Korsarz (Byron, 1924)
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Korsarz |
Podtytuł | Powieść |
Pochodzenie | Powieści poetyckie |
Redaktor | Andrzej Tretiak |
Wydawca | Krakowska Spółka Wydawnicza |
Data wyd. | 1924 |
Druk | Druk W. L. Anczyc i Spółka w Krakowie |
Miejsce wyd. | Kraków |
Tłumacz | Antoni Edward Odyniec |
Tytuł orygin. | The Corsair |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Pobierz jako: EPUB • PDF • MOBI Cały zbiór |
Indeks stron | |
Artykuł w Wikipedii |
Poświęcam Ci ostatni utwór, którym mam zamiar narzucić się cierpliwości czytelników i Twojej pobłażliwości, przed przerwą na szereg lat, i wyznaję, że pragnę mocno wyzyskać tę ostatnią i jedyną sposobność, aby ozdobić moje karty imieniem, uświęconem przez niewzruszone zasady i przez najprawdziwsze i rozliczne talenty. Skoro Irlandja umieszcza Cię w szeregu swych najstalszych patrjotów, skoro jeden jedyny z poetów stoisz w jej opinji na pierwszem miejscu, a Brytanja powtarza i uznaje jej wyrok, pozwól, by ktoś, kto tylko jednej żałuje rzeczy od chwili naszej wspólnej znajomości: że stracił napróżno lata, nim się ta znajomość zaczęła, — by ten sam dodał swoje skromne lecz szczere świadectwo przyjaźni do głosów więcej niż jednego narodu. To świadectwo dowiedzie Ci przynajmniej, żem nie zapomniał o rozkoszy, jaką odczuwam w Twojem towarzystwie, i żem nie zarzucił myśli odnowienia jej, gdy wolne chwile lub ochota pozwolą Ci wynagrodzić nas, Twoich przyjaciół, za nadto długą nieobecność. Słyszymy tu między sobą, i wierzę, że to jest prawdą, iż zabrałeś się do pisania poematu, którego scena ma leżeć na Wschodzie; nikt lepiej tych scen nie opisze. Krzywdy, jakie cierpi Twoja ojczyzna, wspaniały i płomienny duch jej synów, piękność i czułość jej córek, wszystko tam odnaleźć można; i Collins, kiedy nazwał swoje wschodnie eklogi eklogami irlandzkiemi, nie zdawał sobie sprawy, jak prawdziwem, w części przynajmniej, było to jego porównanie. Wyobraźnia Twoja stworzy cieplejsze słońce i mniej zachmurzone niebo; ale fantazyjność, czułość i oryginalność są częścią praw Twego narodu do wschodniego pochodzenia, do którego wykazałeś już nasz tytuł jaśniej i wyraźniej, niż najgorliwsi z pomiędzy badaczy starożytności Twego kraju.
Czy mogę dodać kilka słów o przedmiocie, o którym wszyscy ludzie sądzą, że jest zbyteczny, a nikt, że przyjemny: — o sobie. Pisałem dużo i ogłaszałem więcej niż wystarcza, aby móc domagać się dłuższego milczenia, niż to, które obecnie zamierzam; lecz na kilka lat przyszłych mam zamiar nie starać się o wyroki »Bogów, ludzi i kolumn«. W obecnym utworze próbowałem nie najtrudniejszej, ale — być może — najlepiej do naszego języka dostosowanej miary, poczciwego, starego, teraz tak zaniedbanego »bohaterskiego dwuwiersza«. Spenserowska strofa jest może za powolna i za majestatyczna na opowiadanie; choć, przyznaję się, jest to miara, która memu sercu najwięcej odpowiada; Scott jedynie, z obecnego pokolenia, zawładnął zupełnie fatalną łatwością ośmiozgłoskowca, a to nie najmniejsze zwycięstwo jego urodzajnego i potężnego ducha; w białym wierszu Milton, Thomson i dramatycy nasi są pochodniami, co świecą wzdłuż głębin, lecz ostrzegają nas przed surową i bezpłodną skałą, na której są zapalone. Bohaterski dwuwiersz jest z pewnością nie najpopularniejszą miarą; lecz ponieważ nie przerzucałem się do innej miary z chęci schlebiania temu, co nazywa się publiczną opinją, porzucam ją bez żadnego dalszego tłumaczenia i próbuję szczęścia jeszcze raz w tej mierze, w jakiej ogłosiłem dotychczas tylko takie utwory, których obieg poprzedni (między czytelnikami) był przedmiotem mojego obecnego i będzie przedmiotem mojego przyszłego żalu.
Co się tyczy mego opowiadania i opowiadań wogóle, byłbym bardzo rad, gdybym mógł uczynić moich bohaterów doskonalszymi i milszymi, o ile to tylko możliwe, tem więcej, że krytykowano mnie za to i uważano za zupełnie odpowiedzialnego za czyny ich i cechy, jakgdyby wszystkie one były mojemi osobistemi cechami. Ale niech już będzie, — jeżeli zabłąkałem się w ponurej próżności »rysowania według własnych rysów«, to obrazy są prawdopodobnie prawdziwe, gdyż nie zyskały powodzenia; a jeżeli nie, to ci, co mnie znają, nie mylą się, — a co do tych, którzy mnie nie znają, nie dbam, czy się mylą. Nie pragnę tego szczególnie, aby kto inny, prócz moich znajomych, myślał o autorze lepiej, niż o utworach jego wyobraźni; lecz nie mogę wstrzymać się od lekkiego zdziwienia, i nawet wesołości, na widok kilku dziwacznych wyjątków w obecnej sprawie, gdy widzę, jak niektórzy z poetów (przyznaję, że więcej na to zasługujących) cieszą się wielkiem poważaniem i są zupełnie wyjęci z pod zarzutu uczestnictwa w błędach swoich bohaterów, którzy to bohaterowie jednak wykazują mniej moralnego uczucia niż »Giaur« i może... lecz nie — muszę przyznać, że »Childe-Harold« jest bardzo niemiłą osobistością; co do kwestji zaś, kogo przedstawia, ci, którzy lubią to wiedzieć, muszą mu dać jakiekolwiek tylko chcą alias.
Jeżeli jednak opłaci się w tym razie usunąć to wrażenie, to może mi się przydać, że mąż, który jest zarazem rozkoszą swoich przyjaciół i czytelników, poetą wszystkich sfer, a przedmiotem uwielbienia w swojem kole, pozwala mi tu i gdzieindziej podpisywać się imieniem
2. stycznia 1814.
Nessun maggior dolore,
Che ricordarsi del tempo felice
Nella miseria.......
Dante[3]
»Na modrych głębiach jasnej morskiej wody,
Jak ona z wiatrem, buja duch swobody;
Jak burza nad nią, grzmi nasza potęga.
Gdzie wiatr, gdzie fala, gdzie miecz nasz dosięga,
Mórz i flot berłem jest maszt naszej flagi.
»Nam w dzikiem życiu czuć wciąż, niespodzianie,
W każdym dniu nowość, rozkosz w każdej zmianie!
O! i któż pojmie? — nie ty, zniewieściały!
Nie ty, pieszczochu! co wiek w zbytkach trawisz,
Śpiąc nie spoczywasz, bawiąc się nie bawisz;
O! i któż pojmie — prócz tych samych, którzy
Pląsali z falą rozigranej burzy —
Serce żeglarza na bezdrożnej fali?
Tę żądzę bojów, tę pewność zwycięstwa,
Ten szał, tę rozkosz śród niebezpieczeństwa?...
Gdzie trwożni rozpacz, my tryumf znajdujem;
Czujem, jak w piersiach krzepi się i wzmaga
Duch i nadzieja, siła i odwaga!...
»Nie strach nam śmierci — byłe wprzód lub razem
Wróg u stóp naszych skonał pod żelazem:
Gdy ginąć — cóż stąd, w bitwach, czy w rozbiciu?
Niech bojaźliwy zakochaniec świata
Woli w niemocy długie jęczeć lata
I w puch przed śmiercią kryje się, nim skona, —
Gdy strach zeń duszę dzień po dniu wywleka,
Nam cios, strzał jeden, — duch wolny ucieka!
»Jemu niech dziedzic pyszną złoci trumnę,
Radzi, że umarł, niech stawią kolumnę:
Gdy nas w swe głębie ocean zabierze.
Nam ku czci nawet w biesiadniczem kole
Puhar pamięci zaiskrzy na stole;
Nagrobkiem dla nas zabrzmi chwała męstwa,
Wspomną poległych i rzekną ze łzami:
Szkoda, że mężni nie dzielą go z nami!«
Taka pieśń brzmiała na wyspie korsarzy,
Wkrąg przy ogniskach ponadbrzeżnej straży, —
Jak one twardy był ton i wyrazy.
Leżąc na piasku rozrzuconą zgrają,
Ci ostrzą bronie, ci piją lub grają,
Próbują strzelby, handlują łupami, —
Nie patrząc nawet na krew, co je plami.
Brzmią szczęki siekier ciosających łodzie;
Ów, marząc, patrzy po dalekiej wodzie,
Ów czyha, rychło ptak mu w sidła wleci.
Mokre na słońcu rozwieszają sieci, —
Czy gdzie nie dojrzeć żagla na przestworzu,
Lub, wspominając ostatnią wygraną,
Radzą, skąd znowu świeży łup dostaną.
Skąd? wódz niech myśli! — im tylko przystało
Któż jest tym wodzem? Od brzega do brzega
Imię się jego jak piorun rozlega,
To dość, — o resztę nie troszczy się rzesza.
W bitwach on tylko z ich tłumem się miesza;
Lecz wnet, co wyrzekł, dłoń spełnić gotowa.
Nie lubi gwaru; nigdy z nimi społem
Nie zasiadł wesół za biesiady stołem,
Śmiech ni żart nigdy ust mu nie umili:
Próżno go kolej pełnego kielicha
Wabi w przechodzie: on z wzgardą odpycha;
A jego uczta! — najlichsi z czeladzi
Wzajem-by z wzgardą odepchnąć ją radzi.
Zbytkiem nie częstym — owoc lub jagoda,
A i tych nawet ze wstrętem dotyka,[4]
Jakby związany ślubem pokutnika.
Ale im żądze zmysłów trzyma srożéj,
»Płyń tam!« — wnet płyną; — »rób to!« — wnet zaczęto;
»Za mną, i naprzód!« — poszli, i łup wzięto.
Tak skory rozkaz, skorsza jego ręka:
Każdy drżąc słucha, lecz pytać się lęka.
Karcą zuchwalca za niewczesne słowa.
»Patrz! żagiel, żagiel! — Nastawcie lunety! —
»Skąd? — czyja flaga? — czy zdobycz?« — Niestety!
Nie zdobycz, — jednak cieszą się weseli:
»Nasza łódź, nasza! powraca z wyprawy!
Dmij w pełne żagle, dmij, wietrze łaskawy!
Nim słońce zajdzie, zawinie do brzegu. —
»Patrz, patrz, jak lekka! zda się pląsa w biegu.
Z szumem przed sobą prze kipiące fale.
Weszła w zatokę — patrz! idzie jak żywa
Zda się żywioły do walki wyzywa!
Możeż się lękać burz, bitew lub trudu,
Skrzypią powrozy, krzyczą robotnicy,
Opadły żagle, — łódź drga na kotwicy.
Spuszczają czółno: w podwójnym szeregu
Siedli wioślarze i pędzą do brzegu.
Poznaje, woła i wita zdaleka.
O! słodkie głosu przyjaznego dźwięki!
O! słodki uścisk przyjacielskiej ręki!
Gdy wita w porcie żeglarza z wyprawy,
Słodkie łzy, uśmiech, słodkie zapytania,[5]
Gdy pocałunek odpowiedzi wzbrania!...
Wieść się rozbiegła, tłum rośnie z pośpiechem,
Gwar, ciżba, wrzawa, przerywana śmiechem,
Imię kochanka, męża w każdem słowie.
»Czy zdrów? czy żyje? czy na brzeg wysiądzie?
Czy dziś, czy jutro zabawi na lądzie?
Gdzie był? co robił? czy bił się walecznie? —
Lecz czy nie ranny? dlaczego nie z wami?
Czyż on nie wiedział, że czekam ze łzami?«
»Gdzie jest wódz? — ważne przywozim nowiny.
Spieszmy! czas nagli, drogie są godziny...
Lecz niech nas Żuan do wodza prowadzi.
Wrócim za chwilę, — zostańcie tu bliscy,
Wnet, co kto zechce, dowiecie się wszyscy«.
I poszli, kędy na najwyższej górze
Śród bujnych krzewów i kwiatów pachnących,
Gdzie tysiąc zdrojów, świeżością dyszących,
Srebrzy się szemrząc po złomach granitu.
Poszli pod górę, — dochodzą do szczytu.
Wsparty na mieczu, spogląda na wały? —[6]
To on! wódz! Konrad! — sam, jak zwykle — myśli.
»Idź naprzód, Żuan! powiedz, żeśmy przyszli.
Okręt nasz widzi; — powiedz, że go prosim
Idź! my nie śmiemy; wiesz, jak się wnet zżyma,
Gdy mu kto nagle stanie przed oczyma«.
Przystąpił Żuan, — Konrad spojrzał srogo,[7]
Wysłuchał, skinął, że się zbliżyć mogą.
Powitał wzajem, na słowa ich czeka.
»Wodzu! przynosim list od Greka szpiega,
Co nas o łupach i wrogach ostrzega.
Ważność tych wieści sam wódz niech oceni.
Wziął list, — ciekawi poglądają z boku,
Wrażenia wieści dojrzeć w jego oku.
Zgadł myśl, — czytając, twarz zwrócił na stronę,
Może, by ukryć uczucia wzburzone.
Gdzie jest Gonzalwo?« — »W łodzi«. — »Niech zostanie!
Nieś mu ten rozkaz! — Wy nie stójcie dłużéj;
Każdy na miejsce, gotów do podróży!
Na waszej nawie sam z wami dziś płynę«.
Wiatr będziem mieli. — Minuty nie zwlekać!
Wziąć mój płaszcz, pancerz, — u portu mię czekać!
Ty weź mą trąbkę i strzelbę opatrzyj!
Zamek źle spuszcza, — oczyść go i natrzyj!
Natoczy ostro i da mu hart nowy.
Rękojeść zwłaszcza niech szerzej rozkuje:
Ta broń mię gorzej niż bitwa morduje.[10]
Spieszcie! — Na hasło, że czas już odpłynąć,
Kazał, — posłuszni odeszli w pokorze.
Nie w smak im znowu puszczać się na morze,
Gotowi jednak: — Konrad sam prowadzi.
Dokąd? — któż pyta, gdy on co uradzi?
Którego nigdy śmiechu ni westchnienia
Nikt z nich nie słyszał; którego zdaleka
Sam widok twarz ich bladością powleka:
Rządzi ich duszą, z tą sztuką władania,
Cóż jest ten urok, że mu nikt z korsarzy,
Choć szemrze, zajrzy, oprzeć się nie waży?[11]
Co w nich dlań wzbudza tę cześć, posłuszeństwo? —
Potęga myśli, duszy czarnoksięstwo!
Tem on ich wolę pod rząd swój podbija.
Walczy ich ręką, sam jak mistrz sprężyny:[12]
Gmin dziełem jego własne mniema czyny.
Jest, było, będzie — to bieg świata tego:
Lecz niech nieszczęśnik, co w trudach umiera,
Nie zajrzy temu, co owoc z nich zbiera!
Niechby znał ciężar, co wielkość nań zwala, —
O! jakże lżejsza niższych cierpień szala!
Szatanów w czynach, lecz bogów na twarzy, —
Konrad nic w sobie nie ma nad człowieka.
Blask czarnych oczu ćmi smutna powieka,
Twarz ogorzała, skroń wzniosła i blada,
Krzepki w ramionach, lecz kształt nie olbrzymi,
Ani się wzrostem wyniósł nad innymi.
We wszystkiem jednak biegły wzrok badacza
Znajdzie coś, co go od gminu odznacza.
Że tak jest, czują, — lecz czemu? nie wiedzą.
Nieraz z brwi groźnych, z drżenia ust lub z czoła,
Znać dumę, której poskromić nie zdoła.
Głos jego wdzięczny, serce jednak ziębi:
Szybka gra rysów, nagle się mieniących,
Wabi ciekawość, lecz miesza patrzących,
Jakby w tym duszy posępnym pomroku
Kryły się czucia zbyt straszne dla wzroku. —
Wzrok jego śmiałość dostrzegacza gromi,
A i któż wzajem oka mu dotrzyma,
Gdy nań raz w pełni zaiskrzy oczyma?
Umie on sztukę — gdy ciekawość skryta
Umie on sztukę, że wnet zamiar zgadnie,
I sam w ciekawca duszy brodzi na dnie,
Aż zadrżeć musi, by go wzrok Konrada
Nie przejrzał całkiem, niż on coś w nim zbada.
Jakby sam szatan śmiał się w jego echu,
Jest coś, co w sercu słyszących go ludzi
I gniew, i trwogę, i nienawiść budzi.
Wzrok jego gniewny zabija Nadzieję,
Wstręt ma iść na jaw złej myśli katusza![13]
Wewnątrz to, wewnątrz — tam pracuje dusza!
Miłość jest szczera, śmieje się, czy wzdycha, —
Ale nienawiść, lecz zbrodnia, lecz pycha,
Zdradzą ci przepaść głębi tajemniczéj.
Z gry chyba rysów, z mieniącej się twarzy,
Poznasz namiętność, gdy się w piersiach żarzy,
Lecz kto chcesz dojrzeć jej pełnię lub zmiany,
Patrz! gdy wódz w nocy, z rozognionem czołem,[14]
Załamał ręce, szybkiem chodzi kołem,
I nagle stanie, i zadrży — czy w ciszy
Siedzącej zdrady kroków nie dosłyszy? —
Gdy każdym nerwem wnętrzna miota burza.
Patrz w jego wzroku na szaleństwo ducha!
Iskrzy, mgli, krzepnie, i znów ogniem bucha.
Patrz — jeśli zniesiesz widok tej katuszy, —
Jak, cel zawiści gminu, śród ukrycia
Pożywa owoc występnego życia!
Patrz! tam go poznasz; — lecz któż tak z badaczy
Przejrzy człowieka? — któż ducha obaczy?
Srogiego wodza zbójeckiej gromadzie.
Zmienił on duszę, wprzód nim czyny swemi
Wyparł się nieba, wojnę wydał ziemi.[15]
Z młodu pan siebie, więzów świata jeniec,
By drżeć, zbyt mocny, by ulec, — zbyt hardy;
Za chęć być dobrym — cel szyderstw lub wzgardy:
Zamiast nawzajem wzgardzić zgrają podłą,
On przeklął cnotę, jak swych cierpień źródło.
Choć znał, zapomniał, że są lepsi ludzie,
Dla których lepiej darów swych używszy,
Znalazłby szczęście i stał się cnotliwszy.
Lżony, gardzony, bez zgryzot nawzajem
I obrał sobie za swój cel na ziemi —
Za winy kilku mścić się nad wszystkiemi.
Czuł się występnym — lecz, dumny, rozumiał,
Ze nikt nie lepszy, choć nim zdać się umiał;
Czyni to skrycie, co mężny na jawie.
Nienawidzony, wiedział, że u ludzi
Nienawiść jego strach i grozę budzi:
Przestawał na tem; — zimny, dziki, hardy,
Stronić, drżeć przed nim, potępiać go, skarżyć,
Kląć, może każdy, — lecz nikt lekceważyć!
Depcą robaka, — lecz któż bez bojaźni,
Kto nie pomyśli, nim węża rozdrażni?
Wąż zginie, ale i wroga zabije,
Sam się nań rzuci, łamie się, pasuje, —
Choć nie pokona, krew jadem zatruje.
Nikt nie zły całkiem: — i w duszy Konrada
Szydzi on z drugich, że ich wikła w sieci
Namiętność godna szaleńców lub dzieci;
Sam, próżno rozum przeciw niej wytęża, —
W nim nawet miłość wolę przezwycięża.
Jedyna dotąd i niczem nie zmienna!
Tłum się mu branek na oczy nawija:
On ich ni stroni, ni szuka — lecz mija.
Niejednę piękność w mocy swojej trzyma,
Tak, jest to miłość! — jeżeli myśl tkliwa,
Stateczna w próbach, w każdej chwili żywa,
Której samotność, świat, szyderstwo ludzi
Ani, co większa, sam czas nie ostudzi, —
Nie zaćmi smutkiem — póki Ona blisko;
Która w boleści, w gniewie, ni w niedoli,
Cierpkiego na Nią słowa nie dozwoli
I bez pociechy woli znieść katusze,
Jeśli myśl taka, niezmienna, niepłocha,
Jest tem, co zowią kochaniem: — on kocha!
Występca, zbrodzień, z każdej cnoty zboczył,[18]
Przeciw tej jednej w niczem nie wykroczył;
Świeci mu jeszcze, jak gwiazda nadziei.
Zaczekał nieco — brew marszczy ponuro,
Aż, śpiesząc z braćmi, Żuan znikł za górą.
»Straszna wieści — tylem niebezpieczeństw przebył,[19]
Źle wróży serce, ale się nie boi,
Ni mnie tak ujrzą towarzysze moi. —
»Idziem śmierć spotkać: — lecz gdybym tu zwlekał,
Pewniejbym śmierci i hańby doczekał, —
Przybędzie płaczu na naszym pogrzebie! —
»O! niech spokojnie, niech śpią rozmarzeni,
Przyśpieszę dla nich świt takich promieni —
Wiej tylko, wietrze! — tak jasnych i ciepłych,
»Czas do Medory! — Milcz, milcz, serce moje!
Nie mogąc siebie, czyż ją uspokoję?
Jednak jam śmiały! — Lecz tu wszyscy śmieli,
Gad, gdy się broni, równą śmiałość dzieli.
Gdy ją strach śmierci lub chęć łupu wzmaga.[20]
Gardzę jej chwałą! — Cel godny mej dumy
Był: uczyć garstkę, jak zwyciężać tłumy.
Wódz ich, nie dałem krwi ich marnie płynąć.
Ha! to los wojny! — i nie to mnie smuci,
Lecz wieść tam wszystkich, skąd żaden nie wróci,
Albo tu, drzemiąc, dać się ująć w pęta?...
»Czyż pamięć wodza nie będzie przeklęta,[21]
Na jednę kartę trzeba wszystko stawić?...
Losie mój, losie! czuję dłoń twą groźną;
Zbaw, jeśli możesz, — jeszcze nie zapóźno!«
Tak dumał w sobie, aż idąc ponury
Wstrzymał się u drzwi: — głos się ozwał w ciszy,
Głos, co, choć często, zawsze on rad słyszy, —
I taką piosnkę posępnej czułości
Nucił z za kraty jego »Ptak piękności«.
Drży mi na ustach, gore w spojrzeniu,
Gdy, obok ciebie, patrzę w twe lica,
I znów się w dawnem kryje milczeniu.
Jak lampa w grobie, skryta przed okiem,
Smutek jej blasku nie ćmi swym mrokiem,
Choć sam jej blaskiem nie rozjaśnieje.
Przyjdź, gdy ja umrę, do mej mogiły,
Pomódl się za mnie, łzę wylej po mnie!
Że ty, mój luby, zapomnisz o mnie!
Nie wstyd jest płakać zeszłych ze świata.
Raz pierwszy proszę — łzy i wspomnienia.
Będzie to pierwsza, jedna zapłata
Porwał się Konrad, pchnął drzwi i z pośpiechem[22]
Wszedł, — struny arfy brzmiały jeszcze echem.
»Smutna, Medoro, jest twoja ballada!«[23]
— »Chciałżbyś wesołej, gdy niema Konrada? —
Tęskne się myśli w pieśniach zdradzić muszą.
Każdy ton — serca uczucia wydaje;
Lecz choć pieśń milczy, boleść nie ustaje.
»Ach! ileż nocy na bezsennem łożu
Zmierzcha — ja myślę, że niebo się chmurzy;[24]
Wiatr ledwo szemrze, — mnie słychać szum burzy.
Cóż, gdy posępnem odezwie się wyciem?
Zda się, że jęczy nad twojem rozbiciem! —
Nie dali zgasnąć portowej latarni,
I o pogodę gwiazd pytam oczyma.
»Nastał poranek — ciebie jeszcze niéma!...
Jak wtedy zimno na nie serce wiało,
Patrzę i patrzę dzień cały — daremnie.
Konrad gdzieś jeszcze daleko odemnie!
Wreszcie — postrzegam maszt, okręt... tu płynął!
Witam go, czekam; — zbliżył się — i minął.
»O! mój Konradzie! mam-że w niepokoju
Zawsze tak czekać? — nigdy serca twego
Nie ujmie powab szczęścia spokojnego? —
Masz dosyć skarbów — ach! więcej niż trzeba;
Pójdźmy! — O siebie, wiesz, że się nie boję,[25]
Lecz twoje szczęście — lecz ach! życie twoje!...
Dziwne twe serce! gdy dla mnie tak tkliwe,
Tak razem srogie dla drugich, tak mściwe«...
Zwiedli je zdrajcy, zelżyli oszczerce;
Jak płaz zdeptane, lecz mści się jak żmija:
Ludzie w nie wieli jad, co ich zabija! —
»Bez żadnej znikąd pociechy, prócz ciebie,
W duszy się mojej tak wiąże i splata
Miłość dla ciebie z nienawiścią świata,
Że gdy się jedna, wnet druga ostudzi:
Przestałbym ciebie, gdybym kochał ludzi![26]
Ręczy, że przyszłość nie będzie się chwiała.
Lecz uzbrój serce! — raz jeszcze, Medoro!
Dziś — muszę jechać, ale wrócę skoro«.
— »Jechać! dziś jeszcze? — ach! jam to przeczuła!
Sny moje złote!... — Lecz dziś? — być nie może!
Łódź ledwo przyszła, ma-ż znów iść na morze?
Nie czekać drugiej?... Znużeni jej ludzie
Muszą choć chwilę odpocząć po trudzie!...
Poznać, nauczyć, jak nam znieść rozstanie.
Igrasz z mem sercem! — ono ci wybaczy,
Lecz z takich żartów blisko do rozpaczy!
— »Milcz, milcz, Konradzie! — nie jedziesz dziś, — wierzę.
Nikt prócz mnie nie śmiał tknąć jej, ni zastawić.
Lekki trud wprawdzie ucztę ci przyprawić!
Owoc ten rwałam z najwyższego drzewa:
Im bliższy słońca, tem prędzej dojrzewa.
Najświeższą wodę znalazłam w strumieniu.
Pójdź! niech cię sorbet orzeźwi po skwarze:
Patrz, jak się iskrzy w kryształowej czarze!
Wina ty nigdy skosztować nie raczysz,
Nie sądź, że ganię — o! nie! — to mnie cieszy,
Że i w tem nawet różnisz się od rzeszy.[28]
»Lecz pójdź! stół gotów; ja okna zasłonię.[29]
Srebrna ta lampa, patrz, jak jasno płonie!
Lub raźny taniec, lub piosnkę wesołą! —
Lubisz mą arfę... czy chcesz? — wnet nastroję.
Lub, jeśli wolisz, będziemy oboje
Czytać z Arjosta Olimpiji żale,[30]
Po tobie jednak mnie byłoby smutniej!
Gdybyś dziś jechał, zrobiłbyś okrutniej,
Okrutniej nawet niż Tezeusz zdradny!
»Wiem, ty się śmiejesz, gdy ci Aryjadny
A mnie myśl smutna łzy pędzi do oka:
Gdyby mnie kiedy Konrad tak porzucił?...
Aleś ty lepszy I tyś do mnie powrócił!« —[31]
— »Wróciłem, luba, i powrócę znowu,
Wrócę, i rychło; — lecz teraz już chyża
Chwila rozstania na skrzydłach się zbliża.
Gdzie? po co jadę? — szkoda chwil na słowa,
Gdy je ma skończyć najgorsze: bądź zdrowa!
Nie bój się! wcale nie straszne są wrogi.
Tu ci zostaje straż silna, podwójna,
Będziesz bezpieczna — o mnie bądź spokojna!
Nie baw samotna, gdym ja oddalony.
W tem miej pociechę, że po tem zwycięstwie
Nagrodę trudów znajdziem w bezpieczeństwie.
»Słyszysz! dźwięk trąbki? — ha! łódź już gotowa —
Jeden wzrok, uścisk! — raz jeszcze! — bądź zdrowa!«[32]
Drżące w nim serce czuje pod ustami.
On nie śmiał podnieść, nie śmiał znieść widoku
Bladości w twarzy i rozpaczy w oku.
W całej dzikości bezładnego wdzięku
Stłumiony oddech i mdłe serca bicie[33]
Świadczą w niej tylko cierpienie i życie...
Zagrzmiał huk działa — odjazdu godzina!
Słońce zachodzi — on słońce przeklina.
Niemą od żalu, proszącą milczeniem,
I drżącym krokiem zaniósł ją na łoże.
Spojrzał z rozpaczą... raz ostatni może!
Dreszcz przebiegł serce; uczuł, że dla niego
Dotknął ust: zimne; — spotkał wzrok wpół-zgasły.[34]
Zwrócił się nagle, — drzwi z łoskotem trzasły.
»Co? już go niema?« — straszliwe pytanie,
Gdy kto tak nagle samotnym zostanie!
Przed chwilą jeszcze tu stał — był przed chwilą...
Gdzież jest? — Wybiegła obłąkanym krokiem,
Aż łzy jej wreszcie lunęły potokiem,
Bujne, gorące; myślą za nim woła:
Ach! bo w tem słowie — choć się chcą uśmiéchać
Wiara, Nadzieja — Rozpacz tylko słychać.
W bladych jej rysach, jak w twarzy z kamienia,
Tchnie dziki wyraz wiecznego cierpienia;
Jak gwiazdy we mgle błądzą po przestrzeni.
I — ach! dostrzegły: to on! — już daleki!...
Wtedy raz jeszcze z pod łzawej powieki
Błysły, jak słońce z za deszczowej chmury.
»Poszedł!« — Jak posąg blada, nieruchoma,
Łkające piersi przyciska rękoma.
Spojrzała jeszcze — port przed jej oczyma:
Bielą się żagle i morze się wzdyma.
»Prawda więc! — jedzie! — samej kazał zostać!«
Szybko, wprost z góry, na głaz skacząc z głazu,
Biegł Konrad, — nazad nie spojrzał ni razu.
Lecz drżał, ilekroć ścieżka przed nim boczy,
Samotna jego, lecz miła mu wieża.
Zawsze go pierwsza witała z nadbrzeża,
Jak on ją z morza! — i ona w niej, ona!
Burzliwej duszy gwiazda niezamglona! —
Nie śmie go ujrzeć; pomyśleć się boi,
Że mógłby zostać; — chciałby... któż mu broni? —
Zostać? — by zginąć od katowskiej dłoni?
Nie, nie! — Raz jednak chciał stanąć, chciał wrócić,
Nie! — myśl niegodna! — nie! — prawego męża
Płacz niewiast miękczy, ale nie zwycięża.
Ujrzał swą nawę — zważa wiatr przychylny,
Zwrócił myśl ku nim i znów w sobie silny,
Wesołą wrzawę mężnych towarzyszy,
I łoskot fali, co pod wiatrem rosła,
I hasła majtków, i szybki szum wiosła:
Gdy widzi okręt — maszt niebu urąga,
Gdy widzi czółna, w których ludzie zbrojni
Płyną na okręt — jak wszyscy spokojni,
Choć jak śnieg biało i gęściej od śniegu
Chustki żon ku nim powiewają z brzegu, —
Igra z wiatrami chorągiew czerwona: —
Sam się zadziwił, że był słabym tyle,
W wielkim zamiarze zachwiać się na chwilę.
Żar w jego oczach, dzikość w jego duszy;
Pośpiesza, bieży, — aż zbiegł, gdzie równina,
Co skałę kończy a brzeg rozpoczyna.
Tam zwolnił kroku; świeżość bliskiej głębi
Krzepi znużenie, ogień lica ziębi;
Wrócić swej twarzy, swym krokom powagę,
Wprzód nim go ujrzą. — Konrad sztukę umie,
Jak, tając dumę, tłum shołdować dumie.
Wyniosłość lica i zimną postawę,
I wzrok i uśmiech, co choć serc nie zraża,
Hamuje płochość i śmiałość przeraża, —
Wszystko ma w mocy, by zgraję zaślepić,[38]
Rozbroić opór i władzę ukrzepić.
Każdy wnet pierwszej zapomni bojaźni,
Niewolnik, z duszą na rozkaz gotową.[39]
Nad dary drugich, droższe jego słowo,
Gdy jakby z serca głębi tajemniczéj
Lecz rzadko słodycz w parze z jego duszą:
Nie dba, czy zechcą, gdy, co każe, muszą.
Czy podłość drugich, czy dumy szaleństwo:
On depce miłość, by mieć posłuszeństwo.
Zbliżył się Żuan: »Czy wszyscy gotowi?« —
— »Już są w okręcie; ostatnie przy lądzie
Czółno to czeka, póki wódz nie wsiądzie«. —
»Miecz mój, płaszcz, trąbkę!« — Miecz przyjął z niechcenia,
»Zawołać Pedra!« — Przyszedł, — Konrad wita;
Pierwszemu z wodzów grzeczność należyta.
»Weźmij ten papier! — zawiera rozkazy
Ważne, — bacz pilnie na wszystkie wyrazy.
Ma je wykonać. — Straż podwoić wszędzie!
Za trzy dni, jeśli... jeśli wiatr posłuży —
Powrócę. Bądź zdrów!« — i nie zwłócząc dłużéj,
Podał dłoń, ścisnął, — skinął na wioślarzy,
Ruszyły wiosła; jak gwiazd droga mléczna[40]
Iskrzy za niemi jasność fosforyczna.
Dopłynął nawy, stoi na pokładzie,
Gwiznięto z góry, — ruch w całej gromadzie.
Jak słucha steru, — uważa i chwali.
»Gdzie jest Gonzalwo?« — Zbliżył się młodzieniec;
W skłonionej twarzy radości rumieniec.[41]
Uprzejme słowo wódz już w ustach trzyma...
Ach nie! — on ujrzał swą wieżę na skale,
Wspomniał rozstanie, zgadł Medory żale,
Jeśli na okręt spogląda w tę chwilę, —
Nigdy on, nigdy nie kochał jej tyle!...
Odwrócił oczy, spojrzał w błękit nieba,[42]
I wnet z Gonzalwem zszedłszy na spód nawy,
Odkrywa cele i środki wyprawy.
Przed nimi mapa i lampa na stole,
Północ... czuwają; twarz obudwu groźna.[43]
Bezsennym oczom któraż chwila późna? —
Tymczasem w żagle dął wiatr pożądany,
Okręt jak sokół leci przez bałwany;
Cieszą się, — celu dopłyną przed świtem.
Już przez szkła nocne liczą bez obawy
W ciasnej zatoce natłoczone nawy
Baszy Seida; widzą, jak niedbali
Okręt ich kołem obiegł czaty przednie,
Wszedł, gdzie bezpieczny skryłby się choć we dnie.
Przy pustym brzegu, za skałą wysoką,
Straży ni szpiega nie dojrzy go oko.
Do powinności, lecz nie ze snu, budzi.
Wsparł się na poręcz, rozkazy objawia,
Rozmawia zimno, choć o krwi rozmawia.
Conosceste i dubiosi desiri?
Dante
W zatoce Koron las masztów się jeży,[44]
Tam Seid basza częstuje żołnierzy.
Święci swój tryumf — jutro spodziewany,
Gdy zbójców zgromi i pojmą w kajdany.
Tak na Allaha przysiągł swemu Panu.
Zwołał swe nawy; coraz w liczbę rosną,
Tłum, coraz większy, tryumfuje głośno.
O łup, o branki, przed wzięciem się kłócą.
Jeszcze nie wyszli, — już pewni, że wrócą.
Przed zmrokiem zbójców port i łup zdobędą!
Tymczasem straże mogą spać bezpiecznie.
Nie dość jest bić się, — niech marzą walecznie!
Lub gdy sen komu nie cięży w powiekach,
O! godne czyny barbarzyńskiej dłoni!
Katować więźnia, gdy się sam nie broni;
Napaść dom Greka, sprzęt skruszyć pod nogą,[45]
Bić — byle tylko nie zabić nikogo!..
Gdzieniegdzie tylko słychać jęk i razy.
Lecz to żart! — Basza zakazał obrazy.
Wzdłuż brzegu wszędzie śmiech, muzyka, wrzawy;
Kto kochasz głowę, śmiej się, dziel zabawy!
Wytężył dowcip, — łaje i przeklina.
W biesiadnej sali, w lśniącym złotogłowiu,[46]
W białym zawoju, wsparty na wezgłowiu,
Seid śród gości spogląda wesoły.
Twarz jego płonie, ogień iskrzy z oka:
Pije on, mówią, napój nie Proroka.
Nie śmieją drudzy: prawowierni, trzeźwi;
War wonnej mokki myśl w nich tylko rzeźwi.
Gdy almy w środku tańcują wesoło.[47]
Jutro na bitwę! — lecz dziś, w nocnej porze,
Nie dość bezpiecznie puszczać się na morze!
Na wzdętych falach sny nie tak powabne,
Więc się dziś bawią; — jak błyśnie świtanie,
Pójdą, bo muszą; — nadzieja w Koranie!
Choć widok floty i gwar tłumnej rzeszy
Ziemską nadzieją niemniej dumę cieszy.
Idzie niewolnik, co w nich stróżem stoi.
Schylił się, czołem uderzył podłogę,
Nim w drżących ustach głos rozwiązał trwogę.
»Derwisz podróżny, zbieg z więzów korsarzy,
W skinieniu baszy zgadł znak jego woli.
Odszedł... Wszedł derwisz, — zbliża się powoli,
Skromnie na piersiach krzyżuje ramiona,
Krok jego słaby, źrenica spuszczona.
Twarz jego blada z postów, nie z obawy.
Poświęcon Bogu, włos spada szeroko,
Okryty czapką okrągłą, wysoką.
Długa, powiewna, rozpuszczona szata
Pokorny, jednak pan siebie, bez strachu
Spotyka oczy iskrzące wzdłuż gmachu.
Nikt nie śmie pytać, lecz wszyscy ciekawi,
Co wnet spytany przed baszą objawi.
Uszedłem z więzów«. — »Gdzie? kiedy zabrany?«
— »Do wyspy Scio z portu Skalanowy[49]
Płynął nasz okręt, wiózł towar handlowy,
Nie szczęścił Allah — wola jego święta! —
Towar złupiony... myśmy poszli w pęta.
Nie miałem bogactw, śmierci się nie bałem,
Lecz tracąc wolność, straciłem, co miałem.
Długo mię gniotła przemoc świętokradzka;
Tu mię zbawiły; — tu, w opiece twojéj,
Potężny baszo! któż się zbójców boi?«
— »Jakże ci zbójcy? jak zbrojni? czy śmieli?
Myślisz, że opór stawićby mi chcieli?
Mam zniszczyć ogniem skorpijonów gniazdo?«
— »Baszo! wzrok we łzach niewiele dostrzega,
Trudna więźniowi przenikliwość szpiega.
Słuchałem tylko morskich fal łoskotu,
Widziałem tylko, ach! przez kraty ciasne,
Niebo — zbyt czyste, słońce — zbyt mi jasne;
I żeby innem czem zająć mą duszę,[51]
Czułem, że wolność wprzód odzyskać muszę.
Że się nie muszą obawiać niczego.
Sposobność ujścia próżnoby mi znikła,
Jeśliby brzegów strzegła czujność zwykła.
Niebaczność straży, jak mojej podróży,
»Lecz baszo! głosu i sił mi już braknie,
Trud odpoczynku, głód posiłku łaknie.
Pozwól, bym odszedł. — Pokój, pokój z wami!
Odchodzę za was modlić się ze łzami«.
Stój! — słyszysz? każę! — musisz odpowiadać!
Usiądź! wieczerzę przyniosą ci słudzy,
Nie będziesz pościł, gdzie ucztują drudzy.
Powiesz mi potem, jak naoczny świadek,
Nie wiedzieć czemu, derwisz drgnął i srogo
Z pod brwi zmarszczonych spojrzał, jakby z trwogą.[52]
Łaska w nim baszy nie budzi wdzięczności,
Ni go snadź wzrusza cześć obecnych gości,
Jak błysk po licu przebiegła i znikła.
Usiadł w milczeniu, i wrychle na nowo
Przybrał wzrok zimny i postać surową.
Przynieśli ucztę — wykwintne potrawy.
Zadrżał na widok, ze wzgardą odpycha...
Dziwna w zgłodniałym wstrzemięźliwość mnicha!
— »Co ci, derwiszu? — jedz! — ust ci nie splami
Psie jadło giaurów; tuś nie ze zbójcami.
Co podzielona koi gniew zawzięty,
Sprzysięgłe na się łączy pokolenia
I serc nieprzyjaźń w braterstwo przemienia?...«
— »Sól jest przysmakiem; pożywieniem mojem
Prawa zakonu i ślub mój przed Bogiem[55]
Bronią mi łamać chleb z bratem, czy z wrogiem.
To cię zadziwia — i może obruszy,
Lecz względy ziemskie nie zbawią mej duszy.
Bym dotknął uczty przed ludzi obliczem,
Bo gdy raz zgrzeszę, gniew mi Mohammeda
Do świętej Mekki pielgrzymować nie da«.
— »Dobrze, derwiszu, gdyś tak bogobojny;
Ilu ich? — Cóż to? ha! to nie jest zorze!
Co za meteor? co za blask na dworze!
Patrzcie! nad portem jakby ognia morze! —
Pożar! Do broni! śpieszcie! Pożar! zdrada!
Przeklęty derwisz! — przyszedł w sidła zwabić,
Giaur, szpieg przebrany! — Pojmać go i zabić!«
Porwał się derwisz na wybuch płomieni;
Nagłą w nim zmianą zbledli przerażeni.
Lecz jak wojownik gotowy do boju.
Rozdarł swą szatę, czapkę zerwał z skroni:
Pancerz na piersiach, szabla błyszczy w dłoni!
Hełm niski, lśniący, nad nim czarne pióro;
Jak na zjawisko piekielnego ducha
Pierzchły z serc Turków męstwo i otucha.
Tłoczą się, biegną, śród zgiełku, śród gwaru...
Tu blask pochodni, tu łuna pożaru!
Huk trąb i bębnów, i oręża szczęki
Grzmią po powietrzu — jakby z mocą wściekłą
Całe na ziemię wyparło się piekło.
Zlękłe, zdumione, obłąkane straże,
Nie widzą pana — nie słyszą, co każe.
Próżno wre baszy wściekłość rozdąsana:[56]
»Pojmajcie szpiega! pojmajcie szatana!« —
On ujrzał popłoch, — cofnął krok rozpaczny,
Gdy pośpiech braci, wcześniej niż zalecił,
Niż wydał hasło, pożarem zaświecił.
On ujrzał popłoch — trąbkę do ust złożył:
Dźwięk krótki, ostry, trzykroć się powtórzył.
Mógłżem posądzać, w niebezpiecznej chwili,
Że mię umyślnie samym zostawili?...« —
Rzekł, miecz i ramię puścił w krąg szeroki,
Jakby chciał pierwszej powetować zwłoki.
Pierzchła przed jednym rozpłoszona zgraja.
Toczą się głowy po krwawej podłodze,[57]
Nikt nie śmie dostać: żołnierze i wodze,
Nieufni w dłoni, zaufali w nodze.
Grozi, klnie, błaga, — wstrzymać ich nie umie.
Mężny — sam jednak spotkania unika:
Strach uolbrzymił siłę przeciwnika.
Spojrzał z rozpaczą, gdzie flota się pali,
Nie czas już czekać; przełamano wartę,
Bramy pałacu runęły wyparte.
Wpadają zbójcy. — Próżno trwoga blada,
Próżno pokora na kolana pada,
Przeszli — krew wrząca strumieniami ciecze.
Pędzą, gdzie znowu brzmi trąbka Konrada,
I jęk ginących tryumf zapowiada.
Wpadli, — okrzykiem witają weseli:
Miecz trzyma w górze, ogniem iskrzą oczy,
Jak syty tygrys w krwi rozlanej broczy.
Krótka rozmowa: »Flota już w perzynie!« —
— »Dobrze! Lecz Seid musi zginąć«. — »Zginie!« —
Płonie port, — czemuż i miasto nie razem?«
Skorzy na rozkaz — każdy żagiew chwyta,
Miasto i zamek jedną łuną świta.
Z dziką rozkoszą Konrad się uśmiecha, —
Ha! to jęk niewiast! — jak dzwon na pogrzebie
Wstrząsł sercem jego, tak twardem w potrzebie.
»Harem się pali! — za mną! do obrony!
Śpieszcie! pomnijcie — i my mamy żony.
Nie krzywdzić żadnej, kto stoi o życie!
Śmierć nieść mężczyznom, — lecz pomoc kobiecie!
Ach! jam zapomniał! — lecz czyż Bóg przebaczy
Sprawcy niewinnych śmierci i rozpaczy?
Odeprzeć od nas tej zbrodni ohydę!« —
I skoczył w ogień po wschodach runących.[59]
Wyłamał otwór we drzwiach gorejących;
Po rozpalonych kamieniach podłogi,
On, i w ślad za nim śpieszący bez trwogi,
Wpadli, porwali — każdy na swych rękach
Unosi jednę — nie myśląc o wdziękach!
Ośmiela, cieszy, błaga, uspakaja.
Nie iść w ślad wodza najdzikszy się sroma,[60]
Ratuje słabość krwawemi rękoma.
Lecz któż jest? któż jest ta piękna i blada,
Ta najpiękniejsza w objęciach Konrada?
Anioła godne! Któż jest ta dziewica?...
Pani haremu, baszy niewolnica.
Krótko wódz spojrzał na wdzięki Gulnary,[61]
Krótko ośmielał niosąc przez pożary,
Gdy litość chwilę sfolgowała wojnie,
Wróg nieścigany zaczął się ozierać,
Zwalniać krok, stawać, zwracać się, opierać.
Widzi to Seid, widzi i poznaje,
Wstydzi się błędu — wstyd wściekłość w nim drażni,
Gdy widzi dzieło zbyt skorej bojaźni.
»Alla il Alla!« okrzyk zagrzmiał w gminie,
Każdy jak wściekły, pomści się lub zginie.
Lecą do boju po trupach swych braci.
Znów szczęk, wrzask, ciżba — wre bitwa straszliwa.
Szczęście, jak nagle wezbrało, — odpływa.
Zwycięzcy, tłuszczą ściśnieni zuchwalczą,
Ujrzał wódz, — pojął, zgadł niebezpieczeństwo:
Słabnie przed tłumem siła — choć nie męstwo.
»Jeszcze raz, za mną! rozbić zgraję trwożną!«
Kupią się, biegną, uderzyli, — próżno!
Nikt ujść nie zdoła, lecz nikt nie rozpacza.
Jeszcze są w szyku! — ha! już przełamani,
Już rozpierzchnieni, ujęci, zrąbani!...
Kto został, milcząc pasuje się w gminie,
Aż choć raz jeszcze w konwulsyjnej pięści
Na czaszce wroga mściwy miecz zachrzęści.
Lecz nim tłum dziki, wszcząwszy bój zażarcie,
Sam się na wstępne odważył natarcie,
W domu mieszkańca jednej z niemi wiary
Z rozkazu wodza umieszczone skrycie,[62]
Przestały bać się o sławę i życie.
Z łez i Gulnary oschło czarne oko,
Tkwi w jej pamięci wybawca z płomienia,
Dźwięk jego głosu, blask jego spojrzenia.
Dziw jej, że zbójca, śród boju dzikości,
Zdał się być czulszym, niż Seid w miłości.
Czuć musi łaskę, jaką pan zaszczyca;
Korsarz niósł pomoc, osłodę boleści,
Jak hołd należny godności niewieściéj!...
»Źle jest — co gorsza, wiem, że próżno żądać:
Winnam mu życie moje i tych branek!
Zapomniał o niem mój pan — mój kochanek!«
I wnet go widzi, gdzie bój najzaciętszy,[63]
Jęk najgłośniejszy i tłok coraz gęstszy.
Cofa się, groźny w licu i postaci.
Każda piędź ziemi krwią za nim przesiękła.
Miesza się pogoń, ustaje zalękła, —
Aż w krwi ślizgocie krok się jego zwinął,
Wzięty! — Ha! zbrodnia nie ujdzie bezkarnie,
Niech tylko zemsta wymyśli męczarnie!
Tamują rany; śmierć nie czyni zadość;
Kroplą po kropli przelać krew, to radość,
To będzie rozkosz dla baszy Seida!
Obyż mąk rodzaj wynaleźć, wykonać,
By wciąż w nich konał, nigdy nie mógł skonać!
Widzi Gulnara: — Tenże to syn męstwa,
Którego słowo lub ręki skinienie
Tysiącom niosło śmierć lub przebaczenie?
On to! — bezbronny, lecz mężny w złej doli,
Życie go tylko, że je ustrzegł, boli.
Choćby całował miecz, coby go zabił.
Nikt-że z tysiąców — jednego potrzeba —
Nie chce go posłać, mniejsza — czy do nieba?[64]
Sam-że on z braci ma zostać na ziemi,
Czuł on, co człowiek czuje, gdy na czoło
Ze szczytu upadł pod Fortuny koło:
Czuł złe, co zbroił, czuł bliskie katownie,
Czuł hardość wroga, czuł gorzko, gwałtownie;
Wzmogła w nim serce, i boleść pokryła.
Wzrok pogardliwy i twarz obojętna
W jeńcu zwycięzcy jeszcze noszą piętna.
Ranny, znużony, — lecz gdzież są w tej chwili,
Słucha bez gniewu, jak stojąc zdaleka
Podła nań tłuszcza urąganiem szczeka;
Mężni, co zbliska w boju go widzieli,
Szanują w więzach dłoń, przed którą drżeli.
Żaden beze czci spojrzeć się nie waży.
Posłany lekarz — nie litość posyła —
Ma rzec, co w mękach zniesie jeńca siła.
Znalazł jej dosyć, by dźwigać kajdany;
Jutro więc, jutro, gasnąc na gór szczycie,
Słońce obaczy pierwsze na pal wbicie,
A rano, z morza w zwykłej wstając mocy,
Ujrzy, jak dotrwał w mękach całej nocy.
Z bólem konania łącząc żar pragnienia,
Śmierć, jednę ulgę, z dnia na dzień oddala,
Gdy już ćma sępów kracze wkoło pala.
»Ach! wody! wody!« — Zemsta się naśmiewa,[65]
Próżno nieszczęśnik usta ku niej kwapił:
Skończyłby cierpieć, gdyby się raz napił. —
To wyrok jego. Odeszli strażnicy,
On został — jeden, w kajdanach, w ciemnicy.
Gdy on, ofiara, sam ich nie ogarnie?
Noc, wojna, zamęt w myślach jego duszy:
Wszystkie w niej siły mdleją od katuszy,
Wszystkiemi jego uczuciami miota
Ów wróg nasz mściwy, co, milcząc w potrzebie,
Po czasie woła: »Ostrzegałem ciebie!« —
Próżno! — pierś mężna, jadem jej zatruta,
Klnie albo milczy, dla słabych pokuta![66]
Okryciu serca wielkiego wystarczy?
W tej nawet chwili, gdy nawpół jak w grobie,[68]
Całe swe życie czuje, widzi w sobie,
Żadna w niem zbrodnia nad inne grożąca,
Nie ćmi się przed nim tak, aby swym cieniem
Resztę przynajmniej skryła przed wspomnieniem.
Nie! — okiem ducha patrzy on odrazu
Na całą przestrzeń dzikiego obrazu:
Skażoną chwałę, łzy, rozpacz miłości,
Znikłe nadzieje szczęścia, czcze zamiary,
Tryumf swych wrogów, kaźń swej bliskiej kary!...
Przeszłość się czerni jak otchłań bezdenna,
Czyny i słowa, złe myśli i chęci,
Co jak ćma nocna kryły się w pamięci;
Błędy wesołe lub miłe w swym czasie,
Lecz z których dzisiaj każdy zbrodnią zda się;
Co, choć utaił, sam wie, że uczynił,
Których naprawić nie ma już sposobu, —
Wszystkie, jak duchy z otwartego grobu,
Wznoszą się z serca, okryte żałobą,
Wszystko on widzi, nim zwierciadło duszy
Ockniona duma porwie i rozkruszy.
Tak! duma pokryć, odwaga znieść śmiało
Potrafi wszystko, wszystko, co się stało;
Godzien jest tylko chwały hipokryta:[69]
Nie nędznik, co się wprzód chełpiąc, ucieka,
Lecz ten, co nawet widzi śmierć — i czeka;
Lub gdy weń godzi grot niechybny losu,
W warownej izbie, na najwyższej wieży,
Okuty Konrad na posłaniu leży.
Pałac spalony; ta wieża zamyka
Baszę, kobiety, dwór i niewolnika.
Sam mu los równy gotował po klęsce.
Duma sam w sobie: — strach, zgryzotę przemógł,
Lecz jest myśl jedna, której uśpić nie mógł,
Której pomyśleć nie śmiał: jak te wieści
Wtenczas, raz tylko wtenczas, z cichym jękiem
Porwał się z miejsca i z kajdanów brzękiem
Wzniósł nagle ręce, jakby zerwać żądał
Więzy, na które z wściekłością poglądał.
Zaśmiał się gorzko, i gniew uspokoił.
»Teraz niech przyjdą! niech znajdą katusze
Gorsze! niech znajdą!... Lecz odpocząć muszę«.
Rzekł, padł na łoże, zamknął skrzące oko,
Noc jeszcze, — północ już była minęła,
Gdy pożar floty i bitwa się wszczęła.
Jak Konrad w planach, godna wodza rzesza
Skora w pełnieniu i w pracy pośpiesza.
Coby go, mogąc, wrogom nie zrobili.
W godzinie Konrad — korsarz na pokładzie,
Na lądzie rycerz, derwisz na biesiadzie,
Odkryty, bliski śmierci, ocalony,
Jeniec, w kajdanach jak zbrodzień, po wojnie,
Skazany na śmierć... i usnął spokojnie!
Śpi, — uśmiech w ustach, łza lśni z pod powieki,
Oddycha lekko... oby spał na wieki!
Wrogi odeszli, przyjaciół tu niéma!
Seraf-li, niebios utaiwszy blaski,
Niesie mu we śnie zwiastowanie łaski?
Nie! — choć anielska w licu piękność świta,[71]
Wzniesioną lampę w jednej trzyma dłoni,
Drugą jej światło przed uśpionym chroni,
By blask niewczesny nie padał na oczy,
Co z snu otwarte, wnet znów śmierć zamroczy.
Jak duch wiejący posuwa się w cieniu.
Lekka, wysoka, — pierś tylko i lica
Mdłe światło lampy zaledwo oświéca.
Włos, rozpuszczony na białej odzieży
Wpół spływa z ramion; stopa jak śnieg biała,
I jak śnieg cicho na ziemię spadała.
Któż ona? Sama, w nocy, mimo straży,
Jak tu wejść mogła? jak się wchodzić waży?
Zadrży kobieta, gdy jej duszę młodą
Czułość i litość, jak Gulnarę, wiodą?
Nie mogła usnąć, i gdy basza we śnie,
Marząc o klęsce, klnie, jęczy boleśnie,
Wstała, i sygnet zdjęła z jego ręki,
Znak jego woli, który gdy okaże,
Wszelkie wnet przed nią rozstąpią się straże.
Przeszła bezpiecznie, nikt o nic nie bada.
Zazdroszcząc więźnia spoczynkowi, sami
Wpółsenni ziemię zalegli przed drzwiami.
Ujrzeli pierścień, mało się kłopocą,
Kto go przynosi, gdzie idzie i po co?
Tysiące po nim, lub na niego plączą?...
Ja sama nawet!... Jakaż czarów siła
Tak mi go nagle drogim uczyniła?
Zbawił mi życie, poświęcił sam siebie;[72]
Nie! chcę mu pomóc, nie dbam o sąd ludzi.
Lecz cicho! — westchnął, poruszył się, budził«
Podniósł wzrok, blaskiem zaślepione oczy
Zdają się wątpić, czy sen ich nie mroczy,
Dowiódł, że żyje, i cierpieć ma znowu.
»Któż jest ta postać? Anioł stróż z wejrzenia!
Zbyt zda się piękny na stróża więzienia«.
— »Nie znasz mnie? jestem z tych, co czują wdzięczność
Patrz! czyż nie pomnisz, żeś sam swą odwagą
Wyrwał mię z ognia, ustrzegł przed zniewagą?...
Przyszłam... nie pytaj poco? — lecz nie szydzić.
Ja cię nie mogę, nie chcę nienawidzić«.
Której śmierć moja uciechy nie zjedna.
Tem gorzej! — smutku nie radbym ci sprawić.
Lecz dziś ich pora! — chcą, mogą się bawić.
Słuszna im jednak wdzięczność niewolnika,
Z najgłębszym smutkiem niekiedy się miesza
Dziwna wesołość: serca nie pociesza,
Choć błyszczy w oczach, łza z nich nie osycha;
Uśmiech jej gorzki, jednak się uśmiécha,
Żart płochy rzuca z wierzchu rusztowania,[73]
Co choć nie radość, jak zda się, go budzi,
Ułudza drugich; — lecz któż siebie złudzi?
Cobądż czuł Konrad, jak łuna z ogniska
Mówił z uśmiechem, z szyderstwem napoły:
Wesołe słowa, i ton ich wesoły —
Znać, że mu obcy: w burzliwem swem życiu
Rzadko miał porę miewać go w użyciu.
Często gniew baszy i wyrok złagadza.
Chciałabym, — tak jest, chcę, muszę cię zbawić.
Dziś nie! — dzień bliski mógłby nas wyjawić.
Lecz dość zyskamy, jeżeli, jak wróżę,
Dzisiaj nic więcej nie żądaj odemnie,
Gdyżbyśmy tylko zginęli daremnie«.
— »Ja nic nie żądam, niech się kres mój zbliży!
Spadłem zbyt nisko, bym się bał spaść niżéj.
Bym jak zbieg podły uchodził z więzienia.
Gdym nie zwyciężył, mam-że z braci całéj
Sam, nie śmiąc umrzeć, powracać bez chwały?...
»Jest wszakże jedna, o której duch marzy,
W życiu mem dotąd jedyne pociechy
Były: mój okręt, mój miecz, jej uśmiechy, —
I Bóg mój niegdyś!... przeszłość to daleka!
Jam się Go z młodu, dziś On mnie wyrzeka.
Zwycięzcy moi Jego są narzędzia!
Nie czas już wszakże, bym, rozpacznik podły,
Samolubnemi znieważał Go modły!
Nie! nie mam prawa prosić, i nie proszę;
Miecz mój z niegodnej wytrącono dłoni,
Niegodnej dźwigać, jak on, wiernej broni.
Okręt mój wzięty, lecz ta, tak mnie droga!...
Ach! za nią jeszcze chciałbym prosić Boga.
Skruszą jej serce ogromem boleści!
Ta myśl jest dla mnie nad śmierć sroższą karą.
Ona tak tkliwa, tak piękna! — Gulnaro!
Nimem cię ujrzał, przeszły lata długie,
— »Ty więc już kochasz? Ty już kochasz inną?
Cóż mi to znaczy? — nic, nic nie powinno!
Jednak — ty kochasz!... ach! ja zajrzeć muszę
Duszy, wzajemną kochającej duszę,
Tej czczości serca, co moje okuła«.
— »Twoje? — sądziłem, że z ogniów haremu
Jam cię ratując, zachował lubemu«.
— »Seid mój luby? — ach, nie! nie mój luby!
Długo się niegdyś ubijało we mnie,
By czuć wzajemność, — niestety: daremnie!
Pragnęłam kochać, kochać jestem zdolną,
Lecz czułam, czuję: wprzód trzeba być wolną!
Na panią innych niewolnic wybrana?
Gorzkie pieszczoty, gdy je przyjąć każą,
Podląca wierność pod dozorców strażą;
Lecz trudniej jeszcze, gdy wstręt serce mrozi,
Stokroć w dzień muszę w duszy mej złorzeczyć
Zimnym »czy kochasz?« — nie śmiejąc zaprzeczyć.
Bierze mą rękę: ni daję, ni bronię, —
Krew w niej jak martwa, ni krzepnie, ni płonie.
Ust jego żarem nie palą się moje.
Sama się sobą muszę tylko brzydzić.
Nie dość kochałam, by choć znienawidzić.
Nie, nic nie czuję!... Odchodzi, — nie pytam
Nie widzę prawie. Straszliwa rozwaga![76]
Czuję, jak coraz wstręt i sytość wzmaga,
O! gdybyż wreszcie, nasycon wzajemnie,
Chciał sobie milszą wynaleźć odemnie,
Mogłabym jeszcze powiedzieć: w pokoju!
Lecz już się stało! Dzisiaj jeszcze muszę
Udawać czułość, nim twe więzy skruszę.
Za smutne życie ocalone brance,
Wrócić jej sercu szczęście i wesele,
Jakiego sama z nikim nie podzielę.
Bądź zdrów! — dzień świta, straże zejść nas mogą,
Nie umrzesz dzisiaj, — okupię cię drogo«.
Z tkliwą pokorą do serca przykłada.
Poszła, jak przyszła, jako sen przelotny.
Byłaż tu ona? — znów-że on samotny?
Jakaż to kropla, jak brylant promienny,
Łza to najświętsza, niewieściej czułości
Najdroższa perła, co z morza litości
Nim tkliwa dusza na świat ją uroni,
Już wygładzona w cherubina dłoni!
W oczach kobiety jej łza czarnoksięska![77]
Broń jej słabości, razem miecz i tarcza,
Jak do obrony, do zwycięstw wystarcza.
O! nie patrz na nią! Cnota z drogi boczy,
Jedna łza w oku egipskiej królowéj —[78]
Pierzchnął bohater, świat poszedł w okowy.
Lecz nie potępiać błędu triumwira!
Tylu się nieba na ziemi wypiéra,
By zalotnicy kilku łez oszczędzić!
Ranek; przez kraty na twarz więźnia pada
Dzień, co kres wszystkich dni mu zapowiada.
Dzień już bez jutra! a w nim pamięć wczora,
Wczora pan morza, wódz dzielnych zastępów!
Dziś jeniec wrogów, może pastwa sępów,
Kiedy to słońce, co wschodzi tak jaśnie,
Okiem już jego niedojrzane zgaśnie,
Ożywi wszystko — wszystko, oprócz niego!...
- Dante
Zwolna — piękniejsze niż w dziennej kolei —[79]
Zniża się słońce za wzgórza Morei,
Nie w mgle, jak indziej, blade, bez promieni,
Po śpiącej głębi smugiem złota ciska, —
Wre zda się woda, gdy z drżeniem połyska.
Nad wyspą Hydry, nad Eginy czołem,[80]
Bóg wesołości spojrzeniem wesołem
Choć w nim już dawnych nie widzi ołtarzy.
Słupem z gór wierzchu cień zstępując siny,
Port niepodbitej zaległ Salaminy.
Przez głąb wąwozów, we zwierciadłach fali,
Gdy na gór szczycie, jak złota korona,
Lśni jeszcze słońca jasność zawieszona;
Aż wreszcie blaski zagarnąwszy całe,
Utonie do snu za delficką skałę.
Najmędrszy z Greków miał zawrzeć powieki.
Jak wtedy jego uczniowie płaczący
Drżeli o każdy promień konający,
Gdy, jak to słońce, z niem razem, przed niemi
»Jeszcze nie! — jeszcze! — słońce zachód zwleka,
Chwila rozstania jeszcze jest daleka!« —
Lecz słońce, patrząc w konające oczy,
Blask swój przed niemi i swe barwy mroczy;
Gdzie dotąd Febus nie umiał się gniewać.
I nim Cytery zakryła go skała,[82]
Puhar stał próżny... duch uleciał z ciała, —
Duch, co dla prawdy śmierć i trwogę przemógł,
Lecz patrz! milcząca z za Himetu szczytów[83]
Wzbija się nocnych królowa błękitów.
Ni mgła, ni obłok, zapowiednik burzy,
Nie ćmi jej kształtu, ani lic nie chmurzy.
Blaskiem jej dawna bieleje kolumna;
Tam, z okrągłego minaretów wierzchu,
Młody jej obraz połyska się w zmierzchu.
Gajem oliwne rozsadzone drzewa,
Między cyprysy gronami stojące,
Letnich kijosków wieżyczki błyszczące,[84]
I owa palma, samotna stróżyni
Przy Tezeusza zwalonej świątyni, —
Ślepą ma duszę, kto, idąc, nie zoczy!
Wojną z wiatrami Neptun zmordowany,
Do snu Egejskie uciszył bałwany.
W pręgach jasności złota i błękitu
Prócz gdzie cień wysep czerni się na wodzie,
Wszystko się w nocnej uśmiecha pogodzie!
Czas do mej treści — czyż myśl od niej boczy?
O! ziemio grecka! o kraju uroczy!
Nie rad w nich twego uświęcić wspomnienia?
Kto, widząc z Aten zachód twego Feba,
Ich wieczornego mógł zapomnieć nieba? —
Nie ten, co z gościa jakby syn twej ziemi,[85]
Myślą po tobie dawne licząc ślady,
Żyje zaklęty między twe Cyklady,
Ni hołd ten obcym pieśni swej uważa.
Twą była wyspa mojego korsarza, —[86]
Słońce już zaszło — i, jak wyspa cała,
Z ostatnim jego blaskiem pociemniała
Dusza Medory; — trzeci dzień przeminął.
Dziś on miał wrócić: — zbłąkał się? czy zginął?...
Anzelmo wczoraj powrócił z wyprawy,
Lecz wieść jedyna, którą opowiada,
Jest, że nie spotkał okrętu Konrada.
O! gdyby spotkał! — chociaż krwawszych w treści,
Noc, wiatr dmie zimny; — ona przez dzień cały
Z okna swej wieży patrzyła na wały,
Łudząc się widmem to masztów, to żagli.
Nie może dłużej, — niespokojność nagli.
Błądzi niebaczna wzdłuż płaskich wybrzeży.
Próżno ją fala pryskająca z brzega
Oblewa rosą, o burzy ostrzega:
Nie dba, nie zważa, wtył kroku nie ruszy,
Aż straszna pewność tak myśl jej obległa,
Że gdyby wtedy kształt jego postrzegła,
Lub-by ją rozum, lub dusza odbiegła.
Wtem łódka jakaś weszła do przystani.
Wszyscy Konrada towarzysze śmieli.
Uszli — jak?... sami prawie nie wiedzieli.
Widzą Medorę, poznali zdaleka.
Zbliża się, — milczą, — każdy zda się czeka,
Bojąc się zbytniej obudzić boleści.
Ona nie pyta, — ona wszystko zgadła,
Jednak nie blednie, nie drży, nie upadła.[89]
W dziewiczej piersi wielkie czucia żyły,
Póki nadzieja, — bała się, płakała;
Straciwszy wszystko, — czułość skamieniała.
I głos się w sercu z dziką ozwał mocą:
Kto wszystko stracił, bać się nie ma o co!
Szał chyba tylko, albo rozpacz budzi!
»Milczycie? — dobrze! — ja nic nie chcę wiedzieć.[90]
Nic, — jedno tylko — ktoby mógł powiedzieć?..
Nie patrzcie na mnie z twarzą obłąkaną!...
— »Pani! nie wiemy; — zaledwośmy sami
Z życiem ujść mogli. Lecz jest między nami,
Co utrzymuje, że wódz nie zabity,
Że jest w niewoli; że go, sam ukryty,
Nie słucha więcej; wieści przeraźliwéj
Nie zniosło serce: przytomność i siła
Razem krzepnącą duszę opuściła.
Chwieje się, padła, — i nawpół umarłą
Lecz wnet ze łzami, choć dłońmi twardemi,
Skorzy w ratunku podnieśli ją z ziemi.
Nie ma sił stąpić, — na rękach ją niosą;
Skroń, piersi, morską oblewają rosą,
Posłali zbudzić śpiące służebnice,
I wnet matrony zostawiwszy przy niéj,
Odchodzą szukać Anzelma jaskini,
Smutnej wyprawy oznajmują skutki:
Złożono radę; słowa się zatliły
Groźbą i zemstą; nie patrzą na siły.
Powinność woła! — zda się, że Konrada
Duch jeszcze z niemi na radzie zasiada.
Albo go zbawić, albo pomścić godnie.
Biada niewiernym! — bo jeszcze zostali
Śmieli na wszystko i o nic nie dbali!
W haremu swego głębi niedostępnéj
Miłość, nienawiść naprzemian nim włada,
Gdy lub Gulnarę wspomni, lub Konrada.
U stóp mu siedzi piękna niewolnica,
Wzrokiem obawy patrząc w jego lica
Iskry uczucia w sercu jego szuka;
On, licząc niby kaliwa różańca,[91]
Kroplami w myślach przelewa krew brańca.
»Baszo! dniem chwały dziś cię Allah darzy,
Ma umrzeć — słusznie! — wart twej nienawiści.
Lecz czyżbyś większych nie osiągł korzyści,
Gdybyś pozwolił — sam to rozważ ściśle,
Ja radzić nie śmiem, lecz mówię, co myślę, —
Ten raz, na krótko, z więzów się wykupił.
O skarbach jego wieść cuda rozgłasza,
Radabym, żeby posiadł je mój basza!
On znów, osłabion klęską poprzedniczą,
Lecz gdy tu zginie, tamci zdjęci zgrozą
Uciekną z wyspy i skarby uwiozą«.
— »Słuchaj, Gulnaro! gdyby mi za każdą
Kroplę krwi jego dyjamentu gwiazdą
Dawano sztabę złota dziewiczego,
Gdyby, jak plotą arabscy bajarze,
Skarb w Salomona zamknięty pieczarze[92]
U stóp mi sypał: — za te wszystkie dary
Gdybym nie wiedział, że, raz w mojej mocy,
Ujść z niej nie zdoła, ni znajdzie pomocy.
Tymczasem myśleć kazałem w seraju,
Nad wynalazkiem nowych mąk rodzaju,
By ból powiększyć, a życie przedłużyć«.
— »Źleś sobie, baszo! myśl mą wytłumaczył:
Nie chcę, nie radzę, abyś mu przebaczył.
Nie! — chciałam tylko wskazać ci sposoby
Choćbyś go puścił — w tym, w jakim jest stanie,
Nigdy on całkiem wolnym nie zostanie.
Sam ranny, banda zmniejszona połową...
Byleś chciał, pojmać mógłbyś go na nowo«.
Miał go dziś puścić? — dziś, już pojmanego?
Puścić psa giaura, zbójcę, wroga mego?...
Puścić? — i może powiedzieć, na czyje
Prośby? i komu zawdzięcza, że żyje?..
Że mnie chciał zabić, lecz ciebie ocalił?...
Mądrze doiadzasz! Słuchaj, ja też radzę,
Co powiem, zapisz w sercu i uwadze:
Nie wierzę tobie, kobieto! — w tej chwili
Mów! czy, gdy ciebie unosił z pożaru,
Ujść z nim natenczas nie miałaś zamiaru?...
Lecz nie! — milcz raczej! — ten ogień na twarzy
Sam już cię więcej, niżbym żądał, skarży.
Patrz, czy za tobą będzie się kto wstawiać?
»Rozumiesz? — dosyć! Przeklęta godzina,
Gdy cię uniosło ramię poganina!...
Wolałbym, gdybyś!... — Lecz nie! wtedy pewnie
Dziś pan ostrzega. — Próżne twe mamidła!
Wiesz, że zbyt lotne umiem obciąć skrzydła;
Nie w słowach tylko grożę, i nie próżno!
Wejdź w siebie dobrze! — pomnij! bądź ostrożną!«
Szyderstwo w ustach, gniew wisi nad okiem.
Nieznany jemu hart niewieściej duszy,
Że go surowość ni groźba nie skruszy.
Nie zna Gulnary, nie wiedział, co ona[93]
W niewiarze, mniema, że krzywdę poniosła;
Nie wie, skąd litość w sercu jej tak wzrosła.
Zbawca — więc słusznie, że wdzięczność dlań czuje;
Branka — nad losem więźnia się lituje.
Na niebezpieczne znów się waży prośby.
Znów pogardzone; — aż w głębi jej duszy
Zawziął się zamiar... nic go już nie wzruszy:
Ujdzie z nim z więzów — lub zginie w katuszy!
Dzień i noc przeszły. Konrad męki tajne
Zniósł, w strasznej walce zwątpień i bojaźni, —
Gdy każda chwila zda się chwilą kaźni,
Gdy się krok każdy, co u drzwi rozlega,
Kiedy głos każdy, co się ozwie w ciszy,
Mniema ostatnim, co przed śmiercią słyszy;
On zniósł to wszystko, — mężnie i spokojnie
Dotrwał w najsroższej z sobą samym wojnie.
Dręczącą wewnątrz myśl tępi lub nuży:
Lecz być samotnym, wtrąconym w okowy,
Być, czuć się pastwą każdej myśli nowéj;
Patrzeć w swe serce, i drżeć lub przed marą
Tamtych naprawić, tej nie móc odwrócić;
Kląć każdą chwilę po każdej się smucić;[95]
Bez przyjaciela — coby słabość wspierał,
Coby rzekł ludziom, żeś mężnie umierał;
Jak całe życie, śmierć twoję znieważą;
Wobec mąk, które, choć duch widzi śmiało.
Nie wiesz, nie zgadniesz, jak je zniesie ciało,
A jednak czujesz, że jęk, że łza jedna,
Gdy ci zbyt sroga surowość człowiecza
Nadziei nawet zbawienia zaprzecza,
A raj twój ziemski, pewniejszy niż w niebie,
Ta, którą kochasz, daleko od ciebie: —
Miota się błąka — ale nie upada!
To są męczarnie, które musiał znosić...
Zniósł, — źle czy dobrze? nie uległ, — już dosyć.[96]
Przeszedł dzień pierwszy — on miał być dniem kary;
Lecz co przyrzekła, stado się; nie wróżył,
By w mocy baszy jutra nawet dożył.
Idzie dzień czwarty — przeminął! a z nocą
Ciemność i burza przyszły z całą mocą.
Gdy zapienione wre u ścian podnoża!
Porwał się, — słucha — jakby z wiatry społem
Duch jego bujał nad dzikim żywiołem.
W takich on nocach, na wzdętych bałwanach,[97]
Zawisał w chmurach i z dumnym uśmiechem
Spadał w otchłanie — ciesząc się pośpiechem!...
Dziś głos tak znany, jak na pośmiewisko,
Woła, niestety, próżno, choć tak blisko!
Toczy się w chmurach huk ciągłego gromu,
Bucha nań łuna błyskawic tysiąca:
Blask ich dla niego weselszy od słońca![98]
Wdarł się ku oknu, — przez kraty wyciąga
Wzniósł je ku niebu, ku chmurom — i razem
Przyzywa gromu klątwą i żelazem.
Próżno! — kłębami chmura się przewala,
I poszła dalej. Ucisza się fala,
Ustał, — ucichło... martwość w jego duszy!
Uczuł samotność i serce zatwardził,
Jakby ostatni przyjaciel nim wzgardził.
Północ... przed drzwiami usłyszał stąpanie.
Skrzypła pod kluczem klamka zardzewiona.
»Ona!« — przeczuło serce; — tak, to ona!
Anioł stróż jego! jakiebądź jej grzechy,
Miła mu, piękna, jak anioł pociechy!
Krok bardziej drżący, twarz jej bardziej blada.
Spojrzała dziko... w tym wzroku wyczytał
To słowo: »umrzesz!« — i o nic nie pytał.
»Tak! dziś masz umrzeć — lecz jest sposób, który...
— »Ja go nie widzę, — umiem znieść cierpienia,
Com rzekł, powtarzam, — Konrad się nie zmienia.
Lecz skąd chęć w tobie ocalić zbrodniarza,
Gdy go świat cały potępia, spotwarza,[99]
Sam wiem, że słusznie zasłużyłem na nie?«
— »Skąd ta chęć we mnie? — ty mię pytasz o to?
Któż mię wybawił, ustrzegł przed sromotą?
Skąd ta chęć we mnie? — Tak ci więc z mąk długich
Że chcesz, bym sama, chociaż wstydem płonę,
Zrywała z serca skromności zasłonę?
Tak jest! — pomimo twych zbrodni,ja czuję
Wielkość twej duszy; dziwię się, lituję,
Że kochasz drugą, że kocha wzajemnie,
Że może czulsza, piękniejsza odemnie!
Lecz gdzież jest? — czemu cierpień twych nie dzieli?
Czemu się na to, co ja, nie ośmieli?
Byłbyś już wolny, albo ja przy tobie!
Żona korsarza! samym go wyprawić!...
Czemże ta pani ma się w domu bawić?
»Nie marszcz brwi! nie czas gniewać się za słowo,
Jeśli chcesz działać, — jeśliś działać zdolny,
Masz, weź ten sztylet — pójdź, a będziesz wolny!«
— »Mam iść? — zaprawdę, w brzęczących okowach
Piękniebym stąpał po ich sennych głowach!
A z tem narzędziem cóżbym zrobił w boju?«
— »Nieufny człeku! — przekupiłam straże;
Chciwe zapłaty, uczynią, co każę.
Dość wyrzec słowo, a więzy twe spadną,
Czas, choć był krótki, użyłam go godnie,
Na twój ratunek — choć może na zbrodnię.
Zbrodnię?... nie! — nigdy zbrodnią się nie wyda
Śmierć prześladowcy. — Pójdź, zabij Seida!
Jam też nie była ni dzika, ni krwawa,
Aż on sam jeden zatruł moję duszę!
Skrzywdził mię, zelżył, — pomszczoną być muszę.
Obwinił o to, czem dotąd gardziłam:
Śmiej się! ty możesz, — on nie miał przyczyny,
Nie! — jam się jeszcze nie czuła do winy.
Chciałam cię zbawić, krwią-bym okupiła,
Lecz nie wiedziałam, że to miłość była.
Sam on myśl zdrady rzucił mi do serca.
Jam nie kochała jego, lecz nikogo
Kochać nie śmiałam... Kupił mię — zbyt drogo,
Bo niekupione serce biło we mnie.
Urągać, wmawiać nie zaczął zamiaru,
Żem chciała z tobą ujść podczas pożaru.
To fałsz, wiesz dobrze; — lecz wróżby zawiści
Skrzywdzone serce prędzej później ziści.
Nie! — prosić nawet nie mogłam bezkarnie.
Na to on tylko czas tej zwłoki łożył,
By tobie cierpień, mnie żalu przymnożył.
Mnie też on grozi! — czas jakiś łaskawie
Lecz, nasycony, dość by skinął wzrokiem:
Wór się rozdziawi — śmierć w morzu głębokiem![100]
»Jaż mam za cacko służyć do pieszczoty,
Nim czas łudzącej nie zetrze pozłoty?
By ci choć wdzięczność w pamięci zostawić.
Lecz gdyby Seid nie był mię znieważał,
Nie krzywdził sławy, życiu nie zagrażał,
A wiem, do czego okrutnik jest zdolny,
Tak! — lecz krwi jego nie chciałabym przelać.
Teraz, jam twoją! — chcę twój los podzielać,
Słuchać, co każesz, i pełnić w pokorze.
»Ty mię nie kochasz, nie znasz, gardzisz może;
Pierwsza to miłość — i nienawiść pierwsza!
O! gdybyś kiedy wiary mej doświadczył,
Wtenczas-byś może pojął i obaczył
Miłość, co płonie w sercach niewiast wschodnich!
Ona wskazuje wolność! — Jeśliś gotów,
Pójdź, — w porcie na nas czeka łódź majnotów.
Lecz w izbie, którą przejść nam trzeba właśnie,
Śpi Seid... uderz! niech na wieki zaśnie!
— »Gulnaro! przed śmiercią nie bladłem,
Nie czułem dotąd, że tak nisko spadłem!
Seid jest wróg mój; mściwie i zażarcie
Ścigał nas, szkodził, — lecz walczył otwarcie.
Myśmy też przyszli moc jego osłabić,
Przyszliśmy z mieczem, nie z nożem; ten, czyja
Dłoń niewiast broni, śpiących nie zabija!
»Nie natom, pani, z ognia cię ratował;
Nie chciej, bym czynu dobrego żałował!
Dzień wnet zabłyśnie, — ja wprzód spocząć muszę«.
— »Śpij, śpij! o wschodzie ockniesz się na palu!
Umrzesz jak zbrodzień: cel wzgardy, nie żalu.
Słyszałam rozkaz, widziałam zebrany
Reszty nie ujrzę... nie zdołam cię przeżyć.
»Korsarzu! trudnoż wznieść dłoń i uderzyć?
Rozmyśl się! — miłość, nienawiść, zniewaga,
Twe bezpieczeństwo tej śmierci wymaga.
Ujść nie zdołamy pogoni Seida.
»Pójdź! niech go słuszna nie minie zapłata,[101]
Za moje młode, pohańbione lata,
Za krzywdy twoje, za krew braci twojej!
»Co? — jeszcze nie śmiesz? — Więc ja się odważę!
Ujrzysz, co ręka kobiety dokaże.
Straż przekupiona... wychodź stąd czem prędzej!
Ujrzym się wolni, — albo nigdy więcej!«
Znikła, — on drżący oczyma ją śledzi.
Wlokący łańcuch w węzeł zebrał w ręku,
By i szedł wolno, i nie wydał brzęku.
Drzwi otworzone, — wyszedł; straże zdjęte,
Nie wie, gdzie idzie; ręką ścian się trzyma.
Blask jakiś mglisty mignął przed oczyma;
Czy światło dzienne? — wierzy i nie wierzy.
Iść, czy nie? — poszedł; — chłód rzeźwiący, świeży
Wnet na otwartym ujrzał się krużganku.
Odetchnął wolno, spojrzał wkoło siebie.
Ostatnie gwiazdy bledniały na niebie,
Wschód się zajmował brzaskiem; — wtem z uboczy
Z samotnej izby blask się ten przeciska,
Drzwi wpół przemknięte... wpatruje się zbliska:
Światło jest wewnątrz, lecz przy niem nikogo.
Usłyszał szelest, i cofnął się z trwogą.[102]
Postać wybiegła, — stanęła... to ona!
Dłoń jej bezbronna, krew szat nie plamiła,
Dzięki jej sercu! dzięki! — nie zabiła!
Spogląda na nią: obłęd w jej spojrzeniu,
Stanęła, — bacznem nasłuchuje uchem:
Cichość dokoła! — konwulsyjnym ruchem
Wtył odrzuciła włosy, co po całéj
Twarzy i piersiach w nieładzie spadały:
Na jakieś straszne patrząc widowisko.
Zwraca się, — wzrok jej spotkał się z Konradem.[103]
Cofnął się przed nią. Na jej czole bladem,
Nad brwią — nieznaczna, której pewno sama
Ujrzał jej barwę, — mdłość mu wzrok zaćmiła,
Pojął, zgadł wszystko: to kropla krwi była!
Bywał on w bitwach; w niewoli bezbronnej
Czuł bliskie męki śmierci nieuchronnej;
Czy to okucie z rąk jego opadnie: —
Lecz nigdy bitwa, niewola, zgryzota,
Która nim kiedy miotała lub miota,
Żadne cierpienie w całej swojej sile
Jako ta plama, ta kropla zbrodnicza!
W niej zgasł mu urok pięknego oblicza.
Widok krwi nieraz męstwo w nim zagrzewał,
Lecz gdy ją w boju mężczyzna przelewał!
»Lecz już się stało! — kosztujesz mi drogo!
Pójdźmy stąd, pójdźmy! — nie tu czas na słowa!
Patrz! dzień już świta, — łódź czeka gotowa.
Kupione straże wnet za mną pośpieszą,
Czyn mój w wolniejszej uniewinnię porze,
Gdy już bezpieczni wypłyniem na morze«.
Klasnęła w dłonie: skryci, niedalecy,
Wbiegli jej słudzy, Murzyni i Grecy,
Znowu on wolny jak wiatr na pustyni!
Lecz w sercu jego taki smutek cięży,
Jakby z rąk na nie przełożono więzy.
Skinęła, — drzwi się otwarły tajemne;
Wyszli za miasto, przyśpieszają biegu,
Gdzie fala szemrząc srebrzy się po brzegu...
Konrad szedł zwolna, nie dba i nie bada,
Co go ma spotkać? swoboda, czy zdrada?
Jakgdyby jeszcze był w mocy Seida.
Łódź czeka, wsiedli; rozdęły się żagle,[105]
Pękł sznur, łódź w pianach zaryła się nagle
I poszła z wiatrem. Cieszy się gromada!
Dumał sam w sobie, aż głaz nad zatoką,
Gdzie wysiadł na ląd, spotkał jego oko.
Ach! od tej nocy, on, choć czas tak krótki,
Wiekowe przeżył trwogi, zbrodnie, smutki!
Sięgając łodzi czernił się nad nimi,
On wzrok odwrócił, twarz płaszczem obwinął,
I stał dumając, aż ten cień przeminął.
Przypomniał wszystko: Gonzalwa, swą nawę,
I onę, tkliwą, kochaną jedynie!...
Wzniósł wzrok, i ujrzał — Gulnarę, zbójczynię.[106]
Długo w milczeniu spoglądała z trwogą[107]
Na odwróconą twarz, zimną i srogą.
Dzikość jej wzroku zgasła w łzach, zbyt późnych!
Uklękła przed nim, dłoń łamie w rozpaczy:
»Przebacz mi! — Allah może nie przebaczy,
Aleś ty sądzić powinien łagodniéj!
Karz mię, gdy zechcesz, lecz ach! nie w tej chwili,
Nie dzisiaj jeszcze! — dziś pozór cię myli.
Nie jestem taką, jak-em się być zdała.
Ta noc straszliwa, ta mię obłąkała!
Lecz ty-byś nie żył! — Karz, gdym przewiniła!«
Krzywdzi go: siebie, a nie ją on winił.
On źródłem zbrodni, choć jej sam nie czynił!
Lecz mroczne, nieme, w duszy tylko na dnie
Pod lekkim wiatrem pełny żagiel wzdycha,
Mknie łódź swobodna; woda jasna, cicha.
Na widnokręgu, z trwogą niespokojną,
Widzą punkt, plamkę, maszt, żagle, łódź zbrojną!
Wszystkie swe żagle z pośpiechem nawleka,
Olbrzymia, nakształt morskiego straszydła,
Pędzi, nadbiega, nastawiwszy skrzydła.
Półkolem w pianach zarywszy się chyżo,
Błysnęło, kula świszcząc przeleciała,
Plusnęła w wodę, — woda zasyczała.
Porwał się Konrad na znajome echo,
Oczy się jasną zaśmiały pociechą:
Jam znów pan morza, i nic się nie boję!«[109]
Dał znak, — poznali; z okrzykiem, weseli,
Spuszczają czółno, i żagle zwinęli.
»To Konrad! Konrad!« — ciżba na pokładzie.
Tłoczą się, patrzą, jak z dumną postacią
Wchodzi na okręt, stanął między bracią!...
Każdy go wita usty i oczyma,
Dłoń się ich ledwo od uścisku wstrzyma.
Wita nawzajem jakby wódz zwycięski;
Ścisnął Anzelma dłoń, i znowu czuje,
Że może walczyć, i że rozkazuje.
Umilkła radość, żal im niepomału,
Szli szukać zemsty, i gdyby wiedzieli,
Że dłoń kobiety spełniła, co chcieli,
Cześć jej królewską niosłaby gromada.
Mniej oni trudni, niż duma Konrada;
Łup albo zemsta na nieprzyjacielu,
Kryjąc uśmiechy, z podziwieniem w oku
Szepcą, i ku niej spoglądają z boku;
A ona, wyższa, niższa od płci swojéj,[111]
Milczy — i na dół spuściwszy źrenice,
Gęstą zasłonę nawlokła na lice;
Ręce na piersiach złożone z pokorą.[112]
Konrad bezpieczny, — w piersiach tych nie gorą
Serce kobiety tkliwem pozostało.
Pojął to Konrad, i czuł mimowoli
Wstręt dla jej zbrodni, lecz żal dla niedoli.
Co uczyniła, żadna łza nie zmaże,
Lecz już się stało! on karać niezdolny.
Wielka jej zbrodnia, lecz on przez nią wolny!
Ona dla niego poświęciła siebie,
Wszystko na ziemi, i wszystko swe w niebie!...
Skroń jej schylona od myśli głębokiej,
Bladość marmuru piękną twarz okrywa, —
I tylko jedna ta plama straszliwa,
Krew zabitego, co barwy nie mieni,
Ujął jej rękę: drżała, — już za późno!
Tak trwożna teraz, mogłaż być tak groźną?
Ścisnął jej rękę: drżała, — i dłoń jego
Osłabła; uczuł drżenie głosu swego.
Podniosła oczy z bojaźnią, z niewiarą,
Wzrok jej rozjaśniał, i jakby zemdlona
Nagle się w jego rzuciła ramiona.
Gdyby odepchnął, — on, jedna opieka, —
Pozwolił zostać; i gdyby nie ciemne
Przeczucia serca, straszne, choć tajemne,
Może w tej chwili ostatnia na ziemi
Cnota-by jego poszła za drugiemi.
Jedno tak pięknych ust pocałowanie!
Pierwsze, co płochość wykradła wierności;
Jedna nagroda tak wielkiej miłości![113]
Brzegi swej wyspy ujrzeli o zmroku.
U portu słychać zgiełk, wrzawę stłumioną,
Strażnicze ognie na swych miejscach płoną.
W zatoce szybkie ślizgają się łodzie,
Skacząc delfiny igrają po wodzie;
Brzmi dla nich wdzięcznie, zwiastowaniem brzega.
Pizy każdem świetle chcą dojrzeć postaci,
Każdy swej żony, kochanki lub braci!...
Ach! któż tak czuje wdzięk własnej ustroni,
Palą się światła wzdłuż całych wybrzeży,
Lecz Konrad światła nie widzi na wieży.
Dziwią się wszyscy, i patrzą, daremno:
W jednej Medory oknach tylko ciemno!
Może i teraz śćmiło się, nie zgasło!...
Rzucił się w łódkę: leniwo zbyt niosła,
Z niecierpliwością pogląda na wiosła.
Ach! on-by pragnął sokolemi pióry,
Słabną wioślarze; znużenie ich zoczył,[115]
Nie czeka dłużej, i w morze wyskoczył.
Łamie się z falą, dopłynął do brzegu,
I biegł, na chwilę nie zwalniając biegu.
Wszystko uśpione, wkoło ciemność głucha!
Puka, i głośno, echo się rozlega;
Nikt nie otwiera, i nikt nie przybiega.
Puka, lecz zcicha, bo dłoń jego drżąca,
Drzwi się otwarły, lecz przy nich nie ona,
Na której uścisk gotował ramiona!
A sługa milczy: on dwakroć próbował,
Dwakroć chciał spytać, i słów nie znajdował.
Z rąk mu wypadła i zgasła przy nodze.
Poszedł w ciemności, lampa tylko druga
Z głębi mrocznego kurytarza mruga.
Rozemknął izbę, — wszystko się odkryło,
Nie wyszedł, nie padł, nie płakał, — wzrok wlepił,[116]
Zimny dreszcz serce ścisnął, nie pokrzepił.
On patrzał, boleść wzrastała tajemnie;
Czuł, lecz pomyśleć nie śmiał, że daremnie!...
Śmierć ją jak dziecię do snu utuliła.
Zimny kwiat, tkwiący w jej zimniejszem ręku,[117]
Trzyma z ujęciem tak żywego wdzięku,
Że, zda się, żartem utaiła we śnie,[118]
Śnieżne powieki rzęsami długiemi
Ćmią, myśl się wzdryga na to, co pod niemi!...
Tam-to się naprzód pastwi śmierć niszcząca,
Gdy duszę z tronu światłości wytrąca
Choć blask ich jeszcze, jak w niej, usta krasi!
Zda się z uśmiechem zmordowane mile
Drzemią, nim znów się uśmiechną za chwilę!...
Lecz biała, lekka, przejrzysta zasłona[120]
Lecz włos jej długi, utrefiony, lśniący,
Martwo na śnieżnych ramionach leżący,
Co kiedyś w pasma rozwiany promienne[121]
Wonnością wiatry napawał wiosenne;
Ona umarła! — Maż on sam tu zostać?
Nie pytał o nic, — cóż nada pytanie?
Umarła, — widzi, wie, że nie powstanie.
Miłość lat młodych, nadzieja następnych,
Jedyna, którą między żyjącemi
Nie nienawidził, kochać mógł na ziemi:
Wszystko mu wzięte! — On zasłużył na to.
Ach! i tem srożej czuł boleść nad stratą:
Tam, kędy zbrodnia ni dojrzy, ni zajdzie.
Źli, dumni, cel swój co tu założyli,
Tracąc go, wszystko tracą w jednej chwili,
Choćby rzecz błahą, lecz wszystko, co mieli!
Niejedno czoło stoickie i oko
Maskują tylko ranę zbyt głęboką;
Niejedna rozpacz stroi się w uśmiechy,[122]
Aby daremnej nie żebrać pociechy
Któż z tych, co czują, wysłowi katusze,
Gdy chaos cierpień zwali się na duszę?
Gdy tysiąc myśli plącze się i miesza,
A wszystkie dręczą, żadna nie pociesza?
A ból ich ustom odbiera wymowę?...
Któż to wysłowi? Pod takiem brzemieniem[123]
Dusza Konrada łamie się z cierpieniem;
Aż, zda się, czułość straconej na świecie
Słabość to tylko, nie pociecha była:
Wydała boleść, ulgi nie sprawiła.
Nikt łez nie widział, i w tej nawet porze
Przy świadku z serca nie wyszłyby może.
Wyszedł, — pociechy ni szukał, ni żądał.
Czy słońce wejdzie, — ciemny mu blask słońca;
Czy noc zapadnie, — noc jego bez końca!
Niema ciemnoty, jak smutku pomroka,
Co na nic patrzeć nie chce, i unika,
I idzie w ciemność, ach! bez przewodnika!
Serce w nim było tkliwe: lecz skrzywdzone,
Strute zbyt wcześnie, zbyt długo drażnione,
Lecz jako rosy krople przeźroczyste
W głębi grot zimnych, niedostępnych słońcu,
Ścięły się skrzepły, skamieniały wkońcu
Grom kruszy skały: serce w nim jak skała,
W cieniu się skały jeden kwiat rozwijał!
Cień, groźny innym, jemu służył, sprzyja:
Nadeszła burza, — grom zniszczył od razu
Liliji piękność i wytrwałość głazu.
By jego życie, śmierć przypomnieć światu;
A strzaskanego głazu zimne szczątki
Leżą — już tylko grobowe pamiątki!...
Ranek, południe, — nie widać Konrada.
Poszli nakoniec. — Pusta była wieża,
Wódz znikł! Przebiegli wyspę i nadbrzeża.
Noc, — jego niema; szukali noc całą,
Imię Konrada echa zmordowało.
Próżno! Dzień nastał, — przy brzegu postrzegli
Zerwany łańcuch, gdzie barka stać zwykła.
Uszedł! — z nim piękna niewolnica znikła.[124]
»Ha! a więc w pogoń! wiatr ten sam, co wczora!«[125]
Minęło wiele tygodni, miesięcy;
Konrad nie wrócił, nie powróci więcéj!
Śladu ni wieści, gdzie swój żal tułaczy
Ukrył przed światem, lub zginął z rozpaczy.
Świetny grób wznieśli kochance Konrada;
Jemu nikt grobu, pomnika nie święci:[126]
Zostało tylko w długich lat pamięci
Imię Korsarza i powieść smucąca[127]
Że uczucie honoru, które jest cechą charakteru Konrada, nie wykracza z granic prawdopodobieństwa, mogłaby tego dowieść niejako następująca historyczna wiadomość o jednym amerykańskim rozbójniku morskim z r. 1814.
Czytelnicy nasi słyszeli bezwątpienia o wyprawie przeciwko rozbójnikom morskim w Barratarji; że jednak nie wszyscy mogą być dokładnie uwiadomieni o położeniu, historji i naturze tego zakładu, kładziemy tu następujące opowiadanie naocznego świadka, spodziewając się, że to dla wielu czytelników obojętnem nie będzie.
»Barratarja jest to zatoka, a raczej wąskie, długie ramię odnogi Meksykańskiej. Rozciąga się wzdłuż żyznego, lecz bardzo płaskiego kraju, i aż o milę tylko do rzeki Mississipi dochodzi, 15 mil poniżej miasta Nowego Orleanu. Zatoka ta dzieli się na niezliczone gałęzie, w których przed najściślejszem poszukiwaniem bezpiecznie ukryć się łatwo. Prócz tego ma jeszcze związek z trzema jeziorami, leżącemi na południowo zachodnim jej brzegu i łączącemi się z czwartem, także Barratarja zwanem, które przytyka do morza, i właśnie w miejscu zetknięcia się tworzy wyspę, z dwóch stron temże jeziorem, zresztą morzem oblaną. W roku 1811 wschodni i zachodni brzeg tej wyspy od strony lądu zostały umocnione warownią przez bandę zbójców morskich, pod dowództwem niejakiego Monsieur La Fitte, niegdyś kapitana w wojsku Napoleona. Banda ta po większej części składała się z tej klasy mieszkańców Luizjany, którzy uciekłszy z wyspy St. Domingo, podczas zamieszań tamże wynikłych, udali się byli naprzód na wyspę Kuba; lecz wnet z niej, z powodu wojny Francji z Hiszpanją, wygnani, przybyli nieproszeni do Zjednoczonych Stanów i prawie wszyscy w kraju Luizjany osiedli.
»Wyspa Barratarja leży pod 29 stopniem szerokości a 92 długości geograficznej i słynie zdrowem powietrzem i wielką obfitością ryb wszelkiego rodzaju. Naczelnik bandy, na wzór Karola Moora w tragedji Szyllera, obok wielu występków posiadał niektóre cnoty. W r. 1813 zuchwałość i łupiestwa jego hordy zwróciły na nią baczność wielkorządcy Luizjany, który, aby ją tem łatwiej mógł zniszczyć, pozbawiając wodza, ogłosił 500 dolarów nagrody za głowę Lafitta, znanego dobrze mieszkańcom Nowego Orleanu, jużto przez swoje z niemi związki, jużto z powodu, że był niegdyś w tem mieście sławnym nauczycielem sztuki fechtowania. Na to ogłoszenie wielkorządcy Lafitte odpowiedział wzajemnem, obiecującem 15.000 dolarów za głowę wielkorządcy. Ten naówczas wysłał oddział wojska z rozkazem zdobycia wyspy Lafitta, zniszczenia ogniem wszelkiej własności zbójców, i przywiedzenia ich samych do Nowego Orleanu. Oddział ten, pod dowództwem dawnego niegdyś wspólnika i najzaufańszego przyjaciela Lafitta, podstąpił pod samą wyspę od strony lądu, nie widząc żywej duszy, ani słysząc głosu ludzkiego. Lecz nagle usłyszano gwiznienie, podobne do hasła majtków, i cały oddział ujrzał się otoczonym przewyższającą siłą zbrojnych ludzi, którzy na niego z zasadzki wypadli. W tej okoliczności nowy Karol Moor rozwinął szlachetne rysy swego charakteru. Nietylko bowiem darował życie człowiekowi, który go zdradził, który na życie jego i na wszystko, co mu drogiem było, nastawał; lecz nadto ofiarował mu taką sumę pieniędzy, iż mu na przystojne aż do śmierci utrzymanie się wystarczyć mogła, i choć ją ów z pogardą odrzucił, bezpiecznie mu do Nowego Orleanu powrócić dozwolił. Wypadek ten i kilka podobnych przekonały, ze wyspa korsarzy od strony lądu niezdobytą była. Postanowiono więc uderzyć na nią od morza. Zrazu siła morska, przy tych brzegach będąca, nie była dostateczna do tego przedsięwzięcia i ze stratą przez Lafitta odpartą została. Lecz ściągnąwszy posiłki, ponowiono napad, który się nareszcie zupełnem zniszczeniem bandy korsarzów zakończył«. (Z Gazety Amerykańskiej).
W dykcjonarzu biograficznym Grangera, kontynuowanym przez Noblego, w życiu arcybiskupa Blackbourne znajduje się szczególne miejsce, które ponieważ ma niejaki związek z rzemiosłem bohatera mego poematu, nie mogę oprzeć się pokusie umieszczenia go tutaj:
»Jest coś tajemniczego w historji i w charakterze doktora Blackbourne. Pierwsza nigdy dokładnie znaną nie była; lecz biegały wieści, że był niegdyś korsarzem, i że jeden z jego braci w rzemiośle, powróciwszy do Anglji, rozpytywał się głośno o dawnym swoim towarzyszu Blackbourne, i nie chciał wierzyć, gdy mu powiedziano, że został arcybiskupem w Yorku. Ta wieść jednakże zdaje się być tylko bezzasadną potwarzą. Jako arcybiskup, postępował on zawsze z wielką roztropnością, i jako stróż dochodów diecezjalnych na powszechny szacunek zasłużył. Wprawdzie szeptano pokątnie, że zachowywał jeszcze wiele błędów młodości i że uwielbienie dla płci pięknej trzymało nie ostatnie miejsce w liście jego słabości. Lecz gdy, przy tylu oskarżeniach, o nic istotnie przekonanym nie był, wszystkie te wieści uważam tylko za skutek zawistnej złośliwości. Bo czyż podobna, aby rozbójnik morski mógł być tak uczonym człowiekiem, jakim bez zaprzeczenia był Blackbourne? On, który posiadał tak doskonałą znajomość pisarzów starożytnych, mianowicie tragików greckich, iż był w stanie czytać ich z równą łatwością jak Szekspira, musiał poświęcić wiele pracy nauce języków starożytnych, i mieć na to wiele czasu i dobrych nauczycieli. Jakoż niewątpliwie wiadomo, że odbierał nauki w Oksfordzie. Przyznawano mu powszechnie, że był bardzo w społeczeństwie przyjemnym, z czego nawet zrobiono przeciw niemu zarzut, mówiąc, że więcej serc niż dusz pozyskał«.
- ↑ MOTTO z X-ej pieśni Jerozolimy Wyzwolonej T. Tassa: Myśli jego nie mogą w nim zasnąć.
- ↑ PIEŚŃ PIERWSZA. »Czas w tej powieści mógłby się zdawać za krótki na wypadki, lecz każda z wysp Egejskich leży o kilka tylko godzin żeglugi od lądu, a łaskawy czytelnik raczy sobie wyobrazić taki wiatr, jakiego ja sam nieraz w istocie doznałem« (B. Od.).
- ↑ Motto z Dantego: Niema większego bólu, jak przypominać sobie w niedoli czasy szczęśliwe...
- ↑ ww. 77 — 78 w oryg.: »skromnie tworzą jego krótki posiłek, który, jako całość, nie byłby za wielki nawet na stół pustelnika«.
- ↑ w. 111—112. W oryg.: »uśmiech, pytanie i szybka odpowiedź, i nadzieja radości w sercu«.
- ↑ po w. 136 opuścił tłumacz z oryg.: »(na mieczu) który nie często bywał laską do podparcia dla tej czerwonej ręki«. — »Czerwona ręka« Konrada powtarza się kilkakrotnie (szczegół ten Odyniec systematycznie opuszcza). — Odnosi się to prawdopodobnie do czerwonej rękawicy Konrada.
- ↑ w. 143. spojrzał srogo jest dodatkiem tłumacza.
- ↑ w. 150. zawstydzeni — w oryg.: abashed, zakłopotani, zalęknieni.
- ↑ w. 165. płatnerz — rzemieślnik wykonujący zbroje i części uzbrojenia służące do walki ręcznej; w owym czasie już pojęcie nieużywane i do pewnego stopnia psujące efekt wiersza. — W epoce romantyzmu o tyle znane, że często spotykano je w romansach historycznych Waltera Scotta.
- ↑ w. 168. W oryg.: »ten miecz ostatnim razem zmęczył mnie więcej, niż nieprzyjaciele«.
- ↑ w. 182. choć szemrze — w oryg.: »choć się do tego uroku przyznaje«; — zajrzy — zazdrości.
- ↑ w. 187—8. W oryg.: »kieruje ich dłońmi, sprawia, że ich największe czyny wydają się jego własnemi czynami«.
- ↑ w. 231 i n. »Że charakter Konrada nie jest całkiem w sprzeczności z naturą, najlepszym tego dowodem są niektóre podobieństwa historyczne, z któremi się już po napisaniu Korsarza spotkałem.
»Ezzelin prisonnier, dit Rollandini, s’enfermait dans un silence menaçant; il fixait sur la terre son visage féroce, et ne donnait point d’essor à sa profonde indignation. De toutes parts cependant les soldats et le peuple acouraient; ils voulaient voir cet homme, jadis si puissant, et la joie universelle éclatait de toutes parts«.
»Ezzelin était d’une petite taille; mais tout l’aspect de sa personne, tous ses mouvements indiquaient un soldat. Son langage était amer, son déportement superbe — et par son seul regard, il faisait trembler les plus hardis«. (Sismondi).
»Gizericus (Genseryk, król Wandalów, zdobywca Kartaginy i Rzymu) statura mediocris, et qui casu claudicans, animo profundus, sermone rarus, luxuriae contemptor, ira fervidus, habendi cupidus, ad sollicitandas gentes providentissimus« etc. etc. (Jornandes de rebus Geticis).
Pozwalam sobie przytoczyć te fakta na usprawiedliwienie mego Korsarza i Giaura« (B. Od.). - ↑ ww. 241—54 brzmią w oryg.: »to przyśpieszony krok, oczy podniesione w górę, zaciśnięta pięść, to chwila przerwy, chwila śmiertelnej męki, co słucha, wstrzymawszy się nagle, czy jakiś krok zbyt bliski nie zbliżył się natrętnie w tej chwili ataku trwogi; to znów każdy rys twarzy pracuje pod wpływem serca, pod wpływem uczuć puszczonych wolno, aby nabrały mocy, a nie aby uleciały, które podnoszą się, skręcają, walczą, które krzepną lub rozżarzają się, płoną w policzkach lub parują potem na czole; — wtedy, obcy mężu! jeżeli możesz i nie drżysz, patrz na jego duszę, na spokój, który mu przypadł w udziele! Patrz, jak to samotne i wypalone łono piecze dręcząca myśl o przeklętych latach! Patrz, — lecz któż widział albo kiedykolwiek zobaczy człowieka jakim on jest naprawdę, — ducha tajemnego zupełnie wyzwolonego« (z materji).
- ↑ w. 258. W oryg.: »zepsuty przez życie w szkole rozczarowania«.
- ↑ w. 275. I gardził dobrym, jak tym... Sens jest taki: I gardził dobrym człowiekiem, jako tym, który ukrywa te czyny, które umysł śmielszy wykonywa jawnie.
- ↑ w. 300. W oryg.: »żadna z nich nie cieszyła go (soolhed) w jego najmniej nieopanowanych (unguarded) godzinach«.
- ↑ ww. 313—6 w oryg.: »Był nędznikiem — tak, sypią się nań gradem wyrzuty, — lecz nie była nędzną Namiętność, ani jej potęga, która jedynie dowiodła, że gdy wszystkie cnoty znikły, tej najmilszej cnoty nie mogła zgasić nawet Zbrodnia!«
- ↑ w. 319. Straszna wieść! — w oryg.: strange tidings! dziwna wieść!
- ↑ w. 336. lub chęć łupu wzmaga — dodatek tłumacza.
- ↑ ww. 344—8 w oryg.: »Czyż to jest moja umiejętność?, mój spryt? postawić na sam koniec Nadzieję, Moc i Życie na jedną stawkę? O Losie! — Oskarżaj swoje szaleństwo, nie swój los! Ono cię może jeszcze ocalić, bo jeszcze nie jest zapóźno!«.
»Szaleństwo« (folly) trzeba tu rozumieć w takiem znaczeniu, jak w Odzie do młodości »pijani szałem«. - ↑ w. 371—2 w oryg.: »Wkroczył w bramę, przeszedł przez korytarz i wszedł do komnaty w chwili, gdy kończyła się piosnka«.
- ↑ w. 373. ballada — W oryg.: pieśń. Byron nie byłby nigdy użył określenia »ballada«, które temu rodzajowi poematu zupełnie nie odpowiada.
- ↑ ww. 381—4 w oryg.: »moja marząca trwoga uskrzydliła burzą wiatr i brała powiew, który delikatnie popychał twój żagiel, za pomrukliwe preludjum do ostrzejszego wiatru; choć ciche, — zdawało mi się głębokim, proroczym hymnem pogrzebowym, który żalił się nad tobą, unoszonym przez dziką falę«.
- ↑ ww. 401—4 w oryg.: »Ty wiesz, że nie boję się niebezpieczeństwa; ja drżę tylko wtedy, kiedy niema ciebie przy mnie; a wtedy (drżę), nie o moje, ale o tamto, znacznie droższe życie, które ucieka przed miłością, a tęskni za walką; jak dziwne, że to serce, dla mnie zawsze tak czułe, musi walczyć z naturą (swoją) i jej lepszą wolą!«
- ↑ w. 414. przestałbym ciebie — trzeba rozumieć: »kochać«.
- ↑ w. 440. drżysz jak muzułman — Zanadto ostro oddane powiedzenie oryg.: »jesteś więcej niż muzułmanin«.
- ↑ w. 442 w oryg.: »że to, co inni uważają za karę, jest twojem własnem życzeniem«.
- ↑ w. 443. ja okna zasłonię — dodatek tłumacza.
- ↑ w. 449. Olimpji żale — Ariosta Orlando Furioso, pieśń X, strofa 1—27.
- ↑ ww. 453—8. w oryg.: »lub nawet ten książę zdrajców. — Widziałam, jak się uśmiechałeś, gdy jasne niebo pozwoliło widzieć wyspę Arjadny, którą pokazałam ci kiedyś z tej skały; i powiedziałam pół żartem, pół z trwogą, że — jeżeli czas nie zamieni tej niepewności w coś więcej niż w obawę, — to Konrad opuści mnie tak samo dla morza: i on oszukał mnie, bo — powrócił«.
Mit o Tezeuszu i Arjadnie opowiada, że Tezeusz, pokonawszy Minotaura przy pomocy Arjadny, córki króla Minosa, wziął ją z sobą do Attyki, ale pozostawił śpiącą na skale na wyspie Naksos, według rozkazu Bakchusa, który potem Arjadnę poślubił. - ↑ w. 474. W oryg.: »jeden pocałunek — jeszcze jeden, i jeszcze! — O żegnaj!«
- ↑ w. 481—2. W oryg.: »zaledwie bije to serce, tak pełne jego obrazu, że nawet nie mogła już tej pełni uczucia odczuwać«.
- ↑ w. 491—2. W oryg.: »Ucałował jej zimne czoło — odwrócił się... Czy Konrad poszedł?«
- ↑ w. 495. Dodatek tłumacza.
- ↑ ww. 505—516 są bardzo dowolnie tłumaczone, choć naogół oddają obrazy oryginału.
- ↑ w. 550. uczuł sam siebie — poczuł znów całą tęgość swego ducha.
- ↑ w. 563. zgraję — w oryg. crowd, tłum. Nasi tłumacze i naśladowcy Byrona często przesadzali w oddawaniu uczucia pogardy dla ludzi wyrażenia Byrona, nadając w ten sposób niewłaściwą cechę antydemokratyczną jego utworom.
- ↑ w. 567. Dodatek tłumacza.
- ↑ w. 591. jak gwiazd droga mleczna — dodatek tłumacza. Uwaga: »W nocy, szczególnie pod cieplejszą strefą, za każdem uderzeniem wiosła, za każdem poruszeniem czółna, daje się widzieć pewna mdła jasność, która jak błyskawica z wody wynika (B. Od.).
- ↑ w. 598—9. Dodatek tłumacza.
- ↑ w. 606. spojrzał w błękit nieba — dodatek tłumacza.
- ↑ w. 611. twarz obudwu groźna — dodatek tłumacza.
- ↑ w. 629. w zatoce Koron — Koron, albo Korone, w staroż. Colonides, leży w zatoce Kalamata czyli Messeńskiej, na północ od przylądka Lividia — w Morei, dawniejszym Peloponezie.
- ↑ w. 648. sprzęt — dziś używane tylko l. mn.: sprzęty.
- ↑ w. 657. w złotogłowiu — brokat, ciężka materja jedwabna, tkana w złote lub srebrne kwiaty.
- ↑ w. 666. almy — tanecznice (B. Od).
- ↑ w. 680. czy się wejść odważy? — »Słyszałem zarzut, że wejście Konrada, przebranego za szpiega, jest nienaturalne. Być może. Coś podobnego jednak w historji znalazłem. »Chcąc przekonać się własnemi oczami o sile Wandalów, Majorjan, przemieniwszy kolor swych włosów, udał się sam do Kartaginy w charakterze własnego posła swojego, i Genzeryk niepomału żałował, gdy się potem dowiedział, że podejmował i wypuścił cesarza rzymskiego. Podanie to możnaby za zmyślone uważać, ale jest to zmyślenie, które tylko w życiu bohatera użyte być mogło (Gibbon)« (B. Od.).
- ↑ w. 697. Do wyspy Scio z portu Skalanowy — Scio (włoska nazwa na Chios), jedna z największych wysp w grupie Sporad, naprzeciwko Smyrny; port Scala nova leży na brzegu Azji Mniejszej, 21 mil na płd. od Smyrny.
- ↑ w. 715 dodany przez tłumacza.
- ↑ ww. 718—19 znaczą: i czułem, że, aby myśleć o czemkolwiek, muszę wpierw uzyskać wolność. — W oryg. podobne znaczenie, choć trochę odmiennie wyrażone: »i czułem, że wszystko, co sprawia przyjemność sercu wolnemu (Freedom’s bosom), musi pierwej złamać moje kajdany, nim osuszy moje łzy«.
- ↑ w. 737. jakby z trwogą — bez sensu dodane przez tłumacza dla rymu.
- ↑ w. 740. w oryg.: »był to jedynie sekundowy przypływ krwi w złości, który przebiegł przez jego lico i zaraz się uspokoił«. Odyniec podaje zamiast tego: »bladość niezwykłą«.
- ↑ w. 745—6. W oryg: »odsunął się od potraw, jakby w nich była trucizna domieszana«.
- ↑ w. 756. prawa zakonu — »Derwisze dzielą się na zakony rozmaitych reguł, jak mnisi« (B. Od.).
- ↑ w. 792. rozdąsana — Odyniec miał wyraźne upodobanie do słowa: dąsać się, rozdąsany i t. p. — tu użyte zupełnie niewłaściwie.
- ↑ w. 807. Toczą się głowy — w oryg.: »po komnacie leżą porozcinane turbany«. Odyniec z zwykłym sobie brakiem umiaru artystycznego wprowadza pojęcie odcinanych głów, co wymagałoby nadludzkiej siły Konrada, a — jak wiemy z opisu jego osoby — nie był on herkulesowego wzrostu ani siły; — zasadniczym rysem jego była odwaga i dzielność, nie siła fizyczna.
- ↑ w. 815. I rwąc swą brodę — »Powszechny i wcale nie nowy objaw gniewu muzułmanów. Patrz Pamiętniki księcia Eugenjusza, na karcie 24: Seraskier został ranny w udo, i gniewny, że z bitwy ustąpić musiał, wyrwał sobie całą brodę« (B. Od.).
Dodaję tu, że prawdopodobnie Byron nie zrozumiał francuskiego tekstu, gdzie mowa o wyrywaniu strzały, a Odyniec niedokładnie podał treść noty Byrona. - ↑ w. 847. runących — mających runąć.
- ↑ w. 856—862. W oryg.: »Tak umiał Konrad poskromić ich najdziksze zapędy i powstrzymać te dłonie, zlane obficie krwią. — Lecz któż ona, którą Konrada ramiona wynoszą z pośród gorejących stosów i zniszczenia walki? Któż, jak nie kochanka tego, którego postanowił zabić? Królowa haremu — a przecież niewolnica Seida«.
- ↑ w. 863. Gulnary — »Gulnara, imię niewieście, znaczy dosłownie: kwiat granatnej jabłoni« (B. Od.).
- ↑ 897. skrycie — zamiast: bezpiecznie; dla rymu.
- ↑ ww. 913—932 tłumaczone dość dowolnie, choć ogólny sens dają zgodny z oryginałem.
- ↑ w. 938. mniejsza, czy do nieba? — za silna elizja myślowa ze strony tłumacza. Sens jest taki: mniejsza o to, czy do nieba, czy do piekła, byle z ziemi go ktoś usunął!
- ↑ ww. 969—972. W oryg.: »O, wody! wody! — Nienawiść z uśmiechem odmawia prośbie ofiary, gdyż jeżeli się napije, umrze«.
- ↑ w. 984. dla słabych pokuta — Znaczy to: tylko słabi chcą pokutować (żałować).
- ↑ ww. 985—6 dodane przez tłumacza.
- ↑ w. 987—8. W oryg.: »nawet w tej chwili osamotnienia, kiedy najsilniej czuje i samemu sobie wszystko — wszystko, co samym sobą jest — odkrywa«.
- ↑ w. 1016. Godzien jest tylko chwały hipokryta — Sens tego wiersza: Godzien jest chwały tylko ten rodzaj hipokryzji, który, widząc śmierć, udaje, że się jej nie boi.
- ↑ w. 1055. z łzawemi oczyma — dodatek tłumacza, tak samo w wierszu 1057: niebios utaiwszy blaski.
- ↑ w. 1059 do 1072. Opis Gulnary w tłumaczeniu odbiega od oryginału i jest charakterystyczny dla sentymentalnego przekładu Odyńca. W oryginale czytamy: »Nie, to ziemska postać, z twarzą anielską! Jej białe ramię niosło w górze lampę, lecz delikatnie zasłaniało ją, by światło nie padło zbyt gwałtownie na powiekę tego zamkniętego oka, które otwiera się jedynie ku swej męce, a raz otwarte, — raz tylko jeden może się zamknąć. [Sens tego zdania, że Konrada czeka tylko jedno przebudzenie, gdyż następny dzień przyniesie mu śmierć — i że myśl o tem nie pozwoliłaby mu zasnąć na nowo]. Ta postać z okiem tak ciemnem i licem tak świeżem i ciemno-kasztanowemi falami strojnych w kamienie drogie i zaplecionych włosów; z kształtami wiotkiej wróżki dobrej, — bosą stopą, co świeci jak śnieg i jak on cicho pada na ziemię — jak ona przeszła... itd.«
- ↑ w. 1094—6. poświęcił sam siebie itd., dodatek tłumacza.
- ↑ w. 1121. Żart płochy itd. — »N. p. Tomasz Morus na rusztowaniu i Anna Boleyn w więzieniu, gdy obejmując dłonią swą szyję, zrobiła uwagę: iż jest zanadto cienka, aby mogła mistrzowi |katowi] wiele trudu sprawić. — W czasie rewolucji francuskiej stało się modą prawie, aby, ginąc pod gilotyną, jakie bon mot po sobie zostawić, i zbiór tych wszystkich dowcipnych słówek, w ciągu całej rewolucji rzeczonych, uczyniłby bez wątpienia smutną księgę humoru o znacznej objętości« (B. Od.).
- ↑ w. 1150 dodany niepotrzebnie przez tłumacza.
- ↑ w. 1175. dziś już wzięte w kluby — w oryg.: »dziś już nie walczy«. — Przekład w tem miejscu bardzo trywjalny.
- ↑ w. 1196. Straszliwa rozwaga! itd. — Sens jest taki: Czuję, jak rozważanie mojego położenia przyniesie mi odtąd tylko wstręt. — Odyniec, opuszczając drobne łączniki, jak: »albo«, »dlatego« itd., często czyni niezrozumiałemi zupełnie jasne i logiczne refleksje oryginału.
- ↑ w. 1221. czarnoksięska — w oryg.: unanswerable, »której niczem równem nie można odpowiedzieć«.
- ↑ w. 1226. egipskiej królowej — Kleopatra i Antonjusz, który (według poetycznego poglądu na historję) dla miłości Kleopatry zerwał przyjaźń z Augustem i skończył samobójstwem po przegranej z nim wojnie (w r. 30 przed Chr.).
- ↑ w. 1242 i n. »Cała strofa tej pieśni pod nr. I. jest tu może nie wiedzieć poco i należała do innego poematu, nie ogłoszonego choć drukowanego, a była napisana na miejscu, wiosną 1811 r. Czytelnik więc, ja sam nie wiem dlaczego, musi przebaczyć, jeśli może, że ją tutaj znajduje« (B. Od.).
Strofa ta należy do poematu The Curse of Minerva (»Przekleństwo Minerwy«), poematu występującego przeciw rabunkom Lorda Elgina na Akropolis w Atenach, który całe fryzy świątyń zabierał i sprowadzał do Anglji. Byron za poradą przyjaciół wstrzymał sprzedaż wydrukowanego poematu, tak, że ukazał się on dopiero po jego śmierci. — Przekład tego ustępu u Odyńca jest zupełnie wolny i nie daje przybliżonego wyobrażenia o jego piękności malarskiej, mimo całej powłoki klasycystycznęj, jaka na tym ustępie się rozpościera, a jakiej jeszcze Byron w owym czasie nie umiał się pozbyć. - ↑ w. 1248. Hydra — duża wyspa o 4 mile na płd. zach. od Argolidy (Peloponez). — Egina, wyspa w zatoce Sarońskiej, o 20 mil na płd. od portu Pireus.
- ↑ w. 1265 i n. Mądrość ich mistrza... »Sokrates wypił cykutę nieco przed zachodem słońca (czasem naznaczonym), pomimo próśb swoich uczniów, aby się wstrzymał, nim słońce nie zajdzie« (B. Od.).
- ↑ w. 1272. skała Cytery — Cytera, wyspa z grupy wysp Jońskich, najdalej na południe wysunięta (na płd. od Peloponezu).
- ↑ w. 1276 i n. z za Himetu szczytów... »Zmrok w Grecji jest bez porównania krótszy niż u nas, dni są dłuższe w zimie, krótsze zaś w lecie« (B. Od.).
- ↑ w. 1287 i n. Letnich kijosków... »Kioski są to letnie mieszkania Turków. Palma rośnie obecnie poza murami Aten, niedaleko od świątyni Tezeusza, pomiędzy którą a palmą właśnie mur przechodzi. Nurt Cefizu jest w istocie bardzo wąski, a Ilissos wcale bez wody« (B. Od.).
Cefizus wypływa z Parnasu, przepływa przez jezioro Kopais i wpada w Euripos (cieśninę między lądem stałym a Eubeą). Ilissos, dopływ Cefizu, na południe od Aten. - ↑ ww. 1304. i n. odnoszą się do samego poety.
- ↑ w. 1309. Twą była wyspa — Prawdopodobnie zatem wyspą Korsarza jest Paros, która po bitwie pod Salaminą (480) podpadła pod panowanie Aten.
- ↑ w. 1325. w lekkiej odzieży — dodatek tłumacza.
- ↑ w. 1340—1. W oryg.: »coś chcieliby powiedzieć, lecz zdawali się obawiać wyrazy swoje powierzyć uszom Medory«.
- ↑ w. 1343—4. nie blednie i nie upadła, są dodatkiem tłumacza, — w dziewiczej piersi zupełnie niestosownie użyte w miejsce oryginalnego zwrotu: »pod tym łagodnym, pięknym wyglądem«.
- ↑ w. 1352—5. W oryg.: »Milcząc stoicie, i ja nie chcę, byście mi powiedzieli, jak... nie mówcie — nie szeptajcie — bo ja wiem dobrze, — jednak chcę was spytać... usta się przed tem bronią... czy... prędko mi odpowiedzcie — gdzie leży?«
- ↑ w. 1392. kaliwa różańca — »Komboloio, albo różaniec muzułmański, zawiera ziarn dziewięćdziesiąt dziewięć« (B. O.).
- ↑ w. 1413. Skarb w Salomona pieczarze — Podania mówią o ogromnych skarbach zakopanych przez króla Salomona.
- ↑ w. 1459—60. Sens jest taki: nie wiedział, jak żywo czuje Gulnara, gdy kocha, na co się odważyć umie, gdy ją kto obrazi w tem uczuciu.
- ↑ w. 1475. lub szpiega jest niestosownym dodatkiem tłumacza, ale dobrze charakteryzuje nastrój czasów, w których żył Odyniec.
- ↑ w. 1487. Cały wiersz dodany przez tłumacza. — Następne wiersze czy nie są jakgdyby pierwowzorem ustępu o śmierci tajemnej w wierszu Mickiewicza Do Matki Polki?
- ↑ w. 1503. Bardzo słabo oddana myśl oryg.: »I te męki wytrzymał — czyż znaczy to cokolwiek, jak je zniósł, źle czy dobrze? Przecież nie upaść pod niemi, już samo przez się jest coś warte«.
- ↑ w. 1514—7. W oryg.: »często na takich uskrzydlonych falach jeździł, kochał ich gwałtowność za to, że spiesznie go nosiły«.
- ↑ w. 1523. od słońca — w oryg.: »od gwiazdy polarnej«.
- ↑ w. 1549 dodany przez tłumacza.
- ↑ w. 1612. Bardzo słabo oddany wiersz oryginału: there yawns the sack and yonder rolls the sea — »tam wór rozwiera swą paszczę, a tu toczy się morze«. Aluzja do kary utopienia, stosowanej do niewiernych kobiet w dawniejszych wiekach w Turcji.
- ↑ w. 1657—1664. W oryg.: »Jeden cios przekreśli moją pohańbioną młodość — długie, długie zmarnowane lata i zarazem nasze przyszłe trwogi; ale skoro umiesz lepiej władać mieczem niż sztyletem, ja popróbuję, czy ręka kobieca jest silna. Straże są przekupione, — w jednej chwili wszystkoby się skończyło. — Korsarzu! spotkamy się bezpieczni, lub nigdy się nie spotkamy; jeżeli zawiedzie moja słaba ręka, to chmura poranna zawiśnie nad rusztowaniem dla ciebie i nad całunem dla mnie«.
- ↑ w. 1684 dodany przez tłumacza bez względu na niestosowność tego rysu dla ogólnego charakteru Konrada. — Tak samo dodane szczegóły ubrania Gulnary, że postać »bielą otulona« i że »szat krew nie plamiła« (w. 1685 i 7).
- ↑ w. 1697—1702. W oryg.: »Spotkali się; — na jej czole nieznana, zapomniana — którą jej ręka w pośpiechu zostawiła — maleńka plama; — zobaczył tylko jej barwę i ledwie wytrzymał to wrażenie — O! drobne ale pewne świadectwo zbrodni, — Krew!«
- ↑ w. 1715. Porwał się był z trwogą — drukowane w wydaniu Chmielowskiego jako odnoszące się do ruchu Konrada. — Tymczasem według oryginału odnosi się to do Seida, który »prawie że się obudził«.
- ↑ w. 1737—40. W oryg.: »Wsiedli na łódź, żagle rozwinięto — lekki wiatr zawiewał; — jakże wiele rzeczy pamięć Konrada miała do przypominania sobie«.
- ↑ w. 1752. zbójczynię — bardzo trywjalne oddanie patetycznego słowa oryginału: the Homicide, mężobójczyni.
- ↑ w. 1753—4. Gulnara nie mogła spoglądać na »odwróconą twarz«. W oryg. brzmią te wiersze: »Patrzyła na jego twarz, aż nie mogła znieść jej mrożącego widoku i nieprzychylnego wyrazu«.
- ↑ w. 1780. spiża — działo spiżowe.
- ↑ w. 1786. i nic się nie boję — Jako odpowiednik do oryg.: »nie jestem zupełnie samotny na morzu!« bardzo słabe i naiwne.
- ↑ w. 1805—6. Niepotrzebny dodatek wyjaśniający tłumacza.
- ↑ w. 1809—10. Sens jest taki: »A ona, równocześnie niższa przez swoją nieśmiałość, a wyższa przez odwagę zbrodni od płci swojej«.
- ↑ w. 1813—6. W oryg.: »Choć więcej niż szał mógł napełnić to łono, dochodzące do ostateczności w uczuciu miłości czy nienawiści, w dobrej czy złej woli, przecież największa ze zbrodni nie odebrała jej kobiecości«.
- ↑ po w. 1848 opuszczone w przekładzie dwa wiersze, których treść brzmi: »ust, których przerywane jęki tchną taką wonią, jakgdyby przed chwilą właśnie Miłość owiewała je swojem skrzydłem«.
- ↑ w. 1855—6. W oryg.: »Nawet krzyk ochrypłej mewy morskiej, ostry, fałszywie brzmiący, wita ich jako pozdrowienie u progu domu z bezdźwięcznego gardła tego ptaka«.
- ↑ w. 1871. W oryg. niema mowy o słabnących wioślarzach, lecz jedynie o niecierpliwości Konrada, dla którego wiosła towarzyszy są za powolne (lingering).
- ↑ w. 1891—2. W oryg.: »Nie odwrócił się — nie przemówił — nie upadł, — utkwił wzrok w jednym punkcie i przemocą wstrzymał swoją przejętą bólem postać od drżenia«.
- ↑ w. 1897. Zimny kwiat itd. — »Na Wschodzie jest zwyczaj rozsypywać kwiaty przy ciałach zmarłych i dawać bukiet w ręce młodych osób« (B. Od.).
- ↑ w. 1899. Sens jest taki: Zdaje się że Medora udaje tylko sen dla żartu, tak pięknie i tak spokojnie wygląda.
- ↑ w. 1900 jest dodatkiem tłumacza.
- ↑
w. 1909. słowa: lekka, przejrzysta i cały w. 1910 są dodatkiem tłumacza. - ↑ w. 1913—5. W oryg.: »(włos), który niedawno jeszcze będąc igraszką dla każdego letniego wiatru, wymykał się z pod zakłopotanej przepaski, co go usiłowała związać«.
- ↑ w. 1933—5. W oryg.: »i często piekąca myśl leży ukryta tylko, ale nie usunięta, w uśmiechach, które najmniej przystoją tym, którzy je na ustach noszą«.
- ↑ w. 1942—5. W oryg.: »Porażoną duszę Konrada uciskało Wyczerpanie, a Osłupienie niemal ukołysało go do uczucia spokoju; tak słaby był w tej chwili, — miękkość jego matki wśliznęła się do tych jego dzikich oczu, które, jak dziecka oczy, płakały«. — Dwa pierwsze wiersze z tego ustępu wziął Malczewski za motto do II-ej pieśni Marji.
- ↑ w. 1983 jest dodatkiem tłumacza wbrew intencjom Byrona, który o Gulnary losie umyślnie zupełnie nie wspomina, żeby zaciekawić czytelnika. Odyniec poszedł tu za suggestją Lary, który niezawodnie jest dalszym ciągiem historji Konrada i Gulnary; — przecież w tłumaczeniu taka swoboda nie może być dozwolona.
- ↑ w. 1984—5. W oryg.: »Ich nadzieje odżywają, — szukają go po morzu, — wszystko napróżno!«
- ↑ po w. 1992. opuszczony wiersz, który w Anglji właśnie wywarł wielkie wrażenie lapidarnem ujęciem tajemniczości postaci: »bo jego śmierć niepewna, a czyny zanadto szeroko znane«.
- ↑ w. 1994. smucąca — dodane najniepotrzebniej przez tłumacza jedynie dla rymu.