<<< Dane tekstu >>>
Autor Gabriela Zapolska
Tytuł Sybir
Podtytuł Dramat narodowy w 4 aktach
Pochodzenie Utwory dramatyczne, tom V
Wydawca Instytut literacki „Lektor“
Data wyd. 1924
Druk Zakłady Graficzne H. Neumana we Włocławku
Miejsce wyd. Lwów — Warszawa — Poznań — Kraków — Lublin
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


AKT PIERWSZY.
ETAP.
Scena przedstawia placyk przed etapem. Po lewej stronie ostrokół, wysoka palisada ostro zakończona — bramka wjazdowa zamknięta. Po prawej placu pierwszy domek etaponojo oficera, niski o dachu szpiczastym, jednem oknie i drzwiach tak niskich, iż schylać się należy, gdy się przez nie wchodzi. Przed domkiem pod oknem ławeczka. Domek jest pomalowany cały na jasno-niebiesko, dach i drzwi na różowo. Za domkiem plac drugi, ukosem do widza szopa bez okien z szeroko otwartą ścianą bez drzwi. Wewnątrz widać pod ścianami rząd drewnianych pułek spadzistych, na których układają się więźniowie. W szopie błoto i wielkie niechlujstwo. Po za palisadą widać jedno bezlistne drzewo i widnokrąg szary, chmurny, straszny. Przy podniesieniu zasłony Alosza siedzi na ławeczce skulony w obdartym mundurze i patrzy smutnie przed siebie. Jest to dość młody jeszcze sołdat, cichy i pokorny. Po chwili rozlega się nosowy głos Proskurowa z domu. Obok stoi samowar na ziemi.
SCENA PIERWSZA.
Alosza — Proskurów.
ஐ ஐ

PROSKURÓW. Alosza! (Milczenie). Alosza! prachwost ty kakoj! Alosza!
ALOSZA (zrywając się). Słuszajus Wasze Wysokobłahorodje!
PROSKURÓW. Pastaw samowar!
ALOSZA. Słuszajus Wasze Wysokobłahorodje! (Zaczyna krzątać się koło samowara, wreszcie zdejmuje but i używa go zamiast mieszka).
PROSKUROW (staje na progu domu, jest rozczochrany, obdarty, ma pierze we włosach i brudną szynel oficerską, zarzuconą na koszulę). Cztoż ty sukin syn? czaju niet? ha?
ALOSZA. Zaraz będzie czaj... ja już i butem... i ot...
PROSKURÓW. Wrosz! ty spał... ty wsio dumasz... a dumania przynależą grafom albo oficerom a nie sołdatom... mieczty to fiłosowja, a od czego ty prachfost? ty fiłozofom nie był. Poniał?
ALOSZA. Poniał Wasze Wysokobłahorodje!
PROSKURÓW. Bo jeśli ty pogańska różo będziesz myśleć... ot... dumać, cztoż zostanie się mnie? czto ja będę robił cały dzień? No, przypuśćmy napije się czaju, prekrasno — no, przypuśćmy poigraju na gitarze, prekrasno — no, przypuśćmy zferlakuruję mamzel Ditrich, prekrasno — no, a reszta? Trzeba myśleć... trzeba dumać... nada carskomo pofiłozofować... a jak ty i ja... tak już gołubczyk nie można. Ja wot ważna figura, a ty czto? abisjana małpa. (Siada na ławeczce). Tak to już było od stworzenia świata, były oficery i sołdatyszki. Ważnyja lica i miełocz. Ot, jak dziesięć rubli, asygnata i miedna kapiejka — ty Alosza kapiejka, a ja ot asygnata. (Ziewa). Boh!... kakaja skuka... ot; morda od ziewania rozciągnęła sie jak czort znajet czto! (Do Aloszy, który brał miotłę a kierował się do szopy). Ty kuda?
ALOSZA. Straszne błoto w etapie po ostatniej partji. Chciał podmieść a to...
PROSKURÓW. Astaw! nie nużno nam nie prykazano, żeby w etapie błota nie było. Jak nie prykazano od wierhu to my winni sami żadnych nowosti nie diełat. Ty sołdatyńka i małczy, ja choć oficer a taki sam swoim urnom niczego nie zrobię... Błoto w etapie, robaki, cztoż... prykazu nie było cztoby błoto won... tak pust ostanietsia. Po chwili do Aloszy, który wziął z szopy kubeł i szedł za palisadę po wodę). Ty kuda?
ALOSZA. Wody w etap Wasze Wysokobłahorodje.
PROSKURÓW. Nu... wody można, w prykazie jest, cztoby woda była... no idż... (Zamyka oczy i ziewa. Alosza chce iść.
PROSKURÓW (nagle). Ty kuda.
ALOSZA. Wody do etapu.
PROSKURÓW. Później, astańsia, ja budu fiłozofować... tak ty hużak słuszaj, cztoż, no’ da... mnie chciało się fiłozofowat a ty słuchaj.
ALOSZA (z rezygnacją stawia kubeł na ziemię). Słuszaju Wasze Wysokobłahorodje!
PROSKURÓW. Tak... wot... Zaczem ot w Sybirje takoje szare niebo? ha, nie znajesz? nie znajesz (Urywa, ziewa, zamyka oczy — po chwili). No, a czto ty nagotował? ha? Kolacja eto toże fiłozofja... jeść... cztoż? u czełowieka rozum a potem briucho.
ALOSZA. Krupy Wasze Wysokobłahorodje i leniwyje szczy.
PROSKURÓW. Ot uż ja drugi rok trzy razy dnia jem leniwyje szczy i krupy. A z miasta nic nie przynieśli?
ALOSZA. Nic... może będzie szła dziś partja nieszczastnych i co z miasta dla nich podniosą.
PROSKURÓW. Przyjdzie partja?
ALOSZA. Ja tak słyszał Wasze Wysokobłahorodje.
PROSKURÓW. Oo, tak ładno... może co i dobrego się zdarzy... (Ziewa i przeciąga się). Alosza, daj gitarę! (Alosza chce iść do domu). Ty kuda?
ALOSZA. Gitara...
PROSKURÓW. Ach! da! no idź!
ALOSZA. (Wchodzi do domu, widać przez okno jak odczepia gitarę. Przez ten czas Proskurów ziewa, zamyka oczy i mówi.
PROSKURÓW. Ot skuka! (Nagle krzyczy przeraźliwym głosem). Prywiedi Dikuszku!
ALOSZA (z domu). Siej czas Wasze Wysokobłahorodje! (Proskurów siedzi z zamkniętemi oczami. Alosza wychodzi z domu, niesie stara gitarę na różowej wstążce i prowadzi obrzydliwego parszywego psa).
ALOSZA. Wot Dikuszka!
PROSKURÓW (do psa). Zdrastwuj braticz! ładna kundla?... nu cztoż diełat? kundla... par-szywaja... ot Sybirak... ot korennyj Sybirak... sadis da. (Do Aloszy). Ty kuda?
ALOSZA. Wasza Wysokobłahorodje w etapie nary się połamały... nużno naprawić... to jak przyjdą nieszczastni, będą na ziemi leżeć.
PROSKURÓW. Nu, tak czto? Dikuszka ot na ziemi leży? ha? czto? a ot u Dikuszki dusza jak u czełowieka, cztoż? nary połamali... czort z niemi... A u ciebie w prykazie jest cztoby połamane nary naprawiać? Niet! tak zostaw! Zaczem połamali!
ALOSZA. Partja była duża Wasze Wysokobłahorodje... było 70 człowieka w etapie miejsca na 40.
PROSKURÓW. Nu tak co? ot u mnie w głowie filozofij na czterdzieści ludzi a ot siedzi w jednej głowie. Tak i u nich niech tak będzie. Czto? ha? Dikuszka? (Brzdąka na gitarze. — Alosza krząta się koło samowara).
PROSKURÓW (próbuje śpiewać).

Razdiali sa mnoj ty dolja...
Grust, piecza! łasku... (Nagle). Alosza!

ALOSZA. Słuszajusz Wasze Wysokobłahorodje!
PROSKURÓW. U mienja piękny głos, ha?
ALOSZA (bez entuzjazmu). Czudnyj głos Wasze Wysokobłahorodje!
PROSKURÓW (śpiewa):

Kak prijatno
W wieczer majski
Rum jamajski
W czaj kitajskij
Po — o — o — dlewet!

Ha? czto? Dikuszka? nu, czto robić... rumu niet Alosza.
ALOSZA. Wasze Wysokobłahorodje?
PROSKURÓW. Piej! czort laguszkoj;
ALOSZA. Słuszajus Wasze Wysokobłahorodje? (Zamyka oczy i jak automat śpiewa. — Proskurów gra na gitarze).
ALOSZA. Czort z laguszkoj razsażdał

Sidia na igołkie
Ej ja z rodu nie widał
Jewreja w jarmołkie.

PROSKURÓW. Prygaj! prygaj!
ALOSZA (z zamkniętemi oczami, nie zmieniając wyrazu twarzy, tańczy podczas gdy Proskurów gra.
PROSKURÓW (do psa). Nu, patrz Dikuszka — kakaja eto Świnia... ot prygajet... prygajet.,. jeśliby ja Dikuszkie skazał prygaj... ot siedit... A ot czełowiek, prygajet a sobaczka siedit. Alosza prestań... ha... patrz... mówię tiebie prygaj! prygajesz... kto zwierz? Ha! po-fiłozofiruj, kto zwierz! Nu, prygaj... a nie, to w mordu... (Zamierza się gitarą. — Alosza automatycznie zabiera się do tańca — nagle dzwonek rozlega się u bramy i słychać przeciągły krzyk). Ha! a! a!
PROSKURÓW. Ki czort? (Alosza otwiera bramę, ukazuje się Brodiaga).

SCENA DRUGA.
Ciż — Brodiaga. (Brodiaga jest już siwiejący mężczyzna, wysoki, chudy i zgarbiony — odziany jest dziwacznie w rozmaitego rodzaju odzież — czapkę sprawnika — bardzo brudny i oberwany mówi cicho, półsłówkami — tylko oczy mu grają gwałtownie pod zsuniętemi brwiami).
ஐ ஐ

BRODIAGA (na progu do Aloszy).. Brodiaga!
ALOSZA (zwraca się do Prosktirowa). Wasze Wysokobłahorodje? Brodiaga! (Proskurów wzrusza ramionami obojętnie i brzdąka na gitarze. Brodiaga Wchodzi i kłania się po wojskowemu Proskurówi).
BRODIAGA. Imieju czest jawić się Wasze Wysokobłahorodjel
PROSKURÓW (patrzy na niego ospale). Czego wam trzeba?
BRODIAGA. Ja przychodzę prosić, cztoby wy mienja aresztowali.
PROSKURÓW. Cztoż, tego roku tak wcześnie?
BRODIAGA. Użaszno chołodno nadojeło włóczyć się.
PROSKURÓW. Ty był już u mnie? ha?
BRODIAGA. Da, w przeszłym roku... w późnej jesieni... ot już drzewo liście straciło... wy mnie aresztowali... ja ubijca Makrimowicza... da...
PROSKURÓW. Aha! da! da! no cóż... gdzieś mnie ciebie teraz aresztować, miejsca nie ma gdzie ciebie trzymać, idź, pogulaj jeszcze trochę, a potem jaw się.
BRODIAGA (uparcie). Chłodno już... chcę do turmy.
PROSKURÓW. Idź prócz!
BRODIAGA (jak wyżej). Arestujtie mienja
PROSKURÓW (coraz gwałtowniej). Mnie nie chce się!
BRODIAGA. Arestujtie mienja!
PROSKURÓW. Mnie nie chce się! ot Dikaszka— smatri! durak kakoj! Ja będę jego trzymać, żywić, dawać znać sprawnikowi i całe komedje z nim łamać.. idź k’czortu — przychodź jak będzie partja, pójdziesz z niemi razem.
BRODIAGA. Ja głodny — u mnie nogi we krwi, ja się stąd nie ruszę. (Siada na ławce obok Proskurowa).
PROSKURÓW (patrzy na niego — chwilą mierzą się oczami, ogarnia go lęk, wreszcie Wstaje, pluje i mówi do psa). Pajdi Dikuszka! pust! siedit! etot mierzawiec odin! naplewat nam na niewól (Przechodząc kopie samowar, który się przewraca i woda wylewa). Alosza! czaj! (Odchodzi do domu).

SCENA TRZECIA.
Alosza — Brodiaga.
ஐ ஐ

ALOSZA (zabiera się do samowara, po chwili patrzy na Brodiagę, który siedzi z przymkniętemi oczami). Wy któren raz uciekli?
BRODIAGA (nie otwierając oczów). Piętnasty!
ALOSZA. W ile lat?
BRODIAGA (jak wyżej). W dwadzieścia!
ALOSZA. Maładiec! a czemże wy teraz byli?
BRODIAGA. Horodniczym.
ALOSZA. A przedtem?
BRODIAGA. Ja był strapczym, dieńszczykiem, prystawem, felczerem, nawet popem.
ALOSZA. Nie uże...
BRODIAGA. Da... da... (Chwila milczenia).
ALOSZA. Wy na wiosnę znów z turmy uciekniecie?
BRODIAGA. Nadiejuś! Kakże? ja by z wiosną nie wytrzymał w turmie. Sołnyszko... las szumi, ciągnie... pachnie — da w drogę — jesienią, zimą, smutno za turmą — ot — nawykła dusza.
ALOSZA. No, a pałki?
BRODIAGA. Prywykł... naplewat! (Po chwili patrząc na Aloszą). Ty prosto zwierzę nie człowiek.
ALOSZA. Za czem brat? za czem?
BRODIAGA. Kakże? Ty wot służysz? ty ilot na tyle let? sołdat... szynel na grzbiecie i waruj jak sobaka... wstydno! rzuć szynel — udieraj w les, w skały, w święte Bajkalskie wody... swoboda... życie... o! (Wyciąga przed siebie ręce).
ALOSZA. Kakże? Mnie sądzono służyć... prykazano... nie można inaczej.
BRODIAGA. Tuman ty! tuman! gdzie ten, kto prykazywajet? car? ha, ha! Batiuszka car? da on i nie wie czto jaki durak butem samowar rozdmuchuje... ta w mordu od oficera bierze... i męczy się w szyneli... Za czem ty carowi potrzebny, co?
ALOSZA. Boh dał jemu włast’, moc, potęgę, siłę — nam słuchać trzeba.
BRODIAGA. A Bogu kto dał włast’? i siłę, ha? (Po chwili z pogardą). Tuman, tuman.
ALOSZA. Da... wy uż ubijca... to wam wszystko jedno, wy z Bogiem w niezgodzie i z carem batiuszką i z prawem. U was krew na duszy, ale ja choć sołdatyszka, ale czysty i praw. Wy wierno nie tylko Makrymowicza ubili... u was więcej ofiar na duszy.
BRODIAGA (szyderczo). Nadiejuś... kak ucieknę z turmy trzeba żyć... lasem jedzie kupiec... pas na nim tłusty od pieniędzy... cztoż kupiec? żyru, tłuszczu kupa — gdzie u niego dusza... w łob go kawałkiem żelaza i kupca niet a ruble moje! Ot i żyć mogę... i soł-nyszko świeci a grzeje... las srumi, ptaszyna śpiewa... a kupiec? żyr, tłuszcz... wot liście lecą,., lecą... kupa cala... pokryły.. da!
ALOSZA. Ja by nie mógł zabić człowieka.
BRODIAGA. Poczekaj brat... ciebie kiedy ubiją. — Na świecie zabit! nada, jeśli nie chcesz, aby ciebie zabili... da... da!.. Po chwili. U ciebie trochę chleba jest? Po chwili. Ja jak głodny to i za chleb zabić gotów.
ALOSZA dobywając z zapazuchy chleb razowy. Ja ostatnim kawałkiem z głodnym się podzielę.
BRODIAGA bierze chleb. Tuman ty, tuman! Dzwonek u bramy i wołanie. Ha... a... a!,..
ALOSZA. Ha... a... a!...

SCENA CZWARTA.
Alosza — Brodiaga — Iwan Iwanowicz Iwanow — Marusia — Szura — Fonia.
ஐ ஐ

MARUSIA. My z podarkami dla nieszczastnych.
ALOSZA. Partji niema.
IWAN IWANOWICZ. My wiemy, no, partja idzie, my chcemy prosić Fadieja Pawłowicza, cztoby pazwolił złożyć podarki na swoje ręce.
ALOSZA. Wejdźcie! Wchodzą. Iwan Iwanowicz ubrany w galowy mundur i białe rękawiczki — na wierzchu barankowe futro, niesie na tacy pierog — na pierogu leży trochę srebrnej monety. Iwan Iwanowicz jest biednym pokornym urzędnikiem. Marusia siara chłopka sybiraczka, odziana w kożuch i wysokie buty, trzyma na talerzu pierog. Szura i Fonia, chłopi sybirscy odziani ciepło ale biednie — każdy ma talerz z jedzeniem.
IWAN IWANOWICZ. Pamiłujtie... można zobaczyć Fadieja Pawłowicza?
ALOSZA po chwili skrobiąc się w głowę. Ot... ja wam prosto powiem Iwanie Iwanowiczu... jeśli u was rum jamajski w kieszeni jest, dobrze... ja was powiodę k’ Błahorodji... a jeśli u was rumu nietna, tak batiuszki lepiej idźcie do domu.
IWAN IWANOWICZ. Jakże... pamiłujte... rum jest. Fonia! wyjmij rum z kieszeni. Fonia wyjmuje Iwanowi butelką rumu z kieszeni.
MARUSIA. Idź gałubczyk Alosza... daj jemu butelkę... niech on pozwoli nam pomódz nieszczastnym. Ja upiekła dziś świeże pierogi z kapustą... a ot Fonia ma chleb i trochę masła... po parę kopiejek też położyli my na talerzach. Poproś Fadieja Pawłowicza, niech nam wskaże kto w partyi samoj nieszczastnyj.
ALOSZA. Oni wszscy nieszczastny! Śnieg lekko pada.
MARUSIA. Da... da! Boh mój! Daleko idą... ot... co ojczyznę postradali, wszystko — oni tam podobno podnieśli bunt... wołnienje.
ALOSZA. Da — eto strasznoje przestępstwo... bunt przeciw caru — car sprawiedliwie karze.
MARUSIA. Da! da! ty praw gałubczyk — no cztoż — oni nieszczastny... głodni... da chłodno... wot śnieg — pierwyj śnieg.
IWAN IWANOWICZ. Idź! hołubczyk idź!
ALOSZA. Da mienja ich żal... straszno żal... ot serce się kraje jak patrzę... no ale bunt, wołnienje nie... nie... Odchodzi do domku.
IWAN IWANOWICZ. A jeśli Fadiej Pawłowicz, zechce wziąć sobie pieniądze?
MARUSIA. Ha! pust! niech bierze... pierogi niech choć ostawi dla biednych. W oknie pojawia się Proskurów.
PROSKURÓW. Nu czto? czto wam potrzeba?
IWAN IWANOWICZ. z ukłonem. Fadiej Pawłowicz... my ot z podarkami dla partji. Ja Iwan Iwanowicz Iwanow, z poczty, wy mienja uznali? niet? Partja idzie nowa, więc my po dawnemu sybirskiemu zwyczaju z podarkami — u mnie dziś imieniny, tak ja mundur nadział i z pierogiem i datkiem k’ nieszczastnym...
MARUSIA. A ja ot z kapustą i z kopiejkami.
PROSKURÓW. Nu ładno, ładno! Alosza odbierz podarki i postaw w sieni... Jak partja przyjdzie to możecie wejść na dziedziniec. Alosza odbiera talerze i wnosi do domu. Teraz idźcie procz!
WSZYSCY cofają się do bramy. Spasibo Fadiej Pawłowicz... spasibo..
PROSKURÓW. Alosza! czaj! Odtyka w oknie butelkę rumu i wącha. Rum Jamajskij! Podśpiewuje.

Rum jamajskij
W czaj kitajskij...
dum — dum — dum!

Słychać dzwonki. — Proskurów zamyka okno. — Dzwonki się przybliżają, słychać tętent koni i Wołanie: Ha! a! a!


SCENA PIĄTA.
Brodiaga — Alosza — Proskurów — Aniuczkin — Iwanowicz — Marusia — Chłopi (cofają się na bok — Alosza otwiera bramę — wpada zaprzężona kibitka w jednego konia z wysoką hołoblą malowaną — na koźle jamazczyk odziany w grubą sukmanę — na kibitce, trzymając się jamszczyka, siedzi Aniuczkin. Zajeżdżają przed domek Proskurowa, który wypada na ganek, usiłując zapiąć porządniejszy mundur.

JAMSZCYK do chłopów. Biere-giś.
ANIUCZKIN do Aloszy. Remnie! Alosza odpina skórzane pasy, którymi Aniuczkin jest do kibitki przymocowany. — Jest to prześliczny młody chłopiec w czerkieskim mundurze, lat 22, o białej twarzyczce i ślicznych szafirowych oczach. Wąsiki zaledwie się puszczają, zgrabny, ruchy niezmiernie malownicze i estetyczne — mieszanina kota z gołębiem — chwilami wzrok marzący, jak u dziecka, to znów krwiożerczy, jakby podniecony chorobliwie — odziany ciepło.
ANIUCZKIN szybko. Gdzie etapnyj oficer?
ALOSZA. Siej czas budiet jawitsia. Idzie do domu.
BRODIAGA Wstaje i podchodzi do Aniuczkina. Wasze Wysokobłahorodje?
ANIUCZKIN. Czego?
BRODIAGA. Pokorniejsze proszu... imieju czest jawitsia...
ANIUCZKIN. Po kakomu diełu?
BRODIAGA. Ja brodiaga... ubił temu dwadzieścia lat swego pana Makrimowicza... uciekł z katorgi pietnaście razy... teraz zima, do turmy choczetsia nużno arestowat!
ANIUCZKIN. Poczekaj!
BRODIAGA. Wasze Wysokobłahorodje...
ANIUCZKIN gwałtownie. Poczekaj!
BRODIAGA (zły mrucząc). Ja ubił Makrymowicza.
ANIUCZKIN (z pasja). A ja ciebie zabiję, jak będziesz odpowiadał. Woni (bijąc We drzwi butem). Cztoż eto? nikogo niema? (drzwi się otwierają wychodzi Proskurów, za nim Alosza).
PROSKURÓW. Prastitie... no ja zdrzemnął się — tyle pracy...
ANIUCZKIN. Da, da! znaju... no nie w tem rzecz. — Ja wiodę partję... ja ich wyprzedził... ja mam do was interes!
PROSKURÓW. Alosza! postaw samowar, proszę w komnatu... u mnie ot tam jamajski świeży.
ANIUCZKIN. Niet, niet, u mienja czasu niema. Ja do was z prośbą.
PROSKURÓW. Pamiłujtie... powiedzcie o co chodzi.
ANIUCZKIN (bijąc się szpicrutą po ostrogach). Wy tutejszy, Sybirak?
PROSKURÓW. Ja? kakże? ja iz Torżka rodem — Tarżok, sławne miasto,.. tam 43 monastery — ja popadłem ofc na Sybir w etapnawo oficera... no, to dla mienja męka... ja człowiek uczony u mienja w gołowie filozofij na 40 ludzi... a ja muszę na etapie siedzieć,
ANIUCZKIN. Da — to nieprzyjemnie. Tak ja rad, że ja na was popadł, bo wy mnie łatwiej zrozumiecie. Ja Petersburczyk... Zosiej Grygorjewicz Aniuczkin pazwoltie poznakomitsia.
PROSKURÓW. ja Fadiej Pawłowicz Proskurów... no... poczekajcie, ja był dwa lata temu w Petersburgu i tam często bywał na Litejnom prospekcie, u Róży Stiepanowny Monczałowej... Ona często opowiadała o Zosjeju Grygorjewiczu... Ona była w nim wlublona do bzika, ona zwała go igruszkoj... ha?
ANIUCZKIN. Ato — ja!
PROSKURÓW, Pomiłujtie... eto wy! Tam w Petersburgu wsie damy były zakochane w was jak warjatki... Takij mołodeńkij a tyle ofiar, no... no! eto wy! I kakże wy tak partje wodzicie, takoj donżuan?
ANIUCZKIN. Czto zdiełat? służba — niewola! Odkomenderowali do Polszy... ja okazałsia dzielnie, tak transport mnie zdali A! a! wpierwych trzeba na szczot dieła — K’wam prykaz... Eto żurnały (wyjmuje z zanadrza plikę dzienników). Jeden dla was... tu artykuł... ot... Katkowa... Wy musicie ten artykuł czytać miejscowej ludności, żeby oni spotykali ssylnych jak przynależy... tu oto jest, że Polacy niosą za sobą pożogę i mord — ciemnej swołoczy — trzeba mówić prosta, że Polaków za to wysłali bo ruskich wyrzynali i ruskie kobiety bezcześcili... da... a co rozumniejszym, to trza powiedzieć, że gdyby nie bunt u Polaków byłaby już konstytucja i znaczenie szlachty by się podniosło.
PROSKURÓW. No... pomiłujtie...
ANIUCZKIN (gwałtownie). Tutaj prykaz i mądry prykaz. Lud po drodze wielkodusznie podejmuje ssylnych, podnosi prezenty. Oni sobą lud buntują, trzeba osłabić to wrażenie. Oni idą głodne i chorzy, to lud się lituje. Wy Fadiej... Piotr...
PROSKURÓW. Pawłowicz...
ANIUCZKIN. Pardons! Wy, Fadiej Pawłowiczu, powinni artykuły Katkowa im czytać a wszystko będzie dobrze... i podarków nie pozwolić podawać. — Gnać won! (po chwili). No... a teraz... moja własna sprawa... (z uśmiechem). Eto intimnoje dieło...
PROSKURÓW (zachwycony). Kobieta?
ANIUCZKIN. Da... kobieta!
PROSKURÓW. Wy wlublon?
ANIUCZKIN (rozmarzony). Do szaleństwa!
PROSKUROW. W Petersburgu? w Róży Stiepanowej Monczołowoj, ha?
ANIUCZKIN (gwałtownie). Naplewat mnie na Rozu! czto ona! ot małpa... durna kakaja... niet! ja wlublon w krasawicy... ot... cud... prosto...
PROSKURÓW. Gdzież ona?
ANIUCZKIN. Eto Polaczka... kakaja Zdanowskaja.
PROSKURÓW. Katorżnica?
ANIUCZKIN. Niet — mąż jej zesłany... Ona idzie za nim dobrowolnie... z nim i z dziećmi... troje małych... kryczut... no... niczewo... matka prosto anioł... (nagle), jej Bohu... nie wydzierżu!
PROSKURÓW. Da, da! wy zawsze Zosiej Grygorjewicz mieli ekstra tiemperament. Mnie damy w Petersburgu opowiadały.
ANIUCZKIN (coraz gorzej). Cztoż naplewat na eti damy... to szympanzee martyszki naprzeciw Zdanowskoj... (po chwili). Jakie ciało musi być u tej kobiety. Ja widał tylko jej szyję kak ona myłaś na etapie... Boh mój... nie wydzierżu.
PROSKURÓW. Ja was rozumiem! A to ja sam jeszcze w Tarżkie... wkochałem się tak samo... to była kucharka u popa przy monasterze. Kucharka a umna, mądra, szykowna... ot filozofka! Ja jej co dnia róże do kuchni rzucał. Ja toże sentyment rozumiem.
ALOSZA (podchodzi do Proskurowa). Wasze Wysokobłahorodje... jeśli partja idzie, tak trzeba chyba im nary do spania narządzić.
PROSKURÓW. Paszoł proczl prykaza.niet... niech śpią na ziemi (do Antuczkina przewracając oczy), Ach, da! i u mienja serce jaku ptaka... Ja oczeń łatwo się kocham.
ANIUCZKIN. Tak wot... Zdanowskaja nie wie nawet, co ja się w niej rozkochał. Ja partję wieł z ’Kijowa przez Połtawę i Charków. Ona zaś w Penzie nas dognała perekładną. Gdym ją zobaczył, jakbym w łeb dostał, Ja do niej podchodzę łaskawie, ale ona mężem i dziećmi zajęta, nie widzi. No, już takie dziś moje nerwne rozpołożenie, że wolę, żeby albo mnie odtrąciła, albo niechaj mnie czorci porwą. Tak do was prośba. Partja będzie dziś nocować, ja ich zamknę w etapie, ona jedna zostanie się. Pozwólcie mi waszą kwaterę... tam ją pomieścimy a potem... niech... (po chwili). Wy widzicie mnie Facheju Pawłowiczu w jakom ja nerwnym razpołożeniu, jeśli ja k’wam nieznakomyrn obracam się z taką prośbą inlimną, ha?
PROSKURÓW. Wy mnie cześć robicie Zosieju Grygorjewiczu..
ANIUCZKIN. No, ręka rękę myje. Skoro wołnienje w Polszy się całkiem uciszy i transporta sfolgują, ja wrócę znów do Petersburga a tam daję wam czestnoje słowo, że wami się zajmę i z Sybiru nazad do matuszki Rassij przewiodę. No co. zgoda?
PROSKURÓW. Kakże niet? ja wam wdzięczny, że mi pozwalacie oddać sobie przysługę. Tak ja komnatę dla etoj madamy przystroję a sam spać będę u Aloszy. Aloszę wygnam precz na dwór na skamejkę, U mienja dobre serce dla drugiego człowieka.
ANIUCZKIN. Prekrasno... pazwoltie niech wam podziękuję, ( wsuwa w rękę bumażkę) — Eto na przystrojenie komnatki.
PROSKURÓW (chowa pieniądze). A..: a jej mąź? jak on zacznie fokusy a komedje.
ANIUCZKIN. jej mąż mąż? on że katorż-nik, w szeregu idzie (nagle z nienawiścią). Eto samyj gordyj czełowiek w partji. Nieugięty, zły, wiedzie ich w bunt. Jak mnie go w Kijowie zdali, to my się oczami zmierzyli. I od tej pory priamo dwa dzikie psy.
PROSKURUW. Z zazdrości.
ANIUCZKIN (szybko). Niet, niet — tak ot — bunt u niego a u mienja siła. Pysznie się... gieroj... żoną, czynami... wsiem, a jego duszę i jego żonę ot tak... (łamie szpicrutę). w drobiazgi... o! No praszczajtie! jedu im na spotkanie, za minut 5 będę nazad! Jemszczyk... padawaj! (zajeżdza Kibitka — Alosza przywiązać chce Aniuczkina do kibitki).
BRODIAGA dopada do kibitki i chwyta konia za uzdę. Da... aresztujcie mnie... radi Boga...
ANIUCZKIN. Paszoł won!
BRODIAGA uderzony po ręce przez jamszczyka puszcza konia. Aresztujcie radi Boga! ’ja ubijca! śnieg ot! mnie w turmu choczetsia.
ANIUCZKIN staje w saniach i uderza brodiagę w zęby. Wot tiebie turmą... won!
BRODIAGA zatacza się w tył i chwyta się za zęby. Mierzawiec... zuby wybił! kibitka odjeżdża.
PROSKUROW. Sława Bogu! dobry dzień... butyłka rumu... da asygnata... cudnyj dzień.
BRODIAGA chwytając go za rękę z pasją. Aresztujcie mienia a to jej Bogu ubiju, kawo ubiju!
PROSKURÓW wchodząc do domu. Za minutkę gołubczyk... minutkę... a pójdziesz z partyjką do Tiumeń, do Tobolska — potem dalsze!

SCENA SZÓSTA.
Brodiaga — Alosza.
ஐ ஐ

BRODIAGA. Wot prachwosty! Żaden nie chce aresztować atu da liście obleciały i śnieg. Ja nigdy jeszcze śniegu na wolności nie widział. Ot pomyjna jama nie etap.
ALOSZA Tak wam pilno pałkami dostać?
BRODIAGA. Da! pałoczki moje, jesienna biesiada. Ja co jesień biorę pałki... da co? pałka krew rozgrzewa, no ty brał w mordu, bierzesz, a to cześć twoją wala.
ALOSZA. Tobie też partyjny oficer w mordu dał.
BRODIAGA. Nie w mordu a w zuby... eto raznica. On siużbę pełnił; a tobie oficer nie po służbowej części ale po samowarnej w mordu bije.
ALOSZA. Konwój idiot! Otwiera bramy na roścież — śnieg coraz gęstszy sypie — ściemnia się.

SCENA SIÓDMA.
Brodiaga — Alosza — Proskurów — Iwanowicz — Marusia — Fonia — Szura (potem konwój, Aniuczkin na kibitce pierwszy), Zdanowski — Staniszewska — Kiniewicz, hr. Lipski — Ancypa — Żarski — Pomeranc — Stanisław Podczaski — Alfons Podczaski — Staś Wilgocki — Chłopka — Warjatka — Wygnańcy polacy — Kryminalni przestępcy — 2 unteroficerów — konwojujący sołdaci.
ஐ ஐ

IWANOWICZ wchodzi pierwszy wraz z Marusią Fonią — i Szurą. Idą już, idą!
MARUSIA bardzo wzruszona. Ach! biednieji... biednieji... tak ich dużo aż czarno na drodze.
IWANOWICZ. Chodźmy k’Proskurowu, niech nam da nasze podarki, spotkamy ich w bramie.
MARUSIA. Da... Da! chodźmy! idą ku domkowi, wychodzi Proskurów, trzymając w ręce gazetę.
IWANOWICZ. Zdrastwujtie Fadiej Pawłowicz... my przyszli odebrać nasze podarki... partja idzie!
PROSKURÓW przybiera srogą minę i uderza ręką w dziennik. Wy wiecie czto eto.
WSZYSCY. Niet Wasze Wysokobłahorodje:
PROSKURÓW. Odkryjcie głowy... no... prędzej... eto ukaz... da... ukaz, cztoby więcej podarków zesłanym Polakom nie podnosić.
WSZYSCY. Nie podnosić?
PROSKURÓW. Da! Car batiuszka tak nakazał chłopi żegnają się.
MARUSIA. Car batiuszka... Hospody.
PROSKURÓW. Wy Iwan Iwanowicz Iwanow inteligent tak ot wam po osobno. Jeślib nie Polaki byłaby już dawno konstytucja... da i mieszczanie... szlachta i urzędniki... da toże i pocztowe wzrosłyby w znaczenie. Eto dla was! A dla was czerni to ot... Polaki za to zesłane, że ruskich rżnęli, mordowali, rabowali da... kobiety bezcześcili... A teper zdieś, na Sybirze jakby ich wolno puścić, to oni wasze chaty spalą a was eto zareżą jak bydło.
MARUSIA. Nie może być?
PROSKURÓW. Da! tak stoi w prykazie. Sam car-batiuszka dowiedział się, że wy tych przestępców pierogami karmicie, da kopiejki dajecie i gniewa się... O! car się gniewa! (chłopi stają niepewni i zafrasowani).
IWANOWICZ (po chwili). Da... eto wazmożno... no... prepraszam ja by chętnie tot prykaz przeczytał.
PROSKURÓW (gwałtownie). A eto czto takoje! To ja nie mam wiary? jeśli ja mówię to prawda, bo ja carski oficer... a carski oficer prawdą żyje... Ubierajtieś wsie won... a nie, to ja za horodniczym poślę... a nie, to ja...
MARUSIA. Da prasti batiuszka... nie kryczy! my uchodim procz... (naradzają się).
IWANOWICZ (podchodzi nieśmiało). Przebaczcie... no by chcieli nazad nasze pierogi i pieniądze.
PROSKURÓW (wrzeszcząc) Co? co? wasze pierogi ostaną się u mnie! one pojadą do Petersburga do samego cara — one będą świadczyć jako wy się także buntujecie. Was także ześlą, was w turmy zamkną... was (wołając ku domowi). Alosza! postaw samowar!
IWANOWICZ. Chodźcie gałubczyki do domu... tot złodziej nic nie odda... a cóż z próżnemi rękami nieszczastnych spotykać!
MARUSIA. On wszystko nałgał... Polaki dobry naród... mój ojciec jeszcze przed laty miał ich u siebie... oni dobry ludzie...
IWANOWICZ. Każetsia!
MARUSIA. Da... da... Eto tylko dla tego, żeby nam pierogi i kopiejki ściągnąć. Czort z nim (pluje).

(Aniuczkin wjeżdża na kibitce i zeskakuje. — Proskurów wybiega na jego spotkanie).

ANIUCZKIN. Cztoż wsio gotowe?
PROSKURÓW. Da...a gdzież wasza krasawica?
ANIUCZKIN. Za partją z dziećmi jedzie (jak oszalały). Ach! jak sobie przedstawię, co będzie za godzinę... nie wydierżu!
UNTEROFICER (wchodzi, salutując przed Aniuczkinem). Wasze Wysokobłahorodje... konwój idiot!

(Słychać brzęk kajdan. — Milczenie na scenie. — Przez bramę otwartą wchodzą skuci po dwóch wygnańcy. Niektórzy są skuci wspólnemi kajdanami, które mają włożone na rękach — niektórzy mają skute razem po jednej nodze. — Wówczas pierścień od kajdan jest ciasno włożony na buty. Inni więźniowie są przykuci po dwóch do jednego żelaznego pręta. Prawie wszyscy Polacy są razem — wchodzą wolno, zmęczeni, wyczerpani Niektórzy ledwie się wloką — odziani są w siermięgi szare z żółtą łatą kwadratową na plecach. Kobiety mają także siermięgi zbyt duże i spódnice czarne — głowy zawiązane chustkami. — Mężczyźni mają uszy przewiązane chustami, pończochami, szmatami, a na wierzchu włożone aresztanckie czapki. Co trzecią parą więźniów idzie sołdat z bronią — na samym końcu konwoju prowadzi 4 żołnierzy kryminalistę moskala o wyglądzie ascety — żołnierze mają ku niemu zwrócone bagnety jak ku dzikiemu zwierzęciu. Konwój cały wchodzi w milczeniu — więźniowie ustawiają się w dwa szeregi — żołnierze otaczają ich półkolem — śnieg pada coraz gęstszy — ściemnia się zupełnie. Przez otwartą bramę tłoczą się Sybiracy, niektórzy mają w rękach podarki — pierogi, drobne pieniądze. Pomiędzy niemi widać Marusię, która im coś cicho opowiada — chłopi słuchają lecz kiwają uparcie głowami. Powoli pomiędzy wygnańcami — chłopi litewscy zaczynają zbijać się w gromadkę i stoją tak, jak małe stado, oparci o siebie. Długa chwila milczenia. — Aniuczkin z nieznacznym uśmiechem stoi na przodzie sceny i z wielkiem zajęciem ogląda końce butów — wreszcie podchodzi do niego unter oficer).

ANIUCZKIN (do podoficera). Czego?
PODOFICER. Po rozkazy.
ANIUCZKIN (gwałtownie). Czy ja was zwał? Odkąd wy ośmielacie się mnie rozkazywać? na miejsce... Zdat!...

(Podoficer cofa się. Znów długie milczenie — więźniowie stoją nieruchomi. Aniuczkin pogwizduje przez zęby piosenkę i wyjmuje papierośnicę, podaje Proskurowowi.

ANIUCZKIN. Izwoltie papieroska?
PROSKURÓW. merçi... no... tu niewygodnie, może w komnatę... tam czaj, rum... Alosza! zaświeć w komnacie.
ANCYPA do Zdanowskiego, z którym jest skuty. Czy długo nas ten łotr będzie tak trzymał?
ZDANOWSKI. Milczenie... wszak widzicie, że on nas wyzywa.
ANIUCZKIN. zapaliwszy papierosa, odwraca się ku wygnańcom i patrzy chwilę, nagle krzyczy. Unteroficier!
UNTEROFICER. Słuszajus Wasze Wysokobłahorodje!
ANIUCZKIN wskazuje na chłopów litewskich A to czto? Zaczem nie w szeregu?
UNTEROFICER. Wasze Wysokobłahorodjel to litewskie chłopy! Oni tak ciągle kupą — ani weź, ich rozdzielić...
ANIUCZKIN. Czto eto? Stoją kak skoty... ja kazał, żeby w szeregu... siej czas zrobić porządek. Sołdaci i unteroficer rozdzielają chłopów, którzy lękliwie cofają się w szeregi.
ALFONS PODCZASKI młodziutki chłopiec do Zdanowskiego. Starosto... mówcie o kajdany... moje już buty przeżarły, nie mogę dłużej.
ZDANOWSKI. Za chwilę.
ANIUCZKIN do Unteroficera. Niech czekają — ja smotr będę robił. Zdanowski mówi coś cicho do drugiego Unteroficera.
DRUGI UNTEROFICER. Wasze Wysoko błahorodje!
ANIUCZKIN. Czego.
DRUGI UNTEROFICER. Starosta partyjny żełajet czto to skazat Waszemu Wysokobłahorodju...
ANIUCZKIN. Kto? starosta? czto eto? jaka śmiałość! po smotrie będzie mówił... jak ja mu pozwolę... starosta! ha? figura.. on chce... parska śmiechem do Proskurowa. Z niemi trzeba srogo... a to inaczej oni by nademną wojowali... mnie już w Kijowie informowali... a potem u mnie takoj charakter, ja szczekotliw i srog! Spostrzega Sybiraków w bramie. A eto co takoje? Podarki? wstrecza? ha? Czy wy Fadieju Pawłowiczu nic im nie objawili?
PROSKURÓW. Pamiłujtie? wsio skazał — i o konstytucji i o pierogach i dla tołpy i dla inteligentów... no oni tu miejscowe, nie wiele sobie z nas robią. Nagle porywa z zanadrza dziennik i pędzi ku sybirakom, wrzeszcząc co sił. Eh! Wy etakije! czy wy nie wiecie co Katkow pisze? Won stąd skareje.
SYBIRACY. My k’nieszczastnym...
PROSKURÓW. Nie lzia, nie lzia!
ANIUCZKIN gwałtownie. Co to? będziecie z niemi razgawory wiedli. Nie lzia... Unter-oficer... postawić sołdatów między niemi a ssylnymi.
UNTEROFICER. Słuszajus Wasze Wysokobłahorodje.
MARUSIA do Proskurowa. No... nie rugajsia... a to my wolne ludzie a nie wasze sołdaty... czto eto? Hospody!

(Pomiędzy wygnańcami a Sybirakami staje kilka sołdatow z zwróconemi twarzami do Sybiraków z bagnetami nastawionymi. Sybiracy nie odchodzą, tylko tłoczą się ciągle u bramy, mrucząc).

SYBIRACY. Ot, pariadki!
ANIUCZKIN zadowolony, patrzy chwilę. Wot.. ładno!
PROSKURÓW. A teraz może smotr.., a potem napijem się czaju.

ANIUCZKIN. O niet! naprzód czaja, potem smotr — strasznie czaju chce się, do Unteroficera Pust! niech czekają! nie rozkuwać... niech stoją! idzie z Proskurowem do domu — odwraca się i mówi do Unteroficera. Jak nadjedzie tarantas, dać mi znać Ceremoniują się grzecznie przy drzwiach z Proskurowem. Wreszcie Wchodzi pierwszy, mówiąc Pardons!
W następnej scenie widać przez okno oświeconą komnatę w domku, nakryty stół czerwony obrusem — na nim samowar, butelka, pierogi — Alosza krząta się dokoła stołu. Proskurów i Aniuczkin siadają do stołu i piją herbatę — na scenie chwila milczenia, wreszcie coraz głośniejsze mruczenie w gromadzie Sybiraków.

MARUSIA. Wot... malczyszka... dzieciak taki... a to nowe poriadki wprowadza. Patrzcie.. o! jakie biedniagi... tam stara siwa kobieta.
PIERWSZY SYBIRAK. A tam ot prosto dziecko.
MARUSIA. Boh! Kakije biedne... bratcy... trzeba im dać cokolwiek... chwyta bułkę chleba, rzuca przez głowy sołdatów. Nieszczastni, my z czystego serca!
ANCYPA dumnie. Odrzucić bułkę... cóż to? my już jesteśmy psami, aby nam jadło rzucano.
KAROLINA STANISZEWSKA. Milczcie, panie Ancypo! ta kobieta nie chleb rzuciła, ale swoje serce nam pod nogi. Serca odrzucać nie wolno.
ZDANOWSKI do sybiraków. Dziękujemy wam bracia! Ale prosimy was nie narażajcie się dla nas.
MARUSIA. My z wami sercem.
ZDANOWSKI. Tak, jak my z wami! odejdźcie, przecież nam nie pomożecie a sami przepłacić to możecie ciężko. Odejdźcie bracia.
ANCYPA. Mówcie nie za wszystkich, panie starosto... ja ich nigdy braćmi nie nazwę.
KAROLINA STANISZEWSKA. To źle, panie Ancypol
HRABIA DE LIPA LIPSKI. Olbrzymi, łysy, arystokratyczny wołyński typ — mówi wolno, wydymając usta, skuty z Kiniewiczem, Pan Kiniewicz mógłby tak rąk nie opuszczac. Przez pana Kiniewicza ręce, ja muszę ciągle stać albo iść zgięty... mnie to nieprzyjemnie!
KINIEWICZ litwin z długą czarną brodą. Ta cóż serdeńko poradzę? u mnie łapska długie, aż do kolan, tak się za sobą ciągnę. To nie moja wina.
HRABIA LIPSKI. Ja nie mówię, aby to była wina pana Kiniewicza. Ja proszę, panie Zdanowski, żeby mnie pan Zdanowski wyrobił przekucie z innym jakimś.
ZDANOWSKI. Panie Lipski, to niepodobna. Pan widział, co ten smarkacz z nami wyprawia; tak, jak los padł na nas, gdy nas zakuwano, tak już pozostańmy aż do miejsca. On gótów nas pozakuwać z kryminalistami. Na Boga! zaklinam was... ustępujmy sobie wzajemnie. Niechże choć niezgoda nas nie udręcza, skoro chłód i głód szarpie nas, jak sępy... odwracając się do partji. Czy bardzo jesteście głodni?
POLACY SKAZAŃCY. Taki tak! bardzo. Od rana wszakże nic nie jedliśmy.
ZDANOWSKI do Unteroficera. Panie podoficerze... partja jest bardzo głodna.
UNTEROFlCER. Da... znaju... wam należy się... tak... wot... w etapie...
ZDANOWSKI. Nie o etapne jadło nam chodzi. Pozwólcie, aby dwóch sołdatów poszło do miasta po zakupy, jak często było robione.
UNTEROFICER zaambarasowany Da... no... wy wiecie... ta lalka zrobiła się taka sroga... on nas szpieguje... on jeżeli dojrzy, to mnie czeka kara.
ZDANOWSKI. To idźcie do niego i proście, a my... odwraca się do Żarskiego, studenta warszawskiego. Dajcie 10 kop.
ŻARSKI. Za dużo — w kasie całej wszystkiego 32 ruble.
ZDANOWSKI cicho. Trzeba mu dać koniecznie, inaczej do jutra będziemy bez jadła.
ŻARSKI. Ja wytrzymam.
KINIEWICZ. I ja także!... Ja zresztą mam jeszcze trochę chleba.
ZDANOWSKI do unteroficeru, dając mu 5 kopiejek nieznacznie. Idźcie do Aniuczkina.
UNTEROFICER chowa pieniądze. Spróbuję. wchodzi do domu.
ZDANOWSKI. Należy teraz przygotować rubla na zakupy i po trzy kopiejki dla sołdatów.
ŻARSKI. To dużo.
ZDANOWSKI. Przedewszystkiem trzeba kupić tyle chleba, aby mieć na zapas i ażeby nigdy nas głód tak nie spotkał, jak w tej chwili. A potem...
ŻARSKI. Nie, nie, zaczekajmy...
ZDANOWSKI. Wy możecie, boście silniejsi, ale kobiety, ale słabsi... a dwoje naszych obłąkanych — czy i tym czekać każecie? A potem, dlatego biorę rubla, że jest nas teraz więcej.
ANCYPA. Jakto więcej.
ZDANOWSKI. Czy nie liczycie tych pięciu kryminalistów, których do nas przyłączyli na poprzednim etapie? Oni także nie jedli.
ANCYPA, A! jeśli teraz zaczniemy się ze wszystkiemi dzielić.
ZDANOWSKI. Tak być musi.
ANCYPA (gwałtownie). To moskale... oni nas nic nie obchodzą.
KAROLINA STANISZEWSKA. W tej chwili to są ludzie pozbawieni wolności jak my i jak my głodni.
ANCYPA. O! za dużo tej ewangelii.
KAROLINA STANISZEWSKA. Tyle tylko, ile w sercu każdego chrześcijanina mieścić się winno.
ŻARSKI. Powinniśmy poddać tę sprawę powszechnemu głosowaniu, ja się nie zgadzam.
ANCYPA. I ja także.

(Cała scena coraz gwałtowniej)..

ZDANOWSKI. Och! Wiecznie nie pozwalam! och! widmo, och, piętno Kaina! czyż i tu za nami iść będzie! (nagle stanowczo). Głosować nie będziemy. Wybraliście mnie starostą... ja mam władzę, każę i tak będzie.
ANCYPA. Och! och, autokratyzm?
ZDANOWSKI. Wstydź się pan... wszakże dźwigamy wspólnie kajdany.

(Ancypa po chwili, podając Zdanowskiemu rękę).

ANCYPA. Przepraszam was bracie.

(Wchodzi Unteroficer).

UNTEROFICER. Nie pozwala.

(Szmer pomiędzy wygnańcami).

ANCYPA. Ach! gdybym ja go mógł raz dostać... to już ta strojna lalka cała by mi z rąk nie wyszła.
ŻARSKI. Taki dzieciak pastwi się nad nami.
UNTEROFICER. Skazał szczo budiet diełat smotr (do Zdanowskiego cicho). Wot... wasze piat kopiejek.
ZDANOWSKI. Weźcie je, to dla was.
UNTEROFICER. Niet, niet, ja niczewo nie zdiełał, wazmitie, u was i tak dienieg niet.

(Słychać dzwonki zdaleka).

ZDANOWSKI (do partji). Bracia! zdaje się, iż dzisiejszego wieczora jeść nie będziemy. Cóż robić? Pokrzepmy się tą myślą, że nie jemy wszyscy. Kto ma kawałek zapasowego chleba, niech go odda dla kobiet i obłąkanych.
KINIEWICZ. U mnie jest chleb.
HRABIA LIPSKI. U mnie także.

(Oddają chleb. — Zdanowski podaje go Staniszewskiej — ona odmawia).

STANISZEWSKA. Oddajcie obłąkanym i tamtej ruskiej katorżnicy z dzieckiem.

(Chleb, przechodząc kolejno z rąk do rąk, dostaje się wreszcie po połowie obłąkanemu Stasiowi Wilgockiemu i jednej z chłopek, obłąkanej także).

STAŚ WILGOCKI. Dajcie, dajcie jeść! jeszcze... i pić!

(Dzwonki się przybliżają).

ZDANOWSKI. Bracia! Widocznie dzisiaj Aniuczkin wpadł w swoje nerwne rozpołożenie. Proszę was, nie dajmy mu niczem poznać, iż upadliśmy na duchu. Poznaliście jego charakter. Dręczenie ludzi jest mu do życia konieczne. To już u niego chorobliwe.
ALFONS PODCZASKI (młodziutki, śliczny chłopiec, skuły razem ze swoim ojcem za nogi). Niech choć kajdany zdjąć każe! Ja iść nie mogę... noga mi nabrzmiała strasznie, kajdany na mnie za ciasne.
STANISŁAW PODCZASKI (siwy, niski starzec). Muszą być za ciasne... do mnie dobierali. A ja przecież szkielet w porównaniu z synem.
ZDANOWSKI. Zaklinam was, jeszcze trochę cierpliwości. Podczas smotru ja będę wszystko robił, aby coś u niego wymódz.
ANCYPA. Nie chcę wam robić wymówek... ale tak postępując, jak wy...
ZDANOWSKI. Ależ ja sobie gwałt straszny zadaję, aby nie wybuchnąć. Przecież czuję, iż zgubiłbym was wszystkich.
ANCYPA. Jabym z nim inaczej postępował.
ZDANOWSKI. Ależ my na jego łasce i niełasce.
ANCYPA (gwałtownie). Zabić!
ZDANOWSKI. Milczcie. Za to jedno słowo wszyscy paść mogą.

SCENA ÓSMA.
Ciż — Sierakowska — Jemszczyk Kozak — 2 Sołdatów.
ஐ ஐ

JEMSZCZYK (za bramą). Bie-regis!
ZDANOWSKI. Ach! to może moja żona. (Wpada konno kozak, zeskakuje z konia — oddając wybiegającemu Aloszy — za nim wjeżdża kibitka, na niej siedzi jemszczyk, dwóch sołdatów z bronią i Zygmuntowa Sierakowska. Jest to młodziutka kobieta, dziwnej piękności, brunetka, czarno odziana, blada, podczas jazdy spadła z jej głowy czarna chustka, włosy rozpadły się — ona siedzi prawie zemdlona, podtrzymywana przez sołdata, kibitka zatrzymuje się przed etapem.
KOZAK (do Aloszy). Etapnyj gaficer?
ALOSZA, Chodźcie za mną!

(Kozak wpada do domu).

KAROLINA STANISZEWSKA. Któraś z naszych kobiet! Och! gdyby się dowiedzieć kto?
ZDANOWSKI (do Unteroficera). Kto to jedzie? kogo wiozą... błagamy, dowiedźcie się.
UNTEROFICER (podchodzi do sołdata pyta się i wraca). I Wilna. Zygmuntowa Sierakowska.
POLACY. Sierakowska!

(Zdejmują z głowy czapki z oznakami czci).

KAROLINA STANISZEWSKA. Spójrz pani na nas! Pozwól się powitać.
SIERAKOWSKA (od kilku chwil starała się przyjść do siebie, z wysiłkiem). Ach! to wy także Polacy! Witajcie... ja jestem chora... mówić nie mogę... chodźcie do mnie...

(Polaków kilku chce wystąpić z szegu).

UNTEROFICER. Nie lzia!
ZDANOWSKI. Na chwilę.
UNTEROFICER. Nie lzia! Sałdaty!

(Kilku sołdatów staje pomiędzy kibitką a szeregiem wygnańców).

SIERAKOWSKA (wstając w kibitce). Wasze nazwiska?

(Słychać nazwiska: Zdanowski, Staniszewska, Podczaski Kiniewicz).

SIERAKOWSKA. Z daleka?
ZDANOWSKI. Z kijowskiej turmy.
SIERAKOWSKA. A ja prosto od Murawiewa... (Po chwili). Wy wiecie... Zygmunta powiesili.
POLACY. Wiemy! Pokój mu! W drodze bracia powiedzieli!
KOZAK (wychodzi z domu). Pojadiem dalsze!
SIERAKOWSKA. Ależ ja chora... ja odpocząć muszę... ja dalej nie mogę... mnie głowa od tej jazdy pęka z bólu.
KOZAK. Nie można — mówią, że miejsca nie ma.
SIERAKOWSKA. Ależ w tym domu ja mogę odpocząć! Ja na tej ławce odpocznę... pozwólcie... mnie tak boli głowa.
KOZAK. Niet... niet... i tak my opóźnili się i na tym etapie nie prykązano nocować. Gdyby było miejsce... ale miejsca nie ma! (Do jemszczyka). No pajeżdzaj!
SIERAKOWSKA (do wygnańców). Bądźcie mi zdrowi... módlcie się dla mnie o śmierć.
POLACY. Bądź zdrowa!
SIERAKOWSKA. (Wyjmuje z futra gałązką szpilkowej syberyjskiej rośtiny, rzuca ją Wygnańcom i Woła już odjeżdżając). Na pamiątkę po Zygmuncie i po mnie.

(Ancypa chwyta gałązkę i przyciska do ust — kibitka rusza w bramę poprzedzona przez kozaka — w domku słychać grę na gitarze „razdieli sa mnoj ty dołu“, dzwonki oddalają się.

ANCYPA. Jak sen znikła... a taka piękna!

SCENA DZIEWIĄTA.
Ciż — Brodiaga. (Ściemniło się zupełnie — chłopi litewscy zbili się znów w gromadkę — śnieg sypie ciągle. Brodiaga podchodzi do szeregu, sołdaci ustąpili — Sybiracy zniknęli — pozostaje tylko gromada skazańców, którzy coraz więcej tulą się do siebie. Niektórzy siadają na ziemi tak, iż sformuje się czarna zbita grupa na środku sceny, okolona sołdackimi bagnetami. Z domku dolatują ciągle dźwięki gitary, Unteroficer patrzy przez bramę).
ஐ ஐ

BRODIAGA (do siebie). Wot i moja partja!

(Obchodzi szeregi i patrzy badawczo na więźniów).

HR. LIPSKI (do Brodiagi). Idź precz!
ZDANOWSKI. Co się stało?
HR. LIPSKI. Jakaś kanalja, smarowóz mi tu pod nos lezie... Won!
BRODIAGA. A ctloż ty brat rugajeszsia, ba?
HR. LIPSKI. Ja nie twój brat?
BRODIAGA. Cztoż ty, prinz? archirej? Jeślib ty, w katorżniczej sierośce, to ty mój brat. Tolko ja starszyj, bo ja piętnasty raz popadaju w katorga, a ty pierwyj.
ZDANOWSKI. Czego wam trzeba?
BRODIAGA. Niczewo... ja tak... smotr diełaju. A to patrzę na was i myślę... hej! hej! tyle umnych ludzi... same mądre... skuli ich... hej! a jak to uciekać iz katorgi będzie z niemi chytrze!
KINIEWICZ. Idź ty bracie swoją drogą. Nie podchodź do nas z takiemi słowy. (Do Zdanowskiego). Trzeba się mieć na baczności, bo to mogą być agenci prowokacyjni.
ZDANOWSKI (patrząc z zajęciem na Brodiagę). Nie... nie... ten Brodiaga to dusza Sybiru, ręce mu skują... nogi okują... on je wyswobodzi i ucieknie.
BRODIAGA (ogląda kajdany Podczaskich). Da! da! krepka sztuka... ale co i takie przepiłować można... ja jeszcze silniejsze spiłował. (Do młodego Podczaskiego, który legł wyczerpany u nóg ojca). Cztoż gałubczyk? tiażeło, co? mołodoj... (Patrzy po wygnańcach). Boh mój! jaka u was głosach skuka i smutek. Ta cztoż... batiuszki... zima w turmie a na wiosnę... ot... w świat, jeśli to drzewo zaszumi liśćmi, rozerwać kajdany da w świat! My tak Sybirjacy!
ZDANOWSKI (porwany). Oni tak Sybirjacy!
STANISZEWSKA (szybko i głośno). A Sierociński... a inni...
ZDANOWSKI (z zapałem). Wytyczną drogą dla nas ich trupy! Wpada sołdat i mówi do Unteroficera).
SOŁDAT. Wasze błahorodje... tarantas! (Unteroficer wbiega do domu, po chwili wpada za nim Aniuczkin i Proskurów).
ANIUCZKIN. Wsie ssylnyje w etap... skareje (szmer pomiędzy skazańcami). Unteroficer! skareje!
ZDANOWSKI (występuje cośkolwiek z szeregu). Panie Aniuczkin! pan zapewne zapomniał, że my od rana nic ciepłego w ustach nie mieli?
ANIUCZKIN. Jak wy śmiecie?
ZDANOWSKI. Ja do pana mówię w tej chwili jak do człowieka a nie do oficera wiodącego partję... My jesteśmy głodni... kajdany są za ciasne... poraniły ręce, nogi.
ANIUCZKIN (do Unteroficera). Dać chleba w etap... wiadro wody... zdjąć kajdany... skareje! (Rozkuwają więźniów).
ZDANOWSKI. My przeziębli, czekając na dworze... coś ciepłego pozwól pan nawarzyć.
ANIUCZKIN. Ej panie Zdanowski... kto wiedzie partję ja czy pan... komu władza dana...
ZDANOWSKI. Zdana władza człowiekowi a pan się okazujesz zwierzęciem.
ANIUCZKIN (wściekły). Zwierzęciem? kto? czto? Wy podobno panie Zdanowski byli tam w Polsce pułkownikiem... nu to dlatego wy takoj gordoj. Nu za to pan Zdanowski] pułkownik ostanie się w kajdanach na noc, żeby lepiej podumał kto zwierz, czy ten co ma siłę, czy ten co leży u nóg... ot... jak sobaka! W etap ich! (Żołnierze wracają wszystkich więźniom do etapu — biorą deski leżące na dworze i zabijają otwór etapny. Przedtem Alosza wniósł do etapu kilka bochenów chleba.
ALFONS PODCZASKI (odchodząc do etapu). Ojcze! ja się boję... znów nas zamkną z warjatami. Boże! to dla mnie największa męka!
ZDANOWSKI (do Aniuczkina). Obrazę moją kiedyś ci policzę... ale z urzędu mego proszę o względność dla partji. Oddal pan od nas warjatów i umieść ich osobno. Między nami są ludzie nerwowi... boją się...
ANIUCZKIN. Ni za czto na świetie. wszyscy razem!
ZDANOWSKI (po chwili). Pozwól pan kobietom przenocować w domu oficera. Ot pani Staniszewska... siwa kobieta... upada ze znużenia.
ANIUCZKIN. Niet... wsie razem.
ZDANOWSKI. To choć...
ANIUCZKIN (krzycząc). Dostatoczno! Zabić otwór... skareje! (Sołdaci wykonują rozkaz. Dwóch staje na Warcie, inni idą przed bramą. — Słychać dzwonki).
ANIUCZKIN (do Proskurowa). Eto... ona Zdanowskaja!
PROSKURÓW. Szkoda, że niema ode kołonu... a to straszno cuchnie w komnacie od tytoniu... (Tarantas zatrzymuje się przed bramą. Wysiada z niego Zdanowska z dziećmi. Noc zupełna. Zdanowska młoda, bardzo piękna kobieta... blada... odziana ciepło... koło niej troje dzieci w kożuszkach i bucikach.

SCENA JEDENASTA.
Ciż — Zdanowska.
ஐ ஐ

ZDANOWSKA. Gdzież partja?... Wszak tu etap...
ANIUCZKIN (podchodzi). Da, madam... zdieś etap.
ZDANOWSKA. A mój mąż? panie oficerze... to partja już rozlokowana... tam?
ANIUCZKIN. Niet... niet! to tylko część... dalsze jest zabudowanie. Wy madame się spóźnili. Mąż kazał prosić, ażebym ja wyszedł wam na spotkanie...
ZDANOWSKA. Mój mąż... was prosił?
ANIUCZKIN (rozgorączkowany). Nu... da... my trochę się sprzeczamy... no... my wsio dżentelmeny... Tak ot... ja na wasze rozkazy. Jakie wasze rozkazy?
ZDANOWSKA. Chodźcie dzieci... musimy odjechać.
ANIUCZKIN. Ale na co? na co? dzieci ustały... zmarzły... czaju im trzeba! Ot tam w domiszkie ciepło i czaj jest... Aj! a! madam Zdanowska, niedobra z was matka... dzieci głodne a wy chcecie jechać.
PROSKURÓW. Pazwoitie... poznakomitsia. Ja Fadiej Pawłowicz Proskurów... w domiszkie moim komnatka na wasze usługi. Ja lubię Polaków i zawsze moje komnaty im oddaję a głównie damom.
ZDANOWSKA. Dziękuję panu! Ale doprawdy pojąć nie mogę. — Pan zawsze w takiej walce z moim mężem.
ANIUCZKIN (chytrze), Ja muszę... To służba... Nu... w duszy... ja inaczej razpołożen.. Ja ot czołem przed wami madam... Nu... czto? i ja człowiek jak inni... (Chwyta dziewczynki i całuje je namiętnie). Ach! duszenka ty miła... (Namiętnię). U ciebię oczy jak u... (Stawia dziecko na ziemi i stara się uspokoić). No... idźmy... napojemy dzieci czajem...
ZDANOWSKA. Jeśli już tak ma być, to proszę o jedno. Jestem bardzo zmęczona... dzieci pragnę do snu ułożyć... chciałabym zostać sama.
ANIUCZKIN (z ukłonem). Selon votre desirt... madame...
PROSKURÓW. Pazwoltie życzyć sobie spokojnej nocy.
ANIUCZKIN (ze znaczeniem). Spokojnyj i miłyj... miłyj jak herufimy imiejut w niebie.
ZDANOWSKA (stojąca na progu z pewnem wahaniem). Wolałabym pojechać do miasta.
ANIUCZKIN. Boh z wami... miasto od etapu 15 wiorst, dzieci zachorują... My wam przeszkadzać nie będziemy. Ot, nie odmawiajcie... a to pomyślę, iż wy pogardzać mną chcecie i karać za moje trochę ostre z wam przedtem postępowanie.
ZDANOWSKA (smutnie). Karać pana... nie wolno. Ja mogę tylko życzyć sobie, ażebyś pan był innym. Dobranoc panom.
OFICERZY OBAJ. Pokojnej nocy!

(Zdanowska z dziećmi wchodzi do domu. Widać przez okno jak rozbiera dzieci, nalewa im herbatę)..

ANIUCZKIN (oszalały z miłości). Ot... angieł... ot kniahyni!
PROSKURÓW. Da.. no wy wiecie... blada a potem harda. Ona patrzy na nas kak na psy.
ANIUCZKIN. Niet! wy nie wiecie, co to kobieta. Ona niby patrzy hardo... a ot uśmiechnie się... oczkiem strzeli. Tak i ta. Ona inaczej nie może... bo ona się mnie boi... Ona wie u mnie siła. Ale ona będzie dla mnie łaskawsza, jeśli nie dla mojej urody, to ze strachu przedemną.
PROSKURÓW. Możeby jej coś zaśpiewać i pograć na gitarze pod oknem... ot serenada! Zaczyna grać na gitarze. Zdanowska W domku staje nieruchoma... po chwili podchodzi do okna).
ANIUCZKIN (rozmarzony). Idzie do okna... igrajtie... igrajtie... Fadiej Pawłowicz... Tamara ty moja... ja twój demon... ja k’ tiebie idu.., k’ twoim objęciom... k’ ustom twoim... moja... moja... (Zdanowska zapuszcza firanki u okna).
PROSKURÓW. Wot tiebie war...
ANIUCZKIN. Igraj... igraj... eto kaprysy., Ł damskie kaprysy!
PROSKURÓW. Możet byt!
ANIUCZKIN (nagle) Ide k’ niej... nie wydzierżu... (Wpada do domku).
PROSKURÓW (rusza ramionami i przestaje grać). Nu... ładno... teraz i ja pójdę spać... pora... (Kieruje się ku drzwiom, nagle otwierają się drzwi i widać przez nie bladego jak trup Aniuczkina, który wyrzuca na śnieg dziewczynkę Zdanowskiej.
ANIUCZKIN (jak szalony z gniewu). Eto tak! eto ja k’ wam łaskawo a wy mienja... (porywa z rąk Zdanowskiej, która się ukazuje na progu, chłopca i wyrzuca na śnieg).
ZDANOWSKA. Dzieci! nie zabijaj mi dzieci nikczemniku! Wybiega na scenę, trzymając za rękę trzecie dziecko, porywa poprzednio wyrzucone dzieci i tuli ich do siebie).
ANIUCZKIN. Won ot tuda... won! Ja chciał z wami po ludzku... no nie lzia... Wy śmieli na mnie rękę podnieść... Ja was nauczu!
ZDANOWSKA (do Proskurowa). Panie! ratuj mnie pan... gdzie ja z dziećmi pójdę... co ja zrobię...
PROSKURÓW. Za czem wy madame taka niełaskawa? Zosiej Fedorowicz czudnyj...
ZDANOWSKA. I ten także... i ten...
ANIUCZKIN (woła). Unteroficer!
UNTEROFICER (wchodzi z poza bramy). Słuszajusz Wasze Wysokobłahorodje!
ANIUCZKIN. Odbić etap... skuć więźniów... w drogę...
UNTEROFICER. Słuszajus Wasze Wysokobłahorodje!
ANIUCZKIN (pieniąc się ze złości). Pajediem! dobrze... pajediem... i wy madam Zdanowska z dziećmi... proszę za konwojem! Wot za mężem ty bohaterko...
ZDANOWSKA. To nie bohaterstwo! to obowiązek! Unteroficer wchodzi do etapu i po chwili wraca).
UNTEROFICER. Wasze Wysokobłahorodje... oni iść nie chcą...
ANIUCZKIN. Ja im pokażę! (Biegnie do etapu i staje w otworze. — Widać więźniów zbitych w masę — na środku etapu, u sufitu latarnia — Zdanowski stoi pośrodku partji. Obok niego Padczaski z synem.
ANIUCZKIN. Dlaczego wy iść nie chcecie?
ZDANOWSKI. Jesteśmy chorzy, zmęczeni, głodni... zrobiliśmy nasze 500 wiorst na miesiąc i nie macie prawa gnać nas dziś z etapu.
ANIUCZKIN. Łżesz! nie zrobiliście 500 wiorst... ja prowadzę liczbę... Wy nie śmiejcie przeczyć... Wyjdźcie wszyscy, a nie to...
ZDANOWSKI. Myśmy na wszystko przygotowani... lecz dłużej tak znęcać się nad sobą nie pozwolimy. Zycie nasze to nie igraszka dla młokosa i choć nędzne ono, bronić ]e będziemy.
ANIUCZKIN. Małczat! wy pan Zdanowskij! Wy od siebie tylko gadacie. Niech zaraz ci, którym życie miłe, z etapu wyjdą... ja na nic się oglądać nie będę.
ZDANOWSKI (do więźniów). Bracia... któren z was chce opuścić etap i udać się w dalszą drogę niech wyjdzie stąd dobrowolnie.
LIPSKI (z dumą). Czego się pan o to pytasz! Nikt nie wyjdzie. Niech kanalja morduje.
ZDANOWSKI. Kto iz ruskich choczet wyjti... pust... wychodit! (Kilku kryminalistów Rosian wychodzi) z etapu i trwożliwie staje opodal. Sołdaci-natychmiast zaczynają ich skuwać).
ANIUCZKIN. Tak, eto bunt powstanie?!
ZDANOWSKI. Wywołałeś go sam i zdasz za niego rachunek przed władzą!
ANIUCZKIN (pieniąc się ze złości). Ja się nikogo nie boję... nie mam nad sobą władzy.
ZDANOWSKI. Zapominasz o Bogu! (Do partji). A więc wszyscy dobrowolnie zostajecie wraz ze mną!
WSZYSCY. Dobrowolnie!
ZDANOWSKI. Dziej się wola Boża!
ANIUCZKIN (do sołdatów). Strelat! (6-ciu sołdatów staje ze strzelbami zwróconemi w etap).
ZDANOWSKA (rzuca się ku Aniuczkinowi). Jezus Marja!
ANIUCZKIN. Czto... łzy? wot... prekrasno!
ZDANOWSKI. Zofjo! odejdź... ty żyć musisz dla dzieci!...
ANIUCZKIN. Dzierżytie jejo! (Dwóch sołdatów chwyta Zofję Zdanowską i trzyma silnie za ręce).
BRODIAGA (do siebie, który się przypatrywał). A jeślib tak w łob jewo! (Wskakując do etapu). Smirno bratcy! ja z wami.
ANIUCZKIN. Strelat! (Płacz kobiet w wewnątrz etapu. — żołnierze wahają się strzelać).
ANIUCZKIN. Unteroficer! zaczem oni nie strelajut? Ja was pod sąd!
UNTEROFICER (cicho). Tam kobiety i chorzy...
ANIUCZKIN. Eto nie wasze dieło! strelat! potem kolbami ich! Pli! (Strzał — cisza — i słychać jęk Alfonsa Podczaskiego).
ALFONS PODCZASKI. Ojcze! (Pada martwy na ziemię).
GLOSY W ETAPIE, Jezus Marja! zabijają! wychodźmy! wolimy! iść... chodźmy... chodźmy!
ANCYPA (chce się rzucić na Aniuczkina). Zabił morderca! (Sołdaci na giest Aniuczkina, zasłaniają go przed wygnańcami, obracając bagnety ku tym, którzy chcą się rzucić na oficera. — Wszyscy wychodzą z etapu, nad zwłokami zostaje ojciec).
ANIUCZKIN (chwilę stoi, jakby zawstydzony — wreszcie uderza się po ostrogach szpicrutą). Hej, jemszczyk podawaj kibitki! A ich wsiech w dyby... da... i mieszać panów Polaków razem z naszemi... zakuwać skareje! (Sołdaci zakuwają). A ot pan Zdanowski pójdzie... (Szuka oczami i dostrzega Brodiagę) z etim brodiagą razem... Dobrana będzie kompanja..
BRODIAGA (triumfująco). I taki ty mienja zaaresztował! (Sołdaci chcą wywlec starego Podczaszego z etapu).
PODCZASKI. Zostawcie mnie razem z synem! (Sołdaci tłumaczą mu coś po cichu i wyprowadzają do zakucia).
ANIUCZKIN Tarapitieś! Spieszcie się! Wszyscy w szereg pod liczbą... skareje!
KAROLINA STANISZEWSKA (do Zdanowskiej). Sił nie mam... nie wiem, czy zdołam isć dalej.
ZDANOWSKA, Niech pani siada na tarantasa wraz z dziećmi, ja pójdę za panią w szeregu do następnego etapu.
KAROLINA STANISZEWSKA. Muszę przyjąć, w oczach mi ciemno. (Staniszewska bierze dzieci i idzie za bramę).
ANIUCZKIN (Widząc, jak Zdanowską skuwają z kryminalistą). A ot prekrasno! madam Zda-owskaja, razem ze wszystkiemi. (Wskakuje do kibitki). Za mnoj! (wyjeżdża za bramę — w etapie leżą martwe zwłoki Alfonsa Podczaskiego).
ZDANOWSKI. Bracia! Niech każdy z nas w duszy odmówi pacierz za tego, którego ciało tutaj pozostaje, lecz duch idzie z nami.
STANISŁAW PODCZASKI. Gdyby choć ciało wziąść.
ZDANOWSKI. Napróżno. Wiecie sami... nie dadzą... tu musi spoczywać gdzie padł.
JEDNA Z CHŁOPEK LITWINKA. Gdyby choć garstkę ziemi.
STANISŁAW PODCZASKI (ze łzami przechodząc w szeregu mimo etapu). Śpij synu spokojnie!
WSZYSCY. Śpij bracie spokojnie! (konwój formuje się powoli i w ciszy odchodzi. Na scenie pozostaje Alosza — Proskurów i martwe ciało Alfonsa — słychać długo brzęk kajdan i nawoływania sołdatów. Gdy wszystko ucichło — Proskurów ziewa wyciąga ręce i mówi):
PROSKURÓW, No... uszli... i znowu skuka — nudy. (po chwili). Alosza! Alosza!
ALOSZA (nie odzywa się, tylko stoi i patrzy w etap).
PROSKURÓW. Czto ty abałdieł? czto tam patrzysz? trup leżyt... pust... leżyt... jutro pochowają go po rządowej części. A Dikuszka?... parszywaja kundla... spit?...
ALOSZA (ciągle patrzy w etap). PROSKURÓW. Cztoż spat! uż nie budu. Napijuś czaju... Alosza postaw samowar. Ty wsie na tego trupa patrzysz? da... ostaw... czort z nim! (wchodzi do domu, bierze gitarę i zaczy nabrzdąkać, siedząc przy stole).
ALOSZA (sam zwrócony do etapu). Czort z nim?... niet — Boh z nim! chotia on tylko buntowszczyk! jaki młody! dziecko prosto? Gdzie twoja matka... biedniaga... gdzie twoja matka? (Siada na ławce, patrząc ciągle w etap i ociera łzy — w etapie trup młodego Podczaskiego leży oświetlony dogorywającem światłem latarni — kurtyna wolno zapada).

KONIEC AKTU PIERWSZEGO.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Gabriela Zapolska.