<<< Dane tekstu >>>
Autor Cyceron
Tytuł Mowca
Podtytuł Brutusowi poświęcony
Pochodzenie Dzieła M. T. Cycerona: Tom VI
Wydawca Biblioteka Kórnicka
Data wyd. 1873
Miejsce wyd. Poznań
Tłumacz Erazm Rykaczewski
Tytuł orygin. Orator
Źródło skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
MARKA TULLIUSZA CYCERONA
MOWCA.

I. Co z dwojga trudniejszego i cięższego, odmówić ci często o toż samo proszącemu, czy prośbie twojej zadosyć uczynić, nad tem, Brutusie, często i długo się namyślałem. Bo odmówić człowiekowi, którego jedynie kocham, i o którego ku mnie miłości jestem przekonany, zwłaszcza słusznej rzeczy proszącemu, pięknej żądającemu, zdawało mi się bardzo przykro; podjąć się zaś tak walnego zagadnienia, które nie tylko trudno rozwiązać, ale nawet myślą objąć, zaledwie miałem za rzecz godną człowieka lękającego się nagany światłych znawców. Nie jestże to wielką śmiałością, wśród takiego niepodobieństwa między sobą dobrych mowców, osądzić, jaki jest najlepszy rodzaj, i, iż tak rzekę, kształt wymowy? Ale że mnie często o to prosiłeś, przystąpię do rzeczy, nie tak w nadziei dokazania, jak z chęci doświadczenia. Wolę, przychylając się do twej prośby, uchodzić u ciebie za człowieka nieroztropnego, niżeli w przeciwnym przypadku za uchybiającego obowiązkom przyjaźni.
Zapytujesz mnie, a ktemu już kilka razy, jaki rodzaj wymowy najwięcej pochwalam, jaki mam za najdoskonalszy, za najwyższy, za najdokładniejszy. Boję się tylko, jeżeli dogodzę twemu życzeniu, i odmaluję obraz poszukiwanego przez ciebie mowcy, żebym nie powstrzymał ochoty wielu miłośników wymowy, którzy straciwszy nadzieję wyrównania wzorowi, nie zechcą kusić się o to, co osiągnąć nie będą mieli w sobie ufności. Ale słuszną jest, żeby o wszystko się pokusił, kto wielkich i bardzo pożądanych rzeczy zapragnął. Choćby kto nie miał darów przyrodzenia, albo siły wyższego geniuszu, albo zapasu głębszych wiadomości, niech postępuje dopóty przynajmniej, dopóki zdoła. Kto się ubiega o pierwszą nagrodę, może bez ujmy sobie poprzestać na drugiej lub trzeciej. Nie sam tylko Homer, lub Archilochus, lub Sofokles, lub Pindar (mówię tu tylko o Grekach), ma miejsce między poetami, ale i tacy, którzy po nich drugie, a nawet niższe miejsce zajmują. Nie odstręczyła w filozofii Arystotelesa od pisania chwała Platona, ani do podziwienia rozległa umiejętność Arystotelesa nie ugasiła w drugich zapału.
II. Nie tylko ci znakomici ludzie nie dali się odwieść od swych usiłowań dopięcia celu w najszlachetniejszych naukach, ale nawet artyści sztuk swych nie zaniechali, dla tego że piękności Jalysa[1], którego w Rodzie widziałem, i Wenery Kosowej naśladowaniem dosięgnąć nie mogli. Posąg Jowisza Olimpijskiego lub Kopijnika[2] nie odstręczył także innych od spróbowania, coby dokazać lub jak daleko postąpić mogli; a było ich takie mnóstwo, i każdy z nich tak celował w swoim rodzaju, że zdumiewając się nad arcydziełami, pomniejsze także chwalimy.
Pomiędzy zaś mowcami, mówię o Greckich, jeden do podziwienia wszystkich innych przewyższył; a jednak chociaż był Demostenes, wielu było wielkich i sławnych mówców za jego czasu, przed nim, i potem na nich nie schodziło. Nie ma tedy przyczyny, dla której by oddający się nauce wymowy tracili nadzieję lub ostygali w zapale. Nie trzeba rozpaczać o dojściu do doskonałości, a w walnych rzeczach samo zbliżenie się do niej jest chwalebne.
Kreśląc obraz wielkiego mowcy, takim go odmaluję, jakim może żaden nie był. Bo nie dociekam, czy kto był takim, ale co jest doskonała wymowa, która w całym ciągu mowy nie często, a może nigdy w niektórych zaś jej częściach czasem jaśnieje, u jednych mówców mocniejszym, u drugich słabszym blaskiem. Jestem tego zdania, że niema w jakimkolwiek bądź rodzaju nic tak pięknego, coby nie ustępowało pierwiastkowej piękności, której wszystkie inne są, jak obraz twarzy, słabem podobieństwem: tej piękności ani okiem dostrzedz, ani uchem usłyszeć, ani innemi zmysłami uczuć nie możemy, tylko ją myślą w duszy naszej ogarnąć zdolni jesteśmy. I tak, chociaż nie widzimy nic w tym rodzaju doskonalszego nad posąg Fidiasza, i nad obrazy, o których wspominałem, możemy jednak o piękniejszych pomyśleć. Kiedy Fidiasz tworzył swego Jowisza lub swą Minerwę, nie miał nikogo przed sobą, z któregoby brał podobieństwo; ale w duszy jego był wyryty przedziwny obraz piękności, na który patrząc, i oka z niego nie spuszczając, na podobieństwo onego swą rękę i sztukę kierował.

III. Jak tedy w sztukach jest piękność idealna, którą naśladując, odnosimy do niej pod oczy podpadające przedmioty; tak wzór doskonałej wymowy w umyśle widzimy, jego naśladowania słowem dla słuchu poszukujemy.
Plato, ten wielki mistrz nietylko sztuki myślenia, ale i sztuki mówienia, nazywa te pierwiastkowe postaci ideami[3], i powiada, że to są wieczne, niewzruszone, w umyśle i w rozumie zawarte, gdy wszystko inne rodzi się, przemija, upływa, ginie, i długo w jednym stanie pozostać nie może. O czemkolwiek tedy porządnie i metodycznie rozumujemy, to trzeba odnieść do swej pierwiastkowej formy i postaci.
Ale widzę, że ten mój wstęp nie z prawideł sztuki krasomowskiej wydobyty, ale z głębi filozofii wyczerpnięty, o dawnych i nieco ciemnych rzeczach traktujący, może ściągnąć na mnie niejaką naganę, a przynajmniej wzbudzić zadziwienie. Bo albo ludzie z zadziwieniem zapytywać będą, jaki to ma związek z przedmiotem naszego badania, nim się przekonają po gruntownem rzeczy poznaniu, że nie bez przyczyny z tak daleka zasiągnąłem; albo mnie ganić będą, że niezwyczajnych dróg wyszukuję, utarte opuszczam.
Ale wiem także, iż często ludzie myślą, że mówię o nowych, kiedy mówię o bardzo dawnych rzeczach, ale o których wielu nie słyszało; i zarazem wyznaję, że jeżeli jestem jakimkolwiek mowcą, takim wyszedłem nie ze szkoły retorów, ale z przechadzek w ogrodzie Akademii. Tam, gdzie naprzód Platona ślady są wyciśnięte, rozmawiano o rozlicznych i rozmaitych rzeczach; jego i innych filozofów rozprawy, w których zresztą mowca jest bardzo prześladowany, są mu oraz wielką pomocą. Z nich ci to wyprowadza się całe bogactwo, i, iż tak rzekę, budynkowy materyał wymowy; tylko że ten zapas nie jest dostateczny do spraw sądowych, które ci filozofowie pozostawili, jak sami mówią, mniej polerowanym Muzom. Tak tedy wymowa sądowa, pogardzona i odepchnięta od filozofów, została pozbawiona wielu potężnych pomocy; ale okrasa słów i myśli, jaką się przyozdobiła, taką jej zjednała u ludu zaletę, że się nie ulękła sądu i nagany niewielkiej liczby osób. Nie mieli zatem filozofowie wymowy podobającej się ludowi, a wymowni ludzie pozostali bez pięknych filozoficznych wiadomości.
IV. Niechże to będzie pierwszym fundamentem, że bez filozofii, jak się to potem jaśniej okaże, nie można ukształcić wymownego, którego poszukujemy, człowieka: nie żeby się w niej wszystko zawierało, lecz żeby mu pomocą była, jak sztuka zapaśnicza aktorowi; często bowiem bardzo dobrze porównywają się małe rzeczy z wielkiemi. Nie można tedy bez filozofii mówić obszernie i dokładnie o ważnych i rozmaitych rzeczach. Sokrates mówi w Fedrze Platona, że Perykles dla tego wygórował nad wszystkich mowców, że był słuchaczem Anaxagora, naturalnego filozofa, i jest tego zdania że winien mu był, prócz wielu innych pięknych i szacownych wiadomości, nie tylko pełność i bujność myśli, ale i to, co w wymowie jest najwalniejszą rzeczą, jak wzruszyć każdą strunę serca ludzkiego. To samo powiedzieć można o Demostenesie, z którego listów[4] okazuje się, jak pilnie słuchał Platona. Nie możemy bez nauki filozofii odłączyć rodzaj od gatunku, określić, podzielić na części, odróżnić prawdę od fałszu, wyciągnąć wnioski, dostrzedz sprzeczności, rozpoznać dwuznaczności. Cóż mam powiedzieć o całem przyrodzeniu, którego znajomość dostarcza okwitych bogactw wymowie? A jak możemy o życiu ludzkiem, o powinnościach, o cnocie mówić lub sądzić, jeśliśmy tego wszystkiego nie zgłębili?

V. Oprócz tych rozmaitych i walnych wiadomości, potrzebne są jeszcze niezliczone ozdoby, które dawniej podawali tak zwani nauczyciele wymowy. Ztąd pochodzi, że nikt nie doszedł do prawdziwej i doskonałej wymowy, dla tego że insza jest nauka myślenia, insza mówienia, że od innych ludzi znajomości rzeczy, od innych znajomości słów zasięgają. Dla tego M. Antoniusz, w wieku ojców naszych miany za pierwszego mówcę, człowiek bystrego rozumu, mówi w jedynej, jaką nam zostawił, xiążeczce, że widział wielu ludzi gładko mówiących ale żadnego zgoła wymownego człowieka. Snuł mu się zapewne w myśli obraz mowcy, którego na przykładzie w nikim nie widział. Człowiek ten bystromyślny (bo takim był), dostrzegał tyle niedostatków w sobie i w drugich, iż żadnego zgoła nie znalazł zasługującego na nazwisko prawdziwego mowcy. Jeżeli ani siebie, ani L. Krassa za wymownego nie miał, musiał zapewne utworzyć sobie o wymowie tak doskonałe wyobrażenie, że nie śmiał nazwać wymownym żadnego z tych, którzy mu się zdawali mniej więcej dalekimi od tej doskonałości.
Wynajdźmy więc, Brutusie, jeżeli możemy, tego mowcę, którego Antoniusz nigdy nie widział, czyli raczej którego nigdy nie było, a jeżeli nie zdołamy dosięgnąć tego wzoru, z którym, jak on mówił, zaledwie bóg jaki mógłby się zrównać, może nam się przynajmniej uda powiedzieć, jakim być powinien.

VI. Trzy tylko są rodzaje stylu: w każdym z nich niektórzy się odznaczyli, zarówno we wszystkich, jak chcemy, bardzo mało. Byli, iż tak powiem, wysokolotni mówcy, którzy połączyli wzniosłe myśli ze wspaniałemi wyrażeniami, pełni zapału, rozmaitości, okwitości, jędrności, zdolni wzruszyć i na swą stronę umysły nakłonić. Jedni mieli styl chropowaty, cierpki, najeżony, niepoprawny; drudzy, gładki, płynny, potoczysty.
Z przeciwnej strony stoją mowcy cienkiej, smagłej postaci, którzy poprzestają na nauczeniu i wyjaśnieniu, o wywyższenie przedmiotu nie dbają; ich wysłowienie jest delikatne, szybkie, wygładzone. Są między nimi niektórzy z bystrym rozumem, ale bez ogłady, i umyślnie mówią językiem podobnym do mowy nieoświeconego gminu; drudzy przy tej samej prostocie, mają więcej polerowności, więcej wdzięku, tu i owdzie rozsiewają kwiaty, ozdobami nie gardzą.
Jest jeszcze rodzaj mowców pośredni między nimi i jakby mieszany. Ci nie mają ani bystrości ostatnich, ani mocy piorunującej pierwszych, graniczą z obydwoma rodzajami, w żadnym nie celują, coś sobie z nich przyswajają, czyli raczej, jeżeli dobrze w rzecz wejdziemy, od nich się oddalają. Ich mowa płynie, jak mówią, jednostajnym potokiem, i niczem się nie zaleca prócz łatwości i jednakowości. Ich ozdoby są skromne, jak wstążki u wieńca, a myśli i wyrażenia słabym blaskiem tleją.

VII. Ci, co się odznaczyli w jednym z tych trzech rodzajów, zyskali wielkie między mówcami imie; ale zachodzi pytanie, czy zadosyć uczynili naszemu życzeniu. Znamy takich, którzy ozdobnie i dobitnie, biegle i subtelnie mowili, i dałyby nieba, żebyśmy między Rzymianami cień przynajmniej takiego mowcy znaleść mogli! byłoby wybornie nie szukać obcych przykładów, na swych poprzestać. Ale jakkolwiek wiele zalet przyznałem Rzymianom w rozmowie zawartej w moim Brutusie, częścią dla zachęcenia drugich, częścią z miłości ku mym społziomkom, przypominam sobie, żem jednego tylko Demostenesa przeniósł daleko nad wszystkich, a to dla tego, że on wykształcił swój talent na wzór wymowy, jaką sobie w myśli wystawia, a nie takiej, jaką w tym lub owym poznałem. Nie znalazł się żaden, coby był dobitniejszym, bieglejszym, umiarkowańszym od niego mówcą. Jeżeli tedy ludzie, których opaczne mniemanie zaczęło się upowszechniać, ubiegają się za nazwiskiem mówców Attyckich, albo chcą zostać mówcami Attyckimi, muszę im przypomnieć, że przedmiotem ich podziwienia powinien być Demostenes, który takim jest Attykiem, że mojem zdaniem, same Ateny w wyższym stopniu Attyckiemi być nie mogą. Niech się od niego nauczą, co to jest Attycyzm, i niech miarkują wymowę jego siłą, nie swoją nieudolnością. Bo dziś każdy to tylko chwali, co myśli że będzie mógł naśladować. Ponieważ ci ludzie mają najlepsze chęci, chociaż nie są obdarzone dość gruntownem poznaniem, nie od rzeczy będzie ich nauczyć, jaka jest właściwa Attykom zaleta.

VIII. Usposobienie słuchaczów zawżdy było dla mowców skazówką. Kto chce się podobać, ma baczenie na skłonności tych, co go słuchają, do nich i do ich sądu całkiem się stosuje, za ich skinieniem idzie. I tak w Karyi, Myzyi, Frygii, gdzie ogłada i delikatny smak są nieznane, przyjęto podobającą się tamecznym mieszkańcom, nadętą i, iż tak rzekę, otyłą wymowę, która nigdy nie miała zalety u ich sąsiadów, Rodów, ciasnym tylko przesmykiem morskim od nich oddzielonych, daleko mnie, u Greków, a przez Ateńczyków całkiem odrzuconą została. Bo oni zdawna mają smak tak wyborny, sąd tak wytrawny, że na wszystko zatykają uszy, co nie jest czyste i wytworne. Mowca ich delikatnemu czuciu powolnym będąc, nie śmiał użyć niezwyczajnych, odrażających wyrażeń.
I tak, naprzykład, mowca, który, jak powiedziałem wszystkich innych przewyższył, zaczyna swą bez zaprzeczenia najlepszą za Ktesifonem mowę[5] skromnie i nieśmiało; nalega, mówiąc o prawach; potem zwolna postępując, i widząc sędziów wzruszonych, wznosi się śmielszym lotem. A jednak, chociaż ten mowca ważył ściśle na szali każde słowo, Eschines mu wytyka i gani niektóre, szydzi z nich, strasznemi, obrzydłemi, nieznośnemi być mieni. Nazywając Demostenesa dzikim zwierzem, zapytuje go, słowali to są, czyli dziwolągi. A tak, zdaniem Eschinesa, Demostenes nawet nie mówił po attycku. Łatwo zganić pałające, iż tak powiem, słowo, i śmiać się z niego, kiedy już zgasł zapał w umysłach. Jakoż Demostenes usprawiedliwiając się w żart to obraca, mówiąc, że nie na tem zależy los Grecyi czy tego lub owego słowa użył, czy w tę lub ową stronę ręką skinął. Jakżeby w Atenach Myza lub Fryga słuchano, kiedy Demostenesa za przesadę ganiono? Gdyby tam który z nich grubym, płaczliwym głosem, po azyatycku śpiewać zaczął, ktoby go zniósł, czyli raczej nie życzył sobie, żeby go z mównicy zniesiono?

IX. Kto się tedy stosuje do delikatnego i surowego słuchu Ateńczyków, ten za Attyckiego mówcę poczytan być ma. Wiele jest rodzajów attycyzmu. Nasi mniemani Attycy jeden tylko znają: myślą, że ten tylko po attycku mówi, czyje wysłowienie jest szorstkie i nieozdobne, byle tylko czyste i jasne było. Że takie jest Attyckie, w tem się nie mylą, że je za jedyne uważają, w tem błądzą. Bo jeżeli podług nich na tem tylko attycyzm zależy, to i sam Perykles po attycku nie mówił, któremu bez zaprzeczenia dawano pierwszeństwo. Gdyby tylko po prostu mówił, nigdyby o nim poeta Arystofanes nie mógł powiedzieć, że grzmiał, ze piorunował, że wstrząsał całą Grecyą. Więc Lysiasz, ów pełen wdzięku i poloru pisarz jest mowcą Attyckim. Ktoby mógł temu zaprzeczyć? byle tylko o tem niebyło wątpliwości, że jeżeli Lysiasz jest Attykiem, to nie dla tego, że jest prostym i nieozdobnym, lecz że nie ma w nim nic niezwyczajnego, nic niesmacznego. Słowem, mówić ozdobnie, dobitnie, okwicie, albo jest attycyzmem, albo ani Eschines, ani Demostenes Attykami nie są.
A oto znowu drudzy, wyznający się być ślepymi naśladowcami Tucydydesa, nowy, i niesłychany — rodzaj nieuków. Ci, co za Lysiaszem idą, naśladują przynajmniej mowcę poniekąd sądowego, wprawdzie nie wielkiego i nie wzniosłego, ale mającego smak tak wytworny i delikatny, że mógłby zaszczytnie w sprawach sądowych stanąć. Tucydydes zaś opowiada czyny, wojny, bitwy, poważnie i dokładnie; ale od niego nic powziąć nie można na użytek spraw sądowych i politycznych. Same jego nawet do ludu mowy, któremi swe dzieło przeplata, tyle mają ciemnych i zawiłych myśli, że je zaledwie zrozumieć można, co w mówiącym publicznie jest największą wadą. Co za opaczny smak w ludziach, żeby mając zboże, żołędzią się karmili! winniśmy Ateńczykom lepsze pożywienie[6]; nie mielibyśmy im także lepszą mowę zawdzięczać? Jaki mówca Grecki wziął cokolwiek z Tucydydesa[7]? „Ale jest od wszystkich chwalony“ że wsprawach stawał, lecz że w swej historyi, możeby imie jego do nas nie doszło, chociaż piastował dostojeństwa, i pochodził ze znakomitego rodu. Żaden nie naśladuje wspaniałości jego myśli, dobitności wyrażeń; ale powtórzywszy niektóre pokaleczone i bez związku z sobą z niego urywki, do czego nie trzeba nauczyciela, myślą że są istnymi Tucydydesami. Napotkałem jednego człowieka, który chciał być podobnym Xenofonowi, którego styl jest bez wątpienia słodszy od miodu, ale na nic przydać się nie mogący w zgiełku na Forum.

X. Powróćmy teraz do tego mowcy, którego chcemy ukształcić i uposażyć wymową, jakiej Antoniusz w nikim nie znał. Jestto, Brutusie, walne i trudne dzieło; ale zdaje mi się, że lubiącemu nic nie jest trudno; lubię zaś i zawsze lubiłem twój rozum, twoje naukowe prace, twoje obyczaje. Codzień cię więcej kocham, nie tylko tęskniąc za tobą i żałując, że się z tobą widywać, rozmawiać, obcować nie mogę, ale słysząc pochwałę twych rzadkich cnót, które, aczkolwiek rozmaite, połączyć w sobie umiałeś. Co tak dalekiego od siebie, jak dobroć od surowości? a jednak kto był kiedy miany za surowszego, za słodszego od ciebie? Co trudniejszego, jak rozsądzając spory między wielą osobami, być od wszystkich kochanym? a jednak umiesz dokazać, że ci nawet, przeciw którym wyrok wydałeś, spokojni i radzi od ciebie odchodzą. A tak, chociaż dla przypodobania się nic nie czynisz, wszystkim się podobasz. Dla tego jedna tylko Gallia ze wszystkich naszych prowincyi nie goreje powszechnym pożarem[8]. Używasz tam cnót swoich owocu, otoczony w tej najpiękniejszej Italii krainie szacunkiem najlepszych obywateli, którzy są kwiatem i mocną podporą naszej Rzeczypospolitej. Coż mam powiedzieć o twem nieustannem do nauk przykładaniu się wśród najważniejszych zatrudnień? albo sam piszesz, albo mnie do pisania zachęcasz. Jakoż przystąpiłem do tego dzieła, ukończywszy Katona[9], którego nigdybym nie tknął, z bojaźni nieprzyjaznego cnocie tego czasu, gdybym nie myślał, że mi się niegodziło nie być powolnym twemu wezwaniu, obudzającemu we mnie drogą mi jego pamięć. Wzywam ciebie samego na świadka, że na twoje prośby i po długim oporze ośmieliłem się to napisać. Odpowiedzialność za to ze mną podzielać będziesz: jeślim nie wydołał takiemu przedmiotowi, będzie w tem twoja wina, żeś ten ciężar na mnie włożył, moja, żem się go podjął. Ta tylko zasługa będzie wymówką mojej nierozmyślności, że chciałem tym darem przyjemność sprawić.

XI. Ale bardzo trudno we wszystkiem oznaczyć cechę, a jak Grecy mówią charakter doskonałości, bo jednemu to, drugiemu owo doskonałem się widzi. Jeden mówi, lubię Enniusza, bo się nie oddala od zwyczajnego sposobu mówienia. Drugi powiada, lubię Pakuwiusza: piękne są jego i wypracowane wiersze: wiele jest zaniedbania u Enniusza. Innemu Attiusz się podoba; różne są bowiem zdania tak u nas jako u Greków, i nie łatwo powiedzieć, jaka forma jest najlepsza. Podobnież w malarstwie, jedni lubią ciemny, posępny, ponury, drudzy, jasny, wesoły, jaskrawy koloryt. Jak podać prawidło, naznaczyć miarę, kiedy każdy rodzaj ma swoje doskonałości, i kiedy tyle jest rodzajów? Ta trudność nie odwiodła mnie od mego zamiaru; myślę, że w każdej rzeczy jest coś doskonałego, chociaż się ukrywa, ale że to dostrzedz może, kto jest tej rzeczy dobrze świadomy.
Ponieważ wiele jest dzieł wymowy rodzajów, a te są rozmaite i nie wszystkie są jednej postaci, zostawię teraz na boku mowy pochwalne, rozprawy, historye, takie mowy radne, jak Isokratesa Panegiryk, i wielu innych tak zwanych sofistów, wszystkie nakoniec dzieła nie należące do rozpraw sądowych, tylko do tego rodzaju, co go Grecy okazującym nazywają, bo to jest rodzaj wystawny, którego celem jest sprawić przyjemność słuchowi. Nie trzeba go jednak zaniedbywać: jest on, iż tak powiem, pożywieniem mowcy, którego obraz kreślę, i o którym chciałbym coś niepospolitego powiedzieć.

XII. Ten rodzaj dostarcza wielkiego zapasu wyrazów, ich składnia i harmonia jest w nim od jarzma prawideł wolniejsza. Daje się tam pozwolenie myślom przywdziania pięknej szaty, dozwolone są gładko toczące się, zaokrąglone peryody: umyślnie, nie ukrytym fortelem, ale jawnie i otwarcie pracują tam nad tem, żeby słowa słowom jakby wymierzone odpowiadały, żeby przeciwieństwa obok siebie postawić, sprzeczności z sobą porównać, podobnemi zakończeniami peryody zamykać, i żeby te w swym spadku tak samo brzmiały, czego wszystkiego broniąc spraw rzetelnych daleko rzadziej używamy, a przynajmniej utaić staramy się. Isokrates w swoim Panatenciku[10] wyznaje, że się za temi zwrotami starannie ubiegał: bo niepisał dla sądowej walki, ale dla sprawienia słuchającym przyjemności. Trasymachus z Chalcedonu i Gorgiasz Leontyński, pierwsi, jak mówią, tem się zajmowali, potem Teodor z Byzancyum i wielu innych, których Sokrates w Fedrze rzemieślnikami słów nazywa. Styl ich nie jest bez wdzięku, ale jest wiele wyrażeń jakby nowowylęgłych, posiekanych, do wierszy podobnych, jest także zbyt wiele malowidła. Tym więcej zdumiewać się powinniśmy nad Herodotem i Tucydydesem, którzy, lubo ich wiek przypadł na czasy powyższych pisarzów, zdaleka pozostali od takich piękności, czyli, raczej od takich bawidełek. Jeden bez żadnych podskoków płynie jak rzeka spokojna; drugi pomyka się szybszym pędem, i w jego opisach bitew słychać coś podobnego do odgłosu trąby wojennej. Oni pierwsi, jak mówi Teofrastus, tak ożywili historyą, że ośmieliła się mówić ozdobniejszym i bogatszym niż dawniej językiem.

XIII. Nastąpił po nich Isokrates, którego zawsze więcej niż drugich w tym rodzaju chwalę. Chociaż się ze mną, czasem, Brutusie, delikatnie i uczenie o niego sprzeczasz. Ale mi może ustąpisz, kiedy usłyszysz co w nim chwalę. Gdy mu się zdawało, że peryody były podzielone na zbyt drobne części u Trasymacha i u Gorgiasza, którzy pierwsi, jak powiadają, sztucznie powiązali słowa, u Teodora posiekane i nie dosyć, iż tak powiem, zaokrąglone, pierwszy zaczął rozwijać myśli w płynniejszych peryodach. Jego prawidła ukształciły najsławniejszych mowców i pisarzów, dom jego miany był za szkołę wymowy. Jak ja, kiedy mnie nasz Kato chwalił, mało dbałem o naganę drugich; tak Isokrates, mając za sobą świadectwo Platona, mógł nie stać o zdanie swych innych sędziów. Prawie na ostatniej karcie Fedra tak o nim, jak wiesz, Sokrates mówi: „Młodym jest jeszcze, Fedrze, Isokrates: ale ci powiem, co o nim rokuję. — Cóż tedy? zapytał Fedr. — Zdaje mi się mieć wyższy od Lysiaszowego geniusz wymowy. Ma przy tem większy pociąg do cnoty, tak iż bynajmniej dziwno nie będzie, jeżeli, do lat przyszedłszy, przewyższy w rodzaju wymowy, któremu się teraz oddaje, wszystkich poprzednich mowców, jak teraz swych rówienników przewyższa; albo, jeżeli natem nie poprzestanie, że, idąc jakby za bozkiem natchnieniem, wzniesie się do czegoś wyższego. Jest w nim z przyrodzenia duch filozofii. „To Sokrates o młodym jeszcze Isokratesie rokował; tak o starym pisze spółczesny mu Plato, nieprzyjaciel wszystkich retorów, jego tylko jednego uwielbia. Ci, co Isokratesa nie lubią, niech mi pozwolą mylić się z Sokratesem i Platonem.
Słodycz wysłowienia, bujność i płynność, bystre zwroty myśli, przyjemnie brzmiące słowa, są to cechy rodzaju okazującej wymowy, który, jak powiedziałem, jest sofistom właściwy, przydatniejszy do okazałej wystawy, niż do walki, zachowany dla szkoły zapaśniczej, pogardzony i odepchnięty na Forum. Ale że wymowa przezeń wykarmiona i wypielęgnowana, potem sama przez się sił i kolorów nabrała, nie od rzeczy było wspomnieć o tej jakby kolebce mówcy. Ale są to jego dziecinne zabawki; zaprowadźmy go teraz na plac boju.

XIV. Mówca na trzy rzeczy baczyć ma, na wynalezienie, na uporządkowanie, na wysłowienie. Powiem co jest najlepszego w każdej z tych części, ale trochę inaczej, niżeli w nauczaniu tej sztuki mówić się zwykło. Nie podam żadnych prawideł, bom się tego nie podjął, ale skreślę tylko obraz doskonałej wymowy; nie będę opowiadał, jak się jej nabywa, ale jaką mi się być zdaje.
O dwóch pierwszych krótko się wyrażę; bo nie tak służą do ozdoby mowy, jak są potrzebne i do wielu innych nauk nieoddzielne. Wynalezienie i osądzenie tego, co się ma powiedzieć, jest wprawdzie ważne i jakby dusza w ciele; ale jestto raczej rzeczą rozsądku niżeli wymowy; a jednak jaka sprawa może się obejść bez rozsądku? Ma tedy doskonały mówca, którego poszukujemy, poznać źródła dowodów. Bo gdy w każdym spornym przedmiocie albo w zaprzeczonem twierdzeniu zachodzi pytanie, czy co się stało, czem i jakiem jest, odpowiada się na pierwsze, czy co się stało, dowodami, na drugie, czem jest, określeniami, na trzecie, jakiem jest, względami na to, co dobre, a co złe. Żeby mowca, nie ów pospolity, ale ten doskonały, mógł tego wszystkiego użyć, odłącza, jeżeli zdoła swą sprawę od sciśle odznaczonych osób i czasów; bo może więcej rozszerzyć się nad całością niżeli nad częścią, a czego dowiódł w ogólności, to musi być koniecznie dowodem w szczególnym przypadku. Pytanie, przeniesione od szczególnych osób i czasów do ogólnego rodzaju, nazywa się thesis. Ćwiczył w tem Arystoteles swych uczniów, nie podług zwyczaju subtelnie rozprawiających filozofów, ale żeby jak zapaśni retorowie o wszystkiem na obie strony ozdobnie i okwicie mówić mogli. Arystoteles napisał xięgę o komunałach czyli o miejscach powszechnych, zkąd mówca wszystkie dowody za i przeciw wyczerpnąć może.

XV. Nasz mowca (nie jaki szkolny deklamator, albo krzykała na Forum, ale doskonały mowca) łatwo przebieży wskazane przez retorów dowody, wybierze z nich jakie mu do jego sprawy podniesionej na ogólne stanowisko posłużą, zkąd dostrzeże źródło, z którego wypływają tak zwane miejsca powszechne. Ale nie nadużyje tych bogactw, tylko odważy i wybierze; bo nie zawsze i nie we wszystkich sprawach przydać się mogą te same dowody. Rozsądek za przewodnika weźmie, nie tylko wynajdzie, co ma powiedzieć, ale i odważy. Co płodniejszego nad rozum człowieka, zwłaszcza nauką wykształcony? Ale jak tłusta i żyzna ziemia nie tylko zboże, ale i szkodliwe zbożu chwasty rodzi; tak wypływają czasem z owych miejsc powszechnych słabe, niestosowne do sprawy, na nic nieprzydatne dowody, z których rozsądek mówcy uczyni najlepszy wybór. Jak inaczej utrzymać się zdoła na swem stanowisku? albo jak zmiękczy co jest twarde, a jeżeli zatrzeć się nie da, jak utai lub precz, możnali będzie, uprzątnie? albo jak odwiedzie od tego uwagę? albo jak co innego przywiedzie, co naprzeciwko postawione, podobniejszem się do prawdy okaże, niżeli co mu stoi na przeszkodzie?
Jak teraz wynaleziony materyał uporządkować? był to drugi z trzech punktów. Niech przedsionek będzie przyozdobiony, wstęp do mowy świetny; opanowawszy pierwszem natarciem umysły, niech mowca osłabia i oddala, coby pierwszemu wrażeniu ujmę czyniło; niech z najmocniejszych dowodów wybierze jedne na początek, drugie na koniec, a słabsze w środek wtrąci.
Jak mowca ma dopełnić swe dwie pierwsze powinności, pokrótce i w ogólności opisaliśmy. Ale, jak już pierwej powiedziałem, te części, aczkolwiek ważne, nie wymagają wiele sztuki i pracy.

XVI. Kiedy mówca z wynalezieniem i uporządkowaniem materyi do ładu przyszedł, baczyć ma na to, co jest najważniejsze, na wysłowienie. Nasz Karneades dobrze o Klitomachu zwykł był mawiać: — Klitomachus zawsze jedno mówi, Charmadas jedno i tym samym sposobem. — Jeżeli w filozofii siła na tem zależy, jak mówimy, gdzie na rzecz uważamy, słów nie ważymy, jakże nie mamy być troskliwymi o styl mowy, gdzie wysłowienie jest istotną częścią? I toć to jest, Brutusie, co z twego listu wyrozumiałem: nie pytasz o to, czego w wynalezieniu i uporządkowaniu po wielkim mowcy wyciągam, ale chcesz, jak mi się zdaje, dowiedzieć się, jaki rodzaj wysłowienia za najlepszy uznaję. Jestto rzecz trudna, bogowie nieśmiertelni! i ze wszystkich najtrudniejsza. Bo mowa jest tak delikatna, tak powolna, tak giętka, że się podaje, w jakąkolwiek nachylisz ję stronę; a potem z rozmaitości charakterów i skłonności ludzkich musiały wyniknąć różne stylu rodzaje. Ci, co pokładają wymowę, na szybkiem mówieniu, lubią potok słów bystro płynący. Drudzy wolą styl ucinkowy, przestanki, odetchnienia. Co może być tak różnego? a jednak każdy z tych rodzajów ma swą doskonałość. Jedni nad tem pracują, żeby ich styl był słodki, równy, czysty i naturalny; drudzy starają się o coś twardego, cierpkiego, prawie smutnego. Są, jak nieco pierwej powiedzieliśmy, trzy rodzaje stylu, wzniosły, prosty, umiarkowany; tyleż jest mowców rodzajów.

XVII. Ponieważ zacząłem więcej ci udzielać, niżeli żądałeś (bo odpowiadając na twe pytanie o wysłowieniu, wspomniałem pokrótce o wynalezieniu i uporządkowaniu), mówić teraz o akcyi będę. Tym sposobem nie pominę żadnej części; bo nie trzeba tu mówić o pamięci, która się wymaga w wielu innych naukach.
Sposób mówienia polega na dwóch rzeczach, na akcyi i na wysłowieniu. Akcya jest, iż tak powiem, wymową ciała, składając się z głosu i z gestu. Tyle jest odmian głosu, ile jest uczuć, które najwięcej głos obudzą. Nasz tedy doskonały mowca, z którego oka nie spuszczam, stosować zawsze swój głos będzie do uczuć, jakiemi sam jest przejętym, i jakie wzbudzić zechce w sercu słuchacza; o czem miałbym wiele do powiedzenia, gdyby był czas, po temu, lub gdybyś tego odemnie żądał; powiedziałbym także o gestach, z któremi łączy się wyraz twarzy. Niewypowiedzianie wiele zależy na sposobie, jakim mowca tem wszystkiem się posługuje. Bo ludzie nieumiejący się wysłowić, często zebrali przez to tylko, że mieli doskonałą akcyą, owoc wymowy; a przeciwnie miano wielu wymownych dla nieprzyzwoitej akcyi, za nieumiejących się wysłowić. Nie bez przyczyny tedy Demostenes przyznawał akcyi pierwsze, drugie i trzecie miejsce. Jakoż w rzeczy samej, jeżeli wymowa niczem jest bez niej, a ona bez wymowy tak wiele znaczy, to jej ważność w sztuce mówienia nie podlega żadnej wątpliwości.

XVIII. Kto dąży do przodkowania w wymowie, podnosi głos, kiedy namiętnie, spuszcza, kiedy łagodnie chce mówić, żeby swą powagę okazać, mówi nizkim, żeby litość wzbudzić, rozczulającym głosem.
Przedziwna jest natura głosu; ma wprawdzie trzy tylko główne tony, wysoki, nizki i pośredni[11], a jednak powstaje z nich tak słodka rozmaitość w śpiewie. Jest także w mówieniu pewien śpiew niewyraźny, nie ten, jakim retorowie w Frygii i w Karyi swe mowy kończyli, a który był ledwie nie śpiewem, ale ten, o którym mówią Demostenes i Eschines, wyrzucając sobie nawzajem odmiany głosu, a mianowicie Demostenes, który o słodkim i czystym głosie Eschinesa często wspomina. Do nauki przyjemnego wymawiania zdaje mi się potrzebną ta uwaga, że samo przyrodzenie, jak gdyby chciało wprowadzić harmonią do mowy ludzkiej, uczy nas podnosić głos nie więcej jak na jednej, i nie na dalszej, jak na trzeciej od końca zgłosce. Niech więc sztuka idzie za tym przewodnikiem, dla sprawienia przyjemności słuchowi. Życzyć sobie mamy pięknego głosu, bo go sobie dać nie możemy, ale ukształcić i wydoskonalić jest w naszej mocy. Nasz więc mówca nauczy się swój głos odmieniać i urozmaicać, podnosząc go i zniżając, całą skalę tonów przebiegać będzie. Tak swe ruchy umiarkuje, żeby w gestach nic zbytecznego nie było: postawa prosta i wyniosła; rzadko kiedy przechadzać się, rzadziej jeszcze po mównicy biegać będzie; żadne od niechcenia kiwanie głową; żadne palcami wskazywanie i taktu niemi wybijanie. Co do ruchów ciała, więcej jeszcze postara się o ich umiarkowanie: rozłoży ramiona, wyciągnie rękę, jeżeli gwałtownie, ściągnie ku sobie, jeżeli spokojnie mówić będzie. Twarz zaś, która po głosie najwięcej może, jaką godność, jaki wdzięk akcyi dodaje! Ale strzedz się trzeba przesady, grymasów. Ważnym jest także wyraz oczu; bo jak twarz jest obrazem duszy, tak jej tłumaczami są oczy, których wesołe lub smutne spojrzenia zależeć będą od rzeczy, o której się mówi.

XIX. Ale już przystąpmy do skreślenia obrazu doskonałego mówcy i najwyższej wymowy. Samo imie wskazuje, że cała wymowa jest w wysłowieniu, i że w niem wszystko inne się zawiera. Nie nazwano go ani od wynalezienia, ani od uporządkowania, ani od akcyi, ale go nazwano po grecku rhetor, po łacinie eloquens, od wyrazu znaczącego wysłowienie. Innych przymiotów mówcy część jakąś każdy sobie przywłaszcza, talent zaś wymowy, to jest wysłowienie do niego tylko należy. Byli wprawdzie filozofowie, którzy ozdobnie mówili. I tak Teofrastus[12] dostał imie od swej bozkiej wymowy, Arystoteles ośmielił się zmierzyć z samym nawet Isokratesem, o Xenofonie powiadają, że Muzy przez usta jego mówiły, a wszystkich, którzy kiedykolwiek głos podnosili lub pisali, Plato słodyczą i wspaniałością niezmiernie przewyższył. Żaden z nich jednak nie ma ani jędrności, ani tych do żywego dojmujących wyrażeń, które wymowie, a mianowicie sądowej są właściwe. Rozmawiają z ludźmi uczonymi, których namiętności wolą uspokoić, niżeli podniecić. Mówią o rzeczach spokojnych, nie mogących bynajmniej wzburzyć nikogo, w celu oświecenia, nie opanowania umysłu, a jeżeli starają się podobać, więcej, zdaniem niektórych czynią, niżeli potrzeba. Nietrudno tedy odłączyć od tego rodzaju tę wymowę, o którą teraz nam idzie. Mowa filozofów cicha i ustronie lubiąca, nie zna ani myśli, ani wyrażeń podobających się ludowi; niezwiązana rytmem, wolniej postępuje; nie ma nic gniewliwego, nic gorzkiego nic srogiego, nic zdumiewającego, nic przebiegłego: jestto obraz skromnej, czystej, niepokalanej dziewicy.
Sofistów[13], o których wyżej mówiłem, bardziej jeszcze, dla ich podobieństwa z mowcą, odróżnić od niego trzeba, bo oni chętnie sięgają po te same kwiaty, któremi mowca zdobi swe mowy. Ale tem się od niego różnią, że ich celem jest raczej uspokoić, niżeli wzburzyć umysły, podobać się, nie przekonać; że o to częściej i widoczniej starają się, niżeli mowcy; że się ubiegają więcej za blaskiem, niżeli za gruntownością myśli; że często od rzeczy odstępują, zabawnemi powieściami swe opowiadanie przeplatają, lubią śmielsze przenośnie; że słów tak używają, jak farb malarze dla urozmaicenia obrazu; że szukają podobieństw, przeciwne zdania obok siebie stawiają, i podobnemi spadkami bardzo często swe peryody kończą.

XX. Z tym rodzajem graniczy historya, w której jest ozdobne opowiadanie, często krajów i bitew opisanie, przeplatane mowami i zachęceniami; ale to wszystko wymaga spokojnie płynącej, nie bystrym lotem bujającej wymowy. Poszukiwana przez nas wymowa nie mniej od stylu historycznego, jak od stylu poetycznego daleka być powinna.
Bo poeci dali także powód do zapytania, czem się oni od mówcy różnią. Różnili się dawniej wierszem i dźwiękiem muzycznym, który dziś zagęścił się także u mowców. Wszystko co pod miarą słyszeć się daje, choćby z tego wiersz nie powstał, bo w prozie wiersz jest wadą, zowie się dźwiękiem muzycznym, a po grecku rytmem. Chociaż Plato i Demokryt wierszów nie pisali, styl ich jest tak ożywiony i świetny, iż zdawało się niektórym, że ich wyrażenia więcej mają poezyi, niżeli komedye, które niczem się nie różnią od potocznej rozmowy, jedno budową wiersza. Nie jestto główną rzeczą u poety, chociaż zasługuje na tym większą pochwałę, kiedy wznosi się do doskonałości wymowy, będąc wierszem związany. Jakkolwiek wzniosły jest język niektórych poetów, zdaje mi się, że więcej od nas pozwalają sobie w wynalezieniu i połączeniu słów, i że dla przypodobania się więcej się ubiegają o słowa, niżeli o myśli. Nakoniec, jeżeli jest między mówcą a poetą, jakie podobieństwo, a to polega jedynie na smaku i wyborze słów, nietrudno rozpoznać zachodzącą między nimi we wszystkiem innem różnicę. Nie podlega to żadnej wątpliwości, a choćby podlegało, objaśnienie onej nie jest potrzebne do żałożonego przez nas celu.
Odłączyliśmy mowcę od filozofów, od sofistów, od historyków, od poetów; trzeba nam teraz powiedzieć, jakim on być ma.

XXI. Ten będzie człowiekiem wymownym (szukamy go za przodownictwem Antoniusza), który na Forum i w sprawach cywilnych umie przekonać, podobać się, wzruszyć. Przekonanie jest rzeczą konieczną, podobanie się przyjemną, wzruszenie jest zwycięztwem mowcy. To ostatnie najwięcej się przyczynia do wygrania sprawy. Ile jest powinności mowcy, tyle jest stylów: prosty służy do przekonania, umiarkowany do podobania się, gwałtowny do wzruszenia, a w tym ostatnim objawia się cała dzielność mowcy. Potrzeba tedy z trafnym rozsądkiem połączyć nadzwyczajne zdolności, żeby w miarę pomieszać z sobą te trzy rodzaje stylu; bo mowca ma osądzić, co do każdej sprawy należy, i mówić jak sprawa wymaga. Gruntem tedy wymowy, jak wszystkich innych rzeczy, jest zdrowy rozsądek. Bo jak w życiu, tak w wymowie, nic nie jest trudniejszego, jak poznać co przystoi, co Grecy πρέπον, my decorum zowiemy. Jest na to wiele wybornych prawideł, i rzecz sama warta poznania. Nie znając jej, nie tylko błądzimy w życiu, ale często bardzo w poezyi i w prozie.
Na to, co przystoi, mowca baczyć ma równie w myślach, jak i w słowach. Bo nie do wszystkich stopni fortuny, dostojności, wieku, znaczenia, nie do wszystkich miejsc, czasów, słuchaczów przypadają zarówno te same myśli i słowa. W każdej części mowy, jak w życiu, zważać na to trzeba, co przystoi, a co częścią polega na rzeczy, o której mówimy, częścią na osobach, to jest na mówcy i na słuchaczach. Zajmują się tą obszerną materyą filozofowie, mówiąc o powinnościach, nie o cnocie, bo jedna jest tylko cnota, grammatycy, objaśniając poetów, mówcy także przestrzegają przyzwoitości w każdym rodzaju i w każdej części mowy. Co w rzeczy samej nieprzystojniejszego, jak mówiąc przed jednym sędzią o rynnach, używać szumnych wyrazów i dowodów z miejsc powszechnych wyczerpniętych, a o majestacie ludu Rzymskiego skromnie i uniżenie mówić. Taki mowca uchylałby zupełnie przeciw przyzwoitości.

XXII. Drudzy mylą się w tem co do osoby, albo sędziego, albo swojej, albo przeciwnika, a to nie tylko w rzeczy samej, ale i w słowach. Lubo słowo bez rzeczy nic nie znaczy, często jednak taż sama rzecz bywa pochwalona lub zganiona, podług tego jak tem lub innem słowem jest wyrażona. W każdej rzeczy upatruj, jak daleko postąpić możesz; bo chociaż każdy ma swą miarę, więcej obraża przesadzeniem, niżeli niedosadzeniem. Apelles mówił, że i malarze w tem błądzą, którzy nie wiedzą na czem poprzestać.
Obszerne tu mamy pole, Brutusie, co nie uchodzi twojej uwagi, i wymagające oddzielnej xięgi. Ale do tego, o czem tu mowa, dość na tem. Codzień mówimy, sądząc o czynach lub słowach, ważnych lub błahych, to przystoi, tamto nie przystoi, i w tem wszystko się zawiera. Ale insza jest co przystoi, insza co się komu od nas należy, a co znaczy dopełnienie powinności zawsze i we wszystkiem; przystojność zaś jest zastosowaniem się w czynach, w słowach, w twarzy, w gestach, w chodzie, do osób i do czasów, a co temu jest przeciwne nieprzystojnością się zowie. Jeżeli tedy poeta unika jej, jako największej wady, jeżeli chybia, kiedy u niego zły człowiek jak dobry, głupi jak mądry mówi; jeżeli malarz ofiary Ifigenii, odmalowawszy Kalchasa smutnego, Ulissesa smutniejszego, Menelaja zalanego łzami, pomiarkował, że trzeba rzucić zasłonę na głowę Agamemnona, ponieważ pędzlem głębokiego żalu ojca wyobrazić nie zdołał[14]; jeżeli nakoniec aktor o to, co przystoi pyta: czegóż po mowcy wyciągać mamy? Kiedy to zatem jest tak ważną rzeczą, niechże mowca na to baczy, jak ma sobie w ogólności i w szczególności ze swym przedmiotem postąpić; bo jasną jest rzeczą, że nie tylko każda część mowy, ale każda sprawa wymaga innego sposobu mówienia.

XXIII. Idzie teraz o wyszukanie cechy każdego rodzaju wysłowienia. Ważne i trudne dzieło, jak już nieraz powiedzieliśmy; ale zaczynając trzeba było zastanowić się, co przed się bierzemy: teraz trzeba rozpuścić żagle, i płynąć dokąd nas wiatr zaniesie.
Skreślmy naprzód obraz mówcy, który sam jeden tylko podług niektórych zasługuje na nazwisko Attyckiego mowcy. Skromny, pokorny, zwyczajny sposób mówienia naśladujący, różni się od niewymownych więcej niż się zdaje. Ci, co go słyszą, chociaż nie mają daru wymowy, myślą, że potrafią jak on mówić: nic na pozór łatwiejszego, jak naśladować styl prosty, nic w rzeczy samej trudniejszego. Styl ten, lubo nie powinien być bardzo bujny, ma jednak mieć pewien sok, i jeżeli nie zbytnią jędrność, to przynajmniej, iż tak rzekę, cerę czerstwego zdrowia. Oswobodźmy go naprzód z jarzma muzycznych dźwięków. Te, o których wkrótce mówić będziemy, zachowywać ma mowca w innych rodzajach stylu, ale w stylu prostym zaniechać mu ich trzeba. Swobodniejszy jest tu w swych ruchach mowca, postępuje bez przymusu, ale nie powinien samowolnie błąkać się po manowcach. Niech także zaniecha ścisłego wyrazów łączenia; ich wymawianie częstem ust otwarciem dla zbiegu samogłosek, ma coś przyjemnego, i okazuje nie bez pewnego wdzięku zaniedbanie człowieka troskliwszego o rzecz niżeli o słowa. Ale mówca umolniony od mozołu w budowie peryodów i w sklejaniu wyrazów, ma do dopełnienia inne powinności. Bo nie powinien niedbale chodzić koło tych krótkich i podrobionych peryodów; ale w samem zaniedbaniu jest pewna staranność. Jak kobiety, które się nie stroją, zdają się nam powabniejsze, tak styl prosty nawet bez ozdób ma swoje wdzięki. W obu przypadkach tym większy jest powab, że się na jaw nie wydaje. Trzeba odrzucić co bardzo błyszczy, jak klejnoty, nawet fryzowania zaniechać, precz wypędzić bielidło, rumienidło, tylko czystość i ochędóstwo pozostawić. Styl prosty będzie czysty i poprawny, jasny i zrozumiały, a na to najwięcej oglądać się trzeba, żeby w niczem nie obrażał przystojności.

XXIV. Jedna jeszcze piękność przybędzie, którą Teofrastus liczy jako czwartą między zaletami wymowy, to jest przyjemna i ozdobna pełność. Bystre, nieprzerwanie po sobie następujące myśli, jakby z ukrytego źródła wydobyte, są tu na swojem miejscu. Skromnie używać trzeba krasomowskich sprzętów. Mamy poniekąd takie sprzęty, jedne będące rzeczy, drugie słów ozdobą[15]. Dwojaka jest słów ozdoba, jedna bno wziętych druga w związku z innemi umieszczonych. W słowach osobno wziętych, właściwych i używanych, zaletą jest albo harmonia, albo szczególniejsza jasność; między niewłaściwemi słowami ozdobne są z przenośnem, jakby pożyczonem znaczeniem, albo pochodne, albo nowe, albo dawne i nieużywane; ale dawne i nieużywane liczą się do właściwych, tylko że ich rzadko używamy. Słowa w związku z innemi są ozdobne, kiedy z ich połączenia powstaje piękność, która niknie, skoro je inaczej przestawimy, chociaż myśl pozostaje ta sama. Ozdoby myśli, które pozostają, chociaż się słowa odmienią, są w znacznej liczbie, ale takich, które się wybitnie wydawają, jest mało.
Mowca stylem prostym mówiący, jeżeli ma dobry smak, nie ośmieli się tworzyć nowych wyrazów, przenośnych skromnie, dawnych oszczędnie, innych ozdób słów i myśli ostrożnie używać będzie. Może jednak użyć przenośnych wyrażeń, które często bardzo w mieście i na wsi słyszymy, jakiemi są takie: „oczka winnej latorośli, spragnione pola, wesołe żniwa, bujne zboża.“ Jest wprawdzie coś śmiałego w tych przenośniach, ale albo zachodzi podobieństwo między wyrażeniem a rzeczą, od której wzięte zostało, albo jeżeli rzecz nie ma właściwego nazwiska, przenośnia z potrzeby odmalowania onej, nie z igraszki pochodzi. W stylu prostym można użyć więcej tych niż innych ozdób, ale nie wolno tak hojnie niemi jak w stylu wzniosłym szafować.

XXV. Nieprzystojność (powiedzieliśmy czem ona jest, mówiąc o przystojności), daje się widzieć, kiedy w stylu prostym używamy śmiałych przenośni, któreby uszły w innym rodzaju stylu. Co się tyczy owej śliczności, wynikającej z pięknego słów uszykowania, oświeconego blaskiem tych świateł które Grecy jakby gęsta mowy schematami nazywają, i tym także wyrazem figury myśli oznaczają, mowca stylem prostym mówiący, którego słusznie niektórzy Attyckim zowią, z tą tylko różnicą, że nie jest jedynym, używa wprawdzie tej ozdoby, ale nieco skromniej. Jak dający ucztę, daleki od przepychu, chce przy oszczędności okazać się człowiekiem dobrego smaku, tak i on wybierze, co do jego użytku przydać się może. Bo oszczędność jest właśnie tego mowcy główną zaletą. Unikać mu trzeba owych ozdób, o których pierwej powiedziałem, jakiemi są, przeciwkładnie, podobne spadki i zakończenie peryodów, wyszukane przez odmianę litery słów igraszki, żeby wypracowana nadobność i chęć podobania się widocznie się przez to nie okazała. Wszelkie słów powtarzania, wymagające pewnego natężenia i donośnego głosu, dalekie także będą od skromnego stylu; będzie mógł użyć tu i owdzie innych ozdób byle tylko szyk słów rozwolnił i podzielił, wyrazów najużywańszych, skromnych przenośni używał, i tym tylko figurom myśli dał miejsce, które nie jaśnieją zbytnim blaskiem. Nie wprowadzi Rzeczypospolitej mówiącej, zmarłych z grobu nie wywoła, wiele myśli w jeden peryod nie zgromadzi. Wszystko to wymaga mocniejszych piersi, tego wszystkiego ani oczekiwać, ani wyciągać po nim nie można. Wiele z owych ozdób przydać się może w stylu prostym, byle tylko mowca bez żadnej sztuki ich używał, bo taka jest kreślona przezemnie jego istota. Mowca tego rodzaju nie będzie miał tragicznej, teatralnej akcyi, umiarkowane będą jego ruchy ciała, ma więcej dokazywać wyrazem twarzy, byle tylko strzegł się grymasów, i uczucie, z jakiem każde słowo wymawia, naturalnie twarzą objawiał.

XXVI. Po tym rodzaju mowy rozsiać także można dowcipne koncepta, niemały skutek sprawujące, a których są dwa rodzaje, wesołe i uszczypliwe żarty. Niech mowca używa obu tych rodzajów, pierwszego, kiedy co pięknie opowiada, drugiego, kiedy się bierze do pocisków śmieszności, której jest wiele rodzajów, ale teraz o czem innem mówimy. Przypominam mowcy nie używać śmieszności ani zbyt często, żeby nie wyszedł na błazna; ani w sposób obrażający uczciwość, żeby nie był podobnym do komedyanta; ani swawolnie, żeby nie zdawał się złośliwym; ani naigrawając się z nieszczęścia, żeby się nie okazał nieludzkim; ani szydząc z występku, żeby śmiech nie powstał zamiast oburzenia; ani bez względu na to, co winien sobie, co sędziom, czego wymagają okoliczności, żeby nie uchybił przeciw przyzwoitości. Unikać także będzie żartów wyszukanych, nie w okamgnieniu wymyślonych, ale z domu przyniesionych, bo te są po największej części niesmaczne. Szanować ma przyjaźń, godność, strzedz się śmiertelnie obrazić; przeciwnikom tylko, i to nie wszystkim, ani zawsze, ani jednakowym sposobem docinać będzie. To wszystko na bok odłożywszy, pozwoli sobie dowcipnie i wesoło żartować jak nie słyszałem żeby żartowali nasi mniemani Attycy, chociaż takie żarty są cechą prawdziwego attycyzmu.
Taki jest, mojem zdaniem, obraz prostego, ale oraz wielkiego i prawdziwie Attyckiego mowcy; bo cokolwiek jest dowcipnego i smacznego w mowie, do Attyków należy. Chociaż nie wszyscy byli ludźmi wesołego humoru, można jednak nazwać takim Lysiasza i Hyperidesa, a mianowicie Demades za takiego uchodzi. Demostenes za mniej wesołego był miany, chociaż podług mnie żaden go w polerownym tonie nie przewyższył; ale może nie tyle miał dowcipu, ile żartobliwości. Pierwszy z tych przymiotów oznajmuje większą bystrość rozumu, drugi miększą sztukę.

XXVII. Drugi rodzaj stylu jest bujniejszy i jędrniejszy, niżeli styl prosty, o którym się powiedziało, ale skromniejszy od wzniosłego, o którym się powie. W tym rodzaju najmniej jest mocy, słodyczy najwięcej. Pełniejszy jest od pierwszego, porównany z drugim, nie wysoko buja.
Przystoją mu wszystkie mowy ozdoby, a największą jego zaletą jest słodycz. Słynęło w nim wielu Greków, między którymi Demetriusz Falerejski, zdaniem mojem, nad innych celował. Mowa jego gładko i spokojnie płynie, przenośnie, zamiany wyrazów błyszczą w niej jak gwiazdy.
Przenośnią nazywam, jak już często powiedziałem, kiedy przez podobieństwo przenosimy znaczenie wyrazu od jednej rzeczy do drugiej, dla ozdoby lub z niedostatku języka. Przez zamianę podstawiamy na miejsce właściwego to samo znaczący wyraz, wzięty od podobnej rzeczy. W obu tych przypadkach zachodzi przenośnia, ale inaczej użył jej Enniusz mówiąc: „z zamku i z miasta mnie osierociłeś,“ gdzie zamek zamiast ojczyzny położył, a inaczej znowu kiedy powiedział: „drzy dzika Afryka strasznem powstaniem,“ gdzie Afrykę zamiast Afrykanów postawił. Retorowie nazywają to hypalage, bo tu zachodzi pewna zamiana wyrazów, grammatycy metonymią, dla tego że jest imion przeniesienie, Arystoteles liczy to wszystko do przenośni, równie jak nadużycie wyrazów, czyli tak zwaną katachrasis, jak na przykład, kiedy zamiast mały rozum, mówimy miałki rozum i tym sposobem nadużywamy blizko znacznych wyrazów, będzieli tego potrzeba, bądź dla ozdoby, bądź dla stosowności. Kiedy kilka przenośni wciąż po sobie następuje, mowa całkiem inną się staje, co Grecy allegoryą, nazywają, a Arystoteles lepiej to wszystko przenośniami mieni. Demetriusz Falerejski często używa tych przenośni, i to stylowi jego wiele wdzięku dodaje; jest u niego wiele przenośni, ale w żadnym pisarzu nie znajdujemy więcej zamienionych wyrazów.
W tym rodzaju mowy, to jest w rodzaju umiarkowanym, o którym mówię, dobrze się wydają wszystkie figury słów i wiele figur myśli; w nim jest pole do obszernych i gruntownych rozpraw naukowych i do badania prawd ogólnych. Krótko mówiąc, z takim stylem wychodzi mowca ze szkoły filozofów, i zasłuży na pochwałę, jeśli obok niego nie będzie kto dla porównania postawiony wyższym stylem mówiący. Jestto znakomity, kwiecisty, malowniczy, polerowny rodzaj wymowy, w który dadzą się wpleść wszystkie słów i myśli piękności. Wypłynąwszy ze źródeł sofistów, rozlał się po Forum, ale pogardzony przez styl prosty, odepchnięty przez wzniosły, w pośredniem miejscu, o którem tu mówię, pozostał.

XXVIII. Trzeci rodzaj jest wzniosły, okwity, ozdobny, wspaniały, i w nim wydaje się bez zaprzeczenia najmiększa siła. Tenci to jest rodzaj, którego przepych i bogactwo mając w podziwieniu ludy, tak wielkiej władzy wymowie w Rzeczachpospolitych dozwoliły, tej wymowie szybkim pędem bieżącej, głośno brzmiącej, na którą wszyscy jak na coś wyższego poglądając, nad którą się zdumiewają, której dosięgnąć ufności w sobie nie mają. Tejci to wymowy rzeczą jest zniewolić i wszelkiemi sposobami wzruszyć umysły. Ona czasem mocą wdziera się, czasem nieznacznie wkrada się w serca, zasiewa nowe, wykorzenia dawne mniemania. Ale wielka zachodzi różnica między wzniosłym mowcą, a poprzednimi. Kto w stylu prostym przez pracę doszedł do biegłego i bystrego wysłowienia, choćby o niczem wyższem nie pomyślał, i ten tylko jeden cel osiągnął, wielkim jest, jeżeli nie największym mowcą; stąpa po bynajmniej nieśliskim gruncie, a gdy raz na nim mocno stanie, nigdy nie upadnie. Mowca pośredniego rodzaju, co go umiarkowanym zowią, jeżeli przysposobi się we wszystko, co do niego należy, nie ma się obawiać niepewnych i wątpliwych mówienia wypadków, jeśli mu się, jak to często bywa, nie dość dobrze powiedzie, nie narazi się na wielkie niebezpieczeństwo, bo z wysoka spaść nie może. Ale jeżeli mowca, któremu pierwszeństwo przyznaję, żartki, namiętny, wspaniały, urodził się tylko do wzniosłego stylu, w nim się tylko ćwiczył, do niego tylko wszelkiej usilności dokładał, jeżeli nie umie swego stylu przymieszaniem dwóch drugich umiarkować, ściągnie na siebie wielką pogardę. Mowca prostego rodzaju, dla tego że pięknie i trafnie mówi, jest mądrym człowiekiem; pośredni słodko się wyraża; wzniosły, jeżeli nie odmienia tonu, zaledwie zdaje się być przy zdrowym rozumie. Bo kto nie może nic spokojnie, łagodnie powiedzieć, określić, urozmaicić swego przedmiotu, żartować, chociaż są sprawy, które wczęści lub w całości wymagają takiego sposobu mówienia, kto nie przygotowawszy umysłów zaraz z początku w zapał wpada, ten zdaje się być szalonym między rozumnymi, pijanym między trzeźwymi ludźmi.

XXIX. Mamy tedy, Brutusie, szukanego mowcę, ale tylko w myśli: gdybym go w ręce dostał, nie namówiłby mnie na to całą swą wymową, żebym go puścił. Ale nakoniec znaleziony został ten wymowny człowiek, jakiego Antoniusz nigdy nie widział. Kto on jest? w krótkości naprzód, obszerniej potem powiem: o wzniosłych wzniośle, o pośrednich pomiernie umie powiedzieć.
Ale takiego, powiesz, nigdy nie było. Być to może: mówię o tem, czego pragnę, nie o tem, co widziałem, i powracam do owego ideału Platona, do pierwiastkowego wzoru, którego lubo nie widzimy, myślą pojąć możemy. Nie szukam wymownego człowieka, nie szukam co jest śmiertelne i znikome, ale tego, co gdy kto posiada, wymownym się staje, a co niczem innem nie jest jedno wymową, którą tylko oczyma umysłu dostrzedz możemy. Ten tedy będzie wymownym, że jeszcze raz to samo powtórzę, kto o małych rzeczach po prostu, o pośrednich pośrednio, o wielkich wzniosie mówić potrafi. Cała moja mowa za Cecyną[16] toczyła się o słowach interdyktu pretora: zawiłe rzeczy objaśniając rozplątałem; do prawa cywilnego odwoływałem się; dwuznaczne wyrażenia wytłumaczyłem. Trzeba mi było w mowie za prawem Maniliuszowem[17] chwalić Pompejusza: pochwaliłem go umiarkowanym stylem. W mowie za Rabiriuszem[18] szło o utrzymanie praw i majestatu ludu Rzymskiego: mówiłem z zapałem, z zupełną mocą wymowy. Ale trzeba czasem mieszać z sobą, odmieniać rodzaje stylu. Jakiego niema w pięciu moich mowach przeciw Warresowi? w obronach Awita Korneliusza, i w wielu innych? Przywiódłbym przykłady, gdybym nie myślał, że są znane, lub łatwe do znalezienia. Niema w żadnym rodzaju żadnej piękności stylu, którejby w mowach moich nie było, jeżeli nie doskonałej, to przynajmniej z lekka określonej i odcieniowanej. Jeżeli celu mego nie osiągam, wiem jak go osiągnąć trzeba.
Nie mówię tu osobie, ale o wymowie; daleki od zdumiewania się nad własnemi dziełami, tak jestem wybrydny, tak mi trudno dogodzić, że sam nawet Demostenes zadosyć mi nie czyni. Chociaż on sam jeden we wszelkich rodzajach wymowy nad wszystkich wygórował, nie zawsze atoli zaspakaja moje uszy, wiele wymagające, nie nasycone, zawżdy czegoś niezmiernego, nieskończonego pragnące.

XXX. Ale ty, Brutusie, ponieważ w czasie swego w Atenach pobytu z gruntu poznałeś tego mowcę wraz z jego wielbicielem Pammenesem, z rąk go nie wypuszczasz, a jednak moje także dzieła czytujesz, wiesz bezwątpienia, że on wiele dokazuje, ja usiłuję, że on może, ja chcę jak sprawa wymaga powiedzieć. Ale to wielki człowiek, który nastąpił po wielkich ludziach, żył w wieku wielkich mowców; ja gdybym doszedł, dokąd dążyłem, wielkichbym rzeczy dokazał w tem mieście, gdzie jak mówi Antoniusz, żadnego człowieka wymownego niesłyszano. Jeżeli Antoniusz nie miał Krassa, nie miał siebie za mowcę, czyby tak kiedy nazwał Kottę Sulpicyusza, Hortensiusza? Bo Kotta nie miał nic wzniosłego, Sulpicyusz nic łagodnego, niewiele mocy miał Hortensiusz. Ich poprzednicy (o Krassie i Antoniuszu mówię) mieli więcej zdolności w każdym rodzaju wymowy. Zastałem więc w Rzeczypospolitej nieprzywykłe ucho do tej rozmaitej po wszystkich rodzajach stylu zarówno rozlewającej się mowy, i ja pierwszy, acz mierny i ladajaki mowca, wzbudziłem w Rzymianach niepodobną do miary ochotę do tych wszystkich rodzajów wymowy.
Z jakiem i oklaskami, będąc młodzieńcem, skreśliłem obraz śmierci ojcobójców[19]! i dopiero w jakiś czas potem uczułem, że mój młody talent jeszcze się wtenczas nie wyszumiał. „Co tak pospolitego i wszystkim spólnego, jak powietrze żyjącym, ziemia umarłym, morze po niem pływającym, brzeg wyrzuconym z niego przez falę? Tak tedy żyją, póki im życia staje że nie mogą odetchnąć niebieskiem powietrzem, tak nakoniec są wyrzuceni, że nawet po śmierci na skale spocząć nie mogą, „i dalej tak samo“. Wszystko to było wyskokiem młodzieńca, którego chwalono nie tak dla dojrzałości jego dzieła, jak że się po nim czegoś lepszego spodziewano i oczekiwano. Ten sam talent wydał coś już dojrzalszego w następnym obrazie: „Żona zięcia, macocha syna, spółzalotnica córki[20].“ Ale był we mnie nie taki tylko jeden zapał, żebym miał o wszystkiem tym sposobem mówić. Bo lubo w mowie za Roscyuszem przemaga młodzieńcza bujność, ma ona wiele miejsc w stylu prostym, niektóre w kwiecistym, równie jak mowy za Awitem, za Korneliuszem, i wiele innych. Bo żaden mowca, nawet między Grekami tyle wolnego czasu mającymi, tak wiele jak ja nie pisał, i we wszystkich moich dziełach jest ta sama, która zalecam, stylu rozmaitość.

XXXI. Dla czegożbym pozwalał Homerowi, Enniuszowi, innym poetom, a mianowicie tragicznym, zniżyć się czasem ze stylu górnego, często ton odmieniać, zbliżyć się niekiedy do potocznej rozmowy, a sam nie miałbym nigdy ostygnąć z gwałtownego zapału? Ale po co tu przywodzę poetów bozkim duchem natchnionych? Wszak widzieliśmy nie tylko pierwszego rzędu aktorów dobrze grających rozmaite, do ich wydziału należące role, ale nawet widzieliśmy komików, którzy w tragedyi, tragików, którzy w komedyi bardzo się podobali. Czemużbym nie usiłował to samo dokazać? Kiedy o sobie mówię, o tobie raczej, Brutusie, mówię, bo ja już oddawna dokonałem, na co się zdobyć mogłem. Ale ty będzieszli wszystkich spraw jednakowo bronił? albo jakie z nich odrzucisz? albo czy w tych samych sprawach jednym tonem, bez żadnej odmiany, mówić będziesz? Demostenes, którego posąg bronzowy między posągami twych przodków niedawno w twem Tuskulanum widziałem, zkąd się domyślam, że jest twoim ulubionym mowcą. Demostenes bynajmniej nie ustępuje ani Lysiaszowi w miłej prostocie, ani Hyperidesowi w żartobliwym dowcipie, ani Eschinesowi w słodkim tonie i w blasku wyrażeń. Wiele mów jego jest całkiem prostych, jak mowa przeciw Eschinesowi o przeniewierzeniu się w poselstwie, jak druga przeciw temuż w sprawie Ktesifona. Przybiera także, ile razy chce, styl pośredni, i spuszczając się z najwznioślejszej wysokości, do niego najczęściej spada. Nigdy nie sprawia mocniejszego wrażenia, kiedy mówi o wzniosłych przedmiotach.
Ale zostawmy na chwilę Demostenesa; bo tu idzie o rzecz, nie o osobę, idzie o wymowę, której moc i istotę wytłumaczyć mamy. Pamiętajmy jednak na to, cośmy wyżej powiedzieli, że zamiarem naszym nie jest podawać prawidła, i że chcemy być raczej sędziami, nie nauczycielami sztuki. Często atoli przekraczamy tę granicę, wiedząc że nie ty jeden, Brutusie, czytać to będziesz co ci daleko lepiej jest znane, niżeli mnie, który prawie przybieram ton nauczyciela; drudzy także zechcą czytać te xięgę, nie dla tego że jest moja, lecz że wyjdzie przyozdobiona twojem imieniem.

XXXII. Ma tedy, zdaniem mojem, człowiek prawdziwie wymowny nie tylko posiadać właściwy sobie dar płynnego i okwitego wysłowienia, ale sąsiednią, a poblizką naukę dialektyki z nim złączyć. Chociaż co innego jest mowa, co innego rozprawa, i mówić a dobrze mówić nie jest jedno, oboje jednak należą do sztuki mówienia. Rozprawiać i rozumować rzeczą jest dialektyków, pięknie mówić celem jest mowców. Zeno, założyciel szkoły Stoików, zwykł był ręką pokazywać, jaka zachodzi między dwiema sztukami różnica. Zamknięta ręka, mawiał, jestto dialektyka, otworzona jest to wymowa. Przed nim jeszcze Arystoteles na początku swej Retoryki powiedział, że dialektyka z jednej strony podobna jest do wymowy, i że ta tylko między niemi zachodzi różnica, że pierwsza ścieśnia, druga rozszerza swe rozumowania. Chcę tedy żeby doskonały mowca wiedział wszystko, co przekonać może, do czego, jak nie uchodzi uwagi tak biegłego jak ty znawcy, dwie drogi prowadzą. Arystoteles zostawił nam wiele prawideł rozumowania, a potem tak zwani dialektycy wiele trudniejszych na świat wydali. Kto tedy ma pociąg do sławy z wymowy, nie powinien być, zdaniem mojem, zupełnie ciemnym w tych naukach, ale się wydoskonalić albo w dawnej, albo w nowej Chryzyppa szkole. Niech zna naprzód znaczenie, istotę, różne gatunki wyrazów, tak osobno wziętych, jako też z sobą złączonych; potem jakiemi sposobami myśl się wyraża i jak prawdę odróżnić od fałszu; co się z każdego założenia wnosi; co z czego wynika, co mu jest przeciwne; a ponieważ w mowie wiele jest dwuznaczności, jak jedne od drugich oddzielić i wyjaśnić. To wszystko mówca ma posiadać, bo to się często przytrafia; ale że to jest sucha materya, trzeba ją wdziękiem stylu uprzyjemnić.

XXXIII. W czemkolwiek drogą przez rozum wskazaną postępujemy, trzeba naprzód ściśle oznaczyć czem co jest; bo jeżeli osoby rozprawiające na to się z sobą nie zgodzą, o co się sprzeczają, ani dobrze rozumować, ani do końca przyjść nie mogą. Trzeba często jasno powiedzieć, co o czem myślimy, ułatwić określeniem poznanie zawiłej rzeczy; bo określenie jest jak najkrótsze okazanie czem kto jest, o czem mówimy. Wtedy, jak wiesz, oznaczywszy rodzaj, trzeba zobaczyć jakie są gatunki do niego należące, żeby podług nich całą mowę na części podzielić. Ma tedy człowiek wymowny, jakiego sobie wyobrażamy, posiadać zdolność określenia; ale te określenia nie mają być tak ścisłe i krótkie jakie bywają w uczonych rozprawach, tylko jaśniejsze, ozdobniejsze, do poznania i zrozumienia ludu stosowniejsze. Podzieli także i rozłoży, będzieli tego potrzeba, rodzaj na swe gatunki, tak żeby żadnego istotnego nie pominął, żadnego zbytecznego nie dodał. Kiedy i jak ma to uczynić, nie należy do naszej rzeczy; bo, jak wyżej powiedziałem, chcę tu być sędzią nie nauczycielem.
Nie dosyć na tem, żeby mówca był dialektykiem, znać także powinien wszystkie części filozofii. Bo bez tego o religii, o śmierci, o przywiązaniu do krewnych, o miłości ojczyzny, o dobrych i złych rzeczach, o cnotach, o wadach, o powinności, o boleści, o rozkoszy, o namiętnościach, o błędach, o tem wszystkim, co często wchodzi do mów publicznych, a zazwyczaj oschło bywa traktowane, nic zgoła, mówię, bez pomienionej wiadomości dobitnie, dokładnie, okwicie powiedzieć nie można.

XXXIV. O materyi mowy tu jeszcze mówię, nie o wysłowieniu. Bo mowca powinien poznać naprzód tak dobrze swój przedmiot, żeby go ludzie światli z przyjemnością słuchali, a potem dopiero o tem pomyśleć, jakiemi słowy lub jakim sposobem ma o nim mówić. Żeby się wznioślejszym okazał, i stanął, iż tak rzekę, na wyższem stanowisku, chcę i to mieć po nim, jak wyżej o Peryklesie powiedziałem, żeby nauki przyrodzone obcemi mu nie były. Bo kiedy od rzeczy niebieskich przejdzie do ludzkich, bez pochyby o wszystkiem wznioślej i wspanialej myśleć i mówić będzie. Poznawszy bozkie, niech ludzkich rzeczy nie zaniedbuje, niech umie prawo cywilne, bez którego w sądach żadnego dnia obejść się nie może. Bo co haniebniejszego, jak podejmować się obrony spraw cywilnych bez znajomości prawa cywilnego? Niech także zna dzieje przeszłych wieków, a mianowicie naszej Rzeczypospolitej, przedniejszych państw i sławnych królów. Ułatwiło nam tę naukę dzieło naszego Attyka, który idąc porządkiem lat, i nic ważnego nie pomijając, zawarł w jednej xiędze historyą siedmiu wieków. Niewiedzieć co się przed naszem urodzeniem działo, jestto być zawsze dziecięciem. Czem jest życie ludzkie, jeżeli pamięć dawnych wypadków nie łączy go z życiem poprzednich ludzi? Wspominanie starożytności, przytaczanie przykładów jedna mowie powagę i wiarę, a prócz tego to sprawia, że jej z największą przyjemnością słuchają.

XXXV. Tak usposobiony mowca może przystąpić do bronienia spraw, ale powinien wprzód poznać różne ich rodzaje. Ma wiedzieć, że we wszystkiem, o co spór zachodzi, ten się toczy albo o rzecz, albo o słowa. O rzecz, kiedy dochodzimy prawdy, prawa, chcemy ją nazwać; o słowa, gdy są dwuznaczności, sprzeczności. Kiedy co innego w słowach zdaje się zawierać, zachodzi dwuznaczność najczęściej z opuszczenia słowa pochodząca, i w takim razie, co jest właściwa dwuznaczności, dwa znaczenia upatrzyć możemy.
Jak jest mało rodzajów spraw sądowych, tak i prawideł na dowody jest także mało. Wskazują dwa źródła, z których bywają czerpane, to jest albo z samejże sprawy, albo z kądinąd powzięte. Sposób traktowania rzeczy czyni mowę wyborniejszą, bo łatwo nabyć znajomości rzeczy. Co jeszcze pozostaje, czego sztuka nauczyć może? jeżeli nie zacząć mowę wstępem, w którym trzeba albo zjednać słuchacza, albo obudzić jego uwagę, albo go skłonić do przekonania się; rzecz krótko, jasno i prawdopodobnie przełożyć, żeby zrozumiano o co idzie; swoje dowody utwierdzić, przeciwne obalić, a to nie bez ładu, ale tak z każdego rozumowania wyciągając wnioski, żeby jasno było co jest następstwem założenia wziętego do dowodzenia każdej rzeczy; naostatek zakończyć mowę domówieniem zapalającem lub gaszącem namiętności.
Jak ma mowca postępować w każdej części, trudno powiedzieć; bo sposób postępowania nie zawsze jest jednakowy. Zresztą ponieważ nie szukam mowcy, któregobym miał uczyć, lecz którego mógłbym pochwalić, takiego naprzód pochwalę, który będzie wiedział co przystoi. Jakoż pierwszą powinnością wymownego człowieka jest zastosować swą mowę do czasu i do osób; bo zdaniem mojem, ani zawsze ani przed wszystkimi, ani przeciw wszystkim, ani za wszystkimi, ani każdemu przystoi mówić tym samym sposobem.

XXXVI. Ten zatem będzie wymownym, kto potrafi zastosować swą mowę do tego, co w każdym razie przystoi. Co gdy obmyśli, o czemkolwiek mówić mu przyjdzie, powie jak należy, nie jałowo o okwitych, nie maluczko o wielkich rzeczach, ani naodwrót; ale mowa jego będzie w równym i należytym z rzeczą stosunku. Początek mowy skromny; bez zapału, bez szumnych wyrazów, ale pełen bystrych myśli, mogących podać w nienawiść przeciwnika, lub mowcę zalecić. Opowiadania prawdopodobne jasno co się stało przedstawią, nie stylem historycznym, ale do potocznej rozmowy zbliżonym. Jeżeli sprawa jest drobna, nić rozumowań będzie cienka, tak w dowodzeniu, jak też w zbijaniu. Im ważniejsza rzecz będzie, tym wyżej wzniesie się mowa. Jeśli się taka sprawa przytrafi, w której można wywrzeć całą moc wymowy, wtedy się mowca rozszerzy, nad umysłami panować, niemi kierować będzie, i jakie zechce wzbudzi uczucia, to jest jakich natura sprawy i okoliczności wymagać będą.
Ale są dwie przedziwne ozdoby, dla których wymowa do takiej czci przyszła. Chociaż mowa we wszystkich swych częściach ma na pochwałę zasługiwać, i żadne słowo wymknąć się nie powinno, któreby dobitnem i dobornem nie było, w owych dwóch ozdobach jest więcej światła i życia. Pierwszą jest ogólne pytanie, które, jak wyżej powiedziałem, Grecy założeniem, thesis, nazywają; drugą, co oni powiększeniem mienią, to jest sztuką powiększenia i rozszerzenia przedmiotu. To ostatnie, acz po wszystkich częściach mowy zarówno rozsiane być powinno, najlepiej się wydaje w miejscach powszechnych, które dla tego tak nazwaliśmy, że zdają się do wielu spraw należeć, chociaż właściwie do każdej w szczególności należą.
Ale często cała mowa polega na owej części, która w sobie zawiera ogólne pytanie; bo o czemkolwiek spór zachodzi, co Grecy ϰρινόμενον zowią, dobrze mowca uczyni, jeżeli podniesie ten punkt sporny do ogólnego pytania, i w ogólności o nim mówić będzie, chyba że zachodzi wątpliwość o rzetelność czynu, czego się zazwyczaj domysłem dochodzi. Nie trzeba w tej części mówić sposobem Perypatetyków, u których ludzie jeszcze od czasu Arystotelesa w gładkiem mówieniu się ćwiczą, ale daleko dobitniej, i tak w niej należy postąpić, żeby wiele łagodnie na stronę obżałowanego, wiele ostro na szkodę przeciwnika powiedzieć.
Powiększając i przeciwnie zmniejszając rzecz, wszystkiego mowca dokazać może, i tak samo czynić ma w dowodzeniu, ile razy nastręczy się sposobność powiększenia lub zmniejszenia czego, a w domówieniu doprowadzi to prawie do nieskończoności.

XXXVII. Dwa są jeszcze sposoby, które dobrze przez mowcę użyte czynią wymowę przedmiotem podziwienia: jeden, co go Grecy μοιϰὸν zowią, jest sztuką malowania charakterów, obyczajów, zwyczajów życia ludzkiego; drugi, co go oni παϑητιϰον mienią, jest sztuką rozczulania, porwania za sobą umysłów, co jest tryumfem wymowy. Pierwszy słodki, przyjemny, mogący nam zjednać przychylność; drugi żartki, gwałtowny, porywający, którym zdobywają się sprawy, potok bystro płynący, któremu nic oprzeć się nie zdoła. Tym sposobem, aczkolwiek jestem miernym, a może niższym od miernego, ale zawsze gwałtownie nacierając, często pomieszałem szyki moim przeciwnikom. Jeden z największych mowców, Hortensiusz, broniący obżałowanego przyjaciela[21], nie odpowiedział na moje oskarżenie. Przezemnie Katylina, człowiek najśmielszy, w senacie oniemiał[22]. W prywatnej, ale wielkiej i ważnej sprawie, zaledwie Kurio, ojciec, zaczął mi opowiadać, aliści usiadł mówiąc, że mu czarami pamięć odjęto[23]. Co mam powiedzieć o sposobach pobudzenia do litości, których tyle używałem, że gdy nas kilku w jednej sprawie stawało: wszyscy mi domówienie zostawiali, w czem jeślim się zdawał celować, nie memu talentowi, ale wrodzonej czułości winien to byłem. Jakikolwiek ten dar u mnie jest, a żałuję że nie jest większym, widać go w moich mowach, chociaż mowy pisane nie tchną już tym duchem, którego taka jest dzielność, że co słyszymy większe na nas sprawuje wrażenie, niżeli co czytamy.

XXXVIII. Ale nie dosyć na wzbudzeniu politowania w sędziach, które często z takiem rozczuleniem wzbudzałem, że wziąwszy raz w domówieniu niemowlę na ręce, w drugiej sprawie kazawszy powstać znakomitemu mężowi, którego broniłem, i podniósłszy w górę jego maluczkiego synka, napełniłem całe Forum płaczem i narzekaniem[24]; trzeba także oburzyć lub uspokoić sędziów, trzeba wzbudzić w ich duszy zazdrość i życzliwość, pogardę i podziwienie, nienawiść i miłość, pożądanie i odrazę, nadzieję i bojaźń, radość i smutek: rozmaite namiętności, z których na gwałtowniejsze moje oskarżenie Werresa, na łagodniejsze moje mowy obronne dostarczą przykładów. Niema bowiem sposobu wzruszenia lub ukojenia umysłu słuchaczów, któregobym nie próbował; i powiedziałbym, żem to doprowadził do doskonałości, gdybym tak mniemał, i stojąc przy prawdzie nie lękałbym się zarzutu zarozumiałości. Ale, jak już powiedziałem, nie moc talentu, ale wielka moc uczucia tak mnie zapala, że się w uniesieniu nie posiadam. Nigdyby się słuchacz nie zapalił, gdyby nie doszła do niego pałająca jeszcze mowa.
Przytoczyłbym z mów moich przykłady, gdybyś ich nie czytał; przytoczyłbym cudze albo z Łacińskich mówców, gdybym je znalazł, albo z Greckich, gdyby tak wypadało. Mało ich jest w Krassie, i te nie w sądowych mowach; żadnych u Antoniusza, u Kotty, u Sulpicyusza; Hortensiusz lepiej mówił niż pisał. Ale, ponieważ nie mamy przykładów, wystawmy sobie te porywającą wymowę, której poszukujemy; albo, jeżeli chcemy mieć przykłady, weźmy takowe od Demostenesa, i przeczytajmy całą jego mowę za Ktesifonem od miejsca, gdzie o swych czynach, radach, zasługach Rzeczypospolitej oddanych mówić zaczyna. Ta mowa tak dobrze przypada do snującego mi się w myśli o wymowie wyobrażenia, że wznioślejszej żądać nie można.

XXXIX. Pozostaje teraz kształt i tak zwany charakter stylu, który jakim być ma, z tego cośmy wyżej powiedzieli poznać można. Bo blasku, jakiego mowie dodają słowa osobno wzięte i z sobą połączone, jużeśmy dotknęli. Nasz mowca taki ich zapas mieć powinien, żeby mu żadne słowo, jedno drobne i dobitne z ust nie wyszło. Styl jego będzie pełen wszelkiego rodzaju przenośni, które przez podobieństwo myśl naszę z miejsca na miejsce przenoszą, w tę i ową stronę poruszają, a ten szybki lot myśli sam przez się ma coś przyjemnego.
Figury powstające z uszykowania słów są także niepospolitą mowy okrasą. Podobne są do dekoracyj, któremi zdobią w dni świąteczne teatr lub plac publiczny, nie żeby były jedyną ozdobą widowiska, lecz że są najdoskonalsze. Tak samo rzecz się ma z figurami słów będącemi światłem mowy i jej, iż tak rzekę, dekoracyą, kiedy mowca dwa lub kilka razy te same słowa powtarza, albo ich z małą odmianą używa; kiedy często zaczyna peryody od tego samego wyrazu lub tym samym kończy, albo zaczyna i kończy; albo kilka peryodów temi samemi wyrazami zamyka; albo raz po raz jeden wyraz w rożnem znaczeniu kładzie; albo kiedy peryody wyrazami podobnie brzmiącemi i podobnie zakończonemi zawiera; albo kiedy różnemi sposobami przeciwne zdania naprzeciwko przeciwnym stawia; albo kiedy stopniami w górę postępuje; albo kiedy wyrzuciwszy spójniki, kilka zdań bez związku z sobą wymawia; albo kiedy to lub owo pomija i powiada dla czego to czyni; albo kiedy się poprawia, jak gdyby pobłądził; albo kiedy wykrzykując zadziwienie lub narzekanie wyraża; albo kiedy kilka razy tego samego imienia w odmiennym przypadku używa[25].
Ale piękniejszemi ozdobami są figury myśli, których że Demostenes najczęściej używa, są którzy mniemają, że dlatego przedziwna jest jego wymowa. I w rzeczy samej, mało jest miejsc u Demostenesa, któreby nie były upięknione jaką figurą myśli; bo nawet sztuka dobrego mówienia niczem innem nie jest, jedno wystawieniem w blasku wszystkich, a przynajmniej najwięcej myśli. Potrzebaż mi, Brutusie, który to bardzo dobrze znasz, nazywać te figury, albo przytaczać przykłady? dosyć będzie na ich wskazaniu.

XL. Ma tedy doskonały mówca jedne i tęż samę rzecz na różne strony obracać, przy jednej i tej samej myśli dłużej się zatrzymać, pewne przedmioty uszczuplać, często żartować, od głównej rzeczy zboczyć i myśl na co innego sprowadzić, oznajmić o czem ma mówić, skończywszy o czem, powiedzieć co o tem trzyma, po zboczeniu nazad powrócić, co powiedział powtórzyć, wzmocnić dowody, ścisłe z nich wyprowadzając wnioski, nalegać pytaniami na przeciwnika, odpowiadać sobie samemu, jak gdyby go zapytano, o czem innem mówić, a co innego dać do zrozumienia, udawać niewiedzącego o czem przede wszystkiem i jak mówić, na części podzielić, coś pominąć i zaniechać, naprzód się obwarować, w tem, o co jest ganiony, winę na przeciwnika zwalić, często ze słuchaczami, czasem nawet z przeciwną stroną jakby naradzać się, obyczaje ludzi malować, rozmowy ich opowiadać, nieme istoty mówiące wprowadzać, odwieść uwagę słuchaczów od tego, o co rzecz idzie, często wesołość i śmiech wzbudzać, zarzuty uprzedzać, podobne rzeczy porównywać, przykłady przytaczać, różnemi rolami różne osoby obdzielić, przerywającemu mowę nakazać milczenie, dać uczuć, że o niektórych rzeczach zamilcza, ostrzedz sędziów, w czem mają mieć się na ostrożności, pozwolić sobie śmiałych wyrażeń, nawet w gniew wpadać, czasem gromić, prosić, błagać, goić ranę, oddalić się nieco od rzeczy, życzyć szczęścia, złorzeczyć, spoufalić się ze słuchaczami. Ma także mowca starać się o inne zalety, jako to o krótkość, będzieli tego potrzeba, często to, o czem mówi, oczom przedstawi, często przesadzi, często więcej niż powiedział domysłowi zostawi, często cudze obyczaje i charaktery udawać będzie.

XLI. Na tem obszernem polu ma wymowa zajaśnieć w całym swym blasku, okazać się w całej swej wspaniałości. Ale kto nie umie tych materyałów uporządkować, wznieść z nich budowę, słowy połączyć, ten nie może rościć prawa do chlubnego nazwiska mowcy.
Mając z kolei mówić o tem wszystkiem, doznałem większej jeszcze niespokojności z następnych powodów, niżeli z przyczyn, o których na początku wspomniałem. Przychodziło mi na myśl, że się mogą znaleźć nie mówię zazdrośni, jakich wszędzie pełno, ale nawet ludzie sprzyjający mej sławie, którzy pomyślą, że nie przystoi mężowi, o którego zasługach senat, z przyzwoleniem ludu Rzymskiego, wydał tak chlubne jak o żadnym innym świadectwa, tak wiele o sztuce mówienia pisać. Gdybym im nic innego nie odpowiedział, jedno że proszącemu M. Brutusowi odmówić nie chciałem, byłoby to sprawiedliwą wymówką, ponieważ prosił mnie o to najdroższy przyjaciel, znakomity człowiek, a prosił o rzecz słuszną i uczciwą. A jeżeli do tego się przyznam, że chcę wskazać (i obym zdołał!) miłośnikom wymowy drogi do niej prowadzące, jaki człowiek sprawiedliwy mógłby mi to zganić? Nie wiadomoż, że w naszej Rzeczypospolitej w czasie pokoju wymowa zawsze pierwsze, umiejętność prawa drugie zajmowała miejsce, tamta jako środek nabycia sławy, wziętości, znaczenia, ta jako podająca sposoby dochodzenia swego prawa, zabezpieczenia się od szkody, że ta często wzywała pomocy wymowy, a kiedy się z nią poróżniła, swego gruntu i swych granic zaledwie obronić mogła? Dla czegóż tedy chlubnie zawżdy było uczyć prawa cywilnego, dla czego domy najsławniejszych Rzymian słynęły z mnóstwa wydoskonalonych w tej nauce uczniów; a przeciwnie kto młodzież do wymowy zachęca, i w nabyciu onej jest jej pomocnym, ma być ganionym? Jeżeli szkodliwą jest rzeczą pięknie mówić, trzeba natychmiast z Rzymu wymowę wypędzić. Jeżeli zaś ona jest ozdoba nie tylko tych, co ją posiadają, ale całej Rzeczypospolitej, dla czegóż byłoby haniebnie uczyć się tego, co chlubnie jest umieć, albo jaka byłaby hańba w uczeniu sztuki, której umiejętność tak jest piękną?

XLII. Ale pierwsza nauka ma za sobą zwyczaj, druga jest nowością. Prawda, ale jedno i drugie ma swą przyczynę. Dosyć było słuchać odpowiedzi prawników, którzy nie mieli na to przeznaczonych godzin, tylko w jednym czasie i uczącym się i po radę do nich przychodzącym zadosyć czynili. Mowca zaś obracając wszystek czas w domu na poznanie i przygotowanie spraw, w sądach na ich obronę, a co im jeszcze czasu zbywało na odpoczynek, jaką mieli sposobność uczenia? Nie wiem zresztą, czy u większej części naszych mowców talent nie przewyższał nauki: byli więc lepszymi mowcami, niż nauczycielami; u mnie może odwrotny zachodzi stosunek.
Ale uczenie nie zgadza się z godnością. Pewnie się nie zgadza, jeżeli tak się odbywa jak w szkołach. Jeżeli zaś uczymy radząc, zachęcając, wypytując, nawzajem się udzielając czasem razem czytając lub czytających słuchając, jeżeli tym sposobem ucząc, przyczyniamy się do ukształcenia drugich, nie wiem, dla czegobyśmy tak uczyć nie chcieli? Jak to! uczciwie jest uczyć, podług jakich formuł zbyć można dobra poświęcone[26], a nieuczciwie uczyć sposobu ich zachowania i obronienia?
Ale ze znajomością prawa ci się także opowiadają, którzy go nie znają, gdy tymczasem kryją się z wymową, którzy są biegli w sztuce mówienia, dla tego że znajomość prawa jest ludziom przyjemna, wymowa jest im podejrzana. Ale czy można ukryć się z wymową, albo czy uchodzi naszej uwagi, co drudzy chcą utaić? albo czy obawiać się trzeba, żeby kto za hańbę nie poczytał uczyć tego drugich w walnej i sławnej sztuce, czego nauczenie się wielką mu sławę zjednało? Może drudzy są skrytsi; ja się zawsze z tego chlubiłem, żem się nauczył. Kiedy w młodości dom opuściłem, dla tych nauk morze przepłynąłem, i w domu moim pełno było uczonych ludzi, kiedy w rozmowie ze mną znać może ślady naukowego wykształcenia, i moje pisma powszechnie czytano; jak mogłem utaić żem się nauczył? jak kogo o tem przekonać, chyba że chciałbym uchodzić za człowieka, który z nauk odniósł mały pożytek?

XLIII. Wyznać atoli trzeba, że roztrząsanie powyższych punktów więcej miało w sobie godności, niżeli o czem teraz mówić muszę. Mówić bowiem będziemy o sposobie szykowania wyrazów i ledwie nie liczenia i mierzenia zgłosek, co acz jest, zdaniem mojem, potrzebne, większą ma zaletę, kto tego przestrzega, niżeli kto na to podaje prawidła. Jestto w ogólności prawdą, a mianowicie w tem, o czem teraz mówić mamy. We wszystkich walnych sztukach tak się rzecz ma jak z drzewami, na których wysokość miło spojrzeć, nie tak bardzo na ich pień i korzenie; ale tamta bez tych być nie może. Co do mnie, bądź że, jak ten wiersz powszechnie znany mówi:

„Nie trzeba się wstydzić swego rzemiosła,“

nie mogę utaić co mi sprawia przyjemność, bądź że twoje zamiłowanie sztuki wymusiło na mnie to pismo, musiałem tym coś odpowiedzieć, którzy, jak się domyślałem, ganić mnie będą. Choćby nawet tak nie było, jak powiedziałem, kto jest tak twardy i nieczuły, żeby mi nie pozwolił, kiedy moje zatrudnienia sądowe i zachody około spraw publicznych ustały, oddać się raczej naukom, niżeli próżnowaniu, od którego mam odrazę, lub smutkowi, któremu się odejmuję? Te nauki, które dawniej odprowadzały mnie do sądów, do senatu, rozweselają mnie teraz w mojej samotności. Nie trudnię się zresztą samemi tylko przedmiotami zawartemi w tej xiędze, ale daleko ważniejszemi; a gdy te dzieła zostaną dokonane, moje domowe badania odpowiedzą zapewne moim pracom publicznym. Ale powróćmy do naszego przedmiotu.

XLIV. Szyk wyrazów taki będzie, żeby albo jak najlepiej przystawały następne do poprzednich, i jak najprzyjemniejsze wydawały brzmienia; albo żeby pięknie ułożone wyrazy utworzyły dobrze zaokrągloną całość; albo żeby peryod miał harmonijny spadek. Zobaczymy naprzód na czem zależy pierwsze uszykowanie, które dla tego wymaga największej pilności, że z niego ma powstać budowa mowy, ale tak żeby w niej pracy nie widać było; boby to była nieskończona i dziecinna praca, którą Scewola u Lucyliusza dowcipnie Albucyuszowi przygania:

„O! jakie śliczne słówka! a tak ładnie ułożone,
Jak kamyczki w mozaikowej posadzce lub kratki na szachownicy.“

Nie chcę żeby się w tem budowaniu drobiazgami zajmowano; ale wprawa w pisaniu ułatwi prowadzącą do tego drogę. Jak czytającego oko, tak myśl piszącego dostrzega co następuje, i strzeże się żeby ze zbiegu końcowych zgłosek poprzednich wyrazów z początkowemi następnych nie powstało brzmienie albo rozdziawionemi ustami wychodzące, albo nieprzyjemne. Bo choćby myśli miały najwięcej wdzięku i powagi, jeżeli niepięknie będą wyrażone, obrażą ucho, które bardzo surowo sądzi. Przestrzegamy tego tak ściśle w naszym języku, że najprostszy nawet człowiek unika zbiegu samogłosek. Niektórzy jednak ganią Teopompa, że tak bardzo wystrzegał się tych liter, chociaż i nauczyciel jego Isokrates od nich także stronił. Nie dbał o to Tucydydes, ani ów daleko większy od nich pisarz Plato, ani w swych Rozmowach, gdzie to zaniedbanie było umyślne, ani w mowie do ludu, w której, podług zwyczaju Ateńczyków, chwalił w bitwie poległych, a która zasłużyła na taką zaletę, że ją co roku w tym samym dniu, jak wiesz, na placu publicznym czytają. Częsty w niej jest zbieg samogłosek, którego Demostenes po większej części jako wady unika.

XLV. Ale niech się o to Grecy między sobą rozmówią: nam, choćbyśmy chcieli, nie wolno rozwlekać samogłosek; dowodem są tego owe szorstkie mowy Katona, dowodem są wszyscy poeci, wyjąwszy kiedy dla wiersza pozwolili sobie ust rozdziawienia, jak Newiusz:

Vos, qui accolitis Histrum fluvium, atque Algidam.

i tamże:

Quam nunquam vobis Graii, atque Barbari.

Ale u Enniusza raz tylko to się zdarzyło:

Scipio invicte.....

I ja także powiedziałem[27]:

Hoc motu radiantis Etesiae in vada ponti.

Nasi ziomkowie nie przebaczyliby mi tego błędu, gdyby się często powtarzał, chociaż Grecy chwalić go zwykli. Ale dla czego mówię tylko o samogłoskach: często także dla krótkości wyrzucali spółgłoski, jak kiedy mówili: multi’ modis, vasi’ argenteis, palmi’ et crinibus, tecti’ fractis. Ale czy mogli wolność dalej posunąć, jak kiedy nawet imiona ludzkie skracali, żeby je łatwiej wymówić? Jak z duellum zrobili bellum, z duis, bis, tak Duellius, zwycięzca na morzu Kartagów, nazwany został Bellius, chociaż jego przodkowie zawżdy się Duellii nazywali. Często nawet skracano imiona nie z potrzeby, ale dla przyjemniejszego wymawiania. Dla czego z imienia Axilla, jednego z twych przodków, utworzono Ala[28], jeżeli nie dla uniknienia twardo brzmiącej litery? Kiedy się język ogładził, ta litera zniknęła także przez wyrzutnią z wyrazów maxillae, taxilli, vexillum, paxillus[29]. Chętnie także łączono przez ściągnienie w jeden dwa wyrazy, jak sodes zamiast si andes, sis zamiast si vis, a nawet trzy, jak capsis[30]. Podobnież mówi się ain’ zamiast aisne, nequire zamiast non quire, malle zamiast magis velle, nolle zamiast non velle, często także dein, exin zamiast deinde, exinde. Czy nie łatwo dostrzedz, dla czego mówimy cum illis, a nie mówimy cum nobis, tylko nobiscum? Gdybyśmy inaczej mówili, zbiegłyby się litery z odrażającym dźwiękiem, który dałby się słyszeć w wymówieniu cum nobis, gdybym pomiędzy te wyrazy małego wyrazu autem nie wtrącił. Dla tego mówi się także mecum i tecum, a nie cum me i cum te, podobnie jak nobiscum i vobiscum.

XLVI. Niektórzy, co to ganią, za późno już poprawiają starożytność: i tak zamiast deûm atque hominum fidem, mówią deorum. Nasi ojcowie zapewne przez niewiadomość błądzili albo czy raczej nie pozwalali sobie tak mówić zwyczajem upoważnieni? I tak ten sam poeta (Enniusz), który przez mniej używaną wyrzutnią powiedział: Patris mei meûm factum pudet, zamiast meorum factorum, i Texitur; exitûm examen rapit, zamiast exitiorum, nie mówi liberum, jak najczęściej mówimy w tych wyrażeniach, cupidos liberûm, in liberûm loco, ale jak chcą dzisiejsi:

Neque tuum unquam in gremium extollas liberorum ex te genus,

i podobnież:

Namque Aesculapi liberorum....

Ale ów drugi (Pakuwiusz) nie tylko w swym Chrysesie mówi:

Cives, antiqui amici majorum meûm:

co jest używane; ale daleko jeszcze twardziej:

Consiliûm socii, auguriûm atque extûm interpretes.

Tenże tak dalej mówi:

Postquam prodigiûm horriferûm, portentum pavos,

co pewnie nie uchodzi we wszystkich niejakich imionach; bo nie bardzo chętnie powiedziałbym annum judicium zamiast armorum, chociaż u tegoż poety znajdujemy:

Nihilne ad te judicio annum accidit?

Wolę powiedzieć, jak czytamy w xięgach cenzorów, fabrûm i procûm, niżeli fabrorum i procorum, ale nigdy nie mówię duorumvirorum judicium, ani triumvirorum capitalium, ani decemvirorum litibus judicandis. Attiusz jednakże powiedział:

Video sepulcra, dua duorum corporum,

i znowu:

Mulier una duûm virûm.

Wiem co jest dobrze powiedziane: ale raz tak mówię, jak zwyczaj pozwala, albo Proh deûm, albo Proh deorum, drugi raz jak trzeba, kiedy mówię triumvirum, a nie virorum, sestertiûm nummum, a nie nummorum, bo w tem zwyczaj jest niezmienny.

XLVII. A cóż na to powiedzieć, że nam zakazują mówić nosse, judicasse, i chcą żebyśmy mówili novisse, judicavisse? jak gdybyśmy nie wiedzieli, że te całe wyrazy są dobre, lecz że zwyczaj pozwala przez wyrzutnią w skróceniu ich używać. Jakoż widzimy jedne i drugie u Terencyusza, który naprzód mówi:

Eho, tu cognatum tuum non noras?

a potem:

Stilphonem, inquam, noveras[31]?

Siet jest wyraz całkowity, sit skrócony. Obydwóch można użyć, i dla tego oba znajdujemy w następnych wierszach:

Quam cara sintque, post carendo intelligunt,
Quamque attinendi magni dominatus sient.

Nie zganię:

Scripsere alii rem....

chociaż wiem, że lepiej powiedzieć scripserunt; ale rad idę za zwyczajem słuchowi dogadzającym.
Enniusz powiedział: Idem campus habet; ale w innem miejscu wolał powiedzieć: In templis isdem. Lepsze było eisdem, ale nie­ zgrabne, źle brzmiało iisdem.
Zwyczaj uświęcił niektóre błędy dla przyjemniejszego brzmienia. Wolałbym pomeridianae quadrigae, niżeli postmeridiane, wolałbym mhercule, niżeli mehercules powiedzieć. Dziś non scire brzmi po barbarzyńsku, nescire przyjemniej. Dla czego mówimy meridies, a nie medidies? dla tego zapewne że ten ostatni brzmi nie tak przyjemnie. Przyimek abs widać teraz tylko w xiegach dochodu, i to nie we wszystkich, gdzie­ indziej zaszła w nim odmiana. Mówimy amovit, abegit, abstulit, tak iż niewiadomo co lepsze, a , ab, czy abs. Zdawało się ludziom, że nie pięknie brzmi abfugit, równie jak abfer, i woleli mówić aufugit, aufer. Wyjąwszy te dwa słowa, nigdzie indziej nie znajduje się ten przyimek w takiej postaci. Miano wyrazy notus, narus, navus, przed któremi kiedy trzeba było przyimek in położyć, zdawało się że przyjemniej jest powiedzieć ignotus, ignaurus, ignavus, niżeli jak prawidło językowe wymagało. Mówimy ex usu i e republica, dla tego że w pierwszym przykładzie samogłoska po x następnie, a w drugim twarde byłoby wymówienie, gdybyśmy tej litery nie wyrzucili. Exegit, edixit, extulit, edidit, idą zatem samem prawidłem. Ale w effecit, suffugit, summutavit, sustulit, początkowa litera dodanego słowa odmienia przyimek.

XLVII. Co powiemy o wyrazach? z których przyjemnie brzmi insipiens, a nie insapiens, iniquus, a nie inaequus, tricipitis, a nie tricapitis, concisus, a nie concaesus. Niektórzy chcieli nawet mówić pertisum, na co zwyczaj niepozwolił. Co przyjemniejszego, jak wymawianie niektórych wyrazów przeciw prawidłu zwyczajem uświęcone? Winclytus krótko wymawiamy przez pierwszą zgłoskę, w insanus ją przedłużamy, podobnież skracamy pierwszą w inhumanus, przedłużamy, w infelix. Jednem słowem, w wyrazach zaczynających się od tych samych liter, jak sapiens, infelix, długo in wymawiamy, we wszystkich innych krótko, podobnież composuit, consuevit, concrepuit, conjecit. Poradź się prawidła, zgani ci to; zapytaj ucha, pochwali. Dla czego? bo takie wymawianie mu się podoba, a mowa stosować się powinna do woli ucha. Ja sam nawet, wiedząc że nasi przodkowie wymawiali tylko samogłoski z przydechem, mówiłem pulcri, Cetegi, triumpi, Cartago: nakoniec, ale późno, zmuszony wyrzutami ucha powrócić do prawdziwego wymawiania, pozostawiłem ludowi zwyczaj mówienia, dla siebie umiejętność zachowałem. Mówimy jednak Orcini, Matones, Caepiones, sepulcra, Coronae, lacrymae[32], bo ucho na to pozwala.
Enniusz mówi zawsze nigdy Burrus, nigdy Pyrrchus. Vi patefecerunt Bruges, nie Phryges, jak to widzieć w jego dawnych rękopismach. Rzymianie nie używali wtedy żadnej litery Greckiej, teraz ich dwie mamy; a chociaż zdawało się przodkom naszym śmieszną rzeczą powiedzieć Phrygum, Phrygibus, to jest zostawić Grecką literę w niegreckich przypadkach[33], i tylko w pierwszym przypadku po grecku mówić teraz wszelako mówimy kwoli słuchowi równie dobrze Phrygum jak Phryges. W wyrazach zakończonych na us, odcinano dawniej ostatnią literę, kiedy po niej samogłoska nie następowała i to wtedy uchodziło za gładkie, dziś uchodzi za chropowate wymaganie. Nie miano tedy odrazy od tak pisanych wierszy, której teraz unikają nasi poeci. Mówiono tedy: Qui est omnibu’ princeps, zamiast, omnibus, i vita illa digni locoque, zamiast dignus. Jeżeli nie oświecony zwyczaj mówienia takim jest sprawcą przyjemnego wymawiania, czegóż nie można oczekiwać od sztuki i od naukowego wykształcenia?
Krócej się tu wyraziłem, niżbym się wyraził, gdybym o tem tylko miał do mówienia, bo natura i użycie wyrazów otwiera nam obszerne pole; ale może z drugiej strony dłużej się rozwiodłem, niżeli mój przedmiot wymagał.

XLIX. Ale ponieważ sąd o rzeczach i wyrazach należy do rozumu, o brzmieniu i dźwięku muzycznym ucho stanowi; ponieważ tamto ściąga się do poznania, to do czucia przyjemności: trzeba się radzić rozumu co do pierwszego, czucia co do drugiego. Bo albo trzeba było nie dbać o sprawienie tym przyjemności, którym podobać się chcemy, albo szukać sposobu jej sprawienia.
Dwie są rzeczy, które głaszczą ucho, brzmienie i dźwięk muzyczny o którym wkrótce mówić będziemy, teraz o brzmieniu powiemy. Trzeba jak już wyżej powiedziałem, dobierać mile brzmiące wyrazy, nie tak szumne jak u poetów, ale wzięte ze zwyczajnego języka.

Qua ponto ab Helles[34],

jest przesadzonem wyrażeniem.

Auratus aries Colchorum,

jest to wiersz jaśniejący wielkim blaskiem.
Ale następny zeszpecony trzy razy powtórzoną nieprzyjemnie brzmiącą literą:

Frugifera et ferta arva Asiae tenet.

Używajmy więc raczej naszych dobrych wyrazów, niżeli Greckich jasno błyszczących, i nie wahajmy się powiedzieć:

Qua tempestate Paris Helenam, etc.

Naśladujmy taki styl, a szorstkości unikajmy, jak na przykład:

Habeo istam ego perterricrepam,

albo

Versutiloquas malitias.

Ale nie dosyć na tem, żeby dobrze wyrazy ułożyć, trzeba także starać się o ich przyjemny w końcu peryodów spadek, bo o tem, jak już powiedziałem, ucho ma w drugim sądzie wyrokować. Piękny jest spadek, kiedy wyrazy jakby same przez się harmonijnie się ułożyły, albo kiedy tak dobrze, że z nich koniecznie piękność wyniknąć musi, bądź w podobnych zakończeniach, bądź w przeciwkładniach, bądź w postawieniu naprzeciwko siebie sprzeczności, co wszystko ma w sobie samo przez się coś muzycznego, choćby nad tem umyślnie nie pracowano. Pierwszy, jak mówią, Gorgiasz starał się o taką harmonią. Przytaczam na przykład wyjątek z mojej mowy za Milonem: „Jest tedy, sędziowie, prawo, nie pisane, ale razem z nami zrodzone, prawo, któregośmy się nie nauczyli, od przodków nie wzięli, w xiążkach nie wyczytali, ale któreśmy z samego przyrodzenia wyjęli, wydobyli i wyczeprnęli, prawo przez nikogo nie nadane, lecz przez samo przyrodzenie wpojone i w sercach naszych wyryte.“ Tak tu wszystko jedno drugiemu należycie odpowiada, iż się czuć daje, że dźwięk muzyczny nie był szukany, ale sam z siebie powstał. To samo się zdarza, kiedy przeciwnie zdania obok siebie stawiamy, jak w następnych przykładach w których mowa nie tylko ma wdzięk muzyczny, ale na wiersz się zamienia:

Eam, quam nihil accusas, damnas.

Powiedziałby condemnas, ktoby chciał wiersza uniknąć.

Bene quum meritam esse autumas, dicis male mereri.
Id, quod scis, prodest nihil; id, quod nescis, obest.

Wiersz tu jest dziełem zbliżenia zdań przeciwnych. W niewiązanej mowie otrzymalibyśmy tym sposobem muzyczne brzmienie: Quod scis, nihil prodest; quod nescis, multum obest. Przez takie obok siebie zdań przeciwnych postawienie, które Grecy antitezą zowią, tworzy się koniecznie dźwięk mowy muzyczny bez umyślnego oń starania.
Mieli w tem upodobanie starożytni jeszcze przed Isokratesem, a mianowicie Gorgiasz, w którego mowach samo piękne ułożenie wyrazów po największej części dźwięk muzyczny wydaje. U mnie także przytrafiają się często takie przeciwkładnie, jak naprzykład w czwartej mowie przeciw Werresowi: „Porównajcie rząd Werresa w głębokim pokoju z tamtą wojną; wjazd tego pretora z tamtego wodza zwycieztwem, bezecny orszak Werresa z Marcella niezwyciężonem wojskiem, rozpustę Werresa ze wstrzemięźliwością Marcella, a powiecie, że zdobywca Syrakuzy był jej założycielem, ten zaś zburzycielem, co ja dobrze urządzoną i kwitnącą zastał, Trzeba tedy poznać ten muzyczny dźwięk mowy“.

L. Przystąpmy teraz do poznania, na czem zależy trzeci rodzaj harmonijnie brzmiącej i dobrze ułożonej mowy. Kto tego nie czuje, nie wiem jakie ma ucho, albo co w nim jest podobnego do człowieka. Moje przynajmniej cieszy się słysząc okres słów zupełny i doskonale zaokrąglony, czuje kiedy jest kuso przycięty, przepełnionego nie lubi. Ale po co mówię o sobie? Całe zgromadzenia często słyszałem wykrzykujące z radości na harmonijny słów spadek. Czułe jest ucho na dobre słowami myśli połączenie. Nasi przodkowie o to się nie troszczyli: na tem tylko jednem bez mała im schodziło. Umieli słowa dobierać, piękne i gruntowne myśli wynaleźć, ale mało się znali na ich z sobą połączeniu i wypełnieniu. — Tak mówisz, powie kto może, bo to ci się podoba. — Co! jeśliby kto lepiej lubił dawne malowidło o niewielu kolorach, niżeli doskonałe dzisiejsze, trzebaż dla tego tamto wyszukać, a to zarzucić?
Chlubią się dawnemi imiony. Bo jak człowiekowi wiek, tak przykładem starożytność dodaje powagi, i ja ją także wielce szacuję. Nie tak wymagam od starożytności, czego ona nie ma, jak chwalę co ma, zwłaszcza że więcej cenię co posiada, niżeli na czem jej schodzi; bo dobre myśli i dobre ich wyrażenia, w których starożytni celują, większą mają wartość, niżeli składne zamknięcie peryodów. którego u nich niema. Takie zamknięcie peryodów jest późniejszym wynalazkiem, i zdaje mi się że starożytni korzystaliby z tego wynalazku, gdyby za ich czasu był znany i upowszechniony, jak wiemy, że po nich wszyscy wielcy mówcy z niego korzystali.

LI. Ale, powiadają, mowa sądowa lub do ludu wzbudza podejrzenie, jeżeli ma dźwięk muzyczny, co Grecy rytmem zowią. Mówca mający na to baczenie zdaje się zastawiać sidła na uszy. Na tem się opierając ci ludzie, nie tylko sami mówią połamanym, pociętym językiem, ale i tych ganią, którzy starają się o gładkie i przyjemnie brzmiące wysłowienie. Jeżeli przy tem słowa są czcze, myśli błahe, słusznie tak mówią; ale jeżeli rzecz jest dobra, słowa doborne, dla czego wolą, żeby mowa chromała, zacinała się, a niżeli równo z myślami postępowała? Dźwięk muzyczny, co go chcą podać w nienawiść nic innego nie przynosi, jedno zawarcie myśli w harmonijnem słów połączeniu. Starożytni po większej części przypadkiem, często instynktem doszli już do tej doskonałości: te miejsca w ich mowach są najwięcej chwalone, które na tę pochwałę dobrem zamknięciem peryodów zasłużyły. U Greków, od czterystu już lat bez mała, ma dźwięk muzyczny zaletę: myśmy go niedawno poznali. Wolno więc było Enniuszowi starożytnością gardzącemu powiedzieć:

W pieśniach, które niegdyś Faunowie i wieszczki śpiewali,

a mnie wolno nie będzie o starożytnych tak samo powiedzieć? zwłaszcza że nie powiem jak on, „przedemną,“ ani co następuje: „My cośmy się ośmielili otworzyć drogę;“ bo czytałem i słyszałem mowców, którzy doszli prawie do doskonałego zaokrąglenia peryodu. Którzy dojść do tego nie mogli, nie mają dość na tem, że nie są w pogardzie: chcą być chwaleni. Co do mnie, chwalę i słusznie tych chwalę, których się oni naśladowcami być mienią, chociaż widzę, że im czegoś niedostaje, tych zaś bynajmniej nie chwalę, którzy tylko ich wady naśladują, a od ich zalet są jak najdalsi.
Jeżeli mają uszy tak nie ludzkie, tak twarde, nie będzież miała powaga najświatlejszych ludzi żadnej nad niemi mocy? Pomijam Isokratesa i jego uczniów, Efora i Naukrata, chociaż wszyscy trzej mogą być najlepszymi przewodnikami w sztuce ułożenia i przyozdobienia mowy, ponieważ sami byli wybornymi mówcami. Ale czy był kiedy człowiek tak uczony, tak bystry w wynalezieniu, tak gruntownie o rzeczach sądzący, jak Arystoteles? Kto był jednak zaciętszym Isokratesa przeciwnikiem? Owóż on nie chce mieć wiersza w mowie, ale dźwięku muzycznego wymaga. Uczeń jego Teodektes, często oświadczonem zdaniem Arystotelesa, gładki pisarz i biegły retor, tak samo myśli i przykazuje. Teofrastus więcej się jeszcze nad tem rozszerza. Co myśleć o ludziach, którzy nie chcą iść za taką powagą? co myśleć jeżeli nie to, że jej może nie znają? Co jeśli tak jest, a inaczej mi się zdaje, czemuż się własnego zmysłu nie radzą? Nigdyli nie uczuli w mowie nic chropowatego, nic kusego, nic koślawego, nic przeładowanego? W teatrze cała publiczność szemrze, kiedy zdarzy się aktorowi pomylić w wymówieniu krótkiej lub długiej syllaby. Lud pewnie ani stóp ani miar wiersza nie zna, w tem, co go razi, nie wie dla czego i jak go to razi; ale już samo przyrodzenie wpoiło w ucho każdego człowieka zdolność sądzenia o długich i krótkich brzmieniach, o wysokich i nizkich tonach głosu.

LII. Chceszli, Brutusie, żebym tę materyą obszerniej rozwinął, niżeli ci, którzy nam ją, równie jak wiele innych rzeczy, do wiadomości podali? albo czy możemy na tem poprzestać, co oni powiedzieli? Ale na co oto pytam, kiedy wyrozumiałem z twego uczonego listu, że tego sobie jak najbardziej życzysz? Mówić tedy naprzód będę o początku, potem o przyczynie, następnie o istocie, nakoniec o użyciu muzycznego dźwięku w niewiązanej mowie.
Najwięksi wielbiciele Isokratesa chwalą go najwięcej za to, że on pierwszy wprowadził dźwięk muzyczny nie wiązanej mowy. Widząc, powiadają, że mowców niechętnie, poetów chętnie słuchano, postarał się o wynalezienie użyć się w niej mogących wdzięków muzycznych, już to dla przyjemności, już to dla tego żeby rozmaitością zapobiedz znudzeniu. Co oni mówią jest po części prawdą, ale nie całą prawdą. Przyznać trzeba, że Isokrates był najbieglejszym w tej sztuce; ale pierwszym jej wynalazcą był Transymachus, w którego wszystkich dziełach dźwięk muzyczny zanadto słyszeć się daje. Podobne zaś zakończenia, przeciwkładnie, szykowanie obok siebie zdań przeciwnych, zkąd najczęściej wynika harmonijny spadek, choćbyś go umyślnie nie szukał, pierwszym ich wynalazcą był, jak nieco pierwej powiedziałem, Gorgiasz, który tego wszystkiego bez pomiarkowania używał. Jestto podług naszego podziału, drugi z trzech sposobów szykowania wyrazów. Obaj poprzedzili wiek Isokratesa, któremu zatem nie wynalezienie, ale umiarkowane użycie przynależy; bo jak w przenośniach i tworzeniu nowych wyrazów jest skromniejszym, tak umiarkowańszym w używaniu muzycznych dźwięków. Gorgiasz przeciwnie tak w tem zasmakował, tak chciwie sięgał po te, jak mniemał, ozdoby stylu, że w nich miarę przebierał, kiedy Isokrates, lubo będąc młodym słuchał w Tessalii starego już Gorgiusza, umiał lepiej utrzymać się w granicach umiarkowania. Więcej powiem, im dalej w lata zachodził (a żył sto lat bez mała), tem więcej uwalniał się od przymusu dźwięków muzycznych, jak sam oświadcza w xiędze, którą w bardzo już podeszłym wieku posłał Filippowi, królowi Macedońskiemu, i w której powiada, że mniej, niż zwykł był dawniej, dźwiękom muzycznym hołduje. Tym sposobem nie tylko swych poprzedników, ale i samego siebie poprawił.

LIII. Ponieważ już poznaliśmy wyżej wymienionych wynalazców, a zatem i początek dźwięków muzycznych, szukajmy teraz ich przyczyny. Jest ona tak widoczna, iż mi dziwno, że jej starożytni nie dostrzegli, zwłaszcza że im często przypadkiem, jak to bywa, zdarzało się coś składnego i mile brzmiącego powiedzieć. Bo z wrażenia na umyśle i słuchu sprawionego poznać mogli, że co było dziełem przypadku, ludziom się podobało; a tak nic im nie pozostawało, jak to pomiarkować i samych siebie naśladować. Ucho, czyli raczej umysł przez ucho wiadomości odbierający, ma, iż tak rzekę, przyrodzoną miarę wszystkich tonów. Wie co jest zbyt długie, co zbyt krótkie, i zawsze oczekuje regularnego i doskonałego spadku. Czuje dźwięki pokaleczone, krótko przycięte, i tem się obraża, jak gdyby mu ujmowano, co mu przynależy, czuje kiedy peryody są zbyt długie, wszelką miarę przechodzące, i niemi się brzydzi; bo jak w wielu innych razach, tak i wtym zbytek więcej niż niedostatek odraża. Jak w poezyi wiersz powstał z miary tonów słuchowi wrodzonych i z zachowywania onej przez ludzi dobry smak mających, tak idąc za przewodnictwem tegoż naturalnego czucia dostrzeżono, ale daleko później, że w mowie niewiązanej jest pewne słowo z harmonijnemi spadkami.
Wskazawszy przyczynę, przystąpmy teraz do trzeciego punktu, to jest do istoty muzycznego dźwięku, o której co powiemy, nie tak do mego przedmiotu, jak do tajemnic sztuki należy. Można tu zadać sobie pytanie, czem jest dźwięk mowy muzyczny, na czem zależy, zkąd pochodzi, czy jeden tylko, czy dwa, czy ich jest więcej, jak się składa, w czem, kiedy, gdzie i jakim sposobem użyty przyjemność sprawuje?
Są tu, jak prawie we wszystkiem, dwie drogi postępowania, jedna dłuższa, druga krótsza i równiejsza.

LIV. Na dłuższej drodze napotykamy to pierwsze pytanie: czy mowa niewiązana może mieć dźwięk muzyczny? niektórym to się nie zdaje, bo niema dla niej niezmiennych prawideł, jak dla wierszy, i że stronnicy dźwięku muzycznego w mowie niewiązanej nie mogą dać przyczyny, dla której w niej się znajduje. Inne pytania: jeżeli jest jeden lub kilka dźwięków muzycznych w mowie niewiązanej, jakim on jest, lub jakiemi są? czy do poetycznych, czy do innego rodzaju należą? jakie są w pierwszym przypadku, których w mowie niewiązanej można używać? bo jedni jeden tylko przyjmują, drudzy kilka, inni wszystkie bez wyjątku. Jedenli lub więcej ich jest, czy są do użycia we wszystkich rodzajach mowy? bo inszy jest styl w opowiadaniu, inszy w przekonywaniu, inszy w nauczaniu; czy też w każdym mają być różne? Jeżeli są we wszystkich też same, jakiemi są; jeżeli różne, jaka zachodzi różnica, i dla czego dźwięk muzyczny nie tak wyraźnie w mowie niewiązanej, jak w wierszu słyszeć się daje? Co dźwięcznem w mowie zowiemy, czy pochodzi z samego tylko dźwięku muzycznego, czy z pewnego uszykowania wyrazów, czy też z obojga razem, tak iż dźwięk muzyczny iloczasem, uszykowanie wyrazów harmonijnem brzmieniem, wybór wyrazów sam przez się przyczynia się do nadania kształtu i blasku mowie? albo czy uszykowanie wyrazów jest źródłem, z którego wypływają równie dźwięki muzyczne, jak owe postaci i jasne światła mowy, które, jak powiedziałem, Grecy schematami nazywają? Ale insza jest przyjemne brzmienie, insza doskonałość miary i spadku, insza piękne wysłowienie, lubo to ostatnie dla często okazującej się w niem doskonałości, z dźwiękiem muzycznym graniczy. Ale różni się od nich obojga uszykowanie, które słodko brzmiących i dobitnych wyrazów dobiera.
Oto bez mała wszystko, co zachodzi w pytaniu o istocie muzycznego dźwięku.

LV. Nietrudno poznać, czy jest w mowie niewiązanej dźwięk muzyczny. Ucho o tem sądzi, i byłoby niesłusznie zaprzeczyć niewątpliwemu zdarzeniu, dla tego że nie możemy dociec jego przyczyny. Wynalezienie nawet wiersza nie jest dziełem rozumu, ale przyrodzenia i uczucia, któremu rozum go wskazał mierząc i ważąc syllaby; a tak uwaga zwrócona na przyrodzenie zrodziła sztukę.
W wierszach atoli dźwięk muzyczny wyraźniej słyszeć się daje, chociaż pewne wiersze nieśpiewane podobne są do niewiązanej mowy. Najlepiej się to okazuje u najznakomitszych poetów, których Grecy lirykami zowią, a których wiersze bez śpiewu niczem się prawie od nagiej prozy nie różnią. Podobne są do nich niektóre wiersze naszych poetów, jak naprzykład następny Enniusza z tragedyi Tyestes:

Quemnam te esse dicam? qui tarda in senectute;

który, jeżeli fletnista nie przybędzie mu na pomoc, brzmi zupełnie jak niezwiązana mowa. Wiersze sześciomiarowe, któremi komedye piszą, tak są poziome dla podobieństwa do potocznej rozmowy, że w nich zaledwie ślad dźwięku muzycznego i wierszowania dostrzedz można; dla tego trudniej go znaleźć w mowie niewiązanej niżeli w wierszach.
Dwie są rzeczy, które mowie za przyprawę służą: słodycz wyrażenia i przyjemność dźwięków muzycznych. Wyrazy są jakby materyą mowy, dźwięk muzyczny jej wygładzeniem. Ale jak w innych rzeczach, wynalazki dla zaspokojenia koniecznej potrzeby dawniejsze są od wynalazków sprawujących przyjemność, tak i tu się zdarzyło, że prosta i nieokrzesana mowa, jedynie tylko do wyrażenia myśli służąca, na wiele wprzód wieków była, nim dźwięki muzyczne dla sprawienia przyjemności słuchowi wymyślono.

LVI. Dla tegoć to niema dźwięku muzycznego ani u Herodota, ani u jego spółczesnych, ani u poprzedników, chyba że się niekiedy przypadkiem zdarzy. Najdawniejsi pisarze nic zgoła o nim nie powiedzieli, choć wiele prawideł o sztuce mówienia nam zostawili. Co jest łatwiejszego, co potrzebniejszego, to naprzód poznajemy. I tak łatwo się obeznano ze sztuką przenoszenia, tworzenia, składania wyrazów, bo je brano ze zwyczajnej i codziennej mowy. Ale dźwięk muzyczny, którego w życiu domowem nie napotykano, który nie miał z potoczną rozmową żadnego związku i powinowactwa, później dopiero dostrzeżony i poznany, nadał mowie wdzięk i doskonałość. Jeżeli są zresztą dwa rodzaje prozy, jedna ścisła i zwięzła, druga rozszerzona i rozwlekła, nie pochodzi ta różnica z natury wyrazów, ale z rozmaitości długich i krótkich iloczasów; a ponieważ mowa niemi przepleciona i przesiąkła, raz się zatrzymuje, drugi raz prędzej się toczy, przyczyna tego nie inną jest, jedno dźwięk muzyczny. Peryod, o którym już często mówiłem, postępuje za przewodnictwem dźwięku muzycznego raz spieszniej, drugi raz powolniej, aż nareszcie dojdzie do swego kresu i przy nim się zatrzyma. Jasną tedy jest rzeczą, że mowa musi się poddać pod prawo dźwięku muzycznego, ale wierszów zawierać nie powinna.
Ale czy te dźwięki muzyczne są takie same jak w poezyi, czy innego rodzaju, nad tem teraz z kolei zastanowić się trzeba. Niema żadnego dźwięku muzycznego, któryby nie był w poezyi, dla tego że wszystkie mają swą oznaczoną miarę. Każdy z nich do jednego z trzech podziałów należy. Bo stopa dźwięk muzyczny składająca tak się dzieli, że koniecznie jedna część stopy albo jest równa drugiej, albo o drugie tyle, albo o półtora razy jest od niej większą[35]. I tak w daktylu jest równa, w jambie dwa razy, w peonie półtora razy większa. Te stopy dla czegoby nie miały dobrze do mowy niewiązanej przypadać? Z należytego ich umieszczenia dźwięk muzyczny koniecznie wyniknąć musi.
Ale zachodzi pytanie, jakiej stopie albo jakim stopom pierwszeństwo dać należy? Że wszystkie przypadają do mowy niewiązanej, ztąd już poznać można, że w mowach często przez nieuwagę wierszami mówimy, co jest wielkim błędem; ale to ztąd pochodzi, że nie dajemy na siebie baczenia, że sami sobie nie przysłuchujemy się, że jambów i hipponakteów[36] zaledwie uniknąć możemy. Bo nasza mowa składa się po największej części z jambów; ale wprawny słuchacz łatwo te wiersze postrzeże, bo są bardzo używane. Często także wymykają nam się przez nieuwagę mniej używane miary, które jednak są wierszami: wielka wada, której z wszelką ostrożnością zdaleka unikać trzeba. Hieronymus, jeden z najznakomitszych Perypatetyków, wybrał z wielu pism Isokratesa trzydzieści bez mała wierszy, po największej części jambicznych, ale między któremi są także anapesty[37], błąd niedoprzebaczenia. Złośliwie w prawdzie postępował w tym wyborze: bo odcinał pierwszą zgłoskę w pierwszym wyrazie zdania; i łączył znowu z ostatnim wyrazem pierwszą zgłoskę następnego zdania. Tym sposobem utworzył się anapest Arystofanowym zwany. Są to takie przypadki, których ani można ustrzedz się, ani potrzeba wystrzegać się. A jednak wymknął się przez nieostrożność temu poprawiaczowi wiersz jambiczny (jak dostrzegłem pilnie go roztrząsając), tam właśnie, gdzie Isokratesa gani. Jest więc rzeczą niewątpliwą, że są także w mowie niewiązanej dźwięki muzyczne, i że między krasomowskiemi a poetycznemi żadna nie zachodzi różnica.

LVII. Teraz z kolei nad tem zastanowić się trzeba, jakie dźwięki muzyczne najlepiej przypadają do doskonałej mowy. Jedni myślą że jamb, ponieważ najwięcej zbliża się do zwyczajnej mowy, i że dla tego wybrano go w komedyach jako stosowniejszego od wszelkiego innego do naturalnego tonu potocznej rozmowy, kiedy przeciwnie daktyl lepiej odpowiada wzniosłości hexametru. Efor, mierny mówca, ale który wyszedł z dobrej szkoły, jest za peonem lub daktylem, a unika spondea i trochea[38]. Ponieważ peon ma trzy, daktyl dwie krótkie, myśli, że szybkie wymawianie krótkich syllab nadaje mowie potoczysty spadek; że spondeus i trocheus przeciwny skutek sprawują, dla tego że pierwszy z długich tylko się składa, drugi ma tylko krótkie, tak iż ten czyni mowę zbyt szybką, tamten zbyt powolną, a żaden nie sprowadza umiarkowanego spadku. Ale i tamci się mylą i Efor błądzi. Bo ci, co peona pomijają, nie widzą, że wyłączają dźwięk muzyczny pełen słodyczy i wspaniałości. Całkiem innego zdania jest Arystoteles, który myśli, że mowa niewiązana nie wymaga tak wzniosłej jak jest heroiczna miara taktu, a że jamb pochodzi ze zbyt pospolitego języka. Dla tego nie podoba mu się ani pozioma i pełzająca ani zbyt szumna i wzniosła mowa; chce ją mieć pełną godności, żeby słuchaczów w większe podziwienie wprawić mogła. Trocheusa mającego równy z choreusem iloczas, tanecznikiem nazywa, dla tego że w jego chodzie żwawym i podskakującym mało jest powagi. Peonowi daje pierwszeństwo i powiada, że go wszyscy używają, choć tego nie czują, że jest trzecim i pośrednim między wyżej pomienionemi[39], i że te stopy są takie, że ich części mają się do siebie jak jeden do półtora, albo jak jeden do dwóch, albo są równe. Ci zatem, o których pierwej mówiłem, mieli tylko wzgląd na dogodność, nie na godność mowy. Jamb i daktyl najczęściej przytrafiają się w wierszach; unikajmy tedy ich ciągłego używania, jak unikamy wierszów w mowie niewiązanej; bo co innego jest mowa niewiązana, która niczem tak się nie brzydzi jak wierszem. Peon zaś bynajmniej nie jest zdatny do wierszów, i dla tego tym chętniej przyjęła go mowa niewiązana. Efor nie wie nawet, że odrzucony przez niego spondeus równy jest pochwalonemu daktylowi; bo myśli, że trzeba stopy liczbą syllab, nie iloczasem mierzyć. Tak samo Efor postępuje z trocheusem, który w iloczasie równy jest jambowi, ale który dla tego źle brzmi na końcu peryodu, że peryod lepiej się długiemi syllabami zamyka. Co Arystoteles o peonie mówi, to samo powiadają Teofrastus i Teodektes. Mojem zaś zdaniem, wszystkie z sobą zlane i zmieszane stopy mają być używane; nie moglibyśmy unikać nagany, gdybyśmy zawsze tych samych używali; bo mowa nie powinna być ani tak muzyczna jak poemat, ani tak ogołocona z dźwięków muzycznych jak język pospólstwa. Wiersz jest zbyt skrępowany, sztuka zbyt czuć się w nim daje; język pospólstwa zbyt rozlazły ma coś płaskiego: tamten nie może podobać się, ten wzbudza odrazę. Ma tedy być mowa, jak wyżej powiedziałem, przemieszana i przepleciona muzycznemi dźwiękami, ani całkiem ich pozbawiona, ani całkiem muzyczna, a mianowicie peonem (bo tak ów wielki mistrz zaleca), nie wyłączając innych, które on pomija, umiarkowana.

LVIII. Jakim zaś sposobem mieszać z sobą trzeba dźwięki muzyczne, jak kolory dobierają się w purpurze, pozostaje jeszcze do powiedzenia, jako też do jakiego rodzaju mowy każdy z nich jest najstosowniejszy. Jamb najczęściej trafia się w stylu prostym, peon w wyższym, daktyl w obydwóch. Trzeba tedy w mowie toczącej się rozmaitym biegiem pomieszać je z sobą i umiarkować w należytym stosunku. Tym sposobem nie dostrzeże słuchacz chęci podobania się i troskliwości o sztuczne ułożenie mowy, które łatwiej utają się, jeżeli będą słowa równie doborne, jak myśli ważne. Bo na dwie rzeczy, to jest na myśl i na wyrażenie, mają baczenie słuchacze, nad któremi gdy się zastanawiają i zdumiewają, uchodzi ich uwagi i mimo przelatuje dźwięk muzyczny, którego choćby nie było, tamte same przez się sprawiłyby im przyjemność. Mowa niewiązana nie jest tak mocno dźwiękami muzycznemi skrępowana (powtarzam mowa niewiązana, bo w wierszach całkiem jest inaczej), żeby się w niej wszystko pod miarą działo; bo w takim razie byłaby poematem. Ale wszelka mowa, byle tylko nie chromała, nie chwiała się, równym i jednostajnym krokiem postępowała, miana jest za muzyczną. Nie to uważa się za muzyczne w mowie, co się całkiem z dźwięków muzycznych składa, ale co się do nich najwięcej zbliża. Dla tego też trudniej mowę, niż wiersze pisać; bo dla nich są niezmienne, ściśle oznaczone prawidła, których trzymać się trzeba; mowca zaś nic innego sobie nie zakłada, jedno żeby mowa ani w zbyt obszernych, ani w zbyt szczupłych nie zawierała się obrębach, żeby ani zaniedbaną, ani rozwlekłą nie była. Dla tego też niema w niej, jak w muzyce, wybijania taktów, tylko mieć powinna w całym swym toku płynność i zaokrąglenie, a mieć to będzie, jeżeli się uchu podoba.

LIX. Często zadajemy sobie pytanie, czy w całym ciągu, czy tylko na początku i na końcu peryodu dźwięki muzyczne zachowywać mamy. Wielu mniema, że dosyć na tem, żeby peryod miał spadek harmonijny i dobrze się kończył. Prawda, że to brzmi bardzo przyjemnie, ale nie prawda, żeby to było jedynem przyjemnem brzmieniem. Trzeba uważnie złożyć, nie jako tako porzucić peryod. Ponieważ ucho czeka zawsze końca i przy nim odpoczywa, koniec nie powinien pozostać bez muzycznego dźwięku; ale do tego końca cały okres słów od samego początku tak się ma toczyć i płynąć, żeby stanąwszy u kresu sam się zatrzymał. Nie będzie to bardzo trudno dla tych, którzy w dobrej szkole ukształceni, wiele pisali, lub nawet bez pisania cokolwiek mówili, jak na piśmie wypracowali. Bo naprzód tworzy się w myśli pojęcie rzeczy, potem słowa natychmiast się zbiegają, które taż myśl z szybkością wszystko przewyższającą na swe właściwe miejsca odsyła, i tym sposobem powstaje peryod tym lub owym spadkiem zamknięty, w którym wszystkie słowa, pierwsze i środkowe, ściągać się do ostatniego mają. Czasem mowa spieszniejszym, czasem wolniejszym postępuje krokiem; a jeszcze z samego początku upatrzyć trzeba drogę, jaką chcesz przybyć do kresu. Ale chociaż w użyciu dźwięków muzycznych, równie jak innych ozdób mowy, postępujemy jak poeci, unikamy jednak w mowie niewiązanej podobieństwa do poematu.

LX. W obu jest materya i forma, materya w wyrazach, forma w ich uszykowaniu. W każdej z nich są do uważania trzy rzeczy: w wyrazach, dawne, nowe, przenośne (nic tu o własnych nie mówimy); w uszykowaniu, ułożenie, piękny porządek, dźwięk muzyczny. Poeci, pod temi dwoma względami, mniej są ścieśnieni, mają większą wolność; przenośnie u nich częściej się zdarzają i są śmielsze; chętniej i swobodniej używają dawnych równie jak nowych wyrazów. Tak samo obchodzą się z dźwiękami muzycznemi, którym jak niezbędnej konieczności posłuszni być muszą. Ztąd się okazuje, że między mową niewiązaną a poezyą nie zachodzi ani zbyt wielka różnica, ani zbyt wielkie podobieństwo. A tak dźwięk muzyczny nie jest w jednej taki sam jak w drugiej, a co muzycznem w mowie niewiązanej się zowie, nie zawsze powstaje z muzycznego dźwięku, ale czasem z pięknego wyrazów z sobą połączenia.
Jeżeli tedy kto zapyta, jaki dźwięk muzyczny jest dla mowy niewiązanej, odpowiem: każdy jest dobry, ale jeden lepszy i stosowniejszy od drugiego: gdzie jego miejsce: w każdej części peryodu; zkąd powstał: z przyjemności ucha; jak łączyć z sobą dźwięki muzyczne: na to pytanie odpowiem w innem miejscu, bo ono należy do ich użycia, co w naszym podziale jest czwartym i ostatnim punktem; dla czego ich się używa: dla sprawienia przyjemności uchu; kiedy się ich używa: zawsze gdzie: w całym ciągu mowy; jaka ich przyjemności przyczyna: taka sama jak w wierszach, których harmonią sztuka wskazuje, ale o której ucho bez sztuki tajemnem czuciem sądzi.

LXI. Dosyć o istocie dźwięków muzycznych; co następuje, należy do ich użycia, o którem obszerniej mam powiedzieć. Zachodzi tu naprzód pytanie, czy dźwięk muzyczny ma być w całym okresie mowy, co go Grecy peryodem zowią, my raz obwodem, drugi raz okresem, okręgiem, obrębem, uszykowaniem nazywamy, czy też tylko na początku lub na końcu, albo w obu tych miejscach; ponieważ dźwięk muzyczny i co brzmi muzycznie zdają się być różne, na czem ta różnica zależy; potem, czy trzeba peryod na równe części podzielić, czy też jedne dłuższe, drugie krótsze porobić; kiedy i dla czego mają być równe lub nierówne i w jakich częściach; w niektórych czy we wszystkich, w równych lub nierównych; kiedy jedno, lub drugie uczynić; co i jak najlepiej się z sobą szykuje; albo czy w tem nie zachodzi żadna różnica; i, co jest rzecz główna, jak nadać mowie brzmienie muzyczne? Trzeba także wytłumaczyć, zkąd pochodzi forma peryodów, powiedzieć, jak mają być długie, rozmówić się o częściach, w odcinkach peryodu, zapytać, czy jedna tylko jest ich forma i długość, czy kilka, a jeżeli kilka, gdzie i kiedy mają być jedne lub drugie. Wyłuszczyć nakoniec trzeba pożytek tego wszystkiego, który jest bardzo rozległy, bo nie tylko w jednej, ale w wielu rzeczach ma swe przystosowanie.
Można tu, zdaje mi się, nie odpowiadając na te w szczególności pytania, ogólną odpowiedzią zadosyć im uczynić. Uchyliwszy tedy na stronę inne rodzaje, jeden wybrałem, którego rzeczą są sprawy sądowe, i o nim tylko mówić będę. W innych, to jest w historyi i w rodzaju okazującym, można mówić sposobem Isokratesa i Teopompa peryodami, w których mowa jakby okręgiem zamknięta toczy się, aż się zatrzyma u kresu, kiedy każda w szczególności myśl zostanie doskonale rozwiniętą. Odkąd peryod czyli okres wyrazów wynaleziono, żaden nieco znany mowca nie pisał o czemkolwiek mającem na celu sprawienie przyjemności, a nie zostającem w żadnym związku z sprawami sądowemi, żeby nie zawarł wszystkich prawie swych myśli w obrębie przyjemnie brzmiących wyrazów. Bo gdy tu słuchacz nie obawia się, aby chciano podejść jego sumienie urokiem pięknie ułożonej mowy, wdzięcznym jest mowcy, który jego uchu przyjemność sprawuje.

LXII. Ale te formy peryodu nie mają być ani całkiem przyjęte do mów sądowych, ani całkiem odrzucone. Będzieszli ich zawsze używał, jednostajność sprawi przesycenie, i zarazem ludzie nawet niebiegli na niej się poznają. Gasi prócz tego zapał akcyi, przytłumia uczucia mówcy, znosi zupełnie prawdę wzbudzającą zaufanie. Ale że trzeba czasem użyć dźwięków muzycznych, zobaczmy naprzód gdzie, potem jak długo powtarzać, nakoniec ilą sposobami urozmaicić je mamy. Mowa ma być muzyczną, kiedy chcemy co pięknie pochwalić, jak ja pochwaliłem Sycylią w drugiej mowie przeciw Werresowi, jak na zgromadzeniu senatu powiedziałem o moim konsulacie. Ma być takąż w opowiadaniach więcej godności niż wzruszenia wymagających. Takiemi są w czwartej mowie przeciw Werresowi opisy Cerery Enneńskiej, Diany Segestańskiej, położenia Syrakuzy[40]. Często także, dla podwyższenia jakiego przedmiotu, może mowa, jak się wszyscy na to zgadzają, płynąć harmonijnie brzmiącym potokiem. Może mi się to nie udało, ale bardzo często tego próbowałem. Moje domówienia są w wielu miejscach dowodem mej chęci i usilności. Ma to wtenczas moc największą, kiedy słuchacz został już przez mowcę ujęty i zniewolony. Nie czatuje już wtenczas na błędy, nie podsłuchuje, ale sprzyja mówcy, pragnie jak najdłużej go słuchać, i zdumiewając się nad mocą wymowy, zapomina o chęci nagany.
Ale użycie dźwięku muzycznego nie powinno trwać długo, nie mówię w domówieniu, bo to jest zamknięciem mowy, ale w innych częściach. Używszy go tam, gdzie go użyć wolno, trzeba styl przenieść do tak zwanych po grecku ϰόμματα i ϰῶλα[41], a co my wycinkami i członkami dobrze nazwać możemy. Niema znanych nazwisk na rzeczy nieznane. Ale jak zwykliśmy, dla przyjemności lub niedostatku, używać wyrazów w przenośnem znaczeniu, tak się dzieje we wszystkich sztukach, gdzie gdy nazwane być ma, co pierwej dla nieznajomości rzeczy nazwiska nie miało, konieczna potrzeba przymusza albo do utworzenia nowego wyrazu; albo do pożyczenia od podobnej rzeczy.

LXIII. Jak mówić peryodami podzielonemi na członki i na wycinki, zaraz zobaczymy. Teraz trzeba o tem powiedzieć, ilą sposobami peryod i jego zamknięcie odmienić się daje. Szybko mowa muzyczna od początku płynie, kiedy stopy są krótkie, powolniej kiedy są długie[42]. Żwawe spory wymagają spieszniejszego, wykłady rzeczy powolniejszego biegu. Kilka jest sposobów zakończenia peryodu. W Azyi kończy go po największej części dichoreuszem, miarą utworzoną z dwóch choreuszów, z których każdy ma długą i krótką. Musiałem o tem wspomnieć, bo te same stopy raz tak, drugi raz inaczej zwane bywają. Użycie dichoreusza przy zamknięciu peryodu nie jest żadnym błędem; ale w mowie muzycznej nic nie jest większą wadą, jak jednostajność. Im piękniej brzmi, tym bardziej przesycenia obawiać się trzeba. W mojej przytomności, trybun K. Karbo; syn Kaja, na zgromadzeniu ludu powiedział: O mare Druse, patrem apello. Oto dwa wycinki, każdy o dwóch stopach. Teraz następują członki, każdy z trzech stóp złożony: Tu dicere solebas, sacram esse rempublicam. Potem tak dalej peryod postępuje: Quicumque eam violavissent, ab omnibus esse ei poenas persolutas. W ostatnim wyrazie dichoreusz: bo mniejsza o to, czy ostatnia zgłoska jest długa lub krótka. Potem tak: Patris dictum sapiens, temeritas filii comprobavit. Na ten dichoreusz głośny do podziwienia powstał pochwalny okrzyk zgromadzenia. Pytam, czy to nie było skutkiem dźwięku muzycznego? Odmień porządek wyrazów, powiedz na przykład: Comprobavit filii temeritas; gdzie harmonia? chociaż temeritas składa się z trzech krótkich i jednej długiej, którą stopę Arystoteles ma za najlepszą, na co się nie zgadzam. Są to jednak te same wyrazy, myśl jest ta sama. Zadosyć to czyni rozumowi, uchu zadosyć nie czyni. Nie powinno to atoli często się zdarzać. Bo naprzód dosłyszą ludzie dźwięk muzyczny, potem go sobie zbrzydzą, nakoniec jego łatwość poznawszy, nim pogardzą.

LXIV. Ale jest wiele zakończeń peryodu, które muzyczny, mile brzmiący spadek mają. Kretyk mający dwie długie z pośrednią krótką, i podobny do niego peon, równy mu w iloczasie, ale o jednę syllabę dłuższy, daje się jak najlepiej wpleść w mowę niewiązaną. Dwojaki jest peon: jeden z długiej i z trzech krótkich, ma moc na początku peryodu, ale ją traci na końcu, drugi z tyluż krótkich i z jednej długiej złożony, doskonale zamyka peryod, jak mniemają, dawni retorowie: nie zupełnie go odrzucam, ale wolę inne miary. Nawet spondeusz nie powinien być zupełnie odrzucony; chociaż dla dwóch długich zdaje się być ociężałym i leniwym, ma jednak pewien krok stały i nie bez godności, mianowicie w członkach i wycinkach, bo tam wynagradza małą liczbę stóp powolnem i poważnem stąpaniem. Kiedy mówię o stopach peryod kończących, nie mówię o ostatniej tylko stopie, ale dodaję przynajmniej drugą, często także trzecią od końca. Nawet jamb z krótką i długą, trocheusz z trzema krótkiemi, w iloczasie, nie w liczbie syllab równy pierwszemu, daktyl z jedną długą i z dwiema krótkiemi, kiedy bezpośrednio ostatnią stopę poprzedza, dość spiesznie do ostatniego dąży, kiedy tym ostatnim jest choreusz lub spondeusz; bo mniejsza o to, który z dwóch peryod kończy. Ale te trzy stopy źle kończą peryod, kiedy jedna z nich na końcu jest umieszczona, chyba że daktyl zastępuje miejsce końcowego kretyka, bo nie zachodzi żadna różnica między daktylem a kretykiem na końcu stojącym, ponieważ w wierszach nawet obojętną jest rzeczą, czy ostatnia syllaba jest krótka lub długa. Kto tedy peona za stosowniejszy uznaje, dla tego że ostatnią syllabę ma długą, niedaleko widzi, bo mniejsza o to, czy ostatnia jest długa. Zresztą peon, ponieważ ma więcej niż trzy syllaby, miany jest przez niektórych retorów za dźwięk muzyczny, nie za stopę. Zgadzają się na to wszyscy dawni retorowie, Arystoteles, Teofrastus, Teodektes, Efor, że ze wszystkich stóp peon jest najstosowniejszy w niewiązanej mowie, bądź na początku, bądź w środku, bądź na końcu peryodu; ale ja w tem ostatniem miejscu kretykowi daję pierwszeństwo. Dochmiusz z pięciu syllab złożony, z krótkiej, dwóch długich, krótkiej, jak: ămīcŏs tĕnēs, wszędzie jest dobry, byle tylko raz był użyty: w powtórzonym dźwięk muzyczny zbyt wyraźnie i wybitnie słyszeć się daje. Jeżeli dobrze używać będziemy tylu i tak rozmaitych odmian, utaimy co umyślnie czynimy, i zapobieżemy przesyceniu.

LXV. Nie tylko dźwięk muzyczny czyni mowę muzyczną, ale uszykowanie wyrazów i, jak się pierwej rzekło, piękne ich ułożenie. Uszykowanie słów tak bywa szczęśliwe, budowa słów tak doskonała, iż się zdaje że dźwięk muzyczny nie był wyszukany, lecz sam z siebie powstał, jak u Krassa: Nam, ubi lubido dominatur, innocentiae leve praesidium est. Tu porządek wyrazów tworzy dźwięk muzyczny bez żadnego ze strony mowcy usiłowania. Jeżeli tedy dawni pisarze, Herodot, Tucydydes i ich spółcześni płynnie i muzycznie co powiedzieli, nie dla tego to się zdarzyło, że szukali muzycznego dźwięku, lecz że dobrze wyrazy ułożyli. Są pewne formy stylu, w których tak jest piękne wyrazów ułożenie, że z nich koniecznie dźwięk muzyczny wyniknąć musi. Bo kiedy rzeczy równe z równemi porównywamy, przeciwne zdania naprzeciwko siebie stawiamy, wyrazy z podobnemi zakończeniami dobieramy; co tym sposobem szykujemy, ma po największej części muzyczny spadek, o czem już wyżej z przytoczeniem przykładów mówiłem, żeby mając taki dostatek, nie zawsze jednakowym sposobem peryody kończyć. Nie jesteśmy zresztą tak mocno i ściśle temi więzami skrępowani, żebyśmy, kiedy chcemy, zwolnić ich nie mogli. Wielka zachodzi różnica między harmonijnie brzmiącą mową niewiązaną, to jest mającą dźwięki muzyczne, a mową nie wiązaną całkiem z nich złożoną. W tej ostatniej błąd jest nieznośny; bez zalety tamtę zdobiącej, styl jest omdlały, zaniedbany, rozwlekły.

LXVI. Ale ponieważ w sprawach rzetelnych, w sprawach sądowych nie tylko nie często, ale nawet rzadko stylem muzycznym, peryodycznym mówić trzeba, zobaczmy czem są owe członki i wycinki, o których wyżej powiedziałem. W mowach o sprawach rzetelnych te formy stylu najwięcej miejsca zajmują. Zupełny i doskonale zaokrąglony peryod składa się zazwyczaj z czterech części członkami zwanych. Tak zbudowany, napełnia ucho, nie jest ani zbyt długi, ani zbyt krótki. Czasem atoli czyli raczej często się zdarza, że trzeba albo prędzej się zatrzymać albo dalej postąpić, żeby krótkość nie zawiodła oczekiwania, długość nie zagłuszyła ucha. Ale biorę średnią miarę; nie mówię o wierszach, ale o niewiązanej mowie, gdzie mamy większą wolność. Zupełny peryod tyle prawie zajmuje miejsca, ile zajmują cztery hexametrowe wiersze. Między temi częściami są jakby stawy, które w peryodzie z sobą łączymy. Chcemyli członkami mówić, zatrzymujemy się, łatwo i często, będzieli tego potrzeba, zbaczamy z tej podejrzanej drogi. Ale nic nie powinno być tak muzyczne, jak co się najmniej na jaw wydaje, a ma moc największą, jak w tym przykładzie Krassa: Missos faciant patronos; ipsi prodeant. Gdyby nie po przestanku powiedział ipsi prodeant, uczułby bezwątpienia, że mu się wiersz sześciomiarowy wymknął: prodeant ipsi, możeby lepiej brzmiało; ale ja tu w ogólności mówię. Cur clandestinis consiliis nos oppugnant? cur de perfugis nostris copias comparant contra nos? Są tu naprzód dwa zdania, które Grecy kommatami zowią, my wycinkami nazywamy, potem trzecie, u nich kolon, u nas członkiem zwane. Następuje po nich niedługi peryod z dwóch tylko członków złożony, spondeuszami zakończony. Tak najczęściej mawiał Krassus, i ja ten sposób mówienia najwięcej chwalę.

LXVII. Ale trzeba żeby członki i wycinki miały harmonijny spadek, jak u mnie: Domus tibi deerat at habebas. Pecunia superabat; at egebas: cztery wycinki. Teraz następują dwa członki: incurristi amens in columnas; in alienos insanus insanisti[43]. Potem to wszystko opiera się na dłuższym peryodzie, jak na podwalinie: Depressam, caecam, jacentem domum pluris, quam te, et quam fortunas tuas aestimasti. Dichoreusz go kończy. Podwójny spondeusz jest na końcu ostatniego z dwóch poprzednich członków; bo w zdaniach, któremi jak puginalikami przeszywamy, krótkość w stopach dozwala więcej wolności. Często używamy jednej, zazwyczaj dwóch (w obu razach można jeszcze pół stopy dodać), ale nie więcej jak trzech. Wycinkami i członkami ułożona mowa bardzo jest mocna w sprawach rzetelnych, zwłaszcza kiedy obwiniamy lub zbijamy, jak moja druga mowa za Korneliuszem: O calidos homines! o rem excogitatam! o ingenia metuenda! Oto trzy członki, a po nich wycinek diximus. Znowu członek: Testes dare volumus; a po nim peryod z dwóch członków, który nie może być krótszym: Quem, quaeso, nostrum fefellit, vos ita esse facturos? Niema sposobu mówienia, albo lepszego, albo silniejszego, jak takie dwoma lub trzema, czasem jednem, niekiedy kilką słowy uderzenia, między które wtrąca się gdzieniegdzie harmonijny peryod z rozmaitemi spadkami. Hegesiasz ma jakiś opaczny wstręt od takich peryodów, a chcąc naśladować Lysiasza, który jest prawie drugim Demostenesem, sieka swoje na cząstki i podskakuje. Nie mniej w myślach, jak w wyrażeniach chybia, tak iż kto go poznał, szukać nie będzie innego wzoru złego pisarza. Przytoczyłem swe przykłady z Krassa i z mów moich, żeby kto zechce mógł własnym słuchem osądzić co jest muzycznego i harmonijnego w najdrobniejszych nawet cząstkach mowy. Powiedziawszy więcej niż ktokolwiek przedemną o dźwięku muzycznym w niewiązanej mowie, o jego użyteczności mówić teraz będę.

LXVIII. Pięknie i po krasomowsku mówić, jestto jak dobrze wiesz, Brutusie, nic innego, jedno wyborne myśli najdoborniejszemi słowy wyrażać. Żadna myśl na nic się mówcy nie przyda, jeżeli nie jest z doskonałą trafnością wyrażona; najpiękniejsze wyrażenia tracą swą piękność, jeżeli nie są dobrze umieszczone; jednym i drugim dźwięk muzyczny blasku dodaje. Ale ten dźwięk nie ma być (muszę to często powtarzać) poetycznie związany, ale daleki od niego i bynajmniej mu niepodobny; nie żeby dźwięki muzyczne nie miały być te same nie tylko u mówców i poetów, ale u wszystkich mówiących, ba nawet we wszystkich brzmieniach, które słuchem mierzyć możemy; ale z porządku stóp poznajemy, czy co się mówi należy do mowy niewiązanej, czy do poezyi. Nazwać to można, jak się komu podoba, uszykowaniem, wydoskonaleniem, dźwiękiem muzycznym, nie mniej to jednak jest koniecznym warunkiem ozdobnego mówienia, nie tylko żeby, jak mówi Arystoteles i Teofrastus, mowa jak rzeka bez przestanku nie płynęła, mając się zatrzymać nie podług oddechu mowcy lub przecinków pisarskich, ale dźwiękiem muzycznym zmuszona; lecz dla tego także, że daleko większa ma moc styl dobrze spojony niżeli rozlazły. Widzimy na zapaśnikach bez mała to samo na szermierzach, że, czyli ostrożnie umykają się, czyli gwałtownie nacierają, najmniejszego ruchu nie zrobią, w którymby ćwiczenia widać nie było, i że walcząc dla zwyciężenia umieją podobać się. Tak i mowca nie może zadać ciężkiej rany, jeżeli ciosu zręcznie nie wymierzy, ani uniknąć uderzenia, jeżeli nawet ustępując nie zachowa godności. Jakiem jest poruszenie zapaśników, których Grecy απαλαίστροι (bez ćwiczenia) nazywają, taką mi się być zdaje mowa tych mowców, którzy peryodów dźwiękami muzycznemi nie zamykają. Przez takie słów połączenie mowa nie tylko mocy nie traci, jak ci utrzymują, którzy albo dla braku nauki, albo z tępości władz umysłowych, albo z chęci uniknienia pracy, nie doszli do tego stopnia doskonałości, ale przeciwnie bez niego ani mocy, ani popędu mieć nie może.

LXIX. Ale to wymaga wielkiej wprawy, żebyśmy nie byli tym podobnymi, którzy się o ten sposób pokusili, ale mu nie wydołali, i żebyśmy nie pozwalali sobie widocznego słów przerzucania końcem nadania mowie przyjemnego spadku i płynnego toku. L. Celiusz Antipater powiada w przedmowie do Wojny Punickiej, że tego nigdy bez potrzeby nie czyni. Co za szczery człowiek, który nam nic nie ukrywa, co za mądry człowiek, który myśli, że trzeba uledz konieczności! A przy tem jaka jego prostota! W mowie lub piśmie wymówka koniecznością cale mi się nie podoba. Niema nic koniecznego, a choćby było, nie trzeba z tem się wydawać. Ale ten pisarz, który tak wymawia się przed Leliuszem, któremu swe dzieło poświęcił, pozwala sobie takiego słów przerzucenia a jednak jego peryody nie są przez to pełniejsze, ani lepiej zaokrąglone. U drugich, a mianowicie u Azyatyckich mowców, którzy hołdują dźwiękom muzycznym, znajdują się wtrącone czcze słowa, jakby ich dopełnienia. Inni znowu mają tę wadę, która w szczególności od Hegesiasza wyszła, że łamią i siekają dźwięki muzyczne, przez co wpadają w nędzny styl do stylu Sycylianów podobny. Trzeci błąd popełniają bracia Hierokles i Menekles, pierwsi z mowców Azyatyckich, zdaniem mojem, bynajmniej nie do pogardzenia. Chociaż są dalecy od dobrego smaku i sposobu mówienia Attyków, wynagradzają tę wadę talentem i okwitem wysłowieniem. Ale niema u nich rozmaitości; bo zawsze prawie swoje peryody jednakowo kończą.
Kto tych błędów uniknie to jest ani wyrazów tak nie poprzerzuca, iżby poznano że to umyślnie uczynił, ani żadnego wyrazu nie wścibi, jak gdyby chciał szpary pozatykać, ani ubiegając się za krótkiemi dźwiękami muzycznemi, myśli nie potnie i nie pokaleczy, ani bez żadnej odmiany zawsze jednych używać będzie, ten ledwie nie wszystkich błędów uniknie. O zaletach stylu, którym są widocznie przeciwne inne jeszcze wady, wiele już powiedziałem.

LXX. Chcesz wiedzieć jak wiele na harmonii zależy? weź dobrze zbudowany peryod jakiego biegłego mowcy, odmień w nim porządek wyrazów, jak na przykład w następnym wyjątku z mojej mowy za Korneliuszem: — Neque me divitiae movent, quibus omnes Africanos et Laelios multi vennalitii, mercatoresque superarunt. Zaprowadź małą odmianę, multi superarunt mercatores venalitiique; wszystko zginie. W następnym także: Neque vestis, aut caelatum aurum et argentum, quo nostros veteres Marcellos Maximosque multi eunuchi e Syria Aegyploque vicerunt, tak odmień porządek wyrazów: Vicerunt eunuchi e Syria Aegiptoque. Dodamy ten trzeci przykład: Neque vero ornamenta ista villarum, quibus L. Paullum et L. Mummium, qui rebus his urbem Italiamque omnem referserunt, ab aliquo video perfacile Deliaco aut Syro potuisse superari. Powiedz, potuisse superrari ab aliquo Syro aut Deliaco. Czy nie widzisz jak przez tę małą w porządku wyrazów odmianę choć myśli i wyrazy te same pozostały, wszystko się wniwecz obróciło, dla tego że harmonijny związek rozerwany został? Albo weź z jakiego, o dźwięk muzyczny niedbającego mowcy jaki źle sklejony peryod, i odmieniwszy w nim nieco porządek wyrazów, nadaj mu kształt należyty, a zobaczysz, że co było rozprzężonem i rozpasanem, pięknie się uszykuje. Weź na przykład ten ustęp z mowy Gracha do Cenzorów: Abesse non potest, quin ejusdem hominis sit, probos improbare, qui improbos probet. Jakbyto przyjemniej brzmiało, gdyby tak był powiedział: Quin ejusdem hominis sit, qui improbos probet, probos improbare? Tak mówić każdy sobie życzy i kto mógł, tak mówił, a którzy inaczej mówili, osiągnąć tego nie mogli; a jednak znagła mowcami attyckimi zostali, jak gdyby Demostenes był rodem z Tralles, którego pioruny nie takby łoskotały, gdyby im, iż tak rzekę, dźwięk muzyczny gromkiej mocy nie dodał.

LXXI. Ale jeżeli kto sobie styl w karby nieujęty upodobał, niech przy nim pozostanie, byle tylko jego rozdrobnione części tak się pięknie wydawały, jak szczątki puklerza Fidiasza, gdyby go kto na kawałki potłukł; jak się okazują ozdoby stylu w Tucydydesie, chociaż dobrego zaokrąglenia peryodów u niego nie widzę. Ale pisarze, których styl jest posiekany, myśli i wyrazy podłe, zdaje mi się, że nie puklerz Minerwy kruszą, ale, jak niesie przysłowie (chociaż nieco płaskie, ale dobrze tu przypadające), miotłę, iż tak rzekę, rozwiązują. Żeby okazać, że mają prawo gardzić zaleconym przezemnie stylem, niech co napiszą sposobem Isokratesa, albo jak Eschines lub Demostenes pisali. Wtenczas uwierzę, że nie zwątpiwszy o swych siłach lękali się tego rodzaju, ale umyślnie go unikali; albo znajdę takiego, który przystanie na ten warunek, i tak jednym lub drugim językiem powie lub napisze, jak oni chcą. Łatwiej jest bowiem związane rozwiązać, niż rozproszone połączyć. Żeby w krótkości co mi się zdaje powiedzieć, tak się rzecz ma: pięknie brzmiącemi słowy bez myśli, mówić, jest szaleństwem; mieć wielki dostatek myśli, ale nie umieć ich porządnie i przyjemnie wyrazić, nie jestto być mowcą; ta jednak niemowność jest taka, że ludzie nie umiejący się wysłowić, nie są miani za głupich, ale często miani są za rozumnych. Kto zechce, niech na tem przestanie. Człowiek zaś wymowny, który nie tylko szacunek, ale podziwienie, głośną pochwałę, oklaski, możeli to być, wzbudzić powinien, tak ma we wszystkiem celować, iżby za hańbę poczytywał, gdyby ludzie kogo innego widzieć lub słyszeć woleli.
Masz Brutusie, moje o mowcy zdanie, które albo zatrzymasz, jeśli ci się podoba, albo przy swojem pozostaniesz, jeśli masz swoje. Sprzeczać się z tobą o to nie będę, ani utrzymywać, że moje z taką usilnością w tej xiędze rozwinięte, gruntowniejsze jest od twego. Bo nie tylko zdawać się może inaczej mnie, a inaczej tobie, ale nawet o tem samem w różnych czasach inaczej myśleć mogę; a to nie tylko o wymowie, która ma na celu pozyskanie pochwały u ludu i sprawienie uchu przyjemności, dwie bardzo błahe powagi, żeby na nich sąd swój oprzeć, ale w najwalniejszych nawet rzeczach nie znalazłem dotąd nic gruntowniejszego, przy czem mógłbym stanąć, lub na co w sądzeniu baczyć, jak co mi najpodobniejszem do prawdy być się zdawało, bo sama prawda przed nami się ukrywa. Proszę cię tylko, jeśli ci nie podoba się com w tem dziele, powiedział[44], mieć za to, że albo wziąłem przed się, co było nad moje siły, albo że chcąc być powolnym tobie proszącemu, bojąc się odmówić, nierozmyślnie podjąłem się obowiązku pisania.




  1. Protogenes odmalował obraz Jalysa, który był podług Diodora, V, 35, wnukiem Heliosa, podług Strabona, XIV, założycielem miasta tego imienia na wyspie Rodzie. Kiedy Protogenes na przedmieściu Rodu ten obraz malował, król Macedoński, Demetriusz, to miasto oblegający, kazał go przywołać i zapytał, dla czego czuł się tak bezpiecznym wśród nieprzyjaciół. „Bo wiem, odpowiedział malarz, że wojujesz z mieszkańcami Rodu, a nie z pięknemi sztukami.“ Ta odpowiedź tak się podobała królowi, że kazał mu dodać straż dla większego bezpieczeństwa. Ten obraz dostał się potem do Rzymu, i był za czasu Pliniusza starszego w świątyni Pokoju. Plinius, XXXV, 10. — Dwa najsławniejsze obrazy Apellesa były dwie Wenery, jedna, o której tu mowa, dla tego tak nazwana, że Apelles był rodem z wyspy Kos, druga Wenera Anadyomena, to jest wynurzająca się z wody. Plinius, ibidem.
  2. Pierwszy był arcydziełem Fidiasza, drugi Polykleta. Plinius, XXXIV, 8.
  3. Są to sny na jawie Platona, któremu się przywidziało, że wszystko o czem tylko człowiek pomyśleć może, ma swój pierwotwór czyli arcywzór na łonie bóztwa złożony, którego wizerunkiem w umyśle odbitym są pojęcia ludzkie. Im mocniej na czyim umyśle ten wizerunek się odbił, tym dzielniejsze są władze umysłowe tego człowieka. Geniusz, podług niego, niczem innem nie jest, jedno zbiorem tych najdoskonalszych wizerunków. Cycero, wielbiciel Platona, kreśląc obraz idealny doskonałej wymowy, poszedł, acz nieśmiało, za temi jego marzeniami, z których także wylęgły się monady Leibnitza, widzenie w Bogu Malebransza, wyobrażenia wrodzone Kanta.
  4. Pozostało sześć tylko listów Demostenesa. W piątym pisanym do Herakleadora, jednego z uczniów Platona, mówi o tym sławnym filozofie. „Jestto zbrodnią, wyszedłszy ze szkoły Platona, nie mieć w obrzydzeniu oszukaństwa, nie miłować wszystkich ludzi.“
  5. Inaczej zwana jest ta mowa za koroną. Cycero ją przełożył, równie jak Eschinesa przeciw Ktesifonowi. Oba te przekłady zaginęły, pozostał tylko wstęp do nich pod tytułem, de optimo genere oratorum, o najdoskonalszych mówcach, który umieścimy po niniejszem dziele.
  6. W Attyce, podług powszechnie przyjętego mniemania, miano pierwej niż w innych krajach wynaleźć uprawę roli. Znana jest mitologiczna powieść o Tryptolemie, bujającym po powietrzu na wozie Cerery, i zboże po świecie rozsiewającym.
  7. Cycero sądzi tu zbyt surowo tego sławnego historyka, a w ostaniem zapytaniu po krasomomowsku przesadza; bo sam Demostenes ośm razy Tucydydesa przepisał.
  8. Gallia Cisalpińska, którą Cezar przed wyjazdem do Afryki na wojnę z Katonem i Scypionem, dał w rządy Brutusowi.
  9. Mowa na pochwałę Katona Utyceńskiego, na którą Cezar odpowiadając, napisał swego Antikatona. Kremucyusz Kordas u Tacyta, Annales, IV, 34, wspomina o tem piśmie Cycerona i o odpowiedzi Cezara, broniąc się od obwinienia, że w swej historyi pochwalił Brutusa, i nazwał Kassiusza ostatnim z Rzymian. Cycero bojąc się zemsty dyktatora za napisanie pochwały Katona, kryje się tu za plecy ulubionego mu Brutusa, o czem wygnany Cecyna, lękając się także gniewu Cezara, w liście do niego natrąca. „Ty sam powiększasz moję bojaźń, zasłaniając się w swoim Mowcy Brutusem, i dobierając sobie towarzysza na przypadek usprawiedliwienia się.“ Epist. ad fam. VI, 7.
  10. Mowa miana na święcie narodowem Ateńczyków zwanem Panatenaje, przez Isokratesa mającego lat dziewięćdziesiąt cztery.
  11. Pierwszy zwany w śpiewie soprano i dyszkant, drugi bas, trzeci, alt i tenor.
  12. Będąc uczniem Platona, zwał się Tyrtamus, przeszedłszy do szkoły Arystotelesa, nazwany przez niego został Teofrastem, to jest bozkim mówcą.
  13. Sofiści byli dawniej poważani, jako ludzie mądrzy, którzy mówiąc starali się przypodobać, i w tem znaczeniu użył tu Cycero tego wyrazu. Zaczęli tracić na swym szacunku w Grecyi od czasu króla Filipa, potem poszli w pogardę. Dziś sofistą zowią człowieka podchwytliwego, wykrętnego, chcącego zastąpić subtelnem rozumowaniem brak gruntownych dowodów.
  14. Jest tu mowa o sławnym obrazie Tymanta, który zyskał w starożytności zaletę u wszystkich znawców sztuk pięknych. Pliniusz, XXXV, 10.
  15. Te ozdoby słów i rzeczy czyli myśli, są to przenośnie i figury krasomowskie, których istotę i sposób użycia Cycero wybornie wyłuszczył w dziele o Mowcy, III, 37—43.
  16. Obacz tej mowy rozdział 30, następne, i wstęp do niej.
  17. Obacz tę mowę i wstęp do niej.
  18. Obacz tę mowę i wstęp do niej.
  19. W mowie za Sextem Roscyuszem z Ameryi, 26.
  20. Z mowy za Kluencyuszem Awitem, 70
  21. Werresa pozwanego o zdzierstwa i inne bezprawia w Sycylii. Godzinę tylko mówił Cycero, a Hortensiusz ze swoim klientem zrzekł się obrony i z placu ustąpił.
  22. Miał jednak, podług Sallustiusza, powiedzieć, że nie sam zginie, lecz że drugich za sobą w przepaść pociągnie, że rozniecony przeciw sobie pożar krwią swych nieprzyjaciół ugasi. Catilina, 31.
  23. Obacz Brutusa, 69.
  24. Pierwsza Mowa z roku 62 za P. Syllą pozwanym o należenie do spisku Katyliny. Druga z roku 59 za Flakkiem oskarżonym o zdzierstwa w Azyi, którą przez trzy lata po preturze rządził.
  25. Na przykład: Senatus est summi imperii consilium; senatui reipublicae cura mandata; ad senatum in dubiis periculosisque rebus omnis civitas respicit.
  26. U Rzymian nie tylko place i grunta publiczne były poświęcone na użytek religijny, ale nawet dobra prywatne na utrzymanie obrzędów familijnych. Nie wolno było, podług prawa XII Tablic, zbyć jednych i drugich. Ale że to było ciężarem dla wielu, zwłaszcza niebogatych i nielicznych rodzin, często chciano się go pozbyć, do czego potrzebne były pewne formuły prawne.
  27. W Fenomenach Aratusa, poemacie przełożonym w młodych latach przez Cycerona. Tłumaczenie Cycerona wydał Jan Kochanowski: M. T. Ciceronis Aratus ad Graecum exemplar expensus et locis mancis restitutus. Cracoviae, 1579, i na język Polski przełożył. To tłumaczenie wyszło osobno raz jeden in 4o, a wydanie onego jest tak rzadkie, że dotąd znane są tylko trzy exemplarze, jeden w Krakowskiej, drugi w Lwowskiej, trzeci w Gdańskiej bibliotece. Weszło potem do wszystkich wydań dzieł Jana Kochanowskiego. Dwie tablice znaków niebieskich, należące zapewne do tego rzadkiego wydania posiada kanonik Polkowski.
  28. Czyli raczej Ahala, jak go wszyscy historycy nazywają. K. Serwiliusz Ahala zabił z rozkazu dyktatora Cyncynnata roku Rzymu 315 Spuriusza Meliusza jakoby dopinającego władzy królewskiej. Livius, IV, 14. Od tego Ahali pochodził Brutus po matce.
  29. Te wyrazy zamieniły się na malae, policzki, tali, kości do grania, velum, żagiel, palus, pal.
  30. Cape si vis, jeżeli chcesz.
  31. Oba wiersze z komedyi Formio. Akt III, scena 2, w. 35, 41.
  32. Zamiast Orchinii, Mathones, Othones, Chepiones, sepulchra, chorona, lachrymae. Wymawiano i pisano z przydechem takie nawet wyrazy, w których przydech nigdy był postać nie powinien, jak wiemy z dwóch następnych Katulla wierszy:

    Chommoda dicebat, si quando commoda vellet
    Dicere, et hinsidias Arrius insidias etc.

  33. To jest w drugim i trzecim przypadku, w których zakończenie Łacińskie różni się od Greckiego.
  34. To jest zamiast Qua ab Hellesponto.
  35. Długa syllaba jest dwóm krótkim równa: i tak w daktylu (─ ◡ ◡) równa się ◡ ◡; w jambie (◡ ─) jest od dwa razy większa; w peonie (─ ◡ ◡ ◡) ◡ ◡ ◡ jest półtora razy od większa.
  36. Wiersz hipponakteński jest, równie jak jambiczny, sześciostopowy, ale w ostatniej stopie zamiast jamba ma trochea, jak w prologu Persiusza.
  37. Na wspak obrócony daktyl (◡ ◡ ─).
  38. U Cycerona trocheus jest to samo co tribrachus (◡ ◡ ◡), a co zwyczajnie zowie się trocheusem (─ ◡), on nazywa choreusem. Spondeus składa się z dwóch długich (─ ─).
  39. To jest między jambem a daktylem. W pierwszem (◡ ─) stosunek krótkiej do długiej jest jak jeden do dwóch; w drugim (─ ◡ ◡) stosunek długiej do dwóch krótkich jest stosunkiem równości. W peonie (─ ◡ ◡ ◡) długa do trzech krótkich jest jak jeden do półtora.
  40. Cerery w rozdziale 48, Diany 33, położenia Syrakuzy 52.
  41. Członek, ϰῶλόν, jest jedną z dwóch, trzech lub czterech części peryodu; bo są, jak wiadomo, peryody z dwóch, trzech lub czterech części złożone. Wycinek, ϰόμμα, jest częścią członka. W następnym peryodzie wyjętym z pierwszego rozdziału tego dzieła: Nam et nagare ei, quem unice diligerem, | cuique me carissimum esse sentirem, | praesertim et justa petenti, | et praeclara cupienti, | durum admodum mihi videbatur, jest pięć wycinków, a nawet sześć, bo pierwszy można na dwa podzielić: Nam et negare ei, | quem unice diligerem.
  42. Krótkie są w tych dwóch wierszach Wirgiliusza:

    Inde ubi clara dedit sonitum tuba, finibus omnes
    Haud mora prosiluere suis, ferit aethera clamor.

    Długie w następnym: Belli ferrates rupit Saturnia postes.

  43. Niewiadomo z jakiej zaginionej mowy, Sigoniusz i Strebeusz domyślają się, że z mowy za Skaurem mianej 54 roku.
  44. Przeczuwał to Cycero, i żalił się potem przed Attykiem, że się to pismo Brutusowi nie podobało. „Kiedy na jego prawie prośbę napisałem dzieło o wymowie, nie tylko do mnie, ale i do ciebie napisał, że zasad moich nie pochwala.“ Ad Atticum, XIV, 20. — Że o niczem z pewnością wiedzieć nie możemy, dla niedostatecznego świadectwa zmysłów, i tylko na podobieństwie do prawdy przestać musimy, o czem tu Cycero powyżej mimochodem napomyka, to zdanie nowej Akademii rozwijać będzie w swych dziełach filozoficznych, a mianowicie w Badaniach Akademicznych, które są u nas w następnym tomie.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Cyceron i tłumacza: Erazm Rykaczewski.