Dokąd wiodą złe drogi
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Dokąd wiodą złe drogi |
Pochodzenie | Ostatnie wcielenie Vautrina (1933) |
Wydawca | Biblioteka Boya |
Data wyd. | 1933 |
Druk | Zakłady Wydawnicze M. Arct S. A. |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | Tadeusz Boy-Żeleński |
Tytuł orygin. | Où mènent les mauvais chemins |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Pobierz jako: EPUB • PDF • MOBI |
Indeks stron |
Nazajutrz, o szóstej[1] dwa wehikuły, tak zwane w energicznej gwarze ludu sałaciarki, opuściły pod strażą więzienie La Force, kierując się do Conciergerie, w Pałacu Sprawiedliwości.
Mało znajdzie się szlifibruków, którzyby nie napotkali kiedy tej kaźni na kółkach; mimo jednak iż większość książek pisana jest wyłącznie dla Paryżan, cudzoziemcy radzi będą zapewne znaleźć tu opis owego straszliwego narzędzia kryminalnej procedury. Kto wie? rosyjska, niemiecka lub austrjacka policja, trybunały krajów pozbawionych sałaciarek, skorzystają może z naszego opisu; więźniowie zaś tameczni powitają z pewnością ten środek transportu jako dobrodziejstwo.
Haniebny ten wehikuł, żółty, na dwóch kołach, wybity wewnątrz blachą, dzieli się na dwie przegrody. Na przedzie, ławeczka obita skórą i opatrzona fartuchem. Jestto otwarta część koszyka, dla dozorcy i żandarma. Silna żelazna krata oddziela ją od drugiej przegrody, gdzie znajdują się, jak w omnibusach, drewniane ławki po obu stronach pudła. Tam sadowi się więźniów: wchodzą po stopniu, przez ślepe drzwiczki otwierające się w tyle. Przezwisko sałaciarki pochodzi stąd, iż pierwotnie ścianę wehikułu tworzyły ze wszystkich stron kraty: więźniowie trzęśli się w nim jak sałata. Dla większego bezpieczeństwa, wehikułowi towarzyszy konny żandarm, zwłaszcza gdy wiozą skazańców na miejsce stracenia. Tak więc, ucieczka jest niemożliwa. Wozu, wybitego grubą blachą, nie ugryzie żadne narzędzie. Więźniowie, starannie obszukani, mogą najwyżej posiadać sprężyny od zegarka, zdatne do piłowania krat, ale bezsilne wobec gładkiej powierzchni. Toteż, sałaciarka, udoskonalona przemyślnością paryskiej policji, posłużyła w końcu za model celkowego wehikułu którym przewozi się skazańców na galery, i zastąpiła ohydny wózek, hańbę poprzednich cywilizacyj, mimo że uświetniony przez Manon Lescaut.
Zapomocą sałaciarki wysyła się uwięzionych z rozmaitych więzień do Pałacu, celem przesłuchania przez sędziego. W gwarze więziennej nazywa się to iść na śledztwo. W ten sam sposób przewozi się ich na rozprawę. Wreszcie, w sałaciarce wiezie się skazańców z Bicêtre do rogatki św. Jakóba, które to miejsce, od rewolucji lipcowej, stało się miejscem tracenia zbrodniarzy. Dzięki postępom filantropji, nieszczęśliwi ci nie znoszą już męczarni dawniejszej przeprawy z Conciergerie na plac de Grève na zwykłym wozie, podobnym do tych jakiemi posługują się handlarze drzewa. Wóz ten służy dziś jedynie do przewozu rusztowania. Bez tego wyjaśnienia, odezwanie dostojnego skazańca do swego towarzysza niedoli: „Obecnie, to już kwestja koni!“ na wsiadanem do sałaciarki, byłoby niezrozumiałe. Niepodobna dostać się na miejsce stracenia z większym komfortem, niż się to dzieje obecnie w Paryżu.
W tej chwili, dwie sałaciarki, które wyruszyły tak wcześnie rano, służyły wyjątkowo do przewiezienia dwóch więźniów z La Force do Conciergerie; każdy z nich miał oddzielny wehikuł.
Dziewięć dziesiątych czytelników i dziewięć dziesiątych ostatniego dziesiątka nie ma z pewnością pojęcia o doniosłych różnicach jakie dzielą te słowa: uwięziony, obwiniony, oskarżony, więzień, areszt, więzienie, dom kary; niejeden też będzie zdumiony, dowiadując się, iż chodzi tu o samą istotę ustawodawstwa karnego, którego zwięzły i jasny wykład przedłoży im autor w tej chwili, zarówno dla ich pouczenia, jak i dla przejrzystości tej historji. Zresztą, dostatecznie pobudzimy ciekawość czytelnika, skoro powiemy, iż pierwsza sałaciarka mieściła Jakóba Collin, druga zaś Lucjana de Rubempré, który, w kilka godzin, ze szczytów społecznych osunął się na dno kaźni. Znamienna była postawa obu. Lucjan kulił się aby uniknąć spojrzeń jakie przechodnie rzucali na kratę złowrogiego wozu. Droga wiodła przez ulicę du Martroi, oraz przez arkadę św. Jana, pod którą przejeżdżało się wówczas aby przebyć plac Ratuszowy. Dziś, arkada ta tworzy wjazd do prefektury. Zuchwały galernik natomiast przylepił twarz do kraty, między plecami dozorcy i żandarma, którzy, pewni swej sałaciarki, gwarzyli spokojnie.
Dnie lipcowe r. 1830 i ich straszliwa burza tak pokryły swym zgiełkiem dawniejsze wypadki, sprawy polityczne pochłonęły tak całkowicie Francję w drugiej połowie tego roku, że nikt dziś może nie przypomina sobie ówczesnych katastrof prywatnych, sądowych, finansowych, tworzących doroczną strawę paryskiej ciekawości. Trzeba zatem podkreślić tutaj, do jakiego stopnia poruszyła na chwilę Paryż wiadomość o uwięzieniu hiszpańskiego księdza w mieszkaniu kurtyzany, jak również wykwintnego Lucjana de Rubempré, prawie że narzeczonego panny de Grandlieu, ujętego w wiosce Grez, obu obwinionych o morderstwo, którego owoc sięgał siedmiu miljonów. Dość powiedzieć, iż, na kilka dni, skandal wywołany tym procesem przewyższył zainteresowanie ostatniemi wyborami za rządu Karola X!
Po pierwsze, proces ten był poczęści skutkiem skargi barona de Nucingen. Następnie, uwięzienie Lucjana, w wilję mianowania go osobistym sekretarzem prezydenta ministrów, poruszyło najwyższe sfery Paryża. Niejeden młody salonowiec zazdrościł w swoim czasie Lucjanowi względów pięknej księżnej de Maufrigneuse; wszystkie zaś kobiety wiedziały, że obecnie była nim zajęta pani de Sérizy, żona jednego z pierwszych dygnitarzy. Uroda nieszczęśliwego młodzieńca cieszyła się sławą w rozmaitych światach które składają Paryż: w wielkim świecie, w świecie finansów, kurtyzan, młodzieży, w świecie literackim. Od dwóch dni tedy, cały Paryż mówił o tem uwięzieniu. Sędzia śledczy, któremu przypadła sprawa, Camusot, ujrzał w niej szczebel do awansu; pragnąc działać z możliwą szybkością, kazał, natychmiast po dostawieniu Lucjana z Fontainebleau, przewieźć obu obwinionych z La Force do Conciergerie. Ponieważ ksiądz Karlos i Lucjan spędzili, pierwszy tylko dwanaście godzin, a drugi pół nocy w La Force, niema potrzeby opisywać tego więzienia, które zresztą od owego czasu przeobrażono zupełnie; co się zaś tyczy formalności przyjęcia, byłyby one powtórzeniem tego co się miało dziać w Conciergerie.
Ale, nim się zapuścimy w straszliwy dramat kryminalnego śledztwa, nieodzowne jest, jak już wspomniałem, wytłumaczyć zwyczajny bieg tego rodzaju procesu. Poszczególne jego fazy staną się zrozumiałe tak we Francji jak zagranicą; nieświadomi zaś przedmiotu będą mogli ocenić ekonomję prawa kryminalnego, jakie stworzyli prawodawcy Napoleona. A jestto tem donioślejsze, iż temu wielkiemu i pięknemu dziełu grozi, w obecnej chwili, zniweczenie przez system t. zw. poprawczy.
Zachodzi fakt zbrodni: jeżeli sprawców ujęto na gorącym uczynku, prowadzi się obwinionych do najbliższego posterunku. Stamtąd, wiedzie się ich przed komisarza policji, który przeprowadza doraźne śledztwo, i może ich wypuścić na wolność jeśli zaszła omyłka; wreszcie, przenosi się obwinionych do aresztów prefektury. Tutaj, trzyma ich policja do rozporządzenia prokuratora i sędziego śledczego, którzy, powiadomieni mniej lub więcej śpiesznie, wedle wagi wypadku, przybywają aby przesłuchać osoby tymczasowo pozbawione wolności. Zależnie od natury podejrzeń, sędzia śledczy wydaje nakaz uwięzienia i poleca zamknąć obwinionych w areszcie. Paryż ma trzy areszty: św. Pelagję, La Force i Magdalenki.
Zważcie to wyrażenie: obwiniony. Kodeks stworzył w kryminalistyce trzy zasadnicze stopnie: stan obwinienia, więzienie śledcze i stan oskarżenia. Dopóki nie podpisano nakazu uwięzienia, domniemany sprawca zbrodni jest obwinionym; mocą nakazu uwięzienia staje się więźniem w śledztwie, i zachowuje ten charakter do ukończenia śledztwa. Po ukończeniu tegoż, skoro trybunał uzna za właściwe wytoczenie sprawy, przechodzi w stan oskarżonego; t. j. o ile, na wniosek generalnego prokuratora, trybunał osądzi, że istnieją dostateczne poszlaki aby go stawić przed sąd karny. Tak więc, człowiek podejrzany o zbrodnię przechodzi trzy rozmaite stany, trzy sita, nim stanie w obliczu tego co nazywamy Sądem. W pierwszym okresie, niewinni posiadają mnóstwo sposobów usprawiedliwienia się: publiczność, żandarmerja, policja. W drugim, znajdują się wobec sędziego, poddani konfrontacji ze świadkami, sądzeni przez jedną z izb w Paryżu, albo przez cały trybunał na prowincji. W trzecim, stają przed obliczem dwunastu rajców; od uchwały przekazującej przed sąd przysięgłych, może, w razie omyłki lub braków formalnych, oskarżony odwołać się do trybunału kasacyjnego. Sąd przysięgłych nie wie nawet, ilu administracyjnym i sądowym władzom wymierza policzek, gdy uniewinnia oskarżonego. Toteż, naszem zdaniem, w Paryżu (nie mówimy tu o innych okręgach) wydaje się nam bardzo trudne do przypuszczenia aby niewinny znalazł się na ławie oskarżonych przed przysięgłymi.
Więzień, to znaczy skazany. Nowe prawo karne stworzyło areszt, więzienie śledcze i dom kary: różnice te odpowiadają odcieniom między obwinionym, oskarżonym i skazanym. Areszt może też stanowić lekki stopień kary, pokutę za błahe przestępstwo; więzienie natomiast, to kara dotkliwa i, w niektórych wypadkach, hańbiąca. Ci, którzy propagują dziś system poprawczy, burzą tedy wspaniały gmach prawa karnego, w którym kary były znakomicie stopniowane; w konsekwencji, dojdą do tego, że będą karali błahostki prawie równie surowo co największe zbrodnie.
Zazwyczaj, w wielkich procesach, obwiniony dostaje się odrazu pod śledztwo. Sąd wydaje natychmiast nakaz przytrzymania czyli aresztu. W przeważnej ilości wypadków, obwiniony albo uciekł, albo należy go zaskoczyć. Toteż, jak widzieliśmy, policja, będąca tu jedynie narzędziem, oraz sąd, zjawiły się z piorunową szybkością u Estery. Gdyby nawet nie działała tu osobista zemsta Corentina, dodając skrzydeł policji, wystarczyłoby doniesienie barona de Nucingen o kradzieży siedmiuset pięćdziesięciu tysięcy franków.
W chwili gdy pierwszy wehikuł, kryjący Jakóba Collin, dotarł do czarnego i ciemnego przesmyku który tworzyła arkada świętojańska, zator uliczny zmusił woźnicę do zatrzymania się. Oczy więźnia błyszczały przez kratę jak dwa karbunkuły, mimo przybranej maski umierającego, która, w wilję, skłoniła dyrektora La Force do wezwania lekarza. Oczy te, swobodne w tej chwili, gdyż ani żandarm ani dozorca nie obrócili się aby się przyjrzeć swemu klientowi — te płomienne oczy przemawiały tak wymownym językiem, iż biegły sędzia śledczy, np. Popinot[2], rozpoznałby snadnie galernika pod suknią świętokradcy. W istocie, od chwili gdy sałaciarka opuściła bramę La Force, Collin śledził w drodze najdrobniejszy szczegół. Mimo szybkości jazdy, obejmował chciwem spojrzeniem każdy dom, od najwyższego do najniższego piętra. Widział wszystkich przechodniów, przenikał ich wzrokiem, myślą. Sam Bóg nie ogarnia lepiej swego stworzenia, niż ten człowiek chwytał najdrobniejsze różnice w masie żywych i martwych przedmiotów. Uzbrojony nadzieją, jak ostatni z Horacjuszów swym mieczem, czekał pomocy. Każdy inny niż ten Machiawel galer uważałby tę nadzieję za tak niepodobną do urzeczywistnienia, że byłby się poddał machinalnie losowi, jak czynią wszyscy winni. Żaden nie myśli o oporze, w położeniu w jakiem sąd i policja paryska pogrążają delinkwenta w czasie śledztwa, zwłaszcza gdy jest zamknięty w oddzielnej celi, jak Lucjan i Jakób Collin. Niepodobna sobie wyobrazić nagłego odosobnienia w jakiem znajduje się obwiniony: żandarmi którzy go przytrzymali, komisarz który go bada, straż która go prowadzi do więzienia, dozorcy wiodący go do celi, inni, ujmujący go pod ramię aby go wsadzić do sałaciarki, słowem wszyscy którzy go otaczają od chwili zaaresztowania, są niemi, lub też rejestrują każde jego słowo, aby je powtórzyć bądź policji, bądź sędziemu. To bezwarunkowe, a w tak prosty sposób uzyskane odcięcie obwinionego, powoduje zupełny przewrót w jego umyśle, zdumiewający upadek ducha, zwłaszcza o ile nie jestto człowiek oswojony przez swe poprzednie koleje z działaniem Sprawiedliwości. Pojedynek między winnym a sędzią jest więc tem straszliwszy, iż sąd ma za sprzymierzeńców ciszę murów i niewzruszoną obojętność swych organów.
Jakób Collin, lub Karlos Herrera (będziemy mu dawali jedno lub drugie miano, zależnie od okoliczności), znał oddawna sposoby i nawyki policji, kaźni i sądu. Toteż, ten kolos przebiegłości i zepsucia obrócił wszystkie siły ducha oraz wszystkie swoje mimiczne zdolności na to, aby dobrze odegrać zdumienie i niezaradność niewinnego, przedstawiając równocześnie oczom władz obraz człowieka w agonji. Jak widzieliśmy, Azja, owa wytrawna Lokusta, dała mu zażyć truciznę, złagodzoną w ten sposób aby wywołać pozory śmiertelnej choroby. Działalność sędziego Camusot, komisarza policji, oraz sprawność prokuratora, stanęły tedy bezsilne wobec symptomów piorunującej apopleksji.
— Otruł się! wykrzyknął Camusot, przerażony cierpieniem rzekomego księdza, którego sprowadzono z poddasza w straszliwych konwulsjach.
— To najlepsze co mu pozostało, jeżeli jest winny, rzekł prokurator.
— Wierzy pan zatem w tę chorobę?... spytał komisarz policji.
Policja wątpi zawsze o wszystkiem. Trzej urzędnicy mówili z sobą, jak można się domyślać, szeptem; ale Collin odgadł po ich fizjognomjach treść słów i skorzystał z nich aby uniemożliwić lub sprowadzić do zera doraźne badanie w chwili aresztowania. Bąkał oderwane wyrazy, mieszając język francuski i hiszpański w sposób pozbawiony sensu.
W La Force, komedja ta powiodła się tem lepiej, ile że naczelnik bezpieczeństwa (skrócenie słów: naczelnik brygady policji bezpieczeństwa), Bibi-Lupin, który niegdyś zaaresztował Jakóba Collin w pensjonacie pani Vauquer[3], wyjechał w jakiejś misji na prowincję, zastępcy zaś jego zbrodniarz był nieznany.
Bibi-Lupin, ex-galernik, towarzysz Jakóba z kaźni, był jego osobistym wrogiem. Źródłem tej nieprzyjaźni były zwady, w których Jakób Collin zawsze był górą, oraz zazdrość o władzę, jaką Ołży-Śmierć miał nad kompanami. Wreszcie, Collin był, przez dziesięć lat, opatrznością zbiegłych galerników, ich głową, doradcą w Paryżu, skarbnikiem, a tem samem antagonistą Bibi-Lupina.
Mimo tedy iż zamknięty w oddzielnej celi, Collin liczył na inteligentne oddanie Azji, swojej prawej ręki, a może i na Paccarda, swoje ramię lewe. Miał nadzieję ujrzeć Paccarda z powrotem na swoje rozkazy, z chwilą gdy ten zbyt gorliwy hultaj ulokuje skradzioną sumę. Oto przyczyna nadludzkiej baczności, z jaką ogarniał wszystko w czasie drogi. Rzecz dziwna! nadzieja ta miała się ziścić w całej pełni.
Dwie potężne ściany świętojańskiej arkady powleczone były, do wysokości sześciu stóp, płaszczem wiekuistego błota bryzgającego nieustannie z rynsztoków; przechodnie mieli wówczas, dla ochrony od przejeżdżających wozów i pojazdów, jedynie kamienne słupy, oddawna wyszczerbione uderzeniami osi. Niejeden raz, wóz kamieniarski zmiażdżył tam niedość baczną ofiarę. Taki był Paryż długi czas, i to w wielu dzielnicach. Szczegół ten objaśni jak ciasna była świętojańska arkada i jak łatwo ją było zabarykadować. Jeden fiakier jadący od placu Grève, jeden wózek z jarzyną lub z jabłkami, a już zjawienie się trzeciego wehikułu powodowało zator. Przechodnie umykali przerażeni, szukając słupka któryby ich mógł zabezpieczyć. W chwili gdy nadjeżdżała sałaciarka, właśnie zagrodził arkadę taki wózek, a popychała go jedna z owych przekupek, stanowiących dotąd, mimo wzrastającej liczby sklepów z ogrodowizną, charakterystyczną figurę paryską. Była to tak typowa przekupka, iż policjant (gdyby ta instytucja już istniała) pozwoliłby jej krążyć po mieście nie żądając legitymacji, mimo złowrogiej i cuchnącej zbrodnią fizjognomji. Głowa okryta kraciastą bawełnianą chustczyną, całą w strzępach, stroszyła się niesfornemi kłakami, podobnemi do szczeci dzika. Czerwona i pomarszczona szyja budziła wstręt, stanik zaś niedostatecznie osłaniał skórę wygarbowaną przez słońce, kurz i błoto. Suknia wyglądała jak istny dywan. Trzewiki wykrzywiały się takim grymasem, iż można było mniemać że drwią sobie z twarzy równie podziurawionej jak suknia. A fartuch!... plaster nie bywa tak brudny. Ten ruchomy i cuchnący łachman na dziesięć kroków musiał obrażać wrażliwsze podniebienie. Ręce unurzały się w stu ściekach! Albo ta kobieta wracała z sabbatu czarownic, albo wychodziła z przytułku. Ale co za spojrzenie!... co za zuchwała inteligencja, ile powściąganego życia, kiedy magnetyczne promienie jej oczu i oczu Jakóba Collin zlały się we wspólnej myśli!
— Usuń-że się, stary łachmanie! krzyknął woźnica ochrypłym głosem.
— Będziesz mnie tu rozjeżdżał, gilotyniarzu przeklęty! odparła; mój towar więcej wart od twego.
I, siląc się wcisnąć między dwa słupy aby oczyścić przejazd, przekupka zatarasowała drogę na czas potrzebny do spełnienia planu.
— Och! Azja!... szepnął Jakób Collin, który natychmiast poznał wspólniczkę; żyjemy!
Woźnica wymieniał ciągle uprzejmości z Azją, natłok zaś pojazdów w ulicy du Martroi wzrastał.
— Ahé!... pécairé fermati. Souni la. Vedrem!... wykrzyknęła stara Azja, z ową barbarzyńską intonacją właściwą przekupkom, które tak bardzo zniekształcają słowa, iż zmieniają je w onomatopee zrozumiałe jedynie dla Paryżan.
W zgiełku ulicznym, wśród nawoływań tłoczących się woźniców, nikt nie mógł zwrócić uwagi na ten dziki krzyk, brzmiący niby zachwalanie towaru. Ale wykrzyknik ten, wyraźny dla Jakóba, miał, dla jego ucha, w umówionem zepsutem narzeczu włosko-prowansalskiem, to straszliwe znaczenie:
— Biedny mały przymknięty; ale jestem tu aby czuwać nad wami. Zobaczysz mnie jeszcze...
W bezgranicznej radości jaką sprawiał mu ten tryumf nad władzą — bo otwierała mu się nadzieja porozumienia ze światem — Collin doznał wstrząsu, który dla każdego innego byłby śmiertelny.
— Lucjan uwięziony! szepnął.
Omal nie zemdlał. Wiadomość ta była dlań straszliwsza niż odrzucenie prośby o ułaskawienie, gdyby był skazany na śmierć.
A teraz, gdy dwie sałaciarki toczą się po Wybrzeżu, należy nam rzec kilka słów o Conciergerie do której właśnie zmierzają. Conciergerie, miano historyczne, słowo straszne, rzecz jeszcze straszliwsza, splata się z dziejami rewolucyj we Francji, a zwłaszcza w Paryżu. Gmach ten gościł większość głośnych zbrodniarzy. Ze wszystkich budowli w Paryżu ta jest najbardziej interesująca, a zarazem najmniej znana ludziom z wyższych klas społecznych; ale, mimo iż ta historyczna dygresja mogłaby być niezmiernie interesującą, będzie ona równie szybka jak jazda sałaciarek.
Któryż Paryżanin, cudzoziemiec lub prowincjał, jeżeli bodaj dwa dni bawił w Paryżu, nie zauważył czarnych murów najeżonych potężnemi wieżycami, z których dwie prawie są zrośnięte z sobą, tworząc ponurą i tajemniczą ozdobę wybrzeża t. zw. des Lunettes? Wybrzeże to zaczyna się od mostu Giełdy, a ciągnie do mostu Nowego. Kwadratowa wieża, zwana Zegarową, z której dano sygnał do rzezi św. Bartłomieja, zaznacza Pałac Sprawiedliwości i stanowi narożnik tego wybrzeża. Owe cztery wieże, owe mury, powleczone są czarnym całunem, jaki przybierają w Paryżu wszystkie domy zwrócone na północ. W połowie wybrzeża, przy opustoszałej arkadzie, zaczynają się prywatne budowle, którym rzucenie Nowego Mostu dało początek za Henryka IV. Plac Królewski był kopją placu Dauphine: ta sama architektura, cegła oprawna w łańcuchy ciosu. Arkada ta i ulica de Harley znaczą granice Pałacu na zachód. Wówczas, prefektura policji, prezydjum parlamentu, wchodziły w kompleks Pałacu Sprawiedliwości. Widzimy, iż, przed Rewolucją, Pałac posiadał to odosobnienie, jakie silą się stworzyć mu obecnie.
Czworobok ten, ta wyspa domów i gmachów, wśród których znajduje się Sainte-Chapelle, klejnot skarbca św. Ludwika, ta cała przestrzeń, to sanktuarjum Paryża; jego święte miejsce, jego arka. Zrazu, przestrzeń ta stanowiła rdzeń pierwotnego miasta; plac Dauphine był łąką, należącą do terytorjmn królewskiego, gdzie znajdował się młyn do wybijania pieniędzy. Stąd nazwa de la Monnaie, dana ulicy wiodącej do Nowego Mostu. Stąd też nazwa jednej z trzech okrągłych wież, która nazywa się wieżą srebrną, co zdawałoby się świadczyć, iż pierwotnie wybijano tam monetę. Sławny młyn, który widzimy na starych planach Paryża, jest prawdopodobnie późniejszy niż epoka gdy wybijano monetę w samym Pałacu i stanowi z pewnością wyraz udoskonalenia sztuki menniczej. Pierwsza wieża, niemal że przylepiona do Srebrnej, nazywa się wieżą Montgommery. Trzecia, najmniejsza, ale najlepiej utrzymana, zachowała bowiem blanki, nazywa się wieżą Bonbec. Kościół Sainte-Chapelle i te cztery wieże (licząc Zegarową) określają doskonale obwód, zakole (powiedziałby urzędnik katastru) Pałacu, od Merowingów aż do Walezych; ale dla nas, wskutek swoich przekształceń, Pałac wyraża osobliwie epokę św. Ludwika.
Pierwszy Karol V oddał Pałac parlamentowi, instytucji świeżo stworzonej, i zamieszkał, pod osłoną Bastylji, w słynnym gmachu Saint-Pol, któremu przydano później pałac des Tournelles. Następnie, za ostatnich Walezych, siedziba króla wróciła z Bastylii do Luwru, który był niegdyś jej pierwszą bastylją. Pierwotne mieszkanie królów Francji — pałac św. Ludwika który zachował poprostu nazwę Pałacu, — jest zupełnie zagrzebane pod Pałacem Sprawiedliwości i tworzy jego piwnice: Pałac bowiem był zbudowany wśród Sekwany, jak katedra, i zbudowany tak starannie, iż najwyższy stan wody kryje zaledwie pierwsze stopnie. Wybrzeże Zegarowe grzebie dwadzieścia stóp pod ziemią te dziesięciowieczne budowle. Dorożki toczą się na wysokości kapitelów potężnych kolumn owych trzech wież, których wysokość musiała być niegdyś w harmonji z wytwornością pałacu i musiała się malowniczo odrzynać nad wodą, skoro dziś jeszcze, co do wysokości, wieże te idą o lepsze z najwyższemi budowlami Paryża. Kiedy się ogląda tę rozległą stolicę z wyżyn Panteonu, Pałac, wraz z Sainte-Chapelle, jeszcze robi wrażenie najbardziej monumentalne wśród tylu monumentów. Ten pałac naszych królów po którym depczecie przemierzając olbrzymią salę czekalną, t. zw. des pas perdus, był cudem architektury i jest nim jeszcze w inteligentnych oczach poety, który studjuje go oglądając Conciergerie. Niestety! Conciergerie zagarnęła pałac królów. Serce się krwawi, kiedy się patrzy, jak wyciosano kaźnie, skrytki, kurytarze, mieszkania, sale bez światła i powietrza, w tej wspaniałej konstrukcji, w której styl bizantyński, romański, gotycki, te trzy oblicza dawnej sztuki, kojarzyły się w architekturze XII wieku. Pałac ten jest dla pomników Francji z jej pierwszej epoki tem, czem, dla drugiej epoki, zamek w Blois. Tak samo jak w Blois w dziedzińcu możecie podziwiać zamek hrabiów na Blois, Ludwika XII, Franciszka I, Gastona, tak w Conciergerie znajdujecie w jednem zakolu charakter pierwotnych ras, a w Sainte-Chapelle architekturę św. Ludwika. Prześwietna rado gminna, skoro wydajesz miljony, przydaj architektom jednego albo dwu poetów, jeśli chcesz ocalić kolebkę Paryża, kolebkę królów, obdarzając Paryż i dwór monarszy Pałacem godnym Francji! Jestto kwestja godna studjowania przez kilka lat, nim się cokolwiek rozpocznie. Zbudować jeszcze jedno lub dwa więzienia jak la Roquette, a pałac św. Ludwika będzie ocalony.
Dziś, wiele ran szpeci ten olbrzymi gmach, zagrzebany pod pałacem i pod wybrzeżem jak przedpotopowe zwierzęta w gipsie Montmartre’u; ale największą jego raną, to przeobrażenie w Conciergerie! Rozumiecie to słowo. W pierwszych czasach monarchji, możnych przestępców (chłopi i mieszczanie należeli do jurysdykcji miejskiej lub pańskiej), zatem posiadaczy wielkiego lub małego lenna przywodzono królowi i trzymano w Conciergerie. Ponieważ tych wielkich przestępców chwytano rzadko, Conciergerie wystarczała. Trudno dziś ściśle odgadnąć miejsce pierwotnej Conciergerie. Jednakże, ponieważ kuchnie św. Ludwika istnieją jeszcze i tworzą dziś to, co się nazywa Łapką na myszy, należy przypuszczać, że pierwotna Conciergerie musiała się znajdować pod arkadą po prawej stronie wielkich schodów wiodących do królewskiego trybunału. Stamtąd, aż do 1825, wyruszali skazańcy na miejsce stracenia. Stamtąd wyszli wszyscy wielcy zbrodniarze, wszystkie ofiary polityki, marszałkowa d’Ancre jak i królowa Francji, Semblançay i Malesherbes, Damiens jak i Danton, Desrues jak i Castaing. Gabinet Fouquiera Tinville, ten sam co obecny gabinet prokuratora, położony był tak, iż oskarżyciel publiczny mógł widzieć jadących na stracenie skazańców trybunału rewolucyjnego. W ten sposób, ów człowiek-topór mógł objąć ostatnim rzutem oka swój pokos.
Od 1825 roku, zaszły w pałacu wielkie zmiany. Dawną furtę w Conciergerie, gdzie odbywały się obrzędy wpisu i tualety, zamknięto i przeniesiono tam gdzie znajduje się jeszcze dziś, między wieżą Zegarową a wieżą Montgommery, w wewnętrznym dziedzińcu zaznaczonym arkadą. Po lewej jest Łapka na myszy, po prawej furta. Sałaciarki wjeżdżają w ten dość nieregularny dziedziniec, mogą tam zostać, nawrócić z łatwością, mogą wreszcie, w razie zbiegowiska, znaleźć ochronę przeciw zamachom dzięki silnej kracie arkady, gdy dawniej nie miały swobody ruchu w ciasnej przestrzeni dzielącej schody od prawego skrzydła Pałacu. Dziś, Conciergerie, ledwie wystarczająca dla oskarżonych (trzebaby miejsca dla trzystu osób obojej płci), nie przyjmuje już świeżo uwięzionych ani będących w śledztwie, z wyjątkiem rzadkich okoliczności jak ta która sprowadziła tu Jakóba Collin i Lucjana. Wszyscy tutejsi więźniowie mają iść przed sąd kryminalny. Wyjątkowo, trybunał cierpi tam winnych z wysokich sfer społecznych, którzy, dostatecznie shańbieni wyrokiem krymnalnym, byliby ukarani ponad miarę, gdyby im przyszło odsiadywać karę w Melun lub Poissy. Ouvrard wolał Conciergerie niż św. Pelagję. W tej chwili, rejent Lehon, książę de Bergues, siedzą tam, dzięki tolerancji samowolnej ale płynącej z ludzkich pobudek.
Naogół, obwinieni, czy udają się na śledztwo, czy mają stanąć przed policją poprawczą, dostają się wprost z sałaciarek do Łapki na myszy. Łapka na myszy, pomieszczona wprost furty, składa się z celek wmurowanych w kuchniach św. Ludwika, gdzie obwinieni, przerzuceni tu ze swych więzień, czekają na sesję trybunału, lub też na przybycie sędziego śledczego. Łapka na myszy ograniczona jest od północy Wybrzeżem, od wschodu strażnicą gwardji municypalnej, od zachodu dziedzińcem Conciergerie, od południa zaś olbrzymią sklepioną salą (niewątpliwie dawną salą balową), jeszcze bez przeznaczenia. Nad Łapką na myszy położona jest strażnica, z oknami na dziedziniec Conciergerie; zajmuje ją posterunek żandarmerji, a prowadzą tam osobne schody. Kiedy wybije godzina sądu, dozorcy przychodzą wołać obwinionych, żandarmi schodzą w liczbie odpowiadającej ilości więźniów. Każdy żandarm ujmuje jednego pod ramię. W ten sposób, parami, przebywają schody, mijają strażnicę i dochodzą korytarzami do pokoju sąsiadującego z salą gdzie zasiada słynna Szósta Izba, policja poprawcza. Tą samą drogą idą oskarżeni, udając się z Conciergerie przed sąd kryminalny i wracając.
W wielkiej czekalni, między trybunałem pierwszej instancji a korytarzem wiodącym do izby szóstej, spostrzega się natychmiast, od pierwszej bytności, wejście bez drzwi, bez architektonicznych ozdób, ot, prostokątną szpetną dziurę. Tamtędy sędziowie, adwokaci, dostają się na kurytarze, do strażnicy, schodzą do Łapki na myszy i do furty w Conciergerie. Gabinety sędziów śledczych położone są na różnych piętrach w tej części Pałacu. Wiodą tam ohydne schody, istny labirynt, w którym gubią się prawie zawsze osoby nieznające Pałacu. Okna tych gabinetów wychodzą na Wybrzeże, lub na dziedziniec. W 1830 r., niektóre gabinety sędziów śledczych miały widok na ulicę de la Barillerie.
Tak więc, kiedy sałaciarka zakręca w dziedzińcu Conciergerie na lewo, wiezie obwinionych do Łapki na myszy; na prawo, przywozi oskarżonych do Conciergerie. W tę też stronę skierował się wehikuł w którym znajdował się Jakób Collin, tam wysadzono go u furty. Straszliwy, zaiste, widok. Dwie kraty z kutego żelaza, mniejwięcej o sześć stóp od siebie, otwierają się zawsze kolejno; czujność jest tak skrupulatna, iż osoby które otrzymają przepustkę na odwiedziny, podają ten dokument przez kratę, nim klucz zachrzęści w zamku. Sędziowie śledczy, nawet członkowie trybunału nie mogą wejść bez stwierdzenia tożsamości. Toteż wspomnijcie o możności porozumienia lub ucieczki!... na ustach dyrektora Conciergerie zaigra uśmiech, który zmrozi wątpliwości najśmielszego w igraniu z prawdopodobieństwem powieściopisarza. W rocznikach Conciergerie zapisana jest jedynie ucieczka la Valette’a; ale pewność dostojnego wspólnictwa, dziś dowiedzionego, zmniejszyła jeśli nie poświęcenie małżonki, to przynajmniej grozę niepowodzenia. Rozważając na samym terenie charakter przeszkód, najwięksi sympatycy cudowności uznają, iż w każdej porze przeszkody te były tem, czem są i dziś jeszcze: czemś nie do pokonania. Żadne wyrażenie nie odda grubości murów i sklepień; trzeba je widzieć. Mimo iż poziom dziedzińca niższy jest od Wybrzeża, przebywszy furtę trzeba jeszcze zejść szereg schodów w dół, aby się dostać do sklepionej sali, której potężne mury zdobne są wspaniałemi kolumnami i podparte wieżą Montgommery, stanowiącą dziś część mieszkania dyrektora Conciergerie, oraz wieżą srebrną, która służy za sypialnię dozorcom, klucznikom czy odźwiernym — jak wam się spodoba ich nazwać. Ilość tych funkcjonarjuszów nie jest tak znaczna jakby można mniemać (jest ich dwudziestu); sypialnia ich, jak i posłanie, nie różnią się od noclegu pistolów. Nazwa ta pochodzi z pewnością stąd, iż niegdyś płacono pistola na tydzień za to mieszkanie, którego nagość przypomina owe zimne poddasza, stanowiące asylum wielkich ludzi bez majątku w początkach paryskiej karjery. Po lewej, w wielkiej sali wchodowej, znajduje się kancelarja Conciergerie, oszklone biuro, gdzie zasiada dyrektor z pisarzem: tam znajdują się księgi przyjęcia. Tam zapisuje się, opisuje i obszukuje obwinionych czy oskarżonych. Tam rozstrzyga się kwestja pomieszczenia, której rozwiązanie zależy od sakiewki pacjenta. Naprzeciw tej sali, widnieją oszklone drzwi do rozmownicy, gdzie rodzina i adwokaci stykają się z oskarżonymi przez otwór z podwójną drewnianą kratą. Okno tej rozmownicy wychodzi na t. zw. łąkę, miejsce przechadzki, gdzie oskarżeni oddychają świeżem powietrzem i oddają się ćwiczeniom w przepisanych godzinach.
Ta wielka sala, oświetlona mdłem światłem jednej i drugiej furty (jedyne okno wychodzące na dziedziniec zajęte jest w zupełności przylegającą do niego kancelarją), posiada atmosferę doskonale harmonizującą z obrazami poczętemi przez wyobraźnię. Wrażenie jest tem bardziej przejmujące, iż, równolegle z wieżą srebrną i wieżą Montgommery, widzicie owe tajemnicze krypty, sklepione, potężne, bez światła, biegnące dokoła rozmownicy, prowadzące do więzienia królowej i do celek zwanych sekretnemi. Ten labirynt ciosowych kamieni, pamiętający uczty królestwa, stał się podziemną częścią Pałacu Sprawiedliwości. Między r. 1825 a 1832, w tej części sali, między wielkim piecem który ją ogrzewa a wewnętrzną kratą furty, odbywała się tualeta skazańców. Dziś jeszcze niepodobna stąpać bez drżenia po tych płytach, które przyjęły grozę i zwierzenia tylu ostatnich spojrzeń.
Aby się wydostać z okropnego wehikułu, konający potrzebował pomocy dwóch żandarmów, którzy ujęli go pod ramiona i zanieśli wpół-zemdlonego do kancelarji. Wleczony w ten sposób, ksiądz Carlos podnosił oczy do nieba w sposób naśladujący Zdjęcie z krzyża. To pewna, iż na żadnym obrazie Chrystus nie posiada twarzy bardziej trupiej i zmienionej, niż w tej chwili twarz rzekomego Hiszpana. Upadłszy na krzesło, powtórzył omdlewającym głosem to, z czem zwracał się do wszystkich od chwili uwięzienia:
— Odwołuję się do Jego Ekscelencji ambasadora hiszpańskiego...
— Powie pan to, odparł dyrektor, sędziemu śledczemu...
— Och! Jezu! westchnął Collin. Czy nie mogę dostać brewiarza?... Czy wciąż mi będą bronić pomocy lekarskiej?... Nie przeżyję ani dwóch godzin.
Ponieważ Karlos Herrera miał być pomieszczony w sekretnej, zbyteczne było pytać go czy chce korzystać z dobrodziejstw pistola, to znaczy z prawa zamieszkiwania jednej z izdebek, w których się zażywa dozwolonego przez sprawiedliwość względnego komfortu. Izby te znajdują się na końcu łąki, o której będzie mowa później. Woźny i pisarz dopełnili zgodnie i flegmatycznie formalności.
— Panie dyrektorze, rzekł Jakób Collin łamaną francuzczyzną, widzi pan, jestem umierający. Powiedz pan, jeśli możesz, powiedz zwłaszcza jak najrychlej sędziemu, że błagam jak o łaskę o to, czego zbrodniarz powinienby się najbardziej obawiać, to jest aby mnie stawiono przed nim skoro tylko przybędzie. Męczarnie moje są doprawdy nie do zniesienia, z chwilą zaś gdy się z nim rozmówię, wszelka omyłka się skończy...
Ogólne prawidło: wszyscy zbrodniarze mówią o omyłce! Idźcie na galery, pytajcie skazańców, wszyscy prawie są ofiarą pomyłki sądowej. Toteż, słowo to budzi mimowolny uśmiech u wszystkich którzy się stykają z obwinionymi, oskarżonymi i skazańcami.
— Mogę zawiadomić sędziego śledczego o pańskiem żądaniu, odparł dyrektor.
— Ach! będę pana błogosławił!... jęknął rzekomy Hiszpan wznosząc oczy ku niebu.
Zaledwie wciągnięty w księgi, Karlos Herrera, ujęty pod ramiona przez dwóch strażników w towarzystwie dozorcy któremu dyrektor wskazał numer sekretnej, dostał się, wiedziony przez podziemny labirynt, do pokoju bardzo higjenicznego, wbrew twierdzeniom pewnych filantropów, ale bez możliwości komunikacji.
Skoro znikł, dyrektor więzienia, pisarz, sam woźny, żandarmi, spojrzeli po sobie jak ludzie którzy pytają się wzajem o zdanie, przyczem na wszystkich twarzach malowała się wątpliwość; ale, na widok drugiego obwinionego, wrócili wszyscy do zwykłego sceptycyzmu, ukrytego pod pozorami obojętności. Poza nadzwyczajnemi okolicznościami, urzędnicy Conciergerie są mało ciekawi: zbrodniarze są dla nich tem, czem dla fryzjerów klienci. Toteż, wszystkie te formalności przejmujące grozą wyobraźnię, odbywają się prościej niż interesy pieniężne u bankiera i często uprzejmiej. Lucjan wyglądał na człowieka winnego i złamanego; pozwalał robić z sobą wszystko, jak automat. Od Fontainebleau, poeta patrzał na ruinę swego życia, powiadał sobie że wybiła godzina pokuty. Blady, zmieniony, nieświadom wszystkiego, co, od czasu jego nieobecności, zaszło u Estery, czuł się kompanem i wspólnikiem zbiegłego złoczyńcy; to wystarczało, aby mu ukazać widoki katastrof gorszych niż śmierć. Skoro myśl jego skupiała się w jakąś decyzję, było nią samobójstwo. Chciał umknąć się za wszelką cenę hańbie, która majaczyła przed nim niby zjawa ciężkiego snu.
Jakóba Collin, jako niebezpieczniejszego, umieszczono w celi z kamienia, z oknem wychodzącem na podwórko. Cela leżała w skrzydle w którem znajduje się gabinet prezydenta trybunału. Dziedzińczyk ów służył za łąkę dla oddziału kobiet. Tą samą drogą zaprowadzono Lucjana (wedle rozkazów danych przez sędziego śledczego, dyrektor miał dla niego względy) do celi przylegającej do pistolów.
Naogół, osoby, które nigdy nie wejdą w zatarg ze Sprawiedliwością, mają najczarniejsze wyobrażenia o zamknięciu celkowem. Pojęcia nasze o kryminalistyce nie odbiegają od pojęć o dawnych torturach: ciemne, niezdrowe więzienie, chłód kamiennych murów po których ociekają łzy, brutalność dozorców, nędzna strawa, oto obowiązkowe akcesorja; warto tedy zauważyć, że te przesady istnieją jedynie w teatrze i budzą uśmiech adwokatów, sędziów, oraz tych, którzy, przez ciekawość, odwiedzają więzienia i zbierają obserwacje. Długi czas, w istocie, to było straszne. Faktem jest, iż, za dawnego parlamentu, w epoce Ludwika XIII i Ludwika XIV, obwinionych zamykano wspólnie na poddaszu nad dawną Furtą. Więzienia były jedną ze zbrodni rewolucji r. 1789; wystarczy zwiedzić celę królowej oraz celę księżniczki Elżbiety aby powziąć odrazę do dawnych form sądowych. Ale dziś, o ile filantropja wyrządziła nieobliczalne szkody społeczeństwu, o tyle dała nieco dobrego jednostkom. Zawdzięczamy Napoleonowi kodeks karny, który (bardziej niż cywilny, wołający o reformy w kilku punktach) będzie jednym z największych pomników tego krótkiego panowania. Nowe prawo kryminalne zamknęło całą otchłań cierpień. Toteż, można twierdzić, iż, pomijając straszliwe tortury moralne jakich pastwą stają się ludzie z wyższych klas pod ręką Sprawiedliwości, działanie tej władzy odznacza się łagodnością i prostotą tem większą że nieoczekiwaną. Obwiniony lub pozostający w śledztwie nie mieszka oczywiście tak wygodnie jak w domu; ale, w więzieniach paryskich, znajduje bodaj wszystko co niezbędne. Zresztą, ucisk wrażeń pochłaniających w takich chwilach, odejmuje szczegółom życia zwykłe ich znaczenie. Nigdy nie cierpi tu ciało. Duch znajduje się w stanie tak okropnym, iż wszelkiego rodzaju niewygody, brutalności, gdyby się zdarzały nawet, spłynęłyby niepostrzeżenie. Trzeba też przyjąć, w Paryżu zwłaszcza, że niewinny szybko wydostaje się na wolność.
Wchodząc tedy do celi, Lucjan odnalazł wierny obraz pokoiku, jaki zajmował w Paryżu w hotelu Cluny. Łóżko podobne jak w najbiedniejszych hotelikach Dzielnicy łacińskiej, wyplatane krzesła, stół i parę drobnych sprzętów, składały urządzenie izby, jednej z tych w których pomieszcza się często po dwóch oskarżonych, o ile zachowują się spokojnie, zbrodnie zaś nie należą do groźnej kategorji, np. fałszerstwo, bankructwo. Podobieństwo to między swemi początkami tak pełnemi niewinności, a punktem końcowym, krańcem hańby i poniżenia, ogarnął Lucjan, ostatnim wysiłkiem swego nerwu poetyckiego, tak żywo, iż nieszczęśliwy wybuchnął płaczem. Płakał cztery godziny, nieczuły napozór jak posąg, ale cierpiący we wszystkich obalonych nadziejach, sięgnięty we wszystkich zmiażdżonych próżnościach społecznych, w unicestwionej dumie, we wszystkich owych ja, z których składa się człowiek ambitny, szczęśliwy kochanek, dandys, Paryżanin, poeta, epikurejczyk i członek uprzywilejowanej kasty. Wszystko strzaskało się w nim w tym ikarowym upadku.
Karlos Herrera natomiast, znalazłszy się sam w celi, krążył jak biały niedźwiedź w swej klatce w botanicznym ogrodzie. Zbadał drobiazgowo drzwi i upewnił się, iż, z wyjątkiem małego okienka, nie zawierają żadnego otworu. Opukał mury, spojrzał na kosz przez którego paszczę wnikało słabe światło, i rzekł do siebie:
— Jestem tu bezpieczny!
Przysiadł w kącie, gdzie oko dozorcy, przylepione do zakratowanego okienka, nie mogło go dosięgnąć. Następnie zdjął perukę i odkleił szybko papier wyścielający jej wnętrze. Strona papieru stykająca się z głową była tak brudna, iż zdawała się być integralną częścią peruki. Gdyby Bibi-Lupin zarządził nawet zdjęcie peruki dla sprawdzenia tożsamości Hiszpana z Jakóbem Collin, nie byłby zwrócił uwagi na ten papier, tak zdawał się zrośnięty z dziełem perukarza. Druga strona była jeszcze dość biała, wcale zdatna do skreślenia kilku wierszy. Trudną i drobiazgową czynność odklejania rozpoczął więzień jeszcze w La Force: zajęło mu to pół dnia! Na początek, oberwał szacowny papier w ten sposób aby zeń sporządzić pasek na cztery lub pięć linij szeroki, i podzielił go na kilka kawałków; następnie, zwilżywszy warstewkę gumy, wsadził swój zapas papieru z powrotem do tego szczególnego magazynu. Z pukla włosów wydobył cienki jak szpilka ołóweczek, umocowany tam również zapomocą gumy; ułamał kawałek dość duży aby nim można było pisać, a dość mały aby go można było ukryć w uchu. Ukończywszy te przygotowania z szybkością i spokojem właściwym starym galernikom, którzy nabierają iście małpiej zręczności, Jakób Collin przysiadł na łóżku i zaczął obmyślać instrukcje dla Azji. O tem że spotka ją na swej drodze, nie wątpił ani na chwilę, tak dalece liczył na spryt tej kobiety.
— W pierwszem ogólnikowem badaniu, powiadał sobie, udałem Hiszpana który źle mówi po francusku, powołuje się na swego ambasadora, na dyplomatyczne przywileje, i nie rozumie zgoła o co go pytają. Zostańmy na tym terenie. Papiery mam w porządku. We dwójkę z Azją, damy radę panu Camusot; to nie jest gracz zbyt tęgi. Myślmy tedy o Lucjanie, chodzi o to aby go podnieść na duchu; trzeba, za wszelką cenę, dotrzeć do tego dzieciaka, nakreślić mu plan postępowania, inaczej zdradzi siebie, mnie, zgubi wszystko!... Nim zdążą go przesłuchać, trzeba go wyuczyć lekcji. Następnie, trzeba świadków, którzyby potwierdzili autentyczność mego kapłaństwa!
Takie było fizyczne i moralne położenie dwóch obwinionych, których los zależał w tej chwili od pana Camusot, sędziego śledczego przy trybunale pierwszej instancji departamentu Sekwany. Był on, przez czas określony kodeksem, wszechwładnym panem najdrobniejszych szczegółów ich egzystencji; on jeden mógł zezwolić na zetknięcie z kapelanem, lekarzem więziennym lub kimkolwiek w świecie.
Żadna potęga ludzka, ani król, ani minister sprawiedliwości, ani prezydent ministrów, nie może ograniczyć władzy sędziego śledczego; nikt nie ma mocy krępować go, ani dawać mu rozkazów. Jestto monarcha, podlegający jedynie swemu sumieniu i prawu. W tej chwili, gdy filozofowie, filantropi i publicyści silą się wciąż umniejszać wszystkie władze społeczne, prawa z jakich korzysta sędzia śledczy stały się przedmiotem gwałtownych ataków. Mimo to, w oczach każdego rozsądnego człowieka, moc ta winna zostać nienaruszona. Można, w pewnych wypadkach, złagodzić jej działanie szerokiem stosowaniem kaucji; ale społeczeństwo, bardzo już nadwątlone przez nieinteligencję i słabość sądów przysięgłych (dostojna i wysoka godność, którą należałoby powierzać jedynie wybitnym i starannie przebranym jednostkom), popadłoby snadnie w ruinę, gdyby strzaskać tę kolumnę podtrzymującą całe prawo karne. Areszt śledczy jest jedną z tych straszliwych ale nieodzownych konieczności. Zresztą, brak zaufania do władz, to początek społecznego rozkładu. Obalcie instytucję, oprzyjcie ją na innych podstawach; zażądajcie, jak przed Rewolucją, olbrzymich gwarancyj majątkowych dla stanu sędziowskiego; ale wierzcie weń! nie róbcie zeń obrazu społeczeństwa poto aby nań plwać... Dziś, sędzia, płatny jako urzędnik, przeważnie biedny, zmienił swą dawniejszą godność na nadętość, nieznośną dla wszystkich których z nim zrównano: nadętość, to godność bez poczucia siły. W tem błąd obecnej instytucji. Gdyby podzielić całą Francję na dziesięć okręgów, możnaby podnieść stan sędziowski, wymagając od niego wielkich fortun: rzecz nie do osiągnięcia przy dwudziestu okręgach. Jedynem realnem ulepszeniem, któregoby się można tu domagać, to rehabilitacja aresztu śledczego. Więzienie śledcze nie powinno sprowadzać żadnej zmiany w przyzwyczajeniach jednostki. Areszty śledcze powinny być, w Paryżu, zbudowane, umeblowane i urządzone tak, aby zasadniczo zmienić pojęcia publiczności co do sytuacji osób podejrzanych o występek. Prawo jest dobre, jest potrzebne, ale wykonanie jest wadliwe; społeczeństwo zaś sądzi prawo wedle wykonania. We Francji, opinja publiczna, przez niezrozumiałą sprzeczność, potępia obwinionych a rehabilituje skazańców. Jestto może wynik wrodzonego ducha opozycji właściwego Francuzom.
Aby wniknąć w tajemnicę straszliwych scen jakie rozgrywają się w gabinecie sędziego śledczego; aby dobrze znać położenie obu stron prowadzących tę wojnę — obwinionego i sądu — nie należy ani na chwilę zapominać, iż obwiniony, zamknięty w celi, nieświadom jest wszystkiego co sobie rozpowiada publiczność, co wie policja i sąd, oraz nielicznych szczegółów pojawiających się w dziennikach. Toteż, dać obwinionemu wskazówkę w rodzaju tej którą Jakób Collin otrzymał przez Azję o aresztowaniu Lucjana, znaczy rzucić sznur człowiekowi który się topi. Raz uświadomiwszy sobie te okoliczności, ludzie nawet najmniej dostępni wzruszeniu zdołają odczuć wszystko co mieści się w tych strasznych słowach: zamknięcie, cisza i wyrzut sumienia.
Pan Camusot, zięć woźnego królewskiego gabinetu, zbyt dobrze już znany aby trzeba było wyjaśniać jego parantele i pozycję, przechodził w tej chwili wzruszenia niemal równe tym, jakich doświadczał Karlos Herrera; a źródłem ich było śledztwo, które mu powierzono. Był on wprzód prezydentem okręgowego trybunału na prowincji; wydobył się z tej pozycji i otrzymał fotel sędziego w Paryżu — jedno z najbardziej upragnionych stanowisk w sądownictwie — dzięki poparciu słynnej księżnej de Maufrigneuse, której mąż, ulubieniec Delfina i pułkownik gwardji, zażywał równie wielkich łask u króla, co ona sama u JEJMOŚCI. Dzięki usłudze, dla niego bardzo drobnej, a niezmiernie doniosłej dla księżnej, wówczas gdy pewien bankier z Alençon wniósł skargę o fałszerstwo przeciw młodemu d’Esgrignon[4], Camusot został z prostego sędziego na prowincji prezydentem, z prezydenta zaś sędzią śledczym w Paryżu. W ciągu półtora roku przez które zasiadał w najważniejszym trybunale w kraju, Camusot zdołał już, dzięki poleceniu księżnej de Maufrigneuse, oddać się na usługi drugiej wielkiej damie, nie mniej potężnej, margrabinie d’Espard: ale tym razem nie powiodło mu się. Jak wspomnieliśmy na początku opowiadania[5], pragnąc się zemścić na pani d’Espard, która zamierzyła ubezwłasnowolnić[6] swego męża, Lucjan zdołał przedstawić fakty we właściwem świetle prezydentowi najwyższego trybunału oraz hrabiemu de Sérizy. Dwie te wysoko połażone osobistości przechyliły szalę na korzyść margrabiego d’Espard, margrabina zaś jedynie dzięki wspaniałomyślności męża uniknęła nagany trybunału. Dowiedziawszy się o uwięzieniu Lucjana, pani d’Espard wysłała natychmiast swego szwagra, kawalera d’Espard, do pani Camusot, wskutek czego pani Camusot pospieszyła do pałacu dostojnej margrabiny. Wróciwszy do domu, tuż przed obiadem, pociągnęła męża do sypialni.
— Jeżeli zdołasz posadzić tego zarozumiałego smarkacza de Rubempré na ławie oskarżonych i sprawić aby go skazano, rzekła mu do ucha, zostaniesz rajcą królewskiego trybunału...
— Jakto?
— Pani d’Espard pragnęłaby wyprawić na szafot tego biednego chłopca. Ciarki przeszły mi po plecach: trudno wyrazić, ile nienawiści może się mieścić w takiej salonowej lali.
— Nie mięszaj się do spraw sądowych, odparł Camusot.
— Ja, mięszać się! rzekła. Gdyby nawet ktoś słyszał moją rozmowę z margrabiną, nie domyśliłby się o co chodzi. Byłyśmy obie tak rozkosznie obłudne, jak ty ze mną w tej chwili. Chciała mi podziękować za twoje życzliwe usługi w jej sprawie: mimo niepowodzenia, czuje dla ciebie szczerą wdzięczność. Wspomniała o straszliwej władzy, jaką prawo daje wam, sędziom. „To straszne musi być posyłać człowieka na rusztowanie! ale w tym wypadku toby była tylko sprawiedliwość... etc.“ Ubolewała, że taki ładny chłopiec, przywieziony do Paryża[7] przez jej kuzynkę, panią du Châtelet, tak źle się pokierował. „Oto, mówiła, dokąd niegodziwe kobiety, taka Koralia, Estera, prowadzą młodych ludzi, dość nikczemnych aby dzielić z niemi plugawe zyski!“ Wreszcie, piękne tyrady o miłosierdziu, religji! Pani du Châtelet oświadczyła jej, iż Lucjan zasługuje tysiąc razy na śmierć, za to że omal nie zabił siostry, matki... Wspomniała o wakansie przy trybunale królewskim, o swej zażyłości z ministrem: „Mąż pani ma piękną sposobność odznaczenia się!“ rzekła w końcu... I tyle.
— Codzień mamy sposobność odznaczenia się, pełniąc swoje obowiązki, rzekł Camusot.
— Zajdziesz daleko, jeżeli będziesz sędzią wszędzie, nawet z własną żoną! wykrzyknęła pani Camusot. Wiesz, uważałam cię za dudka; ale teraz, podziwiam cię...
Po ustach sędziego przemknął ów uśmiech właściwy tylko temu zawodowi, jak uśmiech tancerek jest wyłączną ich specjalnością.
— Czy mogę wejść, proszę pani? spytała pokojówka.
— Czego chcesz? rzekła pani.
— Proszę pani, garderobiana księżnej de Maufrigneuse była tu w nieobecności pani, i prosi imieniem księżnej, aby pani przybyła bezzwłocznie do pałacu Cadignan.
— Niech zaczekają z obiadem, rzekła sędzina, przypomniawszy sobie że fiakier który ją przywiózł czeka jeszcze na zapłatę.
Włożyła z powrotem kapelusz, siadła do dorożki i, w ciągu dwudziestu minut, znalazła się w pałacu. Wprowadzona bocznemi drzwiami, pani Camusot czekała dziesięć minut w buduarze obok sypialni; wreszcie księżna ukazała się w całym blasku, jechała bowiem do Saint-Cloud, dokąd wzywało ją zaproszenie dworskie.
— Moja droga, między nami, dwa słowa wystarczą.
— Tak, proszę księżnej...
— Uwięziono Lucjana de Rubempré; mąż pani prowadzi śledztwo; ręczę za niewinność tego biednego chłopca, musi być wolny do dwudziestu czterech godzin. To nie wszystko. Ktoś chce odwiedzić jutro tajemnie Lucjana w więzieniu; mąż pani, jeśli zechce, może być obecny, byle się nie pokazywał... Jestem oddana tym którzy mi służą, wiesz o tem. Król wiele buduje na charakterze urzędników w poważnych okolicznościach w jakich znajdzie się niebawem; wysunę męża pani, przedstawię go jako człowieka oddanego tronowi, choćby przyszło narazić głowę. Zrobimy poczciwego Camusot najpierw rajcą, potem pierwszym prezydentem trybunału, mniejsza o to gdzie... Bądź zdrowa, dziecko; czekają na mnie, daruje mi pani, nieprawdaż? Oddasz usługę nietylko generalnemu prokuratorowi, który nie może wmięszać się do tej sprawy: ocalisz życie kobiecie, która ginie poprostu, pani de Sérizy... Widzisz, dziecko, z jaką ufnością mówię do ciebie, nie potrzebuję ci zalecać... rozumiesz!...
Położyła palec na ustach i znikła.
— I nie miałam czasu jej powiedzieć, że pani d’Espard chce widzieć Lucjana na rusztowaniu!... myślała sędzina wsiadając do dorożki.
Przybyła tak wzruszona, iż, na jej widok, sędzia spytał:
— Ameljo, co tobie?
— Jesteśmy wzięci we dwa ognie!
Opowiedziała rozmowę z księżną, mówiła szeptem, bojąc się czy pokojówka nie słucha pod drzwiami.
— Która z nich ma większe wpływy? rzekła, kończąc. Margrabina omal cię nie wpakowała w głupiej sprawie o kuratelę; księżnej zawdzięczamy wszystko. Jedna dała mgliste obietnice, druga rzekła wręcz: „Zostanie najpierw rajcą, później prezydentem!...“ Niech mnie Bóg broni abym ci dawała rady, nie mięszam się nigdy do twego urzędowania, ale mam obowiązek powtórzyć ci wiernie co się mówi na dworze i co się tam gotuje.
— Ty nie wiesz, Ameljo, z czem prefekt policji przysłał do mnie dziś rano, i to kogo! jedną z najwybitniejszych figur generalnej policji, aby mi powiedzieć, że rząd interesuje się tajemnie procesem. Jedzmy obiad i chodźmy do Variétés... Pomówimy dziś w nocy, w zupełnem zaciszu, o wszystkiem; będę potrzebował twojej rady: sama głowa sędziego nie wystarczy tu może...
Dziewięć dziesiątych sędziów zaprzeczy wpływowi żony na męża w podobnym wypadku; ale, jeżeli to jest jeden z najjaskrawszych wyjątków społecznych, można zwrócić uwagę iż jest prawdziwy mimo że przygodny. Sędzia jest jak ksiądz, w Paryżu zwłaszcza, gdzie znajduje się kwiat sądownictwa; rzadko mówi o sprawach trybunału, chyba już osądzonych. Żony sędziów nietylko udają że nigdy nic nie wiedzą, ale, przez poczucie taktu, rozumieją, że zaszkodziłyby mężom, gdyby, nawet znając jakiś sekret, zdradziły się z tem. Mimo to, w ważnych okolicznościach, gdzie chodzi o awans zależny od takiej lub innej decyzji, niejednej żonie zdarzyło się, jak Amelji, brać udział w rozważaniach sędziego. Wyjątki te, tem łatwiejsze do zaprzeczenia ile że są zawsze nieznane, zależą w zupełności od sposobu, w jaki walka dwóch charakterów ułożyła się w małżeństwie. Otóż, pani Camusot panowała w zupełności nad mężem. Kiedy dom spoczywał we śnie, para małżeńska siadła przy biurku, na którem sędzia uszeregował już dokumenty.
— Oto informacje, które kazał mi doręczyć prefekt policji, na moje żądanie zresztą, rzekł Camusot.
„Osobnik ten jest to niewątpliwie Jakób Collin, z przezwiskiem Ołży-śmierć, którego uwięzienie sięga roku 1819, w domu niejakiej Vauquer[8], prowadzącej pensjonat przy ulicy Neuve-Sainte-Geneviève, gdzie Collin ukrywał się pod nazwiskiem Vautrin“.
Na marginesie, dopisane ręką prefekta policji:
Wydano telegraficznie rozkaz pod adresem Bibi-Lupina, naczelnika brygady policji bezpieczeństwa, aby wrócił natychmiast celem konfrontacji; zna osobiście Jakóba Collin, którego uwięził w 1819 przy pomocy niejakiej Michonneau.
„Pensjonarze, którzy mieszkali u pani Vauquer, żyją jeszcze i można ich wezwać dla ustalenia tożsamości.
„Rzekomy Karlos Herrera jest bliskim przyjacielem i doradcą Lucjana de Rubempré, któremu, w ciągu trzech lat, dostarczył znacznych sum, prawdopodobnie z kradzieży.
„Zażyłość ta, jeśli się ustali tożsamość rzekomego Hiszpana i Jakóba Collin, będzie wyrokiem na Lucjana de Rubempré.
„Nagła śmierć agenta Peyrade nastąpiła wskutek otrucia z ręki Jakóba Collin, Rubemprégo lub ich wspólników. Przyczyna morderstwa kryje się w tem, iż agent był od dawna na tropie tych dwóch wytrawnych zbrodniarzy“.
Na marginesie, sędzia wskazał to zdanie, dopisane przez samego prefekta:
To wiem osobiście i mam pewność, iż rzeczony Lucjan de Rubempré wyprowadził niecnie w pole Jego Dostojność hrabiego de Sérizy i pana generalnego prokuratora.
— Cóż ty na to, Ameljo?
— Straszne!... odparła sędzina. Kończże!
„Podstawienie hiszpańskiego księdza w miejsce galernika Collin jest wynikiem jakiejś zbrodni, bardziej jeszcze wyrafinowanej, niż ta, za pomocą której Cogniard przedzierżgnął się w hrabiego de Sainte-Helène“.
„Lucjan Chardon, syn aptekarza z Angoulême i matki z domu de Rubempré, zawdzięcza dekretowi królewskiemu prawo noszenia nazwiska de Rubempré. Dekret ten winien jest staraniom księżnej de Maufrigneuse oraz hrabiego de Sérizy.
„W 182.., ten młody człowiek przybył do Paryża bez środków do życia, jako towarzysz hrabiny Sykstusowej du Châtelet, wówczas pani de Bargeton, spokrewnionej z panią d’Espard.
„Wypłaciwszy się niewdzięcznością pani de Bargeton, żył pod jednym dachem z niejaką Koralją, zmarłą już aktorką Gymnase, która porzuciła dla niego pana Camusot, hurtownika jedwabi z ulicy des Bourdonnais.
„Niebawem, pogrążony w nędzy, niezdolny opędzić nadmiernych potrzeb środkami jakich dostarczała mu aktorka, naraził poważnie szwagra, szanownego drukarza w Angoulême, wypuszczając fałszywe weksle, dla których pokrycia uwięziono Dawida Séchard w czasie krótkiego pobytu rzeczonego Lucjana w Angoulême.
„Sprawa ta spowodowała ucieczkę Rubemprégo, który naraz pojawił się w Paryżu z księdzem Karlosem Herrerą.
„Nie mając żadnych wiadomych środków egzystencji, tenże Lucjan wydał, w pierwszych trzech latach drugiego pobytu w Paryżu, około trzystu tysięcy franków, które mógł otrzymać jedynie od rzekomego księdza Herrery; ale z jakiego tytułu?
„Prócz tego, obrócił niedawno więcej niż miljon na zakupno dóbr Rubempré, aby dopełnić warunku, od którego uczyniono zależnem małżeństwo jego z panną Klotyldą de Grandlieu. Małżeństwo to zerwano dlatego, iż rodzina Grandlieu, której Lucjan oznajmił iż sumę tę otrzymał od szwagra i siostry, poleciła zasięgnąć informacji u szanownych pod każdym względem małżonków Séchard, a to przez adwokata Derville; otóż, nietylko nie wiedzieli o nabytku, ale sądzili iż Lucjan ma mnóstwo długów.
„Zresztą, spadek małżonków Séchard zasadza się na nieruchomościach; gotowizna zaś, wedle ich oświadczenia, sięgała ledwie dwustu tysięcy franków.
„Lucjan żył pokryjomu z Esterą Gobseck; pewne jest zatem, że wszystkie upominki barona de Nucingen, protektora tej dziewczyny, przechodziły do jego rąk.
„Lucjan i jego towarzysz mogli podtrzymać swą rolę wobec świata dłużej niż Cogniard, dzięki temu, iż czerpali środki z nierządu rzeczonej Estery, byłej prostytutki“.
Mimo iż zapiski te powtarzają wiele znanych już okoliczności z życia bohaterów naszego dramatu, trzeba było przytoczyć je dosłownie, aby pokazać rolę policji w Paryżu. Policja, jak można już było przekonać się z notatki tyczącej Peyrade’a, posiada swoje akta, prawie zawsze ścisłe, co do wszystkich rodzin i jednostek których życie wydaje się podejrzane, a uczynki podlegają krytyce. Żadna niesprawiedliwość nie jest jej tajna. Ten generalny skorowidz, ten bilans sumień, prowadzony jest równie dokładnie co wykaz majątków w Banku Francuskim. Tak jak Bank znaczy najlżejsze opóźnienia płatności, waży wszystkie kredyty, szacuje kapitalistów, śledzi bacznie ich operacje, tak samo czyni policja co do uczciwości obywateli. I tu, jak w sądzie, niewinny nie ma się czego obawiać, działalność ta rozciąga się tylko na wykroczenia. Choćby jakaś rodzina była najwyżej postawiona, nie zdoła się zabezpieczyć od tej opatrzności społecznej. Dyskrecja tej władzy równa jest zresztą jej rozciągłości. Ta olbrzymia ilość protokółów, raportów, notatek, fiszek, ten ocean informacyj śpi martwo, głęboki i spokojny jak morze. Niech buchnie jakiś wypadek, niech wypłynie na wierzch występek lub zbrodnia, sąd odwołuje się do policji: natychmiast, jeśli istnieją jakie akta tyczące obwinionych, sędzia otrzymuje je do rozporządzenia. Akta te, zawierające analizę przeszłości, są to jedynie wskazówki, które umierają w murach trybunału; sąd nie może z nich zrobić prawnego użytku; są dlań światłem, pomocą, oto wszystko. Akta te ujawniają poniekąd odwrotną stronę haftu zbrodni, ich najdalsze przyczyny, prawie zawsze wszystkim zakryte. Żaden sąd przysięgłych nie uwierzyłby w nie; cały kraj okrzyknąłby się z oburzenia, gdyby je zacytować w toku rozprawy. Słowem, jest to prawda, skazana na to aby pozostała ukryta w studni, jak wszędzie i zawsze. Niema sędziego, po dwunastu latach praktyki w Paryżu, któryby nie wiedział, iż sąd i policja osłaniają połowę tych bezeceństw, będących niby łożem, gdzie wylęgała się długi czas zbrodnia, i któryby nie przyznał, iż sądy nie karzą ani połowy popełnionych występków. Gdyby publiczność mogła wiedzieć, jak daleko sięga dyskrecja urzędników policji, o ile mają dobrą pamięć, otaczałaby szacunkiem tych dzielnych ludzi. Uważacie policję za podstępną, machiawelską; ona jest niesłychanie dobrotliwa; śledzi jedynie namiętności w ich paroksyzmie, spisuje to czego się dowie, i zachowuje notatki. Groźna jest tylko z jednego punktu widzenia. To co robi dla sądu, robi także dla polityki. Ale w polityce jest równie okrutna, równie stronnicza jak płomień Inkwizycji.
— Zostawmy to, rzekł sędzia wkładając akta z powrotem do teczki, to sekret między policją a sądem. Sędzia sprawdzi co to wszystko warte, ale państwo Camusot nie czytali ani słowa.
— Czy potrzebujesz mi to powtarzać? rzekła pani Camusot.
— Lucjan jest winien, ciągnął sędzia, ale o ile?
— Człowiek cieszący się miłością księżnej de Maufrigneuse, pani de Sérizy, Klotyldy de Grandlieu, nie może być winien, odparła Amelja; wszystko musiał zrobić tamten.
— Ale Lucjan jest wspólnikiem! wykrzyknął Camusot.
— Chcesz usłyszeć rozsądne słowo?... rzekła Amelja. Wróć księdza dyplomacji której jest najpiękniejszą ozdobą, wypierz do czysta tego małego niecnotę, i znajdź innych winowajców.
— Jak ty galopujesz!... odparł sędzia uśmiechając się. Kobiety idą do celu poprzez prawa, jak ptaki których nic nie zatrzymuje w powietrzu.
— Ależ, podjęła Amelja, ksiądz Karlos Hererra, czy jest dyplomatą czy galernikiem, wskaże ci jakiegoś kozła ofiarnego.
— Ja jestem tylko biret, ty głowa, rzekł Camusot.
— A zatem, posiedzenie się zamyka, chodź uściskać swoją Melcię, jest pierwsza...
I pani Camusot poszła się położyć, dając mężowi czas na uporządkowanie papierów i myśli, w oczekiwaniu jutrzejszego śledztwa.
Otóż, podczas gdy sałaciarki wiozły Jakóba Collin i Lucjana do Conciergerie, sędzia śledczy, spożywszy w domu śniadanie, przebywał Paryż pieszo, zgodnie z prostotą obyczajów przyjętą przez paryskie sądownictwo, udając się do swego gabinetu, gdzie nadeszły już wszystkie akta. Oto jak:
Każdy sędzia śledczy ma przydanego sobie pisarza, rodzaj zaprzysiężonego sekretarza sądowego. Rasa ta rozmnaża się bez premij i hodowli, i wydaje zawsze doskonałe jednostki o wrodzonej i bezwzględnej niemocie. Od najdawniejszych czasów do dziś, nie słyszało się w Pałacu o niedyskrecji popełnionej przez pisarza przydzielonego do śledztwa. Gentil sprzedał pokwitowanie dane Semblançayowi przez Ludwikę Sabaudzką; sekretarz ministerjum wojny sprzedał Czerniszewowi plan kampanji rosyjskiej; a zdrajcy ci byli mniej lub więcej bogaci! Otóż, nadzieje skromnego awansu, w połączeniu z sumieniem zawodowem, wystarczają, aby protokulanta przy sądzie śledczym uczynić zwycięzkim rywalem grobu, sam grób bowiem stał się niedyskretny od czasu postępów chemji. Urzędnik ten, to poprostu pióro sędziego. Protokolant Camusota, dwudziestoletni młody człowiek, przyszedł rano wziąć wszystkie akta i notatki i przygotował już wszystko w gabinecie, gdy sędzia śledczy kroczył wzdłuż Wybrzeża, przyglądając się wystawom antykwarskim i pytając w duchu:
— W jaki sposób wziąść się do rzeczy z takim graczem jak Jakób Collin, w przypuszczeniu że to on? Naczelnik Bezpieczeństwa pozna go; trzeba aby wszystko szło po formie, choćby tylko ze względu na policję! Widzę tu tyle niemożliwości, iż najlepiej byłoby oświecić hrabinę i księżnę, pokazując zapiski policji; no, i pomściłbym mego ojca, któremu Lucjan sprzątnął Koralję...[9]. Zdzierając maskę z tak czarnych zbrodniarzy, zyskam reputację zdolnego człowieka, przyjaciele zaś Lucjana wyprą się go niebawem. Ano, zobaczymy; śledztwo rozstrzygnie.
Wszedł do antykwarza, zwabiony zegarem Boulle’a.
— Nie sprzeniewierzyć się sumieniu i przysłużyć się dwóm wielkim damom, to byłoby arcydzieło zręczności, pomyślał. Co, i pan także, panie prezydencie, rzekł Camusot głośno, obiera medale?
— To manja prawie wszystkich sądowników, odparł, śmiejąc się, hrabia de Granville[10]; wiadomo, odwrotna strona medalu, to nasza specjalność...
I, rozejrzawszy się po sklepie jakgdyby kończąc poszukiwanie, wyszedł z Camusotem, tak że całe spotkanie wydało się sędziemu prostym przypadkiem.
— Ma pan przesłuchiwać dziś rano Lucjana de Rubempré, rzekł generalny prokurator. Biedny chłopiec, lubiłem go...
— Jest wiele okoliczności przeciw niemu, rzekł Camusot.
— Tak, widziałem zapiski policji; ale pochodzą one w części od agenta nie należącego do prefektury, od sławnego Corentina, człowieka który pozbawił gardła więcej niewinnych, niż pan zdołasz w życiu wysłać winnych na rusztowanie... Ale ten człowiek jest poza naszym obrębem działania. Nie chcąc wpływać na sumienie urzędnika takiego jak pan, nie mogę się wstrzymać od zwrócenia uwagi, iż, gdybyś zyskał przekonanie o nieświadomości Lucjana w sprawie testamentu tej dziewczyny, wynikałoby z tego, że nie miał żadnego interesu w jej śmierci, dawała mu bowiem masę pieniędzy!...
— Mamy pewność, że był nieobecny w czasie otrucia, rzekł Camusot. Czatował w Fontainebleau na przejazd panny de Grandlieu i księżnej de Lenoncourt.
— Och! zauważył generalny prokurator, miał tak poważne widoki na małżeństwo z panną de Grandlieu (wiem to od samej księżnej), że nie podobna przypuszczać, aby tak sprytny chłopak miał narażać wszystko bezużyteczną zbrodnią.
— Tak, rzekł Camusot, zwłaszcza jeżeli ta Estera oddawała mu wszystkie zarobki...
— Derville i Nucingen twierdzą, iż umarła nie wiedząc o spadku, dodał generalny prokurator.
— Cóż pan zatem przypuszcza? rzekł Camusot; bo, ostatecznie, coś w tem jest.
— Zbrodnię popełnioną przez służbę, odparł generalny prokurator.
— Na nieszczęście, zauważył Camusot, to bardzo wygląda na Jakóba Collin (bo ten ksiądz hiszpański jest niewątpliwie zbiegłym galernikiem!), iż postarał się zgarnąć owe siedemsetpięćdziesiąt tysięcy franków, uzyskane ze sprzedaży renty Nucingena...
— Zważysz pan wszystko, mój drogi Camusot, nie spiesz się tylko zbytnio. Ksiądz Herrera należy do dyplomacji... ale ambasadora, który popełniłby zbrodnię, nie chroni jego urząd. Czy to jest Karlos Herrera? oto najważniejsze pytanie...
I pan de Granville pożegnał się, jak człowiek który nie chce odpowiedzi.
— I on także pragnie ocalić Lucjana? pomyślał Camusot, który ruszył wybrzeżem des Lunettes, gdy generalny prokurator wszedł do Pałacu dziedzińcem Harlay.
Przybywszy na dziedziniec Conciergerie, Camusot wstąpił do dyrektora więzienia, i pociągnął go, zdala od niepowołanych uszu, na środek.
— Drogi panie, niech mi pan zrobi tę przyjemność i uda się do La Force, dowiedzieć się od swego kolegi, czy nie posiada w tej chwili paru zbrodniarzy, którzyby, między 1810 a 1815, przebywali na galerach w Tulonie; sprawdź pan także, czy nie masz takich u siebie. O ile w la Force znajdą się tacy, przeniesiemy ich na kilka dni tutaj; powie mi pan, czy w rzekomym księdzu hiszpańskim rozpoznają Jakóba Collin, z przydomkiem Ołżyśmierć.
— Dobrze, panie sędzio; ale, czy panu wiadomo, że Bibi-Lupin wrócił...
— A! już! wykrzyknął sędzia.
— Był w Melun. Powiedziano mu, że chodzi o Ołżyśmierć, uśmiechnął się z przyjemności i czeka pańskich rozkazów...
— Proszę mi go przysłać.
Dyrektor Conciergerie przedłożył sędziemu prośbę Jakóba Collin, malując równocześnie opłakany stan więźnia.
— Miałem zamiar przesłuchać go pierwszego, odparł Camusot, ale nie z przyczyny jego zdrowia. Otrzymałem dziś rano notę od dyrektora La Force: otóż, ten chwat, który rzekomo kona od dwudziestu czterech godzin, spał tak dobrze, iż można było wejść do jego celi, przyczem wcale nie usłyszał lekarza, po którego dyrektor posłał. Lekarz nie pomacał mu nawet pulsu, nie budził go. Wynikałoby z tego, iż więzień ma sumienie w równie dobrym stanie co zdrowie. Uwierzę w chorobę jedynie poto, aby się przyjrzeć grze tego zucha, rzekł Camusot z uśmiechem.
— Patrząc na więźniów, człowiek codziennie się uczy, zauważył dyrektor.
Prefektura policji posiada komunikację z Conciergerie; tak sędziowie, jak dyrektor więzienia, mogą, dzięki podziemnym korytarzom, dostać się tam nadzwyczaj szybko. Tem też tłumaczy się cudowna łatwość, z jaką prokuratura i sąd mogą, podczas rozprawy, uzyskiwać potrzebne informacje. Jakoż, zaledwie Camusot przebył schody wiodące do gabinetu, zastał już tam Bibi-Lupina.
— Co za gorliwość! uśmiechnął się sędzia.
— Haha! bo też, jeżeli to on, odparł naczelnik Bezpieczeństwa, ujrzy pan straszliwy taniec na łące, byle tylko było tam paru chwatów ze starej gwardji.
— Czemu?
— Ołżyśmierć dobrał się im do miodu, i wiem że oni przysięgli go zakatrupić.
Oni znaczyło galerników, których skarb, powierzony od dwudziestu lat Ołżyśmierci, stopniał, jak wiadomo, w rękach Lucjana.
— Mógłby pan odnaleźć świadków jego ostatniego uwięzienia?
— Niech mi pan sędzia podpisze dwa wezwania, a przyprowadzę ich dziś jeszcze.
— Coquart, rzekł sędzia zdejmując rękawiczki i stawiając laskę w kącie, wypełń-no pan dwa wezwania wedle wskazówek pana agenta.
Przejrzał się w lustrze nad kominkiem, na którym stały, zamiast zegara, miednica i dzbanek. Z jednej strony karafka pełna wody i szklanka, z drugiej lampa. Sędzia zadzwonił; zjawił się woźny.
— Czy jest już kto? spytał woźnego, mającego za zadanie przyjmować świadków, sprawdzać wezwania i pomieszczać ich wedle kolei.
— Tak, panie sędzio.
— Ściągnij pan nazwiska przybyłych i przynieś mi listę.
Sędziowie śledczy, których czas jest policzony, muszą niekiedy prowadzić kilka śledztw równocześnie. To jest przyczyną długiego wyczekiwania świadków w pokoju gdzie rezyduje woźny i gdzie rozlega się co jakiś czas dzwonek z kancelarji.
— Później, rzekł Camusot, pójdziesz sprowadzić księdza Herrerę.
— A! mówiono mi że jest za Hiszpana, za księdza? Ba! to odgrzane z Colleta, panie sędzio, wykrzyknął naczelnik Bezpieczeństwa.
— Nic nowego pod słońcem, odparł Camusot.
I sędzia podpisał owe dwa straszliwe wezwania, przejmujące dreszczem każdego, nawet najniewinniejszych świadków, których sąd wzywa w ten sposób do stawiennictwa, pod grozą ciężkich kar.
W tej chwili, Jakób Collin zakończył, od pół godziny blisko, swoje głębokie dumanie i był pod bronią. Nic nie może lepiej odmalować tego człowieka z ludu zbuntowanego przeciw prawom, niż kilka wierszy które skreślił na zatłuszczonym papierze.
Oto treść bileciku, napisanego w języku umówionym z Azją, gwarze utworzonej z gwary:
„Idź do księżnej de Maufrigneuse albo do pani de Sérizy; niech jedna z nich odwiedzi Lucjana przed śledztwem i da mu do przeczytania papier który załączam. Trzeba też odnaleźć Europę i Paccarda; niech ta para złodziei czeka na moje rozporządzenia, i gotuje się odegrać rolę jaką im wskażę.
„Biegnij do Rastignaka, i powiedz mu, w imieniu osoby którą spotkał na balu Opery, aby zaświadczył iż ksiądz Karlos Herrera w niczem nie jest podobny do Jakóba Collin uwięzionego u starej Vauquer.
„Uzyskać to samo od doktora Bianchon.
„Puść w ruch obie brzany Lucjana w tym celu“.
Na załączonym świstku napisał dobrą francuzczyzną:
„Lucjanie, nie przyznawaj się do niczego. Mam być dla ciebie księdzem Karlosem Herrerą. Jestto nietylko twoje usprawiedliwienie; trochę wytrwania, a będziesz miał siedm miljonów i wyjdziesz z honorem“.
Te dwa kawałki papieru, sklejone od strony pisma w ten sposób iż mogły uchodzić za strzępek bez znaczenia, zwinął z kunsztem właściwym ludziom, którzy lata całe dumali na galerach nad sposobami odzyskania wolności. Całość przybrała kształt i charakter kulki brudu, nie większej niż owe główki woskowe, któremi oszczędne kobiety opatrują igłę kiedy się uszko złamie.
— Jeśli ja pierwszy pójdę na śledztwo, jesteśmy ocaleni; ale, jeżeli małego wezmą wprzódy, wszystko stracone, pomyślał.
Chwila oczekiwania była tak okrutna, iż twarz tego atlety okryła się perlistym potem. Ten zadziwiający człowiek czytał jasno w dziedzinie zbrodni, jak Molier w dziedzinie poezji dramatycznej, jak Cuvier w zaginionych gatunkach. Genjusz, we wszelkiej rzeczy, jest intuicją. Poniżej tego fenomenu, reszta wybitnych dzieł jest owocem talentu. Na tem polega różnica dzieląca ludzi niezwykłych od ludzi przeciętnych. Zbrodnia ma swoich genjuszów. Jakób Collin, w tych opałach, spotykał się z ambitną panią Camusot, z panią de Sérizy uderzoną jak obuchem katastrofą Lucjana. Taki był najwyższy wysiłek inteligencji ludzkiej, wymierzony przeciw stalowej zbroi Sprawiedliwości.
Słysząc zgrzyt ciężkiego żelaztwa zamków i rygli, Jakób Collin przybrał z powrotem maskę umierającego; pomogło mu do tego upajające wrażenie rozkoszy, jaką mu sprawił odgłos kroków dozorcy na korytarzu. Nie wiedział, zapomocą jakich środków Azja dotrze do niego; ale liczył iż spotka ją w drodze, zwłaszcza po przyrzeczeniu jakie otrzymał, pod świętojańską arkadą.
Po tem szczęśliwem spotkaniu, Azja skierowała się w stronę la Grève. Przed r. 1830, nazwa la Grève miała swoje znaczenie, dziś zatracone. Cała część Wybrzeża, od mostu Arcole do mostu Ludwika Filipa, była wówczas taka, jaką natura ją uczyniła. Toteż przy wysokim stanie wody, można było jeździć łodzią wzdłuż domów i po spadzistych ulicach schodzących ku rzece. W tej okolicy wybrzeża, parterowe mieszkania były prawie wszystkie wzniesione o kilka stopni. Kiedy woda oblewała stopy domów, pojazdy kierowały się przez okropną ulicę de la Mortellerie, dziś całkowicie zwaloną dla powiększenia ratusza. Łatwo było tedy rzekomej przekupce pchnąć szybko wózek nad samą rzekę, i ukryć go tam do chwili w której prawdziwa przekupka, przepijająca zresztą zysk ze swej ryczałtowej transakcji w jakimś ohydnym szynku przy ulicy de la Mortellerie, odbierze go w umówionem miejscu. Kończono podówczas roboty około rozszerzenia wybrzeża Pelletier, wejścia do ogrodzenia pilnował inwalida, i wózkowi powierzonemu jego opiece nie groziło żadne niebezpieczeństwo.
Azja skinęła czemprędzej na fiakra na placu ratuszowym i rzekła:
— Do Temple, a ostro! dostaniesz na wino.
Kobieta ubrana jak Azja, mogła, nie budząc najmniejszej ciekawości, zgubić się w obszernej hali, gdzie gromadzą się wszystkie łachmany Paryża, gdzie roi się od tysiąca wędrownych kramarzy, gdzie brzęczy dwieście tandeciarek. Ledwie dwaj więźniowie przeszli przez formalności furty, ona już zdążyła się przebrać na wilgotnem półpięterku, położonem nad jednym z ohydnych sklepów, gdzie sprzedaje się resztki materyj skradzionych przez krawców lub szwaczki. Sklep ów prowadziła stara panna, zwana la Romette, od chrzestnego imienia Jérômette. La Romette była w stosunku do modniarek tem, czem one same są w stosunku do t. zw. przyzwoitych kobiet w chwilowym kłopocie, lichwiarką na sto od sta.
— Moje dziecko, rzekła Azja, musisz mnie zrobić na piękną. Trzeba mi wyglądać conajmniej na baronową. A zwłaszcza zwijaj się, już! dodała: pali się pod nogami. Wiesz, w czem mi do twarzy. Dalej, słoik z rużem; znajdź mi cacy-koronki, nawieszaj szyk-wisiorków co się zowie... Poślij małą, niech sprowadzi fiakra i każe mu czekać przy tylnej bramie.
— Słucham panią, odparła stara panna z poddaniem i gorliwością służącej w obliczu swej pani.
Świadek tej sceny z łatwością by poznał, że kobieta kryjąca się pod mianem Azji jest tu u siebie.
— Ofiarują mi djamenty, rzekła la Romette czesząc Azję.
— Kradzione?
— Sądzę.
— Zatem, jakikolwiek byłby zysk, moje dziecko, musimy się go wyrzec. Trzeba nam się wystrzegać ciekawych[11] przez jakiś czas.
Zrozumiemy tedy, w jaki sposób Azja mogła się znaleźć w cali czekalnej Pałacu, z wezwaniem w ręce, każąc się prowadzić przez korytarze i schody wiodące do sędziów śledczych i pytając o pana Camusot, na kwadrans blisko przed jego przybyciem.
Azja zmieniła się do niepoznania. Zmywszy, sposobem aktorek, maskę starej baby, nałożywszy blanszu i rużu, przystroiła głowę cudowną blond peruką. Ubrana zupełnie jak arystokratyczna dama w poszukiwaniu zgubionego pieska, wyglądała na czterdzieści lat, skryła bowiem twarz pod wspaniałym wualem z czarnej koronki. Mocno zasznurowany gorset podtrzymywał obfite kształty godne kucharki. Ręce kryły się w wykwintnych rękawiczkach, cała postać woniała pudrem à la maréchale. Bawiąc się woreczkiem ze złotą klamrą, dzieliła swą uwagę między mury Pałacu, gdzie pozornie była pierwszy raz, a smycz ładnego kings’doga. Dama tego pokroju rychło zwróciła uwagę zgrai kauzyperdów, uwijających się po sali czekalnej.
Poza adwokatami chwilowo bez zajęcia, którzy wycierają tę salę togami i nazywają sławy palestry po chrzestnem imieniu aby udawać iż należą do prawniczej arystokracji, widuje się tu cierpliwych młodych obrońców, wystających godzinami dla jednej jedynej sprawy, pomieszczonej na ostatniem miejscu, której kolej mogłaby przypaść, gdyby obrońcy wcześniejszych spraw spóźnili się przypadkiem. Byłby to ciekawy obraz skreślić wszystkie różnice i odcienie między togami, które przechadzają się w tej olbrzymiej sali po trzy, czasem po cztery, napełniając ją bezustannem brzęczeniem. Azja liczyła na tych gapiów sądowych, śmiała się pod wualem z konceptów, które ją dolatywały, i ściągnęła wreszcie uwagę Massola, młodego adwokaciny, bardziej zaprzątniętego Gazetą sądową niż klientami. Śmiejąc się, prawnik ofiarował swoje usługi osobie tak pięknie pachnącej i tak bogato ubranej.
Azja przybrała dystyngowany falsecik, aby wytłumaczyć, uprzejmemu panu, iż przybywa na wezwanie sędziego nazwiskiem Camusot...
— A, sprawa Rubempré.
Proces miał już swoją nazwę!
— Och, to nie ja, to moja pokojówka, dziewczyna nosząca imię Europy: była u mnie jedną dobę i uciekła, widząc jak szwajcar przynosi mi ten papier.
Następnie, jak wszystkie stare kobiety których życie upływa przy kominku, ciągniona za język przez Massola, zapuściła się w dygresje, opowiedziała swoje nieszczęścia z pierwszym mężem, jednym z dyrektorów Kasy terytorjalnej. Poradziła się młodego adwokata w kwestji procesu z zięciem, hrabią de Gross-Narp, na którym córka jej bardzo się zawiodła; wypytywała skrzętnie, o ile prawo pozwala jej rozrządzać majątkiem. Mimo wysiłków, Massol nie mógł zgadnąć, czy, ostatecznie, wezwanie odnosi się do pani czy do pokojówki. Azja wywiadywała się o szczegóły Pałacu, który znała lepiej niż sam adwokat. Spytała w końcu, o której godzinie przybędzie pan Camusot.
— Hm, zwyczajnie sędziowie śledczy zaczynają około dziesiątej.
— Jest trzy kwadranse na dziesiątą, rzekła spoglądając na mały zegareczek, prawdziwe cacko jubilerskie, na widok którego Massol pomyślał: „Pan Bóg też nie wie, doprawdy, komu dać majątek!“...
W tej chwili Azja dotarła do ciemnej sali, wychodzącej na dziedziniec Conciergerie, i przeznaczonej dla dozorców. Spostrzegając, przez zakratowane okno, Furtę, wykrzyknęła:
— Co to są te wielkie mury?
— To Conciergerie.
— A, to Conciergerie, gdzie nasza biedna królowa... Och! chciałabym zobaczyć jej więzienie!...
— To niemożliwe, pani baronowo, odparł adwokat wiodąc pod ramię rzekomą arystokratkę; trzeba mieć pozwolenie, które uzyskać jest bardzo niełatwo.
— Słyszałam, podjęła, że podobno Ludwik XVIII sam ułożył po łacinie, napis, który znajduje się w więzieniu Marji Antoniny.
— Tak, pani baronowo.
— Chciałabym umieć po łacinie, aby studjować, słowo po słowie, ten napis! rzekła. Czy sądzi pan, że pan Camusot mógłby mi dać pozwolenie?
— To nie należy do niego; ale mógłby pani towarzyszyć.
— A śledztwo? spytała.
— Och! odparł Massol, więźniowie mogą czekać.
— A, to są więźniowie, prawda, wtrąciła naiwnie Azja. Ale ja znam pana de Granville, generalnego prokuratora...
Wykrzyknik ten wywarł magiczny wpływ na dozorców i adwokata.
— A! zna pani generalnego prokuratora? powtórzył Massol, postanawiając sobie w duchu spytać o nazwisko i adres klientki, którą los mu zsyłał.
— Spotykani go często u pana de Sérizy, jego przyjaciela. Pani de Sérizy jest moją krewniaczką przez Ronquerollów.
— Ależ, jeżeli pani chce zejść do Conciergerie, rzekł jeden z odźwiernych, możnaby...
— Oczywiście, rzekł Massol.
I odźwierni przepuścili adwokata i baronową: niebawem znaleźli się w izdebce straży, z którą komunikują schody wiodące do Łapki na myszy. Ubikacja ta, dobrze znana Azji, tworzy, jak widzieliśmy, między Łapką na myszy a szóstą Izbą niby posterunek obserwacyjny, przez który każdy zmuszony jest przejść.
— Niech pan spyta tych panów, czy pan Camusot już przyszedł, rzekła przyglądając się żandarmom grającym w karty.
— Owszem, pani, szedł właśnie z Łapki na myszy.
— Łapka na myszy! rzekła. Co to takiego?... Och! jaka ja niemądra, że nie poszłam odrazu do hrabiego de Granville... Ale nie mam czasu... Niech mnie pan zaprowadzi, drogi panie, do pana Camusot, nim będzie zajęty.
— Och, bardzo łatwo dostanie się pani do pana Camusot, odparł Mussol. Skoro mu pani pośle bilet, z pewnością oszczędzi pani przykrości wyczekiwania razem ze świadkami... Mamy tu, w Pałacu, względy dla kobiet takich jak pani... Ma pani bilety?
W tej chwili, Azja wraz z adwokatem znajdowali się właśnie wprost okna strażnicy, przez które żandarmi mogą obserwować furtę Conciergerie. Żandarmi, wychowani w szacunku winnym obrońcom wdów i sierot, znający zresztą przywileje togi, ścierpieli, na kilka chwil, obecność baronowej w towarzystwie prawnika. Azja wyciągnęła młodego adwokata na opowiadanie wszystkich przerażających rzeczy, jakie młody adwokat może opowiedzieć o Furcie. Nie chciała wierzyć, że tualeta skazańców odbywa się za kratą którą jej pokazywano; ale brygadjer żandarmerji przytwierdził.
— Jak jabym chciała to widzieć!... rzekła.
Stała tak szczebiocząc z brygadjerem i adwokatem, aż ujrzała Jakóba Collin, podtrzymywanego przez dwóch żandarmów. Orszak ten, poprzedzany przez woźnego pana Camusot, wychodził z furty.
— Och! to pewnie kapelan więzienny idzie przygotować jakiegoś nieszczęśliwego...
— Nie, nie, pani baronowo. To obwiniony, prowadzą go na śledztwo.
— O co go obwiniają?
— Wmięszany jest w tę sprawę otrucia...
— Och! chciałabym go widzieć!...
— Nie może pani zostać tutaj, to więzień z sekretnej, a będzie przechodził przez strażnicę. O, widzi pani, te drzwi wychodzą na schody...
— Dziękuję panu, panie oficerze, rzekła baronowa kierując się ku drzwiom aby się rzucić na schody, gdzie wykrzyknęła: — Ale gdzie ja jestem?
Dźwięk jej głosu doszedł aż do Jakóba Collin, którego Azja chciała w ten sposób przygotować na spotkanie. Brygadjer popędził za panią baronową, chwycił ją wpół i przeniósł jak piórko między pięciu żandarmów którzy zerwali się jak jeden mąż; w tej strażnicy nie ufa się nikomu i niczemu. Był to gwałt, ale gwałt konieczny. Sam adwokat, przerażony następstwami swej uprzejmości, krzyknął dwukrotnie: „Pani! pani!“
Ksiądz Karlos Herrera, wpół zemdlony, osunął się w strażnicy na krzesło.
— Biedny człowiek, rzekła baronowa. Czy to może być winny?
Słowa te, wymówione do ucha młodego adwokata, usłyszeli wszyscy, śmiertelna bowiem cisza panowała w tej okropnej strażnicy. Niektóre ustosunkowane osoby uzyskują czasami przywilej oglądania sławnych zbrodniarzy w czasie ich wędrówki przez strażnicę albo przez kurytarze; ani woźny tedy, ani eskortujący żandarmi nie podnieśli żadnej kwestji. Zresztą, dzięki gorliwości brygadjera, który uprzątnął baronową aby zapobiec wszelkiemu ubliżeniu, między więźniem a obcymi znajdowała się przestrzeń zupełnie uspokajająca.
— Chodźmy! rzekł Jakób Collin, czyniąc wysiłek aby się podnieść.
W tej chwili wysunęła mu się z rękawa mała kulka, baronowa zaś, której welon zostawiał swobodę rozglądania się, zauważyła miejsce gdzie padła. Kulka ta, wilgotna i tłusta, nie potoczyła się, Jakób Collin rozważył bowiem głęboko wszystkie te drobiazgi, napozór obojętne, a tak ważne dla powodzenia. Skoro obwiniony, w towarzystwie żandarmów, minął strażnicę, Azja w bardzo naturalny sposób upuściła woreczek i podniosła go zręcznie; schylając się, podjęła zarazem i kulkę, którą kolor jej, niczem nie odbijający od kurzu i błota na podłodze, ochronił od bacznych spojrzeń straży.
— Och! rzekła, straszny widok!... On jest umierający...
— Albo udaje, odparł brygadjer.
— Panie adwokacie, rzekła Azja do Massola, niech mnie pan zaprowadzi prędko do pana Camusot, przychodzę dla tej sprawy... będzie może rad widzieć mnie, nim zacznie przesłuchiwać tego biednego księdza...
Adwokat i baronowa opuścili lepkie i sadzowate mury strażnicy; ale, kiedy znaleźli się na schodach, Azja wykrzyknęła:
— A mój piesek?... och, panie, mój biedny piesek!
I, jak szalona, rzuciła się w salę czekalną, pytając wszystkich spotkanych o pieska. Dotarła do galerji kupieckiej i pomknęła ku schodom, wołając:
— Jest! jest!...
Schody te prowadziły na dziedziniec Harlay; odegrawszy swą komedję, Azja wskoczyła do dorożki na wybrzeżu Złotników, i znikła wraz z wezwaniem stawiennictwa, wystawionem na imię Europy, której prawdziwe nazwisko nieznane było jeszcze sądom i policji.
— Ulica Neuve-Saint-Marc, rzuciła woźnicy.
Azja mogła liczyć na niewzruszoną dyskrecję modniarki zwanej panią Nourisson, czasem panią de Saint-Estève, która użyczyła jej nietylko swojej osobowości ale także sklepu, tego samego w którym baron Nucingen dobił swego czasu targu o Esterę. Azja była tam jak u siebie, zajmowała pokój w mieszkaniu pani Nourisson. Zapłaciła fiakra i podążyła do tej ubikacji, pozdrowiwszy panią Nourisson w sposób dający poznać że nie ma ani chwili do stracenia.
Znalazłszy się poza obrębem ciekawych oczu, Azja wzięła się do rozwijania papierków, z przezornością jaką zachowują uczeni przy badaniu palimpsestów. Przeczytawszy te wskazówki, uważała za właściwe przepisać na papierze listowym słowa przeznaczone dla Lucjana; następnie zeszła do pani Nourisson, którą wyciągnęła na gawędkę, gdy sklepowa poszła szukać dorożki. Azja zdobyła w ten sposób adres księżnej de Maufrigneuse i pani de Sérizy, które pani Nourisson znała przez stosunki z pokojówkami.
Te rozmaite wizyty, te drobiazgowe zajęcia, pochłonęły przeszło dwie godziny. Księżna de Maufrigneuse, która mieszkała dość daleko w dzielnicy św. Honorjusza, dała czekać Azji godzinę, mimo że pokojówka, zapukawszy do buduaru, wsunęła przez drzwi bilet pani de Saint-Estève, opiewający: W pilnej sprawie tyczącej Lucjana.
Z pierwszego spojrzenia jakiem obrzuciła twarz księżnej, Azja zrozumiała jak bardzo wizyta jej była nie w porę; toteż przeprosiła iż zmąciła spoczynek księżnej-pani, tłumacząc się niebezpieczeństwem, w jakiem znajduje się Lucjan...
— Kto pani jesteś? spytała księżna bez wstępnych uprzejmości, mierząc oczyma Azję, którą mecenas Massol mógł wprawdzie wziąść za „baronową“ w poczekalni kryminału, ale która, na dywanach pałacu Cadignan, robiła wrażenie plamy smaru na białej atłasowej sukni.
— Jestem modniarką, proszę księżnej; w podobnych okolicznościach szuka się osób, których zawód opiera się na bezwarunkowej dyskrecji. Nie zdradziłam nigdy nikogo, a Bóg wie ile wielkich pań powierzyło mi, na miesiąc lub dwa, swoje djamenty, żądając zupełnie wiernej imitacji.
— Czy pani ma i inne nazwisko? spytała księżna, uśmiechając się do wspomnienia, które zbudziła w niej ta odpowiedź.
— Tak, proszę księżnej, jestem pani de Saint-Estève w wielkich okazjach, ale w handlu nazywam się pani Nourisson.
— Dobrze, dobrze... odparła żywo księżna, zmieniając ton.
— Mogę, ciągnęła Azja, oddać wielkie usługi; posiadam sekrety mężów, równie jak żon. Miałam wiele spraw z panem de Marsay, którego księżna...
— Dosyć! dosyć! wykrzyknęła księżna; zajmijmy się Lucjanem.
— Jeżeli księżna-pani chce go ocalić, trzebaby mieć tę odwagę aby nie stracić czasu na ubieranie się; zresztą, księżna nie może być ładniejsza niż w tej chwili. Schrupałoby się księżnę, taka śliczna, słowo honoru daję, jakem stara! Słowem, niech księżna nie każe zaprzęgać, ale niech siada ze mną do dorożki... Jedźmy do pani de Sérizy, jeżeli panie chcą uniknąć nieszczęść większych jeszcze niż sama śmierć tego cherubinka.
— Chodźmy! idę z tobą, rzekła księżna po chwili wahania. We dwie, zdołamy tchnąć ducha w Leontynę...
Mimo piekielnej w istocie energji tej Doryny galer, biła druga, kiedy Azja, wraz z księżną de Maufrigneuse, weszły do pani de Sérizy, przy Chaussée d’Antin. Ale tam, dzięki księżnej, nie zmarnowano ani chwili. Dostały się natychmiast do hrabiny, którą zastały leżącą na kanapie, w miniaturowej altance, wśród ogrodu woniejącego najrzadszemi kwiatami.
— Doskonale, rzekła Azja rozglądając się, nikt nie będzie mógł nas słyszeć.
— O, moja droga, ja umieram! Mów, Djano, coś zrobiła?... wykrzyknęła hrabina, która skoczyła jak młody sarniuk chwytając księżnę za ręce i zalewając się łzami.
— No, Leontyno, są chwile, w których kobiety takie jak my nie powinny płakać ale działać, rzekła księżna, zmuszając hrabinę aby z nią usiadła na kanapie.
Azja objęła hrabinę spojrzeniem starej rajfurki, spojrzeniem które biegnie po duszy kobiecej z chyżością lancetu zgłębiającego ranę. Wspólniczka Jakóba Collin ujrzała wówczas ślady uczucia najrzadszego u światowych kobiet, prawdziwą boleść!... tę boleść, która orze niezatarte bruzdy w sercu i na twarzy. W stroju, najmniejszej zalotności! Hrabina liczyła wówczas czterdzieści pięć wiosen: otóż, peniuar z malowanego muślinu, pognieciony, odsłaniał niedyskretnie biust bez gorsetu!... Oczy obwiedzione sinym kręgiem, centkowane policzki, świadczyły o gorzkich łzach. Peniuar był bez paska. Hafty spódniczki i koszuli pomięte. Włosy, zgarnięte pod koronkowy czepeczek, nietknięte grzebieniem od dwudziestu czterech godzin, ukazywały krótki chudy warkoczyk, oraz kosmyki loków w całem ich ubóstwie. Leontyna zapomniała włożyć fałszywych warkoczy.
— Kocha pani pierwszy raz w życiu, rzekła sentencjonalnie Azja.
Leontyna spostrzegła wówczas Azję i uczyniła gest przerażenia.
— Kto to jest, Djano? rzekła do księżnej de Maufrigneuse.
— Kogóż mogłam ci przyprowadzić, jeśli nie kobietę oddaną Lucjanowi i gotową być nam pomocną.
Azja odgadła prawdę. Pani de Sérizy, która uchodziła w towarzystwie za jedną z najlżejszych kobiet, żywiła dla margrabiego d’Aiglemont uczucie trwające lat dziesięć. Od wyjazdu margrabiego do kolonij, oszalała dla Lucjana, i odebrała go księżnej de Maufrigneuse, nie znając, jak nikt w Paryżu zresztą, miłości Lucjana do Estery. W wielkim świecie, jeden stosunek stwierdzony niszczy reputację kobiety bardziej niż dziesięć tajemnych miłostek; tem bardziej dwa takie stosunki! Mimo to, ponieważ nikt nie żądał od pani de Sérizy rachunków, historyk nie może ręczyć za dwa jedynie wyłomy w jej cnocie. Była to blondynka średniego wzrostu, zakonserwowana tak jak to bywa u blondynek, to znaczy wyglądająca ledwie na trzydzieści lat, wiotka a nie chuda, biała, z popielatemi włosami; stopy, ręce, ciało arystokratycznie wykwintne; sprytna jak prawdziwa Ronquerolles, tem samem równie zła dla kobiet jak dobra dla mężczyzn. Wielki majątek, wysoka pozycja męża, jak również brata, margrabiego de Ronquerolles[12], chroniły ją od upokorzeń, któremi świat byłby z pewnością w tych okolicznościach napoił inną kobietę. Miała wielką zaletę: była szczera w zepsuciu, przyznawała się do kultu dla obyczajów Regencji. Otóż, w czterdziestu dwu latach, kobietę tę, dla której mężczyźni byli dotąd miłemi zabawkami i która szafowała swą miłością jedynie dlatego iż widziała w niej środek panowania, ogarnęła, na widok Lucjana, namiętność, podobna tej jaką baron de Nucingen rozgorzał do Estery. Pokochała wówczas, jak to odgadła Azja, pierwszy raz w życiu. Te przesunięcia młodości częstsze są niżby się myślało u Paryżanek, u wielkich dam, i powodują niezrozumiałe upadki niektórych cnotliwych kobiet w chwili gdy dosięgają portu czterdziestki. Księżna de Maufrigneuse była jedyną powiernicą tej straszliwej i pełnej namiętności, której upojenia, od dziecięcych wzruszeń pierwszego uczucia aż do przepastnych oszołomień rozkoszy, czyniły Leontynę szaloną i nienasyconą.
Prawdziwa miłość, jak wiadomo, jest bezlitosna. Odkrycie istnienia Estery pociągnęło za sobą jedną z owych gwałtownych scen, w których wściekłość czyni kobietę wręcz zdolną do morderstwa; następnie przyszedł okres upodleń, którym szczera miłość poddaje się z taką rozkoszą. Toteż, od miesiąca, hrabina byłaby dała dziesięć lat życia aby widzieć Lucjana przez tydzień. Wreszcie, kiedy doszła do tego iż gotowa była przyjąć podział z Esterą, naraz, w czasie tego paroksyzmu czułości, buchnęła, niby trąba ostatecznego sądu, wiadomość o uwięzieniu. Hrabina omal nie umarła; mąż czuwał przy jej łóżku, lękając się aby się nie zdradziła w przystępie maligny; od dwudziestu czterech godzin żyła ze sztyletem w sercu. Leżąc w gorączce, mówiła do męża:
— Uwolń Lucjana, a będę żyła już tylko dla ciebie!
— Słusznie powiada księżna, tu nie chodzi o to aby zawracać oczami, wykrzyknęła straszliwa Azja potrząsając hrabiną. Jeżeli pani chce go ocalić, niema minuty do stracenia. Jest niewinny, przysięgam na kości mej matki!
— Och! tak, nieprawdaż?... zawołała hrabina, życzliwie spoglądając na ohydną babę.
— Ale, ciągnęła Azja, jeżeli pan Camusot źle go przesłucha, w dwóch zdaniach może zeń zrobić winnego; o ile zatem ma pani sposób aby sobie kazać otworzyć więzienie i dostać się do Lucjana, jedź pani natychmiast i oddaj mu ten papier... Jutro, będzie wolny, ręczę... Wydobądź go pani, boś pani go tam wpędziła...
— Ja?
— Tak: pani! Wy, wielkie damy, wy nie macie nigdy grosza, nawet wówczas kiedy siedzicie na miljonach. Kiedy ja sobie pozwalałam na ten zbytek aby sobie trzymać chłopców, mieli kieszenie pełne złota, cieszyłam się ich uciechą. To tak miło być równocześnie kochanką i matką! Wy pozwalacie zdychać z głodu tym, których niby kochacie, nie troszcząc się o to jak sobie dają radę. Estera, o, ta nie robiła frazesów; dała, za cenę zatraty ciała i duszy, miljon, którego żądano od Lucjana, i to właśnie wpakowało go w obecne położenie.
— Biedna dziewczyna! ona to zrobiła? kocham ją! wykrzyknęła Leontyna.
— A, teraz! rzekła Azja z lodowatą ironją.
— Była bardzo piękna, ale dziś, mój aniele, jesteś o wiele piękniejsza od niej... a małżeństwo Lucjana z Klotyldą jest tak gruntownie zerwane, że nic go nie sklei z powrotem, szepnęła księżna.
Uwaga ta, otwierająca pole rachubom miłości, sprawiła iż hrabina przestała cierpieć: przesunęła rękę po czole, odmłodniała.
— No, dalej, mała, głowa do góry i ostro!... rzekła Azja, która spostrzegła tę metamorfozę i odgadła jej sprężynę.
— Ale, rzekła pani de Maufrigneuse, jeżeli przedewszystkiem trzeba uzyskać aby pan Camusot nie przesłuchiwał Lucjana, możemy to uczynić pisząc doń słówko, które prześlemy do Pałacu przez twego pokojowca, Leontyno.
— Chodźmy do pokoju, rzekła pani de Sérizy.
A teraz, oto co się działo w Pałacu, podczas gdy protektorki Lucjana wypełniały ściśle rozkazy nakreślone przez Jakóba Collin.
Żandarmi przenieśli umierającego na krzesło naprzeciw okna w gabinecie pana Camusot, który siedział w fotelu przed biurkiem.
Coquart, z piórem w ręku, zajmował stolik o kilka kroków od sędziego.
Położenie gabinetów, w których urzędują sędziowie śledczy, nie jest rzeczą obojętną; jeśli nie wybrano go z rozmysłem, trzeba przyznać iż przypadek potraktował Sprawiedliwość jak siostrę. Urzędnicy ci są jak malarze, potrzebują równego i czystego światła padającego z północy, twarz bowiem zbrodniarzy jest obrazem, który im trzeba nieustannie studjować. Toteż, prawie wszyscy sędziowie umieszczają biurko w ten sposób, aby siedzieć plecami do okna, a tem samem mieć twarz przesłuchiwanej osoby wystawioną na światło. Każdy sędzia, po półrocznej wprawie, przybiera nieodzownie wyraz roztargniony, obojętny; nierzadko wdziewa na czas badania okulary. Dzięki nagłej zmianie fizjognomji winnego, spowodowanej rzuconem znienacka pytaniem, odkryto zbrodnię popełnioną przez Castainga, w chwili gdy, po długiej naradzie z generalnym prokuratorem, sędzia miał już, z braku dowodów, wrócić tego zbrodniarza społeczeństwu. Ten drobny szczegół może wskazać najmniej pojętnym ludziom, jak żywą, zajmującą, ciekawą, dramatyczną i straszliwą walką jest śledztwo: jestto walka bez świadków, ale zawsze spisana. Ale cóż zostaje na papierze ze sceny palącej nakształt lodu; sceny, w której oczy, akcent, drżenie twarzy, cień rumieńca wywołany jakiemś uczuciem, wszystko grozi niebezpieczeństwem, jak między dzikimi, którzy się tropią wzajem aby się odkryć i zabić. Protokół, to jedynie popioły pożaru!
— Jakie pańskie prawdziwe nazwisko? spytał Camusot Jakóba Collin.
— Don Karlos Herrera, kanonik kapituły królewskiej w Toledo, tajny poseł J. K. M. Ferdynanda VII.
Trzeba zwrócić tu uwagę, iż Jakób Collin mówił po francusku „jak krowa hiszpańska“, kalecząc język w ten sposób, aby odpowiedzi jego były prawie zupełnie niezrozumiałe i aby mu je kazano powtarzać. Germanizmy pana de Nucingen zanadto upstrzyły pierwszą część tego opowiadania, abyśmy je mieli obciążać jeszcze nowym tego rodzaju balastem.
— Ma pan papiery, któreby stwierdzały pomieniony charakter? spytał sędzia.
— Tak, panie; paszport, list Jego Królewskiej i Katolickiej Mości, uwierzytelniający moje posłannictwo... Wreszcie, może pan bezzwłocznie przesłać do ambasady hiszpańskiej parę słów, które napiszę przy panu: będą mnie reklamowali... O ileby zaś zaszła potrzeba innych jeszcze dowodów, napisałbym do Jego Eminencji wielkiego jałmużnika Francji, a przysłałby tu natychmiast przybocznego sekretarza.
— Czy pan wciąż utrzymuje, że jesteś umierający? rzekł Camusot. Gdybyś pan istotnie doświadczał cierpień na które się skarżysz od chwili uwięzienia, powinienbyś już nie żyć, dodał sędzia z ironją.
— Wytacza pan akt oskarżenia przeciw hartowi człowieka niewinnego, oraz sile jego organizmu, odparł łagodnie obwiniony.
— Coquart, zadzwoń pan! każ sprowadzić lekarza więziennego, oraz felczera. — Będziemy zmuszeni zdjąć panu surdut, i przystąpić do sprawdzenia piętna na barku... dodał Camusot.
— Jestem w pańskich rękach...
Obwiniony spytał, czy sędzia będzie tak łaskaw wytłumaczyć mu, co to za piętno, i czemu ma się go szukać na jego barku. Sędzia spodziewał się tego pytania.
— Podejrzewają pana, że jesteś Jakób Collin, zbiegły galernik, którego zuchwalstwo nie wzdryga się przed niczem, nawet przed świętokradztwem!... rzekł żywo sędzia, topiąc spojrzenie w oczach obwinionego.
Jakób Collin nie zadrżał, nie zaczerwienił się; zachował zupełny spokój i spoglądał na pana Camusot z wyrazem naiwnej ciekawości.
— Ja, panie, galernikiem?... Niech zakon do którego należę i Bóg odpuszczą panu podobną omyłkę. Wskaż pan wszystko co mi należy uczynić, aby nie pozwolić panu przedłużać tej tak ciężkiej zniewagi przeciw prawu narodów, przeciw Kościołowi, przeciw królowi memu panu.
Sędzia, nie odpowiadając, wytłumaczył obwinionemu, iż, o ile naznaczony jest piętnem jakie wówczas prawa nakładały skazanym na roboty przymusowe, wówczas, za uderzeniem w ramię, litery ukażą się natychmiast.
— Ach, panie, rzekł Jakób Collin, byłoby bardzo smutne, gdyby moje poświęcenie dla sprawy królewskiej miało mi wyjść na zgubę.
— Wytłumacz się pan, rzekł sędzia, poto tu jesteś.
— Otóż, panie sędzio, muszę mieć bardzo wiele blizn na grzbiecie... Byłem skazany na rozstrzelanie jako zdrajca kraju, gdy ja byłem tylko wierny swemu królowi... Dano do mnie salwę; poczem, buntownicy porzucili mnie jako nieżywego.
— Rozstrzelano pana i żyjesz!... rzekł Camusot.
— Miałem wzgląd u żołnierzy, których nabożne osoby ujęły pieniędzmi; postawili mnie tak daleko, iż kule, które mnie dosięgły, nie miały wiele siły; umyślnie obrócili mnie plecami... Jego Ekscelencja ambasador będzie mógł poświadczyć prawdę faktu...
— Ten czart wcielony ma odpowiedź na wszystko! Tem lepiej zresztą, myślał Camusot, który okazywał się tak surowy jedynie aby zadowolić wymagania sądu i policji. — W jaki sposób człowiek pańskiego stanu, rzekł sędzia zwracając się do galernika, znalazł się w domu kochanki barona de Nucingen, i to jakiej kochanki, prostytutki!...
— Oto czemu znaleziono mnie w domu kurtyzany, odparł Jakób Collin. Ale nim wyjawię przyczynę która mnie tam zawiodła, muszę zwrócić pańską uwagę, iż ledwie przestąpiłem próg, zasłabłem nagle, nie zdążyłem tedy rozmówić się na czas z tą dziewczyną. Dowiedziałem się o zamiarze samobójstwa z jakiem nosiła się Estera; że zaś chodziło tu o dobro młodego Lucjana de Rubempré, do którego żywię szczególne i ze świętych pobudek płynące przywiązanie, zamierzałem odciągnąć biedną istotę od myśli podyktowanej rozpaczą; chciałem jej powiedzieć, że nadzieje Lucjana co do pozyskania ręki panny Klotyldy zawiodły; wreszcie, przynosząc jej wiadomość o miljonowym spadku, spodziewałem się jej wrócić chęć do życia. Mam pewność, panie sędzio, iż stałem się ofiarą tajemnic które mi powierzono. Z piorunującego sposobu, w jaki objawiła się moja choroba, podejrzewam iż była ona następstwem otrucia; ocaliła mnie jedynie siła mego organizmu. Wiem, iż od dawna pewien agent policji Stanu ściga mnie i stara się mnie wplątać w jakąś mętną sprawę... Gdyby pan, jak o to prosiłem, kazał w chwili aresztowania sprowadzić lekarza, zyskałby pan niechybnie dowody tego co mówię w tej chwili. Wierzaj mi, panie sędzio, osobistości położone wyżej od nas obu mają gwałtowny interes w tem aby mnie pomieniać z jakimś zbrodniarzem. Ach, nie zawsze wychodzi to na korzyść służyć królom, mają oni swoje małostki; jeden Kościół jest doskonały.
Niepodobna oddać tu gry fizjognomji Jakóba Collin, który z umysłu zużył dziesięć minut na wygłoszenie tej tyrady, cedząc zdanie po zdaniu. Wszystko — zwłaszcza aluzja do Corentina — było tak prawdopodobne, iż sędzia uczuł się zachwiany.
— Czy może mi pan zwierzyć przyczyny swego przywiązania do pana Lucjana de Rubempré?
— Nie zgaduje ich pan? Mam sześćdziesiąt lat, panie sędzio... błagam, nie pisz pan tego... To... Trzebaż tedy koniecznie?...
— W pańskim interesie, a zwłaszcza w interesie Lucjana de Rubempré, jest powiedzieć wszystko, odparł sędzia.
— A więc, to... o, mój Boże!... to mój syn, dodał z wysiłkiem.
I omdlał.
— Nie pisz pan tego, Coquart, rzekł Camusot pocichu.
Coquart wstał, aby przynieść fiolkę z octem siedmiu złodziei.
— Jeżeli to Jakób Collin, w takim razie to wielki aktor!... myślał Camusot.
Coquart dawał wdechać ocet staremu kajdaniarzowi, którego równocześnie Camusot śledził z przenikliwością rysia i sądownika.
— Trzeba mu kazać zdjąć perukę, rzekł Camusot, czekając aż Jakób Collin odzyska zmysły.
Stary galernik usłyszał i zadrżał, wiedział bowiem, jak plugawy wyraz przybiera wówczas jego fizjognomja.
— Jeśli pan nie ma sam siły zdjąć peruki... dobrze, Coquart, zdejm pan... rzekł sędzia do protokulanta.
Jakób Collin poddał głowę z cudowną rezygnacją. Odarta z tej ozdoby, fizjognomja jego wyglądała strasznie; odzyskiwała swój prawdziwy charakter. Widok ten pogrążył Camusota w niepewności. Oczekując lekarza i felczera, sędzia zaczął układać i przeglądać papiery i przedmioty zajęte w mieszkaniu Lucjana. Dopełniwszy swego zadania u Estery, sąd udał się na quai Malaquais, aby i tam dokonać poszukiwań.
— Otwiera pan w tej chwili listy hrabiny de Sérizy, rzekł Karlos Herrera; ale nie rozumiem czemu pan zabrał prawie wszystkie papiery Lucjana, dodał z uśmiechem, piorunując sędziego zawartą w tym uśmiechu ironją.
Camusot, chwytając ten uśmiech, zrozumiał doniosłość słowa prawie.
— Lucjan de Rubempré, podejrzany o wspólnictwo z panem, jest uwięziony, odparł, chcąc ujrzeć jakie wrażenie uczyni ta wiadomość.
— Jest pan sprawcą wielkiego nieszczęścia, Lucjan jest równie niewinny jak ja, odparł fałszywy Hiszpan, nie okazując wzruszenia.
— Zobaczymy; jesteśmy dopiero przy pańskiej tożsamości, odparł Camusot zdziwiony spokojem więźnia. Jeśli pan jest w istocie don Karlos Herrera, fakt ten zmieniłby natychmiast położenie Lucjana Chardon.
— Tak, to była pani Chardon, z domu de Rubempré! szepnął Karlos. Och! to jeden z największych błędów mego życia!
Podniósł oczy do nieba; ze sposobu w jaki poruszał wargami, zdawało się iż odmawia gorącą modlitwę.
— Ale, jeśli pan jesteś Jakóbem Collin, jeżeli Lucjan był świadomie wspólnikiem zbiegłego galernika, świętokradcy, wszystkie zbrodnie jakie podejrzewamy stają się więcej niż prawdopodobne.
Karlos Herrera zachował twarz z bronzu, słysząc to zdanie umiejętnie wtrącone przez sędziego. Za całą odpowiedź na słowa: świadomie, zbiegłego galernika, wzniósł ręce ruchem szlachetnej boleści.
— Mój ojcze, podjął sędzia nadzwyczaj uprzejmie, jeżeli jesteś don Karlos Herrera, darujesz nam wszystko, co zmuszeni jesteśmy uczynić w interesie prawdy i sprawiedliwości...
Jakób Collin odgadł pułapkę po samym głosie sędziego kiedy wymawiał owo mój ojcze, i ani drgnął. Camusot oczekiwał odruchu radości, zdradzającej zadowolenie zbrodniarza któremu się udało oszukać sędziego; ale znalazł bohatera galer opancerzonego w iście machiaweliczną obłudę.
— Jestem dyplomatą i należę do Zakonu w którym składa się śluby bardzo surowe, odparł Jakób Collin z apostolską słodyczą, rozumiem wszystko i przyzwyczajony jestem cierpieć. Byłbym już wolny, gdyby pan znalazł w mojem mieszkaniu skrytkę gdzie chowam swoje papiery; bo widzę że pan pochwycił jedynie świstki bez znaczenia...
Słowa te dobiły Camusota: swobodą swą i prostotą Collin sparował wszystkie podejrzenia, jakie wzbudził widok jego głowy.
— Gdzie są te papiery?
— Wskażę panu miejsce, jeśli pan zechce wysłać upełnomocnioną osobę w towarzystwie sekretarza hiszpańskiego poselstwa, który je odbierze i któremu pan za nie zaręczy, chodzi tu bowiem o moją misję, o akta i tajemnice kompromitujące nieboszczyka króla Ludwika XVIII. — Och, panie sędzio, lepiej byłoby... Ostatecznie, działa pan jako sędzia... Zresztą, ambasador, do którego się odwołuję w tej całej sprawie, oceni...
W tej chwili, lekarz i felczer, oznajmieni przez woźnego, weszli do gabinetu.
— Dzieńdobry, panie Lebrun, rzekł Camusot; wezwałem pana dla stwierdzenia stanu obwinionego. Powiada że był otruty, utrzymuje iż walczy ze śmiercią od przedwczoraj; niech pan sprawdzi, czy groziłoby niebezpieczeństwem rozebrać go i przystąpić do sprawdzenia piętna...
Doktór Lebrun wziął Jakóba Collin za rękę, zmacał puls, kazał pokazać język i popatrzył mu w twarz bardzo uważnie. Badanie to trwało około dziesięciu minut.
— Obwiniony, rzekł lekarz, wiele cierpiał, ale znajduje się w tej chwili w pełni sił...
— Ta złudna siła pochodzi, panie doktorze, z nerwowego podniecenia, spowodowanego mą osobliwą sytuacją, odparł Jakób Collin z godnością biskupa.
— To być może, rzekł lekarz.
Na znak sędziego, zdjęto z obwinionego odzież; zostawiono mu spodnie, ale zresztą obnażono go ze wszystkiego, nawet z koszuli wówczas można było podziwiać kosmaty tors potężny jak u cyklopa. Był to neapolitański Herkules Farnese, bez jego kolosalnej przesady.
— Do czego natura przeznacza ludzi zbudowanych w ten sposób?... rzekł lekarz do Camusota.
Woźny wrócił, niosąc hebanową pałeczkę, która, od niepamiętnych czasów, jest godłem jego władzy i zowie się różdżką; uderzył nią kilka razy w okolicę, w której kat wycisnął złowrogie litery. Wówczas ujawniło się siedemnaście dziur, kapryśnie rozrzuconych; ale, mimo troskliwego badania, nie spostrzeżono zarysu liter. Jedynie woźny zauważył, iż poprzeczna linja litery T[13] zaznaczona jest dwiema dziurami, których odstęp odpowiada długości tej linji, inną zaś dziurę możnaby uważać za końcowy punkt trzonu tej litery.
— To, bądź co bądź, bardzo mgliste, rzekł Camusot, widząc powątpiewanie na twarzy lekarza.
Karlos poprosił, aby dokonano tej samej operacji na drugim barku, i na grzbiecie. Ujrzano piętnaście blizn, które doktór stwierdził na żądanie Hiszpana, poczem orzekł, iż grzbiet jest tak głęboko poorany ranami, że piętno — o ileby się w istocie znajdowało — nie mogłoby wystąpić.
W tej chwili wszedł woźny z prefektury policji, i oddał panu Camusot papier, żądając odpowiedzi. Przeczytawszy, sędzia zbliżył się do Coquarta aby mu rzec kilka słów; ale szeptał tak cicho, że nikt nie mógł nic dosłyszeć. Jedynie ze spojrzenia Camusota, Jakób Collin odgadł, iż prefekt policji przesłał jakąś informację co do niego.
— Wciąż przyjaciel Peyrade‘a depce mi po piętach, pomyślał; gdybym go znał, pozbyłbym go się tak jak Contensona. Czy będę mógł jeszcze raz ujrzeć Azję?...
Podpisawszy papier skreślony przez Coquarta, sędzia włożył go do koperty, i podał woźnemu biura delegacyj. Biuro delegacyj jestto urząd pomocniczy nieodzowny dla sądu. Biuro to, prowadzone przez mianowanego ad hoc komisarza policji, składa się z oficerów pokoju, którzy, przy pomocy komisarzy dzielnicy, wykonują rozkazy rewizji a nawet uwięzienia osób podejrzanych o wspólnictwo w zbrodni lub przestępstwie. W ten sposób, owo ramię władzy sądowej oszczędza szacowny czas sędziemu prowadzącemu śledztwo.
Na znak sędziego, lekarz i felczer ubrali obwinionego, poczem wyszli, zarówno jak woźny. Camusot siadł przy biurku i zaczął się bawić piórem.
— Pan masz ciotkę, rzekł nagle do Jakóba Collin.
— Ciotkę! odparł ze zdumieniem don Karlos Herrera; ależ, panie, ja nie mam krewnych, jestem nieuznanem dzieckiem nieboszczyka księcia d‘Ossuna.
W duchu zaś pomyślał: Grają w ciuciubabkę! gra która jest zresztą dziecinnym obrazem straszliwej walki między zbrodniarzem a sądem.
— Ba! rzekł Camusot. No, masz pan przecie ciotkę, Joannę Collin, którą umieściłeś pod dziwacznem mianem Azji przy pannie Esterze.
Jakób Collin wzruszył mimowoli ramionami, w zupełnej harmonji z wyrazem ciekawości z jaką słuchał słów sędziego. Ten przyglądał mu się z szyderczą uwagą.
— Miej się pan na baczności, podjął Camusot. Słuchaj mnie pan dobrze.
— Słucham pana.
— Ciotka pańska jest kupczynią w Temple, handel jej prowadzi niejaka panna Paccard, siostra kryminalisty, uczciwa dziewczyna zresztą, zwana la Romette. Władze są na tropie pańskiej ciotki; za kilka godzin, będziemy mieli dowody. Jestto kobieta bardzo panu oddana...
— Mów pan dalej, panie sędzio, rzekł spokojnie Jakób Collin w odpowiedzi na pauzę Camusota, ja słucham.
— Ciotka pańska, o jakie pięć lat starsza od pana, była niegdyś kochanką Marata, haniebnej pamięci. Z tego-to krwawego źródła pochodzi zaczątek majątku który posiada... Jestto, wedle wskazówek jakie otrzymałem, bardzo zręczna passerka, nie mamy bowiem jeszcze dowodów przeciw niej. Po śmierci Marata, żyła, wedle raportów jakie mam w rękach, z pewnym chemikiem skazanym w r. XII na śmierć, za zbrodnię fałszerstwa monety. Stawała jako świadek w tym procesie. W tym stosunku nabrała wiadomości z toksykologji. Była modniarką od r. XII do 1806. W latach 1812 i 1816 skazano ją na dwa lata więzienia za stręczenie nieletnich do nierządu... Pan byłeś już wówczas skazany za fałszerstwo. Opuściłeś dom bankowy w którym ciotka pomieściła cię jako urzędnika, dzięki wychowaniu jakie otrzymałeś i protekcjom osób którym ciotka pańska dostarczała ofiar rozpusty... Wszystko to, przyzna obwiniony, niezbyt podobne jest do splendorów książąt d‘Ossuna... Czy obwiniony obstaje przy swojem przeczeniu?...
Jakób Collin słuchał pana Camusot myśląc o swem szczęśliwem dziecięctwie, o kolegjum Oratorjanów z którego wyszedł, i medytacja ta dawała mu wyraz naprawdę zdumiony. Mimo zręczności swej wymowy, sędzia śledczy nie wydarł ani jednego drgnienia z tej spokojnej fizjognomji.
— Jeśli pan wiernie spisał wyjaśnienia jakie złożyłem na początku, może je pan odczytać, odparł Jakób Collin; nie mogę nic zmienić... Nie bywałem u tej dziewczyny, skąd mogę wiedzieć kto był u niej kucharką? Nie mam nic wspólnego z osobami o których pan mówi.
— Przystąpimy, mimo tych przeczeń, do konfrontacyj, które zachwieją pańską pewność siebie.
— Człowiek raz skazany na rozstrzelanie przyzwyczajony jest do wszystkiego, odparł Jakób Collin ze słodyczą.
Camusot wrócił do przeglądania papierów, oczekując szefa Bezpieczeństwa. Ten okazał się niezwykle gorliwy: było wpół do dwunastej, śledztwo zaczęło się o wpół do jedenastej, a już woźny przyszedł oznajmić sędziemu pocichu Bibi-Lupin.
— Niech wejdzie, odparł pan Camusot.
Wchodząc, Bibi-Lupin, od którego spodziewano się okrzyku: „To on!“... stanął zdumiony. Nie poznawał twarzy swego klienta, w tem obliczu pocentkowanem ospą. Wahanie to uderzyło sędziego.
— Jego wzrost, budowa... rzekł agent. — A, to ty, Jakóbie Collin, wykrzyknął badając oczy, rysunek czoła i uszu. Są rzeczy, których nie można przerobić... — To z pewnością on, panie sędzio... Jakób ma bliznę od pchnięcia nożem na prawem ramieniu, niech mu pan każe zdjąć surdut, a zobaczy pan...
Na nowo, Jakób Collin musiał zdjąć surdut; Bibi-Lupin odwinął rękaw koszuli i ukazał zapowiedzianą bliznę.
— To kula, odparł don Karlos Herrera; o, są tu i inne blizny.
— Och! to jego głos! wykrzyknął Bibi-Lupin.
— Pańska pewność, rzekł sędzia, jest prostą wskazówką, to nie dowód.
— Wiem o tem, odparł pokornie Bibi-Lupin, ale ja dostawię świadków. Już jedna ze stołowniczek pani Vauquer jest tutaj... rzekł, spoglądając na Collina.
Spokojna fizjognomja jaką przybrał Collin nie drgnęła.
— Każ pan wprowadzić tę osobę, rzekł sucho pan Camusot, którego niezadowolenie, mimo pozornej obojętności, było widoczne.
Odruch ten zwrócił uwagę Jakóba Collin, który niewiele liczył na sympatję sędziego; jakoż zapadł w apatję, wywołaną gwałtownem skupieniem, z jakiem silił się odgadnąć przyczynę tego zwrotu. Woźny wprowadził panią Poiret, której nieoczekiwany widok spowodował u galernika lekkie drżenie; ale drżenie to nie ściągnęło uwagi sędziego, który powziął już w duchu decyzję.
— Jak się pani nazywa? spytał sędzia przystępując do formalności poprzedzających wszelkie zeznania.
Pani Poiret, mała staruszka siwa i pomarszczona jak jabłko, ubrana w niebieską jedwabną suknię, oznajmiła iż nazywa się Krystyna Michalina Michonneau, z męża Poiret, liczy pięćdziesiąt jeden lat, urodzona w Paryżu, mieszka przy ulicy des Poules na rogu ul. Pocztowej i trudni się podnajmowaniem umeblowanych pokoi.
— Mieszkała pani, rzekł sędzia, w r. 1818 i 1819 w pensjonacie prowadzonym przez panią Vauquer?
— Tak, panie sędzio; tam właśnie zawarłam znajomość z panem Poiret, pensjonowanym urzędnikiem, obecnie moim mężem, który od roku nie opuszcza łóżka... Biedny człowiek! bardzo jest chory. Toteż, niepodobna mi długo zostawać poza domem.
— Mieszkał wówczas w tym pensjonacie niejaki Vautrin?... spytał sędzia.
— Och! panie sędzio, to cała historja. To był galernik...
— Współdziałała pani przy jego uwięzieniu.
— To fałsz, panie sędzio.
— Jest pani przed sądem, niech pani uważa!... rzekł surowo Camusot.
Pani Poiret umilkła.
— Niech pani zbierze wspomnienia, podjął Camusot. Przypomina pani sobie dobrze tego człowieka?... poznałaby go pani?
— Tak sądzę.
— Czy to ten? rzekł sędzia.
Pani Poiret założyła okulary i przyjrzała się księdzu Karlosowi.
— Jego budowa, postać; ale... nie... tak... Panie sędzio, podjęła, gdybym mogła widzieć jego obnażoną pierś, poznałabym go w tej chwili.
Mimo powagi swych funkcyj, sędzia i pisarz nie mogli się wstrzymać od uśmiechu; Jakób Collin podzielił ich wesołość ale z umiarkowaniem. Obwiniony nie włożył surduta, który Bibi-Lupin zdjął mu przed chwilą: jakoż, na znak sędziego, rozchylił uprzejmie koszulę.
— Tak, to jego sierć... — Ależ pan posiwiał, panie Vautrin! wykrzyknęła pani Poiret.
— Co pan na to odpowie? spytał sędzia obwinionego.
— Że to jakaś szalona, odparł Collin.
— Ach, Boże, gdybym miała wątpliwości (bo twarz zmieniła się bardzo), ten głos wystarczyłby... tak, to on mi groził... Och! to jego spojrzenie!
— Pan agent i ta kobieta, rzekł sędzia zwracając się do Jakóba Collin, nie mogli się porozumieć aby mówić jedno i to samo, żadne z nich nie widziało pana: jak pan to wytłumaczy?
— Sądom zdarzało się popełniać omyłki grubsze jeszcze, niż ta, do której mogłoby dać przyczynę świadectwo kobiety poznającej mężczyznę po włosach na piersi, oraz domysły agenta policji, odparł Collin. Znajdują we mnie podobieństwo głosu, spojrzenia, budowy, z jakimś wielkim zbrodniarzem, — to już dość mgliste. Co się tyczy wspomnień, dowodzących między tą panią a moim sobowtórem stosunków za które się nie rumieni... sam się pan śmiał z tego, panie sędzio. Czy zechce pan, w imię prawdy, którą pragnę wyświetlić we własnym interesie goręcej niż pan możesz tego pragnąć w interesie sprawiedliwości, spytać tej pani... Foi...
— Poiret.
— Poiret (Przepraszam... jestem Hiszpan) czy przypomina sobie osoby zamieszkałe w tym... Jak pani nazywa ten dom?
— Pensjonat, rzekła pani Poiret.
— Nie wiem co to takiego, odparł Jakób Collin.
— To dom, w którym jada się obiady i śniadania w abonamencie.
— Ma pan słuszność, wykrzyknął Camusot, czyniąc przychylny ruch ręką, tak bardzo uderzyła go pozorna dobra wiara z jaką Collin dostarczał mu sposobów dojścia do celu. Niech pani spróbuje sobie przypomnieć pensjonarzy mieszkających tam w epoce uwięzienia Jakóba Collin.
— Był pan Rastignac, doktór Bianchon, ojciec Goriot, panna Taillefer...
— Dobrze, rzekł ksiądz, nie przestając śledzić Jakóba, którego twarz pozostała niewzruszona. Więc cóż, ten ojciec Goriot?...
— Umarł, rzekła pani Poiret.
— Panie sędzio, rzekł Jakób, wiele razy spotykałem u Lucjana niejakiego pana de Rastignac; otóż, jeżeli to ten o którego chodzi, nigdy nie wziął mnie za galernika, z którym ktoś sili się mnie pomieniać...
— Pan de Rastignac i doktór Bianchon, rzekł sędzia, zajmują obaj tego rodzaju pozycję społeczną, że ich świadectwo, w razie jeśli wypadnie korzystnie, wystarczyłoby aby panu wrócić wolność. — Coquart, wygotuj pan dwa wezwania.
W kilka minut, ukończono formalności tyczące zeznań pani Poiret; Coquart odczytał jej protokół, który podpisała; obwiniony odmówił podpisu, tłumacząc iż nie zna form procedury sądowej we Francji.
— No, dość na dziś, musi pan odczuwać potrzebę jakiegoś posiłku, każę pana odprowadzić do celi.
— Och, nadto źle się czuję aby móc jeść, rzekł Jakób.
Camusot pragnął aby chwila powrotu Jakóba Collin do celi zeszła się z godziną przechadzki na łące; ale wprzód chciał mieć od dyrektora Conciergerie odpowiedź na rozkaz jaki dał mu rano, zadzwonił przeto aby posłać woźnego. Woźny zjawił się z wiadomością, iż odźwierna domu w którym mieszkał pan de Rubempré pragnie oddać ważny dokument tyczący sprawy. Okoliczność ta tak pochłonęła uwagę pana Camusot, iż zapomniał o swym zamiarze.
— Niech wejdzie! rzekł.
— Przepraszam, prześwietny sądzie, rzekła odźwierna, kłaniając się kolejno sędziemu i księdzu Herrera. Byliśmy oboje z mężem tak pomięszani, niby z przyczyny tej rewizji, że zapomnieliśmy w komodzie listu pod adresem pana Lucjana, za który zapłaciliśmy pół franka, mimo że jest z Paryża: taki ciężki! Czy zechce mi pan zwrócić za porto? Bóg wie, kiedy ujrzymy naszych lokatorów!
— To listonosz oddał wam ten list? spytał Camusot, obejrzawszy z uwagą kopertę.
— Tak, prześwietny sądzie.
— Coquart, spiszesz pan protokół z tego oświadczenia. — Idźcie, moja dobra kobieto. Podajcie swoje nazwisko, daty...
Camusot zaprzysiągł odźwierną, poczem podyktował protokół.
Podczas dopełniania tych formalności, sprawdził pieczęć, która nosiła godzinę odbioru i doręczenia, zarówno jak datę. Otóż, ten list, doręczony nazajutrz po śmierci Estery, był, bez żadnej wątpliwości, napisany i wrzucony na pocztę w dzień katastrofy.
„Mój Lucjanie, mam już tylko godzinę przed sobą. O jedenastej, będę martwa, umrę bez bólu. Zapłaciłam pięćdziesiąt tysięcy franków za śliczną czarną porzeczkę, zawierającą truciznę, która zabija z szybkością błyskawicy. Zatem, kotuśku mój, będziesz mógł sobie powiedzieć: „Moja Ester nie cierpiała...“ Tak, będę cierpieć jedynie pisząc do ciebie te słowa.
„Ten potwór który mnie kupił tak drogo, wiedząc iż dzień w którym stanę się jego własnością będzie dla mnie ostatni, ten Nucingen wyszedł stąd przed chwilą, chwiejąc się na nogach jak pijany niedźwiadek. Pierwszy i ostatni raz w życiu mogłam porównać moje dawne rzemiosło ulicznicy z życiem serca; tkliwość, która roztapia się w nieskończoności, z ohydą obowiązku który chciałby się unicestwić tak aby nie zostawić miejsca na pocałunek. Trzeba było tej ohydy, aby śmierć wydała mi się rozkoszna. Wzięłam kąpiel; byłabym chciała wezwać spowiednika z klasztoru gdzie przyjęłam chrzest, wyspowiadać się, słowem, obmyć duszę. Ale dosyć już prostytucji; toby była profanacja sakramentu, czuję się zresztą skąpana w wodach szczerego żalu. Bóg uczyni ze mną co zechce.
„Dajmy pokój mazgajstwu, chcę być dla ciebie twoją Esterą do ostatniej chwili, nie nudzić cię śmiercią, przyszłością, dobrym Panem Bogiem, który nie byłby dobry, gdyby mnie dręczył w drugiem życiu, skoro już przełknęłam tyle bólów na ziemi.
„Mam przed sobą twój uroczy portret, pendzla pani Mirbel. Ten listek kości słoniowej pocieszał mnie w twej nieobecności, patrzę nań z upojeniem kreśląc ostatnie myśli, malując ci ostatnie bicia mego serca. Wsunę ci do tej koperty ów portret, nie chcę aby go ktoś zagrabił albo sprzedał. Na samą myśl, iż to, co stanowiło mą radość miałoby się znaleźć między damami lub oficerami cesarstwa, albo cackami chińskiemi, słabo mi się robi. Zamaż ten portret, jedyny mój, nie dawaj go nikomu... chyba że ten podarek miałby ci wrócić serce owej deski do prasowania, Klotyldy Grandlieu, która narobi ci sińców przez sen, takie ma spiczaste kości... Tak, godzę się na to, zdałabym ci się jeszcze na coś, jak za życia. Och! aby ci zrobić przyjemność, lub bodaj zabawić cię, stałabym przed płonącym stosem, trzymając w ustach jabłko aby je ugotować dla ciebie! Śmierć moja przyda się tedy na coś... Byłabym popsuła twoje małżeństwo... Och! ta Klotylda, nie rozumiem jej. Móc być twoją żoną, nosić twoje nazwisko, nie rozstawać się z tobą w dzień i w nocy, należeć do ciebie, i certować się! Trzeba być na to arystokratką! i nie mieć ani dziesięciu funtów mięsa przy kości...
„Tak, Lucjanie! ty załamany, biedny, ambitny chłopcze, myślę o twej przyszłości! Wierz mi, pożałujesz niejeden raz swego wiernego psa, tej dobrej dziewczyny, która kradła dla ciebie, która byłaby się dała zawlec do kryminału aby zapewnić twoje szczęście, której jedynem zajęciem było marzyć o twoich przyjemnościach, wymyślać je dla ciebie, która miała miłość dla ciebie we włosach, w nogach, w uszach, — słowem, twojej balleriny, której każde spojrzenie było błogosławieństwem, która, przez sześć lat, myślała jedynie o tobie, która czuła się tak bardzo twoją rzeczą, iż była zawsze jedynie promieniowaniem twej duszy, jak światło promieniowanem słońca. Ale, ostatecznie, aby być twoją żoną, brak mi pieniędzy i honoru... O ile mogłam, zapewniłam ci przyszłość, oddając ci wszystko co mam... Przyjdź natychmiast po otrzymaniu tego listu i weź to co będzie pod poduszką; nie ufam służbie...
„Widzisz, chcę być ładna jako umarła, położę się, wyciągnę na łóżku, upozuję się, tak! Potem, rozgniotę porzeczkę o podniebienie, tak aby mnie nie zniekształciły ani konwulsje, ani jaka śmieszna pozycja.
„Wiem, że pani de Sérizy pogniewała się z tobą, i z mojej przyczyny; ale widzisz, mój kocie, skoro się dowie że umarłam, przebaczy ci, będziesz ją odwiedzał, ożeni cię dobrze, jeżeli tamci, ci Grandlieu, zatną się i nie zechcą.
„Mój malusieńki, nie chcę abyś wpadł w rozpacz, dowiadując się o mej śmierci. Muszę ci zresztą powiedzieć, że godzina jedenasta w poniedziałek 13 maja jest jedynie zakończeniem długiej choroby, która zaczęła się w dniu, w którym, na terasie w Saint-Germain, wtrąciliście mnie z powrotem w dawne rzemiosło... Istnieją choroby duszy jak choroby ciała. Tylko że dusza nie umie się tak głupio poddać cierpieniu jak ciało, ciało nie podtrzymuje duszy jak dusza ciało, a dusza ma sposób uleczenia się refleksją, która każe biednym szwaczkom uciec się do piecyka z węglami. Dałeś mi życie przedwczoraj, powiadając, iż, gdyby Klotylda odrzuciła cię jeszcze, ożeniłbyś się ze mną. Toby było wielkie nieszczęście dla nas obojga: umarłabym — można powiedzieć — tem więcej; bo są śmierci mniej lub więcej gorzkie. Nigdy świat nie uznałby nas.
„Oto dwa miesiące zastanawiam się nad wieloma rzeczami, wierzaj! Biedna dziewczyna znajdzie się w błocie, jak ja przed pobytem w klasztorze; podoba się mężczyznom, zaprzęgają ją do swoich przyjemności nie siląc się na względy, odsyłają ją pieszo sprowadziwszy powozem; jeżeli jej nie plują w twarz, to dlatego że piękność broni ją od zniewag, ale, moralnie, robią jeszcze gorzej. I ot, niech ta dziewczyna odziedziczy kilka miljonów, będą się o nią zabiegali książęta, będą się kłaniali z szacunkiem gdy ją ujrzą rozpartą w powozie, będzie mogła wybierać między najstarszemi herbami Francji i Nawary. Ten świat, który byłby nam rzekł raka widząc dwie piękne istoty zjednoczone i szczęśliwe, stale bił pokłony pani de Staël, mimo jej romansów uscenizowanych w życiu, bo miała dwieście tysięcy funtów renty. Świat, który gnie się przed pieniądzem lub sławą, nie chce się ugiąć przed szczęściem ani przed cnotą... Bo ja byłam dobra... Och! ileżbym łez osuszyła!... tyle, sądzę, ile ich wylałam! Tak, byłabym chciała żyć jedynie dla siebie i dla biednych.
„Oto myśli, które mi czynią śmierć cudownie upragnioną. Toteż, nie lamentuj, kotuśku mój jedyny! Powiedz sobie często: „Były dwie dobre dziewczyny, dwa ładne stworzenia, obie umarły dla mnie bez żalu, ubóstwiały mnie!“ Wznieś w sercu pomniczek dla Koralji, dla Estery, i idź dalej! Czy przypominasz sobie dzień, w którym pokazałeś mi starą, pokurczoną, w zielonkawej kapotce, w spłowiałej poplamionej spódnicy, kochankę poety z przed Rewolucji, próżno silącą się ogrzać na słońcu w Tuilerjach i czulącą się z ohydnym mopsem? Niegdyś miała lokajów, powozy, pałacyk! Powiedziałam ci wówczas: „Lepiej umrzeć mając lat trzydzieści!“ Otóż, tego dnia, zastałeś mnie pogrążoną w zadumie, robiłeś szaleństwa aby mnie rozbawić; wreszcie, wśród pocałunków, rzekłam: „Czyż nie widujemy codzień, iż ładne kobiety wychodzą z teatru przed końcem?...“ Nie miałam ochoty oglądać ostatniego aktu: to wszystko...
„Myślisz zapewne w duchu że jestem gadatliwa; ale to mój ostatni szczebiot... Piszę tak jak mówiłam, a chcę mówić do ciebie wesoło. Mażące się szwaczki były mi zawsze wstrętne; ty wiesz że umiałam dobrze umrzeć już raz, za powrotem z nieszczęsnego balu Opery, gdzie ci powiedziano czem byłam wprzódy!...
„Och, nie, malusieńki, nie dawaj nikomu tego portretu! Gdybyś wiedział, jaką falą miłości zatopiłam się w twoich oczach, patrząc w nie z upojeniem w czasie przerwy w pisaniu, pomyślałbyś, chłonąc miłość którą starałam się przepoić tę kość słoniową, że dusza twojej ulubionej pieszczochy jest tam.
„Umarła, która prosi o jałmużnę: także komika!... No, dość tego, trzeba umieć zachowywać się spokojnie w grobie.
„Nie wiesz, jak bohaterską wydałaby się moja śmierć głupcom, gdyby wiedzieli, że tej nocy Nucingen ofiarował mi dwa miljony, jeśli go zechcę kochać tak jak ciebie kochałam. Ładną będzie miał minę, kiedy się dowie, żem dotrzymała słowa wyciągając kopytka z tej jego miłości! Wszystkiego próbowałam, aby móc jeszcze oddychać powietrzem którem ty oddychasz. Rzekłam temu grubemu złodziejowi: „Chcesz, abym cię kochała tak jak sobie życzysz? zobowiążę się nawet nigdy nie widzieć Lucjana... — Co mam uczynić?... spytał. — Daj mi dwa miljony dla niego?... Nie! gdybyś ty widział tę fizys... Och! uśmiałabym się, gdyby to nie było dla mnie tak tragiczne. „Oszczędź sobie odmowy! rzekłam. Widzę, że więcej ci zależy na dwóch miljonach niż na mnie. Kobieta zawsze lubi dowiedzieć się co jest warta“, dodałam, odwracając się plecami.
„Stary opryszek dowie się za kilka godzin, żem nie żartowała.
„Kto ci potrafi zrobić tak jak ja przedział we włosach? Ba! nie chcę już myśleć o niczem co ma związek z życiem, mam już tylko pięć minut, oddaję je Bogu; nie bądź zazdrosny o to, drogi aniele, chcę mówić mu o tobie, prosić go o twoje szczęście za cenę mej śmierci i kar na tamtym świecie. Bardzo mnie gryzie że pójdę do piekła; byłabym pragnęła zobaczyć aniołów, aby ujrzeć czy są podobne do ciebie.
„Bądź zdrów, malusieńki mój, bądź zdrów!... Błogosławię cię za całe moje nieszczęście. Nawet w grobie będę
„Jedenasta bije. Odmówiłam ostatnią modlitwę, ułożę się aby umrzeć. Jeszcze raz, bądź zdrów! Chciałabym, aby ciepło mojej ręki zostawiło na tym papierze mą duszę, jak kładę na nim ostatni pocałunek, i jeszcze raz chcę cię nazwać swoim najukochańszym kotusieńkiem, mimo że jesteś przyczyną śmierci
Odruch zazdrości ścisnął serce sędziego, gdy kończył czytanie tego jedynego może listu samobójcy napisanego tak wesoło, mimo że była to wesołość gorączkowa, ostatni wysiłek ślepego przywiązania.
— Co on ma w sobie, aby go tak kochały? myślał, powtarzając to, co powiadają wszyscy mężczyźni nie mający daru podobania się kobietom. — Jeśli pan zdoła dowieść nietylko że nie jesteś Jakóbem Collin, zbiegłym galernikiem, ale że jesteś w istocie don Karlos Herrera, kanonik toledański, tajny poseł J. K. M. Ferdynanda VII, rzekł sędzia, będziesz wypuszczony na wolność. Bezstronność, jakiej wymaga mój urząd, nakazuje mi powiedzieć panu, iż otrzymałem w tej chwili list panny Estery Gobseck, w którym oznajmia zamiar zadania sobie śmierci i wyraża podejrzenia, które zdają się wskazywać sprawców zniknięcia siedmiuset pięćdziesięciu tysięcy franków.
Mówiąc, Camusot porównywał pismo listu z pismem testamentu; było dlań oczywiste, że list pisała ta sama ręka, która sporządziła testament.
— Panie sędzio, nadto się pan pospieszył z przypuszczeniem morderstwa, niech się pan nie spieszy z przypuszczeniem kradzieży.
— A!... rzekł Camusot, obejmując więźnia przenikliwem spojrzeniem.
— Niech pan nie sądzi, że się zdradzam, powiadając iż suma ta może się znaleźć, ciągnął Collin, dając sędziemu do zrozumienia że zgaduje jego posądzenie. Służba bardzo kochała tę biedną dziewczynę. Tak, gdybym był wolny, podjąłbym się odnaleźć pieniądze, będące obecnie własnością istoty najdroższej mi na świecie, Lucjana!... Czy byłby pan tak dobry pozwolić mi przeczytać ten list? to nie długo potrwa... To dowód niewinności mego drogiego dziecka... nie może się pan obawiać abym go zniszczył... ani żebym wspomniał o nim komu; jestem w celi.
— W celi!... wykrzyknął sędzia, nie, już nie. To ja proszę pana, abyś stwierdził jaknajrychlej tożsamość swej osoby; odwołaj się pan do ambasadora, jeśli chcesz...
I podał list Jakóbowi. Camusot był uszczęśliwiony iż ratuje się z kłopotu, że może zadowolić generalnego prokuratora, panie de Maufrigneuse i de Sérizy. Mimo to, przyglądał się bacznie twarzy więźnia gdy ten czytał list kurtyzany i, mimo szczerości uczuć jakie się na niej malowały, powiadał sobie:
— To jednak jest fizys galernika!
— Oto jak go kochają!... rzekł Jakob zwracając list.
I ukazał sędziemu twarz zwilżoną łzami.
— Gdybyś go pan znał! podjął, to dusza tak młoda, tak świeża, piękność tak cudowna, dziecko, poeta... Doświadcza się nieprzepartej potrzeby poświęcenia się jemu, czynienia zadość jego najlżejszym pragnieniom. Drogi Lucjan, kiedy chce być przymilny, potrafi być tak uroczy!...
— Nie, rzekł sędzia, czyniąc jeszcze wysiłek aby odkryć prawdę, pan nie możesz być Jakóbem Collin.
— Nie, panie, odparł galernik.
Tu, Jakób Collin stał się bardziej niż kiedykolwiek don Karlosem Herrerą. Chcąc dokończyć swego dzieła, zbliżył się do sędziego, pociągnął go ku oknu i rzekł poufnie przybierając ton księcia Kościoła.
— Kocham tak to dziecko, panie sędzio, iż, gdyby było trzeba stać się zbrodniarzem za którego mnie pan bierze, aby oszczędzić jednej przykrości temu bóstwu mego serca, oskarżyłbym się dobrowolnie, rzekł szeptem. Poszedłbym za przykładem biednej dziewczyny, która się zabiła dla jego dobra. Toteż, panie, błagam o użyczenie mi jednej łaski, o wypuszczenie Lucjana na wolność.
— Powinność moja sprzeciwia się temu, odparł Camusot dobrodusznie; ale, skoro z samem niebem można się jakoś porozumieć[14], i sąd umie mieć względy. Jeżeli mi pan może przytoczyć słuszne przyczyny... Mów pan, tego nie będziemy pisali.
— A więc, podjął Jakób Collin, zwiedziony dobrodusznością Camusota, wiem co ten biedny dzieciak musi przechodzić w tej chwili... w więzieniu... on jest zdolny targnąć się na swoje życie...
— Och! co to tego... rzekł Camusot, wzruszając ramionami.
— Nie wie pan, kogo zobowiązujesz w mojej osobie, dodał Jakób Collin, próbując poruszyć inne struny. Wyświadczasz pan usługę zakonowi potężniejszemu niż hrabiny de Sérizy, niż księżne de Maufrigneuse, które panu nie przebaczą nigdy tego że miałeś na swojem biurku ich listy... rzekł wskazując dwa pachnące pliki. Mój zakon ma dobrą pamięć...
— Panie, rzekł Camusot, dosyć! Szukaj pan innych argumentów. Mam obowiązki zarówno wobec obwinionego, co wobec moich funkcyj.
— Zatem, wierzaj mi pan, ja znam Lucjana, to dusza kobiety, poety i południowca, bez hartu i woli, ciągnął Jakób, który, jak mniemał, przejrzał wreszcie iż sędzia im sprzyja. Jest pan pewien niewinności tego młodego człowieka, nie dręcz go, nie badaj, oddaj mu ten list, oznajm mu że jest spadkobiercą Estery i wróć mu wolność... Jeśli pan postąpi inaczej, będziesz tego gorzko żałował; natomiast, jeśli go wypuścisz poprostu na swobodę, wytłumaczę panu (zatrzymaj mnie pod kluczem) jutro, dziś wieczór, wszystko co mogłoby się panu wydać tajemnicze w tej sprawie, oraz pobudki zajadłego prześladowania którego jestem przedmiotem; ale narażę życie, czyhają na mą głowę już od pięciu lat... Skoro Lucjan będzie wolny, bogaty i skoro zaślubi Klotyldę de Grandlieu, zadanie moje na ziemi spełnione, nie dbam o resztę... Mój prześladowca jest szpiegiem waszego ostatniego króla.
— A! Corentin!
— Nazywa się Corentin?... dziękuję... Otóż, panie sędzio, zechce mi pan przyrzec to o co proszę?
— Sędzia nie może i nie powinien nic przyrzekać. — Coquart! powiedz pan woźnemu i żandarmom aby odprowadzili obwinionego. Dam rozkazy, aby, dziś wieczór, przeniesiono pana do pistolów, dodał łaskawie, z lekkiem skinieniem głowy.
Uderzony ostatnią prośbą Jakóba i przypominając sobie usilność, z jaką — zasłaniając się stanem zdrowia — domagał się aby go przesłuchano pierwszego, Camusot odzyskał całą nieufność. Poddając się swoim nieokreślonym podejrzeniom, patrzał równocześnie jak mniemany umierający chodzi, porusza się jak Herkules, porzuciwszy już komedję tak doskonale odegraną przy wejściu.
— Zechce pan...
Jakób obrócił się.
— Mimo odmowy podpisu, pisarz odczyta panu protokół.
Obwiniony cieszył się wyraźnie wspaniałem zdrowiem: sposób w jaki usiadł obok pisarza był dla sędziego ostatnim promieniem światła.
— Ozdrowiał pan bardzo rychło? rzekł.
— Wpadłem, pomyślał Jakób.
Poczem odpowiedział głośno:
— Radość, panie sędzio, jest jedynem panaceum... ten list, dowód niewinności o której nie wątpiłem... oto potężne lekarstwo.
Gdy więzień oddalał się w otoczeniu woźnego i żandarmów, sędzia wiódł za nim zadumanem spojrzeniem; następnie, uczynił gest człowieka budzącego się ze snu i rzucił list Estery na biurko protokolanta:
— Coquart, skopjujesz pan ten list!
O ile w naturze człowieka jest być nieufnym wobec tego o co go błagają, kiedy żądana rzecz jest przeciw jego interesom, obowiązkom, często nawet kiedy mu jest obojętna, uczucie to jest prawem dla sędziego śledczego. Im więcej obwiniony, którego tożsamości jeszcze nie ustalono, ukazywał chmur na horyzoncie w razie przesłuchania Lucjana, tem bardziej przesłuchanie to wydawało się Camusotowi konieczne. Gdyby nawet formalność ta nie była, wedle kodeksu i zwyczajów, nieodzowna, wymagałaby jej sama kwestja tożsamości Karlosa. W każdem powołaniu istnieje sumienność zawodowa. Nawet nie będąc ciekawy, Camusot byłby przesłuchał Lucjana przez punkt honoru urzędnika, jak przesłuchał dopieroco Jakóba Collin, rozwijając wszystkie chytrości na które sobie pozwala najbardziej nieskazitelny sędzia. Usługa jaką mógł komuś oddać, awans, wszystko to szło u Camusota w drugim rzędzie; pierwsza była chęć poznania prawdy, przeniknięcia jej, choćby ją potem miał zamilczeć. Bębniąc po szybach, poddawał się krętemu biegowi przypuszczeń, wówczas bowiem myśl jest niby rzeka przebiegająca tysiące okolic. Sędziowie, ci kochankowie prawdy, są jak zazdrosne kobiety, oddają się tysiącznym domysłom i zgłębiają je sztyletem posądzenia, jak starożytny ofiarnik rozpruwał łono ofiarom; poczem, zatrzymują się nie przy prawdzie, ale przy prawdopodobieństwie, i dostrzegają w końcu prawdę. Kobieta bada kochanego mężczyznę, jak sędzia zbrodniarza. W takim stanie ducha, błysk, słowo, akcent, wahanie, wystarczą aby wskazać ukryty fałsz, zdradę, zbrodnię.
— Sposób, w jaki mi odmalował przywiązanie do syna (jeżeli to syn), kazałby przypuszczać, iż znalazł się w domu tej dziewczyny aby czuwać nad łupem; zaczem, nie podejrzewając iż pod poduszką zmarłej znajduje się testament, zgarnął, na rzecz syna, siedemset pięćdziesiąt tysięcy franków, dla pewności?... Oto sens tej obietnicy znalezienia sumy. Pan de Rubempré winien jest samemu sobie i sądowi aby udzielić wyjaśnień co do osoby swego ojca... Ba! przyrzeka mi poparcie swego zakonu (jego zakon!) jeżeli nie przesłucham Lucjana!...
Utknął na tej myśli.
Jak widzieliśmy, sędzia śledczy kieruje badaniem wedle uznania. Wolno mu być przenikliwym albo nie. Przesłuchanie to nic i wszystko. W tem jego potęga. Camusot zadzwonił, woźny już był z powrotem. Polecił mu udać się po pana Lucjana de Rubempré, zalecając aby obwiniony nie zetknął się po drodze bezwarunkowo z nikim. Była druga po południu.
— Jest tu tajemnica, rzekł sam do siebie sędzia, i ta tajemnica musi być bardzo ważna. Rozumowanie tego magika, który nie jest ani księdzem, ani świeckim, ani galernikiem, ani Hiszpanem, ale który drży aby z ust jego protegowanego nie wyszło jakieś straszne słowo, wygląda tak: „Poeta jest słabą, kobiecą naturą; nie jest, jak ja, Herkulesem dyplomacji: wydrze mu pan z łatwością tajemnicę!“ A więc, dowiemy się wszystkiego od chłopczyny.
I zaczął pukać o stół nożykiem z kości słoniowej, gdy równocześnie pisarz kopjował list Estery. Ileż dziwactw w funkcjonowaniu naszego umysłu! Camusot przypuszczał wszystkie możliwe zbrodnie, a przechodził obok jedynej którą obwiniony popełnił, fałszerstwa testamentu na korzyść Lucjana. Niechaj ci, którzy, w zawiści swojej, atakują stanowisko sędziów, zastanowią się nad tem życiem strawionem w ustawnych podejrzeniach, nad torturami jakie ci ludzie nakładają swemu umysłowi — bo sprawy cywilne są mniej zawiłe niż śledztwo kryminalne! — a dojdą może do przeświadczenia, iż kapłan i sędzia, dźwigają rynsztunek jednako ciężki, jednako najeżony kolcami. Wszelki zawód ma zresztą swoją włósienicę i swoje udręki.
Około drugiej, zjawił się przed obliczem pana Camusot Lucjan de Rubempré, blady, zmieniony, z czerwonemi i nabrzękłemi oczami, słowem w stanie prostracji, który pozwolił sędziemu porównać naturę ze sztuką, umierającego naprawdę z umierającym na scenie. Wędrówka z Conciergerie do gabinetu sędziego, między dwoma żandarmami których poprzedzał woźny, doprowadziła Lucjana do szczytu rozpaczy. W naturze poety leży, iż woli kaźń od sądu. Widząc tę naturę zupełnie ogołoconą z moralnego hartu który cechuje sędziego i który objawił się tak potężnie u drugiego obwinionego, Camusot uczuł politowanie dla tak łatwego zwycięstwa. Wzgarda ta pozwoliła mu zadać stanowcze ciosy, zostawiając mu, na polu bitwy, ową straszliwą swobodę umysłu, jaką posiada strzelec kiedy chodzi o strącanie lalek.
— Niech się pan uspokoi, panie de Rubempré; widzi pan tu sędziego pragnącego naprawić krzywdę, jaką czyni mimowoli sąd przez uwięzienie prewencyjne, o ile jest nieuzasadnione. Wierzę, że pan jest niewinny, odzyskasz niebawem wolność. Oto dowód pańskiej niewinności: list odebrany przez odźwierną i przyniesiony w tej chwili. W zamęcie spowodowanym rewizją i wiadomością o uwięzieniu, kobieta ta zapomniała o liście, który pochodzi od panny Estery Gobseck... Czytaj pan!
Lucjan wziął list, przeczytał i zalał się łzami. Szlochał, nie mogąc wymówić słowa. Po kwadransie — przez który-to czas Lucjan z trudem zdołał odzyskać siły — protokulant przedłożył mu kopję i prosił aby zechciał podpisać potwierdzenie kopji zgodnej z oryginałem, ofiarując kolacjonowanie listu; Lucjan zdał się oczywiście na słowo Coquarta w tej mierze.
— Panie de Rubempré, rzekł sędzia dobrodusznie, trudno mi wypuścić pana na wolność, nie dopełniwszy formalności i nie zadawszy kilku pytań. Proszę, byś pan zechciał odpowiedzieć na nie... niemal w charakterze świadka. Z człowiekiem takim jak pan, uważałbym prawie za zbyteczne zwracać uwagę, iż wezwanie do zeznania całej prawdy jest tu nietylko apelem do sumienia, ale także koniecznością pańskiej pozycji, dwuznacznej... chwilowo. Prawda, jakiejbądź byłaby natury, nie może panu w niczem zaszkodzić; kłamstwo natomiast zawiodłoby pana na ławę oskarżonych i zniewoliłoby mnie do odesłania pana z powrotem do celi. Odpowiadając szczerze na pytania, znajdzie się pan dziś wieczór u siebie w domu, zrehabilitowany tą notatką umieszczoną w dziennikach: „Pan Lucjan de Rubempré, uwięziony wczoraj w Fontainebleau, został, po bardzo krótkiem przesłuchaniu, natychmiast wypuszczony na wolność“.
Przemowa ta uczyniła na Lucjanie żywe wrażenie; co widząc, sędzia dodał:
— Powtarzam panu, był pan podejrzany o udział w morderstwie przez otrucie panny Estery: mamy dowód samobójstwa, rzecz wyjaśniona. Ale usunięto sumę siedmiusetpięćdziesięciu tysięcy franków objętych masą spadkową, a pan jesteś spadkobiercą: zachodzi tedy, na nieszczęście, zbrodnia. Ta zbrodnia poprzedziła znalezienie testamentu. Otóż, sąd ma powody przypuszczać, iż pewna osoba, która pana kocha w takim samym stopniu jak cię kochała panna Estera, dopuściła się tej zbrodni na twoją korzyść... — Niech mi pan nie przerywa, rzekł Camusot, gestem nakazując milczenie Lucjanowi który chciał przemówić, nie przesłuchuję pana jeszcze. Chcę panu wskazać, jak bardzo cześć pańska zainteresowana jest w tej sprawie. Porzuć pan fałszywy, nędzny punkt honoru, jaki wiąże między sobą wspólników, i mów całą prawdę.
Czytelnik musiał już zauważyć nierówność broni w tej walce między obwinionym a sędzią. Zapewne, zręczne przeczenie ma za sobą bezwzględność formy i wystarcza dla obrony zbrodniarza; ale jestto, do pewnego stopnia, ciężka zbroica, która staje się miażdżąca, skoro sztylet śledztwa zmaca słaby punkt spojenia. Z chwilą gdy, wobec oczywistych faktów, przeczenie jest niedostateczne, obwiniony staje się w zupełności łupem sędziego. Wyobraźcie sobie teraz pół-przestępcę, jak Lucjan, który, ocalony z pierwszego zbłąkania, mógłby się poprawić i stać się użytecznym krajowi: taki człowiek zginie w potrzasku śledztwa. Sędzia redaguje protokół bardzo suchy, wierne streszczenie pytań i odpowiedzi; ale z jego podstępnie ojcowskich zagadywań, z jego kuszących apelów w tym rodzaju, nie zostaje nic. Sędziowie wyższych instancyj oraz przysięgli widzą rezultaty, nie znając środków. Toteż, zdaniem niektórych światłych ludzi, ława przysięgłych byłaby — jak jest w Anglji — najodpowiedniejsza do prowadzenia śledztwa. Francja kosztowała tego systemu przez jakiś czas. Za kodeksu z brumaire roku IV, instytucja ta nazywała się ławą oskarżycieli w przeciwstawieniu do ławy sędziów. Co do ostatecznego procesu, to, gdyby się wróciło do ław oskarżycieli, należałoby go przydzielać sądowi apelacyjnemu bez udziału przysięgłych.
— A teraz, rzekł Camusot po pauzie, jak się pan nazywa? — Panie Coquart, uwaga! rzekł do protokolanta.
— Lucjan Chardon de Rubempré.
— Urodzony?
— W Angoulême.
Lucjan podał dzień, miesiąc i rok.
— Nie miał pan, tytułem ojcowizny, żadnego majątku?
— Żadnego.
— Mimo to, w czasie pierwszego pobytu w Paryżu, wydawał pan, w stosunku do skąpych środków, dużo?
— Tak, panie sędzio; ale... w tej epoce, znalazłem, w osobie panny Koralji, oddaną przyjaciółkę, którą miałem nieszczęście utracić. Zgryzota z powodu jej śmierci sprowadziła mnie z powrotem do rodziny.
— Dobrze, panie de Rubempré. Pochwalam pańską szczerość, będę ją umiał ocenić.
Lucjan, jak widzimy, wchodził na drogę generalnej spowiedzi.
— Wydawał pan o wiele więcej od czasu powrotu z Angoulême do Paryża, podjął Camusot; żył pan jak człowiek mający około pięćdziesięciu tysięcy rocznie.
— Tak, panie sędzio.
— Kto panu dostarczał tych pieniędzy?
— Opiekun mój, ksiądz Karlos Herrera.
— Gdzie go pan poznał?
— Spotkałem go na gościńcu, w chwili gdy miałem się rozstać z życiem...
— Nigdy pan nie słyszał o nim w rodzinie, od matki?
— Nigdy.
— Czy może sobie pan przypomnieć miesiąc i rok, w którym poznał pan pannę Esterę?
— Pod koniec r. 1823, w teatrzyku na bulwarach.
— Z początku wydawał pan na nią?
— Tak...
— W ostatnim czasie, w chęci zaślubienia panny Klotyldy de Grandlieu, wykupił pan szczątki zamku Rubempré, oraz przylegające doń grunta wartości miljona, przyczem powiedział pan rodzinie Grandlieu, że siostra pańska i szwagier otrzymali znaczny spadek i że zawdzięcza pan te sumy ich hojności?... Wszak tak powiedział pan rodzinie Grandlieu?
— Tak.
— Czy przyczyna zerwania małżeństwa jest panu nieznana?
— Najzupełniej.
— Otóż, rodzina Grandlieu posłała do pańskiego szwagra jednego z najszanowniejszych adwokatów paryskich celem zasięgnięcia wiadomości. W Angoulême, adwokat, z zeznań siostry i szwagra, dowiedział się, iż nietylko suma, jakiej panu użyczyli, była bardzo nikła, ale że całe ich dziedzictwo składało się z nieruchomości, dość poważnych, to prawda, suma zaś kapitałów sięgała ledwie dwustu tysięcy... Nie może pana dziwić, iż rodzina taka jak książąt de Grandlieu wzdraga się przed majątkiem którego źródło nie jest jasne... Oto masz pan, dokąd zaprowadziło cię kłamstwo.
Wiadomość ta ścięła z nóg Lucjana; resztka siły ducha, jaką zachował jeszcze, opuściła go.
— Policja i sąd wiedzą wszystko co chcą wiedzieć, pamiętaj pan o tem, rzekł Camusot. A teraz, podjął sędzia myśląc o ojcostwie w jakie ustroił się Collin, czy wie pan, kim jest rzekomy Karlos Herrera?
— Tak, panie sędzio, ale dowiedziałem się o tem zapóźno.
— Jakto, zapóźno? Wytłumacz się pan!
— To nie ksiądz, nie Hiszpan, to...
— Zbiegły galernik? rzucił żywo sędzia.
— Tak, odparł Lucjan. Kiedym się dowiedział o nieszczęsnej tajemnicy, był moim dobroczyńcą, sądziłem iż oddaję się w ręce czcigodnemu księdzu...
— Jakób Collin... rzekł sędzia rozpoczynając zdanie.
— Tak, Jakób Collin, powtórzył Lucjan, to jego miano.
— Dobrze. Jakób Collin, ciągnął Camusot, został rozpoznany, przed chwilą, przez pewną osobę: jeśli przeczy swej tożsamości, czyni to, jak sądzę, przez wzgląd na pana. Ale, pytając czy pan wie kto jest ten człowiek, miałem na celu odkrycie innego szalbierstwa Jakóba Collin.
Słysząc tę miażdżącą uwagę, Lucjan uczuł niby rozpalone żelazo we wnętrznościach.
— Czy panu nie wiadomo, ciągnął sędzia, iż, aby usprawiedliwić nadzwyczajne przywiązanie do pana, człowiek ten twierdzi, że jest pańskim ojcem?
— On, moim ojcem!... Och, panie!... on to powiedział?
— Czy pan się domyśla, skąd pochodziły sumy których panu dostarczał? Jeśli wierzyć listowi który pan masz w rękach, panna Estera, ta biedna dziewczyna, oddawała panu później te same usługi co panna Koralja; ale, jak pan sam zeznał, żył pan kilka lat, i to bardzo wystawnie, nie otrzymując nic od niej.
— To ja, wykrzyknął Lucjan, pytam pana, abyś mi powiedział, skąd zbrodniarze czerpią pieniądze!... Taki Jakób Collin moim ojcem!... O, moja biedna matko!...
I zalał się łzami.
— Niech protokolant odczyta obwinionemu część zeznań rzekomego Karlosa Herrera, w której oświadcza że jest ojcem Lucjana de Rubempré...
Poeta wysłuchał w milczeniu, w stanie na który przykro było patrzeć.
— Jestem zgubiony! wykrzyknął.
— Nie gubi się człowiek na drodze czci i prawdy, rzekł sędzia.
— Ale pan wyda Jakóba Collin przed sąd kryminalny? spytał Lucjan.
— Oczywiście, odparł Camusot, który chciał jeszcze pociągnąć Lucjana za język. Dokończ pan swej myśli.
Ale, mimo wysiłków i przedstawień sędziego, Lucjan nie odpowiadał. Refleksja przyszła zbyt późno, jak u ludzi będących niewolnikami wrażeń. W tem tkwi różnica między poetą a człowiekiem czynu: jeden poddaje się uczuciu, aby je odmalować w żywych obrazach, a sądzi je dopiero później; gdy drugi czuje i sądzi równocześnie. Lucjan siedział martwy, blady; ujrzał się na dnie przepaści, dokąd strącił go sędzia śledczy, na którego dobroduszność, on, poeta, dał się pochwycić. Zdradził nietylko dobroczyńcę, ale wspólnika, który bronił ich pozycji z odwagą lwa, ze zręcznością bez jednej rysy. Tam, gdzie Jakób wszystko ocalił śmiałością, intelektualista Lucjan wszystko zgubił swą nieinteligencją i brakiem rozwagi. To haniebne kłamstwo, które go oburzyło, miało osłonić haniebniejszą prawdę. Pognębiony był zręcznością sędziego, przerażony okrutnym sprytem, szybkością ciosów jakie ów mu zadał, posługując się błędami jego życia, wywlekając je na światło, niby hakami drążącemi sumienie poety. Lucjan był jak zwierzę, którego maczuga rzeźnika nie dobiła odrazu. Wolny i niewinny w chwili wejścia do gabinetu, stał się, w jednej chwili, siłą własnego zeznania, zbrodniarzem!... Wreszcie, na domiar szyderstwa, sędzia, spokojny i zimny, zwracał uwagę Lucjana iż wyznanie jego było wynikiem nieporozumienia. Camusot myślał o ojcostwie uzurpowanem przez Jakóba Collin, gdy Lucjan, pochłonięty obawą iż stosunki jego ze zbiegłym galernikiem wyjdą na jaw, powtórzył słynną nieostrożność morderców Ibikusa.
Jednym z tytułów do chwały Royer-Collarda jest to, iż głosił wiekuisty tryumf uczuć naturalnych nad uczuciami narzuconemi; bronił pierwszeństwa zobowiązań, utrzymując iż prawo gościnności, naprzykład, powinno wiązać nawet za cenę pogwałcenia przysięgi przed sądem. Głosił tę teorję, w obliczu całego świata, z trybuny francuskiej; odważnie sławił spiskowców, dowodził iż ludzkość każe być posłusznym raczej przyjaźni niż tyranji praw wydobytych z arsenału społecznego na tę lub ową okoliczność. Wreszcie, prawo naturalne ma swoje ustawy, których nigdy nikt nie ogłaszał, a które są wymowniejsze, lepiej znane niż te które ukuło społeczeństwo. Lucjan deptał w tej chwili, i na swoją szkodę, prawo solidarności, które nakazywało mu milczeć i pozwolić Jakóbowi się bronić; co więcej, obciążył go! We własnym interesie Lucjana, człowiek ten winien był zostać dlań na zawsze księdzem Karlosem Herrerą.
Camusot sycił się tryumfem, miał w ręku dwóch winnych: powalił ręką Sprawiedliwości jednego z faworytów mody i znalazł mitycznego Jakóba Collin. Miał zyskać sławę jednego z najzdolniejszych sędziów śledczych. Toteż, nie znęcał się nad ofiarą; śledził to milczenie rozpaczy, patrzał na krople potu gromadzące się na zmienionej twarzy, rosnące i spływające wreszcie z dwoma strumieniami łez.
— Czemu pan płacze, panie de Rubempré? Jest pan, jak wspomniałem, spadkobiercą panny Estery, która nie ma dziedziców ani wprost ani w bocznej linji, a spadek po niej sięga blisko ośmiu miljonów, jeżeli się znajdą zaginione siedemset pięćdziesiąt tysięcy.
Był to dla winnego ostateczny cios. Wytrwania przez dziesięć minut, jak mówił Jakób w swoim bileciku, a Lucjan dosięgał celu pragnień! Wypłacał się Jakóbowi Collin, rozwiązywał wspólnictwo, stawał się bogaty, żenił się z panną de Grandlieu. Nic tak wymownie jak ta scena nie maluje potęgi, jaką jest zbrojny sędzia śledczy dzięki odosobnieniu podsądnych, oraz znaczenia wiadomości takiej jak ta której udzieliła Jakóbowi Azja.
— Och, panie, odparł Lucjan z goryczą i ironją człowieka który czyni sobie piedestał z bezmiaru własnego nieszczęścia, z jakąż słusznością mówi się w waszym języku wziąć kogoś na śledztwo!... Między dawną torturą fizyczną a dzisiejszą torturą moralną, wybrałbym raczej cierpienia zadawane niegdyś przez kata... Czego pan jeszcze sobie życzy? dorzucił dumnie.
— Tu, proszę pana, rzekł urzędnik, przybierając, w odpowiedzi na dumę poety, oschły i ironiczny ton, ja jeden mam prawo zadawać pytania.
— A ja miałem prawo nie odpowiadać, szepnął biedny Lucjan, w którym inteligencja zbudziła się z całą jasnością.
— Niech protokólant odczyta obwinionemu jego zeznania...
— Znów staję się obwinionym! pomyślał Lucjan.
Gdy protokolant czytał, w Lucjanie dojrzewało postanowienie, które kazało mu się starać o względy pana Camusot. Kiedy głos Coquarta ucichł, poeta zadrżał, jak człowiek śpiący podczas hałasu, do którego jego ustrój przywykł, i obudzony nagłą ciszą.
— Ma pan podpisać protokół, rzekł sędzia.
— I wypuści mnie pan na wolność? spytał Lucjan, zkolei ironiczny.
— Jeszcze nie, odparł Camusot; ale jutro, po konfrontacji z Jakóbem Collin, będzie pan z pewnością wolny. Sąd musi się dowiedzieć obecnie, w jakim stosunku pozostaje pan do zbrodni, które ten osobnik mógł popełnić od czasu swej ucieczki, datującej z r. 1820. Napiszę do dyrektora, aby pana umieścił w najlepszym pokoju w pistolach.
— Czy znajdę tam przybory do pisania?
— Dostarczą panu wszystkiego czego pan zażąda, dam rozkaz przez woźnego który pana odprowadzi.
Lucjan podpisał machinalnie protokół, w miejscach wskazanych przez Coquarta, z łagodnością zrezygnowanej ofiary. O stanie, w jakim się znajdował, jeden szczegół powie więcej niż najdrobiazgowsze opisy. Wiadomość o konfrontacji z Jakóbem osuszyła na jego twarzy kropelki potu, jego suche oczy błyszczały nieznośnym blaskiem. Słowem, stał się, w jednej chwili szybkiej jak błyskawica, tem, czem był Jakób Collin, człowiekiem z bronzu.
U ludzi o charakterze Lucjana — który Collin tak dobrze zanalizował — te nagłe przejścia od zupełnego upadku ducha do stanu jakgdyby metalicznego — stanu najwyższego napięcia sił ludzkich — są jednym z najwspanialszych fenomenów Myśli. Wola wraca, niby woda zgubionego pod ziemią źródła; wsącza się w narząd nastawiony dla funkcjonowania nieznanej substancji stanowiącej podłoże; wówczas, trup staje się człowiekiem, i człowiek rzuca się, pełen siły, w walkę na śmierć i życie.
Lucjan ukrył list Estery na sercu, wraz z portretem który mu odesłała. Następnie, skłonił się wzgardliwie panu Camusot, i, pewnym krokiem, w otoczeniu dwóch żandarmów, wyszedł.
— To kuty zbrodniarz! rzekł sędzia do pisarza, aby się zemścić za wzgardę poety. Mniemał że się ocali, wydając wspólnika.
— Z nich obu, rzekł nieśmiało Coquart, galernik jest bardziej szczwany...
— Jesteś pan wolny na dzisiaj, Coquart, rzekł sędzia. Będzie chyba dość. Odpraw pan tych co czekają, polecając im przyjść jutro. Aha! pójdziesz pan natychmiast do generalnego prokuratora dowiedzieć się czy jest u siebie; jeżeli jest, poproś dla mnie o chwilę audjencji. Och, będzie jeszcze, dodał, sprawdziwszy godzinę. Dopiero kwadrans na czwartą.
Przesłuchania te, które czyta się tak szybko, pochłaniają masę czasu, gdyż tak pytania jak odpowiedzi muszą być dokładnie spisane. Jestto jedna z przyczyn powolności kryminalnego śledztwa i trwania śledczego więzienia. Dla mizeraków, to ruina; dla bogaczy, hańba: dla nich bowiem natychmiastowe uwolnienie naprawia — o ile to wogóle możliwe — katastrofę uwięzienia. Oto czemu dwie sceny, które tu wiernie przedstawiono, pochłonęły cały czas jaki zużyła Azja na odczytanie rozkazów swego pana, na wyrwanie księżnej z zacisza buduaru, oraz wlanie energji w panią de Sérizy.
W tej chwili, Camusot, który chciał zebrać owoc swej zręczności, wziął dwa protokóły, odczytał i zamierzał je pokazać generalnemu prokuratorowi, pytając o zdanie. Gdy trwał w zadumie, wrócił woźny z oznajmieniem, iż pokojowiec hrabiny de Sérizy chce koniecznie mówić z panem sędzią. Na znak Camusota, lokaj, ubrany jak gentleman, wszedł, objął kolejno wzrokiem woźnego i urzędnika i rzekł:
— Czy z samym panem Camusot mam zaszczyt?
— Tak, odparł i sędzia i woźny.
Camusot wziął list, który mu podał służący, i przeczytał co następuje:
„Dla przyczyn które pan zrozumie, drogi panie Camusot, niech pan nie przesłuchuje pana de Rubempré; przynosimy panu dowody jego niewinności, pragnąc aby go natychmiast wypuszczono.
„P. S. Prosimy spalić ten list“.
Camusot pojął, iż popełnił olbrzymi błąd zastawiając sidła Lucjanowi. Zaczął od tego, iż spełnił życzenie dwóch wielkich dam: zapalił świecę i zniszczył list pisany ręką księżnej. Pokojowiec skłonił się z szacunkiem.
— Pani de Sérizy będzie tutaj? spytał Camusot.
— Właśnie zaprzęgano, odparł służący.
W tej chwili, Coquart przyszedł oznajmić panu Camusot, że generalny prokurator czeka.
Pod brzemieniem winy jaką popełnił przeciw interesom swej ambicji na rzecz Sprawiedliwości, sędzia, w którym siedem lat praktyki rozwinęło spryt jakiego nabywa każdy człowiek obracający się w czasie studjów prawnych w towarzystwie gryzetek, uznał za właściwe zabezpieczyć sobie broń przeciw urazie dwóch wielkich dam. Świeca, przy której zniszczył list, paliła się jeszcze: posłużył się nią aby opieczętować jakieś trzydzieści listów i bilecików księżnej de Maufrigneuse, oraz dość obfitą korespondencję pani de Sérizy. Następnie, udał się do generalnego prokuratora.
Pałac Sprawiedliwości jestto bezładne nagromadzenie rozmaitych budowli wznoszących się jedna na drugiej: jedne monumentalne, drugie mizerne, szkodzące sobie wzajem przez brak zespołu. Sala czekalna, t. zw. des pas perdus, jest największa ze wszystkich; ale nagość jej przejmuje dreszczem i odstręcza oczy. Ta rozległa katedra pieniactwa miażdży dziedziniec królewski. Wreszcie, galerja kupiecka wiedzie do dwóch istnych kloak. Widać tam podwójne schody, nieco obszerniejsze niż w policji poprawczej; u ich stóp mieszczą się wielkie drzwi o dwóch skrzydłach. Schody prowadzą do trybunału karnego, brama zaś poniżej do drugiego trybunału karnego. Zdarzają się lata, w których zbrodnie popełnione w departamencie Sekwany wymagają dwóch ław przysięgłych. Tam znajdują się: kancelarja generalnego prokuratora, izba adwokatów, ich bibljoteka, gabinety prokuratorów i substytutów generalnego prokuratora. Wszystkie te ubikacje połączone są krętemi schodkami oraz ciemnemi korytarzami, które są hańbą architektury, Paryża i Francji. Wewnątrz, najwyższa instancja naszego sądownictwa przewyższa więzienia w tem co mają najwstrętniejszego. Malarz obyczajów wzdrygnąłby się przed opisem plugawego kurytarza szerokiego na metr, w którym mieszczą się świadkowie do wyższego sądu karnego. Co do pieca, który ogrzewa salę rozpraw, powstydziłaby się go lada kawiarnia przy bulwarze Montparnasse.
Gabinet generalnego prokuratora mieści się w ośmiobocznym pawilonie przylegającym do galerji kupieckiej i wykrojony jest świeżo — w stosunku do wieku Pałacu! — z terenu łąki przeznaczonej dla oddziału kobiet. Całą tę część Pałacu Sprawiedliwości ocieniają wspaniałe konstrukcje Sainte-Chapelle. Toteż, panuje tam mrok i cisza.
Pan de Granville, godny spadkobierca wielkich sędziów dawnego parlamentu, nie chciał opuścić Pałacu bez jakiejś decyzji w sprawie Lucjana. Oczekiwał wiadomości od Camusota, a zapowiedź przybycia sędziego pogrążyła go w owej mimowolnej zadumie, w jaką oczekiwanie wprawia najtęższe umysły. Siedział pod oknem w swoim gabinecie, wstał, zaczął się przechadzać tam i z powrotem. Camusot, na którego rano czatował w drodze, wydał mu się zagadkowy; generalny prokurator odczuwał dziwny niepokój, cierpiał. Oto czemu. Godność stanowiska broniła mu naruszać bezwarunkowej niezależności podwładnego urzędnika; chodziło zaś w tym procesie o cześć i reputację najlepszego przyjaciela, jednego z najgorętszych jego protektorów, o hrabiego de Sérizy, ministra, członka przybocznej Rady, wiceprezydenta Rady Stanu, przyszłego kanclerza Francji, w razie gdyby dostojny starzec obarczony temi funkcjami miał umrzeć. Pan de Sérizy miał to nieszczęście, że ubóstwiał żonę mimo wszystko; salwował ją zawsze, ochraniał. Otóż, generalny prokurator zgadywał dobrze straszliwą wrzawę, jaką uczyniłoby, w Paryżu i na dworze, stwierdzenie winy człowieka, którego imię tak często kojarzono złośliwie z imieniem hrabiny.
— Ach! powiadał sobie, zakładając ręce na piersiach, niegdyś władza miała środki uchylenia... Nasza manja równości (nie śmiał powiedzieć legalności, jak to odważnie wyznał niedawno pewien poeta w Izbie) zabije tę epokę...
Godny urzędnik znał szały i nieszczęścia niedozwolonych uczuć. Estera i Lucjan wynajęli, jak swego czasu wspomniano, mieszkanie, w którem hrabia de Granville żył potajemnie, niemal po małżeńsku, z panną de Bellefeuille, i z którego osoba ta uciekła pewnego dnia, uprowadzona przez nędznika.
W chwili gdy generalny prokurator powiadał sobie: „Camusot palnął jakieś głupstwo!“ sędzia śledczy zapukał dwa razy do drzwi.
— I cóż, drogi Camusot, jakże sprawa o której mówiliśmy rano?
— Źle, panie hrabio; niech pan przeczyta i osądzi...
Podał dwa protokóły panu de Granville, który wziął szkła i podszedł do okna. Czytanie nie trwało długo.
— Spełniłeś pan obowiązek, rzekł generalny prokurator wzruszonym głosem. Stało się, wymiar sprawiedliwości pójdzie swoim torem. Dał pan dowody zbyt wielkiej zręczności, aby trybunał miał się kiedy pozbawić sędziego śledczego tej miary...
Gdyby pan de Granville powiedział: „Zostaniesz całe życie sędzią śledczym!...“ nie wyraziłby się jaśniej niż w tem pochlebnem zdaniu. Camusotowi przebiegły ciarki po grzbiecie.
— Księżna de Maufrigneuse, której wiele zawdzięczam, prosiła...
— A, księżna de Maufrigneuse, przyjaciółka pani de Sérizy, przerwał pan de Granville, prawda... Nie uległ pan, widzę, niczyim wpływom. Dobrześ uczynił, będziesz znakomitym urzędnikiem.
W tej chwili, hrabia Oktaw de Bauvan otworzył bez pukania i rzekł do pana de Granville:
— Mój drogi, przyprowadzam ci ładną kobietę która nie wiedziała gdzie się obrócić, omal się nie zgubiła w naszym labiryncie.
I hrabia Oktaw wprowadził za rękę panią de Sérizy, która od kwadransa błądziła po Pałacu.
— Pani tu! wykrzyknął generalny prokurator podając własny fotel, i w jakiej chwili!... Oto pan Camusot, rzekł wskazując sędziego. — Bauvan, dorzucił, zwracając się do świetnego mówcy ministerjalnego, czekaj mnie u pierwszego prezydenta, jest jeszcze u siebie. Będę tam za chwilę.
Hrabia Oktaw de Bauvan zrozumiał, że nietylko jest zbyteczny, ale że generalny prokurator chce mieć pozór do opuszczenia gabinetu.
Pani de Sérizy nie popełniała tego błędu aby przybyć do Pałacu we wspaniałym powozie noszącym godło parów Francji, z ugalonowanym woźnicą i dwoma lokajami w krótkich pluderkach i białych jedwabnych pończochach. Azja wytłumaczyła dwóm wielkim paniom, iż o wiele właściwiej będzie wsiąść do fiakra którym przybyła z księżną; również poradziła kochance Lucjana ów strój, który, dla kobiet, jest tem, czem był niegdyś brunatny płaszcz dla mężczyzn. Hrabina miała bronzowy żakiecik, stary czarny szal i aksamitny kapelusz, z którego zdjęła kwiaty, zastępując je gęstą woalką z czarnej koronki.
— Dostał pan nasz list?... rzekła do Camusota, którego osłupienie wzięła za dowód pełnego admiracji szacunku.
— Za późno, niestety, pani hrabino! odparł sędzia, który miał takt i spryt jedynie w swoim gabinecie, w obliczu podsądnych.
— Jakto, za późno?...
Spojrzała na pana de Granville i ujrzała pomieszanie na jego twarzy.
— Nie może, nie powinno być zapóźno, dodała z akcentem despotki.
Kobiety, ładne kobiety, usytuowane tak jak pani de Sérizy, to zepsute dzieci francuskiej cywilizacji. Gdyby kobiety innych krajów wiedziały co jest w Paryżu kobieta modna, bogata i utytułowana, zapragnęłyby wszystkie kosztować u nas tej wspaniałej królewskości. Kobiety liczące się jedynie z więzami swojej etykiety, z tym zbiorem drobnych praw nazwanym już nieraz w Komedji ludzkiej „kodeksem żeńskim“, drwią sobie z praw które ustanowili mężczyźni. Mówią wszystko, nie cofają się przed żadnym błędem, przed żadnem głupstwem; zrozumiały cudownie, że nie są odpowiedzialne za nic w życiu, wyjąwszy za swą kobiecą cześć i za swoje dzieci. Wygłaszają, śmiejąc się, największe potworności. Przy każdej sposobności, powtarzają to zdanie powiedziane przez ładną panią de Bauvan do męża, po którego, w pierwszych czasach małżeństwa, wstąpiła raz do Pałacu: „Osądź prędko i chodź!“
— Pani, rzekł generalny prokurator, Lucjan de Rubempré nie jest winien kradzieży ani otrucia; ale pan Camusot doprowadził go do wyznania większej zbrodni niż te obie...
— Jakto? spytała.
— Przyznał się, szepnął jej pan de Granville, że był przyjacielem, pupilem zbiegłego galernika. Ksiądz Karlos Herrera, ów Hiszpan który mieszkał z nim od siedmiu lat blisko, to ma być słynny Jakób Collin...
Każde słowo dygnitarza było dla pani de Sérizy jak uderzenie maczugą; to straszne imię dobiło ją.
— A więc?... rzekła głosem, który był niby ostatnie tchnienie.
— Więc, rzekł pan de Granville podejmując myśl hrabiny i zniżając głos, galernik pójdzie przed sąd, Lucjan zaś, jeśli nie zasiądzie obok niego pod zarzutem świadomego korzystania ze zbrodni tego człowieka, będzie stawał jako bardzo poważnie obciążony świadek.
— Nigdy!... wykrzyknęła z nieoczekiwaną energją. Raczej umrę, niżbym miała oglądać człowieka, którego świat uważał za mego najlepszego przyjaciela, stawionego przed sąd pod brzemieniem spółki z galernikiem... Król lubi na tyle mego męża...
— Pani, rzekł generalny prokurator z uśmiechem, król niema żadnej władzy nad najskromniejszym sędzią śledczym w swojem królestwie, ani nad tokiem żadnej rozprawy. W tem leży wielkość naszych nowych instytucyj. Ja sam, przed chwilą, winszowałem panu Camusot jego zręczności...
— Jego niezręczności, odparła żywo hrabina, którą o wiele mniej obeszły stosunki Lucjana z bandytą niż jego związek z Esterą.
— Gdyby pani przeczytała protokół badań, jakim pan Camusot poddał obu obwinionych, przekonałaby się pani że wszystko zależy od niego.
Po tem zdaniu, jedynem na jakie generalny prokurator mógł sobie pozwolić, a któremu towarzyszyło spojrzenie o kobiecej, lub jeśli wolicie, prawniczej finezji, skierował się ku drzwiom; poczem, odwracając się w progu, dodał:
— Daruje pani, mam powiedzieć słówko Bauvanowi...
Co, w języku światowym, znaczyło dla hrabiny: „Nie mogę być świadkiem tego, co się będzie działo między panią a Panem Camusot“.
— Co to za jakiś protokół? rzekła wówczas Leontyna miękko do Camusota, który czuł się dość nieswój wobec żony jednego z najwyższych dygnitarzy państwa.
— To... pani hrabino, odparł Camusot, protokolant spisuje pytania sędziego i odpowiedzi podsądnych; protokół podpisany jest przez pisarza, sędziego i obwinionych. Dokument taki jest podstawą procedury, rozstrzyga o oskarżeniu i o oddaniu oskarżonych pod sąd.
— Zatem, wtrąciła, gdyby zniszczyć ten protokół?...
— Och! pani, to byłaby zbrodnia, której żaden sędzia nie może popełnić; zbrodnia przeciw społeczeństwu!
— O wiele większą zbrodnią przeciw mnie było spisywać taki protokół; ale w tej chwili, to jedyny dowód obciążający Lucjana. Proszę, przeczytaj mi pan jego zeznania, zobaczymy czy zostaje jeszcze jaki sposób ocalenia nas wszystkich: chodzi nie tylko o mnie, która zadałabym sobie z najzimniejszą krwią śmierć, chodzi także o szczęście pana de Sérizy.
— Pani, rzekł Camusot, niech pani nie sądzi iż zapomniałem o względach, jakie jej byłem winien. Gdyby pan Popinot, naprzykład, miał poruczone to śledztwo, trafiłaby pani o wiele gorzej, nie byłby bowiem przyszedł się poradzić generalnego prokuratora, nikt nie wiedziałby nic. Niech pani patrzy, zajęto u pana de Rubempré wszystko, nawet pani listy...
— Och! moje listy!
— Oto są, zapieczętowane, rzekł sędzia.
Hrabina, drżąc ze wzruszenia, zadzwoniła jakgdyby była u siebie: zjawił się woźny generalnego prokuratora.
— Światła, rzekła.
Woźny zapalił świecę i postawił ją na kominku, podczas gdy hrabina rozpoznawała swoje listy, liczyła je, brała i rzucała na palenisko. Następnie, posługując się ostatnim listem skręconym niby pochodnią, zażegła ogień w tym stosie. Camusot przyglądał się płonącym papierom z dość głupią miną, trzymając w ręku swoje dwa protokóły. Hrabina, która zdawała się zajęta jedynie troską o zniweczenie dowodów swej tkliwości, śledziła z pod oka sędziego. Upatrzyła chwilę, obliczyła ruchy, poczem, nagle, ze zwinnością kotki, chwyciła protokóły i rzuciła je w ogień; ale Camusot wydobył je; wówczas hrabina skoczyła na sędziego i wydarła mu palące się papiery. Wywiązała się walka, w czasie której Camusot krzyczał:
— Pani! pani hrabino! to zamach na...! Pani...!
W tej chwili, ktoś wpadł do gabinetu; hrabina nie mogła wstrzymać krzyku, poznając hrabiego de Sérizy, za którym weszli pp. de Granville i de Bauvan. Mimo to, Leontyna, która chciała za wszelką cenę ocalić Lucjana, nie wypuszczała straszliwych dokumentów, które trzymała jak w kleszczach, mimo że płomień osmalił już jej delikatne ręce. Wreszcie, Camusot, którego palców również sięgnął ogień, jakgdyby zawstydzony tą sytuacją, puścił papiery; została z nich już tylko część ściskana w rękach obojga walczących, której płomień nie mógł ukąsić. Cała ta scena trwała krócej niż odczytanie jej opisu.
— Co mogło zajść między panem a hrabiną? spytał minister Stanu.
Nim sędzia odpowiedział, hrabina podeszła aby przytknąć papiery do świecy i rzuciła je na resztki listów, których ogień nie strawił doszczętnie.
— Powinienbym, rzekł sędzia, wnieść skargę przeciw pani hrabinie.
— No! cóż takiego zrobiła? spytał generalny prokurator, spoglądając kolejno na hrabinę i sędziego.
— Spaliłam protokóły śledztwa, odparła śmiejąc się królowa mody, tak szczęśliwa ze swego pomysłu, że nie czuła jeszcze oparzeń. Jeżeli to zbrodnia, to cóż, może pan spisać na nowo swoje paskudne gryzmoły.
— To prawda, rzekł Camusot, siląc się odzyskać swą godność.
— A zatem, nic się nie stało, rzekł generalny prokurator. Ale, droga hrabino, nie radziłbym często sobie pozwalać na podobne figle z sądem; sąd mógłby nie pamiętać kim pani jest.
— Pan Camusot opierał się dzielnie kobiecie, której nic nie zdoła się oprzeć: honor togi ocalony! rzekł śmiejąc się hrabia de Bauvan.
— A! pan Camusot opierał się? podjął, również śmiejąc się, pan de Granville, chwat z niego, ja nie śmiałbym się opierać hrabinie.
W ten sposób, ów występny zamach stawał się figlem ładnej kobiety, z którego śmiał się sam Camusot.
Ale generalny prokurator zauważył w tem gronie kogoś kto się nie śmiał. Słusznie przerażony fizjognomją hrabiego de Sérizy, pan de Granville odciągnął go na bok.
— Mój przyjacielu, rzekł mu do ucha, boleść twoja skłania mnie, po raz pierwszy i jedyny w życiu, do paktowania z memi obowiązkami.
Zadzwonił, wszedł służący.
— Powiedz panu de Chargeboeuf, aby przyszedł do mnie.
Pan de Chargeboeuf, młody adwokat, przydzielony do trybunału, był sekretarzem generalnego prokuratora.
— Mój drogi sędzio, podjął generalny prokurator pociągając pana Camusot ku oknu, idź pan do swego gabinetu, spisz na nowo z protokólantem zeznania księdza Karlosa Herrery, które, jako nie podpisane przez niego, można odtworzyć bez trudności. Jutro skonfrontujesz tego hiszpańskiego dyplomatę z panami de Rastignac i Bianchon, którzy nie poznają w nim Jakóba Collin. Mając pewność uzyskania wolności, człowiek ten podpisze protokóły. Co do Lucjana de Rubempré, wypuść go pan jeszcze dziś; z pewnością nie będzie opowiadał o przesłuchaniu którego protokół zaginął, zwłaszcza po upomnieniu jakiego mu udzielę. Gazeta Sądowa oznajmi jutro rano bezzwłocznie uwolnienie tego młodego człowieka. A teraz, zastanówmy się, czy sprawiedliwość ucierpi od tego załatwienia sprawy? Jeśli Hiszpan jest galernikiem, mamy tysiąc sposobów aby go ująć, wznowić jego proces, wyświetlimy bowiem dyplomatycznie jego sprawki w Hiszpanji; Corentin, naczelnik kontr-policji, będzie go pilnował, nie spuścimy go zresztą z oka; toteż, bądź pan dla niego względny, wypuść go z sekretnej. Czy możemy zabijać hrabiego, hrabinę de Sérizy, Lucjana, dla kradzieży jeszcze wątpliwej i popełnionej zresztą na szkodę Lucjana? Czy nie lepiej dać mu stracić tę kwotę niż gubić jego reputację?... zwłaszcza kiedy, upadkiem swoim, pociąga za sobą ministra Stanu, jego żonę i księżnę de Maufrigneuse?... Ten młody człowiek, to niby pomarańcza z plamką, nie doprowadzaj jej do zgnilizny... Wszystko to, to sprawa pół godziny. Idź pan, zaczekamy tu na pana. Jest wpół do czwartej, złapiesz jeszcze sędziów, daj mi pan znać, czy zdołasz uzyskać po formie dekret uwolnienia... lub też Lucjan zaczeka do jutra rana.
Camusot wyszedł z ukłonem; ale pani de Sérizy, której oparzenia zaczęły mocno dolegać, nie odkłoniła mu się. Pan de Sérizy, który wypadł nagle z gabinetu gdy generalny prokurator mówił z sędzią, wrócił ze słoiczkiem koldkremu i opatrzył ręce żony, szepcąc jej do ucha:
— Leontyno, jak mogłaś przychodzić tutaj nie uprzedziwszy mnie?...
— Drogi mój, odparła mu do ucha, przebacz; tak, to szaleństwo, ale chodziło tutaj tyleż o ciebie co o mnie.
— Kochaj tego chłopca, jeśli fatalność tego żąda, ale nie okazuj tak swej namiętności całemu światu, rzekł biedny mąż.
— No, droga hrabino, rzekł pan de Granville pomówiwszy parę chwil z hrabią Oktawem, mam nadzieję, że zabierze pani pana de Rubempré do siebie na obiad dziś wieczór.
Obietnica ta uczyniła na pani de Sérizy takie wrażenie, iż zalała się łzami.
— Myślałam, że nie mam już łez, rzekła uśmiechając się.
— Pójdę poszukać woźnych aby go nam przyprowadzili; trzeba mu oszczędzić asysty żandarmów, odparł pan de Granville.
— Jest pan dobry jak Bóg! szepnęła pani de Sérizy, z akcentem który uczynił jej głos niebiańską muzyką.
— Zawsze te same, westchnął w duchu hrabia Oktaw, rozkoszne, nieodparte!...
I popadł w melancholijną zadumę, myśląc o swej żonie[15].
Wychodząc, pan de Granville natknął się na młodego de Chargeboeuf, z którym pomówił chwilę, aby mu dać wskazówki co do porozumienia się z Massolem, współpracownikiem Gazety sądowej.
Gdy ładne kobiety, ministrowie, sądownicy, spiskowali społem aby ocalić Lucjana, oto co on sam czynił w Conciergerie. Mijając furtę, poeta oświadczył w kancelarji że pan Camusot pozwolił mu pisać; zażądał tedy piór, atramentu i papieru. Na słówko które woźny pana Camusot szepnął dyrektorowi więzienia, polecono dozorcy spełnić życzenie więźnia. W oczekiwaniu, Lucjan, któremu myśl o konfrontacji z Jakóbem Collin była nie do zniesienia, popadł w zadumę: był to stan ducha, w którym myśl o samobójstwie — raz w życiu już jej uległ, nie zdoławszy jej doprowadzić do skutku — dochodzi do manji. Zdaniem wybitnych psychiatrów, samobójstwo jest, w, pewnych organizacjach, końcowym rezultatem zaburzenia umysłowego; otóż, od chwili uwięzienia, myśl ta oblegała Lucjana nieustannie. List Estery, odczytany kilkakrotnie, spotęgował jeszcze żądzę śmierci, przywodząc mu na pamięć koniec Romea idącego za Julją. Oto co napisał:
„Ja, podpisany, zapisuję dzieciom mej siostry, Ewy Chardon, żony Dawida Sechard, wprzód drukarza w Angoulême, oraz tegoż Dawida Sechard, cały ruchomy i nieruchomy majątek, jaki będzie należał do mnie w chwili zgonu, po odciągnięciu spłat i zapisów, o których dopełnienie upraszam wykonawcę.
„Błagam pana de Sérizy, aby przyjął obowiązki wykonawcy testamentu.
„Należy wypłacić: l-o księdzu Karlosowi Herrerze trzysta tysięcy franków; 2-o baronowi de Nucingen miljon czterysta tysięcy franków, z odciągnięciem siedmiuset pięćdziesięciu tysięcy, jeżeli się odnajdzie suma skradziona w domu panny Estery.
„Daję i zapisuję, jako spadkobierca panny Estery Gobseck, siedemset pięćdziesiąt tysięcy franków wydziałowi dobroczynności paryskiej, iżby utworzono schronienie dla dziewcząt publicznych, które zechcą opuścić drogę występku.
„Prócz tego, zapisuję temuż wydziałowi dobroczynności sumę potrzebną na zakupno pięćprocentowej renty dającej dochód trzydziestu tysięcy franków rocznie. Procent ten będzie służył, co pół roku, na wykupno więźniów za długi, których wierzytelności będą sięgały najwyżej dwóch tysięcy franków. Zarząd wydziału uczyni wybór między najgodniejszymi ze skazanych.
„Proszę pana de Sérizy, aby poświęcił czterdzieści tysięcy franków na wzniesienie pomnika pannie Esterze Gobseck, na cmentarzu de l‘Est, i proszę by mnie pochowano obok niej. Grób ten niech będzie zbudowany jak starożytne grobowce; nasze dwie postacie z białego marmuru ułożone na pokrywie, z głowami na poduszkach, z rękami złożonemi i wzniesionemi do nieba. Żadnego napisu.
„Proszę hrabiego de Sérizy, aby oddał panu Eugenjuszowi de Rastignac znajdujący się u mnie złoty przybór tualetowy, jako pamiątkę.
Wreszcie, z tego samego tytułu, proszę wykonawcę testamentu, aby przyjął dar mej bibljoteki.
Testament zwinięty był w list do hrabiego de Granville, generalnego prokuratora królewskiego trybunału w Paryżu, o następującem brzmieniu:
„Powierzam panu mój testament. Kiedy pan otworzy ten list, już mnie nie będzie. Wiedziony żądzą odzyskania wolności, odpowiedziałem tak nikczemnie na podstępne pytania pana Camusot, iż, mimo swej niewinności, mogę być wmięszany w haniebny proces. Przypuściwszy nawet, że wyszedłbym wolny i bez plamy, życie moje stałoby się i tak niemożliwe, zważywszy drażliwość świata.
„Raczy pan oddać, proszę o to, księdzu Karlosowi Herrerze załączony list, nie otwierając go, oraz doręczyć panu Camusot formalne odwołanie, które zamieszczam w tej kopercie.
„Nie sądzę, aby ktoś śmiał się targnąć na pieczęć przesyłki adresowanej do pana. W tej ufności, żegnam pana, ponawiając jeszcze raz zapewnienia mego szacunku, i prosząc by pan uwierzył, iż, pisząc doń, daję tem samem wyraz wdzięczności za łaskawość, jaką pan okazywał swemu nieżyjącemu oddanemu słudze,
„Drogi książe, doznałem od ciebie jeno samych dobrodziejstw, i zdradziłem cię. Ta mimowolna niewdzięczność zabija mnie; kiedy będziesz czytał te słowa, przestanę istnieć: nie będzie już ciebie przy mym boku iżbyś mnie ocalił!
„Dałeś mi pełne prawo, w razie gdyby to było z moją korzyścią, zgubić cię, rzucając cię o ziemię jak niedopałek cygara; ale ja obszedłem się z tobą jak głupiec. Aby wyjść z kłopotu, omamiony zręcznemi pytaniami sędziego, twój syn duchowy, ten któregoś przygarnął, stanął po stronie tych którzy chcą cię zgubić za wszelką cenę, pragnąc wmówić tożsamość — niemożliwą, wiem o tem! — między tobą a pewnym francuskim zbrodniarzem. To wystarczy.
„Między człowiekiem twojej miary a mną, z którego ty chciałeś uczynić osobistość większą niż mnie na to stać, niema miejsca na frazesy w chwili ostatniego pożegnania. Chciałeś mnie zrobić potężnym i wspaniałym, wtrąciłeś mnie w otchłań samobójstwa, oto wszystko. Oddawna już słyszałem szum skrzydeł obłędu szybujących nademną.
„Mówiłeś mi nieraz, że są dzieci Abla i dzieci Kaina. W wielkim dramacie ludzkości, Kain, to bunt. W pokoleniu, przez które ty wiedziesz się od Adama, szatan wciąż rozdmuchuje płomień, którego pierwsza iskra padła na Ewę. Między demonami tego rodu, zdarzają się, od czasu do czasu, straszliwe, potężne organizacje, streszczające wszystkie siły ludzkie. Tacy ludzie podobni są niespokojnym zwierzętom pustyni: tak samo, aby żyć, potrzebują niezmierzonych przestrzeni. Ci ludzie niebezpieczni są w społeczeństwie, jak byłyby niebezpieczne lwy na łąkach Normandji; trzeba im żeru, pochłaniają gawiedź ludzką i pieniądze dudków; gra ich jest tak niebezpieczna, iż zabijają w końcu skromnego psa, z którego sobie uczynili towarzysza, bożyszcze. Kiedy Bóg zechce, z pośród tych tajemniczych istot wstaje Mojżesz, Atylla, Karol Wielki, i Mahomet lub Napoleon; ale kiedy pozwoli zardzewieć na dnie oceanu którejś generacji owym gigantycznym narzędziom, rodzi się z nich tylko Pugaczew, Fouche, Louvel lub ksiądz Karlos Herrera. Obdarzeni olbrzymim wpływem na wątłe dusze, przyciągają je i miażdżą. To wielkie, piękne w swoim rodzaju! To trująca roślina o bogatych kolorach, która czaruje i nęci dzieci w lesie. To poezja złego. Ludzie tacy jak wy powinniby mieszkać w jaskiniach i nie wychodzić z nich. Dałeś mi żyć tem gigantycznem życiem, miałem swój szmat istnienia. Toteż, mogę wysunąć głowę z gordyjskich węzłów twoich planów, aby ją powierzyć węzłowi mego krawata.
„Aby naprawić błąd, przesyłam generalnemu prokuratorowi odwołanie zeznania. — Twoją rzeczą będzie wyciągnąć korzyść z tego dokumentu.
„Na mocy formalnego testamentu, oddadzą ci, drogi książe, sumy należące do twego zakonu, któremi, kierując się ojcowską czułością, rozrządziłeś bardzo niebacznie na moją korzyść.
„Żegnaj mi więc, żegnaj, wspaniały posągu zepsucia i złego; żegnaj ty, który, na dobrej drodze, byłbyś większy niż Ximenes, niż Richelieu! Dotrzymałeś obietnicy: jestem dziś tem, czem byłem nad brzegiem Charenty, poznawszy, z twojej łaski, czarodziejstwa snu; ale, na nieszczęście, to już nie rodzinna rzeczka w której miałem utopić młodzieńcze lekkomyślności; to Sekwana, obmywająca mury Conciergerie.
„Nie żałuj mnie: wzgarda moja dla ciebie równała się memu podziwowi.
„Ja, podpisany, oświadczam, iż odwołuję w zupełności to co zawiera protokół śledztwa przeprowadzonego na mej osobie przez pana Camusot.
„Ksiądz Karlos Herrera mienił się często moim duchowym ojcem, musiało mnie zmylić to słowo, wzięte, zapewne przez omyłkę, przez sędziego w innem znaczeniu.
„Wiem, że, w celu politycznym, dla unicestwienia tajemnic hiszpańskiego gabinetu i Tuilleryj, pokątni agenci silą się utożsamić księdza Karlosa Herrerę z galernikiem Jakóbem Collin; ale ksiądz Herrera nie czynił mi nigdy żadnych wynurzeń w tej mierze, prócz tego, iż stara się wszelkiemi siłami o dowody śmierci lub istnienia Jakóba Collin.
Gorączka samobójstwa dała Lucjanowi jasność myśli, oraz tę sprawność ręki, którą znają artyści owładnięci furją tworzenia. Wszystkie te cztery akty spisał niespełna w pół godziny; złożył je w jeden pakiet, zalepił opłatkiem, wycisnął na nim, z siłą, herbową pieczęć którą nosił na palcu, i położył go na podłodze w widocznem miejscu. W istocie, trudno było rozwinąć więcej godności w fałszywem położeniu, w jaki ów nadmiar bezeceństw wtrącił Lucjana: ratował swą pamięć od wszelkiej zmazy, naprawiał krzywdę wyrządzoną wspólnikowi, o tyle o ile spryt dandysa mógł zatrzeć następstwa łatwowierności poety.
Gdyby Lucjana pomieszczono w t. zw. sekretnej, natknąłby się na niepodobieństwo w wykonaniu zamiaru; te skrzynie bowiem z ciosowego kamienia mają, za cały sprzęt, jedynie prosty tapczan oraz kubeł dla niezbędnych potrzeb. Niema tam ani jednego gwoździa, krzesła, nawet zydla. Tapczan przyszrubowany jest tak mocno, iż niepodobna go odsunąć bez ściągnięcia uwagi dozorcy ile że zakratowane okienko jest ciągle otwarte. Wreszcie, kiedy więzień budzi obawy, zarząd przydaje mu żandarma lub agenta. W pistolach, w pokoju gdzie pomieszczono Lucjana przez wzgląd jaki sędzia chciał okazać młodemu człowiekowi należącemu do elity towarzyskiej, ruchome łóżko, stół i krzesło mogą posłużyć do samobójstwa; mimo to nie jest ono łatwe. Lucjan miał na sobie długi krawat z niebieskiego jedwabiu; otóż, już wracając ze śledztwa, dumał o sposobie, w jaki Pichegru, mniej lub więcej dobrowolnie, usunął się ze świata. Ale, aby się powiesić, trzeba znaleźć punkt oparcia, oraz przestrzeń dość znaczną by nogi mogły zawisnąć w powietrzu. Owóż, okno, wychodzące na łąkę, nie miało zasuwki, żelazne zaś kraty, wlutowane od zewnątrz i odległe od Lucjana o całą grubość muru, nie pozwalały mu użyć ich za punkt oparcia.
Oto plan, jaki, w podnieceniu swojem, powziął błyskawicznie aby dopełnić samobójstwa. Koszyk przymocowany do okna zasłaniał Lucjanowi widok na łąkę, ale też nie pozwalał dozorcom widzieć co się dzieje w celi. W dolnej części, zamiast szyb, były dwie silne deski; górna część posiadała małe okienka. Wchodząc na stół, Lucjan mógł dosięgnąć oszklonej części, wyjąć lub stłuc dwie szyby, i zyskać w ten sposób w ramie okna pewny punkt oparcia. Zamierzał przewlec przez nią krawat, okręcić się aby zacisnąć koło szyi zawiązawszy wprzód mocno, i odepchnąć stół kopnięciem nogi.
Zaczem, przysunął bez hałasu stół, zdjął surdut i kamizelkę, następnie wszedł, bez żadnego wahania, aby wybić dwie szyby. Znalazłszy się na stole, mógł objąć oczami łąkę: czarodziejski obraz, który oglądał po raz pierwszy! Dyrektor Conciergerie, mając zlecenie obchodzenia się z Lucjanem z największemi względami, kazał go przeprowadzić wewnętrznym kurytarzem, oszczędzając w ten sposób wykwintnemu młodzieńcowi przykrości pokazywania się więźniom przechadzającym się po łące. Czytelnik osądzi, czy widok tego miejsca zdolny był żywo poruszyć serce poety.
Łąka w Conciergerie odgraniczona jest od wybrzeża wieżą Srebrną i wieżą Bonbec; przestrzeń, która dzieli te dwie wieże, określa od zewnątrz szerokość łąki. Galerja t. zw. św. Ludwika, prowadząca z galerji kupieckiej do trybunału kasacyjnego i do wieży Bonbec, gdzie znajduje się jeszcze, jak mówią, gabinet św. Ludwika, może dać ciekawym miarę długości łąki, odpowiada jej wymiarowi. Cele t. zw. sekretne oraz pistole znajdują się tedy pod galerją kupiecką. To też, Marję Antoninę, której kaźń mieści się pod obecnemi celami sekretnemi, prowadzono przed trybunał rewolucyjny, odbywający narady w wielkiej sali trybunału kasacyjnego, strasznemi schodami wyżłobionemi w grubości murów podtrzymujących galerją kupiecką; dziś schody te są już zamknięte. Jeden z boków łąki, ten którego pierwsze piętro zajmuje galerja św. Ludwika, przedstawia się jako szereg gotyckich kolumn, między któremi architekci nie wiem już jakiej epoki pobudowali dwa rzędy celek, aby pomieścić jak największą ilość więźniów, zakrywając wapnem, granitem i kratami kapitele, słupy i łuki tej wspaniałej galerji. Pod rzekomym gabinetem św. Ludwika, w wieży Bonbec, kręci się ślimak schodów prowadzących do tych celek. To sponiewieranie największych wspomnień historycznych Francji czyni wstrętne wrażenie.
Z wysokości na której znajdował się Lucjan, spojrzenie jego obejmowało tę galerję, oraz szczegóły gmachu łączącego wieżę Srebrną z wieżą Bonbec: widział spiczaste dachy obu wież. Stał w osłupieniu, ta chwila zachwytu opóźniła jego samobójstwo. Dziś, zjawiska halucynacji są tak niewątpliwym faktem medycznym, iż niepodobna przeczyć owej złudzie zmysłów, osobliwej zdolności ludzkiego ducha. Człowiek znajdujący się pod naciskiem uczucia, doprowadzonego, mocą swego nasilenia, do monomanji, podlega stanom pokrewnym działaniu opjum, haszyszu lub niedokwasu azotu. Zjawiają mu się widma, upiory; sny oblekają się w ciało, rzeczy minione odżywają w pierwotnej postaci. To, co w mózgu było jedynie pojęciem, staje się ożywionym tworem lub żyjącą istotą. Wiedza przypuszcza dzisiaj, iż, w paroksyzmie uczucia, mózg nabiega krwią i przekrwienie to powoduje przerażające sny na jawie: tak bardzo nauka broni się przed uznaniem myśli (patrz Ludwik Lambert) za żywą i twórczą siłę! Lucjan ujrzał Pałac w jego dawnej piękności. Wykwitła kolumnada, smukła, młoda, świeża. Dworzyszcze św. Ludwika ukazało się takie jakie było niegdyś; poeta podziwiał jego babilońskie proporcje i wschodnie fantazje. Odczuł ten wspaniały widok jako poetyckie pożegnanie z cywilizowanym światem. Gotując się na śmierć, myślał równocześnie, w jaki sposób ten cud może istnieć nieznany w Paryżu. Było w tej chwili dwóch Lucjanów, Lucjan poeta, błądzący poprzez średnie wieki, pod arkadami i wieżyczkami św. Ludwika, i Lucjan przygotowujący szczegóły samobójstwa.
W chwili gdy pan de Granville ukończył naradę z młodym sekretarzem, zjawił się dyrektor więzienia, a wyraz jego fizjognomji był taki, iż generalnego prokuratora zdjęło przeczucie nieszczęścia.
— Czy spotkał pan pana Camusot? spytał.
— Nie, panie prezydencie, odparł dyrektor. Pisarz jego Coquart oznajmił mi, bym przeniósł księdza Karlosa z sekretnej, i wypuścił pana de Rubempré na wolność, ale już zapóźno.
— Boże! co się stało?
— Oto, rzekł dyrektor, pakiet dla pana, który wyjaśni katastrofę. Dozorca łąki usłyszał brzęk stłuczonych szyb, sąsiad zaś pana de Rubempré zaczął krzyczeć głośno, słyszał bowiem konanie biednego młodzieńca. Dozorca wrócił blady ze wzruszenia; więzień powiesił się na oknie.
Mimo że dyrektor mówił szeptem, straszny krzyk jaki wydała pani de Sérizy, dowiódł, że, w chwilach gwałtownych wzruszeń, zmysły ludzkie nabywają nieobliczalnej potęgi. Hrabina usłyszała albo odgadła; ale, nim pan de Granville się obrócił, nim pan de Sérizy albo de Bauvan mogli przeszkodzić, pomknęła jak strzała ku drzwiom i dotarła do Galerji kupieckiej, skąd pobiegła aż do schodów wychodzących na ulicę de la Barillerie.
Adwokat jakiś oddawał togę w drzwiach jednego ze sklepów, które, przez tak długi czas, zawalały tę galerję, gdzie sprzedawało się trzewiki, wypożyczało togi i birety. Hrabina spytała o drogę do Conciergerie.
— Niech pani zejdzie i skręci na lewo, wejście na wybrzeżu Zegarowem, pierwsza arkada.
— To jakaś warjatka! rzekła kupczyni, trzebaby iść za nią.
Nikt nie zdołałby iść za Leontyną, leciała jak ptak. Lekarz wytłumaczyłby może, w jaki sposób te światowe kobiety, niezużywające swoich sił, znajdują, w krytycznych chwilach, takie ich zasoby. Hrabina pobiegła przez arkadę do furty z taką chyżością, iż żandarm na posterunku nie widział jak wchodziła. Rzuciła się, jak pióro pędzone wściekłym wichrem, na kratę, wstrząsnęła nią z taką siłą, iż złamała sztabę żelazną za którą chwyciła. Dwa odłamki wbiły się jej w pierś, z której trysnęła krew; padła na ziemię, krzycząc: „Otwórzcie! otwórzcie!“ głosem który zmroził obecnych.
Nadbiegł klucznik.
— Otwórzcie! przysyła mnie generalny prokurator aby ratować zmarłego!...
Gdy hrabina biegła tak przez ulicę de la Barillerie i wybrzeże Zegarowe, pp. de Granville i de Sérizy schodzili do Conciergerie wnętrzem, odgadując zamiar hrabiny; ale, mimo pośpiechu, przybyli w momencie gdy padła zemdlona u kraty i kiedy ją podnosili żandarmi którzy zbiegli ze strażnicy. Na widok dyrektora więzienia, otworzono furtę i przeniesiono hrabinę do kancelarji; ale zerwała się i padła na kolana składając ręce:
— Widzieć go!... widzieć!... Och, panowie, ja nie zrobię nic złego! ale, jeśli nie chcecie abym tu skonała, dajcie mi widzieć Lucjana, żywego lub umarłego... A, jesteś tu, mój drogi. Wybieraj moją śmierć, albo...
Osunęła się na ziemię.
— Ty jesteś dobry, podjęła. Będę cię kochała!...
— Wynieśmy ją! rzekł pan de Bauvan.
— Nie, chodźmy do celi Lucjana, rzekł pan de Granville, czytając w błędnych oczach pana de Sérizy jego intencję.
Objął hrabinę, podniósł ją, wziął pod ramię, gdy pan de Bauvan ujął ją z drugiej strony.
— Panie, rzekł pan Sérizy do dyrektora, będzie pan milczał jak grób o tem wszystkiem.
— Niech pan będzie spokojny, panie hrabio, odparł dyrektor. Obrał pan dobrą drogę. Ta dama...
— To moja żona...
— Ach! przepraszam... Zatem, zemdleje z pewnością na ten widok, będzie ją można przenieść do powozu.
— Tak też myślałem, rzekł hrabia, poślij pan kogoś, niech powie moim ludziom w dziedzińcu Harlay aby zajechali do furty; jest tam tylko mój powóz...
— Możemy go ocalić, mówiła hrabina krocząc z siłą i stanowczością które zdumiały strażników. Są sposoby przywołania go do życia...
I, ciągnęła za sobą towarzyszących jej mężczyzn, wołając na dozorcę:
„Idźcież, idźcież prędzej... każda sekunda, to życie trojga osób!
Skoro otworzono celę i skoro hrabina ujrzała Lucjana wiszącego niby ubranie na kołku, skoczyła ku niemu aby go objąć i uściskać; ale upadła na twarz, wydając krzyki przechodzące w głuche charczenie. W pięć minut później, powóz hrabiego unosił ją do pałacu, ułożoną w poprzek na siedzeniu: mąż klęczał u jej stóp. Hrabia de Bauvan poszedł po lekarza, który udzielił hrabinie pierwszej pomocy.
Dyrektor Conciergerie badał kratę u furty, mówiąc do pisarza:
— Niczego nie szczędzono! sztaby żelazne są kute, próbowano ich, zapłacono bardzo drogo za to wszystko, no i musiała być skaza w tej sztabie!...
Wróciwszy do siebie, generalny prokurator uznał za konieczne wydać sekretarzowi nowe zlecenie. Szczęściem, Massol jeszcze nie przyszedł.
W kilka chwil po wyjściu pana de Granville który udał się spiesznie do pana de Sérizy, Massol odwiedził kolegę swego de Chargeboeuf w kancelarji generalnego prokuratora.
— Mój drogi, rzekł młody sekretarz, jeśli chcesz mi wyświadczyć grzeczność, umieścisz to co ci podyktuję w jutrzejszym numerze Gazety, w rubryce wiadomości sądowych, na samym początku. Pisz:
I podyktował co następuje:
„Stwierdzono, iż panna Gobseck sama zadała sobie śmierć.
„Niewątpliwie stwierdzone alibi pana de Rubempré oraz zupełna jego niewinność w tej sprawie, tem bardziej każą ubolewać nad jego uwięzieniem, iż, w chwili gdy sędzia śledczy podpisał rozkaz uwolnienia, młody człowiek zmarł nagle“.
— Nie potrzebuję, mój drogi, rzekł sekretarz do Massola, zalecać ci największej dyskrecji w kwestji drobnej usługi jakiej żądamy od ciebie.
— Skoro mi już raczycie okazać tyle zaufania, pozwolę sobie, odparł Massol, uczynić jedną uwagę. Ta notatka ściągnie komentarze obelżywe dla organów Sprawiedliwości...
— Jest dość silna aby je znieść, odparł młody prezydjalista z dumą przyszłego sędziego wychowanego przez pana de Granville.
— Pozwól mi na chwilę pióra; można, zapomocą paru zdań, uniknąć tego nieszczęścia.
I adwokat nakreślił co następuje:
„Formalności sądowe nie mają żadnego związku z tym smutnym wypadkiem. Autopsja, którą bezzwłocznie podjęto, wykazała, jako przyczynę śmierci, anewryzm aorty w ostatniem stadjum. Gdyby pan Lucjan de Rubempré wziął do serca swoje uwięzienie, śmierć byłaby nastąpiła o wiele wcześniej. Otóż, możemy stwierdzić, iż, bynajmniej nie przejęty tem wydarzeniem, ów tak powszechnie opłakiwany młody człowiek śmiał się z omyłki i powiadał tym którzy mu towarzyszyli z Fontainebleau do Paryża, iż wystarczy chwila rozmowy z sędzią, aby niewinność jego wyszła na jaw“.
— Czy w ten sposób nie ratuje się wszystkiego?... spytał adwokat-dziennikarz.
— Masz słuszność.
— Generalny prokurator podziękuje ci jutro za to, dodał znacząco Massol.
A teraz, dla ogółu czytelników, jak i dla ich elity, może studjum to nie wydaje się całkowicie zakończone śmiercią Estery i Lucjana; może Jakób Collin, Azja, Europa i Paccard, mimo bezeceństwa swoich egzystencyj, są natyle interesujący, aby w kimś wzbudzić chęć dowiedzenia się o ich końcu. Ten ostatni akt dramatu dopełni zresztą zawartego w tem studjum obrazu obyczajowego, oraz poda rozwiązanie rozmaitych interesów, które życie Lucjana splątało z sobą w sposób tak osobliwy, mieszając plugawe postacie kryminalne z najwyżej położonemi osobistościami.
Widzimy tedy, że największe zdarzenia wyrażają się w Paryżu drobną notatką, mniej lub więcej prawdziwą. Bywa tak z wieloma rzeczami, o wiele dostojniejszemi od tej.
- ↑ Patrz: Blaski i nędze życia kurtyzany.
- ↑ Wielkość i upadek Cezara Birotteau, Kuratela.
- ↑ Ojciec Goriot.
- ↑ Gabinet starożytności.
- ↑ Blaski i nędze życia kurtyzany.
- ↑ Kuratela.
- ↑ Dwaj poeci. Stracone złudzenia.
- ↑ Ojciec Goriot.
- ↑ Stracone złudzenia.
- ↑ Podwójna rodzina, Córka Ewy.
- ↑ Słowo to, w gwarze złodziejskiej, oznacza policję.
- ↑ Księżna de Langeais.
- ↑ Travaux forcés (przymusowe roboty).
- ↑ Słynny cytat ze Świętoszka Moliera.
- ↑ Honoryna.