Pieśni mazurskie (Kajka, 1927)/całość
<<< Dane tekstu | ||
Autor | ||
Tytuł | Pieśni mazurskie | |
Wydawca | Gazeta Mazurska | |
Data wyd. | 1927 | |
Druk | Drukarnia „Współczesna“ w Warszawie | |
Miejsce wyd. | Warszawa | |
Źródło | Skany na Commons | |
Inne | Pobierz jako: EPUB • PDF • MOBI | |
| ||
Indeks stron |
PIEŚNI
MAZURSKIE Ułożył
Michał Kajka
z Ogródka, pow. łecki
1927.
Nakładem
Redakcji „Gazety Mazurskiej“
Warszawa.
Drukarnia „Współczesna“ w Warszawie, Szpitalna 10.
Spis rzeczy.
Str. 13 16 19 26 27 50 54 55 58 59 60 61 |
Umiłowani w Panu. Podaję wam zbiór poezyj przezemnie utworzonych w ojczystym języku, pomnąc na słowa św. Pawła w liście 1-szym do Koryntów, w rozdziale 14-tym, w wierszu 9-tym: „Także i wy, jeślibyście językiem nie wydali mowy dobrze zrozumiałej, jakoś będzie zrozumiane, co się mówi, albowiem będziecie tylko na wiatr mówić.“
Zastanówmy się nad tem, a uważmy, jakie pisma i jaka nauka ma służyć ku zbudowania naszemu. Gdyby duch pychy i wyniosłości zapukał do serca naszego, mówiąc: „Porzuć tę dziadowską mowę, tę mowę, którą prostakowie gadają, a chwyć się innej, pańskiej mowy, a będziesz w innym stanie“, — niech nam brzmią powyższe słowa św. Pawła. A że to Pismo święte jest przetłumaczone na nasz ojczysty język, w którym to przodkowie nasi przez wiele stuleci się budowali i Stwórcę swego wychwalali tym językiem im od Boga danym, natchnionym i wrodzonym.
O niech nam świecą te słowa św. Pawła w mroku ciemności blaskiem światłości, abyśmy przejrzeli, jak w zwierciadle, jaki to grzech jest gardzić darem Bożym, a stroić się w inne piórka na upodobanie swemu kusicielowi.
O, jak przyjemna i wdzięczna jest Panu mowa, w której my się urodzili, mowa cnoty i pokory, gdy wzdychamy w pokorze do Pana, jako i Dawid woła w Psalmie 138-mym, wierszu 6-tym: „A choć wywyższony jest Pan, wszakże na uniżonego patrzy, z wysokomyślnego z daleka poznawa.“
Przyjmijcie tedy w wasze ręce bukiet moich poematów, które mają służyć ku pożytkowi i ku rozrywce polskiego narodu, niech padną na serca wasze, jako rosa na roślinę, pragnącą deszczu, a orzeźwiona, podnosi się na nowo, nie gardząc jej kształtem i położeniem, pomnaża się w wzroście.
Tak i wy, pokochawszy wasz język ojczysty podług moich poematów i pokorą do Pana, a On przytomnym wam będzie. On zrozumie nasze polskie pienia, nasze dolegliwości i będzie okazywał nam Swoją łaskę.
Wy, ojcowie i matki, nauczajcie dzieci wasze polskich wierszyków i polskich modlitw, a za to raz będziecie zbierać żyzne plony hojnej łaski od Pana Boga dlatego, że nie pogardziliście językiem, w którym żeście się urodzili. Ku temu służyć wam mają moje poematy. Oby one doszły do najodleglejszego zakątka narodowości polskiej.
Ogródek w powiecie łeckim 1926 r.
Nad wodami mazurskiemi
Unosiły się śpiewy,
Jednak dźwiękami obcemi,
Niby z morskich wód mewy,
Do nas stadami przybyły,
Nasze śpiewy zagłuszyły
Naszę harfę, nasze lutnie
Na wierzbach rozwiesilim,
Pozwieszalim głowy smutnie,
W wór żałoby okrylim,
Bowiem co nas weseliło,
Od nas się gdzieś oddaliło.
Naszej miłej mowy dźźwięki,
Co z piersi naszych płynęły,
Co głosiły Bogu dzięki
I ku niebu płynęły,
Co świeciła nam, jak zorza,
Chcą zniszczyć w nurtach morza.
Gdzie na jutrzni śpiewy dziecka
Wyniosły ku niebu wiatry,
Tam dziś kultura niemiecka
Urządziła teatry,
Zamiast modłów za swe grzechy,
Tańca, muzyki i śmiechy.
Niech nasze błagalne głosy
Za lud nasz ukochany
Wzbijają się pod niebiosy,
Lub gdzieś za oceany,
Niechaj zabrzmią smutnym tonem
Nad ojczystej mowy zgonem.
My kołacem do sumienia
Wszech kulturalnych ludzi,
W których sercach bez wątpienia
Współczucie się budzi,
Niech uznają boleść owę
Stracić macierzyńską mowę.
My zanosim też do Boga
Nasze gorliwe pienia,
On rad wchodzi tam, gdzie trwoga,
Wysłucha bez wątpienia,
On boleśni nam ukróci,
Ojców mowę nam przywróci.
mowy ojczystej.
Przybliżamy się do Cię, Jezusie,
I prosimy Cię w pokorze,
Bądź nam łaskaw w tej to porze.
Bliżej, bliżej Cię,
Jezu, Klejnocie.
Żalem wzruszone, serca skruszone
Niesiem k’Tobie, Panie miły,
Wzmacniaj nas Sam, dodaj siły
Potrzebującym, Ciebie proszącym.
Widzisz, jak tonie, niby przy zgonie
Dźwięk ojczystej naszej mowy,
Z której mamy pokarm zdrowy,
Chcą ją zgnieść śmiele nieprzyjaciele.
Czy w obcej mowie zaczerpniem zdrowie?...
Duszy naszej tak zwiędniałej,
Krom nauki Twej zgłodniałej,
Czy w obcej mowie damy cześć Tobie?
Przywróć ojczystą mowę nam istą,
A my godnie chwalić Ciebie
Będziem na ziemi i w niebie
Miej ją w obronie — niech nie utonie.
Czyli my krzykiem, obcym językiem
Będziem mogli Ci słać dzięki...
Tobie godnej chwały dźwięki,
Niby z szyderstwem i też bluźnierstwem.
Nuż my pełni trwóg,
Padniem do Twych nóg,
A ze skruchą i też żalem
Do górnego Jeruzalem
Będziem się brali — postępowali.
Świeć nam, jak zorze w krytycznej porze,
Bądź nam wodzem, gdy błądzimy,
Pociechą, gdy się trapimy,
Daj nam światłości w grzechach ciemności.
Niech nas do końca nic nie odłącza
Od miłości Twojej, Panie,
Krzyż ani prześladowanie
Niech nie odłączy Ciebie, obrońct.
Póki będziemy żyć, będziem Ciebie czcić
W naszej macierzystej mowie
Tak, jako nasi ojcowie;
Póki tchu stanie, damy Ci cześć, Panie.
ojczystej.
O dźwięku ojczystej mowy,
Godny chwały i opieki,
Z ciebie brali pokarmy zdrowy
Ojce nasze długie wieki.
Coś świeciła ojcom z góry,
A gdy ich tłoczyła trwoga,
Twoim dźwiękiem brzmiały chóry,
A pieśń rzewna szła do Boga.
Czy to pod słomianą strzechą,
Czyli też w wspaniałej wili,
Byłaś zawsze im uciechą
I ciebie się nie wstydzili.
A światło Ewangelji
Wszędzie dobry przystęp miało,
Bowiem jako kwiat lilji
W Narodzie się rozwijało.
Zatem w domu, czy na niwie,
Wśród mozołu i też trudu,
Przy zabawach, lub przy żniwie,
Rozgrzewała serca ludu.
A niewinnej śpiew dziewczyny,
Co pochodził z piersi istej,
Płynął echem het w doliny
W miłej mowie jej ojczystej.
Czemuż teraz się karmicie
Obcą mową, jak trucizną...
Czemuż teraz się wstydzicie
Ojców drogą nam spuścizną...
Czemuż teraz się wstydzicie
Chwalić Pana w swojej mowie...
Czemuż dziatki swe stroicie
W obce pióra, niby sowie...
Potem dziatki z matek szydzą,
Dadzą nieraz wam naganę
I rodzicem swym się brzydzą,
Bo są „fajnie byldowane“.
W pośród pychy i hardości
Pchają się w dolinę grzechu
I dla swojej nieprawości
Gubią się sami w pośpiechu.
Czemuż się wy wtedy pniecie
Na drabinę wyniosłości,
Za to Pan Bóg za was przecie
Zsyła różne nam przykrości.
Czcijmy więc po naszych przodkach
Mowę, cnoty i pokorę,
A Bóg niezbadany w środkach
Ześle nama inne pory.[1]
Czyli my ojczyste hymny
Z różnemi pieśniami
Mamy rzucić w strumień zimny
I zdeptać nogami?
Lub polskie kancjonały,
Albo też biblje.
Wszelkie księgi Boskiej chwały
Kwitnące jak lilje?
Takie nasze skarby drogie,
Droższe nad złoto,
Mamy wyrzucić na drogę
I zagrzebać w błoto?
Choć nauki apostolskie,
Niech wiatr je rozwiewa,
Bo dlatego, że to polskie,
Bóg się na nie gniewa?
Bóg nie słucha, co polskiego
Nawet miły kumie?
„Boże wybaw nas od złego“
Bóg to nie zrozumie?
Nie zrozumie, więc
Do tego nawet karać będzie,
Bowiem pacierza polskiego
Zakazuje wszędzie?
— Nie tak ma być, kochaneczku,
Radzę co dobrego,
Mów z władzami po niemiecku,
Gdy żądają tego. (Rozumie się, że tylko w Prusach).
Kiedy zwierzchność nami włąda,
Pilnie nas dogląda,
Wtedy niech z nią każdy gada
Tak, jak ona żąda.
Boć to Pan Bóg ten, co w niebie,
Na polskie pacierze,
Ten nie gniewa się na ciebie,
Gdy je mówisz szczerze.
Ślijcie Bogu wszelkie dźwięki
Polscy koloniści,
Bóg wysłucha wasze dźwięki,
Wasze prośby ziści.
A tak starzy, lub też młodzi,
Kto ma tylko dowcip w głowie,
Chwalcie Boga, jak się godzi,
W naszej macierzystej mowie.
O ojczysta nasza mowo,
Coś kwitnęła nam przed laty,
Zakwitnijże nam na nowo,
Jako kwitną w lecie kwiaty.
Zalśnij nam, jako zorze,
Przywróćże nam skarb nasz isty,
Aby w domu, lub we zborze
Istniał język nasz ojczysty.
Choćby germanizmu wały,
Nakształt śniegowej zawiei,
Naszą mowę zalać chciały,
Jednak nie traćmy nadziei.
Jeszcze nie zgasło zarzewie
Naszej ukochanej mowy,
Rozwinie się, jak liść na drzewie,
I da nam pokarm zdrowy.
Tylko gorliwie w pokorze
Macierzyńską mową wszędzie
Czcijmy Zbawcę w każdej porze.
On pomocą nama będzie.
Miła naszych ojców mowo,
Coś w spuściźnie nam została,
Rozwiń że się nam na nowo,
Byś się nam ozdobą stała.
Ojców mowo, co pieściła
Matka mnie w kołysce tobą,
Słyń na nowo, byś świeciła
Nam światłością i ozdobą.
z Chrystusem.
Ozwał się do mnie mój Miły
Głosem wdzięcznym w tym czasie
I zawołał z całej siły,
By pociągnąć mnie ku się.
Wstańże przyjaciółko moja,
Oblubienico miła,
A pójdź do zbawienia zdroja,
Abyś z niego sok piła.
Albowiem już bez wątpienia
Zima grzechu minęła.
Przychodzi wiosna zbawienia,
By cię wonią natchnęła.
Kwiatki się już ukazują
Nam do upodobania
I przyjemną woń sprawują
I nastał czas śpiewania.
Synogarlica też głosi
Powrót wiosny zbawienia,
Figowe drzewo przynosi
Owoce podziwienia.
A macice winne zasie,
Co zimowym snem spały,
Rozwijają się w tym czasie,
Rozkwitłą woń wydały.
Wstańże, przyjaciółko moja,
Moja piękna i miła,
A pójdź do zbawienia zdroju,
Abyś wdzięczną mi była.
Gołębico mego życia,
Która mieszkasz, jak to wiesz,
W rozpadlinach skał mych skrycie
I w skrytościach przykrych też.
Ukaż mi oblicze Swoje,
Niech Twój głos mi wdzięcznie brzmi,
Bo wdzięczne oblicze Twoje,
Głos Twój pożądany mi.
do Jezusa.
Witaj, Jezusie, ku mojej dusie,
Pod ciężarem grzechu mego
Wołam do Ciebie samego:
Witaj mi zasie w tak sławnym czasie.
Miłośniku mój, zawsze przy mnie stój,
Z pod brzemienia moich złości, wołam do Cię,
Wołam do Cię, ma miłości,
Ty mnie miłujesz, mą boleść czujesz...
Ja w rany Twoje boleści moje
I nieprawość mą ukryję,
Krew Twa święta mnie omyje,
A rany Twoje zgładzą złości moje.
O Zbawicielu, Odkupicielu,
Co to niesiesz bez wątpienia
Ludowi źródło pocieszenia,
Ja chcę Twoim być, z tego źródła pić.
Ja się trzymam Cię, drogi klejnocie,
Bo ja jestem Twą własnością,
Choćby świat mię swą chytrością
Chciał zwieźć do siebie, trzymam się Ciebie.
Niech głos Twój płynie
W ziemskiej dolinie,
I obudzi z nas każdego,
Abym ze snu grzechowego
Się ocucili i Ciebie czcili.
Duszo zbłądzona, grzechem zmęczona,
Otwórz że serca twego bramy,
Obaj dziś przebywać mamy,
Duszo strapiona, grzechem ściśniona.
Za cię miło mam, twą niedolę znam,
Gdy ty wyznasz grzechy twoje,
Ja przy boku twoim stoję,
Ja cię miłuję, twe boleści czuję.
Rany z krwią moją twe boleści goją
I wszelkie dolegliwości
Pot mój chłodzi twoje miłości,
Z ran mych płynie zdrój, co goi ból twój.
Patrz, jakiem śmiele wykupić wiele,
Toć wykupiłem i ciebie.
Wzywaj mnie w dusznej potrzebie,
Wykupiłem lud, znam ich wszelki trud.
Czyli w trudny czas Mnie opuścić masz...
Któż że inny by cię zbawił,
Kto uciechę by ci sprawił,
Gdy się zasmucisz, czy mnie odrzucisz...
Kto głosu Mego tak przyjemnego
Nie usłucha, lecz ominie,
Ten w swych grzechach wnet zaginie,
Kto Mnie ominie, ten raz zaginie.
Myśli rozrywaj i Zbawcy wzywaj,
Chce ci przybyć do pomocy,
A jak we dnie, tak i w nocy,
Łaskaw ci będzie, k’tobie przybędzie.
Ach, jak błogo żyć i z Jezusem być.
Kto tu w troskach, nędzy żyje,
A łzy swe jak wodę pije,
Z Nim ach błogo żyć, oto chciej z Nim być.
Gdy Jego wzywasz, rad z Nim przebywasz,
Oto sumienie spokojne,
Dusz pociechy masz w Nim hojne,
Kiedy Go wzywasz, a z Nim przebywasz.
Zbawca, jak zdoła, pielgrzymów woła,
Oto chodźcie utrapieni,
Wy będziecie pocieszeni,
Jezus tak wzywa, a z nędznym bywa.
Ten w każdą porę uzdrawia chore,
Łzy strapionym swym ociera,
Ewangelją ich wspiera,
Czasu każdego krzepi nędznego.
I cieszycielem — Emanuelem
Grzesznym ludziom On się staje,
Odkupienie im podaje,
Ulży każdemu łzy pijącemu.
Oto pysznym Pan w prędkości
Złamie róg ich wyniosłości,
Ulży zasie w zad,
Łzy pijącym rad.
— Synu jedyny, spojrzyj na ziemię,
Jak z własnej winy wsze ludzkie plemię
Brodzi w złym grzechu
I w nim umiera,
A czart w pośpiechu
Duszę zabiera.
Świat pełen złego, a oprócz Ciebie,
Ani jednego nie będzie w niebie.
Synu mój miły, zstąp na tę ziemię,
Walcz z całej siły, zbaw ludzkie plemię.
Ten lud pojmany wyzwól z ciemności,
Rozbij kajdany, wejdź ku radości. —
„Pójdę w pośpiechu, mój Ojcze miły,
Zbawić lud z grzechu i dodać siły.“
I dziedzic Bóstwa z danej mu pieczy
Wdział znak ubóstwa i kształt człowieczy,
Kroplę zbawienia zabrał też z sobą
I bez wątpienia szedł swą osobą.
Zstąpił na ziemię z Anioły swemi
Przy Betlehemie judejskiej ziemi,
Przyszedł wspaniale i z wielkim cudem
I tu pozostał pomiędzy ludem.
Miejsca nie stało Zbawcy osobie,
Aż dać musiało Mu bydło w żłobie,
Leży w żłobeczku, woła do ciebie,
Otwórz że dziecku, a będziesz w niebie.
Puść w twe mieszkanie Zbawcę twojego,
Dziś się ci stanie wiele dobrego,
Z niebios pałacu, choć ja ubogi,
Gdzie niema płaczu, a ni też trwogi.
— Dam kroplę tobie z rajskiej jagody,
Będziesz miał sobie wesołe gody.
Nocy zbawienia
Jakaś wspaniała,
Coś bez wątpienia
Świętą się stała.
Lud byłwtrącony
W piekielne grody,
Jęczał strapiony,
Pragnąć swobody.
Lata mijały,
Lecz straszne jęki
Nie ustawały,
Lud cierpiał męki.
Nagle zadrżało
Piekła sklepienie,
Bo się zbliżało
Grzesznych zbawienie.
I blask światłości
Błysnął dokoła,
Wierni z radości
Wznosili czoła.
Na ziemi w rzędzie
Anieli stali,
— Chwała niech będzie, —
Tak zaśpiewali.
A śpiewy one echem
Głosiły
Zawsze w tę stronę,
Gdzie leżał Miły
Tam w stajni, w żłobie
Ów Pan nad pany,
W człeczej osobie,
Z nieba zesłany.
Choć nędzne było
Ubranie Jego,
Jednak świeciło
W Nim coś cudnego.
W straży wokoło
Anieli stali,
— Spijże wesoło, —
Tak zawołali.
Taka noc w wieku tylko jedna była
Miła duszo, weselże się,
Iż ci dziś zbawienie niesie
Chrystus, co z nieba zstępuje,
Anioł bowiem tak zwiastuje.
Lśni się z niebieskiej światłości
Koło Niego z wysokości.
Aniołowie zaśpiewali,
Jemu cześć i chwałę dali.
Król niebieskiej wysokości,
Aniołów wódz, Pan zacności,
Zszedł na ziemię — i legł w żłobie,
Odkupienie przyniósł tobie.
Głosi nama dzisiaj śmiele
Radość wielką i wesele,
On Zbawca w te świetne gody
Daje nam rajskie ochłody.
Którzy w troskach tu żyjecie,
A łzy jak wodę pijecie,
Korzcie się do Pana tego,
On pociechą jest każdego.
Miasto świetne, Betlehemie,
Pan z niebios zszedł na tę ziemię,
On, który nam sprawił gody,
Nie dostał nawet gospody.
O, jak wdzięcznie i przyjemnie
Wielbić cnego zbawcy Imię,
A odstąpić mu gospody,
Łącznie z Nim obchodzić gody.
Miłego, Miłego,
Idziem chętnie witać Jego.
Cherubinowie dziś stali,
A miłego zwiastowali,
Łaskawego Chrystusa.
Król chwały, Król chwały,
Ach, jaki On jest wspaniały,
Jak Zeń świeci blask światłości,
Koło Niego z wysokości
Aniołowie śpiewają.
Zacności, zacności,
Odkupiciel z wysokości,
Gdzie płacz, nędza, narzekanie,
Raczył przybyć na mieszkanie
On, Król chwały, zacności.
Do Niego, do niego
Kornie przystąpim dlatego,
Aby nam w naszej trudności
Udzielił z nieba radości,
Łaski prosić będziemy.
Ozdoby, ozdoby
Zbawicielu na te gody
Użycz nam, Jezusie miły,
Łaski Twej i dodaj siły,
Najmilejszy zbawco nasz.
A my Ciebie, a my Ciebie
Będziem wielbić za to w niebie,
Ozdobo, nasz Zbawicielu,
Zasmuconych Cieszycielu,
Ewangelją nas wskrzesz.
Nieśże nam, nieśże nam
Anielskiej pomocy Ty Sam,
Raczym za to, miły panie,
Oddać Ci cześć, dziękowanie
Do zgonu ostatniego.
ja Tobą, za Tobą,
Emanuelu — Ozdobo,
Na duszach rozweseleni,
Idąc, chcemy być złączeni,
Emanuelu, z Tobą.
O mój miły przyjacielu,
Powiem ci o Zbawicielu:
Zesłan z nieba wysokiego
Do narodu tu grzesznego,
Jest to Król całego świata,
Panować ma wieczne lata.
Przybył onej świętej nocy,
Zstąpił ludiom ku pomocy.
Spieszmy zatem wielcy, mali,
Abym Jego przywitali.
To ten Król całego świata,
Co zwiastowan całe lata.
Pójdźiem, padniem na kolana,
Przywitamy tego Pana.
Co za radość w mojej duszy,
Cały umysł mój się wzruszy.
Powiedz mi ku Niemu drogę,
Gdzie ja Jego znaleźć mogę.
On w pieluszki uwiniony,
W stajni, w żłobku położony.
Matka Jego opatruje,
Bo nad życie Go miłuje.
Koło Niego tuż przy żłobie
Stoją wszędzie Aniołowie.
To ten Król całego świata,
Co zwiastowan dawne lata,
Takie obrał nędzne życie,
Nie wyszedł na świat obficie,
Nie zwiastują Go armaty,
Ani żaden strój bogaty.
Nie chce tronu cesarskiego,
Ani też pałaców jego.
Ten Zbawiciel, co zesłany,
Chociaż On jest Pan nad Pany,
On nie żąda świeckich strojów,
Ani wspaniałych pokojów,
On nie gardzi nędzną szatą,
Ani też mizerną chatą,
Nie zwiastują Go armaty,
Ani żaden strój bogaty.
Jednak wcale co innego
Zwiastuje nam pana tego.
Widzisz oto z wysokości
Schodzi teraz blask światłości,
W nim Anieli się zbliżają,
Zbawiciela wysławiają,
Pasterzom Pana zwiastują,
Pokój ludowi winszują.
Gdy pasterze to słyszeli,
K’Niemu śpiesznie polecieli,
Weseliła się ich dusza,
Kiedy przyszli do Jezusa.
Mesyjasz On obiecany
Idzie z nieba na ziemię.
Chrystus, Zbawca pożądany,
Aby wsze ludzkie plemię
Łączył w niebie czasu tego
Koło tronu Ojca Swego,
A na wszej drodze wszędzie
Już On nam wodzem będzie.
Król nieba w człeczej osobie,
Aniołów wódz pełen sławy,
W stajni odpoczywa w żłobie,
Odkupiciel łaskawy.
Gdzie jestże stróż na przywitanie,
Rajce, słudzy, wsze dworzanie?...
U Niego są stróżowie,
Dokoła Aniołowie.
Król ten w niebiosach wysokości,
U nas chce stać tą porą,
Nie chce żadnej wyniosłości,
Ale chce, bym pokorą
Mieszkanie Mu ozdobili,
A modlitwą Go uczcili,
Za grzechy żałowali,
Usilnie Go błagali.
Chciejmy Go o pomoc prosić,
Zawsze przy Nim zostawać,
Ewangelję też głosić,
Chwałę i cześć oddawać
Temu, co nas świętej nocy
Oswobodził z piekła mocy,
Który bez naszej zasługi
On zapłacił wasze długi.
Miej nas w pieczy, Zbawco miły,
Pomóż Ty sam obficie
Onym, co wojenne siły.
Niszczą im mienie i życie,
Obraniaj Sam i siłą bądź,
Wsze wojny zgrom i pokój zrządź,
A okaż nam sam, Panie,
Łaski i zmiłowanie.
Otoczon chwałą Bóstwa
I wojski niebieskiemi,
Przyjąwszy kształt ubóstwa,
Pielgrzymem stał na ziemi.
Na ziemię nędzy, troski,
Zniszczonej wskutek wojny,
Zszedł z niebiesiech Syn Boski,
W miłości bardzo hojny.
Łagodnie wdzięczne Dziecię,
Nad wszystkie syny ludzkie,
Wita w ziemskim namiocie
Wspaniałe i maluczkie.
Wstępuje w nędzne progi
I niesie pocieszenie,
Gdzie pełno nędzy, trwogi
I ciężkie utrapienie.
Utula w Swoje łono
I bierze na Swe ręce
Stroskanych sierot grono
I daje pociech wieńce.
Gdzie boleść i wzdychanie,
Czy niewinności cieką,
Tam On gospodą stanie,
Uciśnionych opieką.
Obdarza cierpliwością
W wszelkiem utrapieniu,
Oświeca Swą światłością
W życiu i śmierci cieniu.
Kto zewsząd opuszczony,
Nie doznaje pomocy,
Ten będzie pocieszony
Od Jezusa w tej nocy.
Gdzie pycha, strojne szały,
Biesiady wielorakie,
Tam Król Niebios bogaty
Omija miejsce takie.
Witaj nam Zbawco miły,
Coś przybył k’ nam tej nocy,
A dodaj słabym siły
I bądź nam ku pomocy.
Niech gwiazda wraz z mądrcami
Prowadzi nas do Ciebie,
Bym raz w przyszłości sami
Chwalili Ciebie w niebie.
Przy Boskim tronie
Anielskie pienia,
A na Syonie hasło zbawienia.
Łuna światłości schodzi na ziemię,
Oświeca włości tam w Betlehemie.
Przy złobku w koło Anieli stali,
„{k{korekta|Spijje|Śpijże}} wesoło“, tak zaśpiewali.
Z wschodniej krainy szła karawana,
Dla tej przyczyny, by uczcić Pana.
Bo gwiazda była już zaraz z rana,
Ich prowadziła do Chrysta Pana.
Niebieskie mocy i wsio powstało
Tej świętej nocy, by Go witało.
Betlehem przecie w grzesznym śnie spało,
Dla Bóstwa swego miejsca nie miało.
Ani gospody, ani łóżeczka,
Ani wygody dla Jezuseczka.
Ani kołyski, ani pomocy
Zbawca ci bliski nie miał tej nocy.
Bydło w stajence opodal stało,
Miejsca panience ustępowało.
Lud zaślepiony trudem szatana,
W grzechach uśpiony, nie poznał Pana.
Choć Zbawca luby, from ludzkiej woli,
Nie żąda zguby, wyrwie z niedoli.
Tak w tej epoce my Go wyznamy,
Jakie owoce z siebie wydamy?
Czy my Miłemu damy gospody,
Zbawcy naszemu w te święte gody?
Tańce, muzyki, różne biesiady,
Złośliwe krzyki i różne zwady.
Różne też swary i też oszczerstwa,
I lud bez wiary, nawet bluźnierstwa.
A Pan nad nami zawodzi żalem,
Jak przed latami nad Jeruzalem.
Pójdźmy spółem do stajenki,
Do Jezusa, do panienki,
Przywitajmy tam Małego
I Maryje, Matkę Jego,
Choć przez ciernie,
Lub przez głogi,
Nie żałujmy naszej drogi.
— Nie trzeba Go szukać w żłobie,
Bo już On jest dziś przy tobie,
Skarby drogie nam przynosi,
Tylko „otwórz mi“ cię prosi.
Powiedzże mi, proszę ciebie,
Co za skarby tam są w niebie,
Coby Jezus przyniósł tobie,
Kiedy biedny leży w żłobie.
Nie przynosi nic takiego,
Co są skarby świata tego,
Tylko tam niebieskich grodów
Przyniósł nam grono jagodów.
A to grono, to skarb trwały,
Więcej warty, niż świat cały,
Jedna kropla z tej jagody
Droższa jest, niż świeckie grody.
Jakże ja ich dostać mogę,
Kiedy to są skarby drogie,
Toć ja jestem za ubogi,
Skarb Jezusa mi za drogi.
Jezus ciebie tak miłuje,
Że ci skarby Swe daruje,
On ci rado je przynosi,
Tylko „otwórz mi“ cię prosi.
Cóż otworzę tam Miłemu,
Jezusowi kochanemu?
Otworzę Mu wsio w mem domie,
Niechże tylko przyjdzie do mnie.
Otwórz bramy serca twego,
Bo On żąda tylko tego,
On w serca twego pałace
Łaski Swej młotem kołace.
Jak otworzyć mam Miłemu,
Jezusowi kochanemu,
Gdy On czuwa przy mnie stale,
A ja Go nie widzę wcale?
Nie słyszę Jego wstania,
Ani czuję kołatania,
Gdybym tylko widział Jego,
Upadłbym do nóg Onego.
On kołace przede drzwiami,
On jest zawsze wszędzie z nami,
Ale w sercach naszych zdrada,
Jest to wielka nam zawada.
Pagórki grzechu naszego,
To nam zastawiają Jego.
Te pagórki są szerokie,
Pod niebiosa są wysokie.
Patrz! gdy Jezus chodził w ciele,
To go nie widziało wiele,
Choć nauczał i uzdrawiał,
Choć zawsze z nimi rozmawiał,
Jednak wiele takich było,
Co to w Niego nie wierzyło,
Nauk Jego nie słuchali,
Ani zgoła Go nie znali.
Zna wół gospodarza swego,
Osieł też złób pana jego,
Lecz Izrael Go nie poznał,
Chociaż łaski Odeń doznał.
Bo pagórki grzechu były,
Te mu zbawcę zasłoniły,
Ci, co zmysły umartwiali,
Ci Jezusa wraz poznali.
Tak i teraz, o mój miły,
Wołam do cię z całej siły.
Wyrzuć grzechy z serca swego,
Zaraz przejrzysz Zbawcę twego.
Wymieć pychę z serca twego,
Oczyść je od brudu wszego,
Gałązkami palmowemi
Wyprusz w twoim sercu nimi.
One przyozdób pieśniami,
Drzwi serca ozdób modlitwami,
Kórz się do Jezusa twego,
Uklęknij, wzdychaj do niego.
Niech za grzechy twe, co giną,
Łez potoki ci popłyną,
Niech twa gorzko wzdycha dusza,
Wtenczas ujrzysz wnet Jezusa.
Witaj Syonie.
Wsze ludzkie plemię
Zbawcę w koronie,
Co zszedł na ziemię
Tej to nocy.
Jezus maleńki
Światłością płonie,
Dziś u panienki
Leży na łonie
Tak uroczy.
Anieli stali
Na ziemi śmiele
I zaśpiewali,
Że w ludzkiem ciele
Zbawca schodzi,
Choć lud Miłemu[2]
Nie dał gospody,
Jednak On ku temu
Sprawił nam gody,
Lud oswobodzi.
I bez wątpienia
W tak świętym czasie
Hasło zbawienia
Głosi nam zasie:
Weselcie się!
Rad chce gospody
Serca naszego,
W Nim macie Go.
Witajcie Onego
W tem to czasie.
— Chwała niech będzie
Na wysokości,
Ra ziemi wszędzie
Boskiej istności.
Tak zaśpiewali
Cni Aniołowie
I zwiastowali
Jezusa w żłobie.
A wdzięczne głosy
Się unosiły,
Aż pod niebiosy
Dźwiękiem odbiły.
I święci wszędzie
Przed tronem stali,
„Chwała niech będzie!“
Tak zaśpiewali.
I z ust nam wszędzie
Niech brzmi po temu,
Chwała niech będzie
Bogu naszemu.
Niech się rozgłosi
Chwała Syonu,
A niech się wznosi
Do niebios tronu.
Chwalcie Świętego
Wsze ludzkie plemie,
Gdyż Syna Swego
Zesłał na ziemię.
Chwała niech słynie
Pod niebios grody,
Bo w Bożym Synie
Wesołe gody.
— A na ziemi pokój,
Pokój na ziemi,
Zabrzmiały pienia,
Bóg dobrym złemi
Dał zdrój zbawienia.
Przez Syna Swego,
Co leży w żłobie,
Boga istnego
W człeczej osobie.
Ten zburzył mężnie
piekielne grody
I wyrwał więźnie,
Dał im swobody.
Wśród hałasu i zamętu
I też w pośród nocnej cieni
Coś błysnęło z firmamentu
I stanęło na przestrzeni.
Podobne do błyskawicy,
Co oświeca wsze ciemności,
Był to Anioł złotolicy,
Co zszedł z niebios wysokości.
Miał z sobą księgę wieczności,
By wpisać w nią rok miniony,
Który to dla ludzkich złości
Został nawskroś poplamiony.
Hardość, pycha z wyniosłością,
Zatem też różne oszczerstwa,
I rozpusta z nieprawością,
Nawet czasem i bluźnierstwa.
A na widok tej niedoli,
Błysły łzy mu jego skroni,
Bo lud przeciw Bożej woli
Ugrzązł całkiem w piekła toni.
A za nasze ciężkie złości,
Za wsze grzechy, co bez miary
Zsyła Pan sprawiedliwości
Za to na nas różne kary.
I wyjął księgi wieczności
Nowy Rok przyszłości isty,
Nowy Rok wszej niewinności,
Rok Pański przyjemny, czysty.
Wzbił się Anioł znów do góry
I poleciał gdzieś w przestrzenie
I swym blaskiem aż za chmury
Roświeca wsze nocne cienie.
Zatem Rok Pański przyjemny
Błysnął nam w swojej światłości,
Lecz dla ludzkich synów ciemny,
Nic nie wiemy o przyszłości.
Witaj ku nam Roku miły,
Cóż przynosisz nam nowego?
Przynieś nam duchowej siły,
Abym unikali złego.
Bym cię grzechem nie splamili,
Abyś na nas skarżył za to,
Będziem Pana więc prosili,
By nam dał przyjemne lato.
By obronił nas od wojny,
Od wszech plagów i pożogi,
By nam zesłał czas spokojny
I bronił nas od wszej trwogi.
Mija stary rok z czesności,
Istnieć już przestaje,
Chyli się już ku wieczności.
A nowy nam nastaje,
Lśniący, czysty, niesplamiony,
Ku nam dziś jest postanowiony.
Ach, witaj nam, Roku miły,
Już wstępujem dziś w twój próg,
Ku temu prosim z całej siły,
Aby nas wybawił z trwóg
Z niebios Bóg nasz miłosierny,
Obrońca nasz i Stróż wierny.
Groźne wojny poplamiły
Rok Pański ludzkiej winy,
One do szczętu zniszczyły
Dokoła wsze krainy,
Któż wybawi nas z tej klęski?
A odejmie ten krzyż ciężki?
Tarcza Boga Najwyższego
Obroni nas w tym roku,
Którzy wierzą w pomoc Jego,
On stanie przy ich boku;
Miłosierny Stwórca wszędzie
Pomocą wierzącym będzie.
On Pan w miłosierdziu hojny,
Niesie pomoc nędznemu,
Ojczyźnie da czas spokojny.
Wznieśmy modły ku Niemu,
Ach błagamy Twej miłości,
Łaski, łaski i litości.
Na skrawek ziemi miłem spojrzeniem
Utkwił firmament swój świetny wzrok,
Wschodzące słońce swojem promieniem
Świecąc, zwiastuje nam Nowy Rok.
Jak rzeka, ginie w mórz głębokości,
Tu w ziemskim naszym namiocie,
Tak rok przeminął gdzieś na wieczności
I zamknął za sobą stulecie.
Stulecie, mili, to morze jest grzechu,
Morze też utrapień i łez,
Morze też, mili, płaczu i śmiechu,
I morze też różnych cierpień i łez.
Ile w przeszłem stuleciu się stało
Katuszy, cierpień i mąk,
Ile niewinnej krwi się przelało
Gdzieś pośród tortur i jąk.
Ile niewinnych ofiar zakłuto,
Ile westchnień z pierś ludzkich tchnęło,
Ile niewinnych w kajdany zakuto,
Ile ich w nurtach zatonęło.
Ile spustoszeń od wojen było,
A wielu z boleścią wzdychali,
Bo wojsko ich braci wybiło,
Lub też w niewolę zabrali.
Czy w przyszłem stuleciu, mili,
Stwórca obroni od złego?
Czy nam da dobre, albo złe chwile,
Wszystko to jest w mocy Jego.
Ach, kórzmy się spółem do Pana,
My wszyscy, mili chrześcijanie,
A padłszy przed Nim na kolana,
Wołajmy: Zmiłuj się Panie!
Czy nasza ojczysta mowa, mili,
Rozbrzmiewać będzie w tej stronie,
Czyli też w chwilach po chwili
W nurtach otchłani zatonie?...[3]
A widzisz ty Melchiorze
Ową gwiazdę zbawienia?
Zostaw służbę we dworze,
Pojedziesz bez wątpienia.
Nawiedzim Baltazara,
On jest stały też w wierze
I napewno też zaraz
Rad się z nami wybierze.
Zatem wszyscy w prędkości
Na podróż się wybrali
I wiele kosztowności
Drogich z sobą zabrali,
Ruszyła karawana
Przez niwy i pustynie,
By zwiedzić Króla Pana
W nieznanej im krainie.
A gwiazda blaskiem lśniła
I przyszłość świetną wróży,
Bowiem ich prowadziła
Do celu ich podróży.
Dotarli też do celu
Zacni bohaterowie,
Stali przy Zbawicielu
W prześwietnej swej ozdobie.
I padli troje czołem
Przed Królem wysokości
I kładli dary społem,
Skarb i wsze kosztowności.
A gdy się posilili
Na duchu swym i ciele,
Z radością powrócili
Do krain swoich śmiele.
A pierwszego dnia przaśników,
Kiedy Zbawca, Syn Panienki,
Za winy wszystkich grzeszników
Miał iść na niewinne męki,
Zebrał ucznie Swe na sali
Wieczora już ostatniego,
Aby wspólnie pożywali
Baranka wielkanocnego.
W chwilach ważnego czasu
Uplanował Judasz zdradę.
By podejściem, bez hałasu,
Wydać Mistrza przed złą radą.
Lecz Zbawiciel, On Syn Boży,
Wiedział zamiar zdrajcy Swego,
Widział, jak piekła powrozy
Krępowały sługę złego.
I rzekł: Syn człowieczy idzie
Według pisma prorockiego,
Lecz biada na tego przyjdzie,
Kto wyda Syna Bożego.
Zatem dał im Swoje Ciało,
A to pod postacią chleba,
By ich w wierze umacniało,
Prowadziło ich do nieba.
Mówiąc im poważnie, mile:
„Jedźcie, to jest Ciało Moje“,
Co wydadzą je za chwilę,
W Niem macie zbawienia zdroje.
Potem wziął kielich do ręki,
W którym święte Bóstwo błyszczy,
Czyniąc grzeczne im podzięki,
Mówił: „Pijcie z tego wszyscy“.
To jest krew Bożego Syna,
Krew Nowego Testamentu,
A to pod postacią wina
Zmyje grzechy wam do szczętu.
Wtedy piosnkę zaśpiewali,
Co wpłynęła w niebios chóry,
Potem wszyscy się udali
Wspólnie do Oliwnej Góry.
I umacniał ucznie Swoje,
Aby Go nie opuścili,
Gdy pójdzie na ciężkie boje,
By się z niego nie gorszyli.
Ale Judasz nieszczęśliwy
Uległ pokusom szatana,
Bo okupu bardzo chciwy,
Więc opuścił swego Pana.
Nie każdy przecie, co mówi „Panie“,
W ziemskim namiocie niebo dostanie.
Choć czas wieczerzę świętą przyjmuje,
Lecz słaby w wierze, zawsze szwankuje,
Choć czas się zdaje chodzi za Panem
I sam wyznaje, że jest wybranym,
Lecz w sercu knuje zdradliwe złości,
Bowiem nie czuje w sobie miłości.
Zmiłuj się, o panie miły,
Dodawaj mi mocy, siły,
Abym w życiu w każdej dobie
Zawsze wiernym bywał Tobie.
A chociaż tu sideł wiele
Szatan stawia na mnie śmiele,
Niech Duch Święty mi poradzi
I do Ciebie zaprowadzi.
Niech Twa światłość mię oświeci
I ku Tobie zapał wznieci,
Bym postępował za Tobą,
Zbawicielu, ma ozdobo.
Niech mi przed oczami stanie
Obraz męki Twojej, Panie,
I źródło Twojej miłości,
Co zmyje me nieprawości.
Już zmierzch zapadł świętej nocy,
Nocy cudów, ważnej chwili,
Nocy, co święci prorocy
W duchu za nią tak tęsknili.
Wiatr zaszumiał nie wesoło,
Drzewo z drzemania zbudzone,
Zatem cisza naokoło,
Bo wszystko w śnie pogrążone.
Jednak ciszę ktoś przerywał
W Getsemanie koło groty,
Bowiem piersi się wyrywał
Głos boleści i tęsknoty.
Tęskniło tam serce Jego,
Toczył z sobą ciężkie boje,
Bowiem grzechy ludu wszego
Włożył Sam na barki Swoje.
A pot krwawy Jego twarzy
Ciekł kroplami z Jego czoła,
Lecz Bóg Jego męstwem darzy
I posila przez Anioła.
Potem pomiędzy krzewami
Podchodziło ludzi wiele,
Wszyscy zbrojni z pochodniami,
Judasz kroczył na ich czele.
Jednak Zbawca się nie tai,
Stał, jak rycerz w zbrojnej szacie,
Rzekł śmiele do zbrojnej zgrai:
„Kogo prawie wy szukacie?“
„Jezusa Nazareńskiego“.
„Jam jest“, ozwał się głos Pana.
Przerażeni głosem Jego,
Padli wszyscy na kolana.
A gdy z ziemi powstawali,
Znów kroczyli w zbrojnym szyku,
Aby miłego pojmali
Wśród hałasu i też krzyku.
Znowu zabrzmiał głos Świętego:
„Cóż szukacie przyjaciele?“
„Jezusa Nazareńskiego“.
„Jam jest“, odpowiedział śmiele.
Wtedy, jak gromem rażeni,
Padli wszyscy na kolana,
Głosem Jego przerażeni
I nie śmieli pojmać Pana.
Lecz Judasz zwrócił swe kroki
Pocałować mistrza swego,
Wtedy zgraja bez odwłoki
Rzuciła się na Świętego.
Kiedy cię dręczą dolegliwości
I duszę męczą różne przykrości,
Gdy różne boje, bólów puhary
Na życie Twoje grożą bez miary,
Zanoś gorliwie modły do Tego,
Co wiecznie żywie i krzepi mdłego,
Który Go wzywa w krzyżu i trwodze,
Pan nim przebywa na wszelkiej drodze.
Z pod brzmienia grzechu mojego
Ślę modlitwę do Świętego,
Zmiłuj się, ach zmiłuj, Panie,
Daj mi w krzyżu mem wytrwanie.
Gdy mnie ciężka boleść tłoczy,
Wtenczas wznoszę moje oczy
Do Ciebie, Boga żywego,
Ty posilasz cierpiącego.
Jezus za wsze grzechy moje
Poddał się pod ciężkie znoje,
A ja za me ciężkie grzechy
Miałbym czynić tylko śmiechy?
Niech za przykładem Jezusa
Moja obciążona dusza
Wzdycha do Cię we dnie, w nocy,
Dodaj Panie mi pomocy.
Po głazach, wirach i wodach
Prowadzili Go w obozie,
Zatem w trudach, niewygodach
Uwiązany był w powrozie.
Ucznie Pańskie, jak owieczki,
Dokoła się rozproszyli,
W przykrym razie do ucieczki
Zawsze gotowymi byli.
I stawili Niewinnego
Przed trybunał zaraz z rana,
Przed kapłana najwyższego,
Który miał osądzić Pana.
Ale Piotr z daleka kroczył,
Gdzie sądzili Niewinnego,
Lecz by uwagi nie zwrócił,
Zaparł się Mistrza swojego.
Ale kapłan i sędziowie
Nie żądali tylko tego,
Aby fałszywi świadkowie.
Okłamali Niewinnego.
Lecz Pan, spojrzawszy za światy,
Dał świadectwo Bóstwa Swego,
A kapłan, rozdarłszy szaty,
Skazał na śmierć Niewinnego,
Aż starszyzny, co tam stali,
Co się wespół poschodzili,
Ci się wielce naradzali,
Jakby Jezusa zabili.
Tedy wziąwszy związanego,
Prowadząc Go, mocno bili,
Pobitego, zbroczonego,
Przed starostą przedstawili.
Lecz Piłat chciał ich pogodzić,
Choć pochodził z poganina,
I chciał wyrok ułagodzić.
Uwolnić Boskiego Syna.
Lecz Żydowie nalegali,
Aby był na śmierć wydany.
„Ukrzyżuj Go!“ tak wołali,
„Niech będzie ukrzyżowany!“
Wziąwszy wodę, umył ręce,
Rzekł do ludu upartego:
Jam nie winien Jego męce,
Ani też krwi Niewinnego!“
„Już w tem będzie wina nasza,
Krew na nasze dziatki spłynie,
Puść na wolność Barabasza.
Jezus niech z rąk naszych ginie!
Nieraz poganin słynie z litości,
A chrześcijanin z swej bezbożności
Jest pełen zdrady przeciw bliźniemu,
Kłótnie i zwady czyni ku temu.
I knuje zgubę na niewinnego,
Wchodzi w rachubę łotra sprośnego.
O chrześcijaninie, czuj każdej chwili,
By cię poganie nie zawstydzili.
Jezu, raczże w me wnętrzności
Wszczepić źródło Twej litości,
Abym w cnocie i w pokorze
Postępował w każdej porze.
Niechaj wspomnę w mojej złości
Na Twój, Jezu, zdrój litości
I na miłość Twą bez miary,
Abym uszedł Boskiej kary.
Niechże się w mem sercu budzi
Miłość z cnotą względem ludzi,
Bym był obrazem pokory,
Nosił Twej miłości wzory.
Niechże, miłościwy Panie,
Nie zawstydzą nas poganie,
Bym Ciebie naśladowali,
Złem za złe nie oddawali.
Spojrzyj teraz ku Jeruzalem
I rzuć okiem ku Golgocie,
A uważ to skruchą, z żalem,
Jako Jezus cierpiał za cię.
Najprzód bili Go biczami,
Nagi drgał i wił się w męce,
A potem w ciernia prętami
Krew zbryzgała zbójów ręce.
Płaszczem wzgardy ozdobili
Święte ciało — droga Perła —
Koronę z cierni wtłoczyli,
W ręku trzcinę, zamiast berła.
Oblekli Go w Jego szaty,
Trzciną po głowie Go bili,
Zwrócili się do Golgoty
I krzyż ciężki Nań włożyli.
A krzyż tłoczył zemdlałego,
Upadł — zwolna się pomyka,
Lecz zmusili tam drugiego,
Szymona Cyrenejczyka.
I dotarli wszak do celu,
Do Golgoty się dostali,
Gdzie w pośrodku ludzi wielu
Jezusa ukrzyżowali.
Dwu złoczyńców obok Niego
Na krzyżach pozawieszali,
Lecz Jezusa niewinnego
Najwięcej tam mordowali.
Lecz Zbawca, pełen litości,
Modlił się do Ojca Swego,
Aby nie pamiętał złości
Ludu tak zaślepionego.
A potem przez trzy godziny
Ciemność ogarnęła ziemię,
By uznała swoje winy
Złośliwego ludu plemię.
Gdy się już skończyły boje
Zbawiciela niewinnego,
Nachyliwszy głowę Swoją,
Oddał Bogu ducha Swego.
Pękła zasłona kościoła,
Słychać jęki, płacze w dali.
Ziemia trzęsła się dokoła,
Zmarli z grobów powstawali.
Lecz siepacze bok przebili
Boskiej niewinnej osobie,
Potem Pana położyli
Święci w Józefowem grobie.
W krzyżu zbawienie z wiarą w Chrystusa,
Gdy udręczenie cierpi twa dusza.
Kiedy cię dręczą grzechów ciężary,
Boleści męczą, znika grunt wiary.
Niech ci w tej porze będzie krzyż godłem,
Świecąc, jak zorze, zbawienia źródłem.
I z tej przyczyny krew niewinnego
Omyje winy grzechu twojego.
Jezu święty, Zbawicielu,
Co cierpiałeś za nas wiele,
Omyj krwią Twej niewinności
Duszę moją z nieprawości.
Niechaj wspomnę w mojej złości
Na Twój, Jezu, zdrój litości
I na miłość Twą bez miary,
Bym uszedł piekielnej kary.
Niechże się w mem sercu budzi
Miłość z cnotą względem ludzi,
Bym był obrazem pokory,
Nosił Twej miłości wzory.
Niechże kropla krwi z ran Twoich
Oczyści mnie z grzechów moich
I zmyje me nieprawości
Z Twej zasługi i litości.
W grzechach spało Jeruzalem,
Dawszy Zbawcy śmierci cios,
Wiatr z Golgoty jęczał z żalem,
Lecz trjumfu zabrzmiał głos.
Lśniła się w blasku jutrzenka,
A księżyc przyświecał ziemi,
Bardzo rano szła Panienka
Z koleżankami swojemi.
Wonne maści miały z sobą
I zwolna postępowały,
By Jezusa z swą żałobą,
Jak się godzi, namaszczały.
Smutek, boleść czuły w sobie
I tak z sobą rozmawiały:
Wielki kamień jest przy grobie,
Któż żesz nam go tam odwali?“
A gdy na miejsce przybyły,
Już kamień odwalony.
Z czego mocno się zdziwiły,
Bowiem stróż był powalony.
Lecz na miejscu miast Miłego
Siedział w bieli tam młodzieniec,
Był umysłu wesołego,
Trzymał w ręku złoty wieniec.
Niech się wam nie trwoży dusza,
Więc szukacie wam Miłego,
Nie znajdziecie tam Jezusa,
Bo wstał z martwych czasu tego.
Mówcie uczniom po kolei,
Że ich czasu tak ważnego
Poprzedzą do Galileji
I tam ujrzą Mistrza swego“.
A gdy stały pocieszone.
Stał przed nimi Jezus Miły
I rzekł: „Bądźcie pozdrowione!“
One się Mu ukłoniły.
Dnia pierwszego po szabasie,
Gdy się wierni zgromadzili,
Stał przed nimi w świetnej szacie
I rzekł: „Pokój wam w tej chwili“.
A uczniowie zatrwożeni,
Bo kłuła smutku rana,
Byli wielce pocieszeni,
Gdy ujrzeli zasie Pana.
Cała natura w pośpiechu,
Wszystko Chrystusa witało,
Plemie ludzkie, żyjąc w grzechu,
Wiedzieć o Nim nie chciało.
Pan stoczył boje, zwyciężył wroga,
Owieczki Swoje przywiódł do Boga.
Pan stoczył boje za nas każdego,
Skruszył podwoje piekła strasznego.
Gdy smutek tłoczy nas jako skały,
Jest tu pomocy nam zmartwychwstały.
Wróci obficie Pan zmartwychwstały,
Nam nowe życie łaski i chwały.
O Panie nasz zmartwychwstały,
Daj, abyśmy żywot cały
W Tobie wiarę pokładali,
Cześć i dzięki oddawali.
Któż nas podłych to zwycięży,
By porwał piekielne więzy?
Tyś zwyciężył śmierć i piekło,
Bo przed Tobą zło uciekło.
I rzuciłeś pod Twe nogi
Duchowne nasze złe wrogi,
Nas z otchłani wybawiłeś,
Odkupienie nam sprawiłeś.
Gdy nas śmierci smutek tłoczy,
Otwórzże nam wiary oczy,
Że w Twej mocy zmartwychwstanie,
Miej od nas cześć, dziękowanie.
Męka Twoja, Zbawicielu I Twych bólów cierpienie Chłodzi rany grzechów wielu,
</poem>Abym miał w nich ulżenie.
Łzy i pot z twarzy ciekący,
Krople krwi Twej spływają.
Ach, niewinnie cierpiący!
Już widzę w duchu cierpienie,
Krzyż i wszelkie trudności,
Albo złośliwych szydzenie,
Zatem wszystkie boleści,
Ogrójec i w nim Twe znoje,
Golgota i męki Twoje,
Rany i boleść Twoją.
Onci Ojciec w wysokości
Dopuścił to na Ciebie,
Krzyżowano Twoje kości,
Abym ja za to w niebie,
Krwią Twą świętą odkupiony,
Omyty i poświęcony,
Mieszkał z Tobą złączony.
Padnę na kolana moje
Obok krzyża Twojego,
Niechże pot Twój i Twe znoje
Oczyszczą mnie grzesznego.
Weźże Ty mnie sam do Siebie,
Abym na ziemi i w niebie
Łaski doznał od Ciebie.
∗ ∗
∗ |
U Zbawcy pod krzyżem
Łącznie się przybliżym,
Obaczym Niewinnego,
Za nas krwią zbroczonego.
Umęczony za ciebie,
Łączy nas z Bogiem w niebie.
Majestat ów w niebie
I wszystko dla ciebie
Chrystus chętnie opuścił,
A na męki się puścił,
Łańcuchy waszego grzechu kruszy,
Kruszy, łamie w pośpiechu.
Ach, spójrz ku Golgocie,
Jak On cierpi za cię.
Kolce z ciernią Go kłują,
A bezbożni Nań plują,
Zaś krzyż dolegliwości
Oto znosi w cichości.
Gorliwe wzdychanie
Racz wysłuchać, Panie,
One grzechy, co tłoczą
Duszę mą dniem i nocą,
Krwią Twą świętą zmyj, Miły,
A dodaj nowej siły.
∗ ∗
∗ |
Mój przyjacielu i Zbawicielu,
Chcę iść w duchu ku Jeruzalem,
A dotknięty skruchą, zatem,
Łączyć się z tymi, którzy są Twymi.
Ach, jak ciężki znój, Jezu, Zbawco mój!
Krzyżem Ciebie przytłoczyli,
A pięściami w twarz Twą bili
Za grzechy wielu, Odkupicielu.
Głowę kolcami, ręce z nogami
Oto gwoździami zranili,
Do krzyża całkiem przybili,
Krom Twojej winy albo przyczyny.
Teraz nie wątpię, oto przystąpię
Ku Golgocie Jeruzalem,
Obciążony skruchą, żalem,
Mojej mdłej duszy pomóż Jezusie.
On ciężki grzech mój też wziął na krzyż Swój,
Omyj krwią Twą, cna Miłości,
Wszystkie moje nieprawości,
A potem mną rządź, łaskawym mi bądź.
z Chrystusem na krzyżu.
— Mój Jezu, klejnocie,
Idę w duchu do Cię,
Chcę widzieć męki Twoje.
Ach, jak ciężkie grzechy moje,
Łotrom jestem porównan,
Krew płynie z Twych świętych ran.
„Ach, spójrz, miły bracie,
Jak ja cierpię za cię,
Krzyż i wszelkie boleści,
A to dla cię z miłości,
Za wsze owieczki moje,
Oto cierpię te boje“.
— Gorliwe wzdychanie
Racz wysłuchać Panie,
On ciężar grzechów tłoczy
Duszę mą we dnie, w nocy,
Któż mi tę ulgę sprawi,
A grzechów mnie pozbawi?
„Twój grzech, winę twoją
Obmyję krwią moją,
Koroną, co mnie kłuje,
Odkupienieć sprawuje,
Me rany i siności
Pokrzepią twoje mdłości“.
— O zbawco, me zdrowie
Niosę dzięki Tobie,
Oto padam przed Tobą
W pokorze mą osobą,
A wołać będę ku temu:
Łaski, łaski nędznemu!“
Na pagórku, Golgocie,
Sterczy krzyż Zbawcy naszego,
Na którym zbawca za cię
Oddał ducha Swojego,
Wszystko żalem strwożone
I w smutku pogrążone.
Drzewo smętnie szumiało,
Wiatr Golgoty jęczał żalem,
Zamieszanie się stało
W okolicy Jeruzalem,
Znikły słońca promienie,
Nocne wzbiły się cienie.
Zamieszanie w tem czasie
Pomiędzy ludem się stało,
Cała ziemia trzęsła się,
A słońce świecić przestało.
Żalem wszystko, co żyło,
Wielce się potrwożyło.
Świat naturą strapiony,
Rozpacz tknęła całe strony,
Bo Zbawca zamęczony,
Ucznie Pańskie rozproszone,
Wielki smutek i zamęt,
Słychać tylko płacz i lament.
∗ ∗
∗ |
Upadam do nóg pod krzyżem Miłego,
Łącząc wyrazy żalu bolesnego,
O Zbawco Miły, coś cierpiał katusze
Za moją duszę.
Ów lud bez wiary, pogańskiej natury,
Nałożył na Cię kajdany, tortury,
Otwórz się niebo, ślij pomocy zdroju
Panu w tym boju.
Rozpięli Ciebie na krzyżu bez winy,
Za nasze grzechy, dla naszej przyczyny,
Emanuelu, coś z niebios zesłany,
Za nas wydany.
Mój ci grzech srogi, moje nieprawości
I moje wszystkie przestępstwa i złości
Chrysta Miłego na krzyż wprowadziły,
Ach, jam bez siły.
Łączę się społem z łotrem obok Ciebie,
A proszę łaski, zgotuj mi raz w niebie
Koronę chwały, nieskazitelności,
Ach, ma miłości.
Już ja cel kładę i jednam się z Tobą,
Krzep we mnie wiarę i bądź mą ozdobą,
Ewangelja niech mi zapał wznieca,
Niech mi przyświeca.
Abym pamiętał na krzyż Twój, mój panie,
Mąk Twych boleści i na Twe wzdychanie,
Aby Twa męka lśniła mi zarazem
Żywym obrazem.
Upadam w skrusze do nóg Twych, o Panie,
Przyjmij odemnie cześć, podziękowanie,
Abym swe serce ku Tobie podnosił,
Chwałę swą głosił.
∗ ∗
∗ |
Miasto Jeruzalem wkoło
I gdzie spojrzysz, nie wesoło,
Kananejska ziemia cała,
Ach, jak wielce posmutniała.
Łuna słońca nagle ginie,
Kraj był cały niby w dymie,
A jak ciężko w Jeruzalem
Jęczy wiatr z Golgoty żalem.
Ku temu drzewo się kłaniało,
A boleśnie zaszumiało,
Żal tam wszystko w sobie tłumi,
Oliwna też góra szumi.
Gdy już sprawa dokończona,
Rozerwała się zasłona,
Ogrójec i wsze w prędkości
Dało z siebie jęk żałości.
Każda rzecz tam posmutniała,
A Jezusa żałowała,
Któźby nie żałował, mili,
Onego zbawcy w tej chwili.
Mordercy ci, którzy byli,
Pana, Zbawcę zamęczyli,
Ach, ci Go nie żałowali,
Niewinnego katowali.
O, jak wsio cierpliwie znosił,
Jeszcze za nich Boga prosił,
Ach, prosimy Cię, Jezusie,
Wstaw u Ojca za nas się.
∗ ∗
∗ |
U stóp Jezusa pod krzyżem
Łaskiśmy dostąpili,
Oto przed Nim się uniżem
Za grzech, com popełnili.
Ujrzymy tam Jego znoje,
Łzy i różne ciężkie boje,
Miłości pańskiej zdroje.
Idzie zbawca ku Golgocie,
Chętnie znosi przykrości,
A choć udręczony za cię,
Łączy węzłem miłości.
Którzy w wierze przy Nim trwają,
A przy boku Jego stają,
Już zbawienie w nim mają.
Krwią Swą nasze grzechy zmyje,
A w rany nas utuli,
Za Siebie nas zaś ukryje,
Otośmy już uczuli,
Gdyż nasze wsze nieprawości
Rzucił w morskie głębokości
On za nas z Swej miłości.
Do Jezusa już w prędkości
Wszyscy razem pobieżymy,
A za nasze nieprawości
Na kolana upadniemy.
Ach, niewinny, co tej chwili
Mordercy Go poranili,
A my to zasłużyli.
Z Nim tu chcemy pozostawać
U stóp krzyża Pańskiego,
Ręce nasze Mu podawać,
Aby z nas Sam każdego
Ewangelją oświecił,
Cześć i chwałę ku Niemu wzniecił,
Hardość, pychę zniweczył.
z Chrystusem na krzyżu.
— Miłości, nasz Jezu, Bracie,
Idziesz za nas z litości
Chętnie z krzyżem ku Golgocie,
A to za nasze złości
Łotrowi jesteś przyrównany,
Krzyżowan, zelżon, wyśmiany,
Ach, bolesne Twe rany.
„Jam obity i zraniony,
Krzyż i wszelkie zelżenie,
A na męki zawiedziony,
Za wsze przewinienie,
Oto za wasze złości,
Grzechy i też nieprawości
Rany dręczą me kości.“
Onych grzechów pęta, więzy
Dusze nasze splamiły,
Któż z nas ten grzech przezwycięży?
Ach, Ty, nas Zbawco miły,
Krom Ciebie, nasza światłości,
Ogarnęły nas ciemności,
Miej nad nami litości.
„Porzućcie wasze złości przecie,
Oto we mnie zbawienie,
Nuż więc w ranach mych znajdziecie
Omycie, odrodzenie.
Wiarą żywą postępujcie,
A za grzechy wsze żałujcie,
Łaski mej dostępujcie.“
W pośród żalu, narzekania
Błysła wesoła nowina,
Oto hasło Zmartwychwstania
W osobie Boskiego Syna.
Wierni Pańscy rozproszeni,
Co ich kluła smutku rana,
Byli wielce pocieszeni,
Gdy ujrzeli swego Pana.
Po ciężkiej na krzyżu męce
Zbawiciel zaś trjumfuje,
Niesie nam zbawienia wieńce,
Za to piekło lamentuje.
Wierni Pańscy, co od laty
Po trudach snem spoczywali,
Tam przebrani w białe szaty,
Chryste Pana powitali.
Co przed wielu stuleciami
Za Chrystusem tak tęsknili,
Ujrzeli Go teraz sami
W Jego Zmartwychwstania chwili.
Chrystus zmył ich wszelkie winy
Przez Swą mękę, Zmartwychwstanie,
Zaprowadził do krainy
Tam, gdzie wiernych jest mieszkanie.
Na niebieskiej wysokości
Wielka radość i wesele,
Albowiem z Niem świeżych gości
Przybyło w tym czasie wiele.
Chrystus stał się bohaterem,
Zwycięscą piekielnych mocy,
Strapionych pocieszycielem
Tej cudownej Wielkiej Nocy.
Choć nas ciężar grzechu tłoczy,
Lecz w Zbawicielu jest nasz dział,
Chrystus doda nam pomocy,
Albowiem dziś zmartwychwstał.
Chrystusa Pana.
W krainie smutku i troski
Dzwon na wieży znów zabrzmiał,
Echo płynie na wsze wioski,
Zbawiciel dziś zmartwychwstał.
A w sercach wierzących ludzi
Wszelki smutek dziś ustał
I nadzieja się w nich budzi,
Bowiem Zbawca zmartwychwstał.
Zatem w serdecznej radości
Zbiór wierzących się zebrał
I zaśpiewał w nabożności:
Chrystus Pan dziś zmartwychwstał.
Chrystus z grzechów nas wybawił,
Zwycięscą się śmierci stał,
Obok Siebie nas postawił,
Trjumfując, zmartwychwstał.
Choć się raz nasz żywot skończy,
Lecz w Chrystusie jest nas dział,
Któż nas od Niego odłączy?
Bowiem dla nas zmartwychwstał.
Lud Izraela jęczał w niewoli,
Pocieszyciela nie miał w niedoli.
Faraon twardy wtenczas był rządził
I na lud twardy los był sporządził.
Po mękach tylu nie był zwolniony,
Aż w nurtach Nilu miał być zgubiony,
Jak przyszła trwoga, lud dniem i nocą
Wzdychał do Boga, by był pomocą.
Bóg litościwy wysłuchał prośby
I na lud mściwy posyłał groźby,
Posyłał za to na Egipt plagi,
By lud zły na to zwrócił uwagi.
I też z nich wielu dał pozabijać,
Lecz w Izraelu kazał omijać,
Bo krew Baranka śmierci zasłaniała,
A do zaranka ich obraniała.
Po długim czasie lud ze swej woli
Dostał się zasie gdzieś do niewoli,
Piekielne fale lud pochłaniały,
Skargi i żale nie pomagały.
On książę świata miał lud w swej ręce,
Lud długie lata miał jęczeć w męce,
Nagle zabłysło słońce zbawienia,
Które wytrysło z Boga istnienia.
Baranek Boży, co grzechy zgładził,
Porwał powrozy, co szatan wsadził.
Na ludzkie syny, co w grzechach żyli
I dla ich winy to zasłużyli.
Zadrżeli w piekle wsze fundamenty,
A szatan wściekłe wydał lamenty,
Bo krew, co ciekła z ran Barankowych,
Wybawia z piekła i szponów czartowych.
Usłuchaj, wędrowcze, tu na tej ziemi
Łączysz się z przewodnikami lichemi,
Otwórzże twe oczy, spójrz poza siebie,
Źli ludzie prowadzą na zgubę ciebie,
Oto w błoto cię prowadzą,
Na zgubę twej duszy wspólnie ci radzą.
Otwórzże twe oczy, daj się prowadzić
Przewodnikom tym, co ci chcą poradzić,
Rzeka też wód żywych zapał ci wznieci,
Ewangelji kwiat ciebie oświeci,
Znajdziesz, znajdziesz bezwątpienia
Miasteczko radości, źródło zbawienia.
Idź prosto do celu tam, gdzie iść mamy,
Choć przykra jest droga i ciasne bramy,
Ach spojrzyj wokoło, jak mało wchodzi,
Łakomstwo i pycha wiele im szkodzi.
A wróg cię z dróg tych uwodzi,
Korzysta z twych błędów i tobie szkodzi.
Ach, miasto radości, jakieś wspaniałe,
Jak świecisz światłością i lśnisz się całe,
Kryształy, szmaragdy i rzeczy lśniące
Ewangelją lśnią, jak cudne słońce,
Witaj, chwytej tej skarb drogi,
Ojczyzna przyszłości, to cel twój drogi.
Gdzie niema utrapień, ani boleści,
Rzesza tam anielska słynie z miłości,
On wiecznej chwały Król gości szanuje,
Do stołu zaprasza, winem częstuje,
Końce ziemi, wsze narody
Usłuchajcieże się wnijść na te gody.
Przez pustynie i niwy szedł urodziwy młodzieniec,
Przez głogi i pokrzywy, miał w ręku zbawienia wieniec,
Wołał: „Owieczko miła, gdzieżeś mi pobłądziła?"
I szedł znów bez odwłoki i szedł do górnej krainy,
Przebiegał tam opoki, potem poszedł w doliny,
Wołał: „Owieczko moja, chodź do zbawienia zdroju.“
Uszedł znów czas niemały bez wytchnienia i bez przerwy,
Przez urwiska i stały, przez zarośla i przez krzewy,
Wolał: „Owieczko luba, pójdź, bo czeka cię zguba“.
Potem wszedł pasterz młody między miasta i też sioła,
Rad brzegiem morskiej wody i owieczki swojej woła:
„Owieczko z mego stada, ozwij się, bo ci biada“.
Potem zmierzył swe kroki między drapieżne bestje,
Znalazł je bez odwłoki, lecz owieczka ledwie żyje,
I zawołał: „Owieczko, jam twą tarczą i ucieczką.“
Rzucił się z całej siły, a choć czas ten we krwi brodził,
Choć go wilcy zranili, lecz owieczkę wyswobodził.
„O, owieczko, cóż było, co z mej trzody cię spłoszyło?“
Wziął ją na ramię swoje i poniósł ją bez przeszkody
Przez głazy i wyboje, zaniósł ją do cichej wody
I pieścił ją tam zasie, gdzie trzodę swoją pasie.
Ponad lasem na polance pasła się trzoda owieczek,
Wkoło nich bezpieczne szańce, były rasy „Mazowieczek“,
A zatem wierni pasterze, którzy we własnej osobie
Odganiali od nich zwierzę, strzegli ich jak oka w głowie.
Wiek za wiekiem przemijały, wsio płynęło dawnym torem,
Owieczki się zrozumiały, były stateczności wzorem.
Bo owieczki z pasterzami wnetki się oswoić dały,
Chodziły za nimi same, głos pasterzów rozumiały.
Jednak po upływie czasu pasterze powymierali,
Inni, przedarłszy się z lasu, do owieczek się skradali
I zajęli błędne owce z bezpiecznego ich pastwiska
I pognali na manowce, w dzikie stepy, gdzieś w urwiska.
Nawet głos ich im zabrali, stali się im szkodliwymi,
Inny język im nadali, zostawili ich błędnymi.
Potem, po niemałej chwili, wparłszy owce w nocne cienie,
Z owiec kozły porobili na zgubę ich i zatracenie.
My kołacem do serc ludzi i wzywamy mądrych rady,
Gdzie się w sercach litość budzi, pomóżcież owieczkom z biedy,
Przyjrzyjcie się błędnej trzodzie, co ze stateczności słynie,
Że zaleją ją powodzie, lub od dzikich zwierząt zginie.
Reszta całkiem się rozproszy i poginie na pustyni,
Wznosim k’wam błagalne głosy, któż za nimi się przyczyni.
Upadam do nóg Twoich,
Łzami odwilżony,
Oto ja w grzechach moich
Zewsząd uciśniony.
On szatan chytry w ten to czas
Zastawiał sidła na nas,
O Zbawco, któryś jest w niebie,
Proszę w pokorze Ciebie,
Racz me długi zmazać
Z Twojej zasługi.
Emanuelu, Jezusie,
Zbawco nasz jedyny,
Miej wzgląd na moją duszę
I zgładź moje winy,
Chociaż ciężkie winy moje,
Ale też litości Twoje
Łagodzą potępionego,
Aby je z grzechu mojego
Ku Cię się brał,
A w Tobie radość miał,
Jak dobrym byłeś łotrowi,
Kiedy Ciebie błagał,
Ewangelję ludowi
Wszędzie opowiadał,
Oto ja grzesznik, Panie,
Grożą mi piekła otchłanie,
Ratuj mnie, dodaj pomocy,
On ciężki grzech, co tłoczy,
Ciężko duszę moją,
Któż będzie mą zbroją?
Upadam do Cię w pokorze
Na ziemię w tym boju
I Ty zaś, litości zorze,
Miłosierdzia zdroju,
A w łasce nieprzebrany,
Zmaż moje grzechowe rany,
Użycz mi Ducha Świętego,
Rozjaśnij że nas do tego,
Abym wiecznie Ciebie
Chwalili nareszcie w niebie.
O, ziemio obiecana ludowi wybranemu,
Coś była raz obrana ku chwale Wszechmocnemu,
Co niegdyś pradziadowie w trudach i niewygodach
Wędrowali ku tobie po głazach, wirach, wodach.
I wreszcie karawany cel podróży zdobyły,
Lecz kraj obwarowany, wędrowcy się strwożyli,
Lecz padły w gruzy grody i zamki z ich wieżami,
A pogańskie narody zwaliły się trupami.
Zdobyli wreszcie ziemię na pobyt długotrwały,
Wdarło się wiernych plemię na szczyt potęgi, chwały.
Ku chwale swego Pana ołtarze lud wystawił
I chwaląc Go od rana, Bóg im też błogosławił;
Lecz po niejakim czasie poczynili tam gaje
I spojrzał każdy na się — pogańskie obyczaje,
Rzeźbili bogi sobie — Molocha i Astratę.
Na złość Boskiej Osobie, a sobie na stratę.
Zbroczyli Świętą ziemię krwią niewinnych proroków
I brzydkich złości brzemię lało się jak z potoków,
A ziemia obiecana, płynąca mlekiem, miodem,
Została zrujnowana wojnami i też głodem.
A jednak z ziemi złości dla ludu Izraela
Weszła gwiazda światłości w osobie Zbawiciela
I Zbawca taki luby opuścił niebios sale,
Bo nie chciał ludzkiej zguby, chciał przywieść ją ku chwale.
Lecz naród Izraela, niewiernych ludów plemię,
Zamęczył Zbawiciela, zbroczył świętą krwią ziemię,
Lecz zbawca zasię ożył tryumfem, wspaniałością
I śmierci kres położył i świeci nam światłością.
A za ich nieprawości, za grzechy i swawolę
Ukrócił pan winności i podał ich w niewolę.
O, ziemio Pańskiej chwały, zniszczona dziś przez wroga,
Gdzie niegdyś wszędzie stały ołtarze na cześć Boga.
O miasto Betlehemie, o święte Jeruzalem,
Dziś Beduina plemię wygłasza w tobie „salem“.
Gdzie zbawca Nazaretu wzywał lud do zbawienia,
Tam Arab z minaretu wygłasza swoje pienia.
Przyjemny wdzięku lata,
My tęsknim o twe bycie,
Coś przyszło z końcem świata,
Przyniosło nowe życie.
Witały ciebie ptaki
I różne kreatury
I pobyt wieloraki
Wspaniałej tak natury.
Coś ziemię ubarwiło
W kolory zieloności
I kwiatom przywróciło
Przecudny dar piękności.
A skrzętnych pszczółek roje,
Które brzęcząc, fruwały,
Uroczyście napoje
Pilnie z kwiatów zbierały.
Potem polne zagony,
Co pokryły się zbożem,
Wydały hojne plony
Za błogosławieństwem Bożem.
I drzewo dumnie wznosi
Korony w swej ozdobie,
A ptactwo na niem głosi
Cześć Bożej osobie.
Wdzięczna lata ozdobo,
Przyjemna wszej osobie,
Słyniesz życiem, swobodą,
Jak wdzięczny powab ku tobie.
O lato, co przywodzisz
Do życia wszelkie mienie,
Czemuż od nas odchodzisz...
Ciągnieć w inne przestrzenie...
Na niwie, na przestrzeni,
Dokoła obszar cały,
Od słonecznych promieni
Rośliny wsze pomdlały.
I wszystko wespół wzdycha
Dla suszy, niewygody,
Marnieje i usycha
I pragnie kropli wody.
Pomdlały różne kwiaty
I pragną kropli rosy,
Zmieniły swoje szaty
I czują śmierci rosy.
A upał bardzo suszy
I pali też do tego,
Wysusza wsio i kruszy,
Dopiewa celu swego.
Zlitujcie się niebiosy,
Westchnęły wsze rośliny,
Ześlijcie krople rosy,
Bo zginiem z tej przyczyny.
Lecz rosa nie spadała
I czynność zawiesiła,
Roślina usychała
I legła jak umarła.
Tak człowiek też dlatego
Choć panuje w nim pycha,
Bez rosy Ducha Świętego
Marnieje i usycha.
Po wdzięcznem przeszłem lecie
Już nastał czas jesieni.
Choć drzewa, trawy, kwiecie
Kołyszą się w zieleni.
Lecz zieloność na błoniu
I wszystkie ślady lata
Zniweczą warstwy szroniu,
Co przyjdzie z końcem świata.
Mroźne wiatry zadęły
Po polach i po niwie,
Sosny wierzchy swe zgięły,
Zaszumiały tęskiwie.
A wiatr pędzi bez miary
I między drzewa wpada,
Zatrząsł silnie konary,
Resztę liści opada
I na ziemi je ściele,
Drzewo gołe zostaje,
Co wyznać można śmiele,
Żywy obraz nam daje,
Że niema nic trwałego
Na ziemi w doczesności,
Że tylko raz trwałego
Oczekujem w wieczności.
Już zawiał wiatr po niwie
Zimnym podmuchem wkoło,
Puste pola po żniwie
I wszędzie nie wesoło.
Ucichły ptasząt śpiewy,
Cicho, pusto na błoniu,
A zimowe zasiewy
Pobielały od szronu.
Pędzi chmura za chmurą,
Wiatr się znów przedziera,
Wyje, szumi ponuro,
Z drzewa liście obdziera.
I sterczą drzewa gołe,
Jak szkielety w przestrzeni,
A lasy tak wesołe
Pozbyły się zieleni.
Ucichły polne gwary,
Ustały pszczółek brzęki,
I pastuszków fujary
I też ich piosnek dźwięki.
A ziemia, która z łona
Wydała żyzne plony,
Spoczywa martwa, skulona,
Śnieg pokrył jej zagony.
Bo słoneczne promienia
Za kuso ku nam strzelają
I ziemie nocne cienie
Jak tarczą pokrywają.
Lecz gdy wiosna powróci,
Słońce wyżej się wzbije,
Nowe życie przywróci,
Wtenczas wszystko ożyje.
Już tu nam zima zawitała,
Ziemia śniegiem się okryła,
W obraz śmierci się przybrała,
Co nam przedtem życiem tchnęła.
Wszystko we śnie pogrążone,
Co przedtem się weseliło,
Drzewa są ogołocone
Jakąś nadzwyczajną siłą.
I cisza jest znów wokoło,
Natura we śnie spoczywa,
Tylko groźne wojny czoło
Jakby gromem się odzywa.
Lecz zatem niebieskie grody
Pełne chwały, uciech wiele,
Bo się stały istne gody,
Syn Boży ku nam przyszedł w ciele.
I nastało też na ziemi
Nowe życie, uciech wiele,
Wita zbawca ludzkie plemię,
Winszuje radości wiele.
A jedlinka, co gdzieś w gaju
Nad potokiem tam drzemała,
Teraz świeci, jako w raju,
Bo Jezusa zwiastowała.
A On zbawca taki luby,
Pełen Boskiego natchnienia,
Nie chce On niczyjej zguby,
Pragnie ludzkiego zbawienia.
I opuścił On z miłości
Niebios sale i pałace
I przybył tu na niskości,
Tu, gdzie bieda, jęki, płacze.
Tam, gdzie ranny życie kończy
I pozbawion nawet wzroku,
Reszta z niego krwi się siączy,
Jezus jest przy jego boku.
Uciekańcy, utrapieni
I tułacze na tej ziemi
Są dziś w zbawcy pocieszeni,
Bowiem On przebywa z nimi.
Witaj ku nam, Zbawco miły,
Przybądź dziś w nasze mieszkanie,
Dodaj nędznym nowe siły,
W Tobie jest nasze ufanie.
Gdy na końcu już nastanie
Zima życia z nas każdego,
Wtedy Ty Sam, miły panie,
Przyjmij nas do raju Swego.
Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Michał Kajka. |