Ostatnia z Aldinich/Część druga

<<< Dane tekstu >>>
Autor George Sand
Tytuł Ostatnia z Aldinich
Data wyd. 1903
Druk Drukarnia A. T. Jezierski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Kazimierz Kaszewski
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cała powieść
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


CZĘŚĆ DRUGA.

— Nie będę wam opowiadał, kochani przyjaciele — mówił dalej pan Lelio — wszystkich kolei, jakiemi z chaty w Chioggi przeszedłem na deski pierwszych teatrów włoskich. Było to dziełem lat kilku, a wziętość moja od pierwszego kroku wzrastała nadzwyczaj szybko. Jeżeli dotąd okoliczności były często nieprzyjazne, łatwy mój charakter potrafił je obrócić na możliwą korzyść i mogę powiedzieć, że moje wielkie powodzenia i moje piękne dni nie kosztowały mnie zbyt drogo.
W dziesięć lat po wyjeździe z Wenecyi byłem w Neapolu i grałem Bornea w teatrze San-Carlo. Król Murat, jego świetny sztab, oraz wszystkie próżne lub przedajne piękności Włoch, wszystko, co najbłyskotliwsze znajdowało się na przedstawieniu.
Nie mogę się pochwalić, ażebym był wówczas światłym patryotą, ale nie podzielałem zapału ówczesnej epoki do panowania francuskiego we Włoszech. Nie zwracałem się też z miłością do przeszłości, jeszcze bardziej poniżającej; karmiłem się pierwszemu żywiołami karbonaryzmu[1], kiełkującemi podówczas, bez kształtu i nazwy, poczynając od Prus aż do Sycylii.
Heroizm mój naiwny był i gorący, jak pierwotnych uczestników religii. We wszystko, co czyniłem, a zwłaszcza w działalność artystyczną, wprowadzałem uczucie szyderczej dumy i niepodległości demokratycznej, którą przejmowałem się codziennie w klubach, którą wypijałem z potajemnych pamletów. „Przyjaciele prawdy”, „Przyjaciele światła”, „Przyjaciele swobód”, oto nazwy, pod któremi gromadziły się sympatye liberalne; nawet w szeregach wojska francuskiego tuż obok starszyzny zdobywczej, mieliśmy stronników, synów waszej wielkiej rewolucyi, którzy w tajnikach duszy przyrzekali sobie zmyć plamę 18 brumaire’a[2].
Lubiłem tę rolę Romea, mogłem w niej bowiem wyrazić uczucia walki wojennej, nienawiści rycerskiej. Gdy słuchacze, w połowie pochodzenia francuskiego, oklaskiwali moje wybuchy dramatyczne, czułem się pomszczony za nasze narodowe poniżenie, gdyż zwycięzcy ci bezwiednie oklaskiwali przekleństwa, rzucane na ich głowy, życzenia i groźby śmierci dla nich, najezdców.
Pewnego wieczoru, śród jednego z mych najlepszych momentów i kiedy sala, zdawało się, że runie pod wybuchami zapału, wzrok mój w loży przedniej, tuż przylegającej do sceny, napotkał postać obojętną, której widok nagle mnie zmroził.
Wy, przyjaciele moi, nie wiecie, jakie to ukryte wpływy rządzą nieraz aktorem, jak wyraz pewnych twarzy zajmuje go i ośmiela lub zniechęca. Co do mnie przynajmniej, nie mogę się opędzić bezpośredniemu oddziaływaniu publiczności, czy to podniecając ją, jeżeli się opiera i porywając ją gniewem, czy też zlewając się z nią w zetknięciu elektrycznem, tak, iż uczuciowość moja wzmaga się w miarę jej odczuwania. Zato pewne spojrzenia, pewne słówka wyrzeczone blizko mnie półgłosem, zmieszały mnie niekiedy tak, że musiałem użyć całego wysiłku woli, ażeby zapanować nad wrażeniem.
Twarz, która mnie w tej chwili uderzyła, piękną była iście idealnie; należała do kobiety niezaprzeczenie najpiękniejszej w całej sali teatru San Carlo, Cała ta sala brzmiała przecież okrzykami zachwytu, tylko ta jedna kobieta, królowa tego wieczoru, zdawała się zimno mnie sądzić i dostrzegać we mnie usterki niewidzialne dla oka pospolitego. Była to Muza teatru, surowa Melpomena we własnej osobie, z tym regularnym owalem, brwią czarną, czołem szerokiem, włosami hebanowemi, wielkiem okiem, błyszczącem ponurym blaskiem w szerokiej oprawie, zimnemi usty, których nieugiętego łuku nigdy nie złagodził uśmiech; wszystko to jednak przy cudownym kwiecie młodości i kształtach bogatych zdrowiem, wdzięcznych giętkością, wytwornych.
— Kto to jest ta piękna brunetka z okiem tak zimnem? — zapytałem w międzyakcie hrabiego Nasi, który mnie wielce polubił i co wieczór przychodził do teatru, aby ze mną porozmawiać.
— Jest to córka albo siostrzenica księżnej Grimani — odparł. — Nie znam jej; albowiem podobno tylko co wyszła z jakiejś pensyi klasztornej, a jej matka, czy ciotka, jest także obcą tej części kraju. Tyle ci tylko mogę powiedzieć, że książę Grimani kocha ją, jak rodzoną córkę, że ją dobrze wyposaży i że to jest jedna z najlepszych partyj we Włoszech, za czem jednak nie idzie, abym ja zamyślał stanąć w szeregu współzawodników.
— Dlaczego? - zapytałem.
— Powiadają bowiem, że jest zuchwała i próżna, charakteru wyniosłego i pyszniąca się swem urodzeniem Taki mam wstręt do tego rodzaju kobiet, że nie patrzę nawet na tę przy spotkaniu. Mówią, że ona będzie królową balów nadchodzącej zimy i że piękność jej cudowną jest. Nie wiem o tem i wiedzieć nie chcę. Nie cierpię także Grimani’ego; jest to istny hidalgo z komedyi; a gdyby nie posiadał ogromnego majątku i młodej małżonki, która ma być przyjemną, nie wiem, kto by się chciał narażać na nudę jego rozmowy lub lodowatą sztywność jego gościnności.
Podczas następnego aktu zaglądałem co chwila do loży przodowej. Nic nie przypisywałem złośliwemu sądowi hrabiego de Nasi, albowiem istotnie ci Grimani nosili się nader wyniośle i nawet na równych sobie spoglądali z piętra.
Przypatrywałem się tej pannie z bezstronnością rzeźbiarza lub malarza; wydała mi się jeszcze piękniejszą, niż za pierwszem wejrzeniem.
Stary Grimani, siedzący z nią na przodzie loży, miał dosyć piękne oblicze, surowe i zimne. Nastroszona tą para przemawiała zrzadka coś do siebie jednozgłoskami, a przy końcu opery zwolna się poruszyła i wyszła, nie czekając baletu.
Nazajutrz zastałem starca i pannę na tem samem miejscu i w tej samej flegmatycznej postawie; nie poruszyli się ani razu, a książę Grimani spał sobie rozkosznie podczas ostatnich aktów.
Przeciwnie, panna zdawała się całą baczność zwracać na widowisko: wielkie jej oczy, niby wzrok rzyłem w urok[3]. Teraz wierzyć przestałem; ale upiora, utkwione były we mnie, a wzrok ten nieruchomy, badawczy i głęboki tak mnie nareszcie zaczął rozdrażniać, żem go starannie unikał. Ale, jakby urzeczony, im bardziej usiłowałem odwracać oczy, tem bardziej zwracały się one w stronę czarodziejki.
W tym tajemniczym magnetyzmie było coś tak dziwnie niepowciągnionego, że mnie dziecinna ogarnęła trwoga i obawiałem się ażali zdołam dokończyć partyi. Nigdy niczego podobnego nie doświadczyłem. Były chwile, w których zdawało mi się, że znam tę twarz marmurową i gotowym się czułem coś do niej przemówić przyjaźnie. Innym razem uczuwałem w tej postaci wroga, swego złego geniusza i kusiło mnie coś; aby się do niej z gwałtownemi odezwać wyrzutami.
Do tego ognia dolała oliwy seconda donna, szepcąc mi pocichu:
— Strzeż się, Lelio, bo możesz dostać gorączki. Jest tu w loży kobieta, która rzuca na ciebie urok.
Przez najdłuższą część swego życia ja wieskłonność do cudowności, którą niełatwo wybić z głowy włoskiej, zwłaszcza dziecięciu ludu, rzuciła mnie w najprzesadniejsze marzenia o magnetyzmie zwierzęcym. Była to epoka, w której piękne te fantazye w najlepsze właśnie rozkwitały na świecie; Hoffmann pisał wtedy swoje „Powieści fantastyczne,” a magnetyzm stanowił tę tajemniczą oś, około której obracały się wszystkie nadzieje illuzyonizmu.
Czy mnie choroba opanowała tak, żem się oprzeć jej nie mógł, czy też napadła mnie w chwili chorobliwego usposobienia, dość, że ogarnęły mnie dreszcze i o mało nie zemdlałem, wstępując na scenę. Nikczemne to przygnębienie ustąpiło miejsca złości i w chwili zbliżenia się do przodowej sceny z Checchiną (tak zwała się seconda donna), wskazując jej mą piękną nieprzyjaciółkę, powiedziałem do towarzyszki tak wszakże, aby publiczność usłyszała te słowa, sparodyowane z jednej z najpiękniejszych naszych tragedyi: Bella e stupida (Piękna a głupia”).
Błysk gniewu wzbił się do czoła panny. Poruszyła się, jak gdyby dla zbudzenia księcia Grimani, śpiącego całą duszą; ale wstrzymała się nagle, jak gdyby zmieniając zamiar, pozostała z oczyma utkwionemi we mnie, lecz na ten raz ż wyrazem zemsty i groźby, jakby te oczy powiedzieć chciały: „Pożałujesz ty tego!”
Gdym wychodził z teatru, podszedł do mnie hrabia Nasi i rzekł:
— Lelio, ty jesteś zakochany w pannie Grimani.
— Czyżem ja oczarowany? — zawołałem — dlaczego nie mogę się odczepić od tego zjawiska?
— I długo się nie odczepisz, biedaku — dorzuciła Checchina tonem półnaiwnym, półżartobliwym. — Ta Grimani, to dyablik. Poczekaj — dodała, biorąc mnie za rękę — ja się znam na gorączce i ręczę... Carpo della Madonna! — zawołała blednąc. — Ty masz straszną gorączkę, biedny mój Lelio!
— Zawsze artysta ma gorączkę, kiedy gra, a śpiewa tak, iż gorączkuje innych — rzekł hrabia. — Pójdź ze mną na wieczerzę, Lelio!
Podziękowałem za zaproszenie; byłem istotnie chorym.
W nocy miałem gorączkę silną, a nazajutrz nie mogłem wstać.
Cecchina usiadła przy mem wezgłowiu i nie odstąpiła odemnie przez czas choroby.
Była to 20-stoletnia kobieta wysoka, silna, piękności nieco męzkiej, lubo biała i blondynka. Siostra moja, to jest pochodząca, jak i ja, z Chioggii. Jak i ja, córka rybaka, długo ćwiczyła swą siłę, wiosłując po falach Adryatyku. Dzika miłość niepodległości sprawiła, że Checchina, ufna w swój piękny głos, wzięła go sobie za środek do pozyskania zawodu wolnego, przy życiu koczowniczem.
Uciekła z domu rodzicielskiego i puściła się w świat pieszo, śpiewając po rynkach miejskich. Przypadkiem zszedłem się z nią w Medyolanie, na dziedzińcu hotelu, gdzie wyśpiewywała podczas gościnnego obiadu. Po akcencie poznałem Chioggiotkę, zapytałem, przypominałem sobie, żem ją widywał dzieckiem, alem się strzegł powiedzieć, że jesteśmy siostrą i bratem, zwłaszcza ze względu na tego Daniela Gemello, który nieco raptownie porzucił kraj skutkiem nieszczęśliwego pojedynku, który jednego biedaka pozbawił życia, a zabójcy zatruł spokój na długo. Ona też we mnie nie poznała tego Daniela.
Pozwólcie mi szybko przejść po tej sprawie i nie budzić gorzkich wspomnień podczas tej cichej biesiady. Dość mi powiedzieć naszemu przyjacielowi, Zorzi, który jest cudzoziemcem[4], że pojedynek na noże trwał jeszcze z całą mocą w Chioggii podczas mojej młodości, a za świadków służyła cała ludność. Pojedynkowano się w biały dzień, na placu publicznym i, jak za czasów rycerstwa, zniewagę ścierano bronią. Smutne powodzenie mojej broni wygnało mnie z kraju; albowiem podesta nieubłaganym był pod tym względem, a prawo surowo ścigało resztki tych starodawnych dzikich obyczajów.
To nam wytłumaczy, dlaczego zawsze ukrywałem dzieje moich lat pierwszych i dlaczego obiegałem po świecie pod imieniem Lelio, tajemnie przesyłając pieniądze mojej rodzinie, pisząc do niej ostrożnie, nie wyjawiając jej nawet, jakie były moje środki utrzymania, z obawy, ażeby ona, pisując do mnie, nie ściągnęła na siebie zbyt otwarcie nieprzyjaźni rodzin Chioggiotyjskich, mniej lub więcej rozdrażnionych przez śmierć mego napastnika.
Ale ponieważ szczątek akcentu weneckiego zdradzał moje pochodzenie, podawałem się za współziomka Palestryny, tak, iż Cecchina nawykła zwać mnie kolejno ziomkiem, kuzynem lub kumem.
Dzięki zachodom moim i poparciu, Checchina szybkie uczyniła postępy, i w okresie mego życia, o którym teraz opowiadam, otrzymała zaszczytne pomieszczenie w towarzystwie operowem San Carlo.
Dziwna to i dobra istota była owa Cecchina; dużo ona zyskała od czasu, gdym ją, że tak powiem, podjął z bruku; ale pozostała w niej i pozostaje dotąd pewna chłopskość, której ona nie pozbywa się nawet w porę na scenie, ale która czyni ją najpierwszą aktorką na świecie w roli Zerliny[5]. Ponieważ wszakże pojętną była i pełną życia, potrafiła wznosić się do względnej wysokości, czego w niej publiczność nie oceniała nawet tak, jak ona zasłużyła. Zdania co do niej były podzielone, a jeden z bywalców teatralnych mawiał, że Cecchina tak blizko zestawia wzniosłość i błazeństwo, iż między obojgiem nie staje już miejsca na dwa potężne ramiona.
Na nieszczęście, Cecchina miała słabość, od której zresztą nie są wolni najwięksi nawet artyści. Lubiła najbardziej role dla siebie nieodpowiednie, a pogardzała temi, w których mogła pofolgować swej werwie, rozwinąć swą szczerość, wrzącą wesołość; gwałtem chciało się jej sprawiać wielkie wrażenia tragiczne. Jako prawdziwa wiochna, zachwycała się bogactwem strojów i wyobrażała sobie, że jest istotnie królową, jak włożyła na głowę dyadem i zarzuciła płaszcz gronostajowy. Wysoka jej kibić dobrze wycięta, postawa silna i niemal marmurowa, czyniły z niej piękną statuę, kiedy trzymała się nieruchomie. Ale przesadny gest co chwila zdradzał młodą przewoźniczkę, a kiedy ja chciałem ją ostrzedz na scenie, aby się miarkowała, mówiłem zcicha:
— Bój się Boga! nie pływaj; nie jesteśmy tu na Adryatyku.
Czy Cecchina była moją kochanką, mało to was, spodziewam się, obchodzi; zapewnić tylko mogę, że nią nie była wówczas, gdy zachorowałem, a troskliwość koło mnie zawdzięczałem jedynie dobremu jej sercu i wiernej wdzięczności. Zawsze była mi przyjaciółką i poświęconą siostrą i nieraz śmiało narażała się na zerwanie z najświetniejszymi kochankami, byle nie opuścić mnie lub zaniedbać, kiedy zdrowie moje lub sprawy wymagały jej gorliwości i pomocy.
Zasiadła więc przy mojem łóżku i nie odeszła, póki nie wyzdrowiałem. Jej nieustanna bytność u mnie sprzeciwiała się nieco hrabiemu de Nasi, który był przecież szczerym moim przyjacielem, ale który sam wyznawał mi tę, jak ją nazywał, swą nędzną słabość.
Kiedym namawiał Cecchinę, aby oszczędzała drażliwość tego kochanego młodzieńca, odparła:
— Dajżeż pokój, czyż nie widzisz, że potrzeba go przyzwyczaić, aby szanował moją niepodległość? Czyż myślisz, że zostawszy jego żoną, zezwolę na porzucenie moich przyjaciół teatralnych i będę troszczyła się o to, co pomyślą o mnie ludzie światowi? Nie wierz temu, Lelio, ja chcę pozostać wolną i słuchać tylko głosu własnego serca.
Ona dobrodusznie wyobrażała sobie, że hrabia się z nią ożeni i pod tym względem w dziwny sposób umiała sobie tworzyć złudzenia co do siły namiętności, jakie budziła: nic nie mogło się równać z jej wiarą w jakąś obietnicę, chyba ta beztroskliwa filozofia i heroiczna rezygnacja, jaką okazywała wobec zawodu.
Cierpiałem bardzo, choroba groziła czemś poważniejszem. Leczenie było mozolne, więc tez i reszta sezonu dla mnie przepadła. Skorom tylko podzdrowiał, udałem się na wypoczynek, oraz dla oddychania łagodnem powietrzem u podnóża Apenin, około Cafaggiolo, zamieszkawszy w willi, którą posiadał hrabia o milę od Florencyi. Przyrzekł mi tam przybyć z Cecchiną zaraz, jak tylko skończą się przedstawienia obowiązujące ją w teatrze neapolitańskim.
Kilka dni pobytu w tej uroczej samotności tak mnie postawiło na nogi, że próbowałem już to konno, już pieszo odbywać długie spacery po ciasnych wąwozach i malowniczych polankach, tworzących jakby podstawę dla imponujących mas Apeninu.
Pewnego dnia, nie spostrzegłszy tego nawet, znalazłem się na drodze ku Florencyi. Niby wstęga, olśniewająco biała, przecinała ona zielone płaszczyzny, lekko falujące, a przeplatane pięknemi ogrodami, gęstemi parkami, wśród których wznosiły się wykwintne wille.
Chcąc się rozpoznać, przystanąłem obok drzwi jednego z tych pięknych pomieszczeń. Drzwi te były otwarte i ukazywały aleje starych drzew tajemniczo pozaczepianych z sobą gałęźmi. Pod tem ciemnem sklepieniem wolno przechadzała się kobieta o tak wysmukłej kibici i szlachetnej postawie, że, jak mogłem najdłużej, ciągnąłem za nią wzrokiem. Kiedy odchodziła, nie myśląc się odwrócić, przyszła mi nieprzezwyciężona chętka zajrzenia jej w oczy, bez względu na nieprzyzwoitość, a może i nieprzyjemność.
— Kto tam wie — pomyślałem sobie — wszędzie w naszym uroczym kraju znaleźć można kobiety tak pobłażliwe!
Mówiłem sobie przytem, że fizyonomia moja zbyt jest znaną, aby mnie wzięto za złodzieja. Liczyłem też na tę ciekawość, z jaką ludzie lubią zblizka oglądać postać artysty nieco wziętego, oraz jego obejście się.
Zapędziłem się więc w ciemną aleję i idąc wielkiemi krokami, już miałem dosięgnąć do przechadzającej się mieszkanki, kiedym spostrzegł idącego na jej spotkanie przystojnego młodzieńca, o twarzy mdłej, ubranego według ostatniej mody, który ujrzał mnie wprzód, nim zdołałem umknąć w gęstwinę. Byłem o trzy kroki od dostojnej pary. Młodzieniec zatrzymał się przed damą, podał jej ramię i odezwał się, patrząc na mnie wzrokiem tyle zdziwionym, ile przystało na człowieka doskonale ujętego w obrożę krawatu i obyczaju.
— Kochana kuzynko, co to za człowiek idzie za tobą?
Dama obejrzała się, a mnie na jej widok tak coś ścisnęło, że omal nie wróciła mi cała choroba. Serce zadrgało we mnie bólem nerwowym, bo poznałem tę młodą osobę, która tak dziwnie spoglądała na mnie ze swej loży przodowej, podczas gdy mnie choroba pochwyciła w Neapolu.
Twarz jej zlekka się zarumieniła, potem nieco zbladła. Ale ani ruchem, ani żadnem słowem nie wyraziła zdziwienia lub gniewu. Zmierzyła mnie tylko od stóp do głowy z pogardliwym spokojem i z niepojętą pewnością siebie odparła:
— Nie znam go.
Osobliwe to zapewnienie ubodło mą ciekawość. Widziałem w tej młodej pannie dumę tak szczególną i udawanie tak skończone, że mi natychmiast przyszła chęć zrobić jakąś awanturę. My, cyganie artyści, niebardzo pozwalamy imponować sobie zwyczajom światowym i prawidłom konwenansu; nie straszy nas odepchnięcie od tych prywatnych teatrów, na których świat z kolei pozuje przed nami i gdzie my uczuwamy dopiero wyższość artysty, albowiem tam nikt oddać nam nie może tych żywych wzruszeń, jakie my dajemy. Salony nudzą nas i mrożą wzamian za życie i ciepło, jakie my do nich wnosić umiemy.
Śmiało więc przystąpiłem do młodej pary i podałem się za nastrajacza fortepianów, po którego do Florencyi posłano z jakiegoś domu wiejskiego. I wymieniłem nazwę willi.
— To nie tu. Można odejść — sucho odrzekła signora.
Ale, jak przystało na prawdziwego narzeczonego, kuzynek przyszedł mi w pomoc.
— Kochana kuzynko — powiedział — fortepian twój jest zupełnie rozstrojony; gdyby pan mógł mu poświęcić godzinkę, tobyśmy dziś wieczorem mogli się zabawić muzyką. Proszę cię! Czy pozwolisz?
Młoda Grimani miała zły uśmiech na ustach odpowiadając:
— Jak ci się podoba, kochany kuzynie.
Kim ona chce się zabawić: mną czy nim? — pomyślałem. Może oboma.
Skłoniłem się lekko na znak zgody.
Wtedy kuzyn grzecznie ukazał mi drzwi szklanne w końcu jednej z alei, która zniżając się w kształt altany, zasłaniała fasadę willi.
— Widzi pan — rzekł; w głębi wielkiego salonu towarzyskiego zobaczy pan przejście do salonu przeznaczonego do zajęć, i tam stoi fortepian. Po powrocie ztamtąd będę miał zaszczyt zobaczyć się z panem.
A zwracając się do kuzynki:
— Czy chcesz — zapytał — pójść aż nad staw?
Znowu uśmiechnęła się nieznacznie, ale z wewnętrzną radością, iż mi dokuczyła. A kiedym ją udał się we wskazanym kierunku, ona poszła w inną stronę, wsparta na ramieniu dostojnego kuzynka.
Nie jest rzeczą zbyt trudną prawie nastroić fortepian, a chociaż tego nie próbowałem nigdy, wywiązałem się z zadania dość dobrze; tylko poświęciłem temu daleko więcej czasu, niżby potrzebowała ręka wprawna, z niecierpliwością wszakże spoglądałem na słońce chylące się ku wierzchołkom drzew, gdyż nie miałem innego pozoru do zobaczenia raz jeszcze mojej osobliwej heroiny, jak prosić ją, aby spróbowała fortepianu, czy nastrojony.
Spieszyłem się więc dość niezgrabnie, gdy pośród brzęku, którym się ogłuszałem, podniosłem głowę i spostrzegłem przed sobą signorę w połowie zwróconą ku kominkowi, ale spozierającą na mnie przez źwierciadło ze złośliwą uwagą. Spotkać się z jej ukośnem wejrzeniem i uniknąć go, było rzeczą sekundy. Kończyłem zajęcie swe z zupełną zimną krwią, przygotowany z kolei badać nieprzyjaciela i spotkać się z nim oko w oko.
Panna Grimani (ciągle ją tak nazywałem, nie znając innego jej miana) udawała, że bardzo starannie układa kwiaty w wazonach nad kominkiem; potem poruszyła fotelem, postawiła go tam, zkąd wzięła, upuściła wachlarz, podniosła go z ogromnym szelestem sukni, otworzyła okno, które zaraz zamknęła, umyślnie przewróciła taboret na swą ładną nóżkę, ażeby wydać lekki okrzyk boleści. Byłem tak głupi, żem upuścił klucz na metalowe struny instrumentu, które żałośnie zabrzmiały. Signora drgnęła, wzruszyła ramionami, i nagle odzyskując zimną krew, jakbyśmy między sobą odgrywali scenę parodyi, spojrzała na mnie bystro, z zapytaniem:
— Cosa, signore?
— Zdaje mi się, że wasza wielmożność coś do mnie mówiła? — odparłem z takim samym spokojem, i wróciłem do zajęcia.
Ona stała na środku pokoju, niby skamieniała wobec takiego zuchwalstwa, albo jakby niepewna tożsamości osoby, którą we mnie zdawało jej się poznawać.
Nareszcie zniecierpliwiła się i niemal grubiańsko zapytała mnie, czy prędko skończę.
— O! nie prędko, signora; bo oto jedna struna pękła — odparłem.
I jednocześnie silnie zakręciłem strunę na kołku, tak, ażeby ją zerwać.
— Mnie się zdaje — rzekła — iż ten fortepian bardzo pana trudzi.
— Bardzo — odparłem — wszystkie struny pękają.
I zerwałem drugą.
— To jakby naumyślnie — zawołała.
— Istotnie — odrzekłem znów — naumyślnie.
W tej chwili wszedł kuzyn, a ja na jego powitanie zerwałem trzecią strunę. Była to jedna z ostatnich basowych, huknęła też straszliwie.
Nieprzygotowany na to kuzynek, cofnął się krokiem wstecz, a signora wybuchnęła śmiechem. Śmiech ten wydał mi się dziwnym. Nie odpowiadał on ani jej twarzy, ani powierzchowności; miał w sobie coś cierpkiego i wymuszonego, co zraziło kuzynka tak, że aż mi się go żal zrobiło.
— Obawiam się — powiedziała signora, gdy koniec tego nerwowego wybuchu pozwolił jej przemówić — iż tego wieczoru do naszej muzyki nie przyjdzie. Ten biedny, stary klawicymbał jest zaczarowany; wszystkie w nim struny pękają. Jest to zjawisko nadprzyrodzone, zapewniam cię, Hektorze; dość na nie spojrzeć, aby się załamały i pękły ze strasznym łoskotem.
Potem zaczęła się znowu śmiać wybuchowo, ale tak, że twarz jej zgoła rozweselenia tego nie odczuwała. Kuzyn śmiał się także przez posłuszeństwo, ale nagle przerwała signora:
— Nie śmiejże się, mój kuzynku, wszak nie masz do tego najmniejszej chęci.
Wydawało mi się, że ten kuzyn bardzo nawykł do jej szyderstw i udręczeń. Ale uraziło go to, iż rzecz odbyła się wobec mnie, gdyż odparł topem zagniewanym:
— A czemuż to, kuzynko, nie miałbym mieć chęci śmiać się tak dobrze, jak ty?
— Ponieważ powiadam ci, że tak jest, jak mówię. Ale, powiedz mi też, Hektorze, — dodała, nie troszcząc się o zbyt nagłe przejście z przedmiotu na przedmiot — czy bywałeś tego roku w teatrze San-Carlo?
— Nie, kuzynko.
— To tedy nie słyszałeś sławnego Lelio?
Ostatnie słowa wypowiedziała z emfazą; ale nie była tak bezwstydną, aby zaraz potem spojrzeć na mnie, tak, iż miałem czas powściągnąć drgnienie sprawione przez ten pocisk, rzucony mi prosto w twarz.
— Anim go słyszał, ani widział — odrzekł naiwny kuzyn — ale dużo mi o nim mówiono, wielki to podobno artysta.
— Bardzo wielki — powiedziała signora — wyższy od ciebie o głowę. O! tak, będzie wzrostu pańskiego. Czy pan go zna? — zapytała, zwracając się do mnie.
— Znam go doskonale, signora — odparłem tonem szorstkim; — bardzo to piękny mężczyzna, bardzo wielki aktor, doskonały śpiewak, bardzo dowcipny człowiek, awanturnik śmiały i zręczny, a przytem sławnie się pojedynkuje, co rzeczy nie psuje.
Signora spojrzała na kuzyna, później na mnie z miną niedbałą, jakby chciała powiedzieć:
— Co mnie to obchodzi.
Potem znowu wszczęła śmiech niepowstrzymany, który nie miał nic naturalnego i nie udzielił się ani kuzynowi, ani mnie.
Ja wziąłem się znów do strojenia, a p. Hektor dreptał niecierpliwie i skrzypiał butami po podłodze, jak ktoś bardzo niezadowolony z rozmowy zawiązującej się tak poufale między takim robotnikiem, za jakiego miał mnie, a jego urodzoną narzeczoną.
— Ależ! mój kuzynie, nie wierz temu, co ten pan mówi o Lelio — naraz podjęła signora, przerywając swój śmiech konwulsyjny. — Nie zaprzeczam wielkiej piękności temu artyście, bom na niego nigdy nie patrzyła; a wreszcie, pod szminką, przy włosach i wąsach przyprawnych, każdy, aktor wydawać się może pięknym i młodym, ale przeczę, iżby doskonałym był śpiewakiem i dobrym aktorem. Śpiewa fałszywie, a gra niegodziwie. Deklamacya jego jest przesadna, ruch pospolity, wyraz twarzy nastroszony. Kiedy płacze, krzywi się; grożąc, ryczy; kiedy ma być wspaniałym, nudny jest; a w swych najlepszych chwilach, czyli, kiedy stoi i nic nie mówi, można do niego zastosować zwrotkę pieśni:
— Brutto è quanto stupido, (tyle brzydki, ile głupi). Żałuję, że nie jestem zdania tego pana, ale moje jest zdaniem całej publiczności. Nie moja wina, iż Lelio nie miał najmniejszego powodzenia w San-Carlo, i nie radzę ci, kuzynie, jeździć aż do Neapolu, aby go usłyszeć.
Otrzymawszy tak dotkliwą, nauczkę, omało żem nie stracił głowy i nie szukał zaczepki z kuzynem, by ukarać signorę; ale poczciwy chłopiec nie dał mi na to czasu.
— Otoż to są kobiety! — zawołał — a raczej ich niepojęte kaprysy, kuzynko! Nie więcej jak trzy dni, mówiłaś mi, że Lelio jest najpiękniejszym aktorem, śpiewakiem nie do porównania z innymi w całych Włoszech dzisiaj. Jutro zapewne, powiesz mi znowu co innego, co nie przeszkadza, że pojutrze...
— Jutro, pojutrze i po wszystkie dni życia mojego, kochany kuzynie — żywo przerwała signora — mówić będę, że ty jesteś postrzelonym, a Lelio głupcem.
— Winszuję, kuzynko — odparł Hektor półgłosem, podając jej ramię do wyjścia z salonu — postrzelonym jest, kto ciebie kocha; głupcem, kto ci się nie podoba.
— Nim wasze miłoście odejdą — odezwałem się się wtedy, nie zdradzając najmniejszego wzruszenia — pozwolę sobie oznajmić, że fortepian ten jest w stanie tak złym, iż dziś go nastroić należycie nie mogę. Muszę odejść, lecz jeśli wasze miłoście życzą sobie, powrócę jutro.
— Rozumie się, panie — odparł kuzyn z protekcyonalną grzecznością i w połowie zwracając się się do mnie; — zobowiąże nas pan, powracając jutro.
Grimani, zatrzymując go ruchem nagłym i silnym, zmusiła do zupełnego odwrócenia się, stanęła nieruchomo, wsparta na jego ramieniu, a mierząc mnie wzrokiem wyzywającym:
— Pan przybędzie jutro? — zapytała, widząc, że zamykam fortepian i biorę kapelusz.
— Niechybnie. — odparłem, kłaniając się do samej ziemi.
Trzymała wciąż na jednem miejscu kuzyna nieruchomego przy wejściu do sali, tak długo, aż ja, zmuszony, przedefilować przed nimi dla wyjścia, pokłoniłem się im znowu, spozierając na ten raz na mą przeciwniczkę z mocą godną wszczętej walki. Iskra odwagi błysła z jej oczu. Czytałem w nich jasno, że zuchwałość moja nie niepodoba się jej, i że szranki nie będą przedemną zamknięte.
Byłem też na mym posterunku nazajutrz przed południem, i heroinę zastałem na swojem. Siedziała przy fortepianie, bijąc w klawisze nieme lub głośne z dziwną obojętnością, jak gdyby chciała mi dowieść tą djabelską symfonią całej wzgardy swej i nienawiści do muzyki.
Wszedłem spokojnie i pokłoniłem się jej z takiem uszanowaniem, jak gdybym był istotnie nastrajaczem fortepianów. Trywialnie położyłem kapelusz na krześle, ociężale zdjąłem rękawiczki, naśladując niezdarność człowieka nieprzyzwyczajonego do ich noszenia. Wyciągnąłem z kieszeni skrzyneczkę sosnową, i zacząłem wyciągać z niej struny na długość fortepianu, wszystko poważnie i z prostotą.
Signora wciąż nielitościwie biła w fortepian, który zaczął już wydawać dźwięki, zdolne odstraszyć najtwardszych barbarzyńców. Spostrzegłem wtedy że ona umyślnie coraz bardziej kołatała po nim ażeby mi dać więcej do roboty, a w tej pozie zauważyłem więcej zalotności niż złości; wydawała się bowiem wcale usposobioną do pozostawania w mem towarzystwie. Wtedy powiedziałem do niej bardzo poważnie:
— Czy wasza miłość uważa, iż fortepian teraz jest strojniejszy?
— Strój jego dosyć mnie zadowala — odparła, przycinając usta, aby nie parsknąć śmiechem — a dźwięki, jakie wydaje, są nadzwyczaj przyjemne.
— Piękny to instrument — podjąłem.
— I w bardzo dobrym stanie — dodała.
— Wasza miłość bardzo biegłą jest w sztuce fortepianowej?
— Jak pan widzisz.
— Oto śliczny walc i bardzo dobrze wykonany.
— Nieprawdaż? Któżby dobrze nie zagrał na instrumencie tak wybornie nastrojonym? Pan lubisz muzykę?
— Mało, signora; ale wasza idzie mi wprost do duszy.
— Więc będę grała dalej.
I z dzikim uśmiechem jęła grzmocić aryę di bravura, którą słyszała, gdym ją śpiewał na scenie z największem powodzeniem.
— Kuzyn waszej miłości ma się dobrze? — zapytałem, gdy skończyła.
— Jest na polowaniu.
— Pani lubi zwierzynę?
— Niezmiernie. A pan?
— Szczerze i głęboko.
— A co pan lubi bardziej: zwierzynę, czy muzykę?
— Muzykę wolę przy stole, lecz w tej chwili wolałbym zwierzynę.
Wstała i zadzwoniła. W mgnieniu oka ukazał się lokaj, niby automat poruszony sprężyną.
— Przynieś tu pasztet ze zwierzyny, który dziś rano widziałam w kredensie rzekła signora.
I we dwie minuty potem znowu ukazał się lokaj z kolosalnym pasztetem, który na znak pani położył majestatycznie na fortepianie.
Ogromna taca, okryta srebrem stołowem i wszystkiemu przyrządami potrzebnemi do spożywania darów natury przez istoty ucywilizowane, zaległa na drugim końcu fortepianu, a signora ręką silną i lekką złamała szaniec z apetycznego ciasta 1 zrobiła szeroki wyłom w fortecy.
— Oto zdobycz, w której nie będą mieli udziału nasi panowie Francuzi — powiedziała, zabierając kuropatwę, którą położyła na talerzu japońskim.
I poszła ją zajadać w drugim końcu pokoju, usiadłszy na poduszce aksamitnej ze złotemi żołędziami.
Patrzyłem na nią z podziwieniem, nie wiedząc, czy oszalała, czy też chce mnie mistyfikować.
— Pan nie jesz? — zapytała, nie ruszając się z miejsca.
— Wasza miłość nie pozwoliła — odparłem.
— Och! proszę się nie krępować — odrzekła, prując dalej chciwie kuropatwę.
Pasztet ten wyglądał tak znakomicie i tak nęcąco pachniał, że poszedłem za filozoficzną radą rozumu pozytywnego. Przyciągnąłem drugą kuropatwę na drugi talerz japoński, postawiłem na klawiaturze i zacząłem z kolei pożerać z równą gorliwością, jak signora.
Jeżeli to nie jest zamek księżniczki zaczarowanej — myślałem sobie — i jeżeli ta złośliwa czarodziejka nie jest jedyną tu istotą żyjącą, to oczywiście musi się tu ukazać jaki ojciec, stryj, ciotka, czy ktobądź, uchodzący w oczach ludzi sprawiedliwych za ochronę tej szalonej głowy. W razie podobnego zjawiska, chciałbym wiedzieć, jak ono uważać będzie ten dziwny sposób śniadania na fortepianie sam-na-sam z panną domową. Mniejsza wreszcie o to; zobaczę, dokąd mnie doprowadzi ta awantura. A jeżeli pod tem wszystkiem kryje się nienawiść kobieca, o! to ja sobie ją powetuję, choćbym miał czekać dziesięć lat.
Jednocześnie poprzez pulpit fortepianowy spoglądałem na mą piękną gosposię, która zajadała z apetytem nadprzyrodzonym, nie mając snadź wcale tej głupiej manii panienek jedzenia w sekrecie, a przy stole ściskania ust z miną sentymentalną, jak gdyby one były istotami wyższemi od nas. Lord Byron jeszcze był wówczas nie wprowadził mody, polegającej na braku apetytu u płci pięknej, tak, że moja fantastyczna signora pozwalała sobie wszystkiemi ząbkami, a po pewnej chwili powróciła do mnie, ażeby z wyłamanego pasztetu wydobyć kawał combru zajęczego i skrzydło od bażanta.
Patrzyła na mnie, nie śmiejąc się i rzekła tonem poważnym:
— Ten wschodni wiatr przyprawia o głód.
— Mnie się zdaje, że wasza wielmożność może się chlubić dobrym żołądkiem.
— Gdyby kto nie miał dobrego żołądka w piętnastu latach — odparła — musiałby go się wyrzec raz na zawsze.
— Piętnaście lat! — zawołałem, spozierając na nią uważnie i puszczając widelec.
— Mam piętnaście lat i dwa miesiące — odrzekła, wracając na sofę z talerzem powtórnie napełnionym — moja matka niema jeszcze trzydziestu dwóch i wyszła zamąż w przeszłym roku. Czy to nie osobliwe, powiedz pan, ażeby matka wychodziła zamąż przed córką? Prawda i to, gdyby moja kochana mateczka chciała czekać na moje zamążpójście, czekałaby długo. Bo któżby chciał ożenić się z osobą, podobnie piękną, ale głupią nad wszelki wyraz.
Była taka dobroduszna wesołość w tym poważnym tonie, jakim mnie dogryzała; taki to był rozkoszny dyablik z tej dziewczyny o czarnych oczach i włosach długich, we zwojach spadających na alabastrową szyję, siedzącej na swej poduszce z naiwnością tak wdzięczną, a jednak skromną, że wszelka moja niechęć i złe zamiary ustały. Postanowiłem sobie wypić cały flakon wina, ażeby uśpić wszelkie skrupuły.
Wypiwszy, odstawiłem flakon z talerzem, i łokciem wspierając się o fortepian, spoglądałem na nią z tego punktu. Ta cyfra lat piętnastu wszystko pomieszała mi w głowie. Kiedym miał wydać sąd o kim, a zwłaszcza z płci niewieściej, zawsze starałem się dowiedzieć o wieku w sposób najdowodniejszy. Zręczność w kobiecie wzrasta tak szybko, że pół roku więcej, albo pół roku mniej sprawia, że przebiegłość uchodzi za szczerotę i naodwrót. Dotąd wyobrażałem sobie, że panna Grimani ma lat około dwudziestu, gdyż była tak dorodna, silna, pełna, a w oczach, w postawie i ruchach miała tyle pewności siebie, że każdy za pierwszem spojrzeniem popełniał ten sam anachronizm, co i ja.
Lecz przypatrując się bliżej, poznałem mój błąd. Ramiona jej były szerokie i silne, ale pierś mało rozwinięta. Jeżeli w figurze ukazywała się już kobieta, miała zato pewne minki i wyrażenia zatrącające dzieckiem. Choćby naprzykład ten apetyt, ten brak zupełny kokieteryi, ta zuchwała niewłaściwość pozostawania sam-na-sam ze mną, wszystko to świadczyło w mych oczach, że nie mam do czynienia, jak poprzednio myślałem, z kobietą pyszną i ciętą, lecz z figlarną pensyonarką i ze zgrozą odepchnąłem myśl nadużycia jej nieroztropności.
Zagłębiłem się w tem rozmyślaniu, zapominając odpowiedzieć na znaczące wyzwanie, jakie mi rzuciła. Patrzyła na mnie bystro, a ja na ten raz nie myślałem unikać jej wzroku, lecz go badać. Miała prześliczne oczy, nieco wypukłe i bardzo otwarte; kierunek ich był zawsze widoczny, nagły i obejmujący w lot przedmiot badania. Wzrok ten, bardzo rzadki u kobiety, bystry był, lecz nie zuchwały. Znaczył objawianie się i działalność duszy odważnej, dumnej i szczerej. Wypytywał o wszystko z powagą i zdawał się mówić: — Nie ukrywajcie przedemną nic, bo i ja nie mam nic do ukrycia.
Spostrzegłszy, iż ja poddaję się jej badawczości, tknięta niepokojem, lecz nieośmielona, porwała się z miejsca i przyśpieszyła wyjaśnienie, którego ja od niej właśnie żądać zamierzałem:
— Panie Lelio — odezwała się — jeżeli pan ukończyłeś śniadanie, proszę mi powiedzieć, poco tu przyszedłeś?
— Stanie się zadość, signora — odparłem, idąc zabrać jej talerz i kieliszek, które postawiła na posadzce, i zanosząc je na fortepian; — tylko nawzajem proszę mi powiedzieć, czy nastrajacz fortepianów przy odpowiedzi ma zasiąść przed klawiaturą, czy też aktor Lelio ma stać przed waszą miłością z kapeluszem w ręce, gotowy do odwrotu po udzieleniu wam odpowiedzi?
— Pan Lelio raczy usiąść na tym fotelu — odrzekła, wskazując mi fotel na prawo od kominka — a ja usiądę na tym — dodała, siadając na lewo, naprzeciw mnie o jakie dziesięć stóp odległości.
— Signora — zacząłem, siadając — ażebym należycie spełnił rozkaz, przystąpić muszę do rzeczy nieco z góry. Przed dwoma miesiącami grałem „w Romeo i Julii” w San-Carlo. W przedniej loży siedziała...
— Mogę dopomódz pańskiej pamięci — przerwała Grimani. — W loży przedniej, po prawej stronie sceny siedziała młoda osoba, która panu wydała się piękną: ale przyjrzawszy się jej bliżej, uważałeś, iż twarz jej niema wyrazu, a potem, mówiąc do jednej z aktorek i to tak głośno, że młoda osoba mogła usłyszeć, wyrzekłeś pan, iż...
— Na imię nieba! signora — przerwałem — proszę nie powtarzać? słów wyrzuconych w gorączce i wierzyć, że ja podlegam drażnieniom nerwowym, przyprowadzającym mnie do szału. W takiem usposobieniu wszystko mi zawadza, wszystko mnie nęka...
— Ja nie pytam, dlaczego podobało się panu wyrazić zdanie tak dobitne o tej młodej panience z loży; proszę mi tylko dopowiedzieć resztę swojej biografii.
— Ażeby być prawdomównym, muszę obstawać przy wstępie. Uniesiony pierwszym napadem gorączki, początkiem ciężkiej choroby, z której zeledwie powstałem, wyobrażałem sobie, że czytam głęboką wzgardę i zimną ironię na nieporównanie pięknem obliczu panny z przedniej loży. Zniecierpliwiło mnie to naprzód, potem zmieszało, następnie wstrząsnęło do tego stopnia, żem stracił głowę i poddałem się brutalnemu ruchowi, aby zerwać złowrogi czar, krępujący wszystkie moje władze i obezwładniający mnie w najsilniejszym i najważniejszym punkcie mej roli. Niech mi wasza miłość wybaczy ten szał: ja wierzę w magnetyzm, zwłaszcza gdy jestem chory, a mózg mój słaby zarówno, jak nogi. Wyobrażałem sobie, że panna z loży przedniej wywiera na mnie wpływ szkodliwy; a podczas ostatniej choroby, która chwyciła mnie zaraz nazajutrz po mem uchybieniu, wyznaję, że mi ona często ukazywała się w malignie, ale zawsze wyniosła, grożąca, obiecująca, że drogo opłacę bluźnierstwo, jakie mi się wymknęło. Oto jest, signora, pierwsza część moich dziejów.
Gotowałem tarczę przeciw oczekiwanemu wybuchowi epigramów, rzucanych niby komentarz do tego opowiadania, przyznać trzeba dość nieprawdopodobnego.
Ale Grimani, patrząc na mnie ze słodyczą, mało licującą z rodzajem jej piękności, odrzekła, przechylając się nieco przez poręcz fotelu:
— Istotnie, panie Lelio, twarz wasza okazuje mocne cierpienia; a jeśli mam wszystko wyznać, poznawszy pana wczoraj, powiedziałam sobie, żem was źle widziała na scenie, boś mi się pan wówczas wydawał o dziesięć lat młodszym. Dziś znów widzę was w tym samym wieku, co na scenie, tylko z cerą chorobliwą, i przykro mi, że stałam się przyczyną rozdrażnienia.
Mimowoli zbliżyłem fotel; lecz moja towarzyszka znowu przybrała ton żartobliwy.
— Przejdźmy do drugiej części waszych dziejów, panie Lelio — powiedziała, bawiąc się wachlarzem — i objaśnijcie mnie dlaczego, zamiast unikać, przybyliście aż tutaj, aby odnaleźć osobę, której widok jest wam tak wstrętny i złowrogi?
— Otóż to rzecz kłopotliwa — odparłem, cofając fotel, łatwo posuwający się na kółkach przy najmniejszym ruchu. — Mamże powiedzieć, że mnie tu sprowadził prosty przypadek? Jeżeli tak powiem, czy mi Wasza Miłość uwierzy? A jeśli nie powołam się na przypadek, czy Wasza Miłość tem się nie obrazi?
— Mało mi na tem zależy — odparła — czy to przypadek był, czy pociąg magnetyczny, jakbyś pan może nazwał; chciałabym tylko wiedzieć, z jakiej racyi został pan nastrajaczem fortepianów?
— Było to natchnienie, signoro: pod pierwszym lepszym pozorem chciałem tu wejść.
— A dlaczego wejść?
— Odpowiem szczerze, gdy Wasza Miłość raczy mi wprzód wyjaśnić, z jakiej pobudki dozwoliła mi wejść tu, pomimo natychmiastowego poznania mnie?
— Pobudka fantazyi, signor Lelio. Nudziłam się sam na sam z kuzynem, lub ze starą ciotką, którą zaledwie znam; więc podczas gdy jeden jest na polowaniu, a druga w kościele, myślałam, iż może rozweselę sobie wybrykiem tę ponurą samotność, w jakiej mnie trzymają.
Fotel mój przysunął się sam i namyślałem się, ażali mam wziąć za rękę signorę. Wydawała się w tej chwili bezczelną. Istnieją dziewczęta, rodzące się kobietami, a zepsute są wprzód, nim postradają niewinność. Ta jest jeszcze dzieckiem — pomyślałem sobie, ale dzieckiem znudzonem swojem dziecięctwem: głupi byłbym, gdybym nie odpowiedział na zaczepki, czynione z taką zimną krwią i śmiałością. Mech tam sobie kuzynek robi, co chce! Dlaczego woli polowanie, niż kuzynkę?
Lecz signora zgoła nie zważała na moje wzburzenie i mówiła dalej:
— Teraz sztuczka już się odegrała: spożyliśmy zwierzynę mego kuzynka, a ja rozmawiałam z aktorem. Zmistyfikowałam ciotkę i konkurenta. W przeszłym tygodniu kuzyn mój miotał się z gniewu za to, że, według jego mniemania, chwaliłam pana zbyt gorąco. Teraz, jak on mówić do mnie będzie o panu, a ciotka zacznie dowodzić, że aktorzy nie powinni otrzymywać rozgrzeszenia, ja spuszczę oczy skromnie i potulnie, a w duszy śmiać się będę, myśląc, że pana Lelio znam i żem tu z nim była na śniadaniu, choć się nikt tego ani domyśla. Ale teraz musisz mi pan powiedzieć, dlaczego chciałeś tu wejść w roli przybranej?
— Przepraszam... pani powiedziała jeden wyraz, który mocno mnie uderzył... Pani w przeszłym tygodniu chwaliła mnie gorąco?...
— Oh! to dlatego tylko, aby rozzłościć mojego kuzyna. Z natury ja nie jestem zapalną.
Kiedy ona odzywała się do mnie drwiąco, ja nabierałem chętki do awantury i gotów byłem ośmielać się.
— Skoro pani jest ze mną tak szczera — odparłem — nie będę mniej szczerym i ja. Owóż, wszedłem tu, aby naprawić swoją winę i uprosić pokornie o przebaczenie boską piękność, przeciw której popełniłem bluźnierstwo.
Jednocześnie zsunąłem się z fotelu i znalazłem u kolan Grimani, blizki ujęcia jej za ręce. Ona nie zdawała się tem bardzo zdziwioną; widziałem tylko, że dla ukrycia pewnego zakłopotania, udawała, iż się przygląda mandarynom chińskim na wachlarzu.
— Oh! zbyt pan dobry — odezwała się, nie patrząc na mnie — iż przypuszczasz potrżebę żądania przebaczenia. Raz, jeżeli ja istotnie wyglądam na głupią, nie wina pana, iż to dostrzegłeś; jeżeli przeciwnie, to co mnie obchodzi, iż pan taką sobie mnie wyobraziłeś.
— Przysięgam na wszystkie bogi, a na Apollina w szczególności, iż powiedziałem to tylko w gniewie, w szaleństwie, może też w przystępie innego uczucia, które. wtedy zrodziło się zaledwie, a już mieszało mi w głowie. Widziałem, że pani mnie ma za nic, że jest pani dla mnie niemiłosierną; miałżem spokojnie przenieść na sobie stratę jedynego głosu, pozyskanie którego tak przyjemnem i chlubnem było dla mnie?... Ńakoniec, signoro, jestem tu, odkryłem siedzibę pani, i znając zaledwie jej imię, szukałem, dotarłem, znalazłem, mimo przeszkód, odległości; i oto jestem u stóp pani. Czy sądzi pani, że pokonałbym tyle trudności, gdyby mnie nie dręczyła zgryzota, nie ze względu na panią, która najsłuszniej nie dbasz o wpływ swych wdzięków na takiego biednego komedyanta, jak ja, ale ze względu na Stwórcę, którego zapoznałem i znieważyłem najpiękniejsze dzieło.
Już się ośmielałem ująć jednę z jej rąk, kiedy ona żywo powstała, mówiąc:
— Proszę wstać, panie; oto kuzyn mój wraca z polowania.
Istotnie, zaledwie zdążyłem pobiedz do fortepianu i otworzyć go, kiedy pan Hektor Grimani, w stroju myśliwskim i ze strzelbą w ręku, wszedł, u stóp kuzynki składając torbę pełną zwierzyny....
— Oh! nie zbliżaj się tak bardzo do mnie — rzekła signora — jesteś okropnie zabłocony, a te wszystkie okrwawione zwierzęta sprawiają mi obrzydzenie. Ah! proszę cię, Hektorze, odejdź ztąd i uprowadź te szkaradne psy, trącące błotem i zanieczyszczające posadzkę.
Poprzestać musiał kuzyn na tym wylewie wdzięczności i pójść się dowolnie wyperfumować w swoim pokoju. Lecz zaledwie wyszedł z tej sali, kiedy wkroczyła do niej kobieta, nakształt ochmistrzyni, z oznajmieniem, że ciotka powróciła i prosi ją do siebie.
— Idę — odparła Grimani — A pan — rzekła, zwracając się do mnie — skoro klawisz ten pękł, to chciej go zabrać z sobą i mocno skleić. Trzeba go przynieść jutro i nawiązać struny brakujące. Wszak mogę liczyć na pańskie słowo? Stawisz się pan?
— Bez wątpienia, signoro.
I odszedłem, zabierając klawisz, który wcale nie był pęknięty.
Stawiłem się ściśle na zamówienie. Ale nie sądźcie, ażebym był zakochanym w tej osóbce: podobała mi się, co najwięcej. Była nadzwyczaj piękną, lecz ja piękność jej widziałem oczyma ciała, duszą jej nie czułem. Jeśli chwilami zaczynałem lubić tę dziecinną żywość, niebawem popadałem w wątpliwość i mówiłem sobie: czemużby ona nie miała kłamać przedemną, skoro przed ochmistrzynią i kuzynem kłamie z taką czelnością? Może ona ma już ze dwadzieścia lat, bo i na to wygląda; może popełniła dotąd nie jeden wybryk, zaco internowano ją w tym smutnym zamku, bez żadnego towarzystwa, prócz starej dewotki, przeznaczonej do łajania jej, i poczciwego kuzynka, gotowego niewinnie ubrać się w jej błędy przeszłe, obecne i przyszłe...
Zastałem ją w salonie z tym kochanym kuzynkiem i kilku ogromnemi psami myśliwskiemi, które omal mnie nie pożarły.
Signora, dziwnie kapryśna, tego dnia przyjmowała psy w sposób zgoła odmienny od wczorajszego, a lubo niemniej były zabłocone i nieznośne, łaskawie pozwalała im kolejno lub razem przewalać się na obszernej sofie z czerwonego aksamitu, zdobnej złotemi taśmami. Od czasu do czasu siadała pośród tej sfory, głaszcząc jednych, przyjaźnie strofując drugich.
Wydało mi się wkrótce, że ten zwrot przyjaźni ku psom był tylko czułem przymilaniem się do kuzyna, gdyż płowy signor Ettore zdawał się tem wielce ucieszonym, i nie wiadomo komu dawał w duszy pierwszeństwo: kuzynce, czy psom.
Żywą była aż do zapamiętałości, a humor jej wydał mi się tak wysoko nastrojonym, rzucała na mnie w zwierciadle wzrokiem tak zaostrzonym, że się nie mogłem doczekać odejścia kuzyna. Odszedł nareszcie wkrótce — signora dała mu jakieś zlecenie Kazał się trochę prosić, lecz ustąpił przed spojrzeniem nakazującem, oraz zapytaniem: „Nie chcesz więc tam pójść?” wymówionem tonem, któremu on widocznie opierać się nie był zdolnym.
Natychmiast po jego odejściu, ją, porzucając klawiaturę, wstałem i zacząłem w oczach signory szukać wskazówki, czy mam do niej podejść, czy czekać, aż ona podejdzie do mnie. Ona stała również i zdawała się ze wzroku mojego chcieć odgadnąć, ku czemu się przychylę. Lecz mało mnie zachęcała, a usta jej były półotwarte dla dania mi nauczki w razie gdybym się potknął w tem niebezpiecznem spotkaniu, tak, iż czułem się nieco zmieszanym wewnętrznie.
Nie wiem, jakim sposobem, ta wymiana spojrzeń wyzywających a niepewnych, wrzenie całej istoty naszej powstrzymujące nas oboje na miejscu, alternatywa zuchwalstwa i obawy, obezwładniająca mnie w stanowczej może chwili mojej awantury — wszystko, nawet czarna suknia atłasowa Grimani, jarzące słońce letnie, złocistemi promieńmi przenikając przez ciemne firanki jedwabne, w fantastycznym półmroku gasło u stóp naszych, godzina, atmosfera gorąca, powściągane bicie mego serca — wszystko, słowem, żywo przypomniało mi podobną scenę z mej pierwszej młodości: panią Blankę Aldini, w cieniu gondoli, magnetycznym wzrokiem przykuwającą jednę z mych stóp postawioną na łodzi, a drugą na wybrzeżu Lido. Uczuwałem takie samo zmieszanie, zaburzenie wewnętrzne, żądzę, gotową ustąpić miejsca takiemu samemu gniewowi. Czyżbym ja wówczas — pomyślałem — pożądał Blanki przez próżność, tak samo jak teraz pożądani Grimani przez miłość?
Nie można było teraz, śpiewając, wybiedz rezolutnie na pole, jak ongi wybiegałem na wybrzeża Lido, aby się zemścić za niewinną kokieteryę. Nic mi nie pozostało, — tylko usiąść; nie miałem innej zemsty pod ręką, tylko brzdąkać kwintami po fortepianie, strojąc go.
Przyznać trzeba, że ten sposób wywierania zemsty nie miał w sobie nic tryumfalnego. Niedostrzegalny uśmiech przebiegł po zakątkach ust signory, gdy ja zginałem kolana, ażeby usiąść, i zdawało mi się, że czytam te rozkoszne słowa wypisane na jej fizyognomii: Dzieckiem jesteś, Lelio. Lecz gdy nagle powstałem, gotów pchnąć fortepian w koniec sali, aby upaść jej do nóg, czytałem znowu jasno w jej czarnej źrenicy: Panie, oszalałeś!
Pani Aldini — pomyślałem — miała lat 22, a ja 15 lub 16; teraz mam dwadzieścia dwa. Ze nademną panowała Blanka, to rzecz prosta; ale żeby ta mnie wyprowadzała w pole, to rzecz nie w porządku. Trzeba więc zimnej krwi. Usiadłem spokojnie, mówiąc:
— Przepraszam panią, że spoglądam na zegar; nie mogę pozostawać długo, a fortepian zdaje mi się już być w tak dobrym stanie, iż mi pozwala wrócić do moich zajęć.
— W dobrym stanie! — odparła z ruchem niechętnym, bardzo widocznym. — Postawiłeś go pan w tak dobrym stanie, że zapewne przez całe życie nie będę na nim grała. Ale przykro mi: podjąłeś się go pan nastroić; dla własnego honoru, panie Lelio, należy dzieła dokonać.
— Signora — odrzekłem — nie chodzi mi o nastrojenie tego fortepianu, jak i pani o granie na nim. Jeżeli usłuchałem rozkazu pani i powróciłem tu, to jedynie dlatego, ażeby pani nie skompromitować nagłem przerwaniem tej gry. Lecz Wasza Miłość rozumie, iż żart nie może trwać wiecznie; że trzeciego dnia już to i dla niej samej przestaje być zabawnem, a czwartego byłoby nawet nieco niebezpiecznem dla mnie samego. Nie jestem ani tyle bogatym, ani tyle sławnym,. abym miał czas do tracenia. Wasza Miłość pozwoli, iż oddalę się za kilka minut, a wieczorem przybędzie tu prawdziwy nąstrajacz, który dokończy mej roboty, przytaczając, iż kolega jego zachorował i przysyła go w zastępstwie.
Signora nie odparła ani słowa, ale zbladła jak śmierć, i ja znowu uczułem się zwyciężonym. Kuzyn powrócił. Nie mogłem powstrzymać ruchu niecierpliwości, i otóż znowu tryumfowała signora, i znowu, widząc, że mi się nie chce odejść, igrała sobie z memi wewnętrznemi wzruszeniami.
Rozpromieniła się, rozweseliła. Względem kuzyna dopuszczała się zaczepek tak doskonale środkujących między czołobitnością a ironią, że niebawem ani on, ani ja, nie wiedzieliśmy, jak je rozumieć.
Potem, naraz odwróciwszy się od niego i podchodząc do mnie, poprosiła głosem cichym, z miną tajemniczą, abym fortepian nastroił o ćwierć tonu niżej od kamertonu, gdyż ona ma głos kontraltowy. Kogo chciała zmistyfikować, kuzyna, czy mnie, wypowiadając mi tę tajemnicę z miną tak poważną?... Omało nie uścisnąłem ręki Hektorowi, tak nasze fizyognomie wydały mi się głupiemi, a położenie śmiesznem. Ale uważałem, że dobry ten chłopiec więcej do tego przywiązywał wagi, niż ja, a spoglądał on na mnie z pod oka tak niedowierzająco i głęboko, że trudno mi było powstrzymać się od śmiechu. Odparłem więc signorze z miną jeszcze bardziej poufną:
— Przewidziałem życzenie pani i fortepian właśnie nastrojonym jest na ton orkiestry w San-Carlo. który zniżono podczas ostatniego sezonu z powodu mojego zakatarzenia.
Wtedy signora wzięła kuzyna z miną teatralną i spiesznie uprowadziła go w ogród. Kiedy się tak przechadzali pod fasadą, ja ukryłem się za kotarą i słyszałem ich rozmowę.
— To samo właśnie chciałam ci powiedzieć, kochany kuzynie — mówiła signora. — Człowiek ten ma fizyognomię dziwną, przerażającą; on pojęcia niema o fortepianie i nie poradzi sobie nigdy z jego nastrojeniem. Zobaczysz! To jakiś rzezimieszek, bądź pewnym. Miejmy ciągle na niego oko, a ty, przechodząc obok niego, trzymaj zegarek w ręku. Przysięgam ci, że gdy, nie myśląc o niczem, przechyliłam się ku fortepianowi, aby powiedzieć, iżby go zniżył, on wyciągnął rękę, aby mi porwać mój złoty łańcuch.
— Eh! żartujesz, kuzynko. Niepodobna, aby jakiś łotr był tak zuchwałym. Ja nie to właśnie chciałem powiedzieć, a ty udajesz, iż mnie rozumiesz.
— Ja udaję, Hektorze? Ty mnie posądzasz o udawanie? Ja miałabym udawać! Dalipan, powiedz mi, czyś ty wart tego, ażebym ja się trudziła nad wymyślaniem kłamstwa ze względu na ciebie?
— Surowość twoja jest zgoła bezzasadną, kuzynko. Tyle widać wart jestem, abyś szukała sposobności dla odzywania się do mnie słowami krzywdzącemi.
— Ależ, o czem ty mówisz, kuzynie? Dlaczego powiadasz, że ten...
— Powiadam, że ten człowiek nie jest nastrajaczem fortepianów, że on fortepianu twego nie nastraja i nigdy żadnych fortepianów nie nastrajał. Powiadam, że nie spuszcza cię z oka, że śledzi wszystkie twoje ruchy, że pochłania wszystkie twe wyrazy. Powiadam, że ten człowiek gdzieś cię widział, w Neapolu, czy Florencyi, w teatrze lub na przechadzce, i zakochał się w tobie.
— I wkradł się tu pod przebraniem, aby mnie zobaczyć, może i uwieźć, niegodziwiec, zbrodniarz!
Wymawiając te słowa tonem napuszystym, signora padła na ławkę i śmiała się do rozpuku.
Spostrzegłszy, iż kuzyn podchodzi do drzwi salonu z miną gniewną, wróciłem na miejsce i, chwyciwszy młotek, gotów byłem roztrzaskać mu nim czaszkę, gdyby próbował mnie znieważyć; poczułem już w nim bowiem człowieka, który nie myśli się bić, ale zwołuje służbę, gdy ktoś go uraża w pobliżu przedpokoju. Padnie on trupem przed pociągnięciem sznurka od dzwonka — pomyślałem sobie, ściskając młotek w ręku i szybko oglądając się dokoła.
Ale przygoda moja niedługo utrzymała ten dramatyczny nastrój.
Znowu zobaczyłem signorę, przechadzającą się po tarasie z kuzynem pod ręką. Chwilami przystawali przed uchylonemi drzwiami szklanemi, aby spojrzeć na mnie, co ona czyniła z miną drwiącą, on z kłopotliwą. Nie wiedziałem już, co mówią między sobą, tylko gniew coraz bardziej chwytał mnie za gardło.
Niebawem ukazała się na tarasie ładna subretka. Signora mówiła coś do niej żywo, przybierając ton rozkazujący. Subretka zdawała się wahać; kuzyn zdawał się błagać kuzynkę, aby zaniechała wybryku.
Nareszcie przyszła do mnie subretka z miną nieśmiałą i powiedziała, czerwieniąc się aż po białka oczu:
— Signora kazała mi — to są własne jej słowa — oświadczyć panu, że jesteś zuchwalcem, i że lepiejbyś pan zrobił, gdybyś nastrajał fortepian, zamiast oglądać się za nią. Przepraszam pana... zdaje mi się, że to jakiś żart.
— I ja tak mniemam — odparłem; — lecz powiedz panna signorze, iż składam jej głęboki ukłon i proszę, aby mi nie przypisywała takiego zuchwalstwa, abym się za nią oglądał. Nie myślałem o tem bynajmniej; lecz, jeśli mam powiedzieć prawdę tobie, miła panienko, ciebie to ja uglądałem na trawniku, i tak mnie zajęłaś, że i o robocie mojej zapomniałem.
— Ja, panu! — zawołała subretka, rumieniąc się jeszcze bardziej i kłopotliwie głowę przechylając na łono. — Jakim sposobem ja mogłam w panu wzbudzić zajęcie?
— Takim sposobem, że jesteś stokroć ładniejszą od swej pani — odparłem, obejmując ją w pasie i całując ją wprzód jeszcze, nim mogła dostrzedz ruch mojej ręki.
Była to piękna wieśniaczka, mleczna siostra signory. Także brunetka, smagła, wysokiego wzrostu, tylko nieśmiała w ruchach, a o tyle naiwna i łagodna w obejściu, o ile młoda jej pani była rezolutną i chytrą. Tak ją zmieszał ten napastniczy pocałunek w przytomności signory, która pod ten czas podstąpiła pod próg salonu, wiodąc, za sobą głupiego kuzyna, że uciekła, chowając twarz w niebieski fartuch, wyszywany srebrem.
Signora, nie przypuszczając, że ja tak filozoficznie wezmę jej impertynencyę, cofnęła się krokiem, a kuzyn, który nic nie widział, powtórzył kilka razy:
— Co to jest? Co się stało?
Biedna dziewczyna uciekała wciąż, nie chcąc odpowiedzieć, a signora wybuchnęła przymuszonym śmiechem, na który ja udałem, że nie zważam.
Co odpowiedziała signora kuzynowi — nie wiem, gdyż oddalili się w drugi koniec tarasu.
Pozostałem sam.
Po oddaleniu się signory z kuzynem, pokój, w którym pozostałem, zaległa cisza, ja zaś popadłem w zadumę.
Jak długo stałem oparty o fortepian, nie wiem, gdy ujrzałem wchodzącą signorę. Powróciła sama. Miała wyraz twarzy, który chciał być surowym, a był właściwie pomieszanym i wzruszonym.
— Szczęście to dla pana i dla mnie — rzekła głosem nieco zmienionym — że kuzyn mój jest prostodusznym i łatwowiernym; bo trzeba panu wiedzieć, że jest on przytem zazdrosny i gorący.
— Doprawdy? — rzekłem poważnie.
— Nie szydź pan — odrzekła z urazą. — Ktoś może dać się podejść, gdy kocha; ale odważnym jest, kto nosi nazwisko Grimani.
— Nie wątpię — rzekłem tym samym tonem.
— Bardzo więc pana proszę — mówiła dalej z mimowolną gwałtownością — abyś się odtąd już tu nie pokazywał, gdyż wszystkie te żarciki mogłyby się źle skończyć.
— Jak się pani podoba — odparłem zgoła obojętnie.
— Zdaje mi się jednak, iż one pana mocno bawiły; gdyż nie zdajesz się usposobionym do ich zaniechania.
— Jeżeli mnie one bawią, to przez posłuszeństwo, tak jak we Włoszech dziś bawią się wszyscy za panowania wielkiego Napoleona. Chciałem się był przed godziną wycofać; pani nie chciała.
— Nie chciałam? Pan śmiesz mówić, żem ja nie chciała?
— Chcę powiedzieć, że pani nie pomyślała o tem; czekałem, aż pani da mi jakiś pozór do wycofania się w sposób jakkolwiek prawdopodobny podczas mego zajęcia, bo ja żadną miarą wymyśleć go nie mogłem. Byłoby to tak nienaturalnem w stanie, w jakim znajduje się fortepian, a ja mam tak stałą wolę nie uczynienia niczego, coby panią mogło skompromitować, że powrócę tu jutro...
— Nie zrobisz pan tego...
— Przepraszam panią, powrócę.
— Ale dlaczego? Jakiem prawem?
— Powrócę, aby zadowolić ciekawość jaśnie oświeconego pana Hektora, który mocno pragnie się dowiedzieć, kim ja jestem; powrócę zaś w moc prawa, jakie mi pani nadała, do stanięcia oko w oko z człowiekiem, z którym podobało się pani naigrawać ze mnie.
— Czy to groźba, panie Lelio? — rzekła, ukrywając strach pod płaszczykiem dumy.
— Me, pani. Człowiek, który nie chce się cofać przed innym, nie jest człowiekiem rzucającym groźby.
— Ależ kuzyn mój nic panu nie powiedział, ja wbrew jego woli urządziłam te żarty.
— Ale on jest zazdrosny i gorący... co większa, odważny. Ja nie jestem zazdrosny; nie mam do tego ani tytułu, ani chęci. Ale jestem również gorący, i również, lubo się nie nazywam Grimani — odważny. Nie zdaje się pani?
— Oh! nie wątpię, Lelio! — zawołała akcentem, który mnie dreszczem przejął od stóp do głowy, tak różnym był od tego, co słyszałem w ciągu trzech dni.
Spojrzałem na nią ze zdziwieniem; ona spuściła oczy skromnie, ale i dumnie. Rozbroiła mnie raz jeszcze.
— Signoro — powiedziałem — zrobię, co pani zechcesz, to tylko, co zechcesz i jak zechcesz.
Namyślała się chwilę.
— Pan nie możesz tu powrócić jako nastrajacz fortepianów — rzekła — skompromitowałbyś mnie, gdyż kuzyn mój niezawodnie powie ciotce, iż ma pana za awanturnika, szukającego przygód miłosnych, a ciotka, dowiedziawszy się, zaraz powie mojej matce. Owóź, wiedz o tem, panie Lelio, że ja dbam o jednę tylko osobę na świecie: o moją matkę; że lękam się jednej tylko na świecie rzeczy: niechęci mojej matki. Źle mnie ona jednak wychowała, widzisz pan sam; okropnie mnie psuła, ale jest tak dobrą, czułą, smutną... Tak mnie ona kocha... gdybyś pan wiedział!...
Łza błysnęła pod czarną powieką signory usiłowała ją powstrzymać, lecz upadła jej na rękę...
Wzruszony, przejęty i zgnębiony przez tego bożka, z którym nie igra się darmo, złożyłem usta na tej pięknej ręce i pochłonąłem tę piękną łzę, subtelną truciznę, która ogień zapuściła w mej piersi.
— Żegnam panią — powiedziałem — ślepo posłusznym ci będę; na honor, jeżeli kuzyn pani mnie obrazi, pozwolę się znieważyć; wolę uchodzić za nikczemnego raczej, niż gdybyś pani miała drugą łzę przezemnie uronić.
I ukłoniwszy się jej do samej ziemi, wyszedłem.
Kuzyn nie wydał mi się tak wojowniczym, jak mi go przedstawiała signora, gdyż ukłonił mi się pierwszy, kiedy go mijałem. Odchodziłem wolno, przejęty smutkiem, ponieważ zakochałem się, a powrócić nie mogłem. Stając się szczerą, miłość moja szlachetniała.
Odwracałem się kilka razy, aby zobaczyć aksamitną suknię signory, ale ona już zniknęła. W chwili, gdy przechodziłem pod kratą parkową, spostrzegłem ją w alei, ciągnącej się wzdłuż muru wewnętrznego. Biegła, aby się zrównać ze mną, a usiłowała przybierać krok powolny i zamyślony, aby udać przedemną, że spotkanie to nastąpiło przypadkiem. Ale była zadyszana, a piękne zwoje czarnych włosów poczochrały się wzdłuż gałęzi, które ona szybko odrzucała, aby przebiedz przez szpaler.
Chciałem się do niej zbliżyć, ale dała mi znak wskazujący, jakoby ktoś szedł za nią. Chciałem przeleźć przez kratę, lecz nie mogłem się zdecydować. Wtedy uczyniła mi znak pożegnania, ze spojrzeniem i uśmiechem nieopisanym. W tej chwili była tak piękną, jak nie widziałem jej nigdy. Położyłem rękę na sercu, drugą na czole, i uciekłem, szczęśliwy, a zakochany szalenie. Zaszeleściły gałęzie o kilka kroków za signorą, ale tam, jak i gdzieindziej, kuzyn nie pokwapił się w porę: ja zniknąłem.
Zastałem w domu list od Checchiny.
— Wyjechałam, ażeby zobaczyć się z tobą — pisała do mnie — i wypocząć pod miłym cieniem Cafaggiolo po trudach teatralnych. Wywróciliśmy się w San-Gioyani, oberwałam kilka sińców, ale powóz na nic. Niezgrabni rzemieślnicy tego miasteczka każą mi czekać trzy dni na naprawę. Każ założyć do swego powozu i przyjedź po mnie, jeżeli nie chcesz, żebym zginęła £ nudów w tej oberży mulników i t. d.
Wyjechałem w godzinę potem i nad rankiem stanąłem w San-Giovani.
— Dlaczegóż jesteś sama? — zapytałem, usiłując wycofać się z jej wielkich ramion i siostrzanych uścisków, nieznośnych mi od czasu choroby, a to z powodu perfum, których używała nadmiernie, czy to chcąc w tem naśladować wielkie panie, czy, że namiętnie lubiła Wszystko, co drażni zmysły.
— Poróżniłam się z Nasim — odparła — porzuciłam go i nie chcę więcej o nim słyszeć.
— Ej! to nie na seryo — zauważyłem — skoro, ażeby uciec od niego, właśnie do niego przybywasz?
— Owszem, bardzo seryo; ponieważ zabroniłam mu jechać za sobą!
— I zapewne, ażeby tego nie dopuścić, zabrałaś mu powóz i zgruchotałaś go na drodze.
— To z jego winy: musiałam przynaglać pocztylionów. Pocóź on ma ten głupi zwyczaj, żeby mnie gonić? Chciałabym była zabić się, wypadając z powozu, tak, aby za przybyciem widział mnie umierającą i dowiedział się, co to znaczy sprzeciwiać się takiej kobiecie, jak ja.
— To jest, kobiecie niespełna rozumu. Ale nie będziesz miała przyjemności umrzeć dla pomszczenia się, skoro z jednej strony nic sobie złego nie wyrządziłaś, z drugiej, że on za tobą nie pędził.
— Oh! on niezawodnie przejechał tędy tej nocy, nie domyślając się, że ja tu jestem, i tyś się zapewne minął z nim przejeżdżając. My go zastaniemy w Cafaggiolo.
— No, on to waryactwo może spełnić.
— Gdybym była tego pewną, wolałabym przesiedzieć tu z tydzień ukryta, ażeby go niepokoić i dać mu do myślenia, żem pojechała do Francyi? jak mu już raz zagroziłam.
— Jak ci się podoba, moja śliczna. Co do mnie, mało mnie zachwyca ta miejscowość i ten zajazd; kłaniam ci się i pozostawiam powóz.
— Gdybyś nie był głupi, pomściłbyś mnie, Lelio!
— Dziękuję! nie jestem obrażony, ani ty także, zdaje mi się.
— Śmiertelnie, Lelio!
— On zapewne nie chciał ci dać dwudziestu pięciu tysięcy franków na białe rękawiczki, ale chciał ci dać pięćdziesiąt tysięcy na brylanty; coś w tym rodzaju?
— Nie, Lelio, on chciał się ożenić!
— Byle nie z tobą, to tę jego chęć uważam za rozsądną.
— Ale co najstraszniejsza, to, iż myślał wyłudzić na mnie przyzwolenie na swe małżeństwo i względy me nadal zachować. Po takiej zniewadze, wyobraź sobie, był tyle zuchwały, że mi ofiarował milion, pod warunkiem, że mu pozwolę się ożenić i pozostanę mu wierną!
— Milion! daj go dyabłu! Oto już czterdziesty milion widzę, który odrzucasz, moja poczciwa Checchino. Możnaby całą rodzinę królewską utrzymać za miliony, któremi wzgardziłaś!
— Ciebie się zawsze żarty trzymają, Lelio. Przyjdzie chwila, kiedy się przekonasz, że gdybym chciała, mogłabym być królową, jak każda inna. Czyż to siostry Napoleona piękniejsze są odemnie? Czy mają więcej talentu, dowcipu, energii? Ach, jakżebym ja umiała prowadzić królestwo!
— Prawie tak samo, jak prowadzić podwójną buchalteryę w kantorze handlowym. No, no, uważaj! Włożyłaś szlafrok odwrotną stroną, a łzy ze swych pięknych oczu ocierasz jedwabną pończochą. Porzuć na chwilę te ambitne marzenia i jedźmy.
Zdążając do willi Cafaggiolo i słuchając bohaterskich deklamacyj, oraz różnych majaczeń mej towarzyszki, nie bez trudności zdołałem się dowiedzieć, że poczciwy Nasi na jakimś balu dał się oczarować pewnej pięknej osobie i prosił o jej rękę; że oznajmił o tem Checchinie; że gdy ta uznała za właściwe zemdleć i dostać spazmów, tak go wzruszyła jej rozpacz, iż prosił ją, aby się zgodziła na stan przejściowy i pozostała jego kochanką, pomimo małżeństwa.
Wtedy Checchina, widząc że on słabnie, dumnie odmówiła podziału jego serca i sakiewki kochanka. Zażądała koni pocztowych i podpisała lub udała, że podpisuje umowę z operą paryzką. Dobrotliwy Nasi nie mógł znieść myśli utracenia kobiety, którą nie był pewnym czy już przestał uwielbiać, dla kobiety innej, której może jeszcze nie uwielbiał. Przeprosił śpiewaczkę; cofnął swoją prośbę i zaniechał starań o rękę znakomitej piękności, której Checchina nie wiedziała nazwiska!
Śpiewaczka dała się zmiękczyć; ale dowiedziała się pobocznie nazajutrz po tej wielkiej ofierze, iż Nasi niewielką miał zasługę w poniesieniu jej, ponieważ pomiędzy tą sceną zagniewania i pojednania, jaką miał z Checchiną, szczęśliwy rywal odsadził go od małżeństwa.
Zagniewana Checchina wyjechała, zostawiwszy hrabiemu piorunujący list, z oświadczeniem, iż go więcej nie zobaczy; i wybierając się do Francyi, gdyż każda droga wiedzie do Paryża, jak do Rzymu, pędziła do Cafaggiolo czekać, aż ją dogoni kochanek i położy się plackiem na drodze, by dalej nie posuwała zemsty, która już trochę zaczynała ją nudzić.
Wszystko to w mózgu Checchiny nie było wstanie pomieścić ciasnego wyrachowania i chciwej intrygi. Lubiła ona bogactwo, to prawda, i nie mogła się bez niego obejść, lecz miała tyle wiary w swoją dolę i tyle zuchwalstwa w charakterze, że narażała co chwila dzisiejszy los dla jutrzejszego. Co rano przebywała Rubikon, pewna, iż na drugim brzegu zastanie państwo bardziej kwitnące od opuszczanego. Nie było więc nic nizkiego w tych kobiecych matactwach, bo nie było nic tchórzliwego. Ona nie udawała boleści, nie czyniła fałszywych obietnic, nie zanosiła udanych próźb. W chwilach dla niej dolegliwych dostawała prawdziwych napadów nerwowych. Czemuż kochankowie jej byli tak łatwowierni, iż gwałtowne wybuchy jej gniewu brali za głęboki ból, powstrzymywany przez duszę? Czyż to nie wina wszystkich mężczyzn, jeśli pozwalają się oszukiwać próżności własnej?
Zkądinąd, gdyby nawet Checchina, dla zachowania władzy, grała tragedyę w swym buduarze, tłumaczyła ją wielka szczerość postępowania. Nigdy mi się nie zdarzyło spotkać kobiety szczerszej, wierniejszej kochankom jej wiernym, śmielszej w swych wyznaniach, gdy się za niewierność pomściła, bardziej niezdolniej do odzyskania władzy za pomocą kłamstwa. Prawda, iż gwoli temu kochała niedosyć, i że żaden mężczyzna, zdaniem jej, nie zasługiwał na to, aby ona dlań zadawała sobie przymus i poniżała się we własnych oczach przez dłuższe udawanie. Ja często myślałem, że my, mężczyźni, głupio postępujemy, wymagając tyle szczerości, skoro tak mało oceniamy wierność. Sam doświadczałem, że trzeba więcej uczucia, aby podtrzymać kłamstwo, niż odwagi, aby powiedzieć prawdę. To tak łatwo być szczerym z osobą, której się nie kocha; tak przyjemnie być szczerym z osobą którą się kochać przestało!
Ta prosta uwaga wyjaśni wam, dlaczego niepodobieństwem było dla mnie długo kochać Checchinę i dlaczego musiałem ją zawsze, szanować, pomimo jej zuchwałych wybryków i bezmiernej ambicyi. Zrozumiałem zaraz, że jest to kochanka nieznośna a doskonała przyjaciółka; była przytem pewna poezya w tej awanturniczej energii, w tej obojętności dla bogactw, wywoływanej przez samo w nich zamiłowanie; w tej niepojętej zarozumiałości, wieńczonej zawsze powodzeniem mniej jeszcze do pojęcia trudniejszem!
Ciągle się porównywała do sióstr Napoleona i to na swoją korzyść, wraz z samym Napoleonem, jako równym sobie. Było to pocieszne, a niebardzo śmieszne. W swoim zakresie miała ona tyleż zuchwalstwa i szczęścia, co wielki zdobywca. Kochankami jej bywali zawsze ludzie młodzi, bogaci, piękni i uczciwi, i nie sądzę, aby który z nich skarżył się po rozłączeniu, gdyż w gruncie była bezinteresowną i szlachetną. Zawsze umiała tysiące dzieciństw i złośliwostek okupić jakimś stanowczym aktem siły i dobroci.
— Moja biedna dziewczyno — mówiłem do niej po drodze — źle na tem wyjdziesz, jeżeli Nasi weźmie cię za słowo i puści cię do Francyi.
— Niema, niebezpieczeństwa — odparła z uśmiechem, zapominając, iż tylko co powiedziała mi, że za nic na świecie nie ulegnie jego prośbom.
— Ale przypuśćmy, iż tak się stanie, cóż wtedy uczynisz? Nie masz ani grosza i nie zwykłaś zachowywać podarunków od kochanków, których opuszczasz? I dlatego to ja szanuję cię trochę, mimo wszystkie zbrodnie. Powiedz mi, co wtedy się z tobą stanie?
— Będę się martwiła — odparła — tak, istotnie. Lelio, będę się martwiła, gdyż Nasi to zacny człowiek, serce uczciwe. Założę się, że płakać będę... sama nie wiem, jak długo! Ale człowiek albo ma szczęście, albo go niema. Jeżeli los chce, abym udała się do Francyi, to widać, że już nic szczęśliwego spotkać mnie nie może we, Włoszech. Jeżeli się rozstanę z tym dobrym i czułym kochankiem, to snadź dlatego, iż tam czeka na mnie jakiś bardziej jeszcze ofiarny i odważny człowiek, aby mnie poślubić i przekonać świat, że miłość wyższa jest nad wszystkie przesądy. Nie wątpij, Lelio: ja będę księżną, może królową. Jedna stara czarownica z Malamocco przepowiedziała mi to w mym horoskopie, kiedy miałam ledwie lat cztery, i ja tego nigdy nie zapomniałam: dowód, że to nastąpić musi.
— Dowód niezbity — odpowiem — argument przekonywający! Królowo Baratryi, pozdrawiam cię!
— Co to jest Baratrya? Czy to jaka nowa opera Cimarosy?
— Nie, to imię gwiazdy przewodniczącej twemu przeznaczeniu.
Przybyliśmy do Cafaggiolo i nie zastaliśmy Nasi.
— Gwiazda twoja blednie, szczęście cię opuszcza — odezwałem się do Checckiny.
Przygryzła usta i zaraz odparła z uśmiechem:
— Przed wschodem słońca zawsze są mgły na lagunach. W każdym razie, trzeba nabrać sił, żeby gotową być na pociski losu.
To mówiąc, zasiadła do stołu, połknęła prawie całego cietrzewia nadziewanego truflami, poczem spała dwanaście godzin bez przerwy, ubierała się trzy godziny, a trzepała koncepty i niedorzeczności aż do wieczora. Nasi nie przybył.
Ja zaś, wpośród całego ożywienia i wesołości, jakie ta dobra dziewczyna wniosła do samotnej willi, ciągle myślałem o przygodzie z panną Grimani i miałem niepohamowaną chęć zobaczenia się z nią. Ale jakim sposobem? Próżno siliłem się na wynalezienie takiego, coby jej nie naraził.
Przy rozstaniu się z nią przysiągłem sobie, że nie popełnię żadnej niedorzeczności. Przechodząc pamięcią ostatnie chwile, w których wydała mi się tak naiwną i czułą, uważałem, iż nie mogę już lekko względem niej postępować, bez utraty szacunku dla siebie samego.
Nie śmiałem wywiadywać się o jej otoczenie, tem mniej o jej sposób życia; nie chciałem się przedtem widywać z nikim w okolicy, a teraz prawie tego żałowałem, gdyż mógłbym się dowiedzieć przypadkiem tego, o co nie śmiałem zapytywać wprost.
Obsługujący człowiek był neapolitańczykiem, przybyłym wraz ze mną, i równie jak ja, w tej okolicy obcym. Ogrodnik był głupim i głuchym. Możeby mi mogła coś powiedzieć gospodyni, zarządzająca domem od dzieciństwa Nasi; alem nie śmiał jej zapytywać: ciekawą była i gadatliwą. Niezmiernie korciło ją to, gdzie ja bywam, a podczas tych trzech dni, w których nie przyniosłem jej zwierzyny, ani nie zdałem sprawy z mych przechadzek, była tak podnieconą, iż obawiałem się, aby nie odkryła mojego romansu. Jedno imię mogło ją wprowadzić na ślad: strzegłem się też wymówienia go.
Nie chciałem jechać do Florencyi, bo byłem tam aż nadto znanym; gdybym się tylko pokazał, odwiedzinom nie byłoby końca; ja zaś w usposobieniu chorobliwem i mizantropijnem, dla którego schroniłem się do Cafaggiolo, ukryłem moje nazwisko i stan tak przed okolicą, jakoteż przed domownikami, Musiałem tembardziej zachować incognito, że Nasi wkrótce zapewne przybędzie, a jego zamysły małżeńskie wymagać mogą, aby obecność Checchiny w willi pokryta była tajemnicą.
Upłynęły dwa dni, a hrabia nie przybył — on jeden, który mógłby mnie objaśnić, bez tego, iżbym potrzebował wychodzić z domu. Checchinę zdjął wielki smutek i wielki katar, z powodu przygody podróżnej. Może też rada była temu pozorowi, zatrzymującemu ją w Cafaggiolo, po tem wszystkiem, co mnie o swem rzekomem zerwaniu z hrabią wypowiedziała.
Pewnego rana, nie mogąc już wytrzymać, ponieważ ta piętnastoletnia signorina, ze swemi małemi rączkami a wielkiemi oczyma, nieustannie chodziła mi po głowie, wziąłem torbę myśliwską, zawołałem na psa, i udałem się na polowanie, zapomniawszy tylko o strzelbie.
Daremnie chodziłem około willi Grimani; nie dostrzegłem żadnej żywej istoty, nie usłyszałem żadnego ruchu ludzkiego. Wszystkie kraty od parku były zamknięte, i zauważyłem, że w wielkiej alei, z której wchodziło się do dolnych apartamentów, powycinano wielkie drzewa, a gęste ich gałęzie tamowały zupełnie widok. Czyżby umyślnie wzniesiono te barykady? Czyżby to była zemsta kuzyna, albo złośliwość samej mojej heroiny? Gdybym uwierzył w to ostatnie! pomyślałem. Ale nie wierzyłem. Wolałem przypuszczać, iż ona jęczy nad moją nieobecnością i niewolą własną, a dla wyzwolenia jej tworzyłem projekty jedne śmieszniejsze od drugich.
Wróciwszy do Cafaggiolo, zastałem w pokoju Checchiny ładną wieśniaczkę, w której natychmiast poznałem mleczną siostrę panny Grimani.
— Oto jest — odezwała się Checchina, która posadziła ją bez ceremonii w nogach swego łóżka — oto jest piękna dziewczyna, która ma interes tylko do ciebie samego. Wzięłam ją pod opiekę, ponieważ stara Cattina chciała ją zuchwale wypędzić. Ja, po jej skromnym wyglądzie odrazu poznałam, że to dziewczyna uczciwa i nie pytałam o nic. Prawda, moja miła brunetko? No, no, nie wstydź się, i przejdź do salonu z panem Lelio. Ja nie jestem ciekawą, bądź spokojna; mam co innego na głowie, nie to, żeby dręczyć moich przyjaciół.
— Pójdź, kochane dziecko — powiedziałem do subretki — i nie obawiaj się niczego; tu masz do czynienia tylko z uczciwymi ludźmi.
Dziewczynina stała rozgorączkowana i smutna, aż litość brała. Lubo dotąd nie wyjawiła przez lęk powodu swego przybycia, wyciągnęła jednak z kieszonki i w pomieszaniu ukazywała do połowy bilecik, który chowała znowu, rozdzierana między chęcią zachowania własnego honoru i honoru panny...
— O, mój Boże! — wyrzekła nareszcie głosem drżącym — gdyby pani pomyślała, że ja tu przychodzę w złych zamiarach!..
— Ależ, ja nie myślę o niczem, moja biedna dziewczyno, — zawołała dobra Checchina, otworzywszy książkę i czytając przez lornetkę, lubo miała wzrok doskonały, gdyż uważała, że to jest w dobrym tonie mieć słabe oczy.
— Tak, pani wydaje się tak dobrą, z takiem zaufaniem mnie pani przyjęła!
— Ależ ty budzisz zaufanie w każdym — odrzekła śpiewaczka; — a jeżeli jestem dobrą dla ciebie, to ty zasługujesz na to. Dalej, dalej! Ja nie jestem niedyskretną: opowiadaj panu Lelio swoje sprawy, to mnie zgoła nie obchodzi. Zabierz-że ją, Lelio! Biedna dziewczyna! myśli, że jest zgubioną. Bądź pewną, moje dziecko, że aktorki są tak dobremi kobietami, jak inne.
Dziewczyna głęboko się ukłoniła i poszła za mną do salonu. Serce jej biło tak, że aż zielony stanik się poruszał, a lica szkarłatne były jak jej spódnica. Spiesznie wydobyła list z kieszeni fartuszka i oddając mi go, cofnęła się o trzy kroki, z obawy, iżbym nie okazał się względem niej tak zuchwałym, jak za pierwszym razem. Uspokoiłem ją powagą mego zachowania się i zapytałem, czy ma mi co więcej jeszcze do powiedzenia.
— Mam poczekać na odpowiedź — rzekła z miną zbolałą.
— To poczekajże w pokoju pani.
I odprowadziłem ją do pokoju Checchiny.
— Miła ta dziewczynka — oświadczyłem — chce wejść w służbę do jednej pani z Florencyi, którą znam osobiście, i prosi mnie o list polecający. Nim napiszę, czy pozwolisz, aby tu pozostała?
— I owszem! — odrzekła Checchina, dając je znak, aby usiadła i uśmiechając się do niej przyjaźnie.
Ta prostota i łagodność względem osób jej dawnego stanu należała do liczby pięknych przymiotów Checchiny.
List signory brzmiał jak następuje:
„Nie byłeś pan trzy dni! Albo ci zbrakło dowcipu, albo chęci zobaczenia się ze mną. Czyż to ja mam wyszukiwać sposobu dla przedłużenia naszych przyjacielskich stosunków? Jeżeli go pan nie szukałeś, jesteś głupcem; jeżeli nie znalazłeś, jesteś tem, o co oskarżyłeś mnie. Na dowód, że ja nie jestem ani superba, ani stupida, wyznaczam panu schadzkę. Jutro, w niedzielę, pojadę do Forencyi i o ósmej rano będę na mszy w Santa-Maria del Sasso. Ciotka moja jest chora, siostra mleczna, Lila, sama tylko jedna będzie mi towarzyszyła. Jeżeli strangret i lokaj zwrócą na pana uwagę, daj im pieniędzy, są to nicponie. Do widzenia jutro”.
Odpowiedzieć, przyrzec, przysięgnąć, podziękować i wręczyć ładnej Liii najokrąglejszy bilecik miłosny, było dla mnie dziełem krótkiej chwili. Ale kiedym chciał w rękę wysłanki wsunąć sztukę złotą, powstrzymało mnie jej spojrzenie pełne godności i smutku. Przez poświęcenie uległa ona fantazyi swej pani, lecz widocznie sumienie wyrzucało jej ten czyn słabości, a gdyby miała jeszcze wziąć zań zapłatę, byłoby to dla niej okrutnem upokorzeniem i karą. Mocnom sobie w tej chwili wyrzucał pocałunek, który wycisnęłem na jej ustach dla podraźnienia signory i próbowałem, naprawić swój błąd, odprowadzając ją aż do końca ogrodu z takim szacunkiem i grzecznością, jakby to była jaka wielka pani.
Przez całą resztę dnia byłem bardzo podniecony, tak, iż Checchina spostrzegła moje wzruszenie.
— I cóż, Lelio — odezwała się do mnie przy wieczerzy na tarasie ocienionym bluszczem i jaśminem — widzę, że ci coś jest. Czemu przedemną nie roztworzysz serca? Czym kiedy wydała twoją tajemnicę? Czym niegodna twego zaufania? Czym zasłużyła, abyś mi je odjął?
— Nie, moja dobra Checchino — odparłem — oddaję sprawiedliwość twojej dyskrecyi, lecz jeżeli wszystkie moje tajemnice należą do ciebie, są inne...
— Wiem, co mi chcesz powiedzieć — przerwała żywo — są inne, nie należące do ciebie samego i któremi ty nie masz prawa rozporządzać. Lecz jeżeli ja, mimo ciebie, domyślam się ich, to czy powinieneś przez zbyteczny skrupuł daremnie zaprzeczać temu, o czem ja wiem równie dobrze, jak ty. Ej! doskonalem ja zrozumiała przybycie tej ładnej dziewczyny; widziałam rękę w jej kieszonce, i nim mi powiedziała „dzień dobry”, wiedziałam, że ma przy sobie list. Po jej smutnej i kłopotliwej minie pojęłam, że tu zachodzi historya romansowa, w której figuruje wielka dama sromająca się świata, albo młoda panienka, narażająca przyszły związek małżeński z porządnym obywatelem. Co pewna, to to, że zdarzyła ci się jedna z tych zdobyczy, które was, mężczyzn, wprawiają w taką dumę, ponieważ uchodzą za trudne i wymagają bacznego ukrywania się. Czy nie widzisz, żem odgadła?
Odpowiedziałem westchnieniem.
— Nie pytam cię o więcej — mówiła dalej — wiem, że nie powinieneś wydawać ani imienia, ani mieszkania, ani stanu osoby; to mnie wreszcie nie obchodzi. Ale mogę cię zapytać, czyś zadowolony lub zrozpaczony, a ty powinieneś mi powiedzieć, czy ja mogę ci się przydać na co.
— Jak ciebie będę potrzebował, powiem ci — odrzekłem; — co zaś do zadowolenia lub rozpaczy, mogę cię zapewnić, że dotąd ani jedno ani drugie.
— Aj! bacz ty dobrze na jedno jak i na drugie, gdyż w obu razach nie byłoby powodów do wielkich wzruszeń.
— Co ty wiesz?
— Mój kochany Lelio — odparła tonem poważnym — przypuśćmy, że będziesz zachwyconym. Co kobieta łatwa może więcej albo mniej zaważyć w życiu teatralnego artysty, wychowańca teatru, gdzie kobiety są tak piękne, tak skrzące dowcipem? Czyż ciebie upoi zdobycz z wielkiego świata? Próżność! próżność! Kobiety światowe tak są, niższe od nas pod każdym względem, jak próżność niższą jest od chwały.
— Ależ skromną jesteś, winszuję! — odparłem, — Lecz nie możnaby odwrócić zdania i powiedzieć, że próżność właśnie, a nie miłość, pociąga mężczyzn do stóp artystek teatralnych?
— O! wielka to różnica — zawołała Checchina. — Piękna i wielka aktorka jest istotą uprzywilejowaną od natury, a podwyższoną urokiem sztuki. Wystawiona na widok mężczyzn w całym blasku swej piękności, talentu i sławy, czyż dziwna, że wzbudza podziw i zapala żądze? Pocóż więc wam, którzy po większej części podbijacie nas przed wielkimi panami, zwracać się myślą ku tym patrycyuszkom, które uśmiechają się do was koniuszczkiem ust, a przyklaskują wam końcem palców? A! bo taka tam stara i brzydka świetnieje herbem na karecie i guzikami u lokaja.
— Kochana przyjaciółko — odparłem — rozumnie mówisz; rozumowanie twoje nie opiera się na fakcie prawdziwym. Gwoli mojego honoru mogłabyś, sądzę, przypuścić, że brzydota i starość nie są koniecznemi u patrycyuszki zakochanej w artyście. Zdarzały się młode i piękne, które miały oczy, a skoro zmuszasz mnie do powiedzenia rzeczy śmiesznych w śmiesznym stylu dla zamknięcia ci ust, dowiedz się więc, że przedmiot moich płomieni ma piętnaście lat i że ta dziewczyna piękną jest jak bogini Cypryda, których wydarzeń wyuczasz się na pamięć z wierszydeł Guariniego.
— Lelio! — zawołała, wybuchając śmiechem — jesteś najnieznośniejszym z zarozumialców, jakich kiedykolwiek znałam.
— Jeżeli jestem zarozumialcem, piękna księżniczko — krzyknęłem — to w tem jest nieco i twojej winy, jak utrzymują.
— Ha! — odparła — jeżeli nie kłamiesz, jeżeli twoja kochanka godną jest głupstw, jakie masz dla niej popełnić, to po tygodniu będziesz zrozpaczonym.
— Ale cóż to ci się stało, panno Checchino, że mi prawisz takie nieprzyjemne rzeczy?
— Nie śmiejmy się, Lelio — rzekła, przyjaźnie kładąc rękę na mojej. — Ja ciebie znam lepiej, niż ty sam siebie. Tyś seryo zakochany i będziesz cierpiał...
— Daj pokój, Checca! Na stare lata ty osiądziesz sobie w Malamocco i tam będziesz wróżyła dobre lub złe rzeczy przewoźnikom z lagun; a tymczasem, piękna wróżko, pozwól mi spuścić się na swą dolę bez złych przeczuć.
— Nie! nie! Nie przestanę dopóty, dopóki ci nie wywróżę wszystkiego. Gdyby chodziło o kobietę odpowiadającą tobie, nie chciałabym cię niepokoić; ale ja oburzam się na wszelkie szlachcianki, na wszelkie kobiety światowe, margrabiny czy kupcowe! Kiedy widzę, jak ten głupi Nasi zaniedbuje mnie dla jakiejś tam jejmościanki, która mi się nie podoba, powiadam sobie, że wszyscy mężczyźni są próżni i głupi. I tobie także przepowiadam, że kochanym nie będziesz, gdyż kobieta światowa nie może kochać aktora; a jeżeliby cię przypadkiem pokochała, to jeszcze gorzej, bo doznasz upokorzenia?
— Upokorzenia! Checchino, co też ty wygadujesz.
— Poczemże poznaje się miłość?... Nie wiem... Wszak nietylko po przyjemności, jaką ona daje, ale i po poświęceniu się wzajemnem?
— Zapewne, i cóż dalej?
— A jakiegoż ty poświęcenia spodziewać się możesz od tej swojej kochanki? Czy rozkosz masz tylko na myśli. Co? Z odpowiedzią nie spieszysz?...
— Istotnie, ale wszak ci mówiłem, że ona ma piętnaście lat, a ja jestem człowiekiem uczciwym.
— Myślisz się z nią ożenić?
— Ja! Ożenić się z panną bogatą i wysokiego rodu! A niech mnie Bóg broni! Cóż ty mniemasz, że mnie tak pilno do małżeństwa, jak tobie?
— Ale przypuszczam, iż chciałbyś się ożenić: czy sądzisz, że ona się zgodzi? jesteś pewnym?
— Powtarzam ci, że nie myślę się żenić z nikim, za nic w świecie.
— Jeżeli dlatego, że źlebyś wyszedł na twej zachciance, to rola twoja jest bardzo smutną, mój dobry Lelio!
Corpo di Bacco! nudzisz mnie, Ckecca!
— Tego sobie właśnie życzę, duszo moja! Nie myślisz się zatem żenić, bo byłaby to z twej strony fantazya impertynencka, i ty to rozumiesz. Nie myślisz uwodzić, bo byłoby to zbrodnią, a ty jesteś człowiekiem uczciwym. Ani to, ani owo; powiedz mi więc, czy to tak bardzo zajmująco zapowiada się ten twój romans?
— Ależ ty, duszo ciasna i pozytywna, czyż wcale nie rozumiesz wzruszeń uczuciowych. Jeżeli ja chcę się zabawić w sielankę, kto mi zabroni?
— Sielanka to rzecz dobra w muzyce; ale w miłości musi to być coś bardzo ckliwego.
— Lecz niema w tem ani zbrodni, ani upokorzenia.
— Czemuż więc smutny jesteś i wzburzony?
— Zdaje ci się, Checchino; spokojny jestem i wesoły, jak zwykle. Dajmy temu wszystkiemu pokój; nie zalecam ci milczenia o tem, co ci powiedziałem, bo mam w tobie ufność. Aby cię zaś uspokoić co do stanu mego umysłu, powiem ci tylko jedno: dumny jestem z mojego artystycznego zawodu, jak nigdy żaden szlachcic dumnym nie był ze swego margrabstwa. Niktby nie zdołał mnie w tem ubiedz. Nigdy nie będę tak zarozumiałym, cokolwiekbądź o tem mówisz, abym żądał poświęceń nadzwyczajnych, a jeżeli odrobina miłości rozgrzewa serce moje w tej chwili, poprzestaję na skromnej radości, żem tę odrobinę obudził. Zgadzam się na twe porównanie aktorek z kobietami wielkoświatowemi. Ale młodość i piękność są wszędzie bożyszczami, przed któremi uginamy kolano; a co do przesądów, jest to już wiele ze strony kobiety wychowanej pod ciążeniem praw ciemiężczych, jeżeli ona w tajemnicy zachowuje jakieś ciche spojrzenie, jakieś ciche uderzenie serca dla człowieka, zabrania jej przesąd uważać za podobną sobie istotę. To ciche spojrzenie, ten cichy ruch serca, nie zadowoliłby pragnień wielkiej namiętności; ale, powiedziałem ci już, kochanie, taka mnie nie nawiedziła.
— A zkąd wiesz, że cię nie nawiedzi?
— Wtedy czas będzie na kazanie.
— Zapóźno; wtedy ty będziesz cierpiał.
— Ah, Kassandro, pozwól mi żyć!
Nazajutrz, przed siódmą zrana, już zwolna błądziłem po placu przedkościelnym. Schadzka ta była największą nieroztropnością, jaką popełnić mogła młoda signora, gdyż fizyonomia moja większości mieszkańców Florencji była tak dobrze znaną, jak gościniec ich powozowym koniom. Przedsięwziąłem więc największe ostrożności, ażeby wejść do miasta jeszcze przed dniem i kryłem się pod perystylem, około kaplic, między drzewami, z twarzą osłoniętą płaszczem, nie ocierając, się o nikogo i czekałem na pojawienie się donny.
Nie czekałem długo. Ukazała mi się piękna Sila i wskazała mai okiem grupę drzew. W szybkiem a rozumnem spojrzeniu, dziewczyny był jakiś smutek, który tknął mi w serce. Podszedłem pod drzewa, gdzie spostrzegłem smagłą postać, utopioną w cieniu.
Signora okryta była wielkim kwefem czarnym, który ręką przez kilka chwil przytrzymywała u twarzy. Nie mówiła nic do mnie, lecz schylała głowę, jakby słuchała opodal cichej mszy, która już się odbywała w kościele; ale mimo usiłowań okazania się spokojną, widziałem, że łono jej było uciśnione i mimo zuchwalstwa, zdejmowało ją przerażenie.
Nie śmiałem uspokajać jej czułemi słowy, wiedziałem bowiem skłonność jej do odpowiedzi ironicznych, a nie domyślałem się, jaki przybierze ze mną ton w tych delikatnych okolicznościach.
Rozumiałem tylko, że im bardziej ona naraża się dla mnie, tem uleglejszym i poważniejszym okazywać się powinienem. Przy takim charakterze, jak jej, bezwstyd doznałby natychmiast wzgardliwej odprawy.
Czułem jednak, że muszę pierwszy przerwać milczenie i dość niezgrabnie podziękowałem jej za łaskę tej schadzki. Nieśmiałość moja dodała jej odwagi. Zlekka uchyliła zasłony i oparta o drzewo, wyrzekła do mnie tonem półżartobliwym, półczułym:
— Za cóż to mi pan dziękujesz?
— Za to, iż pani liczyła na mą uległość — odparłem — że pani nie zwątpiła, jak skwapliwie przybędę wysłuchać jej rozkazów.
— Zatem — mówiła już zupełnie drwiąco — obecność pana tu jest wynikiem tylko czystej uległości?
— Nie śmiałbym pozwolić sobie nie myśleć o swojem obecnem położeniu, jak tylko, że jestem pani niewolnikiem i że pani, mając mi objawić swą najwyższą wolę, przywołała mnie tutaj.
— Jesteś pan przedziwnie wychowanym człowiekiem — odparła wolno, rozwijając wachlarz przed twarzą i zakładając, czarną rękawiczkę na zaokrąglone przedramię z taką swobodą, jakby rozmawiała z kuzynem.
I wciąż dalej szczebiotała takim samym tonem, iż niebawem prawie zasmucił mnie ten szczebiot fantastyczny i pusty:
— Naco to — mówiłem sobie — taki zuchwały z jej strony zachód, a tak mało miłości? Schadzka pod kościołem, wobec całej ludności, niebezpieczeństwo, przekleństwo i prawdopodobieństwo odepchnięcia od rodziny i całej kasty, a wszystko po to tylko, aby zamienić ze mną kilka facecyjek, tak jakby uczyniła wobec której przyjaciółki w wielkiej loży teatru!
Czyż ona lubi awantury dla samej przyjemności niebezpieczeństwa? Jeżeli tak się naraża, nie kochając mnie, cóż uczyni dla człowieka, którego pokocha? Wreszcie kto wie, ile razy już i dla kogo ona się narażała w podobny sposób? A jeżeli tego nie uczyniła, to przez brak czasu i sposobności. Tak młoda! Lecz jakiż to ogromny szereg przygód miłosnych ukrywa ta niebezpieczna przyszłość, iluż jej nadużyje mężczyzn, ileż plam pokala ten śliczny kwiat, chciwy rozwinięcia się pod tchnieniem namiętności!
Spostrzegła może zamyślenie i ostro zapytała mnie:
— Zdajesz się pan nudzić? Już miałem odpowiedzieć, kiedy powstał szelest, na który oboje odwróciliśmy głowy.
Pomiędzy drzewami ukazała się nagle jakaś twarz żółta i pomarszczona, niby złe widmo senne. Żywo odwróciłem się, nim ten nieproszony świadek dostrzegł me rysy. Lecz nie śmiałem się oddalić, aby nie zwrócić uwagi osób otaczających zakątek. Usłyszałem więc te słowa, szeptane do ucha mojej wspólniczki.
— Signora! Człowiek, stojący przy was, nie przyszedł tu w celu modlitwy. Z całej jego postawy i z roztargnienia, jakie wam sprawia, widzę, że miejsce święte doznaje profanacyi skutkiem rozmów niedozwolonych. Każcie temu człowiekowi odejść, albo zmuszonym będę uwiadomić dostojną ciotkę waszą o lekceważeniu przez was nabożeństwa, oraz o łatwości, z jaką dajecie posłuch płochym gawędkom młodych łudzi, wdzierających się do waszego towarzystwa.
Zniknął za drzewami w tłumie modlących się, a my staliśmy kilka chwil, jak wryci, obawiając się zdradzić jakiem poruszeniem.
— Na miłość Boską! Pani, odejdźmy! — rzekła do signory Lila, podszedłszy bliżej. — Pan syndyk Cignolo, który od kwadransa chodzi pod kościołem, może poznał panią, albo usłyszał, co pani mówiła.
— Nieinaczej, gdyż i sam do mnie przemówił — odrzekła signora, której czarne brwi zmarszczyły się z pewnym rodzajem lekceważenia podczas przemowy syndyka. — Ale mnie to średnio obchodzi.
— Ja odejść muszę, signora — powiedziałem, postępując; — minutę dłużej pozostając, do reszty zgubiłbym panią. Skoro pani wie, gdzie mieszkam, wyda mi pani swe rozkazy...
— Proszę zostać — odezwała się, silnie mnie zatrzymując. — Jeśli pan odejdziesz, ja stracę jedyny sposób uniewinnienia się. Nie drżyj, Lila. Nie mów ani słowa, zakazuję ci. Kuzynie mój — mówiła dalej, podnosząc nieco głos — podaj mi rękę i chodź ze mną.
— Ależ, pani! Mnie zna cała Florencya. Nigdy pani nie zdołasz podać mnie za swego kuzyna.
— Lecz mnie cała Florencya nie zna — odparła, czepiając się mojego ramienia i zmuszając mnie do odwrotu. — Wreszcie jestem hermetycznie zasłoniętą, a panu dosyć zapuścić kapelusz. Dalej!... Niechże pana zęby bolą! Przyłóż chustkę do twarzy! Prędzej!... Oto idą ludzie, znający mnie, którzy patrzą. Idź pan krokiem śmiałym i spiesznym.
Tak mówiąc i idąc pośpiesznie, wyszła przed bramę, na mem ramieniu wsparta.
Już miałem ją pożegnać i zmieszać się z tłumem wychodzącym razem z nami, ponieważ nabożeństwo się skończyło, kiedy znów ukazał się nam p. Cignolo, stojący przy bramie i udający, że rozmawia z jednym z dziadków kościelnych. Wzrok jego bacznie nas ścigał.
— Nieprawdaż, Hektorze, odprowadzisz mnie do samego domu?... — odezwała się signora, przechodząc mimo i wsuwając głowę pomiędzy jego twarz i moją.
Lila drżała, jak liść; signora również, ale wzruszenie podwajało jej odwagę.
Powóz z herbem i liberyą Grimanich podjechał z ogromnym łoskotem, a lud, zawsze lubiący przyglądać się okazałościom, wciskał się pod koła i końskie kopyta.
Wreszcie zaprząg starej Grimani w szczególności zawsze ściągał huk żebraków, gdyż pobożna pani zwykle rozdawała jałmużny po drodze. Wysoki lokaj musiał ich rozpychać, aby otworzyć drzwiczki, a ja szedłem ciągle naprzód, prowadząc signorę i wciąż pod badawczym wzrokiem pana Cignoli.
— Siadaj pan ze mną — rzekła do mnie signora tonem stanowczym i z silnym uściskiem ręki) wstępując na stopień.
Zawahałem się; pewny byłem, że ten ostatni wybryk zuchwalstwa zgubi ją ostatecznie.
— Ależ siadaj pan! — powtórzyła gniewnie.
A gdym usiadł przy niej, sama podniosła szybę, zaledwie czas dając Lili, aby usiadła naprzeciw nas, a lokajowi, aby zamknął drzwiczki.
I lotem błyskawicy popędziliśmy przez ulice Florencyi.
— Nie lękaj się, moja dobra Lilo — rzekła signora, obejmując ręką szyję swej mlecznej siostry i całując ją w policzek, dodała: — Wszystko to się ułoży. Pan Cignolo nie widział jeszcze mojego kuzyna, a niepodobna, iżby się dobrze dziś przyjrzał panu Lelio, więc i później nie dowie się o podstępie.
— Och signora, pan Cignolo nie jest człowiekiem, któregoby podejść można.
— Co mnie tam obchodzi twój pan Cignolo! Powiadam ci, że ja wmówię w ciotkę wszystko, co mi się podoba.
— Ale pan Hektor — zabrałem ja głos z kolei — powie, że wcale nie towarzyszył pani do kościoła.
— O, co do Hektora, zapewniam, że on powie to, co ja zechcę; a w razie potrzeby, sama go przekonam, że był na mszy, podczas gdy wyobrażał sobie, iż jest na polowaniu.
— Ależ słudzy, proszę pani? Lokaj przypatrywał się panu Lelio z miną szczególną i naraz cofnął się z zadziwienia, tak, jakby poznał nastrajacza fortepianów.
— To ty im powiedz, żem tego człowieka zastała przed kościołem i powiedziała mu dzień dobry; że mówił mi, iż ma pójść w naszą okolicę, a ponieważ ja jestem bardzo dobrą, więc chciałam mu przy tym upale oszczędzić drogi pieszej. Wysadzimy go przed pierwszą lepszą willą. Dodasz, że ja jestem istotnie roztrzepana, że ciocia słusznie mnie łaje; ale w gruncie jestem doskonałą, lubo nieco trzpiotowatą i że przykro wam, gdy słyszycie, jak mi ciągle prawią reprymendy. Ponieważ oni mnie lubią, a ja dam im po gościńcu, to nie powiedzą nic. Dosyć już tego. Czy nie macie z czem innem do mnie wystąpić, tylko z tein ubolewaniem nad faktem spełnionym? Panie Lelio, jak ci się podoba ta smutna Florencya. Te wszystkie stare, czarne pałace, okute żelazem od stropu do powały, nie wyglądają, już, jak więzienia?
Próbowałem utrzymać swobodną rozmowę, ale bardzo mi było nieradno na sercu. Nie miałem zamiłowania do awantur, w których chodziło o dogodzenie kaprysom kobiecym, z czystą ujmą dla mnie. Zdawało mi się, że jestem dość lekko traktowany, skoro ona dla mnie naraża się na niebezpieczeństwa i nieszczęścia, a nie pozwala mi ich przezwyciężać lub im zapobiegać.
Popadłem mimowoli w kłopotliwe milczenie. Signora po daremnych usiłowaniach przerwania go, umilkła również.
Twarzyczka Lili była wciąż wylęknioną. Wyjechaliśmy z miasta; dwa razy zwróciłem uwagę na miejsce odpowiednie do wysadzenia mnie z powozu. Dwa razy signora sprzeciwiła się temu tonem nakazującym, mówiąc, że to za blizko od miasta i że możnaby jeszcze spotkać tego znajomego.
Od kwadransu nie mówiliśmy ani słowa; położenie to stawało się wielce nieprzyjemnem. Byłem niezadowolony z signory, która wciągnęła mnie bez mego przyzwolenia w przygodę, krępującą me ruchy. Bardziej jeszcze niezadowolony byłem z samego siebie, żem się dał wciągnąć w dzieciństwa, których cały wstyd spaść może tylko na mnie, gdyż w oczach ludzi, choćby najmniej skrupulatnych, zepsucie lub urażenie dziewczyny piętnastoletniej zawsze uważane być musi za czyn zły i nikczemny.
Już miałem stanowczo zatrzymać stangreta, ażeby wysiąść, kiedy obróciwszy się ku moim towarzyszkom podróży, spostrzegłem twarz signory zalaną cichemi łzami. Wydarł mi się okrzyk zdziwienia; ruchem niepowstrzymanym schwyciłem jej rękę, ale ona wyrwała mi ją natychmiast, a padając na szyję Lili, która płakała również, szlochając, ukryła głowę na łonie wiernej sługi.
— Na miłość Boską, czego pani płaczesz? — zawołałem, zsuwając się do jej kolan. — Jeżeli nie chcesz, abym odszedł zrozpaczony, powiedz mi pani, czy to ta nieszczęsna awantura jest przyczyną twych łez, i czy ja mogę odwrócić nieszczęście, którego się obawiasz?
Podniosła głowę przechyloną na ramieniu Lili i patrząc na mnie z pewnym rodzajem oburzenia, rzekła:
— Więc pan uważasz mnie za bardzo nikczemną!
— Ja nie uważam na nic — odparłem — tylko na to, co mi pani powiesz. Ale pani odwracasz się ode mnie i płaczesz; jakże chcesz, abym wiedział, co się dzieje w twej duszy? Ah, jeżeli czem panią obraziłem lub zraziłem, jeżeli jestem mimowolną przyczyną twego zmartwienia, czyż mógłbym to kiedykolwiek sobie przebaczyć.
— Ah, pan myślisz, że ja się boję? — powtórzyła z pewną, czułą goryczą. — Widzisz, że płaczę i powiadasz sobie: Ej, to dziewczątko, które boi się połajanki!
I znów zaczęła płakać gorącemi łzami, twarz zasłoniwszy chustką. Wysilałem się, ażeby ją ukoić, błagałem, aby mi odpowiedziała, spojrzała na mnie, wytłómaczyła się; a w tej chwili zmieszania i rozrzewnienia coś mnie ogarnęło tak szczerze ojcowskiego, że wśród innych czułych nazw, jakie jej nadawałem, przypadek nasunął mi na usta imię dziewczynki, która mi niegdyś była bardzo drogą. Imię to od wielu lat zwykłem był dawać mimowolnie wszystkim ładnym dziewczynkom, które mi przypadały do serca.
— Droga moja signoro — rzekłem — dobra moja Alezyo...
Zatrzymałem się, sądziłem, żem ją obraził, nadając imię niewłaściwe. Ale ona nie okazała obrazy, spojrzała tylko nieco zdziwiona i pozwoliła wziąć się za rękę, którą okryłem pocałunkami.
Tymczasem powóz pędził, jak wiatr, tak, iż nim zdołałem dowiedzieć się czegobądź więcej, Lila oznajmiła nam, że widać już willę Grimani i że tem samem musimy się rozłączyć.
— Jakto! — zawołałem. — Mamże panią w tym stanie opuścić i nie wiedzieć dokąd pozostawać w takim okropnym niepokoju?
— To przyjdź pan dziś wieczorem do parku; mur nie bardzo wysoki. Ja będę w alei, dotykającej muru, obok posągu, który łatwo znajdziesz, idąc od kraty wciąż na prawo. O pierwszej w nocy.
Znów ucałowałem ręce signory.
— O, pani, pani! — rzekła Lila tonem smutnego i łagodnego wyrzutu.
— Nie sprzeciwiaj mi się, Lilo! — odparła gwałtownie signora. — Wszak wiesz, com ci powiedziała dziś rano.
Lila zdała się przerażoną.
— Co ci mówiła signora? — zapytałem dziewczynę.
— Ze się zabije — odparła, zanosząc się od płaczu Lila.
— Pani chcesz się zabić! — zawołałem. — Tak piękna, wesoła, szczęśliwa, kochana!...
— Kochana, Lelio! — odparła z miną zrozpaczoną. — A kto mnie kocha?... Biedna tylko matka moja i ta dobra Lila.
— I ten biedny artysta, który ci tego nie śmie powiedzieć, a oddałby za to życie własne, abyś ty swoje polubić mogła.
— Kłamiesz pan! — rzekła silnie. — Ty mnie nie kochasz.
Pochwyciłem ją konwulsyjnie za ramię i patrzyłem na nią osłupiały.
W tej oliwili nagle zatrzymał się powóz. To Lila pociągnęła za sznurek. Wyskoczyłem i, kłaniając się, usiłowałem przybrać pokorną postawę nastrajacza fortepianów.
Ale te dwie młode panny, mając oczy od płaczu zaczerwienione, nie uszły przed przenikliwym wzrokiem lokaja. Spojrzał na mnie z wielką uwagą, a gdy kareta się oddalała, jeszcze kilka razy ku mnie odwrócił głowę. Coś mi się głucho przypominały jego rysy; ale nie śmiałem mu spojrzeć prosto w twarz i nie myślałem zastanawiać się nad tem, gdzie widziałem tę twarz grubą i obrosłą.
— Lelio! Lelio! — mówiła do mnie Checchina przy wieczerzy — coś ty dziś jesteś bardzo wesoły. Obyś jutro nie płakał, moje dziecko.
O północy przelazłem przez mur parkowy, lecz kilka zaledwie uszedłszy kroków w alei, poczułem rękę, chwytającą mnie za płaszcz. Na wszelki wypadek uzbroiłem się w to, co w mojej okolicy nazywaliśmy nożykiem nocnym, już miałem go wydobyć, kiedy poznałem Lilę.
— Jedno słówko, tylko prędko, panie Lelio — odezwała się do mnie cichym głosem; — proszę nie mówić, że pan żonaty.
— Zkądżeż to, kochane dziecko? Nie jestem.
— Mnie nic do tego — mówiła dalej. — Ale niech pan nic nie wspomina o tej pani, która z panem mieszka.
— Więc ty mnie protegujesz, moja dobra Lilo?
— Bynajmniej, panie, oh! Jeszcze czego! Czynię, aby odciągnąć signorę od wszystkich tych nieroztropności. Lecz ona mnie nie słucha; a gdybym jej powiedziała, co może i powinno ją raz na zawsze od pana oddalić, nie wiem, coby nastąpiło.
— Co to znaczy? Wytłómacz się.
— Przebóg, widział pan dziś, jak ona jest egzaltowaną. To charakter osobliwy! Gdy kto jej dokucza, gotowa jest na wszystko. Przed miesiącem, kiedy rozłączono ją z matką i zamknięto tu, mówiła wciąż o truciźnie. Za każdym razem, kiedy ciotka, istotnie gderaczka, zniecierpliwi ją, dostaje napadów nerwowych, popadając niemal w szał; a wczoraj wieczorem, kiedym się odważyła powiedzieć, że może pan w kim już zakochany, rzuciła się do okna swego pokoju, krzycząc, jak obłąkana: „Ah, gdybym się o tem przekonała!...
Podbiegłam, rozsznurowałam ją, pozamykałam okna, nie odstępowałam jej przez całą noc, a ona płakała, albo, jeżeli zasnęła, budziła się nagle, zrywała na równe nogi i dalejże biegać po pokoju, jak waryatka. Ah, panie Lelio, dużo mi ona sprawia zmartwienia. Ja tak ją kocham, gdyż pomimo swych uniesień, ona jest tak dobrą, kochającą, szlachetną. Nie narażaj pan jej na cierpienia, błagam! Pan jesteś człowiekiem uczciwym, czuję to, wreszcie wszyscy to mówili w Neapolu, a signora chciwie słuchała opowiadań o pańskich dobrych czynach. Nie zwiedziesz więc jej, a ponieważ kochasz tę piękną panią, którą widziałam w domu...
— A zkąd wiesz, że ją kocham, Lilo? To moja siostra.
— O, panie Lelio, nie zwiedzie mnie pan. Pytałam ją, czy jest siostrą, odparła, że nie. Pomyśli pan, że to do mnie nie należy i że jestem zanadto ciekawa. Nie, ja nie jestem ciekawa, ale zaklinam, aby pan miał przyjaźń dla mojej biednej pani, jak brat dla siostry, jak ojciec dla córki. Zważ pan tylko: to dziecko, które zaledwie wyszło z klasztoru i które nie ma nawet pojęcia o wszystkiem złem, jakie ludzie o niem mogą mówić. Powiada, że drwi sobie z tego; ale ja wiem dobrze, jak ona przyjmuje rzeczy, kiedy już nastąpią. Mów pan do niej łagodnie, wytłómacz, że się z nią nie możesz widywać potajemnie, ale przyrzecz, iż będziesz ją odwiedzał w domu matki, gdy wrócimy do Neapolu; albowiem matka jest tak dobrą i tak kocha córkę, iż, ażeby zrobić jej przyjemność, niewątpliwie pana zaprosi. Tym sposobem, być może, szały panienki się rozproszą. Już nieraz wybijano jej z głowy myśli za pomocą zabaw, rozrywek. Mówiłam jej o pięknym kocie angora, którego widziałam w pańskim salonie i który łasił się panu podczas czytania listu tak, iż pan zmuszony byłeś go kopnąć nogą, aby go się pozbyć. Moja pani zgoła nie lubi psów, ale przepada za kotami. Taka ją zdjęła na pańskiego ochota, że powinienby go pan jej podarować; pewną, jestem, że to zajęłoby ją i rozweseliło przez kilka dni.
— Jeżeli tylko chodzi o mojego kota — odparłem — dla pocieszenia twej pani w mojej nieobecności, to jeszcze niewielkie zło, a lekarstwo łatwe. Zupełnie pewną bądź tego, Lilo, że zachowam się względem twej pani jak ojciec i przyjaciel. Miej we mnie ufność; ale pozwól mi ją poszukać, gdyż może ona i oczekuje na mnie.
— Jeszcze słówko! Jeżeli pan chcesz, ażeby panienka pana słuchała, nie mów jej, że ludzie z gminu warci są tyleż, co państwo. Ona dmie w swą szlachetność. Niech to pana do niej źle nie usposabia: to choroba familijna, oni wszyscy tacy w domu Grimanich. To jednak nie przeszkadza mej młodej pani być dobrą i miłościwą. Tak tylko weszło to jej w głowę, a gniewa się okrutnie, gdy jej kto przeczy. Niech pan sobie wyobrazi, że odmówiła już kilku przystojnym i bogatym kawalerom, mówiąc, iż oni dla niej nie są dość dobrze urodzeni. Słowem, zgadzaj się pan z nią zrazu na wszystko, a później zato wmówisz w nią wszystko, co zechcesz. Ah, gdyby pan zdołał skłonić ją do poślubienia — jednego z młodych hrabiów, który tylko co prosił o jej rękę.
— Hrabia Hektor, jej kuzyn?...
— Oh, nie! To głupiec, który wszystkich zanudza, nawet własne psy, tak, iż ziewają one na sam jego widok.
I tak słuchając szczebiotu Lili, którą moje ojcowskie wzięcie zupełnie czyniło swobodną, prowadziłem ją do miejsca schadzki.
Słuchałem jej wszelako z wielkiem zajęciem wszystkie te szczegóły, pozornie drobne, bardzo ważnemi były w moich oczach, wiodły mnie bowiem przez indukcyę do poznania zagadkowej osoby, z którą miałem do czynienia. Wyznam też, że znacznie ochłodziły mój zapał i zaczynało mi się wydawać śmiesznem to, iż jestem bohaterem uczucia, konkurującym z bylejakiem cackiem, z moim np. kotem Solimanem, a kto wie, może z samym kuzynem Hektorem w pierwszym dniu. Rady więc Lili były właściwie takiemi, jakich i ja sam udzielałem sobie z postanowieniem pójścia za niemi.
Zastaliśmy signorę siedzącą u podnóża kolumny, ubraną biało, dość niezgodnie z tajemną schadzką na otwartem powietrzu, ale przez to samo zgodnie z logiką jej charakteru. Widząc mnie zbliżającego się, pozostała nieruchomą, tak, iż można było wziąć za statuę uwieńczoną u stóp białej, marmurowej nimfy.
Nic nie odpowiedziała na pierwsze moje słowa. Łokciem oparta na kolanie, z brodą ukrytą w dłoni, była tak zamarzoną, tak szlachetnie upozowaną, tak piękną w białej zasłonie przy blasku księżyca, iż myślałbym, że jest pogrążona w kontemplacyi najwznioślejszej, gdyby nie to zamiłowanie do kotów i herbów, które mi się wciąż przypominało.
Ponieważ zdawało się, iż postanowiła sobie zgoła nie zważać na mnie, próbowałem wziąć ją za rękę, ale mi ją wyrwała z dumną pogardą, odzywając się tonem jeszcze majestatyczniejszym, niż Ludwik XIV:
— Czekałam!
Nie mogłem powstrzymać uśmiechu; lecz wesołość moja jeszcze bardziej podniosła jej powagę.
— Śmiej się pan, jeśli wola — powiedziała — bardzo po temu miejsce i pora!
Wyrzekła to z gorzką urazą; spostrzegłem, że jest istotnie zagniewaną. Wtedy i ja, naraz spoważniawszy, przeprosiłem ją za winę mimowolną i powiedziałem, iż za nic w świecie nie chciałbym ani na chwilę wyrządzić jej przykrości. Spojrzała na mnie z miną niezdecydowaną, jakby nie śmiała mi wierzyć. Lecz przemawiałem do niej tak gorąco o swojem poświęceniu i przywiązaniu, iż niebawem dała się przekonać.
— Tem lepiej, tem lepiej — mówiła — bo gdybyś mnie nie kochał, byłbyś niewdzięczny, a ja wielce nieszczęśliwą.
A gdy ja stanąłem zdziwiony temi słowami, dodała:
— O, Lelio, Lelio! kocham cię od pierwszej chwili, gdym cię widziała grającego rolę Romea w Neapolu, gdym na ciebie patrzyła z tym wyrazem zimnym i lekceważącym, który tak cię przygnębiał. Ach, byłeś ty owego wieczoru bardzo wymowny i bardzo namiętny w swym śpiewie, choć przecież nie do mnie mówiłeś.
Dziwna ta dziewczyna wywierała na mnie ciągły wpływ magnetyczny, który wiódł mnie wszędzie za jej ruchliwą fantazyą. Dopóki była zdała odemnie, myśl moja wymykała się z pod jej władzy, a ja swobodnie rozbierałem jej myśli i czynności; lecz blizko niej, mimo wiedzy, jej tylko poddawałem się woli. To wyjawienie uczuć zbudziło mój stłumiony zapał. Wszystkie stateczne moje przedsięwzięcia rozwiały się, jak dym, a na usta cisnęły mi się same tylko słowa miłości. Co chwila wprawdzie uczuwałem wyrzut; ale daremna sprawa, wszystkie moje rady ojcowskie kończyły się zwrotem miłosnym. Szczególna fatalność, a raczej ta słabość serca ludzkiego pociągająca sprawiała, że mówiłem wciąż rzeczy przeciwne tym, jakie dyktowało mi sumienie.
Jedna okoliczność, pozornie zmniejszająca niebezpieczeństwo, przyczyniała się jeszcze do powiększenia go: to obecność Lili. Gdyby nie ona, moja wrodzona uczciwość nakazywałaby mi czuwać nad sobą, tembardziej, że w chwili uniesienia wszystko dla mnie byłoby możliwem; więc prawdopodobnie ani jednego nie uczyniłbym kroku z obawy, aby nie zajść zbyt daleko. Lecz pewnym będąc, że nie mam się czego obawiać ze strony zmysłów, mniej się troszczyłem o swobodę słów.
Niebawem też popadłem w ton najgorętszej namiętności, lubo najczystszej, a popchnięty ruchem niepowstrzymanym, chwyciłem zwój bujających włosów dziewicy i dwukrotnie je pocałowałem.
Uczułem wtedy, że czas mi już odejść i szybko oddaliłem się od signory, rzekłszy jej:
— Do widzenia, jutro!
Podczas całej tej sceny potrosze zapomniałem o całej przeszłości i ani na chwilę o przyszłości nie pomyślałem.
Głos odpowiadającej mi Lili wyrwał duszę moją z ekstazy.
— O, panie Lelio! — rzekła ona do mnie — nie dotrzymał pan słowa; nie był pan ani oj ceni ani przyjacielem mojej pani.
— To prawda — odparłem smutno — prawda, źle zrobiłem, ale bądź spokojną, moje dziecko, jutro naprawię wszystko. Tylko codzień czułem się więcej oczarowany, to zaś, co przy pierwszej schadzce było tylko zachcianką miłosną, przy trzeciej zamieniło się w prawdziwą namiętność. Znękana mina Liii byłaby mi to dała poznać, gdybym sain pierwszy tęgo nie spostrzegł. Przez całą drogę powrotną rozmyślałem o przyszłości tego kochania, a do domu przyszedłem smutny i blady.
Checchia niebawem spostrzegła, co się ze mną dzieje.
Povero — odezwała się — a nie mówiłam ci, że wkrótce będziesz płakał.
A gdym podniósł głowę, ażeby, zaprzeczyć, dodała:
— Jeżeliś już nie płakał, to będziesz; i masz o co. Twoje położenie jest smutne, a co gorsza, głupie. Kochasz młodą dziewczynę, której przez dumę zaślubić nie możesz, a przez uczciwość uwieść nie chcesz. Nie zażądasz jej ręki, raz dlatego, że oddając ci ją, zrobiłaby dla ciebie ogromne poświęcenie i naraziłaby się.na tysiączne cierpienia; następnie, z obawy, aby ci nie odmówiono, a ty jesteś zanadto pyszny, ażeby się narażać na odmowę. Nie chcesz też brać sam tego, o co nie masz zamiaru prosić i wolałbyś, pewną jestem, zostać mnichem, niż nadużywać nieświadomości dziewczyny, która ci się powierza. Musisz jednak coś postanowić, biedny mój kolego, jeżeli nie chcesz, ażeby koniec świata zastał cię wzdychającym do gwiazd 1 przesyłającym pocałunki chmurom. Niechaj tam przyszczekują na księżyc, my, artyści, powinniśmy żyć za jakąkądź cenę i zawsze. Postanów coś zatem...
— Masz słuszność — odparłem poważnie.
I poszedłem spać.
Nocy następnej wróciłem na schadzkę. Zastałem signorę rozegzaltowaną i wesołą równie, jak w przeddzień; ale sam byłem czas jakiś milczący i ponury. Żartowała mówiąc, że wyglądam, jak carbonaro i pytała, azali nie myślę zrzucić z tronu króla neapolitańskiego, lub wskrzesić cesarstwa rzymskiego. Potem, widząc, że nie odpowiadam, spojrzała na mnie bystro i biorąc mnie za rękę, rzekła:
— Ty smutny jesteś, Lelio. Co tobie?
Wtedy otworzyłem przed nią serce i powiedziałem, że uczucie, jakie żywię dla niej, stanie się mojem nieszczęściem.
— Nieszczęściem? A dlaczego?
— Powiem ci, signora. Pani jesteś dzieckiem szlachetnego i znakomitego rodu. Wychowano cię w szacunku dla przodków i w myśli, że wartość człowiekowi nadaje tylko starożytność i świetność pochodzenia. Ja jestem biedakiem bez przeszłości, niczem, i sam się zrobiłem tem, czem jestem. Sądzę jednakże, iż jeden człowiek tyle wart, co drugi, i od nikogo za niższego się nie poczytuję. Ztąd oczywista, że panibyś mnie nie zaślubiła. Wszystkoby stanęło ci na przeszkodzie: pojęcia, obyczaje, stanowisko. Ty, która odrzuciłaś kilku patrycyuszów, ponieważ nie pochodzili z dość dobrego domu, mniej, niż inna, byłabyś skłonną zniżyć się aż do nędznego komedyanta, jak ja. Od księżniczki do aktora droga daleka, signora. Nie mogę zatem być twoim mężem. Cóż mi więc pozostaje? Perspektywa miłości podzielonej, lecz nieszczęśliwej, o ile by nie doznała ujścia; albo też dłuższe lub krótsze kochanie się potajemne. Ja nie mogę się zgodzić ani na jedno, ani na drugie. Żyć obok siebie, w pełni namiętności zawsze płomiennej, a nigdy nienasyconej, mieć się na baczności względem siebie samego i osoby ukochanej, to znaczy poddać się dobrowolnie cierpieniu nieznośnemu, ponieważ ono jest bez sensu, bez nadziei, bez celu. Kochankiem zaś twoim, choćbym i mógł zostać, nie chcę: zbyt wiele niepokojów udręczałoby moje szczęście i nie mogłoby ono być zupełnem. Z jednej strony obawiałbym się panią, skompromitować; nie mógłbym zasnąć z tym lękiem, aby nie stać się przyczyną twojego zmartwienia lub zguby zupełnej; w dzień godzinami wyszukiwałbym wszystkich przypadków, mogących spowodować twoje nieszczęście, zatem i moje; w nocy, podczas naszych schadzek, drżałbym przy każdym listku unoszonym przez wiatr, lub przy okrzyku ptaka nocnego. Kto tam wie, coby było dla mnie postrachem. I pocóż ja życie miałbym rzucać na pastwę czczych widm? Dla miłości tymczasowej, która nigdyby nie wynagrodziła niepokojów dziennych, nigdy niepewnego jutra; albowiem prędzej czy później, ty wyjdziesz zamąż, signora, tego możesz być pewną, i to za kogo innego, który będzie szlachetnie urodzonym i bogatym, równie, jak pani. Kosztowałoby cię to, wiem, serce twe buntowałoby się na myśl wyrzeczenia słowa, któreby zabiło, nie powiem życie moje, ale szczęście, bo ty masz duszę szlachetną i szczerą. Ale nieustanne nalegania rodziny, sam obowiązek czuwania naci swą reputacją, wszystko mimowolnie zmusiłoby cię do zgodzenia się na ten krok. Walczyłabyś może długo i silnie, lecz cierpiałabyś tem więcej. Miłość twoja dla mnie byłaby zawsze czulą, ale mniej wylewną; ja zaś, widząc cierpienia twoje, a nie będąc człowiekiem zdolnym znosić długich i ciężkich poświęceń bez oddania ich wzajem, sambym cię, oddalając się, zmusił do tego koniecznego małżeństwa, gotów raczej całą moją dolę złożyć w ofierze boleści, niż poświęcić ciebie nikczemnie. Oto, signora, co miałem ci powiedzieć, a pani powinnaś teraz zrozumieć, dlaczego lękam się, iżby ta miłość nie była dla mnie nieszczęściem.
Słuchała mnie z zupełnym spokojem i w zupełnem milczeniu. Gdym skończył, nie zmieniła postawy. Tylko, wpatrzywszy się w nią, widziałem na jej twarzy jakby wyraz głębokiej niepewności. Powiedziałem wtedy sobie, że ta młoda dziewczyna jest słabą i próżną, jak wszystkie inne; tylko, że przyznaję się z dobrą wiarą do tego, gdy jej kto tę prawdę wypowie i prawdopodobnie przyznałaby się przedemną. Zachowałem też dla niej szacunek, ale zapał mój zniknął natychmiast. Winszowałem sobie przenikliwości i stanowczości, widząc, jak signora nagłe powstała z miejsca i odeszła odemnie, nic nie mówiąc.
Na to nie byłem przygotowany i zdjęło mnie bolesne zdziwienie.
— Jakto, bez jednego wyrazu! — zawołałem. — Opuścić mnie na zawsze, bez słówka żalu lub pociechy!
— Żegnam — odparła odwracając się. — Żalu mieć nie mogę, a pociechy sama potrzebuję. Pan mnie nie zrozumiałeś, nie kochasz mnie.
— Ja?
— I kto mnie zrozumie — dodała, przystając — jeśli pan mnie nie rozumiesz? Kto mnie pokocha, jeśli pan nie pokochałeś?
Smutno potrząsnęła głową, potem skrzyżowała ręce na piersiach, oczy utkwiwszy w ziemię. Była zarazem tak piękną i zbolałą, że miałem szaloną chęć rzucić się jej do stóp, lecz obawa rozdrażnienia powstrzymała mnie od tego.
Stałem nieruchomy i milczący, z oczyma na nią, zwróconemi, czekając niespokojnie, co uczyni lub powie. Po kilku sekundach wolno podeszła ku mnie i z miną skupioną, wsparta o piedestał posągu, zaczęła:
— Więc pan Uznałeś mnie za słabą i próżną; sądziłeś, że mogłabym miłość swą dać człowiekowi i przyjąć od niego podobneż uczucie, nie dając zarazem całego życia. Myślałeś, że ja pozostawać będę obok ciebie tylko przy pomyślnym wietrze, a oddalę się przy przeciwnym. Jak to się stało? Jednak pan jesteś człowiekiem silnym i prawym, i pewną jestem, że do czynu poważnego przystępujesz wtedy tylko, gdy masz postanowienie doprowadzić go do końca. Czemuż więc nie chcesz, ażebym ja uczyniła to, co ty czynisz? Czemu nie masz o mnie tak dobrego zdania, jak ja o tobie? Albo pan lekceważysz kobiety, albo złudziło cię moje trzpiotostwo. Ja często jestem szaloną, wiem; ale może to troszkę wina mego wieku, ko mi jednak nie przeszkadza być silną i prawą. Od chwili, gdym cię pokochała, Lelio, zdecydowana byłam cię zaślubić. To pana dziwi. Przypominasz nietylko myśli, jakie mogłam mieć w mojem położeniu, ale nawet czyny minione i słowa. Myślisz o tych patrycyuszach, którym odmówiłam, iż zamało byli świetni rodem. Niestety! mój biedny Lelio, jam także jest niewolnicą mojej publiczności, jak ty swojej, na co się niekiedy uskarżasz, i muszę przed nią odgrywać rolę, dopóki mi nie uda się wymknąć ze sceny. Ale pod tą maską zachowałam duszę wolną i od czasu przyjścia do rozumu postanowiłam wyjść zamąż tylko według serca. Jednakże dla opędzenia się od tych płytkich i impertynenckich patrycyusżów, o których mówisz, potrzebowałam pozoru: wyszukałam go w przesądach rodowych. Tym sposobem udało mii się usunąć natrętów, nie zrażając sobie mojej rodziny, która niechaj sobie odmowy moje nazywa dziecinnemi kaprysami i przeprasza gachów za moją wygórowaną dumę, ale niemniej w duchu zachwyca się tą dumą. Przez pewien czas, dzięki takiemu postępowaniu, oddychałam swobodniej. Ale nareszcie, ojczym mój, książę Grimani, oświadczył mi, że czas już coś postanowić, i przedstawił siostrzeńca swego, hrabiego Hektora, jako przeznaczonego mi na małżonka. Nowy ten gach niepodobał mi się tak, jak i inni, może nawet bardziej, gdyż nadmiar głupoty wzbudził we mnie ku niemu zupełną pogardę, co widząc książę i myśląc, że matka moja, czuła i serdecznie mnie kochająca, podtrzymuje mój opór, postanowił odsunąć mnie od niej, aby tem łatwiej zmusić do posłuszeństwa. Przysłał mnie tu, abym zamieszkała z jego siostrą i siostrzanem. Spodziewa się, że ja zmuszona wybierać między nudą a Hektorem, skłonię się doń nareszcie: ale się myli. Hrabia Hektor niegodnym jest mnie na każdym punkcie, i wolałabym umrzeć, niż go zaślubić. Jeszczem im tego nie powiedziała, ponieważ nie pokochałam nikogo, a jedno z drugiem, wolałabym jeszcze tego, niż innego. Lecz teraz pokochałam ciebie, Lelio; powiem Hektorowi, że go nie chcę; wyjedziemy razem do matki, powiemy jej, że się kochamy i chcemy się pobrać; ona nam da pozwolenie i ty mnie zaślubisz. Czy chcesz?
Od pierwszych słów słuchałem signory z głębokiem zdziwieniem, które nie przeszło nawet wtedy, gdy skończyła. Ta szlachetność serca, światłość myśli, siła umysłu, obok czułości niewieściej, wszystko razem połączone u dziewicy tak młodej, wychowanej pośród arystokracyi najzacieklejszej, żywy we mnie wzbudziło podziw, tak, że ze zdziwienia przeszedłem do zapału.
Jużem miał uledz mym uniesieniom, rzucić się na kolana i powiedzieć, że czuję się szczęśliwym i dumnym z miłości takiej kobiety, że pałam dla niej uczuciem namiętnem, że z radością oddam za nią życie i gotów jestem spełnić wszystko, czego ona sobie życzy — kiedy zastanowienie przyszło w porę i pomyślałem o niebezpieczeństwach jej postanowienia. Było bardzo prawdopodobnem, że odmówią i ostro ją ofukną, a wtedy jakież będzie jej położenie po wykradzeniu się od ciotki i odbyciu ze mną kilkodniowej podróży.
Zamiast więc poddać się gwałtownym wzruszeniom serca, usiłowałem przywołać spokój i po kilku minutach odezwałem się do niej:
— A rodzina pani?
— Na całym święcie jedna jest tylko osoba, której prawo uznaję nad sobą i której gniewu się boję: to moja matka. A powiedziałam już, że matka moja jest dobrą i kocha mnie nadewszystko. Jej serce zezwoli.
— O, drogie dziecię! — zawołałem wtedy, biorąc ją za ręce i przyciskając je do piersi. — Widzi Bóg, że to, co ty chcesz uczynić, jest celem wszystkich moich życzeń! Ja przeciw samemu sobie walczę, usiłując cię powstrzymać. Każdy zarzut, jaki stawiam, stanowi ujmę nadziei mojego szczęścia, a serce moje okrutnie ranią wątpliwości mego rozumu. Ale mnie, drogi aniele, przedewszystkiem chodzi o ciebie, o twoją przyszłość, reputacyę, o twoje szczęście. Wolałbym wyrzec się ciebie, niżbyś ty cierpieć miała przezemnie. Nie przerażaj się więc wszystkiemi mojemi skrupułami, nie upatruj w nieb obojętności, ale uznawaj je za dowód nieograniczonego przywiązania. Powiadasz, iż matka zezwoli, ponieważ jest dobrą. Ale ty jesteś jeszcze bardzo młodą, moje dziecko; pomimo dzielności umysłu, nie możesz wiedzieć, jakie dziwne czasami zachodzą związki między sumieniami wprost przeciwnemi. Wierzę wszystkiemu, co mi mówisz o swej matce, ale czy wiadomo ci, ażali duma nie będzie w niej walczyła z miłością dla ciebie? Ona może myśleć, że nie dopuszczając związku twego z aktorem, spełnia święty względem ciebie obowiązek.
— Może masz słuszność w połowie — odparła. — Nie dumy jednak boję się matczynej. Lubo małżonka dwóch książąt, wyszła ona z rodu mieszczańskiego i nie zapomniała dotyla swego pochodzenia, aby mi mieć za złe, żem pokochała nieszlachcica. Ale wpływ księcia Grimani, pewna grodzona słabość, dla której zawsze ustępuje zdaniu otaczających, a być też może, potrzeba wyjednania sobie przebaczenia w świecie za nizkość rodu, oto coby jej przeszkadzało do łatwego zezwolenia na nasz ślub. Jedna więc rzecz do zrobienia pozostaje: naprzód się pobrać, a potem dopiero jej oznajmić. Gdy związek nasz Kościół pobłogosławi, matka nie będzie już mogła zwrócić się przeciwko, mnie. Pocierpi może nieco, nietyle z powodu mego nieposłuszeństwa, za które wszakże moja rodzina uczynić ją może odpowiedzialną, ile z powodu braku do niej zaufania; ale umityguje się wkrótce, bądź pewnym, a przez miłość dla mnie wyciągnie do ciebie ręce, jak do syna.
— Dziękuję ci za tę szlachetną ofiarę, droga signora; ale ja także muszę dbać o swój honor, niemniej, jak najdumniejszy patrycyusz. Gdybym się ożenił z tobą bez wiedzy twej rodziny, po wykradzeniu ciebie, nieochybnie posądzonoby mnie o najbrzydsze i najnikczemniejsze zamiary. A matka twoja! Gdyby ci odmówiła przebaczenia po ślubie, na mnie spadłoby całe jej oburzenie.
— Zatem — podjęła signora — chciałbyś mieć przynajmniej pozwolenie mej matki?
— Tak, signora.
— A gdybyś był pewny otrzymania, nie wahałbyś się?
— Przebóg! Czemu na mnie nalegasz? Cóż ci odpowiedzieć mogę, przekonany będąc, że stanie się przeciwnie.
— Więc...
Naraz zamilkła niepewna i pochyliła głowę na piersi. Gdy ją podniosła znów do góry, widziałem, iż nieco pobladła i dwie łzy zaświeciły w jej oczach. Chciałem zapytać się o przyczynę, ale nie dała mi czasu.
— Lilo — rzekła tonem nakazującym — oddal się...
Pokojówka z żalem odstąpiła i stanęła dosyć daleko, ażeby nas nie słyszeć, ale żeby widzieć jeszcze mogła. Wtedy signora poważnie wzięła mnie za rękę i zaczęła:
— Powiem ci jednę rzecz, której nie mówiłam nikomu i przyrzekłam sobie nie mówić nigdy. Chodzi tu o matkę moją, przedmiot całej mojej czci i miłości. Sądź, Lelio, ile mnie kosztuje obudzenie wspomnienia, które w cudzych oczach, nie w moich, mogłoby skazić czystość jej i dobrą sławę! Ale ja wiem, że ty jesteś dobry i że mogę śmiało mówić do ciebie bez obawy, iżbyś tego źle nie wytłómączył.
Zamilkła chwilę, aby zebrać wspomnienia, i zaczęła znów:
— Pamiętam, że w dzieciństwie bardzo się pyszniłam mojem szlachectwem. Zapewne to nizkie pochlebstwa domowników wpoiły we mnie to uczucie tak wcześnie i nauczyły mnie gardzić wszystkiem, co nie było tak wysoko urodzone, jak ja. Pośród wszystkich domowników mej matki jeden tylko wyróżniał się od innych, a w nizkiem swem położeniu umiał zachować godność człowieka. Zdawał mi się przeto zuchwalcem i blizką byłam znienawidzenia go. W każdym razie przejmował on mnie bojaźnią, zwłaszcza od dnia, w którym bardzo bystro wpatrywał się we mnie, kiedy wielką szpilką czarną zakłówałam w serce moje największe lalki.
Raz nocą, w pokoju matki, gdzie i moje stało łóżeczko, zbudził mnie głos męzki. Głos ten przemawiał do niej tonem niemal surowym, matka zaś odpowiadała nieśmiało, boleśnie i jakby błagająco. Zdziwiona, myślałam zrazu, że to ktoś ze starszych w rodzinie i zaczęłam przysłuchiwać się bałem uszami, cichutko, ażeby się nie domyślono, iż nie śpię. Nie zważano na mnie, mówiono swobodnie Ale cóż to za niesłychana rozmowa! Matka moja mówiła:
— Gdybyś mnie kochał, poślubiłbyś mnie.
A mężczyzna ten wymawiał się od poślubienia.
Potem matka płakała, mężczyzna także, i słyszałam... Ah, Lelio! muszę mieć dużo dla ciebie szacunku, skoro ci to opowiadam; — słyszałam odgłos ich pocałunków.
Zdawało mi się, że poznaję głos tego człowieka, ale uszom własnym nie chciałam wierzyć. Wielką miałam chęć zobaczyć, ale nie śmiałam się ruszyć, wiedziałam bowiem, że dopuszczam się złej rzeczy, podsłuchując; a ponieważ posiadałam już kilka uczuć wznioślejszych, sama się wysilałam, aby nie słyszeć. Słyszałam jednak mimowolnie. Nareszcie mężczyzna powiedział do matki:
— Błądź zdrowa, żegnam cię na zawsze, nie odmawiaj mi jednego zwoju twych pięknych włosów płowych.
— Matka zaś odparła:
— Utnij sam.
Staranność, z jaką utrzymywała moją głowę? dała mi wyobrażenie, iż włosy kobiece musi to być coś bardzo drogocennego; usłyszawszy więc, iż ona oddaje cząstkę włosów swoich, doznałam uczucia zazdrości i żalu, tak jakby ona odzierała się z dobra, do którego ja tylko mam prawo. Zaczęłam w cichości płakać, ale usłyszawszy, że ktoś podchodzi do mojego łóżka, prędko otarłam oczy i udałam, że śpię.
Wtedy rozsunięto moje kotary i zobaczyłam czerwono ubranego człowieka, którego zrazu nie poznałam, nie widziawszy go nigdy w tym stroju. Ale on wtem coś do mnie przemówił i poznałam natychmiast; był to... Lelio! ty zapomnisz o tej historyi, nieprawdaż?
— I cóż dalej, signoro?... — zawołałem, konwulsyjnie ściskając jej rękę.
— Był to Nelio, nasz gondolier. Owóż... Lelio! co tobie jest? Drżysz, ręka twoja się trzęsie... O nieba! ty bardzo ganisz moją matkę?
— Bynajmniej, signoro, bynajmniej — odparłem głosem zgasłym; — słucham cię z całą uwagą. To działo się w Wenecyi?
— Czy ci powiedziałam?
— Zdaje mi się, że tak; i zapewne w pałacu Aldinich?
— Oczywiście, skoro ci mówię, że było to w pokoju mej matki... Ale zkąd takie wzruszenie, Lelio?
— O, mój Boże! mój Boże! czy pani jesteś Alezya Aldini?
— Cóż tobie jest, Lelio? — rzekła nieco niecierpliwie. — Myślałby kto, że nazwisko moje słyszysz poraz pierwszy.
— Przepraszam, signora; dotąd cię, jak słyszałem w Neapolu, nazywano Grimani.
— Eh! to ludzie mało nas zapewne znający. Ja jestem ostatnią z Aldinich, najstarszego z rodów Rzeczypospolitej Weneckiej, dumnego i podupadłego. Tylko matka moja jest bogatą, a książę Grimani, ród mój i majątek uznający za godne swego bratanka, raz obchodzi się ze mną surowo, to znowu przymila się mnie, aby skłonić do poślubienia swego spadkobiercy. W tych dobrych dniach nazywa, mnie swoją kochaną córką, a gdy go obcy pytają, czy jestem jego rzeczywistą córką, odpowiada: — „Jużciż tak, skoro będzie hrabiną Grimani”, czyniąc przez to aluzyę do umiłowanego zamiaru. Dlatego to w Neapolu, gdzie bawiłam miesiąc i gdzie mnie wcale nie znają, jakoteź tu, gdzie bawię od sześciu tygodni, a nie widuję i nie znam nikogo, nadają mi zawsze nazwisko nie moje.
— Signoro! — rzekłem, wysiłek czyniąc, aby przerwać przykre milczenie, w które wpadłem — czy raczysz mi wyjaśnić, jaki stosunek opowieść ta może mieć z naszą miłością i jakim sposobem, z pomocą posiadanej tajemnicy, możesz wymódz pozwolenie dla niej wstrętne?
— Co mówisz, Lelio? Sądziłżebyś mnie zdolną do tak obrzydliwej rachuby? Gdybyś chciał mnie posłuchać, to zamiast brać się za głowę z miną obłąkanego... Mój drogi, mój najmilszy Lelio, zkąd to nowe udręczenie? cóż to za nowy skrupuł wszedł ci przed chwilą do duszy?
— Droga signoro, proszę mówić dalej!
— Dowiedź się więc, że to zdarzenie nigdy mi nie wyszło ż pamięci, że ono było źródłem wszystkich zmartwień i wszystkich radości mego życia. Rozumiałam, że nigdy nie powinnam matki wypytywać w tym przedmiocie, ani mówić o nim komubądź. Ty pierwszym jesteś mym powiernikiem, Lelio, nie wyłączając nawet mej dobrej ochmistrzyni, Salli, i mej siostry mlecznej, którym wreszcie wypowiadam wszystko. Duma moja cierpiała nad tym błędem matki, zdającym się odbijać i na mnie. Nie przestawałam jednak uwielbiać jej. Może nawet kochałam więcej, o ile czułam ją słabszą, bardziej narażoną na przekleństwo mych krewnych ze strony ojcowskiej. Lecz nienawiść moja dla ludu wzrosła o całą miłość dla niej.
Żyłam w tych uczuciach do lat czternastu, a matka nie zdawała się tego spostrzegać. W głębi duszy bolała ją wzgarda moja dla klas niższych, aż raz uczyniła mi o to kilka nieśmiałych zarzutów.
Me odparłam jej nic, co musiało ją zdziwić, gdyż ja zazwyczaj lubiłam rozprawiać zawzięcie ze wszystkimi i o wszystkiem. Ale czułam, że leży góra między matką i mną, i że z obu stron nie możemy rozmawiać bezinteresownie.
Widząc, że słucham jej zarzutów z dziwną uległością, wzięła mnie na kolana, i całując z niewymowną czułością, mówiła mi o ojcu w słowach nader przyzwoitych, ale objawiła mi wiele rzeczy, o których nie wiedziałam.
Dla ojca, którego zaledwie znałam, miałam ja zawsze zapał bardzo mało uzasadniony. Dowiedziawszy się, że on zaślubił matkę moją tylko dla majątku, a zaślubiwszy, gardził nią z powodu nizkiego urodzenia i mieszczańskiego wychowania, doznałam reakcyi i omal nie znienawidziłam go tak, jak przedtem kochałam. Matka dodała wiele jeszcze rzeczy, które wydały mi się dziwnemi, o tem, jak źle jest iść zamąż bez przekonania, tak, iż zrozumiałam, że ona i z drugim swym mężem niewiele szczęśliwszą jest, niż była z pierwszym.
Rozmowa ta wywarła na mnie głębokie wrażenie i zaczęłam rozmyślać o tej potrzebie robienia interesu z małżeństwa, o upokorzeniu, jakiego doznaje kobieta, poszukiwana dla nazwiska lub dla posagu. Postanowiłam nie iść zamąż, i po niejakim czasie znowu rozmawiając z matką, oznajmiłam jej o tem postanowieniu, sądząc, że je pochwali. Lecz ona uśmiechnęła się tylko i powiedziała, że niedaleki czas, w którym będzie mi potrzeba innego uczucia oprócz matczynego.
Zaprzeczałam, lecz uczuwałam powoli, że nie miałam podstawy, gdyż nieznośna nuda opanowywała mnie w miarę, jak porzucaliśmy nasze ciche życie w Wenecyi dla podróży i świetnego towarzystwa miast innych.
Następnie, gdy wyrosłam i zmężniałam nad wiek, zaledwie wyszedłszy z dzieciństwa, już mi mówiono o wyborze i ustaleniu losu,, a codzień wysłuchiwać musiałam rozpraw o korzyściach lub niedogodnościach jakiejś nowej partyi.
Nie czułam jeszcze budzącej się w sobie miłości, ale czułam wstręt i przerażenie, jakiemi przejmują dobrze urodzoną kobietę mężczyźni bez serca i bez rozumu. Byłam w wyborze trudną. Żyjąc z tak dobrą matką, ubóstwiana przez nią, jakiegoż musiałabym spotkać mężczyznę, aby przy nim gorzko nie żałować jej miłego jarzma, czułej opieki! Duma moja, już i tak drażliwa, rozdrażniała się codzień bardziej na widok tych mężczyzn tak próżnych lub żądnych a napuszonych, którzy śmieli ubiegać się o mnie.
Biblioteka — T. 286.. 5 Obstawałam za rodem, ponieważ dotąd wystawiałam sobie, że rasy świetniejsze, przewyższają inne odwagą, zasługą, ugrzecznieniem, szczodrością. Na szlachtę patrzyłam tylko z głębi galeryi portretowej pałacu Aldinich. Tam wszyscy przodkowie moi przedstawiali mi się w swej chwale, mający wszystkie swe czyny bohaterskie lub zasługi pobożne zaznaczone na płaskorzeźbach dębowych; mój więc podziw dla nich był uprawniony: czułam, że i w moich żyłach płynie krew niemniej gorąca, niemniej szlachetna.
Lecz jakżeż zwyrodnionymi wydali mi się potomkowie innych patrycyuszów! Po plemieniu zostało im tylko fałszywe przeświadczenie o swej wielkości, roszczenia oburzające. Pytałam się, gdzie jest szlachectwo? spotykałam je tylko na tarczach herbowych, nad drzwiami pałaców.
Postanowiłam wstąpić do klasztoru, i tak nalegałam na matkę, że mi pozwoliła. Książę Grimani sprzyjał memu życzeniu. Od czasu, gdy w jakimś zakącie Lombardyi wygrzebał rodzaj kuzyna, który mógł się zbogacić moim kosztem, a dzięki mojemu posagowi z blaskiem nosić niezatracalne imię Grimanich, pragnął wdrożyć we mnie posłuszeństwo, i pochlebiał sobie, że pobożność zmiękczy mój charakter. Jakiej, istotnie, gorącej trzeba było pobożności, jakiego pragnienia męczeństwa, ażeby przyjąć takiego Hektora!
Odebrano mnie z klasztoru przed kilku miesiącami. Co prawda, ciężko mi tam było, a niezłomne rygory, jakim ulegać musiałam, przechodziły moje siły. Tak wreszcie szczęśliwą byłam, że zobaczę matkę, ona wzajemnie! Jednakże czas przebyty w klasztorze, sześć tygodni, bardzo pojęcia me zmienił. Zrozumiałam Chrystusa, do którego modliłam się dotąd tylko końcem ust. W godzinach samotności, w kościele, w zapale modlitwy, zrozumiałam, że Syn Boży był przyjacielem ubogich pracowników i słusznie gardził wielkościami tego świata.
Cóż ci powiem nareszcie? Gdy serce moje otwierało się dla nowych sympatyj, jednocześnie to, co w dzieciństwie nazywałam wstydem mojej matki, ukochanie człowieka z ludu, w innych przedstawiło mi się barwach. Mówiłam sobie:
— Gdyby się ze mną zdarzyło to, co z mamą, gdybym się zakochała w człowieku innego stanu, niż ja, wszyscy rzuciliby na mnie kamieniem, prócz niej. Wzięłaby mnie w swoje objęcia i rumieniec mój skrywając na swojem łonie, powiedziałaby do mnie: „Idź za sercem, abyś była szczęśliwszą, niż ja, złamawszy swoje.”
Wzruszonym jesteś, Lelio! Mój Boże! oto łza twoja spadła mi na rękę. Zwyciężony jesteś, mój drogi! Widzisz, że nie jestem ani obłąkaną, ani złą: teraz więc powiesz tak, i przyjdziesz po mnie jutro. Przysięgnij!
Chciałem coś wyrzec, ale nie mogłem znaleźć wyrazu; dreszcze przechodziły po mnie. Czułem, że słabnę. Z oczyma utkwionemi we mnie czekała na moją odpowiedź. Ja zaś byłem zgnębiony. Już przy pierwszych wyrazach tej opowieści uderzyło mnie jakieś dziwne podobieństwo z moją historyą; ale gdy przyszło do faktów stwierdzających tożsamość, doznałem takiego wstrząśnienia, jakby piorun przemknął przed memi oczyma. Tysiące sprzecznych myśli przebiegało mi przez głowę. Niby widma krążyły koło mnie: zbrodnia i rozpacz. Wzruszony tem, co było, przerażony myślą o tem, coby być mogło, widziałem się jednocześnie kochankiem matki i mężem córki. Alezya, ta dziecina, którą widziałem w kolebce, stała teraz przedemną, rozpowiadając mi jednocześnie o miłości swojej i matczynej.
Cały świat wspomnień rozwijał się przedemną, a w nim Alezya przedstawiła się jako przedmiot mojego przywiązania, które odrazu lękliwem było i bolesnem. Przypomniałem sobie jej pychę, nienawiść ku mnie, i słowa, jakie raz wyrzekła do mnie, spostrzegłszy pierścień ojca na moim palcu. Kto wie — pomyślałem — czy ona się na zawsze wyrzekła swych przesądów? Gdyby się w tej chwili dowiedziała, że to ja jestem ów Nello, jej dawny sługa, zawstydziłaby się swego kochania?
— Signora — odezwałem się — mówiłaś mi, że dawniej lubiłaś przebijać dużą szpilką serca swych lalek. Dlaczego?
— Poco ci ta wiadomość — odrzekła — dlaczego uderzył cię ten drobny szczegół?
— Ponieważ serce moje cierpi, a twoje szpilki ciągle mi na pamięć, wracają.
— Powiem ci więc, ażebyś się przekonał, że to nie był objaw okrucieństwa — odparła. — Często słyszałam, gdy o jakiejś nikczemności mówiono: „Ależ to trzeba nie mieć krwi w sercu”; i to wyrażenie figuryczne uważałam za rzeczywiste. To też, aby ofuknąć moje lalki, mówiłam do nich: „Jesteście nikczemne, zobaczę, czy też macie krew w sercu.”
— Więc bardzo pogardzasz nikczemnikami, signoro? — rzekłem, zapytując siebie, jakie mniemanie miałaby ona o mnie kiedyś, gdybym w tej chwili ustąpił jej romantycznym nagabywaniom.
Zapadłem w głębokie marzenie.
— Co ci jest? — zapytała Alezya.
Głos jej mnie oprzytomnił. Spojrzałem na nią wilgotnemi oczyma.
Ona płakała także, ale to z powodu mojego wahania.
Zrozumiałem to zaraz, i po ojcowsku ściskając jej ręce, rzekłem:
— O, moje dziecko! nie oskarżaj mnie. Nie wątpij o mojem sercu. Gdybyś wiedziała, jak cierpię!
I odszedłem wielkiemi krokami, jakbym oddalając się od niej, mógł uciec przed własnem nieszczęściem.
Po powrocie do siebie uspokoiłem się nieco. Przeszedłem myślą cały ten dziwny szereg wydarzeń; wytłómaczyłem sobie wszystkie jego szczegóły, i tym sposobem we własnych oczach rozproszyłem ten rodzaj tajemniczości, który zrazu zmroził mnie zabobonnym przestrachem. Wszystko to było dziwne, ale naturalne, nawet to imię Alezya, o którem zawsze się chciałem dowiedzieć, a nigdy nie śmiałem zapytać.
Nie wiem, czy inny na mojem miejscu mógłby zachować miłość dla młodej Aldini. Ja mogłem ją ostatecznie kochać, nie będąc występnym, ponieważ, przypominacie sobie, w stosunku moim z matką pozostałem czystym i zgoła bezinteresownym. Lecz sumienie moje burzyło się na myśl tego intelektualnego kazirodztwa. Pokochałem księżniczkę, nie znając jej imienia, pokochałem całem sercem, wszystkiemi zmysłami; lecz Alezyi Aldini, córki Blanki, tak kochać nie mogłem, bo mi się zdawało, iż jestem jej ojcem.
Pamięć wdzięku i lubych przymiotów Blanki pozostała mi w życiu świeżą i czystą, szła za mną wszędzie, niby dobry anioł. Ona uczyniła mnie dobrym względem kobiet i mężnym względem samego siebie. Jeżeli od owego czasu napotykałem wiele piękności samolubnych i fałszywych, ta mi przynajmniej została pewność, że istnieją też szlachetne naiwne. Blanka nie zrobiła dla mnie żadnego poświęcenia, ponieważ nie chciałem; lecz gdybym przyjął jej abnegację, ustąpił jej zapędowi, poświęciłaby mi była wszystko: przyjaciół, rodzinę, majątek, honor, może nawet i córkę! Jeżeli ja święty dług zaciągnąłem względem niej, czy się zeń wywiązałem mojemi odmowami, wyjazdem?
Nie; ponieważ ona była kobietą, to jest istotą słabą, ujarzmioną, uległą. wyrokom nieubłaganym i bardziej nad nie gorzkim zniewagom ironii. Jednak zniosłaby była to wszystko, ona tak bojaźliwa, łagodna, takie w wielu względach dziecko. Ona gotową była uczynić rzecz wzniosłą, wychodząc za mnie; ale ja, przyjmując, popełniłbym był podłość. Ja zatem spełniłem obowiązek tylko względem siebie; ona wystawiła się na męczeństwo.
— Biedna Blanka! moja poczciwa, moja jedyna może miłość! jakże piękną w pamięci mojej pozostała!.
— Mój Boże! — mówiłem sobie — dlaczego ja obawiam się, aby ona się nie zestarzała, nie zwiędła? Czyż nie powinienem być na to obojętnym? Czy kochałbym ją jeszcze? Zapewne nie; ale piękną, czy brzydką, mógłżebym ją teraz zobaczyć bez niebezpieczeństwa?
I na tę myśl serce moje tak mocno uderzyło, iż zrozumiałem, jak mi niepodobna zostać mężem lub kochankiem jej córki.
Napisałem też do księżnej Grimani list następujmy:
„Pani.
„Wielkie niebezpieczeństwo groziło signorinie; dlaczego pani, czuła i dzielna matka, zgodziłaś się na oddalenie jej od siebie? Nie jest-że ona w wieku, w którym wszystko stanowić może o życiu kobiety, jedna chwila, rzut oka, westchnienie? Nie teraz-że to pani nad nią czuwać powinna każdej godziny — w nocy, jak we dnie, śledzić jej najmniejsze troski, liczyć uderzenia jej młodego serca?
„O, pani! która jesteś tak łagodną i pełną pobłażania dla jednostek, ale która w rzeczach ważnych umiesz znaleść w ognisku serca tyle siły i stanowczości, oto chwila pokazania odwagi twórczej, nie dającej sobie wydrzeć płodu. Przyjedź, pani, przyjedź, zabierz córkę, i niech ona ciebie więcej już nie opuszcza. Dlaczego pani zostawiasz ją w rękach obcych, pod kierunkiem niewłaściwym, który ją drażni i popchnąćby mógł do wielkich zboczeń, gdyby nie była twoją córką, gdyby zarodki cnoty i godności, złożone przez panią w jej łonie, mogły stać się igraszką pierwszego lepszego podmuchu! Otwórz pani oczy; zobacz, że ludzie sprzeciwiają się skłonnościom córki twej w rzeczach prawowitych i świętych, a tym sposobem doprowadzają do oporu radom zdrowym i zacięcia się w niepodległości niepodobnej do przezwyciężenia. Nie dopuść pani, aby jej narzucono męża, którego ona nie może ścierpieć, a zapobiegnij temu, iżby ów wstręt nie przyczynił się do wyboru, jeszcze smutniejszego.
„Zapewnij jej pani swobodę. Niechaj ją krępuje tylko wpływ twej światłej miłości, ażeby ona, nie dowierzając twej opiekuńczej energii, nie zechciała szukać niebezpiecznego poparcia w twojej jedynie fantazyi.
„A jeśli pani chcesz się dowiedzieć, jakiem prawem ja odzywam się do ciebie, oświadczam, iż poznałem córkę pani, nie znając jej nazwiska, że omałom się w niej nie zakochał, żem ją śledził, wypatrywał, poszukiwał, i że ona nie była tak strzeżoną, abym nie mógł był z nią mówić i używać (z pewnością bezskutecznie) wszystkich sztuczek, jakiemi się uwodzi kobietę zwyczajną. Dzięki niebu! córka pani nie była nawet wystawioną na me zuchwałe pokusy. W porę dowiedziałem się, iż matką jej jest osoba, którą czczę nad wszystko na świecie, i odtąd dostęp do jej siedziby stał się dla mnie świętym. Jeżeli nie wynoszę się ztąd w tej samej chwili, to dlatego, iżby odpowiedzieć na najsurowsze pani zapytania, jeżeli, nie dowierzając memu honorowi, rozkażesz mi pani stanąć przed sobą i zdać sprawę z mego postępowania.

„Proszę przyjąć wyrazy najwyższego szacunku od oddanego dlań niewolnika
Nello“.

Zapieczętowałem ten list, myśląc, jakimby sposobem przesłać go z możliwą szybkością tak, iżby nie popadł w ręce obce. Nie śmiałem oddalać się sam z obawy, ażeby Alezya, rozdrażniona, nie popełniła jakiego kroku szalonego lub rozpacznego, dowiedziawszy się o moim odjeździe.
Prawdą, wreszcie było, że chciałem módz zupełnie wywnętrzyć się jej matce w chwili, gdy ona otrzyma wyznanie całkowite; przewidywałem bowiem, że Alezya nie ukryje przed nią żadnego ze szczegółów tego romansiku, którego, bez jej zezwolenia, nie miałem prawa robić się bohaterem. Obawiałem się zkądinąd, ażeby energia tej młodej dziewczyny, przerażając słabość matki obrazem miłości, nie doprowadziła księżnej do dania pozwolenia, na które jabym się nie zgodził. Jedna i druga potrzebowały mojej woli spokojnej i niewzruszonej, a właśnie wtedy, gdy staną sobie oko w oko, ja sam może będę potrzebował siły, jakiej zbrakłoby obydwom.
Tak dumałem, gdy zastukano do moich drzwi i jakiś człowiek podszedł w postawie pokornej. Ponieważ zdjął liberyę, nie poznałem zrazu, że to ten sam, który tak się we mnie wpatrywał podczas przygody w kościele; ale teraz, kiedyśmy obaj mieli czas dobrze przypatrzyć się sobie, obaj wydaliśmy okrzyk zadowolenia.
— To pan! — rzekł do mnie; — nie myliłem się, to pan jesteś Nello?
— Mandolo, mój stary przyjacielu! — zawołałem i wyciągnąłem doń oba ramiona.
Wahał się chwilę, potem ze łzami radości rzucił się w moje objęcia.
— Ja pana zaraz poznałem, alem chciał się upewnić, i gdy tylko zdobyłem się na chwilkę czasu, przyszedłem. Jak się to stało, że w tej okolicy nazywają, pana Lelio? Chyba, że jesteś tym sławnym śpiewakiem, o którym tyle mówiono w Neapolu i którego ja nigdy nie widziałem. Bo, widzisz pan, ja zawsze w teatrze zasypiam, a co się tyczy muzyki, nigdy nie mogłem jej zrozumieć... To też signora nie zmusza mnie nigdy wchodzić do loży przed końcem widowiska.
— Signora! oh! mów mi o niej, mój stary towarzyszu.
— Ja mówię o signorze Alezyi; bo signora Blanka nie bywa już wcale w teatrze: bardzo spoważniała po drugiem małżeństwie. Biedna signora! Zdaje mi się, że i ten drugi mąż nie wynagrodził jej za pierwszego. Ah! Nello, Nello, dlaczego nie?
— Cicho bądź, Mandolo! ani słowa o tem. Są wspomnienia, które niepowinny powracać na usta, tak jak umarli nie powinni powracać do życia. Powiedz mi tylko, gdzie jest obecnie twoja pani i jakim sposobem możnaby jej potajemnie i natychmiast doręczyć list?
— Czy to co tak ważnego dla pana?
— Ważniejsze jeszcze dla niej.
— To proszę o ten list. Wezmę pocztę i doręczę w Bolonii, gdzie pani bawi obecnie. Czy pan nie wiedziałeś o tem?
— Bynajmniej. Ale tem lepiej. Możesz się z nią widzieć dziś wieczorem?
— Doskonale! Biedna pani! jakże się ucieszy wiadomością od pana. Bo widzisz, Nello... widzi pan...
— Nazywaj mnie Nello, gdy jesteśmy sami, a wobec innych Lelio, dopóki ta sprawa z Chioggii nie ucichnie zupełnie.
— Oh, wiem! Biedny Massatone! Ale to zaczyna się uciszać.
— Coś ty mnie chciał powiedzieć o pani Blance? To dla mnie rzecz najważniejsza.
— Mówiłem, że ona zczerwienieje i zblednie, kiedy wręczę jej list, mówiąc pocichu:
— To od Nella! pani wie, od Nella, który tak ładnie śpiewał...
Wtedy mi ona odpowie tonem poważnym — bo nie taka jest już wesoła jak dawniej, biedna signora — odpowie mi:
— To dobrze, Mandolo, idź do kredensu.
Potem zawoła mnie znowu, aby powiedzieć tonem łagodnym — bo ona zawsze dobra:
— Mój biedny Mandolo, musisz być bardzo znużony?.. Daj mu dobrego wina, Sallo!
— Salla! — zawołałem; — czy także wyszła zamąż?
— Oh! ta nie pójdzie zamąź nigdy. Zawsze taka sama: ani starsza, ani młodsza; nie uśmiecha, się nigdy, nigdy ani jednej łzy nie wyleje, zawsze czci panią i zawsze jej się opiera; kocha panienkę i łaje ją nieustannie; dobra w gruncie, ale małouprzejma. Czy poznała pana panna Alezya?
— Bynajmniej.
— Nie wątpię; ja sam poznałem z trudnością. Człowiek tak się odmienia! Byłeś pan taki mały taki szczupły!
— Chyba niebardzo?
— A ja — mówił dalej Mandolo z komicznym smutkiem — byłem tak lekki, zwinny, radosny! Ah! jak się to człek starzeje!
Zacząłem śmiać się, widząc jak to człowiek, zachodząc w lata, łudzi się co do swej młodości. Mandolo był teraz prawie takim samym Herkulesem lombardzkim, jak wówczas, kiedym go poznał; zawsze szedł bokiem, jak wirująca łódka, a nawet w wiosłowaniu u przodu gondoli sprawił, że nigdy nie trzymał się na obu nogach razem. Wyglądało jakby nigdy nie dowierzał stałości gruntu i czekał aż, nadejdzie fala dla zmienienia postawy.
Trzeba mi było skrócić naszą rozmowę; sprawiała mu ona przyjemność, a ja doznałem bolesnego szczęścia, słuchając opowiadania o tym domu, w którym dusza moja otworzyła się dla poezyi, sztuki, miłości i honoru. Nie mogłem się opędzić tajemnej radości, pełnej rozczulenia, słysząc jak mi poczciwy lombardczyk opisywał długie żale Blanki po moim odjeździe, gdy opowiadał o jej zdrowiu długo nadwyrężonem, o łzach ukrytych, o jej niesmaku do życia. Potem się ożywiła. Nowa miłość zawadziła o jej serce. Człowiek bardzo ujmujący, ale nie najlepszej używający opinii, rodzaj awanturnika wyższej skali, starał się o jej rękę, a ona omal weń nie uwierzyła. Uwiadomiona dość wcześnie, zadrżała na niebezpieczeństwa, na jakie samotność narażała jej spokój i godność; drżała mianowicie o córkę i oddała się dewocyi.
— A jej małżeństwo z księciem Grimani? — zapytałem Mandola.
— Dziełem jest kliki — odparł.
— Takie już widać przeznaczenie, przed którem ujść niepodobna. Jedź, Mandolo: oto list, a oto pieniądze. Nie trać ani chwili i nie chodź do willi Grimani przed rozmówieniem się ze mną, gdyż mam ci ważne rzeczy polecić.
Odjechał.
Rzuciłem się na łóżko i zacząłem usypiać, kiedy usłyszałem nagły tętent konia w alei ogrodu, na który wychodziło moje okno. Myślałem, ażali to nie Mandolo wrócił, zapomniawszy czegoś z mojej instrukcyi. Pokonałem więc znużenie i wyjrzałem oknem. Lecz zamiast Mandola, spostrzegłem kobietę w stroju amazonki, z głową okrytą gęstą mantylą z czarnej krepy, spadającą na ramiona i osłaniającą zarówno kibić całą, jak twarz.
Jechała na pysznym koniu parskającym pianą, a zeskoczywszy na ziemię wprzód nim służący zdążył jej podać rękę, mówiła coś bardzo cichym głosem do starej Cattiny, którą ciekawość raczej niż gorliwość przynagliła do wyjścia na jej spotkanie.
Aż mnie dreszcz przeszedł na myśl, kto to być może, i przeklinając nierostropność tej wycieczki, ubrałem się czemprędzej.
Ogarnąwszy się, gdy Cattina nie spieszyła z zawiadomieniem mnie, żywo pobiegłem na schody, z obawy, ażeby zuchwała nawiedzicielka nie była w przedsieni wystawioną na jakie niedyskretne spojrzenia. Lecz na ostatnich stopniach spostrzegłem Cattinę, która wracała do swej roboty, wprowadziwszy nieznajomą do domu.
— Gdzie jest ta pani? — zapytałem żywo.
— Ta pani! odparła stara; — jaka pani, dobry panie Lelio.
— Bez wykrętów, stara waryatko! Przecież widziałem wjeżdżającą panią, ubraną czarno, która musiała zapytywać o mnie?
— Nie, na chrzest święty, panie Lelio. Ta pani pytała o signorę Checchinę i nazwiska pańskiego nie wymówiła. Włożyła mi tego półcekina w rękę i powiedziała, ażebym obecność jej zataiła „przed innymi mieszkańcami domu’:. Tak ona powiedziała.
— Czyś widziała tę panią, Cattino?
— Widziałam jej suknię i zasłonę, oraz duży splot włosów, który wysunął się z pod kapelusza i opadł na prześliczną rękę, a także dwoje oczu błyszczących pod koronką, jak dwie lampy za firanką.
— A gdzież ona weszła?
— Do małego salonu signory Cecchiny, która się ubiera na jej przyjęcie.
— To dobrze, Cattino; trzymaj język za zębami, skoro ci tak polecono.
Nie byłem pewnym, czy to Alezya przybyła zwierzyć się Checchinie. Powinienem, czemjmędzej i jakimbądź kosztem wyprawić ją z tego domu, gdzie każda chwila groziła jej utratą reputacyi; ale jeśli to nie ona, jakiem prawem poszedłbym wypytywać kobietę, mającą zapewne jakiś interes w tem, ażeby się tak ukrywać? Z okna nie mogłem sądzić o wzroście i figurze tej kobiety osłoniętej, która ukazała mi się tak, iż mogłem widzieć tylko czubek jej głowy. Przyjrzałem się służącemu, podczas gdy odprowadzał konie na ustroń w gęstwinę drzew, którą mu jego pani wskazała skinieniem. Nigdym twarzy tej nie widział, ale to nie powód, iżby nie miał należeć do rodziny Grimanich, których zapewne całkowitej służby nie widziałem. Wstrętem mi było wypytywać go, lub przekupniów.
Postanowiłem więc udać się do Checchiny. Wiedziałem, ile potrzebuje czasu na najprostszy strój; nie musiała jeszcze wyjść do przybyłej, a ja mogłem wejść do jej pokoju, nie przechodząc przez poczekalnię. Znałem tajemnicze przejścia willi Cafaggiolo.
Zastałem Checchinę napół ubraną, przecierającą sobie oczy i gotującą się z pańską beztroskliwością do tych rannych odwiedzin.
— Co tam takiego? — zawołała, widząc mnie przechodzącego przez jej alkowę.
— Słówko, Checchino! — szepnąłem jej do ucha. Wypraw ztąd pokojówkę...
— Spiesz się — rzekła do mnie, gdyśmy zostali sami — bo ktoś na mnie czeka.
— Wiem i o tem właśnie chcę z tobą pomówić. Czy znasz tę kobietę, która żąda twego widzenia.
— Albo ja wiem? Nie chciała powiedzieć nazwiska mojej pokojówce, na co ja kazałam jej oznajmić, że nie przyjmuję, zwłaszcza o godzinie siódmej zrana, osób, których nie znam. Ale ona nie ustąpiła i tak błagała Teresę (musiała jej zapewne wsunąć coś w rękę), że ta przyszła mnie znowu nękać. Musiałam ustąpić i to z wielką nieprzyjeinnością, wstawania z łóżka tak wcześnie, gdyż długo w nocy czytałam „Miłość Angieliki i Medora”.
— Słuchaj, Checchino. Mnie się zdaje, że to jest ta kobieta... co wiesz.
— Czy tak? To ty idź do niej. Teraz rozumiem, dlaczego ona ma do mnie interes i dlaczego ty wchodzisz wejściem tajemniczem. No, no! będę dyskretną, a nadewszystko uradowaną, że się jeszcze położę spać, podczas gdy ty staniesz się najszczęśliwszym z ludzi.
— Nie, mylisz się, moja dobra Franciszko. Gdybym sobie urządzał schadzkę pod twoją ochroną, bądź pewna, że prosiłbym cię o pozwolenie. Wreszcie, nie o to mi idzie: romans mój zbliża się do końca, będącego najzimniejszym i najmoralniejszym ze wszystkich końców. Ale ta młoda osoba zgubi się, jeżeli ty nie przyjdziesz jej z pomocą. Nie przyjmuj żadnego z romantycznych projektów, z jakiemi ona niezawodnie tobie się zwierzy; kaź jej odjechać natychmiast, niechaj w tej chwili powraca do krewnych. Jeżeliby chciała mówić ze mną w twej obecności, powiedz jej, żem nieobecny i nie powrócę w ciągu dnia.
— Jakto, Lelio! Taka to twoja namiętność, i warto też się dla ciebie narażać! Niech licho porwie! Widzisz, co to jest być zarozumiałym! Powodzenie niezawodne. Ale gdybyś też ty się mylił, engino gdyby ta piękna awanturnica, zamiast być Dulcyneą, była jedną z tych biednych dziewcząt, rojących się po kraju, które chcą wstąpić do teatru, aby uciec od okrutnych krewnych? Słuchaj! Ja mam pewne natchnienie. Wejdźmy razem do małego salonu; przysunąwszy nieco parawan przededrzwiami; w chwili, gdy będziemy wchodzić, możesz się i ty wśliznąć jednocześnie, siedzieć niewidzialny, a wszystko widzieć i słyszeć. Jeżeli ta kobieta jest twoją kochanką, dobrze, gdy się prędko dowiesz, o co chodzi. Boć i tak jabym ci powtórzyła wszystko, słowo w słowo, ale lepiej usłyszeć odrazu.
Namyślałem się, a jednak wielką chęć miałem pójść za tą radą.
— A jeżeli to kobieta inna? — odparłem — jeżeli chce ci powierzyć jaką tajemnicę?
— Alboż to ty i ja mamy wzajem przed sobą jakie tajemnice? rzekła Checchina; — i czy ty mniej szanujesz samego siebie, aniżeli ja? Daj pokój głupim skrupułom.
Zawołała Teresę, szepnęła jej kilka słów do ucha, a po urządzeniu parawanu, odprawiła ją i wprowadziła mnie z sobą do salonu. W ciągu dwóch minut udało mi się w osłaniającym parawanie znaleźć szczelinę, przez którą mogłem widzieć tajemniczą kobietę. Jeszcze nie odsłoniła zasłony, kiedym poznał wytworną kibić i śliczne ręce Alezyi Aldini.
Biedna dziewczyna była cała drżąca; żałowałem jej i ganiłem w duchu, gdyż pokój, w którym znajdowaliśmy się, nie był ubrany w guście bardzo skromnym, a starożytne bronzy, marmurowe posążki, zdobiące go, lubo wyborne pod względem sztuki, zgoła nie stosowały się na pokaz dla młodych panien, lub kobiet nieśmiałych. Myśląc, że to Alezya Aldini miała wejść do tego pogańskiego przybytku, mimowoli, może skutkiem resztek miłości, urażony byłem raczej, niż wdzięczny jej za ten krok.
Pomimo pośpiechu, Checchina nie omieszkała postarać się, ażeby blaskiem stroju olśnić osobę swej płci. Włożyła szlafrok z indyjskiego kaszmiru, przedmiot wysokiej w owym czasie ceny, rozpuszczone włosy umocowała złotemi i purpurowemi wstążeczkami, gdyż antyczność była wówczas w modzie, a na nogi gołe, silne i piękne, jak u posągów Dyany, zarzuciła coś w rodzaju tygrysiej skóry, dowcipnie zastępującej pospolite pantofle. Na palcach miała brylanty i karneje, a błyszczący wachlarz trzymała jak królowa teatralna, podczas gdy nieznajoma, dla dodania sobie odwagi, niezręcznie dręczyła swój wachlarz, zwyczajny, z czarnego atłasu.
Przeraziła ją widocznie piękność Checchiny, piękność nieco męzka, ale niezaprzeczona. W sukni tureckiej, w obuwiu medyjskiem, przy uczesaniu greckiem, podobna była do owych żon satrapów, które okrywały się bez różnicy bogatemi łupami narodów obcych.
Powitała przybyłą z miną protekcyonalną, nieco impertynencką; potem, rozciągając się na otomanie, przybrała pozę grecką, na jaką się tylko zdobyć mogła. Wszystko to zrobiło efekt: młoda dziewica oniemiała.
— I cóż! panno, czy pani — odezwała się Checchina — ponieważ nie wiem, z kim mam przyjemność rozmawiać, jestem na twoje rozkazy.
Wtedy nieznajoma głosem jasnym i nieco cierpkim, akcentem angielskim nader wyrazistym, odparła w te słowa:
— Przepraszam panią, żem przybyła trudzić ją tak rano i proszę przyjąć podziękowanie za łaskawe przyjęcie. Nazywam się Barbara Tempest, a córką jestem lorda świeżo zamieszkałego we Florencyi. Rodzice moi kazali mnie uczyć śpiewu i już nieco postąpiłam; miałam wyborną nauczycielkę, która wyjechała do Medyolanu, a rodzice moi chcą mi za nauczyciela dać tego niezdarnego Tosani, który mnie swoją starą metodą i śmiesznemi kadencyami na zawsze zniechęci do sztuki. Słyszałam, że pan Lelio (na którego występach byłam w Neapolu), ma przybyć w tę okolicę i wynajął na lato tę willę, której właściciela znam.
Mam niepokonaną chęć brać lekcye od tego sławnego śpiewaka i prosiłam o to rodziców, którzy pozwolili. Ale rozmawiając o tem z kilku osobami, dowiedzieli się, że pan Lelio jest bardzo dumny a przytem nieco dziwak i, jako stronnik demokratyzmu, nie cierpi bogatych.
Takie rzeczy mówiono moim rodzicom, oni się zaś tego obawiają, mając nieco uprzedzenia do nazwiska i stanowiska w świecie. Co do mnie, ja nie mam żadnych przesądów, a tak mocno uwielbiam talent, że bardzobym była rada, gdyby pan Lelio raczył być moim mistrzem.
Często mawiałam sobie, że gdybym mogła sama do niego dotrzeć, uczyniłby zadość memu życzeniu. Lecz, bez względu, iż niewłaściwem byłoby, ażeby młoda panna zwracała się sama do młodego mężczyzny, może nawet i nie znalazłabym ku temu sposobności; myślałam dziś właśnie o tem, używając konnej przejażdżki.
Wiadomo pani, że w moim kraju panny wydalają się same na przechadzkę, ze służącym tylko. Wychodzę więc bardzo rano, aby uniknąć późniejszego upału, który nieznośny jest dla nas, mieszkańców północy. Przejeżdżając mimo tego pięknego domu, zapytałam przechodzącego wieśniaka, do kogo należy. Dowiedziawszy się, iż należy do p. de Nasi, przyjaciela naszego domu, a wiedząc dokładnie, iż go wynajął panu Lelio, zapytałam, czy ten ostatni przyjechał.
— Jeszcze nie — odpowiedziano mi — ale żona go uprzedziła, aby urządzić mieszkanie; to pani bardzo piękna i bardzo dobra.
Wtedy przyszło mi na myśl wejść do pani i prosić o wszechwładne poparcie u małżonka, ażeby nie odmawiał moim rodzicom, gdy od niego lekcyi dla mnie zażądają. Czy mogę też prosić panią o zachowanie mej małej tajemnicy i o wyjednanie tegoż samego u pana Lelio? Albowiem rodzina moja ciężkoby mnie zganiła za ten krok, który jednak jest zgoła niewinny, jak pani widzi.
Wygłosiła tę przemowę z tak wielkobrytańską swobodą, wycinając wyrazy, przeciągając zgłoski krótkie, a rozwlekając długie; tworzyła tak pocieszne anglikanizmy, że w tej młodej lady, skromnej a zarazem zuchwałej, Alezyi nie mogłem dostrzedz śladów.
Ze swej strony Checchina bawiła się tylko tą osobliwą dziewczyną. Ja, zgoła nie zabawiony tą grą, chętnie byłbym się wymknął, ale najmniejszy szelest zdradziłby mą obecność i rzucił przestrach w serce naiwnej miss Barbary.
— Rzeczywiście miss — odparła Checchina, wielką chęć śmiechu ukrywając za flakonem różanego wyskoku — życzenie pani jest bardzo kłopotliwe 1 nie wiem, jak na nie odpowiedzieć. Oznajmiam z góry, że nie mam nad p. Lelio takiej władzy, jaką mi pani przypisuje...
— Czyżby pani nie była jego żoną? — zapytała naiwnie młoda Angielka.
— Oh, miss! — zawołała Cecchina, przybierając minę skromną, najgorszego tonu — żeby też młodej panience takie myśli przychodziły do głowy! Co znowu! Czy to obyczaj angielski pozwala pannom czynić podobne przypuszczenia?
Biedna Barbara zmieszała się okropnie.
— Nie wiem, czy moje zapytanie było obrażającem. — odparła tonem wzruszonym, ale pełnym stanowczości. — To pewna, że to nie było moim zamiarem. Może pani nie być żoną pana Lelio, a mieszkać z nim bez obrazy przyzwoitości. Może pani być jego siostrą... Oto co chciałam powiedzieć.
— A czyż nie mogłabym tak samo nie być ani jego żoną, ani siostrą, ani kochanką, a mieszkać tu u siebie? Czyż ja nie mogę być hrabiną de Nasi?
— Oh, pani! — odparła naiwnie Barbara — ja wiem, że p. Nasi nie jest żonatym.
— Może być żonatym tajemnie.
— To chyba tylko co się ożenił, gdyż niema więcej nad dwa tygodnie, jak się oświadczył o moją rękę.
— Oh! to o panią? — wykrzyknęła Cecchina z giestem tragicznym, przy którym wachlarz wypadł jej z ręki.
Nastała chwila milczenia. Potem młoda miss, chcąc je koniecznie przerwać, uczyniła na sobie wysiłek, wstała z krzesła i podniosła wachlarz prymadonny. Podała go jej z wdziękiem i odezwała się tonem pieszczotliwym, jeszcze bardziej unaiwniającym jej cudzoziemski akcent:
— Pani będziesz tak dobrą i pomówisz o mnie ze swoim bratem, nieprawdaż?
— Z moim mężem, chcesz pani powiedzieć? — odparła Checchina, odbierając wachlarz, tonem szyderskim i mierząc młodą Angielkę z ciekawością nieżyczliwą.
Angielka opadła na krzesło, jakby rażona śmiertelnie, a Cecchina, niecierpiąca kobiet światowych i druzgocząca je z dziką radością, gdy jej stawały na drodze, dodała, przeglądając się z roztargnieniem w zwierciadle, wiszącem naprzeciw otomany:
— Posłuchaj mnie, kochana miss Barbaro. Ja pani życzę dobrze, gdyż wydajesz mi się miłą panienką; ale powinnaś mi wypowiedzieć całą prawdę. Mnie się widzi, że panią sprowadza tu nietyle miłość sztuki, jak raczej pewna skłonność dla Lelia. On, mimowoli nawet, wzbudził wiele uczuć romantycznych w życiu, a znam z dziesięć pensyonarek, które zaszalały się za nim.
— Bądź pani spokojną — odparła Angielka akcentem włoskim, który przejął mnie dreszczem — ja żadnej nie mogłabym mieć skłonności dla człowieka żonatego, a wchodząc do tego domu, wiedziałam, że pani jesteś żoną Lelia.
Checchina nieco zmiękła na tę stanowczą i wzgardliwą odpowiedź; ale postanowiwszy przyprzeć ją do muru i podwajając zuchwałość, opanowała się natychmiast, mówiąc z wystudyowanym uśmiechem:
— Kochana panno Barbaro, uspokajasz mnie: sądzę, że duszę masz zanadto szlachetną, ażeby chcieć mi zabrać serce Lelia; ale nie mogę ukryć przed panią mojej nędznej słabości: jestem wściekle zazdrosną i wszystko mnie razi. Może pani piękniejszą jesteś odemnie — a tego się obawiam, sądząc po ślicznej nóżce, którą widzę i po wielkich oczach, których się domyślam. Pani będziesz obojętną dla Lelia, ponieważ on należy do mnie; jesteś dumną i szlachetną, lecz Lelio może w pani się zakochać; nie pierwsza zawróciłabyś mu głowę. Jestto lekkoduch; zapala się do wszystkich pięknych kobiet, jakie spotyka. Kochana panno Barbaro, bądź więc tak uprzejmą i podnieś zasłonę, ażebym zobaczyła, czego mam się obawiać, i — mówiąc z francuska — czy mogę wystawić Lelia na ogień twoich bateryj?
Angielka uczyniła gest niesmaku, potem zdawała się namyślać; wstając nareszcie i odczepiając zasłonę, odparła:
— Wpatrz się pani dobrze we mnie i zapamiętaj dobrze moje rysy, abyś je opisała panu Lelio, a jeśli, słuchając pani, okaże się wzruszonym, strzeż się przysyłać go do mnie, albowiem gdyby ci się stał niewiernym, byłoby to dlań nieszczęściem i nie doczekałby się odemnie niczego więcej prócz wzgardy.
To mówiąc, odkryła twarz. Stała do mnie plecami i ja napróżno usiłowałem pochwycić jej rysy w zwierciadle. Lecz czyż potrzebowałem świadectwa oczu, czyż uszy nie wystarczały? Zupełnie zapomniała o akcencie angielskim, mówiła najczystszym językiem włoskim, tym głosem dźwięcznym i brzmiącym, który mnie tak często wzruszał aż do głębi duszy.
— Przepraszam, miss — rzekła Checchina, nie dekoncertując się wcale — jesteś tak piękną, że budzą się wszystkie moje trwogi. Nie mogę uwierzyć, aby Lelio już pani nie widział i nie umówił się z tobą, ażeby mnie zwieść.
— Jeśli zapyta panią o moje imię — rzekła Alezya, gwałtownie wyrywając jednę z wielkich szpilek stalowych, przytrzymujących na jej głowie fałdę zasłony — to proszę mu doręczyć odemnie to i powiedzieć, że na mojej tarczy herbowej jest szpilka z taką dewizą: „Dla serca niemającego krwi”.
W tej chwili, nie mogąc pozostać pod ciosem takiej wzgardy, nagle wyszedłem z ukrycia i rzucając się ku Alezyi, powiedziałem:
— Nie, signora, proszę nie wierzyć żartom mej przyjaciółki, Franciszki. Wszystko to jest komedyą, którą podobało jej się ułożyć, biorąc panią za to, czem się przedstawić chciałaś i nie rozumiejąc ważności swych kłamstw; jest to komedya, którą, pozwoliłem odegrać, zaledwie poznając panią pod zręcznie naśladowanym akcentem i obejściem Angielki.
Alezya nie zdawała się ani zdziwioną, ani wzruszoną przez moje ukazanie się.
— Uważa pan, że dobrze odegrałam rolę? — odrzekła; — to dowodzi, że miałam może uzdolnienie do zawodu, który państwo uszlachetniacie swemi talentami i cnotą. Bardzo dziękuję panu za sposobność do odegrania komedyi, a pani za replikę. Lecz mam już dosyć tej wzniosłej sztuki. Potrzebuje ona doświadczenia, którego nabycie za wieleby mnie kosztowało, oraz siły umysłu, do której pan tylko możesz być zdolnym.
— Nie, pani, jesteś w błędzie — odparłem dobitnie. — Ja nie mam doświadczenia w złem, a siły posiadam tyle, aby odeprzeć zarzuty uwłaczające. Nie jestem ani mężem, ani kochankiem Franczeski. Jest to moja przyjaciółka, przybrana siostra, wierna i dyskretna powiernica wszystkich mych uczuć; nie wie ona jednak, kto pani jesteś, lubo oddana pani zarówno, jak mnie samemu.
— Oświadczam, signora — odezwała się Franczeska, siadając w sposób przyzwoitszy — że bardzo mało rozumiem z tego, co się tu dzieje, tem mniej rozumiem, jakim sposobem Lelio mógł w pani wzniecić podobne podejrzenia, skoro mu tak łatwo było je usunąć. To, co on powiedział pani w tej chwili, jest prawdą; a nie przypuszczasz pani, spodziewam się, że chciałabym cię oszukiwać, gdybym była dla niego czemś innem, niż przyjaciółką bardzo spokojną i bezinteresowną.
Alezya zaczęła drżeć wszystkiemi członkami, jak gdyby zdjęła ją febra; usiadła blada i skupiona w sobie.
— Złą byłaś, kuzynko! — szepnąłem zcicha Checchinie. — Podobało ci się zadać cierpienie czystemu sercu, aby pomścić swą głupią miłość własną. Czyś nie powinna jej podziękować za to, że odmówiła hrabiemu Nasi?
Dobra Checca podstąpiła, poufale wzięła ją za ręce i przykucnęła na poduszce u jej stóp.
— Piękny mój aniele — powiedziała — nie wątpij o nas; nie znasz jeszcze słodkiej i uczciwej swobody cygańskiej. W twoim świecie spotwarzają nas i za zbrodnie poczytują nasze najlepsze czyny. Skoro pozwoliłaś Leliowi, aby cię pokochał, to snadź nie podzielasz pani tych niesprawiedliwych uprzedzeń. Wierzaj więc, że chybabym już była najpodlejszą z istot — nie mogę porozumiewać się z Leliem dla wywiedzenia cię w pole; nie pojmuję nawet, jakąbym ztąd osiągnęła korzyść. Uspokój się tedy, piękna signoro, i przebacz, żem ci mojemi pustemi żartami wydarła tajemnicę. Przyznać musisz pani, że gdyby panna margrabianka komedyą wywiodła w pole komedyantów, rzecz nie byłaby w porządku. Ale wszystko wreszcie skończyło się szczęśliwie; miałaś myśl dobrą i odważną. Byłabyś żywiła podejrzenia i cierpiała długo, gdy tymczasem teraz już się zaspokoiłaś, marchesina mia? Za wielkie zapewne przyznajesz mi serce, abym cię mogła w jakibądź sposób zdradzić. Tak, kochany aniołku, trzeba wracać do domu, a Lelio stawi się tam, jak tylko zechcesz. Bądź pani spokojna, ja ci go przyślę i postaram się, aby ci nie dał innych powodów do zmartwienia. Ah, poverina, mężczyźni od tego są na świecie, ażeby dręczyli kobiety, a najlepszy z nich nie wart jeszcze najgorszej z nas. Pani jesteś biednem dzieckiem, nie znającem dotąd cierpienia. Przyjdzie ono zbyt wcześnie, jeżeli oddasz serce na pastwę miłości.
Franczeska dodała wiele jeszcze innych rzeczy, pełnych dobroci i zdrowego rozsądku.
Alezya była nieco urażona tonem tej poufałej naiwności, ale przejęła ją ta wielka życzliwość, zwyciężyła szczerość. Jeszcze nie odpowiadała na pieszczoty Checchi, lecz łzy spływały wolno po jej obliczu. Nareszcie serce jej roztajało i z płaczem rzuciła się na łono swej nowej przyjaciółki.
— O Lelio! — powiedziała do mnie — czy mi wybaczysz zniewagę podobnego podejrzenia? Złóż to na karb chorobliwego stanu, w jakim od kilku dni znajduje się ciało moje i dusza. To Siła, sądząc, iż mnie tem wyleczy i odciągnie od tego, co nazywa krokiem szalonym, zwierzyła mi tej nocy, że ty tu mieszkasz z jakąś bardzo piękną osobą, która nie jest twoją siostrą, jak mniemała zrazu, lecz żoną, albo kochanką. Pojmujesz, iż nie mogłam przez całą noc oka zmrużyć; chodziły mi po głowie zamiary najtragiczniejsze i najdziwaczniejsze. Nareszcie, pomyślałam, że Lila może się mylić i chciałam osobiście dowiedzieć się prawdy. Z brzaskiem dnia, kiedy ta biedna dziewczyna, znużona trudem, spała jeszcze w swoim pokoju na kobiercu, wyszłam na palcach, zawołałam najuleglejszego i najgłupszego ze sług mej ciotki, kazawszy mu osiodłać konia kuzyna mojego Hektora, bardzo gorącego, który mnie kilka razy o mało nie zrzucił. Ale co mnie obchodziło życie? Mówiłam sobie: „Nie każdy ginie, kto chce, niestety!” i puściłam się w drogę do Cafaggiolo, sama nie wiedząc, co tam robić będę. Po drodze wymyśliłam bajeczkę, którą tu pozwoliłam sobie wypowiedzieć wobec pani. Proszę, niech mi wybaczy! Chciałam wiedzieć, czy cię kocha, Lelio; czy jest wzajem kochany, czy ma nad tobą prawa, czy ty mnie zwodzisz. Przebaczcie mi oboje; jesteście tak dobrzy! A pani mi wybaczysz i będziesz także mnie kochała, nieprawdaż?
— Drogie dziecko, już kocham cię całą duszą — odparła Checchina, obejmując jej szyję wielkiemi ramionami i ściskając do uduszenia.
Chciałem zakończyć tę scenę i odesłać Alezyę do ciotki. Błagałem, aby się więcej nie narażała i wstałem, ażeby kazać podać jej konia. Ale ona wstrzymała mnie, mówiąc silnie:
— Co ci do głowy przychodzi, Lelio? Odeślij konie i służącego do mojej ciotki; zamów pocztę i wyjeżdżajmy natychmiast. Przyjaciółka twoja będzie tak dobrą nam towarzyszyć. Pojedziemy do matki, ja rzucę się jej do nóg, mówiąc:
— Jestem skompromitowaną, zgubioną w oczach świata; uciekłam z domu ciotki w biały dzień, jawnie. Zapóźno naprawiać złe, które uczyniłam dobrowolnie i z rozmysłem. Kocham Lelia i on mnie kocha; oddałam mu życie. On i ty jedynie zostajecie mi na ziemi. Czy przeklniesz mnie, matko?
Postanowienie to rzuciło mnie w odmęt udręczenia. Daremnie usiłowałem ją odwieźć. Alezyę rozdrażniły moje skrupuły: oskarżała mnie, że jej nie kocham wcale i odwołała się do sądu Franczeski.
Ta chciała siąść do powozu sama z Alezyą i odwieźć ją bezemnie. Ja chciałem skłonić signorę, aby wróciła do ciotki, a ztamtąd napisała do matki, czekając na odpowiedź przed powzięciem jakiegokolwiekbądź postanowienia. Zobowiązałem się nie mieć żadnego skrupułu, jeżeli tylko matka pozwoli, ale córki narażać nie chcę; jest to, według mnie, czyn haniebny, którego, spodziewam się, oszczędzi mi Alezya.
Odparła mi na to, że gdy napisze, to matka pokaże list księciu 6rimani’emu, a ten każe krnąbrną pasierbicę zamknąć w klasztorze.
Wpośród tych rozpraw Siła, którą Cattina daremnie usiłowała zatrzymać na schodach, wpadła gwałtownie do sali, czerwona, zdyszana, blizka zemdlenia. Kilka chwil upłynęło, nim zdołała przemówić.
Nareszcie urywanemi słowami oświadczyła, że wyprzedza pana Hektora Grimani, którego koń, na szczęście, kuleje i nie może się przedostać przez łąki poprzegradzane żywopłotami; ale że jedzie za nią i przez całą drogę wypytuje, w jakim kierunku jechała Alezya, i zapewne niebawem się zjawi.
Cały dom Grimanich, dzięki jemu, wie o ucieczce signory. Daremnie ciotka usiłowała odbywać poszukiwania roztropnie i uciszyć gwałtowne deklamacye Hektora. Ten tak hałasował, że cała okolica w ciągu, dnia dowie się o jego śmiesznem położeniu i o wybryku signory, jeżeli ona temu nie położy końca sama, wyjeżdżając na jego spotkanie, zamykając mu usta i powracając z nim do willi Grimani.
Ja byłem tego samego zdania, co Siła. Wszak Alezya nagina Hektora do każdej swej woli. Nic jeszcze niema straconego, jeżeli zechce skoczyć na konia i wrócić do ciotki. Może pojechać inną drogą, niż Hektor, a tymczasem ztąd roześle się ludzi, którzy sprowadzą go z tropu i odwrócą od Cafaggiolo.
Wszystko napróżno: Alezya pozostała niewzruszoną.
— Niech przyjdzie — mówiła. — Dopuśćcie go do domu, a jeżeli odważy się wkroczyć aż tu, wyrzucimy go oknem.
Checchina, jak szalona, śmiała się z tej myśli, oraz z szyderczego opisu, w jakim Alezya przedstawiała swego kuzyna i przyrzekała, że sama jedna uwolni od niego całe towarzystwo.
Wszystkie te brawury i ta bezmyślna wesołość w chwili tak ważnej sprawiały mi niesłychaną przykrość.
Aż tu nagle, w końcu wielkiej alei figowej, prowadzącej od gościńca głównego do willi Nasia, ukazał się powóz pocztowy.
— To Nasi! — krzyknęła Checchina.
— To Blanka! — pomyślałem.
— Oh! — zawołała Sila. — To sama ciotka przyjeżdża po panienkę.
— Oprę się zarówno mej ciotce, jak i Hektorowi — odparła Alezya; — gdyż. oni ze mną postępują niegodnie. Chcą rozgłosić mój wstyd, nakarmić mnie zgryzotą i upokorzeniami, ażeby ujarzmić.
— Nie obawiaj się niczego, signoro — zapewniałem — jeżeli tak chcą względem ciebie postąpić, to nikt tu nie wejdzie. Ja przyjmę ciotkę twoją na progu domu, a ponieważ zapóźno już na to, aby cię ztąd wyprowadzać, przysięgam, że nikt się tu nie dostanie.
Zbiegłem szybko i zastałem Cattinę podsłuchującą pode drzwiami. Zagroziłem, że ją zabiję, jeśli się poważy pisnąć słowo. Potem, rozważywszy, iż żaden postrach nie powstrzyma jej przed siłą pieniędzy, zmieniłem zamysł, i wróciwszy, wziąłem ją za rękę i wtrąciłem do rodzaju lamusa, mającego jedno tylko wysokie okienko, do którego ona dosięgnąć nie mogła.
Zamknąłem za nią drzwi na dwa spusty, pomimo jej rzucania się, klucz zaś schowałem do kieszeni i pobiegłem naprzeciw powozu pocztowego.
Ze wszystkich naszych obaw sprawdziła się najbardziej kłopotliwa. Wyszedł z powozu Nasi i rzucił mi się na szyję.
Jak tu zapobiedz, aby nie wszedł do własnego domu, jak ukryć przed nim to, co się tam dzieje? Łatwo było go skłonić, aby uszanował incognito Alezyi, mówiąc mu, że jakaś kobieta przyszła mnie odwiedzić w jego domu i że ja proszę, ażeby nie usiłował jej widzieć, ale trudno, żeby w ciągu dnia do uszu jego nie doszła ucieczka Alezyi i rozterka w domu Grimanich. Za tydzień cała okolica wiedzieć o tem będzie. Nie wiedziałem istotnie, co robić.
Nie rozumiejąc zgoła powodów mego pomieszania, Nasi zaczął się niepokoić, azali czasem Checchina z gniewu lub rozpaczy nie dopuściła się jakiego wybryku.
Szybko wstępował po schodach i już trzymał za klamkę od mieszkania Checchiny, kiedy ja wstrzymałem mu rękę, prosząc z miną bardzo poważną, aby nie wchodził.
— Cóż to takiego, Lelio? — rzekł głosem drżącym, blednąc. — Franczeska jest tu i nie wychodzi na moje spotkanie; ty przyjmujesz mnie z wyglądem lodowatym i nadto wstrzymujesz mnie od wejścia do mojej kochanki? A przecież to ty pisałeś do mnie, ażebym przybywał, zdawało się, że chciałeś nas pogodzić, cóż się więc dzieje pomiędzy wami?
Już miałem odpowiedzieć, kiedy drzwi się otworzyły i wystąpiła Alezya okryta zasłoną. Spostrzegłszy Nasi, drgnęła i zatrzymała się.
— Rozumiem teraz, rozumiem — odezwał się Nasi z uśmiechem; — przebacz, proszę, mój drogi Lelio! Powiedz mi, do którego pokoju mam się udać.
— Tu, panie! — rzekła Alezya głosem silnym, biorąc go za ramię i pociągając do buduaru, z którego wyszły i gdzie wciąż bawiły Franczeska z Silą.
Poszedłem za nią. Spostrzegłszy zbliżającego się Nasi, Checchina przybrała swą najgroźniejszą minę, tę właśnie, jaką miewała w roli bohaterki, śpiewając w „Semiramidzie.”
Sila stanęła przed drzwiami, aby niedopuścić nowych wizyt; Alezya zaś, zdejmując zasłonę, przemówiła do zdumionego hrabiego:
— Panie hrabio, przed dwoma tygodniami oświadczyłeś się o moją rękę. Krótki czas, przez jaki miałam sposobność widywania pana w Neapolu, dał mi o tobie daleko wyższe wyobrażenie, niż miałam o innych moich konkurentach. Matka pisała do mnie, zaklinając, nakazując niemal, ażeby się zgodzić. Książę Grimani dodał postscriptum, że jeżeli istotnie wstrętnym mi jest kuzyn Hektor, to pozwala mi wrócić do matki pod warunkiem, że zaraz wejdę w związek małżeński z panem. Stosownie do mej odpowiedzi, miano albo po mnie przybyć i sprowadzić do Wenecyi, aby zejść się z panem, albo na czas nieograniczony pozostawić u ciotki z kuzynem. Owóż, mimo odrazy dla kuzyna, pomimo goryczy, jaką upaja mnie ciotka, pomimo gorącej chęci zobaczenia matki i mojej kochanej Wenecyi, nareszcie pomimo wielkiego szacunku, jaki mam dla ciebie, panie hrabio, odmówiłam. Myślałeś pan może, iż ja daję pierwszeństwo kuzynowi... Patrz! — zawołała, przerywając i spokojnie zwracając wzrok ku szybie — oto on wjeżdża na koniu w ogród pański. Zaczekaj, panie Lelio! — dodała, chwytając mnie za ramię, gdym się porwał do wyjścia; — zgodzisz się, że w tej chwili mojej woli jedynie słuchać potrzeba. Stań pan z Silą przy tych drzwiach, dopóki ja nie skończę mówić.
Usunąłem Silę i przytrzymywałem drzwi na jej miejscu.
Alezya mówiła dalej:
— Tak, odmówiłam, panie hrabio, ponieważ przyjąć nie mogłam twej zaszczytnej propozycyi. Odpowiedziałam na uprzejmy list dołączony do listu, pisanego do matki.
— Tak, signoro — przytwierdził hrabia — odparła mi pani ze wzruszającą dobrocią, ale i ze szczerością odejmującą mi wszelką nadzieję. A jeżeli ja wracam w okolicę przez panią zamieszkiwaną, to nie dlatego, ażeby się znów naprzykrzać, ale z myślą, ażeby być twoim sługą uległym i przyjacielem wiernym, o ile pani zechcesz kiedy odwołać się do moich uczuć.
— Wiem o tem i liczę na pana — odparła Alezya, podając mu rękę z szlachetną czułością. Nadeszła chwila prędzej, niż pan przypuszczać mogłeś, do pofolgowania tym uczuciom. Jeżeli odmówiłam ręki panu, to dlatego tylko, że kocham Lelia; jeżeli jestem tu, to dlatego, iż go chcę zaślubić i tylko jego.
Hrabiego tak uderzyło to wyznanie, iż, na chwilę oniemiał.
Niech mnie Bóg ochroni, ażebym miał bluźnić przyjaźni Nasi’ego; ale w tej chwili dostrzegłem jasno, że wśród wspólnej szlachty niema osobistej przyjaźni, wierności, ani szacunku, zdolnego wykorzenić w zupełności przesąd.
Oczy miałem na niego skierowane z wielką uwagą; i czytałem wyraźnie na jego twarzy i myśl:
— „Jakim sposobem ja, hrabia de Nasi, mogłem pokochać i żądać w małżeństwo kobietę, zakochaną w komedyancie i pragnącą za niego wyjść!”
Ale trwało to chwilę.
Poczciwy Nasi odzyskał natychmiast swą wrodzoną rycerskość.
— Cokolwiek pani postanowiła — odparł — cokolwiek ma mi pani do rozkazania wskutek postanowień swych, jestem na usługi.
— Owóż — mówiła dalej Alezya — ja obecnie bawię u pana, a wtem przybywa mój kuzyn, jeżeli nie uprowadzić mnie, to przynajmniej pobyt tutaj poświadczyć. Zgnębiony mojemi odmowami, nie omieszka mnie skrzyczeć, albowiem nie ma on ani rozumu, ani serca, ani ukształcenia. Ciotka moja pozornie zgani uniesienia syna, ale opowie o tem co nazwie mą hańbą wszystkim znajomym dewotkom, które roztrąbią to po całych Włoszech. Ja przez próżne zabiegi i nikczemne zaprzeczania nie chcę zapobiegać skandalowi. Ściągnęłam na głowę swą burzę, niech ona wybuchnie w obliczu świata! Nie sprawi mi ona cierpienia, jeżeli, jak się spodziewam, zostaje mi serce matki, i jeżeli, oprócz małżonka, zadowolonego z moich poświęceń, znajduję nadto przyjaciela tyle odważnego, iż głośno wyjawia braterską opiekę, jaką mi ofiaruje. Z tego tytułu, czy zgodzisz się, panie hrabio, aby między Leliem i moim kuzynem nie przyszło do wyjaśnień niewłaściwych, niepodobnych? Czy zechcesz przyjąć Hektora i powiedzieć mu odemnie, że nie wyjdę z tego domu, jak tylko do matki i wsparta na twojem ramieniu?
Hrabia spojrzał na Alezyę poważnie i’ smutno, jakgdyby mówił oczyma:
— „Ty jedna tu rozumiesz tylko, do jakiego stopnia rola moja w świecie wydawać się będzie występną i śmieszną.”
Potem wdzięcznie przyklęknął na jedno kolano i ucałował rękę Ąlezyi, którą wciąż trzymał w swoich, mówiąc:
— Pani, jestem twoim szampierzem na życie i śmierć.
Podszedł do mnie i ucałował serdecznie, nic nie mówiąc.
Zapomniał odezwać się do Checchiny, która, zkądinąd, oparta o parapet okienny, z rękami na piersiach skrzyżowanemi, spoglądała na tę scenę z uwagą filozoficzną.
Nasi zabierał się do wyjścia. Ja zaś nie mogłem znieść tej myśli, ażeby on, z narażeniem się, stawał w charakterze obrońcy kobiety, którą, ja jakoby skompromitowałem. Chciałem przynajmniej pójść za nim i wziąć na się połowę odpowiedzialności. Lecz on, dla powstrzymania, przytoczył mi niezbite powody, wyciągnięte z wielkoświatowego kodeksu. Ja tam tego nie rozumiałem, a czułem się w tej chwili uniesiony gniewem na zuchwalstwo Hektora i jego niegodziwe zamiary. Alezya usiłowała mnie uspokoić, mówiąc:
— Dotychczas masz pan tylko te prawa, na jakie mnie podoba się pozwolić.
Wymogłem przynajmniej pozwolenie towarzyszenia Nasiemu, i przedstawienia się Grimaniemu, pod warunkiem, iż nie powiem ani słowa bez pozwolenia Nasiego.
Właśnie Hektor zeskakiwał z konia, zdyszany, spocony.
Silnie, z nieprzyzwoitem przekleństwem, uderzył szpicrutą biednego konia za to, że okaleczony i rozkuty, nie biegł, jak wymagała niecierpliwość pana.
W tym początku i w całem zachowaniu się Hektora uważałem, iż nie wie, jak się ma obrócić w położeniu, w które popadł lekkomyślnie. Trzeba było albo okazać się heroicznym wskutek silnej miłości i zazdrości niepohamowanej, albo niedorzecznym, wskutek nikczemnego zuchwalstwa. Co zaś dopełniało miary jego kłopotu, to zabranie po drodze dwóch przyjaciół, udających się na polowanie, którym zachciało się towarzyszyć mu w tej wyprawie, mniej zapewne, żeby mu pomagać, jak raczej, iżby się zabawić jego kosztem.
Podeszliśmy ku niemu bez ukłonu, a Filip Nasi patrzył mu zimno w twarz, nie mówiąc ani słowa. Hektor zdawał się mnie nie widzieć lub nie poznawać.
— Ah! to pan Nasi! — zawołał nareszcie, nie wiedząc, czy ma się ukłonić, czy podać rękę; czuł bowiem, że Nasi nie pokwapi mu się z odwzajemnieniem.
— Cóż pan tak dziwi się temu, że jestem w domu? — odparł Nasi.
— Przepraszam, przepraszam! — odrzekł Hektor, udając, że się zaczepił o wspaniały krzak róży, będącej na drodze, który gniótł całym swym ciężarem. — Nie spodziewałem się pana zastać, sądziłem, że jesteś w Neapolu.
— Czyś pan tak sądził, czy nie, mniejsza o to. Jestem i pan jesteś tu: o co chodzi?
— Chodzi, mio caro, o pomoc w wyszukaniu kuzynki mojej, Alezyi Aldini, która pozwala sobie wybiegać sama konno bez pozwolenia mojej matki, i która, jak mi mówiono, ma być tu.
— Co pan rozumiesz przez wyraz: tu? Jeżeli pan myślisz, że osoba wymieniona znajduje się w okolicy, to proszę udać się na drogę i szukać.
— Ależ nie, caro mio, ona jest tutaj! — mówił Hektor, zmuszony tonem Filipa i obecnością, świadków do jaśniejszego tłómaczenia się. — Ona jest w pańskim domu lub w ogrodzie, gdyż widziano, jak wjeżdżała w aleję, i, per Baccho! oto stoi tam jej koń, właściwie mój koń, gdyż podobało się jej go zabrać, a mnie pozostawić swoją szkapę.
I głośnym, przymuszonym śmiechem próbował rozweselić rozmowę, której Nasi nie zdawał się wcale brać tak wesoło.
— Panie — odparł — nie mam zaszczytu znać go tyle, abyś mnie nazywał mio caro; proszę więc przemawiać do mnie, jak ja przemawiam do pana. Następnie, zwrócę jego uwagę, że dom mój nie jest zajazdem, ani ogród spacerem publicznym, tak, iżby obcy w nim sobie gospodarowali.
— Jeżeli to się panu nie podoba, bardzo mi przykro — odparł Hektor. — Zdawało mi się, że znajomość z panem upoważnia mnie do wejścia tu, a nie wiedziałem, iż pańskie letnie mieszkanie to zamek obronny.
— Jakiemkolwiek ono jest, pałac, czy chata, jam jego właściciel, i proszę pamiętać, że nikt tu nie wchodzi bez mego pozwolenia.
Per Baccho! Widzę, że pan, hrabio, obawiasz się bardzo, abym nie prosił o pozwolenie, skoro mi go odmawiasz z cierpkością dającą mi dużo do myślenia. Jeżeli, jak mniemam, Alezya Aldini znajduje się w tym domu, zaczynam się spodziewać, iż przybyła dla pana: proszę mnie o tem upewnić, a odejdę zadowolony.
— Nie uznaję, panie, niczyjego prawa — odrzekł Filip — do zadawania mi pytań, panu zaś mniej niż komubądź do badania mnie w sprawie kobiety, której pan w tej chwili ubliżasz.
— Ależ ja, do licha, jestem jej krewnym! Ją powierzono mojej matce; cóż matka ma odpowiedzieć wujowi mojemu, księciu Grimani, gdy ją zapyta, gdzie się podziała jego pasierbica? I jakże pan chcesz, aby matka moja, wiekowa i osłabiona, biegała za młodą osobą, która dosiada konia, jak dragon?
— Jestem pewny — odparł Nasi — że szanowna matka nie poleciła panu szukać bratanki tak hałaśliwie i żądać od pierwszego lepszego wydania jej w sposób tak niewłaściwy, albowiem w tym razie troskliwość jej byłaby ubliżeniem raczej, niż opieką, a ustrzedz przedmiot takiej opieki od gorliwości pańskiej stałoby się moim obowiązkiem.
— Widzę więc — rzekł Hektor — że pan nie chcesz nam wydać zbiegłej. Jesteś kawalerem dawnych czasów, panie hrabio! Pamiętajże pan, iż odtąd matka moja zwolnioną zostaje od wszelkiej odpowiedzialności względem panny Aldini. Ułożysz więc pan tę sprawę, jak się panu będzie wydawało, ale na własny rachunek. Co do mnie, umywam ręce; zrobiłem, co powinienem był i co mogłem zrobić. Proszę tylko, abyś pan powiedział Alezyi Aldini, iż może zaślubić kogo się jej podoba, i że ja co do tego żadnych nie stawię przeszkód. Panu hrabiemu ustępuję moich praw; obyś nigdy nie potrzebował poszukiwać oblubienicy w cudzym domu, bo widzisz pan z mego przykładu, jak to głupio wygląda.
— Wielu ludzi myśli, panie hrabio — odparł Filip Nasi — że zawsze znajdzie się sposób uszlachetnienia położeń najprzykrzejszych i nakazania szacunku dla najśmieszniejszych. Głupio jedynie wyglądają głupio przedsiębrane kroki.
Na tę surową odpowiedź znaczące szmery dwóch przyjaciół dały do poznania Hektorowi, że nie może się już cofnąć.
— Pan hrabią mówi o głupich krokach — odezwał się do Filipa. — Co pan nazywa głupio przedsiębranemi krokami?
— Niech pan tłómaczy sobie wyrażenie moje, jak pan zechce.
— Pan mnie znieważasz!
— Sąd o tem należy do pana, a nie do mnie.
— Spodziewam się, iż mi pan da zadośćuczynienie.
— I owszem, panie.
— Godzina?
— Która się papu podoba.
— Jutro o ósmej rano, na łące Maso, jeśli pan sobie życzy. Świadkami moimi będą, ci panowie.
— Bardzo dobrze, panie; a oto jest mój świadek.
Hektor spojrzał na mnie wzgardliwie i wziąwszy na stronę Filipa wraz ze swymi dwoma towarzyszami, powiedział doń:
— Ależ, kochany panie hrabio, pozwól mi powiedzieć, iż żart idzie zadaleko. Teraz, kiedy mamy się bić, trzeba brać rzeczy nieco poważniej. Świadkowie moi są ludźmi ze stanowiskiem; oto np. margrabia Mazzorbo, oto pan di Monteverbasco. Nie sądzę, abyś pan chciał z nimi, jako świadka, łączyć tego pana, któremu nie tak dawno kazałem dać dwadzieścia franków za nastrojenie fortepianu. Doprawdy, nic nie rozumiem. Wczoraj odkryto, że ten pan ma konszachty z moją kuzynką, a dzisiaj słyszę, że to pański osobisty przyjaciel. Chciej nam pan powiedzieć przynajmniej jego nazwisko.
— Myli się pan hrabia. Ten pan, jak go pan mianujesz, nie jest nastrajaczem fortepianów, i nigdy nie był u pańskiej kuzynki. Jest to Lelio, jeden z naszych największych artystów, jeden z najdzielniejszych i najprawszych ludzi, jakich znam.
Piąte przez dziesiąte tylko słyszałem początek tej rozmowy, ale widząc, że ona dotyczy mnie, podsunąłem się szybko. Kiedy usłyszałem, jak hrabia Hektor wspomniał głośno o konszachtach z Alezyą, zły humor, w jaki wprawiła mnie utarczka, wszczęta przezemnie, zamienił się w gniew, i postanowiłem, ażeby którykolwiek z naszych przeciwników zapłacił za moje fałszywe położenie.
Nie mogłem przyczepić się do hrabiego Hektora, już wyzwanego przez Filipa; więc burza spadła na głowę pana di Monteverbasco. Poczciwy szlachetka, usłyszawszy moje nazwisko, wyrzekł tylko tonem zdziwionym:
— Proszę!
Postąpiłem ku niemu i groźnie patrząc mu w twarz, rzuciłem:
— Co pan powiedziałeś?
— Nie, panie.
— Przepraszam, powiedziałeś pan: „to jeszcze gorzej.”
— Nie, panie, nie powiedziałem.
— Owszem, powiedziałeś.
— Jeżeli pan chcesz koniecznie, niechaj będzie, że powiedziałem.
— A! przyznajesz pan nareszcie. Owóż, jeżeli nie uważasz mnie za godnego być świadkiem, zmuszę pana do uznania mnie za godnego być przeciwnikiem.
— Czy to wyzwanie?
— Wszystko, co się panu podoba. Oznajmiam tylko, że mi się nie podoba ani nazwisko pańskie, ani fizyognomia.
— Dobrze, panie; zejdziemy się tam, gdzie i ci panowie, jeśli panu to nie przeszkadza.
— I owszem, panowie; do widzenia.
Poczem Nasi i ja powróciliśmy do domu, nakazawszy sługom milczenie.
Postępowanie Hektora Grimani w tej okoliczności ukazało mi typ człowieka światowego, jakiego dotąd nie zauważyłem. Gdybym miał wydać sąd o Hektorze wtedy, gdy on się zamykał w swoim krawacie i w swojej nicości, aby wydać się znośnym kuzynce, powiedziałbym, że jest to człowiek słaby, nieszkodliwy, zimny i dobry. Czyż ten młodzieniec wątły mógłby dla kogo żywić uczucia nieprzyjazne? Czy to obejście tak metodycznie wykwintne mogło ukrywać popęd brutalnego panowania i nikczemnych odwetów? Tego nie byłbym sądził. Nie przypuszczałem, iż okaże Filipowi urazę za jego cierpkie przyjęcie, gdyż mniemałem, że jest grzeczniejszym, a mniej odważnym, i zadziwiło mnie to, iż będąc tyle głupim, aby sobie pozwolić dawać nauczki, był on tyle śmiałym i stanowczym, aby się za to pomścić? Cokolwiekbądź, Hektor nie należał do licz by tych ludzi, którzy nigdy nie czynią nic ani dobrego, ani złego. Był on chmurny, zarozumiały; lecz mimowoli czując swą umysłową mierność, zawsze dał się pobijać w rozprawach; potem zaś, pchnięty przez nienawiść i mściwość, wyzywał na rękę. Bił się często, a zawsze nie w porę, tak, iż jego odwaga, spóźniona i uparta, więcej mu przynosiła szkody, niż korzyści.
Przed powrotem do Alezyi wziąłem na stronę Filipa i powiedziałem mu, że wszystko, co słyszał tu i widział, stało się wbrew mojej woli, że nigdy nie miałem zamiaru ani uwieść, ani zaślubić panny Aldini, oraz że stałem mem postanowieniem jest oddalić się od niej natychmiast i na zawsze, chyba że honor zmusi mnie do zaślubienia jej przez wzgląd na uszczerbek, jaki wyrządziła sobie z mojej przyczyny. Chciałem, ażeby Nasi sędzią był w tej sprawie.
— Lecz nim ci opowiem całą tę historyę — rzekłem doń — trzeba się zająć tem, co najpilniejsze, i urządzić się tak, ażeby jak najmniej narazić naszą pannę. Muszę ci się zwierzyć z faktem, o którym ona nie wie: oto matka jej będzie tu jutro wieczorem. Umieszczę na najbliższej stacyi umyślnego, ażeby jej oznajmił, iżby zamiast jechać po córkę do willi Grimani, przybyła zabrać ją prosto ztąd. Jak tylko Alezyę oddam matce, wszystko, mniemam, ułoży się dobrze; ale aż do tej chwili jak wytłómaczyć przed nią tę nadzwyczajną powściągliwość, którą chcę względem niej zachować?
— Najlepiej byłoby — odparł Nasi — skłonić ją, iżby ztąd wyszła i wróciła do ciotki, a przynajmniej schroniła się do jakiego klasztoru na dwadzieścia cztery godziny. Spróbuję wytłómaczyć jej, że położenie jej tu jest niepodobne.
Udał się do Alezyi, ale wszystkie jego usiłowania na nic się nie przydały.
Wierna swemu systemowi gadatliwości Checcha, wypowiedziała Alezyi, że jest kochanką Filipa, że się z sobą chwilowo poróżnili i on że podczas tego mógł się oświadczyć Alezyi, ale że, wyleczony dzięki jej odmowie, a nieprzezwyciężoną miłością sprowadzony do stóp kochanki, gotów jest ją poślubić.
Uważała tedy Alezya, że bardzo przyzwoicie mieści się w domu Filipa de Nasi; przyjemnie jej było widzieć, że jak ona, tak i on, postępuje za skłonnością serca i zrywa z opinią. Obiecywała sobie, że w tej szczęśliwej parze będzie miała towarzystwo na całe życie i przyjaźń dozgonną. Opuszczając dom Filipa, obawiałaby się moich skrupułów, tudzież usiłowań rodziny o pogodzenie jej ze światem. Uparcie więc chciała się zgubić, i ostatecznie oświadczyła Filipowi, że nie wyjdzie z jego domu chyba zmuszona siłą.
— W takim razie — odparł hrabia — pozwoli mi signora działać tak, jak mi znowu mój honor nakazuje. Jestem pani bratem, jak chciałaś. Przyjąłem tę rolę wdzięcznie i ulegle, i już spełniłem obowiązek braterski, oddalając od pani zuchwałe u roszczenia hrabiego Hektora. Będę i dalej postępował za radą mojego szacunku i poświęcenia; lecz jeżeli prawa braterskie nie rozciągają się aż do wydania siostrze rozkazów, upoważniają wszelako do odtrącenia od niej wszystkiego, coby mogło szkodzić jej dobrej sławie. Pozwoli więc pani, że nie dopuszczę Leliowi wstępu do tego domu, dopóki nie przybędzie matka, a w tym celu wysłałem umyślnego, aby pani jutro wieczorem mogła ją uściskać.
— Jutro wieczorem!? — krzyknęła Alezya. — To zawcześnie, ja nie chcę, jakkolwiek szczęście to dla mnie ujrzeć ukochaną matkę, ale ja pragnę przedtem być skompromitowaną wobec świata i straconą dla niego na zawsze. Ja chcę pojechać z Leliem naprzeciw matki. Jak się dowiedzą, że ja z nim podróżowałam, nikt mnie nie usprawiedliwi, nikt mi nie wybaczy, oprócz matki.
— Lelio cię nie posłucha, moja droga siostro — odparł Nasi. — Posłucha tylko mnie, albowiem dusza jego jest wielce prawą i delikatną, a on mnie w tej sprawie wybrał na sędziego.
— To dobrze! — powiedziała Alezya, śmiejąc się. — Kaź mu pan odemnie, aby tu przyszedł.
— Pójdę do niego — odrzekł Nasi — bo widzę, iż pani nie jesteś usposobioną do wysłuchania żadnego rozważnego słowa. Pójdę też z nim przygotować dwa pokoje dla niego i dla siebie w zajeździe wiejskim, który pani ztąd widzi w końcu alei. Gdyby pani była jeszcze narażoną na jakie ubliżenie ze strony pana Grimaniego, dosyć będzie dać znak z okna i uderzyć w dzwon ogrodowy, a my będziemy pod bronią w tejże chwili. Ale niech pani będzie spokojną, już on tu nie powróci. Zajmie więc pani mieszkanie Lelia, które właściwszem jest dla niej, niż ten pokój. Pokojówka pani zostanie do usługi i przynoszenia mi rozkazów, jakie podoba się pani wydać.
Kiedy Kasi przyszedł dla powtórzenia mi tej rozmowy, otworzyłem mu serce i wypowiedziałem niemal wszystko, rozumie się, oprócz stosunku z Blanką. Wytłómaczyłem mu, jakem nierozważnie popadł w awanturę, której bohaterka zdawała mi się zrazu zalotną aż do bezczelności i jak z dnia na dzień, odkrywając coraz więcej czystość jej duszy, oraz podniosłość charakteru, stanąłem mimowoli w roli człowieka gotowego wszystko przyjąć i wszystko przedsięwziąć.
— Więc ty nie kochasz panny Aldini? — zapytał Filip ze zdziwieniem, w którem zdawało mi się widzieć nieco dla mnie pogardy.
Nie uraziło mnie to, wiedziałem bowiem, że na tę pogardę nie zasługuję, a on zwrócił mi szacunek, dowiedziawszy się, jakie przebyłem walki, aby pozostać cnotliwym, lubo pożeranym przez miłość i pożądanie.
Lecz jak przyszło wytłómaczyć Filipowi, dlaczego ja tak stanowczo opieram się zaślubinom Alezyi, jakkolwiek matka byłaby względną, nastąpił kłopot.
Wtedy dałem mu jedno zapytanie: czy Alezya jest istotnie tak skompromitowaną przez to, co uczyniła, iż ja mam obowiązek zaślubić ją dla przywrócenia honoru.
Filip się uśmiechnął i życzliwie biorąc mnie za rękę, wyrzekł:
— Mój dobry Lelio, ty jeszcze nie wiesz, ile głupoty zawiera świat, w którym żyje Alezya i ile surowość jego ukrywa zepsucia. Wiedz o tem, śmiej się i pogardzaj, jak ja tem wszystkiem pogardzam — wiedz, że Alezya, uwiedziona przez ciebie w domu ciotki, choćby rok była twoją kochanką, byleby rzecz odbyła się bez hałasu i skandalu, mogłaby jeszcze, jak to mówią, dobrze wyjść zamąż, i żaden wielki dom nie byłby dla niej zamknięty. Słyszałaby szepty koło siebie i niektóre surowe matrony zabroniłyby swym nowozamężnym córkom zaprzyjaźniać się z nią, ale tembardziej byłaby modną, więcej otoczoną hołdami mężczyzn. Ale gdybyś ty się ożenił z Alezyą, to choćby sto razy dowiedzionem było, iż pozostała czystą, jak anioł, do dnia ślubu, nigdyby jej nie przebaczono, że wyszła za aktora. Ty jesteś jednym z tych ludzi, do których nie przylgnie żadne oszczerstwo. Niektórzy ludzie rozumni myśleliby, że Alezya zrobiła dobry wybór, zaślubiając ciebie; niewielu ośmieliłoby się powiedzieć to głośno, a, przypuszczam, zostając wdową, to drzwi raz przed nią zamknięte, jużby się nigdy nie otworzyły; rodzina uważałaby ją za umarłą i nawet własnej matce, nie byłoby wolno wymawiać jej imienia. Oto los czekający Alezyę, jeśli się z nią ożenisz. Namyśl się, a jeżeli nie jesteś pewnym, iż ją zawsze kochać będziesz, to przygotuj się na małżeństwo nieszczęśliwe, gdyż niepodobną ci już będzie zwrócić jej rodzinie i przyjaciołom, gdy nosić będzie ona twoje nazwisko. Jeżeli przeciwnie, czujesz, iż miłość twoja przetrwa, ożeń się, gdyż poświęcenie jej dla ciebie jest wzniosłem, a nikt z ludzi godniejszym go nie jest od ciebie.
Wpadłem w zamyślenie, a Filip mniemał, iż mnie uraziła jego otwartość, pomimo chlubnych zastrzeżeń, jakiemi starał się gorycz jej osłodzić. Uspokoiłem go.
— Nie o tem ja myślę — odezwałem się. — Myślę o pani Blance, raczej o księżnej Grimani i o przykrościach, jakiemi życie jej byłoby napojone, gdybym poślubił jej córkę.
— Byłyby one istotnie wielkie — odrzekł hrabia. — A gdybyś znał tę miłą i ujmującą kobietę, namyśliłbyś się dobrze przed wystawieniem jej na gniew tych bezczelnych i nieubłaganych Grimanich.
— Nie wystawię jej — odparłem z siłą, i jakby mówiąc do samego siebie.
— Postanowienie to pochodzi może z serca nie bardzo zajętego — podjął Filip Nasi — ale, co lepsza, pochodzi ono z serca szlachetnego. Cokolwiekbądź uczynisz, ja pozostanę twoim przyjacielem, a wolę twą podtrzymywać będę wobec wszystkich i przeciw wszystkim.
Ucałowałem go i resztę dnia przepędziliśmy samotnie w sąsiednim zajeździe. Musiałem mu raz jeszcze opowiedzieć całą swą przygodę, a ciekawość, z jaką mnie wypytywał o najdrobniejsze szczegóły, tajemna przykrość, z jaką słuchał niebezpiecznych okoliczności, w których uczciwość moja była wystawiona na próbę, dały mi do poznania, że serce jego mocno jest zajęte Alezyą Aldini.
Przy tem wszystkiem widocznem było dla mnie, że każdy dowód odwagi i poświęcenia dla mnie Alezyi przejmował go zapałem i podniecał miłość. Co chwila przerywał mi, mówiąc:
— To pięknie, Lelio! To bardzo pięknie! To wielkie! Na twojem miejscu, jabym nie miał tyle hartu! Popełniłbym tysiące głupstw dla tej kobiety.
Skoro mu jednak przedstawiłem moje powody (a wypowiedziałem mu wszystkie, prócz miłości, jaką żywiłem niegdyś dla Blanki), on przyznawał mi roztropność i wytrwałość.
Gdy zaś mimowolnie posmutniałem, powiedział do mnie:
— Rozchmurz się, rozchmurz! Jeszcze osiemnaście lub dwadzieścia godzin, a Alezya będzie ocaloną. Spodziewam się, że jutro tak uczęstujemy Grimanich, że im odejdzie chęć rozgłaszania sprawy. Księżna zabierze córkę, a kiedyś Alezya pobłogosławi cię za to, żeś był rozumniejszym od niej, bo miłość żyję dzień, a przesądy są niewykorzenione.
Poświęciliśmy kilka godzin nocy na urządzenie naszych spraw osobistych. Na wszelki wypadek Nasi zapisał willę swoją Checchinie.
Postępowanie tej dobrej dziewczyny względem Alezyi szacunkiem i wdzięcznością przejęło szlachetną duszę hrabiego.
Po skończeniu przespaliśmy się kilka godzin, a ja obudziłem się o świcie. Ktoś wszedł do mego pokoju; była to Checca.
— Omyliłaś się — rzekłem — pokój Filipa jest obok.
— Nie jego, ale ciebie szukam — odparła. — Słuchaj: — nie powinieneś zaślubiać tej margrabianki.
— Dlaczego, moja kochana Franczesko?
— Zaraz ci powiem. Przeszkody i niebezpieczeństwa podniecają, jej miłość dla ciebie; ale nie jest ona ani tak silną umysłem, ani tak wolną od przesądów, jak utrzymuje. Dobra to, przyjemna, ładna dziewczyna; wierzaj mi, kocham ją z całego serca, ale ona, nie spostrzegłszy się w rozmowie ze mną, wypowiedziała mi tysiące rzeczy, dowodzących, iż jej się zdaje, jakoby dla ciebie czyniła ofiarę niezmierną i że kiedyś żałować jej będzie, jeżeli ty nie ocenisz tej ofiary na równi z nią. A powiedz mi, czy my możemy cenić te ofiary, my, pełni słusznych uprzedzeń przeciw światu i gardzący nim, jak on nami? Nie, nie; nadejść może dzień, Lelio, przepowiadam ci, w którym, nawet nie żałując świata, ona oskarży cię o niewdzięczność za pierwszą lepszą urazę; a smutna to rola mężczyzny być niewypłacalnym dłużnikiem żony.
W trzech słowach zawiadomiłem Checcę, jakie są me zamiary względem Alezyi.
Spostrzegłszy, że ja się z, nią zgadzam, wyrzekła:
— Mój dobry Lelio, przyszła mi jedna myśl. Nie pora tu myśleć o sobie samym, a przynajmniej trzeba o sobie myśleć szlachetnie i dumę sumienia zabezpieczyć na przyszłość. Nasi kocha Alezyę. Ona nie była twoją kochanką, więc może ją zaślubić; trzeba, iżby ją zaślubił.
Nie bardzo się domyślałem, ażali Checca, dotknięta uczuciem niespokojnej zazdrości, nie wyciąga mnie tylko na słówka; ale ona dodała, nie dając mi czasu na odpowiedź:
— Bądź pewnym tego, co mówię, Lelio. Filip za nią szaleje. Smutny jest, jak śmierć. Patrzy na nią oczyma, zdającemi się mówić: „Czemuż ja nie jestem Leliem!” A jeśli czułym jest dla mnie, widzę dobrze, iż tylko przez wdzięczność zato, co ja dla niej czynię.
— Istotnie, wierzysz w to, moja dobra Checco? — zapytałem, uderzony jej przenikliwością i zdrowym rozsądkiem, okazywanym w razach ważnych, kiedy w okolicznościach drobnych nieraz wyrywała się tak głupio.
— Powiadam ci, jestem pewną. Muszą się tedy połączyć. Zostawmy ich razem i wyjeżdżajmy natychmiast.
— Wyjedźmy nocy dzisiejszej, zgoda? — odparłem. — Wcześniej ja nie mogę; za kilka godzin powiem ci powód. Wracaj do Alezyi, nim się obudzi.
— Oh, ona nie śpi — odparła Checca. — Caluteńką noc chodziła tylko bezustanku wzburzona. Pokojówka, Sila, która chciała spać w jej pokoju, rozmawia z-nią chwilami i bardzo ją drażni swemi uwagami, gdyż jej się nie podoba miłość panienki dla ciebie, o tem cię uprzedzam. Ale kiedy zacznie wzdychać i jęczeć: „Povera signora Blanka! Povera principessa mądre!... to piękna Alezya rozpada się we łzach i rzuca się na łóżko, łkając. Wtedy pokojówka błaga ją, aby nie narażała matki na śmierć ze zmartwienia. Wszystko jato słyszę z mego pokoju. Bądź zdrów, powracam. Jeżeliś stanowczo zdecydowany cofnąć się przed tem małżeństwem, pamiętaj o moim projekcie i przygotuj się wyświadczyć przysługę miłości naszego biednego hrabiego.
O godzinie ósmej udaliśmy się na grunt. Hrabia Hektor władał szpadą, jak pierwszy szermierz i bardzo mu chodziło o wydoskonalenie się w tym obrzydliwym argumencie, gdyż był to jedyny, który miał on ku swej posłudze. Nasi otrzymał nieciężką ranę. Na szczęście, Hektor sprawował się dosyć dobrze: nie tłómacząc się ze swego postępowania względem Filipa, przyznał, że źle mówił o kuzynce w pierwszej chwili uniesienia i prosił Filipa, aby wyjednał dla niego jej przebaczenie. Zakończył, prosząc dwóch swych przyjaciół pod słowem honoru, ażeby zachowali milczenie o całej tej sprawie, i oni przyrzekli.
Ponieważ byliśmy świadkami wzajem dla siebie, Nasi nie chciał odejść z gruntu, dopóki ja nie załatwię się z pojedynkiem. Służący opatrzył mu ranę zaraz na miejscu i zaczęła się bitwa między panem de Monteverbarco i mną. Raniłem go dość ciężko, lecz nie śmiertelnie, a gdy lekarz wprowadził go do karety, Nasi i ja wróciliśmy z pola do willi.
Ponieważ nie chciał, aby wiedziano w zajeździć, iż jest ranionym, kazał się zawieźć do kiosku w swoim ogrodzie.
Pod sekretem uwiadomiona Checchina o tem, co zaszło, przyszła do nas i udzielała mu pomocy, jakiej stan jego wymagał.
Kiedy mógł się już ukazać, prosił Chechinę, aby powiedziała Alezyi, iż spadł z konia i przyszedł powiedzieć jej dzieńdobry.
Ale stara Cattina, którą wypuszczono z kozy i która, mimo otrzymanej nauczki, nie mogła przenieść na sobie, aby się nie wywiedzieć o wszystkiem, iżby potem każdemu to powtarzać, wiedziała już, żeśmy się bili i już doniosła Alezyi, która też rzuciła się na szyję hrabiemu zaraz, jak tylko wszedł do salonu.
Podziękowawszy mu z całem uniesieniem, zapytała o mnie.
Daremnie hrabia mówił, że mnie zaaresztował w kiosku; uparcie dowodziła, iż muszę być ciężko raniony i ukrywają to przed nią. Groziła, że pójdzie sama do ogrodu, ażeby się przekonać.
Hrabiemu bardzo chodziło o to, ażeby nie popełniła nieroztropności wobec służących; wolał więc mnie przyprowadzić. Wtedy Alezya, bez względu na obecność Filipa i Checchiny, zaczęła mi mocno wyrzucać moje przesadne skrupuły.
— Ty mnie wcale nie kochasz — mówiła — skoro, jeżeli ja koniecznie pragnę się skompromitować dla ciebie, ty nie chcesz mi dopomódz.
Wypowiadała mi rzeczy najniedorzeczniejsze i najczulsze, nie uchybiając. instynktowi wytwornej skromności, jaką posiadają młode dziewicę, mające rozum.
Słuchająca tej rozmowy Checchina, z punktu sztuki była olśnioną, jak mi powiedziała potem.
Filip zaś, uważałem, z dziesięć razy to na Alezyę, to na mnie zwracał wzrok melancholijny z niewymownem wzruszeniem.
Kłopotliwą stawała się Alezya ze swą gwałtownością. Mówiła, żem zimny, sztywny; utrzymywała, że we wzroku moim niema zadowolenia, czyli szczerości. Niepodobały się jej moje rozporządzenia, oburzał ją mój brak odwagi. Miała gorączkę, a w niej piękna była, jak Sybilla. Byłem bardzo nieszczęśliwy w tej chwili, gdyż miłość moja znów zaczynała się budzić i czułem całą wielkość ofiary, jaką zmuszony będę uczynić.
Do ogrodu wjechał powóz, a rozmowa nasza tak była ożywioną, żeśmy go nie słyszeli. Naraz drzwi się otworzyły i weszła księżna Grimani.
Alezya wydała okrzyk rozdzierający i rzuciła się w objęcia matki, która długo trzymała ją na piersiach, nie mówiąc ani słowa; potem bez tchu padła na krzesło. Córka i Siła, u jej stóp, okrywały ją pocałunkami. Nie wiem, co do niej powiedział Nasi, nie wiem, co mu ona mu odparła, ściskając ręce. Przygwożdżony byłem do miejsca: zobaczyłem Blankę po dziesięciu latach niewidzenia. Jakżeż się ona zmieniła! ale jak mi się wydała ujmującą, pomimo utraty pierwotnej piękności! Wielkie jej oczy modre, zapadłe w jamy wydrążone przez łzy, czulszemi jeszcze mi się wydały niż ongi. Wzruszyła mnie jej bladość; kibić zeszczuplona i nieco złamana zdawała się bardziej jeszcze odpowiadać tej duszy kochającej i zmęczonej.
Nie poznała mnie, a gdy Nasi mnie nazwał, zdawała się zdziwioną, albowiem nazwisko Lelio nic do niej nie mówiło.
Nareszcie musiałem do niej przemówić. Ona zaś zaledwie usłyszawszy pierwszy wyraz, poznała mnie po głosie, powstała i podając mi rękę, wykrzyknęła:
— O mój drogi Nello!
— Nello! — zawołała Alezya, powstając nagle. — Nello, gondolier?
— Czyż nie wiedziałaś? — zapytała matka — i dopiero teraz go poznajesz?
— Ach, rozumiem teraz r — rzekła Alezya głosem stłumionym — dlaczego on kochać mnie nie może.
I, omdlała, całem ciałem opadła na posadzkę.
Resztę dnia przepędziłem w salonie z Filipem i Cheechą.
Alezya leżała w łóżku, podległa napadom nerwowym i malignie. Matka zamknęła się z nią samotnie.
Bardzo smutno we dwoje zasiedliśmy do wieczerzy. Nareszcie około dziesiątej Blanka przyszła nam powiedzieć, że córka się uspokoiła i że wkrótce powróci ona znów, aby zo mną pomówić.
Przybyła około północy i przebyliśmy z sobą ze dwie. godziny, podczas gdy Filip i Checchina towarzyszyli Alezyi, która miała się lepiej i prosiła, ażeby przyszli.
Blanka była ze mną dobra, jak anioł. W każdej innej okoliczności jej tytuł hrabiny i nowe stanowisko możeby ją krępowały; lecz miłość macierzyńska tłumiła w niej na ten raz wszystkie inne uczucia. Myślała tylko o wyrażeniu mi swej wdzięczności; objawiała ją też w słowach najpochlebniejszych, w sposób najczulszy. Zdawało się, że ani na chwilę nie przypuszczała, iż mogłem nie oddać jej córki i zaślubić ją. Wdzięcznym jej byłem zato. W ten tylko jedyny sposób dała mi do poznania, że przeszłość żyje w jej pamięci.
Byłem tak delikatny, żem żadnej co do niej nie uczynił aluzyi; byłbym jednak uszczęśliwionym.
gdyby nie obawiała się przemówić do serca: byłby to dowód szacunku większy, niż wszystkie inne.
Musiała jej zapewne Alezya ze wszystkiego się wywnętrzyć; zapewne wyspowiadała jej się ze wszystkich myśli całego życia, od nocy, w której dowiedziała się o jej uczuciu dla gondoliera, aż do tej drugiej nocy, w której tajemnicę tę zwierzyła komedyantowi Lelio. Zapewne wzajemne boleści tych wynurzeń oczyścił ogień miłości macierzyńskiej i dziecięcej.
Blanka mówiła mi, że córka jej się uspokoiła, zrezygnowała, że chciałaby się kiedykolwiek ze mną zobaczyć i wyjawić przyjaźń niezmienną, wysoki szacunek, żywą wdzięczność... Słowem, ofiara się spełniła.
Przed rozstaniem się z księżną wyraziłem życzenie, aby kiedyś Alezya przyjęła miłość hrabiego di Nasi i uprosiłem, aby dopomagała zabiegom tego dzielnego i poczciwego młodziana.
Do mego zajazdu powróciłem o 4-ej zrana. Zastałem tam Filipa, który, stosownie do mego zalecenia, kazał wszystko przygotować do wyjazdu.
Widząc, że przybywam z Franczeską, sądził, że ona mnie odprowadza i chce pożegnać. Jakież było zdziwienie jego, gdy pocałowawszy go, odezwała się jonem iście królewskim:
— Filipie Nasi, bądź polnym! Postaraj się o miłość Alezyi; zwracam, ci twoje obietnice, a przyjaźń moją zachowuję.
— Lelio! — zawołał Filip. — Czy i tę mi zabierasz?
— Zawierz mojemu honorowi! — odrzekłem. — Czyż nie dałem ci tylu jego dowodów od wczoraj? A czy powątpiewasz o wielkości dumy Franczeski?
Rzucił się w nasze objęcia z płaczem. Weszliśmy do powozu o wschodzie słońca. W chwili przejazdu przed willą Nasi ostrożnie otwarła się żaluzya i wychyliła się kobieta dla zobaczenia nas. Trzymała rękę na sercu, drugą zwróciła ku mnie na znak pożegnania, a oczy wznosiła ku niebu w sposób dziękczynny — była to Blanka.
W trzy miesiące potem Checca i ja przybyliśmy do Wenecyi w śliczny wieczór jesienny. Mieliśmy zobowiązanie w teatrze Fenice i umieściliśmy się nad Kanałem wielkim w najlepszej gospodzie miejskiej.
Pierwsze godziny przybycia spędziliśmy na rozpakowywaniu rzeczy i układaniu szat teatralnych. Potem dopiero udaliśmy się na obiad. Było już dość późno.
Przy deserze przyniesiono mi paczkę listów, pomiędzy któremi jeden szczególniej zwrócił moją uwagę.
Po przeczytaniu go otworzyłem okno balkonowe, wszedłem na balkon z Checcą i kazałem jej patrzeć naprzeciwko. Pomiędzy licznemi pałacami, rzucającemi cień na wody kanału, był jeden, stojący właśnie wprost naszego mieszkania, a odznaczający się ogromem i starożytnością. Wyrestaurowano go wspaniale. Wszystko miało wygląd uroczysty. Poprzez okna, przy świetle tysiąca świec, widać było bogate wiązanki kwiatów i kosztowne firanki, dochodziły strojne dźwięki potężnej orkiestry.
Wyświetlone gondole, cicho posuwające się po kanale Wielkim, wysadzały u drzwi pałacu kobiety strojne w kwiaty lub błyszczące klejnoty obok mężczyzn ubranych odświętnie.
— Czy wiesz — zapytałem moją towarzyszkę — co to za pałac, ten naprzeciwko nas i zkąd tam taka uroczystość?
— Nie i nic mnie to nie obchodzi.
— To pałac książąt Aldinich, gdzie obchodzą zaślubiny Alezyi Aldini z hrabią Filipem Nasi.
— Aha! — odrzekła półzdziwiona, półobojętna.
Pokazałem jej otrzymany pakiecik, który pochodził od Filipa. Zawierał on dwie karty oznajmiające oraz dwa listy własnoręczne: jeden od Filipa dla Cecchi, drugi od Alezyi dla mnie, oba bardzo ładne.
— Widzisz — powiedziałem, gdy Checca skończyła czytać — że nie mamy powodu żałować naszego postępowania. Pakiet ten szukał nas we Florencyi i w Medyolanie, a żeśmy go otrzymali dopiero tu, to dzięki tylko ustawicznym naszym wyjazdom. Listy te wreszcie są, o ile być może, najżyczliwsze i najprzyjemniejsze. Łatwo poznać, że dyktowały je szlachetne serca. Jakkolwiek wielcy państwo, nie obawiają się zapewniać nas, on o swej przyjaźni, ona o swej wdzięczności.
— Tak, ale nie zapraszają nas na gody.
— Nasamprzód, nie wiedzą, że tu jesteśmy, następnie, moja biedna siostro, szlachta i bogacze zapraszają na swe zebrania śpiewaków, ażeby śpiewali, a tych, co nie chcą śpiewać dla zabawy gości, nie zapraszają wcale. Taką jest sprawiedliwość świata, a jakkolwiek dobremi są i rozumnemi te dwie życzliwe nam osoby, w świecie tym żyjące, muszą się one do jego spraw stosować.
— Ha! to tem gorzej dla nich, mój dzielny Lelio! Niech robią, jak chcą. Pozwalają nam bawić się bez nich, pozwólmy im nudzić się bez nas. Drwijmy sobie z pychy wielkich, śmiejmy się z ich głupstw, wesoło rozrzucajmy bogactwo, gdy je posiadamy, przyjmujmy bez trosk biedę, gdy nas nawiedzi, ale strzeżmy przedewszystkiem naszej swobody, używajmy życia i niech żyje cyganerya!


∗             ∗
Na tem kończy się opowieść Lelia. Kiedy skończył, myśmy zachowywali milczenie melancholijne. Przyjaciel nasz smutniejszym jeszcze wydawał się od innych. Naraz podniósł głowę, wspartą przedtem na ręku, i odezwał się:

— Ostatniego wieczoru, o którym mówię, było wielu Francuzów zaproszonych na uroczystość, a ponieważ wtedy przepadali oni za muzyką niemiecką, przeto kazali sobie przez całą noc grać walce Webera i Beethovena. I dlatego to walce tak mi są drogie; przypominają mi okres życia, którego zawsze żałować będę, mimo cierpień, jakich mi przyczynił. Trzeba przyznać, moi przyjaciele, że dola względem mnie okazała się okrutną, nastręczywszy mi dwie miłości tak gorące, tak szczere, tak oddane, i nie pozwoliła z żadnej z nich korzystać. Niestety! teraz czas mój przeszedł i nie znajdę już takich szlachetnych miłości, z których należało chociaż jednę wyczerpać, ażeby módz sobie powiedzieć:
— Nie narzekaj — odparła mu Beppa, którą przejął smutek towarzysza; — masz za sobą życie bez zarzutu, przy sobie piękną sławę i dobre przyjaźnie, a w przyszłości i zawsze niezależność; a powiadam ci, że, skoro zechcesz, i na miłości ci nie zbędzie. Napełnij więc raz jeszcze kieliszek tem szlachetnem winem, trąć się wesoło z nami i powtórz z nami chórem zwrotkę ukochaną.
Lelio wahał się chwilę, nalał kieliszek i głęboko westchnął. Potem błysk młodości i wesela trysnął z jego pięknych oczu czarnych, zwilgotnionych łzami; zaśpiewał głosem grzmiącym, a my odpowiedzieliśmy mu chórem: „Niech żyje cyganerya!”


KONIEC.




  1. Karbonaryzm, idea wyzwolenia Włoch z pod despotyzmu klerykalno-monarszego, oraz wpływów cudzoziemskich.
  2. Data objęcia władzy niepodzielnej nad Francyą przez Napoleona.
  3. Po włosku: jetsatura, rzut złego oka; zabobon rozpowszechniony po starożytnym Rzymie, w całych „Włoszech. W Neapolu przeciw niemu noszą talizmany koralowe.
    (.Przyp. red.).
  4. Aluzya do męzkiego imienia George (Sand), przybranego przez autorkę. (Przyp. red.).
  5. Rola dziewczyny ludowej — córki karczmarza, W operze Aubeira „Fradiavolo.”





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: George Sand i tłumacza: Kazimierz Kaszewski.