<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł Litwa za Witolda
Podtytuł Opowiadanie historyczne
Wydawca Towarzystwo Wydawnicze
Data wyd. 1850
Druk Józef Zawadzki
Miejsce wyd. Wilno
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
1410.

W początku 1410 roku w Pradze rozwiązać się miały sądem Króla Czeskiego Wacława zatargi Zakonu z Polską, Litwą i Mazowszem. Przybyli tu posłowie z każdéj strony przeznaczeni do wyświecenia tyczących się jéj okoliczności. Z Polski: Albert Jastrzębiec Biskup Poznański, Zbigniew z Brzezia Marszałek Koronny, Wincenty z Granowa Kasztelan Nakielski, Andrzej z Prochoczyna Starosta Wielkopolski, i Dunin ze Skrzynna Sekretarz królewski; od Litwy Butrym i Mikołaj Cébulka Sekretarz Witolda; od Mazowsza Scibor Rogala z Sanchocina, Marszałek X. Janusza, Plichta Marszałek X. Ziemowita; od Krzyżaków W. Szpitalnik Werner Tettingen i Hr. Albert Schwarzburg, Komandor Toruński. Krzyżacy obwiniali Króla i Witolda, ci Krzyżaków.
Król Wacław pozyskany już na stronę Zakonu, ku wyrokowi na korzyść jego się skłaniał; żale Witolda i jego objaśnienia, całkowicie nawet odrzucono, wyłączając Litwę. Posłowie polscy odsunięci od Króla, zimno w Pradze przyjmowani i ledwie proszeni do stołu, u którego zasiadali Krzyżacy i ich opiekunowie, po naradzeniu się między sobą postanowili, wyroku spodziewanego nie przyjąć, jako widocznie stronnością natchnionego. Jakoż wyrok ten spisany był w istocie z dziwném zapoznaniem i praw Króla i okoliczności, które wojnę wywołały, a upokarzający dla Polski i Litwy.
Wedle niego, każdy miał pozostać przy krajach nadanych przez Cesarzów, Królów i Xiążąt, mocą aktów, jakie mu służyły. Dobrzyńska ziemia zwrócona być miała Królowi, ale wprzód oddana w ręce pośrednika Króla Czeskiego. Żmudź z mocy przywilejów i nadań Cesarskich, Stolicy Apostolskiéj, Jagiełły i Witolda zwrócona być powinna Zakonowi; Król Polski wspomagać nie ma tych, coby się temu sprzeciwili. Tymczasowie pełnomocnik Króla Czeskiego ma ją odebrać. Poganóm nikt posiłkować nie powinien, niewolnicy bez okupu, wolno być mają puszczeni. Rozsądzenie wzajemnych pretensji o zniszczenia, morderstwa, łupy, zostawiał sobie Król Czeski do późniejszego czasu; sądowi jego wszyscy, włączając w to XX. Mazowieckich, posłuszni być mieli. Drezdenek przysądzony Królowi Węgierskiemu i t. d. — Zawarte między Królem Kazimierzem a Zakonem przymierze ma się odnowić na przyszłe Zielone Święta we Wrocławiu, a przez Papieża i Państwo Rzymskie utwierdzić. Rozejm stanowi się do Ś. Jana, Królowi polskiemu odmówiony tytuł X. Pomorza.
Większe jeszcze było podziwienie i zniechęcenie posłów, gdy się dowiedzieli, że nie tając się wcale ze swoją do Zakonu skłonnością, król Wacław nadał mu niewiedzieć jakiém prawem, pod błahym pozorem, że Król Jan Czeski, przodek jego podbił tę ziemię — część Litwy z Grodnem graniczącą, pustynię Sudawską, kraj Zapuszczański. Było to jasnym dowodem, komu sprzyjał. Sąd w sprawie o Drezdenek i Żmudź, lepiéj jeszcze to stwierdzał; posłowie też polscy wyroku przyjąć odmówili.
Król Czeski rozgniewany, począł im grozić:
— Widzę, że nie wasz Król Królem, ale wy nim jesteście, zawołał — Chcecie więc wojny? dobrze, ja i mój brat Król Węgierski, będziemy przeciw wam, Zakon posiłkować; a z pomocą Bożą zapędzim was w dawne wasze granice! —
Wcale nieustraszeni tém posłowie, odjechali z Pragi, odrzuciwszy wyrok. Król polski, wykład swojéj sprawy, i zażalenia rozesłał po dworach Królów i Xiążąt Zachodu, na rozsądek powszechny zdając swą sprawę. Zakon werbując pogranicznych ludzi, pociągnął ku sobie XX. Szczecińskich Swantibora i Ottona.
Król Jagiełło, odrzucając wyrok Wacława, a nie rad wojnie, probował jeszcze, czy jéj zapobiedz nie potrafi. Po naradzie z Witoldem, celem ujęcia sobie lub użycia za pośrednika Króla Węgierskiego Zygmunta, postanowiono osobiste z nim widzenie. Jagiełło wówczas albo nie wiedział, albo źle wiedział o stosunkach jego z Zakonem. Umówiono się o zjazd w Kezmarku (Kässmark) za pośrednictwem Hrabiego Cilli. Król Władysław około Wielkiéj Nocy zbliżył się ku granicy, pozostając w Nowym Sądczu, a pełnomocnym wysłał Witolda, który udał się do Zygmunta w towarzystwie Gastolda, Rombowda i Radziwiłła.
Zygmunt wcale się nie zapierał stosunków swoich z Krzyżakami, ale starał się, je wytłumaczyć zaręczając, że mimo zawartych z Zakonem traktatów, przeciwko Polsce posiłkować nie będzie, gdyż z Polską dawniejsze przymierze na lat szesnaście zawarte, obowiązywało go jeszcze. Obu zaś stronom zwaśnionym, ofiarował pośrednictwo swoje do zgody. Wedle innych zaś, Zygmunt miał wcale przeciwnie oświadczyć, że przymierza, choćby mu krwią przypłacić złamanie jego przyszło, dotrzymać nie będzie mógł, jeśli wojna z Zakonem nastąpi; gdyż Niemcóm tyle winien, że ich opuścić nie może.
Witold przyjęty był z wielką uprzejmością, ugoszczony i obsypany oświadczeniami przyjaźni i najlepszych chęci. Ale chytry Zygmunt w duszę dumnego Witolda, rzucił najpiérwsze nasiona przyszłych marzeń o niezawisłości, o oddzieleniu się Litwy od Polski, i pozyskaniu korony królewskiéj. Na razie wszakże, Witold przyjął myśli te, rzucone nawiasem, do których pomoc ochoczą ofiarowano, dla oderwania go od Polski i brata; — ze wstrętem i oburzeniem. Widząc, że nic tu nie uczyni, że jeszcze do zdrady go namawiać się zdają i z posła uczynić nieprzyjacielem: gniewny, obruszony, wyjechał nagle niepożegnawszy się i nieopowiedziawszy z Kezmarku. Zygmunt przerażony, aby o tém nie doszła wieść Jagiełłę, co knował w interesie Zakonu, puścił się w pogoń za nim, napędził go w Białéj i starał się nagrodzić serdecznemi objawieniami przyjaźni, co niezręcznością swą popsuł.
Witold śpieszny wyjazd złożył na potrzebę widzenia się z bratem i nie ukazując po sobie urazy, dał się zwrócić do Kezmarku, gdzie go nowe uczty i okazałe oczekiwało przyjęcie.
Nareszcie, gdy jakby ostrzegający z niebios płomień wśród tego przyjęcia, pożarł drewniane pałace Zygmunta, szkód niemało poczyniwszy, a Witold sam w zamięszaniu wynikłém o mało zabity nie został; — odjechał nic stanowczego nie uczyniwszy, z obietnicami pośrednictwa, i tą myślą nieszczęsną w duszy, któréj odgadnienie może, więcéj niż poddanie, tak było W. Xięcia oburzyło.
Któż wié? Zygmunt może nie nastręczył piérwszy dumnemu Witoldowi planu oddzielenia się od Polski i starania o koronę; ale zręcznie odgadnąwszy, skryte pragnienie Witolda, na jaw je wywiódł.
Celem podróży było domaganie się o zachowanie przymierza, które Król Zygmunt zapłacony przez Krzyżaków, oświadczając się nie zrywać, dodawał przecie, iż Zakonowi, jeśliby ten był napastowanym, posiłkować będzie zmuszony.
Bytność Witolda w Kezmarku nic nad to obojętne zaręczenie, nie przyniosła.
Jakiémi dary ówcześni panujący, wzajemnie się obsypywali, ciekawy wypis dostarcza nam wiadomości. (Malinowski noty do Wapowskiego). — Witold przywiózł z sobą dla Zygmunta: sokoły, krzeczoty, puklerze, tarcze, włócznie, dziryty, psy gończe, konie z siedzeniem i złotemi podkowy, czapki sobolowe szyte perłami, kołpaki, rękawice, zarękawki szyte, suknie, chusty jedwabne, kobierce, sobole skóry i gronostaje; kosztownie oprawne noże i cztéry rogi myśliwskie w srébro okute. — (piérwszych było po dwanaście sztuk lub par). Od Xiężnéj Witoldowéj dla Zygmunta Króla, suknię z dwunastą guzami złotemi, czapkę sobolową perłami szytą, rękawice sobole takież i zarękawki, ręczniki złotem haftowane, obrus podobny i dziesięć siedzeń sokolich (beréł). Osobno Witold Królowéj Barbarze Zygmunta żonie, ofiarował kołpak soboli szyty, rękawice sobole, zarękawki i t. d., a od żony trzewiki perłami szyte i inne, ręczniki haftowane złotem, rękawice sobole i sto futer sobolich.
Wkrótce za Witoldom, zjawili się w Krakowie i w Prussiech posłowie Zygmunta, pośredniczyć mający. Jagiełło dał im glejt na wolny przejazd. — Próżne były ich starania. Zakon chciał albo wojny, lub pokoju, pod warunkami, na które przeciwna strona zgodzić się nie mogła. W Polsce, Mazowszu, Litwie, powszechne nastąpiły uzbrojenia. Wzorem Zakonu wysłani zostali szpiegi do Pruss, dla donoszenia Polakóm, co się tam działo.
Krzyżacy potężne czynili przygotowania; niewiedząc, zkąd ich wojna zaskoczy, jaki weźmie obrót, starali się dowiadywać tajemnie, co się działo w Polsce i Litwie; o zamiarach bowiem Króla i Witolda, najdziwniejsze chodziły wieści. Mówiono o ogromném wojsku z pogańskich (jak je zwano) krajów ściągniętém przez Witolda, które uderzyć miało na Prussy. Marszałek ogłaszał, aby się miano w gotowości do obrony i ścigania. Nakazano Mistrzowi Inflantskiemu wypowiedzieć także wojnę Witoldowi, i wtargnąć do Litwy, czémby W. Xięcia od połączenia się z Królem mógł odciągnąć. Resztę ludzi Mistrz Inflantski, Biskup Inflant, Rewelski, Kurlandski i Oezelski Biskupi, do Pruss podesłać mieli. Obietnicą żołdu, ściągniono także XX. Szczecińskich i Ulrycha X. Meklemburskiego, którzy się osobiście stawić mieli.
Zakon wszelkiemi sposoby starał się siły swoje powiększyć: listy wysłane wzywały gości i pielgrzymów z krajów niemieckich, którzy od niejakiego czasu nie tak już licznie przybywali.
Oglądano się na wszystkie strony, rychło-li wtargnie nieprzyjaciel, o którym każdy inaczéj głosił, każąc się go spodziewać, to około Drezdenka, to pod Bydgoszczą, to oznajmując, iż już leży obozem pod Koronowem i t. p. — Do Ś. Jana trwał zawarty rozejm, miano więc nadzieję, iż Jagiełło dochowa go do tego czasu.
Mistrz pisał jeszcze do X. Aleksandry Mazowieckiéj, odpowiadając na list jéj życzenie pokoju zawierający, z zapewnieniem, że niczego bardziéj nad pokój nie pragnie; a wojna jest dziełem nie jego, ale doradźców i podszczuwaczy (Witolda?) królewskich.
Gdy się to dzieje, a pruskie granice osadzają, Król Władysław wojnę już widząc nieuchronną, obwarował także rubieże swoje i zamki, i wyjechał z Nowego Sądcza przez Czchów i Bochnię do Krakowa. Tu dni piętnaście zabawiwszy, dwór swój dla przygotowań wojennych rozpuscił. W Polsce, chociaż Rada królewska przeciwną dotąd była wojnie, młodzież z zapałem garnęła się pod chorągwie. Nie tylko w kraju do wojny sposobiono się żywo, ale z zagranicy na odgłos walki przyszłéj przybyli zwłaszcza ci, którzy byli przy Królu Zygmuncie zamieszkali. Niektórzy z nich rzucając co mieli i nadzieje świetne, uciekali do Polski. Zawisza Czarny, Jan i T..... z Grabowa Sulimczycy, Tomasz Kalski Róża, Albert Malski Nałęcz, Dobiesław Puhała z Wągrowca Wieniawita, Janusz Brzozogłów Grzymalczyk, Skarbek z Góry Habdank i wielu innych pośpieszyli do kraju.


1410.

Najemni Czechy i Morawcy, przyszli w posiłek Polsce i Litwie; a choć i Jan z Tarnowa wielce był przeciwny ściąganiu najemnika sądząc, że się Polska swojemi synami obejdzie, zdanie Zbigniewa z Brzezia, przemogło. Król, poleciwszy rządy Arcybiskupowi Mikołajowi Kurowskiemu, ruszył nareszcie przez Mogiłę, Proszowice, Wislicę do Korczyna, gdzie z Królową Zielone Święta i Boże Ciało przepędził. W sobotę przed Ś. Witem szedł pieszo do Ś. Krzyża, wszędzie po drodze z gorącém nabożeństwem błagając Boga aby mu przebaczył, że idzie przeciw tym, którzy znamię Jego noszą na sukni, przeciw Mnichom Rycerzom. Zdawał się obawiać aby go Bóg nie ukarał za to targnienie się na sługi swoje. Przeciwnie Krzyżacy rachowali na pewnę wygraną, nie wątpiąc ani na chwilę, że zwyciężą, i dumnie przechwalając się wcześnie. W kilka dni po Ś. Janie, wyszedł Król z wojskiem z Wolborza. Po drodze straszne, na owe czasy przepowiednie, przerażać się go zdawały i od wojny odwodzić: w Sejmiczach piorun zabił kilka koni i człowieka, stopiwszy półmisek z rybami, na stole Dobiesława Olesnickiego.
W Kozłowie nad Bzurą, nadbiegł poseł Witoldów oznajmiając, iż on z Litwą i Tatarami przeszedł Narew, i prosił o kilka chorągwi posiłku na przypadek napadu i dla ukazania drogi. Podesłano przeciwko Litwie dwanaście chorągwi polskich; a Władysław Jagiełło udał się do Czerwieńska, gdzie ustawione były mosty na łodziach, i urządzona przeprawa na Wiśle przez niejakiego Jarosława cieślę. Tu wszystkie przewieziono ciężary, i wojsko przeszło całe.
Posiłki Czeskie i Morawskie płatne, i ludzie XX. Mazowieckich, zeszły się tu z siłami Litewskiémi i Tatarami Witoldowémi pod dowództwem Zedy syna Tochtamysza; kładnąc się obozem na drugim brzegu Wisły. Witold we trzysta koni z Saladynem Carzykiem, wyjechał naprzód do obozu polskiego, przeciw któremu Król w poczcie świetnym na ćwierć mili wystąpiwszy, powitał go i wiódł z sobą. Przeprawa wojsk w porządku i powolnie dokonana, trwała trzy dni; żołnierze wyznaczeni pilnowali, aby się przeprawiano z kolei bez nacisku i naglenia. Poczém mosty odprawiono do Płocka, gdzie dla powrótu strzec je polecono.
W ciągu tych trzech dni, Król Władysław w dzień Nawiedzenia N. Panny i następne, w klasztorze Czerwieńskim u XX. Kanoników Regularnych, krzyżem leżąc mszy słuchał i Bogu ślubował ofiary, jeśliby zwyciężył nieprzyjacioł. Modlitwy jego przed obrazem po dziś dzień istniejącym N. Panny, wysłuchanémi zostały.
Jakób Biskup Płocki odprawiał nabożeństwo dla Króla, poczém miał do wojska przemowę po polsku, dowodzącą słuszności, sprawiedliwości i konieczności przedsięwziętéj wojny.
Tu, gdy się jeszcze Król znajdował, nadbiegł goniec od posłów Cesarskich, Dobiesław Skoraczewski, domagając się wyznaczenia dla nich dnia przybycia do Króla, aby o pokój umowy rozpoczęli i królewskie wyrozumieli żądania, gdyż już Mistrza i Zakonu ostateczne warunki wiedzieli.
Król naradziwszy się, naznaczył sobotę i niedzielę następne, ale miejsca nie wyraził, gdyż dodał: — Wojsko nigdy nie wié gdzie stanie, a czekać i leżéć nie może.
Gdy Dobiesław powrócił do W. Mistrza, Krzyżak zaczął się go pytać, gdzie Króla znalazł? czy się już z nim Witold połączył? A usłyszawszy, że Witold z wielką liczbą Litwy był już z Królem, odparł uśmiéchając się: — »W litewskim obozie więcéj jest łyżek i czasz niż oręża, więcéj dzbanów i puharów niż szabli!
Dobiesław na to: — Litwini dobrze są zbrojni.
— Znamy ich doskonale, rzekł Mistrz. Ale powiedz-no nam lepiéj o moście, który Polacy w powietrzu sobie zbudować kazali?
— Nie w powietrzu, odpowiedział Dobiesław, ale na wodzie on stoi, przeszły już przezeń wojska, i ciężary wielkie.
— Wszystko to kłamstwo, co ten człowiek śmié pleść, rzekł Mistrz do posłów, posyłałem szpiegów moich, a ci dokładniéj mi donieśli. Król nad Wisłą szuka brodu, i już część wojsk jego nasi potopili w rzece, gdy ją przebyć usiłowali; Witold stoi za Narwią i nie śmié jéj przestąpić.
Takie było szczególniejsze zaślepienie Krzyżaków, zwykle świadomych doskonale obrotów nieprzyjacioł.
— Jeśli mi nie wierzysz — zawołał oburzony Dobiesław, poślij swoich ze mną, niech się przekonają.
— Nie potrzeba — rzekł Mistrz, ty mówisz jako polak i chcesz mnie siłą polską zastraszyć, ale ja lepiéj wiém, co się dzieje.
Chociaż Litwini codziennie lepiéj uczyli się wojennego rzemiosła, Krzyżacy przecież lekko jeszcze tych uczniów swoich cenili. Odpowiedź pogardliwa Mistrza o Litwinach, że u nich więcéj czasz i dzbanów, a łyżek niż oręża, tłumaczy się powszechną widać pogłoską o ich obozach, którą i Wapowski w Kronice swéj, pisząc o Litwie przytacza (T. I. 82). »Gdy na wojnę idą, mówi, 20,000 jazdy stawią i starają się jak najozdobniéj wystąpić. Ciurów, wozów i sprzętów, ilość nierównie większa, dla tego obozy ich széroko roztoczone, ogromnych wojsk mają pozór. Do wojny są pochopni; na piérwsze skinienie Xięcia, winni się stawić bez żołdu, wszakże do najazdów niż do porządnych wypraw zdatniejsi. Aż do południa lud jest trzeźwy, w rannych godzinach narady i sprawy swoje odbywa, dalszą część dnia na biesiadach i przy puharach trawi, niekiedy nawet uczty w późną noc przeciąga, i t. d.»
Z Czerwieńska poszedł Jagiełło do Żochowa, gdzie nadeszła wieść o zasadzce Janusza Brzozogłowa na Krzyżaków pod Swieciem i pobiciu ich (po wyjściu dni dziesięciu rozejmu od Ś. Jana odnowionego). Ten wypadek pomyślny za dobrą wróżbę i niejako próbkę wojny wojsko przyjęło, serca nabierając. Z Żochowa wyszedłszy, Król obozował już na łęgach pruskich, a zdala świeciły obozowi ognie płonących już wsi i lasów, na które się śmielsze przednie straże zapuszczały. Rozbito namioty pod Jeżowem d. 5 Lipca. Tu przybyli posłowie Cesarscy do Króla i Witolda, namawiając do zawarcia pokoju z Zakonem; — Mikołaj z Gara, Scibor ze Sciborzyc, rodem polak i Jerzy Gersdorf szlązak, wielki przyjaciel Krzyżaków. Ci zarówno traktować, jak i o siłach Króla naocznie przekonać się chcieli. Na spóznione rady i wnioski pokoju, odpowiedział Jagiełło z umiarkowaniem:
— Niech Zakon odda Żmudź dawną Litwy posiadłość, Koronie zaś ziemię Dobrzyńską, a uczynię z nim pokój. O szkody i koszta, osądzić nas może Król Zygmunt.
Posłowie grzecznie przyjęci, wezwani do stołu królewskiego, pośpieszyli z warunkami témi do Krzyżaków sądząc, że one przyjętemi zostaną.
My spójrzmy na obozy Krzyżackie.
Ściągniono wojsko posiłkowe na żołd z Niemiec, Misnij, Szlązka, Frankonij, prowincij nad-Reńskich i innych krajów zachodu; X. Szczeciński z synem swym Kazimierzem, nadesłał sześćset koni i kilka chorągwi luzaków; przybyły posiłki Inflantskie, a W. Mistrz w Czerwcu wyjechał z Malborga, opatrzywszy go w żywność, osadziwszy ludźmi i działami dostatecznie. Udał się potém do Engelsburga, zkąd niedaleko pod Swieciem, Marszałek żołdaków niemieckich, i zbieraninę ludu swego w obozie skupiał. Rozporządzono czujne straże po granicach; Komandor Rhejnu strzegł litewskich od puszczy pod Johannisburgiem do Pregeli; w Memlu Ulrich Zenger z ludem ściągnionym z Tylży, Ragnedy i Łabawy, pilnował się napadu wyglądając od Litwy i Żmudzi.
Gdy się o Ś. Janie rozejm kończył, zebrano kupy zbrojne do obozu pod Swieciem, gdzie główne siły zgromadzały się. Sam W. Mistrz pojechał do Torunia, stosowne do okoliczności wydając rozporządzenia, usiłując powstrzymać rozpoczęcie kroków nieprzyjacielskich, pókiby Komandor Toruński nie przywiodł reszty najemnika.
Król także w téj porze oczekiwał na posiłki z Podola i Halicza; przedłużono więc rozejm do dni dziesięciu z Królem i Witoldem, to jest do dnia 8 Lipca.
W. Mistrz na przyniesioną odpowiedź posłów, z żądaniem oddania Żmudzi i ziemi Dobrzyńskiéj, ani słuchać o pokoju nie chciał.
Tymczasem Jagiełło posuwając się coraz daléj, przeszedł był rzekę Wkrę.
Tu Witold przed Gersdorffem szlązakiem ukazywał wojsko, i urządzał je starym obyczajem litewskim (Długosz L. X. 224), dzieląc na ufce i półki. Ufce te, pisze Długosz (turmae) składały się w pośrodku z ludzi słabszych, na gorszych koniach, i mniéj dobrze zbrojnych; po bokach okrywali ich lepiéj orężni, i na pokaźniejszych rumakach. W pośrodku ufce były ściśnięte, ale jeden od drugiego szły széroko. Każdemu z tych półków dano tu chorągwie ze Słupami i Pogoniami różnéj maści, a było ich cztérdzieści; postanowiono im wodzów, przykazano posłuszeństwo. Jan Gastold i Jan Zedzewit brat Króla, dowodzili Litwą.
Jakkolwiek chcielibyśmy najlepiéj Litwę wystawić, z opisu Długosza przychodzi wnosić, że gdy dopiéro tutaj półki formowano, chorągwie dawano, wodzów stanowiono, Litwa więc przyjść musiała w nieładzie, i wojsko to kupą raczéj zbrojną, niż wojskiem było prawdziwém.
Król wyjechał na górę z Gersdorffem, w rozłożone przed sobą zastępy mnogie, a poseł szczególną na Litwę, zwracał uwagę. Rzucono trwogę umyślnie, aby wojsku nie dać się zbytecznie zapewnić i ośmielić, oznajmując fałszywie o nieprzyjacielu, aby na wszelki wpadek każdy był gotów. Wojska Króla polskiego, wedle liku Krzyżaków, były ogromne. Samych Polaków 60,000 hełmów, 42,000 Litwinów, Żmudzi i Rusi (około 50 chorągwi ostatnich), oprócz tego 40,000 Tatar posiłkowych Zedy Carzyka, i 21,000 najemnika z Czech, Morawij, Węgier i Szlązka, w ogóle 163,000, ludu; piechoty około 97,000, reszta zaś jazdy. Dział wiedli z sobą Polacy sztuk około sześćdziesięciu. Wojsko Zakonu, liczyło tylko 50,000 hełmów z Pruss i innych ziem Zakonu, 33,000 zagranicznego żołnierza i żołdaków z Niemiec, ogółem 83,000 ludu zbrojnego pod 65 chorągwiami; w którém piechoty 57,000, a reszta jazdy. Wojsko krzyżackie rozproszone było, gdy polska siła zjednoczona cała. Pośpieszono do obozu pod Kawernikami ściągnąć dział, jak najwięcéj na nie rachując, a razem na wtargnienie w granice Polski, które przyrzekł Król Węgierski, dla oddzielenia części wojsk w tę stronę.
Sprzymierzeńcy Króla, XX. Mazowieccy i inni panowie udzielni, listy wypowiadające wojnę wysłali Krzyżakom z obozu pod Płockiem. Mistrz przez to, o położeniu wojsk i przejściu Wisły dostatecznie uwiadomiony, kierunku przecież pochodu zmiarkować nie mógł.
Dnia 7 Lipca, Król do Bądzina nad Wkrą ruszył. Ziemia ta należała do Ziemowita X. Mazowieckiego, który ją Zakonowi był zastawił, w 5,000 kop groszy pragskich. Tatarzy po swojemu, sądząc się już na nieprzyjacielskiéj ziemi, poczęli rozpuszczać zagony, ludzi aż do niemowląt wybijać i w niewolę zabiérać, co zachwycili.
Wtém matki, starcy, z płaczem i potarganemi włosami, przyszły pod namiot królewski płacząc i narzekając na zbójców. Wszyscy uradzili poskromić tę rozwiązłość przykładnie i ukarać Tatarów, na co Król i Witold po części zgodzili się, a oswobodzonych jeńców oddano w ręce Wojciecha Jastrzębca, Biskupa Poznańskiego, aby przy nim przez noc pozostali. Że zaś Biskup nazajutrz wracał nazad, poruczono mu odprowadzenie ich na miejsce bezpieczne.
Dnia 9 Lipca, z Bądzina Król i Witold weszli w ziemię nieprzyjacielską, a uszedłszy mil dwie lasem sosnowym, wystąpili na obszérne pola. Tu piérwszy raz osiemdziesiąt i dwie chorągwie rozwinięto, modląc się ze łzami. Widok to był poruszający. Król wzywał Boga na świadectwo, że nie wywołał wojny, i przeciw świętemu znamieniowi zbawienia nie idzie. Wziąwszy w ręce chorągiew z Orłem Białym, z skrzydły rozpiętémi, dziobem rozdartym, szpony zakrzywionemi i głową ukoronowaną, zawołał z głębi serca:
— Ty co wszystkich serc tajemnice, wprzódy jeszcze nim się narodzą, widzisz z wysoka, łaskawy Boże, wiész żem tę wojnę zmuszony do niéj przedsięwziął, ufając w opiekę Twoję i łaskę Syna Twego Jezusa Chrystusa. Starałem się nie żałując pracy, starań i kosztu, pokój ze wszystkiémi wiernémi i Zakonem dochować; chociaż nań za jego przeciw mnie postępki, zajęcie ziem i zdradzone przymierza, najbardziéj gniewem przejęty byłem. Pogardzili sprawiedliwemi warunki, zmusili mnie dobyć oręża, i dobijać się nim, u pysznych i zuchwałych upokorzenia i sprawiedliwości.
W Twoje imię Pańskie, na obronę sprawiedliwości i narodu mojego, rozwijam tę chorągiew. Ty najłaskawszy Boże, bądź mnie i ludowi memu obroną i pomocą, a wylanéj krwi katolickiéj nie u mnie, ale u nieprzyjaciół się moich dopomnij!
Wszyscy słuchając słów tych, donośnie wyrzeczonych, płakali i łkali. Witold i Xiążęta Mazowieccy rozwinąć podobnie kazali znamiona swoje, a potém całe wojsko jednym głosem starą pieśń bojową Bogarodzica zanuciwszy, cały ją dzień śpiewało (Długosz).
Zyndram Maszkowski doświadczony żołnierz, wziął dowództwo nad Morawcami i Czechami; niewielki postawą, ale odważny i czynny, zajął to miejsce, którego podjąć się żaden z najemników nie odważał.
Tu rozpuściwszy znaki, poszło wojsko daléj między jeziora Tszczyn (Tczcino) i Chełst pod Lutherburg, pokładając się obozem w okolicy już przez przednie straże wprzód zajętéj i opatrzonéj. Tymczasem Litwa i Tatary posiłkujący Witolda, znowu w okolicy plądrować, kościoły rabować i rzeczy święte zabierać i bezcześcić poczęli. Kilku z nich przenajświętszy Sakrament na ziemię rzucili i zdeptali; to świętokradztwo rozruch sprawiło w wojsku, bojącém się, by Bóg wszystkich za sprawę kilku nie karał. Wypadek ten zmusił Witolda do dania srogiego przykładu, karą na przestępnych. Dwóch litwinów (pogan jeszcze), którzy byli w tłumie rabowników, skazano na śmierć. Na rozkaz W. Xięcia, dwaj wyrokowani pośpieszyli sami na siebie, w obec wojsk, postawić szubienicę i powiesili się, pisze Długosz, nalegając jeden na drugiego o pośpiech, aby się Witold gorzéj na nich nie pogniéwał. Inni (Wapowski) mówią, że się na drzewie powiesili, kłócąc kto wprzód rozkazu Xięcia dopełni. Strach jaki ten wypadek w wojsku Wiltoldowém wzniecił, wstrzymał nadal okrucieństwa i łupieże.
Pokazuje się, jaką siłę miał Witold nad swémi, i jak rozkazów jego słuchano.
Dnia 10 Lipca, Władysław z Witoldem i całém wojskiem, po rannéj jeszcze rosie wyszli ku jezioru Rubkowo, pod miastem i zamkiem Kurzątnikiem (u Zannoniego Kuszczembnik), gdzie stanęli. Wojska Mistrza pruskiego stały za rzeką Drwęcą, któréj brzegi, utrudniając przejście, najeżono nabitemi palami i drzewem. Ztąd wypadłszy odważniejsi Polacy, wycieczkę zrobili na brzegi, gdzie u wodopoju właśnie przywiedzionych pięćdziesiąt koni krzyżackich zachwycili. Gdy powracali z końmi osiodłanémi z niemiecka, obozowi obozujący w tę porę, sądząc, że ich nachodzą Krzyżacy, porwali się do broni i koni, rzuciwszy wszystko i szykując pośpiesznie do boju. Zaspokoili się dopiéro, poznawszy omyłkę.
Gdy ku wieczorowi się miało, a słońce mniéj dopiekało, Król złożył tu Radę swoję wojenną z ośmiu doświadczonych wojowników, którym powierzono sprawowanie wojska i całe rozporządzanie pochodem. Ci sami tylko (nie dokładając się innych) radzić mieli o dalszych krokach. Na czele téj Rady wojennéj stał Witold, Krystyn z Ostrowa, kasztellan, Jan z Tarnowa, wojewoda, Krakowscy, Sędziwój Ostroróg wojewoda Poznański, Mikołaj z Michałowa wojewoda Sandomiérski, Mikołaj proboszcz Ś. Florjana podkanclerzy, Zbigniew z Brzezia marszałek, i Piotr Szafraniec z Pieskowéj Skały Podkomorzy. Ci, sam na sam naradzali się o dalszym pochodzie, jak i w którą stronę skierowany być miał, gdzie obozy kłaść i spoczywać wojsku wypadało. Dwaj wyznaczeni ku temu wiedli je: Trojan z Krasnegostawu i Jan Grinwaldt z Parczowa pisarze, oba prusacy rodem i miejscowość dobrze znający. Ci w czasie rady u namiotu stali; a gdy szło o wybor stanowisk, obozowisk i dróg, czasem przypuszczani byli do niéj. Zaprowadzono potrzebny wszędzie, lecz najpotrzebniejszy w ziemi nieprzyjacielskiéj porządek, zakazano wychodzić komukolwiek bądź przed wojskiem, pókiby marszałek Zbigniew z mniejszą chorągwią królewską, to jest, Proporcem, nie ruszył na czele; za nim dopiero wszyscy postępować mieli. Nikomu nie było wolno zagrać na trąbie, prócz jednego królewskiego trębacza, na którego piérwszą pobudkę przededniem lub wieczorem, czy też we dnie, wstawali wszyscy, zbroili się i rozbrajali. Na drugi głos trąby siodłano konie, za trzecim znakiem ruszało wojsko za marszałkiem, każdy pod chorągwią swoją.
Witold czynny i kraj ten najlepiéj znający, wychodził codzień w przedniéj straży, niekiedy dniem całym, czasem kilką godzinami tylko uprzedzając wojsko, miejsca i stanowiska dogodne dla obozu upatrując, przeprawy ułatwiając i t. d.
Chociaż jak widzimy, Władysław całkiem był gotów do wojny, i z niepospolitém obmyślaniem a przezornością, brał się do niéj, już to, że czuł tego potrzebę, wojując z wprawnym i wybornym żołnierzem krzyżackim, już znając Zakon z chytrości, zasadzek i podstępów, już że nie chciał usprawiedliwić zwykłych szyderstw Zakonu z żołnierza polsko-litewskiego, silną mając wolę pokonać strasznych nieprzyjacioł: przecież do końca pełen umiarkowania nie zaniedbywał starać się o pokój jeszcze. Ze stanowiska tego wyprawiony Piotr Korczborg ślachcic do posłów Węgierskich, przesiadujących niedaleko w obozie krzyżackim, z zapytaniem: czyby była jaka nadzieja zawarcia przymierza? Ten żądał stanowczéj, ostatecznéj odpowiedzi. Posłowie wezwali Mistrza i Komandorów na radę, zachęcając do zgody, ukazując ile możności, że warunki podane przez Jagiełłę są umiarkowane, przekładając, że lepszy pokój pewny niż wypadki wojny niewyrachowane. Mistrz przybrawszy do rady Komandorów Elbląga, Torunia, Nieszawy i wielu innych (Długosz ich wylicza), ułożył z niemi wspólnie odpowiedź. Zdaje się z powieści kronikarzy, że Krzyżacy ufali i w siłę swoję i w świętości jakieś, które posiadali, tak że pewni będąc zwycięztwa, przez Marszałka dali odpowiedź Baronom węgierskim:
— Ułożylibyśmy się może o pokój, gdyby go Jagiełło pragnął nim wszedł, niosąc wojnę do naszego kraju; teraz zaś gdy Prusy naszedł, spustoszył, splądrował, zniszczył, wstydzilibyśmy się pokój jakby strachem wymożony zawiérać. Nie skłonim się ku niemu, aż się krzywd swoich pomścim. Rozstrzygniemy spory nie słowy ale orężem.
Posłowie próżno usiłowali przekonać jeszcze; wszyscy byli za wojną, prócz Komandora Gniewskiego. Tego zgromił Werner Tettingen mówiąc, iż lepiéj było z takiém zdaniem i myślą w domu pozostać. Spierali się jeszcze oba, gdy Scibor ze Sciborzyc rodem Kujawiak, wyjawiwszy także zdanie swe za pokojem, odepchnięty, zakrzykniony, że był Polak i polskim duchem przemawiał: umilknąć musiał.
Odszedł więc Piotr Korczborg z odpowiedzią, iż posłowie starali się o pokój napróżno. Krzyżackie akta poświadczają prawdziwość powieści Długoszowéj o tém jednogłośném za wojną zdaniu. Po wzięciu Dąbrowna (Gilgenburg) Zakon cały oddychał zemstą i wściekłością wołając, że lepiéj umrzéć z mieczem w ręku, niżeli niepomszczonym zostać.
Poznał Król, że wszelka nadzieja pokoju była płonna; dotąd bowiem i on i Witold i wielu w wojsku spodziewali się układów, spiesząc nad Drwęcę, na któréj drugim brzegu leżeli Krzyżacy, aby pokój mógł być w obliczu dwóch przeciw sobie leżących wojsk zawarty. Tu już zaczęto namyślać się o przejściu Drwęcy, któréj oba brzegi najeżone były kołami ostremi, palami, a Niemcy bronili przejścia z działami i wojennemi machinami.
Poczęto naradzać się, jak rzekę przebyć na przygotowanych mostach, czyli tu gdzie dogodniéj ale krwią okupić potrzeba było przeprawę, czy nieco daléj przeciw biegu ustąpiwszy. Wolano cofnąć się ku źródłóm i bezpieczniéj przejść rzekę brodem, nienarażając się na zdobywanie przeprawy i w początkach wojny, losów jéj, może całych na jednę ważyć potyczkę.
Dnia 12 Lipca, na znak trąby, o świcie ruszyło wojsko, tąż drogą, którą szło, wracając pod Lutherburg, gdzie spoczęło. Tu rzuciwszy piérwszą drogę od Mazowsza na prawo, udało się w lewo górzystą okolicą, i niedaleko Działdowa w Wysokiém legło obozem.
Tu potrzebując spoczynku, stali przez dwa dni. Od posłów Zygmunta Węgierskiego, przybył do Króla niejaki Frycz z Reptki szlązak, i na tajemnéj radzie oświadczył, że widząc pokój niepodobnym, w imieniu posłów od Cesarza działających, wojnę królowi Polskiemu wypowiada, jako zwierzchni Pan ziem Zakonu i opiekun jego, opuścić Krzyżaków nie mogąc.
Zaczém oddał kartel wypowiadający wojnę, który wojsku ukryto, tając starannie ten wypadek, aby nie odebrać odwagi ludowi. Krzyżacy za 40,000 czerwonych złotych kupili to oznajmienie wojny, ten posiłek arkusza pargaminu.
Frycz przebiegły dworak dobréj szkoły, oświadczył razem Królowi na radzie, że pomimo tego, wojny obawiać się nie ma, że Zakon opłacił kartel tylko, ale ten skutku mieć nie będzie. Dawał jeszcze otuchę Królowi, zaręczając mu, że silniejszym jest od Zakonu i pewnie zwycięży, a odwołania się do miecza obawiać nie powinien; prorokował im przy łasce Boga najlepszy skutek, dodając, że posłowie Węgierscy o sobie myślą i o królu Zygmuncie, a nie o Zakonie i posiłkowaniu go.
Widać też to było, ze wszystkich obrótów ich, że posłowie przybyli zwłaszcza po pieniądze i nie dla czego innego; póty bowiem wojny nie wypowiadali, dopóki Zakon połowy summy przyrzeczonéj nie wyliczył, a drugiéj nie zaręczył rychło dopłacić im w Gdańsku.
Gdy Król ustąpił niżéj dla ułatwienia sobie przeprawy przez Drwęcę, doniesiono o tém Mistrzowi; a ten biorąc cofanie się przypadkowe, za istotny odwrót i ucieczkę, śmiejąc się rzekł do posłów: — Oto człowiek, Polak rodem wysłany na zwiady, powrócił oznajmując nam, że obozu polskiego próżno przez dni kilka szukał, i nie znalazł go; poznał tylko miejsce, gdzie Polacy leżeli, po naczyniach rozbitych, kamiennych kulach, słabych koniach upadłych i pogasłych ogniskach. Nie mógł nawet dowiedzieć się, co się z wojskiem stało. Jest to niewątpliwy znak ucieczki. Radźcie mi co mam czynić, stać w miejscu, czy gonić uciekających.
Posłowie wszakże cofnięcia się, nie wzięli za ucieczkę, a jakiś stary żołnierz przestrzegł Mistrza, żeby się tylko ta ucieczka nie okazała fałszywą, radząc o obronie, nie o pogoni myśléć. Rozgniewał się Mistrz, ale zastanowiwszy się, zaczął radzić o ubezpieczeniu miast, i sam ruszył do obozu pod Brathean (Brathian u Dług.), rozkazując do przejścia przez Drwęcę dwanaście mostów budować; pełen nadziei niemylnego zwycięztwa.
Dnia 13 Lipca, król Władysław wysłuchawszy mszy uroczystéj, wezwał na radę Frycza Szlązaka i rzekł mu: — Nigdym się nie spodziewał po Zygmuncie sprzymierzeńcu i krewnym, aby mnie opuszczał dla krzyżackiego złota, gdy wcale co innego mi obiecywał, do czego innego się zobowiązywał, zaręczając mi, że pokój między mną a Zakonem zawrzéć potrafi. Wymawiał potém Król usługi swoje, pomoc daną przeciw Turkom i t. d., kończąc, iż zawsze jeszcze gotów jest zawrzéć przymierze, a wojny nie szuka.
Potém wojsko prawie całe spowiadało się i kommunikowało, przeczuwając blizkim dzień spotkania i walki. Wszystko w obozie oddychało żądzą boju, zapałem i niecierpliwością.
Po odprawieniu Frycza, mszy i nabożeństwie ruszyło się wojsko; (naprzód godzinami przed niém dwiéma, ciężary i działa wyprawiono), ku miasteczku Dąbrowno, otoczonemu murami i warownémi wieżycami, a oblanemu jeziorem. Tu obóz rozłożono w dolinie o pół mili od jeziora, nie mogąc daléj ciągnąć dla zbytniego upału. Ku wieczorowi gdy ochłodło, nieco ludu z obozów poszli przechadzką ku miastu. Lecz mieszczanie gromadzący się na obronę w przypadku napadu, wypadli na nich i niespodzianie walkę rozpoczęli. Ta tak dalece się rozżarła i zapaliła, że żołnierze w zapale pobiwszy czerń, i zmusiwszy ją do ucieczki, za nią na same miasto wpadli, którego nietylko mury, wieżyce i baszty, ale bagnisko dokoła prawie strzegło, a jedna strona od lądu oddzielona była głębokiemi fossy.
Wszczął się rozruch w wojsku i nieład wielki. Polecił Król przez herolda zakazać surowo dobywania miasta napróżno, ale żołnierze zapaleni oporem, niesłuchając nic, runęli ogromną siłą, z odwagą jeszcze w żadnéj nieosłabioną potyczce.
Niektórzy od strony bagna i jeziora, inni od lądu i fossy na mury po drabinach się wdzierając dobijali tak silnie, tak tłumnie i gwałtownie, iż wkrótce wpadli do grodu. Łup nie zawiódł nadziei, gdyż tu się była schroniła ślachta Pruska z całą majętnością swoją; a na wozy obozowe nabrano siła żywności, w którą miasto obficie zaopatrzone było. Nim jeszcze rozchwytano łup, już się miasto paliło, a wielu schronionych do kościoła z nim razem spłonęli; reszta brańcem przywiedziona do królewskiego obozu. Mnóstwo padło przy obronie twierdzy, a niewielu bardzo schronić się potrafili za jezioro; żołnierz też rozjadły nic nie szanując bił i mordował okrutnie. Nasi kronikarze piszą, że powodem do srogiego odwetu tego, był niemniéj okrutny najazd na ziemię Dobrzyńską. Niemieccy kronisci, chętnie powiększyli zarzuty niesłychanych srogości popełnionych przez wojsko przy zdobyciu Dąbrowna; nie zapomnieli jednak dodać tego, co poniekąd uniewinnia, to jest, że Tatarzy Witoldowi głównémi byli sprawcami okrucieństw. Piszą oni, że ten dziki sprzymierzeniec Litwy wyrznął wszystkich mężów, dzieci a nawet niewiasty; że kobiéty co się ratowały schronieniem w parafialnym kościele, po zdobyciu jego, padły ofiarą mordu z męczeństwem połączonego, gdyż niektórym piersi obcinano, nad innemi przemyślnie się znęcano, aż wreszcie drzwi podparłszy resztę spalono żywcem.
Usłyszawszy o wzięciu Dąbrowna, Mistrz z Komandorami, zapierając drogę Królowi ciągnącemu na Marienburg, postanowili posunąć się szybko na spotkanie jego, i bitwą stanowczą rozstrzygnąć losy swoje. Dnia 13 Lipca krzyżacki obóz ruszył spiesznie z pod Kawernika i posunął się brzegiem Drwęcy, około Brathean do Łobawy. Szły porządkiem chorągwie Krzyżackie od Łobawy na Marwalde do wsi Frögenau, gdzie się obozem położyli na wzgórzach panujących okolicy, z obu stron otoczonych lasami dębowemi.
Tegoż dnia Mateusz z Wąszosza, Wojewoda Kaliski i starosta Nakielski z ludem mu powierzonym do obrony granic, stojącym u Pomorza, wszedł w nie pustosząc je. Wójt Nowéj Marchij Michał Küchenmeister broniąc się, zaszedł mu drogę i do bitwy stanął. Mateusz, nieliczną mając garść ludu, przegrał w potyczce i ujść musiał. O téj jednak porażce nikt w wojsku królewskiém nie wiedział; wieść bowiem o niéj, przyszła dopiéro pod Marienburg. Wojsko nawet nie wiedziałoby i wówczas o tém, gdyby się nie domyśliło z wzięcia w niewolę Jarosława z Giwna Grzymalczyka chorążego Poznańskiego.
Dnia 14 Lipca musiał się Król jeszcze wstrzymać pod Dąbrownem dla uczynienia porządku, zabrania żywności zdobytéj w mieście, podziału łupów i postanowienia czegoś z więźniami. Zostawiwszy w niewoli tylko braci Zakonnych, ślachtę i właścicieli ziemi; mieszczan, lud prosty z wieśniaków, kobiéty wszelkiego stanu wypuścił na wolność, zabezpieczywszy, by wyzwolonych nikt z wojska nie napadał więcéj. Ku wieczorowi zapowiedziawszy pochód na jutro, kazano żołnierzom rozpierzchłym pod namioty się gromadzić i porządkować pod chorągwie, aby nazajutrz przededniem wyciągnąć mogli.
Szczególnym wypadkiem noc ta, która jasną i pogodną była w obozie królewskim, niezbyt oddalonym od krzyżackiego; w nieprzyjacielskim nadeszła z burzą i wichrem, który namioty porozwalał i poznosił, nie dając spoczynku na chwilę. Deszcz ulewny, błyskawice, grzmoty i pioruny, trwały do białego dnia bezustanku. Nad obozem Jagiełły świecił xiężyc pogodny; a niektórzy nawet z wojska królewskiego, widzieli na tarczy jego jakby wróżbę szczęśliwéj potyczki: króla i mnicha passujących się z sobą, aż wreszcie król przemógł, i znękanego mnicha precz z xiężyca wyrzucił. To szczególne jakieś zjawisko, prawdziwe, czy wymarzone, rozeszło się po obozie, a pogłoska o niém podniosła jeszcze siłę, zapał, i wiarę w zwycięztwo polskich żołnierzy. Bartłomiéj pleban Kłobucki kapelan królewski zaręczał, że sam widział tę walkę na xiężycu, a jego upewnienie dodawało ważności wypadkowi. W téj pełnéj cudowności wojnie, Krzyżacy sami wyznawali potém, że widzieli nad obozem królewskim jakiegoś starca, po kapłańsku ubranego, który lud błogosławił i do boju go zagrzéwał. Miano go za Ś. Stanisława.
Dnia 15 Lipca, wicher panujący w okolicy nadszedł i na stanowisko królewskie pod Dąbrowném; raniutko Król chciał mszy Świętéj słuchać, ale próżno usiłowano namioty rozbić, gdyż wiater wszystko zrywał.
Noc całą wściekle panująca nad obozem krzyżackim burza, ze dniem dopiéro nasunęła się na obóz polski. Próżno usiłowano rozbić namiot kapliczny dla nabożeństwa, a Witold zawsze żywy i śpieszący się (pisze Długosz), radził zaniechać modlitwy i ciągnąć z pod Dąbrowna ku Grünwald. Tu niedaleko Grünwaldu pod Frögenau, dwie mile tylko od obozu polskiego, leżeli Krzyżacy. Pociągnęli na ich spotkanie Polacy; a naprzód pośpieszył Witold z Litwą, Żmudzią, Rusią i Tatarami przechodząc pomiędzy wsiami Logdawą i Ulnowem (Faulen) i obrał sobie silne stanowisko, długo ciągnącą się linją krzaków osłoniony, zakrywając obóz królewski od nagłego napadu.
Zrana jak świt, Krzyżacy też zwinęli namioty i ruszyli z miejsca, gdy przednie straże ich z wyżyny, wyszpiegowały Witoldowy oddział, pod niewielkim ukazujący się laskiem. Uwiadomiony o tém W. Mistrz sposobiąc się do bitwy, któréj tu w panującém okolicy miejscu mógł pożądać, ustawił szyki swoje od wsi Grünwald w trzy linje bojowe, opiérając prawe skrzydło o lasek, lewe o wieś Tannenberg; drugą linję w tymże kierunku postawił w pewnéj odległości za piérwszą, trzecią zaś rozdzielił na dwa oddziały rezerwowe, oznaczając jéj miejsce nieopodal od Grünwald. Z obu stron, po skrzydłach piérwszej linij bojowéj, stały w pewném oddaleniu małe ufce osłaniające je. Silny oddział pozostał w obozie pod Frögenau, dla pilnowania ciężarów, zapasów pozostałych, i t. p.
Naprzeciw Krzyżakom w pewném oddaleniu, przyszło ledz wojsku polskiemu na niższém daleko miejscu, poprzecinaném i osłonioném zaroślami. Tu między krzaki i gajami obóz się rozłożył, a kaplicę obozową królewską rozbito na górze u jeziora Luben (Luwen-See), gdzie naprzód msza Ś. odprawioną była.
W czasie rozbijania obozu, Mistrz Pruski był już pod Frögenau, ale w wojsku polskiém jeszcze o nim nie wiedziano. Gdy już w kaplicy ze zwykłą pobożnością, Król mszy Świętéj słuchał, Hanko Chełmianin herbu Ostoja, wpadł oznajmując o nieprzyjacielu, którego dostrzegł jednę chorągiew. Jeszcze o niéj opowiadał, gdy nadszedł Dersław Włostowski Okszyc i oznajmił o dwóch chorągwiach. Ten nie skończył mowy, gdy trzeci, czwarty, piąty i szósty z kolei nadbiegając śpiesznie poczęli donosić, że wojska nieprzyjacielskie nieopodal stoją w gotowości do boju.
Król Władysław wcale niestrwożony zbliżeniem się nagłém i okazaniem Krzyżaków, za piérwszą mając służbę Bożą, nieporuszony słuchał daléj nie jednéj, ale dwóch mszy przez kapelanów, plebana Kłobuckiego i Jarosława proboszcza Kaliskiego czytanych, jeszcze goręcéj i nabożniéj się modląc. Pobożny, lecz pełen trwogi niemal zabobonnéj, Władysław starał się w téj chwili ubłagać u Boga przebaczenie, że z Jego krzyżem oznaczonemi rycerzami miał walczyć. Już Witold wojsko szykował do boju, gdy Król jeszcze po mszy jednéj i drugiéj, trwał klęcząc na modlitwie i prosząc o zwycięztwo. W. Xiąże, który wedle słów kronikarza, wszystko mógł łatwiéj znieść niż zwłokę, nie mogąc wytrzymać, wpadł do namiotu i począł Króla gromić, a wyzywać by z nim szedł.
— Porzuć modlitwy, wstań i gotuj się do boju; wojsko nieprzyjacielskie gotowe już stoi, niebezpiecznie dla nas czekać aż piérwsze na nas uderzy.
Ale to nic nie pomogło: Król się modlił.
Szykowano lud, wyciągały chorągwie, Król klęczał jeszcze.
Napróżno wysyłał Witold posłów, i zżymał się, i gniewał, ani prośby, ani gniew, ani obawa niebezpieczeństwa, nie oderwały Króla od modlitwy, dopóki jéj nie skończył. Mogli byli naówczas, gotowi będąc do boju Krzyżacy, skorzystać ze zwłoki Polaków, i wpaść na zbrojących się, siodłających konie, bez wodzów i porządku; lecz myśleli, że nie z przypadku ale umyślnie zaczajeni w krzakach, zasadzili się oczekując napadu zdradziecko. Stali więc na wzgórzu swojém oczekując, rychło-li przeciw nim wystąpi nieprzyjaciel do potyczki. Bóg wysłuchawszy modłów króla Władysława, dał mu silnego sprzymierzeńca w wietrze, który w oczy Krzyżakom pędził pył i kurzawę pobojowiska, na oślep potykać się zmuszając.
Gdy Król modlitwy skończył, wojsko wyciągać do boju zaczęło. Zyndram Maszkowski objął dowództwo nad polskiém, Witold sam Litwą, Rusią i Tatarami dowodził. Śpiesznie wszyscy zabiérali wyznaczone stanowiska, lecz i ten pośpiech zdał się jeszcze Witoldowi powolnym. Wojsko rozstawione było tak, że prawe jego skrzydło stanowił Witold z Tatarami, Litwą i Rusią, opiérając się o błotniste łąki ponad rzeką Marensee płynącą od jeziorka Luben do Żybułtowa; lewe stanowili Polacy, opiérając się także o bagnisko z którego sączyła się rzeczułka na prawo od drogi z Ostrowitz do Grünwald wiodącéj. Stanowisko to przecięte zaroślami i drzewy, na pagórkach niższych daleko od wzgórza zajętego przez wojsko krzyżackie, gorsze było od niego, ale dla błot nie dopuszczało się otoczyć i objąć z boków.
Pięćdziesiąt polskich rozwinęło się chorągwi. Piérwsza, wielka chorągiew Krakowska, w czerwoném polu, orzeł biały z rozpiętemi skrzydły, najsilniejszym, wprawnym, starym i walecznym żołnierzem osadzona, liczbą i doborem odznaczała się. Dowodził nią Zyndram Maszkowski, a na czele jéj stali sławniejsi rycerze w liczbie dziewięciu: Zawisza Czarny z Garbowa herbu Sulima, Florjan z Korytnicy (Jelita), Domarad z Kobylan (Grzymała), Skarbek z Góry (Habdank), Paweł Słodzéj z Biskupic (Niesobia), Jan Warszewski (Nałęcz), Stanisław z Charbinowicz (Sulima), i Jaxa z Targowiska (Lis).
Chorągiew Gończą, w niebieskiém polu, dwa czerwone krzyże, wiódł Andrzéj Brochocki Ossorja, na czele jéj byli także kilku wprawnych rycerzy dowodzących oddziałami; trzecia chorągiew Nadworna, na niéj mąż zbrojny na białym koniu, z mieczem w ręku w polu czerwoném (Pogonia), pod Ciołkiem z Żelechowa i Janem ze Sprowéj Odrowążem; czwarta Ś. Jerzego rycerska, krzyż biały w czerwoném polu, pod nią Czechy i Morawcy żołdacy pod Sokołem i Zbisławem czechami. Daléj szły chorągwie ziem i województw pod znakami i wodzami swemi; pięćdziesiąta piérwsza była Zygmunta Korybuta litewskiego z Pogonią w czerwoném polu. Litewskie wojsko Witolda, rozdzielone było na cztérdzieści kilka chorągwi, w których i mniéj ludu było i gorzéj zbrojnego, i konie na pozór lichsze, ale zwinne i wytrwałe. Na wszystkich prawie proporcach bez różnicy, były różnéj maści pogonie z mieczem wzniesioném; dziesięć tylko oddzielne miało znaki. Na tych były słupy różnéj barwy, a jak inni piszą, bramy złote. Litewskie chorągwie oprócz xiążęcych, były: Trocka, Wileńska, Grodzieńska, Kowieńska, Lidzka, Miednicka, Smoleńska, Połocka, Witebska, Kijowska, Pińska, Nowogródzka, Brzeska, Wołkowyska, Drohicka, Mielnicka, Kamieniecka, Starodubowska. Posiłki Tatarskie stanowiły ufiec oddzielny.
Siły obu wojsk niemieckiego i polskiego, rozmaicie są podawane; polskiego liczą kronikarze niemieccy przesadzoną liczbę 160,000 z górą (Schütz), to jest Polaków 60,000, Litwy 42,000, Tatarów 10,000, Tatarów Kipczackich 30,000, zaciężnych Czechów i Morawców 21,000, ogółem 163,000, a 60 dział ciężkich; lecz wyliczenie to umyślnie powiększone przez Prusaków, miało na celu zwycięstwo polskie uczynić łatwiéjszém.
Na wzgórzu przeciwném, pięćdziesiąt kilka krzyżackich powiewały chorągwi: pod piérwszą Wielko-mistrzowską z czarnym i złotym krzyżem, w pośrodku którego była tarcz złota z czarnym orłem, szli najcelniejsi rycerze i dwór Mistrza; pod mniejszym proporcem Mistrzowskim ślachta i żołdacy niemieccy; Marszałkowska chorągiew z czarnym krzyżem, składała się z Franków pod wodzą X. Konrada Olesnickiego, którego czarny Szlązki orzeł, zawierał poczet własny xięcia. Chorągiew Ś. Jerzego z białym krzyżem w czerwoném polu, niósł Rycerz Jerzy Gersdorff; Chełmińską Mikołaj Renys, naczelnik bractwa Jaszczurowego (w biały i czerwony pas z czarnym krzyżem). Za nią postępowały Komandorskie, Biskupie, Miast i najemnego żołnierza polowe chorągwie. Wojsko Zakonu, wedle polskich kronik liczyło 83,000 hełmów. W liczbie Komandorów, brakło Henryka de Plauen ze Swiecia, który bronił Pomorza.
Niewiadomo czy przekupieni, czy przelęknieni Czesi najemnicy, przed samą bitwą w liczbie 300 z obozu Króla uszli. Musiało im cóś żołdu zalegać; i w chwili prawie, gdy się za oręż wziąć miano, ciągnąć zaczęli ku Krzyżakom. Przypadkiem Mikołaj podkanclerzy Koronny, spotkał ich uchodzących i spytał, gdzieby zmierzali; a gdy mu hardo o zaległym żołdzie wspomnieli, odparł gromiąc ich: — Żołdu wam nie płacą? mówicie. Bajki to, Król wam go dał z góry i wiécie dobrze, że należność was nie minie, ale wam strach bitwy, którą blizką widzicie.
Tak ich tym wyrzutem zawstydził, że się zawrócili do obozu i bili potém odważnie. Kto wié, jakiby był wypadek téj zdrady, jakie wrażenie na wojsku, gdyby była do skutku przyszła.
Jagiełło znużony wreszcie naleganiem nie tylko Witolda, ale wszystkich wodzów i wojska stojącego w gotowości do boju, wołającego o Króla i domagającego się, aby ich wiedziono na nieprzyjaciela, wyszedł z kaplicy, i od stóp do głów przybrał się we zbroję. Ale ociągał się jeszcze, i takim go strachem przejmowała siła mnicho-rycerzy, że rozstawione konie stały w oddaleniu do ucieczki, na przypadek porażki.
Nim się Król uzbroił, niespokojny lud wrzał już u namiotów, wyzywając głosu trąby wołającéj do boju. Wojska stały o strzał z łuku od siebie, a żwawsi pojedyńcze rozpoczynali harce z Krzyżakami, nie śmiejąc wszakże rzucić się na nich, ażby znak dano; gdyż Krzyżacy mimo widocznie mniejszéj liczby, uzbrojeniem, szykiem umiejętnym, dobrocią koni, i żołnierza, stanowiskiem korzystniejszém, o wiele przewyższali Polaków, a nadewszystko Litwę. Polacy mając czas nasycić się widokiem nienawistnego nieprzyjaciela, rozżarzali w sobie zapał, w harcach sobie ducha dodając, przysięgając umrzéć lub zwyciężyć.
Nie taka była jedność w wojsku pruskiém: tam po większéj części zbieranina obcych, płatnych ludzi, obojętnych żołdaków, którzy z obowiązku i na rozkaz walczyć mieli. Bracia tylko Zakonni nienawiścią i pragnieniem zemsty pałali, ale tych i liczba była niewielka, i wpływ na massy nieznaczący. Wojsko składało się z najemników, ze zbiéranych po nawróconych krajach ludzi, z włóczęgów, a za niém ciurów, rzemieślników, sług, pachołków, wlokło się niemało.
Trzy godziny stały już wojska krzyżackie w szyku bojowym, a południe się zbliżało, gdy Król uzbrojony wreszcie siadł na konia i z jedną tylko chorągwią, którą przed nim noszono (proporcem) wyjechał obejrzéć siły nieprzyjacielskie, ze wzgórza wyniosłego między dwóma gajami. Ztąd oba szyki mierząc oczyma, myślał co za godzin kilka z tego ludu zebranego dla rozstrzygnienia sporu marnego zostanie; — to się rozweselał, to zasępiał (Długosz. XI. 249, suas et hostium vires pensans, interdum laeta, interdum trista sibi ominabatur).
Zjechawszy z pagórka i zebrawszy siła najlepszych żołnierzy około siebie, pasował na Rycerzy zachęcając do boju, krótkiémi lecz pełnémi namaszczenia słowy wléwając w nich ducha; nakoniec gotując jak na śmierć, spowiadał się siedząc na koniu Mikołajowi podkanclerzemu.
Potém zmienił konia, dosiadł tęgiego rumaka cisawego z małą na łbie łysinką, wybranego umyślnie z wielu, i kazał hełm sobie podać. Ten, gdy mu przyniesiono, w ręku trzymając, wydawał rozkazy Mikołajowi podkanclerzemu i innym duchownym, polecając im oddalić się ku obozowi, i pociągom, i czekać tam powrótu swego po bitwie. Uchwalono na tajemnéj radzie, aby Król nie ważąc się w pośród walczących, trzymał między wozami a obozem. Spełniając to Władysław, odesłał Mikołaja podkanclerza ku obozowi, sam przybyć obiecując niezwłócznie.
Gdy się to dzieje w obozie Króla, Mistrz i Krzyżacy niecierpliwią się, i pojąć zwłoki nie mogą; widok sił polskich i szyku trapi ich i niepokoi o bitwy upadek. Mistrz sam tak miał wyraźnie okazać zwątpienie w stanowczéj chwili, że Werner Tettingen zgromił go, aby z siebie złego nie dawał przykładu żołnierzom. Skromnie i smutnie odpowiedział mu Mistrz, źle przeczuwając o bitwie; padł też w niéj, gdy Werner uciekł z placu.
Właśnie Mikołaj podkanclerzy odchodził do obozu, a Król hełm trzymając w ręku do bitwy się sposobił, gdy z krzykiem oznajmiono dwóch nadchodzących od Krzyżaków heroldów. Jeden z nich, herold króla Rzymskiego, miał na zbroi i tarczy czarnego orła w złotém polu, drugi xiążąt Szczecińskich czerwonego gryffa w polu białém; przeszedłszy szyki, zbliżyli się niosąc dwa, wedle rycerskiego obyczaju miecze z pochew wyjęte, pytając o Króla i Witolda, przed których prowadzili ich żołnierze.[1]
Heroldowie ci posłami byli od Mistrza Ulrycha do Króla, aby podbudzić do walki ociągających się ostrémi słowy. Ujrzawszy ich, Król się czegoś niezwykłego domyślił; rozkazał nazad przywołać Mikołaja podkanclerzego, i w przytomności jego, a niektórych panów do straży przy boku królewskim wyznaczonych, jako to: młodego X. Ziemowita Mazowieckiego, Jana Mężyka z Dąbrowéj, Zolawa czecha, Zbigniewa Oleśnickiego sekretarza, Dobiesława Kotyły, Wołczka Rokuty, Bogufała kuchmistrza, Zbigniewa Czajki z Nowego Dworu, królewskiego lancerza, Mikołaja morawca, chorążego mniéjszéj chorągwi, Daniły rusina sahajdacznego królewskiego, wysłuchał poselstwa nie mogąc przywołać Witolda, który szykując jeszcze swoich, między wojskiem się zwijał.
Uczyniwszy pokłon przed Królem, poselstwo swe czynili po niemiecku, a Jan Mężyk ich wyrazy tłumaczył. Ramrich piérwszy tak mówił: — Najjaśniejszy Panie! Mistrz Pruski Ulrych, posyła tobie i bratu twemu (nie mówili tytułów i imion, Długosz. XI. 251) przez nas heroldów te dwa miecze, w pomoc ku przyszłéj bitwie, abyś z niemi i ludem swoim śpieszniéj i śmieléj wystąpił, a nie ukrywał się dłużéj między lasy i gajami ociągając spotkaniem. Jeżeli mało masz placu, ofiaruje Mistrz wiele zapragniesz z tego, który zajmuje, ustąpić, aby cię pobudził do walki, jeżelibyś dłużéj zwlekał.
To gdy wyrzekł herold, wojska krzyżackie jakby poświadczając mu, cofnęły się nieco i ustąpiły; a Król wysłuchawszy zuchwałego poselstwa, (które wedle niemieckich pisarzy nie przez Mistrza, ale przez marszałka Fryderyka Wallenrode wysłaném było), wziąwszy miecze z ręki heroldów nie rozgniewany, ani zapalczywy, lecz do łez poruszony i pokory pełen a cierpliwości, odpowiedział im w te słowa:
— Chociaż dosyć mam oręża w moim obozie, i nieprzyjaciołom, ich broni nie zajrzę, w posiłek jednak dla obrony sprawy mojéj i sprawiedliwości, i te dwa miecze od wrogów zażartych na zgubę moją i narodu mego przysłane, a przez was oddane, w Imię Boże przyjmuję. Do Boga jako do najsprawiedliwszego, niepohamowanéj pychy mściciela, do Jego Matki Panny Bogarodzicy, do patronów moich i królestwa ŚŚŚ. Stanisława, Wojciecha, Wacława, Florjana, Jadwigi uciekam się, prosząc ich, aby na nieprzyjacioł tak zuchwałych i niegodnych, którzy żadną słusznością, ludzkością, pokorą, ofiarą moją uspokoić się nie dają aż krew przeleją, wnętrzności wydrą, mózg wyszarpią — gniew swój spuścili. (Długosz). W pomocy Boga, Świętych Jego, opiece ich, orędownictwie i łasce ufam, że mnie i lud mój siłą swoją i wstawieniem się wesprą, a nie dozwolą upaść pod wrogiem, u któregom nieraz szukał pokoju, a nigdym go znaleźć nie mógł, nawet teraz, gdy wszystko i wy sami zwycięztwo mi wróżycie. Obór placu nie sobie przyznaję, nie na siebie biorę, zostawiam go, jako chrześcjanin Bogu, na tém miejscu potykać się gotów, które mi Opatrzność wyznaczy, i t. d.»
Oddano heroldów pod straż Dziwiszowi Marzackiemu Jelicie, a podkanclerzy wrócił do obozu. Król szyszak wdział, i w Imie Boga wojsko poszło do boju, rozpuszczono znaki na wiatr, zawrzały trąby, wydano rozkazy, wśród modlitwy i od znaku krzyża poczynając walkę. Dotąd Król, który do ostatka czekał pokoju i wyglądał go wśród zbliżających się wojsk i szczęku broni, sądząc, że się choć późno upamiętają Krzyżacy, wstrzymując przelew krwi chrześcjańskiéj — teraz po zuchwałém poselstwie stracił wszelką nadzieję. Pozostał strzeżony na uboczu, nie mięszając się do potyczki, w miejscu niewidoczném nie tylko nieprzyjaciołom, lecz i własnemu żołnierzowi, pod dobrą stojąc strażą. Rozstawione po różnych miejscach konie, aby na wypadek porażki unieść mogły bezpiecznie tego, który wedle słów Długosza, sam stał za dziesięć tysięczny ufiec. Przyboczna straż Króla pod małą chorągwią z orłem białym niesioną przez Mikołaja Morawca, z Kunoszówki Powałę, składała się z sześćdziesięciu kopijników. Otaczający Króla, krom wyliczonych byli: X. Ziemowit młódszy, Teodor X. Litewski z Litwinami, Zygmunt Korybut, Mikołaj podkanclerzy i inni. Włócznię królewską niósł Piotr Medelański.
Witold, pisze nasz kronikarz (Długosz XI. 253), nie ludziom straż swoję, lecz samemu powierzywszy Bogu, latał po wojsku polskiém i litewskiém zmieniając co chwila zajeżdżone konie, z niewielkim pocztem bez żadnéj straży, łamiąc szyki, zachęcając pokilkakroć Litwę swoję do boju, ustawując ją, gromiąc; a najmniejsze cofanie się niewprawnych swych żołnierzy, wołaniem i krzykiem przeraźliwym wstrzymując.
Gdy się ozwały trąby, wojsko polskie zaśpiéwało starą pieśń wojenną Bogarodzica, i podniósłszy włócznie szło raźnie do spotkania; litewskie nie zwlekając, na dany znak Witolda, piérwsze w zapasy poszło.
Mikołaj podkanclerzy z xiężmi i pisarzami królewskiémi wracał do obozu, i płacząc odwracał oczy od Króla i wojsk, gdy go jeden z pisarzy nakłonił, aby się wstrzymał i spójrzał na rzadki i jedyny może widok spotkania dwóch wojsk potężnych, dwóch ludów, w liczbie tak ogromnéj na owe czasy.
Słowy jego obudzony Podkanclerzy, obejrzał się na pole bitwy. Z góry grzmiały już działa krzyżackie, źle ustawione nie czyniąc szkody w szykach polskich. W pośrodku doliny dzielącéj dwa zastępy, wojska z krzykiem zwykłym, wśród huku dział leciały ku sobie. Prusacy z większą napadali gwałtownością, spuszczając się ze wzgórza; Polacy i Litwa, nieco pod górę szli powolniéj. W samém spotkania miejscu, trochę ku prawemu skrzydłu, stały sześć wielkich dębów starych, które gałęźmi swemi obszérną przestrzeń ocieniały; na ich konarach rozłożystych poczepiali się ludzie jacyś w wielkiéj liczbie, dla przypatrzenia bitwie. Taki był huk łamiących się drzewców, bijących o puklerze kopij, gruchoczących zbroje szabel i berdyszów, że o kilka kroków mówiących słychać nie było. Wojska tak się z sobą blisko zwarły, iż noga o nogę, zbroja o zbroję się ociérały, szable w gardła mierzyły. Nie można było rozeznać mężnych od słabych i bojaźliwych, bo wszyscy zbili się w jedną massę, a póty nikomu posunąć nie było podobna, aż w szeregach padł zabity blizko, i zwyciężcy lub obok stojącemu miejsce zostawił. Połamawszy drzewce w piérwszém natarciu, musiano dla blizkości walczyć na szable, berdysze i siekiery, których szczęk, pisze Długosz, słychać było jak bicie młotów w olbrzymiéj rozlegające się kuźnicy.
Począwszy walkę, oba wojska zażarcie biły się przez całą godzinę, a żadne z nich nie cofnęło krokiem; oba pełne były zapału i męztwa, i wnosić nawet niepodobna, przy którém zostanie zwycięztwo. Lecz Litwa, gorzéj zbrojna, słabsza znacznie, rzadziéj stojąca, wytrzymawszy kilkakroć zmierzone na nią natarcia, piérwszą linją cofać się nieco i ulegać poczęła. Lewe skrzydło polskie stało murem. Poznawszy Krzyżacy słabość prawego skrzydła, zwrócili się na nie całą siłą; chciano je zmusić do cofnienia i rozsypki, a objąwszy z téj strony resztę wojska z boku, przełamać jednoczesnym z dwóch stron napadem. Plan ten w części się tylko udał. Natarłszy na Litwę, Ruś i Tatarów, zmusili ich Krzyżacy naprzód, cofnąć się nieco; nacierając potém coraz żwawiéj, piérwszą linję, drugą i ostatnią przełamali z kolei i rozbili, chociaż Witold napróżno krzykiem i biciem zawrócić usiłował na miejsce uchodzących. Litwini w popłochu, za Tatarami poszli w rozsypkę, część za sobą Polaków zmięszanych z ich pułkami pociągnąwszy. Chorągwie Tatarsko-litewskie: Wileńska, Trocka, Żmudzka, Nowogródzka, Wołyńska uszły z placu. W chwili, gdy prawe skrzydło wojsk złamane zostało, a Krzyżacy puścili się w pogoń za uciekającemi, sądząc, że są panami placu i pewne już mają zwycięztwo; gdy chorągiew Rycerska polska Ś. Jerzego, znikła z oczów rzucona wypadkiem wśród popłochu na ziemię, gdy część nawet ufców polskich pierzchnęła pociągniona z placu; zdawało się, że los dnia tego już się rozstrzygnął, na stronę Krzyżaków dając wygranę.
Uciekający, poszli częścią ku Marensee w bagna, gdzie ich wybito, drudzy ku jezioru Lubeń, wycięci także przez ścigających niemców lub pobrani w niewolę; dwa zaś ufce na Seewalde i Ulnów pędziły gnane także, ale w przestrachu takim, że się nie oparły aż w Litwie, roznosząc wieść, iż Król i Witold zabici, a bitwa na głowę przegrana została.
Smoleńszczanie Rusini, lewe skrzydło składający, pod trzema chorągwiami, uporczywie walcząc, dotrzymali placu, i sami tylko nie uszli, przełamać się nie dając, chociaż jedna chorągiew przeparta została, a sam proporzec na ziemię obalony; dwie pozostałe silnie przyległszy do ściany polskiéj z resztą Litwinów Witoldowych pozostały, wytrwaniem bohaterskiém przykład wojsku dając. Witold po ucieczce kilku swoich chorągwi, w rospaczy sądząc, że i Polacy także tracą ducha, posyłał gońców za gońcami do Króla, aby natychmiast wśród wojsk się stawił, śpiesząc przytomnością swoją pokrzepić zapał gasnący. Nareszcie sam naglić i prosić do Władysława poleciał, chcąc go pociągnąć z sobą do reszty walczących. Postrach ten Witolda łatwo tłumaczyć się daje; część litewskich wojsk w rozsypce, na skrzydle prawém cała siła Krzyżaków sparta, już, już przemagać się zdawała, szyki złamane, nieprzyjaciel z dwóch stron mógł objąć Polaków; chorągiew Ś. Jerska, pod którą byli żołdacy Czesi, Morawcy a proporzec jéj niósł Jan Sarnowski czech, uszła do blizkiego gaju, i w nim się przyzastanowiła. Dojrzawszy tylko znaku powiewającego za pobojowiskiem, Mikołaj podkanclerzy (Trąba) myśląc, że to był proporzec Dobiesława Oleśnickiego powinowatego mu, bo krzyż, zwiódł go podobieństwem do krzyża Oleśnickich, pełen gniewu wybiegł z obozu z pisarzami i duchownémi, śpiesząc do gaju, gdzie zdało mu się, że znajdzie Dobka Oleśnickiego. Począł fukać nie rozpoznawszy kogo.
— Czyżeś mógł niewierny i niegodny żołnierzu, wśród tak gorącéj Króla twego i braci twych walki, ze środka walecznych współtowarzyszów, tak haniebnie uciec? nie wstyd że ci uciekłszy z boju, kryć się w lesie? tobie, cóś dawniéj tyle w pojedyńczych bojach zwyciężał? Możeszże znieść bezcześć twoję, na ciebie i ród twój cały, hańbę rzucającą! hańbę niezmytą latami.
Poruszony słowy temi Sarnowski, podniósłszy przyłbicę, która mu twarz kryła, odparł: — Nie ze strachu, ale mimowoli méj Mości xięże, pociągniony zostałem ucieczką drugich z placu; musiałem uciekać z żołnierzem moim.
Wtém przerwali mu żołnierze Morawcy, Jawor i Zygmunt z Rakowa:
— Ręczym ci panie, że myśmy owszem za nim, pod wodzą tego tchórza do lasu uszli za chorągwią, którą niósł, w ślad idąc. Żebyśmy hańby jego nie byli uczęstnikami, rzucamy chorągiew i wracamy do boju.
Wnet opuściwszy Jana Sarnowskiego z chorągwią, co najśpieszniéj popędzili połączyć się z wojskiem polskiém. Cała hańba i kara padła na Sarnowskiego, który gdy do domu wrócił, żona własna przyjąć go nie chciała, i ze zgryzoty umarł późniéj. Ucieczka jego, po bitwie rozniosła się po wojsku, u swoich i obcych okrywając go sromotą; mówiono, że od Krzyżaków przekupiony tak ohydnie sobie postąpił.
Krzyżacy tymczasem błąd wielki ścigając uciekających popełniwszy, nacierali prawem swém skrzydłem na lewe polskie zacięcie, a śpiéw ich:

»Christ ist erstanden.«

dawał się słyszéć coraz głośniej i potężniéj.
Po ucieczce Litwy, niezmierny pył wznoszący się nad pobojowiskiem, lekki deszczyk przybił, a walka nanowo zaczęła się sroższa, niż wprzódy. Krzyżacy wpadłszy całą siłą na wielką chorągiew królewską, którą niósł Marcin z Wroczimowic Pułkozic, nagłym napadem powalili ją o ziemię, lecz wprędce, walczący pod nią najdoświadczeńsi rycerze podnieśli i obronili. A chcąc się poprawić wpadli z nią z zażartością wielką na Zakonników tłumy, w których rzeź i zamięszanie srogie sprawili.
Ci z Krzyżaków, którzy się byli zrazu puścili w pogoń za uciekającemi, powrócili z więźniami, i sądząc, że ich wojsko zwycięża, szli spokojnie do obozu; lecz postrzegłszy, że będące w odwodzie pułki pod wodzą Maszkowskiego na plac weszły, i walka nie ustawała, pośpieszyli rzucając łup i więźniów, swoim już się cofającym na pomoc. Bój się też posiłki nowemi na nowo rozpłomienił; świéży żołnierz wstrzymał rozsypkę, zapełnił miejsca próżne, i utrzymał walkę.
Król tymczasem stojąc na ustroniu, patrzał na bój ufając pomocy Bożéj, i ciesząc się widoczném teraz wojsk swoich przemaganiem.
Wtém, nowych odwodowych szesnaście chorągwi krzyżackich, które jeszcze w boju nie były, weszły w szyk bojowy, i zwróciwszy włócznie, ku miejscu, gdzie Król stał ze swoją strażą, zmierzać się zdawały, grożąc mu drzewcami. Sądząc Król, że z małym orszakiem podołać im nie potrafi, a walka może być niebezpieczna, wysłał sekretarza swego Zbigniewa Oleśnickiego, do blizkich wojsk rozkazując, aby z powodu grożącego Królowi niebezpieczeństwa, co najrychléj lud ku niemu pośpieszał. Właśnie chorągiew, po którą Oleśnickiego posłano, szła do potyczki z nieprzyjacielem; a jeden z królewskich żołnierzy, Mikołaj Kiełbasa Nałęcz, wybiegłszy przeciw Zbigniewowi, zgromił go, i odejść mu precz rozkazał.
— Widzisz, że na nas Niemcy śpieszą, szalony! chcesz żebyśmy szli w pomoc Królowi uchodząc z placu? Cóżby to było jeśli nie ucieczka i sromotne tyłu podanie, dla nas i dla całego wojska, coby nas uchodzących widziało, wstyd a hańba — dla wszystkich nowe niebezpieczeństwo!
Zbigniew Oleśnicki odepchnięty tak od chorągwi dworzan królewskich, ku któréj się był puścił, tylko co odszedł, gdy ta starła się z nieprzyjacielem, i gwałtownie nań napadłszy, do ustępowania go zmusiła; powrócił do Króla z odpowiedzią, że wszystkie półki się biją, a nic na nich teraz we wrzawie i zapale walki, wymódz ani się im dać nawet słyszéć nie można. Przyboczna straż królewska, przez ostróżność, kazała mniejszą chorągiew, pod którą stali, zwinąć i schować, by przytomności Króla w tém miejscu nie zdradzała; a Władysław pozostał do koła objęty konną gwardją swoją, aby go nie postrzeżono. Lecz rozgrzany widokiem walki, i sam już chciał w niéj uczestniczyć, coraz goręcéj się wyrywał, konia ostrogami spinał, nawet Zolawa czecha, który konia pod nim za uzdę pochwycił i strzymał, lekko włóczni końcem odtrącił; na to jednak i na gniew jego nie zważając, przyboczni wstrzymać go potrafili.
Tymczasem rycerz z wojska pruskiego Dypold Kikeryc z Luzacij rodem (Leopold Kökeritz Misnensis?) w przepasce złotéj, w białym kaftanie i cały we zbroi, na cisawym koniu, odbiegłszy od wojska dopadł aż do Króla, potrzęsając włócznią, i wiodąc za sobą owe szesnaście proporców, które szły kierując się na orszak królewski. Władysław porwał i podniósł także swą włócznię, lecz Zbigniew Oleśnicki bez zbroi i miecza stojący, pochwyciwszy tylko kawał złamanéj kopij, uprzedził Króla i zamierzającego się nań już, Dypolda uderzył. Ten pochylił się i z konia zwalił. Upadłego już Król w czoło obnażone osunięciem się przyłbicy uderzył, a żołnierze dobili go i odarli.
Władysław chciał zaraz nagrodzić Oleśnickiego, pasując go rycerzem; lecz ten odparł mu dość dumnie:
— Ja do żołnierzy Chrystusowych należę, i wolę Bogu, niż ziemskiemu służyć królowi.
— Wybrałeś lepszą część — rzekł Król, a ja postaram się abyś nizko nie pozostał. Odtąd to, Zbigniew Oleśnicki wpadłszy w łaski królewskie, szybko wzniósł się do najwyższych w kościele dostojeństw, których zresztą nikt bardziéj nad niego nie był godzien.
Wypadek walki już nie był wątpliwym. Obie linje bojowe krzyżackie rozbite, wodzowie padli po większéj części, chorągwie w nieładzie, rozerwane, porozpraszane; walczyć dłużéj z nadzieją utrzymania placu i zwycięztwa niepodobieństwem już było. Starszyzna i Rycerze otoczyli nieszczęśliwego Mistrza, i chcieli go z sobą pociągnąć do odwrótu, ujść do zamków, a z tych bronić się przeciw Polakom.
Ale on spójrzawszy po polu zasłaném trupami:
— Nie tak, dali Bóg będzie, rzekł, gdy tyle mężnego rycerstwa obok mnie padło, nie chcę i ja żywym z pola ustąpić. To mówiąc, stanął na czele odwodowych szesnastu proporczyków, które dotąd w boju nie były, przy wsi Grunwald stojąc w rezerwie; z ostatnią siłą i ostatnią swą nadzieją idąc jeszcze raz wśród walczących, z których szeregów chorągwie Chełmińska i kilka innych już były uszły.
Owych szesnaście chorągiewek, przed któremi jechał Dypold Kikeryc, zmierzające na królewską straż, za chorążym wyzywającym je do cofnienia się i wołającym: Herum, herum! zwróciły się na prawe skrzydło, gdzie stała większa królewska chorągiew z kilką innemi. Mistrz sam szedł w szeregach.
Zbliżyły się ku Polakom, a ci nie rychło się z niemi starli, bo po kształcie włóczni (Suliczach) wzięli ich zrazu za Litwinów. Piérwszy omyłkę rozeznał Dobiesław Oleśnicki (Dębno) i wyskoczył, wyzywając na harc z podniesioną włócznią; przeciw niemu odkrywszy przyłbicę wyjechał niemiec, i zręcznie wymierzonego ciosu uniknął. Widząc potém Dobiesław całą siłę pędzącą na siebie, w czas ustąpił ku swoim. Niemiec z wzniesioną włócznią pognał za nim aż w głąb wojsk polskich, i spiąwszy konia ostrogami, a dognawszy Oleśnickiego, wierzchowca pod nim przez kropierz (pokrycie) ciężko ranił, sam zaś pośpiesznie uszedł cało.
Wojsko wszystkie, poznawszy już, że to nie byli Litwini, wpadło na nich i otoczywszy, zaczęło tak bić okrutnie, że mało co z tych szesnastu proporców zostało; wszyscy pobici lub w niewolę pobrani.
Gdy się to dzieje, polskie wojska zaciętym bojem wszędzie przełamują Krzyżaków. Ustąpiły naprzód nieco skrzydła, a królewscy posunęli się na wyższe i mocniejsze stanowisko; na samém lewém skrzydle krzyżackiém, udało się w początku posiłkowym wojskom i gościom z żołdakami, nieprzyjaciela wyrzucić trochę z miejsca, które zajmował. Lecz znajdujący się tu lasek zajęty przez Polaków, z niego znów nieustannie napierając na Niemców osłabionych, niedługo utrzymać się im dali i do cofnienia zmusili.
Na prawém skrzydle Witoldowém, przykład wodza i jego zachęcenia, sformowały nową linję bojową, którą lewe skrzydło niemieckie silnie naciskało znowu. Wysłany oddział polski na północ od Tannenbergu stojący ufiec krzyżacki, wyparł ze stanowiska; skrzydło W. Xięcia Litewskiego rozciągając się, zajęło nawet Tannenberg, a lewe krzyżackie zwinęło się i złamało. Gdy jedno skrzydło na północ od Tannenbergu odparte zostało aż ponad staw, a drugie do łąki i bagniska od wsi Grunwald ku Semnitz ciągnących się przyparło się, uściełając plac trupami i walcząc zajadle, królewskie wojsko sam środek linij bojowéj krzyżackiéj, uciskało i łamało, w środek się tłocząc tak, że pozostałe ufce ze trzech stron opasane zostały.
W zażartym boju, sam W. Mistrz ugodzony dwa razy w czoło i w piersi upadł z konia zabity; długo na stosach trupa ciało się jego walało, nim je wynaleziono; prosty ciura polski zadał mu cios śmiertelny.
Po zgonie W. Mistrza, marszałek i komandorowie, z resztą niedobitków z placu uszli, nie widząc już ratunku, chyba w ucieczce.
Świetne i zupełne zwycięstwo zostało przy Polakach.
Jerzy Gersdorf niosący chorągiew Ś. Jerzego, wolał poddać się niż uchodzić sromotnie i ze czterdziestu swemi pokląkłszy, zdał Przedpełkowi Kropidłowskiemu Drui. Ogromny obóz, mnóstwo jeńca, zasoby, ludu siła dostały się w ręce Polaków ze wszystkiemi w obozie znajdującemi się bogactwy i wojennym zapasem.
Napad na obóz spięty łańcuchami i wozami otoczony, był tylko rabunkiem i zniszczeniem; reszta żołnierstwa i sług znajdujących się tutaj zabrana i pobita została. Znaleziono tu pełne wozy dyb, łańcuchów i kajdan przygotowanych na jeńców, (tak Krzyżacy pewni byli zwycięztwa); jakieś narzędzia męczarni, płótna smołą nasycone do podpalania i t. p. W kwadrans nieprzyjacielskie wozy, których było do tysiąca tak rozerwano, że ślad ich najmniejszy nie został. W obozie znalazły się w wielkiéj ilości beczki z winem, do których przypadłszy utrudzony żołnierz, w szyszaki, rękawice, buty wino toczył i pił. Król lękając się upojenia, z któregoby mógł nieprzyjaciel korzystać, a lud podlegać chorobom i do dalszéj wojny stać się niezdatnym, kazał beczki porąbać; natychmiast dopełniono tego, i wina moc wielka płynąc strugą przez stosy trupów, których wiele w obozie legło, zmięszana z krwią ludzi i koni, potokiem juchy czérwonéj płynęła aż na łąki pod Tannenbergiem. Ztąd urosła bajka iż w bitwie krew lała się strumieniami. Niedaleko obozu w lesie, znaleziono po bitwie zatkniętych siedem chorągwi krzyżackich, które królowi odniesiono.
Plac był usłany trupem, konającémi, rannémi; wjechało nań wojsko i spójrzało na uciekających dokoła i rozpierzchłych Krzyżaków, za któremi puściły się pogonie po łąkach i lasach, biorąc licznego niewolnika, gdyż Król zakazał uchodzących zabijać. Wysłano gonić i zabiérać tylko, najsrożéj mordu przestrzegając. Mnóstwo też pobrano żywcem, i przyprowadzono do obozu; inni nagle napędzeni potopili się w jeziorze o dwie mile odległém. Liczono zabitych do pięciudziesiąt, niewolnika do czterdziestu tysięcy, ale liczba ta widocznie przesadzona. I wojsk i poległych, rachunek bardzo rozmaicie podawany bywa. Niemieccy pisarze zwiększają siły polskie, podnosząc je do stu kilkudziesiąt tysięcy, aby klęskę Zakonu mniéj haniebną uczynić; zmniejszają znowu siły krzyżackie. Wapowski, liczbę zabitych Prusaków do 50,000 podaje, niewolnika tylko 14000 i pięćdziesiąt jedną zabranych chorągwi; o stracie polskiéj nie pisze. Gobelin, pisarz włoski blizki tego czasu, do 94,000 z obu stron poległych powiada.
Ze strony Krzyżaków straty były niezrachowane, ogromne. Oprócz Mistrza i wojsk swoich stracili komandora Kuno von Lichtenstein, marszałka Fryderyka Wallenrod, W. szatnego Hr. Alberta von Szwarzburg i Tomasza Merheim podskarbiego Zakonu. Komandorowie Grudziądza, Starogrodu, Engelsburga, Nieszawy, Strazburga padli na placu, potykając się do ostatka. Niektórych trupy otoczone były jakby wałem żołnierza u boku ich poległego. Uszli tylko, W. szpitalnik Tettingen, komandorowie Balgi i Gdańska. Dostali się w niewolę Jerzy Gersdorf, X. Konrad Olesnicki i Kazimierz Szczeciński; oba długiém więzieniem opłacając poświęcenie swoje dla Zakonu.
Dwóchset rycerzy Zakonnych, a sześciuset licząc z obcemi padli, w 40,000 ludu uściełając pole bitwy; Polaków i Litwy liczą około 60,000 poległych. Sto tysięcy trupa blizko, pobojowisko okryło, a mnóstwo pokonanych, rannych poszli w więzy polskie; obóz, działa, chorągwie, wszystko dostało się Polakom.
Potęga Zakonu złamaną została na wieki; ostatnia godzina siły jego, nadziei wzrostu, wybiła: poczynały się dni walki ciężkiéj i utrapionéj, w któréj Krzyżacy wytrwać do końca nie mogąc, suknię swą zrzucić i wiary zaprzéć się mieli. Polska gdyby umiała korzystać ze zwycięztwa swego, byłaby całkowicie owładła Prussami i zniszczyła od razu Zakon do szczętu.
Witoldowi niektórzy przypisują złe rady, a nawet niezupełnie szczére posiłkowanie Króla, pod pozorem, że się mógł lękać, aby zbyt silna Polska, Litwą całą nie zawładła potém, i nie pochłonęła jéj w sobie.
Marzył on wprawdzie o niezawisłości Litwy, ale w dniu tym nie myślał pewnie, tylko jak zwyciężyć najsroższego wroga swego, Zakon. Owszem, jemu wielka część chwały dnia tego należy: Król sam ani ustawiał, ani zachęcał do boju; Witold zaś cały czas bez straży, sam jeden między wojskiem zagrzewając, porządkując, walcząc, nie ustępował z placu na chwilę. Plan bitwy i wygrana, są dziełem jego naprzód, a potém męztwa Polaków. Dla tegośmy, się uważając to zwycięztwo za Witoldowe, rozszerzyli z opisem stanowczéj w dziejach Polski i Litwy chwili boju, jednéj z najpiękniejszych scen historycznych, których pamięć nas doszła. Długosz, którego ojciec przytomny był bitwie, opisał nam ją wybornie, a opowiadanie jego jest arcydziełem w swojém rodzaju; szliśmy za niém, dodając tylko co niemieckie źródła skąpo, o dniu tym udzieliły.
Gdy się wojska w pogoń za uciekającemi z rozkazu Króla puściły, sam Władysław na wynioślejsze podjechał wzgórze, i tu położył, spoglądając na uciekających, goniących, wiedzionych brańców i krwawe pobojowisko. Tu ku niemu przybył Witold, który po piérwszéj ucieczce Litwinów, walczył przebiegając ufce polskie, kierując bitwą i nieschodząc z placu — z wesołą nowiną o wzięciu dwóch braci Marguarda Salzbach, komandora Brandeburgskiego, którego ujął Jan Długosz i Andrzeja Sonnenberga zabójcy dzieci Witoldowych. Ci dwaj, w czasie zjazdu w Kownie Mistrza z W. Xięciem łajali go obelżywie i sromotnemi wyrazy zbezcześcili matkę jego Birutę, wyrzucając jéj pogaństwo.
— Nad temi, karą śmierci się pomszczę! zawołał Witold. Król Władysław wcale niezapalony zwycięztwem, powolniejszy zawsze i łagodnością tchnący, przerwał, zakazując mścić się nad więźniami. — Nie godzi się, rzekł, miły bracie, nad nieprzyjaciołmi pokonanemi mścić się i pastwić. Pokonaliśmy ich nie męztwem naszém, lecz łaską Bożą, nie upominajmy się u nich więcéj o krzywdy nasze, ale dziękujmy Bogu za zwycięztwo. Obejdźmy się łaskawie i łagodnie z więźniem, przebaczmy tym, którym los życie w bitwie darował.
Byłby może Witold za radą Króla poszedł, gdyby go nowe pełne dumy, obelżywe wyrazy dwóch jeńców do ostatka nie rozdraźniły. Rozgniewany ich zuchwałą mową, następnéj niedzieli d. 20 Lipca na stanowisku pod Morung, wywieźć kazawszy za obóz, mimo królewskiego oporu, pościnał. Gdy Witold wyrzucał Marguardowi obelgi dawne i zuchwałą mowę, ten miasto błagać go i przepraszać, odparł:
— Żem dzisiaj zwyciężony, to mnie nie poniża. Dziś mnie, jutro tobie los ten zgotowany może — na to wojna.
Lecz wróćmy do pobojowiska.
Nad zmierzchem król Władysław ze wzgórza, na którém stał, zszedłszy, cofnął się od krwawego placu na ćwierć mili, wielką liczbę wozów prowadząc za sobą w stronę ku Marienburgowi, i tu legł obozem. Wojsko wracające z pogoni ściągało się na nowe stanowisko, wszyscy weselili się ze zwycięztwa i radowali pojmując jak było stanowczém, i wielkiego dla przyszłości znaczenia. Całą noc przybiegały oddziały z łupem i jeńcem, a Król czuwał, odbierając chorągwie i niewolnika, rozporządzając nim tymczasowie do jutra.
Gdy przyszli na miejsce, gdzie obóz rozbić miano, Król z konia zsiadłszy, zmęczony pracą i upałem, położył się pod drzewem na łożu usłaném na prędce z gałęzi wiązowych; przy nim pozostał tylko jeden Zbigniew Oleśnicki. Od krzyku i częstych rozkazów w ciągu bitwy dawanych, Król ochrzypł zupełnie, tak, że ledwie mówiącego dosłyszéć było można. Rozbito namiot, wszedł doń Władysław i zbroje złożywszy, rozkazał jeść podawać co najprędzéj; cały dzień bowiem, zarówno z wojskiem nic w ustach nie miał, i aż o zachodzie słońca dopiéro posilił się nieco. O mroku upadł dészcz rzęsisty i lał noc całą, tak, że wielu rannych z obojéj strony, porzuconych na placu bitwy, coby przy ratunku wyżyć mogli, pozalewał. Nad ranem herold królewski Boguta ogłosił, iż się wojsko cały dzień jeszcze następny w tém miejscu zatrzyma; a żołnierze mają się zbiérać rano pod namiot królewski dla mszy Świętéj, podziękowania uroczystego Bogu za zwycięztwo i oddawania jeńców wodzom lub Królowi.
Mszczuj ze Skrzynna przyszedł z wieścią o zabiciu Mistrza, w dowód składając łańcuch złoty z relikwjarzem, który dworzanin jego Jurga, z zabitego odarł. Słysząc to, westchnął Władysław i łzy mu się potoczyły z oczów, nad taką losu dumnych odmianą.
— Oto rzekł, rycerze moi, jak Bóg karze pychę. Ten co wczoraj kraje wielkie i królestwa miał pod sobą, który nikogo równym sobie nie uznawał, opuszczony od wszystkich, leży nędznie zabity, pokazując na sobie jak duma niższą jest od pokory.
Za zdaniem królewskich radźców, trzy dni jeszcze leżeć postanowiono w tém miejscu po zwycięztwie, podobno, aby wygranę, otrzymaniem placu widoczną i niewątpliwą uczynić. Pamiętano bowiem, że Władysław Łokietek odwrótem rychłym ku Wielkopolsce, zwycięztwo swe nad Krzyżakami w wątpliwość podał. Był to błąd wielki, o który obwiniają naczelnika Rady wojennéj, Witolda, i słusznie może. Inni radzili daleko lepiéj, aby bez zwłoki dniem i nocą spieszyć pod Marienburg, i obledz miasto, które w chwili powszechnego popłochu, po rozsypce i pogromie, byłoby się bez walki i trudności poddało.
Nieszczęściem przemogli doradzający pozostać na miejscu, i to, wszystkie następstwa tak świetnego zwycięztwa, wszystkie korzyści jego zniszczyło. Krzyżakom dano czas rozpatrzéć się, uzbroić, zebrać.
Uradowani wygraną Polacy, potrzebowali wytchnąć po niéj i nacieszyć nią swobodnie. Obóz legł niedaleko pobojowiska. Sprawiedliwie wyrzucano jako niepowetowany błąd Królowi, że spieszącego do Marienburga z posiłkami komandora Swiecia, de Plauen, nie uprzedził.
D. 16 Lipca, dzień wszedł pogodny, dészcz gwałtowny ustał; i z rana zaraz polecił Król szukać ciał, Mistrza i komandorów, dla uczciwego pogrzebu. Wysłano jeńca jednego, dworzanina Mistrza, chełmnianina Bolemieńskiego, aby rozpoznał ciało. Ten wskazał je wkrótce, a było przeszyte dwa razy w głowę i piersi; znaleziono także trupy marszałka, Wielkiego komandora i reszty znaczniejszych poległych.
Patrzał Król na nie gdy je przywieziono, oglądał zadane rany, lecz nie cieszył się, ani śmiał, ani łajał, jak piszą Niemcy, którzy dodają, że podle namiotu królewskiego trup W. Mistrza leżał na pośmiewisko i wzgardę; owszem smętny był i łzawy, a kazawszy ciało przyzwoicie okryć, na wozie szkarłatnym, odesłał dla pogrzebu do Marienburga, gdzie w sklepie Ś. Anny złożone zostało. Reszty pobitych ciała, w drewnianym kościołku Tennenbergskim pogrzebione były; gdzie zwyciężonych i zwyciężców martwe reszty, z równą okazałością i obrzędem oddano ziemi, na wieczny spoczynek. Ranni Polacy i Krzyżacy, z równą troskliwością leczeni i pielęgnowani byli. Z polskiéj strony po obrachunku rycerzy znaczniejszych, tylko dwunastu zabrakło, ale ludu mnogo.
Odbyło się dziękczynne nabożeństwo w obozowéj kaplicy królewskiéj ze śpiewakami w obec całego wojska: odprawiono trzy msze o N. Pannie, o Duchu Św. i Trójcy Świętéj. Przy innych ołtarzach śpiewano msze i nabożeństwo żałobne za dusze poległych w boju. Namiot cały przystrojony był w chorągwie pobrane, które rycerze znieśli i do koła obwiesili; rozpuszczone na wiatr szeleściły wśród śpiewów pobożnych (Długosz).
Potém Król znaczniejszych zaprosił do swego stołu, jako Witolda, X. Janusza i Ziemowita starszego i młodszego XX. Mazowieckich a nawet brańców wojennych XX. Konrada Białego Oleśnickiego i Kazimierza Szczecińskiego, wziętych we wczorajszéj potyczce.
Pozostała reszta zakonników w Malborgu z posłami Węgierskiemi, Mikołajem de Gara i Sciborem ze Sciborzyc, oczekiwali niespokojnie wieści, gdy jeden z krzyżaków, zdyszany unosząc życie z potyczki nadbiegł we zbroi, donosząc o wielkiéj przegranéj Zakonu i pobiciu wojsk na głowę. Lecz że się u niego dokładnie rozpytać nie było można, wniesiono, że cząstkową jakąś potyczkę przegrali Krzyżacy. W ślad jednak za nim nadbiegli i inni uciekający, potwierdzając wiadomość.
W liczbie tych zbiegów, był Piotr Swinka Dobrzyński chorąży, który przed potrzebą do Krzyżaków przeszedł. Ten dopiéro całą rzecz opowiedział jak była. Towarzysze Scibora, polacy, pełni byli radości, lecz Scibor nakazał im ją miarkować.
Niemcy ledwie dawali wiarę swéj klęsce, aż gdy wszyscy inni uchodzący potwierdzać ją poczęli, uznano nareszcie, że tak być musiało. Naówczas wielka rozpacz opanowała wszystkich, nie widziano nigdzie ratunku, zwątpiono o Zakonie, każdy o sobie myślał tylko.
Gdyby był Król naówczas nadciągnął, byłby niechybnie Malborg opanował; kilka dni bowiem upłynęły w smutku, niepewności, naradach, bez żadnéj gotowości do obrony.
X. Janusz Mazowiecki (Czerski i Warszawski xiąże), pamiętny niewoli swéj przed sześcią laty u Zakonu, i gorzko mając ją na sercu; poruszony klęską swych nieprzyjacioł, przyszedł przed namiot królewski i naprzód Bogu padłszy na kolana, potém Królowi, Witoldowi i innym panom, dziękował z całém swojém wojskiem za oswobodzenie. Zakończył zaś dziękczynienie temi słowy: — Tobie zaś N. Panie z mojém wojskiém, mieniem, ze wszystkiém co mam, z potomkami memi, przyrzekam wdzięczność, pomoc i posłuszeństwo.
Po wspaniałym stole królewskim, kazano żołnierzom oddawać więźniów i sprowadzono ich wszystkich na széroko rozległą dolinę, gdzie sześciu pisarzy sposobili się spisać ich wszystkich imiona i nazwiska.
Szli więźniowie naprzód przed Króla, potém przed pisarzy, osobno rycerze Zakonni, osobno Prusacy, Chełmnianie, Inflantczycy, mieszczanie pruscy, Czechy, Morawcy, Szlązacy, Bawarczycy, Misnijczycy, Austrjacy, Reńczycy, Szwedzi, Fryzy, Luzatczycy, Turyngi, Pomorzanie, Szczecińscy, Kaszubi, Sasi, Frankończycy, Westfalczycy i t. d. gdyż z tylu różnych narodów składało się wojsko krzyżackie; najwięcéj w niém jednak było Czechów i Szlązaków. Rozdzielono ich narodami, kazano stawać kołem, a pisarz w pośrodku spisywał imiona, ród, dostojeństwa.
Potém szli dwaj panowie polscy Zbigniew z Brzezia marszałek i Piotr Szafraniec podkomorzy, każdego więźnia przysięgą i rycerskiém słowem zobowiązując, aby się stawili wszyscy na zamku Krakowskim przed Janem Ligęzą z Przecławia, wojewodą Łęczyckim, Jaśkiem z Oleśnicy sędzią Krakowskim i Przedborem z Przechód podstarościm Krakowskim, na przyszły Ś. Marcin. Potém wziąwszy od nich przysięgę, Król prawie wszystkich, krom znakomitszych, wolno rozpuścił. Xiążąt zaś Kazimierza Szczecińskiego i Konrada Oleśnickiego, Gersdorfa, Wacława Dunina czecha i braci Krzyżackich zatrzymano i osadzono w zamkach pod strażą, w Łęczycy, Sieradziu, Tęczynie, Lublinie, Sandomiérzu, Lwowie i Przemyślu.
Spisywano jeszcze pobranych, gdy Władysław siadłszy na koń z Witoldem pojechał oglądać plac boju i trupa, Bolemowski pokazywał pobitych Królowi, wymieniając nazwiska; niektórych, jak Hr. Vende, sam Władysław poznał. Z téj smutnéj przejażdżki, Jagiełło wieczorem dopiéro powrócił. Wysłano do Polski dla uwiadomienia Królowéj, arcybiskupa Gnieznieńskiego, PP. Rady, Akademij i Magistratu Krakowskiego o zwycięztwie otrzymaném, gońca komornika królewskiego Mikołaja Morawca z Kunoszówki. Na znak, posłana chorągiew Pomezańska Biskupia Ś. Jana Chrzciciela z orłem. Radość w Polsce i Litwie, tak była wielka, jak zwycięztwo.
Król nadawszy listy do miast Torunia, Chełmna i innych zalecające poddanie się, d. 17 Lipca nareszcie ku Malborgowi wyciągnął.
Jeńców rozpuszczono w drogę, dając im odzienie, żywność i przewodników, aż do Osterode; było ich około 40,000 jak piszą. Wojska posunęły się na zamki pruskie, biorąc je po drodze bez oporu, i osadzając polską załogą. Tegoż dnia, przyszli posłowie biskupa Warmińskiego oświadczając poddanie się jego i prosząc, aby Król dóbr jego oszczędzić kazał. Odpowiedziano im żądając, aby sam biskup przybył ziemie swe poddać i hołd złożyć.
Stan Prus był opłakany i przerażenie największe, bezład zupełny. Zakon tracił wszelką otuchę i nadzieję obrony, i gdyby nie odwaga Hr. Henryka von Plauen komandora Swiecia, który pośpieszył ostatek sił zebrać i Malborga bronić, Krzyżacy jużby się po Grünwaldskiéj potrzebie nie podnieśli.
Kraj cały był w rozpaczy, zamki ogołocone, lud rozpierzchły poddawał się wszędzie, grody otwierały bramy; opór zdawał szaleństwem, w samym Zakonie posłuszeństwa nie było. Bracia zabierali, co kto mógł zarwać, rozdzierali skarbce i uciekali do Niemiec; ślachta i mieszczanie pozostałych zmuszali poddawać się Królowi. W tak rozpaczliwém położeniu, Henryk von Plauen sam jeden ufał jeszcze w tajemną siłę Zakonu, i podźwignienie się po śmiertelnéj klęsce. Wysłany do Pomorza, dla obrony granic, dowiedział się o bitwie pod Tannenbergiem, połączył z Hr. Henrykiem von Plauen stryjem swoim, który zapóźno przyciągnąwszy, w boju pod Grünwaldem nie był, i trzeciego dnia po odebraniu wiadomości o porażce stanął już w Marienburgu. Tu zebrawszy zrozpaczonych rycerzy na radę, oświadczył im, że postanowił się bronić. Wzięcie stolicy téj stanowiło o losie Zakonu, gdyż Król był w myśli zaraz po zdobyciu jéj, ogłosić rozwiązanie Zgromadzenia tego i objąć jego posiadłości.
Zamek Malborski wszakże niełatwy był do zdobycia; spiesznie zebrano żywność, lud z miasta dla obrony jego, a miasto same spalono. Ratusz tylko i kościoł jeden zostawując na pogorzelisku.
Oręż, z którego ogołocona była twierdza, ściągniono z krzyżackich zamków pobliższych, żywność także i wszelkie zapasy potrzebne do dłuższego utrzymywania się w twierdzy. Wreszcie most na Nogacie i szaniec broniący go, którego osadzić, dla małéj ludu liczby nie było można, zniszczono całkiem, przystęp z téj strony utrudniając. Dzień i noc pracowano nad odwróceniem grożącego niebezpieczeństwa. Hrabia Plauen obrany zastępcą W. Mistrza, gdyż rzeczywistego wyboru dla małéj liczby zakonników, uczynić nie było można. Wzmocniono osadę zamkową zbiegami i niedobitkami z pod Grünwaldu, a miasta jak Gdańsk i inne, ludzi też zbrojnych dostarczyły. Dwa tysiące ludu składały osadę górnego zamku, a dwa tysiące średniego zamczyska; tysiąc ludzi pod dowództwem stryja Plauen’a bronili podzamcza, gdzie za piérwszym obwodem murów, lud się i mieszczanie schronili.
Gdy tu garść zakonnych sił do obrony się sposobi, Jagiełło idzie na Mohrungen i Hohenstein, gdzie d. 18 Lipca obozem się kładnie. Tu posłowie z zamków okolicznych przybywali je poddawać, a Król przyjmował klucze i wyznaczał dowódźców. W powszechnym popłochu, posłowie Węgierscy uszli do Gdańska, zapewne dopominać się pozostałych 20,000 czerwonych złotych, które im W. Mistrz przeszły, wypłacić tu zobowiązał się. Dziewiętnastego Lipca poddał się zamek Mohrungen, który objął Andrzéj Brochocki, inne z kolei zdawały się bez wystrzału.
Dnia dwudziestego Lipca od Mohrungen przeszły wojska do miasteczka i jeziora Czołpie pod Pruss-markski zamek, gdzie obóz rozbito. Preussisch-Mark poddał się; skarbiec i drogie w nim zabrano łupy, ale Jan Socha Nałęcz, po popisaniu skarbcu wracający z całym pocztem zabity został, o co posądzano Mroczka z Łopuchowa, któremu zamek był oddany, od czego się on odprzysiągł. Dnia 21 Lipca postępowało wojsko pod jezioro Bolstadtskie u Dzierzgowa; 22 Dzierzgowski zamek wzięty, gdzie osada odbiegła ognie na kuchni, piwnice pełne, składy owsa, wina, ryb, piwa, mięsa, zboża i odzienia. Tu wiele szat Król na wojsko rozdał, i wojsko w żywność się zasposobiło. Dwudziestego trzeciego cały dzień, tu spędził Król, z kaplicy tutejszéj piękne rzeźby na drzewie zabrać i odesłać do Polski rozkazując; 24 o pół drogi między Dzierzgowem a Marienburgiem stanął obóz u wsi i jeziora Starytarg (Altmarkt).
O dwie mile od Malborga, zaszli Królowi drogę posłowie Henr. von Plauen prosząc o bezpieczeństwo i ochronę miasta. Odpowiedziano im przyrzeczeniem ocalenia miasta, które tymczasem spalone zostało.
D. 25 Lipca, wyprawione naprzód chorągwie dla zajęcia stanowisk, i wojsko legło nareszcie pod zamkiem Malborgskim. Polskie wojsko rozłożyło się od wschodu i południa; litewskie poniżéj, Podolanie i Rusini na osobnych stanowiskach w stronie południowéj.
Oblężenie odpiérane żwawo przez Krzyżaków, poczęło się ustawicznemi szturmami ze strony Polski, Litwy i Rusi, która pokilkakroć usiłowała wedrzéć się do zamku. Ustawione działa niewiele szkodziły oblężonym, chociaż dzień i noc ogień z nich trwał nieustannie. Górny zamek opasany Nogatem, pogorzeliskami miasta i szerokiemi a głębokiemi rowy, nie mógł być strzałami dosięgniony; średni (dwór W. Mistrza) od wschodniéj strony, działa polskie nadwerężyły znacznie; podzamcze zagrożone było najsilniéj przez Polaków. Przecież pomimo usiłowań, nigdzie murów opanować nie było można. Trzy oddziały wojska Jagiełły, działały nieznużone każdy oddzielnie: na południo-wschód stał Król z Polakami, na południo-zachód Litwa i Ruś z Witoldem, daléj od strony południa i północo-zachodu, zalegały ordy Tatarskie, które aż północo-wschodnią część zamku obejmowały, przechodząc płytkie wody Nogatu. Działa polskie ustawiono na sklepieniu kościoła Ś. Jana, pozostałego w spaloném mieście.
Oblegającemu wojsku miasta Elbląg i Toruń, musiały dostarczać żywności, wojennych zapasów, prochów i innych potrzeb; za ich przykładem szły i inne miasta. Gdy Tatarowie i Litwa, przeszli Nogat, cała tamta strona wyspy stała się ich pastwą, mieszkańcy uciekać musieli zabijani, chwytani, a nawet wsie i dalsze osady cierpiały.
Litwa też posuwała się aż do Wisły, zkąd ledwie ją lud z Gdańska podesłany potrafił odeprzéć; wycieczki wszakże aż na Nehring nie ustawały.
D. 28 Lipca ku wieczorowi, usiłowały dwie chorągwie Oleśnickiego, na kolejnéj straży będące, ucierając się z Krzyżakami u podzamcza, wedrzéć na piérwsze wały. Nad zmierzchem dokazały tego, i na podzamcze wpadli piérwsi Jakób Kobyliński z Dobiesławem Oleśnickim, idąc z krzykiem ku murom zamkowym. Gdyby za niemi poszła cała wojsk siła z równą odwagą, od piérwszego razu byliby się do zamku dostali przez wyłom, którego nie miano czasu zamurować, a raczéj przez wrota jakieś mało obronne. Ale się to nie udało. Poźnym wieczorem, Krzyżacy spalili most na Wiśle od Tczewa, aby ztąd Polacy do zamku przystępu nie mieli, a przez całą noc w drugim zamku wyłomy i bramy pozamurowywano. Tejże nocy, Król wwiódł działa na Ś. Jański kościół, z których gęsty ogień poczęto; w litewskim też obozie stojące, ciągle były czynne, jedne w koło ogrodów, drugie od strony Wisły pod górą. Namiot królewski i kaplica stały na wzgórzu nad Wisłą, zkąd zamek cały prawie do koła obejrzéć było można.
Pomimo zdobycia piérwszych wałów, oblężenie to spóźnione, na długie i niepomyślne się zanosiło. Dano czas zebrać się w siły i naradzić Komandorom; a tego błędu już nic nie mogło nagrodzić.
Tymczasem miasta pruskie poddawały się z kolei: już w czasie oblężenia Malborga, Gdańsk, Elbląg, Chełmno, Królewiec, Swieć, Gniew, Czczów, Nowa Brodnica, Brandeburg, cztéréj biskupi: Jan Warmiński, Arnold Chełmski, Henryk Pomezański i Jan Sambijski osobiście się Królowi z ziemiami poddali. Wszyscy po homagjalnéj przysiędze uwolnieni, a miastom i ziemiom nadane przywileje, zamki osadzone polską załogą i dowódzcami.
Gdy król Jagiełło zamki swoim rycerzom rozdaje, zapominając o Litwie, gdyż dwa tylko małoznaczące puścił Witoldowi; gdy zewsząd bogate dary i kosztowności mu zsyłają z łupów zabranych, a Król je w znacznéj części na polskie i litewskie rozdziela kościoły; — oblężenie bez skutku przedłuża się do końca Lipca. Owszem Krzyżacy połączeniem z Inflantczykami, coraz się stają groźniejsi, a obrona zamku upartsza. Na prośby o układy Henryka Plauen, gdy się domagano koniecznie zdania Malborga, wszelka nadzieja zawarcia pokoju spełzła. Król Władysław mocen swém zwycięztwem chciał dokonać dzieła i zdobyć gród, ale już było po czasie.
W królewskim obozie drobne niepowodzenia przy przedłużoném oblężeniu czuć się dawały; zagwożdżano działa, mury waliły się na oblegających, konie padały, a z ich ścierwa wylęgłe much uprzykrzonych roje, dokuczały wojsku; dostatek tylko żywności, zboża, odzieży i pieniędzy, trwał jeszcze.
Wtém dowiedziano się, że Mistrz Inflantski Hermann ciągnie na odsiecz Malborgowi w osiemset koni, i potajemnie przebywa w okolicy Królewca. Król dla dotarcia, posłał Witolda z dwónastą polskiemi chorągwiami. Spotkał W. Xiąże Mistrza u Pasargi; tu miano się już potykać, ale polscy kronikarze opowiadają, że Mistrz Inflantski zażądał potajemnego widzenia się z Witoldem. Wiedzieli Krzyżacy, że myśl opanowania Litwy i uczynienia jéj państwem odrębném, trwała w umyśle Xięcia. Za poradą więc króla Zygmunta, a może z własnéj głowy, mistrz miał w tém widzeniu się (jak się domyślano), obiecywać Witoldowi, iż Zakon ustąpi mu chętnie Żmudzi, i więcéj dopominać już nie będzie; wskazywał korzyści przyszłe dla Litwy w połączeniu z Zakonem, a groził, jeśliby Polska w siły się wzmogła, zastraszającemi jéj dla niepodległości litewskiéj zamiarami.
Wapowski opowiada z podań rozmowę, jaką chytry krzyżak miał sobie zniewolić Witolda: »Postrzegłszy, że siłą nic nie dokona, udał się do zdrady, zażądał od Witolda bezpiecznego zjazdu i rozmowy, co skoro wyjednał, rzekł z niemiecką chytrością: — »Nie przybyłem z tak małym oddziałem jazdy do Pruss dla toczenia wojny, wiém, że wcale nierówną miałbym walkę z najpotężniejszym królem, ale chciałem wstawić się za Krzyżakami i być pośrednikiem pokoju. Zaklinam W. X. Mość, abyś się z królem Władysławem porozumiał, i nie dopuszczał zupełnéj zagłady tego rycerskiego Zakonu Marji Bogarodzicy, pamiętając na to, jakich niegdyś doświadczyłeś od niego dobrodziejstw, tułaczem będąc i wygnańcem z własnéj ojczyzny, przyjętym i przez wiele lat łaskawie utrzymywanym przez Krzyżaków. Krzyżacy nie tylko zachowali się względem W. X. Mości z należytém uszanowaniem, lecz Litwę nawet, z któréj was niesprawiedliwość braterska wyzuła z pomocą ich oręża i dostatków odzyskaliście. Najniewdzięczniejszym byłby, ktoby takich przysług zapomniał; teraz pora, teraz czas, abyś nam W. X. Mość za dobrodziejstwa otrzymane nagrodził.
Niech was to nie zastanawia, mówił jeszcze, że Zakon wprzódy dopominał się u was Żmudzi, do któréj mniemał mieć prawa, a co jak widzę najwięcéj W. X. Mość przeciwko nam jątrzy. Trzymaj sobie W. X. Mość na zawsze swoich Żmudzinów; ja sam zobowiązuję się słowem mojém rycerskiém, że nigdy z tego powodu między nami do sporu nie przyjdzie.»
Lecz czego nie namienia Wapowski, a co zapewne najważniejszém było w rozmowie, to umiejętny rzut oka na wielkość przyszłą Polski, która, wkrótce Prussy odziedziczywszy, Litwę pochłonąć miała.
Tak Witolda sobie ująwszy, wojsko swoje odesławszy ku Baldze, Mistrz sam tylko w pięćdziesiąt koni, prowadzony przez Witolda, zjechał do obozu królewskiego pod Malborg. Chcą kronikarze, żeby już naówczas między nim a Witoldem, skryta umowa jakaś zawartą była. Za staraniem i wstawieniem się W. Xięcia, Mistrz Inflantski pod pozorem namowy o poddanie wpuszczony został do zamku. Po kilku dniach naradziwszy się z Henrykiem Plauen o sposobie dalszego postępowania i układach z Witoldem, wyszédł nazad.
Odtąd zastępca W. Mistrza ani chciał słyszéć o pokoju. Król już wprzód podawane przez niego warunki odstąpienia ziemi Michałowskiéj, Chełmińskiéj i Pomeranji, przyjąć chciał teraz, ale zastępca Mistrza zgodzić się na to nie myślał.
Uczuł też Jagiełło odmianę w Witoldzie, który ostygł na dalszą wojnę i wybiérać się począł do Litwy, życząc zaniechać dłuższego oblężenia.
Tymczasem błąd za błędem popełniano: wchód i wynijście z oblężonego zamku było prawie swobodne, a pleban Gdański wywiózł z niego 30,000 złotych przeznaczone na zaciągi za granicę. Sam Król zapóźno się opatrzywszy mówił, że oblężenie zmieniało postać, gdyż oblegający stawali powoli oblężonémi.
W Sierpniu Witold różne ku temu zmyślając powody, przekładał konieczną potrzebę odciągnienia z pod Malborga i powrótu do Litwy; upewniał, że choroby grassują w wojsku jego, nieprzywykłém do zbyt tłustych i pożywnych pokarmów, których Litwini nie używali doma; straszył, że słabość i śmiertelność rozszérzyć się mogą. Próżno król Władysław starał się różnemi sposoby, namowy i prośbami odwrócić to postanowienie, tak szkodliwe dla ogółu a tak ważnego sprzymierzeńca mu odbiérające. Nareszcie widząc Witolda nieporuszonym, i codzień wyraźniéj niechętnym, dozwolił mu powrótu do Litwy. Witold oddane mu obwody Balgi i Brandeburga, listem do ślachty i dowódźców zamkowych, zachęciwszy przed odejściem do wierności i wytrwania, obiecując nagrody jeśliby zostali przy nim niezłomnie; — obóz swój zwinął i odszedł z pod Malborga.
Król obawiając się zasadzek, dał mu dla odprowadzenia go do granic Litwy, sześć polskich chorągwi. Zasadzka Inflantczyków czyniła to potrzebném, gdyż w tajemne umowy gdyby jakie i były, nie bardzo ufać było można. Polacy odprowadziwszy Witolda, wrócili nazad do obozu pod Malborgiem.
Wkrótce potém odeszli i xiążęta Mazowieccy od Króla; oblężenie coraz się cięższém stawało, a chociaż zdrada kilkakroć obiecywała podać w ręce zamek, szczęście Zakonu nie dozwoliło jéj przyjść do skutku. Trwało to nieszczęśliwe obleganie do dnia 19 Września, aż nareszcie nic nie uczyniwszy stanowczego, ustąpić musiano. Zakon żył jeszcze na nieszczęście Polski i Litwy.
Po odstąpieniu Króla, gdy Krzyżacy zbiérali nowe siły, nowe rozpoczynali życie, drogo okupione gromadząc zewsząd posiłki; a skutki wygranéj pod Grünwaldem w wielkiéj części stracone zostały; zawarty rozejm miesięczny, który się przedłużył do zjazdu i zawarcia pokoju w Toruniu.





  1. O przysłaniu tych dwu mieczów są różne podania: Kromer odwołując się do pieśni staréj mieni je skrwawionemi, Schütz jeden skrwawionym, drugi czystym; my poszliśmy za najgodniejszym wiary Długoszem. Król oba je zatrzymał, były w skarbie Koronnym.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.