Matejko/II
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Matejko |
Pochodzenie | cykl Nauka i Sztuka tom IX |
Wydawca | Księgarnia H. Altenberga |
Data wyd. | 1908 |
Druk | W. L. Anczyc i Spółka |
Miejsce wyd. | Lwów |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Historya życia artysty i historya jego dzieła nie zawsze są z sobą ściśle związane. Sztuka danego człowieka wyobraża niekiedy tylko jakąś część jego duszy, tylko jedną stronę jego uczucia i jego umysłowości i może dawać tylko jednostronne i ciasne o nim wyobrażenie. Inaczej jest z Matejką. Jego sztuka — to on sam, on się w tej sztuce wypowiedział do ostatka, do samego dna mocy swego uczucia, siły swojej myśli i siły czynu, życie jego zostało całkowicie przez nią pochłonięte i zużyte. Jest to tak dalece prawdą, że to, co ogólnikowo pisałem kiedyś o Matejce jedynie na podstawie znajomości jego dzieł, dziś, po przeczytaniu jego życiorysów, nie wywołuje potrzeby szczególnych zmian zasadniczych.
W życiu Polski jest on zjawiskiem nagłem, niespodzianem, bez poprzedników, bez zwiastunów. Wysunął się on na powierzchnię tego życia, jak z głębi oceanu wysuwa się wulkan, wysadzony przez nieznane bezpośrednio przyczyny.
Koniecznością ludzkiego umysłu jest poznawanie przyczyn, warunkujących powstawanie wszelkich najprostszych i najzawilszych zjawisk, i wobec świata sztuki myśl ludzka stoi ciągle, jak wobec najbardziej pociągającej, czarującej i drażniącej zagadki. Nie znalazłszy wyjaśnienia jej w estetyce metafizycznej, myśl z radością rzuciła się na teoryę sztuki, wyjaśniającą przyczyny jej powstawania i charakter jej dzieł wpływem, jaki na artystę wywiera współczesny mu stan społeczeństwa, wpływem środowiska na jednostkę. Teorya ta, tak nęcąca swoją wspólnością z ogólnemi podstawami przyrodniczego poznawania zjawisk życia, przeoczała fakt, że, jakkolwiek silnem i nieuchronnem jest ciśnienie środowiska na jednostkę, odczuwa je ona jednak tylko w pewien sposób, odpowiedni do swojej własnej, szczególnej psychicznej organizacyi. Z drugiej strony, samo odnalezienie tego, co z życia społecznego wpływa i jak wpływa na sam fakt powstania ruchu artystycznego i na cechy twórczości rożnych artystów, jest bardzo trudne i nie daje się zredukować ani do tych czynników, które wskazywali najwięksi przedstawiciele teoryi środowiska, ani też do tego sposobu, w jaki zwykła krytyka literacka i artystyczna wyjaśnia przyczyny tych lub innych przejawów w twórczości artystycznej.
Szczególny urok miała teorya wpływów środowiska dla ludzi, którzy musieli walczyć — z akademicznym klasycyzmem i mogli mu przeciwstawić tylko siebie, swoje jednostkowe, osobiste porywy i potrzeby. Teorya środowiska, dając naukowe i na tak szerokich podstawach oparte dowody konieczności istnienia w każdym czasie innej sztuki, stawała się potężnym sprzymierzeńcem w walce z niewolą raz na zawsze ustalonych prawideł twórczości, z drugiej zaś strony, stawała się rozstrzygającym czynnikiem wewnętrznych, myślowych walk artystów, którzy szukali teoretycznego uświadomienia i usprawiedliwienia siebie. Człowiek wieku dziewiętnastego dostawał prawo istnienia takie same, jak ci, którzy tworzyli kiedyś i w imię których usiłowano go zabić. l prawo to, w dodatku, było sformułowane w tak świetny, porywający sposób, jak to uczynił Hipolit Taine, który siłę swoich dowodów historycznych potęgował niezrównanym stylem, przenoszącym myśl nad przepaściami sprzeczności, jak skrzydła potężnego ptaka.
Legenda i historya, Od smoczej jamy do Kościuszki, przysięgającego na rynku, trzymały w potężnych szponach jego duszę od chwili, kiedy mógł zacząć czuć, myśleć, rozpamiętywać. Matejko wydaje się tak bezpośrednim, koniecznym wytworem krakowskiego środowiska, jak pleśń, która powstaje na starych murach zamkowych, jak mech, zakwitający w szparach zmurszałych dachówek, jak roślina, wyłącznie na tej glebie bytująca.
W mroczną noc, otulającą stary Kraków, Matejko, błądzący wśród ulic krzywych, na które wkraczają szkarpy ponurych, szarych domów, snujący się po rynku, nad którym czernieją sylwety wież Maryackich, inaczej czuł i myślał, niż wracający z winiarni mieszczanin; kiedy z ciemnego nieba ostry dźwięk hejnałów przecinał ciszę nocy, jak błysk miecza, dla Matejki było to wołanie z nad grobu straszliwego, sięgającego od morza do morza, na którego szczycie stała trumna Wawelu, — dla przechodzącego przez rynek urzędnika było to pobudką do spojrzenia na zegarek i sprawdzenia, czy stróże z Maryackiej wieży nie późnią się. I w każdej chwili, wobec każdego okrucha murów, wobec każdej resztki dawnego życia, Matejko czuł i myślał inaczej, niż wszyscy współcześni mu ludzie — inny też skutek był życia Matejki, a inny mnóstwa tysięcy jego współobywateli miejskich.
Zresztą, inni mieszkańcy Krakowa mogli nawet myśleć i czuć — tak samo, lub podobnie, lecz myśli ich rozpraszały się, nie zostawiając żadnego śladu w ich życiu i w życiu społeczeństwa, podczas kiedy myśli i uczucia Matejki zamieniały się w obrazy, były związane z siłą twórczą, siłą szczególną, będącą jego wyłączną własnością. Wpływ tego ogromnego środowiska, które się nazywa Polską, ciężył na Matejce, jak ciężył na wszystkich, ale Matejko namalował Skargę i Rejtana, podczas kiedy inni szli na śmierć, inni na Sybir, a inni kupczyli, zbierali pieniądze, orali lub się starali o stanowiska, ordery, tytuły.... Matejko wśród innego środowiska nie namalowałby »Rejtana« i »Skargi«, lecz jakiekolwiek imię nosiliby ludzie, przez niego namalowani, byliby oni ludźmi tej samej miary i napiętnowani tą samą powagą i smutkiem; możeby zresztą było w nich mniej tego tragizmu potężnych istot, które, czyniąc to, co czynią i czynią z niezrównaną mocą, widzą jednocześnie przed sobą, jako konieczny, nieunikniony skutek, upadek, niewolę i hańbę... W tej sile wyrazu duszy leży istota osobowości Matejki i tego nie mogło mu dać żadne środowisko — tem był on przez siebie samego, przez własną treść duszy i własną moc czynu. Istotna treść jego sztuki: jego uczucie, byłoby tem samem i tym samym charakterem napiętnowałoby jego dzieło, gdziekolwiekby Matejko się urodził i tworzył.
I nie możemy nawet pozwolić sobie na poetyczne przypuszczenie, że dusza Matejki wytworzyła się pod wpływem wiekowego oddziaływania Krakowa na jego przodków, że w nim się skupiły i skrystalizowały pierwiastki psychiczne, będące dziedzictwem licznych szeregów pokoleń, zrodzonych w murach Krakowa, nie możemy powiedzieć, że ducha polskiego Matejko odziedziczył »z krwią przodków« — ojciec Matejki był Czechem, matka nosiła nazwisko Rosbergów... Słowem, Matejko jest jedną z najoryginalniejszych postaci w sztuce, zjawiskiem tak niespodzianem i jedynem, jak Böcklin. Świat polski załamał się w jego dziwnej duszy swymi najbardziej tragicznymi i bohaterskimi pierwiastkami, ponieważ ta dusza była z natury, w sposób szczególny, do tego usposobiona.
Życie Matejki przechodzi w ramach przeciętnych zdarzeń życia współczesnych ma ludzi. To, co się z nim dzieje, mogłoby się dziać z każdym innym człowiekiem, nie wywołując żadnych skutków większego społecznego znaczenia. Zwykła kolej wypadków: narodziny, szkoły, małżeństwo, dzieci, troski, choroby, szczęścia i nieszczęścia, które spadają na wielkich i na małych, dotykają tak samo ludzi, wpływających na losy narodów, jak i drobne istoty, zatracone w mrowisku tłumów. Matejko ma te samo kłopoty materyalne, co inni polscy artyści, tak samo jest zależny od codziennych norm dzisiejszego życia miejskiego, od pospolitej potrzeby ubrania się, wypicia kawy na śniadanie, włożenia paltota i kapelusza, zapłacenia podatku lub meldowania się w policyi i u urzędnika stanu cywilnego. Ale z tym Matejką, stałym mieszkańcem Krakowa, zapisanym pod takim a takim numerem w liczbie płacących podatki, z tym Matejką idzie ciągle coś szczególnego, moc tajemnicza, potężna, twórcza, która w pewnej chwili stawia przed zdumionemi oczami narodu polskiego widmo jego sumienia, jego cierpień, marzeń, chwały, potęgi, zbrodni i upadku, widmo tak żywe, tak cudownie obecne i którego już nie rozwieje żadne zaklęcie, nie unicestwi czas, które będzie stało w polskiej historyi, jak potężny, samotny szczyt, wobec którego myśl polska będzie zawsze zmuszona stanąć w podziwie i zachwycie, lub walczyć z nim, ale nigdy nie będzie mogła przejść obojętnie. Ta moc twórcza opanowuje go tak doszczętnie, że właściwą historyą jego życia jest historya czynów wzlotów i upadków, zmagań się z życiem jego sztuki.
Matejko w roku 1852 skończył III klasę liceum św. Anny, bez promocyi, i wstąpił, pomimo niechęci ojca, do Szkoły Sztuk Pięknych. Jakakolwiek była ta szkoła, jakikolwiek panował w niej system uczenia, nie było w niej nikogo, któryby talentem i odrębnością indywidualną był silniejszym od Matejki. Musiał też on w końcu rozsadzić te formy, jakie ze szkoły wyniósł, i wytworzyć własne narzędzia, któremiby się mogła posługiwać jego szczególna organizacya artystyczna. Ta przemiana ucznia krakowskiej szkoły na samodzielnego i władającego z bezwzględną pewnością potrzebnymi mu środkami artystycznymi malarza odbywa się w sposób zadziwiająco gwałtowny.
W r. 1858 za obraz, przedstawiający Zygmunta Starego, nadającego szlachectwo profesorom, Matejko dostaje stypendyum — 315 złr. — na wyjazd do Monachium. Tam, pomimo biedy i tyfusu, który go szarpie i zabiera dwa miesiące życia z dziesięciu, które w Monachium przebył, Matejko pracuje z natężeniem w szkole Auschütza, pracuje nad zbieraniem materyałów do dzieła o ubiorach w Polsce i zaczyna malować obrazy, które już zdradzają wszystkie znamienne cechy jego twórczości: głębokie odczucie smutnych stanów ludzkiej duszy i ujęcie ich z możliwą ścisłością i siłą środkami malarskimi. Po dziesięciu miesiącach wraca do Krakowa, jest potem parę miesięcy w Wiedniu, w którym nie znajduje nic dla siebie pociągającego, oprócz materyałów do dokończenia pracy o ubiorach w Polsce, która już w roku 1862 jest ukończona.
Między Matejką a tym światem, który on malował, leżała nie tylko pustka przeszłości, nie tylko mrok niepamięci, ale leżało jeszcze coś gorszego: — konwenans złej sztuki, która wszystko to, co on zamierzał malować, już przeżuła i, jakby oślinione swojem niedołęztwem, postawiała między wyobraźnią dzisiejszych pokoleń — a przeszłością. Wszystko to Matejko musiał odrzucić i, z krytycyzmem nowoczesnego badacza, z pasyą malarza, dążącego do drgającej życiem prawdy, z wyobraźnią wielkich paleontologów, z bezwzględnością wiertnika, prującego ziemię dla zdobycia skarbów, wgryźć się w pokłady kultury, którą czas i zdarzenia roztrąciły w ruinę, rozszarpały na strzępy i zsypały w chaotyczną mogiłę. Matejko musiał własnemi oczami zobaczyć to dawne życie, które zamierzał malować. Ta praca archeologiczna, która idzie równolegle z pracą artystyczną i która tylu innym artystom przeszkadzała, wychodząc na pierwszy plan, poprzed zagadnienia artystyczne, u Matejki jest stale podporządkowana pod potęgę jego talentu malarskiego, jego wyobraźni żywej, jego głębokiego uczucia i jego niezhamowanego temperamentu. Wtapia się ona w jego obrazy, dając mu możność nadania im niesłychanie oryginalnego kształtu, lecz nigdy nie jest sama treścią i pobudką tworzenia.
Kto śledzi mozolną pracę, z jaką nasi historycy sztuki odbudowują dawną polską kulturę, znosząc drobne jej okruchy, rozproszone nieraz daleko po za granicami Polski, i zestawiając je w większe przynajmniej części całości, której już niema z czego niekiedy odtworzyć, ten wobec dzieła Matejki zdumi się ogromowi umiejętnej, celowej pracy i ostatecznemu wynikowi jego trudu. Dwudziestoparoletni, ubogi chłopak, pracując poważnie nad sztuką, zdołał jednocześnie dokonać pracy samodzielnej, oryginalnej, pracy ogromnego znaczenia dla odtworzenia obrazu przeszłości i podstawowego znaczenia dla jego własnej sztuki. Matejko jako siła czynu, jako wczesność rozwoju, jako wydajność życia przypomina twórców innych czasów, ludzi, którym nie przeszkadzał wiedzieć i umieć hamujący i ogłupiający system szkolny. Nie stracił on czasu na zdobywanie matury i całą młodą energię włożył w trud, bezpośrednio związany z celem jego życia — ze sztuką. On, który umiał tak, jak nikt inny, malować tych, od których cały system wychowawczy nazywa się humanistycznym, on nie skończył »humanistycznej« szkoły — klasycznego gimnazyum, i, minąwszy rogatki urzędowego cenzusu umysłowego, śmiało, pewnie, nie pytając nikogo o drogę, wkroczył w ten świat, który zdawał się i zdaje się być dostępnym tylko dla tych, którzy przejdą cały system egzaminów, prób dojrzałości i zdobędą wszystkie ostemplowane świadectwa.
Praca nad »Ubiorami w Polsce« wprowadziła go w tak bezpośrednie zetknięcie się z formami dawnego życia, że kiedy jego wyobraźnia porwała ten świat polski, jako materyał surowy dla swojego dzieła, Matejko panował z zupełną pewnością nad całym tym materyałem archeologicznym, a dzięki sile ciągle żywego uczucia, które wydobywało z głębin jego duszy widzenia tego, co miał malować, Matejki obrazy nie stały się tablicami archeologicznych wzorów. Nawet tam, gdzie celem było właśnie to archeologiczne odtworzenie przeszłości, nawet w Ubiorach w Polsce, Matejko figurom, które kto inny traktuje jak manekiny do rozwieszania kostiumów, Matejko nadaje ogromny charakter, piętnuje je powagą, skupieniem smutkiem, wszystkiemi cechami, które stanowią najistotniejsze znamiona całej jego twórczości.
Jest on już w tej chwili człowiekiem całkowicie rozwiniętym, jego powaga ma w sobie coś groźnego, jego skupienie psychiczne zdaje się płynąć z niezliczonych lat wnikania w jedną ideę, a jego siła czynu, mając całą potęgę młodego, niepokonanego porywu, ma w sobie jednocześnie nie nużącą się trwałość wypróbowanego, zahartowanego bojownika, którego życie przeszło w nieustannym szturmie do twierdz myśli.
Matejko ma dwadzieścia pięć lat, kiedy maluje Skargę!
Wogóle, znamienną cechą Matejki jest ta zdolność olbrzymiego trudu, potężnego skupienia woli dla dokonania artystycznego czynu, który zdaje się u niego dokonywać nie w długiej pracy, lecz w nagłym porywie, tak jednolitą jest, na całej powierzchni jego największych obrazów, ta zaciekła pasya dojścia do ostatnich granic doskonałości wykonania. Ta zdolność trudu trwa przez całe życie; nie ustaje on w codziennej pracy i zdobywa się na olbrzymie czyny w dniach wielkich natchnień. W tej jego pracowitości niema nic z cierpliwej pracy orzącego wołu, nic z pedanta, cierpliwie i uparcie zbierającego i składającego w szufladki mózgowe drobiazgi myśli, nic z pracowitości urzędnika, nic z sitzfleischu — jest to ciągły poryw, ciągła namiętność, ciągły głód i pasya czynu, ciągłe przelewanie się przez brzegi energii twórczej. Miał on w sobie przymioty, konieczne do spełnienia wielkiego czynu: zdolność skupienia całej woli i energii w jednem ognisku, w jednym celu i wytrwania w tem napięciu aż do urzeczywistnienia zamiaru.
Wnikając w bieg życia Matejki, coraz bardziej ma się wrażenie, że jest on jakby ofiarą siły wyższej, która go trzyma w bezwzględnej niewoli i zmusza do olbrzymiego trudu który zdaje się nieodpowiednim do jego sił fizycznych i który musi trwać bez opamiętania, bez odpoczynku do ostatniego tchu życia. To, co się z nim dzieje, jako z jednostką ludzką, ujętą w splot nieodłącznych od ludzkiej natury pragnień, potrzeb, osobistych uczuć i spraw bytu, nie wpływa w żaden sposób na jego twórczość.
Jeden z najsmutniejszych, nie pod względem tematu, lecz pod względem nastroju, obrazów Matejki: Unia lubelska, powstaje w chwili bardzo dobrego stanu duszy, wiary w siebie, pogodnego usposobienia i spokoju w zewnętrznych warunkach życia; najjaśniejszy zaś, najżywszy, najweselszy obraz, Hołd pruski, maluje się i kończy w czasach najcięższych przejść osobistych, czasach ostatecznego przesilenia nieuleczalnej choroby żony, najgłębszego naruszenia spokoju rodzinnego życia. Twórczość pochłania tyle jego życia, tyle jego myśli i czucia, że osobiste, wszechludzkie tego życia wymagania schodzą na dalszy plan i nie mogą powstrzymać, drżącej z niepokoju o najbliższe mu istoty, ręki od pracy, wyobraźni od ciągłego nurzania się w przeszłości, myśli od wiązania tej przeszłości z dzisiejszym bytem narodu, uczucia od bezwzględnego oddania się idei Ojczyzny, idei, która ostatecznie zapanowała nie, tylko nad jego życiem, ale i nad sztuką, zrobiła z niej swoją sługę i wywichnęła jej skrzydła.
Kiedy Matejko malował Skargę, historyczna treść obrazu była w nim przetopiona do szczętu na czystą treść malarską, myślenie stało się widzeniem, idea — obrazem. Wszystko to, czem historyk objaśnia dany moment dziejowy, to jest to, co jest jego przyczyną, i to, co było jego następstwem, cała ta suma różnorodnych zdarzeń, które się składają na pewien dzień historyczny, nazywany jednem imieniem: Cecora, Racławice, Waterloo, Sejm grodzieński — wszystko to było w Matejki wyobraźni skupione w jeden moment ludzkiego czynu, odcięte od wszystkich przed i po następujących zdarzeń, odcięte od wszelkich dalszych kojarzeń się wyobraźni.
Potężne uczucie Skargi znalazło tej samej miary uczucie w duszy Matejki, która, posługując się nie słowem, lecz obrazem, dla wyrażenia siebie ujęła całą treść historyi w jednem zjawisku, w jednem widzeniu. Ponad tem, co Matejko wiedział i co myślał o historyi Polski, panowało jego uczucie, tak wielkie, jednolite, że się stało siłą, syntetyzującą cały ten ogrom pojęć, które muszą powstawać w umyśle historyka, a które leżą poza granicami malarskich środków wypowiadania się człowieka. Malując Skargę, Matejko malował nie ilustracyę do historyi polskiej, lecz to, co on — Matejko — czuł wobec tej historyi. Prawda, gromadzi on już w tym obrazie postacie, będące symbolami tych sił, które doprowadzą do spełnienia się proroctwa Skargi; nazwiska ich są wypisane w katalogu, ale w obrazie są one tylko słuchaczami, na których twarzach jedynie czyta się treść ich uczuć i myśli — ich win i zasług. Nad wszystkiem panują słowa Skargi, a nad Skargą i wszystkiem panuje malarska wyobraźnia Matejki, malarska, nie wyobraźnia historyozofa, nie idea proroka, nauczyciela, czy kierownika narodu.
Matejko, kiedy malował Skargę, był samotnym, mało znanym artystą, nie wciągniętym w życie publiczne, które stawia swoje wymagania każdej jednostce, przejawiającej siłę, mogącą stanowić użytek społeczny. W Skardze, w Rejtanie objawiły się siły jego talentu, jego uczucia, któremi zdobył sobie w narodzie stanowisko, zobowiązujące, jak jemu i innym się zdawało, do służby narodowej tą bronią, jaką miał — to jest malarstwem, które się stało powołaniem obywatelskiem, poddało się przymusowi zewnętrznego obowiązku. Skarga i Rejtan są jeszcze wyrazem tylko jego wielkiego, namiętnego, głębokiego uczucia, wyrazem jego osobistego stosunku do Polski. Z czasem, Matejko maluje swoje ogromne obrazy z myślą o rocznicy pewnych zdarzeń historycznych, jako rzeczy zastosowane do okoliczności, maluje z myślą o pewnym zewnętrznym, społecznym lub politycznym skutku tego, co obraz przedstawia. Skupiająca siła uczucia rozluźnia się, anegdota historyczna, objaśniana i wyjaśniam za pomocą mnóstwa różnych szczegółów, wychodzi na plan pierwszy i, jeżeli nie zawsze psuje obraz do szczętu, często jednak czyni straszliwe szczerby w jego wartości artystycznej.
Te słowa Matejki nie wyjaśniają jednak wszystkiego. Wyraz postaci, wyrazistość grupy, mogą być celem malarza i nie psuć jego dzieła. U Matejki, owszem, ważniejszem się stawało to, co te postacie i grupy powiedzą do współczesnych mu ludzi o przeszłości i jaką im dadzą wskazówkę na przyszłość — to psuło jego obrazy. Miłość Ojczyzny nadawała nadzwyczajną wysokość napięcia jego cnocie, a jednocześnie niszczyła jego artyzm.
Artysta musi być bezwzględnie szczerym. To, co czuje i jak czuje w pewnej chwili, w której w jego umyśle powstaje obraz, to musi on wypowiedzieć bez żadnych zastrzeżeń, żadnych zboczeń, z całą żywiołową bezwzględnością — cynicznie i naiwnie, jak mówi Nietzsche. Wszystkie władze umysłu i wszystkie poruszenia uczuć muszą się skupiać w tej jednej myśli, w jednem ognisku żądzy możliwie silnego, ścisłego, jasnego, czystego wypowiedzenia tego, co w pierwszej chwili twórczego porywu mu się objawiło. Jest to konieczne, żeby skutek twórczego czynu odpowiadał zamiarom, i jest to rzeczywista i jedyna etyka artyzmu. W imię jakichkolwiek idei, obowiązków, interesów, wzniosłych czy podłych, szczytnych czy płaskich, tę etykę się narusza, skutek jest zawsze ten sam: — powstaje liche dzieło sztuki. Czy kto tworzy z myślą o pozyskaniu sławy, pieniędzy, zaszczytu i podporządkowuje swoją sztukę pod upodobania tych, którzy mogą zaspokoić apetyty jego nizkiego egoizmu; czy też z najwznioślejszych pobudek dobra powszechnego, poświęcenia, miłości ludzi, będzie swoją twórczość nałamywał do tych zewnętrznych celów — wobec sztuki będzie jednakim przestępcą, lichym kabotynem albo tragicznie łamiącym się człowiekiem, który, czując wzniośle i chcąc dobra, stacza się w niziny upadku. Artysta nie może i nie, powinien czuć za sobą żadnej publiczności, bez względu na to, czy ona się składa z aniołów, czy z ostatniej kanalii, musi on tworzyć tylko i jedynie dla własnej rozkoszy twórczego czynu, dla spełnienia nieodzownej, nieuniknionej konieczności przejawienia się takim, jakim jest w bezwzględnej nagości duszy.
Publiczność, którą czuł za plecami Matejko, była to Polska, Ojczyzna ukochana, pojęta w sposób wzniosły i potężny — niemniej była to publiczność, dla ujęcia której, dla porozumienia się z którą psuł on swoje obrazy, nie malował tak, jak rozumiał »warunki artystycznej doskonałości obrazu«. To było jego przestępstwem wobec sztuki, naruszeniem jej etyki — i to się mściło na jego twórczości.
Matejki artyzm pętała idea Ojczyzny, a jego umysłowość była ograniczona religijnością, prostą, naiwną wiarą, która się zamykała w granicach nauki religii, będącej w powszechnym obiegu. »Bez religii, i to katolickiej, nic zrobić nie można«, pisał on kiedyś w wczesnej młodości i takim pozostał na zawsze, do końca życia, nie przechodząc, zdaje się, żadnych zmagań się myśli, szukającej w religii bezwzględności i zupełnej zgody dogmatu i życia. Ta religijność katolicka nie tylko obowiązywała go w jego życiu osobistem, była ona częścią jego historyozofii, jego pojęć o życiu, upadku i odrodzeniu Polski, jak była zresztą i jest częścią albo podstawą politycznego programu dla pewnych umysłów.
Całe to zdarzenie jest nieocenionym dokumentem do charakterystyki Matejki, do oświetlenia umysłów jego otoczenia i zobrazowania historycznej chwili z jednej strony, z drugiej zaś, do podkreślenia bezsensu politycznego dogmatyzmu.
Obraz Matejki postanowiono zakupić dla Muzeum Narodowego — pieniądze były zebrane, Dnia 13 września 1883 roku, nazajutrz po obchodzie rocznicy wiedeńskiej odsieczy, obchodzono dwudziestopięcio–letni jubileusz pracy Matejki nabożeństwem w katedrze i oddaniem mu czci na podworcu Wawelskiego zamku. Kiedy jeden z uczestników, a możne inicyator obchodu, Artur hr. Potocki, skończył swoje przemówienie tem, że naród chce obraz Matejki zawiesić w Muzeum Narodowem, Matejko w odpowiedzi rzekł: — Jak przed wiekami, w poczuciu sił własnych i obowiązku naród nasz spełnił zadanie opatrznościowe aż do końca, tak, że, upadając sam, jeszcze kwitnące i silne od nieuchronnej zagłady ocalił, tak dziś dozwala nam Pan stwierdzić naszych przodków gorącej wiary wyznanie aktem innym, drobniejszym, ale na jaki stać nas, ofiarą z dzieła sztuki. Tam, dokąd z pod Wiednia leciał goniec z listem królewskim i chorągwią proroka — tam ślijmy obraz, chwilę tę uprzytomniający. Tam, z Watykanu, wymowniej niż skądinąd przypominać on będzie nieprzedawnione nigdy zasługi, prawa i boleści nasze. U stóp Namiestnika Chrystusowego obraz Sobieskiego kładąc, kładziemy zarazem nasze nadzieje, a z niemi niejako śluby niezachwianego przywiązania do stolicy naszej świętej wiary. Błogosławione tylko stąd skutki nam przypaść mogą. Nie żałujmy tej ofiary, a będziem w stanie, może jutro, powtórzyć z wielkim królem: Non nobis, non nobis, sed nomini tuo da gloriam.
Matejko obrazu nie sprzedał, darował go narodowi z tem, żeby naród go złożył w ofierze papieżowi, Czyn Matejki, ten poryw wielkiego uczucia, wspaniałomyślności, bezinteresowności, całkowtego oddania się idei, którą uważał za najsłuszniejszą, jest czynem niepospolitym, jak myśl która kierowała tem uczuciem, była naiwną i ciasną.
Wrażenie było ogromne. Tarnowski mówi, że napróżno przedtem zastanawiano się nad tem, czem upamiętnić wiedeńską rocznicę i nie zdołano nic postanowić, lecz »Matejko wymyślił, znalazł natchnieniem wielkiego serca: zrobić przy dwóchsetnej rocznicy to, co zrobił po bitwie Sobieski — pomyśleć o Rzymie, posłać do papieża«. Biskup Dunajewski rzekł do Matejki: »Sztandar, zdobyty pod Wiedniem, świadczył o zwycięstwie nad niewiernymi, obraz twój świadczy o zwycięstwie nad niewiarą«.
Zebrano deputacyę, kontusze, karabele, zabrano i paru chłopów, i oto stanęli ci ludzie dobrej wiary i naiwnego umysłu przed jednym z najprzebieglejszych polityków, najwyrachowańszych i zimnych umysłów owego czasu. Stanisław hr. Tarnowski odczytał łaciński adres, w którym z powodu ofiarowanego obrazu mówiono: »Niech, w Watykanie złożony, on będzie przypomnieniem nie tylko zwycięstwa króla Jana, ale i jego zamiarów i ducha, naśladowaniem jego przykładu, niech on będzie dowodem, że nie możemy tyle, co wtedy, ale czujemy i myślimy, jak wtedy, niech świadczy, że i dziś do Rzymu obracają się nasze serca, a głowy nasze przed głową Kościoła się kłonią«... »Wśród tej burzy, która światem wstrząsa, trzymać się chcemy tej łodzi, która zatonąć nie może«...
Leon XIII położył rękę na głowie Matejki i długo doń mówił. Matejko mało albo wcale tego nie rozumiał, bo nie umiał żadnego cudzoziemskiego języka, — lecz bardziej, niż języka, nie rozumiał on samego Leona XIII, nie rozumiał ani pewnych stron historyi polskiego narodu, ani stosunku do niego papiestwa. Stał oto, jak cicha owieczka przed przebiegłym wężem, przed Namiestnikiem Chrystusa, który na nim zawiesił orderową gwiazdę, za którego wyrzynano bez protestu Unitów, który nigdy nie bronił słabych przeciw możnym, który zawiesił order Chrystusa na piersi, w której biło jedno z najpodlejszych serc naszych czasów — na piersi Bismarka, a na stolicy prymasów polskich osadził Niemca Dindera, słowiańskim zaś biskupom pozwolił używać języka narodowego o tyle, o ile to nie sprzeciwia się interesom państw, do których należą ich ludy...
Ale łaska Leona XIII nie ograniczyła się do orderu Piusa, danego Matejce; wstał on i przemówił, dziękując za dar, a zarazem przypominając, »że to nie był tryumf jednego narodu, lecz całej Rzeszy chrześciańskiej«, że to, co się stało, stało dzięki Inocentemu XI, »za którego głównie wstawieniem się i radą tak wielkie znaczenie uzyskało zwycięstwo«. Że obraz świadczy o wierze i uległości narodu polskiego, a zarazem wskazuje, »że w religii katolickiej dziwna znajduje się moc, podniecająca talenty znakomitych artystów. Światło bowiem prawdy rozwija sztukę, a religia katolicka polega cała na prawdzie i uszlachetnia talenty przykładami wielkich czynów i najwznioślejszych poświęceń«. W końcu do skarbca narodu polskiego rzucił jeszcze jedno papieskie błogosławieństwo...
Ze stanowiska pojęć papieża to zredukowanie zasług i narodu polskiego i talentu Matejki do skutków działania siły, stojącej ponad niemi — było logicznem, pustka zaś i zimna formalność słów tej przemowy była konsekwencyą polityki papiestwa.
Ale Matejko, bądź co bądź, miał i myśl i czucie szersze, niż ci, którzy z nim stawali w Rzymie i przemawiali w imieniu Matejki i polskiego narodu.
Polityczna myśl polska płynęła dwoma głównemi łożyskami: jedna jej idea szła ze starego świata tradycyi katolickiej, zaczynała się u stóp Boga, a kończyła się u tronu papieża, druga wybuchła z burzy wielkiej rewolucyi,
porwała legiony, a potem z Napoleonem zdeptała i skrwawiła ląd Europy od Madrytu do Moskwy — i skonała pod Sedanem.
Ta nowoczesna myśl polska, która urodziła się największego przełomu w bycie ludzkości, objętej cywilizacyą europejską, wytworzyła cały ustrój myślowy, streszczający w sobie
Rejtan na sejmie warszawskim 21 kwietnia r. 1773.
|
Trzecia Rzeczpospolita nie miała już w sobie tej ekspansyi idei, która uczyniła imię Francyi strasznem dla monarchii europejskich i promieniem nadziei dla wszystkich uciśnionych narodów. Musiała ona walczyć wewnątrz z koalicyą monarchiczno–klerykalnych stronnictw, a na zewnątrz stał przed nią wróg, który, mszcząc się za Jenę, sponiewierał jej chwałę, zabierał miliardy i ziemie. — Francya wołała o odwet. Dwa hasła ją pochłaniały: — La revanche! i — Le clericalisme voila l’énnemi! — Oba dotyczyły bezpośrednio bytu samej Francyi, nie wychodziły poza jej granice. Promieniowała ona jeszcze swojem życiem umysłowem, literaturą, sztuką, ale w polityce miejsce jej zajęły zjednoczone Niemcy, z całą podłością i nizkością ludów o nizkim rozwoju kultury, a potężnym rozroście egoizmu, Niemcy pijane swoją chwałą i brutalnie pewne swojej siły.
W Polsce byli ludzie, którym serce pękło po Sedanie — inni w odwecie Francyi widzieli jeszcze małe światełko nad mrokiem niemieckiej nocy. Ale Rzeczpospolita szukała przymierzy, dla odbudowania swego mocarstwowego stanowiska, i oto Marsylianki wysłuchują z odkrytą głową carowie, a Boże caria chrani rozlega się tam, gdzie wrzały najstraszniejsze walki o wolność i godność ludzką...
Matejko wiedział o tem, pomimo to jednak i pomimo swego tak blizkiego zżycia się z pojęciami krakowskich konserwatystów, pamiętał i myślał o Francyi, o braterstwie broni i wspólnej chwale, czuł dla niej wdzięczność, jaką się czuje dla kogoś, z kim się przeżyło godnie, szczytnie i mężnie chwilę życia. Pewnego też dnia przeraził swoich towarzyszy wyprawy rzymskiej pomysłem ofiarowania Francyi, od narodu polskiego, obrazu Dziewicy Orleańskiej. Znowu właściwym ofiarodawca był Matejko, a pobudką czynu jego wielkie, głębokie uczucie, wspaniałomyślna ofiarność i wzniosłe złudzenie wyższego człowieka, który nie obrachowuje w sposób drobiazgowy ani tego, co rzuca na ofiarę, ani też skutków tej ofiary. Prosty i naiwny Matejko pisze odezwę do narodu i niesie ją do redakcyi Czasu, tego Czasu, który prowadził niesłychanie małą, nieustanną walkę papierową z Francyą, »gniazdem masoneryi«, niewiary i t. d.
Matejko przewiduje, że obecny rząd francuski może ten dar odrzucić, »ale, mówi, taki zwrot ugodzić może tylko w artystę–autora, bez narażenia i kompromitacyi całego narodu«. Zresztą, pisze w końcu, »miejmy nadzieję, naród francuzki inaczej zdolen pojąć fakt zamierzony, nie odmówi nam szacunku szlachetnego«...
Rzecz oczywista, że to oddanie się tej, lub innej zasadzie, to uczepienie swoich żądz do tej a nie innej rzeczy, jest już zjawiskiem drugorzędnem przy ocenianiu organizacyi psychicznej, nadaje ono względną wartość ludzkim czynom, ale bezwzględna ich siła objawia się w natężeniu energii, w jej trwaniu i gwałtowności działania. Zbrodniarz i bohater u podstawy swego czynu mają tę energię psychiczną i odwagę bycia sobą. która, stanowi absolutną wartość ich istoty — jeden działa na szkodę, drugi na pożytek społeczny i ta miara ich wartości obowiązuje ludzkość, gdyż bez uznania wartości społecznych nie mogłaby ona istnieć. Matejko miał potężną energię czynu, silną i niezależną indywidualność, obie były związane z wielkiej społecznej wartości skutkami.
Matejki polskość nie była frazesem, nie była obcinaniem kuponów sławy i bogactwa od interesujących motywów malarskich, sprzedawanych na rynku międzynarodowym sztuki. Jak twórczość jego była przerabianiem na obrazy bolesnej, głębokiej treści jego polskich uczuć, tak samo cała jego wola i cały czyn oddane były idei, która pochłaniała do szczętu ogrom jego uczucia. Z tego samego też źródła płynęła jego wspaniałomyślna ofiarność. Darował on narodowi: Hołd pruski, Sobieskiego, Joannę d’Arc i całe nmóstwo mniejszych i większych obrazów rozdał ludziom pojedynczym, miastom, stowarzyszeniom, zawsze będąc pobudzonym wzruszeniem uczucia, które w ten czy inny sposób wiązało się z myślą o Polsce. Kiedy też Czesi w r. 1873 powołali go na dyrektora akademii w Pradze — Matejko odmówił.
Unia lubelska 1569 r..
|
Oprócz zwykłych przejawów tej radości, jak obiady, toasty, adresy, powstała myśl zorganizowaniu szkoły sztuk pięknych i oddania Matejce jej kierownictwa. Wszyscyśmy się wówczas z tego cieszyli, ale radość tu wynikała z
nieznajomości psychologii wychowawczej artystów. Matejko był zbyt wybitną, zbyt określoną, zbyt zacieśniona indywidualnością, żeby mógł być pożytecznym kierownikiem szkoły, kształcącej artystów, szkoły, która powinna posługiwać się metodą jaknajrozleglejszego samouctwa uczniów, jaknajszerszego objektywizmu, najrozleglejszej zdolności pojmowania różnorodnych i nieraz sprzecznych przejawów artyzmu, które się w tłumie uczniów mogą ujawnić. Indywidualności takie, jak Matejko, są jak potężne dęby, zagłuszające inną roślinność w obrębie cienia własnej korony. Był on tak indywidualny, że jego środki artystyczne mogły służyć tylko jemu, tylko do osiągnięcia tych celów, które wynikały z jego talentu, temperamentu i jego umysłowości, pochłoniętej przez historyę i archeologię.
Jak talent jego narzucał całej szkole swoje sposoby tworzenia, tak umysł narzucał formy myślenia i sferę poznawania i działania. Szkoła, w owych czasach, była nawpół instytutem archeologicznym, nawpół szkołą malarstwa, malarstwa takiego, które mogło iść tylko koleinami, wyżłobionemi przez potężny talent Matejki, a które wiodły, już w pierwszem pokoleniu uczniów, do zupełnego zmanierowania — do śmierci. Indywidualności nauczycieli i uczniów topiły się, jak wosk w ogniu temperamentu i talentu Matejki. Jego przymioty, jak jego wady malarskie były wyłącznie jego, były bezpośrednim wynikiem jego duszy i tylko tej duszy mogły służyć i ją tylko wyrażać. Nikt nie był zdolny podnieść pędzla, który wypadł z jego ręki. Sztuka Matejki nie może się dalej rozwijać. Jest ona tak wyłącznie jego, że w niej niema żadnego nowo zdobytego doświadczenia artystycznego, któreby mogło wejść, jako wskazówka dla innych, do ogólnego skarbu wiedzy artystycznej. Żeby się posługiwać jego środkami, trzeba się na nowo urodzić Matejką.Matejko, w sprawie ofiarowania Joanny d’Arc Francyi, ustąpił zewnętrznemu naciskowi, ale takie ustępstwa zdarzały mu się rzadko. Od wczesnej młodości był bardzo określoną, i świadomą, swojej odrębności indywidualnością. Ludzie, którzy wiedzą, czego chcą, którzy, jak w malarstwie, całkiem po swojemu wyobrażają i uświadamiają tę swoją odrębność w stosunku do innych, a jednocześnie czują, że sił mają dosyć dla spełnienia swoich zamiarów, ludzie tacy kwalifikowani są jako dumni i zarozumiali, zwłaszcza, jeżeli ta świadomość i pewność siebie objawia się, zanim ocena zewnętrzna nadała im pewne miejsce w hierarchii społecznej, zanim ich uznano, oceniono na targowisku chwały, zanim się znalazł tłum, który, poniżając siebie, wytwarzał im wyższe stanowisko. Matejko był dumnym i zarozumiałym, zanim ktokolwiek go ocenił. Był dumnym i zarozumiałym, ponieważ wierzył w swoje siły, w moc swego czynu. Ten stan psychiczny jest konieczny w ludziach, którzy cokolwiekbądź czynią — muszą oni wierzyć, że czynią najlepiej, inaczejby nie tworzyli — i nie trzeba tego mieszać z próżnością, z samoczcią, która jest w prostym stosunku do pochwały, nagrody, czci, przychodzącej z zewnątrz, od tłumów, czy też od ludzi wybranych. Matejko był dumnym i zarozumiałym, zanim go czcił ktokolwiek, zanim mu dano medale, ordery, pieniądze, berła, zanim go uczyniono doktorem filozofii i członkiem rozmaitych akademii — zanim zaszły w jego życiu zdarzenia, które unormowały jego stosunki do innych ludzi w sposób, dający pokarm dla próżności. Zanim nadano mu tytuł mistrza, czuł się on mistrzem, który nie ma nic do pytania u nikogo i idzie swoją drogą, jedynie słuszną, gdyż jedynie odpowiednią jego osobowości. Był on od początku tym żołnierzem, który wierzy, że ma w ładownicy buławę marszałkowską.
Ta jego wiara w siebie, ta zarozumiałość nie przejawia się w świadomie sformułowanych zdaniach, nie znać jej w młodocianych listach z tych właśnie czasów, kiedy człowiek najbardziej odczuwa i najgwałtowniej przejawia swój szczególny charakter i swoją sprzeczność z otoczeniem. Listy te z lat 1856—63 nie zdradzają zupełnie jego tak określonej indywidualności, nie ujawniają tej ogromnej wewnętrznej roboty, która musiała odbywać się w człowieku, przygotowującym się do takiego wybuchu twórczego, jak Kazanie Skargi i Rejtan. Wogóle, Matejko był tak wyłącznie utworzonym do obrazowego ujawniania siebie, że tylko bardzo nieznaczna część jego myśli i uczuć przedostawała się na drogi nerwowe, prowadzące do pisemnego lub słownego ich wyrażania się. W jego listach, odezwach, przemowach czuć trudność wyrażania się, ubóstwo słów i form językowych, uciążliwe szukanie formy, która nie daje się powiązać z myślą, co wszystko, wobec tej zdumiewającej łatwości posługiwania się malarstwem, czyni wrażenie zadziwiającego niedołęstwa. Ta niemożność, czy niechęć, ujawniania się w listach ogranicza ich treść do bardzo małego zakresu wiadomości o jego życiu. Jedno, co się przewija przez wszystkie te listy, to smutek, który dobywa się albo cichemi westchnieniami żalu, albo słowami rezygnacyi religijnej, albo, niekiedy, ostrym tonem zwątpienia w wartość i możność współżycia z ludźmi, — lecz w tej ostatniej myśli tkwi jednak ton wyższości, która odchodzi, bo nie widzi, żeby takim ludziom była na co potrzebna. Istotny objaw tej hardości człowieka, który wie, że jest kimś szczególnym i nie myśli z tej swojej osobowości rezygnować przed żadnym autorytetem, tkwi w sądzie, który Matejko wydaje na szkołę monachijską, w tem zerwaniu po paru miesiącach z akademią wiedeńską, w tem nieprzyjmowaniu wpływów, w tem nieugiętem trzymaniu się swojej myśli, w tej drażliwej odporności, z jaką on odrzuca wszelkie uwagi. — To nie są duchy, to są ciała — mówi ks. Marcelina Czartoryska o świętych w Joannie d’Arc. — Ja nie maluję duchów, tylko ciała! — odpowiada opryskliwie Matejko.
To wczesne określenie swoich celów i swojej drogi, własnej treści i formy, sprawiło, że Matejko prawie nie doznał żadnych zewnętrznych wpływów, że przy zetknięciu się ze sztuką dawnych, czy też dzisiejszych czasów zachowywał się odpornie i, oceniając wartość innych, pozostawał nieugięcie sobą. Jeżeli mówi on z zachwytem o Delaroche’u, którego poznał z fotografii w Monachium, a nawet mówi w liście, że może do tej wysokości nie dojdzie, to nie dlatego, żeby miał iść za nim, lecz że Delaroche jest malarzem nowszych czasów, malarzem, który, jak Matejko, dążył do wydobycia z powierzchni obrazu rzeczywistego dramatu życia, nie jego alegoryi lub symbolu, lecz drgającej prawdy zdarzenia, w którem tkwiła istotna treść dawnych czasów. Matejko taki, jakim był, zwłaszcza z początku, nie mógł w pojęciu obrazu, pójść za dawnymi mistrzami, — z czasem i on. tak jak oni, stał się malarzem, którego sztuka była na służbie i dążyła do zaspokojenia pewnych zewnętrznych wymagań, — ale Skarga, Rejtan są czystym wybuchem jego wewnętrznej istoty.
Kiedy Matejko kształtował się jako osobowość artystyczna, nie stykał się wcale ze sztuką, prócz tego, co było po krakowskich kościołach i co może oddziałało na podkreślenie w nim pewnych pierwiastków średniowiecznego ducha, — kiedy pojechał do Monachium, był już sobą i był bardzo niepodatnym dla wszelkich wpływów. Jeżeli jednak będziemy szukać jakichś śladów oddziaływania nań z zewnątrz, to z niejaką pewnością możnaby widzieć wpływ Van Dycka, zwłaszcza w pojęciu, w układzie rąk. To podobieństwo mogło się zakraść w czasach pobytu w Monachium, gdzie jest szereg portretów Van Dycka, o których kiedy się myśli, ma się wrażenie, że ludzie ci wyszli z obrazu Skargi, lub mogliby tam wejść, nie naruszając w sposób rażący charakteru obrazu. Z czasem to podobieństwo znika i ręce Matejki stają się przesadnie grube, otłuszczone i pospolite.
Z chwilą, w której teorya sztuki zaczęła się zbliżać do duszy artysty, jako do źródła najistotniejszych sił, wytwarzających sztukę, z chwilą, w której obowiązującą zasadą sztuki staje się indywidualność, poznanie mechanizmu psychologicznego artysty staje się istotą teoretycznego poznawania sztuki, której wszystkie promienie wychodzą z jego duszy.
Indywidualność, pewną właściwą cechę osobistą ma każdy, nawet ten, kto jest na woli wszystkich wpływów zewnętrznych, kto nie ma własnego oblicza, gdyż ta właśnie bezosobowość, ten brak indywidualiści jest jego indywidualnością — lecz, w stosunku do sztuki, będącą wartością ujemną. Chodzi o to, żeby odnaleźć te pierwiastki psychologiczne, które rozstrzygająco działają na charakter twórczości, które piętnują ją pewnemi znamiennemi cechami, po których rozpoznaje się, w ogromie całości sztuki, dzieła, należące do pewnego artysty, chodzi o to, żeby odnaleźć w nim te siły, które jego twórczość skierowały w to lub owo łożysko. Siłami temi, jak w życiu, tak samo w sztuce, jest z jednej strony uczucie, z drugiej rozum, — przeważający w danej jednostce rodzaj uczucia i przeważająca w niej władza intelektualna, jak stanowią o jego charakterze w życiu, podobnie rozstrzygają stanowczo o indywidualnym charakterze twórczości artystycznej.
Przeważającym pierwiastkiem uczuciowości Matejki był smutek, smutek, który, przejawiając się w wczesnej młodości jako żywiołowy stan duszy, — co zresztą w młodości jest tak powszechnem, wskutek nadmiaru żądzy, nie dającej się zaspokoić, siły, nie dającej się zużyć, myśli, nie ujętej w łożysko społecznych celów i błąkającej się w samotności, — z czasem ujęty został w myślowe więzy idei bolesnych, strasznych przeznaczeń Polski.
Smutek ten błąkał się nad młodymi dniami Matejki bez widocznych realnych przyczyn. W dniu, w którym Matejko znalazł nabywcę na obraz, przedstawiający Śmierć Wapowskiego, co mogłoby jego, ubogiego chłopca, ucieszyć, gdyż dawało mu możność spełnienia pragnień, które bieda hamowała, Matejko, w porywie bezprzyczynowego, nie dającego się ukoić smutku, płacze przed tym cudnym Chrystusem w Maryackim kościele, a choć z czasem mężnieje i skupia się na przy czynach i celach wiadomych, pozostaje jednak takim smutnym na zawsze. Trwałość i ciągłość uczucia nadaje mu charakter poważny, wyraz stanu duszy, który nie jest zależny od przypadkowych, chwilowych wpływów, lecz, silnie i bez wahań trzymając w swojej mocy świadomość, przeciwstawia się zewnętrznemu światu, nie gnąc się i nie zmieniając pod jego wpływem. Ta smutna powaga jest znamienną cechą Matejki; w życiu i w sztuce jest on ciągle w jej mocy i jeżeli jakiś cel zewnętrzny wymaga od niego przejawienia się w innej barwie uczucia, staje się on jakby nieszczerym, niezręcznym i wywołuje wrażenie jakiegoś niewłaściwego, niegodnego jego własnej istoty postępowania, które chciałoby się, żeby natychmiast ustało. Żart Matejki jest ociężały — uśmiech bolesny.
Trwały smutek i powaga są w związku z tem skupieniem, z jakiem się on trzyma raz powziętej myśli, z tem niesłabnącem, jednakiem natężeniem, z jakiem ona nim włada. Cechą znamienną umysłowości Matejki jest dogmatyzm, wahanie się myśli między paru pojęciowemi biegunami, z których ona nie dała się przez całe życie wyważyć.
Dogmatyzm ten, jak ustalał granice jego myślenia, tak z drugiej strony był pierwiastkiem nieodłącznym od każdego poruszenia umysłu, który, powziąwszy pewne zdanie o jakimkolwiek szczególe życia czy obrazu, trzymał się go uparcie, nie poddawał się ani własnemu krytycyzmowi, ani krytyce rozumowej innych, a jeżeli ustępował, ustępował raczej pod wpływem suggestywnego oddziałania na jego uczucia głębokie i pobudliwe. Ta uczuciowość, ta zdolność opanowania woli przez uczucie, wytwarzała nadzwyczajną impulsywność czynu, ciągle gotowego do podjęcia i spełnienia zadań, które bądź wynikały z wewnętrznych pobudek, bądź były narzucone przez życie.
Matejko, z początku odcięty od stosunków ze światem zewnętrznym, w samotności wsłuchany w własną duszę, był niedostępnym dla żadnego rozkładowego wpływu; z czasem, biorąc coraz szerszy i bliższy w życiu publicznem udział, rozpraszał się, idąc za celami zewnętrznymi i pewnymi własnymi przymiotami, które się w nim później rozwinęły. Wychodząc z tej samej myśli o Polsce, namalował on Skargę, ożywiony tą samą myślą malował potem obrazy, które już nie były tem objawieniem jego uczucia, lecz były zużyciem umiejętności malarskiej dla celów zewnętrznych, praktycznych, z chwilą zaś, w której nastąpił taki zwrot, syntetyzująca siła uczucia ulotniła się i Matejko pozostawał na woli swojego umysłu, skłonnego do rozbieżności, swego gwałtownego temperamentu malarskiego, którym nie władała rozwaga.
Matejko malarz i Matejko myśliciel nie mogli się z sobą utrzymać w zgodzie. Z jednej strony myśl Matejki rozsadzała spójnię jego koncepcyi malarskiej, z drugiej malarz, gnany pasyą widzenia jaknajdoskonalszego, wgryzał się w szczegóły plastyczne obrazu i rozbijał myśl zasadniczą na mnóstwo drugorzędnych wniosków, całość akcyi na mnóstwo drobnych epizodów. Dopóki idea Polski była bezwzględną treścią jego najgłębszego uczucia, stanowiła ona spójnię artystyczną jego dzieła, z chwilą, w której się stała cnotą, obywatelskim obowiązkiem, stała się wyłomem w jego osobowości, przez który sięgnęły do niej rozkładowe wpływy otoczenia.
Myśląc o jego życiu, ma się wrażenie, że on przechodzi wśród tego bytu jak lunatyk, zapatrzony w coś co jest poza tem słońcem, które oświecało powszednie dnie jego życia. Ale te dnie trwały i Matejko musiał je przeżywać tak, jak każdy inny człowiek, i znosić wszystkie następstwa zdobytego swoim artyzmem miejsca w społeczeństwie. Społeczne wymagania i towarzyskie małostki czepiały się go, ludzie oblepiali się dokoła niego ze swojem szczerem uwielbieniem, czcią, zachwytem, lecz również z pochlebstwem, uniżonością, płaskością, meskineryą i ściągali go na swój poziom, na którym on, człowiek pełen prostoty, naiwności, nie obyty towarzysko, niezręczny, nie mający łatwości wysławiania się, swojem zachowaniem się i swoją mową wywoływał nieporozumienia i budził fałszywe o sobie mniemania.
Kraków, miasto małe, nieproporcyonalnie małe w stosunku do wielkości, sławy i znaczenia Matejki, Kraków zanadto się zbliżał do niego i to coś dziwnego, ta atmosfera oddalania, która otacza ludzi wielkich, przerywała się
Stefan Batory pod Pskowem.
|
Z jednej strony jego sztuka, jego sława wytwarzały dokoła niego krąg czci i podziwu, który przestępowano z namaszczeniem, tytułując go »Mistrzem«, z drugiej, jednocześnie, ten Mistrz, ten prorok zasiadał, jak każdy inny pospolity człowiek, do obiadu proszonego i sięgał po sztukę mięsa, którą mu podawała uprzejma gospodyni, tytułując »Mistrzem« i zatruwając atmosferę towarzyską ogromem tego imienia, wyrażającego najniższą uniżoność tych, co wspólnie z Matejką zasiadali do stołu.
Te dwa różne punkty widzenia, z których na Matejkę patrzono, — raz z oddalenia jego sławy i wielkości, to znowu z blizkiego, poufałego zetknięcia się — wywoływały pewne zamieszanie i sprzeczności w opiniach o nim. Ludzie niechętnie przebaczają tym, którzy się wynoszą ponad innych, i takich, którzy podchwytywali każdą małostkę i przeciwstawiali pospolity sąd codziennego życia temu nimbusowi, w którym chodził Matejko, znalazło się dosyć, a ci, którzy go czcili, którzy z niego czynili bezwzględny dogmat, czynili to w ten sposób, że podrywali jego powagę i rozpraszali urok. Matejko nie był próżnym, lecz był za mało krytycznym, za naiwnym i nie miał w sobie siły do rozbicia tego zaczarowanego koła, które dokoła niego zataczała cześć i pochlebstwo, miewał też stąd przykrości i rozczarowania osobiste, a jednocześnie wytwarzał szkodliwe dla sztuki polskiej zamieszanie pojęć.
wad, ich wpływów na losy narodu. Jest to zresztą pochyłość, na którą krytyka artystyczna stacza się bezwiednie z nadzwyczajną łatwością.
Krytyka, jak ktoś powiedział, jest pływaniem między nauką i sztuką. Analiza dzieła sztuki musi się odbywać drogą możliwie zbliżoną do metod naukowych poznawania wszelkich zjawisk; objaśnienie, czyli, opowiedzenie procesu powstawania dzieła sztuki, przyczem rozkłada się ono na pierwotne przyczyny i pierwiastki, musi być ścisłe, logiczne i pozbawione subjektywnego zabarwienia, lecz koniecznością krytyki, gdyż koniecznością umysłu, jest syntetyczne odbudowanie tak rozebranego na części dzieła, wywołanie napowrót całkowitego wrażenia, jakie ono w założeniu miało wywoływać. Tu wchodzą w grę inne czynniki psychiczne, subjektywna zdolność odczuwania, pobudliwość wyobraźni, zdolność współczuwania, identyfikowania się z artystą, odgadywania jego myśli i uczuć i przeniesienie ich w duszę czytelnika — widza. Krytyka, która nie miała żadnych narzędzi analitycznych, przędła, jak umiała, syntezę dzieł sztuki,mówiąc o tem, o czem wiedziała, choć cokolwiek, — więc, gdy chodziło o sztukę Matejki, mówiąc o historyi.
Znamiennym pod tym względem był gwałtowny ruch opinii, wywołany przez Rejtana Matejki. Dla dzisiejszych umysłów, które pochłonęły Kalinkę i całą literaturę historyczną, dotyczącą upadku Polski, umysłów, które przetrawiły w sobie całą do ran żrącą treść tych czasów, które biczowały i przeszłość i siebie, które doszły do wzięcia całej winy na sumienie polskie i uniewinniły prawnie tych, co, w czas przełomu wewnętrznego, napadli po złodziejsku na naród, — dla dzisiejszych umysłów cała ta burza jest już niezrozumiałą.
Wówczas jednak tak się zawzięto na Matejkę, że nawet dostrzeżono fioletowe półtony, — z czasem, kiedy poglądy Matejki na historyę przyszły do równowagi z jego otoczeniem, przestano spostrzegać inne, nawet większe jego wady. Ale wtedy zawrzała burza, w czasie której pluto na Matejkę obelgami i oszczerstwem. Siemieński pisał: — »Eksploatacya historycznego skandalu na korzyść popularności nie była zadaniem mistrzów sztuki«. Kraszewski zaś: — »Piękny obraz — ale zły uczynek. Policzkować trupa matki nie godzi się«. Kraszewski przedrukował w Rachunkach paszkwil, napisany na Matejkę:
Winszuję, nie zazdroszczę dukatów i wstęgi!
Na mord drgającej Polski nie było wyrazu,
Tyś dla uniewinienia użył swej potęgi,
A wrogi kupiły z twojego obrazu
Prawo mówić: — Patrzcie! oto taka
Polska ilustrowana dziś pędzlem Polaka.
Lecz za bezcen sprzedałeś tajnie twego gniazda,
Bo już bratniej miłości nie wzejdzie ci gwiazda.
Gniew, oburzenie i żal ludzi, których przodkowie stali tam pod pręgierzem, otaczał Matejkę. Ktoś, chcąc go dotknąć najboleśniej, powiedział przy nim o obrazie: — Trzeba to posłać do Petersburga, tam kupią. — Kupili żywych, mogliby kupić i malowanych! — odpowiedział Matejko.
I tak, jak to nieporozumienie opinii z Matejką powstało nie na tle zagadnień artystycznych, podobnie późniejsza najlepsza z nim zgoda, posunięta do fetyszyzmu, który robił z niego nietykalną świętość, bronioną przed krytyką ze wszystkimi atrybutami, z jakimi występuje prawdziwa religia przeciw herezyi, i ta zgoda wynikała ze zgody z tematami jego obrazów, które były drogie dla wszystkich, a krytykom dawały możność pisania o »lokalnym, niezharmonizowanym do jednego tonu, lecz mistrzowskim kolorycie«, o symbolice linii, przechodzącej przez nogę konia krzyżackiego mistrza, o symbolice barwy białej, która jest symbolem śmierci i niewinności, ponieważ ani śmierć, ani niewinność niema chwili teraźniejszej...
Kult Matejki z jednej strony stał się zatęchłem więzieniem, w które chciano wtoczyć cały ruch artystyczny w Polsce, z drugiej zaś przybierał formy, które musiały doprowadzić do reakcyi, tem gwałtowniejszej, że stała ona wobec rzeczywistej potęgi, nie tylko wielkości jego talentu, ale i tej ogromnej powagi i przemocy, jaka ona zdobyła w społeczeństwie. Reakcya ta, ta krytyka i Matejki i jego krytyków, wywołała długą i gwałtowną polemikę. Wiem coś o tem i dla pewnych umysłów jestem dotąd tym, co zabił ducha polskiej sztuki, kazał czcić farbę, olej, pędzle, i zatruł a nawet skrócił życie Matejki. .
Nieszczęściem Matejki było to, że oprócz ludzi, którzy go czcili poważnie i wiedzieli, za co go czczą, jednocześnie wytwarzała się dokoła jego sztuki, jego imienia pewna ciasna, pospolita, pozbawiona głębokości sądu, często płaska rzesza umysłów, słowem i piórem wynosząca jego sławę w sposób nieraz uwłaczający powadze jego sztuki. Te straszne objaśnienia, z któremi podróżowały jego obrazy, wywoływały reakcyę sądu, sceptycyzm, który nie bez pewnej słuszności spadał z autorów na Matejkę, gdyż, bądź co bądź, jego brak krytycyzmu pozwalał na te komentarze, na te marne wyjaśniania jego duszy, na to jarmarczne zachwalanie jego dzieła. Wszystkie te czynniki razem nadszarpywały powszechność czci, która Matejkę otaczała, i narażały go na zawody i przykrości przy zetknięciu się z faktami życia. Matejko, rzucając niekiedy swoje imię, jako rozstrzygający czynnik w pewnych sprawach, doznawał rozczarowania, gdyż imię to nie wywoływało skutku, którego się spodziewał.
Tak było, naprzakład, ze sprawą zburzenia starożytnego szpitala św. Ducha, przeciwko czemu Matejko występował, broniąc starych murów Krakowa. Szpital zburzono, pozostała jeszcze kaplica szpitalna i, kiedy już nic nie mogło odwrócić postanowienia rady miejskiej, by ją zburzyć, Matejko, w złudnym poczuciu tego czem jest dla Krakowa, chwycił się ostatecznego środka i prosił, żeby jeszcze nie zburzoną kaplicę jemu podarowano. Zamierzał ja odrestaurować, złożyć w niej swoje obrazy i zbiory i, naturalnie, darować temu samemu Krakowowi. W odpowiedzi na jego prośbę kaplicę zaczęto burzyć... Matejko, dotknięty boleśnie, odesłał dyplom obywatelstwa honorowego i w liści pisał o tych, którzy go nie wysłuchali: »Oby kiedyś w ostatniej godzinie zastali Chrystusa Pana miłosierniejszym dla siebie, niż oni okazali się i okażą jeszcze względem czcigodnych murów Krakowa«. Zapowiedział też, że obrazów swoich w Krakowie odtąd wystawiać nie będzie. Było to w r. 1892.
Ten człowiek, który mógłby o sobie powiedzieć: — Żebyście zajrzeli w moje serce, znaleźlibyście tam tylko jedno imię: — Polska, ten człowiek, który z taką bezwzględnością słuchał porywów swojej miłości i wspaniałomyślności i nigdy nie zawahał się z ofiarą ze swego talentu, ze swego czynu — ze swego życia, ten człowiek mógł przypuszczać, że będzie wysłuchamy, i bolał straszliwie.
Wobec geniuszy, czy wobec ludzi pospolitych nie trzeba być rozrzutnym w słowach aż do kłamstwa — nie trzeba też być skąpym i małodusznym w czynach. Ta kaplica, odnowiona przez Malejkę, wypełniona jego obrazami i zbiorami, jakąż byłaby ozdobą Krakowa i jakąby promieniała wzniosłą tradycyą w historyi polskiej sztuki!
którą on wskrzesił. I tu jednak spotykały go zawody: albo to, co chciał uczynić nie było możliwe do urzeczywistnienia, albo też nie pamiętano o nim
w chwili, kiedy on najsilniej współczuwał i współdziałał temu, co się dokonywało.
Kiedy, naprzykład, miano obchodzić rocznicę Unii lubelskiej, Matejko spieszył z ukończeniem swego obrazu i miał nadzieję, że podczas uroczystości będzie on wystawiony we Lwowie. Nikt jednak o tem nie pomyślał: »...nikt, choćby przez pomyłkę, nie spyta, czy to prawda, że jest obraz Unii.« »W taki sposób, pisze dalej, niejasno wypowiadając swoją myśl, nie sprowadza się zapewne menażeryi lub czegoś podobnego, ale temu, co szczerze pracuje, ze sławą, jak mówią, narodu, wartoby przecie pomódz zapewnieniem dachu dla jego pracy. Ale to mizerye, o jakich lepiej podobno milczeć. Trzeba czekać, cóż mam robić. Ojczyzna tak chce«.
Z czasem obraz nabył kraj i zawiesił w sali sejmowej.
Mizeryi takich było zapewne dużo w jego życiu, jednakże trzeba stwierdzić, że to, co społeczeństwo polskie miało do dania, w owych czasach, człowiekowi takiemu, jak Matejko, to, poza różnemi mniejszej wagi rzeczami, mu dało. Naturalnie, trzeba zawsze pamiętać, mówiąc o społeczeństwie, że wyraz ten oznacza coś bardzo nieścisłego i że takie zbiorowe porywy całego społeczeństwa, w jednym kierunku, jeżeli się zdarzają kiedy, to bardzo rzadko. Tak samo więc, jak mówiąc: społeczeństwo polskie wydało Matejkę, mówimy komunał, który niema żadnej treści, podobnież, kiedy Zyblikiewicz ofiarowuje berło sztuki Matejce w imieniu narodu, to naród, budząc się pewnego dnia, dowiaduje się z gazet, że był takim wspaniałomyślnym i to berło Matejce ofiarował. Taki jest wszędzie i zawsze prawie stosunek jednostki do tłumu. Bądź co bądź, imię Matejki było jednem z najbardziej czczonych i najszerzej znanych w Polsce, — a w pewnej chwili było najświetniejszym przejawem polskiego życia, najdobitniejszym dowodem jego trwania. Ale życie nie stoi na miejscu. Jeżeli z jednej strony w Matejce i jego otoczeniu były czynniki, które z latami naruszały jego w narodzie stanowisko, to z drugiej strony przyrost życia, który szedł w szybkiem tempie, rozwój ruchu artystycznego i gwałtowny objaw twórczości literackiej sprawiły, że Matejko nie był już jedynym, że sławą i stanowiskiem i musiał się dzielić, że dokoła niego nie skupiały się już wszystkie promienie czci i uwielbienia. Matejko nie był zazdrosnym, nie uświadamiać sobie jednak tej zmiany nie mógł i w smutną z natury jego duszę zakradała się zgryźliwość i boleśny żal, które mu już stale towarzyszyły w nieustającej, ciągłej, olbrzymiej pracy, pracy, która też, jak zapewniał, dawała mu możność zapominania o sobie. Krył się on z tem, zjadał gorycz w samotności, wybuchając w rzadkich chwilach rozdrażnienia i nie mogąc ukryć, co czuje, nie zdradzał, dlaczego tak czuje, wytwarzając boleśne nieporozumienie między sobą a ludźmi blizkimi i współczującymi, którzy nie mogli mu w niczem dopomódz. Zresztą sposób życia, który prowadził, głód, w którym siebie utrzymywał, przy ogromnej pracy, a ostatecznie nurtująca choroba współdziałały w wytworzeniu się tych stanów duszy, które mogłyby rozłożyć i sparaliżować każdą energię o mniejszem natężeniu; — ale w Matejce panowała ta fatalistyczna siła jego bytu musiał on tworzyć, musiał bez wypoczynku, z namiętną żądzą czynu, do ostatniego drgnienia duszy.
można już mieć wyobrażenie, przypomniawszy sobie chociażby tylko szereg wielkich obrazów, które, jak słupy, znaczące odległości, stoją na drodze twórczości Matejki. Skarga wystawiony w r. 1864, Rejtan 1866, Unia lubelska 1869, Batory 1873, Grunwald 1878, Hołd pruski 1882, Sobieski 1883, Joanna d’Arc 1886, Kościuszko 1888, Konstytucya 3–go Maja 1891, Śluby Jana Kazimierza 1893, niedokończone...
Każdy z tych obrazów, wielkich rozmiarami płótna, jest po brzegi i poza brzegi przepełniony szczegółową, zaciekle dążąca do doskonałości, robotą. Nie ma nic z szablonu, nic z komunału, nic z drugiej ręki. Nad wszystkiem unosi się poryw talentu, którego energia nie zna spoczynku, i temperamentu, który, jak podmuch wichru, pędzi rękę malarza. Jeżeli w tem jest maniera i rutyna, to wynikają one z indywidualności samego Matejki, są ubocznym produktem rozwojowego przebiegu jego artyzmu, koniecznym, nieuniknionym pierwiastkiem w twórczości każdego artysty o indywidualności bardzo określonej, więc jednostronnej, wynikiem zresztą konieczności pewnych ułatwień w pracy, która dźwiga tak ogromne, jak u Matejki, zadania, w końcu, tego tragicznego
splątania celów artystycznych i obowiązków społecznych, które było nieszczęściem jego sztuki. Żeby każdy z tych obrazów rozłożyć na składowe części, żeby wziąć pojedyńcze postacie i głowy, byłby ich legion, utworzyłaby się cała galerya obrazów, zdumiewających siłą wyrazu uczuć i charakteru. Giną one w chaosie i nadmiarze nagromadzonych bez rozwagi szczegółów, nie ujętych w konieczne, dla obrazów tej wielkości, warunki dekoracyjnego malowania. W życiu i w sztuce był on wspaniałomyślnie rozrzutnym, nie oszczędzał siebie, nie liczył się z wartością tego, co dawał — dawał wszystko, aż ponad to, co było potrzebne; stąd ten chaos kapitalnych szczegółów, utopionych w bezładnej całości.
W jego czynie tkwi ta pierwotna energia twórczych natur, energia, która nie zdobyła jeszcze doświadczenia i zużywa się w nadmiarze działania, nie umiejąc oszczędzać ani swojej siły, ani czasu, ani materyi. Ogrom jego dzieła przygniata poprostu człowieka, który je stworzył, zdaje się on być małą mrówką, przywaloną piramidą, sięgającą w niebo, wydźwigniętą przez jakieś cudowne siły, które przez niego działały.
Matejko pragnął, żeby na jego pogrzebie dzwonił Zygmunt, którego dźwięk jest rzeczywistym głosem czasów, z taką potęgą wcielonych w sztukę i ukazanych Polsce przez Matejkę. Przed nim ludzie myśleli o przeszłości jak ślepi, on dopiero ją odbudował żywą, wielką w swojej chwale i nieszczęsną w potwornej nędzy upadku. Głos Zygmuntowskiego dzwonu nad jego trumną zdaje się być jękiem, idącym z głębin dawnej Polski, której nikt bardziej, głębiej, namiętniej nie kochał i nikt jaśniej, bliżej, dotykalniej nie widział i nie zdołał wskrzesić.
Jest on jednym z tych ludzi, którzy jak słupy ogniste:wśród mroku niewoli, wiodą
naród wzniosłemi drogami i nie dają mu ani spodleć, ani zginąć w rozpaczy, ani zapomnieć nadziei.