Antonina/Tom II/całość

<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas (syn)
Tytuł Antonina
Data wyd. 1871
Druk F. Krokoszyńska
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Stanisław Bełza
Tytuł orygin. Antonina
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cała powieść
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


ANTONINA
PRZEZ
Alkeksandra Dumasa (syna).
przełożył
St. B...a.
Tom II.

WARSZAWA

1871.


ДОЗВОЛЕНО ЦЕНЗУРОЮ
Варшава дня 28 Іюня (10 Іюля) 1871 года.

w Drukarni F. Krotoszyńskiéj.
Krakowskie Przedmieście Nr. 388 (40).




I.

Edmund chciał iść do panny Devaux, rzucić się jéj do nóg, powiedzieć jéj, jak wielce ją kochał, jeszcze przed poświęceniem jakie dla niego uczyniła, i jak to poświęcenie spotęgowało jego miłość, — ale Grustaw go powstrzymał.
— Nichetta ma sposób wejścia do tego domu, mówił; chodźmy do niéj, napiszesz do Antoniny, a ona jéj twoje pismo odda.
— Masz racją; chodźmy prędko.
I w istocie, przyspieszyli kroku.
Edmund był tak szczęśliwy z tego, iż Antonina miała do niego należeć, że myśl o tem zadawała niemal kłam ponurym jego porannym marzeniom. O jednéj tylko pamiętał rzeczy: t. j. iż Antonina go kochała, iż będzie jego żoną; całował ustawicznie pierścionek, który mu Gustaw przyniósł.
— Ona jest piękna, nieprawdaż? mówił do Gustawa. Ktoby mi to powiedział, kiedym trzy dni temu szedł za nią, na tem samem miejscu, że dziś zajdę aż tak daleko?
Mniejsza ztem, zawołał śmiejąc się; jeżeli dobry Bóg nie pozwoli mi przeżyć lat długich, przyspiesza mi przynajmniej preliminarja szczęścia, a w każdym razie wyjdę na swoim. Czemże jest życie, jeżeli nie kilkoma dniami szczęśliwemi, w pośród kłopotów, walk, wyczekiwać i bezliczebnych rozczarowań? Opatrzność uśmiecha się do mnie, — do mnie, który dzisiejszego rana sądziłem się być przeklętym. Antonina wie, iż przeznaczeniem mojem jest umrzeć młodo i dla tego to jéj miłość i litość oddala odemnie to wszystko, coby mi mogło przykrość sprawić. Przeżyję tylko dni szczęśliwe a kiedy dopłynę do oznaczonego kresu, w przeszłości mojéj natenczas mógłbym jeszcze znaleść dość szczęścia, do uszczęśliwienia dwojga istot. Czyż szczęście leży w dniach przeżytych? Nie, ono leży w dniach przepełnionych miłością, przyjaźnią, wszystkiemi boskiemi pociechami, które Stwórca na ziemi udziela. Byłżem ja kiedy nieszczęśliwy? Jestem kochany, ubóstwiany przez moją matkę, jestem kochany przez ciebie, przez Antoninę. Jest-że na świecie człowiek sześćdziesięcioletni, któryby mógł, dodając dni upłynione, otrzymać summę równającą się mojéj? Nie, Gustawie, jestem szczęśliwy jak szczęśliwym być nigdy się nie spodziewałem. I mówiąc to, Edmund uśmiechał się i postępował dumnie.
Co znaczy miłość, to uczucie które ma odwagę spoglądać, śmiejąc się, w oczy śmierci i w jednej chwili przemieniać rozpacz w nadzieję, a boleść w radość? Gustaw trzymał Edmunda za ręce.
— Jestem szczęśliwy, słysząc cię tak mówiącego, nie trać nadziei mój przyjacielu. Do djabła ten Devaux może się mylić, a jego pomyłka może nam jeszcze przysługę wyrządzić, przyspieszając twoje małżeństwo z Antoniną.
Edmund nic na to nie odpowiedział. Czy podzielał on nadzieję Gustawa? Nie. Zresztą lękał się być niewdzięcznym względem śmierci, która go tak szczęśliwym czyniła, gdyby nie chciał ciągle wierzyć że będzie do niéj należał będąc dłużnym jéj odwet.
To płynęło z zabobonu; ale czyż miłość nie jest matką wszystkich zabobonów, wszystkich wiar, wszystkich marzeń?
Dwaj przyjaciele przybyli do Nichetty.
Ujrzawszy młodą dziewczynę, Edmund rzucił się jéj na szyję.
— Moja dobra Nichetko, zawołał, Antonina mnie kocha i będzie moją żoną. Oto jéj pierścionek; Gustaw tak rzeczy urządził. Daj mi prędko atramentu i papieru, abym mógł do niej list napisać.
Nichetta spojrzała na swego kochanka, który skinieniem głowy dał jéj poznać, iż to wszystko było prawdą i że Edmund nie był obłąkanym.
Nichetta była wielce ucieszona, patrząc na swego przyjaciela; dała mu wszystko czego potrzeba do pisania.
— Nichetto, zawołał Edmund siadając, chcesz wyrządzić mi prawdziwą przysługę?
— Z przyjemnością.
— Zaniesiesz ten list Antoninie i zaczekasz na odpowiedź.
— A zatem muszę się ubrać.
I przeszła do drugiego pokoju, dla przygotowania się do wyjścia.
Gustaw poszedł za nią. Edmund zaczął pisać:
„Pani, — Antonino! — jakże mam do ciebie przemawiać, po tem wszystkiem co zaszło? Mamże się zamknąć cały w należnem ci uszanowaniu, albo téż mogę przemawiać — do ciebie, nie tając się z uczuciami których doświadczam? Tak więc ty, tak piękna, tak szczęśliwa; ty, któréj przed czterma dniami jeszcze nie znałem; ty, do któréj jeszcze nie przemówiłem słowa, która możesz wybierać pomiędzy najgodniejszemi, męża godnego siebie, ty zgadzasz się na to, aby mnie kochać, okazując litość temu, którego twój ojciec skazuje... O, niech błogosławioną będzie śmierć, która mnie do ciebie zbliża! Dziękuję Antonino, dziękuję za szczęście, które jestem ci dłużny.
„O czem Gustaw mówił ci dziś rano, o szczęściu które mi udzielasz, przez chwil kilka myślałem przyznaję się, ale nie śmiałbym nigdy wymagać od ciebie takiego poświęcenia. A oto po wymówieniu przezeń pierwszych słów, zgadzasz się pozostać moją żoną, połączyć swoją przyszłość, pełną dni wesołych, z moją ograniczoną czasem przyszłością... Nie chciałaś oddać rozpaczy duszy, która w tobie tylko pokłada nadzieję, a twoja litość popchnęła cię do uczynienia tego dla mnie, do uczynienia czego miłość późniéj popchnęłaby cię niezawodnie. Jakże to wszystko jest wspaniałe Antonino!— jakże nie sprawiedliwym byłby Bóg, gdyby cię nie wynagrodził, pewnego dnia, za dobro, które mi dziś wyświadczasz! Te kilka lat, które mi pozostają do przeżycia, pragnę poświęcić mojéj wdzięczności. Może być, iż znajdą się na świecie kobiety więcéj od ciebie szczęśliwe, ale ręczę że nie znajdzie się ani jedna, któraby była więcéj od ciebie kochana. Będę twoim niewolnikiem podległym i poświęconym. Bogu zawdzięczać należy, żem cię spotkał, — on chciał aby się stało to co się stało. Inaczéj jakże wytłumaczyć sobie szczęście, którego w tak krótkim czasie doświadczyłem?
„Nie masz już matki Antonino, — moja matka zastąpi ci twoją. Zobaczysz jaka ona dobra, jak cię będzie kochała! prawie tak jak ja!
„Twój ojciec będzie moim ojcem; otoczymy go zabiegami i miłością, będziemy spełniać jego wymagania i nawyknienia. A będzie to jeszcze egoizmem z mojéj strony, albowiem nadejdzie dzień, w którym będę jeszcze potrzebował jego pomocy, aby przedłużył moje życie, aby dozwolił mi dłużéj patrzeć na ciebie...
„Gdybyś wiedziała jak cię kocham!... O, pozwól mi wyrazić w tym liście całą radość i zachwyt mojéj duszy! Zwykle, po długim dopiero przeciągu czasu wyznaje się kochanéj kobiecie wszystkie uczucia, które w nas obudziło. Opatrznościowa fatalność upoważnia mnie, w cztery dni po naszem spotkaniu, przemawiać do ciebie z otwartem sercem. Słuchaj więc wszystkiego, co ci mam powiedzieć.
„Dowiedziawszy się dziś rano o chorobie, którą byłem dotknięty, — złorzeczyłem niebu; a teraz kiedy się czuję kochanym przez ciebie, jakkolwiek choroba nie przestała istnieć, a nic nie zaprzecza przepowiedniom twojego ojca, — moje serce mało sobie ze wszystkiego robi. O ile przeklinałem życie, o tyle teraz je kocham. Niema głosu w naturze, któregobym nie słyszał i nie rozumiał; zdaje mi się iż jestem osią, na około któréj grupują się wszystkie dobrodziejstwa Boga. Śmieję się i plączę; obciąłbym sam jeden błądzić po polach z rozpogodzonem czołem i wołać do drzew, do obłoków do kwiatów, do horyzontu całego: — wy nic nie wiecie?.. Antonina mnie kocha!....
„Kiedy pomyślę, że są na świecie ludzie, którzy wymawiają twoje imię, sami nie wiedząc ile to imię zawiera w sobie poświęcenia, wesela, niewinności, młodości i kochania!... Jak pięknem jest życie! jak dobrym jest Bóg! jest — że co na świecie świętszego, szlachetniejszego, jak dwa młode serca złączone na wieki, które przypominają sobie z całéj swojéj przeszłości tylko chwile wspólnie przepędzone, widząc w przyszłości tylko czas, który jedno obok drugiego przepędzi!... Temi dwoma sercami są nasze serca — i to od godziny Antonino!
„Czy tylko dobrze zrozumiałem twoją odpowiedź?
„Piszę do ciebie, nie myśląc o tem kiedy list mój skończę. Wyrazy płyną mi bez liku pod pióro. Mimo to jednak widzę niepodobieństwo wyrażenia ci tego wszystkiego co czuję.
„Wiedz o tem, iż jesteś pierwszą kobietą, którą kocham!.. o gdybyś wiedziała jak jesteś piękną Antonino!..
„Onego dnia, kiedym postępował za tobą, głos jakiś wewnętrzny mówił mi, iż życie moje złączę kiedyś z twojem życiem. A tobie nie mówiło téż co w duszy, iż odegram ważną rolę w twojéj przyszłości? Czy bez myśli dozwoliłaś upaść swojéj rękawiczce? Gdybyś wiedziała jak moje serce biło, kiedym ci ją oddawał. Zarumieniłaś się, odbierając ją. Ktoby ośmielił się teraz przeczyć prawom tajemniczéj sympatji?
„Cóż ci więcéj powiem Antonino? Moja dusza już się wyspowiedała!
„Co mi pozostaje teraz? Będęż mógi kiedy zobaczyć cię mówiąc: ten anioł do mnie należy?.. Czy potrzeba abym widział twojego ojca, albo czy téż moja matka ma prosić go o tak niezbędne pozwolenie, które przyspieszyłbym gdybym mógł tylko?...
„Są chwile w których wątpię, czy to jest prawdą co mi powiedział Gustaw. Lękam się, aby zimna rzeczywistość nie powiedziała mi: „ty marzyłeś: Antonina nie kocha ciebie, ona nawet o tobie nie myśli!” Ah, gdyby to nastąpiło, miałbym jeszcze za dużo czasu do życia!...
— No i cóż, zawołała Nichetta wchodząc, jeszcze piszesz?
— Tyle bo rzeczy mam do powiedzenia... odpowiedział Edmund.
— I wszystkie te rzeczy nie są bliskiemi końca?
— Są, moja dobra Nichetko, już skończyłem.
— Nie mam nic więcej powiedzieć pannie Devaux?
— Nic, — tylko oddasz jéj ten list.
Mówiąc to, Edmund składał i pieczętował list.
— Czy zastanę cię tu jeszcze?
— Zastaniesz-, będę oczekiwał z Gustawem.
Nichettą pożegnała swoich przyjaciół i wyszła.
Znalazła Antoninę całkiem jeszcze wzruszoną, po tem — co zaszło między nią a Gustawem.
Napróżno Aniela starała się ją wybadać, Antonina nic nie odpowiadała, tak — iż dzielna kobieta zmuszoną została, jak zwykle, zasnąć przy swoim Zamku Kenilwort.
„Zdaje mi się, iż uczyniłam to, co powinna byłam uczynić, mówiła sobie młoda dziewczyna. Czuję iż pewnego dnia musiałabym pokochać Edmunda, gdybym go teraz nie kochała, ale co powie mój ojciec?”
Antonina myślała o tém, kiedy Nichetta weszła.
Pani Aniela, usłyszawszy wchodzącą modniarkę, przebudziła się nagle.
— Panna przychodzisz ze strony pana Pereux, — było pierwsze zapytanie Antoniny.
— Tak pani, odpowiedziała Nichetta.
— Co to znaczy pan Pereux? spytała Aniela przecierając sobie oczy.
— To mój mąż, rzekła spokojnie panna Devaux.
— Jezu Chryste! zawołała ochmistrzyni patrząc na młodą dziewczynę, — oszalałaś?
— Wcale nie, moja droga Anielo, odrzekła spokojnie Antonina, która od godziny poznała, iż nie jest już dzieckiem i nie chciała wstydzić się swojego uczucia. Co pannie polecił on powiedzieć? ciągnęła daléj zwracając się do Nichetty.
— Dał mi ten list do pani — i nic więcéj.
I w téj saméj chwili Nichetta, poznawszy iż tajemnica jest niepotrzebną, oddawała list Edmunda córce doktora.
— Wytłumaczysz mi aby, co to wszystko znaczy? spytała Aniela zamykając książkę:
— To znaczy, — odrzekła Antonina, iż pan Pereux kocha mnie, iż ja go kocham i że go za męża mieć będę.
— A ojciec twój dozwala na tę korespondencją?
— Mój ojciec o niczem jeszcze nie wie.
— Powinnam go zatem uwiadomić o tém co zaszło.
— Niepotrzeba, za chwilę sama go zawiadomię.
W téjże chwili Antonina zaczynała czytać list otrzymany, a niespuszczająca jéj z oka Nichetta, widziała jak drżały jéj ręce, a policzki krwią nabiegały.
Panna Devaux czuła, iż serce jéj bije gwałtownie.
Przerywała od czasu do czasu, swoje czytanie, aby zawołać westchnąwszy: „Jak on mnie kocha!”
— I pocóż ja tu jestem?! mówiła sobie pani Aniela. O niczem mi nie mówią, a ja sama nie widzę nic.
— Niech pani Pereux będzie tak dobrą i przybędzie jutro odwiedzić mojego ojca, rzekła Antonina do Nichetty. Będzie o téj wizycie uprzedzony. Pannie to wszystko zawdzięczać muszę, rzekła Antonina, niewątpiąca, iż modniarka była świadomą wszystkiego co zaszło.
— Mamże tego żałować? spytała Nichetta.
— Nie, odpowiedziała Antonina; nigdy ja tego nie zapomnę, iż panna przyniosłaś mi ten list.
Powiesz panu Pereux co z nim zrobiłam i dodasz panna, iż żegnając cię poszłam do gabinetu mego ojca.
To mówiąc, Antonina włożyła list Edmunda za gors swojéj sukni i wyszła z pokoju, aby się udać do pana Devaux.
— Mój ojcze, mój dobry ojcze, rzekła siadając mu na kolanach, mam z tobą mówić o poważnych rzeczach.
— Przestraszasz mnie, zawołał p. Devaux śmiejąc się. Poważne rzeczy w twoim wieku drogie dziecko.... cóż to znaczy?
— Mój ojcze, rzekła Antonina głosem stanowczym, ja się kocham.
— Ty się kochasz? powtórzył p. Devaux, którego to wyznanie niemało zadziwiło.
— Tak kocham kogoś, który mnie kocha — i przychodzę cię uprzedzić ojcze, iż matka tego pana przybędzie jutro rano prosić cię o moją rękę dla niego.
Doktór patrzył na córkę z rzeczywistem zadziwieniem.
— I ty to wszystko tak sama urządziłaś?
— Sama ojcze.
— Któż jest ten młody człowiek? sądzę bowiem iż ten kto cię kocha jest młody. Powiedz mi jego nazwisko, a jeżeli okaże się godnym mieć za żonę istotę, za którą każdodziennie nieprzestaję dziękować Bogu, — to go zaślubisz.
— Nazywa się p. Edmund Pereux, mój ojcze.
— Pan Edmund Pereux.... nie znam tego pana, rzeki doktór — nieprzypominając już sobie odwiedzin młodego człowieka.
— Masz krótką pamięć, rzekła Antonina wyciągając rękę i pokazując bilet wizytowy.
— Ten młody człowiek, który przychodził do mnie po poradę przed dwoma dniami?
— On sam, ojcze.
— I on cię kocha?
— Tak.
— Od dawna?
— Od chwili w któréj mnie zobaczył.
— A zobaczył cię?
— Przed czterma dniami.
— I ty go także kochasz?
— Nie mniéj od niego.
— Od tego samego czasu?
— Tak, ojcze.
— Jesteś szalona, moje dziecko.
— Przysięgam ci ojcze, że mam zupełną przytomność umysłu.
— Wiesz — że, że nie możesz być żoną p. Pereux.
— A to dla czego?
— Ponieważ pan Pereux umrze najdaléj za trzy lata, ponieważ ja o tém wiem dobrze, a, wiedząc o tém, nie mogę oddawać mojéj córki człowiekowi, który ją po trzech latach pożycia pozostawi wdową, obarczoną dziećmi dotkniętemi tą samą chorobą co i on. Powiedz, że wszystko to jest dzieciństwem i nie mówmy więcéj o tém.
— Nic nie jest większéj wagi nad to, odrzekła Antonina, i nie inny powód tylko ten sam, który cię nakłania do odmówienia mu mojéj ręki, mnie nakłonił do kochania go.
— Nie rozumiem cię.
— To bardzo proste, mój ojcze. Pan de-Pereux kocha mnie. Wiem równie dobrze jak ty, iż więcéj jak trzy lata żyć nie będzie; pragnę więc zostać jego żoną, aby mógł być szczęśliwym przez te trzy lata ostatnie.
— I ty myślisz, że ja przystanę na to poświęcenie?
— Trzeba będzie koniecznie mój ojcze.
Nie tylko że nigdy jeszcze w życiu Antonina nie rozmawiała w ten sposób ze swoim ojcem, ale nigdyby on nawet nie przypuszczał, aby mogła się ona zdobyć na tyle stanowczości i siły woli.
— Trzeba się będzie zgodzić, powtórzył, a to dla czego?
— Ponieważ od godziny jestem jego narzeczoną. Patrz, mój ojcze, rzekła wyciągając rękę, nie mam już pierścionka mojéj matki, — dałam mu takowy przyrzekając, iż nigdy należeć nie będę do innego. Nie ma się czasu do stracenia mój ojcze, kiedy się kocha człowieka, który ma trzy lata do przeżycia z kobietą, którą zaślubi.
— I ty to wszystko urządziłaś w ciągu trzech dni?
— Wciągu trzech minut, mój ojcze.
— I mogłaś że ty przypuszczać, iż ja się zgodzę na to małżeństwo?
— Dla tego właśnie, żem przypuszczała iż się będziesz opierał, dałam mu ten pierścionek i przyrzeczenie.
— Póki ja żyję, nie będziesz żoną p. Pereux.
— Na grobie matki złożyłam moją przysięgę.
— Nie ma krzywoprzysięstwa, gdzie jest szaleństwo, a ty jesteś szaloną moja córko. Nie dozwolę ci nigdy przez sentymentalność poetyczną zawierać ten związek, któryby mógł być nieszczęściem całego twego życia. Szczęście twoje przedewszystkiem. Mam więcej od ciebie rozumu i jaśniéj patrzę na rzeczy jak ty; wierzaj mi moje dziecko, wyrzeknij się tego p. Pereux i nie narażaj tak swojéj przyszłości, za którą odpowiadam przed Bogiem. Otóż Bóg, który mi pozwala widzieć to, czego inni ludzie nie dostrzegają, chce, aby ta smutna wiadomość wyszła przynajmniej na szczęście memu dziecku. Nie mów mi więcéj o tem. Oddałbym cię do klasztoru, gdybym był pewny, iż od dziś za tydzień nie porzucisz téj myśli.
— Czy to twoje ostatnie słowo, ojcze?
— Nie inaczéj.
— Gdybym ci powiedziała iż moje szczęście, p. Pereux i jego matki, zależą od tego związku, opierałbyś mu się jeszcze, ojcze?
— Z początku rozumowaniem, a potem, dodał p. Devaux głosem surowszym, wszystkiemi środkami, których mogę używać z mocy moich praw rodzicielskich; — gdyby rozumowanie nie wystarczało.
— Tak więc — powiesz jutro tej matce: „odmawiam ręki mojéj córki synowi pani, ponieważ jest on dotknięty śmiertelną chorobą.”
— Tego jéj nie powiem; ale wołałbym stokroć powiedzieć to, bodajby słowa moje éj śmierć spowodowały, aniżeli zgodzić się na to małżeństwo, któreby z mojéj strony było prawdziwą, zbrodnią. Gdybyś była matką i do tego na mojem miejscu, zrobiłabyś tak, jak ja robię.
— I nic nie zdoła zmienić twego postanowienia?
— Nie.
— Żegnam cię mój ojcze.
Mówiąc to, uścisnęła swego ojca.
— Ty się zastanowisz nieprawdaż?...
— Nieinaczéj, ojcze — i jakikolwiek będzie rezultat mojego zastanowienia, ty będziesz o nim wiedział.
Antonina przed wejściem do pokoju, gdzie zostawiła Anielę, zatrzymała się w swojéj gotowalni, włożyła szal i kapelusz, który miała na głowie w dniu, w którym ją Edmund spotkał, i upewniwszy się dobrze, iż nikt jéj nie widział i nie słyszał, otworzyła drzwi przedpokoju i zeszła ze schodów.
Przybywszy na ulicę wsiadła w pierwszy lepszy napotkany powóz, ze słowami na ustach.
— Ulica Trois-Freres. Nr. 3.


II.

— Pani Pereux jest w domu? zapytała służącego, który jéj otworzył.
— Jest proszę pani.
— Nikogo u niéj nie ma?
— Nikogo.
— Proszę powiedzieć, iż przyszła p. Antonina Devaux.
Służący przeprowadził naszą bohaterkę do salonu i otworzył drzwi buduaru, w którym znajdowała się pani Pereux.
Zaledwie wymówił jéj nazwisko, pani Pereux zerwała się szybko i pobiegła ku nowo przybyłéj.
— Pani jesteś córką doktora Devaux? zapytała.
— Tak pani, odpowiedziała Antonina.
— Jesteś tu sama?
— Sama jedna.
— Co to się stało, drogie dziecię? spytała matka Edmunda; jakim sposobem...
— Stało się, rzekła Antonina, rzucając się w objęcia pani Pereux, że przychodzę poprostu i szczerze zapytać cię, czy chcesz mnie przyjąć za córkę?
— Czy ja chcę!.. tak chcę, — chcę, drogie dziecko; to mnie uczyni szczęśliwą i dumną!
Mówiąc to, pani Pereux wprowadziła Antoninę do swego buduaru, zdejmowała jéj szal i okrycie, prosiła ją siedzieć i sama obok niéj usiadła, mówiąc:
— Kochane dziecko, opowiedz mi co cię tu sprowadza. I wpatrywała się z zajęciem w młodziutką przybyła, która od kilku dni tak bardzo zajęła jéj syna.
— Czy pan Pereux jest w domu? spytała Antonina.
— Nie, ale zaraz przyjdzie.
— Widziałaś go pani dzisiaj?
— Widziałam.
— Nic pani o mnie nie mówił?
— Nie, z wyjątkiem że panią kocha, nieprawdaż? A pani czy kochasz go także?
— Byłażbym tu, gdybym go nie kochała? Prosiłaż bym cię pani, abyś była moją matką, gdybym nie była zdecydowaną zostać jego żoną? Tak, kocham go pani, a ponieważ jego szczęście zależy odemnie, chcę aby był szczęśliwy.
— Jesteś zachwycająca. Co ja mogę dla ciebie uczynić, dla ciebie, która kochasz mego syna? Mów moja śliczna, a wszystko co będę mogła uczynię.
— Rozmawiał téż on z panią o mnie?
— O niczem innem nie mówi; sądziłam że jesteś piękną, choć nie tak jak jest w rzeczywistości. A! opowiedz mi, jak to się stało iż sama jedna przybywasz do mnie bez swego ojca albo ochmistrzyni
— To bardzo proste; przyrzekłam moją rękę synowi pani.
— Kiedy?
— Dziś rano.
— Widziałaś go?
— Nie, ale widziałam jednego z jego przyjaciół.
— Gustawa?
— Zdaje mi się. Pan Gustaw powiedział mi, że Edmund... iż pan Pereux poprawiła się rumieniąc, nie może być szczęśliwy jeżeli nie będzie moim mężem, przsięgłam więc, iż będę jego żoną, posłałam mu pierścionek mojéj matki, świętéj kobiety tak jak ty pani.
— Nic o tem nie wiedziałam.
— Poco trzymać na wodzy swoje uczucia? Twój syn pani mnie kocha, wiem o tem; ja go kocham, on wie o tém... Dla czego nie należeć od razu jedno do drugiego, na co opóźniać dobrowolnie nadejście szczęścia? Jest przysłowie, które mówi: „lepiej późno jak nigdy”, — ja znam jedno, które jest daleko prawdziwsze: „lepiéj wcześniéj jak późno”.
— Zachwycające dziecko!... zawołała pani Pereux, wzruszona tą szczerością bez troski i niewinną.
— A więc, ciągnęła daléj Antonina, kazałam powiedzieć panu Pereux, iż będziesz mogła od jutra przyjść prosić ojca o moją rękę i udałam się do gabinetu jego, aby go uprzedzić o wszystkiem co zaszło.
— I cóż powiedział p. Devaux?
— Powiedział że jestem szaloną, że nie można kochać człowieka którego się zna od czterech dni, z którym się nawet nie rozmawiało i odmówił mi krótko tego o com go prosiła, dodając iż jeżeli nalegać będę, to odda mnie do klasztoru.
— A wtedy?...
— A wtedy, — ponieważ uczyniłam już przysięgę ze szczerym zamiarem dotrzymania jéj i ponieważ nic w świecie nie mogłoby nakazać milczenia głosowi mego serca, włożyłam na siebie okrywkę i kapelusz i postępując na palcach, aby nie być słyszaną, zeszłam ze schodów, wsiadłam w powóz i przyszłam tu pani, zapytując cię powtórnie: „czy chcesz zostać moją matką”?
Mówiąc to, Antonina ściskała po raz wtóry panią Pereux.
— Tak więc, ojciec pani nie wie gdzie się obecnie znajdujesz?
— Jeżeli pozwolisz mi tu pani pozostać, zawiadomię go o tem.
— Przyjdzie po ciebie i zabierze do domu.
— Nie pani — odpowiedziała Antonina.
— Tak myślisz?
— Jestem tego pewną, znam mego ojca; trochę pokrzyczy, ale — w ostateczności zrobi to co ja będę chciała.
Z tem wszystkiem to co pani robisz jest wielkiéj wagi?
— Jakto?
— Uciekać od własnego ojca.
— Aby się udać do ciebie pani. Czy jest w tém co złego? Nie jestem-że u ciebie tak bezpieczną jak u mego ojca?
— Co za anioła mój syn mieć będzie za żonę!
— Jacy my wszyscy będziemy szczęśliwi!
Antonina i pani Pereux kochały się już tak serdecznie jak gdyby się oddawna znały.
— Teraz napisze do mego ojca, zaczęła panna Antonina.
— Poczekaj, moje dziecko, zastanówmy się, odpowiedziała pani Pereux biorąc za rękę Antoninę, — czy ojciec twój nie rozgniewa się skoro zechcesz posługiwać się takiemi środkami dla dojścia do celu? Skromny list, dla osiągnięcia tak ważnéj rzeczy, to mało.
— I cóż robić?
— Zdaje mi się iż wszystko pogodzimy, jeżeli będziesz posłuszną mojéj radzie.
— Mów pani, mów.
— Pojedziemy zaraz do p. Devaux; powiem mu, iż cię odprowadzam, prosząc go o twoją rękę dla Edmunda. Zobaczy, iż projekt twój nie jest dzieciństwem. Opowiem mu moje położenie majątkowe i mego syna to nigdy nie szkodzi, — i wszystko pójdzie jak z płatka.
— Chodźmy rzekła Antonina, kładąc na siebie okrycie i kapelusz.
W chwili kiedy obie kobiety zabierały się do wyjścia, służący otworzył drzwi mówiąc:
— Pan Devaux.
Doktór wszedł. Był blady. Nie trudno było spostrzedz iż był pastwą gwałtownego wzruszenia, ale uśmiech usiadł na jego ustach, jak skoro zobaczył Antoninę.
— Sprawiłaś mi wiele boleści, Antonino!.. to było jego pierwsze słowo.
I w istocie, p. Devaux zmuszony był oprzeć się na krześle, aby nie upaść. Był cały w potach. Antonina pobiegła ku niemu, rzucając się na jego szyję.
— Sądziłeś żem umarła dobry ojcze? pytała go śmiejąc się.
— Można-ż wiedziéć czego się spodziewać po takiem jak twoje usposobieniu? Gdybym cię tu nie znalazł, nie wiedziałbym już co robić. Wybaczy pani, rzekł zwracając się do pani Pereux, mój niepokój, który jest przyczyną żem zapomniał zwrócić się naprzód do ciebie; ale jesteś matką więc czujesz jaką boleść sprawia zniknięcie dziecka.
— Siadaj doktorze, odezwała się p. Pereux. Miałyśmy właśnie udać się do pana, ale ponieważ domyśliłeś się iż córka pańska jest u mnie, tem lepiéj pomówimy tu.
— Tak więc, przerwała Antonina uśmiechając się i stawiając na stronie laskę i kapelusz doktora, odgadłeś od razu iż jestem u pani Pereux?
— To było moją ostatnią nadzieją — odpowiedział ocierając pot z czoła.
— Jak ci jest gorąco, mój biedny ojcze! zawołała Antonina. Widzisz więc ilu to złego może być sprawcą, kto usiłuje dotrzymać swojéj przysięgi.
I w téj chwili młoda dziewczyna usiadła u stóp swego ojca, mówiąc mu po cichu:
— Ani słówka mój ojcze, o chorobie p. Pereux, albo nie będziesz miał córki.
— No, doktorze, rzekła matka Edmunda, odmówisz mi szczęścia zostania matką tego pięknego dziecka?
— Co téż mówiła Aniela nie znalazłszy mnie w domu? zapytała Antonina, która lękając się aby pani Pereux nie podejrzywała ani chwili, prawdziwéj odmowy jéj ojca, postanowiła całą tę sprawę w śmiech obrócić.
— Zemdlała naprzód trzy razy i pozostawiłem ją całą we łzach.
— Wytłomaczę ci to wszystko.
— Więc ty rzeczywiście kochasz tego młodego człowieka? zapytał p, Devaux biorąc swoją córkę na kolana.
A w pocałunkach, któremi obsypywał młodą, dziewczynę zawierała się cała radość z uspokojonej obawy.
— Widzisz to dobrze, mój ojcze, ponieważ dla niego zgodziłam się na sprawienie ci przykrości, jakiéj ci jeszcze nigdy nie sprawiłam i jakiéj ci już nigdy nie sprawię, jeżeli zgodzisz się na oddanie mu mojéj ręki. Dla czegoś mi nie wierzył, kiedym ci wyznała moje postanowienie? Wszystko to nie byłoby nastąpiło.
— Doktorze, prosiła z kolei pani Pereux, daj się zmiękczyć. Te dzieci kochają się, niech się pobiorą... Będziemy mieli, ty więcéj jednego syna, ja więcéj jedną córkę.
Ten biedny pan Devaux, znając egzaltowany charakter swojéj córki, tak bardzo obawiał się aby sobie co złego nie zrobiła — i tak był uszczęśliwiony tem że ją nareszcie zobaczył, że nie miał odwagi odmawiać.
— Ponieważ tak chce Antonina, rzekł, ponieważ przysięgła sobie i przyszła prosić panią aby twoje przywiązanie zastąpiło jéj moje, — niech się stanie według jéj woli.
Pani Pereux, schwyciła rękę p. Devaux i poniosła ją do ust swoich.
— Będę ci obowiązana spokój mojego syna zawołała ze łzami w oczach i nie zapomnę ci tego nigdy...
Kiedy to mówiła, Edmund wszedł i zatrzymał się zdziwiony widokiem, jaki ukazał się jego oczom.
— Uściskaj swojego teścia, rzekła mu pani Pereux, wszystko już ułożone.
Edmund rzucił się w objęcia doktora, poczem poszedł do Antoniny.
— Po raz to pierwszy pani przemawiam do ciebie, a już mam prawo wyznać, iż cię kocham.
— Czyś mi pan tego nie napisał? rzekła Antonina pokazując list i wyciągając rękę ku swemu narzeczonemu.
— Doktorze, rzekła pocichu pani Pereux, zbliżając się do p. Devaux, ani wiesz jak mnie szczęśliwą robisz. Czy uwierzysz iż dotąd, obawiałam się, czy Edmund nie jest dotknięty tą samą chorobą piersiową co i jego ojciec.. Ale od chwili, w któréj pan, doktór oddajesz mu swoją córkę, obawy moje ustępują. Szczęśliwy ta dzień dla mnie.
— Niczego nie trzeba się obawiać, odpowiedział pan Devaux.
Potem dorzucił cicho mówiące do siebie:
— Trzeba go teraz ocalić, Nasze szczęście złączone jest z życiem tego młodego człowieka. Będzie to walka między naturą i mną; Bóg mi dopomoże.


III.

Małżeństwo przyszło więc do skutku i zostało pobłogosławione w kościele Ś-go Tomasza z Akwinu.
Cały kościół był przepełniony. Nigdy jeszcze pani Pereux nie była tak ufną w życie. W istocie, od téj chwili sądziła, iż nie potrzebuje się niczego obawiać dla Edmunda.
„Jak piękną jest panna młoda!” mówiła jakaś jejmość i miała racją; albowiem Antonina kochająca, wzruszona, dumna z tego co uczyniła, marząca o nieznanym szczęściu przy boku swojego małżonka, niepomna na przepowiednię, — ukazała się w całym blasku swojéj piękności.
Nie wypuszczała ręki Edmunda, który uśmiechał się do niéj ciągle „Jaki blady jest pan młody!” mówiła druga, to pewno wzruszenie.
— Wzruszenie nie sprawia takiéj bladości, replikowała jakaś tłusta matka. Kiedym szła zamąż, byłam także wzruszona, ale zapewniam was, iż nie byłam tak blada. On jest zapewne chory, — ten chłopiec.
— Biedny młodzieniec! mówiła trzecia.
— A szkoda... oboje tak piękni.
Nichetta słyszała to wszystko; albowiem, jak tego się pewno domyślacie, była obecną na całéj ceremonji i to co słyszała krajało jéj serce.
„Jakże gorąco dziękuję Bogu, myślała sobie, iż nikt tego nie powie o Gustawie“.
I modliła się za swoim przyjacielem, ponieważ nie miała potrzeby modlić się za swoim kochankiem.
Po skończonym obrządku, udano się do pani Pereux, dokąd sproszono kilku przyjaciół i dzień ten spłynął na powinszowaniach i życzeniach wszelkiego rodzaju.
Jednéj Nichetty brakowało na weselu, chociaż była ona pierwszą, która otrzymała zaproszenie od pani Pereux. Matka Edmunda dowiedziawszy się o wszystkiem co młoda modniarka zrobiła dla jéj syna, uważałaby się za niewdzięczną, gdyby jéj nie miała prosić na uroczystość, którą jéj w części zawdzięczała. Ale Nichetta była czemś więcéj jak dziewczyną z sercem, ona była dziewczyną z rozumem i dla tego to nieprzyjęta zaproszenia pani Pereux.
Gustaw, który zrozumiał całą delikatność téj odmowy, przyrzekł swojéj kochance przyjść przepędzić z nią resztę dnia tego.
Wieczorem, Antonina i Edmund udali się do swoich pokoi, które najęto nad pokojami matki, a pani Pereux nie wcześniéj się spać położyła, aż poleciła siebie i swoich jeszcze raz Stworzycielowi świata.
Pierwiastkowe był zamiar przepędzić lato na wsi; ale p. Devaux, dla którego wyleczenie zięcia było kwestją życia i śmierci, poradził inaczéj swojéj córce:
— Powiedz że wolisz zostać w mieście, abym miał ciągle Edmunda przed oczami i mógł go konsultować dowolnie. Zobaczymy pod jesień, czy potrzebnem będzie, abyś miała fantazją udania się do Włoch.
— Mój ojcze, pytała Antonina, jeżeli można ocalić Edmunda, kiedy o tem wiedzieć będziemy?
— Jeżeli ma mi się powieść, odpowiedział p. Devaux, w przeciągu roku jednego Edmund będzie zdrów zupełnie.
Zdecydowano więc, iż zostaną wszyscy w Paryżu i pan Devaux wziął się do dzieła przy pomocy swojéj córki i Gustawa. Wyleczenie Edmunda stało się zajęciem wszystkich, którzy go otaczali, z wyjątkiem jego matki, która oddana cała temu bezgranicznemu zaufaniu, które Bóg często udziela rodzicom, śmiała się ze swoich obaw i zasypiała każdego wieczora, z myślą o téj słodkiéj rzeczywistości.
Co do Edmunda, to nie powątpiewał on, jakiego starania był przedmiotem. Urządził swoje życie na dwa lub trzy lata, i nie myślał o dalszéj przyszłości.
Jedyna jego troską było: ukryć przed matką to co nie było dla niego tajemnicą i kazać o tém zapomnieć choć na chwilę żonie.
Znaliście też kiedy suchotników, świadomych swojego stanu? Czy nie zauważaliście iż dla nich życie ma powaby nieznane zupełnie tym wszystkim, którzy długo żyć mają? Ich oczy, przed któremi Bóg roztacza już część swojéj wieczności, przenikają ludzi i wszystkie przedmioty w sposób odrębny, który je poetyczniejszemi czyni. Więcéj patrzą oni swoją duszą, jak swojem sercem. Uczucia u nich mają jakąś elektryczną krótkotrwałość. Przedmioty, które poruszają innych przy pomocy dedukcyi, ich poruszają od pierwszego wejrzenią. Rzekłbyś że dusza, zbyt ścieśniona w ich piersi, usiłuje ciągle wznieść się, i że z wysokości w które przenika, rozróżnia to, co uchodzi przed wzrokiem zwykłego śmiertelnika. Ona żyje wyżéj jak ich ciało — i to właśnie tłomaczy ich łatwą śmierć; albowiem kiedy ostatnia godzina nadejdzie, część nie materjalna ich istoty, będąc już oddawna oddzieloną od swego cielesnego powijaka, uwalnia się z ciała bez wysiłku, bez boleści i porzuca je tak lekko jak się porzuca ciężkie ubranie.
Jakeśmy to już powiedzieli, mając przeznaczone żyć krócéj, mają oni zdolność żyć prędzéj. Ze wszystkich chorób, które Bóg uczynił towarzyszkami człowieka, a które zmniejszają nasze siły za każdym postawionym przez nas krokiem, najpoetyczniejszą, najsłodszą, najsympatyczniejszą, — są bez wątpienia suchoty. One jedne tylko mają bezpośredni wpływ na duszę; a gdy wszystkie inne są prostemi cierpieniami materjalnemi, one jedne są dowodem niematerjalności duszy. Stworzyły już wielu poetów.
Ci, którzy dotknięci są suchotami czują nieustającą potrzebę zbliżania się do natury, tego pierwszego źródła życia. Dla nich, drzewa mają cień wyjątkowy, ptaki mają śpiew dla nich tylko pojętny, słońce — światłość nieznaną innym ludziom. Widzą dobrodziejstwa Boga tam, gdzie każdy inny widzi zwykłą rzecz. Ich twarz przyobleka się w melancholijną poezją umysłu. Dla cierpienia mają litość, którą sami wzbudzają. Są wyrozumiali, a przebaczenie jest na ich ustach, ponieważ są blizkiemi Pana. Jeżeli natura dała im zdolność łatwego otwarzania uczuć, które w nich życie wywołuje, to ich talent staje się nagle gienjuszem, przyjmuje na siebie cerę bladą i przezroczystą jak promień gwiazdy, utrefioną jak niewidzialny aromat ukrytego kwiatka. Słuchajcie Belliniego, czytajcie Millevoy’a, a znajdziecie w muzyce pierwszego i w wierszach drugiego to nieokreślone uczucie żałosne i melodyjne, które było ich życiem całem.
Ponieważ wiedzą iż przyszłość jest im zamkniętą, mówią oni ciągle o przeszłości. Promień oświecający ich drogę sięga aż do téj chwili, w któréj ich umysł nie był jeszcze otwartym, dla przyjęcia tego co teraz widzą i przypominania sobie tego co teraz przypominają. Przypominają sobie wszystko mimowoli, ponieważ ich pamięć bierze początek w ich sercu. Poezja przywiązana do ich choroby jest tak wielka, że kiedy umrą, a wieść o tém rozejdzie się po świecie, ideja śmierci ponuréj i wybladłéj bynajmniéj nie nasuwa się umysłowi. Kiedy się słyszy mówiących: osoba ta umarła na suchoty, to wyobraża się ją sobie skostniałą, ale raczéj pod postacią snu niż w nieruchomości grobu. Obraz nie zeszpeca się w umyśle: cudowny przywiléj młodości, która żyje nawet po śmierci. Dla tego starożytni mieli uszanowanie dla zmarłych młodo. Uważali ich za ukochanych od bogów; zasypywali ich groby kwiatami jak łoże małżeńskie i chętnie o nich wspominali w swoich szczęśliwych chwilach. Te młode cienie przechodziły około nich nie przerażając umysłu, na podobieństwo tych niebieskich chmurek, co nie wstrzymane biegną pod lazurem letniego nieba; odziedziczyliśmy to po starożytnych, i kiedy wspominamy sobie naszych ubyłych przyjaciół, pamięć nasza zatrzymuje się najchętniéj na tych, którzy pożegnali ziemię niedosięgłszy starości. Łzy, które im ofiarujemy są tak młode jak i oni i trudno znaleść czterdziestoletniego człowieka, który opłakując stratę swojego dwudziestoletniego przyjaciela nie powiedział pewnego dnia, dumając nad biedą pozostałych ludzi na ziemi: „szczęśliwy ten, kto umarł w kolebce swoich marzeń”.
Nakoniec i to jest największym darem danym im od Boga: — suchotnicy umieją kochać.
Jakikolwiek będzie przedmiot ich miłości, ukochają go goręcéj, aniżeli kto inny. Znajdują w kobiecie to, czego w niéj poeci szukają i co Stwórca w niéj złożył. Ich miłość jest mieszaniną rozmyślania i wdzięczności. Może ona wraz z niemi umrzeć, ale się nie zestarzeje. Natura dała im dla kochania niezwykłą energję, która przyśpiesza często samą śmierć. Ogień jest zbyt wielki na ognisko i dla tego niszczy je. Źródło przy którém chcą ugasić pragnienie utopi ich napajające.
Ale aż do chwili, w któréj śmierć ich zetnie szukać zawsze będą dla przyciśnięcia do serca, ręki ukochanéj istoty. Kochać będą nakoniec tak, jak wszystkie kobiety chciałyby być kochane. Ich miłość będzie wiecznem wspomnieniem, albowiem nie będzie miała czasu wyziębić się i niedosięgną oni epoki, w któréj mężczyzna może z obojętnością spoglądać na ukochaną niegdyś przez siebie kobietę. Opuszczą świat myśląc, iż mogliby zawsze tak kochać. Usną w marzeniach duszy. Znikną, jak piękny wiosenny poranek ze śpiewem, z kwiatami, niewidząc opadających liści, ani ulatniających się zapachów pod powiewem zimy.
Tak Edmund kochał Antoninę.
Co za wdzięk był w przepędzonym razem przez nich czasie, zapominających o świecie, zapominanych od niego i oddanych bez ograniczenia jedno drugiemu!..
Kiedy ujrzał Antoninę w kościele przypominacie sobie wszystkie nadzieje, które zrodziły się w jego sercu: „Może nastąpi ten dzień że będzie ona moją“ mówił do siebie. Ten dzień nastąpił: Antonina była jego. W epoce tamtéj, niewiedział on ku jakiemu kroczył przeznaczeniu, teraz je już znał i jedna chwilka ukradziona miłości, zdawałaby mu się kradzioną jego własnemu szczęściu.
„Ona jest moją, mówił do siebie, ale ja jestem jéj aż do chwili w któréj mnie śmierć nie zabierze”. I kochał Antoninę wszystkiemi swojemi władzami, całą swoją siłą, całem sercem. Wszystko u niego było dla tego pięknego dziecka, a na jéj widok drżał on od stóp do głowy. Kiedy się zbliżała, oczy jego nie spuszczały z uwagi najmniejszego jéj ruchu, serce mu gwałtowniéj uderzało w piersi, usta otwierały się jak do śpiewu, myśli młode obudzały się w nim i słyszał echo ich czystych melodyi, radosnych i szemrzących jak fujarki w gaiku. Nic nie było mu obojętnem w jego żonie, a jego dusza podnosiła ją ciągle. Kazał jéj urządzić pokoik rozkoszny i wyborny jak gniazdko; pragnął w nim zamknąć całą naturę. Mury i pułap znikły pod materją, a noga stąpała po wełnianych dywanikach. Ptak mógłby fruwać od jednego końca do drugiego téj aromatycznéj klatki, nienarażając wcale swoich skrzydeł na obicie. Wszystkie meble były z materji miękkie jak mech. Nikt nie znalazłby cala drzewa w tym pokoju, a wzdłuż obicia pięły się naturalne kwiaty bez zapachu, ale bogate barwami i myślą.
— Nie chcesz jechać na wieś mówił jéj Edmund, to ja chcę aby wieś przyjechała do ciebie i to nie tylko w lecie, ale i w zimie.
Po całych godzinach nasi młodzi zakochani przesiadywali w tym cienistym pokoju, którego zapuszczone żaluzje i zamknięte okna przepuszczały tylko półcienia, podobne do zmroku czerwcowego. Edmund nie chciał aby obca ręka dotknęła nawet sukni Antoniny.
— Dopóki ja żyję, mawiał, nikt, nawet służąca nie dostąpi do ciebie. To nie jest wynikiem zazdrości, tylko egoizmu. Zdaje mi się, że dotknięcie obcych zmniejszyłoby wartość twą w moich oczach.
Dla tego też, kiedy Edmund wychodził ze swoją żoną, chciałby ją zanieść aż do samego powozu lękając się, aby niedotykali ziemi swojemi nogami. Okrywał ją najstaranniéj, aby ukryć tę piękność, która nienależała i nie powinna była należeć jak tylko do niego. Układał ją w pojeździć jak dziecko, mówiąc stangretowi, kiedy go pytał gdzie mają jechać: „na pole.”
Zazwyczaj wieczorem odbywano te przejażdżki. Do drugiéj godziny zwykle sami pozostawali i wtedy świat do nich należał. Kiedy niekiedy Edmund prosił jéj aby co zaśpiewała, a nim śpiew ukończony został, przytłumiał go zwykle pocałunkiem na ustach młodéj żony.
Kiedy powrócili z przejażdżki, Edmund układał swoją żonę do snu. Pewnego wieczoru podczas gdy Antonina spała, pobiegł zakupić wszystkie róże, jakie były na targu i rozrzucił je po łóżku swojéj żony.
Kiedy się obudziła była zasypaną kwiatami.
Nie wiedział już co ma dla niéj wynaleźć.
Urządzał jéj życie w taki sposób, w jaki je sobie urządzają kreolki. Był dla niéj tém, czém by nie mogło być dwudziestu niewolników. Po całych godzinach wpatrywał się w nią uśpioną, mówiąc do siebie:
— Ona jest moją. To ciało i te wdzięki do mnie należą. To młode łono, które unosi się z lekka jak listek poruszany poranną rosą, te ramiona białe i kształtne jak Wenery z Milo, te oczy zamknięte snem, które szukać mię będą jak się roztworzą, te usta otwarte jak pudełeczko pereł, dozwalające widzieć to, co w sobie zawiera, te długie czarne włosy, roztaczające się jak fala z hebanu... wszystko to jest moje i moje wyłącznie... Nikt przedemną nie powiedział téj zachwycającéj istocie tego, co ja jéj codziennie mówię. Jedno ona zna tylko nazwisko mężczyzny, t. j. moje. Ona żyje mną tylko. Gdzie znaleść większą rozkosz, zupełniejsze szczęście, pewniejszy zachwyt!..
Poczem Edmund, który pozwolił swoim myślom swobodnie płynąć, mówił znowu:
„I pomyśleć sobie, iż pewnego dnia muszę to szczęście porzucić!. Co się z nią natenczas stanie? Pozostanie téż ona wierną mojéj pamięci, albo téż może ta potrzeba kochania, którą nierozważnie wlewam w jéj duszę, zapanuje nią tak dalece, iż zapomni mnie dla innego?.. Okropna myśl! inny mężczyzna ma posiadać tę kobietę, którą ją posiadam... Ma ona mu mówić to samo, co mnie mówi... Będzie on mógł wpatrywać się, jak ja teraz, we wszystkie bogactwa jéj piękności! Za przebudzeniem, spojrzenie Antoniny szukać będzie twarzy, która nie będzie moją, jéj ręce ściskać będą rękę, która także nie będzie moją, podczas gdy ja blady i zeszpecony leżeć będę w zimnéj ziemi zapomniany przez nią... Moje imię przypominać jéj tylko będzie obowiązek, a ona sama przyjdzie tylko od czasu do czasu, jakby przypadkiem, rzucić girlandę na mój grób samotny. To nie podobna! a z tem wszystkiem to jest prawdopodobne, albowiem jest właściwością serca, iż usiłuje ono zapomnieć o tem co kochało, jak skoro wspomnienie tego obudzi w niem prawdziwą boleść. I to nastąpi za trzy lata, może za dwa... dwa lata które upłyną jak dwie minuty! Dla czego, dowiedziawszy się o téj fatalnéj konieczności, nie uciekłem daleko nieoglądając się po za siebie? po cóż rozpocząłem szczęście, przy końcu którego nie będę mógł chodzić i które mi dozwoli umrzeć ze złorzeczeniem i łzami? Gdzie znależć człowieka, któryby mi przysporzył życia wlewając swoją krew młodą i żyzną do mojéj? Tylu jest ludzi żyjących bezużytecznie...
’To mówiąc chwytał się za piersi i budząc Antoninę wołał:
„Powtórz mi, iż mnie kochasz, i że czy umrę czy żyć będę, pozostaniesz wierną mojéj pamięci i miłości”.
Młoda kobieta rzucała się w objęcia swego męża, a smutek ten, jak wszystkie podobne jemu, znikał pod wpływem jéj spojrzeń.
Co do Antoniny, to była ona tak szczęśliwą, jak tylko istota ludzka szczęśliwą być może. Od chwili w któréj poszła za mąż, zdawało jéj się iż dusza jéj zamieszkiwała świat nowy, — oddychała świeżem powietrzem, pełnem nieznanych woni, jak gdyby dla niéj wyłącznie stworzonych. Ta ciągła miłość, któréj była przedmiotem, a która jéj się niedawno przed tem objawiła, przysposobiła całą jéj istotę do gorących wymagań życia.
Antonina była gnana życiem jak obłokiem.
Wszystko około niéj było słodkiém, posłuszném promieniejącém. Jak łabędź przesuwała się w lazurze, a kiedy czasami, na podobieństwo męża swego, zaczynała lękać się przyszłości, ojciec uspokajał ją słowami:
— Miéj nadzieję, wszystko pójdzie dobrze.
Ale smutne myśli powracały bardzo rzadko; życie jéj bowiem płynęło we mgle radości podobnéj de téj mgły porannéj, co zstępuje ze świtem na ziemię i przez chwil kilka zasłania najbliższy oku horyzont.


IV.

Czy myślicie, że może sobie kto powiedzieć:
Tyle albo tyle mam jeszcze do przeżycia; przeżyję ten czas najszczęśliwiéj, a skoro śmierć nadejdzie, zastanie gotową ofiarę, która upadając, uśmiechać się będzie? Nie. Wierzyć w tak łatwe poświęcenie, byłoby to samo co zapoznawać naturę ludzką. Nigdy człowiek nie zgodzi się na zakreślenie granic swoim nadziejom.
Tak więc i tu bywały dnie, w których Edmund dumając nad przyszłością, nad tą przyszłością tak bliską od któréj spodziewał się szczęścia, a która każdodziennie umniejszała się zamieniając w przeszłość, — bywały dnie w których Edmund chwytał się za piersi i rwał sobie włosy... Ze dwadzieścia już razy miał zamiar lecieć do pana Devaux i wołać doń: „ocal mnie“, ale lękał się zawsze, aby nie usłyszał z ust doktora: „to niepodobna“. A to dla tego, iż od chwili, w któréj dowiedział się o całéj prawdzie, zaczął badać i zdawać sobie sprawę z symptomatów, na które dotąd nie zwracał uwagi, a które przedstawiały mu się teraz w całéj doniosłości. Ta bezsenność, te ustawiczne poty, ta wrażliwość, ciągłe pragnienia, to plucie krwią będące następstwem najmniejszego wzruszenia, ta niemoc, marzycielstwo, ta ociężałość, — wszystko to miało swoją przyczynę, a każde z nich unosiło cząsteczkę jego życia za każdym razem gdy następowało. To, co Edmund ukrywał niegdyś przed swoją matką, sądząc iż nie przepowiadało to żadnego nieszczęścia i lękając się niepokoić ją dla drobnostki, ukrywał przed nią i teraz, pragnąc, aby nie poznała nigdy straszliwéj tajemnicy choroby swojego syna. Zresztą, miała ona zaufanie w Bogu bez granic i to tak wielkie, że kiedy wychodziła z Antoniną możnaby ją raczej wziąć za jéj siostrę aniżeli za teściowę. Można by było sądzić, iż Bóg jéj umniejszał lata, w miarę tego jak się starzała.
Antonina robiła to, czego jéj mąż nieśmiałby uczynić: prawie codziennie wybadywała pana Devaux, a ten działając na swojego pacjenta przez pośrednictwo córki, nie powiedział jéj jeszcze, iż należała wątpić.
Tak upłynęło pięć miesięcy, pięć miesięcy podczas których Edmund wiódł życie któresmy opisali, życie miłości przeplatanéj obawami. Po upływie tego czasu, spojrzawszy on po za siebie rzekł: „pięć miesięcy przeżytych! to ćwierć mojéj przyszłości”.
Nadeszła jesień.
— Zabierz twego męża do Nicei, rzekł pan Devaux do swojéj córki, każ mu tam wykonywać to wszystko, co ja mu przepiszę i udzielaj mi o nim wiadomości co ośm dni. Za nadejściem Marca, będziemy wiedzieli, czego się mamy spodziewać.
W towarzystwie pani Pereux, Edmund i Antonina wyjechali niebawem. Edmund pragnął tego, czego chciała Antonina, a pani Pereux tego, czego pragnął jéj syn.
Gustaw miał zamiar także im towarzyszyć, ale nie mógł z sobą zabrać Nichetty, a zbyt trudnem wydawało mu się wyjechać samemu. Zresztą Edmund mając Antoninę, nie potrzebował już tak bardzo przyjaciela. Pozostał przeto w Paryżu, przyrzekając Edmundowi pisać do niego często, co mu nawzajem przyobiecał Edmund.
Czytelnicy nasi łatwo zrozumieją, dla czego z takiém zajęciem śledzimy za naszym głównym bohaterem. Naszém zdaniem interes całkowicie jest po jego stronie. W historyi otaczających go osób, których charaktery dopełniają niniejszą książkę, nic nam nie przedstawia w téj chwili interesujących szczegółów. Gustaw kocha ciągle Nichettę i jest od niéj kochany; pan Devaux nie przestaje pielęgnować swoich pacjentów i odwiedza ich zwykle między jedenastą a trzecią; pani Aniela odważyła się przejść pięćdziesiąty drugi wiersz Zamku Kenilwort i doszła do miejsca, kiedy Tresylian spotyka się z Amy Robsart; pani Pereux nie przestaje żyć wyłącznie dla swego syna.
— Chciałabym jechać do Włoch, rzekła raz Antonina, niechcąc od razu powiedzieć iż Nicea miała być celem podróży; albowiem wyraz Nicea stał się niemal przestraszającym z przyczyny gościnności, jaką miasto to ofiarowywa wszystkim niewyleczonym chorym; — i wszyscy pojechali do Włoch niebawem.
Nicea jest ze wszech stron ocieniona i niedostępna, rozumie się dla niepogody. Oddycha się w niéj zawsze jednakowym powietrze. Atmosfera jest tu prawie zawsze nasycona tą wilgocią letnią, którą Gruber zalecał dla suchotników.
Przybywszy tu, Antonina udała iż znalazła miejscowość tak przyjemną, a powietrze tak miłe, iż niechciała daléj odbywać podróży.
— No to zostańmy tu, rzekła pani Pereux, nie domyślając się powodu tego wyboru.
— Więc wszystko już skończone, zawołał Edmund widać że nie ma już nadziei, kiedy twój ojciec Antonino przysłał mnie tu, abym nieco póżniéj umarł.
— Przeciwnie, mój przyjacielu, rzekła młoda kobieta rzucając się w jego objęcia, mój ojciec jest pełnym nadziei. Oddał cię pod moją opiekę, nie troszcz się tylko o nic, a będziemy mieli przed sobą jeszcze długie lata szczęścia...
Edmund najął mały domek, oddalony od miasta, który podobny był raczéj do szpitala. Domek cen, przyparty do pagórka, zielonemi swojemi okiennicami, odwrócony był do wschodzącego słońca. Najczystsze powietrze otaczało go, a zachwycająca ścieżka, ocieniona drzewami pomarańczowemi, prowadziła aż do Varu, miłéj rzeczki, która biorąc swój początek w Alpach, o pół mili od Nicei, rzucała się w objęcia Śródziemnego morza.
Kto widział te prześliczne rzeki południowych krajów, przezroczyste, jak powietrze, które przerzynają, — popychające w spokojnym swoim biegu kwiaty, które letnie wiatry zachodnie unoszą z pośród brzegów, — temu nie trudno zrozumieć mitologją starożytnych i poetyczne ich zaręczyny z rzekami i strumykami, pod cieniem krzaków laurowych w świeżych rozpadlinach skał.
Życzeniem Antoniny było przedstawiać najpoetyczniéj w świecie życie Edmundowi i dla tego to, domagała się ona od swego ojca, wszelkich możliwych leczniczych środków, którychby mogła używać dla swojego męża, ale tak, aby tenże nie dostrzegł, iż jest pielęgnowanym.
Każdego więc poranku, za ukazaniem się jutrzenki, Edmund i Antoniną wsiadali na konie i kłusowali jużto wolniéj już prędzéj nad brzegiem rzeki, zastając prawie zawsze za swoim powrotem panią Pereux w łóżku, przyglądającą się wschodzącemu z po za pagórka słońcu.
Ranna ta przejażdżka nietylko miała na celu sprawienie przyjemności choremu. Zadaniem jéj było sfatygować chorego, aby przygotować jego organizm do zadowolenia dwóch najpotężniejszych wymagań natury: snu i głodu.
W nocy, lampa paliła się zawsze. Ta lampa, mająca z pierwszego wejrzenia zwykle przeznaczenie, rozgrzewała małą srebrną miednicę, z któréj wydzielała się niedostrzegalna para pomieszana ż woskiem tłustym i terpentyną, która czyszcząc powietrze sprowadzała Edmundowi sen spokojny i bezgorączkowy. To czem się posilał, przyczyniało się: również do leczenia.
Tak więc Edmund powinien był znaleźć zdrowie we wszystkiem: w swoich przyjemnościach, w jedzeniu, nawet w spoczynku; młodość, natura i w razie gdyby to wszystko nie pomogło, nadzwyczajne środki powinny były dokonać reszty.
Starania, któremi otoczono Edmunda, nie uszły jego uwagi, powiększając o wiele jeszcze miłość dla jego żony.
— Bardzo ci smutnem czynię życie, moje dziecko, mówił do niéj; aleć to nasze szczęście przyszłe zasiewasz i, jeżeli ci się uda, będziemy mieli bogate żniwo miłości i szczęścia.
Na te słowa łzy zraszały zwykłe oczy Antoniny, które ocierał wspólny pocałunek, pełny przyrzeczeń i rzeczywistości.
Zauważyliście zapewne, jak ja, iż chorzy zwykli chełpić się ze swoich chorób; są niemal niemi dumni, mogąc je znosić i mogąc uchodzić zz bohaterów fatalności.
Jestto jedyna pociecha chorych i trzeba ją im pozostawić, ponieważ nie mają ich za wiele. Znajdziecie lekki jéj odcień w liście, który Edmund napisał do Gustawa, a który tu w odpisie podajemy; albowiem sądzę, iż potrafimy się lepiéj wtajemniczyć w istotę rzeczy, zespalając naszą uwagę, z bezpośredniemi wrażeniami młodego człowieka.
„Mój drogi Gustawie! pisał pan Pereux, przyjechaliśmy do Nicei; — wszystko tu ma pozór życia i śmierci zarazem. Dziwnym jest widok tego miasta białego, miłego i wonnego, wesoło uśmiechającego się do natury, a przeznaczonego przecież do cierpienia i śmierci. Nicea jest dobrym obrazem choroby, którą w szczególności przyjmuje. Ta melancholijna słodycz, ta przezroczystość i bladość spojrzenia, tak zwykłe u tych wszystkich, którzy jak ja, przychodzą tu szukać polepszenia w zdrowiu, i ta silna roślinność, zbyteczna niemal, która wyrasta ze skały, będąc dobrym wyrazem życia ognistego i płodnego!..
Nasze życie jest bardzo proste. Dozwalam Antoninie pielęgnować mnie, według wskazówek jéj ojca i jéj serca. Czy te starania któremi mnie otacza, pomagają mi, czyli też nieprzestaję mieć nadziei, dość że zdaje mi się, iż wyglądam przyszłości spokojniéj. Nie jestem już tak blady jak w Paryżu i pozbywam się kiedy niekiedy moich posępnych bezsenności. Promień słońca wciska się między moje zwątpienia. Są rzeczy, których ty sam nie jesteś zdolny pojąć, ty, którego obszerne płuca, mogą się żywić powietrzem wszystkich krajów, ale z tem wszystkiem postaram ci się wywómaczyć, ponieważ przyniesie to małą ulgę mojemu cierpieniu.
Widzę istotnie wszystko co mnie otacza, w innych jak dawniéj kolorach. Od chwili w któréj dowiedziałem się o konieczności rozstania się z życiem — miłość, kwiaty, niebo, wszystkie te dary Boga, wydają mi się inaczéj, aniżeli wtenczas gdym sądził, iż będę ich mógł używać, przez długie jeszcze lata. Dom który zamieszkujemy, przyparty jest do małego pagórka, pełnego grot głębokich i porosłego karlemi drzewami. Często, kiedy słońce najgoręcéj parzy, jak gdyby dla dowiedzenia sobie, iż mogę walczyć ze zmęczeniem, pod którem upadają najsilniejsi, często mówię, błądzę po téj małéj pustyni, chodzę tu i owdzie z odkrytém czołem, wsłuchując się we wszystkie odgłosy i szumy, które tam panują. Jestem sam, wchodzę zazwyczaj do jakiéj świeżéj czeluści, gdzie siadam, czując oziębiający się pot na mójém czole. Zapytuję w tedy sam siebie! „czy to nie zaszkodzi mi przypadkiem co ja czynię”? i odpowiadam: „jeżeli nie zaszkodzi, to znaczyć będzie iż nie jestem jeszcze na śmierć skazany”. Zaprawiam się do życia, wznosząc sam sobie na drodze przeciwności, zamiast przepędzać mój czas na wystrzeganiu się ich. Są chwile, w których zdaje mi się, że natura sama może leczyć choroby, jakie od niéj pochodzą; wtedy biegam, jeżdżę konno, piję i jem co mi do głowy przyjdzie, i potem się badam. I nie tylko że więcéj nie cierpię, ale cierpię daleko mniéj.
Byłbym tak szczęśliwy, gdybym mógł żyć kochający, jak kocham i tak kochany! Gdybyś wiedział jakiego anioła Bóg postawił na mojéj drodze!.. Wiesz co, że często lękam się, aby moje życie, nie było zbyt długiem.
Niebo dla tego tylko ofiarowało mi taką towarzyszkę, że w litości swojéj zrozumiało, iż dusza moja, będzie potrzebowała w krótkich, pozostających mi do przeżycia chwilach, oprzeć się na drugiéj, sympatycznéj duszy. O jakbym teraz pragnął żyć dla Antoniny!.. Mam w duszy niewyczerpane źródło czułości. Choćbym z nią ze sto lat przeżył, jeszczebym nie miał dość czasu dla dowiedzenia jéj mojéj miłości.
Widzę naokoło siebie ludzi w moim wieku zdrowych i żonatych, którzy przepędzają swoje życie na niepojętych zajęciach; mężów kobiet młodych i pięknych a ambitnych i szulerów, którzy wolą nic nie robić, jak pozostawać u ich stóp. Może-ż być z tém wszystkiem słodsze zajęcie w życiu, jak poświęcenie go kobiecie, którą się kocha?.. Zamiast przybliżać wszystko do przeznaczonéj im od Boga istoty, usiłują oni bezustannie, oddalić się od niéj. Znać po nich, iż przeczytali, w przeciągu jednego albo dwóch lat, całkowitą książkę swoich dusz, któréj każda karta jest rozczarowaniem?.. Jakżeżby oni dobrze pojęli szczęście tego życia, gdyby fatalność, ukazując im pewien oddalony termin, odezwała się do nich w te słowa: „Daléj jak dotąd nie dojdziecie!..“
Odkąd kocham Antoninę, kocham daleko więcéj moją matkę i pojmuję jéj olbrzymie poświęcenie dla mnie. Kto jéj przeszkadzał, w jéj wieku, po śmierci ojca, iść powtórnie za mąż, by szukać w miłości, któréj nie doświadczyła nigdy, rozkoszy, które chciała ona znaleźć tylko w pielęgnowaniu swojego dziecka, a dla których, zdaje mi się, można przecież porzucić wszystko. Czy, po mojéj śmierci, Antonina postąpi tak jak matka? Ta miłość, dla któréj zapomina jedno o drugiem, czy przeżyje śmierć jednego z nas? Straszliwe powątpiewanie! Ale zbytecznem byłoby wymagać po niéj przysięgi, która by ją przykuła do mojéj pamięci, tak jak do mnie samego, a któraby stała się wyrzutem, gdyby jéj nie dotrzymała!.. Przeciwnie, domagam się jednego tylko od Boga: szczęścia tego czystego dziecka, które mi poświęciło kwiat swojéj młodości i młodość swojéj miłości. Mogę umrzeć, inny może ją pokochać i zostać pokochanym przez nią, ale nikt nie będzie mógł, jak ja, zerwać skarbu jéj pierwszych wrażeń, ani jéj odkrywać tajemnicy pierwszej wymiany uczuć, nawet w pośród chwil szczęśliwych, które zawdzięczać będzie innemu.
Ty będziesz jéj przyjacielem, nieprawdaż? będziesz nad nią czuwał, będziesz utrzymywał ją w zwyczaju odwiedzania grobu mojego spoczynku; albowiem chociaż ja marzę jeszcze kiedy niekiedy o przyszłości, nie śmiem przecież mieć nadziei i zimna rzeczywistość mi ciągle przed oczy staje. Pamiętaj Gustawie, iż kocham cię jak rodzonego brata i że obowiązkiem twoim będzie opiekować się nią jak siostrą. Gdyby kiedy została zwiedzioną, ty powinieneś ją bronić, a mężczyznę, któryby ją oszukał, powinieneś zabić!..
„Po cóż ja o tem wszystkiem myślę?
„Kilka osób, chciało zawrzeć znajomość z nami, alem się temu oparł. Pocóż zawierać szczere przyjacielskie związki, kiedy niebędą one mogły być długotrwałemi, powiększając tylko smutek po utracie życia. Poco zawierać stosunki towarzyskie, które dla człowieka, zajętego, jak ja, dwoma myślami, nie mogą być ani pociechą, ani nawet rozrywką?
Przepędzać całe wieczory na grze w wista, albo w szachy, mnie, który w dwóch latach chcę być tak szczęśliwy, jak drugi w pięćdziesięciu, mnie, który mam matkę, żonę, takiego jak ty przyjaciela, a który mam czas ograniczony na to wszystko!
Rachuję jeszcze na lata, potem rachować będę na dnie, nareszcie na minuty... jak mój ojciec. Ileż on biedny musiał cierpieć, on który kochał tak, tak jak ja kocham! Ale czy w chwili śmierci miłość ta, stanie się dla mnie pociechą — albo zwątpieniem i czy przeżyte szczęście nie każę mi gorzko żałować, że nie mam przed sobą przyszłości?
Jakże ja cię muszę nudzić, mówiąc Ci ciągle o sobie.
Przepraszam mój przyjacielu; bądź spokojny, nie wątpię o tobie, jedyny powierniku moich poufnych zwierzeń.
Wyobrażasz sobie przyjemne i szczęśliwe życie, które tu pędzilibyśmy gdyby pan Devaux mnie ocalił. Przedłużać, do zwykłéj granicy życia, szczęście, która na minuty rachuję, nie byłoż-by to rajem na ziemi?
Umieścić swoje serce w schronieniu pomiędzy trzema uczuciami!...... módl się za mnie Grustawie...
Pisz do mnie często; donoś mi o Nichecie awojéj pokusie jasnowłoséj. Czy ją kochasz zawsze, czy ona cię zawsze kocha? Biedna Nichetta!.. musiała bardzo płakać w dniu, w którym napisany przez nią list dostał się do rąk moich!.. Temu to listowi, zawdzięczam moje obecne szczęście. Uściskaj to piękne dziecko odemnie i powiedz, że jéj nadeślę materję i szarfy wschodniego wyrobu, które kontrabandziści tu sprzedają,
Antonina posyła ci braterski pocałunek, złożony we czworo w tym liście”.
Antonina pisała do swego ojca.
„Mój dobry ojczę!
Od kilku dni, jesteśmy w Nicei. Pani Pereux kocha mnie jak swą córkę, a ja od chwili, w któréj jestem oddaloną od Ciebie, widzę iż kocham cię jeszcze bardziéj jak zwykle, jeżeli to jest możebne. Jestem szczęśliwą, bardzo szczęśliwą, mój ojcze; nie żałuj więc tego coś uczynił, tylko niezapominaj, iż od ciebie zależy uczynić to moje szczęście długotrwałem. Niech Edmud żyję, a wszystko pójdzie dobrze, albowiem gdyby mu się co złego stało, ja sama doprawdy nie wiem, co by się stało ze mną. Nie zaniedbuję żadnego twego przepisu i może być mylę się, ale sądzę iż Edmundowi jest lepiéj.
Nic nie może ci dać pojęcia o przywiązaniu do mnie mojego męża, w którego szczegóły lękam się tu wchodzić, aby cię nie uczynić zazdrosnym, mój dobry i wyborny ojcze; ale wiedz iż trudno jest, aby kobieta była tak kochaną, jak ja nią jestem. Mówią że doktorzy potrafią wytłómaczyć wszystko. „Ty który jesteś doktorem, wytłómacz mi uczucie, jakiego doświadczam dla mego męża. Jestto poświęcenie bez granic, podobne nieco do miłości macierzyńskiéj. Zdaję mi się, iż moja matka, kochała mnie tak, jak ja kocham Edmunda. To pochodzi zapewne z tego, iż jakkolwiek kobieta, jestem przecież silniejszą od niego i potrzebuje on ciągle mojéj opieki.
Jego choroba nastręcza mi dziwne myśli. Jednéj tylko rzeczy domagam się od Boga: ażeby Edmund wyzdrowiał, albowiem szczęście nasze, zależy od jego wyzdrowienia. Robię więc co mogę, aby skutek osiągnąć. Kiedy więc przez ciąg całego dnia niedoświadczy ani razu słabości, kiedy następuje chwilowa ulga, mająca pozory całkowitego przyjścia do zdrowia, czy wiesz ojcze, ja jestem wtedy zazdrosną. Zdaje mi się, iż chciałabym znów go ujrzeć chorym, ażeby mi cały znowu był oddany. Czyżby miłość nie była niczem więcéj jak wzniosłym egoizmem?
Nie gniewasz się na mnie, że kocham tak swego męża? przypomnij sobie, ileś ty kochał moją matkę?..
Antonina nie mogła szczegółowo określić swojemu ojcu uczucia, jakiego doświadczała dla Edmunda. Jéj dziewiczy wstyd rozumiał to dobrze, iż pewne uczucia nie mogą być powiernikami wszystkich osób bez obudzania w nich zazdrości. Było to już bardzo wiele z jéj strony, iż napisała to, cośmy przytoczyli wyżéj.
Co się jednak nas tyczy, to my możemy, bez obawy, słuchać opowieści téj miłości czystéj, poetycznéj, pełnéj uczucia i melancholii, wylanéj, poświęconéj jak przyjaźń siostry, inteligentnéj jak czuwanie matki. Byłoby zajmującem studjowanie téj kobiety młodéj, pięknéj, silnéj, pełnéj zdrowia, idącéj krok w krok za ukochanym człowiekiem, a wmawiającéj w siebie, iż egoizm pobudzał ją do téj miłości.
„W człowieku tym spoczywa moje szczęście; po jego śmierci, moje szczęście, moja siła, młodość, piękność, moje marzenia i miłość, wszystko to zniknie, — mówiła do siebie; on jest naczyniem, w którem złożyłam moje serce zbyt przepełnione, abym je sama jedna miała nosić. Z chwilą zbicia się naczynia, serce moje upadnie, zamieniając się w pustą skorupę.
Czasami mówiła sobie: Co za wartość mieć będzie dla mnie życie bez Edmunda? Wpatrywać się w drzewa i domy, żyć automatycznie pomiędzy niebem, niemającém dla mnie litości i ziemią, która mi zabrała — skarb mojéj przyszłości, dotykać bez czucia, patrzeć bez widzenia, słyszeć bez rozumienia, — oto czem jest życie pozbawione miłości? Kochać po raz wtóry! to niepodobna. Serce nie może zawrzeć w sobie dwóch miłości, — pęka utracając pierwszą. I pocóż żyć wtedy? Dlaczego nie być wierną po za grobem i będąc narzeczoną żywego, nie być narzeczoną umarłego? Co za dziwaczna obawa może powstrzymywać kobietę kiedy widzi jak ciężką ziemia opada na trupa jéj uwielbienia? Co to jest boleść poprzedzająca śmierć? Jest to kara samobójstwa. Czyż Bóg, który przebacza kobiecie przeniewierzonéj, może karać wierną, która towarzyszy swojemu mężowi aż przed sam trybunał Stwórcy! Nadzieja? Nadzieja, ten kwiat wieczny, nie rozkwita wcale na grobach.
„Gdyby pomimo moich wysileń Edmund umarł, umarłabym wraz z nim.
„Ale mój ojciec, mój dobry ojciec, coby począł gdybym go porzuciła?.. Tak, Bóg zawsze udziela zrozpaczonym istotom rozum, który ich przywiązuje do życia. Moja wierność ku Edmundowi, byłaby zbrodnią względem mojego ojca.
„Mój Boże, wołała wtedy Antonina padając na kolana, ponieważ tyle szczęścia i tyle istot przywiązanych jest do życia jednego człowieka, zechciéj mi Panie zachować go na długo.”
I jak gdyby Bogu spieszno było pocieszyć młodą dziewczynę, otrzymała wkrótce taki list od pana Devaux:
„Zdajesz się moje dziecię szydzić z twojego ojca pytając go o wytłomaczenie swoich uczuć. Doktorzy nie wyjaśniają wszystkiego, ponieważ prawie wszyscy są materjalistami, a nic nie wyjaśnią się wyłącznie przez materyę, ale zaręczam ci, iż gdyby jak ja posiadali córkę dozwalającą im patrzyć w niebie, — zdołaliby natenczas wytłomaczyć wiele rzeczy dotąd im wcale nieznanych.
Ja, który wierzę w Boga, jak we wszystko co jest prawdziwe i dobre, ja, który pragnę abyś była szczęśliwą żoną, ponieważ byłaś przywiązaną córką, a który wiem, iż szczęście twojego życia zależy od zdrowia Edmunda, ja ci to powiadam: dwa są sposoby uleczenia chorego, jeden zależy na działaniu na ciało, drugi na działaniu na duszę.
Do ciebie należy dusza Edmunda i pozostawiam ci ją bez żadnych zastrzeżeń, ponieważ nie może mieć ona lepszego od ciebie doktora.
Co się zaś ciała tyczy, to mamy pewne korzyści nad chorobą i przekonamy się niezadługo, czy to na nie Bóg udzielił naukę człowiekowi.
Nie trać nadziei, — módl się.”
We dwa tygodnie, po otrzymaniu tego listu Antonina pisała do swego ojca:
„Za otrzymaniem tych słów, opuszczaj Paryż, porzucaj wszystko i przyjeżdżaj do nas coprędzéj. Jakkolwiek prędko przyjedziesz może być już zapóźno... Edmund znajduje się u wrót śmierci.”


V.

Trzeba było lekkomyślności ze strony Edmunda, aby ni ztąd ni z owąd popaść nagle w bolesną chorobę, która od czasu przybycia jego do Nicei była jeżeli nie na drodze do wyleczenia, to przynajmniéj do znacznego polepszenia.
Jak to już wiemy z jego listów pisanych do Gustawa, niejednokrotnie zdarzało mu się biegać po słońcu i zatrzymywać nierozważnie w jakiém zimnem miejscu, gdzie pot lodowaciał na jego czole.
Niepotrzebował on nawet zbyt często powtarzać tego, aby uczuć okropne téj nierozwagi następstwa, — to téż pewnego pięknego poranku powrócił do siebie z ociężałą głową drżący na całem ciele, zmuszonym będąc po długiem omdleniu położyć się w łóżko.
Wtedy to Antonina przestraszona, w wysokim stopniu gwałtownością ataku, napisała do ojca, wzywając go do przyjazdu natychmiast po otrzymaniu listu.
Bo w istocie; w tym stanie w jakim się ona znajdowała, mogła bardzo łatwo nabrać przekonania, iż ostatnia godzina dla Edmunda wybiła, i że choroba jego stała się nieuleczoną.
Tymczasem, posłała po doktora, do którego jéj ojciec znający go osobiście polecił się w razach nagłych zgłaszać, a uczyniwszy to, usiadła u wezgłowia chorego.
Rozumie się, iż niepodobieństwem było ukrywać długo ten cios przed panią Pereux.
Dowiedziawszy się o nim, nie chciała ona zrazu wierzyć, aby choroba groziła jakiem poważnem zawikłaniem, tak dalece była bowiem zaspokojoną co do przyszłości swego syna od chwili zwłaszcza jego małżeństwa, ale jak skoro już nic niestety nie było w stanie zadać kłamstwa świadectwu własnych oczów i przeczuciom własnego serca, — im więcéj zwątpienie wkradało się w jéj duszę, tem szerzéj rozsiadało się w niéj z samowładnemi rządy.
Widząc swojego syna omdlałego przez dwie godziny, tak iż nic nie mogło chwilowo przywołać go do życia, widząc jak silna gorączka zajmowała miejsce omdlenia, widząc nareszcie jak wezwany do pomocy doktór wątpiąco poruszał głową dając przez to znaki iż słabą ma nadzieję, albo raczéj nadziei nie ma żadnéj, — nie dziwcie się iż pani Pereux nie przypuszczająca zrazu w jego cierpieniu niczego więcéj nad niedyspozycyę chwilową, doznała gwałtownego wstrząśnienia, — które ją dotknęło jak piorun.
Osobistości kochające, żyjące tak jak ona sercem, nie znają dróg pośrednich. Wczoraj była téż ta kobiéta tak spokojną o swego syna, iż nie myślała wcale o jego chorobie. Nazajutrz przywdziała żałobę.
Dla niéj Edmund leżał już na śmiertelnych marach.
Usiadłszy u głów łoża swojego syna, nieporuszała się z miejsca, wpatrując się w twarz chorego, podobna do posągu nieméj boleści.
Dwie łzy potoczyły się z jéj oczów; dwie tylko, ale można było śledzić na twarzy biednéj matki, drogę którą odbyły, a to po śladach które zostawiły po sobie. Te dwie łzy pozostawiły bruzdy w policzkach, tak jak potok rozpalonej lawy, pozostawia bruzdy na pochyłościach wulkanu.
Całe życie, cala inteligencya, cała dusza pani Pereux, zawierały się w spojrzeniu zwróconem na twarz Edmunda, śledzącem niedostrzegalne prawie poruszenia kołdry, na uniesionych piersiach umierającego. Zdawać by się mogło, iż w chwili w któréj te poruszenia powstrzymane by zostały, spojrzenie téj biednéj matki zgasłoby jednocześnie z jéj życiem, bez wysiłku, bez krzyku, i że dwie dusze bliźniacze poszłyby przed tron Boga, zespolone jedna z drugą.
Jéj boleść była tak wielka, tak potężna, tak dalece owładnęła istotą, która nią dotkniętą została — że była ona niezdolną prawie do pomagania temu, który ją wywoływał. Pani Pereux, zdolną była oddać w jednéj chwili swoje życie dla ocalenia syna, — ale mimo to było nieroztropnem pozostawiać jéj staranie o Edmunda. Nie zdolną była ona do czego innego jak umrzeć wraz z nim, jeżeli przeznaczonem było mu umrzeć.
Zbyt cierpiała, aby mogła co innego czynić, niż cierpieć.
Zupełnie się rzecz inaczéj miała z Antoniną, to też różnica dwóch miłości, widną odrazu była w różnicy tych dwóch cierpień.
Skoro Antonina ujrzała swojego męża zimnym, nieruchomym i bladym na podobieństwo umarłego, zawołała sobie w cichości swojego ducha „wszystko skończone“, — ale w obec niebezpieczeństwa uczuła wzrastające swoje siły, podwajającą się energję, toteż przysięgła sobie nieopuszczać chorego; — wprzód jednak ukrywszy boleść w głębi swojego serca, rzekła do siebie: „on przedewszystkiem”. Uściskała panią Pereux, nie odwracając jej głowy, a w pocałunku jaki jéj złożyła zawarte były wszystkie obietnice poświęcenia, jakie robić i dotrzymywać mogła, dusza młodéj kobiety.
Rozesłała na wszystkie strony po doktorów i napisała do swego ojca i Gustawa aby natychmiast przybywali. Myślała, i słusznie, iż Edmund nie może nigdy cierpieć na zbytek przyjaźni i troskliwości.
Jakieśmy to powiedzieli, doktór przybył i od pierwszego wejrzenia, zwątpił o wszystkiem.
„Niech tylko żyje jeden tydzień, rzekła doń Antonina, niczego więcéj od pana nie wymagam”.
Ten tydzień, był to właśnie czas, jakiego potrzeba było na dojście jéj listów do Paryża i na przyjazd pana Devaux do Nicei. Otóż Antoninie zdawało się, iż jeżeli zdołają przedłużyć życie jéj mężowi aż do téj chwili, będzie on natenczas ocalonym.
Tak wielką ufność pokładała w naukę i przywiązanie swojego ojca!...
Pan Murret, tak się zwał doktór, którego p. Devaux zalecił swojéj córce, odpowiedział młodej kobiecie, iż stan chorego nie pogorszy się przed upływem tygodnia.
Stan pogorszony, — to znaczyło śmierć.
Pan Murret uciekał się niejednokrotnie, do obfitego puszczania krwi, co pozwalało choremu swobodniej oddychać; ale to miało bezpośredni wpływ na mózg i następstwem tego była maligna; maligna, ta przestraszająca zwiastunka boleści, okropny obraz szaleństwa, który sprawia, iż ci wszyscy, którzy są jéj niememi świadkami, spoglądają lękliwie w około siebie, nie wiedząc jak powstrzymać prąd wyrazów bez końca, co wychodzą bez związku z ust cierpiącego, a które są bez wątpienia więcéj straszne jak milczenie, — to milczenie, które jest niejako przedwstępem wiecznego milczenia.
Podczas maligny, która miotała we śnie Edmundem pani Pereux zwieszała się nad łóżkiem, i jak by słowa jéj mogły były przeniknąć do serca jéj syna, mówiła doń:
— Edmundzie, mój ubóstwiony Edmundzie, nie mów tego. To ja, twoja matka o to cię proszę.
Ale rozgorączkowane usta chorego, nie przestawały poruszać się konwulsyjnie i maligna nie ustawała.
Podczas tych długich nocy, Antonina kładła się u stóp pani Pereux i dotykając swą twarzą jej rąk rozpalonych:
— Nie rozpaczaj, nie rozpaczaj matko, mówiła do niéj; mój ojciec niezadługo nadjedzie.
Pani Pereux nic nie odpowiadała, tylko ściskała rękę Antoniny.
Napróżno byście wymagali myśli albo wyrazu od biednéj kobiety. Przestała ona jeść, pijąc tylko wodę dla ugaszenia swojej gorączki. Żyła tak i byłaby tak z pewnością żyła przez cale miesiące. Jéj dusza potrzebowała tylko posiłku, żywiąc się obawami i modlitwą.
Cztery noce i trzy dni tak ubiegły.
Rano czwartego dnia, maligna ustała, sen spokojniejszy nieco ukoił chorego, który się z niego rozbudził w stanie prawda okropnego osłabienia, ale z tem wszystkiem z możnością rozpoznawania rzeczy, osób, które go otaczały.
— Antonino, matko moja, zawołał odwracając głowę w stronę dwóch kobiet.
— Wymówił moje nazwisko po swojéj żonie, wyszepnęła pani Pereux.
— Od jak dawnego czasu leżę w łóżku?, bo nie sobie nie przypominam mówił Edmund, czoło którego obarczonem było jakby ciężarem z ołowiu.
— Od tygodnia; czy cię co boli?
— Czuję tylko wielki ból w boku. A wyście czuwały obie jedna po drugiéj? pytał podając swoje ręce, albo raczéj usiłując wyciągnąć je ku matce i żonie.
— Obie razem, odpowiedziala Antonina.
— Moje anioły opiekuńcze! bądźcie błogosławione.
I łzy wdzięczności potoczyły się z jego oczów.
Słowa które wymówił tak go zmęczyły, iż z trudnością tylko mógł oddychać. Natenczas pamięć mu powróciła, i na myśl blizkiéj śmierci zaczął gorzko płakać.
— Pozwólcie mi płakać, mówił do Antoniny i swojéj matki, to mi robi lepiéj.
Pani Pereux pozostała na swojem krześle, którego nie opuszczała od ośmdziesięciu sześciu godzin.
— Teraz wszystko skończone, mówił de siebie Edmund, czuję iż pierś mię pali i wyczerpuje się; ja to sam przyśpieszyłem śmierć moją, jak gdybym miał calą wieczność do przeżycia.
Znowu łzy były następstwem tych myśli, albowiem biedne dziecko do płaczu tylko miało siły.
Antonina odgadywała przyczynę tych łez.
— Uspokój się Edmundzie, mówiła do niego, — pisałam do ojca, — przybędzie niezadługo.
Na te słowa oko chorego ożywiło się nieco.
Podczas, kiedy to się działo, dwa listy Antoniny przybyły do swego celu. Natychmiast pan Devaux poszedł na pocztę dowiedzieć się czy znajdzie się miejsce dla niego, — ponieważ poczta była wtenczas jeszcze jedynym środkiem komunikacyjnym.
Nie znalazł ani jednego miejsca.
Natenczas najął sobie bryczkę, zażądał koni zaprzęgowych, pozostawiając sobie dwie godziny tylko czasu na przygotowanie do podróży.
Jednocześnie Gustaw otrzyma! list; pobiegł natychmiast do Nichetty.
— Edmund umiera; wyjeżdżam moja Nichetko. Bóg to mnie ciężko karze, żem go puścił samego, ale zdawał się być tak szczęśliwym, iż myslałem że się bezemnie obejdzie. Pisz do mnie poste restante do Nicei, będę ci donosił o wszystkiem.
Nichetta i Gustaw uściskali się ze łzami w oczach.
— Bezwątpienia Antonina pisała do swego ojca, rzekł Daumont; idę do pana Devaux i przyjdę jeszcze pożegnać się ostatecznie z tobą.
Gustaw zastał doktora pakującego swoje rzeczy.
— Jadę z panem.
— Za godzinę odpowiedział doktór.
Natychmiast wskoczył nasz młody człowiek do powozu, powrócił uścisnąć raz jeszcze Nichettę jakto jéj przyobiecał i wjechał na podwórze doktora, w chwili, kiedy pocztyljon zaprzęgał konie.
Extrapoczta popędziła galopem.
We cztery dni potem, nasi dwaj podróżni stanęli w Nicei.


VI.

Na dwa dni przed przybyciem p. Devaux i Gustawa do Nicei, Edmund popadł na nowo w malignę, i p. Murret zmuszony został znowu uciec się do puszczenia mu krwi. To też nieszczęśliwy chory zmienił się da niepoznania.
Dwie kobiety, czuwały nad nim ustawicznie: jedna u wezgłowia, druga u nóg łóżka słabego... i niema najmniejszej wątpliwości, iż z trojga tych osób, najwięcej cierpiącą nie był zpewnością Edmund, ponieważ pozbawiony był on czucia.
Napoły przymknięte firanki łóżka, utrzymywały w cieniu spoczynek umierającego. Mimo to, słaby promień zasłonionéj lampy przekradał się aż po za kotary łóżka, oświecając trupią bladośćtwarzy słabéj i wychudłéj.
Antonina i pani Pereux, które wierzyły w wyleczenie młodego człowieka wtedy zwłaszcza, kiedy stan jego zdrowia chwilowo się polepszył, widząc go znów obecnie wpadającego w stan osłabienia, gorączki i maligny, stały się nową pastwą okropnych obaw.
Przy łożuto umierających, — u tych wszystkich którzy ich kochają obudzają się nagle wspomnienia odnoszące się do tego czasu, w którym osoba mająca niezadługo pożegnać się z ziemią była szczęśliwa, silna, uśmiechnięta.
Przeszłość przychodzi wtedy, przynosząc z sobą chwile rozkoszne aby je rzucić na teraźniejszość starganą, jak dziecko które wysypuje na grób, pełną sukieneczkę kwiatów. Wspomnienia te są więcéj bolesne jeszcze, kiedy się obudzają w duszy matki, dla niéj bowiem przeszłość nie ma wcale granic.
Żadna chwila egzystencyi dziecka nie jest jéj obcą a jego imię, wywołuje na pamięć inne imię zwykle zagasłe przed nim.
Przebiega też ona ciąg jego życia aby chwileczkę spocząć, pod świeżym jeszcze cieniem młodości, marzeń i miłości. Bóg to daje, iż pod niedostatek snu, który zazwyczaj ucieka z jj powiek, może ona choć kilka chwil spocząć we wspomnieniu dni szczęśliwych; prawda, że cierpi przez to więcéj, i że boleść jest jedyną jéj towarzyszką.
Tak więc na odgłos tego utrudnionego oddechu który jeden jéj przypominał, iż dziecko jéj nie było jeszcze trupem, — przed umysłem téj biednéj matki przesuwały się zwolna cienie dziecięce Edmunda, ożywione jéj pierwszemi uśmiechami z jego zabaw niemowlęcych.
W téj epoce, wszystko około niéj było wesołością i szałem. Ona była młodą, a jakkolwiek nie kochała, — prawda, gwałtownością zmysłów i namiętności, kochała jednak sercem i zastanowieniem duszy. Niebo zestało jéj dziecko, które streszczało w swojéj osobie wszystkie miłości które utraciła i te wszystkie, które w swoim wieku posiadać mogła. Przypominała sobie wszystkie swoje obawy z najmniejszéj słabości drobnéj istoty, całą radość gdy widziała ją wzrastającą, całą wdzięczność względem Najwyższego, kiedy dusza i umysł Edmunda, na podobieństwo świeżych kwiatów, otwierały się przed promieniami życia. Jéj mąż umarł; natenczas na dziecko, które jéj pozostało przelała ona całą miłość, szczęście, nadzieję, całą istność swoją.. i oto po dwudziestu czterech latach zabiegów i obaw... i oto po wdrożeniu swojego serca do tych słodkich nawyknień, które je kruszą opuszczając... czuwa ona nareszcie przy łożu konającego syna, tak jak czuwała przy jego kolebce, nie mogące nic uczynić aby powstrzymać ten oddech który ulatywał, gubiąc się w przestrzeni i unosząc wraz z sobą całą przeszłość, radość i nadzieję przyszłości niedościgłéj!...
Tylko matki, mogą zrozumieć to męczeństwo; i gdyby to co piszemy miało być tylko, wyłącznie tylko, czytanem przez matki, ograniczylibyśmy się na tych słowach; „Edmund umierał, a jego matka czuwała u śmiertelnego łoża!”.
Czy nieprawda, matki które mnie czytacie, — czy nie prawda, że gdyby która z was znalazła się na miejscu pani Pereux, pomimo prawie swej woli powiedziała by to, co ta kobieta mówiła mimo woli:
„Mój Boże, zachowaj mi moje dziecko! Nie proszę cię, nie mogę cię prosić o jego zdrowie, ale niech żyje przynajmniej, niech mnie widzi, niech ja je mogę widzieć jeszcze, niech nie doczekam zatrzymania się tego oddechu, z którym złączona jest istność moja, niech nie zobaczę księdza wchodzącego, niech nie usłyszę u łoża dziecięcia krwi mojéj modłów za umarłych... niechaj nie ujrzę wkładania do trumny wązkiéj i zimnéj tego ciała które zespolone jest z mojem, téj twarzy która się do mnie uśmiechała wołając mnie: „moja mamo”, tych rąk, które uścisnąć jeszcze mogą!... niech nie obije się o moje uszy jęk spadającej na niego ziemi cmentarnéj! niech nie doczekam chwili wydzierania z przed moich oczów istoty, która Panie, pewnego dnia, poruszała się w łonie mojem!.. Wszystko, czego zechcesz mój Boże, w zamian za życie mego syna... ale niech żyje on dla mnie, by towarzyszył ostatnim chwilom moim, abym nie doczekała na tym świecie tortur potępieńców!.. Jeżeli potrzeba będzie czuwać w ostatnich dniach moich tak jak czuwam obecnie, jeżeli będzie potrzeba modlić się ciągle tak jak się teraz modlę, czuwanie i modły będą mi słodkiemi Panie, choćby nawet on tego nie widział, choćby nawet on o tem nie wiedział, chociażby nawet nie mógł mnie zobaczyć ani poznać... byleby tylko mógł żyć o mój Boże. Albo, jeżeli wolisz mój Panie, — ciągnęła dalej biedna matka, któréj się zdawało w jéj rozpaczy, iż można było targować się z Bogiem, — pozbawię się jego widoku, poświęcę ci moje życie, wstąpię do klasztoru, ale wiedzieć będę przynajmniéj że on żyje, że jest szczęśliwy, a od czasu do czasu pozwolisz mi Boże, ujrzeć twarz jego w mojem marzeniu sennem, jeżeli tylko zsyłasz sen matkom rozłączonym od swoich dzieci. Zbłądziłam, żem mu pozwoliła kochać i zaślubić kobietę. Powinnam byłam zachować go dla siebie wyłącznie, a może nie byłby w téj chwili na łożu śmiertelném. To jest słuszna kara. Dopóki należał do mnie wyłącznie, nic mu się nie przytrafiło. Ta to namiętna miłość zabija go, podczas gdy moja spokojna i czuwająca pozwoliłaby mu żyć.”
I na myśł że jéj syn może umrzeć, pani Pereux znienawidziła oniemal Antoninę.
Ze swojéj strony dobre dziecko, mówiło do Boga:
„Panie, czy to podobna, abyś mi go zabrał po sześciu miesiącach, ty, którego imię złączonem świętemi śluby zostało z naszemi marzeniami i zwierzeniami?... Czy jest możebne, abyś mu nie dozwolił doczekać dnia, któregośmy się tak obawiali, a który dziś z tem wszystkiem byłby dla nas wiecznością?
Mój Boże, czy jest większa boleść, jak kiedy się widzi nagle zwichniętém marzenie całego życia, jak kiedy się spogląda na zimne i zlodowaciałe usta, które nam wyszeptało pierwsze słowa miłosne w życiu? Ty wiesz Boże... ja go kocham, chciałabym zawsze do niego należeć, a jeżeli miałam myśl coprawda odwrócić złowróżbną przyszłość przebacz mi panie i nie karz mnie za to dzisiaj, Pozostaw nas jedno dla drugiego. My się tak kochamy. Gdybyś ty wiedział Panie o słodkich marzeniach jakie wzajemnie wymienialiśmy sobie znajdując się sami. I ja mam widzieć jak cisną w ziemię to ciało które tak często ściskałam w moich objęciach! To niepodobna... A z tem wszystkiem, gdybyś mu tylko pozostawił chorobliwe życie, które by duszę jego zamknęło przed miłością, gdybym nie miała już więcéj usłyszeć słów dawniej słyszanych, a których palące wspomnienie nieopuszcza mnie nawet przy tem łożu śmiertelnem, gdyby potrzeba było koniecznie, abym wyrzekła się, dla tego aby on mógł żyć, tych rozkoszy które od sześciu miesięcy są udziałem mojéj miłości; gdyby powrót do zdrowia niemiał z niego uczynić nie więcéj nad trupa ożywionego życiem powierzchownem, to wolałabym stokroć ofiarować ci go mój Boże; gdyż ta śmierć cząstkowa, stałaby się dla mnie czemś gorszem nad śmierć całkowitą. Żyć wspólnie z nim i nie módz mu powiedzieć ile się go kocha, w obawie aby go się przez tonie zabiło; żyć, w naszym wieku, i nie módz oddać się całkowicie wylaniu dusz własnych; mieć ciągle przed oczami, obraz jego żyjącej śmierci; zamienić nagle moją miłość gorącą i młodzieńczą na obawę ciągłą; odrzucić precz od siebie kubek w którym umaczałam już usta moje i zagrzebać się żywcem, w życiu już nieżyjącem, — czuję to dobrze o Boże, iż wolałabym jak wdowa przywdziać kir żałoby od jutra.”
Jak widzicie, te dwie miłości, które przecież miały punkt zejścia, różniły się wielce od siebie, chociaż ich obu cechą był egoizm, który charakteryzuje wszystkie szczere kochania.
A to dla tego, iż równie trudno jest matce zapomnieć o tylu chwilach rozkoszy, jakie jéj dało jéj dziecko, jak i młodéj, kochającéj, namiętnéj kobiecie, złączonéj od sześciu miesięcy z ubustwionym mężczyzną, o tych tajemniczych godzinach w których każde z nich o sobie zapominało, a w których pieszczoty fizyczne dopełniają pożądań ducha.
Jak to nam łatwo było poznać mianowicie z tego szybkiego postanowienia zaślubin Edmunda, Antonina obdarzona była jednym z tych charakterów stanowczych jednem z tych usposobień potężnych i gwałtownych, które nie zadawalają się półśrodkami. Edmund z pochyloną głową rzucił się w objęcia miłości, podobny w tem do tych nurków, którzy rzucają się na oślep w otchłanie morza za perła, niepewni czy w połowie drogi tchu im nie zbraknie, i czy powrócą na powierzchnię żywi albo umarli...
Edmund kochał Antoninę z całą poezyą... wszystkiemi iluzjami i energją dwudziesto trzech letniego młodzieńca, a młoda kobieta nie mogła się zdecydować widzieć w nim innego mężczyznę niż tego, jakiego poznała i jaki ofiarował jéj się zrazu.
Oto wytłumaczenie, — dla czego jéj miłość nie zgadzała się na to poświęcenie jakie z rezygnacyą przyjmowała pani Pereux.
Jest prawdopodobnem, iż gdyby w miejsce mężatki od sześciu miesięcy, była nią ona od pięciu albo sześciu lat i miała dzieci, — jest prawdopodobnem powtarzamy, iż Antonina rozumowałaby natenczas wcale inaczéj; ale nie była ona jeszcze matką, a głos nakazujący młodości przemawiał w niéj jeszcze.
Jeżeli Bóg słyszał te modlitwy, a nie mógł ich nie słyszeć, ponieważ żadna nie ujdzie jego świadomości, — to w szczerości ich obu powinien był odrazu rozpoznać dwie natury jakiemi obdarzył kobietę.
Jakeśmy to powiedzieli, pan Devaux i Gustaw przybyli do Nicei, ale pani Pereux z synem i Antoniną nie mieszkała w samem mieście, a miejsce gdzie zamieszkiwała, nie miało prawie nazwiska; było ono i nie było miastem. W jedną i w drugą stronę stały szeregiem domostwa i nasi dwaj przyjezdni nie wiedzieli gdzie się obrócić.
Pan Devaux spoglądał więc na prawo i na lewo, szukając jakiego znaku, któryby mu mógł wskazać to czego poszukiwał, kiedy nagle spostrzegł trzy przechadzające się osoby: młodą dziewczynę, starego jegomościa i podżyłą damę z parasolem pod lewem ramieniem a książką pod prawem.
Pan Devaux, kazał stanąć woźnicy, wysiadł i zwracając się do starego jegomości rzekł:
— Nie mógłbyś mi pan wskazać, mieszkania pani Pereux?
— Byliśmy tam właśnie dowiedzieć się co słychać, odrzekł zagadniony. Sąsiadujemy z sobą, i od dnia w którym ten młody człowiek zachorował, chodzimy tam codziennie po wiadomości. Nie śmieliśmy prosić ażeby nas wpuszczono. Jeżeli będziesz się pan widział z jego matką i żoną, oświadcz im, prosimy, żywe interesowanie się nasze zdrowiem nieszczęśliwego.
Podczas téj rozmowy, Gustaw wysiadł z powozu i zbliżył się do pana Devaux i grupy trojga osób z z któremi on rozmawiał.
— Oto mieszkanie pani Pereux, ciągnął stary jegomość, wyciągając rękę i ukazując domek z zielonemi roletami; a to znowu moje domostwo o pięćdziesiąt odległe od tamtego kroków. Nazwisko moje: komendant Mortonne; mieszkam tam z moją żoną i córką:; jeżeli możemy być w czem użyteczni paniom Pereux, powiedz pan, iż jesteśmy wszyscy na ich usługi.
Pani Mortonne wraz z córką potwierdziły niemym znakiem słowo komendanta.
— Więc pan Pereux żyje jeszcze? pytał doktór, dziękując za uprzejmość.
— Przedwczoraj miał się nawet lepiéj, odpowiedział pan Mortonne.
— Jestem ojcem młodéj pani Pereux, jestem nadto doktorem i z kolei, gdyby nieszczęście chciało aby ktokolwiek z państwa, albo z waszej familii zachorował, pozwólcie mi być na wasze usługi.
Komendant i p. Devaux pożegnali się uprzejmie, a ostatni w towarzystwie Gustawa, skierował się w stronę dopieroco mu wskazaną.
Komendant wraz z żoną i córką kontynowali swoją przechadzkę.
Ujrzawszy swego ojca Antonina, rzuciła mu się na szyję, pani Pereux pocałowała go w rękę a ściskając Gustawa jak syna, zdołała mu tylko powiedzieć: „mój biedny Gustawie!..” Ale w intonacyi tych kilku słów zawierało się wszystko co przez ten tydzień wycierpiała i to czego lękała się jeszcze.
Doktór zbliżył się do łożą Edwarda i wziął go za rękę.
Nie poruszył się chory, gorączka która go trawiła pozbawiła go czucia.
— Muret przychodził ciągle? spyłał doktór swojéj córki.
— Ciągle, mój ojcze.
— I co przepisywał?
— Puszczanie krwi.
— Co dzień?
— Co dzień.
— Dobrze.
Gustaw i matka Edwarda przysłuchiwali się z zatrzymanym oddechem każdemu słowu doktora, który odkrywszy pierś cierpiącego, przyłożył do niéj ucho.
— Bogu to zawdzięczać trzeba tę chorobę rzekł podnoszące się i przykrywając Edwarda.
— Co chcesz przez to powiedzieć? zawołały obie kobiety.
— Chcę powiedzieć, iż jeżeli uda mi się wyprowadzić go z tego zapalenia płuc, to będzie całkiem wyleczony z choroby, któréj się tak wszyscy lękamy. Nic nie stoi na przeszkodzie w użyciu środków jakie uznam za stosowne, a które mogę z większą łatwością zastosowywać na chorym wycieńczonym, aniżeli mógłbym to uczynić na chorym który je i u którego najmniejszy wypadek może zaszachować całe moje staranie.
— A więc? zapytały obie kobiety.
— A więc odpowiedział pan Devaux, wszystko mi każę wnosić, iż ta choroba jest dobrodziejstwem.
Pani Pereux i Antonina rzuciły się w swoje objęcia śmiejąc się i płacząc zarazem.
Wyzdrowienie Edwarda, było punktem wzajemnego zejścia się ich miłości.
W dzień też ten obchodzono prawdziwe święto.
— Ile ci czasu na to potrzeba, mój ojcze, pytała Antonina doktora.
— W przeciągu dwóch tygodni, Edward może być ocalonym choć nie wyleczonym; rekonwelescencya jego będzie długa, ponieważ w czasie jéj właśnie usiłować będę kompletnie łeb skręcić chorobie. Może się ona przeciągnąć z pięć albo ze sześć miesięcy, które tu, przepędziemy.
— A więc nas nie opuścisz?
— I ty się o to pytasz! Twoje szczęście przedewszystkiem, — a twoje szczęście leży w zdrowiu twojego męża, nieprawdaż?
— I w twojem także, ojcze.
— Drogie dziecko, zawołał pan Devaux, ściskając Antoninę.
Ale teraz zabraniam, a pamiętaj o tem że to pan przemawia, — zabraniam płaczów w całym domu.
We trzy tygodnie potem, dom w istocie miał pozór wcale inny.
Antonina siedziała przy łóżku Edmunda, który mógł zaledwie mówić, ale który patrzał na nią oczami ducha swego, ściskając za rękę.
— Tyś ciągle płakała od trzech tygodni, mój biedny aniołku, rzekł on głosem osłabionym, — ileś przez ten czas nie wycierpiała! Co to za okropna rzecz choroba, która nam niedozwala widzieć osób które kochamy! Czułem cię tam, gdyż jeden z fibrów mego serca jest połączony z tobą a przecież nie mogłem cię widzieć, nie mogłem mówić do ciebie, a maligna przygłuszała to com pragnął ci wypowiedzieć.
— Biedny przyjacielu!
— O, jeżeli powrócę do zdrowia, pragnąć będę moja Antonino, abyś była kobietą najszczęśliwszą w święcie, tak jak już jesteś najbardziéj ukochaną. Gdzie jest moja matka, moja dobra matka, — czy wiesz iż zapominam o niéj przy tobie! Tak cię kocham, iż miłość moja, objawia się wpierw niż życie samo.
— Twoja matka jest w salonie; wie ona dobrze o tem iż lubisz kiedy mnie ujrzysz za swojem przebudzeniem; a kiedy cię widzi zdala od niebezpieczeństwa, mówi sobie: „niepotrzebuje on już mnie więcéj”.
— Idź jéj poszukaj, rzeki Edmund, którego oczy zaczęły łzami zachodzić na wspomnienie czułego przywiązania swojéj matki; wyłaję ją, iż nie oczekiwała na moje przebudzenie. To jéj przyjemność sprawi. Nie jesteś o nią zazdrosna?
— Nie ale zdaje mi się, iż ona jest o mnie zazdrosną — Co chcesz? oddaje mi całe swoje serce, a nie może w zupełności podzielać mojego.
Gdybym kiedy ciebie utracić miał Antonino, zabiłbym się; ale gdybym utracił moją matkę; zdaję mi się iż umarłbym ze zgryzoty. Idź poszukaj jéj.
Antonina złożyła pocałunek na czole swego męża i poszła do salonu.
Cicha modlitwa wybiegła z ust chorego.
Ta modlitwa prosiła Boga o szczęście i zdrowie dla dwóch Aniołów które on przy nim umieścił, ta szczęście i to zdrowie o które dla niego właśnie niedawno jeszcze dwie kobiety błagały.
Kiedy Antonina ukazała się w salonie, pani Pereux rozmawiała z komendantem Mortonne, jego żoną, córką, panem Devaux i Gustawem.
— Mamo, rzekła jéj, Edmund chce się z tobą widzieć; chciał mnie wyłajać za to iż mnie samą tylko zastał przy swojem łóżku.
Na ustach matki osiadł uśmiech radości.
Co prędzéj pobiegła do swego syna.
— Więc ty ciągle o mnie myślisz mój drogi? rzekła mu.
— Uściskaj mnie, moja matko, rzekł Edmund, obejmując swojemi wychudłemi palcami szyję pani Pereux; twoje to pocałunki przywołują mnie do życia.
— Ocalonyś! ocalonyś! wyszeptała matka. Pan Devaux powiedział mi to przed chwilą. Ale czy to tylko prawda mój Boże?
I znowu ściskała swoje dziecko.
— Macie gości w salonie? spytał Edmund.
— Mamy; jest tam komendant Mortonne.
— Kto to jest komendant?
— Jestto bardzo zacny człowiek, który przychodzi codziennie dowiadywać się o twoje zdrowie wraz ze swoją żoną i córką, piękną szesnastoletnią panienką. Pan Devaux ma swoje nawyknienia. W Paryżu odwiedzał chorych; wieczorem przyjmował gości i grał w wista. Tutaj, jest cokolwiek nie na swojem miejscu. W pierwszych chwilach twojéj choroby byłeś ciągłym przedmiotem zajęcia dla niego moje drogie dziecko; ale teraz kiedy zdrowszy jesteś, znacznie zdrowszy jesteś... bo ty już nie jesteś cierpiący nieprawda?
— Nie, nie, moja matko, — uspokój się.
— A więc teraz.... ten zacny człowiek nudzi się cokolwiek wieczorami i pragnie się cokolwiek rozerwać. Natenczas siada do zielonego stolika z komendantem. Od czasu do czasu, dla sprawienia mu przyjemności, zasiadamy wszyscy do wista, którego się nauczyłam. Ale to mnie nie zajmuje, — wołałabym zawsze być przy tobie; lecz on tyle dla nas uczynił iż muszę mu z kolei i ja coś zrobić; gdyby nawet wymagał mego życia, nie wahałbym się ofiarować mu takowego.
— A Gustaw, moja matko, musi się tu bardzo nudzić?
— Bynajmniéj, jeździ konno z komendantem i jego córką, robią wspólnie wycieczki i tak czas przepędzają. Tego im nikt nie broni, ponieważ jesteśmy spokojni o ciebie. Kiedy będziesz mógł podnieść się z łóżka, za jaki może tydzień, przyjdziesz do salonu, i będziesz się z nami bawił. I nam jeszcze słońce szczęścia przyświecać będzie na téj ziemi, moje dziecko,
— Moja biedna matko!.... zawołał Edmund wpatrując się w panią Pereux, na której twarzy rozlane szczęście, nie mogło przecież zatrzeć śladów tego co wycierpiała.
— Tak moje dziecko, zmieniłam się nieco; mam nawet kilka siwych włosów, o których nie wiedziałeś przed swojem zapadnięciem w chorobę. Ale to nie, w sercu mam zato nadzieję i młodość nieskończoną.
Mówiąc to pani Pereux ściskała swojego syna, nie mogącego powstrzymać się od uronienia kilku łez, które osuszyły wzajemne pocałunki.


VII.

Gustaw utrzymywał Nichettę „au courant“ wiadomości o chorobie Edmunda. Dnie w których nasza modniareczka otrzymywała listy z Nicei, były dniami uroczystemi. Od chwili nagłego wyjazdu młodego człowieka, nie używała ona prawie żadnych a nawet zupełnie żadnych rozrywek. Aby się podobać Gustawowi, aby się jemu wyłącznie oddać, zerwała ze wszystkiemi swejemi staremi znajomościami; — to też po jego wyjeździe i nikt jej nie odwiedzał.
Zpoczątku Nichetta dużo płakała; potem jak skoro dowiedziała się o rekonwalescencyi Edmunda, podwójnie się tem ucieszyła, raz dla tego iż była pewną ożycie swojego przyjaciela, którego lubiła, a powtóre ponieważ z powrotem Edmunda do zdrowia, spodziewała się prędzej złączyć z Gustawem.
Napisała list do Daumonta, w którym wyszczególniła wszystkie swoje nudy i zawarła całe szczęście jakiegoby doświadczyła, gdyby go ujrzała.
Gustaw otworzył list, przeczytał go, odczytywał dwa i trzykrotnie a kładąc go do kieszeni westchnął wzruszony.
„Biedna Nichetta”.
Poczem odpowiedział jéj, iż Edmund był jeszcze tak osłabiony że potrzebował całych jego przyjacielskich zabiegów, i że jak tylko zdrowie jego nie będzie budziło żadnéj obawy, niezawodnie powróci do Paryża.
Zapomnieliśmy powiedzieć a raczéj nie potrzebowaliśmy o tém aż do téj chwili wspominać, iż umierający znalazłszy za polepszeniem się jego zdrowia Gustawa u swego wezgłowia, pomiędzy swoją matką a żoną, dziękował Bogu za tę potrójną pociechę jaką mu zsyłał.
Jak to już nam z poprzedniego rozdziału wiadomo choroba Edwarda nie przedstawiała już żadnych obaw; pozostawała słabość z którą się on od dzieciństwa nosił a którą pan Devaux chciał zniszczyć kompletnie.
Uprzedził więc chorego, iż zmuszony będzie przez ciąg przynajmniéj trzech albo czterech miesięcy pozostawać w swoim domku gdyż ten czas niezbędny mu jest do zupełnego wyleczenia.
Edmund uległ. I któżby nie uległ na jego miéjscu, zakochany tak jak on?
Szukano więc dla niego najrozmaitszych rozrywek, ponieważ chwilowo nie mógł ich sam poszukiwać.
Rozrywki te, były takiego rodzaju, jak wszystkich rekonwelescentów.
Kiedy się nie mógł podnosić z łóżka, Antonina nie odchodziła od niego, czytając, robiąc robótki, rozmawiając i przerywając sobie zajęcie, ażeby położyć swoją głowę na łóżku Edmunda, który odgarniał jéj włosy i bawił się niemi po całych godzinach.
— Czy wiesz, iż zgodziłbym się chętnie, przepędzić tak resztki mego życia, mówił. Jest że szczęście równe mojemu? Widzę cię, słyszę cię... świat mój cały zawarty jest w tych dwóch wyrazach. Co mi po reszcie świata? Co mi po widnokręgach innych? Po co mi szukać innego nieba i ludzi innych? Czyż ja czego więcej potrzebuję, nad dotykanie ręki twojéj która moją rękę ściska? Matka i ty, ten domek spokojny, widok ograniczony, ta przechadzka samotna, odwiedziny lub listy od czasu do czasu Gustawa, — czyż to nie raj na ziemi? Ale czy tobie to wystarcza tylko?
— Czyż mi wszystko nie jest miłem, przy tobie mój drogi Edmundzie.
— Szaleni ci wszyscy, którzy wymagają od życia innych przyjemności, niż sercowych słodkich zwierzeń! A twój ojciec, który mi prawie przyrzeka długie lata?
— Ocali cię, a twoje szkaradne myśli o śmierci muszą miejsca innym ustąpić.
— Czy wiesz, co mam zamiar w tedy uczynić? Kupimy sobie w Szwajcaryi lub we Włoszech, jaki biały samotny nieznany domek, ukryty jak gniazdko na drzewie, przeglądający się w falach wód przezroczystych; — bo tu, mielibyśmy ciągle przed oczyma widok śmierci innych. Zamkniemy się w nim, moja matka, ty i ja. Co robić, i mówić będą ludzie, — nic nas to obchodzić nie będzie. Ukryjemy nasze szczęście przed wszystkich oczyma, żyjąc w odosobnieniu i nikt nigdy nie ujrzy na naszem czole troski coby je zachmurzyła. Dzieci nasze, bo Bóg nam ich nie odmówi, rosnąć będą w obec swoich rodziców i natury, wzrastając w cnoty. Jeden grób nas połączy, jak jedna miłość nas zespala. Spoczywać będziemy oboje pod jakim wzgórkiem ukochanym od słońca a każdy pasterz przechodząc ze swoją trzodą obok naszego kamienia westchnie, pomyślawszy... „tobyli szczęśliwi ludzie;” — wszelka inna ambicya w porównaniu z tą jest szaleństwem jak widzisz.
Słysząc tak mówiącego swego męża Antonina brała go za ręce, a uśmiech okraszał jéj usta; wszystko co on mówił, znajdowało się niemal wyrytem w duszy jego żony, było to bowiem marzenie o którem ustawicznie w snach swoich złotych śniła. Powtarzali je każdodziennie.
Nareszcie pan Devaux pozwolił swojemu pacyentowi podnieść się z łóżka i przyjść do salonu, korzystając z czego Edmund wszedł opierając się na ramieniu Antoniny i swojéj matki.
Był bardzo zmieniony... Marmurowa bladość osiadła mu na twarzy, usta się ściągnęły, oczy, które szczupłość twarzy powiększyła dwa razy, jaśniały nowym ogniem życia, — pukle długich błąd włosów w tył głowy mu spadały, a uśmiech który okraszał te usta blade był słodkim, zachwycającym i sympatycznym, jak dusza tego, którego był odbiciem. Widząc wchodzącego Edmunda, osoby znajdujące się w salonie podniosły się ku niemu. Osobami temi były te, z któremi zrobiliśmy już znajomość.
— Wiem panie, odezwał się Edmund do komendanta, wiem z jaką ujmującą troskliwością, przychodziłeś codziennie wywiadywać się o moje zdrowie, — pozwól mi przeto pan wynurzyć ci całą moją wdzięczność i ścisnąć rękę jak prawdziwemu przyjacielowi. Komendant uścisnął, pod wpływem wzruszenia rękę którą mu podawał chory.
— Raczyłyście i wy panie, ciągnął daléj Edmund zwracając się ku pani Mortonne i jéj córce, towarzyszyć zawsze mojéj matce i pocieszać ją w smutnych przejściach, pod ciosem których upadała.
Niecierpliwie oczekuję téj chwili, w któréj będę mógł z kolei złożyć paniom moje uszanowanie w ich własnym domu; towarzystwo chorego, co prawda nie bardzo łakome; nie zważając na to mam jednak niepłonną nadzieję iż przez ciąg mojéj rekonwelescencyi, panie nie pozbawicie nas przyjemności widzenia was częstego.
— Pańska zacna matka, odrzekła żona komendanta, byłą bardzo o pana niespokojną, mimo naszego starania nie zdołaliśmy ja i Laurencya, uspokoić jéj w ciągłych obawach, — Które teraz znikły bezpowrotnie, nieprawdaż doktorze? pytała pani Pereux p. Devaux.
— Nie lękaj się pani odpowiedział zagadniony, wszystko pójdzie dobrze.
Fdmund podał ręce Gustawowi i ojcu Antoniny, i usiadł w obszernym fotelu, którego poduszki przygotowała mu matka.
— Nie przerywam rozmowy, — zaczął Edmund, Owszem starać się będę wziaść w niéj udział.
— Czy nie jesteś zmęczonym? zapytała go pocichu pani Pereux.
— Jeszcze nie moja matko, odrzekł uśmiechając się, jestem silniéjszy niż ty może przypuszczasz.
I pozostawił swoją rękę w ręku matki:
— Opowiadałem doktorowi i panu Devaut, mówił Komendant do Edmunda, jakim sposobem pomimo woli żony i mojéj synowéj, znaleśliśmy się na mieszkaniu w téj oto pustyni. Mały domek, który zajmujemy zachwycił mnie odrazu i zamieszkalismy w nim. Ja lubię niespodzianki. Ciągłe moje przejścia z jednego garnizonu do drugiego, przyzwyczaiły mnie do ustawicznego pożądania nowego. Nie upłynie i siedmiu miesięcy od chwili w któréj osiądę w pewnéj okolicy, a już się zaczynam nudzić i muszę szukać innej.
Przysłuchując się słowom komendanta, Edmund robił mały przegląd osób znajdujących się w salonie, a które zapomnieliśmy wyszczególnić.
Pan Mortonne mógł mieć około lat piędziesięciu pięciu. Po jego szramach na twarzy, odrazu poznać można było iż był żołnierzem. Miał gęste wąsy a rzadkie włosy; jego oko błyszczało szczerością, usta były krwiste, zęby ładne, co dodawało blasku jego fizjonomji; wzrostu słusznego, odziany był w długi surdut, w pętelce którego dawała się widzieć wstążeczka kawalera Legii honorowej. Dobry człowiek w całem znaczeniu tego wyrazu, odznaczał się tem szczególniej, iż nigdy nie miał zwyczaju rozprawiania o swoich bataljach lub ranach, — coby wszakże dla każdego innego, mogło być źródłem długiej historyi, ile że komendanta czoło bliznami pokryte było.
Pani Mortonne mogła mieć około 44 lat. Zmnać po niej jednak już było osobę w wieku. Nosiła okulary i zazwyczaj robiła pończochę. Najczęściej ubierała się w suknię ciemno-zielonego koloru; czepęczki nosiła na głowie takie, jakim szczególniej sprzyjała pani Aniela, stara nasza znajoma, która nam zeszła na jakiś czas z oczów, a która pozostawszy w Paryżu w charakterze zarządzającej domem p. Devaux, ani jednego poranku nie przepuściła, aby nie pomodlić się w kościele Ś-go Tomasza z Akwinu o wyzdrowienie męża Antoniny. Pani Mortonne musiała kiedyś być piękną. Pozostało jéj w spadku po owym czasie: płeć świeża i uderzającej białości ręce, Tuszy wcale pokaźnéj, z pierwszego rzutu oka dawała dobre świadectwo swojego zdrowia i higienicznego rozwoju.
Panna Laurencya Mortonne, jak mówiła pani Pereux była to ładna szesnastoletnia dziewczyna, Włosy czarne jak heban, naturalnie na głowie ułożone, a oczy tak wyraziste, że na pierwszy rzut oka nie można było rozpoznać, czy to niebieskie czy czarne. Były one niebieskie, a właściwa im bystrość nadawała wielki powab téj twarzy orginalnéj. Panna Mortonne miała płeć nawet delikatną, usta cokolwiek za duże, ale tak pełne uroku, że wada ta, stawała się niemal przymiotem.
Była szczupła, — a stan jéj wiotki niejeden poeta porównałby do trzciny.
Nie wiem doprawdy dlaczego, zazwyczaj wiotkie kibicie przyrównywują do palmowego drzewa, które to drzewo jest najmniéj wiotkie z całego królestwa roślinnego.
Panna Mortonne nosiła suknię czarną, podszyję zapiętą.
Przyglądała się Edmundowi z ciekawością. Jéj silna kompleksya, nie pojmowała wcale kompleksyi słabéj i rozbolałéj Edmunda.
— No i cóż komendancie, trzeba będzie zerwać ze swojemi nawyknieniami i pozostać tu. Jak skoro pan Devaux pozwoli mi wyjść, urządzimy sobie jaką małą wycieczkę, — rzekł chory.
— Kraj ten podoba mi się, nie jest co prawda zbyt wesoły, ale jeżeli nie przykrzy się w nim pani Mortonne, Laurencyi, a towarzystwo moje może pana rozerwać, nikt nam nie przeszkadza pozostać tu jeszcze z pół roku.
— Naturalnie, — odezwała się pani Mortonne; Laureneya nic nie powiedziała.
— Co ci się takiego Stało, u kata Gustawie? pytał pocichu Edmund swego przyjaciela, zwieszając się mu nad uchem i wyrywając z głębokiéj zadumy.
— Cóż chcesz żeby mi się stać miało?... odpowiedział Gustaw; słucham, co mówicie.
— Ty się tu nudzisz, przyznaj.
— Ja! przeciwnie.
— O czemże myślałbyś teraz, jeżeli nie o Paryżu.... Nichetcie?
— Otrzymałem dziś od niéj list.
— Co pisze?
— Chciałaby tu przyjechać.
— Czemużby nie?
— Żenowałaby mnie.
— A to w czem.
— Byłbym zawiele jéj oddany, zamało tobie.
— Jednego tylko sobie wytłomaczyć nie mogę, — rzekł Edmund.
— Czegóż to?
— Dla czegoż ty nie zaślubisz Nichetty?
— Nigdy!
— Czemuż nigdy? Kochasz ją, ona cię kocha, poszłaby w ogień za ciebie, Wiesz jakim szacunkiem, jakiem przywiązaniem prawie przejętą jest dla niéj, moja matka. — Gdybyś ją poślubił, gdyby została twoją żoną, — nicby w tedy nie przeszkadzało, aby przybyła tu do nas. Zobaczyłbyś, jak bylibyśmy szczęśliwi, Uszczęśliwiłbyś poczciwe stworzenie, a ręczę ci za to, iż w najuczciwszych i najpierwszych rodzinach nie znajdziesz dziewczyny z takiem sercem jak Nichettia.
— Jesteś szalony.
— Nie jesteś więc jeszcze wolny od przesadów?
— Nie jestem.
— Żal mi ciebie. W każdym razie, przy okazyi uściskaj ją odemnie.
Podczas téj rozmowy pp. Devaux i Mortonne rozpoczęli swoją grę, a pani Pereux zbliżyła się do panny Laurencyi i zaczęła z nią rozmowę o tych drobiazgach których takie mnóstwo mają każdéj chwili kobiety na swoje posługi.
Gustaw przybliżył się również do Laurencyi i słuchał stojąc.
— Czy pani ojciec ma zamiar odbyć jutro przejażdżkę konną, — zapytał jéj po chwili.
— Z największą pewnością, — jeśli tylko będzie pięknie. Jedyna to nasza rozrywka.
— Jeżeli ojciec pani pozwoli, może mógłbym towarzyszyć?
— Będzie mu bardzo przyjemnie. Z panem może on rozmawiać i palić, podczas gdy moje wyłącznie towarzystwo jest zbyt żenującem dla starego żołnierza.
— Więc znaleźliście tu konie wierzchowe, moje dziecię, — spytała pani Pereux.
— Znaleźliśmy — i do tego wyborne jeszcze. Pan Daumont ma prześlicznego rumaka.
— Oddawałem go niejednokrotnie na usługi pani i jeżeli sobie pani życzy mogę i teraz nim służyć.
— Zbyt jest gwałtownym; boję się go.
— To chyba przez skromność. Pani jeździsz wierzchem lepiej jak ja.
— To jéj ojciec nauczył ją tak dobrze jeździć; nie mogła miéć pod tym względem lepszego przewodnika.
— Jak twoje zdrowie? — pytała Antonina Edmunda.
— Bardzo dobrze moja droga, jestem szczęśliwy. Patrz, jak przyjemnem byłoby dla nas to życie, te wieczory spędzane w gronie ukochanych osób... czy można więcej żądać?
— Myśl tak ciągle, — niczego więcej niepragnę.
Pani Pereux pozostawiła Gustawa przy Laurencyi, obok któréj on usiadł, — a sama poszła przyrządzić rumianek, który od czasu do czasu popijał jéj syn.
Dwaj gracze ukończyli swoją partyjkę; Komendant wziął kapelusz i wszyscy gotowali się do wyjścia.
— Ojcze, pytała Laurencya, p. Daumont nie wie czy jutro konno wyjedziemy?
— Nieinaczéj.
— A więc o ósméj, rzekł Daumont przyjadę po pana, Komendancie.
— Będziemy gotowi.
Dwie rodziny pożegnały się i rozstały.
Gustaw poszedł do swego pokoju, który znajdował się nad gabinetem Edwarda i otworzył okno.
Patrzył jak znikali z jego oczów pan Mortonne jego żona i córka, która szła sama jedna za niemi jakto jéj się zazwyczaj zdarzało. Spostrzegł, jak Laurencya obejrzała się w stronę gdzie stał domek pani Pereux. Zamknął okno.
„Trzeba napisać do Nichetty powiedział sobie“.
I w istocie siadł przy stole, wziął pióro przygotowując się do pisania.
Ale nim skreślił pierwszą literę, zwiesił głowę nad lewą ręką, a pióro pozostało nieczynne w jego prawéj ręce.
Zapewne myślał nad treścią listu jakkolwiek dawniéj słowa mu same płynęły. Może też jednak o czem innem myślał..
Nareszcie po kwandransie zastanowienia napisał:
„Moja dobra Nichetto, otrzymałem od ciebie dziś list i....”
Znów się zatrzymał, ale tym razem dla powstania i otworzenia okna. Popatrzył chwilę na drogę po któréj państwo Mortonne skierowali swoje kroki; droga była pusta.
Usiadł napowrót, odczytał znowu list Nichetty jak gdyby potrzebował tego dla odpowiedzenia jéj. Nareszcie wziął pióro i zaczął pisać.
„I odpowiadam nań zaraz dziś, po dobréj wieczerzy którą spędziliśmy w towarzystwie Edmunda który dziś poraz pierwszy opuścił swój pokój, jego matki, żony, pewnego starego pana i wiekowéj damy, którzy jako dobrzy nasi sąsiedzi codziennie odwiedzają naszego chorego.
Byłożto przypadkowo czyli téż umyślnie że Gustaw nie powiedział iż ten pan i ta pani mieli ładną córkę?
Sądzę, iż było to opuszczenie przypadkowem, albowiem co za powód miałby Gustaw kryć się przed Nichettą?
Skoro Gustaw napisał wyżéj przytoczone przez nas zdanie, można było śmiało przypuszczać iż więcéj już nic nie napisze; albowiem zamiast ciągnąć dalej swoją pracę, zaczął stawiać jakieś punkta i punkciki na stole który mu służył do pisania, i nie będąc w możności kontynowanie spokojnie swego listu największą uwagę poświęcił on temu, ażeby te punkta i punkciki w równéj odległości znajdowały się jedne od drugich.
Nagle zamazał palcem te bazgraniny i zaczął na nowo pisać.
„Czas mamy tu ciągle piękny: pewny jestem że w chwili w któréj ci to piszę w Paryżu deszcz pada, podczas gdy u nas niebo żarzy się gwiazdami.“
Prawdopodobnie uwaga Gustawa była gdzie indziéj, gdyż napisał te wiersze prawie nie spoglądając na papier, dla tego tylko iż czuł, że trzeba było coś napisać. Ale co to mogło obchodzić Nichettę że gwiazdy świeciły w Nicei podczas gdy deszcz padać mógł w Paryżu? Gustaw pojął to pewnie, albowiem wziął nowy arkusik papieru i przygotował się do pisania nowego listu; ale na tym arkusiku skreślił zaledwie jeden wyraz.
Ten wyraz brzmiał:
„Mademoiselle”
Ale kiedy miał już daléj pisać, nagle zatrzymał się i zmiętosiwszy arkusz listowy w swoim ręku, rzucił go w ogień mówiąc sam do siebie:
„Cóż znowu; byłem warjatem!
I zaczął na nowo czytać list, który pisał do Nichetty.
„Jednéj tylko rzeczy żałuję, pisał w dalszym ciągu tego co już przebiegł oczyma, — to jest ciebie moja droga Nichetto, ciebie o któréj bezustannie myślę, która, jak śmiem sobie tuszyć, choć odrobinkę myślisz także i o mnie. Jak tylko Edmund przyjdzie zupełnie do siebie, powrócę do Paryża i nie potrzebuję ci tego mówić gdzie najpierw za mojem przybyciem pobiegnę. Ty się musisz strasznie nudzić, moja mała; zima jest tak smutna w Paryżu! Ale nie potrwa moja nieobecność długo i nie opuścimy już jedno drugiego nigdy.
Nie piszę więcéj, ponieważ lękam się aby poczta nie odeszła; następny jednak mój list będzie miał aż cztery strony.“
Ostatnią tę część Gustaw napisał bardzo szybko stanowczo, jakgdyby się obawiał aby go co nie zatrzymało w pół drogi.
Dla czego jednak o dziesiątéj godzinie wieczorem pisał, iż godzina odejścia poczty przynaglała go do pośpiechu?
Poraz to pierwszy w życiu Gustaw kłamał przed Nichettą i kto wie czy w liście tym więcéj kłamstw się nie zawierało?


VIII.

Przewidująca wszystko natura dozwala choremu przychodzącemu do zdrowia zadawalać się przyjemnościami prostemi, które mu ofiarować może, a które przecież w niczem nie mogą opóźnić zupełnego wyzdrowienia. Zadawala się też on w tym stanie łatwo rozrywkami takiemi, które podczas gdy zdrów był uważał za śmieszne nawet u starców, a które zdawały mu się być nawet sprzecznemi z jego naturą.
Wielki fotel, który zazwyczaj luzuje łóżko, odwiedziny osób które w perjodzie zdrowia uważane byłyby za usypiające, słodka pogawędka bez celu i treści, promień słońca wślizgujący się od południa przez w pół otwarte okno, nieco czytania, partyjka kart w któréj on z któremi grywał przegrywali umyślnie dla sprawienia mu w ten sposób przyjemności — wszystko to dawało zajęcie naszemu rekonwalescentowi. Umysł osłabiony wycieńczeniem ciała niedomagał się niczego więcéj; a ponieważ każdy ubiegły dzień przynosi zwykle powracającemu do zdrowia nowe siły, przeto nadchodzi czas, w którym rekonwalescent uczuwa iż wchodzi napowrót w swoje przeszłe życie przypominając sobie z zadziwieniem ten czas, w którym jedynem życzeniem jego było przejście pokoju z wielkim trudem od łóżka do stołu i od stołu do łóżka.
Choroba jest przestrogą jaką opatrzność udzieliła człowiekowi, ale z któréj człowiek korzysta bardzo mało, gdyż nic nie zapomina się tak łatwo jak złe ubiegłe. Codziennie spotykasz ludzi którzy ci mówią: „dwa lata czy téż trzy temu, przez sześć miesięcy chorowałem, ” ale nic w intonacyi tego zdania, nie zdaje się przypominać tych cierpień jakie podczas téj choroby doświadczyć musieli.
Choroba ma to jednak do siebie dobrego, iż odświeża uczucia i przez ciąg pewnego czasu, ukazuje nam naturę w postaci zupełnie nowéj. Ponieważ mniéj lub więcéj zbliżyła nas do śmierci to znaczy do Boga, daje nam przeto niewyczerpany zasób pragnienia wszystkiego tego co od niego pochodzi. Drzewa, lasy, kwiaty, — wszystko to przedstawia się nam jak przyjaciele, których lękaliśmy się już utracić, — a które z tem wszystkiem ukazują się nam zawsze te same, dobre i serdeczne.
Z czasem, pora ta przechodzi i słodkie te wzruszenia ustępują zazwyczaj miejsca temu co się zowie wielkiemi zajęciami życia. Otóż, z okoliczności tej, pragnąłbym wiedziéć, czy intelligentna osoba, która doszedłszy do 50 roku życia rzuci wzrok przypomnienia w swoją przeszłość, znajduje téż w niéj wspomnienia przyjemniejsze nad te, które odnoszą się do onych spokojnych chwil, spędzonych na łonie natury? Za cóż bowiem żałowalibyśmy dzieciństwa, jeżeli nie za tę niepodległość umysłu, którą się ma będąc dzieckiem, która duszę naszą czyni jedynie wrażliwą na czyste pożądania światu, ku czemu z czasem przyłącza się miłość, ten kwiat, który rozwija się dla wszystkich ludzi w jednéj okolicy drogi, który zrywają, którym oddychają, którego dotykają się jak najczęściéj, rzucając go nareszcie, pragnąc w następstwie podnieść z błota w jakie go upuścili, a w którem jego boska istota nie ulega zepsuciu.
Łatwo zrozumieć, iż przy znanem nam usposobieniu Edmunda, poddawał się on z pokorą pod wszystkie wymagania swojéj choroby, która miała na niego wpływ tak wielki, iż pod brzemieniem jéj, zdawał się niemal zapominać o troskach przyszłości. W istocie, zdrowie, które p. Devaux cudem mu przywrócił, było jakby pewną gwarancyą zupełnego wyzdrowienia!
„Gdybym miał umrzeć, mówił sam do siebie, byłbym już umarł!“
Z tem wszystkiem nie znać było po nim ani przekonania, ani nadziei; był szczęśliwy iż miał zgromadzone około siebie wszystkie istoty, które kochał i któremi nawet zdawał się być zachwycony. Doktór, który go już raz ocalił kazał mu mieć nadzieję, — to też oddawał się on z całą przyjemnością temu uczuciu słodkiemu, jakiego doświadcza człowiek, któremu życie powraca, W taki zatem sposób czas upływał. Jedne dni Edmunda. ustępowały miejsca innym przynosząc z sobą daninę zdrowia jakiéj nauka od nich wymagała.
Kuracya naszego pacyenta rozpoczęła się. Kaszel, — konieczne następstwo zapalenia płuc, zmniejszał się coraz bardziéj. Zresztą, kuracya była bardzo prosta, jakkolwiek niewielu doktorów posługiwaćby się nią ohciało, ponieważ od niedawna znaną jest dopiero. Wynalazł ją chirurg angielski p. Cooper, który zarazem dowiódł jéj skuteczności. Zależała ona po prostu na pozostawieniu chorego bezustannie w jednéj i téj saméj temperaturze i dawaniu mu solucyi z potażu, którego doza stopniowo była zwiększaną.
Trzeba jednak było znać organizacyę i usposobienie chorego; gdyż to lekarstwo, dobre dla jednych, mogło być dla drugich zabójczem i dla tego to nie mogło być ono stosowane na pierwszym lepszym chorym.
Już dwa miesiące upływało od czasu jak Gustaw opuścił Paryż, a nie myślał jeszcze tam powracać — jakkolwiek listy Nichetty skłaniały go bezustannie do powrotu, a zadawalający stan zdrowia Edmunda pozwalał mu się oddalić, — jakkolwiek pani Pereux znająca wielkie przywiązanie młodego człowieka do modniarki niejednokrotnie mu mówiła, iż pozostawia go wolnym niechcąc już daléj wystawiać na próbę poświęcenia dla jéj syna.
Mimo to wszystko, — Gustaw pozostawał. Widać że coś nowego zaszło w jego życiu, — widać, jakeśmy już w poprzednim rozdziale napomknęli, inne imię umieściło się obok imienia Nichetty i zaczynało je już zacierać.
Z trudnością nam przyjdzie opisać te rozmaite uczucia któremi Gustaw był miotany od chwili w któréj znalazł się w obec Edmunda i zabrał znajomość z familją państwa Mortonne.
— On, — który aż dotąd nie spoglądał inaczéj na miłość jak z punktu widzenia przyjemności jakich udzielała, który kochając Nichettę tak jak on ją kochał, t. j. jak przyjemną kochankę a poświęconą siostrę, sądził, iż poruszył ostatnie fibry swego serca, — zadziwił się niepospolicie z nowego światła jakie powstawało w jego duszy, i oświecało takie zakątki o których istnieniu nic a nic dotąd nie wiedział.
Wprawdzie jeszcze nie kochał tak Laurencyi jak kochał Nichettę, ale czuł już w głębi swojego ducha, iż niezadługo kochać ją będzie więcéj, — a w każdym razie zdawał już sobie sprawę z trudności opuszczenia gwałtownie miejsca w którem przebywał.
Z drugiéj znowu strony, miłość istotnie czysta jaką Nichetta pałała dla niego, rozkoszne chwile które jéj był winien, jéj urocza twarzyczka jakby do uśmiechu stworzona, a którą po za odległością 200 mil widział smutną i łzami skropioną, smutek jaki wieczne rozłączenie miało wyrządzić biednemu dziecku, które całe swoje szczęście złożyło w ręce kochanka, a którą to zerwanie pozostawiłoby na jednéj z najbardziéj samotnych dróg w życiu, — wszystko to przesuwało się wieczorem w umyśle Gustawa sprawiając od czasu do czasu przechylanie się szalki na stronę Nichetty.
Ale to nie trwało dość długo, aby spowodować stanowcze postanowienie i skoro nazajutrz piękna i czysta twarz Laurencyi ukazała mu się, biedna Nichetta z którą aby się połączyć potrzeba było zrobić dwieście przeszło mil utracała swój wpływ nie wytrzymując porównania.
Często, — przedtem nim to się stało rzeczą prawdopodobną i w chwili w któréj mógł jeszcze przypuszczać, iż to się nie stanie nigdy, Gustaw mówił sam do siebie, a my tą jego rozmową dzieliliśmy się z naszemi czytelnikami: „jeżeli się ożenię, zapewnię los Nichecie i wszystko zakończę!“ Ale, w epoce tej — powtarzamy, małżeństwo nie leżało jeszcze w zamiarach Gustawa i żadna kobieta nie wzbudziła w nim jeszcze jego chęci. Zdarza się bowiem iż często przygotowujemy nasze serce i umysł do pewnych ewentualności ponieważ jesteśmy wewnętrznie przekonani iż nie nastąpią one nigdy, a jeżeli traf jaki uczyni je prawdopodobnemi, możliwemi nawet, spostrzegamy jak trudnem byłoby dla nas spełnienie postanowienia, które dotąd zdawało nam się tak łatwe.
Teraz myśli jego uległy zmianie, idea małżeństwa przyjęła pewne określone formy i oto, co niegdyś przyjmował on tak łatwo, jako jedyny sposób pocieszenia Nichetty, zdawało mu się już niedostateczne; głos bowiem tajemny mówił mu, że winien był co innego jak wynagrodzenie pieniężne dziewczynie, którą opuszczenie doprowadzi do rozpaczy!
Natenczas przypominał sobie radę Edmunda: „zaślub Nichettę“, — i mówił do siebie: „dla czegożby nie“, ale poczucie miłości własnéj odzywało się wtedy w jego wnętrzu, a umysł jego zaczął rozumować w sposób, który na nieszczęście, na szczęście może Nichetty jest właściwy naturze człowieczéj.
„Nichetta mnie kocha, jest to dobra, z sercem dziewczyna, ale mimo to wszystko jest tylko modniarką, gryzetką, któréj nie widzę potrzeby zaślubiać, ponieważ jestem już jej kochankiem, a jeżeli życzeniem mojem będzie żyć sobie z nią dłużéj, mogę to bardzo łatwo uczynić bez uciekania się do zaślubiania jéj. Pani Pereux, przyjmowałaby ją wprawdzie do swego domu, ponieważ gardzi ona przesądami, ale czy świat przyjąłby ją równie łatwo? A ja sam, czy zostawszy raz jéj mężem nie mógłbym kiedy zażądać rachunku z jéj przeszłości i uczynić ją przez to nieszczęśliwą? Nie; to jest stanowczo niemożliwe. Zresztą, ponieważ to panna Mortonne rozbudziła we mnie te chęci do małżeństwa, jakaż mogłaby być racya abym zaślubiał Nichettę?
Gustaw znajdował się już w tym stanie, który nie nazywa się niezdecydowaniem. Znalazł się między dwoma kobietami, z których jedna gryzetka była jego kochanką od dwóch lat, którą kochał ale tem uczuciem jakie się ma dla kochanki, kiedy się zaczyna uczuwać miłość dla innéj kobiety; — druga zaś, młoda, piękna, z dobréj familji, jak anioł czysta, w któréj on pierwszy rozbudził uczucia duszy, albowiem Laurencya zaczynała już spostrzegać, iż cząstka duszy jéj towarzyszyła Gustawowi, kiedy się z nim rozstawała, — któréj świat mu winszować będzie i któréj aż do téj chwili żaden mężczyzna nie posiadł.
Nic więc już niepowstrzymywało Gustawa, chyba skrupuły serca.
Jakto wszystko wyznać biednéj Nichecie!.. pytał się sam siebie.
Dodajcie do tego, iż próżność właściwa każdemu, popychająca go do przekraczania granicy prawdopodobnego, potrajała wrażenie jakie to małżeństwo miało wywołać u modniarki.
„A gdyby ona się zabiła dowiedziawszy o tem...“ rezonował (Gustaw.
„Ależ nikt się o takie rzeczy nie zabija, — odpowiadał; przeciwnie, Nichetta mnie zapomni...“ patrzcież, taka to jest już natura mężczyzny; myśl że Nichetta może go zapomnieć bolała go srodze, kiedy przeciwnie powinna można była radość sprawić, gdyż mogła mu posłużyć za wyborne wytłomaczenie projektów z jakiemi się nosił
Serce człowieka podobne jest do labiryntu Dedala; w jakąbyś stronę się nie obrócił, zawsze znalazlbyś się w obec Minotaura. Jakąkolwiek drogę obiera sobie w życiu człowiek, zawsze się znajdzie w obec swego egoizmu, Minotaura, który zabija złudzenia, te prawdziwe dziewice duszy.
Jak to się łatwo domyśleć, Gustaw nigdyby nie rozważał swego małżeństwa z Laurencyą, gdyby się nie był upewnił, iż małżeństwo to było możliwe.
Laurencya nikogo nie kochala; o tem wiedział, albowiem nic nie jest równie łatwem jak odgadnąć tajemnice młodéj dziewczyny kiedy się osiągnęło u niéj pewien stopień poufałości. Był nadto pewnym, iż jeżeli ona dotąd jeszcze nie żywiła dlań bardzo wyraźnéj sympatji, przynajmniéj nie sprzeciwiałaby się zostać jego żoną, gdyby tylko państwo Mortonne udzielili jéj na to swoje zezwolenie.
Niejednokrotnie Gustaw wprost, — przynajmniéj sądził, że wprost zapytywał komendanta o jego zamiary względem córki i dowiadywał się, iż nie byłby on wcale przeciwnym jéj zamąż pójściu, gdyby tylko znalazła człowieka, któryby się jéj podobał i któryby posiadał majątek i stanowisko odpowiednie. Co się tyczyło pani de Mortonne, — to ona chciała tego, czego chciał jéj mąż; a skoro już powiedzieliśmy, iż Gustaw uważał za stosowne porozumieć się w téj kwestyi z komendantem, to powiedzieć również należy, iż tenże któremu nie chciał się on odkryć od razu ze swemi zamiarami, po części domyślał się ich sam, rozmawiając o nich niejednokrotnie ze swoją żoną.
— P. Gustaw Daumont byłby wybornym mężem dla Laurencyi — mówiła pani de Mortonne, jeżeli mam wierzyć moim dla niego skłonnościom. Zresztą pomówię o nim z panią Pereux, i będę wiedziała czego odnośnie jego mam się trzymać.
Rodzice Laurencyi spostrzegli, że Gustaw starał się o względy Laurencyi, czego Gustaw sam doprawdy nie spostrzegł.
Kiedy się zaczyna kochać kobietę, — w braku słów, które nie śmie się jéj wypowiedzieć, a które byłyby wyrażeniem rodzącéj się miłości, którą się pragnie w jakiekolwiek bądź sposób ukryć, — dozwala się swoim oczom mówić i to częstokroć mimo woli, to co usta zamykają starannie.
Są to te spojrzenia które widzą rodzice, — którzy są obecni na to aby wszystko widzieli i czuwali nad swojém dzieckiem.
Otóż, rozmawiając o pogodzie i deszczu z Laurencyą, Gustaw patrzył na nią takim wzrokiem, jakim spogląda człowiek, który o czem innem myśli niż mówi.
Pewnego dnia pani Mortonne zapytała się pani Pereux:
— Czy p. Gustaw Daumont jest przyjacielem pani syna?
— Kolegą z kolegjum, — odpowiedziała p. Pereux.
— Z dobréj familji?
— Z wybornéj.
— Czy rodzice jego żyją jeszcze?
— Nie; jest sierotą.
— Czy ma majątek?
— Około dwudziestu tysięcy liwrów rocznego dochodu, co jest rzeczą nie małą dla chłopca.
— Jaki jest jego charakter? Zaraz pani powiem dla czego o to wszystko pytam.
— Charakter jego jest taki jakiście u niego poznali; jest dobry, z sercem, — kocham go tak jak własnego syna.
— Dziękuję, kochana pani Pereux, powiem to wszystko memu mężowi.
— Cóż tu się takiego dzieje?
— Dzieje się to... że p. Daumont smoli cholewki do Laurencyi, że jest ona w wieku odpowiednim do zamąż pójścia, że się jéj podoba, jeżeli mam wierzyć temu co mi mówi, i że byłabym szczęśliwą gdyby to małżeństw© przyszło do skutku ponieważ przywiązało by ono nas jeszcze bardziéj do. państwa przez przyjaźń którą p. Daumont żywi dla pani syna.
— Ah! on się stara o pannę Laurencyę! rzekła pani Pereux.
— Mówisz to pani tak, jak gdyby zachodziła jaka przeszkoda do tego małżeństwa.
— Żadna, zapewniam panią, replikowała p. Perenx, dziwię się tylko, iż nie spostrzegłam tego jak pani, że Gustaw kocha Laurencyę.
— O, to nie trudne do spostrzeżenia. Ale pani jesteś zajęta Edmundem, nic nie ma zatem w tem dziwnego, iż to wszystko co się dzieje około niéj, a co jéj nie dotyczy, przechodzi bez zauważenia.
— Masz pani racyę. A więc, — porozmawiam o tém z Gustawem; chcesz tego pani?
— Bardzo chętnie. Zgłęb pani jego zamiary, a jeżeli się przekonasz iż nie omyliłam się, powiedz mu iż ja i mój mąż jesteśmy jak najlepiéj względem niego usposobieni. Jeżeli te dzieci mają być z sobą szczęśliwe, to niechże będą jak najprędzéj.
— Bardzo słusznie. Od dziś, będę rozmawiała o tem z Gustawem; on mnie kocha jak własną matkę i nie będzie mi nic ukrywał.
Nie potrzebujemy wyjaśniać co spowodowało tak wielkie zadziwienie pani Pereux. Wspomnienie Nichetty nasunęło jej się na uwagę; nie mogła się przeto powstrzymać od żałowania modniarki.
Tego samego wieczoru wzięła Gustawa na stronę.
— Mam z tobą, pomówić, Gustawie, o rzeczach poważnych.
— Słucham pani.
— Kochasz pannę Mortonne, rzekła pani Pereux, — która przy cechującéj ją szczerości, prosto zmierzała do końca.
— Zgadłaś pani wszystko, — rzekł Gustaw rumieniąc się.
— Nie, to nie ja to odgadłam, — pani de Mortonne sama to spostrzegła.
— I mówiła pani o tem?
— Mówiła, przed chwilą.
— I cóż pani powiedziała?
— To co jako matka powinna mi była powiedzieć. Rozpytywała się o ciebie, a ponieważ nic złego nie mogłam jéj o tobie powiedzieć, przeto rzekła mi, iż w razie, gdybyś chciał prosić o rękę jéj córki, nic nie stoi na przeszkodzie do tego.
— Jakże-ż ci mam podziękować, droga pani! zawołał Gustaw chwytając za rękę p. Pereux.
— Tak więc, mówiła ona daléj, — jeżeli chcesz mogę ci służyć za pośredniczkę.
— Za matkę, chciałaś pani powiedzieć.
— Czyż nie kochasz Edmunda jak brata?
— Jakaś pani dobra!
— A teraz, pozwolisz abym ci udzieliła radę?
— Mów pani, i jakąkolwiek ona będzie, słuchać jéj nieomieszkam.
— A więc Gustawie, — gdybym była na twojém miejscu, przed oświadczeniem się, pojechałabym do Paryża.
— Pojadę odpowiedział Daumont, — który nie mylił się co do intencyi tej rady, — spuszczając oczy.
— Toby, — mówiła pani Pereux, — toby mi dało czas zbadać się i zdać sobie sprawę z moich prawdziwych uczuć. Może być, znalazłszy się w Paryżu, na łonie wielkiego świata w pośród innych młodych panien, w obec osób, które dawniéj kochałeś, spostrzeżesz nagle, iż ta nowa miłość nie zakorzeniła się jeszcze w twojém sercu i że jedynie zrodziło ją odosobnienie. Panna Mortonne jest jedyną młodą panienką jaką tu widujesz od dwóch miesięcy jak w tych stronach przebywasz. Nic więc dziwnego, iż wyobraźnia twoja nią się rozpaliła; ale również nie byłoby nic dziwnego gdybyś pewnego dnia spostrzegł żeś pobłądził idąc za pierwszym swoim popędem. Małżeństwo jest rzeczą poważną. Masz tego dowód po Edmundzie. Nim zdecydujesz się je zawrzeć, upewnij się iż serce twoje pożąda go, do swego szczęścia i że zerwało stanowczo z tem co stanowiło dawniej jego szczęście.
Pani Pereux położyła nacisk na te ostatnie słowa, których ukryte znaczenie nie pozostało tajnem młodemu człowiekowi, a który musiał być jéj za nie wdzięcznym.
— Zresztą, dodała pani Pereux; potrzebne ci są rozmaite dowody, których tu nie masz, a które konieczne są, aby małżeństwo mogło przyjść zaraz do skutku.
— Jak pani serce wszystko przeczuwa, — zawołał Gustaw, i jakże jestem pani wdzięcznym za to coś mi powiedziała.
— A więc, zrozumiałeś mnie dobrze Gustawie... Nie bądźmy nigdy niewdzięczni względem tych których kochaliśmy. Jeżeli, mimo twego pobytu w Paryżu, spostrzeżesz, iż szczęście twoje jest w rękach panny Mortonne, — będzie to ostatnią radością kogoś, kto o téj chwili jestem tego pewna myśli o tobie. Jedź jutro rano, Masz przeszło miesiąc przed sobą. Na kilka dni przed opuszczeniem Paryża, — jeżeli jednak powrócisz, — pisz do mnie, a skoro przybędziesz małżeństwo będzie rzeczą zadecydowaną. Czy tak?
— Pani wszystko przewidujesz. Jakże-ż szczęśliwym jest Edmund, iż pani jesteś jego matką, i jakżem ja jest szczęśliwym, i raczyłaś poprowadzić mnie chwilkę!
Zdanie pani Pereux było racyonalne, i Gustaw był z niego zadowolony. W istocie, — zaradzało ono wszystkiemu i utrzymywało wszystko w równowadze.
W Nicei Gustaw nie miał odwagi powrócić do Nichetty i opuścić Laurencyę; szło zatem o przekonanie się, czy znalazłszy się w Paryżu, zdobędzie się na odwagę powrócenia do Laurencyi a opuszczenia Nichetty. Co będzie stalsze, — miłość dawna czy nowa?
W tem była kwestya.
Gustaw udał się do swojego pokoju dla przygotowania się do téj podróży, a skoro już miał jechać, szło mu bardzo o sprawienie radości Nichecie, — do której téż zaraz napisał:
„Prawie równocześnie z tym listem wyjeżdżam. W kilka godzin po nim będę w Paryżu!“
Następnie poszedł pożegnać państwa Mortonne.
— Ale pan powrócisz? zapytał komendant.
— Jak tylko będę mógł najprędzej, — odpowiedział Gustaw.
Pani Mortonne zamieniła spojrzenie ze swoim mężem, którego już uprzedziła o swojej rozmowie z panią Pereux.
Laurencya uczula, iż serce jéj biło gwałtownie.
— Czy pana zastanę tu jeszcze, komendancie? zapytał Gustaw.
— Nie ruszymy się z miejsca, odpowiedział Mortonne.
Gustaw pożegnał się z Laurencyą.
Podała mu rączkę, którą ścisnął i która lekko odpowiedziała na to uściśnięcie.
— Dla czego pan Daumont wyjeżdża? zapytała swojéj matki, kiedy Gustaw się oddalił.
— Ponieważ jak myślę ma zamiar żenić się, — odrzekła pani Mortonne, któréj p. Pereux opowiedziała część swojéj rozmowy z Gustawem i rezultat takowéj, — a do tego potrzeba moje dziecko, aby pozałatwiał swoje interessa.
Mówiąc to pani Mortonne badawczo przypatrywała się swojéj córce.
— Moja dobra mamo!... zawołała ona po chwili rzucając się w matki objęcia.
— Więc ty go kochasz?
— Kocham, mamo.
— To dobrze, za kilką dni będziesz mu mogła to powiedzieć.
Gustaw pojechał zostawiając mały domek przy drodze w Nicei pogrążony w swoich codziennych zajęciach. Edmund uczęszczał tam tak często jak często mu stan zdrowia pozwalał.
We cztery dni po swoim wyjeździe, Gustaw przybył do Paryża, pobiegł co tchu na ulicę Godot — a Nichetta, która oczekiwała go z niecierpliwością rzuciła się na jego szyję, nie mogąc powstrzymać łez radości, które spowodował ten powrót nieoczekiwany.
Tydzień temu Gustaw nie był w stanie opuścić Laurencji.
W chwili pierwszego pocałunku, który otrzymał od Nichetty, był przekonany iż nie byłby w stanie opuścić Paryża.
Niech ci, którzy tłomaczą serce ludzkie, wytłomaczą ten fakt. Ja, — opowiadam.


IX.

Nic się nie zmieniło u Nichetty. Gustaw uczuł iż miejsce na ktorém ją znalazł było miejscem na którem od dwóch miesięcy go oczekiwała. Ściany przybierają nowy charakter, od znajomości nowo zawieranych, Wszystkie przedmioty, które Gustaw widział u Nichetty przedstawiły się w tymże samym porządku jego oczom tak dalece iż zapomniał na chwilę że opuszczał Paryż.
— Nareszcie cię widzę!... zawołała młoda dziewczyna ściskając ręce Daumonta i patrząc mu w oczy. Jakżem zadowolona. Obawiałam się nigdy cię nie ujrzeć, rzekła śmiejąc się; albowiem w chwili kiedy była pewną że go ma, mogła ze śmiechem mówić o jego nieobecności.
— Nie mogłem opuścić Edmunda, kochane dziecko, odpowiedział Gustaw.... Gdybyś wiedziała jak on był chory!....
— Ale teraz jest już ocalony?
— Mają nadzieję, przynajmniéj.
— Myślałam ja nieraz i o nim, tym biednym chłopcu!... Co wieczór modliłam się za was obu.
— Myślę że go za powrotem zastanę już zdala od niebezpieczeństwa.
— Więc chcesz znowu wyjeżdżać? zapytała Nichetta ze smutkiem.
— Przyrzekłem pani Pereux i Edmundowi że do nich powrócę.
— Ah! zawołała Nichetta głosem rezygnacyi, w którym przebijało się wzruszenie jakie wywoływała ta wiadomość.
— Co ci jest? zapytał Gustaw, który choć dobrze wiedział co jest Nichecie, chciał jednak od razu zabezpieczyć możliwość swojego wyjazdu, na przypadek gdyby Nichetta nie wystarczała do zapomnienia o Laurencyi.
— Nie ma jak dziesięć minut jak przybyłeś; i, nie zdjąwszy nawet swego podróżnego płaszcza, mówisz mi iż wyjedziesz i pytasz jeszcze co mi jest!...
— Uspokój się, — przepędzimy z jakie dwa tygodnie razem.
— Dwa tygodnie tylko!
— Może ze trzy.
— Więc ty bardzo kochasz Edmunda? zapytała Nichetta, przyglądając się jakimś szczególnym wzrokiem Gustawowi.
— Ty wiesz najlepiéj o tem, i z przykrością mnie tylko on puścił. Alem ja o to nie pytał, pragnąc koniecznie cię widzieć.
— Czy to tylko prawda?
— Czym ja ci kiedy kłamał?
— Zaczynałam się czegoś obawiać, czy wiesz? rzekła młoda dziewczyna kładąc na łóżku płaszcz i czapkę podróżną, które zdjęła z Gustawa.
— I czegoś się ty obawiała?
— Lękałam się że ty mnie może już nie kochasz i żeś mógł ofiarować swoje serce innéj.
— Komu? dobry Boże! zawołał Gustaw rumieniąc się i spodziewając ukryć swój rumieniec przez ten wykrzyknik...
— Komu? Innéj kobiecie.
— A teraz, — jest-żeś uspokojona? zapytał Gustaw sadzając Nichettę na kolana.
— W zupełności, ponieważ cię widzę, jakkolwiek...
— Jakkolwiek?... powtórzył Gustaw z intonacyą która domagała się końca zdania.
— Jakkolwiek lękam się, aby kto inny nie Edmund ciągnął cię tam.
— Czyżbym powrócił, gdyby tak było?
— Powróciłbyś. Powiedziałbyś sobie: „ta biedna dziewczyna jest nieszczęśliwa w Paryżu, jedźmy ją na chwilkę zobaczyć..“ Może być, że podczas gdy i druga jest zmuszoną być także samotną... To wszystko jest możliwe.
Nie można przeczyć tajemniczym przeczuciom kobiety, które jéj często dozwalają bez najmniejszéj wskazówki przewidzieć część prawdy, — przeczuciom, które się łatwo dają wytłomaczyć, kiedy prawda jest prawdopodobna.
— Jesteś szalona, zawołał Gustaw, pragnąc wszakże przeciąć tę rozmowę jednym ciosem.
— No, — chodźmy na śniadanie, rzekła Nichetta wstając poszukać krzesła dla siebie i zbliżając je do małego stolika zastawionego, który oczekiwał przybycia Gustawa; młoda dziewczyna przewidywała bowiem iż powróci on wycieńczony znużeniem i głodem.
— W każdym razie, rzekła, siadając obok swojego ukochanego współbiesiadnika, jeżeli ona cię kocha, to cię na pewno nie kocha tak jak ja.
Ostatnie to zdanie zagasło na ustach Gustawa, który powrócony znowu do swoich dawnych nawyknień nie wspomniał nawet o Laurencyi, témbardziéj że znajdował prawdziwą przyjemność w oddaniu się im na powrót, przynajmniéj na czas jakiś. Zresztą Nichetta była w istocie zachwycającą. Na powrót swojego kochanka, poruszyła wszystkie źródła swojéj sprytnéj kokieteryi, mówimy sprytnéj, ponieważ kokieterya ma rozmaite odcienia, a są umysły, które ją mogą zużytkować w pewnych okolicznościach w sposób, iż ten który tego jest przedmiotem, ani się może czego domyślać. Tak więc Nichetta w swoim czepeczku i stroiku na głowie, nawet w kroju swojéj sukni, miała coś powiemy nowego, które Gustawowi przypominało przeszłość i jednocześnie go pociągało. Bo w istocie, była to Nichetta z czemś zupełnie nowe.
To coś było to może to, iż przez ciąg dwóch miesięcy Gustaw jéj nie widział, co właśnie stanowi niewytłomaczony wdzięk dla każdego powracającego.
Podczas śniadania, Gustaw opowiadał swojéj kochance wszystko to o czem jéj nie mógł pisać a i o czem jéj nawet już pisał. Wyszczególnił jéj cały swój rozkład czasu starając się — rozumie się — gorliwie zapomnieć o chwilach, spędzonych z Laurencyą i o wycieezkach konnych z nią i z jéj ojcem.
Ze swojej strony Nichetta opowiedziała, jak jéj życie spływało. Była to opowieść powszednią. Zrazu płakała bardzo, przez dwa tygodnie na krok nie wychodziła z domu, nakoniec spotkała przypadkiem jedną ze swoich dawnych przyjaciółek, któréj oddawna nie widziała, którą poznała pracując w magazynie, — a która przyjechała po swój mały spadek celem zamieszkania następnie w Tours, W trakcie jéj pobytu w Paryżu, Nichetta towarzyszyła jéj ciągle. Obie chodziły od czasu do czasu do teatru, jedna drugą opuszczała jak mogła najrzadziej, aż do téj chwili w której panna Karolina Toussain zmuszoną została opuścić Paryż, t. j. na ośm czy na dziesięć dni przed przybyciem Gustawa; przed wyjazdem jednak napróżno namawiała Nichettę aby jéj towarzyszyła, zapewniając ją iż w Tours zrobi karyerę.
— A teraz, rzekła Nichetta, kiedy Gustaw śniadanie skończył, cztery noce przepędziłeś w drodze, potrzebujesz więc snu, — trzeba spać.
— A zatem pójdę do siebie, — rzekł Gustaw.
— Nie — odpowiedziała Nichetta, położysz się na mojem łóżku, będziesz spał a ja będę co robić albo czytać.
Gustaw usłuchał Nichetty; rzucił się na jéj łóżko, a w godzinę potem spał tak jak tylko spać może człowiek, który dopiero odbył dwusto milową drogę.
Nichetta ugładziła przed lustrem swoje włosy i usiadła w kąciku jakby do czytania, ale częściéj rzucała spojrzenia na tego, który spał, jak na książkę rozwartą na jéj kolanach.
Kiedy o 7 wieczorem Gustaw się obudził, Nichetta pracowała przy stole, z twarzą na pół oświeconą od lampy ocienionej daszkiem, ułożywszy swoje małe nóżki na tabureciku przystawionym około ognia.
Chwil kilka Gustaw stał w osłupieniu przed tym czarującym obrazkiem, któremu malarz nic nie mógłby zarzucić.
— Oto moja przeszłość — mówił do siebie, czyż trzeba abym sobie przyszłość tworzył. To dziecko mnie kocha; za najmniejszem mojem poruszeniem, odda mi się ona cała; przybiegnie mnie uściskać, zarzuci swoje ręce w około méj szyi, Ale gdzie to wszystko nas doprowadzi, mnie i ją? Ona się zestarzeje i ja się zestarzeję; nasze upodobania się zmienią. Czy sami sobie wystarczymy w téj chwili, w któréj szukać będziemy na około siebie rodziny, któréj nie mam ani ja ani ona? Czy będziemy się ciągle kochać? Można patrzeć na starzejącą się żonę, ale z przykrością spogląda się na starzejącą się kochankę: związki, które nas łączą z pierwszą, są bo tak różne od związków, które nas do drugiej przywiązują.
Oto co myślał Gustaw, i w tydzień po swoim przybyciu dochodził do przeświadczenia, iż trzeba wyjechać i żałował prawie że przyobiecał Nichetcie trzy tygodnie z nią przepędzić.
Zrozumieją zaraz nasi czytelnicy dla czego, — i nie będą oskarżali Gustawa o niewdzięczność, nie będą co więcéj mogli nikogo winić, jak tylko chyba ułomności naszéj natury człowieczéj.
Nichettą była zachwycającą, Gustaw czuł się przejętym na jéj widok; ale po przeminięciu pierwszego szału, była ona zawsze jedna i ta sama. — Była to kobieta, którą się kochało dla jéj piękności, która rozbudziła wyobraźnię, która się oddała bez oporu, którą się trzymało ponieważ okazała przymioty jakich nikt w niéj nie spodziewał się znaleźć, która rozrywała umysł, pochlebiała miłości własnéj, zajęła nawet trochę serce, któréj nie można opuścić dla innych kobiet, albo póki się będzie widziało jedynie niższe od niéj kobiety; ale postawiona równolegle do dziewicy niewinnéj i naiwnéj, która nie oddałaby się temu ktoby ją pokochał, jeżeli jéj by tenże nie ofiarował nazwiska swojego, dziewicy — wzrosłéj w poszanowaniu świętych rzeczy pod okiem rodziny, wychowanéj w obowiązkach i zasadach religii, pociągającéj ku sobie całym powabem dziewiczości duszy i ciała, — postawiona z nią równolegle, — pierwsza kobieta musi ustąpić przed drugą, albowiem serce mężczyzny nie zawaha się w wyborze w dniu w którym, jak Gustaw, po przeżyciu dwóch lat z jedną, może mieć nadzieję życia wiecznie z drugą.
To jest smutnem dla biednéj kobiety, którą się porzuca, ale za tem mówi doświadczenie, poświęcające upodobania serca, któremu większość mężczyzn poddaje się postępując w życiu, — a doświadczenie dowiodło jednocześnie, iż te biedne porzucane kończą rezygnacyą, pocieszając się często słowami: „może i lepiéj że się tak stało!“
Tymczasem miłość kochanki ma w pewnych chwilach coś w sobie realnego, co ją czyni silniejszą od każdéj innéj, nadewszystko gdy jak Nichetta, kochanka jest młodą, piękną i pełną powabów zmysłowych Na nieszczęście następstwem takiego stosunku jest znużenie ciała, z czego korzysta serce, aby otworzyć drzwi innéj miłości, która dopiero jest w stanie marzenia i przyrzeczeń. Umieszczony między obiema, mężczyzna daje wtedy pierwszeństwo téj ostatniéj, ponieważ niczego pożądać już nie może od pierwszéj, a wszystkiego spodziewać się od drugiéj może.
Komu-bo nie zdarzyło się trzymać jedną kobietę w swoich objęciach a myśleć o drugiéj? Serce w téj mierze jest nawet tak dalece wymagającem, iż staje się ono egoistycznem i nieuczciwem. Były chwile, chwile niedające się opisać, w których Gustaw, podczas gdy Nichetta oddawała się wraz z nim wszystkim porywom swojego ducha — usiłował przekonać się, iż to zachwycające ciało drżące pod jego pocałunkami, było ciałem Laurencyi, podczas gdy biedna Nichetta mówiła do siebie w swojem zaufaniu nieświadomem: „zdaje mi się, iż Gustaw nigdy mnie tak jak teraz nie kochał.“
Gdyby ona wiedziała, komu była dłużną gorącość tych uścisków, biedna dziewczyna rozpłynęłaby się we łzach!
Tymczasem im bardziéj zbliżała się chwila, w któréj Gustaw miał na zawsze opuścić Nichettę, tem bardziéj wspomnienia młodzieńcze budziły się w nim szepsząc mu: „zostań!“
Pewnego razu przyszedł on do modniarki i nie zastał jéj w domu. Otworzył drzwi i oczekując jéj przybycia przyglądał się tymczasem przedmiotom, które składały maty apartament jego kochanki. Zobaczył wtedy te wszystkie, które jéj kiedyś ofiarował przypominając sobie okoliczności w których jéj dawni te prezenta. „Biedne dziecko, mówił przyglądając się statuetkom i małym obrazkom, któremi przyozdobił jéj pokój, jakiem staraniem otacza ona to wszystko co pochodzi odemnie!... Oto jéj drobne klejnoty, jedyne które zdecydowała się przyjąć; nosi je tylko, kiedy wychodzi ze mną. Oto mój portret który ukryła w głębi swojego łóżka, za firankami, lękając się mnie skompromitować w oczach osób, które ją odwiedzają. Dobra Nichetto! Nadejdzie dzień, że patrzeć się ona będzie płacząc na te przedmioty, do których teraz uśmiecha się a które jéj przypominać ciągle będą człowieka, który ją porzucił — i który kocha inną. Uczynią ją one jeszcze więcéj samotną, albowiem sam ich widok zabroni jéj prawie pociechy domagania się od innego mężczyzny tego czego nie mogła u mnie znaleźć.
I podcząs kiedy tak Gustaw myślał, chciałby on może był znaleźć w swojém sercu powód silniejszy ażeby mógł pozostać; ale obietnice szczęścia jakie mu dawała przyszłość w tem jednem imieniu: Laurencya, unosiły go w przyszłość co wszakże nie przeszkadzało mu ronić łez nad Nichettą, na podobieństwo matki, która mając dwoje dzieci i utraciwszy z nich jedno opłakuje śmierć jednego, a jednocześnie uśmiecha się na pocałunki drugiego, od którego spodziewa się pociechy.
Gustaw znajdował się więc w pokoju Nichetty, kiedy młoda dziewczyna nieposłyszana weszła i na paluszkach zbliżywszy się położyła układnie swoją główkę na ramieniu kochanka. Odwrócił się żywo i znalazł uśmiech i pocałunek na ustach modniarki.
— Co ci jest? zapytała Nichetta; gdyż nie mógł on jéj ukryć swojego wzruszenia.
— Nic mi, nie, — moja Nichetko odpowiedział Gustaw biorąc ją w swoje objęcia; jestem tylko nieco smutny na samo wspomnienie iż muszę cię opuścić.
— A więc ty stanowczo wyjeżdżasz?
— Stanowczo. — Czyż z Nicei otrzyma! co nowego?
— Otrzymałem list tego rana.
— Czy Edmund ma się gorzéj?
— Nie, — ale nie jest mu i lepiéj, — a biedny chłopiec pragnie mnie koniecznie mieć przy sobie; nie można niczego odmawiać chorym.
— Gustawie?... rzekła Nichetta tonem błagania.
— Czego chcesz?
— Jeżeli mnie kochasz, uczynisz coś dla mnie.
— Ale ty tego nie zechcesz zrobić.
— Mów zawsze, — jeżeli to będzie możliwem to zrobię.
— O, to jest więcéj jak możliwe, — to jest łatwe.
— Mów więc.
— Weź mnie z sobą.
— Kiedyś pisała prosząc mnie o to samo, moje dziecko kochane, wyłuszczyłem ci powody, które mi zrobić tego nie pozwalają.
— A więc nie chcesz?
— Nie mogę, — odpowiedział słodko Gustaw.
— Nie byłabym była jednak mieszkała z tobą, — rzekła ona, jak gdyby ten powód mógł wpłynąć na jéj kochanka, który nic nie odpowiedział. Natenczas ciągnęła ona daléj, myśląc iż zdobyła sobie grunt pod nogami.
— Najmę sobie mały pokoik w Nicei; nikt nie będzie wiedział kto ja jestem i że tam będę, — nawet pani Pereuxi Edmund. Od czasu do czasu przyjdziesz mnie zobaczyć, w godzinach w których ruch na ulicach ustanie, wieczorem, i będę bardzo szczęśliwą; albowiem Paryż jest zbyt smutnym. dla mnie kiedy ciebie w nim nie ma.
— Powrócę niedługo, moja mała Nichetta, replikował Gustaw i już się nigdy nie rozłączymy.
— Jak chcesz. Ty jesteś panem, rzekła młoda dziewczyna łzy ocierając. Kiedy jedziesz?
— Za pięć albo sześć dni.
— Czy pozwolisz, abym ci do Chalons towarzyszyła? byłabym dłużéj z tobą.
— Dobrze! będziesz mi towarzyszyła, — odpowiedział Daumont zadowolony, iż może coś zrobić dla biednéj dziewczyny.
— Oh, jakżeś ty dobry!.... zawołała, rzucając się w jego objęcia.
I skakała z radości.
Od czasu swego przyjazdu Gustaw był tem dla Nichetty, czem jest ojciec dla swego dziecka, które ma oddać na pensyę, a które się tam może nudzić, Robił jéj wszystkie przyjemności, jakie tylko mógł był jéj robić, myśląc sobie: „przynajmniéj zabawi się trochę!“
W trakcie tego otrzymał list od Edmunda, albowiem jak to nie trudno odgadnąć, list o którym Gustaw mówił Nichetcie był tylko pretekstem; w istocie nikt do niego nie pisał.
Oto co donosił nasz chory.
„Jestem jeszcze bardzo osłabiony, ale pragnę znaleźć silę aby ci parę słów napisać. Ażeby odrazu ukończyć z sobą, donoszę — iż jest mi trochę lepiéj, a to lepiéj daje mi nadzieję że będzie niezadługo zupełnie dobrze.
„Matka moja mówiła o rozmowie jaką z tobą miała, i opowiedziała mi prawdziwą przyczynę twojego wyjazdu. Przyszła zaraz na myśl Nichetta, tak dobra tak poświęcona, której winni jesteśmy te przyjemne chwile. Potem, zastanowiłem się, a ponieważ zbliża się chwila twojego powrotu, jeżeli tylko powrócisz, chciałbym ci służyć radą. Wiesz że całem sercem kocham Nichettę, ale wiesz także że więcej kocham ciebie, — co jest bardzo naturalne. Nie zawaham się tedy udzielić ci radę, która mojem zdaniem może ci dać szczęście, — choćby ta rada miała jéj przykrość sprawić... szczęście twoje przedewszystkiem. Otóż, ja sądzę mój drogi Gustawie, że twoje szczęście jest w rękach panny Mortonne. Tobie to winien ja jestem Antoninę, a jakkolwiek ty nie mnie zawdzięczać będziesz Laurencyę, — przynajmniej spełnię mój obowiązek zwalczając twoją chwiejność jeżeli się wahasz. Ona cię kocha i to bardzo, albowiem nieraz rozmawiałem z nią o tobie, i zainteresowanie się jéj tobą przebijało się w każdym jéj wyrazie. Szczęście więc tam jest, ponieważ tam jest miłość... Jéj rodzice są to wyborni ludzie i zastąpić ci potrafią twoich, których utraciłeś. Szczęście więc jest tam, ponieważ tam jest rodzina.... Laurencya jest aniołem niewinności i wdzięku, jest to dusza całkiem świeża, do przyjęcia form nowych gotowa, jest to raj dziewiczy do zdobycia. Szczęście więc jest tam, ponieważ tam jest religja, niewinność, przyszłość.
„Zaślub pannę Mortonne.
„Ale zrób dla Nichetty wszystko coś dla niej zrobić powinien. Na twojem miejscu nie ukrywał bym jéj nic. Zamiast pisać jak to zapewne leży w twoich zamiarach, powiedziałbym jéj — wszystko. Ona ma rozum: czuje dobrze w głębi swojego serca, że wasz związek nie może trwać wiecznie i mniemam iż będzie ci — wdzięczną za ufność jaką jéj okażesz, jeżeli rozważysz, wraz z nią położenie. Zapewnij jéj przyszłość, o tem nie potrzebuję ci przypominać, ale zapewnij jéj ją w ten sposób, ażeby ona mogła ją nieco rozerwać. Załóż jéj mały magazyn: złóż jéj obok tego, u Rejenta pewną summkę, która by zawsze być mogła na jéj zawołanie, gdyby jéj małe przedsiębiorstwo nieudało się. Ty wiesz że chory ma prawo mówić jak starzec; zwierzyłem się po części z tego wszystkiego przed Laurencyą, która dziwiła się tak długą twoją nieobecnością. W istocie, aby zebrać dokumenty na to nie potrzeba miesiąca, a już jest prawie miesiąc jakeś od nas wyjechał. Powiedziałem jéj że przedłużasz zapewne swój pobyt w Paryżu, ażeby załatwić to wszystko w sposób jaki wyżej wyłuszczyłem. Odpowiedziała mi iż masz słuszność że tak postępujesz, i że spełniasz uczynek godny szlachetnego serca i uczciwego człowieka. Pojmujesz, iż zrobiłem jéj to wyznanie dla tego tylko, iż byłem pewny odpowiedzi panny Mortonne. Ale spiesz się z powrotem albowiem jakkolwiek przekonaną jest ona teraz, że pozostajesz w Paryżu dla zapewnienia szczęścia Nichetty, lękam się aby przypadkiem nie wpadła na przypuszczenie iż pozostajesz tam z miłości dla naszej biednej przyjaciółki, co przypuścić z łatwością może, jeżeli spiesznie nie powrócisz. Trudno jest doprawdy pojąć jak łatwo młode dziewczęta odgadują pewne subtelności serca, których nie pojmują często kiedy są mężatkami.“
List ten zwalczył ostatnie wahania Gustawa. Nie mógł się on przecież zdecydować na wyznanie zamiaru swego małżeństwa przed Nichettą. Chciał odwlec jak najdalej tę chwilę z racyi przywiązania swego ku Nichetcie i w obawie zatrucia radości, jaką proponowała sobie sprawić towarzysząc mu.
„Nie, — mówił sam do siebie, nie chcę aby dowiedziała się o tem kiedy będę niedaleko od niéj. Nie chcę aby wspominając czas, który ze mną przepędziła, znalazła w nim boleść. Chcę aby mi była wdzięczną za tę obawę jakiéj doświadczam, aby jéj przykrości nie zrządzić, i ażeby w tem widziała ostatni dowód miłości.
Nigdy nie jest zapóźno podzielić się ze złą wiadomością; zresztą, kto wie czy jéj łzy nie powstrzymałyby mnie?... a Edmund ma słuszność, moje szczęście jest bezwątpienia tam, ponieważ czuję że tam jest moje serce.“
Są rzeczy, których niestety niemożna wyznać kobiecie którą się dla innej porzuca, a to dla tego iż namiętność nie posługuje się półśrodkami; mimo to nadchodzi dzień w którym te rzeczy urzeczywistniają się, a to się dzieje wtedy, kiedy czas zmieni do tyla usposobienia, iż ci, którzy się kochali mogą przejść jedno obok drugiego, nie obudziwszy w swojem sercu nic innego nad wspomnienie, — gorący popiół ostygłych uczuć. Gdyby po dokładanem zbadania swojej duszy, można było łatwo dostrzedz iż kobieta która obudziła w nas miłość nie budzi już jéj więcéj, gdyby można było wyznać to szczerze téj którą się porzuca, gdyby ją można było nagiąć do temperatury przywiązania na jakiéj się z nią pozostaje i zmienić w przyjaźń szczerą i poświęconą miłość któréj ona doświadcza jeszcze, — serce ludzkie w takim razie zrobiłoby wielki krok naprzód. Niestety, to tylko ma miejsce pomiędzy wybranemi, którym miłość własna w pierwszéj chwili, a rozsądek w następnéj, daje siłę ukrycia boleści i rzucenia zasłony na przeszłość.
To byłoby niemożebne u Nichetty, któraby zaraz w płacz uderzyła czołgając się u nóg Gustawowi.
Z tem wszystkiem trzeba było kończyć.
Napisał przeto do pani Pereux, iż nazajutrz po otrzymaniu tego listu przybędzie do Nicei. To było równoznączne z napisaniem „upraszam o rękę panny Mortonne.“
Tego samego wieczoru pojechał z Nichettą do Chalons.
Modniarka była zachwycona. Nie podróżowała nigdy. Wszystko ją też bawiło. Biedna mała nie domyślała się nawet końca tej podróży, którą rozpoczynała tak wesoło.
O 6 rano przybyli do Chalons.
O południu statek parowy jechał do Lyonu.é Nichetta, która przez całą tę podróż zmuszała niemal Gustawa do powtarzania, iż rozłączenie ich niebędzie długie, dość była wesołą aż do tej chwili, w którój zniesiono bagaże na statek, na którym pozostawała dopóki wolno na niem pozostawać osobom, towarzyszącym podróżnym.
Nareszcie dano sygnał odjazdu.
Zeszła przeto na brzeg po uściśnięciu Gustawa, który pozostał na pomoście aby mógł ją dłużej oglądać. Statek odpłynął. Nie chcąc zasmucać swego kochanka wołała za nim ciągle:
„Do zobaczenia! nieprawdaż?”
Zapytany odpowiedział kiwnięciem głowy, ponieważ czuł, iż gdyby otworzył usta łzy przytłumiłyby mu glos.
Jak długo mogła być widzianą, młoda dziewczyna powiewała chustką, potem wpatrywała się w statek, ale Gustaw już jéj niewidział; znikła mu w tłumie ludzi i przedmiotów przybrzeżnych.
„On niedługo powróci, — mówiła do siebie ocierając łzy, które mimowolnie płynęły.
I postanowiła nie płakać.
Rzeka skręciła się, — statek znikł z oczu obecnym.


X.

Piszący te słowa niema innego celu na widoku nad odmalowanie a może też i wytłomaczenie tych przemian duchowych, jakie wiek i otoczenie dokonywają na człowieku, niszcząc prawie zawsze wiele z jego teorji początkowych i wiele żywionych nadziei. Gustaw właśnie znajdował się w perjodzie tych przemian naturalnych. On, który przypuszczał iż życie może mu tak spłynąć jak je rozpoczął, — uczuł nareszcie wpływy rozliczne na sobie, które przywiązując jego serce do życia, unosiły je ku coraz nowszym widnokręgom. Widok szczęścia Edmunda otworzył jego duszę przed nowemi myślami. Choć mówił sam do siebie nieraz: „Edmund umrze zapewne młodo” musiał jednak z tem wszystkiem przyznać, iż nim to nastąpi mąż Antoniny zakosztował rozkoszy wcale mu dotąd nieznanych, a które uważał za najsłodsze w świecie, ponieważ są najczystszemi. Tak on już myślał, podczas gdy pozostawszy w Paryżu, Edmunda wyprawił do Nicei, a szczegóły których mu mąż Antoniny udzielił w liście o swojem szczęściu, utwierdziły go tylko w chęci w nieokreślone jeszcze formy przybranej, które jednak traf miał niedługo urzeczywistnić. Jakby przez zrządzenie Opatrzności Laurencya wpadła mu w oczy i Gustaw odrazu w niej dostrzegł przyszłość nową dla siebie.
Zdarza się nieraz iż przemiany jakim podlega człowiek nie osiągają bynajmniej tak szczęśliwych jak dla Gustawa rezultatów. To zależy od sposobu w jaki się żyło podczas pierwszych swoich lat w świecie. Nie dla czego też innego widzimy rozpustników przemieniających się w wybornych mężów i dobrych ojców rodzin, a z drugiej strony, ludzi których zasady i upodobania zdawały się być dostateczną gwarancją, zmieniających się nagle i oddających swoje serce na pastwę występków i namiętności wszelkiego rodzaju.
Usiłowaliśmy dać zrozumieć nie chwiejność ale raczej delikatność Gustawa, gdyż serce jego nie wahało się już w wyborze między Nichettą a Laurencyą. On pytał się tylko sam siebie, czy ma prawo postąpić tak jak postąpić zamierzył. Niekiedy zła strona jego natury (albowiem każdy człowiek nosi w sobie złe instynkta które budzą się w ważnych chwilach życia, nad któremi może on w prawdzie tryumfować, ale które oparte na materjaliźmie istoty, długo wywierają swoje wpływy) niekiedy — mówimy, zła strona jego natury podszeptywała mu iż po tem wszystkiem co uczynił dla Nichetty nie powinien się nią już krępować; że wielu jego poprzedników nie zadawało sobie tyle trudu aby ją porzucić, że była ona z rzędu tych dziewczyn, które są zawsze zadowolone, z tego co się dla nich robi i że zabezpieczając jéj stanowisko robi dla niej to do czego nie jest obowiązany. Gustaw jednak odpędzał od siebie takie rozumowanie, którego wstyd mu było; mimo to powracało ono bezprzestannie. Jakkolwiek bowiem niebylibyśmy wspaniałomyślni, zawszeć trudno nakazać sercu zapomnieć o tem, o czem interes nakazuje nam pamiętać.
Z tém wszystkiem Gustaw winien był Nichetcie tyle chwil prawdziwej rozkoszy, iż byłby prawdziwym niewdzięcznikiem, gdyby przynajmniéj nie szukał na około siebie wytłomaczenia boleści jaką jéj miał zrządzić. Wtedy z prawdziwą przyjemnością myślał o postąpieniu swoich przyjaciół którzy się znaleźli w podobnem jemu położeniu. Podnosiło go to bardzo, iż w wielu razach nie postąpili tak jak on postąpić zamierza, a mimo to nikt o nich nic nie mówił.
O niczem innem nie myślał na drodze z Chalons do Nicei, skoro jednak przybył do domku Edmunda, w którym spodziewał się znaleźć Laurencyę, serce mu silnie uderzyło nadzieją, gdyż smutki uleciały już bezpowrotnie.
Znalazł wszystkich zebranych w salonie, jak w wilją swojego wyjazdu. Przyjęto go tak jak przyjmowano go zawsze.
Rzucił się w objęcia Edmunda, który zaczynał już chodzić. Pocałował w rękę Antoninę i uścisnął rękę p. Pereux; — widząc go wchodzącego panna Mortonne zarumieniła się i spuściła oczy, Komendant, jego żona i pan Devaux powitali go uprzejmie.
— No, mój kochany panie Gustawie, rzeki p. de Mortonne posuwając młodego człowieka do Laurencyi, uściskaj twoją żonę.
Laurencya podała swoje czoło Gustawowi, który uścisnął jéj rękę.
— Nie myślisz już pan o Paryżu? rzekła doń z cicha.
— Czy możesz pani o to pytać.
— Przysięgasz pan?
— Przysięgam.
— I jestem tak szczęśliwy, iż nie znajduję słów na wypowiedzenie tego.
— Powiedz no, moja pani Mortonne, rzekł Komendant wzdychając, czynie tak samo twój ojciec przed 22 laty rzucił nas jedno w drugiego objęcia.
— Oby i oni mogli tak samo powiedzieć za lat 22!... odpowiedziała pani Mortonne przyglądając się narzeczonym z czułością.
— Jestem zadowolona z ciebie Gustawie, rzekła pani Pereux biorąc za rękę Daumonta.
— Postąpiłeś dobrze, rzekł cicho Edmund.
Dziwna rzecz! W pośród swojej radości Gustaw uczuł jakby ściśnięcie serca na widok iż ani pani Pereux ani Edmund nie zdawali sobie przypominać Nichetty, która w chwili kiedy to się działo pisała do Gustawa jak wielce nudzi się sama pożądając jego powrotu.
Biedna Nichetta!..
— Widzisz drogi Gustawie, zaczęła pani Pereux dotrzymałam ci słowa.
— Kiedy nastąpi to małżeństwo? pytała Laurencya rzucając się przy tych słowach w objęcia matki.
— Kiedy Edmund mój świadek będzie mógł iść do kościoła.
— Zatem za ośm dni i trzeba aby to raz nastąpiło, albowiem musi on jeszcze przez dwa miesiące nieopuszczać mieszkania.
— Czy masz pan nadzieję? pytał Gustaw doktora.
— Wszystko idzie bardzo dobrze, odrzekł zapytany.
— A teraz Gustawie idź odpocznij sobie, odezwała się pani Pereux, słodycz jest snem, który następuje po radości.
W kilka chwil potem Gustaw wchodził do swego pokoju mówiąc do siebie, jak gdyby chciał już raz skończyć z ostatkiem wspomnień jakie zapełniały jego umysł: „Teraz już do niéj wrócić nie mogę, wszystko się skończyło.“
Położył się i usnął jak kiedy był u Nichetty z powrotem do Paryża.
O, naturo ludzka!
Kiedy się obudził, dniało. Roztworzył na wpół firanki swego okna i ujrzał Laurencyę przechadzającą się z Antoniną po małym ogródku ich domu.
Zapewne młoda dziewczyna zwierzała się z czemś przed młodą kobietą. Z kwandrans czasu przyglądał się im, nie mogąc być przez nie widzianym.
„Jaka ona piękna!..” mówił do siebie. I dreszcz miłosny przebiegł po jego ciele.
Otwierając swój woreczek dla wyjęcia potrzebnych rzeczy, Gustaw znalazł resztki prowizyi w jakie przezorna Nichettą zaopatrzyła go zmuszając niemal do ich zabrania z sobą. Widok tych pomarańcz i połamanych biszkoptów zatrzymał go chwilę.
Godzina czwarta wybiła.
Gustaw potarł ręką czoło.
„Mam jeszcze przed sobą dwie godziny. Mogę napisać do Nichetty; skończmy już raz z tem.
Usiadł przy stole i zaczął pisać, po długim wprzód namyśle jak rozpocząć ten list trudny:
„Moja dobra Nichetto! Przyjechałem do Paryża po to, abym ci powiedział coś, czego nie miałem odwagi ci wyznać widząc cię tak szczęśliwą i do napisania czego teraz jeszcze od odległości jaka nas rozdziela wymagam ośmielenia. Już się nie zobaczymy nigdy, moje drogie dziecko. Życie ma swoje wymagania, które pojmujesz dobrze. Dla mnie, dla ciebie nawet trzeba było wcześniéj czy później zerwać nasz związek. Może być iż twoje zacne serce spodziewało się wieczności, która niestety nie leży w zakresie spraw ludzkich.
„Mógłbym cię oszukiwać, moja droga Nichetto, mówiąc ci iż opuszczam Francję; ale ja wolę być z tobą szczerym, ponieważ serce twoje warte jest téj szczerosci.
„Żenię się!.. To musiało kiedyś nastąpić. Potrzeba mi rodziny a kto wié czy nie lepiéj jest iż opuszczamy się teraz niż gdybyśmy mieli czekać aż do téj chwili, w której jedno drugie opuściłoby bez smutku... Przypominasz sobie iż nieraz rozmawiałaś ze mną o prawdopodobieństwie mojego małżeństwa; mówiłaś mi, iż przygotowaną jesteś do téj konieczności. Czy mi przebaczasz, żem urzeczywistnił twoje przewidywania?”
Z trudnością przychodziły Gustawowi wyrazy dla wytłomaczenie jego postępku; wiedział on bowiem dobrze iż cokolwiek powie, zawsze będzie się wydawał winnym w oczach młodej dziewczyny, która miała list ten odebrać. Dla tego to przeszedł on nagle od powyższych ostatnich słów listu do środków jakie przedsięwziął dla zabezpieczenia przyszłości Nichetty; z resztą zdawało mu się iż jeżeli będzie małą ważność przywiązywała do tego rozłączenia, z mniejszym smutkiem przyjmie modniarka wiadomość o niem. — Pisał więc daléj.

Pragnę jednak abyś była szczęśliwą i zabezpieczyłem się pod tym względem dobrze. Jesteś młoda i piękna, przed tobą przyszłość. Bezwątpienia znajdziesz jakiego uczciwego człowieka który poznawszy przymioty twojego serca nie będzie się domagał spowiedzi z ubiegłego życia. Ale do tego potrzeba, abyś była w niezależnem położeniu i oto właśnie co ci zapewniłem. Wydałem rozporządzenie mojemu rejentowi aby ci oznajmił o zapisie jaki dla ciebie zrobiłem a który wynosi 2,500 franków rocznego dochodu; fundusz ten zabezpieczy cię od najniezbędniejszych potrzeb. Nadto przeznaczam ci kwotę 10,000 fr. radząc abyś przy jéj pomocy weszła w spółkę z twoją przyjaciołką panną Karoliną Toussain. Gdyby, mimo moich przewidywań to co ci przeznaczam nie było dla ciebie wystarczającem, niechcę abyś się zwracała do kogo innego jak do mnie o pomoce. W pierwszych chwilach otrzymania téj wiadomości, wiem moja dobra Nichetto iż będziesz cierpiała wiele, bo ty mnie szczerze kochasz, ale przekonany jestem że nastaną jeszcze szczęśliwe dni dla ciebie, jeżeli tylko nie zbraknie ci odwagi.
„Napiszesz do mnie, nieprawdaż? powiesz, że mi przebaczasz i że przyjmujesz co ci ofiaruję w imię naszego przywiązania. Może być że będę ja jeszcze nieszczęśliwym, ale gdyby to nastąpiło, do ciebie to ucieknę się z żądaniem pociechy.
„Żegnaj, kochane dziecko, ściskam cię z przywiązaniem przyjaciela wiecznie ci oddanego, który cię kocha i szacuje jako szlachetne serce.”

„Gustaw. Daumont.”

Pisząc ten list niejednokrotnie łzy skrapiały oczy Gustawowi, ale niechciał on w niem zawrzeć tego wszystkiego co mu dyktowało wzruszenie, Zrozumieć je łatwo dla czego. Trzeba było aby ten list nacechowany byt powagą, oziębłością niemal, któraby wymierzyła cios gwałtowny, udzielając zarazem odwagę téj dla któréj on był przeznaczony.
Jednocześnie napisał do swego rejenta polecając mu aby z chwilą otrzymania jego listu z Nicei udał się do Nichetty oddając jéj zapis i kwotę przeznaczoną. Nie chciał aby Nichetta miała się sama trudzić dla odebrania tego daru. Odrzuciłaby go, gdyby jéj wypadło iść po niego jak po jałmużnę.
We dwa dni po oddaniu na pocztę tego listu, Gustaw otrzymał list od Nichetty, który pisała w dniu jego przybycia do Nicei. Biedna dziewczyna daleką byłą od domyślania się pisząc go, iż przed otrzymaniem odpowiedzi wszystko będzie zerwane między nią i jéj kochankiem. List ten był pełen projektów i nadziei.
Przygotowania do małżeństwa robiły się. Zapowiedzie już powychodziły. W dniu samej ceremonii Gustaw otrzymał odpowiedź od Nichetty. Przez chwilę chciał się wstrzymać dni kilka z otworzeniem listu, nie mógł jednak oprzeć się ciekawości dowiedzenia się co zawierał.
List był bardzo prosty. Oto jego treść: Pod wpływem pierwszego wrażenia jakie wywołał twój list Gustawie nie mogłam ci odpowiedziéć. Zrazu sądziłam że oszaleję i lękałam się łączyć wyrzuty z ostatniemi wyrazami jakie mi pozwoliłeś skreślić. Patrzyłam z zadziwieniem na otaczające mnie przedmioty w pośród których znajdowałeś się przed kilkoma dniami, a które zdawały się zadawać fałsz twemu listowi, Ale list twój nie był fikcyą. Płakałam wiele Gustawie... dziś jestem spokojniejszą z czego korzystam aby ci odpisać.
„Nie robię ci żadnych wyrzutów; zresztą niemam do tego prawa. Nie będę cię nudziła mojemi zgryzotami, to byłoby bezużyteczne. To co nastąpiło nastąpi kiedyś, myślałam niejednokrotnie, nie przypuszczałam tylko aby to miało nastąpić tąk prędko.
„Kochałam cię bardzo.
„Bądź szczęśliwym przyjacielu, jestto najgorętsze obie moje; nie przeminie ani jeden dzień abym nie modliła się do Boga za ciebie.
Życzenia twoje spełnią się. Pojadę do Tours do Karoliny. Masz racyę, ona mnie rozerwie: cierpieć tylko będę przy opuszczeniu mojego małego pokoiku, w którym spędziłam dwa tak szczęśliwe lata.
„Nakoniec niechaj spełni się życzenie twoje Gustawie, i oby twoja żona kochała cię tak, jak ja cię kochałam; tego tylko błagać będę u nieba.
„Przesyłam ci w niniejszym liście kilka listków ostatniej róży, którą, kupiłam, a która przechowywała mi tradycyę téj której winną byłam poznanie się z tobą. Jestto ostatnia pamiątka.
„Może być, szczęśliwą jeszcze będę. W każdym razie nie żałuj tego coś zrobił.
„Rejent twój wychodzi odemnie. Dziękuję.
„Bądź zdrów Gustawie, ściskam ci rękę jak dobremu przyjacielowi.

„Nichetta”

Co ona musiała wycierpieć, nim napisała ten list! myślał Gustaw.
I w istocie, Nichetta bardzo cierpiała.
Sam Gustaw nie był panem swojego wzruszenia. Zrazu chciał podrzeć list który odebrał, w obawie aby go kto nie znalazł; ale z powodu pewnego przesądu zatrzymał takowy, a po złożeniu na nim swego pocałunku, listki róży Nichetty włożył do książki od nabożeństwa swojéj żony.
We dwie godziny potem panna Mortonne nazywała się panią Daumont.
Pewnie w tejże samej chwili w Paryżu wsiadała do dyliżansu pocztowego odchodzącego do Tours jakaś kobieta zakwefiona z oczami od łez czerwonemi.
Kobietą tą, — była Nichetta.


XI.

Mamyż towarzyszyć powozowi unoszącemu Nichettę, czy też orszakowi weselnemu który wychodzi z małego kościołka z Nicei.
Postąpmy jak egoiści i pochlebcy, towarzyszmy ludziom szczęśliwym.
Takim był Gustaw i takim był świat naokoło niego.
Ustąpiły zimne wiatry i przedwczesne słońce południa wyprowadziło na świat pierwsze listki. Dla wszystkich była to wiosna, dla Edmunda było to zdrowie.
Wszyscy w Nicei wiedzieli o chorobie Edmunda, wszyscy też uradowali się z jego powrotu do zdrowia: Winszowano jego matce, winszowano p. Devaux: nic nie było równie wzruszającego jak widok tego młodego człowieka uśmiechającego się do życia, bladego i słabego jeszcze, który wstępował w nie napowrót opierając się na ramieniu swojéj młodéj żony, jaśniejącéj od wdzięków i poświęcenia.
Małżeństwo. Gustawa było jakby drugiem małżeństwęm dla Edmunda. Naprzód, przypominało mu ono małżeństwo jego i w obliczu księdza błogosławiące związek Daumonta uczuł i przyjął on jakby nowe zobowiązanie względem Antoniny.
Gustaw obok Laurencyi, pani Pereux obok pana Devaux, modlili się do Boga z całym zapałem serc przepełnionych wdzięcznością. Słodkie łzy uświęciły ten pobożny dzień.
— Jeżeli tylko mąż twój nie popełni znowu niedorzeczności podobnéj do téj, jaką popełnił będzie temu dwa miesiące, — rzekł doktór do swojéj córki, nie masz się czego obawiać; jest ocalony.
Edmund zatem wstąpił odtąd w nowe życie, życie bez troski ponieważ miało już być ono życiem bez obaw.
Serce też jego otworzyło się dla wszystkich; na drodze którą przebiegął od swego doma do kościoła i od kościoła do domu nie nie było mu obojętnem. Byt i siła, które Stwórca przywracał naturze odzwierciadlały się w nim. W sercu nosił on wiosnę. Do kwiatów na nowo rozkwitłych, słabych jeszcze na swoich gałązkąch i zwracających się ku swojemu słońcu; do listków które rozpękały pod wpływem gorąca dnia oczekując z niecierpliwością świeżéj róży, do miłego ciepła powietrza ożywionego powrotem wiosny, Edmund przyrównywał duszę swoją.
Te słabe kwiatki, z każdym dniem większe i więcéj pachnące, te listki kiełkujące zaledwie a które niezadługo cień rzucą w około siebie, to miłe tchnienie świata oswobodzonego od zimy, — wszystko to było nim samym, było to obrazem szczęścia jakie mu Bóg zapowiadał, i słodkich nadziei jakiemi go kołysał.
Jedno spojrzenie Antoniny streszczało w sobie wszystkie te cuda wiośniane i Edmund czuł że miłość, to życie duszy, powracala mu ze zdrowiem, tem życiem ciała.
Krew krążyła mu swobodnie w żyłach. Oddychał wolno. Przyglądał się z przyjemnością otaczającemu go światu. Zdawał się mówić do dzieci: „niedługo będę mógł tak biegać jak wy!...” Nie obawiające się niczego jego szczęście kroczyło przed nim ukazując mu, drogę. Był on zdobywcą, którego poprzedzały flety i odgłosy tryumfu. Wszystko śpiewało w nim i na około niego.
Czuł że rozbudzają się w nim popędy nieznane mu dotąd. Dziesięć miesięcy które przeżył przy boku swojéj żony, były jakby minutą w porównaniu z długiemi laty jakie miał do przeżycia. Miłość jaką miał dla niéj zdawała mu się być niczem w porównaniu z miłością jaką w swojem sercu żywił. Przy boku Antoniny marzył on o tem, o czem się tylko marzy obok pięknej narzeczonéj, któréj miłość dla ukochanego jest dopiero zapowiedzią rozkoszy.
Edmund był więcéj niż zakochanym. Czuł się poetą. Natchnienia jego spadały z jego duszy w rymowanych strofkach i sam przyznawał, iż nigdy nie był tak radosny.
Uważać życie swoje za zamknięte krótkim obrębem dwóch lat, mówić sobie za każdym dniem: „jeszcze nowy krok do grobu” cierpieć oddawna to co zwykle się cierpi w dniu jednym na samą myśl porzucenia życia, młodości, matki, ukochanéj żony i nagle odrodzić się, zaczynając mieć nadzieję; zrozpaczonemu rozbudzić się niespodziewanie na brzegu usłanym kwiatami w pośrodku czarów natury i duszy, nie jest że to w istocie szczęściem nad wyraz, którego nieuznawać byłoby bluźnierstwem.
Mały domek na drodze w Nicei okazał téż na zewnątrz swojém radość jaką zamykał. Okna rozwarły się wesoło ku słońcu i przystroiły w koszyki kwiatów. Bluszcz piętrzył się po jego murze a każdy przechodzący podróżny musiał zauważyć ten biały domek z zielonemi żaluzyami z którego prawie codziennie wydobywał się śpiew jak gdyby z jakiego gniazdka ptaków.
Nigdy nie widziano tylu szczęśliwych ludzi pod jednym dachem. Rozkosze jakich Edmund dopiero spodziewał się, Gustaw doświadczał w rzeczywistości; — od czasu jak zaślubił Laurencyę zapytywał się sam siebie w jaki sposób mógł on żyć nie znając jéj. Ta miłość czysta, młoda, naiwna, głęboka, któréj pierwsze objawy otrzymywał, w łonie jego młodéj natury powoływały do życia uśpione uczucia, które jedno słowo zdołało rozbudzić z uśpienia.
Co rano Gustaw dosiadał konia ze swoją żoną, a nie mogący im jeszcze towarzyć Edmund, przyglądał się wraz z Antoniną z okna dopóki ich nie stracił z oka.
Najważniejsze potem każdodzienne zajęcia stanowiło czytanie i muzyka. Hugo, Liamartine i Musset byli ukochanemi poetami, Szubert, Weber i Scudo między kompozytorami muzycznemi pierwszeństwo trzymali.
Czasami Laurencya cienkim swoim i delikatnym głosem czytała jedno z melancholijnych marzeń naszych trzech poetów, czasami znowu Antonina głosem słodkim i sympatycznym nuciła serenadę, lub: Fil de la Vierge tę prostą melodję, czułą jak śpiew serca, prostą jak śpiew kościoła.
Wszystko to wprowadzało Edmunda w rodzaj nieokreślonego zachwytu. Odpowiadało bo téż tak bardzo temu co sam doświadczał; miłość, wiara były tak w nim prawdziwe, iż melodya miłosna lub święta znajdowała oddźwięk serdeczny w duszy młodego człowieka, któremu się zdawało że wieki całe żyć będzie, używając tych chwil spokojnych.
Antonina i Laurencya, złączone były serdeczną przyjaźnią. Jedna stała się powiernicą drugiéj. Dwie młode dziewczyny świeżo za mąż wyszłe tyle bo też rzeczy mają sobie zawsze udzielić, kiedy zwłaszcza wiedzą iż mogą sobie wszystko powierzyć, kiedy ich dusze czują pociąg ku sobie a miłość którą są przejęte jest czystą! Nie bardziéj zachwycającego nad ich wieczorne gawędy i naiwna opowieść ich świeżo doznawanych wrażeń, Antonina opowiadała Laurencyi w jaki sposób poznała Edmunda, jak choroba, którą został dotknięty przepełniła jéj serce uczuciem litości dla niego, jak zdawało jéj się w tajemniczem spotkaniu młodego człowieka widzieć wskazówkę opatrzności nakładającéj na nią obowiązek troszczenia się o przyszłość chorego i czyniącéj ją odpowiedzialną za jego szczęście podczas chwil pozostałych mu do przeżycia
— Twój to mąż Laurencyo — mówiła — doprowadził wszystko do skutku; on to skłonił mnie do powzięcia prędkiego postanowienia o złączeniu mojego losu z Edmunda losem na zawsze. Gustawowi zawdzięczam moje małżeństwo... Biedny Edmund! nie wiedziałam wtedy jeszcze czy go kocham; jeden wyraz rozjaśnił wątpliwość moją; teraz dziękuję Boga za to com uczyniła. Czy pojmujesz, — Edmund, który miał tylko dwa lata do przeżycia, Edmund, którego zaślubiłam z tem bolesnem przekonaniem, iż pozostawi mnie nieządługo wdową, jest ocalony, przyszłość jest dla nas jak dla każdego innego pogodna, długie lata możemy żyć szczęśliwie, a widnokrąg nasz się rozpogadza! Oboje młodzi, oboje bogaci, kochający jedno drugie jak w pierwszych naszego szczęścia dzionkach, z takiemi przyjaciółmi jak wy, z takim ojcem jak mój, matką jak pani Pereux, czy-ż możemy czego więcéj żądać, czy-ż możemy czego się obawiać?
— Zapewne — niczego, odrzekła Laurencya.
— Tak więc, nie rozłączymy się nigdy, jedną rodzinę składać będziemy zawsze! Czy chcesz tego? Nasi mężowie kochają się jak bracia.
— Będziemy się kochały jak dwie siostry, przerwała pani Daumont ściskając Antoninę.
— Opuścimy te strony — mówiła daléj; moi rodzice nie lubią jednostajności. Będziemy podróżować, nic nie stoi temu na przeszkodzie; pospieszymy za jaskółkami; będziemy używali szczęścia wszędzie gdzie można być czworgu osobom, kochać się i powtarzać to sobie.
Najczęściéj pani Pereux brała udział w tych pogadankach poufnych i święta matka, któréj życie złączone było z życiem jéj syna, jedynie pragnęła nigdy się z niemi nie rozłączać; wiedząc iż tam będzie jéj najlepiéj, gdzie on się będzie znajdował.
Panu Devaux wybornie się powiodło z kuracyą Edmunda. Codziennie zdrowie chorego polepszało się; usta jego krwią nabiegały, gorączka ustąpiła, sen stał się spokojnym. Jedynie na umyśle pozostał słaby cień melancholii, ostatniéj pozostałości ustępującego zła.
Pewnego poranku, we cztery miesiące po przybyciu do Nicei, rzekł Devaux do Edmunda:
— No, teraz już jesteś wyleczony; powracam do moich chorych, których porzuciłem dla ciebie.
Edmund i Antonina zamienili spojrzenia.
— Niczego nie mamy się już obawiać? zapytała młoda kobieta.
— Niczego — zapewniam cię.
— Edmund nie potrzebuje się zatem już więcéj lękać powietrza Paryża jak Nicei?
— Nie.
— Któż więc nam brom powrócić razem z tobą.
— Byłoby mi to bardzo przyjemnem, moje dzieci.
— Nie przecież nas tu nie zatrzymuje, — ani Gustawa ani jego żony; nie rozłączymy się zatem z panem — zawołał Edmund — może by to bowiem jąkie nieszczęście na nas sprowadziło.
— Zatem, jedźmy wszyscy.
— A więc zobaczę mój maleńki pokoik, zawołała Antonina, rzucając się na szyję mężowi; ten pokój w którym się kochaliśmy tak serdecznie, i gdzie się nigdy kochać nie przestaniemy — nie prawdaż?
Pocałunek był odpowiedzią.
Zostało ułożonem, iż państwo Gustawowie zamieszkają w tym samym domu co Edmundowie, jeżeli to będzie możliwem; jeżeli zaś nie, to tę samą przynajmniéj ulicę; i że podobnie jak w Nicei rozłączać się z sobą nie będą w Paryżu.
Poczyniono natychmiast przygotowania do wyjazdu, i we dwa dni potem, dwie kurjerki pocztowe oczekiwały przed bramą małego domku na naszych znajomych.
Antonina łzy miała w oczach, kiedy z pokoju wychodziła. Jak gdyby przeczucie mówiło jej coś, iż pozostawiała tu cząstkę swojego szczęścia. Potrzebujemy-ż wyjaśniać wspomnienia jakie tu pozostawiała, a które jej teraz zdawały się uśmiechać.
Co się tyczy Laurencyi, to ta, odziedziczywszy po swoim ojcu koczujące upodobania, nie żałowała okolicy którą miała porzucić.
— Moja mamo — rzekł półgłosem Edmund do pani Pereux, powiedz, że powracając do Paryża chcesz jechać na Tours.
— Dlaczego — spytała pani Pereux.
— Ponieważ mam tam odbyć pielgrzymkę.
Pani Pereux uczyniła zadość woli syna i nasze towarzystwo przybyło do Tours.
Wysiadając z powozu Edmund rzekł do Gustawa, który choć się nie pytał odgadł odrazu powód przybycia do Tours.
— Nie nie masz do powiedzenia Nichecie?
— Masz ją widzieć?
— Tak; zaraz się z nią zobaczę.
— Uściśnij jéj rękę odemnie; oto wszystko.
— Może chcesz iść ze mną?
— Lepiéj będzie gdy mnie nie zobaczy.
Edmund dopytywał się o pannę Karolinę Toussain. Wskazano mu ulicę gdzie się jéj magazyn znajdował. Udał się tam.
Przy ulicy *** znajdował się magazyn elegancko choć prosto urządzony, zawierający czepeczki, hafty oraz wstążki różnego rodzaju.
Nim drzwi otworzył, Edmund przez okno zajrzał do magazynu.
Nichetta siedziała przy kantorze. Biedna dziewczyna była blada; ubrana w czarną suknię, wyglądała jak w żałobie. Robiła coś.
— Ile to rzeczy się odmieniło od chwili kiedym ją raz ostatni widział — szepnął.
Otworzył drzwi.
Słysząc wchodzącego, Nichetta podniosła głowę, a poznawszy Edmunda wydała krzyk.
Kdmund rzucił się w jéj objęcia; biedna dziewczyna miała łzy w oczach.
Nie nie mogło być wymowniejszego nad to wzruszenie.
— Jak ci się powodzi Edmundzie? spytała po przyjściu do siebie Nichetta, postanowiwszy uroczyście nie znówić o Gustawie.
— Wyleczono mnie, moja Nichetto; jestem ocalony.
— To dobrze! O jakże-ż Bogu wdzięczna jestem za to. Sam tu jesteś:

Z Antoniną i...
— I?... zapytała Nichetta bledniejąc mimowoli.

— I z moją matką.
Po mimowolnéj intonacyi tego zdania, Nichetta domyśliła się iż Gustaw był w mieścię ze swoją żoną i że Edmund byłby jéj to powiedział, gdyby był nie dostrzegł jej bladości na twarzy.
— Wracacie do Paryża? spytała po chwili.
— Niezadługo. Chciałem zatrzymać się w Tours, ażeby cię uściskać moja dobra Nichetto i powiedzieć jak bardzo cię kocham.
— Nie ma dnia, abym o tobie nie myślała, przypominając sobie ten czas, w którym cię widywałam tak często. Przypominasz sobie nasze małe obiady przy ulicy Godot? Były to dobre chwile — dla mnie przynajmiéj.
I Nichetcie łzy znowu stanęły w oczach. Sam Edmund nie mógł zapanować nad swojem wzruszeniem i widząc cierpienie biednéj dziewczyny, pytał się sam siebie, jak Gustaw miał odwagę ją porzucić.
— Nie mówmy o tem, rzekła Nichetta ocierając łzy. Twoja matka i żona, czy zdrowe i czy cię tak jak dawniéj kochają?
— Tak Nichetto.
— Bądź szczęśliwy Edmundzie, — to jest moje najszczersze życzenie.
— A ty Nichetto, jesteś też szczęśliwa?
— Tak, odpowiedziała wzdychając; tak szczęśliwa jak być tylko mogę. Karolina jest dobra dziewczyna, nasz mały sklepik jest znany, tak, jestem szczęśliwą.
Nic nie mogło być więcéj wzruszającęm, jak sposób z jakim Nichetta wymawiała te słowa.
Podczas całéj téj rozmowy, imię Gustawa nie zostało ani razu wyrzeczone; jeżeli jednak nie znalazło się na ustach, znajdowało się ono w sercu Nichetty.
Wołałaby ona była aby jej Edmund opowiadał o kochanku; ale on nie śmiał z obawy bolesnego jéj dotknięcia; nie zaniedbała by ona w takim razie wypytywać się o niego, nie mogąc, ponieważ był szczęśliwym, nic innego usłyszeć nad rzeczy boleśnie ją raniące.
W chwili w któréj dwie karetki pocztowe opuszczały miasto, jakaś zakwefiona kobieta ukryła się po za pierwszem drzewem przy drodze tak ażeby sama nie będąc widzianą, mogła wszystko dobrze widzieć.
— Widziałeś? zapytał Edmund Gustawa.
— Widziałem, odpowiedział wzruszony; Nichetta nieprawda.
— Zmieniła się tak bardzo!
— Biedne dziecko! wyszeptał Gustaw.
I łza spłynęła mu z oczu do serca.


EPILOG.

Jeżeli sądzicie że poezya młodości trwa aż do ostatnich chwil życia;
Jeżeli spoczywacie aż dotąd pod kwitnącem drzewem waszych złudzeń;
Jeżeli znać chcecie jedynie szczęśliwą stronę ludzkiego życia;
Jeżeli zaprzeczacie mieszaninie dobrego i złego, w jaką natura uposażyła serce ludzkie;
Jeżeli nic wam nie chybiło w tym świecie, a przyjaciel z przed lat dziesięciu, jest dotąd waszym przyjacielem, jeżeli kobieta którą kochaliście nie zdradziła was nigdy a żyjąc z nią razem zachowaliście aż dotąd dla niéj w duszy wasze pierwotne uczucia, jeżeli nie zostawiacie łez po za sobą w przeszłości, téj jałmużny, któréj ta wielka żebraczka dopomina się bezustannie.
Jeżeli sądzicie iż z chwilą ożenienia się z kobietą kochaną, kiedy jest się bogatym i zdrowym, nie trzeba już nie więcéj żądać ni żałować, — zamknijcie tę książkę na ostatnim rozdziale któryście przeczytali; wam którzy tak myślicie, nie mam nic do powiedzenia, w co byście mieli uwierzyć; wstydziłbym się bowiem 34 osłabić w waszych duszach wiarę i pragnę wam pozostawić, jeżeliście się interessowali bohaterem mojéj książki zadowolenie z widzenia go zdrowym, szczęśliwym i kochanym, — jego, którego śmierć miała już w swoich objęciach.
R Ale jeżeli przeciwnie doświadczyliście rzeczy ziemskich, jeżeli wiecie, że serce nie może się zawsze żywić jednemi radościami, jak żołądek potrawami jednakiemi, jeżeli grób zabrał wam już w swoje łono kilku przyjaciół, a zwątpienie zniszczyło kilka złudzeń waszych, jeżeli wymawiacie ustami zimnémi, nazwiska których zgłoski wzburzenie w was sprawiały, — pogawędźmy razem, bo my się zrozumiemy i po przeczytaniu ostatniego wyrazy téj książki, powiemy sobie wspólnie
„To smutne, ale to prawdziwe”.
Z pewnością Edmund był szczęśliwy, tak, że skoro przybył do Paryża, trudnoby było w stolicy świata, znaleźć człowieka więcéj odeń zadowolonego ze swego losu. Widział Nichettę, o któréj nigdy nie mówił z Gustawem od chwili jego małżeństwa, z obawy zadraśnięcia go, ale którą pragnął zawsze zobaczyć i uścisnąć w swojém objęciu, albowiem wdzięczność, była jednym z przymiotów Edmunda. Spełnił więc to w przejeździe przez Tours, co powinien był spełnić, to też z sercem lekkiém i pełném nadziei wszedł do pokoju, w którym Antonina oddała mu się poraz pierwszy.
Opanowały go wspomnienia miłości, to też otwierał drzwi ze śpiewem na ustach, tak jak ptak pokojowy, kiedy mu się otwiera klatkę. Przedmioty, które pozostawił oniemal z pewnością, iż ich nie ujrzy już więcéj, zdawały mu się uśmiechać. Doświadczał tego, czego doświadczał Gustaw wchodząc do pokoju Nichetty, tylko że nie miał nieprzyjemności sprawienia jak jego przyjaciel zmartwienia ukochanéj kobiecie, gdyż ukochana dawniéj przez niego kobieta była kochaną dotąd. —
Swiętokradztwo to prawie, czaić się jak my aby z poza kwiecistych łąk, ścielących się pod nogi Edmuandowi, podpatrzyć najdrobniejsze szczegóły jego życia, z celem rozebrania ich na użytek zimnéj rzeczywistości. Nie lepiéj-ż byłoby postąpić, jak powieścio pisarze dawniejsi, albo jak vodewile wszystkich czasów i zatrzymawszy się na małżeństwie pozwolić czytelnikowi domyślać się czego chce, to jest: że małżonkowie kochali się jak Filemon i Baucis i mieli dużo dzieci jak wieśniacy Floriana? Czy prawda zyskałaby co na tem prostem wyznaniu? Czy życie jest w młodości, rok w wiośnie? Czy potrzeba bezustannie, mówić ludziom: „Idźcie śmiało, życie jest piękne, nie w niem nie kłamie, nie nie oszukuje, nic się nie zmienią!“ Gdybyście szli drogą i zostali przez złodziei zaskoczeni, czyż nie żalilibyście się na tych, którzy znając niebezpieczeństwo nie uprzedzili was o niem? Otóż, romans jest czemś więcéj niż zwierciadłem, jest ostrzeżeniem. Powinien odtwarzać obie strony życia, ukazując obie twarze tego Janusa moralnego, którego zwą sercem ludzkiem. Gdyby uczyniono zeń lornetę ukazującą naturę w postaci fałszywéj, zimę zieloną jak lato, oświeconą we wszystkich porach jednakowo, sprawiało by to więcej niesmaku niż gdyby, bez innego komentarza nad fakta odbijała jak lustro wszystko w sobie. Po co przewodnik, a romans powinien być przewodnikiem, jeżeli nie ostrzeże on mnie, nie powie iż wpadnę w przepaść, kiedy ja myślę iż stąpam po kwiatach?
Czyż szczęście długotrwałe jest prawdopodobne? czyż na dwanaście miesięcy natura przez sześć nie jest pozbawioną kwiatów? Który obyczajowy malarz, pragnąc być prawdomównym, śmiałby przedstawić człowieka wiecznie szczęśliwego? Zaden. Wszyscy ugięli się przed tą fatalną koniecznością, która życie człowieka zawarła w tych dwóch wyrazach: nadzieja i zmartwienie.
Weźmy trzy książki typowe serca, młodości i żądzy: Pawła i Wirginję, Wertera i Manon Lescaut.
Ani Bernard de Saint Pierre,. ani Goete, ani ks. Prevost nie śmieli pozostawić przy życiu swoich bohaterów w warunkach szczęścia jakie im stworzyli. Cała poezya ich dzieła wypływa ze śmierci tego; którego czytelnik chciałby widziéć żywym.
Sprawcie by Wirginja żyła i zaślubiła Pawła; by Werster nie odebrał sobie życia i zaślubił Karolinę; by Manon nie uwodziła Des Grieux’a tylko żyła z nim tak, jakby on chciał z nią żyć, — doznacie, wyznaję przyjemnéj chwili, widząc szczęśliwemi te osoby ukochane i sympatyczne.
Ale idźcie krok w krok za tem szczęściem a zobaczycie do czego doprowadzi... Przyznacie wkrótce iż to jest niemożliwem, i że tylko śmieć jedna mogła przyoblec w szatę poezyi te młode miłości, te namiętne marzenia, rozkoszne ułudy, które przedłużające się życie potargałoby za każdą przeszkodą, depcząc je na każdym kroku.
Zapomnijcie, iż trzéj poeci uśmiercili swoich bohaterów, przymknijcie oczy i myślcie coby się z niemi kiedyś stało.
Widzicie Pawła i Wirginję, te dwie zachwycające l istoty, świeże, młode, czyste, zakochane, poetyczne, jak się oni starzeją; widzicie ich jagody marszczące się, ich włosy siwiejące, zginający się grzbiet, wypadające zęby?
Widzicie Wertera i Karolinę pomarszczonych, zzółkłych, postępujących chwiejnym krokiem przy dźwiękach śpiewu: „Przypominacie sobie” jak państwo Denis Desaugier’a.
Widzicie Manon i Des Grieux’a, te dwa uosobienia miłości ziemskiej dzikiéj i nierozumnéj, widzicie ich oboje słabych na skutek przepędzonego życia, siedzących naprzeciwko siebie w wielkich fotelach i zatabaczonych.
Widzicie co to życie uczyniło z tych istot zachwycających, wonnych, ożywionych, poetycznych?. Nie nie pozostanie z ich przeszłości, dusza ich zużyje się, ciało przeinaczy do niepoznania, twarz będzie odpychającą.
Zapytajcie się tych starców o echo wyrazów, które wymawiali kiedyś, Może oni już ogłuchli, może nie pomną ich, może sobie nawet z nich drwią.
Tak jest; jeżeli się chce w umyśle pozostawić czyste wspomnienie utworzonych typów, trzeba im kazać powrócić do Boga; trzeba by maska zdjęta z nich po śmierci była przyjemna i przypominała szczęśliwe chwile życia; by uśmiech krasił ich nawpółotwarte usta, a śmierć podobną do snu była; trzeba, aby złudzenia zstąpiły do ich wezgłowia i zamarły uśmiechając się do nich.
Ukochany przezemnie poeta powiedział:

Jest łaską Nieba zamrzéć w swoich dwudziestu latach

I nie czuć jak na czole girlandy kwiatów świeże

Więdną okropnie zmięte za naszych lat młodości.

I miał słuszność
Książka, którą podajemy do druku, osnuta jest na tych trzech wierszach; jeżeli jednak wcielicie się wy sami w swego bohatera a zrobiwszy go młodym ładnym, kochającym i kochanym, nie macie odwagi o śmierć go przyprawić w pośród rozkoszy w jakich go umieściliście, jeżeli chcecie dozwolić mu wychylić aż do dna czarę do której swe usta przyłożył i dozwalając mu żyć dajecie to wszystko o czem tylko mógł zamarzyć i dopiero rozstajecie się z nim nie mówiąc co się z nim stało, w takim razie piszecie zachwycającą książkę dla młodych czternasto lub piętnastoletnich panienek, ale nie wyczerpującą dla ludzi poważnych.
Skoro nieodstępujecie ani na chwilę swego bohatera prędzej lub później musicie dojść z nim do téj ostateczności do jakiéj ja dochodzę i nie możecie przecież pięćdziesięcioletniemu mężczyźnie dać tę samę twarz i uczucia jakie dajecie dwudziestoletnim kochankom.
Otóż chciałem przeprowadzić to studium bezstronnie, choć nie bez żalu. Obdarzyłam Edmunda całym zapałem, poezyą, wszystkiemi ułudami młodej miłości wreszcie dotknąłem go śmiertelną w 25 roku życia chorobą.
Kiedy znajdował się on na łożu śmiertelnem, gdy jego matka, żona i przyjaciel, uosobienie miłości jakie mogą otaczać człowieka, płakali u jego wezgłowia wątpię czy która osoba z czytających powieść moją mogła by powiedzieć inaczej jak:
„Nie przyprawiaj o śmierci Edmunda.“
Tak więc życie, jest wszystkiem!.. Swobodnie oddychać, jeść, pić, rozporządzać zdolnościami swemi oto najwyższe dobro!... Powrócić to wszystko choremu walczącemu ze śmiercią, jestto powrócić mu szczęście zwłaszcza jeżeli ten chory podobnie jak Edmund otwierając oczy ujrzy naokoło swego łóżka, matkę, żonę i przyjaciela młodości, majątek i wszystkie warunki ludzkiego szczęścia,
Dobrze!.
Edmund żył w mojej książce, jak żył w rzeczywistości; albowiem ja nie wymyśliłem tej historyi, napisałem ją, odbiłem niemał z osób żyjących w większej części dotąd; proszę więc obecnie o chwilkę towarzyszenia mi po ich do Paryża powrocie.
We dwa lata po upływie dopiero co opowiedzianych wypadków, wszystkie osobistości wchodzące do tego opowiadania, z wyjątkiem jednéj Nichetty obiadowały w domu pani Pereux.
Rumiane dziecko o jasnych włoskach, w wieku od 13 do 14 miesięcy siedziało między Gustawem a Laurencyą.
Dzień ten był trzecią rocznicą zamęźcia Antoniny.
Edmund był prawie nie do poznania.
W miejsce znajomego wam bladego i szczupłego człowieka, wyobraźcie sobie mężczyznę pięknego, pewnéj już tuszy, z wąsami i brodą.
Pan Devaux podziwiał tę przemianę, będącą dziełem zabiegów jego.
— No, dzisiaj upływa trzy lata jak jesteście zaślubieni, — moje dzieci, odezwał się doktór; ile to rzeczy upłynęło w ciągu tych trzech lat!
— Ile rzeczy szczęśliwych! odpowiedziała pani Pereux, uśmiechając się do Edmunda.
— Zupełne wyleczenie, ciągnął p. Devaux, to się przytrafia raz na sto. Zdrowie Edmunda!
Każdy z współbiesiadników podniósł do ust swoich kieliszek szampańskiego.
Jak gdyby chciał czynem stwierdzić słowa doktora, Edmund swój wychylił od razu.
Ojciec Antoniny spoglądał na to z podziwieniem.
— Co za toast! zawołał. Trzy lata temu, ta szklanka szampana wychylona w ten sposób, wywołała by plucie krwią i sprowadziła gorączkę przynajmniéj na jaki tydzień. Dziś spać będziesz, jak gdybyś napił się wody. Co za piękną missya leczenie, to wskrzeszanie, jakie Bóg powierzył w ręce pewnych ludzi! Co do mnie, to ja wyleczywszy chorego, doznaję istotnie chrześcijańskiego uczucia. —
— A mnie czy zechcesz wyleczeć, doktorze, zapytała pani Pereux, mnie, która od chwili gdy Edmund zapadł na zdrowiu cierpię na serce, które mi niekiedy dech tamuje,
— Medycyna nie posiada na to środka, odpowiedział p. Devaux. Jestto cierpienie moralne, szczęście uleczy panią. Jesteś pani szczęśliwą?
— Jakże-ż nie miałabym nią być.
— Nie potrzebujesz się więc pani niczego obawiać.
Podczas całéj téj rozmowy, Antonina przypatrywała się uważnie mężowi, który głodny bardzo nie zdawał się nawet uważać na to co mówiono koło niego.
— Co robisz dziś w wieczór? zapytał nagle Gustawa.
— Zostanę w domu, odrzekł Daumont, a ty?
— Ja przyrzekłem odwiedzić P. ** Pozwalasz mi moja matko?
— Pozwalam, pozwalam ci wszystko, z wyjątkiem chorowania.
Antonina spojrzała prawie błagająco na Edmunda; uniknął on tego spojrzenia, które wszakże spostrzegł Gustaw.
Skoro kończący się właśnie obiad zjedzono, zbliżył się do Edmunda.
— Nie powinieneś wychodzić, rzekł.
— A to dla czego?
— Ponieważ to sprawia przykrość Antoninie.
— Antonina jest dziecko, odrzekł Edmund. Gdybym jój słachał, nie mógłbym wyjść nigdy.
— Trzeba jéj to przebaczyć, ona cię kocha.
— Jużto kobiety są takie, że wcześniéj czy późniéj miłość ich przemienia się w tyranję. Co w tém złego, że idę do P. ***, u którego obiadowałem niedawno.
— Antonina jest zazdrosną.
— O kogo?
— O żonę P. ***.
— Ona jest o każdą zazdrosną. Szalona!
Podczas téj rozmowy, Antonina zbliżyła się do Laurencyi.
— Widzisz; wychodzi i dziś.
— Nie martw się niepotrzebnie. Edmund kocha cię więcéj niż kiedykolwiek.
— Ktoby mi to powiedział? przerwała pierwsza ze smutnym uśmiechem.
— O co chodzi? zapytał cicho p. Mortonne zbliżając się do dwóch kobiet.
— O to, odpowiedziała Laurencya, że Antoninie jest przykro iż mąż jej chodzi tak często do P. ***. Ona sądzi, iż on się kocha w jego żonie.
— Pozwól mu pani tam iść, odrzekł Mortonne, powróci tem prędzéj. Im więcéj będziesz mu się panisprzeciwiała, tembardziéj będzie się upierał. Co pani to szkodzi, że stara się on trochę o względy Pani ***, kiedy panią jedynie kocha.
— Smutna pociecha! wyszeptała Antonina, któréj oczy zaczynały się zwilżać.
— Patrz pan jaki on silny i zdrów! mówiła pani Pereux do p. Devaux, ukazując mu Edmunda zapalającego cygaro. Jakże-ż ja jestem szezęśliwa doktorze, i ileż panu nie zawdzięczam,
— Nie zechcesz mi towarzyszyć? pytał Edmund Gustawa, biorąc kapelusz.
— Nie, ja zostanę z temi paniami.
— Dowidzenia zatem.
— Już odchodzisz, rzekła Antonina, widząc męża przygotowanego do wyjścia.
— Tak.
— Powrócisz prędko?
— Za godzinę będę z powrotem.
— Napewno?

— Napewno.
Antonina podała czoło Kdmundowi, który ją pocałował.
— Nie wychodź dziś, rzekła doń z cicha, usiłując go zatrzymać.
— No i cóż ci na tem zależy, abym dziśnie wychodził?
— Dziś upływa trzy lata, jakeśmy się pobrali; mógłbyś mi też poświęcić dzień dzisiejszy.
Edmund wzruszył ramionami i położył niecierpliwie kapelusz na stole.
— Idź, skoro ci tyle na tem zależy, rzekła żona.
— Nie, ponieważ chcesz tego, abym pozostał.
— Nie chcę tego, ale pragnęłabym abyś pozostał z naszemi przyjaciółmi przybyłemi tuobchodzić trzecią rocznicę.
— Zapomniałem że to dziś jest rocznica.
— Już! więc ty mnie nie kochasz Edmundzie?
Edmund wziął do ręki kapelusz.
— Jeżeli zatrzymujesz mnie dla tego, abyś odegrała jakąś scenę uczuciową, to nie bardzo przyjemne.
— Idź mój przyjacielu, to ja nie mam racyi, Uściskaj mnie. Tak więc za godzinę?
— Za godzinę.
Antonina uśmiechnęła się mężowi, który wyszedł.
— Nie powróci aż o północy — wyszeptała.
— Co ci jest moje dziecko, zapytała jéj pani Pereux zdajesz się być smutną.
— Nic mi, nic, moja matko, odpowiedziała Antonina, nic, istotnie.
— Martwi cię, że Edmund za często wychodzi? Nie opuściłby cię, gdyby nie wiedział, iż nie pozostaniesz samą, i że my tu jesteśmy. Wszyscy młodzi ludzie są tacy. Pomyśl, iż ma on dopiero dwadzieścia sześć lat, a w wieku tym ludzie potrzebują rozrywek.
Cokolwiekby nie było, zawsze pani Pereux usprawiedliwiała swego syna. Szczęście i zdrowie Edmunda oto wszystko o czem marzyła; nie przed nią przeto mogła się z żalami rozwodzić Antonina, ona wiedziała, iż źleby trafiła.
Gustaw, komendant, pani Mortonne i doktór, zajęli miejsce przy zielonym stoliku, rozpoczynając partyjkę wistą. Choć nie bawiła ta gra Daumonta, bawiła ona jednak pozostałe trzy osoby więc im placu dotrzymywał.
Nim zasiadł do gry, Gustaw uściskał swego syna i żonę, która trzymając dziecko na kolanach, rozmawiała z Antoniną, podczas gdy pani Pereux zabrała się do czytania przy ostatnich blaskach dnia.
Antonina spoglądała ciągle na zegar. Półtory godziny upłynęło w ten sposób.
Nagle wstała.
— Gdzie idziesz? spytała jój Laurencya.
— Idę na chwilkę do siebie. w
— Czy chcesz abym poszła z tobą?
— Proszę cię.
Laurencya widząc Antoninę tak smutną, lękała się ją samą pozostawić z obawy aby ten smutek nie zmienił się w rozpacz.
— Mój Boże, mój Boże! jakaż ja nieszczęśliwa!. zawołała Antonina padając na krzesłoi roniąc łzy gorzkie.
— Moja przyjaciołko, moja siostro uspakajała ją Laurencya, nie płacz.
— On kocha tę kobietę, jestem tego pewną, powtarzała Antonina... od półgodziny powinienby już być z powrotem.
— Niepotrzebnie się niepokoisz, uspokój się. Może został pomimowoli.
— Gdyby tak było, nie mówiłabym nie, odrzekła Antonina, ale ja widzę iż Edmund się zmienił. Gdybyś go była dawniéj znała, nie poznałąbyś go teraz. Zazdrosny był o moje najmniejsze myśli, nie pozwolił nigdy aby mnie garderobiana miała dotknąć. Teraz pozostawia mnie samotną po dniach całych. Prawda, że teraz przyszłość jest przed nim, podczas gdy dawniéj śmierć zdawała mu się tak blizką. Czyż miłość jednak, z tego jedynie wypływała źródła? Są chwile, w których tak myślę. Miałożby być lepiéj, żeby mój ojciec dozwolił mu umrzéć? W takim razie, zgon położyłby kres miłości, podczas gdy teraz Laurencyo, jestem pewną, że kocha on inną kobietę.
W téj chwili Gustaw wszedł.
— Widziałem, jakeście moje panie, razem wychodziły — rzekł; czy się co stało?
Laurencya wskazała mu Antoninę.
— Płacze! rzekł.
— Mój dobry Gustawie, rzekła Antonina biorąc za rękę Daumonta, ty nie sprawiasz przykrości swojej żonie...
— Pani jesteś dziecko, rzekł mlody człowiek do Antoniny; Edmund panią kocha. i
— Ja jéj też to powtarzam, dodała Laurencya, spoglądając jednakowoż na swego męża tak, jak osoba, która wie, że nieprawdę mówi.
— Pozostań z nią razem, — rzekł na ucho Gustaw swojéj żonie, ja pójdę po Edmunda i zażądam pewnych wyjaśnień, gdy to co on robi jest złem.
— Dobtze; zastaniesz nas tu.
Gustaw uścisnął rękę swojej żony i wyszedł. Pan *** do które, mieszkał na Włoskim bulwarze i był mu dobrze znanym; nie było zatem nic tak dziwnego, że przychodził go odwiedzić.
— Pana nie ma w domu, rzekł służący otwierający drzwi Daumontowi, tylko pani.
— Zaanonsuj mnie.
WWszedłszy, zastał Edmunda z panią ***. Oboje na jego widok zdawali się być zdziwieni. Gustaw zdecydowany był od razu zakończyć.
— Przepraszam panią, rzekł, że pozwalam sobie tak późno przychodzić, ale pani Antonina de Perenx jest słabą, przyszedłem zatem po Edmunda o którym wiedziałem że jest tu.
W chwili w któréj późno było przychodzić do kobiety, niemniéj było późno pozostawać u niéj.
Pani *** zrozumiała myśl Gustawa, zarumieniła się i zwracając się do Edmunda rzekła:
— Nie zatrzymuję pana — i proszę oświadczyć pani Pereux moje życzenia, któréj słabość, mam nadzieję, nie będzie niebezpieczną.
Dwaj młodzi ludzie, pożegnali panią *** i wyszli.
— Co to znaczy? zapytał Edmund Gustawa, kiedy zeszli na dół.
— To znaczy, mój drogi przyjacielu, odpowiedział Daumont dość surowo, iż źle postępujesz z Antoniną.
— I to ty się podjąłeś udzielać mi lekcye moralności?
— Ja.
— Jesteś w błędzie; bo moralność nie bawi mnie wcale.
— Musisz jej z tem wszystkiem wybaczyć.
— Wiem że to jest jedną z prerogatyw przyjaźni. Mów więc.
— Zdradzasz Antoninę.
— Bądź co bądź to mnie tylko dotyczy.
— To i mnie dotyczy, mnie, który trzy lata temu a prosiłem pannę Devaux, aby się zgodziła na zostanie twoją żoną; wtenczas, ty ją tylko kochałeś, i rzuciłeś mi się na szyję, kiedym ci u jej drzwi oznajmił, iż zgadza się być twoją.
— Trzy lata temu...
— Więc?
— Więc... mój drogi, w przeciągu trzech lat wiele rzeczy zmienić się może. Wówczas, plułem krwią, sądziłem, że dwa tylko lata pozostają mi do przeżycia; dzisiaj jestem zdrów jak ty i życie inaczéj mi się przedstawia. Kocham zawsze Antoninę, ale ją kocham tak jak się kocha żonę po bezprzestannem przeżyciu z nią lat trzech. Nie można przecież leżeć ciągle u nóg żon swoich jak w pierwszych miesiącach. Przyjaźń, ciche przywiązanie, następują po pierwszych uniesieniach zresztą, powtarzam ci, kiedy kto ma umrzeć robi wtenczas wiele rzeczy, które za śmieszne gdy się wyleczy uważa.
Mam lat dwadzieścia sześć, jestem Żonaty, ależ u kata nie mogę z nią przestawać ciągle, jak gdybym miał i lat sześćdziesiąt.
— A zatem ma ona cierpieć dla twego kaprysu.
— Takie już jest życie, mój drogi, a zresztą, gdyby Antonina nie była otoczoną ludźmi wmawiające mi w nią cierpienie, nie cierpiałaby niezawodnie.
— Czy to do mnie stosujesz?
Edmund nic nie odpowiedział.
— Ty już nie masz serca! zawołał Gustaw, zapominasz o związkach przyjaźni! To źle Edmundzie, to bardzo źle. Zapomnienie w pewnych razach, jest tyle co niewdzięczność.
— A ty pamiętaszo Nichetcie, którą tak kochałeś? Nie.
— Ale bądź co bądź, życie swoje, odparł Daumont, zawdzięczasz przecież doktorowi; zatem powinieneś dbać o szczęście jego córki, jeżeli nie z miłości to przez wdzięczność. Nic nie opowiadasz?
— Nie.
— Dlaczego?
— Ponieważ z obrotu jaki rzeczy biorą, nie jestem pewny, czy mam mu być wdzięcznym za to co dla mnie uczynił.
— Co mówisz?
— Mówię, że są chwile, w których zapytuję się, czy, gdyby nie to, że zgon mój sprowadziłby śmierć matki, nie lepiéj byłoby gdybym był umarł dwa lata temu. Umarłbym żałując życia, wierząc w czystą miłość, przekonany iż mógłbym być na tym świecie szczęśliwym, podczas gdy teraz, trzeba abym ci wyznał, sądzę iż nie jestem stworzony do małżeństwa; wiem że Antonina jest przezemnie nieszczęśliwą, ale już inączéj postępować nie mogę. Zdaje mi się teraz, iż ja ją tylko dla tego kochałem, że mi nie wiele do życia pozostawało. Kiedyś odczytałem list pisany przezemnie do niéj gdym się dowiedział o jéj na małżeństwo przyzwolenie, i znalazłem go... śmiesznym. W przeciągu jednego roku, czy dwóch lat wydałem całą summę szczęścia jaką otrzymałem od Boga, a kiedym się upewnił że żyć jeszcze długo mogę, znalazłem się w położeniu człowieka zrujnowanego przez swoje długi. Nareszcie, — jeżeli chcesz bym ci nie nie ukrywał, powiem, iż są dnie, dnie częste kiedy się nudzę i zmuszony jestem szukać u innych kobiet rozrywek, których nie znajduję u mojéj żony; wiem że mnie Antonina kocha, że jest piękną i poświęconą, że jéj zawdzięczam życie, że umarłaby jutro gdybym ja dziś umarł; czczę ją jak świętą, błogosławię jak moją matkę, ale to smutne, nie kocham jéj i zdaje mi się iż nie kochałem jéj nigdy.
— Biedna Antonina! zawołał Gustaw.
— Żałuję ją równie jak i ty, odrzekł Edmund.
— Ale, przynajmniéj, jesteś też szczęśliwym?
— Czy chcesz wiedzieć prawdę?
— Chcę.
— Oddałbym całe moje życie za drugie takie sześć miesięcy, jak te, które nastąpiły po mojem małżeństwie.
Przybyli razem na ulicę des Trois-Freres.
Gustaw był wzruszony i smutny, Edmund od czasu do czasu pocierał ręką czoło, jak człowiek, któryby chciał od siebie oddalić myśl gnębiącą.
„On ma racyę, mówił do siebie Gustaw. Życie jest już takiem, iż trzeba z żalem porzucać to co się kocha! Nie wiem czy mam prawo czynić wyrzuty Edmundowi. Przeżeranie cierpiała Nichetta to, co przezeń cierpi Antonina. Czym dobrze postąpił?“
Mówiąc to, otworzył drzwi od pokoju Antoniny; Laurencya podeszła ku niemu z dzieckiem na ręku, czysta, piękna, z uśmiechem na ustach.
Była to twierdząca odpowiedź, na pytanie jakie w umyśle jego powstało.
Edmund uścisnął rękę Antoniny, która rzuciła mu się na szyję.
Serce Edmunda nie biło.


Upłynęło łat dziesięć od chwili opowiedzianych wypadków.
Pani de Pereux umarła, uśmiechając się do swego syna, którego sądziła szczęśliwym a śmierć ta, jak możecie się domyślać, nie wyleczyła go wcale z jego rozczarowania do życia. Dziś już mówi o niéj obojętnie.
Państwo Mortonne żyją ciągle; pani tylko Mortonne dotknięta została paraliżem.
P. Devaux zdrów doskonale, klientela jego wzrosła znacznie, skutkiem wyleczenia Edmunda.
W ostatnich czasach państwo Gustawowie, w kościołku w Nicei byli obecni przy pierwszéj komunii swego syna. Od śmierci pani Mortonne, zamieszkali tu wspólnie z komendantem.
Edmund jest kochankiem żony jednego z adwokatów miasta, kobiety czterdziestoletniej. Wszyscy o tem wiedzą, nie wyłączając Antoniny, która się z téj miłości śmieje kiedy o niéj mówią.

Jeżeli udacie się do Tours, znajdziecie przy ulicy Paryzkiéj szyld, a na nim napis:
Pani Lacrois; Mody.

Ta pani Lacrois, jest to Nichetta, która we dwa lata po swojem przybyciu do Tours, zaślubiła syna księgarza, który miał księgarnię naprzeciwko jéj sklepu.
Widząc ją tak smutną, pożyczał jéj dla rozerwania książki. W miarę rozrywania jéj, zakochał się w niéj szalenie i małżeństwo niedługo doszło do skutku.
Pani Aniela ma podagrę, ale skończyła nareszcie swój Zamek Kenilworth.

KONIEC.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksander Dumas (syn) i tłumacza: Stanisław Bełza.