>>> Dane tekstu >>>
Autor Kazimierz Morawski
Tytuł Cesarz Tyberjusz
Wydawca Księgarnia Br. Rymowicz
Data wyd. 1891
Druk Trenke i Fusnot
Miejsce wyd. Petersburg
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Okładka lub karta tytułowa
Indeks stron
CESARZ TYBERJUSZ
PRZEZ
KAZIMIERZA MORAWSKIEGO.
PETERSBURG
SKŁAD GŁÓWNY W KSIĘGARNI BR. RYMOWICZ.

1891



Дозволено Цензурою.
С.-Петербургъ, 12 августа 1891 года.
W drukarni Trenke i Fusnot, Maksym. pier. № 13 w Petersb.




CESARZ TYBERJUSZ.

W pyłach bibljotek i w zabytkach życia i sztuki, w kamieniach rytych, a nawet w ziemi pokładach szuka dzisiaj historja światła dla rozjaśnienia przeszłości człowieka; jak na polu praktycznem, tak w życiu umysłowem mnożą się usiłowania, żeby to światło zdwajać, potęgować i mnożyć, aby z jego pomocą badacz mógł się przedzierać przez najskrytsze tajniki duszy ludzkości i całych społeczeństw. I niewątpliwie starania te szczęśliwym nieraz wieńczą się skutkiem; mamy obrazy dziejów i społeczeństw, które w szerokich rysach odbijają prawdę lub do prawdy mocno się zbliżają. Ale trudniejsze zadanie napotyka historja wobec pojedyńczych ludzkich postaci, z których trudniej wydrzeć ostateczną tajemnicę ich jestestwa i istoty. Bo dusza pojedyńczego człowieka więcej jest subtelną i więcej skomplikowaną, niż dusza całych społeczeństw, w labiryncie jednej piersi trudniej znaleźć nić przewodnią Arjadny, któraby nas do ostatecznej celki zaprowadziła, skrytki, z której wychodzą stanowcze imperatywy czucia i działania. Pytanie quid est veritas ponawia się ciągle wobec tych postaci, a odpowiedzi wypadają najczęściej według duszy pytającego lub duszy epoki, która je stawiała.



I.

Do największych rozkoszy, których człowiek w wiecznem mieście doznaje, należy niewątpliwie przechadzka po sali biustów Kapitolińskiego muzeum. Najlepiej się tam udać po zwiedzeniu Palatynu i pałacu Cezarów. Fantazja, podniecona widokami ruin, przez które, mimo całego spustoszenia, prześwieca wszechwładza i majestat, rzymskich imperatorów, spotka się tu oko w oko z głowami, przed których skinieniem i spojrzeniem drżał kiedyś i kiedyś się korzył nieomal świat cały, w których się wylęgały myśli, wprawiające naprzemian ludzkość w podziw lub osłupienie.
Dynastja pierwsza Juljo-Klaudjuszów góruje nad innemi ustawieniem, typami i przeważającym interesem historycznym. Mamy tu prawdziwie świetny kamienny komentarz do jednej z najważniejszych chwil historji, a zarazem do dzieła jednego z najznakomitszych historiografów, do roczników wielkiego Tacyta. Od Augusta do Nerona, w przeciągu lat kilkudziesięciu, staczają się tu dzieje szalonemi krokami po pochyłości, od artysty, który z mistrzostwem grał swą sztukę na wielkiej arenie życia i historji, do histrjona, który po wielkim swym przodku przejął tylko w spuściźnie pozy i przybory teatralne.
Augustus, Tyberjusz, Kaligula, Klaudjusz i Nero, tworzą etapy tego dziwnego i dziwacznego dramatu. Zastanawiano się już często, jaka głębsza przyczyna sprowadziła tak prędką degenerację i wyrodzenie się tych władców i tej dynastji. Przypuszczano, iż wpłynęły na to poczęści powody czysto fizjologiczne, małżeństwa częste wśród rodziny, które mogą pewne przyrodzone skłonności wystopniować do demonicznej potęgi. Ale powody moralne z pewnością głębszą tu odegrały rolę. Ta władza cesarska nie była ścieśnioną żadnemi ściśle określonemi granicami; wystawiona jest ona ciągłe na opozycję i przeciwieństwa, które jednak łamać i gnębić nie przychodziło jej trudno. Niepewność stanowiska, z pewnością własnej wszechwładzy i świadomością wszechwładnych środków, wytwarzają ten niepokój zarazem i te okrucieństwa, które tak często zaprzęgają się w jednej osobie i nawzajem wyradzają. Wyraził prawdę Nero, która leżała na dnie całego tego rozwoju, gdy upojony swemi powodzeniami powiedział kiedyś, że poprzednicy jego nie wiedzieli dokładnie, co im właściwie czynić było wolno.
Dynastja ta fizycznie szczycić się mogła przepięknemi typami. Kto widział popiersie młodego Augusta w watykańskiem muzeum, ten zawsze tęsknić już będzie za tym ideałem piękności chłopięcej; kto się przypatrzył mądrej jego twarzy na statuach i biustach z wieku późniejszego, temu oczy te mądre przyświecać będą przy rozczytywaniu się w dziejach powstania cesarstwa, które bądźcobądź należało do najpotężniejszych tworów historji ludzkości. Przejdźmy na chwilę obok głowy jego następcy, aby się zatrzymać przy twarzy trzeciego z rzędu, Kaliguli. Mamy tu przed sobą młodzieńca — bo Kaligula zamordowanym został mając lat 28 — ale rysy mają coś dziwnie twardego, samowolnego, wyraz jakiejś wyuzdanej junakierji, która żadnych więzów nie ścierpi i wszelkie prawa obyczajów i tradycji z lubością łamać będzie. Szał Cezarów na żadnem czole podobnie wyrazistego nie zostawił piętna[1]. Następuje piękna, ale już miękka, zmęczona postać dziwaka Klaudjusza. Słabnięcie energji w złem czy dobrem wypisane na jej czole, pewna hypertrofja ciała zdradza nieudolność umysłową czy kalectwo. I po tem wszystkiem zamyka ten szereg miękka, rozlana głowa Nerona, zmysłowa, że możnaby go wziąć za władcę Wschodu, z wyrazem człowieka, który całą skalę sensacji przeszedł i wyczerpał, przebył wbród całe kały rozpusty i krwi ludzkiej, a potężnemi nozdrzami wywietrzać się zdaje, coby mogło jeszcze podrażnić zużytą i znużoną wrażliwość i wyobraźnię.
Wszystkie te twarze poniekąd zrozumiałe, wytłómaczone dziejami i dzieje te naodwrót wyjaśniające — prócz jednej, pełnej zadumy i powagi, która sąsiaduje z Augustem. Jestto twarz pasierba jego i następcy — Tyberjusza. Potężna, ale nie otyła ta głowa, na potężnem osadzona ciele, przykryta bujnym włosem, który spada z tyłu głęboko aż na szyję, nos orli, w oczach i ustach dużo siły, ale zarazem pewnej goryczy, która świadczy, że w tej duszy rozstrój był na dnie, że przez te oczy nigdy nie biła pogoda, że jakieś wielkie smutki postać tę przeorały, których tajników dumne i zaciśnięte usta nie wyjawiają, o których jednak twarz cała głośno, choć ogólnikowo, nam świadczy.
Kilku historyków starożytności chciało z tej postaci wydrzeć jej tajemnicę. Pisał historję Tyberjusza współczesny mu Wellejusz, człowiek drobnego umysłu i pojęć, przywalony i oślepiony majestatem panującego władcy. Wśród dymu służalczego kadzidła zaciera się w jego przedstawieniu i tak ciemna postać Cezara, charakterystyka obraca się w superlatywach, które tak dużo mówią, że aż nic nie mówią. Los, panujący nad spuścizną starożytności, dziwnie igrał z powierzonemi mu skarbami, a naigrawać się zdawał z miłujących ją potomnych; poszarpał on dzieła Liwjusza i Tacyta, a z toni wyratował książeczkę drobną ciasnego Wellejusza, który nam daje fakty i szczególiki, ale nie daje obrazu osób i duszy, których swem zrozumieniem dorość nie potrafił, ani zdołał.
Wszyscy inni dziejopisarze Tyberjusza mają tę niższość, a zarazem wyższość wobec Wellejusza, że żyli w późniejszych czasach i żadnemi względami na bohatera swojego krępowanymi nie byli. Swetonjusz, biograf Cezarów z II w., jest niewątpliwie od Wellejusza uczeńszy, ale z drobiazgowością, właściwą erudytom, goni za drobnostkami i szczegółami, jego wiadomości gubią się w powodzi wiadomostek. Swetonjusza biografje, chociaż dla obfitości materjału nadzwyczaj cenne, są najdobitniejszym przykładem, jak biografji pisać nie należy. Są tam rubryki dla cnót i występków, ale niema rubryki dla duszy i ostatecznych pobudek, z których te objawy wypłynęły. Ludzie traktowani jak martwe istoty lub medale, których naraz tylko jedną stronę widzieć można; po kartkach jasnych i promiennych następują ciemne i groźne, bez żadnego nawiązania do tego, co poprzedza. Biografja Swetonjusza, jak wogóle najczęściej biografja starożytna, rozkłada człowieka żywego na martwe części składowe, drobi go w oderwanych słówkach i faktach, zamiast żeby z tych nagromadzonych cząsteczek składać organiczną całość, w którą pisarz powinien tchnąć życie i prawdę.
W późniejszych czasach, w początku III wieku, pisał o Tyberjuszu w rzymskiej historji grek, ale rzymski senator, Cassius Dio. Wiele materjału nowego on nam nie przyniósł, charakterów działających osobistości mniej mógł rozumieć, jak rodowity rzymianin. Autor, lubujący się w ogólnikowych poglądach i pojęciach, pod któremi pojedyncze fakty układa, nie ma zmysłu wielkiego dla zrozumienia osobistości i mało plastyczności w ich przedstawieniu. Pewna gadatliwość, grekom właściwa, źle przystaje do twardych faktów i twardych postaci, które się przed naszemi przesuwają oczyma.
Z umysłu nakoniec pozostawiliśmy jednego historyka, który najgłębiej sięgnął w swej analizie Tyberjusza, i panuje nad całym problemem tajemniczej tej postaci. W początku II wieku spisał Tacyt swoje wielkie historyczne dzieła, w epoce, kiedy z tronu Cezarów po wielkich przewrotach pierwszego wieku jaśniejsze i pogodniejsze zabłysło światło, kiedy rządy mądrego Trajana godziły ludzi z teraźniejszością i panującym stanem rzeczy. Ale ta dusza ponura i smutna nie spoczęła na dniu dzisiejszym, lecz z lubością odrywała wzrok swój wstecz ku katastrofie upadku rzeczypospolitej, do tego pierwszego wieku, który kruszył i burzył, aby w miejsce form przeżytych nowy ustrój państwa wprowadzić. Tacyt w gruncie był przekonanym o konieczności tego przewrotu i przełomu, ale za dużo zajmował się przeszłością Rzymu, za rodowitym był rzymianinem, aby wśród złomów rzeczypospolitej tęsknem okiem nie wodzić. Przesuwały się przed jego okiem mądrość i przebiegłość pierwszych cesarzy, wyrodzenie, swywola i rozbestwienie ich następców, służalczość i spodlenie potomków wielkich rodów, — wszystko budziło jego ciekawość, podniecało uczucie, zaostrzało rylec czy pióro. Kto się rodził i lata dziecinne przepędził za Nerona, lata, młodzieńcze i część wieku męzkiego przebył pod Domicjanem, ten mógł zapewne nieco przesiąknąć goryczą i na resztę dni się zasępić. Indywidualne te cierpienia zabarwiły też z pewnością jego sposób myślenia i przedstawienia rzeczy. To, czego pod gniotącemi rządami Domicjana wypowiedzieć nie było można, wezbrało w jego duszy, aby teraz wybuchnąć głosem sądu i potępienia. Tacyt nas zapewnia, że będzie pisał sine ira et studio, bez namiętności i stronniczości, a my dalecy jesteśmy od tego, aby mu świadome i zasadnicze fałszowanie prawdy zarzucać. Ale ira towarzyszyła mimo tego jego dziełu ciągle, ta ira szlachetna, którą świętym gniewem nazywamy; w słowach jego drży zawsze jakiś przydźwięk współczucia czy odrazy, który wytwarza to nadzwyczajne ciepło, a nawet palący żar jego przedstawienia. Historyk też nie jest powołany do zamrażania prawdy, a najmniej historyk własnego narodu. Czy w bólu czy w radości, powinien on współczuć z pokoleniami przeszłości, przez pozornie nagą opowieść faktów wysłyszeć powinniśmy pulsację jego serca. To stanowi u nas niespożyty urok pióra Szujskiego i Kalinki, to stworzyło wyjątkowe stanowisko Tacyta wśród historyków starożytności. Bo nikogo z nim porównać nie będziemy mogli: wielki Tucydydes kryje się za swem dziełem i przysłania słowami swoje uczucia nawet tam, gdy o cierpkie przejścia własnego życia potrąca. Wytwarza to majestat i wielkość w swoim rodzaju, ale duszy nowożytnego człowieka przypadnie zawsze więcej do smaku subjektywizm Tacyta, ten subjektywizm, który tak szarpie wyrazy na myślach, jak te myśli szarpały mu duszę. Bo w formie przedstawienia ten subjektywizm przedewszystkiem się uwydatnia. Po dobrotliwej szerokości Liwjuszowej opowieści, która płynie prostem i regularnem korytem, mamy tu same zwroty niespodziane. Odcienia myśli i drgnienia serca odbijają się w niezwyczajnem ugrupowaniu wyrazów, które silić się zdają, aby nam zdradzić w całej pełni towarzyszące tworzeniu myśli i niepokoje autora. Co chwila podniecenie uczucia odmienia nagle spodziewane rozwinięcie zdania. Lapidarność i patetyczność rzymska, a z drugiej strony indywidualność autora, który dużo w życiu milczeć i przemilczać dużo musiał, złożyły się na krótkość okresów, Ale wyrazy ciężarne więcej tu mówią, niż rozwałkowane perjody. Chmura prawdziwa myśli i uczuć niewypowiedzianych uwiesiła się przy zwięzłym tekście i zapełniła puste odstępy wyrazów i linij. Z krótkich, urywanych zdań wysłyszeć możemy nieraz jęki pokoleń, przekleństwa pisarza; czasem robią one wrażenia ostrego grotu, który musiał się wrażać w serce ofiary i wierci ją po dziś dzień.
Ta forma wytwarza już w części wysoką dramatyczność przedstawienia; dramatyczność ta podniesiona jest jeszcze artystycznem ugrupowaniem faktów i głęboką psychologją pisarza, który postacie działające w historji do głębi duszy odsłonić nam się stara. Czy kiedy maluje tajniki ludzi, tęskniących za wolnością utraconą, czy kiedy roztwiera przed nami wnętrza tyranów, pełne rozstroju i rozterki, mistrzem jest on nieporównanym. Psychologją zbrodni ma w jego dziełach najpiękniejsze swe karty.
To też historyk ten po wszystkie czasy, obok interesu nadzwyczajnego, gorącą miłość w duszach szlachetniejszych budzić będzie. Kochamy go za jego miłości i za jego nienawiści, za wszystkie szlachetne myśli w nieśmiertelnej wypowiedziane formie, i za wszystkie przemilczenia, niemniej wymowne; kochamy go wreszcie za gromy jego rękami rzucone, które po wszystkie wieki furczeć będą nad głowami prześladowców narodów. Chateaubriand kiedyś nazwał Tacyta rzecznikiem qui s’est chargé de la vengeance des peuples, a jeden z najgłębszych filologów naszych czasów[2] powiedział: Biada pokoleniu, które Tacyta zupełnie zrozumie.
Ale wielki ten historyk znalazł w XIX wieku wielu poważnych i mniej poważnych przeciwników. Pobudki ich i powody były rozmaite i zarzuty też rozmaitej doniosłości.
Jedne zarzuty wyradzały się z pewnego kultu imperjalizmu, który w XIX wieku dosyć częstem bywa zjawiskiem. Na czele tych krytyków postawić należy największego imperatora stulecia, Napoleona I, który do Tacyta czuł żywą odrazę, a na kongresie książęcym w Erfurcie, w rozmowie z Wielandem wyraził się, że Tacyt działalności i uczuć nie dosyć zbadał, aby być nieuprzedzonym. Należałoby, według Napoleona, ludzi i narody tak brać i pojmować, jakimi wśród danych okoliczności i warunków być mogli. Cesarze rzymscy nie byli tak złymi, jak ich Tacyt przedstawia. W ustach Napoleona objaw ten bardzo naturalny; ujmując się za ofiarami Tacyta, bronił on siebie i swojej sprawy. Mniej naturalnem za to, że po za Renem, w Niemczech, zapanował zwyczaj natrząsania się i naigrawania z wszelkiej opozycji, choćby ona z najszlachetniejszych płynęła pobudek. Pomijając mniejsze nazwiska, jak Stahra i Freytaga, przypominam, w jaki sposób Mommsen, posuwający kult Cezara do idolatrji, obchodzi się z jego przeciwnikami; przypominam, że uczeń Mommsena Hermann Szyller naśmiewa się z marzycieli i utopistów, których szereg poczyna się od Katona Utyceńskiego, a kończy z Traseą Paetusem. Duch pruski uznał za stosowne, aby te wszystkie postacie, które nie umiały się pogodzić z nowym stanem rzeczy, ochrzcić mianem Don Kiszotów. Szyller posunął się w swym zapale tak daleko, że nawet delatorów cesarstwa rzymskiego tłómaczy i usprawiedliwia[3]. Wobec tego Tacyt musiał być oczywiście ogłoszonym za historjografa politycznej Don Kiszoterji.
Inne źródło zarzutów jest daleko ważniejszem. W pojmowaniu cesarstwa rzymskiego nastąpił w nowszych czasach przełom stanowczy. Od czasu, kiedy Mommsen napisy i dokumenty publiczne wciągnął w zakres badania, przekonano się, że ta epoka cesarska, tak ciemno przez historyków starożytnych przedstawiana, ma swe strony świetlane, że po za Rzymem, w bliższych i odległych prowincjach, rosła kultura i cywilizacja, że było w nich mniej nędzy i ucisku, jak za republiki. Biorąc więc rzeczy na wagę, suma szczęścia ludzkości zdawała się przeważać nad nieszczęściami Rzymu. Tacyt bynajmniej nie przeocza dobrodziejstw, przez cesarstwo wymierzanych prowincjom, ale według pojęć nowoczesnych niedosyć je uwydatnia; giną one zabardzo w ponurych ciemnościach, które roztaczają się przeważnie nad jego opowieścią. Ale tu przypomnieć musimy, że Tacyt był historykiem starożytnym, a cała historjografja starożytna przeważnie jest polityczną i dzieje kultury rzadko tylko uwzględnia: że Tacyt przedewszystkiem jest rzymianinem, że to, wskutek czego żywioł prawdziwy rzymski, tradycje dawne i obyczaj marniały, stanowczo zasępiać go musiało, a w cierpieniu tem wzgląd na to, że nie rzymianom, mieszkańcom prowincji, nieco lepiej się działo, żadnej ulgi ani pociechy przynieść mu nie mógł. Żądać od Tacyta innego stanowiska i innego punktu widzenia, jestto żądać, aby o wieki wyprzedzał swe czasy i z wysokości tych wieków oceniał ten rozwój, który my dopiero z odległej trybuny nowoczesnej przejrzeć i pojąć zdołaliśmy.
Wreszcie piętnują inni Tacyta, jako zakutego arystokratę, który dlatego tylko cesarzy źle sądzi, że oni tej arystokracji dawali się we znaki. Cesarstwo rzymskie, jak każde cesarstwo, jest demokratyczne, opierało się na masach i popierało interesy tych mas wobec żywiołów, które miały dawne tradycje, dawne miłości, i trudniej z nowym rzeczy porządkiem pogodzić się mogły. Żywioły te znajdowały główne swoje ognisko w senacie, instytucji, która przetrwała republikę, miała świetną i pełną chwały za sobą przeszłość, a dziś pozostała jedynym organem wolnego zdania, palladium wolności i ostatniem pewnej swobody zabezpieczeniem. Tacyt kochał tę instytucję za siebie i przeszłe pokolenia, śledził pilnie jej rozwój i może zbyt skrzętnie zapisywał wszelkie starcia między Cezarami i senatem. Ale był arystokratą w dobrem tego słowa znaczeniu, od wielkich imion żądał i cnót wielkich, i nielitościwemi razami smagał indywidua, które w kałuży serwilizmu lub upodlenia brzemię wielkiego nazwiska jeszcze głębiej pogrążało. Tacyt jest podobnym do tych szlachetnych wśród upadających narodów, którzy podwójny ciężar cierpień na swe barki brać muszą, cierpią za krzywdy wrogów i za swoich obojętność, grzechy lub obłędy, a mimo tego sztandar swój umiłowany wysoko wznoszą, aby sterczał tem jaskrawiej po nad karki zgięte czy skarłowaciałe, i oddaleniem swem odstęp uwydatniał między smutną rzeczywistością a ideałem.
Nie myślimy bronić Tacyta od zarzutu pewnych zboczeń w odcieniach, pewnych niedokładności w szczegółach; przyznamy, że nadużył niekiedy patetyczności, która mu kładła w usta zbyt silne i dobitne wyrazy; ale szczegóły te, które tutaj nie należą, nie zmienią ogólnego naszego zdania, że po wszystkie wieki należeć on będzie do największych mistrzów słowa i historji, i do najszlachetniejszych. Poruszyć zaś to wszystko musieliśmy, bo przedstawienie Tyberjusza dało pochop do największej liczby zarzutów, przeciw Tacytowi w nowszych czasach podnoszonych.
W charakterystyce Tyberjusza odbiega on znacznie od innych historyków. Swetonjusz i Cassius Dio nie umieli bardzo skrajnych właściwości tej natury powiązać, rozłamali dlatego to życie na dwie połowy, z których pierwsza odznaczała się rzekomo rozmaitemi dodatniemi objawami, podczas gdy schyłek tego życia stał się jednym szeregiem zbrodni i występków. Opowiadają tutaj szczegóły tak straszne, że prawie trudno im wierzyć, zwłaszcza że ulicy i ulicznym pogłoskom otworzyli naoścież święte podwoje historji. Tacyt zbyt był wykwintną naturą, i zbyt wykwintne miał pióro, aby siebie i czytelnika opowieścią tych wstrętnych kalać drobiazgów. U niego Tyberjusz jest więcej jednolitym, ani tak dobrym zamłodu, ani tak kolosalnie przewrotnym później, jak go inni pisarze przedstawiają. Ale Tacyt popadł tu w drugie przeciwieństwo. Aby tę naturę, która niewątpliwie z biegiem czasu się psuła i rozstrajała, stanowczo wytłómaczyć, szuka on nici przewodniej, węzła, którymby całą postać spoił — i znajduje go w udawaniu i symulacji. Tacyt skłonnym jest do tego, aby u Tyberjusza wszędzie przyjmować zakorzenioną przewrotność, i dlatego tam, gdzie lepsze rysy jego panowania porusza, których bynajmniej nie przemilcza, uważa cesarza za komedjanta, który jakąś rolę przed ludźmi odgrywał, i to rolę najczęściej podszytą podstępem i ziemi, motywami. Ta symulacja Tyberjusza, która tutaj na pierwszy plan jest wysuniętą, dobrzeby licowała z nienawiścią, którą Tyberjusz przez całe życie ścigał tych, co z rzemiosła i za pieniądze udają: histrjonów i aktorów. Wypędzał ich cesarz z Italji i karał wszelkie ich wybryki, chciał nawet karę cielesną wprowadzić, jako groźbę dla nich na przyszłość. Zdawaćby się mogło, że sztuka, którą, według Tacyta, sam z takiem mistrzostwem uprawiał, kłuła go w oczy u drugich.
Jedyny to, w swoim rodzaju, objaw w literaturze historycznej wszystkich narodow, te zapasy Tacyta z Tyberjuszem, aby mu wydrzeć tajemnicę jego jestestwa. Najsmutniejszy z historyków mierzy się tu oko w oko z najsmutniejszym Rzymu cesarzem, pisarz najoszczędniejszy w słowie staje wobec małomównego, najskrytszego człowieka, i zapuszcza mu swą historyczną sondę aż do dna duszy; tajemnica, którą tam ­ ten przez życie zachował i wziął z sobą do grobu, ma teraz, po wieku nieledwie, odsłonić się przed naszemi. oczyma. Na wszystkie występne zamiary cesarza, które zawsze nie prostą drogą, lecz ubocznemi i przysłoniętemi szlakami zdążają do celu, ma Tacyt broń podobną, i piętno palące wypada u niego zpośród słów pozornie spokojnych równie niespodzianie, jak sztylet nagle z zanadrza wyciągnięty. Ale przed lepszemi objawami tego panowania cofa się psychologja Tacyta. Nie umie on ich zrozumieć i wytlómaczyć, i rzuca tu cesarzowi w oczy słowo mordercze: Udajesz. Czyż­byśmy tu naślepo mieli zawierzyć jego znajomości świata i ludzi?
My w takie mistrzostwo symulacji u Tyberjusza nie wierzymy. Nie mamy bowiem w historji dwóch tylko lokacyj, lewicy dla kozłów i prawicy dla aniołów, pod które całą dotychczasową i współczesną ludzkość umieścić czy wtłaczaćby należało, ale znamy natury skomplikowane, u których złe i dobre żywioły dziwnie się z sobą plączą i krzyżują, aż wreszcie jeden bierze górę i zwycięża. A taką naturą był Tyberjusz.


II.

Jego młodość niejedno w jego historji tłómaczy. Żadnym węzłem krwi z Augustem nie związany, pochodził on, po mieczu i po kądzieli, z jednego z najprzedniejszych rodów rzymskich, ze sławnej familji Klaudjuszów. Ród ten po wszystkie czasy odznaczał się śmiałością pomysłów, bezwzględnością w ich przeprowadzeniu, a przedewszystkiem niezmierną dumą arystokratyczną. Wspomnijmy choćby słowa kobiety, pewnej Klaudji, która, gdy tłum w drogę jej wchodził na ulicach Rzymu, wyraziła w niecierpliwości życzenie, aby brat jej, który kiedyś w nieszczęśliwej bitwie morskiej dużo narodu wytracił, odżył nanowo i zdziesiątkował ponownie zgęszczone Rzymu pospólstwo.
Ojciec Tyberjusza należał do otwartych republikanów i ucierał się na polu walki z samowładczemi zakusami tryumwirów i Augusta samego; matką była sławna Liwja, owa Liwja, która zasiadła potem na tronie obok Augusta, swemi radami przyczyniła się do ustalenia monarchji, a swym rozumem potrafiła własnemu synowi zgotować drogę do cesarstwa. Nie naszem zadaniem opisywać tu życie i dzieje Tyberjusza, uwydatnimy więc tylko kilka rysów i szczegółów, doniosłych dla jego charakteru i przyszłości.
W roku 38 przed Chrystusem pogodził się republikanin Tiberius Nero z jaśniejącem słońcem Augusta, a pogodził się tak dobrze, że mu nawet żonę swą własną Liwję w małżeństwo odstąpił. Wprowadziła ona do domu Augusta czteroletniego Tyberjusza; po kilku miesiącach urodził się, już w domu Augusta, brat drugi, Drusus. Z pierwszej młodości Tyberjusza, którego więc losy spoiły się odtąd z dziejami ojczyma, późniejszego cesarza Augusta, niewiele mamy szczegółów, ale jeden za to bardzo charakterystyczny. Autor żydowski Philo, który nam tyle ciekawych szczegółów o władcach Rzymu przekazał, donosi[4], że go w chłopięcych latach «starcem» nazywano. Ciekawe to świadectwo dla człowieka, który nigdy wiosny naprawdę nie zaznał i bez uśmiechu miał przejść nieledwie przez życie.
Kiedy Augustus, w 31 roku przed Chrystusem, został jedynowładcą Rzymu, liczył pasierb jego Tyberjusz jedenaście lat życia. Skoro doszedł do młodzieńczego wieku, postanowił go August użyć do wypraw wojennych. Szczególnem zrządzeniem los go przeznaczył teraz do rzemiosła, które, jako najbardziej pokojowy z Cezarów, zupełnie zarzucił na tronie, do ciągłych walk i trudów obozowych. Nie będziemy opisywać jego tryumfów na północnej granicy państwa, które on, zdobywając Recję i Noricum, w r. 15 przed Chrystusem, podbijając Pannonję, od r. 12 przed Chrystusem dopiero ustalił i ubezpieczył. Ale ze świadectw wszystkich autorów widocznem, że do wojennego rzemiosła szczególnie się nadawał, że był wodzem pełnym energji, ale i sprawiedliwości dla swych żołnierzy, że przed żadnym trudem ani niebezpieczeństwem nie uchylił czoła, ani się cofał[5].
Gotowały mu te laury sławę, ale nie dawały szczęścia, a tem mniej uprawniać mogły do jakichkolwiek ambicyj, dążących do następstwa po Auguście. Z trzech małżeństw swoich miał cesarz August tylko jedną córkę, po drugiej żonie Skrybonji. Była nią sławna i obyczajami swojemi wkrótce osławiona Julja, słaba podstawa, na której całe zamysły cesarza, dla zapewnienia następcy po sobie, z konieczności opierać się musiały.
Wydaną naprzód została piękna córka Augusta, którą na monecie azjatyckiej spotykamy z atrybucjami Wenery, za siostrzeńca Augusta, Marcellusa, ale młodzieniec ten, sławiony przez poetów jako ulubieniec narodu, wydartym został już po latach dwóch małżeństwa, w roku 23 przed Chrystusem, przyszłości i chwale, nie zostawiwszy żadnego potomstwa. Szczęśliwsze, pod ostatnim względem, były drugie śluby Julji, z politycznych czysto względów sklecone. Nie żaden książę, ani krewny Augusta, lecz mądry jego doradca, M. Agryppa, wyniesionym został w roku 21 do godności cesarskiego zięcia. W roku 20 i 17 rodzą się z tego małżeństwa Gajus i Lucjus, a August adoptuje natychmiast tych wnuków i opiera na nich przyszłości nadzieje.
Niebawem losy Tyberjusza w dziwny sposób powiązać się miały z Julją i jej synami. Tyberjusz był ożeniony z Wipsanją Agryppiną, córką owego Agryppy i pierwszej jego małżonki Pomponji. Małżeństwo było szczęśliwe i przyniosło mu syna Drususa, ale krótkie to szczęście wcześnie zniszczonem i rozerwanem być miało. Kiedy bowiem Julja przez śmierć Agryppy w roku 12 przed Chrystusem owdowiała po raz drugi, postanowił August, nie wiemy z jakich powodów, wydać ją zamąż ponownie.
Cesarz August kochał ją szalenie, przebaczał jej wszelkie wybryki, nie śmiał wierzyć w to, co powszechnie o niej opowiadano; zapewniał, że dwie ma córki, których wszelkie kaprysy znosić mu należy: Julję i republikę. Otoczona zawsze zgrają wielbicieli, zadziwiała wszystkich nadzwyczajną wykwintnością i wykształceniem, olśniewała swą pięknością i wdziękami. August niepokoił się zbyt hałaśliwem jej życiem. Raz, po przedstawieniu gladjatorów, śmiał jej zrobić uwagę, że przyszła na widowisko w zbyt wesołem młodych ludzi towarzystwie, i porównał z tem poważne i spokojne otoczenie Liwji. Swywolna Julja rozbroiła ojca zapewnieniem, że i jej przyjaciele razem z nią się zestarzeją.
Jak sobie Agryppa z nią radził, nie wiemy; August po jego śmierci postanowił znowu ślubami ustalić jej życie, a wzrok jego padł na pasierba Tyberjusza. Potrzeba jednak było do tego rozerwać przedtem pierwsze tegoż małżeństwo i to małżeństwo szczęśliwe. Wiek ów pod tym względem nie cofał się jednak przed żadnemi środkami. Przecież i do ślubu Augusta z Liwją aż dwa rozwody utorowały drogę. Teraz więc nakazano w podobny sposób Tyberjuszowi odesłać Wipsanję i zawrzeć związek z wdową po własnym teściu Agryppie.
Jestto jeden z najważniejszych przełomów w życiu Tyberjusza. Potargano przytem jego najświętsze uczucia miłości, a zbliżono do kobiety, odmiennej zupełnie usposobieniem, która swoją swywolą z pewnością nie zdołała rozchmurzać tego posępnego czoła, Rozdarcie jego było wielkie. Swetonjusz opowiada[6], że skoro raz w późniejszym czasie zoczył Tyberjusz pierwszą żonę na ulicy, tęsknym i załzawionym wzrokiem gonił jej postać i kroki. Jedyna to łza Tyberjusza, o której historja nam opowiada. Ten, który swe uczucia wiecznie na uwięzi trzymał, zamykał swe wnętrze szczelnie przed oczyma bliźnich, tutaj zwyciężonym został przez wezbraną serca swego żałość. Łza ta tem zrozumialsza, że była wylaną nad minionem szczęściem nella miseria.
Bo sprzężenie Tyberjusza z Julją było pod każdym względem nieszczęśliwym pomysłem. Rola księcia Konsorta była jego dumie wstrętną i przykrą; a gdyby przynajmniej domowe szczęście wynagradzało niemiłe pozory! Ale te dwa usposobienia żadną miarą iść z sobą nie mogły. Stary już zamłodu Tyberjusz, nie mógł się pogodzić z tą kobietą, która wiecznie młodą być chciała i, jak Makrobjusz opowiada, później kazała sobie wyrywać z wielką gorliwością siwiejące już włosy. Przytem duma Klaudjuszów natrafiła tu na pychę rodową córki cesarskiej. Julja rzucała w twarz Tyberjuszowi nieznośny dla małżonka zarzut nierówności, nazywała go parweniuszem. A jeżeli duma Tyberjusza się sromała przed stanowiskiem księcia Konsorta, to równie wstrętnem mu było niezawodnie położenie ojczyma względem przyszłych Cezarów. Nie miał on z pewnością tak wielkiej ambicji, aby gwałtownemi środkami dobijać się o tron po Auguście, ale zbyt wiele samowiedzy i poczucia własnej godności, aby służyć li tylko za narzędzie, któreby zabezpieczyło małoletnich tronu następców i przeprowadziło do spodziewanej rządów przystani.
W tych okolicznościach dojrzała u Tyberjusza myśl porzucenia Rzymu. Pobudki wyliczono powyżej, ale w dziełach historycznych pomijają dziś zbytecznie jeden z głównych także z pewnością powodów: obrażoną dumę małżonka. Jeżeli obok Julji starzało się i teraz młode jej, zwykłe towarzystwo, to Tyberjusz nie był człowiekiem po temu, aby to znosić spokojnie. Postanowił więc zerwać zupełnie z dotychczasowem życiem i przedzielić się od Julji, którą pogardzał, lądami i morzem.
Kiedy Tyberjusz zdradził się ze swym zamiarem wyjazdu, August nie zdawał się wyrozumieć jego powodów i ociągał się z daniem urlopu. Tyberjusz zaciekł się jednak tak dalece w swym gniewie i uporze, że przez dni cztery od pokarmu się wstrzymał, aby zezwolenie wymusić. Poczem w roku 6 przed Chrystusem, bez żadnych oficjalnych pożegnań, wśród milczenia podążył do Ostji, aby wypłynąć na wyspę Rhodus, która się stała celem jego dobrowolnego wygnania.
Żeglowała z nim po morzu cała gorycz, nagromadzona dotąd w jego duszy, wywołana zniszczeniem szczęścia jego wyboru, upokorzeniami lat ostatnich; niechęć do dworu cesarskiego, dla którego był niezbędnym sługą i księciem na przyprzążce, towarzyszyła mu za morze. Tyberjusz prośbę swą o zezwolenie na wyjazd tem usprawiedliwiał, że potrzebuje requiem laborum, wytchnienia od pracy. Ale on potrzebował wytchnienia od ludzi, do których zaczął nieprzezwyciężone mieć niezaufanie; pojawiła się tu u niego po raz pierwszy ta skłonność do samotności, która go odtąd nie opuściła już nigdy.
Trwało to wygnanie rodyjskie przez lat siedm, aż do roku pierwszego naszej ery. Trzydziestoletni Tyberjusz przeżył tu lata, w których usposobienie człowieka twardnieje, traci pierwotną giętkość i przybiera ostateczną formę na resztę żywota. Wystawiamy go sobie, jak na wzór Achillesa opłakującego nad szumem fali morskiej porwanie Bryzeidy, żalił się on tu morzu na losy okrutne, które mu szczęście zrujnowały domowe. Czyż dlatego, aby własną duszę leczyć, oglądał smutki innych, odwiedzając chorych na wyspie? Jestto środek, którego chrześcjaństwo nauczyło, który jednak w starożytności wyjątkowo się pojawia i dorzuca nową za­gadkę do tej tajemniczej postaci[7]. Zresztą słyszymy, że wczasu swego na Rhodus używał do pogłębiania wykształcenia, które posiadał w wysokim stopniu, że dużo czasu trawił po szkołach i na dysputach tamtejszych greckich nauczycieli. Umysł ten nie młody, ani nie świeży, nie przyciągała tyle wiośniana poezja heleńskiego świata, co spory erudytów zestarzałej Grecji, dociekania gramatyczne i antykwarskie. Zaciekawiała go nie tyle Hekuba Homera, ile pytanie, jak się jej matka, o której Homer nie wspomina, nazywać mogła; nie tyle śpiew Syren, nęcących Odysseusza, jak niepewność, jakie one wyśpiewywały melodje. Ta dusza ponura lubiła siebie i drugich trapić takiemi problematami, których żadne słońce rozświecić nie mogło. Podobnie, jak oczy jego według świadectwa autorów w nocy widziały, tak i umysł błąkał się chętnie po tych pomrocznych manowcach jałowej erudycji[8].
Słyszymy, że w końcu swojego pobytu przywdział płaszcz i obuwie uczonego greckiego i tak się po wnętrzu wyspy przechadzał, stroniąc od brzegów, które go narażały na nagabywanie przez rzymian, na wschód zmierzających. Cały ten pobyt rodyjski był gwałtem samowolnym, zadanym naturze do czynu przeznaczonej i w czynie już wypróbowanej. To też słyszymy, że po pięciu latach zamierzał Tyberjusz powrócić do Rzymu. Prócz innych powodów, skłaniało go do tego niewątpliwie i to, że jedna z głównych przyczyn oddalenia się jego już nie istniała. Swywolna Julja, po wyjeździe Tyberjusza, nie zaniechała dotychczasowego życia; doszło do tego, że zaślepionemu miłością ojcu otwarły się oczy i August widział się zmuszonym w roku 2 przed Chr. oddalić ją na wyspę, położoną koło Ischji dzisiejszej, aby stolicy i sobie oszczędzić widoku takiego wypadku. Trudno o tragiczniejsze rozwiązanie małżeńskiego dramatu. Po niesnaskach domowych znajdujemy obu małżonków oddzielonych od siebie i świata, na dwóch wyspach Śródziemnego morza; wielkiemu rozumowi Augusta kombinacje polityczne udawały się świetnie, — w sprawach rodzinnych wszystko mu rwało i łamało się w rękach.
Cesarz był jednak z początku głuchym na prośby swego pasierba i chciał w ten sposób za jego wyjazd uporny go ukarać. Ponownym naleganiom i wstawieniu się Liwji udało się dopiero zmiękczyć Augusta i uzyskać pozwolenie powrotu; udzielonem ono zostało w roku 1 po Chrystusie, z tem zastrzeżeniem, aby rodyjski pustelnik od spraw publicznych zupełnie na uboczu się trzymał. Tymczasem losy rachowały inaczej, jak rozum polityczny Augusta. Z wnuków jego, młodszy Lucjus umarł już w roku 2 naszej ery, starszego śmierć zabrała w dwa lata później, w roku 4. I ostatecznie nie został nikt inny na dworze cesarskim, na którymby August nadzieję cesarstwa mógł oprzeć, oprócz Tyberjusza.
Prócz z faktów, które wspomnieliśmy, wnioskować także należy ze świadectw autorów starożytnych, że stosunki między tymi dwoma ludźmi, których los i przypadek tak blizko złączył, najcieplejszemi być nie musiały. August odznaczał się pewną swobodą i wesołością w obejściu, którą zyskiwał sobie serca i stronników; posępność Tyberjusza była mu przeciwną. Opowiadano sobie, że ilekroć Tyberjusz wchodził na komnaty Augusta, stary cesarz przerywał odrazu weselszą pogadankę, jakby obecność pasierba go mroziła.
Ale teraz spustoszenie śmierci, namowy Liwji i wzgląd na tęgość wojenną Tyberjusza, przeważyły na szali po nad antypatję. W roku 4 został pasierb Augusta adoptowanym; stary cesarz zgodził się i zgodzić się poniekąd musiał, że po nim nie spadkobierca z jego krwi i kości nastąpi, lecz potomek rodu Klaudjuszów; bo adopcja ta była stopniem do tronu. Reipublicae causa, w interesie państwa to zrobiłem, mówił August, jakby dla stwierdzenia przed światem, że nie osobiste gorętsze uczucie, lecz konieczność polityczna kierowała tym krokiem. Tyberjusz i przy tym fakcie, tak doniosłym dla jego przyszłości, zranionym został w swem sercu; choć miał już syna dorosłego z Wipsanji, kazał mu August natychmiast adoptować Germanikusa, syna po zmarłym młodszym jego bracie Drususie, tego Germanikusa, którego losy wpłynęły znacznie na cały bieg panowania Tyberjusza. W samym progu odjęto więc Tyberjuszowi nadzieję utworzenia dynastji i bezpośredniego, prawowitego po sobie następstwa.
Odtąd wir wypadków wciąga znów nowego następcę tronu w wyprawy wojenne. Uspokojeniem Germanji i zabezpieczeniem północnej granicy Italji od ilyryjskich szczepów, kończy się panowanie Augusta, a obydwa te zadania spełnione zostają z wielką dzielnością przez Tyberjusza. Kiedy też w roku 14 po Chrystusie cesarz August w Noli oczy zamykał, wzrok wszystkich zwrócił się na jego pasierba, który, mimo rozgłosu wojennego, jako wielka zagadka wstępował na stopnie opustoszałego tronu imperjum.
Zagadką są niewątpliwie prawie wszyscy następcy w chwili, gdy obejmują ster rządów; bo innym człowiek się przedstawia w świetle nieokreślonem nadziei, a inaczej występuje na twardym gruncie żądań życia i ludzi. Wielkie credit czy sperat lat minionych zamienia się teraz na trudniejsze rzeczywistości debet. Ale jeżeli ludzie i narody często w swych sądach i uczuciach co do przyszłych swych władców się myliły, to stan umysłów Rzymu po śmierci Augusta szczególnie musiał być niepewnym i zaniepokojonym. Tyberjusza znali zapewne z wojskowej strony żołnierze w obozie, ale w Rzymie nikt go nie znał naprawdę, bo i niewiele tu przebywał, a gdy przebywał, nie zdradzał przed ludem swej duszy. Widziano go smutnym, wiedziano, że dużo się w życiu nacierpiał, ale czy mu osobiste utrapienia roztkliwiły czy zatwardziły serce, tego nie wiedział nikt. W najtrudniejszej chwili, kiedy nowa forma rządu miała się ustalić przejściem w rękę pierwszego następcy, witano nowego Cezara z zupełną niewiadomością, co on właściwie przynosi w zawojach swej purpury, czy szczęście, czy trwogę.


III.

Kiedy Tyberjusz wstępował w roku 14 na tron Cezarów, miał już lat 55; w wieku więc, kiedy dla innych nastaje wieczór życia z jego uciszeniem i wypoczynkiem, powołanym on został do najcięższych obowiązków władcy nad Rzymem. Fizycznie z pewnością zdolnym był znosić jeszcze największe trudy i mozoły; Tyberjusz cieszył się, według świadectwa starożytnych, przez cały ciąg panowania zdrowiem nienaruszonem, mimo że doktorów nie używał nigdy, a może właśnie dlatego. Wzrostem przewyższał przeciętnych ludzi. Na barczystych plecach i szerokiej piersi nosił kark w tył wygięty i sztywny, jak duma Klaudjuszów. Siła jego w rękach była powszechnie znaną; świeże i nietknięte jabłko przedziurawiał z łatwością palcem. Twarz piękną zdobiły ogromne oczy, przez które jednak trudno było zajrzeć w głąb duszy; jedynie wyrzuty nagłe i wybitne twarz tę często oszpecały, a podobno przyczyniło się to w końcu do tego, że Tyberjusz coraz bardziej stronił od ludzi.
Na jenerała był ten potomek Klaudjuszów doskonały. I męztwo, i wspaniała postawa, nadawały mu piętno wodza, a małomówność nie była tam żadnym błędem, gdzie o krótkie, stanowcze chodzi rozkazy. Stanowisko panującego jednak jest odmiennem i od innych zależy warunków. Powiedziano, że pasterz powinien znać owce swoje i nawzajem od nich być znanym, a tutaj ani jedno, ani drugie nie miało miejsca. Z urodzenia niewesół i niemłody, nabrał Tyberjusz wskutek dusznej atmosfery, która go otaczała na dworze Augusta, zupełnego niezaufania do ludzi. Niezaufanie to zdradzało się przedewszystkiem w tem, że przyjaciół nie miał prawie żadnych, albo bardzo niewielu, że wnętrze swe ściśle i stanowczo zamknął przed bliźnimi. Zamknięcie w sobie jest niewątpliwie znamieniem natur głębszych, które myśli swych i uczuć nie lubią pospolitować na powszedniem życia targowisku; zamknięcie w sobie może doprowadzić do wielkiego pogłębienia myśli i uczuć, które nie wietrzeją przez słowa i dojrzewają w cichości. Kto wiele słów używa, obrazi duszę swoją, mówi Ekklezjastyk, bo dusza ludzka jest świątynią, która powinna mieć swoje sanctum sanctorum, znane tylko Bogu, ale ukryte przed oczyma pospólstwa. Ale takie zupełne zamknięcie u człowieka, postawionego w wirze życia i na tego szczycie, musiało wielkie pociągać za sobą niebezpieczeństwa. Tam, gdzie potrzebna narada i porozumienie, znajdowano rara occulti pectoris vox, jak Tacyt się wyraża, człowieka milczącego, który nawet wrazie gdy przemawiał, niejasno się tłómaczył, jakby zawiścił ludziom głębszego przeniknięcia swej myśli. Słowa przytem nie płynęły mu łatwo, lecz przebijać się niejako musiały przez te usta, przeważnie zawarte. Niejedno dobre poruszenie serca z pewnością szło przez to na marne, to pierwsze poruszenie, o którem francuzi mówią, że jest najczęściej dobrem, aby następnie zginąć wśród analizy wewnętrznej, która poddaje uczucia i myśli takiej wiwisekcji, że je w końcu zabija lub ubezwładnia.
Duma Klaudjuszów przyczyniała się do tego upornego milczenia. Cesarz nie chciał, aby jego uczucia poznane były przez ogół; nawet w dniach wielkich utrapień, kiedy słowo do przyjaznej duszy wyrzeczone, może przecież sprawić pewną ulgę w udręczeniu, on zachowywał marmurową prawdziwie postać i pozory. Wśród ostatecznej śmiertelnej choroby jedynego syna Drususa, chodzi on codzień do senatu, zjawia się tam bezpośrednio po jego śmierci, aby innych obecnością swoją podniecać. Kiedyś uronił on łzę publicznie za pierwszą żoną Wipsanją, teraz zatwardza się samowolnie, tłumi swą boleść, aby mu się nie przelała w słowa po za ust krawędzie. Jestto gwałt, zadany naturze i niebezpieczny w następstwach; przy takiem trzymaniu uczuć na uwięzi, najprędzej marnieją instynkty dodatnie w człowieku, oziębłe pozory mogą w końcu zamrozić i wnętrze. A ciągła obawa, aby nie pofolgować czułości, zdolną jest ostatecznie wrodzone zapasy czucia i współczucia wysuszyć.
Tymczasem spływały do tego zawartego wnętrza wszelkie gorycze, daleko bardziej piekące i bolesne u ludzi zamkniętych. Wszystkie obrazy, których kiedykolwiek doznał, gromadziły się tutaj niewypowiedziane, zaostrzając się i drażniąc coraz dotkliwiej. Przetrawiał je cesarz sam z sobą w chwilach samotności, pielęgnował je skrzętnie, snuł mściwe myśli, które niekiedy, po długim lat przeciągu, w czyn się zamieniały. Zdolność zapomnienia i przebaczenia, którą w obcowaniu z ludźmi się nabywa i rozwija, niszczała u niego stopniowo; każde słowo urażające rzucało tu posiew na daleką przyszłość — odia in longum iaciens — jak Tacyt się wyraża, który powoli dojrzewał w duszy cesarskiej. Usposobienia takie, przetrawiające się wewnętrznie, dochodzą w końcu prawie do upodobania w zgryzocie, szukają skrzętnie nowego zarzewia, któreby podniecało ich gorycz. To też Grek Cassius Dio opowiada nam, że Tyberjusz z biegiem czasu polował zupełnie na wszelkie złośliwości i kalumnie na niego rzucane, to, co w tajemnicy i na uboczu było powiedzianem, wywlekał w senacie, lubując się niejako w tem, co go boleśnie raniło[9].
Ta gorycz z każdym rokiem wzrastająca, objawiała się pierwotnie w pewnej szorstkości obejścia. Po swobodnym, uśmiechniętym Auguście, który miał coś w sobie króla-mieszczanina, nastąpił jego pasierb, zdobywający się niekiedy na majestat imperatora, na pozę, ale pozbawiony wszelkiego wdzięku w działaniu. Silił się on prawie, aby go nie mieć. Miał on jakąś cupido severitatis, żądzę surowości, która go skłaniała do tego, że nawet wtedy, kiedy dobrodziejstwo wyświadczał, czynił to w sposób twardy, niemiły dla obdarowanego. Za to, że życie tak mu swych uśmiechów poskąpiło, skąpił on tych uśmiechów i ludziom. Na dworze panował obyczaj, że cesarze przyjmowali najzaufańszych swych przyjaciół pocałunkiem. Charakterystycznem jest bardzo, co kilku autorów donosi, że Tyberjusz zwyczaj ten zniósł i usunął[10].
Co się zaczęło od drażnienia formą, od działania naprzekór czy opinji, czy życzeniom otoczenia, to mogło z biegiem czasu wywołać groźniejsze objawy, doprowadzić do okrucieństwa. Tyberjusz z natury ani krwi, ani ofiar nie pożądał; dopiero późniejsze życia wypadki na takie zawiodły go drogi. Ale w tej duszy zamkniętej drzemały może już wcześnie na dnie jakieś instynkty złowrogie, a Tyberjusz, badający jej głębię, odnalazł je może w ostatniej skrytce swego wnętrza. Kiedy w początkach panowania służalczy senat ofiarował mu różne szumne tytuły i przywileje, odmówił je Tyberjusz, tem odmowę motywując, że kiedyś przypadkiem mogłaby w nim zajść jakaś zmiana na gorsze, a wtedy blask tych tytułów byłby pokalanym i kłułby w oczy tych samych, którzy je kiedyś nadali[11].
Dla samotnika została chyba rozmowa z bogami. Tylko, że ci bogowie już dawno wypowiedzieli ostatnie słowo, wyszli na oficjalnych opiekunów państwa, ale dla indywiduów i jego potrzeb nie mieli serca, ani odpowiedniego języka. Olimp starodawny błyszczał jeszcze cudnemi blaski w poezji augustowskiej, ale dla prozy życia i rzeczywistości marnym był tylko mirażem. W Tyberjuszu religja dawnych rzymian zupełnie była martwą, a mimo symulacji, zarzucanej mu przez Tacyta, nie zdobył się on nawet na pewien faryzeizm, z jakim August w celach państwowych i politycznych dawnych bogów do własnej przyjął służby, udając przed ludem, że on im w służbę się oddał. Dla Tyberjusza na opustoszałem niebie zostały już tylko gwiazdy, z których z upodobaniem wyczytywał bieg wypadków i wyciągał horoskopy fatalistyczne dla siebie i ludzi. Nie bał się bogów, tylko piorun Jowisza napełniał go jeszcze trwogą i strachem. Szczególnym jest objawem w tem religijnie wyjałowionem społeczeństwie, ta nerwowa, dziecinna trwoga przed burzą. Augustus chronił się przed nią do lochów, u Tyberjusza podobną strachliwość potwierdza Swetonjusz, obydwaj używali talizmanów dla oddalenia grożących ztąd niebezpieczeństw.
Ani więc ludzie, ani bogowie, nie rozchmurzali ponurego tego czoła. Wiek ten cały, mimo orgij Cezarów i świetności Rzymu, jest smutnym; odgłosy tego przebijają w słowach ówczesnych pisarzy, przebijają w czynach tylu ludzi, którzy wtedy z taką niesłychaną rezygnacją na samobójstwo się zrywali. Autor, zbliżony czasem do Tyberjusza, upatruje w tem wyższość ludzi nad bogami, że tam ci samowolnie życie sobie odbierać mogą, i sławi dobrotliwość przyrody, która tyle trucizn na usługi człowieka dostarcza. A właśnie tenże sam Plinjusz Starszy, autor tak pesymistyczny, nazywa Tyberjusza najsmutniejszym z ludzi, tristissimus hominum. Jest w tem wyrażeniu jakaś groza i jakiś majestat, który mimowoli skłania do współczucia i uszanowania; słyszy się w niem jakieś wielkie miserere pokoleń, nad któremby miał górować jęk Tyberjusza. Jestto smutek czysto indywidualny człowieka, który w życiu tak sporo doznał goryczy, a prócz tego smutek potomka starego i starzejącego się rodu; wreszcie choroba wieku wyryła też na tem czole swoje złowrogie piętno, ów smutek świecki, który śmierć sprawuje, jak św. Paweł się wyraża — tristitia saeculi mortem operatur.
Morzyła ta tristitia u niego przedewszystkiem ambicją do tronu. Opowiedzieliśmy, że zamłodu trzymał się na uboczu od wszelkich intryg, któreby do celu tego zmierzały, że uciekł przed duszną atmosferą dworu do samotności na dalekim wschodzie, aż bieg wypadków i żniwo śmierci nie utorowały mu do rządów drogi. Człowiek, który tak ludzi unikał, nie mógł gwałtownie pragnąć stanowiska, które go z konieczności do ciągłego z ludźmi zetknięcia prowadziło. Miał on taedium coetus, wstręt do licznych zebrań i zbiegowisk, który go nawet wstrzymywał do uczęszczania na zapasy tak popularne gladjatorów, abstencja, która zarówno Rzym razić musiała, jakby dziś raziło hiszpanów wstrzymywanie się panującego od udziału w zapasach z bykami. A i inne rzeczy, które się oddają cesarzowi, bo są cesarskie, jego nie nęciły. Wszyscy autorzy jednogłośnie podnoszą w jego charakterze brak namiętności, która tylu cesarzy wprowadziła na bezdroża, brak chciwości pieniężnej. Dopiero pod koniec życia miał on jej do pewnego stopnia pofolgować[12], zresztą w sprawach majątkowych okazywał bezinteresowność wielką. Bo i do czegóż te pieniądze byłyby mu się przydały? W życiu codziennem odznaczał się prostotą ogromną, tak wielką, że stół jego słynął z miary i oszczędności. Opowiadano sobie, że na ucztach pojawiały się często resztki z dnia poprzedniego. Wogóle, nie leżało w jego naturze otaczanie się pompą i wystawnością. Odmiennie od wszystkich imperatorów swego i innych wieków, Tyberjusz nie podejmował żadnych budowli znaczniejszych, dbał może o to zamało, jakby na panującego, nie utwierdzonego dynastyczną tradycją, na cesarza demokratycznego przystało. To też Rzym dzisiejszy prawie żadnych po nim nie wykazuje pamiątek, a historja miasta, spiesząc od Augusta do następnych Cezarów, pomija nazwisko Tyberjusza prawie głuchem milczeniem.
Żadne więc ani nizkie, ani wyższe osobiste pobudki, nie pchały Tyberjusza na stopnie tronu. Zostawać mogła jedna ta, dla której Augustus go adoptował — reipublicae causa, wzgląd na istnienie i korzyści państwa. Otóż tu zapytać się należy, czem było to państwo, jak je August urządził i następcy przekazał?


∗             ∗

Augusta ambicją i celem była, jak wiadomo, powolna, pokojowa rewolucja czy transformacja dawnej republiki w nowy ustrój państwowy. Do dawnych urzędów i magistratur przybył rzekomo tylko jeden nowy w osobie cesarza, który wspólnie z senatem miał rządzić Rzymem i państwem. Nie była to monarchja w ścisłem tego słowa znaczeniu, ale djarchja, w której głównemi organami rządu był cesarz i senat. Jeżeli do tego czasu senat w Rzymie rządził przeważnie, to teraz wobec niego staje najpierwszy z obywateli, który przez to, że ma władzę trybuńską, staje się właściwym reprezentantem i organem zwierzchności ludu, przez to, że ma władzę prokonsularną, najwyższym jest wodzem nad wszystkiemi wojskami imperjum. Wojsko i lud, oto dwa węgły, na których spoczywa nowa budowa pryncypatu. Potęga senatu, a więc rodów i arystokracji, nie jest usuniętą, ale uszczuploną przez podział z nowym władcą, który działalność senatu kontroluje, śledzi i swym wpływem przeważnym czyni od siebie zależnym[13].
Był więc cień jakiś dawnej republiki, w którym August roztoczył swój namiot imperatorski, cień, który miał służyć do tego, aby wschodzące słońce Cezarów dawnych republikanów nie kłuło zbytecznie w oczy. Ale jak każdy cień, miał on te złe strony, że stwarzał sytuację niejasną, że słabo rozgraniczał kompetencje między cesarzem a senatem, że zostawiał wiele dobrej woli czy mądrości ludzi, podczas gdy instytucje powinny stanowczo i jasno ludzi wiązać i nimi kierować. Cała ta koncepcja Augusta wyrachowaną jest przez niego i obrachowaną na jego osobę. Augustus nie dosyć brał pod rozwagę, że inni ludzie i inne charaktery po nim przyjdą, które nie zdołają trudności w niej leżących pokonać, albo zechcą jej nieokreśloność na swoją korzyść wyzyskać. A przytem zachowanie republikańskich form i pozorów musiało, choćby duch z nich uleciał, stać się zarzewiem, podniecającem ciągle pamięć tego co zaginęło, musiało zwracać myśl ku przeszłości, a mogło ją niewątpliwie rozżarzyć do zamiaru, aby w te formy tchnąć przy pierwszej okoliczności dawnego ducha i dawną siłę.
Z przemądrym artyzmem trzeba było tu postępować, aby umysły utrzymać na wodzy, aby w senacie utrzymać złudzenie, że on jest współrządcą, a w rzeczywistości z roli organu zepchnąć go na stanowisko narzędzia. Bo w rzeczywistości rządził cesarz wszechwładnie; jego veto mogło w każdej chwili postanowienia senatu zawiesić, wskutek czego tenże niczego nie przedsiębrał, nie upewniwszy się wprzódy o woli cesarskiej w tej mierze. Stosunek ten nie wytworzył się tyle de jure, ile raczej de facto, rozwinął się i ustalił pod wpływem przeważnej osobistości Augusta, który, jak nikt, umiał grać na ludziach, nakręcać zegar historji, tak żeby pozornie bił niby po staremu, a w rzeczywistości wybijał ostatnie godziny rzymskiej wolności.
W tej niejasności i niepewności ogólnej leżało całe zło cesarstwa. Żaden z urzędników naprawdę nie wiedział, dokąd jego kompetencja wobec woli cesarza sięga, senat niby wywyższony wić się musiał, giąć i naginać, aby nie narazić sobie osoby władcy, który rzekomo stał obok niego, w rzeczywistości zaś dużo ponad nim[14]. Wyrodziła się atmosfera duszna, przesiąknięta niezaufaniem i strachem, która musiała paraliżować energję, demoralizować cesarzy i ludzi. Władza cesarska, jak słusznie powiedziano, nie była tyle nieograniczoną, jak raczej z umysłu określoną niejasno.
W senacie miało się to wszystko ujawnić niebawem; z najróżnolitszemi żywiołami trzeba było się liczyć w jego łonie. Prawdziwych, szczerych sług cesarstwa, oddanych całą duszą nowemu porządkowi i nowym władcom, było z pewnością w senacie najmniej. Nowy ustrój zbyt krótko istniał, aby taką silną sobie wyrobić podporę. Ale zamiast sług, liczny za to był zastęp służalców. Odznaczają się tu w pierwszym rzędzie kreatury cesarskie, ci, których wola cesarska do ciała tego wprowadziła, ludzie nowi, bez tradycji żadnej, a z wielkiemi długami wdzięczności na przyszłość.

Bo odkąd lada chłystek mianowan szlachcicem,
Niejeden szlachcic zamienił się w chłystka,

moglibyśmy o nich i ich naśladowcach powiedzieć z Szekspirem.
Bo wtórowali im dzielnie upadli potomkowie dawnej arystokracji rzymskiej. Arystokracja ta strasznie zdziesiątkowaną została w wojnach domowych republiki, a ci, co się zostali, nie dosyć dbali o to, aby sztandar jej i imiona zachować w czci i poszanowaniu. Zostały się tym synom wielkich rodów rzymskich strzępy majątków, strzępy dawnej sławy i tylko już strzępy honoru i godności. Ich widok najtwardsze wyrazy z duszy Tacyta wyrywa. Zamiast z godnością zachować się wobec nowego rzeczy stanu, płaszczyli się oni przed Cezarem; zamiast zawojami swej togi przysłaniać nierzadką nędzę materjalną, zrobili oni zeń środek do żebraniny u nowych Rzymu panów, a odsłaniając ubóstwo majątkowe, odsłaniali przytem inne i wstydliwsze moralne. Im większą była ich służalczość wobec żywych, tem większą swywola i radości wobec zmarłych Cezarów. Dawne serca bicie odzyskiwali jeszcze raz po raz, ale wobec trupa. Prawdziwi to morituri, nieznużeni w pokłonach i salutacjach, do których ich giętkie karki szczególnie się nadawały. Z dawnego majestatu patrycjuszów rzymskich uronili wszystko; chybabyśmy powiedzieć mogli na ich obronę, że w chwili śmierci przypominali sobie niekiedy zobowiązania wobec przeszłości i nazwiska. Dziwnym rzeczywiście jest objawem, że ci ludzie, którzy żyć nie umieli po rzymsku, umierali, gdy ich przypadkiem dosięgła okrutna ręka władcy z pewną powagą, nawet majestatem, godnym ich przodków. W pokalaną swą togę drapują się oni in articulo mortis, jak chyba senatorowie przy napadzie Gallów lepiej nie umieli. Tacyt też nie omieszkał opowieścią tych zgonów rozjaśniać ponurego wątku swoich Annalów.
Zostawała mniejsza i lepsza część arystokracji, stojąca na straży dawnej cnoty i dawnego honoru. Przez jej usta wśród ogólnego płaszczenia się przemawiał niekiedy głos podnioślejszy, ich milczenie wśród wylewów służalczych górowało niekiedy nad głosami spodlonych i dobitniej wrażało się w uszy Cezarów. Ale wśród tego odłamu arystokracji zagnieździła się skłonność do opozycji, niby szlachetnej ale bezpłodnej[15], do abstencji. Żeby swego sztandaru me pokalać w brudzie i i w życiu, buduje się dlań ołtarz we własnem domostwie, i wśród czterech murów składa mu się ofiary nie troszcząc się o to, co po za murami się dzieje! Jestto kult połowiczny, bo bez wyznawstwa i męczeństwa. Doprowadzić on musi do pewnego wyjałowienia energji, do rozmiłowania się w kwietyzmie i we własnej osobie. Mówił już Liwiusz o arystokratach za republiki, którzy ustąpili na wieś i własne interesy mieli na pieczy, zapominając o publicznym: Cesserunt in agros suarumque rerum erant amissa publica, ostrzegał przed słodyczą prywatnej wygody, która odejmuje zmysł i współczucie dla klęsk publicznych. A Tacyt, opowiadając o niebezpieczeństwach bierności, twierdzi, że to, co z początku wymuszonem było, w końcu staje się potrzebą i słodyczą życia, ostrzega przed miodem inercji, invisa primo desidia postremo amatur. Nie przeczymy, że pobudki tych ludzi były najczęściej szlachetne, ubierały się nawet najczęściej i drapowały w płaszcz filozoficzny, ale w ten płaszcz można się było tak otulić, że się aż stawał ciepłym i wygodnym i nie dopuszczał odgłosów ze świata, mogących zaniepokoić tych męczenników, którzy przedewszystkiem pożądali spokoju.
Z takiemi elementami musiał się więc cesarz rzymski ciągle i zawsze liczyć, opierać się na gruncie nieszczerych stosunków, szanować draźliwosci, wrażliwości i obraźliwości, które wśród parwenjuszów i epigonów, z jakich senat przeważnie się składał, najbardziej zakwitają. Uśmiech ironiczny Augusta umiał nad wielu rzeczami przejść do porządku dziennego; ani go sromała podłość służalstwa, ani troszczyła niema czy głośniejsza zaciętość opozycji. Przejrzał on z pewnością do gruntu nieszczerość niejednego ukłonu lub pochlebstwa, ale na komedję odpowiadał jeszcze misterniejszą sztuką skończonego aktora. Przytem pamięć dziada Cezara i krwi Juljuszów ubóstwionej, otaczała go bądź co bądź jakimś nimbusem majestatu.
Ale po nim stanął wobec senatu dumny potomek Klaudjuszów, który nie miał w sobie ani majestatu krwi Cezara, ani, co tu było ważniejszem, love’s majesty, majestatu wdzięku, o którym wspomina szekspirowski Ryszard Trzeci. Czuł on się niepewnym wobec tego ciała, z którem ustrój państwowy go zsprzęgał. Powiada o nim Tacyt na jednem miejscu, że nie lubił cnót wybitnych, a nienawidził występków, a na innem, że bał się wolności, a pogardzał służalstwem. To wszystko tłómaczy należycie jego postępowanie w progu panowania.
Gdy go otaczający podniecali do odwagi, wyraził się był drastycznie, że chyba nie wiedzą, co to za straszne zwierzę jest imperium, quanta belua esset imperium. Teraz trzeba mu było z tą bestją się zmierzyć i oko w oko jej zajrzeć.
Po śmierci Augusta, zaprzysięga on wojsko i urzędników na swoje imię; tam, gdzie rozkaz wystarczał, rozkazuje stanowczo, bo się do tego w obozach przyzwyczaił. Inaczej zupełnie występuje w senacie. Tu mówi o swej nieudolności, wzbrania się przed nakładaniem na niego zbyt gniotącego ciężaru, wspomina, żeby go należało na różne barki rozłożyć, napomyka więc o podziale władzy. Tyberjusz był głową o krętych ścieżkach, tak że trudno często zbadać i wyśledzić te przepastne krainy jego myśli. Że nie myślał poważnie o usunięciu się od tronu, można być pewnym, a ci niezawodnie trafili w sedno rzeczy, którzy przypuszczają, że Tyberjusz swem wahaniem się zamierzał wywołać w łonie senatu jakąś manifestację, któraby go cesarzem uznała stanowczo i wolę Augusta stwierdziła i ulegalizowała. Kiedy mu przypadło z postanowienia Augusta razem z tem ciałem rządzić, życzył on sobie jakiegoś hołdu wstępnego, któryby mu grunt pod nogami ustalił. Ale senat, który przed biciem pokłonów w pojedynczych przypadkach się nie wzdrygał, nie odgadł teraz, czy nie chciał odgadnąć myśli Cezara i uchylił się od wszelkiej zbiorowej demonstracji.
Natura energiczniejsza byłaby z pewnością stanowczym czynem rozcięła trudności, stokroć większe dla człowieka zamkniętego, pełnego niezaufania i goryczy dla ludzi. Tyberjusz jednak nie był naturą, stworzoną do zamachu stanu. Postanowił więc przyjąć położenie, jakie było, i łamać się z życiem i trudnościami, na których doraźne przełamanie ani siły, ani woli mu nie starczyło.
Straszyć go to musiało tembardziej, im wyżej pojmował zadanie i stanowisko panującego. Bo to przyznać mu trzeba, że pod tym względem miał wyobrażenia, wyprzedzające swój wiek i całą niemal starożytność. Na wstępnem posiedzeniu senatu wyraził się, że przykrą i ciężką służbę na jego barki wkładają; później znowu, wśród obrad senatu przemówił w podobnym sensie, twierdząc, że dobry cesarz senatowi służyć powinien i wszystkim obywatelom, a niekiedy i pojedynczym. Ten wyraz «służba» powracał więc często w jego przemowach. Zdradza się u niego jakieś uczucie obowiązku dla państwa, do jakiego u królów starożytności nie jesteśmy przyzwyczajeni. Dziwne są jego słowa, zamieszczone w edykcie, wydanym wśród żałoby publicznej po śmierci bratanka Germanikusa. Zwraca on tam umysły zasępione do życia i czynu i napomina, że książęta są śmiertelni, rzeczpospolita nieśmiertelną — principes mortales, rempublicam aeternam esse[16]. Dziwniejszym jeszcze ten ojciec, który po śmierci jedynego syna czuje w sobie powołanie podniecania i pocieszania senatorów, ten ojciec, przypominający, że on w miłości dla państwa pociech szukał i pociechy odnalazł: se fortiora solatia e complexu reipublicae petivisse[17].
Pierwszy raz tu może w historji państwo występuje jako jakieś bożyszcze oderwane, postawione na ołtarzu, przed którym królowie i poddani korzyć się mają. Ogromnie to zaimponowało niektórym wyznawcom tego samego kultu w naszych czasach. Tu po raz pierwszy miałoby więc zabrzmieć w ustach królewskich słowo «służba», które później zabrzmiało w ustach północnego władcy, Fryderyka, zwanego Wielkim.
Zaczęto porównywać dwie te postacie ze sobą[18], upatrzono pewne podobieństwo w nieszczęśliwej obydwóch panujących młodości, we wspólnej im pogardzie dla ludzi, a sławiąc Fryderyka, wywyższano przytem Tyberjusza. Mamy niewątpliwie uszanowanie dla wszelkiej obowiązkowości na tronach, ale nie powiemy, aby ten kult państwa był gwarancją szczęścia i błogości dla ludów. Wiemy, że ten kult dla abstrakcyjnego bóstwa może wypłynąć z braku miłości dla czynników, które to państwo składają, lub też do wyziębienia tych uczuć prowadzić; wiemy, że wśród tych namiętnych państwa uścisków jest coś mroźnego, że można przy nich podusić indywidualności, ludzi i społeczeństwa.
Mimo wielkich zamiarów państwowych Tyberjusza, zawisła też jakaś czarna, duszna chmura nad całem jego panowaniem. Wykonywa on ściśle niektóre obowiązki, nie szanuje swojej osoby, aby brać udział w posiedzeniach senatu lub sądowych obradach; klęski publiczne i los prowincji znajdują w nim ofiarność i rzecznika, a jednak obraz tego panowania z roku na rok staje się coraz bardziej ponurym i ciemnym. Stan i atmosfera moralna była zbyt ciężką, aby pewne materjalne korzyści mogły były ją zrównoważyć; choć maszyna funkcjonowała w niektórych kierunkach poprawnie, nie jesteśmy zdania, aby sama maszyna, w której zawsze więcej tłoków niż dźwigni, mogła zapewnić postęp moralny człowieka, aby jakaś inskrypcja, uwydatniająca na prowincji zasługi Tyberjusza około swych poddanych, zdołała rozjaśnić tragedję, spisaną w rocznikach historyków[19].
Na czele państwa, w samem ognisku rządu, spotykamy tę grę, pełną dwuznaczności i tarcia pomiędzy cesarzem i senatem, która z roku na rok staje się drażliwszą, bardziej przygnębiającą. Położenie nie wyjaśniło się w początku; ani cesarz nie powiedział, czegoby właściwie od senatu wymagał, ani senatorowie nie zdradzili swych tajnych względem niego uczuć i antypatyj. Tyberjusz mimo tego postanawia w najściślejszem tego słowa znaczeniu wespół z senatem rządzić. Tam on odsyła wszelkie ważniejsze sprawy i pozwala nad niemi obradować, ale obecność jego, choć milczy, trzyma myśli i języki na uwięzi. Czuje on całą duszność i nieszczerość tej atmosfery, odpycha od siebie akty służalcze ludzi, którzy się płaszczą przed jego obliczem, jakby nie chcieli mu zajrzeć oko w oko. Tacyt opowiada, że ilekroć wychodził z sali posiedzeń, wykrzykiwał na ludzi do niewoli stworzonych[20]. Ale czy on tej demoralizacji nie był winien? Jego postać zagadkowa i lodowata, siedząca wśród senatorów, mroziła z pewnością myśli podnioślejsze; wiedziano, że każde słowo śmielsze padnie w tę duszę, pozornie się w niej utopi, a powoli rozżarzyć zdoła płomienie nienawiści. Cieplejsza otwartość byłaby tu niejedno zmieniła i wyłagodziła, ale to nie leżało w usposobieniu i naturze Tyberjusza[21].
Wszystkie nawpół przysłonięte, dwuznacznie wypowiedziane, lub tylko pomyślane i domyślane złości, które ta arystokracja przeciw niemu żywiła, napełniały go coraz większą i rosnącą goryczą. A zemsta i kara nie obrały sobie prostej drogi do celu. Zamiast z otwartą wystąpić przeciw wrogom przyłbicą, wymyślił tu cesarz inny środek, rzucił między społeczeństwo broń i sztylety, któremi wzajemnie szarpać i kaleczyć się miano, w obronie cesarza, a pozornie nie z jego rozkazu. Starożytność rzymska, jak wogóle klasyczna, nie znała instytucji państwowej prokuratorji, która występki i plany przeciw bezpieczeństwu publicznemu i państwu wymierzane, odkrywa i śledzi. Co dziś cięży na urzędzie, było atrybucją każdego wolnego obywatela, który ze skargą tego rodzaju publicznie mógł wystąpić. Społeczeństwo więc niejako nad samem sobą czuwać tu miało i siebie samego bronić. Jeżeli za rzeczypospolitej rzymskiej zwycięzkie stronnictwo używało często tej broni, aby niepokoić i niszczyć swych przeciwników, to za cesarstwa została z tej instytucji ukutą broń w obronie osoby i interesów cesarza. Delatorzy podjęli roli szpiegowania każdego głosu, ubliżającego nowym władcom, aby podejrzanych lub ujętych przeprowadzać przed trybunał i sędziów. Osobistości, do tego zadania przydatne, znajdowały się wśród niższych warstw, ale i wśród samej arystokracji, której upadli członkowie ratowali swą nędzę materjalną posługami siepaczy i szpiegów. Bo służba ta obiecywała korzyści z majątków, zagrabionych po dotkniętych ofiarach i skarbiła łaski i fawory cesarskie. Jestto okropnością, gdy rządy podniecają złości ludzkie i wyzyskiwają dla własnych korzyści, powiada gdzieś Ranke. A właśnie klasa delatorów na tem się opierała i temu zawdzięczała istnienie i powodzenie.
Obraza majestatu stała się ich główną strawą i przedmiotem najbaczniejszej uwagi. Pojęcie tej obrazy istniało już za rzeczypospolitej; ktokolwiek wzbudził podejrzenie, że popełnił coś występnego lub zamierza popełnić przeciw wielkości i godności ludu rzymskiego, mógł być na podstawie tego prawa pociągniętym do odpowiedzialności. Teraz reprezentantem ludu jest cesarz, i prawo to ma się stać puklerzem i osłoną jego osoby[22]. August jednak skromny z tego zrobił użytek; to też cała działalność delatorów i wybujanie procesów o majestat piętnuje dopiero panowanie Tyberjusza. Jemu, który swojej osoby nie lubił zbytecznie naprzód wysuwać, odpowiadała ta instytucja w całej pełni. Przez narzędzia podrzędne dosięgało się ludzi znienawidzonych, następnie szedł proces przed sąd senatorski. Osoba cesarska stała tu niby po nad czynnikami działającemi, w rzeczywistości jednak ona była sprężyną, podjudzającą donosicieli, dyrektywą dla sędziów. Tyberjusz uważał te procesy za niezbędną ochronę dla siebie i swych rządów. Ciążył on też całą przewagą swej skrytej woli nad Rzymem i wyrodził tę atmosferę duszną, duszącą, moglibyśmy powiedzieć obrzydłą, która morzyła ręce i dławiła myśli. Obrzydła ta atmosfera paczy i upadla charaktery, wyjaławia umysły; znać jej skutki w wybrykach służalstwa, w zupełnym zastoju literatury za Tyberjusza. A winy społeczeństwa w ogromnej części spadają na panującego. Jeżeli delatorzy śledzili myśli i uczucia poddanych, aby je wystawić pod pręgierz, to hasło przychodziło od tej natury skrytej, zamkniętej, o lodowatej powierzchni, która wiecznie między słowami innych dopatrywała się ukrytego jadu i ostrza; im bardziej była rozgoryczoną i zaniepokojoną wewnątrz, tem większe też zaniepokojenie wietrzyła wśród otoczenia. Senat wprawdzie skazywał ofiary i roztoczył te orgje politycznego morderstwa[23], ale senat działał pod grozą złowrogiego zawsze milczenia cesarskiego, pod obuchem strachu o własne osoby. Tyberjusza też niewątpliwie za te sądy senatorskie winić możemy i powinniśmy. Rzucając ofiarę przed senat, zasłaniał on swoją osobę przed sromotą okrutnych wyroków, ale nie zasłoni przed piętnem historji; postępował, jak jego urzędnik, prokurator Judei, który także inną ofiarę odsunął z przed swego sądu i oddał na pastwę ludowi: tradidit eis illum ut crucifigeretur. Ale historja nietylko tych innych, lecz jego samego postawiła pod pręgierz, a poza spodlonemi karkami senatorów dopatrzyła postaci Tyberjusza.
Dotknęliśmy tu jednej z najciemniejszych stron jego panowania, która, z biegiem czasu, coraz dłuższe rzucała cienie. Bo to rozpasanie delatorów i wynikające ztąd spustoszenia, nie w pierwszych jego rządów pojawiły się czasach, lecz wtedy dopiero, gdy umysł jego, zasępiony tragedjami otoczenia, coraz bardziej ciemniał, aż nabrał przekonania, że «mieszkanie jego jest wpośrodku zdrady», jak się wyraża Jeremjasz.


IV.

Zapowiadał kiedyś Tyberjusz w senacie, że z biegiem czasu i życia zmienić się może, a wszyscy historycy i sama historja głośno temu przyświadcza, że obawy te nie były płonne, że dzieje jego z roku na rok stopniowo się mroczyły. Zarodki do tego nosiła w sobie natura, której główne rysy przedstawiliśmy powyżej; stosunki polityczne, oparte na niejasności i fałszach, przyczyniły się do coraz większego spaczenia tej duszy, a wreszcie przyszła najokropniejsza tragedja wśród najbliższego otoczenia.
Pierwsze lata panowania upływają względnie dosyć normalnie. Cesarz pozostaje ciągle w Rzymie, dogląda osobiście wszystkiego, reguluje bardzo sumiennie położenie i losy prowincji, wykonywa to, co był postawił za program swych rządów, służbę publiczną, gorliwie. Ale demon jego wnętrza i demon dziejów nawiązywał zaraz od początku pewne konflikty i rozżarzał pewne nienawiści, które, z biegiem czasu i jego, i jego rządy wykoleiły.
Historja dworu i rodziny cesarskiej za Tyberjusza przedstawia nam obraz prawdziwie okropny, który chyba równać się może z historjami angielskich dynastyj, skreślonemi ręką genjalnego Szekspira potężnemi barwami. Tragedja ta tembardziej wstrząsająca, iż w pierwszym jej akcie zastajemy człowieka, który zapewne miał różne winy i przywary, ale do okrucieństwa z natury skłonnym nie był, aż powikłania dziejów i zamachy losu nie zepchnęły go do kału krwi i zbrodni, któremi skalał i obryzgał ostatnie lata starości.
Samo wstąpienie Tyberjusza na tron nosiło w sobie zatrutą siejbę na przyszłość. Wyniesionym on został na stopnie tronu przez wpływ matki, Liwji, za przyczyną kobiety. Ta Liwja była niewątpliwie osobą wysokiego rozumu i niezwykłej ambicji, którą jedynie artyzm Augusta w łagodny a jednak stanowczy sposób trzymać umiał na uwięzi. Innem było położenie wobec syna, który jej tyle, nieomal wszystko, zawdzięczał. Naturalnem było, że chciała sobie pozyskać teraz wpływ pewien na rządy, że charakter matki cesarskiej uwydatniała jaskrawiej, niż jej tytuł żony cesarskiej uwydatniać było wolno. Tyberjusza te dążności raziły, obrażały jego dumę cesarską i męzką. Strofował on matkę za publiczne wystąpienia, rozgniewał się, gdy raz, przy pożarze na forum, uznała za stosowne lud i wojsko osobistą interwencją do energicznego zagrzewać ratunku. Stosunek ten nie doszedł nigdy do nerońskiej monstrualności, ale wyrodził się, zatracił naturalne ciepło, a im bardziej matka na swe prawa biła, tem mniej syn do synostwa się przyznawał, a odrzucił stanowczo wniosek senatu, aby, wśród tytułów jego, nazwa «syna Liwji» znalazła pomieszczenie.
Gorsze jednak jeszcze pociągnął za sobą skutki stosunek do rywalów i pretendentów. Jestto dla wielu rządów źródłem najobfitszem błędów i obłędów, ten ciągły strach, aby nowe słońca nie zgasiły ich świetności; wytwarza to podejrzliwość i nieufność głęboką, może w końcu doprowadzić do tego, że się w każdej zasłudze widzi ukryte cele i dążności do osobistego wywyższenia. Najpodejrzliwszy z ludzi, Tyberjusz, miał przez całe panowanie do czynienia i walczenia z tego rodzaju czynnikami. Poczęści wola Augusta i ostatnie jego rozporządzenia stały się przyczyną tych wszystkich zawikłań i zagmatwań, które Tyberjusza gniotły i sidłami swemi ściągnęły ku przepaści.
Zaraz w progu panowania spełnione zostało morderstwo polityczne na wnuku Augusta, Agryppie, zwanym Postumus, pogrobowym bracie owych książąt, którzy kiedyś przed Tyberjuszem zajmowali nąjpoczestniejsze na dworze Augusta stanowisko. Ten Agryppa, trzeci syn Agryppy i Julji, odznaczał się od młodu wrodzoną dzikością usposobienia i obyczajów; kiedy dom Augusta opustoszał i cesarz widział się zmuszonym w roku 4 po Chrystusie adoptować Tyberjusza, nie śmiał on przeciąć wszelkich nadziei następstwa dla prawowitego i jedynego już wnuka swojej krwi i swego rodu. Równocześnie więc z Tyberjuszem adoptował August w onym czasie owego, słabe nadzieje budzącego, młodzieńca. Orgje Julji ciężyły jednak jakby przekleństwem na jej dzieciach; starsi synowie, Gajusz i Lucjusz, przeszli jak cienie przez życie; ten Agryppa swem nieokrzesaniem i zdziczeniem tak się dał wkrótce Augustowi we znaki, że cesarz wydalił go na samotną wyspę w sąsiedztwie Elby i tamże pod strażą trzymać kazał.
Zaraz po śmierci Augusta zostaje on zabitym. Czy się to stało wskutek ostatnich rozporządzeń Augusta, jak niektórzy twierdzili, czy z rozkazu Liwji, a bez wiedzy samego cesarza, rozsądzić niepodobna. Śmierć ta dosięgła jak piorun wygnanego księcia, który po zgonie Augusta zamierzał może pokusić się o władzę; leżała więc ona w interesie spokoju i rządów Tyberjusza, ale może nie z jego wymierzoną została ramienia, bo jego ramię na takie nagłe zamachy się nie zrywało i wolało raczej długo trzymać miecz nad głową nieprzyjaciela, zanim stanowcze wymierzało razy. Zresztą śmierć ta w niczem nie zakłóciła społeczeństwa, ani historji, której fal istnienie lub zgon jednego wyrodnego księcia zamącić nie może.
Inaczej i ciężej zaważyło na losach Tyberjusza drugie rozporządzenie Augusta, którem tenże Tyberjuszowi, zaraz po adopcji, bratanka Germanikusa w miejsce syna przybrać kazał. Aktem tym mianowany został następca tronu po Tyberjuszu i to z pominięciem własnego tegoż syna. Germanikus wyszczególnienie swoje zawdzięczał, prócz osobistym talentom, temu mianowicie, że z Augustem węzłami krwi bliżej był związany, niż Tyberjusz i jego potomek. Rodził się on bowiem z siostrzenicy Augusta, Antonji, pojął zaś za żonę Agryppinę, córkę Julji i wnuczkę Augusta. Po przerwie więc, wytworzonej rządami Tyberjusza, miał tron znów wrócić do spadkobierców, w których płynęła krew Juljuszów. Dla Tyberjusza z pewnością te zarządzenia były bardzo przykre, odejmowały mu możność przekazania tronu synowi, a wśród społeczeństwa budziły pewne antypatje juljuszowskich legitymistów przeciw jego osobie. Postanowił on jednak przyjąć i uszanować wolę Augusta, choćby mu była niewygodną, choćby go narażała na rozmaite niebezpieczeństwa i trudności. Ten Germanikus jest typem skończonym następcy tronu. Piękny on i znajduje się w całym rozkwicie młodocianej dzielności[24], umysł ma bogato uposażony, który i na polu poezji z dobrem powodzeniem sił swoich próbuje, odznacza się przytem pewną poezją, jakimś rzecby można, romantycznym nastrojem w duszy i życiu, który większym jeszcze urokiem otacza jego osobę. Wśród wypraw swoich germańskich zwiedza on z wojskiem pobojowisko, na którem w roku 9 po Chrystusie rzymianie straszną ponieśli klęskę, oddaje cześć poległym za ojczyznę, roni łzy nad ich nieszczęściem; następnie, gdy Tyberjusz zaprzągł go do uporządkowania stosunków na Wschodzie, znajduje wśród tego czas na podróże, połączone z wielkim interesem dla przeszłości. Historyczne wspomnienia i dawne cywilizacje przemawiają do czułej jego duszy, ma on dla nich miłość i lacrimae rerum. Zwiedza plac boju pod Akcjum, w Atenach składa hołd helenizmowi, jedzie do Troi, uwieńcza zaś to wszystko podróż egipska, gdzie Nil, ruiny tebańskie, piramidy, budzą jego interes i podziw. Wśród tych wycieczek występuje bez wszelkiej pompy, ubiera się jak zwykły grek, rozpuszcza swoje wojskowe otoczenie. Szczególna przystępność i swoboda w obejściu odróżnia go od Tyberjusza i jedna mu serca; ma jeszcze aureolę po ojcu Drususie, opromienionym wczesną śmiercią, która dla wielu książąt bywa lepszym od życia zadatkiem nieśmiertelności i błogiej wśród ludu pamięci.
Obok niego stoi żona Agryppina, wnuczka Augusta, córka Agryppy i Julji. Znamy ją z przepysznej siedzącej statui kapitolińskiego muzeum, która tak wspaniale uwydatnia majestat niewiasty, godność rzymianki i prawdziwą poezję w fałdach rzymskiego stroju przed nami rozwija. Po matce swojej, rozpustnej Julji, odziedziczyła ona wielką dumę i żywość temperamentu. Zresztą różna od niej zupełnie, jest kobietą nieskazitelnych obyczajów, przedstawia prawdziwy ideał żony, dzieli z mężem wszelkie udręczenia i trudy obozowe. Widzimy ją, gdy w Germanji wobec zbuntowanych legjonów, z synem na ręku mimowoli się oddala, ulegając naleganiom męża i otoczenia; spostrzegamy ją pod Xanten, kiedy, stojąc na moście zbudowanym na Renie, dziękuje zwycięzkim męża legjonom, podtrzymuje i pociesza znużonych i rannych. Wśród tego wszystkiego obdarza męża licznem potomstwem, z którego dumną jest jak Niobe, nie przeczuwając jeszcze, że kiedyś losy i w nieszczęściu z Niobą ją zrównają.
Tyberjusz z podejrzliwym niepokojem spoglądał z pewnością od początku na tę małżeńską parę. Wstąpienie jego na tron zastaje Germanikusa w Germanji, na czele rzymskich legjonów. Zaraz w roku 14 wybucha tam bunt żołnierzy, którzy przy zmianie rządów żądają polepszenia swego losu; Germanikus opiera się pokusie, która zajrzała mu w oczy, aby przez wojsko dać się ogłosić cesarzem, poskramia buntowników i w następnych latach wszczyna walki w wolnej Germanji, po prawym brzegu Renu, walki, które niezbyt wiele chwały, a bardzo mało korzyści przyniosły. Działo się to wbrew woli cesarza, który za zasadę swych rządów postawił, że państwa przez nowe zdobycze rozszerzać nie należy. Może być, że tryumfy Germanikusa, o których na ulicach Rzymu przesadnie mówiono, raziły go, ale przypuścić raczej należy, że względy rzeczowe, bezowocność tej walki, która do strasznych zawikłań doprowadzić mogła, skłoniły cesarza do odwołania Germanikusa z Niemiec. Wraca on w r. 17 do Rzymu, aby niebawem na inną misję wyruszyć w celu porządkowania spraw Wschodu. Postarał się o to Tyberjusz, aby w osobie nowego namiestnika Syrji, Pizona, przeciwstawić mu tu człowieka, któryby wszelkim samowolnym przedsięwzięciom Germanikusa stawiał zapory. Między księciem a urzędnikiem przyszło też niebawem do przykrych starć i konfliktów. Podróże Germanikusa drażniły też cesarza, bo jego natura takich romantycznych porywów nie rozumiała, a od podwładnych żądała ścisłego pilnowania powierzonego im zakresu działania. Ludzie, których Germanikus zdobył swoją osobistością, czarował swym wdziękiem i rozumem, sarkali już w Rzymie, kiedy go cesarz odwołał z pola chwały i walki germańskiej; dopatrywali się w tem aktu zawiści i wyniku nizkich pobudek. Jakież więc otwarło się pole do domysłów, podejrzeń i czarnych pogłosek, gdy nagle w roku 19 rozeszła się wieść, że pełen nadziei młodzieniec w Antjochji rozstał się z tym światem! Wiedziano w Rzymie, że stosunek Germanikusa z nasłanym przez cesarza Pizonem stawał się nieznośnym; czyż więc nie samo przez się nasuwało się przypuszczenie, że Pizo stał się uczestnikiem jakiegoś tajnego morderstwa, że był przytem narzędziem cesarskiej woli?
Wierzyć w to wszystko niepodobna. Niewątpliwie zrządzenie losu zdawało się schodzić z ukrytem życzeniem cesarza, ale wiedzieć on musiał dobrze, że śmierć ta nie usunie trudności, że aureola sławy i miłości przejdzie na Germanikusa potomków, a byłaby tem niebezpieczniejszą, gdyby do tego się przyłączyć miała aureola męczeństwa. Morderstwo Germanikusa byłoby ze strony Tyberjusza więcej niż zbrodnią, byłoby błędem politycznym.
Agryppina wiedziała zapewne dobrze, jak się rzeczy po prawdzie miały. Ale do Tyberjusza musiała mieć ta gwałtowna natura wrodzoną odrazę, podszytą jeszcze dumą Juljuszów dla cesarskiego parwenjusza, pogardą odziedziczoną po matce. To, że rozporządzenia cesarskie ostatnie lata mężowi zasępiły i zatruły, że nacierpiał się dużo ze strony Pizona, musiało wielkie zapasy goryczy nagromadzić w jej sercu. Spodziewać się też można było, że ten stosunek nigdy już się nie rozjaśni, że Agryppina i jej potomstwo zapiszą się odtąd w duszy Tyberjusza osobnemi, czarnemi głoskami.
Magistralnym opisem powrotu Agryppiny do Italji otwiera się trzecia księga Tacytowskich roczników. W Brundisium zbiegły się wielkie masy ludu na jej przybycie. Całe brzegi morskie, wszystkie mury i dachy pokryły się rojowiskiem, wśród którego słyszano częste pytania, czy wracającą wdowę milczeniem czy okrzykami przyjąć wypada. Wychodzi ona z okrętu w towarzystwie dzieci, z popiołami męża na ręku, i ze spuszczonemi oczyma przechodzi wśród tłumów, które ją otaczają. Ma w sobie coś Elektry i jakąś grozę szekspirowskich duchów; myślą zatopiona w tych popiołach, które mają natchnąć obrońców i mścicieli.
Pogrzeb w Rzymie zamienił się w wielką manifestację dla Germanikusa pamięci i rodziny. Tyberjusz na pogrzebie tym nie był. Tacyt dodaje uwagę[25], że może dla tego, aby nie zdradzić swej ukrytej radości z tego, co zaszło. Ale tu historyk stanowczo rozmija się z prawdą i konsekwencją. Dla aktora i symulatora, za jakiego go Tacyt uważa, nie byłoby z pewnością trudnem zadaniem przybrać pozory udanej żałoby. Powody Tyberjusza były inne. Raziły go te głośne objawy i lamentacje, bo na ich dnie, prócz rzeczywistej żałoby, przeczuwał ostrze przeciw sobie wymierzone; wiedział, że szerzono podejrzenie morderstwa i zwalano winę na niego. Wolał więc nie zmieszać się w chwili takiego podniecenia uczuć z tłumem i przetrawić tę nową gorycz w zamknięciu. Wtedy to na uśmierzenie niejako zbyt gwałtownych objawów żałoby, przypomniał senatowi, że książęta są śmiertelni, republika nie­śmiertelną.
A ta śmiertelność książąt miała go niebawem dotknąć i zranić głęboko. Po zgonie Germanikusa naturalnym i prawowitym następcą tronu stał się syn Tyberjusza z pierwszego jego małżeństwa z Wipsanją, Drusus. Ku niemu, też stanowczo zwróciły się myśli i nadzieje cesarza. Życiem dość nieporządnem nie uprawniał on wprawdzie do wielkich nadziei, ale wysłużył się już był państwu dowództwem wojskowem, a wreszcie był synem cesarza i dlatego bliższym jego sercu, niż zmarły Germanikus. Ale w szeregu władców, którzy zaczynają epokę cesarstwa, nie było ani jednemu danem przekazać tron własnemu potomkowi. Wyjątku dla Tyberjusza los nie dozwolił. W roku 23 zapada Drusus na gwałtowną chorobę, która go w dni kilka zmiata z tego świata.
Przekonano się później, że było w tem ramię człowieka, który jak nikt na ostatnich latach Tyberjusza zaciężył, uwikłał go w prawdziwe sidła swego demonicznego ducha i wpływu. Zatrzęsły się węgły jego domu, a wszyscy historycy datują od tego czasu stanowczą zmianę na gorsze w rządach Tyberjusza. Życie mu poskąpiło słodyczy domowego szczęścia i w małżeństwie i w ojcostwie, stał zupełnie osamotniony, bez wspomnień pocieszających z przeszłości, z goryczą i nieufnością do dnia dzisiejszego; teraz, z utratą syna, przyszłość przysłoniła się czarną oponą. Na tle tem czarnem zarysowywuje się teraz coraz wybitniej postać człowieka, który do tej zamkniętej duszy umiał trafić, znalazł klucz do jej wnętrza, a wielkie to swoje zwycięztwo wyzyskać postanowił dla swoich ambitnych planów i korzyści.
Aelius Sejanus został prefektem pretorjanów czyli gwardji zaraz w początku panowania Tyberjusza, a przez to, że całą gwardję ściągnął do jednego obozu w stolicy, wzmocnił to stanowisko ogromnie, zapewnił tym wojskom znaczenie, które wpłynęło później tak wybitnie na losy cesarstwa, a tylokrotnie zaważyło na losach pojedyńczych cesarzów. Wpływ więc tej osobistości rzucił swe cienie w późniejsze wieki, choć myśl jego pracowała usilnie dla bliższych czasów i celów, wybujała o tyle po za Tyberjusza, o ile ambicja osobista po nad głowę cesarską sięgała zamiarami i dumą. Był to człowiek nadzwyczajnie uposażony od natury; ciało, wytrzymałe na wszystkie trudy i mozoły, rozpierały myśli pełne śmiałości i energji — energji, która skokami, nie stopniami, zmierzała do czynu, a nie znajdowała zapory w żadnych niepokojach sumienia, ani moralności względach. Jak przeszkody wszelkie łamał w zwycięzkim swym pochodzie, tak ludzi umiał sobie zdobywać według potrzeby stanowczo. Demonicznym swym wzrokiem zyskiwał kobiety, mężczyzn trzymał na wodzy przewagą swego ducha i bezwzględnością swych środków, tak że wkrótce Rzym cały miał u stóp swoich, które też kroczyły coraz śmielej i wyżej. Ale największem jego zwycięztwem i tryumfem było zupełne opanowanie cesarza.
Wpoił on w Tyberjusza niezłomną wiarę, że jest najoddańszym ze sług jego, że tylko jego cele i bezpieczeństwo ma na oku i myśli, a ten zamknięty dla ludzkości człowiek uległ tak dalece jego czarowi i demonicznym wpływom, że uchylał przed nim i przed nim jedynie zasłonę, zakrywającą tajniki duszy przed światem. On, który stał wiecznie na odwachu przed własnemi uczuciami, nazywał Sejanusa w rozmowach i mowach towarzyszem swych trudów, w odezwach do senatu wyrazy «mój Sejanus» wciskały mu się pod pióro[26], zwykła zawiść i podejrzliwość zniknęły zupełnie wobec przewagi tej osobistości.
Dziwnem i tajemniczem są zjawiskiem, te dziwne objawy w Tyberjusza życiu. Tacyt aż w gniewie bogów na Rzym szuka wytłómaczenia zagadki. Mybyśmy raczej myśleć mogli o pewnych szatańskich czynnikach w duszy Sejanusa, ale wolimy duszą Tyberjusza rzecz tłómaczyć. Mimo ciągłego i stanowczego tłumienia i zwalczania wszelkich uczuć porywów, musiała tam na dnie drzemać jakaś potrzeba przyjaźni, której nigdy zadość się nie stało naprawdę, brak wszelkiego ciepła i podpory w życiu wybuchał od czasu do czasu namiętnem pragnieniem człowieka, w którym starzejący się cesarz znalazłby jakieś oparcie i pomoc. Skoro raz okoliczność po temu się nadarzyła, chwycił się jej Tyberjusz prawdziwie namiętnie, chorobliwie. Natury zamknięte, które zasobu swych uczuć nie wydają zupełnie, nie roztrwaniają go w codziennej, zdawkowej monecie, nie znają później, gdy dusza ich się otworzy, granic w ofierze, znają tylko całopalenie. Jest w tym stosunku Tyberjusza do Sejanusa rzeczywiście coś demonicznego, co go do zapisania duszy szatańskim podmuchom czyni podobnym; prócz czaru osobistego, może język gwiazd do cesarza przemówił, aby się tak zaprzedać. A raz się mu oddawszy, związał się on z tym człowiekiem i z tajemnicą swoją, którą tamten jedynie mu wydarł i posiadł.
Wywyższył go Tyberjusz «i wystawił stolicę jego nade wszystkie książęta, które miał», jak mówi księga Ester o Amanie, który na dworze perskiego Ahaswerusa równie niezwyczajne osiągnął stanowisko i w podobny sposób zeń runął. Pochodził Sejanus z prowincji i z rycerskiego, nie z senatorskiego rodu; żadne więc węzły przyjaźni nie łączyły go z właściwą arystokracją, żadne węzły uczucia z dawną republiką. Mógł tedy w nim mieć Tyberjusz wygodne i doskonałe narzędzie przeciw senatowi[27]. Postawił się on odrazu przy osobie cesarskiej, a zdala od innych stronnictw i osobistości dworu; Tyberjusz więc spodziewał się, że on go ochroni od wszelkich intryg i pragnień, na zgubę, jego obrachowanych. Przytem liczył na to, że mądrość i stanowczość Sejanusa potrafi okiełznać gwałtowną naturę jego syna Drususa, że wierny doradca ojca stanie się kiedyś dla syna podporą tronu i rządów. Wszystko to mogłoby było nastąpić, gdyby Sejanus był zechciał się ograniczyć na roli narzędzia w służbie cesarskiej. Ale człowiek ten miał inne, dalekonośne, osobiste ambicje. Kiedy ścigał wrogów rzekomych cesarza, robił on miejsce dla siebie, siał spustoszenia, aby na nich się podnieść, a tylko to go zasłaniało przed podejrzliwością Tyberjusza, że tenże widział w tych samych osobach, które były zaporami dla jego ministra, niebezpieczeństwo dla siebie, że narazie rozpoznać nie było można, czy Sejanus, godząc w swe ofiary, składa ofiary cesarzowi, czy sobie. W rzeczywistości jednak role się odwróciły i cesarz stał się narzędziem w ręku swego potężnego ministra.
Od roku 23 zaczyna się ta krwawa, szatańska robota, prawdziwe żniwo zniszczenia, robiące spustoszenie grobowe, wśród którego snuje się zestarzała postać Tyberjusza, oślepiona czarem, zapatrzona w demoniczne oczy swego ministra-siepacza.
Mówiliśmy o śmierci następcy tronu Drususa. Gwałtowna ta natura nie umiała się pogodzić z przeważną osobistością Sejana; przyszło między nimi do starć namiętnych, przyczem raz wszechwładny dowódca gwardji policzkiem został zelżony. Przewidział on dobrze, że obok tego księcia stanowisko jego będzie trudnem, że Drusus na tronie odepchnąłby go kiedyś z odrazą. Postanawia go więc zgładzić, a z pomocą w otruciu przybywa mu tu własna żona następcy tronu, Liwilla, którą Sejanus oczarował, której obiecał małżeństwo i wcześniejsze dostąpienie tronu i panowania. Drusus ginie z ramienia tej okropnej spółki, a dla cesarza pozostaje tajemnicą na czas dłuższy, że człowiek, któremu zupełnie zawierzył, jest mordercą jedynego jego syna.
Drogi dalsze przez to jeszcze utorowane nie były. Tyberjusz, zraniony do żywego w swych ojcowskich uczuciach, nie chciał zrywać odrazu z tradycjami dynastji, z życzeniami Augusta. Wbrew swym uczuciom, rzuca on teraz oczy na synów Germanikusa i Agryppiny, i zaleca tych młodzieńców senatowi na następstwo po sobie. Wybór ten nastąpił z konieczności, w braku innego wyjścia, w imię tej samej racji państwa, która kiedyś zniewoliła Augusta do adopcji Tyberjusza; tylko że w tym razie akt ten jeszcze więcej kosztować musiał panującego, tak zrażonego do Agryppiny, która go przecież nienawidziła.
Stosunki na dworze cesarskim i tak duszne i mroźne, stają się teraz jeszcze nieznośniejszemi. Obok cesarza bezżennego żyją tu przedewszystkiem cztery wdowy z krwi książęcej, a każda nieomal ma swoje osobiste plany i widoki, pewne niezadowolone aspiracje i pewne żale wobec cesarza[28]. Najspokojniejsza z nich Antonja, bratowa cesarza, szanująca swoje wdowieństwo, najwięcej jest uległością i uczuciem do Tyberjusza zbliżona. Żyje prócz tego jeszcze matka cesarza, Liwja, która nawet w starości wpływ zachowała, a wszelkie ukrócanie tego wpływu znosiła z szemraniem. Trzecią jest owa Liwilla, która przez Sejanusa dała się popchnąć do mężobójstwa, a marzyła o panowaniu ze wspólnikiem swej zbrodni. Góruje jednak nad wszystkiemi postać i osobistość namiętnej wdowy po Germanikusie, dla której synów otworzyły się teraz nowe i świetne widoki.
Szczególniej było potrzeba miary i wyjątkowego taktu, aby wśród tych wszystkich draźliwości, kobiecych swarów i gwarów utrzymać równowagę, na której równowaga państwa polegała. Ale Tyberjusz milczący, uporczywie zimny i tem zamknięciem swojem kobiety szczególnie drażniący, nie miał warunków po temu. A za nim i nad nim stał Sejanus, który postanowił teraz wszelkiemi środkami drugich z rzędu następców tronu zgubić i zniszczyć, podżegał wszelkie podejrzliwości, donosił o wszelkich familji Agryppiny uchybieniach, oczy swe w nią zatopił jak sztylety. Zadanie nie było tak ciężkie. Stosunek Tyberjusza do Agryppiny stawał się z dniem każdym trudniejszym. Upatrywała ona ciągle w cesarzu dążność, aby ją krzywdzić i upokarzać; doszło do tego, że przy stole cesarskim zachowywała głuche milczenie i z ostentacją odpychała wszelkie potrawy, niby z obawy, aby jej cesarz nie otruł. Tyberjusz, spostrzegłszy to, powiedział do matki Liwji, że dziwnemby nie było, gdyby surowiej postępował względem kobiety, która go o zdolność morderstwa podejrzewa.
Maestae urbis res, ciężka chmura wisiała nad Rzymem, powiada o tej chwili Tacyt. A w tych okolicznościach dojrzała myśl Tyberjusza, aby się usunąć od trudności, których na miejscu pokonać ani usunąć nie zdołał. W człowieku, który kiedyś siedm lat w samotności przepędził, budzi się, po dwunastu latach nużącej walki z rządami i ludźmi, gwałtowne znów pragnienie odosobnienia, rozstania się z tą stolicą, w której oczy ludzi badały jego wnętrze i myśli, języki pokątnie szarpały go i raniły, a ramiona na życie czyhać się zdawały. Co było ostatecznym powodem, że cesarz w roku 26 z Rzymu wyjechał, nie wiemy. Niektórzy historycy mówią, że starcia ze starą matką i chęć usunięcia się z pod jej pretensji i wpływów, do tego go skłoniły[29], inni uważają za powód bojaźń o życie, tylu nieprzyjaznemi żywiołami otoczone; inni wreszcie nadmieniają, że cesarz chciał twarz swą grzybiejącą i owrzodziałą usunąć z przed oczu stolicy. Błahą się ta uwaga wydawać musi. Inne wrzody wewnętrzne toczyły tę duszę oddawna, mierziły mu otoczenie i ludzi. Najskrytszemu ze śmiertelników musiało być torturą to stanowisko, ciągle na sztych i widok publiczny go wystawiające. Zadużo jednak miał siły i dumy, aby je zupełnie porzucić; postanawia więc się oddalić i z oddali, przez pisma i pośredników, kierować nawą państwa, a w danym razie karać i gromić ludzi z tajnej swej kuźni piorunów, które także nie odsłaniają gniewnego Jowisza oblicza.
Nie leżało to w duchu ustroju, nadanego państwu przez Augusta[30]. Cesarz miał z senatem wspólnie rządzić, swoją obecnością wpływać na jego postanowienia, miarkować zakusy oporu. Teraz się to wszystko zmienia; ale pozostaje w Rzymie ktoś inny, w którego interesie oddalenie się cesarza leżeć musiało. Sejanus rzeczywiście stać się musiał teraz zastępcą panującego i właściwym władzy organem, a mógł przytem śmielej i swobodniej własne kuć zamysły i bardziej stanowczo do wytkniętych podążać celów.
Uwiózł Tyberjusz swoją gorycz i swoją tajemnicę naprzód nad zatokę Neapolitańską, następnie na wyspę Capri, do miejsc, o których Cycero mówił, że się szczególnie nadają do pocieszania strapionych i nieszczęśliwych. Na wyspie Capri obrał sobie ostateczne mieszkanie, bo mu się ona dostatecznie odludną i odosobnioną wydała[31]. Jedenaście lat ostatnich panowania swego przebył tu cesarz, do Rzymu już ani razu nie wrócił. Lat więc ośmnaście życia, jeżeli pobyt rodyjski wliczymy, spędził na wyspach, szczegół bardzo charakterystyczny dla człowieka, którego ląd stały zdawał się palić pod stopami. Wyprzedza on niejako ruch i skłonność, która niebawem wśród ludzkości chorej zakorzenić się miała, uciekania na pustynie; tylko, że ci późniejsi pustelnicy chowali się nietylko przed ludźmi, lecz i przed samym sobą, zapierali się własnej osoby, swych namiętności i upodobań, aby lekarstwa i spokoju szukać w beata solitudo i znajdować w Bogu. Tyberjusz takich uczuć, ani lekarstw, znać nie mógł; słowo o oblekaniu się w nowego człowieka nie doszło jego uszu, uciekł przed ludźmi, ale został z samym sobą, ze swemi trawiącemi goryczami i myślami, aby się stało, co pisał apostoł narodów do rzymian: evanuerunt in cogitationibus suis, znikczemnieli w myślach swoich i zaćmione jest bezrozumne serce ich.
Dzisiaj to śliczne i urocze Capri, pełne poezji i miękkiego uciszenia, nasiąknięte jest jeszcze wspomnieniami i podaniami o dawnym rzymskim cesarzu; przysłoniły one jakby czarną tkanką jasne i połyskujące w słońcu skaliste wyspy wybrzeża. Wieki tu spełniły swoją robotę, a zaczęła ją tajemnica i oddalenie we współczesnych czasach, otaczając osobę cesarza całą przędzą legendy ponurej i ciemnej.
Wiemy z pewnością, że wyruszył na wyspę w bardzo małem otoczeniu. Dla spraw publicznych miał Sejanusa i prawnika Nerwę, dla rozmów codziennych zabrał z sobą kilku greckich literatów, którzy swemi wywodami mieli mu myśl skołataną rozrywać. Bo Tyberjusz, który w swych występach publicznych zapamiętałym był purystą i nocami przemyśliwał, jakby utarty wyraz grecki czysto łacińskim zastąpić[32], w codziennem życiu chętnie się mową grecką posługiwał, lgnął mianowicie do greckiej nauki i późno-greckich subtelności. Jakie też to były rozmowy, ztąd domyśleć się można, że cesarz na nie się przygotowywał, że na ucztę przynosił przedmioty obmyślane w domu, jak każda przygotowana rozmowa, zwietrzałe i blade. Do rozmowy z gwiazdami, której teraz na Capri więcej z pewnością niż kiedykolwiek się oddał[33], towarzyszył mu wierny jego i dawny towarzysz, matematyk Trasyllus.
Tymczasem na ulicach Rzymu najdziwaczniejsze wieści obiegały o życiu pustelnika na Capri, a pogłoski te, bo inaczej nazwać ich nie możemy, znalazły w części odgłos w historycznych dziełach. Opowiadano sobie o strasznem wyuzdaniu i rozpuście, o zapijaniu się starego cesarza; zdawaćby się mogło, że ten człowiek, który tak mało życia użył i życiem się nacieszył, postanowił teraz wchłonąć w siebie całe kały zmysłowych rozkoszy; mówione o wyrafinowanem okrucieństwie, z którem się miał pastwić nad ofiarami swego gniewu. Bardzo to wszystko podejrzanem nam się wydaje, a w każdym razie przesadnem. Tyberjusz, opuszczając Rzym, miał lat 68, a wiek ten mówi sam za siebie; był twardym i cierpiał na stopniowy zanik moralny serca, ale od tego do pasienia oczu męczarniami drugich jeszcze daleko. Niewątpliwie tworzy ten pobyt na Capri ostatni akt tragedji jego życia i kończy się krwawo i okropnie, ale większa część historyków nie jest na wysokości całej grozy tego dramatu, opowiada nam o trzaskach tam, gdzie pioruny wstrząsały duszą imperatora i węgłami jego domu.
Sejanus po odjeździe cesarza, przebywający już to na Capri, już w Rzymie, prowadził dalej swoje podziemne i podjazdowe roboty, zmierzające do zniszczenia Agryppiny i jej synów. Póki jeszcze żyła stara cesarzowa, Liwja, trzymała, jak się zdaje, ona zasłaniające swe ramię nad temi głowami. Ale w roku 29 Liwja w podeszłych latach umarła. Zerwał się niejako ostatni węzeł, łączący Tyberjusza z Augustem, a, według historyków, przerwały się zapory, które złe instynkty cesarza trzymały na uwięzi. Faktem jest, że bezpośrednio po Liwji pogrzebie nadeszły z Capri rozkazy, nawołujące od gróźb do czynów.
Do senatu przesłał Tyberjusz gwałtowne, oskarżające pismo na Agryppinę i jej syna Nerona, zarzucające pierwszej dumę i oporność, drugiemu nieporządki w życiu, żądając sądu i wyroku[34]. Mimo pewnego osłupienia i głośnych manifestacyj ludowych, senat uległ woli cesarza i zawyrokował, że oskarżeni zdrady stanu winnymi się stali. Agryppina i jej syn starszy Nero, właściwy następca tronu, muszą iść na wygnanie, drugi syn zostaje wkrótce potem w Rzymie wtrąconym do więzienia. Sejanusa plany pożądanym więc wieńczyły się skutkiem, i druga próba Tyberjusza zapewnienia następstwa po sobie, poszła znowu na marne.
Stary Tyberjusz został się sam na sam ze swoim ministrem, w zupełnej niepewności o dalsze losy państwa. Sejanus mógł być już pewnym, że jakakolwiek kombinacja zostałaby ułożoną, on w niej otrzyma stanowisko przeważne wspólnika nowych rządów. Tyberjusz też odznaczał go teraz na wszelki sposób, urzędami i tytułami równał prawie ze sobą, nie znał prawie granic w szczodrobliwości i łaskach. Czy Sejanus w szale i oszołomieniu swoją wielkością chciał bieg rzeczy przyśpieszyć, czy zaczął zamyślać o usunięciu Tyberjusza lub o jakimś zamachu stanu na przyszłość, aby sobie zapewnić wyłączne następstwo, tego dokładnie nie wiemy; to tylko pewna, że stojąc u szczytu władzy, zaczął on kuć jakieś plany, bez wiedzy i woli Tyberjusza, i że to go ostatecznie powaliło o ziemię.
Na Capri, gdzie Tyberjusz ledwie czego się mógł domyślać, przybył naraz ustny posłaniec od bratowej Antonji, odsłaniający całą prawdę i stan rzeczy w stolicy. Straszny to przewrót musiało wywołać w starym cesarzu. Jednemu, jedynemu człowiekowi zawierzył i ten jeden zdradził go, nie okazał się godnym jego zaufania! Można było do niego powiedzieć, jak do mickiewiczowskiego «Tukaja»:

Ty nie masz ufności w nikim,
Wartoż dłużej świat oglądać?

a on, jak szekspirowski «Ryszard», powtarzał zapewne:

Nie kocha mnie żadne stworzenie,
Gdy umrę, w żadnej duszy nie znajdę litości.

Pogarda dla ludzi, do której i tak był skłonnym, jeszcze głębsze odtąd korzenie puściła w jego wnętrzu. Postanowił krzywdę swą pomścić, ale obrał znów drogę ukośną, jak jego wzrok i dusza, drogę iście tyberjuszowską[35]. Potajemnie mianuje Sertorjusza Warrona przywódcą gwardji w miejsce Sejana, jemu każe wojsko około siebie zebrać; śle równocześnie pismo na posiedzenie senatu, na które i Sejanus, nieświadomy niczego, a nowych spodziewający się zaszczytów, przybywa. Wygląda to wszystko raczej na zasadzkę, jak na wymiar sprawiedliwości ze strony władzy. Senatorowie skupiają się około wszechwładnego ministra z hołdami i czołobitnością, kiedy konsul przystępuje do odczytania pisma cesarskiego. Jest ono długie, z początku zawiera rzeczy obojętne, potem, ku ogólnemu osłupieniu, zaczynają się nagany i niepochlebne zwroty dla Sejana. Zdumieni senatorowie powstają z miejsc i opuszczają siedzenia w blizkości ofiary, podczas gdy Sejanus siedzi na miejscu nieruchomy, nie wiedząc jeszcze, dokąd to wszystko zmierza i dąży. Wokoło niego dają się już słyszeć dawno tłumione urągania i przekleństwa; wreszcie stawia konsul wniosek o uwięzienie, a tego samego dnia zapada wyrok śmierci w senacie i następuje egzekucja. Ten, który rano 18 października 31 r. obudził się w pełni władzy i potęgi, leżał wieczorem jako trup na schodach Gemońskich, lżony i oplwany przez pospólstwo.
Takiego upadku drugiego historja prawie nie zna; jedynie Tyberjusz umiał w takie osłupienia świat wprawiać, on, który, według Tacyta, był lentus in meditando, powolnym w obmyślaniu planów, lecz gdy raz wybuchnął, z ponuremi słowy straszne czyny łączył. Moglibyśmy chyba tu wspomnieć powieszenie Amana i tragedję duńską ośmnastego wieku, upadek wszechwładnego ministra Struensee, którego losy i w wywyższeniu i w upadku z Sejanem zrównały.
Po śmierci tej nastąpił epilog życia cesarskiego, pełen krwi i rozdarcia. Na świeżą ranę padła najzjadliwsza trucizna ze strony żony Sejana. Ona to, widząc katastrofę domu, przesłała cesarzowi pismo, zdradzające tajemnicę zgonu syna jego, następcy tronu, Drususa. A więc teraz dopiero dowiedział się Tyberjusz, że przez lat ośm codzień obcował z mordercą swego dziecka, jego wywyższał i obdarzał bezgranicznem swem zaufaniem.
Następuje miotanie, zbliżone chwilami do obłędu, do stanu zranionego zwierza. Zaczyna się od licznych procesów i śmierci przyjaciół i stronników upadłego ministra. To samo ostrze delacji, którem Sejanus szarpał senatorów, zwraca się teraz przeciw jego poplecznikom. Do samotnego Tyberjusza na Capri dochodzą tylko sprawozdania z dzieła krwi i zniszczenia. Bo mimo okropnego stanu duszy, ma on jeszcze do tyla energji, aby obowiązki państwa nadal pełnić, z senatem się znosić, przesyłać rozkazy. Ale rozdarcie wewnętrzne wyrzuca go jednak niekiedy z równowagi pozornej; rozstrój straszliwy przerywa zimną i lodowatą powłokę ciała i powłokę jego myśli. Wtedy to pewien list, wystosowany do senatu, zaczynał się od wyrazów, z których jęki i rozpacz doniosłą dotychczas można wysłyszeć. «Co mam wam pisać, ojcowie, i jak mam pisać, lub o czem wogóle nie pisać w tych okolicznościach, niechajby mnie bogowie i boginie gorzej zmarnowali, niż codzienne marnienie me czuję, jeślibym to wiedział». Świeże ciosy i rany otwarły więc tak na chwilę przed ludźmi zamknięte to wnętrze i dopuściły oko ludzkie do tego czarnego zbiorowiska zadawnionych i nowych cierpień, które rozpierały tę duszę. W nadmiarze boleści zdradził się cesarz przed światem głosem skargi, która swą grozą przypomina jeremjaszowe pytanie: «jeśli jest boleść jako boleść moja».
Zemsta idzie naoślep, dosięga świeżych winowajców i tych, którzy niczem z Sejanem nie związani, podrażnili dawniej cesarza. Starszy syn Agryppiny, Nero, umarł był w roku 31, niewiedzieć jaką śmiercią. Ginie teraz na wygnaniu Agryppina i syn jej młodszy uwięziony, Drusus, śmiercią głodową; śmierć ta wywołana ogólnym gniewem Tyberjusza na ludzkość, jakiemś pragnieniem krwi, które go opanowywuje w ostatnich tych latach. Po zgonie Drususa, każe Tyberjusz zapiski jego stróżów i siepaczy odczytać w senacie, zapiski, przedstawiające szczegółowo zadane mu męczarnie, — ale i przekleństwa, które zrozpaczony młodzieniec miotał na cesarza. Co nad ludźmi ciążyło, najlepszym tego dowodem samobójstwo doradcy cesarza, jurysty Nerwy, który, mimo próśb i zaklęć Tyberjusza, życie sobie odbiera, aby się wyrwać z tej nieznośnej atmosfery, która dech w piersiach zapiera[36].
Do Rzymu, pogrążonego w strachach i osłupieniu, zrywa się w tych latach cesarz dwa razy, ale, zobaczywszy zdaleka stolicę, cofa się napowrót, bo się tam boi napaści, ręki mściciela i straszniejszych dla niego od ręki oczu pospólstwa. Wśród ogólnego zwątpienia, strachu, wśród wezbranych nienawiści i przekleństw, zasuwa się powoli czarna zasłona nad tem czarnem życiem, które pozostanie jedną z największych tragedyj, odegranych na scenie historji.
Rok 37 wyzwolił świat od Tyberjusza i Tyberjusza od świata. Siedmdziesięcio-ośmioletni starzec w ostatnich dniach życia walczył jeszcze namiętnie ze zgonem, prostował się przed otoczeniem, zasiadał do uczty, aby ukryć zbliżający się koniec. Niektórzy historycy opowiadają, że wśród nagłych zemdleń i niespodziewanych powrotów do życia, uduszono go wreszcie, na rozkaz nowego prefekta pretorjanów, poduszkami[37]. W ostatnich snach i chwilach straszyć go musiała dzika i szalona twarz Kaliguli, w którego ręce, po tylu przewrotach i zmianach, berło cesarskie złożyć mu przyszło.


∗             ∗

Lud rzymski domagał się, aby ciało Tyberjusza po śmierci na schody Gemońskie wyrzucono. Nie przyszło jednak do tego ostatecznego pohańbienia. Ale historja i pamięć pokoleń umieściła jego nazwisko na swoich Gemonjach, którym go dopiero nowsze próby i prace wydrzeć usiłowały. Czy się te usiłowania powiodły, staraliśmy się sprawdzić. Są w tem panowaniu rysy dodatnie; administracja państwa przybrała normalniejsze tory, co mieszkańcom, mianowicie prowincji, wyszło na korzyść; korzyści też przynosił ten stały, małemi tylko wojnami przerywany pokój, który za rządów tego człowieka, pełnego wewnętrznych niepokojów, rozpostarł swe życiodajne skrzydła nad wielkiem imperjum. Były więc materjalne ulepszenia, które Tyberjuszowi zaskarbiły łaskawość pewną sądu u nowożytnych. Ale podlenie się ludzi, milczenie literatury głośno wołają, że dobrze się za tych rządów nie działo. Nad Rzymem wisiała ciężka zmora strachu, później okrucieństwa, łamiąca cnoty i charaktery, tłumiąca wszystko to, co w człowieku jest podnioślejszem, co go robi sprężyną moralną, a nie prostą śrubą w organizmie państwowej maszyny.
Ranke, który wogóle Tyberjusza sprawiedliwie sądzi, powiada, że nie był on wielkim człowiekiem, ale urodzonym monarchą. Nam te ostatnie słowa trafnemi się nie wydają. Choćbyśmy patrzeli na rzeczy z czysto państwowego stanowiska, to stwierdzić musimy, że Tyberjusz trudności, przekazanych mu przez Augusta, pokonać nie zdołał, że chciał a nie umiał rządzić z senatem, a mimo tego nie zdobył się na żaden akt stanowczy, usuwający wadliwość podstaw, na których stać ani mógł, ani potrafił. Co więcej, nie umiał rządzić nawet swem otoczeniem i kierować swymi ministrami.
Wielkim monarchą on nie był, bo nie był wielkim człowiekiem. Natura wyposażyła go hojnie, ale życie zmarnowało te dary. Nie złożyło ono przedewszystkiem na jego czole wiosennego pocałunku młodości, który jeden wystarcza, aby w zasępieniu lat dalszych rozpędzać chmury, rozświecać i rozpromieniać ciemności, Są kalectwa fizyczne i są kalectwa moralne, a obydwa sączą gorycz dla ludzi i pchają w tę samotność, nad którą już Pismo święte zawołało: «Biada». Kalectwo takie z młodości wyniósł Tyberjusz; potem wśród ciosów losu i życia potężniało ono coraz bardziej, zamknięte serce twardniało stopniowo, aż z goryczy wytworzyły się obłęd i okrucieństwo. Podziwu ta osobistość budzić niezdolna, ale nie możemy poskąpić współczucia dla tego, który kiedyś nazwanym został: tristissimus hominum, i majestatem swego smutku winy swe w części przysłania.
Pozostaje nam jedno. Kiedy na Zachodzie rozgrywał się straszny dramat cesarza Tyberjusza, spełniało się na Wschodzie donioślejsze dla ludzkości posłannictwo Tego, który został «umęczon pod Ponckim Piłatem» i przynosił utrapionej ludzkości ratunek i «dobrą wiadomość». Czy w zamroczonej duszy Tyberjusza postała choć na chwilę świadomość, że wielkie dzieło tam się dokonało, że pomroce dawnego Olimpu i dawnych bogów towarzyszy świt nowej wiary i nowego światła, które miało ludzkość odmłodzić i odrodzić, tego my nie wiemy. Historyk rzymski Tacyt, potrącając o dzieje współczesne Palestyny, ogranicza się na trzech wyrazach: Sub Tiberio quies — za Tyberjusza panował w Palestynie spokój, powiada on w swoich Historjach[38]. Lakoniczny ten frazes prawieby mógł przypomnieć inne lodowate słowa w nowszych wypowiedziane czasach, gdyby tylko w równie bezlitośnem uczuciu był poczętym. Ale on tylko dowodzić się zdaje, że krwawy dramat Golgoty żadnem głośniejszem echem nie odbił się o stolicę i o uszy cesarza, że fala potężna historji, poruszona wiosłem galilejskich rybaków, nie została jeszcze do głębi przez mieszkańców Rzymu zmierzoną.
Że cesarz Tyberjusz wiedział o ukrzyżowaniu, tego możemy być pewni. Prokurator Judei musiał mu przesłać o wszystkiem, co zaszło, dokładne sprawozdanie. Mamy nawet wśród pism, które się nowego testamentu uczepiły, całą opowieść śmierci i męczeństwa, opatrzoną tytułem: «Aktów Piłata»[39]. Ale ufać im zbytecznie nie możemy, bo te akty powstały zapewne później i nie są autentycznym dokumentem. Piłat występuje w nich jeszcze bardziej niż w ewangeljach jako obrońca Chrystusa, jako człowiek, który wbrew woli swej i przekonaniu uległ naleganiom i naciskowi żydów. Znał ten tekst już wielki autor chrześcjański Tertuljan w drugim wieku, i on go skłonił do nazwania Piłata chrześcjaninem w sumieniu — pro sua conscientia Christianus.
Ten sam Tertuljan donosi nam na innem miejscu[40], że cesarz Tyberjusz, posłyszawszy o cudach i działaniu Jezusa w Judei, wniósł tę sprawę przed senat rzymski, żądając obrad i głosowania. Kiedy senat rzecz odrzucił, miał cesarz pozostać przy swojem zdaniu, grożąc zemstą tym, co na chrześcjan oskarżenia miotali. Zkąd Tertuljan tę wiadomość zaczerpnął, nie wiemy. Gdyby ona była prawdziwą, świadczyłaby, że w tej duszy, wątpiącej o bogach i ludziach, rozbudziło się może jakieś pragnienie nowego światła, którego brzaski biły właśnie od Wschodu. To wspomnienie jednak Tertuljana tak jest ogólnikowe, tak odosobnione, że niczego na niem oprzeć ani budować nie możemy.
Ale czego wyraźnie historja nie poświadcza, to chwyciła w swą rękę legenda, legenda litościwa, która, jak prawdziwa samarytanka schyla się do ofiar losu, lub nawet win własnych, zaściela Gemonje historji różami i cudem. Zbawiła ona Piłata, żonę jego ogłosiła za świętą[41], ulitowała się także smutków i cierpienia Tyberjusza.
Ta legenda opowiada nam tedy, że cesarz, już schorzały i wrzodami okryty, nie widząc znikąd ratunku, posłyszał, że w Jerozolimie żyje lekarz sławny nazwiskiem Jezus, który wszelkie choroby słowem jedynie leczy i uśmierza. Posyła on więc tamże dworzanina swego Welozjana z poleceniem do Piłata, aby prokurator Judei lekarza owego natychmiast wysłał do Rzymu. Piłata wystraszyło nadzwyczaj to orędzie; wyznaje on ze drżeniem, że Jezus za jego przyczyną właśnie został straconym. Poseł tedy wraca z niczem do swojej gospody. Ale po drodze spotyka niewiastę, którą postanawia wypytać o śmierć nieszczęsną Jezusa. Wśród łkania i płaczu zaczyna ona swą opowieść, a usłyszawszy o powodach jego podróży, wyznaje, że ma obraz na płótnie odbity z wiernem wyobrażeniem Chrystusa. «Jeżeli twój pan z nabożeństwem w ten obraz się wpatrzy, odrazu powróci do zdrowia». Była to święta Weronika, która, według legendy, podała Ukrzyżowanemu dla otarcia zakrwawionych skroni szmat płótna, na którem w nagrodę litośnego uczynku odbiły się rysy Zbawiciela[42].
Weronika i Velosianus zdążają tedy radośnie do Rzymu; kobiercami i bogatemi materjami wyściela im Tyberjusz ulice, wiodące do jego pałacu. Weronika rozwija przed nim obraz Chrystusa i Tyberjusz natychmiast stracone odzyskuje zdrowie. W innej wersji tej samej legendy kończy się wszystko wspaniałą modlitwą uzdrowionego cesarza.
Scena ta gwałtownie dopominać się zdaje obrazu i malarza. Ale po za malowniczością znajdziemy w niej całą głębię i rdzenną prawdę podań ludowych. Chciała legenda, ażeby dwa światy oko w oko sobie spojrzały, a lubując się zawsze w przeciwieństwach, wybrała tego właśnie cesarza, za którego Chrystus został umęczony. Człowiekowi, który jak cień milczący przeszedł przez życie, kazała w Słowie szukać ratunku; przed przedstawicielem wszystkich bólów, goryczy i zwątpień starożytnego świata, przed najsmutniejszym z ludzi rozwinęła zbolałą twarz Tego, który wprawdzie powiedział, że «smutną jest dusza moja aż do śmierci», lecz śmierć rozbroił i opromienił nią życie, a na to tylko «kształt nieszczęśliwych przybrał, by nieszczęśliwych ocalić».
Legenda wyprzedziła nowoczesne próby ratowania tej postaci, ale wybrała drogę pewniejszą i trafniejszą. Tam, gdzie próbowano roztaczaniem dobrobytu i świetności imperjum rozjaśnić ponury obraz Rzymu, pospieszyła ona z groszem wdowim litości i współczucia, i postąpiła lepiej i skuteczniej.







  1. Straszny obraz jego twarzy odmalował Seneka. Dialog. lib. II, rozdz. 18.
  2. Lehrs: «Populáre Aufsätze», str. 452.
  3. «Geschichte Nero’s», str. 375.
  4. «Legatio ad Gaium», p. 1012.
  5. Por. mianowicie Vell. II, 114.
  6. Tib., rozdz. 7.
  7. Por. Suet. Tib. 11.
  8. Cassius Dio. 57, 2.
  9. Dio 58, 25.
  10. Por. «Friendländer Sittengeschichte Roms» I, 142.
  11. Por. Suet. Tib., rozdz. 67.
  12. Tac. Ann., IV, 20.
  13. Por. Asbach: «Röm. Kaiserthum», – w Raumer’a «Histor. Taschenbuch» z r. 1888.
  14. Por. piękny ustęp w dziele Kurth’a «Les origines de la civilisation moderne: l’empire Romain», t. I.
  15. Por. o tem Boissier: «L’opposition sous les Césars», str. 100.
  16. Tac. «Ann.», III, 6.
  17. Tac. Ann., IV, 8.
  18. Uczynił to pierwszy Mommsen. Por. Freytag. «Tiberius und Tacitus», str. 311.
  19. Że cesarstwo musiało zwyrodnieć w panowanie urzędników z absolutnym księciem na czele i doprowadzić w końcu do upadku cywilizacji, ładnie to rozwinął Wilamowitz w swoim «Herakles», I, 175.
  20. «Ann.», 3, 65.
  21. Mommsen, «Staatsrecht», II, 2, str. 1040 mówi «Das unheimliche Misstrauen, das die august. Organisation durchdringt und das in seinem Nachfolger und dem Vollender des Systems seinen höchsten, ebenso grossartigen wie entsetzlichen Ausdruck gefunden hat, ist nie von Principat gewichen».
  22. Por. Schiller: «Geschichte der röm. Kaiserzeit», I, str. 29.
  23. Wyrażenie Mommsena w «Staatsrecht», II, 2, str. 898.
  24. Prześliczne jego wyobrażenie w pełnej zbroi na wielkiej paryzkiej kamei zob. u Baumeistra «Denkmäler», III, 1709.
  25. «Ann», III, 3.
  26. «Cassius Dio», 58, 4.
  27. Por. Fritz Abraham: «Tiberius und Seianus». Berlin, 1888, str. 15.
  28. Schiller: «Geschichte der röm. Kaiserzeit», I, 296.
  29. Mian.: «Cassius Dio», 57, 12.
  30. Hirschfeld: «Römische Verwaltungsgeschichte», str. 286.
  31. Zresztą już August ukochał to ustronie. Por. Iginio Gentile: «L’imperatore Tiberio», Milano 1887, str. 58.
  32. «Cassius Dio», 57, 15 i 17.
  33. Na starość skarżył się cesarz i na tę sztukę, która, według niego, obdarzała człowieka tylko przedwczesną świadomością złego, które grozi. Por. «Josephus Antiq. iudaicae XVIII», c. 6.
  34. «Tac. Ann.», V, 3.
  35. Cały upadek Sejanusa wspaniale jest opisany u Diona, 5, 8, 10 i nast.
  36. «Ann.», VI, 26.
  37. Różne są wersje o szczegółach zgonu. Por. o tem Ranke: «Weltgeschichte», III, 301.
  38. «Hist.», V, 9. Por. o tem Arnold: «Die Neronische Christenverfolgung». Leipzig 1888, str. 118.
  39. Por. Tischendorf: «Evangelia apocrypha», 210 i 333. List Piłata do Tyberjusza, tamże, str. 413.
  40. Tertullianus: «Apologeticum», c. V.
  41. Grecki kościół czci ją jako świętą. Por. «Pontius Pilatus», v. G. A. Müller. Stuttgart 1888, str. 6.
  42. Szczegóły zaczerpnięte z opowieści «Mors Pilati i Vindicta Salvatoris» u Tischendorfa, str. 456 i 471.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Kazimierz Morawski.