Ulotne poezye Ezajasza Tegnéra/całość

>>> Dane tekstu >>>
Autor Esaias Tegnér
Tytuł Ulotne poezye Ezajasza Tegnéra
Pochodzenie Roczniki Towarzystwa Przyjaciół Nauk Poznańskiego (t. XXIV, z. II)
Wydawca Towarzystwo Przyjaciół Nauk Poznańskie
Data wyd. 1898
Miejsce wyd. Poznań
Tłumacz Wawrzyniec Benzelstjerna-Engeström
Źródło skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Okładka lub karta tytułowa
Indeks stron



ULOTNE POEZYE
EZAJASZA TEGNÉRA
PRZEŁOŻYŁ
WAWRZYNIEC BENZELSTJERNA-ENGESTRÖM.




Ezajasz Tegnér.


Słowo wstępne.

Składając we czci poecie skandynawskiemu wiązankę przekładów moich, zebraną z ulotnych poezyi Ezajasza Tegnéra, wypada mi w słowie wstępnem zaznaczyć choć krótkie o nim wspomnienie.
Przed kilkudziesiąt już laty — w początku pracy mojej na niwie literatury skandynawskiej, jeszcze w roku 1870 wydałem w Dreznie w ówczesnej drukami J. I. Kraszewskiego, w formie odczytów publicznych, studium literackie, żywot w niem i stanowisko Tegnéra rozbierając obszernie.
Mało znana i zapomniana już praca moja, którą rozpocząłem szereg przekładów wielkiego poety. Powołanie się na nią nie odpowiadałoby obecnemu zadaniu, powtarzać jednak całej rozprawy w roczniku Towarzystwa Przyjaciół Nauk mi się nie godzi, poprzestanę więc na streszczeniu pobieżnem, w głównych li tylko zarysach żywot i charakterystykę poety przypominając, aby chociaż w części uwydatnić posągową postać tego wieszcza, który w plejadzie europejskiego parnasu tak niepospolite miejsce zajmuje. W tej czci daninie, którą jako tłomacz Ezajasza Tegnéra powtórnie świecę, ograniczam się tylko na niezbędnych faktach, po za którymi odesłać muszę czytelnika, chcącego się lepiej z charakterystyką i stanowiskiem wielkiego mistrza obeznać, do dawnego szkicu mojego, a przedewszystkiem do tylu innych, a stokroć więcej pouczających prac naukowych i krytycznych, jakiemi literatura europejska żywot i pracę Ezajasza Tegnéra uwydatniła.

∗             ∗

Na niwie północnej najpiękniejszym kwiatem, królem Skaldów, kamiennej Svei, ująwszy berło jej romantyzmu, ubrany wieńcem zasługi i chwały, stanął z lirą w dłoni, w drużynie Byrona, Schillera, Oelenschlagera, Mickiewicza — Ezajasz Tegnér.

Ezajasz Tegnér urodził się w Szwecyi w Wermlandyi 13 Listopada 1785 roku, w skromnem zaciszu plebanii miasteczka Millesvik. — Ojciec Ezajasza był pastorem, matka jego, kobieta wykształcona, była niemal pierwiastkiem wielkiego geniuszu, który mlekiem jej wykarmiony, odezwał się w piersiach barda północy.
Zaraz na wstępie życia, w dziecięcym już wieku zachmurzyło się niebo nad czołem poety i blada troska na skroni osiadła. — W dziewiątym roku postradał ojca, a z jego śmiercią nietylko opiekę, ale i wszelkie zasoby. Smutek i nędza zaległy wdowi domek osierociałej rodziny.
Dwaj starsi bracia Lars Gustaw i Olof, podówczas już na akademii będący, dla braku funduszów do domu powrócić musieli, aby szukać prywatnego umieszczenia; dwie siostry i brat idyota, oprócz małego Ezajasza, matczynej jeszcze potrzebowali opieki. Czuwał jednakże z góry Bóg miłosierny i nie opuścił sieroty. — Zajął się losem jego dawny przyjaciel ojca, urzędujący w okolicach Karlstadu w Högewalta jako assesor Mellansysslet, jednej z czterech dzielnic Wermlandyi.
W domu tego dobroczyńcy, powszechnie szanowanego pana Branting, wzrastał i rozwijał się mały Tegnér, wprawiając się w utrzymywaniu rachunków i korespondencyi; a towarzysząc opiekunowi w urzędowych wycieczkach, poczynał już marzyć. Obudzała się coraz więcej dusza, opromieniając myślą na widok olbrzymiej natury północnej, która w mglistej osłonie poetycznego świata natchnieniem mu już szeptała, które się przechowało w pierwszym zapewne ówczesnym wierszu dziecięcym, jaki pod tytułem: „Do mojej Ojczyzny“ nam pozostawił.
Z pozostałych listów własnoręcznych Tegnéra wiemy, że już w latach dziecinnych pisywał wiersze, powiada bowiem o sobie, że sam nie wie, kiedy swój pierwszy wiersz napisał, ale to pamięta dobrze, że każde wybitniejsze wrażenie życia, każdą myśl, która mu piersi ogrzała, uczcił piosenką. — Powiada, że tych ramotek młodocianych i dziecinnych nie zachował, ale przypomina sobie między innemi dłuższy poemat, zwyczajem owej epoki wierszem aleksandryjskim napisany, pod tytułem: „Atlé.“ Treść tego poematu osnuł na tle staro-północnej sagi Wolfsungów.
Stare sagi, legendy historyczne, pieśni narodowe, od czasu, jak go matka czytać uczyła, wyłącznie zajmowały uwagę i wyobraźnią jego.
Branting był człowiekiem poważnym i bogobojnym, rozmową i uwagami swojemi, rozwijał umysł i serce przybranego syna. — Pewnego wieczora, wracając z Ezajaszem z Karlstadu, trzymał w ręku kłos zboża i opowiadał mu o cudach natury, o cudach Bożych, które objawiają się na każdym kroku, na łanie zbożem i kwiatem zasłanym, w ptaszynie co pod chmury ulata, na kamiennem dnie morza i w każdym świata atomie!
Tegnér słuchał starca uważnie. Odpowiedzi jego głębokie, trafne i pełne wiadomości obudziły uwagę zdumionego Brantinga, bo przebijała w nich znajomość głębsza nad dziecięce zastanowienie; zapytał go więc, zkąd bierze te pojęcia i myśli, okazujące wiadomość rzeczy, których mu nie udzielał.
„Czytałem filozofię Bastholma dla użytku niewykształconych“ odpowiedział młody myśliciel.
Starzec zamilkł, zamyślił się głęboko i w kilka dni dopiero przywołał do siebie młodzieńca, a ująwszy jego dłoń, z wzruszeniem przemówił:
„Synu! trzeba, abyś pracował, abyś się uczył. Bóg, który ci dał zdolności i reszty dzieła dokaże, a czuwać będzie nad tobą!“
W tych kilku słowach zawarta była dusza poczciwego człowieka, któremu głośne dziś imię wieszcza, dostatecznym pomnikiem; w tych kilku słowach rozstrzygnęły się losy Tegnéra.
Żądza nauki paliła od dawna pierś młodzieńca, marzył on o niej jak o niedostepnem szczęściu. Branting otworzył mu drogi umysłowego raju, dając nie tylko zachętę i radę, ale poczciwem sercem oceniwszy zdolności wychowańca, opatrzył go i zdołał praktycznie umieścić.
W owym czasie starszy brat Tegnéra Lars Gustaw znajdował się w pobliżu Högewalty, zdawszy egzamin kandydata filologii w uniwersytecie Lundzkim i oczekując promocyi, w której uprzedził go zaszczytnie młodszy brat Olof, zajmował się wychowaniem synów kapitana Lövenhjelm, mieszkającego we wsi Malma w parafii Nor.
Branting jako niedaleki sąsiad i przyjaciel, znając szlachetność zacnego kapitana, wyprawił do niego Ezajasza, całą siłą duszy polecając mu przybranego syna i prosząc, aby wraz z jego dziećmi pod opieką i kierunkiem starszego brata się kształcił; Lövenhjelm, chociaż niemajętny i ojciec dziewięciorga dzieci, serdecznie przyjął małego gościa, dom i serce mu otwierając. — Pod światłym kierunkiem brata, pracował pilnie czternastoletni Ezajasz.
W przeciągu jednego roku z zadziwiająca łatwością nauczył się języka greckiego, łacińskiego i francuzkiego. — Pamięć miał wyjątkową, niepospolitą, a godna jest podziwu szczególna metoda, jaką sobie do uczenia się języków obmyślił. Uczył się na pamięć słownika, i to z taką dokładnością, że pamiętał, co na której stronicy było. — Gdy odczytał uważnie jaką książkę, pamiętał całe rozdziały dosłownie; a ta pamięć wyjątkowa została mu i w późniejsze lata.
Zaznajomił się z ważniejszymi autorami z zadziwiającą szybkością, a bystry jego umysł rozwijał się ku podziwieniu otaczających. — Zdolności matematyczne przedewszystkiem były zastanawiające i znamionowały genialnego w przyszłości człowieka.
Po upływie jednego roku brat Ezajasza opuścił rodzinę Lövenhjelmów, a młodszy uczeń, czując potrzebę wyższej nauki i chcąc uczynić możebnym pobyt na uniwersytecie choć w części o własnych siłach, niezostając ciężarem niezamożnemu dobroczyńcy swojemu, przyjął obowiązek korepetytora w domu Myrhman, właściciela min w majątku Ramen, okolicy dzikiej i lesistej, do której Ifwakarl (jak dotąd jeszcze lud tamtejszy Karola XI. nazywa) kolonistów z Finlandyi sprowadził.
Tutaj również zastał Ezajasz życzliwość i przyjaźń. Myrhman, człowiek wykształcony, ocenił zdolności i przymioty moralne młodego poety, otworzył mu umiejętnie dobraną bibliotekę, w której czerpał z zapałem młodzieniec. Unosił się nad utworami: Homera, Horacego, Wirgiljusza, Ovidjusza i Ossyana. W przeciągu siedmiu miesięcy trzy razy odczytał Iliadę a dwa razy Odysseę. Czytywał dużo dzieł franzuzkich, nauczył się języka angielskiego umyślnie, aby poznać Hamleta, jedyne dzieło Shakespeara, jakie miał pod ręką i które mu się zupełnie nie podobało. Ossyan natomiast największe zrobił na młodym marzycielu wrażenie; mglisty i fantastyczny charakter autora Fingala odbił się w duszy Tegnéra a w późniejszych pieśniach jego oddziaływał widocznie.
Przejęty genialną potęgą tych pierwszorzędnych arcydzieł wielkich mistrzów słowa literatury europejskiej, zaczął powątpiewać o wartości własnego talentu, a coraz rzadziej pióra i natchnienia próbując, oddał się wyłącznie nauce i rozmyślaniu. Dom Myrhmanów był przyjemny i ożywiony; Staroszwedzka gościnność (która jak u nas w Polsce jest wrodzoną i tradycyjną) otwierała progi domu dla całej okolicy, to też nieraz liczniejszymi zjazdami i wesołą ożywiał się zabawą.
Młody literat, cały oddany obowiązkowi i nauce, unikał liczniejszych zebrań i wesołej zabawy, a mimo to słodycz charakteru odludka, rozum jego i dowcip jednały mu serca całego domu i okolicy. Troskliwa opieka zacnej rodziny odrywała Ezajasza od zbytniej pracy a wciągając w wesołe koło, zmuszała go do użycia ożywczego powietrza gór i do ruchu młodzieńczego. — Rzadko teraz odzywała się pieśń początkującego poety, wyrywając się z piersi nieśmiało i skrycie, mało znajoma. Niewiele też zostało z tej początkowej epoki życia jego. — Czując a wymagając wiele, niezadowolniony, rzucał w płomień utwory swoje lub zagrzebywał na wieki w tekach, do których już nie powracał.
Z czasu pobytu w domu Myrhmanów dwa tylko maleńkie ustępy są znajome i stanowią niemal początek drukowanych później prac jego. Ustępy to niewiele znaczące, wspomnieć o nich jednakże trzeba, ponieważ ze względu na charakter ich pierwiastkowy relikwię jego młodości stanowią. Pierwszy z tych ustępów pod tytułem: „Mowy“, w zbiorze przekładów moich umieszczony, datuje z chwili, w której młody Ezajasz przejęty był nauką języków. Zebrał w krótkich słowach, podług wrażeń, jakie na nim zrobiły i podług sympatyj swoich charakterystykę dość trafną znanych mu wówczas mów europejskich. Przebija tu antypatia jego do języka angielskiego i niemieckiego, którą na resztę życia zachował i z którą się później nie taił.
Drugi ustęp „Francya i Anglia“ jest tylko pozostałym urwanym fragmentem dłuższej i zarzuconej poezyi, którą w domu Myrhmana napisał. — W tym fragmencie scharakteryzowany jest w formie dramatycznego dyalogu ówczesny stosunek Anglii do Francyi — trafnie sympatyą jego podyktowany.
Została z tych czasów w pamięci rodziny Myrhmanów i całej okolicy, dłuższa i ślicznie opracowana liryczna poezya Tegnéra, która wielkie w owym czasie wywarła wrażenie. — Tegnér jako i cały dom Myrhmanów byli gorącemi zwolennikami Bonapartego, którego sztandary powiewały wówczas zwycięzko w Egipcie. W tej epoce rozniosły dzienniki fałszywą wiadomość o śmierci Napoleona. Wstrząśnięta w uczuciach swoich dusza młodego wieszcza odezwała się tą śliczną i świeżą poezyą, pierwszym utworem głośnym, który oryginalną formą i ciepłym kolorytem zwrócił uwagę i z zapałem został przyjęty. — Dziwnym zbiegiem okoliczności poemat ten dosyć głośny w kraju i po dziś dzień pamiętny — nietylko że nigdy drukowanym nie był, ale mimo licznych odpisów, w jakich krążył, zatracony zupełnie, bez śladu zaginął.
Z domu Myrhmana, który go jak ojciec ukochał i wspólnie z Brantingiem postanowił wspierać, udał się z ich pomocą Ezajasz do Lundu i złożył w tamtejszej wszechnicy świetny egzamin wstępny, a chcąc okazać wiadomości nabyte w językach starożytnych, napisał dyssertacyę łacińską o Anacreoncie: Vita Anacreontis“, w kilka lat później wydrukowaną. Świetna ta dyssertacya dużo wpłynęła na przyszłe jego koleje, zjednała mu bowiem nie tylko głośne uznanie sławnego profesora literatury greckiej Norberga, ale opiekę i rzeczywistą przyjaźń, którą mu ten uczony w późniejsze lata zachował. — Norberg, oceniwszy genialne zdolności ucznia, wymógł na nim, że odstąpił zamiaru obrania zawodu urzędowego, ale odtąd już wstąpił na drogę pracy naukowej literackiej. — Obrawszy zawód wyższych umiejętności, wkrótce zajaśniał Tegnér niepospolitą zdolnością i pracą — postępy jego zdumiewały, zdolności zwłaszcza matematyczne, praca bezprzykładna zjednały mu stanowisko pierwszego ucznia tej skandynawskiej wszechnicy.
Dwadzieścia godzin dziennie pracował Ezajasz, postępem w naukach wywdzięczając się za pomoc dwom opiekunom swoim. — Ubogi uczeń, cały zajęty pracą, poprzestawał na małem, odmawiał sobie wszystkiego, a wszelkie niewygody połączone z nędzą życia studenckiego, które na wszystkich uniwersytetach świata pomiędzy tą zacną, o chlebie i wodzie pracującą młodzieżą się napotyka, nie tylko że nie wyziębiły ducha Ezajasza, ale zagrzały go do pracy, dodawały otuchy i chęci w twardej walce żywota, w której jak często mawiał: „duch człowieka jak rycerz w boju pracą, miasto pancerza, zwycięzcą stanąć powinien, ubrany wieńcem zdobytej wiedzy.“
To też ubogi chłopczyna przybył w te mury z małym węzełkiem na skromnym wózku; w zawiniątku książek dużo, trochę bielizny, a o jednem odzieniu — pod tem odzieniem dusza i wola żelazna! Na cichem poddaszu ubogiego domu zamieszkał Ezajasz z kolegą pracy i ubóstwa; w maleńkiej izdebce, na jedną tylko obrachowanej osobę i o jednem wązkiem łóżeczku, mieścili się zgodnie dwaj towarzysze. Nieraz, kiedy zmęczonym sen kleił powieki na tem wązkiem i twardem posłaniu wspólnem, a brak miejsca i niewygoda budziły, wstawali ochoczo i grą szachów sen sobie wynagradzając, albo li spali z kolei, ustępując sobie łóżka. — A spoczynek to był niedługi, ledwie godzin kilka. — Przed trzecią w nocy zwyczajnie już pracę rozpoczynali. Ezajasz zatopiony w naukach, zapominał często o czasie; nieraz mu się zdarzało noc całą przesiedzieć, nie wiedząc o tem nawet, a gdy o trzeciej z rana służąca przychodziła napalić, zdziwiony pytał ją, czemu w tak późny wieczór przychodzi i na spoczynek nie idzie. Taka praca słodziła mu życie i nędzę, nie tylko noc zapomnianą, ale często i obiad, na który nie stało, w niepamięć puszczając.
Profesor Norberg przywiązał się do pracowitego faworyta, udzielał mu lekcyi prywatnych i pracą jego kierował. — Proponował mu wykład języka arabskiego, ale Ezajasz, nie mając pociągu do tej nauki, nie korzystał z ofiary uczonego, co tak ubodło rozmiłowanego w swym fachu orientalistę, że mimo całego przywiązania, jakie uczniowi zachował, nie mógł się powstrzymać od ukarania go za ten brak sympatyi do orientalnej nauki i odmówił mu przy egzaminie z języka greckiego pierwszego numeru, co jednakże nie zaszkodziło Tegnérowi, gdyż wszystkie inne świadectwa były celujące, — ani też oziębiło dalszego ich przyjaznego stosunku. Tegnér zwrócił na siebie uwagę wszystkich niemal profesorów wszechnicy, żył w stosunkach prawdziwie przyjacielskich z profesorem filozofii Munthem a zwłaszcza zaprzyjaźnił się z Lidbekiem, profesorem estetyki i poetą. Lidbek przewidywał w siedmnastoletnim młodzieńcu dorastającego współzawodnika, ale miasto małodusznej zazdrości, całem sercem torował drogi jego, nie szczędząc nauki, wpływu i rady. — Przebywszy dwa semestry, złożył Tegnér świetnie egzamin submagistra, ale teraz nie chciał już dłużej żyć na koszcie swych niezamożnych dobroczyńców i być im nadal ciężarem. W tym celu dumny a szlachetny uczeń opuścił na czas jakiś wszechnicę, przyjmując na nowo obowiązek nauczyciela w domu barona Legonhufvud w Irkulsund w Smalandji.
Tam nie zmienił dawnego życia i pracy, i mimo zajęć korepetytorskich coraz dalej postępował w naukach zawodu swojego. Teraz częściej już próbował własnego natchnienia i chętniej się brał do pióra. Zdolności jego wieszcze poczynały zwracać uwagę, napisał nawet kilka poezyi francuzkich dla rodziny Legonhufvud, która tę drogocenną pamiątkę przechowuje.
Zebrawszy nowy fundusz, własną zarobiony pracą, powrócił do Lundu w chwili zbliżającego się egzaminu, śmiało stanął na placu próby popisowej i najświetniejsze odniósł zwycięztwo. Nowe odznaczenie oczekiwało go z powrotem. Profesor Lidbek, który był zarazem bibliotekarzem uniwersyteckim, mianował go swoim amanuensisem czyli sekretarzem nadzwyczajnym.
Ozdobiony tym zaszczytem, przełamawszy najtrudniejszą epokę życia, walcząc z ubóstwem i pracą, postępował już Tegnér w dalszym zawodzie karyery akademickiej, a przodując innym, zbliżał się do upragnionej chwili, która mu miała szeroką drogę życia otworzyć.
W tem nagła burza nad głową jego zawisła, zachwiała osiągniętem już stanowiskiem, ale w całej pełni piękna zarysowała szlachetny charakter młodego laureata.
W pobliżu miasta był park Lundagard zwany, który był ulubionem miejscem przechadzki młodzieży uniwersyteckiej.
Pewnego dnia rozeszła się wiadomość, że władze administracyjne wydały rozporządzenie wycięcia parku, w czem rozżaleni studenci wdzieli krok nieprzychylny, przeciwko sobie wymierzony. — Widok robotników, którzy rzeczywiście szli z siekierami do Lundagardu dla wycięcia drzew i gałęzi suchych, jako i dla robienia odmian rozporządzonych, sprawił takie wzburzenie umysłów, że młodzież uzbrojona kijami rozpędziła robotników i, podnosząc bunt otwarty, ruszyła ku miastu.
Otoczono młodego Tegnéra, który jako przodujący w uniwersytecie uczeń wszelkiej użył perswazji, aby uspokoić rozburzone namiętności kolegów, ale nie słuchając przedstawień jego, zabrano go w ten wir rozhukany, który, wzrastając coraz to więcej, groźne przybierał rozmiary.
Całe miasto było wzburzone, młodzież udała się gromadnie przed mieszkanie rektora, krzycząc: „Śmierć rektorowi! niech żyje Lundegard!“ kijami i kamieniami powybijała szyby jego domu. — Te same sceny powtarzały się w całem mieście przed mieszkaniami profesorów i urzędników.
Nazajutrz przywołano Tegnéra, rektor począł go badać, młodzieniec z całą szczerością opowiadał prawdę, bez ujmy i godności honoru osobistego, na co nie zważając, odezwał się rektor groźnie: „Masz już stanowisko zaszczytne na tej wszechnicy, łatwa i prędka promocya cię oczekiwała, ale własna wina zamyka ci drogę przyszłości. Szkoda twojej młodości, pracy, talentów i przyszłego losu, ale podług przepisów konstytucyi będziesz wypędzony z infamią z uniwersytetu naszego.“ Poczem dodał łagodniej: „Byłby może sposób uwolnienia cię od hańbiącej kary, która ci przyszłość zamyka, ale musiałbyś mi wskazać motorów wczorajszego szaleństwa.“
Na te słowa pobladł szlachetny młodzieniec, spojrzał z pogardą, a podnosząc dumne czoło, odpowiedział rektorowi poważnie: „Proszę się nie mylić, nie szukać we mnie donosiciela!... Było nas trzystu lub czterystu, pomiędzy tymi znam niejednego, ale choćbym ich wszystkich wiedział, ani jeden zdradzony nie będzie, bo przyszłość nie zabezpiecza się poniżonym honorem, podłością nie odgania się nędzy!“
Szczęściem że za wyższym rozkazem cała ta sprawa upadła i dalej poszukiwaną nie była.
Ogólny interes profesorów i ich szacunek dla Ezajasza równie jak przyjaźń i przywiązanie kolegów ocaliły zachwiany los Tegnéra.
Świetne jego postępy, talent i praca rozbroiły obrażonego rektora, rzuciły w zapomnienie tę czarną chwilę niebezpieczeństwa, zostawiając tylko wspomnienie w sercu ówczesnej i dzisiejszej młodzieży akademickiej.
Filozofia, chociaż w niej był biegłym uczniem, nie była rzeczywistym jego żywiołem. — Powiada sam o sobie w jednym z pozostałych po nim listów: „Przy konkretnem usposobieniu mojem, mało czułem pociągu do tych spekulatywnych abstrakcyi, bo chociaż posiadam cokolwiek bystrości umysłu, odstępuje mnie pogląd zdrowy i przy długich dedukcyach filozoficznych myśl moja się nuży.“
W roku 1801 złożył Tegnér pierwszą część egzaminu swojego, dokończył go w drugiej części na wiosnę 1802 roku, a otrzymawszy ogólne „laudatur“ jako primus, w katedrze lundskiej uroczyście laurem uwieńczony został. — Przechowują jeszcze w archiwach uniwersyteckich dyssertacyą jego łacińską jako odpowiedź na pytanie:

„Czy można się spodziewać, ażeby cywilizacya i literatura w wieku XIX takie uczyniła postępy jak w wieku XVIII?“

Skończywszy nauki uniwersyteckie, pospieszył Tegnér do matki, przepędził czas jakiś z uszczęśliwioną wdową, a odebrawszy rzewne jej błogosławieństwo, uważał sobie za obowiązek przedstawić się i podziękować dwom swoim dobroczyńcom. — Pojechał do Högwalta i do Ramen. Branting i Myrhman przyjęli go po ojcowsku, serdecznym uściskiem radości. W domu Myrhmana dłuższy czas zabawił Tegnér, zatrzymano go bowiem, aby wypoczął w kole przyjaciół po tyloletnich trudach.
W górskiej zaciszy tego opiekuńczego domu zaświeciła gwiazda poety — gwiazda przeznaczenia i błogosławieństwa Bożego oczami Anny, najmłodszej córki Myrhmana, do serca mu zaglądając. — Rodzice chętnem okiem patrzyli na czystą miłość dwojga młodych, a błogosławiąc zawczasu, przyrzekli rękę ukochanej córki wychowańcowi, którego odtąd synem nazwali.
W czasie teraźniejszych podróży swoich odwiedził Tegnér w Ransäter w Wermlandyi ojca słynnego poety i historyka Geijera, którego imię należy do najświetniejszych illustracyi tego kraju. Geijer bowiem niezaprzeczenie jest najznakomitszym historykiem północy. — Katedra historyi w uniwersytecie upsalskim szczyci się wspomnieniem jego wykładów. Jako muzyk i kompozytor a przytem poeta-pieśniarz wzbogacił drogocennymi skarbami literaturę tego melodyjnego kraju, który go też powołał pomiędzy grono 18 członków akademii, o których później wspomnimy. Tegnér poznał tam po raz pierwszy młodego wieszcza, który w owym czasie był studentem wszechnicy upsalskiej, ale imię studenta już było głośne, napisał wtenczas słynny historyczny poemat Sten-Sture, który akademia uwieńczyła. O tem spotkaniu wspomina sam Tegnér w korespondencyach swoich, mówiąc: „Już przy tej pierwszej znajomości widziałem tę wielką różnicę w zapatrywaniu się na życie i literaturę, jaka w późniejszych latach wybitnie nas odznaczała. — Cały mój pobyt był jedną i nieprzestanną dysputą — żywem starciem zdania, jakkolwiek w warunkach przyjacielskiej rozmowy. — Już wtenczas poznałem i przeczuwałem, mimo dzielącego nas poglądu, że jestem w obec najszlachetniejszego i najwznioślejszego talentu literatury naszej.
Za powrotem do Lundu profesor Lidbek mianował Ezajasza prywatnym docentem, po krótkim czasie pozyskał Tegnér urlop na czas dłuższy, i korzystając z niego, udał się do Stockholmu, a chcąc sobie w tem mieście na czas pobytu utrzymanie zapewnić, umieścił się w domu dyrektora Strubing, a w wolnych chwilach robił starania o wyrobienie sobie posady adjunkta, przy gimnazyum karstadzkiem, oraz zawiązywał stosunki naukowe z ludźmi znakomitymi stolicy. — Starania o posadę się nie powiodły, ale natomiast za powrotem do Lundu ofiarowano mu adjunkturę uniwersytecką i katedrę estetyki pod dyrekcyą Lidbeka; cokolwiek później uzyskał urząd bibliotekarza a zarazem notaryat fakultetu filozoficznego. Wtenczas dopiero pełną piersią odetchnął, a szczęśliwy i ufny w Boga, dnia 22. sierpnia 1806 r. poślubił swą narzeczoną i wprowadził do domu, w którym odtąd zacna ta niewiasta była opiekuńczym aniołem, a otaczając wieszcza sercem kochającej żony i przyjaciółki, była mu podporą, natchnieniem i szczęściem w tej wędrówce życia.
Od tej chwili zaczyna się rzeczywista epoka poetycznego zawodu Tegnéra. Lira wieszcza niejedną już odtąd wydzwoniła piosenkę, której czyste nuty powtarzały się górskiem echem w skalistej Svei. — Świat przeczuwał już wieszcza, ale nie poznał jeszcze geniusza — nie widział w nim barda z uwieńczoną skronią — ani się domyślał reformatora poezyi, epokowego pieśniarza narodowego, ni twórcy rzeczywistego idei wielkiej przyszłego zadania północy, — jedności skandynawskiej.
Młody profesor wszechnicy lundzkiej odzywał się więc teraz pieśnią i coraz szerzej się rozchodziła jego sława. — Nieznana, lecz przeczuwana epoka nowa, której duch jasny owionął Europę gorącym i świeżym promieniem, zagrzała pierś kamienną ojczyzny Tegnéra. — Nie długo miała się rozpocząć walka, w której rozgorączkowywały się namiętności, walka, w której szkoła romantyków podniosła czoło. Na tronie poezji starej klassycznej stał Karol Gustaw Leopold, ostatni jej reprezentant, ostatni z grona poetów, którzy otaczali króla Gustawa III., sekretarz jego prywatny i bibliotekarz. — Był on poufnym przyjacielem monarchy a jednym z ośmnastu członków zawiązanej przez niego akademii szwedzkiej. — Leopold stał wtenczas na piedestale zasługi, jako pierwszy ówczesny poeta, i właśnie w chwilach, kiedy początkowe akordy Tegnéra zdala się odzywały, stary wieszcz pozyskał szlachectwo a w niewiele lat później sekretarzem stanu mianowanym został. — W krótce stary bard ociemniał, a jako reprezentant zachodzącej epoki cierpkich od młodego pokolenia doznawał uchybień, jak to zwyczajnie bywa w grze namiętności, gdzie młodzieńcza zarozumiałość się zapomina! Młodzież, niepomna zasług narodowych wieszcza kaleki, co ciemny stał na gruzach swojego wieku, jak to ślicznie Tegnér wyraził:

„Król ociemniały w obumarłym dworze“

— szarpała niegodnie dawnego wodza poetów.
Najgłośniej występowali przeciw Leopoldowi młodzi romantycy, którzy się Phosphorystami sami nazwali i pod przewodnictwem Wawrzyńca Hammersköld w Upsali aż do 1813 roku czasopismo „Phosphoros“ wydawali.
To była przedwstępna epoka — chaos idei, a na uboczu walki, w której brakło rzeczywistego wodza, dorastał Tegnér i dążył już po ten sztandar i po te wieńce, z któremi pospół z duńskim Oehlenschlegerem skandynawską reformę zaprowadził.
Jako później w tej walce stanął i jak wyższym duchem zrozumiał i ocenił, co to jest walka idei? co jest geniuszu i oświaty zadanie? jak umiał pochwycić prawdę rzeczywistego światła i krewieństwo rozstrzelonych jego promieni — maluje nam wiersz, w którym się zarysował Tegnér wyraźnie — podejmując sztandary posłannictwa poetycznego. — Napisawszy jeden z ważniejszych poematów, o którym cokolwiek później wspomnę, dedykował swojego „Axla“ powieść historyczną z czasów Karola XII. ociemniałemu Leopoldowi, temi słowy do znieważanego kaleki się odzywając:

„Siedział w jednym z Pindu tronów
W zmarłym dworze król pieśniarzy;
Zmilkła harfa czystych tonów,
Na kolanach wieszcza marzy.

Zgasły ognie, co gorzały,
Pieśń po świecie już nie brzmiała;
Noc zawistna jego chwały,
Oczy dłonią zasłaniała.

Z wzgardą dumy, w cieniach wzrosłe
Pokolenie, nań powstało,
Lecz staremu niedorosłe,
Berła z ręki nie wyrwało.

Przyszedł obcy z lirą w dłoni,
Stał opodal niepokoju,
Widział walkę swarnej broni,
Lecz nie dojrzał sensu w boju!

„Na co“ mówił „wściekłe swary?“ —
Z innych wyżyn świat pojmuje,
Obce naszym starca miary,
W inne nuty pieśń swą snuje!

Światło pieśni z góry płynie;
Komuż znana świateł droga?...
Po nad ziemią w chmur wyżynie
Jedno światło jest u Boga!

Jak kolory świat odmienia,
W różne tony pieśni grają,
Piękno rożne ma odcienia, —
Wszystkie siłę ducha mają.

Cześć w klasycznej ci ruinie,
Mistrzu pieśni, w stare lata,
Zgasły ogniu na wyżynie
Ty Pharusie Skaldów świata!

Szumią morskie białe piany
Pod twe nogi; stróżu morza,
Wśród eterów w blask odziany,
Świeci wiecznie twoja zorza!


Tak wzruszony mówiąc złożył
U nóg starca laur nieśmiało.
Skromny wieniec swój położył,
Bo na lepszy go nie stało. —

Słońce ginie za oponą,
Noc wierzchołek gór pokryła,
Czoło wieszcza by koroną
Łuna wspomnień otoczyła.“ —

Temi to słowami na pobojowisku idei — stanął idei apostół — reformator poezyi — a zgromiwszy zuchwałych, którzy miasto budować — burzą, dopełnił obowiązku rzeczywistego posłannika prawdy — obowiązku rzeczywistego zwycięzcy — bo, uczciwszy znieważonego barda przeszłości i położywszy wieńce swoje u stóp króla dawnej epoki, któremu słońce, jak powiada, zaszło, szukał natchnienia do wspomnień przeszłości której obrazy Leopoldowi w daninie przynosi.
Przechodząc dalej w epokę czynu, towarzyszyć będziemy poecie w otwartej drodze pracy i zasługi narodowej.
Zostawiliśmy Ezajasza Tegnéra na wstępie publicznego zawodu młodym profesorem wszechnicy lundzkiej, której był wychowańcem. Odtąd po kilku leciech literackiego zawodu, zaczynała już w Szwecyi wzrastać chwała poety; zwolna rozchodziły się pieśni, trafiając do serca rodaków.
W roku 1811 ukazała się poraz pierwszy w rocznikach akademii szwedzkiej „Svenska Akademiens Handligar“ „Svea,“ pierwszy głośny poemat większego rozmiaru, który jak nowa gwiazda zaświecił nad czołem wieszcza. — „Svea“ stanowi pierwszą epokę jego, w niej wystąpił, zdeptawszy zużytą już formę aleksandrynów, w nowej i świeżej szacie, reformator poezyi.
W „Svei“ przemówił geniusz liry i geniusz sumienia narodowego, zaśpiewał poeta i patryota. — Autor staje się spowiednikiem narodu, staje w tej poważnej szacie kapłańskiej, niepokalanej tchnieniem jakiejkolwiek stronności, prywaty lub uniesienia. — Mówi on do narodu prawdą miłości czystego serca, gromi i wytyka błędy polityczne, anarchię, rozterki i nadużycia, a za niemi płynące świeże klęski narodowe i gorsze, przed chwilą jeszcze grożące niebezpieczeństwa. — Płacze nad znieważoną i dopiero co zagrożoną podziałem Szwecyą, nad utraconą Finlandyą, i pod wpływem tego żalu narodowego, który wstrząsnął do gruntu zbolałem sercem wieszcza, cały poemat jest napisany. Wszystkie nuty tej pieśni drgają najświętszemi uczuciami człowieka — gorącą miłością i gorącym żalem; przy męzkim zapale świecą przejrzyste łzy boleści, które anioł nadziei i wiary w dni lepsze słowami pieśni z męzkiego oka ociera. Zdaje nam się nie tylko pojmować te uczucia, ale pieśń chwyta za serca nasze, a jednem wspólnem uczuciem porywa akordami poematu, który jest pieśnią czci i marzenia narodu!
Poemat ten już nie tylko jako jedna z głośnych prac wieszcza, ale jako rachunek sumienia narodowego zwrócić uwagę naszą powinien, tem bardziej, że widzimy w nim podobieństwo do położenia i do wad własnej ojczyzny naszej w początkach jej upadku. — W tym poemacie czysto politycznym i społecznym, w tym pełnym powagi serdecznej rachunku sumienia, w niejednym akordzie tej pieśni, która płynie z pod gromkiego pióra Tegnéra, widny jakoby grożący Polsce duch Skargi, słychać bolesną nutę, jaką by był powinien nam zaśpiewać poeta narodowy już po pierwszym rozbiorze! Podobieństwo to, tem bardziej bijące w oczy, że szczególnym zbiegiem okoliczności, niczem nieuzasadnionym, dopatrzyć można w historyi i charakterystyce narodu szwedzkiego dziwną wspólność wad i cnót narodowych, które tak w życiu prywatnem jak i politycznem zastanowić by nas powinny przy bliższym takowych rozbiorze.
Z ciepłej piersi wieszcza jakoby iskrą elektryczną rzucone pieśni wstrząsnęły całym narodem. Cała Szwecya bezwyjątkowo z uniesieniem powtarzała „Sveę“, zrozumiano poemat prawdy, poemat miłości i nadziei, bolesną piersią jej syna wieszcza śpiewany.
Poeta, jakkolwiek ze sztandarem nowej reformy w dłoni, zwrócił powszechną uwagę i zjednał sobie poszanowanie i przyjaźń starszych wieszczów gustawowskiego parnasu, którzy, mimo uprzedzeń dawnego autoramentu, poznali w młodym bardzie nadzwyczajnego człowieka, uznali w nim poetę; bo, jakeśmy poprzednio już powiedzieli, jeden Tegnér potrafił chwycić duchem i formą za serce wszystkich, uśpić melodyą, uprzedzenia i niechęci wspólne, łączyć z przyszłością przeszłość i zlać je w harmonię własnego słowa.
Pierwszy na tem polu krok śmiały wydaniem Svei postawił odrazu Tegnéra na pewnem i niezachwianem już stanowisku. — Akademia szwedzka uwieńczyła laurem poemat i nazwała uroczyście autora: „poetą swym narodowym.“
Mówiąc o „Svei“, zwrócić muszę uwagę, że pomiędzy bardzo licznemi tłómaczeniami, jakie w rozmaitych językach europejskich się pokazały, za najcelniejsze z pomiędzy wszystkich, powszechnie jest uznane tłomaczenie niemieckie Herm. Rotteka, syna sławnego historyka — które jedynie może formy i ducha poety ująć zdołało, i wysoko w literaturze niemieckiej jest cenione.
W roku 1883 — odczytałem „Sveę“ w przekładzie polskim na posiedzeniu Towarzystwa Przyjaciół Nauk — starałem się uchwycić myśl i zestawić formę oryginału wiernie — o ile mi to było możliwe. — Poemat ten w tym samym roku, wydany został drukiem w Poznaniu.
W rok po ukazaniu się Svei w roku 1812 powołano Tegnéra do Sztockholmu, gdzie obecność jego była niezbędna. Związek Gothski, stowarzyszenie literackie, którego głównym celem było ożywienie współczucia dla północnej starożytności, i rozkrzewianie pojęć czysto narodowych, których młody poeta najwybitniejszym był przedstawicielem, zawezwał go do grona a niemal za przewodnika swojego. — W organie tego związku, piśmie peryodycznem Iduna, poprzednio już pisywał Tegnér, wpływ znakomity w wytkniętem zadaniu wywierając. Ulotne jego poezye ożywiały to czasopismo, co raz bardziej w Szwecyi rozprzestrzeniane, a pomiędzy innemi zacytować można jako piękniejsze drobne poemata: „Skildblander“, „Norre“ czyli Norwegia, „Śpiew Majowy“, „Ogień“, „Dzieci Herty,“ „ Walfrudnismal“, „Zima“, „Lew Gothski“, „Legenda o Olbrzymie Finie“, które, oprócz wielu wierszy przygodnych i czysto lokalnych, przedewszystkiem na uwagę obcego badacza literatury szwedzkiej a mianowicie poezyi Tegnéra zasługiwać powinny. — Zaproszony na stałego członka związku i wezwany do bliższego porozumienia się w kole literackiem, udał się nasz poeta do stolicy na czas jakiś, opuściwszy wszechnicę. Sztockholm jest ogniskiem życia towarzyskiego i całego ruchu umysłowego Szwecyi, — a tak jak Paryż koncentruje w sobie całą Francyę, o Sztockholmie powiedzieć można, że w nim cała Szwecya jest zwarta. Szwecya bowiem, uboga w miasta większego znaczenia, życie towarzyskie ściąga z porozrzucanych dworów, z dalekich prowincyi, z miasteczek mniejszych całą zamożną i oświeconą klassę narodu, która zwłaszcza zimą w stolicy i około dworu się kupi.
Kto poznał Sztockholm i zaznajomił się z towarzystwem jego, śmiało powiedzieć może, że poznał Szwecyę, zwyczaje, charakter i oświatę narodu. — Wstępując więc z wieszczem w te mury, przypatrzmy się chociaż pobieżnie ludziom, jacy tam otoczyli Tegnéra; a zaznajamiając się z ówczesnem kołem znakomitości literackich, będziemy mieli mniej więcej wyobrażenie ówczesnego ruchu literatury, a zwłaszcza poezyi północnej.
Głównem ogniskiem i powagą było koło ośmnastu mężów, składających tak nazwaną akademią szwedzką, którą w tak świeżej pamięci jeszcze będący, znakomity ze wszech miar monarcha, zbrodniczą ręką na nieszczęście Szwecyi zamordowany, Gustaw III założył. — Instytucya króla poety stała w całej sile powagi, była wyrocznią i tronem inteligencji narodowej, w której ograniczonem i tak szczupłem gronie, zbierał się, że tak powiem, głosem narodu powoływany żywy panteon literacki.
Tutaj poznał Tegnér najwybitniejsze postacie epoki ówczesnej, najważniejszych przedstawicieli ruchu umysłowego — poetów i myślicieli zachodzącego już klasycyzmu oraz i świat ten młody — nowych szermierzy myśli i słowa — którzy odradzającą się szkołę romantyczną w Szwecyi zapowiadali.
Poznał tu Jana Gabryela hrabiego Oxenstjerna, głównego dostojnika gustawowskiej epoki, poetę i mówcę znamienitego, oraz Karola Gustawa Leopolda — ostatniego klasycznego poetę, Adlerberta dramaturga — Nilsa RosensteinaPeikala i słynnego na całą Europę Berzeliusza. Poza gronem tego poważnego koła akademii szwedzkiej ożywiały stolicę znakomitości pierwszego rzędu — zachodzące i wschodzące z Tegnérem gwiazdy północy. Poznał i zaprzyjaźnił się z Franzénem, którego w jednym z swych poematów słowikiem Szwecyi nazywa, — z Janem Olofem Walén, genialnym poetą religijnym, którego Skandynawia imieniem „północnej harfy Davida“ uczciła, z ulubioną poetką Maryą Lengrin — z Henrykiem Ling, z Atterbonnem, profesorem estetyki w Upsali — poetami Afseliusem i Stagneliusem, z Nybergiem a przedewszystkiem z Gejerem, słynnym historykiem i poetą, który pospołu z Walénem i Franzénem w tegnerowskiej epoce zasłynął — na szwedzkim stojąc parnasie.
Pobyt Tegnéra w Sztockholmie, zaznajomiwszy go z całą wykształconą Szwecyą — wprowadził go odrazu w najwyższe koła, gdzie, poznany i oceniony, coraz głośniejszego nabywał imienia i wpływ wywierał zbawienny, ale obowiązki zawodu powoływały go do osieroconej wszechnicy, gdzie go do nowej a zaszczytnej wezwano pracy.
Tegnér w czasie pobytu swego w Sztokholmie poznał dziada mojego, ówczesnego kanclerza państwa, ministra spraw zagranicznych, któren był zarazem kanclerzem uniwersytetu lundzkiego. Kanclerz poznał się na zdolnościach i zasłudze młodego wieszcza, ukochał go, a dbały krzewiciel oświaty narodowej, wyjednał u króla Karola XIII, że rozłączono, dotąd do jednej profesury należące, wykłady literatury greckiej i oryentalnej i utworzono osobną dla każdej katedrę. Dotychczasowy profesor Norberg, zatrzymując ulubioną i właściwą sobie naukę oryentalną, odstąpił katedrę literatury greckiej, na którą kanclerz zaprosił sprawiedliwie dotychczasowego profesora estetyki, jako niezaprzeczenie pierwszego hellenistę ojczyzny swojej.
Jednocześnie niemal, bo w końcu tego samego roku profesor został kapłanem. Dusza Tegnéra przepełniona była uczuciem religijnem, które gorzało ogniem miłości Boskiej, sięgało w niebo, czerpiąc natchnienia, któremi namaszczone są jego poezye. Wieje z nich rzewna filozofia, czułość naiwna, przeczysty ideał, któren jakby przeczuwał świat lepszy, podnosi ducha uczuciem nabożnem, a za serce chwytając, do Boga zbliża.
Duch religijny, rzewność poetyczna modlitwy, uszanowanie kościoła znamionuje w ogóle Szwecyą; jest to niezaprzeczenie jedyny kraj protestancki, który nawet w formie protestantyzmu zachował piętno gorącej miłości Bożej, odzianej tą świętą poezyą ducha, która daje koloryt i ciepło, najwznioślejszemu uczuciu człowieka. Jak tutaj religia z poezyą duszy w parze nie uległa w ludzie szwedzkim zimnym powiewom, które tak wystudziły serca — niby to rozumem do ateizmu lub obojętności prowadząc, jest najlepszym dowodem, fakt godzien zastanowienia, że wielka część poetów szwedzkich, a pomiędzy nimi najwięksi geniusze, jak n. p. w tej właśnie epoce taki Tegnér, Franzén i Walin dostojnikami byli kościoła.
Na zimnej glebie północnej, pod tem bladem niebem, świeci jakoby gwiazda złota, poetyczna fantazya duszy człowieka. — Ten naród odosobniony, niezepsuty, w zdrowem ciele zdrową zachował duszę. Poezya natury stworzyła poezyę ducha, a ta, rozlana po całym kraju, ogrzewa serce i umysł narodu. W narodzie ciepłego serca i poetycznej duszy świętość przekonań i uczucie wiary jest zawsze silne! silniejsze jak wszystkie inne uczucia człowieka. Tę samą poezyę, to ciepło ożywcze i przywiązanie silne a nawet fanatyczne ludu szwedzkiego napotykamy zarówno w epoce bałwochwalstwa, w epoce katolicyzmu, jako i w dzisiejszej epoce protestantyzmu, który aczkolwiek tutaj na bezparcyalne zasługuje poszanowanie, niezdolny jednak zaspokoić sumienia i serca ludu, który, na bezdrożach szukając prawdy i ciepła, po za kościołem domy modlitwy buduje i w ręce niepowołanych sekciarzy i szarlatanów przechodzi, zanim nie błyśnie mu kiedyś odebrane mu ongi światło i słowo Boże.
Dnia 20 grudnia 1812 roku w katedrze lundzkiej odbyły się prymicye Tegnéra. Od tej chwili, poświęcony nowo obranemu zawodowi, rozlicznemi mowami akademickiemi w duchu czysto religijnym odzywa się niepospolity mówca, myśliciel i poeta zarazem. Kościół tu i wszechnica podały sobie braterskie dłonie w osobie Ezajasza Tegnéra, którego duch wzniosły w imieniu obojga zarówno przemawiał złotą harfą poety. Płynęły pieśni rok po roku i coraz to nowym akordem szwedzką bogaciły poezyą. W tej epoce zasłynął przedewszystkiem dłuższy poemat niepospolitej wartości, obraz czysto religijny, nacechowany temi gorącemi barwami serca i wiary, które się napotyka w Tegnérze.
Poemat ten, uwieńczony przez akademią szwedzką, namaszczony jest ręką kapłana. Tytuł i tło obrazu „Pierwsza Komunia“ bogate zaiste dla religijnego pieśniarza pole — na którem komentarzy poemat nie potrzebuje.
Jest to jedna z najsłynniejszych pereł religijnej literatury skandynawskiej, dzieło prawdziwie pomnikowe, nacechowane uczuciem prawdziwej i wzniosłej wiary — natchnione duchem poetycznym — prawdziwej i niezachwianej miłości Bożej — wszech Chrystusowego kościoła — która, bez względu na wyznanie, serce porywa i kwiatem poezyi, jako niezrównana idylla chrześciańska, Pańskie nam stroi ołtarze.
Zachwycony tem arcydziełem poety, odważyłem się przyswoić je literaturze naszej w wiernym przekładzie — starając się, o ile to możliwe, zachować mu koloryt i harmonią oryginału. Tłumaczenie to wyszło nakładem i drukiem J. Leitgebra r. 1883 w Poznaniu.
Nadszedł rok 1818, pamiętny koronacyą Jana Karola XIV. Na tę uroczystość pospół z innemi znakomitościami kraju powołano Tegnéra do Sztokholmu. W czasie tego pobytu w stolicy mianowany doktorem teologii, solennie w katedrze upsalskiej dnia 15. października był promowany. W kilka miesięcy później zajął poeta należne sobie już oddawna miejsce, teraz śmiercią hrabiego Oxenstjerna osierocone, w gronie 18 członków akademii szwedzkiej. W czasie solennego obchodu przyjęcia nowego członka w dniu 22 czerwca 1819 r. przemówił Tegnér do nowych towarzyszy słowem serdecznem i pełnem zapału. Mowa ta znakomita, nacechowana genialnem i czysto narodowem piętnem, zrobiła wielkie wrażenie. Poeta zaświecił talentem niepospolitego mówcy, którym często później w rozmaitych okolicznościach za serce chwytał, nietylko już z katedry i kazalnicy, do narodu szwedzkiego przemawiając.
Otoczony aureolą nowych zaszczytów, powrócił Tegnér do Lundu, gdzie lat kilka jeszcze gorliwie pracował. Pomiędzy pieśniami, które coraz to nowem liściem mnożyły laury poety, zaświeciła jasnym promieniem śliczna pieśń do Słońca, wiersz pełen fantazyi prawdziwie tegnérowskiej, oryginalnej, malowniczej i wzniosłej; w swoim rodzaju jedyny, męzkim rymem napisany.
W zaciszu pracował już Tegnér nad głównem dziełem swojem wielkiego rozmiaru, przygotowywał już Fridhjof sagę. Teraz w roku 1830 ukazał się w stolicy manuskrypt, z rąk do rąk obiegający, najważniejszego po Fridhjof sadze poematu: Axel, powieść historyczna z czasów Karola XII. — Powieść ta, poemat większego rozmiaru, ogromne zrobiła w Sztokholmie wrażenie — wyrywano ją sobie, przepisywano, znano w całej Szwecyi, w całej Skandynawii nawet, zanim wydrukowaną w roku 1821 została.
Tłómaczenie nie jest nigdy wstanie oddać piękna oryginału, odpowiedzieć wszystkim jego zaletom, niema tego koloru i woni kwiatu, co na dalekiej ojczystej ziemi wykwita. Każde tłómaczenie słabem jest tylko odbiciem tego, co wyśpiewał poeta, — to zawiędłe i zasuszone kwiecie fantazyi mistrza. Szczególniej to powiedzieć możemy o poemacie Axel, mimo kilkudziesięciu tłómaczeń, jakie dotąd w Europie są znane. Zbliżenie się do oryginału w głównej jego i tylko takim geniuszom, jak Tegnér, możliwej ozdobie formy i rytmu, jest niemożliwe zupełnie w języku obcym — innych warunków wdzięku i składni.
Poeta tu zachował w nieregularnym rymie pewne formy zasadnicze, któremi po mistrzowsku lirę swoją nastroił. Forma za podstawę obrana jest a b b a — a to w ten sposób, że naprzemian rym męzki z żeńskim do środka wpadają. Często jednakże kwartety takie przerywane są jedną, dwoma, trzema lub więcej parami wierszy, bezpośrednio po sobie zmieniającemi się męzkimi i żeńskimi rymami, lecz zawsze w ten sposób, że, jeżeli poprzedzający kwartet zamykał się rymem męzkim, to rym następującego wiersza dwoistego był żeński i odwrotnie tak, że nigdy więcej nad dwie jednorodzajowe końcówki się nie schodziły. Zwłaszcza w miejscach większego efektu, a mianowicie w monologach, dominują podług podjętej zasady wiersze dwoiste, nigdy jednak rym nie przeskakuje samowolnie i nigdy też na formę a b a b nie przechodzi. Widoczne jest, że poeta umyślnie tę techniczną formę obrał za zadanie w tej powieści i wielką do tego zadania przywiązywał wagę. Wywiązał się z tego po mistrzowsku, z całą siłą geniuszu, któremu takie nastroje są właściwe.
Głównie w Axlu wersyfikacya pierwszorzędne zajęła miejsce i strona artystyczna do najwyższej doprowadzona potęgi; uważając z osobna każdy odrębny wiersz i rym, jako na małą skalę, odrębne dzieło sztuki. W przekładzie więc takiego wytworu poezyi niemożliwe jest naśladowanie sztucznej harmonii; naśladując nutę i składnią rytmu, trzebaby tekst jego poświęcić, nie tłómaczyć, ale tworzyć.
Dlatego też tego rodzaju poemat, wypieszczony ręką autora i mający tak wielką wagę nie treści jak formy swej poetycznej, złożył Tegnér jako gwiazdę wschodzącego geniuszu epoki znaną nam dedykacyą do Leopolda u stóp ociemniałego poety — ostatniego reprezentanta zachodzącego już klassycyzmu.
Posiadaliśmy już w literaturze naszej przekład całkowity poematu „Axel“ przez Jana Wiernikowskiego, przerobiony z prozaicznego tłómaczenia pana Chake, a wydany w Wilnie u Zawadzkiego w 1842 roku. — W roku 1877 podjąłem i ja to śmiałe zadanie, tłómacząc z oryginału prześliczną tę powieść historyczną z czasów Karola XII-go, która jest jednym z najwybitniejszych poematów Ezajasza Tegnéra, a dla nas tem więcej zajmującym, że główną bohaterką romansu jest Marya, dziewica ukraińska, w przepysznym tutaj odmalowana obrazie. Tłómaczenie moje wyszło nakładem księgarni J. K. Żupańskiego w Poznaniu.
Wracamy do dalszego życiorysu Tegnéra, do końcowej życia jego epoki. Rok 1824 jest epoką główną żywota wieszcza, wpłynął bowiem na wielką zmianę w losach i przeznaczeniu poety. Kościół i ojczyzna powołały go na inne pole, wybrano go jednomyślnie mimo wiedzy i woli biskupem w Wexiö, a tem samem uczczono znakomitego człowieka i kapłana jedną z największych posad narodowych. Tą zmianą losu byt materyalny Tegnéra, z którym od dzieciństwa walczyć musiał, przemienił się zupełnie. Bogactwo otoczyło poetę, zdejmując na zawsze z czoła troskę o chleb powszedni i przyszłość ukochanej rodziny. 25 lutego obrany biskupem, już w kwietniu zakończył odczyty wszechnicy lundzkiej o „Tucydydesie“; złożył z powszechnym żalem profesurę, żegnając się czule z uczniami i kolegami, których był przyjacielem.
Przygotowawszy się do nowego zawodu, przeprowadził się do Wexiö i objął urzędowanie biskupa, ale że w Szwecyi prawo zapewnia wdowom jakoby rodzaj emerytury kilka lat (zwanych latami łaski) używalność pensyi i rezydencyi, nowy biskup, ustępując takowych wdowie poprzednika swojego, Barona Mörner, sam zamieszkał w Tufva, ślicznie pod samem miastem położonej siedzibie, zkąd widok czarujący na błękitne jezioro i okrążające go skały przypadł do smaku poecie i przywiązał go do tego ustronia. Dopiero w roku 1827 przeniósł się do właściwej stolicy biskupiej, do pięknego Östrabo, do którego od wschodniej strony miasta, od wspaniałego gimnazyum majestatyczna prowadzi aleja na piękne wzgórze, na którego wierzchołku wieniec rozległego parku otacza pałac biskupi i piękne zabudowania gospodarcze.
Östrabo rzeczywiście bogatem było uposażeniem. Reformacya w Szwecyi pozostawiła w całości dawne uposażenie kościelne z czasów katolicyzmu. Bogate biskupstwa pozostały i uważano to dostojeństwo jako rodzaj wyposażenia ludzi znamienitych zasługą i nauką, jako rodzaj synecury, do której zmierzali wszyscy, zawczasu ucząc się teologii i składając egzamin doktoratu, który by im mógł na przyszłość utorować drogę do dostojeństwa.
Szlachetne i wzniosłe serce Tegnéra, który był z powołania namaszczonym wieszczem i z powołania całą duszą kapłanem, nie uważało tego przejścia z niedostatku i mierności do bogactwa jako wypracowaną synekurę, ale jako dar Boży, z użycia którego trzeba zdawać rachunek sprawiedliwego szafarza. Oddał się całą duszą powołaniu pasterza, zrozumiał to powołanie, jak je rozumieć powinni arcykapłani wszelkiego wyznania, stojąc sprężyście na straży wiary swojej, jej kościoła i duchowieństwa; pojął, że wierze swojej winien miłość czynną i poszanowanie, kościołowi opiekę, duchowieństwu przykład i sprężyste kierownictwo.
Jak kiedyś w Lund ubogim studentem na cichem poddaszu, tak teraz w pięknym pałacu biskupim pracował niezmordowany całemi nocami, ćwicząc się w studyach teologicznych i dopełniając obowiązku stanowiska swojego. Praca była rzeczywiście uciążliwa, bo się do niej zabrał z całym zapałem młodzieńczym, z zapałem natchnienia wyższego polotu, mówiąc, że „jeżeli poeta Tegnér do nieśmiertelności przejdzie, to i biskup Tegnér powinien w błogosławionej pamięci pozostać.“ — To też dopełniając obowiązku, objeżdżał dyecezyę, zbierał duchowieństwo, dawał przestrogi i rady; postawił swojem staraniem i wpływem 31 nowych szkół i kościołów, a dźwignął z upadku i przebudował drugie tyle. Był dobroczyńcą i hojnym jałmużnikiem całej okolicy, mawiając często, że, „nie rozumie szlachetności uczucia, nie wierzy w serce, w miłość bliźniego i w miłość ojczyzny, gdzie nie widzi czynu moralnej i materyalnej ofiary.“ To też kochanym, poważanym był powszechnie; nieraz, gdy zajeżdżał do jakiej parafii, córki pastora i zebrane dziewice okolicznych obywateli własnoręcznie przynosiły wodę, aby napoić konie ukochanego biskupa lub w inny sposób oddać cześć przełożonemu kościoła, bardowi narodowemu.
Taką czynnością życie jego było wypełnione zupełnie, czynny charakter bogate zastał pole i szczęśliwe płynęły też godziny sprawiedliwego człowieka, otoczonego kołem ukochanej rodziny, przywiązaniem swej dyecezyi i czcią szwedzkiego narodu.
W tej to epoce życia, obok tylu zatrudnień, w zaciszu pracował i lirnik. Ukazała się dawno opracowana Saga Fridhjofa, pieśń jego wiekopomna, w całej Europie znana i na wszystkie tłómaczona języki. Śpiew to łabędzi mistrza, akord pierwszy większego dzieła w obrazie narodowym. Saga Fridhjofa jest obrazem i charakterystyką pogańskiej Svei, po za którym poeta miał zamiar narysować dwa następne, malując w podobnych pieśniach: Szwecyę katolicką i Szwecyę protestancką; ale epoka pogańska w obrazie Fridhjofa, była ostatnim poematem Tegnéra, a oderwana od zamierzonej całości, całością sama w sobie, wiekopomnym pozostała pomnikiem. Czem była Saga, jakie w niej było zadanie mistrza, jak się z niego wywiązał, jakie stanowisko zajęła praca poety w narodzie i jak nam ją sądzić należy, wspomnieliśmy już dawniej w krytycznym poglądzie na pracę i stanowisko Tegnéra. Nie powtarzając więc, przypominamy tylko, że Saga Fridhjofa promieniami swej pieśni świeci jutrzenką odrodzonego uczucia i smaku narodowego — jest przedświtem zaledwo wschodzącej dziś jeszcze idei braterstwa skandynawskiego; a w genialnej sukience poezyi jest dziełem politycznem narodu, bo jest pieśnią duszy mistrza i skarbem dążności narodowej poety.
Fridhjof Saga jest jednym z tych poematów, którego osnowę i układ pobieżnym rozbiorem narysować trudno. Sprawozdanie i rozbiór szczegółowy wymagałby odrębnego opracowania, które, chcąc być zrozumiane, pociągnęłoby za sobą cały obraz podań bajecznych skandynawizmu; tłómaczenie nie jednej Sagi Islandskiej i niemal całego obrazu Walhalli mitologicznej. Obeznani z tem wszystkiem, moglibyśmy dopiero z przyjemnością czytać i rozumieć Tegnéra.
Ezajasz Tegnér w genialnym polocie uczuć swych narodowych — fantazyą poety i miłości ojczystej zamierzał złożyć olbrzymie dzieło narodowe w trzech poematach — w trzech fantastyczno-narodowych obrazach, mających stanowić całość nierozerwaną i jednolitą, która miała zaznaczyć i uwydatnić plastycznie charakter trzech odrębnych epok historycznych północnej ojczyzny jego. Zamierzał przedstawić i zobrazować ducha Szwecyi pogańskiej, katolickiej i protestanckiej.
To było zadanie życia, myśl jego przewodnia i cel wybitny zawcześnie niestety! zgasłego poety. Ta myśl przewodnia natchnęła mu Fridhiofsage. Stworzył poemat, który, jakkolwiek sam w sobie jest samoistną i niezależną całością i arcydziełem odrębnem w duchu i myśli mistrza, — w rzeczy samej jest, że tak powiem, prologiem wielkiej jego idei, jest pierwszą częścią zamierzonej przez niego całości — wielkiej tryady narodowej.
Po Fridhjofie i Ingebordze, bohaterach sagi pogańskiej w duchu i myśli poety, w majestatycznym zarysie przejściowym z legendowej bajecznej fantazyi sagi pogańskiej, — w legendzie pierwszej chrystyanizmu jutrzenki, — o świetle niebiańskiego natchnienia Svei, rodzi się obraz nowy w poemacie „Gerda“, akt przejścia epoki pogańskiej w Chrystusową naukę, jej walki i prace i jej majestat w katolickiej epoce zarysowując.
Występują postacie nowe. — Uosobieniem Szwecyi pogańskiej, skłaniającej się zwolna pod krzyża świętego sztandarem — jest dzika córa północy bałwochwalczego olbrzymów rodu, dziewica fantastyczna, Gerda, w prasławnej puszczy prastarą tradycyą ojców wykołysana.
W miejsce starego Wikingi skandynawskiego — w miejsce Fridhjofa występuje Wikinga Boży, bohater rodzącego się poematu Axel Hride, apostół Chrystusowego sztandaru, książę kościoła, późniejszy Arcybiskup Absalon.
Wzniosłej myśli drugiego poematu niedokończył poeta, zaznaczył ją tylko kilku urywanemi pieśniami, które, jakkolwiek stanowią prześliczną całość obrazu i artystyczną tworzą legendę, przedwstępnym li tylko są wielkiej całości fragmentem. Nawał pracy, obowiązki duchowne, choroba wreszcie i śmierć przedwczesna przerwały wątek ulubionej fantazyi mistrza. Nie poszedł dalej, śnił całe życie i marzył, rozwijał skrzydła do lotu — ale ręka Boża nie dopuściła wieszcza do utworzenia poematu, w tej drugiej części — w początkach katolickiej go zatrzymując epoki.
„Gerda“ pozostaje w spuściźnie, a jej przedwstępne akordy drogocenną pozostają pamiątką.
Relikwia ta literacka — jako fragment olbrzymiego dzieła — jako fragment niedokończony i urwany, stanowi mimo to dla nas poemat pełen uroku i znamienitej wartości, którego ze czcią ująwszy, przetłomaczyłem — i opatrzywszy krótkim komentarzem objaśniającym, wydałem oddzielnie 1887 roku nakładem i drukiem księgami K. Łukaszewicza we Lwowie. Wspomniawszy tu mimochodem o Gerdzie, jako dalszym ciągu zamierzonej tryady wieszcza — powracam jeszcze do Fridhjofsagi.
Nie ma literatury cywilizowanej, któraby nie posiadała Fridhjof Sagi w przekładzie. U nas pojawiły się najpierw nieśmiałe próby, kilka drobnych ułamków. Takie urywki umieścił ś. p. Alfons Walicki, były profesor uniwersytetu charkowskiego, w Pamiętniku Literackim, niedawno w Dreznie zmarły Roman Zmorski w Bibliotece Warszawskiej, Wincenty Dawid w Niezabudce.
W roku 1851 pojawiło się w Przeglądzie Poznańskim krótkie, ale pełne wartości znamienitej, wspomnienie Fridhjof Sagi i jej autora przez znanego nam przedewszystkiem zaszczytnie i pełnego zasługi pisarza ś. p. Stanisława Koźmiana, prezesa Towarzystwa Przyjaciół Nauk. Na tę pracę złożyły się dwa pióra, poważnie w literaturze naszej znane i cenione. Koźmian, dając nam treściwy zarys żywota poety i szczegółowy rozbiór dwóch głównych poematów: Axla i Fridhjof Sagi, ogłosił w nim przekład czterech pieśni sagi, ułożonych z niemieckiego przekładu przez ś. p. Generała Franciszka Morawskiego. Wdzięk i jasność tych kilku oderwanych akordów przypominają nam mile jednego ze znakomitszych i ulubionych poetów czasu swojego.
W roku 1856 pojawiło się w Poznaniu pierwsze całkowite tłómaczenie Fridhjofa Sagi, białym wierszem przez pana Ludwika Jagielskiego ułożone; w ślad za niem w roku 1859 ukazała się w Warszawie, w ozdobnem illustrowanem wydaniu, staranna praca pana Józefa Grajnerta, językiem poprawnym, wierszem naturalnym i gładkim napisana. Jakkolwiek tłómaczenia te, a zwłaszcza ostatnie, są pracami poważnemi i szczęśliwie przeprowadzonemi, nie tłómaczone z samego oryginału, nie oddają trudnych do naśladowania wdzięków skandynawskiego poety.
We dwa lata później odezwał się dawny tłómacz „Axla“, pan Jan Wiernikowski, wzbogacając literaturę naszą nowym przekładem Fridhjof Sagi, wydanym w Petersburgu 1861 roku. Ostatnie to tłómaczenie zasługuje na największe uznanie i największą mieć powinno w oczach naszych powagę. Tłómacz trzymał się w przekładzie swoim wiernie oryginału, studyując go z tłómaczenia angielskiego Georga Stefensa[1], które sam Ezajasz Tegnér jako najwięcej z duchem oryginału i charakterystyką północy zgodne ogłosił, równie jak z wzorowego rosyjskiego tłómaczenia pana Jakuba Grota[2], biegłego znawcy języka i literatury szwedzkiej.
Co zaś w zasłudze tłómacza jest najważniejsze, że pan Wiernikowski, krom wymienionych źródeł pomocniczych, przystępując do trudnego zadania, zapoznał się sam z językiem oryginału i w pracy swojej kierował się światłą pomocą i radą znajomych mu rodzin szwedzkich.
Fridhjof, jako jest szczytem sławy, jest zarówno ostatnią Tegnéra pracą — pracą, jak powiedzieliśmy, przerwaną porówno z szczęściem, spokojem i nadziejami domowego ogniska.
Zwolna czarna chmura zawisła na spokojnem i czystem niebie Tegnéra. — Siły zbytnią pracą młodości i całego życia nadwerężone, charakter gorący i nerwowy, draźliwa imaginacya poety, zwolna przygotowywały rozstrój duchowy i okrążały coraz silniej czarnym całunem melancholii, która niepokojem i smutkiem go ogarnęła. Myśli, sięgając coraz wyżej w krainy ducha, niespokojne i niezadowolnione błąkały się w zamglonej atmosferze chorobliwego usposobienia; odejmując jedne po drugich złote promyki wymarzonej aureoli wieszczego nieba, zaciemniały jeszcze i piękne przyszłości widzenia denerwującem zwątpieniem. Rozstrój ten z wolna już przebijał się w pieśni, w słowie i czynie poety.
Wiara w talent i natchnienie opuszczały go, mimo czci i rozgłosu, jakiemi był otoczony.
W jednej z pozostałych po nim korespondencyi owej epoki czytamy ustęp, w którym, mówiąc o sobie, powiada:
„Czy parę lat wcześniej czy później zapomnianym będę, cóż mi na tem zależeć może? Naprawdę, nigdy nie miałem się za wieszcza w wyższem pojęciu tego wyrazu. Ci wyglądają inaczej! ja jestem dyletantem, jak wielu innych, zwyczajny Homerida — Jan Chrzciciel tylko, który idącemu kiedyś ścieżki gotuje. To, co śpiewam na rozstrojonej lirze mojej, nie zaspakaja ducha, nie wypełnia i nie wystarcza, widzę i czuję wielkość, harmonię i piękno — ale ich osiągnąć nie mogę.“
W innem znowu miejscu pisze:

„Rezygnacya jest treścią całej filozofii życia, zachować oblicze spokojne w grze nieszczęśliwej, którą nazywamy życiem, w grze, której ostatecznym rezultatem przegrana być musi, tego naucza nas najpowszechniejsze zastanowienie.“

Lepiej jeszcze ten niepokój upadającego ducha malują nam ustępy innego listu, w którym pisze:

„Boże! strzeż mojego rozumu! wieje duch szaleństwa w rodzinie mojej (dodaje z ironią), u mnie objawia się on dotąd tylko poezyą, to jest obłąkanie spokojne i nieszkodliwe, ale któż mi zaręczy, że na inne nie przejdzie koleje, i w innej się nie objawi postaci?“

Takim to jękiem bolesnym rozczarowania, jękiem przejmującym zimnym dreszczem, a mimo to czarownym akordem zrywającej się struny upadającego poety — jest wiersz pod tytułem Melancholia, w ostatnim napisany już czasie. Wiersz ten, jako należący niemal do życiorysu Tegnéra, powtarzamy w przekładach naszych z poetą.
W tej moralnej chorobie, w niepokoju i rozdrażnieniu nerwowem bolesny widzimy objaw. Wieszcz i kapłan najznakomitszy, człowiek swojej epoki, upada moralnie, trunkiem głuszy tę jędzę, która mu serce pożera, w pijaństwie szuka zapomnienia i spiesznym krokiem w prawdziwego obłąkania zamęty spada. Okropny nałóg i okropny upadek, ale Bóg i ludzie nie potępili zasłużonego człowieka. Najwyższy Sędzia, trzymając w sprawiedliwej dłoni szalę zasługi i upadku moralnego, przebaczył i otworzył podwoje wybrańcowi kościoła i narodu. Naród szwedzki wyrozumiał chorobę wieszcza, a otoczywszy czcią pamięć kochanego pasterza i poety, zapłakał i uszanował człowieka, który żyje i żyć nieprzestanie w sercach północnego narodu, skrzydłami pieśni ponad kamienną Sveą się unosząc.
Otoczony liczną rodziną, pod opieką zacnej i kochającej żony, Tegnér, smętnie w pięknym Östrabo przepędził ostatnie lata żywota. Zaraz w początkach choroby wysłano go do Karlsbadu, gdzie pokrzepiło się zdrowie jego, w podróży tej poznał się z Schleiermacherem, Stefensem i kilku innemi znakomitościami Niemiec i naszym generałem Skrzyneckim, o których interesujące wspomnienia znajdują się w pozostałych po nim pismach. Powrócił ożywiony na chwilę, ale w krótce choroba a za nią nałóg nowe uczyniły postępy. W roku 1840 rażony apopleksyą, z której zdołano go uratować, upadł umysłowo do tego stopnia, że musiał być oddany do słynnego zakładu obłąkanych w Szleswigu. Po krótkim pobycie odzyskał przytomność zupełną i na dawne stanowisko powrócił. Były to jednakże ostatnie pobłyski. Kilka jeszcze razy przemówił z kazalnicy, zaświeciło kilka iskier zgasłego geniuszu i dawne powróciło cierpienie. W roku 1845 zawieszono urzędowanie jego, czarna melancholia w całej swej grozie opanowała wieszcza i wolno dogorywała lampa, która była świecznikiem północy.
Po kilku powtarzających się napadach apoplektycznych zgasł Tegnér 2 listopada 1846 r. i pochowany został z całą należną okazałością w Wexiö, wśród żalu i czci powszechnej; dzień jego śmierci był dniem żałoby narodowej, którą Szwecya uczciła znakomitego ulubieńca swojego.
W ślicznej tej okolicy, na wzgórzu cmentarza w Wexiö, u stóp którego trzema jeziorami oblane miasto, wznosi się krzyż kamienny z napisem — obok drugiego grobowca zmarłej później towarzyszki żywota.
Stojąc na tej mogile wieszcza, który spoczywa na wolnej ziemi i wśród wolnego ludu, w piersiach którego żyje pieśnią, jaką swobodnie powtarzają echa — uchylam czoła przed wielkim cieniem — w lauru koronie — w duchu zgasłego poety cześć szwedzkiej ziemi wypowiadając serdecznie.

Waw. Benzelstjerna Engeström.





Śpiew.
(Sången).

Czy widziałeś wieszcza gaje —
Złoty owoc w ich zieleni?
Czy widziałeś cudów kraje —
Cudów kwiaty — w ducha cieni?..
Jak tam cudnie jutrznia dnieje,
Złocąc światłem swej purpury; —
Tak nadziei sztandar wieje
Na wierzchołku jasnej góry!

Jakiż pieśniarz się poskarży,
Patrząc w złotych natchnień świt!..
Czyż powiedzieć się odważy,
Że nie boski — jego byt!..
Że nie stroi mu natury
W złoto jesień — wiosna w kwiat,
Słowik w gaju — ptasząt chóry —
Że nie pieśnią jemu świat!

Zwiastun boży, — objął życie
Jak bogdankę; — piękno sławi
Jako prawdę, — i w zachwycie
Pieśnią światu błogosławi! —
W jego piersi świat zamknięty
Kwiatem życia się rozwinie,
Bo w nim mieszka geniusz święty,
Który laurem wieszcza słynie!

Z mórz i z ziemi w niebo wzlata
Pieśnią natchnień — geniusz-duch!
Jemu skrzydłem jutrznia świata,
Myśl w obłoczny strojąc puch —

Myśl w złocone płynie chmury
Jak grom silna pośród burz, —
A nad czołem wieszcza z góry —
Wiekuisty wieniec róż!...

Geniusz nie zna mar zwątpienia
Zdzierających nam nadzieję,
Boga wiecznie opromienia
Wiara, która w nim goreje; —
W melodyjne kraje płynie,
Koi boleść i cierpienie,
A w wieczystych snów krainie
Jeszcze pieśnią mu westchnienie!

Duch świątynię ma ubraną
W jasnych marzeń czysty zdrój;
W których czerpie moc nieznaną
Siła wieszcza — w pieśni strój!
Bóle życia zdrój ten myje,
Nie zostawi śladu weń —
Ziemskiej troski łzę ukryje
I rozwieje żalu cień!...

Czerpnę wody z tego zdroju,
Rzucę okiem w świat schorzały; —
Jeśli jestem wart napoju,
Będą pieśni moje grzmiały!
Złote struny gdy zadzwonią,
To nie skargą nuta wzięci —
Bo pieśniarza pieśni chronią,
Bo mu natchnień niebo świeci!

Pókąd ojców groby słoni
To sklepienie gwiazd i chmur, —
Pókąd wiatr północny dzwoni
Pieśnią wspomnień w Svei chór, —
Pókąd w piersiach nie zaginie
Wyższych natchnień czysty wiew,
Niechaj z duszy naszej płynie
W męzką nutę — szwedzki śpiew![3]


Pieśń do Słońca.
(Sång till solen).

Tobie poświęcam śpiew,
Słońce, co świecisz nam!...
U twego tronu tam,
Stoi w błękitną noc
Dokoła światów moc
Jakby wasalów rój; —
Wzrok na nie spada twój —
Drogą ci światła wiew!...

Wybladłej nocy cień
Przejmuje w zimny chłód,
A nim obudzi wschód,
Rzuca na cudów raj
Śmiertelnéj szaty kraj —
I jasne lampy z gór
W żałobny patrzą dwór
Nim mu zaświta dzień!

Rozwiany nocny chłód; —
Na gór płomiennych szczyt
Powstaje ranny świt,
I jakby z pączka róż
Budzi się życie już, —
Wesoło patrzysz ty
Na liść, co wzbudzon drzy
I szumi w światła wschód!

Rozwiany nocny cień!
I znowu życia gwar
Poranny budzi skwar —
Po mroźnym staje śnie
I nowem życiem tchnie,
Którem obudzon z snu
Za tobą idąc tu
Zwiastuje nowy dzień!

Zwiastuje nowy świt! —
I wśród żywota fal
Prowadzi znowu w dal, —
Wśród nieznajomych dróg,
Które zakreślił Bóg,
Do obiecanych nam

Błogosławieństwa bram
Na wiekuisty szczyt!

Dziecino nieba, — mów! —
Powiedz, skąd płyniesz znów? —
Czy byłaś może ty
W krainach wiecznéj mgły,
Gdzie Wiekuisty stał
I światłem z góry siał! —
Aniołem stałaś tam,
U Przedwiecznego bram,
Gdzie światów błyszczy tron,
Na którym zasiadł On!

Może ty dumnie tam,
Gdzie był Stworzyciel sam,
Zajrzałaś w Boży próg?...
I uchwycił Cię Bóg!
I cisnął gniewnie w dal,
Byś wśród błękitu fal, —
Wśród gromu — wichrów — burz
Nosiła Światło tuż,
Spędzając kłamstwa noc,
Przez wiekuistą moc.

I niepokoisz się,
Bo nic nie wstrzyma cię
I nieokreśli ci
Niopoliczonych dni! —
A kiedy wstajesz z gór
W oponie złotych chmur
Niby skazany cień,
Może wspominasz dzień,
W którym na twoją skroń
Upadła Boża dłoń!

Powiedz, — czy nuży tak
Ten wiekuisty szlak
Tych nieskończonych dróg,
Na które skazał Bóg!...
Wszak lat tysiące już
Wśród gromów bieżysz, — burz,
A nie pobielał twój
Złocistych włosów zwój; —

I przez tysiące lat
Jednako patrzysz w świat!

Lecz Pan powiedział ci,
Że zbiegnie szereg dni
I że naznaczył czas,
W którym ustaniesz wraz! —
Twa tarcza w sądny dzień
Atomem pryśnie w cień,
Gdy po szeregu lat
Rozwieje znowu świat —
Któremu świecisz tam,
Do wiekuistych bram!

A gdy porzucisz nas —
Gdy przyjdzie wreszcie czas
Na wiekuisty sen —
Na nieskończony ten
Popłynąć wieczny mir, —
Opadnie nocny kir.
A biały anioł z chmur,
By łabędź z złotych piór,
Patrzając wszerz — i wzdłuż,
Nie znajdzie świata już!

Słońce — tułaczu! — tam
Bóg Cię zatrzyma sam, —
Zapomni winy twe
I jako dziecię swe
Otuli w wiecznym śnie,
I przebaczeniem tchnie! —
Otuli wszystkich nas,
Gdy przyjdzie zgonu czas —
By wśród promiennych snów
Odpocząć w niebie znów.

Więc płyń wśród światła fal,
Słoneczny gończe w dal!
I w dzień zbawienia spiesz!...
Za tobą duch mój też
W śród długich życia lat
W wieczności goni świat!
Gdzie napotkawszy znów,
W krainie wiecznych snów,

Pozdrowię ciebie tam —
I pieśń piękniejszą dam![4]




Pieśń Gwiazd.
(Stjern sången).

Gwiazdy świtają —
Świecą w wędrówce nam; —
Gwiazdy mrugają,
Wołając w górę tam!

Gdybym ptaszyny
Lekkie skrzydełka miał,
Och! w te wyżyny
Wzlecieć bym duchem chciał!

W niebiańskiej toni,
Na złotych wyspach z gór,
Z lirenką w dłoni —
Niebian widziałem chór!

Anioł mnie woła —
W ziemski spogląda cień, —
Słyszę anioła —
Marzeniem patrzę weń!

Z lirenki z nieba
Płynie melodyi wiew,
Słuchać jej trzeba —
Bo to jest światów śpiew!

Płyń w górę śpiewie!
W urocze tony graj!
W natchnień powiewie —
Daj mi widzenia — daj!


W przyjaciół kole
Nieraz miewałem je!
Na wieszcza czole
Poznam je w złotym śnie.

W troski westchnieniu —
(Ból, to śmiertelnych los)...
Słyszę w natchnieniu
Aniołów pieśni głos!

Piosenkę nucą —
Tęsknią do gwiazdek z gór —
I wnet powrócą —
W jasną krainę chmur!

Wznioślejsze chóry
Śpiewają gwiazdy nam, —
Chyżo do góry —
Unieś mnie, Boże, tam![5]




Poranny psalm poety.
(Skaldens morgonpsalm).

Słońce, gdy wstajesz
Z górskiego szczytu,
I światło dajesz
Z niebios błękitu —
Z miryadami czcić cię chciałem
Ojcze Światła! — mym chorałem.

Wznieś mnie, o Boże!
W niebios przestrzenie
I ześlij zorze
W wieszcza widzenie,
Bym Twe nadziemskie widzenia
Z Twojego dojrzał natchnienia.


Daj te natchnienia
W obrazy zlewać,
Daj te widzenia
Słowami śpiewać,
W postacie stroić powiewne
I w pieśni składać je śpiewne!

Daj mi odwagę,
By słowem wzgardy
Rzucić zniewagę
Na ten świat hardy,
Który z natchnienia się śmieje,
Gdy serce wieszcza goreje!

Przed nędzą bladą
Zapieraj wrota —
I Twą poradą
Daj chleb żywota, —
Niechaj brak ziemski nie złamie
Natchnienia Twojego znamię!

Ty wiesz o Panie!
Jak kocham Ciebie, —
Więc myśl niech wstanie
Duchem na niebie, —
A blask mamom nie wzruszy
Potęgi Twojej — w mej duszy!

Podnieś mnie, Boże! — —
Weź czci daniny; — —
Cudem być może
Z niebios wyżyny
Świat w ducha Twego powiewie —
W czarów harmonii — i śpiewie!

Czas prędko mija; —
W długie się lata
Sztuka rozwija —
Więc duch niech wzlata!
I w miryady głos niech płynie —
Ojciec świata pieśnią słynie![6]




Ojczyzna Wieszcza.
Naśladowanie podług Oehlenschlegera.
(Skaldens hem.)

Chceszli znać — powiedz — wieszcza mieszkanie...
I wiedzieć, jaka żywi go strona?...

.....

Między północą — południem — stanie
Ojczyzna jego, — jak świat przestrona, —
Od białych iglic Szpitzbergu skały,
(Zwłokom potopu to grób święcony)
Po one krańce, gdzie lśni mróz biały
W południa głębi — niedocieczony. —
Na wschód graniczy z jutrznią czerwoną
I z młodą wiosną w rajów zieleni; —
Z śmiercią graniczy zachodnią stroną,
Gdzie kres ostatni światła promieni. —
Tutaj się wieczne lody ścisnęły,
Tam nieustanne wichrów chychoty...
Lecz mu ojczyznę w poły objęły
Promienie słońca — w pas szczerozłoty —
I wiecznie płonie
Słońce w koronie,
Świecąc życzliwie
Ojczystej niwie! —

Na każdem błoniu on wieniec zbierze —
Z każdego wieku — i z każdej strony!..
Z czasem on zawarł wieczne przymierze
I wiek dla niego — nieporuszony! —
— Ma dzień urodzin — w sam dzień stworzenia!...

— Z koczowniczymi ludami bawił,
Przechodził z nimi morzem czerwonem
I z Amfionem Tebę postawił,
A pisząc prawa z mądrym Solonem,
Prawdę rozumu wydobył z cienia!

Płynął Cekropsa flotą na morze,
Z Bachusem Indye razem zdobywał,
Wyszedł w górzyste Pindu bezdroże
I w grotach nimfy tajemnie bywał —
I wszedł w Hadesa blade dziedziny. —


Dał mu Apollo z Olimpu stada
Pegaza; — jego skrzydłami — w góry
Wzniósł się jak orzeł — i śmiało wpada
Na koniu bogów — w bogów lazury —
Po chmurach tętniąc do gwiazd krainy!..

Nowy dla niego jeszcze — świat stary, —
I średnie wieki — nowe się zdają;
A chyżym pędem wśród chmur obszary
Belzebub z Faustem go kołysają —
I z nimi kołem
Wirując społem,
Legendy sieje
W nasze wierzeje!...

Nie ma tajemnic w dziedzinie ducha; —
Gdzie badacz znużon w pracy ustaje,
One tam szepcą jemu do ucha,
Że mu otwarte tajemnic kraje. —
On we śnie widzi — drabinę z nieba —
Zliczył anioły z skrzydły białemi
I płynie myślą — gdzie myśli trzeba —
Na gwiazd obszary — i w wnętrze ziemi;
Z krańca na kraniec całego świata
Na skrzydłach chwili — wieki ulata! —

Przed nim otwarte wszechświatów progi; —
Z tryumfem wchodzi gość pożądany
W stare zamczyska, — w domek ubogi
I w jasnych Elfów złociste ściany;
Z zamkowej wrzawy po zdrojach płynie
Do tajnych źródeł cichej ustroni; —
W ruinach często bawi w gościnie,
To się pod palmy koronę schroni.
Co się li w świecie wielkiego stało,
Co śmiałym czynem się dokonało, —
Co bohaterom w bojach zdarzyło, —
To się poecie w pieśni wyśniło!...
Idzie z Haraldem w Bråwala boje,
W Ronceval mieczem Rolanda włada,
Wiedzie „Dziewicę“ w chwały podwoje
I w Rouen na stos Joannę składa!
Mieczem i duchem staje do rady —
Wywołał Lutra z papieżem zwady.


Po oceanie z Kolumbem płynie
I z Winkelridem pod Sempach ginie!
Śni on z Werterem — gdy wiosna w kwiecie
A księżyc mgli się w zielonym świecie; —
Na Boże lato, gdy słońce grzeje,
On Odysseą z Homerem pieje!

W wichrów zamieci — w jesiennej porze,
Gdy słońce krwawi gór złote czoła,
Stoi z Shakespearem w rycerskim dworze
I stare duchy — zaklęciem woła.
A kiedy zima swe białe szaty,
Niby śmiertelnych brytów całuny,
Nad ziemią ściele, — wstaje skrzydlaty
O bladem świetle zorzowej luny
I w Bogów gronie —
W polarnym świcie
Siada na tronie
W Walhalli szczycie!
W koronie zorzy,
Posłannik Boży!...

Bragesa harfę trzymając w dłoni,
Walki i gromy — As i Alf dzwoni,
A nuta skrzydłem śnieżnej zamieci
W Waláskjalf stronę — atomem leci! —

Lecz wyżej! — wyżej! — nad wszystkie chwały,
Dokoła których światy błyskają —
Których nie skreślą ludzkie chorały —
I tam, gdzie ziemskich głosów nie znają —
Wyżej! — och wyżej! — w nadświatów szczycie, —
Ojczyzna wieszcza! — w wieczności świcie!

Gdzie już ustały w walce żywioły
W dziedzinie prawdy, —- pokoju w górze!...
Gdzie kołysają w zgodzie anioły
Świętego Jana — w tej samej chmurze,
Na której Balder i duch Sokrata,
Z ufnością płyną do Boga świata!...
Gdzie niewinności aniołki białe
U Herkulesa pałki zawieszą
Liljowe wieńce — na Bożą chwałę,
Do której spieszą
W niebiańskie strony — —

Bo tam na górze
Płynie w lazurze
Radosne pienie, —
Ciosząc święcenie,
Którem na tronie
Świeci w koronie
Nieokreślony!

Pod Jego nogi — Wieszcz, Boże dziecię
Do swej ojczyzny prawdziwej płynie,
I w tem, co wielkie — co piękne w świecie
Przeczuwszy Pana —
genjuszem słynie!
..........
..........
Kto się z natchnień głosu śmieje —
W lot nie wzniesie — gdy zadnieje
W jego duszy światło Boże,
Ten już duchem żyć nie może —
Bo on w martwej ducha ciszy,
Głosu Boga — niedosłyszy!
........
........
Jest w tym świecie — wiecznie dwóch —
Człowiek — ziemia i Bóg duch![7]




Śpiew strzelców Jemtlandzkich.
(Sång för Jemtlands fältjägare).

Roi się — roi, brzegami bór —
Sinem się światłem bronie łyskają;
„Hurra!“ w obłoki grzmi pieśni chór! —
Śmierć się raduje — patrząc się z gór!
Bo jej forpoczty łańcuchem stają, —
Naprzód się suną z błoni na błoń
Szwedzcy rycerze — Jemtlandzka broń!


Jako niedźwiedzie z północy wraz, —
Jak lwy z południa znaczymy drogi, —
A nasze łowy po wszystek czas —
Naszą zwierzyną — wsławiają nas!
Bo to są Szwecyi skrwawione wrogi!
Za szwedzką sprawę — za bratnią krew
Przez góry sunie — Jemtlandzki lew!


Padaj z odwagą! — daremny zwrot!
Wrogu z południa alboli wschodu, —
Za tobą suną łyżwiarze w lot,
A nieomylny ich celny grot!
I już nic ujdzie łowców pochodu —
Nie ujdzie cały — nie ujdzie zdrów,
Kogo napotka — Jemtlandzki łów!

Życie w pokoju domowych gniazd —
Niech śnią bezpiecznie śnieżyste skały,
Na których leży korona z gwiazd —
Która nam świeci do lotnych jazd!
Śnij „Skalne oko“ — „Storsjön“ wspaniały; —
Strzegą u progu ojczystych drzwi
Szwedzcy mężowie — Jemtlandzkiej krwi!

Tam wolny strzelec wolnością tchnie,
A gdy za króla — za kraj wołany,
Niebezpieczeństwa on nie zna, — nie!
Żartuje z śmierci po wszystkie dnie,
Bo gdy polegnie, — śni, opiewany,

Tysiącznem echem ojczystych gór,
Które powtarza Jemtlandzki chór![8]




Dzień Majowy
(Majdagen).

Dzień -— motylkiem być się zdaje,
Który w wonne bieży gaje; —
Dotknij skrzydła, którem świeci,
A spłoszony wnet uleci.

Jakże skrzydła te ubrane, —
Złotem słońca malowane —
By w barwiste wiosny wzory —
W błękit nieba — w róż kolory!...

Jak te barwy cudnie grają! —
Lecz w jak krótki czas mijają! —
Już od rana! — jaka szkoda! —
Ginie cudnych barw uroda! —


Ale Pan Bóg — co je tworzy,
Znowu nowe cuda złoży;
I na przyszły Maj z powrotem
Dzień ubierze — nowem złotem!




Melancholia.
(Mieltsjukan).

Stałem w najwyższej życia dziedzinie,
W której się prądy jego krzyżują,
I nurt żywota najsilniej płynie,
A sny go jeszcze złote malują, —
I na tych marzeń moich lazurze
Gwiazdy nadziei widziałem w górze! —
Widziałem ziemię w zieleni cudzie,
A Bóg był dobry — i zacni ludzie!

W tem melancholii ciemny duch zdradnie
Za serce chwyta, — gryząc — się wkrada; —
Do koła wszystko cieniem opadnie
I gaśnie księżyc, — z gwiazd promień spada,
Schodzi z Edenu zorze czerwone, —
Kwiaty zamarły, gaje zwarzone; —
Wnet siła życia w sercu usycha
I w ból się radość zamienia z cicha.

Co chce odemnie prawda, — umarłem,
Bezdusznej masy — zimnem widzeniem?...
Jak zbladła nadzieja! — róże jej starłem,
Dawne błękity — blade wspomnieniem!
Fantazya nawet z niebios przysłana
Kuglarstwem niemal teraz nazwana. —
Na co obrazy jej mi się zdały,
Kiedy zewnętrznie tylko kłamały!

Ciebie, rodzaju mój, muszę cenić,
Bożym obrazem ty sięgasz w górę!
Ale dwa kłamstwa muszęć nadmienić:
Kobieta“ jedno, — „mężczyzna“ wtóre! —
Wiarę i honor — śpiewają ludzie, —
Najlepiej śpiewa się w kłamstw obłudzie! —
Och dziecię niebios! — to twoje własne:
Znamię Kaima na czole jasne!


Wyraźne piętno to z Bożej dłoni! —
Czemum nie zważał na to widzenie? —
Wyziew się snuje po życia błoni,
Trujący wiosnę, — słońca promienie; —
Z grobów się naszych wyziew ten bierze,
Chociaż na grobach go marmur strzeże! —
Ale zniszczenie, to duch jest życia,
Niczem niewstrzyman, płynie z ukrycia.

Która godzina? — mów, Ty, na straży!...
Czy noc ta nigdy już nieprzepłynie? —
Palącą raną księżyc się żarzy
I gwiazdy błądzą w niebios wyżynie.
Jakby zmówiony z boleści życiem
Z mego błagania drwi puls swem biciem —
I niezmierzone, w tych pulsach zwarte
Boleści ranią — serce rozdarte!

Serce?... w mej piersi serce już kona —
Już urną tylko! — w urnie popioły! —
Zielona Herto — otwórz ramiona
I weź tę urnę w objęcia poły! —
Zwietrzeje przecież w mogile! — Boleści
Ziemi niech ziemia w sobie pomieści! —
Tutaj podrzutek czasu; — tam może
Zobaczy Ojca — w nad gwiazd przestworze![9]




Ogień.
(Elden).

W ciemnej pomroce — kołem rozlana —
Umarła głębia, — i jak myśl Pana,
W formie i w duchu, — niezrozumiana.

Bo duch zamarły — świateł wyrazem
Nie odbił jeszcze żadnym obrazem
Stworzenia chwały!

Nad niestworzonem — wieczność skrzydłami
Okrywa próżnią i snów kołami
Jak wąż się wlecze — tajemnicami!
Przestrzeń się jeszcze nie rozwijała —
Godzina czasu — nie wybijała —
Wskazówki stały.

Błysnęło w górze! — mrok nocy ginie, —
Zadrgało życie w martwej dziedzinie, —
Oddycha — czuje — i z światłem płynie...
Materya w kształtów staje widzeniu,
Niebo już widne w jasnem sklepieniu
I słońce świta!

Zachód się z wschodu wyrywa śmiało,
Przeciw północy południe wstało, —
Niebo się w złote róże ubrało, —
Dnieje nad ziemią i wodą wgórze, —
Wieczorem jasny księżyc w lazurze
Promieniem wita.

Z ogrzanej ziemi rośliny wstają,
Drzewa korony swe rozpinają,
Ptaszyny kwiatkom piosenki grają, —
Zwierzę się budzi — człowiek się rodzi,
Panem stworzenia na świat przychodzi
Z nieba do ziemi!

Pulsie! co bijesz na światów czole, —
Siło! co grzejesz w wszechstworzeń kole, —
Kto stworzył Ciebie — władny żywiole?...
Wszechojciec w górze, światu nieznany
Chciał stworzyć obraz nieporównany
Blaskami twemi.

Żadna cię lutnia pieśnią nie darzy, —
O tajniach Zendy już nikt nie marzy —
Zagasły ognie Westy ołtarzy; —
Ale świątynia twoja została
I świeci ołtarz! — w nim twoja chwała —
Słońcem na niebie!


Jak duch wszechwładny, tyś w każdej stronie, —
W maleńkiem ziarnku — jak w światów tronie,
Których bez końca w twojej koronie!
A myśl cię nigdy ująć nie zdoła,
Bo choć jej świecisz gwiazdą u czoła —
Nie pojmie ciebie!...

Czyż ten sam w tobie duch-geniusz świeci,
Co w słońcu pali, — co wiosnę kwieci
I w duszy wieszcza natchnienie nieci?...
Gdy wulkan kłębem do góry pryska, —
Zaborca świata — gromami ciska —
Czyż z twoich sił?...
.................
Och iskro z nieba! — skoro z niewoli, —-
Z ziemi się w górę twój duch wyzwoli
I tam ojczystem światłem okoli —
Niechaj tym światłem pójdę obrany,
Abym z odmętów ziemskich wyrwany —
Przeczyście śnił![10]




Wieczne.
(Det Ewiga).

Siła — świat sobie mieczem zdobywa, —
Żelazem sławę gotuje,
Ale w okruchy miecz się rozrywa
A często w lemiesz przekuje,
Bo krótko trwałe, co przemoc tworzy —
Ginie jak wicher, który się sroży!


Lecz prawda żyje! — Niepokonana
W żywotnych bojów zawiei, —
Przez świat prowadzi i w imię Pana
Przyświeca światłem nadziei!
Prawda jest wieczna! — jej słowo święte
Odwiecznem prawem — Bożem objęte.

Co prawe, wieczne — niezwyciężone,
Choć gwałt i przemoc je tłoczy;
Bo choć opadną siły znużone,
Ducha i serce zjednoczy —
I siły wróci znów słowo Boże,
To wiecznie święte — przejasne zorze,

Które dla ducha — ciałem się staje
I wiecznem światłem nam dnieje,
I prawo święte światu podaje —
Kierując ludów koleje;
A coś tej prawdzie złożył w potrzebie,
Świeci ofiarą, — jak słońce w niebie!

Poezya życia nie w kwiatów woni
Ani jest w tęczy kolorze; —
— Tego, co piękne, grób nie osłoni,
I wiecznie młode — o każdej porze
Przyświeca wiecznie! w czasów głębinie, —
A za tem światłem czas wiecznie płynie!

Więc szukaj światła — a światła chciej,
I to, co piękne, natchnieniem twórz!
A nieśmiertelne je w duszy miej —
Wśród życia troski — i życia burz!
Co z czasem płynie — to czas rozmiecie —
Szczęśliwe tylko — co wieczne w świecie!




Rzeka.
(Floden).

U źródła rzeki — samotny stałem,
Na tę dziecinę leśną patrzałem;
W skalnej kolebce tam spoczywała,
A matka chmura — ją wyżywiała!


Boża dziecina wśród puszczy rośnie,
Marzeniem szemrze o młodej wiośnie,
Wśród kwiatów płynąc w tęskne zacisze,
Kołysze słońce — księżyc kołysze. —

Tęskno już młodej w ponurym boru —
Ciasno — wśród ściany skalnego dworu, —
Za światłem goni — przestrzeni chciwa,
W urwiska skacze i w świat się zrywa!

„Za mną!.. w świat za mną!“ — na zdroje woła"
Tu piasek chłonie, — tu skwar do koła!
Za mną o bracia! w szerokie błonie!
Po kwiatach pójdziem w ojcowe tonie!“

Z szumem i pryskiem, wezwaniu rada,
Zbiegła deszczowych synów gromada;
By w sercu matki zbiera się fala, —
Lasy i skały w pochodzie zwala!

Zwycięzko płynie w dalekie błonie,
Gdzie wszystko przed nią uchyla skronie, —
Żywi oddechem omdlałe zboże,
Przerzyna kraje — i biegnie w morze!

A za nią spieszą — okręta — łodzie,
Wtórując pieśnią — w świata pochodzie, —
Bogate miasta przy niej osiadły,
A Kwiaty u nóg wieńcami spadły.

Ale jej w biegu wstrzymać nie mogą; —
Złociste zamki mijając drogą,
Spieszy!... oh spieszy — niepowściągniona —
W objęcie ojca wpadając kona!

A jako wszystko, co w świecie minie,
Wśród oceanów niebieskich ginie, —
I patrząc w jasne niebios lazury,
Mgłą się do nieba unosi w góry!




Wędrowne ptaki.
(Flyttfoglarna).

Nad Nilem słońce jak ogień pali,
Palma już cienia za mało daje —
Tęsknotę budzi ojczyzna w dali —
Dalej więc w pochód w północne kraje!


Widzim pod nami, płynąc w wyżynie,
Zieloną ziemię i sine morze,
Gdzie dzienna troska burzami płynie,
A nad nią czuwa tam oko Boże!

W górze szczyt skały widzim zielony,
Na nim gromadą uścielem łoże,
I złożym jaja w śród skał osłony,
Aby je grzało — północne zorze!

Strzelec nie dojdzie w tych skał ustronie,
W niem tylko złote Elfy wirują —
Duch lasów w zielnej czuwa osłonie —
I karły złoto po skałach kują!..

Lecz znowu wstaje syn wietrznej pory,
Rozwinął skrzydła białej śnieżycy,
Przyroda zmienia swoje kolory,
My ku zamorskiej lecim dzielnicy!

W zielonym gaju — u Nilu brzegu,
Pod cieniem palmy śni duch spragniony; —
Tam znów odetchniem po lotnym biegu
I znów zatęsknim w północne strony![11]




Podróż w Bieguny
(Polar resan).

Pod bieguny myśl ulata
Dla zbadania prawd świata, —
Pod bieguny mędrzec bieży,
Aż u czoła ziemi stanie —
W serce rzuci swe badanie, —
Glob i niebo — myślą zmierzy!

Oceanem — w północ płynie
.................
Morska krowa w tej wyżynie
Karmi młode; — niedźwiedź biały
Mruczy w lodach; — — —
Z wodnej szyby,
Ciężkim grzbietem — wieloryby
Wyglądają niby skały —
——————————

Nie w tej sferze — kres tej drogi
Na północne ziemi progi —
Wyżej sięga — w lodów kraje. —
„Tu czekajcie“ mędrzec woła:
„Sto mil jeszcze mam dokoła,
„Gdzie polarny biegun staje!“

I w zamarłe brzegi schodzi,
Tam, gdzie magnes go zawodzi, —
Tysiącletni śnieg tam leży —
Srebrne blaski lśnią po lodzie,
Gdzie, w odwiecznym wieków chodzie,
Kula ziemska wirem bieży!

Na cmentarzu tym natury
Biała pościel jak marmury, —
Para w ustach kamienieje —
Tu od pierwszych chwil stworzenia
Nie wyjrzało życie z cienia —
Całun śmierci tu bieleje!

Niezachwiany w swojem dziele,
W lodach kując łoże ściele, —
I znużony w niem spoczywa, —
Śni i marzy w tej osłonie
Na skostniałej wody tronie,
Że go biegun dalej wzywa!

Staje — pnie się — w górę wznosi
Na wierzchołek szklanej osi! —
Słyszy — jakiś gwar do koła,
Jakiś szelest — głucha wrzawa —
Straszne szumy i kurzawa!
U zimnego globów czoła.

Tu objęły mędrca trwogi, —
Do odwrotu szuka drogi —
Czar go trzyma w swojej dłoni!
Kędy zachód — wschód się rodzi?...
Gdzie południe — północ schodzi?...
Ani śladu — w wirów toni!

Tylko słychać głos w głębinie:
——————————

Stój szaleńcze!... rozum zginie, —
Zginie, zanim ducha zbada —
Niezbadany duch skrzydlaty —
Który pędzi wirem światy!
——————————
Kto tu zajrzy — w wieczność spada!
——————————

Co godzinę dłuższe cienie —
I ciaśniejsze kół pierścienie —
W jakie słońce wirem schodzi,
Nim w atomy światło zwieje —
——————————
Tu przemądrych „Ja“ kostnieje,
Pókąd świat się nie przerodzi,
——————————
Innych zasad nie ułoży —
A innego — Bóg nie stworzy!




Mowy.
(Språken).

Grecka.
Muzy ciebie malują — boś ich ojców dźwiękiem,
Wszystkich bogów Olimpu i Grecyi organie;
Jak dziewicę uroczą szaty tulą z wdziękiem,
Ciebie zdobi uczucie — myśl i jasne zdanie.

Łacińska.
Głos twój czysty i ostry jak twej klingi brzmienie,
Surowy, jak pogromcom wśród świata przystaje —
Dumny — sztywny — ubogi. — Twoje z grobów cienie
Rządzą na pół Europy. — Potem Rzym poznaję!

Włoska.
Uciech i pragnień mowo, — istny fletów tonie,
Każde słowo sonetem — pieśnią duch twój cały;
Gołąbko miła! śpiewaj na zachwytów tronie!...
Gdyby tylko w twej ziemi nie najlepiej chciały
Śpiewać sonaty —
Twoje kastraty!


Francuzka.
Szczebiocąc skaczesz — kłamiesz i durzysz, —
Ładna i grzeczna — w rozmowie miła; —
Już cię królową wśród sióstr nie czcimy,
Ale w salonach na tron zasłużysz —
Byleś twej pieśni nam oszczędziła,
Bo my ją tańcem głuchego zwiemy,
Co nogę zwija —
A takty mija!

Angielska.
Mowo bełkotu — embrion w słowie zwarty —
Zruca połowę — połowę połyka; —
U was na parze świat cały oparty,
Wymyśl maszynę dla twego języka!

Niemiecka.
Sprężysta — silna i świeża
By dziewczę w lesie chowane —
Ale zanadto rozszerza
Usta pięknie rysowane.
Zruć flegmę — a raźniej mów,
By do twych ostatnich słów
Doszła wątku
Myśl początku.

Duńska.
Ciebie nie lubię — za miękka dla sił północy —
Na dźwięk południa za wiele znowu masz mocy.

Szwedzka.
Mowo rycerzy i chwały!
W męzkich tonów dzielnym chórze
Głos twój z metalu powstały,
A jasny jak słońce w górze!
Na skalistym mieszkaj szczycie,
Gdzie pioruny grzmią i wody, —
Nie gdzie indziej tobie życie,
Jak wśród skalnej twej zagrody —
Patrzaj w szklane twoje morza, —
Cudzoziemskie zmywaj plamy
Z męzkiej cery. Wstawaj hoża!
Pókąd własne siły mamy —
Pókąd jeszcze mamy czas,
Wolnym duchem kształcić nas!




Śpiew Majowy.
(Maj sangen).
— Na rok 1812. —

Patrz, jak dolinom dokoła
Śmieje się słonko majowe, —
Góry podnoszą już czoła
I wietrzą kaski lodowe.
Ziemia śpi jeszcze w pokoju,
Morze więzami ujęte —
Wiosna w porannym już stroju,
Kędziory śniegiem ma spięte.

Z lodów kolebki powstaje,
W barwiste kwiaty ubrana —
Łączkami opina gaje,
Powiewem życia ogrzana!
Na szczytach góry osiada
W północnej słońca oponie, —
Wieczór z porankiem układa
W różowej świateł koronie!

Lecz nowa wiosna się żali; —
Wojna się w świecie poczyna —
I grzmi za krajem z oddali
Gromowych wozów drużyna!
Wiosna się mordem zapala,
Sępem pod niebo ulata, —
Południe-północ okala —
I pali się walką świata!

W północnej gwiazdy koronie
Poważnie Svea się liczy,
Pamiętna blizny w swem łonie
I męztwa, które dziedziczy;
Dumnie rozgląda się w koło! —
Mądra swe wrogi nie draźni —
A walkę wita wesoło
By starą kumę w przyjaźni!

Rycerskie syny już wstają —
Pola się nasze już jeżą, —
Już się na Bełtach zrywają
Mosty, co zimą tam leżą.

I z ojcowych gór już dzwonią
Walki i gromów — chorały, —
Piersi nasze kraj osłonią
By puklerzem czci i chwały!

W Lidskialfie Odin nas strzeże
I utrzyma tron w swej dłoni,
A choć Lokke broń już bierze —
Choć Baldera mieczem goni,
On osłoni grom w tej chmurze...
Już się Aza-Thor porywa,
Potęgi młotem grzmiąc burze —
Pioruny ciska — i zrywa!...

W około białych Urd’ zdrojów
Skuld tam stoi na wyżynie,
Wśród nocy czarnych Zawojów
Ustawia runy w głębinie. —
Bogini! wpiszesz te dzieje
Narodu — do ksiąg niedoli?...
Rzuć w jakiekolwiek koleje —
Lecz nie w przekleństwo niewoli!

Niewolnik niechaj się sroma
Groźnego czasów pochodu; —
Ja w góry pójdę — by doma
Zwycięztwo wróżyć narodu,
Pókąd się nasi nie wrócą
Z zwycięztwa wieńcem na czole
I pókąd go nic zanucą,
Ja pieśnią wróżyć go wolę!

Więc pijmy napój dziś świeży
Wiary — miłości — nadziei —
Za zdrowie naszych rycerzy! —
Pijmy za zdrowie dziś Svei!
A kiedy Rota nas z góry
Zawezwie w ojców dziedziny,
No! to już wtedy raz wtóry,
Wypiją zdrowie jej syny! —[12]




Głosy pokoju.
(Fridensröster).

Gdy mocarze tego świata
Ujarzmiony lud trzymają
I postrachem ręki kata
Siłę — prawem nazywają; —
Kiedy słaby i zgnębiony
Knuje chytry sztylet zdrady; —
W własnej duszy utajony
Zawrzyj z światem twe układy.

Kiedy jasny dzień zaświta
W uśmiechnięty blask pokoju —
Rzuć nienawiść, — bo Bóg czyta
W twojej duszy czystym zdroju.
Wejdą gwiazdy w nieb podwoje,
Pokój w sercu twem wywróżą,
Zamknij duszy twej podwoje
Przed zawiścią — jak przed burzą!

Nie przesądzaj nigdy z góry
Zbłąkanego brata winy,
Bo nie znałeś tej tortury,
Która splata jego czyny;

Bo nie znałeś walki mnogie,
Jakie stoczył, broniąc cnoty —
Ni boleściś liczył srogie
W dzień upadku i sromoty!

Jeśli zawiść w tobie gorze —
Spojrzyj w górę! jako w niebie
Się otwiera serce Boże,
Tuląc ludzkość w koło Siebie.
Poznasz wówczas prawdy święte
W twojem sercu utajone, —
Poznasz głębie nieujęte —
Głębie serca — nieskończone.

Niech Go każdy, jak chce, wzywa
Zawsze Ojca ma nazwanie!
Wszystko inne czas rozrywa,
Wieczny! — wiecznie pozostanie! —
Któż wieczności bliższy proga?
Czy prostaczek sprawiedliwy?
Lub czy może bliżej Boga
Jest uczony — wiedzy chciwy?...

Niezrównanej łaski Panie!
Bez którego woli w niebie
Świat w miryadach nie ostanie,
Świeć niepomnym tu na Ciebie!...
Oświeć słowy ich świętemi —
By poznali Boga w górze —
Boga w niebie i na ziemi —
Mimo ziemskich uczuć burze!

Zważ człowiecze!... Płomień z nieba
W tobie gorze; — strzeż ogniska!
W niem mądrości szukać trzeba,
Bo tam Ojciec światłem błyska!...
Czem rozwiązać człowiek zdoła
Wielkie życia zagadnienie,
Jak miłością, co do koła
Sieje zgodę — przebaczenie!

Jeśliś szczęśliw — dziel z drugimi
Twojej doli skarby Boże,
Im się szerzej dzielisz niemi,
Tem Ci więcej zostać może.

Nie odmawiaj nigdy dłoni,
Niechaj szczęście w bratniem kole
Twoje własne szczęście słoni,
Niechaj świeci na Twem czole!

Gdyś zapoznan i stroskany,
Gdy zawiodą Cię nadzieje,
Z za więziennej życia ściany
Patrz w niebiańskich gór wierzeje —
Gdzie duch zemsty w czarnej chmurze
By zagasły, pożar spada
I gdzie miłość, świecąc w górze,
Po prawicy Bożej siada.

Gdy za gwiazdą młody bieżysz
Do Edenu w życia progi,
I gdy sercem się odświeżysz,
Kochaj szczerze skarb twój drogi; —
Pij z złotego serc kielicha,
Niech zamilknie troska w łonie,
Nim zmęczony zejdziesz z cicha
W lat późniejszych zimne błonie.

Ty, coś zawsze szedł szczęśliwy,
Przez żywotne twe koleje;
Bądź do końca sprawiedliwy,
Nim siwizną włos zbieleje —
Niechaj domu praca chroni,
Ty spokojnie stój u proga
I gościnnej użycz dłoni
Dla przyjaciół — i dla wroga.

Gdy ostatnim już kamieniem
Piramidę życia złożysz,
To z spokojnem nań sumieniem
Oczy w przeszłość twą otworzysz, —
Bo wiesz kędy duch twój spłynie
Po za ciche śmierci morza! —
..............
W dobrych duchów to dziedzinie
Dobre strzegą — twego łoża!

Więc czyń dobrze, póki pora,
Pókąd idziesz życia torem —
Nie obawiaj się wieczora,
Bo śmierć będzie — życia wzorem! —

Nie dopuści do pościeli
Ziemskiej troski w tej godzinie, —
Błogą ciszą cię oddzieli
I do nieba duch twój spłynie!




Tren
na grobie w Hières.
(På grafven i Hières).
Na śmierć Doroty Baronowej Stjerneld, córki kanclerza hr. Wawrzyńca Engeströma, dawniej posła szwedzkiego w Warszawie za czasów króla Stanisława Augusta.

P.
Czyj to grobowiec? — widzę, że tu w ziemi
Świeżo kopany, — że wiosna trawami
Nie zdążyła go okrążyć swojemi, —
Jak stare rany pokrywa bliznami.

O.
Grób to jest obcej — z północnej krainy,
Błękitnych oczów, — grób matki, co chciała
Poić się ciepłem uroczej dziedziny; —
Ale za późno! — wyżej uleciała!...

P.
Biedna! — przyjaźni — rodzinie wyrwana
Uszczknięta lilia w róż północnych błoniu,
Tutaj opadła, i ledwo spłakana
Żałoba, — znajdzie ten grób na ustroniu!...

O.
Sercem północy swe strony kochała,
Ojców doliny, na których urosła,
Śmiertelnem okiem żegnając szukała —
I wzrok do gwiazdy północnej zaniosła!

P.
Tak młoda — piękna — do szczęścia zrodzona,
Na obcym brzegu już prochem się stała —
I bez pociechy do grobu zniesiona —
Ojca ni matki przy sobie nie miała!


O.
Mówią, że oni w monarszym są dworze
Przy możnym królu — jej ojczystej ziemi, —
Że on ich kocha — pociesza, jak może,
Strapioną parę — słowami rzewnemi.

P.
Król czy ktokolwiek!... Och! jakążeż siłą
Utuli, matko, twe serce w strapieniu?
Żal twój jak lampa — nad rzymską mogiłą
Nie znosi wiewu — drży w cichem sklepieniu.

O.
Patrz, tyle wieńców nad grobem jej woni, —
Tu z tego lauru jej uwij koronę —
Liście jej znane, tak często na skroni
Ojca swojego widziała złożone.

P.
Ja z białych lilii koronę ułożę
Białą jak śniegi w jej górach zwieszone,
Jak blade lice — jak grobu jej łoże,
Bo śmierć jest biała, nadzieje zielone.

O.
Grób i nadzieje, — och! zestaw oboje, —
Wszach córka[13] jeszcze — nadzieja tam żyje?
Zielony wieniec z tym białym we dwoje
Pięknie choć smutnie grobowiec okryje!

P.
Flora południa niech kwiaty rozsieje —
Niechaj wieńcami mogiłę poświęci —
Niech białej róży kwiat tutaj blednieje
I niechaj tęskni — kwiateczek pamięci!

O.
Niebiańskich wiewów harmonio wyniosła —
Do naszej pieśni przykładaj się tchnieniem, —
Oh! falo morza! coś tutaj ją niosła
Dotykaj brzegów — wód cichem westchnieniem!


Dwóch trubadurów tak śpiewa w oddali
Z ziemi poety, — w Hières żałobnej błoni,
A nad jej urną w południowej fali
Dźwięczniejszą pieśnią — natura jej dzwoni.




Kantata noworoczna[14]
do
Wawrzyńca hrabiego Engeströma, kanclerza wszechnicy lundzkiej, ministra spraw zagranicznych i kanclerza państwa, ułożona w imieniu uniwersytetu na dzień 1 Stycznia 1816 roku.

Rok stary spłynął w przeszłości progi,
W pieśń Tobie składa zasług wawrzyny,
A słońce nowe torując drogi,
Oświeca z góry Lundu dziedziny.

Gdzie nad kołyską twoją świtało,
Gdzie w rówienników wzrastałeś kole
I gdzie się młode serce ogrzało
A myśl zabłysła na twojem czole!

Myśl ta i serce cię wzniosły społem
Wysoko w górę w zasług koronie,
Splatając wieniec nad twojem czołem
We czci i sławie — przy samym tronie!

Najpierwszy dzisiaj w naszej stolicy
Stoisz na straży ducha pochodu, —
Ducha i światła nauk krynicy,
Starej kolebki twojego rodu.

Światło nauki, — to duch dziejowy,
Który potęgę państwa unosi,
I wszystkie życia wiąże osnowy,
Kierując światem na swojej osi.

W świetle tej zorzy — we czci i sławie —
Ubrany jasnych dziejów promieniem,
Niechaj ojczystej przyświeca nawie
Duch nieśmiertelny — twojem imieniem.


Nie gardź więc lundzkiej ziemi chorałem,
Bo my cię możem najlepiej cenić,
I pozwól dzisiaj nam sercem całem
Prozę żywota w tę pieśń zamienić.




Skildbladner.
(Okręt Odina).

Tak rzeźwo w północy, — lecz zimno tu chłodzi! —
Tam dalej w ludniejsze dziedziny i światy
Duch tęskny ze śniegów i lodów uchodzi,
Gdzie winne są grona i pomarańcz kwiaty,
Gdzie piękne lato — jakoby w raju
Panuje wiecznie — w wiośnianym maju!

Och! jak pięknie biegną tam życia godziny, —
Jak wzdychasz za niemi — do gajów zieleni,
Za pieśnią kwiatów — za nutą ptaszyny! —
Och! gdybyś mógł czerpać z czarownych strumieni,
Wstałyby wszystkie twoje życzenia
Rzeczywistością — snu i marzenia!

Czyż powstać nie mogą? ..........
— Cóż jest byt i życie? ..
Co daje uczucie — co tworzy nauka ......
To za wżdy prawdziwe!
— To jest byt i życie! —
Oh! niech się podnosi z dziennych prochów sztuka
Słonecznym wozem w świateł promienie,
Wolna i czysta jak gwiazd pierścienie!

Płyń!... oto Skildblander od brzegu znak daje
Z dalekiego morza — przez wody — przez lądy
Okrętem poezyi na przestworzu staje, —
Sprzyjają mu wiatry — w lot unoszą prądy!
Piękniejsze ztamtąd góry — doliny,
Piękniejsze widać nieb baldahiny.

Porówno ze światem go Odin zbudował, —
Zło doń nie dostąpi — nie spłynie po toni —
Dla dobrych on tylko pokład przygotował, —
U steru nań stoi z złotą harfą w dłoni
Wolny poeta! ............
a ognie Boże
Prowadzą okręt — w wszechświatów morze!


Och! wznieś się wysoko w zwierciadlane stropy,
Strącona opadnie z przed oczu zasłona
Ducha, — który klucze ci składa pod stopy,
I ludzkość przed tobą — kornie pochylona.
Wesoło patrzysz natchnionym wzrokiem
W niebiańskie kraje — po za obłokiem!

Płyń teraz odważnie! ..........
Na złocistym wschodzie
Głęboko w obłokach gród widny się zdaje —
Tańcami i śpiewem dzień mija w tym grodzie —
Gdzie w blasku promiennym kolumnada staje, —
Gdzie wieżyc strzały w niebiańskiej górze
Kąpią się jasne — w świateł purpurze!

Tam jest tak wesoło — by na zamku Frei,
Tam jeszcze nasz Balder na pancernym tronie
I harfa Bragesa grzmi z grodu wierzei
Przeszłość i przyszłość w akordów osłonie, —
Śmierci i życia zagadka Pana,
Tutaj pojęta i rozwiązana!

Nie tęsknij więc duszo! — w północnej dziedzinie,
Bo piękno na świecie tak bardzo się zmienia, —
Objawia się tylko w pieśniarza krainie
I w kolach, gdzie płyną złotej lutni brzmienia.
Hellas z Hesperyą w marzenia kraje
Berło fantazyi — tobie oddaje.[15]




Jakub Faxe.
Tren
do rodziców zmarłego przyjaciel
a

Przyjaciele płaczą w Lund; —
śmierć więzy już rozerwała, —
z domu do domu bieży
i co najlepsze wybiera. —
Ojca wyrywa z łoża
od bliźniąt sennych kolebki, —
narzeczonych rozrywa, —
syna od matki spłakanej! —
Drżący otwieram listy,
bo każdy jest pocztą Hioba, —
kryje łzy i boleści
czarną sygnetu osłoną. —

Zacny Jakubie! i ty —
świętą drabiną Jakuba
w górę za wcześnie idziesz! —
mogłeś się u nas zatrzymać!...
Zmienne czasu koleje —
za wieczną powagę w górze,
ziemskiej doli nadzieje —
za spokój dałeś na niebie!
Dobra to jest zamiana,
wiem o tem! — lecz byłbyś z nami
chętnie jeszcze pozostał,
przez wszystkich tak ukochany! —
Powtarzaliśmy nieraz, —
że jak glob słońcem ogrzany,
takiem to słońcem z góry —
„prawdą“ twa dusza natchniona!
Wszyscyśmy go kochali!...
skarby w nim były ukryte
jakby złoto prawdziwe,
w sklepieniach ducha chowane. —
Próżność, — mawiano często,
niech się po świecie rozszerza,
ale kto głębiej sięga —
niech myśli — milczy i słucha! —
Ty nie zawsze milczałeś
tam, gdzie o prawdę chodziło, —

gdzie fałsz chciałeś okazać
lub przyjaciela obronić. —
Cudnie wówczas płonąłeś —
by Zacharyasz w testamencie; —
język ci się rozwiązał
w proroczy wyraz zakonu! —
Czy pamiętasz? — (och! pewnie
pamiętają błogosławieni) —
pamiętasz? w ojców domu,
który był moją siedzibą,
jaka była otucha?
i jak płynęły godziny?...
zegar tam tylko gdacząc,
mówił, co z czasem się dzieje. —
Dusze się tam zlewały —
śniły się słowa skrzydlate!...
wolne jakby motyle —
letnie te nasze marzenia! —
W poufnem twojem kółku
cichy, jak chwila poranna,
młody byłeś latami, —
lecz mężem sercem i duszą! —
Powiernikiem dla wszystkich,
rodzicom byłeś od razu
ze czcią synem serdecznym —
prawdziwym ich przyjacielem!

Byłyż to chwile szczęśliwe!...
dom to był błogosławiony,
pełen szczęścia — nadziei!...
dziś,... cicho — pusto do koła.
W antypodach — daleko —
córka w żałobie została,
noc ją cieniem okala
wtedy, gdy u nas dzień biały.
Ją i ojca w boleści
rozdziela morza przestworze —
A głębsze jeszcze morze
z rodziną ciebie rozdziela!
.................
Dni sędziwych pociecho —
wieńcu rodzinnej nadziei,

Spadłeś suchy na ziemię
i już się nie zazielenisz. —
.................
Patrz!... wielkanoc się zbliża —
skowronek k’niebu ulata
i pieśń paschalną nuci,
w błyszczącej wiosny zaranie.
Pączkami strojne konary
by pierś młodzieńca — nadzieją —
Śliczny widok na wzgórek,
kwiatami strojnie ubrany,
strojny, widny, wesoły,
jakby w dziewiczej koronie.

Śliczny widok na wzgórek,
poezyą sagi ubrany,
w której Absala — Saxa —
Finna — rysują się cienie!
.................
Ojcze, — czy ty chcesz wstąpić
na wzgórze? — spojrzeć na słońce, —
spojrzeć, jako zachodzi
i w obce płynie krainy!...

Matko! czy chcesz zobaczyć
tam niezabudkę — jak wstaje —
i jak niebieskie oczy
otwiera, patrząc na ciebie? —

Czegóż się ociągacie?...
Jakub wieczorem nie wróci, —
dawniej szedł tu za nami,
ale was teraz wyprzedził!

Idźcie teraz samotni, —
idźcie tam spocząć oboje
pod starymi dębami,
które wspomnieniem gaworzą!

Patrzcie, jak wieczór schodzi
złocisty — w Sundy się kładzie,
jakby nadziei słońce
zwartej świeciło mogile!
.................

Może tam z której gwiazdy
syn na was patrzy w wyżynie, —
widzi waszą żałobę
w tym parku, .........
.................
Ale tam w górze!
jasne anioły Boże —
anioła w niebie wstrzymują! —
Płacząc, doma wracajcie,
i niech wam w sennem marzeniu
zda się ta pieśń pociechy
żywym być prawdy obrazem!
.................
Niech on się wam objawi —
niech ożyje — niechaj mówi,
wejrzeniem was pocieszy
i sercem syna okoli!...
.................
Ale jeśli w widzeniu
wam Jakub się nie objawi,
niechaj to będzie znakiem
że was tam czeka u siebie, —
za chwilę może, — —
co daj wam Boże!...[16]


Pożegnanie do mojej lutni.
(Afsked till min lyra).

Żegnam cię, lutnio, — w mej ostatniej chwili, —
Spocznij już — spocznij, — — myśmy już skończyli! —
Dźwięczna lirenko! — mej duszy pociecho; —
Koiło troskę — twojej pieśni echo!
W niejednej piersi tyś harmonią grała, —
Zamilknij teraz! — Pieśń się już urwała!

Śpiewałem Sveę“ — — Fridhjofa nuciłem —
Bogu — i ludziom serdecznie służyłem; —
I żyłem tylko — ile pieśni stało!
Drogą żywota, gdzie mnie wichrem gnało,
Serce w niejednej rozdarło się burzy
I u niejednej ukoiło róży!...
Że i sam nie wiem — jako się złożyło —
Cierpienia czy radości? — czego więcej było!
Tyś godłem mojem! innego nie miałem; —
Tyś tarczą była! — ja innej nie znałem!
Z tobą o lutnio! szliśmy w życia boje,
Świat zdobywały tam piosenki twoje. —
Lecz — gdy ostatni z mego rodu staję,
Nad grobem łamiąc — ten mój herb oddaję!

Duchu mego ducha!... z tobą, — do widzenia!
W niebie poczęta — poezyo natchnienia! —
Któraś na ziemi tutaj przy mnie stała,
Harmonią z góry w mojej duszy grała!
Mnie, czas uchodzić, — godzina wybiła! —
Byłaś mi wszystkiem, — tyś mi prawdą była!
Więc ja nad wszystko ukochawszy ciebie —
Śnić nie przestając — będę śnił i w niebie!


Z moich popiołów — na twoje wezwanie —
Poeta kiedyś tu może powstanie,
Aby dośpiewał natchnionym chorałem —
Czegom nie zdążył, — czego nie umiałem!
By coś wielkiego w Północy utworzyć
I szwedzką chwałę — w szwedzkiej pieśni złożyć!

Żegnam cię, pieśni! — dla mnie duchem święta,
W życia marzeniach — zaledwo poczęta!...
Życia — wieczności — obrazie wspaniały, —
Z żalem was żegnam — pieśni ideały!
................
Późno! już późno! — Bracia raz ostatni
Ślę pożegnania ten mój wyraz bratni! —
................
Rozstanie krótkie tu pomiędzy nami!...
W proch niech opada korona z laurami,
I niech ostatnim już śmierci powiewem
Owiany, zasnę mym ostatnim śpiewem!




FANTAZYE PODRÓŻNE.

Urywek z trzechdniowej podróży morskiej z Sztokholmu do Kopenhagi.
Ostatnia praca poety.

Uwaga wstępna.

Fantazye podróżne“, urywek z trzechdniowej podróży morskiej parowcem z Sztokholmu do Kopenhagi, są jednym z najpóźniejszych utworów Tegnéra, — ostatnim pono śpiewem łabędzim poety. Pisał te wiersze na okręcie, w czasie ostatniej choroby, jadąc z porady lekarskiej do Karlsbadu dla poratowania silnie nadwątlonego już zdrowia. Poemat ten ukazał się już po śmierci Tegnéra jako ostatnia pamiątka poety. W odpisach istnieje kilka tekstów niezgodnych z sobą, zwłaszcza co do formy, ponieważ poeta przerabiał ustępy w brulionach dowolnie, nie skreślając pierwotnych.
Moje tłómaczenie tej fantazyi pośmiertnej jest wolne, — dla uwydatnienia bowiem myśli i zwrotów, miejscami zbyt zawiłych a ekscentrycznych nawet, — zbyt trudnych i niezrozumiałych w ścisłym przekładzie, nie można się było niewolniczo trzymać oryginału, chcąc myśli oddać i treść pochwycić wedle woli i ducha Tegnéra.



Wstęp.

Czci kolebką ongi stały
Jasne morskich wód głębiny;
Rycerz znaczył w zacne czyny
Skał granity. — Flagi wiały
Na nich wolne, — wiały śmiało,
Kiedy morze walką grzmiało,
Strojąc kołem w krwawe piany
Te błękitne oceany!

Nasz północny błękit mórz
Dawne nasze dzieje głosi,
Myśl i ducha w dal unosi,
Kędy wrzały walki burz.
I kołysze szumem fal
Na głębinie naszej wody
Te rycerskie w świat pochody,
Pieśnią wspomnień płynąc w dal!

Och wielkie — jasne — ojczyste morze!
Słuchałem nieraz tego powiewu,
Więc, kiedy płynę dziś o tej porze,
Natchnij mnie pieśnią twojego śpiewu!

Och ojców Sago! w rycerskim śpiewie, —
Najstarsza córo wśród muz wspomnienia,
Która odsłaniasz z przeszłości cienia
Bogów spowiedzie — w których powiewie
Czyn się układa rytmami wieszcza; —
Starego Braggi[17] dziedziczko droga,
Srebrno-brodego zwiastuno boga,
Który prastare runy umieszcza,
Składając ojców cudowne pienie, — —
Ty opisujesz nie tylko czyny, —
Nie tylko ojców splatasz wawrzyny,
Lecz bierzesz z morza ciche westchnienie, —

Najdroższe sercu zbierasz marzenia,
Których odległe echo osiada
Głęboko w duszy — i opowiada
Miłości słowem skargę cierpienia. —
Serdeczna Sago! twej liry tchnieniem,
Które w przeszłości zamglonym cieniu
W ojczystych wspomnień żyje widzeniu,
Naucz mnie marzyć pieśni wspomnieniem,
Składając nuty prastarej Sagi,
Słowem i sercem wieszcza ubrane,
Aby dzwoniły — rozkołysane
Na złotej harfie — boskiego Braggi!




Fantazya pierwsza.

W sztokholmskich wrotach łódź się kołysze,
Wietrzyk ogarnia nas w świeży chłód —
Szepty z Djurgårdu[18] w oddali słyszę —
I płyniem głębią — na morski cud!...

To samo niebo, co świeci w górze,
Pod sobą widzę na wód lazurze!...

Na sinej fali wschodniego morza
Otwarte wrota kamiennych bram —
Od których błyszczy świetlana zorza,
Która latarnią przyświeca nam —
Znaczy koleje żeglarskich dróg,
Gdy fala ryczy u skalnych nóg!...

Para, — zwyczajem dawnych rycerzy
Walcząc pracuje i walcząc bieży, —
Zwycięża gromko wraże bałwany,
Które wdzierają się w łodzi ściany; —
A łódź nad niemi
Skrzydłami swemi
Skacząc wesoło,
Podnosi czoło
I tańczy hoża
Po kroplach morza!

Para w południa unosi stronę —
Widmo „Dziewicę“[19] na bladej toni,

A noc zarzuca ciemną oponę
Na ląd i morza — — —
i północ dzwoni!...

Smutna rzecz iście, ale prawdziwa,
Że Homer kiedyś w swojej powieści
Nieurodzajnem morze nazywa .....
................
Prawda!... błękity nie rodzą grona, —
Róża nie kwitnie zarumieniona —
Chyba li zorza różami sieje,
Rzucając blaski w wodne wierzeje,
Gdzie, drżąc na fali, giną bez wieści
Fantazyą róży
Wśród morskiej burzy!

Jeszcze słoneczko dziś nie wyjrzało
Z nad srebrnych główek bałwanów roju; —
Nie długo wejdzie, — już czasu mało, —
Wzbudzone wstanie w porannym stroju; —
My go zawczasu wzrokiem szukamy,
Patrząc w świetlane poranku bramy; —
Już się rumienią i świecą z góry
Nad srebrną falą — różowe chmury,
Które powstają, by brzegom nieść
Pacierze morza — na Bożą cześć!

Złota zorza
Z nieba płynie; —
Wolne morza
W wód dziedzinie
Z szumem wstają —
Wichrem gnane —
Porywają
Kołysane
Nasze łodzie
Po głębinie! —
W tym pochodzie, —
Dzień nam spłynie!...

Och falo morza!
Z wschodniego łoża
Stawaj na tronie
W świtu koronie!

Bez ustanku
W wichrów mocy,
Od poranku
Aż do nocy,
Przez bezdroża
W chyże biegi,
Kroplo morza,
Zmywaj brzegi
Północnéj ziemi!...

Duchy w głębinie
Słuchają skryte w podwodne progi,
Zali nie spłynie
Czarny duch zemsty, by zamknąć drogi —
Zamknąć otwarte życia wierzeje! —
...............
Nie, to nie mściciel, — to Ojciec świata,
W swoje miryady
Z otwartą dłonią — światłością wzlata
I w swe posady
Od wieków w wieki bogactwa sieje
Wśród zorzy róż —
On wielki stróż!...

Wybrzeża dzieci,
Huśtane szparko w falach głębiny,
Strzegą się sieci,
Która zarzuca im wodne liny
I w nocnej porze
Pochwycić może! —

Od wschodu zdali — na wód pościeli
Wśród nocnej ciszy — wyspa się bieli, —
Krółowa morza w białej oponie,
Zielonym wiankiem ubrawszy skronie,
Jakby Najada — strojna i choża,
Milcząca w dali wygląda z morza, —
Gotland, od ludzi zwana i bogów
Patrzy się na nas — z kredowych progów

Cicho! och cicho!
Jeszcze się promień nie dotknął piany, —
Jeszcze zamknięte światła wierzeje —

Ale już całun nocy rozwiany, —
Młody i świeży już oddech wieje, —
I kołysząc zwolna morze,
Szumem budzi ranne zorze,
Które z góry światłem schodzi
Do wędrownej naszej łodzi!

Dnieje — już dnieje!...
Jakby król światów, słońce w koronie
Po schodach bożych idzie z wyżyny
I na obłocznym usiadłszy tronie,
Przyjmuje hołdy ziemskiej dziedziny, —
Słucha stłumionych morza chorałów, —
Chorałów burzy, która dokoła
Sięga z daleka, w stokrotnych szałów
Dzikim zapędzie, w okrętu czoła
Wśród niezgłębionej — nieznanej toni! —
Czy hymn układa?..
Czy hymn do słońca szumi i dzwoni
I opowiada
Tam wśród przestworzy —
Majestat Boży!

W samo zaranie,
Wschód się ociąga jeszcze w swym biegu,
Jeszcze poranku świeże westchnienia
Próżno szukają po słonym brzegu
Brzozy warkoczów — sosny korzenia,
Które tam wicher, podchodząc cieniem,
Wśród każdej nocy w objęcia bierze,
Zrywając nieraz drzewo z korzeniem,
Bo to śmiertelnej walki grabieże, —
Walki żywiołów, która ulata
I burz chorałem
Melodye śpiewa — o burzach świata!
..............
Tak rozumiałem
To wichrów granie!

Globie złocisty!
Płonący w górze na niebios czele!
Weź pacierz czysty, —
Choć nas dziś jeszcze grzejesz nie wiele.

Z zimnego Sundu przyjmij wołanie
Ty ojcze ciepła — życia kapłanie!
Ty, coś największy — w światów milionie, —
W światła purpurze —
Wśród gwiazd miliardu — w ognia koronie —
Cześć Tobie w górze!

Nie wiele ciepła dziś w chmur wyłomie,
Ale mniej jeszcze w zmarzłym atomie,
Który na morzu tu kołysany
Przechodzi progi
Między „Gotlandu“ kredowe ściany
I „Öhland“ drogi!

Niedługo świecisz — świeć w tej godzinie
Górom i Sundom, nim dzień przeminie! —
Na tej przystani — w wodnym pochodzie
Nas zagrzać trzeba! —
Ciepłem otulić po nocnym chłodzie,
Promieniem z nieba!

Bośmy zziębnięci — bo my spragnieni
Ciepłego tchnienia, — światła promieni!
Obież nas kołem — zanim wróg ludzi —
Noc złowroga
Na sinem morzu znów nie ostudzi
Promienie Boga!

Choć nienależym to tej drużyny,
Przyjmij ofiary,
Jakie zanoszą Ci morskie syny
Wodnemi gwary —
Cześć Ci i sławę szumiąc z głębiny, —
Przyjmij o Panie —
Wraz z modłą naszą — to morskie granie!...

Tak mi się zdało, — morza śpiewały, —
Więc i pieśń moja też w te chorały
Burzami ducha rozkołysana,
Nim dojdzie miru — niechaj do Pana
Dochodzi bram!

Srebrnym potokiem pieśń niechaj płynie
W kwieciem ubranej świata dolinie,
Po krótkiej drodze życia zrodzona,
Jasna i wolna i oświetlona
Niech śpiewa nam!


Niechaj nie zważa na dzienne burze,
Któremi sztuka kłamie naturze —
Nienaturalną sztukę wytwarza —
Kaleczy piękno — prawdę obraża
I niszczy wraz!

Duchowe światło natchnieniem wstaje
I siostrę światła — lirę nam daje,
Aby na ziemię naszą posłana,
Aby melodyą bożą ogrzana
Podniosła nas!

W zamarzła półnoe dochodzi tchnieniem,
Aby złagodzić ciepłym promieniem —
Harmonią światła w północne kraje,
Co jej się ostrem i zimnem zdaje
Na duszy dnie!

Świeża i lekka a skromna była
Pierwotna sztuka; — jasnością żyła!
Bo zawsze zdrowe miała zasady,
Chociaż sięgała po gwiazd mirjady
W poezyi śnie!

W niebo się patrząc — na prawdzie stała!...
...............
Duchu poezyi! więc tobie chwała! —
Myślą i słowem składasz obrazy
W czyste i jasne wieszcza wyrazy —
W ten boży śpiew! —

W dźwięcznej harmonii słowa na razie
Wypowiedziane, — jasne w obrazie, —
Wdzięczne i jasne — łatwo ujęte —
Jeśli jasnemi myślami spięte
W poety śpiew;




Fantazya wtóra.

Spiesz dalej łodzi! po morskiej błoni, —
Rozwijaj żagiel, — niech pieśń w nim dzwoni!

........................

Widzę w oddali lipy i klony, —
W dębów koronie — Kalmar[20] zielony —
.................

Gród Margarety, która tam chciała
Trzy spoić w jedno — rozdarte ciała, —-
I związać w jeden węzeł jedyny
Zwaśnione serca — u ziem kończyny
W zorzy koronie
Na Polów tronie!
Myśl była wielka — prawdziwa — śmiała,
Ale jak Fenix — w popiół zgorzała —
By zmartwychpowstać ........
................
Krew jeszcze płynie
Z tej blizny dziejów — w bratniej rodzinie,
Co zaślepiona
Walczy szalona!
Krew jeszcze ciecze
Z tej blizny dziejów! — Nie oschły miecze,
Które tu chciały
Dobić się chwały, —
Zmyliwszy drogi
W przyszłości progi!...

Biedny Kalmarze! — runie wspomnienia!
Lepiej zapomnieć twoje widzenia!...

W koprowe maszty morze się wspina.,
Szalony w koło taniec poczyna!
Modremi skrzydły nas w dal unosi
I pieśnię wichrów — przybycie głosi, —
Przybycie nasze nad brzeg zielony,
Gdzie starą Sagą kraj oświecony.
Słowik nas wita piosenką w jarze,
Gdy przebywamy „Blekingu“[21] straże,
Które się z Sundów wznoszą zielone
I stroją Północ w grecką oponę
Archipelagiem. — — — — — —
Patrz, jak się zlały
W zielone wieńce — zielone skały!
I jak się wdzięczą barwą nadziei —
Nie w ton Agira, ale Agei,
Której charakter z południa brany
Na naszą północ — zakołysany, —
Może się w oczach tak tylko mieni
We mgle porannej — wśród morskich cieni?...

Patrzaj uważnie w te wysp gromady —
Nie pływająceż to są Cyklady?...
Dla boga śpiewu niema świątyni,
Lecz siostra jego, — wielka łowczyni
Schodzi na łowy
Tu w te dąbrowy!
........
Ot jej jelenie! ........
Patrz! tamtą stroną
Pod tryumfalną borów koroną —
Nieustraszone — spokojnie stoją! —
Zazdrosny rogacz — sarenkę swoją
Wygląda z kniei, — wiatru się radzi,
Żali ją pogoń jaka nie zdradzi. —
....................
Jakże tu cicho — jak pięknie w koło, —
A jak poważnie — a jak wesoło!...
Tysiącem ramion morze się wdarło
I rozkoszując tu ląd rozparło; —
Nikt nie przeliczy odłamów skały,
W których tajniki się powdzierały
Na lądy stale
Syreny białe,
Całując kwiaty, co rosną w brzegu
I głaszcząc warkocz na drzew szeregu
Białej brzeziny, —
Te mórz dzieciny!

Dalej za Trötsö — dumna Karlskrona[22],
A jakże śmiało jest otoczona
Wieńcem wawrzynu, który na skroni
Złożył jej geniusz, z natury dłoni.
Patrz, jak się doki tu wmurowały,
Chroniąc okręta w objęciu skały. —
Sveo!... strzeż morza! strzeż skalne ziemie, —
Panuj obojgu! — jak ojców plemie
Im panowało! w morza osłonie
Na kryształowym ojczyzny tronie!...

Och panuj Sveo!... lecz panowanie
Rozszerzaj Twoje! — niech wyżej stanie!...
W koło twych lądów fala się sroży,
Ale utrzyma ją palec boży!

Twoich zastępów nikt nie przemoże —
Twoja jest ziemia i twoje morze!
I twe korony
Północnej strony!
Zwycięstwo w morskiej waży się szali,
A morze żąda, by mu śpiewali
Rycerskie dzieje
I epopee!

A to wybrzeże,
Co lądu strzeże, —
Te skalne ramy —
To epigramy,
Co w dziejów biegu
Zstępują z brzegu,
Podając światu
Treść poematu!

Bleking“ ma w tarczy trzy dęby hoże,
Z zielonych brzegów szumiące w morze; —
To są ze starej sagi ujęte,
Z czasów Hildura[23] — te dęby święte!

Wznieś żagle ducha — i w wichrów loty
Puścimy okręt w dziejowe grzmoty,
W falę wspomnienia — w Miölnera gromy
W on czas rycerzy — w on czas ruchomy,
W którym w oddali
Na każdej fali
Znaczyły kroki
Zwycięskie smoki!...

Bleking z wysokiej północy bierze, —
Z norwegskiej ziemi swoje rycerze, —
Ztamtąd zwycięskie Wikingi schodzą,
Czynem po morzach swój ród wywodzą,
Którym zwycięzko — szczęśliwie — śmiało
Norwegskie plemię zapanowało!

Och panuj, Skandyo![24] w Sundów błękicie,
W zielonych ziemiach, — w chwały zenicie! —
Grunt naszych dzielnic zwarty żelazem,
Żelazo zawdy walki obrazem.
Panuj więc ziemi i panuj wodzie!


Lokke[25], bóg rodzic w twoim narodzie,
Z Iduny[26] rodu,
Stanie u przodu!
I ze swej Hekli na zawołanie
W ognistym blasku znowu powstanie; —
I jak przed wieki
Na świat daleki,
Nad murskie tonie,
Potęgą spłonie!...
Ogniem czerwony,
Nienasycony!
Wielki i mściwy —
On Bóg straszliwy!...
Poskromi wrogi
I wskaże drogi —
I krew odrodzi
W rycerskiej młodzi!

Bo on zwycięża ognia pożogę,
Uskrzydla okręt na morską drogę,
I twarde żyły rostapia w górze,
Ognisty piorun zrywając chmurze!

Bo to Wolunder[27], który w Walhalli
Cudowne kruszcze — cudownie stali, —
To duch wspomnienia, co wiecznie płonie
Dziedzicznym ogniem — w północnem łonie!

Skandyo! królową powstawaj nam
I do przyszłości nas prowadź bram!...
Svea i Dana — dwie siostry w parze
Z Norwegią niosąc twą cześć w sztandarze —
Siostrzane sobie podają dłonie,
Jednocząc serca przy twoim tronie. —

Skandyo! królową powstawaj nam
I do przyszłości nas prowadź bram!...

Och czas — już czas —
Więc prowadź nas!
I w myśl ochrony
W dalekie strony,
Na krańce świata,
Niech duch ulata

W światłości cudu,
Braterstwem ludu —
W świetlane zorze
To prawo boże, —
Bo czas, już czas,
Prowadzić nas!
............
Z pogodnem czołem
Pójdziemy społem,
Obmyci znojem
I twardym bojem,
Gdzie będą grzmiały
Sztandary chwały!...
Wspólne sztandary
Twej czci i wiary —
Lwie“ gotskiej błoni,
Twardy Toporze“
Norwegskiej dłoni
I Danneborze,
Co z nieba wzięty
Dla Danii święty!...




Fantazya trzecia.

Jeszcze jeden dzień i śpiew! —
............
Łódź i saga jeszcze płynie! —
............
W dzikiej toni — wiankiem drzew
Widna z dali na głębinie,
Niby okręt — wyspa szara, —
To odwieczny ląd Ingmara[28]!

Biedna, mała,
Cicha skała
Spi z wysoka
Palnatoka[29]!“

Wśród tych wód
Olbrzym lud,
W krwawe rany
Potargany —


Złożył broń
W Hjörga[30] toń,
Marzy — śni
Krwawo dni!

Zaledwo widna z pod słonej piany,
Liczy się dzisiaj w zgasłe wulkany,
Które wygrzmiały
Już dziejów chwały!
I tam, gdzie ongi żyły tytany,
Mieszka dziś słaby lud i złamany,
Po sławnych ojcach dzieci bez sławy!...

Tam znowu w dali — od lądu — z góry
Widno wieżyce; — to Finna mury[31],
Nad ciemną kryptą w podziemiach skały,
Gdzie dzikie widma się pochowały.
...............
Z Helgonabacken w miasto Saxona
Wspomnieniem biegnie dusza wzruszona —
W górze jej świeci złoty krzyż z dala,
Kędy są cienie Gerdy — Absala
I Waldemara
Legenda stara!

Których ubrane sagami cienia
Większego iście warte wspomnienia
Wieszcza-poety,
Niż ja niestety!

Najbliższa droga wiedzie z tej strony
Do ulubionych ruin korony,
Z których zimnego grobów powiewu
Płyną wspomnienia — mojego śpiewu.

Najbliższa droga — do zielonego —
Do Lundagårdu[32] ukochanego,
W którymi mi liście szemrając grały
I pieśń o Gerdzie opowiadały!

Jakże tam kiedyś, w dawniejsze chwile,
Ja złotowłosy marzyłem mile
W cienistym chłodzie tego ogrodu, —
Świeży — wesoły — płomienny z młodu!...


Dziś lat sześćdziesiąt do grobu gniecie, —
Runem już tylko człowiek na świecie, —
Dziś się już życie skłania po trochu,
Grobowcem czując na własnym prochu! —

Duch się już napił z życia kielicha! —
Pieśń się już tylko odzywa z cicha, —
Pieśń, co mi w sercu grzmiała przed laty,
Nim ją zerwały — boleści — straty.

Nim z mojej liry
Żałobne kiry
Nut, co w niej grały,
Nie pozrywały!
Nim dzień się skłoni,
Sprobuję jeszcze,
Czy pień wydzwoni
Mi słowo wieszcze!

Uderzę w struny, —
Podniosę głosy
We słów pioruny, —
Spojrzę w niebiosy.

I będę marzył,
Nucił i śnił —
Duchem się skarzył —
A pieśnią żył!...

Chociaż po cierniach chodziłem w świecie,
Nie zakrwawiło się serce w łonie,
I jeszcze bije jak w młodym lecie —
Cierpi i płacze — a jeszcze płonie!

Kiedyś się Fridhjof po niem kołatał
I Gerda jutrznią w niem zaświtała; —
Dziś te marzenia wicher pozmiatał, —
Lodów opoka zaskrzepła biała —

W zimowym stroju
Na wieszcza zdroju...
Śniegi zawiały
Jego chorały:
Nim mróz mnie zmoże,
Boże! och Boże!
Pozwól mi jeszcze —
Choć słowo wieszcze!


Pozwól mi wybić szybę w tym lodzie,
Obudzić w taniec falę na wodzie,
Po której łódka natchnień pływała
I fantazyami pieśniarza grała!...

Pozwól mi jeszcze raz pod niebiosy
Wydobyć z lutni tej pieśni glosy,
Z których wykwita ducha korona,
Dzisiaj już z liści ogołocona....

Nigdym nie gonił za blaskiem świata, —
Nie chcę oklasku — gdy duch ulata —
I pieśnią płynie, lecz daj mi, Panie,
Sił jeszcze trochę na wyśpiewanie

Ostatniej nuty — ostatnich dni,
Co w sercu jeszcze harmonią śni —
I ukołysze mnie w akord ten
Na wieczny sen!







  1. Przypis własny Wikiźródeł George Stephens (1813–1895) – angielski archeolog i filolog.
  2. Przypis własny Wikiźródeł Jakow Karłowicz Grot (1812–1893) – rosyjski filolog.
  3. Pieśń ta poraz pierwszy ukazała się w czasopiśmie „Iduna” w Sztokholmie. (Zeszyt ósmy). Do tłómaczenia niemieckiego, przekładu Schütza, dorobił bardzo piękną kompozycyą muzyczną F. A. Michaelis w zbiorze: „Sechs Schwedische Lieder von Tegnér, Alterbom und Nicander.“
  4. Pieśń do Słońca pojęta jest i napisana w duchu Ossiana, o czem przekonać nas mogą trzy sławne apostrofy do słońca: Tighmora, pieśń druga, Carraig Thura na samym wstępie a przedewszystkiem Carthonn od wiersza 597. — Stosując się formą ściśle do oryginału, odważyłem się przeprowadzić cały ton poemat, jak go nakreślił Tegner, — trudnym a niezwykłym u nas rytmem końcówki jednozgłoskowej. Odkładając wszelką miłość własną — poświęciłem może zewnętrzną wartość przekładu, zbyt trudne dla nieudolnego pióra podejmując zadanie, — ale chodziło mi tu przedewszystkiem o najściślejsze, ile być może, zachowanie myśli i formy oryginału.
  5. Pieśń gwiazd miała wielkie powodzenie w ojczyźnie Tegnéra. Drukowano ją po raz pierwszy w siódmym poszycie czasopisma „Iduna“ — w poszycie dziesiątym umieszczono muzykę do tej pieśni. Tłómaczeń i kompozycyi muzycznych w rozmaitych krajach kilka się pojawiło, z których najlepszym jest utwór Brandesa.
  6. Psalm ten jest jednym z początkowych utworów poety, napisany w czasie pobytu w uniwersycie upsalskim. — Drukowano go także w czasopiśmie „Iduna.“
  7. Ojczyzna Wieszcza Ezajasza Tegnéra nie jest właściwie oryginalnym jego utworem — jest bowiem naśladowaniem słynnej pieśni duńskiego poety Oehlenschlegera; mimo to, jest to utwór pierwszorzędny, świadczący o wielkim talencie natchnionego wieszcza.
    Naśladowanie Tegnéra nie tylko stoi na równi z oryginałem, ale przewyższa o wiele nawet słynnego barda duńskiego. Tak niezależnie tłómaczyć lub naśladować jak Tegnér mogą tylko samodzielni poeci — geniusze w całem znaczeniu tego wyrazu! Dla tego też tekst szwedzki „Ojczyzny Wieszcza“ zaliczony jest do pierwszorzędnych pereł ulotnych poezyi Ezajasza, z których tu kilka dołączyłem w przekładzie.
    Co do imion własnych, które fantazye wieszcza w obrazach i allegoryach swoich porusza, zdaje nam się zbyteczne, uwagami naszemi takowe po szczególe objaśniać. W jednym tylko ustępie winni jesteśmy takowe podać, a mianowicie przy strofach:
    „I w Bogów gronie —
    „W polarnym świcie
    „Siada na tronie
    W Walhalli szczycie!
    „W koronie zorzy,
    „Posłaunik boży!
    Bragesa harfę trzymając w dłoni,
    „Walki i gromy — „As i Alf“ dzwoni,
    „A nuta skrzydłem śnieżnej zamieci
    W Walàskialf stronę — atomem świeci!
    As — às — nazwanie ogólne bogów w mitologii. Odin bóg najwyższy — Wszechbóg, często także imieniem asaaza jest nazywany. W mitologii i sagach czytamy często Asa-Thor, Odin-as i t. d., co znaczy Bóg-Thor — Odin-Bóg.
    Alf. Alf — àlfar oznacza duchy, àlfy czyli elfy, istoty przejściowe pomiędzy bogami a ludźmi; — rodzaj geniuszów, pomiędzy którymi mitologia oznacza dwa odrębne rodzaje, a mianowicie:
    1) Ljósàlfar. Duchy świetlane, duchy niebiańskie, wyższe sfery nadziemskie zamieszkujące — (coś nakształt naszych aniołów). Duchy świetlane podług pojęć mitologicznych przebywają w salach „Gimli“, w najwyższem niebie, w otoczeniu Wszechàra — Wszechboga Odina — tak zwanem inaczej Andlängr i Bidbláinn. Z tych Ljósàlfów, duchów świetlanych, wyszczególniamy znowu dwa rodzaje, to jest: „Gimli Ljósàlfar“ Andlängru, które li tylko w najwyższem niebie tron samego Wszechboga otaczają, chwałę jego śpiewając — i są mniej więcej pojęciem naszych archaniołów, — poza którymi na podobieństwo aniołów są podrzędniejsze zwyczajne Ljósàlfy, duchy świetlane — Elfy, które w usłudze bogów, po tęczy z nieba na ziemię schodzą, — promieniami gwiazd lub na srebrzystych perełkach rosy na ziemię spływają, w kwiatów kielichu, w drzewa zielonych warkoczach alboli w wody krysztale zamieszkując na ziemi.
    Poetyczne te Alfy — Elfy — duchy w rozlicznych postaciach pokazują się ludziom i są duchami opiekuńczymi człowieka.
    2) Svartàlfar, döckàlfar, duchy czarne, duchy brzydkie — duchy skryte (rodzaj strąconego anioła-szatana), zamieszkujące głębie podziemne.
    Wyobraźnia przedstawia je w kolorze czarnym jako przeciwstawienie duchów jasnych, które są samą jasnością i pięknem.
    Te czarno-duchy — Svartàlfy — döckàlfy są złymi geniuszami człowieka, wyrządzają mu krzywdy i psoty a na bezdroża prowadzą — i przez bogów do robót podziemnych są używane.
    Walaskjàlf. Zamek przez Asów, Azów — Bogów zbudowany. — Gród albo miasto Odina, ideał przepychu — nadziemskiej — nadprzyrodzonej bożej wszechmocy. Gród pokryty srebrnym dachem, nad którym sterczy baszta samego Wszechboga „Wildskjàlf“ zwana, z której najwyższego szczytu Odin-as, pan świata, niebu i ziemiom się przypatruje i wszystko widzi — wszystkiem kieruje w przestworzu.
    Brages — bóg poezyi, o którym indziej już wspominałem.
    Zestawiwszy te kilka objaśnień, rozwiążemy już z łatwością allegoryczną fantazyą poety i zrozumiemy myśl Tegnéra, który w tych krótkich wyrazach — tak jak w całej fantazyi, potęgę i wszechmoc duchową natchnienia poety maluje. Stawia on myślą i wyobraźnią bujną poetę o świcie polarnym, w fantazyjnem oświetleniu zorzy północnej, unosząc go, a raczej myśl i fantazyą jego, w nadziemskie niebios — wszech światów i czasów — wyżyny, — pomiędzy bogów gromem i blaskiem natchnienia stawiając a potęgą myśli i ducha na tronie Bogów go wyobraża — na tronie wszechmocnym niebiańskiej w górze Walhalli — którą jako mistyczny przedświt idei Bożej — jako przeczucie naszych pojęć i wiary naszej — akordem ducha i słowa z najświętszą zlewa ideą — przed Panem nad Pany — przed rzeczywistym Wszechbogiem i Stwórcą uginając kolano!
    Wszechmocna ta myśl i fantazya allegoryczna natchnionego poety, stawiając wieszcza na wszechpotężnym tronie Walhalli, tej najwyższej fantazyi prastarych marzeń i przeczuć duchowych, oddaje duchowi wieszcza harfę Bragesa, boga śpiewu, czyli święci go i namaszcza niebiańską harmonią najwyższego natchnienia z góry, — najwyższem natchnieniem z nieba, natchnieniem Bożem, — z którego płynie myśl i fantazya rzeczywistego wieszcza w świetlanej natchnień koronie. Oddając wieszczowi tę potęgę myśli i słowa — Tegnér „walki i gromy świata“ — prastare bogi — àzyduchy, àlfy i geniusze — wszystkie sny i widzenia — wszystkich epok i czasów i całą siłę nadprzyrodzoną w nadziemskiej harmonii boga poezyi na jego fantazyjne stawia usługi.
    Poeta wszechpotężnego, niczem w fantazyach natchnień nieograniczonego ducha wieszcza, w obrazie allegorycznym prawdziwie staropółnocnej wyobraźni, coraz wyżej a wyżej na białem skrzydle śnieżnej zamieci w najwyższą dziedzinę nieskończoności — nad Walaskjàlf grody, przed Boga Bogów atomom unosi, — wszystkich epok i wieków — natchnienia i wiarę — pod nogi ścieląc — nad Pany Panu —
    Głosząc święcenie,
    Którem na tronie
    Świeci w koronie
    Nieokreślony!

    W tym duchu allegorycznym i z taką fantazyą ekscentryczną a potężną i głęboką zarazem cała treść poematu Oehlenschlegera jak i Tegnéra, jakby dwie pokrewne nuty niebiańskie wspólnego Serafinów chorału, pojęta i napisana, oczom się naszym przedstawia i tak ją czytać, rozumieć i ocenić należy.

  8. Śpiew strzelców Jemtlandzkich Tegnéra, do którego Crusell dorobił odpowiednią muzykę, jest jednym z najpopularniejszych — równie w armii jak i pomiędzy ludem — chorałów wojennych, — melodyą prawdziwie narodową i powszechnie we wszystkich, warstwach społeczeństwa znaną i lubioną.
    Jemtlandya, jedna z najwięcej na północ posuniętych prowincyi czyli Länów szwedzkich, u granic Norwegii położona; — prowincya nadzwyczajnie górzysta i nieprzebytymi borami ubrana, bez miast i mało zaludniona, odznacza się ludem rosłym i dzielnym, nadzwyczaj odważnym i bitnym. Pułk strzelców Jemtlandzkich znany jest powszechnie z waleczności i nadzwyczaj celnego strzału.
    Łyżwiarze, Skridlöpare (od Skridsko, łyżwa). Pułk strzelców Jemtlandzkich porówno jak górale i cała ludność tych stron północnych używają długich drewnianych łyżew, na których z nadzwyczajną zręcznością i szybkością znaczne przebiegają przestrzenie.
    Storsjo,“ „Wielkie jezioro“ — jedno z większych jeziór szwedzkich na północy. Nad brzegiem tego jeziora leży Ostersund, punkt centralny, miasteczko prowincyonalne. Lud miejscowy nazywa Jemtlandzkie „Wielkie jezioro“ poetycznie „skalnem okiem Jemtlandu“ zapewne dla tego, iż brzegi jego otoczone są skałami, w jakie północna zwłaszcza Szwecya tak bardzo bogata.
  9. Wiersz zatytułowany „Melancholia“ jest bardzo dla swej formy poetycznej cenionym ustępem Tegnéra. Poeta napisał go w chwilach, kiedy rzeczywiście już czarnem skrzydłem melancholii umysł jego zaczynał się osłaniać.
    Jest to bolesny i cierpki wyraz — westchnienie chorej i błąkającej się duszy — żałobna skarga złamanego na duchu poety. Mimo żałości i rozstroju, jakie w wierszu tym się odzywają, — widny przed nami jeszcze wieszcz skandynawski w niedogasłego geniuszu koronie, wieszcz pierwszorzędny, którego Szwecya tak ukochała.
  10. Wiersz „Ogień“ umieszczony był po raz pierwszy w czasopiśmie „Iduna“, poszyt trzeci.
    „O tajniach „Zendy“ już nikt nie marzy —
    Zagasły ognie „Westy“ ołtarzy.“
    Zenda-Westa“ czyli „Słowo życia“, księga religijna Persów i innych ludów środkowej Azyi, w której żywot wieczny, — istota wieczna, obrazem świętego ognia jest symbolizowaną. Z tego źródła płynie cześć Hestii czyli Westy, cześć ognia symbolicznego u starożytnych ludów.
  11. Wędrowne ptaki“. Pod tym tytułem dwóch wielkich poetów szwedzkich Tegnér i Stagnélius ulotny wiersz napisało, jeden nie ustępuje drugiemu i porówno w Szwecyi są oceniane.
    Wiersz Eryka Jana Stagnéljusa Wędrowne ptaki“ podałem w przekładzie polskim pomiędzy kilku innymi w oddzielnym zbiorze przekładów poetycznych, które pod tytułem „Z Szwedzkiej Niwy“ w roku 1884 wydałem w Poznaniu.
    Wiersz Tegnéra, który obecnie podaję, umieszczony był po raz pierwszy w Idunie. Crusell, znany w Szwecyi kompozytor, spopularyzował bardzo tén ustęp Tegnérowski, dorabiając do niego kompozycyą muzyczną, w skutek której „Wędrowne Ptaki“ stały się jedną z ulubionych melodyi narodowych.
    Co do strofy:
    „Strzelec nie dojdzie w tych skał ustronie,
    „W niem tylko złote Elfy wirują —
    „Duch lasów w zielnej czuwa osłonie —
    I karły złoto po skałach kują!“
    wspomniałem już dawniej o Elfach-duchach. Duchy to były rozmaitego stopnia i przeznaczenia i, wedle wyobrażeń mitologicznych, miały zapełniać całe przestworze ziemskie — i wszystkie tajniki natury.
    Duchy utajone po szczelinach skał niedostępnych, w grotach podziemnych i tajniach czarnego lasu dziewiczego; — tak zwane „duchy złote“, „Elfy złote“, mieszkające w starych dębach i klonach, a często znów w wonnych kielichach kwiatów leśnych, były duchami opiekuńczymi lasów — przemawiając głosem natury — melodyą szumu drzew — i tajemniczą wiatrów muzyką.
    Karły, rodzaj odrębny Elfów skalnych dzieliły się znowu na dwa duchów-czarodziejów rodzaje, — na dobre opiekuńcze i na złośliwe duchy. —
    W obu kierunkach były to zawsze Karły cudotwórcze, szafarze i stróże skarbów ukrytych w ziemi, którym przypisywano znajomość cudownego kunsztu wyrabiania misternych klejnotów — kosztownych sprzętów zbroi zaczarowanej — pierścieni cudownych i talizmanów zaklętych.
    Co do wiersza:
    „Lecz znowu wstaje syn wietrznej pory“
    syn wietrznej pory — w oryginale „Vindsvalesson“, ma oznaczać zimę w poetycznym języku Eddy i legend Islandzkich.
  12. Gromowych wozów drużyna.
    Poeta wspomina czas wojenny poczynającej się z wiosną burzy roku 1812. — Gromowemi wozami nazywa armaty.
    W Lidskialfie Odin nas strzeże.“
    Lidskialf — tron Wszechboga Odina w pałacu Walaskialf, o którym indziej już wspominałem.
    A choć Lokke broń już bierze —
    Choć Baldera mieczem goni,
    On osłoni grom w tej chmurze...
    Już się Aza-Thor porywa i t. d.“
    Lokke znany nam już Bóg złego — zły duch, w obecnem znaczeniu przenośni nieprzyjaciel.
    Balder, bóg dobroci, dobry duch, odnośny tutaj do sprawy ojczystej.
    Aza-Thor, Aza Bóg — Bóg Thor — gromowładny Bóg wojny — burzy — piorunów.
    Wokoło białych Urd’ zdrojów
    Skuld tam stoi na wyżynie“ i t. d.
    Zdroje Urda — zdrój wieczności — Styx skandynawski.
    Skulda, bogini historyi — duch dziejów.
    Rota — duch śmierci.
  13. Późniejsza Dorota z baronów Stjerneld hrabina Breza.
  14. Przechowana w archiwum rodzinnem. — Drukowana w ogólnym zbiorze poezyi Tegnéra.
  15. Skildblander. Skildblandir złożone ze słowa skild i ze słowa blad czyli schidja-tabella-foluim lamina. Z tych złożony Skildblander albo po staremu podług Finna Magnusena Skildlandir, oznacza czarodziejski okręt Wszechboga Odina, którego, wedle wspomnienia Inglingarsagi, mógł zwijać i dowolnie na morzach i na przestworzu niebieskiem używać.
    Tam jest tak wesoło by na zamku Frei.“
    W oryginale: „som på Idawallen“ czyli jakby na Idawall. Idawall“ — pole Idy, płaszczyzna bogów, a według innych Idagród, gród bogów, na obszernej płaszczyźnie Idy, gdzie Bogini Freja zamieszkiwała i stolicę swą wyznaczoną miała.
    Ten tak zwany Idawall w starych księgach Idavöllr, Idavoullr jest polem w Ausgardzie, ojczyźnie bogów, na którem po skończeniu świata zgromadzą się wszystkie bogi i w przepysznym pałacu tamtejszym zamieszkają pod opieką Frei, jednej z najdostojniejszych bogiń — przełożonej nad Walkyryami, którą Walkyryą bogów nazwano.
  16. Jakub Faxe — przyjaciel młodości Tegnéra, był adiunktem w uniwersytecie lundzkim — umarł w roku 1827 — w czasie, w którym poeta się jako biskup w Wexjö osiedlił. Zmarły był synem biskupa lundzkiego Dra. Faxe, człowieka cnot i zdolności niepospolitych.
    W antypodach — daleko
    córka w żałobie została“
    Córka biskupa Dra. Faxe poszła za mąż za kapitana Greiffa i pojechała z nim do Columbii.
    Śliczny widok na wzgórek,
    poezyą sagi ubrany,
    w której Absala — Saxa —
    Finna rysują się cienie.“
    Zwrot ten wspomina tak zwane „wzgórze święte“ Helgonabacken przy mieście Lund, obok biskupiego pałacu, ulubiona przechadzka tamtejszej młodzieży. — Wzgórek ten jest miejscem legendy — sagi, na któréj Tegnér zamierzał osnuć drugi obraz dziejowy Szwecyi, — po pogańskim obrazie Fridhjofsagihistoryczno-mityczną Sagę pierwszego brzasku chrześciańskiego, epoki katolickiej — w nowym poemacie zarysowując. Rozpoczął poemat Gerdę, z którego pozostawił nam tylko fragmenty, które w oddzielnem tłómaczeniu wydałem. Przytoczone obecnie w trenie niniejszym nazwiska — wspominają mityczną postać bajecznego olbrzyma Finna, ojca Gerdy, którego w oddzielnym umieścił prologu, i historyczne postacie biskupa lundzkiego Absalona oraz znanego powszechnie z kroniki swojej uczonego dziejopisa pod nazwą Saxo Gramaticus.
  17. Bragge. (Braggi, Braggur). Bóg śpiewu, bóg poezyi, najsłynniejszy pomiędzy bogami (Azami) mówca. Od niego poezya nazwana jest w mitologii skandynawskiej „bragr.“
    Bragge był mężem Iduny, bogini młodości. Mitologia przedstawia go z nadzwyczajnie długą brodą srebrną, która ma być symbolem rozumu i natchnienia.
  18. Djurgård (czytaj Djurgord), zwierzyniec, jest to tak zwany wielki ogród, park olbrzymi, który jest jedną z najpiękniejszych ozdób Sztokholmu. Park ten położony jest nad licznie wdzierającemi się w wnętrze kraju zatokami morskiemi, które stroją stolicę i wspaniały las, dotykający miasta, ożywiają, skalne stopy jego okrążając rozlicznie i malowniczo.
    Jest to ulubiony i bardzo ożywiony spacer mieszkańców Sztokholmu, siedziba letnich bogatszych właścicieli, którzy tu strojne wille i bogate ogrody posiadają.
  19. „Dziewica“ („Jungfru“). Skalista wyspa po za Skergårdem (Archipelagiem) brzeżnym wyspy Ohland na morzu bałtyckiem. Wyspa ta jest niezamieszkała i zupełnie nieprzystępna żeglarzom dla ostrych iglic podwodnych i nadzwyczajnie silnych wirów, które ją otaczają, jest nazwana wyspą dziewiczą — dziewicą, o której mnóstwo legend i baśni fantastycznych pomiędzy ludem z dawnych czasów się zachowało.
    W północy kilka jest takich zaklętych wysep, podwodnemi skałami i nieprzebytymi wirami otoczonych, odosobnionych groźną odchłanią morską — a z tego powodu przystrojonych fantazyą legend poetycznego ludu skandynawskiego.
    Wyspy takie zazwyczaj nazywają „dziewicami“ czyli wyspami dziewiczemi, do których noga ludzka nie dostąpiła.
    Jedną z takich „dziewic“, wysp nie dostępnych dziewiczych, spotyka się na burzliwem jeziorze „Wettern“ od strony miasta Jönköping; wspominałem o niej i o legendach, jakie je ubierają, w moim opisie Szwecyi: Obrazki z podróży — Szwecya.“
  20. „Kalmar.“ Miasto portowe, stolica Länu (prowincyi), siedziba gubernatora, stara forteca ze wspomnieniami historycznemi. „Kalmar“ słynie przedewszystkiem w dziejach wspomnieniem tak zwanej „Unii Kalmarskiej“, próby zjednoczenia trzech krajów skandynawskich pod berłem Duńskiej Królowej Małgorzaty.
    Wielkie to dzieło idei skandynawskiej zjednoczenia ludów północnych, niedojrzałe na czasie i mylnie pojęte, nie trwałą było budową i wywiązało się krwawą bardzo przyszłością — a, zamiast utrwalić wpływ i potęgę plemion skandynawskich, zniszczyło je i osłabiło zupełnie, niezgodę siejąc rodową. Smutne wspomnienia tej epoki rozbratu szczepowego przykre i wstrętne wieczyście budzą na północy wspomnienie, którego lekko dotknął poeta.
  21. „Bleking.“ Nazwa Länu prowincyi szwedzkiej, pomiędzy Länem Kalmarskim a właściwą Skanją. Prowincya ta, na południowo wschodniem wybrzeżu Szwecyi położona, odznacza się nadzwyczajnie pięknymi krajobrazami, zwłaszcza od strony morza, które licznemi zatokami głęboko w ląd zachodzi i wielkim archipelagiem bardzo malowniczych wysep jest ubrana.
  22. Stolicą Blekingu, położoną malowniczo pośród tego archipelagu, miastem portowem głęboko w ląd stały posuniętem jest:
    „Carlskrona“, o której mówi poeta. Jest to główna i najważniejsza forteca północna, klucz całej marynarki szwedzkiej, główny jej punkt strategiczny i skład zapasów wojennych — miejsce geniuszem ludzkim i naturą silnie ubezpieczone.
    Carlskrona jest niezaprzeczenie głównym punktem obronnym, którego poeci nie bez przyczyny, „Królową morza,“ „Panią Bałtyku“, „{roz|Kluczem Szwecy}}i“ lub „Tarczą północy“ na przemian nazywają.
  23. „Hildur.“ (Hildr, Hild) Walkyrya, mitologiczna dziewica rycerska — tak nazwana dziewica tarczowa — była duchem czyli geniuszem orężnym, żoną boga wojny, którą w słynnym poemacie „Helerid Brinhildar“, wyjętym z Eddy, po kilkakroć „Dziewicą pod Chełmem“ nazywają. — Stare Sagi mitologiczne okolicy Blekingu bardzo wiele poetycznych wspomnień o tej rycerce fantastycznej zawierają, przypisując jej, jakoby początek rozwoju i wzrostu historycznego tej okolicy; jest to, że tak powiem, mitologiczna patronka prowincyi. Tegnér w fantazyi swojej podróżnej, dotykając tego wybrzeża, robi aluzyą do Sag miejscowych o początkowych osadach Blekingu.
  24. „Skandya“ poetyczne skrócenie Skandynawii — jak „Svea“ zamiast Szwecya, „Dana“ zamiast Danja, Norre“ zamiast Norwegia.
  25. „Lokke“ (Loki — Asa Loki), początkowo mitologiczny przyjaciel i sprzymierzeniec Odina — jemu pokrewny, wielkie Bogom oddawał usługi i dla przebiegłości swej do najważniejszych spraw był używany. Później, zbuntowawszy się przeciw bogom, jako istny anioł upadły — szatan, strącony został z wyżyny i wygnany z Walhalli. Odtąd staje się najzaciętszym wrogiem bogów — czarnym szatanem mitologii skandynawskiej — Bogiem — duchem złego, wyobrażeniem zemsty i zdrady jest nazywany. Jest to jedna z najpoetyczniejszych i najważniejszych postaci mitologicznych, o której tysiączne Sagi narodowe najróżnobarwniejsze wywodzą fantazye — jako ducha siły, geniusza walk i przebiegłości — mściciela boga, szatana, piorunowładnego wodza go przedstawiając.
    Wedle późniejszej sagi ludowej ten bóg — szatan skandynawski — w odchłaniach podziemnych królując — główną miał mieć stolicę w kraterze wulkanu Hekla w Islandyi i z niej nad całą Skandynawią panował gromami siły i przebiegłości, od obcych wrogów ją osłaniając. Tegnér w ustępie swojej Fantazyi odwołuje się właśnie do tej fantazyi ludowej.
  26. „Iduna“ bogini młodości — bogini dziejów, sławy i wspomnień narodowych — żona srebrnobrodego Braggego — boga pieśni, — czasami „Matką dziejów“ „geniuszem wspomnienia“ albo „królową czasu“ jest nazywaną w sagach północnych. Iduna jest córką bajecznego karła Iwalda. Z wspomnieniami Iduny co chwila w mitologii skandynawskiej — w sagach ludowych i poezyi północnej się spotykamy.
  27. Wolunder (Walunder, Wölund), w dziejach bajecznych jest synem fińskiego króla, który zakochał się w córce Jarla Lundwersa, w Walkyryi, Hörwar-Alwitr, którą uprowadził. Gdy po ośmiu latach zaklęta na ziemi Walkyrya wyzwoloną została przez bogów i jako geniusz wojny — jako dziewica tarczowa z powołania wyższego, męża opuścić musiała, spiesząc na pobojowiska, aby poległych przyjmować rycerzy i do Walhalli ich odprowadzać — opuszczony na ziemi mąż i kochanek szukał jej na próżno po świecie całym. Tułając się nocą został schwytany przez króla Neriki nazwanego Ridudr. Zwalczonego jeńca związano i podcięto mu kolana, aby nie mógł uciekać. Odprowadzono go na gród zwycięskiego króla, gdzie w więzieniu kaleka zmuszony był kunsztowne wyrabiać naczynia, kując je ze srebra, złota i drogocennych kamieni.
    Długie lata pracując w niewoli, królewski ten jeniec marzył oswobodzenie i zemstę, — zamordował wreszcie dwóch synów króla Ridudra; z czaszek tych dwojga dzieci wyrzeźbił dwa puchary, a przystroiwszy je złotem i kamieniami, ofiarował królowi ojcu. Nie syty zemsty, uwiódł i shańbił córkę jego Bausowildr, poczem za przyczyną Walkyryi uniósł się tajemnie w powietrze, do Walhalli uchodząc.
    Przygody te opowiada poemat Edda w Wölundargwioa. Inna znów saga północna, Tidreksaga, uzupełnia ten obrazek, tłumacząc, dla czego Wolunder, mogąc ulecieć, wprzódy nic wyswobodził się z ciężkiej niewoli.
    Tidreksaga powiada bowiem, że cudowny kowal Wolunder, inaczej Wieland albo Velant zwany, rzeczywiście nie był synem Fińskiego króla — ale synem olbrzyma Wachei, że miał brata Egila, słynnego strzelca, czarnoksiężnika, który celem tajemnego wyswobodzenia więźnia z niewoli Ridurda — a wedle innej znów wersyi — z niewoli Jutsksiego króla Ridunga, służbę przyjął u niego i Wolundrowi przysposobił czarodziejską koszulę z pierza i skrzydła kunsztowne, za pomocą których jeniec po dokonanej zemście uleciał.
  28. Ląd Ingmara. Wyspa Fühnen. Ingmar był słynnym bardzo rycerzem, Jarlem wyspy Fühnen, do której zwrot niniejszej fantazyi Tegnéra zastosowany.
  29. Palnatok (Palnatoke, Pálna-Töki), syn Palmira, króla wyspy Fühnen i Ingeborgi, córki Ottara, Jarla wyspy Gottland. Wychowany w młodości na rodzinnej dziedzicznej wyspie Fühnen, odznaczał się niepospolitem męstwem i dziką rycerskością, siejąc postrach po całej północy.
    Wojując po świecie jako Wikinga, obrany został Jarlem w Wales i tam pojął za żonę Alofę, córkę starego Jarla tej okolicy. Czas jakiś panował spokojnie, ale, podjąwszy na nowo burzliwe życie orężne, popierał niespokojnego Jarla-Wikingę Speirn, który wystąpił orężnie przeciwko własnemu ojcu, królowi Haraldowi. Palnatok, popierając zbuntowanego syna, w zaciętej walce osobistej zamordował Haralda. Zwycięski Speirn, objąwszy rządy po ojcu, począł się mścić za to morderstwo na dawnym sprzymierzeńcu tak że Palnatok czy Pálna-Töki Norwegią musiał opuścić — i wrócił do rodzinnej Fühnen i rządy na niej rycersko i świetnie sprawował.
    Po śmierci żony swojej Alofy odstąpił panowania Biörnowi — sam zaś, uzbroiwszy czterdzieści łodzi, tak zwanych smoków, jako Wikinga na czele groźnej wyruszył wyprawy.
    Od króla Wendów, Borysława, pozyskał kawał ziemi na wybrzeżach, gdzie słynny gród Jömsborg wybudował i ze straszną drużyną wiernych sobie Winków usiadłszy, morskim się trudnił rozbojem. Rozbójnicy tego wybrzeża nazywani są Jömswikingami, sępami z Fühnen albo Palnatokami.
  30. Hjorg, wikinga, pogromca wyspy Fühnen, pod którego najazdem, cała wyspa i dawna świetność poprzednich Jarlów — rycerzy zniszczone zostały — w skutek krwawej rzezi, która dwie trzecie ludności wymordowała, resztę ludności w niewolę uprowadzając.
  31. Finna mury. Katedra w mieście Lund. Zwrot niniejszy jest aluzyą do legendy miejscowej o początkowej budowie czarodziejskiej kościoła, który miał być wzniesiony ręką olbrzyma Finna, czarodzieja i mitycznego przedstawiciela pogaństwa w obec świtającej potęgi Chrystusowej nauki, przed którą uchodząc, w podziemnej krypcie kościoła kamiennym położył się głazem.
    Legendę tę umieścił Tegnér w prologu do poematu Gerda — którego pozostałe fragmenta w osobnym ogłosiłem przekładzie.
    Jadąc okrętem wzdłuż wybrzeża, widać z morza wieże katedry Lundzkiej, owe Finna mury poety.
  32. Lundagård. Ogród uniwersytecki miasta Lund, ulubiona przechadzka studentów tamtejszych. Poeta zwraca w tej fantazyi myśl swoją do lat młodości, przepędzonej w tej okolicy, gdzie jako uczeń, później profesor i biskup, niejedną chwilę przemarzył — Sagę Fridhjofa napisał — i w dalszym ciągu fantastycznych obrazów Svei — o Gerdzie marzył — epokę świtającego chrystyanizmu w niej poczynając.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Esaias Tegnér i tłumacza: Wawrzyniec Benzelstjerna-Engeström.