Antygona (tłum. Kaszewski)/Całość
<<< Dane tekstu | ||
Autor | ||
Tytuł | Antygona | |
Wydawca | Feliks West | |
Data wyd. | 1902 | |
Miejsce wyd. | Brody | |
Tłumacz | Kazimierz Kaszewski | |
Tytuł orygin. | Ἀντιγόνη | |
Źródło | Skany na Commons | |
Inne | Pobierz jako: EPUB • PDF • MOBI | |
| ||
Indeks stron | ||
Artykuł w Wikipedii |
ANTYGONA
TRAGEDYA
W PRZEKŁADZIE KAZIMIERZA KASZEWSKIEGO
D-R. PIOTR CHMIELOWSKI
¤ ¤ ¤ ¤
Początki dramatu greckiego. Sofokles
Budowa teatru greckiego i układ tragedyi
Geneza „Antygony“
Układ „Antygony“ i charakterystyka osób
Pogląd ogólny na „Antygonę“
ANTYGONA
Osoby tragedyi
Prolog
Parodos
Epejsodyon I
Stasimon I
Epejsodyon II
Stasimon II
Epejsodyon III
Stasimon III
Epejsodyon IV
Stasimon IV
Epeisódion V
Orchestikon
Egzodos
Dramat grecki miał swe źródło w uroczystościach, odprawianych z nadzwyczajnem ożywieniem na cześć boga Dyonizosa (Bachusa), opiekuna wszelkiej bujnej roślinności, szczególniej zaś winogradu, a łącznie z tem dawcy myśli swobodnej i entuzyastycznego nastroju.
Podczas owych uroczystości tłum, częściowo przebrany za towarzyszów bożka, Satyrów, a więc w koźle skóry przyodziany, zawodził chórem pieśni pełne namiętnych uniesień i nagłych, niespodzianych zwrotów, pieśni, zwane „dytyrambami“. Ponieważ kozioł po grecku brzmi: tragos, więc chóry te przezwano „tragicznymi“, ale zrazu nie miały one bynajmniej cechy smutnej, przeciwnie odznaczały się wesołością, najczęściej rubaszną, a niekiedy wyuzdaną.
Podobno Tespis, w drugiej połowie VI-go wieku przed erą naszą, sam stając na czele Chóru, wybierał z pośród niego jednego uczestnika, któryby zważał na treść śpiewów, a w przerwach między nimi opowiadał wierszem miarowym różnorodne podania o licznych przygodach Dyonizosa; tym sposobem do początkowego lirycznego pierwiastku dodał pierwiastek epiczny.
Następnie Frynich z Aten, pod koniec VI-go i na początku V-go stulecia przed Chr., rozszerzył zakres osnowy dramatycznej, gdyż nie tylko podania, odnoszące się do Dyonizosa, lecz i inne mity, a nawet i wypadki współczesne, brał za przedmiot opracowania w owych epicznych ustępach, przedzielających śpiewy Chóru. Zdaje się, że u niego ów człowiek, z pośród Chóru wybrany, miał już zupełnie samodzielne stanowisko, jako aktor, mogący w kilku rolach w tej samej sztuce występować, gdyż z tytułów sztuk Frynicha (one same się nie dochowały) wnosić można, iż w nich kilka już osób, a między niemi i kobiety także jako działające na scenie przedstawiano.
Rzeczywistym atoli twórcą tragedyi greckiej był Eschyl (Ajschylos, ur. 525 zm. 456 r. przed Chr.), obdarzony wyobraźnią potężną, umysłem rozległym i śmiałym, uczuciem namiętnem i wzniosłem, darem poetyckiego a jędrnego słowa niezmiernie bogatym. Pogłębił on duchową treść dramatu, wprowadził drugiego aktora do ról pomniejszych, pisywał zazwyczaj trzy tragedye, łączące się ze sobą osnową i dodawał do nich, na pamiątkę początku przedstawień, dramat „satyrowy“, o pogodniejszym nastroju. Wszystkie te cztery sztuki (tetralogia) były wystawiane jednego dnia.
Nie najwyższym w natchnieniu, lecz najdoskonalszym pod względem artyzmu, nazywany po prostu tragikiem, był Sofokles. Syn bogatego właściciela fabryki broni, Sofilosa, urodził się r. 496 przed Chr. w ślicznie położonej osadzie Kolonos, o ćwierć mili od Aten odległej, i otrzymał w tem mieście nadzwyczaj staranne wykształcenie w duchu owoczesnym. W muzyce ćwiczył go Lampros, jeden z najznakomitszych wtedy mistrzów.
Jako piękny 15-letni młodzian, Sofokles doznał zaszczytu, iż podczas uroczystości, obchodzonej r. 480 w Atenach po świetnem zwycięstwie pod Salaminą, z lirą w ręku przewodniczył chórowi śpiewaków. W jedenaście lat po tem, również w chwili pamiętnej dla ojczyzny, po odniesionem nad Persami na lądzie i morzu zwycięstwie r. 469, po raz pierwszy wystąpił na polu dramatycznem i otrzymał przewagę nad starszym od siebie o lat 30 Eschylosem. Gdy bowiem po przedstawieniu tragedyj jednego i drugiego powstało wśród widzów namiętnie objawiające się rozdwojenie między zwolennikami zasłużonego i sędziwego już tragika, a wielbicielami młodego; archont ówczesny (Asefion), odstępując od dawnego zwyczaju, wymagającego, by wybrano pięciu sędziów do rozstrzygnięcia wyższości sztuk konkursowych: powierzył to zadanie świeżemu zwycięzcy nad Persami, Cymonowi (Kimonowi), wraz z dziewięciu jego współwodzami, obecnymi na przedstawieniu; — a ci przyznali nagrodę 26-letniemu Sofoklesowi. Jaka to była sztuka, napewno nie wiadomo, ale zdaje się, że w niej występował bohater drogi Ateńczykom, cywilizator ich krainy, Tryptolem.
Odtąd w przeciągu przeszło lat 60-u, aż do śmierci, napisał i wystawił 113 dramatów tj. tragedyj i sztuk „satyrowych“, ale z nich dochowało się do naszych czasów tylko siedem: Antygona, Elektra, Trachinki, Król Edyp, Ajaks, Filoktet i Edyp w Kolonie.
Dwadzieścia razy otrzymał za swe sztuki pierwszą nagrodę, w innych wypadkach (we współzawodnictwie z Eschylosem, a potem z trzecim wielkim tragikiem greckim, Eurypidesem) — drugą. Z początku tworzył, podobnie jak Eschylos, tetralogie; później atoli występował tylko z tragedyami pojedyńczemi, w jednej sztuce całość pomysłu zamykając. Wprowadził na scenę trzeciego aktora, ażeby módz rozwinąć szerzej dyalog. Chórowi, który u Eschylosa nadzwyczaj jeszcze wielkie i ważne zajmował miejsce, Sofokles naznaczył rolę szczuplejszą, rolę widza, nieuwikłanego w namiętności, targające sercami bohaterów, wypowiadającego oględnie swoje zdanie o ich postępowaniu.
Przedstawienie plastyczne stanu duszy osób, występujących w tragedyi, zajmowało go najbardziej. Pojęcie Konieczności, Przeznaczenia, zakorzenione w umysłach greckich, utrzymał i on, ale nie zaniedbał także motywowania wewnętrznego, wykazując skutki namiętności ludzkich. Uczynił on tragedyę (jak ktoś się wyraził) zwierciadłem, odbijającem dzieje namiętnościami wzburzonego serca, które na boskie i ludzkie prawo się targa; dał zarazem poznać nicość wielkości ziemskiej wobec niepożytej potęgi niebian.
Zharmonizowanie poszczególnych części tragedyi (osnowy, sytuacyj, dyalogu, chóru) doprowadził Sofokles do szczytu doskonałości, do mistrzostwa. „Doskonałość tę — jak powiada głęboki znawca literatury greckiej, Bernhardy — zawdzięczał on nie tylko nadzwyczajnemu talentowi i artystycznej pracy, lecz także rzadkiemu zbiegowi okoliczności; należy on bowiem do owej małej liczby poetów, którym danem było rozwinąć wielkie zdolności na trwałym gruncie, w niezamąconem szczęściu, rozkoszując się całą błogością tworzenia. Młodość jego otarła się o blaski wojen perskich; wiek męski przypadł na rosnącą wciąż potęgę Aten; widział okres rozkwitu i w pewnem oddaleniu — upadek państwa i nie tylko obracał się w kole najwyborowszego towarzystwa i najoświeceńszych umysłów, ale brał także bezpośredni udział w pełni wykształcenia literackiego i sztuki plastycznej, co wywołały wybujanie poezyi, a potem wytworzenie prozy i samowiedzy krytycznej. Tu się zjednoczyły wszystkie podniety działalności twórczej; bogactwa życia zewnętrznego i rozwoju indywidualnego złączyły się we wszystkich dziedzinach z piękną formą i pewnością smaku; za tym swobodnym ruchem, jaki lud ateński roztaczał w granicach prawa, mógł Sofokles iść spokojnie i rozważnie, zużytkowując wszystkie jego zalety, a omijając chorobliwe wyskoki panowania tłumu, ponieważ myśl i działalność poety opierała się na podstawach demokracyi umiarkowanej... Nie mniejszem też było szczęście Sofoklesa, iż za poprzednika miał Eschylosa, którego genialność utorowała mu drogę i podała środki do udoskonalenia techniki; kto umiał rozważnie, skorzystać z takiego przygotowania, ten mniej potrzebował pomysłowości niż ścisłej a organicznej metody. Sofokles postąpił sobie mądrze i utrafił w smak swej epoki, dopełniając i pogłębiając dzieło, mistrzowską ręką do życia powołane“.
Sofokles miał podobno wyrazić się o Eschylosie, iż on tworzył rzeczy wyborne, ale bez świadomości o tem; słowa te dobrzeby charakteryzowały wielkiego tragika; on istotnie tworzył ze świadomością artystycznych środków, jakich trzeba było użyć do wywołania zamierzonego wrażenia. Nie znaczy to jednak, iżby nie był równocześnie prawdziwym poetą, tylko, że potrafił natchnieniom, pomysłom swoim nadać skończony, artystyczny umiar.
Ateńczycy umieli należycie uczcić swego wielkiego tragika. Nie tylko przyznawali mu nagrody za tragedye, lecz powierzali mu również godności państwowe. Po przedstawieniu „Antygony“ obrano go jednym z wodzów, co mieli razem z Peryklesem poskromić arystokratów na wyspie Samos, łączących się z Persami. Drugi raz był wodzem pod rozkazami Nicyasza (Nikiasa). Sprawował także urząd hellenotamiasa tj. zarządcy skarbu związkowego w Akropolu (tj. twierdzy ateńskiej).
Opowiadają, iż ostatnie lata życia zamącił mu proces, wytoczony przez syna Jofona, który zazdroszcząc względów ojca, okazywanych młodszemu bratu (z drugiego małżeństwa), a zwłaszcza wnukowi, zarzucał Sofoklesowi zdziecinnienie i domagał się odjęcia mu zarządu majątkiem. Poeta odczytał przed sądem świeżo napisany chór do tragedyi „Edyp w Kolonie“ i przekonał wszystkich, że dzielność umysłu nie opuściła go bynajmniej.
Umarł nagle, według podań różniących się co do rodzaju śmierci, w r. 406 przed erą chrześcijańską. Ziomkowie uczcili go, na równi z Eschylosem i Eurypidesem, posągiem wspaniałym; a egzemplarze jego tragedyj, starannie przepisane, nabrały znaczenia świętości narodowej.
Teatr, w którym tragedye Eschyla i Sofoklesa przedstawiano, był obszerną budowlą, mogącą pomieścić 30000 osób, wzniesioną w początkach V-go wieku przed naszą erą, w miejscu poświęconem Dyonizosowi, na południowej stronie ateńskiego Akropolu. Składał się on z trzech głównych części: orchestry, sceny i widowni.
Orchestra (dosłownie znaczy: miejsce dla tańców) stanowiła punkt środkowy całej budowli, przypominając, że chór był zawiązkiem tragedyl. Tworzyła ją prawie półkolista powierzchnia, leżąca niżej od sceny i widowni, a o tyle obszerna, by na niej kilkanaście osób mogło swobodnie uroczysty taniec odbywać. W jej środku znajdowało się czworoboczne wzniesienie, zwane ołtarzem ofiarnym (thymele) według swego najdawniejszego przeznaczenia. Pomiędzy niem a sceną stawał Chór umiejętnie zgrupowany. Melodya tańca chórowego zwała się emmeleja i była najpoważniejszym, najuroczystszym rodzajem orchestyki.
Scena (grecki wyraz: skene oznacza namiot), połączona z orchestrą kilkoma schodami, był to wydłużony prostokąt, dosyć wązki, ujęty w trzy wysokie ściany. Ściana tylna, na której namalowany był zazwyczaj pałac królewski, nazywa się sceną w ściślejszem znaczeniu; dwie ściany boczne zwały się parascenia; przód zaś, gdzie właściwie odgrywała się sztuka, nosił nazwę proscenium albo logejon (= miejsce do mówienia). Proscenium wyobrażać sobie zawsze należy jako miejsce otwarte, nie zaś jako wnętrze budowli. Obyczajem ludów starożytnych było odbywać wszystkie ważniejsze czynności publiczne na wolnem powietrzu; nawet życie towarzyskie skupiało się więcej na placach, ulicach, w portykach, aniżeli w pokojach. Życia domowego, wewnętrznego, nie brano zgoła za przedmiot tragedyi; bohaterowie, by swoje myśli i uczucia wypowiedzieć, wychodzą ze swych mieszkań do otwartego przedsionka; a lud, jako Chór, pospiesza z miasta do orchestry osobnymi schodami, by swoje poglądy, swój udział w losach bohaterów wyrazić, również na otwartem powietrzu; orchestra w takim razie wyobraża plac zebrań ludowych, znajdujący się w pobliżu pałacu królewskiego.
Widownia (theatron, później kojlon, po łacinie cavea) składała się z wykutych w skale, amfiteatralnie w górę wznoszących się ław, tak że najdalej siedzący mogli dobrze widzieć i słyszeć, zwłaszcza, że były jakieś akustyczne przyrządy, umieszczone w kilku punktach, a wzmagające głos. Ażeby każdy mógł się dostać na swoje miejsce, ciągnęły się od dołu do góry w pewnych odstępach schody, dzielące amfiteatr, u góry oczywiście znacznie szerszy niż u dołu, na klinowate odcinki (kerkides). Pierwsze siedzenia na dole były przeznaczone dla wybranych sędziów, którzy mieli sztuki oceniać i przyznawać nagrody, oraz dla zwierzchności wszelakiej, świeckiej czy duchownej. Za temi siedzeniami znajdowały się ławy dla obywateli, potem dla kobiet, następnie dla metojków (tj. Greków rodem z innych miast, ale mieszkających stale w Atenach), a wreszcie dla. niewolników. Widownia wcale dachu nie miała.
Przedstawienia zaczynały się wcześnie; zabierano więc z sobą do teatru zapasy żywności; wyrażano zadowolenie lub niezadowolenie ze sztuki bardzo głośno, a nawet hucznie.
Aktorowie starali się wogóle zwiększyć swoją postać; buty mieli na kilku grubych podeszwach (koturny), tułów pogrubiali: na twarzach nosili maski, które, mając kilka ról (nawet kobiecych) w tragedyi, zmieniali; ruchy ich były poważne. Sztuka tedy aktorska nie mogła się wyrazić w mimice i ruchach, lecz wyłącznie tylko w postawie i deklamacyi. Pierwszy aktor zwał się protagonistą, drugi — deuteragonistą, trzeci — trytagonistą. Oczywiście wydzielano im role według stopnia ich uzdolnień i zasług. Głos donośny był najniezbędniejszym warunkiem.
Tragedye greckie nie dzieliły się na akty i sceny; i w dzisiejszych zwykłych wydaniach nie bywają uwidoczniane żadne wogóle podziały; dyalogi i śpiewy następują po sobie bez żadnej przerwy. W gruncie jednak istnieje podział bardzo misterny, zawarunkowany główną częścią składową tragedyi pierwotnej, tj. Chórem. Jak w budowie teatru orchestra zajmuje miejsce środkowe, tak w układzie sztuki podobne w duchowem znaczeniu stanowisko przypada Chórowi. Śpiewy jego wykonywał albo ogół składających go osób, albo też niektórzy jego członkowie (choreuci), zwłaszcza przodownik (koryfej).
Śpiew ogólny nazywał się: parodos, kiedy bocznemi wejściami chór wchodził do orchestry, by tam we wskazanym sobie porządku się ustawić; zwał się stasimon, kiedy Chór śpiewał już na oznaczonem swem miejscu w środku orchestry.
Te dwa rodzaje śpiewu Chóru służą za granice i łączniki zarazem wszystkich innych części tragedyi. I tak: część tragedyi, poprzedzająca parodos, zwała się prologiem; części zawarte między parodosem a stasimami, nosiły miano epejsodyów część następującą po ostatniem stasimonie — zwano egzodos.
Śpiew pojedyńczy członków chóru zdarzał się niekiedy wśród epejsodyów i wówczas śpiewali go naprze mian członkowie chóru i osoby tragedyi; taki śpiew zwał się kommos (= narzekanie), gdyż przedmiotem jego było głównie wyrażenie spółczucia dla cierpień bohatera. Niekiedy znowuż członkowie chóru wiedli z sobą rodzaj rozmowy lirycznej; takie ustępy zwano: kommatika. Czasami wreszcie osoby na scenie będące wygłaszały krótkie śpiewy; nazywano je śpiewami ze sceny (apo skenes); mogły one być podzielone między parę osób, albo też przez jedną wygłaszane i w tym drugim wypadku pieśń taka zwała się monodyą.
Dyalogi zazwyczaj z początku są dłuższe, potem się zaostrzają i skracają, a w końcu przechodzą w ciętą, jednym wierszem wyrażaną, wymianę słów.
Osnowę tragedyi wziął Sofokles z cyklu podań tebańskich (w starożytnej Beocyi, dzisiaj złączonej z Attyką w jedną prowincyę grecką), dotyczących rodu Labdaka, a w szczególności potomków nieszczęśliwego Edypa. Jego synowie; Eteokles i Polinik (Polynejkes) wiedli zaciętą walkę o władzę nad Tebanami. W osobistym boju pod Tebami śmierć sobie wzajem zadają. Rządy obejmuje ich wuj Kreon. Wyprawiwszy Eteoklesowi pogrzeb z czcią należną i stosownymi obrzędami, zakazuje pod karą natychmiastowego ukamienowania grzebać ciało Polinika dlatego, że on złączył się był z wojskami wrogów tebańskich, byle tylko gród rodzinny zdobyć.
Wówczas, siostra obudwu, Antygona, postanawia nie zważać na ten zakaz, obrażający uczucia rodzinne i Polinika choć potajemnie przykryć ziemią, odbywszy wprzódy należne zmarłym obrządki. Lubo młodsza jej siostra Ismena odradza jej spełnienie tego niebezpiecznego przedsięwzięcia, ona z sercem nieulękłem przywodzi je do skutku. Schwytana i stawiona przed Kreonem, nie zapiera się czynu bynajmniej, lecz przeciwnie wyznaje, i wiedziała o zakazie, wydanym przez władcę, lecz za ważniejsze nadeń poczytywała niepisane prawo obyczajowe, nakazujące cześć zmarłym. Kreon, pomimo wstawiennictwa, wniesionego za Antygoną przez swego syna Hemona (Hajmona), który był jej narzeczonym, uważa za swój obowiązek ukarać przestępczynię i każe ją żywcem zamknąć w pieczarze grobowej.
Wówczas występuje wieszczbiarz Tyrezyasz (Tejresias) i zapowiada karę, mającą spaść na króla za jego postępek, za znieważenie prawa bogów podziemnych, roztaczających opiekę nad zmarłymi. Zapóźno Kreon objawia żal; przybywszy do pieczary, już widzi Antygonę umarłą a syna swego przebijającego się mieczem. Za powrotem do domu dowiaduje się, iż żona jego Eurydyka również śmierć sobie zadała. Życie wśród rozpaczy stanie mu się męką najsroższą.
Do tej zasadniczej osnowy niewiele dodał Sofokles szczegółów zewnętrznych, ale wszystkie charaktery pogłębił; a mistrzowskiem rozwinięciem kollizyj stworzył jedno z największych arcydzieł poezyi.
„Antygona“ jest arcydziełem harmonijnej budowy dramatycznej. Układ jej — prosty, lecz w każdym swoim szczególe świetnie umotywowany wewnętrzną koniecznością rozwoju charakterów i sytuacyj. Trzynaście artystycznych cząstek, spójnie ze sobą złączonych, wytwarza tę wspaniałą, podziwu godną całość. Są to: 1) prolog, 2) parados, 3) pierwsze epejsodyon, 4) pierwsze stasimon, 5) drugie epejsodyon, 6) drugie stasimon, 7) trzecie epejsodyon, 8) trzecie stasimon, 9) czwarte epejsodyon, 10) czwarte stasimon, 11) piąte epejsodyon, 12) orchestikon czyli tańce Chóru, 13) egzodos. Przytem dodać należy, iż początek czwartego epejsodyonu i koniec egzoodosu są kommosami tj. lirycznemi rozmowami między osobą na scenie będącą a Chórem.
Prolog stanowi ekspozycyę tragedyi i daje nam poznać niczem niezachwiany zamiar Antygony spełnienia obrządku pogrzebowego dla Polinika, wbrew zakazowi Kreona.
Parodos przedstawia wejście Chóru do orchestry i jego śliczny śpiew, witający przy wschodzie słońca dzień, w którym miasto zostało wreszcie oswobodzone od oblężenia. Śpiew ten składa się z dwu strof i dwu antystrof; pod względem budowy zupełnie sobie — tak zresztą jak we wszystkich tragedyach greckich — odpowiadających. Zakończenie jego, które nazywano epodem, śpiewane już jest tylko przez jednego choreutę. Śpiew ten chóru, pełen radości, kontrastuje artystycznie z bolesnemi wrażeniami, jakie niebawem mają zająć serca słuchaczów.
Już w pierwszem epejsodyonie zawiązuje się węzeł dramatyczny, bo oto nadchodzi strażnik drżący z obawy, lecz wygadany i nie bez satyrycznego uzdolnienia, oznajmiając Kreonowi, że zakaz jego został przez kogoś złamany, bo ciało Polinika znikło; w drugiem epejsodyonie już winowajczyni, przyprowadzona przed władcę, słyszy nieubłagany wyrok.
Chór w pierwszem stasimonie jeszcze się trzyma w ogólnej sferze pojęć; wysławiając dziwną potęgę rozumu człowieka, ostrzega o groźbie kary zawieszonej nad wszystkimi, co podepczą prawa lub też znieważą bogów. W drugiem stasimonie Chór już wyszczególnia ród Edypowy, jako przykład nieszczęść, dręczących ród ludzki od wieków.
Epejsodyon trzecie wzmaga zawikłanie, bo oto syn Kreona napróżno stara się skłonić ojca do cofnięcia wyroku, poczem zapowiada, iż podzieli los narzeczonej. Chór w trzeciem stasimonie, czyniąc alluzyę do słów Hemna, wysławia potęgę miłości.
W kommosie, rozpoczynającym czwarte epejsodyon, żegna się Antygona z ziemią ojczystą, opłakując przedwczesną śmierć swoją, a Chór stara się ją pocieszyć przytoczeniem przykładów z mitologii, iż potomkowie nawet bogów podobnemu jak ona ulegali losowi. W drugiej części tegoż epejsodyonu jeszcze raz spotyka się Kreon z Antygoną i wysłuchać musi skargi jej bolesnych. Chór w czwartem stasimonie opiewa trzy podania, przedstawiające ludzi, których wyrok Przeznaczenia skazał na śmierć przez zamurowanie za życia.
W piątem epejsodyonie słychać huczącą zapowiedź kary nad Kreonem; wieszczbiarz w imieniu bogów potępia jego wyrok na Antygonę i zapowiada, że go Kreon nieszczęściami we własnej rodzinie przypłaci. Władca, choć niechętnie, postanawia wyrok cofnąć, a Chór, w przypuszczeniu, że jeszcze w porę postanowienie to król powziął, śpiewa z towarzyszeniem poważnego tańca pieśń na pochwałę Bacha, opiekuńczego boga Teb, prosząc go, by ochronił gród swój od klęsk mu grożących.
Zapóźno! Egzodos maluje katastrofę: śmierć Antygony, Hemona, Eurydyki, oraz bezbrzeżny żal władcy, na głowę którego zwaliło się tyle nieszczęść niepowetowanych. Zginąć musi każdy, kto zuchwale bogom urąga a postępków swoich dojrzałą rozwagą nie kieruje.
Poezya grecka pozostawiła nam kilka prawdziwie pięknych postaci kobiecych, jak: Andromacha, Penelopa, Nauzykaa, Elektra; lecz żadna z nich nie budzi tak głębokiego i serdecznego współczucia, żadna nie jest tak blizką ideału chrześcijańskiego, jak Antygona Sofoklesa, Jest ona charakterem rozwiniętym w całej pełni i wycieniowanym nawet w szczegółach.
Śmiała, odważna, dzielna, nie daje się powodować samym tylko popędom uczucia chwilowego, lecz postępuje z namysłem i świadomością, a lubo wie, że się na srogą narazi karę, lubo nie dozna, pomocy od nikogo, lubo usłyszy zrażające przestrogi; nie cofnie się od spełnienia zamiaru, który zgodnie ze swojem sercem i poglądami obyczajowymi, panującymi w jej otoczeniu, uważa za święty, przez bogów nakazany obowiązek. Zapewne, w tak niebezpiecznem przedsięwzięciu, jak pogrzebanie brata wbrew zakazowi króla, pragnęłaby mieć wspólniczkę w ukochanej siostrze, więc przemawia do niej najserdeczniejszymi wyrazami; doznawszy atoli lękliwej odmowy, pójdzie sama i spełni obrządek.
Nie wyprze się swego postępku wobec groźnego władcy, stanowczo a dumnie postawi niepisane prawo boskie ponad jego zakazem ziemskim, bo więcej znaczy dla niej miłość rodzinna, przez samą naturę w duszę wszczepiona, niż ustawa; więcej podobać się pragnie odwiecznemu bóstwu, aniżeli potędze ziemskiej, przemijającej. Wówczas okaże się nawet szorstką względem siostry, która wprawdzie na czyn zdobyć się nie mogła, lecz cierpieć wraz z nią potrafi. W tem oedepchnięciu siostry czynna jest nie tylko harda świadomość, że ten jedynie winien pokutować za czyn, co go spełnił; ale także ukryta, niewymówiona z miłości siostrzanej płynąca obawa, by rozgniewany król nie chciał karać niewinnej, do czego okazuje się pochopnym.
Po mistrzowsku, z nadzwyczajną subtelnością psychologiczną ukazał poeta miększą stronę duszy bohaterki dopiero w ostatniem jej wystąpieniu, kiedy rozżalona skarży się przejmująco, iż tak młodo, nie zaznawszy rozkoszy życia, zstąpić musi do grobu... Dopóki działała, dopóki bronić trzeba było czynu swojego wobec ziemskiego władcy, Antygona podtrzymywała swą energię krzepiącem poczuciem, że spełniła wielki i święty obowiązek; ale gdy już pozostała jeno bierna ofiara z życia, gdy już do czynu nie było pola, przychodzą jej na myśl wszystkie powaby, jakich życie dostarczyć mogło, a których była i będzie pozbawioną na zawsze. Mniej rozważny poeta możeby zapragnął utrzymać swą bohaterkę w nastroju heroicznym do końca, ale nie Sofokles, który tym rysem miękkiego rozżalenia w duszy silnej i do czynu śmiałego zdolnej genialnie dopełnił całości charakteru kobiecego, ukazując w nim ten miękki, tak głęboko ludzki pierwiastek.
Czy Sofokles chciał przedstawić w Antygonie niewinną,
tylko męczennicę obowiązku? Chyba nie. Chór zarzuca jej, tak samo jak jej ojcu Edypowi, hardość umysłu, nie dającą się ująć w karby posłuszeństwa; a chociaż te słowa Chóru nie mogą być w zupełności brane za sąd samego poety; to wszakże częściowo można w nich widzieć wskazówkę, iż Sofokles uznawał winę bohaterki w sprzeciwieniu się prawu państwowemu, sprzeciwienie się jednak konieczne ze względu zarówno na charakter Antygony, jak i na obowiązujące prawo zwyczajowe. Przytem nie należy zapominać, iż Konieczność (Ananke) bierze w rachubę nie tylko czyny danych osób, ale także cały łańcuch czynów, ciągnący się przez życie poprzednich pokoleń. Stąd zarówno Chór jak i sama Antygona mówi o spełnieniu się wyroków Przeznaczenia zawisłego nad rodem Edypowym. Hardość duszy bohaterki jest tylko drobnem ogniwem w owym łańcuchu przyczyn i skutków, kończących się zgonem.
Poeta ma dla Antygony niezmierne spółczucie, a w stosunku do niej postępowanie Kreona piętnuje jako czyn niegodny, sprzeczny z prawami porządku moralnego na świecie.
Antygona ginie, bo tak wynikło z nierozwikłanego splotu różnorodnych czynników, wśród których Przeznaczenie jest najsilniejszym; lecz pamięć jej jako bohaterki trwać będzie wiecznie; w niej bowiem uosobiona jest wielkość duchowa, nieśmiertelna, gdy tymczasem to, co reprezentuje Kreon, choć chwilowo ważne, jest przemijającem.
Ismena jest także piękną, ślicznie skreśloną postacią, lecz nie bohaterską. Przejęta na wskroś biernem stanowiskiem kobiety, wyznaje, że siła i rządy należą do mężczyzn, że władzy potrzeba się poddać, że stawiać oporu tej władzy, chociażby na zasadzie jakiego wyższego prawa, nie wolno. Do czynu tedy, do działania zdolną zgoła nie jest; umie tylko spółczuć i cierpieć. Ale jakże jest serdeczną i pociągającą w tym biernym zakresie! Gdy siostrze zagroził władca srogą śmiercią, ona sama się wprasza, by los jej podzielić; lubo czynu nie dokonała, lubo nie była pomocną Antygonie w pogrzebaniu brata; teraz w chwili niebezpieczeństwa przyznaje się do współudziału, byleby siostry nie opuszczać, byleby ostatnie jej chwile osłodzić. Odtrącona przez nią, nie wpada w gniew, nie oburza się, ale z uporem kochającego serca trwa w postanowieniu, bo cóż jej po życiu bez siostry?... Próbuje przemówić do uczuć Kreona, przypominając mu, że jej siostra jest przecież narzeczoną jego syna, a gdy się ta próba okazuje bezskuteczną, milknie, lecz trwa przy swojem; tak że Kreon w zapamiętałości, obie siostry na śmierć skazuje. Dopiero później, gdy Chór przypomniał królowi, że Ismena zgoła nie winna, uwalnia ją od kary. Ismeny już potem nie widzimy; zostaje nam ona w pamięci jako gotowa do poświęcenia się dziewica.
Kreon jest przedstawicielem władzy, dbałym o jej znaczenie, które umie bardzo dobrze, należytymi argumentami uzasadnić. Mówi on wiele o doniosłości prawa w życiu społeczeństw i niepodobna temu, co mówi, zaprzeczyć słuszności. Tylko zastosowanie wywodów tych do głównego w tragedyi wypadku nie jest wolne od silnego zabarwnienia samolubnego i od uporu przy raz powziętym i ogłoszonym zamiarze. Kreon pozornie poddaje swe postanowienia pod kontrolę spółobywateli, lecz tylko pozornie; bo ani jednego słowa opozycyi ze strony Chóru lub syna nie dopuszcza. Podejrzliwy, jak każdy despota, we wszystkich upatruje zdrajców, chcących wydrzeć mu władzę; i własnemu synowi nie oszczędza tej obelgi, zwraca ją również względem wieszczbiarza Tyrezyasza, uważając go za przekupionego. Nie jest wszakże naturą bohaterską i ugina się wobec pewności, że mu grozi nieszczęście. Przepowiednie wieszczka przejmują go strachem; pragnąłby odrobić to, co zrobił, lecz już zapoźno. Wtedy wpada w bezradną rozpacz, a narzekania jego, w których uznanie winy się odzywa, wypełniają koniec (egzodos) tragedyi.
Jego syn Hemon jest młodzieńcem szlachetnym, ale porywczego usposobienia. Wstawiając się do ojca za narzeczoną, z początku przemawia bardzo łagodnie, poddaje się jakoby wszystkiemu, co Kreon obmyśli i postanowi; lecz już i wtedy zastrzega warunek: jeżeli te myśli i postanowienia będą rozumne. Następnie stara się trafić do osobistego interesu ojca, opowiadając to, co słyszał w mieście o srogim wyroku królewskim; wykazuje też niebezpieczeństwa zatwardziałego uporu we własnem zdaniu. Nie chce zrazu wyznać jawnie, że mu idzie głównie o Antygonę, ukrywa tę miłość jak słabość; wciąż ma niby na widoku pomyślność i trwałość rządów ojca, i tylko z tych powodów żąda zmiany postanowienia. Dopiero gdy Kreon okazuje się głuchym na wszelkie przełożenia, gdy zaczyna lżyć syna, budzi się w Hemonie porywcze usposobienie; wtedy nie zważając na następstwa, czyni bardzo ostre ojcu uwagi i oświadcza, że jeżeli Antygona zginie, to śmierć jej pociągnie za sobą czyjś zgon jeszcze. Kreon bierze tę groźbę do siebie, lecz Hemon go uspokaja pod tym względem, dodając, że to on sam ojca na wieki pożegna. Gdy atoli Kreon zjawił się w pieczarze, gdzie już Antygona śmierć sobie zadała, Hemon w pierwszym popędzie wściekłości zwraca miecz przeciw ojcu, i dopiero po jego ucieczce, sam się przebija. Niektóre jego słowa tchną siłą niepospolitą i dojrzałym rozsądkiem.
Zajmującą jest postacią Strażnik, jeden z tych. co mieli pilnować ciała Polinika, by go nie pogrzebano. Wyjątkowo w tragedyi greckiej, wnosi on promień komizmu i wesołości na scenę, posępnymi odbrzmiewającą głosami. Tchórz, mocno przywiązany do życia, choć wie i wyznaje, że nic się stać nie może wbrew Przeznaczeniu, gadatliwy i przebiegły w obmyśleniu środków zrzucenia z siebie odpowiedzialności za zniknienie trupa, nie pozbawiony jest dowcipu i zdolności dyalektycznej, jak to okazuje w ciętej rozmowie z królem, oraz w zakończeniu powieści o schwytaniu Antygony: „Było to dla mnie — powiada — przyjemne i bolesne zarazem. Bo samemu ujść przed nieszczęściem jest rzeczą bardzo przyjemną, ale w nieszczęście pogrążyć przyjaciół jest boleśnie; to wszystko przecie przywykłem uważać za drobnostkę wobec mojego własnego bezpieczeństwa“. Samolubstwo, spryt i słowa, stosownie do potrzeby, zagmatwane lub jasne, cięte, dowcipne czy też obrazowe, doskonale charakteryzują tę osobistość. Można ją. uważać za daleką zwiastunkę tych licznych trefnisiów, których miał kiedyś Szekspir do tragedyj i dramatów swoich wprowadzić. I ten szczegół, obok postaci bohaterki, zbliża „Antygonę“ najbardziej ze wszystkich greckich do dramatu nowożytnego.
Tyrezyasz, nieraz występujący w tragedyach Sofoklesa, to wieszczbiarz ociemniały, lecz umiejący przewidywać przyszłość i ostrzegający ludzi przed niebezpieczeństwem, zazwyczaj bezskutecznie. Rozważny jest; nie brak mu wszakże rysu popędliwości. Z początku mówi niejasno, w ogólnikach, nie wskazując wyraźnie, jakie nieszczęścia spaść mają na głowę osób; dopiero później, podrażniony okazywaną sobie niewiarą lub nawet podejrzeniem o przekupstwo, o łączenie się z wrogami, wybucha gwałtownie i wypowiada bez ogródki, co stać się musi, jeżeli zawczasu nie przebłaga się bogów. Potem znów wraca do swej zrezygnowanej powagi.
Chór w „Antygonie“, złożony z obywateli tebańskich, świetne śpiewy treści ogólnej zawodzący, bardzo nieśmiało wypowiada swe zdanie, przeciwne postanowieniom króla, bardzo lękliwie okazuje spółczucie swe dla cierpiących. W sądach swoich waha się nieraz; przyznając słuszność to Antygonie i Hemonowi czy Ismenie, to Kreonowi; jedna tylko jego uwaga o zupełnej niewinności Ismeny trafia władcy do przekonania. Dopiero w samym końcu, gdy ciosy jedne po drugich zaczęły uderzać w ludzi, Chór nabiera pewności siebie i w ostatnich swych słowach wygłasza zasadniczą myśl samego poety.
„Antygonę“ przedstawiono po raz pierwszy w Atenach r. 441 przed Chrystusem z nadzwyczajnem powodzeniem. Podział ról między trzech aktorów był następujący: protagonista grał: Antygonę, Tyrezyasza, Posła i Drugiego Posła: — deuteragonista: Ismenę, Strażnika, Hemona, Eurydykę; trytagonista miał tylko jedną osobę do przedstawienia tj. Kreona.
Zasadniczą ideę „Antygony“ wyraził u nas najlepiej Adam Asnyk. Zamiast tedy kusić się o nowe jej, niewątpliwie słabsze, uwydatnienie, wolę przytoczyć jego pogląd dosłownie.
W „Antygonie“, powiada on, „spoczywa myśl niezmiernej doniosłości i ogólnie ludzkiego znaczenia, myśl wybiegająca poza granice jednej wyłącznej epoki i jednego szczególnego kraju i plemienia: sięga ona bowiem do najgłębszych zadań społecznych, do nieskończonego nigdy sporu, który się toczy przez wszystkie wieki, między poczuciem wyższych moralnych praw a obowiązującemi współcześnie ustawami, wyposażonemi siłą ku utrzymaniu skrystalizowanego społeczeństw porządku. Ten spór, ta walka trwa nieustannie w świecie, znajdując coraz to nowych dla siebie przedstawicieli i przyczyniając się, wśród ciągłych starć tragicznych, do ożywienia zastygłych form prawa nowym duchem wznioślejszej moralności. Na tem polega cały postęp, całe doskonalenie się społecznego prawodawstwa, które, jak powstało z łona etycznych wyobrażeń, tak powinno się ciągle niemi posiłkować i odnawiać, pod karą pozostania w sprzeczności z ludzką naturą i z własnym swoim celem.
„Lecz podobne przeobrażenie odbywa się nazbyt powoli; i każda nowa idea moralna otrzymuje dopiero wtedy zupełne zwycięstwo, gdy znajdzie przysposobioną dla siebie szeroką podstawę ogólniejszego uznania, gdy stanie się jasną widoczną i odczutą przez większość.
„Stąd to ci wszyscy, którzy, jak Antygona, wybiegną wewnętrznem uczuciem ponad sferę moralnych pojęć swego otoczenia, i uzbrojeni tylko swem osobistem przekonaniem wystąpią przeciw ustalonemu porządkowi praw i ustaw rządzących, pomimo całej swej szlachetności i szczytności idei, którą piastują, uledz muszą, podobnie jak ona, smutnemu przeznaczeniu. Jest to naturalnem, koniecznem. Inaczej, gdyby nie było tej grozy tragicznych losów, zawieszonej nad głowami wdzierających się na przepaścisto wyżyny bohaterów, każda wówczas ruchliwsza jednostka gotowaby się uważać za wyższą nad obowiązujące prawa i czułaby się powołaną do narzucania światu swoich osobistych pojęć i przekonań. A wtedy żaden ustrój społeczny nie byłby możliwym.
„Odpowiedzialność więc za wszelki zamach na istniejące urządzenia jest nieubłaganą koniecznością utrzymującą równowagę społecznego życia. Dosięgnięte przez nią ofiary mogą być wyniesionemi wyżej ponad poziom swojej epoki, mogą połyskać szlachetniejszą, jaśniejszą, myślą wobec ciemniejszego tła przesądów i uprzedzeń; nie mniej przeto noszą w sobie winę bezwzględnego lekceważenia, rzeczywistych warunków. Będą one czystemi i niewinnemi przed Bogiem i własnem sumieniem, a przyszłe pokolenia czcią je okryją należną; ale w sądzie współczesnych, mimo współczucia i sympatyi, znajdą one potępienie swej niewczesnej śmiałości.
„Takiem jest przynajmniej wobec Antygony zachowanie się Chóru. Chór bowiem lituje się nad nieszczęściem bohaterskiej dziewicy, otacza ją współczuciem, podziwia jej szlachetność i odwagę: ubolewa nawet nad nieludzką surowością Kreona; nie mniej jednakże wypowiada swoje przekonanie, że jest winna przekroczenia praw i że swem nieposłuszeństwem władzy i państwu zasłużyła na karę. Ustawy Kreona, w pojęciu Chóru, mogą być złe i bezbożne; Antygona wszakże powinna się do nich zastosować; a jeżeli na mocy szlachetniejszych pobudek przeciw nim występuje, musi się przygotować na śmierć, która tutaj jest logicznem następstwem zarówno karą wobec społeczeństwa i praw jego, jak nagrodą wobec sumienia bohaterki. Śmierć taka bowiem nie jest bezpłodną i jałową, ale staje się wymownem świadectwem idealne prawdy, mającej zwyciężyć w przyszłości, i trwałym aktem zaskarżenia praw i urządzeń, niezgodnych z moralnością. Bezwzględni wyznawcy ideału padają zwyciężeni, ale padając pociągają za sobą zwycięzców, co upojeni wyłącznem uwielbieniem siły i wszechwładzy państwowej, zapominają, iż są jeszcze wyższe, boskie prawa, których obrażać im nie wolno.
„Tych wrzekomych tryumfatorów, co nadużywając władzy i zwycięstwa, gotują sobie nieuchronny, zasłużony upadek, mamy uosobionych tutaj w postaci Kreona. On — to jest przedstawicielem żelaznej potęgi państwowej, żywym wyrazem tak zwanego rozumu stanu. Dzierżąc władzę w swych rękach jako twórca, stróż i wykonawca praw, nie uwzględnia on żadnej innej sprawiedliwości, żadnych innych moralnych uczuć, oprócz tych, które się opierają na jego uznaniu i nieomylnej mądrości. Wola jego jest prawem, a wyrok prawa — świętym i niewzruszonym. Nic go nie ugnie i nie wzruszy. Dla ugruntowania wszechwładzy państwowej deptać będzie wszystkie ludzkie uczucia, mieniąc się w nieograniczonej swej dumie jedyną wyrocznią, orzekającą o tem, co jest złe i dobre. Najbardziej krzycząca niesprawiedliwość będzie w oczach jego rzeczą słuszną i godziwą, gdy tylko można ją oprzeć na gruncie publicznego prawa. Napróżno staną przeciw niemu szlachetniejsze pobudki ludzkości, głos krwi, wola bogów; on gotów prawdę, cnotę i religię zarówno postawić pod pręgierzem, oskarżając je o najwyższą zbrodnię sprzeciwiania się jego widokom. Ale właśnie ten szalejący zapęd nieuznającej nic nad sobą siły, to zaprzeczenie idealnym kierunkom ludzkiego ducha, to znieważenie najwyższych świętości, sprowadzić musi prędzej czy później na głowę winowajcy odpowiednią przestępstwom karę. Każdy jego tryumf, wypływający z nadużycia władzy, przyśpiesza tylko wymiar niebieskiej sprawiedliwości zwraca, się przeciw niemu, a boska Nemerys spycha go ze szczytu wielkości chwały w przepaść unicestwienia.
„Taka jest myśl przewodnia Sofoklesowskiej tragedyi... występuje z całą jasnością nieśmiertelnej prawdy, z łona umarłych światów, w najodległejszą przyszłość posyłając swe promienie. Mijają wieki, zmieniają się pokolenia i ludy, ale...
myśl ta... płynie ponad ziemią falą wzniosłej harmonii, niosąc przestrogę tym, co zaufani w swą siłę i rozum gwałcą ogólno-ludzkie świętości, pociechę zaś dla tych, co pozbawieni praw i siły, opierają się jednak na wyższej moralnej idei“.
My więcej może niż ktokolwiek odczuć możemy krzepiącą doniosłość tej idei, wcielonej w najharmoniejszą tragedyę, jaką literatura powszechna posiada; my bowiem w podobnem jak Antygona jesteśmy położeniu, co trafnie wyraził prof. K. Morawski w „Przygrywce do polskiej Antygony“:
To też dlatego wtórujem ci dzielnej,
Kiedy ty gromisz i miażdżysz tyrany,
Jak głos sumienia wielki, nieśmiertelny,
Sławiąc praw bożych zakon niepisany;
Zstąp więc ty śmiało, o dziewo, na ziemie,
Którą też gniecie praw pisanych brzemię...
Opracowań krytycznych „Antygony“ mamy w języku naszym bardzo mało. Oprócz króciutkich ocen w Historyach literatury powszechnej i w Historyi literatury greckiej Z. Węclewskiego, można wymienić:
1) Antoni Malecki: krótki rozbiór „Antygony“ wraz z poglądem na dramat starogrecki w „Prelekcyach o filoologii klasycznej“, (Kraków, 1851).
2) Adam Asnyk: „O Antygonie Sofoklesa, odczyt miany w Muzeum techniczno-przemysłowem w Krakowie“. („Przegląd Polski“ 1874, zeszyt kwietniowy, str. 3—26).
3) Kazimierz Kaszewski: „Wstęp do przekładu „Antygony“ w zbiorowem wydaniu wszystkich „Tragedyj Sofoklesa“. (Warszawa, 1888).
4) Stanisław Schneider: „Dwie etyki w Antygonie Sofoklesa“ (Lwów, 1897). Autor stara się udowodnić, że w tragedyi Sofoklesa odbiła się walka „dwu ścierających się ze sobą zasad: państwowej i społecznej, których broniło starsze i młodsze pokolenie“, że postać Antygony jest przedstawicielką głosu ludu, domagającego się „usunięcia hańbiących krzywd i wymiaru bezwzględnej sprawiedliwości“; że wielbiąc rozwagę, zdrową. radę (eubulia) Sofokles poszedł „za wzniosłą nauką Protagorasa“.
Mamy cztery całkowite tłómaczenia „Antygony“; najdawniejsze z nich ogłosił Wincenty Smaczniński (1850), potem wystąpił Kazimierz Kaszewski. który po wielu latach ponownie całość swego przekładu przerobił (1888); najnowsze są pióra Jana Czubka oraz Kazimierza Morawskiego (obecnie w zbiorze p. t. „Wiersze i proza“. Kraków, 1901), Przekład Kaszewskiego uznano powszechnie za najlepszy; podajemy go tutaj, za zezwoleniem czcigodnego tłómacza.
OSOBY TRAGEDYI. Antygona, córka Edypa Ismena, jej siostra. Kreon, król Teb. | |
Hemon, syn Eurydyka, małżonka |
} Kreona |
Tyrezyasz, wróżbita Strażnik. Pierwszy Poseł. Drugi Poseł. Pachołek. Chór starców tebańskich. |
Ismeno, siostro po krwi i niedoli!
Już pono wszystkie winy Edypowe
Zeus zwalił w klęskach na potomstwa głowę...
Wszak ród nasz wszystko, co smuci i boli,
Wycierpiał w ciągu całego żywota: 5
A dzisiaj nowa grozi nam sromota!
Czy znasz okrutny wyrok króla nowy,
O którym różne w mieście krążą mowy?...
Słyszałaś?... Wiesz-że, co on w sobie mieści?..,
Zapowiedź nowej od wrogów boleści! 10
Nie, Antygono! ja nie wiem nic zgoła.
Nnie, odkąd bracia, po długiej rozterce
Dwa razem groty w bratnie wbili serce,
Żadna wieść — smutna, ni żadna wesoła.
A gdy straż Argów[1] podczas nocnej doby 15
Umknęła z miasta, nic nie widzę, coby
Mogło pogorszyć dolę lub poprawić.
Wiem; po toż z dworca wiodę cię tajemnie,
Byś sama wszystko słyszała odemnie.
Cóż to jest?... masz mi coś strasznego zjawić? 20
Kreon mym braciom różny pogrzeb sprawił:
Jednego uczcił, drugiego z niesławił.
W szale Eteokla zacnie, po zwyczaju
Do ziemi schował według praw; że śmiało,
Godnie, mógł zstąpić do umarłych kraju. 25
A nieszczęsnego Polinika ciało
Wzbrania wszem ziomkom, wzbrania mnie i tobie
Złożyć do grobu, zapłakać przy grobie.
Bez łzy pogrzebnej leży, aż nań zgóry
Drapieżne ptaków uderzą pazury. 30
Taką to dobry Kreon[2], taką wolę
Rzuca na twoją i moją niedolą
Sam on tu przyjdzie jeszcze ją objawić
Tym, co nie wiedzą; ceni ją wysoce,
A ktoby ważył się jej opór stawić, 35
I wbrew zakazom pogrzeb ów wyprawić,
Tego kamieńmi lud na śmierć zdruzgoce.
Teraz więc pora, abyś okazała,
Co jest krwi twojej; wielkość czy zakała?
O nieszczęśliwa! co też ci się marzy! 40
Mój czyn, me słowo, co w tej biedzie waży?
Pytam: chcesz zemną swe zjednoczyć siły?
Lecz o co chodzi? jakie twe zamysły?
Pomóż mi ciało złożyć do mogiły.
I tyżbyś śmiała? mimo zakaz ścisły? 45
O tak! dokonam, chociażby bez ciebie;
Któż nazwie zbrodnią, że brata pogrzebię?
Niebaczna I jakto? wbrew Kreona woli!
Nie uczcić brata on mię nie zniewoli.
Przebóg — o siostro! rozważ los ojcowy: 50
Edyp na widok zbrodni swej ogromu,
Własną prawicą wydarł oczy z głowy,
Zmarł pod ciężarem przekleństwa i sromu;
A matka jego i zarazem żona
Marnie w pętlicy zaciśniętej kona; 55
Nasi zaś bracia, ich nieszczęsne syny,
Wzajemnie zbrojąc nienawistne dłonie,
Upadli razem w bratobójczym zgonie.
Myśmy zostały jak szczątek jedyny;
Więc zważ, o ile gorzej-by nam było 60
Pogardzać władców i wyroków siłą.
Pomnij i na to, że nie my, kobiety.
Z mężami możem mierzyć się, niestety!
Raczej, dźwigając konieczną niewolę,
Znieść te, a choćby i gorętsze bole. 65
Więc ja, rzucając opór nadaremny,
Przebłagam zato bogów świat podziemny,
I rozkaz władzy mieć będę na pieczy.
— Nierozum sprawiać niepodobne rzeczy...
Ja cię nie zmuszam; jestem owszem rada, 70
Że to do twojej myśli nie przypada.
Czyń, jak chcesz; brata ja sama pogrzebię;
A potem umrę śmiercią świętej zbrodni[3].
O! piękną śmiercią; i tak nieodrodni
Wzajemną miłość złożym obok siebie. 75
Ja się chcę bogom zasłużyć, bo z niemi
Dłużej mi bywać, niż z ludźmi na ziemi.
Ty chcesz, to gardź tem, co bogi czczą w niebie.
Ja tem nie gardzę, ale mam że siłę
Zdolną rozbroić wszystkie miasta straże? 80
To twe wymówki; lecz ja się odważę
Drogiemu bratu usypać mogiłę.
Nieszczęsna! lękam się o ciebie srodze.
Myśl ty o sobie; o mnie nie bądź w trwodze.
Niech o tem ucho nie słyszy niczyje; 85
Ukryj swój zamiar i ja go ukryję.
Prze wielkie bogi! Głoś na wszystkie strony!
Milczeniem kryjąc zamiar niewzruszony,
Jeszczebyś w większej była mi ohydzie.
Ej! zbyt gorąca ima cię odwaga 90
Ku rzeczy, która zimnej krwi wymaga.
Ale tych zjednam, o których mi idzie[4].
Jeśli-ć się uda zbyt śmiałe wyzwanie.
W tedy dam pokój, gdy mi sił nie stanie.
W niepodobieństwach, i początek błędem. 95
Przestań, bo ciebie znienawidzę gorzej;
Cień brata słusznie na ciebie się sroży.
Co bądź, ja pójdę mym zuchwałym pędem:
Los może rzucić mną najniełaskawiej,
Ale mnie pięknej śmierci nie pozbawi. 100
Więc czyń, jak myślisz, kiedy chcesz koniecznie:
Może ty błądzisz, lecz kochasz statecznie,
(Strofa I).
O! promieniu słońca, ty,
Któryś dziś rozświecił nam
Ponad siedm tebańskich bram
Najpiękniejszy z pięknych dni:
Złote oko dnia! twój bieg 5
Złotem barwi Dyrki brzeg[5].
Za twą sprawą to się stało,
Że pośpiesznie ów potężny
Pierzchnął od nas wróg orężny.
Mąż osłonion tarczą białą[6]. 10
Gwoli Polinika zdrad,
W przeraźliwy okrzyk zgóry,
Jako orzeł śnieżno-pióry.
On na ziemię naszą padł.
A wystąpił groźny, zbrojny; 15
A hełm jego włosiem strojny.
On przy murach naszych stał,
Dzid morderczych stawiąc wał
Koło siedmiu miasta bram;
Lecz nim krew wytoczył nam, 20
Nim płomieniem buchnął w gród,
Sam haniebnie umknął wprzód,
Tak Aresa[7] grzmiący krok
Rzuca na wstecz wrogów szyk;
Tak na groźny jego krzyk 25
Nieprzyjaciel pierzcha smok.
Pyszny język — Zeusa gniew:
Więc on widząc złota blask,
Ich orężów dumny trzask,
Ich przedwczesny chluby śpiew; 30
Zionął grom — wróg runął zgóry
I ucichły zwycięstw chóry.
Zadrżał wojownik, co z ogniem stał[8]
I rozjuszony na ziemię legł,
Choć złością wściekłą na miasto ział, 35
I tchem przekleństwa powietrza siekł.
Na innych inne rozrzuca klęski
Z bojowej dłoni Ares zwycięski.
W siedmiu, na siedmiu cięli się tam
Wodze u siedmiu tebańskich bram; 40
I wszystkich zbroje, sprawca ich klęski
Porwał w zdobyczy nasz Zeus zwycięski.
Tylko nieszczęśni dwaj zapaśnicy
Z jednego ojca, jednej rodzicy,
Upornie walcząc o ojców tron, 45
Wspólny w zwycięstwie znaleźli zgon[9].
Zwycięstwo!... huknie radosna wieść
Na wozo-słynny tebański gród.
Ucichły klęski i cały lud
Ciągnie do świątyń; bogom na cześć 50
Przez noc, noc całą pląsy zawiedzie,
A Bach rozkoszny Tebom na przedzie.
I otoż właśnie zbliża się sam,
Zbliża się Kreon syn Menojkowy,
Królem tej ziemi przysądzon nam 55
Według niedawnej bogów umowy.
I coś ważnego w myśli mu ciąży,
I coś nam zjawić pewnie tu dąży,
Gdy tę poważną starców gromadę
Głośnym rozkazem wezwał na radę. 60
Mężowie! bóstwa, co długo kraj cały
Burzami siekły, dziś mu spokój dały.
Ja-m was dlatego wezwał przed innemi,
Bo wiem, że wyście każdej życia chwili
Dzielnem ramieniem tron Laja chronili; 5
Później Edypa gdy władał w tej ziemi,
A później z równą wiernością i chwałą
Wspierali synów, gdy ojca nie stało.
A kiedy wspólne wywiodły ich losy
Do boju, w którym przez dwa niecne ciosy 10
Razem z ich życiem zginęła i zwada;
Więc tron i władza mnie, po krwi, przypada
Nie wprzód człowieka człowiek zmierzyć umie
Po jego duszy, sercu i rozumie,
Aż się u rządów z myśli swych wygada[10]. 15
Co do mnie wszakże: ja rządów sternika,
Co rad cnych ludzi w żadnej nie ma cenie,
Owszem ich usta postrachem zamyka,
Najgorszym człekiem mieniłem i mienię.
A ten, co dobro druha ma na straży 20
Więcej niż kraju, nic u mnie nie waży.
Świadczę się Zeusem wszechwidzącym, jako
Sam pierwszy wydam przed wami wszelaką
Zdradę, grożącą ojczyznie; jej wrogi
Nigdy do uczuć mych nie znajdą drogi. 25
Ja-m dobrze świadom, że dola szczęśliwa
Wszystkich nas z dobra ojczyzny wypływa,
I że, gdy szczęściem cały kraj zasłynie,
To nam na wiernej nie zbędzie drużynie.
Takie zasady państwo nasze wzmogą, 30
Takich ja zasad postępując drogą,
To, względem synów Edypa, ziomkowie!
Dla powszechnego pożytku stanowię:
Eteokl, który przy obronie kraju
Legł, dzielnie walcząc, śmiercią bohatera; 35
Niechaj ma pogrzeb, niechaj cześć odbiera
W świętych obiatach[11], według obyczaju.
Ale brat jego, ów Polinik srogi.
Ten zbieg z wygnania, co wyciągnął w pole,
By spalić miasto z domowymi bogi, 40
Wypić krew bratnią, narzucić niewolę;
Tego nie uczci ni łza, ni mogiła.
Owszem, mój rozkaz miastu zapowiada,
By leżał nagi, jako zdobycz miła
Dla psów żarłocznych, dla ptaków biesiada, 45
Tak chcę. — I za mnie nigdy nie ujrzycie,
By zły z dobrym porownan w zaszczycie;
Lecz prawy kraju syn, zawsze i wszędzie,
Żyw czy umarły, uczczonym mi będzie.
O przyjacielu i o wrogu kraju. 50
Jakie masz zdanie, synu Menojkowy,
Wola ci sądzić według praw, zwyczaju,
Jako umarłych, tak nas, żywe głowy.
Baczcież, by słowa moje się spełniły.
Takie ciężary złóż na młodsze siły. 55
Lecz ja strzedz trupa już zleciłem straży.
Jakiegoż pragniesz jeszcze bezpieczeństwa?
Nie chcę dopuścić do nieposłuszeństwa.
Głupi się chyba po śmierć iść poważy.
Choć kara pewna, lecz pomnieć nie wadzi, 60
Że chciwość zysku często źle poradzi.
Ja ci nie powiem, żem bez tchu, o panie!
Żem lekką nogą biegł na twe spotkanie.
Nieraz mnie owszem strach chwytał za nogi, 65
Nieraz mi szeptał, abym wrócił z drogi.
I dusza w różnem mówiła mi słowie:
— „Gdzie pędzisz? biedny! nie śpiesz, tam jedynie
Zguba twa:“ To znów: „Lecz Kreon się dowie
Od innych o tem; kara cię nie minie“. 70
W takichto myślach wolniała ma noga,
I krótka, długą stała mi się droga.
Tu wreszcie przybyć rozwaga radziła,
A choć wieść moja, wieść nader niemiła,
To wszakże inna nie czeka mnie biada 75
Prócz tej, co z woli przeznaczeń przypada.
Cóż to jest? skąd ci ta trwoga przychodzi?
Wprzód, co mnie tyczy, powiem: w zajściu całem.
Nie ja-m jest sprawcą, sprawcy nie widziałem,
Mnie tedy karać za to się nie godzi.
Bardzoś ostrożny i w obronie biegły: 80
Więc coś ważnego słowa twe zastrzegły.
To ciężar strachu tak człowieka gniecie.
Więc, lub precz ruszaj, lub raz gadaj przecie!
A więc ci powiem. Ktoś się zdobył na to,
By trupa złożyć jakoby w mogile; 85
Przysypał piaskiem i uczcił obiatą.
Któżto się z ludzi rozzuchwalił tyle?!
Nie wiem; najmniejsze nie zostały znaki
Rydla, topora na przestrzeni całej,
Ni koła wozu ziemię wydeptały; 90
Że sprawca uszedł bez żadnej poszlaki.
Co, strażnik dzienny gdy z jutrzenki brzaskiem
Doniósł nam, każdy smutno ważył w sobie:
Trupa nie widać, choć leżał nie w grobie,
Lecz lekko, zprędka przysypany piaskiem. 95
Na ciele żadne nic istniały ślady
Drapieżnych zwierząt albo psiej gromady.
Dopieroż wrzawa poczęła się dzika:
Złemi słowami lżył strażnik strażnika,
A od słów wkrótce i bójka gotowa. 100
Nie było komu wyrzec miru słowa,
Jeden drugiego posądzał o zbrodnię,
Lecz nikt nie umiał wykazać dowodnie.
Aż wreszcie wszyscy pragnęliśmy razem
Skakać przez ogień[12] z gorącem żelazem. 105
Kląć się na bogi, że w tem złem bezczynni
Spółwiedzą nawet byliśmy niewinni.
Lecz gdy narada wcale nas nie krzepi,
Ozwał się jeden; a śród jego mowy
Ku ziemi wszystkim wraz opadły głowy, 110
Bo ni zaprzeczyć, ni wymyślać lepiej.
On tedy prawił, by w takiej potrzebie
W ręcz, bez ogródki zawiadomić ciebie.
I to przemogło; a los niełaskawy
Mnie nieszczęsnego wskazał do tej sprawy. 115
Niechętny, stawam przy niechętnych — czuję;
Posła złych wieści któż chętnie przyjmuje?
O królu! cicha myśl mi szemrze w głowie,
Czy tu sprawcami nie sami bogowie?
Przestań! bo gniewu dopełniając miary, 120
Powiem, żeś tyle głupi, ile stary.
To niesłychana, by takie pleść baśnie:
Bógby się troskał takim człekiem właśnie!
Tegożby mieli czcić bogowie sami,
Co przyszedł wydrzeć im własność; podpalić 125
Ich święte chramy[13] wsparte filarami;
Ich ziemię zburzyć i prawa obalić?
Widziałżeś, aby złych czcili bogowie?
Nie!... lecz wiem, szemrzą niektórzy ziomkowi,
Wzruszają głową, na ich karki harde 130
Jarzmo mej władzy zdaje się zatwarde.
Onito — rozum jasno wierzyć każe —
Przynętą zysku podłechtali straże.
Siła klęsk ciąży na ludziach, a przecie
Klęska pieniędzy najzgubniejsza w świecie: 135
Bo pieniądz grody i strzechy pustoszy,
Pieniądz i z prawych serc uczciwość płoszy,
Uczy postępem osiągać złe cele,
Czynów haniebnych dopuszczać się śmiele.
Lecz sprawiedliwość takich nie prześlepi, 140
Których do złego widok zysku krzepi.
Jeśli więc cenię potęgę Zeusową.
Wiedz, — a masz na to przysięgi mej słowo —
Że, gdy zbrodniarza, który pogrzebł ciało,
Nie wynajdziecie, i gdy on nie stanie 150
Przed mem obliczem, śmierci dla was mało,
Lecz w mękach wisząc złożycie wyznanie.
Byście na przyszłość mieli znak dowodny,
Gdzie zysk jest prawy, a gdzie karygodny,
Dam wam przestrogę, że z niecnych korzyści 155
Więcej się złego niż dobrego iści.
Mam jeszcze mówić, czy wyruszyć w pole?
Czyli nie widzisz? bolą mnie twe wieści.
W duszy-ż czy w uchu uczuwasz te bole?
Nie twoja badać, gdzie się ból mój mieści. 160
Złoczyńca duszę, ja ci ucho ranię.
Pleciesz koszałki opałki.
Lecz, panie!
Ja w tym występku udziału nie brałem.
Głowęś naraził, zdjęty zysku szałem.
Bieda, kto da się fałszywie uprzedzić. 160
Mądra uwaga; to wszakże masz wiedzieć,
Że, gdy nie znajdzie się sprawca niesławy,
To wam pokażę, co to zysk nieprawy.
Znajdzie... nie znajdzie — jak z losu wypadnie;
Lecz tak lub owak, to ja wiem dokładnie, 165
Że mnie już nigdy twe nie ujrzy oko,
I tak ja-m bogom winien cześć głęboką,
Żem wbrew sądzeniu, przed karą gotową
Wymknął się jakoś i uszedłem zdrowo.
(Strofa 1).
Wiele jest dziwów — a przecie
Człowiek, największy dziw w świecie.
Onto w siną głębię mórz
Oślep się rzuca, nie zważa,
Czy go pęd ryczących burz 5
Po drżących prądach wytarza.
On wielkiej bogini — Ziemi
Nieśmiertelnej, niezmęczonęj,
Rok w rok pługami konnemi
Pruje brzemię w różne strony. 10
W jego rozstawione sieci
Ród leciuchny ptasząt leci:
Człowieka przemyślny um
Chwyta w splątane pętlice
I leśnych zwierzątek tłum 15
I wód łuskate dziewice.
Człowieka wola łagodzi
Najdziksze potwory gór,
W jego jarzmie milczkiem chodzi
I koń grzywiasty i tur. 20
Człowieka darem — słowa grom,
W człowieku górnej myśli dom,
A w myślach swych badawczy człek
Przyszłości nawet odgadł bieg.
Ni on się zlęknie mrozów tchu, 25
Ni ciosów gradu, ani dżdżu,
I sama niemoc przed nim pada;
Z śmiercią mu tylko trudna rada.
Olbrzymia ludzkiej myśli potęga
Nad podziw wielkich celów dosięga, 30
Lecz człek, swa wolny w działaniu swem,
Obwieje się między dobrem i złem.
A kto podepcze prawa ojczyste,
Kto na domowe porwie się bogi,
Tego przekleństwo ściga wieczyste, 35
Tego ojczyzna rzuci za progi.
O! bodaj taki nigdy pospołu
Nie dzielił ze mną myśli, ni stołu.
Lecz cóżto bogi tam
Znowu zwiastują nam? 40
Nie wiem, czy prawda, czy stąd
Tylko mych oczu błąd...
Lecz nie; to iście ona —
Zbliża się Antygona.
O! nieszczęsnaż dziewica 45
Nieszczęsnego rodzica!...
Za cóż jęła cię straż?
Przekroczyłaś ty może
W swym szalonym uporze
To, co wzbronił król nasz! 50
Gdzie Kreon? Otóż i sprawczynię mamy:
Schwytaliśmy ją na gorącym czynie.
Właśnie też Kreon wystąpił z za bramy.
A co? wszak zdrowa przestroga nie ginie.
Królu! daremne przysięgi człowieka: 5
Przed nową myślą stara myśl ucieka,
Ja sam, groźbami twemi wystraszony,
Przysiągłem nigdy nie wrócić w te strony,
A tej przysiędze nie zrobiłem zadość:
Bo mnie tu wiedzie i tem większa radość, 10
Żem się jej zgoła nie spodziewał w drodze;
I tę ci oto dziewicę przywodzę,
Którąśmy właśnie w samej czynu chwili,
Gdy trupa miała grzebać, pochwycili,
I to nie powiem, by tak losy chciały, 15
Ale z tej sprawy moim jest zysk cały.
Masz oto, królu, sprawczynię niedoli,
Badaj ją, osądź po zdaniu i woli,
A ja, uwolnion, raz już przecie mogę
Odetchnąć szczerze i pójść w swoją drogę. 20
Skąd ją przywiodłeś, powiedz — i dlaczego?
Ona jest winną — dowiesz się wszystkiego.
Prawdę-ż ty mówisz? rozumiesz swe słowa?
Toż-em ją widział chowającą ciało
Wbrew twym nakazom: jasnaż ci ta mowa? 25
Jakże się to jej przestępstwo wydało?
Owóż, tak było: — Przed groźbami twemi
Wszyscyśmy z miejsca umknęli tej chwili,
Przyszli przed trupa, otrząsnęli z ziemi
I nadpsutego całkiem obnażyli; 30
Potem stanęli z wiatrem, na ustroni
Wyniosłych wzgórków , aby ujść złej woni;
Gdzie groźno jeden drugiego przestrzegał,
Aby od trupa okiem nie odbiegał.
Wtem, kiedy kula słoneczna — iskrząca, 35
Uszła pół drogi, siejąc war gorąca;
Jak świśnie wicher, a skrzydły wściekłemi
Jak sypnie kurzem od nieba do ziemi,
To wraz też całe zaciemnił przeźrocze,
Szarpiąc zielone u drzewin warkocze: 40
A myśmy, oczy zamknąwszy, czekali,
Aż się gniew boży gdzieindziej przewali.
Ucichło wreszcie i nasze źrenice
Utkwią niebawem w jęczącą dziewicę
Głosem tak dzikiej, tak tęsknej rozpaczy, 45
Jak ptak, gdy pustki w gniazdku swem obaczy.
Tak dziko ona, tak tęskno jęczała,
Stojąc około nagiego już ciała,
I straszne klątwy miotając w tej chwili
Na sprawców, którzy dzieło jej zniszczyli[15]. 50
Niebawem znów je piaskiem przysypała,
Potem z miedzianej, pięknie rzniętej czary
Troiste lała na zwłoki ofiary[16].
Co widząc, biegniem wprost ku niej, lecz ona
Zjawieniem naszem najmniej niestrwożona, 55
Badaniom wszelkim poddaje się śmiało,
Sama wyznaje, co i jak się stało.
To mnie i cieszy i zarazem boli:
Bo, żem sam jakoś wymknął się niedoli,
To dobrze, jednak smutno to jest nieco 60
Widzieć przyjaciół, jak na zgubę lecą;
Lecz nikt mi tego za grzech nie policzy,
Że człek przed innym sobie dobrze życzy.
A więc mi powiedz, ty, co spuszczasz głowę:
Zapierasz, czyli stwierdzasz jego mowę? 65
Nic nie zapieram: — moje to są czyny.
Ty możesz odejść; oczyszczonyś z winy.
A ty mi powiedz, lecz w krótkim zachodzie,
Znałaś mój rozkaz co do tego ciała?
I jak! Toż głosno grzmiał po całym grodzie. 70
Jakżeś ty prawom sprzeciwić się śmiała?
Bo to nie Zeus mi ogłosił je przecie,
Ni sprawiedliwość[17], co zasiada w świecie
Podziemnych bogów, których rzecz jedynie
Uświęcać prawa w śmiertelnych dziedzinie. 75
Więc nie sądziłam, ażeby uchwały
Twoje, zawarte w śmiertelnika słowie,
Tym niepisanym prawom górowały,
Którym niezłomność nadali bogowie,
Których nie od dziś, nie od wczoraj wątek: 80
Żyją, choć nie wie nikt, gdzie ich początek.
Miałażbym, ziemskim ulegając trwogom,
Przez wzgląd na ludzi narażać się bogom?
Nie!... sama wszakże wiedziałam dokładnie,
Że i bez ciebie umrzeć mi wypadnie; 85
A, iż przyspieszam chwilę śmierci mojej,
To mi za rozkosz i za korzyść stoi,
Bo kogo srogi, jak mnie, ból pożera
Przez całe życie, ten wesół umiera.
A więc nie trwożę się groźbami twemi. 90
Lecz gdybym wspólnej matki naszej syna
Bez czci grobowej odeszła na ziemi,
Wtedyby trwogą przejęła mnie wina
Mniemasz, że działam w szale, bezprzytomnie?
Ej! sam szalony, kto tak myśli o mnie. 95
Hardy duch ojca odrodził się w córze:
Oboje równo niebaczni na burze.
O! i najtwardszy duch za czasem pęknie:
Przecież żelazo ma twardość nielada,
A patrz, jak w ogniu kruszy się i mięknie. 100
Najdzikszych koni rozhukane stada
Słabe wędzidła spokojnie prowadzą.
Jak śmie być hardym ten, kto jest pod władzą?
Ona wiedziała, e mnie już znieważa
Lekceważeniem mojej woli prawej, 105
A teraz jeszcze zniewagę powtarza,
Śmiejąc się, pyszniąc z gorszącej niesławy.
To gdyby jej się zwycięstwo udało,
Ją, nie mnie mężem zwaćby można śmiało;
Ale czy ona krewną mi przez siostrę, 110
Czy bodaj bliższą niewiastą w rodzinie,
Zawsze jej kara wzorowa nie minie.
Ja na nie obie pomsty dłoń rozpostrę,
Bo i Ismena, jej siostrzyczka miła,
Do tej się sprawy, ręczę, przyłożyła. 115
Wołać ją tutaj! Ja dobrze widziałem.
Że ona jakimś opętana szałem,
A szał — niepokój zdradza i dowodzi,
Że ktoś pociemku w zdrożne cele godzi;
Ja zaś najbardziej potępiam człowieka, 120
Co w piękne słówka brzydki czyn obleka.
Czegóż chcesz więcej! zabij! ja-m gotowa.
Nic nie chcę więcej, to dość... ani słowa.
Więc przestań mówić, bo próżna twa mowa.
I próżno drażnią zobopólne słowa. 125
Cokolwiek powiesz, wielka dla mnie chwała;
Żem brata ze czcią w grobie pochowała;
I każdyby mnie chwalił z mego dzieła,
Tylko że bojaźń usta im zamknęła.
Bo król, przy innych: i tę moc dziedziczy, 130
Że każdy mówi, jak on sobie życzy.
Jedna tak sądzisz pomiędzy Tebany.
Nie — ale głos ich milczy zestrachany.
Jak śmiesz od innych różnego być zdania?
Jakież to prawo brata czcić zabrania? 135
Nie również blizkim Eteokl jest tobie.
Z jednych rodziców był mi równie bratem.
Czcić jego wroga nie godzi się zatem.
Eteokl za to nie gniewa się w grobie.
Lecz ty go we czci równasz z bezbożnikiem. 140
Toż on był bratem, nie zaś niewolnikiem.
Ten ziemię niszczył, tamten bronił ziemi.
Każdemu równe śmierć nadaje prawa.
Zdrożna rzecz, w prawie równać złych z dobremi.
Kto wie, jak Hades[18] prawo to uznawa. 145
Wróg i po śmierci druhem się nie stanie.
Mnie, nie nienawiść modłą, lecz kochanie.
Kochaj-że zdrowa, lecz na tamtym świecie:
Ja, żywy, nie dam władać tu kobiecie.
Otóż Ismena po drodze 150
Bratnie wylewa łzy,
Chmura czoło jej mgli,
Piękna twarz spłakana srodze.
To nie wiedziałem istotnie, że żywie
Dwa przyszłe tronu mojego straszydła. 155
Powiedz; ty, która kryłaś się zdradliwie
Na piersi mojej, ty, żmijo przybrzydła,
Ja pod przysięgą zapytuję ciebie,
Czyś brała udział w występnym pogrzebie?
Owszem; niech tylko siostra mi zezwoli, 160
Przyjmują udział w jej czynie i doli.
Nie. Słuszność za złe wzięłaby to w niebie:
W szale tyś nie chciała, odepchnęłam ciebie.
Lecz kiedy widzę cię w takiej opale,
Dzielić twe kaźni nie wstydzę się wcale. 165
Oj! wie to Hades i piekieł bogowie.
Że mi ten niczem, czyja miłość w słowie.
O! nie sądź, siostro, że mi braknie Riły
Umrzeć wraz z tobą u brata mogiły.
Po co umierać? dosyć mego zgonu. 170
Co się domagasz nie swojego plonu!
Cóż, gdy cię stracę, życie mi osłodzi?
Spytaj Kreona — on cię tak obchodzi.
Dlaczego próżno rozdzierasz mi duszę?
Z boleścią wprawdzie śmiać się z ciebie muszę. 175
W czemże ci przecie mogę być usłużną?
Usłuż ty sobie, nie chcę ci być dłużną.
Nie chcesz, bym śmierć twą dzieliła? och, biada!
Tyś była życiu, ja zaś śmierci rada.
Och! Czemuś mojem zdaniem pogardziła! 180
Każda wybrała rzecz, jaka jej miła.
Za wspólny błąd niech wspólna kara spada.
Ty żyj! ja-m duszą umarła zamłodu
I dziś ja-m tylko sługą zmarłych braci.
Z tych dwojga dziewek, ta, dziś rozum traci, 185
A tamta, widzę, nie miała go z rodu.
Królu! gdy człowiek z losem złym się biedzi,
Najtęższy rozum w miejscu nie dosiedzi.[19]
Twój odbiegł, skoro chcesz ginąć ze złemi.
Bez siostry cóż mi po życiu na ziemi? 190
Trudno, od dzisiaj już jej życie kona.
Wszak to twojego syna narzeczona.
Niewielka strata; czyżto niewiast mało?
Czyż to ich z twojej ręki spotkać miało?[20]
Nie chcę dla syna tak niegodnej żony. 195
Jakżeś, Hemonie, przez ojca wzgardzony!
Nudzisz mnie ty i twoja gadanina.
Więc chcesz ją gwałtem wyrwać z objęć syna?
Hades rozerwie te niegodne śluby.
Toś rzekł ostatnie słowo jej zaguby? 200
Tak, tak, — ostatnie. Sam tu! rychlej, draby!
Zabrać mi precz stąd i zamknąć te baby:
Bo i najwięksi śmiałkowie są czasem
Gotowi zmykać, kiedy śmierć zapasem.
(Strofa 1)
Szczęsny ten, co w ciągu lat
Umknął ciężkich z losem zwad;
Ależ biada temu, biada
Na czyj dom gniew boży pada.
Ród jego w wieczyste czasy 5
Z nieszczęściem idzie w zapasy.
To jak trackich wichrów huk[21],
Śród egiejskich zagrzmi strug;
Wraz kipiący morza spód
W górę czarnym ciska piaskiem, 10
A bałwany z głębi wód
O brzeg z groźnym biją wrzaskiem.
Tak, widzę, nieszczęść kolejnych grom
Pada na dawny Labdaków dom[22].
Próżno się w klęskach miota ród stary,
Nowego rodu nie zwolni z kary; 15
Jakby za nimi mściwy bóg jaki
Gonił bez przerwy we wszystkie szlaki.
Błysł niby jakiś promyk nadziei
Ponad Edypa synów głowami, 20
Ale ci, w ciągłych szaleństw kolei,
W grób się przez zawiść zwalili sami.
Zeusie! Jakkolwiek dumny człek.
Z twą wolą ach! nie walczyć mu,
Bo jej nie zmorzy dzielność snu, 25
Nie nadweręży wieków bieg.
Ty, w olimpijskich światłach król,
Nie wiesz, co starość jest, co ból,
I w drogę życia dajesz sam
Przestrogę wiekuistą nam: 30
— Kto nie chce w życiu mieć zawodu
Nadziei niech się zrzeknie zmłodu.
Ludziom nadzieja zwodnicza
Łask swych czasami użycza,
Lecz częściej próżne marzenia 35
Na smutny zawód zamieniaj
Że nikt, co spotka go, nie wie,
Aż nogą stąpi w zarzewie.
Mądrą przestrogę nielada
Ktoś w pięknem słowie powiada: 40
Że człowiek gdy w dobrej wierze
Zło z gruntu za dobro bierze[23],
Znak to nieomylny, że bogi
Cios wymierzyli nań srogi.
Nic go odeń nie ustrzeże, 45
Śmierć go chwyci wpół drogi.
Lecz syn najmłodszy twój, panie!
Idzie tu Hemon, strapiony
Nieszczęsną dolą swej Antygony;
Ciężkież mu z lubą rozstanie! 50
Da się to widzieć[24]. Powiedz: synu luby!
Czy mnie potępiaez, żem twe zerwał śluby,
Czy też, choć wyrok mój zda ci się srogim,
Ja-m przecie dla cię nie przestał być drogim?
Ojcze! ja twoim jestem jako żywo; 5
Wtem jedno skrzętny, co twój głos mi każe
Obok twej woli, gdy jest sprawiedliwą.[25]
Wszelki ślub inny za nic sobie ważę.
Dobrze, mój synu! To ciebie zaszczyca:
Wszystko jest niczem przy woli rodzica. 10
Na to o dzieci każdy prosi bogów,
W domu, wszystkiego synowi udziela,
By ten był wrogiem dla ojcowskich, wrogów,
A tak jak ojciec wielbił przyjaciela.
Kto zasię dzieci niesforne napłodzi, 15
To sobie ukuł kajdany na nogi,
I śmiech zeń wielki pójdzie między wrogi.
Niech cię więc, synu, z rozsądku nie zwodzi
Rozkoszy żądza: odpędź jej podniety,
Boć zimnym ucisk jest niecnej kobiety, 20
Dla której łoża w zacnym domu szkoda.
O! zły przyjaciel — to złe gorsze wrzoda[26],
A więc się nie kwap: ona sobie przecie
Wynajdzie męża, lecz na tamtym świecie.
Bo, że ta jedna pomiędzy Tebany 25
Śmiała mi stawić opór niesłychany
I władzy mojej naruszać osady:
Ja przeto wobec całego zebrania,
Mimo przewrotnych przyjaciół dorady,
Śmierć jej wyrzekłem i nie zmienię zdania. 30
Niech Zeus tę sprawę rozsądzi w rodzinie;
Jeżelić krewny oporem mi stawa,
To obcy będzież strzegł mojego prawa?
Kto dobrym rządem w domu swym zasłynie,
Temu i z rządów kraju będzie sława. 35
Lecz kto w uporze swoim zatwardziały,
Łamiąc swawolnie rządowe uchwały,
Jeszcze zwierzchnikom przeczyć się ośmiela;
Ten mieć nie będzie ze mnie przyjaciela.
Kogo najwyższą zaszczycono władzą, 40
Tego się woli niech wszyscy poddadzą,
Czy to, co każe, jest małe lub wielkie.
Słuszne, niesłuszne, jednem słowem — wszelkie.
Kto tego pilnie strzeże w swym rozumie,
Ten umie władać i ulegać umie. 45
A gdy go rozkaz wezwie na bój krwawy,
Dotrwa w obronie sprzymierzeńczej sprawy.
Lecz gdzież złe większe znajdziesz od niezgody?
Ona to niszczy rodziny i grody,
I płosząc wojska, wiedzie do niesławy; 50
A ci, co w miejscu przebyli wytrwalej,
Przez posłuszeństwo ratunek zyskali.
Słuchajmyż władzy postanowień raczej,
Niż tego, co się kobiecie majaczy:
Wielka-bo mężom byłaby niesława, 55
Gdyby niewieście rządzić miały prawa.
Jeśli nam starość nie zamgliła w głowie,
To jasna prawda zda się być w twem słowie.
Tak, ojcze! między darami bożemi
Rozum najwyższem jest dobrem na ziemi. 60
Nie przeczę temu, coś mówił w tej chwili,
Ani znam takich, coby zaprzeczyli.
Lecz czemuż drugi nie ma rzec słów prawdy?
Niech co chce będzie, ty nie sięgniesz zawdy
W to, co o tobie kto myśli zdaleka, 65
Bo nikt na ciebie nie wyrwie się słowy:
Twarz twoja trwogą przejmuje człowieka.
Ale ja chwytam ich te ciche mowy.
Słyszałem w mieście narzekania słowa:
— Że najzacniejsza z wszystkich białogłowe 70
Nie dozwoliła, by braterskie ciało
Pastwą się ptaków, dzikich zwierząt stało;
Więc za pobożność, godną złotej chluby,
Ma się stać winną kary i zaguby!
Tak oni szepczą. Mnie zaś to obchodzi. 75
Najwięcej, co się z twym pożytkiem godzi;
Bo cóż za obraz dla dzieci wspaniały:
Widzieć rodzica w całym blasku chwały!
Więc nie trwaj, ojcze, w niewczesnym uporze,
Iż twój li rozum coś znaczy i może; 80
Bo i sam przyznasz, że ci, co w swej dumie
O własnym tylko trzymają rozumie,
Swoim zdolnościom hołdują i mowie:
Że ci najczęściej mają pustki w głowie,
A mąż im jaśniej spoziera w głąb rzeczy, 85
Tem więcej słucha i nie zawsze przeczy.
Gdy zamieć trzęsie drzewami, to owo,
Które się ugnie, — przetrzyma ją zdrowo,
Inne, chcąc sprostać własnem wysileniem
Naciskom burzy, wali się z korzeniem. 90
A żeglarz, jeśli, choć go wicher nagli,
Nie wstrzyma biegu i nie zwinie żagli,
To łódka jego chwieje się, rozpada,
A on na szczątki, ratując się, siada.
Więc lepiej, ojcze, porzuć ten gniew, — radzę, 95
I do umysłu daj przystęp rozwadze:
Bo jak tak sądzę w mym młodym rozumie:
Dobrze to, jeśli człowiek samodzielnie
Zaradzić sobie w każdym razie umie;
Jeśli przeciwnie (a mówiąc rzetelnie 100
To traf najczęstszy), więc niechaj już lepiej
Cudzym rozumem swój rozum pokrzepi.
I cóż ty na to, co on mówi, panie!
Zda się, że oba słuszne macie zdanie.
Na starość dla mnie hańba niesłychana, 105
Bym miał się żywić radami młodziana.
Ja-ć źle nie radzę i cóż stąd, żem młody?
Nie na wiek zważaj, ale na dowody.
Chcesz ze mnie zrobić złych ludzi czciciela?
Tej przecie rady nikt ci udziela. 110
Toż tej twa luba uległa chorobie.
Cała Teb ludność sprzeciwia się tobie.
Ludność mi tedy ma dawać rozkazy?
Widzisz, jak młode są twoje wyrazy[27]!
Któż tedy prócz mnie w tej krainie włada? 115
Gdzie jeden rządzi, tam wolności biada[28]!
Prawo od władcy kraj zależnym czyni.
Będzież ty wkrótce władał tu... w pustyni.
Tak o kobietę chodzi mu: o wstydzie!
Czyś ty kobieta? — mnie o ciebie idzie. 120
Ojcu śmiesz przeczyć, niegodziwy synu?
Bo się dopuścić chcesz zdrożnego czynu.
Zdrożnego? strzegąc me prawa od wrogów?
Nie! ty je depczesz, gwałcąc prawa bogów.
O sługo babi! o wyrodne dziecię! 125
Sługą występku nie nazwiesz mnie przecie!
Słowa twe za nią więc walczą jedynie?
Za ciebie, za mnie, za bogi podziemne.
Żywą zaślubić chęci twe daremne.
Jeśli ma zginąć, to nie sama zginie. 130
Jeszcze śmiesz z groźbą wyjeżdżać, zuchwalcze!
Z groźbą?... ze przeciw niesłuszności walczę!
Sam bezrozumny mnie chcesz uczyć ninie[29]?
Gdybyś mi nie był ojcem, rzekłbym śmiało,
Że ci rozumu dziś właśnie niestało. 135
Sługo niewieści, męczysz mnie zbyt srogo[30].
Chcesz mówić, ale nie słuchać nikogo.
Czy tak?... Na Olimp! to już przeszło miarę
Ta ci obelga nie ujdzie bezkarnie!
Zaraz mi tam tę sprowadzić poczwarę, 140
Niech w oczach gacha poniesie męczarnie!
Nie! ja nie będę świadkiem jej męczeństwa
I ty runie żywym nie ujrzysz na ziemi.
Sam tu pozostań z przyjaciółmi swemi
Co radzi znoszą twoje okrucieństwa. 145
Królu! on odszedł zagniewany srodze,
A gniew — młodego na złej stawia drodze.
Niech idzie, knuje nadludzkie zamiary,
Lecz nie uwolni tych dziewcząt od kary.
Więc te dziewice obie śmiercią zginą? 150
Nie, ta nie zginie, co nie zgrzeszy winą
Pogrzebu zdrajcy: słuszne twe pytanie.
A ze skazaną na śmierć co się stanie?
Tę do odludnej zawiodę pustyni
I tam w podziemnej zamknę ją jaskini, 155
Tyle jej tylko wyznaczając chleba
Ile do walki ze śmiercią potrzeba
Przez dzień jedyny, jako chcą ustawy,
Aby na miasto nie ściągnąć niesławy[31].
Niechaj tam Hades, którego tak chwali 160
Nad wszystkich bogów, życie jej ocali:
Albo też pozna, chociaż po niewczasie,
Że cześć dla piekieł nie nawiele zda się.
(Strofa).
Miłości, twoja potęga
Niezłomna wszędzie dosięga.
Urok na licach dziewicy
W wieśniaczej składasz świetlicy.
Na morskie zstępujesz tonie, 5
Każdego moc twa owionie:
Bóg nieśmiertelny na niebie,
Na ziemi człowiek nietrwały,
Nie ustrzegą się od ciebie:
Przeszyjesz ich swemi strzały. 10
A w kogo padnie twój strzał,
Tym zaraz owłada szał.[32]
Przez cię nawet męże godni
Idą oślep drogą zbrodni.
Ot i dziś przez ciebie właśnie 15
W całym rodzie dzikie waśnie.
Lecz któż oprzeć się ośmieli,
Gdy weń wzrok dziewicy strzeli?
U przybytków nawet prawa,
Pośród władców, miłość stawa. 20
Afrodyta[33] to bogini
Takie z ludzi żarty czyni.
Dusza, wbrew prawu wzburzona,
Łez w oku wstrzymać nie może,
Gdy widzę, jak Antygona 25
Na śmiertelne dąży łoże.
Antygona.
Tebańska drużyno bratnia!
Otóż ma podróż ostatnia,
Otóż na słońca promienie
Ostatnie rzucam wejrzenie.
Żywą mnie Hades zabierze 5
Na Acheronu[35] wybrzeże.
Nie dla mnie ślubne już stroje,
Godowe chóry — nie moje;
Tam, tam, Acheron z daleka.
Narzeczony mój, mnie czeka. 10
Oj! przyjmie cię dobrze tam otchłań bezdenna,
Boś głośna z swych czynów, a chlubą promienna.
I ni to choroby zniszczyły twe ciało,
Ni ostrze miecz owe się nad niem znęcało;
Lecz młoda, swobodna, we wdzięków rozkwicie, 15
Nie dbając na ludzi, opuścisz to życie.
(Antystrofa 1).
Słyszałam kiedyś o córze[36]
Tantala, która stąd słynie,
Że we Frygijskiej krainie,
Na Sypilowej tam górze, 20
W zwojach niby bluszczu, cała
Stoi w głazie zamartwiała,
I czoło jej wieść powiada,
Wieczystym śniegiem pokryte,
A z oczu w krople obfite 25
Łza po łzie na piersi spada.
Tak i mnie dłoń Przeznaczenia
Uśpi w powłoce z kamienia.
Lecz ona od bogów wszak ród swój wywodzi,
Nas zasię śmiertelnych śmiertelna krew rodzi; 30
Więc tobie wyroki snać chluby przyczynią,
Gdy masz się choć w skonie porównać z boginią.
(Strofa 2).
Przebóg! szydzi ze mnie lud.
Cóż tak wcześnie mnie szarpiecie?
Toć ja jeszcze żyję przecie; 35
Czekajcie, niech umrę wprzód.
O rodzinne miasto moje!
Cni mężowie! Dyrki zdroje!
O tebańskie święte gaje!
Ja na świadki wzywam was, 40
Jaką gorycz mi zadaje
Lud mój w ciężki dla mnie czas:
Gdy okropne prawo mnie
W grób kamienny żywą śle.
O jakie ja nieszczęśliwa! 45
Ni to zmarła, ni to żywa;
Ni mnie z ludźmi dziś na ziemi,
Ni z duchami podziemnemi.
Na prawo się targnąć ważyła twa buta!
Oj, córko! to pewnie za ojca pokuta. 50
(Antystrofa 2).
Oj, najkrwawszą serca ranę
Ty rozdzierasz temi słowy,
Wspominając los ojcowy
I Labdaków klęski znane.
Nieszczęsny-ż ślub! Matko miła, 55
Czemuś syna poślubiła;
Bym ja, sprosnych związków dziecię,
Tak cierpiała na tym świecie!...
Nie dla mnie rozkosz małżeństwa,
Ja, ciążącego przekleństwa 60
Na was dźwigając dziś brzemię,
Zstępuję do was, pod ziemię.
Twoja śmierć, mój bracie miły,
Twe-to śluby mnie zabiły![37]
Cześć zmarłym, zaprawdę, rzecz piękna; lecz biada 65
Chcieć tego rozkazom urągać, kto włada:
A tyś się zbyt gniewem uniosła, o! luba,
Więc z własnej twej woli wynikła twa zguba.
Bez pociechy, sama jedna
W drogę śmierci idę biedna. 70
Słońca już oczami memi
Świętych blasków nie obaczę;
Ni mnie wspomni kto na ziemi,
Ni z litości druh zapłacze!
Wszak wiecie, że końcaby nie miały te żale, 75
Lubo na śmierć sądzonych nie obronią wcale.
Czemuście nie sprzątnęli jej z tych miejsc odrazu,
Jakbyście nie słyszeli mojego rozkazu?
Zakmnąć mi ją natychmiast: żywcem pogrzebiona
Na dnie czarnej jaskini niech życia dokona. 80
Przez to kraj od występnej uwolni się przecie
I ona też przestanie bruździć na tym świecie.
O zimne grobowisko! podziemna tajnico!
O ślubne łoże! wieczna, więzienna strażnico!
Gdzie ja mam się połączyć z moich krewnych gronem 85
Których liczba największa Persefony[38] plonem!
Ja umieram ostatnia, nędzna męczennica,
Wprzód, nim mnie Przeznaczenia wskazała prawica.
Lecz, ojcze! — matko! — bracie! to przynajmniej tuszę,
Że wam przybyciem mojem rozraduję duszę! 90
Bom ja mą własną ręką myła wasze ciała,
Ja-m też czystą obiatę na wasz grób wylała;
A teraz mnie tak sroga nagroda spotyka,
Żem ze czcią pogrzebała brata Polinika,
Każdy mędrzec słusznymi nazwie moje kroki. 95
Ja gdybym miała męża, gdybym miała dziecię,
To pogrzebać ich nigdy nie śmiałabym przecie,
Gdyby mi tego władców wzbraniały wyroki.
Dziś pochowałam brata: dlaczego spytacie?
Mąż?... Znalazłby się drugi po jednego stracie; 100
Gdybym straciła syna, innyby się zrodził
Z innego męża, coby boleść mą osłodził:
Lecz gdy rodzice moi zeszli z tego świata,
Toć już przecie nie mogę spodziewać się brata[39].
A żem cię, miły bracie, pochowała godnie, 105
Więc mnie Kreon oskarżył o okropną zbrodnię,
Samowolnym rozkazem skazał na katusze;
I mnie z pośrodku ziomków gwałtem pochwycono,
I ja w dziewiczej szacie zejść ze świata muszę,
Nie znając, co za rozkosz być matką i żoną. 110
Opuszczona od wszystkich, sama, nieszczęśliwa,
Do jaskini umarłych wloką mnie za żywa.
W czem ja wam przewiniłam, nieśmiertelne bogi!
Lecz i do was ja próżno wznoszę okrzyk trwogi,
Gdy mnie za czyn pobożny, tu, pod waszem okiem 115
Karzą, jak bezbożnicę, śmiertelnym wyrokiem!
Ha! jeżeli bogowie uznają mą winę,
Więc dobrze: niech się spełni moich cierpień miara;
Lecz jeśli ja niewinnie z rąk mych katów ginę,
To życzę, by ich sroższa nie dotknęła kara. 120
W jej piersi ciągle tchnie duch ten sam.
Lecz... biada wam!
Ona w więzieniu winna być już.
Och! za twem słowem śmierć idzie tuż!
Nie myśl, by los twój zmienić się miał, 125
Spełni się wyrok, jaki król dał.
Rodzinna ziemio, o Teby moje!
Bogi ojczyste! tebańscy woje[40]!
Patrzcie, zaświadczcie, jak ginę marnie,
Na co mi wyszła troskliwość bratnia, 130
Od jakich ludzi znoszę męczarnie,
Ja, waszych królów córa ostatnia!
(Strofa 1)[42]
Danae świetna też była z rodu;
W miedzianej wieży zaparta, schła,
A pozbawiona światłości dnia,
W ciemnym swym grobie zmarła zamłodu;
Chociaż Zeus, córko, w głębie jej łona, 5
Skrył złocistego deszczu nasiona.
Lecz moc Wyroku jest nieugięta!
Jej słuchać muszą czarne okręta
Pluszozące w falach; pod jej rozkazem,
Wieże i wojny grzmiące żelazem. 10
I król Edonów, Dryasa dziecię,
Okrutnej doli doznał na świecie:
Śmiał się Bachowi stawić zuchwale,
Więc on też żywcem zakuł go w skale.
Dopiero poznał półgłówek ów 15
Jak bogi karzą bezbożność słów.
Bo też doprawdy szalał zawiele:
Wstrzymał Bachantek huczne wesele.
Pochodnie Bacha zgasił, niestety,
Rozgniewał Muzy, głusząc ich flety. 20
Między Bosforem i Salmidessem,
Tam, gdzie Cyanu wąskie przestworze
Na dwie rozłogi rozkłada morze,
Gdzie ludy żyją z bogiem Aresem;
Syny Fineja tam, wobec boga, 25
Przez niesłychaną macochy zbrodnię
Stracili jasne wzroku pochodnie.
Oj, biedneż dzieci! macocha sroga
Zbroi dłoń krwawą w ostrą iglicę
I ostrz w pasierbów topi źrenice. 30
A choć okropnie cierpieli sami,
Jednak jęczeli nad cierpieniami
Nieszczęsnej matki, z której zamęścia
Ciągłe spadały na nich nieszczęścia.
Szła ona przecie z Erechtów rodu, 35
Córka Boreja, żyła za młodu
Sród burz ojcowskich, między granity,
Z końmi w zawody biegła w gór szczyty;
A choć krew bogów — musiała przecie
Wyroków woli uledz na świecie. 40
Przezacni Teb mężowie! Otóż k’wam przychodzę,
Wiedziony tu oczami mego przewodnika;
Bo ślepym cudze oko towarzyszy w drodze.
Stary Tyrezyasz z jakąż mnie wieścią spotyka?
Wnet ci ją powiem; ty wierz wyroczni mej wzajem. 5
Ja-m twoje napomnienia zawsze miał na pieczy.
Dlatego też pomyślnie sterowałeś krajem.
Przyznaję, że twe rady były nie od rzeczy.
A więc — niebezpieczeństwo ciąży nad twą głową.
Cóż tam znowu takiego? trwoży mnie twe słowo. 10
Posłuchaj, co ci moja nauka powiada:
— Siedziałem w owej starej wieszczbiarni, przy której
Bujają w dziwnych kręgach różnepiórore stada;
Wtem, dzikie krzyki ptasie groźnie zagrzmią z góry.
To pewnie, myślę, wzajem wpijają pazury, 15
Bo wrzask; strasznie skrzydłami łomocze gromada.
Więc zaraz do ołtarzów poszedłem struchlały,
Na których w świętym ogniu obiaty gorzały.
Lecz płomień nie był lśniący, wilgoć z udźców cała
Szła w górę z dymem lub na popiół opadała, 20
Żółć nikła z wiatrem, mięso odeszło od kości
I leżało odarte z powierzchniej tłustości.
Te to wszystkie oznaki, wróżące złą dolę
Z świętych tajemnic — to mi wskazało pacholę:
Jak ja prowadzę drugich, tak on mnie prowadza. 25
Kreonie! dziś ojczyznę twoja gu hi władza:
Co ptak jaki przeleci nad nasze ogniska,
Co pies przejdzie — to zdobycz na ołtarz nam ciska:
A któż to tej zdobyczy dostarcza im przecie?
To trup, zamordowane Edypowe dziecię. 30
Stąd też ni modłów naszych nie baczą już bogi,
Ni ognisk: ptaków ciągle brzmi okrzyk złowrogi,
Jak się obżarły ciała, jak się krwi opiły
Z zabitego, co dotąd leży bez mogiły.
Zastanów się, mój synu! człowiek zbłądzić może; 35
Ale jeżeli zamiast trwać w swoim uporze.
Pragnie owszem poprawy i szuka jej wszędzie,
Ten nie jest bezrozumnym, nieszczęsnym nie będzie.
W tym tylko głupstwo mieszka kto uporem stoi.
Przestań więc nękać zwłoki, niech cię śmierć rozbroi. 40
Toć ja ci z serca radzę, a od przyjaciela
Miło przyjąć, jeżeli zdrowych rad udziela.
Starcze! więc wszyscy, jakby łuczników gromada,
Za cel swoich pocisków biorą serce moje?
Nawet przeciw wróżbitom bezpieczen nie stoję: 45
Dawno mnie ściga wasza przedajność i zdrada.
Lecz dobrze; bogaćcie się, grabcie — mniejsza o to —
Wszystek elektr sardyjski[45], wszystko Indyi złoto:
To przecie niepodobna wam dożyć tej chwili,
Abyście zwłoki zdrajcy do grobu złożyli. 50
Ohooby go nawet orły szponami ostremi
Przed tron samego Zeusa podniosły od ziemi,
Nie pozwolę na pogrzeb i tem się nie trwożę,
Ufny, że człowiek bogom ubliżyć nie może.
Ty zaś wiedz, stary wieszczu, że najszczwańsi ludzie 55
Upadają i toną w niezmazanym brudzie,
Jeśli ich język miota wymowne pociski,
A myśl występna godzi na ohydne zyski.
Ha! kto tam o tem myśli? kto wie, co się stanie?...
Dokończ — usłyszym jakieś oklepane zdanie. 60
Rozum, jakaż.to piękna zaleta żywota!
Tyle przynajmniej, ile szkodliwą głupota.
A jednak tego złego pełna twoja głowa.
Nie dbam ja na wróżbity obelżywe słowa.
Lecz czemu mi zarzucasz, żem ja wieszcz fałszywy? 65
Bo to każdy wróżbita na pieniądze chciwy.
A każdy tyran goni za zyski podłerni.
A wiesz-że ty, że mówisz do króla tej ziemi?
Wiem; bo jeśliś tu panem, to mnie masz dziękować.
Biegtyś ty wieszcz, to prawda, lecz lubisz złe knować. 70
Zmuszasz mnie, więc odkryję serca mego tajnie.
I owszem, byleś tylko nie mówił przedajnie.
Czy tak? więc to przedajne bywały me słowa?
Tak; lecz mię nie wywiedzie już w pole twa mowa.
Więc pamiętaj! nim słońce raz ziemię obiegnie, 75
To ostatni z twych synów śmiercią za śmierć legnie:
Przez to, żeś ty się ważył wbrew nadziemskich bogów
Strącić żyjącą duszę do podziemia progów;
Do tego, jak na udry z bogi podziemnemi,
Trzymasz bez czci pogrzebnej zmarłego na ziemi. 80
I jakiemże to prawem? Kiedyć on jest wcale
Własnością bóstw podziemnych, i żadnych praw przecie
Nie roszczą doń władnące bogi w górnym świecie;
Narzucać im te prawa, to nadto zuchwale.
Już mścicielki niebieskich bogów i piekielnych 85
Erynie[46], które karzą przestępstwa śmiertelnych,
Wkrótce wypuszczą na cię podobnych klęsk zgraję.
Czyż ja mówię dla zysku — jak ci się wydaje?
Wnet orszak żon i mężów wpadnie tu spłakany,
Zatrzęsą się od jęków twego dworca ściany. 90
Bo już między sąsiady hałas zgrozy wzrasta,
Żeś im trupim wyziewem pozarażał miasta.
A skąd ten wyziew? z ciała, które dzięki tobie,
We wnętrzu dzikich zwierząt legło niby w grobie.
Te ja, jak łucznik, z serca rzucam w gniew twój strzały; 95
O! zadrżysz ty pod niemi i zbolejesz cały.
Pójdź, pacholę, odprowadź mnie w moje ustronie;
Niechaj on tu na młodszych wściekłość swą wyzionie,
Niechaj uśmierzy zdrożną burzliwość języka
I rozumniej niż dotąd w prawdę rzeczy wnika. 100
Królu! ten mą stąd odszedł z wieściami strasznemi,
A jako wiek pobielił moje włosy czarne,
Nie pamiętam, zaprawdę, by na naszej ziemi
Przepowiednie się jego pokazały marne.
Oj wiem! to też niemała na mnie trwoga ciśnie: 105
Ustąpić, to byłoby tchórzostwem nielada,
A znów uporem mógłbym zgubić się umyślnie.
Jeden jest na to sposób, królu: zdrowa rada.
Radźcież mi więc, jakiego mam użyć sposobu?
Najprzód masz wyprowadzić z jaskini to dziecię,
Potem złożyć zmarłego popioły do grobu. 110
Więc koniecznie na swojem wy postawić chcecie?
Oj, śpiesz się: kara boża pędzi nogą żwawą
Za tymi, co się zwykli ociągać z poprawą.
Przykro-ć to ustępować; ale trudna rada: 115
Kiedy bieda na karku, ustąpić wypada.
Idź więc; nie daj innemu troskać się tą sprawą.
Natychmiast; a tymczasem biegnijcie wy sami,
Ilu was jest, na wzgórze, wszyscy z siekierami.
Ja zaś, gdym zmienił zdanie, podążę też cwałem, 120
Ażeby to rozwiązać, co sam zawiązałem.
Trzeba się, widzę, godzić z prawami bożemi,
Aby spokojność życia pozyskać na ziemi.
(Strofa 1).
Bachu, boże różnych mian[47]!
Matki cnej ozdobą-ś ty,
Córy Kadma; ojcem ci
Zeus, nasz gromowładny pan.
Czczony-ś śród italskich ziem[48], 5
Głośny na wybrzeżu tem,
Gdzie Eleuzy wspólny gród[49]
Na dzień igrzysk zwabia lud,
Gościsz i w naszej ziemicy,
W Tebach, w Bachantek stolicy, 10
Gdzie Ismenu[50] lśni przeźrocze,
Gdzie nasienie wzrosło smocze[51].
Jasny płomień ku twej czci
Na Parnasu[52] wzgórzach lśni,
Gdzie kastalski bije zdrój 15
I gdzie nimf koryckich rój
Z Bachantkami składa chór.
Ty z Nizejskich schodzisz gór[53],
Rzucasz bluszczów gęste stroje
I zielone winnic zwoje; 20
Słuchasz, jak Bachantek grono
W Tebach pieśń grzmi nieskończoną!
Teby, gród nad grody słynny,
Ulubiony to twój dom;
To twej matki gród rodzinny, 25
Której życie wydarł grom.
Dziś, gdy on zaniemógł srogo,
Ty zbawienną zstąp nań nogą.
Przebądź Parnasu opokę.
Czy grzmiącą morza zatokę. 30
Ty, coś wodzem gwiazd na niebie,
Ty, co pośród nocnej pory
Uroczyste zbierasz chory;
Synu Zeusa! prosim ciebie,
Zstąp tu do nas, zstąp ze swemi 35
Tyadami naksyjskiemi[54],
Co po grodzie w nocy całe
Dziką pieśnią, chorowodem,
Rozbrzmiewają Jacha chwałę[55],
Który szaleństw ich powodem. 40
Obywatele Kadma i Amfiona[56] grodu!
Niestała kolej życia nie daje powodu,
By się wielce frasować lub nazbyt unosić.
Po wszystkie czasy jedna tylko Losu ręka
Wciąż podnosi lub zwala, co cieszy lub nęka. 5
Nikt przyszłości śmiertelnym nie może wygłosić.
Otóż, Kreon się zdawał najszczęśliwszym w świecie;
On wybawił od wrogów Kadmejową ziemię,
We własne ręce ujął całe rządów brzemię,
Potomstwo jego było jako bujne kwiecie; 10
A dzisiaj już po wszystkiem. Bo kto za żywota —
Tak mniemam — stracił radość, stał się zgryzot łupem,
Taki żyć przestał, taki chodzącym jest trupem.
Miej ty w domu dostatek, gromadź kupy złota,
Żyj choć w królewskich blaskach; lecz jeśli się z niemi 15
Nie łączy żadna radość, to całe twe mienie,
Tyle nawet nie waży, ile dymu cienie.
Nowąż wieścisz nam klęskę królów naszej ziemi?
Już umarli; a śmierć ich, to żyjących sprawa.
Kto umarł? gdzie zabójca? kto cię tu przysyła? 20
Hemon padł — ręka w niego uderzyła krwawa.
Czy własna, czy go ojca ręka ugodziła?
On sam się zabił, gniewny na wyrok ojcowski.
Jak się prędko twe słowa pełnią, wieszczu boski![57]
Co gdy tak jest, o reszcie myśleć nam należy. 25
Ot patrzcie, Eurydyka biedna do nas bieży.
Wyszła smutna ze dworca; czy traf ją tu wiedzie,
Czy też wie o synowskiej i o swojej biedzie?...
Tebanie! posłyszałam ja wasze narady,
Idąc z domu z modlitwą przed posąg Pallady[58]. 30
Właśnie-m drzwi otwierała, kiedy wieść złowroga,
Wieść domowej niedoli o mój słuch potrąci:
Razem uderzą, targa mną okropna trwoga.
Padam w ręce służebnic, w duszy mi się mąci.
Mówcież więc, chcę słów waszych dowiedzieć się treści, 35
Chcę słuchać, jako dobrze świadoma boleści.
Opowiem ja ci wszystko, jak było, o pani!
I prawdy nie utaję, choć twą duszę zrani.
Co cię mam próżno słowy pochlebnemi zwodzić?
Fałsz wyjdzie na wierzch, z prawdą najlepiej się godzić. 40
Szedłem ja wskazać drogę twojemu mężowi
Na wzgórek, gdzie przez jego bezbożne wyroki
Psy szarpały nieszczęsne Polinika zwłoki.
Oddaliśmy Hekacie cześć i Plutonowi[59],
By ich sobie przejednać; poczem, jak przystało, 45
Umywszy najuczciwiej zabitego ciało,
Złożyliśmy na stosie drew zrąbanych w chwili,
I z rodzinnej je ziemi mogiłą przykryli.
Zatem podchodzim do tej kamiennej ciemnicy.
Gdzie Hades ślubne łoże zgotował dziewicy; 50
A tu jęki wyraźne usłyszał ktoś z grona,
Głos z śmiertelnej pieczary, więc wezwał Kreona.
Kreon podąża bliżej i słyszy donośnie
Głuche łkania; więc westchnął i mówi żałośnie:
„O nieszczęsny! to, widzę, wywróżyłem sobie; 55
„Jakaż się straszna groza nade mną rozpiętrza!
„Straszno mi: syna mego słyszę głos w tym grobie.
„Zwalcie głaz, który drogę zagradza do wnętrza,
„A śpieszcież się, drabanty! ruszajcie co żywo!
„Dostańcie się do groty; chcę mieć wieść prawdziwą. 60
„Czy mnie istotnie jęki Hemona dochodzą,
„Czy też mnie tylko bogi tak okrutnie zwodzą“.
Posłuszni rozkazowi pół-żywego króla,
Idziemy w głąb pieczary; patrzym: Antygona
Wisi, wstęgą z przepaski lnianej okręcona 65
A przy niej klęczy Hemon, do piersi przytula,
Zanosi się od płaczu nad zgonem swej lubej.
Przeklina srogość ojca i nieszczęsne śluby.
Westchnął Kreon głęboko, zobaczywszy syna,
Zbliża się i w te słowa, jęcząc, upomina: 70
„Co ty czynisz, nieszczęsny! jakie masz zamiary?
„Nie gub się, synu! błagam, wynijdź z tej pieczary!“
A Hemon na to dzikie wlepił weń źrenice,
Nic nie odrzekł, lecz wzgardą zadrgały mu lice;“
Pochwycił miecz dwusieczny; ojciec byłby nie żył: 75
Szczęściem w porę się cofnął; miecz w stronę uderzył.
Wtedy on już na siebie całą wściekłość zionie,
Utyka na ostrz miecza; topi go w swem łonie:
Krew bryzga, a on czując, że w nim życie kona,
Pochwycił narzeczoną w mdlejące ramiona, 80
Na licach jej ostatnie wyzionął westchnienie,
Z którem się krwi czerwonej zmieszały strumienie.
Leżą więc we wzajemnym uścisku ujęci,
I Hades w domu śmierci wieczny ślub ich święci.
Z tych wydarzeń niech każdy roztropnie rozważa, 85
Na jakie nierozsądek nieszczęścia naraża.
Cóż stąd wnosić należy, że ot Kreonowa
Odeszła śpiesznie od nas, nie rzekłszy ni słowa?
Mnie samego to dziwi; jednak mam nadzieję,
Że ona posłyszawszy o śmierci synowskiej, 90
A nie chcąc w całem mieście rozgłaszać swej troski,
W domu na łono niewiast ciche łzy wyleje.
Przecież na tyle rozum jej, zda się, wystarczy,
Że niczem lekkomyślnem życia nie obarczy.
Nie wiem; często w ponurej milczenia boleści 95
Równa groza, jak w głośnej się rozpaczy mieści.
Ha! jak wrócę do dworca, zobaczę to wtedy,
Czy czasem ją do jakiej chęć nie skusi biedy;
Bo przyznaję, uwaga twoja sprawiedliwa:
Że wskazówką wybuchu zbytnia cisza bywa. 100
Otóż i władca sam przecie nadchodzi
I niesie w ręku ciało swego syna:
Ale po prawdzie powiedzieć się godzi,
Że w tem już jego, a nie czyja wina.
(Strofa 1).
Bezrozumny, wściekły gniew! 105
Sroga-ż za nim ciągnie kara:
Patrzcie... patrzcie... jedna krew
I morderca i ofiara!
Otóż mych wyroków plon!
Synu — synu mój jedyny! 110
Tyś już nie mój! z mej cię winy
Wydarł mi przed wczesny zgon.
Późno uznajesz sprawiedliwość bogów.
(Strofa 2).
Och! uznaję! Gniewny bóg
W mojej głowie rozum zmógł; 115
On mnie zguby powiódł drogą
I zamysłów, moich bieg
Bezlitosną zburzył nogą.
Próżno się tu trudzi człek.
O panie! nad twą głową wisi klęsk gromada: 120
Po jednej-ś nie ochłonął, a już druga pada.
Nowe-ż nieszczęście do mych zawitało progów?
Małżonka twa, po synu zabitym stroskana,
Umarła: jeszcze świeżą broczy krwią jej rana.
(Antystrofa 1).
Piekło-ż przepaść klęsk zionęło, 125
Na mą zgubę się uwzięło?!
Jakież straszne twoje wieści,
Pośle nieszczęść i boleści!
Przebóg! we mnie ten twój głos
Żga powtórny śmierci cios. 130
Powiedz, powiedz: czy istotnie
Ja-m zgubiony niepowrotnie?...
Tu mi syn w boleściach kona,
Tam okrutnie ginie żona!
Sam się przekonaj; już ją ze dworca wynoszą. 135
(Antystrofa 2).
Przebóg! prawda: widzę sam,
Nic więc, nic mi nie zostało:
W ręku trzymam syna ciało,
Zwłoki żony niosą tam.
Przebóg — przebóg! losie srogi! 140
Biedna matko — synu drogi!
Kiedy rozpacz okrutna tak jej duszę tłoczy,
Razem otwiera mrokiem przyciśnięte oczy,
Upada przed ołtarzem, opłakuje sławną
Śmierć syna, Megareja[60], co zginął niedawno, 145
To boleje nad dolą ostatniego syna;
Ciebie zwąc dzieciobójcą, straszliwie przeklina.
(Strofa 3).
Biadaż — biada!
Strachem zdjęty duch mój pada.
Czemuż mieczem ramię czyje 150
Piersi moich nie przeszyje?
O nieszczęsny! jakąż falą
Okropności we mnie walą!
Złorzeczyła ci strasznie w ostatniej godzinie,
Że przez ciebie, jak dzieci, tak i ona ginie. 155
Powiedz, jakim sposobem z życia się wyzuła?
Skoro o syna swego posłyszała zgonie,
Zaraz miecz własną ręką utopiła w łonie.
(Strofa 4).
Och! ja nikogo o to nie winię:
Moja to sprawa, moja jedynie, 160
Ja cios śmiertelny zadałem wam.
Ja-m jest mordercą, przyznaję sam!
O przyjaciele! weźcie mnie stąd,
Gdzieś na daleki zawiedźcie ląd;
O! jak najśpieszniej; precz — kędy chcecie, 165
Bo ja już jestem niczem na świecie.
Zapewne: gdy nieszczęścia opadną człowieka,
To mu ulgą jedyną, że śmierć niedaleka.
(Antystrofa 3).
O! niechaj padnie ostatni cios,
Zakończy śmiercią srogi mój los! 170
Niech padnie: czekam go najgoręcej.
Bodajem słońca nie ujrzał więcej!
To przyszłość: komu przyszłe powierzone rzeczy,
Niech dba o Jutro, my zaś miejmy Dziś na pieczy.
Bodajbym jak najprędzej połączył się z temi, 175
Których kochałem; to mem jedynem życzeniem.
Daj ty pokój życzeniom: póki człek na ziemi,
Póty on nie uchroni się przed Przeznaczeniem.
(Antystrofa 4).
Uprowadźcie-ż stąd już przecie
Nieszczęsnego, co w szaleństwie 180
Zabił żonę, zabił dziecię!
O! ja w życia dziś męczeństwie
Nie mam spojrzeć już na kogo,
Nie wiem, jaką pójść mam drogą,
Wszystko poszło tam, pod ziemię! 185
O zwodnicze-ż życia brzemię!
Nad mą głową straszne gromy
Los rozwiesił niewidomy.
Gdy cios bólu ugodzi w człowieka,
Tem znośniejszy, im krócej dopieka. 190
Na toż rozum — to szczęście — ma z nieba,
By posłuszny był bogom, jak trzeba.
A kto słowem się pysznem porywa,
Za tym w ślady kaźń idzie straszliwa;
Wtedy pozna rozsądku zalety 195
I żałuje, lecz późno, niestety!
- ↑ „Straż Argów“ właściwie: wojsko Argijczyków, przyprowadzone przez króla Adrasta, na pomoc Polinikowi. Po zgonie Polinika wojsko to opuściło Teby.
- ↑ „dobry Kreon“ — wyrażenie sarkastyczne.
- ↑ „umrę śmiercią świętej zbrodni“ tj. umrę, dokonywając czynu, który ty, Ismeno, wraz ze wszystkimi sługami Kreona, uważasz za zbrodnię, a który przecie jest świętym obowiązkiem.
- ↑ „tych zjednam, o których mi idzie“ tj. bogów podziemnych opiekujących się zmarłymi.
- ↑ „Dyrki brzeg“. Dirke (po łacinie: Dirce) jest to sławne w mitologii źródło pod Tebami. Leżało ono na zachód od miasta lecz Sofokles użył swobody poetyckiej, każąc się w niem przeglądać wschodzącemu słońcu.
- ↑ „mąż osłonion tarczą białą“ — Adrastos, król Argos, którego syn Edypa, Polinik, po śmierci ojca wezwał przeciw bratu Eteoklesowi, dla zdobycia sobie tronu tebańskiego. Adrastos jest tu uosobieniem całego wojska Argijczyków.
- ↑ Ares — bóg wojny; po łacinie: Mars.
- ↑ „wojownik, co z ogniem stał“. Jest to Kapanej, który za godło na tarczy miał człowieka z zapaloną pochodnią. ...Eschylos w tragedyi „Siedmiu pod Tebami“ świetnie odmalował jego dziką postać (w przekładzie K. Kaszewskiego):
Brama Elektry losem się dostała
Kapanejowi. Jestto olbrzym srogi.
..... Chełpliwość zuchwała
Nie rozumuje po ludzku. On wróży
Wieżycom naszym straszliwych klęsk siła,Czego bodajby Dola nie spełniła!
Bóg chce czy nie chce — powiada — on zburzy
Cały gród nasz ze szczętem. Choćby brzemię
Gniewów Zeusowych upadło na ziemię,
On nie ustąpi; błyski dlań Zeusowe —
Gromy — to tylko ciepło południowe.
Godłem więc jego — człowiek nagi wcale,
Którego ręka zbrojna jest pochodnią,
Wybuchającą płomieniem, a pod nią
W złocistych głoskach napis: miasto spalę! - ↑ „wspólny znaleźli zgon“ — Eteokles i Polinik.
- ↑ „aż się u rządów z myśli swych wygada“ tj. niepodobna dokładnie poznać człowieka, dopóki nie wystąpi czynnie w urzędowaniu i wydawaniu praw. Było to zdanie jednego „z siedmiu mędrców“, iż „władza jest probierzem męża“.
- ↑ „w świętych obiatach“ tj. potrójnych ofiarach, jakiemi czczono zmarłych (mieszanina miodu z mlekiem, wino i woda) a które według wiary starożytnych dostawały się wraz z nieboszczykami do kraju podziemnego
- ↑ „skakać przez ogień“ — dosłownie : przeczołgać się, przesunąć się przez ogień — obrządek rozpowszechniony później w Italii, a jeszcze bardziej w wiekach średnich, dla wykazania niewinności.
- ↑ „chramy“ — świątynie.
- ↑ Jestto jakby poetycka odpowiedź na Chór w „Ofiarnicach“ Eschylosa, gdzie czytamy „Wiele jest dziwów na szerokiej ziemi; morze żywi krwiożercze potwory ... lecz któż wyśpiewa zuchwalstwo myśli człowieczej“.
- ↑ „głosem tak dzikiej rozpaczy jak ptak“ i td. Często u Sofoklesa spotykane porównanie, znajduje się już w Odysei, XVI, w. 216-219 (w przekładzie L. Siemieńskiego):
....Rozrzewnił się tak jeden, jak drugi.
Obaj głośno szlochali, kwiląc jakby ptaki,
Jastrzębie albo sępy, kiedy im chłopaki
Z gniazd wydrą nieudolne do lotu pisklęta:
Tak kwiliły zawodząc oba niebożęta. - ↑ „troiste... ofiary“ zob. Objaś. do w. 37. Epejsod. I. O takich ofiarach wspomina już Odyseja Ks. X. w. 58 Ks. XI. w. 26.
- ↑ „Sprawiedliwość“ — Dike, jedna z trzech Hor, córek Zeusa; czuwa ona między innemi nad wypełnieniem obowiązków, należnych zmarłym.
- ↑ „Hades“ — bóg podziemia (Pluton) i samo podziemie, miejsce pobytu zmarłych.
- ↑ „Królu! gdy człowiek“ itd. Ten dwuwiersz pięknie przełożył K. Morawski:
O władco! w ludziach, zgnębionych nieszczęściem,
Umysł się chwieje pod ciosów obuchem. - ↑ „czyżto niewiast mało?“, Dosłowniejszym jest przekład K. Morawskiego: „Są inne łany dla jego posiewu“
- ↑ „trackich wichrów huk“. Tracya, odpowiadająca terytoryalnie dzisiejszej Turcyi między morzem Czarnem a Egiejskiem, którego część północna zwała się w starożytności morzem Truckiem, głośna była ze straszliwych burz. Już w Iliadzie (IX. w. 5-8) jest o nich wzmianka (przekład Augustyna Szmurły):
Jako dwa wiatry wzdymają rybami rojące się morze,
Mroźny Boreasz i Zefir, z tracyjskiej wiejące krainy,
Kiedy znienacka się zerwą, zaraz bałwany ponure
Piętrzą się, na brzeg pokłady morskiego porostu miotając:
Bak też i w łonie Achiwów z żałości krajało się serce. - ↑ „Dawny Labdaków dom“. Labdak, syn Polidora a wnuk Kadmosa, prastary król tebański, był ojcem Lajosa, dziadkiem Edypa, a pradziadkiem Eteoklesa, Polinika, Antygony i Ismeny ; od niego to w podaniu tebańskiem nazwany został ród królewski, na zagładę skazany, plemieniem „Labdakidów“, lubo klęski właściwie rozpoczęły się dopiero od Lejosa.
- ↑ „zło z gruntu za dobro bierze“. Myśl tę często znajdujemy w Iliadzie; najobszerniej w pieśni XIX. w 86-96, gdzie tak
się usprawiedliwia Agamemnon z wyrządzonej Achillesowi krzywdy (przekład A. Szmurły):
Już wielokrotnie Achiwi z tem do mnie się słowem zwracali
I wyrzucali mi nieraz; lecz ja-m tu bynajmniej nie winien,
Tylko Kronida1) i Mojry2) i w zmroku chodzące Erynny3),
Co zaślepienie mi srogie na wiecu rzuciły do serca
Dnia pamiętnego, gdym dział Achillowi przyznany zagarnął.
Ale cóż mogłem uczynić? Sprawczynią wszystkiego boginia
Ate, ta córa czcigodna Zeusowa, co wszystkich zaślepia,
Zguby przyczyna; jej nogi są miękkie, gdyż wcale się ziemi
Nie tknie, lecz górą-to ona po głowach śmiertelnych pomyka, Ludzi do grzechu przywodząc; spętała też już niejednego.- 1) Zeus
- 2) boginie życia i śmierci
- 3) boginie pomsty
- ↑ „da się to widzieć“. Słowa te odnoszą się bezpośrednio do ostatnich słów przodownika Chóru: „ciężkież mu z lubą rozstanie“.
- ↑ „Ojcze! ja twoim jestem“ itd. Ażeby lepiej uwydatnić odpowiedź Hemona, przytoczę przekład tych wierszy przez K. Morawskiego:
Twoim ja, ojcze! Skoro mądrze radzisz,
Idę ja chętnie za twoim przewodem
I żaden związek nie będzie mi droższym
Ponad wakazówki z twoich ust rozumnych. - ↑ „złe gorsze wrzoda“; dopełniacz przy stopniu wyższym przymiotnika, dawniej częsty, dzisiaj używa się tylko w niektórych wyrażeniach; zazwyczaj dodaje się przyimek od, lub też spójnik niżeli.
- ↑ „widzisz, jak młode są twoje wyrazy“ dlatego, iż mniemasz, jakoby miasto chciało ci narzucać prawa, kiedy o to tylko idzie, ażeby nie lekceważyć głosu ogółu.
- ↑ „gdzie jeden rządzi, tam wolności biada“; w dosłownym przekładzie wiersz ten brzmi: „już to nie jest państwem, co własność jednego męża stanowi“.
- ↑ „ninie“ — wyraz staropolski = dziś, teraz.
- ↑ „sługo niewieści, męczysz mnie zbyt srogo”; wierniej przełożył ten wiersz K. Morawski; „niewiast służalcze, przestań się uprzykrzać swojem paplaniem.
- ↑ „aby na miasto nie ściągnąć niesławy“. Według praw i wyobrażeń w Grecyi, nie godziło się skazanemu na głodową śmierć nie dostawić pożywienia wystarczającego przynajmniej na jedną dobę; spęłnienie dopiero tego warunku zwalniało od wszelkiej odpowiedzialności, jakaby w przeciwnym razie ciążyła na społeczeństwie i władcy.
- ↑ „Miłości!“ itd. Trzeba pamiętać, że poeta mówi tu o bożku miłości, Erosie, przedstawionym w posteci bojownika, z którym walczyć nikt nie może bezkarnie.
- ↑ Afrodyta (u Rzymian: Wenus) — bogini miłości, matka Erosa (Amora).
- ↑ Piękny ten Kommos w przekładzie Asnyka brzmi, jak następuje:
Antyg.Obywatele mej ziemi ojczystej,
Spojrzyjcie na mnie, co idę tą drogą
Po raz ostatni!
Spojrzyjcie na mnie, która promienistej
Heliosa twarzy widzę światłość błogą
Po raz ostatni!
Mnie uprowadza Hades, co wszystko pochłania,
Do posępnego mieszkania
Nad Acheronu brzegami,
Zanim mnie ślubnym ucieszono wieńcem
I weselnymi hymnami.
Acharen tylko będzie moim oblubieńcem.Wszakże okryta chwałą i wielbiona
Zstępujesz w ciemne umarłych przepaści;
Ani chorobą ciężką nie zgryziona,
Ani od miecza padając napaści,
Lecz dobrowolnie w pełnej życia mocy
Z tryumfem schodzisz do Hadesu nocy.W dalekiej Frygii słychać o córce Tantala,
Jak śmierć straszliwą na Sypilu szczycie
Poniosła, w głazu ujęta spowicie
Który ją całą okala
Jako bluszcz swymi splotami.
Z lic jej, płynących deszczami,
Jako wieść głosi,Nigdy nie schodzą śniegi, ani mgły, co wiszą...
I wiecznie z rzęs kamiennych głaz ten łzami rosi.
Tak samo mnie na zawsze złe losy uciszą.Ona się boskiem szczyci pochodzeniem,
My zaś śmiertelni z naturą człowieczą,
Więc dla znikomych wspaniałą jest rzeczą
Dorównać bóstwu swojem przeznaczeniem.Szydzicie ze mnie ?... O! na ojców bogi,
Czyż wy możecie w sposób tak złowrogi
Nad potępioną znęcać się niewiastą?
O ludu, o moje miasto,
O znakomici mężowie narodu,
Przed wami nieszczęsna staję, —
Dirkejskie źródła i wy święte gaje,
Tego wozami1) wsławionego grodu,
Na świadki was powołuję,
Że nieżegnana łzami przyjaznemi,
Z mocy praw srogich zstępuję
Do piętrzącego się grobu podziemi,
Ja nieszczęśliwa!
Co w istniejących gronie się nie mieszczę,
Ani w orszaku cieni, co spoczywa,
Żywym i zmarłym równie obca jeszczeNa strome stopnie prawa tyżeś przecie
Na nic nie bacząc, wdzierała się śmiało
Więc w grób się stamtąd stoczyłaś, o dziecię!
I winę przodków okupujesz całą.1) Domyśla się: wojennymi, gdyż Teby nimi słynęły.
- ↑ „Acheron“ —— jedna z rzek podziemia.
- ↑ „Słyszałam kiedyś o córze“ — Niobie w posągu kamiennym. Autor widzi ten posąg, jakoby wykuty w grocie kamiennej, której ściany obramieniają go niby gałęzie bluszczu. W prastarych czasach na płaskowzgórzu sypilskiem między Lidyą a Frygią w Azyi panował Tantal, syn Zeusa, ulubieniec bogów. Dziećmi jego byli Pelops i Niobe, zrodzeni z Dyony. Niobe została szczęśliwą małżonką Amfiona, króla tebańskiego. I ona poufaliła się z bogami, mianowicie z Latoną. lecz raz uzuchwaliła się do przechwałki, iż gdy ta bogini miała tylko dwoje dzieci (Apollina i Artemidę), ona miała ich dwanaścioro (sześciu synów i sześć córek). Dosięgła ją za to kara, gdyż jej dzieci z rąk dzieci Latony śmierć poniosły, jak to opowiada Iliada (w ks. 2, ww. 602-617 w przekładzie A. Szmurły):
Wszak o posiłku myślała i pięknokędziorna Nioba,
Gdy dwanaścioro jej dzieci pomarło w wysokich komnatach,
Córek aż sześć ukochanych i tylu też synów kwitnących.
Tych zdalacelny Apollo uśmiercił był z łuku srebrnego,
W gniewie zawziętym, a tamte ochotna pociskom Artemis,
Gdyż z pięknowłosą Latoną równała się nieraz Nioba,
Mówiąc: jam wiele zrodziła, bogini zaś dwoje jedynie!
Przeto też tamci we dwoje zgładzili jej całe potomstwo.Dziewięć tam dni przeleżały te trupy, a nikt się nie znalazł,
Żeby pochować, gdyż lud w kamienie przemienił Kronion;
Pogrzeb im dnia dziesiątego sprawili bogowie.
Teraz pomiędzy skałami, na górach samotnie sterczących
Tam na Sypilu, gdzie mają mieć miejsce spoczynku niebianki,
Nimfy, gdy wzdłuż Acheloju wyskaczą się w pląsach chórowych:
Tam, choć to kamień, odczuwa zesłane przez bogów cierpienia.- Podróżnicy objaśniają podanie o skamieniałej a łzy lejącej Niobie w ten sposób, iż na górze Sypilu jest skała podobna z daleka do nachylonej i płaczącej kobiety, a że w pobliżu znajduje się kilka źródeł, więc wciąż krople po tej skale spływają. — Grupa Niobidów, dzieło rzeźby starożytnej, mieści się obecnie w osobnej sali pałacu degli Uffizi we Florencyi.
- ↑ „twoja śmierć, mój bracie miły“ itd. Polinik pojął podobno za żonę córkę Adrasta, który uderzył na Teby jako sprzymierzeniec zięcia.
- ↑ Persefona, małżonka Plutona, boga podziemia.
- ↑ Wiersze te uważają niektórzy krytycy za nie-autentyczne, lecz wtrącone później przez jakiegoś mędrkującego poetę. Rozumowanie w nich zawarte znajduje się w „Dziejach“ Herodota (ks. III. ustęp 119), gdzie Daryusz pozwolił żonie Intefernesa wybrać jednego z Krewnych, skazanych na śmierć, a ona wybrała brata, te właśnie powody przytaczając, jakie Antygona podaje, K. Morawski w przekładzie swoim opuścił ten ustęp. Jest on rzeczywiście chłodny.
- ↑ „woje“ = wojownicy „Bogami ojczystymi“, plemiennymi, dla Antygony byli: Ares i Afrodyta, rodzice Harmonii, która została żoną Kadmosa.
- ↑ Chór w tym ustępie przedatawia trzy przykłady potęgi losu skazującego na śmierć ludzi w ciemnicy, jeden z podań argiwskich, drugi z trackich, a trzeci z attyckich.
- ↑ Danae była córką Akryzyosa, panującego w Argos. Gdy wyrocznia orzekła, że narodzi się z niej syn, który stanie się powodem zgon króla, on kazał ją zamknąć w wieży miedzianej, umyślnie na ten cel wystawionej, do której jednak dostał się Zeus w postaci „złotego deszczu“; synem Danay był słynny w mitologii Perseusz.
- ↑ Likurg (Lykurgos), syn Dryasa, króla Edenów w Tracyi, opierał się wprowadzeniu kultu Dyonizosa (Bachusa) do swego kraju i przepędził jego kapłanki („mamki“). Zeus ukarał go ślepotą, po której niebawem i śmierć nastąpiła. W Iliadzie tak to podanie przedstawiono (ks. VI, w. 130-140, przekład A. Szmurły}:
Wszak i Dryasa potomek, waleczny bohater Likurgos.
Długo nie pożył, jak tylko się oparł niebieskim potęgom:
On Dyoniza szaleńca piastunki przed laty w pogoni
Spłoszył na świętym1 Nizeju; a te umajone swe laski
Wszystkie zarazem na ziemię rzuciły, gdyż Likurg morderca
Srogim ościeniem je raził; wylękły zaś bóg Dyonizos
W morza bałwany się rzucił, gdzie Tetys na łonie go skryła
Z trwogi drżącego gwałtownie przed groźnem wołaniem mocarza.
To też na niego zawzięły się bogi, bez troski żyjące.
Ślepcem go syn wiec Kronosa uczynił, a potem niedługo
Pożył, gdyż ściągnął na siebie nienawiść wszystkich nieśmiertelnych. - ↑ "między Bosforem i Salmidessem“ Salmidessos, miasto leżące w Tracyi naprzeciw wybrzeża azyatyckiego (dziś Midjeh); w temto mieście panował, Finej, o którym powiada Apollodor w Bibliotece, że ożenił się z Kleopatrą, córką Boreasza (wiatr północny) i Orytyi — córki Erechteja, Z tejto Kleopatry miał dwóch synów; po jej wypędzeniu ożenił się z córką Dardana, Idają, która z nienawiści ku Kleopatrze namówiła Fineja, by obu jej synów (Pleksyppa i Pandyona) oślepił i w grobowcu zamknął. Sofokles przypisuje oślepienie samej Idai. Cyany (Kyaneaj) według podania były to pierwotnie dwie wysokie skały, ustawicznie stykające się i odskakujące, przezco wpłynięcie na Morze Czarne (Pontos Euksejnos) było niemoźliwe. Dopiero Argonauei przy pomocy czarodaiejki drogę utorowali i synów Fineja oswobodzili; odtąd skały owe stały już nieruchomo. Nazywano je także: Symplegades albo Planktai.
- ↑ „elektr sardyjaki“, Elektr sardyjski, mieszanina złota, srebra i innych kruszców. wyrabiana w Sardes na wybrzeżach Azyi Mniejszej.
- ↑ Erynie (Eumenidy), boginie z wężowymi splotami na głowie, były mścicielkami wszelkich występków, popełnionych czy to względem bogów olimpijskich czy podziemnych.
- ↑ „Bachu, boże różnych mian“. Dyonizns, zwany także Bakchos, Iakchos, Lynjos, Euios, Dithyrambos, Hyes itd., był synem Zeusa i Semeli, córki Kadmosa, założyciela Teb; stąd był bogiem narodowym państwa tebańakiego. Semela zapragnęła widzieć Zeusa w całej jego potędze, a gdy ten ukazał się wśród błyskawic i grzmotów, rażona piorunem, zmarła, wydając na świat przedwcześnie Dyonieosa.
- ↑ „wśród italskich ziem“. Za czasów Sofoklesa nazywały się Włochy południowe, zamieszkałe przez Greków i zwane także Wielką Grecyą.
- ↑ „Eleuzy gród“ Eleuzys, miasto nad zatoką Saronicką. Tajemice eleuzyjskie na cześć Demetry były uroczystością całej Grecyi.
- ↑ Ismen — rzeczułka we wschodniej stronie Teb.
- ↑ „nasienie smocze“. Kadmos, założyciel Teb, zabił smoka, z którego zębów rozsypanych po ziemi powstał lud tebański.
- ↑ Parnas, góra w Focydzie (dziś: Liakura lub Lykeri), siedziba Muz, była zarazem i miejscem uroczystości bachicznych, na które zbiegały się kobiety nawet ze stron dalekich. U stóptej góry, a powyżej miasta Delf, znajdowało się poświęcone Apollinowi i Muzom zródło: Kastalia. Pod Parnasem także o 5 ćwierci mili od Delf była obszerna, wapienna grota korycka (Korytion antron), siedziba bachantek.
- ↑ „z nizejskich gór“. Góry Nizejskie (Nysaei Montes) dają się spostrzegać w trzech miejscach na mapach starożytnych; tu zapewne mowa o Eubejskich.
- ↑ „Tyadami naksyjskiemi“. Tyody, Menady, Bachantki; wszystko to kapłanki Bacha czyli Jacha. — Naksos wyspa na Archipelagu.
- ↑ „Jacha chwałę“. Iakchos była to nazwa Dyonizosa w misteryach eleuzyskich; świątynia jego w Atenach blizko bramy pirejskiej zwała się Iakchejon.
- ↑ Amfion, syn Zeusa i Antyopy, był współzałożycielem Teb; Kadmos bowiem zbudował twierdzę (Ladmeja), a Amfion wraz z bratem Zetosem — właściwe miasto.
- ↑ „jak się prędko twe słowa pełnią, wieszczu boski“ — jest to napomknienie o przepowiedni Tyrezyasza.
- ↑ Pallada (u Rzymian Minerwa) była opiekunką Aten; więc Sofokles o niej z zamiłowaniem wspomina.
- ↑ Persefona, bogini podziemia, często utożsamianą bywa z Hekatą (pierwotnie: Dyaną), boginią czarów i zmarłych. Pluton, mąż Persefony, bóg podziemia.
- ↑ „śmierć Megareja“. Megarej jestto inny syn Kreona, którego tenże, idąc za radami Tyrezyasza, poświęcił Aresowi na śmierć dla ocalenia Teb.
- ↑ Te ostatnie słowa Chóru, jako streszczające zasadniczą myśl tragedyi, podaję w tłómaczenin dosłownem: „Pierwszym bez pochyby warunkiem szczęścia jest rozum; lecz nie należy w niczem wykraczać przeciw bogom; a zuchwalcy ściągnąwszy na siebie wyniosłemi słowami ciosy doniosłe, uczą się wreszcie rozumu“. Adam Asnyk przełożył ten końcowy ustęp nadzwyczaj pięknie, ale zwięzłości oryginału nie zachował. Oto jego tłumaczenie:
Ziemskiego szczęścia pierwszą jest podstawą
Objąć umysłem wieczne boskie prawo;
Więc nie należy znieważać świętości. —
Wyniosłe słowo wyniosłego władcyGromem na głowę spada świętokradcy
I starość jeszcze uczy się mądrości: