Pluton i Persefona/całość

<<< Dane tekstu >>>
Autor Helena Mniszek
Tytuł Pluton i Persefona
Podtytuł Baśń fantastyczna na tle mitologicznem
Wydawca Gebethner i Wolff
Data wyd. 1919
Druk Drukiem Piotra Laskauera
Miejsce wyd. Warszawa
Ilustrator Bogdan Nowakowski
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Okładka lub karta tytułowa
Indeks stron


HELENA MNISZEK
▿▿▿▿
Pluton i Persefona
BAŚŃ FANTASTYCZNA
NA TLE MITOLOGICZNEM.


SKŁAD GŁÓWNY U GEBETHNERA I WOLFFA
WARSZAWA ===========  LUBLIN ===========  ŁÓDŹ
KRAKÓW ================= G. GEBETHNER I SPÓŁKA
1919.


Drukiem Piotra Laskauera
Warszawa,  Marjensztad 8







Drogiej pamięci nieodżałowanego Stryja,
Doktora Józefa Mniszek-Tchórznickiego

poświęcam.


OSOBY.
PLUTON (Aides Orkus).
Bogowie.
ZEUS.
POSEJDON.
HEFAJSTOS.
FOJBOS-APOLLO.
HERMES.
DYONIZES.
ARES.
EROS.
HYMEN.
KORA-PERSEFONA
Boginie.
DEMETER.
HERA.
PALLAS-ATENE
AFRODYTA.
ARTEMIS.
HESTJA.
HEBE.
MINOS.  Sędziowie
 podziemni.
RADAMANTOS.
EAK (Ajakos).

TANATOS (śmierć).
SATYR-PAN.
CHARON (przewoźnik).
NEMEZYS.
HEKATE TRIFORMIS.
NIMFA-CJANA — towarzyszka Persefony.
DWIE NIMFY — towarzyszki Persefony.
NIMFA I symbol gór.
NIMFA II symbol wód.
NIMFA III symbol pól.
NIMFA IV symbol łąk.
NIMFA V symbol lasów.
GORGONA MEDUZA.
GORGONA STEINE.
GORGONA EURJALA.
TRZY SIOSTRY GRAJE.
Karły-służalcy.
Demony.
Potwory podziemne.
Harpje.
Służalcy Demetry.
Duchy skalne.
Duchy łąkowe.
Duchy zmarłych.
Duch Heraklesa.






PLUTON I PERSEFONA

AKT I.
W Hadesie.


(Sala przyjęć Plutona, rodzaj wielkiej, okrągłej pieczary, zdobnej w stalaktyty lśniące kryształem i różnokolorowemi kamieniami. Posadzka z pysznej mozajki. Na lewo tron z żelaza w żyły złote i drogich kamieni, zwłaszcza rubinów, ku środkowi ława wykuta z granitu, wykładana krwawnikami, na lewo granitowe kowadło i stołek. Całą scenę zalewa światło liljowo-rude, mistyczne. Na ławie siedzi Pluton w chitonie greckim koloru starego złota; ma na sobie pas i krótki pancerz z łuski stalowej, a na nogach wysoko sznurowane sandały. Głowę jego zdobi hełm miedzianozłoty. Twarz smagła, energiczna, groźna, brwi czarne, skupione, dziki trochę mars na czole. Na ławie rzucona chlamida ze złotogłowiu, obok stoi złoty trójząb. Pluton siedzi zamyślony, w niedbałej pozie. Na lewo, przy kowadle, Hefajstos brzydki, ułomny, kulawy, w brunatnej krótkiej szacie, szlifuje z uwagą jakąś zbroję. Głowa kędzierzawa, twarz satyra, drwiąca, lecz nie błazeńska, nawet sympatyczna. W głębi, u wejść do pieczary stoją potworne jakieś dziwotwory; służalcy i duchy podziemne, karzełki).
SCENA I.
PLUTON i HEFAJSTOS.
HEFAJSTOS (nie przestając szlifować, zerka na towarzysza, po chwili mówi).

O czem rozmyślasz, cieniowładco? (Pluton nic nie odpowiada). Nudzisz się, Plutonie! Coraz częściej zapadasz w ponure milczenie. Jesteś zbyt poważny. Co cię trapi, możnowładco piekieł?...
PLUTON (obojętnie).
Ach! ty tego nie pojmiesz.
HEFAJSTOS (chytrze).
A jeśli zgaduję?...

(Pluton patrzy na towarzysza uważnie. Hefajstos dobrodusznie).

Nie dziw się, Aidesie! Jestem przebiegły, nauczyło mnie tego małżeństwo z piękną Afrodytą, będąc zaś synem Zeusa i przemądrej Hery, potrafię wnikać w dusze. Ehe!... Jesteśmy bogami nieśmiertelnymi, to tylko różni nas od ludzi, ale pragnienia, żądze, namiętności, tęsknoty, też same są u nas, co wśród ludzkich gmin na ziemskim padole. A więc ty tęsknisz, Plutonie!...
PLUTON (zrywa się wzburzony).
Tęsknię!... Tak, zgadłeś, tęsknię, ale za czem?! Jestem bogiem potężnym tej cieniów krainy, władcą dusz, które z pod panowania Zeusa pod moje berło idą. Raj i piekło w swojej dzierżę dłoni. Wszystkie skarby ziemi — to moje dziedzictwo. Czy brak mi mocy?... władzy?...
HEFAJSTOS.
Ludzie i bogowie zwą cię Zeusem Katachtoniosem, boś równy mu potęgą: on włada Olimpem, ty państwem podziemi. Władzy ci nie brak.
PLUTON (niecierpliwie).
Więc czego?... (Siada na ławie. Po chwili ze smutkiem). A jednak tęsknię, tęsknię potępieńczo! W piersiach mych płoną jakieś dziwne ognie, serce żarem bucha, zrywają się we mnie straszne moce, któreby wszystko rwać chciały dokoła. Burza mną miota i niepokój dręczy. Co się ze mną dzieje?!... Czy opadły mnie Harpje, piekielne ptaszyce, że takie szarpanie mam w sobie? Co mi jest, co mi jest?... (Pociera dłonią czoło, ruch zniechęcenia).
HEFAJSTOS (śmieje się cicho).
Harpje na ciebie dziobów nie zakrzywią.. zgniótłbyś je spojrzeniem, piekłowładco! Inne cię dręczą potwory, wiem jakie!...
PLUTON (idąc za biegiem swych myśli).
Cierpię katusze! Ja, bóg i mocarz, ratunku nie widzę. Skazuję na piekło i sam je przechodzę; czy na mnie zwróciła się okropność jego? Czy może kogo zbytnio ukarano, potępiony zsyła na mnie wyrzuty sumienia? Nie znam co to trwoga, a zaczynam się lękać. Co mi tak dokucza?... Jest w tem jakaś siła olbrzymia, a razem z nią wnika do duszy dziwna... dziwna...
(Bije się z myślami, nie może znaleźć określenia właściwego).
HEFAJSTOS (podchwytując)
Słodycz.
PLUTON (z żywością).
Trafne określenie! Tak, słodycz i rzewność jakby przeczuciowa. Duch mój ogarnia piękne krainy marzeń, widzi w oddali bezmiary jakieś, dotąd nieznane i nienazwane, i pragnie zdobyć czar ten dla siebie. Pragnienie to silne, wierzaj Hefajstosie! Łaknę szczęścia, a nie wiem jakiego. Nie znam jego źródła, a wiem, że istnieje. To sprawia mój niepokój i rodzi tęsknotę za tem, co nie jest władzą, ni materjalną siłą, lecz dla ducha strawą. Duch mój łaknie czegoś!
HEFAJSTOS.
Ty łakniesz miłości, Plutonie. Miłości i rozkoszy, więc pragniesz... kobiety.
PLUTON (zrywa się zły).
Ach, ty mnie nie rozumiesz! Tęsknota moja ku innym dąży celom, marzenia inne mają zakresy. Wyżyna mych pragnień wyniosłych sięga szczytów. (Z szyderstwem). Kobieta!?... Twór ten nie nęci mnie wcale. Kobieta! Ph!... Znam jej wabne wdzięki; zmysły zaspokoją, ducha nie podniosą. Prometeusz nie zaniedbał ożywić ogniem istotę kobiety, gdy ją z gliny lepił, lecz zazdrosna o rozum swój i ducha Pallas Atene nie wlała w nią boskiego tchnienia. Kobieta to piękna amfora, wewnątrz pusta, powierzchownie ładnie wygładzona. Nie porwie mego ducha, tęsknoty nie złagodzi.
HEFAJSTOS (lubieżnie).
Lecz daje rozkosz.
PLUTON (lekceważąco).
Dopóki nie zdradzi.
HEFAJSTOS.
Ehe!... żądasz zbyt wiele, Plutonie. Tego cudu nie dokażą nawet niebianki, nawet takie wykwintne, wielce wytworne panie, jak moja małżonka z morskiej piany. Wprawdzie jam kulawy, a mój współzawodnik Ares srogi.
PLUTON (przerywając).
Zawsze jakieś a w pośrodku stoi! Nie ufam kobiecie i nie pragnę jej.
HEFAJSTOS (lekko).
Nie dawaj jej duszy, ale baw się nią. Wypełni ci pustkę, którą odczuwasz.
PLUTON (zamyślony).
Pustkę noszę w sobie, głusz jakąś straszliwą. Nie zadowoli mnie swawola, ni życia rozkosze. Chcę ducha dla siebie, bratniego, pokrewnego ducha, chcę szczerości, prostoty. Wszędzie kłamstwo spotykam, pospolitość, obłudę. Serca, duszy nie widzę, a tego właśnie pragnę, wszędzie jeno zmysły, zawiść i chytre knowania. Płytkość duchowa, małostkowość, frazes. Oo! dość mam tego. Na potworną głowę Meduzy, coś przecie dla mnie istnieć musi!

(Nagle zastanawia się, poczem z okrzykiem prawie triumfu).

Istnieje!... Znajdę i zdobędę!...
HEFAJSTOS.
Jesteś pyszny! Szukaj, cieniowładco, i zwyciężaj, (z sarkazmem) byle nie kobietę, tej nie zwalczysz. Przyjm, panie otchłani, mą życzliwą radę: czy to będzie niebianka, czy tylko ziemianka, każda w zanadrzu nosi zdradę i — na puszkę Pandory — wypuszcza ją, gdy nadejdzie chwila. Nie wierz kobiecie, gdy ci się zaklina, nie ufaj, gdy gniewem płonie. Gdy całujesz jej usta, nie łudź się, że pierwszy sok z tych jagód spijasz. Albowiem najbardziej kochający i zazdrosny, mąż nie poczuje na ustach ukochanej kobiety smaku ust innego mężczyzny. He! he! he!...
PLUTON (niecierpliwie klaszcze w ręce).

Hej tam, karły!
(Podbiega do niego kilku służalcówpotworów).

PLUTON (groźnie).
Przywołać Minosa i Radamantosa!
HEFAJSTOS.
He! he!... Moi przyrodni braciszkowie po tatuńciu Zeusie i mamie Europie. Poco ich wzywasz, pieczaro władny panie? Czy mądrością Minosa pragniesz się nasycić, czy mnie za wartkość języka widokiem Radamantosa ukarać?...
PLUTON.
Tyś mój przyjaciel i dobry doradca.
HEFAJSTOS (z dowcipną miną).
Czy nie zbyt złośliwy?... Tęsknisz za innym przyjacielem duszy, piękniejszym i powabniejszym ode mnie.

(Słychać straszny jakiś wark i głuche wycie niby ryk okropny).

PLUTON (słucha).
Co to za grzmoty? Czy z piekieł czeluści?...
HEFAJSTOS (badawczo).

To Kerberos szczeka. Nie poznałeś, Plutonie, głosu naszego pieska?... Jesteś istotnie bardzo roztargniony. Nowy widać zastęp duchów Charon ku nam wiezie, Kerberos się rozhulał, rzuca się bestyja, aż drżą podziemia. A!... otóż i mili braciszkowie moi!
SCENA II.
PLUTON, HEFAJSTOS, MINOS i RADAMANTOS.
(Obaj bracia wchodzą krokiem poważnym, lecz energicznym. Minos ma postać uczonego, nieco przygarbiony, marsowaty, brzydki, lecz mądry i surowy w wyrazie. Radamantos potworny, straszny, obrośnięty, dzikie, złe, zyze oczy, garbaty, na krzywych nogach, ni zwierz ni człowiek, odrażający. Obaj w czarnych chlamidach i czerwonych chitonach, na głowach czarne hełmy z pióropuszami).

MINOS i RADAMANTOS (razem, kłaniając się Plutonowi).
Pozdrowienie ci, panie i władco!
PLUTON (wita ich skinieniem głowy).
I wam, sędziowie! Co dzieje się w piekieł czeluściach? Zali dużo jest potępieńców nowych i jakie cierpią kary?
RADAMANTOS (groźnym, warczącym głosem).
Nowych jest kilku, srogo osądzeni!
MINOS.
Lecz sprawiedliwie.
PLUTON.
Jakie są ich winy?
MINOS.
Jeden oszczerca, językiem plugawił parę młodych ludzi za to tylko, że się miłowali. Czyści byli. Siłę i wolę dała im Atene, że pragnienia krwi wrzącej trzymali na wodzy. W potędze swych uczuć byli bez skazy. On ich oczerniał, kalał i znieważał. Sam będąc płazem w porównaniu z nimi, zwierzęce jeno uznając popędy, brudził ich miłość, zniesławiał imiona, błotem kłamstw ziemskich obryzgiwał dusze, kaził potwarzą to, co godne niebian. Za to potępion.
PLUTON.
Jaką cierpi karę?
RADAMANTOS (jak wyżej).
Wyrzuty sumienia toczą jego duszę, jak robactwo zjadliwe. Słyszy potworne na siebie obelgi, godzące w to, co najbardziej kochał. Tych, których zniesławiał, widzi otoczonych czcią i uznaniem. Świadomość swej winy, jako gad okrutny, owija i dławi mu gardziel niegodziwą. Tak już pozostanie.
PLUTON (wzdryga się).
Zaprawdę, kara to okropna. Kim on był na ziemi?
RADAMANTOS.
Człowiekiem bogatym, pysznym i szczęśliwym, zaufanym w sobie, pochodzeniem z Krety.
HEFAJSTOS.
Kreteńczyk?... I tyś go tak surowo osądził, Minosie?!
MINOS.
Sprawiedliwość winna być dla wszystkich. Że jest rodakiem, to wzgląd nie dla mnie. Wina jego wielka, od krwawej zbrodni gorsza. Osądziwszy, oddałem go w ręce Radamantosa.
HEFAJSTOS.
Dziw, że to mężczyzna!
RADAMANTOS.
Dlatego sroższą dostał karę, niewiast złych więcej jest, są gorsze.
PLUTON.
A drugi zbrodniarz?
MINOS.
Człowiek bez sumienia, bogactwo i zmysły były dla niego życia zasadą. Ograbiał z pieniędzy ludzi, nawet żebraków. Wielbił i cenił złoto i użycie. Cnotę poniewierał, porywom krwi wartkiej swobodę dawał pełną; ciężko skrzywdził niewiast kilka, na cześć ich nastawał, szyderstwem wysmagał.
HEFAJSTOS (zabawnie).
Zgaduję karę jego!
RADAMANTOS.
Nie zgadniesz, Zbrojokujco.
HEFAJSTOS (wesoło).
Więc słuchaj: na stosie złota siedzi i złotem karmiony, którego schrustać, ani połknąć nie może, a jeść mu się chce, żarłby ciągle i jeść nie zdoła. He! he! he!... Dziewice zaś piękne, stojące dokoła, wabią go wdziękami, trzymając pełne misy smakowitych pieczeni.
RADAMANTOS.
Nie zgadłeś, Hefajstosie! Kara dużo prostsza: z wielkiej kupy kruszcu skazaniec garściami czerpie bryły złota, które mu się w ręku chybko rozlatują, w ptaki zmienione. Chciwość go unosi. Widzi przytem, jako wrogowie jego ładując kieszenie odchodzą bogaci. Kilka zaś niewiast wyje potępieńczo: „Oddaj nam cnotę, oddaj czystość naszą!” Wycie tych męczennic przerażeniem skuwa.
PLUTON.
Straszne to są kary!
MINOS.
Trzecią jest kobieta.
HEFAJSTOS (z drwiącym uśmiechem).
Co zdradziła męża i cnotę połknęła. Ehe! Wszak takiemi wymoszczone piekło.
MINOS.
Kobieta zazdrosna i pełna zawiści.
PLUTON.
Zdolna do wszystkiego.
MINOS.
Na tem tle straszne popełniała zbrodnie: oszczerstwa, zabójstwa na sławie i duszy; w zemście się lubowała, waśniła małżeństwa i parę rozwiodła. Pocałunkiem darzyła, językiem kąsała. Żyła kłamstwem i obłudą. Kochała tylko siebie.
RADAMANTOS (namiętnie).
Za karę dręczą ją upały na duszy i ciele; rozpacz, że podle w samolubstwie przepędziła życie, wiecznie ją gnębi, tęsknota za tem co czyste, piękne, nieskalane, a co już dla niej stracone na wieki. Lubiła w życiu kwiaty: teraz widzi dokoła cudne, wonne krzewy, kwieciem osypane; gdy się do nich zbliży, z każdego kielicha sycząca wypływa żmija i kąsa ją wściekła. Tak się u nas karze.
HEFAJSTOS.
Słuszna to jest kara, lecz i takich grzesznic miewacie niemało.
RADAMANTOS.
Większość potępieńców stanowi pleć niewieścia.
HEFAJSTOS (triumfująco).
Czy słyszysz, Plutonie?
PLUTON (zbudzony z zamyślenia).
A czy Ajakos na polach Elizejskich mnóstwem duchów włada?
MINOS.
Snuje się tam cieniów wielki zastęp, panie.
PLUTON.
Czy Ajakos umie raj im stale złocić, czy dość mają kwiatów, muzyki, śpiewów? Czy im grają pięknie, czy się sztuczne blaski żarzą? Czy owiewa ich tęczowo barwna szarfa naszych ogniotrysków?
MINOS.
Wszystko jest tak, jako żądasz, władco!
(Słychać ryk Kerberosa).
HEFAJSTOS (kując zbroję).
Czego Kerberos tak się dziś rozwarczał? Czy kto z piekieł uciekł, czy jakie tam licho! Może Menoikios trzody nasze zbyt blisko przypędził. Zerwie łańcuchy trójpaszczna potwora. Trzy gardziele ryczące — trochę zbyt hałasu.
MINOS.
Charon ma robotę: duchy idą z ziemi całemi gromady. Dziś liczne będą sądy.
PLUTON.
Czy mór nowy na ziemi?... Nie ustały zarazy?...
MINOS.
Demeter zda się trochę niełaskawa. Płody ziemi nędzne, wino się nie rodzi, bo Heljos ogniem pali, Demeter dżdżu nie zsyła. Głód przeto, choroby...
HEFAJSTOS (tajemniczo).
Znam powód tej klęski. Ciotunia Demeter zajęta córeczką, na ziemię sobie przez paluszki patrzy. A córka...
PLUTON (przerywając).
Rzeknijcie ode mnie Ajakosowi, by czaru dodał Elizejskim polom. Niech raj ten będzie jedną pieśnią cudów, niech duchy czują, iż są nagrodzone.
MINOS.
Hojny jesteś, panie. Na polach Elizjon błogosławią ciebie.
PLUTON.
A przeklinają w piekle.
MINOS.
To rzecz zwykła. Gdy jednych się nagradza, drugich trzeba karać. Gdy jedni się cieszą, drudzy płakać muszą — takie już jest wieczne prawo przyrodzenia. Na świecie wszystko zmienne, ciągle coś nowego. Gdzie był płacz przed chwilą, tam wnet śmiech wybucha. Gdzie był zdrój szczęścia, tam się tragizm sączy. U nas już to trwać musi, na co życie skaże i stąd zwycięstwo rajem, klęska piekłem zwie się.

(Nagle u wejścia słychać głośny hałas, grube, nieludzkie głosy. Wpada gromada karłów dziwacznych z gestami obawy, broniąc komuś wejścia, ruchy mimiczne, gwałtowne, cudaczne).
SCENA III.
PLUTON, HEFAJSTOS, MINOS, RADAMANTOS, potem GRAJE.

KARŁY.
Nie wolno! Nie wolno! Wzbronione tu wejście!
PLUTON.
Co tam? Kto idzie?

(Wsuwają się trzy siostry Graje, straszne potwory; rzadkie siwe włosy wiszą na łysych czaszkach; twarze jakby mchem porosłe; usta zapadłe, bezzębne; puste jamy oczów. Na sobie mają zgniłe łachmany. Weszły i stanęły pokornie w oddali).

HEFAJSTOS (zbliża się do potworów, żartobliwie).
He! he!... Witajcie, nadobne siostrzyczki!... Cóż tam nowego?!... Złamałyście swój wypożyczalny ząbek, czy też zgubiły cenne oko?

(Przyjrzawszy się im, z obrzydzeniem)

Och! obrzydłe twory!...
GRAJE (razem, świszczącym głosem).
Piekłowładco!... Władyko!...
PLUTON (groźnie).
Czego żądacie?
GRAJE.
Skargę niesiemy, panie! Kerberos pożarł nam oko jedyne i ząb nasz schrustał w paszczy.
HEFAJSTOS.
A co! Oślepione wiedźmy!... Potwora zdechnie z niestrawności!
GRAJA I.
My niańkami Gorgon i tak nas dręczy piekieł stróż!... Ukarz, panie, Kerberosa!...
GRAJA II.
Jeśli nie ukarzesz, panie, Kerbera, my się pomścimy!
HEFAJSTOS.
He! he!... A na kim piękne dziewy, zemstę wywrzeć chcecie?
GRAJE (wskazując szponami palców na Hefajstosa, z piskiem zajadłym).
Na tobie, piekielny kowalu, kuternogo!... Za twój język, ognioplujco!... Na... (wskazują Plutona i nagle cofają się z przeraźliwym wizgiem. Pluton staje cały w świetle purpurowem, straszny, wyniosły).
PLUTON (z groźnym wybuchem).
Milczeć, potwory! Weź je, Radamantosie, i ukarz zuchwalstwo!
GRAJE (padają jak płazy przed bogiem).
Łaski!... Łaski!... Zeusie podziemny!
PLUTON.
Precz... jędze!...

(Radamantos zabiera Graje, które wciąż piszczą i skowyczą, wstręt i grozę wywołując. Pluton, jakby znużony, siada na ławie, podpiera głowę dłonią, myśli chwilę).
SCENA IV.
PLUTON, HEFAJSTOS i MINOS.

PLUTON (nagle, jakby sobie coś przypomniał, do Minosa).
Przykróćcie złośliwość Kerberosa! Zbadać trzeba skargę Graj!
MINOS.
Jak rozkażesz, władyko!

(Pluton wpada w ponure zamyślenie, Hefajstos siada przy kowadle, Minos zbliża się do Plutona).

MINOS (serdecznie).
Co cię trapi, panie?... Wybacz śmiałość moją... jako śmiertelny, nie mam może prawa pytać cię o to. Lecz kto jest powodem twej rozterki, smutku?... Innym jesteś teraz, niż bywałeś dotąd
PLUTON (do siebie, z zaciekawieniem i rzewnością).
Kto powodem mej rozterki... tęsknoty...

(Nagle, zły, że się zdradził, zrywa się szybko, mówi energicznie, chodząc krokiem prędkim, nerwowym).

A zaprawdę nikt!... Nikt!... Powodu niema. Trapi mnie... ot nuda!
(Gest zniechęcenia).

SCENA V.
PLUTON, HEFAJSTOS, GORGONY, KARŁY.

KARŁY (do wchodzących Gorgon).
Nie można! Bóg piekieł gniewny jest!
GORGONY (wyjąc).
Posłuchania chcemy!
PLUTON.
Cóż tam znowu?

(Wchodzą trzy siostry Gorgony. Na przedzie Meduza, za nią Steine i Eurjala. Potworne są, ogromne, twarze i całe ciało mają pokryte łuską smoczą. Nogi od kolan i ręce od łokci żelazne, zakończone kolcami. Z ust olbrzymich wysunięte kły białe; oczy maleńkie, ledwo widoczne, okrutne w wyrazie. Na głowie wijące się kłębiska wężów, nad czołem dwa sinozielone skrzydełka, u nóg także rodzaj płetew, czy skrzydeł nietoperza).

GORGONY (razem, wyjącym głosem).
Sprawiedliwości, Piekłowładco!!
HEFAJSTOS.
Straszydła włażą za straszydłami. He! he! he!
PLUTON.
Z czem przychodzicie?
MEDUZA.
Krzywdzisz, władyko, nasze stare piastunki Graje, które...
HEFAJSTOS.
Które nigdy młodemi nie były. He! he!...
MEDUZA.
Które są niewinne. Przyszły ze skargą do ciebie, możnowładco, a tyś je oddał Radamantosowi.
MINOS (surowo).
Gdyż były zuchwałe.
MEDUZA.
One przyszły w sprawie, która mnie się tyczy. Skradziono im oko i ząb jedyny. Nie Kerberos pożarł; to jest rzecz groźniejsza, to wyrok na mnie. Żądamy, Panie, abyś je uwolnił od niezasłużonej kary, abyś...
PLUTON (wściekle).
Żą-da-cie?!...
(Nagle z wybuchem).
Na twarze, potwory, płazem przede mną! Co to za bunty! Za temi, które ja karzę, wy się wstawiacie? Jakiś nieład wkradł się!

(Uderza posochem z ostrym dźwiękiem).

Na twarze, Gorgony!

(Gorgony cofają się i dziwnie kurczą. Żmije na głowie Meduzy zaczynają syczeć; ona sama wściekła, lecz pokorna).

MEDUZA.
I ja, duchodzierżco, ze skargą przychodzę w tej samej, co i Graje, sprawie.
PLUTON (niecierpliwie).
Rozsądź tam, Minosie.
MEDUZA (z okrzykiem).
Nie, ja do ciebie, króla podziemi, wysłuchaj... wysłuchaj!...
PLUTON (y).
Mów, czego żądasz!... A mów prędko!
MEDUZA.
Ząb i oko Grajom skradł Perseusz, Panie, bohater ziemski.
PLUTON.
Wiem, syn Zeusa i Danae, to rycerski młodzian.
MEDUZA (wyjąc).
Odda Grajom stratę ich, gdy siedzibę moją wskażą. One zrobią to, o Panie! Więc o łaskę błagam ciebie, daj mi nieśmiertelność! Ja jedna z sióstr moich śmiertelna jestem tylko, mnie oręż zabije i strzała ugodzi! O, władyko piekieł, zdejm ze mnie to piętno!
PLUTON (stanowczo).
Taka jest wola bogów, byś śmiertelną była.
MEDUZA.
W twojej mocy, duchowładco, zmienić te wyroki, okrutną sprostować omyłkę. Dlaczego ja jedna z cór Forkosa ziemską posiadam właściwość i takam skrzywdzona? Zaklinam cię, Panie!...
HEFAJSTOS (żartobliwie).
Na swoją urodę! Hehehe!...

(Meduza rzuca się do Hefajstosa rozwścieczona. On zatrzymuje ją wzniesioną ręką i śmieje się żartobliwie).
HEFAJSTOS.

Na nic twe zapędy, czarowna istoto, ucieleśnienie wdzięku niewieściego. Ja nie skamienieję na twój cudny widok, lecz zaprawdę, zbyt wiele szkody czynić możesz w świecie, jędzo zatracona! Nie sróż się daremnie i zdychaj czemprędzej.

(Meduza wydaje wizg strachu, cofa się od Hefajstosa i podpełza ku Plutonowi).

MEDUZA.
Władyko, Władyko, ulituj się, Panie! Bogini Atene włosy moje przemieniła w węże i kąśliwe jaszczury.
PLUTON (surowo).
Boś znieważyła świątynię Pallady.
MEDUZA.
A teraz znowu się na mnie zawzięła straszna ta bogini. Nad Perseuszem czuwa, jemu dopomaga. Nimfy, Panie, zabić mnie mają. Ocal mnie, Władyko!
PLUTON (zdumiony).
Nimfy cię mają zabić?... Wściekłaś się, potworo! Te słodkie istoty zdolne są do mordu tak samo...
HEFAJSTOS.
Jak ty do wzbudzenia miłości! Hehe!... chyba u Kerberosa!
GORGONA STEINE.
Siostra prawdę mówi, Nimfy chcą ją zgładzić.
GORGONA EURJALA.
Meduzie grozi śmierć przedwczesna, Panie!
PLUTON.
Na bladolicą Selene, a cóżby Nimfom na niej zależało! Chyba, by ocalić ludzi od jej widoku i skamienienia, lub Pallas Ateny rozkaz wykonywają. Zaraz to sprawdzę.

(Ogląda się, nagle z humorem).

Hefajstosie, ty zanieś ode mnie Nimfom pozdrowienie i proś, by przyszły! Wyjaśnią nam wszystko. (Wesoło). Nie lubisz kobiet, lecz Nimfeczki wielbisz.
HEFAJSTOS (z zadowoleniem).
Kocham je nawet, bo to coś, jakby nie z niewiasty ciała zbudowane; lekkie i wdzięczne, słodziutkie i miłe, nie zna co zdrada, figle jeno płata. Idę, Plutonie, wskok, już biegnę, wnet je przyprowadzę. Do ich pałacu niedaleka droga.

(Kusztykając na krzywych nogach, wychodzi. Meduzy cofają się w głąb. Pluton podchodzi wolno do tronu i opiera się o poręcz, wyobrażają cą głowę smoka. Posoch trzyma w ręku. Jest znowu smutny, zamyślony. Minos zbliża się kilka kroków).
SCENA VI.
PLUTON, MINOS, w głębi GORGONY.

MINOS.
Może wypędzić z tąd wiedźmy Gorgony?
PLUTON.
Czekajmy, aż nadejdą Nimfy. (Po chwili). Powiedz, Minosie, czy tęsknisz za światem wśród bóstw i cieniów naszych podziemi?
MINOS (po chwili milczenia).
Tęskniłem, Władco, dziś już to minęło, żałuję tylko, żem za życia swego za mało czynił, będąc królem Krety. Mógłbym dużo więcej.
PLUTON.
Żałujesz, że do dusz ludzkich nie wnikłeś głębiej?... Lecz powiedz, Minosie, czy dla śmiertelnika jest to rzecz możliwa, czy to spełnić może ten, który sam żyje? Badać ducha zdoła, ale go sprostować, nagiąć w inną stronę z tej, w którą się sam chyli, sprawa to zbyt trudna.
MINOS.
A jednak toby był czyn wielki. Trzeba pracy, siły, mocy, zrozumienia siebie i innych. Trzeba wierzyć, czyniąc, że się tego dokona. Teraz, gdy sądzę tych, co już umarli, widzę, jakie są w duszach otchłanie duchowej niedoli, jakie tragedje, przełomy, ile duch każdy posiada przestrzeni niezapełnionej a pragnącej płodu. Ile tam walki, Panie, rozterek i męki, by nie mieniąc cnoty na złudny blask grzechu, by cuda grzechu przyćmić uczciwością, nawet by grzech zabić. Oo! są wielkie dusze, potężne duchów szczyty, lecz... świat jest światem, a ludzie są ludźmi. Człowiek z tego zalewiska ludzi nie często wypływa.
PLUTON (zamyślony).
Gdy wypłynie, zwycięża!
MINOS.
Albo ginie, Panie! Jest duch-człowiek i człowieczek-duszyczka, ten ostatni rodzaj bardziej się rozmnaża, bo wygodniejszy. Dba o dobrobyt własny, wygodę, uciechy, pojęcie ideału równoważy z nietrzeźwością umysłu, siebie zaś ceni, jak wybrańca bytu. Posiada móżdżek sroki, a jest przekonany, iż filozofa umysł w czerepie swym gnieździ. A przeto źle się dzieje na płaczu padole. Bo wszak wiemy, Panie, co jest największym życia wrogiem.
PLUTON (zamyślony).
Co jest wrogiem życia?...
MINOS (widząc to).
Myśli swoje własne piastujesz, Władyko, przeszkadzam ci może?...
PLUTON (żywo).
Mów, mnie to zajmuje. Więc wrogiem życia jest...
MINOS.
Sytość.
PLUTON.
Sytość?... Ta jest może raczej twórczości wrogiem.
MINOS.
Najniebezpieczniejszym i pierwszym, że zaś twórczość, Panie, to ozdoba życia, zachęta, podnieta i treść istotna jego, przeto sytość cielesna to wróg życia.
PLUTON.
Słuszne dowodzenie.
MINOS.
Człowieczek-duszyczka przeważnie jest syty, syty zmysłowo i duchowo, samego siebie syty, szczęściem zwać to lubi. A człowiek-duch, Panie, nigdy z siebie nie kontent i coraz nowe osiągnąć chce prawdy. Pragnie wyżyn i tęskni za niemi. Oczekuje nowych wschodów ideału słońca, wierzy, że Heljos nie rzucił na ziemię wszystkich promieni, że są jeszcze zorze, łuny i roztocza blasków niepoznane i oczekuje z wiarą męczeńska, aż wszechświat cały szczyt ten odnajdzie i z dumą na czole krzyknie: Eureka!...

(Zamyśla się smutno i siada na stopniu tronu. Pluton wolno wstępuje i siada na tronie).

MINOS.
Ja zdolny byłem podniecać ich wzloty, widnokręgi rozszerzać, piór do skrzydeł dodać. I... za mało zrobiłem. Żal mi ludzkości, która, grzęznąc w ideału niebycie, w niebycie tym zginie, jeśli jej nie wzniesie jakiś ogrom siły, twórczej siły kolos... Wówczas... odrodzenie! Gdy to się nie stanie...

(W tej chwili wsuwa się na scenę, raczej ukazuje się nagle Tanatos (śmierć), syn Nocy, wysoki, smukły cień, w czarnej chlamidzie ze srebrem, głowa i twarz w przyłbicy czarnej, postać rycerska, groźna; nogi w srebrnych blachach, czarne sandały. W ręku opuszczona, zagasła pochodnia).
SCENA VII.
PLUTON, MINOS, GORGONY i TANATOS.

MINOS (wskazując na przybysza).
Tanatos ich panem.

(Meduza, spostrzegłszy Tanatosa, wydaje dziki, ohydny wizg i rzuca się w kąt poza kowadło Hefajstosa, żmije na jej głowie syczą).

MEDUZA.
Czego on tu, czego?!... Łaski, Władco piekieł!... Boję się... boję... boję!
PLUTON.
Skąd przychodzisz, synu Nyksy?
TANATOS (głuchym głosem).
Idę z ziemi. (Do Meduzy). Nie trwóż się, potworo. Siostry moje, Mojry, nić twą jeszcze przędą; gdy Atropos ją przetnie, ja schylę pochodnię.
MEDUZA (z wyciem).
To Nimfy, to Nimfy wydadzą na mnie wyrok. O, Panie otchłani, ratuj nieszczęsną!
PLUTON.
Milcz, łakoma życia! (Do Tanatosa). Zgaszona twa pochodnia, ponury Tanatosie. Miałeś żniwo na ziemi, widzę.
TANATOS (ponuro).
Ludzi moc wielką uśpiłem, duchy ich, Minosie, na sąd twój czekają. Na ziemi popłoch, lud zanosi modły do matki Demetry, składa hekatomby, by oblicza swego nie skąpiła i wyschłym polom rodzić kazała. Płyną też ofiary pod Aresa stopy; wojna się wkradła i jako płomień huczy. Wojna za głodem, głód za wojną dąży, a za tą parą nierozdzielnych kochanków ja idę w ślady.
PLUTON.
Zgarniasz owoce ich szału. Lecz zbadać trzeba, jaki powód gniewu potężnej Demetry; za długo to trwa i za silnie karci! Co rozjątrza tak bardzo zbożodajną panią?

SCENA VIII.
PLUTON, MINOS, TANATOS, GORGONY, HEFAJSTOS i NIMFY, potem KARZEŁKI.
(Wchodzą: Hefajstos i Nimfy).

HEFAJSTOS (słysząc ostatnie słowa Plutona).
Znam dokładnie tę sprawę. Opowiem Ci, Plutonie... Ot, zwykłe niewieście rządy. A!... Tanatos tu jest, czyli wiesz już wszystko.
PLUTON.
O klęsce wiem od chwili jej powstania, lecz co jest jej powodem?
HEFAJSTOS.
Trwa zażarta walka, na osobistych względach wsparta.
TANATOS.
Zeus walczy z Demetrą.
HEFAJSTOS (przerywając).
Szczegóły na potem! Oto Nimfy pełne wdzięku, które uprosiłem, by zejść tu raczyły. Zbliżcie się, nadobne.

(Pluton powstaje z siedzenia. Tanatos, spostrzegając Nimfy, cofa się).

TANATOS.
Odchodzę, to zbyt piękne dla mnie i niedotykalne.

(Wychodzi, raczej znika. Za nim wysuwa się Minos, lecz Pluton go zatrzymuje).

PLUTON.
Zostań, dusz sędzio, sprawę Meduzy rozstrzygnąć nam trzeba. Witajcie, chybkonogie Nimfy.

(Nimfy, których jest pięć, śliczne, wiotkie jak mgła i marzenie, z włosami swobodnie spuszczonemi, w lekkich szatach greckich dziewic, symbolizujących pole, łąki, lasy, góry i wodę, składają głęboki ukłon Plutonowi figurą i ręką. Mówią razem, śpiewnym głosem).

NIMFY (razem).
Witaj, piekieł królu i panie otchłani!
Cześć i pozdrowienie niosąc ci w dani,
stajemy przed tobą
PLUTON (z wytwornym uśmiechem).
Wielbię wasze wdzięki...
NIMFY (figlarnie)
Zbyt skromne, dla ciebie, Plutonie wspaniały! Choćbyśmy ci wszystkie swe czary oddały, jeszcze za mało, by Cię oczarować.
PLUTON (jak wyżej).
Czy sądzicie, że jestem tak zimny, czy wybredny?...
HEFAJSTOS (do Minosa).
Zapomniał o sprawie! Bo też wabne bestyjki!
MINOS.
Nie tyle, by go porwać. On się wnet ocknie.
NIMFA I (zalotnie).
I jedno i drugie to zaleta, Panie,
to jest twój wdzięk duży.
Zaprawdę, uroku wiele będzie w owej kruży,
z której ty rozkosz pić zechcesz.
PLUTON (rozbawiony i jakby zaskoczony).
Jesteście uprzejme, miłe bogineczki, zbyt dla mnie łaskawe!
NIMFA I (wdzięcznie).
Tylko sprawiedliwe, o rajodawco i duchów władyko!

(Meduza wydaje wizg okropny, skowyczący jakiś, potworny, na który Nimfy wstrząsają się. Pluton przypomina sobie nagle).
PLUTON.

Ach!... to do was sprawa, piękne boginki. Meduza skarży się, że ją zabić chcecie. Rzecz nie godna wiary, wytłómaczcie, proszę!
NIMFA I.
Rąk swych mordem, Panie, nigdy nie skalamy
lecz konieczne narzędzia oddamy, temu,
kto zabić ją zechce.
MEDUZA (wyjąc).
Słyszysz, piekłowładco, słyszysz, to mój wyrok! Uyy!... Uyy!...
PLUTON (gniewnie).
Dosyć tego wycia!... (Do Nimf). Więc wy macie oręż na jaszczurczą głowę jędzy? Wszak Perseusz ją zabije.
NIMFA II.
Tak jest, Panie, i ostrego oręża udzieli mu kto inny, mądrooka Atene, a zaś Hermes zwinny gorąco mu w tem dopomoże.
NIMFA III.
Pallas bogini tarczę da całą ze zwierciadła. Szybkonogi bóg i poseł bogów, Hermes, niezrównany, sierp krzywy, djamentami siany, bohaterowi wręczy.
NIMFA IV.

Od nas hełm dostanie. Ten go ukryje, że niewidziany przez nią, w nim jędzę zabije.
NIMFA V.

Sandały skrzydlate i worek z nici srebrnych misternie pleciony, by miał w czem schować głowę tej Gorgony, gdy mordu dopełni.
MEDUZA.
Słyszysz, Władyko! Łaski, Panie, łaski! Wydrzyj im te narzędzia, broń straszną, tym okrutnym lalom. Zbeszcześć je i wygoń! Uyy...
PLUTON.
Zamilcz, nędzna! Sądząc z tego, co mówicie, o wdzięcznookie Nimfy, wyrok na Meduzę jest już wydany. Perseusz to wyłączny ulubieniec Pallas-Ateny. Bogini zaś ta, ku tej wiedźmie wielką zemstą pała. Biada jej przeto i zginąć musi, gdy czas się spełni.
MEDUZA.
Uyy!... Uyy!... biada mi, biada!...
PLUTON.
Możecie być pewne, eteryczne Nimfy, że bronić Meduzy nie będę. Nadto czczę i szanuję boginię Atene i w rozum jej wierzę. Lecz na pomoc moją nie rachujcie proszę, niech Perseusz sam tu walczy, opiekę ma dobrą. Podziemne siły mu nie dopomogą. Pamiętajcie proszę, nikt z sił piekielnych, to zastrzegam sobie.
NIMFY (z ukłonem).
Wola twoja, to rozkaz, władyko otchłani.
MINOS (do Plutona).
Jesteś szlachetny i rozumny, Panie! (Do Gorgon). Sprawa rozstrzygnięta i wyrok wydany. Nie drażnijcie władcy obecnością swoją, możecie się usunąć. (Do Plutona). Wszak pozwalasz, Panie?
PLUTON.
O tak! Niech idą!

(Meduza i dwie Gorgony odchodzą, potworne w chodzie. Meduza wypełza ostatnia, wyjąc i jęcząc wstrętnie).

NIMFA I.
Żegnaj, Plutonie, wielki, wszechmocny, bogaty w piękność ciała i dostojność duszy. Niech wszystko dokoła wola twoja kruszy, niech rozkwit twoich pragnień staje się owocny. Tęsknisz za szczęściem i szczęście zdobędziesz, boś mocarny duchem, a w sercu masz żary. W twych żyłach płyną krwi królewskiej wary. Kochasz i tę którą kochasz, posiędziesz!...
PLUTON (zaskoczony).
Przenikliwość wasza zdumiewa mnie, Nimfy, a wróżba... cieszy. Liczcie zawsze, o wszechwiedzące na przychylność moją. Dziś pragnę wam coś ofiarować. Hej karły!.. (Dwa karzełki podbiegają).
PLUTON.
Podać klejnoty!

(Karzełki podają złotą skrzynkę, pełną klejnotów, trzymają ją wysoko, prawie nad głowami. Pluton otwiera i wskazuje skrzynkę Nimfom).

PLUTON.
W upominku ode mnie bierzcie, co która lubi; barwne te kamienie za wdzięczne wróżby — (ciszej) oby się spełniły! — niechaj was zdobią. Bierzcie, Nimfeczki, dar państwa podziemi.
NIMFA I.
Za dar twój hojny
dzięki składamy!
Niech Eros skrzydlaty
sfrunie do podziemi
w ostre strzały zbrojny.
Niech miłości kwiaty
pod stopy rzuci twoje.
I tej, której pragniesz,
niech rozkoszy zdroje
spłyną bujną falą
na ciebie i na nią —
zrodzoną na Olimpie, a piekieł twych panią

(Nimfy biorą skrzynkę i figlarne, lekkie usuwają się; Nimfa I mówi jeszcze).

NIMFA I.
Pozdrowienie ci, Królu, żegnaj mężny Panie,
Lecz któż nas przeprowadzi przez czarne otchłanie
do naszej siedziby?
MINOS.
Ja idę z wami. Pokłon ci, Władyko!

(Pluton oddaje mu ukłon).
SCENA IX.
PLUTON i HEFAJSTOS. Potem KARŁY-SŁUŻALCY.

HEFAJSTOS (widząc zakłopotanie Plutona).
Hm!... hm!... hm!... A to sprytne bestyjki! Wiedzą jak trawa rośnie nawet w piekle! Hm!.. prawda, niema u nas trawy, same kamienie, ale za to cenne i można niemi uradować piękne kobietki. Nimfeczki rade z podarunku... (Z grymasem). Kobiety! lubią błyskotki, tem się je bierze.
PLUTON (siada na ławie, mówi jakby do siebie).
Ona... lubi kwiaty.
HEFAJSTOS (udaje, że nie słyszał).
Kobieta wszystko odda za piękne kamyczki; błyszczy, świeci, miga, (odpowiednia mimika) zapala się i gaśnie, hehe!... klejnoty to symbol kobiety, równie lśniące, zimne, (zastanawia się) jeno nieco trwalsze.
PLUTON (niecierpliwie).
Przestań, Hefajstosie!
HEFAJSTOS,
Taaaak?...
PLUTON (zrywa się).
Ah nie! Wybacz!... Mów, proszę, mów dalej! Mnie to nie drażni, zresztą masz słuszność... tak, to szczera prawda!...
HEFAJSTOS (gdy Pluton siadł znowu).
Jesteś, Władyko, dziwnie rozdrażniony. Powtarzam, nudzisz się, Plutonie! Bierz przykład z mego ojca, on nie zna co nuda. Zeus umie się bawić z pięknemi ziemianki. Gust ma dobry, lubi rozmaitość.
PLUTON (niechętnie).
Ach!... (po chwili). Czy znowu obmyśla jaką metamorfozę inną, niż znane?
HEFAJSTOS (drwiąco).
Teraz Zeus w kłopocie, zapłonął bowiem miłosnemi szały do jednej z niebianek... zbyt bliskiej dla siebie.
PLUTON (obojętnie).
Któraż jest tą wybranką?
HEFAJSTOS (tajemniczo).
Piękna córa Demetry.
PLUTON (z okrzykiem zrywa się).
Persefona!
HEFAJSTOS (patrzy chwilę badawczo na niego).
Zbyt żywo cię to obeszło, Plutonie! Tak, Kora-Persefona. Piękna jest, lecz do zdobycia trudna. Ale Zeus przeszkody łamie. Zwłaszcza, że Apollo, współzawodnik niebezpieczny, w drogę mu wchodzi.
PLUTON (zamyślony).
Apollo?!...
HEFAJSTOS.
Nie znasz, Plutonie, olimpijskich plotek. Otóż w Persefonie Apollo się kocha, co tatkę Zeusa niepomiernie drażni, gdyż i on pała, jako już mówiłem, zdrożną miłością do cudnej bogini.
PLUTON (y, niecierpliwy).
Zdrożną?!...
HEFAJSTOS.
Zaczekaj, Plutonie, wszakże to jej ojciec, Zeus gromowładny!
PLUTON (z okrzykiem).
Prawda! Więc zapał daremny! Jak on śmie nawet?!...
HEFAJSTOS.
He! he! Na kołczan Erosa — nic to dla Zeusa, nie dla niego takie zastrzeżenia! Ph!... Co Olimp widział i w posadach stoi! Ehe!... Demeter groźna jest. Córeczkę uwielbia, chciałaby ją widzieć panią Olimpu, więc gdyby nie Hera... Hm!... Hm!... ale kochanką Zeusa zostać Persefonie.
PLUTON (groźnie).
Zamilcz, Hefajstosie!
HEFAJSTOS (lekko).
Eee!... tego nie będzie, to się stać nie może! Raczże mnie wysłuchać, cieniowładco groźny. Zeus opór znajdzie i w matce i w córce. A że ma zapały?... Do kogóż ich nie miał, kto w urodzie chodzi?... Apollo gorszy, temu Kora sprzyja. Bogini ta pragnie miłości i sławy, władzy i... szału...
PLUTON (przypominając sobie).
Szału?... Słyszałem śpiew jej. Szaleć!... szaleć!... szaleć! tem zakończyła. Nie zapomnę tego to był krzyk jej duszy! To wołanie... (Nagle orjentując się, że się zdradza, milknie zmieszany).
HEFAJSTOS (obojętnie niby).
Tak, pragnie szału. Któryż z bogów Olimpu z Apollem się równa? Persefonę pożera tęsknota, Zeusa pożądanie, Apolla miłość i miłość szalona. A taka zwycięża.
PLUTON (gwałtownie).
Nie!... On przegrać musi!...
HEFAJSTOS (dowcipnie).
Pozwól, możnowładco, to samo mówi Zeus, stąd walka z Demetrą, o której ci już Tanatos wspomniał. Oni się kłócą, a głód na ziemi. Jedynak czarnej Nyksy zbiera sobie żniwo.
PLUTON (niespokojnie, w podnieceniu).
A... a Persefona?
HEFAJSTOS (tajemniczo).
Lubi Apolla... o... lubi... lubi!
PLUTON (wybucha, uderza posochem).
Na otchłań Tartaru, ja to przerwać muszę!... I przerwę, jakem pan Hadesu!...
HEFAJSTOS (zdumiony).
Ty? Władyko piekieł?...
PLUTON (groźny, gniewny, wspaniały).
Ja! Nie dziw się, Hefajście... Wiesz ty dobrze wszystko, zrzuć mi tę maskę! Kocham Persefonę, ona moją będzie!... Słyszysz!... Moją i Hadesu Panią...
HEFAJSTOS (rozpromieniony, zrywa się z siedzenia, aż zbroja z kowadła spada. Podchodzi do Plutona i wyciąga dłoń).
Podaj prawicę!... Dzielnyś jest i wielki! Jam twój przyjaciel i przyszłej władczyni. (Z komizmem) Apollinek zginął!... hehe! zostają mu Muzy. Miłość fiut!... ucieknie i bardzo daleko, aż w bramy Tartaru. Lecz czy Persefona?...
PLUTON (który biegał nerwowo, staje przy Hefajstosie).
Wątpisz?!...
HEFAJSTOS.
Nie w ciebie, Panie! Ty dokonasz tego, co zamierzyłeś, ale ona?! Wolę swą posiada, to nie pusta lala z naszych bogiń rzędu. Samodzielna wielce, odrębna i śmiała, świetności Olimpu jej nie wystarczają... Harda jest i dumna w sobie. To płomienny duch, w ideałach błądzi. Daleko odbiegła od swej wielkiej mamy, nie podziela zmysłowości tamtej i pospolitych pragnień zakresów. Dusza pełna buntu, rzecby można nowa.
PLUTON (z zapałem).
Dlatego właśnie chcę ją mieć, władać nią i będę!

(Klaszcze w dłonie, karły-służalcy wpadają).

Wezwać tu Hermesa boga!
HEFAJSTOS (z okrzykiem).
Wojna wydana!... Wielkie to zapasy, gorsze niż Tytanów, bo równiejsze siły. Chmuro-władny w szał wpadnie, gotów zwalić ziemię, a srebrnopióry, złotokędziorny mistrz tonów, ot... natchnienie straci... Hehe!... Olimpijsko-piekielna komedja! Ale Persefona, ooo! enigma wielka. To nie jest rzecz mała, to gruba stawka. Nie chciałbym być teraz śmiertelnym na ziemi. Mama Demeter w gniewie straszniejsza, niż jędze. Taka teściowa... Ehe!... Ważysz się, Plutonie... rozwali Tartar, gdyby tutaj wpadła. Na białe łono mojej wiernej małżonki, odważnyś, Plutonie!

SCENA X.
PLUTON, HEFAJSTOS, HERMES.
(Zjawia się Hermes, smukły, czarniawy, w greckiej chlamidzie odrzuconej w tył, koloru ponsowego. Kapelusz ze skrzydłami po bokach, jak do lotu, takież złote skrzydełka przy stopach w sandałkach czerwonych. W ręku trzyma laskę, kaduceusz skrzydlaty, otoczony wężem podwójnie).
HERMES.

Pozdrowienie wam, ogniodzierżcy!
PLUTON (wita go ręką).
Witaj, Hermesie! Czy spływasz z Olimpu?
HERMES.
Stamtąd iście dążę.
PLUTON (gorączkowo).
Mów, co tam słychać.
HEFAJSTOS.
A nie zełżyj czasem, jak to masz w zwyczaju, Argosa pogromco!
HERMES (złośliwie).
O piękny małżonku skromnej Afrodyty, sam masz język z kolcem, a posądzasz innych, że mają kręcony.
PLUTON.
Mów, Hermesie!
HERMES (zakłopotany).
Wprawdzie nie wiem o czem, czy o kim mam mówić.
HEFAJSTOS.
A toś zgłupiał, widzę.
PLUTON.
Mów, co się dzieje, ot, w obecnej chwili na dworze Demetry.
HERMES (chytrze).
Właśnie teraz byłem w ogrodach wielkiej płodów bogini... (Z namysłem szyderczo). Pięknie kwitną róże, biel narcyzów aż zdumiewa prawie, lilje, tulipany... cudne heljotropy...
HEFAJSTOS (złośliwie).
Odurzyłeś się chyba temi różami, Hermesie. Nie poznaję ciebie, gdzieś ty rozum posiał? I dowcip widzę zjełczał ci do reszty, jak stare sadło z owych trzód dorodnych, któreś braciszkowi swemu, Fojbosowi ukradł. Ehe!... Starzejesz się, Hermesie hoży. Hehe!
HERMES (kpiąco).
A ty, Hefajstosie, po zakuciu cudnej żony wraz z Aresem groźnym w zawikłane sieci, dziwnie odmłodniałeś; kiep przy tobie teraz i sam Ares przecie, żona do cię wróci, takiś teraz gładki.
PLUTON (niecierpliwie).
Zaniechajcie sprzeczki! Mów, Hermesie, proszę!
HERMES (z namysłem).
Zbożodajna pani wielce zagniewana.
HEFAJSTOS.
Przecie do rzeczy.
HERMES.
Bo gromowładca drażni ją i grozi, że się... że się... hm!...
HEFAJSTOS.
W gołębia zamieni, by z ust uwielbianej słodycz wyjadać.
PLUTON.
Przestań, Hefajstosie! (Do Hermesa). Mów!
HERMES.
Że się zemści i córkę jej porwie, gdyż chce ją mieć dla siebie. Czyha już na to, by upatrzyć chwilę. Zasię Apollo, brat mój złotowłosy..
HEFAJSTOS.
Oto treść właściwa.
HERMES.
Apollo Persefonie na lutni wygrywa, wciąż jest przy niej, choć dziewice Demetry jej nie odstępują. Apollo czuwa, by strzec od Zeusa, Zeus go pokona, bo najpotężniejszy. Walka jest w pełni. Sroży się Demetra, córka zaś tęskni — za czem... niewiadomo...

(Pluton nagle, jakby piorunem rażony, uderza posochem trzykrotnie w ziemię, która metaliczny, dziwny dźwięk wydaje, jakby gongu. Twarz władcy zmienia się, cały staje w jaśni purpurowej, energiczny, straszny, wspaniały).

PLUTON.
Hej! Do mnie!

(Podbiegają karły).
PLUTON (z okrzykiem pełnym grozy i zapału).

Podawać kwadrygę!

(Hefajstos i Hermes zrywają się zdumieni, osłupieni, stoją wpatrzeni w Plutona).
KONIEC AKTU I-go.
AKT II.
W ogrodach Demetry.


(Głęboki widok pysznego ogrodu, w głębi krajobraz sycylijski. Majaczy z oddali zarys wulkanu, bliżej gąszcze drzew migdałowych w kwieciu, na lewo grupa cyprysów, na prawo daleka wyżyna, na niej białe pałace z greckiemi kolumnami, wyniosłe pinje, cyprysy, palmy, mnóstwo róż. Na pierwszym planie łąka przecudna, zasiana gęsto narcyzami; widać i smukłe, białe lilje i blado-lila irysy. Na prawo, pod wyżyną, na której pałace, stroma skała. Złomy kamienne tworzą małą, wąską pieczarę, jakby pęknięcie w skale, obok drzewo migdałowe. Łąka zalana jaśnią słońca, świeża, wonna, kwiecista.
Wchodzi bogini Demeter, wysoka, dostojna, postać kobiety dojrzałej, w długiej, złoto-żółtej draperji, koloru dojrzałego zboża. Włosy ciemne, okryte wieńcem pszenicznym, twarz pełna, rumiana, głos donośny. Energiczna w ruchach, nawet nieco rubaszna. W ręce trzyma cienką laseczkę złotą zakończoną pękiem kłosów. Z nią razem wchodzi nimfa Cjana, towarzyszka i przyjaciółka Persefony, w białej, wiotkiej szacie greckiej, włosy rude, puszczone luźno, przeplecione kwieciem. Cjana wesoła, wdzięczna lekka).
SCENA I.
DEMETER i CJANA.

DEMETER (rozgląda się).
Gdzież jest Persefona?
CJANA.
W migdałowym gaju, kwiecie rwie, o pani!
DEMETER.
I zawsze tak smutna?
CJANA (z namysłem).
Prawie! Czasem tylko wesele okrasza jej lice, wówczas jasna zorza z jej oczu wytryska, cała promienieje. Ale wnet przygasa. Wzrok jej biegnie w dal, jakby tam widziała nieznaną dla nas czarów krainę. W takich chwilach bywa jak natchniona.
DEMETER (zamyślona).
Coś się w niej poczyna, czy też coś ją trapi? Ale co?... Rzecz to niezbadana. Powiedz, luba nimfo, przypuszczenia swoje.
CJANA.
O życiodajna pani, wszak to zgadnąć łatwo, Persefona tęskni i stąd jej niepokój.
DEMETER.
Za czem tęsknić może, będąc córką moją? Do jej stóp się ścielą wszystkie skarby ziemi, bogactwa i piękno. Szczodrą dłonią sypię na nią dostojeństwa własne, czego zapragnie, o czem zamarzy, co wyśni nawet, zawsze to osiągnie. Wielbiona jest, ceniona przez areopag bogów; jako moja córa królewną jest w pełni i boginią ziemi. Czego żąda jeszcze?...
CJANA (z uśmiechem).
Tęsknota jej, o pani, duchową jest raczej...
DEMETER (zdumiona).
Du-cho-wą?!... A wszak niczego nie brak jej przecie.
CJANA.
Pięknej Persefonie sama świetność bytu nie wystarcza może. Duch jej dąży za czemś, co nawet w przepychu nie ma pomieszczenia.
DEMETER (gniewnie).
Bredzisz, luba Cjano! Czegóż Persefona może chcieć takiego, co nie w mojej mocy, by ją zadowolić? Jam panią ziemi, Zeus Olimpu władca, czyż więc oboje zamałośmy silni potęgą i władzą, by życie zdobić słodkiej naszej córze?

(Przez ciąg mówienia Demetry z za cyprysów skrada się Satyr-Pan, na koźlich nóżkach, z kosmatemi rękami, nieco garbaty i z ostremi uszami; pstra skóra na nim. Twarz pełna satyry, szczupła, koścista, z kozią bródką, rogi na głowie. Gdy Demeter kończy mówić, Pan wybucha satanicznym śmiechem).
SCENA II.
DEMETER, CJANA i PAN.

PAN.
Którą Zeus wielki chce mieć miłośnicą! Hahaha! Huhuhu!...

(Znika w gąszczu cyprysów).

DEMETER (oburzona).
Czyj to był śmiech i słowa plugawe?
CJANA (powstrzymując śmiech).
Satyr, zda się, błądzi wśród cyprysów cieni.
DEMETER.
A podły twór! Ja się na nim zemszczę. Lecz który to był z rogatej czeredy? Bezwstydny!...
CJANA.

Zbliża się już ku nam piękna Persefona.
SCENA III.
DEMETER, CJANA i PERSEFONA.

DEMETER (spostrzegając boginię).
Córo moja miła!...

(Wchodzi Persefona, wysoka, smukła, wiotka i zgrabna, w lekkiej szacie greckiej białej, lśniącej, jak z narcyzu płatków. Złoto-żółty gazowy szal owiewa ją całą. Jedną ręką podtrzymuje na głowie zgrabny koszyk, pełen narcyzów, w drugiej dłoni trzyma pęk gałęzi migdałowych. Włosy złoto-miedziane, lśniące i bogate, zaczesane po grecku, w bujny węzeł na tyle głowy. Wchodzi zamyślona, poważna. Cjana usuwa się nieco na bok, rwąc kwiaty).

PERSEFONA.
Spotkałam Pana. Czy był tu z wami?
DEMETER.
Ach, więc to Pan szydził?... Poczekaj, potworze!!
Tęskniłam za tobą, córko ukochana. Znowu jesteś smutna?... Ależ to okrutne... Powiedz, co cię gnębi?...

(Persefona stoi zamyślona, patrząc w dal. Wolno zdejmuje kosz z głowy i twarz zanurza w kwieciu).

DEMETER (natarczywie).
Powiedzże mi, proszę, jaki powód, żeś jest tak zmieniona? Dawniej wesolutka niby ptaszę wolne, dziś na twem jasnem czole myśl głęboka świeci i wieczna zaduma. Chcę znać zmiany tej przyczynę. Wyznaj mi, proszę!
PERSEFONA (niecierpliwie).
Ja nic nie wiem, matko!
DEMETER (zdumiona).
Jakto?... Ty nie wiesz, czegobyś pragnęła?!...
PERSEFONA.
Ach, moje pragnienia niedościgłe może. A czy się spełnią, któż to wiedzieć zdoła.
DEMETER.
Wyznaj mi jeno istotę twych marzeń, a spełnię wszystko, czego zażądasz. Wszystko powiadam.
PERSEFONA (z przekornym wdziękiem patrząc na matkę).
O wszechwładna pani, życie dając ziemi, nie posiadasz jeszcze tej duchowej mocy, by wyżynę marzeń, złud, tęsknot i przeczuć w rzeczywistość zamienić. To już nie leży w zakresie twej władzy, to się dużo wznosi ponad ziemskie twory, nawet ponad hojność twoją, o Demetro.
DEMETER.
Wszak jesteś niebianką, więc w bramach Olimpu znaleźć możesz łatwo to, czego szukasz, do czego dążysz, za czem tęsknisz wreszcie.
PERSEFONA (niechętnie).
Olimp... taki blady, taki poziomy!...
DEMETER.
Bluźnisz, moja córko!
PERSEFONA.
Szczerą jestem tylko. Cóż jest na Olimpie, by porywać mogło. Nasi bogowie...
DEMETER (podchwytując).
Z których i my rzędu.
PERSEFONA.
A właśnie... z rzędu... nie lubię być w rzędzie.
DEMETER (zdumiona).
Jesteś jedną z pierwszych, jako córka moja.
PERSEFONA (z lekkim dąsem).
To mi nie wystarcza! Nie czuję się niższą niż olimpijskich bogów szeregi. Oni niczem mi nie imponują; są tak płascy, tacy pospolici, prócz jednej Ateny, która wyżej wzlata duchem i umysłem... Któż tam jest więcej?...
DEMETER (groźnie).
A gromowładny Zeus?
PERSEFONA.
To jedyna siła, lecz nie siła ducha; to jest władzy siła i... mięśni.

SCENA IV.
DEMETER, PERSEFONA i CJANA.

CJANA (zbliżając się).
Zapominasz, złotowłosa, o pięknym Apollu. Wszak i on z Olimpu.
PERSEFONA (lekko).
Ozdoba boskich szeregów... Tak, jest urodziwy...
CJANA.
I poeta, śpiewny, muzyk, w ideałach błądzi; marzeń przecudnych odwiedza krainy...
PERSEFONA (drażniąc się).
Na lutni wygrywa, wawrzynem się wieńczy... A Muzy go do snu kołyszą... kołyszą i wznoszą hymny do jego urody. Oddaję ci go, Cjano, oddaję z rozkoszą.
CJANA (pochyla głowę z ukłonem).
Nie dla mnie on, Pani!
DEMETER.
Dość już tej krytyki! Jesteś wybredna, piękna moja córo, i nikt cię widzę nie zadowoli, skoro sarkasz nawet na bogów Olimpu.
PERSEFONA.
Są mi oni wszyscy tylko obojętni i takimi będą; byle w ich szeregi mnie nie postawiono. Chcę pozostać z boku nie zaś pośród grona.
DEMETER (niespokojnie).
Rzecz to niemożliwa. Jesteś boginią, jako ja i oni, tu więc jest twój byt i trwanie twoje. Jednego z bogów Olimpu poślubić ci trzeba.
PERSEFONA (stanowczo).
To się nie stanie! Przenigdy.
DEMETER (zdumiona).
Mnie tak możesz mówić? Mnie, wielowładnej ziemnych płodów pani, a matce twojej.
PERSEFONA (słodko, pieszcząc matkę).
Może dość sporów?... Zrozumienie się nasze dalekie od siebie, nie ciągnijmy struny, ona zbyt niemile dźwięczy. Ciebie i mnie razi.
DEMETER (głaszcząc córkę po włosach).
Krnąbrną jesteś, córo! Nie rozumiem cię czasem, a jednak dla ciebie zrobiłabym wszystko, co jest w mojej mocy, by cię uszczęśliwić.

SCENA V.
DEMETER, PERSEFONA, CJANA i PAN.

PERSEFONA.
Ach, to takie trudne!...

(Zamyśla się, przebierając kwiaty w dłoni. Cjana usuwa się na bok do gaju cyprysowego. Jednocześnie pośród cyprysów ukazuje się Pan i, dyskretnie schowany za drzewem, niewidzialny dla Cjany i obecnych, siada na pniu, na brzegu gaju migdałowego; trzyma w ręku narzędzie muzyczne satyrów, złożone z szeregu piszczałek złączonych z sobą. Nogę na nogę zakłada, patrzy i słucha).

DEMETER (patrząc na córkę uważnie).
A może przeczuwam, słodkie moje dziecię, co cię tak trapi. Ty kochasz, luba Koro, lecz wyznaj kogo?
PERSEFONA (najpierw lekko, potem zapalając się stopniowo wybucha).
Och! mylisz się, matko, ja mam serce wolne: nie znam miłości i nie poznam pewnie. Dla kogóż zresztą żywićbym ją mogła?... Kocham kwiaty, gaje, łąki swe zielone i ruczaje wartkie, lecz i te cuda już mi trochę zbladły. Jest we mnie tęsknota za czemś, czego nie znam, co istnieje jednak i... i istnieje dla mnie. Przeczuciem zgaduję, że w przestrzeniach dali coś na mnie czeka, że to ku mnie dąży, że mnie porwie, uniesie z tak szaloną siłą, jakby wir oceanu, jakby cyklon morski. Czuję duszą, sercem, że się to już zbliża, że to przełom wielki w mojem istnieniu i... czekam, czekam, kiedy się to spełni. To jakaś potęga, jakowaś moc twórcza! Jeżeli miłość — to będzie szalona, to żywioł, ogrom, szczyt uczuć najgłębszych, to wyśniony ideał z mych marzeń krainy, to baśń, epopeja, — coś, co w duchu tylko się poczyna i w duchu istnieje. Może to złudzenie? Cudem zwać to można, cudem, szczęściem, rajem! O matko, ja pragnę takiego uczucia, tęsknię do tej siły i czuję ją w sobie tak niezwykle wielką, przeolbrzymią, świętą, że oddam się jej cała, że się w niej zatracę, gdy nadejdzie, by unieść mnie dla siebie — niewolnicą!
DEMETER (zdumiona).
Persefono, co mówisz?... Ty... taka dumna, dzielna, — ty — niewolnicą?!...
PERSEFONA (idąc za biegiem myśli).
Ten, kto taką potęgą serca mnie obdarzy, władcą moim będzie i wszechmocnym panem! Zabierze mnie całą w swoje posiadanie! Oddam mu serce, duszę, myśl, tęsknotę, każdą krwi kroplę, hardość swoją, dumę! On zawładnie wszystkiem, co istnieje we mnie. Z szczęściem i rozkoszą oddam w jego panowanie siebie, los swój i swój byt królewski, boskość i władzę; oddam Olimp cały, by zostać choćby jego służebnicą.
DEMETER.
Koro! ty szalejesz!
PERSEFONA (z uniesieniem).
Pragnę szału!... Kochać chcę; miłować, lecz tak, jak ja to czuję, jak ja to rozumiem. Chcę, by on szalał, chcę, by miłość jego jako kolos była, niezmierzona, głęboka, w duchu poczęta i w nim źródło mająca, a silna, stała i jedyna. (Mówi, jak w natchnieniu przeczuciowem). On będzie wielki duchem, myślą, wolą. W nim zawrzeć się musi mocarna potęga, męskość i heroizm. Urodzony władca, hardy i surowy, mężny, dzielny, a nawet zuchwały. Szalony w uczuciach, w umyśle głęboki, niezwalczony w czynach, śmiały, odważny, bez wahania, lęku. We władaniu mną niech będzie tyranem, a w posiadaniu mnie despotycznym panem, byle był takim, byle mnie kochał, byle szalał za mną. Niech się go świat boi, ludzi niech ujarzmia, przed wolą jego niech się wszystko zgina, niech łamie zapory, co mu w drodze stają, gdy do celu dąży, niech idzie przebojem, niech tratuje, niweczy, kruszy i... zwycięża. Nie chcę, by dla wszystkich jednako był miły, nie chcę aby był pospolity, niechaj będzie szorstki, nieubłagany, zimny, dziki nawet, a odrębny. Taki mnie tylko porwie i za takim pójdę ślepo bez oporu, pełna szczęścia w duszy, wszędzie, gdzie on zechce; na ziemię czy w morze... a choćby w piekieł czeluście! Nieśmiertelność moją oddam mu z rozkoszą, gdyby żądał tego, gdyby był śmiertelnym.
DEMETER (przerażona).
Córko moja promienna, to obłędna tak niezwykła miłość i takie pragnienia. Gdzież twa żądza sławy, twa chęć panowania?... gdzie twa samodzielność i hardość duchowa? Wszystko w nim zatracisz? Ja w to wierzyć nie chcę.

(Ukazuje się Cjana z gaju, rwie kwiaty).

PERSEFONA (zamyśla się, jakby śniąc).
Może się tak stanie?!... Lecz takiego niema, jeszcze go nie widzę... czuję, że istnieje, a skoro nadejdzie, zabierze mnie całą. Moja samodzielność, panowania żądza?... W nim zamknę wszystko, on jeden nade mną! Gdy on zechce, władzę swą podzieli z dumną Persefoną, uczyni ją panią a swą niewolnicą, swoją Kori białą... (Ocknęła się z marzenia, z zapałem). Sławy pragnę. Tak!... i wolną chcę być duszą, bez żadnych więzów, okowy nie dla mnie. Ja uznaję tylko samowładztwo ducha. Gdy nadejdzie ten, kto mego ducha przykuć do się zdoła, nad nim zapanuje, przewyższy, pokona, ten mną władać będzie! Nikt inny!... (Z szałem).
Chcę polotem umysłu bujać pod obłoki, rozwijać skrzydła, by chrzęst ich słyszano, chcę, by szybowały żywiołowym lotem, dążąc do wyżyn, na wyżynach szumiąc. Tu mi ciasno... blado... płasko!... Dla rozwoju duszy niema nic... nic!... Do szczytów sięgam, bo on jest na szczytach! Och, nie Olimpu dostojeństw!... Dla niego chcą szumieć skrzydła moje lotne!... A gdy on zażąda, zwinę lotki swoje, jako gołąb cicha do stóp mu upadnę, do uwielbianych stóp jego i słuchać będę, co on mi rozkaże. Wola jego, rozkaz — to jest świętość dla mnie!...

(Po chwili, widząc zgnębienie i przerażenie Demetry).

PERSEFONA.
Uspokój się, matko, zbożodajna pani, wszak ci to nie grozi, aby mnie zabrano. (Ze smutkiem). To jeno marzenie i fantazja moja, tęsknica mej duszy, istotną czyż będzie?... zbyt wiele by piękna udziałem moim było. Cudu ja się nie spodziewam. Choć wiele skarbów jest mi przeznaczonem, choć mogę dużo, lecz szczęścia takiego nie osiągnę chyba, bo nie możliwe tu, w Olimpu bramach.
DEMETER (zgnębiona).
Chcesz niemożliwości??
PERSEFONA.
Chcę czegoś nowego, co w Olimpie, na świecie i ziemi obce jest i dziwne, nawet straszne, groźne, niepojęte, a potęgą tchnące.

(Słychać nikłe tony słodkie i melodyjne. Cicha muzyka płynie z gaju migdałów. Demetra, która w trakcie mowy Persefony siadła na siedzeniu darniowem, zrywa się nagle).

DEMETER.
Zbliża się bóg pieśni, Fojbos Apollo. Lutnię jego słyszę. Zostawiam was tedy. Może muzyka jego i wiązana mowa przemówi wreszcie do twej wyobraźni. Ukryję uczuć macierzyńskich wylew, bo cię nie przekonam, zbytnioś podniecona. Żegnaj, luba córko.
A, otóż i Cjana! Gdzież jest reszta dziewic?...

SCENA VI.
DEMETER, PERSEFONA, CJANA i SŁUDZY.

CJANA (wychodząc z gaju).
Wśród cyprysów, pani, z satyrami błądzą, którzy im na fujarkach słodkie grają pieśni. Idę je przywołać.

(Do ogrodu wchodzi kilku służalców Demetry, w wieńcach na głowach, nadzy, w opaskach na biodrach; ciała mają błyszczące od oliwy, rumiane twarze. Uosobienie siły i dobrobytu).

SŁUGA I STARSZY (z nizkim pokłonem niewolnika).
O potężna... O wielka bogini i matko!... O chleborodna pani!... O możnowładna ziemi królowo.
DEMETER (przerywa).
Mów, z czem przychodzisz?
SŁUGA.
Z ziemi płynie ku tobie, o zbożodajna pani, hojna hekatomba: sto białych wołów z rogami złotemi płonie na stosach; dymy idą gęste, a wołania kapłanów o łaskę cię proszą, byś odwróciła klęskę od ziemi i urodzaj dała, bo ludzie mrą z głodu. Kapłani przy stosach wznoszą modły, o pani!
DEMETER (niecierpliwie).
Niech zaczekają!... Wiecznie te ofiarne dymy, mam ich już dosyć. Możecie odejść!... (Słudzy, oddawszy pokłon, wychodzą).
(Demeter do Cjany).
Czuwaj, miła nimfo, bo Zeus nie drzemie. Wdzięki Persefony wabią go lubieżnie, jej zaś szału pragnienie, bujna jej namiętność, pobudzić go mogą. Gromowładny płonie, to zaś niebezpieczne. Idę ziemskie załatwiać sprawy, a wy czuwajcie! Rozdarte mam serce, stan Persefony niepokój mój rodzi. Zbyt śmiała i harda, marzenia ma górne i dziwne... Zaprawdę, w niej płomień jakiś bucha... Z Olimpu szydzi... Aaa!... to już źle bardzo. Ratować ją trzeba, więc może Apollo...

(Odchodzi wolno, z godnością w stronę białych marmurów pałacu. Cjana, widząc zamyślenie Persefony, nie zbliża się do niej lecz idzie w gaj cyprysowy. Natomiast Pan, który wysłuchał wszystkiego, po zniknięciu Cjany wysuwa się na brzeg gaju i cicho zaczyna grać na swych piszczałkach. Persefona chodzi wolno, zamyślona. Wtem słyszy ciche dźwięki — wstrząsa się niemile, rozgląda i spostrzega na pniu, przy gaju migdałów Pana, który gra w nią wpatrzony).
SCENA VII.
PERSEFONA i PAN.

PERSEFONA (groźnie).
Czego chcesz tu, Satyrze?
PAN (chytrze).
Chcę ci pograć trochę, złotowłosa pani. Chcę tęsknotę twą ukoić, smutek ułagodzić...
PERSEFONA.
Ty?... a to zabawne! Hahaha! Satyrku kosmaty, jesteś rozbrajający w swej dobroduszności.
PAN.
Kpij sobie, królewno, jeślić to przyjemnie, ja przy swojem stoję. Ty lubisz muzykę, wiem ja o tem dobrze.
PERSEFONA.
Lubię, gdy mi gra Apollo, melodji bóg, na swej czarownej lutni. Lecz te twoje dudy nie nęcą mnie zbytnio.
PAN.
Krzywdzisz, bogini, mój syrinks dźwięczny, moją fujarkę z ciała nimfy zrobioną, cudnej nimfeczki!
PERSEFONA.
Która dlatego trzciną się stała, że nie chciała twych zalotów.
PAN (z drwiną).
Wielce była głupia! Ja zaś przez szlachetną zemstę fujareczki z niej zrobiłem. Apollo nie gra lepiej, tylko ci się zdaje. Nawet Midas mnie chwalił, nie jego.
PERSEFONA (z ironią).
Za to ośle dostał uszy.
PAN.
Ot, zwykła zawiść zazdrosnego Fojbosa. Midas, za to, że był szczerym i nie znał pochlebstwa, ośle dostał uszka od możnego Parnasu grajka. Fiu! zazwyczaj tak bywa! (Nagle wesoło). Fojbos Apollo szedł do ciebie tu, królewno, ale zatrzymałem muzykanta delfickiego.
PERSEFONA (oburzona).
Jak śmiałeś?!
PAN (lekko).
Ot, figla spłatałem! Byłby cię zanudzał swemi wyznaniami, przy lutni się mazgaił, poezyje kropił. Więc mu rzekłem, iż się tu Zeus wielki z twoją matką kłóci. Huhu!... on się swarów boi, usunął się nieco. Rychło tu nadejdzie... Tęskni za tobą, gołębie ma serce, mdłe, jak jego muzyka. Kocha cię okrutnie, narcyzowa pani!
PERSEFONA (dumnie).
Skądże ty wiesz o tem?
PAN.
Ja wiem wszystko. Zresztą któżby cię nie wielbił, złotowłosy cudzie! Będą szumne gody na Olimpu górze. Spiję się nektarem. Dyjonizos hojny utoczyć mi go raczy.
PERSEFONA
Czyjeż to gody pijaństwem chcesz uczcić?
PAN.
Twoje, biała pani!
PERSEFONA (dumnie, szyderczo).
A z kim, wolno wiedzieć?...
PAN.
Z bogiem oczywiście, wielkim i wspaniałym, potężnym i pięknym, groźnym, wielowładnym, niezwalczonym nawet, a nadewszystko wielce rozkochanym w tobie, o dumnooka pani!
PERSEFONA.
Którym jest Apollo, zgaduję już naprzód!
PAN (z drwiącą miną).
Może Apollo, a może i nie on. Straszna to jest siła. Świat się go boi, on ludzi ujarzmia... (Do siebie). Oj, czy zapamiętam! (Głośno). Przed wolą jego wszystko się gnie, łamie. Gdy do celu dąży, to idzie przebojem, tratuje, niweczy, kruszy i zwycięża. (Do siebie). Jakoś idzie dobrze. (Głośno). Nie będzie pospolity, urodzony władca, hardy i surowy, a nawet zuchwały, dziki...
PERSEFONA (niesłychanie zdumiona, słysząc powtórzone własne, przed chwilą wypowiedziane, słowa).
Któż to taki?... Dziwisz mnie, Satyrze!... Kto jest tą potęgą?
PAN (chytrze i lubieżnie).
Bóg mocarny, który cię posiędzie!
PERSEFONA (coraz więcej zdumiona).
Gdzież on jest?
PAN.
Już blisko!
PERSEFONA.
Jak się zowie?
PAN.
Nazwisk ma bez liku. Dzisiejsze jego miano: Pożądający ciebie, o cudna królewno!
PERSEFONA (gniewnie).
Drwisz sobie, Satyrze!
PAN.
Zaśbym śmiał, bogini! Sama go ujrzysz, on dąży do ciebie. Wielki gwałt się wzniesie, Olimp zadrży cały, bo najpierw rozwód, potem będą gody.
PERSEFONA.
Rozwód?! Tyś oszalał, widzę.
PAN (żartobliwie).
Huhuhu!... nieladajaką sztukę wytnie ten bóg swej żonie. Puści ją kantem dla ciebie, o pani, boś ty piękniejsza (mlaska językiem) i ponęt masz więcej. Z ciebie, o pani, rozkosz źródłem płynie. Tyś sama rozkosz i namiętność sama, tyś owoc słodki, jako winne grono i jako figa na słońcu dojrzała, więc bóg ten pragnie posiąść ciebie, by się nasycić słodyczą twych wdzięków. I weźmie cię w swe bary, da ci szał poznać... królową uczyni... A żona jego, dzisiejsza królowa Hera... huhu!...
PERSEFONA (z wybuchem).
Zamilcz, kozia nóżko! Bezczelnyś i śmiały! Dosyć już tego. Apollo nadchodzi. Ty... idź precz!
PAN (złośliwie).
Nic tu on nie wskóra, gdy tamten czyha. Jeśli w swej postaci nie zdoła cię wziąć, zmieni cię w jaszczurkę, sam się wężem stanie, lub ciebie w orlicę, a sam jako orzeł szerokiem skrzydłem cię otoczy i... staniesz się jego. Huhu!... To sposoby Zeusa, gdy go żądza gryzie.
PERSEFONA (oburzona, odgadując o kim mówi Pan).
Bacz, bym ja ciebie nie zmieniła w żabę, skrzeczącą w bagnie, obrzydły Satyrze! Precz!

(Pan odskakuje. Wchodzi Apollo. Pan za jego plecami przedzeźnia jego wytworne ruchy, poczem, skacząc, ginie w gaju. Apollo, postać młodzieńcza, piękna, wspaniała. Złote kędziory wiją się dokoła dziewiczej niemal twarzy. Słodki uśmiech na czerwonych ustach, oczy zadumane. Na złotych lokach wieniec z wawrzynu. Szata biała, lekka, rodzaj zarzuconej na ramię chlamidy, na piersiach ma wyszytą złotą tarczę, na niej węże i skrzydła. Sandały złote, wysoko sznurowane. W ręku pęk białych lilji. Na ramieniu zawieszona na błękitnej wstędze lutnia pozłocista, w drugiej ręce włócznię złotą trzyma. Wchodzi krokiem posuwistym, niezmiernie zgrabnym. Cały jest jakby w jasnej zorzy, w lekkim, srebrno-błękitnym brzasku).
SCENA IX.
PERSEFONA i APOLLO.

APOLLO.
Witaj, o jasnolica! Cześć mą i uwielbienie wraz z pękiem kwiatów u nóg twych kładę. (Wręcza jej lilje).
PERSEFONA (wdzięcznie).
Bądź pozdrowion, pieśni mistrzu. Dzięki za twe kwiaty!
APOLLO.
Są symbolem twej urody i ducha twego, ozdobo niebianek. Pragnąłbym z tych lilij wianek na twą złotą włożyć głowę. Lecz cóż to znaczy; chmurę na twem czole widzę? Zwykle promienie siejące dziś zadumy mgłą zasnute... Czy rozwiać jej nie zdołam? Czy tęsknej nuty twych myśli nie rozweselę?...
PERSEFONA (z roztargnieniem).
Owszem, panie, zagraj mi na lutni proszę, bo mi tęskno, dziwnie jakoś, jakby coś, co mi nieznane a groźne szło już ku mnie. Czuję wokół jakieś szmery, coś mi szepce, że już blisko... Coś mnie straszy, niepokoi...
APOLLO (czule).
Bledniesz, cudna... lecz się nie trwóż, jam przy tobie. Jeśli jaka mara złudna płoszy ciebie, niech to minie. Dźwięki mojej złotej lutni niech cię koją, niech ci mówią, że to jeno gaje szumią, nie zaś szepty złowróżebne. Słuchaj pieśni, jasny kwiecie, bo dla ciebie pieśń tę tworzę.

(Zaczyna trącać w struny lutni i śpiewnie mówi).

„Kocham łąkę, kwiaty, zioła, bo twe stopy po nich brodzą, kocham gaje, bo w nich woła echo twego głosu. Zwodzą mnie twe cudne oczy i szept ustek twych różanych i twój uśmiech pełen czaru. Zapach włosów twych rozwianych kusi mnie i do natchnionych krain zsyła ducha mego. Idę w ciebie zapatrzony, rzewny, smutny i stęskniony. Kocham cię, boś ty jest pieśnią, czarem, nadzieją szczęścia mego, z której czerpię życia zdroje; więc twe żale, niepokoje, chcę usunąć. Tyś stworzona, by upajać i królować i być panią słońca, śpiewu, blasku, złota, by czarować wszechświat cały! Ja ci tą koroną świetną skronie przyozdobić pragnę i przy sobie cię posadzić na swym tronie złotych zórz, bo miłości twojej łaknę! Całe snopy białych róż rzucić chcę pod nogi twoje. Bądź królową moją, panią i natchnieniem, twórczą muzą, moją sławą. Bądź władczynią pieśni wrzącej w rozkochanej mojej duszy. Zostań moją, błagam o to, najpiękniejsza z bogiń grona. Niechaj miłość moja kruszy wszystko co cię trapi, boli. Spłyną na cię świateł zdroje, słońca smugi złotolite służyć będą tobie i błękitów całe światy twej podlegną woli.
PERSEFONA (lekko wzruszona).
Rzewna pieśń twa, Apollinie! Och! gdy lutnia twa zadźwięczy, lżej mi się na duszy czyni. Taki smutek... taka trwoga... (Rozgląda się niespokojnie). Ktoś mnie woła... co tak dudni, jakby jakieś głuche echo...
APOLLO (zbliża się czule).
Bądź spokojna, to satyry oraz nimfy bawią się w przegony w gaju. Ubóstwiana moja pani, daj mi zakosztować raju twej miłości! Płonę cały! Czyż mi nie dasz choć nadziei, że wybranym twoim będę?...

(Klęka przed nią i lutnię składa u jej stóp).

Persefono złotowłosa, oddaj mi swe serce, usta, niech ich słodki czar posiędę, niech nam szczęście rozgorzeje, niech unosi i upaja... Persefono, z lutni swojej dar ci czynię drogocenny, weź ją sobie, moje godło, niech ci mówi, niech ci śpiewa, że cię kocham! Niech owiewa swym urokiem duszę twoją, niechaj skłoni, byś ukochać mnie zechciała, abyś była moją...
PERSEFONA (wzruszona, lecz niechętna).
Wstań, Apollinie, nie przystoi, byś u stóp moich klęczał. Ty, potężny słońca bóg...
APOLLO.
Tyś boginią, czarów panią, jam jest pierwszy z twoich sług!
PERSEFONA (żywo).
Nie chcę tego! Weź twą lutnię, ona w twojej dłoni gra.
Co tu szemrze, coś tu szepce?...
APOLLO.
Strumyk tam pod skałą płynie...
PERSEFONA (rozdrażniona).
Chodźmy stąd, tu czegoś straszno, ja się dziwnie trwożę, boję!...
APOLLO.
Czy mi nie odpowiesz, o różanolica, na pytania me gorące?
PERSEFONA (niecierpliwie).
Ach, nie dzisiaj, mnie to męczy!
APOLLO (radośnie).
Więc nadzieja!... O, jak wrzące serce moje... płonie żarem. Pójdź, o luba, w migdałowych gajów kwiecie! Tam zaśpiewam pieśń weselną, a gdy miłość twą wybłagam, gdy otrzymam ten mój skarb...
PERSEFONA (z ironją).
Ach, wciąż żebrzesz tej miłości... Czyż o miłość błagać można?... Myślę, że ją tylko trzeba brać...

(Wolno idą razem i giną w gaju migdałowym. Wbiega Pan i trzy nimfy, z nimi Cjana. Pan rozgląda się, chichocze i skacze. Cjana niespokojna).
SCENA X.
PAN, CJANA i trzy NIMFY.

PAN (szyderczo, żartobliwie).
Apollo się rozkleja, rozmazgaił się do reszty i... do reszty Persefonie zbrzydnie. Nie takiego jej trzeba. Ho! ho! Znam guścik tej wielmożnej bogini, nie na lutnie się bierze tak wyniosłe panie.
CJANA.
A na co? Powiedz?!
PAN.
Zobaczycie! Wnet tu nadejdzie zwycięzca tej opornej bogini. Temu to się podda bez dąsów, z rozkoszą. Hu! hu! Trzeba będzie zmykać mi do ludzkich siedzib, bo Olimp runie z posad, gdy Hera się zemści.
CJANA.
Co ty pleciesz, stary!...
PAN.
Zobaczycie same, wnet się zakotłuje. Zeus, Hera, Demeter, gdy walkę rozpoczną, na wszystkie rogi satyrów i faunów, któżby tu wytrzymał!!...
CJANA (z przestrachem).
Strzec królewny trzeba! Za długo Apollo trzyma ją w tym gaju!
PAN (lekceważąco).
O to się nie bójcie. Tam jej nic nie grozi. Zanadto cnotliwy ten poeta możny... Patrzcie na niebo, jako się zachmurza!

(Zaciemnia się krajobraz).

NIMFA.
Cóż to znaczyć może?...
PAN.
Walka się zaczyna. Zeus już czyha, a Hera zgaduje, jakie to zaloty i czem jej to grozi. To nie lada Danae, albo Europa, to z boginią sprawa! Kochanką nie będzie, musi zostać panią, więc gdy zechce, cóż się z Herą stanie?... Hu! hu! hu! Ot zabawna sztuka! Nuże nimfeczki, popląsajcie trochę, nim płakać zaczniecie, bo ja tu węszę łzy i zgrzytanie zębów! Oj, coś się ciemno robi! (Zaczyna grać na syrinksie).

(Słychać grzmot, błyska się).

PAN.
Zeus burzą grozi, to znak nie dobry. Czuj duch teraz!

(Wbiega bogini Artemis, łowczyni. Wysoka, gibka, lecz silnie zbudowana. Szata grecka: suknia podgięta wyżej kolan, pas szeroki, przy nim kołczan ze strzałami i nóż myśliwski, na ramionach sajdak, w ręku łuk napięty. Włosy gładko w tył sczesane, związane w węzeł, nad czołem pół-księżyc. Nogi w sandałach, sznurowanych rzemieniem wysoko, do kolan. Jedna pierś odkryta. Na ramieniu siedzi sokół. Przy Artemidzie bieży pies myśliwski. Za nią wpada razem grono nimf leśnych również uzbrojonych w sajdaki i łuki. Wpadają prędko i zatrzymują się gwałtownie).
SCENA XI.
ARTEMIS, PAN i NIMFY LEŚNE.

ARTEMIS (rozgląda się, pyta głosem donośnym).
Czy tędy szło jeleni stado?
PAN (w podskokach z przymileniem).
Nie tędy, o luba dziewic królowo. Widać inną poszły drogą.
ARTEMIS.
Tu, ot w ten cyprysów poszły gaj. {{roz*|(Do towarzyszek) Wszak prawda?
NIMFY.
Gonione przez nas, tu w skokach bieżały i znikły w gąszczu.
PAN (figlarnie).
Może złotokędziorny brat twój, leśna pani, w pokorne owce je zamienił, by lizały stopy jego uwielbianej.
ARTEMIS (żywo).
Apollo tu jest?
PAN.
Tam w migdałowym gaju z piękną Persefoną, której serce skłonić chce dla siebie.
ARTEMIS (z ironją).
Wciąż miłosne śpiewa ody.
PAN (z sarkazmem).
Niby słowik w maju. Jeno że słowik samiczce śpiewa, gdy już jest jego, gdy mu na gnieździe siedzi. To wdzięczniejsza rola. Zasię brat twój, pani, wszechpotężny słońca bóg...
ARTEMIS (przerywa niecierpliwie).
Lutnię swą szczerbi przedwcześnie i zda się napróżno! Niepoprawny w swej miłości! Podległ epidemji, na Olimpu górze panującej wciąż.
PAN (z sarkazmem, lecz słodko).
Hu! hu! niebezpieczna to zaraza, jeno do ciebie, pani, przystępu niema! Tyś, dziewica, nieskalana miłością, ni pożądań szałem, lecz nie każdy jest tak czysty! Hu! hu! hu! Hehehe!
ARTEMIS (z gniewem).
Ty zaś pierwszy brudem cuchniesz, złośliwcze z koźlemi rogami! Wnet cię tu poszczuję psem!
PAN (szydząc).
Wszak nie jestem Akteonem, gdy zaś zmienię się w barana, w białych jego runach jestem wcale gładki, o najczystsza z dziewic grona!
ARTEMIS (obrażona).
Choćbyś stał się nawet orłem, jesteś wstrętnym dla mnie!
PAN.
Hu! hu! hu! Wiem ja o tem, że już ktoś jest nowy i zgaduję Endymjona.
ARTEMIS (zrywa się gniewna, do nimf).

Naprzód, towarzyszki! Hejże w tropy, hej! (Nimfy przebiegają scenę, za skałę). A ty, Panie, za twe żarty, różki stracisz swe, byś pamiętał zemstę moją. (Strzela do Pana z łuku. Pan odskakuje w tył i strzałę chwyta w powietrzu. Artemis znika za nimfami. Pan śmieje się potwornie).
SCENA XII.
PAN i CJANA.

PAN (za znikającą boginią).
Hu! hu! hu! Weź tę strzałę nieudaną, w Endymjona serce wbij! Hu! hu! biedny pasterzyna niech się spije twych wdzięków czarami, wzorze dziewic niewinności. Jam ich syty już. Hu! hu! hu!
CJANA.
Obraziłeś, satyrze, boginię mściwą, jest nieubłagana, gdy gniewem zapłonie.
PAN (szyderczo i lekko).
Już o jej względy nie zabiegam przecie. Wszak na górze Latmos nie moja jaskinia. Jej dziewiczą czystość, namiętne całusy nasycają teraz lękliwego Endymjona.

SCENA XIII.
PERSEFONA, PAN, CJANA i ZEUS.

CJANA (z okrzykiem).
Persefona wraca i... sama.
PAN (do nimf).
Apollo ją zemdlił — jakem pierwszy satyr! Dość ma jego lutni! Ot i Zeus!!.. Już mnie niema! (Znika).

(Gdy Persefona zbliża się do Cjany, nagle ukazuje się Zeus, jakby z góry spłynął. Postać w smudze świetlnej, jaskrawszej, niż u Apolla, wysoka, tęga, w barach silna i rycerska. Twarz o lwim wyrazie, oczy zamglone zmysłowo, włosy trefione, broda również w gęstych zwojach spływa na nagie piersi. Ma na sobie szatę z miedziano-złotej tkaniny, krótką, grecką. Nogi w sandałach, których sznurowadła zakończone złotemi orłami. Takiż orzeł kończy złotą opaskę nad czołem. W ręku trzyma piorun-laseczkę płonącą, ostrą z obu stron. Ukazuje się nagle przy silniejszym grzmocie. Pan przestraszony chowa się za drzewa, Cjana i Nimfy, pokłon niski oddając, cofają się w głąb łąki. Zeus oddala je ruchem dłoni, więc do gaju wchodzą. Zeus zbliża się szybko i dość obcesowo do Persefony, która go widzi i lekko drży, lecz jest pewna siebie i dumna).
SCENA XIV.
ZEUS i PERSEFONA.
(Przez czas rozmowy Zeusa z Korą, zaciemnia się i mgły się nasuwają, jakby ich pokryć miały).

ZEUS (trochę nadskakująco).
Witam cię, najpiękniejsza! Znowu pośród narcyzów spotykam cię, boska!
PERSEFONA.
Lubię te kwiaty.
ZEUS.
I muzykę lubisz. Słyszałem lutni dźwięki. Apollo cię dręczy swoją poetyką. Czyż nie znudził jeszcze?
PERSEFONA.
Och, on śpiewa pięknie!
ZEUS (ironicznie).
I kocha rzewnie. Wiem, lecz to chybione, daremny zapał jego srebrzystości!
PERSEFONA (zagadkowo).
Czy tak sądzisz, chmuronośny panie? Bezwzględny wyrok z ust twoich słyszę, na Apollina! Czy aby słuszny?...
ZEUS (ciekawie).
A ty jak sądzisz, piękna Persefono?
PERSEFONA.
Że może przedwczesny.
ZEUS (gniewnie).
Więc mu sprzyjasz, jasna? Zdobył cię muzyką? Kochasz go?
PERSEFONA.
Ach, kochać!... To za silne, panie! Lubię go, bawi mnie, rozrywa gdy jest przy mnie; gdy odejdzie, zapominam wkrótce.
ZEUS (rozradowany).
Bo on nie dla ciebie, cudowna istoto, tobie trzeba siły, a to piękna lala. Ty chcesz męża, nie cacane wdzięki. Wiem, kogo wybierzesz, kto miłość twą wzbudzi i kogo pragniesz!
PERSEFONA.
A to ciekawe! Zadziwiasz mnie, piorunodajny panie, gdyż ja sama nie wiem, za kim ma tęsknota rwie się wzwyż stale. Wiem, że wciąż tęsknię, że mi czegoś braknie, że nie znajduję ideału, który we mnie żyje. Lecz ja go nie znam. Powiedzże mi, proszę, gdzie się ukrywa.
ZEUS (lubieżnie).

A ty nie zgadujesz, o ma złotowłosa, cudna bogineczko?
PERSEFONA.
Nie zgaduję, władco, nie silę się nawet, aby odgadnąć.
ZEUS.
Czy dreszcze rozkoszy przeczuć nic ci nie mówią, iż w jego mocy będziesz?... że on cię kocha, że ciebie pożąda, że tylko jego kochać chcesz i kochasz, choć, się do tego przyznać nie chcesz?
PERSEFONA (figlarnie).
Rozbawiasz mnie, panie. Któż jest tym pyszałkiem?...
ZEUS (dobitnie).
Raczej tym zwycięzcą!
PERSEFONA (dobitnie).
Nie, pyszałkiem tylko. Lecz wskaż mi go, bogów władyko. Niech się zabawię jego zbytnią pychą. Nie znam takiego. Skąd pochodzi, proszę?
ZEUS (namiętnie).
Nie szydź, luba Koro, i nie udawaj swej obojętności. To broń niewieścia. Niby to się śmiejesz i wzdragasz nieco, by łacniej ukryć uczuć swych zdrój żywy i zamaskować, że ty już drżysz cała z podniet krwi wrzącej i z przeczuć rozkoszy.
PERSEFONA (gwałtownie).
Jakich rozkoszy?
ZEUS (lubieżnie za rękę ją biorąc).
Z nim... w miłości wspólnej.
PERSEFONA (z wybuchem).
Kto on taki?
ZEUS (imponująco).
Stoi tu przed tobą.
PERSEFONA (z okrzykiem).
Ty!!... Ty, Zeusie!?...
ZEUS (pewnie i czule).
Tak, cudzie urody. Jam jest ten, który ciebie pragnie, pożąda oddawna. Zaledwie najpiękniejszą dziewicą się stałaś, gdy żądzę moją wzbudziła twa krasa. I chcę cię zdobyć, o przewdzięczny kwiecie; panią cię zrobię, otoczę bogactwy, wszystkie krajów cuda złożę pod twe stopy, za uścisk twój luby, za twój całus jeden. Nie trwóż się, nie lękaj. Ty, w moich ramionach znajdziesz to, co jest pragnieniem twojem i tęsknotą. Znajdziesz szał i miłość...
PERSEFONA (zimno, z odrazą).
Lubieżną rozpustę, to mi tylko dać możesz, no i bogactw cuda. Tego nie pragnę! (zmieniając ton) Ależ ty, Zeusie, jesteś nieostrożny! Czy myślisz, żem jaka Io, lub inna ziemianka, czy też nic już Hery się nie boisz?... Zaprawdę, zdumiewasz mnie!
ZEUS (y, zaskoczony).
Cóż to za zwrot dziwny!
PERSEFONA.
Jak cała rozmowa nasza, pożądliwy panie olimpijskich orgij! Może skończymy wreszcie tę ckliwą gawędę na temat miłości, jeśli jest ona w tych zapałach twoich.
ZEUS (obrażony, wściekły).
Niewłaściwy ton brzmi w twym głosie, zuchwała Persefono. Przemawiasz do mnie bez czci i powagi. Czy błąd swój czujesz?
PERSEFONA.
Och, nie! Nigdy! A cześć jest dla tego kto cześć swą zachowa. Gdy ją postrada, jakoś ty uczynił, zmysłowe zapały na mnie skierowując, niech sam jej szuka, ja jej nie odnajdę. Żegnam cię, wierny wielkiej Hery małżonku i czcigodny Olimpu władco! Rozjaśnij nieco chmur czarne łańcuchy, pocóż ta ciemność, gdy rozmawiasz ze mną? Wszak jam boginią i Demetry córą. Do rozmów ze mną mgły... chmury... zbyteczne!

(Składa wdzięczny ukłon i cofa się figlarna, choć podrażniona. Gdy się w ukłonie zasuwa za cyprys, Zeus wściekły, zły z trzaskiem piorunowym ginie w chmurze. Persefona wówczas ze śmiechem nienaturalnie brzmiącym wybiega na łąkę. Za nią Cjana i trzy nimfy. Zdala stoi zdumiony, przestraszony Pan).
SCENA XV.
PERSEFONA, PAN, CJANA i NIMFY.

PAN.
Wszystkiegom się spodziewał, tylko nie takiego końca. A to Zeus dostał! Odważna to pani! Tak sobie Zeusa krótko trzymała, na pasku, mocno. Hu! hu! hu! ot sztuka! Nawet się żadnej nie imał przemiany! Taki przebiegły, a ot, stracił głowę, trzasnął piorunem i zniknął grzeczniutko. A ona się śmieje. Czego się tak śmieje!?
CJANA (do Persefony).
Uspokój się miła, śmiech twój dziwnie zgrzyta. Usta się śmieją, a łez pełne oczy.
PERSEFONA.
Tak mnie w duszy boli, bo tak mnie nikt, ach nikt nie rozumie. Opacznie tłómaczą sobie moje zapały, sny i marzenia. Nikt nie wie co czuję. Milczeć, tak najlepiej. Milczeć teraz będę. Myśli własne trzeba dusić w sobie, by nikt ich zbezcześcić nie śmiał. Zostają mi kwiaty... te mnie zrozumieją. Natura tylko i tęsknota wieczna... głód nieznanego szczęścia, które nie dla mnie, bo nie istnieje... pocóż te przeczucia!?...
CJANA.
Uspokój się, droga...
PERSEFONA (niecierpliwie).
Coś się we mnie zrywa, coś piersi rozsadza, coś nade mną wisi, tłocznia jakaś dziwna... coś się zaraz spełni... spełni...
PAN (do nimf przy gaju ciszej).
Zeus na nią spadnie w postaci jastrzębia. On jej nie daruje i stąd jej przeczucia. Patrzcie, jaka dziwna, zbladła, czegoś słucha, może jego skrzydeł szumu. Tylko patrzeć, jak on zleci, nas piorunem kropnie!... Sam się bać zaczynam! Tu dziać się coś będzie! Tu się coś stać musi!... (rozgląda się z trwogą).
PERSEFONA (do Cjany).
Odstąpcie ode mnie, rwijcie dalej kwiaty, chcę być sama. Taki niepokój we mnie się zrywa. (Cjana i nimfy usuwają się pod gaj migdałowy. Persefona podchodzi naprzód, blisko pękniętej skały, patrzy chwilę z uwagą w szczelinę).

SCENA XVI.
PERSEFONA, PAN, CJANA, NIMFY i PLUTON.

PERSEFONA (do siebie).
Jaka tam głusz czarna, jak źrenica smoka! Jaka tam zagadka!

(Spostrzega kępę narcyzów u stóp skały, schyla się i rwie, do woala złotego składając kwiaty).
Och, kwiaty wy moje, jakże ja was kocham i wy mnie kochacie, narcyzy me białe!
(Wtem słychać nagle tętent gwałtowny, jakby koni rozbieganych, huk kopyt dudni, tętni, grzmi. Persefona cofa się od skały, bo tętent wali wprost z podziemi. Pan i nimfy zdała nadsłuchują. Trwa to chwilę, jakaś groza przenika wszystkich. Nagle szczelina skalna rozsuwa się straszliwie i wypadają z niej w pełnym biegu dwa czarne rumaki, jak lewjatany, jak smoki; wielkie, ogniste, czarne rozwiane grzywy i ogony, ogromne wzniesione kopyta, chrapy rozdęte, żarem ziejące; uprząż złota, bogata grecka. Za niemi w pędzie pojawia się złota bojowa kwadryga; na niej stoi Pluton, cały w złoto-purpurowej łunie, trzymając wodze i posoch. Ubrany jak do boju w blachy miedziano-złote, w pancerz, a na nogach powyżej sandałów ma sztylpy bojowe. Na jedno ramię narzucona toga, czy opończa z ciemnego złotogłowiu, rozwiana z tyłu. Na głowie hełm złoty z przyłbicą. Twarz odkryta, śniada, smagła, bez zarostu, szczupła, energiczna, pełna wyrazu dumy i zaciętości, harda i rycerska, zimna, z marsem na czole. Wypadłszy nagle, szalonym pędem, ujrzał Persefonę zdziera rumaki, że stają w miejscu, przednie kopyta unosząc w górę. Pluton, nie puszczając lejców, zeskakuje z kwadrygi. Pan i nimfy przerażone. Persefona ujrzawszy go tuż, przeczuwa raczej, niż poznaje. Cofa się z okrzykiem trwogi).
PERSEFONA (jedną ręką chwyta się za głowę).

Pluton!...
PLUTON (stanowczo i władczo).
Tak, a tyś jest moja!!

(Porywa ją wpół ramieniem silnem i zupełnie zdrętwiałą, przerażoną unosi na kwadrygę. Cjana w tej chwili podbiega z okrzykiem; by ratować panią, rzuca się do niej. Pluton dotyka ją posochem i Cjana natychmiast znika w skale, z której wytryska źródło. Została w źródło zamieniona. Pluton puszcza rumaki. W chwili, gdy z hukiem przebiegają scenę do gaju cyprysów, robi się ciemno, wicher, trzask kilku piorunów. Nimfy i Pan leżą na ziemi przestraszeni. Kwadryga przy huku piorunów znika ze sceny, jeno hurkot kół i tętent koni słychać jeszcze).
KONIEC AKTU II-go.
AKT III.
U wrót Tartaru.
ODSŁONA I.
U WRÓT TARTARU.
(W głębi płynie rzeka Styx, o czarnych, ponurych falach. Otaczają ją zewsząd skały granitowe, bramy skalne i złomy ponure. Brzeg Styxu skalisty. Po prawej stronie pieczara opleciona bluszczem i krwawym kwieciem granatu, skąd płynie jasna smuga blasku: wejście na pola Elizejskie. Z lewej strony pieczara czarna, straszna, z poszarpanych skał, to wejście do piekieł. Przy tej pieczarze leży uśpiony Kerberos, na grubych łańcuchach; ciało psa olbrzymiego płowego o trzech potwornych głowach, z ogromnemi kłami. Ogon z węża, zakończony głową gadziny. — Światło fioletowe zalewa całą scenę, półmrok ponury w oddali. Cisza i głusz przez chwil kilka. Kerberos budzi się, przeciąga członki i mruczy złowrogo. Słychać uderzenia wioseł o fale i wolno podpływa do brzegu łódź z kory, szeroka, długa. Na niej stoi Charon — przewoźnik, starzec z siwą olbrzymią brodą i włosami, szaro ubrany, ręce i nogi nagie, suche, kościste. Cały jest jakby we mgle szarej. W łódce grupują się duchy zmarłych, cienie szare, całe w osłonach. Łódź staje, cienie wysiadają, spływając jakby z łodzi. Kerberos okazuje niepokój, ryczy ponuro i rzuca się na łańcuchach. Wchodzą Minos i Radamantos. Scena krótka mimiczna. Minos głęboko zamyślony patrzy na duchy, poczem ręką wskazuje pola Elizejskie).
SCENA I.
MINOS, RADAMANTOS, CHARON i DUCHY.

RADAMANTOS (opornie).
Czyż wszystkie ułaskawiasz duchy? Są tu i winni. Ot ten, (wskazuje ducha) wiele w życiu grzeszył.
MINOS (poważnie).
Lecz srogą odbył pokutę. Sam się czuł winnym. To go już uwalnia od piekieł kary.

(pojawia się nagle zza skały Tanatos ze zgaszoną pochodnią).
SCENA II.
MINOS, RADAMANTOS, CHARON, DUCHY i TANATOS.

TANATOS (ponuro).
I skon miał ciężki. Pochodnia jego życia z trudem i w mękach gasła. Mojry tępe dlań miały nożyce. Zaprawdę, Minos sprawiedliwie sądzi. Jam ich pozbawił światła słonecznego, ty im daj raju zakosztować blasków.
MINOS (do duchów).
Płyńcie, ciche duchy w bramy Elizjum gdzie ból i trud życia wynagradza hojnie nasz władca Pluton, Katachtonios Zeus, pan złotodajny, pan skarbów podziemi. Idźcie w raju świetliste obrzaski; męka skończona; przed wami wieczność pełna słodkich snów.

(Duchy cicho jak mgła suną w bramy pól Elizejskich, przed bramą zatrzymują się chwilę i nagle, jakby w zachwycie, w oczarowaniu, płyną naprzód i giną w blasku).

RADAMANTOS (do Tanatosa).
Czy duchów więcej nie będzie?
TANATOS.
Powracam na ziemię, czekają tam na mnie. Na ziemskim padole niekiedy bywam pożądany; gdy życie ciężarem swym zmoże, mój widok koi, pochodnia łagodzi. Łzy, krew i jęki, to znaki najczęstsze przejścia mojego. Czas już na mnie, odchodzę.

(Ukazuje się z po za skał Nemezys. Wchodzi szybko, poprzedzana przez kółko ze skrzydłami, które się przed nią toczy. Na sobie ma srebrzyste peplum, szata grecka, spięta na ramionach kameleonami, zmieniającemi wciąż kolory. Na głowie korona promienista, w środku, nad czołem jeden róg jeleni. Z pod korony spływa lekko srebrzysta zasłona, przez nią widać twarz mądrą, surową. W ręku wagi i włócznia. Jedna waga dużo niżej opuszczona).
SCENA III.
MINOS, RADAMANTOS, TANATOS, NEMEZYS.

WSZYSCY (z okrzykiem).
Nemezys!...
NEMEZYS (donośnie).
Jam jest!! Zaczekaj, Tanatosie. Na ziemi widzę zbrodnię, którą ja chcę pomścić. Nie jeden osobnik, winien cały naród; naród krzywdzi naród, przebrała się miara (pokazuje wagi). Krew na wagach, mord, hańba, krzywda dusz i ciała. Wyczerpała się cierpliwość moja. Pójdźmy razem, śmiercionośny, w tę krainę krwi.
MINOS.
Słuszna kara na występnych, niech nie ujdą ciosów. O niezbadana, tajemnych, a złych zamiarów ludzkich mścicielko, poniż i złam dumne głowy.

(W słupie czarnego dymu pojawia się bogini czarów tajemniczych, Hekate Tryformis, postać o trzech twarzach i trzech stronach: białej, czarnej i czerwonej. Uzmysłowienie ducha ideału — biała, grzechu i zbrodni — czarna, zmysłowości i bogactwa — czerwona. W ręku trzyma czarę z trucizną i róg złoty, z którego wytryska ogień. Jest cała w długiej szacie spływającej w zwojach o trzech kolorach zlanych z sobą. Każda z twarzy ma wyraz właściwy. Nad białą jasna gwiazda nad czołem, nad czarną wąż się wije, nad czerwoną złota korona.
SCENA IV.
MINOS, RADAMANTOS, TANATOS, NEMEZYS i HEKATE.

WSZYSCY (z okrzykiem).
Hekate Triformis!...
HEKATE (do Nemezys).
I ja idę z wami! Gdy ty, zemsty szlachetnej bogini, dziejowe krzywdy i nowe zbrodnie karać będziesz, ja ci dopomogę. (Do Tanatosa): Zanim pochodnię swą schylisz, Tanatosie, ja ich wpierw napoję jadem tej trucizny, by odczuli łatwiej złe uczynki swoje, aby zrozumieli, jak nieszczęście boli. Umrzeć, to czasem zbyt łagodna kara, niechże cierpią ci, co umieją gnębić. Kto zaś w ideału złotą patrzy gwiazdę, temu ten płomień (wskazuje róg) wręczę, by go rozpalał i by mu płonął. To są wyroki władcy podziemi.
NEMEZYS.
Do dzieła więc, dążmy za śladami krwi... Tocz się kółko, tocz!...

(Wtem Kerberos podnosi się na łapach i wydaje straszny ryk, groza jakaś przejmuje wszystkich. Jednocześnie na skałach pojawia się mnóstwo małych duchów skalnych z różkami, niby żuki, jelonki, nietoperze, sówki i puhacze. Rozlega się pisk i szepty głośne).
SCENA V.
MINOS, RADAMANTOS, TANATOS, NEMEZYS i DUCHY SKALNE.

DUCHY SKALNE (pojedynczo).
Król nasz jedzie!
Pluton srogi!
Pan mocarny!
Pan bez trwogi!
Już jest blizko!...
Baczność... Cyt!...
Cyt... cyt... cyt... cyt!...
MINOS (podbiega do rzeki).
Co się dzieje? (spogląda w dal rzeki i cofa się gwałtownie).
Hej, na brzeg, podziemne twory! Pluton płynie! Piekieł pan!... Na brzeg, na brzeg!...
DUCHY SKALNE.
Pluton płynie!
Panią wiezie!
Panią i królową nam!
Cyt!.. Cyt!.. Cyt!.. Cyt!..

(Wchodzą Demony, Harpje, różne duchy i potwory podziemne).
(Brzeg zapełnia się. Wchodzi Eak (Ajakos) trzeci sędzia; postać jasna, młodzieńcza. Wchodzą Hefajstos i Hermes, ten ostatni wielce rozradowany).
SCENA VI.
MINOS, RADAMANTOS, TANATOS, NEMEZYS, HEKATE, DUCHY SKALNE, DEMONY, HARPJE, POTWORY, EAK, HEFAJSTOS i HERMES.

HEFAJSTOS (z okrzykiem).
Pluton nadpływa! Zwycięzca!
HERMES (rozbawiony).
A to Olimp teraz grzmi! Bo wszak Zeus oszaleje! Czy daleko są?... Zajrzeć trzeba!... Evohe!... Evohe!...[1]
HEFAJSTOS (poważnie).
Stój, Hermesie!... Bogiem jesteś, swej powagi nie doceniasz!...
HERMES (rozgląda się).
Och, wszak w swoim jestem gronie, nie na ziemi pośród ludzi... Dosyć tej powagi tam!...
DUCHY SKALNE.
Cyt... już cyt!... Łuna wzrasta. Płynie szybko złoty prom. Cyt... ach cyt!... jaka zorza... bierze nas w ognisty krąg.

(pojawia się nagle na rzece łuna czerwona i szybko rośnie).

Cyt... cyt!... Są już, są!...

(Nagle, gwałtownie podpływa do brzegu strojny, złoty prom, z purpurową oponą na wężowych słupach opartą. Oponę spina u góry złota, zębata korona, nad nią takiż róg obfitości, z którego wytryska blask świetny purpurowy, zalewający prom, Styx i całą scenę. Na promie kwadryga Plutona, konie spienione, walą kopytami w pomost, wydający dźwięk metaliczny. Przy koniach stoi i trzyma je przy pyskach potężny Herakles (bohater ziemski, zmarły), okryty skórą lwa, z gór Kiteronu. Za kwadrygą stoi Charon, cały liljowo mglisty i wiosłuje. Na kwadrydze Pluton, trzymający w lewej dłoni wodze i posoch, prawem ramieniem otacza Persefonę omdlałą, zwisającą bezwładnie. Ona oburącz trzyma welon przezroczy, w którym są narcyzy, ręce z welonem przyciśnięte do piersi, głowa pochylona. Włosy rozwiązane w pędzie ucieczki spływają na plecy jej i ramiona. Pluton, tuląc ją do siebie troskliwie, patrzy na nią miłośnie. Prom staje. Cisza wielka dokoła. Purpura zamienia się zwolna w fiolet, gdy Pluton wynosi Persefonę w ramionach, oboje są już w mistycznej fioletów toni. Prom zaciemnia się fioletem, razem z kwadrygą, końmi, Heraklesem i Charonem-wioślarzem. Prom się usuwa. Gdy Persefona stanęła stopą na brzegu, duchy skalne rzucają na nią kwieciem granatu. Kerberos podpełza pokorny i kładzie głowy u jej stóp. Ona stoi podtrzymywana przez Plutona, wciąż jak bezwładna. Szal jej opada i narcyzy rozsypują się obojgu pod nogi. Pluton pochyla się, chwyta biały narcyz i unosząc w górę woła z zapałem, a poważnie, nie puszczając z ramion Persefony).
SCENA VII.
MINOS, RADAMANTOS, TANATOS, NEMEZYS, HEKATE, DUCHY SKALNE, DEMONY, HARPJE, POTWORY, EAK, HEFAJSTOS, HERMES, PLUTON i PERSEFONA.

PLUTON.
Kwiat ten biały od tej chwili godłem mojem jest!

(Wszyscy nizko pochylają głowy).

HEFAJSTOS (serdecznie).
Oby szczęście ci zwiastował i marzenia spełnił twe, niezwalczony ziemiowładco!
HERMES (serdecznie).
Oby zakwitł tu w podziemiach najpiękniejszą krasą swą, Aidesie zwycięzco!
CHÓR WSZYSTKICH OBECNYCH.
Szczęśliw bądź, panuj nam! Katachtonios Zeus!

(Persefona patrzy dokoła jak w otumanieniu, wzrokiem trwożnym. Nagle oprzytomniała, prostuje się dumnie, spoziera dokoła już ocknięta z odrętwienia).

PERSEFONA (dumnie).
Gdzie się znajduję?...
PLUTON.
W otchłaniach Tartaru, w mojem państwie mroków i cieni, wszelkiego wyrostu i wszelkiej zatraty, w królestwie bogactwa i duchów ostoi, gdzie od tej chwili jesteś królową.
CHÓR WSZYSTKICH OBECNYCH, (prócz Hefajstosa i Hermesa).
Witaj nam, pani Erebu, pani czeluści piekielnych i raju rozkoszy!
HEFAJSTOS (z ukłonem).
Witaj bogini kwiecia i zbóż. Tu berło twoje, twe panowanie. Obok Plutona na złotym tronie zasiądź i rządy sprawować chciej!
PERSEFONA.
Co się ze mną dzieje?...
HERMES (z przesadnym ukłonem).
Najpiękniejsza, kłosonośna, Hadesu panią stajesz się! Obyś rajem była tu, w wszechpotężnem Plutona państwie, obyś była jasną smugą dla podziemi, twórczą mocą!

Pluton przez cały czas rozmawia z Minosem i Radamantosem, poczem skinął na Hekate i wydaje jej jakieś rozkazy, ona pokłon mu składa).

PERSEFONA.
Hermes tu?!...
HERMES.
Jam, o cudna! Gdy zażądasz, wnet na Olimp matce twojej pozdrowienie zanieść chcę.
PERSEFONA (z okrzykiem bólu).
Matka moja!!... (zakrywa oczy).
NEMEZYS (biorąc ją za rękę).
Bądź spokojna, wdzięku pełna, nie trwóż się i nie bądź gniewna, (odprowadza ją nieco i mówi ciszej). On cię kocha najpotężniej z tych, co serca twego chcieli. On, to siła jest wszechmocna. Niezmierzona jego wola i jego dla ciebie cześć. Tyś szczęśliwa, boś zdobyła miłości najwznioślejszy szczyt.
HEKATE (staje z drugiej strony Persefony).
I wyżyna ideału, który piastowałaś stale, twym udziałem staje się. Tyś wybranką jest Plutona, duchem odpowiadasz mu. On przy sobie stawia ciebie, — tylko dumną możesz być! Ja ci służyć będę, Pani. Biała moja strona i ta gwiazda moja złota jest na twe rozkazy, bo tak żąda On, Orkus groźny, ogniowładny pan.
PERSEFONA (spogląda na obie).
Nemezys, dziejów mścicielka i ty, Hekate Triformis... jam wśród was?...

(usuwa się od nich, jakby nagle zatrwożona. Zachwiała się, Pluton ją podtrzymuje).

PLUTON.
Nie trwóż się, o droga!...
PERSEFONA (dumnie).
Nie znam trwogi!... Co jest tam? (wskazuje srebrzystą jaśń na prawo).
PLUTON.
To są wrota Elizejskich pól.
EAK (z powagą).
Gdzie dusz ludzkich korowody słodkich nagród czerpią dary.
PERSEFONA.
Ktoś ty jest?
EAK.
Jeden z sędziów, zwę się Eak. Do Elizjon wiodę duchy, by wynagradzać je, jak żąda wielki Pluton, rajodawca hojny, miłowany przez zastępy wdzięcznych dusz.
PERSEFONA (spogląda chwilę na Plutona i nagle, jakby oderwać się chciała).
Gdzież jest Minos?
MINOS (podsuwa się).
Jam jest, pani!
PERSEFONA (patrząc nań ciekawie).
Więc to ty rozsądzasz winy? Na Olimpie znają cię. Tyś jest wielce sprawiedliwy, — królu Krety! Wyroki twoje mądre są!
MINOS.
Sądzę, jako mi sumienie każe i wszechwładny Pluton bóg.

(Persefona spogląda po raz drugi na Plutona i znowu jakby z lękiem odwraca głowę).

RADAMANTOS (sam się zbliża).
Jam jest trzeci sędzia, pani, Radamantos imię moje.
PERSEFONA.
Wiem, ty do piekieł zsyłasz duchy.
RADAMANTOS.
By tam w męce srogiej kary, grzechy i plugawe życie rozpamiętywać mogli i żal budzić swój.
PERSEFONA.
Ach, tyś jest nieubłagany!
RADAMANTOS.
Dla występnych łaski niema. Pluton żąda wielkich kar, gdy przewiny wielkie są. Pluton groźny, gdy tak trzeba, piekło przed nim drży.

(Kora znowu patrzy na Plutona długą chwilę).

PERSEFONA.
Gdzież jest piekło?
RADAMANTOS (wskazując na lewo).
Tam, o pani!
PLUTON.
Czy chcesz zwiedzić miejsce kar?
PERSEFONA.
Niechcę! Nie!

(Podchodzi do bramy pól Elizejskich, patrzy, jakby w oczarowaniu).

PERSEFONA (w zachwycie).
Jak tam cudnie.
PLUTON (zbliża się do niej, mówi miękko).
Tyś jest promień najcudniejszy!
PERSEFONA (usuwa się nieco).
Jak tam jasno, jak tam słodko, jaka niezmierzona dal...

(Przez ten czas Hefajstos daje znaki wszystkim aby się rozejść. Wychodzą powoli, patrząc na Plutona i Persefonę, którzy stoją obok siebie, on trochę po za nią, ona zapatrzona w jaśń Elizjon, że cała jest w świetle, on wpatrzony w nią. Duchy skalne, zeskakują ze skał i cykając, szepcąc, wybiegają. Najdłużej zostają: Hefajstos, Hermes, Nemezys i Tanatos, który stoi u wrót piekieł).

HEFAJSTOS (szeptem).
Zostawmy ich. Dumna, lecz się w sobie trwoży. Niech ją Pluton uspokoi. Ehe, wierzę w niego!
HERMES.
On i tego dopiąć zdolny, skoro ją tak porwać mógł. Niech Demeter córki szuka, niech jej Zeus dopomaga, my tam o tem ani mru... mru...
NEMEZYS.
Pójdźmy... Nie należy tu przeszkadzać, gdzie się miłość zrodzić ma.
HEFAJSTOS.
Wszak on płonie!
NEMEZYS.
On... lecz ona?...
HERMES.
Ha, to gorsze, niż porwanie!
HEKATE.
Tu ma być porwanie ducha!

(Wychodzą. Persefona ocknęła się z zachwytu — spostrzega, że jest prawie w ramionach Plutona. Zadrżała silnie, odsuwa się gwałtownie i chwilę patrzy na niego spłoszona. Woła zdławionym głosem)
SCENA VIII.
PLUTON, PERSEFONA i TANATOS.

PERSEFONA.
Jak śmiałeś unieść mnie do państwa swego?...
PLUTON (spokojnie).
Chciałem i spełniłem!...

(Kora miesza się. Wtem Kerberos warknął. Brzęk łańcuchów).

PERSEFONA (z lękiem).
Co to?...
PLUTON (kładzie rękę na grzbiecie Kerberosa, ten się przed nim gnie).
Piekieł stróż, a twój sługa.
PERSEFONA (odwraca się).
Ach, Kerberos trójgłowy... Jakiż potwór!.. Straszno mi... Kto tam stoi?... (ukazuje Tanatosa).
PLUTON.
Tanatos, Nyksy czarnej syn.
PERSEFONA.
Ach, okropny!... i zgaszona twa pochodnia? Czemuż zgasła?
TANATOS (ponuro, z uszanowaniem).
Bo na ziemię idę, Pani.
PLUTON.
Niech zapłonie twa pochodnia, nie uśmiercaj ludzi dziś.
TANATOS.
Spełnię rozkaz, możnowładco.
PLUTON (wskazuje Korę).
Niech to będzie rozkaz jej!

(Tanatos odchodzi).
SCENA IX.
PLUTON, PERSEFONA.

PERSEFONA (patrząc w czeluści piekła, niespokojna, drżąca).
Jak tam czarno, jaka groza!.. Tak mi dziwnie, cała drżę!... Straszny Tartar!...

(Stoi przerażona, patrząc w piekło, ręce trzyma przy głowie. Pluton obejmuje ją miłośnie i łagodnie).

PLUTON.
Przy mnie droga, zbądź się lęku, przy mnie nic nie grozi ci... Jesteś moją!...
PERSEFONA (cofa się z okrzykiem).
Jakiem prawem?!...
PLUTON (dumnie i spokojnie).
Własnych pragnień! Kocham cię i na wieczność chcę dla siebie mieć!
PERSEFONA (dumnie, wzburzona).
Puść mnie! Na Olimp powrócić muszę, zaraz, dziś!...
PLUTON (spokojnie, lecz stanowczo).
Zostaniesz ze mną, bo tego pragnę, stać się musi, będziesz moją!
PERSEFONA (biegnie gwałtownie do brzegu, z okrzykiem).
Hej, Charonie!...
PLUTON (zastępuje jej drogę, cały w świetnej jaśni. Zatrzymuje ją ręką).
Ja tu jeden władzę mam!

KONIEC ODSŁONY I-ej.
ODSŁONA II.
W TARTARZE.
(Sala przyjęć Plutona, jak w akcie I-ym, tylko cała teraz opleciona wieńcami bluszczów i czerwonych maków. Światło liljowo-rude, mgliste. Tron zarzucony makami. Kowadła niema, na jego miejscu stoi wezgłowie, okryte złotogłowiem i skórą smoka. Przy wezgłowiu stoją kosze kwiatów: narcyzów i maków. Po sali kręcą się małe duchy skalne, rozrzucając kwiaty i zdobiąc niemi wszystko. Obok tronu stoi zydel z granitu, na nim złota skrzynia).
SCENA I.
DUCHY SKALNE.

DUCHY SKALNE (pojedyńczo).
— Sypmy kwiecie, sypmy w koło płomienistych maków snopy...
— Niech purpura im zapłonie... cyt... cyt... cyt...
— Niech miłości kwitnie kwiat...
— Niechaj woń narcyzów bieli, słodko serca ich upaja...
— Cyt... cyt... niech im z pod stóp rośnie kwiecie...
— Niech w ich sercach płonie żar...
— Cyt... cyt... płyń purpuro płyń... Niech twój płomień zapanuje...
— Niech ich weźmie w krąg gorący...
— Sypmy maki, sypmy, hej!...
Cyt... cyt... nadchodzi... ona... piekieł pani... do jej stóp... do stóp... do stóp...
— Cyt... cyt... sypać kwiaty!...

(Wchodzi Persefona, ubrana tak samo, tylko włosy luźno puszczone falą złoto-miedzianą, ciemną, spływają obficie. Idzie wolno, zamyślona głęboko. Duchy skalne zabiegają jej drogę i całe naręcza maków i narcyzów do nóg jej sypią. Persefona uśmiecha się łaskawie, lecz czoło jej się nie rozchmurza).
SCENA II.
PERSEFONA, DUCHY SKALNE.
(Persefona wchodząc, rozgląda się ciekawie, niespokojnie. Cała jest w brzasku lila-rdzawym, taki ton otacza wszystko).

PERSEFONA.
Dzięki wam, duchy skalne, dzięki małe twory... Tyle kwiatów... Skąd te maki? To są kwiaty moje!... I narcyzy, jakie białe! Skądże tutaj kwiaty?...
DUCHY (pojedynczo podskakują do niej i sypią kwiaty pod nogi).
— Jego rozkaz, najpiękniejsza!...
— Dla ciebie, królowo, kwiecie to z łąk ziemskich tu spłynęło...
— By cię zdobić, czarów pani!...
— Pluton kazał... Pluton bóg!...
Cyt... cyt... służymy ci pani!
PERSEFONA (mija duchy, mówi trwożnie).
Wszystko wre we mnie i wszystko się burzy... Tak tu dziwnie... jakieś mroki... (z okrzykiem trwogi) Jam w Hadesie!!... (zasłania dłońmi oczy).

(Wchodzi Pluton prędko, energicznie. Duchy znikają. Pluton ujrzawszy ją zatrzymuje się nagle i patrzy na nią chwilę z zachwytem, lecz groźnie, twarz jego łagodnieje. Persefona nie widzi go jeszcze, podnosi kosz z makami i twarz zanurza w kwieciu. Pluton postępuje krok, ona go spostrzega, drgnęła, gwałtownie kosz z jej rąk wypada, rozsypują się maki. Cofa się zmieszana. Pluton zbliża się do niej oparty na posochu, ubrany jak przedtem).
SCENA III.
PLUTON i PERSEFONA.

PLUTON (łagodnie).
Umiłowana!... Nareszcie jesteś u mnie.
PERSEFONA (sztywna, mówi zimno).
Czego żądasz, Plutonie!?
PLUTON (stanowczo).
Żądam ciebie!
PERSEFONA.
Ja chcę odejść stąd czemprędzej, chcę uciec, bo się boję, bo cię... nienawidzę!
PLUTON.
Skądże nienawiść i trwoga ta? Duma twoja nie zna lęku. Co cię we mnie płoszy?
PERSEFONA (z zakłopotaniem).
Czyn twój śmiały, bezpamiętny, twoja wola samowładna, stanowisko twoje! Twoja siła!...
PLUTON.
Moja siła!? A czy ty ją znasz!?...
PERSEFONA.
Widzę w tobie tę moc wielką, czuję ją, ona mnie przeraża.
PLUTON.
Jedyna!... Mnie obawiasz się?...
PERSEFONA (patrząc na Plutona bacznie).
Tak, ciebie. Coś jest w tobie znamiennego, coś, co mi dotąd obcem było, czego pojąć nie potrafię, co niepokój budzi mój. Tyle trwogi w duszę wlałeś (jakby z żalem i obawą) lęku tyle. Zatraciłam pewność swoją. W duszy mojej woła jakiś nowy głos, tak w niej wre, tak się szarpie, dręczy... kusi... (z okrzykiem namiętnym) Och! Tyś straszny jest, Plutonie!...

(Pluton patrzy na nią badawczo, trochę dziko z pod czoła, z pochyloną nieco głową i ściągniętemi brwiami, jakby walczył z chęcią rzucenia się na nią).

PERSEFONA (wije się niespokojnie pod tym jego wzrokiem. Z wybuchem).
Nie patrz na mnie tak!... Męczy mnie twój dziki wzrok. Tyś prawdziwy piekieł władca. (Z trwogą) Pocoś mnie tu porwał?! Panie!
PLUTON (z uśmiechem).
By dla siebie mieć i swoją...

(W Persefonie budzi się znowu duma i ambicja).

PERSEFONA.
Nie pytałeś mnie o wolę?
PLUTON (z szyderczym nieco uśmiechem).
Nie! i pytać bym nie umiał!... (po chwili, zbliżając się do niej, ona się cofa). Ja ciebie dawno już pragnąłem, aż nadeszła chwila, że musiałem wziąć, aby całą zabrać sobie.
PERSEFONA (w zadumie).
A gdyby mnie kto zatrzymał?...
PLUTON (niecierpliwie).
Taka siła nie istnieje, która by mi cię wydarła, skoro moją miałaś być.
PERSEFONA (z żywością).
Ja ci sama opór stawię, czy i o to niedbasz, ty?...
PLUTON (zimno).
Gdyby nawet było tak, opór twój potrafię złamać! (łagodnie) Lecz tak nie jest. W tobie męka i niepokój, wszakże to nie żal, niechęć, gniew... Nie odczuwam wrażeń złych.
PERSEFONA (z lekkim zachwytem).
On zdumiewa mnie, zadziwia!
PLUTON (z łagodną rzewnością)
Ty urokiem na mnie tchniesz. Tyle czaru w tobie widzę, tyle wdzięku i powagi. O... tyś mój przeczuty duch! (zbliża się do niej, namiętnie): Twojej duszy, serca chcę, zdobyć pragnę, zdobyć muszę, bo czego żądam, spełnię zawsze!
PERSEFONA (cofa się wahająco).
Miłości mojej chcesz?... o nią prosisz?...
PLUTON (z wybuchem).
Prosić?!... Nie!... Chcę i wezmę miłość twoją. Ja ci hojnie za nią płacę całą mocą uczuć swych. Z tej krynicy czerp dowoli, tyś jest moja, a jam twój. Tyś jest koniecznością dla mnie, dla Hadesu złotem ziarnem. Bo ty w sobie nosisz ducha, ideałów szczyty nie obce ci są. Serc naszych wzniosłe tony łączyć się będą, łączyć się muszą! Duchu mój wyśniony! Całowałbym twe stopy, ja, bóg podziemi i piekłowładca, naginając swe czoło pod twoje nogi. Tyś jest ta, której dotąd szukałem beznadziejnie, a wytrwale, w istnienie której nie wierzyłem już. Ty oderwałaś się od Olimpu góry i bardzo jesteś ponad nią. Mój jasny, czysty ideale! Dla ciebie miejsce ponad niebiany. Rozwiń swe skrzydła i lećmy wzwyż, by osiągnąć ducha najwznioślejszy szczyt! W Tartarze jesteśmy i tu jest nasz czyn, stąd wzmocnieni duchem poszybujemy razem do gwiazd... naszych snów. Tu działalność nasza w Erebie i raju, tu władza szeroka, sława i potęga. Wespół ze mną, droga, panuj duchem, sercem; ideały swoje wprowadzaj tu w czyn. Ja ci dopomogę, ja cię wesprę zawsze, panem twoim i twą siłą pragnę być i będę. Słuchać musisz woli mojej i łagodzić ostrość jej. Chcę, by cię błogosławiono tak w Elizjon, jak w Erebie, bo i ja cię błogosławię, wymarzony cudzie mój!...
PERSEFONA (zdumiona coraz bardziej, szepce do siebie).
Więc on we mnie ceni ducha?... odnalazł go... on go we mnie widzieć chce... on go kocha, ducha mego?...
PLUTON (odgadując ją raczej).
Odczuwam i widzę ducha w tobie, bo go w sobie masz. Inną jesteś niż te wszystkie boguneczki i boginie, wyższą, wolną, samorzutną duszą, ponad poziom tamtych dusz biernych, płaskich, kłamstwem tchnących, co urodą jeno lśnią, albo pysznych przy głupocie, lub amfibji zimnokrwistych... Ty odrębną jesteś, Kori, taką chciałem mieć i mam, taką kocham, taką tylko kochać mogę!
PERSEFONA
Dziwne, dziwne... to co on mówi, to tęsknotą moją jest... to pragnieniem serca mego... to marzeniem... (nagle niespokojnie). Więc on dla ideałów swoich porwał mnie tu, bym dla ducha jego była?... nie dla zmysłów... dla rozkoszy... Więc nie uroda moja podnietą jego ale moja dusza?... Czyż możliwe to?...
PLUTON (z mocą).
Genezą mojej tęsknoty duch twój był, jedyna, żądzą porwania i uczuć zarodkiem. Lecz wdzięk twój cudny zapala mnie również. Nie uznaję zmysłów bez podniety ducha! Gdy szał miłosny z duchowego zjednoczenia płynie z duchów spójni świętej mocy, wtedy jeno silnym i trwałym jest! Tyś urzeczywistnienie najtajniejszych pragnień mych i oto cię mam! Kocham ciebie, nie zaś siebie w tobie, a to jest różnica wielka, odczuj ją, przesłodka moja!
PERSEFONA (jak we śnie).
Ach!... oprzytomnieć... oprzytomnieć... Chciałabym się wyrwać, bronić przed tą zaborczą mocą jego, a tak mi coś w duszy śpiewa, jakieś skrzydła rosną... rosną... szum ich słyszę!... Czy oderwać się już zdołam?... Och uciekać, bo to już przykuwa, wiąże... Czy uciekać, czy też jeszcze śnić, śnić, tu w Hadesu otchłaniach... (żywiołowym ruchem rzuca się naprzód, do ucieczki, jest półprzytomna): Uciekać chcę!... puść mnie, puść! Jeszcze czas! Puść!...

(Pluton już wściekły, chwyta ją za ręce, zatrzymuje. Ona się w tył przegina, jakby usiłując się wyrwać).

PLUTON (zdławionym głosem).
Ani kroku dalej!... To mnie i ciebie obraża!...

(Zgina ją tak, że zniewolona żelaznym uściskiem jego ramion chwieje się i pada przed nim na kolana, głowę opiera poddańczo o kolana Plutona. Chwilę tak trwają, on pochylony nad nią. Wzrok jego groźny utkwiony w nią łagodnieje, rozjaśnia się. Nagle chwyta ją całą w ramiona, unosi lekko i rzuca na wezgłowie. Sam przyklęka na jedno kolano, obok jej głowy, bierze twarz jej w dłonie i długą chwilę patrzy w jej oczy. Ona pod siłą jego wzroku przymyka powieki, przebiegają ją dreszcze).

PLUTON (stanowczo, lecz miłośnie).

Nie próbuj oporu ze mną, to daremne! Ty mnie zwalczyć niechciej nigdy... słyszysz, nigdy! Ja tobą władam i władać będę! Lecz we władaniu jestem tyranem, a w posiadaniu despotycznym panem! Walka ze mną nie istnieje! Zgódź się z tem, Kori moja!
(Persefona drgnęła nagle i siada na wezgłowiu, on powstaje również, prostuje się, patrzy na nią).

PERSEFONA (przypomina sobie).
We władaniu być tyranem, a w posiadaniu despotycznym panem?... wszak to są marzenia moje!...
PLUTON (kładąc pieszczotliwie rękę na jej głowie).
Chcę w myślach twoich zapanować! O mnie masz marzyć, o mnie masz śnić...

(Nagle wybucha, porywa ją znowu w ramiona, przyklękając na wezgłowiu po za nią, tak, że głowa jej opiera się na jego piersiach).

PLUTON (z ogniem).
Kocham ciebie do szaleństwa, szaleję za tobą! Ty jedyna!... Pragnę ciebie całej i szału twego chcę, twej miłości, zapomnienia i niewolniczego poddania się mnie!... To mój nakaz, me żądanie!

(Mówiąc to patrzy jej prosto w oczy, z marsem na czole, pyszny, władczy a upojony. Ona oczy szeroko otwarte wlepione ma w jego źrenicach, oddycha szybko i milczy. On klęcząc na jednem kolanie po za nią na wezgłowiu trzyma ją za oba ramiona, plecami przytuloną do siebie).

PLUTON (łagodnie).
Ty się odemnie już nie oderwiesz!... Duch mój już nie puści cię. Myśmy się nie znali jeszcze, a tęsknota żyła w nas. Niezwalczona niczem siła pchała nas ku sobie wciąż. To konieczność była nasza i to był nasz mus!... Widzisz we mnie ducha swego i moją być już musisz, choćbyś i nie chciała!... Siła ducha mego zmusi cię, byś nawet myślą stale była przy mnie, Kori moja!... To duchów naszych zaślubiny. To jest nasze odrodzenie!
PERSEFONA (zrozumiała już, z wybuchem).
Więc to on?!...

(odsuwa się od niego nieco i patrzy z przestrachem, z ciekawością, pełna zdumienia, podniecona, powtarza).

To on?!
PLUTON (po długiej chwili bacznego śledzenia jej).
Tak!... To ja! Ty zrozumieć się nie możesz, stąd powstaje twój niepokój, twoja trwoga. Ale ty już odgadujesz, kim ja chcę dla ciebie być. Opanować ciebie chcę! Chcę, byś do mnie należała całkowicie i jedynie. Pragnę być dla ciebie mocą, twórczą siłą, objawieniem twoich snów.
PERSEFONA (powstaje i w ręce ujmuje głowę przy skroniach).
Byłże by on tą potęgą, za którą tęskniłam tak szalenie, beznadziejnie... Więc to jawa, to nie cudny jeno sen?!...
PLUTON (podchodzi do niej — z zachwytem, serdecznie).
Ukochana, ja ziszczeniem pragnień twoich. Tyś jest mym urokiem, cudem, szczęściem, szałem!

(łagodnie bierze ją w ramiona).

Przestań mnie i siebie dręczyć, nie psuj czaru naszej chwili, oddaj mi serce swe, ono moje jest i dla mnie! Oddaj mi wreszcie swego ducha, niech mnie ukocha, no... i słucha!

(bierze ją całą w ramiona. Ona już bezwolna, cicha, zalękniona, gnie się i wije w jego objęciu. Pluton patrzy na nią przez chwilę i ogarnia jej twarz dłonią, pochyla się ust jej szukając. Ona drżąca odchyla głowę i usuwa go ramionami z lękiem).

PLUTON (z głuchym okrzykiem szału).
Daj mi usta, ust twych łaknę, oddaj mi ich żar i krasę. Oddaj mi się cała ty!... Ty, rozkoszy ma jedyna, ty, promienna, biała, moja... Ty!...

(przegina ją gwałtownie w tył i bierze ustami jej usta; długi moment tak trwają. Persefona słania się w jego ramionach, prawie omdlewa z wrażenia. Pluton odrywa się od niej i troskliwie sadza na wezgłowiu. Persefona zakrywa rękami oczy, siedzi cicho, upojona. On przy niej, wpatrzony w nią. Bierze z kosza naręcz narcyzów i sypie kwiaty na Korę. Ona wolno podnosi głowę, patrzy na narcyzy, poczem na Plutona długą chwilę. On zarzuca ją kwieciem, uśmiechnięty, upojony).

PERSEFONA (jak we śnie).
Więc to się już spełni?... To, co jeno było w marzeń krainie, co tęsknotą było moją?...
PLUTON (gorąco).
To są nasze śluby, droga! Persefono słodka moja, Kori moja biała... wszak ta chwila to sen cudny, bo to pierwsze me wyznanie, bo to pierwsze jest zaklęcie mej miłości. Wziąłem usta twoje, droga, i to szczęściem napełniło duszę moją, taka jasność ogarnęła mnie całego... Widzę oto twe poddanie i uczuciem silnem chcę zniewolić ciebie, bom ja teraz cały twoim!
PERSEFONA (marząco).
Jest w tem jakiś czar niezmierny i jest dziwny lęk. (Zmieniając ton). Ciebie słusznie, Aidesie, niezwalczonym zwą!

(Wtem hałas przy wejściu, wpadają karły i służalcze potwory).
SCENA IV.
PLUTON, PERSEFONA, KARŁY, POTWORY.

PLUTON (wściekle).

Co to?! Precz!
KARŁY (cofając się).

O władyko, nie bądź srogi, z Olimpu posły przed obliczem twojem stanąć chcą.

(Persefona podnosi głowę i słucha. Wchodzi Minos).
SCENA V.
PLUTON, PERSEFONA, MINOS, KARŁY, POTWORY.

PLUTON (do Minosa).
Co tam? Kto się odważa niepokoić nas?...
MINOS.
Zeus przysyła do cię posły, o wszechwładny! Czy mogą przepłynąć Styx? Bez rozkazu twego, Panie, Charon nie ośmieli się przeprawić posłów. Oni chcą przed tobą stanąć.
PLUTON (ostro).
Sam ich odpraw!
MINOS.
Ogniodzierżco! Wszak poselstwo to Zeusa gromowładcy! Hermes na ich czele stoi.
PLUTON (zdziwiony).
Hermes z nimi?...
MINOS (z lekką satyrą).
O o o! Bóg ten wszędzie pierwszym jest. Dziś jest tu, a jutro tam.
PLUTON (y).
Moją im odprawę daj! Wiem ja, czego Zeus żąda, lecz mu się nie uda, — nie!
PERSEFONA (do siebie).
Po mnie przyszli.
PLUTON (groźnie do Minosa).
Posłów Zeusa nie przyjmuję, zanieś im odpowiedź moją!
MINOS (poważnie).
Wszechpotężny piekieł królu, racz wysłuchać mnie. Cel poselstwa jest... wiadomy, lecz odprawić Zeusa posłów, znaczy Olimp cały do walki wyzwać chcesz.

(Pluton chwilę łamie się z sobą. Persefona uważnie śledzi go wzrokiem niespokojnym. Pluton nagle stanowczo).

PLUTON (dumnie).
Więc wyzywam! Ja tu panem! Zeus w Tartaru bramy wstępu niema! Posłów odpraw!...

(Minos waha się).

PLUTON (dobitnie).
Postanawiam zawsze raz. Rozkaz dałem, spełnić proszę!...

(Patrzy na Minosa i przeprowadza go wzrokiem aż do wyjścia. Z Minosem wychodzą karły i potwory).
SCENA VI.
PLUTON i PERSEFONA.

PERSEFONA (do siebie).

Potężny!... To on!... To on!...
(Pluton zwraca się do Persefony, która z zachwytem i podziwem patrzy na niego).

PLUTON (z wściekłością).
Chcą mi cię zabrać!... Ha! Niech spróbują!...
PERSEFONA.
A gdybym ja posłów Zeusa widzieć chciała?...
PLUTON (spokojnie).
Skoro ja ich puścić nie chcę, ty się zastosować musisz!

(Kora patrzy na niego przez chwilę).

PERSEFONA (w podnieceniu).
Więc nie oddasz mnie nikomu? Nawet gdyby Zeus żądał zwrotu mego na Olimpu górę?...
PLUTON (zimno).
Nie Zeus włada tobą, lecz ja! Mną zaś nikt!!

(Persefona zrywa się jakby biedz do niego chciała, unosi ją jego moc. Łamie się jednak w sobie, wreszcie odwraca się podchodzi do ławy granitowej i siada na niej. Pluton bada ją wzrokiem, poczem zbliża się do skrzyni; stojącej na zydlu blizko tronu, wyjmuje ze skrzyni piękne klejnoty, sznury pereł, naszyjniki, djademy z rubinów. Z naręczem klejnotów zbliża się do Persefony z uśmiechem. Wkłada naszyjnik z rubinów na jej szyję, takiż djadem na głowę, owija ją sznurami pereł. Ona siedzi cicho, splecione ma dłonie, głowę lekko pochyloną, patrzy na niego z pod brwi i fali włosów, tęsknie, lecz oczy jej nabierają grozy, gniewu. Pluton odchyla się nieco i przygląda się jej z zachwytem).

PLUTON.
Cudna moja, płoniesz cała od klejnotów iskier. Ale krasa twa piękniejsza. Zaćmiewasz rubiny rumieńcem swym i od pereł jesteś bielsza.

(sięga do tronu, bierze berło złote i składając je w ręce Persefony, mówi z uczuciem).

Zechciej władzę ze mną dzielić, biała moja pani!
PERSEFONA (wstaje nagle, oddaje mu berło, gorączkowo).
Niechcę tego!... To jest tylko godło twoje! Niechcę władzy! Ty panujesz!...

(unosi się gwałtownie, wybucha; zaczyna zrywać z siebie klejnoty, odrzuca je precz, woła z niechęcią).

Niechcę złota, ni kamieni, niechcę mlecznych pereł, niechcę z tego nic!... nic!... nic!...

(Pluton cofa się zdumiony, na bok, pod stopnie tronu; patrzy na nią, brwi mu się zbiegają groźnie, staje się srogi, straszny, zaraz zda się wybuchnie. Persefona zrzuciwszy klejnoty po okrzyku nic... nic... nic...” podnosi ręce do skroni i z żywiołowym wybuchem szału rzuca się na Plutona, pada mu na piersi).

Ja chcę Ciebie!!...

(Pluton gwałtownie chwyta ją w ramiona z dzikim okrzykiem, rozpromieniony, uniesiony zapałem i jej wybuchem. Pada na nich łuna purpurowa. On w pochyloną przed sobą twarz Persefony patrzy z uczuciem, chłonie ją wzrokiem).

PLUTON (z wybuchem).
Ty szczerości i prostoto, uwielbiana moja ty!... Nie zawiodłem się na tobie, taką tylko chciałem mieć... Kochasz?... Pragniesz?... O jedyna!...
PERSEFONA (z mocą).
Kocham ciebie, ducha twego, twoją siłę... władzę... moc... Chcę być duszą duszy twojej, chcę być twoją niewolnicą... byleś jeno kochał mnie, byleś we mnie znalazł wszystko czegoś szukał, co chcesz mieć!
PLUTON (z okrzykiem szału).
Kori moja!... Biała moja ty!...

(po chwili, ciszej).

Czy pamiętasz?... Szaleć... szaleć... szaleć...
PERSEFONA (gorąco).
Tylko z tobą!!...

(Pluton gwałtownie porywa jej usta i w tym pocałunku zastygli stoją w smudze purpury, która zaczyna mgłą się stawać. Z pułapu pada na nich deszcz czerwonych maków i falą kwiecia płynie. Purpura nasiąka fioletem, mgła opada, opada i wreszcie w tej mgle mistycznej oboje giną, w nią zda się wsiąkają...).
KONIEC AKTU III-go.
AKT IV.
Sąd bogów.


(Wewnętrzny dziedziniec na Olimpie. W oddali wspaniałe zarośla i gąszcze gajów cyprysów, eukaliptów, cytryn i pomarańcz w kwieciu. Pinje, palmy, bogata, przepyszna roślinność. Z prawej strony w głębi pałac marmurowy biały, lekki, zdobny w kolumny i kapitele. Z lewej strony, też w głębi, galerja biała, marmurowa, grecka, na smukłych słupach wsparta. Na środku półkoliste schody marmurowe, łączące pałac z galerją. Schody u szczytu zakończone wazką płaszczyzną z poręczą marmurową, owitą czerwienią róż. Schody biegnące kolisto ku środkowi rozszerzają się, poręcz się wznosi i na środku tworzy podwyższenie tronu Zeusa, tonącego w bujnej grupie palm, cyprysów, pinji i td. Na środku owego dziedzińca, mozaiką wyłożonego w meandry i cudne desenie, rodzaj czworokątnej sadzawki, z klombem przepięknych kwiatów w środku i pióropuszem wodotrysku. Dokoła sadzawki kwitną lila irysy, lilje białe i lotos. Przy galeryi i przy schodach grupy róż, caprifoljum i różowych, białych i blado-lila powojów. Niebo ciemno-błękitne, powódź srebrnego światła księżycowego zalewa wszystko. Tarczę księżyca widać na niebie. Olimp tonie w mistycznej srebrnej jaśni. Na poręczy schodów z prawej strony siedzi niedbale Fojbos-Apollo, w białej szacie lekko zarzuconej. Dokoła niego błękitnawa zorza blasków. Rozmarzony jest, smutny, tęskny. Głowę ma zwieszoną, w ręku trzyma opuszczoną lirę swą złotą. Na schodach siedzą wyżej i niżej Muzy. Tuż przy Apollu siedzi Euterpe, Muza muzyki, z podwójną fujarką w ręku. Erato, muza pieśni miłosnych, w wieńcu na głowie, z lirą wielostrunną na kolanach. Terpsychora, Muza tańca, krócej ubrana, trzyma w ręku bębenek z dzwonkami. Polyhymnia, Muza śpiewu i wymowy, w wieńcu wawrzynu na głowie, w długiej zasłonie. Inne Muzy: Klio, Melpomene, Talja, Kalliope, Urania, siedzą dalej, każda ze swemi godłami, wszystkie w długich, białych lekkich szatach).
SCENA I.
APOLLO i DZIEWIĘĆ MUZ.
(Dźwięczą ostatnie tony liry i cichych flecików Muz Erato i Euterpe. Narzędzia muzyczne opadają im z rąk).
APOLLO (smętnie).

Dzięki wam, nadobne muzy, za hymn wasz i wasze pieśni!
ERATO.
Czy duszę twą ukoiły, boże słońca?
APOLLO (tęsknie).
Serce w bólu uciszyły pieśni wasze, lecz smutek mój niezgłębiony, żal mną miota, gorycz, cierpienie i męka. Byłbym już niepocieszony, gdyby nie nadzieja, iż smutek mój rychło w szczęście się zamieni.
EUTERPE.
Może zagram ci, o panie, na fujarce mej wesołej, jakąś nutę, która nie zna smutku, żalu, która bawi... uspakaja...
APOLLO.
Nie, zaniechaj Muzo, proszę. Sztucznych nie lubię nastrojów, a i srebrnolica Selene woli rzewność niźli wrzawę tonów.
TERPSYCHORA.
Więc i tańca nie chcesz, Febie?
APOLLO (żywo).
Nie, ach, nigdy! (po chwili) Patrzcie, jak Selene świeci... (zamyśla się) Gdzież jest ona... ta najsłodsza...
POLYHYMNIA (do Uranji).
O niej marzy, za nią tęskni!...
URANJA.
Nic go chyba nie ukoi...
MELPOMENE.
Zbytnio ma zranione serce nasz bóg słońca i promieni. Strata cudnej Persefony to tragiczne są dlań przejścia.
KLIO (zamyślona).
Och, i ważny to wypadek, niebywały na Olimpie. Śmiały, czyn to wielki, zdobyć się nań mógł jeno mężny Pluton. Lecz co sąd bogów rzeknie na to, jaki wyrok da? Wnet tu areopag cały ma się zebrać.
KALIOPE.
Wyrok byłby bardzo srogi, lecz to wszak z Hadesem sprawa. Ach, pieśń o tem powstać musi, heroiczna epopea, piękna, szczytna i wspaniała, jak wspaniałym jest sam czyn.
ERATO (smutnie).
Najpiękniejsza epopea nie pocieszy boga słońca. Dusza jego nie zapomni okropnego ciosu. Chyba Kora tu powróci i nadzieje jego spełni, jeśli nie... Och!...
TALJA (lekko).
Wtedy pozostanie czas. Czas złagodzi jego smutek, boleść minie i wesele wróci. Czas to żart jest i komedja. Czas przemienia łzy w uśmiechy, czas po smutkach mężnie depce. Czas to kameleon przecie — po tragedji wnet uciecha. Och!... czas to wesoły satyr, nie lubi płaczu, woli śmiech, zabawę, żart!
APOLLO (ocknięty z zadumy).
O czem tak gwarzycie, Muzy?... Patrz, Uranjo, gwiazdy gasną.
URANJA.
Wnet różanopalca Eos pochód ranny swój rozpocznie, już Selene blednie nieco. Rychło wóz Heljosa złoty i rumaki jego białe na nieboskłon rączo wjadą.
APOLLO (w zamyśleniu).
Gwiazdy gasną... jako wszelkie sny, nadzieje i marzenia...
POLYHYMNIA.
Sądzisz, Panie, iż to gaśnie?... Ach, to tylko się przyćmiewa!... Co jest silne, silnem będzie, a marzenia, choć są często złudą, mitem, lecz są trwałe, bo zbyt piękne i konieczne są dla ducha. Zaś nadzieja, ta wszak nigdy zgasnąć nie powinna, panie!
TERPSYCHORA.
Bez nadziei cóżby było? Świat by runął bez tej mocy i wesele wszelkie znikło. Bo nadzieja tem dla ducha, czem dla ciała skoczny pląs.

(Przez czas ich rozmowy, wstaje różowa jutrzenka. Światło morelowo mgliste, nasiąkają niem z lekka białe marmury. Apollo po ostatnich słowach Terpsychory powstaje, przechadza się wolno po płaszczyźnie schodów i nagle wznosi oba ramiona w górę. Woła z zapałem, z ogniem, żywiołowo).

APOLLO.
Wstań, Heljosie!... Niech już złoty wóz wyruszy!... Światła pragnę, światła pragnę zdroju! Kaskady blasków promieni!... Hej!... światła chcę!... Niechaj tęsknot znój nadzieją się rozjaśni. Chcę w słońcu wierzyć w złudę! Ja chcę baśni snów, byle trwać w tych marzeń cudzie!...

(Złoty blask słońca zalewa wszystko, sypią się bogate, rzęsiste, promienne snopy światła. Apollo stoi z rękoma wzniesionemi w górę. Muzy powstały i odwrócone do Apolla, dłonie mając podniesione na wysokość twarzy, patrzą z zachwytem w boga słońca).
SCENA II.
APOLLO, MUZY, HERMES.
(Pojawia się Hermes, w zwykłym stroju, w kapeluszu ze skrzydłami, kaduceusz trzyma w ręku wzniesiony).

HERMES.

Witaj, Febie złotopióry!... Hymn do słońca wznosisz!... Oto od blasków iskrzy się dokoła... Niech się sypią światła rzęsiste promienie... Orszak bogów już nadchodzi, sąd się tu odbędzie!... Oto oni!... (wznosi dłoń w górę). Grajcie formingi! (niewidzialne formingi zaczynają grać).
SCENA III.
(Wchodzi orszak bogów, od strony galerji. Pierwsi: Zeus i Hera. On tak samo, jak w drugim akcie, z piorunem i berłem w ręku, majestatyczny, postawny, surowy, w płaszczu na ramionach. Hera, postać piękna, włosy czarne, faliste, poważna, królewska, w szacie białej, błękitnawej, fałdującej się jak u posągu. Na głowie korona złota z pod niej opada i całą postać otula zasłona przezrocza, biała w złote gwiazdy, rodzaj płaszcza. Biała powłóczysta szata przepasana w stanie. W ręku trzyma złotą laskę, długą, z berłem, w drugiej dłoni płaską czarę złotą. Spojrzenie dumne, surowe, poważne.
Druga para: Posejdon, postać wyniosła, niemłody, z dużą brodą trefioną po grecku. Twarz posępna, o mądrym i groźnym wyrazie. Owinięty w ciemną chlamidę, koloru wzburzonego morza, w ręku trzyma trójząb. Obok niego bogini ziemi Demeter, tak samo jak w akcie II-im, tylko w płaszczu koloru słomy w złote snopy zboża. Nagłowie wieniec pszeniczny. W ręku laseczka złota z pękiem kłosów. Postępuje znękana, smutna, zbolała.
Za tą parą idzie Pallas Atene, bogini mądrości. Postać wysoka, szczupła, lecz silna, rycerska. Twarz piękna raczej męzka, bez niewieściego wdzięku, mądre czoło, oczy wielkie, rozumne, usta dość wązkie i surowo spojone. Pochmurna surowość i mądra zaduma na twarzy. Strój składa się z szaty fałdzistej, srebrzystego koloru, obszytej złotym meandrem. Szatę obciska na piersiach pancerz ze srebrnej łuski. Na głowie szyszak srebrny z dużym potrójnym grzebieniem zagiętym na przód. Srebrna metalowa siatka opada z pod szyszaka na niezbyt długie, ciemne włosy zupełnie gładkie, proste, nie faliste. Ramiona nagie, na prawem żelazny naramiennik. Sandały srebrne. W ręku tarcza Egida, suto rzeźbiona w chmury i pioruny oraz włócznia cienka, długa.
Obok Ateny postępuje bogini Hestja, wysmukła, wiotka, skromna i piękna niewiasta, o szlachetnym, pogodnym wyrazie bladej twarzy. Owita w białą lnianą prostą szatę, w zawoju na głowie, z zasłoną białą, która ją całą opływa i zarzucona jest z przodu na lewe ramię. W ręku trzyma laskę z kości słoniowej, w drugiej lampkę oliwną.
Czwarta para Ares i Afrodyta. Ares młody, silny, postawny, bez zarostu, ubrany po rycersku w pancerz okrywający całą postać, z pod którego wysuwa się krótka, fałdzista suknia bojowa ze złotolitej tkaniny, na głowie ma hełm złoty z grzebieniem, w ręku włócznię i tarczę złotą. Na nogach sandały wysoko sznurowane.
Afrodyta młoda, niezwykłą urodą jaśniejąca, smukła zgrabna, wyzywająca nieco i zalotna. Włosy złoto-rudawe, lekko faliste, ślicznie i bogato na głowie ułożone. Na sobie ma lekką, przezroczą, biado-lila szatę jak z gazy, tylko na lewem ramieniu spiętą, na drugie ramię wdzięcznie zarzuconą. Na nogach purpurowe sandałki. W dłoni trzyma złote jabłko, w drugiej gałąź mirtu.
Piąta para to Dyonizos i bogini Artemis. Dyonizos, piękny młodzian, pełny i biały z rumieńcem na licach, bez zarostu. Włosy jasne, w bujnych puklach spadają na krągłe barki. Na głowie wieniec z bluszczu i czerwonego winogradu. Odziany jest w sarnią skórę, płową. Na nogach ma płytkie sandały. W ręku trzyma tyrs, czyli laskę wysoką, zakończoną szyszką. Wyraz twarzy wesoły, zmysłowy.
Artemis, jak w akcie drugim, w krótkiej, myśliwskiej zielonej szacie, ściśnięta pasem w stanie, na plecach sajdak pełen strzał, w ręku łuk, za pasem nóż myśliwski. Włosy ciemno-kasztanowate, gładko w tył sczesane. Nad czołem półksiężyc. Za nimi postępuje Hefajstos jak zwykle ubrany, z żartobliwym wyrazem twarzy.
Przy nim bogini młodości, Hebe, wiotka, śliczna, młodziutka dziewica, w lekkiej powiewnej szacie białej, z leciuchnym odblaskiem różu. Cała opleciona wieńcami z róż, na włosach ciemnych, puszczonych luźno, wieniec z róż. W ręku trzyma czarę i dzban złoty z nektarem. Za nimi postępuje Eros, smukły, młodzieńczy, śliczny, średniego wzrostu, złotowłosy, z twarzą dziewicy, w zarzuconej na ramiona lekkiej szacie, koloru jasnego błękitu. Strojny jest w olbrzymie skrzydła białe z odblaskiem błękitnym, sute, szumiące. Trzyma w ręku łuk złoty i kołczan purpurowy ze srebrnemi strzałami. Przy Erosie postępuje Hymen, bożek małżeństwa, młodzian dorodny, z czarnemi lokami, w sukni koloru złota. W ręku trzyma zapaloną pochodnię. Przy wejściu pierwszej pary bogów pojawiają się śliczne małe duchy górskie i łąkowe w postaciach jaskółek, gołębi, kanarków, łątek wodnych i motyli. Wbiegają i świergocąc rozstawiają dokoła nad schodami złote zydle i ławy, całe zaś schody i dziedziniec zarzucają kwieciem, głównie róż i irysów.
Gdy bogowie wchodzą, Apollo stoi z prawej strony na wzniesieniu nieco niżej od niego, ku pałacowi stoją Muzy, niżej, na pierwszych stopniach schodów stoi Hermes. Apollo i Hermes, przed Zeusem i Herą pochylają głowy w głębokim ukłonie. Muzy przyklękają na jedno kolano i pochylają głowy. Apollo skinieniem ręki oddala je, więc odchodzą wolno. Zeus i Hera oddają ukłon Apollinowi i Hermesowi i dumni, majestatyczni, wstępują na schody, podchodzą do tronu i siadają. W tej chwili zlatuje orzeł przepyszny i siada u nóg Zeusa z prawej strony; obok Hery pojawia się paw barwisty. Bogowie siadają parami, jedna para na prawo, druga na lewo, po kolei. Hefajstos przyłącza się do Hermesa i z nim staje obok bogini Hebe. Apollo nieco odosobniony).
ZEUS (mówi z godnością i powagą, przez którą zawiść przebija).

Zgromadzenie nasze roztrząsać tu będzie sprawę poważną, sprawę, która poruszyła cały Olimp wielki, sprawę niebywałą na Olimpu górze. Skupiajcie przeto bogowie umysły, roztropnie rzecz całą pod uwagę weźcie, by słuszny wyrok każdy z was potwierdził. Ukarać winnego i spokój przywrócić, to zadanie nasze.

(Hermes i Hefajstos uśmiechają się trochę drwiąco).

ZEUS.
Winnym jest Pluton, Tartaru władca, podziemi pan.
DEMETER (wzburzona).
Córkę moją porwał i uniósł w podziemia, bez woli mojej i bez mojej wiedzy. O! Ma niewinna, piękna Persefona w otchłaniach Tartaru! To zbrodnia okrutna!
ZEUS.
Zanim wydam wyrok, proszę was, niech każdy o czynie tym zdanie swe wyjawi. Mój wyrok niezmienny, lecz pogląd was wszystkich poznać chcę, bogowie. Mów Demetro, proszę, twój głos jest tu pierwszym.
DEMETER.
Żądam zwrotu córki natychmiastowego, żądam, by Pluton oddał mi ją zaraz, i poniósł karę za czyn tak potworny, by mnie i Persefonę przeprosił i wszelkie zapały swe ku niej umorzył.

(Hefajstos czyni ruch gniewu i niecierpliwości. Hermes śmieje się szyderczo).

HERA (dumnie).
Zapominasz Demetro, że Pluton bóg wielki i groźby twoje dosięgnąć nie mogą srogiego piekieł władykę. Mówisz, jakgdyby winnym był bohater z ziemskiego padołu, którego karać, upokorzyć można. Pluton zbyt groźny, potężny, by żądania twoje spełnić się mogły. Pluton wyrokom twoim nie podda się nigdy.

(Zeus niechętnie patrzy na Herę).

ZEUS (niecierpliwie).
Jednak zawinił. Mówcie, bogowie, co sądzicie o tem.
DEMETER (gniewnie).
Nikt złagodzić nie zdoła potwornego czynu, żadnego tłomaczenia niema. Pluton odpowiada, bo zbrodnię popełnił, zbrodnię karygodną.
POSEJDON.
Za silnie nazywasz czyn jego, Demetro! Dla ciebie to zbrodnia, dla niego konieczność, potrzeba serca i ducha. Postąpił gwałtownie, sam to przyznaję, lecz nikt mu chyba szlachetności nie ujmie. Jest silny i mężny, niezłomną ma wolę, szaloną energję, ogień nosi w sobie. Czyn jego nie zdziwił mnie wcale, to zwykły objaw charakteru jego.
ZEUS (przerywa, niechętnie).
Jakież twe zdanie o sprawie, Posejdonie?...
POSEJDON (poważnie).
Sprawę rozstrzygnąć może tylko Persefona. Gwałtem za gwałt płacić rzecz to niemożliwa. W bramy Tartaru bez okrutnej wojny nikt wniknąć nie zdoła, wojna zaś taka wielce niebezpieczna. Rozdrażniać Plutona ja nie radzę wcale.
DEMETER (gniewnie).
Więc mam córkę poświęcić i w jaskini jego zostawić jak lwu na pożarcie?
POSEJDON.
Słusznie, Demetro, Plutona lwem zowiesz, jeno lew ten srogi nie na pożarcie uniósł córę twoją, lecz by przy boku swoim ją posadzić, miłością uwieńczyć, królową uczynić.
ZEUS (drwiąco).
Widzę, Posejdonie, że piekieł władca wielkiego w tobie przyjaciela znalazł. Czynu jego nie karcisz, zamiary jego tajne odgadujesz zda się.
POSEJDON.
Znam go jeno dobrze, cenię i wysokie mam o nim mniemanie. Zadzierać nie radzę z taką jak on siłą, nawet tobie, wielki możnowładco.
PALLAS ATENE (z namysłem).
Pozwólcie, iż ja głos tu swój dołączę. Zaznaczam najpierw, iż dla Aidesa cześć i uznanie mam zawsze głębokie. W nim się zamyka nietylko potęga siły i władzy, lecz potęga ducha... Porwał Persefonę, bo mu tak kazała mocarna wola, jaką nosi w sobie. Żar serca, duszy, namiętności żywioł — to go uniosło. Spełnił, czego pragnął, niczyjej, nawet woli ukochanej nie pytając.
ZEUS (drwiąco).
Skądże pewność twoja, mądrooka Pallas, że on ją ukochał?...
PALLAS ATENE.
Czynem takim wszakże jeno miłość silna pokierować mogła. Kto zaś zna Plutona, ten zrozumie łatwo, że nie żądza zmysłów tu przyczyną główną. Kocha Persefonę, nic jej przeto więcej nie grozi w Tartarze, nad to, iż piekieł zostanie królową, Erebu i Elizjum panią. Skoro więc Kora kocha Aidesa, sprawa skończona. W niej zagadka cała i rozsądzić ona powinna tu jeno.
ZEUS (kpiąco).
Zaprawdę, wyrok wielce łagodny dla brutalnego czynu Orkusa śmiałego.
PALLAS ATENE.
Takie moje zdanie. Czyn nie jest brutalny zuchwały tylko, lecz to go nie szpeci. Winy Plutona nie uznaję, dzielność jeno wielką, ta zaś porwać mogła Persefonę. Znam Korę; wiem, że męstwo i czyn tak heroiczny zjednać ją mógł dla niego. Ona tutaj postanowić musi, bez niej każdy wyrok zwalonym być może, a Pluton drwi sobie z wyroku, jaki tu zapadnie.
ZEUS (y).
Więc i Atene zwolenniczką jego! Mów ty Hestjo, proszę!
HESTJA (skromnie, poważnie).
Sądzę, że jeżeli Pluton kocha Korę miłością duchową, skoro to uczucie czyste jest i godne, groźnego nic niema.
ZEUS (z gniewem).
Miłością duchową!!... Posadzi więc ją pewnie na ołtarzu złotym, skrzydła przypnie białe, jako u Erosa i sam będąc bogiem, bóstwem swojem ją uczyni, przed którem tylko pokłony bić będzie i palić kadzidła. Wątpię, by Persefonie wystarczyć to mogło i nie chcę posądzać Plutona o niedołęstwo takie.
HERA (złośliwie).
Mierzysz go, Zeusie, swoją własną miarą. Zapał zmysłowy posiada on również i bardzo bujny, lecz nie na tej sile miłość swą buduje. Duch większą ma władzę, niźli chuć zmysłowa w uczuciach jego.
ZEUS (szyderczo).
I ty go znasz, Hero!...
HERA (dumnie).
Znam go i cenię! Wierzę w duchów zespół, na tym podkładzie miłość prawdziwa wyrasta trwale i najpiękniej kwitnie.
ZEUS (gwałtownie do Apolla się zwracając).
Apollinie, słońca boże, mów ty teraz, proszę, o Plutona czynie.
APOLLO (z godnością i smutkiem).
Czyn jest gwałtowny, może nawet dziki, lecz pyszny i wspaniały. Pluton kocha cudną Persefonę! Wierzę iż duchem ukochać ją zdołał, a miłość taką ona wzbudzić może i taka miłość głęboka jedynie, szczytna i wzniosła. Lecz czy Persefona Plutona miłuje, czy powolna będzie uczuciom jego, czy jej Tartar nie przerazi, jej... dziewicy słońca i błękitów.
ZEUS (niechętnie).
Więc jaka jest twoja rada, Febie Apollinie?...
APOLLO.
Spytać Persefony, jak ona postanowi, tak zostać powinno. Ona samej siebie sędzią.
DEMETER (gniewnie).
Śmiało twierdzić mogę, iż do mnie powrócić zechce. Kora-Persefona, na wieczne czasy przekląwszy Plutona. Ja zaręczam za nią!
HEFAJSTOS (dość głośno).
Ryzykowne nieco zaręczanie takie.

(Wszyscy spojrzeli w jego stronę, lecz Zeus przerywa).
ZEUS (z hamowanym gniewem).

Afrodyto i Aresie, na was kolej. Mówcie, proszę!
AFRODYTA (z wdziękiem przeginając się w stronę Zeusa).
Potępiam czyn Plutona, zbyt śmiały, bezczelny! Skrzywdził matkę Demetrę i ciebie obraził, potężny Zeusie. Nic go istotnie tłomaczyć nie może. Czyn bezwzględnie dziki i nawet bezwstydny! Wiem, że Persefona odrzuci ze wstrętem zmysłowe jego zapały i na Olimp wróci. Jestem jej pewna!

(Pallas Atene patrzy uważnie i surowo na Afrodytę z lekką drwiną, toż samo Hera. Hestja robi ruch rozpaczy. Apollo wdzięcznie na Afrodytę spojrzał. Hefajstos śmieje się z sarkazmem. Zeus rozpromienia się wyraźnie).

HEFAJSTOS (głośno, z szyderstwem).
Czyn Plutona dziki, bezwzględny, bezwstydny... dlatego tylko, że Korę porwał, nie zaś Afrodytę, wtedy byłby wielkim. O ile by zaś żądze zmysłów go uniosły, miałby korzyść większą, bo by ze wstrętem odrzuconym nie był. He!... hel... he!...

(Bogowie uśmiechają się powściągliwie. Afrodyta szyderczo, ostro, patrzy na Hefajstosa).

ARES (energicznie).
Pluton jest winien, puścić tego płazem nie można przecie. Jeśli Persefony sam oddać nie zechce, wydać mu wojnę. Za zwycięztwo ręczę!
HERA (surowo).
Za wiele wojna taka klęsk by przynieść mogła. Wynik nie pewny, a olbrzymie straty.
POSEJDON.
Wprost nieobliczalne! Pluton rozgniewany, dla Olimpu nawet niebezpiecznym byłby.
HEFAJSTOS (poważnie).
Jeśli sama Kora opuścić go nie zechce, wy jej nie wydrzecie, by największą siłą.
ZEUS (dumnie).
Nawet mojej, Hefajstosie, urągasz wszechwładzy?
HEFAJSTOS (dobitnie).
Nawet twojej!... Plutona w gniewie widywałem nieraz i wiem co może.
AFRODYTA.
Zapędzasz się nieco, ognioplujco, i jesteś zbyt stronnym. Pluton rozkazom Zeusa uledz musi i ulegnie pewno.
HEFAJSTOS (szyderczo).
Tak samo ulegnie, jako już pokornie posłów jego przyjął.
ZEUS (ostro).
Tem pogorszył sprawę, to zuchwalstwo wielkie! Dyonizosie i Artemis, co mówicie na to?..
DYONIZOS.
Pluton winien! Czyniąc krzywdę Demetrze, krzywdzi ziemię całą, naraża jej płody, hojność jej niweczy. Persefonę oddać musi, bo to życie ziemi, to jej złote ziarno. Demeter bez Kory zgnębiona i smutna, opustoszy ziemię. To klęska ogólna!
ZEUS (poważnie).
Słuszne twoje zdanie, Dyonizosie mądry! Rozum przez cię mówi.
HEFAJSTOS (żartobliwie).
No... i nieco strachu, aby w kadziach jego nie zabrakło wina, cóżby wtedy czynił on... Sylen... bachantki...
DYONIZOS (wesoło do Hefajstosa).
Żal mi i wina, to wyznaję szczerze, lecz żal i całej ziemi. Dlaczego zresztą winne grono złote, jakiem Persefona śmiało zwać się może, trwać ma w Hadesu otchłaniach, miast Olimpu górę słodyczą swą darzyć.
HEFAJSTOS.
Skoro Hades woli, skoro tamte ukochała cele...
APOLLO (wzruszony).
Ukochała?... A wszak tego nikt nie zbadał dotąd, to jest rzecz wątpliwa.
HEFAJSTOS (wyzywająco).
Dlaczego?...
APOLLO.
Ona kocha słońce, promienie, kocha kwiaty, gaje...
HERA.
Nic to nie przeszkadza, by ją Hades porwał. Kora jest niepewna, ja trzymam z Hefajstem.
HEFAJSTOS (na boku, wesoło).
Przecież matuleńkę zjednać potrafiłem. He!... he!.. he!..
ARTEMIS.
Moje zdanie krótkie. Wojnę prowadzić z Plutonem, jest to rzecz daremna. Persefony odebrać nikt z nas tu nie zdoła, chyba ona zechce. Pluton samym zmysłom nie hołdował nigdy, tak samo i Kora. Wierzyć tedy mogę w ich duchowy zespół. Skoro już porozumienie między nimi zaszło, skoro ona... jego... sprawa rozwiązana.
ZEUS (złośliwie).
Dziwne to zaiste, że tak wszyscy znacie Plutona z Tartaru, choć on ze swych podziemi nieczęsto objawia groźną swą potęgę.
PALLAS ATENE.
Niekoniecznie widzieć, można przeczuć wiele. Plutona się z czynów jego poznaje, Zeusie.
HEFAJSTOS.
Jak my znamy Tartaru tajniki, tak Hades wie dobrze, co się dzieje w przejasnym Olimpie, gdzie tyle jest blasków, taka jaśń niby. W państwie Plutona, w jego mrokach cieni, duch raczej panuje niźli brudne żądze.

(Zeus zmieszał się nieco).

ZEUS (do Hermesa).
Hermesie, ty mówisz!
HERMES (wykrętnie).
Trudno coś orzec, zawikłana sprawa! Walki z Plutonem nie można doradzać, lecz i Persefonę stracić to krzywda bolesna. Zatem, o bogowie, rada moja taka. Niech stanie przed wami Persefona sama, lub z Plutonem razem, niech ona da świadectwo prawdzie uczuć swoich i zdanie wyjawi.
APOLLO.
Hermes dobrze mówi, to najlepsza rada. Postąp tak, Zeusie, wszystkie głosy za tem. Wszak prawda, bogowie, zgadzacie się na to?...
ZEUS.
Dobrze, lecz jeszcze wy, Hymenie, Erosie i wdzięczna Hebe, głosy swoje rzućcie.
EROS (powstając).
Zależy tu wszystko od miary ich uczuć. Jeśli jest tam miłość silna, obopólna, więc jest pragnień ogrom, szał, zapał, tęsknota... niezwalczone siły... One wygrać muszą! Trzeba się przekonać jakie są w nich moce i wtedy sądzić.
HYMEN (powstając).
Rozstrzygnąć tu może okoliczność jedna. Jeżeli Persefona w państwie Aidesa skosztowała owocu otchłani, granatu, jest już poślubioną Plutonowi żoną. Praw nikt nie ma do niej, w Hadesie zostać musi już nieodwołalnie. O ile nie, wrócić może zawsze.
DEMETER (gwałtownie).
Wrócić musi! Zastrzeżenia twoje nic nie znaczą dla mnie, Hymenie cnotliwy. Jadła czy nie jadła granaty Tartaru, miejsce jej na Olimpie i tu mieć ją muszę.
HEBE (wdzięcznie).
Szkoda młodości i cudnej urody słodkiej Persefony, by w Hadesie była. Lecz gdy ona zechce na Olimp powrócić, czyż Pluton ją wstrzyma? Wstrzymać jej nie może!
POSEJDON (pobłażliwie).
Znać, żeś młoda, Hebe!
HEBE.
Uznaję również młodość zapalną Plutona. Tylko młodość krewka czynu tak dzielnego dokonać mogła. Ale młodość swobodę lubi, młodość samodzielna więzów nie znosi i więzy rozrywa.
PALLAS ATENE.
Młodość jest stanowczą a Pluton też młody, oporu nie znosi. Zdobyty swój ideał zachowa dla siebie. Połamie wszystkie przeszkody, a ją zatrzyma.
DEMETER.
Nie znasz Pallado, Persefony mojej, wolę swą posiada, energję i siłę.
PALLAS ATENE.
Tem trudniejsza walka, jeśli ją srogi Pluton przykuć do się zdołał.
DEMETER.
Nigdy w to nie uwierzę!
ZEUS (do Hermesa).
Podążaj, Hermesie w otchłań Tartaru i przyprowadź do nas piękną Persefonę.

(Hermes składa ukłon i wybiega. Zeus zamyśla się, podparty na dłoni. Hera rozmawia z Demetrą. Posejdon, Afrodyta, Artemis, Dyonizos, Ares i inni bogowie, prócz Apolla, powstają i schodzą na posadzkę dziedzińca, koło wodotrysku i rozmawiają z sobą grupami).
SCENA IV.
WSZYSCY PRÓCZ HERMESA.

DYONIZOS (zbliża się do Afrodyty).
Zawsze pieścisz, o przepiękna, złote swoje godło (wskazuje jabłko). Dar Parysa lubisz widzę, jest on twoją chlubą.
AFRODYTA (zalotnie).
Chlubą?... Nie potrzebna mi przechwała. To tylko świadectwo mojego pierwszeństwa, noszę je chętnie, by podrażnić nieco dwie współzawodniczki o urody berło.
POSEJDON (który się zbliżył).
Mały to dowód niewieściej próżności.
AFRODYTA (zalotnie).
Tobie to, władco mórz, schlebiać powinno, gdyż jam rodem z państwa twego. (do Dyonizosa) Śmiejesz się, Winodajny?...
DYONIZOS.
Myślę właśnie, że morze wyrzuciło, co najpiękniejszego miało z dziwów swych i cudów, bo zazdrosna Amfitryta o Posejdona swego, nie chciała cię przechowywać, najcudniejsza! Wszystko tam przy tobie gasło; muszle, perły i korale krasę swoją utraciły. (Ciszej) Amfitryta była wściekła.
HEFAJSTOS (zbliżył się).
Więc wydawszy tobie wojnę, bogu wojny cię wydała! He!.. he!.. he!..
AFRODYTA (złośliwie).
Najpierw ukarawszy tobą, nagrodę dla mnie obmyśliła.
HEFAJSTOS.
W mężnych barach Aresa. Ehe!... Ja tam o to żalu nie mam! Spokój własny cenię wielce!

(Afrodyta obrażona odchodzi i przyłącza się do Aresa i Erosa. Hymen cicho, poważnie rozmawia z Hestją. Hebe żywo i zręcznie roznosi i podaje bogom złote czary, które napełnia nektarem, ze swego dzbana. Pomagają jej w tem małe duchy łąkowe. Bogowie piją. Apollo siedzi zamyślony, smutny. Do Hefajstosa zbliża się Artemis. Posejdon z Ateną rozmawia).
HEFAJSTOS (wskazując Apolla).

Słoneczny braciszek zmartwiony zda się nieco... he... he!..
ARTEMIS (lekko).
Łatwo zgadnąć powód troski. Ha!.. sam sobie winien!..
HEFAJSTOS.
Miałże gonić za Plutonem, walkę z nim zaczynać?...
ARTEMIS.
Wszak mógł go uprzedzić. Persefony się nie błaga o miłosne szały, ją się bierze siłą woli.
HEFAJSTOS.
Jak próbował Zeus. Hahaha! Udało mu się świetnie...
ARTEMIS.
Zeus był cyniczny. Zmysłowa lubieżność to również nie dla niej.

(Zbliża się wolno do nich Apollo).

ARTEMIS.
Zazdrość unosi Zeusa, lecz broń to nie jest przeciw tamtym siłom i może przeciw woli samej Persefony.
APOLLO (marzycielsko).
Woli jej nikt nie zbadał jeszcze...
ARTEMIS.
Ja ją odgaduję, zda się nie omylnie...
APOLLO.
Och!... zaniechaj, siostro!
ARTEMIS.
Wolisz nie z mojej ręki truciznę tę wypić?... Trwajże w złudzie, promienisty!

(Odchodzi. Zbliżają się: Atene, Ares, Dyonizos).

DYONIZOS.
Pan — opowiadał mi, że porwanie straszne było. On i nimfy podrętwieli. Cjana w źródło zamieniona posochem Plutona.
HEFAJSTOS.
Już ją Kora-Persefona do życia wróciła z wolą Aidesa.
PALLAS ATENE.
Wpływy swe zaczyna?... To dla Demetry i Zeusa znaki niepomyślne.
DYONIZOS.
Lecz dla Hery znak radosny. Ona radaby się pozbyć pięknej Persefony, dla powodów... zrozumiałych.
HEFAJSTOS.
He!... he!... he!... bo już orzeł, ani chmura, ani deszczyk złoty, ni wąż, ni... rogate bydle, do bram Tartatu nie wniknie, nie wejdzie, nie wpełznie... Ot, schowanko dobre... he!... he!...
ARES.
Cicho, gromowładny słyszy!
HEFAJSTOS.
Wszak nie zwalą mnie z Olimpu raz wtóry, bym i drugą wybił nogę. Hera ze mną trzyma, to nabytek wielki.
ARES.
Zeus dziwnie zamyślony, nektaru nie pije... Coś obmyśla, jątrzy w sobie, może wojnę Plutonowi wydać chce! Cóżby to za walki były! A!... na Tytany i Centaury, niebezpieczne to zapasy!
HEFAJSTOS (zjadliwie).
Hej, Aresie, dawaj nura, póki jeszcze czas! Zniewieściałeś przy mej żonie... bo to... te... tam... morskie piany... he!... he!... nie zaostrzą włóczni twej. Stępią... stępią... każdą broń. Zniedołężniejesz, koleżko miły mój! Ehe...
ARES (surowo).
Ostrzyć broni mej nie będziesz, zbrojokujco. Gdy Plutona zaś pokonam i odbiję Persefonę, wtedy z tobą walkę stoczę, za obelgę twą bezczelną.
HEFAJSTOS (kpiąco).
Dopiero wtedy... he!... he!... mogę przeto spać spokojnie, bom bezpieczny, jako dziecię w łonie matki.
ARES (z okrzykiem).
Hefajstosie!... (pochyla włócznię).
PALLAS ATENE (wstrzymując go ręką).
Stój, niebaczny!... wszak na wielkim sądzie jesteś.
HEFAJSTOS (pobłażliwie).
Niech poigra chłopyś sobie!... He!... he!...
PALLAS ATENE.
Odejdź w spokoju, Aresie!
HEFAJSTOS.
Do bogini swojej lubej na słodkie pieszczoty! He!... he!...

(Ares żachnął się, lecz Atene go odprowadza, więc odchodzi).

PALLAS ATENE (po chwili namysłu).
Czy kto Korę uwolni od Tartaru niebezpieczeństw, które groźne dla niej nie są, czy też sama się wyzwoli, czeka ją coś gorszego na Olimpu górze, bo już to jej nie ominie, Zeus ją posiądzie, nazbyt ku niej płonie. I Demeter nie ocali córy swej.
HEFAJSTOS (z emfazą).
Tedy mówię, o Atene, że spokojną bądź!... A!... na wszystkie łby Kerbera, to z Plutonem sprawa jest!
APOLLO.
Ja ocalę ją od wszelkiej żądzy brzydkiej i zamachu. Chcę poślubić cudną Korę. Gdy błękitów będzie panią, słońca, muzyki, poezji i śpiewu, nietykalną już się stanie.
HEFAJSTOS (na boku).
He!... he!... he!...
APOLLO.
Gdy nadejdzie tu z Hadesu, wnet zamiary swe wyjawię i was wszystkich, o bogowie, świadkami wyznań mych uczynię.
HEFAJSTOS (z udaną powagą).
Będziemy winszowali złotokędziornemu, a jakże!... Ot, wspaniała chwila! Muzy będą grać i śpiewać, Heljos palić, Zeus grzmieć... Chmury... słońce... pioruny... Złota lutnia się rozdźwięczy... Evohe!.. A nieszczęsny, biedny Pluton do Tartaru schowa się, jako ruda mysz do nory... Ach, jak żal mi go, biedaka... Tak go zgnębią... Nieboraczek!...
DYONIZOS (z zapałem).
I weselne będą gody! Evohe! Winnice moje nie wystarczą na tak niebywałe uczty. Sylen mój utonie w winie i bachantek orszak cały!
HEFAJSTOS (szydząc).
Eh! i ty, Dyonizosie pękniesz w winie, mówię ci! To niezwykłe będą gody: młody pan, bez panny młodej!...
PALLAS ATENE (uśmiecha się tajemniczo).
Hefajstosie, tęgo kpisz!...

Ot i Hermes biegnie ku nam.
SCENA V.
WSZYSCY BOGOWIE, DUCHY ŁĄKOWE i HERMES.

HERMES (wpadając).
Kłosonośna kwiecia pani, Kora-Persefona z orszakiem swym się zbliża.
PALLAS ATENE (wznosi rękę w górę).
Enigma wkracza tu!...
ZEUS (w podnieceniu, ocknął się).
Bogowie... zajmujcie miejsca swe!

(Wszyscy idą na swoje miejsca z pewną gorączkową ciekawością i podnieceniem. Siadają jak przedtem. Demetra zrywa się, lecz opanowawszy się, siada ponownie.
Wchodzi orszak Persefony: kilku Demonów w mglisto fioletowych szatach, ze skrzydłami błoniastemi, jak u nietoperzy, kilka karłów, duchy skalne, też same, co w akcie III-im, cykając i brzęcząc lekko. Za niemi ukazuje się Persefona w szacie białej. Włosy upięte w grecki węzeł, nad czołem złota korona, z pod której opada długa, aż do ziemi i szeroka jak płaszcz zasłona, niby mgła ponsowa przezrocza. Na nogach ponsowe sandałki. W ręku trzyma biały narcyz. Za nią postępuje Nemezys z wagami i Hekate Tryformis z pochodnią, poczem Minos, Eak i Radamantos, na końcu Tanatos ze spuszczoną, zgasłą pochodnią. Gdy weszli, Persefona składa ukłon przed areopagiem bogów, orszak jej również, lecz dużo głębszy, poczem Persefona staje z prawej strony, orszak w bok po za nią, karły, demony i duchy ustawiają się naprzeciw niej, po drugiej stronie, skupieni w grupę. Duchy podbiegają i złoty zydel stawiają przed Persefoną, ona jednak nie siada. Nagle żywym ruchem podbiega do Demetry, ta wstaje i schodzi ku niej z otwartemi ramionami).
SCENA VI.
WSZYSCY BOGOWIE, PERSEFONA, MINOS, EAK, RADAMANTOS, TANATOS, NEMEZYS, HEKATE, DEMONY, KARŁY, DUCHY SKALNE, DUCHY ŁĄKOWE.

DEMETER.
Córko moja miła!
PERSEFONA.
Matko!...

(Krótka chwila uścisku. Bogowie milczą, Zeus groźny, poważny, lecz pochłaniający wzrokiem Persefonę).

ZEUS.
Witaj złotokłosa, piękna Persefono. Matce twej i nam wszystkim miło witać cię znowu na Olimpu górze. Wracasz do nas, jak promień złoty. (do Demetry) Siądź Demetro, proszę.
(Demeter siada na swojem miejscu).
PERSEFONA (do bogów dość wyniośle, ale wdzięcznie).
Witajcie, bogowie!
CHÓR BOGÓW.
Witaj, kwiecista!
APOLLO.
Witaj, przejasna królowo błękitów! Trwaj nam i promieniuj!...
PERSEFONA (do Zeusa).
Wzywałeś mnie, Zeusie — jestem oto. Mów czego żądasz!
ZEUS (poważnie, dobitnie).
Wyzwolić chciałem ciebie z otchłani Tartaru, z Plutona niewoli.
PERSEFONA (dumnie).
Z niewoli?...
ZEUS.
Tyś królewna Olimpu, tutaj miejsce twoje! Sąd nasz rozważył sprawę porwania ciebie, piękna, przez srogiego Plutona.

(Gdy Zeus zaczyna mówić, pojawia się za Persefoną Pluton z odkrytą głową, tak samo ubrany w brunatny ciemny płaszcz. Hełm swój, inny niż zwykle, czyniący go niewidzialnym i posoch trzyma w ręku. Słucha uważnie, poczem gdy Zeus mówi ostatnie słowa, Pluton hełm nakłada i otacza się odrazu jakby mgłą szaro-czerwoną. Już niewidzialny przez nikogo w tej mistycznej mgle staje obok Persefony. Ona tylko spostrzegła go i zadrżała lekko).
SCENA VII.
WSZYSCY BOGOWIE. WSZYSCY Z ORSZAKU PERSEFONY I PLUTONA.

PLUTON (niewidzialny przez nikogo).
Zaufałem ci, Kori...
PERSEFONA (poważnie).
Ufaj zawsze!
PLUTON.
Jam przy tobie.
ZEUS (kończy).
Gwałtowny czyn Plutona skarcony być musi. Ty już doń nie wrócisz, taka nasza wola.
PERSEFONA (dumnie).
Więc wyrok wydany?... Bez mej obecności?... Słucham wyroku, chcę go znać dokładnie.
ZEUS (wyniośle).
Na Olimpie już zostaniesz, nie powrócisz do Plutona, — to mój wyrok, rozkaz mój. Orszak piekieł wróci sam w otchłanie, wolę moją zaniesie zuchwałemu Plutonowi.

(W tej chwili Pluton zdejmuje swój hełm czyniący go niewidzialnym, natychmiast mgła opada, wszyscy spostrzegają go obok Persefony. Wrażenie ogromne i nieoczekiwane. Okrzyk wybiega z ust bogów. Zeus powstaje nagle wzburzony i znowu siada, kilku bogów to samo. Apollinowi wypada z ręki lutnia z brzękiem. Paw Hery wydaje krzyk dziki.
Długa chwila ciszy. Pluton mierzy wzrokiem Zeusa. Demeter przerażona, ramiona wznosi w górę).

PLUTON (stanowczo i groźnie).
Zwalisz wyrok twój, Zeusie! Persefona moją jest i Hadesu panią! Zostanie u mnie!
DEMETER (z krzykiem).
Och nieszczęsna Kora moja! Ratuj ją, Olimpu władco! Och!... och!...
ZEUS (ponuro).
Czy ostatnie to jest słowo twoje, Aidesie?...
PLUTON (z siłą).
Niezłomne!!
ZEUS (z gniewem).
Nie możesz więzić Kory wbrew jej woli. Persefona krępowana nawet przez cię być nie może. Niezależną jest boginią i wielką.

(Do Persefony).

Wyznaj, złotokłosa, wolę swą i swój wyrok.

(Dumnie spoziera na Plutona).
(Wszyscy pochyleni naprzód patrzą uważnie na Persefonę, Apollo szczególnie. Hefajstos minę ma drwiącą, Hermes zabawną. Pluton stoi na posochu wsparty, dumny, sztywny).

PERSEFONA (z siłą i dobitnie).

Chcę zostać w Tartarze, przy boku Plutona.
(Ogromne wzruszenie. Okrzyk ogólny poruszenia).

DEMETER (z tragicznym okrzykiem).
Persefono!... Persefono!... Przeklętam na wieki!...
APOLLO (załamuje ręce).
Stracona!... O niebiosa!...
ZEUS (powstaje).
Persefono, czy to wola twoja własna?...
PERSEFONA (z mocą).
Wola ducha mego, serca i umysłu! Żoną Plutona pragnę być, w jego państwie, nierozłącznie z nim. To postanowienie moje stałe, silne, jedyne. Tak być musi i tak będzie! Tak musiało być!...
APOLLO (z rozpaczą).
Zgasł nadziei złoty brzask...
DEMETER (z krzykiem wybiega na środek dziedzińca).
Nie zgadzam się na to za nic!.. Nie! Ja nie oddam Persefony, ona moja, ona koniecznością dla mnie, ja nie znaczę bez niej nic!... Moją jest i nie dam jej w Hadesu cienie; ona w słońcu musi żyć, ze mną, ze mną, tylko ze mną!... O potworny Aidesie, bądź przeklęty za mą krzywdę, za to, żeś ją porwał mnie. Och!... Zeusie!... ratuj ją, nie daj Orkusowi, pomścij mój ból, rozpacz moją!...
PALLAS ATENE (powstając).
Uspokój się, Demetro. Nie chcesz chyba córki nieszczęśliwą widzieć. Skoro ona sama z Plutonem chce zostać, skoro to jej wola, jej pragnienie... Czyż zabronisz szczęścia jej?...

(Zeus zdumiony, zły, zgnębiony, siedzi bezradnie; Hera zwycięsko się uśmiecha, Afrodyta złośliwie).

DEMETER (woła wzburzona).
Kora nie jest dla Hadesu, Kora tu zostanie!...
PERSEFONA (łagodnie).
Ból twój ja rozumiem, matko, ale nie psuj szczęścia mego tą rozpaczą swoją. Przy Plutonie trwać już chcę, bo znalazłam w nim to wszystko, co tęsknotą moją było, za czem duch mój gonił stale. On spełnieniem marzeń mych. Z nim w Tartarze wspólne cele, ideały nasze mamy. Z nim zostanę i dla niego. Żadna mnie nie wstrzyma siła, nawet twe żądanie, matko droga! (Do Zeusa) Słyszałeś, chmuronośny, wyrok mój i wolę?!...
DEMETER (wznosi ramiona w górę).
Jeśli Korę Pluton weźmie, zginę sama, wszystko zginie. Ludzkość zgnębię, ziemię zmrożę, przyrodę całą unicestwię. Świat pod mocą mej rozpaczy w bryłę lodu się zamieni. Zboża, wina, drzewa, kwiecie, wszystko zniszczę, wymarnuję, nie zostanie nic! Ruina, klęska, zaguba! Jakem jest Demetrą zbożodajną, chleborodną, winonośną, stanie się tak, jako mówię tu. Zanik ziemi, płodów jej zagłada! To nie groźba jeno czcza, to mój wyrok... Sądźcie teraz! Nie złagodzi mnie nic!... Nic!...
ZEUS (z triumfem).
Słyszysz, Persefono, wyrok matki ziemi? Zgubę światu przynieść chcesz, dla własnego samolubstwa ludzkość całą, ziemię, płody na zatratę oddasz ty? Rozważ, wszak to jest kres jej bytu... matki twojej...

(Persefona zwiesza głowę).

PLUTON (surowo).
Samolubstwo zarzucacie Korze... a Demeter w zemście swojej nie dowodzi samolubstwa stokroć większego?
PERSEFONA (do Demetry).
Matko droga, wszak ty moją dla siebie miłość znasz, ja cię kocham, o najdroższa, ty zrozumieć mnie chciej. Szczęścia tak pragnęłam zawsze — oto objawiło się. Szczęście swoje odnalazłam, wierzę w nie i w niem chcę trwać. Szczęście moje dziś już tylko przy Plutona boku będzie. Nie broń ty mi tego matko, nie rozdzieraj serca mego bólem swoim tak tragicznym. Wszak widywać ciebie będę, Pluton nie zabroni mi. Matko, błagam cię, dobrą bądź.
DEMETER (z wściekłością).
Nie pozwalam, nie pozwolę, byś z Plutonem w Tartar szła!... Ze mną będziesz, nie dla niego i nie z nim...
PALLAS ATENE (powstając).
Zaprawdę o, Demetro! Kosztem szczęścia córki szczęścia chcesz swojego, by je uzyskać, okrutną się stajesz.
DEMETER (gwałtownie).
Jak chcecie nazwijcie, nie ustąpię! Nic nie zmienię z tego, com wyrzekła! Ziemię zniszczę, ludzkość stracę! Olimp i Tartar zostanie.
HEFAJSTOS (do siebie).
Szczęście, że tonie podlega jej dziwactwom.
PALLAS ATENE
Ja tu przeto radę dam, posłuchajcie i osądźcie. Wszak zezwalasz, gromowładny?
ZEUS.
Mów Atene.
PALLAS ATENE.
Najpierw pytań parę. (Do Plutona). Cieniowładco niewidzialny, czy w postanowieniu swojem trwasz?...
PLUTON (stanowczo).
Nic na zmianę woli mej nie wpłynie. Persefony się nie zrzeknę, ze mną do Tartaru wróci.
PALLAS ATENE.
A ty, Koro?
PERSEFONA.
Z nim i przy nim jest mój byt.
PALLAS ATENE.
Wobec tego jedna tylko rada, by pogodzić obie strony i od klęski świat ocalić. Niechaj Kora z Plutonem powraca do państwa jego i pół roku z nim przebywa, a zaś drugą roku połowę na Olimpie u Demetry. Pół roku w Tartarze i pół na Olimpie. Dobro ziemi tego żąda, ziemne płody, Kosmos cały. Niechcąc zagłady jego, taki podział czynię. Czy zgadzacie się, Plutonie i ty, Persefono?
PLUTON (gwałtownie).
Ja odmawiam ci Pallado, na twój sąd nie zgadzam się!

(Persefona opada na karło i twarz chowa w dłoniach).

PALLAS ATENE.
A ty, Koro?...
PERSEFONA (z rozpaczą).
Ach... tak mi matki mojej żal... sama nie wiem... walka we mnie wre, rozterki mam pełną duszę... tyle męki w sercu, żalu i wahania... Matce cierpień przyczyniam i sama tak cierpię, tak się męczę!...

(Pluton patrzy na nią groźnie, pochyla się lekko ku niej. Ona wznosi na niego oczy).

PLUTON (serdecznie).
Koro, ty walczysz, ty się wahasz, droga?... postanowić czas!...
PERSEFONA (patrzy na niego błagalnie).
Matki mi żal, ona tak mnie kocha, ona tak rozpacza... Plutonie! Przy tobie chcę trwać, a smutek matki szczęście mi mąci...
PLUTON (z wybuchem).
Do niej nie wrócisz!
PERSEFONA (z siłą).
Nie!... Lecz ty mnie odczuj... zrozumiej...
PLUTON (nagle).
Rozumiem cię, lecz to poświęcenie dla mnie wielkie... ciężkie.
PERSEFONA (powstając).
Plutonie! To poświęcenie dla mej matki i... dla ogólnego dobra. Wierz, że i dla mnie nie jest to ustępstwo łatwe.
PLUTON (żywo).
Tylko dla ciebie, dla spokoju twego, zdolny jestem to uczynić.

(Długą chwilę łamie się z sobą, walczy, widząc niepokój Persefony).

PLUTON (do Pallas Ateny).
A więc tak, Pallado! Wyrok twój przyjmuję.
PERSEFONA.
Na to, co Pluton postanowił, masz i moją zgodę, mądrooka.
PALLAS ATENE (do Zeusa).
Czy potwierdzisz to, Zeusie?
DEMETER (uparcie).
Tylko ze mną, u mnie, Persefona musi trwać, ani chwili u Plutona!
POSEJDON (poważnie).

Pallady wyrok mądry jest. (Do Zeusa z oburzeniem). Milczysz, gromowładny?...
(Zeus waha się gniewny).

PLUTON (z wybuchem, stanowczo).
Dosyć sporów! Zabieram Korę! Za pół roku tu powróci, wraz z orszakiem moim. Pójdź jedyna!...
ZEUS (rozpoznaje położenie bez wyjścia wznosi dłoń z powagą i mówi donośnie).
Idźcie razem!...
PLUTON (szyderczo).
Żegnajcie!

(W słupie ognistego blasku i jakby dymu, giną oboje. Pluton trzyma Persefonę wpół, ona do niego przytulona. Orszak Persefony z ukłonem rozchodzi się. Wszyscy zdumieni. Zeus powstaje wzburzony, poruszenie wielkie. Apollo złamany, zbolały, siada ciężko na poręczy marmurowej. Hefajstos śmieje się zjadliwie razem z Hermesem. Hera szepce coś z Ateną. Demeter ogłuszona, półprzytomna, nagle rzuca się naprzód z okrzykiem szału).
SCENA VIII.
WSZYSCY BOGOWIE OLIMPU. DUCHY ŁĄKOWE. TANATOS.

DEMETER (ze wzniesionemi ramionami).
Persefono! Persefono!

(Dopada do miejsca, gdzie znikł Pluton z Korą i spotyka się wprost z Tanatosem. Przerażona odskakuje).
DEMETER.

Ach!... Okrutny!... Tanatos potworny!...
TANATOS (ponuro).
Jam z orszaku cieniowładców, wracam do Tartaru! (Znika).
DEMETER (z okrzykiem).
Koro! Koro! Koro moja, gdzie odeszłaś? Gdzieś ty? Ehe! Ehe!

(Kilku bogów podchodzi do niej, lecz Demeter wpada w szał. Wyciąga wysoko ramiona, a wołanie jej w dziki krzyk przechodzi).

DEMETER (oszalała).
Przeklinam półrocze, gdy Kora w Hadesie!... Hej ziemio, wstrzymaj soki, przestań rodzić płody!... Zboża, drzewa, kwiaty, oliwki, winnice, schnijcie, gińcie, zanikajcie!... Ehe!... Bez Kory giń przyrodo! Hej, zaklinam cię, ziemio, bóstwem swojem, zniszcz rośliny. Jam tworów boginią — gińcie twory ziemi... Hej, zaklinam, marznij, ziemio!... Stratuj przyrody piękno! Giń!... Giń!... Niechaj nic się nie ostoi; róża, narcyz, ni fijołek, żaden owoc, żaden liść!... Hej, ziemio, ja ci każę, marnuj wszystko, susz i zrzucaj... schnijcie liście, trawy, zioła...

(W miarę jej zaklęć na drzewa i rośliny zaczyna padać dziwny odblask złoto-rudy, kwiaty tracą barwę, schną i łamią się. Liście wszystkie schną, barwa zgniło-ruda szarzeje i wicher się zrywa; niebo się zaciemnia, liście zaczynają spadać z drzew i lecą, lecą... Bogowie zdumieni, wzruszając ramionami, rozchodzą się wolno. Zostaje tylko Apollo, w tej mętni rudej, ginącej natury. Siedzi smutny, przy nim lutnia. Artemis łuk naciąga, zarzuca na ramię i odchodzi. Hefajstos z Hermesem patrzą zdumieni. Afrodyte ucieka z przerażeniem i dreszczem zimna. Zeus ginie w słupie mgły, Hera z nim razem, Hebe zakrywa ręką oczy i ucieka. Posejdon, Ares odchodzą obojętnie; Dyonizos znękany, z załamanymi rękami. Hestja cicha otula się cała w szatę. Do Apolla zbliżają się Eros i Hymen, stają przy nim. Demeter zaklina wciąż).

DEMETER (woła z jękiem słabnącym).
Śpij, przyrodo, odpoczywaj, starzej się, żółknij... schnij!... Hej!... Niech wszystko zamrze, zblednie... Tętna ziemi, stójcie, milczcie!... Stań, przyrodo, stań i śpij!... Lody... śniegi... wzywam was! Niech ruczaje, rzeki, zdroje, pokryją lodowe kry! Syp, śnieżyco!... Śniegu wzywam!... Zaklinam... zaklinam... zaklinam!...

(Liście opadają już całą falą, kwiaty opadły, wodotrysk stanął zaklęty. Cyprysy, palmy, wszystko suche, zgniłe, rude, Niebo mgliste, mętne, szare. Zaczyna prószyć śnieg, coraz gęściej... gęściej... Demeter po ostatnim okrzyku: Zaklinam” pada na ziemię i głowę na marmurowem otoczeniu wodotrysku opiera. Śnieg już sypie, biały, gęsty, robi się chłodno, mgły opadają. Na marmurowej poręczy siedzi wciąż Apollo, zadumany, przy nim skrzydlaty Eros, głęboko zamyślony i Hymen, osłaniający zasłoną swoją pochodnię. Na nich tylko pada jasny brzask, jakby słoneczny).
SCENA IX.
APOLLO, EROS, HYMEN.

EROS (głos mistyczny).
Wszystko zamarło, wszystko zanikło... jeno my trwamy!...
HYMEN (głos mistyczny).
Jeno my!...
APOLLO (jak echo).
Jeno my!...

(Śnieg sypie... sypie... sypie... Demeter leży omdlała).
KONIEC.
Rogale 29/VIII 1918 r.






  1. Przypis własny Wikiźródeł Evoe, evohe! – (z grec.) radosny okrzyk u Greków, radość.






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Helena Mniszek.