwili z tobą nie spała spokojnie,
Powraca dzisiaj by twój sen zakłócić.
W jutrzejszej bitwie myśl o mnie, Ryszardzie!
Niech miecz stępiony wypadnie z twej ręki!
Rozpaczaj i giń!
(Do Richm.) Ty snem spokojnym spokojna śpij duszo!
Marz o zwycięstwie! Wroga twego żona
Do nieba modły za tobą zanosi.

(Wstaje duch Buckinghama).

Duch  (do Rysz.). Jak do korony pierwszy ci pomogłem,
Tak twą tyranią poczułem ostatni.
W jutrzejszym boju myśl o Buckinghamie,
I giń w przestrachu zbrodniczego życia!
Marz o krwi, śmierci! Śród boju omdlony
Rozpaczaj! Ducha wyzioń zrozpaczony!
(Do Richm.) Zgon mię zaskoczył, gdy ci pomoc niosłem,
Lecz nie trać serca; jestem szczęścia posłem:
Z aniołów armią Bóg przy tobie stoi,

A Ryszard spadnie z szczytu chwały swojej.

(Duchy znikają; król Ryszard budzi się).

Król Rysz.  Innego konia! Opatrzcie me rany!
Litości, Jezu! — Cicho! to sen tylko.
Jakże mnie dręczysz, trwożliwe sumienie!
Bledną pochodnie; głucha teraz północ.
Zimny pot trwogi drżące kryje ciało.
Drżę sam przed sobą? Niema tu nikogo.
Ryszard Ryszarda kocha; jestem sobą.
Jest tu morderca? Nie — tak — ja tu jestem.
A więc uciekaj! Jakto? Sam przed sobą?
Jak wielki powód! Czemu? Bym nie pomścił?
Czego? Samego siebie na mnie samym?
Ja kocham siebie. Czemu? Dla dobrodziejstw,
Które sam sobie niegdyś wyświadczyłem?
Lecz ach! ja raczej sam się nienawidzę
Dla krwawych czynów przeze mnie spełnionych.
Jestem nędznikiem — lecz kłamię, nie jestem.
O głupcze! dobrze o sobie mów samym;
Ale nie, głupcze, nie pochlebiaj sobie.
Moje sumienie tysiąc ma języków,
A każdy język inną prawi powieść,
A każda powieść nędznikiem mnie świadczy.
Krzywoprzysięstwa niesłychane przody,
Morderstwa, jakich niewidziano jeszcze,
Tysiące grzechów w tysiącznych postaciach
Stają przed sądem, wołając: występny!
Rozpacz mnie bierze; nikt mnie tu nie kocha,
I nie zapłacze nikt po mnie, gdy zginę;
Lecz czemuż miałby płakać, gdy litości
Sam nie znajduję w sercu mem dla siebie?
W namiocie moim zdało mi się widzieć
Zamordowanych sprawą moją dusze,
A każda głowie Ryszarda groziła
W jutrzejszej bitwie zgotowaną pomstą.

(Wchodzi Ratcliff).

Ratcliff.  Królu!
Król Rysz.  Kto tam?

Ratcliff.  Ja, Ratcliff, królu. Czujny kogut wiejski
Już dwakroć ranną pozdrowił jutrzenkę;
Zbroją się wszyscy twoi przyjaciele.
Król Rysz.  Ratcliffie, straszne miałem sny tej nocy!
Jak ci się zdaje, czy wszyscy stronnicy
Wierni mi będą?
Ratcliff.  Ani wątpię, królu.
Król Rysz.  Ratcliffie, bardzo, bardzo się obawiam —
Ratcliff.  Nie daj się trwożyć cieniom, dobry panie.
Król Rysz.  Bóg świadkiem, w duszy Ryszarda te cienie
Większy zbudziły przestrach, niżby mogło
Dziesięć tysięcy zbrojnych przeciwników
Pod naczelnictwem płytkiego Richmonda.
Jeszcze daleko do dnia, chodź więc ze mną;
W moich namiotach będę podsłuchiwał,
Czy kto nie myśli zdradzić mnie w potrzebie.

(Wychodzą: król Ryszard i Ratcliff. — Richmond się budzi; wchodzą: Oxford i inni panowie).

Panowie.  Dzień dobry, Richmond!
Richmond.  Raczcie leniuchowi
Przebaczyć, czujni panowie, ospalstwo.
Panowie.  Łaskawy panie, jak noc przepędziłeś?
Richmond.  Nigdy sen słodszy, piękniejsze marzenie,
Nie zawitały do głowy śpiącego.
Gdyście odeszli, marzyłem, że dusze
Zamordowanych przez Ryszarda ofiar
Wbiegły w mój namiot; wstań! leć do zwycięstwa!
Wołały do mnie. Serce me pokrzepia
Samo wspomnienie pięknego marzenia.
Która godzina?
Panowie.  Wnet czwarta wybije.
Richmond.  Pora się zbroić i wydać rozkazy (zbliża się do wojska).
Czas nie pozwala, kochani rodacy,
Abym się nad tem dłużej mógł rozwodzić,
O czem poprzednio już wam napomknąłem.
To tylko dodam, że po naszej stronie
Bóg i uczciwa sprawa nasza walczą.
Modlitwy świętych i dusz pokrzywdzonych

Jak nieprzebite słonią nas puklerze.
Oprócz Ryszarda, każdy z wrogów naszych
Zwycięstwa życzy nam raczej niż jemu;
Bo któż ich wodzem? Zaprawdę, panowie,
Okrutny tyran, krwawy mężobójca,
Krwią wyniesiony, krwią utrzymywany;
Któremu wszystkie środki były dobre,
Który swych własnych zabił pomocników;
Nikczemny kamień, który w cenę urósł,
Zdradą w angielskim osadzony tronie;
Mąż, który Boga był nieprzyjacielem.
Gdy z Boga wrogiem będziecie się mierzyć,
Bóg strzedz was będzie jak swoich żołnierzy;
Gdy w pocie czoła zwalicie tyrana,
Sen wasz spokojny będzie z jego śmiercią;
Wznosząc miecz przeciw wrogom waszej ziemi,
Znajdziecie płacę w waszej ziemi szczęściu;
Żon waszych broniąc, będziecie witani
Jako zwycięzcy od żon za powrotem;
Jeśli od miecza dzieci wyzwolicie,
W starości wnuki za to wam zapłacą.
Więc w imię Boże, w praw świętych obronie
Dobądźcie mieczy, rozwińcie sztandary!
Co do mnie, w śmiałych przedsięwzięć okupie,
Chętnie me ciało zimnej oddam ziemi.
Jeśli zwyciężę, ostatni z żołnierzy
W mojej wygranej cząstkę swoją znajdzie.
Uderzcie w bębny! naprzód! śmiało, żwawo!
Bóg! Święty Jerzy! Richmond i zwycięstwo!

(Wychodzą. — Wchodzą: król Ryszard, Ratcliff, orszak i wojsko).

Król Rysz.  Co Northumberland o Richmondzie mówił?
Ratcliff.  Że nigdy w sztuce wojny się nie ćwiczył.
Król Rysz.  Powiedział prawdę. A co Surrey na to?
Ratcliff.  Z uśmiechem odrzekł: więc tem lepiej dla nas.
Król Rysz.  Słuszna odpowiedź; tak jest w rzeczy samej. (Bije zegar).
Ha, słyszę zegar. Dajcie mi kalendarz.
Kto dzisiaj widział słońce?
Ratcliff.  Nie ja, królu.

Król Rysz.  Nie chce nam świecić, bo wedle tej książki,
Już od godziny wejść mu należało.
Czarny to dzisiaj dla kogoś dzień będzie.
Ratcliffie —
Ratcliff.  Królu?
Król Rysz.  Słońce się schowało;
Nad armią naszą niebo się zachmurza;
Chciałbym, te rosy łzy by z ziemi znikły.
Nie świeci dzisiaj — wszystko mi to jedno —
Jak Richmondowi, boć to samo niebo
Chmurząc się dla mnie, i nań gniewnie patrzy.

(Wchodzi Norfolk).

Norfolk.  Do broni, królu! Wróg już pole zajął.
Król Rysz.  Nie traćmy czasu; siodłajcie mi konia.
Stanleya z jego pułkiem przywołajcie.
Gdy na równinę wyprowadzim szyki,
Taki porządek bitwy będzie mojej:
Przednia straż, w jednej rozwinięta linii,
Tyle mieć będzie jazdy, co piechoty;
Moich łuczników w środku uszykuję;
Jan książę Norfolk, Tomasz hrabia Surrey
Będą prowadzić piechotę i jazdę,
My z główną siłą pociągniem za nimi;
Po obu skrzydłach stanie wybór jazdy,
A święty Jerzy niech w pomoc nam przyjdzie!
O moim planie co myślisz, Norfolku?
Norfolk.  Plan doskonały, waleczny mój królu.

(Podając mu papier)

Dziś rano w mym to znalazłem namiocie.
Król Rysz.  (czyta). „Jocky Norfolku, nie bądź zbytnie śmiały,
Bo Dickon, pan twój, sprzedany jest cały“.
To jawny wymysł moich nieprzyjaciół.
Idźcie, panowie, zająć stanowiska;
Niech sny dziecinne dusz nie trwożą waszych.
Wyraz: sumienie, dla użytku tchórzów,
Był wymyślony na postrach dla mocnych;
Dla nas, sumieniem silne ramię nasze,
A prawem, ostre przy boku pałasze.

Więc naprzód! gdzie nas wojna wzywa wściekła,
Razem do nieba, lub razem do piekła!
Co mogę jeszcze do moich słów dodać?
Pomnijcie, komu stawić macie czoło;
Włóczęgom, łotrom, zbiegom i wygnańcom,
Śmieciom Bretanii, chłopom i lokajom,
Z wstrętem przez własną wyplutym krainę
Na rozpaczliwy zamach i śmierć pewną.
Przyszli nas zbudzić ze snu bezpiecznego;
Mieliście ziemie, przychodzą je wydrzeć,
I piękne żony, przychodzą je hańbić.
Kto ich prowadzi? Żebrak, długie czasy
W Bretanii kosztem matki mej żywiony.
Mleczak, co nigdy w życiu swem nie uczuł
Większego zimna jak w śniegu po kostki.
Batem włóczęgów wygońcie za morze,
Wymiećcie z Anglii francuskie łachmany,
Głodnych żebraków, znudzonych żywotem,
Którzyby z głodu już się powiesili,
Gdyby nie miły sen o tej wyprawie.
Jeżeli mamy uledz zwyciężeni,
To niech przynajmniej pobiją nas męże,
Nie te bękarty, na własnych dzielnicach
Przez ojców naszych chłostane, ćwiczone,
W kronikach wiecznej zostawione hańbie.
Damyż im zabrać ziemie, żony nasze,
A córki hańbić? — Lecz słyszę ich bębny.

(Odgłos bębnów w odległości).

Angielska szlachto, naprzód! walczmy śmiało!
Dzielni łucznicy, natężcie cięciwy!
Dodajcie koniom ostrogi! w krwi brodźcie!
Zaćmijcie błękit drzazgami oszczepów!

(Wchodzi posłaniec).

Co odpowiedział lord Stanley? Czy przyjdzie
Ze swoim pułkiem?
Posłaniec.  Królu, przyjść odmawia.
Król Rysz.  Precz z głową syna jego!
Norfolk.  Nieprzyjaciel

Już bagna przeszedł; czas będzie po bitwie
Ukarać śmiercią Jerzego Stanleya.
Król Rysz.  W piersiach mych czuję bicie serc tysiąca.
Naprzód, sztandary! Uderzmy na wroga!
Niech stare hasło: piękny święty Jerzy!
Natchnie nas smoków ognistych wściekłością!
Naprzód! Zwycięstwo na hełmach nam siedzi.

(Wychodzą).
SCENA IV.
Inna część pola.
(Alarm. Wycieczki. Wchodzi Norfolk na czele wojska, biegnie ku niemu Catesby).

Catesby.  Na pomoc, lordzie Norfolku, na pomoc!
Król Ryszard czynów dokazał nadludzkich,
Lecąc zuchwale w tysiąc niebezpieczeństw.
Koń pod nim upadł; walczy na piechotę,
Szukając w śmierci gardzielu Richmonda.
Na pomoc, lordzie! lub przegrana bitwa.

(Alarm. Wbiega król Ryszard).

Król Rysz.  O, konia! moje królestwo za konia!
Catesby.  Oddal się, królu, przywiodę ci konia.
Król Rysz.  Stawiłem życie na jeden rzut kostki,
Gotowy rzutu wszystkie znieść hazardy.
Zda się, że sześciu Richmondów jest w polu;
Pięciu zabiłem dziś już za jednego.
O konia! moje królestwo za konia! (Wychodzą).

(Alarm. Wchodzą: król Ryszard i Richmond, walcząc. Ryszard pada zabity. Odwrót i trąby. Za chwilę wchodzą: Richmond, Stanley, niosąc koronę, inni lordowie i wojsko).

Richmond.  Boga i dłoni waszej dzielnej sprawą
Zwycięstwo nasze; wściekły pies nie żyje.
Stanley.  Patrz, te znamiona królewskiej godności
Z przywłaszczyciela zabitego skroni
Zdarłem, by twoje ubrać niemi czoło.
Noś je dla twego i naszego szczęścia!

Richmond.  Wszechmocny Boże, powiedz na to: amen!
Ale czy młody Jerzy Stanley żyje?
Stanley.  Tak jest, bezpieczny żyje w mieście Leicester,
Gdzie, jeśli pragniesz, możem teraz ciągnąć.
Richmond.  Jacy z stron obu legli dostojnicy?
Stanley.  Jan książe Norfolk i Walter lord Ferrers,
Sir William Brandon, Robert Brakenbury.
Richmond.  Ze czcią należną pogrzebcie ich ciała.
Ogłoście wszystkim zbiegłym przebaczenie,
Jeśli się zechcą poddać bez oporu.
Ja potem, wierny danej wam przysiędze,
Z różą czerwoną złączę białą różę.
Długo zawistne sporom ich niebiosa,
Niech dziś z uśmiechem na związek ten spojrzą!
Gdzie zdrajca, coby nie rzekł na to: amen?
Szalejąc Anglia, szarpała się długo,
Brat swego brata krew ślepo przelewał,
Syna mordował ojciec wściekłą ręką,
A syn własnego ojca był rzeźnikiem.
Niezgoda domów York i Lancaster
Była niezgody tej domowej źródłem.
Niechajże dzisiaj Richmond i Elżbieta,
Prawi dziedzice dwóch królewskich domów,
Bożych wyroków połączą się wolą,
A ich potomstwo — racz sprawić to, Boże! —
Pięknym pokojem czas przyszły zbogaci,
Dnie mu zapewni błogiej obfitości!
Racz stępić, panie, ostrze zdrajców szabli,
Coby te krwawe dnie chcieli przywrócić,
Płaczącą Anglią w krwi znowu zanurzyć!
Niechaj ta ziemia nędznika pochłonie,
Coby chciał zdradę zaszczepić w jej łonie!
Wojny domowej rany pokój goi;
Daj Boże, niech się na wieki ostoi! (Wychodzą).





KRÓL HENRYK VIII.



KRÓL HENRYK VIII.

P

Pomiędzy Henrykiem VIII, a dramatem, który go poprzedza, upływa przeciąg lat trzydziestu pięciu, całe panowanie Henryka VII i pierwszych jedenaście lat panowania jego następcy. Dramat rozpoczyna się w r. 1520, a pisany był prawdopodobnie w pierwszych latach XVII wieku. Dość przypomnieć, że królowa Elżbieta „good Queen Bess“ była córką Henryka VIII, że dramat ten kończy się jej urodzinami i przepowiednią szczęścia i chwały, jakich Anglia pod jej berłem ma doznawać.

Dramat to — okolicznościowy, łatwo pojąć, iż Szekspir nie mógł w całem świetle dziejowej prawdy wystawić tego Henryka VIII, którego słusznie przezwano ukoronowanym Sinobrodym (Barbebleue), który sześć żon pożarł w swem życiu, w którym łatwiej znaleźć najohydniejsze znamiona, niż najmniejsze przymioty. Henryk VIII, takim jakim był w istocie, nie mógł być wyprowadzonym na scenę — podziwiać tylko należy śmiałość, zręczność, umiejętność, z jaką poeta nie nadwerężając prawdy historycznej, mógł z niej to wybrać, co nie uwłaczało pamięci Henryka, a nie skalało pióra jego pochlebstwem nikczemnem, ani raziło zbyt ostremi wizerunku barwami. W obrazie jego niema prawdy całej, bo w nim być nie mogła, ale niema też fałszu, — owszem charakteru domyślać się można, choć go majestat osłania — choć świeży grób go jeszcze broni.
Henryk VIII, powtarzamy, jest to dramat okolicznościowy, samo przedstawienie jego na scenie zupełnie innem było niż podobnych mu dramatów historycznych.
Odegrywano go z niewidzianym przepychem; a Bourbage nietylko stracił wiele na przybory i stroje, jakich scena nie znała, ale teatr jego życiem tę okazałość przypłacił.
Sir Henry Wotton pisze d. 6 lipca 1613 roku do synowca z Londynu: „Odłożywszy na stronę sprawy publiczne, powiem wam teraz o tem, co się tu u nas nad brzegami naszemi stało tego tygodnia. Królewscy aktorowie grali nową sztukę: Wszystko to prawda (All is true), która główne wypadku panowania Henryka VIII przedstawia. Z nadzwyczajnym dawano ją przepychem i wspaniałością, tak, że scenę nawet powyścielano kobiercami; kawalerowie orderowi szli ze swymi wizerunkami Jerzego i podwiązkami u kolan, gwardya w wyszywanych sukniach i t. p. jednem słowem było wszystko, co mogło na chwilę z wielkością spoufalić, jeżeli nie śmieszną ją uczynić. Wtem, gdy król Henryk w domu kardynała Wolsey’a zabawia się maskaradą, a przy wnijściu jego z pary działek ognia dają, zapaliło się coś papierowego czy jakiegoś innego, czem działa przybijano, — na słomiany dach padłszy, a że w początku na dym nie zważano, mając go za nieznaczący, oczy zaś wszystkich na scenę zwrócone były — poczęło się palić wewnątrz i płomień poleciał jak po nici siarkowanej do koła, tak że w mniej niż godzinę, cały budynek spłonął do szczętu“.
W drugim liście z tejże epoki, Tomasza Lorkin do Tomasza Puckering, pożar ten jest także wspomniany i data jego podana (29 czerwca).
„Gdy Bourbage, pisze on, ze swymi aktorami wczoraj w Globusie przedstawiał dramat Henryka VIII, i kilka wystrzałów dla większej okazałości dano, wybuchł ogień“.
Z pierwszego listu widać, że dramatowi nie śmiano dać imienia króla, nosił tytuł: All is true.
Angielscy krytycy co do epoki napisania dramatu, nie są jednego zdania; jedni utrzymują, że jeszcze za Elżbiety był napisany i grany nawet, a za Jakóba przerobiony tylko i zastosowany właściwie, drudzy, że za panowania dopiero króla tego, Szekspir go utworzył. W poprawkach i przerobieniu upatrują rękę Ben Johnsona. Wiktor Hugo nie przypuszcza, aby za Elżbiety mógł na teatrze być przedstawianym i zdaje się mieć słuszność. Dla królowej Elżbiety miłem być nie mógł wspomnieniem stosunek matki jej do Katarzyny Aragońskiej, pierwszej żony Henryka VIII — niektóre sceny, w któych Anna Bullen, występuje jako trzpiotowata dzieweczka, cały charakter jej — nie uszedłby na deskach za życia Elżbiety.
Wyraźnie oprócz tego mowa jest w roku 1613 o sztuce nowej, ale inni chcą ją za odnowioną uważać.
Sama myśl wprowadzenia na scenę króla Henryka VIII, nie zupełnie była nową, gdyż inny dramat tejże treści wyszedł naprzód w r. 1605, a powtórnie w r. 1613. Autorem jego był Samuel Rowley, a tytuł mu dał następujący:
„Gdy mnie ujrzycie, poznacie mnie, czyli sławna Kronika historyi króla Henryka VIII“[4].
W druku dramat Szekspira ukazał się dopiero w zupełnem wydaniu arkuszowem r. 1623, pod tytułem:
„Sławna Historya życia Henryka VIII“[5].
Henryk VIII należy nieochybnie do późniejszych dzieł poety, być może nawet pisanem po jego usunięciu się od sceny, w chwilach spoczynku w miasteczku rodzinnem. Krytycy angielscy, którzy najlepiej o tem sądzić mogą, widzą w języku, stylu, sposobie pisania to, co się zowie „ostatnią manierą“ poety. W istocie, dostrzeże każdy w mowach, w wygłaszanych myślach, prawdy, które się tylko dojrzałością nabywa, w ogólnym poglądzie na sprawy ludzkie czuć spokój człowieka, co świat i życie przebrnął, zostawując je za sobą.
Z wielu względów studyum nad Henrykiem VIII, pociągającem jest bardzo; — szczególniej dramat zajmuje jako zadanie przedmiot drażliwy wielce przedstawiające, który należało tak ująć, aby prawdy nie skalać, ani jaskrawością jej nie razić. Szło o przedstawienie Henryka VIII takim, jakim był w istocie, bez obrazy majestatu króla, który dla protestanckiej Anglii był postacią wielkiego reformatora, a naostatek ojcem tej Elżbiety, której się poszczęściło zostawić po sobie pamięć królowej, za której panowania wzrosła i ustaliła się Anglii potęga. Ten Henryk VIII nie był wcale ideałem — był niemal karykaturą, poeta musiał mu nadać cechę pośrednią między dwojgiem. Henryk VIII występuje tu stosunkowo jasno, poważnie, majestatycznie, ale cum grano salis. Po dwudziestu latach pożycia z cnotliwą Katarzyną Aragońską, dopiero po balu u kardynała Wolseya, gdy piękną Annę zobaczył, przychodzi mu nagle skrupuł, iż się ożenił z bratową. Sumienie gryźć go zaczyna, a raczej miłość, która na maskaradzie tej za sumienie się przebrała. Pierwsza małżonka przedstawioną jest w całym blasku, Anna jako trzpiotowate dziewczę, które nie wie, czego chce, bo się naprzód zaprzysięga, iż za nic w świecie nie chciałaby być ani królową, ani księżną, ani hrabiną, a w pięć minut potem skłania się do nóg króla za tytuł margrabiny Pembroke i pensyę tysiąca funtów.
Dwie te kobiece postacie, tak są ustawione naprzeciw siebie, iż blask cały pada na Katarzynę, cień na Annę. Nie można się wahać w wyborze między niemi, cnota wybrać musi Katarzynę, namiętność ślepa Annę; Anna Bullen nie winną jest temu, nie jest istotą występną, ani podstępną — ale biednem dziewczęciem, ślicznem, wesołem, naiwnem, lubiącem się bawić, ślepem na surową stronę życia. Naprzeciw tego uśmiechniętego ptaszka, który tak łatwo na lep leci, stoi zestarzała, majestatyczna matrona, żona, matka, pani, przeciw której nikt nawet z nieprzyjaciół słowa rzucić nie śmie — w aureoli cnoty, świętości, cierpliwości, męczeństwa umierająca jak żyła, królową.
Słuszną bardzo jest uwaga jednego z komentatorów, iż istotnym tematem Henryka VIII są narodziny Elżbiety — owej dobrej Elżusi, którą historya wcale nie tak miłą i dobrą maluje jak ludowe podania. Te narodziny przygotowują się poprzedzającemi scenami, a w nich grupują się, jak w innych historyach Szekspira, wypadki mogące obudzić zajęcie. Spór Buckinghama z kardynałem Wolseyem, wizerunek charakterystyczny kardynała chciwego władzy, usunięcie i rozwód z królową Katarzyną, wyniesienie Anny, oskarżenie Cranmera i jego obrona przez — uniżenie i pokorę.
Cały dramat niemal zbudowany jest na kontrastach, jak Katarzyna przeciw Annie, tak Wolsey staje przeciw Cranmera, sceny się zmieniają naprzemian posępne i wesołe, jasne i czarne. Buckingham, którego spotykamy na wstępie, jest jakby ostatnim przedstawicielem przeszłości, w nim zabija poeta marzenie o buncie i pretendentów do korony.
Wszystko to nadzwyczaj umiejętnie grupowane, daje obraz epoki, co poprzedziła przyjście na świat Elżbiety, ale to są epizody, przybory, dodatki, stroje tej kolebki królewskiej. Ten sam co zawsze mozaikowy tryb układania „Historic,“ lecz każdy kompartyment wykończony mistrzowsko.
Henryk VIII występuje poważnie, uroczyście, powiedziećby można urzędownie, nigdy się nie zdradzając całym sobą, jak Henryk IV, V i VI. Jest bohaterem sztuki, mało się dając nam poznać, więcej królem niż człowiekiem. I takim właśnie chciał go mieć Szekspir, aby nie być zmuszonym ukazać nam go w całej wstydliwej nagości jego rzeczywistego charakteru.
W dramacie tym krytycy angielscy największej powagi, Johnson, Farmer, Malon, Stivens, upatrują zgodnie rękę, poprawki i dodatki Ben Johnsona. Przypisują mu mianowicie cały ów prolog, który co innego przyrzeka, niż poeta daje w dramacie i ku końcowi wciśnięte siedemnaście wierszy, począwszy od:

Błogi ten pokój z nią razem nie zaśnie...
aż do
Dziękczynne dłonie podniosą do nieba[6].

Cały ten ustęp, zdaniem Johnsona, dołożony był za panowania Jakóba I, — potwierdza to Malom, a Stivens popiera analogią wyrażenia naśladowanego z Lukana, który był ulubionym staremu Benowi.
Lecz przejdźmy do źródeł dramatu i jego treści, chociaż pisząc o epoce zaledwie lat kilkadziesiąt odległej od tej, w której żył poeta, nie potrzeba mu było tak dalece innych materyałów nad te, jakie pamięć ludzka dostarczyć mogła.
W tradycyi jednak Henryk VIII, zarówno jak w dramacie, występował więcej królem niż człowiekiem. Stłumione to światło oblewające królewską postać i nie dające dostrzedz plam na niej; majestat, jakim poeta przyodziewa despotę, dziwaka, lubieżnika zapamiętałego, przewrotnego świętoszka, przypisać należy roli, jaką Henryk VIII odegrał w zaprowadzeniu protestantyzmu, opanowaniu władzy duchownej i skupieniu dwóch koron na jednej skroni.
Szekspir dotyka niby mimowolnie czysto ziemskich i trywialnych pobudek, jakie sprowadziły tę zmianę, unikać się zdając jej przyszłego znaczenia. Smutną przyczyną reformy tak daleko sięgającej, nie był ani religijny fanatyzm jakiś reformatorski, ani polityka nawet — ale chęć dogodzenia namiętności — potrzeba rozwodu z cnotliwą Katarzyną, dla poślubienia młodej i pięknej Anny. Widzimy to na obrazie, który zostaje bez podpisu i legendy.
Dramat rozpoczyna się od sceny wróżącej burzę. Buckingham jest nieprzyjacielem wszechwładnego kardynała Wolseya, panującego nad umysłem króla; Buckingham śmie grozić faworytowi, to dosyć aby padł ofiarą. Nim pośpieszył oskarżyć Wolseya, sam jest obwiniony, ludzie jego ujęci, świadczą przeciw niemu, zadają zamiary buntu i chęć przywłaszczenia tronu...
Napróżno królowa za nim się wstawia, a obwinia nawzajem o nadużycia kardynała, Wolsey oczyszcza się z łatwością, Buckingham jest już potępionym, zginąć musi.
Dziwnym trafem, który w dramacie wygląda jakby umyślne przygotowanie do zemsty nad królową, zaledwie ta straszna krwawa sprawa Buckinghama znikła ze sceny, zostawiając po sobie woń rusztowania, kardynał daje bal maskowy, a król na nim występuje jako „pasterz“. Tu po raz pierwszy — przypadkiem — o, dziwny zaprawdę przypadek, w chwili gdy tak był potrzebnym! — Henryk VIII spostrzega piękną, młodziuchną Annę Bullen.
Drugim przypadkiem, którego kardynał nie przewidział — Anna, znajdująca się na balu u książęcia katolickiego kościoła — jest — luterką. Król ją spostrzega, zbliża się do niej, ujmuje ją za rączkę. Jeszcze piękniejszej rączki nie widział w życiu. Anna posłuszna woli króla i gospodarza, towarzyszy Henrykowi do wieczerzy. N. Pan całuje ją w usta. Dzieje się to u kardynała. Kardynał i obyczaje wieku nic przeciw temu nie mają. Pomysł tej maskarady wziął Szekspir widocznie z Cavendisha.
Dworzanin ten Wolseya opisuje podobną scenę w swym pamiętniku, ale o Annie Bullen nie wspomina. Poeta zużytkował szczegół znaleziony, przebranie króla za pasterza, w chwili gdy Buckingham ma ginąć na rusztowaniu. Możeż być straszniejsza krytyka charakteru, jak to zestawienie faktów — śmierci, zabawy i zalotów?
O współudziale kardynała w tym wypadku — który ma katolicyzm w Anglii obalić — nie mówi wcale Szekspir, lecz po uczynionych mu wymówkach królowej i mściwym jego charakterze, jakże się tego nie domyślać?
Szekspir przejęty zawsze tą ideą, że spełnione zło ma w sobie nasienie kary, że jego następstwa mszczą się na sprawcy, wskazuje w dalszem rozwinięciu dramatu, iż skutkiem tego wieczora i zniechęcenia Henryka do królowej — był upadek Wolseya.
Omyliły go rachuby — miłostki z Anną uważał tylko za przejście, inną królowi gotując żonę... a padł ofiarą tej, której chciał użyć za narzędzie.
Henryk VIII zobaczywszy tę cudną rączkę i przypomniawszy sobie nagle, że od lat dwudziestu w grzechu żyje ze swoją bratową — przekonywa się, że z Katarzyną dłużej mu się zostać nie godzi. Sumienie go niepokoi — musi się rozłączyć. Kosztuje go to wiele, królowa była tak cnotliwą, tak miłującą, tak godną uwielbienia isotą — ale skrupuły religijne!!
Dworscy, znając swojego pana, rozumieją to dobrze. Lord kanclerz czyni uwagę, że małżeństwo naciska króla sumienie, Suffolk mu odpowiada ironicznie, że sumienie króla pewną damę naciska...
Anna Bullen, niewinna dzierlatka, ubolewa okrutnie nad królowej losem, nigdy, przenigdy sama królowąby być nie chciała; stara jejmość szydzi sobie nie dowierzając. Jakoż Anna, zawsze szczera, jak się lękała honorów przed chwilą, tak się niemi zaraz cieszy... Zmienia posłuszna pojęcia o niebezpieczeństwach i dostojeństwach — nie lęka się tak bardzo następstw i odzywa się do starej jejmości: — A! zlitujcie się tylko, nie mówcie o tem królowej!
Za kogóż mnie macie? — odpowiada powiernica.
Anna narysowana jest z wielką prawdą, bez przesady żadnej — jest dziecinną, płochą, pospolitą dzieweczką, której się zawróciła głowa. Pomimo swej piękności i jakiegoś naiwnego wdzięku, obok Katarzyny Aragońskiej, czyni wrażenie przykre i odstręczające.
Prześliczne są sceny, w których, wierna charakterowi swojemu Katarzyna, opiera sie żądanemu rozwodowi i z dumą obrażonej niewiasty, matki, królowej, staje przeciwko prześladowcom. Scena z dwoma kardynałami, cała rola wskazuje, że na niej poeta światło chciał skupić, dla niej zyskać współczucie. Katarzyna Aragońska należy do najwspanialszych postaci kobiecych Szekspira.
Scena z kardynałami opisaną jest szczegółowie w pamiętniku Cavendisha, który w części był jej świadkiem.
Kardynałowie poszli do pałacu Bridewell, do królowej i jakiś czas na nią w wielkich apartamentach oczekiwać musieli. Katarzyna, ta pani, którą chciano pozbawić korony, którą mąż po dwudziestoletniem pożyciu odpychał — nie lamentowała tragicznie nad losem swoim, spokojna, z kobietami zajęta była jakąś robotą, a gdy wyszła, miała jeszcze pasmo białych nici na szyi. Przeprosiła duchownych, że na siebie czekać kazała.
Zagajono przedmiot drażliwy; posłowie oświadczyli, że chcieliby się z królową rozmówić na osobności.
— Milordzie — odezwała się królowa do Wolseya — jeśli mi masz co powiedzieć, mów przy tych ludziach otwarcie, bo nietylko nie lękam się, byście co powiedzieć przeciw mnie lub zadać mi mogli, ale pragnęłabym, aby cały świat nas słyszał. Proszę więc, powiedzcie otwarcie myśl waszą.
Naówczas milord zaczął mówić po łacinie.
— Nie, mój dobry panie, rzekła, mówcie po angielsku, zaklinam was, choć po łacinie rozumiem.
— A więc, pani, — zawołał Wolsey — jeśli się waszej miłości podoba, przychodzimy się dowiedzieć, jak myślicie postąpić w sprawie pomiędzy waszą miłością a królem, oraz dla udzielenia waszej miłości sekretnie zdania naszego i rad, jakiemi natchnęła nas gorliwość i poszanowanie dla miłości waszej.
— Panowie — odpowiedziała królowa — dziękuję wam za dobre chęci, ale nie mogę tak nagle odpowiedzieć na żądanie wasze. Byłam przy robocie z kobietami memi, ani myśląc wcale o tej sprawie a potrzebaby mi było długiego zastanowienia i lepszej głowy niż moja, by odpowiedzieć tak szlachetnym, uczonym jak wy mężom. Potrzebowałabym dobrych rad w sprawie tak z blizka mnie dotyczącej, ale rady i współczucia, jakie znaleźć mogę w Anglii, nie mogą być korzystne dla mnie. Sądzicież, pytam was panowie, że którykolwiek z Anglików doradzcąby mógł być dla mnie, lub przyjacielem, przeciwko królewskiej woli? Nie — zaprawdę nie — panowie, jam biedna kobieta nie mająca zdolności i światła potrzebnego, aby odpowiedzieć uczonym, doświadczonym jak wy, w sprawie tak ważnej — i t. d.
I to mówiąc — dodaje Cavendish — wzięła milorda za rękę, poprzedzając go razem z drugim kardynałem idącego do pokojów mieszkalnych, gdzie długą mieli naradę.
My, z drugiego pokoju, słyszeliśmy niekiedy królowę, mówiącą bardzo głośno, ale nie mogliśmy zrozumieć, co się tam działo. Po naradzie, kardynałowie wyjechali i poszli królowi donieść o swej rozmowie z królową, a potem wrócili do domu na wieczerzę.
Wolsey dopiero rozdzieliwszy króla z Katarzyną, spostrzega się zapóźno, że Annę Bullen, luterkę, na tron wprowadzić może, że nieopatrznością swą religii i kościołowi zgotował niebezpieczeństwo. Pomsta się zbliża; król chce się żenić z Anną Bullen, Wolsey mu swata księżniczkę d’Alençon.
Próżne i zapóźne starania!
Dogadzając osobistej zemście, Wolsey herezyę wprowadził na zamek i tron królewski. Usiłuje się opierać — nadaremnie. Mści się nad nim jego własna pycha i chciwość. Wolsey popada w niełaskę, zrzucony ze swej stolicy, odarty, wygnany, zostaje zastąpionym przez pokornego Cranmera, który nie lęka się herezyi, bo ją poślubia.
Wolseya chwile ostatnie odmalowane są z poczuciem głębokiem ludzkiej natury, jaka odznacza Szekspira. Bez gniewu na tego dumnego prałata, z litością nad nim, Szekspir go skruchą rozgrzesza, otwiera oczy na marność rzeczy ludzkich, namaszcza na śmierć chrześcijańską pokorą.
Wspomnieliśmy już, że nowością był na scenie przepych, z jakim go przedstawiano — teatr daleko był postąpił od czasów, o których poeta w jednym z poprzednich prologów wspomina. Orszak weselny Anny Bullen był prawdziwie królewskim. Poeta, który nie zwykł w swych dramatach dodawać wskazówek tyczących inscenizacyi, tu opisuje szczegółowo, jak orszak ma wyglądać, z ilu składa się osób, jakie godła kto niesie. Z nadzwyczajną śmiałością, dla uczynienia tem większego wrażenia, zaledwie przebrzmiała uroczystość weselna — zmienia się teatr, jesteśmy u łoża konającej królowej, którą w uśpieniu duchy z niebios zstępujące wieńczą na niebieskie życie.
Te anioły z wieńcami, cała ta scena tak cichego majestatu pełna, po wrzawie rynku i błyskotkach wesela — serce widzów wiąże do męczennicy, a napełnia je grozą przeciw bezdusznemu zalotnikowi i płochej dziewczynie. Takie wrażenie musiała ona czynić na widzach, a Henryk VIII, jako człowiek wstręt obudzał. Poeta go przedstawia z poszanowaniem, lecz nie łagodzi zarzutów, które w faktach leżą.
Jest to właściwie, wedle ducha i idei, koniec dramatu, śmierć królowej, widzenie w Kimbolton — zamykają obraz... Nic mu do całości nie braknie... Pozostawały jednak narodziny królowej Elżbiety i czas pewien, który zająć należało jakimś wypadkiem. Szekspir w tym epizodzie włożonym tu wystawia Cranmera, a dla nadania mu znaczenia, w nim kontrastu szuka z Wolseyem.
Cranmer jest reprezentantem nowego duchowieństwa anglikańskiego, kościoła wedle porządku nowego, posłusznego władzy świeckiej, podległego i pokornego. Głową tego kościoła król. Arcybiskup nie ma ani dumy ani niezależności Wolseya. Z pachołkami Cranmer oczekuje spokojnie w przedpokoju, pozbawiony krzesła w radzie, nie dopomina się o nie, heretykiem okrzyczany, sponiewierany, ratuje się miłosierdziem i pierścieniem króla, nim żyje, jemu tylko dotrzymuje posłuszeństwa i wiary.
Niektórzy krytycy epizod ten uznają mało znaczącym, niepotrzebnym prawie, a Cranmera wciśniętym bezmyślnie — gdy on w istocie wypełnia historyczne znaczenie dramatu, wskazuje przyszłość, charakteryzuje reformę ówczesną. Cranmer nietylko na swem miejscu usprawieliwionym jest, ale był koniecznym. Bez niego brakłoby jednej barwy dopełniającej.
Nakoniec poeta mieści narodziny Elżbiety i epilog sławiący przyszłe jej rządy, do którego dostawiono panegiryk Jakóba I.
W tem — desinit in piscem mulier formosa superne, jest wytłómaczenie dramatu; epilog nadaje mu ten charakter okolicznościowy, panegiryczny, który ocala prawdy ostre, uosobione w pierwszych aktach. Bez apologii na końcu, nie mógłby może istnieć Henryk VIII. Nigdzie Szekspir z większą delikatnością rysów i umiarkowaniem nie odwzorował przeszłości.




OSOBY:

Król Henryk VIII.
Kardynał Wolsey.
Kardynał Campeius.
Capucius, poseł cesarza Karola V.
Cranmer, arcybiskup Canterbury.
Książe Norfolk.
Książe Buckingham.
Książe Suffolk.
Hrabia Surrey.
Lord Szambelan.
Lord Kanclerz.
Gardiner, biskup Winchester.
Biskup Lincoln.
Lord Abergavenny.
Lord Sands.
Sir Henryk Guildford.
Sir Tomasz Lovel.
Sir Antoni Denny.
Sir Mikołaj Vaux (Wo).
Sekretarz Wolseya.
Cromwell, sługa Wolseya.
Griffith, szlachcic przy dworze Katarzyny.
Trzech innych dworzan.
Butts, doktor króla.
Podwiązka, naczelnik heroldów.
Intendent księcia Buckinghama.
Brandon i Sierżant sądowy.
Odźwierny sali narad.
Stróż i jego pomocnik.
Paź Gardinera.
Woźny.
Królowa Katarzyna, żona Henryka VIII.
Anna Bullen (Boleyn), jej dama dworska, później żona Henryka VIII.
Podeszła dama, przyjaciółka Anny Bullen.
Pacyencya, garderobiana Katarzyny.
Panowie i Panie, Fraucymer królowej, Duchy, Pisarze, Urzędnicy, Straż, Służba.

Scena głównie w Londynie i Westminster, raz w Kimbolton.



KRÓL HENRYK VIII.

PROLOG.

Nie przynoszę wam dzisiaj śmiechu ni zabawy,
Dziś zobaczycie wielkie i poważne sprawy,
Których ton uroczysty zachmurzy wam czoła,
I gorzkich łez potoki do oczu przywoła.
Kto się litować może, zobaczy cierpienia
Godne swego współczucia i swego westchnienia;
Kto na teatrze naszym prawdy szuka czystej,
Znajdzie wielkich wypadków obraz rzeczywisty;
A i ten, co wielkiego widowiska szuka,
Po chwili cierpliwości powie, że ta sztuka
W ciągu dwóch krótkich godzin, za jego pieniądze
Sowicie nasyciła ciekawości żądze.
Tylko ten, co rachował na rozpustne żarty,
Na śmiech niewiast, szczęk szabel i na boj uparty,
Tylko ten się zawiedzie, co rachował na to,
Że pajaca tu szatę zobaczy pstrokatą.
Bo gdybyśmy do wielkiej przymieszali sprawy
Płoche skoki pajaca lub wojenne wrzawy,
Nie tylkobyśmy własny dowcip szkalowali,
I dobrą sławę naszą na szwank narażali,
Lecz każdy mądry słuchacz z gniewemby nas rzucił,
Przyjazne nam oblicze na zawsze odwrócił.
Wy przeto (jak was cała ta stolica zowie)
Najpierwsi, najszczęśliwsi sceny tej sędziowie,
Smutnej powieści naszej słuchajcie ze łzami.
W całej rzeczywistości niech staną przed wami
Wielkie nasze postacie, jakby z grobu wstały,
Wśród tysiąca okrzyków, w całym blasku chwały,

Aż nagle, jak na laski czarnoksięskiej tknienie,
Krzyk ten radości w ciche zmieni się westchnienie.
W czyim oku na widok ten uśmiech zobaczę,
Powiem: mąż ten na swojem weselu zapłacze.




AKT PIERWSZY.
SCENA I.
Londyn. Przedpokój w pałacu.
(Wchodzą: książe Norfolk z jednej strony, z drugiej książe Buckingham i lord Abergavenny).

Bucking.  Szczęsne spotkanie! Jakże wasze zdrowie
Od ostatniego spotkania we Francyi?
Norfolk.  Dziękuję, dobrze; a od tamtej chwili
Ciągły wielbiciel tego, com tam widział.
Bucking.  Przeklętej febry byłem niewolnikiem,
Kiedy te rodu ludzkiego dwa słońca
Na Ardres dolinie spotkały się z sobą.
Norfolk.  Byłem przytomny, między Ardres i Guynes;
Widziałem jak się konno pozdrowili,
Jak zsiedli, jak się w objęcia ujęli,
Jakby się oba w jedno zrośli ciało.
Gdyby tak było, jakich czterech królów
Mogłoby z jednym takim się porównać?
Bucking.  Jam wtedy leżał przykuty do łoża.
Norfolk.  Ziemskiej wielkości straciłeś też widok.
Można powiedzieć, że dotąd bezżenny
Przepych tam pojął żonę przepyszniejszą.
Tam każde jutro panem było wczora,
A dzień ostatni wszystkich dni minionych
Zagarnął blaski. Dziś kapiący złotem
Francuzi jakby starożytne bóstwa,
Przyćmili Anglię; jutro za to Anglia

Stała się Indyą, i każdy Bretończyk
Świecił jak mina; karłowaci pazie
Jak cherubiny błyszczeli od złota;
I panie także trudom nieprzywykłe,
Pod szat przepychem prawie się pociły,
A sam już mozół był dla nich barwiczką.
Cudem dzisiejsza była maskarada,
Lecz przy jutrzejszej zdała się lichotą.
Dwaj monarchowie, równi sobie blaskiem;
Nad nieprzytomnym górą stał obecny;
Gdy byli razem, mówili dworzanie,
Że tylko widzą jednego przed sobą,
Bo nikt porównań stawiać się nie ważył,
Gdy dwa te słońca (bo tak ich przezwano),
Przez swych heroldów do szranków wyzwały
Swoich rycerzy; widziano tam dzieła
Prześcigające ludzkiej myśli polot;
Wszystkie też starych poetów legendy
Prawdopodobne wszystkim się wydały,
Wszyscy też nawet w Bevisa wierzyli[7].
Bucking.  To już za wiele.
Norfolk.  Jak do chwały wzdycham,
Jak chcę uczciwość z honorem połączyć,
Com widział w ustach najlepszego mówcy,
Częśćby żywego utraciło blasku:
Czyn był nad wszystkie słowa wymowniejszy.
Wszystko zapewne było tam królewskie,
Z rozporządzeniem święta wszystko zgodne,
W najlepszem świetle ład stawiał rzecz każdą.
Bucking.  Kto wszystkiem rządził? Kto ciału i członkom
Dał ruch i życie?
Norfolk.  Nie zgadniesz. Mąż, lordzie,
W którym dowcipu niktby nie przypuszczał
Do spraw podobnych.
Bucking.  Kto to? powiedz, proszę.

Norfolk.  Wszystko to w mądrym ładzie uszykował
Nasz przewielebny kardynał Yorku.
Bucking.  A bodaj przepadł! Niema jednej sprawy,
Do której swego nie wścibiłby nosa.
A co mu do tych światowych próżności?
Dziwi mnie tylko, że podobne sadło
Mogło swą masą zasłonić dla ziemi
Dobroczynnego słońca promień jasny.
Norfolk.  Wątek do tego sam pewno ma w sobie;
Bo ani przodków swych podparty chwałą,
Która już drogę wytyka potomkom,
Ni wielkich zasług polecony blaskiem,
Ni koligatów dostojnych potęgą,
Jak pająk z siebie samego nić snuje;
Własną zasługą drogę sobie wybił;
Skarb w podarunku od nieba otrzymał,
Którym po królu drugie miejsce kupił.
Abergav.  Co do mnie, nie wiem, co mu dało niebo,
Niech to bystrzejsze od ócz moich śledzą,
Ja tylko mogę widzieć, że w nim duma
Przez wszystkie jego szczeliny wygląda.
A skąd mu przyszła, jeżeli nie z piekła?
Sknerą jest dyabeł, lub wprzód dał mu wszystko,
A on zaczyna nowe w sobie piekło.
Bucking.  Jak on u dyabła, bez królewskiej wiedzy,
Mógł samowolnie powyznaczać parów,
Którzy z nim mieli do Francyi popłynąć?
Po większej części tych do listy wciągnął,
Których chciał wielkim przywalić ciężarem
Za mały honor. Własne jego pismo,
Bez poprzedniego rady zezwolenia,
Z zamków ściągało wyznaczonych lordów.
Abergav.  Ja sam przynajmniej znam trzech moich krewnych,
Których wycieczka ta tak podskubała,
Że nigdy w dawne nie porosną pierze.
Bucking.  O! wiem, niejeden złamał sobie krzyże,
Niosąc na grzbiecie zamki swe w tę podróż.
A jak się cała skończyła ta próżność?

Jak liche wszystko przyniosło owoce!
Norfolk.  Z boleścią myślę, że francuski pokój
Nie wart pieniędzy, które nas kosztował.
Bucking.  Po strasznej burzy każdy był prorokiem,
Z jednomyślnością wszyscy też wróżyli,
Że burza namiot pokoju waląca
Przepowiadała złamanie pokoju.
Norfolk.  I tak się stało: Francya go zgwałciła,
Kładąc na towar kupców naszych w Bordeaux
Nieprawny areszt.
Abergav.  Zapewne dlatego
Wydano pasport ambasadorowi.
Norfolk.  Tak jest.
Abergav.  Zaprawdę, prześliczny traktacik,
A jak kosztowny!
Bucking.  A całą tą sprawą
Nasz przewielebny kierował kardynał.
Norfolk.  Milordzie, wszystkim dobrze są wiadome
Twoje prywatne z kardynałem waśnie.
Radzę ci (rada, wierzaj, z serca płynie
O bezpieczeństwo twoje troskliwego)
Bądź na złośliwość kardynała baczny,
Nie zapominaj o jego potędze.
Pomnij, że jego gwałtowna nienawiść
W jego potędze znajdzie wykonawcę.
Wiesz, jak jest mściwy, ja wiem, że miecz jego
Płytkie ma ostrze; a miecz to jest długi,
Daleko sięga, i gdzie nie dosięgnie,
Tam go kardynał silną dłonią ciska.
Tę moją radę, weź, proszę, do serca,
Znajdziesz ją dobrą. Lecz zbliża się skała,
Którą wymijać radzę ci, milordzie.

(Wchodzi kardynał Wolsey, sługa niesie przed nim sakiewkę, za nim straż i dwóch sekretarzy z papierami. W przechodzie kardynał i Buckingham spoglądają na siebie z pogardą).

Wolsey.  Hę, co? Intendent księcia Buckinghama?
Gdzie jest zeznanie jego?
1 Sekret.  Tu, milordzie.

Wolsey.  Czy osobiście stawić się jest gotów?
1 Sekret.  Tak jest.
Wolsey.  W tej sprawie rozpatrzym się bliżej,
A lord Buckingham śpuści trochę oczy.

(Wychodzi z orszakiem).

Bucking.  Pies ten rzeźnika ma truciznę w pysku;
Skoro sił nie mam włożyć mu kaganiec,
To lepiej będzie ze snu go nie budzić;
Żebraka brewiarz krew szlachty przeważa.
Norfolk.  Perzysz się? Boga proś o wstrzemięźliwość,
Na twą chorobę jedyne lekarstwo.
Bucking.  Zamach na siebie z ócz mu wyczytałem:
Jakby rzecz podłą z pogardą mnie zmierzył.
W cej pewno chwili znów coś na mnie knuje;
Do króla poszedł, ja też za nim pójdę
I z tonu mojem zbiję go spojrzeniem.
Norfolk.  Czekaj, milordzie. Niech rozum twój chwilę
Z twym gniewem twoje roztrząśnie zamiary.
Kto chce na górę się wdrapać, ten musi
Powolnym naprzód postępować krokiem.
Gniew, to gorący rumak, własnym ogniem
Siły swe trawi, zostawiony sobie.
Niktby mi lepiej od ciebie nie radził,
Bądźże dla siebie, czem byłbyś w potrzebie
Dla przyjaciela.
Bucking.  Nie, idę do króla.
Krzykiem honoru powalę na ziemię
Zuchwalstwo tego z Ipswich mizeraka,
Albo ogłoszę, że niema różnicy
Pomiędzy ludźmi.
Norfolk.  Namyśl się wprzód dobrze.
Nie grzej zbyt pieca na nieprzyjaciela,
Byś się w tym ogniu i sam nie osmalił.
W zbytku pośpiechu można cel przegonić
I gwałtownością biegu sprawę przegrać.
Toć wiesz, że ogień, gdy płyn tak wydyma,
Że kipiąc z swego naczynia ucieka,
Trawi go tylko pozornie zwiększając.

Namyśl się dobrze. Nikt lepiej od ciebie
Nie zdoła w Anglii tobą pokierować,
Byleś chciał sokiem rozumu zagasić,
Lub choć osłabić ogień namiętności.
Bucking.  Dzięki ci, panie, pójdę za twą radą,
Lecz ten zuchwalec dumą przesycony
(A z przekonania, nie żółci to mówię)
Jest, (i mam na to tak jasne dowody
Jak źródło w czerwcu, gdy na dnie głębokiem
Można kamyczki wszystkie porachować)
Zepsutym zdrajcą.
Norfolk.  Nie mów, proszę, zdrajcą.
Bucking.  Powiem królowi, a moje dowody
Będą jak skała. Słuchaj: lis ten święty,
Lub wilk, lub oba (bo jest i żarłoczny
I chytry razem, tak do złego skłonny,
Jak swe zamiary złe wykonać zdolny;
Jak umysł jego tak i stanowisko
Nawzajem siebie zatruwają jadem)
Aby we Francyi z taką samą pompą
Jak tu wystąpić, podszepnął królowi
Te odwiedziny, ten traktat kosztowny,
Co tyle skarbów pożarł, a w płukaniu
Pękł jak kieliszek.
Norfolk.  Prawda, na to zgoda.
Bucking.  Pozwól, milordzie. Ten chytry kardynał
Jak chciał, traktatu spisał artykuły;
Gdy rzekł: tak będzie, wszystko podpisano,
A taką korzyść traktat ten nam przyniósł
Jak umarłemu palone kadzidło.
Lecz to kardynał zrobił, więc jest dobre,
Bo mądry Wolsey nie może się mylić.
Następnie, (tutaj widzę, mojem zdaniem,
Paskudne szczenię starej matki zdrady)
Chcąc niby ciotkę królowę odwiedzie,
Do brzegów naszych cesarz Karol przybił;
Lecz to był pozór, rzeczywistym celem
Było pogadać na ucho z Wolseyem.

Bał się, by Anglii i Francyi przymierze
Nie wyrodziło zgubnych dlań projektów,
W lidze dwóch królów przyszłych niebezpieczeństw
Widział zarodki, a więc za przybyciem
Tajne z Wolseyem rozpoczął praktyki.
Wszystko to mogę z pewnością powiedzieć,
Bo wiem dokładnie, że cesarz zapłacił
Nim on co przyrzekł, jego też żądanie
Było przyjęte zanim wymówione.
Gdy sobie drogę złotem wybrukował,
Cesarz wymagał, aby swoim wpływem
Kardynał zmienił króla politykę,
I zerwał pokój dopiero zawarty.
Czas, by król wiedział (ode mnie się dowie,
I to natychmiast), że jego minister
Honorem jego dowoli frymarczy
Na swoją korzyść.
Norfolk.  Ze smutkiem to słyszę
I chciałbym, żebyś mylił się w twym sądzie.
Bucking.  Ani na jotę; wszystko, com powiedział,
Mogę jasnymi stwierdzić dowodami.

(Wchodzi Brandon poprzedzony oddziałem straży).

Brandon.  Sierżancie, dopełń twojej powinności.
Sierżant.  W imieniu króla, milordzie Buckingham,
Hrabio Hereford, Stafford i Northampton,
Biorę cię w areszt jako zdrajcę stanu.
Bucking.  Widzisz, milordzie, wpadłem w jego matnię,
Padam ofiarą praktyk jego skrytych.
Brandon.  Z głębokim żalem, wierzaj mi, milordzie,
Muszę być świadkiem twego uwięzienia.
Wedle rozkazu udasz się do Tower.
Bucking.  Darmobym mojej niewinności bronił,
Bo teraz taki powleka mnie pokost,
Że ma najczystsza białość czarną zda się.
W tem, jak we wszystkiem, stań się Boża wola!
Żegnaj mi, drogi lordzie Aberga’ny.
Brandon.  Nie, i on twoim będzie towarzyszem.

(Do lorda Abergavenny).

Król ci poleca, abyś w Tower został,
Aż jego dalsze odbierzesz rozkazy.
Abergav.  I ja powtórzę, co książe powiedział,
Niech się we wszystkiem boża spełni wola.
Jestem posłuszny królewskim rozkazom.
Brandon.  Mam jeszcze rozkaz króla aresztować
Lorda Montacute, spowiednika księcia,
Jana de la Car, Gilberta Peck z nimi,
Który jest teraz księcia sekretarzem.
Bucking.  Rozumiem, jako uczestników spisku.
Że na tem koniec, w Bogu mam nadzieję.
Brandon.  Mnicha Kartuza —
Bucking.  A, Michała Hopkins.
Brandon.  Właśnie.
Bucking.  Intendent mój podłym jest kłamcą.
Wielki kardynał złoto mu pokazał,
I obliczone dnie mego żywota.
Jestem biednego Buckinghama cieniem,
I cień ten nawet zamazuje chmura
Przed mojem słońcem nagle rozciągnięta.
Bywajcie zdrowi, moi przyjaciele! (Wychodzą).

SCENA II.
Sala narad.
(Przy odgłosie trąb wchodzą: król Henryk, kardynał Wolsey, panowie, Rada, sir Tomasz Lovell, oficerowie, służba. Król wchodząc, opiera się na ramieniu kardynała).

Król Henr.  Życie ci moje, z głębin swego serca,
Za twoją czujność gorliwą dziękuje.
Stałem na minie przez zdradę nabitej,
Dzięki ci za to, że ją przydusiłeś. —
Niechaj wprowadzą intendenta księcia,
Wysłucham zeznań jego osobiście;
Wszystkie szczegóły zdrady swego pana
Raz jeszcze musi do słowa powtórzyć.

(Król siada na tronie; panowie Rada zabierają swoje miejsca. Kardynał siada u nóg króla, na prawej jego stronie. Wrzawa za sceną. Słychać krzyki: Ustąpcie królowej! Królowa wchodzi, wprowadzona przez książąt Norfolka i Suffolka, klęka; król wstaje, podnosi ją, całuje i sadza przy sobie).

Katarz.  Pozwól mi klęczeć, jestem suplikantką.
Król Henr.  Wstań i siądź przy mnie. Połowę twej prośby
Przemilcz, bo władzy mojej masz połowę;
Drugą połowę daję, nim wymówisz.
Katarz.  Dzięki ci, królu. Abyś kochał siebie,
A w tej miłości na swój honor baczył
I na majestat królewskiej, godności,
To treść mej prośby.
Król Henr.  Mów dalej, królowo.
Katarz.  Zewsząd mnie skargi dochodzą tysiączne,
Przez ludzi stanem i powagą słynnych,
Że twój lud w ciężkim zostaje ucisku.
Wyszły rozkazy, co jego wierności
Rozdarły serce, a choć w swej boleści
Na ciebie, dobry lordzie kardynale,
Największą gorycz przekleństw swoich miota,
Jak na głównego wszystkich gwałtów sprawcę,
Król, pan nasz, także (którego honoru
Od wszelkiej skazy niebo niechaj broni!)
Nieraz przedmiotem słów jest nieuczciwych,
Przekraczających poddaństwa granice,
I prawie buntu piętnowanych plamą.
Norfolk.  Nie prawie, ale zupełnie, królowo.
Bo sukiennicy, wskutek tych podatków,
Niezdolni dłużej czeladzi wyżywić,
Poodprawiali prządków i gremplarzy,
Wałkarzy, tkaczów. Tłumy te, niezdolne
W innem rzemiośle na życie zarobić,
Naciskiem głodu do rozpaczy pchnięte,
Na nic niepomne, jawny bunt podniosły;
Niebezpieczeństwo w szeregach ich służy.
Król Henr.  Podatki? Jakie? Lordzie kardynale,
Co jesteś z nami skarg ludu przedmiotem,

Czy wiesz o jakich?
Wolsey.  Miłościwy panie,
W rzeczach tyczących interesów stanu
Wiem tylko cząstkę, bo w twych sług szeregu,
Jak inni, tyłkom jednym jest żołnierzem.
Katarz.  Nie wiesz od innych więcej, kardynale,
Prawda, lecz jesteś wynalazcą rzeczy
Świadomych innym, a zgubnych dla tłumu,
Któryby o nich wcale nie chciał wiedzieć,
A jednak musi znać je mimo woli.
Zdzierstwa, o których pan mój pragnie wiedzieć,
Słyszane tylko napełniają grozą,
A łamią krzyże tym, którzy je znoszą.
Mówią, że jesteś wszystkich wynalazcą;
Jeśli nie, ciężko jesteś spotwarzony.
Król Henr.  Zdzierstwa, wciąż zdzierstwa! Jaka ich natura?
Powiedz nam przecie, co to są za zdzierstwa?
Katarz.  Twej cierpliwości może nadużywam,
Lecz, obietnica twego przebaczenia
Śmiałą mnie robi. Skargi twych poddanych
Są wywołane rozkazem, by każdy
Szóstą swojego mienia część wypłacił
Pod twojej wojny francuskiej pozorem.
To wszystkim ustom śmiałości dodało,
Języki winną wypluły uległość,
Zamarzła wierność w sercach oziębionych,
Na miejsce modlitw wyrosły przekleństwa,
A posłuszeństwo, tak niegdyś potulne,
Wściekłych uniesień jest dziś niewolnikiem.
Czas, by się wasza zajęła wysokość
Ważną tą sprawą, zwłoki nie cierpiącą.
Król Henr.  Bóg widzi, mojej przeciwne to woli.
Wolsey.  Mą winą w sprawie tej jest głos mój tylko,
Któregom nie dał, pókim nie otrzymał
Uczonych sędziów przychylnego zdania.
Gdy nieuczone języki mnie szarpią,
Które nie znając ni moich zdolności,
Ni mej osoby, chcą czyny me sądzić,

Widzę w tem dolę sterników narodu,
Ciernistą ścieżkę, którą cnota chodzi.
Koniecznych czynów nie można zaniechać
Przez bojaźń szarpań ludzkiej złośliwości,
Co zawsze, niby łakomych ryb stado,
Za nawą świeżo ustrojoną pędzi,
Choć tylko żądzę odnosi czczą w zysku.
Czyn nasz najlepszy nieraz, sądem płytkich,
Lub nie jest naszym, lub nie wart pochwały,
A równie często właśnie czyn najgorszy
Oślepia oczy pospolite blaskiem
I słynie jak coś wielkiego przed światem.
Gdyby nam trzeba było stać jak wrytym,
By ruch szyderstwa lub nagan nie wzbudził,
Wkorzenićby nam przyszło się, gdzie stoim,
Albo na krzesłach posągami zostać.
Król Henr.  Czyn dobry, z czujną pilnością spełniony,
Nie potrzebuje sądu się obawiać;
Lecz sprawy, które przykładu nie mają,
Słuszną swych skutków obudzają trwogę.
Czy są przykłady takiego podatku?
Nie myślę. Nie chcę mych przykuć poddanych
Do mojej woli, z ich praw ich odzierać.
Szósta część mienia! Straszny to podatek!
Toć my z każdego zabieramy drzewa
Gałęzie, korę, a nawet część rdzenia;
Choć korzeń został, w pniu tak obrąbanym
Żywotne soki powietrze wypija.
Do hrabstw natychmiast wyprawcie mi listy
Z mojem zupełnem dla tych przebaczeniem,
Którzy rozkazu nie chcieli usłuchać.
Dopilnuj tego, twej zlecam to pieczy.
Wolsey  (do sekretarza). Słuchaj. Każ listy do hrabstw porozsyłać
O łasce króla i o przebaczeniu.
Lud uciśniony surowo mnie sądzi:
Rozgłoś, że moich wstawień jest wypadkiem
To przebaczenie. Późniejszymi czasy
Odbierzesz nowe w sprawie tej rozkazy.

(Wychodzi sekretarz. — Wchodzi intendent).

Katarz.  Boleję nad tem, że książe Buckingham
Popadł w niełaskę.
Król Henr.  Wielu nad tem płacze:
Pan to był mądry a rzadkiej wymowy,
Uposażony hojnie od natury;
Swoją nauką mistrzów mógł oświecać,
I nigdy obcej nie szukać pomocy.
Ale szlachetne dary, źle użyte,
Gdy jad zepsucia wsączy się do duszy,
Stokroć szpetniejszą przybierają postać
Nad piękność, którą błyszczały pierwotnie.
Mąż zawołany, prawie cud na ziemi,
Którego mowy słuchając z zachwytem,
Godziny długie za minuty brałem,
Złem swych talentów użyciem tak zczerniał,
Jakby w piekielnej unurzał się smole.
Siądź przy mnie, pani, a wkrótce usłyszysz
Z ust tego niegdyś powiernika księcia
Rzecz, honorowi łzy wycisnąć zdolną.
Niechaj nam jego powtórzy praktyki,
Których nie możem nigdy czuć za mało,
A znać za wiele.
Wolsey.  Zbliż się! powiedz śmiało,
Co w twej poddańczej zdołałeś wierności
O Buckinghama knowaniach wyśledzić.
Król Henr.  Mów śmiało!
Intendent.  Najprzód, miał to we zwyczaju
Co dzień powtarzać: że jeśli bezdzietnie
Król oczy zamknie, tak sprawy urządzi,
Iż berło Anglii wpadnie w jego ręce.
Na własnem uszy słyszał, gdy to mówił
Do swego zięcia, lorda Aberga’ny,
Na kardynale zemstę przysięgając.
Wolsey.  Wysokość twoja, królu, niechaj raczy
Niebezpieczeństwo tego punktu zważać.
W występnej żądzy, dla twojej osoby
Złe myśli karmi, a marzy o zgubie

Twoich przyjaciół.
Katarz.  Lordzie kardynale,
Sądź z chrześcijańską miłością bliźniego.
Król Henr.  Na czem gruntował prawo swe do tronu?
Czyś słyszał jego kiedy o tem słowa?
Intendent.  Na czczych proroctwach Mikołaja Hopkins.
Król Henr.  Kto jest ten Hopkins?
Intendent.  Zakonnik kartuski,
Jego spowiednik, co go ciągle karmił
Nadzieją tronu.
Król Henr.  Skąd masz tę wiadomość?
Intendent.  Na krótko, panie, przed twoim odjazdem,
Bawiąc w parafii świętego Wawrzyńca,
W domu pod Różą, lord książe Buckingham
Pytał mnie, jakie między ludem zdania
O tej francuskiej biegają podróży.
Odpowiedziałem, że sądem pospólstwa,
Zdrada francuska zagraża królowi.
Na to mi książę: „Słuszna jest obawa:
Świętego mnicha sprawdzi się proroctwo,
Który nalegał często, bym pozwolił
Jałmużnikowi Janowi de la Car
Jaką godzinę czasu mu poświęcić,
By go wysłuchać w sprawach ważnej treści;
A gdy spowiedzi związał go pieczęcią,
Że tajemnicy, którą mu wyjawi,
Prócz mnie, nie powie żadnej żywej duszy,
Tonem zupełnej pewności tak mówił:
Powiedz książęciu, że się nie poszczęści
Ani królowi, ni jego potomstwu;
Niechaj u ludu miłość sobie skarbi;
Przyjdzie czas, w którym Anglią będzie rządził“.
Katarz.  Byłeś podobno intendentem księcia.
Straciłeś miejsce wskutek skarg dzierżawców;
Strzeż się, byś w zemsty nie czernił popędzie
Fałszywą zbrodnią szlachetnego pana,
Nie zgubił twojej szlachetniejszej duszy.
Strzeż się, powtarzam, i z serca cię proszę!

Król Henr.  Daj pokój, pani! Rzecz twą prowadź dalej!
Intendent.  Na moją duszę, czystą mówię prawdę.
Odpowiedziałem księciu, że zakonnik
Może dyabelskiej zdrady jest ofiarą,
Że niebezpieczna o rzeczach tych myśleć,
Bo w myślach może plan mu się nasunie,
A nasunięty wykonać zapragnie.
„Ba!“ odpowiedział, „szkodzić to nie może“,
I dodał „gdyby z ostatniej choroby
Król nie był wyszedł, dziś sir Tomasz Lovell
I lord kardynał byliby bez głowy“.
Król Henr.  Ha, tyle złości! Człek to niebezpieczny.
Czy wiesz co więcej?
Intendent.  Wiem, łaskawy panie.
Król Henr.  Mów!
Intendent.  Kiedy w Greenwich z powodu Blomera
Wasza wysokość zgromiła książęcia —
Król Henr.  Pamiętam; chociaż Blomer był mym sługą,
Książe zatrzymać chciał go na swym dworze.
Lecz słucham.
Intendent.  „Gdyby za mój“, rzekł, „postępek
Król mnie na Tower, jak sądziłem, skazał,
Byłbym wykonał, co niegdyś mój ojciec
Z przywłaszczycielem Ryszardem zamierzył,
O posłuchanie prosząc w Salisbury;
Gdyby otrzymał, niby pokłon bijąc,
Miał zamiar, w piersiach nóż mu swój utopić“.
Król Henr.  Olbrzymia zdrada!
Wolsey.  Co, pani, czy sądzisz,
Że król bezpieczny, póki człek ten żyje?
Katarz.  Bóg tarczą naszą.
Król Henr.  Chcesz jeszcze coś dodać?
Intendent.  Po słowach „ojciec“ i „nóż swój utopić“
Wyprężył ciało, a jedną swą rękę
Kładąc na piersiach, drugą na sztylecie,
Wyzionął straszne przekleństwo tej treści,
Że, pokrzywdzony, ojcaby prześcignął,
Ile czyn myśli jałowe prześciga.

Król Henr.  Więc chciał me piersi pochwą zrobić noża?
Niech pod sąd będzie natychmiast oddany!
Jeżeli w prawie znajdzie miłosierdzie,
Tem lepiej, u mnie niechaj go nie szuka,
Jak Bóg na niebie, nigdy ziemia cała
Większego zdrajcy jeszcze nie widziała! (Wychodzią)

SCENA III.
Sala w pałacu.
(Wchodzą: lord Szambelan i lord Sands).

Szambel.  Czy to być może, by francuskie czary
Do mód podobnych skłoniły człowieka?
Sands.  Nowe zwyczaje, jakkolwiek są śmieszne,
Niegodne mężów, zawsze się przyjmują.
Szambel.  W jedynym zysku, z francuskiej podróży,
Nasi przynieśli dwa lub trzy grymasy,
Zabawne wprawdzie, bo kiedy je stroją,
Przysiądzbyś gotów, że nosy ich były
Klotara albo Pipina radcami,
Taka w nich godność.
Sands.  Nowe mają nogi,
Ale koślawe, tak, że kto ich chodu
Nie widział wprzódy, gotówby przypuścić,
Że włogacizna ochromiła wszystkich.
Szambel.  A krój ich sukni! to rzecz tak pogańska,
Iż jak dzień widno, że swe chrześcijaństwo
Dawno schodzili. (Wchodzi sir Tomasz Lovell).
A cóż tam nowego,
Tomaszu Lovell?
Lovell.  Jedyną nowiną
Jest proklamacya, właśnie co przybita
Na bramie zamku.
Szambel.  A jakiejże treści?
Lovell.  Reforma naszych z Francyi elegantów,
Co zapełnili dwór swemi waśniami,
Swojem gadulstwem i krawców czeredą.

Szambel.  Tem lepiej. Teraz poproszę fircyków,
By uwierzyli, że angielski dworak
Może być mądry, chociaż nigdy w życiu
Nie widział Louvru.
Lovell.  Lub muszą porzucić
Wszystkie błazeństwa swych piórek francuskich,
I wszystkie głupstwa we Francyi nabyte,
(Jak pojedynki, albo fajerwerki,
Pogardę lepszych niźli sami ludzi),
Wyrzec się wiary w piłkę i pończochy,
Marszczone spodnie, podróżne cudactwa,
I myśleć znowu jak uczciwi ludzie,
Albo do starych powrócić kamratów,
Gdzie będą mogli swobodnie zużywać
Resztę swych błazeństw i swojej śmieszności.
Sands.  Czas na lekarstwo, bo się ich choroba
Jak dżuma szerzy.
Szambel.  Jaka dla dam strata
Z ich głupstw zniknięciem!
Lovell.  O, będzie tam płaczu!
Bo te bękarty posiadały sztukę,
Której się żadna nie oparła dama:
Francuską piosnkę i skrzypki.
Sands.  Niech dyabeł
Gra na ich grzbietach, jak na swoich skrzypcach!
Chwała ci, panie, że ich przepędzono!
Bo ani myśli o ich nawróceniu.
Uczciwy szlachcic wiejski znowu przecie,
Jak ja, po długiem będzie mógł wygnaniu
Śmiało wystąpić z swą prostą piosenką,
I za dobrego uchodzić śpiewaka.
Szambel.  Brawo, milordzie! Widzę, żeś nie stracił
Mlecznego zęba.
Sands.  I póty nie stracę,
Póki mi jeden pozostanie pieniek.
Szambel.  Lecz gdzieżto szedłeś, sir Tomaszu Lovell?
Lovell.  Do kardynała, którego, milordzie,
I tyś jest gościem.

Szambel.  To prawda. Tej nocy
Wspaniałą ucztę wydaje kardynał
Panom i paniom, a możesz mi wierzyć,
Że na pięknościach nie będzie tam zbywać.
Lovell.  Ksiądz to prawdziwie duszy wielkomyślnej;
Jego prawica hojna jak ta ziemia,
Dobroci jego wszędzie spada rosa.
Szambel.  A ktoby o nim mówić chciał inaczej,
Miałby zjadliwy język jak jaszczurka.
Sands.  Łatwa mu hojność, bo ma czem szafować,
Skąpstwo byłoby gorsze od kacerstwa;
Szczodrość jest takich ludzi obowiązkiem;
Na wzór dla innych stoją tak wysoko.
Szambel.  Tak, lecz niewielu wzór taki dziś daje.
Łódź moja czeka, a więc proszę z sobą,
Albo inaczej przybędziem za późno,
Czegobym nie chciał, bo jestem wybrany
Na komisarza z Henrykiem Guildfordem.
Sands.  Jestem na twoje rozkazy, milordzie. (Wychodzą).

SCENA IV.
Wielka sala w pałacu York.
(Oboje. Mały stolik pod baldachimem dla kardynała, stół większy dla gości. Wchodzą przez jedne drzwi Anna Bullen, panowie i panie, jako goście, przez drugie sir Henryk Guildford).

Guildford.  Dostojne panie, kardynał was wita,
Wam i radości wieczór ten poświęca,
A ma nadzieję, że w tym pięknym roju
Żadna tu z sobą troski nie przyniosła.
On wszystkich pragnie natchnąć tu weselem,
Które znajdują zawsze dobrzy ludzie
W dobrem przyjęciu, dobrem towarzystwie,
I dobrem winie. (Wchodzą: lord Szambelan, lord Sands i sir Tomasz Lovell).
Milordzie, zbyt późno!
Myśl sama o tem pięknem zgromadzeniu
Skrzydłem mi była.

Szambel.  Boś jeszcze jest młody.
Sands.  Tomaszu Lovell, gdyby lord kardynał
Miał w sobie cząstkę moich świeckich myśli,
Niejedna dama bankietby znalazła,
Któryby lepiej do smaku jej przypadł.
Bądźcobądź, słodki to piękności sobór.
Lovell.  Ach, gdybyś, lordzie, mógł być spowiednikiem
Jednej lub dwóch z nich!
Sands.  Nie byłbym od tego;
Miękkąby u mnie znalazły pokutę.
Lovell.  Jak co?
Sands.  Jak miękkie jest puchowe łoże.
Szambel.  Nadobne panie, raczcie, proszę, usiąść.
Sir Harry, tobie stronę tę polecam,
Ja tą się zajmę. Kardynał się zbliża,
Nie, nie pozwolę, byście tu zamarzły;
Dwie niewiast razem sprowadzają zimę.
Wsuń się, milordzie, między te dwie damy.
Sands.  Chętnie; dziękuję. Z waszem przeproszeniem,

(Siada między Anną Bullen a inną damą).

Jeśli rozmowa będzie trochę pusta,
Baczcie przebaczyć, to spadek po ojcu.
Anna.  Czy był szalony?
Sands.  O ile być może,
Bardzo szalony, przytem zakochany,
Ale nie kąsał; właśnie jak ja teraz,
Dwadzieścia razy całował w sekundzie (całuje ją).
Szambel.  Mówisz jak z książki. Teraz macie wszystkie
Wyborne miejsca. Jeszcze raz powtarzam,
Waszym, panowie, ciężkim będzie grzechem,
Jeśli odejdą w złym humorze damy.
Sands.  Co się mnie tyczy, możesz być bez troski.

(Oboje. Wchodzi kardynał Wolsey z orszakiem i zasiada).

Wolsey.  Witam was wszystkich! Ten pan i ta pani
Na liście moich nie stoją przyjaciół,
Co duszy całej radości nie dadzą.
Na dopełnienie, piję wasze zdrowie (pije).
Sands.  Pańskie przyjęcie! Podajcie mi puhar

Zdolny me wszystkie dzięki w sobie zamknąć,
Słów niepotrzebnych oszczędzić mi potok.
Wolsey.  Dzięki, milordzie! Ożyw twe sąsiadki!
Ta pani smutna. Panowie, kto winny?
Sands.  Czerwone wino musi wprzód wystąpić
Na twarz ich piękną, a w słów ich potopie
Nasze utoną.
Anna.  Gracz z ciebie nielada,
Lordzie Sands!
Sands.  Prawda, bylem do gry zasiadł.
Do ciebie, pani! Przyjmij, bo to zdrowie
Jest rzeczy —
Anna.  Której nie możesz pokazać.
Sands.  Czy nie mówiłem, że się rozgadają?

(Bębny i trąby za sceną; huk moździerzy).

Wolsey.  Cóż to?
Szambel.  Niech który z was zobaczyć śpieszy.

(Wychodzi sługa).

Wolsey.  Wojenna wrzawa, a to w jakim celu?
Bądźcie bez trwogi, panie; wojny prawa
Dają zupełne damom bezpieczeństwo. (Wraca sługa).
Szambel.  Co się to znaczy?
Sługa.  Grono cudzoziemców,
Wnosząc z pozoru, szlachetnego rodu,
Na ląd wysiada i do zamku śpieszy,
Niby poselstwo zagranicznych dworów.
Wolsey.  Idź ich pozdrowić, lordzie szambelanie,
Wszak jesteś biegłym w francuskim języku;
Przyjm ich uczciwie, wprowadź ich do sali,
Niech im zaświeci piękności tych słońce.
Część dworzan niechaj za orszak im służy.

(Wychodzi Szambelan z częścią dworzan, wszyscy wstają, służba wynosi stoły).

Przerwany bankiet, lecz naprawim stratę.
Dobrej strawności wszystkim teraz życzę,
Moich powitań pokrapiam was deszczem;
Witajcie wszyscy!

(Oboje. Wchodzi król Henryk, zamaskowany w kole dwunastu innych przebranych za pasterzy i szesnastu sług z pochodniami. Wprowadzeni przez lorda Szambelana, przechodzą przed Kardynałem, pozdrawiając go uprzejmie).

Jak szlachetne grono!
Czego żądają?
Szambel.  Obcy naszej mowie,
Przez moje usta tę zanoszą prośbę:
Na wieść, że piękne i szlachetne damy
Tej nocy w tym się zbierają pałacu,
Aby hołd wdziękom i urodzie złożyć,
Swych trzód odbiegli i proszą cię, panie,
Byś im pozwolił na damy te spojrzeć,
I na godzinę tany z niemi zawieść.
Wolsey.  Powiedz im, proszę, lordzie szambelanie,
Że wielki honor chacie mojej robią,
Za co im składam moje dziękczynienia.
Jakby u siebie, niech gospodarują.

(Zamaskowani wybierają tanecznice, Król wybiera Annę Bullen).

Król Henr.  Nigdy piękniejszej ręki nie dotknąłem!
O! piękna pani, dotąd cię nie znałem. (Muzyka. Taniec).
Wolsey.  Milordzie!
Szambel.  Panie?
Wolsey.  Powiedz im ode mnie,
Że w ich orszaku jest pewno osoba
Miejsce to zająć, niźli ja, godniejsza;
Byłem ją poznał, chętnie jej ustąpię,
Czci i miłości natchniony uczuciem.
Szambel.  Wykonam rozkaz (idzie do tańczących i po chwili wraca).
Wolsey.  Cóż odpowiedzieli?
Szambel.  Że między nimi jest taka osoba,
Lecz ją sam musisz poznać, kardynale;
A wtedy miejsce twe zajmie.
Wolsey.  Zobaczmy (wstaje).
Pozwólcie, proszę. To jest król i pan mój!
Król Henr.  Zgadłeś, milordzie (zdejmuje maskę). Jaki zbór piękności!
I gdybyś nie był księdzem, kardynale,
Prawdziwie złebym o tobie miał myśli.
Wolsey.  Cieszy mnie, królu, wesoły twój humor.

Król Henr.  Przybliż się, proszę, lordzie szambelanie.
Kto jest ta piękność?
Szambel.  Miłościwy królu,
To Anna, córka wicehrabi Rochford,
Tomasza Bullen, a jedna z dam dworskich.
Król Henr.  Smaczny to kąsek! — Byłoby niegrzecznie
Wziąć cię do tańca, a nie pocałować.
Pragnę wnieść zdrowie, które pójdzie kołem.
Wolsey.  Tomaszu Lovell, czy bankiet gotowy
W prywatnej sali?
Lovell.  Już stół zastawiony.
Wolsey.  Królu mój, taniec ten rozgrzał cię trochę.
Król Henr.  Może za wiele.
Wolsey.  W tej pobocznej sali
Znajdziemy więcej niźli tutaj chłodu.
Król Henr.  Niech każdy swoją poprowadzi damę.
Zostaniesz ze mną, słodka tanecznico.
Cieszmy się teraz! Lordzie kardynale,
Mam wnieść toastów jakie pół tuzina
Za dam tych zdrowie, raz jeszcze pójść w taniec,
A marzyć potem, kto był najszczęśliwszy.
Niech w instrumenta uderzy muzyka!

(Wychodzą przy odgłosie trąb).



AKT DRUGI.
SCENA I.
Ulica.
(Spotykają się dwaj szlachcice).

1 Szlach.  Gdzieto tak spiesznie?
2 Szlach.  Daj ci Boże zdrowie!
Do trybunału, aby się dowiedzieć,
Jaki los spotkał księcia Buckinghama.

1 Szlach.  To ja ci próżnej oszczędzę fatygi:
Wszystko skończone, i tylko zostaje
Więźnia do Tower znowu odprowadzić.
2 Szlach.  Byłeś przytomny?
1 Szlach.  Byłem.
2 Szlach.  Powiedz, proszę,
Cały bieg sprawy.
1 Szlach.  Łatwo się domyślić.
2 Szlach.  Uznany winnym?
1 Szlach.  I na śmierć kazany.
2 Szlach.  Boleję nad tem.
1 Szlach.  Nietylko ty jeden.
2 Szlach.  Cały tok sprawy opowiedz mi, proszę.
1 Szlach.  Krótka to powieść: książe wprowadzony
Upornie swojej bronił niewinności;
Na argumentach nie brakło mu silnych,
Aby od ciosów prawa się ratować;
Ale królewski znowu prokurator
Na dowód świadków przytaczał zeznania.
Gdy książe viva voce chciał ich zbijać,
Najpierwszy jego wystąpił intendent,
Następnie Gilbert Peck, jego sekretarz,
Jego spowiednik Jan Car, a nakoniec
Ten mich dyabelski, Hopkins, swem zeznaniem
Zabił książęcia.
2 Szlach.  Mnich, który go łudził
Przepowiedniami.
1 Szlach.  Właśnie. Wszyscy społem
Przy oskarżeniu swojem obstawali;
Książe się bronił, jak mógł, lecz daremnie,
I żeby skończyć, parów swych wyrokiem
Jak zbrodniarz stanu na śmierć był skazany.
Mówił wymownie, uczenie i długo,
Lecz tylko zdołał litość sobie zjednać.
2 Szlach.  A po tem wszystkiem jak sprawił się książe?
1 Szlach.  Skoro powtórnie stanął przed kratkami,
Kiedy mu wyrok śmierci odczytano,
W pierwszem wzruszeniu cały w potach stanął,

Kilka słów z gniewem niewyraźnie mruknął,
Lecz wkrótce stał się panem swoich uczuć
Z godną, szlachetną, cichą rezygnacyą.
2 Szlach.  Nie myślę, żeby śmierci się obawiał.
1 Szlach.  O nie, nie bije w nim niewieście serce,
Jakkolwiek powód ciężkiego wyroku
Boleć go może.
2 Szlach.  Wszystko mi się zdaje,
Że na dnie sprawy tej kardynał siedzi.
1 Szlach.  Wnosząc z pozorów, trudno o tem wątpić.
Sąd namiestnika w Irlandyi Kildara,
Śpieszne na jego miejsce wyprawienie
Hrabiego Surrey, aby mu przeszkodzić
Przyjść ojcu w pomoc.
2 Szlach.  Szpetny to był manewr!
1 Szlach.  Zapłaci mu to hrabia za powrotem.
Zauważono od dawna, że zwykle,
Byle kto łaskę monarchy pozyskał,
Zaraz kardynał znalazł mu robotę,
A jak być może od dworu daleko.
2 Szlach.  Lud go z całego serca nienawidzi,
Chciałby go widzieć sto łokci pod ziemią;
Księcia ubóstwia, zwierciadłem zacności
I dobrotliwym zwie go Buckinghamem.
1 Szlach.  Spojrzyj, nadchodzi mąż, o którym mówisz.
2 Szlach.  Stańmy tu, by mu lepiej się przypatrzeć.

(Wchodzi Buckingham, poprzedzony przez woźnych z laskami, przed nim topór z ostrzem ku niemu obróconem, po obu stronach halabardniki, za nim sir Thomasz Lovell, sir Mikołaj Vaux, sir William Sands i lud).

Bucking.  Wy, dobrzy ludzie, których tu przywodzi
Litość nad moją nieszczęśliwą dolą,
Słów mych słuchajcie i wróćcie do domów,
A mnie losowi mojemu zostawcie.
Wyrokiem sądu zdrajcą ogłoszony,
Jak zdrajca ginę, ale Bóg mnie słyszy.
Niech dusza moja piekła będzie łupem,
Gdy głowa moja pod toporem padnie,

Jeżeli wiernym nie byłem poddanym.
O śmierć się moją nie gniewam na prawo,
Wyrok z pozorów był sprawiedliwością,
Leczbym chciał więcej uczuć chrześcijańskich
W tych, którzy w prawo to mnie uwikłali.
Wszystkim jednakże w duszy mej przebaczam,
Niechaj się przecie z swej nie pysznią złości,
Niech jej na grobie wielkich nie fundują,
Bo ma niewinna krew przeciw nim stanie.
O dłuższem życiu na ziemi nie myślę,
I nie chcę prosić, choć królewska łaska
Większa od moich wszystkich nieprawości.
A wy, nieliczna przyjaciół drużyno,
Co śmiesz nad losem płakać Buckinghama,
Wy przyjaciele jego, towarzysze,
Których opuścić jest dzisiaj dla niego
Jedyną śmiercią, jedyną goryczą,
Jak dobry anioł strzeżcie mnie do końca,
Gdy nas rozłączy topór na czas długi,
Niech modły wasze, jak święta ofiara,
Do bram niebieskich duszę mą uniosą!
Teraz mnie, w imię Boże, wiedźcie dalej.
Lovell.  Przez chrześcijańską miłość błagam, panie,
Jeśli gniew kiedy przeciw mej osobie
Chowałeś w sercu, racz teraz przebaczyć.
Bucking.  Jak ja ci szczerze przebaczam, niech równie
Bóg mi przebaczy! Ja przebaczam wszystkim.
Jakkolwiek mnogie mogłem mieć urazy,
Z pamięci wszystkie równo wymazuję;
Mściwych do grobu uczuć nie poniosę.
Memu królowi polećcie mnie, proszę,
A jeśli kiedy wspomni Buckinghama,
Raczcie powiedzieć, żeście go spotkali
Napół już w niebie, żem się jeszcze modlił
Za króla; póki duch mój nie uleci,
Mojemu panu będę błogosławił:
Niech żyje więcej lat niż mogę zliczyć,
Niech kochający i kochany rządzi!

Gdy go do kresu starość przyprowadzi,
Niech dobroć w jednym spoczywa z nim grobie!
Lovell.  Do rzeki, lordzie, prowadzić cię muszę,
Tam sir Mikołaj Vaux pod straż cię weźmie
I pozostanie przy tobie do końca.
Vaux.  Przyrządźcie nawę, książe się przybliża,
Niechajże wszystko będzie, jak przystoi
Takiej osobie.
Bucking.  Ach, daj temu pokój!
Dostojność moja jest teraz szyderstwem.
Gdym przybył, byłem wielkim konetablem,
Księciem Buckingham, teraz tylko jestem
Biednym Edwardem Bohunem, a przecie
Jestem bogatszym od moich potwarców,
Bo oni nigdy nie znali, co prawda,
Ja dziś krwią moją prawdę pieczętuję,
A krew ta kiedyś łzy im z ócz wyciśnie.
Henryk Buckingham, szlachetny mój ojciec,
Co pierwszy stanął przeciw Ryszardowi,
Gdy w swem nieszczęściu chciał schronienia szukać
W domu swojego sługi, Banistera,
Zdradzony, marnie a bez sądu zginął.
(Boże, daj jego duszy wieczny pokój!)
Król Henryk Siódmy, pan wspaniałomyślny,
Nad stratą ojca mojego bolejąc,
Wrócił mi honor, z ruin mego domu
Wyniósł me imię do dawnej świetności.
Dziś mi syn jego jednym ciosem wydarł
Mój czysty honor, me imię i wszystko,
Co mnie szczęśliwym na ziemi robiło.
Prawda, wielkiego rodu miałem sędziów,
W tem od rodzica mojego szczęśliwszy,
Obu jednakże dola w tem jednaka,
Żeśmy przez własnych sług byli zdradzeni,
Przez ludzi sercu naszemu najdroższych,
(Jak przeniewiercza, jak wyrodna służba!).
Bóg ma swe cele w swoich dopuszczeniach,
Lecz wy, słuchacze, do dusz weźcie waszych

Konającego radę nieomylną:
Nie otwierajcie wszystkich tajni serca
Waszym doradcom, waszym przyjaciołom,
Bo do tajemnic waszych przypuszczeni,
Na pierwsze waszej fortuny wahanie,
Odbiegną od was jak fala i tylko
Wrócą jak fala, aby was pochłonąć.
Módlcie się za mną wszyscy dobrzy ludzie!
Teraz na zawsze muszę was opuścić,
Ostatnia moja wybiła godzina.
Bywajcie zdrowi!
Gdy myśl wam przyjdzie smutną powieść prawić,
Opowiadajcie, jak upadł Buckingham.
Skończyłem. Boże, zlituj się nade mną!

(Wychodzą: Buckingham i straż).

1 Szlach.  Bolesny widok! Sądzę, że śmierć jego
Na głowy sprawców moc sprowadzi przekleństw.
2 Szlach.  Jeśli niewinny, prawda, rzecz to straszna.
Ja ci o większem coś powiem nieszczęściu,
Jeżeli moja sprawdzi się obawa.
1 Szlach.  Odwróć je, Panie! Cóż to za nieszczęście?
Nie wątpisz pewno o mej oględności.
2 Szlach.  To tajemnica tak wielkiej jest wagi,
Że nadzwyczajnej wymaga baczności.
1 Szlach.  Mów tylko śmiało, nie jestem gadułą.
2 Szlach.  Mam w tobie ufność i wszystko ci powiem.
Czy nie słyszałeś od kilku dni wieści,
Głucho krążących o blizkim rozwodzie
Króla Henryka?
1 Szlach.  To tylko czcze baśnie;
Gdy króla doszły, zapłonił się gniewem,
Do lorda Mera wyprawił rozkazy,
By je przytłumił, by wstrzymał języki,
Śmiące podobne rozsypywać kłamstwa.
2 Szlach.  Kłamstwo to prawdą dziś się pokazuje;
Wieść, naprzód głucha, coraz głośniej biega,
Że król stanowczo myśli o rozwodzie.
Albo kardynał lub inny zausznik,

Przez złość dla naszej dobrej monarchini,
Szepnął mu w ucho zgubny dla niej skrupuł.
Na nowy dowód, kardynał Campeius
Właśnie co przybył w tej, jak mówią, sprawie.
1 Szlach.  Nie wątpię, że to dzieło kardynała,
Byle się tylko pomścić na cesarzu,
Który do jego nie skłonił się prośby,
Arcybiskupstwa Toledu mu nie dał.
2 Szlach.  Zgadłeś, jak myślę. Co za okrucieństwo
Chłostać królowę za obce jej winy!
Lecz kardynała musi stać się wola,
Królowa upaść.
1 Szlach.  Opłakana sprawa!
Lecz niebezpieczno o tem tu rozprawiać,
W domu obszerniej o tem pogadamy. (Wychodzą).

SCENA II.
Przedpokój w pałacu.
(Wchodzi lord Szambelan czytając list).

Szambel.  (czyta). „Konie, których żądałeś, milordzie, były pod moim osobistym dozorem wybrane, utresowane i ubrane. Były młode i piękne, z najlepszej północnej rasy. Właśnie gdy miały do Londynu wyruszyć, przybył człowiek lorda kardynała i zabrał je gwałtem, dając za powód, że pan jego musi być pierwej obsłużonym przed poddanym, jeśli nie przed królem; i to nam usta zamknęło“.
Bardzo się lękam, że do tego przyjdzie.
Niechże je trzyma; chce, widzę, mieć wszystko.

(Wchodzą książęta: Norfolk i Suffolk).

Norfolk.  Szczęsne spotkanie, lordzie szambelanie.
Szambel.  Dzień dobry panom.
Suffolk.  Co król teraz robi?
Szambel.  Sam w swej komnacie smuci się i dręczy.
Norfolk.  Z jakich powodów?
Szambel.  Zda się, że małżeństwo

Z wdową po bracie kłóci mu sumienie.
Suffolk.  Ja raczej myślę, że twarz pięknej panny
Kłótni tej sprawcą.
Norfolk.  O, tak jest, to nowe
Naszego króla-kardynała dzieło.
Jak syn nastarszy fortuny, ksiądz ślepy
Wszystko przewraca. Z czasem król go pozna.
Suffolk.  Albo inaczej nie pozna sam siebie.
Norfolk.  Jak świątobliwy we wszystkich swych sprawach!
A jak gorliwy! Dziś zerwał przymierze
Z synowcem naszej królowej, cesarzem,
Wkradł się do duszy króla, by w niej zasiać
Powątpiewania, zgryzoty sumienia,
Trwogę i rozpacz z powodu małżeństwa.
I żeby znowu pokój mu przywrócić,
Radzi mu rozwód, utracenie księżny,
Co lat dwadzieścia, jak kosztowny klejnot.
Z równym mu blaskiem, wisiała na szyi,
Która tak czystem kochała go sercem,
Jak anioł kocha dobrego człowieka,
Która pod ciosem fortuny najkrwawszym
Będzie królowi jeszcze błogosławić.
Kto powie, że to nie pobożna sprawa?
Szambel.  Od takich praktyk uchowaj nas, Boże!
Jednak to prawda; wszyscy o tem mówią,
I płacze nad tem wszystko, co uczciwe;
Kto rzecz tę zgłębił, dostrzegł cel jej skryty:
Małżeństwo z siostrą króla francuskiego.
Bóg z czasem oczy królowi otworzy,
Dzisiaj zamknięte na niegodziwości
Tego zuchwalca.
Suffolk.  A nam wolność wróci.
Norfolk.  O, bardzo, bardzo, modlić się nam trzeba,
Aby nas Pan Bóg wyswobodzić raczył,
Lub on nas, książąt, w paziów poprzemienia.
Wszystkie honory ma w rękach jak masę,
Której nadaje formę po swej myśli.
Suffolk.  Co do mnie, zrobię wam moje wyznanie:

Ani go kocham, ani się go boję.
Nie on mnie zrobił tem, czem dzisiaj jestem,
I czem zostanę, dopóki król zechce.
Jego przekleństwa lub błogosławieństwa
Są dla mnie wiatrem, nie troszczę się o nie.
Znałem go, znam go; temu go zostawiam,
Który go zrobił dumnym — papieżowi.
Norfolk.  Wejdźmy, by treścią nowych interesów
Oderwać króla od dręczących myśli.
Czy chcesz być, lordzie, naszym towarzyszem?
Szambel.  Przebaczcie! inne dał mi król zlecenia.
Ostrzegam tylko, że w najgorszą porę
Chcecie go waszą kłopotać wizytą.
Żegnam.
Norfolk.  Dziękujem, lordzie szambelanie.

(Wychodzi lord szambelan. Norfolk otwiera drzwi o dwóch skrzydłach; król siedzi i czyta zamyślony).

Suffolk.  Patrz, jaki smutek z twarzy mu przegląda.
Król Henr.  Kto tam?
Norfolk.  Daj Boże, by gniew go nie uniósł!
Król Henr.  Kto tam? powtarzam. Jak śmiecie zuchwale
Moje samotne przerywać dumanie?
Wiecież, kto jestem?
Norfolk.  Miłościwym królem,
Przebaczającym mimowolne błędy.
Interes stanu dodał nam odwagi
Przyjść po rozkazy naszego monarchy.
Król Henr.  Zbytnia w was śmiałość. Idźcie i czekajcie!
Do spraw publicznych sam czas wam wyznaczę.
Jestże to pora świeckich interesów?

(Wchodzą: Wolsey i Campeius).

Kto tam? O, witaj, dobry kardynale,
Drogi lekarzu rannego sumienia!
Ty jeden godny królów być doktorem.
(Do Campeiusa). Witaj, uczony, przewielebny panie!
Nami i naszem rozrządzaj królestwem!
(Do Wolseya). Dołóż starania, dobry kardynale,
By słowa nasze marnemi nie były.

Wolsey.  Nie, być nie mogą, byleś raczył, królu,
Krótką godzinę czasu nam poświęcić.
Król Henr.  (do Norf. i Suff.). Jestem zajęty, zostawcie nas samych.
Norfolk  (na str.). Nie prawdaż, mnich ten nie ma ziarnka dumy?
Suffolk  (na str.). Nie, przecie nie chcę jego mieć choroby,
Gdybym miał nawet jego miejsce zająć.
To trwać nie może.
Norfolk  (na str.).A gdyby trwać miało,
Znam męża, który poświęcić się gotów.
Suffolk  (na str.). Ja znam drugiego.

(Wychodzą: Norfolk i Suffolk).

Wolsey.  Miłościwy panie,
Przykład mądrości wszystkim dałeś królom,
Zdając skrupuły twe pod sąd kościoła.
Kto się dziś gniewać, kto ganić cię może?
Hiszpan, węzłami krwi z nią skojarzony,
Byle chciał z dobrą sądzić wiarą, przyzna,
Że sąd szlachetny był i sprawiedliwy.
Teologowie królestw chrześcijańskich
Swoje nam wolne objawili zdania;
Mądrości gniazdo, na twoje żądanie,
Rzym, nam przysyła na swojego mówcę
Słynnego swoją mądrością kapłana,
Którego znowu przedstawiam ci, królu.
Król Henr.  Ja go znów w moje przyjmuję objęcia,
Wdzięczny za dowód miłości papieża,
Który mi przysłał po mej myśli męża.
Campeius.  Szlachetność twoja zjednała ci, panie,
Miłość u wszystkich. W ręce twoje składam
Moje zlecenia, w których wolą Rzymu,
Kardynał Wolsey, ze mną, sługą jego,
Bezstronnym sędzią sprawy tej uznany.
Król Henr.  Dwóch równych sędziów! Natychmiast królowej
Wasze poselstwo będzie oznajmione.
Gdzie jest Gardiner?
Wolsey.  Wiem, że twemu sercu
Królowa zawsze drogą była, panie,
Więc nie odmówisz królowej i teraz

Uczonych, wolnych sprawy jej obrońców,
Których kobiecie i niższego stanu
Prawo przyzwala.
Król Henr.  O, tak jest, najlepszych,
A najlepszego moja łaska czeka.
Uchowaj, Boże, by inaczej było!
Gdzie jest Gardiner, nowy mój sekretarz?
Bacz go przywołać, dobry kardynale.
Młody ten człowiek bardzo mi się nadał.

(Wychodzi Wolsey, po chwili wraca z Gardinerem).

Wolsey.  Daj rękę; szczęścia i łaski ci życzę,
Jesteś królewskim sługą.
Gardiner  (na str. do Wolseya).A posłusznym
Rozkazom pana, co mnie podnieść raczył.
Król Henr.  Słuchaj, Gardiner. (Rozmawia z nim na stronie).
Campeius.  Miejsce to dawniej doktor Pace zajmował?
Wolsey.  Tak jest.
Campeius.  Jak mówią, mąż to był uczony.
Wolsey.  I bardzo.
Campeius.  Wierzaj, złe biegają wieści
O tobie nawet, lordzie kardynale.
Wolsey.  O mnie?
Campeius.  Zazdrością, mówią, uniesiony,
Aby na dworze cnotą swą nie urósł,
Ciągle na obcych trzymałeś go ziemiach,
Aż z żalu rozum, potem życie stracił.
Wolsey.  Daj, Panie, duszy jego pokój wieczny!
To chrześcijańskiej wystarczy miłości,
A na szemrzących żywych są sposoby.
Szaleniec na gwałt chciał zostać cnotliwym;
Jego następca mych słucha rozkazów,
A takich tylko przy królu mi trzeba.
Wiedz o tem, bracie, że nie mam ochoty
Znosić cierpliwie opór mych podwładnych.
Król Henr.  Wszystko to przedstaw królowej łagodnie.

(Wychodzi Gardiner).

Blackfriars będzie nam dogodnem miejscem
Na godne takiej mądrości przyjęcie.

Tam wielką sprawę pod sąd wasz weźmiecie.
Zajmij się godnem sali przyrządzeniem.
Jakiż uczciwy nie płakałby człowiek,
Tracąc tak słodką łoża towarzyszkę?
Ale sumienie! Ten robak, sumienie,
Toczy mi serce! Muszę ją opuścić. (Wychodzą).

SCENA III.
Przedpokój apartamentu królowej.
(Wchodzą: Anna Bullen i podeszła dama).

Anna.  Ani dlatego. Ta troska mię dręczy.
Król czas tak długi żył w jej towarzystwie,
Ona tak dobra, że niema języka,
Coby mógł o niej złe powiedzieć słowo,
Bo zły uczynek zawsze był jej obcy.
A dziś, po tylu słońcach panowania,
Po majestatu i korony pompach,
(W których utracie stokroć większa gorycz,
Niżeli była słodkość przy nabyciu)
Po tylu latach dziś tak ją odpychać!
Tygrysby nawet zapłakał z litości.
Dama.  Najtwardsze serca miękną na myśl o niej.
Anna.  O, Boże! stokroć lepiej dla niej było
Pompy tej nie znać, bo choć to światowa,
Gdy ją fortuny krwawy cios wydziera,
To boleść równa jest konania mękom.
Dama.  Ach, biedna pani! Znów jest cudzoziemką.
Anna.  Tem więcej godną naszego współczucia.
Przysięgam, lepiej pod strzechą się rodzić,
Wesołe życie w niedostatku pędzie,
Niż się jaskrawym smutku pysznie blaskiem,
Złotą tęsknotę w sercu swojem nosić.
Dama.  Zadowolnienie, to nasz skarb najlepszy.
Anna.  Na moją wiarę, na moje dziewictwo,
Za nic królową nie chciałabym zostać.
Dama.  A jabym chciała, i kosztem dziewictwa,

I ty to samo, mimo tych grymasów.
Przy twych zewnętrznych kobiety pięknościach
Masz pewno także i kobiety serce,
Które kochało zawsze wielkość, władzę,
Bogactwo — bo to są błogosławieństwa,
Dla których, mimo wszystkich ceregielów,
I twoje z skóry jagnięcej sumienie,
Potrafi, byłeś chciała, się rozciągnąć.
Anna.  Nie, na uczciwość!
Dama.  Tak jest, na uczciwość!
Co? Czy królową nie chciałabyś zostać?
Anna.  Nigdy! za wszystkie pod niebem bogactwa.
Dama.  To jednak dziwna, bo ja, chociaż stara,
Targbym przyjęła za złamany szeląg.
Ale co myślisz o książęcej mitrze?
Czybyś tytułu tego zniosła ciężar?
Anna.  Nie, nie.
Dama.  To jesteś słabej kostytucyi.
Zejdźmy więc niżej. Nie chciałabym wcale,
Jak młody hrabia na drodze twej stanąć,
Wywołać więcej może niż rumieniec.
Jeśli i tego nie zniesiesz ciężaru,
To nigdy pewno nie unosisz dziecka.
Anna.  Ach, cóż ty pleciesz? Przysięgam raz jeszcze,
Żebym królową za świat być nie chciała.
Dama.  Za małą nawet zachciałabyś Anglię;
Jabym została za hrabstwo Carnarvon,
Choćby korona nie miała nic więcej.
Któż to nadchodzi? (Wchodzi lord szambelan).
Szambel.  Dzień dobry wam, panie.
Coby kosztował sekret waszych rozmów?
Anna.  Nic; nie wart nawet waszego pytania:
Nad losem naszej płakałyśmy pani.
Szambel.  Pań tak szlachetnych godne zatrudnienie.
Jest, jeszcze trochę nadziei.
Anna.  Daj Boże!
Szambel.  Tkliwe masz serce, zwykle takim sercom
Błogosławieństwo nieba towarzyszy,

Żeby tem lepiej prawdy słów mych dowieść,
W jakiem twe mnogie cnoty poważaniu,
Król, na świadectwo swojego szacunku,
Chce ci dać godność markizowej Pembroke,
A do tytułu tysiąc funtów rocznie.
Anna.  Nie wiem, jak mogę wdzięczność mu okazać.
Wszystko, co moje mniej od nic jest warte;
Modlitwom moim na świętości zbywa,
A me życzenia są marnym słów dźwiękiem,
Nic jednak nie mam prócz życzeń i modłów.
Dostojny panie, racz zostać tłómaczem
Pokornych dzięków króla służebnicy.
Która się modli za jego pomyślność.
Szambel.  Wierzaj mi pani, nie zaniedbam stwierdzić
Wysokiej króla o tobie opinii.
(Na str.). Dobrzem ją zbadał. Honor jej i wdzięki
Ujęły króla, i kto wie, czy kiedy
Z tej pani drogi nie przyjdzie nam klejnot,
Który swym blaskiem wyspy te oświeci.
(Głośno). Idę królowi twe słowa powtórzyć.
Anna.  Żegnam cię, lordzie. (Wychodzi szambelan).
Dama.  No, patrz, tak to bywa!
Przez lat szesnaście żebrałam na dworze,
I tylkom dworską jeszcze jest żebraczką;
Między „zawcześnie!“ i między „zapóźno!“
Nigdym pomyślnej nie znalazła chwili,
A ty, o losie! ty, nowa tu rybko,
(Fe, na tak nagłe przymuszone szczęście!)
Pełne masz usta nim je otworzyłaś.
Anna.  I mnie to dziwi.
Dama.  A jak to smakuje?
Gorzkie? Złotówkę, że wcale nie gorzkie.
Była raz pani, (stara to historya)
Która królową nie chciałaby zostać
Za wszystek nawet muł Egiptu. Znasz ją?
Anna.  Lubisz żartować.
Dama.  O tej mówiąc sprawie,
Mogłabym wyżej od skowronka wzlecieć.

Markiza Pembroke! tysiąc funtów rocznie!
Bezwarunkowo, przez prosty szacunek
To nam tysiączków więcej obiecuje.
Honoru ogon dłuższy od spódnicy.
Teraz wiem, grzbiet twój uniesie księżniczkę.
Powiedz, czyś nie jest silniejszą, niż byłaś?
Anna.  Twych, marzeń płodem baw się, droga pani.
A mnie daj pokój. Niechaj trupem padnę,
Jeśli me serce silniej teraz bije.
Myśl o następstwach trwogą mnie przepełnia.
My tu czas tracim, a we łzach królowa.
Proszę cię tylko, o tem, co tu zaszło,
Nie mów jej wcale.
Dama.  Za kogo mnie bierzesz?

(Wychodzą).
SCENA VI.
Sala w Blackfriars.
(Przy odgłosie trąb wchodzi dwóch woźnych z krótkiemi srebrnemi pałeczkami, z nimi dwóch pisarzy w ubiorze doktorów, następnie sam jeden arcybiskup Cantenbury, za nim biskupi: Lincoln, Ely, Rochester i Saint Asaph, za nimi w pewnej odległości szlachcic niosący woreczek z wielką pieczęcią i kapelusz kardynalski, dalej dwóch księży, każdy ze srebrnym krzyżem, za nimi woźny, z odkrytą głową, ze srebrną buławą, w towarzystwie sierżanta broni, następnie dwaj szlachcice niosący dwie wielkie srebrne kolumny; za nimi, jeden obok drugiego: kardynałowie Wolsey i Campeius; dwóch panów z mieczem i laską; nakoniec król i królowa z orszakiem. Król zasiada pod baldachimem; kardynałowie niżej króla, jako sędziowie. Królowa siada w pewnej odległości od króla. Biskupi zajmują miejsca po dwóch stronach, na wzór konsystorza. Panowie siadają po biskupach. Woźny i reszta służby stoją w przyzwoitym porządku na scenie).

Wolsey.  Nakaż milczenie, aby odczytano
Przez dwór papieski dane nam nam zlecenia.
Król Henr.  To niepotrzebne: są już ogłoszone,
A ich powaga przez wszystkich uznana.

Możesz oszczędzić czas tego czytania.
Wolsey.  Niech i tak będzie. Przystąpmy do sprawy.
Sekret.  Ogłoś, by Henryk Ósmy, król angielski,
Przed trybunałem stanął osobiście.
Woźny.  Henryku Ósmy, królu angielski, stań przed trybunałem!
Król Henr.  Jestem.
Sekret.  Niech Katarzyna, królowa angielska,
Przed trybunałem stanie osobiście.
Woźny.  Katarzyno, królowo angielska, stań przed trybunałem!

(Królowa nie odpowiada; wstaje, przechodzi scenę, a klękając przed królem, mówi):

Katarz.  O sprawiedliwość upraszam cię, królu,
I o twą litość. Jestem cudzoziemką,
Biedną niewiastą wśród obcych zrodzoną;
Na sprawiedliwych zbywa mi tu sędziach,
Sądzić mnie chętnych z równą przychylnością.
Ach, panie! w czemże mogłam cię obrazić?
Jakie ci gniewu mogłam dać powody,
Abyś twą łaskę ode mnie odwrócił,
Od twej osoby odepchnąć zamierzył?
Bóg widzi, zawsze wierną byłam żoną,
Zawsze pokorną, twej woli posłuszną,
Aby niechęci twojej nie wywołać.
Moje uczucia w twej czytałam twarzy,
Za jej przykładem smutna lub wesoła.
Kiedyż życzeniom twym się sprzeciwiłam?
Kiedyż twe myśli mojemi nie były?
Każdego z twoich kochałam przyjaciół,
Chociaż wiedziałam, że moim był wrogiem;
A wskaż mi z moich przyjaciół jednego,
Który nim został, skoro gniew twój ściągnął,
Z mojej drużyny usunięty nie był.
Pomnij, że byłam posłuszną ci żoną
Przez lat dwadzieścia, pomnij, że małżeństwo
Pobłogosławić Bóg raczył potomstwem.
Jeżeli znajdziesz, w tym lat długim ciągu,
Najmniejszą plamę na moim honorze,
Na mej wierności, mojem przywiązaniu

Do twojej świętej królewskiej osoby,
Oddal mnie, panie, z uczuciem pogardy,
Zamknij przede mną drzwi twego pałacu,
I pod miecz prawa moją oddaj głowę.
Henryk, twój ojciec, roztropnością słynął,
Wielką nauką i pewnością sądu;
Ferdynand, rodzic mój a król hiszpański,
W liczbę najmędrszych książąt był wpisany,
Co kiedykolwiek Hiszpanią rządzili;
Każdy z nich pewno otoczył się wprzódy
Wyborem mężów swojego królestwa,
Nim wspólnie za ich poradą uznali,
Że prawne były nasze zaślubiny.
Oszczędź mnie, błagam, póki nie zasięgnę
Rady od moich przyjaciół w Hiszpanii;
Jeśli odmówisz, niech się w imię Boże
Spełni twa wola!
Wolsey.  Masz, pani, przed sobą
Dostojnych ojców, równie swą nauką
Jak swą prawością nieugiętą słynnych,
Wybór narodu, co z twem przyzwoleniem,
Twojej tu sprawy będą obrońcami.
Bezużytecznie chcesz więc wyrok zwlekać,
Równie potrzebny dla twego pokoju,
Jak dla sumienia naszego monarchy.
Campeius.  Słowa te mądre są i sprawiedliwe;
Sprawa nie może dłuższej zwłoki cierpieć,
I strony muszą natychmiast przedłożyć
Swe argumenta.
Katarz.  Lordzie kardynale,
Do ciebie mówię.
Wolsey.  Pani, co rozkażesz?
Katarz.  Łzy mi się kręcą, lecz na myśl, że jestem
Królową (albo długo tak marzyłam),
Przynajmniej pewna, żem jest króla córką,
Łez moich krople w iskry ognia zmienię.
Wolsey.  O, bądź cierpliwą, pani!
Katarz.  Kardynale,

Będę nią, jeśli ty będziesz pokornym;
Lecz nie, wprzód będę, albo Bóg mnie skarze.
Wierzę, a ważne mam tego powody,
Żeś jest zaciekłym mym nieprzyjacielem,
Więc cię z mych sędziów wymazuję liczby.
Tyś ogień wzniecił między mną a królem,
Który niech raczy boża rosa zgasić!
Więc z oburzeniem, z głębi mojej duszy,
Nigdy za mego nie przyjmę cię sędzię,
Boś jest, powtarzam, mym nieprzyjacielem,
I mojem zdaniem, wszelkiej prawdy wrogiem.
Wolsey.  Z słów twoich, pani, niktby cię nie poznał,
Ciebie, co zawsze w twoich byłaś sądach
Pełną dobroci, wyrozumiałości,
Nad zwykłą miarę niewieściego serca.
Krzywdzisz mnie, pani, bo żadnego gniewu,
Żadnej urazy nie czuję do ciebie
Jak do nikogo. Co zrobiłem dotąd,
Co później zrobię, jest mi polecone,
Jest nakazane przez rzymski konsystorz.
Mówisz, że ja ten zapaliłem ogień;
Ja przeczę temu; wszak król jest przytomny,
A jeśli widzi, że mym czynom kłamię,
Tak me szalbierstwo łatwo mu osławić,
Jak ty szczerotę moją osławiłaś.
Jeśli wie, żem jest w sprawie tej niewinny,
Wie też, że potwarz dosięgnąć mnie może.
On jeden rany me zagoić zdoła,
Bo na te rany jedynem lekarstwem
Jest: myśli takie z duszy twojej wygnać.
Racz, pani, zanim król usta otworzy,
Niesprawiedliwe słowa twe odwołać,
Zrzecz się na przyszłość podobnych przypuszczeń.
Katarz.  Prostą kobietą jestem, kardynale,
Z twą przebiegłością mierzyć się niezdolną.
Na ustach twoich dobroć i pokora,
Wszystkie pozory wszystkich cnót kapłańskich;
Lecz całe serce twoje przepełnione

Dumą i gniewem, zarozumiałością.
Dzięki fortunie i monarchy względom
Szybko przebiegłeś wszystkie niższe szczeble,
I stoisz teraz na szczycie wielkości,
Gdzie wszelka władza na twe jest rozkazy,
Słowa, twe sługi, wolę twoją pełnią
I ślepo twoich słuchają rozkazów.
Wyznać ci muszę, że jesteś baczniejszy
Na wyniesienie twei osobistości,
Niż na duchowne twoje obowiązki.
Za sędzię raz cię jeszcze nie przyjmuję,
A apeluję do Świętego Ojca;
Jemu przełożę całą moją sprawę,
Niech on mnie sądzi. (Kłania się królowi i chce odejść).
Campeius.  Uporna królowo,
A zbyt pochopna skarżyć sprawiedliwość,
Której wyroki z pogardą odrzucasz,
To nie jest dobrze!
Król Henr.  Przywołaj królowę.
Woźny.  Królowo Anglii, stań przed trybunałem!
Griffith.  Pani, trybunał znowu cię przyzywa.
Katarz.  Co ci do tego? Jak będziesz wezwany,
Wrócisz. O Boże, sił mi dodaj teraz!
Już cierpliwości zużyłam ostatki!
Idź, proszę, dłużej nie mogę tu zostać.
Nie, nigdy, nigdy nie stanę powtórnie
Przed żadnym z sądów ich w tej samej sprawie!

(Wychodzą: Królowa, Griffith i jej orszak).

Król Henr.  Rób jak chcesz, Kasiu. Jeżeli jest człowiek,
Co śmiałby mówić, że lepszą ma żonę,
Po takiem kłamstwie niech mu nikt nie wierzy.
Bo gdyby mogły za tobą przemawiać
Twoje przymioty rzadkie, twoja słodycz,
Świętej pokora, godność twa małżeńska,
Posłuszna razem i rozkazująca,
Przy pobożności królewski majestat,
Byłabyś wszystkich królowych królową.
Ród jej szlachetny, i zawsze szlachetne

Było jej względem mnie postępowanie.
Wolsey.  Łaskawy królu, błagam cię pokornie,
Powiedz nam w obec wszystkich tych słuchaczy,
(Bo gdzie mnie z dobrej odarto mej sławy,
Tam muszę nową honoru wdziać szatę)
Powiedz nam, królu, czyli kiedykolwiek
Jednom ci słowo w sprawie tej natrącił,
Jeden ci skrupuł postawił na drodze,
Któryby w tobie myśli te obudził?
Czym zawsze Bogu za to nie dziękował,
Że tak królewską dał ci towarzyszkę?
Czy jej godności szkodzić kiedy chciałem?
Czym jej osobę szarpnął kiedy słowem?
Król Henr.  Świadczę honorem, lordzie kardynale,
Że jesteś w całej sprawie tej niewinnym.
Wszak wiesz, że mnogich masz tu nieprzyjaciół,
Chociaż niezdolnych powiedzieć, dlaczego;
Ale jak wiejskie kądle wyją w zawód,
Ledwo usłyszą innych psów szczekanie,
Oni królowej gniew ten poddmuchnęli.
Na lepszy dowód twojej niewinności
Dodam, że chciałeś sprawę tę przygłuszyć;
Zamiast podżegać, często, bardzo często
Wstrzymałeś pierwsze kroki przedsięwzięte.
Na mój więc honor, i najmniejsza wina
Na kardynale w sprawie tej nie ciąży.
Lecz jakże myśl ta zbudziła się we mnie?
Dajcie mi, proszę, chwil kilka baczności,
A mych skrupułów opowiem początek.
Pierwszy niepokój mojego sumienia,
Pierwsze ukłucie robaka zgryzoty,
Obudził we mnie ksiądz biskup Bajoński,
Francuski poseł, gdy na dwór nasz przybył
W sprawie małżeństwa księcia Orleanu
Z mą córką Maryą. Dostojny ten prałat,
Nim akt podpisał, prosił o przewłokę,
Aby się z swoim porozumiał królem
Względem prawości urodzenia Maryi,

Skoro jej matka była po Arturze,
Bracie mym, wdową. To jego żądanie
Do głębin mojem wstrząsnęło sumieniem,
Wpadło do serca jak zatruta strzała,
I w niepokoju zadrżała ma dusza.
Odtąd tysiączne miotały mną myśli
Pod utrapienia ciężkiego naciskiem.
Myślałem naprzód, że Bóg zagniewany
Kazał naturze, by łono mej żony,
Jeśli płci męskiej pocznie ze mnie dziecię,
Nie więcej siły dało mu żywotnej
Jak grób umarłym; jakoż jej synowie
Albo konali w dniu swoich urodzin,
Albo po krótkim pobycie na ziemi.
To sąd jest na mnie! pomyślałem sobie;
Kraj ten, dziedzica godny najlepszego,
Sczęścia się tego nie doczeka ze mnie.
A więc zacząłem głęboko rozmyślać,
W jakiem królestwo me niebezpieczeństwie
Przez brak potomstwa mego w linii męskiej.
Iluż to jęków było mi powodem!
Długo sumienia miotany tak falą,
Ster obróciłem ku temu lekarstwu,
Które nas wszystkich dzisiaj zgromadziło,
To jest, zachciałem, na ulgę sumienia,
(Co było wtedy, jak dzisiaj jest chore)
Zasięgnąć rady uczonych doktorów
I przewielebnych ojców mojej ziemi.
Od ciebiem zaczął, biskupie Lincolnu;
Pomnisz, jak ciężkie było me strapienie,
Kiedym się pierwszy raz zgłosił do ciebie.
Lincoln.  Pamiętam, królu.
Król Henr.  Długa była spowiedź.
Sam teraz powiedz, jakąś dał mi radę.
Lincoln.  Stanąłem słupem na pierwszą wiadomość,
Pomnąc, jak wielkiej wagi była sprawa,
Jak były groźne dalsze jej następstwa.
W tej śmiałej radzie zacząłem się wahać,

Błagałem w końcu, abyś raczył, panie,
Tę wybrać drogę, którą dzisiaj idziesz.
Król Henr.  Kanterburskiemu Arcybiskupowi
Otwarłem serce, z jego przyzwoleniem
Ten uroczysty zebrałem konsystorz;
Żądałem później każdego z was rady,
Wszystkie me kroki były potwierdzone
Waszym podpisem i waszą pieczęcią.
Więc śmiało dalej! bo moją podnietą
Nie osobisty wstręt do Katarzyny,
Lecz ostre ciernie mojego sumienia.
Dowiedźcie, że jest prawne me małżeństwo,
A, na me życie, na moją koronę!
Szczęśliwy, żywot mój przy niej zakończę,
Bo Katarzyna droższą mi królową
Nad najpiękniejsze ziemi tej dziewice.
Campeius.  Dalszy ciąg sprawy wypada nam, panie,
W nieobecności królowej odłożyć,
Tymczasem błagać, ażeby raczyła
Odwołać apel do Świętego Ojca.
Król Henr.  (na str.) Kardynałowie szydzą, widzę, ze mnie;
Brzydzę się zwłoką tych rzymskich wybiegów.
Mądry mój sługo, kochany Cranmerze,
Wracaj tu, proszę, bo z twojem przybyciem,
I moja także powróci pociecha.
(Głośno) Odraczam sądy; oddalcie się wszyscy.

(Wychodzą wszyscy w tym samym porządku, w jakim przyszli).



AKT TRZECI.
SCENA I.
Pałac w Bridewell. Pokój apartamentu królowej.
(Królowa i kilka Dam dworskich przy pracy).

Katarz.  Weź lutnię; chmury ciążą na mej duszy,
Śpiewem je twoim rozpędź, jeśli możesz.


Spiew.  Gdy Orfeusz z lutnią śpiewa,
Śnieżne góry, mszyste drzewa
Chylą głowę zachwyconą;
W koło szumią wonne kwiaty,
Jakby wiecznej wiosny szaty
Ustroiły ziemi łono.

Wdziękiem pieśni czarowane
Nawet morza rozdąsane
Cichną i milczące stają;
Bo gdy zabrzmią lutni dźwięki,
Bole serca, duszy męki
Śpią pod czarem, lub konają. (Wchodzi Szlachcic).

Katarz.  Kto tam?
Szlachcic.  Dostojni dwaj Kardynałowie
O posłuchanie twoje proszą, pani.
Katarz.  Chcą ze mną mówić?
Szlachcic.  Tak jest.
Katarz.  Niechaj wejdą.
Co ich sprowadza? czego żądać mogą
Od biednej, teraz w niełasce kobiety?
Ich przyjście nic mi dobrego nie wróży.
Prawda, że stan ich dobroć nakazuje,
Ale nie zawsze kaptur czyni mnicha.

(Wchodzą: Wolsey i Campeius).

Wolsey.  Pokój ci, pani!
Katarz.  Dostojni panowie,
Widzicie, żem jest trochę gospodynią,
Całkiem nią zostać mojem jest pragnieniem,
Cobądź mnie czeka. Co mi przynosicie?
Wolsey.  Szlachetna pani, jeśli zechcieć raczysz
Do twej komnaty oddalić się z nami,
Treść ci naszego powiemy poselstwa.
Katarz.  Tu ją powiedzcie; żaden z moich czynów
Nie potrzebuje po kątach się chować;
Daj Boże wszystkim równy pokój duszy!
Szczęściem to mojem, że się nie obawiam,
Aby mnie wszystkie sądziły języki,

Wszystkie się oczy na mnie obróciły,
Aby mnie potwarz sądziła z zazdrością,
Bo jest niewinne życie me ubiegłe.
Jeśli więc celem waszego poselstwa
Badać mą przeszłość jak królewskiej żony,
Bądźcie otwarci: honor i uczciwość
Postępowanie kochają otwarte.
Wolsey.  Tanta est erga te mentis integritas, regina serenissima.
Katarz.  Ach, dobry lordzie, daj pokój łacinie,
Odkąd tu jestem, nie byłam próżniaczką,
Rozumiem język ziemi, w której mieszkam,
W obcym języku sprawa mi się moja,
Obcą wydaje, bardziej podejrzaną.
Mów po angielsku; znajdziesz tu osoby,
Co ci za swoją panią podziękują,
Gdy prawdę powiesz. Wierzaj, kardynale,
Że bardzo ciężko byłam pokrzywdzoną.
Najrozmyślniejszy grzech mój rozgrzeszenie
W angielskim może języku otrzymać.
Wolsey.  Boleję, pani, że moja uczciwość,
Gorliwa służba królowi i tobie,
Rozbudzić mogły takie podejrzenia,
Gdy wierność tylko moim celem była.
Nie przychodzimy oskarżać lub plamić
Błogosławiony honor przez tysiące,
Albo pomnażać smutki twojej duszy,
Bo już ich, pani, i tak masz za wiele.
Przyśliśmy tylko myśli twe wybadać
O wielkim sporze, z naszej dać ci strony,
Jak nam przystoi, szczere i uczciwe
Zdania i rady sprawie twej korzystne.
Campeius.  Wierny natchnieniom szlachetnej natury
I gorliwości dla służby twej, pani,
Jak mąż cnotliwy, zapomniał kardynał
O twoim, pani, zbyt surowym sądzie
Jego osoby i jego honoru,
A ofiaruje ci na znak pokoju
Radę i służby.

Katarz.  (na str.)Żeby lepiej zdradzić!
(Głośno) Panowie, dzięki wam za dobrą wolę!
Daj Bóg, by czyny wasze tak uczciwe
Jak słowa były! Lecz w tak ważnej sprawie,
Gdy o mój honor, o me idzie życie,
Nie jestem zdolna nagle odpowiedzieć
Lordom tak mądrym, mym słabym dowcipem, —
O nie, nie jestem. Pracowałam igłą
W mych niewiast kole, nie myśląc, Bóg widzi,
O takich mężach i o takiej sprawie.
Raczcie, pamiętni na to, czem wprzód byłam,
(Bo wielkość moja skonania już blizka)
Dać mi czas wybrać sprawy mej obrońców,
Bom bez przyjaciół jest i bez nadziei.
Wolsey.  Królewską miłość krzywdzisz, pani, słowem,
Bo twych przyjaciół i nadziei liczba
Jest nieskończona.
Katarz.  Nie znajdę ich w Anglii.
Możnaż przypuścić, że jest jeden Anglik,
Coby chciał radą swoją mi dopomódz
I głośno swoją przyjaźń mi objawić?
A gdyby zdołał tyle znaleźć męstwa,
Mógłżeby wyznać i żyć na tej ziemi?
Nie, przyjaciele zdolni mnie pocieszyć,
W których położyć całą mogę ufność,
Nie tutaj żyją, jak moje nadzieje,
Są stąd daleko, w mej rodzinnej ziemi.
Campeius.  Ach, jakbym pragnął, pani, byś raczyła
Odgonić smutki, rady mej usłuchać!
Katarz.  Jakaż to rada?
Campeius.  Zaufać królowi,
Bo serce jego tkliwe i łaskawe.
Dla twojej sprawy, dla twego honoru
Krok to najlepszy. Gdy wyrok zapadnie,
W niesławie ziemię opuścisz angielską.
Wolsey.  Mądra to rada!
Katarz.  Obadwa radzicie,
Czego pragniecie — mojego upadku.

Tożli są wasze chrześcijańskie rady?
Wstydźcie się! Ale niebo jest nad nami,
A w niebie sędzia sprawiedliwy siedzi,
Którego żaden król nie zdoła kupić.
Campeius.  W twem uniesieniu błędnie o nas sądzisz.
Katarz.  Wstyd wam tem większy! Ja was dotąd brałam
Za dwie wielebne, kardynalne cnoty;
Kardynalnymi wy tylko grzechami,
A serca wasze tylko fałszu pełne;
Przez wstyd, panowie, czas wam się poprawić.
Jak to, przez Boga! tożli są pociechy,
To kordyał biednej podany kobiecie,
Wśród was zgubionej, wzgardzonej, wyśmianej?
Nie chcę wam życzyć nieszczęść mych połowy,
Bo większa moja miłość chrześcijańska;
Lecz bądźcie baczni, daję wam przestrogę:
Strzeżcie się, strzeżcie, by na wasze głowy
Cały mych nieszczęść nie spadł kiedyś ogrom!
Wolsey.  Szalone, pani, twoje przypuszczenia;
Za zdradę bierzesz dobre nasze chęci.
Katarz.  Chcecie mnie zgubić. Biada wam i biada
Wszystkim doradcom, tak jak wy, fałszywym!
Czybyście chcieli, (gdybym w was znalazła
Sprawiedliwości i litości okruch,
Nie suknię tylko, lecz kapłańską duszę)
Czyżbyście chcieli, bym sprawę mą w ręce
Tego złożyła, co mnie nienawidzi?
Ach, już mnie wygnał ze swojego łoża,
A jeszcze dawniej ze swojego serca!
Starość mnie gniecie i jedynym węzłem
Pomiędzy nami moje posłuszeństwo.
Czyż mnie niedola większa spotkać może?
W mądrości waszej znajdźcie mi przekleństwo
Nad to straszniejsze.
Campeius.  Trwoga wszystko zwiększa.
Katarz.  Gdy cnota znaleźć przyjaciół nie może,
Sama o sobie mówić muszę: Na toż
Tak długo żyłam wierną zawsze żoną,

Na którą (mogę bez przechwałki wyznać)
Cień podejrzania nigdy jeszcze nie padł,
Na toż mu całą oddałam się duszą,
Na toż po Bogu nad wszystko kochałam,
Czcią otoczyłam prawie bałwochwalczą,
Zapominałam modlitw nawet moich,
By woli jego zawsze być posłuszną,
By w końcu taką otrzymać zapłatę?
To źle, panowie! Przywiedźcie kobietę
Wierną mężowi, która życie całe
O jego tylko marzyła radości:
Do cnót jej wszystkich jedną cnotę dodam —
Wielką cierpliwość.
Wolsey.  W twojem obłąkaniu
Od naszej dobrej oddalasz się chęci.
Katarz.  Nie, nie chcę sama dopuścić się grzechu,
I dobrowolnie tytułu się wyrzec,
Z którym mnie pan twój na zawsze zaślubił.
Tylko śmierć z mą mnie rozwiedzie godnością!
Wolsey.  Słuchaj mnie, pani.
Katarz.  O, bodajem nigdy
Nie tknęła nogą tej angielskiej ziemi,
Nie znała pochlebstw, które na niej rosną!
Anielskie wasze oblicza, lecz serca
Niebo zna jedno. Cóż się ze mną stanie?
Jestże nędzniejsza ode mnie niewiasta?
(Do swoich kobiet) A was co teraz, biedne dziewki, czeka,
Smutne rozbitki na okrutnych brzegach,
Gdzie litość, przyjaźń, nadzieja nieznane?
Ni jeden krewny nie zapłacze po mnie
Tu, gdzie mi ledwo na mogiłę stanie.
Jak lilia, niegdyś wszystkich łąk królowa,
Pochylę czoło i uschnę.
Wolsey.  O, pani!
Gdybyś wiedziała, jak cel nasz uczciwy,
W sercubyś więcej znalazła pociechy.
Dlaczegóż twojej chcielibyśmy krzywdy?
Tego nam broni stan nasz, godność nasza;

Nie siać, lecz leczyć smutki, naszą sprawą.
Rozważ, przez Boga! co chcesz zrobić, pani,
Pomnij, że jednym nierozważnym krokiem
Królewską, łaskę na zawsze utracisz.
Kochają książąt serca posłuszeństwo,
Przeciw upornym wzdymają się gniewem,
I tak są dla nich okrutne jak burza.
Słodki, szlachetny charakter twój, pani,
Dusza tak równa jak morze wśród ciszy;
Wierzaj, przynosim w sercu, co mówimy:
Przyjaźń i pokój i wierną usługę.
Campeius.  A o tem w krótkim przekonasz się czasie,
Krzywdzisz twą cnotę tą niewieścią trwogą.
Szlachetna dusza, jak twoja, odrzuca
Podobne myśli jak fałszywy pieniądz.
Strzeż się utraty królewskiej miłości,
Którą posiadasz; my zaś, jeśli raczysz
Z ufnością sprawę swoją nam powierzyć,
Poświęcim wszystko dla twojego dobra,
Katarz.  Róbcie, co chcecie, panowie; przebaczcie
Słowom za ostrym, w żalu wymówionym.
Wiecie, że jestem kobietą, niezdolną
Takim osobom godnie odpowiedzieć.
Raczcie królowi służby moje ponieść;
Jak ma me serce, będzie miał modlitwy,
Póki z tych piersi dusza nie uleci.
Dajcie mi radę, dostojni ojcowie.
Błaga was o to ta, co nie myślała,
Kiedy na ziemi tej stanęła nogą,
Że wielkość swoją tak opłaci drogo. (Wychodzą).

SCENA II.
Przedpokój królewskiego apartamentu.
(Wchodzą: książe Norfolk, książe Suffolk, hrabia Surrey i lord Szambelan).

Norfolk.  Byleście wasze skargi zespolili,
A w ich obronie wystąpili śmiało,

Kardynał oprzeć się nie będzie zdolny;
Lecz gdy obecną puścicie sposobność,
Tylko was nowe czekają niełaski
Do wycierpianych dawniej przyrzucone.
Surrey.  Łakomo chwytam każdą okoliczność,
Która mi na nim dozwala się pomścić
Za krzywdy teścia mojego, książęcia.
Suffolk.  Jestże pan jeden, któryby nie uczuł
Jego pogardy albo zaniedbania?
Kiedyż on w innym prócz siebie szanował
Godności stępel?
Szambel.  Łatwo wam rozprawiać.
Wiem dobrze, jak się względem nas zasłużył,
Ale choć pora zdaje się sposobna,
Nie wiem, co możem przeciw niemu wskórać;
Jeśli nie zamkniem drzwi przed nim królewskich,
Zachody nasze są bezużyteczne:
On ma na króla czary w swym języku.
Norfolk.  O, bądź spokojny! czar ten zażegnany,
Bo król w nim odkrył pewne tajemnice,
Które skwasiły miód jego języka.
W niełaski przepaść tak głęboko zapadł,
Że się z niej nigdy nie zdoła wydrapać.
Surrey.  Jakbym rad słyszeć co godzina słowa
Podobnej treści!
Norfolk.  Co mówię, jest prawdą.
W sprawie rozwodu jego majaczenie
Odkryte przecie; w takim on dziś stanie,
W jakimbym wroga mego pragnął widzieć.
Surrey.  Jakże odkryto jego w tem praktykę?
Suffolk.  O, w dziwny sposób.
Surrey.  W jaki? powiedz, proszę.
Suffolk.  List kardynała do Świętego Ojca,
Nie wiem jak, w ręce dostał się królewskie,
Król tam wyczytał, że kardynał błaga,
By papież sprawę rozwodu zawiesił.
„Odkryłem bowiem,“ powiada, „że pan mój
Jest zakochany w jednej młodej damie

Z dworu królowej, lady Annie Bullen“.
Surrey.  Król list ten czytał?
Suffolk.  Tak jest.
Surrey.  A co potem?
Szambel.  Król się dowiedział, jak on lawirował,
Jak on majaczył, by swój cel osiągnąć.
Ale tym razem marne wszystkie figle,
Przyszedł z lekarstwem po śmierci chorego,
Bo król już z piękną panią zaślubiony.
Surrey.  Daj Boże!
Suffolk.  Modły twoje wysłuchane,
Bodaj nam tylko na dobre wyjść mogły!
Surrey.  Z jaką radością witam to zamęźcie!
Suffolk.  Ja z równą twojej.
Norfolk.  I cale królestwo.
Suffolk.  Już koronacyi wydane rozkazy.
Lecz wieść to nowa, i byłoby dobrze,
Gdyby do wszystkich nie wleciała uszu.
Piękna to pani i nieporównana
Blaskiem urody i swoim rozumem;
Jestem też pewny, że temu królestwu
Błogosławieństwo takie z niej wykwitnie,
Iż o niem przyszłe nie zapomną wieki.
Surrey.  Lecz czy król strawi list ten kardynała?
Uchowaj Boże!
Norfolk.  Amen!
Suffolk.  Nie, panowie;
Więcej ós brzęczy koło jego nosa,
Które go zrobią czulszym na zakłucie.
Bez pożegnania kardynał Campeius
Do Rzymu uciekł, nic nie dokonawszy,
Pobiegł, jak mówią, spiski kardynała
Swym poprzeć wpływem. Możecie mi wierzyć,
Że na wiadomość tę król: ha! wykrzyknął.
Szambel.  Podnieć go, Boże, by ha! głośniej wołał!
Norfolk.  A czy wiesz, lordzie, kiedy Cranmer wraca?
Suffolk.  Już wrócił, zawsze w zdaniu nieugięty,
Króla w zamyśle rozwodu utwierdził,

Gdy prawie wszystkie uniwersytety
Państw chrześcijańskich zgadzają się na to.
Wkrótce, tak myślę, będzie ogłoszone
Drugie małżeństwo, potem koronacya;
Tytuł królowej traci Katarzyna,
A bierze miano wdowy po Arturze.
Norfolk.  Zacny to bardzo człowiek jest ten Cranmer,
Niemało w sprawie tej kłopotu zażył.
Suffolk.  Arcybiskupem wnet go też zobaczym.
Norfolk.  Tak mi mówiono.
Suffolk.  Rzecz jest niewątpliwa.
Kardynał — (Wchodzą: Wolsey i Cromwell).
Norfolk.  Spojrzyj! Widzisz, jak pochmurny?
Wolsey.  Cromwellu, pakiet czyś oddał królowi?
Cromwell.  W jego komnacie, w własne jego ręce.
Wolsey.  Czy zajrzał w pismo?
Cromwell.  List odpieczętował,
Na pierwsze słowa twarz jego zdradzała
Niezwykłą baczność i ton uroczysty.
Rozkazał, byś nań dziś rano tu czekał.
Wolsey.  Czy prędko wyjdzie?
Cromwell.  Za chwilę, jak sądzę.
Wolsey.  Zostaw mnie, proszę. (Wychodzi Cromwell).
Żoną jego będzie
Księżna Alençon, siostra króla Francyi.
Co? Anna Bullen? Żadnej Anny Bullen!
Tu o coś więcej, jak piękną twarz idzie.
Nie żadna Bullen, nie chcę żadnej Bullen!
Ach, kiedyż z Rzymu odbiorę wiadomość!
Markiza Pembroke!
Norfolk.  Niekontent kardynał!
Suffolk.  Wie już zapewne, że król gniew nań ostrzy.
Surrey.  Zrób go, o Panie! ostrym, jak wymaga
Twa sprawiedliwość!
Wolsey.  Królowej dworzanka,
Córka szlachcica, miałaby dziś zostać
Panią swej pani, królową królowej?
Nie jasno świeca ta pali się, trzeba

Bym ją objaśnił — a niedługo zgaśnie.
Cóż stąd, że cnoty znam jej i zasługi?
Wiem, że gorącą jest też luteranką,
I niebezpiecznie dla naszej jest sprawy,
Gdyby złożyła głowę swą na łonie
Monarchy, którym tak trudno jest rządzić.
Zjawił się także kacerz, arcy-kacerz,
Cranmer, co w łaskę wczołgał się królewską,
Jest dlań wyrocznią.
Norfolk.  Coś go niepokoi.
Suffolk.  Bodaj to było dość silne, a mogło
Żywotną strunę serca jego zerwać!

(Wchodzi król Henryk, czytając, za nim Lovell).

Suffolk.  Król, król nadchodzi.
Król Henr.  Co za skarby zebrał!
Jakie wydatki płyną co godzina
Z rąk jego szczodrych! Jakimże sposobem
Tyle mógł złota w domu swym nagrabić?
Czy kardynała widzieliście?
Norfolk.  Panie,
Baczne na niego mieliśmy tu oko.
Myśl jego w dziwnym zda się być nieładzie,
Bo wargi gryzie, wzdryga się czasami,
Staje, źrenice swoje w ziemi topi,
Potem do czoła rękę swą przyciska
I szybkim krokiem po sali przebiega;
To znowu staje, w piersi się uderza,
Podnosi oczy do gwiazd i księżyca:
Swoją postawą niemało nas zdziwił.
Król Henr.  Bardzo być może, że bunt w jego duszy.
Dziś, jak żądałem, przysłał mi papiery;
Czy wiecie, co w tych papierach znalazłem?
Zawieruszony, pewno mimowolnie,
Inwentarz skarbów jego, jego sreber,
Bogatych obić i meblów kosztownych.
Zbytek tych skarbów przechodzi, mem zdaniem,
Wszelkie granice bogactw poddanego.
Norfolk.  To cud wyraźny! Duch jakiś zapewne

Wsunął ten papier pod królewskie oczy.
Król Henr.  Gdybym mógł myśleć, że duch jego teraz
Nad ziemię wzleciał w niebieskim zachwycie,
Nie chciałbym jego marzenia przerywać;
Lecz mi się zdaje, że myśl jego krąży
Niżej księżyca, a podobne sprawy
Niegodne takich głębokich zatopień.

(Siada. Rozmawia po cichu z Lovellem, który się zbliża do Wolseya).

Wolsey.  Odpuść mi, Panie! Bóg z tobą, mój królu!
Król Henr.  Jesteś, milordzie, pełny spraw niebieskich,
W twej myśli chowasz inwentarz łask Bożych,
Który zapewne teraz przebiegałeś.
Zaledwie krótką chwilę możesz ukraść
Duchownym rzeczom, aby ją poświęcić
Ziemskim rachunkom. Jesteś pod tym względem
Złym gospodarzem, choć się bardzo cieszę,
Że choć w tem jesteś moim towarzyszem.
Wolsey.  Mam na duchowne swój czas obowiązki,
Jak na spełnienie spraw mi powierzonych
W królewskiej służbie; ma też i natura
Swoje potrzeby, prawem konieczności,
Ja też, najsłabszy ze słabych jej synów,
Muszę jej cząstkę chwil moich poświęcić.
Król Henr.  Piękne to słowa!
Wolsey.  Dołożę starania,
Byś zawsze, królu, w twych myślach kojarzył
Piękne me czyny z pięknemi słowami.
Król Henr.  I znowu pięknie! Toć pod pewnym względem
Piękne mówienie pięknym jest uczynkiem;
A przecie słowa uczynkami nie są.
Ojciec mój mówił, że mu byłeś drogi
I słowa swoje uczynkami wieńczył;
I ja, od czasu, gdy zostałem królem,
Najbliżej mego serca cię chowałem,
Nietylko takie zwierzałem ci sprawy,
Z których obfite mogły zyski płynąć,
Lecz nieraz z tego, co moje, odjąłem,

By ci dać dowód mej szczodrobliwości.
Wolsey  (na str.). Co się to znaczy?
Surrey  (na str.). Panie! rzecz tę zwiększaj!
Król Henr.  Czym cię nie zrobił pierwszym w kraju mężem?
Powiedz mi, proszę, czyli prawdę mówię?
Jeśli się zgodzisz, powiedz, czyli jesteś,
Czyli nie jesteś mnie obowiązanym?
Cóż mi odpowiesz?
Wolsey.  Wyznaję, mój królu,
Że łask twych rosa była nad usługi,
Którem mógł oddać w mojej gorliwości,
Bo wszelkie ludzkie siły prześcigała.
Służby me były od chęci mych niżej,
Lecz zawsze były równe mym zdolnościom.
Cele me były o tyle moimi,
O ile biegły do jednego celu:
Dobra twej świętej osoby i kraju.
Łaski, któremi raczyłeś obsypać
Mnie, niegodnego twego służebnika,
Mogę zapłacić tylko dziękczynieniem,
Tylko modlitwą za twoją pomyślność,
I lojalnością, która ciągle rosła,
Bóść ciągle będzie, póki jej nie zwarzy
Zimny dech śmierci.
Król Henr.  Dobrześ odpowiedział.
Tak mówi sługa wierny i lojalny.
Jak honor czynów uczciwych jest płacą,
Tak hańba goni za niepoczciwością.
Dłoń moja była dla ciebie otwartą,
Me serce, miłość, władza ma, zaszczyty
Obficiej tobie, niż innym dawały;
Przez wdzięczność pewno ręka twa i serce,
Twój rozum, wszystkie duszy twej potęgi,
Nie przez uczucie samo powinności,
Ale przez wiernej przyjaźni natchnienie
Były na moją służbę poświęcone.
Wolsey.  Bóg widzi królu, żem zawsze pracował
Dla twego dobra więcej niż dla mego,

Że byłem, jestem i zostanę wiernym.
Choćby świat cały przeciw tobie stanął,
Choćby cię wszyscy poddani zdradzili,
Choćbym zobaczył rozsiane dokoła
Niebezpieczeństwa nad wszelką myśl straszne,
Me poświęcenie, jak skała wśród fali,
Wściekłość bałwanów złamie rozhukanych,
I niezachwiane przy tobie zostanie.
Król Henr.  Szlachetne słowa! Za świadków was biorę
Lojalnych uczuć mego kardynała;
Byliście jego spowiedzi przytomni. (Daje mu papiery).
Czytaj to pismo, później to, a potem
Idź śniadać, jeśli będziesz miał apetyt!

(Wychodzi król Henryk, poglądając gniewnie na kardynała. Panowie cisną się za nim, uśmiechając się i szeptając).

Wolsey.  Co się to znaczy? Skąd ten gniew tak nagły?
Co go zrodziło? Zmierzył mnie, odchodząc,
Wzrokiem, z którego tryskała ruina.
Tak lew spogląda na śmiałego strzelca,
Co go śmiał drasnąć, i w nic go obraca.
Papier ten pewno gniewu jego źródłem.
Zobaczmy. Tak jest. Papier ten mnie zgubił!
To spis na cele me zebranych skarbów,
Na kupno w Rzymie papieskiej tiary,
Na zapłacenie moich tam przyjaciół.
Co za niedbalstwo, zdolne głupca zgubić!
Jakiż zły dyabeł ręką mą kierował,
Żem wielki sekret w papiery te wsunął?
Lecz czy żadnego niema już lekarstwa?
Sposobu, by mu tę myśl z mózgu wybić?
Wiem, to musiało gwałtownie nim wstrząsnąć,
Znam przecie sposób, który, gdy się uda,
Mimo fortuny, z przepaści mnie wyrwie.
A to co? Przebóg! to kopia dosłowna
Mojego listu do świętego Ojca.
Dobranoc! Teraz wielkość ma stanęła
U swego szczytu; z swego południka
Zacznie się teraz chylić do zachodu;

Zgasnę jak jasny meteor wśród nocy,
I nikt już mego blasku nie zobaczy.

(Wchodzą: książęta Norfolk i Suffolk, hrabia Surrey i lord Szambelan).

Norfolk.  Król rozkazuje, byś nam, kardynale,
Bez żadnej zwłoki, wielką pieczęć oddał,
A w Asher House, u lorda Winchester,
Czekał na dalsze królewskie rozkazy.
Wolsey.  Gdzie jest wasz mandat? W sprawach takiej wagi
Nie dość na słowach.
Suffolk.  Kto śmiałby się oprzeć
Królewskiej woli, z ust króla płynącej?
Wolsey.  Póki nie znajdę silniejszych dowodów
Nad nienawiścią natchnione wyrazy,
I śmiem i muszę opór im postawić!
Postrzegam teraz, jak podły jest metal,
Z którego duch wasz jest ulany, zazdrość.
Jak za mą zgubą zuchwale bieżycie,
Niby za strawą! Jak pochopna służba
Wszystkiemu, co się na zgubę mą knuje!
Idźcież za waszej zazdrości popędem,
Złośliwi ludzie! Chrześcijańska miłość
Daje wam prawo, a w swym pewno czasie
Tak zarobioną odbierzecie płacę.
Pieczęć, natrętnie tak od was żądaną,
Własną mi ręką dał król, mój i wasz pan,
„Dzierż ją“, powiedział, „z władzą i honorem
Przez ciąg żywota“, i ten znak dobroci
Patentem stwierdził; kto go dziś odbierze?
Surrey.  Król, który dał go.
Wolsey.  A więc osobiście.
Surrey.  Zuchwałym jesteś zdrajcą, księże!
Wolsey.  Kłamiesz,
Zuchwały lordzie! a dwie temu doby
Wolałby raczej Surrey spalić język,
Niż wyrzec słowa podobne.
Surrey.  Twa duma,
Szkarłatny grzechu, ziemi tej wydarła

Mojego teścia, książęcia Buckingham,
A głowy wszystkich razem kardynałów,
I twoja, z wszystkiem, co miałeś w dodatku,
Jego jednego włoska nie ważyły.
Z przeklętą sztuką wprzód mnie wyprawiłeś
Jak namiestnika króla do Irlandyi,
Aby go mojej pozbawić pomocy,
By mnie oddalić od króla i mężów
Od twych oskarżeń zdolnych go ratować,
A sam, przez wielką dobroć, świętą litość,
Toporem twe mu dałeś rozgrzeszenie.
Wolsey.  Jak to, tak wszystko, co może dorzucić
Ten lord gaduła, prostem jest oszczerstwem.
Prawo skarciło księcia, jak zasłużył.
Mej niewinności w sprawie tej dowodem
Powaga sędziów, wielkość jego zbrodni.
Gdybym się kochał w słowach, mógłbym dodać,
Że zbyt masz mało honoru i cnoty,
Że tam, gdzie idzie o lojalną wierność
Świętej osobie króla, mego pana,
Mogę się równać z lepszym od Surreya,
I tych, co jego szaleństwa kochają,
Surrey.  Na Boga! twoja broni cię sutanna,
Bo ten miecz w krwibym serca twego zbroczył.
Długoż będziecie słuchali cierpliwie
Z ust takich ludzi słów równie zuchwałych?
Żegnaj, szlachectwo! jeśli pozwolimy
Sztuce szkarłatu chłostać nas bezkarnie;
Czyż przewielebność jego, kapeluszem
Będzie nas straszyć, jak trwożne skowronki?
Wolsey.  Cnota trucizną dla twego żołądka!
Surrey.  Cnota grabieży wszystkich bogactw kraju,
Przez zdzierstwo, w ręku twojem, kardynale;
Cnota przejętych listów do papieża,
Przeciw naszemu pisanych królowi?
Chcesz? więc głośniejszą zrobim twoją cnotę.
Lordzie Norfolku, jak prawdziwy szlachcic,
Jeśli ci drogie publiczne jest dobro,

Nasze wzgardzone szlachectwo i dzieci,
Co, gdy on żyje, ledwo szlachtą będą,
Przedstaw ogromną grzechów jego summę,
Całą treść jego występnego życia.
Lepiej przestraszę cię niż na mszę dzwonek,
Któryś usłyszał, trzymając w objęciach
Rumianą dziewkę, lordzie kardynale.
Wolsey.  Jakbym mógł, zda się, człowiekiem tym gardzić,
Gdyby nie moja miłość chrześcijańska!
Norfolk.  Wszystkie te punkta w królewskich są rękach;
Czarne to zbrodnie!
Wolsey.  W tem jaśniejszym blasku
Moja niewinność z nocy tej wypłynie,
Kiedy o całej król dowie się prawdzie.
Surrey.  To cię nie zbawi. Dzięki mej pamięci,
Mogę przytoczyć kilka artykułów;
Jeśli ze wstydem przyznasz się do winy,
Dowiedziesz chociaż trochy uczciwości.
Wolsey.  Mów! szydzę z twoich szalonych zarzutów;
Jeśli zapłonę, to chyba dlatego,
Że szlachcic stracić tak mógł przyzwoitość.
Suffolk.  Mniejsza to strata niźli strata głowy.
Słuchaj: Bez króla wiedzy i powagi
Wziąłeś legata tytuł, by uszczerbić
Wszystkich biskupów prawnej juryzdykcyi.
Norfolk.  W listach do Rzymu i obcych monarchów
Kładłeś wyrazy Ego et rex meus,
Jakgdyby król twój twym tylko był sługą.
Suffolk.  Bez wiedzy króla i królewskiej rady,
Kiedy jechałeś posłem do cesarza,
Zuchwale pieczęć do Flandryi zabrałeś.
Surrey.  Bez woli króla, Rady przyzwolenia,
Od ciebie tylko Grzegorz de Cassado
Odebrał rozkaz zawarcia przymierza
W imieniu króla z książęciem Ferrary.
Suffolk.  Przez dumę, króla kazałeś monety
Stęplować twoim świętym kapeluszem.
Surrey.  Ogromne summy, a jak zgromadzone,

Niech twoje własne odpowie sumienie,
Słałeś do Rzymu, by drogę torować
Do twej wielkości na państwa ruinach.
I tysiąc innych, któremi, że twoje,
Że obrzydliwe, mych ust nie chcę kalać.
Szambel.  Nie bądź tak twardy dla padającego,
To cnota radzi. Wszystkie jego grzechy
Prawu należą, nie ty, ale prawo
Niechaj je skarci. Serce mi się ściska,
Patrząc na taką ruinę wielkości.
Surrey.  Ja mu przebaczam.
Suffolk.  Lordzie kardynale,
Króla jest wolą, gdy wszystkie czynności
Twoją legacką dokonane władzą
Pod praemunire padają przepisy,
Abyś właściwych trybunałów sądem
Utracił ziemie, zamki, ruchomości,
Był z pod królewskiej wyjęty opieki.
To ci oświadczyć odebrałem rozkaz.
Norfolk.  Teraz odchodzim, by ci nie przeszkadzać
W twych rozmyślaniach o poprawie życia.
Za upór w sprawie oddania pieczęci
Zapewne król ci wkrótce podziękuje.
Żegnamy, mały, dobry kardynale!

(Wychodzą wszyscy prócz Wolseya).

Wolsey.  Ja żegnam mało przychylności waszej.
Żegnaj na długo, ty moja wielkości!
To los człowieka: dziś puszcza obficie
Pięknych nadziei liście delikatne,
Jutro się jasnych kwiatów stroi szatą,
Ostry przymrozek trzeciego dnia chwyta,
I kiedy biedak, w spokojnem marzeniu,
Myśli, że owoc wielkości dojrzewa,
Kąsa mu korzeń — i — jak ja upada.
Jak na pęcherzach pływające chłopię,
Po morzu chwały długo się bujałem,
Aż tu znienacka, na głębiach bez gruntu,
Pęcherz mej dumy rozpękł się pode mną,

Wiekiem i służbą znękanego starca
Zrobił igraszką szalonych bałwanów,
Które mnie wkrótce na wieki pochłoną.
Brzydzę się tobą, chwało tego świata!
Serce me nowym otwiera się myślom.
Jak nieszczęśliwy, jak biedny jest człowiek,
Co swe nadzieje do królów przyczepia!
Między uśmiechem, do którego wzdycha,
Słodkim uśmiechem króla, a upadkiem
Więcej jest trwogi, trosk i niepokoju,
Niż w rzeziach wojny i zdradach niewieścich;
A gdy upada, upada w rozpaczy
Jako Lucyper. (Wchodzi Cromwell przestraszony).
Cóż to jest, Cromwellu?
Cromwell.  Nie mogę mówić.
Wolsey.  Wieść mego upadku
Tak cię przestrasza? Cóż w tem jest dziwnego,
Że ziemska wielkość do ziemi się chyli?
O, jeśli płaczesz, pewny mój upadek!
Cromwell.  Jak ci jest, panie?
Wolsey.  Nie może być lepiej.
Wierzaj mi, nigdy nie byłem szczęśliwszy.
Teraz znam siebie, teraz w sobie czuję
Pokój nad wszystkie światowe wielkości,
Niezakłócone, spokojne sumienie.
Król mnie uleczył, dziękuję mu za to;
Z tych zrujnowanych kolumn, moich ramion,
Zdjął miłosiernie tych honorów ciężar,
Co mógł ogromem swym zatopić flotę.
O! mój Cromwellu, za wielki to ciężar
Jest dla człowieka, co do nieba wzdycha.
Cromwell.  Jak mnie pociesza ten duszy twej spokój!
Wolsey.  Który, jak myślę, już mnie nie opuści,
Bo w duszy mojej dosyć czuję hartu,
Aby znieść więcej i większych boleści,
Niż mi zawzięte sprawić mogą wrogi. —
Co tam nowego?
Cromwell.  Wiadomość najgorsza

Jest ten gniew króla.
Wolsey.  Błogosław mu, Boże!
Cromwell.  Druga wiadomość, że na twoje miejsce
Tomasz More został wybrany kanclerzem.
Wolsey.  Trochę za śpiesznie! lecz to mąż uczony.
Bodaj używał długo króla łaski,
A sądził ludzi w prawdzie i sumieniu!
By kości jego, gdy kresu dobieży,
I w Panu zaśnie, mogły się doczekać
W mogile sierot łez uratowanych.
I nic już więcej?
Cromwell.  Cranmer już powrócił
I w Canterbury zasiadł na stolicy
Arcybiskupiej.
Wolsey.  A, to mi nowina!
Cromwell.  Nakoniec Anna, którą potajemnie
Król dawno pojął, dzisiaj wystąpiła
Publicznie jako królowa w kaplicy;
O koronacyi wszyscy teraz mówią.
Wolsey.  Ach, to jest ciężar, który mnie obalił!
Król mnie opuścił. Cała moja wielkość
Przez tę kobietę na zawsze zagasła,
I żadne słońce mi jej nie powróci,
Ani ozłoci świetnego orszaku!
Czekającego na jeden mój uśmiech.
Opuść mnie teraz! dobry mój Cromwellu,
Bo jestem biednym, powalonym starcem,
Niegodnym dłużej twoim zostać panem.
Idź więc do króla, a bodaj to słońce
Nigdy nie zaszło! Mówiłem mu nieraz
O twej wierności, o twoich zasługach;
On cię wyniesie, znam jego szlachetność,
Resztki pamięci o mnie go nakłonią,
By ze mną, twoich nie niszczyć nadziei;
Więc nie zaniedbuj go, dobry Cromwellu,
Myśl, póki pora, o twem bezpieczeństwie.
Cromwell.  Muszęż opuścić tak dobrego pana,
Tak szlachetnego, tak przywiązanego?

Kto nie ma w piersiach żelaznego serca,
Niech będzie świadkiem, z jakim żalem Cromwell
Pana swojego opuszcza. O! wierzaj,
Królowi służby, lecz tobie zachowam
Na wieki wieków wszystkie me modlitwy.
Wolsey.  Nie przypuszczałem, że wśród mych boleści
Płakać mi przyjdzie; ale twoja wierność
Zrobiła ze mnie płaczliwą niewiastę.
Otrzyjmy oczy, a słuchaj mnie bacznie:
Gdy pamięć moja, jak słuszna, przepadnie,
Gdy zimny marmur resztki me pochłonie,
Gdy imię moje w grobie ze mną zaśnie,
Powiedz, Cromwellu, żem twoim był mistrzem,
Powiedz, że Wolsey, co szedł drogą chwały,
Zgruntował wszystkie honorów mielizny;
W swojem rozbiciu bezpieczną ci drogę
Wielkości wskazał, choć sam z nią się minął.
Mego upadku rozmyślaj przyczyny.
Zrzecz się ambicyi, błagam cię Cromwellu,
To grzech, co z nieba strącił archaniołów,
A jakże człowiek, stwórcy swego obraz,
Może tą drogą do zbawienia dobiedz?
Mniej siebie kochaj niż swych nieprzyjaciół.
Uczciwość płuży więcej niż zepsucie.
Zawsze w prawicy trzymaj słodki pokój,
Aby zazdrosnych okiełznać języki.
Bądź sprawiedliwy, a nie znaj, co bojazń.
We wszystkich czynach miej na celu Boga,
Prawdę i kraj twój; jeśli tak upadniesz,
Błogosławionym będziesz męczennikiem.
Poświęć się cały na króla usługi.
Śpiesz teraz ze mną do mego pałacu;
Do grosza mienia mego spisz inwentarz,
To króla własność; tylko mą sutannę
I modły moje niemi zwać dziś mogę.
O! mój Cromwellu, gdybym Bogu służył
Z połową tylko takiej gorliwości,
Z jaką służyłem mojemu królowi,

Nagiego w starych nie wydałby latach
Na pośmiewisko mym nieprzyjaciołom.
Cromwell.  Cierpliwość, panie.
Wolsey.  Potrafię ją znaleźć.
Żegnaj, wielkości marna tego świata!
Nadzieja moja do nieba dziś wzlata. (Wychodzą).




AKT CZWARTY.
SCENA I.
Ulica w Westminster.
(Dwaj Szlachcice spotykają się).

1 Szlach.  Rad cię spotykam.
2 Szlach.  Radość jest wzajemna.
1 Szlach.  Chcesz pewno widzieć powrót lady Anny
Po koronacyi spełnionym obrzędzie?
2 Szlach.  Właśnie. Ostatnim gdym spotkał cię razem,
Książe Buckingham wracał z trybunału.
1 Szlach.  Prawda. Bolesny był podówczas widok,
Dziś wszędzie radość.
2 Szlach.  Niezbicie dowiedli
Dziś monarchicznych swych uczuć mieszczanie,
Obchodząc dzień ten w widowisk przepychu,
Do czego nigdy nie brakło im chęci.
1 Szlach.  Wielka wspaniałość, godny też jej powód.
2 Szlach.  Wolnoż zapytać, jaka treść papieru,
Który masz w ręku?
1 Szlach.  To lista jest panów,
Którzy zwyczajem świąt koronacyjnych
Pełnią na dworze pewne obowiązki.
Naprzód seneszal wielki, książe Suffolk,
Po nim marszałek hrabia, książe Norfolk;
Resztę wyczytasz sam w tem ogłoszeniu.

2 Szlach.  Gdybym obrzędów tych nie był świadomy,
Byłbym ci bardzo za papier ten wdzięczny.
Lecz czy wiesz, co się z Katarzyną stało,
Z tą księżną wdową? Jak stoi jej sprawa?
1 Szlach.  Powiem ci wszystko. Nowy arcybiskup,
Z kołem uczonych i wielebnych ojców,
Złożył sąd w Dunstable, o mil sześć od Ampthill,
Gdzie była księżna. Mimo licznych wezwań
Przed trybunałem nie chciała się stawić.
Za niestanięcie i przez wzgląd na świeże
Króla skrupuły, jednomyślnym głosem
Uczonych mężów była rozwiedzioną;
Unieważniono poprzednie małżeństwo.
Wysłaną była potem do Kimbolton,
Gdzie chora leży.
2 Szlach.  Biedna, dobra pani! (Słychać trąby).
Czy słyszysz trąby? Królowa się zbliża.

Porządek Orszaku:
Przy odgłosie trąb i rogów, wchodzą: 1) dwóch Sędziów; 2) lord Kanclerz, poprzedzony workiem i laską; 3) chór śpiewaków, muzyka; 4) lord mer Londynu, z laską, za nim król Henryk, herold Podwiązka, w rycerskim płaszczu, z miedzianą pozłacaną koroną na głowie; 5) markiz Dorset, niesie złote berło, ze złotą półkoroną na głowie, przy nim hrabia Surrey niesie srebrną laskę z gołębicą, na głowie ma hrabiowską koronę, a na szyi naszyjnik orderu; 6) książe Suffolk, w ceremonialnym płaszczu z koroną książęcą na głowie, niesie długą białą laskę jako wielki seneszal, przy nim książe Norfolk w książęcej koronie, z marszałkowską laską, z naszyjnikiem orderu; 7) Baldachim niesiony przez czterech baronów Pięciu-Portów, pod nim królowa Anna w ceremonialnej sukni, z koroną na głowie, z wielką liczbą pereł we włosach. Po jednej jej stronie biskup londyński, po drugiej biskup Winchester; 8) stara księżna Norfolk, z złotą koroną wyrabianą w kwiaty na głowie, niesie ogon królowej; 9) damy i hrabine, z prostemi złotemi obręczami na głowach.

2 Szlach.  Królewski orszak! wierzaj. Tych znam dobrze.
Kto berło niesie?
1 Szlach.  To jest markiz Dorset,

A ten, co niesie laskę, hrabia Surrey.
2 Szlach.  Piękny pan! A to pewno książe Suffolk?
1 Szlach.  Wielki szeneszal.
2 Szlach.  A to milord Norfolk?
1 Szlach.  Tak jest.
2 Szlach.  (patrząc na królowę). O, pani, błogosław ci Boże!
Nigdy piękniejszej nie widziałem twarzy.
Na duszę moją, to anioł na ziemi!
Klejnot, od skarbów Indyi kosztowniejszy,
Król, gdy ją ściska, w swych trzyma objęciach.
Jego sumienia nie mogę oskarżać.
1 Szlach.  Ci, co baldachim nad jej głową niosą,
Są baronowie pięciu wielkich portów.
2 Szlach.  Szczęśliwi ludzie! Jak wszyscy szczęśliwi,
Co są jej blizko! Jeśli się nie mylę,
Ogon jej niesie stara księżna Norfolk.
1 Szlach.  A inne damy, to same hrabine.
2 Szlach.  Jak to korony na ich głowach świadczą.
Jasne to gwiazdy — czasem spadające.
1 Szlach.  Nie mówmy o tem.

(Wychodzi orszak przy hucznym odgłosie trąb i rogów. — Wchodzi trzeci szlachcic).

Witaj nam, panie, gdzież to się smażyłeś?
3 Szlach.  W samem Opactwie, wśród takiego tłoku,
Żebyś i palca nie potrafił wcisnąć.
To cud prawdziwy, żem nie zaduszony.
2 Szlach.  Widziałeś obrzęd?
3 Szlach.  Cały.
1 Szlach.  I cóż mówisz?
3 Szlach.  Wart był widzenia.
2 Szlach.  Daj nam, proszę, opis.
3 Szlach.  Wedle sił moich. Gdy bogaty strumień
I pań i panów wprowadził królowę
Na miejsce w chórze dla niej zgotowane,
Cały się orszak na stronę uchylił,
A ona, może jakie pół godziny,
Wypoczywała na bogatym tronie,
Jasnem obliczem do ludu zwrócona.

O! nigdy, nigdy piękniejszej niewiasty
Człowiek do swoich piersi nie przycisnął.
Gdy lud piękności napasł się widokiem,
Powstały krzyki głośne, pomięszane,
Jak na okręcie wśród gwałtownej burzy:
Płaszcze i czapki w powietrze leciały,
I głowy nawet leciałyby razem,
Gdyby je było można odśrubować:
Nigdym nie widział podobnej radości.
Damy, w ostatnim tygodniu swej ciąży,
Niby tarany w starożytnych wojnach,
Wśród tłumów drogę sobie torowały.
Niktby nie odgadł, gdzie jest jego żona,
Tak wszystko w jeden zbite było kłębek.
2 Szlach.  A potem?
3 Szlach.  Potem wstała monarchini
I skromnym krokiem poszła do ołtarza,
Klękła, ku niebu jasne wzniosła oczy,
Jak święta jaka cicho się modliła.
Znów wstała, naród wdzięcznie pozdrowiła,
A arcybiskup potem Canterbury
Koronacyjnych dopełnił obrzędów:
Świętym olejem namaścił jej skronie,
Włożył koronę Edwarda Wyznawcy,
I dotknął berłem i ptakiem pokoju;
W końcu chór głośny Te Deum zaśpiewał,
I cały orszak, w tym samym porządku,
Na wielką ucztę do York-place ruszył.
1 Szlach.  Tylko nam proszę, nie mów o York-place,
Imię z upadkiem kardynała zgasło;
Dziś to królewski pałac, zwie się Whitehall.
3 Szlach.  Wiem o tem dobrze, lecz to rzecz tak świeża,
Że stara nazwa na język mi przyszła.
2 Szlach.  Czy wiesz nazwiska wielebnych biskupów
Z dwóch stron królowej?
3 Szlach.  Stokesly, Gardiner;
Pierwszy niedawno z sekretarza króla
Zasiadł na stolcu biskupa Winchester,

Drugi jest teraz biskupem londyńskim.
2 Szlach.  W pierwszym cnotliwy arcybiskup Cranmer
Nie ma, jak mówią, wielkiego stronnika.
3 Szlach.  Wszyscy to wiedzą; dotąd między nimi
Do otwartego nie przyszło rozbratu,
Jak przyjdzie, Cranmer znajdzie sprzymierzeńca.
2 Szlach.  W kim? Powiedz, proszę.
3 Szlach.  W Tomaszu Cromwellu;
Mąż to jest zacny, przez króla ceniony,
Który koronnych dał mu straż klejnotów,
I członkiem Rady prywatnej mianował.
2 Szlach.  Zajdzie on wyżej.
3 Szlach.  Niema wątpliwości.
Teraz do dworu zapraszam was z sobą,
Gdzie wam przyjęcie wyjednam uczciwe,
A w drodze więcej szczegółów opowiem.
1 i 2 Szl.  Jesteśmy, panie, na twoje rozkazy. (Wychodzą).

SCENA II.
Kimbolton.
(Wchodzi Katarzyna, chora, prowadzona przez Griffitha i Pacyencyę).

Griffith.  Jak ci jest, pani?
Katarz.  Już śmierć niedaleko.
Jak przeciążona gałąź, nogi moje
Gną się ku ziemi, chętne ciężar złożyć.
Przysuń mi krzesło; ha! lepiej mi teraz.
Czy mi przed chwilą nie mówiłeś, Griffith,
Że syn honorów, że kardynał Wolsey
Umarł?
Griffith.  Tak, pani, lecz mi się zdawało,
Żeś nie słyszała w cierpień paroksyzmie.
Katarz.  Jak umarł? Proszę, opowiedz mi, Griffith,
Bo jeśli dobrze, to jak dla przykładu
Ubiegł mnie trochę.
Griffith.  Dobrze, jak wieść niesie,

Bo gdy go w York hrabia Northumberland
Przyaresztował i wiódł do Londynu,
Pod zaskarżeniem treści niebezpiecznej,
Nagle kardynał w taką niemoc popadł,
Że nie mógł na swej usiedzieć mulicy.
Katarz.  Ach, nieszczęśliwy!
Griffith.  Do opactwa Leicester
Wolnym nakoniec przyciągnął pochodem,
Gdzie mu uczciwe opat dał przyjęcie,
A on w te słowa do niego przemówił:
„Ojcze opacie, publicznych spraw burzą
Złamany starzec, przychodzi do ciebie
Swoje znużone złożyć u was kości:
Przez litość, daj mu garstkę waszej ziemi!“
Słabość gwałtownie z każdą chwilą rosła,
I trzeciej nocy o ósmej godzinie,
(O której koniec swój sam przepowiedział)
Wśród łez pokuty i świętych rozmyślań,
Ziemskie honory oddał znowu ziemi,
A duszę niebu i zasnął w pokoju.
Katarz.  Niech mu tam lekkie będą jego grzechy!
Bez złości jednak mój sąd ci wypowiem:
Mąż to był dumy nieograniczonej,
Sam się na równi z książętami cenił,
Zdzierstwami całe zubożył królestwo;
Symonia była dla niego igraszką,
A prawem własne jego przywidzenia;
Zuchwale kłamał wbrew oczywistości,
Zawsze dwuznaczny w słowach swych i myśli;
Litości nie znał, tylko gdy chciał zgubić;
Jak sam był niegdyś, wielki, w obietnicach,
A w ich spełnieniu, jak jest dziś, nicością.
Swem życiem zły dał przykład duchowieństwu.
Griffith.  Człowieka wady ryjemy na śpiżu,
Na wodzie jego zapisujem cnoty.
Czy mi pozwolisz teraz, pani, skreślić
Jego przymioty?
Katarz.  Chętnie, dobry Griffith,

Lub o złośliwość mógbyś mnie oskarżyć.
Griffith.  Kardynał, chociaż z ubogiego domu,
Do wielkich pewno rodził się honorów;
Nauki pełny, zawczasu dojrzały,
Mądry, wymowny, przekonywający;
Dumny i twardy dla swych nieprzyjaciół,
Lecz dla przyjaciół łagodny jak wiosna;
Jeśli w zbieraniu był nienasycony
(Co było grzechem), to znowu nabytkiem
Jak król szafował, czego są dowodem
Ipswich i Oxford, mądrości bliźnięta,
Które swym kosztem założył i wspierał;
Pierwsze z nim razem upadło, jakgdyby
Nie chciało przeżyć swego dobroczyńcy;
Drugie, choć jeszcze dziś nie dopełnione,
Tak rośnie w sławę głębokiej nauki,
Że imię jego rozgłosi po ziemi.
Jego upadek był dla niego szczęściem,
Tylko w upadku wielką pojął prawdę,
Że być maluczkim jest błogosławieństwem.
W końcu, by starość uwieńczyć honorem,
Jakiego żaden nie mógł dać mu człowiek,
Uparł w bojaźni Bożej.
Katarz.  Po mej śmierci
Nie chcę innego dla siebie herolda,
Innego czynów mych opowiadacza,
By imię moje zapomnieniu wydrzeć,
Jak kronikarza jak ty uczciwego.
Umiarkowaniem i pobożną prawdą
Zmuszasz mię uczcić popioły człowieka,
Który za życia był mi nienawistnym.
Pokój mu w grobie! Zbliż się, Pacyencyo,
Posadź mię niżej. Wnet się trud twój skończy.
Nakaż kapeli, Griffith, tę pieśń smutną,
Którą pogrzebnym mym nazwałam hymnem,
Bym o niebieskiej marzyła harmonii,
Do której wkrótce dusza ma uleci.

(Smutna, uroczysta muzyka).

Griffith.  Usnęła. Cicho! żeby jej nie zbudzić,
Usiądźmy przy niej; cicho Pacyencyo!

Widzenie:
Wchodzi uroczystym krokiem sześć osób, jedna po drugiej, w białych sukniach z laurowemi wiankami na głowach, w złotych maskach, trzymając w ręku laurowe lub palmowe gałązki. Pokłoniwszy się królowej, tańczą. Przy pierwszej zmianie figur, pierwsza para trzyma wianek nad jej głową, gdy dwie drugie pozdrawiają ją z głębokiem uszanowaniem, poczem pierwsza para oddaje wianek drugiej, która przy zmianie figur powtarza to samo i oddaje wianek ostatniej parze, aby tę samą po raz trzeci powtórzyć ceremonię. Katarzyna, jakby natchniona, daje we śnie znaki radości na ten widok i podnosi ręce ku niebu. Osoby tańczące znikają, zabierając z sobą wianek. Muzyka gra ciągle.

Katarz.  Duchy pokoju, gdzie jesteście? Czemu
W moim mnie smutku samą zostawiacie?
Griffith.  Jesteśmy, pani, tutaj.
Katarz.  Nie was wołam.
Czy nikt tu nie był podczas snu mojego.?
Griffith.  Nikt, pani.
Katarz.  Jakto? Czyście nie widzieli
Niebieskich Posłów, na wieczny mnie bankiet
Zapraszających? Jasne ich oblicza
Rzucały na mnie promienie jak słońce.
Z obietnicami wielkiej szczęśliwości
Przynieśli wianki, których wiem, że jeszcze
Nie jestem godną, ale nią zostanę.
Griffith.  Cieszę się pani, że sny tak urocze
Myśl twą kołyszą.
Katarz.  Każ muzyce skończyć,
Jej tony zbyt są twarde i nieznośne.

(Ustaje muzyka).

Pacyenc.  Czy widzisz nagłą w pani naszej zmianę?
Jak się wyciąga twarz jej! a jak blada!
Jak zimna! Spojrzyj tylko na jej oczy.
Griffith.  Módlmy się, módlmy! Pani nasza kona.
Pacyenc.  Pociesz ją, Boże! (Wchodzi posłaniec).

Pociesz ją, Boże! (Wchodzi posłaniec).
Posłaniec.  Z przeproszeniem pani —
Katarz.  Skądże ci taka przychodzi zuchwałość?
Czy nie jesteśmy większych godne względów?
Griffith.  Żle robisz, wiedząc, że nie chce się rozstać
Z dawną wielkością, wchodzić tak zuchwale.
Klęknij!
Posłaniec.  Łaskawa pani, racz przebaczyć,
Pośpiech był sprawcą mego grubijaństwa.
Chce z tobą mówić królewski posłaniec.
Katarz.  Niech wejdzie, Griffith, lecz tego człowieka
Niech więcej moje nie ujrzą źrenice.

(Wychodzą: Griffith i posłaniec. — Po chwili wchodzą: Griffith i Capucius).

Jeśli mnie oczy nie zwodzą, ty jesteś
Posłem cesarza, mojego synowca,
Zwiesz się Capucius.
Capucius.  A jestem twym sługą.
Katarz.  Jak się zmieniły czasy i tytuły,
Odkąd widziałeś mnie po raz ostatni!
Lecz czego żądasz?
Capucius.  Chciałem najprzód, pani,
U nóg twych złożyć pokorne me służby,
Następnie z króla przychodzę rozkazem,
Który boleje nad twoją słabością,
Przez me ci usta śle pociechy wyraz
I prosi, żebyś serca nie traciła.
Katarz.  Pociechy słowo przychodzi za późno!
W porę mi dane, słodkie to lekarstwo
Mogło uleczyć, dzisiaj, prócz modlitwy
Nic już na ziemi pomódz mi nie może.
A zdrowie króla w jakim stanie?
Capucius.  Dobrym.
Katarz.  Bodaj w nim został! Bodaj szczęściem kwitnął,
Gdy z robakami zamieszkam, gdy będzie
Biedne me imię wygnane z tej ziemi!
Czy wyprawiony już list, Pacyencyo,
Którym ci pisać zleciła?

Pacyenc.  Nie, pani.

(Oddaje list Katarzynie).

Katarz.  Ambasadorze, pokornie cię proszę,
Racz ten list wręczyć królowi.
Capucius.  Najchętniej.
Katarz.  W którym dobroci jego śmiem polecić
Obraz miłości naszej — jego córkę.
Bodaj niebieskich błogosławieństw rosa
Spaść na nią mogła! Śmiem króla upraszać,
Aby cnotliwe dał jej wychowanie;
Jest młoda, skromnej, szlachetnej natury,
Da Bóg, wyrośnie ludziom na pociechę.
Proszę, by raczył kochać ją choć trochę,
Przez pamięć matki, która go kochała,
Bóg wie jak czule! Proszę go następnie,
Aby miał litość nad służebnicami,
Które tak długo złą i dobrą dolę
Dzieliły ze mną. Śmiało mogę mówić,
(A nie dziś kłamstwem śmiałabym się kalać),
Że każda, przez swe przymioty i cnoty,
Przez duszy piękność, zasłużyła dostać
Dobrego męża, choć wielkiego rodu;
A błoga dola tych, którzy je pojmą!
Upraszam w końcu za moimi ludźmi,
Których nie mogła wygonie stąd nędza,
Aby należną odebrali płacę,
I co w dodatku, na moją pamiątkę.
Gdyby mi niebo dłuższe dało życie
I środki, nie takbyśmy się rozstali.
Oto treść listu. Ty zaś, dobry panie,
Na wszystko, co masz drogiego na świecie,
Na nieśmiertelnej duszy twej zbawienie,
Bądź przyjacielem moich biednych ludzi,
Dołóż starania, by król im wymierzył
Tę sprawiedliwość ostatnią na ziemi.
Capucius.  Niechaj człowieka stracę imię, pani,
Jeśli twej woli święcie nie dopełnię!
Katarz.  Dzięki ci za to! Poleć mnie królowi

W całej pokorze, powiedz mu, że znika
Jego tak długich przyczyna kłopotów,
Że mu konając jeszcze błogosławię.
Ciemność zaczyna powlekać me oczy.
Żegnam cię, panie! Bądź zdrów, dobry Griffith!
Nie, Pacyencyo, nie odchodź ode mnie!
Wiedź mnie do łoża! Przywołaj na pomoc
Więcej mych niewiast! Gdy wyzionę ducha,
Ciału honory oddaj przynależne,
Dziewiczych kwiatów osyp je wiankami,
Bo czystą byłam aż do grobu żoną.
Pogrzeb mnie potem nabalsamowaną,
A jak królowę choć odkrólowaną.
Nie mogę więcej.

( Wychodzą, wyprowadzając Katarzynę).



AKT PIĄTY.
SCENA I.
Galerya w pałacu.
(Wchodzi Gardiner biskup Winchester, przed nim paź z pochodnią; spotyka go sir Tomasz Lovell).

Gardiner.  Czy jest już pierwsza?
Paź.  Właśnie co wybiła.
Gardiner.  Czas to nie zabaw ale konieczności,
Czas wypoczynku naturze potrzebny,
Nie marnowania godzin tych na fraszki. —
Gdzież to idziecie o tak późnej porze?
Lovell.  Czy to od króla dopiero wracacie?
Gardiner.  Tak, sir Tomaszu; zostawiłem króla
Z księciem Suffolku przy partyi primero[8].

Lovell.  Muszę go widzieć, zanim pójdzie spocząć,
A więc dobranoc!
Gardiner.  Chwilę, sir Tomaszu.
Skąd taki pośpiech? Co to jest za sprawa?
Jeśli zapytać mogę bez natręctwa,
Powiedz mi, co cię tak późno sprowadza?
Sprawy, co w nocy, jak duchy, wędrują,
Mają coś w sobie niespokojniejszego,
Od interesów wśród dnia załatwianych.
Lovell.  W dowód przyjaźni mojej i miłości
Większy powierzę sekret twoim uszom,
Niż jest obecne moje zatrudnienie.
Królowa leży połogiem, jej życie,
Zdaniem doktorów jest w niebezpieczeństwie,
I z boleściami może się zakończyć.
Gardiner.  Za owoc moje zanoszę modlitwy,
Aby swojego doczekał się czasu,
Lecz co do drzewa, aby wyznać prawdę,
Chętniebym widział zwalone na ziemię.
Lovell.  I ja też jestem gotów dodać: amen;
Sumienie jednak każe mi powiedzieć,
Że to jest słodkie i dobre stworzenie
I z naszej strony lepszych godne życzeń.
Gardiner.  Lecz, panie — panie, słuchaj, sir Tomaszu,
Wiem, że zwyczajnie twój sąd z mym się zgadza,
Że jesteś mężem mądrym i pobożnym,
Więc pozwól wyznać, że nie będzie dobrze,
Nie, nie, nie będzie, możesz mi zawierzyć,
Dopóki Cranmer, Cromwell, dwie jej ręce,
I ona sama, spać nie będą w grobie.
Lovell.  Mówisz o pierwszych państwa dostojnikach:
Cromwell, prócz straży klejnotów koronnych,
Jest archiwistą, sekretarzem króla,
A jest na drodze nowego awansu,
Który go z czasem nie może ominąć;
Cranmer jest króla ręką i językiem.
Któżby śmiał słówko przeciw niemu mruknąć?
Gardiner.  Są, sir Tomaszu, którzy śmią to zrobić,

Ja sam nie kryłem mego o nim zdania,
I dziś, jak myślę, wszystkim panom Rady
Mogłem dobitniej jeszcze wytłómaczyć,
(O czem tak dobrze jak ja wprzód wiedzieli)
Że jest kacerzem, arcy-heretykiem,
Po naszej ziemi siejącym zarazę.
Rada królowi rzecz tę natrąciła,
A on, w monarszej o kraj gorliwości,
Wskazane przez nią klęski przewidując,
Tyle przychylne dać raczył jej ucho,
Że z jego woli Cranmer, jutro rano,
Przed Radą stanie. Tak jest, sir Tomaszu,
Musim wyplenić chwast ten zaraźliwy.
Lecz zbyt już długo, trzymałem cię, panie,
A więc dobranoc!
Lovell.  Uniżony sługa!

(Wychodzą: Gardiner i paź. — Gdy Lovell zabiera się do wyjścia, wchodzą: Król i książe Suffolk).

Król Henr.  Nie chcę, Karolu, dłużej grać tej nocy,
Myśl ma gdzieindziej; za mocnyś jest dla mnie.
Suffolk.  Nigdy poprzednio, królu, nie wygrałem.
Król Henr.  Przynajmniej rzadko, i nie częściej wygrasz,
Byle przy kartach moja była baczność. —
Lovellu, jakie wieści o królowej?
Lovell.  Sam osobiście nie mogłem jej ponieść
Zleceń twych, panie, ale je posiałem
Przez damę dworską; przesyła w pokorze
Swe dziękczynienia, a prosi cię, królu,
Byś się do nieba modlić za nią raczył.
Król Henr.  Modlić się za nią? Co mi chcesz powiedzieć?
Czy cierpi wiele?
Lovell.  Jak mówiła dworska,
Śmiertelne męki.
Król Henr.  Ach, biedna królowa!
Suffolk.  Odejm jej ciężar, Boże Wszechmogący,
Bez wielkich cierpień, a pociesz dziedzicem
Naszego pana!
Król Henr.  Już północ, Karolu,

Czas ci iść spocząć; w twych, proszę, modlitwach
Nie zapominaj mej biednej królowej.
Zostaw mnie teraz, bo mam w głowie myśli,
Które samotnych wymagają dumań.
Dobranoc!
Suffolk.  Pani mojej nie zapomnę
W moim pacierzu.
Król Henr.  Dobranoc, Karolu!

(Wychodzi Suffolk. — Wchodzi Antoni Denny).

Czego chcesz?
Denny.  Wiemy danym mi rozkazom,
Arcybiskupa przyprowadzam z sobą.
Król Henr.  Ha, Cantenbury?
Denny.  Tak jest, panie.
Król Henr.  Prawda!
Gdzie jest?
Denny.  W pobocznej sali.
Król Henr.  Niechaj wejdzie.

(Wychodzi Denny).

Lovell  (na str.). W sprawie, o której biskup mi napomknął,
W sam czas przybyłem.

(Wchodzą: Denny i Cranmer).

Król Henr.  Oddal się z galeryi!

(Lovell nie rusza się z miejsca).

Czyś mnie nie słyszał? Oddal się! Co znowu?

(Wychodzą: Lovell i Denny).

Cranmer  (na str.). Strach mi! Dlaczego brwi tak swoje marszczy?
Groźna ta postać coś mi złego wróży.
Król Henr.  Chcesz pewno wiedzieć, milordzie, dlaczego
Na dwór cię wzywam o tak późnej porze?
Cranmer  (klękając). Pełnić rozkazy mą jest powinnością.
Król Henr.  Wstań, proszę, dobry lordzie Cantenbury,
Wstań! musisz ze mną przechadzać się chwilę,
Bo mam o wielu rzeczach z tobą mówić.
Wstań, daj mi rękę! Ach, dobry milordzie!
Boleję nad tem, co ci mam powiedzieć,
I z wielkim tylko powtórzę to smutkiem:
W ostatnich czasach, z wielką mą niechęcią,

Słyszałem wiele ciężkich, mówię, ciężkich
Skarg przeciw tobie; po długiej rozwadze
Mojem i Rady mojej było zdaniem,
Żebyś się stawił dziś rano przed nami,
Byś się mógł z wszystkich oczyścić zarzutów,
Dać nam na wszystko opowiedź zwycięską.
Musisz przywołać cierpliwość na pomoc,
I wybrać sobie Tower na mieszkanie.
Powinność każe tak postąpić z mężem,
Który był dla mnie bratem, nikt inaczej
Nie znajdzie serca świadczyć przeciw tobie.
Cranmer.  Królu, pokorne przyjmij moje dzięki!
Jakżem szczęśliwy, że przyszła godzina,
W której przewiane będzie moje życie
I od pszenicy oddzielone plewy!
Wiem, od potwarczych języków nikt więcej
Ran nie odebrał, niż ja, biedny człowiek!
Król Henr.  Wstań, Canterbury! Szczera twa uczciwość
Tkwi wkorzeniona w nas, twym przyjacielu.
Wstań, daj mi rękę, przechadzaj się ze mną!
Na Matkę Boską, dziwny z ciebie człowiek!
Od dawna czekam, abyś sam mnie prosił
Wezwać co prędzej twych oskarżycieli,
I bez więzienia słuchać twej obrony.
Cranmer.  Potężny panie, liczyłem jedynie
Na wierną służbę i moją uczciwość,
Jeśli tę stracę, z mojego upadku
Będę z wrogami wspólnie tryumfował,
Bo nic mi życie z mej odarte cnoty.
Żadnych oskarżeń nie lękam się, królu.
Król Henr.  Czy nie znasz twego tutaj położenia?
Masz nieprzyjaciół licznych i potężnych,
A ich potędze wpływ ich dorównywa.
Nie zawsze prawo i prawda na ziemi
Z przychylnym sądu odchodzą wyrokiem.
Jak łatwo łotrom równych znaleźć łotrów,
Kupie fałszywą na ciebie przysięgę!
Podobne sprawy widziano już nieraz.

Masz nieprzyjaciół silnych i zajadłych;
Zdołasz-li lepszym odtrącić pancerzem
Krzywoprzysięzców fałszywe świadectwo,
Niż Pan, którego na tej grzesznej ziemi
Jesteś kapłanem? Nie, arcybiskupie!
Kwiecistą kępą przepaść ci się zdaje;
Sam dobrowolnie za swą gonisz zgubą.
Cranmer.  Niech Bóg i król mój będą mą obroną!
Inaczej wpadnę w zastawione sidła.
Król Henr.  Nie trać otuchy! wszystkie ich zamachy
Nie przejdą mety wolą mą stawionej.
Bądź dobrej myśli! a jak przyjdzie rano,
Staw się przed nimi; jeżeli przypadkiem,
Wskutek zaskarżeń, uwięzić cię zechcą,
Broń się z wymowy całą gwałtownością,
Jaką cię natchnie twe niebezpieczeństwo,
Lecz jeśli marne wszystkie będą prośby,
Pokaż ten pierścień i do mnie apeluj.
Płacze! Na honor, człowiek to uczciwy!
Przysięgam, w jego sercu prawda mieszka,
Piękniejszej duszy niema w mem królestwie!
Idź i mój rozkaz wykonaj do słowa!

(Wychodzi Cranmer).

W tych łez strumieniu język mu utonął.

(Wchodzi podeszła pani).

Dworzanin  (za sceną). Oddal się, pani! Co myślisz? Przez Boga!
Pani.  Nie cofnę kroku, przynoszę nowiny,
Co me zuchwalstwo przemienią w zasługę.
Dobrych aniołów chóry niech zaszumią
Nad twoją głową, królu, swojem skrzydłem
Niech twoją świętą ocienią osobę!
Król Henr.  W twych oczach czytam treść twego poselstwa.
Powiedz, królowa powiła mi syna?
Pani.  Tak jest, tak, panie, rozkosznego syna!
Teraz i zawsze błogosław jej, Boże!
To córka, z której przyjdą z czasem syny.
Królowa prosi, abyś ją nawiedził,
Ażebyś z nowym zapoznał się gościem,

Tak ci podobnym, jak wiśnia do wiśni.
Król Henr.  Lovell! (Wchodzi Lovell).
Lovell.  Mój królu?
Król Henr.  Wylicz jej sto grzywien.
Idę odwiedzić królowę (wychodzi).
Pani.  Sto grzywien!
Jak Bóg na niebie, musi dać mi więcej;
Taką zapłatę daje się pachołkom.
Musi dać więcej, chętnie lub zmuszony;
Czyżbym mówiła za tak małą sumkę,
Że mu podobna? Albo da mi więcej,
Albo odwołam, co mu powiedziałam.
Trzeba drzeć łyka, dopóki się dają (wychodzi).

SCENA II.
Przedpokój sali narad.
(Wchodzą: Cranmer, służba i odźwierny).

Cranmer.  Nie jestem późno, a jednak posłaniec
Z rozkazu Rady pośpiech mi zalecał.
Wszystko zamknięte. Co się to ma znaczyć?
Kto tu na służbie? Gdzie odźwierny Rady?
Znasz mnie zapewne?
Odźw.  Znam, nie mogę przecie
W niczem usłużyć waszej dostojności.
Cranmer.  Dlaczego?
Odźw.  Musisz czekać tutaj, panie,
Póki przez Radę nie będziesz wezwany!

(Wchodzi doktor Butts).

Cranmer.  Czy tak?
Butts.  To sprawa szpetnej złośliwości.
Traf to szczęśliwy, co mnie tu sprowadził;
O wszystkiem będzie król wiedział za chwilę.

(Wychodzi).

Cranmer.  To Butts, królewski doktor. Jak ciekawie,
Przechodząc, zwrócił na mnie swoje oczy!
Bodaj upadku mojego nie widział!

Wszystko to pewno dziełem moich wrogów;
Zmień ich, o Boże! Krzywdy ich nie chciałem,
A oni przecie chcą mój skalać honor;
Czekać mi każą dla wstydu za drzwiami,
Swemu koledze, wśród sług i pachołków!
Lecz muszę do ich stosować się woli,
Zbrojny w cierpliwość.

(Pokazują się w oknie na górze król Henryk i Butts).

Butts.  Pokażę ci, panie,
Widok swym dziwem wszystko przechodzący.
Król Henr.  Cóż to?
Butts.  Jak myślę, miłościwy panie,
Podobne sprawy widziałeś już nieraz.
Król Henr.  Gdzie?
Butts.  Tam. Patrz, panie, na wysoki awans
Arcybiskupa, jak za drzwiami Rady
Bandzie lokajów daje posłuchanie.
Król Henr.  To on, przez Boga! W takiże to sposób
Oddają sobie wzajemne honory?
Szczęście, że mają wyższego od siebie!
Myślałem dotąd, że pomiędzy siebie
Tak rozdzielili uczciwość, przynajmniej
Dobry obyczaj, że nigdy nie zniosą,
Aby mąż taki, tak łask moich blizki,
Na ich rozkazy czekał w przedpokoju,
Niby pachołek, co przychodzi z listem.
Jak Bóg jest w niebie, to czyste hultajstwo!
Ale czekajmy! Butts, zasuń firanki,
Wkrótce ciekawe usłyszymy rzeczy. (Wychodzą).

Izba Rady.
(Wchodzą: lord Kanclerz, książe Suffolk, hrabia Surrey, lord Szambelan, Gardiner i Cromwell. Kanclerz zasiada przy wyższym końcu stołu na lewo, zostawiając wyżej siebie puste krzesło zwykle zajmowane przez arcybiskupa Canterbury. Inni zasiadają w porządku po obu stronach; Cromwell najniżej jako Sekretarz).

Kanclerz.  Daj nam wiadomość, mości sekretarzu,
Co dzisiejszego przedmiotem zebrania?

Cromwell.  Główną dziś sprawa lorda Canterbury.
Gardiner.  Czy mu posłano wezwanie?
Cromwell.  Posłano.
Norfolk.  Któż to tam czeka?
Odźw.  W przedpokoju lordzie?
Gardiner.  Tak.
Odźw.  Arcybiskup; przeszło pół godziny
Na panów Rady czeka tam rozkazy.
Kanclerz.  Niech wejdzie!
Odźw.  Możesz wejść teraz, milordzie.

(Cranmer zbliża się do stołu).

Kanclerz.  Smutno mi, dobry mój arcybiskupie,
Że z kanclerskiego krzesła mego widzę
Miejsce to puste; lecz jesteśmy ludźmi;
Z natury słabi, upadamy nieraz;
Niewielka liczba aniołów na ziemi.
Z tej to słabości, a mądrości braku,
Ty, coś mógł wielkim być dla nas świecznikiem,
Ciężkoś obraził najsamprzód monarchę,
A potem prawo, siejąc po królestwie,
Przez kapelanów twych, twoje kazania,
Jak nam donoszą, nowe, rozmaite
A niebezpieczne zdania i nauki;
Są to kacerstwa, co, nieprzytłumione,
Zgubne sprowadzić mogłyby następstwa.
Gardiner.  Naprawa nagli i nie cierpi zwłoki.
Kto utresować dzikiego chce konia,
Nie ręką, wolnym przechadza go krokiem,
Lecz pysk uparty kiełzna mu żelazem,
Kolcem ostrogi uczy posłuszeństwa.
Jeśli, przez litość dziecinną lub względy
Na ludzką godność, pozwolim bezkarnie,
Tej zaraźliwej szerzyć się chorobie,
Żegnaj lekarstwo! A co przyjdzie w końcu?
Rozruchy, bunty, ogólne zepsucie
Całego państwa, jak w ostatnich czasach
Sąsiednie Niemcy smutny dały przykład,
Zbyt świeżo w naszej płakany pamięci.

Cranmer.  Dobrzy panowie, w całym dotąd biegu
Mojego życia i mego urzędu,
Z niemałym trudem zawsze pracowałem,
By me nauki i moja powaga
Mogły bezpiecznie wciąż jedną iść drogą,
Do publicznego dobra prowadzącą.
W prostocie ducha mogę wam powiedzieć,
Że nikt ode mnie szczerzej nie potępia,
W głębiach sumienia i dziełach urzędu,
Wszystkich pokoju państwa burzycieli.
Daj Bóg, by nigdy król nie znalazł serca
Mniej mu wiernego! Ludzie, których zazdrość,
Kręta złośliwość zwykłym są pokarmem,
Ważą się kąsać najcnotliwszych mężów.
Błagam was przeto, dostojni panowie,
Aby w tej sprawie moi skarżyciele,
Jacy są kolwiek, jawnie wystąpili,
I w oczy całą rzucili mi prawdę.
Suffolk.  To być nie może; przez wzgląd na twą godność
Nikt cię oskarżyć nie będzie miał serca.
Gardiner.  Gdy większej wagi sprawy nas czekają,
Musim, milordzie, krótko z tobą skończyć.
Król rozkazuje, z naszem przyzwoleniem,
By sąd twój ściślej mógł być prowadzony,
Abyś natychmiast zamknięty był w Tower;
A tam, gdy zstąpisz z twoich wysokości,
Zobaczysz więcej, niżelibyś pragnął,
Ludzi gotowych ze skargą wystąpić.
Cranmer.  Dzięki ci, dobry biskupie Winchester;
Zawsześ był dobrym moim przyjacielem;
I byle twoja spełniła się wola,
Mym będziesz sędzią a razem przysięgłym:
Tyle jest w sercu twojem miłosierdzia!
Widzę twe cele — pragniesz mojej zguby;
Przecież, milordzie, miłość i łaskawość
Przystoją księdzu więcej niż ambicya.
Umiarkowaniem nawróć obłąkanych,
A nie odpychaj nikogo od siebie.

Cały skarg ciężar zwal na mą cierpliwość;
Ciężar ten zrzucić tak łatwo mi będzie,
Jak sumieniowi twojemu jest łatwo
Co dzień źle robić. Mógłbym więcej dodać,
Przez wzgląd na godność twoją, milczeć wolę.
Gardiner.  Jesteś sekciarzem milordzie, milordzie!
To jak dzień jasne, a kto cię rozumie,
Widzi pod twojej wymowy pokostem
Czczość twej obrony.
Cromwell.  Pozwól mi powiedzieć,
Lordzie Winchester, żeś jest za surowy.
Mąż tak szlachetny, jakkolwiek dziś grzeszny,
Dla swej przeszłości prawo ma do względów;
Jest okrucieństwem deptać zwalonego!
Gardiner.  Przebacz, mój dobry mości sekretarzu!
Ale ze wszystkich obecnych tu mężów
Najmniej masz prawa w sposób ten przemawiać.
Cromwell.  A to dlaczego?
Gardiner.  Czyż mi niewiadomo,
Żeś jest stronnikiem tych wszystkich nowości?
Nie jesteś czysty.
Cromwell.  Ja nie jestem czysty?
Gardiner.  O, nie, nie jesteś!
Cromwell.  Dałby Bóg, milordzie,
Byś o połowę tyle był uczciwy!
A lud do ciebie z prośbąby się zbliżał,
Nie, jak dziś, z strachem.
Gardiner.  Zapiszę w pamięci
Śmiałe te słowa!
Cromwell.  I owszem, lecz razem
Zapisz i całe przeszłe twoje życie!
Kanclerz.  To już za wiele! przez wstyd, skończcie! proszę.
Gardiner.  Ja już skończyłem.
Cromwell.  Ja także.
Kanclerz.  Milordzie,
Jak mi się zdaje, w rzeczy twojej sprawy
Na tem stanęło jednomyślnem zdaniem,
Że jako więzień w Tower będziesz czekał,

Póki nam woli swej król nie objawi.
Czy zgoda?
Wszyscy.  Zgoda!
Cranmer.  Nie znajdęż litości?
Muszęż, jak zbrodniarz, zamknięty być w Tower?
Gardiner.  Czegóż innego mogłeś się spodziewać?
Czas nam marnujesz. Czy straż już gotowa?

(Wchodzi Straż).

Cranmer.  By mnie jak zdrajcę do Tower prowadzić?
Gardiner.  Weź go, i odstaw do Tower bezpiecznie!
Cranmer.  Chwilę, panowie! mam jeszcze coś dodać.
Cnotą pierścienia tego, moją sprawę
Z nielitościwych ludzi rąk wydzieram,
By ją sędziemu oddać najlepszemu —
Memu królowi.
Kanclerz.  To pierścień królewski!
Surrey.  Niesfałszowany.
Suffolk.  Prawdziwy, przez Boga!
Czyż nie mówiłem, gdyśmy po raz pierwszy
Ten niebezpieczny poruszyli kamień,
Że nas przygniecie?
Norfolk.  Myślicież, panowie,
Że król pozwoli, aby kto obraził
Człowieka tego choćby mały palec?
Kanclerz.  To zbyt widoczna; o ileż mu droższe
Życie jest jego! Chciałbym tylko teraz
Z tej się wywikłać sprawy, a bez szkody.
Cromwell.  Przewidywałem, kiedyście szukali
Skarg wymyślonych przeciw człowiekowi,
Którego cnocie dyabeł tylko jeden
Mógł być zawistny, żeście rozdmuchali
Pożar na siebie; macie, coście chcieli.

(Wchodzi Król i zasiada, rzucając na nich groźne spojrzeniu).

Gardiner.  Co dzień składamy niebu dziękczynienia,
Że nam takiego raczyło dać pana,
Co dobroć, mądrość z pobożnością łączy,
Kościół z pokorą nad wszystko poważa,
I, by tej świętej swojej powinności

Lepiej dopełnić, sam w swojej osobie
Siada do sądu, który ma stanowić
W sprawie kościoła, a tego grzesznika.
Król Henr.  Zawsze umiałeś składać komplementy,
Mości biskupie, lecz nie mam dziś chęci
Słuchać cierpliwie pochlebstw nazbyt wielkich,
Zbyt przeźroczystych, by ukryć obrazę.
Nie mnie oszukasz; wziąłeś rolę wyżła,
I chciałbyś ruchem języka mnie kupić.
Lecz jakiekolwiek twoje o mnie zdanie,
Ja wiem o tobie, żeś krwawy, okrutny.
(Do Cranm.) Dobry Cranmerze, siądź. Zobaczę teraz,
Czy się poważy najpierwszy, najśmielszy
Na ciebie palcem choćby tylko kiwnąć!
Bogiem się świadczę, lepiejby dlań było
Wprzód się zamorzyć, niźli ci powiedzieć,
Że już nie jesteś tego miejsca godny!
Surrey.  Pozwól nam, panie —
Król Henr.  Nie, nie, nie pozwolę!
Myślałem dotąd, że w mojej mam Radzie
Mężów nauką i mądrością słynnych,
Ale ich nie mam. Czyliż się godziło,
By mąż tak dobry, (nie wielu z was godnych
Tego tytułu) by mąż tak cnotliwy
Za drzwiami czekał, z waszego zlecenia,
Z waszych rozkazów, jak wszawy pachołek?
Hańbić tak męża godnością równego!
Czyż was rozkazy me upoważniały
Tak zapomnienie daleko posunąć?
Władzę wam dałem sądzić go jak radcę,
Nie jak pachołka. Niejeden z was, widzę,
Przez złość wrodzoną, nie nieskazitelność,
Chciałby go zgubić, byle miał sposoby,
Lecz póki żyję, daremno ich czeka.
Kanclerz.  Pozwól mi teraz, miłościwy panie,
W obronie wszystkich, słów kilka powiedzieć.
Co do więzienia, myślą naszą było
(Jeśli jest jeszcze wiara między ludźmi),

Nie krzywdzić męża, lecz bezstronnym sądem
Dać mu przed światem sposób oczyszczenia.
Myśl ta przynajmniej mem rządziła zdaniem.
Król Henr.  Dobrze, panowie! przyjmijcie go teraz,
Miejcie dlań względy, bo na nie zasłużył,
Bo mu tę muszę oddać sprawiedliwość,
Że, jeśli może król być poddanemu
Obowiązanym, to ja mu nim jestem,
Za jego miłość i za jego służby.
No uściśkajcie go wszyscy, a prędzej!
Dla wstydu choćby, bądźcie przyjaciółmi!
A teraz, dobry mój arcybiskupie,
Mam prośbę, której nie możesz odmówić.
Młoda panienka na chrzest dzisiaj czeka,
Ty musisz za nią, jak chrzestny jej ojciec,
Przed Bogiem ręczyć.
Cranmer.  Największy monarcha
Mógłby się takim poszczycić honorem;
Czemże ja, biedny, pokorny twój sługa
Mogłem zadużyć na tyle zaszczytu?
Król Henr.  Ba, ba! milordzie, widzę, że żałujesz
Na chrzestne łyżki małego wydatku[9].
Będziesz miał w parze dwie szlachetne damy,
Księżnę Norfolku i markizę Dorset.
Czy na to zgoda? — Biskupie Winchester,
Raz jeszcze mówię, kochaj tego męża!
Gardiner.  Daję mu święty zgody pocałunek
Z całem uczuciem braterskiej miłości.
Cranmer.  Bóg widzi, jak mi drogie są te słowa.
Król Henr.  Twe łzy dowodzą twojej uczciwości.
Sprawdza się teraz, co mówią o tobie:
„Kto złość wyrządził arcybiskupowi,
Ten jego przyjaźń pozyskał na zawsze“.
Ale na fraszkach nie traćmy tu czasu,
Dziewkę co prędzej zróbmy chrześcijanką. —

Wróciłem przyjaźń, niechaj teraz płuży,
Niech mnie na siłę, wam na zaszczyt służy!

(Wychodzą).
SCENA III.
Dworzec pałacu.
(Wrzawa i zgiełk za sceną. Wchodzi odźwierny i jego sługa).

Odźw.  Skończcie mi zaraz te krzyki, hultaje! Czy bierzecie dwór za ogród paryski?[10] niesforna bando niewolników, przestań wrzeszczeć!
Głos  (za sceną). Dobry panie odźwierny, jestem od kredensu.
Odźw.  Bądź sobie od szubienicy i dyndaj na gałęzi, łajdaku! Alboż to miejsce do ryczenia? Przynieś mi tu jakie pół tuzina płonek, a nie kruchych, bo co mam, jest dla nich rózeczką. Wyczeszę ja wam czupryny! Chcecie na gwałt widzieć chrzciny? Rachujecie na piwo i kołacze, hultaje?
Sługa.  Cierpliwość, panie! jeśli armatami
Nie wymieciemy od bram tego tłumu,
Tak niepodobna będzie ich rozpędzić,
Jak w dzień majówki do snu ich przymusić.
Nie, panie, nigdy; łatwiejby nam było
Kościół świętego Pawła z miejsca ruszyć.
Odźw.  Powiedz, wisielcze! jak się tu wcisnęli?
Sługa.  Nie wiem. A jak się wciska przypływ morza?
Co dwułokciowa żerdź mogła rozdzielić,
(Patrz na jej resztki) nie pożałowałem.
Odźw.  Nic nie zrobiłeś!
Sługa.  Nie Samson ze mnie, ani sir Guy, ani Colebrand, aby ich kosić przed sobą. Ale jeżeli pożałowałem jednego, co miał głowę na barkach, młodego czy starego, samca czy samicę, rogacza czy fabrykanta rogaczów, bodajem nigdy nie zobaczył kawałka pieczeni, czegobym nie chciał za całą krowę, daj jej Boże zdrowie!
Głos  (za sceną). Wielmożny panie odźwierny, czy słyszysz?
Odźw.  Zaraz, zaraz, mości szczeniątko! Trzymaj drzwi zamknięte, mopanku!
Sługa.  Co ja mam robić?
Odźw.  Co masz robić? Walić ich tuzinami! Alboż to Moorfields na takie zbiegowiska? Alboż to przyjechał na dwór jaki indyjski cudak z wielką machiną, żeby nas wszystkie baby oblegały? Odpuść mi, panie! ale co tam poróbstwa za bramą! Na moje chrześcijańskie sumienie, te jedne chrzciny sprowadzą nam tysiąc nowych; znajdzie się tam i ojciec i chrzestny ojciec i wszystko.
Sługa.  Tem większe będą łyżki. Widzę niedaleko drzwi stojącego zucha, który musi być mosiężnikiem z rzemiosła, bo, na sumienie, dwadzieścia psich dni króluje teraz na jego nosie; kto przy nim stoi, jest pod równikiem i nie potrzebuje innej pokuty. Temu ognistemu smokowi dałem w łeb trzy razy pałką, a on trzy razy dał do mnie ognia nosem; stoi teraz, jak moździerz wycelowany, żeby nas w powietrze wysadzić. Była przy nim miałkiego rozumu połowica tandeciarza, która tak mi wymyślała, że aż jej z głowy stoczyła się miseczka; wie teraz, co to jest rozpalać pożar w narodzie. Chybiłem raz meteora, a palnąłem babę; nuż ona w krzyk: pałki! Aż tu ja widzę spieszących jej na pomoc jakich czterdziestu pałkonośców, nadzieję Strandu, gdzie stała kwaterą. Nacierają na mnie, bronię się, jak mogę; zaczęli mi okładać boki, opieram się jeszcze; aż tu niespodzianie, zaczajona za nimi banda lampartów, niby tyraliery, plunęła mi w oczy ulewą kamyków i zmusiła do honorowej rejterady, zostawiając im plac boju. Dyabeł był między nimi, ani wątpliwości.
Odźw.  Ta sama to młodzież, co grzmi po teatrach i bije się o ogryzki jabłek. Żaden też słuchacz, prócz Trybulacyi z Tower-hill[11], albo dyabłów z Limehouse, drogich ich braciszków, znieść ich nie jest w stanie. Mam z nich kilku w Limbo Patrum, gdzie będą pewno tańczyć przez trzy dni następne, nie licząc czekającego na nich przy wyjściu bankietu dwóch korbaczy. (Wchodzi szambelan).

Szambel.  Jezus Marya! a cóż to za tłumy!
A coraz nowe zewsząd płyną fale,
Jakby na jarmark! A gdzież są odźwierni?
Leniwe łotry, pięknie się sprawiacie!
Kto wam ten motłoch pozwolił tu wpuścić?
Może to wasi z przedmieść przyjaciele?
Może za dużo zostanie nam miejsca
Dla pań, za chwilę ze chrztu wracających?
Odźw.  Wszak tylko ludźmi jesteśmy, o, panie!
Wszystko, co było można, zrobiliśmy;
Ledwo w kawałki nas nie rozszarpali:
Tu armia, panie, nicby nie wskórała.
Szambel.  Jeśli wyrzuty król będzie mi robił,
Możecie wierzyć, w pięty wam to pójdzie,
Nie licząc grzywien, które wam nałożę.
Zamiast pilnować waszych obowiązków,
Przy kuflu piwa woleliście siedzieć.
Już słychać trąby, wracają z kościoła.
Otwórz wśród tłumu drogę orszakowi,
Albo cię czcka dwa miesiące kozy.
Odźw.  Mości panowie, miejsce dla księżniczki!

Sługa.  Ustąp, drabie, jeśli nie chcesz, żebym ci sprawił ból głowy!
Odźw.  Hej, ty tam w kamlocie, zleż mi natychmiast ze sztachet, albo cię na nie jak na pal wbiję!

(Wychodzą).
SCENA IV.
Plac.
(Wchodzą trębacze, trąbiąc; za nimi dwóch Aldermanów, lord Mer, Podwiązka, Cranmer, książe Norfolk z laską marszałkowską, książe Suffolk, dwóch panów niosących wielkie miednice z chrzestnemi podarunkami; następnie czterech panów niosących baldachim, pod którym księżna Norfolk, chrzestna matka, niesie dziecię ubrane w bogaty płaszcz i t. d. Ogon jej sukni niesie dama, za którą postępuje markiza Dorset, druga chrzestna matka, i damy. Orszak przechodzi scenę, a Podwiązka mówi):

Podw.  W twojej nieskończonej dobroci, o Boże! daj długie życie, szczęście i pomyślność wysokiej i potężnej księżniczce Anglii, Elżbiecie!

(Przy odgłosie trąb wchodzi Król z orszakiem).

Cranmer  (klękając). W mojem, w szlachetnych razem kmotr imieniu,
Za ciebie, królu, za dobrą królowę
Zanoszę modły, aby Bóg wam raczył
W tem pięknem dziecku zesłać wszelką radość,
Którą w dobroci swej rodzicom chowa!
Król Henr.  Arcybiskupie, przyjmij moje dzięki!
Jakie jej imię?
Cranmer.  Elżbieta.
Król Henr.  Wstań lordzie (całuje dziecko).
Przyjm z tym całunkiem me błogosławieństwo.
Niech Bóg cię strzeże! W dłoń Jego opatrzną
Życie twe składam.
Cranmer.  Amen!
Król Henr.  Moje kumy,
Zbytniej szczodroty dałyście dziś przykład,
Dziękuję z serca, za wzorem też waszym
Pani ta pójdzie, byle nam urosła.
Cranmer.  Pozwól mi teraz, królu, wypowiedzieć
Słowa, przez samo natchnione mi niebo;
Niech nikt nie myśli, że to czcze pochlebstwo,
Bo czas je sprawdzi. Królewskie to dziecię,
(Które w swej pieczy niechaj trzyma niebo!)

Jeszcze w kolebce, ziemi tej rokuje
Na przyszłe lata tysiąc błogosławieństw.
W dniach swoich będzie (choć mała z nas liczba
Dni tych doczeka) wzorem dla monarchów
Swoich spółczesnych i wszystkich potomnych.
Królowa Saby nie gorętszem sercem
Szukała pięknej cnoty i mądrości,
Jak ich ta czysta szukać będzie dusza.
Wszystkie urocze majestatu wdzięki,
Które są treścią istot tak potężnych,
Wszystkie przymioty, cnoty towarzysze,
W niej zajaśnieją blaskiem podwojonym.
Prawda jej mamką, a niebieskie cnoty
Radcą jej będą; kochana i groźna
W swoich miłości płomienie roznieci,
Lecz wrogi, głowę z smutkiem pochylając,
Drżeć przed nią będą, jak młócone zboże.
Wszystko, co dobre, róść z nią będzie razem.
Pod jej opieką, w cieniu swej winnicy,
Każdy bezpiecznie będzie jadł, co sadził,
Nucąc pokoju wesołe piosenki.
Ludzie poznają Boga w czystej prawdzie.
Kto się przybliży, od niej się nauczy,
Gdzie prawdziwego droga jest honoru;
Nią, nie krwi cnotą do wielkości dojdzie.
Błogi ten pokój z nią razem nie zaśnie,
Lecz, jak gdy Fenix cudowny ptak kona,
Z popiołów jego nowy wzlata dziedzic,
Równie cudowny, równie uwielbiany,
Tak ona (kiedy niebo ją powoła
Do swojej chwały z tej chmury ciemności)
Temu zostawi swe błogosławieństwo,
Który z jej świętych, czcigodnych popiołów
Wstanie jak gwiazda, i dobiegnie szczytu
Tej samej chwały i w niej się ustali.
Chwała, obfitość, miłość, prawda, postrach,
Służebne tego wybranego dziecka,
I jemu będą jak winnica rosły.

Gdzie tylko jasne oko słońca świeci.
Jego imienia doleci tam chwała,
I będzie nowych narodów zawiązkiem.
Jak cedr na górach, gałęzi swych cieniem
Otuli wszystkie podnóżne doliny,
A na ten widok wnuków naszych wnuki
Dziękczynne dłonie podniosą do nieba.
Król Henr.  Cuda nam wróżysz!
Cranmer.  Dla ziemi tej szczęścia
Pani ta długich dni przeżyje wątek,
Piękny czyn będzie dnia każdego wieńcem.
Bodaj tu mego widzenia był koniec!
Lecz musi umrzeć, dusza jej uleci
Do świętych koła, po ziemi tej przejdzie
W niepokalanej czystości dziewicą,
Jak lilia; po niej świat cały zapłacze.
Król Henr.  Arcybiskupie, przyniosłeś mi skarby.
Przed tego dziecka błogiem urodzeniem
Byłem żebrakiem; lecz twoje proroctwo
Taką pociechę do serca mi wlało,
Że, w niebie nawet, zapragnę zobaczyć
Jej czyny, chwaląc mego Stworzyciela. —
Dzięki wam wszystkim, tobie, lordzie Merze,
A i wam także, dobrzy moi bracia!
Wasza obecność zaszczytem jest dla mnie,
Mej też wdzięczności złożę wam dowody. —
Za mną, panowie! Musicie zobaczyć
Królowę, sama chce wam podziękować;
To sił jej doda. Niechaj o powrocie
Nikt tu nie myśli; tej malutkiej sprawą
Wielkie dziś święto skończy się zabawą.

(Wychodzą)



EPILOG.

Wiem, nie wszystkim do smaku nasza będzie sztuka:
Ten, co dobrej snu chwili na teatrze szuka,
Nagle przez trąb i bębnów obudzony grzmoty,
Powie, że nigdy lichszej nie widział ramoty;
Ten, co czekał paszkwilów na ród ludzki cały,
Gotowy z gardła wrzeszczeć: koncept doskonały!
Zawiedziony, osądzi równie nas surowo.
Któż więc wyrzecze o nas jedno dobre słowo?
Cnotliwych niewiast usta, kiedy rozczulone
Ujrzały obraz pani cnotliwej jak one.
Byleśmy od nich uśmiech zyskali opieki,
Nie tracimy nadziei, że czas niedaleki,
W którym i dobrych mężów czekają nas łaski:
Bo biadaby nam była, gdyby mężów dłonie
Pozostały kamienne w jasnej dam koronie,
Kiedy im piękne usta każą dać oklaski.









  1. I have no brother, I am like no brother:
    And this word »love«, which greybeards call divine,
    Be resident in men like one another,
    And not in me: I am myself alone.
  2. The tragedy of King Rishard the third, containing: His treacherous Plots againts his brother Clarence; the pitiefull murther of his innocent nephewes; his tyrannical usurpation; with the whole Course of his detested life, and most deserves death. As it hath beven lately Acted by the Right honourable the Lord Cahmberlaine his Servants. At London. Printed by Valentine Sims, for Andrew Wise, dwelling in Paul’s Churchyard, at the signe of the Angell, 1597.
  3. Aluzya do godła Edwarda IV, przyjętego po bitwie pod Mortimer’s Cross. Czy wzrok mnie myli, czy widzę trzy słońca? Król Henryk VI, część III, akt II, scena I.
  4. When You See Me You Know Me, or the famous Chronicle Historie of King Henry the Eight.
  5. The famous History of the Life of Henry the Eight.
  6. Nor shall this peace sleep with her etc.
    do — and bless heaven —
  7. Bevis, rycerz saksoński, mianowany hrabią Southampton przez Wilhelma Zdobywcę, słynny w romansach rycerskich
  8. Była to gra (primirą u nas zwana) ulubiona naszemu Zygmuntowi III.
  9. Za czasów Szekspira chrzestny ojciec dawał chrzestnemu dziecku kilka łyżek w podarunku, które nazywano łyżkami apostołów, bo zwykle była na nich wyryta postać jednego z apostołów.
  10. Ogród nad brzegami Tamizy, gdzie miały miejsce hece niedźwiedzi i walki byków.
  11. Wedle jednych, Trybulacya było to miejsce zboru Purytanów przyuczonych do wrzasku przez swoich predykantów; wedle innych, miał to być teatr fars ludowych, gdzie byli aktorami dyabli z Lime-house (Lajm-haus).





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: William Shakespeare i tłumacza: Leon Ulrich.