<<< Dane tekstu >>>
Autor Jan Lemański
Tytuł Nowenna
Podtytuł czyli dziewięćdziesiąt dziewięć dytyrambów o szczęściu
Wydawca Książnica Polska
Data wyd. 1906
Druk Piotr Laskauer i Sp.
Miejsce wyd. Warszawa — Lwów
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Okładka lub karta tytułowa
Indeks stron
KSIĄŻNICA POLSKA, TOM 3.
JAN LEMAŃSKI
NOWENNA
CZYLI
DZIEWIĘĆDZIESIĄT DZIEWIĘĆ
DYTYRAMBÓW O SZCZĘŚCIU



WARSZAWA—LWÓW
1906.


Pod kierunkiem literackim

Stefana Sierzputowskiego.




WARSZAWA, ═══════════ 1906.
DRUK PIOTRA LASKAUERA I SP.




NIE ZÓWCIE MNIE NOEMI (TO JEST PIĘKNĄ), ALE MNIE ZÓWCIE MARA (TO JEST GORZKĄ), BOĆ MIĘ GORZKOŚCIĄ BARDZO NAPEŁNIŁ WSZECHMOGĄCY.
Księgi Ruth. R. II. 20



MOJEJ MARZE
poświęcam


ANTYFONA





Dziewięćdziesiąt dziewięcioro
Pieśni — strof po ośmnaścioro
Niech się zlecą, niech się zbiorą!

Jedne, jak żałobne kiry;
A inne, jak śmiech satyry;
A inne, jak dźwięczne liry.

Proste, szczere i dwójznaczne;
Najwzorowsze i dziwaczne,
I przewrotne, i opaczne.

Jedna z piosnek tych wydarta,
Zda się, z pamiętników czarta;
W drugiej się anielskość warta.

Zatrute miłosnym jadem;
Migocą skier miriadem —
Oto je przed wami kładę.

Sarkał w nich autor, szyderca;
Wiązał ironiczne scherz‘a,
Lecz i płakał w głębiach serca.




I.



Precz pęta z nóg i rąk!
W godowy stańmy krąg!
Zadzwonił szczęścia gong!

Hej na rozstajny trakt!
Zawrzyjmy z czartem pakt!
A bogi w kąt — do akt!

Człek rodzi się, by zmarł.
Hej w tan! Szukajmy par!
Niech kipi życia war!

Dość umartwienia, dość!
Hejże w rozkoszy włość!
Rzucona losu kość.

Trącił o struny smyk.
Cień wątpliwości znikł.
Hej, marsz w taneczny szyk!

Dziewoję ujmuj w pas!
Do taktu: raz, dwa, raz,
Gra wiolin, wtórzy bas.



II.



Dość pokut, żalów, skruch!
Puść koło życia w ruch
I kręć je, kręć za dwuch!

Wżeraj się w szczęścia kloc,
Jak robak, w dzień, i w noc:
To cała twórcza moc!

Życiowej miazgi biel,
Jak czerw, na próchno miel:
To cały twórczy cel!

Do knajp uczęszczaj, w tłok:
Gdy cię rozmarzy grog,
Biermädchen w usta — cmok!

Wdziej frak i śpiesz na bal!
Do dam cholewki smal!
A resztę — licho pal!

Co? Nie chcesz? Więc, monchère,
Addio! Skręcam ster
W l‘infini de la chair.



III.



Nieskończoności chciej
Dociekać w pięknej płci:
To szczęście, mówię ci.

W zapachu żeńskich stad
Masz używania szmat:
Jak bratu, mówię brat.

Która piękniejszą płeć
Wydaje ci się mieć,
Imaj ją w sztuki sieć.

I takbyś rzec jej mógł:
Płeć piękną stworzył Bóg,
By była sztuką sztuk.

Ach, moją sztuką tyś,
Na moich ustach wiś,
Wszak żyjem tylko dziś!

Do zaświatowych met,
Gdy umrzem, zdążym wnet,
A dzisiaj — tête à tête!



IV.



Ty się w ułudach kąp;
Ja wolę — do stu bomb! —
Ciała kobiecą głąb.

Ty się z abstrakcyą czul.
Dla mnie — do kroćset kul! —
Wszelka abstrakcya — nul.

Wżeraj się w idej świat:
Jam się w realność wjadł.
No, kto z nas większy chwat?

Tyś objął czczość, ja — biust.
Mar szukasz, a ja — ust.
No, kto ma lepszy gust?

Tyś chory, a mnie nic.
Ty schniesz, jam zdrów, jak rydz.
No, powiedz, kto z nas fryc?

Tyś już się duchem stał.
Ja żyję, jak sto ciał.
No, czyjże lepszy dział?



V.



Ogródek. Gra wiolonczela.
Zdrój wódek. Szampan gdzieś strzela.
Używa ludek wesela.

Z wiela kojczyków­‑przegródek
Wydziela dżum się zaródek.
W oskrzela wsiąka dym, smródek.

Lecz w tłumie życia wre jubel.
Szumię, jazgoczę, jak wróbel.
Do stu mnie dyabłów ton nobel?

Pod skóbel zawrzeć się? w trumnie?
Gdy rubel toczy się ku mnie?
Dubelt się żyje, mój kumie.

Ma się przy ciele bliziutko
Madmuazelę ładniutką.
To cel nad cele, jagódko.

Smutkom, piołunom w udziele
Tyś dał wszyściutko, aniele:
Ja — piję z wódką to ziele.




IDEAŁ

VI.



Niech tam szczęścia niedowiarki
Usychają, jak sucharki.
Nasze hasło innej marki.

Póki tli się w źrenic próchnie,
Używajmy dóbr miluchnie,
Aż circumferencya spuchnie!

Nie rozumiem ja — ma foi! —
Po co tyle wieków truła
Ludzi świętych ksiąg bibuła?

Dość tej głupiej gospodarki!
Nim nam przetną życie Parki,
Pijmy rozkosz z pełnej czarki!

Nim zaświeci dnem szkatuła,
Użyj, niechby dusza czuła,
Że nie darmo tu się tuła!

Przy kieliszku i dziewuchnie
Siądź, i mile, rozkoszniuchnie
Gruchaj, póki śmierć nie gruchnie!



VII.



Jeśli żyć chcesz, jak wypada,
Niech ci służy moja rada.
Mienie miej, a zkąd? — któż bada?

Czy dziedziczy się z pradziada,
Czy zagrabia się, czy skrada —
Głupstwo! Szczęsny ten, kto włada.

W wąsy ojce, w ręce matki
Całuj, w czółka drobne dziatki,
A w buziak — piętnastolatki.

Damom służ! Nie służysz — wada.
(Dama damie opowiada):
Oto życia jest rulada.

Zwódź (dla tradycyi) mężatki.
Jeśliś do tego nie chwatki,
To podejrzane zadatki.

Łam wigilijne opłatki!
Jajkiem się dziel! Tańcz w ostatki!
Oto do szczęścia masz kładki.



VIII.



Dobrze to jest być dziedzicem.
Sprzedał żyto lub pszenicę
I przyjeżdża do stolice.

Hotel. Fryzjer goli lice,
Sztafirkuje wąsy w szpice.
Dobra. Teraz — na ulicę.

Zdrów, syt, wolen melancholii,
Człek nabywa prezent z kolii,
I podąża z tem do Loli.

Przy śliczniutkiej tej podwice,
By nie zaschło człeku w grdyce,
Jakąś golnie się szklanicę.

Potem?.. Potem — na co kolej:
Człowiek w dryndę się dryndoli.
— Wal w Aleje! (Cwał sokoli).

Ludzie gapią się, atoli
W dryndzie z Lolą człek swawoli...
Nie masz milszej w życiu doli!



IX.



Mielim ongi sławnych króli;
Mielim świętych w aureoli...
Było!.. Niema!.. Z Bożej woli!

Mielim hen — koło Pomorza,
Przed wiekami łachę morza...
Było! Niema!.. Wola Boża!

Morze, pełne głębin chlustu,
Nie przypadło nam do gustu,
Widać — z Bożego dopustu!

Morska woda smak ma gorzki;
Nam od Bogów — słodsze bożki;
Drwimy z świętych, my — świętoszki.

Co tam! Siedźmy w cichej wiosce,
W zgodzie z życiem, w snu beztrosce,
I dziękujmy Matcebosce...

Głębin zanik, wyżyn opust
Zapomina człek w mięsopust.
Było! Niema!.. Boży dopust!



X.



Dajmy na to, że się dom ma.
Wielka własność nieruchoma,
Z renty tysiącami stoma.

Jakbym żył? To rzecz wiadoma.
Trochę posiedziałbym doma,
Potem Paryska Sodoma.

Na lato by mię popędy
Popędzały do Ostendy,
Na gołych niewiast oględy.

Gołość kobiet — rzecz łakoma.
Ta ma to, a tamta to ma...
Psia krew! Sacré bleu!.. Oskoma!

Tiens! Tej chciałbym zyskać względy.
Radź, na Boga, jak, którędy
Się przedostać do jej grzędy?

Takbym żył tam, tu i wszędy.
Miałbym rzędy, czcił urzędy,
Kupony i dywidendy.



XI.



Żeby na kuchni się znała,
I na me zdrowie chuchała...
Daj taką żonkę mi, Ałła!

Higienicznych docieczeń
Żeby grunt znała i leczeń,
I smaczną piekła mi pieczeń!

Niech ma smak pieprzów i cykat.
O, Ałła! Daj ten unikat
Szczęścia i nad niem kacykat!

Niech żona czci me ukazy,
Niech jej usteczka i zrazy
Wzbudzają we mnie ekstazy!

Niech umie smażyć mi ptysie
I niech ładniutkie ma pysie...
Taką daj, o Ozyrysie!

W mężobojności i strachu
Niech żyje, nie śniąc o gachu...
Daj taką żonkę, Allachu!



XII.



Szczęściem byłoby (i wielkiem):
Ziemską ogródka mieć dzielkę
I prząść tam życia kądzielkę.

Nadziać kapelusz­‑umbrelkę,
Surduty z siebie zdjąć wszelkie
I w pólku gmerać rydelkiem.

Kopie się, sadzi się, schyla,
Zlewa się, gnojem zasila...
Wyrosną kwiatki: pons, lila.

Pot ścieka pod kamizelkę.
Attendez! Trzeba zdjąć szelkę.
Dość! Odpoczynku kropelkę.

Napracowało się tyla!
Teraz wytchnienia jest chwila.
Człeku się obiad przymila.

Człek się za chwilę posila,
Żołądek jadłem uila,
Niewinny, zdrowy, jak lilia.



XIII.



Przepych gór, mórz, oceanów —
Zagraniczny lux dla panów.
Ty plebeju, masz Pacanów!

Siedź tu, haruj, znoś niedolę,
Tęsknot cierp do świata bole:
Świat mam — ja, bo mam obole.

Gnijcie w Pyzdrach, golcy, chmyzy!
Ja tam biorę za walizy,
I koczuję, jak Kirgizy.

W upojeniu koczowniczem,
Jedzie sobie człowiek blitz‘em,
Jedzie, nie myśli o niczem.

Z żoną, lub nie­‑żoną w parę,
Ma sobie coupé separé.
Jazda! Puszczaj całą parę!

Póki złota jest, jak lodu,
Podtrzymujmy splendor rodu,
Chlubę i Dumę narodu!



XIV.



Ku pożytkowi mięs,
Żyć sobie, jako prince:
To byłby szczęścia kęs!

Na obiad potraw sześć
Zamieniać w ciała treść...
Ach, takie życie wieść!

Jak Gontran, albo Guy,
W dzień pięćkroć zmieniać strój:
To jest ideał mój!

Koński mię wozi kłus;
Samochód, blitz’a wóz;
W banku mam złota stós.

Chce się zabawić człek,
Realizuje czek,
I puszcza złoto w bieg.

Mniej więcej w taki sens
Jabym w tem życiu grzęzł,
I ugrzązłbym, jak prince.



XV.



Znającą się na kredensie,
Na jarzynach, cieście, mięsie,
Jeśli znasz panienkę — żeń się!

Żeń się i na wszystko dmuchnij!
Szczęśni duchem ubożuchni:
Zdrój żywota płynie z kuchni!

Strzeż się żon à la Burne Jones.
Polka niech wie, co polonez,
Rosół, bigos i majonez!

Do rosołu pietruszeczka
Idzie i pieprzu troszeczka:
O tem niechaj wie dzieweczka!

W jakim stosunku i co się
Konglomeruje w bigosie —
Wiedzą z „Tadeusza“ Zosie.

Rad zaś co do majoneza
Nie dajem (ni poloneza):
To za trudna dla nas teza.



„ŻURFIKS“

XVI.



Dziwak samotny i skryty,
Od świata kołkiem zabity,
Żyje życiem eremity.

A nam, rzeszy pospolitej,
Nie łaskaw złożyć wizyty.
Psiakość! Nadludzkie ambity!

Duchowe rai badania;
Cielesnym żądzom przygania...
Ależ to, panie, tyrania!

Ty, najedzony, podpity,
Wtłaczaj się między kobiéty:
To mi to czyn znakomity!

Twórczość, to, panie, rzecz tania.
Ważniejsze, co się wyłania
Z rozmownych ludzi gadania.

Człowiek się z domu w dom słania:
Obiadki, stypy, śniadania...
To mi poezya działania!



XVII.



Muzyk, bankier i kanonik;
Wieszcz od pogód i od kronik;
Rachel grono i Weronik.

Mauvaisgenre‘ek i bonton‘ik;
Rozmów szeleści żargonik...
Oto jour‘u jest wygonik.

Pani Rachel kawkę cyka
I zabawia kanonika;
Z wieszczem grucha Weronika.

Zerwał się rozmowy konik.
Nut się rozwija rulonik.
Będzie śpiew. Cichnie salonik.

Tenor już ślinę przełyka;
Wtór klawiatury dotyka;
Leje za trylem tryl grdyka.

Piękną jest rzeczą muzyka.
Przy niej się pieczeń z indyka
Snadniej przez kiszki przemyka.



XVIII.



Gdy publiczność­‑bajadera
Tobie ramion nie otwiera,
Lichszym czujesz się od zera.

W samotności człek się tera:
Duszę wampir­‑myśl pożera.
Duch samotny — to chimera.

Taki ziemski jest padołek:
Bez przyjaciół, przyjaciółek,
Jesteś, jak bez płota kołek.

Nie zamykaj się, jak sknera.
Daj, niech bliźni w tobie szpera,
Niech się kuma z tobą, zwiera.

W kąt się nie kryj, jak fiołek.
Żyj! Nuż bliźni ci aniołek
Przystawi do raju stołek?

Nie unikaj zebrań, spółek,
Balów, fix’ów, kół i kółek,
Herbat, kaw i innych ziółek!



XIX.



Dom państwa Iksów (fix — w Piątki).
Bal. (Bale — szczęścia przylądki:
Tak chcą światowe obrządki).

Chaîne! (Komenda). Drżą zakątki.
Rają mamy — szczęścia prządki:
Oceniają się majątki.

Panicz. Z paniczem panienka,
Szczęśliwa i mokrzuteńka.
Z kanapy zerka mateńka.

Stop! Drałuje młodzież w kątki
Ćpać zakąsek barwne grządki,
Sączyć z butel, doić sądki.

Mazur! Mazur! — hasło dźwięka.
Ognia, wiara! Hej, ogieńka!
Panicz przed panienką klęka.

Cichy dom (pokój, kuchenka).
Płacze Halka samiuteńka.
Panicz uwiódł. Serce pęka.



XX.



Woń żubrówki, odór mięty.
Żubr wstawiony, Tur ucięty.
Oj, dziś­‑dziś­‑dziś, tan się wije!

Kto nie pije, tego w kije!
Dziś się żyje, jutro gnije.
Oj, skry­‑skry­‑skry krzeszą pięty!

Razem, razem w Kołomyję!
Oj, hoc­‑hoc­‑hoc, żywo, żywo!
............
Szumi, szumi życia piwo.
Tłum ciał. Trenów oplączywo.
Rojny jazgot. Nóg tętęty.

Tancerz damie dyszy w szyję.
Pożądania czarne męty
Zćmiły ócz jej dyamenty.

Nim źrenice nam zakryje
Sztywnej, niemej, Śmierci szkliwo,
Parzmy, wiążmy się w ogniwo
Z tanecznicą urodziwą.



XXI.



Piątek. Jour-fix z kawą czarną.
Panowie do dam się garną.
Woń pomady, potu... Gwarno,

Zakąśliwie, gospodarno:
Szynka, śledź, kawioru ziarno,
Sandwish‘e, kanapki z sarną.

Jedni czynniej, inni bierniej,
Każdy, każdy bliźnich czerni,
Zwłaszcza, gdy jour‘om niewierni.

Z przyjemnością regularną,
Smakowitą i bezkarną,
Jemy koźlicę ofiarną.

Ponawtykać w bliźnich cierni,
Poplotkować, jak... (odźwierni) —
Jest przyjemnie najniezmierniej.

Żurfiksowi, bliźniożerni,
I tacy niezmiernie mierni,
Huczym, huczym, jak w hamerni!



XXII.



Z europejskim oddechem
Kawiarnia. Siedzą: Czech z Lechem,
Izaak z Melchizedechem.

Tu zmawiają się przed grzechem;
Tu się schodzą na pociechę,
Jeśli coś zgrzeszyli z pechem.

Wszedłeś. Piccolo blat dźwiga.
Tnie ukłony garson, wyga.
Czytasz. Melanż ci wystyga.

Witzblat. Śmiejesz się... he, he, he!..
A gdyś wypogodniał śmiechem,
Burzysz się polityk echem.

Przeciw tobie zwarta liga:
Sąsiad w nos ci dymem rzyga;
„Oko sypie“ Kallipiga.

Pan wirth kręci się, jak fryga,
I dorabia się feniga...
Wielka zdejmie cię fatyga.



XXIII.



Gdy robota idzie marnie,
I gdy smętek cię ogarnie,
Dla pociechy masz — kawiarnię.

Pierzchły samotnicze strachy.
Tu masz serc i ciał zapachy,
Bilard, domino i szachy.

Tu człek kośćmi bil kołata;
Dostaje lub daje mata,
I rozmową grę przeplata.

Don-Juany, Sanszo­‑Pansze.
Falstafy i inne branże
Tu siedzą, piją melangé.

Każdy spija i przeżuwa;
Przeczytuje, pali, spluwa,
Gada... Wszystkich dym osnuwa.

Północ. Lżej ci na wątrobie.
Widzisz, że nietylko tobie
Źle tu jest na ziemskim globie.



XXIV.



Mazur! Mazur! Tej pokusie
Nie ostoją się Jagusie,
I Helusie wdzięczą mu się.

Córy, córki i córusie;
Chłopy, chłopcy i chłopusie
Tańczą, mokrzy, jak w śmigusie.

Żywot krótki (brevis vita)!
Wiwat mazur i kobiéta!
Zgrzyta smyk o struny, zgrzyta.

Wiuczy smyk, jak nóż po brusie;
Trze o struny końskie włósie;
Jęczą skrzypki, mój Jezusie.

Dźwięczy nuta rodowita:
Ładna tamta, ładna i ta...
Hasa człek, aż świt zaświta.

Mazur! Mazur! — przy dnia świetle.
Grajcie skrzypki i basetle!..
Niech się spalę, niech się zetlę!



XXV.



Byt jest krótki. Wierz tej tezie!
Zamiast w głupiej tkwić ascezie,
Żyj, używaj, ile wlezie!

Żyć — to kochać. Stwierdź to czynem!
Porzuć księgi! Łap dziewczynę
I wyściskaj, jak cytrynę!

Kto raz umarł, ten nie wskrzesa.
Kpij pan z Arystotelesa
I z Platona! Żyj do biesa!

Nie znieprawiaj dni goryczą!
Nie peroruj moralniczo!
Nie kłam cnót, gdy żądze ryczą!

Młodyś? — użyj! Dziad? — klep pacierz!
Zdrowie masz, to niem się naciesz!
Żyj, bo raz rodziła macierz!

Gdy cię proszą Zety, Iksy,
Chodź na jour‘y, bale, fix‘y,
Nim cię piekeł porwą Styxy.



DON JUAN

XXVI.



W małżeństwie się złudy rwie nić.
Gdyś wziął ślub, w niewolę wzięni‘ć.
Jassyr taki trudno zmienić.

Do żon cudzych, gdyś nie leń — idź!
Byle w gzach się tych nie lenić,
To i można się nie żenić.

A do dzieci, gdyś jest czułkiem,
To naśladuj w tem kukułkę
I znoś jaja w cudzą spółkę.

Ród swój możesz rozprzestrzenić,
Bezimiennie lądz się, plenić:
Nie dasz na edukacyę nic.

Poco masz być mężem­‑wółkiem,
Jeśli tak żyć można — gołkiem,
Mając żonę­‑przyjaciółkę.

Mąż nad głowy ma wierzchołkiem
Rogi, a ty z dumnem czółkiem
Szczęścia jesz sobie gomółkę.



XXVII.



Krwi w tętnicach puls mam jary.
Widok dziewki niezbyt starej.
Wywołuje na mnie wary.

Nie zawracaj mi gitary,
Że są grzechy, piekła, kary...
To przesądów chochoł stary!

To Katońska jest etyka!
Tu — Warszawa, nie Utyka.
Niechaj żyje nam podwika!

Wyją, skomlą żądz ogary.
Pośród żon i nie­‑żon chmary
Chodzę, węchem szukam pary.

Bryka sobie człowiek, bryka,
Póki w krzyżu nie zastrzyka
Artretyczny ból „piernika.“

Ale na takiego tic‘a
Radzi terapeutyka.
I znów otwarta rubryka.



XXVIII.



Jedna żona mię swem żeństwem
Kokietuje z nabożeństwem.
Wytrwać nie jest podobieństwem.

Na sam‑na‑sam mię zaprasza,
Gdy gdzieś męża licho nasza.
Ach, szczęśliwy człek, jak basza!

Mąż rewolwer ma w kieszeni,
Z zazdrości się zżyma, pieni,
A myśmy — wniebowzniesieni.

Od Judasza i podleca
Mąż wymyśla, lecz ta heca
Jeszcze bardziej nas podnieca.

On ją ciągał ku przysiędze;
Spętał intercyzą, księdzem:
Dobrze, dobrze tak ciemiędze.

Jam ją wziął bez ceremonii,
Przeto więcej praw mam do niej,
To rzecz jasna, jak na dłoni.



XXIX.



Mój przyjaciel, dziwak, panie,
Żyje... (sic!) — w dziewiczym stanie:
Nie odwiedzają go panie!!!

Nie znać pań!!! (Nie mówię co dnia,
Lecz wraz) to... to... to — zwyrodnia,
To jest... no, poprostu — zbrodnia!

Powiadają filozofi,
Że kto nie zna Jóź, Mań, Zofij, —
Ginie z miłosnej atrofii.

A ten, kto szanuje zdrowie,
Ten się ma ku białogłowie:
Tak mówią filozofowie.

Nie wierz ascezy morałom.
Obcuj, obcuj z głową białą,
W miarę: ni dużo, ni mało.

Żyj z naturą, i miej w cenie
To higieny orzeczenie,
Byś nie wpadł w neurostenię.



XXX.



Siedź w abstrakcyi, — tej ciał kaźni,
W duchowości! nie wyłaź z niej!
Grzeszysz, gdyś się ruszył raźniej!

Do dziś jeszcze okalecza
Ludzkość ta... ta nieczłowiecza
Mania ascez średniowiecza!

Toż to obłęd najwyraźniej:
Wyrzec się cielesnej jaźni,
I... i grzeszyć w wyobraźni!

Unikać z damą kojarzeń,
Bać się miłosnych wydarzeń,
I...i grzeszyć orgją marzeń!

Co to jest asceza — wiemy:
We dnie żyć, jak głuchoniemy,
A po nocach śnić haremy!

Ciało dręczyć? wpędzać w grób je?
W puszczy żyć? jak mnich, na słupie?
Nie — takie życie jest głupie!



XXXI.



Małżeńskości złudę chwiejną
Odmaluję ci kolejno
W tych obrazach. Spojrzeć chciej­‑no!

Prolog. Unii serc zawarcie.
Schadzki chyłkiem i otwarcie.
Przedsmak nieb. Do ślubu parcie.

Akt parafialna księga.
Ołtarz. Na wieczność przysięga.
Łoże. Raj zenitu sięga.

Wśród batystów róży pączek.
Eden ekstaz, lęków, drżączek,
Szałów... Miodowy miesiączek.

Upływa rok. Dwa. Trzy. Cztery.
Żona rodzi. Ty grasz w kiery,
Pik, trefl, karo, bez kozery...

Pas! Pas!.. Pękły serc ogniwa.
Twój przyjaciel w domu bywa...
Tu kurtyna się zakrywa.



XXXII.



Znaleźć żonę opuszczoną,
Pożądaniem wzdęte grono —
To jakby dla mnie stworzono.

A więc pójdź na moje łono,
Ty biedna, nie moja żono!
Kochajmy się wbrew kanonom!

Raz już wyjdźmy z kurateli!
Bądźmy wolni! Żyjmy śmielej!
(Tu spozieram ku pościeli.

Pościel... Kołdra, na czerwono
Pikowana, za oponą
Wstążeczkami przystrojoną).

— Biednaś? — Tak. (Tuśmy westchnęli).
— Kochasz? — O, bardziej, niżeli...
— Wolno... (Tuśmy sponsowieli).

— Smutnaś? — Z tobą mi weselej...
(Tuśmy się jakoś objęli
I jakoś zniewymownieli).



XXXIII.



Wyznaję, (rzecz to nie miła):
Zanim go ślubność spowiła,
Nadonżuanił człek siła.

Chociażeś sam bez omamień,
Lecz potępieńczy twój kamień
Na przebaczenia śmiech zamień!

Jak szła mi ta donżuania?
(Byłaby długa litania) —
Dyskrecya rzec mi zabrania.

Ilem żon?... mężów znał ilu?...
Ach, w szczęścia tym wodewilu,
Żył człek, jak krokodyl w Nilu!

Aż raz... (Przypadek złowieszczy):
Nie mogłem wyrwać się z kleszczy.
Nastała pora łez­‑deszczy.

Własną małżeńską sypialnię
Mam teraz... Niech to kat palnie —
Kochać się w żonie legalnie!



XXXIV.



Podobno życia kwiat kwitnie,
Gdy człowiek żądzom kły przytnie.
Aforyzm, znany zaszczytnie!

Podobno ludów powaga
Rośnie, gdy w nich się duch wzmaga.
Najszanowniejsza z blag blaga!

Podobno mówią, jakoby
Z żądz szły: bitw klęski, choroby.
Myśl — do kajetów ozdoby!

Mówią też: sławy przyczynia
Narodom — pełna dóbr skrzynia.
O — to najzdrowsza opinia!

Tam dobro — mówią — gdzie liczna
Kwitnie industrya fabryczna.
O — to jest prawda prześliczna!

A tam, gdzie duch się wysili,
Naród do zguby się chyli.
To nieźle też wymyślili.



XXXV.



Ze Stanisławowskiej ery.
Głębia cichutkiej kamery —
Przybytek dwuch serc afery.

— Pepi mój! — O, moja Mery!
Kochaj! Nieś w niebiańskie sfery!
— O, mon chèr-ciu! — O, ma chèrie!

Dla wojaka (przez skrót — woja),
Póki służy, niema boja,
Że go porzuci dziewoja.

Park. Wiosna. Kwitną szpalery.
Wojak z Mery, w oczy cztery,
Sprawują miłosne żery.

— Tyś mój! — O, ty, tyś moja!
Tyś mój postój! — Tyś ostoja!
— O przylgnij do mnie, jak zbroja.

Dziś wojów niema tych roja,
Lecz został, jak woń ze słoja —
Duch miłosnego opoja!



LITERATURA

XXXVI.



Bliźni mój, piszący bracie!
W udeptanym chodź kieracie
I wszelkiemu jutru bluźnij!

W dni codziennych kawalkacie
Staj u mety nie najpóźniej:
Nie nie wygra, kto się spóźni.

Dbaj przed wszystkiem o przedpłacie,
I najchytrzej, najostróżniej
W karyery dłub warsztacie!

Czy cokolwiek jest, prócz próżni
W lazurowej nieba szmacie:
O tem różnie mówią różni.

Żyj li­‑teraz, literacie!
Cóż po nieba majestacie,
Gdyś dziś głodny w ziemskiej chacie?

Kuj los w szczęścia gminnej kuźni!
Chwytaj chwilę, rozkosz duś z niej!
Jedz i pasa puszczaj luźniej!



XXXVII.



Myślę nad fachu wyborem:
Jakiej karyery pójść torem?
Ot co, — zostanę autorem.

Lecz wprzód, pochodzę ja z worem
I pod wywiadu pozorem
Materyałów stek zbiorę.

Jak żyje autor? Ten wzdycha;
Tego spojrzenie jest chore;
Ten z jakichś tęsknot usycha;

Tamten wygląda na zmorę;
Na tego bodaj śmierć czyha;
I ten coś śpiewa minorem;

Ów choć zasługa mu cicha
Świeci, lecz ledwie, że dycha;
Ten — samotniejszy od mnicha.

Z taką profesyą do licha!
Obrzydła autorstw mi pycha,
Która na nędzy dno spycha.



XXXVIII.



Wierząc w grosz — w tę dóbr omastę;
Nie objuczon cnót balastem,
Rej wódź nad Warszawą, miastem!

Niechaj sobie tam kto „jenszy“
Będzie w cnotach wyćwiczeńszy,
Uboższy — i w pasie cieńszy.

Chcesz być pewnym powodzenia, —
Baw! Baw! Naród to ocenia,
Łaknąc zabaw, nie zbawienia.

Czytelnika baw odbiorcę,
Boć on, po życiowej orce
Chce anegdot mieć na korce!

Byle treść była realna,
Naturalnie naturalna
I na gwałt sentymentalna.

Tak, tak... Jedź na sentymencie:
Wzbudzisz u dam piersi wzdęcie
I pożeglujesz ku rencie!



XXXIX.



Niech tam inny się zaprzęga
Do tworzenia dzieł (ciemięga!):
Szczęście — oto moja księga.

Jej rozdziały, tom przy tomie,
Leżą... Szperam w ich ogromie,
Wiem, jak szczęściem żyć świadomie.

Pierwsze takie mam prawidło:
Kadzę wszystkim, bo kadzidło
Jeszcze nikomu nie zbrzydło.

Deklamuję słówka czułe.
Bardzo‑ć radzę tę regułę,
Chcesz­‑li zgodnie żyć z ogółem.

Czczę grosz. Dobra to maksyma.
Za grosz — wszystko się otrzyma;
Bez groszy — niczego niema.

Rób tak. Radzę ci życzliwie.
Będziesz w rozkoszy opływie
Kręcił się, jak oś w oliwie.



XL.



Ranna godzina. Śniadanko.
Ty. Żona. Żony ubranko.
Kawka. Dzbanuszek z śmietanką.

Koniec śniadannych rozkoszy.
Iść czas. Kiść wąsa człek stroszy.
Żona mu szuka kaloszy.

„Buda.“ Znajomych tłum twarzy.
Człek papieroska zażarzy,
Pracuje, pali i gwarzy.

Trzecia. Godzina obiadka.
Człowiek smaczności się natka.
Uff!.. Uff... Na sofie pokładka.

Odwieczerz. Gość. Interesy.
Zmrok. Teatr. Z żoną karesy.
Oto są szczęścia okresy.

Dzień w dzień, jak trybik w zegarze:
Stuk­‑stuk­‑stuk!... Mrzonek nie marzę,
Żyję, aż umrzeć czas każe.



XLI.



Śnij pan mrzonki i utopie;
Pal się w myśli­‑iskier snopie:
Ja to wszystko „w rumel“ kopię.

Wizye, mary, ścigaj, trop je;
Ducha włócz po idej tropie:
Ja? — na innej żyję stopie.

Nieruchomość — to mię krzepi
I aksyomat we mnie szczepi:
Niż żyć, jest używać lepiej.

Ukochaj realność, chłopie!
Ja ją całą gębą żłopię,
I niech ginie świat w potopie!

Precz z chimerą! Nie bierz w łeb jej!
Mar, niebytów jadu nie pij!
Ten pan, kto się z ziemią zczepi!

Wolę ziemi raj od nieb jej,
I nie zawrę żądnych ślepi,
Aż mi zła je śmierć zasklepi!



XLII.



Czcij, asceto, wyrzeczenie.
Moje życie rozumienie
Takie jest: gromadzić mienie.

Styl ćwicz, duszy kształć ornament.
Ja tam zużywam atrament
Na to, by mieć apartament.

Nie tak, jak ci autorzy,
Co to w twórczość wszystko łoży,
A mieszka — coraz ubożej.

Dłubie nad formą wierszyka,
Od natchnienia się zatyka,
Aż sąd zeszle... komornika.

Ślęczy, pracuje nad stylem;
Z Muzą bawi się w idyllę,
I zostawia korzyść w tyle.

Tkwi w rozpusty pograniczu;
Nie dba o rodzinnym zniczu...
Tak jest źle żyć, mój paniczu!



XLIII.



Krótki życiorys wam piszę.
Jedynak. Wiejskie zacisze.
Uczniowskich randek haszysze.

Miasto. Koledzy­‑urwisze.
Bib czas. Praktyki nie­‑mnisze.
Kieszeni ledwie dno dysze.

Ziem obcych autorament.
Weksle. Płacz mamy i lament.
Papa klnie, aż drży firmament.

Syn poznał tynglów afisze,
I wraca z mózgu miękiszem,
Do wsi swej (gdzieś pod Przasnyszem).

Wypił życiowy do cna męt.
Ojciec przeklina rent zamęt.
Znajdź na to ameliorament?

Jest — małżeński sakrament.
Wieś się oczyszcza, jak dyament,
Lecz struta krew... Pisz testament!



XLIV.



W niebiesiech — nieba zwyczaje;
Na ziemi — niech mi los daje
Podniebieniowe seraje!

Nad słów­‑mirażów igrzyska,
Wolę, niech opar mi tryska
Z smacznego zrazów półmiska.

Od sztuk, artyzmów i styli,
Wolę (chociaż to mniej cześci),
Z dam, asów, królów, pamfili.

Zamiast pisanych powieści,
Wolę (chociaż to mniej cześci),
Gdy mię dziewczyna popieści.

Tym żyję szczęścia przepisem:
Zwiedzam pół­‑świata kulisę,
A co świat robi? — wiem z pisem.

Żyć! Póki starczy paliwa,
Niech zjawa gore mi żywa!
Niech żyje życie! Evviva!



XLV.



Kupię sobie ładne biórko;
W stylu fotel, papier, piórko:
Zajmę się literaturką.

Kupię biblioteczną szafkę;
Książkom ładną dam oprawkę:
Będę czytał, miał zabawkę.

Wejdę z ludźmi w stosuneczki;
Skandaliki i ploteczki,
Będę zbierał, tkał do teczki.

W piśmienniczym tym ogródku,
Będę dłubał powolutku,
Bez frasunku, ani smutku.

Gdy mi stan bezżenny dojmie,
Człowiek sobie żonkę pojmie:
Będzie szczęścia miał rękojmię.

Gdy przyniosą nam bociani
Bobo, poszukamy niani...
Takie życie któż mi zgani?



SZTUKA

XLVI.



W sztuce znaczy wzór ogromnie.
Lecz być wzorem, jest nieskromnie,
I to nie przemawia do mnie.

Poco mam w bawełnę chować:
Jest wygodniej naśladować.
Zapamiętaj sobie to wać!

Tworzyć w sztukach jest mozolnie.
Praca!.. Czasem bieda kolnie.
Dużo lżej — kopjować zdolnie!

Mistrzów śladem, bez kłopotu
Daj wędrować pióru, dłótu
A myślami — gódź ku złotu!

Toć strój i na manekinie
Wabi damy ku witrynie
I zajmuje mód opinię.

Pozór oko widza pieści,
I nie bada widz niewieści,
Co się pod pozorem mieści.



XLVII.



Z monety żyć sobie worem
I piękna być protektorem,
Byłoby szczęściem (i sporem).

W cichem ustroniu niektórem
Dziewczęcą badać naturę...
Któż odda taki raj piórem?

Byłaby u mnie alkowa,
Pachnąca, miękka, puchowa,
Gdzie ars amandi się chowa.

Piękno! Śpiew, z winnych czar wtórem!
To raj w istnieniu ponurem.
Wiwat! — Kielichów szkło w górę!

Różana, śniada, blond, płowa...
Nad hymny wszelkie, nad słowa —
Cudna jest żeńska połowa!

Żądz Pani! Tyran­‑królowa!
Darmo bunt przeciw niej knowa,
Ascez usilność jałowa!



XLVIII.



Ganić żeńskości rozkosze?
Knuć przeciwko nim rokosze? —
Nie mam zamiaru ni w trosze.

Ani mi w głowie to świta.
Dla mnie świat — model­‑kobiéta,
Realność aktu i kwita.

Niechaj na wszystkie utopje
Mózg topią tam — w Europie.
Ja wolę model i kopje.

A więc, pójdź tu, mój modelu!
Siądź nieruchomy w fotelu,
Mam twoje ciało na celu!

Hm... Całkiem miła kukiełka
Z Nadwiślańskiego piekiełka.
Bierzmy się z werwą do dziełka!

Zużywam żywą naturę;
Fotografuję z niej skórę
W moją kamerę obskurę.



XLIX.



Sztukę pchać na nowe tory
Jest oznaką niepokory.
Ty do tego nie bądź skory.

Powolutku, skromniuteńko,
Klep, klep umiarkowanieńko
Pacierz za panią mateńką.

Znajdź wzór i kopjuj po trochu.
Nie burz nic, nie znajduj prochu:
Za to można siedzieć w lochu.

Wzorek zawsze ktoś ci poda.
Kopjuj zeń, jak każe moda.
Na tworzenie życia szkoda.

Mówię ci, bierz przykład ze mnie:
Kup fotograficzną ciemnię,
Pstrzykaj łatwo i przyjemnie.

Fotografuj gładkie maski,
Zyskasz sobie u dam łaski,
I wpadnie ci grosz do kaski.



L.



Zwabiam dziewczyny w pracownię,
Robię z ich ciałek widownię,
I rozpłomieniam, jak głownie.

Stworzyć chcę na wzór coś Ropsa,
Lecz mię dyabolik żądz kopsa
I twórczość niknie gdzieś do psa.

Układam grupy z dziewczynek;
Parzę się ogniem ich minek,
I spełza twórczy uczynek.

Zmieniam, kopjuję modele,
Lecz niema prawdy w mem dziele.
Snać, „żyję prawdą“ za wiele.

Możeby pośnić? Tak, żywo
Śnijmy! O śnie, tkaj przędziwo!
Hm... Spać samemu tak ckliwo.

E... niech tam Ropsy, Böckliny
Snów wymarzają krainy:
Ja wolę sen u... dziewczyny!



LI.



Panna zrodzona w Opocznie,
Gdy jej się nudzić tam pocznie,
Zjeżdża w gród wielotłomocznie.

Chce poznać mody dziewica,
Lecz głównie, tak jak ćmie świéca,
Sztuką jej świeci stolica.

(Nie będę tutaj dodawał,
Że ją warszawski karnawał
Nęci i uciech w nim nawał.)

Przyjazd. Pensyonat. (Wikt rocznie
Tyle a tyle)... Niezwłocznie
Poznała sztuki wyrocznię:

Jak świéca. Świécę udawał,
Palił się, lekcye sztuk dawał...
Rozwidnił życia jej kawał.

Spłonęła ćma­‑omacznica.
(Byłaby żoną dziedzica,
Gdyby nie do „sztuk“ tęsknica.).



LII.



Debiut modelki. Póz próbka.
Nieśmiała trochę osóbka
Na podium tli się, jak hubka.

Zbir ojciec, macierz — przekupka;
Skusiła groszy ją kupka, —
Sprzedaje czystość kadłubka.

Malarz Świeżutką podnietę
Owija w tiul i sajetę,
Bawi się żyłek fioletem.

Drażni go wzrok jej Cherubka;
Dziwi maleńka jej stópka...
Wiem zadrżał od stóp do czubka.

Szczęście! Na blizką tak metę!
Ma‑li opuszczać tę fetę?
Nie — to jest życia sekretem!

Więc pędzel na bok, paletę...
— Pójdź! W zapomnienia pójdź Letę!
(Tu się zapuszcza roletę.)



LIII.



By lepiej szły interesa,
Praktyczna pani Teresa
Stołuje pana prezesa.

Prezesa gruba jest kiesa,
I prezes w ciele ma biesa
(Bo w starej kiesie bies wskrzesa).

Obiad: pięć dań z leguminą.
Dwie córki — chlubą maminą.
Prezes uśmiecha się ino.

Gdy przyjdzie z biura (sedesa),
Od prac swych (nie Herkulesa), —
Mówi o sztuce im... (C‘est ça).

Deserek... coś... maraschino...
Zmrok poobiednią godziną...
Pokazał sztukę dziewczynom.

Ta skrzypce ma, ta pianino.
Duety, sola łez płyną...
Biedna ty, sztuki dziedzino!



LIV.



Dziś do sztuki panna płonie.
Więc dla pana jest niepłonnie
Na tym sztucznym grać bardonie.

Mówiąc: geniusz ma panienka,
Pan podbijasz jej bębenka,
A potem? — stara piosenka.

Chwalisz pióro jej lub pędzel;
Puszczasz „bliki“ z pod rzęs frędzel,
Aż popuści sercu tręzel.

Miłość, jak przyroda każe,
W coraz gorętsze pejzaże
Odmalowuje wam twarze.

Wystawowy akt („Zachęta“);
„Martwa natura“ zaczęta...
Potem spłakane oczęta.

Raz, drugi, osuszasz z łez je;
Potem masz gdzieś pilną sesyę;
Potem urządzasz... „secesyę.“



LV.



Co tam sztuki arcydzieło,
Aby, aby się zepchnęło.
Sztuka życia — to mi dzieło!

Słuchaj żądz­‑ukazów­‑batut!
Zatwierdzony szanuj statut!
To jest ważny w życiu atut!

Czyż powstaje z drzewa zwierzę?
Czyż z zwierzęcia człek się bierze?
A z człowieka Duch?.. Nie wierzę.

Formy wolą nielitosną,
Wedle ukazów, niech rosną:
Dębem — dąb, a sosna — sosną.

Żyj więc! Rozkrzew się, jak drzewo!
Utkwij korzeń w ziemi trzewo!
Puść popędy w prawo, w lewo!

Wyssij z gruntu pożywienie
I kładź naokoło cienie:
To jest życia rozumienie!



POEZYA

LVI.



Poezya — duszy przybytek.
Tak... ale życia ubytek.
Milszy banknotów mi zwitek.

Pieśni z myślowych tkać nitek?
By zatkać sobie świat wszystek?
Wolę ja szczebiot kobiétek.

Wierszy upajać się czarem?
Wolę się z dziewką sprządz w parę,
I poić ust jej nektarem.

Dziewka mi duszy dobytek
Że wszystkich wywala skrytek.
Znajdź upojniejszy napitek?

W żyłach mi kipi krew warem,
Kiedy przez godzin z nią parę
Odmieniam amo, amare.

O Venus! bóstwo ty stare!
Oto z nektarem tę czarę
Spełniam na twoją ofiarę!



LVII.



Wasza miłość — papierowa:
Tylko słowa! tylko słowa!
Niech was Bóg, poeci, chowa!

Wiem, przytoczysz mi tę racyę:
Poezya wywyższa nacye,
Ale to są czcze oracye.

Wielka rzecz — wiązana mowa!
Mnie, gdy zwiąże białogłowa,
To mi pieśń gra Orfejowa.

Dziew cielesną komplikacyę,
Inkarnacyę, ruchów gracyę,
Biorą w żywą adoracyę.

To mi poezyi osnowa!
To mi siła tworzeniowa!
Płodna, ścisła, przedmiotowa!

Wszelkie stylu inowacye,
I ducha manifestacye
Dam za łona palpitacyę.



LVIII.



Kwitnie myśl, gdy chuć umiera:
Wybuch żądz duszę pożera,
Et cetera, et cetera!..

Gdy z pożytkiem chcesz dla sztuki
Tworzyć, żądze spakuj w juki....
Banialuki, banialuki!

Parnasu arystokracya
To czystych muz adoracya:
E — także fizyka racya.

Oto moje argumenty:
Kiedy jesteś z żądz wyżęty,
Na nic wszelkie ci talenty.

Leniwieje myśl­‑abstrakcya,
Słabnie w sztuce ruch i akcya,
A to żadna satysfakcya.

To są rzeczy błędne, chore.
Rzuć więc uduchowień zmorę,
Niech ci krew, jak żagiew gore!



LIX.



Co jest poezyą?.. Wir tanów?
Brzęk mazura? Strój ułanów?
Bitwa?.. Nad tem się zastanów!

Hm?.. Poezyą praca bywa:
Nie ta, co tworzy, odkrywa,
Jeno ta... „praca poczciwa.“

Też są poetyczne dzieje,
Gdy się panicz zetnie, przeje,
I z dziewczyną mknie w aleje.

Wróbli świegot w liściach. Rano.
Kół gumowych bystre piano...
Jest poezyą... (acz pijaną).

Również jest poezyi nutka
W tem, gdy wiosną, wśród ogródka,
Grucha młodzieniec i młódka.

Świegocą o czemś na prześcig.
On chce czegoś... Jej proteścik,
I pocałunków szeleścik.



LX.



Piszą poezye i piszą.
Ach, czas tym życia okpiszom
Powiedzieć prawdę. Niech słyszą.

Zwichnął los; wyszedł z kolei;
Nie śpi, jak trzeba, i nie je:
Ot — źródło masz epopei.

Chory, zdradziła go żona;
Nie dopisuje mamona:
Ot — i gotowa canzona.

Prosił o rękę podwiki;
Ona mu daje koszyki:
Ot — zkąd powstają liryki.

Wszystko to znane, wiadome.
Zdrowo gaś życia oskomę —
To dzieł najlepszym jest tomem.

Urządź się wedle praw prawa;
Grosz rób, i z lewa, i z prawa;
Żyj, mrzyj, i skończona sprawa.



LXI.



Jadalność, pijalność, spalność,
I innych dóbr używalność —
To idealna realność.

Panienka, (wisienka), krosienka;
Na młodych piersiach sukienka —
To poetyczna piosenka!

Bukiety, fety, kinkiety;
Zaręczynowe sygnety —
Również są godne poety.

Człek na ołtarza kląkł stopnie.
Ślub. Gdy się wyżyn tych dopnie,
Jest poetycznie okropnie!

Poezya — w dziatek wydaniu
Na świat, w edukowaniu
I w zacnem grosza zbieraniu!

Przeżyć bez ducha frenezyi
Życie i bez herezyi —
No... to jest kawał poezyi!



LXII.



Poezyi słowo się wzięło
Z greckiego: robię — pojeo.
Więc poetyzuj! — rób dzieło!

Tak jakoś w życiu się prowadź,
Byś grosz miał! Grosz ten rachować
Ucz się, i chować, i chować!

Chimery precz — faramuszki!
W izbie miej z bibuł kwiatuszki,
Gips Mickiewicza, Kościuszki!

Gość mruknie podczas wizytek:
Hm... widzę nie dba o zbytek,
Czci narodowy zabytek...

Żyj sobie w ducha prostocie!
Szanuj tych, co mają krocie!
To są do szczęścia promocye!

Płyń! Do złotego płyń runa,
Cny człecze! Bo, do pioruna!
Najcniejszem dziełem — fortuna!



LXIII.



Co tam pióra, kałamarze!
Com napisał, wszystko mażę.
Milsze życia mi wojaże.

Samotnemu człeku smętno.
Znajdę dziewczynę ponętną,
Pojętną i ku mnie chętną.

Byt, jak glob, bieguny dwa ma:
Duch i ciało; czystość — plama;
Raj bez win i grzech Adama;

Morze i ląd; wir i tama;
Oś i panew; człek i dama;
Śpiew i wtórująca gama.

Co tam czystych złud miraże!
Chcę zrealnieć w ludzkim gwarze,
Czuć woń kobiet, stroje, twarze...

Zrzucam ascetyczne piętno.
Dosyć! Niech mi bije tętno
Rozkoszą inteligentną!



LXIV.



Dziewczyna: ogień, krew, mleko...
Włosy po plecach jej cieką
Promieniujących smug rzeką.

Jak książkę, dziewczynę ja cenię.
Zwierzchnią oprawę mam w cenie;
Kocham jej grzbietu złocenie.

I kocham ogień jej wnętrza:
Na licach jej się wywnętrza
Krew‑treść, od waru gorętsza.

Książka mi jest, jak kochanka:
Gładzę jej opraw ubranka,
Papieru wzrusza mię tkanka.

Ach, gdyby to mieć po zgonie
Złoconych opraw symfonie,
Druk na czerpanym japonie!

Ach, gdyby ksiąg, skór weliny,
Dziew grzbiety — szczęścia paginy
Zabrać na tamten brzeg inny!



LXV.



Wstęp w świat. Niemowlęcość bosa.
Młodość. Szkolne kazamaty.
Smak pierwszego papierosa.

Wąsów porost niebogaty.
Pierwsza miłość... Na Heliosa!
Poetyczne to tematy!

Niegdyś tam... owemi laty...
Człowiek rwał się hen — w zaświaty.
Chciał z bogami żyć „ty na ty.“

Lecz JĄ poznał!.. We Frascati
Były schadzki. Miłość... Jad jej
Człek wyżłopał — do apatyi.

Ba! Na plecach — tyla kosa!
Oczy — jak groty Erosa,
Bodły mnie wprost i z ukosa...

Słyszysz?.. Śmierci brzękła kosa...
O, zaklinam was, niebiosa,
Wróćcie moje dni młokosa!



TWÓRCZOŚĆ

LXVI.



Tworzyć pragniesz? W grunt puść korzeń.
Zwiąż się z kobietą w rym — ożeń!
I nastwarzaj żywych stworzeń!

Upatrz dziewicę anielską,
Poemabluj marzycielsko,
Posag zważ... I za weselsko!

Radość społem, smutek społem...
Jednem łożem, jednym stołem,
Jednym... dzielisz się z aniołem.

Twem kochaniem zwyciężona,
Będzie rodzić anioł­‑żona
Dzieci — żądz niewinne grona.

Żyj! Rozmotuj szczęścia motek.
W domu pełno dziatwy psotek,
Ciotek, plotek, kołowrotek.

Gość zapuka w twoją wrótnię;
Ty odwiedzisz go odwrotnie...
Ach, bo smutno żyć samotnie!



LXVII.



Źle jest w twórczość wszystko włożyć.
Lepiej — trochę sobie pożyć
I trochę sobie potworzyć.

Tu połówka, tam połówka;
Czartu łój, Bogu łojówka,
I nie nadwerężysz zdrówka.

Wszak ci każdy krytyk powie:
Gieniusze to — wartogłowi,
Z grzechów, albo z cnót niezdrowi.

Ani cnota, ni niecnota,
Jeno połowiczność złota —
Oto jest życia istota.

Przeto sztuki adherencie,
Miarkuj twórcze swe napięcie,
Twórz, lecz pamiętaj o rencie.

Coś pomaluj, coś porysuj,
Pomalutku coś popisuj,
I z życiem się pokołysuj!



LXVIII.



Ten niech tworzy samorodnie,
Kogo coś do krwi ubodnie!
Ty żyj zwykle i wygodnie!

Wszystkie twórcze swe marzenia
Pokasuj z dniem ożenienia.
Dom masz — to ideał mienia!

Masz schronisko w burz i słot dnie,
Śpisz do syta, jesz nie głodnie...
Jedno zło znasz: reform zbrodnie!

Czegoś wyrzec się, zarzucić,
Dochód zmniejszyć, budżet skrócić,
Sen, żer, pój... To może smucić!

Żyj więc, — miej! Ducha pochodnię
Zapalą ci niezawodnie
Ludy zachodnie, lub wschodnie!

Twórczych zmagań się, mozoleń —
Uporczywy trud wyzwoleń
Na kark przyszłych złóż pokoleń!



LXIX.



Dziś mię, swojego pasterza
Filis odwiedzić zamierza.
Jakże mi dech się rozszerza!

Stół. Zimna stoi wieczerza:
Gęś, pasztet i ser z Nieświeża.
Miłość to wszystko odświeża.

Już idzie... słychać... już dzwoni...
Dzyń‑dzyń!.. andante symfonii.
Jest. Ściskam forte. Nie broni.

Owszem, na pościel z alkierza
Co moment oczy wyszczerza...
O jakże serca uderza!

A kiedy z szat się wyłoni,
Splatam ramiona koło niej.
O jakże serce mi dzwoni!

Do raju pędzim w sto koni,
Po jabłko z twórczej jabłoni
Dobra i złego w Polonii.



LXX.



Do cudu mknąłem ku górze.
Już, już... Tu‘m kładł się na łoże,
Marzyłem, myśląc: ja stworzę.

JĄ pokochałem w tej porze —
JĄ, cud stworzony! Mój Boże,
Czyż to jest jakie bezdroże?

Oboje tacym dorodni!
Duszyczkę jej się zapłodni —
Najczyściej i najczcigodniej.

Zapalę, wiedzy przymnożę,
Zajmę ją, świat jej otworzę —
Myślałem w twórczym ferworze.

Aż sam zająłem się od niej.
I zalśnił nam najdogodniej
Żar hymenowej pochodni!

Twórczość nam nie udowodni,
Że dopuścilim się zbrodni:
Lecz, twórco — w pierś się ubodnij!



LXXI.



Twórczy byt przystoi słudze.
Ja, pan, myśli tem nie trudzę:
Dobro‑byty zjadam cudze.

Stwarza wartości — helota.
Narastają góry złota:
Kasyerów je liczy rota.

Tworzyć — znaczy zmieniać życie.
Więc je zmieńcie. Gdy zmienicie,
Będzie dla mnie z was użycie.

Ja — brzuch, wy — mózg, autorzy.
Taki już systemat boży:
Zjada pan, co lud wytworzy.

Twórz, kto żywy! Ja się żywię,
W kapitalistycznej niwie,
Jak szczęśliwy pnącz w warzywie.

Spójrz: trud‑zioło, kwiat stworzyło.
Zaraz go się opowiło
I kapitalnie spożyło.



LXXII.



Po kądzieli lub szabelce,
W unii być ze złotym cielcem
Uprzyjemnia życie wielce.

Grzebiesz nożem i widelcem
W talerzyku, przy butelce,
I wesoło szczerzysz kielce.

Żyjesz sobie tak na gapia.
Nic a nic cię nie utrapia:
Człek pojada i zakrapia.

Sączy rozkosz po kropelce,
I zostawia post, popielce
Jakiejś hetce tam pętelce.

Kto chce żyć, niech się poszkapia!
Niech z żywota smak wytapia!
Co tam duszy eskulapia!

Śmierć nicością nas zatapia,
I to najlepsza terapia:
Byt — jeden grób: Via Appia!



LXXIII.



Bóg? Zanim mu udało się
Osadzić światy na osie,
Żyć musiał — biedak — w chaosie.

Zanim lux — światłość nadziemną
Stworzył nam, było nam ciemno.
Teraz porównam go ze mną.

Ja? W moim apartamencie.
(O ład, porządek dbam święcie) —
Lux na każdziutkim lśni sprzęcie.

Bóg? — światło stworzył z nicości.
Ja? — materyałów mam cości:
Książek, pism... Tworzyć mi prościej.

Więc twórzmy! Leżą tematy,
Encyklopedyj lux, kwiaty...
Fiat lux! Twórzcie się światy!

Hm... Nic się jakoś nie dzieje...
Nic a nic... Lux mi śniedzieje...
Takie to twórcze są dzieje.



LXXIV.



Utopijnych marzeń złuda —
Toż to czysty kłam, obłuda
I szkodliwa czasu żmuda.

No przypuśćmy: niech się uda
Ucieleśnić bajek cuda —
Toć społeczna pęknie buda!

Pomyśl, co to jest marzenie?
Gdzieś? Jakoś? Nieokreślenie
Pęd w eteryczne przestrzenie.

Marz, gdy fara twoja chuda,
Ale dla mnie, wielkoluda,
Marzenie to czczość i nuda.

Wszystko to jest ogłupienie,
Blaga i rozpróżniaczenie
To tak nazwane „tworzenie.“

Dał ci zdrowie los, to ceń je,
Na ubitej żyj arenie
I o pełne dbaj kieszenie!



LXXV.



Czy sobie śpiewać? czy komu?
Czy dać altruizm do tomu?
Czy serca ani atomu?

Nie. Nie chcę, jak egoiści
Pisać. Niech tom mój się ziści
Dla moich bliźnich korzyści.

Chcieć własnych idej męczeństwa —
To, panie, styl odszczepieństwa.
Ja piszę — dla społeczeństwa.

Chociaż mi rym się pośliznie,
Wybaczą dusze mi bliźnie,
Ponieważ służę ojczyźnie.

Więc chociaż może i spotka,
Że będzie kuleć mi zwrotka:
Wybaczy błąd — patryotka.

Dla tych sercowych polityk,
Wstrzyma na piórze swój przytyk
(Choćby mię zjeździć chciał) — krytyk.



KRYTYKA

LXXVI.



Jeden tworzy, drugi krzyka.
Na to głównie jest krytyka,
Że nie czyniąc, w czyny wnika.

Ogólnik do ogólnika,
Pisarzy się style styka:
Tak powstaje stylistyka.

Dzieła męzkie i kobiece
Ma się w swojej bibliotece,
Na policach, w biurku, w tece.

Jak takt każe i taktyka.
Etyka i gramatyka —
Chwali się, lub zło wytyka.

Autor — papierośnicę;
Autorka — wdzięczne lice
Okazują tej krytyce.

A krytyk pisze stronice,
I rozwija wciąż granice...
W dochodowej swej rubryce.



LXXVII.



Autor życie swe przepala,
A krytyka życie — gala,
Bo krytyk w życiu mądrala.

Autor życie ma zepsute,
Powichrzone, zżarte, strute.
Ja na inną zagram nutę.

Wybrałem ja fach krytyczny,
Społeczniczy i etyczny,
Zyskonośny, łatwy, śliczny.

Takiej trzymam się wytycznej,
By w profesyi mej krytycznej
Nie zejść z drogi kanonicznej.

Takim rządzę się statutem:
Czapkuję przed dóbr atutem,
Bo „dobro“ jest absolutem.

Takich zapatrywań skala
Ku mnie skłania i zniewala
Fawory bożka Baala.



LXXVIII.



Bez rymów, (to dochód kurczy),
Lecz w sposób moneto­‑twórczy,
Piszę krytyki, aż furczy.

Życia prywatne ziarenka
Na studyów niżę krosienka.
Należy mi się podzięka.

Stwierdzam, że autor ćmi, pluje,
Chodzi, je, pije, miłuje —
Słowem, jak zwykli burżuje.

Rzucam poglądy te zdrowe,
Bo czytelniczki gotowe
Za autora dać głowę.

Dla takiej entuzyastki
Zda się, że autor powiastki
To z nieba chwyta już gwiazdki.

Tymczasem, poznać ich bliżej —
Tych pięknych rymów szlifierzy —
Nie lepiej żyją od zwierzy.



LXXIX.



Twórz pan, twórcze przechodź burze;
Bunty knuj przeciw naturze;
Śpiewaj, maluj, rzeźb w marmurze!

Że się bawisz rymem­‑cackiem,
Mam przed tobą padać plackiem
W sprawozdaniu literackiem?

My, krytycy, dobrze znamy
Wszystkie wasze twórcze kłamy,
Stylów szychy, rymów kramy.

Bo i myśmy się — bywało —
Twórczym dawali nieść szałom.
Tylko jakoś to skapiało.

Opatrzyliśmy się w porę,
Że to jest niezdrowe, chore,
I dziś poszlim krytyk torem.

Kierujemy na was oko,
Patrzym: czy nie za wysoko
Wyfruwacie ku obłokom.



LXXX.



Raz artykulik ukułem
Twórczy, dzielny, z tym tytułem:
„Sztuka wyższa nad szkatułę.“

Napisałem, do kaduka,
Że treścią życia jest... sztuka.
(Czasem człowiek guza szuka).

Redaktor zrazu przeoczył,
Ale później coś się boczył,
Gdy artykuł się wytłoczył.

— Pan mi się rozapostola
O sztuce tu? — mówi — Hola!
Masz pan dbać o dóbr zapola!

— Nie?.. Ha, łatam w szpaltach lukę
I artykuł drugi tłukę:
„Szkatuła wyższa nad sztukę.“

Lepiej mijać niezgód rafy
Z redaktorem, panem lafy.
(Takie to z drukiem są trafy).



LXXXI.



Co tam wszelkie idej sploty!
Światem rządzą, panie złoty,
Nie idee, lecz — przedmioty.

Choćby lśnił, jak złota wstążka,
Styl twój, ale zawsze książka
Mniej jest warta od pieniążka.

Ktoś dochrapał się książczyny,
Myśli, że to wielkie czyny,
Że świat wykoleją z szyny.

Proszę pana dobrodzieja,
Świat, w którego leżę dnie ja,
Żadna myśl nie wykoleja.

Drwię z ideowych pobudek.
Mam realny swój ogródek,
Pełen wygód i wygódek.

Jak rozsądny ogół, żyję.
Teoryjki, teorye —
Lećcie na złamaną szyję!



LXXXII.



Autor cóż jest? — gladyator,
A ja krytyk? — gry taksator.
Autorze, wychodź na tor.

Tyś amor, a ja — amator;
Tyś opus, ja — operator;
Ty jesteś zdrój, a ja — zator.

Twoja dola trudna, kręta,
A moja prosto wytknięta:
Otamowywać talenta.

Tyś niwa, jam — niwelator;
Tyś bóg form, jam informator;
Tyś wizya, jam — wizytator.

Autorzy, niebożęta —
Nieraz to chodzi bez centa:
A ja — składam na procenta.

Czem być? Gdzie większa ponęta?
Kto ma w życiu więcej święta?
Chyba kwestya rozstrzygnięta.



LXXXIII.



Ze czci dla belfrów już wystygł;
Już nie czytuje stylistyk;
Na byt realny plwa — mistyk!

Poetą został. To znaczy
Nas wszystkich ma za smarkaczy...
On nam coś stworzy inaczej!

— Wy ciemni! — woła nam, — więc ja
Wskażę, gdzie bytu esencya...
He, he, he, he!.. Dekadencya!

Być z cnót społecznych wyzutym,
I w sobie grzęznąć, o — póty:
To są te ich absoluty!

Zresztą, nie nowe odkrycie.
Wiem. Lecz wprowadzać je w życie —
To jest herezya w zenicie!

Wiedz! Czytaj! Myśl po anielsku,
Lecz i pamiętaj o cielsku,
Żyjąc po obywatelsku!



LXXXIV.



Znałem jednego autora.
Dusza dziwaczna, czy chora.
Badałem tego potwora.

Analityczne szydełko
Tkałem weń i w jego dziełko;
Poznałem każde ździebełko.

Lecz mimo tych‘em metodek
Nie dociekł, gdzie ten wyrodek
Miał swój talentu ośrodek?

My, inni: ten przy kobiécie;
Ten sport uprawia; ten picie:
On — nic, nic... Nudzi go życie.

Opętała go chimera;
Samotny, w siebie się wżera;
Nas ma, krytyków, za zera.

Żył, jednem słowem, szkaradnie!
Lecz talent miał. Ha, któż zgadnie
Poetyczności wykładnię?



LXXXV.



Poetyczny los ubogi?
W dusznej izbie dzieł połogi?
Samotniczość?.. Boże drogi!

Poetyczność odszczepieńcza!
Nierozumna i szaleńcza!
Zdrowie szarpie, dech wycieńcza!

Muza staje się wampirem!
Strofy zalatują kirem!
Wreszcie śmierć rozstraja lirę.

Dosyć! Wskrześnij! Rzuć odludność!
Pójdź w balową gwarność, ludność!
Pij oddechem ciał przecudność!

Nad sonety, nad eklogi,
Milsze życia są rozłogi!
Szkoda psuć ich na satyrę!

Życie nie jest monastyrem.
Świeci tyle ócz szafirem...
Ah, s‘ily a lieu d‘écrire?



O‑STATECZNOŚĆ

LXXXVI.



Szczęście w firanek ażurze;
Szczęście w mebli politurze;
Szczęście w lampy abażurze.

Domek, niby małży koncha.
W domku‑konsze małża­‑żonka
Przylepiona do mał­‑żonka.

Oto szczęścia abecadło:
Kuchnia, gdzie się warzy jadło,
I jadalka, gdzie je stadło.

Z jadalki, po lewej ręce,
Sypialenka; w sypialence
Pogrzebane sny dziewczęce.

Wspomnień‑szkiców pełna ściana.
Żonka, jeszcze jako panna,
Była w sztuce zakochana.

Dziś, w małżeńskim sakramencie,
Owijaczków przewinięcie
Ślad zaciera po talencie.



LXXXVII.



Statystyka uwidomia,
Że małżeństwo — ekonomia.
Dlategom żonę wziął w dom ja.

Co mi po dusz unisonie,
Gdy mam utracyuszkę w żonie,
Dom pchającą w ruiny tonie?

Miłość?.. E — bajki dla dziecka!
Amor z Psyche niech się cecka:
Tu jest nie Arkadya Grecka!

Czyż bo mam przed nałożnicą
We czci upadać na lico?
Drgać w konwulsyach? Bóg wié co?

Trzebaż mi śnień oblubienic
Szukać w głębinie jej źrenic?
Mam ciało, więcej nie chcę nic.

Dała je. Biorę je w ramię,
Zginam je, zduszam i łamię...
Oh, gdy się skarży, to kłamie!



LXXXVIII.



Absolutnie domem rządzę,
I cokolwiek rozporządzę,
Żona pełni moją żądzę.

Aby smaczny był rosołek,
Aby stał na miejscu stołek...
Żona słucha, jak pachołek.

Nic mej woli nie zamąca.
Nie oporna mi służąca,
Gdy ją skubnę od niechcąca.

Nie dać czuć kobietom siły,
Wnetby stlił je przesąd zgniły:
Kochać tego, kto im miły.

Rządzę domem absolutnie,
I żonie na twórczą lutnię
Nie pozwałam absolutnie.

Ja nie chcę żony poetki:
Niech ceruje mi skarpetki
I niech wdzięk ma... wdzięk subretki.



LXXXIX.



Burz się, rwij ku wyzwoleniu.
Ja tam, obcy idej wrzeniu,
Zawsze twardo siedzę w trzpieniu.

Z dóbr esencyą mam komunię.
Niech glob pęknie, niech świat runie
Zawsze będę przy fortunie.

W moim domku, z Bożej łaski,
W gabinecie tkwi brzuch kaski,
W niej — asygnat bohomazki.

W tę to właśnie kaskę­‑studnię
Dóbr kaskada płynie cudnie,
Nie zamarza w Stycznie, Grudnie.

Przeto w kasce, jak naręczy:
I tęczowe, i bez tęczy,
Co szeleści i co dźwięczy.

Płynie fala bezustanku,
Wciąż przelewam ją do banku,
Tak to, panie mój, kochanku!



XC.



Jadło, picie, żona, legło...
Urządzone ręką biegłą,
Chcę, by życie moje biegło.

Dzień w dzień, jak krople w fontannie:
Rano. Wanna. A po wannie
Koafiura i śniadanie.

Dziennik biorę, papieroska
Ćmię, dym puszczam z ust i noska:
Dolce far niente z włoska.

Sprawy. (Giełda). Obiad. Menu
Pomagające trawieniu.
Drzemka o leciuchnem śnieniu.

Wieczór. Teatr. Kordebalet.
Ócz promienność. Gra tualet.
Biusty, nóżki, pełne zalet.

Noc i Sen. A jutro?.. Wanna,
Ceremonia śniadanna,
Obiad... Goście... Wint... havanna.



XCI.



Lato. Koncert. Piwko. Kawka.
Bufet. Wstawka. Mód wystawka.
Eufoniczna Warszawka.

Trąb huk. Smyki wiuczą sfornie.
Dudnią kotły. Dmą wytwornie
Sentymentalne waltornie.

Dites donc, prince, czemu w ludzkości
Nędza? — Z braku przezorności
I z leniwej dóbr czynności.

W program zajrzał prince przezornie.
Puzon grzmi. Flet kwili kornie.
Alp gra echo w alpenkornie.

Pod comtessą trzeszczy ławka.
Od brylantów lśni agrafka.
Gors faluje, jak huśtawka.

Forte werknął bęben w złości.
Finał. Wylew taneczności,
Melancholii i żałości.



XCII.



Dobroczynność w ten cel godzi.
By nam samym było słodziej,
Gdy się biednym krztę wygodzi.

Dla mnie, dla was nawet, sądzę —
Milszy mają dźwięk pieniądze,
Gdy ich bliźnie łakną żądze.

Moje dobra, moje schedy
Nabierają ceny wtedy,
Gdym się cudzej dotknął biedy.

Widok nędz mnie nie przestrasza.
Sutereny znam, poddasza.
Łzą się nieraz oko zrasza...

Niech odludne sybaryty
Głaszczą życia aksamity:
Jam społecznie z nędzą zżyty.

Ot — biedaków tłum, biedaczek.
Dał im człek na bułkę znaczek,
Sam — na ucztę jazda!.. Smaczek!



XCIII.



Tingel‑tangel wre.
Mimiczki, mimy pstre
Inscenizują grę.

Buchnęła orgia nut.
Tancerka — pląsu cud.
Czaruje ruchem ud.

Wśród elektrycznych skrzeń,
Lśni jedwab, miga zeń
Nieskończoności rdzeń.

Tutaj się wiedzy ucz:
Dwie piersi, dwoje ócz
To dualizmu klucz.

Dualizm uszu, warg,
Rąk, nóg dualizm, bark...
A monizm — grzbiet i kark.

Tej filozofii skrót
Już nie jednego wiódł
Do szczęśliwości wrót.



XCIV.



Stroje dam fruwają w pląsie.
Jak powoje, stany gną się.
Ona — On, oboje w ponsie.

Trą się, pachną tiulów zwoje.
Plątają się żądz nastroje.
Rond! Za „rąsie“ łap dziewoje.

W obertasa z dziarską miną!
Skry z obcasa krzesz seciną!
W koło pasa dzierż jedyną!

Lata płyną, życie zgasa.
Wnet przeminą wdzięk i krasa.
Niech z dziewczyną, kto żyw, hasa!

Niech tanowi się poświęci,
Złowi dziewkę i niech kręci! —
Grzmią balowi dyrygenci,

Żwawi, niby rtęć, i zdrowi,
Chęć i czyny nieść gotowi
Ekscelencyi Molochowi.



XCV.



Na dwójłożu śpi pan Marek,
Z żoną. Tli się znicz­‑ogarek.
Na półce tika zegarek.

Tika, tika, niby serce,
Szczęścia „tik“ na etażerce.
Marek śni przy znicza skierce.

Do rozkoszy zakamarka
DUCH się wkradł, i tik zegarka
Zepsuć chce... Dreszcz zbudził Marka.

— Żono? Śpisz? Kto tu? — Duch­‑Mara.
— Zepsuć chce mi tik zegara?
Precz! Od mego szczęścia wara!

Znikł sen. Znikło przywidzenie.
Tika zdrowo, odmierzenie
Szpar i trybów skojarzenie.

Tak dzień w dzień najidealniej
Dzwoni zegar, najlegalniej,
Tika... Zniknął duch z sypialni.


NA AMEN

XCVI.



O ty, pełnio życia zdrowa!
Grzech. Żal. Przebaczył Jehowa.
Radość... I grzechu odnowa...
............
Zgrzeszyłem. Płacz żalu tłumię.
Klękam na marmurach, w tumie,
W bliźnim, jak ja grzesznym, tłumie.

Jeszcze żądne gra mi tętno.
Pragnę modlitwą namiętną
Zgładzić z duszy grzechu piętno.

Przy mnie tuż dziewczyna klęczy.
Wionął z główki jej młodzieńczej
Ku mnie zapach omamieńczy.

Świec blask włosy jej rozzorza,
Lśni na szyjce... Matka Boża,
Nie daj wejść mi na bezdroża!

Spłynął z organowych miechów
Akord rifioritur — śmiechów...
Żal mi, żal minionych grzechów.



XCVII.



Dzwonek. Msza się rozpoczyna.
Że zawiniła dziewczyna —
Moja wina! Moja wina!

Włosów blaskiem ozłoconą
Kocham! Kocham!.. O, Madonno!
Brzmią organy falą dzwonną.

Podczas cichej ewangielii
Sobie w oczyśmy spojrzeli...
Dmuchnął organ rojem treli.

Zdrowaś Maryo! Panno Święta!
Głąb jej źrenic uśmiechnięta
Modlitewność moją pęta.

Dzwonek. Klęklim. Podniesienie.
Ścichło organowe tchnienie.
Com zawinił, nie odmienię.

Aureola dziewczyny
Świeci mi... Boże jedyny!
Przed Twe oczy składam winy.



XCVIII.



Ksiądz z kielichem podniósł ręce.
Z hostyą. Boże! To dziewczęce
Ciała biel i krwi rumieńce.

Jak u tej, co klęczy żywa!..
Znów grzech! Żadnaż świętobliwa
Modlitewność win nie zmywa?

Wszystkież obrony z włosienic,
Postów, suszeń — żądz uździenic
Spala w niwecz żar jej źrenic?

Czy w pietystycznym trudzie
Mają moc zapomnieć ludzie
O dziewczynie — o tym cudzie?

Tak mi blizka, i tak inna!
Zdrożna tak, i tak niewinna!
Tak dobro- i tak zło­‑czynna!

O świętości aureolo!
Niech mię blaski twe okolą
Zbrojnie, w walkach z grzeszną wolą.



XCIX.



Z wyżyn chóru, w głąb świątynną,
Organowe dźwięki płyną
Słodką pieśnią dobroczynną.

O przecudnym śnie Nirwany,
Istnieniem niepokalanej,
Słodko śpiewają organy.

Ekstatycznie płoną świéce.
Hymn gra, jakby wiatr w muzyce
Po przez choin dął iglice.

Jakby śpiewność, z tumu wnętrza,
W dal płynęła coraz świętsza,
Coraz czystsza, wniebowziętsza.

I już cicha nieskończenie,
Jakby wracała w refrenie,
Z niebios, przez tumu sklepienie.

Zda się mówić pieśni echo:
Wolny cnót i obcy grzechom,
Żyj! — istnienia żyj uciechą!






Jak te dźwięki, z murów cieśni,
Lećcie, mary moje, pieśni
Najprzestrzenniej, najbezkreśniej!

Mary wspomnień! Grzechów zwoje!
Żądz akordy! Win zestroje!
Lećcie hymnem, pieśni moje!

Z wszechtrującej, wszechcodziennej
Życia‘m wysnuł je Gehenny —
Pieśni gorzkie tej Nowenny.

Z życiowego’m je dna­‑łoża
Czerpał — z cnót i win bezdroża —
Jak perłowe muszle z morza.

Jak perłowych muszel zwoje,
Konch po sześć, w nich strof po troje,
Grajcie szumem, pieśni moje.

Pieśni moje, coraz krętsze,
Coraz zbożniej w głąb zamkniętsze,
Jak perłowej muszli wnętrze!




KONIEC NOWENNY.




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Jan Lemański.