Edyp Król (Sofokles, tłum. Wężyk, 1882)

>>> Dane tekstu >>>
Autor Sofokles
Tytuł Edyp Król
Wydawca Nakładem rodziny tłómacza
Data wyd. 1882
Druk Wł. L. Anczyc i Spółka
Miejsce wyd. Kraków
Tłumacz Franciszek Wężyk
Tytuł orygin. Οἰδίπους Τύραννος
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Okładka lub karta tytułowa
Indeks stron
Artykuł w Wikipedii Artykuł w Wikipedii
SOFOKLESA
EDYP KRÓL
przekładania
Franciszka Wężyka.
WYDANIE NOWE.
KRAKÓW.
NAKŁADEM RODZINY TŁÓMACZA.
Skład główny w księgarni G. Gebethnera i Spółki.
1882.

Kraków. — Druk Wł. L. Anczyca i Spółki.

EDYP KRÓL
Trajedya Sofoklesa
z greckiego.
Przekład dokonany 1 Lipca 1804 r. przejrzany 7 Grudnia 1856
w Krakowie.

Minął wiek literatury nazwanej szaloną. Kiedy przed kilką laty wystawiono w Berlinie Antygonę trajedję Sofokla — gdy ten sam dramat zachwycił mieszkańców Paryża; zdziwili się ludzie, że są piękności przed dwudziestą wiekami zrodzone, które zawsze świeżym blaskiem jaśnieją — że są utwory proste a szczytne, mogące rozrzewnić i zająć bez sztucznych sprężyn z okropności i nadzwyczajnych wypadków. Takie wrażenia spowodowały nawrót ku dawnym, a mianowicie ku Grekom.
Przed kilką laty słuchaliśmy z zajęciem rozprawy o Eschylosie, tym ojcu heleńskich tragików. Próby wykładu Odysei Homera zajęły nie mniej baczną uwagę. O to jedynie chodziło, by dobrze pojąć pierwotwór i by go poetycznym jeżykiem wyłożyć — podobna praca wymaga niepoślednich zdolności.
Nie długo potem czytała nasza powszechność wykłady Sofokla w piśmie pełnem zasługi ze wszelkich względów, to jest w Bibliotece Warszawskiej, którego celem nie popularność, ale rzetelny użytek. A kiedy w końcu jeden z najzasłużeńszych naszych pisarzy (J. Kremer w Listach z Krakowa) ośmielił się powiedzieć „że romantyczność przez cały przeciąg swego władania zaledwie tyle znakomitości wydała, że je na palcach policzysz“ może czas nadszedł do przywiedzenia tego na pamięć — co przez lat tyle było usunięte na stronę i kto wie nawet czy nie dlatego, — żeśmy nie mieli czasu i chęci do zbliżenia się ku poznaniu starych a odwiecznych piękności.
Przekład niniejszy jednego z najcelniejszych dramatów Sofokla jest i stary i świeży. Jeszcze z ław szkolnych poczęty i dokonany (w r. 1804), dziś oczyszczony z dawnego pyłu — niechaj przeświadczy o ciągłych dążnościach do jednego celu. Tak nad czem ślęczał młodzieniec, to dzisiaj służy za pociechę starcowi. Przekład ten wiąże z sobą alfę i omegę długoletniego żywota, a pod tym przeszło półwiekowym pomostem leży głęboka przepaść. Tkwią w niej szeroko rozsiane dwóch pokoleń mogiły i leżą pogrzebane ogromnego rozmiaru wypadki, udaremnione i gorzko zawiedzione otuchy.
Oby ten przekład mógł odpowiedzieć warunkom wymaganym od znawców prawdziwych!

Gdy według wszelkiego podobieństwa praca niniejsza będzie ostatnią pracą mojego żywota — niechaj tu znajdzie miejsce z powodu tego skreślony wiersz na zamknięcie pisarskiego zawodu.


Drugie pół wieku w otchłań czasu spływa
A do grobowej przyciśnion krawędzi
Jeszcze się starzec na pieśń nową zrywa?
Już to dźwięk piersi ostatni — łabędzi —
Bo skoro wybrzmi piosnka donucona,
I on z nią skona.

Czemuż z weselem dzień ten zapowiadam
I szukani w niebach źródła takiej wieści?
Bo tam Jan Paweł, Kajetan i Adam
Brzmią Panu dźwiękiem nieśmiertelnej części
I tworzą przed nim spółkę wiekuistą
Z naszym psalmistą.

Pójdę ich słuchać w skrusze i pokorze —
Dość już nędz świata w życiu niem doznałem —
Nim przebrnąć zdołam najburzliwsze morze,
Nim ducha mego Pan rozbrata z ciałem,
Niech mi się stanie ostatnią pociechą
Ich pieśni echo.

Ty, której w niebach hołdują anieli,
Co brzmisz hymnami u pańskich ołtarzy;
Sponiewierana przez błędnych czcicieli
I potępiona na pastwę kramarzy:
Roztocz poezyo na szczere obrońcę
Twych wdzięków słońce!

Nie wziąłem z niebios wyższego natchnienia;
Lecz przy miłości potężnym zasobie
Tobie od dziecka wszystkie moje tchnienia
I dni i nocy poświęciłem tobie!
Dziś zbiegłą z ziemi dojrzawszy cię w niebie,
Wzdycham do ciebie.


O! ileż razy, gdy niezbędne troski
Przyczepiały się do mego żywota,
Dźwięk twoich tonów i twój uśmiech boski
Świątyni pociech otwierał mi wrota,
Gdzie wnijść nie śmiałbym czcią wyższą przejęty
Bez twej zachęty.

A gdy z jędz która w nastawione sidła
Chciała mię mocą przynęcić zdradziecką,
Tyś mię pod swoje przytulała skrzydła
Jak ptaszka pisklę, jak anioł stróż dziecko.
Dziś gdy czas dni me w noc pogrąża ciemną,
Tyś znowu ze mną!

Cóż na to rzeknie twych wdzięków potwarca?
Czyż mnie lub tobie poczyta za zbrodnię,
Żeś pocieszała młodzieńca i starca?
Że mi brzmisz niosąc grobową pochodnię:
„Tędy od wiernych droga wydeptana
„Wiedzie do Pana“?

Pójdę nią — pójdę i prosto i śmiele;
W duchu tym dni mych dokonam osnowę;
Wielem zniósł — przemógł — wycierpiałem wiele —
A w ciężkim trudzie skołataną głowę,
Ufając szczerze w miłosierdzie boże,
Spokojnie złożę.[1]


10 Grudnia 1856.




Edyp król.
OSOBY.

Edyp król
Kapłan
Kreon
Chór Starców Tebańskich
Tyrezyasz
Joaksta
Sługa Laja, dawnego króla
Wysłaniec.

Rzecz odbywa się w Tebach.

Scena wykazuje pałac Edypa. Przy nim widzieć się daje ołtarz, około którego leżą starce i dzieci. Zdaleka jawi się lud spieszący do świątyń Minerwy i Apollina izmeńskiego. Wychodzi z pałacu swego Edyp i zapytuje o przyczynę tego zgromadzenia starca, kapłana Jowisza, w ten sposób.
edyp.

Dzieci! Kadma dawnego nowe pokolenie!
Czemuż z palmy błagalnemi
Zalegliście te przestrzenie?
Czemuż dym z kadzidł kłębami czarnymi
Ogarnia zewsząd gród ten okazały,
A jęki wasze dokoła rozbrzmiały?
Niechcąc przez innych słuchać ziomków w trwodze,
Słynny wam Edyp, sam po to przychodzę.
Niech mię więc, starcze, twój głos zaspokoi,
Bo tobie mówić za innych przystoi:
Co was do tak błagalnej uniża postawy,
Macież dziś jakie żądania? obawy?
Ja wam przyjść w pomoc z całej pragnę siły,
Bo łzy mię wasze do gruntu wzruszyły.

kapłan.

Patrz nasz władzco Edypie jak nas niemoc peta:
U twych ołtarzy zacisza,
Tam, niezdolne biedź dalej leżą niemowlęta,
A tu z starcami ja kapłan Jowisza;
Dalej czystej młodzieży liczny poczet stoi.
Reszta z wieńcami ofiar, ma swe legowisko
Wśród rynku u świątyni Pallady podwoi,
Lub Feba izmeńskiego okrąża ognisko.
Niszczy, jak wiesz, to miasto potwór moru krwawy!
Żadne środki głów ludzkich przed zgonem nie chronią:
Upada bydło, nikną zboża, trawy,
I niewiasty wraz z życiem płód niewczesny ronią.
Grodu Kadma w pustynię zmienia się budowa —
Bo z jędz najsroższa, zaraza morowa
Śmierci pochodnię wstrząsa ręką wściekłą,
A płaczem i jękami bogaci się piekło.
Dlatego u wrót twoich dyszym przytuleni.
Nikt z nas bogom przedwiecznym równym cię nie mieni;
Lecz pierwszeństwo rad zdrowych przyznać ci potrzeba
Przeciw losu pociskom albo grozie nieba.
Ledwieś się zjawił w Tebach, wnet-eś nas na porze
Uwolnił od haraczu okropnej potworze.
Myśmy cię nie wsparli, nic nie pouczyli:
Tyś nam z bogów pomocą wrócił żywot błogi.
I w tej, Edypie, ciężkiej dla nas chwili
Powiedz nam, czy cię wesprą ludzie, czy też bogi;
Bo każdy w takim środku ufność swą pokłada,
Jaki podda przez skutek uwieńczona rada.
Więc najzacniejszy mężu, radź i działaj śmiało,
By to miasto jak dawniej zakwitnąć zdołało.
Tyś nas już raz ocalił — za to w szczerem słowie

Ciebie to wdzięczne miasto zbawcą swoim zowie.
Gdzieżby pamięć twych przewag śród nas pozostała,
Gdyby wprzód ocalonych dziś nas śmierć spotkała?
Utwierdź własne twe dzieło i w nowej potrzebie
Stań się znowu podobnym do samego siebie.
Wszak władza, jeźli ją chcesz zadzierżyć nad nami,
Milsza wśród ludnych murów, niźli nad pustkami.
Pustynią są gród, okręt, z ludności wyzute.

edyp.

Biedne dzieci, wiem o co podnosicie ręce:
Cale miasto chorobą niszczeje zatrute.
Lecz nikt wyższej odemnie nie ulega męce.
Każdy z was własną biedą cierpi obolały,
Obcy żal jest mu obcym: lecz moje cierpienia
Są za siebie i za was i za gród ten cały.
Aniście mię z twardego zbudzili uśpienia;
Bo już cierpiąc z powodu waszych klęsk i trwogi
W różnych myślach, na różne zwracałem się drogi.
Wreszcie użyłem środka, co mi zdał się pewny.
Oto syn Menoceja, Kreon, nasz pokrewny,
Poszedł zbadać Pytyą do Feba kościoła,
Jaki czyn albo słowo ocalić was zdoła.
Lecz od jego odjazdu, licząc dni i chwile,
Nie wiem czemu nie wraca. Miał on czasu tyle.
By rzecz sprawić. Lecz gdy się skończy jego droga,
Przysięgam, że natychmiast spełnię wolę boga.

kapłan.

Dobrze mówisz, bo już mię znak dany od rzeszy
Ostrzega, że król Kreon prosto do nas spieszy.

edyp.

Spieszy wesół: O Febie, niech wyrok szczęśliwy
Przez ciebie koniec naszym boleściom oznaczy!

kapłan.

O tak! wraca z radosną wróżbą — gdyż inaczej
Nie otoczyłby skroni gałązką oliwy.

edyp.

Wnet usłyszym, gdy zbliska na głos nasz odpowie.

do zbliżającego się Kreonta.

O książę, nasz pokrewny, synu Menoceja,
W jakiejże wyrok Feba niesiesz nam osnowie?

kreon.

W dobrej, bo nad trudnością góruje nadzieja,
Ze do prawdy i skutku prostą trafim drogą.

edyp.

To, coś rzekł, nie jest dla mnie otuchą ni trwogą.

kreon.

Chcesz-li słów przyniesionych nie taić nikomu,
Powiem wobec nich — nie chcesz? racz ztąd wnijść do domu.

edyp.

Mów tu i wobec wszystkich — bo za ich cierpienia
Chętniebym dziś poświęcił wszystkie moje tchnienia.

kreon.

Oto co bóg rzekł: Zbrodnia niesłychana
Gnieździ się w Tebach bez pomsty i kaźni.
Spełnić ją wyrok kazał najwyraźniej.

edyp.

Jakaż kaźń — za co ma być wykonana?

kreon.

Śmierć lub wygnanie — bo nas ciężka plaga
Ściga, krew wreszcie w pomście krwi wymaga.

edyp.

Któż legł, kogo bóg zabójcą oznacza?

kreon.

W Laju przed laty mieliśmy władacza.
Nim tron nasz został w twoją moc oddany.

edyp.

Słyszałem o nim, lecz mi nie był znany.

kreon.

Mamy mord Laja z woli Apollina
Odkryć i skarać sprawców tej zagłady.

edyp.

Gdzież są i któraż kryje ich kraina?
Jak dawnej zbrodni wynaleść mam ślady?

kreon.

Tn są, bóg wyrzekł — poszlaki badane
Wykryją zbrodnię — znikną zaniedbane.

edyp.

W mieście czy na wsi, czy pośród rozłogów
Obcych, mord srogi życie Laja skrócił?

kreon.

By rad zasięgnąć od wyroczych bogów,
Wyjechał z domu i więcej nie wrócił.

edyp.

Któż to wam zwieścił? czy towarzysz drogi
Nie był z nim, kiedy zaszedł ten przypadek?

kreon.

Polegli wszyscy, jeden tylko świadek
Został przy życiu i ten uciekł z trwogi.

edyp.

Nawet z jednego wiele się wybada,
Gdy kto z otuchą śledzi należycie.

kreon.

Łotrów go, twierdził, opadła gromada
I pod ich siłą król postradał życie.

edyp.

Łotr krom nagrody albo poduszczenia
Mordu takiego nie spełni zuchwale.

kreon.

Były domysły, były podejrzenia,
Lecz nikt o pomście nie pomyślał cale.

edyp.

Cóż przeszkodziło, sposoby wszelkimi
Śledzić zgon króla niezwykły i srogi?

kreon.

Sfinks wkrótce usiadł nad karki naszymi
I większej wszystkich nabawił nas trwogi.

edyp.

Ja rzecz te z źródła na jaw wydobędę.
Słuszny, o Febie! jest twój wyrok boski,
Słuszne i wasze względem Laja troski;
Ja sam za wszystkich działać odtąd będę.
Ani wzgląd obcy krok mi ten doradził:
Dla siebie zbrodni zamierzam odkrycie;
Bo kto zuchwale poprzednika zgładził,
Może się targnąć i na moje życie.
Tak w jego sprawie tkwi i moja sprawa.
Powstańcież dziatki z różdżki błagalnemi!
Niech kto na wieco mieszkańców tej ziemi
Bez żadnej zwłoki zwoła według prawa.
Chcę wszystko zbadać, a z boskiej opieki
Lub ocalejem, lub zginiem na wieki.

kapłan.

Wstańmyż o dziatki, bośmy po to przyszli,
Co król nasz zdziałać i wyśledzić myśli;
A Feb dotkniętych ciężko, nieszczęśliwych,
Niech nas od chorób zbawi zaraźliwych.

chór.
Strofa.

Dźwięku Jowisza wysoki,
A straszny ziemi i niebom!

Jakież z Delf możnych wyroki
Obwieścisz Tebom?
Trwożą się o to straszliwie,
Czy dziś dla naszej korzyści,
Czy po lat wielu upływie
Wyrok się ziści.

Antistrofa.

O złoty płodzie nadziei
Sławo! z Jowisza córą ukochaną
Minerwą — przybądź z kolei
Ziemska Diano,
Rynku tego pani nocna!
A wraz z siostrą wzywam ciebie
O donośno-strzelny Febie:
Trójco pomocna!
Gdyście przez litość nad nami
W ciężkiej kląsk dawnych godzinie
Wsparli dzielnemi siłami,
Wesprzyjcież ninie.
       (str. 2) Przebóg! cierpią niesłychanie,
Lud mój od doby do doby
Dręczą choroby
I lekarstwa nie ma na nie. —
W niedojrzałych ziemi płodach
Jałowieją bujne role,
A niewiasty przy porodach
Dobijają ciężkie bole. —
Trupy na trupach padają
Jak ptaki gromem dotknione;
A pogrzeby niezliczone
       (ant. 2) Całe miasto wyludniają.
Ciała zwalone przez zgony
Leżą, gdzie ledz się nadarzy:

Tam niewiasty — tu matrony
Trwoga ściele u ołtarzy.
Zebrzą bogów w modłach tkliwych,
By się skończyły ich męki;
A w odgłosach przeraźliwych
Wznoszą się płacze i jęki.

O Jowisza córo złota!
Patrz, choć swe złożył żelazo,
       (str. 3) Jak się wciąż na mnie Mars miota!
Więc go ztąd wypłosz z zarazą,
Czy do łożnic morza płynnych,
Czy do Traków niegościnnych;
Gdyż, co noc nam pozostawi,
Tego nas dzień przyszły zbawi.
Więc Marsa, co nam tak szkodzi,
Niech grom Jowisza ugodzi.
       (ant. 3) Puść twe bełty Lików królu,
Ulżyj nam twem wsparciem bólu,
Wznieć Diano twe ogniska
Których blask chód twój obłyska;
I ciebie kornemi słowy
Wzywam, Bachu purpurowy,
Niech nas twa zbawi wspomogą
Od najgorszego z bóstw boga.

edyp.

Słyszę twe prośby — lecz bądź mi po woli,
A ulgi w ciężkiej doświadczysz niedoli.
Któż co sam przez się ważnie postanowi,
Będąc tak obcym jak ja wypadkowi?
Ani badaniem skutek sprawię jaki
Nie mając żadnej zdarzeń tych poszlaki.
Lecz dziś treść rzeczy z słyszenia powziąwszy,

       (sic) Ja z was Kadmejców mieszkaniec najnowszy:
Z czyich rąk potęgi Lajus Labdacyda,
Kto wie, niech rzecz tę, natychmiast mi wyda;
Niech się nie lęka — a choćby z milczenia
Mniemał, że z siebie zrzuci podejrzenia,
Ma przecie mówić — bo za to odkrycie
W całości z miasta wynieść zdoła życie.
Jeźli w obczyźnie zabójca się chowa,
I tak go zdajcie — ja nie cofnę słowa
I wnet nagroda będzie mu przyznaną.
Lecz jeźli zbójcy zataicie miano
Z trwogi o siebie lub o lubych głowy,
Usłyszcie z moich ust wyrok surowy:
Niech żaden z zbójcą mieszkaniec tej ziemi,
Nad którą ninie berło moje włada,
Nie zespoli się obrzędy świętymi,
Ani w dom przyjmie, ani też zagada;
Nikt nie pokropi wodą poświęconą,
Lecz jak wyrocznia pytyjska stanowi
Niech go natychmiast od własnej krawędzi
Jak wstręt i sprosność daleko odpędzi —
Tak chcę i bogu przez klątwę rzuconą
I poległemu usłużyć królowi.
Przeciw mordercy zgroza mną owłada;
Czy sam mord spełnił, czy wespół z innymi,
Niech za bezprawie dotknie go zagłada;
Lecz choćby krył się między ściany mcmi,
Wnet go z mych przekleństw kara dotknie sroga.
Wy ją wypełńcie za rozkazy mymi
Gwoli mnie, króla, lub też gwoli boga
I uciśnionej bezpłodnością ziemi.
Choćby bóg zamilkł, gdy mąż znamienity
I król wasz zginął od łotrów zabity,

Śledztwo i kara przyszły by wam w podział.
Dziś, gdym się w jego koronę przyodział
I pojął wdowę, i gdyby miał dzieci,
Byłbym je chował wespół z dziećmi swemi.
A choć los jego przeciwności nieci,
Jak syn za ojca, siłami wszystkiemi
Tam pójdę, gdzie mię powiedzie poszlaka
Za zbójcą syna Kadma i Labdaka.
A kto mych zaklęć nie wypełni wolę,
Niech mu jałowe nic nie rodzą role,
Niech dom bezdzietny razem z nim upada,
Niech sroższa naszej dotknie go zagłada!
Was zaś Kadmejcy, co w mem szczerem słowie
Słuszność i prawość chętnie uznawacie,
Niech sprawiedliwość przyśpieje w odpłacie
I niech weseli wesprą was bogowie.

chór.

Na twe zaklęcia odpowiem ci panie:
Anim zabijał, anim zbójcy świadom.
Apollo pochop dał tym wszystkim radom,
On lub zabójca niech da rozwiązanie.

edyp.

Słusznieś przemówił — lecz przeciw ich woli
Któż z nas do czego bogów przyniewoli?

chór.

Drugą ci radę słowo me odsłoni.

edyp.

Choćbyś miał trzecią, nie zamilczaj o niej.

chór.

Feb i Tyrezy, obadwa królowie,
I przeszłość równie jawna jest dla obu;
Pozna rzecz, kto się od drugiego dowie.

edyp.

Z rady Kreonta i tegom sposobu

Użył, wysławszy dwóch mężów do niego,
I sam się dziwię nie widząc żadnego.

chór.

Dobrze — bo cóż nam z wieści bezzasadnych?

edyp.

Jakież-to wieści? nie ukrywaj żadnych.

chór.

Że od podróżnych zaszedł ten wypadek.

edyp.

I jam tak słyszał, lecz gdzie na to świadek?

chór.

Jeżli twa groźba chęci w nim nie nęka,
Czyli z twych badań trwogi nie poczuje?

edyp.

Kto śmiał mord spełnić, ten się słów nie lęka.

chór.

Otóż mąż, co nam wszystko wyprostuje:
Widzę, jak wieszcza w to miejsce prowadzą,
Który tchnie zawdy świętą prawdy władzą.

edyp. do Tyrezyasza, którego jako ciemnego wprowadza pacholę.

Ty, co znasz wszystko, jawne i tajemne,
Co jest pod niebem lub wypełnia ziemię,
A choć, Tyrezy, oczy twoje ciemne,
Masz jednak czucie na klęsk naszych brzemię:
W tobie mieć chcemy podporę, obrońcę.
Apollo wyrzekł, co ci pewnie gońce
Zwieście musieli — że potwór morowy
Dotąd tych siedlisk niszczyć nie przestanie,
Aż zbójców Laja pospadają głowy,
Albo ich wieczne rozpłoszy wygnanie.
Jeźli nie zajrzysz wieszczb w tę myśl dążących,
Miastu, mnie, sobie daj skuteczną radę

I uwolń wszystkich od klęsk nas dręczących,
Ściągniętych srodze przez króla zagładę.
Od ciebie nasze zawisło zbawienie.
Ja dar ten mienię najchlubniejszym darem,
Gdy kto nieść zdoła w niedoli ulżenie.

tyrezyasz.

Jak czcza świadomość srogim jest ciężarem!
Nie jest mi obcym zgon króla okrutny;
Znałem rzecz, czas mię pamięci pozbawił;
Pomnąc, nie byłbym przed tobą się stawił.

edyp.

Czegóż w te miejsca przyszedłeś tak smutny?

tyrezyasz.

Odpuść mię w dom mój — jeźli się spodoba
Ta rada, los nasz łatwiej zniesieni oba.

edyp.

Źle miastu temu, co cię żywi, raisz,
Źle, jeźli wiedząc, zgon króla zataisz.

tyrezyasz.

Do rzeczy mówisz; bym ten wzgląd zachował,
I ja z mej strony będę się pilnował.

chór.

Nie kładź, przez bogi, w tem o czem wiesz tamy,
Gdy cię z czcią wszyscy, byś odkrył, błagamy.

tyrezyasz.

Wszyscyście w szale; ja przy zdrowym zmyśle
Klęsk waszych głębi odsłaniać nie myślę.

edyp.

Nicże nie powiesz, nie wzruszon prośbami?
Więc chcesz nas zgubić i to miasto z nami?

tyrezyasz.

Siebie ni ciebie dręczyć nadaremnie
Nie chcę — więc przestań — nic nie zbadasz ze mnie.

edyp.

Wiec nic nie powiesz, o najgorszy z ludzi,
Bo taki upór gniew i w głazie zbudzi:
Będziesz-li, niecny, milczeć nieprzerwanie?

tyrezyasz.

Żywot mój ostrej poddajesz przyganie;
Jakże ty własne twe życie pojmujesz?
Ty sam się nie znasz — a drugich winujesz?

edyp.

Gdy taka gród ten spotyka ohyda,
BW kogóż gniew ostrym nie ugodzi grotem?

tyrezyasz.

 Ja milczeć będę, a zbrodnia się wyda.

edyp.

 Co się ma odkryć, pocóż milczeć o tem?

tyrezyasz.

Już nic nie powiem: teraz bez obawy
Wywrzyj gniew na mnie.

edyp.

Gdy sam tego żądasz,
Powiem co czuję. Srogiej mordu sprawy
Jakby pomocnik lub wspólnik wyglądasz;
I gdyby nie twe kalectwo — ślepota,
Rzekłbym, żeś króla pozbawił żywota.

tyrezyasz.

Także! a ja ci rozkazując mówię,
Byś trwał przy strasznem przekleństw twoich słowie,
Byś się nie ważył mówić odtąd z nikim,
Boś ty kaźń miasta, tyś jest bezbożnikiem.

edyp.

Takie bluźnierstwo po skarcenie sięga.

tyrezyasz.

Wyższa nad karę jest prawdy potęga.

edyp.

Któż cię tak natchnął — boś to nie rzeki z siebie?

tyrezyasz.

Tyś chciał bym mówił, więc głos mój jest z ciebie.

edyp.

Co, jak i kiedy? powtórz własne słowo.

tyrezyasz.

Czy chcesz mię kusić, czy mych słów do serca
Nie bierzesz?

edyp.

Płonną nie zbywaj mię mową.

tyrezyasz.

Mordercy Laja szuka kto?.... morderca.

edyp.

Dwakroć bezkarnie wyrzut zbrodni znoszę.

tyrezyasz.

Byś gniew zpotężył i resztę wygłoszę.

edyp.

Mów coć się zdaje — ja mam za nic brednie.

tyrezyasz.

Z swemi, krom wiedzy obcujesz bezwstydnie
I nie znasz winy, co cię w przepaść garnie.

edyp.

Długoż mię będziesz potwarzać bezkarnie?

tyrezyasz.

Prawda nie potwarz.

edyp.

Czyż temu w podzielę
Prawda, — kto ślepy na duchu i ciele?

tyrezyasz.

Szyderstwem tobie jest moja ślepota;
Wkrótce nikt z ludzi twojej nie wymiotą.

edyp.

Pchnięty w noc wieczną, chciałbyś nadaremnie
Mnie, lub tym szkodzić, co władają wzrokiem.

tyrezyasz.

Któż ci chce szkodzić? nie zginiesz przezemnie,
Dość będzie uledz pod Feba wyrokiem.

edyp.

Tważ to myśl, czy ją Kreon natchnął tobie?

tyrezyasz.

On ci krzyw nie jest — ale ty sam sobie.

edyp.

Władzy i zbiorów widoku ponętny,
Jakiemiż życie krępujesz ogniwy!
Kiedy dla berła, com je wziął niechętny,
Kreon, tak zrazu przyjaciel życzliwy,
Dziś chce mię podejść, knuje tajne spiski.
Stawa mu w pomoc ten zdrajca nikczemny,
Obłudnik, chciwiec — za podłymi zyski
Dyszący wiecznie — a na sztukę ciemny!
Jestżeś ty wieszczem? czyliś w innej porze
Od tych mieszkańców wyrok zwrócił krwawy,
Wiersz zagadkowy tłómacząc potworze?
Niekażdy z ludzi zdolen był tej sprawy,
Bo na to trzeba daru ducha z góry.
Czy cię wieszczbiarstwo, czy Bóg natchnął który?
Ja nieświadomy, ni ptaków widziadłem
Wsparty, przyszedłem i wszystko odgadłem.
I mnie chcesz wygryźć? sądząc, że przy tronie
Stanąć potrafisz pierwszy po Kreonie?
Aż z twą i tego co to uknuł szkodą
Sprawisz, że z miasta zarazę wywiodą?
Lecz starość tylko od kar cię osłania,
Byś wnet doświadczył mylność twego zdania.

chór.

Ile nas wasza oświeciła mowa,
Gniew wam obudwom zgubne natchnął słowa.
Innych rad trzeba. Raczej nieodwłocznie
Myślmy, jak spełnić Apolla wyrocznie.

tyrezyasz.

Choć jesteś królem, na głos usłyszany
Mam prawo równej wyrzutom odrzeki,
Bom jest Apolla a nie twój poddany,
Ni mi potrzeba Kreonta opieki.
Ty mi śmiesz ciągle wyrzucać ślepotą,
Lecz choć twym wzrokiem światło rozpatrujesz,
Widzisz-li, co twą udręcza istotą,
Z kim w własnym domu żyjesz i obcujesz?
Z kogoś urodzon? i czy tych co swymi
Zwiesz, bądź są w grobach, bądź żyją na ziemi,
Nie jesteś wrogiem? Czy twych przodków cienie,
Czy ich przekleństwo wyrokiem niezmiennym
Ciebie z tych murów wkrótce nie wyżenie?
I dziś widzący, czy nie zbiegniesz ciemnym?
Gdzież jęk twój skona? jakież miejsc tych wzgórze
Nie odbrzmi płaczem, gdy twe niecne śluby
Pozna świat z wstrętem, co przeciw naturze
Zawarłeś, szczęściem popchnięty do zguby?
Ani przenikasz innych klęsk w tej dobie,
Co grożą równie twym dzieciom jak tobie.
Więc mię z Kreonem nie łącz w spólnej winie,
Bo nikt z śmiertelnych przed świata oczyma
W podobnym twemu przykładzie nie zginie.

edyp.

Któż równych obelg objawę wytrzyma?
Precz ztąd! — i jeszcześ wynieść się nie zdołał?

tyrezyasz.

Czyżbym tu przyszedł, gdybyś mię nie zwołał?

edyp.

Gdybym przeniknął słów twoich głupotą,
Pewniebym ciebie nie ściągnął ku sobie.

tyrezyasz.

Takąm odebrał w podzielę istotą;
Mądry rodzicom, głupi jestem tobie.

edyp.

Jakim rodzicom? wygłoś ich imiona.

tyrezyasz.

Dzień ten cie zrodzi i dzień ten dokona.

edyp.

Ciemność słów twoich w niepojęcie wpada.

tyrezyasz.

I któż od ciebie bieglej je wykłada?

edyp.

W tem tkwi nie zarzut, ale istna chwała.

tyrezyasz.

Tać to pomyślność zgubą ci się stała.

edyp.

Zbawiwszy miasto utrapione srodze,
Dość mam.

tyrezyasz.

I ja dość. Wiedź chłopcze — odchodzę.

edyp.

Przystają na to; pókiś był obecny,
Tylkoś uparcie bruździł nam w tej sprawie;
Zdała nie łatwo spełnisz zamiar niecny.

tyrezyasz.

Pójdę, lecz wszystko pocom zszedł objawię;
Ni przed twą władzą doznam przeto lęku,
Bo dni mych wątek nie jest w twoich ręku.
Ten, na którego wyrok straszny słyszym,
Morderca Laja, tu, pośród nas żyje.

Dotąd mieniony obcym i przybyszem,
Że jest Teb dzieckiem, bliski czas odkryje.
Ani radości dozna z tej odmiany. —
Ślepy z widnego, z bogacza ubogi
I z niw ojczystych haniebnie wygnany,
Kijem nieznane macać będzie drogi;
Bo się wykaże przed zdziwionym światem,
Że dzieci swoich ojcem jest i bratem,
Matki swej mężem — a własnego ojca
Jest w nim i wspólnik łoża i zabójca.
Niech Edyp w domu o to się rozpyta
A potem rzeknie, czym jest zły wróżbita.

chór.
Strofa 1.

Któż ten, co go Delfów skały
Za brodniarza obwołały?
Co krwawą dłonią
Spełnił mord srogi.
Czegóż tu czeka
Pomiędzy nami?
I nie ucieka,
Gdy za nim gonią
Z ogniem, z gromami
Jędze i bogi?

Antistrofa 1.

Śnieżny Parnas rzekł te słowa,
By mordercę ścigać wszędzie,
Gdziekolwiek się taić będzie —
Czy się w ciemne knieje schowa,
Czy śród skał dzicz
Wlecze żywot samotniczy,
By wyroków z głębi ziemi
Ujść, co trwogę w nędznym niecą,

Gdy te, prądy niezbitymi
Wciąż za nim lecą.

Strofa 2.

Trwoży mię wieszcz zawołany;
W przepowiednie wiary zbywa:
Cóż wyrzeknę zapytany?
Przeszłość z przyszłością wątpliwa.
Ani dziś ni w dawnej porze
Nie doszła do mnie wieść taka,
Że syn Poliba mieć może
Wspólnictwo z rodem Labdaka.
Zkądże sie pewność wyśledzi,
Że dla wieszcza zapowiedzi
Mam przeciw Edypowi
Zająć się Labdaków sprawą,
I spełnionemu mordowi
Odpowiedzieć zemstą krwawą?

Antistrofa 2.

Feb i Jowisz są bogami.
Wyższej im wiedzy nie przeczym.
Lecz między rodem człowieczym
By wieszcz miał wyższość nad nami,
Kto mię zatwierdzi w tej wierze?
Mąż dość często nad mężami
Wyższą wiedzą górę bierze —
Lecz nim dowiedzie czynami,
Któż tym słuszności odmówi,
Co nie ufają wieszczowi?
Wszak i skrzydlata niewiasta,
Co się z Edypem spierała,
Sama go mądrym uznała
I ztąd został zbawcą miasta.

Tak mając na względzie dzieje,
Cześć nam jego nie zdrobnieje.

kreon do chóru.

Słysząc że Edyp potwarza mię srodze,
Do was współbracia po ulgę przychodzę;
Tu więc mą boleść nieznośną wyżalę.
Jeżli więc sądzi, że w tych klęsk nawale
Mogłem nań godzić słowem lub czynami;
Osławionemu takiemi zbrodniami
Zmierzłoby życie. Zbyt daleko sięga
Takich potwarzy przeciw mię potęga;
Bo miastu temu stawszy się raz krzywym,
I w oczach waszych byłbym niegodziwym.

chór.

Potwarz rzucona, wedle mego zdania
Wyrosła z gniewu, lecz nie z przekonania.

kreon.

Zkądże więc poszło, że wieszcz z rad mych winy
Śmiał wznieść głos ostry, fałszami zatruty?

chór.

Tak Edyp mniemał, lecz nie znam przyczyny.

kreon.

Takież naprawdę czynił mi zarzuty?

chór.

Nie wiem; bo mi się roztrząsać nie godzi
Żadnych spraw książąt. Ale król nadchodzi.

edyp do Kreona.

Tyżeś to? pocóż w dom mój wchodzisz śmiało
Uknuwszy zamiar zuchwały i srogi,
Że mnie rugować z państwać się zachciało?
Ależ, na wielkie zaklinam się bogi,
Czy ma powolność działać tak zawzięcie
Radzi, czy mniemasz że nie będę w stanie

Poznać zdrad twoich i pomścić się za nie?
Zbyt nieroztropne jest twe przedsięwzięcie,
Gdy cię pcha płocha aż do tronu żądza,
Którym lud tylko lub prawo rozrządza

kreon.

Wiesz-li co czynisz? gdy poznasz rzecz całą,
I mować moja będzie zrozumiałą.

edyp.

Wiem, że potrafisz rozprawiać rozumnie,
Lecz słuchać nie chcę, boś niechętny ku mnie.

kreon.

Toż i ja powiem i rzecz całą skreślę.

edyp.

Mów wprzód, coś uknuł w sprzecznym mi umyśle.

kreon.

Jeżli sam upór za wszystko ci stanie,
Powiem, że przez to błądzisz niesłychanie.

edyp.

Jeżli ujść kary od krewnego sądzisz
Krzywdząc go, powiem — że okropnie błądzisz.

kreon.

Masz słuszność, zgoda. Lecz mi okaż wprzódy,
Jakie są obelg z mej strony dowody.

edyp.

Nie z twejże rady miał zostać wezwany
Przez posłów moich wieszczek zawołany?

kreon.

I teraz jeszcze miałbym równe zdanie.

edyp.

Dawnoż, jak Laja wyroki surowe....

kreon.

Do czegóż zmierza twoje zapytanie?
Czyn ten nie przeszedł mi nawet przez głowę.

edyp.

Dawnoż, jak mordem złożony w mogile...?

kreon.

Dawne to sprawy i odległe chwile.

edyp.

Czy był już wtedy znanym wasz wróżbita?

kreon.

Sławił go rozum i cześć znamienita.

edyp.

Czy w owej o mnie spominał wam chwili?

kreon.

Nie, nigdy przy mnie.

edyp.

Czy mord popełniony
Śledztw żadnych z waszej nie wywołał strony?

kreon.

O! śledziliśmy — lecz nic nie odkryli.

edyp.

Czemuż więc temu nie przyszło mędrcowi
Mówić to wówczas, co dziś o mnie mówi?

kreon.

Nie wiem, więc milczę w obcej dla mnie rzeczy.

edyp.

A spraw swych jawnych czy Kreon zaprzeczy?

kreon.

Nie; lecz mi nie taj czynów tych osnowy.

edyp.

Gdyby wieszcz z tobą nie miał żadnej zmowy,
Nie rzekłby, żem ja zadał śmierć Lajowi.

kreon.

Ty wiesz najlepiej, co wieszcz o tem mówi.
Teraz jak ty mnie, ja cię będę badał.

edyp.

Badaj — nie zbadasz, bym ja śmierć tą zadał.

kreon.

Czy siostra moja nie jest twoją żoną?

edyp.

Jest i w tem słuszność masz niezaprzeczoną.

kreon.

Czy z nią królujesz i masz wspólną rolą?

edyp.

I spełniam chętnie każdą żony wolą.

kreon.

Czy się nie wszystkiem w troje z sobą dzielim?

edyp.

Przecież złym dla mnie jesteś przyjacielem.

kreon.

Nie rzekłbyś tego, zgłębiając pobudki.
Czyż lepiej berłem rozrządzać dostojnem
Znosząc trwóg ogrom, i ich wszelkie skutki,
Czy równą władzą mieć przy śnie spokojnym?
Bym w wyższą jak mam powagą się odział,
Nie chcą, jak każdy co wziął skromność w podział.
Dziś, czego żądam, mam wszystko od ciebie;
Król, ustąpiłbym nie jednej potrzebie;
I cóżbym zyskał jak władzca prawdziwy
Nad te książęce, które mam, zaszczyty?
Ani tak jestem w zachceniach fałszywy,
Bym więcej pragnął nad to, z czegom syty.
Dziś cześć ku mojej wzmaga się osobie;
Gdy kto do ciebie ma jakie żądanie,
Mnie szuka; tak więc wszystkich mam po sobie,
Cóżby mi więcej dało panowanie?
Myśl prawa zdrożnej nie chwyta się drogi.
Ni mię, jak mniemasz, krzywe pożądanie

Znagla, bym szukał obcej dopomogi;
Anibym nawet nie chciał przystać na nie;
Oto jest dowód. Niech kto chce dośledzi,
Czym z Delf nie przywiózł istnej odpowiedzi.
Jeźli dociekniesz jakiej z wieszczem zmowy.
Dla mnie i siebie nie szczędź mojej głowy,
Bo się nie godzi myślami sprzecznemi
Złych mieć za dobrych — dobrych mienić złymi.
Lecz przyjaciela wiernego wyzbycie
Gorsze niedbalstwa o najmilsze życie.
Przyjdzie czas: prawda silnej jego tarczy
Żąda, bo dobrych trzeba śledzić bacznie;
By złego poznać, dzień jeden wystarczy.

chór.

Rad tych o królu nie tłómacz opacznie;
Gubią śmiertelnych nagłe w rzeczach zdania.

edyp.

Lecz gdy kto nagłe objawi knowania,
Podobnie nagła musi być obrona;
Gdy ja zwolnieję on swego dokona.

kreon.

Czego chcesz, czy mię wygnać z mej posady?

edyp.

Nie chcę wygnania — lecz chcę twej zagłady.

kreon.

Dobrze! lecz dowiedź, że zgon mój jest słusznym!

edyp.

Czyś nie rzekł, że mi nie chcesz być posłusznym?

kreon.

Rzekłem, bo widzę żeś w błąd zanurzony.

edyp.

Ja siebie bronię.

kreon.

A ja mojej strony.

edyp.

Tyś mi wróg istny.

kreon.

Tyś nieświadom rzeczy.

edyp.

Ależ mej władzy nikt mi nie zaprzeczy.

kreon.

Zły czyn królowi powagi nie nada.

edyp.

O nędzny kraju, biada tobie biada!

kreon.

I mnie ta ziemia synem swoim zowie;
Tyś nie jej panem.

chór.

Przestańcie królowie!
Oto Jokasta wychodzi z podwoi,
Jej spór wasz zjednać najsłuszniej przystoi.

jokasta.

Cóż to? śród nieszczęść tej nędznej osady
Nie wstyd wam wszczynać osobiste zwady?
Mężu i bracie, wnijdźcie w próg domowy,
By z drobnych przyczyn ból nie urósł nowy.

kreon.

Siostro! król, mąż twój, chce mię nieodbicie
Wypędzić z miasta, lub mi wydrzeć życie.

edyp.

Przyznają, żono, pełen przekonania,
Ze w zgubne dla mnie zaciekł sic knowania.

kreon.

Jeźlim to zdziałał, w czem dajesz mi winę,
Niech raczej jędzom na łup zdany zginę.

jokasta.

Czyż cię te słowa, mężu, nie rozzbroją?
Klnie się i bogów na świadectwo wzywa;
Dla takich potęg jest w nim cześć prawdziwa,
Dla mnie i dla tych co w tem kole stoją.

chór.
Strofa 1.

Przystań na to królu nasz,
O co poddani proszą cię.

edyp.

O jakim mówisz przedmiocie?

chór.

Ten, co go roztropnym znasz,
Gdy swe tak odklął zamiary,
Godzien twej wiary.

edyp.

Wiesz-li czego chcesz?

chór.

Wiem.

edyp.

Więc mów
I objaw myśli osnowę.

chór.

O nie nastawaj na Kreona głowę
Dla czczych podejrzeń i mów.

edyp.

To, coś w twem zawarł żądaniu,
Równa się mojej śmierci lub wygnaniu.

chór.
Strofa 2.

Bynajmniej — bogów książęcia
Na świadki przyzywam, Feba:
Niech zginę z wyroków nieba,

Jeźli mam te przedsięwzięcia.
Mnie serce boli
Z nędzy okropnej tej ziemi,
I pewność sroższej niedoli
Wszczętej sporami waszymi.

edyp.

Niech ocaleje — choć wiem że się ziści
Śmierć ma, lub wzgardą zrządzone wygnanie;
Na twe, nie jego, przystaję błaganie.
Lecz on nie ujdzie wiecznej nienawiści.

kreon.

Wyższej uległeś jak widać potrzebie;
Lecz jak gniew minie, sam obmierzisz siebie.
Tak się zwykł karcić duch niepowściągniony.

edyp.

Czemuż nie schodzisz, gdyś już uwolniony?

kreon.

Pójdę, acz o mnie źle twój umysł trzyma,
Bo jestem prawym przed innych oczyma.

chór do Jokasty.
Antistrofa 1.

Czemuż go do dom nie wiedziesz kobieto?

jokasta.

Wprzód sporów waszych chcę poznać przyczynę.

chór.

Słowa się stały podejrzeń podnietą.
Źle znosi umysł nawet płonną winę.

jokasta.

Czy w obu wrzała niechęć jednakowa?

chór.

Tak jest — w obydwóch.

jokasta.

Powtórz więc ich słowa.

chór.

Dość mi na kiesce co nas prześladuje;
Gdzie spór się wszczyna, tam ja ustępuję.

edyp.

Patrz, gdzie zachodzisz, choć twa chęć jest szczera,
A przecie głos twój serce mi rozdziera.

chór.
Antistrofa 1.

Królu! rzekłem w różnej dobie,
Że byłbym niecny i krzywy,
Złych rad pełen, niegodziwy,
Gdybym się sprzeciwiał tobie.
Tyś dla ojczyzny zbawienia
Nie litował trudów, znoju —
Dziś więc, według przemożenia
Daj jej odetchnąć w pokoju.

jokasta.

O królu! powiedz, błagam cię przez bogi,
Zkąd między wami powstał gniew tak srogi?

edyp.

Powiem, bo wyższą cześć-em ci zachował
Niż oni —: Kreon zgubę mą uknował.

jokasta.

O coś mu w oczy sprawę wyprowadził?

edyp.

O co? on twierdzi żem Laja zagładził!

jokasta.

Czy to wie z siebie, czy słyszał od kogo?

edyp.

Nasłał mi wieszcza, którego niecnota,
Co myśl dostarczy, to w słowach wymiotą.

jokasta.

Lecz ty w tej sprawie nie gardź mą przestrogą,
Że człeka w świecie nikt nie znajdzie całym,
Coby był w sztuce wieszczby doskonałym.
Niech przykład lepiej rzecz tą ustanowi:
Przepowiedziano przed laty Lajowi,
— Nie Feb, lecz ktoś tam z tebowej czeladzi —
Ze go syn własny ze mnie zrodzon zgładzi.
Ale Laj poległ w przygodzie nietajnej
Od obcych łotrów, na drodze rozstajnej.
Zaledwie na świat przyszła nam dziecina,
We trzy dni ojciec sam przeciw naturze
Dał sługom, nóżki skrępowawszy, syna,
By go na bliskiej porzucili górze.
I Feb nie zrządził, by lajowe trwogi
Syn ziścił, ojcu zgon zadając srogi.
Przecież tak chciały wieszczby nieodbicie;
Więc próżnoś na nich względy twe zasadził —
Gdyby szło bogu o zbrodni wykrycie,
Byłby sam rzecz tą na jaw wyprowadził.

edyp.

Jak mi, o żono, na słyszane sprawy
Chwieje się umysł i pierś drży z obawy.

jokasta.

Z czegóż wiec nowej oddajesz się trwodze?

edyp.

Wiec Lajus zginął na rozstajnej drodze?

jokasta.

Taka wieść dotąd trwa niezaprzeczenie.

edyp.

Gdzie, w jakiem miejscu zaszło to zdarzenie?

jokasta.

Focydą z wieków zwie się ta kraina,
Gdzie z Delf i Daulów droga się przecina.

edyp.

Dawnoż jest temu?

jokasta.

Cios ten był nam znany
Nieco wprzód, nimeś począł rządy swoje.

edyp.

Na cóż, Jowiszu, zostałem skazany!

jokasta.

Zkądże cię dręczą takie niepokoje?

edyp.

Nie badaj o to, lecz mi określ wprzódy
Laja wiek, postać wzrostu i urody.

jokasta.

Pierwszy szron srebrzył włos jego w tej dobie,
Wzrost miał wysmukły i podobny tobie.

edyp.

W jakąż mię przepaść własna ręka grzebie!
Tak, nieświadomy, sam przekląłem siebie.

jokasta.

Jak na twój widok siły moje gasną!

edyp.

Drżę, by wieszcz ślepy, sam nie widzał jasno.
Jeszcze o jednem naucz mię w tej sprawie.

jokasta.

Nie śmiem, lecz żądasz, więc co wiem objawię.

edyp.

Czy z małą służbą droga przedsięwzięta
Była, czy z wielką, jak zwykli książęta?

jokasta.

Wyjechał z domu z czterma służebnymi;
Mieli wóz jeden, był i woźny z nimi.

edyp.

Przebóg! już wszystko jest na czystym jawie!
Lecz któż wam, żono, dał wieść o tej sprawie?

jokasta.

Ten z sług, co uszedł sam jeden z pogromu.

edyp.

Gdzież on jest ninie?

jokasta.

O nie ma go w domu,
Bo gdy tu wrócił po lajowym zgonie
I ciebie ujrzał na zgasłego tronie,
Prosił się na wieś — by tam paść mógł trzody
Wdali od miasta. Tej drobnej nagrody
Nie odmówiłam — bo sługą dogodnym
I większych względów był on zawsze godnym.

edyp.

Czy więc nie można posłać ztąd po niego?

jokasta.

Rzecz nader łacna; lecz powiedz, dla czego?

edyp.

Chcę go tu widzieć — bo drżę, że zawiele
Wiem, a domysłów mnogość się nastręcza.

jokasta.

Przyjdzie — tymczasem powierz komu śmiele,
Co tylko, królu, serce twe udręcza.

edyp.

Masz słuszność, przeto tak jak żądasz zrobię.
Lecz w tem napięciu i w rzeczach wątpliwych
Komużbym więcej mógł ufać jak tobie?
Miałem w Koryncie rodziców poczciwych,

Ojca Poliba, a matkę z Dorydy
Meropę, słynnych z cnót i poważania
W mieście, nim los mi ciężkie nasłał biedy
Mniej godne troski niźli podziwienia.
W uczcie mąż pewien, rozegrzany winem,
Ojca poddanym i nieprawym synem
Nazwał mię. W dzień ten do żywego tknięty,
Ledwiem gniewliwe zawściągnął ponęty.
Ale nazajutrz do rodziców spieszę
I rzecz wykładam. — Co gdy usłyszeli,
Przeciw potwarcy srodze wybuchnęli.
Choć głos ich zmierzał ku mojej pociesze,
Przecież rzucone pogardliwe miano
Budziło we mnie boleść niesłychaną.
Mimo rodziców do Delf jadą skrycie.
Ale Apollo na moje pytania
Daje odpowiedź jakby na pozbycie
A sroższych tajni mnóstwo mi odsłania:
Że z własną matką w sprośne śluby wnijdę,
Że spłodzę dzieci na wstręt i ohydę
Wszystkim śmiertelnym i całej rodzinie —
Że własny ojciec z mojej ręki zginie.
To usłyszawszy, sam pod gwiazd opieką
Od niw Koryntu uciekam daleko,
By się zataić w taki kątek ziemi,
Gdzieby ziszczenia przepowiedni onych
Nie mogły nawet stać się podobnemi.
Lecz gdym się zbliżał do miejsc określonych,
Gdzie król miał poledz — tobie jako żonie
Całą okropność wypadku odsłonie —
Ledwiem ku drogom rozstajnym dokroczył,
Mąż ów wraz z woźnym jakby na spostkanie
Na sprzągłym końmi jawią się rydwanie

I każą groźnie, bym precz z drogi zboczył.
Pchnięty, raz silny woźnicy oddałem.
To gdy się stało — starzec swoją mowę,
Właśnie gdy wozu jego docierałem,
Poparł, dwa ciosy zadawszy mi w głowę.
Czyn ten za sobą ściągnął skutek mściwy.
Wnet w napastniku oręż mój się schował:
Padł starzec z woza na ziemię nieżywy,
A służbem jego całą wymordował.
Lecz jeźli skryte wyjdą na jaw ciemnie
I mąż poległy Lajem się uiści —
Któż nieszczęśliwszym może być odemnie,
Kto w równej bogom stanie nienawiści?
Nikt mię w domowe nie przyjmie schronienie,
Nikt nie zagada, a każdy wyżenie.
Tak się w okropnym wykaże sposobie,
Że klątwą zgubę zgotowałem sobie,
A łoże męża taż ręka zuchwała
Kala dziś, co mu śmierć przedtem zadała.
Gdzież są pod słońcem podobni zbrodniarze,
Gdy wyrok bogów wypędzać mię każę,
Gdy mi niewolno żyć między moimi,
Ani ojczystej dotknąć nogą ziemi?
Gdy z własną matką śluby zawrzeć muszę
I rodzicielską wydrzeć z ojca duszę,
Ten, co mi takie przygody wywróżył,
Miał całą słuszność. Waszej ja opieki
Wzywam, o bóstwa! bym tego nie dożył,
Bym chwilą przedtem zginąć mógł na wieki.

chór.

Smutny jest los twój! nim świadek oznaczy
Stan rzeczy — strzeż się przed czasem rozpaczy.

edyp.

W tejci ja tylko ostatniej nadziei
Czekam pasterza.

jokasta.

A kiedy z kolei
Przyjdzie i powie — w czem twe zaufanie
Położysz?

edyp.

Zaraz rozwiąże pytanie:
Gdy to coś rzekła, świadek udowodni,
Będę od wszelkiej oczyszczonym zbrodni.

jokasta.

Cóż wiec być mogło w mem wyznaniu całem
Tak wielkiej wagi?

edyp.

Wszak z ust twych słyszałem,
Że Lajus poległ od łotrów oręża
Wiec ja nie winien; bo jednego męża
Któż ma za kilku? lecz przez świadka mowę
O jednym, mord ten spadłby na mą głowę.

jokasta.

Tak on zgon króla zwieścił nam w swej porze
I własnych słów swych wycofać nie może.
Prócz mnie, z ust jego ma to gród ten cały.
A gdyby innej chciał dziś użyć mowy,
Wszak nam tak Feba przepowiednie brzmiały,
Że syn nasz własny zrządzi zgon lajowy;
Czyż mord dziecina spełnić mogła drobna?
Raczej zginęła sama niewątpliwie.
Dla tego wieszczbom ufać niepodobna,
Ni tak, ni owak.

edyp.

Mówisz sprawiedliwie;

Lecz poszlij kogo na wieś bez odwłoki,
By nam sprowadził owego pasterza.

jokasta.

Dobrze; więc skłońmy ku domowi kroki.
Zrobię co tylko ku twej uldze zmierza.

chór.
Strofa 1.

Niech wspiera dola
Tego, co w czynie i słowie
Czcią otacza święte prawa,
Które nadali bogowie!
Olimp ich źródła dziedziną —
Nie ludzie je utworzyli —
I w ostatniej świata chwili
W zapomnieniu nie zaginą,
Bo ich rodzic niezaprzeczny
Jest bóg potężny i wieczny.

Antistrofa 1.

Władzców buta krzywdę rodzi.
Król syt dostatków i siły,
Gdy go ich skutki olśniły,
Często zbyt górno ugodzi.
Lecz chcąc cofnąć wolę zdrożną,
Usłyszeć może — zapóźno!
Ja korne modły zanoszę
I o to dziś niebios proszę,
Co może być miastu błogiem,
Bo chcę zawdy trzymać z bogiem.

Strofa 2.

Gdy kto przez czyny lub słowa
Czci dla bogów nie zachowa,
Lub świętą słuszność przełamie:

Któż się z ludzi wtedy zdziwi,
Gdy bogowie sprawiedliwi
Dadzą uczuć ciężkie ramię?
Zysk, lub rozkoszy ponętę,
Czyn przez prawa zabroniony,
Gwałt tego co jest nam święte,
Podejmie chyba — szalony.
Któż śród praw tych pohańbienia
Nie dozna kolców sumienia?
Gdyby te sprawy cześć wiodły,
Pocóż nieść do niebios modły?

Antistrofa 2.

I któż się odtąd zapuści
Do świętych w ziemi czeluści?
Kto z ludzi w Abach zagości?
Lub w Olimpii — jeżeli
Ludzie zaprzeć będą śmieli
Wyroczniom prawdy — świętości?
Lecz Jowiszu, władzco, panie!
Jeźli berłem niepodzielnem
Dzierżysz świata panowanie,
Okaż, żeś jest nieśmiertelnym.
Bo świat pogardzać poczyna
Wyrocznią Lajowi daną,
Gaśnie cześć dla Apollina
I, co dotąd boskiem zwano.

jokasta.

Książęta miasta! przyszło mi do myśli,
Byśmy do świątyń wszyscy razem wyszli
Niosąc kadzidła z przybory zwykłymi;
Bo troski spadłe na Edypa głowę
Zbyt chwieją kroki jego wątpliwymi,
By jak mąż z dawnych wysnuł czyny nowe.

On tym ulega, co go bardziej straszą.
Gdy nic przestrogą nie sprawujem naszą,
Ciebie licyjski wzywam Apolinie!
Co sąsiadujesz przy naszej dziedzinie,
Rostrzygnij los nasz: giniem bez obrony,
Bo upadł władzca niemocą rażony.

poseł wchodząc.

Czyby mi wasza nie wskazała wola,
Gdzie dom Edypa, lub gdzie najdę króla?

chór.

Oto dom jego, w nim go znajdziesz łatwie,
A ta niewiasta matką jego dziatwie.

poseł.

Niechaj tak raczy być błogosławioną
Jak doskonalą jest dla króla żoną.

jokasta.

Za dobre słowo i jać błogosławię;
Lecz w jakiej do nas przybywasz dziś sprawie?

poseł.

W dobrej dla ciebie i całej rodziny.

jokasta.

Mów naprzód, z jakiej przyszedłeś krainy?

poseł.

Z Koryntu — błogie przynoszę wam wieści;
Choć się w nich znajdzie i kropla boleści.

jokasta.

Jakiż to przedmiot dwie mający strony?

poseł.

Mieszkańcy Istmu, jak pogłoska mówi,
Chcą tron koryncki oddać Edypowi.

jokasta.

Władaż tam Polib wiekiem obciążony?

poseł.

Polib dni zamknął.

jokasta.

Więceś zgonu posłem!

poseł.

I niech sam zginą, jeźli fałsz doniosłem.

joasta do sługi.

Niech wieść ta panu przestanie być tajną.
W cóż się obrócą wieszcze słowa bogów?
Wierząc, że tam go ojcobójstwo czeka,
Edyp z ojczyzny daleko ucieka;
Tymczasem ojciec zgasł śmiercią zwyczajną.

edyp wchodząc.

Pocóż mię żono z mych przyzywasz progów?

jokasta.

Chodź tego męża wysłuchać niezwłocznie
I poznaj, czem są zbyt słynne wyrocznie.

edyp.

Co zac jest mąż ten i co mi przynosi?

jokasta.

Masz w nim z Koryntu smutnej wieści posła,
Że ci śmierć ojca Poliba uniosła.

edyp.

Niech mi to, gościu, słowo twe wygłosi.

poseł.

Jeźli, com rzekł raz, ma być powtórzonem,
Powiem, że Polib zamknął dni swe zgonem.

edyp.

Czy go choroba znękała lub zdrada?

poseł.

Zbyt snadno starzec łupem śmierci pada.

edyp.

Więc przez chorobę opuścił te ziemie?

poseł.

Tak i przez długą i lat późnych brzemię.

edyp.

Trzebaż o żono! wzgląd zachować jaki
Na Delf wyrocznie lub na brzmiące ptaki?
One wyrzekły — że ojca zabiję —
Lecz gdy zmarłego ziemia zwłoki kryje,
Mógłżem ztąd podnieść ręce synobójcze?
Z tęsknoty, po mnie umierając chyba
Mógłby kto wyrzec, żem cię zabił ojcze!
Gdy w piekłach zwłoki zaległy Poliba,
Wiary w wyrocznie zniknęły powody.

jokasta.

Czyż ja ci o tem nie mówiłam wprzódy?

edyp.

Tak; lecz jam działał pod wpływem obawy.

jokasta.

Niech wrócąć pokój dokonane sprawy.

edyp.

A łoża matki jak pozbędę wstrętu?

jokasta.

Śród rzeczy ludzkich i lodów odmętu
Cóż jest pewnego? Gdy rozum — rzecz zdrożna —
Żyjmyż więc śmiało — a żyjmy jak można.
Nie drżyj przed matką, bo niejeden z ludzi
Miał w snach okropne z matkami spotkanie.
Lecz sny — to mara — co niknie, choć łudzi;
Żyjąc spokojnie, któżby zważał na nie?

edyp.

Miałabyś pewnie słuszność żono miła,
Gdyby mi matka dotychmiast nie żyła;
Lecz póki żyje — jak tu nie drżeć — powiedz.

jokasta.

Wielkim dowodem jest ojca grobowiec.

edyp.

W żyjącej matce — tkwi do trwóg podnieta.

poseł.

Powód twej trwogi, jak się zwie kobieta?

edyp.

Merope, starcze, a Poliba żona.

poseł.

Z niejże cię nęka bojaźń niewściągniona?

edyp.

Wyroczni bogów tkwią, ztąd straszne słowa.

poseł.

Mogęż to powziąść, jakaż ich osnowa?

edyp.

Możesz. Feb w Delfach wyrzekł na mą biedę,
Że z własną matką w sprośne związki wnijdę,
Że ojca na śmierć ręce me rozsieką. —
Więc od Koryntu uciekłem daleko
I zaparłem się rodziców widoku.

poseł.

Trwogaż do tego znagliła cię kroku?

edyp.

Mógłżem na ojcu cios wypełnić srogi?

poseł.

Cóż będzie, jeźli z tej cię królu trwogi
Wyzwolę, pełen dobrych dla cię chęci?

edyp.

Wdzięczność ma w wiecznej zostanie pamięci.

poseł.

Właśniem tu nie dał ubiedz się nikomu,
Dla tej z Koryntu przybyłem tu sprawy,
Byś w dom wróciwszy, był dla mnie łaskawy.

edyp.

Ja z rodzicami nie chcę mieć spotkania.

poseł.

W złym własną sprawę uważasz sposobie.

edyp.

Cóż mi ją zatem, przez bogi, zasłania?

poseł.

Czy dla rodziców dom zmierziłeś sobie?

edyp.

Wyrocznie Feba, wstręt mój udowodnią.

poseł.

Czy drżysz, byś przez nich nie zmazał się zbrodnią?

edyp.

Pod temi ciągle żyję obawami.

poseł.

Płonnym więc troski dręczysz się powodem.

edyp.

Nie ciż, co mniemam, są mi rodzicami?

poseł.

Nie ma styczności ich ród z twoim rodem.

edyp.

Więc nie w Polibie ojcam miał?

poseł.

Tak, tyle
Jakby i we mnie.

edyp.

Jedno drugie zbija:
Ojciec, nie ojciec — jeźli się nie mylę.

poseł.

Nie był ci ojcem ani on, ani ja.

edyp.

Czemuż mię synem nazywał, przez dzięki?

poseł.

Bo cię on darem z mojej dostał reki.

edyp.

I tak pokochał z obcych rąk wziętego?

poseł.

Kochał, bo nie miał potomstwa żadnego.

edyp.

Czyś mie zkąd kupił, czym z krwi twojej krew?

poseł.

Wśród Cyteronu znalazłem cie drzew.

edyp.

Jakież do miejsc tych ściągły cię powody?

poseł.

Byłem przełożon nad górnemi trzody.

edyp.

Najem — tułactwo byłyć wiec udziałem?

poseł.

Lecz niemniej synu zbawcą twym zostałem.

edyp.

Czy mi, gdyś znalazł, los zagrażał srogi?

poseł.

Niech ci odrzekną poranione nogi.

edyp.

Jakiej przygody mowa twa dotyka?

poseł.

Z nóg twych spętanych rozerwałem łyka.

edyp.

Smutne pomniki w nich mi pozostaną.

poseł.

Od nich to nawet otrzymałeś miano.

edyp.

Byłżem ojcowskim lub matki wymiotem?

poseł.

Ten co mi dał cię, musi wiedzieć o tem.

edyp.

Więc-eś nie znalazł dziecka nadspodzianie?

poseł.

Nie. Inny pasterz dał mi cię, o Panie.

edyp.

Któż on był? nie taj miana bez przyczyny.

poseł.

Był on, jak słuch jest, z lajowej drużyny.

edyp.

Tegoż, co ongi tu w Tebach panował?

poseł.

Tego ów pasterz panem swym mianował.

edyp.

Żyjeż on? mogęż mieć tu z nim spotkanie?

poseł.

Rzecz tę najsnadniej rozwiążą Tebanie.

edyp.

Czy wam, obecne składającym grono,
Znany jest pasterz o którym wspomniono?
W mieście lub na wsi upływa mu życie?
Mówcie, bo ważnem będzie to odkrycie.

chór.

Nie jest to inny jak ów wieśniak, panie,
Co go tu widzieć pragnąłeś ciekawie.
Lecz w tem Jokasta da najlepsze zdanie.

edyp.

Jakiż sąd żono masz w obecnej sprawie?

jokasta.

Kto? o kim mówił? pocóż moje słowa
Płocha twa pamięć nazbyt wiernie chowa!

edyp.

Musze to odkryć, na co jawnie godzę,
Z jakich rodziców istotnie pochodzę.

jokasta.

Nie badaj o to, przez bogi cię proszę:
Dość na strapieniach które sama znoszę.

edyp.

Ufaj — los sprzeczny jest ci nieniożebnym,
Choćbym z trzech matek trzykroć był służebnym.

jokasta.

Słuchaj mię — niech cię ciekawość nie łechce.

edyp.

Wszystko wybadam i słuchać cię nie chcę.

jokasta.

Lecz ja z najlepszym radzę ci zamiarem.

edyp.

Najlepsze rady są mi dziś ciężarem.

jokasta.

Biedny! bodajbyś przez straszne wypadki
Rodu twojego nie dociekł zagadki!

edyp.

Niech mi kto prędzej sprowadzi pasterza;
Tę — niechaj świetność otacza rodowa!

jokasta.

Nędzny! ta droga prosto w przepaść zmierza —
Innego ze mnie nie dobędziesz słowa, (wychodzi.)

chór.

Królu twą żonę wygnały cierpienia:
Drżę przed skutkami Jokasty milczenia.

edyp.

Niech co chce będzie, rodu mego źródła
Chcę dojść — choćby mię krew wydala podła.
Ją, jak kobietę, nędzna duma ciemni —

Wstyd jej, mych przodków — że może nikczemni.
Ja syn Fortuny: ona mię dopóty
Od wszelkiej w życiu chroniła sromoty,
Ona mi matką — a krewne miesiące
Wiodły mię naprzód przez czynów tysiące.
Ztąd ród mój idzie — a gdy nim się szczycę,
Czemużbym własne nie poznał rodzice?

chór.
Strofa.

Jeźli można czynie wnioski
W tem, co ukrył wyrok boski,
Przez Olimp, o Cyteronie!
Zjawisz rzecz tajną dopóty,
Gdy na świetnym niebios łonie
Jutro zabłyśnie dzień złoty;
Wraz z rozwiązaniem zagadki
Ojca Edypa, ojczyzny, matki.
Ja zaś za łaski na królów zlane
Śpiewać pieśni nie przestanę.
Będąż ci Febie z tego zdarzenia
Wdzięczne me pienia?

Antistrofa.

Czy pochodzisz z bogiń łona?
Czy twą matką, losów wolą,
Jest Nimfa z Panem złączona?
Czyli też ojcem Apollo?
On co w każdym leśnym jarze
Tak lubuje — czy z Celiny
Król Bach wziął cię w lubym darze
Od której pięknej dziewczyny;
Co je zwą ludzie wraz z nami
Helikonkami?

edyp.

Jeżli się godzi czynić jakie wnioski
Względem obcego dotychczas człowieka,
Zobaczą wkrótce przedmiot mojej troski,
Bo już pasterza spostrzegam zdaleka.
Tak patrzy jak ten starzec siwobrody.
Z nim spieszy sług mych poczet wyprawiony;
Wy go poznacie, boście znali wprzódy.

chór.

Znaliśmy — był to pasterz doświadczony,
Wierny Lajowi.

edyp.

Jeźlić nie obarczą
Prośbą mą, gościu — powiedz — a uwierzę:
Ten-li to człowiek?

poseł.

Ten-jest.

edyp.

A ty, starcze,
Patrz mi sam w oczy i odrzeknij szczerze:
Czyś kiedy służył Lajowi?

sługa.

Służyłem
Jak wychowaniec domu — nie kupiony.

edyp.

Cóżeś mu robił?

sługa.

Długi wiek spędziłem
Jak pasterz.

edyp.

Któreż wypasałeś strony?

sługa.

Cyteron górą lub sąsiedzkie jary.

edyp.

Byłże gdzie kiedy ten mąż znany tobie?

sługa.

Kto on, i w jakim trudnił się sposobie?

edyp.

Masz go przed sobą, znanyż ci ten stary?

sługa.

Nie tak, bym w pewnik rozwiązał pytanie.

poseł.

Nie dziw się danej odpowiedzi panie;
Ja mu rzecz całą na pamięć przywiodę.
Musi to pomnieć, że na Cyteronie
On sam dwie pasał, a ja jedną trzodę,
Przez trzy miesiące w jednej chodząc stronie
Z lata aż w jesień. Gdy nadeszła zima,
Jam w dom wiódł trzodę, on w Laja obory.
Czy w tem com wyrzekł istnej prawdy nie ma?

sługa.

Jest, choć od chwil tych czas upłynął spory.

poseł.

Mów, czy nie pomnisz, że płci męzkiej dziecię
Dałeś mi, bym je niby własne chował?

sługa.

Jakże mię ciężkiem badaniem dręczycie!

poseł.

Oto jest dzieciuch coś mi go darował.

sługa.

Bodajbyś zamilkł!

edyp.

Nie karć go w te słowa;
Twoja nie jego występną jest mowa.

sługa.

       (sic) W czemże ja, panie, godnym jest nagany?

edyp.

Bo milczysz, choć-eś o dziecko badany.

sługa.

Lecz on tak mówiąc, nie wie co się świeci.

edyp.

Więc mus cię znagli, gdy nie wyznasz z chęci.

sługa.

Przebóg! mię, starca, nie oddawaj męce!

edyp.

Czy mu kto skoro w tył nie zwiąże ręce?

sługa.

O ja nieszczęsny! więc i płacz nie nada?

edyp.

Dałżeś mu chłopca, o którego bada?

sługa.

Dałem — obym wprzód zginął był na zawdy!

edyp.

I tak dziś zginiesz, gdy nie wyznasz prawdy.

sługa.

Będzie, gdy wyznam, śmierć moim udziałem.

edyp.

On zwłoki szuka, lecz tem się nie złudzę.

sługa.

Żem dał mu dziecię, już raz powiedziałem.

edyp.

Zkądże je wziąłeś, swojeś dał czy cudze?

sługa.

Mnie narzucone, więc nie moje było.

edyp.

Z któregoż domu w mieście pochodziło?

sługa.

Nie badaj więcej, błagam cię w pokorze.

edyp.

Zginiesz, gdy jeszcze pytanie powtórzą.

sługa.

Dziecko to było z domu Laja, panie.

edyp.

Czy z krwi sług jego czy z innej?

sługa.

O nieba!
Teraz najsroższe zdziałać mam wyznanie.

edyp.

Tobie wysłowić, nam wysłuchać trzeba.

sługa.

Był to syn Laja, jak chce wieść głoszona,
O czem wie lepiej twoja, królu, żona.

edyp.

Samaż Jokasta dała ci to dziecię?

sługa.

Sama.

edyp.

A po co?

sługa.

Bym mu wydarł życie.

edyp.

Więc matka płód swój na śmierć zdała srogą?

sługa.

Bo ją wyrocznia przenikała trwogą.

edyp.

Jaka?

sługa.

Że własne zagładzi rodzice.

edyp.

Czemuś starcowi dziecko podarował?

sługa.

Przez litość — on miał w inne okolice
Wziąć je — zkąd sam był; lecz on je zachował
Na większą biedę. Wszystko więc zważywszy,
Jest-li to prawda — tyś najnieszczęśliwszy.

edyp.

Już wszystko na jaw wyszło. O światłości,
Zgaśnij przedemną: przez cię zobaczyłem
Z kogo ród wiodę — i w jakiej sprosności
Żyję wbrew prawu, i kogo zabiłem.

chór.

       (str. 1.) O ludzie! póki żyjecie,
Nie mam was za nic na świecie.
Cóż że tam, gdzie kto myśl zwraca,
Dojdzie szczęścia za jej torem,
Gdy doścignione utrącą?
Edyp tej jest doli wzorem;
Więc z spieszących równą drogą
Nie nazwę szczęsnym nikogo.
       (ant. 1.) On przez dowcipu użycie
Na tak wzniosłym stanął szczycie,
A zagładziwszy potworę,
Zgubnej zagadki twórczynię,
Wyszedł po tak świetnym czynie
Na zbawcę kraju — podporę —
I ucieszył się lud cały,
Gdy wielkie Teby królem go obrały.
       (str. 2.) A dziś się myśl moja wzdryga
Nad dolą jego surową;
Dziś cię ogrom nieszczęść ściga,
O Edypa zacna głowo!
Coś był na łonie jedynem
Ojcem i mężem i synem.

Umysł mój pojąć nie może,
Jakim sposobem dopóty
Dzielić mogłeś ojca łoże
Bez wzruszenia i zgryzoty!
       (ant. 2. Czas do wykryć wszelkiej sprawy
Będąc narzędziem jedynem
Potępia związek nieprawy
Jednej żony ojca z synem.
Nieszczęsna Laja rodzino!
Bodajbym cię nie znał cale.
Nad tobą łzy moje płyną;
Lecz, choć ciężkie wzbudzasz żale,
Przyznają jednak w tej dobie,
Że byt mój winienem tobie.

poseł. (2gi)

Książęta miasta, jeźli dotąd zgodnie
Ród Labdacydów w swej mieliście części,
Jakże okropne przerażą was zbrodnie!
Jakież z nich pójdą płacze i boleści!
Bo strasznych przestępstw, które dom ten kryje,
Ni Istr ni Fazys w nurtach swych nie zmyje.
Wnet się ich wątek przed wami wyświęci,
A te najsroższe co zaszły bez chęci.

chór.

Już te co znamy dość są okropnemi;
Jeszczeż-li do nas przybywasz z nowemi?

poseł. (2gi)

Te, co wam niosę, w krótkości odkryję:
Córa z krwi bogów, Jokasta, nie żyje.

chór.

O nieszczęśliwa! w jakimże sposobie?
Kto jej śmierć srogą zadał?

poseł. (2gi)

Sama sobie;
Żadnym swą rozpacz nie zdradziła krokiem —
A na śmierć własnem nie patrzałem okiem.
Lecz gdy ztąd wyszła, wpadła do łożnicy
W żalu i gniewnie rwąc na sobie włosy,
A drzwi zawarłszy w małżeńskiej świetlicy,
Laja strasznemi przyzywała głosy
I szereg dawnych przywiodła pamiątek:
Zkąd tego, co mu śmierć zadał, początek
I brzemię syna, co go czas wyświeci
Ojcem spłodzonych z własną matką dzieci,
Wreszcie szlochając to łoże przeklina,
W którem mąż z męża, dzieci poszły z syna.
Jak zgasła — nie wiem. Z jękiem Edyp wpada;
Przez cześć dla żalu nikt o nic nie bada,
Lecz gdy szaleje, gdy go boleść tłoczy,
Więc na nędznego zwróciliśmy oczy.
On błaga miecza, pyta rozżalony,
Kędy jest droga do żony — nie żony —
Do matki swojej i swych własnych dzieci. —
Jaki bóg prostą prowadził go drogą,
O tem zamilczę. On tam z wrzaskiem leci
drzwi podwójne roztrzaskuje nogą;
Wpadł do sypialni. Wtedyśmy struchleli
Trupa wiszącej Jokasty ujrzeli!
Wtem króla rozpacz ogarnia straszliwa,
Jęcząc nieżywą z silnych węzłów zrywa;
Padła na ziemię. Wtedy nastąpiły
Okropne czyny — bo zapinki złot
Z szat jej pozrywał i te z całej siły
Zatopił w oczach, grążąc się w ślepotę.
Niech mię, rzekł, wzrok mój od dziś dnia nie łechce,

Bym na swe własne musiał patrzeć sprawy,
Bym tych miał widzieć, których widzieć nie chcę,
Bym tych nie poznał, których-em ciekawy.
Rzekł, wzniósł powieki i sam szarpał rany.
Krew z obu źrenic lice mu oblała —
I nie kroplami po kropli spływała:
Był to deszcz krwisty ze łzami zmieszany.
Nie pojedynczo spadł cios wymierzony,
Są w nim dwie kieski: i męża i żony.
A dawne szczęście świecące dopóty
Przeszło w płacz, w zgubę i nadmiar sromoty.
A z nędz wszelkiego kształtu i nazwiska
       (sic.) Każde obecne, każde ich uciska.

chór.

Biedny! cóż pocznie?

poseł. (2gi)

Woła bez przerwania,
By wyrzucony z własnego mieszkania
Został przez kogo obwiedźion po mieście
Jak ojcobójca — jak swej matki wreszcie....
Tu go tak mowa uniosła bezbożna,
Że jej bez zgrozy powtórzyć nie można.
Z domu dla zbrodni wygnan niegodziwych
Sam się poświęca na łup jędz straszliwych,
O pomoc jaką i przewódzcę woła,
Bo większy ból jest niż go przenieść zdoła;
I tu przybędzie — bo, jeźli nie błądzę,
Już wrót nam bliskich brzęknęło wrzeciądze;
Wnet taki widok zjawi się przed wami,
Że wróg najsroższy zalałby się łzami.

chór.

O klęsk srogich krwawe źródło!
Któż co równego zobaczy?

Cóż cie, nieszczęsny, przywiodło
Do tak szalonej rozpaczy?
Jakiż bóg dodał niestety
Do takiej zbrodni podniety?
Chciąłbym spojrzeć na cię śmiele,
Chciąłbym cię pytać o wiele,
Lub usłyszeć nieszczęśnika;
Lecz mię wstręt ciężki przenika

edyp.

O niestety! o niestety!
Biadaż mi biada!
Dokąd mię losy niewolą
Przenieść moja nędzę całą!
Czyjże głos w me ucho wpada?
Ach powiedźcie, co się stało
Z dawną mą dolą?

chór.

Znikła pod klęsk twych nawałem.

edyp.
Strofa 1.

Gdzież zgasła światłość słoneczna?
O nocy czarna i wieczna,
W którą sam się zakopałem!
Jakaż mię trwoga opada!
Biadaż mi biada!
O! jakże boli Cios mi zadany
I świeże rany
I pamięć przeszłej niedoli.

chór.

Nie dziw, żeś zdany na takie igrzyska
Podwójna nędza podwójnie uciska.

edyp.
Antistrofa 1.

O przyjaciele! zbyt waszej cnoty,
Że mi służycie dopóty,
Że was i ślepy obchodzi —
Choć-em w noc pogrążon ciemną,
Nie uciekacie przedemną
I głos wasz do mnie dochodzi.

chór.

Cóżeś zdziałał — jaką mękę
Ślepiąc się poniosłeś śmiele?
Jakiż bóg popchnął twą rękę?

edyp.
Strofa 2.

Apollo srogi, o przyjaciele!
Nikt rąk w krwi mojej nie broczy:
Oślepiłem się z rozpaczy;
Bo i na cóż temu oczy,
Kto już miłego nic nie zobaczy?

chór.

Okropna prawda.

edyp.
Strofa 3.(sic.)

Ach zważcie, proszą,
Czy mi los raczył zachować
Jakie pociechy — rozkosze,
Którychbym pragnął skosztować.
Wypędźcież mię w kraj daleki
Jak roznoszącą powietrze morowe,
Jak wywołaną z pod niebios opieki
Przeklętą głowę.

chór.

W jakąż cie przepaść los grzebie!
Bodąjbyś nie znał sam siebie!

edyp.
Antistrofa 2.

Niech tego dotknie cios srogi,
Co rzuconemu w lasów gęstwinie
Ocalił życie, rozpętał nogi —
Bo, gdyby trup mój zaległ pustynię,
Nie byłbym celem płaczu w tej dobie
Ni przyjaciołom, ni sobie. —

chór.

Niechaj zginie, niechaj zginie.

edyp.
Antistrofa 3.

Wtedyby dłoń ma krwawym orężem
Ojcu śmierci nie zadała,
Ani byłbym wtedy mężem
Tej, która mi życie dała.
Dziś przez nieszczęść natłok rzadki,
Co wstręt srogi w ludziach nieci,
Syn bezbożnych, ojciec dzieci
Którem spłodził z własnej matki,
A nawet zbrodnie, o których nie śniłem,
Wszystkie spełniłem.

chór.

Czyn twój jest dla mnie wątpliwej istoty,
Bo śmierć w mych oczach lepsza od ślepoty.

edyp.

Możem ze zbytnich przewinił zapędów;
Lecz już mi nie radź, ni wytykaj błędów.
Gdybym wszedł widząc między piekieł cienie,
Jakżebym ojca wytrzymał wejrzenie,

Jak widok matki? których winy równe
Nie zagładziły morderstwa gwałtowne.
Ujrzawszy dzieci, tak jak są spłodzone,
Zniosłyżby oczy we łzach zatopione?
Cóż rzec o mieście i świątyniach bogów?
Sam się wygnałem z ich szanownych progów,
Wzniósłszy głos przekleństw w nieobłudnem słowie,
Nie wiedząc kogo skazują bogowie;
Tak obarczony ciężkich win natłokiem,
Móglżem je przenieść obojętnem okiem?
I słuch mi równie stał sic nieprzyjemnym;
I gdyby mógł być odemnie zawisły,
Chciałbym wraz zostać i głuchym i ciemnym,
Bo dla nieszczęsnych ciężarem są zmysły.
Czemuś mię przyjął leśny Cyteronie?
Lub czemuś w rychłym nie utulił zgonie?
Tak, byłbym zginął nieznany nikomu. —
Stary w Koryncie polibowy domu,
Gdzie młodość dla mnie ubiegła szczęśliwa!
Dziś ród i los mój wstydem cię okrywa.
Wy leśne jary i rozstajne drogi,
Którem krwią własną z własnych rąk zakrwawił,
Utkwiłże w waszej pamięci mord srogi
I to, czem potem miejsca te rozsławił?
O sprośne śluby! okropne łożnice,
Z których się wylągł ród nasz ohydzony,
Z jednego gniazda dzieci i rodzice,
Ojce i matki, i bracia i żony!
I co wśród ludzi sprosności się chowa!
A jeźli o tem zbrodnią nawet mowa,
Koniec, przez bogi, z nieszczęsnym zdziałajcie,
Skryjcie, utopcie, albo śmierć zadajcie,
By pośród siebie nie cierpieć nędzarza.

Nad jego losem raz ulitujcie się —
Niech was z nim styczność żadna nie przeraża,
Bo, co on znosi — nikt tego nie zniesie.

chór.

Gwoli próśb twoich spostrzegam Kreona;
Na niego sprawy przypadły zaradne,
Bo on sam został z władzców naszych grona.

edyp.

Jakże go o to niestety! zagadnę
Jakież wynajdę do próśb mych powody
Ja, com mu stał się tak niesłusznym wprzódy?

kreon.

Nie będzie głos mój szyderstwem zatruty,
Ni ci, Edypie, czynić chce wyrzuty.
Gdy wzgląd na ludzi jest niedostatecznym,
Uchylmyż czoła przed blaskiem słonecznym.
Kaźń zbyt ohydną dla ziemi i nieba,
Oto natychmiast ukryć nam potrzeba;
Niech go do domu odwiedzie pachole:
Krewni znieść muszą krewnego niedolę.

edyp.

Gdy mię zawodzisz w powziętem mniemaniu,
Gdy ci mnie, zbrodnia, odwiedzić się chciało,
Chciej mię wysłuchać i na mojem zdaniu
Przestań w mej sprawie.

kreon.

Czegóż chcesz? mów śmiało?

edyp.

Byś mię ztąd wygnał, bym w mej samotności
Nie mógł mieć z nikim mowy i styczności. —

kreon.

Jużbym to dotąd zdziałał bezwątpienia
Lecz czekać muszę na bogów skinienia.

edyp.

Wszak są świadome dla wszystkich wyrocznie,
Że ojcobójca zginąć ma niezwłocznie.

kreon.

Są: lecz w obecnym rzeczy naszych stanie
Stosowniej o to zdziałać zapytanie.

edyp.

Przecz pytać o los nędznika, ofiary?

kreon.

Byś większej nabył w wolę bogów wiary.

edyp.

Tobie tej ciało, co tam w domu leży,
Jak najuczciwiej pogrzebać należy;
Tak chcę i taki jest twój obowiązek. —
Mnie żaden z wami już nie łączy związek;
Dozwól mi mieszkać tam na Cyteronie,
Gdzie od rodziców grób mi naznaczono;
Niechaj tam zamrę. Choć wiem, że w tym zgonie
Na żadną z chorób wcale nie liczono;
Czyżby tam zgubne ominęły ciosy,
Gdyby mię sroższe nie czekały losy?
Niech się nademną spełni wyrok boski. —
O syny moje żadnej nie miej troski,
Wszak są mężami — gdzie pójdą — wyżyją.
Lecz dziewki moje, zdane na niedolę,
Co dotąd łaską nie żyły niczyją
I codzień razem przy tym samym stole
Dzieliły z ojcem każdy kęs żywności:
Te ja poruczam twojej troskliwości.
Niech je raz jeszcze rękami mojemi
Dotknę i niech się wypłaczę przed niemi;
Ach! to dotknięcie, o królu i panie,
Tak mię pocieszy jakbym patrzał na nie.

Cóż powiem więcej? Ale zkąd te jęki?
To jest płacz córek moich przeraźliwy!
Też ja pociechę miałbym z twojej ręki
Zacny Kreonie!

kreon.

Zgadłeś nieszczęśliwy.
I tak spełniłem twą wolę naglącą,
Boś tej pociechy zapragnął gorąco.

edyp.

Za tę przysługę, niech dni twych osnowie
Będą chętliwsi niżli mnie bogowie.
Gdzieżeście córki? przybliżcie tu kroku,
Brat ku wam ręce wyciąga w żałości;
Ależ te ręce w srogiej zaciekłości
Ojca waszego pozbawiły wzroku.
On wam bez wiedzy dał dziatek imiona,
Wyszłym z jednego jak i ojciec łona.
Płacze nad wami choć widzieć nie mogę.
Jak srogą życia między ludźmi drogę
Odbyć musicie! Jakie zgromadzenia.
Lub święta przyjdą — byście z nich do domu
Nie powracały — bez upokorzenia!
Pomniąc na ród wasz i wasze rodzice,
Kogóż wasz związek nie nabawi sromu,
Gdy dojrzejecie na oblubienice?
Czegóż z nędz braknie? Ojciec wasz żywota
Ojca pozbawił — a mąż jego żony
Z tej was miał dziećmi — z której był zrodzony
I te sprosności każdy wam wymiotą!
Któż was w dom weźmie? Kto na całym świecie
Wejść z wami zechce w ohydy plemienne?
Tak, wytykane — wzgardzone — bezżenne,
Do kresu życia błąkać się będziecie.

Gdy już rodziców straciły na wieki,
Twojej Kreonie ojcowskiej opieki
Niech odtąd będą aż do zgonu pewne;
Nie ścierp, by przeszły na żebraczki krewne,
By pozostały wiecznie bezżennemi,
By świat je wzgardził i pomiatał niemi.
Miej wzgląd i litość na ich wiek i mękę
I w zakład wiary podaj mi twą rękę.
Wy zaś, o córki, gdybyście zdołały
To pojąć, czego wiek wasz niedojrzały
Broni — nie jedną dałbym wam przestrogę;
Lecz jakikolwiek zakątek tej ziemi
Przyjmie was — tego życzyć chce i mogę,
Byście od ojca były szczęśliwszemi.

kreon.

Żal cię zbyt dręczy — wnijdź więc w dom — już dosyć.

edyp.

Słuchać mi trzeba, choć boleśnie znosić.

kreon.

Co jest na czasie, to tylko stosowne.

edyp.

Wiesz-li warunki zejścia nieodzowne?

kreon.

Słucham.

edyp.

Chce byś mię precz ztąd wyprowadził,
Skoro — daleko — i byś mię tam zgładził.

kreon.

To zdane bogom, nie sądowi memu.

edyp.

Któż obmierzliwszym bogom jest odemnie?

kreon.

Więc co chcesz — zyskasz.

edyp.

Mam-li ufać temu?

kreon.

To, com tu wyrzekł — nie rzekłem daremnie.

edyp.

Więc mię tam odpraw.

kreon.

Idź, lecz opuść córy.

edyp.

O! nie rozłączaj mię, ojca, od dziatek,

kreon.

Gdyś co chciał robił — czyliż od tej pory
Wszystkoć pomyślnie wyszło na ostatek?

chór.

O Teb mieszkańcy — któż boleć nie będzie
Nad tym, co odgadł zagadkę potwory,
Los i cześć waszą nie mając na względzie?
Dziś tym Edypem klęsk nawałność miota!
Dla tego: patrząc na koniec żywota,
Szczęsnym żadnego nie mianuj człowieka,
Póki pomyślnej śmierci nie doczeka.[2]







  1. Wiersz ten był drukowany lecz nie za życia autora. P. W.
  2. UWAGA. Unikając zbyt licznych odsyłaczów zwracamy uwagę, iż w ogóle tłómaczenie to co do związku zdań i wyrazów odstępuje w wielu miejscach znacznie od oryginału i widocznie ostatecznej redakcyi mu niedostaje. Mianowicie daje się to czuć w chórach, z których pierwszy tak miał niedostatecznie oznaczony podział, że musieliśmy w nawiasach brak ten uzupełnić. Kilka razy także dodaliśmy obok tekstu: (sic), w obawie zarzutu niedbałej korekty.P. W.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Sofokles i tłumacza: Franciszek Wężyk.