<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski,
Ksawery Wolfgang
Tytuł Druskieniki
Podtytuł Szkic literacko-lekarski
Data wyd. 1848
Druk Józef Zawadzki
Miejsce wyd. Wilno
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Okładka lub karta tytułowa
Indeks stron
DRUSKIENIKI.
Szkic literacko-lekarski
PRZEZ
J. I. KRASZEWSKIEGO
i
Ksawerego Wolfganga.
I.


WILNO.
Drukiem Józefa Zawadzkiego.
1848.
Pozwolono drukować pod warunkiem złożenia po wydrukowaniu exemplarzy prawem przepisanych w Komitecie Cenzury, Wilno, 1848 roku 27 Marca.
Cenzor, Professor b. Uniwersytetu Wileńskiego,
Radźca Kollegialny i Kawaler
Jan Waszkiewicz.

Włościanki z okolicy Druskienik.



PRZEMOWA.

Przybywszy do Druskienik w celu poratowania zdrowia i wypoczynku, nie myślałem wcale, jak nie jeden się domyślał, o zbieraniu wzorków i korzystaniu z pobytu u wód. Nie miałem zamiaru wcale opisywać cokolwiekbądź, a tém mniéj Druskieniki, że do nich nie tyle ciekawość, jak istotna raczéj wiodła mnie potrzeba. Dopiéro na miejscu powziąłem myśl napisania kilku słów o Druskienikach, a myśl tę winienem zachęcie mego przyjaciela Xawerego Wolfganga, który znając kraj nasz i bolejąc nad tém, że wody tutejsze nie tyle są cenione ile zasługują, nakłonił mnie do napisania niniejszego rysu, obietnicą przyłączenia do niego swoich postrzeżeń lekarskich. Kto czytał wyborne dziełko o wodach Druskienickich, kto miał choćby w ręku Ondynę i to z niéj wyjął na korzyść co się do miejscowości ściągało, wyzna, że działalności i prawdziwie obywatelskim chęciom Wolfganga, winne są wody tutejsze największą część wziętości swojéj. Ale u nas tylekroć powiedzieć potrzeba jedno, aby być usłuchanym, tyle razy powtórzyć musim, aby uwierzono! W celu więc przypomnienia współziomkom naszym, jak zbawienny środek uzdrawiający mamy u siebie, jak godne to miejsce, aby do niego udawali się cierpiący, w celu zwrócenia nań znowu uwagi, rzucamy tę niewielką w świat xiążeczkę. Oby nareszcie uparci niedowiarkowie przekonać się chcieli, że Bóg nas zupełnie nie wydziedziczył z tych darów cudownych przyrodzenia, któremi słyną inne kraje, że i my mamy przy tylu wadach co zdrowie odejmują, opiekuńczy środek podźwignienia się i odzyskania sił, które obyśmy użyli tylko na lepsze! Co daj Boże. Amen.

D. 5 Września 1847. J. I. Kraszewski.
Druskieniki.



Wyjazd z Domu.

Jakkolwiek istota duchowna, biedny człowiek przez połowę przynajmniéj jest ciałem. Ciało mu cięży, dolega, i w tych jego chodząc kajdanach, lubo przywykniemy do nich, niemniéj przeto je czujemy. Zdrowie! zdrowie! Kochanowski już nasz stary powiedział o niém w kilku wyrazach to, co każdego dnia doświadczenie potwierdza. Szafujemy niém bez oglądania się na jutro, aż nareszcie gdy z kolei ciało się odezwie, boleść posyłając do duszy; wszystkobyśmy oddali żeby się pozbyć choroby. Lecz jak łatwo utracić, jak trudno zdrowie odzyskać. Któż z nas zupełnie zdrowym nazwać się może? Nikt zapewne. Jednego winy ojców, drugiego grzechy własne, innych nieopatrzność, innych wypadek, innych brak sztuki życia (bo życie nawet materjalne wielką jest przecie sztuką) pozbawiają drogiego zdrowia. A ono daje nam swobodę! Jestli chory swobodnym na jedną chwilę? W stanie bliższym dzikości, człowiek obraca się w przyrodzeniu jak ryba w wodzie, bezpieczny, pewien, że nic zwyciężyć go nie potrafi, gdy jest w pełni sił swoich; — w naszym tak zwanym stanie cywilizowanym dzieje się wcale inaczéj. Człowiek wydzielił się, odosobnił, wyłączył z przyrodzenia, i począwszy życie sztuczne, co chwila obawiać się musi wszystkich wpływów zewnętrznych. Przychodzim do tego, że żywioły życia: powietrze, woda, pokarm, ruch — wszystko nam szkodzi, wszystko nas chorobą nabawia.
Aż nareszcie zbolały, złamany, chory, człowiek, który zbytecznie o wychowaniu i wzmocnieniu ciała swojego zapomniał, upada wołając: ratunku!
Często za późno! Szczęście jeśli w czas jeszcze, gdy zapas sił ma w sobie, obejrzy się na to, że czas machinie, powłoce duszy, dać zbroję, którąby wszystkie wpływy zewnętrzne odparła i na korzyść je swoją obróciła.
Ale na co wstęp tak długi? Doczekawszy się potrzebnych papierów, bez których w drogę wyruszyć nie można, chory i pełen nadziei, wyjeżdżałem z domu dnia 19 Lipca 1847, wśród zasępionego nieba, a wkrótce potém potoków lejącego deszczu. Jak smutno zwykle wyjeżdża się z domu, i mówić nie potrzeba; każdy to czuje. A kto jedzie po zdrowie tylko, tylko dla siebie, temu dziwne myśli, wątpliwości, pytania, gryzą głowę zbolałą.
W Łucku, starym Witoldowym grodzie, którego ciemne zamczysko jeszcze stoi niepożyte, patrząc w Styrowe wody, wstrzymawszy się dla słoty; smutny udałem się wkrótce w dalszą podróż. Tu zaraz żółte piaski do powolnéj zmuszające jazdy, rozpoczęły ten długi széreg wydm i nasypów, któremi cała droga prawie miała być wysłana. Wlokłem się więc sam jeden z myślami, oglądając tylko znany mi już zresztą kraj otaczający. Niekiedy Styr zjawiający się po lewéj stronie z zieloną łąką i gliniastym oberwanym brzegiem, sciągał oczy, to znów długiemi széregi ciemne sosny tylko zasłaniały mi widok wszelki. Na wydmie piasczystym u brzegu rzeki mignęły mi się ze swoją niemiecką, a raczéj kolonij fizjognomją — Różyszcze. Gdyby nie Styr, gdyby nie okolica, możnaby się mniemać w jednéj z tych osad Chersońskich i Bessarabskich, w których pracowici Niemcy tak daleko od kraju, za kawałek chleba siedzą. Domy kolonistów tak różne od chat ubogich chłopków naszych, okna ich z firankami, szklannie drzwiczki do ogródka malwami zakwieconego, wysokie dachy tarcicami kryte; — dziwnie odbijają wśród naszego kraju, właśnie jak rośliny obce, którebyś zasiał na grzędzie. Oko zaraz odróżni, co nienasze. Zdaje się, że niemiecki płot nawet inaczéj wygląda, a nie powiem, żeby ładniéj; może jest lepszy, mocniejszy, wyrozumowańszy, ale czemuś dla nas obcy i niesmaczny. Tak i domy i postaci niemieckie.
Ale już mijamy miasteczko, karczmy, folusze i młyny, a posuwamy się traktem daléj, tym krajem pośredniczącym między Polesiem a Wołyniem, który więcéj już ma charakteru poleskiego niż wołyńskiego. Chwilami piasek dokuczliwie koniom i jadącemu czuć się daje, zda się hamować koła i zatrzymywać wołając — Siedź na miejscu. Gdzieniegdzie wyrwie się pólko z żytem wcale ładném, ale pracowicie otrzymaném.
Otoż Hołoby pamiętne, zda mi się, przejazdem Stanisława Augusta, podobniejsze do miasteczka niż do wsi i z kościołem i cerkwią, z murowanym pałacykiem i starą bramą, na któréj wierzchołku jeszcze feodalna powiewa chorągiewka. Oto Kowel najnędzniejsze podobno z naszych miast powiatowych, ubogi, czarny, i nawet z pamiątek obrany. Mijajmy go co najprędzéj. Za nim... a! długi step piasczysty się wyciąga.
Cierpliwości! cierpliwości! Kraj coraz bardziéj pusty, a nudniejsze lasy czarno wyściełają się wielką przestrzenią przed nami. Ku Ratnu zbliżając się już mamy zadość drogi, w któréj nawet żywéj duszy na publicznym gościńcu spotkać się nie uda; a tu dopiéro zaczyna się owa sławna cztéromilowa pustynia, dzieląca Wołyń od Grodzieńskiego, na któréj granicy stoi dziwnéj fiziognomij wici — Samary.
Radbym szczérze opisać nieznośną drogę z Ratna do Dywina, ale wątpię żebym tego dokazać potrafił. Zdaje mi się, że w kraju naszym, nawet u nas, gdzie tyle pustyń jeszcze i tyle dziczy, nic podobnego znaleść niepodobna. Zaledwie Ratno ubogie i liche znikło ci z oczu, gdy już piaski żółte, poplamione sosninką ciemną, poprzecinane brodkami i błotkami, roztwarły ramiona na twe przyjęcie.
Posępne oblicze téj krainy nabawia cię rozpaczą, strachem, nudą; nie myśl jednak pośpieszyć zamknąwszy oczy, i nie naglij ani woźnicy, który ziewa jak ty, ani koni, którym ta droga srożéj dopieka od ciebie. Piasek zatrzymuje cię za koła, daléj grzązkie kałuże, daléj jeszcze gorsze groble usłane dla wygody dylami, po których skacze i rzuca nieznośnie powóz; daléj piasek jeszcze, potém korzenie drzew, potém groble znowu, brody znowu. Te cztéry mile staną i wydadzą się dziesięcią. Mamy czas przypatrzyć się pustyni, którą żadna wieś, żadna budowa, żadna żywa dusza, żadne źwierzę nawet nie urozmaica. Zdaje się, że wszystko tu wymarło, nawet ptacy i drobne owady. Szorstkie tylko wiszary szelescą w niezmiernych błotach; woda leniwie sączy się po rowach, szumią sosny drzémiące, ziewają żółte piaski.
Ale to piaski, las, groble, błota nawet tutejsze niepodobne są żadnym innym. Jest to dzikość bez wdzięku, bez powabu, bez charakteru, podniesiona do najwyższego stopnia, do nieokréślonéj potęgi. Wszystko się spika na wbicie ci téj myśli, że na wieki wieków jechać będziesz tą pustynią, aż do Józefatowéj doliny. Płaski kraj nie dozwala ci okiem nawet wybiedz na przód; wjedziesz-li w wydmy żółte, wydadzą ci się nieskończone; w las, zda ci się nieprzebyty; na groblę, myślisz, że nigdy nie dójrzysz ostatka. A niczém oka ubawić, myśli nigdzie zawiesić!
Żebyż drzewo dorodne, żeby kamień choć na drodze kształtem lub wielkością zastanawiający — żeby woda rozległa —; ale nie! drzewa rachityczne wszystkie, kamyki zmielone na otręby, woda czarna, kałużowata i więcéj grzęzawisk niż strumieni. Dodajmy, że dla pociechy podróżnego na tych groblach olbrzymich, pełnych dziur, pełnych błota, otoczonych pejsażem godnym piekła; niéma ani jednego mostka całego, a wielu braknie kompletnie; dodajmy, że byleby kogo bok lub głowa boleć miała ochotę, tu znajdzie doskonały powód, bo od rzucania powozu nawet zęby powybijać sobie można.
Taką to roskoszną krainą dojeżdża się do wsi Samary, nad jeziorkiem, na szczérym żółtym piasku, między dwiema groblami, bez końca zabudowanéj. Fizjognomja tego sioła odpowiada oprawie jego, ramom, w których od wieków spoczywa. Na wydmie stoi karczma, cerkiewka i chaty czarne, smutne, liche, małe, w którychby niejeden Jaśnie Wielmożny swojéj psiarni na nocleg nie postawił.
Lud tutejszy tak straszliwie jest brudny, tak nędzny, tak zbiedzony, że kobiet zwłaszcza tutejszym podobnych nie wiem gdzie szukaćby przyszło.
Ale możnaż te stworzenia w łachmanach, w kołpaczkach jakichś, ściérkami uwinionych, z rozczochranemi czarnemi kołtunami, nazwać kobietami?
Z prawdziwą radością powóz rusza od karczmy Samarskiéj ku Dywinowi. Tu jeszcze dzielącą nas od niego odległość, po groblach wśród błot nieprzejrzanych i po piasku przebywać musiemy. Ale się cieszym, że nareszcie zbliżamy się do krajów zaludnionych. Otoż i Dywin, wielka wieś, a raczéj, nie ubliżając, mieścina. W karczmie sławny gospodarz, gaduła, jakich mało, żyd w całém wyrazu znaczeniu. Przecież, dzięki Bogu, że spocząć można![1].
Z Dywina do Kobrynia; chociażby może cudzoziemiec zapatrując się na lud, nie postrzegł wybitnéj między nim a zamieszkującym Wołyń i jego brzegi różnicy. Krajowiec nie może w języku, ubiorze i całéj fizjognomji nie widzieć zmiany wielkiéj. Inna twarz, inna odzież, czapki krojem różnym, zaprząg jednokonny, ale koń za to lepszy od Wołyńskich drobnych koniąt, szarą siermięgę zastępuje ciemno-brunatna; w ustach tutejszéj Rusi już z małorossyjskiego dialektu przejście do białoruskiego widoczne.
Na Wołyniu lud razem pokory ma więcéj i hardości. Korzy się aż do bicia czołem panu, a w wejrzeniu wyzywać się go zdaje; tu wieśniak nie tak uniżony, łagodniejszy przecie. Czy obejście się właścicieli ziemi wpłynęło na takie wykształcenie ludu? nie wiem. Zdaje się przecie, że pan na Wołyniu musiał być bardziéj panem, w Litwie ojcem więcéj i naczelnikiem rodziny raczéj, niż właścicielem.
Gdy na Wołyniu wielkie dobra, wielkie folwarki, zabudowania pańskie, stare pałace w ruinach i nowe białe fabryki na wielką skalę co krok się spotykają; tu nad drogą witają cię folwarczki otoczone olchami i wierzbami, małe wioseczki, małe domki tylko. Gdzieniegdzie wymknie się z między drzew powabna jodełka, która przypomina ci, żeś w Litwie, ówdzie płotek kamienny, tak malowniczy i wdzięczny, okryty darniną, porosły axamitnemi mchami, mile po kołkach i tynach Wołynia wita oko twoje.
Takich drobnych i większych różnic znajdziesz wiele, zechcesz-li się zastanawiać i porównywać tylko. Na polach nawet uprawa, zboża, inaczéj wyglądają. Tu niéma ogromnych łanów naszych, ani sześcią wołów zaprzężonych pługów, socha z parą byków stoi, i ciężko wysypany zagon starannie jak ogrodowa grzęda uprawny. Ale za to jeśli Bóg da czas po temu, urodzi w Litwie lepiéj może niż u nas — choć w ziemi żółci się piasek i czérwieni kamień.
Kobryń, któremu bruk, szosse i kanały dają pozór czegoś daleko porządniejszego niżeli jest w istocie, witamy nareszcie. Nowy kościoł uderza oczy i mile przypomina, że jeszcze dziś są ludzie, co Bogu dom postarali się postawić. Osobliwsza rzecz, że wśród natłoku fabryk, znalazło się miejsce i pieniądze na kościoł, że duch industrijalny i kupiecki nie zewszystkiém zabił nas jeszcze na duchu religijnym, bez którego niéma życia, niéma przyszłości dla narodów. Napróżno szukamy oczyma w Kobryniu zamku, którego lustracja w XVI wieku już upadek objawiała. Natomiast rzeka dawniéj zwana Muchą, zmieniła się w kanał spławny, a droga brukowana leci ztąd na dwie strony. Wkrótce woda i droga sprowadzą tu życie czynniejsze. Dotąd przecie Kobryń jest jedném z lichszych powiatowych miast, i prócz niewielkiéj ilości murowanych budowli, cały z drzewa tylko, zabudowany dosyć mizernie.
Z Kobrynia krajem wioskami małemi przeciętym, drogą posypaną coraz gęstszym kamieniem, suniemy się ku puszczy Kobryńskiéj. Jest to resztka tych puszcz i lasów, które niegdyś tak ogromne zajmowały u nas przestrzenie, a dziś tak wyniszczone zostały. Tu całe ostępy jodłowe, ze swemi strzałkowatemi wierzchołki, dla podróżnego z okolic, gdzie jodły tylko w ogrodach widuje, dziwnie pięknie się wydają. Pomięszana z brzozą, osiczyną, sośniną, jodła wszędzie zdaje się szlachetniejszą od towarzyszów i towarzyszek swoich; śmieléj wystrzela ku niebu, zieleńsze zwiesza ku ziemi gałęzie, a obłamana z nich i zwalona na ziemię, jeszcze wabi oko, jak szczątek jaki gotyckiego budownictwa.
Coraz daléj i głębiéj w Litwę, wybitniéj fizjognomja kraju się zarysowuje: chaty, płoty, wozy, stroje, widocznie nie takie jak u nas. Zawicie głów kobiecych, sam charakter pięknych niekiedy twarzy postrzegacza zajmują. Tutaj kobiety piękniejsze, mężczyzni mniéj dorodni i niepozornego oblicza; gdy na Wołyniu i Podolu mężczyzni mogliby za wzór służyć snycerzowi, a na ich towarzyszki spójrzeć niepodobna. To zdaje się powiadać o ucisku kobiet i cięższém nierównie życiu niewiasty wieśniaczki w Rusi Wołyńskiéj.
Kraj dziwnie płaski, przecięty gajami z brzóz po większéj części i olszyny: — nigdzie oko daleko nie pójdzie, nigdzie wzgórka, z któregoby napaść się mogło całą okolicą. Wszystko postrzegasz cząstkami. Ale za to wsie gęste. Każda w wianku drzew zielonych, każda ma swój gaik olchowy, brzeźniak, wygon zielony, łąkę rowami przeciętą, smętarz z kamiennemi pomnikami ubogich kmiotków, w których głowach leżą bryły nieokrzesane jak oni; płoty kamienne, chatki nizkie i czarne.
Otoż i Prużana, dawniéj od lasów dębowych otaczających ją, które dziś brzozy tylko zastępują, Dobuczynem zwana, małe miasteczko jak grzyb świeżo wyrosłe i dość porządne. Mijamy je i wjeżdżamy w Białowiezką puszczę.
Niepodobna i najobojętniejszemu człowiekowi przebyć tego lasu, pozostałości, szczątka dawnych puszcz Litwy, nie doznawszy wrażenia. Jest w nim cóś tak majestatycznego, tak wielkiego, tak dzikiego, co mimowolnie przemawia do duszy i dumać zniewala. A w dumaniu wysnuwają się mary przeszłości — dawne łowy Jagiełłów, Zygmuntów, potém królewskie polowania Sasów — i — żubry, których tu w Europie ostatnie schronienie. Drzewa Białowiezkiéj puszczy zdają się wynioślejsze, wspanialsze od innych, bujniéj zda się rosną, gęściéj do siebie się tulą, jakby człowieka do serca tego lasu ostatka dopuścić nie chciały. Las to, który jeden u nas dać może pojęcie piérwotnych Ameryki gąszczy, zwłaszcza w ostępach jak Nieznanów ledwie ludzką stopą tkniętych, gdzie stosy trupa karmią nowe życie roślinne. Ileż to rzek z tego serca wypływa i żyzne a piękne wody na przeciwne kraju strony posyła. Przejażdżka Białowiezką puszczą jest miłą podróży chwilą, cóż gdy do niéj jeszcze przywiąże się wspomnienie jakie, co życiem darzy ją nowém. Tak tu spostrzegamy nad drogą ten »dom ubogi« Karpińskiego, który teraz pustką stoi; tę górę, na któréj się on modlił; pola, które z kmiotkami ręką własną trzebił; i smętarz, nad którego bramką już niéma dawnego napisu. Westchnąłem nad losem poety! Umarł tęskniąc! tak, i biedny: bo nie umiał sobie zdać sprawy z tęsknoty swojéj. Narzekał na świat, ludzi, ubóstwo — a nie czuł, że w nim nieśmiertelna dusza tą tęsknotą nienasyconą, nieogarnioną, wyrywała się ku niebu.
Teraz pustką domek biedny, puszcza od niego uciekła, rozstąpiły się drzewa, zarosły chwastem dróżyny, nic nie pozostało, nic — a nowe pokolenie nasze nie poszanuje starca i nie wznowi wspomnienia niczém. Gdyby choć prosty krzyż na tém wzgórzu, gdzie się modlić siadał!
Jedźmy prędzéj! — Oto Swisłocz, którą tak pięknie obmurował Referendarz Tyszkiewicz, którą ożywia szkoła — ale w niéj teraz pusto, bo dzieci wesołe rozbiegły się na odpoczynek do domów, tylko z pochyłych domków, wyglądają tęskne głowy odpoczywających gospodarzy i gospodyń.
Ze Swisłoczy prawdziwie już litewskiemi otoczeni widokami, zbliżamy się do Grodna, nieraz z wierzchołka piasczystéj góry unosząc się nad pięknością krajobrazów. Smutnaż bo, ale dziwnie piękna Litwa ze swemi piaski, ze swemi bryłami kamieni, z czarnemi lasy, które się czarniejsze jeszcze przy płowych wydmach wydają, z chatkami nizkiemi, jodły smukłemi i zielonemi łąki. — Ten kraj wymówniéj niżby kto sądził, tłómaczy wiarę Litwina i dzieje tego kraju![2]. Im bliżéj Grodna, tém piaski większe, a widoki posępniejsze i dziksze. Mijamy Brzostowicę wielką, któréj kościoł murowany, dwa tylko niewyśmienite obrazy Chodkiewicza i żony jego Monwidównéj zawiera; daléj Brzostowicę małą (jest jeszcze i trzecia). Tu pejsaż prześliczny! kościołek otoczony drzewami na wzgórzu; w dali dwór z ogrodem, daléj jeszcze góry płowe, pola żółte, gaje sine. Ranek prześliczny znęcił mnie wysiąść z powozu i przejść pieszo mimo kościołka, do którego właśnie zbliżał się na prostym wozie w sosnowéj trumnie wieziony umarły, naprzeciw którego wychodził Xiądz siwowłosy.
Pomódlmy się za umarłego i jedźmy daléj. — Tu już aż do Grodna, nie wyjmując Indury, nic nie uderza oczu i nie mówi do myśli. Aż nareszcie wspanialsze zdala niż zblizka, nad brzegiem Niemna rozwinięte z wieżami swych kościołów i cerkwi, dachami swych upadłych zamczysk i wstęgą niebieską rzeki, zjawia się stare Grodno.
Witaj piękna Garteno! A! jakże ci tu do twarzy, patrzącéj w stare wody Niemna, zamyślonéj u brzegu spadzistego! Na tym brzegu, na tych murach ile wspomnień poczepiały się jak gniazda jaskółcze! Ile wspomnień począwszy od chmurnéj przeszłości, w któréj ginie twój początek, do ostatnich Sejmów i Tyzenhauzowskich zakładów!
Historja Grodna, któréj tu szczegółowie dać nie możemy, jest jedną z najbardziéj zajmujących, jak widok miejsca samego, jednym z najpiękniejszych w Litwie. Szanowny M. Kulesza, którego obrazek cerkwi na Kołoży i widok zamczyska tak doskonale odtwarza charakter pejsażowi temu właściwy, wiele tu jeszcze znajdzie przedmiotów do tych miluchnych krajobrazów, które mu późniéj daleko pewnie większą sławę, niż dziś zdołały, uczynią.
Dość przebiedz myślą historyą litewską, ażeby ważność miejsca i dzieje jego przypomnieć. To stanowisko nad-niemnowe, ten gród, którego założenie chmurą czasu pokryte, sięga najodleglejszéj starożytności. W piérwszych wieściach o Litwie pełno wspomnień o Grodnie, które znajdujesz często w kronikach zakonu i aktach krzyżackich. Okolica ta wystawiona była na częste i nieznośne napady Mnicho-rycerzy. Przychodzi podróżnemu na pamięć to sławne oblężenie zamków przez Jagiełłę, gdy Witold przybywszy na odsiecz miasta, napróżno patrzał tylko z drugiego brzegu i rwał włosy nie mogąc się za Niemen do swéj załogi przeprawić. Oblężenia tego opis dosyć szczegółowy zachowały polskie dzieje i kroniki rusko-litewskie.
Do śmierci Witolda Grodno zachowuje tę ważność, którą zwłaszcza w początkowych dziejach Litwy miało. Ale z upadkiem naprzód niezależności Litwy, potém zakonu krzyżackiego, którego potęga złamaną została śmiertelnym ciosem pod Grünwaldem, i Grodno zmienia, powiedzieć można, charakter swój, powoli niknąc w liczbie miast litewskich drugiego rzędu. Wielka zaiste szkoda, że kto z miejscowych, naprzykład P. Albert Danilecki, nie wezmie się do napisania z xiąg i akt znajdujących się zapewne po archiwach, historyi starego litewskiego grodu; byłaby ona obrazkiem życia pełnym, w którym losy kraju, losy miast jego i różnych klass społeczeństwa tutejszego, odmalowaćby się mogły.
W XVI wieku widok Grodna, skréślony około r. 1560, a raczéj w r. 1567, przedstawia nam Atlas Brauna i Hogenberga. Jakkolwiek ówczesne miast widoki robione zwykle wpółmalowniczo, wpół topograficznie a vol d’oiseau, dokładnego wyobrażenia ani o stronie malowniczéj, ani o topografii dać nie mogą; sztych ten wszakże zajmuje jako miła z odległych czasów pamiątka. Rozpoznać na nim można jeszcze rozkład głównych budowli, i (jeśli temu damy wiarę) ich powierzchowności nawet. Od lewéj ręki poczynając, są tu oznaczone: cerkiew murowana ruska za Niemnem, zamek murowany fossą od miasta oddzielony, pałac królewski i przy nim budowy, cerkiew ruska druga murem opasana, kościoł farny w mieście, dwór i t. d. Widok bramy jest od strony Wołkowyskiego przyjazdu z za Niemna. Na rzece widać most z bramą od miasta wysoką. Piérwszy plan zajmują dwa orszaki, polski i ruski, których stroje dość dobrze oznaczone; są to osoby poselstwa ruskiego i orszak wysłany na ich spotkanie w czasie Sejmu 1567 roku, o którym wspomina objaśnienie do téj ryciny przydane.
Krótka tu nawet o położeniu i stanie Grodna ówczesnym znajduje się wiadomość. »Grodno, pisze Braun, leży nad rzeką Niemnem (Cronon) w części na wyniosłości, częścią na płaszczyznie, wedle obyczaju tego kraju zabudowane.
»Mało w niém domostw z sobą się stykają, mniéj jeszcze murowanych, po większéj części niezgrabnie z grubego materjału sklecone. Niejest opasane murem, niéma baszt, bram i wież obronnych. Jest tu tylko zamek i pałac królewski, na wyższém wzgórzu wzniesiony. Trzy murowane kościoły, pozostałe z drzewa tylko, dwa Rusi służą, jeden katolicki. Ruś tu obyczajem swoim się modli. Ruskie cerkwie, jedna okrągła w mieście, druga na przedmieściu murowana. Dzwonnice nie w kościołach samych, ale w osobnych budynkach u wnijścia ich się mieszczą. Dzwonnice te z kamienia i drzewa, belek i palów zbudowane, na wierzchołkach swych dzwony mają. Takież drewniane podpory most utrzymują, którym Niemnowe brzegi są połączone.” Daléj wspomina opisujący Sejm 1567, przyjęcie poselstwa ruskiego, i rozwodzi się nad dawną wiarą litewską, gdzie i o Hieronymie nawracającym pogan tutejszych pisze.
Grodno przyjeżdżającemu od strony Wołkowyska i Wilna wydaje się wspaniale i zwraca najobojętniejsze oczy; ale widziane wewnątrz niéma nic charakterystycznego, czémby się od innych miast odznaczało. Krótki wprawdzie pobyt w niém sądzić mi o tém dostatecznie nie dozwala; lecz mimo porządku powierzchownego, domostw dość schludnych, kościołów czystych, nie postrzegłem nic uderzającego, nic odróżniającego to miasto, i żadna pamiątka dawna nie spotkała mych oczu. Wjazd tylko ze stroméj góry na Niemnową przeprawę dość piękny, stojące u brzegów wiciny z czérwonemi chorągiewkami na masztach, płyty drzewa i t. p. ożywiają piękne brzegi staréj litewskiéj ubóstwianéj rzeki.
Z Grodna do Druskienik liczą już tylko mil sześć, ale zastraszają razem piaskami olbrzymiéj głębiny i nieprzerwanego ciągu, tak, że każdy gotuje się na ich przebycie, jak na przepłynienie morza, jak na przejście pustyni. Piaski te przecież nie są bynajmniéj straszniejsze od tych, które przebywamy pod Lubieszowem naprzykład i pod Brześciem; a że po większéj części jedzie się lasem, drogą ocienioną, i spotyka po drodze wioseczki, nie tyle się ta przejażdżka uprzykrzy.
Tu już minąwszy Grandzicze i Hożę, we właściwą Litwę wjeżdżamy. Od połowy drogi z Grodna do Druskienik, włościanie mówią językiem litewskim, typ ich twarzy, ubior kobiet osłonionych płachtą, która jest szczątkiem dawnéj zasłony, dziś z głowy na ramiona spadłéj; oznajmują o tém. Lud wcale niepiękny, a zmęczone twarze, blade lica, wzbudzają jakąś litość dla tych pozostałości wielkiego plemienia, które dogorywa wynarodowiając się co chwila. Jadąc daléj na Krynicznę, około któréj jest ładna dolina jedliną zarosła, na Przewałkę i Szendubrę, ciągle po piaskach, zbliża się powoli zaroślami sosnowemi, które nic malowniczego i wdzięcznego nie mają. Ale nadzieja dostania się wreszcie na miejsce upragnione, do uzdrawiających źródeł, zwiększa jeszcze niecierpliwość. Otoż i wierzchołek kościołka krzyżykiem błogosławieństwa wita podróżnego, oto dachy pośpiesznie wzniesionych domostw, i sosnowe drzewa stare, i brzeg Niemnowy.
Witajcie więc Druskieniki.





Druskieniki.

Nazwania właściwe miejscom, więcéj jeszcze niż historyczne pomniki, zachowały nam pamięć na Litwie źródeł słonych. Druskieniki, których imie od Druskas sól po litewsku znaczącego pochodzi, nie są jedyném tego rodzaju na téj ziemi zjawiskiem. P. Narbutt cytuje (Ondyna z r. 1845) Soleniki, Soleczniki, Solczę, Druskieniki czworakie: Druskany, Druskudańce i Druskiale. Nazwania litewskie świadczą o starém tu soli odkryciu, sławiańskie o poźniejszém może.
W Druskienikach, o których mowa, źródła słone znane, i z nich użytek był ciągniony, wedle Narbutta, już w XVII wieku, a zapewne i wcześniéj. Nie myślano wprzódy o leczeniu wcale, a raczéj o użytkowaniu jako ze źródeł sól kuchenną wydawać mogących. Owszem wnosząc wedle dawnych teoryj, że źródła okazują najdobitniéj, co się wewnątrz ziemi znajduje, szukano tu kilkakrotnie, a zawsze napróżno, pokładów soli. Czyliby wzmiankowane w historyi litewskiéj Salseniken z Druskienikami jedno stanowić miały, nie wiem i wątpię; to pewna, że Krzyżacy nie jednokrotnie około Przewałki i Druskienik na Litwę wpadali, jak o tém z opisu ich postojów przekonać się można. W dawniejszych czasach nikt pewnie na użyteczność źródeł lekarską nie mógł zwrócić uwagi; może przypadek naprowadził tutejszych włościan piérwszych na myśl użycia słonéj wody jako lekarstwa. — Włościanie zaś i dzikie gołębie, które tu stadami do źródeł zlatywać się miały dawniéj, pewnie do użytkowania z daru Bożego najbliższemi byli. Tak zawsze, co bliżéj ziemi i natury, to naprzód z łona ich skarby wydobywa. — W końcu XVIII, w początku XIX wieku, i mędrsi ludzie opatrywać się zaczęli, że słone źródła tutejsze mogłyby się przydać na cóś. Wówczas już tutejsi wieśniacy leczyli na dobre i kąpali swoich chorych wedle zasad, jakiemi ich Bóg natchnął, boć naturalnie niewiele więcéj znali wody te od dzikich gołębi. Przypadek, a raczéj szczęśliwy skład okoliczności, uleczył kilku chorych, sława źródeł rozchodzić się poczęła, liczni zjeżdżać cierpiący, i gdy już oczywistości oprzeć się nie było podobna, rozebrano nareszcie skład wody tutejszéj, i pozwolono jéj nazywać się mineralną.
Że tak długo w szczęśliwéj śpiący niewiadomości o zakopanym u nóg naszych nie wiedzieliśmy skarbie, nic dziwnego, boć to u nas, a u nas tego rodzaju nowości nie łatwo się przyjmują; — ale że nareszcie zwyciężeni oczywistością, uwierzyliśmy w Druskienicką wodę — temu się dziwuję niepomału!
Podobnaż to, aby u nas w kraju taka woda być miała? możeż się ona znajdować nie za granicą? możnaż wierzyć, żeby nasza woda dorównywała zagranicznym, o których tyle piszą i tyle gadają, do których tylu jeździ?
Pewien jesieni, że do dziś dnia większa część zacnych moich współziomków, musi w głębi duszy wodę Druskienicką za cóś arcy-błahego uważać, dla tego tylko, że ona nie wytryska o kilkaset mil daléj, że do niéj tylko nad Niemen się jedzie. Biedni ludzie, my tak kochamy wszystko obce, tak w nic swojego uwierzyć nie umiemy! O! zły to znak, zły! kto w siebie nie wierzy. Kto o sobie wątpi — biada mu. A myśmy wielbiciele obczyzny wieczni i piérwsi wzgardą się poim. Podobnego nam ludu drugiego na całéj może kuli ziemskiéj nie znaleść..
Ale wróćmy do Druskienik.
Piérwszy podobno umiejętnie wodę tutejszą rozebrał i wykazał jéj składowe pierwiastki Professor Fonberg. Z tego rozbioru przekonali się nareszcie niedowiarkowie, że Druskienickie źródła piérwiastki leczebne zawierały w sobie i na cóś przydać się mogły. Prostaczkowie piérwsi uwierzyli i leczyć się przyszli — mądrzy zawsze idą na końcu — ale już i mądrych nareszcie zwabiły Druskieniki, lekarzy, chemików i zcudzoziemczałych braci naszych, którzy uleczeni tutaj, zawsze przecie kiwają głową, mówiąc o zagranicznych wodach. Już dziś nie potrzebujemy, dzięki Bogu, dowodzić, że źródła tutejsze są dobrodziejstwem dla kraju, zwłaszcza, że leczą wielką ilość chorób straszliwych, a u nas najpospolitszych, naprzykład nam tylko właściwe cierpienia kołtunowe. Bóg dał lekarstwo obok choroby, ale go szukać i pracować nań kazał. Wypracowaliśmy je nareszcie i korzystamy z niego. Dzięki niech będą tym, co piérwsi niezrażeni głupim śmieszkiem niedowiarstwa i ciemnoty, odezwali się o Druskienikach. A naprzód P. Xaweremu Wolfgang, którego popularnéj i wybornie napisanéj xiążce o wodach, winny one podobno najwięcéj sławy. Współczesne jéj dziełko doktora Nahumowicza, zbyt mało znane, a zapewne godne czytania, niedaleko się rozchodząc, w Litwie przecie przyłożyć się też mogło do poznajomienia z nowo odkrywającemi się wodami.
Zadziwiającą jest rzeczą, że w czasie, gdy Wilno słynęło słusznie ze swego Uniwersytetu i uczonych Professorów, nikt z nich przecie z prawdziwém zamiłowaniem swego przedmiotu nie zabłądził do tuż pod bokiem znajdujących się Druskienik, nikt wód tych nie rozebrał, nie ocenił. Prości ludzie uprzedzili Uniwersytet i tę massę lekarzy, których corocznie usposabiało Wilno! Upokarzające to zaiste i niepojęte! Ale i dziś jeszcze lekarze na prowincyi wcale niewiele wiedzą o tutejszych wodach, a jeśli wyprawują tu chorych, to chyba znagleni ich własném żądaniem. Przysyłane tu przepisy dla przybyłych, nieraz dobitnie téj niewiadomości sromotnéj dowodzą. Obojętność tę zarówno Uniwersytetowi dawnemu, jak młodym doktorom prowincij zaledwie darować można.
Dziś corocznie prawie powiększa się liczba osób przybywających tu do kąpieli, i miasteczko, które piérwsze do bytu siły staraniom byłego Gubernatora Doppelmajera winno, szybko wzniosło się u maleńkiego źródła. Gdy dawniéj nieco bardzo drogo za maleńkie w chacie, w stajence, w oborce, w szopie, płacono przytulisko, dziś piękne domy P. Hłaski, Siwickiego, Wolfganga, Borzęckich, Kiersnowskiego, XX. Czetwertyńskich, Ogińskich i t. d. wznoszą się z wykwintnemi nawet mieszkaniami; a co dziwniejsza, wszystkie tu wykwintne i uboższe, wielkie i małe mieszkania są zajęte.
Nie będziemy więcéj pisali o historyi miejsca nad to co wyżéj napomkniętém zostało; w dziele P. Wolfganga, w piśmie zbiorowém Druskienickiém Ondynie, znajdzie łatwo każdy wiadomości o tém; nam chodzi raczéj o odmalowanie stanu teraźniejszego, o rys fizjognomji Druskienik, o fizjologją wód naszych.
Logicznie więc wypadałoby zacząć od opisu miejsca; tak uczyniemy.
Przyjeżdżającemu od strony Grodna, ukazuje się miasteczko na płaszczyznie piaskowatéj, zarosłéj sośniną gdzieniegdzie, otoczonéj sosnowemi i jodłowemi w oddaleniu lasami; w pośród którego naprzód uderza murowany kościołek. Sliczna to myśl była, że się chorzy jakby Bogu dziękując za zdrowie, na dom modlitwy złożyli; jest nawet widoczna w architekcie pretensya do ozdobnéj budowy; na nieszczęście jakiś zły duch kierował ołówkiem artysty, który niefortunną kopułką bez żadnéj proporcyi zakończył dosyć znośny kościołek. Mińmy więc ten gotyk nowy stojący na obszérnym placu, a jedźmy daléj w miasteczko.
Tuż poczynają się już porządne bardzo domki i domy drewniane, po większéj części szare z okiennicami białemi schludnie i pięknie wyglądające. Przed niektóremi rozpięte verendah, osłaniają ganki, a brzozy i topole ocieniać poczynają domostwa. Wszędzie prawie pod nogami piasek niemiłosierny. Ale któż wie czy i on nie jest tu potrzebny? Dla iluż to chorych dzieci kąpiele piaskowe tak zbawienne? Kto wie jaki wpływ ma na klimat lokalny to odbijanie się promieni słonecznych od piasków? Wostatku po każdym deszczu ulewnym, wychodząc i nie zmaczając nogi, bo tu błoto jest rzeczą niepodobną — błogosławiemy przyrodzenie i dziękujemy za to, co pozornie tak się zdaje nieznośne.
Ulicą od kościołka wyjeżdżamy na główny plac, na którym z jednéj strony długa linija łazienek, z drugiéj piękny szereg domów; daléj teatr, daléj jeszcze dom ressursowy i t. p. rozsiadły się do koła. Szkoda że w pośrodku dom duży a nieładny plac ten rozrzyna.
Łazienki w blizkości źródeł wznoszące się, nie mają zapewne powierzchowności zbyt wdzięcznéj, ani przepychu zagranicznych, to jednak pewna, że zupełnie odpowiadają celowi, urządzone są bardzo schludnie i porządnie, i nie brak im żadnéj wygody dla chorych koniecznéj. Dwie sale obszerne, łazienki ogrzewane w części, inne opatrzone we wszystko potrzebne i czyste, w każdéj godzinie otwartéj od szóstéj zrana do poźnego wieczora — czegóż więcéj żądać można —? Zapewne wieżyczka z zegarem, którą projektowano świeżo, nie byłaby zbyteczną, ale wyśmienicie można na nią poczekać. Przed łazienkami wielka płaszczyzna żółta széroko się rozlega, a ukośnie idzie linija najpiękniejszych domostw, w kierunku ku Rotniczance.
Za łazienkami, w gaju olchowym, z którego umiejętnie skorzystano i zrobiono ogródek do przechadzki; niedaleko płynie wspaniały, piękny Niemen ze swemi żółtemi obrywy, i żwawo śpieszącemi fałami. Na samym jego brzegu, tak że najmniejsze wezbranie zagraża źródłu, znajduje się to właśnie, z którego wszyscy piją. Daléj jeszcze w prawo nad Rotniczankę, w lewo z biegiem Niemna, mnóstwo źródeł innych, oprócz rozpoznanych i używanych, wytryska z ziemi. — Tu schodząc po kilkunastu stopniach, chorzy czerpią zdrowie, krzywiąc się czasem na słono-gorzki napój, który je daje. Warto chwilkę zastanowić się tu i popatrzeć na pijących.
Oto wielcy panowie, którym słudzy podają z uszanowaniem na tacy, po schodkach przyniesioną szklankę kryształową. Trafia się nawet, że liberja za paniami chodząc po wodach przechadzki wcale niepotrzebnéj używa.
Oto biedni ubodzy, co z pokorą i uśmiechem wyciągają rękę ku dziewczynce podającéj napój.
Oto biedne dzieci, wołające o kawałek cukru na zakąskę. Oto głośno rozprawiający ludzie, co i tu chcieliby oczy wszystkich na siebie obrócić — i tylu i tylu innych.
Nawet u źródła, w małéj téj i drobnéj czynności jak człowiek zawsze sam sobą i jak się z całym dobitnie maluje charakterem! Jaśnie Wielmożnego kubek srébrny, ubogiego prosta szklanka chowana ze wstydem, zarówno uśmiech wywiodą na usta patrzącego. Czego się ten chwali? czego się ów wstydzi? Biedni ludzie.
Obok dziewczynki rozdającéj wodę, zasiedli na ławkach słudzy z herbownemi guzikami. Jedni czekają pań i panów, by im przynieść wody, i nie dać się fatygować po wschodach, drudzy posłani z domów po wodę, siedzą i bałamucą. Ci panowie z przychodzących drwią bez miłosierdzia. Słyszałem nieraz zabawne ich rozmowy.
— Patrzaj no, na tego suchego? Co to mu za licho? powiada galonowany chłopak, wczoraj tańczył do jedenastéj, grał w karty do piątéj; dziś wodę pije. Na co to on chory? Jabym zdrów takiego psiego życia nie wytrzymał.
— Widzicie tę panienkę, rychtyk jak ptaszek umoczyła buzię w szklaneczkę i wylała resztę. Taka ona chora jak ja.
— A temuż tłustemu co? Jak sapie! Wolałby szklankę wina.
I tym podobnie, przez ostre słówka liberyi przechodzą wszyscy pijący. Tymczasem w górze chodzą chorzy tłumnie, muzyka brzmi, rozmowy się toczą, a uliczki olszyny i sośninki nad Niemnem pełne są Bożego ludu.
Ten lud nie wystawia nam jednéj Litwy, bo nie z niéj tylko, ale z całego kraju jadą do Druskienik, ale osobliwszą a ciekawą mieszaninę najrozmaitszych prowincjonalizmów, w których tylko element litewski gra ważniejszą rolę.
Litwin istotnie ma swoją odrębną fizjognomją, cóś w nim jest serdecznie dobrodusznego, prostego, poczciwego, trochę niezgrabstwa przytém, trochę zadomowienia. Przy nim Wołyniak ze swoją pretensyą do państwa, francuzczyzną, krygami, ubiorem wielce modnym i miną arystokratyczną, widocznie bardzo odbija. Obywatel Królestwa równie wykwintnie ubrany, chętniéj się godzi z Litwinem, skorszy do głośnéj rozmowy i rad się czasem tém i owém pochwalić, popisać, mówi wiele o fabrykach i gospodarstwie. Ukrainiec całą gębą pan, a popularny i grzeczny, głowę niesie wysoko, pieniądze, które czuje w kieszeni, znać jak mu odwagi dodają — dobry przytém człowieczysko, a nawet oświeceńszy od wielu współziomków, tylko że ma trochę kozaczą minę, pewnie temu nie winien. Chętnie to mu darujemy. Podolaka tu nie widziałem, ale — może się i ten znajdzie późniéj.
Na téj przechadzce przy źródle, począwszy od żyda zamaskowanego i oczywistego, aż do xiążąt, z których jednych bardzo trudno poznać, że niemi są, drudzy aż nadto chcieliby to pokazać; całe społeczeństwo krajowe, wszelkiego wieku, płci i stanu, przedstawia się zsyłając tu swoich reprezentantów. Zwłaszcza w Czerwcu, Lipcu i Sierpniu (do połowy tego miesiąca) najosobliwsza osób, twarzy, postaci dziwacznych, pociesznych, smutnych mięszanina. Inna bowiem jest fizjognomja Druskienik w Maju, Czerwcu, inna w Lipcu i Sierpniu, inna gdy życie w nich dogorywa, około 15 Września. Po za tym terminem, Druskieniki owijają się na zimę całunem, domy zamykają, zabijają okiennice, a wiatr i psy z Rotnicy przybyłe spacerują swobodnie po pustém miasteczku, w którém ledwie kilku zostaje stałych mieszkańców. Ależ za to ile życia w porze brania wód w ciepły Czerwiec i Lipiec!
Obraz życia tutejszego najlepiéj wystawiają wyborne listy Mieczysława, w Ondynie umieszczane: dorzucim może kilka tylko rysów do téj fizjologji prawdziwie zajmującéj, tymczasem kończmy opis miejscowości.
Nieopodal od Łazienek na piasczystém wybrzeżu stoi szlaban oznajmujący granicę i promik, który większą część czasu próżnuje, nikt się tu bowiem nie przeprawia, i osobom tylko do wód z Królestwa jadącym, w miesiącach letnich wolno przejeżdżać. Przed kilką laty udawano się na przechadzki i zabawy na brzeg przeciwny; teraz zabroniono tego i cukiernia już nie exystuje. Naprzeciw Niemna na wzgórzu wznoszą się jedne z najporządniejszych domów Czetwertyńskiego, Siwickiego i paradny, może najpiękniejszy tutaj, dom Sędziego Hłaski.
Domy te biegną aż nad brzeg Rotniczanki, rzeczułki szybko i malowniczo wpadającéj tu do Niemna. To ujście widziane od miasteczka, i brzegi rzeczułki, są może najpiękniejszym obrazkiem w Druskienikach. Brzeg wysoki i oberwisty, gdzieniegdzie zarosły drzewy, brzozami, sosnami i wysmukłą jodłą, ubrany w kamienie jakby od niechcenia rozrzucone, świecący żółtemi piaski różnych tonów, prześlicznie się wydaje wschodzącém oświecony słońcem.
Mostek wprawdzie niebezpieczny, ale malowniczy łączy dwa brzegi rzeczki, która z szumem zielonawe toczy wody do poważnego Niemna. Nieraz chodziłem tu i stawałem z zachwyceniem przyglądać się widokowi tak charakterystycznie naszemu, a tak razem wdzięcznemu; i choć mostku podróżni błogosławić nie mogą, ja dla oczu bardzo mu wdzięczen byłem, za jego wiejską fizjognomją. W drugą stronę od źródeł idąc, ciągnie się Niemen, którego brzegi są dla lubiących samotność, jedną z najmilszych przechadzek. Ale możnaż tę dziką, milczącą, a tak piękną okolicę piórem wam wyobrazić? — Wątpię.
Na drugiéj stronie za Niemnem lasy czarne ze stérczącemi strzałkowatemi wierzchami jodeł, z żółtemi obsypami i różnobarwnym kamieniem, ze wzgórzami piętrzącemi się i porosłemi krzewy i drzewami, wołają pęzla i ołówka. Niemen zwija się széroką wstęgą różnobarwną rozdzielając ziemię. Z naszéj strony wysypał on z białego piasku płasczyzny do przechadzki, opasane zaroślami, na których gdzieniegdzie stare sosny stérczą. Tu i ówdzie leży czarny lub czérwony kamień zamyślony nad wodą od lat tysiąca.
Nieco daléj stoi domek strażnika nad samym brzegiem rzeki, która rozdzielając się tu na dwa koryta, tworzy wysepkę pokrytą wierzbami i łozą. Na przeciwnéj stronie wznoszą się ciągle wzgórza i lasy ciemne. Domek strażnika był nieraz celem przechadzek tłumnych Druskienickich gości, nieraz poźnemi wieczorami powracano ztąd w upojeniu najrozmaitszego rodzaju. O mój Boże! jak szczęśliwi ci, co się tak bawić mogą, ci, których te zabawy bawią.
Wątpię, żeby kto z przybyłych dla rozrywki szukał starożytnego smętarza, znajdującego się pod Druskienikami, którego szczątki wiater czasem obnaża. Znajdują tu reszty popielnic i kości ułożone na sposób pogański, z rękami przy boku, nie tak jak dziś zwyczaj z założonemi na piersiach. Dla starożytników, których tu los i wątroba zapędzić może, nie obojętną będzie rzeczą wynaleść choćby najdrobniejszy odłamek z pogańskiéj mogiły. W okolicy godną widzenia jest jeszcze dolina błotnista, która wedle miejscowego podania pokrywa zapadłe przed wieki miasto Rajgrod i Baszta Olbrzyma, ruiny grodu Neuenpille, wedle Narbutta Nowogródka litewskiego.
Baszta Olbrzyma z kamieni polnych na wzgórzu nadniemnowém zbudowana z lewéj strony rzeki, nieopodal od miasteczka Liszkowa; dziś już tylko na kilka sążni się wznosi na górze zwanéj Zamkową (pilkałnas). Wzgórze to łyse i gdzieniegdzie tylko jadłowcami ciemnemi upstrzone, upięknia sąsiednie miasteczko, wyniosły, z daleka widny kościoł i nowy klasztor postawiony na wierzchołku wzgórza innego porosłego drzewami, u stop którego Niemen széroką ciągnie się wstęgą. Liszkow leży na drugim brzegu Niemna, prawie wprost wioseczki Wiciany.
W samych Druskienikach domyślać się można, i jak mówią, były ślady zameczka, który niewątpliwie wedle zwyczaju litewskiego w widłach rzek w zbiegu Rotniczanki do Niemna, na wzgórzystym obrywie leżeć musiał. Dziś ani szczątków nie pozostało. Rzeka Niemen tak długo była ważném stanowiskiem dla Litwy, że nad jéj brzegami, mnóztwo pamiętnych miejsc się spotyka. Tu nie jedną stoczono bitwę, nie jedną usypano mogiłę, nie jeden Gródek warowny wznosił się i padał na przemiany z rąk Litwinów do rąk Krzyżaków przechodząc.
Do dalszych nieco okolic Druskienik, widzenia godnych, należy dziś biedna mieścina, dawniéj punkt ważny historyczny — Merecz, położony o dwadzieścia kilka wiorst od Druskienik, nad Niemnem i Mereczanką. Stary ten gród, którego piérwszy zakład sięga zapewne pogańskich jeszcze czasów, leży na prawych brzegach dwu rzek, i jak to zwykle dawniéj bywało, w widłach ich wód, na dość wysokiéj górze. Droga z Druskienik do Merecza wiodąca, po smutnych piaskach i zaroślach, po górzystych wydmach, nie jest przecie bez charakteru, prawdziwe to widoki litewskie, którym wdzięku Niemen stary ukazujący się niekiedy na lewo i wzgórza obrosłe laskami z brzóz i jodeł, dodają. Jakby na przekor fizjognomji kraju, piérwsza wieś, którą spotykamy, zowie się Wesołowem, druga sławna wyniosłą górą, na którą drapać się potrzeba — Uciechą. Prawdziwą Uciechą, gdy się piasczyste wzgórze tutejsze nareszcie przebędzie i po twardszéj nieco drodze ku pożądanemu zbliża Mereczowi. Imaginacja wystawia sobie miasto to stare i sławne w dziejach śmiercią Władysława IV, czémś poważném i piękném. Niestety, dziś wcale stara osada inaczéj niżby się spodziewać można, wygląda —! Ukazuje się na lewo Niemen ubrany lasem z przeciwnego brzegu, a wprost na piasczystéj wyniosłości czérwone mury Jezuickie niegdyś, biały kościołek farny i zielona góra zwana Górą Królowéj Bony, niżéj chatki czarne, piasek żółty i dwie rzeki schodzące się przed nami.
Wysoka, smukła wieżyczka ratuszowa panuje nad tém wszystkiém.
Przeprawiwszy się przez Mereczankę na promie, drapać się potrzeba z ciężkością na wyniosłość, na któréj grzbiecie osiadło liche dziś miasteczko, małą ilością pozostałych ruin i murów wcale niepięknych, przypominające czém było. Rynek, którego sam środek zajmuje ratusz dość stary, z wieżyczką niegdyś zegarową, zdala widoczną, a wcale niepotrzebnie pobieloną; — otaczają domki i domy po większéj części drewniane. Wśród nich kilka kamienic murowanych starych czérwienieje, zdając się grozić upadkiem. Gruzy niegdyś Dominikańskiego klasztoru, dziś czém były ledwie rozpoznać można. Narożny dom od strony rynku podanie miejscowe oznacza jako gospodę, w któréj skonał syn Zygmunta III. Piętrowe to domostwo narożne, w części zruinowane, w części nanowo poprzybudowywane, niczém się od innych nie różni, i myśl go tylko ciekawa w szatę wspomnień strojąc, odcechowuje od innych.
Tu, dnia dwódziestego Maja, w piękną wiosenną porę 1648 roku, zaziębiwszy się na łowach, a na śmiertelną czkawkę lecząc się miodem i winem, skończył dni swoje Władysław IV, zostawując kraj bratu i ciężką koronę, którą ten ze skroni słabéj miał zrzucić, aby odetchnąć na obcéj ziemi. Ostatniemi słowy Władysława były: Adieu! Dobra-noc Bracia!!
Z uszanowaniem ogląda się dom, gdzie te słowa pożegnania wyrzeczone zostały; czemuż tu nam zgonu Króla ani słów jego nic a nic nie przypomina? Szkoda.
Dom ten dawniéj Jezuicki, dziś Rządowy, zajęty jest przez żydów. Gdyby nie stanowcze podanie zawszebym sądził, że Król przebywał i umarł w Dominikańskim lub Jezuickim klasztorze, ale starzy ludzie poświadczają zgodnie, że nie tak było; wierzmy im, bo oni wiedzą lepiéj. Nie tak-że to dawne czasy.
Po domu tym zwraca oczy blizki ratusz budową swą zapewne siedmnastego wieku lub szesnastego nawet może sięgającą, z wieżyczką białą, dziś i z zegaru nieużytecznego odartą. Nieużytecznego mówię, bo komużby wskazywał godziny? chyba tym tłumom żebraków wszelkiego rodzaju, którzy tu z niesłychaną natarczywością podróżnego opadają. Widać, że z jałmużny uczynili sobie rzemiosło, tak doskonale żydzi i katolicy, starzy i młodzi, na wszelkie sposoby żebrzeć umieją. Z boleścią poglądałem na dzieci do tego niepoczciwego zaprawiający się zarobkowania, a tak już przez rodziców wyuczone, że im na całe życie pozostać musi, ohydnego dzieciństwa pamiątka. Między tym tłumem są zapewne i istotnie ubodzy, ale któż ich rozpozna?

Ratusz przypomina Paska, który tu podobno zabłądził był raz w życiu, oddając przed xięgami miejskiemi trzech jakichś hultajów, których kupę rozbił (1662 r.). Ale w ostatniém wydaniu Pamiętników, czytamy, że to się dziać miało, nie w Mereczu, ale w miasteczku Narocz w Mińskiém. Pośpieszyłem zachować na papierze rys domu, w którym umarł Władysław IV, i ratusza, żałując iż czas mi nie dozwalał wyrysować także wnętrza starego kościołka. Dawna ta budowa, bardzo prostéj powierzchowności, licznemi szkarpami podparta, stoi na wysokiéj górze. Kilkakrotne pożary, którym ulegała, zaledwie jéj murom tylko dawny kształt zostawiły: dach i wszystko drewniane jest nowe. Na kościele niéma żadnéj wieżyczki; frontonu, nic coby go dopełniało i upiękniało, nawet pokrycie zanadto jest nizkie, zwłaszcza dla budowy gotyckiéj. Zastanawiają tu przecie silne mury i prześliczne sklepienia i gotyckich
Rys. Kraszewski
Dom w Mereczu w którym umarł Władysław IV
d. 20 Maja 1648 r.
kształtów okna, do dziś dnia w dawnych rozmiarach (nieco tylko od dołu zmniejszone) z dawnemi u góry ozdobami utrzymujące się. Nad głównemi drzwiami wmurowana kula kamienna, mówi dziś do nas o jakimś boju, którego my już nazwiska i daty odkryć nie umiemy. Kto wié? może to jakiego napadu Krzyżackiego wspomnienie?

Kościoł farny, jeden z piérwszych w Litwie założonych w roku jej chrztu przez Władysława Jagiełłę; ma wedle podania stać na miejscu, a raczéj przerobionym być z pogańskiéj świątyni. Kształt jego nie krzyża łacińskiego, ale podłużnego prostokąta, zakończonego w prezbyterium ścianą kolistą, w którym główny ołtarz jest umieszczony. Nawę dzieli sześć we dwa rzędy stojących pilastrów sześciogrannych, na troje. Ściany są wzniosłe[3], sklepienia śmiało rzucone i piękne bardzo. Na środkowém trzy herby w ozdobach gipsowych uderzają; nad wielkim ołtarzem pogoń, w pośrodku orzeł, nad chorem organowym Gozdawa. Herbu Ogińskich, którzy restaurowali ten kościoł, nigdzie nie widać. W głównym ołtarzu znajduje się obraz dość wielkich rozmiarów[4], ofiarowany tu przez Zygmunta III. w r. 1596. Wystawia on Wniebowzięcie N. Panny Maryi, i przypisują go Tintorettowi, ale dziś nadpsuty i odnawiany, tylko piękną kompozycją bogatą się odznacza. Opis bardziéj szczegółowy kościoła znajdą czytelnicy w Ondynie r. 1845, dla tego nie powtarzam go tutaj.
Maleńka zakrystyjka z kominem widocznie przylepiona późniéj, sama tylko od strony miasta przerywa jednostajną liniją murów szkarpami nasrożonych, które prosty ten kościoł składają. Wielka szkoda, że dziś po tylu zniszczeniach i restauracyach, ledwie ze sklepień i okien o dawnym jego kształcie sądzić można.
Równéj prawie podniosłości z górą, na któréj kościoł stoi, jest usyp zwany Górą Królowéj Bony, którego wklęsły wierzchołek, zapewne jakąś nosił dawniéj budowę. Opisujący Merecz w Rubonie A. P. wzmiankuje o kilku podobnych ostrokręgach sciętych z wklęsłemi wierzchołkami, znajdujących się w Litwie. Jakieby było ich przeznaczenie? nie wiemy. To pewna, że zamek stać na niém nie mógł, gdyżby mu tu było zaciasno. Stary gród ów, w którym Witold przebywać lubił, blizko mając lasy do łowów i Krzyżackie włości, wedle wszelkiego podobieństwa, daléj po nad Niemnem stać musiał, gdzie dziś jeszcze odkopują reszty starych fundamentów, których tu pełno na wszystkie strony. W górze Królowéj Bony, przy oberwaniu się jéj częściowém, wedle powieści proboszcza znaleść miano żelazną oś ważącą około 15 pudów i znaczną ilość kul działowych. Być może, że niewielki gródek jaki, baszta warowna i tu stać mogła, ale nie główna twierdza. Zdala ten zielony kurhan łysy dziwnie wygląda, zastanawiając swą szczupłością i kształtem widocznie usyp ręki ludzkiéj znamionującym.
Za miasteczkiem murowane słupy różnemi tradycjami przez lud ubrane, okazują dawną rozciągłość miasta i jego juryzdykcyi. Jaki upadek! jakie zniszczenie! jaka nędza dzisiaj! Smutno patrzeć i myśleć smutno! — przeszłość osypuje się zewsząd, rozprasza i ginie; a nic nawet nowego na jéj gruzach nie wyrasta.
Lecz powróćmy do Druskienik, od których za dalekośmy się w okolice puszczając unieśli. Niedaleko łazienek drugiego placu zajętego bulwarem, boki zajmują ważne tutaj budowle: Teatr mały drewniany, sala resursowa, z cukiernią i traktyerem. Kończy się mieścina i poczyna wioska Druskienicka, dziś z nowo-wyrosłém miasteczkiem połączona. Na niewytrzebionych jeszcze placach, tu i ówdzie dom się jakby wyzywając inne wśród sośninek wznosi; ale już napróżno zakréślono linije i zostawiono miejsc tyle; dziwną fatalnością jakąś, jak wprzod z szalonym zapędem i wiarą rzucali się wszyscy do wznoszenia domów, tak teraz opuścili ręce i bez przyczyny podupadli na duchu przedsiębierczym. Nic jednak nie zdaje się spowodowywać zniechęcenia; owszem przyszłość jasną i piękną dla Druskienik obiecywać można. Ale u nas najczęściéj piérwszy popęd szybki i silny, a prędko we wszystkiém ustajemy. Gdy staraniem Gubernatora Doppelmajera pomoc Rządowa dla zakładu uzyskaną została, gdy zewsząd chorzy zjeżdżać się zaczęli, a mieszkania płacono po cenach niesłychanych, gdy nareszcie nagłe wzrastanie obiecywało postęp ciągły, mnóztwo osób powkładały znaczne kapitały w domy; a dziś już dochody z nich nieodpowiadające nakładom i nadziejom, zrażają innych.
Nie tylko że nowe budowy na placach pozostałych nie przybywają, ale nawet stare się palą. Były tu osobliwsze zaiste przykłady pożarów domostw, które w zimie nie mając kominów, nie będąc zamieszkane, niewiedzieć jak, proprio motu et sponte zgorzały. Dodajmy, że były assekurowane w Towarzystwie Ogniowém; a nic niéma bardziéj palnego nad assekuracyą....
Pozostałe mieszkania zaledwie w czasie największego zjazdu wystarczają na pomieszczenie gości. Nie wątpiemy, że przyjdzie czas, iż znowu budować się tu zaczną, bo tego co jest nie wystarczy dla przybyłych, których liczba z każdym rokiem i rozgłosem wód wzrastać musi. Zaiste dziwném byłoby, żeby wody, które w porównaniu do Lemington, Old i New-Bath, Balaruc, Monlpelier i wielu innych, okazały się nierównie silniejsze i skuteczniejsze, dla tego tylko, że krajowe, opuszczone być miały. Słyszałem mówiących: — Jesteśmy na łasce Niemna, który nasze źródełko, nad samém korytem położone, zalać może.
Są to próżne obawy, gdyż i w takim razie, dwa inne źródła, jedno równie silne, drugie mocniejsze jeszcze, zastąpicby mogły piérwsze. Przyszłość więc Druskienik, byleby nad niemi Rząd opiekę swą chciał przedłużać, jest pewną i najpomyślniejszą.
Nigdy zapewne bajecznych dochodów, jakich w początku spodziewali się właściciele, mieć nie będą; ale mogą być pewni, że kapitały ich nie zginą, że raz ustalona wziętość wód, może późniéj przeniesiona tu graniczna komora i droga pocztowa, jeszcze ożywią to miejsce, któremu już tak wiele dał Bóg warunków szczęśliwego bytu.
Do okolic zaliczyć jeszcze potrzeba o pół mili położone parafjalne miasteczko Rotnicę i Młynek, niezbyt odległy cel przechadzek. Zresztą czyż mało brzegów pięknych Niemna i Rotniczanki? czyż wesoła młodzież i w samém miasteczku nie znajdzie się gdzie zabawić?
W sam dzień mojego przyjazdu do Druskienik, byłem świadkiem pięknego Pikniku, na który tylko z daleka patrzałem, a widok był tak piękny, że zapomnieć go trudno. Obrano miejsce na salę tańców na zielonéj murawie, po nad samą rzeką, od lądu osłonione zaroślami i wysokim stromym brzegiem. Na murawie wysadzono jedliną i sośniną miejsce, oświecono je latarniami kolorowemi zwieszonemi z gałęzi. Na brzegu zaś, na górze i w kilku miejscach rozpalone ogromne ognie z suchych gałęzi sosen, żółtym blaskiem uroczo ozłacały przepyszny ztąd widok Niemna, gór, drzew, jasno malujących się na ciemném niebie, którego rąbek czerniła chmura z błyskawicą, a środek usiewały gwiazdy.
Przy odgłosie wesołéj muzyki, ochoczo kręciła się w dolinie młodzież, a ile razy podniesiono zapaloną sosnę do góry, która cały widok oblewała jakby płomieniem, tylekroć oklaski towarzyszyły temu improwizowanemu fajerwerkowi.
Po skończonym dość wcześnie pikniku, każdy z tancerką swoją i jedną z latarni w ręku, wracał pod górę i odprowadzano tak damy aż do miasteczka. Ten pochód z kolorowemi latarniami był niemniéj piękną pikniku częścią od poprzedzających. Dla malarza wszakże oświecenie Niemna i gór nadbrzeżnych, było widokiem prawdziwie zachwycającym.
Tę jedną tylko widziałem tu zabawę, i to z daleka; zdrowie, a może inne powody nie dozwalały mi brać w nich udziału. Wiem przecie, że wielka część towarzystwa przyjeżdża tu-li tylko prawie dla zabawy, i bawi się, jeśli nie wybornie (bo któż tam wie?), to przynajmniéj nieustannie. Oprócz wieczorów po domach prywatnych i teatru, są resursa co Niedzieli i również co czwartki. Zapewne, że potrzeba i muszą się bawić ci, co w szumnym tańcu, muzyce i tłumie znajdują jedyną rozrywkę; ale nie wszystkich tutejszych zabaw charakter odpowiada miejscu i celowi podróży. Wszędzie za granicą są resursa i bale u wód, ale nigdzie niéma balów strojnych, wystawnych, i zabaw długo w noc się przeciągających.
Jeśli czemu się dziwićby można i naganić, to dobrowolnie nałożonym sobie przez przybywających kajdanom stroju i konwencjonalnych ceremonij towarzyskich. Dla czegożby u nas w ciągu wód, kobiety i mężczyzni, jak w Hamburgu, Bad, Ems i Baréges, nie mieli chodzić w sukniach wygodnych, zarzuciwszy fraki i kwiaty? dla czegoby odwiedzać się tak i bawić nie miano? Nie rozumiem. Dla czego panie tutejsze wprzód jadą do Warszawy sprawić sobie gardérobę, nim się odważą pokazać u wód? Na co ten przepych w strojach, powozach, a do tego tak niesmaczny i niezręczny? Gdy na Wołyniu naprzykład lada szlachcic, ustroić się chcąc, potrafi tego dokazać ze smakiem i wyborem; tu nie wiem czemu, nawet panowie, do których niezaprzeczenie departament Mody należy, wcale niezgrabnie zagraniczne stroje przyswajają.
Nie widziałem jednego ubioru i ekwipażu, któryby nie grzeszył pretensyą i zbytkiem niesmacznych błyskotek, niegodzących się z sobą?
Jakkolwiekbądź, dobrze to, że się bawią młodzi, że skaczą, że się weselą — ich to wiek po temu, a młodość nie wraca; ale ciż młodzi we własnym interesie powinniby wyrzec się zbytecznych ubiorów i przybrać właściwą miejscu swobodną powierzchowność. Ułatwiałoby to zabawę, zmniejszało wydatki i dozwalało tém samém bawić się dłużéj i taniéj.
Gdy gdzieindziéj także, wszystkie społeczeństwa klassy, chętnie przynajmniéj u wód łączą się, amalgamują i przestają wyróżniać, zlewając się w jedną wesołą całość; tu znajdujemy jeszcze z podziwieniem podział ściśle zachowujący się na zwykłe towarzystwa oddziały.
Mała to rzecz strój, ale i strój do oddzielenia jednych od drugich się przyczynia. Ztąd niedość harmonii, jedności, i brak swobody wynika. Towarzystwo rozłamuje się na tak zwane arystokratyczne, które przynajmniéj pozornie cech arystokratycznych niéma; i demokratyczne, którego zabawą główną są nieszczęsne karty.
Co to jest arystokracja? — Arystokracja to wszelka wyższość, a naprzód umysłowa, do niéj należy na piérwszem miejscu genjusz, na drugiém piękne imie będące rękojmią wielkiego obywatelskiego charakteru, poświęcenia i znaczenia uzyskanego publiczną usługą, potém wszelka wyższość, ale zawsze nie czcza jakaś i bezczynna, lecz żywotna i działająca. Obok takiéj arystokracyi, demokratyczny piérwiastek powinien być niejako rozczynionym chlebem, który wzrasta i dąży, aby siał na równi ofiarą i zasługą z temi, co ją już mają.
Gdy natomiast to, co się zowie arystokracją, czwani się tylko trzosem i koroną herbowną, a demokracja gra w karty i hula; trudno nie westchnąć i nie pożałować, że u nas tak niewłaściwie imiona się klassom całym rozdają. Lecz porzućmy drażliwy ten przedmiot.
Do środków przepędzenia czasu u wód, należałoby tu policzyć Czytelnię i Xięgarnię; dwa biednie istniejące zakłady, które najdowodniéj okazują jak ta Litwa, w któréj piérwszy promyk nowéj literatury zaświtał, nizko stoi pod umysłowym względem. Ze zdumieniem i głębokim smutkiem przekonaliśmy się o tém na miejscu. Inne prowincye nasze daleko zamiłowaniem krajowych utworów, duchownym żywotem i zajęciem się jego dziejami współczesnemi, które biorą do serca, przechodzą Litwę.
Żal, że to musiemy powiedzieć, ale tak jest! Czytelnia uboga Nekczyńskiego, w któréj niedawno jeszcze razem przedawały się siodła i abonowały xiążki, ledwie jako tako wegetuje, stare i znajome puszczając w obieg dzieła. Żyd xięgarz Wileński, który tu był w r. 1847, miał najwięcéj xiążek francuzkich, a jego xięgarnia nie może iść w żadne porównanie z podobnemiż na Wołyniu, w Dubnie, Łucku, Krzemieńcu, Berdyczowie, na jarmarkach Jarmolinieckich i innych. To dowodzi, że publika tutejsza niéma prawdziwego zamiłowania w xiążkach polskich i nie wdrożyła się jeszcze w życie umysłowe. Handlarze żydzi umiejący korzystać z usposobień ludzi, chętnieby taki towar przywieźli, jakiegoby żądano. Niektórzy znaczniejsi Typografi-Wydawcy z Wilna, łatwoby także o mil kilkanaście mogli sprowadzić xiążki, gdyby na tém jakikolwiek mieli rachunek, a przynajmniéj gdyby podróż i pobyt nie narażał na straty. Tymczasem ledwie trochę francuzkich starych fatałaszek, wystarcza dla gości u wód. Smutno to! smutno przekonać się o tém i smutniéj przyznawać głośno do tego! ale nie prędzéj chory uleczonym być może, aż się być nim poczuje.
Pomimo poźnego przyjazdu do wód i małéj ilości osób różnych stanów, z któremi odnowiłem lub zawiązałem nową znajomość; mogę z niewielkiéj liczby sądzić o całości, którą ona przedstawia. Niestety! rozmowa większéj części przekonała mnie, żem się nie mylił, z zewnętrznych oznak sądząc o zacofaniu się Litwy pod względem literackim. Gdy na Wołyniu każdy się prawie mniéj więcéj zajmuje bieżącą literaturą, losem pism; gdy do serca bierze i wynosi lub refutuje ogłaszane doktryny, gdy każda nowa xiążka wraz komentowana i chwytana; — tu zupełna niewiadomość rzeczy i obojętność na nią najwidoczniejsza. Słyszało się wprawdzie o kimś, o czémś, że mamy gatunek literatury[5], że piszą, że cóś robią; ale kto, co, na co, po co, dla czego, o tém się nie wie zupełnie. Niektórzy długo i széroko rozprawiają o literatach swoich znajomych i przyjaciołach, ale za te szranki stosunkami codziennemi zakréślone nie wyszli. To, co się tam odbywa w literackim swiatku naszym, walki, spory, zwycięztwa i upadki, nikogo tu obchodzić się nie zdają.
Miałżeby to być stan normalny? miałażby serdeczna, poczciwa Litwa, na któréj serce nadewszystko rachować można, nigdy już nie żyć głową i nie podnieść się duchem? miałażby obca ruchowi współczesnemu zasnąć na starych laurach dobrze już kurzem osnutych? — Nie! nie! nie wierzym w to, nie chcemy w to wierzyć! Chwilowe to może zdrętwienie i sen tylko poobiedni.
Tymczasem fizjolog musi wyznać, że sen ten istnieje, że to nie życie, ale obumarły spoczynek. Wiem, że zapewne gniewać się na mnie będą wielu, że dziwnemu usposobieniu lub niechęci jakiejś przypiszą te zarzuty. Ale tak nie jest. My to mówiemy ze smutkiem, ze łzami prawie, z serdeczném politowaniem i przejęciem; — mówiemy to nie w interesie własnym, ale w waszym Litwini. Piękne jest życie serca, ale i te podsycać musi życie ducha i głowy.
Przez lat trzy miały Druskieniki swoje pismo zbiorowe Ondynę, która w teraźniejszym roku zasnęła także. Nic o niéj powiedzieć nie możemy: bo byśmy o stronność posądzeni być mogli, oczywiście, jeśli nie pracą, to życzeniami i serdeczném współczuciem, śledząc starania wydawcy. Upadek Ondyny nie czemu innemu jak brakowi życia umysłowego na Litwie przypisać musiemy. Więcéj jeszcze niż czytelników, brakło jéj współpracowników, a ci co je podsycali (wyjąwszy Wydawcę) dali dowody nieusposobienia, braku ducha przy najlepszych w świecie chęciach. Gdy Athenaeum jakkolwiek żyje lat siedém, a żyje Wołyniem, Podolem i Ukrainą, Ondyna swoich ośm zeszytów zapełnić pracą współziomków nie mogła.
Wiem, że znajdą się tacy, którzy upadek Ondyny przypiszą surowym prawdom, niemiłym dla ogółu, w niéj ogłaszanym. Ale w kraju, gdzieby było życie umysłowe, tego rodzaju satyryczne pociski, byłyby nowym żywiołem, nową podnietą do czytania i pokupu, obudziłyby polemikę za i przeciw, wprawiłyby w ruch głowy i pióra. Tu zaś skrzywiono się, usuniono i cicho.
Wszystko razem wzięte dowodzi, że Litwie potrzebaby silnych bodźców, do obudzenia jéj z letargu, do zachęcenia aby żyła. Jakiemi dokazaćby tego można? prawdziwie nie wiem, opisuję fakt, niech inni poradzą lekarstwo.
Jeszcześmy nawet opisu Druskienik nie skończyli, a już się błąkamy w nieustannych ustępach. Cóż robić! postanowiliśmy z zupełną swobodą wyspowiadać się swoich myśli, nie oglądając na żadne klassyfikacje; i powiemy z kolei, opiszemy co nam na myśl i oczy się nawinie.
Fizjognomja miasteczka różni się wielce od wszystkich u nas, gdzie zwykle przeważa nad wszystko element żydowski. Tu przeciwnie, całkowity prawie niedostatek żydów, którzy nie inaczéj jak z oczywistą puchliną lub widocznym artrytyzmem mają prawo się znajdować w Druskienikach, nadaje jakąś barwę na piérwszy rzut oka dziwną. Szeregi najrozmaitszych chorych, począwszy od karecianych do wózkowych, młodzieży, która się przy chorych żywi zabawą, włościan Litwinów i Litwinek, sług, przekupniów i t. d. stanowią ludność Druskienicką.
Właściwych mieszkańców jest tak mało, że ich nawet liczyć niepodobna; wszystko co się kręci, chodzi, jeździ, śmieje i tańcuje, jest napływowe. A jak napływ różni się w porach roku różnych, tak i fizjognomija miasteczka się zmienia. W Maju i połowie Czerwca śpieszą ubożsi póki tańsze mieszkania i mniéj ludzi, jadą istotnie chorzy, którym pilno zdrowie odzyskać. W połowie drugiéj Czerwca, Lipca i części Sierpnia, miasteczko napełnia się świetną publiką, więcéj dla rozrywki niż dla leczenia się przybywającą. Muzyka brzmi całemi dniami, tak, że nie wiem jak wystarczyć potrafi. Co wieczora wyrywają sobie tę orkiestrę pracowitą na Teatr, do Resursu i prywatne wieczory. Trafia się, że ułożony i zamówiony już tańcujący wieczorek, chybia dla tego, że smyczki i flety poszły sowicie opłacone grać pod oknami preferansowi. Jest zwyczaj, że każdego przybywającego wita muzyka pod oknami; choć nierównie stosowniéjby było, żeby go żegnała! W Lipcu tedy najwyższy tu życia stopień, najwięcéj powozów i koni pięknych, wykwintnych strojów i co wieczór zabawy, resursa i pikniki, wieczory improwizowane etc. etc. Kto lubi tańcować i hałaśnie się bawić, niech tu na Lipiec przyjeżdża, ale ostróżnie! Trzeba się wprzód opatrzyć w stroje, bo tu się bardzo stroją; opatrzyć w siły, bo tu się do upadłego zatańcowują, pod pretextem, że ruch zdrowiu potrzebny, zwłaszcza przy wodach.
W połowie Sierpnia coraz przerzadza się ekwipażów i ludzi — pozostali chodząc kuleją, podpierają się na laskach, dźwigają na kulach, posuwają z ciężkością: są to istotnie chorzy. Tych liczba ku końcowi Sierpnia przemaga, aż nareszcie przed 15 Września zupełna pustynia. Już ostatnich dni poprzedzającego miesiąca twarz miasteczka coraz smutniejsza, muzyka coraz gra mniéj i ciszéj, rynek całkiem prawie pusty, kupcy pakują się i uciekają, cukiernia i traktyer wyczerpawszy się zabierają na zimowe kwatery. Jest to może pora, w któréj Druskieniki zmuszonemu tu pozostać najsmutniéj się wydają. W Maju choć mało osób, ale wszędzie znać poczynające się życie, przygotowania do niego; w jesieni odczarowanie, znużenie, i stosy śmieci różnobarwnych przed domy wymiecionych, jedynych szczątków życia, które tędy przeszło; smutno widać wszędzie.
Jak nie jedna kupa tych śmieci wiele mówi. Smieszna to rzecz, ale wielce prawdziwa, że ze śmieci wymiecionych z domu całą przeszłość jego rozpoznać można. Zwiędłe kwiaty, postrzyżone wstążki, niedopalone cygara, podarte karty, pogniecione papiloty, karmelkowe obrazki i reszty rachunków, czapeczki cératowe z kołtunów porzuconych tutaj i stłuczone kieliszki od szampańskiego, nie sąż wymówném świadectwem, co przez dom przeszło?
Jedna śmierć tak cicho tędy przechodzi, tak nieznacznie się przemyka, że jéj całkiem nie widać, nawet w rubrykach tutejszych doniesień lekarskich na śmierć niéma miejsca. Zadzwonią po umarłym w kościołku, ale któż wie na co dzwonią? — i — po wszystkiém. W nocy, cicho wywożą trumnę do Rotnicy, bo tu niéma ani smętarza, ani pogrzebu, aby chorych nie przerażać. I słusznie; wody to mają do siebie, że w początkach człowiek rozdrażniony i tak aż nadto marzy czarno, na cóż mu dolewać chmurnych myśli do zbolałéj głowy?
W tym roku jedną tylko śmierć, śmierć Jana Czeczota, autora Piosnek z nad Niemna i Dźwiny, i Pieśni Ziemianina, postrzegły całe Druskieniki. Téj ukryć nie było można. Przybył tu ten pełen prostoty wiejskiéj śpiewak, pełen cnót człowiek, po długich a długich cierpieniach, zamknąć zgonem chrześciańskim życie prawdziwie chrześciańskie. Ubogi jak J. I. Rousseau, bo dumny ze swego ubóstwa jak on, Czeczot w maleńkiéj chatce, w niedostatku, któremu musiano zapobiegać tak, że o tém nie wiedział prawie, skończył dni swoje. Jedna siostra płakała u osamotnionego łóżka, które odwiedzali nieustannie wszyscy, ale odwiedzający nie przerywają samotności. Umarł osamotniony jakem powiedział, bo nie miał ani rodziny, prócz siostry, ani przyjaciół swych ze starych lat. Pięknie to dla Druskienik, że ostatnim godzinom i pogrzebowi nie brakło ani funduszów, ani czujnéj i troskliwéj opieki.
Kto widział Czeczota na łożu śmiertelném, trudno aby go mógł zapomnieć. Twarz to była uśpiona w uśmiechu słodyczy pełnym, anielskim. Okropne zniszczenie choroby nie zmazało z niéj śladów, jakie dusza wyryła na obliczu cnotliwego. Usta sine po śmierci jeszcze do zawarcia trumny zgięte były spokojnym, niewyrażonym uśmiechem szczęścia jakiegoś nieziemskiego. Na prostym tapczanie spoczywał w granatowym surducie, w którym chodził zwykle, na ręku wychudłym leżał zużyty obrazek. U nóg we łzach klęczała siostra, w głowach staruszka odmawiała spokojnie modlitwy, z boku dwóch starców spędzali zieloną gałęzią muchy z twarzy żółtéj nieboszczyka, w którego głowach czarny krucyfix i dwie świece żółte płonęły. Ten obrazek, z ubogą chatą o nizkim suficie, z ciasną izdebką, która go obejmowała, każdemu co nań spójrzał, wyryć się musiał w pamięci.
Mimowolnie opisaliśmy smutny ten epizod pobytu naszego w Druskienikach, gdzie, jakeśmy powiedzieli wyżéj, śmierć rzadko, na palcach i pocichu tylko przychodzi. Od śmierci naturalnie przechodzim do kościołka. Murowany ten niezręcznie narysowany, ale czysty i dostateczny wielkością na teraźniejszą ludność letnią kościołek, zbudowany ze składek chorych, otwarty jest tylko w czasie wód; parafja Druskienik jest w Rotnicy. W głównym ołtarzu Chrystus na krzyżu rozpięty, wisi ku przybylcom zdaleka wyciągając ramiona; w bocznych są nieznaczące obrazy. Na lewo krajowy i miejscowy (Grodzieński) artysta z Murilla i wielu innych ułożył cóś nakształt kompozycji, w któréj błędy tylko są jego własne. Codziennie kościołek bywa otwarty i msze odprawiają się dość rano: w Niedzielę bywa ich kilka do południa. Nic nie powiemy o nabożeństwie Druskienickich gości, tu jakby potwierdzając przysłowie: kiedy trwoga, to do Boga, wszyscy się modlą goręcéj niż zwykle, a mniéj niż zwyczajnie oglądają, mówią, witają i śmieją.
Druskieniki żyć zaczynają codziennie dość rano; nie licząc tych, którzy o piątéj wody pić idą i po ścieżkach żywo się przechadzają, o siódméj godzinie już prawie wszyscy pijący u źródeł, są zgromadzeni. Słabszym roznoszą wodę do domów, lecz słusznie lekarze znajdując, że woda i mniéj skuteczna i daleko przykrzejsza do picia być może przyniesiona i zwietrzała. O siódméj muzyka zasiada w altance na brzegu Niemna i przygrywa, przechadzających liczba powiększa się, powitania rozmowy urywkowe krzyżują, szklaneczki i szklanki wypróżniają; to trwa aż do dziewiątéj, po czém wszyscy już prawie są w domu i u drzwi łazienek z kolei, piesi i powozy gęsto przesuwać się zaczynają aż do wieczora. Bardzo rano tylko istotnie chorzy, fury z sianem i drzewem, słudzy i mleczarki uwijają się po miasteczku; późniéj jawią się strojne panie i zmęczeni tańcem młodzi ludzie; na ostatku pusto się robi u źródła na dzień cały. W miasteczku za to życie się rozpoczyna.
Z domu do domu, z balkonu do balkonu przesuwają się znajomi, przelatują słowa — usłyszysz wspomnienia wczorajszego wieczora i projekta na wesołość dzisiejszą; dójdą ci nieraz złośliwe komentarjusze przyjaciółek serdecznie ogadujących najlepsze swe znajome. Około piérwszéj, drugiéj, trzeciéj, oddają jedni wizyty, gdy drudzy siadają do stołu. Godzina obiadowa nie jedna jest wszędzie, wszyscy jednak prawie jadają przed piątą, to jest znacznie wcześniéj niż zwyczajnie. Ku wieczorowi wszystko znowu tchnie zabawą, która dzień ma zamknąć: koło resursu lub teatru ukazują się światła, krążą ekwipaże, niektóre wysuwają się na przejażdżkę ku Rotnicy lub Szendubrze; młodzież hasa konno w dziwacznych strojach.
O ósméj lub dziewiątéj już rozpoczęły się tańce, które o jedénastéj najwcześniéj, najpóźniéj o drugiéj lub trzeciéj się kończą. Ale gdy panie rozjeżdżają się do domów, przeklinając w duszy lekarzy, którzy do białego dnia skakać nie pozwalają, a raniutko wstać do słonéj wody przykazują, mężczyzni często jeszcze angielskim obyczajem smak Druskienickiego napoju, spędzają z ust długiemi libacjami Kliko. Gdzieindziéj zamknięte okiennice i namiętny preferans lub kapryśny diabełek, trzyma do dnia chorych więcéj na głowę pustą i serce zamarłe, niż na artrytyczne i reumatyczne bole. I gdy istotnie chorzy, o piątéj idą do źródeł, gracze czasem jeszcze od stołów nie wstali i spać się nie kładli. O gdybyśmy kiedy mogli z równém wytrwaniem i gorliwością na co poczciwego pracować!
Niéma wód, począwszy od Bad-Baden, do Ems i Homburga, gdzieby gra zielonych swych nie rozesłała stolików; ale czyż dla tego i u nas tyle godzin ma pochłaniać, tylu gubić ludzi? My jesteśmy w położeniu wcale inném od reszty ludów i krajów, mamy surowsze, większe i świętsze obowiązki; my pracować na poprawę moralną, na podniesienie się umysłowe, na odrodzenie w duchu powinniśmy. Na niezaschłych łzach i niezakrzepłéj krwi na smętarzach tylu nadziei i kościach tylu pamiątek; godziż się czas drogi i drogie zdolności marnować bezmyślnie w ohydném, barbarzyńskiém próżnowaniu nad kartami, które demoralizuje człowieka. Któż z was panowie gracze, siadając do gry, pewien że od niéj wstanie uczciwym człowiekiem? Na czyjém sercu i twarzy szatan namiętności téj nie wypiętnował czarnego znamienia?
O! próżna to diatryba i próżne podobne wołanie; nigdy może nie znajdziemy u siebie człowieka, coby jak ojciec Mathews potrafił wymódz na współziomkach wyrzeczenie się téj zgubnéj i podlącéj rozrywki pustych głów i zimnych serc.
Do rozrywek Druskienickich, oprócz licznych tańcujących wieczorów, których nigdy dość dla żywych panienek naszych i ochoczéj młodzieży, policzyć jeszcze potrzeba Teatr. Trudno wymagać, aby on był doskonałym, ale nie można powiedzieć żeby był zupełnie złym i pogardy godnym. Główna rzecz: grają w języku naszym i najlepszych pisarzy naszych, nieporównanego Fredry i miłego Korzeniowskiego sztuki.
Przed kilkonastą laty, przed kilką nawet jeszcze, same tłómaczone wodewile i francuzkie melodramy z wyrobami szkoły niemieckiéj Kotzebuego, stanowiły cały repertuar trup podobnych. Dziś śmiało przedstawują Fredry i Korzeniowskiego komedje, a słuchacze wychodzą z nich ożywieni, z wesołém obliczem, rozgrzaną myślą. Wielki to postęp. W Warszawie w teatrze Rozmaitości oryginalne utwory pisarzy miejscowych najtłumniéj sprowadzają publiczność, toż i wszędzie na prowincjach. Trafnie więc i tutejsza trupa narodowa dramatyczne dzieła przedstawiać zaczęła; — przenosi się ona tu z Grodna na czas wód, i w końcu Sierpnia powraca nazad. W r. 1847 grano, oprócz innych, Żydów Korzeniowskiego, Odludki, Dożywocie i t. d. O grze nic bardzo złego, ani też dobrego powiedzieć nie można. Gdyby teatra nasze więcéj współczucia miały, liczniejszych widzów i silniejszą w publiczności pomoc i podporę, gdyby artyści dramatyczni mniéj byli biedni i nie tak do artystów z Roman comique podobni; możeby usposobili się inaczéj, przejęli swego powołania ważności, i znaczeniem, i sumienniéj nad wcieleniem myśli autorów dramatycznych pracowali. Ale ci, których jutrzejszy chleb nadewszystko zaprząta, mogąż myśleś o tém, jak stworzyć rolę w komedyi Fredra? oni tylko myślą jak się jéj nauczyć.
Teatrzyk Druskienicki mały jest, i niedość wygodny zapewne, ale tymczasem dla Druskienik i to zadziwia, że się na teatr umyślnie wybudowany zebrać potrafiły. Budowa ta nawet jest własnością prywatną.
Gdyby świetniejszy stan przyszły, którego dla Druskienik spodziewać się można i potrzeba, większe zjazdy i gości na dłuższy czas sprowadzał, zapewne Komitet zarządzający wodami, pomyślałby przy wielu innych ulepszeniach potrzebnych, i o powiększeniu teatru. Teraz są dla niego rzeczy daleko pilniejsze.
Wiele i bardzo wiele mają już Druskieniki, ale też wiele i wiele im braknie. Nie licząc ozdób, które w Łazienkach dogadzałyby oku, ale nie są konieczne dla wygody chorych — do najważniejszych żądań należy galerja kryta dla przechadzki w czasie słoty. Galerja ta niewielkim kosztem pobudowanąby być mogła, ale wznosząc ją zapominać o tém nie wypada, że i powierzchowność piękna jest także istotną potrzebą. Łazienki budowane naprędce, że nie są piękne, wybaczona; dziś wszystko, co się wznosić będzie, czemuby z jednym prawie kosztem oku i myśli wykształconéj dogadzać nie miało formą powierzchowną? Przydanie wieży z zegarem do budowli Łazienek, może ją nieco okrasić. Zrzucićby też potrzeba było stare łazienki, niepotrzebnie plac do przechadzki i tak ciasny dość, zajmujące. Sam ogródek przy źródłach mógłby się łatwo żwirowanemi uliczkami po nad brzegiem Niemna posunionemi, powiększyć.
Zarośle sosnowe po nad rzeką gotowym są do tego materjałem; niewielkim kosztem możnaby wielką wygodę dla pijących wody przydać, gdyż nie jednemu ocieranie się o tłum i rozmijanie nieustanne, nie bardzo bywa przyjemném.
Dziwna także, iż nigdzie nie pomyślano o zbudowaniu w pewnéj odległości od miasteczka wygodnego stanowiska dla przechadzających i jeżdżących chorych, gdzieby jedzenie, napoje i miejsce do spoczynku urządzone było. Zwłaszcza za Rotniczanką nad prześlicznemi Niemna brzegami, zkąd widok rozległy i uroczy; podobna budowa byłaby miłą i sciągnęłaby niechybnie wszystkich.
Do desiderjów zaliczyć także można drukowaną listę osób przybywających, któréj brak się czuć daje. Wielu bardzo jedni o drugich nie wiedzą i wiedzieć nie mogą, chyba istnym trafem. Możnaby na ten cel nałożyć kilko-groszową kontrybucją na przybyłych, którzyby chętnie na nią się zgodzili.
Do ulepszeń, które są Druskienikom w przyszłości już zapewnione, policzyć potrzeba utwierdzone jakoby zaprowadzenia poczty regularnéj konnéj i ustanowienie stacyj między Druskienikami a Grodnem; wysłanie piasczystéj drogi wrzosami w gorszych przynajmniéj miejscach, i założenie porządnego domu zajezdnego, gdzieby podróżni przyzastanowić się mogli, dopóki sobie mieszkania nie wynajdą. Dotąd niepospolitą jest niewygodą, że potrzeba chorym często w słotę stać na ulicy nim się mieszkania wyszuka, ugodzi i zajmie, jeśli wcześniéj zamówione nie było.
Na Rotniczance biedny mostek chwiejący się, już nowym poczętym zastąpić się ma. Ale że dwie gubernije, które rzeczułka ta rozdziela po połowie, budują mostek, Grodzieńska już dawno swoję część skończyła, a Wileńska nawet materjału nie przygotowała jeszcze. Jest wszakże nadzieja, że nim grodzieńska połowa zgnije, Wileńska się wzniesie.
Ponieważ nie jeden chory mający wyjechać do Druskienik, zechce się może z tych wyrazów kilku z miejscem obeznać i czegoś nauczyć; nie od rzeczy będzie napomknąć nieco o ważności tutejszéj kuracyi. Pospolicie u nas nie rozumieją całkiem co to są mineralne wody, i albo je mają za cóś bardzo niewinnego i lekkiego, albo za lekarstwo powszechne, którego bez porady niczyjéj używać sobie można. Nie jeden wybierając się powiada: — Pojadę do Druskienik i popiję wodę.
— Czy ją kto Panu doradził?
— Mnie? nie: a na cóż się radzić? powszechnie mówią, że wody to są bardzo zdrowe i dobre.
— Ale czy Panu służyć będą?
— Mnie? a dla czegożby nie? czémże to ja gorszy jestem od drugich?
Sam słyszałem podobne rozumowanie.
Zdarza się też, że chory przyjeżdża, nazajutrz zaraz śpieszy do źródła i zalewa się wodą, nie już z jednego, ale z kolei ze wszystkich źródeł popijając i smakując. Koniec końców przychodzi choroba i dopiéro wezwą lekarza, gdy już złe czasem bardzo wielkie skutki pociągnąć za sobą mogące dopełnione zostało. Inni, opłaciwszy po dwa złote za bilet do kąpieli, ażeby odkąpać się za swoje pieniądze, siedzą w wodzie po godzinie i więcéj, nie domyślając się, że im grozi apoplexya. Inni dziwują się, że po rozpoczęciu kuracyi gorzéj im być poczyna, i wybierają się z przekleństwami do domów.
Jadąc do wód wszelkich, potrzeba się naprzód uzbroić w cierpliwość, wziąść zapas posłuszeństwa z domu. Wszyscy prawie chwilowie doznają tu powiększenia cierpień, ale przemijająco tylko na dni kilka, po czém dopiéro przychodzą do zdrowia; wszyscy doświadczają tu, jak gdzieindziéj, owéj tak nazwanéj gorączki wodnéj. Wiecie co to jest ta gorączka?
Oto właśnie gdy woda zaczyna najpomyślniéj działać, chory nagle smutnieje, traci nadzieję polepszenia, zaczyna tęsknić do domu, nudzić się miejscem, niepokoić i wyrywać. Dwa lub trzy razy na dzień wysyła z prośbą do lekarza o radę, i ledwie jego uwagami wstrzymać się daje od ucieczki.
W przeciągu tych kilku dni wszystko choremu na tę nieszczęsną gorączkę, zdaje się w Druskienikach złém, drogiém, nudném — chleb niedopieczony, mięso chude, djeta nieznośna, woda obrzydliwa, łazienki brzydkie, muzyka zła, towarzystwo pretensij i parafjańszczyzny pełne — ale to tylko się zdaje. Po przejściu gorączki horyzont się wyjaśnia i wszystko znowu wydaje wyborném: taka to prawda, że człowiek sam z siebie większą część wrażeń swoich dobywa. Choremu wszystko się zdaje chore i biedne jak on, znudzonemu wszystko nudném, a przez żółte oczy cały świat żółcią zalany się zdaje.
Szczęściem ta gorączka naprzód nie wszystkich napada, powtóre trwa krótko, a uprzedzonym będąc o niéj chory, nie podda się jéj, bronić będzie. Nie mogę mówić o symptomatach téj osobliwszéj choroby, tylko z widzenia i słyszenia, bom jéj nie doznał; ale lekarze zaręczają, że gdy kto do tego nawet stopnia zniecierpliwionym już jest, że się do wyjazdu zabiera, ma to być znakiem dla niego wybornym. Na tę nieznośną gorączkę, któréj skutki najwięcéj się podobno sługom uczuć dają, najlepszém lekarstwem rozrywka, a tych, jakeśmy powiedzieli, nie braknie w Druskienikach. Przechadzki, tańce, wieczory, odwiedziny, teatr, resurs i mające się na czém wprawiać złośliwe gdéranie, pomogą do przebycia tych kilku dni złego humoru.
Ani sposób życia nakazywany przy wodach, (zalecany ruch i wesołość a spokój umysłu), ani djeta, ani sposób kuracji większéj części chorych, nie są zbyt uciążliwe.
Prawie wszyscy kilka porannych godzin poświęciwszy dla zdrowia, resztę dnia mają do rozporządzenia swego. Pospolicie wstać potrzeba między piątą a siódmą, wypić ilość wyznaczoną wody przechadzając się po ogródku lub piaskach nadniemnowych, i chodzić jeszcze godzinę całą. Kto chce może potém iść na śniadanie do domu, lub do kąpieli. Mnie się zdawało najdogodniéj zbyć od razu wszystkiego, aby resztę dnia być całkiem wolnym. Po kąpieli więc dopiéro śniadanie, a po niém można już robić co się podoba, byleby nie siedzieć wiele i nic nie spać. W czasie, kiedy łazienki bardzo są zajęte, nie jeden pomimo najszczerszéj chęci, w ten sposób dnia swego urządzić nie potrafi, bo kąpieli o godzinie żądanéj nie znajdzie. W takim razie potrzeba ją tak umieścić, aby dnia nie przecinała w sposób niewygodny. Zalecane tu bardzo przechadzki najmilsze są w stronę ku Rotniczance i za rzeczkę po nad Niemen, lub ku chatce Straży równie z brzegiem rzeki. Po miasteczku dla piasku i dla zbyt licznego towarzystwa, przechadzać się trudno. Dość jednostajna okolica tutejsza tyle wdzięku nabiera od przepływającego ją starego Nemonas’a, że nikt pewnie nie zażąda więcéj, nad to, co oczy jego codziennie z nową przyjemnością spotykać będą. Na wybrzeżach ubóstwianéj rzeki cisza głęboka, przerywana tylko głosem płynących z wiciną lub idących z drzewem, pluskiem wyrzucających się ryb i szumem sosen miléj grać będzie duszy, niż muzyka u źródeł.
Jużeśmy mówili o towarzystwie, jakie się u źródeł zbiera, i o podziale jego na dwie wielkie kategorje, które jak wszędzie, tak i tu spotykamy, a tu może wyraźniéj niż w wielu innych miejscach. Arystokracja, to jest tak zwana klassa, bo w niéj imion arystokratycznych nie znajdziesz, a po większéj części pod płaszczem jéj tylko nowe zbogacone chodzą rodziny, których imie nie postało ani w historyi zasług, ani w dziejach szlacheckich Niesieckiego — arystokracja tutejsza cale się różni od tych, które znamy w Króléstwie, na Wołyniu, Podolu i Ukrainie. Zaraz z wejrzenia na niesmaczną powierzchowność panów i tych co ich otaczają, poznasz że to nie są ludzie coby wyżsi byli umysłowie, duchowie, uprawą serca, wzniosłością myśli, coby znali i wiedzieli: że — noblesse oblige. Oni są wyżsi: końmi, karetami, francuzczyzną, strojem, tytułem, kuchnią i służbą z herbownemi guzy i galonami. Ale zamiłowanie swojego, swéj literatury, języka, pamiątek, jeszcze się tu nie rozwinęło tak jak na Wołyniu i Podolu naprzykład. Towarzystwo arystokratyczne tańcuje nadewszystko, bawi się, stara wydać zamąż lub ożenić i czas zabić — wody mało pije, kąpieli niebardzo używa, a biorąc życie ze strony jego najlichszéj, bo rozumiejąc, że życie to użycie, za tém się tylko upędza, co smakuje, co bawi, co rozrywa.
Wyborną zapewne rzeczą jest bawić się, ale do spoczynku i rozrywki niéma prawa, kto nie myśli i nie pracuje. Ci zaś, którzy jak dzieci na wielkanocnych plackach odłubują tylko rodzynki życia i zjadają, ci wiecznie za dzieci będą miani i sądzeni jako dzieci. Gdzieindziéj pojęła arystokracja jak wielkie i uroczyste są jéj obowiązki, przyjdzie czas, że i tutejsza nauczy się swoich powinności.
Ta warstwa towarzyska, którą Fr. Morawski doskonale nazwał szumem społeczeństwa[6], spoczywa tu prawie bezpośrednio na drugiéj, którą on nazywa drożdżami. Téj średniéj klassy, coby nie była ani szumem, ani drożdżami, prawie niéma tutaj. Drożdże zaś, jest to przeciwległy arystokracji biegun, towarzystwo któremu innego nazwiska dobrać trudno. Znacie pewnie tę klassę, na nieszczęście w naszym kraju pospolitą: pić, jeść, grać w karty (nadewszystko) i cós więcéj przytém jeszcze, czego nie mogę powiedzieć, stanowi tu życie. Obie klassy towarzystwa, szum i drożdże, na jedno się godzą — na użycie życia; o celu jego nikt nie wié. Ta tylko różnica, że szum ubiera w kwiatki swoje przyjemności, a drożdże za smaczniejsze mają, im co grubiéj błotem jest uwalane. Że antagonizm wyrodzić się musiał ze starcia tych dwóch klass, to rzecz przewidziana., Objawia się on tysiącznemi sposoby, pociesznie dosyć i dziecinnie.Drożdże naprzykład starają się, aby szum nie miał muzyki, gdy najbardziéj ma ochoty tańcować i t. p. Smutno to o tém pisać! Jak dalece nikt życia umysłowego podsycić tu nie czuje potrzeby, dowodzą xięgarnia, czytelnia i zupełny brak gazety, pism perjodycznych etc., któreby przyniosły z zewnątrz materjał dla myśli, któreby spoiły żyjących tutaj z żywym światem. Gazety i dzienniki, ta potrzeba nieodzowna ludzi naszego wieku, stawiące jednostkę w elektrycznym związku ze światem, przychodzą tu tylko dla niektórych wybranych osób niewielu, co je przysyłać sobie każą z domu. Dla ogółu niéma w resursie, gdzie dwa razy na tydzień bywają wieczory, ani świstka, ani nawet bibulastego powierzchownie i wewnętrznie Kuryera! Potrzeba czytania niewielka, najlepiéj się zaspokaja małą ilością romansów i powieści znajdujących się u Nekczyńskiego. Żyd tułacz, Marcin i Romanse Kocka z wyrobami Warszawskich tandetnych powieściarzy, są w najżywszym obiegu — Wizerunki społeczeństwa Warszawskiego, Rodin i tym podobne arcydzieła zjadają się tu ze smakiem. Biedna Litwo! biedna Litwo! ktoby to powiedział, że o siedémnaście mil od Druskienik, przed kilkudziesiąt laty niespełna, trysnęło światło, którego blaski jeszcze świecą na literaturze nowéj!!
Mimowolnie wpadam w kazanie, tak mi smutno w duszy. Wiem, że wielu niechętnych wytłómaczą sobie mój zły humor Bóg wie jakiemi powodami. Powiedzą, żem nie znalazł dla siebie, sobie tego, czego tu szukałem; dość sympatji, dość uczucia. Nie! nie! wolałbym znaleść samych nieprzyjaciół, wolałbym aby mnie kamieniami z nadniemnowych brzegów zarzucono, bylebym tu znalazł życie umysłowe. Tego tu niéma. Na seciny ludzi ledwie kilku żyje, reszta używa.
Przejdźmy teraz do pojedyńczych typów tutejszego społeczeństwa, na których czele stoją wszelkiéj płci, wieku i stanu: Karjerowicze. To nazwanie właściwie Druskienickie, otrzymali ci wszyscy, którzy tu nie po zdrowie, nie dla zabawy, ale w celu utilitarnym przyjeżdżają. Ten, który piérwszy nazwał rozrodzoną tę familiję właściwem jéj mianem, króciuchną tylko dał fizjologją Karjerowicza i panny Karjerowiczównéj. Głównie miał na celu młodzież obu płci, szukającą dobrego ożenienia lub pójścia zamąż. Ale wyborne nazwisko Karjerowiczów, nie już dla młodego chłopca, który tu ładnym koczykiem i piękną piątką koni przyjeżdża, ani do panny tylko należy, co swe wdzięki i famę posagu tu przywozi, ale do licznéj rodziny, zjeżdżającéj do Druskienik z myślą korzystania z podróży w sposób cale niespodziewany.
Familja Karjerowiczów składa się z jejmości, która swe córki wydaje, z papy, który konkurentów i przyjaciół ogrywa lub pieniędzy u nich pożycza, z kawalera już znanego nam, panien, staréj cioci, która poluje na podtuptałego wdowca, z kuzynka domu, który radby sobie wyszukać ciepłéj wdówki, chociażby z reumatyzmem i t. d. i t. d. i t. d.
W istocie familja to tak rozrodzona i tak niesłychanie liczna, że jéj spisać niepodobna. Do niéj należy i pseudo-poëta lub pseudo-literat, który przyjeżdża do Druskienik, aby się natchnąć weną poetyczną lub zbierać wzorki do powieści, gdy mu własnego wątku do nich braknie.
Mama, która ma córeczki na wydaniu, staje zwykle w tym rzędzie domów droższych, które bokiem suną się przeciw teatru, poczynając od domów Siwickiego; wreszcie chociażby na jednéj z ulic ku kościołkowi wiodących. Rozumie się że przyjmuje u siebie herbatą, że piérwsza jest do projektowania pikników i podwieczórków, na którychby panienki pokazać się mogły; że często chodzi z niemi na przechadzki i na młodzież bogatą patrzy okiem w najwyższym stopniu uprzejmém. W towarzystwach zawsze się z tém odzywa, że córek tak rychło jeszcze wydaćby zamąż nie życzyła sobie, że są jeszcze tak młode! tak młode! Czasem wspomina się nawiasowie o stryju bezdzietnym na Białéj-Rusi, lub wujaszku z Ukrainy niesłychanie bogatym, który bardzo kocha starszą albo młódszą (wedle tego jak o którą się starają). Matka Karjerowiczowa dowiaduje się niezmiernie zręcznie o funduszach, historyi i stosunkach starających, a nawet o powodach przybycia ich do Druskienik. W szynczku za Rotniczanką słudzy pani Karjerowiczowéj co Niedzielę poją służących panów kawalerów. Chociaż na pozór bardzo pilno potrzebowały panny pić Druskienicką wodę, jednak matka i one piją naparstkami ledwie, kąpią się pokryjomu.... Cera całéj familji zadziwia świeżością, a u stołu z godną pochwały odwagą, jedzą wszyscy kwasy i surowizny, co im przecie nie szkodzi... Ogórki i sałata nawet często się jakby przez zapomnienie okazują na stole. Biedna matka, jeśli jest cień podobieństwa do wydania córki, chwyta ten cień oburącz; dziecię staje się dla niéj najukochańszem, przymioty jego wzrastają do najwyższéj potęgi; młodzieniec widzi z zdziwieniem wszystkie swe upodobania podzielane przez pannę i dom cały.
Nic tu nie powiem o młodzieńcu i pannie Karjorowiczównie, uważając ich za dostatecznie znanych i opisanych. Dołączę tu tylko Karjerowicza Wydrwigrosza, który często na horyzoncie Druskienickim ukazywać się zwykł. Wydrwigrosz przyjeżdża rozmaicie: po nocy bryką furmańską, lub we dnie koczykiem ładnym i końmi pocztowemi. Czasami uważa za potrzebną być złamanym chorobą i cierpieniem, aby litość i współczucie obudzić; czasem obleka się w skórę hulaki i poprzyjaźnia hojnego ale roztrzepanego chłopca udając. Wtém nagle wśród pobytu najswobodniejszego, znajduje się w dziwnie ambarasującém położeniu: pieniędzy mu zabrakło — zgrał się, zgubił je, lub okradziony został. Naówczas wara od kontrybucji!! Uciekajcie znajomi!!
Są tacy, którzy nie wahają się wyciągnąć ze szkatułki tytułem pożyczki, wziąść na godzinę i w kwadrans wyjechać, zostawić komuś w czułéj przyjacielskiéj spuściźnie swe długi i t. p. Wydrwigrosz wygląda tak rozmaicie, że go jednostajnym typem ograniczyć niepodobna. Bywa młodym i elegantem, trafia się starym i bardzo serdecznym, albo pokornym pochlebnikiem, albo cierpiącą dla kraju ofiarą. Zawsze jednak cel jest jeden — ułowienie kogoś lub co lepiéj kilku. Często się to w poczciwéj Litwie udaje. Są, którzy okradzeni na dwieście złotych, biorą ztąd assumpt do prośby o pożyczenie tysiąca; inni zgrali się na słowo i blizcy są w łeb sobie wypalić, inni nagle się postrzegli, że pugilares ich został w domu, właśnie gdy płacić potrzeba. Wydrwigrosz w początku znajomości wcale nie jest niebezpiecznym, ale fatalnym pod koniec. Kiedy się zbliża odjazd, rozstanie, trzymać się potrzeba z odwagą za kieszeń, bo szturm ozwie się niespodziany i uparty.
Po Wydrwigroszach jakże nie postawić Karjerowicza szulera? — Spodziewam się, że mnie nikt nie posądzi, żebym śmiał grających w staroświeckiego wista lub ryzykownego preferansa zwać graczem! Niech Bóg broni! Któż dziś nie gra w preferansa, począwszy, od stajni i przedpokoju do salonu?
Szuler przyjeżdża szumnie, zajmuje mieszkanie wygodne i piękne a obszérne, ubiera się starannie; gra rolę hulaki, dobrego koleżki i birbanta. Z powołania swego uznał za konieczne zwać się i udawać demokratą. Gracz liberalny jest, ale póty tylko, póki mowa o panach, którzy z nim nie grywają; sługi swego bije cybuchem do krwi, ludzi chamami nazywa, i do burdy skłonny, kijem, jako ultima ratio, popiera swe sprawy. W istocie, kto rozumu niéma, ten przynajmniéj kija używać umieć powinien, on go jako tako zastępuje. Gracz ani myśli się kurować w Druskienikach, pije — Kliko, kąpie się w Niemnie i Rotniczance, przechadza od stolika do stolika; a gdy zapotrzebuje większego ruchu, śpieszy do Zelwy i Swisłoczy. Rozumie się, że szuka młodzieży, że ją znęca czém tylko może, a potém, jeśli nie zna mores, ograwszy i ogoliwszy wypycha kolanem za drzwi.
Wierzę, a przynajmniéj chciałbym wierzyć, że graczów tego rodzaju, jakich we Francyi nazywają Grekami, nie znajdzie się w Druskienikach; ale najuczciwszy gracz z professyi, nie mający innego nad karty zatrudnienia, nie znający nic nad zielony stolik, jest istotą w społeczeństwie ohydną, że go nie ledwie na dnie samém towarzystwa pomieścić wypada; obok postaci najmniéj zaszczytu przynoszących imieniowi człowieka, na których exystencją jak na malum necessarium płakać potrzeba.
Nie potrzebuję się rozszérzać nad typami graczów, któż ich nie zna? kto się o nie nie ocierał? — poznasz ich nie tylko z kartami w ręku, ale na przechadzce, w traktjerze, resursie, gdziekolwiek spotkasz się z niemi. Twarz nawet, to wierne duszy zwierciadło, zachowuje ślady uczuć chciwości namiętnéj, niepokoju, gniewu, które po niéj nieustannie przepływają. W podbitych i zmęczonych oczach, wzdętych wargach, zmarszczoném zawcześnie czole, pofałdowanéj fizjognomji, w ruchach niepewnych, rubasznych często, często niezgrabnych, w udaniu zuchowatości, poznasz łatwo gracza z profesji, którego do reszty zamaszyste kamizelki, pierścionki, łańcużki, kraciaste spodnie i sute brody lub hiszpanki odcechowują.
Do typów z familji Karjerowiczów policzyćby można jeszcze starą pannę, szukającą tandetowego chociażby męża. Jaki słodziutki uśmiech na jéj licu, jak wysznurowane popiersie, jak wilgotne wejrzenie, jak biała rączka, a nadewszystko co za sentymentalność kapie nawet z falban jéj sukni! Stara panna rzadko przyjeżdża sama, ale i to się trafia. W razie najoczywistszego niepowodzenia, gdy ze zrobionéj rewji okazuje się, że niéma i nie może być pretendenta, stara panna nabiera złego humoru (wpływa tu może i gorączka wodna) a naówczas wara od niéj, bo łaje! Trafia się, że nawet w miejscach publicznych chybiającym jéj, lub tym, którzy zdaje się jéj jakoby chybiali, daje solenną w wyrazach wcale niemacierzyńskich naukę.
Do Karjerowiczów należy jeszcze Hrabia, który Hrabią został dopiéro w Druskienikach. Rozumie się że przyjeżdża z daleka, że ma powóz piękny, że ubiera się wytwornie, a pije wodę dla odróżnienia się od motłochu kubkiem srébrnym. Mówi prawie wyłącznie po francuzku. W rozmowie z nieznajomemi, gdy mu kto powie — Panie Dobrodzieju! — powstaje i z ukłonem objaśnia — jestem Hrabia —
Przedziwny ten gatunek Hrabiego rzadko rosnący w lasach Litewskich, sprowadza się tu najczęściéj z bujnych niw Wołynia i Ukrainy, gdzie hrabiowskie mitry na szérokich łanach pszenicy wyrastają gęsto.
Hrabia Druskienicki nie mówi, tylko o Hrabiach, Książętach i historycznych imionach, z któremi łączą go stosunki, znajomość dobra, przyjaźń serdeczna. Hrabia N. mówił mu — on mówił Xięciu P. — mój drogi Kaziu! i t. p. spotyka się w rozmowie, chociażby rozmowa była o pogodzie, o piasku lub tym podobnie. Ten gatunek Hrabiego zadziwia wszystkich swoją hojnością, śmieszy rozmową, zastanawia pełnym akcentu chodem; z nieskończenie od siebie niższemi nie raczy mówić, lub tytułuje ich — mości N. — Sługa w herbownéj liberji jest jego nieodstępnym Satelitą. Legitymista zakamieniały, Hrabia prenumeruje Gazette de France i la Mode, bo naturalnie trzyma stronę xięcia Bordeaux, czyta romanse Hrabiego Vieil-Castel, a herb na pieczątce starannie blazonowany wyciska na listach z szczególną troskliwością. Pisząc listy udaje oddzielnym charakterem sekretarza, odmiennym podpisuje siebie, starając przekonać łudzi, że z nim jeździ jak z Lordem angielskim Pan Sekretarz — a jadąc zapomniał o kuchni nawet i stołuje się w traktjerze!! Darujmy mu zresztą, bo głupi. — Tyle o nim treściwie powiedzieć można, nie chcąc ani za mało, ani za wiele pisać.
Lecz któż policzy typów tysiące co roku nowych, co rok zdaje się bardziéj zajmujących? typów właściwych różnym społeczeństwa naszego klassóm i rożnym kraju prowincjóm, i różnym krajóm sąsiednim? — Mowa, stroje, ruchy, obyczaje, odpiętnowują tu Galicjanina rzadko widywanego, Poznańczyka niemniéj fenomenalnego, obywatela Wołynia, Ukrainy, Podola, częściéj się spotykających; Litwina, Petersburszczyka i Koronjasza. Każdy z tych panów jest kamyczkiem pięknéj téj mozajki, która się zowie towarzystwem u wód zebraném.
Osobne słówko powiedzieć musiemy choć najogólniéj o lekarzach tutejszych, którym nie oddać najżywszéj, najwdzięczniejszéj sprawiedliwości, byłoby niedarowanym grzechem. Oni tu, nie tylko stróżami zdrowia, przewodnikami przybyłych, ich piérwszemi opiekunami, pocieszycielami, ale często literalnie dobroczyńcami we wszystkich względach nazwać się mogą. W nich ubóstwo, cierpienie, znajdują piérwszych i ochotnych pocieszycieli i doradźców, pomocników, gotowych nie tylko z siebie uczynić ofiarę, co łatwiéj, ale ją wyrwać od drugich, ale do niéj zmusić zimnych i pełnych egoizmu ludzi. Nie chcemy i nie godzi się nam cytować nikogo; lecz byliśmy świadkami naocznemi tak pięknych faktów, tak pełnych uczucia czynów miłosierdzia, których piérwszym bodźcem lekarze tutejsi, że nie oddać im sprawiedliwości, nie ocenić dobrego przykładu, jaki dają, nie możemy. Zaiste, piękna i wielka missja, nie tylko leczyć ciało, ale zarody szlachetnych uczuć, ale ziarna cnót rzucać w często obustronnie na ciele i duszy ludzi chorych, zarówno lub gorzéj na ciele niżeli na duszy! Tę missją świętą z poświęceniem, z odwagą, z otwartością, z pobłażaniem gdzie przystało, z surowością gdzie jéj potrzeba, spełniają lekarze tutejsi, tak, że na przykład ich drugim stawić należy. Dzięki im! nie jedna uboga rodzina znalazła tu pomoc sowitą, nie jeden znękany cierpieniem człowiek, osłodzone miał chwile ostatnie i wzniesiony przytułek na długi sen wieczności! Przy takich czynach i cnotach jeśli są wady i słabości, darujmy je jako ludziom, a daj Boże, iżby tylko w takiéj proporcji zawsze, jak tu, cnoty i przywary pomięszane były. Odwołuję się do wszystkich gości u wód Druskienickich, czy można uprzejmiejszego przyjęcia, stateczniejszéj troskliwości, większego pobłażania i delikatności, większéj nareszcie wyrozumiałości wymagać nad te, których tu od przewodników lekarzy doświadczyli? Nie jeden nie tylko zdrowie odzyskał, ale za ich pomocą odjechać miał o czém do domu, a o tém nie zawsze przypomnieć sobie raczył wróciwszy. Nie jeden zamiast honorarjów zostawił im na karku długi swoje; a przecież z roku na rok niezrażeni, toż samo czynią co czynili. Wdzięczność więc im najżywsza i cześć należy od nas — nieodmawiajmy jéj. Jeśli są lekarze Karjerowicze, to chyba przyjezdni, ale nie ci, którzy stale przy wodach tutejszych przebywają, i tych aniśmy widzieli, ani możemy cytować.
Położenie lekarza w ogólności, a szczególniéj może przy zakładach wód mineralnych, tak jest trudne, tak dziwnie taktu i znajomości ludzi a świata (oprócz nauki, o któréj już i nie mówimy) wymagające, że największa cześć należy tym, którzy wziąwszy na się to brzemię do dźwigania, ochotnie je w imie dobra powszechnego noszą. Wystawmy sobie, że większa część chorych nie mając pojęcia o własnościach wód i kuracji tutejszéj, nieustannie narzeka lub dziwaczy z lekarzami. Jedni widząc dozwolone drugim rzeczy, zabronione sobie, pojąć tego nie mogą; inni lekceważąc zachowanie się przy piciu wody, którą mają za mało znaczącą, czynią co się im podoba, a wszyscy w końcu swoje grzechy składają na lekarza. Są tacy, i tych najwięcéj, którzy nie widząc skutku bezpośredniego i nie mając cierpliwości doczekać go, odjeżdżają zniechęceni, rozżaleni, smutni. Na odjezdném nawet najpowszechniéj, prócz tych, którzy bardzo silnie cierpieli, wszyscy o skutku wody rozpaczają; a biedny lekarz musi na skwaszone miny swoich pacjentów poglądać z użaleniem; słuchać kondolencji z współczuciem. Nigdy dosyć tego napowtarzać nie można, że kto raz oddaje się w ręce doktora, powinien woli się swojéj i rozumu wyrzec, z zupełną ufnością składając siebie w ręce doradźcy, i ślepe ślubując mu posłuszeństwo. Inaczéj same zawody tylko spotka, samych dozna przykrości. W kuracji tego rodzaju jak Druskienicka, natura, w którą częstokroć zanadto ufamy, żadną nie może być skazówką; wstręt do pewnych pokarmów, pożądanie ku innym, nic nie dowodzą, słuchać ich byłoby to narażać się na dobrowolne niebezpieczeństwo. Skutki wody mineralnéj rychłe i widoczne być nie mogą. Ciało przyjmuje w siebie części w niéj znajdujące się, ale nim te na odmianę stanu chorobliwego wpłynąć będą mogły, wiele czasu upłynie. Czas tutaj zarówno jest środkiem lekarskim jak woda. Dla tego pośpiech na nic się nie przyda, a większa ilość wody i kąpieli w dzień spożyta, obciąży, osłabi, nie uleczy. Należy się uzbroić w cierpliwość, i powiedzieć sobie — będę posłusznym. Bez tego lepiéj nie jechać do Druskienik.
Pojmujemy bardzo, jak to nie jednemu przykro być musi i woli i rozumu własnego się wyrzec, ale dla drogiego zdrowia czegoż się nie uczyni? A zdrowia inaczéj nabyć nie można. Są ofiary moralne zarówno jak fizyczne, przez które przejść potrzeba. Żadna zaś ofiara pacjenta nie zrówna poświęceniu lekarza, który dziwactwa, głupstwo, nieświadomości, lekceważenie, od swoich chorych znosić musi, i z uśmiechem na ustach znosi Panu Bogu ofiarując. Co chwila napada go poseł lub sam chory, ten z prośbą o dozwolenie rzeczy nie mogącéj się dozwolić, drugi o uwolnienie od warunków nieodbitych, inny o ten pośpiech, o który tyle większéj części chorych chodzi. Byli tacy, co się do niebezpiecznych chorób potrafili dla jednego pośpiechu doprowadzić.
— Konsyljarzu! wołają na niego z jednéj strony, ja chcę jeść kwaśno.
— Nie można, Pani Dobrodziejko.
— Dla czegoż je Pan N.?
— Bo jemu to potrzebne.
— A mnie?
— A Pani szkodliwe.
— Dla czegoż mnieby miało być szkodliwe?
Ciężka zaiste odpowiedź; proszęż to wytłómaczyć kobiecie, która niéma pojęcia najmniejszego Medycyny, i człowieka od człowieka rozróżnia tylko po mniéj więcéj dobrze uszytych sukniach lub jasnéj albo ciemnéj bródce, złotawych i czarnych lokach?
— Doktorze! czemu mnie wody skutku nie robią?
— Pani — to przyjdzie.
— Ale kiedyż to przyjdzie?
— Nie wiém; może dopiéro w kilka tygodni po powrocie do domu.
— Jakże to może być?
I znowu tłómaczenie zaiste bardzo trudne!
— Doktorze, ja muszę jechać, będę brać po dwie wanny na dzień.
— Bardzo dobrze Pani Dobrodziejko.
— I będę mogła wyjechać za tydzień.
— Nie — za dwa.
— Jak to? kiedy i tak za dwa jechać miałem.
— Bo też dwie kąpiele na dzień, nie są to co dwie kąpiele na dwa dni.
— Dla czego?
Lekarz musi znowu usiłować wyłożyć to choremu, co nie zawsze łatwo.
Przez tych kilka miesięcy brania wód, lekarz jest nieustannie w utrapionéj pracy. Proszą Pana tu — proszą Pana tam — odwołują od jedzenia, sen przerywają, płaczą, lamentują, niecierpliwią się, zrywają, a nadewszystko nie słuchają. W nocy potrzeba pisać instrukcje dla odjeżdżających, w dzień radzić przybyłym. W dodatku lekarza często o tysiąc jeszcze ubocznych potrzeb pytają, nudzą, napadają. Szczęśliwy, kto w tym wrzątku wytrwać potrafi.
Lekarz jest piérwszym znajomym i piérwszym przewodnikiem w Druskienikach, on często w dodatku aby chorych wyprawić do domu, pieniędzy im jeszcze daje na drogę, i często ich nie odbiera.
Zaspokojenie materjalnych potrzeb życia w Druskienikach, chociaż jest zapewnione, nie zawsze jednak z zadowoleniem przybyłych. W istocie ceny produktów są niesłychanie na nasz kraj wysokie, czasem trudność nawet bywa w nabyciu ich. Zarząd wód początkowo, dbając o wygody przybywających, usiłował sciągnąć tu kupców, przekupniów i potrzebnych do życia ludzi, ponętą monopolu.
Dziś gdy dostateczne zyski zapewniają ich od straty, czasby zapewne było dopuścić wszystkich do współzawodnictwa, na czémby zbierający się u wód niesłychanie zyskali.
Począwszy od muzyki, która tu jest jedna tylko i ma sobie zawarowane, że druga exystować przy niéj nie będzie, wszystko prawie w tenże sposób się utrzymuje. Jedna cukiernia, jeden piekarz, jeden traktjer i t. p. Chorzy, złe czy dobre, jakie jest, zmuszeni są nabywać, jest to nie tyle uciążliwém dla ludzi przemysłem się trudniących, co się bez przybycia tu obejść mogą, ile dla gości wystawionych na liczne, nieuchronne nadużycia. Sama nawet Zwierzchność zakładu musi nieustannie we wszystko wglądać, aby do ostateczności nie dozwolić się dopuścić monopolistóm; gdy współzawodnictwo byłoby w innym razie dostateczną rękojmią i cen umiarkowanych i wartości rzeczy. Pożądaném więc wielu, jest skassowanie monopolu, który cięży na kieszeni gości w sposób nieznośny. Pewien rodzaj taryffy ruchoméj, zastosowanéj do czasu i ceny powszechnéj produktów, byłby też pożądany. Każdy sprzedaje jak chce i co chce, co być niepowinno. Gdybyśmy mogli przynajmniéj wybierać, ale na nieszczęście blizkie nawet miasteczko Rotnica tak jest biedne, że w niém nic dostać nie można, a do Merecza i Grodna nadto daleko. Niechby już ceny mieszkań zależały od wspólnéj umowy, ale w innych rzeczach ograniczenie wysokich nakładanych arbitralnie i ich wartość wewnętrzna, inaczéj jak współzawodnictwem i taryffą pewną zabezpieczone być nie mogą.
Bardzo to dobrze, że z powodu granicy żydzi ztąd od lat kilku wyłączeni, wcale do handlu miejscowemi potrzebami mięszać się nie mogą, ale i nieżydzi po żydowsku zdzierać się uczą, gdy ich nic od tego nie wstrzymuje. Spodziewawy się że Zwierzchność miejscowa uzna zapewne potrzebném zaradzić jednéj z ważnych niedogodności Druskienickich, która dziś, gdy Zakład ten corocznie wzrasta i zaludnia się, zniesioną być może bez szkody niczyjéj. Dozwolić wszystkim przyjeżdżać i trudnić się przemysłem jaki mają, dopuścić współzawodnictwo, ustanowić tylko taryffy miesięczne lub tygodniowe, oto co do życzenia zostaje.

Otoż prawie wszystko, co o Druskienikach powiedzieć mogłem, com w krótkim pobycie tutaj nauczył się i widział; chciałbym ażeby tych słów kilka poszły na korzyść czytającym, i nie pogniewały tych, którzy po dziecinnemu każdemu słowu jakieś podwójne i wymyślne dają znaczenie, w każdym obrazku widzą portrety. Druskieniki tak są wielkim darem Boga dla naszéj ziemi, a tak mało dotąd ocenionym, że obowiązkiem jest każdego zwracać na nie uwagę mieszkańców naszego kraju i przykładać się do wyrobienia w nich wiary w skuteczność sił leczebnych tutejszych źródeł. Ileż to słabości, ile kalectw, ile napróżno a długo usilnie traktowanych zwykłemi środkami chorób, tu na tych piaskach Niemnowego wybrzeża zostawione zostały! Ile dzieci, którym przyszłość smutna groziła za grzechy rodziców, odprostowanych, zdrowych, uśmiechających się odjechało! Ilu starców odzyskało siły i po długiéj bezwładności, tu raz piérwszy nóg używać poczęli? Potrzeba tu być, słyszeć i patrzeć, aby się przekonać jak wielkiém dobrodziejstwem są wody Druskienickie, do których wielkim kosztem i trudem daleko jeździć nie potrzeba, gdzie poznając tylko nową część własnego kraju, wśród współziomków i życzliwych, znajdujemy nieraz większy i pożądańszy skutek niżeli u daleko szukanych i drogo okupionych wód zagranicznych. Wierzmy więc, bo wiara piérwszym warunkiem wszędzie, i wierzmy nie ślepemu przywidzeniu, ale doświadczeniom codziennym, a nie pogardzajmy tém co nasze własne, bo własne. Być bardzo może, iż niejeden odjedzie zawiedziony albo z winy własnéj, albo zbyt rychłego żądając skutku, gdy ten rychłym i bezpośrednim być nie może; — ale niéma nikogo, śmiało powiedzieć można, ktoby za poradą miejscowych lekarzy wód tych używając, powróciwszy i zachowawszy się wedle ich przepisów, z podróży swéj najpomyślniejszych nie otrzymał skutków.
Bóg, który tak cudownie każdemu krajowi dał właściwe na pokarm i życie materjały, wlał w te źródła moc dziwną, któréj żaden rozbiór chemiczny i mądrość ludzka nie pochwyci. Ubogiemu kątkowi piasczystej Litwy, zamiast skarbów innych, sączące tylko z piasków rzucił zbawcze źródełko — i kątek ten niém żyć będzie, on go zbogaci, on go nakarmi. Ta woda jakby Opatrznością umyślnie wyrobiona, właśnie nasze najzwyklejsze, najcięższe leczy słabości.
Ja w niéj widzę prowidencjonalną opiekę Bożą nad nami; a dla ludzi, co piérwsi u źródła tego ośmielili się powiedzieć za głosem tłumu: — Tu jest zdrowie — czuję prawdziwą i serdeczną wdzięczność.
Niech wam chemicy mówią co chcą o tém, co jest w téj wodzie, a czego jéj braknie, wy nie piérwiastków, które umiejętność rozebrać umie, ale siły niepojętéj szukajcie w tym napoju, siły niepochwyconéj, niezrozumianéj, a widocznéj. O wschodzącém słońcu, gdy parami pokryte wody Niemna zdają się zagrzaném gorącéj rzeki fantastycznych marzeń łożyskiem, z kubkiem świeżo zaczerpniętéj wody, dziękujmy temu, co nam dozwala odzyskać te siły, by znowu żyć i działać. Lecz pomnijmy, że wszelka choroba jest karą grzechu, jest przestępstw naszych skutkiem, lub ową biblijną pokutą pokoleń za przewiny ojców, że nic nie przychodzi bez przyczyny, nic nie mija bez skutków. Pomnijmy, żebyśmy odzyskane zdrowie i życie użyli nie na czczą zabawkę dziecięcą, ale dla dobra braci, dla wzniesienia się moralnego.
— I znowu kazanie? zawołacie zapewne.
— Tak jest, kochane Panie, tak — kochani Panowie. Kazanie znowu! Tak mało słuchacie, że wam je często nawet powtarzać choćby jednemi słowy nie zawadzi. Dla was Druskieniki może są powodem do rozmyślania o zabawie i rozrywce, dla mnie są zastanowienia godnym przedmiotem. I z tego textu nie od rzeczy powiedzieć wam kazanie — a text obfity! Jakbym to je pięknie prawił wam z niego, gdybym mógł z kazalnicy Druskienickiéj mówić do was, o użyciu tego zdrowia, które tu odzyskujecie!
Lecz dość, czas kończyć i czas z Druskienik odjeżdżać. Pomimo piękny miesiąc Wrzesień, wszystko ztąd szybko ucieka, co życie dawało. Mieścina poczyna być pustką; wieczorem ledwie w dziesiątym domu postrzeżesz światło. Kościoł pustuje, w przechadzkach spotykamy tylko pieszych i konnych objezdczyków, na targu niczego dostać nie można; muzyka ujechała zagrawszy na odjezdném, nie chcąc ani dnia nad Sierpień tu przebyć, u źródła samotnych kilku chorych tylko się przechadza, kupcy pakują żywo, a właściciele domów licząc stłuczone szyby i popsute zamki, zatarassowują na sen zimowy swoje pomieszkania, które razem z motylami i liśćmi nowemi, słońce dopiéro wiosenne przebudzi. W miejscu ludności napływowéj, widać już tylko obywateli Druskienickich przechadzających się lub z wędką czatujących na rybkę w Rotniczance. Że niewesoło tu być musi zimą, każdy pojmie po tém, co się daje postrzegać w jesieni. Ależ za to ile życia, ile szumu, ile zgiełku, i muzyki, i plotek, i komerażów, i sporów, i przyjaźni, i miłostek, począwszy od Czerwca do Września! Piérwszych dni Września już nawet furmańskie bryki, które wprzód wywoziły co dzień mnóstwo chorych, nie ukazują się po ulicach, piasek pieszych tylko nosi ślady, bydło pasie się u źródeł i chodzi po żwirowanych ścieżkach; pozostali wybierają się pośpiesznie, wystraszeni, niespokojni widząc się tak bardzo sami jedni. Uciekajmy więc, unośmy do domów, ale w sercu z wdzięcznością, ze spokojem umysłu, jaki dają odzyskane siły — do nowych bojów, do nowéj pracy.

D. 15 Sierpnia — 5 Września 1847.
Druskieniki.


DRUSKIENIKI
pod względem lekarskim.
DRUSKIENIKI
pod względem lekarskim.

»A to śmiele rzekę, by byli Polacy baczni, nie szukaliby lekarstw zamorskich, gdy nam natura dała w naszéj ziemi lekarstwo.“
Marcin Urzędow. str. 13.
»A tak ja radzę każdemu Polakowi, ażeby się nie pętał lekarstwami zamorskiemi, bo nie jemu natura uczyniła; przetociem Panowie nasi Wielmożni nie trwają długo, że w swych niemocach używają lekarstw nie ku swemu przyrodzeniu sprawionych, a przeto nie jest im lekarstwo dobre takie, ku czemu je też ich doktorowie wiodą, sromając się leczyć domowemi.
Tamże.

Nigdzie bardziéj pożądaném i użyteczném jak w naszym kraju nie mogło być odkrycie nowych źródeł wody mineralnéj, z któremi wzniósł się też nowy filar u świątyni zdrowia. Niedawno jeszcze w powszechne użycie wprowadzone zostały Druskienickie wody, a skuteczne ich własności wiadome już są pobliższym okolic naszych mieszkańcom, przekonywającym się corocznie z własnego doświadczenia, i z ogólnego prawie odgłosu, o istotnéj wartości tak sprawiedliwie coraz bardziéj wsławiających się źródeł. Wielu też ciekawszych czytelników z odleglejszych prowincij państwa, i za granicą nawet, spotkało się z pismami puszczonemi w obieg dla upowszechnienia użycia tak dobroczynnych wód mineralnych w kraju naszym płynących, czego jawnym są dowodem co roku liczniéj z dalekich nawet gubernij Rossyjskich, tudzież z Królestwa Polskiego zjeżdżający się chorzy, roznoszący po całym kraju pochwały i wdzięczność dla miejsca, w którém odzyskali zdrowie. Ztémwszystkiém jednak, oznajomienie się powszechne z dzielnemi skutkami téj dobroczynnéj wody niedostateczne jest jeszcze, a przynajmniéj nie tak ogólne jakby to gdzieindziéj być mogło. Zbyt wiele panuje dotąd przesądów i uprzedzeń, tak między chorymi, jako też między lekarzami, że w naszym kraju wody mineralne nie mogą w skuteczności wyrównać zagranicznym, do których z większym częstokroć nad możność kosztem, z utrudzeniem, a niekiedy i ze szkodą nadwerężonego zdrowia, jeździmy jak do ziemi świętéj, marząc o nadzwyczajnych tam ludziach i rzeczach, jakby nasza ziemia nie była równą innym, a poniekąd może i obficiéj udarowaną jeszcze! Wszakże nie kraje same siebie, lecz ludzie, mieszkańcy, podnoszą ich wartość: a jeśli u ościennych narodów znajdujemy istotnie więcéj przyjemnych wrażeń, pomnijmy, żeśmy im równi zkądinąd, tylko nam braknie prawdziwie obywatelskich, towarzyskich dążności, wytrwałości w dobrych zamiarach, i emulacji czyli chęci wyrównania innym, lubośmy bynajmniéj od nich co do zdolności wrodzonych nie niżsi. Otrząśnijmy się więc z uprzedzeń o wyższości obczyzny odziedziczonych po przodkach 18 wieku, chciejmy się przekonać, że cudze nie dla tego tylko jest lepsze, iż nie nasze, ale że się sami o ulepszenie własnego nie staramy: przyczyniajmy się ile możności do podnoszenia krajowych użytecznych zakładów, pomiędzy któremi nie poślednie miejsce zajmują wody mineralne Druskienickie, a staną się nam one szacowniejsze i milsze niż zagraniczne, skoro tylko potrafimy oceniać ich rzeczywistą wartość i rozsądnie ich używać; w uprzyjemnieniu zaś miejsca i czasu pobytu bardziéj zdrowie aniżeli zaspokojenie próżności na celu mieć będziemy.
Dzisiaj wprawdzie są już Druskieniki na takim stopniu wziętości, że w naszych przynajmniéj prowincjach niéma prawie zakątka, gdzieby nie były znane. Krążące jednak niekiedy fałszywe, bezzasadne i sprzeczne z sobą zdania, nie jednego z chorych zobojętnić, i ufność jego zachwiać mogą. Jak wszyscy i wszystko na świecie ma swoich stronników i przeciwników, tak też o Druskienikach dają się słyszeć z jednych ust przesadzone już opisania ubóstwianego miejsca, z drugiéj zaś również niesprawiedliwe, uwłaczające i fałszywe pogłoski, stosownie do tego, jak osobiste widoki powodują kogo do przyciągania tam, lub odstręczania innych. Druskieniki wychodzą już z mody, nikt prawie tam nie jeździ — powiadają jedni, gdy przeciwnie drudzy niemniéj fałszywie przesadzają we trójnasób liczbę przybywających. Ileż to śmiesznych i dziwacznych wieści o Druskienikach, znajdowało łatwowiernych, powtarzających je bez zastanowienia! Czyliż niedawno jeszcze, nie mówiono powszechnie prawie, że woda słoną jest dla tego, ponieważ co nocy potajemnie wsypuje się znaczna ilość soli kuchennéj do źródeł, albo że ilość wody mineralnéj nie byłaby nigdy dostateczną na tak znaczną ilość kąpiących się, jeśliby odpływającą z wanien do nich na powrót nie zwracano? Sam nawet, z politowaniem słyszałem nieraz ludzi zkądinąd rozsądnych, podzielających tak śmieszne zdania, i uporczywie przy nich obstających. Co gorsza, lekarze sami, zwłaszcza oddaleni i nieobeznani ze skutkami wody Druskienickiéj, wzbraniają niekiedy chorym jéj użycia, lubo nie jeden z takich pomimo zakazu przybywszy, po kilku tygodniach uzdrowiony powrócił. Ale prawda, pomimo wszelkie przeszkody fałszu lub niewiadomości, prędzéj czy poźniéj, zawsze tryumf odnosi. Druskieniki nie tylko nie wychodzą z mody (jeśli można tak czynny środek lekarski pod panowanie mody podciągnąć), ale owszem coraz większéj nabywają wziętości. Nie mówię już o przybywających dla zabaw, chociaż i ci znajdując tu najprzyjemniejsze ognisko stowarzyszenia ogólnego, zawsze również chętnie Druskieniki zwiedzać będą, ale pod względem użyteczności dla chorych, źródła nasze co roku obszerniejsze mając pole działania, stają się przez to samo powszechniéj znane i używane, a częściowe uprzedzenia lub stronnictwa nie zdołają oprzeć się przekonywającym dowodom.
I rzeczywiście, Druskienickie źródła mineralne w skutkach swoich nie ustępują częstokroć najbardziéj sławionym zagranicznym wodom. A jeśli nie są lekarstwem powszechném na wszystkie bez wyjątku choroby, widzieliśmy tu przecie liczne przykłady dziwnie pomyślnie uleczanych osób, które przez lat kilka bezskutecznie w Kissingen, w Karlsbadzie nawet, w Marjenbadzie i w wielu innych powszechnie wziętych wodach, napróżno ulgi w cierpieniach swych szukały. Nie wszyscy zaiste chorzy i w Druskienickich źródłach równie pożądany otrzymują skutek, to jednak pewna, że najczęściéj przyczyną chybionego leczenia się, bywa zbyt długie zaniedbanie lub odkładanie ich użycia.
Wprawdzie główną zaletę i wyższość wód mineralnych w ogólności nad innemi środkami lekarskiemi stanowi to, że najkorzystniéj używają się w chorobach zadawnionych czyli chronicznych; ale też i zadawnieniu pewne są granice. Wiadomo, że niektóre mniéj zastarzałe cierpienia, po jednokrotnym już kursie leczenia wodą mineralną łatwo ustępują, gdy przeciwnie w zaniedbanych, przez lat kilka częstokroć leczenie się powtarzać potrzeba. Najczęściéj też przyczyną mniéj pomyślnego działania wody bywa to, że zamiast starania się pokonać swe cierpienia w porze właściwéj, chorzy oczekując miesięcy letnich jako najodpowiedniejszych użyciu wód mineralnych, nie tylko bez potrzeby cierpią przez czas długi, ale dozwalając szerzyć się i wkorzeniać chorobie, utrudniają, albo wcale niepodobném czynią jéj uleczenie. Głównym przeto zamiarem będzie moim, wyłożyć w niniejszém piśmie możność używania wód mineralnych, a mianowicie kąpieli w porze nawet zimowéj, co u nas dotąd przynajmniéj nowością jest jeszcze nie upowszechnioną.




Wzmianka o Pismach
DRUSKIENIKOM
poświęconych.

Ażeby nie powtarzać tego, co już kilkakrotnie w przeciągu ostatnich lat dziesięciu powiedziano w pismach mniéj lub więcéj dokładnych, o sposobie użycia wody lub zachowania się w czasie leczenia w Druskienikach, o wiadomościach pod względem historycznym i statystycznym, o chemicznych, fizycznych i lekarskich własnościach téj wody, o przepisach dla chorych, o położeniu i zwyczajach miejscowych i t. p., odsyłam ciekawych czytelników do dzieł następujących, które tu w chronologicznym porządku wymieniam.
Najpiérwszą wzmiankę o Druskienikach ogłoszoną, znajdujemy w rozbiorze chemicznym Professora Ignacego Fonberga, umieszczonym w Wizerunkach i roztrząsaniach naukowych Część XI. r. 1835, str. 41 — 42.
Opisanie wody mineralnéj Druskienickiéj przez Ignacego Fonberga Prof. Chemii b. Uniw. Wileńsk. Wilno 1838 r. 8vo, str. 80. Drukiem Józefa Zawadzkiego.
Osobno wydane dziełko, w którém po krótkiéj wzmiance o położeniu źródeł, o piérwiastkowém ich poznaniu, tudzież o potrzebie urządzenia porządnego zakładu, następuje obszerny wykład sposobu, jakim autor tę wodę z poruczenia zwierzchności Uniw. Wileńsk. powtórnie rozbierał i badał z jak największą ścisłością. Temu to znamienitemu Chemikowi szczególniéj winniśmy oznajomienie nas z piérwiastkami w skład wody Druskienickiéj wchodzącemi; na czém się wszelkie późniejsze opierały doświadczenia.
O wodach Druskienickich przez Ksaw. Wolfganga. Wilno 1841. Drukiem A. Marcinowskiego, str. 219.
W dziełku tém, składającém się z trzech rozdziałów: Opisanie, Postrzeżenia lekarskie, i Przepisy dla chorych, starałem się najdokładniéj, o ile ówczesne doświadczenie pozwalało, wykazać użyteczność wód naszych dla dobra cierpiących rodaków. Jakkolwiek tam sławiłem cudowne częstokroć działanie, na zadawnione zwłaszcza i uporczywe cierpienia, (na pozor może z przesadą), i dzisiaj, po tyloletniém już sprawdzaniu skuteczności wody Druskienickiéj, najsumienniéj wyznać mogę, że nie tylko nic do ujęcia owym pochwałom nie znajduję, ale nawet wiele jeszcze przykładów bardziéj zadziwiających uleczeń, żyjącemi dowodami stwierdzić i niedowierzających przekonać jestem w stanie.
Sposob leczenia się mineralnemi słonemi wodami w Druskienikach przez Izydora Nahumowicza. Grodno 1841. Drukiem Zymela; str. 140.
Pismo to wykazuje wiele nauki i znajomości leczenia mineralnemi wodami. Szkoda, że przedwczesna śmierć autora nie dozwoliła mu czynić dalszych praktycznych postrzeżeń i badań w Druskienikach, na czémby wiele zyskać mogło dobro cierpiącéj ludzkości.
Są to krótkie ale treściwe i pożyteczne przepisy dla chorych przybywających do Druskienik. Autor, nie wiedząc o dwóch powyższych współczesnych pracach, skreślił je czując potrzebę upowszechnienia wiadomości o tak użytecznych wodach, jakiemi są Druskienickie, o których zbawienném działaniu przekonał się naocznie w czasie pobytu swego w Druskienikach 1840 r. i przez całe niemal następne lato.
O wodzie mineralnéj Druskienickiéj przez Sztab-lekarza Antoniego Hryniewicza. Wilno 1842. W drukarni S. Blumowicza; str. 88.
Dziełko to skreślone z uwag poczynionych w czasie pobytu w Druskienikach 1840 r., a we dwa lala późniéj wydane, nie odpowiada miejscowym odmianom, jakie zaszły w przeciągu tego czasu. I tak, wspomina tam autor o P. Hryniowéj zmarłéj przed rokiem; o źródełkach nad Retniczanką i Łazience do niéj należących, już w 1841 r. przy powodzi z jeziora Sałackiego zalanych i zniszczonych i t. p. Dla tego też nie widać ażeby korzystał z dokładniejszych pism przed rokiem wydanych, o których nawet nie wspomniał. Ztémwszystkiém jednak winniśmy wdzięczność autorowi za okazane dobre chęci, tém bardziéj, że znajdujemy tam opuszczone w innych dziełkach wszystkie szczegóły projektu o zakładzie Najwyżéj potwierdzonego, i że dochod z wybycia swéj książki poświęcił na rzecz samegoż zakładu.
Ondyna Druskienichich źródeł. Pismo zbiorowe. Wydawca Ksaw. Wolfgang. Grodno rok 1844. Zeszytów ośm.
Ondyna Dniskienickich źródeł. Rok 1845. Zeszytów 8.
Ondyna Druskienickich źródeł. Rok 1846. Zeszytów 8.
Mając na celu przyjemność i użytek przybywających do Druskienik chorych i zdrowych osób, przedsięwziąłem był wydawanie pisma zbiorowego w ośmiu zeszytach, w nadziei, że lekarze tak licznie każdego lata zjawiający się u nas, postrzeżenia swoje umieszczać w niém zechcą, a miłośnicy piśmiennictwa krajowego chętnie użytek przyjemnością zaprawią. Skutek jednak nie zupełnie oczekiwaniom odpowiedział. Dla tego też Ondyna do rzędu piérwszych pism zbiorowych policzyć się nie może. Mniemam jednak, iż dla chcących poznać dokładnie dzisiejsze Druskieniki, z umysłowego i społecznego stanowiska, nie będzie może zupełnie bez interessu. Bowiem oprócz kilku artykułów belletrycznych, są tam nader zajmujące miejscowe wiadomości historyczne i podania gminne (po większéj części zasłużonego w Dziejach nar. lit. T. Narbutta), Postrzeżenia lekarsko-praktyczne o działaniu wody mineralnéj z opisaniem kilkunastu ważniejszych przykładów uleczenia, a w listach nie jeden może dość żywy obrazek społecznego towarzystwa naszego. Szkoda że bez pochlebstwa!...
Uwagi nad skutecznością wód mineralnych Druskienickich, przez Stanisława Pawłowskiego. Petersburg w Drukarni Karola Kraja 1847; str. 16.
Autor tych w krótkości rzuconych uwag doktor powiatu Dubieńskiego gubernji Wołyńskiéj, znajdując się osobiście w Druskienikach 1843 roku, i doświadczywszy tak na sobie samym, jako też na innych poruczonych swéj opiece chorych, skutecznego działania wody naszéj, a widząc nadużycia zbyt często popełniane, czuł się do powinności wykazania błędów dopuszczanych ze strony samychże chorych, którzyby potém niesprawiedliwie na bezskuteczność wody narzekać mogli. Z tego też względu, chociaż krótkie i nie dosyć dokładne pisemko jego, zasługuje na uwagę. Przy końcu dziełka umieszczone jest krótkie statystyczne wyliczenie leczących się w 1843 roku osób, tudzież zajmujących się zbieraniem składek, i udzielających ofiary na rzecz budującego się w Druskienikach kościoła. Ostatnia ta wiadomość, zapewne z prywatnych i niedokładnie powziętych liczb spisana, może nawet i przez omyłki w druku, mieści w sobie kilka uchybień tak co do samych osób, jako też co do stopniowania ilości darów przyniesionych. Omyłki te wszakże, istotnéj wartości sprawiedliwych i pożytecznych, lubo nie zupełnie nowych uwag autora, bynajmniéj nie ujmują.
Oprócz powyżéj wymienionych pism wyłącznie o Druskienikach wydanych, napotkać można coroczne ogłaszania, wiadomości statystyczne i sprawozdania w krajowych i zagranicznych gazetach lub innych perjodycznych pismach, szkice towarzystwa i zabaw Druskienickich w powieściach lub ulotnych pisemkach i t. p.




O możności i potrzebie wprowadzenia
w użycie kąpieli z wód mineralnych
Druskienickich w porze zimowéj.

Uwagi ogólne.

Nie ulega żadnéj wątpliwości, że kąpiele z ciepłéj zwyczajnéj wody, jako środek lekarski w niektórych zwłaszcza chorobach, zarówno w zimie jak w lecie zbawienne wywierają skutki, a w ogólności nawet częściéj zdarza się zalecać je w zimowéj porze, jako bardziéj sprzyjającéj rozwijaniu się cierpień wskazujących potrzebę zewnętrznego ciepłéj wody użycia. Wiadomo także, iż równie jak szkodliwém się staje najmniejsze zaziębienie po wewnętrzném rozgrzaniu się przez ruch mocniejszy i zmordowanie przyśpieszające czynność organów i ujmujące cieplik wewnętrzny, tak też przeciwnie, wpływ zniżonéj nieco temperatury zewnętrznéj, łagodnie i przyjemnie działając na rozgrzanie powierzchni ciała przez ciepłą wodę, sprawującą jakby lekkie chwilowe zapalenie powierzchowne, bynajmniéj szkodliwym nie bywa. Owszem nawet, stopniowe przyzwyczajenie może nas doprowadzić do bezkarnego wystawiania się na mróz lub zimną wodę po mocném rozgrzaniu się w łaźniach i gorących kąpielach, jak się tu często między pospólstwem zwłaszcza widzieć zdarza, kiedy przeciwnie każde zaziębienie po zmordowaniu się przez mocniejszy ruch i użycie sił fizycznych bezwarunkowie szkodliwém bywa, pomimo najmocniejszy nawet skład ciała i zahartowanie się od dzieciństwa.
Zważając przeto na niezaprzeczoną i codzienném doświadczeniem stwierdzoną nieszkodliwość używania kąpieli w porze zimowéj, tudzież na sposób działania wód mineralnych Druskienickich na organizm ludzki nie tylko fizycznie, lecz chemicznie i dynamicznie czyli żywotnie, mniemałem zawsze, iż użycie tych wód, jeśli nie zarówno korzystném jak w porze letniéj, tedy przynajmniéj nader potrzebnem i użyteczném częstokroć okazać się może w zimie. Już w roku 1841 opierając się na tych zasadach radziłem był wprowadzenie używania kąpieli zimowych w Druskienikach[7], jak się to dzieje za granicą, lubo nie miałem jeszcze praktycznego w téj mierze doświadczenia. Dzisiaj, tém śmieléj zalecać mogę chorym korzystanie z kąpieli wód mineralnych Druskienickich w każdéj porze roku, że wsparty własném dwóletniém doświadczeniem przy łazarecie dla włościan skarbowych przez Izbę Dóbr Państwa w Druskienikach urządzonym, gdzie się kąpiele z wody naszéj używają bez przerwy przez rok cały[8], przekonałem się dostatecznie z licznych szczęśliwych uleczeń, jak silnie i dobroczynnie w niektórych cierpieniach działa woda Druskienicka w miesiącach zimowych zwłaszcza w postaci kąpieli zastosowana.
Nie wszystkie zaiste choroby zarówno skutecznie wodami temi w zimie leczone być mogą; w niektórych nawet korzystniéj będzie niekiedy przeczekać pory cieplejszéj, aniżeli narażać się na zaziębienie w podróży, zwłaszcza gdzie picie wody przy użyciu ruchu i ciepłego wolnego powietrza niezbędnym są warunkiem, a kilkomiesięczna zwłóka niewiele choremu szkody przynieść może. Nie wszystkie też miesiące zarówno leczeniu się takiemu sprzyjają; i tak np. w słotnéj i dżdżystéj porze jesiennéj kąpiele mniéj skuteczne bywają, aniżeli wśród mroźnéj nawet zimy. Ale natomiast miesiące wiosenne, w których jakby odradzające się życie powszechne i siła elektryczna w całém przyrodzeniu rozlana, niewypowiedzianie zbawienny wpływ na chorych wywiera, najprzyjaźniejsze bywają używaniu wód mineralnych. Postrzegałem w ogólności, że w Marcu, Kwietniu i w Maju, a nawet już od połowy Lutego, pomimo wilgoć i chłody wiosenne, działanie zwracającego się ku ziemi słońca i czyste ożywiające powietrze, dopomagają znacznie skuteczności wody, i korzystniejsze są dla chorych aniżeli zbyteczne upały lub nieznośna częstokroć kurzawa wśród lata.
Za granicą w wielu miejscach, a szczególniéj w Anglii, któréj klimat nie może się pochlubić większą od naszego łagodnością, wody mineralne w zimie nierównie częściéj aniżeli w lecie używane bywają. I tak np. w Bath liczą corocznie w przeciągu całéj zimy od Października do Marca 8 lub 10 tysięcy osób do źródeł mineralnych przybyłych. Według przyjętego tam i upowszechnionego zwyczaju, zima uważa się za porę najstosowniejszą do wewnętrznego i zewnętrznego używania wody mineralnéj. Nie wiem czyby się można zgodzić na piérwszeństwo zimy przed latem, i mniemam że ten zwyczaj zaprowadzony tam został przez osoby zdrowe, które i za granicą równie jak u nas, może przez zbytek współczucia i troskliwości o przyjemność dla chorych, rade są zawsze bawić się w najlepsze u wód mineralnych, a dla świetności zabaw i strojów, długie karnawałowe wieczory przy sztucznym ogniu, bez wątpienia najodpowiedniejsze i najkorzystniejsze być mogą. Wszakże, jeśli miewamy obłożnie chorych przybywających do Druskienik w lecie, którzy nie mogąc ani ruchu, ani powietrza świeżego używać, a zatem nie korzystając z ciepłéj pory roku, z najlepszym jednak skutkiem leczą się wodą mineralną, dla czegożby w ciepłéj temperaturze ogrzanego pokoju, działanie jéj równie zbawienném i użyteczném być nie miało. Rzeczywiście, zastanawiając się z uwagą, pomimo niektóre niedogodności, znajdujemy też z drugiéj strony niezaprzeczone korzyści z leczenia się w zimie.




Korzyści wynikające z leczenia się wodą
Druskienicką w porze zimowéj.

Jeżeli nie ulega wątpliwości, że kąpiele z wody zwyczajnéj ciepléj, mianowicie w zimie, rozmiękczając skórę i ułatwiając jéj wyziewy, dla zdrowych nawet osób nader są pożyteczne i zabezpieczają od wielu chorób, na jakie nas naraża zwykle pora zimowa, utrudzając lub wstrzymując wyziewy skórne, jeżeli w cierpieniach reumatycznych, artrytycznych, paralitycznych, w rozmaitych wyrzutach, wysypkach i t. p. zalecają się najczęściéj bez względu na zimę kąpiele ciepłe z dodatkiem stosownie działających lekarstw, o ileż korzystniejsze być muszą w tymże celu użyte wody mineralne, których i temperatura podniesiona, i piérwiastki chemiczne w skład ich wchodzące, stanowiąc jedno z najczynniejszych lekarstw, i owa nakoniec siła żywotna czyli elektrogalwaniczna, wyłącznie tylko naturalnéj wodzie mineralnéj właściwa, wspólnie działając, najskuteczniéj przyczynia się do uleczenia choroby.
Niemało także zależy w wielu przypadkach na przyśpieszeniu potrzebnéj pomocy, przez co nie tylko wcześniéj uwalnia się chory od cierpień, ale się zapobiega rozszerzeniu i zadawnieniu choroby, które późniéj albo utrudnia możność uleczenia, albo ją nawet z czasem zupełnie czyni niepodobną. Ileż to razy chory od początku zimy czekając zbliżenia się pory letniéj, ażeby się udać do Druskienik, leży przez kilka miesięcy wśród okropnych cierpień, żadnym ze zwyczajnych środków nie ustępujących, i niezdolny do zatrudnień swego stanu, zaniedbuje obowiązki, a natomiast przyczynia sobie niepotrzebnych kosztów, których połowa mogłaby wystarczyć do uleczenia poczynającéj się choroby, jeśliby już w zimie korzystał z możności używania kąpieli mineralnych; nakoniec, kiedy się zbliży tak niecierpliwie oczekiwane lato, piérwiastek chorobny zwrócony na wewnętrzne szlachetniejsze organa, może już nie zostawi nadziei pomyślnego uleczenia, lub co się także zdarza, z powodu powiększonych wydatków przy zmniejszonych dochodach wyczerpany zapas pieniężny, nie dozwoli już koniecznych na podróż wydatków. Wiemy wszakże z doświadczenia, że niektóre choroby, a nadewszystko cierpienia paralityczne, poczynające się zatwardzenie wątroby i w. i. im wcześniéj zaczną się leczyć mineralną wodą, tym prędszy i pomyślniejszy obiecują skutek.
Prócz tego zwykle obywatele i gospodarze wiejscy mają w porze zimowéj czas nierównie swobodniejszy od zwykłych zatrudnień swoich aniżeli w porze letniéj, kiedy się już rozpoczną ważniejsze prace ziemianina, stanowiące częstokroć nader ważną przeszkodę w oddaleniu się z domu bez wyraźnéj, niemało znaczącéj straty w zarządach gospodarskich.
Sama nawet zmiana co do sposobu życia i zatrudnień, jaka powszechnie w zimie zachodzi, czyni tę porę roku z niektórych przynajmniéj względów do używania kąpieli mineralnych właściwszą. Urzędnicy, mieszkańcy miasta, a nawet osoby delikatniejsze na wsi, prowadzą życie w téj porze roku po większéj części siedzące, mało używają ruchu, nie wychodzą prawie z ciepłego pokoju, śpią dłużéj aniżeli w lecie, ubierają się ciepléj jakby należało, słowem tak się zachowują, że przy usposobieniu zwłaszcza chorobném, utrudniony krwi obieg, osłabione siły trawienia i wstrzymane wyziewy skórne, przyczyniają się znacznie do rozwinienia albo pogorszenia cierpień hemoroidalnych, wątrobowych, skrofulicznych i t. p. Przeciwnie zaś poświęcając część pory zimowéj użyciu wody mineralnéj i oddając się wyłącznie leczeniu, łatwiéj zachować można przepisy dietetyczne, a tém samém wspomnione wpływy szkodliwe zupełnie się usuną.
Zdarza się często potrzeba dwókrotnego leczenia się wodą mineralną, co nierównie użyteczniéj będzie w jednym roku dopełnić, aniżeli w przeciągu lat dwóch. W tym celu najwłaściwiéj byłoby używać wody mineralne z wiosny jak najwcześniéj w Kwietniu i Maju, a nawet wprzódy jeszcze, potém zaś, po dwóch lub trzech miesiącach wypoczynku w domu, zwłaszcza na wsi przy stosowném zachowaniu się dietetyczném, ponowić leczenie się wodami w miesiącach Lipcu i Sierpniu.
Do korzyści używania wod mineralnych w porze kiedy te mniéj uczęszczane bywają, policzyć winniśmy zupełną swobodę, niehamowaną przeszkodami towarzyskiemi, etykietą wizyt, niewczesnemi zabawami, potrzebą stosowania się i t. p. od jakich się chorzy przy zbytnim natłoku i różnorodném zebraniu w lecie ochronić nie mogą. W mniéj liczném towarzystwie łatwiéj bywa uniknąć zręczności zaszkodzenia sobie przez niewstrzemięźliwość w pokarmach albo innego rodzaju nadużyć, do których wśród zdrowych i bawiących się tylko, lub mniéj o zdrowie troskliwych osób, i prawdziwie chorzy mimowolnie częstokroć wciągani bywają, a które zwykle szkodliwsze bywają, aniżeli samotniejsze, mniéj przyjemne i roztargnione przepędzanie czasu.
Koszta nawet utrzymania się w Druskienikach, znacznie są mniejsze w zimie aniżeli w lecie, kiedy natłok zgromadzenia pomnaża wszelkie potrzeby i ceny podwyższa. Mieszkania zimowe są tanie, wóz drzewa na opał płaci się najdrożéj po złotemu; mięso przedaje się trzy razy na tydzień po 8 lub 7 groszy za funt. Siana i owsa dla koni dostać można zawsze w sąsiednich dworach za cenę niższą znacznie aniżeli w lecie. Słowem co do zaspokojenia potrzeb żadnéj tu niéma obawy, gdyż z powiększoną liczbą ciągłych mieszkańców miasteczka i urządzeniem łazaretu miejscowego, ułatwił się też dowóz potrzebniejszych do utrzymania się produktów; zresztą, z powodu częstych w zimie kommunikacij z Grodnem, pod żadnym względem niedostatek czuć się nie daje, a gospodarskie zapasy właścicieli domów tu mieszkających, w każdym razie ważniejsze tymczasowe potrzeby zaspokoić mogą.
Niemało wprawdzie zachodziło dotąd przeszkód i trudności w używaniu kąpieli Druskienickich zimowych; nie mieliśmy bowiem ani mieszkań celowi temu odpowiednio urządzonych, ani też dostatecznego dostarczenia żywności lub innych do wygód życia nieodbicie potrzebnych przedmiotów. Dziś jednak zapobieżono już ważniejszym niedogodnościom, albo je znacznie zmniejszono. Domy kilku troskliwszych o dobro powszechne obywateli Druskienik, stosownie urządzone i piecami opatrzone, mogą chorym zapewnić przyzwoite i wygodne pomieszczenie; dowóz żywności dostateczny jest na miejscu, a ułatwione częste stosunki z Grodnem, wszelkie inne zaspakajają potrzeby. Nakoniec, lubo sama podróż zimowa i nieodstępnie towarzyszące jéj niedogodności, mogą częstokroć zrażać chorych i przedstawiać im niepodobne prawie do usunienia przeszkody, śmiało upewnić mogę, że usunienie ich mniéj bywa trudném aniżeli się na pozór być zdaje. Kilka dni pogodnych przyjazdowi poświęconych, przy zachowaniu należytéj ostróżności łatwo przebędzie chory, byleby tylko miejsca popasów i noclegów jak najdogodniejsze obierał, zaopatrzywszy się z domu w potrzebne ku temu przedmioty. Zresztą, podróż w mroźnéj nawet porze, ale z uwagą i w wygodnym pojezdzie odbyta, łatwo się zwykle znosi przez chorych, a jeśliby nawet przypadkiem lekkie sprawiła pogorszenie, to będzie chwilowe tylko, i stokrotnie wynagrodzi się korzyścią odniesioną z kąpieli w czasie właściwym wziętych.




Przepisy dla chorych udających się do
Druskienik w porze zimowéj.

Nie od rzeczy tu będzie udzielić niektóre przestrogi osobom nieobeznanym z miejscowością Druskienik, tudzież z potrzebami szczególniéj porze zimowéj wlaściwemi.
Ażeby zapewnić sobie dogodne i odpowiedne potrzebom familijnym pomieszczenie, należałoby wcześnie przysłać kogo dla najęcia, lub też znieść się listownie ze znajomą miejscową osobą, oznaczając dokładnie czas, na który ma być przygotowane. Samo zaś mieszkanie powinno być należycie opatrzone, ciepłe, i zabezpieczone od ciągów; niemniéj też starać się potrzeba o dostateczną wysokość mieszkania, w którém choć jeden pokój ma być obszerny, ażeby w nim chory ruchu mógł używać swobodnie, i w czystém nieściśnioném powietrzu. Do wygod zimowego mieszkania, należy jeszcze osobny, przyległy do sypialnego pokoik, w którymby się wanna umieścić mogła. Chociaż bowiem w Anglii chorzy w zimie nawet po większéj części jeżdżą lub chodzą do publicznych łazienek, w Druskienikach jednak, te w letniéj tylko porze do powszechnego użycia urządzone bywają. Temperatura mieszkań powinna być umiarkowana, i we wszystkich pokojach ile możności jednostajna, wyjąwszy chyba tylko pokoik na kąpiel przeznaczony, który pospolicie nieco chłodniejszy być może, gdyż i para ciepłéj wody ogrzewa znacznie powietrze, i chorzy w ogólności, łatwiéj nierównie znoszą nieco podniesioną temperaturę kąpieli, jakie się w zimie używają, jeśli powietrze w pokoju nie jest zbytecznie ciepłe. Obawa zaziębienia się po wyjściu z wanny jest próżną, chory bowiem natychmiast w ciepłe a lekkie, najlepiéj flanellowe ubranie opatrzony, uda się do łóżka w cieplejszym pokoju, po czém dopiéro w parę godzin użyje nieco ruchu w pokoju. I w tém jednakże ogólnych bezwyjątkowych prawideł ustanawiać nie można; zależą one od rodzaju choroby, od osobistego przyzwyczajenia lub usposobienia chorych, do czego stosując się, lekarz wyższą lub niższą temperaturę mieszkań i kąpieli zaleci.
Dla użycia przyzwoitego ruchu, przejażdżki w otwartém powietrzu zwłaszcza przed obiadem, w dni pogodne i niewietrzne, chociażby mroźne nawet, w ogólności użyteczne i potrzebne bywają. W chorobach reumatycznych i artrytycznych nawet, ostróżne używanie otwartego powietrza, przy należytém ubraniu, podbudzając siły żywotne znacznie się przyczynia do wzmocnienia ciała i lepszego trawienia, bynajmniéj nie szkodząc chorobie, którą piérwiastki wody mineralnéj tém łatwiéj pokonają. Dla tego też dobrze byłoby, ażeby chorzy przez cały ciąg pobytu swego w Druskienikach, jeśli okoliczności na to zezwalają, własne konie utrzymywać mogli. Niekiedy wprawdzie dozwalają się i przechadzki pieszo, te jednak nie wszystkim i nie w każdym razie służą.
Uprzyjemnienie czasu leczenia się w Druskienikach, w porze zimowéj, równie jak w lecie, ważnym jest, lecz oraz trudnym do spełnienia warunkiem. Rozerwanie umysłu przez rozmaite zabawy domowe, muzykę, czytanie książek w przedmiocie lekkim, niezbyt natężającym uwagę, tudzież dobrane towarzystwo z osób sobie przyjaznych, wywiera bez wątpienia wpływy sprzyjające przyśpieszeniu pomyślnych skutków. Gdy jednak Druskieniki niewiele środków ku temu w porze mniéj uczęszczanéj obiecywać mogą, radzilibyśmy chorym, ażeby wyjeżdżając z domu zaopatrzeni byli w przedmioty, w którychby przyjemne zatrudnienie i rozrywkę znajdywali. Dla tego też najlepiéj byłoby, ażeby kilka osób zdrowych z rodziny lub przyjaciół towarzystwo domowe choremu stanowić mogło, lub też jeśliby kilka potrzebujących użycie kąpieli rodzin, za wspólném zniesieniem się jednocześnie do Druskienik przybyło. Dotąd bowiem towarzystwo miejscowe nieliczne jest i rozproszone, chorzy zaś będąc po większéj części uprzedzeni o niemożności utrzymania się w zupełnie opuszczonych przez zimę Druskienikach, nader rzadko przybywają, a jeśli nawet widzą konieczną potrzebę użycia tych kąpieli, mniemają zastępować je w domu sprowadzając sól z wody mineralnéj wywarzoną[9], albo co się także zdarza, wożąc beczkami samą wodę Druskienicką o mil kilka lub kilkanaście, która przez czas dłuższy znaczną część piérwiastków, a zatém i skuteczności swojéj koniecznie utracić musi.
Zbyteczną byłoby rzeczą przypominać chorym o potrzebie zaopatrzenia się w ciepłe, wygodne ubranie, porze roku odpowiedne. To tylko tutaj namienię, że flanella na całe ciało, tudzież jak najcieplejsze opatrzenie nóg samych niezbędnie są potrzebne. Materje napojone gummą elastyczną, jako nieprzenikliwe a lekkie, pod futrem w podróży bardzo są użyteczne. W mieszkaniu zaś przeciwnie, temperatura powietrza, nie zaś okrycie ogrzewać chorego powinna.
Jednę z niedostających jeszcze w Druskienikach lubo ważną dla osób leczących się w zimie potrzebę, któréj zaspokojenie od Zwierzchności zależy, byłaby całoroczna obecność etatowego lekarza i Apteki, co dotąd na letnie tylko miesiące ustanowioném było. Tymczasem jednak, dla usunienia i téj niedogodności, utrzymuje u siebie częściową, to jest w niewielkiéj wprawdzie ilości, lecz prawie kompletną Aptekę, złożoną z lekarstw przez etatowego aptekarza corocznie na potrzeby zimowe naglejsze zostawianych. W razie zaś przypadkowego niedostatku w czémkolwiek, częste stosunki z Grodnem w każdéj chwili łatwo zaradzićby mogły.




Choroby, w jakich woda Druskienicka
z korzyścią używać się może w każdéj
porze roku.

Polskiéj tedy natury ta jest sprawa, y influx niebieski, według postanowienia miłego Boga — woley, iż tu u nas tak żywioły sprawuje, że acz nam nie dała lekarstw zamorskich, iż nasze ciała nie potrzebowały ich, tylko nam dała te które nam potrzebne.
Marcin Urz. str. 13.

Zdaje się iż Opatrzność, zsyłając na nas klęskę w chorobach upowszechnionych bardziéj między nami aniżeli gdzieindziéj, chciała też wynagrodzić ją po części, dając na jéj uleczenie środek najskuteczniejszy w źródłach Druskienickich, które we własnym posiadamy kraju. Długośmy nie mogli czy nie chcieli dostrzedz własnego skarbu, bezużytecznie dotąd płynącego pod naszemi stopami; przejrzeliśmy nakoniec i wierzemy, ale nie zupełnie, bo zbyt mało jeszcze korzystamy z niego. Wiemy że Druskienicka woda istotnie pomaga, lecz mniemamy że tylko w jednéj porze roku, jak gdyby własności jéj nie były samodzielne, nie zawsze jednostajne. Chciejmy się też przekonać z doświadczenia, że chociaż ożywiające powietrze wiosny i początku lata w ogólności niemało sprzyja polepszeniu się stanu zdrowia, nie stanowi wszakże środka głównego w leczeniu saméj choroby, jakim jest woda mineralna, z któréj też i w innych porach roku możemy i powinniśmy niekiedy korzystać. Pozostaje nam tylko badając bliżéj przyrodzenie i własności tak dzielnego środka, zbliżać się do istotnéj prawdy, o ile to naszym udziałem być może. Dwóletnie przekonywanie się o skuteczności wody Druskienickiéj we wszystkich porach roku, przyprowadziło mię do następnych postrzeżeń, które lubo nowością swoją okrzyki niedowiarstwa wywołać mogą; jako wypadek doświadczenia bynajmniéj nie waham się tu objawić, zalecając oraz użycie wody naszéj bez względu na porę roku w chorobach następnych:

1. Skrofuły.

Im bardziéj upowszechnione są u nas cierpienia skrofuliczne, nie tylko pomiędzy dziećmi, ale nawet u osób wyszłych już z lat dziecinnych, tém pożądańszy i użyteczniejszy jest środek tak skuteczny, jaki posiadamy w wodzie mineralnéj Druskienickiéj, z któréj też powinnibyśmy się starać ile możności korzystać.
Rozmaite odmiany i postacie téj choroby secinami uleczanéj corocznie wodą Druskienicką, wsławiły już źródła nasze powszechnie, jako środek jedyny i najskuteczniejszy, a przytém najłagodniejszy i przyjemny dla chorych. Nie tylko bowiem liczne postacie wysypek i liszajów skrofulicznych, jątrzniki, rany fistułowe, gruczoły podskórne, zwrzodowacenie, guzy i stwardniałości w członkach, lub obrzękłości stawów, płynienia z uszu, z nosa, choroby skrofuliczne oczu, rozmaite odchody białe, i wiele innych zjawień tego rodzaju ze skrofułów pochodzących, najpomyślniéj ulecza woda Druskienicka, lecz nawet w chorobach wewnętrznych nader skuteczną się okazuje, jako to: w obrzękłościach lub stwardnieniu gruczołów żołądkowych (Physconia), w kaszlu i w kołtunie skrofulicznym, tudzież we wszystkich innych cierpieniach z usposobieniem ciała skrofuliczném połączonych (diathesis scrofulosa), lub z niego powstających. Nie zawsze wprawdzie w takim razie od jednokrotnego użycia wód zupełnego uleczenia się oczekiwać należy; za ponowioném jednak w porze właściwéj przybyciem do źródeł, niezawodnie chory uzdrowiony lub na drodze uzdrowienia do domu powróci, skoro tylko należycie i odpowiednio radzie lekarza zachowywać się będzie, a stopień choroby sam przez się nie przekroczy granic możności uleczenia. W podobnych zdarzeniach szczególniéj o to się starać należy, ażeby powtórne użycie wody mineralnéj niezbyt oddalone było od piérwszego, i stało się niejako dokonaniem rozpoczętego już, chociażby niewyraźnego działania. Dla tego też w ogólności zalecałbym w cierpieniach skrofulicznych leczenie się jak najwcześniejsze, w samych początkach wiosny, ażeby w tymże jeszcze roku pozostało dosyć czasu do wypoczynku i zachowania się w domu według przepisów lekarza przez parę miesięcy, po czém powtórzone użycie wody w Druskienikach w miesiącu Sierpniu i Wrześniu, najlepiéj zamierzonemu celowi odpowie.
Pomiędzy przykładami chorób skrofulicznych w porze zimowéj uleczonych, niewiele mógłbym wyliczyć, i to tylko w postaci zewnętrznych ran albo wyrzutów natury skrofulicznéj. Niektóre jednak zasługują na uwagę z powodu nadzwyczaj prędkiego i zadziwiającego skutku mineralnéj wody, zwłaszcza w porze wiosennéj. Miałem tu nawet w Listopadzie zeszłego 1847 roku między choremi w łazarecie 18-letniego chłopca okrytego jątrzącemi się liszajami po całéj szyi, twarzy i głowie, tudzież z obrzękłemi albo stwardniałemi gruczołami na plecach i na szyi, który z najwiekszém mojém zadziwieniem już po 28 kąpielach zupełnie uleczony został. Uwolniłem go z łazaretu przed Świętami Bożego Narodzenia do domu, z zaleceniem jednak, ażeby w początkach Lutego powrócił. Dotąd nie widziałem go jeszcze, i słyszałem tylko, że się zajął służbą w zupełném zdrowiu.
Jak dalece niebezpieczném staje się niekiedy zaniedbanie i zadawnienie choroby skrofulicznéj, przekonać nas może następny przykład równie okropnych cierpień, jak też cudownego uleczenia wodą Druskienicką, lubo nie w zimowéj porze.
Eleonora W........ dziewięcio-letnia córka obywateli z Wołynia, wzrostu na swój wiek małego, włosów czarnych, temperamentu krwisto-nerwowego, lecz długiém wyniszczona cierpieniem, od obojga rodziców odziedziczyła cierpienie skrofuliczne. Już w kilka miesięcy po urodzeniu, okazała się obrzękłość gruczołów podszczękowych i innych na całéj prawie szyi, które wkrótce stwardniały i nakoniec przeszły w rany, jakie się też i po innych miejscach znalazły, a mianowicie na stopie lewéj nogi i około kolana. Troskliwi rodzice w ciągu lat 8miu zasięgali rady kilku biegłych lekarzy, którzy też ze swéj strony wszelkich dokładali starań. Jakoż działając już to bezpośrednio na samą chorobę, już w celu złagodzenia ubocznych przechodzących zjawień, wprowadzane były w użycie rozmaite lekarstwa stosownie do okoliczności; wszystkie atoli bez pożądanego skutku. Owszem nawet, cierpienia z mniéj lub więcéj wyraźnemi odmianami pogorszały się tak dalece, że w r. 1840 chora lewą nogą bynajmniéj władać nie mogła, mając ją w kolanie skurczoną, a w stawie stopy głębokiemi okrytą ranami, aż do kości sięgającemi. Nakoniec Dr. Richter, którego staraniom chora powierzoną została, wyczerpawszy bezskutecznie wszelkie środki, jakie w podobnych razach nauka wskazuje, zalecił matce w początkach Czerwca 1841 r. jako już ostateczną ucieczkę, udanie się do źródeł Druskienickich. Tu wezwany do choréj, znalazłem ją w stanie zupełnego prawie kalectwa; oprócz bowiem licznych jątrzników pod szczęką dolną, na twarzy i po całéj szyi, oprócz wysypek, liszajów skrofulicznych i skurczonego kolana, cały staw lewéj nogi w stopie okryły był głębokiemi ranami, z których jeszcze przed wyjazdem z domu i w drodze wyszło kilkanaście kawałków spsutych i spróchniałych kostek, i z których w czasie ich opatrywania w przeciągu piérwszych dni pobytu choréj w Druskienikach, sam jedenaście oddzielonych kawałków dobyłem. W takim stanie rzeczy, jakkolwiek przekonany o silném działaniu wody naszéj na skrofuły, lubo spodziewałem się uleczenia téj choroby, nie śmiałem atoli obiecywać przywrócenia władzy w nodze, tém bardziéj, że od tak dawna trwające już psucie się kostek w stawie, przepowiadało na zawsze bezwładność tego członka, z jaką do Druskienik przybyła, na co też matkę przygotować musiałem.
Z początku, zalecałem wewnętrzne tylko użycie wody, w czasie którego chora, dla ruchu wożoną była na wózeczku, w otwartém powietrzu przy źródłach. Na czwarty dzień zaczęła brać wanny w domu przed południem, z czystéj wody Druskienickiéj na +27°R. do których cztéry razy na tydzień dodawał się w małéj bardzo ilości roztwor Jodyny i Wodojodnika potażu (Rp. Jodii puri 3s Jodureti potassae 3j solve in Aqua ξij. D. Sig. pro balneo). Równie też brała chora codziennie ku wieczorowi błotną mineralną kąpiel na nogi, po któréj opatrywały się równie jak i po wannach przedobiednich maścią jodynową (Rp. Jodii gr. viii Jodur. potassae Зj). Po trzech tygodniach takiego postępowania, kiedy się stan choréj wyraźnie polepszał, zaleciłem podwójne codziennie wanny, ale już bez dodatku Jodyny. Ku końcowi leczenia, gdy rany oczyszczone i wypełnione znacznie się co do objętości zmniejszać zaczęły, wróciłem znowu do pojedyńczych codziennie kąpieli, ażeby zbyteczne ich podbudzanie systematu nerwowego nie osłabiało. Tym sposobem chora w przeciągu całego czasu leczenia, użyła wanien ogólnych 58, nie licząc błotnych kąpieli nóg. Jodyny użyto w ogóle 3vj. Jodnika potażu ξjs. Ilość picia wody stopniowie powiększana według potrzeby, nie przechodziła wszakże 12 uncij dziennie. Ku końcowi zaś, ilość tę stopniowie zmniejszając, przedłużała jeszcze chora wewnętrzne użycie wody w ciągu podróży na powrót, i przez dwa tygodnie w domu.
Symptomatów przypadkowych nie było żadnych. Stan zdrowia ogólny polepszał się widocznie, rany coraz lepsze nabierały wejrzenie, władza w nodze wracała, chora już przy pomocy mogła przechadzać się w pokoju i po dziedzińcu, a niekiedy nawet palcami lewéj nogi dosięgała podłogi. W takim stanie opuszczającéj Druskieniki zalecałem najusilniéj, ażeby następnéj wiosny jak najwcześniéj ponowiła leczenie się mineralną wodą. Wszakże, nad wszelkie spodziewanie stan choréj, po jéj powrocie do domu, olbrzymim polepszał się krokiem. Już we trzy tygodnie mogła przechadzać się bez żadnéj pomocy, a wkrótce późniéj rany zupełnie się pogoiły, i władza członka wróconą została tak dalece, iż w chodzeniu żadnéj prawie pomiędzy jedną a drugą nogą nie widać było różnicy. W Lutym chora czuła się zupełnie zdrową do tego stopnia, że między biorącemi lekcje tańców siostrami, niepoślednią była uczennicą. Uszczęśliwiona matka tak cudowném i zupełném uleczeniem kalekiéj córki, wahała się już z zamiarem powtórnego udania się do Druskienik, tém bardziéj, że odległość miejsca i zatrudnienia gospodarskie niemałą w tém czyniły przeszkodę, gdy na szczęście choréj w początkach Maja znalazła się znowu malutka ranka na stopie lewéj nogi, która przyśpieszyła ponowienie użycia wody mineralnéj nieodbicie potrzebne. Z prawdziwą przyjemnością widziałem wówczas chorą w stanie do niepoznania lepszym, a po cztérech tygodniach zupełnie uzdrowioną. W przeszłym 1847 roku była w Druskienikach w najpożądańszym stanie zdrowia, towarzysząc matce, która młodszego syna do wód mineralnych przywiozła.
Jakkolwiek przykład powyższy dowodzi cudownego niekiedy działania wody Druskienickiéj na cierpienia skrofuliczne, nie powinien wszakże ośmielać nas do zaniedbywania i zadawniania téj strasznéj częstokroć choroby. Z pewnością bowiem liczyć na to nie możemy, ażeby zawsze równie pomyślne okazały się skutki; owszem, powinniśmy usiłować nie tylko rozwiniętą już chorobę co najspieszniéj leczyć, ale nawet samo usposobienie do niéj znosić, i zapobiegać smutnym niekiedy na przyszłość wypadkom.

2. Kołtun.

Cierpienie to równie jak poprzedzające od chorobnego zboczenia systematu lymfatycznego zależąc, i pod rozmaitemi ukrywając się postaciami, niemniéj jak skrofuły najpowszechniejsze u nas, nie tylko między włościanami, lecz i w wyższéj klassie, najwięcéj też nam przedstawiło przykładów pomyślnego uleczenia. W zimowéj porze, pomiędzy leczącemi się w Druskienikach włościanami, najczęściéj nastręczała mi się ta choroba w postaci ran, jątrzników powierzchownych lub głębszych wysypek, niekiedy nawet bardzo zadawnionych i t. p., słowem w postaci rozlicznych przeistoczeń chorobnych zewnętrznych do wysokiego stopnia posuniętych. Wiadomo bowiem, że włościanie u nas aż nadto oswojeni z pospolitém i upowszechnioném wikłaniem się włosów kołtunowém, w pomniejszych wewnętrznych cierpieniach towarzyszących téj chorobie, nie radzi są szukać pomocy lekarskiéj, aż dopiéro, kiedy się rany okażą powierzchowne i dokuczliwe. Ogólnie wszakże postrzegałem, iż po użyciu 40tu lub 60ciu wanien, cierpienia te albo się zupełnie uleczały, albo zaledwo znaczne po sobie zostawiały ślady. Nawet komplikacje skrofuliczne, artrytyczne, lub syfilityczne, nie przeszkadzały bynajmniéj pomyślności leczenia. Tylko w cierpieniach kołtunowych piersi lub trzewa brzuchowe zajmujących, mniéj widoczne dotąd w zimie postrzegałem skutki, zapewne z powodu nieużywania wody wewnętrznie, i dla braku należytego ruchu w zbyt ciasném pomieszkaniu. Mało jednak podobnych było przykładów.
Zkądinąd wiadomo, jak dzielne skutki wywiera woda Druskienicka na choroby kołtunowe, w których już od kilkudziesięciu lat używana, wsławiła się najpiérwéj. Dawniéj wszakże, kiedy się tylko włościanie Druskieniccy zajmowali przygotowywaniem kąpieli, wskazując oraz chorym sposób ich użycia, mniéj zważano na porę przybywania do źródeł, bo nie szukano w nich zabaw i towarzystwa, lecz zdrowie i tylko wygodniejsza w lecie podróż i mieszkania w chatach włościańskich, większą ilość chorych na tę porę roku sprowadzały.
Wówczas, obłóżnie i mocno chore osoby kołtunowe, chociaż zbyt poźno za poradą uleczonych poprzedników przybyły, albo dla samych przeszkód nie mogąc wcześniéj korzystać z kąpieli, albo nakoniec niedostateczną jeszcze ilość ich przed nadejściem pory chłodnéj używszy, zostawały tu niekiedy aż do połowy zimy, i pod przewodnictwem włościan miejscowych lecząc się w ich mieszkaniu, wracały do domu jeśli nie zupełnie uleczone, tedy przynajmniéj ze znaczném polepszeniem. Dla czegożbyśmy i teraz, mając w Druskienikach mieszkania wygodne, pomoc lekarską i apteczne pomocnicze środki, tudzież rozmaite inne dogodności pod każdym względem przewyższające dawniejsze położenie chorych, dla czegożbyśmy mówię, nie mieli korzystać w każdéj porze z tak dobroczynnego lekarstwa?
Jakkolwiek z własnego doświadczenia przekonać się mogłem dotąd o skuteczném działaniu zimowych kąpieli w zewnętrznych tylko postaciach téj choroby, nie wątpię atoli, że i w każdym innym razie niemniéj pomyślnie działać mogą i w zimie, tém bardziéj, że cierpienia kołtunowe zwykle pogorszają się w téj porze, i że potrzebują częstokroć nader wielkiéj ilości kąpieli, tudzież do wysokiego stopnia podniesionéj temperatury wody. Niekiedy nawet działaniu tych kąpieli dopomagać należy, dodając preparata Jodyny lub siarki. Do wody wewnątrz używanéj w celu wzmocnienia skutku rozwalniającego żołądek, dodaje się woda mineralna gorzka Sejdlicka lub Sejdszycka. Najczęściéj wszakże same tylko użycie kąpieli z wody Druskienickiéj, wystarcza do zupełnego uleczenia ran kołtunowych, liszajów lub innych wyrzutów, chociażby zadawnionych i uporczywych. Zdaje się nawet, że zwikłanie włosów nie zawsze koniecznym bywa do pokonania choroby warunkiem. Dwa miałem przykłady w Druskienikach, że chorzy z najwyraźniejszemi symptomatami kołtuna, uleczyli się z nich bez wypocenia materji kołtunowéj we włosach, powikłanie ich sprawującéj. Widziałem nawet kilku włościan po nieostróżnem zdjęciu kołtuna w zimie ranami okrytych, którzy po kilkudziesięciu kąpielach zupełnie się ich pozbyli.
Nakoniec winienem tu jeszcze namienić, że przy leczeniu się od cierpień kołtunowych w zimowéj porze, starać się potrzeba o mieszkania ile być może najcieplejsze, nie wyłączając nawet pokoju, w którym się biorą wanny, a który w innych razach, zwykle nieco chłodniejszy być powinien. Łaźnie także zalecane powszechnie w podobnych cierpieniach przyczyniają się znacznie do pomyślnego skutku wód mineralnych.

3. Zewnętrzne choroby skórne.

Rozmaite wyrzuty chroniczne powierzchowne, nie tylko natury skrofulicznéj, kołtunowéj, artrytycznéj lub t. p., ale i rozmaite inne liszaje lub wysypki zadawnione, i tak niekiedy zawikłane, że niepodobna oznaczyć z pewnością ich właściwego charakteru, leczą się częstokroć nader pomyślnie, trafnie i w porę zastosowanemi kąpielami. Nawet krosta zwyczajna, pomiędzy niższą klassą dość powszechna, właściwa czy też natury skrofulicznéj, a częstokroć nawet syfilitycznéj, chociażby i zadawniona, po kilku już kąpielach ciepłych z wody naszéj znacznie zmniejszać się zaczyna, po trzydziestu zaś lub cztérdziestu najwięcéj, zupełnie się prawie ulecza. W kilku wszakże przypadkach, gdzie się ta choroba przenosić na płuca zaczęła, zmuszony byłem działaniu saméj wody innemi wewnętrznemi lub zewnętrznemi dopomagać środkami. W miesiącach Lutym i Marcu przeszłego 1847 roku miałem tu nawet chorego z głową zupełnie z włosów ogołoconą, i okrytą strupami natury skrofulicznéj (Tinea capitis scrophulosa), któremu gdy kilka piérwszych wanien znaczną już przyniosły ulgę, nie widziałem potrzeby dawania żadnych innych lekarstw, prócz kilkokrotnego tylko użycia maści Jodynowéj, a który jednak po dwóch miesiącach codziennego picia wody mineralnéj przy ciągłém używaniu kąpieli, uleczony został tak dalece, iż wkrótce już włosy porastać mu na głowie zaczęły.
Zdarza się wszakże, iż zadawnione od lat kilkunastu trwające choroby skórne, w skutek zaniedbania za młodu, a potém niewstrzemięźliwości lub rozmaitych nadużyć, zdają się opierać wszelkim środkom, a nawet użyciu wód mineralnych. W takim razie potrzebne jest koniecznie ze strony chorego moc charakteru i wytrwałość, przy nich tylko bowiem pożądanéj pomocy oczekiwać może. W roku 1842 przybył do Druskienik w Maju podobnie chory. Rozmaite zalecane środki lekarskie, między innemi nawet już dwukrotne użycie dekoktu Zittmanna, tudzież dwukrotne udawanie się do wód, naprzód Marjenbadskich za granicą, potém do morskich w Połądze, najmniejszéj ulgi mu nie przyniosły; na odgłos nowo w Druskienikach odkrytych wód mineralnych, przybył i tu jeszcze, oświadczając z góry i stanowczo, że już po raz ostatni słucha głosu zwodniczéj nadziei. Po staranném jak najdokładniejszém badaniu przyczyny i natury cierpienia, to tylko wnosić mogłem, że przy osobistém skrofuliczném, i spadkowém artrytyczném usposobieniu, liszaje nie tylko po całéj powierzchni ciała, lecz nawet na błonach szlamowatych ust, nosa i oczu rozszerzone, przyjąć mogły syfilityczną poniekąd naturę. Mając czas dostateczny do zajęcia się chorym, który zupełną ufność we mnie był położył, naprzód mu zaleciłem wytrwałość w leczeniu się, które może nie rychło pomyślnym uwieńczone zostanie skutkiem, a tymczasem jako przygotowanie do wód mineralnych, trzytygodniowe użycie soków roślinnych i serwatki. 6go Czerwca zaczął pić Druskienicką wodę, zrazu w małéj bardzo ilości, bo zaledwo dwa razy po półszklanki. 9go Czerwca użył piérwszą kąpiel, i brał je regularnie powiększając stopniowie ilość wody wewnętrznie używanéj, aż do 3ch szklanek miernéj wielkości. Po wzięciu 30tu kąpieli, pojechał do domu z wymożoném przeze mnie przyrzeczeniem, że tegoż jeszcze roku do Druskienik powróci. Rzeczywiście też wrócił w Sierpniu, i użył jeszcze 22 kąpieli, jednak równie jak piérwsze bez wyraźnie pożądanego skutku. W Listopadzie liszaje znacznie się już były zmniejszyły i lepszą postać przyjmować zaczęły. Zaleciłem przeto przy zachowaniu scisłéj dyety, użycie 16tu butelek dekoktu Zittmanna, po czém, przygotowany kuracyą majową z soków roślinnych, w połowie Kwietnia chory przyjechał znowu do Druskienik. Wówczas dopiéro działanie wody było najwidoczniejsze. Stopniowie zmniejszały się i znikać zaczęły wyrzuty, a samo już wejrzenie chorego zdrówsze, obiecywało najpomyślniejszy skutek. Jakoż, w Lipcu 1843 roku, na drodze zupełnego uleczenia, opuścił Druskieniki, ciesząc się dotąd najpożądańszem zdrowiem, jakiego już od lat piętnastu nie doznawał.

4. Cierpienia Paralityczne.

Doświadczenie przekonało nas dostatecznie, że paraliż nawet kompletny, zwłaszcza w skutek uderzeń apoplektycznych nagle okazujący się, przy użyciu wody Druskienickiéj łatwo się ulecza. Wszakże, uleczenia takie, tém łatwiéj nastąpić mogą, im śpieszniéj kąpiele wody mineralnéj używać się zaczną. Niezaprzeczone więc dla chorych widziemy ztąd korzyści, ażeby w podobnych cierpieniach, nie tracąc drogiego czasu, udawali się do Druskienik. Częstokroć bowiem, jeden miesiąc opóźnienia, przyczyni chorym cierpień, i przedłuży je na kilka lub kilkanaście miesięcy. W ogólności postrzegałem, że osoby z zupełną nawet bezwładnością członków, jeśli tylko niezwłócznie udały się do Druskienik, w przeciągu krótkiego czasu najpomyślniéj uleczone bywały; przeciwnie zaś ci, którzy wprzódy do innych udając się środków, i kilka miesięcy czasu bezużytecznie strawiwszy, nakoniec już w Druskienikach pomocy szukali, nie rychło ją, lub wcale nie znaleźli.
W paralitycznych cierpieniach bardziéj aniżeli w innych, obojętną jest rzeczą, w jakiéj porze roku mają być użyte kąpiele z wody mineralnéj. Chorym bowiem przy niemożności chodzenia, korzystać z otwartego powietrza niepodobna, i zwykle tak picie wody, jako też kąpiele odbywają się w domu. Podróż nawet zimowa lubo niemniéj uciążliwa jak w lecie, przy należytéj wszakże ostróżności, paralitycznym chorym pod żadnym względem szkodliwą być nie może z powodu saméj nieczułości na wrażenia zewnętrzne, która zawsze prawie cierpieniom tym towarzyszy.

Nie wymieniam tu praktycznych przykładów uleczonych wodą Druskienicką paralitycznych cierpień, odsyłając w téj mierze czytelnika do postrzeżeń umieszczonych w Ondynie druskienickich źródeł, Rok 1845, Zeszyty: IV, VI i VIII, z których się przekonać można, o ile ułatwia leczenie téj choroby przyśpieszone użycie kąpieli mineralnych. Dla tego też powtarzam jeszcze i zalecam szczególniéj paralitycznym chorym, ażeby w każdym razie, bez względu na porę roku, starali się niezwłócznie udawać do Druskienik, nim się jeszcze nie zadawni cierpienie.
5. Reumatyzm.

Skuteczność wody Druskienickiéj w cierpieniach reumatycznych, zwłaszcza zadawnionych i chronicznych, powszechnie jest znaną. Ważniejsze przepisy i sposób zachowania się przy leczeniu reumatyzmu, obszerniéj umieszczone są w Ondynie Druskienickich źródeł, Zeszyt VI. Choroba ta, poczynająca się najczęściéj od gorączki, któréj towarzyszą symptomata gastryczne i inne chorobę ostrą znamionujące, w piérwszym perjodzie swoim, to jest w stanie zapalnym czyli gorączkowym, ciepłemi kąpielami leczoną być nie może. Dla tego też chorzy, nim się do Druskienik udać mają, przeczekać powinni aż reumatyzm przejdzie w chroniczny, to jest bezgorączkowy. Jakkolwiek w téj chorobie, mniejsze lub większe zadawnienie jéj, niewiele utrudza leczenie, są jednak pewne korzyści, wynikające z użycia kąpieli w porze zimowéj. Piérwszą już i niemałą korzyść stanowi prędsze uwolnienie się od cierpień, zamiast kilkomiesięcznéj zwłóki, nim się pory letniéj doczeka. Powtóre, bardziéj zadawnione reumatyzmy, najczęściéj w słotnych porach jesiennych i wiosennych, napastować zwykły. Jeżeli przeto chory, udając się przed wiosną do Druskienik, uprzedzi pogorszenie się choroby w miesiącach wiosennych, tém samém już uwalnia się od cierpień, a silniejsze wówczas działanie wody mineralnéj, znacznie przyśpiesza pomyślne skutki. Potrzecie nakoniec, najważniejsza korzyść, dla któréj powszechnie Anglicy porę zimową za najwłaściwszą do leczenia reumatyzmów u wód mineralnych uznają, jest następna: wiadomo jak szkodliwém w leczeniu podobnych cierpień bywa zaziębienie, pora zaś letnia, pomimo ciepłe powietrze, najczęściéj naraża zaś na ochłodzenie się wstrzymujące wypocenia skórne, czego sami nawet chorzy prawie nie uczują. W lecie bowiem, powszechnie z mniejszą ostróżnością unika się przeciągu chociażby ciepłego powietrza, który zwłaszcza przy częstém w téj porze usposobieniu do potów, niezmiernie leczenie utrudza. Przeciwnie zaś w zimie, nie wychodząc z ciepłego pokoju, stokroć łatwiéj bywa nie narazić się na szkodliwe wpływy powietrza zimnego, które się uczuć natychmiast daje, i którego się z przyzwyczajenia już, w téj porze zwykle wystrzegamy. Sama nawet podróż w zimie, przy należytéj ostróżności, w ciepłém ubraniu i wygodnym pojeździe, nie tyle może uszkodzić chorym, ile częstokroć wśród lata nawet, przechadzka u źródeł nad brzegiem Niemna, zwłaszcza damom lubiącym lekko się ubierać. Dla tego też, lubo niewiele dotąd zdarzało mi się w téj chorobie przykładów praktycznych w Druskienikach w czasie pory zimnéj, uważałbym za rzecz pożyteczną, korzystać z tak dzielnego środka, w każdéj porze zarówno.

6. Artrytyzm.

To samo prawie cośmy o Reumatyzmie powiedzieli, stosuje się do cierpień artrytycznych. Napady téj choroby, równie jak poprzedzającéj, zdarzają się najczęściéj na wiosnę lub w jesieni. Powszechnie też artrytyczni chorzy w czasie mocniéjszych paroxyzmów zmuszeni bywają w łóżku pozostawać; obojętną przeto wówczas jest rzeczą w jakiéj porze kąpiele użyte być mają, jeżeli z wpływów promieni słonecznych i ciepłego otwartego powietrza korzystać nie mogąc, leczą się w mieszkaniu, licząc jedynie tylko, na działanie piérwiastków mineralnych, w wodzie zawartych. Za granicą, a mianowicie w Wiesbaden, w Akwisgranie (Aix la Chapelle), tudzież u wielu źródeł mineralnych w Anglii, najczęściéj chorzy artrytyczni leczący się mineralnemi wodami, porę zimową ku temu obierają, miejsce zaś najliczniejszego zjazdu chorych, staje się oraz miejscem zabaw, które częstokroć i zdrowych przyciągają do siebie. U nas przeciwnie, upowszechniony zwyczaj leczenia się wodami tylko w miesiącach letnich, zrodził uprzedzenie, że pora zimowa nie jest właściwą ku temu, chociaż częstokroć samo przyśpieszenie pomocy, niemałém dla chorych staćby się mogło dobrodziejstwem. Gdy przeto choroba ta, Pańską przez niektórych nazwana (morbus dominorum), rzadko się u nas między klassą niższą natrafiać zdarza, w łazarecie Druskienickim nie miewając w zimie przykładów, mało też postrzeżeń praktycznych o działaniu wody na tę chorobę czynić mogłem. Wszakże, 1843 roku, widziałem chorego w Grodnie, który zrazu sprowadzając wodę Druskienicką na wanny w miesiącu Listopadzie, a potém używając do nich samą tylko sól z wody mineralnéj wywarzaną, znacznéj doświadczył ulgi w cierpieniach artrytycznych, z których następnéj wiosny w Druskienikach się uleczył. W jesieni 1844 roku wróciły wprawdzie lekkie bole w nodze, lecz i te po kilkunastu wannach ustąpiły, i chory dotąd zupełném cieszy się zdrowiem.

7. Choroby Wątrobowe
i Hemorroidaln
e.

W zatwardzeniach, zwłaszcza wątrobowych, najpomyślniéj bywa, jeśli w początkach samych, nim się jeszcze nie zupełnie rozwinie choroba, bieg jéj wstrzymać i pogorszeniu się zapobiedz możemy. Ale najczęściéj te cierpienia zaczynając się zrazu od lekkich, mało znaczących dolegliwości, nie prędzéj zmuszają chorych do szukania pomocy, aż się zadawnią, i bardzo dokuczliwemi się staną. Nawet po innych niekiedy chorobach, zwłaszcza gorączkowych, pozostałe zamulanie trzewów brzuchowych, sprawić może niebezpieczne z czasem zatwardzenie wątroby. W takim razie bez wątpienia, równie jak i w hemorroidalnych cierpieniach, za najprzyzwoitsze do leczenia się mineralnemi wodami, uważać się mogą miesiące letnie, jako sprzyjające używaniu swobodnego ruchu i przyjemnym roztargnieniom umysłu, warunkiem niezbędnie potrzebnym do skuteczniejszego działania wody. Najczęściéj wszakże cierpienia takie wymagają kilkakrotnie ponowionego użycia Druskienickich kąpieli. Pożyteczném przeto byłoby w ogólności, we wszystkich prawie zadawnionych wątrobowych i hemorroidalnych cierpieniach, po kilkotygodniowym pobycie w Druskienikach w porze letniéj, wypocząć w domu przy ścisłém zachowaniu się według przepisów, i ponowić użycie kąpieli w zimie, w następnem zaś lecie uzupełnić leczenie się w Druskienikach. Tém użyteczniejsze będą wówczas karpiele zimowe, że sama przemiana w sposobie życia najwięcéj potrzebną bywa w téj porze roku, kiedy się powszechnie ruchu bardzo mało używa, i że przeciąg czasu pomiędzy jedném a drugiém leczeniem się niezbyt wielki, dopomaga znacznie działaniu wody mineralnéj. Niepodobna byłoby wymienić tu wszystkie odmiany cierpień zależących od chorób wątrobowych i hemorroidalnych. Ogólnie jednak śmiało zalecać możemy wszystkim podobnie cierpiącym, używanie Druskienickich kąpieli w zimie, szczególniéj zaś osobom życie swobodne i niezależne prowadzącym, jak np. gospodarzom wiejskim, którzy w zimowéj porze najmniéj zatrudnieni bywają. Nakoniec życzyćby wypadało, ażeby lekarze, jako największy wpływ na chorych mający, częściéj uwagę zwracali na samoistne, nie zaś od pory roku zależące działanie wód mineralnych.

8. Cierpienia Nerwowe.

Co do przyczyny, rozmaitych połączeń i głównych symptomatów, cierpienia te tak bywają rozliczne, że się pod żadne pewne i ogólne prawidła podciągnąć nie dają. Najwięcéj przeto zależeć będzie od trafnéj porady lekarza, bliżéj z naturą choroby obeznanego, azali kąpiele zimowe użyteczne, lub niepotrzebne być mogą. Do cierpień bowiem nerwowych zaliczamy nie tylko powstające z innych, jak np. hysterycznje lub hipochondryczne, ale nawet ogólne osłabienia systematu nerwowego, połączone lub też towarzyszące innym zadawnionym cierpieniom, jako to: zatkaniom trzewów brzuchowych, rozmaitym chorobom systematu płciowego, usposobieniom albo nawet rozwiniętym już chorobom skrofulicznym, kołtunowym i t. p. W takich razach, jakkolwiek użycie Druskienickiéj wody wskazaném jest niezaprzeczenie, ze względu jednak na rozmaitość leczenia głównych, zasadniczych cierpień, rzeczą miejscowego lekarza będzie oznaczyć, czy kąpiele w porze letniéj, czy też w zimowéj używać się mają. W ogólności, to tylko namienić winniśmy, że w osłabieniu systematu nerwowego sama przemiana miejsca i towarzystwa, usunienie się od zwyczajnych domowych zatrudnień, tudzież większa łatwość zachowania w miejscu obcém dietetycznych przepisów, niemało częstokroć przynosi pożytku. Dodajmy do tego wzmacniającą własność kąpieli mineralnych, odpowiednéj potrzebie temperatury, tudzież użycie pomocniczych lekarskich środków, a korzyść będzie wyraźna. Jeśliby jednak z powodu miejscowych okoliczności czas przybycia do Druskienik wypadał w porze letniéj, radziłbym o ile można przyśpieszyć wyjazd, ażeby korzystać jeszcze z wiosny i początków lata, wówczas bowiem i działanie wody mineralnéj i wpływ pory roku, niezawodnie o wiele przyczynią się do pomyślnego skutku.




Postrzeżenia praktyczne ogólne.

Z tego co się wyżéj o działaniu Druskienickiéj wody mineralnéj powiedziało, możnaby następne ustanowić prawidła.
1. Bezwzględnie na rodzaj choroby, na jéj stopień i zadawnienie, na sprzyjanie pogody, tudzież na rozmaite przypadkowe uboczne okoliczności, mniemałbym że ogólnie za najstosowniejsze do leczenia się woda mineralna miesiące naznaczyćby można wiosenne i letnie, a mianowicie od połowy Kwietnia, lub najdaléj od Maja aż do Września. Tu wszakże niemało zależeć będzie ze strony chorych od pomyślnego trafienia na porę ciepłą i pogodną; w naszym albowiem klimacie, zdarzają się częstokroć wśród Lipca, większe słoty i chłody aniżeli w Maju lub Wrześniu.
2. Miesiące najmniéj przyjazne leczeniu się u źródeł Druskienickich, są w ogólności: Październik, Listopad i Grudzień. I tu jednak szczegółowe wskazanie choroby, mogą i powinny stanowić wyjątek, np. w paraliżu i t. p. cierpieniach wymagających niezwłócznéj pomocy.
3. Cierpienia skrofuliczne ogólne, zwłaszcza u dzieci, najkorzystniéj byłoby następnym leczyć sposobem: Naprzód po sześcio-tygodniowym pobycie w Druskienikach między połową Marca i Czerwcem powrócić do domu, i na wsi w czasie najmocniejszych upałów, używać kąpieli piaskowych i słonecznych, z ostróżnością wszakże, i ściśle trzymając się danych przepisów. Niekiedy też kąpiele zimne rzeczne z pożytkiem zastosowane tu być mogą. Następnie zaś w tymże roku jeszcze, około początku Sierpnia ponowić użycie wody mineralnéj w Druskienikach, chociażby przez czas krótszy. Takim sposobem w ciągu jednego roku dwa kursa leczenia się wodami odbyć można.
4. W wyrzutach zewnętrznych i ranach, skrofulicznych lub kołtunowych, im cierpienie w wyższym jest stopniu i bardziéj zadawnione, tém śpieszniéj należy udać się do kąpieli Druskienickich, które i w zimie równie użyteczne będą.
5. W chorobach wątrobowych i hemorroidalnych kąpiele zimowe, a nawet i picie wody, wskazane są mianowicie osobom, które w zimie po większéj części siedzące życie prowadzą.
6. W cierpieniach paralitycznych, zwłaszcza przy ogólnéj bezwładności, jaka się częstokroć po uderzeniach apoplektycznych nagle okazuje, chorzy niezwłócznie do Druskienik udawać się powinni, bez względu na porę roku zimową lub jesienną nawet. Im prędzéj bowiem użyją się kąpiele, tym pomyślniejszego i rychlejszego skutku spodziewać się można. W paraliżu częściowym jednak wczesna wiosna zdaje się być porą najwłaściwszą do leczenia się mineralnemi wodami.
7. Nakoniec w reumatycznych i artrytycznych zadawnionych cierpieniach, szczególniéj niezbyt odlegle mieszkającym osobom, zimowe leczenie się wodą mineralną nader korzystne być może. O ile jednak dotąd z własnego doświadczenia przekonać się mogłem, początek wiosny za najstosowniejszy ku temu być mniemam.
Oto są ważniejsze zdarzenia, w których dotąd przynajmniéj nim dalsze doświadczenie więcéj nas nauczy, kąpiele Druskienickie w porze zimowéj zalecać możemy. Powtarzam tu jeszcze, iż nie uważam zimy w ogólności za stosowniejszą od lata w leczeniu się mineralnemi wodami. Postrzegałem jednak, iż miesiące poczynającéj się wiosny, a mianowicie Marzec, Kwiecień i Maj, najwięcéj sprzyjają chorym w Druskienikach. Co do pory letniéj lub zimowéj, przyznaję, że są tak z jednéj jak i z drugiéj strony pewne korzyści i niedogodności. Od chorych więc samych zależeć będzie wybór stosowny do okoliczności miejscowych i czasowych, nam zaś o to idzie tylko, ażeby przez niewiadomość lub uprzedzenie, chorzy nie byli pozbawieni korzyści, jakie odnieść mogą z wcześniejszego przybycia do źródeł, a tém samém z rychlejszego i pewniejszego uwolnienia się od cierpień. Co się zaś tycze tutejszéj miejscowości, śmiało upewnić możemy, że obawa o trudność wynalezienia dogodnych zimowych mieszkań w Druskienikach, żywności lub innych potrzeb do wygód życia służących, istném i bezzasadném jest uprzedzeniem. Wszakże nie szkodziłaby ostróżność ze strony chorych, uprzedzenia kilką dniami przyjazd swój przez pismo do kogokolwiek z mieszkańców Druskienik, ażeby pomieszczenie odpowiedne potrzebie i wymaganiom wcześnie przygotowane i należycie ocieplone być mogło.
Nakoniec winienem tu jeszcze usprawiedliwić się z chęci wprowadzenia nowości dla nas przynajmniéj na pozór dziwnéj, ażeby wody mineralne w porze zimowéj nawet używane być mogły z korzyścią; powszechne bowiem jest u nas mniemanie, że się do wód jeździ bardziéj dla tonu albo ustronnych widoków, aniżeli dla zdrowia. Nie przeczę, iż się to częstokroć zdarza, i nie naganiam nawet, boć to nikomu nie szkodzi; radbym jednak przelać wszystkim niedowierzającym własne przekonanie moje, że wody mineralne stanowią same przez się dzielny środek lekarski, nie zależący jedynie od pory roku albo innych okoliczności. Dla tego też naprzód jako chory obowiązany Druskienikom uleczenie się z ciężkiéj choroby, następnie zaś jako lekarz i ciągły mieszkaniec Druskienik, dziewięcioletniém doświadczeniem wsparty, najsumienniéj wszystkim zalecać mogę korzystanie z możności używania tak dzielnego lekarstwa przez rok cały. Tym sposobem Druskienickie wody mogłyby zyskać nierównie obszerniejsze pole działania aniżeli dotąd, a użyteczność ich dla cierpiącéj ludzkości we dwójnasób zostałaby powiększona. Zapewne, że w zimowéj porze środki uprzyjemnienia czasu pobytu chorych nieliczne są w Druskienikach, ale dla zdrowia na cóżbyśmy się zgodzić nie chcieli? Wszakże każde leczenie, jakkolwiek nie bywa przyjemném, stokroć przyjemniejszém jest jednak nad samą chorobę, ponieważ je miła nadzieja odzyskania drogiego zdrowia osładza! Przed kilkunastą laty, kiedyśmy zaledwo jeszcze zaczynali oswajać się z myślą, że i krajowe mineralne wody użyteczne być mogą, kiedyśmy je z niedowierzaniem, i chyba tylko w ostatecznéj potrzebie używali, niewiele tu zaiste bywało przyjemności dla chorych, a na każdym kroku niewygody i niedostatki nawet; pomimo to wszystko jednak, uleczano się często, i dla tego też Druskieniki nie zabawom lecz istotnéj skuteczności wody, winny są dzisiejszy stan swój kwitnący. Z czasem dopiéro znalazły się zabawy zrazu przyzwoite i umiarkowane, a zatém pożyteczne, potém jednak przesadą i zbytkiem niekiedy szkodliwe, spodziewać się można, że i teraz jeśli większa liczba chorych korzystać zechce z kąpieli zimowych, a nadewszystko wiosennych, nie zabraknie też zapewne i przyjemnego towarzystwa, i pożytecznych zabaw.




O piciu wody mineralnéj Druskienickiéj
na wiosnę i w zimie.

Wewnętrzne używanie wody stanowi w ogólności jeden z istotnych warunków leczenia się, silnie dopomagający skuteczności kąpieli. Prawda, iż po większéj części picie wód mineralnych zalecane bywa powszechnie w porze letniéj, a nadewszystko w miesiącach wiosennych; niektóre jednakże, a mianowicie wody solne zimne, wody gorzkie, tudzież alkaliczne solne, w każdéj porze korzystnie używać się mogą, skoro tylko zkądinąd wskazane będą. I tak: woda mineralna Püllnauska, Sejdlicka, Buska, Iwonicka, nawet Marjenbadzka i w. i., zwłaszcza zimnych, zaleca się zwykle bez względu na porę roku.
Piérwiastki wchodzące w skład naszéj wody mineralnéj solnéj, nader zbliżonéj do wyżéj pomienionych, nie sprzeciwiają się bynajmniéj używaniu jéj w zimie lub na wiosnę. W tym celu sprowadzaną bywa Druskienicka woda w jesieni lub w zimie nawet, i używa się częstokroć z najpożądańszym skutkiem, zwłaszcza w cierpieniach wątrobowych lub hemorroidalnych. Szczególniéj zaś uważam za nader użyteczne i zalecam bardzo często picie sprowadzonéj wody w domu, jako wiosenne przygotowanie się przed przyjazdem do Druskienik.
Szkoda, iż dotąd jeszcze niepodobna było zastosować wewnętrznego użycia wody, wespół z kąpielami zimowemi, dla chorych leczących się w Druskienickim łazarecie. Przyczyną tego było, tymczasowe tylko i niezupełne jeszcze urządzenie tegoż łazaretu, w którym zbyt ciasne sale przy natłoku chorych, nie dozwalały im używać ruchu, niezbędnie potrzebnego. Niekiedy wszakże zalecam picie wody w łagodniejsze dni Marca i Kwietnia, mniéj słabym chorym, w otwartém powietrzu przechadzać się mogącym, a w ogólności, nader prędki zawsze i wyraźny postrzegałem skutek.
Wnosząc ze sposobu działania wody mineralnéj na organizm ludzki, tudzież z natury chorób, w jakich się Druskienicka woda najskuteczniejszą okazuje, mniemałbym, iż mając wygodne i obszerne mieszkanie, możnaby ją częstokroć z równą jak w lecie korzyścią, używać do wewnątrz i w mroźnéj nawet porze, w niewielkiéj zapewne ilości, lecz natomiast wzmacniając niekiedy jéj działanie dodaniem innéj wody mineralnéj, np. Sejdlickiéj, Egerskiéj albo Püllnauskiéj stosownie do wskazania i okoliczności.
Lubo dość silne miewamy niekiedy mrozy, ciepło wody mineralnéj w źródle rzadko bywa mniejsze jak +8 lub 7 R. W przyniesionéj do domu wszakże, temperatura jeszcze bardziéj zniżyć się może, i dla tego przed użyciem powinnaby się woda ogrzewać do przyzwoitego stopnia, albo wstawiając szklankę w naczynie ciepłą napełnione wodą, albo też dodaniem nieco gorącego mleka lub nakoniec innéj wody mineralnéj ogrzanéj.
Ruch ciała o ile stan chorego dozwala, nie zbyteczny jednak, przy piciu wody w każdéj porze roku niemniéj jak w lecie jest potrzebny. Wspomnieliśmy już wyżéj, że po większéj części dozwolić się i zalecać nawet mogą przejażdżki, a niekiedy i przechadzki piesze, w dniach pogodnych pory zimowéj. Pomimo to jednak, przy największéj usilności niepodobna jest używać w zimie tyle ruchu w otwartém powietrzu, ile nam lato zręczności ku temu podaje. Dla tego też nadewszystko w zimie starać się potrzeba o mieszkania obszerne i wysokie, gdyż w niém cały czas prawie przebywać potrzeba i ruch częstych przechadzek letnich, zabawami domowemi, albo chodzeniem po pokoju zastępować. Nim nas jednak dalsze doświadczenia lepiéj przekonają o użytku i potrzebie picia wody mineralnéj w zimie, ostrożność nader jest potrzebną, ażeby nadużycie lub złe zachowanie się nie pociągnęło za sobą złych następstw, któreby potém porze roku niewłaściwie przypisać chciano. W wielu zdarzeniach jednak trafnie i w miejscu zastosowane wewnętrzne użycie wody, bez wątpienia dobrze usłuży, i znacznie działaniu kąpieli dopomoże.
Co do wiosennego wszakże leczenia się wodą Druskienicką, oprócz wyżéj wymienionych zdarzeń, wszystkim bez wyjątku chorym, z doświadczenia śmiało zalecać mogę, jak najwcześniejsze przybywanie do źródeł. To bowiem w ogólności postrzegałem, że w samych początkach wiosny, mianowicie w Kwietniu i Maju, skoro tylko pogoda mniéj lub więcéj sprzyja, pomimo zdarzające się chłody wiosenne, działanie wody mineralnéj zdaje się być mocniejszém aniżeli we wszystkich innych porach roku, nie wyłączając nawet lata. Przyjemności zaś i zabaw znajdą chorzy bez wątpienia znacznie więcéj na wiosnę, byleby tylko upowszechnienie wcześniejszego przyjeżdżania, liczniejsze tu sprowadzało towarzystwo.




Kilka uwag o Soli z wody mineralnéj wywarzanéj.

Równie jak inne wody mineralne, tak też i Druskienicka, posiada w sobie znaczną ilość rozmaitych soli. Przez wywarzenie wody, sole jako piérwiastki stałe, pozostają w takimże stosunku między sobą połączone, w jakim się znajdowały w wodzie. Ztąd powzięto myśl używania takiéj soli jako łatwiejszéj do przewożenia, w miejscu saméj wody mineralnéj, rozpuszczając pewną jéj ilość w wodzie rzecznéj albo studziennéj. Nie zaprzeczam zupełnie działania takiéj soli, o ile się w niéj piérwiastki lekarskie znajdują; to wszakże pewna, iż zastąpić wody mineralnéj nie zdoła. Jeślibyśmy bowiem przypuścili nawet, że się przez gotowanie sole jéj nie rozłożą i nie odmienią, toć koniecznie ulotnić się muszą gazy, i zginie owa elektryczno-galwaniczna siła, wiążąca pomiędzy sobą piérwiastki, i ożywiająca wodę mineralną, kiedy przeciwnie sztucznym sposobem otrzymana, stanowi tylko prosty roztwór. Ztémwszystkiém, i sól wywarzona z wody mineralnéj, byleby tylko dokładnie i bez domieszania soli kuchennéj, mogłaby się częstokroć z korzyścią używać, dodając pewną jéj ilość do kąpieli z wody mineralnéj dla wzmocnienia działania, albo też do wody zwyczajnéj, zwłaszcza przedłużając użycie wanien w domu, po powrócie z Druskienik. Zwykle też chorzy, opuszczając źródła zakupują znaczną ilość takiéj soli, mniéj troszcząc się o jéj dobroć i nieskażenie, do czego wysoka cena, prywatnie i nieumiejętnie zajmującego się jéj wyrabianiem stróża łatwo doprowadzić może. Życzyćby przeto wypadało, zapobiegając mogącéj znaleść miejsce zdradzie zaufania publicznego, ażeby Komitet zarządzający Druskienikami zwrócił większą baczność na ten produkt, w niemałéj już ilości rozwożony po kraju, a którego użytek z czasem, jeszcze bardziéj aniżeli dotąd mógłby się wykazać.

∗             ∗

Pochlebiam sobie, iż postrzeżenia umieszczone w niniejszém dziełku, lubo nie dosyć jeszcze dokładne, potrafią zwrócić na siebie uwagę wielu chorych, którzy z nich korzystać nie omieszkają. Nie wątpię także, iż i ta nowość, jak wszystkie inne, znajdą licznych przeciwników. Nie zrażając się tém jednak, ogłaszam przekonanie moje, w nadziei, że prędzéj czy późniéj zjednać potrafi licznych zwolenników, a uprzedzenie dotąd powszechnie trwające, ustąpi istotnéj prawdzie z niemałą dla dobra ogólnego korzyścią. Być może, iż nieco zbyt obszernie, a jednak nie dosyć jasno może, rzecz tę wyłożyłem; wolałem wszakże mniéj unikać powtarzania tychże samych myśli, aniżeli teoretyczném naukowém dowodzeniem stać się niezrozumiałym dla chorych, którym szczególniéj poświęcone jest dziełko; lekarzom bowiem dosyć byłoby wzmianki, ażeby ich pobudzić do głębszego zastanowienia się i badania prawdy, co też spodziewam się, że chętnie uczynić zechcą, i rychło może sprostują i uzupełnią niedostateczność postrzeżeń moich.

Pisałem w Druskienikach
d. 28 Kwietnia 1848 r.
Ksawery Wolfgang.
Koniec.




  1. Nazwanie Dywin’a zdaje się zapowiadać bardzo starą pogańskich jeszcze czasów osadę. Wiemy o znaczeniu wyrazu Diw, z którego nasze dziw pochodzi, a litewskie Dejwas. Nazwanie wioski sięga mythologicznych Rusi czasów i odnosi się pewnie do nazwy bóstwa. O historyi téj osady nic dowiedzieć się nie mogłem.
  2. Zadziwia nas istotnie, ze niezmierne lasy nasze, któreby Litwie sławę Europejską zjednać powinny, tak mało dotąd uwagę uczonych na siebie zwracały. Z tém większą więc przyjemnością wyglądamy wkrótce mającej się na widok publiczny ukazać Historyi lasów litewskich przez Kapitana Dałmatowa, Guberuskiego Leśniczego Grodzieńskiego, który tę trudną pracę z wzorową gorliwością przedsięwziął. Uczony ten mąż wydał już w roku przeszłym obszérną, dokładną i nader zajmującą rosprawę o Żubrach i polowaniu na nie, która lubo u nas jeszcze zbyt mało znana, zjednała autorowi zaszczytne przyznanie medalu przez Towarzystwo Zoologiczne w Londynie. Tak to za morzem nawet prędzéj oceniają zasługi uczonych w naszym kraju, aniżeli my sami dostrzedz je zdołamy!
    Przyp. K. W.
  3. Przeszło łokci 20.
  4. Łokci 6 i 3.
  5. Historyczne, zasłyszane w Druskienikach.
  6. Jak piwo w kadzi, są klassy w narodzie.
    Szum z wierzchu, piwo w środku, a drożdże na spodzie.
  7. O wodach Druskienickich. Wilno, 1841 r. str. 53.
  8. Gdy się już w lecie 1845 roku, na przysłanych przez Grodzieńską Izbę Dóbr Państwa kilkunastu skarbowych włościanach pomyślny okazał skutek Druskienickiéj wody, Prezes rzeczonéj Izby, JW. Kożewnikow przejęty potrzebą użytkowania z tak dobroczynnych darów przyrodzenia na korzyść nieszczęśliwych kmiotków podlegających rozmaitym chronicznym cierpieniom, a zwłaszcza upowszechnionéj u nas klęsce choroby kołtunowéj, przedstawił wyższéj Zwierzchności potrzebę założenia w Druskienikach ciągłego i obszernego łazaretu, dla włościan dóbr Skarbowych pobliższych gubernij, potrzebujących użycia wód mineralnych. Nim zaś w téj mierze rozporządzenie nastąpi, nie chcąc tracić tak oczywistych ztąd korzyści, oczekując wyższego zezwolenia, urządził tymczasowy przez wszystkie pory roku trwający w Druskienikach łazaret, w którym obok wszelkich potrzebnych lekarskich środków, korzystają chorzy z kąpieli wody mineralnéj. Główny lekarz Grodzieńskiéj Izby dóbr Państwa Dr. Kamiński, którego pieczy łazaret poruczony został, uprosił mię jako ciągle mieszkającego w Druskienikach, o bliższy zarząd i opiekę nad choremi. W łazarecie tym znajdywało się, nie licząc pory letniéj, od 1 Października 1846 do 1 Maja 1847 r. chorych w ogóle 141, i w następnym roku od 1 Października 1847 do 1 Marca bieżącego 1848 r. 121 osób, z których większa część leczyła się mineralnemi wodami.
  9. Patrz niżéj Uwagi o soli wywarzanéj z wody mineralnéj.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autorów: Józef Ignacy Kraszewski, Ksawery Wolfgang.