<<< Dane tekstu >>>
Autor Gabriela Zapolska
Tytuł Sybir
Podtytuł Dramat narodowy w 4 aktach
Pochodzenie Utwory dramatyczne, tom V
Wydawca Instytut literacki „Lektor“
Data wyd. 1924
Druk Zakłady Graficzne H. Neumana we Włocławku
Miejsce wyd. Lwów — Warszawa — Poznań — Kraków — Lublin
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


AKT DRUGI.
U GUBERNATORSZY.
Scena przedstawia salon w pomieszkaniu Gubernatorstwa Aksakowa. Jestto bardzo obszerny pokój bielony z ol-brzymiem weneckiem oknem w głębi. Sufit belkowany — wystające belki malowane na niebiesko — przed oknem schodki drewniane — na nich masa kwiatów w doniczkach. Meble ceratą kryte, ciężkie — w rogu ikon przed nim lampka zapalona, po lewej duży piec, obok niego tak zwana leżanka, to jest kaflowe wzniesienie, ogrzewane od spodu. Po lewej pierwszy plan knnapa, na ziemi dywan, na nim stół okrągły, dookoła fotele i krzesła. Na środek sceny wysunięty — ogonem w lewe kulisy — duży ładny fortepjan. Po prawej plan drugi: biurko gubernatora, za nim fotel — zresztą umeblowanie niegustowne — dwie lub trzy serwantki oszklone, w nich pełno porcelany i gratów. Dużo patarafek z włóczki. Na ścianach Iandazafty na kanwie i dwa oleodruki cara Aleksandra II. i Mikołaja I. Za podniesieniem zasłony słychać straszny gwar kobiecych piszczących głosów, brzdąkanie na for-tepjanie, szczęk łyżeczek. Na kanapie siedzi Marja Ga-wryłówna Aksakowa w czarnej jedwabnej spódnicy i białym perkalowym haftowanym kaftaniku. Na głowie ma związaną pod brodą jedwabną szafirową chustkę, pretensjonalnie uczesane. Jest to bardzo tłusta kobieta, lat około czterdziestu, czerwona i zdrowa. Siedzi z nogami podkurczonemi na kanapie i pali papjerosa. Na fotelu! kupczycha przegląda dziennik mód z I-szą sybirską damą. Sonia nalewa herbatę. Masza stoi koło fortepjanu i brzdąka. Druga sybirska dama cokolwiek odsunięta siedzi na fotelu w kapeluszu i co chwilę wyciąga z kieszeni ziarnka słonecznikowe i gryzie je ze zręcznością małpy. Kobiety wszystkie mają krynoliny! bluzki wogóle ubrane modą 61 — 62 roku. Na stole samowar, szklanki, łyżeczki, głowa cukru owinięta sinym papierem i nadrąbana. Mała siekierka, którą damy odrębują cukier, gdy biorą go na pry-kuskę. Wszyscy piją herbatę wylewając ze szklanek na spodki i trzymając spodki na pięciu palcach wzniesionych wysoko w górę.
SCENA PIERWSZA.
Aksakowa — Sonia — Masza — I. Sybirska dama — II. Sybirska dama — I. Kupczycha — II. Kupczycha.
ஐ ஐ

AKSAKOWA (do I. Sybirskiej damy). Może czaju.
I. SYBIRSKA DAMA. merçi... pięć stakanow wypiłam.
AKSAKOWA. Głupost... tak przy rozmowie można i trzydzieści wypić.
II. SYBIRSKA DAMA. Ale rojal wasz cudo! To wasz mąż sprowadził na miejsce starego?
AKSAKOWA. Boh z wami! On by nam jaki podarek zdiełał? on? Da on całą swoją pensję chowa, a sam jeszcze czeka, żeby my jemu jaki podarek zrobiły... ot anafema to kakaja.
MASZA. Da! papasza chytry i skąpy.
AKSAKOWA. I nijak z nim, ani po złości, ani po dobroci. Już i histeryki podpuszczam i spazmy i nerwy rozwodzę i nijak ładu nie dojdę. Ot! Hospody! co tu gadać! Może rumu duszehki podrugi?
KUPCZYCHA. Mnie kapelkę Marja Gawryłówna, a to dziś nudno i chłodno.
AKSAKOWA. Zakurz papieroskę Marja Iwanówna. Od papieroski to nawet miłosna nuda rozwieje.
I. SYBIRSKA DAMA. Ach! tu i o miłosnej nudzie mowy być nie może.
AKSAKOWA. Za czem? za czem?... nie brakże teraz i szykarnych oficerów?
I. SYBIRSKA DAMA. Mówcie o jednym. Innych nie widzę.
II. SYBIRSKA DAMA. Onże jeden anioł starczy za cały tysiąc.
MASZA (zbliżając się. do stołu). Wy o Zosieju Grygorjewiczu?
II. SYBIRSKA DAMA. A o kimże duszeńka miła. Toć on herufim. Ca, łe miasto za nim chodzi. Krasawiec a mołodeńkij... czudnyj! czudnyj!
WSZYSTKIE (oprócz Aksakowej i Soni). Czudnyj! Herufim!
II. SYBIRSKA DAMA (do Aksakowej). A wy co Marja Gawryłówna? wy nie w zachwycie? wam nasz herufim nie w smak?
AKSAKOWA (powoli ze spuszczonemi oczyma). Och! niet... tylko ja ot na nazwanie wasze zgodzić się nie mogę. Herufim? niet! niet! eto za słodko, za łaskawo... demon on... demon. Tamary demon! iz Lermontowa baśni.
MASZA. Ach da mameńka, wy dobrze mówicie, on Lermontowskij demon!
AKSAKOWA (groźnie). A ty kuda Lermontowa znajesz?
MASZA. Przeczytałam mameńka wziąwszy z waszej komnaty. Za czem że nam dziewicom nie wolno czytać kniżek, które Zosiej Grygorjewicz przynosi.
AKSAKOWA. On dla mnie przynosi nie dla was.
MASZA. Och mamo! skądże wiesz... on wczora ze mną długo i kokietliwo rozmawiał.
AKSAKOWA. Z tobą! dura edakaja. Sonia zagraj coniebądź, a ty lepiej pozwij Bukaszkę. Samowar wygasł.
MASZA (biegnie ku drzwiom). Bukaszka! (Koło okna). Sonia! Madam!.,. MamoczkaL. Jedzie — jedzie...
WSZYSTKIE. Kto?
MASZA. Zosiej jedzie na perelotce. (Wszystkie oprócz Sonji biegną do okna).
I. SYBIRSKA DAMA. Kak prync jedzie... ot kłania się. (Wszystkie tłoczą się do okna i machają chustkami piszcząc): Zdrastwujtie!
II. SYBIRSKA DAMA. Ukłonił się.
MASZA. Gdzie on może jechać?
AKSAKOWA. Do turmy — ot, staje u wrot, Tam i Piotr Stepanowicz już od pół godziny siedzi.
I. SYBIRSKA DAMA. Czy nową partję Polaków przywiedli?
AKSAKOWA. Niet... ale z dawną coś tam nie wład tak ot i Piotrowi Stepanowiczowi jako gubernatorowi nada porządek zaprowadzić. Bo to jedni na posielenie, inni na katorgę, inni na turmę — czort znajet, jak tam z niemi... A wszystko to gorde ho! ho!
I. SYBIRSKA DAMA. Da,.. mój mąż powiada, że to dla nas sybirskich nieszczęście, że ich tu zsyłają. Biedniagi tylko patrzą, gdzie jaki zarobek naszym wydrzeć.
AKSAKOWA. Nu, jest między niemi inteligenty... Nasza ot guwernersza Zdanowskaja, gra na rojale... po francusku i Sonję i Maszę manier dobrych uczy.
MASZA. A zakazała nam madam Zdanowska, żeby my kosą gęby nie obcierały, jak herbatę wypijemy.
I. KUPCZYCHA. Nu, nu.. nowe porządki... my od dzieci kosą gębę po czaju ucieramy, a zdrowo żyjemy...
MASZA. Bukaszka! Bukaszka! gdzież ten czortow syn?

SCENA DRUGA.
Też same — Bukaszka. (Tłusty, bardzo młody dienszczyk, w białej bluzie, łagodny i cichy).
ஐ ஐ

AKSAKOWA. Gdzie ty się podziewasz prachwost... ty edakij. Nie wiesz, co na żurfiksie samowar ciągle powinien kipieć? ha?
BUKASZKA. Winowat wasze błahorodje... zdrzemnął się.
MASZA. Wot tobie raz... jaki predsiediatel... a to cztob ty prasnułsia... (Uderza go w twarz).
AKSAKOWA. Daj jemu z drugiej strony w mordę.. niech pamięta o służbie...
SONIA. Masza!
MASZA. Czto? czto? czego ty chcesz? (Bije Bukaszkę). Ot jeszcze raz, jeszcze... (Zamierza się. Wchodzi Zofja Zdanowska, i chwyta ją za rękę).

SCENA TRZECIA.
Też same — Zofja. (Zofja odziana biedno, ale cało, patrzy surowo na Maszę).
ஐ ஐ

ZOFJA. Masza!... ja tobie zakazałam bić Bukaszkę!
MASZA (hardo). Mameńka pozwoliła.
ZOFJA. Pani gubernatorowa każe wyjść Bukaszce.
AKSAKOWA (zmieszana). Uchodzi prócz! (Bukaszka wychodzi. — Chwila milczenia). Wy madam Zdanowskaja naprasno mieszacie się w te sprawy,.. Z chłopstwem tolko u nas biciem...
ZOFJA. I dobrem słowem.
WSZYSTKIE PANIE. Ach! czto... eto szutki...
AKSAKOWA (zła). To już nasze dieło, jak ze służbą, a wasze dieło ot by kazać moim córeczkom co zagrać na nowym rojale. Drogo nas lekcje kosztują. Niechże chodź ludzie widzą, że w pomyjną jamę nie wrzucamy pieniędzy.
ZOFJA. Zagraj Soniu.
SONIA (łagodna blondynka)). Co zagrać? Ja chciałabym Szopena...
ZOFJA. Zagraj preludjum. (Sonia siada i gra cicho. — Zofja siedzi przy niej i przewraca kartki. Bukaszka wnosi samowar. Panie piją herbatą. Chwilę słuchają, wreszcie znów zaczynają rozmawiać.
SYBIRSKA DAMA. Harda jakaś ta guwernersza... Czy to zesłana?
AKSAKOWA. Nie, ona po dobrej woli przyjechała za mężem. On skazany do katorgi, ale że teraz transport dalszy utrudniony to zatrzymali go u nas, w turmie.
MASZA (śmiejąc się). W lokatorach, jak mówi papasza.
AKSAKOWA. A ona za zarobkiem chodzi, zanim dalej pojadą. Nastręczyła mi ją Awdotja Pawłówna. Jej synka uczy francuskiego.
I. SYBIRSKA DAMA. Blada i smutna.
AKSAKOWA. Da z czego jej weselić się ha? Podobna dworianka, a w guwernerszy popadła (Do Kupczychy). Agrafena Nikołajewna czaju? a może papirosku?
I. KUPCZYCHA. merçi... mnie to od prykuski został się w gębie kawałek cukru, to ja jeszcze smokczę.
SONIA (grając, do Zofji). Nikt nie słucha... może przestać grać...
ZOFJA. Graj dla siebie samej dziecko...
SONIA. Mnie ten hałas i ta przegaworka denerwuje... ja chciałabym tak ciszy... (Urywa nagle granie).

SCENA CZWARTA.
Też same — Aniuczkin. (Wszystkie kobiety, oprócz Sonji. i Zofji zrywają się uszczęśliwione).
ஐ ஐ

AKSAKOWA. A... nareszcie.
ANIUCZKIN. Izwienitie... ja był zajęty, ledwo się wydostał...,
MASZA (z grymasem). Eto wy tak kokietliwo tylko kazali na siebie czekać!
AKSAKOWA (ostro). Masza! odstań od Zosieja Grygorjewicza.
MASZA. Za czem mameńko! za czem? razwie ja nabalna
ANIUCZKIN. Wy? ach... quelle idié!...
MASZA. A wot widzisz mameńko, Zosiej Grygorjewicz rad ze mną mówi.
AKSAKOWA. Odejdź Masza! my chcemy także z Zosiejem Grygorjewiczem pomówić. (Aniuczkin zbliża się do stołu, panie robią mu miejsce, nalewają mu herbaty, on się szasta, dzwoni ostrogami).
AKSAKOWA. Czajku!
ANIUCZKIN. Miłosti prosim. (Spostrzega Sonię i Zofję). A pardons... nie widziałem panie, wszedłszy.
AKSAKOWA. Wy znacie madam Zdanowskoj?
ANIUCZKIN. jakże to? ja miał cześć prowadzić partję w której szła madam Zdanowska.
AKSAKOWA. Ach da! ja zapomniałam. (Z kokieterją). No, skoro wy Zosieju Grygorjewiczu zjawiacie się to prosto tyle myśli do łba się tłoczy, że ręce opadają,
ANIUCZKIN. Zdaje się, że panna Sonia grała na rojale. Czy można prosić, żeby jeszcze co niebądź zagrała?
SONIA. Moja gra nie będzie wam w guście Zosieju Grygorjewiczu.
AKSAKOWA. Wot widzisz... dura kakaja.. wot ona taka wiecznie mądra, jak archirej.. nie w guście.
ANIUCZKIN. Zostawcie Marja Gawryłówna... panna Sonia nie ze siebie ma takie mniemanie... eto madam Zdanowska tak mnie profanem okazuje... kakże madam Zdanowska... cóż? ja się mylę. (Zofja milczy — po chwili zwraca się do Aksakowej).
ZOFJA. Czy pani gubernatorowa pozwoli mi lekcje z panienkami zacząć?
AKSĄKOWA. Proszę niech pani idzie...
MASZA. Ja nie pójdę... ja ostanę się. Zosieju Grygorjewiczu, proście mamaszy, niech pozwoli ostać się tutaj.
ANIUCZKlN (kokietliwo). Marjo Gawryłówna! dobroć to cnota aniołów! (Wszystkie damy zachwycone). Prelest! czudno skazane!
AKSAKOWA (uszczęśliwiona). Da ostań Masza! Sonia idzie z madam Zdanowskoj! (Sonia i Zofja wychodzą na lewo).
I. SYBIRSKA DAMA. Nu sława Bogu, że poszła eta guwernersza... a to czysto mina,, jak na pogrzeb albo na panihidy.
MASZA. Za czem ona was nie lubi, Zosieju Grygorjewiczu?
ANIUCZKIN. Ach mamzel Masza... wy już niedyskretna.
I. SYBIRSKA DAMA. Aj! aj... ja się założę, że to jaka romantyczna afera... czto!... wot widitie moi damy... Niet... wy uż czerezczur donżuan!
ANIUCZKIN. Ach! Wiera Iwanowna.. kakże!..
WSZYSTKIE DAMY. Da, da wy donżuan.
MASZA. Wy donżuan i diemon!
ANIUCZKIN. Och! Och!
AKSAKOWA. Da! wy diemon Zosieju Grygorjewiczu...
MASZA (podłażąc mu pod oczy). Ach! ja by chciała być waszą Tamarą!
WSZYSTKIE DAMY. Masza! Masza! Masza!
MASZA. Nu co? może nie? każda z was by to chciała, tolko ja priamo mówię, a wy nie.
AKSAKOWA. Ach ty bezobrazje kakoje! Wot abizjana... uchodi procz!
ANIUCZKIN. Ach niet! zostawcie! mamzel Masza tak z żartów... Łuczsze porozmawiamy o balu, co go ma wydać dyrektor tiurmy. Wy nie mówiły, że chciałybyście potańcować polkę mazurkę.
WSZYSTKIE DAMY. Da! da!
MASZA. Radi Boga! nauczcie nas tańcować mazurkę.
ANIUCZKIN. Eto oczeń lekko... ot dwa szaga tak, a dwa szaga tak... (Pokazuje. Damy wstają i usiłują tańczyć.
MASZA. Bukaszka, weż harmoniję i graj czto niebud...
ANIUCZKIN. Nie można, trzeba mazurkę.
MASZA. Naplewat! My i tak potrafiemy. (Bukaszka siada na leżance i zaczyna przygrywać na harmonji kozaka).
AKSAKOWA. Pokażcie mnie Zosieju Grygorjewiczu, jak się tańczy.
ANIUCZKIN. W siju minutu. (Biegnie do niej, bierze ją za ręce i usiłuje nauczyć kroków mazurowych, ona wściekła patrzy mu u: oczy i mówi cicho).
AKSAKOWA. Co ty miał z tą Zdanowską? Ty ją znał intimno?
ANIUCZKIN (cicho). Ty z uma zeszła Malzańka — astaw.
AKSAKOWA, Ostań się, jak one wszystkie pójdą, ja muszę z tobą gadać.
MASZA, (która stanęła przed Bukaszką). Jak ty grasz, ty świńskie ryło? (uderza go w twarz i śmieje się). Jak chlapnęło? co? jak jego uderzyć, to chlapnie, jakbyś dłoń w donicę śmietany włożył. No, sprobój Agrafena Iwanowna, no, prosto śmietana.
I. SYBIRSKA DAMA (do Kupczychy). A wy?
I. KUPCZYCHA. ja nie mogę — mnie stydno... ja dziś nie wdziałam pończoch.
I. SYBIRSKA DAMA. Niet Zosiej Grygorjewicz... Dla mnie to za trudno, ja nie potrafię.
MASZA. Głupost! Polaki potrafią — to i my. Cóż, oni przecież barbary naprzeciw nas... Słuszajtie — mnie rozpowiadali, że oni ruskie dzieci jedli. Czy to prawda?
AKSAKOWA. E... eto wzdor... lepiej tańczmy! Nu! ka? Bukaszka! smirno! (Wszystkie tańczą ze śmiechem, nagle drzwi się otwierają i zjawia się w nich Aksakow).

SCENA PIĄTA.
Ciż sami. — Aksakow. (Aksakow, mężczyzna tłusty, niski z podbródkami — ubrany w mundur i płaszcz mikołajew-ski — mieszanina nadzwyczajnej chytrości, brutalności i siły oczy przenikliwe, uśmiech na pozór dobroduszny — nadzwyczaj inteligentny. — Zatrzymuje się w drzwiach, zrzuca płaszcz tak, że płaszcz pozostaje na scenie — to samo i czapka. Panie nie widzą go, tańczą — on przechodzj przez scenę i mówiąc „Pardons“ wchodzi do swego pokoju. Panie przestają tańczyć cokolwiek zmieszane.
ஐ ஐ

AKSAKOW (u drzwi zwraca się do Aniuczkina). Ja kwam imieju dieło Osip Grygorjewicz! (Wchodzi do swego pokoju, chwila milczenia, kobiety zbliżają się do stołu, Aksakowa zła, nerwowo odrębuje cukier i gryzie).
I. SYBIRSKA DAMA. Piotr Stepanowicz dziś nie w dobrem rozpołożeniu ducha.
AKSAKOWA. On zawsze taki. Jak tylko wejdzie, tak i cała proklamacja i anatomja po łbie bierze. — E to moje nerwy wydzierżać nie mogą. Ze mną może zdiełać się histeryka.
MASZA. Da, ostaw mameńka histeryku, lepiej tańcujmy mazurkę.
AKSAKOWA. Ty zwarjowała? A on że? (Pokazuje na drzwi Aksakowa). Da on nam taki kongres urządzi, że no!...
KUPCZYCHA. Tak idźmy lepiej do domu.
AKSAKOWA, Da już lepiej idźcie... ja was zatrzymywać nie będę — a cóż Boh mnie pokarał takim mężem, ot nie dom, a prosto kazamaty.
I. SYBlRSKA DAMA. Praszczajtie... a jutro do mnie na żurfix... klukwa świeża przyszła i wy Zosiej Grygorjewiczu także...
ANIUCZKIN. Jeśli czas mieć będę.
I. KUPCZYCHA. Dziękujemy za czaj i ugoszczenie. (Kłaniają się i odchodzą).
I. SYBIRSKA DAMA. Wy Zosieju Grygorjewiczu nie chcecie odjechać ze mną do domu?
AKSAKOWA (szybko). Niet! — on się tu zostaje. (Damy wychodzą).

SCENA SZÓSTA.
Masza — Aksakowa — Aniuczkin — Bukaszka — później Aksakow.
ஐ ஐ

AKSAKOWA. Bukaszka ubieri procz samowar. (Bukaszka zabiera samowar), Masza idź uczyć się skarije.
MASZA (grymasząc). Niet! ja się ostanę z Zosiejem Grygorjewiczem, my będziemy bałtat’ o miłości i o Lermontowie.
AKSAKOWA. Uchodi procz — mierzawka! Tobie o miłości... idź uczyć się... won!
MASZA. Adje z bonżurom. (Wychodzi na lewo).
AKSAKOWA (rzuca się do Aniuczkina) A teraz ty mów czystą prawdę. Co ty miał z tą guwerneszą? Ona była w ciebie wlublona? co?
ANIUCZKIN. Patisze... mąż...
AKSAKOWA. Naplewat’ mnie na niewo! Co on mi za mąż? Wkopał się w swoje dieła i na próbkę go nie widać. (Idzie do drzwi Aksakowa i zagląda). On uszoł w spalniu... Przeodziewa się... on będzie znów jakieś fokusy ze ssylnymi stroić. Diejatiel kakoj!,.. (Gwałtownie do Aniuczkina). Zaczem ty wczoraj nie przyszedł?... córeczki poszły na pragułku — ja została się jedna.
ANIUCZKIN (znudzony). W turmę iść musiałem. Tam znów są ważne dieła. Waszże mąż ciągle także teraz tam siedzi.
AKSAKOWA. Wriosz! Ty z turmy wyszedł o drugiej. Ja z za gardiny patrzała, a serce mi się ślozami oblewało. Ty preżdie jeszcze przed godziną przychodził. (Aksakow zbliża się). Izmiennik ty! uhodi ty prócz? (Nagle wyciągając ręce). Angieł ty! herufim!... diemon ty!... mój!... (Całuje go namiętnie).
ANIUCZKIN (odtrącając ją od siebie). Ostrożnie! (Wchodzi Aksakow, bez munduru, W domowej kurtce z srebrnymi guzikami).
AKSAKOW. Wy zdieś Osipie Grygorjewiczu?
ANIUCZKIN. Żdu na was gaspadin gubernator.
AKSAKOW. K’wam u mnie prośba. Idźcie do tiuremnego dyrektora i każcie żeby tych ludzi, których ja kazał przywieść razem — przywiedli każdego po osobno. — To jest pierwszego osobno, a dwóch drugich razem. Już pisać nie chcę, bo niewiadomo gdzie dyrektor siedzi.. wy go lepiej sami znajdziecie.
ANIUCZKIN. Ja do waszych usług Piotr Stepanowicz.
AKSAKOW. A wracajcie się tu jeszcze.
AKSAKOWA. Czekamy na was z czajem. (Aksakow spogląda na nią ze złością — ona woła za odchodzącym Aniuczkinem. Adje z bonżurom Zosieju Grygorjewiczu.

SCENA SIÓDMA.
Aksakowa — Aksakow.
ஐ ஐ

AKSAKOWA. Cóż na mnie patrzysz zwierem? ha?
AKSAKÓW. Tylko ty mi żadnej histeryki dziś nie strój, bo u mnie cała przepaść dieł na głowie. Słysz Marfa Gawryłówna... ostaw ty mnie dziś w pokoju.
AKSAKOWA. Nie użeli? ja tobie mieszam w czem spokój? Da tłuczesz się po całym domu, jak niedźwiedź na weselu — tiuremniki twoje śmierdzą wszędzie i w gościnnej i w jadalni, wszędzie ich nawodzisz tak, iż ja sobie w moim własnym domu miejsca znaleść nie mogę.
AKSAKÓW. Ty idź do spalni i tam siedź, dom mi potrzebny do moich dieł, a ja nie na to posłany tutaj przez mego druha Michała Mikołajewicza Murawiewa, aby perfumować twoje komnaty i w gościnnoj żurfiksy stroić.
AKSAKOWA. Ja do takiego życia przywyknąć nie mogę.
AKSAKÓW. Naczinajetsia Simfonja! Matuszka radi Boga uchodi ty won gałubuszka — idi kakietniczat’ na spacerze z junkierami — da ostaw ty mnie w pakoje.
AKSAKOWA. A za czem ja drugi raz za mąż szła? za czem ja dołgi za ciebie spłaciła? kagda ja iz Nicy po śmierci mego pierwszego męża jechała? Ty mnie drożej kosztujesz, niżby cerkiew postawić... a ty mnie teraz rugasz i z mojej własnej gostinnoj gnasz? ha?
AKSAKÓW (siada przy biurku i zatyka uszy).
AKSAKOWA (z coraz większą furją). Ale się wynukać stąd nie dam! Ja zdiesznaja korennaja Sybiraczka — ja doczka i bywsza żona grubych tuzów gorodskich... ja jak za-chocze to ciebie won prognam z domu.

(Wchodzi Aniuczkin).

AKSAKÓW. Marfa Gawryłówna — za dwie godziny skończysz podpuszczać swoje histeryki, teraz zostaw nas samych.
AKSAKOWA. Mnie nie choczet sia.
AKSAKOW (biorąc ją nadzwyczaj silnie za rękę i prowadząc do drzwi). Uchodi prócz! gawarju tiebie!
AKSAKOWA (wychodząc). Wot nahał! wot bez obrazje! wot czto eto takoje! (Wychodzi. Aksakow chwilę Wstrząsa się, pociera ręką po czole, Wreszcie woła Aniuczkina).
AKSAKÓW. Zosiej Grygorjewicz — wy nikomu nie rozpowiadajcie o mojej intimnoj żyźni... Marfa Gawryłówna dobra żeńszczyna, no ona bolna, nerwy u niej krugom chodzą... A potem... wot... u was jest wpływ na nią... da... da... — ja zamietił... tak zdiełajcie proszę, żeby ona mnie teraz ostawiła w spokoju, nie miesząła, bo u mnie teraz, musi być głowa swobodna i myśl czysta. (Ściska Aniuczkina za rękę). — Ja wam to już jako druh odpłacę... (Siada przy biurku).
ANIUCZKIN. Dyrektor tiurmy mnie mówił, że dzień do dnia spodziewają się rozkazu, aby partja szła w dalszą drogę. Już siódmy miesiąc siedziemy na miejscu... nowe partje nadciągają.
AKSAKÓW. Da... no część z waszej partji i tak ostaje się tu na posieleniu.
ANIUCZKIN. Da... no Zdanowskij, Ancypa, Lipski, Staniszewska — oni naznaczeni dalej.
AKSAKÓW. Niech oni idą wszyscy — ale Zdanowski ostanie się tu podemną.

(Aniuczkin brwi marszczy).

AKSAKÓW. Wy wiecie dlaczego ja go chcę, ja muszę mieć go tutaj.
ANIUCZKIN. Wiem Piotrze Stepanowiczu. No właśnie dlatego, że on buntuje i sieci zarzuca, trzeba go stąd wziąć, przerwać jego działanie i rozbić projekta.
AKSAKÓW. Ach ty rebionok! ty rebionok... Z ciebie krasiwyj frontowyj oficer — no, ty nie dyplomat. U tiebie kryk, strelaj — razbij! razwie na tiem stoi rząd? — Rząd e to... kot... koszka. Wyciągnie łapę i czeka... Idzie mysz koszka idiot — czeka, mysz tu, tu... koszka czeka, mysz gula — kontenta, myśli koszka śpi... i lezie... lezie — da i wlezie prosto w rot. I wtedy ją bieri... Da wot i my powinni żdat’ Zdanowskij naczynajet wiercić, jak Sybir podnieść przeciw Rosji... nie przerywać... gałubczyk niet żdat’... sieci zarzucić i ślepia zamknąć. Wot w sieci naleci sotni, tysiacze, my sieć ściągniemy i oni już nasze, a cały bunt utłumili... (Wstaje i chodzi po pokoju z rękami założonemi z tyłu). Da, da, ja z dobrej szkoły — ja brał udział w powstaniu Dynaburskiem, ja wiem co i jak, a potem takie pismo jak to, które ja dziś otrzymał od mego druha Michała Mikołajewicza Murawiewa z Wilna, to mnie ukrzepia i do działania podnieca. Ot Michał Mikołajewicz pisze: (czyta list). „Niech ci, których Tobie Piotrze Stepanowiczu prześlę, przechodzą prosto z moich rąk w twoje ręce. Dlaczego o ciebie prosiłem tam, na oddalonym poście w Sybirze. Praca moja nad przywróceniem ładu w Polsce nie kończy się z chwilą zsyłki. Ty czuwaj i systemu mego nie zmieniaj. Najmiłościwszy cesarz raczył mi wyrazić swe zadowolenie mimo Dołgorukowa i polskiej intrygi...
ANIUCZKN. Pozwólcie, że wam przerwę, Piotrze Stepanowiczu. I mnie znajomy dobrze duch działalności Michała Mikołajewicza Murawiewa. Lecz on nie dyplomacją a siłą ukrócił bunt i wołnienje w Litwie.
AKSAKÓW. Rebionek ty! Rebionek! Pomnij, że Murawiew przyszedł już do zbuntowanego i podminowanego kraju. — Gdyby on był obecny wtedy, gdy bunt tworzył się i rósł jak chwast, on by miał, mój system pielęgnowania buntu... ot prosto jak w cieplarni kwiat... A jak on wzrośnie, napaść na niego i wyrwać z korzeniem... ot!
ANIUCZKIN. To może być, no — ja do więźniów moich mam także prawa... Mnie Zdanowskij przynależy i ja go mam transportować dalej. (Ściemnia się),
AKSAKÓW. Batiuszka — żądaj ty czego chcesz, a mnie ostaw tego więźnia. Da pojmij ty, ja go chcę schwytać — oplątać i schwytać... chcę go mieć swoim.
ANIUCZKIN. I ja go chcę mieć swoim.
AKSAKÓW. Na co? aby go siłą zgnieść?
ANIUCZKIN. Aby go siłą zgnieść.
AKSAKÓW. Mała rozkosz. Umiem go zgnieść. On bardzo inteligentny, on „polska intryga“ — Tak, jego intrygą zgnieść!... wot udawolstwie.
ANIUCZKIN. Dla mnie też udawolstwie takiego umnego wieść ot na rzemieniu.
AKSAKOW. Eto uż daruj batiuszka, no eto dzicz tak lubi. U mnie polirowanyj duch. Ja delikatnie, ot, jak koronka zadzierżgnąć umiem sieci... a potem całą noc myśleć, jak, co dalej. (Pochurli — prosio chytrze). A ja wam jeszcze co powiem Zosieju Grygorjewiczu! Czyn czyna poczytajet... pojmi. — Kiedyż nam dobre chwile łowić, jak nie teraz? Tam w Polsce już ucicha, rząd stłumił powstanie w guberniach północno-zachodnich... Gdy Wrócisz, nie znajdziesz sposobności odznaczyć się i znaleźć sobie do car-szprynca w górę. Tak nam należy pozwolić dojrzeć powstaniu tu na Sybirze — nie wypuszczać z ręki losu i jak oni już będą gotowi wybuchnąć, a niebezpieczeństwo dla rządu będzie istotne — wtedy rozwinąć swoją działalność.
ANIUCZKIN. Mnie tak o zaszczyty nie chodzi.
AKSAKÓW. Da! da! ty jeszcze młody.., u ciebie tiemperament, No, u mnie jednak chce się car-szprynca zrobić, bo we mnie siedzi kromie gubernatora może jeszcze co większego w duszy. Tak ty mi Zdanowskiego ostawić nie chcesz?
ANIUCZKIN. Bez niego nie pójdę dalej.
AKSAKÓW. Tak, ostań się. Tak, jak chcesz, ja tobie sprowadzę jaką zarażną chorobę do tiurmy — tyfus, albo ospę... twoi zsylni będą chorować — ty zrobisz donos do Petersburga, że jechać dalej nie możesz, a tymczasem pust’ Zdanowskij niech robi rewolucję, a potem, kto wie, co z nim rząd zrobić każe... Może ja ci go oddam, powieziesz go dalsze...
ANIUCZKIN. A jak skażą na posyłki i zabiją?
AKSAKÓW. To ja znów w zamiam oddam ci przysługę. Każę bić tak, aby nie zabili. No co zgoda?
ANIUCZKIN. Uwidim.
AKSAKÓW. Ej ty chytryj malczyszka! (idzie wgłąb i Woła). Bukaszka! przynieś świece! (Wraca). Da, da, trzeba mieć szczęście, trzeba aby w relsy popaść i aby linja poszła szczęśliwie. (Wchodzi Bukaszka).
BUKASZKA. Wasze Prewoshoditielstwo.
AKSAKÓW. Czto słucziłoś!
BUKASZKA. Pryszoł unteroficer i gawarit czto szukają wszędzie warjata, no, znaleść nie mogą.
AKSAKÓW (wściekły), jak nie mogą. (Chce iść do przedpokoju, potrąca po drodze Bukaszkę i uderza go w twarz). Czto ty suniesz sia w nogi? won! (Wychodzi do przedpokoju)

SCENA ÓSMA.
Aniuczkin — Bukaszka — Zofja — i Sonia. (Równocześnie stają we drzwiach z lewej Sonia i Zofja).
ஐ ஐ

SONIA (do Zofji). Madam! papasza znów Bukaszkę w twarz uderzył.
ZOFJA. Widziałam Sonjo! Przykro mi. Tylko jednem się cieszę, iż ty zrozumiałaś, iż bić ludzi, którzy nam swoje siły i życie niosą w ofierze, nie należy. (Aniuczkin usuwa się cokolwiek).
SONIA. U was w Polsce służby nie biją?
ZOFJA. Bili... kiedyś... teraz nie, Sonia.
SONIA. Ja dam Bukaszce rubla. — Mama mi dała wczoraj rubla na wstążki... Ja mu dam tego rubla. (Biegnie do Bukaszki). Wot tiebie rubl Bukaszka... spriacz!
BUKASZKA (zdziwiony). Za czem wy mnie eto dajetie Barysznia?
SONIA. Tiebia w mordu ciełyj dzień bijut.
BUKASZKA (naiwnie). Nu tak czto? morda nie szklanka, nie stłucze się.
SONIA. A! (Do Zofji).h On nie pojmuje. On nie pojmuje.
ZOFJA. Uspokój się Sonio!
SONIA. Czto? ja nerwna... ja tak, jak ma-masza — u mnie nerwy się rozchodzą i mnie serce boli... i wszystko mnie tu dręczy... Ot papasza... ja się jego boję, on straszny, on się zawsze śmieje... On mnie wieczorem każe grać waszego Szopena, gasi świecę... a tu ktoś stoi — wtedy jęczy, płaczę, żali się... o! (Spostrzega Aniuczkina). Madam! tam ktoś jest madam!
ANIUCZKIN. Radi Boga... Sonio Tarasiejewno... eto ja... Aniuczkin...
SONIA. Ach!... to wy!... Boh jak ja się zlękłam. A to czemu wy się chowacie po kątach? Ach madam Zdanowska — ja dla waszych rebionków przygotowałam trochę konfektów. One w spalni u mamaszy — ja przyniosę — nie odmawiajcie, a to pomyślę dlatego, że ja Ruska a wy Polka. (Wybiega na prawo — Łukaszka wyszedł).


SCENA DZIEWIĄTA.
Zofja — Aniuczkin. (Zofja patrzy chwilę na Aniuczkina. poczem naciąga swój żakiet i nakłada zniszczone rękawiczki).
ஐ ஐ

ANIUCZKIN (blady, z wykrzywionemi ustami). Kakże wasze zdarowje — madam Zdanowska? Wy widzę w guwernerszy popali? Hm! hm! To nie czestno dla dworjanki, dla arystokratki kak wy... A wasz muż? Wy widzieli waszego muża? On znosi drzewo na dziedzińcu w tiurmie... da, da. (Po chwili). A mogło być inaczej...
ZOFJA. Nie mogło być inaczej. Myśmy na tę dolę byli przygotowani. Wiedzieliśmy co nas spotka.
ANIUCZKIN. Da czto? manifest legalny ja mogłem wam tak samo wydać, jak car... (Siada na fotelu). Ja byłem i jestem teraz ciągle car nad wami — ja mogę zrobić z wami co mi się podoba.. (Po chwili, zrywając się, namiętnie). Ty sto razy krasiwieje teraz czem na etapach. Ty! ty! nie uchodi! nie wiesz, co to jest miłość ruskiego!... Ja dla ciebie niebo w piekło przewrócę. (Klęka i całuje brzeg jej sukni). Ty... święta! ty caryca! ty różowa! (Wydziera zębami kawał jej sukni). Nie wydzierżu!... Chcesz rękę sobie przekłuję a ty moją krew pij — ja ci wszystką krew oddam.
ZOFJA. Puść mnie pan! To moja jedyna sukienka. Pan drzesz ją w łachmany.
ANIUCZKIN. Broś ty z suknią! broś!... (Zrywa się i rzuca się na nią, jak zwierz). Pociełuj! Pociełuj!

SCENA DZIESIĄTA.
Ciż sami. — Aksakowa i Sonia.
ஐ ஐ

AKSAKOWA (zobaczywszy Aniuczkina całującego Zofję). Wot nakazanje! (Blada, ledwo mogąc mówić ze wzruszenia). Ach! ty! izmiennik! ty ochał kakoj! ty niegaciiaj! (Zofja wzrusza ramionami, poprawia suknię i wychodzi).
SONIA (która weszła tyłem zwrócona tak że nie widziała, co się działo). Mameńka... czto z toboj?
AKSAKOWA (dławiąc się spazmami). Powiedz mu Sonio czto on nie diemon a szympansee, czto, ach, zdiełajetsia histeryka...
ANIUCZKIN (spokojny, otwiera drzwi do przedpokoju). Piotr Stepanowicz z Marfą Gawryłówną czto to zdiełałoś?

SCENA JEDENASTA.
Ciż sami — Aksaków — Bukaszka, który niesie pomarańcze, talerz z zupą, łyżkę — ciastko z przedpokoju.
ஐ ஐ

AKSAKOW. I nowa symfonija... wodoj! wodoj! Bukaszka, napusti fontannu. (Bukaszka bierze w usta wodę i parska na Aksakową — ta się zrywa).
AKSAKÓW. Nu sława Bogu, żyje! A teraz — proszę iść stąd i zostawić mnie w spokoju!
AKSAKOWA. Ja ujdu! ujdu! nie żełaju niczewo bolsze... ale wpiferw ja powiem prawdę, co ja zobaczyłam! Piotrze Stepanowiczu... Na twój dom Zosiej Grygorjewicz ściąga niesławę. On tu całował się z etoj triapkoj guwernerszoj...
AKSAKÓW. Z kim?
AKSAKOWA. Z etoj Zdanowskoj... On z nią w intimnem znakomstwie od dawna... i tu romany w moim domu nawodzi. Eto stydno, eto mierzost’, eto priamo nie dżentelmien a swinia tak diełajet, eto nie podchodit ruskomu oficeru a kakomu to prachwostu! (Wychodzi na prawo i zamyka drzwi).
AKSAKÓW (do Aniuczkina). Ach! eto tak? ty wlubił sia w żonę Zdanowskowo?... Czemu ty ranie tego prosto nie powiedział? My tak to intryżkoj zdiełamy, że ty Zosiej Grygorjewiczu będziesz roman z żonoj puskat... a muż będzie tymczasem w Sybirze powstanie stroił... Nu prasti... zaczem było tak niezręcznie... wsio można, tolko ostrożno... Tieper bieda!...
ANIUCZKIN. Uż późno... pozwoltie... ja ajdu... aha!... wot czto trzeba tych dwoje wariatów z mojej dawnej partji oddać do szpitala na zimę, jeżeli partja tu dłużej zostanie.
AKSAKÓW. Co? co? warjatów oddać do bolnicy? No, no, kakij wy dyplomat! Warjaty będą nie w bolnicy, ale będą chodzić wolno po turmie i pomiędzy posieleńcami... ej! ej!... malczyska eto moi agenty, eto moja tajna policja!... nu praszczajtie przyjdźcie dziś w klub — ja także tam zajdę na chwilę — zagramy, do swidania! (Gdy Aniuczkin odchodzi — on go wstrzymuje). No, a jakże ze Zdanowskim? on mój?
ANIUCZKIN (żywo). Pazwoltie... budiem żdat rozkazu z Kijowa.
AKSAKÓW. Wyście się zgodzili? A może chcecie Marfę Gawrylównę zobaczyć?...
ANIUCZKIN. Niet’ niet’ — merçi (wychodzi szybko — widocznie wzburzony).
AKSAKÓW (wyjmuje portfel, kładzie na biurku). Da wot... a kto zdieś (spostrzega Sonię). Eto ty? prekrasno! Ty mnie dziś gałubuszka będziesz potrzebna zaraz.
SONIA (strwożona). Papasza, znów grać po ciemku?
AKSAKÓW. Da... tolko minutkę...
SONIA. Ja bojuś — ja nerwna. Kto to jęczy i płacze? ja nie chcę.
AKSAKÓW (twardo). No, ja chcę!... Sonia... ja wiem, ty wlubiłaś w odnawo krasiwawo, małodawo czeławieka... Ty k’niemu piszesz piśma, da i rendes-vouz z nim stroisz. Ja eto znaju, a ja małczu, tak ty dołżna diełat’ czto ja chaczul (Sonia spuszcza głowę). Idź czekaj w swoim pokoju — ja po ciebie przyjdę. I o tem ni gu... gu..,
SONIA. Ach papasza! (Wychodzi na lewo płacząc).

SCENA DWUNASTA.
Aksaków sam później Staś Wilgocki i Bukaszka.
ஐ ஐ

AKSAKÓW (odsuwa trochę kanapę, tak ażeby stanęła między fortepjanem a leżanką — stawia na leżance trochę pod ścianą zupę, pomarańczę i ciasto). Wot kak robi się małymi środkami dyplomacja. (Zaciera ręce, idzie ku drzwiom na prawo — zamyka je na klucz, tak samo i drzwi na lewo, poczem podchodzi do przedpokoju). Bukaszka prywiedi sumaszedszawo! (Narzuca na siebie płaszcz tak, że kryje świecące guziki kurtki — gasi jedną świecę, drugą przysłania zielonym abażurem. Łukaszka wprowadza Stasia Wilgockiego, który wpada z widocznym strachem).
STAŚ (ubrany w katorżną siermięgę — obdarty — obłocony — straszny — twarzyczka śliczna, blada i nadzwyczaj dystyngowana). Nie strzelaj tylko! nie strzelaj!
AKSAKÓW (szeptem do Bukaszki). Zamknij drzwi! (Bukaszka szybko zamyka drzwi — Jaś zostawszy się sam, nie widzi chwilę Aksakowa — który się kryje w cieniu — Aksaków skrada się na lewo i po cichu wprowadza Sonię, którą prowadzi do fortepianu, ale tak, że ona nie może spostrzedz Stasia — Aksakow sadza dziewczyną do fortepianu i mówi).
AKSAKÓW. Igraj czto nibud iz polskich motiwow. (Sonia zaczyna grać preludjum Szopena bardzo cicho. — Staś stoi chwilę zdumiony — Wreszcie podnosi głowę).
STAŚ. O! grają! fortepjan! o! (siada na krześle). Warszawa! dom... siostra Mania... mama! moja mama!
AKSAKÓW (podchodzi do niego, cicho, dobrodusznie obejmuje go i całuje). Jak się masz Stasiu?
STAŚ. Kto to? kto pan?
AKSAKÓW. Nie poznajesz mnie? Ja twój wuj!...
STAŚ. A... tak... tak... ale cicho... Mania gra... ma lekcję... Mania ładnie gra...
AKSAKÓW. Tu zimno — chodź ogrze się. (Prowadzi go do pieca i opiera plecami o piec)
AKSAKÓW. Ogrzej się. Zmarzłeś dzisiaj.. Wróciłeś wcześniej ze szkoły?
STAS. Tak... tak... mama się bała rewizji... bo już wczoraj przyszli i przetrząsnęli wszystko... wuj wie...
AKSAKÓW. Wiem, wiem... i znaleźli śpiewy historyczne i chorągiewki i szarpie schowane w sienniku Mani...
STAŚ. Mania gra,
SONIA (od fortepjanu). Papasza!... pusti!... ja boję się!... Papasza!
AKSAKÓW. Igraj!... A teraz gdzie twoi znajomi chowają papiery, listy? Co mówią jak się zejdą wieczorami
STAŚ (wsłuchany w grę). Mania gra!
AKSAKÓW. Wczoraj wieczorem co mówili? wiesz... u pani Staniszewskiej... jak się zeszli? co? Stasieczku przypomnij sobie.
STAŚ. A! a!... mówili dużo... mówili dużo... wuj wie — Sybir oddzielić — oderwać...
AKSAKÓW. Odebrać Moskalom.
STAŚ. Tak, odebrać!... (Gwałtowme rzuca się ku Sonji). Maniu siostrzyczko!
SONIA (z dzikim krzykiem). Boh mój! eto warjat! ja bajus! Mameńka! Masza!
AKSAKÓW (usiłując wydrzeć Sonię z rąk Stasia). Małczi nie pugaj!
AKSAKOWA (dobijając się do drzwi naprawo). Odkrojti dwiery... czto eto?
SONIA (wydziera się i biegnie do drzwi). Mamasza ratuji (otwiera drzwi — wpada Aksakowa).
AKSAKÓW. Won! idźcie stąd! won!
STAŚ (przerażony). Puście! nie strzelajcie... mama niewinna... ja sam...
AKSAKOWA. Chodź Sonia, pojedziem do stryja — to nie dom, to piekło!

(Staś wydziera się ku Aksakowej).
STAŚ. Mama.

AKSAKOWA (z krzykiem). Czto eto? Boh mój! Sonia? ujdiom! ujdiom! nie chaczu byt zdies bolsze!...
AKSAKÓW (wyrzuca gwałtownie obie kobiety na lewo i zamyka drzwi na klucz). Won! poszły won! (Wraca do Stasia).
STAŚ. Dlaczego mama i Mania poszły? I tak dziś już rewizji nie będzie, a potem sługa stoi na dziedzińcu to da nam znać, jak będą szli.
AKSAKÓW (podprowadza go do pieca). Mania przyjdzie zaraz, siądź. Miałeś dziś korepetycje... ucznia masz dobrego?
STAŚ (spiesznie). Dobry! dobry! uczy się! ja patrzę na szyby, mróz rysuje srebrne kwiaty i liście... to bardzo ładnie.
AKSAKÓW (podaje mu talerz z zupą). Jedz! mama przysłała z kuchni... prosi, żebyś jadł.
STAŚ. Mama?,.. szarpie skubie?... cóż, kobieta nic nie może... szarpie... łzy... modli się...
AKSAKÓW (karmi go jak dziecko). Pani Staniszewska przecie chce Sybir odebrać Moskalom?
STAŚ. Tak, tak mówiła i pani Zdanowska także... Tylko Makar się gniewał i krzyczał, a tak łańcuchem brzęczał...
AKSAKÓW. A pan Zdanowski podobno także się gniewał.
STAŚ. Nie wuju, pan Zdanowski mówi, skoro ognie zapłoną z drugiej strony jeziora... wolność zaświta... Gdzie Mania?... (Aksaków rozbiera mu pomarańczę i daje ćwiartkę).
AKSAKÓW. A kiedy ognie zapłoną? nie mówił?
STAŚ. Ja pójdę do Mani... ja chcę się z mamą przywitać.
AKSAKÓW (nacierając). Nie mówili, kiedy ognie zapłoną?
STAŚ. Czego ty chcesz odemnie? (Przypatruje mu się). Ty nie mój wuj. Wujaszek Leon był inny. Ty masz złe oczy, choć usta się śmieją... ty jesteś zły duch... idź!
AKSAKÓW. Ale siadaj Stasiu... pogadaj ze mną spokojnie... zjemy sobie jeszcze ciastko.
STAŚ. Nie. poza tobą jest cień... cień jako wieko trumny, a ty cały jakby umarły. Za tobą jest śmierć. (Aksakow chwilę wstrząsa sie, jakby przerażony — poczem śmieję się, wzrusza ramionami i znów wraca się do Stasia).
AKSAKÓW. A kto był jeszcze wczoraj z tobą?
STAŚ. Nie pamiętam... dalecy... nieznajomi...
AKSAKÓW. Moskale?
STAŚ. Nie wiem... nie wiem... ja już pójdę... (Wstaje niespokojnie). Ja tu nie chcę być dłużej... tu jest śmierć... ja widzę... ja czuję... tu straszno... tu weszła śmierć.
AKSAKÓW (także zdenerwowany). To uchodi prócz! wot żałobny ptak’... dziś nic z niego dobyć nie można... (Wota). Bukaszka! (Zaświeca świecę).
STAŚ (zdziwiony). Och! meble... obrazy... kwiaty!...
AKSAKÓW. Uhodi won!
STAS. Świeże kwiaty... mamy kwiaty! (Aksaków go wyrzuca do przedpokoju).
AKSAKOW. Wyrzuć go Bukaszka na ulicę! (Staś zobaczywszy Bukaszkę woła).
STAŚ. Sołdat!... boję się... będzie strzelał... ja nie chcę... ja nie pójdę dalej.., zimno!
BUKASZKA. Wasze prewoshoditielstwo — zawieść go może do domu?
AKSAKÓW. Nie trzeba, on nie ma domu... on sam sobie legowisko znajdzie. (Bukaszka wyrzuca do sieni Stasia, który ucieka. Aksaków wraca na scenę).

SCENA TRZYNASTA
ஐ ஐ

AKSAKÓW (sam). Powiedział, że tu jest śmierć... Głupost!... Warjat! (Po chwili). Nu gawarjat ludzie, że u warjatów dusza chora i widzi więcej i lepiej niż nasza... Jeśli on tu naprawdę widział śmierć, jeśli ona idzie po ciebie Piotrze Stepanowiczu!... Niet’!... przed car-szprincom — to mnie stać się nie może... Ja gubernatorem w niebo popaść nie mogę (zapala więcęj świec). Da! tak jasno! i zaraz raźniej i lepiej. (Siada na fotelu i zamyśla się). Ot! głupost’! pomyśleć, że jest coś, co się ludziom z rąk wymyka i ni weź ją do turmy zamknąć! Własna śmierć!... ha! no!..
BUKASZKA. Wasze Prewoschoditielstwo!
AKSAKÓW. Czto? na czto durak?
BUKASZKA. Jego Wysokobłahorodje tiuremnyj direktor...
AKSAKÓW. A, prosić! (Bukaszka się cofa — wchodzi Anempodist Tarasowicz).

SCENA CZTERNASTA.
ksaków — Tarasowicz — później Aniuczkin.
ஐ ஐ

AKSAKÓW. Zdrastwujtie.
TARASOWICZ (rosły i suchy mężczyzna, z uwiędłą twarzą). Ja na minutku — po diele...
AKSAKÓW. Po ważnem diele?
TARASOWICZ... Da... oto rozkaz — przynieśli sztafetę z Kijowa... na szczot partji Aniuczkina.
AKSAKÓW (blednąc). Kaąż jechać im dalej?
TARASOWICZ. Wszystkim... a oto i dla mnie po łbie za to, że tak długo trzymałem jednych w turmie, a innym pozwoliłem się posielić około miasta.
AKSAKÓW. To robota Aniuczkina.
TARASOWICZ. Da — to robota toj przeklętej kukły, tego donżuana, tego stierwa naperfumowanego... On czto to ma w tem, aby partja szła dalej... i on wam Piotrze Stepanowiczu miesza szyki.
AKSAKÓW (chodzi po podoju). Da! da! eto on prachwost malczyszka.
TARASOWICZ. Ja nie winien... Szedłem z wami ręka w rękę... pozwoliłem Zdanowskiemu się wykradać do posileńców — rozkuwałem go nawet z Brodiagą Makarem, niby że Makar chory. — Posłałem nawet agentów prowokacyjnych dokoła miasta — burzą chłopów. — Wsio tak czudno się składa.
AKSAKÓW. Da... powstanie czut. — Czut — Ot, mnie dziś powiedzieli, „gdy ognie zapłoną, Sybir powstanie“. — Zeby choć dotrzymać do tego, żeby zrobili to, co Sieroszewski — to i to dobre... Już można napaść, stłumić bunt — zrobić krzyk, — Petersburg oczy zwróci — łaska cara. — Kto wie... ot Michał Mikołajewicz nie zrobił nic innego w Polsce, a kakij on tuz...
TARASOWICZ. Da, da, ja was w połni ponimaju... i dlatego ja z wami szedłem tak ręka w rękę — Wyby mnie także za sobą pociągnęli.
ASKAKÓW. Ja wam to obiecał — a ja czestnyj czełowiek... A... Boże mój — ot szczastie idiot samo w ręce... powstanie wybuchnie — dwóch, trioch bez sądu powiesić... — tak ot z nagłości niebezpieczeństwa... gnać sztafety za sztafetami i ot car-szprync gotów!.
TARASOWICZ. Da, da... eto głupo... (chodzą obaj po pokoju w przeciwnych kierunkach, nagle Aksaków zatrzymuje się i patrzy na Tarasewicza przenikliwie, potem bierze go pod rękę i mówi).
AKSAKÓW. U was sztafeta?
TARASOWICZ. Da, do mnie przyszła.
AKSAKÓW (wskazuje na sukno, którem stół jest nakryty). Wy znajetie roi jaką gra u nas w Rosji tot kawałek sukna? ha?
TARASOWICZ (z uśmiechem). Jakże ja by nie znał?
AKSAKÓW. Tak... wot... podsunąć rozkaz pod sukno i pust’ leżyt’... A jak powstanie wybuchnie, to my takij krawal ustroim, że nikomu nie przyjdzie się pytać o ten rozkaz. Kakże gałubczyk? ha?
TARASOWICZ. Da... — no... — eto odpowiedzialność... No — no — Anempodist Wasiljewicz — teraz mam ryby łowić. Cztob etim Polakom Boh dał zdarowie, że oni takie okazje nam stręczą... A wot — jeślib wy bali się, że sztafeta ucieknie... to ot czem ją przytrzymać. (Wyjmuje z pugilaresu kilka stówek i wsuwa mu w rękę).
TARASOWICZ. Nu wam Piotr Stepanowicz nie można niczego odmówić. U was takie logiczne argumenta. (Chowa do kieszeni pieniądze).
AKSAKÓW. A w ostatnim razie to jeszcze napuśćcie tyfusu albo ospę. — Cała turmą zachoruje... Tylko niech Zdanowski nie choruje... On mi sam najdroższy, ja o niego troskliwy.
TARASOWICZ (śmieje się). Da, da już my go będziemy pielęgnowali.
AKSAKÓW (wesoło). Da on nasz portbonheur... No a etot durak. Aniuczkin pust’ diełajet intrygi... naplewat nam na niego. Niech czeka przykazu z Kijowa... Papirosku? — (Podaje papierosa).
TARASOWICZ (zapala). Da... niech czeka... durak! małokosos!

SCENA PIĘTNASTA.
Ciż sami — Aniuczkin.
ஐ ஐ

ANIUCZKIN (staje we drzwiach w szyneli) Zdrastwujtie!... ja k’wam po diełu.
AKSAKOW (dobrodusznie). Późno gałubczyk — lepiej pojedziemy do klubu zagrać w karty.
ANIUCZKIN. Niet’... (patrząc hardo na Tarasowicza i Aksakowa). Ja także dostałem sztafetę.
OBAJ. Co? co?
ANIUCZKIN. Da... tam w Kijowie wiedzą, że jedną sztafetę wysyłać niebezpiecznie. Tak ja z moją partją jutro wyruszam w drogę. My tu za długo siedzimy. Wy Piotrze Stepanowiczu wydajcie mi jako gubernator świadectwo, że przeszkód na wyjście partji nie ma. A wy Anempodist Wasiljewiczu zróbcie smotr swoich katorżników i tych, co na dalsze posielenie skazani, ja ich odbiorę po rachunku. — Wot eto wsio! — (ma hardą minę i bije się szpicrutą po końcach butów).
AKSAKOW (zirytowany). Wy się zapominacie Osipie Grygorjewiczu! wy do mnie mówicie takim tonem — ja w randze generała.
ANIUCZKIN. Da... w randze no nie generał. — U mnie rozkaz (bije się po kieszeni) i ja tym rozkazem silny. Możecie się na mnie skarżyć, jak chcecie-., mnie eto wsio rawno. (Aksaków i Tarasowicz patrzą na siebie zgnębieni po chwili Aksaków mówi cicho do Tarasowicza).
AKSAKOW. Zostawcie mnie z tym draniem. Czekajcie na mnie u siebie — choćby całą noc.
TARASOWICZ. Dobrze. (Do Aniuczkina). Wy Osipie Grygorjewiczu słuchajcie lepiej rad Piotra Stepanowicza, on umny człowiek z nim idąc ręka w rękę można zdiełać karjerę.
ANIUCZKIN. Naplewat’ mnie na karjerę, ja słucham wyższych rozkazów, a nie gubernatorów.
TARASOWICZ. Da.., da... no wsio taki łuczsze. (Wychodzi).

SCENA SZESNATA.
Aniuczkin — Aksaków.
ஐ ஐ

AKSAKOW (nagle gorąco). Małodoj czełowiek. Maładoj częłowiek... nie tak gorąco... — eto głupost’ eto dzierzost’.
ANIUCZKIN (także gorąco). Eto dzierżost’ zatrzymywać więźniów, którzy są moją własnością.
AKSAKOW. Da... wy dlatego chcecie ich wyprowadzić, żeby znów po etapach mieć władzę nad Zdanowską. Da romansujcie zdieś — to wygodniej. No pojmitie, że ja dla waszych romanów nie mogę stracić karjery.
ANIUCZKIN (hardo z ironją). A ja dla waszej karjery nie chcę tracić moich romanów.
AKSAKOW (wściekły). Ja napiszę ob etom do Petersburga.
ANIUCZKIN. Piszcie — ot pióro i papier — sztafetę możecie posiać dziś jeszcze... no jutro zdacie mi więźniów, a ja z niemi pójdę, (Aksaków chodzi znów po pokoju, łamie ręce — nagle przybiera minę dobroduszną i staje przed Aniuczkinem).
AKSAKOW. Wy znajetie czto... my że dżentelmany, polirowanyje ludzie, my sobie ustępstwa już nie jedne robili... Ot — gałubczyk — na primier z Marfaj Gawryłownoj — ty że ponimajesz... ja nie ślepy — ja dużo widzę — no u mnie polirówka... — ja wiem, że młodość... tak ja ot — przez palce.
ANIUCZKIN. A!... (patrzy z ironicznym grymasem na Arakowa).
AKSAKOW. Tak i wy Zosiej Grygorjewicz dołżniby także przez palce...
ANIUCZKIN. Pozwoltie... Z waszą żoną eto po miłosnej części a eto po służbowej.
AKSAKOW (Żywo). No, ja przecież milczałem.
ANIUCZKIN. Eto uż wasza wola! Zaczemże wy milczeli? (Pauza. Aksaków rwie bakenbardy, wreszcie znów staje przed Aniuczkinem i mówi z udaną swobodą).
AKSAKOW. Wy znajetie... mnie przyszła idea... czudna idea,.. — my rozigrajem sztosa o Zdanowskawo... Czto? ot kartoczki Eto prekrasno — eto budiet — romanticzno... wy lubicie takie lermontowskie kawały... No sogłasien? (Chwyta karty i tasuje z gorączkowym pospiechem). To moja... to wasza strona... (Aniuczkin patrzy na niego).
AKSAKOW (rzuca). Mai, waszy, mai! tuz! tuz Zdanowski mój! mój... ja wyigrał Zdanowskawo!
ANIUCZKIN. Wy?
AKSAKOW. Da pozwoitie batiuszka... my czestno igrali...
ANIUCZKIN. Czto wzdor sztos! (rozrzuca szpicrutą karty) brostie!... lepiej wydajcie mi wasze świadectwo.
AKSAKOW (wściekły). Nie dam.
ANIUCZKIN. Musicie, nic nie stoi na przeszkodzie.
AKSAKÓW. Jest spisek.
ANIUCZKIN. To plotki... dowodów niema. — Ja jutro jadę... — praszczajtie! (już we drzwiach nadziewając czapkę). A co do waszej żony, to — wy wiecie... ja na duel sołgłasien. (Śmieje się i wychodzi, trzaskając drzwiami).

SCENA SIEDEMNASTA.
Aksaków sam — później Tarasowicz — później Bukaszka.
ஐ ஐ

AKSAKÓW. Ach ty skaliria! ty mierzą-wiec! cztob ty ruki i nogi połamał (stara się opamiętać). Czto mnie tiepier diełat’! Aha! Bukaszka! Bukaszka! gdzie swołocz! Bukaszka
BUKASZKA. Słuszaju wasze prewoschodi tielstwo!
AKSAKÓW (pieniąc się ze złości). Eh! ty pohanne ryło! ty świnskaja różo! ty! gdzie ty był — małczi (ściąga but i wali nim Bukaszkę w głowę). Wot’ tiebie atwiet! (Po chwili już uspokojony). Na — teraz lżej... da! ai... Idź do turmy i zanieś ten papier do Anempodista Wasiljewicza — wracaj w tę minutę. (Bukaszka obcierając krew, odchodzi).
AKSAKÓW (sam — wciąga but). Jaby sobie w mordy napłuć kazał, żeby ja tę okazję z rąk wypuścił. (Wydobywa rewolwer i gładzie na biurku). To się zawsze przyda. (Podchodzi do okna i stoi chwilę oparty o szybę). Anempodist Wasyljewicz idzie... (Biegnie do przedpokoju — wpada Tarasowicz).
TARASOWICZ (w futrze — na progu). Czto? czto?
AKSAKÓW. Kazaliście przywieść?
TARASOWICZ. Idą! ale ja chciał się dowiedzieć... Cóż Aniuczkin?
AKSAKÓW. Proklatoj skatina... odstąpić nie chce... Tak my teraz całą parą. Będziem na własną rękę aresztować Zdanowskawo w kazamaty na dół... Niech go stamtąd Aniuczkin dostanie.
TARASOWICZ. Tak, można go zaraz w kazamatę zaprowadzić.
AKSAKÓW. Nie gałubczyk... Trzeba polirowanno... Delikatnie... Administracyjny porządek... da no z polirowką. Ja z nim pogadam i nie będę Piotrem Stepanowiczem Aksakowem, jak ja jemu z głębi duszy choć pół wyznania nie wydrę. Ja znam jego charakter. Jego trzeba czemś rozdrażnić do ostateczności, a wygada. Potem będę miał na czemś się oprzeć... rozumiecie?
TARASOWICZ. Ale zaczem wy obu każecie przywodzić? ja go z Makarym rozkuć każę...
AKSAKÓW (żywo). Sochrani Boh! Makar będzie mój świadek, że Zdanowski się przyznał.
TARASOWICZ. Makar z niemi w zmowie.
AKSAKÓW, My mu przyobiecamy, że mu na wiosnę uciec pozwolemy, to będzie gadał, jak my chcemy.
TARASOWICZ. Róbcie jak chcecie — ja głowę tracę. Czy unteroficer ma być w komnacie w czasie przesłuchania.
AKSAKÓW. Na co?
TARASOWICZ. Dla bezpieczeństwa.
AKSAKÓW (pokazując rewolwer). Eto mój unteroficer! A niech czterech sołdatów stoi w sieni razem z unteroficerem... w danej chwili gdy ich zawołam — niech pochwycą więźniów. Dajcie mi klucze od kajdan, rozkuć ich dopiero wtedy każę i poprowadzić osobno.
TARASOWICZ. Unteroficer ma już klucze przy sobie.
AKSAKÓW. A teraz wy idźcie do siebie. Niech się dziś nikt w turmie spać nie kładzie, oświecić okna całego budynku. Puścić w ruch po mieście ze dwie kibitki. Niech turkoczą i budzą ludzi całą noc. Będziemy robić rzeczy en grand, żeby nas aż w Petersburgu posłyszeli. Praszczajtie! (Tarasowicz odchodzi).
AKSAKÓW (chwilę słucha — słychać brzęk kajdan coraz biiższy). No, krasiwa lalko z tiemperamentem... Ty już Zdanowskowo chyba po moim trupie dostaniesz.

SCENA OŚMNASTA.
Aksaków — Unteroficer — Zdanowski — Brodiaga — Bukaszka — W przedpokoju i w sieni 4 tołdatów z bagnetami
ஐ ஐ

UNTEROFICER. Wasze prewoschoditielstwo... imieju czest’
AKSAKÓW (przerywa). Ładno, ostawcie więźniów ze mną, sami cofnijcie się do sieni i czekajcie na mój rozkaz. A dajcie klucz od kajdan.
UNTEROFICER. Oto są (kładzie klucze na biurka. Brodiaga patrzy chciwie na klucze).
BRODIAGA (cicho do Zdanowskiego). Smotri bratiec... klucze od kajdan na biurku.
ZDANOWSKI (dość obojętnie). Widzę, Makar.
AKSAKÓW (do Unteroficera i sołdatów). Uchodźcie na lesnicę. Bukaszka, ty siedź w przedpokoju! (Bukaszka cofa się do przedpokoju i przymyka drzwi. Na scenie zostaje Aksaków, Zdanowski i Brędiaga Makar, skuci łańcuchami za nogi).
AKSAKÓW (chodzi chwilę po pokoju — zatrzymuje się koło pieca i patrzy się na Zdanowskiego). Pan Zdanowski wie, co to jest omska sprawa?
ZDANOWSKI (uderzony temi słowy podnosi głowę).
AKSAKÓW. A pan Zdanowski wie, kto był ksiądz Sierociński? ha?
ZDANOWSKI (krótko). Wiem!
AKSAKÓW. A pan Zdanowski wie, że za bunt i izmienje za przeciąganie polskiej intrygi na ziemię świętej Rosji na której pan nasz najmiłościwszy pozwolił żyć panu Zdanowskiemu — jest od 1830 roku w Omsku kamień, na którym jest jedenaście polskich nazwisk.
ZDANOWSKI. Wiem i umiem te nazwiska na pamięć. Nie tylko ja, ale i wszyscy moi — ale i moje dzieci, skoro do samopoznania przyjdą.
AKSAKÓW. Da... eto romantizm.... i wy by Polaki nie mogli oddychać żebyście romantiku nie podpuskali. Ale to gorzej, że wy nie tylko na romantikach przestajecie, a ot... swoje intryganckie zachcianki, co krwią płacić musicie, dalej rozprowadzacie... Ot i do mnie doszły wieści, że są tutaj ludzie, którym mało było wzniecać gasudarstwiennych kryzysów w Polsce i chcą się zrobić skazocz-nymi bohaterami i robią spiski przeciw ru-skomu władyczestwu. Mało tego... oni uwlekają i uwodzą naród Sybiru i chcą wtrącić w nieszczęście. A narodowi sybirskiemu jest dobrze pod panowaniem naszego miłościwego pana i on sam nie życzy sobie żadnej odmiany... Prawda Makar?
BRODIAGA. Da odkuda ja mogę wiedzieć takie rzeczy wasze prewoschoditielstwo.
AKSAKÓW. Ty że sam jesteś Sybiiak — i z ludu.
BRODIAGA. Niet brat, ja złodziej i włóczęga — to się nie liczy do ludu.
ZDANOWSKI. Gdyby ludowi sybirskiemu było rzeczywiście tak dobrze pod panowaniem waszem — to co wy nazywacie polską intrygą nie przyjmowałoby się tak łatwo w duszach tutejszych ludzi.
AKSAKÓW. A wot, pan zaczyna rozumować. To dobrze. Ja tylko tego pragnął... nic więcej. Ja chciał pomówić z panem, jak równy z równym. — Pan patrzy na kajdany?...
ZDANOWSKI. Nie... bo zakuliście mi tylko nogi... Zatamowaliście ruch, ale nie sparaliżowali myśli.
AKSAKÓW. Da... wot... prekrasno. Tak my możemy myśli swoje wymieniać, bo one są wolne i nie skrępowane.
BRODIAGA (do Zdanowskiego cicho). Nie gadaj ty z nim bratiec... ty nie zdzierżysz słów... u ciebie pierwej słowo, potem myśl... nie gadaj ty...
AKSAKÓW (gwałtownie). Makar, nie wolno mówić po cicho.
BRODIAGA. A odkądże to wasze prewo-schoditielstwo trzeba trąbić po pokojach gubernatora? Eto nie politycznie!
AKSAKÓW. Broś!
BRODIAGA. Hospodi! batiuszka — zaczem rugajesz sia?...
AKSAKÓW (do Zdanowskiego). Tak pan znajduje, że Sybirakom źle pod panowaniem Aleksandra II. i chciałby pan ich oswobodzić?...

(Zdanowski milczy).

AKSAKÓW. Da, niech pan powie swoją myśl, ja panu powiem moją.
BRODIAGA (szybko). Myśl jak ptak,., możno jej dowrolno pióra pofarbować.
AKSAKÓW, Małczi! Niech jednak pan Zdanowski mnie powie, skąd u was taka nagła miłość dla ludu się wzięła? Wy tam w Polsce głównie bunt podnieśli przez to, że nasz najmiłościwszy pan zniósł poddaństwo... i uwolnił z pod waszej przemocy włościan.
ZDANOWSKI. Kłamiesz pan! ja sam na rok przed reskryptem carskim w dwóch wsiach moich zniosłem pańszczyznę.
AKSAKÓW. Da... da... no eto z interesu — najlepszy dowód jak włościanie przyjęli wasze uwolnienie.
ZDANOWSKI. Nie nasza to wina. Nasyłaliście już wtedy waszych agentów, aby osłabić nasz dodatni wpływ nad ludem i wmawialiście w chłopów, że zamiary nasze były nieczyste i że jeśli dawaliśmy im wolność, to z chytrą myślą ich zguby.
AKSAKÓW. No... brośmy eto... to był wasz lud, ale tu na Sybirze.
ZDANOWSKI (coraz więcej zapalając się). Lud jest wszędzie ludem... to jest tą pewną ilością mięsa przeznaczoną na głód, na cierpienie, na podatki, na kule armatnie...
AKSAKÓW. Taki ustrój państwowy!
ZDANOWSKI (gwałtownie). Nie państwowy, ale szatański! Są przecież wolne i swobodne ludy! Są przecież gdzieś pod słońcem dusze nie skute więzami, nie służące na żer dla jednego despoty i zgrai jego służalców. — A jeśli nawet takich ludów nie ma, to należy ich stworzyć! to należy zerwać kajdany wiekowej pleśni, rozwinąć skrzydła, na nich podnieść tych, co w kałuży łez i krwi własnej bezsilnie toną.
AKSAKÓW. To piękne słowa! Deklamacja... u was w Polsce wszyscy deklamują.
ZDANOWSKI. Milcz pan! — Od Konfederacji Barskiej, od Konstytucji Trzeciego maja, od powstania Kościuszkowskiego, od 12 roku, setki tysięcy nasz przeszło przez wasze sybirskie śniegi. — Policz pan, ile nazwisk polskich wytyczyło trupami drogę sybirskich etapów, a potem mów o naszej deklamacji...
AKSAKÓW. Da no eto źle zrozumiany patrjotyzm.
ZDANOWSKI. Co pan możesz wiedzieć o patrjotyzmie? Pan przecież urodziłeś się już służalcem Groźnych Iwanów, u pana w żyłach płynie wieczne poddaństwo z domieszką kosmopolitycznej cywilizacji! Ale my jesteśmy potomkami wolnych ludzi! My byliśmy Republiką! My jedni w Europie mieliśmy wolność indywidualną.
AKSAKÓW (prędko). I tę wolność chcecie nadać obecnie mieszkańcom Sybiru!
ZDANOWSKI (w uniesieniu). Gdyby nawet! Tu są takie czyste, piękne, wolne — nieskrępowane duchy... Niech i one odetchną swobodnie i jarzmo rządu z siebie zrzucą... Prawda Makar?... Ty dusza Sybiru, ty wolny ptak, nie skrępowany nawet temi łańcuchy, które ci w tej chwili włożyli na ręce... Dzicz w twem sercu... dzicz, mord i pożoga... a dlaczego? bo ty krwawemi łzami wołasz swobody i łakniesz jej — tęsknisz za nią i w pragnieniu takiem nawet przed zbrodnią się nie cofasz.
AKSAKÓW. Wzdor! u Makarowa w duszy pustka! ha? co Makaruszka?
BRODlAGA. A ty odkuda znajesz, co w mojej duszy batiuszka? Razwie u tiebie ślepie kak u Boga Otca albo guberskiego isprawnika?
AKSAKÓW. Nie o to tu chodzi... my od sprawy odbiegli. Tak zawsze z wami Polakami. Rezon i rezon.
ZDANOWSKI. Czasem i kula świszczę.
AKSAKÓW (chytrze coraz forsując nutę). Ach, wasze kule!... to igraszki dla dzieci... z rąk warjata kula nie ugodzi wiele, a wy — prastitie no już brosiliście się na nas jak warjaty!
ZDANOWSKI. To wyście na nas napadli, na gniazdo nasze jak stado szakali.
AKSAKÓW. Da, da, tęraz będzie cała menażerja... hjeny, szakale, wampiry, a u was biały orzeł rozdarty. Obiecali wam go Francuzy zeszyć pożyczonemi nićmi, no i oni was brosili. Cóż? od sumaszedszych stronią, a wy Jewropie pojawić się chcieli w roli gierojów, a wyszli na duraków.
ZDANOWSKI (gwałtownie). Milczeć! podły ten, kto się naigrawa ze zwyciężonego!
AKSAKÓW (podchodzi mu pod oczy). Może niet’ — Jewropę całą chcieli podnieść przeciw nam!
BRODIAGA (cicho do Zdanowskiego). Wstrzymajcie się brate, a to on czort was umyślnie wyzywa...
ZDANOWSKI (głośno). Niech wyzywa, ja mu odpowiem!
AKSAKÓW. Pust’ odpowiadajcie, ja niczego więcej nie chcę. Tak! Tak preidie Europa przeciw nam, a teraz Sybir podnosić. Co? tego wam się zachciało stado warjatów? chytre niewdzięczniki?
ZDANOWSKI (coraz zapalczywiej). Wolności nam się zachciało, lokaju despoty!
AKSAKÓW (coraz forsując). Warjatom i rabusiom wolności nie dają.
ZDANOWSKI (j. w.). Dzikim zwierzętom nie wolno pastwić się nad ludźmi.
AKSAKÓW. Wy sami kraj nam sprzedali.
ZDANOWSKI. Krwią naszą i męczarnią my winę zdrajców zmazali!
AKSAKÓW. Idea! to skomlenie psów! was już nikt nie słyszy.
ZDANOWSKI. Usłyszą nas po wiekach,.. gdy wasz rząd padliną będzie, a na tej padlinie zakwitnie kwiat wolności nie tylko naszej polskiej, ale i ruskiego ludu.,.
AKSAKÓW. Pana starania są marne — lud ruski z panem nie pójdzie.
ZDANOWSKI. Pójdzie, jak Bóg żywy — a gdyby nie chciał, przemocą go ku zbawieniu powlokę.
AKSAKÓW (szybko). Więc pan przyznajesz, że organizujesz powstanie Sybirskie.
ZDANOWSKI. Czy sądzisz?
BRODIAGA (gwałtownie). Małczi brat — nie przyznawaj nic.
AKSAKÓW (z krzykiem). Ty małczi skatina!... a nie, to ja...
BRODIAGA. Ty małci!... a to ja zabijam... ty wiesz!
ZDANOWSKI. Przywlokłeś nas tu w kajdanach aby się pastwić nad nami?
AKSAKÓW (podchodząc do Zdanowskiego). Da co? pan się przyznał, mnie reszta wsio rawno — mnie naplewać na was dwóch. (Do Zdanowskiego). Ty mnie obrugał carskim łakiejem, Ty teraz w kazamaty pójdziesz na dół... da ciebie już stamtąd ani Zosiej Grygorjewicz, kochanek twojej żony nie wyciągnie...
ZDANOWSKI (blady jak trup). Co? Kto?
AKSAKÓW (jadowicie tuż przy twarzy Zdanowskiego). Kochanek twojej żony, — Zosiej. (Zdanowski jednym ruchem ręki uderza w twarz Aksakowa. Kajdany uderzają Aksakowa w skroń — ten bez jęku osuwa się na fotel martwy. Chwila milczenia).
BRODIAGA. Nu cztoż? ubit?
ZDANOWSKI (oprzytomniawszy). Zabiłem? ja?
BRODIAGA. Cicho! nie kryczy! cicho! pozwól popatrzeć. Może tylko omdlał skatina.
ZDANOWSKI. Boże! (Brodiaga podsuwa się cicho, starając się nie brzęczeć kajdanami i dotyka ręki Aksakowa).
BRODIAGA (zadowolony). Już ścierwo — trup...
ZDANOWSKI (jak nieprzytomny). Co teraz?
BRODIAGA (triumfująco). Kak co teraz? Będziemy uciekali! da — jesienią ciężko... no cztoż — pójdziesz nad jezioro w skały.
ZDANOWSKI. A ty?
BRODIAGA. Ja ne znaju... w generały, w sprawniki, w popy. no, zawsze w same tuzy! (Ściąga z biurka klucze od kajdanów i cicho otwiera kajdany. Da prekrasno. Szmer w przedpokoju).
ZDANOWSKI. Lepiej zawołać żołnierzy, niech mnie biorą.
BRODIAGA. Ha? czto? a ja?... ja także pójdę na szubienicę przez ciebie! Nie brat! Pomnij! u ciebie żona, dzieci... potem ty nam obiecał... ty nas oswobodzisz. A nie, to poczekaj... tyby żywy także stąd nie wyszedł, (bierze rewolwer), jaby ciebie ubił! (Chowa rewolwer do kieszeni). W przedpokoju jest okno, wychodzi na ogrody. Tamtędy uciekniemy. Małczi! Kto to w przedpokoju jest — cicho!... (Skrada się uchyla drzwi). Dieńszczyk, malczyszka śpi stojąco... Ha! no! śmiert’ i dla niewo. (Zdanowski robi ruch. jakby chciał iść w stronę przedpokoju, Brodiaga go wstrzymuje).
BRODIAGA. Niet’... brat — ostaw!... Ty masz swego trupa (wskazuje na Aksakowa), pozwól, że i Brodiaga mieć będzie swego. (Uchyla drzwi. — Zdanowski zasłania oczy, ukazuje się Bukaszka, oparty o futrynę, stoi śpiąc. — Makar wyciąga rękę, chwyta go kocim ruchem za gardło, ściska, Bukaszka bez jęku osuwa się na ziemię).
BRODIAGA (do Zdanowskiego). Chodź brat, droga wolna! (Zdanowski cicho, automatycznie kieruje się ku przedpokojowi, widać go, jak zbliża się do wąskiego okna, tymczasem Brodiaga podchodzi do biurka, zabiera papierośnicę, portfel z pieniędzmi — i przechodząc mimo gubernatora — podnosi kajdany i zakłada je cicho na szyję trupowi).
BRODIAGA (triumfująco). Wot skatina — dla ciebie krest’! (Kieruje się do przedpokoju).

KONIEC AKTU DRUGIEGO


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Gabriela Zapolska.