Listy z Wierzchowni

<<< Dane tekstu >>>
Autor Honoré de Balzac
Tytuł Listy z Wierzchowni
Pochodzenie Podróż do Polski
Wydawca Biblioteka Boya
Data wyd. 1931
Druk Zakłady Wydawnicze M. Arct S. A.
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Tadeusz Boy-Żeleński
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron




LISTY Z WIERZCHOWNI


DO PANI LAURY SURVILLE, W PARYŻU
Wierzchownia, 8 października 1847.
Droga siostro!

Zajechałem tu bez wypadku, poza straszliwem zmęczeniem: zrobiłem ćwierć średnicy ziemi, a nawet więcej, w ciągu tygodnia, nie zatrzymując się ani nie kładąc; gdybym zrobił drugie tyle, byłbym już za Himalajami! Ponieważ przybyłem na dziesięć dni przed moim listem, zdumiałem wielce moich przyjaciół, miłe ujętych tym pośpiechem.
Ta siedziba to istny Luwr, a majątek jest wielki jak u nas departament. Niepodobna sobie wyobrazić obszaru i żyzności tych ziem, których nie nawożą nigdy i gdzie sieją zboże co roku. Mimo że młody hrabia i młoda hrabina mają we dwoje jakieś dwadzieścia tysięcy chłopów, co stanowi czterdzieści tysięcy dusz, trzebaby ich czterysta tysięcy, aby móc uprawić całą tę ziemię. Obsiewa się tylko tyle, ile mogą zebrać.
Ten kraj jest osobliwy w tym sensie, że obok największych wspaniałości brak jest najpospolitszego komfortu. Ten majątek jest jedyny, który posiada lampę Carcel i szpital. Są tu lustra na dziesięć stóp wysokie, a niema obić na ścianach. A i tak Wierzchownia uchodzi za najzbytkowniejszą siedzibę na Ukrainie, która jest wielka jak Francja. Zażywa się tu cudownego spokoju. Władze były wobec mnie pełne względów, powiedziałbym nawet galanterji; ale też bez tych cudów nie zdołałbym zrobić kroku, nie znając języków krain, które przebywałem. Od granicy europejskiej aż do Odessy to niby jedno pole naszej Beauce.
Moje przybycie poprzedził smutny zwiastun: pożar, który zniszczył szereg domów; a w dwa dni później, wybuchł drugi, przerażające widowisko, które oglądałem własnemi oczami.
Mimo żyzności ziemi, przeobrażenie zbiorów w pieniądze jest bardzo trudne, bo rządcy kradną; brakuje też rąk do młócenia zboża, które młóci się maszynami. Mimo to, nie wyobrażacie sobie bogactwa i potęgi Rosji; trzeba to widzieć aby uwierzyć. Ta potęga i bogactwo są całe w ziemi; i to uczyni wcześniej czy później Rosję panią europejskiego rynku ziemiopłodów.
W tym przedmiocie, oto wiadomości, jakie przesyłam twemu mężowi, i pytania, na które proszę o odpowiedź.
Hrabiostwo Mniszech mają dobra jedne z najpiękniejszych w cesarstwie, i położone, szczęściem dla nich, na granicy rosyjskiej, o pięć francuskich mil od miasta Brody. W Brodach zaczyna się gościniec galicyjski, który prowadzi do kolei żelaznej w Krakowie; od Krakowa zaś do Francji kolej będzie skończona na 15-ty tego miesiąca, była już bowiem tylko kilkumilowa luka dla dokończenia odcinka między Hamm a Hanowerem, który otwierają w chwili gdy otrzymacie ten list. Otóż w tej chwili, we Francji, gdzie jest ogromne zapotrzebowanie dębiny na progi kolei żelaznej, prawie że brak dębowego drzewa. Wiem, że dębina wzrosła prawie w dwójnasób w cenie w budownictwie i w stolarstwie.
Na tej zasadzie, ci państwo, którzy mają dwadzieścia tysięcy morgów wysokopiennego lasu dębowego, mogą sprzedać sześćdziesiąt tysięcy pni dębowych dziesięciometrowych, mających w przecięciu piętnaście cali średnicy u podstawy, a dziesięć cali w miejscu gdzie się ucina pień z cieńszego końca. Trzebaby obliczyć cenę, jaką można dać za każdą sztukę właścicielowi, biorąc w rachubę: 1) transport z Brodów do Krakowa (80 mil), 2) fracht kolejowy z Krakowa do Paryża, licząc w to przeprawę Renem w Kolonji i Elbą w Magdeburgu; te punkty bowiem (jako że niema mostu w Kolonji, a robi się dopiero w Magdeburgu) wymagają przeprawy wodą; przewóz takich sześćdziesięciu tysięcy belek, to nie bagatela. Ale, jeżeli pierwotna cena byłaby np. 10 franków, a koszta transportu wynosiłyby 20 franków (podają jakieś cyfry by objaśnić moje rozumowanie), jeżeli tedy tram wypada po trzydzieści franków, chodzi o wiadomość, co warte jest w Paryżu sześćdziesiąt tysięcy sztuk dębiny trzydziestu stóp długości (z ociosaniem), które dałyby sześćdziesiąt tysięcy tramów po dwadzieścia stóp i sześćdziesiąt tysięcy progów kolejowych po dziesięć stóp. Gdyby to dało tylko po dwadzieścia franków zysku, toby wynosiło miljon dwieście tysięcy franków.
Sprawy tego rodzaju nie da się załatwić bez bankiera; dalej, rozumie się samo przez się, że można to uskutecznić tylko częściowo, zacząć od dziesiątej części i przyjąć dwa lata na tę olbrzymią eksploatację, dając rękojmie. Otóż, wiem, że we Francji dąb tych rozmiarów sprzedaje się po sto franków. Powiedz mężowi, że w dyrekcji kolei północnej znajdzie wszystkie możebne informacje, czy to co do frachtu na czterech linjach kolejowych, które łączą się z sobą i biegną od Paryża do Krakowa, czy też co do tranzita i rabatów jakie dają towarzystwa, gdy chodzi o podobną operację.
Trzeba mi kategorycznej odpowiedzi w tej sprawie, która, gdyby nam dała tylko pięć franków zysku od tramu i dwa franki od progu, wówczas, po pokryciu wszystkich kosztów, stanowiłaby majątek czterystu dwudziestu tysięcy franków. Rzecz warta jest, aby o niej pomyśleć. Otóż, niema wątpliwości co do istnienia sześćdziesięciu tysięcy pni dębowych, a jeszcze mniej co do mojej możności kupienia ich po cenie x; ale wątpię, aby je można było dostać taniej niż po ośm franków; to byłaby ostatnia cena. Ponieważ mówię tylko o pniach a nie o gałęziach, dałoby się może, gdybyśmy się podjęli wycięcia, wykroić stodwadzieścia tysięcy progów z grubych konarów, nie licząc nieprzebranej ilości drzewa na opał. Z Krakowa do Brodów liczą ośmdziesiąt francuskich mil wybornej drogi; w zimie jest sanna. Funkcjonują poczty, oprócz tego konie utrzymywane przez żydów, którzy są inteligentni, śmiali w interesach i którzy przedstawiają tem samem wszystkie korzyści konkurencji. Odpowiedzcie mi zatem możliwie najrychlej, i niech mi Surville sporządzi ścisły wykaz wszystkich kosztów, jakie pociągnąłby przewóz z Krakowa do Paryża, transita, cel, jeżeli są we Francji etc. Dowiem się tutaj, ile wynosiłby koszt transportu z Brodów do Krakowa i doliczą go. Wyświetlimy ten interes listownie, a na wiosną będzie go można zrobić, jeżeli, po dojrzałem zbadaniu, jest do zrobienia. Nie trzeba się dziwić temu że jeszcze jest do zrobienia, kiedy się zna beztroskę właścicieli ziemskich w tym kraju: to rodzaj mrożonych Antyllów, gdzie właściciele są kreolami exploatującymi ziemią rękami mużyków. Ci dwaj panowie Mniszchowie to chodząca uczciwość; nie może być najmniejszej obawy o solidność ich słowa lub kontraktu; co zaś do wyrębu, mają zamiar wykarczować dwa tysiące morgów; zatem w zakresie dwóch tysięcy morgów niema żadnej trudności. Nacechowałoby się drzewa na pozostałych czternastu tysiącach morgów. Pragnąłbym aby ten interes przyszedł do skutku, a wiadomość jaką wam przesyłam świadczy że zawsze myślę o was i o moich siostrzenicach. Rzecz sprowadza się do dowiedzenia się, jaki transport jest droższy, wodą czy koleją; jeżeli bowiem przewozi się z olbrzymim zyskiem świerki z Rygi i z Archangielska do Hawru, stwarzając fortuny w Rydze, w Hawrze i w Paryżu, cóż będzie dopiero, kiedy, zamiast przewozić świerki, będzie się przewoziło dęby, których wartość jest conajmniej podwójna.
A teraz, dają ci zlecenia dla mnie niezmiernie ważne: mianowicie czytać uważnie dzenniki i przesyłać mi natychmiast wiadomości, czy kolej Północna powiększa kapitał i czy wzywa do wpłaty. Jestto, powtarzam ci, rzecz największej wagi. Oto mój adres, którego proszę cię nie dawaj nikomu: „Pan de Balzac, Wierzchownia, koło Berdyczowa, gubernia kijowska (cesarstwo rosyjskie), przez Forbach, Kraków i Brody.
'Życzę, aby ten list zastał was wszystkich w dobrem zdrowiu i aby zawierał dla was więcej niż nadzieję'Tekst tłustą czcionką. Zaziębiony jestem od dwóch dni, co potrwa prawdopodobnie dwa miesiące; na razie nie mogą wychodzić z domu. Mam jechać do Kijowa, Rzymu północy, miasta o trzystu kościołach, aby się pokłonić generał-gubernatorowi, wicekrólowi trzech gubernij wielkich jak królestwo, i uzyskać pozwolenie pobytu. Fizycznem niepodobieństwem jest, abym mógł wrócić do Francji wcześniej niż za sześć lub osiem miesięcy, zaczyna się bowiem zima, a nie mogę ryzykować podróży w zimie. Prawdopodobnie będę w Paryżu w kwietniu, ale wrócę z pewnością tutaj, chcemy bowiem zrobić podróż na Krym, na Kaukaz, aż do Tyflisu. Ta podróż bardzo mi się uśmiecha; niema nic piękniejszego niż tamte strony. Powiadają, że to Szwajcar ja, z dodatkiem morza i podzwrotnikowej wegetacji.
Bywaj więc zdrowa; prawda, jeszcze słówko. Cholera wraca do nas, jest już w Kijowie lub blisko tego, i czyni sumienne spustoszenia. Nie miej o mnie żadnych obaw, bo cholera zabija jedynie ciepłych wujaszków, a moja sukcesja nie jest jeszcze dość poważna, aby mnie cholera wzięła pod uwagę; zostawia w spokoju łudzi, którzy mają jeszcze długi.
Tysiąc serdeczności wszystkim, a tobie w szczególności.

DO TEJŻE
Listopad 1847.
Droga siostro!

Powiedz mężowi, że drzewa mają właśnie te rozmiary których brak we Francji, i że jest z pewnością ze sto tysięcy pni; ale jego rachunki są ścisłe, aż nadto prawdą jest, że transport z jednej linji kolejowej na drugą we Wrocławiu, w Berlinie, w Magdeburgu, udaremnia wyzyskanie tych bogactw. Myślałem właśnie o tem w czasie gdy szedł twój list.
Niema sposobu przewiezienia drzewa do Wisły i załadowania go w Gdańsku do Hawru, bo niema drogi między miejscem produkcji a Bugiem, który jest jednym z dopływów Wisły. To mi przypomina historję czterdziestu tysięcy morgów lasu kupionego za pół miljona w Owernji, który zrujnował nabywcą dla braku środków transportu. W swoim czasie opowiadano mi, że w Archangielsku są miljony ogromnych pni, które pokrywają niby olbrzymią tratwą morze lodowate.
Niepodobna sobie wyobrazić olbrzymich bogactw, nagromadzonych w Rosji a bezwartościowych dla braku środków transportu. Palimy tutaj (a Wierzchownia to jest pałac!) słomą: spala się w ciągu tygodnia w piecu wszystką słomą, jaką się widzi na targu św. Wawrzyńca w Paryżu. Kiedyś zaszedłem w Wierzchowni na folwark, to jest miejsce gdzie się ustawia stogi zboża, gdzie się młóci zboże maszynami: było tam, na tę jedną wieś, dwadzieścia stogów trzydzieści stóp wysokich na pięćdziesiąt kroków długości i dwanaście kroków szerokości. Ale kradzieże rządców, koszta, uszczuplają znacznie dochód. Nie ma się pojęcia u nas o tem życiu. W Wierzchowni trzeba mieć wszystkie przemysły u siebie w domu: jest cukiernik, tapicer, krawiec, szewc, etc., przywiązani do domu. Rozumiem teraz trzystu domowników, o których mówił mi w Genewie nieboszczyk p. H., który miał na swoich usługach całą orkiestrę. Hrabia Jerzy Mniszech, szczęśliwy małżonek hrabiny Anny, posiada na Wołyniu zamek, który jest niby polski Wersal; mam jechać go oglądać. Mieszka tam jego brat, bo hrabia Mniszech przebywa stałe w Wierzchowni.
Moje najgorętsze chęci jeszcze nie są bliskie spełnienia. Pani Hańska nieodzowna jest swoim dzieciom; prowadzi je, oświeca w rozległym i trudnym zarządzie tych majątków. Oddała wszystko córce, znałem jej intencje od czasu Petersburga. Jestem zresztą bardzo rad, że szczęście mego życia oczyszczone jest z wszelkiego interesu; tem żarliwiej strzegą tego, co mi powierzono. Będą w kłopotach jeszcze na jakie dwa lata, rok 1848 bowiem będzie tak trudny do przeżycia, że będę musiał opóźnić o kilka miesięcy całkowitą spłatę matki; chyba że prace literackie byłyby bardzo wydajne. Trzeba mi było przyjechać tutaj, aby sobie zdać sprawę z niewiarygodnych trudności, jakie stają na drodze spełnienia moich pragnień.
Cholera sroży się dokoła nas w okrutny sposób. W Sauatawie zmiotła dziewięć tysięcy osób, a w Kijowie, dokąd się udałem, zabierała po czterdzieści do pięćdziesięciu osób dziennie; wybrałem się bowiem w końcu do Kijowa, a moje panie towarzyszyły mi. Młody hrabia spotkał nas w drodze; wracał z olbrzymiego majątku, wielkiego jak cały departament Seine et Marne, i przeciętego trzema rzekami: Dniepr, Prypeć i Teterów; chodziło o to, aby oddalić nieuczciwego rządcę. Udaliśmy się na jego spotkanie; widziałem tedy Rzym Północy, prawowierne miasto o trzystu kościołach, bogactwa Ławry, św. Zofję stepów. To warto raz widzieć. Spotkałem się z niesłychaną uprzejmością. Czybyście uwierzyli, że pewien bogaty mużyk czytał wszystkie moje książki, że pali na moją intencję co tydzień świecę przed świętym Mikołajem, i że chciał opłacić służbę jednej z sióstr pani Hańskiej, aby się dowiedzieć kiedy będę wracał aby mnie zobaczyć. Cholera przeszła również przez Wierzchownię; w tej chwili, powiadają, jest w Wiedniu; ale my wszyscy mamy się dobrze. Zabrała syna bogatej pani Branickiej, pięćdziesiąt wiorst stąd. Mamy zresztą wybornego lekarza, osiadłego tutaj od dwudziestu łat; Wierzchownia bowiem ma sporo ludności dzięki fabryce sukna, bardzo dobrego. Robią mi paltot podbity syberyjskim lisem, z krajowego sukna, abym mógł przebyć zimę; i to sukno nie gorsze jest od francuskiego. Wyrabia się go dziesięć tysięcy sztuk rocznie.
Mam rozkoszny apartamencik: salon, gabinet i sypialnię; gabinet jest z różowego stiuku, z kominkiem, wspaniałemi dywanami, i wygodnemi meblami, okna całe ze szkła bez cynfolji, tak że widzę krajobraz na wszystkie strony. Możesz sobie wyobrazić, co to jest za Luwr ta Wierzchownia, gdzie jest pięć czy sześć apartamentów tego rodzaju dla gości.
Pracuję w tej chwili wiele, chcę za powrotem wydać tyle książek, aby załatać moje sprawy. Jem śniadanie u siebie i schodzą aż na obiad; ale panie i hrabia Jerzy odwiedzają mnie potrosze. Życie nawskroś patrjarchalne, bez żadnego przymusu. Wszystko tu jest na miejscu, podczas gdy gdzieindziej jestto ciekawe połączenie zbytku i nędzy. Takie wrażenie robi Kijów. Przywiozę, dla przybrania schodów u siebie, widoki z Kijowa, wykonane przez jakiegoś Niemca i bardzo dobrze litografowane.
Listy wasze sprawiły mi wiele przyjemności; zachwycony jestem wiadomością, jaką mam od matki, że domek przy ulicy Fortunée jest pod dobrą pieczą; pani Hańska była pełna obaw o tę siedzibą, gdzie jest tyle bogactw. To owoc sześciu lat oszczędności; obawia się złodziei lub nieszczęścia.
Cofnąłem się przed kosztem ubezpieczenia mebli, wszelki bowiem wydatek przeraża, kiedy jest jeszcze wszystko do zapłacenia i wszystko do wydania na srebro, bielizną, resztą umeblowania, powozy, etc. To gniazdko usłane jest źdźbło po źdźble. Dobrze byłoby, gdyby matka zachodziła tam co tydzień pytać czy nie przyjechałem; toby trzymało ludzi w pogotowiu.
Bądź zdrowa: dziś jest dzień, w którym posyła się kozaka z listami do Berdyczowa, sześćdziesiąt wiorst przez stepy, trzeba więc kończyć.
Piszcie, ile będziecie mogli i wierzcie w pełne przywiązanie wuja, brata i syna.
Potwierdzaj mi zawsze odbiór listu, bo kozacy upijają się, gubią listy; choćby dostali w skórę, to nie wróci korespondencji!

DO TEJŻE
Wierzchownia, 26 stycznia 1848
Droga siostro!.

Otrzymałem dziś wszystkie twoje listy i ledwie mam czas podziękować ci, bo gotuję się do wyjazdu, a odbędę tę podróż w takie mrozy (mieliśmy 21 stopni dziś rano!), że trzeba poczynić wszelkiego rodzaju przygotowania. Ale kochani moi przyjaciele rozumieją się na tem; właśnie przymierzałem płaszcz do włożenia na futro, który jest jak istny mur
Kilka dni temu, w czasie przejażdżki sankami, spostrzegłem, że moje futerko z syberyjskiego lisa jest niby listek bibuły wobec tego straszliwego mrozu. Jadą za piąć dni. Wpłata, jaką muszą uskutecznić w moje akcje kolei żelaznej, wzywa mnie bezwarunkowo do Paryża, a wszelka przyjemność kończy się wobec interesów, zwłaszcza jeżeli są nie moje! Piszą tedy to słówko w pośpiechu, prosząc cię, abyś powiedziała matce, niech pójdzie na ulicą Fortunée uprzedzić, że, począwszy od 16 lutego, trzeba się mnie spodziewać codzień.
To nie byłby powód aby się niepokoić gdybym nie przyjeżdżał; z powodu nagromadzenia śniegów, może być opóźnienie ośmio a nawet dziesięciodniowe; mogę być uwięziony w okropnych małych miasteczkach.
Nie mów o moim przyjeździe nikomu; chcę być jakiś czas w Paryżu sam; mnóstwo ludzi, wizyt, rzuciłoby się na mnie, a ja chcę przedewszystkiem skończyć moją pracę.
Do zobaczenia zatem, niedługo. Uściskaj odemnie matkę i córki. Serdeczności dla męża, dla ciebie najczulsze słowa.

DO PANA FROMENT MEURICE W PARYŻU
Wierzchownia, 1848.
Drogi panie Froment Meurice.

W dzień mego wyjazdu byłem tak zajęty, że zapomniałem przypomnieć o puharze z kornaliny, który miałeś pan wykonać od dwóch lat. Bardzo mi przykro, że muszę stąd panu pisać, że tę rzecz trzeba wykonać; rujnuje pan opinję handlu francuskiego, którego niesłowność jest na antypodach obyczajów tego kraju, żyjącego posłuszeństwem i punktualnością. Toteż Francuzi uchodzą słusznie za warjatów, zwłaszcza od lutego 1848. Jestem bardzo upokorzony, kiedy widzę, że poszczególni obywatele utwierdzają tę opinję.
Ale może pan naprawić to zaniedbanie przy odrobinie dobrej woli. Oto szczegóły sprawy, które panu powtarzam, bo z pewnością ich pan zapomniał.
Chcę, aby puhar podtrzymywały z dwóch stron dwie postacie, jedna przedstawiająca Nadzieję, druga Wiarę. Znajdzie pan te alegorje na grobowcu księcia Bretanji, albo w jakim podręczniku. W potrzebie p. Laurent-Jan narysowałby je panu dla mnie, gdyby go pan poprosił. Nadzieja ma trzymać kartę, na której będzie wypisane błękitną emalją: Neuchatel, 1883, a Wiara kartę, na której Amor, na kolanach, będzie trzymał puhar w obu rękach. Podstawa, na której wszystko będzie spoczywało, ma przedstawiać kaktusy, cierniste rośliny i głogi. Wszystko z pozłacanego srebra.
Ponieważ daję panu pięć do sześciu miesięcy na wykonanie tej małej roboty, może mi pan sporządzi szkic i wręczy go mojej matce, która mi go prześle.
Tysiąc uprzejmości dla pana i dla szanownej małżonki.

DO PANA LAURENT-JAN W PARYŻU
Wierzchownia, 1848.
...Mamy tu człowieka, który obrabia żelazo w cudowny sposób: gdybyś mi zechciał przesłać rysunek jakiego puharu, choćby najbogatszy, onby go potrafił wykonać, bądź w srebrze bądź w żelazie. To istny Benvenuto Cellini wyrosły niby grzyb w stepach Ukrainy. Gdybyś mógł dołączyć do tego rysunku trochę dobrych rycin, które trafiają się czasami za bezcen, i złożyć małą kolekcyjkę ornamentów, zwróciłbym ci te koszta z przyjemnością; podałbym ci zarazem drogę, którą mógłbyś mi je przesłać. Pomoglibyśmy w ten sposób godnemu i wielkiemu artyście, dostarczając mu wzorów.
DO PANI DE BALZAC W PARYŻU
Wierzchownia, 6 listopada 1848.

Droga matko. Posyłam ci sumę, którą zapowiedziałem. Od czasu jak pisałem do ciebie, chwycił mnie rodzaj ostrego bronchitu, tak że przez dziesięć dni nie mogłem ani pisać ani wychodzić; ta choroba nie zrobiła mi dobrze w trakcie kuracji płuc! Zatem nie będę mógł być na nowy rok w Paryżu, jak przypuszczałem.
Mamy tu czas bardzo ciepły, tak iż sanny nie będzie przed styczniem, i będę mógł jechać dopiero wtedy. Ponieważ pani Hańska otrzymuje swoje czynsze w tym czasie, a chce umorzyć dług zaciągnięty dla ulicy Fortunée, prawdopodobne jest, że ci wyślę potrzebną sumę z instrukcjami dla pana Gavault, iżby ta sprawa była ukończona w pierwszych dniach stycznia. Napiszę do ciebie w tej mierze, w swoim czasie i miejscu.
Byłem bardzo chory przed moim bronchitem, ale w chwili gdy do ciebie piszę, jest takie polepszenie w sercu i płucach, że trzeba wierzyć, iż te dwie kolejne choroby stanowiły szczęśliwe przesilenie dla chronicznego cierpienia, które kuru je doktór. Obecnie przychodzi duszność jedynie kiedy się schylam, albo kiedy poruszam ramionami. Mogę chodzić a nawet mogę wspinać się na pagórki bez zbytniej trudności. Zacznie się znowu kurację na dwa miesiące.
Skoro tylko przyjadę, zakończę wszystkie rachunki za dom i zaległości dostawców.
Nie zapominaj kazać palić we wszystkich kominkach w wilgotne dni, nie oszczędzaj na tem i staraj się przy pomocy kaloryfera utrzymać jednostajną temperaturę w całym domu.
A więc, droga mamo, skończył się straszliwy rok! był dla mnie wysiłkiem, którego niepodobna powtórzyć. I czy nie straszne jest pomyśleć, że jeszcze będziemy dłużni tyle pieniędzy za ten dom?

Do widzenia: uważaj na siebie, oczekuj mnie z końcem stycznia lub najpóźniej w pierwszych dniach lutego. Najczulsze słowa etc.
DO PANIEN ZOFJI I WALENTYNY SURVILLE W PARYŻU
Wierzchownia, listopad 1848.
Moje drogie i szanowne siostrzenice!

Jestem bardzo rad z waszych listów, które sprawiły mi tu wielką przyjemność i które w każdym innym niż w waszym wujaszku, znanym z przyjemnych opowiastek, obudziłyby najczarniejszą zazdrość swą wdzięczną lekkością oraz doskonałością stylu. Toteż przyniosą one, tak jednej jak drugiej, jako nagrodę należną za tak piękne talenty, futerka, wspaniale termolama, podbite najpiękniejszem futrem, które wasz dostojny wuj będzie się starał przemycić przez komorę, i które ściągną na was zazdrość wszystkich waszych koleżanek z lekcji rysunków. Nie zużyjecie zapewne nigdy waszych termolama; ta piękna i mocna materja czerkieska trwa dziesięć i piętnaście lat; z termolamą jest tak jak z ciepłymi wujaszkami; trzeba je — czy ich — dobijać, niszczyć własnoręcznie, z rozmysłem, co prowadzi za wujów do kryminału, a za termolama do sprawienia nowych; ot co!
A teraz, moja dobra Zośko, nie trzeba się bać muzykowania z hrabiną Jerzową, bo ona ma dar do muzyki równie wielki jak zamiłowanie, i gdyby nie była z domu posażną jedynaczką, byłaby wielką artystką. Jeśli będzie mogła za półtora roku albo za dwa lata przyjechać do Paryża, będzie tam brała lekcje kontrapunktu i kompozycji, bo tylko tej umiejętności jej brak. Ma ręce bez przesady ośmioletniego dziecka, i te ręce niedostrzegalne, miękkie, białe, których trzy zmieściłyby się w mojej, mają siłę żelazną, jak ręce Liszta, oczywiście w odpowiednich proporcjach. Nie palce ale klawisze się gną; obejmuje dziesięć klawiszów, trzeba widzieć ten cud aby uwierzyć. Muzyka, matka i mąż, — oto w trzech słowach cały jej charakter. To Fenella domowego ogniska, błędny ognik naszych dusz, nasza wesołość, życie zamku. Kiedy jej niema, same mury wiedzą o tem, tak je rozwesela swą obecnością. Nigdy nie znała nieszczęścia, nie wie co to przeciwność, jest bożyszczem wszystkiego co ją otacza, — a ma wrażliwość i dobroć anioła; mówiąc o niej trzeba w jednem zdaniu złączyć przymioty, które wszelki moralista uważałby za niemożliwość, a przecież to jest prawda, bijąca w oczy wszystkich co ją znają.
Jest głęboko wykształcona bez pedanterji; rozkosznie naiwna, wesoła jak dziecko, mimo iż mężatka; śmieszka jak mała dziewczynka, co jej nie przeszkadza żywić święty zapał dla wszystkiego co piękne. Fizycznie, posiada wdzięk piękniejszy od samej piękności; wdzięk, który rozświetla cerę jeszcze śniadą (ma ledwo szesnaście lat!), nosek ładnie zarysowany ale zachwycający jedynie z profilu; kibić czarująca, szczupła, smukła; nogi, ręce, cienkie, wytworne, i takie maleńkie jak mówiłem. A wszystkie te zalety podnosi wzięcie dumne, rasowe, ta jakaś naturalna wyniosłość, którą nie wszystkie królowe mają i która zupełnie się zatraciła we Francji, gdzie wszyscy chcą być równi. Ta dystynkcja, to wzięcie wielkiej damy, to jeden z najcenniejszych darów, jakie Bóg — Bóg kobiet — może im dać.
Hrabina Jerzowa mówi czterema językami jak własnym. Bystrość jej obserwacji zdumiewa mnie samego; nic jej nie uchodzi, a przytem jest niesłychanie delikatna i cudownie pewna w przyjaźni. Słowem, po dwóch tygodniach spędzonych z nią, nie znajduje się dla niej lepszego określenia niż rzadka perła. Mąż ubóstwia ją, ja ją ubóstwiam, dwie staropanniejące kuzynki ubóstwiają ją, i będzie się ją ubóstwiało zawsze, bo zawsze znajdą się nowe przyczyny aby ją więcej kochać.
Byłbym bardzo rad dowiedzieć się, że Walentyna uczy się tyle co hrabina Jerzowa, która, poza wszystkiemi swojemi studjami, pracuje jeszcze specjalnie i codzień nad fortepianem. Owo cudowne wykształcenie, to owoc pracy, od której miss Walentyna stroni trochę zanadto; otóż, powiem mojej drogiej siostrzenicy, że robić tylko to co się lubi, to źródło wszelkiej deprawacji, zwłaszcza u kobiet. Zasady, spełniony obowiązek, rządziły dziecinstwem młodej hrabiny, mimo że bogatej jedynaczki; toteż jeszcze dzisiaj czuje się małą dziewczynką wobec matki, współzawodniczy ze wszystkimi o zaszczyt usługiwania jej, odnosi się do matki z szacunkiem iście angielskim, feudalnym; umie połączyć głęboką miłość z głębokim szacunkiem, czułość z poufałością, bez najmniejszego niebezpieczeństwa dla olbrzymiego dystansu jaki istnieje między matką, która ją zrobiła tem czem jest, a córką, choćby najbardziej skończoną i doskonałą. Młoda hrabina nigdy nie powiedziała do matki ty; cudownie rozwiązuje problem najtkliwszej czułości oraz pełnych szacunku względów. To nie jest krytyka naszych obyczajów, to próba wytłumaczenia tego wielkiego tonu, tego niewytłumaczonego wzięcia pani Hańskiej i jej córki, które polega jedynie na odcieniach; otóż my, we Francji, skasowaliśmy odcienie, dystanse; nie spotyka się już u kobiet owego połączenia godności osobistej z domowemu i religijnemi cnotami. Odmierzając każdemu co mu się należy i oddając mu to z godnością i wdziękiem, można się mniej lub więcej zbliżyć do tego tonu.
Dosyć morałów, bo wy jesteście małe szelmeczki, zdolne pomyśleć, że ja wam ciężko każę kupić wasze caraco; niech mnie Bóg broni, abym był podobny do rodziców, którzy każą przyjemności okupywać plagami albo też ciasteczkami pelnemi moralnego rumbarbarum.
Bądźcie zdrowe, drogie moje małe. Ściskam was i kocham.

DO PANI DE BALZAC W PARYŻU
Wierzchownia, 29 listopada 1848.
Droga matko!

Pisząc do Laury i jej małych, nie mogę nie napisać do ciebie paru słów: interes i czułość. Nie odpowiedziałaś na pytanie, jakie ci zadałem na dwa zawody co do Franciszka: mianowicie czy go dobrze wyuczyłaś opatrywać i czyścić lampy, bo to jest punkt zasadniczy. Wolałbym raczej usłyszeć, że posiada twoją zręczność oraz schludność w tej czynności, niż dowiedzieć się, że umie robić dywany. Dozór nad kaloryferami, dbałość o ciepło w domu, obsługa kominków, drzwi i staranie o cenne przedmioty, oto do czego przeznaczam imć Franciszka. Otóż ty jedna możesz go wychować, aby miał ręce jak jaka Niemeczka, aksamitne w dotykaniu tych cacek, w traktowaniu ich z całą delikatnością, nie upuszczaniu miotły ani szczotki na wszystko. Staraj się zwłaszcza wszczepić mu przywiązanie do domu, do mnie, pobudzając jego ambicję, tłumacząc mu, że powinien być dumny że służy u mnie, że ja się nim interesuję, że liczę na niego. On jest doprawdy z tej gliny, z której się lepi dobrych starych służących, z tych co to wrastali w rodzinę.
Od listu, który pisałem do ciebie przed kilku dniami, wróciłem do mojej kuracji; doktór żąda sześciu tygodni, aby mnie doprowadzić do stanu pozwalającego myśleć o podróży. Będę z pewnością z końcem stycznia w Paryżu, ale napiszę do ciebie, tak jak sobie życzysz, dwa tygodnie naprzód, abyś mogła przygotować dom i dać mu cały blask. Skrzepiłem się nieco, chudość znikła, wrócę odmłodzony mimo choroby.
Mam nadzieję, że masz się dobrze i że wytrzymasz cierpliwie dwa miesiące, które trzeba ci jeszcze przebyć w twojej paryskiej pustelni. Och! gdybyś była tutaj, cóżby się z tobą stało?... Trzeba robić cztery miłe śniegiem albo zbożem, zanim się znajdzie księdza, który, tylko za to aby się pokazać, żąda szesnaście franków i nie udziela sakramentów inaczej niż za brzęczącą monetę. Haha! po dwóch tygodniach Ukrainy wydałaby ci się twoja ulica Fortunée rozkoszna, zwłaszcza iż, będąc pewna Franciszka, możesz odwiedzać Laurę i jej dziewczęta ile ci się podoba. Bylibyśmy w rozpaczy, gdybyś miała być niewolnicą, która nie śmie wychodzić kiedy zapragnie; toteż baw się ile tylko zdołasz. Gdybyś wiedziała, jacy my ci tu jesteśmy wdzięczni za trudy, jakie sobie zadajesz, aby dobrze utrzymywać ulicę Fortunée. Bo to byłoby okropne wydać tyle pieniędzy i nie znaleźć tego domu w całej jego świeżości: jako ponoszący odpowiedzialność, byłbym w rozpaczy.
Dowidzenia, droga mamo, ściskam cię najtkliwiej, z całym szacunkiem.

DO PANI DE BALZAC W SURESNES
Wierzchownia, 20 grudzień, 1848.
Droga matko!

Sytuacja jest tak ciężka, tutaj jak wszędzie, że zmuszony jestem napisać do p. Souverain z prośbą aby zaczekał jeszcze. To ci mówi dosyć wyraźnie, że ofiary mają swoje granice i że nie trzeba nużyć nikogo, nawet tych którzy są nam najbardziej oddani. Te ustawiczne długi domowe nie mogły nie wywrzeć złego wrażenia, i gdyby się wyłoniła jakaś nowa historja, nie wiem, czy przyszłość moja nie zachwiałaby się od tego.
Mimo to, pamiętaj, że co się tyczy ciebie, nic się nie zmieniło; swoją pensyjkę będziesz zawsze otrzymywać regularnie, i bardzo mnie martwi kiedy się dowiaduję z listu pana Souverain, że ty, w swoim wieku, idziesz pieszo z ulicy Fortunée aż do niego. Pamiętaj, że jeżeli idziesz pieszo, to dlatego że sama chcesz, bo ja cię upoważniam, we wszystkiem co mnie dotyczy, abyś brała dorożki i zapisywała je na mój rachunek.
Nie chcę wracać wprzód, aż będzie wszystko skończone, na dobre albo na złe. Bądź więc nadzwyczaj ostrożna we wszystkiem co mnie tyczy; byłoby fatalne gadać o moich nadziejach, które stają się bardzo problematyczne.
Wolę raczej, abyś się wydawała zrozpaczona, niż przeciwnie. I mam moje powody aby ci to pisać. Mów ciągle, że spodziewasz się mnie za trzy miesiące.
Skończyliśmy inwentarz domu, i oceniliśmy, że meble i dom warte są do trzystupięćdziesięciu tysięcy franków! To właśnie przeraża; nie prędko będziemy mogli z nich korzystać, i przykro działa to, że się uwięziło tak znaczną sumę, wobec zysków jakie możnaby z niej mieć obecnie w rencie państwowej wedle kursu.
Zamykam w tym liście moje życzenia na rok 1849; życzę ci, abyś się miała dobrze, aby interesy szwagra szły jak najlepiej, aby wielka sprawa mojego życia zakończyła się, i abyś wówczas mogła żyć spokojnie i szczęśliwie.
Odczytaj uważnie moje notatki tyczące interesów, aby wszystko wykonać co do litery.
Bądź zdrowa, droga matko; pomyśl, że trudy, jakie sobie zadajesz dla mnie, będą ostatnią małą przykrością jaką ci sprawię.
Najtkliwsze wyrazy szacunku od przywiązanego syna.

DO PANI LAURY SURYILLE W PARYŻU
Wierzchownia, styczeń 1849.

Twój list, droga siostro, sprawił mi wielką zgryzotę, z przyczyny niewypłacalności pana C... Interesy nie mogą dobrze iść we Francji, dopóki nie będzie regularnego rządu; Ludwik Napoleon to jest, jak powiada Laurent-Jan, drabina, po której możemy wydostać się z rynsztoka republiki. Toteż jeszcze przez rok interesy będą kuleć we Francji. Niech nas Bóg ma w swojej opiece!
Pracuję dużo, bo nie patrzę na rzeczy różowo. Moi przyjaciele mają trzy wielkie procesy na karku; pojedziemy z pewnością do Petersburga, dokąd ściągną ich te procesy. Hrabina nie chce nic postanowić, dopóki dzieci jej nie będą spokojne i wolne od trosk majątkowych. Zresztą długi twego brata, czy osobiste czy familijne, niepokoją ją ogromnie. Mimo to, spodziewam się wrócić z końcem sierpnia; w każdym zaś razie, nie chcę się już rozstawać z osobą którą kocham. Tak więc, jestem niby Spartanin: wracam albo z tarczą albo na tarczy.
Jak my żałujemy domu, tej szelmy bombonierki, która pochłonęła czterysta tysięcy franków! Co możnaby dziś zrobić z czterystoma tysiącami franków! Prawda, że jeszcze winni jesteśmy sto tysięcy...
Wszystko jest rozpaczliwe! Bo wyobraź sobie, że z tego kraju nie można wysyłać pieniędzy. Nie licząc zakazu cesarza, żydzi biorą piętnaście i dwadzieścia od sta prowizji; tak, że gdyby nawet chciało się i mogło, toby była ruina! Niema się wyobrażenia o chciwości tutejszych żydów. Szylok przy nich jest figlarnem niewiniątkiem. Pomyśl, że chodzi tylko o zmianę. Co do pożyczki, to biorą czasami pięćdziesiąt od sta, i to jeden żyd od drugiego.

DO PANI DE BALZAC W SURESNES
Wierzchownia, luty 1849.
Droga matko!

Skarżysz się na moje milczenie, a przecież, jeżeli dobrze rachuję, pisałem do ciebie najmniej siedem razy od mego wyjazdu. Pozatem, nie wiesz że poczta kosztuje bardzo drogo w tym kraju, że płacą tutaj porto za listy które wysyłam, płacą za te które otrzymuję, a są zbyt delikatni aby mi wspominać o tem. Otóż, ja jestem tutaj jedynie gościem, wspaniale, królewsko przyjmowanym, ale tylko gościem, który nie może nadużywać gościnności.
Wydaje ci się szczególne, że ja nie piszę do moich siostrzenic. I to ty, ich babka, masz tego rodzaju pojęcia o etykiecie rodzinnej! Ty uważasz, że twój syn, pięćdziesięcioletni, obowiązany jest pisywać do swoich siostrzenic! Dziewczęta powinny się czuć bardzo zaszczycone i bardzo szczęśliwe kiedy do nich nakreślę kilka słów; piszę do nich kiedy mam czas, ich listy są zresztą bardzo mile i zawsze robią mi przyjemność.
To co mi piszesz o położeniu Surville’a jest rozpaczliwe! Domyślałem się, że od roku nie spoczywa na różach, i bardzo mi przykro, że jeszcze nie mogę przyjść mu z pomocą.
Surville, tak bogata inteligencja, tęgi i dzielny pracownik, nękany losem, jak ja byłem przez dwadzieścia lat! Ale ja byłem sam, a on ma żonę i dzieci, i żona jego jest moją siostrą, a córki jego to moje siostrzenice! Jakże żałuję, że podjąłem sprawy domu przy ulicy Fortunée tak kosztownie! Jestem winien jeszcze siedemdziesiąt tysięcy franków, a siedemdziesiąt tysięcy franków, przy obecnym kursie renty, to dziś majątek, w chwili gdy wszystkie źródła zawiodły naskutek bezrobocia literackiego!... Kiedy pomyślę, że, gdyby nie Souverain, który mi pożyczył pięć tysięcy franków, nie byłbym mógł wyjechać, i że te pięć tysięcy franków płatne sq w kwietniu! Wesołe! Ale na co zda się jęczeć; trzeba zapłacić, i postaram się to uczynić.
Bywaj zdrowa, droga matko, bo mam dużo do pisania, a jutro jest dzień pocztowy. Wszystko co ci mogę jeszcze powiedzieć, to abyś dbała o siebie, nie dręczyła się, i abyś brała, we wszystkiem co się mnie tyczy, omnibusów i fijakrów ile wlezie. Kiedy mówię we wszystkiem co się mnie tyczy, wiesz dobrze że mówię i o sprawach hrabiny, i ona też pragnie abyś się jaknajmniej trudziła.
Na biedną hrabinę spada jedno nieszczęście po drugiem: nietylko dotknęły ją dwa pożary, ale jeszcze ograbiono ją na znaczne sumy ze spadku po wuju. Wszystkie te opłakane wydarzenia odbiły się na szczęśliwych planach przyszłości: i oto wciąż jesteśmy jak ptaki na gałęzi i ja jestem wciąż tylko gościem, bardzo kochanym, bardzo mile widzianym gościem w Wierzchowni.
Jeszcze raz bądź zdrowa. Tysiączne serdeczności synowskie, a zwłaszcza tysiączne dzięki za wszystkie starania i trudy dla mnie.

Błagam cię, jak najmniej opuszczaj dom przy ulicy Fortunée, bo Franciszek wprawdzie jest wierny i poczciwy, ale nie jest zbyt rozgarnięty i może narobić wiele głupstw.
DO PANI LAURY SURVILLE W PARYŻU
3 marca 49.

Dawno już nie miałem listów od ciebie, droga siostro, i pewnie już ich nie dostaną; bo kiedy ten cię dojdzie, będę gdzieindziej niż w Wierzchowni, gotując się do wyjazdu, który o tej porze nie jest rzeczą łatwą. Kiedy się kończy sanna, przy odwilży drogi się robią niemożliwe, wskutek wylewów każdy strumień staje się niezwalczoną przeszkodą, bo rzeki są bez mostów. Zima nie oszczędziła nas tutaj; mieliśmy mrozy niczem rok 1812. Załapałem w Kijowie czwarty bronchit, na który długo i okrutnie cierpiałem. Leczenie choroby serca i płuc trzeba było przerwać, nie miałem sił, bo znajdują się w fazie zupełnego osłabienia mięśni obu organów. Stąd duszność z lada powodu, nawet przy każdem głośno powiedzianem słowie... Wszystko to nie jest wesołe.
Wiem o waszych sprawach tylko z kilku wierszy, które mi pisze matka. Zdaje się że idą dobrze? Wiem, że twoje małe bawią sią, i że ty balujesz też od czasu do czasu.
Rad byłbym się dowiedzieć, że p. M... bierze udział w tych wszystkich balach i że ta rzecz dobiega końca. Ale milczenie babci w tej mierze każe mi sądzić, że, mimo straszliwych przeszkód na które się natykam, i które są iście bez końca, pięćdziesięcioletni wujaszek wyprzedzi może młodą siostrzenicą i wygra wreszcie zakład. Pozbawieni jesteśmy oddawna miłego szczebiotu twoich panien, z wielkim naszym żalem.
Mam nadzieją być w Paryżu 15 albo 30 kwietnia, to zależy od wielu rzeczy. Stan Galicji przedstawia w tej chwili tak wielkie niebezpieczeństwa dla podróżnych, że trzeba czekać rezultatu kroków przedsięwziętych przez rząd dla bezpieczeństwa dróg. Całe bandy uzbrojonych złodziei rabują po miastach w biały dzień i porywają ludzi. Przytem ziszczenie wielkiej sprawy mego życia natrafia tutaj na trudności, przewidziane niestety i spowodowane formalnościami; tak że, mimo iż pilno nam obojgu, wyjazd jest niepewny.
Widziałem na kontraktach kijowskich wspaniale dywany perskie w rodzaju portjery, jaką mi dał p. H. w zeszłym roku, i między innemi tuzin krzeseł cudownej roboty. Ale wszystko za taką cenę, że trzeba było się wyrzec. Woleliśmy kupić termolamę dla Zosi i Walentynki, które znajdą w nich rzecz wiekuistej trwałością Młoda hrabina ma futro pokryte termolamą, które jej matka nosiła w r. 1830: jeszcze zachowało kolory. Nie wiem, jak ci Judzie Wschodu robią, aby przeobrażać swoje słońce na materje wszelkiego rodzaju. Te ludy są pijane światłem.
Spędziłem trzy tygodnie w swoim pokoju; jedyną moją przyjemnością było oglądać hrabinę Jerzową Mniszech idącą na bal w strojach królewskiej wspaniałości. Nikt nie ma pojęcia, co to są tualety w Rosji; to o wiele o wiele więcej, niż wszystko co się widzi w Paryżu. Większość kobiet rujnuje swoich mężów przepychem tualet, a tancerze rujnują tualety kobiet swoją brutalnością. W figurze mazura, w której walczy się o chusteczkę tancerki, podarto w sztuki chusteczkę młodej hrabiny wartości więcej niż pięćset franków, jedną z najpiękniejszych w jej wyprawie. Kochana matka wynagrodziła to, dając jej najpiękniejszą ze swoich, dwa razy bogatszą; płótna tyle tylko, aby się uszczypać w nos, wszystko inne koronka point d’ Angleterre. Oto nasze wielkie wydarzenia, osądź z nich o reszcie.
Bądź zdrowa; tysiąc czułości dla ciebie i dla twoich niemych córek, na które się dąsam i tysiączne serdeczności dla męża, której mu życzę powodzenia.

DO TEJŻE
22 marca 49.
Droga Lauro!

Niema nowin z pustyni; są tylko te, które mnie dotyczą osobiście, a te nie są pomyślne.
Moje sprawy psują się. Toteż wahałem się z pisaniem do ciebie: poco gryźć się fatalnym obrotem rzeczy, nad którym można jedynie ubolewać i poddać się mu. Nie pisałem nic matce o tych zgryzotach; nadto je powiększyła, komplikując moje położenie listem, w którym pierwszy raz pisze do mnie przez „vous“!... Chyba nie wiedziałaś o tem, bo byłabyś zapobiegła, ty, taka dobra, taka pojednawcza! W okolicznościach, w jakich się znajdują, to było fatalne. Pisać do mnie list, z którego dla ludzi logicznych musi wynikać albo zły syn, albo matka o charakterze trudnym, drażliwym etc. Przytem to był list matki do piętnastoletniego chłopca, który coś zbroił... I przy tem wszystkiem, matka oddana jest cała moim sprawom, zastępuje mnie, zasługuje na same pochwały, i ja ją czczę!
Jest prawie pewne, że wrócę tak jak wyjechałem; gdyby nie stan Galicji, który budzi niepokoje, już byłbym w drodze. Ten list tak nie w porę, w którym mama nietylko nie mówi mi czulszego słowa, ale kończy oświadczeniem iż uzależnia swoją czułość od mego postępowania (matka, która może kochać albo nie kochać takiego syna jak ja; siedemdziesiąt dwa lata z jednej strony, pięćdziesiąt z drugiej!), przybył w chwiLi, gdy ja wychwalałem pomoc mojej matki, gdy mówiłem jaka jest rachunkowa, ile trudów sobie zadaje w swoim wieku etc., etc.
Wreszcie udało mi się wytłumaczyć hrabinie, że trzeba aby matka miała służącą w Suresnes, że trzeba się nią zająć, stworzyć jej szczęśliwą starość, kiedy przyszedł ten mroźny podmuch w formie jej listu, w dWa miesiące po wymówce, jaką zrobiłem matce, a ty wiesz czy była usprawiedliwiona!... Cośmy tu przeszli niepokoju przez cały wielki miesiąc! Ja nie byłem niespokojny, ale czy mogłem zapobiec domysłom osoby niesłychanie ostrożnej, nawet nieufnej, i której to wyłącznie dotyczyło! Odgadłem jak się to wszystko działo, tak jakbym patrzał na to. Wreszcie, gdy ja piszę do niej całe tomy, mama skarży się że do niej nie piszę; co Więcej narzuca mi obowiązek pisania do moich siostrzenic i odpisywania na ich listy, co jest wywróceniem zasadniczych praw rodziny; a trzeba abyś wiedziała czem są osoby u których bawię, aby zrozumieć złe wrażenie takich uwag, które matka w swojej odpowiedzi traktuje jako źLe zrozumiane żarty. Mówią ci to, abyś zrozumiała, jak olbrzymie rozmiary mogą przybierać głupstwa kiedy się jest daleko od siebie. Z czego chcesz, aby sądzono moją rodziną, jeśli nie z naszych wzajemnych stosunków?
Otóż właśnie list matki przyszedł w okolicznościach o których mówią, i w innych o wiele cięższych. Uzyskałem prawo napisania do Petersburga, aby prosić o zezwolenie cesarza, i nie tylko cesarz nie zezwolił, ale jeszcze przez ministra kazał nam powiedzieć, że istnieją prawa i że należy się im poddać.
Zmęczona wreszcie tem wszystkiem, pani Hańska radziła mi, abym jechał sprzedać wszystko przy ulicy Fortunée. Tutaj jest bogata, kochana, szanowana; życie nie kosztuje jej nic, nie śpieszno jej udać się w miejsce, gdzie widzi tylko swary, długi, wydatki i nowe twarze; dzieci jej drżą o nią! Dołącz do tego godny i zimny list matki, która łaje swego maleńkiego (pięćdziesiąt lat!), a zrozumiesz, że na takie wątpliwości wyrażone co do szczęścia i przyszłości, ambitny człowiek wyjeżdża, oddaje dom przy ulicy Fortunée temu do kogo należy, bierze się z powrotem do pióra i zakopuje się w dziurze gdzieś na Passy. Dla kobiety czterdziestopięcioletniej wzglądy majątkowe mają ogromną wagę.
Ty, która masz dwie córki na wydaniu, pozwól sobie dać lekcję bardzo przyjacielską i praktyczną.
Zrobiłaś — przypuśćmy — jakieś świetne interesy, masz sto tysięcy renty, zamek, dajesz czterysta tysięcy franków posagu każdej z córek; oczywiście są bardzo poszukiwane, najznaczniejsi ludzie, synowie najlepszych rodzin, starają się o Zosią; ale Zosia spotkała rzeźbiarza, jak np. Dawid, jak Pradier, kocha go, pozwoliliście mu bywać; mieszka w zamku, żyjecie od trzech lat jak rodzina, stosunki ułożyły się najserdeczniej, niema żadnych tajemnic, wszystko jest jasne, przejrzyste. Naraz, dowiadujesz się, że zawód rzeźbiarza przechodzi kryzys, że rząd ogranicza zamówienia, że prace ustają, że artysta miał długi, zapłacił je, że jednak winien jest hanlarzowi marmuru, komornikom, i że liczy na swoją pracę aby to spłacić. List jego żonatego brata zdradza ci, że ów brat walczy mężnie o byt dla swojej żony i dzieci i jest zagrożony; że siostra, licho wydana za mąż, żyje w Kalkucie w głębokiej nędzy, na małej posadce, która Ledwie jej starczy na życie. Dochodzą cię inne wieści; że rzeźbiarz ma starą matkę, której obowiązany jest wypłacać pensję; ta matka, przedtem osoba dostatnia, mieszka gdzieś na wsi, i ta matka pisze do swego syna, którym jest Dawid, ałLbo Pradier, albo Ingres, list, gdzie traktuje go jak smarkacza i mówi mu, że będzie go kochała pod takiemi a takiemi warunkami.
Przypuśćmy jeszcze, że w tych okolicznościach nastręcza się inna partja. Młody człowiek, przyzwoity, bez długów, trzydzieści tysięcy franków renty, jest prokuratorem. Co robią pani Surville i jej mąż? Widzą z jednej strony ubogą rodzinę, niepewną przyszłość; znajdują pretekst, i Zosia zostaje żoną generalnego prokuratora z trzydziestoma tysiącami franków renty.
Odprawiony rzeźbiarz powiada sobie: „Ależ mnie matka urządziła swoim listem: po kiegoż licha siostra Karolina pisała mi o swojem położeniu! Czegóż mój brat nie siedział spokojnie! Dużośmy na tem zyskali: miałem w ręku małżeństwo, które zapewniało mi los, ale ponad wszystko szczęście, i ot, wszystko przepadło przez głupstwo!
Wiedz, że z małżeństwem bywa tak jak ze śmietaną: lada co, zmiana powietrza, zapach, warzy ją. Złe małżeństwo zawiera się z największą łatwością; dobre wymaga nieskończonych względów, najbaczniejszej uwagi, albo też wszystko djabli biorą; ja też mam szanse zostać kawalerem.
Mam i będę miał w pani Hańskiej najlepszą, najoddańszą przyjaciółkę, przyjaciółkę taką jaką się ma tylko raz w życiu, dzieci jej będą mnie kochały tak jakbym należał do rodziny; ale nie chcą narażać przyszłości matki, którą ubóstwiają; i — mają rację.
Niepodobna sobie wyobrazić rozsądku, rozumu pani Hańskiej; dorównują jej wykształceniu, które jest olbrzymie; jest jeszcze piękna, ale nienawidzi świata i jego utrapień; lubi spokój, samotność i książki.
Jesteśmy coraz bardziej niespokojni o położenie Francji, a trzeba przyznać, że wieści z Paryża nie są zachęcające.
Co robi Surville? Jak przebyliście burzą? Te pytania, wśród spokoju i samotności w jakich żyją, zaprzątają mnie nieustannie, a przyjaciele moi, którzy dzielą moje uczucia, dręczą się niemniej odemnie. Hrabina Jerzowa Mniszech zna Zosię i Walentynką, mówi o nich, opisałem je, interesują się tu niemi. Dziewczęta powinnyby pisać do mnie raz na miesiąc. Mimo iż list z zagranicy kosztuje dziesięć franków, zawsze powitanoby okrzykami radości szczebiot tych dwóch ładnych papużek.
Pomyśl, moja dobra Lauro, że nikt z nas, jak się to mówi, nie zrobił karjery; że gdybym, zamiast musieć pracować aby żyć, został mężem jednej z kobiet najlepiej urodzonych i spokrewnionych, o majątku solidnym chociaż ograniczonym, wówczas, mimo jej chęci aby żyć w domu i nie utrzymywać żadnych stosunków, nawet z rodziną, o wiele łatwiej mógłbym być pomocny wam wszystkim. Jestem pewien życzliwości i zainteresowania pani Hańskiej dla twoich drogich dziewcząt.
Jest zatem więcej niż obowiązkiem mojej matki i wszystkich moich nie szkodzić mi w szczęśliwem ziszczeniu tego związku, który przedewszystkiem jest dla mnie szczęściem... Nie trzeba też zapominać, że o tą osobę, tak dla jej urodzenia jak dla wielkiej reputacji piękności, inteligencji, majątku (bo przypisywano jej miljony córki), ubiegały się osoby najznakomitsze i najwyżej położone, i to ciągłe. Jest więcej niż bogata i szlachetna, jest cudownie dobra, anielskiej słodyczy, zdumiewająco łatwa w pożyciu i wreszcie szczerze pobożna. Toteż, kiedy ludzie biorą pod uwagą wielkie i tylostronne korzyści, nadzieje moje są przedmiotem niedowierzania, niemal drwiny. Zaprzeczają, i to ze wszystkich stron, możliwości sukcesu.
Gdybyśmy mieli żyć wszyscy na jednym okręcie i pod jednym dachem, rozumiałbym kwestje godności, które podnosi matka; ale dla utrzymania się w granicach w których powinna znaleźć się ta osoba, przynosząca z sobą (poza majątkiem) najcenniejsze korzyści socjalne, sądzą, że trzeba poprzestać na tem, aby dać wrażenie rodziny bardzo kochającej i bardzo oddanej człowiekowi, którego ona kocha. To najlepszy sposób, aby obudzić jej życzliwość i zapewnić sobie jej wpływ, który będzie olbrzymi! Możecie wszyscy mówić, w pięknym przystępie niezależności, że nie potrzebujecie nikogo i że dacie sobie rady o własnych siłach. Ale ja, mówiąc między nami, sądzę, że wypadki ostatnich lat dowiodły wam, że nic się nie robi bez stosunków, bez cudzej pomocy, a najmniej do pogardzenia są te siły, które są najbliższe.
Tak, Lauro, to jest w Paryżu coś, móc otworzyć, kiedy się zapragnie, salon i zgromadzić elitę społeczną, która znajdzie w nim kobietą wytworną, imponującą jak królowa, wysokiego rodu, spokrewnioną z najświetniejszemi rodzinami, dowcipną, wykształconą i piękną; to nielada narzędzia władzy. Świat liczy się z domem tak postawionym i wielu ludzi najwyżej sytuowanych będzie go zazdrościło, zwłaszcza gdy twój kochany braciszek przyda do niego sławę i bardzo zręczną politykę. Wdawać się tedy w jakiekolwiek walki z kobietą, która skupia w sobie tyle potęg, to szaleństwo, mówię ci to poufnie. Ani służalstwa, ani pychy, ani podejrzliwości, ani za wiele nadskakiwań; naturalność i godna serdeczność, oto co zdrowy rozsądek dyktuje jako linję i regułę postępowania wobec takiej kobiety.
Zaledwie śmiem ci powiedzieć, że dla tych trojga jestem, jako talent, przedmiotem podziwu, który nie sprzeniewierzył się sobie od ośmiu lat, i że serdeczna zażyłość podróży we czworo, znajomość mego charakteru, moich uczuć, moich przyzwyczajeń, mego obejścia, jeszcze go wzmogły. Wyobrazisz sobie, że ja sobie kadzę; nie, mówię ci fakt, niewątpliwy fakt, który opiera się na fikcjach serca albo na rzeczywistości. Otóż te trzy kochane osoby nie przebaczają nigdy tym, którzy zranią ich uczucia dla mnie. To starałem się dać do zrozumienia mojej matce w liście, który wywołał jej list, a ten ostatni list nie naprawił złego. Gdybym był wiedział co zawiera to pismo, byłbym je zachował dla siebie, bo mogę oczywiście nie pokazywać listu; ale mimowoli wykrzyknąłem: „Matka pogniewała się na mnie!“ Stąd wynikła cała szkoda.
Pojmujesz, że list w którym odpowiedziałem matce i obecny, piszę, pieczętuję i oddaję hrabiemu Jerzemu przed odjazdem kozaka do Berdyczowa; w razie gdybyś mi pisała rzeczy, które przeznaczałabyś tylko dla mnie, wystarczy, jeżeli zaznaczysz u góry: „Dla ciebie“, albo „Poufne“, i na tem koniec. Osoby, u których bawię, pokazują mi wszystkie swoje listy najbardziej poufne, w interesach czy rodzinne, ale mają dla mnie tyleż szacunku co przywiązania; jestem patrjarchą rodziny, i nie wyobrażajcie sobie że jestem spętany. Związek, w którym żyjemy we czworo można rzec jednem sercem, da się porównać jedynie z naszem wzajemnem przywiązaniem. Moje zgryzoty są zgryzotą trojga innych, i kiedy przyszedł twój list, ów pierwszy, w którym tak czarno malowałaś swoje położenie, podzielono tutaj moje zmartwienie tak żywo, że zapomniano niemal o swojej niemożności, i to niemożności rozmaitego rodzaju: niemożności płynącej z praw, i niemożności realnej; bo wiesz, że dwaj bracie Mniszchowie muszą ratować królewskie dobra Wiśniowiec, które mają siedem tysięcy chłopów i szesnaście tysięcy morgów lasu sadzonego przez króla Michała Wiśniowieckiego, którego są spadkobiercami bo król zostawił jedynie siostrzenice. Ojciec pani Hańskiej pochodzi od jednej z tych siostrzenic, a Mniszchowie od drugiej; trzeci raz te dwa wielkie rody kojarzą się. W chwili gdy otrzymasz ten list, młody hrabia Andrzej zaślubia hrabiankę Annę Potocką, jedną z paru bogatych dziedziczek jakie zostały w Polsce, bo dziedziczki są równie rzadkie tutaj jak we Francji! To małżeństwo jest pod każdym względem bardzo szczęśliwe.
Widzisz, że piszę do ciebie jak do ukochanej siostry; toteż, nie zdradź nic poza tem co będziesz uważała za właściwe: staraj się przywieść matkę do rozsądku. Nie bierz w złym sensie wszystkiego co mówię; to płynie z dobrego serca i chęci oświecenia cię jak należy postępować w sprawach małżeństwa. Tak, drogie dziecko, trzeba obchodzić się z tem jak z jajkiem, zastanawiać się nad każdem słowem, nad każdym postępkiem. Wreszcie, jeżelim w czem pobłądził w tym długim liście, nie trzeba mieć mi tego za złe; a zwłaszcza nie mówmy już o tem; o to też proszę matki. Wbij sobie dobrze w głowę, że ja nie mam najmniejszej ochoty przewodzić nad moją rodziną, być absolutnym i tyranem: toby mi było czemś najbardziej uprzykrzonem. Jedyna rzecz której pragnę to spokój, życie domowe i umiarkowana praca, aby skończyć Komedję ludzką. Mam nadzieję, jeżeli przypadkowo moje tutejsze projekty się nawiążą, że dam sobie rady: gdybym się załamał zupełnie, zabiorę to co do mnie należy przy ulicy Fortunée i rozpocznę filozoficznie moje życie na nowo: ale tym razem ulokuję się w jakimś pensjonacie, wezmę poprostu umeblowany pokój, aby być niezależny od wszystkiego, nawet od mebli. I czy uwierzysz? ta perspektywa w niczem mnie nie przestrasza, chyba dla matki; a i to będę mógł, wydając tylko stopięćdziesiąt franków miesięcznie, wypłacać jej pensję. Cóż chcesz! dla mnie, obecna sprawa, poza uczuciem (niepowodzenie zabiłoby mnie moralnie), to jest wszystko albo nic, cetno czy licho. Skoro raz przegram partję, nie będę już żył, zadowolę się poddaszem, i stoma frankami na miesiąc; ręce, dusza, ambicja, nie żądają we mnie innej rzeczy prócz tego co ścigam od szesnastu lat; jeżeli mi się to olbrzymie szczęście wymknie, nie potrzebuję i nie chcę już niczego. Nie trzeba myśleć, że ja kocham zbytek: kocham zbytek ulicy Fortunée ze wszystkiem co się z nim wiąże, piękną i dobrze urodzoną kobietę, w dostatku, ze wspaniałemi stosunkami, ale nie mam żadnego przywiązania do rzeczy samej w sobie. Ulica Fortunée była zrobiona tytko dla niej i przez nią. Oczekuję tedy wszystkiego od tego trudnego sukcesu, przeciw któremu wszystko się spiknęło. Jeżeli nie jestem wielki przez Komedję ludzką, będę nim przez ten sukces, jeżeli przyjdzie...
Ponieważ działam wciąż roztropnie i w nadziei tryumfu, powiedz matce, aby założyła podwójne portjery w alkowie i aby obszyła je koronkami, które ma. Powiedz jej także, aby przewietrzyła dywany, które są w szufladzie komody królowej.
Bądź zdrowa, droga Lauro, niech Bóg strzeże ciebie i twoich, i obyśmy się mogli ujrzeć szczęśliwi! Tysiąc czułości dla twoich dziewcząt i dla męża.
Nie można tu nic sprowadzać z Paryża; prawdopodobne jest, że wasze kasztany w cukrze przyjdą w lecie. Zamęt w Galicji utrudnia przesyłki handlowe; regularnie dochodzą tylko listy.
Ale ale: z mego portretu Boulangera zrobił się najokropniejszy knot pod słońcem; farby musiały być złe albo źle skombinowane, jest cały czarny, ohydny! Nie mamy malarzy: żaden nie wie, jakich farb użyć, a bez wiedzy o farbach, niema malarstwa. Wstyd mi za Francję za podobny obraz; umieszczono go też w bibljotece, do której mało się zachodzi. Co za różnica z Holbeinem z mojej galerji, czystym i świeżym po trzystu latach!

DO PANI DE BALZAC, W PARYŻU
Wierzchownia, 9 kwietnia 1849.

Dostałem przedwczoraj twój list z 23 marca, droga matko, i odpowiadam na niego natychmiast. Niema sposobu uiszczenia w tym roku najmniejszej wpłaty, i — jeżeli wrócę sam — co mi się wydaje, niestety, prawdopodobne! — trzeba mi będzie pracować jak w najtwardszych latach mego życia.
Twoja skrzynka z cukierkami przyszła wczoraj, ale niestety wszystko było pomieszane i mniej lub więcej zniszczone wskutek trzęsienia. Z pewnością wypełniłaś puste miejsca gazetami i wszystko co drukowane wyrzucono na cle! Widzę, że wy nigdy nie zrozumiecie Rosji ani jej mieszkańców. Posyłać druki, to znaczy gotować mi największe przykrości; można być wydalonym za ten prosty fakt. Poleć usilnie Souterainowi, aby używał do paczek jedynie szarego lub białego papieru, to nieodzowne; i tak, instrukcje co do lamp i wszystkie druki Gagneau znajdują się na cenzurze w Petersburgu i zaprzątają cenzorów, którzy starają się w nich znaleźć sens polityczny.
Co się tyczy Małgorzaty, biorę ją; nie będzie nigdy wchodziła do pokojów, będzie miała do czynienia tylko w kuchni, i nie będzie wychodziła stamtąd.
Mówisz mi o klęskach, chcesz zarobić na tytuł Kasandry; zapominasz, że Laura pretenduje do tego tytułu. Ale błagam cię, nie pisz mi nigdy o podobnych rzeczach, wiem o nich lepiej od ciebie; co się tyczy spraw pieniężnych, nie mogłabyś być przezorniejsza niż osoba do której się zwracasz. Ta osoba posiada niewiele, ale zależy jej na tem: toteż jest skąpa i przewidująca ponad wszelki wyraz, bo nie uważa aby twój syn był, mimo swoich zalet, zdolny do przezorności, skąpstwa i przewidywań. Widzisz, jak ją przeraziło to że się naruszyło jej dochód, i jak wszystko wisi na włosku z powodu trochy głupich długów!
Kiedy cię proszę abyś zrobiła jakiś wydatek na dom, to nie z mojej inicjatywy, to dlatego że ona sobie tego życzy. Nie chce nawet myśleć o małżeństwie, dopóki wszystkie długi za dom nie będą spłacone, bo osoba która minęła czterdziestkę, to nie jest postrzelona młódka i nie życzy sobie najmniejszego źródła zamętu w głębokim spokoju w jakim pragnie żyć.
Bądź zdrowa, droga matko; uważaj na siebie, nie szczędź niczego dla swej wygody; mam nadzieję, że około lipca przybędę aby cię zwolnić z twego ciężaru, wyprawić cię na dobre do twego Suresnes, gdzie ze swą służącą i przy małej pensyjce będziesz nieco mniej nieszczęśliwa. Będę się starał zwolnić cię od wszelkich zobowiązań, skoro tylko skończę z mojemi, bo chciałbym już mieć pewność że żyjesz sobie w swoim kąciku, dobrze obsłużona, zażywająca wszelkich wygód, jakie się należą starej matce.
Nie dziw sią, gdyby się opóźniały moje odpowiedzi, bo za kilka dni trzeba mi będzie jechać do Kijowa, przedstawić się generał-gubernatorowi; jest to obowiązek ciążący na każdym cudzoziemcu. Musiałem to odłożyć z powodu ciągłych przeziębień; to zresztą nie bagatelka ta kosztowna podróż. Nie wiem, ile mi czasu zajmie i kiedy będziemy z powrotem.

DO PANI LAURY SURVILLE, W PARYŻU
Wierzchownia, 9 kwietnia 1849.

Byliśmy tak wzruszeni tem coś mi pisała o rozpaczy męża, droga Lauro, że wszyscy mieliśmy łzy w oczach. Na szczęście wróciłaś nam nadzieję na następnej stronicy. Czekamy wszyscy, czy rzeczy się ułożą; Bóg wie, jak wam życzymy najlepszego uładzenia się waszych interesów. Donieś mi coś w tej mierze, skoro tylko będzie co pewnego; nie wyobrażasz sobie, jak my tu się troszczymy o was i o wasze dziewczynki.
Czy pojmujesz, że zgryzoty pozbawiły mnie dwóch zębów: zdrowe, całe, białe, wypadły mi, i to bez bólu! Nikt nie wie, co mnie kosztuje rok 1847 i luty 1848-go; a zwłaszcza obecna niepewność mego losu! Mam tutaj spokój materjałny; — to wszystko. I co byłbym robił we Francji? dzienniki i teatr nie dają dziś na życie, a tak przynajmniej, mimo mego oddalenia, mogłem matce zapewnić egzystencję.
Pisze mi, że nie zatrzymujesz Małgorzaty; jeżeli przez oszczędność, proszę cię, powiedz tej poczciwej dziewczynie, aby została u ciebie; będę płacił jej pensję i za powrotem do Francji wezmę ją dla siebie. Wystarczy mi że jest uczciwa i dobra kucharka, nie będzie miała u mnie nic do roboty poza kuchnią, nic tylko to.
Ponieważ kilka domów wali się dokoła ciebie, usłyszysz może o jakim starym służącym, to znaczy człowieku czterdziesto, najwyżej pięćdziesięcioletnim, włożonym do służby, schludnym, porządnym i pewnym. Potrzeba mi takiego człowieka i mogłabyś go dla mnie zatrzymać; wówczas, przy Franciszku i Małgorzacie, byłbym spokojny; nie mogę się obejść bez kucharki, któraby była naprawdę kucharką, i bez służącego znającego służbę. Otóż, Franciszek może być tylko do bramy, do kaloryferów, do dziedzińca, schodów, posyłek, lamp i grubej roboty; trzeba mi kogoś specjalnego do mojej służby i do pokojów. Wszak to rzucając szczotkę aby biec do bramy, Franciszek przedziurawił mi obraz; potłukłby mi porcelanę i kryształy. Zresztą niepodobna mi zostawić domu bez opieki: niechże Franciszek będzie na posyłkach a ja przy pracy, czyż kobieta może iść otworzyć bramę w tej dzielnicy? Zatem, gdybyś usłyszała o takim feniksie, napisz mi; zwłaszcza pamiętaj, że trzeba aby to był człowiek zaufany.
Daruj, że cię nudzę temi szczegółami, ale zważ że ja ci to piszę tylko na wypadek, w razie szczęśliwego spotkania. Zależy mi przedewszystkiem na flamandzkiej czystości i na zręczności.
Dziękuję twoim małym za ich list; niepodobna mi pisać do kogoś jeszcze prócz do ciebie i do matki, bo nie mam czasu. Toteż proszę cię, abyś powiedziała w mojem imieniu panu Laurent-Jan, że dziękuję mu za jego wyborny i dowcipny list; hrabina Anna prosiła mnie, abym go jej darował do jej zbioru autografów, tak jej się wydał dobrze napisany: nazywam go panem de Sevigne. Powiedz mu że otrzyma sztukę, skoro będę miał pewną okazję, a trzeba na to czekać, bo jak przesłać rękopis? nie przyjmują tego na poczcie, trzeba znaleźć okazję do Petersburga (co jest o czterysta mil) i uzyskać aby ambasador zechciał się tem zająć.
Co się tyczy Kalifornji, przeraziłaś mnie: to niedorzeczny projekt. Że taki uczony jak twój mąż sądzi, że istnieją jeszcze pokłady takie jak w Uralu (przepowiedziane przez Humboldta na dwadzieścia pięć lat przed ich eksploatacją), jak w Kalifornji i jedzie ich szukać, opierając się na podobieństwach geologicznych i mineralogicznych, zgoda; ale jechać tam, gdzie tłoczy się cały świat (dwadzieścia piąć tysięcy Chińczyków!) jechać tam, gdzie przeprawa i powrót są tak trudne, tam gdzie jest szalona konkurencja, to mi się wydaje szaleństwo. Puścić się na szukanie nowego Uralu, nowego Sacramento, gdzieby się było pierwszym, to mi się wydaje możliwe i tobym zrobił wraz z nim, gdybym miał o dziesięć lat mniej. Myślałem o tem przed dwudziestupięciu laty; pani de Berny powstrzymała mnie: gdyby żyła, mogłaby potwierdzić, że w r. 1829 mówiłem jej, że muszą być kupy złota w górach nie wyzyskanych i nie przeszukanych dotąd.
Chciałbym móc ci powiedzieć coś pocieszającego co do mojej przyszłości, ale wszystko waha się i to ku gorszej stronie. Wrócę niebawem, i zapewne sam. Dowiesz się o tem w najbliższym liście.

DO PANIEN ZOFJI I WALENTYNY SURYILLE, W PARYŻU
Wierzchownia, kwiecień 1849
Moje drogie siostrzeniczki!

Bądźcie tak dobre wsunąć w pierwszy list, który napisze do mnie mama albo babcia, dokładny i jasny przepis, tak dokładny i jasny abyśmy go mogli wytłumaczyć kucharzom-mużykom: 1° sos pomidorowy wymyślony przez waszą matkę, i aby był zupełnie taki jak ten który się jada u was; 2° puree cebulowe, takie jak robiła Ludwika u babci, bo tutaj, widzicie, żyjemy niby w wielkiej pustyni, i aby przełknąć kawałek wołu, który cały kosztuje tylko sto franków, oraz barana, trzeba wszystkich finezyj kuchni paryskiej.
Bądźcie dumne, Zosiu i Walentynko, że czyniąc to, będziecie dobrodziejkami kraju całkowicie pozbawionego cielęcia; to znaczy cielęcia jadalnego, bo krowy mają tu cielęta jak wszędzie, ale te cielęta odznaczają się republikańską chudością. Wół, taki jak go się spotyka w Paryżu, jest mitem; wspomina się go we śnie; w rzeczywistości, mamy tu mięso liczące dwadzieścia lat, łykowate, którem pomnaża się pakiety konopi przeznaczone na eksport. Pociesza się człowiek wyborną herbatą, cudownym nabiałem. Co się tyczy jarzyn, są okropne; marchew smakuje rzepą, brukiew nie smakuje niczem. W zamian za to, odkryto tu niezliczone odmiany kasz, robi się kaszą z prosa, z gryki, z owsa, z jęczmienia, etc. Gotowi ją robić z kory drzew.
Zatem, moje siostrzeniczki, zlitujcie się nad tym krajem tak bogatym w zboże, ale tak ubogim w jarzyny. Och, jakby się śmiała Walentynka, widząc jabłka, gruszki i śliwki; nie przestałaby się śmiać do końca roku.
Bywajcie, moje dziewczynki; znoście cierpliwie republiką, bo macie prawdziwą wołowiną, cielęcinę, prawdziwe jarzyny, i poczciwego wuja, wielce szczęśliwego i karmionego kaszą. Bądźcie zawsze milutkie i wypiszcie waszemu wujciowi swoją politykę sosianą.

DO PANI DE BALZAC, W PARYŻU
Wierzchownia, 30 kwietnia 1849.
Droga matko!

Dostałem twój list z 12 kwietnia i pospieszam z odpowiedzią.
Jeżeli wrócisz na stałe do Suresnes, zaglądaj często do Paryża; codziennie, jeżeli możesz, rzuć okiem na ulicę Fortunée; a bierz dorożki, bo wiesz że ja nie chcę żebyś oszczędzała. Nie rób mi najmniejszego niepokoju; nie mam już na to zdrowia!...
Trzebaby założyć dywan w jadalni. Postaraj się, aby pan Henry przysłał swego czeladnika. Winien jestem dobry napiwek temu człowiekowi, który mi założył wszystkie dywany i którego raz skrzyczałem. Powiesz mu, że w sierpniu będzie mógł przyjść po gratyfikacją, pragną mu ją wręczyć osobiście.
Cierpienie serca, dosyć poważne ale które jest na drodze do wyleczenia, nie pozwoliło mi podjąć podróży do Kijowa; odbędę ją aż za dziesięć dni, a za powrotem będę miał pewno nowiny od ciebie.
Sztuka, o której mówią że ma być grana w Komedji Francuskiej, to może być tylko Aferzysta, albo ta którą poślą panu Lauren-Jan pierwszą okazją. Sztuka, którą przeznaczam dla Teatru Historycznego, ma wielką rolą dla pani Dorval; jeżeli wróci, możesz jej to powiedzieć: olbrzymia rola, taka jak ona lubi.
Moje najdroższe sprawy nie idą tak dobrze jakbym pragnął, ale ponieważ powód tego jest smutny i ściśle mój osobisty, nie mam co o tem mówić, chcą ci przesyłać jedynie dobre nowiny. Gdybym był zupełnie czysty od długów, miałbym o wiele silniejszą pozycją.
Bądź zdrowa, kochana matko; zasyłamy ci życzenia najlepszego zdrowia. Co do twego dobrobytu, zacząłem go już budować i zaznasz dobrych dni, jeśli Bóg mi użyczy życia. To też módl się doń za mnie, trzeba mi tego. Tysiące czułości od twego powolnego syna.

DO PANI LAURY SURVILLE, W PARYŻU
Wierzchownia, 30 kwietnia 1849.
Droga siostro!

Dostałem twój list z 12-go, zawarty w liście matki, dziękują ci. List dziewcząt był bardzo miły, sprawił nam tu wielką przyjemność. Jedna uwaga: wiedz, że listy przychodzące z Francji, opłacone czy nie, kosztują jedno i to samo. Niema zatem co ich opłacać. To wielki wydatek tutaj porto za listy; młody hrabia koresponduje z całym światem z przyczyny swego zbioru owadów, dostaje listy z Indyj i z Brazylji, które kosztują szalenie. Jeżeli twoje małe, których listy podobają się bardzo młodej hrabinie, chcą pisać do mnie, niech się nie krępują, i ty także nie krępuj się. Piszcie do mnie wprost, ale nie dawajcie mego adresu nikomu.
Siedzę tutaj, przykuty chorobą. Niestety! zapłaciłem haracz rokowi 1848, jak wszyscy ci, którzy od niego umarli albo umrą. Jedynie moje końskie zdrowie sprawia kłopot władczyni ludzkości; należą do opozycji, która zowie się życiem. Pod wpływem zgryzot z owego lutego, który poderwał finanse i literaturę, wywiązał się u mnie przerost serca (zachowaj to w tajemnicy przed matką!) Nie mogłem chodzić szybko ani iść bodaj trochę pod górę. Wreszcie tutaj doszedłem do tego że nie mogłem się czesać bez duszności i bicia serca; dwa razy były ataki zupełnej dusznicy. Niepodobna mi wejść na schody, chyba z największemi ostrożnościami; toteż konieczne było oddać się w ręce lekarzy. Szczęściem jest tutaj jeden z najlepszych uczniów słynnego Francka, oryginału mego Lekarza wiejskiego; po moim ostatnim ataku poradziłem się go. On i jego syn rozpoznali „prostą hypertrofię“, i zgodnie ręczą za moje wyzdrowienie. Ale zato siedzę w lekarstwach! Na jak długo, Bóg to wie! Bądź co bądź, niepodobnaby mi zrobić bez niebezpieczeństwa ośmiuset mil, które mnie dzielą od Paryża, dopóki nie będę zupełnie wyleczony. Te straszliwe duszności chwytają mnie przy lada irytacji, przy silniejszem wzruszeniu; trzeba aby w mem życiu wszystko było różowego koloru. Przykrości, o których wiesz, były początkiem choroby; potem katastrofy roku 1848, który mi zabrał robót na sześćdziesiąt tysięcy, na które liczyłem; straty, które pani Hańska poniosła tutaj i które odmieniły szczęśliwą fizjognomję moich spraw, — wszystkie te przykrości dokończyły mnie.
Tę straszliwą chorobę, straszliwą dla człowieka żywego jak ja (bo czy to znaczy żyć, musieć uważać na wszystko, na najmniejszy wyraz uczuć, na żywsze słowo, szybszy krok?), obciążył, od dwóch tygodni, haracz, który spłacam klimatowi. Aż dotąd, nie czułem straszliwego działania tego azjatyckiego klimatu. To przerażające! Mam migreną codzień, śpię z ustawicznym bólem głowy, Azja śle nam wiatry nasycone zupełnie innemi składnikami niż aura europejska. Ale, jak ci mówiłem, obaj doktorzy Knothe ręczą za moje wyleczenie, a przyznam ci się, mniej dobrze byłbym pielęgnowany w Paryżu, niż tutaj, gdzie wszyscy mają dla mnie uczucia tak tkliwe, tak ojcowskie, tak synowskie, przywiązanie tak szczere, że to zastępuje oddanie najbardziej kochającej rodziny.
Ale dosyć o mnie; zwłaszcza sza przed matką! Sądząc ze stanu, w jakim mi ją malujesz, mogłaby się tem przejąć ponad miarą; powiedz jej tylko, aby unikała w listach wszystkiego, coby mi mogło sprawić przykrość.
Dobrze zrobiłaś, że zostałaś przy ulicy des Martyrs: pomyślałaś to co myślałem ja sam: że wiącejby cie kosztowała przeprowadzka, niżbyś oszczędziła zmieniając mieszkanie. Można zacisnąć pasek równie dobrze w mieszkaniu za tysiącpięćset franków, jak w mieszkaniu za trzysta. Nie odpowiedziałaś na najważniejsze rzeczy w moim liście; naprzykład co do Małgorzaty i co do feniksa, o którego wyszukanie prosiłem. Te dwa punkty są bardzo ważne, bo trzeba abym miał kogoś najpóźniej na sierpień. Bądź jak bądź, wrócę w sierpniu. Trzeba skończyć w swojem legowisku... Czy można ofiarować komuś życie tak zrujnowane jak moje! Chcę uregulować moje położenie wobec nieporównanej przyjaciółki, która od szesnastu łat lśniła nad mojem życiem jak dobroczynna gwiazda.
Ach, biedna siostro, wszystkie klęski rewolucji lutowej nie są ani znane ani skończone. Ten głupi masowy bunt demokracji z Lamartinem na czele, sprawił wiele złego Francji i pożre swoich twórców! Jeżeli spotkasz w tej ruinie poczciwego człowieka lat czterdziestu czy pięćdziesięciu, znanego z uczciwości, zdolnego być dumnym z tego że mi służy, umiejącego utrzymać dom we flamandzkiej czystości, chwytaj go! Jeżeli spotkasz takoż samiczkę od tego samca, trzymaj ją również; ale zwłaszcza obserwuj ich dobrze, aby sprawdzić, czy oni istotnie mają zalety w które stroją się wszyscy służący szukający miejsca.

Bądź zdrowa, droga siostro! niech Bóg ma w pieczy twoją rodzinę i twoje sprawy! niech twój mąż cieszy się zawsze dobrem zdrowiem! niech jego interesy prosperują! Muszą jechać do Kijowa, przedłożyć moje uszanowanie general-gubernatorowi; dostanę wiadomości od was aż za powrotem.
DO TEJŻE
Wierzchownia, 21 czerwca.
Droga Lauro!

Czekam odpowiedzi na dwa listy, które pisałem do matki, a zwłaszcza pilnej odpowiedzi od pana Gavault. Wy, w waszym Paryżu, tak nieświadomym wszystkiego co poza nim, nie macie pojęcia, że wasze odpowiedzi idą do mnie dwadzieścia do dwudziestu pięciu dni, gdy moje listy dochodzą was w dziesięć dni.
Zwlokłem dwa tygodnie z odpowiedzią, droga siostro, bo przeszedłem straszliwy atak. Moja choroba serca (nie mówiąc o bólach żołądka, które są jej następstwem) doszła do tego stopnia nasilenia, że musiałem się oddać w ręce tutejszych lekarzy. Zbadali mnie i ustalili doskonale chorobę; nazwali ją, aby mnie nie przerażać, „hipertrofją prostą“. Ojciec był zdania aby podjąć kurację, wbrew mniemaniu syna, który, przejęty naszemi francuskiemi pojęciami, uważał mnie za straconego. Po półtora miesiącu leczenia — leczenia które polega na przywróceniu krążenia krwi żylnej i na oczyszczeniu jej, zważywszy że się zagęściła i że pletora była spowodowana brakiem równowagi między krwią tętniczą a żylną, — przyszedł okres leczenia, skazujący mnie na spożywanie dwa razy dziennie czystej cytryny; obecnie mam to rozpocząć na nowo. Otóż, pewnego pięknego ranka, wybucha takie zaburzenie w plexus solarus, że walę się niby rażony piorunem na kanapę, chwytają mnie wymioty, w których zdaje się że oddam ostatni dech. Głowa moja ważyła miljony kilogramów; dziewięć godzin nie mogłem nią ruszyć; następnie, kiedy chciałem wykonać ruch, uczułem bóle i zawroty takie, że, aby je wytłumaczyć, trzebaby porównać moją głowę do kopuły św. Piotra i wyobrazić sobie bóle podobne do dźwięków, któreby się rozlegały w obszarze tej kopuły. Miałem wrażliwość na ból niezmiernie wzmożoną. Lekarz nie odstępował mnie, bał się gorączki gastrycznej. Przyszedł drugi atak wymiotów, wreszcie, po dwudziestu pięciu godzinach agonji, mogłem zażyć lekarstwo przygotowane aby zapobiec zapaleniu jelit.
Sześć dni przeleżałem w łóżku, sześć dni trwał okres konwalescencji. Zdaje sią, że to było gwałtowne zderzenie się choroby z moim wspaniałym organizmem: oto, podnosząc się z łoża boleści, stwierdzam, że objawy mojej choroby sercowej znikły: mogą chodzić po schodach, kłaść się na wznak, drogi oddechowe są wolne, serce również. Mimo to, nie ufając polepszeniu, lekarz chce kończyć swoje dzieło i odrestaurować mnie; trzeba na to jeszcze miesiąca. To bardzo wielki lekarz, zupełnie nieznany. Oddaje sprawiedliwość lekarzom francuskim, pierwszym w świecie aby rozpoznać i określić chorobą, ale uważa ich za zupełnych nieuków, z paroma wyjątkami, w terapeutyce, to znaczy w znajomości środków leczniczych. Czy to nie jest okropne, że Soulié umarł z braku tego lekarza, bo byłem przed dwoma miesiącami tak samo chory jak Soulié kiedy się zaczął leczyć. Miałem tą samą chorobą, spowodowaną tym samym nadmiarem pracy, i nie mogłem już zrobić dziesięciu kroków bez przystanku. Wszystkie moje bóle żołądka znikły od dwóch miesięcy. Ileż wdzięczności winien jestem temu lekarzowi! On lubi skrzypce: skoro będę w Paryżu, muszą mu znaleźć prawdziwego Stradiwarjusa i ofiarować mu go.

25 czerwca.

Nie mogłem oddać tego listu kozakowi wyprawionemu do Berdyczowa z ostatnią pocztą, podejmują go tedy dziś; tembardziej się cieszą że go odłożyłem, ile że dostałem tymczasem pakiet listów z 25 maja.
...Niestety, nie mam dobrych nowin do przesłania. Co się tyczy przywiązania, czułości wszystkich, chęci usunięcia chwastów zarastających moją drogą, matka i dzieci są cudowne; ale główna sprawa podlega jeszcze trudnościom, opóźnieniom, które mi każą wątpić, czy Bóg zechce, aby twój brat był szczęśliwy, przynajmniej w tym sensie, niepodobna bowiem mieć rodziną równą tej co do jedności, wzajemnej miłości, delikatności, dobroci. Żyjemy, jakbyśmy mieli tylko jedno serce we czworo; nieustannie to powtarzam, ale to jedyne określenie życia, które pędzę tutaj.
Marja jest zupełnie szalona. Jakim cudem ona nie wie, że aby przebyć Niemcy, trzeba dziś pięćdziesięciu godzin bez zatrzymania się, od Kolonji do Krakowa; cena dwieście czterdzieści franków; że jej projekt czy służba której żąda, wymagałaby podróży od stolicy do stolicy, gdzie każdy pobyt kosztowałby dwa razy tyle co podróż przez Niemcy; że wieczną pretensją Niemców jest, aby w niczem nie być podobnymi do Francuzów; że wściekają się, skoro im ktoś mówi o Francji; że Wiedenki mają nie pretensję ale pewność iż są bardziej comme il faut, bardziej eleganckie, dowcipniejsze od Paryżanek; że pozatem Niemcy to jest kraj najbardziej dziadowski, najbardziej pozbawiony wszystkiego w świecie; że jest sześćdziesiąt tysięcy Niemców w dzielnicy Saint-Antoine w Paryżu, którzy tam żyją nie mogąc wyżyć w Niemczech; że od czasu jak Paryż istnieje, ani jedna Niemka nie przyjechała do Paryża w innym celu niż aby sprzedawać szczoteczki albo samą siebie, co można robić bez żadnej nauki.
Dziś rano, wziąwszy cytrynę, miałem atak, który mi kazał zaniechać tego środka; żołądek już go nie znosi, a mimo to lubię je, rzecz osobliwa! Czy to spadek po mojej matce, który zgarniam w pięćdziesiątym roku, i za jej życia? Czy wiesz, że położywszy się, w następstwie tego ataku, około południa, piszę do ciebie od drugiej w nocy i zaczynam o świcie nie wiedzieć już co się ze mną dzieje? Zatem dowidzenia; pragną mieć rychło dobre wiadomości. Serdeczności dla męża, uściskaj twoje małe odemnie, napiszę do nich pierwszą pocztą. Co do ciebie, droga Lauro, przyjmij starą (niestety!) czułość twego biednego brata, którego serce jest zawsze jednakie, mimo że odnowione przez ukraińskiego doktora.
Widzisz, że Niemcy robią takie głupstwa, że nie można już przejeżdżać przez nie! Cóż za naród! Robią rewolucję rzekomo aby się pozbyć swoich książąt, i zaczynają od tego, że sobie sprokurowały jednego więcej.
Którędy wrócę, nie wiem; ale we wrześniu będę w Paryżu.

DO PANI DE BALZAC, W SURESNES
Wierzchownia, 5 sierpnia 1849.
Droga matko!

Dostałem twój list z 22 lipca i odpowiadam na niego, zarówno jak na ów z 8 lipca.
Przedewszystkiem nie niepokój się o moje zdrowie, bo już jestem zupełnie poza wszystkiem; ale, mimo że choroba jest — aby tak rzec — przecięta, chodzi o to, aby usunąć przyczynę złego, to znaczy doprowadzić serce i płuca do doskonałego stanu, tak jakby nigdy nie były uszkodzone.
...Sądzę, że moi przyjaciele mogą mieć interesy w Moskwie; w takim razie wróciłbym przez Moskwę i Rygę, choćby poto aby uniknąć powrotu przez Galicję, która jest zbyt blisko teatru wojny i zajęta przez wojska rosyjskie.
Interesy są tutaj, pod względem finansowym, bardzo zachwiane. Dużo zboża, mało pieniędzy. Wreszcie, z przyczyn które trudno jest wyszczególniać w liście, projekt, który mnie tu sprowadził, muszę uważać za odroczony na nieokreślony czas.
Trzeba tedy będzie podjąć obrożę nędzy i pracować wytrwałej niż kiedykolwiek, powierzając Bogu resztę.
Pojmujesz, że w tych warunkach zbyteczne jest zajmować się pokojówką. Żałuję bardzo, że nie będę miał Antoniego, ale w mojem obecnem położeniu wystarczą mi Małgorzata i Franciszek.

Począwszy od 15 października możesz trzymać dom pod bronią. Mam nadzieję być między 20 a 25 w Paryżu, obejrzawszy Moskwę: to jedyna w życiu okazja ujrzenia tego cudu, toteż nie żałują miesiąca opóźnienia, jakiego dozna mój powrót.
DO PANI LAURY SURVILLE, W PARYŻU
Wierzchownia, 20 października 1849.
Droga siostro!

Jeżeli jesteś zdziwiona że tak późno otrzymujesz ten list, zmartwisz się słysząc o przyczynie opóźnienia; tylko, jeżeli kochasz matką i brata, nie mów ani słowa o tem matce, to byłby dla niej straszliwy cios.
Objawiło się u mnie to, co lekarz nazywa gorączką cephalgiczną przerywaną; to okropne! Bal się przy każdym napadzie, że przyjdzie zapalenie mózgu. Miałem ostatni napad przed trzema dniami; trwało to więc trzydzieści trzy dni. Chudy jestem jak w 1819, zostało jednak trochę brzucha, bo był tak wielki, że to jest ostatnie schronienie tuszy zaatakowanej przez chorobę. Wkońcu gorączka ustąpiła sześciu dawkom chininy dziennie, zmieszanej nie wiem z czem. Febry w tym kraju są sławne; kiedy się złapie febrę mołdawską, zastają ślady na całe życie. Oczywiście, podróż do Moskwy zaniechana. Piszę do ciebie pierwszego dnia rekonwalescencji.
...Powiedz zatem matce, że, jeśli nie wracam, to że zapewne mam nadzieję zakończyć szczęśliwie moją podróż (i nie będzie to zupełnie bez podstaw); że lepiej jest dla mnie zostać jeszcze miesiąc lub dwa, niż wracać poto aby jechać znowu. Dodaj, że rzeczy idą może lepiej niż sam mówię, słowem, przyrządź to tak, aby nie domyślała się prawdy.

...Czy wiesz, co to są rządcy w Rosji? Przez dwadzieścia pięć lat, hrabina miała tylko rachunki wychodzące na zero z majątku, który, puszczony w dzierżawę, daje dziś dwadzieścia ośm tysięcy franków czynszu. Brakuje w tym kraju rąk: Beauce, której nie trzeba nawozić; toteż co się dzieje? Tego roku obrodziła wspaniała pszenica; i ot, przyszło jakieś ziele, które było mocniejsze od zboża, zdusiło pszenicę i wyrosło na jej miejscu. Widziałem tę trawę: była wyższa odemnie, ze złotemi kłosami, w których nie było nic; zjadła przeszło połową zbioru. To istna szarańcza.
...Służący, który mnie obsługuje, jest żonaty; on i jego żona przybyli, aby się pokłonić swoim państwu. Oboje kładą się dosłownie na brzuchu, biją trzy razy o ziemią czołem i całują ci nogi. Ludzie umieją się korzyć tylko na Wschodzie. Jedynie tam słowo władza ma sens. Trzeba panować jak car rosyjski, albo nie brać się do tego. Przybył człowiek z Wiśniowca z jakąś przesyłką i życzył swoim państwu szczęśliwego królowania. Trzeba też powiedzieć, że Michał Korybut, którego dobra poszły między Rzewuskich i Mniszchów, posiadał (za Ludwika XIV) sam całą Ukrainę, całe Podole, cały Wołyń i dobra w Galicji; trzy razy tyle co obecna Francja, i oto jego potomkowie po kądzieli mają z tego wszystkiego ledwo kilka wsi!... Jak rodziny upadają! Hrabina Anna i jej mąż przywieźli z Wiśniowca zegar Maryny Mniszchówny, carycy, która miała w swojej wyprawie (szczegóły znajdują się w ich archiwach) wiadro pereł wschodnich i sześć koszul. Wuj ich to był ostatni król polski; pani Geoffrin przyjechała mu sprzedać swoje obrazy. Przywieźli pani Hańskiej najpiękniejszego Greuze’a jakiego widziałem, robionego przez Greuze’a dla pani Geoffrin; dwa Watteau, matowane przez Watteau dla pani Geoffrin; te trzy obrazy warte są osiemdziesiąt tysięcy franków. Obok tego dwa Ledowne Leslie, Jakób II i jego pierwsza żona; jeden Van Dyck, Cranach, Mignard, Rigaud, wspaniale; trzy Canaletti kupione przez króla od Rijzonico, trzy Rothari, piękniejsze od Greuze’a słowem dwadzieścia obrazów pierwszej klasy. Hrabina posiada już Van Dycka, kupionego od Van Dycka przez jej pradziadka, Rembrandta, etc. Co za obrazy!... Hrabina Jerzowa chce aby trzy Canaletti były w mojej galerji, dwa Watteau, Greuze i dwa piękniejsze Rothari w sali mozajkowej, gdzie brakuje już tylko dwóch płaskich urn malachitowych i dwóch waz, aby był komplet. Och! są tu dwa Van Kuysum, których, gdyby je pokryć djamentami, jeszczeby się nie opłaciło. Co za skarby w tych wielkich domach polskich! To przerażające, jak tu skarby ocierają się o barbarzyństwo...
DO PANI LAURY SURVILLE, W PARYŻU
Wierzchownia, 29 listopada 1849.

...Podjąłem od tygodnia leczenie mojej choroby serca. Nasz doktór to jest wielki lekarz, zagrzebany w Wierzchowni; ale, podobnie jak wielu genjuszów, niezbyt lubi sztuką w której celuje i uprawia ją tylko z niechęcią. Jest kolekcjonerem broni, skrzypiec i dzieci, bo ma sporo tych naturalnych produktów. Starszy jego syn jest lekarzem, który oddaje się swej sztuce z zapałem i również zapowiada się na wielkiego lekarza. Jako lekarz, ojciec wynalazł proszki. Leczy zapomocą substancyj obróconych w proszek, który łyka się w opłatku: skutki są cudowne. Zmienia je, dawkuje, miesza w miarę potrzeb chorego i najdrobniejszych faz cierpienia. To wymaga starań i obserwacji nadzwyczaj drobiazgowych, ale umie w ten sposób opanować najrozpaczliwsze choroby. Trzeba jeszcze sześciu lub ośmiu miesięcy leczenia aby zastawki mego serca odzyskały swoją elastyczność, swoją siłę i młodość, bo przyczyną mojej choroby było upośledzenie krwi żylnej, dwie krwie nie mieszały się z sobą należycie, zastawki serca nie funkcjonowały dobrze i krew przelewała się do prawego płuca, potem wychodziła oskrzelami przy najmniejszym wysiłku. W Paryżu byłbym już umarł, jak Soulie. Nasi paryscy lekarze zbyt są zajęci, aby rozwijać tak drobiazgowe starania; mają zwłaszcza wszyscy uprzedzenie co do nieuleczalności chorób serca, pozatem absolutnie nie mają pojęcia o stosowaniu leczenia zależnie od temperamentu. Doktór chowa w głębokiej tajemnicy skład swoich proszków, nie wydaje go nawet starszemu synowi. Uleczył radykalnie ludzi bardziej chorych odemnie.
Możesz być dumna ze swoich córek, napisały dwa listy doprawdy urocze, które obudziły tutaj zachwyt. To nagroda twego życia dwie takie dziewczyny, nie trzeba być niesprawiedliwym wobec losu, możesz przyjąć od niego wiele nieszczęść. To tak jak ja z panią Hańską. Dar jej serca tłumaczy mi wszystkie moje zgryzoty, przykrości i prace; płaciłem zgóry złemu cenę podobnego skarbu; jak powiedział Napoleon, wszystko się płaci na ziemi, nic nie jest skradzione. Uważam nawet, że bardzo tanio zapłaciłem. To prawie nic dwadzieścia piąć lat pracy i walk, aby kupić przywiązanie tak wspaniałe, tak promienne, tak pełne. Oto czternaście miesięcy żyją tutaj w pustyni — bo to jest pustynia — a wydaje mi sią, że spłynęły jak sen, bez godziny nudy, bez jednej sprzeczki, i to po pięciu łatach wspólnych podróży i szesnastu łatach stałej znajomości. Jedyne przyczyny niepokoju to nasze zdrowie i interesy.
...Wyjazd mój oznaczony, czekam tylko sanny; w tej porze niepodobna jest puszczać się w drogą, zanim śnieg nie dojdzie pewnej wysokości i nie zyska pewnej konsystencji, inaczej mógłbym zostać dwa tygodnie lub miesiąc w jakiej wiosce zrobiwszy sto mil. Mieliśmy wczoraj śnieg, ale lichy, topniał. To grozi głodem w tym kraju kiedy śnieg nie spadnie na grunt ścięty dziesięcioma stopniami mrozu, a zimna się jeszcze nie zaczęły... Mam nadzieją być w Paryżu z końcem stycznia; sprawy moje wymagają tego, ale sprawy tutejsze idą przed wszystkiem.

DO PANI DE BALZAC W SURESNES.
Wierzchownia, 10 stycznia 1850.
Droga matko!

Otrzymałem twój ostatni list, poczciwy długi list, taki jak lubimy. Gospodarze moi mają pewne życzenia tyczące loterji narodowej, i mam nadzieją, że ten list przyjdzie jeszcze na czas; z chwilą gdy go dostaniesz, załatw szybko zlecenie wyłuszczone w dołączonej notatce.
Od czasu jak do ciebie pisałem, przebyłem znów prawdziwą chorobą na tle strasznego bronchitu; myślałem że już padną tutaj, wypluwszy moje płuca. Musiałem zostać dziesięć dni w pokoju, nie wychodząc, a nawet w łóżku, ale te panie dotrzymywały mi towarzystwa z uroczą dobrocią, nie zrażając się moim pięknym sposobem plucia, który znasz. Pocą się tak, że myślałem że duszą wypocą; och, bardzo cierpiałem. Ale wygrzebałem się jeszcze raz, i sądzą nawet że zaaklimatyzowałem sią; bóle głowy i wszystkie cierpienia aklimatyzacji ustały. Dopiero od trzech czy czterech dni odzyskałem zdrowie; bądź co bądź, chroniczna choroba nurtuje ciągłe. Doktór ma rozpocząć leczenie za dwa dni; będę je prowadził do ostatniej chwili, bo jestem na wyjezdnem. Nim opuszczą Rosją, mamy się wybrać na kontrakty do Kijowa; skorzystam z tego, aby, załatwić moje sprawy paszportowe.
Podróż zaczyna się 15-go stycznia. Trzeba wynająć dom, wysłać tam powozy, konie, naczynie, kuchnię, łóżka, meble, etc. Wrócimy w pierwszych dniach lutego, i wówczas puszczę się ku ulicy Fortunée, co będzie bardzo trudno, bo śniegi tak zasypały koleje, że pociągi nie idą codzień i droga jest pewna dopiero za Dreznem. Groziło to, że można utknąć na tydzień w szczerem polu; mimo to mam nadzieję, że dobiję do Paryża w połowie lutego, o ile nie zajdą nieprzewidziane wypadki jak to bywa w tej porze roku.
...Pokonaliśmy tutaj wielkie przeszkody, ale jeszcze zostały wielkie i nie wiem czy na kontraktach wszystko będzie skończone. Przypuściwszy że rzeczy ułożą się szczęśliwie, będziesz mogła domyślić się ich obrotu z tego co ci napiszę o sprawie ulicy Fortunée.
Nie mogę przejść ani dwudziestu schodów; choroba, mimo że stanęła, wciąż się przypomina. Co bądź się stanie, będę musiał wrócić tutaj, aby dokończyć leczenia.
Muszę cię pożegnać; hrabia namyślił się z przyczyny śniegu wysłać kozaka dzień naprzód, a ja nie wiedziałem o tem.

DO TEJŻE
Wierzchownia, 26 styczeń 1850.

Otrzymałem dziś wieczór, droga matko, twój list z 3 stycznia: dwadzieścia trzy dni, które szedł, mogą ci objaśnić w jakim stanie są drogi. Są zupełnie niemożliwe z powodu mrozów; mamy 30 stopni przy wietrze, co równa się 60. Dziś rano zelżało trochę; za dwa dni, jeżeli mróz wytrzyma, puszczamy się do Kijowa, gdzie trzeba, zostać jakieś czternaście lub piętnaście dni. Zawizuję mój paszport i, jeżeli czas pozwoli, około 15 lutego będę w drodze; ale, ponieważ z końcem lutego bywają jeszcze straszliwe mrozy, nie liczcie na mnie przed 15 marca, bo trzeba będzie z pewnością jechać etapami, zatrzymywać się w Brodach, potem w Galicji, w Krakowie, we Wrocławiu, w Berlinie, we Frankfurcie i zostać kilka dni w Dreźnie. Wszystko to czyni razem około dwudziestu dni postojów i siedem dni drogi, razem dwadzieścia siedem. W moim stanie choroby, jechać inaczej byłoby szaleństwem.
Za powrotem z Kijowa, wyślę tedy do ciebie mój ostatni list; o ile coś nie zajdzie, ten jest przedostatni. Dałby Bóg, aby ostatni był zarazem zawiadomieniem o ślubie! Ty jesteś tak dobrze z Panem Bogiem, że powinnabyś się pomodlić do niego i odprawić jaką nowennę.
Droga matko, gdybyś potrzebowała czego dla siebie, mów bez wahania, bo chcemy abyś miała wszystkie wygody. Słowo omnibus w twoich ustach sprawia mi najżywszą przykrość; w twoim wieku, w twoim stanie zdrowia, kiedy jedziesz na obiad do Laury albo kiedy od niej wracasz, a zwłaszcza kiedy wyjeżdżasz w moich interesach, bierz dorożki. Mówię ci, omnibus krwawi mi serce! Mam nadzieję, dzięki moim pracom, sprawić, abyś nie zaznała nigdy omnibusu i abyś mogła zawsze brać wygodny powozik, ilekroć nie dogadzałoby ci wychodzić pieszo.

DO TEJŻE
Wierzchownia, 28 luty 1850.

Droga matko! Dostałem tutaj przed dwoma dniami twój list z 11, a poprzedni otrzymałem w Kijowie. Niestety! ta podróż do Kijowa była opłakana dla mego zdrowia. Oskrzela, płuca, wszystko jest zajęte. To jeszcze nie koniec. Stanowczo moja natura opiera się aklimatyzacji. Ten kraj jest niemożliwy dla temperamentów nerwowych. Zbyteczne jest mówić, do jakiego stopnia jestem wychudły i osłabiony.
...A teraz, kiedy wyjadą? Nie można nic wiedzieć. Po pierwsze, Galicja jest pełna zbrojnych band, które, wedle pewnych wiadomości, napadają w biały dzień. Musiałaś czytać w Debatach, że w okolicach Krakowa ogłoszono stan wojenny i że są wojska mające poskromić tych bandytów. Trzeba tedy czekać, aż wróci porządek. Przytem czekamy dopiero odwilży. Kiedy jest odwilż, drogi są nie do użycia; trzeba aby grunt stężał, a przytem moje rzeczy muszą iść dziesięć dni przedemną.
Gdyby moje tak pieszczone nadzieje ziściły się, byłoby to jeszcze opóźnienie kilku dni: trzebaby jechać do Kijowa, dla zalegalizowania moich papierów. Pod tym względem wszystko jest możliwe, bo tych kilka kolejnych chorób, cierpienia złączone z okresem aklimatyzowania się, które dzięki przywiązaniu zniosłem z uśmiechem, bardziej wzruszyły tę piękną duszę niż ją przeraża, jako rozsądną kobietę, trochę drobnych długów jakie mam jeszcze do spłacenia. Widzę, że wszystko pójdzie dobrze...

DO PANI LAURY SURVILLE, W PARYŻU
Wierzchownia, 15 marca 1850.
Droga siostro!

Wczoraj w Berdyczowie, w kościele parafialnym św. Barbary, delegat biskupa żytomierskiego, święty i cnotliwy kapłan, we wszystkiem podobny do naszego księdza Hinaux, spowiednika księżnej Angoulême, pobłogosławił i skojarzył moje małżeństwo. Jest tedy od dwudziestu czterech godzin pani Ewa de Balzac, z domu hrabianka Rzewuska, czyli pani Honorjuszowa de Balzac, czyli pani de Balzac starsza. To nie jest już tajemnica i, jak widzisz, oznajmiam ci ją corychlej.
Świadkami byli hrabia Jerzy Mniszech, zięć mojej żony, hrabia Gustaw Olizar, szwagier księdza hrabiego Czaruskiego, delegata biskupa oraz proboszcza parafji berdyczowskiej. Hrabina Anna prowadziła matkę, obie nie posiadają się z radości. Ewa de Balzac oddała cały swój majątek dzieciom. Hrabia Jerzy jest dla niej może lepszy, niż wielu synów dla własnej matki.
Mimo wszelkich wysiłków, mamy jeszcze trochę długów, toteż będę musiał jeszcze tęgo pracować, ale mamy pewność, że najpóźniej w roku 1852 stadło nasze osiągnie przynajmniej dobrobyt. To tych sześćdziesiąt tysięcy franków, wpłacone na kolej Północną tak nas obciążyło; mówię nas, bo byliśmy zaręczeni od 1846, od Strassburga. ...Co się tyczy pani de Balzac, cóż ci powiem jeszcze? Może budzić zawiści, ale, z wyjątkiem jej córki, niema w tym kraju kobiety, którąby z nią można porównać; to djament Polski i klejnot tej starej i świetnej rodziny Rzewuskich...
Mam nadzieję, że będziemy w drodze za dwa tygodnie, a podróż nasza potrwa mniejwięcej tyleż; toteż mogę ci powiedzieć: „Do widzenia niedługo“.
Twój brat Honorjusz, u szczytu szczęścia!



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Honoré de Balzac i tłumacza: Tadeusz Boy-Żeleński.