Z praktyki spółek wielkopolskich
Dane tekstu | ||
Autor | ||
Tytuł | Z praktyki spółek wielkopolskich | |
Podtytuł | Cztery wykłady | |
Wydawca | Związek Spółek Zarobkowych i Gospodarczych na Poznańskie i Prusy Zachodnie | |
Data wyd. | 1917 | |
Druk | Czcionkami Drukarni Katolickiej Bolesława Winiewicza, ul. Hindenburga 7 | |
Miejsce wyd. | Poznań | |
Źródło | Skany na Commons | |
Inne | Pobierz jako: EPUB • PDF • MOBI | |
| ||
Indeks stron |
Mam mówić z praktyki spółek wielkopolskich. Zadanie moje pojmuję tak, że mam Szan. Panom przedstawić szereg spraw, które w działalności spółek wielkopolskich wysunęły się na pierwsze miejsce, a mam to uczynić w tym celu, ażeby rozmaite kwestye współdzielczości, Szanownym Panom znane już skądinąd, pokazać w świetle doświadczenia spółek wielkopolskich. Z tego wynika, że nie jest zadaniem mojem, wygłosić wykłady o istocie, zasadach i zadaniach współdzielczości, o jej znaczeniu dla rozwoju społeczno-gospodarczego, że raczej przypuścić muszę, że ogólne te kwestye Szanownym Panom już są znane. Z drugiej strony historya rozwoju spółek wielkopolskich nie wchodzi również w zakres mego zadania, gdyż rozwój zewnętrzny o kwestyach z praktyki wewnętrznej nie stanowi. Conajwyżej zewnętrzny rozwój, zewnętrzne powodzenie mogą być jednym z licznych probierzów wewnętrznej wartości. Pozostaje nam więc jako materyał życie wewnętrzne spółek wielkopolskich i ich organizacyi związkowej. Życie to posiada naturalnie bardzo wielką ilość kwestyi, mniej lub więcej ważnych. Wybrać więc musimy tylko kwestye najważniejsze i znaczenia ogólnego, a pominąć wszelkie kwestye ściśle praktyczne, n. p. z zakresu książkowości, techniki kupieckiej i bankowej, kwestye ściśle prawnicze i t. p. Sprawy te mogą być bardzo ciekawe dla praktycznych spółkowców, ale u Szanownych Panów budziłyby mniej zainteresowania.
Nim jednakże przejdę do omawiania poszczególnych tematów, muszę z konieczności poświęcić słów kilka rozwojowi spółek wielkopolskich. Stanie się to właściwie wbrew temu, co powiedziałem przedtem, że historya spółek nie należy do zakresu naszych rozważań. Ponieważ jednak nie mogę przypuścić, że wszystkim Panom rozwój spółek wielkopolskich w najważniejszych zarysach jest znany, dlatego spółki te, jako materyał naszych dociekań, niejako Szanownym Panom przedstawić muszę. Inaczej mogłoby się zdarzyć, że w toku mych wykładów opierałbym się nieraz na przesłankach Szanownym Panom nieznanych i wywołał przez to nieporozumienia. Dlatego nasamprzód przedstawię Szanownym Panom, — oczywiście w najgrubszych tylko zarysach, — historyę i stan obecny rozwoju spółek wielkopolskich.
Pierwsza spółka polska pod zaborem pruskim wyłoniła się w r. 1861 z kasy wzajemnej pomocy Towarzystwa Przemysłowego w Poznaniu. Jest to dzisiejszy „Bank Przemysłowców”, największa spółka kredytowa nietylko w Polsce, ale — o ile mi wiadomo — największa na świecie. Kapitał obrotowy jej wynosi dziś 63 milionów marek. Za przykładem spółki poznańskiej powstały w Poznańskiem i Prusach Królewskich dalsze spółki. W roku 1871 łączy się szereg spółek w „Związek Spółek Zarobkowych i Gospodarczych”, który w roku 1892 otrzymuje od rządu pruskiego prawo wykonywania w spółkach ustawą przepisanych rewizyi. W roku 1886 zakłada się dla spółek centralę bankową „Bank Związku Spółek Zarobkowych”.
Przez trzydzieści lat zakładano tylko spółki pożyczkowe, przeważnie pod nazwą „Bank Ludowy”. Dopiero w r. 1891 pod wpływem polityki osadniczej rządu pruskiego założono w Poznaniu pierwszą spółkę parcelacyjną. W tym samym roku powstały też w Poznaniu dwie spółki budowlane. Po kilku latach nastąpiło założenie dwóch dalszych spółek parcelacyjnych w Poznaniu, a po kilku dalszych latach założono pierwszą spółkę parcelacyjną na prowincyi. Ponieważ spółki te miały początkowo powodzenie, zakładano ich coraz więcej, ogółem blizko 30.
Po czterdziestu latach pracy współdzielczej założono — po kilku nieudałych próbach — pierwszą rolniczą spółkę dla wspólnego zakupu i sprzedaży pod firmą „Rolnik”. Następnie w ciągu lat kilkunastu powstało blizko 70 dalszych spółek tego rodzaju.
Wreszcie w ciągu ostatnich dwóch dziesięcioleci założono sporą ilość spółek najróżniejszych. Powstały spółki budowlane, spółki rzemieślnicze, drukarnie spółkowe, spółki wydawnicze, browary spółkowe i t. p., ale wszystkie te spółki pozostały bez większego znaczenia, — wielka część ich znowu upadła. Pewnemi rezultatami poszczycić się mogą jedynie spółkowe handle bławatne, których szereg powstał w Prusach Królewskich, i do których też jeszcze powrócimy. Dziś poza wyżej wymienionemi trzema najważniejszemi rodzajami spółek wielkopolskich, t. j. spółkami pożyczkowemi, spółkami parcelacyjnemi i spółkami rolniczo-handlowemi należy do Związku tylko dziesięć spółek innego rodzaju, mianowicie trzy spółki budowlane, trzy spółkowe handle bławatne, trzy spółki przemysłowe i jedna spółka drukarsko-wydawnicza. Poza Związkiem zaś istnieje trzydzieści i kilka drobnych spółek, w tem 11 spółek budowlanych, 6 spółek drukarskich lub wydawniczych, 3 spółki ziemskie i kilkanaście dalszych najróżniejszego typu. Wszystko to spółki o niewielkich rozmiarach i bez większego znaczenia.
Jak już wspomniałem, połączyły się spółki wielkopolskie w r. 1871 w Związek spółkowy. Nie wszystkie jednak spółki do niego przystąpiły. Dopiero gdy nowa ustawa o spółkach z r. 1889 zaprowadziła obowiązkową dwuletnią rewizyę spółek, zgromadziły się prawie wszystkie spółki w Związku. Ustawa o spółkach zaprowadziła bowiem tak zw. związki rewizyjne spółek, wyposażone w prawo ustanowienia urzędowych rewizorów dla swych spółek, podczas gdy spółki nienależące do żadnego związku rewizyjnego poddać się musiały rewizyi przez rewizora ustanowionego przez sąd okręgowy. Związek polski uzyskał od rządu prawo do wykonywania ustawą przewidzianej rewizyi w r. 1892. Od tego też czasu obejmuje Związek prawie wszystkie spółki polskie, na obszarze Poznańskiego i Prus Królewskich istniejące. Poważniejszych spółek polskich poza Związkiem dziś niema.
Ustrój Związku jest mniejwięcej następujący. Co rok wysyłają spółki swych delegatów na tak zw. Sejmik Spółek, który jest najwyższą instancyą związkową. Sejmik wybiera zarząd związkowy, składający się z 7 członków, tak zw. Patronat Spółek. Na czele zarządu stoi Patron, wybierany w tym charakterze również przez Sejmik. Zastępcą jego jest Wicepatron. Patronat Spółek posiada swoje biuro z siłami, pracującemi wyłącznie dla Związku, podczas gdy członkowie Patronatu urząd swój sprawują tylko pobocznie i stałego wynagrodzenia za to nie pobierają. O czynnościach Związku będę mówił obszerniej, rozbierając sprawę centralizacyi związkowej. Oprócz Związku posiadają spółki centralną instytucyę finansową w założonym w r. 1886 Banku Związku Spółek Zarobkowych. Każdorazowy Patron jest równocześnie Kuratorem Banku Związku a odwrotnie jeden z członków dyrekcyi Banku Związku jest z urzędu członkiem Patronatu.
Obecny stan rozwoju wielkopolskiej organizacyi współdzielczej przedstawia się w liczbach jak następuje. Tak liczbą jak i kapitałami przeważają spółki pożyczkowe. Jest ich obecnie 209 z kapitałem obrotowym 360 milionów marek. Spółki ziemskie w ostatnich czasach liczebnie zmalały, jest ich już tylko 16 z kapitałem obrotowym 20 milionów marek. Z spółek dla wspólnego zakupu i sprzedaży, tak zw. „Rolników”, należą do Związku 63, z kapitałem obrotowym 12 milionów marek. Pozatem posiada jeszcze Związek 10 spółek innych z kapitałem obrotowym kilku milionów marek. Razem należało do Związku z końcem 1915 roku 298 spółek z kapitałem obrotowym około 400 milionów marek.
Jest to liczba dość znaczna, ale nie zdumiewająca. Bardzo często spotkać się można z pewnem przecenianiem rozwoju spółek wielkopolskich. Że polskie spółki zaboru pruskiego znaczniej się rozwinęły niż spółki polskie w innych zaborach, to przedewszystkiem dzięki temu, że rozwój tu się rozpoczął najwcześniej. Najpóźniej powstał ruch współdzielczy w Królestwie Polskiem, postępuje on jednak olbrzymiemi krokami naprzód. Według danych, przytoczonych w cennej książce prof. dr. Michalskiego „Polskie kooperatywy kredytowe i Kasy oszczędności” posiadały w r. 1900 polskie spółki kredytowe Poznańskiego i Prus Królewskich kapitału obrotowego w udziałach, rezerwach i wkładkach oszczędnościowych 56 milionów franków, spółki Królestwa Polskiego w tymże roku niespełna 42 miliony franków, — zatem kilkanaście milionów franków mniej. Natomiast dwanaście lat później rozporządzały spółki poznańskie kapitałem 330 milionów franków, a spółki Królestwa już 442 milionami franków, — prześcignęły zatem spółki poznańskie o stokilkanaście milionów. Jeżeli kapitał spółek rozliczymy na głowę ludności, wypadnie jeszcze i teraz cyfrowy rezultat stosunkowo korzystnie dla zaboru pruskiego. Ale awans ten z roku na rok będzie malał, — a stanie się to tem wcześniej, jeżeli więzy krępujące dotąd spółki Królestwa Polskiego opadną.
Drugą, stosunkowo słabą stroną ruchu wielkopolskiego, to jego jednostronność. Już z tego, co przytoczyłem, wynikało, że rozwinęły się u nas z pożytkiem i na większą skalę tylko spółki pożyczkowe i spółki rolnicze dla wspólnego zakupu i sprzedaży. Niema natomiast wcale licznych innych gałęzi spólnictwa. Nie mamy spółek spożywczych, konsumów. Chociaż dla tego rodzaju spółek w rolniczych dzielnicach, jakiemi są Poznańskie i Prusy Królewskie, niema podatnego gruntu, to za to pośród milionowej ludności przemysłowej Górnego Śląska i na wychodztwie nadreńsko-westfalskiem bardzo dobrze mogłyby się były rozwinąć. Nie mamy dalej licznych rodzajów spółek rolniczych, jak mleczarni, gorzelni, suszarni, mączkarni spółkowych, nie mamy rolniczych spółek hodowlanych, spółek dla zbytu trzody tucznej itp. Spółki takie owszem istnieją tak w Poznańskiem jak i w Prusach Królewskich, i też gospodarze polscy do nich należą, — ale są to spółki, które powstały z ramienia innych organizacyi spółkowych.
Pod względem różnorodności rozwoju współdzielczego organizacya wielkopolska nie wytrzymuje porównania ani z niemieckim ruchem współdzielczym zaboru pruskiego, ani z współdzielczością Galicyi ani też z młodemi latoroślami współdzielczemi Królestwa Polskiego. Dlatego w pewne zakłopotanie wprowadzają nas komplimenty, któremi od czasu do czasu rodacy z innych zaborów nas darzą jak np. niedawno temu Żeromski w znanym odczycie swym „Literatura a życie polskie”, wygłoszonym w Zakopanem. Z pochwał tych przebija przypuszczenie, że ruch współdzielczy w Wielkopolsce doszedł pod każdym względem do doskonałości. Tak niestety nie jest.
Niedostatków naszego ruchu współdzielczego jesteśmy sobie świadomi. Ale z drugiej też strony wiemy bardzo dobrze, jakie dodatnie strony nasza organizacya współdzielcza posiada. Nikt jeszcze nie miał żalu i nigdy mieć nie będzie do twórców naszego ruchu współdzielczego, że nie umieli lub nie chcieli rozwinąć go szerzej. Przeciwnie, podziwiamy szczerze mądrość mężów takich jak ks. Szamarzewski i ks. Wawrzyniak, że bystrym umysłem pojęli, iż nam, w Wielkopolsce, nie było w pierwszym rzędzie potrzeba licznych spółek, lecz szeregu spółek wielkich i silnych.
Jeżeli ruch współdzielczy miał w Wielkopolsce liczyć na powodzenie, musiał stworzyć szereg instytucyi, któreby siłą swą i rozmiarami imponowały. Stosunki były tego rodzaju, że, chcąc stworzyć sobie instytucye własne, wprzód trzeba było ufundować dla nich zaufanie. Odstęp między stosunkami handlowemi polaków a niemców był tak wielki, że drobne przedsiębiorstwa nasze wobec znacznych przedsiębiorstw niemieckich ginęły zupełnie.
Mimo to mąż taki jak ks. Patron Szamarzewski pojął doskonale zadanie spółek w takich warunkach i zdobył się na odwagę, przeznaczenia właśnie im roli instytucyi powołanych do tego, by ludności polskiej udowodniły, że jednak sama z siebie zdolna jest coś wydobyć, co z organizacyami obcemi iść może w zawody. Słusznie wtedy postąpiono, że nie kierowano się przykładem niemieckich spółek rolniczych, szczególnie spółek systemu Raiffeisena. Hasła tych spółek i u nas dobrze były znane i niejednego nęciły swemi dodatniemi stronami. Hasła takie jak „co parafia to spółka!” dużo miały do siebie i zdawały się przyobiecywać, że przez liczne spółki podniesie się u nas ruch współdzielczy do szybszego rozwoju. Nadzieje takie były jednak złudne; idąc za niemi mielibyśmy może liczbę spółek kilkakrotnie większą od dzisiejszej, ale ich siła finansowa nie byłaby taką, jaką jest dzisiaj, gdyż ruch współdzielczy mimo wielkiej liczby spółek nie byłby imponował ludności.
Jakiż włościanin, choćby najbardziej oświecony i choćby sam nawet w spółce pracował od lat wielu, — jakiś rzemieślnik lub kupiec wie o tem, ile jest spółek polskich w zaborze pruskim, i jakie te spółki posiadają kapitały?! Żaden prawie. Niejeden z nich słyszał o tem lub czytał, ale liczby napewno ulotniły mu się z pamięci. Tem mniej jest dla niego możliwem, dokonać jakichkolwiek porównań między liczbą spółek i ich wspólną siłą u jednej organizacyi współdzielczej a drugiej. Słowem liczba spółek i ich łączna wielkość mogły imponować statystykom i wykształconym społecznikom, ale dla szerokich warstw ludności nie były niczem.
Za to wielkość pojedyńczej instytucyi współdzielczej była dla ludności odnośnej okolicy ogromnej wagi. Z jaką ciekawością śledziły szerokie koła ludności rozwój młodego banku ludowego w miasteczku. Jakże podniosłą dla członków i przyjaciół spółki była chwila, gdy zarząd na walnem zebraniu mógł oznajmić, że bank ludowy rozwojem swym prześcignął miejscowego „Raiffeisena”. Z pewnem radosnem zdumieniem stwierdzono, że instytucya polska mogła innej nie tylko dorównać, ale nawet ją prześcignąć. Sam fakt, że bank ludowy prześcignął konkurencyę miejscową, otoczył go pewnym nimbem i począł mu jednać tych, którzy dotąd od banku ludowego trzymali się zdala. Zaufanie do spółki polskiej rosło, a z niem rosły — kapitały spółki. Wnet począł się bank ludowy mierzyć z miejscowym bankiem spółkowym systemu Schulzego z Delitzsch. A chociaż starą i dobrze zagospodarowaną spółkę niełatwo było pobić pod względem kapitałów własnych, pobito ją wnet wysokością wkładek oszczędnościowych, — i przychodziła chwila, że zgromadzonym na walnem zebraniu członkom spółki zarząd z dumą objaśnił, iż — jak bilans za rok ostatni wykazywał — bank ludowy był najznaczniejszym bankiem spółkowym w mieście i okolicy. Wszyscy się z tego radowali, a nikomu na myśl nie przychodziło, że te obce spółki w mieście i okolicy, razem wzięte, jednak są o wiele większe od jedynego banku polskiego. Każdemu wystarczał fakt, że stworzyliśmy i wybudowaliśmy wspólnemi siłami instytucyę większą i silniejszą od innych.
Taki fakt czysto miejscowego powodzenia był dla ludności polskiej niesłychanej wagi. Banki ludowe powodzeniem swem utorowały drogę wszystkim innym organizacyom, a także przedsiębiorczości prywatnej. Powiedziano sobie, jeżeli Polacy zdołali bank ludowy wykierować na przedsiębiorstwo, mogące doskonale konkurować z innemi instytucyami kredytowemi, czemuż więc i kupiec i przemysłowiec polski nie mieliby się okazać równie dzielnymi. — Ktokolwiek zna stosunki zaboru pruskiego, ten wie, jaką rolę w uświadomieniu społeczno-narodowem banki ludowe odgrywały i odgrywają, — a czynią to dzięki temu, że nie imponują liczebnością, lecz wielkością.
Wzgląd na psychologiczne skutki rozwoju współdzielczego był ważny, ale nie jedyny, i może nawet nie najważniejszy. Spółki wielkopolskie poczęły rozwijać się na terenie nader trudnym. Przedewszystkiem brakło ludzi do pracy w spółkach. W społeczeństwie rozwiniętem normalnie i wszechstronnie nawet na wsi znajdują się jednostki, rozporządzające dostatecznem wykształceniem i dostatecznym czasem, by ubocznie poświęcić się spółce. Jest tam nauczyciel, jest pisarz gminny, są urzędnicy czy to gminni czy też państwowi. Natomiast dla polskich spółek sił tych nie było.
Brak odpowiednich sił w mniejszych miejscowościach był szkopułem prawie nie do przezwyciężenia. Lekkomyślnością byłoby zakładanie tam spółek i oddawanie ich w ręce niepowołane. Wtedyby rozwój współdzielczy zamiast być chlubą naszą i ostoją, byłby się stał łatwo nowym przykładem okrzyczanej „gospodarki polskiej”. Dlatego założenie spółki poprzedzało zawsze dokładne zbadanie terenu, szczególnie pod tym względem, czy będą odpowiedni do kierowania spółką ludzie. Tylko w pierwszych latach powstawały spółki samorzutnie. Następnie, gdy powstał Związek Spółek, założenie spółki odbywało się coraz częściej z współudziałem Związku, aż wreszcie inicyatywa i decyzya o założeniu przeszły prawie wyłącznie na Związek. Tak ks. Patron Szamarzewski jak i ks. Patron Wawrzyniak w zakładaniu nowych spółek byli bardzo wstrzemięźliwi. Ks. Wawrzyniak dopiero w ostatnich kilku latach swej działalności począł w większej liczbie zakładać spółki, tak pożyczkowe jak i niepożyczkowe, dążąc do tego, by całe Poznańskie i całe Prusy Królewskie pokryć równą siecią spółek. Dzieła tego nie zdążył dokonać, wykończył je następca jego ks. Patron Adamski. Dziś prawie każda znaczniejsza miejscowość Poznańskiego i Prus Królewskich ma swój bank ludowy, ale razem jest ich tylko 209. Jedna spółka pożyczkowa przypada na mniejwięcej 10 000 ludności polskiej. Zbyt gęsta więc sieć ta nie jest.
Wreszcie jeden jeszcze wzgląd niewątpliwie wstrzymywał kierowników ruchu współdzielczego od zakładania zbyt licznych spółek. Spółki, jako instytucye samopomocy stanu średniego, kierowane są w swem zaraniu często rękoma zupełnie niewprawnemi. Niema prawie spółki, któraby w pierwszych latach rozwoju nie potrzebowała zzewnątrz pomocy, porady, pewnego oparcia w swych potrzebach i oka czuwającego nad jej rozwojem. Takiem oparciem jest dla spółek Związek spółkowy. Pomoc taką miały i spółki wielkopolskie. Ale była to pomoc stosunkowo niepewna, zagrożona ciągle w swem istnieniu. Stale istniało niebezpieczeństwo, że oparcie o związek spółkom nagle się usunie. Niebezpieczeństwo to groziło ze strony polityki narodowościowej rządu pruskiego. Jak polityka ta wkraczała w rozmaite dziedziny naszego życia narodowego i gospodarczego, tak mogła też się zwrócić przeciwko organizacyi spółkowej. Obawiano się tego ciągle, i żeby nie dać nijakiego powodu lub pretekstu do zaczepienia, unikano jak najskrupulatniej wszelkiej polityki tak w spółkach jak i w organizacyi związkowej. Obawy nie ziściły się. Związek polski otrzymał nawet prawo rewizyjne i do dziś dnia pozostał bez poważniejszego ataku ze strony rządu. Mimo to niesłusznem byłoby twierdzenie, że obawy te wogóle były bezpodstawne. Przezorny kierownik nawy współdzielczej musiał z niebezpieczeństwem tem się liczyć i do tego postępowanie swe zastosować.
Skrępowanie albo zgoła usunięcie organizacyi związkowej byłoby się mogło na całym ruchu współdzielczym odbić jak najfatalniej, gdyby się był opierał na wielkiej liczbie spółek mogących istnieć tylko przy pomocy Związku. Należało więc tworzyć tylko takie spółki, któreby w niezadługim czasie rozwinęły się tak dalece, by o własnych siłach i bez pomocy związkowej ostać się mogły. Tak też postąpiono. Dziś o naszych spółkach bez przeceniania ich siły śmiało powiedzieć możemy, że ostałyby się nawet wtedy, gdyby Związek im zupełnie odjęto. Są owszem spółki, którymby narazie może trudno było ostać się samym i podołać wszelkim trudnościom, ale spółki te napewnoby znalazły pomoc u swych starszych siostrzyc, u wielkich banków ludowych.
Takie były mniejwięcej przyczyny i motywy, któremi kierował się nasz ruch współdzielczy. Rozwiodłem się nad niemi dość obszernie, ale sądzę, że poznanie ich jest konieczne dla zrozumienia charakterystycznych cech naszego rozwoju współdzielczego.
Dzięki temu, że rozwój współdzielczy poszedł u nas w tym kierunku, posiadamy cały szereg poważnych spółkowych instytucyi pożyczkowych. Na czele ich kroczy najstarsza spółka pożyczkowa „Bank Przemysłowców” w Poznaniu, którego kapitał obrotowy wynosi dziś około 60 milionów mk. Dalej mamy dwa banki ludowe, rozporządzające kapitałem przeszło 10 milionów marek. U dziesięciu dalszych banków ludowych wynosi kapitał obrotowy 5 do 10 milionów marek. Trzydzieści i kilka banków obraca kapitałem w wysokości 2—5 milionów marek, a pięćdziesiąt przeszło banków kapitałem 1—2 milionów marek. Razem posiadamy około 100 banków ludowych z kapitałem obrotowym przeszło miliona marek, — zatem prawie połowa posiada już rozmiary dość znaczne.
Nie tylko u nas ale i gdzieindziej rozważano i rozważa się kwestyę, czy lepiej tworzyć liczne drobne spółki i kraj niemi zasiać jak najgęściej, czy też dążyć do wytworzenia tylko większych instytucyi, mających więcej żywotności i zdolnych sprostać także większym wymaganiom. Kwestyi tej jednak nigdzie zupełnie nie rozstrzygnięto. Nasz wielkopolski ruch współdzielczy według tego, co Szanownym Panom dotąd przedstawiłem, zdaje się przemawiać za wielkiemi spółkami. Istotnie dodatnich stron wielkich spółek można wyliczyć jeszcze więcej. A ponieważ sprawa ta — zdaniem mojem — ma szersze znaczenie, dlatego może jeszcze chwilkę przy niej pozostaniemy.
Bardzo dodatnią stroną wielkich banków ludowych okazała się możliwość zawierania także większych interesów, t. zn. udzielania większych kredytów poszczególnym osobom. Pod tym względem różnią się nasze banki ludowe od wielu innych organizacyi spółkowych. Niejedno z stowarzyszeń drobnego kredytu w Królestwie Polskiem, skrępowane ustawą pod względem wysokości pożyczek, udzielanych jednej osobie, usłyszy z zdumieniem, że poszczególne pożyczki wielkopolskich banków ludowych wynoszą często nietylko dziesiątki, ale nawet setki tysięcy marek. Tak n. p. sprawozdanie związkowe za rok 1915 stwierdza, że u dziesięciu banków ludowych najwyższe pożyczki przekraczały kwotę 100 tysięcy marek. Czterdzieści dalszych banków ludowych miało na mocy uchwał walnych zebrań możność pożyczenia jednemu członkowi 100 tysięcy marek lub więcej jeszcze, chociaż w praktyce tej możności do ostatecznej granicy nie wyzyskało. Stosunki takie, iżby spółka ograniczać się miała tylko na pożyczki, wynoszące najwyżej setki marek, są u spółek wielkopolskich zupełnie nieznane. W roku 1915 posiadał Związek tylko 6 spółek pożyczkowych, u których najwyższa pożyczka nie dosięgała 5000 mk.
W organizacyi wielkopolskiej nie panuje bynajmniej przekonanie, że zadaniem spółek jest udzielanie możliwie wielkich pożyczek. Przeciwnie. Związek zawsze zwalczał zbyt wczesne zakusy spółek w tym kierunku. Stawiano spółkom jako zasadę służyć kredytem w pierwszym rzędzie drobnym i słabszym jednostkom. Szczególnie młoda spółka powinna udzielać jak najwięcej niewielkich pożyczek, ażeby pozyskać jak największą liczbę członków i wzmocnić przez to swe podstawy. Znakomitą zaporę dla kierowników spółek, skłonnych do udzielania zbyt wysokich pożyczek, stanowi przepis niemieckiego prawa spółkowego, że walne zebranie członków ustanowić musi granice, których przy udzielaniu kredytu przestrzegać należy. Związek zaś czuwał nad tem, by granic tych nie podnoszono zbyt lekkomyślnie.
Wielkich pożyczek jednakże nie wykluczano zasadniczo. Skoro rozwój banku ludowego na to pozwalał, podnoszono granicę dla pożyczek coraz wyżej. W ten sposób największy wielkopolski bank spółkowy doszedł do tego, że granicę ustanowił na półtora miliona marek. Tyle jednemu członkowi pożyczyć może. Możliwość udzielania wielkich pożyczek pozwoliła spółkom wielkopolskim służyć kredytem także większym posiedzicielom ziemskim lub większym przedsiębiorstwom handlowym i przemysłowym. Dzięki temu pozyskano na członków spółek dużo osób majętnych, co znowu wzmacniało podstawy spółek i podnosiło ich pewność. Statystyka członków spółek pożyczkowych pod względem zawodu wykazuje, że samych wielkich właścicieli ziemskich z własnością wsi lub folwarku posiadały banki ludowe około 2000. Pozatem naturalnie i sporą liczbę innych osób z większym majątkiem.
Rozwój w tym kierunku sprawił, że w banku ludowym łączą się wszystkie warstwy i stany, od robotnika aż do magnata, — a wspólna przynależność do spółki stwarza nie tylko pewną spójnię społeczną między temi warstwami, lecz daje także spółce samej bardzo szerokie i pewne podstawy.
Wciągnięcie warstw zamożnych w zakres swych interesów miało dla banków ludowych jeszcze dalsze dodatnie skutki. Było mianowicie powodem, że spopularyzowało banki ludowe także w kołach zamożnych i ściągnęło do nich także większe kapitały, które dotąd zwykle gdzieindziej szukały lokaty. Badając rachunek depozytów w naszych bankach ludowych, spostrzegamy ten sam objaw, co przy pożyczkach. Obok drobnych i najdrobniejszych wkładek oszczędnościowych posiadają wielkopolskie banki ludowe znaczne, i to nieraz bardzo znaczne depozyty. Według statystyki związkowej było w 1915 roku 10 banków ludowych, u których niektóre depozyty przekraczały kwotę 100 tysięcy marek. Najwyższy depozyt, który wogóle na jednem koncie depozytowem złożono, przekraczał sumę pół miliona marek. Depozyty, wynoszące dziesiątki tysięcy marek, są w spółkach wielkopolskich bardzo liczne. Za rok 1915 naliczano przeszło 3200 depozytów ponad 10.000 marek. Kapitały także pozyskać mogą tylko instytucye o bardzo znacznych rozmiarach. Do spółki małej, posiadającej kapitału obrotowego wogóle tylko kilkadziesiąt tysięcy marek, nikt depozytu stutysięcznego nie złoży. A zresztą chociażby się i znalazł tak odważny człowiek, spółka sama musiałaby odmówić przyjęcia takiej sumy, ponieważ w ramach swych nie mogłaby jej zużyć.
Inną dodatnią stroną spółek wielkich jest stworzenie całego szeregu posad dla stanu średniego, a nawet dla osób z wyższem wykształceniem. Dla braku urzędników państwowych i komunalnych był polski stan średni w Wielkopolsce zawsze szczupły i słaby. Tu powstanie kilkudziesięciu banków ludowych stworzyło szereg posad, dających dostateczne utrzymanie. Małe spółki mogą dać tylko poboczne zajęcie i niewielkie dochody swym pracownikom, natomiast spółka o większych rozmiarach zapewnia swym kierownikom i urzędnikom takie utrzymanie, że mogą dla niej pracować wyłącznie. W spółkach wielkopolskich i dziś jeszcze pracuje większa część pracowników tylko pobocznie, poświęcając się w pierwszym rzędzie swemu właściwemu zawodowi. Mamy w zarządach spółek przeszło stu księży, sporo lekarzy, adwokatów, kupców, rzemieślników i rolników. Bądźcobądź jednak w całej organizacyi, łącznie z biurem związkowem i centralnym Bankiem Związku, istnieje dziś już około pół tysiąca posad, dających utrzymanie nietylko jednostce, ale i całej rodzinie.
Na tych posadach rozróżniamy dziś mniejwięcej trzy rodzaje pracowników. Najdawniejsza generacya to starsi członkowie zarządu, którzy często w spółce już od jej założenia pracują, i którzy prawie wszyscy kiedyś mieli inny swój zawód. Gdy spółka rosła i wymagała od nich coraz więcej pracy, porzucali w coraz to większym stopniu swą pierwotną pracę zawodową, a gdy wreszcie spółka zdolna była dać im zupełne utrzymanie, zrzekli się dawniejszego swego zajęcia zupełnie. Takich członków zarządu posiadają spółki wielkopolskie stosunkowo jeszcze dużo, gdyż tylko mniejsza część spółek jest dziś starszą niż jedna generacya. Między nimi znajdują się przedstawiciele najróżniejszych zawodów. Jest kilku lekarzy, którzy zaniechali praktyki, rzadziej trafi się adwokat, a dalej w znacznej liczbie kupcy, rzemieślnicy, organiści, gospodarze itp.
Oczywiście, że liczba tych weteranów pracy współdzielczej stale maleje. Gdy jeden z nich się usuwa, nie wystarcza już ktoś, któryby bez przygotowania z innego przychodził zawodu. Odpowiedzialne i niełatwe stanowisko członka zarządu w większym banku spółkowym wymaga od nowego kandydata już zawodowych wiadomości i rutyny w pracy bankowej. Na miejsce więc dotychczasowych członków zarządu, którzy dopiero w ciągu pracy nabywali wiadomości zawodowych, wstępują w coraz to większej liczbie tak zw. fachowcy. Są to przeważnie siły wykształcone w naszych własnych bankach. Sił, któreby się wykształciły lub przez dłuższy czas pracowały w niemieckich lub zagranicznych instytucyach bankowych, jest stosunkowo mało. Wykształcenie zawodowych spółkowców jest rozmaite. Jedni posiadają tylko wykształcenie szkoły elementarnej, bardzo znaczna część jednak posiada przynajmniej egzamin z ukończenia niższej części gimnazyum humanistycznego lub szkoły realnej, uprawniający do jednorocznej służby wojskowej. Część posiada także świadectwo dojrzałości z ukończonego studyum gimnazyalnego. Niektóre jednostki uzupełniły wykształcenie swoje przez studya na akademii handlowej.
Ukończywszy lub porzuciwszy nauki szkolne, wstępuje taki kandydat na spółkowca, jako uczeń, tak zw. „wolontaryusz”, do jednego z większych banków czy to poznańskich czy też na prowincyi. Po dwu- lub trzyletniej nauce zostaje urzędnikiem bankowym i na tej posadzie pozostaje tak długo, aż mu się nie nadarzy sposobność uzyskania w jednej z spółek posady członka zarządu. Naogół w bankach ludowych na prowincyi zatrudnia się jeszcze bardzo mało urzędników. Poważniejsza natomiast liczba ich, i to częściowo z bardzo dobrem uposażeniem, pracuje w większych bankach poznańskich, mianowicie w Banku Przemysłowców i Banku Związku Spółek Zarobkowych. Obie instytucye dostarczyły też całego szeregu pracowników spółkom na prowincyi.
W ostatnim czasie poczęli się także ludzie z wykształceniem uniwersyteckiem garnąć do spółek. Nieliczne tak zw. zawody wolne, dające u nas stanowiska przeważnie tylko dla duchowieństwa, lekarzy i adwokatów, dostatecznie już się zapełniły, tak że nie rokowały nadzwyczajnych widoków na przyszłość. Dla młodzieży, idącej na studya uniwersyteckie, wybór zawodu nie był więc łatwy. Mało rozwinięty przemysł i handel również nie bardzo nęciły. Nic dziwnego więc, że oczy młodzieży zwróciły się na dość poważne już instytucye spółkowe. Do instytucyi tych przechodził przedtem już niejeden prawnik, który albo studyów zupełnie nie ukończył, albo też, ukończywszy je, dla braku środków materyalnych nie mógł zostać adwokatem. W ostatnim czasie jednak poczęto wybierać jako przygotowanie do późniejszej pracy w spółkach przeważnie studyum nauk ekonomicznych, z równoczesnem uwzględnieniem nauk prawniczych i handlowych. Po ukończeniu studyów znajdowali ci akademicy w organizacyi spółkowej chętne przyjęcie i otrzymywali bez trudności nieźle płatne stanowiska. Przykład pierwszych zachęcił innych i w ostatnich latach co rok już kilku ekonomistów, jako adeptów pracy spółkowej, przybywało do spółek. Prawie wszyscy bez trudności znajdowali umieszczenie. Dopiero przez wybuch wojny przypływ pracowników z tej strony prawie zupełnie został wstrzymany.
Nie ulega wątpliwości, że stale się rozwijające spółki i ich centralne organizacye dostarczą stanowisk jeszcze bardzo znacznej liczbie osób z zawodowem i wyższem wykształceniem. Znaczenia wykształcenia uniwersyteckiego bynajmniej się nie przecenia, owszem uznaje, że zawód bankowy jest w pierwszym rzędzie zawodem praktycznym i wymaga przedewszystkiem praktyki i rutyny. Ale z drugiej strony trudno zaprzeczyć, że pozyskanie ludzi z gruntowniejszem i obszerniejszem wykształceniem jest dla organizacyi spółkowej bardzo dodatnim nabytkiem. Organizacyi spółkowej, przed którą być może ogromna leży przyszłość, ludzie uzbrojeni w cały aparat nowoczesnej nauki społeczno-gospodarczej, przydać się mogą bardzo.
Tak dzięki temu, że stworzono w Wielkopolsce znaczną liczbę instytucyi współdzielczych, umożliwiono pozyskanie całego zastępu pracowników o lepszych kwalifikacyach. Do wielkopolskich instytucyi spółkowych nie garnie się bynajmniej tylko to, co w innych zawodach nie jest zdolne znaleść umieszczenia i z konieczności kontentować się musi posadą urzędnika bankowego. Przeciwnie, — zawód spółkowca obrać może każdy z wolnej woli, gdyż zawód ten daje te same prawie szanse, co inne wolne zawody. Spółki wielkopolskie w płacach nie skąpią. Przed wybuchem wojny młody ekonomista liczyć na to, że przy przeciętnem szczęściu po kilkomiesięcznej praktyce znajdzie posadę, przynoszącą mu na początek trzy do cztery tysiące marek, a po kilkunastu latach pracy może sześć do ośm tysięcy, t. j. mniejwięcej tyle, ile otrzymywał pruski sędzia okręgowy, z tą jednakże różnicą, że przygotowanie do stanowiska sędzie było bez porównania dłuższe i droższe. Na tem się jednakże widoki spółkowców nie skończyły. Szereg jednostek mógł się dalej wybić na jeszcze lepiej płatne stanowiska w największych bankach ludowych, w znaczniejszych spółkach handlowych, w centralnym Banku Związku i jego filiach oraz w organizacyi związkowej.
Ażeby zapewnić przyszłość swym pracownikom i ich rodzinom, udzielają większe instytucye członkom zarządu i urzędnikom prawa emerytury na starość lub na przypadek niezdolności do pracy, a rodzinom ich na przypadek śmierci żywiciela. Jest to obok pensyi bardzo poważny dalszy ekwiwalent, którego większość innych zawodów nie daje. Słowem warunki materyalne, które większość spółek wielkopolskich zdolna jest dać swym pracownikom są bardzo dobre i wytrzymują porównanie z dochodami w innych zawodach lub instytucyach. Stąd też nie zachodzą u nas prawie wcale przypadki, by zdolniejsze jednostki opuszczały organizacyę spółkową, ponieważ gdzieindziej mogą uzyskać lepsze warunki materyalne. Przeciwnie, z innych organizacyi i instytucyi przechodzą dobre siły do naszej organizacyi, ponieważ znajdują w niej lepsze albo conajmniej równie dobre warunki.
Mimo że od lat dawnych spółki wielkopolskie hołdują zasadzie, że każda praca odpowiednio winna być zapłacona, i nigdy od członków zarządu nie wymagały honorowego pełnienia obowiązków, — mimo że, jak widzieliśmy, płacą pracowników swym nawet bardzo dobrze, — mimo to wszystko koszta administracyi są stosunkowo niewielkie. Porównanie z innemi organizacyami spółkowemi, pracującemi na tym samym terenie, wykazują, że polskie spółki gospodarzą stosunkowo tanio, w każdym razie o wiele taniej niż niemieckie spółki rolnicze. Przyczyn tego korzystnego objawu należy szukać również w wielkości spółek. Celem dokładnego stwierdzenia, w jakim stopniu rozmiary spółki wpływają na wysokość kosztów administracyjnych, poddałem badaniu w tym kierunku wszystkie spółki pożyczkowe według danych z r. 1912 i wynik tych dochodzeń ogłosiłem w organie związkowym, „Poradniku dla Spółek”. Podzieliwszy spółki według wielkości na 8 grup, stwierdziłem dla każdej z osobna stosunek kosztów administracyjnych do kapitału obrotowego. Wynik odpowiadał zupełnie oczekiwaniom. Dwie grupy, obejmujące spółki największe, t. j. spółki z kapitałem ponad 3 miliony marek, wykazały koszta stosunkowo najmniejsze, nie wynoszące bowiem ani ½% kapitału obrotowego. W następnych grupach stawał się stosunek kosztów administracyjnych do kapitału obrotowego tem mniej korzystny, im mniejsze spółki odnośna grupa obejmowała. W ostatniej grupie z spółkami najmniejszemi, liczącemi mniej niż ćwierć miliona marek kapitału obrotowego, były koszta administracyjne najwyższe, wynosiły bowiem 1.065% kapitału obrotowego. A ponieważ przecięciowa wysokość kosztów administracyjnych wynosiła tylko 0.582% kapitału obrotowego, przeto spółki najmniejsze gospodarzyły jeszcze raz tak drogo, jak ogół spółek większych i średnich. Z tego łatwo wysunąć wniosek, że gdyby spółki wielkopolskie wogóle się składały tylko z spółek drobnych, — gdyby w miejsce 200 spółek pożyczkowych z przeciętnym kapitałem 1 500 000 marek istniały 2 000 spółek z przeciętnym kapitałem 150 000 mk., natenczas ogólne koszta administracyjne byłyby jeszcze raz tak wysokie, jak obecnie. Znaczy to, że na opędzenie kosztów administracyjnych spółki wydawałyby nie milion 600 tysięcy marek, jak obecnie, lecz przeszło trzy miliony marek. Półtora miliona marek rocznie pochłaniałyby koszta administracyjne więcej. Kwotę tę trzebaby oczywiście wydobyć z klienteli spółek, dłużników i deponentów. Zrozumieć nie trudno, że spółki, obciążone o tyle większemi kosztami administracyjnemi byłyby mało zdolne do skutecznego współzawodnictwa z innemi instytucyami. I tu więc korzyści, płynące z wielkości spółek, są jasne.
Przytoczyłem Szanownym Panom szereg powodów, które wymagały dla Wielkopolski spółek wielkich i silnych. Cel ten, jak widzieliśmy, został osiągnięty. Z tego, co powiedziałem, łatwo wysunąć wniosek, że nie tylko w Wielkopolsce, ale i gdzieindziej wskazanem będzie, zaniechać zakładania jak największej liczby spółek, a w miejsce tego poświęcić siły na wytworzenie mniejszej ilości, ale za to tem silniejszych spółek. Przed taką kategoryczną i stanowczą konkluzyą, chciałbym jednak przestrzedz. Także małe spółki mają swe zalety. Mówić o nich, nie jest mojem zadaniem. O zaletach spółek drobnych prawdopodobnie Szanowni Panowie słyszeliście albo usłyszycie jeszcze z innej strony.
Co do spółek wielkopolskich chciałbym jeszcze zaznaczyć, że ujemnych stron, spowodowanych małą liczbą spółek lub znacznemi rozmiarami poszczególnej spółki, nie zauważyliśmy prawie wcale. Jak wiadomo, działa spółka pożyczkowa o tyle dodatniej od wielkiego banku akcyjnego, że zarząd jej rozporządza dostateczną znajomością ludzi i stosunków w odnośnej okolicy. Wielkopolskie banki ludowe znowu nie są tak nieliczne, by wymaganiom tym nie miały sprostać. Przecięciowo przypada jedna spółka pożyczkowa na 10.000 ludności polskiej, zarząd więc znać może okolicę dostatecznie, szczególnie jeżeli poznawaniem stosunków majątkowych ludności okolicznej zajmuje się zawodowo. Ponadto wspierany bywa zarząd informacyami ze strony członków rady nadzorczej, których wybiera się z rozmaitych miejscowości, należących do sfery działalności spółki. Dalej zalecana często specyalizacya na spółki miejskie i wiejskie, rolnicze i przemysłowe, okazała się w Wielkopolsce również zupełnie zbyteczną, i to bynajmniej nie dlatego, że Wielkopolska jest krajem przeważnie rolniczym. Chociaż tu niema prawie wcale przemysłu wielkiego, jest jednak bardzo liczny stan średniego przemysłu, — rzemiosła i kupiectwa. Bądźcobądź zaspakajają wielkopolskie banki ludowe potrzeby kredytowe przeszło 30.000 przemysłowców, rzemieślników i kupców, obok 85.000 rolników. Długoletnia praktyka dowiodła, że jedna spółka służyć może równocześnie tak rolnictwu jak rzemiosłu i kupiectwu. Forma kredytu okazała się również rzeczą drugorzędnej wagi. Ze względów prawnych i bankowych udzielają wielkopolskie banki ludowe jedynie krótkoterminowego kredytu wekslowego. W praktyce jednak nie przeszkadza to bynajmniej, że rolnikowi kredyt taki stale się prolonguje tak, że w rzeczywistości równa się kredytowi długoterminowemu. Skarg na formę kredytu ze strony rolnictwa nie mieliśmy nigdy.
Jedyną może ujemną stroną małej liczby spółek jest nie dość intensywne zbieranie drobnych oszczędności. Jednem z naczelnych zadań spółek naszych, a o ile chodzi o Wielkopolskę, zadaniem najważniejszem, jest zbieranie kapitałów, czy to w formie wkładek oszczędnościowych czy też w formie większych depozytów. Doświadczenia poczynione w tym kierunku, szczególnie w wysoce rozwiniętym ruchu oszczędnościowym w Niemczech, wykazały, że tem obficiej płyną oszczędności do zbiorników, im gęstszą siecią tych zbiorników kraj jest pokryty. Im bliżej sposobność do złożenia grosza oszczędzonego, tem łatwiej i pewniej oszczędności zostaną zdeponowane i nie miną się znowu z swem przeznaczeniem. Słuszność tego doświadczenia i my już odczuwamy. Depozyty i wkłady oszczędnościowe nie rosną w spółkach naszych w takim stopniu, w jakimby powinny. W stosunku do oszczędności rozwiniętej n. p. w Niemczech, nie mówiąc już o krajach jeszcze wyżej pod tym względem stojących, posiadamy dotąd niezwykle mało oszczędności a jeszcze mniej osób oszczędzających. Spółki wielkopolskie zwerbowały dotąd coprawda dwieście pięćdziesiąt tysięcy deponentów, i w Wielkopolsce przypada na każdego ósmego Polaka jedna książeczka oszczędności. Ale cóż to znaczy, jeżeli statystyka niemiecka dowodzi, że w Niemczech na 100 osób przypada już 35 książeczek oszczędnościowych samych publicznych kas oszczędności, nie licząc spółek i banków! Gdyby ten sam stosunek panował u nas, miałyby spółki wielkopolskie nie 250.000, ale milion książeczek oszczędności w obiegu. Od czterokrotnie większej liczby deponentów płynęłyby też znacznie większe kwoty oszczędności. Powodem tego niedostatecznego narostu i oszczędności i oszczędzających jest w pierwszym rzędzie niewystarczająca liczba zbiorników oszczędności. Z kwestyą tą wielkopolski ruch współdzielczy będzie się prędzej czy później musiał rozprawić. Czy z tej przyczyny założy się większą liczbę spółek, czy też może kwestyę załatwi się przez zakładanie filialnych kas depozytowych, — przyszłość pokaże.
Przedstawiłem Szanownym Panom w dość obszerny sposób zewnętrzną stronę naszych spółek wielkopolskich, szczególnie banków ludowych. Sądzę, że wstępne te uwagi były potrzebne, by Szanownych Panów zapoznać bliżej z zewnętrznemi konturami spółki wielkopolskiej i z rolą, jaką w tamtejszym ustroju społeczno-gospodarczym odgrywa. Na tem tle Szanownym Panom łatwiej staną się zrozumiałe sprawy wewnętrzne spółek, wyniki ich pracy i ich życie związkowe, o których mówić będę w wykładach następnych.
W pierwszym, wstępnym wykładzie przedstawiłem Szan. Panom charakterystyczne rysy naszych spółek wielkopolskich, teren, na którym się rozwijają i rolę, jaką odgrywają w społeczeństwie wielkopolskiem. Przypominam po krótce, że dodatnich stron wielkopolskiego ruchu współdzielczego nie należy szukać w niebywałym rozwoju zewnętrznym organizacyi współdzielczej lub w wielorakiej różnorodności życia współdzielczego, lecz raczej w jakości i rozmiarach poszczególnych spółek. Mamy w Wielkopolsce spółek co do liczby nie wiele, ale za to poszczególne spółki są wielkie, silne i samodzielne. Oto charakterystyczny rys kooperatyw wielkopolskich.
Przejdźmy teraz do poszczególnych rodzajów spółek i przyjrzyjmy się im, jak pracują i jak się rozwijają.
Na pierwszy plan wysuwają się spółki kredytowe. Stanowisko ich w ruchu współdzielczym zaboru pruskiego jest jeszcze bardziej dominujące niż gdzieindziej. Na niespełna 300 spółek należących do Związku, obejmującego Księstwo Poznańskie i Prusy Królewskie, jest spółek kredytowych 209. Liczby te nie przedstawiają jednakże jeszcze dość dokładnie właściwego stosunku. Wierniej oddają go następujące cyfry. Członków posiadają spółki kredytowe 126.000, spółki niekredytowe 19.000. Kapitał obrotowy u spółek kredytowych wynosi okrągło 360 milionów marek, u spółek niekredytowych 36 milionów marek, więc jedną dziesiątą tylko. Ponadto jeszcze znaczna część kapitałów obrotowych zapożyczona jest od spółek kredytowych. Spółki kredytowe więc tworzą nietylko najważniejszy i największy odłam organizacyi spółkowej, ale ponadto są podwaliną na której inne rodzaje spółek się opierają. Nie jest to rozwój przypadkowy, lecz celowy. W organizacyi wielkopolskiej nie zakładano spółki niekredytowej nigdy w takiej miejscowości, w którejby już nie istniał poważniejszy bank ludowy.
Wielkopolskie spółki kredytowe, jako najstarsze i najpoważniejsze, doszły też w rozwoju swym najdalej i tworzą dziś latorośle zupełnie już dojrzałe. Przeszło pół wieku pracy i doświadczeń wypróbowało doskonale zasady i sposoby pracy tych spółek. Podczas gdy u innych spółek wszystko jeszcze jest w pewnym stanie przeobrażania się i tworzenia się, fermenty u spółek kredytowych już wyszumiały i cała materya się wyklarowała. Z tych względów przy tym rodzaju spółek najdłużej zamierzam się zatrzymać i Panom poszczególne sprawy przedstawić dokładniej, gdyż tu możemy się już poszczycić pewnym dorobkiem i pewnym zasobem doświadczenia.
Przyjrzyjmy się najprzód ludziom, którzy spółkę tworzą i nią kierują. — Spółka opiera się na swych członkach i ich odpowiedzialności. Niemiecka ustawa o spółkach wymaga, by każdy, który korzysta z spółki kredytowej był jej członkiem. A ponieważ zadaniem spółki kredytowej jest udzielanie kredytu, więc każdy, który chce zaciągnąć pożyczkę w spółce, wprzód zostać musi jej członkiem. Nie potrzebuje natomiast członkiem być ten, który tylko składa w spółce pieniądze na procent. Ustawa wychodzi z tego założenia, że deponent składając w spółce pieniądze, nie sobie lecz raczej spółce wyświadcza przysługę, nie on z spółki, lecz spółka z niego korzysta, gdyż za pomocą jego pieniędzy może spełniać swe zadanie służenia członkom kredytem.
Jak z jednej strony każda osoba, chcąca mieć pożyczkę z spółki, zostać musi członkiem, tak na odwrót nie jest potrzebne, by każdy członek musiał być dłużnikiem spółki. Owszem przystąpić można na członka także wtedy, gdy się nie ma zamiaru zapożyczenia się. Tak samo można pozostać członkiem, gdy się pożyczkę już spłaciło. W rzeczywistości też posiadają wielkopolskie spółki kredytowe sporą liczbę członków, nie mających długu w spółce. N. p. z końcem roku 1915 na 126.000 członków przeszło 25.000 było bez pożyczek. Zatem mniejwięcej jedna piąta członków nie posiada pożyczek. Jest to objaw dość korzystny, gdyż członkowie ci, odpowiadający za spółkę przeważnie całym majątkiem, stanowią walne i nader cenne wzmocnienie podstaw spółki.
Jakim jest skład członków, o tem mówiłem częściowo już przedtem. Stwierdziłem, że rozwój spółek wielkopolskich umożliwił korzystanie z kredytu spółkowego wszystkim stanom. W wielkopolskim banku ludowym wypłaca się na tym samym stole tak pożyczkę kilkudziesięciu marek chałupnikowi lub drobnemi rzemieślnikowi jak też i pożyczkę wielkiego właściciela ziemskiego, wynoszącą dziesiątki a nieraz nawet setki tysięcy marek. — Zainteresować może Szan. Panów ponadto jeszcze skład członków według zawodów. Dla tego tej sprawie jeszcze kilka słów poświęcę. Najstarsze spółki wyszły z łona sfer rzemieślniczych i kupieckich. Dlatego też dziś jeszcze najstarsza spółka kredytowa zwie się „Bankiem Przemysłowców”, chociaż większą część swych kapitałów ulokowała w rolnictwie. Wnet jednak do spółek przyłączyli się także rolnicy i stósownie do rolniczego ustroju tak Księstwa jak i Prus Królewskich niebawem uzyskali przewagę. Statystyka podziału członków według zawodów była w dawniejszych latach dosyć niedokładna, tyle z niej jednak wyczytać można, że już w r. 1873, więc około 10 lat po założeniu pierwszych spółek, rolnicy stanowili już przeszło połowę członków. Mniejwięcej dwadzieścia lat później przypadało na rolników około 62%, a obecnie 68% ogółu członków. Przemysłowcy i rzemieślnicy stanowią przeszło 20%, inne zawody blisko 12% członków.
Ponieważ każdy członek jest współwłaścicielem spółki i za nią ponosi odpowiedzialność, przeważnie nieograniczoną, przeto przysługuje mu też pewne prawo do wpływania na bieg interesów spółki. Prawo to może członek wykonywać na tak zw. „Walnem Zebraniu” członków, które conajmniej raz w roku odbywać się musi, ale w miarę potrzeby także częściej odbywać się może. Walne zebranie jest najwyższą instancyą w Spółce, wybiera tak zw. „Radę Nadzorczą”, organ kontrolujący. Rada nadzorcza znowu wybiera „Zarząd”, organ kierujący interesami spółki. Te trzy organa: „Zarząd”, „Radę Nadzorczą” i „Walne zebranie” każda spółka mieć musi, gdyż wymagają tego przepisy prawne.
Najważniejszym organem jest oczywiście ten, który interesa spółki prowadzi, t. j. zarząd. Jemu też najprzód się przypatrzmy. — Niemiecka ustawa o spółkach zaprowadziła dla zarządu spółki zasadę tak zw. kolegialności, t. zn. przepis, że prawnie spółkę zobowiązać mogą zawsze tylko conajmniej dwie osoby. Według wymagań prawa musi też zarząd spółki składać się conajmniej z dwóch członków. Inaczej jest n. p. u spółki akcyjnej, gdzie zarząd tworzyć może także jedna osoba. Przepis ten prawa spółkowego jest dla spółek ogromnie ważny. Gdyby nie zasada kolegialnego prowadzenia interesów, byłaby większość spółek stale narażona na wielkie niebezpieczeństwo, że zostanie pokrzywdzoną przez nieumiejętność lub złą wolę jednostki, kierującej samowładnie jej losami. Spółki w pierwszym rzędzie są przeznaczone dla warstw średnich, a członkowie ich nie posiadają zwykle ani rutyny w załatwianiu interesów pieniężnych i prawniczych, ani też biegłości w oryentowaniu się w książkach kupieckich. Stąd też rada nadzorcza, wybrana z grona tych członków, daje tylko względną pewność, że nad interesami członków będzie czuwała należycie i ich bezpieczeństwa broniła. Gdyby przy takiej radzie nadzorczej kierownictwo spółki spoczywało w ręku tylko jednego człowieka, zdołałby tenże nawet czujną radę nadzorczą wyprowadzić w pole i spółkę narazić na straty.
Dlatego o wiele ważniejszą od kontroli rady nadzorczej jest kontrola, którą wzajemnie nad sobą wykonuje dwóch członków zarządu, zobowiązanych wszelkie interesy załatwiać wspólnie. Wielkopolski ruch współdzielczy zasadę tę pojął najzupełniej, i, dla łatwiejszego przeprowadzenia jej w praktyce, ustanowił liczbę członków zarządu nie tylko na dwóch, ale na trzech. Jest to zresztą i gdzieindziej przyjęte, że ustanawia się z reguły trzech członków zarządu, ażeby w razie choroby lub nieobecności jednego, pozostawało zawsze jeszcze dwóch dla załatwiania interesów.
Drugą walną zasadą niemieckiego prawa spółkowego, uzupełniającą codopiero omówioną, jest zasada współodpowiedzialności członków zarządu. Za sumienne i staranne spełnianie swych czynności jest każdy członek zarządu odpowiedzialny osobiście. Ale ponadto jest jeden członek zarządu w pewnej mierze także współodpowiedzialny za czynności drugiego członka zarządu. Gdy n. p. członek zarządu widzi, że kolega jego spółkę krzywdzi, zawiadując nieuczciwie kasą, nie wolno mu wobec tego zachować się biernie i w duchu tylko potępiać czyn kolegi, albo może tylko zadowolić się skromną przestrogą wobec niego. Przestroga taka mogłaby może wystarczyć w pierwszym przypadku nieuczciwości i musiałaby spowodować winnego do naprawienia złego, — inaczej jest członek zarządu zobowiązany do poczynienia takich kroków, które będą zdolne usunąć niebezpieczeństwo dla spółki. Jeżeli kroków takich nie podejmie, natenczas stanie się za czyny kolegi swego współodpowiedzialnym i stratę będzie musiał spółce wynagrodzić w danym razie z własnej kieszeni. Zwykle będzie członek zarządu miał w takim przypadku obowiązek, poinformować o karygodnych czynach kolegi swego prezesa rady nadzorczej, ażeby tenże mógł spowodować uchwałę rady nadzorczej, składającą nieuczciwego członka zarządu z urzędu.
Współodpowiedzialność wyklucza wszelkich tytularnych członków zarządu, nie biorących żadnego praktycznego udziału w pracy zarządu. Członek zarządu, który się o pracę w spółce wcale nie troszczy, który może dlatego tylko został do zarządu wybrany, by swem nazwiskiem zjednywał zaufanie dla spółki, ponosi mimo to współodpowiedzialność za czynności spełnione w jego nieobecności. Prawo również nie bierze względu na to, czy odnośny członek zarządu posiada dostateczne kwalifikacye, by obowiązki swe spełniać mógł należycie. Wystarczy, że go wybrano, a on urząd przyjął, ażeby go w danym razie pociągnąć wspólnie z innymi członkami zarządu do odpowiedzialności.
Zasady powyższe przyswoiły sobie spółki wielkopolskie w najwyższym stopniu. Uznano za konieczne, że interesy załatwiać można tylko w lokalu spółki, podczas godzin biurowych i w obecności conajmniej dwóch członków zarządu. Wprowadzenie zasady tej do ogólnej praktyki napotykało oczywiście często na znaczne trudności. Niejeden kasyer młodej spółki w nadmiernej gorliwości gotów był klientów, szczególnie przynoszących pieniądze, przyjmować o każdej porze dnia, i dziwił się, że Związek i rewizorzy ganili to jego postępowanie, żądali wyznaczenia godzin biurowych i lokalu bankowego oraz umieszczenia na zewnątrz godła z podaniem godzin biurowych. W niejednej młodej spółce, szczególnie na wsi, trudno też było zasady te przeprowadzić. Niejedna rada nadzorcza nie miała dla sprawy dość zrozumienia i nie popierała z należytym naciskiem żądania rewizorów. Ale zwykle prędzej czy później, zachodziły przypadki, które wykazywały, że załatwianie interesów przez jednego tylko członka zarządu prowadzi zbyt łatwo do nadużyć. O szczęściu mogła spółka wtedy mówić, gdy nadużycia te nie polegały na grubszych sprzeniewierzeniach, lecz na forytowaniu krewnych i znajomych lub innych mniej ciężkich przewinieniach.
Gorzej było tam, gdzie praktyka taka dłużej się utrzymała i głębiej się zakorzeniła, — gdzie jeden członek zarządu zdołał zawładnąć interesami spółki a wobec rewizorów umiał zachować pozory, że interesy załatwia się prawidłowo, we dwóch. W takich razach zbyt łatwo przychodziło do ciężkich nadużyć, i takich przypadków miały też spółki wielkopolskie kilka. W niektórych z nich straty, które spółki poniosły, były bardzo ciężkie.
Dlatego Związek Spółek nad zachowaniem zasady załatwiania interesów przez dwóch członków zarządu czuwał stale i poświęcał jej jak najwięcej uwagi. Gdzie były pozory, że zasadę tę się łamie, tam domagał się Związek od rady nadzorczej, by pod zagrożeniem usunięcia z urzędu zobowiązała członków zarządu do przebywania podczas godzin biurowych w lokalu spółki. Celem podzielenia pracy możliwie na wszystkich trzech członków zarządu ustanowiono tak zw. regulamin, określający dokładnie obowiązki i czynności każdego członka zarządu. Dalej domagał się Związek, by wszystkie korespondencye, wychodzące z spółki, zaopatrzone były zawsze w podpisy dwóch członków zarządu. Gdy napotkano na list z jednym tylko podpisem, monitowano sprawę ostro. By stwierdzić, czy uchwały rady nadzorczej się wykonuje, i czy podczas godzin biurowych zawsze dwóch członków zarządu jest obecnych, żądał Związek od prezesa rady, by urządzał w tym względzie niezapowiedziane rewizye, t. zn. przybywał niespodziewanie podczas godzin biurowych do spółki i protokółował, kogo z zarządu zastał w biurze. Dalszem żądaniem Związku było stwierdzanie po każdym dniu bankowym stanu kasy przez dwóch członków zarządu. Z czynności tej należało spisać protokół i zaopatrzyć go w podpisy obydwóch obecnych członków zarządu. W niektórych przypadkach domagał się nawet Związek, by na formularzach listowych i książeczkach regulacyjnych, wręczanych klienteli, umieszczano zastrzeżenie, że spółka zostaje prawnie zobowiązaną tylko przez podpisy dwóch członków zarządu. W ten sposób budzono czujność klienteli samej i przez jej kontrolę zmuszano poniekąd zarząd do prawidłowego załatwiania interesów.
Mimo że nadzwyczajną doniosłość kardynalnej tej zasady w Związku spółek wielkopolskich należycie doceniano, nastręczały ciężkie warunki, w których spółki powstawały, nieraz bardzo wielkich trudności przy jej wykonywaniu. Szczególnie na wsi nie łatwo było znaleźć osobistości, któreby bez trudności podczas godzin biurowych mogły być obecne. Praca zawodowa, nie cierpiąca zwłoki, nie pozwalała raz jednemu raz drugiemu członkowi zarządu być w czasie przepisanym w banku. Gdy w zarządzie zasiadał ksiądz lub organista albo kościelny, to w niedzielę po nabożeństwie, gdy lokal bankowy otwierano dla deponentów, czynność w kościele nie pozwalała im być obecnymi w banku. Lekarza z banku odwoływano do chorego, adwokata na termin lub do klientów. Członek zarządu rolnik podczas pilnych prac na roli nieraz przez dłuższy czas nie mógł się pokazać w lokalu bankowym. Członek zarządu kupiec właśnie w dni targowe, gdy najwięcej klienteli przychodziło do banku, nie mógł tam być obecny, gdyż własnego musiał pilnować interesu. Tak raz jeden, raz drugi przełamywał z konieczności zasadę, a z pojedyńczych uchybień zbyt łatwo tworzył się naganny zwyczaj. Jak już zaznaczyłem, były temu w wielkiej mierze winne stosunki, mianowicie okoliczność, że skład społeczeństwa polskiego w zaborze pruskim zbyt mało posiadał osób, kwalifikujących się do zarządu i posiadających dosyć czasu, by urząd swój wypełniać mogli należycie. Brakło przedewszystkiem urzędników, nauczycieli, emerytów i t. p. osób, dla małych spółek doskonale się kwalifikujących. Ostoją małych spółek polskich był zwykle ksiądz, i gdyby nie księża byli się w tak wybitnej mierze zajęli spółkami, byłyby spółki wielkopolskie dziś jeszcze dalekie od obecnego stopnia rozwoju.
Trudności, o których mówiłem, istniały przedewszystkiem u spółek drobnych a malały w miarę tego, jak spółka rosła i mogła członkom zarządu dać takie wynagrodzenie, że bez krzywdy własnej porzucić mogli dotychczasowy swój zawód. I tu więc wielkość poszczególnej instytucyi zaznaczała się korzystnie.
Oczywiście, że i gdzieindziej prowadzenie spółki na wsi napotykało na pewne trudności. Często jednakże radzono sobie w inny sposób jak u spółek wielkopolskich. Mianowicie oddzielono materyalne prowadzenie interesów spółki od prowadzenia strony formalnej, t. j. książkowości i korespondencyi. Jeżeli n. p. w zarządzie spółki rolniczej według systemu Raiffeisena zasiadało trzech gospodarzy, natenczas poruczono im, jako urząd honorowy i bezpłatny, sprawę rozstrzygania na udzielaniem pożyczek, natomiast nie wymagano od nich prowadzenia książek i korespondencyi. Do tej czynności angażowano raczej osobnego urzędnika, zwanego zwykle „rachmistrzem”. Jako urząd poboczny, przyjmował posadę tę w spółce zwykle nauczyciel, pisarz gminny lub inny urzędnik, któremu urząd główny pozostawiał dość czasu na załatwianie prac książkowych w spółce. Gdzieindziej też związek, do którego spółka należała, przejmował część pracy książkowej na siebie, mianowicie trudniejsze prace bilansowe. Wówczas książkowość spółki przystosowywano do tego specyalnie, tak, że członkowie zarządu dokonywali tylko prostych zapisków podstawowych, a na mocy tychże urzędnik związkowy, który od czasu do czasu zjeżdżał do spółki na czas pewien, przeprowadzał wszystko w książkach. Albo też odsyłano wszystkie książki do biura związkowego, gdzie je porządkowano, kontrolowano i wykończano.
Żaden z tych sposobów nie był wskazany dla spółek wielkopolskich. O urzędnika odpowiedniego z powodów, o których mówiłem przedtem, było w stosunkach naszych tak samo trudno, jak o odpowiedniego członka zarządu. Właśnie osoby takie jak nauczyciele, urzędnicy i t. p. osoby, rozporządzające pewnem wykształceniem i dostatecznym wolnym czasem, spółkom naszym wcale nie stały do dyspozycyi. Gdyby się było w stosunkach naszych zaangażowało urzędnika, i to z konieczności niezbyt drogiego, byłby to zwykle bardzo młody człowiek, nic nie posiadający i wskutek tego narażony wielce na pokusę malwersacyi. Nie potrzeba z góry myśleć o wielkich sprzeniewierzeniach, chociaż i niebezpieczeństwo tychże byłoby nieraz istniało, ale zwykle chodziłoby o drobne a liczne sprzeniewierzenia, — takie, jakich zbyt często dopuszczają się uczniowie i pomocnicy kupieccy, mający dostęp do kasy nie dość ściśle kontrolowanej. Szczególnie przy wpływających i wypływających procentach mógłby taki urzędnik drobnemi sumami uprawiać systematyczną kradzież, a tylko fachowa i najdokładniejsza kontrola mogłaby takie sprawki wykryć. Takiej szczegółowej kontroli od członków zarządu, pracujących bezpłatnie i będących kierownikami spółki tylko z tytułu, naturalnie nie można było wymagać. Zresztą, gdyby do tak dokładnej kontroli starczyło im zdolności i czasu, natenczas prostszą rzeczą byłoby im samym powierzyć załatwianie prac biurowych, a oszczędzić sobie osobnego urzędnika.
Wyręczanie się w załatwianiu interesów przez urzędników wogóle sprzeciwiało się zasadom organizacyi wielkopolskiej, dążącej do tego, by wszystkie spółki i ich organa wychować do jak największej samodzielności. Kierownictwo Związku zawsze niechętnem patrzało okiem na przypadki, w których członek zarządu wyręczał się urzędnikiem. Zwykle też kończyło się na tem, że pod naciskiem Związku odnośny członek zarządu, nie mający dla spółki dostatecznego czasu, ustępował z urzędu, a w jego miejsce wybierano dotychczasowego urzędnika, o ile oczywiście posiadał dostateczne kwalifikacye. Z tej przyczyny spotykamy w wielkopolskich spółkach pożyczkowych stosunkowo mało urzędników. Takich angażuje się zwykle dopiero wtedy, gdy wszyscy trzej członkowie zarządu wyłącznie już dla spółki pracują, a mimo to pracy podołać nie mogą. Co najwyżej do przepisywania korespondencyi i załatwiania podrzędniejszych lub czysto mechanicznych prac posiada nieraz i średnich rozmiarów spółka urzędnika lub urzędniczkę.
Również przyjęcie części pracy przez Związek sprzeciwiało się zasadzie samodzielności spółek, do której Związek dążył, i którą postawił jako zasadę naczelną. Dlatego też i ta droga była dla spółek wielkopolskich wykluczona.
Były kiedyś czasy, gdy pierwszy Patron spółek, ks. Szamarzewski, jeździł od spółki do spółki, — przebywał u jednej kilka dni, u innej cały tydzień. Porządkował tam książki i akta, rachował, badał i naprawiał, co nieudolność członków zarządu zepsuła, aż wreszcie cały interes wykazywał ład i porządek. Tego rodzaju pomoc ze strony Związku była jednakże zupełnie inna niż ta, o której przedtem mówiłem. Pierwszy Patron spółek zaprowadzał ład w spółce nie mimo członków Zarządu i bez ich współudziału, lecz, jak widzimy ze skutków jego pracy, z najintensywniejszem ich współdziałaniem. Porządkująca praca jego tem się od pracy zwykłego urzędnika związkowego, od pracy zwykłego rewizora różniła, że była równocześnie kursem wychowawczym, zastosowanym do indywidualności każdego z osobna. Obdarzony w tym względzie zdolnościami niezwykłemi, umiał ks. Patron Szamarzewski, kształcić umysły z podziwienia godną łatwością. Gdy po dłuższym pobycie wyjeżdżał z spółki, pozostawiał nietylko uporządkowane książki, ale też i uporządkowane głowy członków zarządu. Podobno nieraz spółka przyjmowała go niechętnie, a opornie tylko członkowie zarządu przedkładali książki i akta. Ale gdy począł z nimi mówić, gdy począł ich uczyć w sposób prosty a koleżeński, wnet mu się otwierały serca i, gdy spółkę opuszczał, zostawiał członków zarządu nietylko jako lepszych spółkowców, ale poniekąd także jako lepszych ludzi. Nauczył ich nietylko rachować i porządnie zapisywać do książek, ale natchnął ich także tym duchem akuratności i przezorności, który do prowadzenia instytucyi kredytowej tak bardzo jest potrzebny.
Mrówcza praca ks. Patrona Szamarzewskiego pochłaniała cały czas jego, jej poświęcał wszystkie swe siły, nie goniąc przedwcześnie za projektami zbyt wielkiemi. Współpracownicy jego sarkali nieraz, że „Patron wciąż w podróżach”, że wskutek tego innych spraw zaniedbywa. Ale dziś widzimy, że zaniedbanie jednej lub drugiej sprawy szkody wielkiej nie przyniosło, a natomiast jego podróże po spółkach położyły podwaliny pod dzisiejszą wielkość wielkopolskich banków ludowych. On nadał całemu rozwojowi wielkopolskiego ruchu współdzielczego zasadniczy kierunek, on stworzył poprostu organizacyę taką, jaką dziś jest, i która jemu wskutek tego pewnie więcej zawdzięcza, niż się ogólnie, nawet w Wielkopolsce samej przypuszcza.
Tego rodzaju była pomoc Związku wielkopolskiego i taką też pozostała. Naczelną zasadą było prowadzenie interesów i całej z tem związanej pracy technicznej przez odpowiedzialnych członków zarządu. Domagając się tego od nich, trzeba im też było wskazać drogi, na którychby mogli nabyć potrzebnych wiadomości. w jaki sposób sprawę tę załatwiano w początkach, o tem co dopiero mówiłem.
W pierwszych kilkunastu latach istnienia spółek nie doceniano ważności strony formalnej w prowadzeniu spółek. Gdy jednak wykazały się trudności, gdy tu i tam coś psuć się zaczęło, wówczas poczęto szukać wzajemnej wymiany doświadczeń, złączono się w Związek. Tempo w powstawaniu spółek zwolniało nagle, ale za to zaczął się wewnętrznie konsolidować cały ruch współdzielczy. Poczęły się wyrabiać zasady i sposoby pracy. Wówczas to na czele Związku stanął ks. Patron Szamarzewski i rozpoczął działalność taką jak ją pokrótce opisałem. Przez jego podróże, przez jego osobiste stykanie się z wszystkiemi spółkami, wyłaniały się powoli najpraktyczniejsze i najprostsze sposoby pracy i zaprowadzały się wszędzie. Nie spostrzeżono się wcale, jak bez wszelkich badań i bez wszelkich ustaw zaprowadziła się prawie w wszystkich spółkach jedna i ta sama książkowość, niesłychanie prosta, a jednak tak doskonała, że do dziś dnia przetrwała.
Gdy później liczba spółek poczęła się podnosić raźniej, nie było już możliwem dla Związku, służyć wszystkim spółkom tak daleko idącą pomocą, jak za czasów ks. Patrona Szamarzewskiego. Ale zato też istniał już szereg spółek, znacznych i dobrze prowadzonych, które mogły być wzorem i szkołą dla nowych adeptów pracy współdzielczej. Przy założeniu nowej spółki Związek dostarczał książek i formularzy, a o sposobie ich prowadzenia nowi członkowie zarządu pouczali się w jednej z większych spółek sąsiednich. Pozatem nowo założona spółka w pierwszych latach swej pracy doznawała szczególnej opieki ze strony Związku, czy to za pomocą odwiedzin, czy też korespondencyi, ale zawsze tylko w formie porady i pouczenia, nigdy w ten sposób, iżby Związek część pracy zarządu miał przejmować na siebie. O tej czynności Związku nie zamierzam narazie rozwodzić się obszerniej, gdyż do tej sprawy powrócimy jeszcze, gdy będę mówił specyalnie o stosunku Związku do spółek.
Takiemi środkami i sposobami wyrabiano w kierownikach spółek kwalifikacye techniczne, kierując ich przedewszystkiem na samodzielnych pracowników. Oczywiście że i strony moralnej nie spuszczano nigdy z oka, dbano nietylko o kwalifikacye techniczne, ale także o charakter kierowników spółek. Na czele spółki, jako instytucyi społecznej, stać mogli tylko ludzie nieposzlakowani. Stąd wybór odpowiedniej osobistości na członka zarządu wielkiej był wagi. Wybór ten spoczywał w początkach ruchu współdzielczego przeważnie w rękach walnego zebrania członków. Okazało się to jednak wnet niepraktycznem, a często nawet niebezpiecznem. Walne zebranie, składające się z wielu głów, i obradujące tylko przez czas krótki, nie jest zdolne do należytego zastanowienia się nad kwalifikacyami kandydatów do zarządu. Często nie kwalifikacye kandydatów rozstrzygały o wyborze członka zarządu, lecz ilość wódki i kiełbasy, rozdzielonej przed walnem zebraniem. Dochodziło w niektórych przypadkach do scen wcale nie pięknych i wybierano nieraz do zarządu osobistości dla spółki wprost niebezpieczne. Należało więc temu zapobiedz. Uznano, że do wybierania członków zarządu odpowiedniejszą będzie rada nadzorcza. W nowych spółkach z góry ustawami przekazano wybór zarządu radzie nadzorczej, a w spółkach starszych dążono do tego, by w drodze zmiany ustaw wybór zarządu oddać również w ręce rady. Jedna spółka za drugą przeprowadzała zmianę ustaw w tym kierunku. Udawało się to nieraz coprawda dopiero po długich walkach i szeregu nieudanych prób. Walne zebrania bowiem nieraz uporczywie broniły swojego przywileju. Ostatecznie jednak prawie wszędzie zmiana się udała, i dziś Związek wielkopolski posiada tylko kilka spółek starszych, w których walne zebranie posiada prawo zatwierdzenia albo odrzucenia członka zarządu, wybranego przez władzę nadzorczą, i jedną czy dwie spółki, u których walne zebranie posiada prawo wybierania członka zarządu z pośród kandydatów, zaprezentowanych mu przez radę nadzorczą. Bezpośredniego jednak wyboru zarządu przez walne zebranie niema już nigdzie. Opinia jest zgodna co do tego, że w ten sposób obsadzanie zarządów właściwemi osobami bardzo zyskało. Z drugiej strony niebezpieczeństwo, by rada nadzorcza nadużyła przyznanego jej przywileju na szkodę spółki, nie jest wielkie. Zawsze posiada walne zebranie prawo usunięcia rady nadzorczej, gdyby zaufania w niej położonego stać się miało niegodną.
Ponieważ jednak walne zebranie z władzy swej nieraz nie skorzysta, gdyż nie umie potrzeby należycie osądzić, dlatego, jaką dalszą władzę kontrolującą, postawiły spółki wielkopolskie nad sobą Związek spółek. Patron spółek posiada na mocy ustaw związkowych prawo, zażądać pod grozą wykluczenia opornej spółki z Związku, usunięcia członka zarządu, którego uznał za nieodpowiedniego. Oczywiście, że z prawa tego korzysta Patron tylko w ostateczności. Ale przypadki takie były i nigdy nie zdarzyło się, by spółka oparła się żądaniu Patrona.
Zwykle jednakże wkroczenie Związku przychodziło już nieco późno, — gdy nieodpowiedni członek zarządu zdążył spółkę o stratę przyprawić. Żeby i temu w pewnej mierze zapobiedz, udzielono Patronowi spółek dalszej prerogatywy, mianowicie prawa uchylenia wyboru członka zarządu, którego Patron uważał za nieodpowiedniego. Rzecz poszła właściwie o wybór fachowców do zarządów większych spółek. Zdarzało się nieraz, że do zarządu wielkiego banku ludowego rada nadzorcza wybierała człowieka sumiennego i zacnego, ale bez dostatecznych kwalifikacyi zawodowych. Brak ich mógł jednak spółkę tak samo przyprawić o stratę, jak brak sumienności i uczciwości. Dlatego w takich przypadkach zwykle Patron mieszał się do wyboru, żądał przedłożenia listy kandydatów, przeznaczonych do ściślejszego wyboru, i następnie wskazywał radzie nadzorczej na tych, których uważał dla spółki za nieodpowiednich. Prawie zawsze skutek był ten, że osobistości skreślone przez Patrona pomijano. Zwyczaj ten wyrósł tak sobie z praktyki, a gdy przekonano się, że jest dobry, postanowiono go wynieść do obowiązującego wszystkie związkowe spółki prawa. Rzecz była przedmiotem obszernych rozpraw na Sejmiku spółek, odbytym w r. 1916. Wynikiem obrad było przyjęcie rezolucyi, że odtąd każda spółka, należąca do Związku, ma obowiązek, przed definitywnym wyborem członka zarządu przedłożyć listę kandydatów, przeznaczonych do ściślejszego wyboru, Patronowi spółek. Patronowi zaś wolno z listy skreślić tych kandydatów, których uważa za nieodpowiednich.
Podkreślić należy, że prawo Patrona jest tylko negatywne. Wolno mu tylko skreślać kandydatów nieodpowiednich. Nie posiada natomiast władzy, by spółce narzucić osobistość, którą uważa za odpowiednią. Z łona delegatów spółek odzywały się owszem głosy, by Patron spółce poprostu wskazywał, kogo ma wybrać do zarządu, ale temu oparł się Związek sam. Nie chciał na siebie przyjmować czynności i odpowiedzialności, należących jedynie do rady nadzorczej. Tak jak rezolucya w rzeczywistości uchwyconą została, nie usuwa bynajmniej samodzielności rady nadzorczej. Stanowi jedynie zaporę, by rada nadzorcza samodzielności swej nie nadużyła. Gdyby natomiast Patron spółek także i pozytywnie rozstrzygał o wyborze członka zarządu, natenczas byłoby to pogwałceniem naczelnej zasady wielkopolskiego ruchu współdzielczego, i prędzej czy później musiałoby się na rozwoju spółek zemścić.
Tak dążyła wielkopolska organizacya współdzielcza wytrwale do tego, by na czele swych instytucyi postawić jednostki jaknajodpowiedniejsze, stawiając kwestyę osób ponad wszystkie inne. Rzecz jasna, że mimo najlepsze zasady i mimo najlepsze chęci nieraz jednak dostawały się do zarządów osoby zupełnie nieodpowiednie. Z tą możliwością ostatecznie każda spółka liczyć się musiała, że na członkach zarządu, czy to obecnych czy przyszłych, nie zawsze będzie można polegać. Dlatego oprócz zarządu, kierującego sprawami spółki, potrzebny jest organ dozorujący zarząd i interesa spółki. Takim organem kontrolującym jest przewidziana przez prawo rada nadzorcza.
Rada nadzorcza w wielkopolskim banku ludowym składa się zwykle z dziewięciu członków, wybieranych przez walne zebranie na trzy lata. Jako zadanie przeznacza jej prawo spółkowe, a ponadto ustawy każdej spółki, cały szereg czynności. O wyborze członków zarządu już mówiłem. Tak samo ma rada nadzorcza prawo a nawet obowiązek, zawiesić członka zarządu w urzędzie, jeżeli działa na szkodę spółki. Ażeby jednakże zarząd, jako organ najważniejszy, chronić w pewnej mierze przed samowolą rady nadzorczej, przepisuje prawo spółkowe, że w razie zawieszenia członka zarządu w urzędzie, należy zwołać natychmiast walne zebranie, które krok rady nadzorczej albo zatwierdzi albo odrzuci. Od tego wyroku walnego zebrania niema już apelacyi na drodze sądowej. Poza natychmiastowem zawieszeniem w urzędzie przysługuje radzie nadzorczej zawsze prawo, członka zarządu, wybranego do pewnego terminu, nie wybrać ponownie, albo też w ramach zawartej z nim umowy posadę mu wypowiedzieć.
Pozatem ma rada nadzorcza obowiązek czuwać stale nad spółką i informować się o wszystkich jej czynnościach. Obrachunki roczne i bilans spółki zobowiązaną jest rada nadzorcza zbadać sumiennie i dokładnie i zdać sprawę z tej czynności na walnem zebraniu. Do tej czynności należy nie tylko stwierdzenie, czy bilans z książkami spółki zgadza się rachunkowo, ale także zbadanie w drodze taksacyi, czy wszelkie należności spółki, umieszczone w bilansie, posiadają istotnie pełną wartość. Radzie nadzorczej przysługuje prawo zwoływania walnego zebrania, czy to zwyczajnego rocznego, czy też nadzwyczajnego w miarę potrzeby.
Wreszcie na mocy prawa, ustaw spółki i ewentualnie jeszcze osobnego regulaminu przysługuje radzie nadzorczej prawo brania udziału w zawieraniu ważniejszych interesów. Tak zwykle wolno zarządowi udzielać pożyczek tylko do pewnej wysokości. Gdy zaś chodzi o pożyczkę wyższą, zobowiązany jest zarząd sprawę wprzód przedłożyć do uchwalenia radzie nadzorczej. Pożyczki dla członków zarządu samych, chociażby najmniejsze, tylko rada nadzorcza uchwalić może. Pozatem inne ważniejsze sprawy, jak nabywanie nieruchomości, papierów wartościowych, zaciąganie pożyczek z banków lub lokowanie w tychże kapitałów zbywających, zaangażowanie urzędników dla spółki, zmiany stopy procentowej od wkładek oszczędnościowych lub od pożyczek, przystąpienie do Związku spółek i wystąpienie z tegoż, wybór delegatów na zebrania związkowe, — wszystkie te sprawy zwykle ustawami spółki zastrzeżone są dla wspólnej uchwały zarządu i rady nadzorczej. Zarząd sam w sprawach tych niczego legalnie postanowić nie może, a jeżeli krok jaki bez poprzedniego zezwolenia rady nadzorczej poweźmie, ponosi za niego pełną odpowiedzialność osobistą.
Czynności swoje rada nadzorcza wykonuje na posiedzeniach. Posiedzenia zwołuje prezes rady, którego rada nadzorcza corocznie z grona swego wybiera. On też albo jego zastępca (wiceprezes) prowadzi obrady na posiedzeniu, a sekretarz rady zapisuje wynik obrad i powzięte uchwały do protokółu.
Niektóre czynności, n. p. dosyć mechaniczne kontrolowanie zapisów w książkach, nie nadają się do załatwiania na zebraniu plenarnem rady nadzorczej. Do czynności tej wystarczają dwie lub trzy osoby. Dlatego też do czynności rewizyjnej, mianowicie do rewidowania książek, wybiera rada nadzorcza z grona swego osobną komisyę, tak zw. komisyę rewizyjną. W skład komisyi tej wchodzą zwykle prezes rady i pozatem jeszcze dwóch dalszych członków rady. Czynności swe załatwia komisya rewizyjna również na posiedzeniach i spisuje z nich także protokół.
Jak z tych krótko i zwięźle naszkicowanych praw i obowiązków rady nadzorczej wynika, jest rola jej w spółce bardzo ważna. Prawo i ustawy spółki wymagają od niej dosyć dużo, a do należytego spełniania obowiązków potrzebują członkowie rady sporo wiadomości, wchodzących w zakres interesów spółkowych. Do rewidowania książek np. nie wystarczy, że członek komisyi rewizyjnej czytać i pisać umie. Ponadto powinien znać w pewnej mierze poszczególne książki bankowe i sposób ich prowadzenia. Dopiero wtedy będzie mógł stwierdzić należycie, czy książki są w porządku. Mówiłem przedtem dosyć obszernie o tem, jak trudno członków zarządu mniejszych spółek wyposażyć w konieczne wiadomości zawodowe. Bez obszerniejszych tłomaczeń zrozumie każdy, że jeszcze wiele trudniej wyszkolić odpowiednio członków rady nadzorczej, która składa się z większej liczby głów i ponadto w składzie swym stale się zmienia.
Pewne niedostatki pod tym względem pozostały także w organizacyi wielkopolskiej. Szczególnie tam, gdzie kierownictwo spółki spoczywało w rękach absolutnie pewnych, n. p. miejscowego duszpasterza, tam pozostała często rada nadzorcza zupełnie na uboczu. Członkowie jej nie wprawiali się do kontroli interesów, którą uważano za wotum niezaufania dla zarządu, a braki w tym kierunku okazywały się dopiero wtedy, gdy kierownictwo spółki przechodziło w inne ręce. Wówczas o wyszkolenie Rady Nadzorczej było bardzo trudno, gdyż łatwiej jej się wprawić na małych interesach, niż na wielkich, w których oryentacya jest już bardzo utrudniona.
Ujemne te strony pokazały się w niektórych spółkach szczególnie dobitnie podczas wojny. Wskutek powołania pod broń jednego lub dwóch członków zarządu, zniewolona była rada nadzorcza wybierać na razie zastępców z łona swego. Trudno było jednakże takich znaleźć, jeżeli rada nadzorcza dotąd biegiem interesów nie zajmowała się prawie wcale. Dalej trudności spowodowane stosunkami wojennemi przy ściąganiu procentów, przy odnawianiu weksli, przy ściąganiu pretensyi, wreszcie zagrożenie pewności niektórych pożyczek, wszystko to wymagało nietylko od zarządu spółki pracy dokładniejszej i energiczniejszej, ale stawiało także wobec rady nadzorczej i komisyi rewizyjnej większe wymagania. Gdzie zaś rada nadzorcza w warunkach normalnych należycie czynności swych nie spełniała, tam wśród trudniejszych warunków wojennych nie dorosła zupełnie do zadania swego. Tu znowu Związek Spółek pospieszył z pomocą, a w jaki sposób to uczynił, o tem będę mówił jeszcze później.
Tak więc i co do rady nadzorczej wykazało się, że obowiązki należycie wykonywać może tylko samodzielna rada nadzorcza, t. j. taka, której członkowie posiadają dostateczny zasób wiadomości i rutyny, by w książkach i interesach spółki oryentować się należycie.
Trzeci wreszcie organ, który spółka posiada, — walne zebranie członków, — chociaż jest instancyą najwyższą, jednakże w życiu spółki odgrywa rolę najmniejszą i na rozwój spółki wywiera wpływ najsłabszy. U wielu też spółek jest walne zebranie, odbywające się raz do roku, prostą tylko formalnością. Wypełnia się ją dlatego tylko, ponieważ prawo tak przepisuje. Są spółki, w których na kilka tysięcy członków stawia się na walne zebranie poza członkami zarządu i rady nadzorczej tylko kilkunastu. U mniejszych spółek zdarzy się nawet, że prócz zarządu i rady nadzorczej wogóle nikt więcej na walnem zebraniu nie jest obecny. Przyznać trzeba, że objawia się w tem, pewna niesamodzielność członków, iż nie korzystają z jedynej sposobności, przy której o położeniu spółki mogą się poinformować i wywierać pewien wpływ na bieg jej interesów. Ale jest to stosunkowo najmniej szkodliwa niesamodzielność a poniekąd i konieczna. W spółce o większych rozmiarach, liczącej kilkanaście set albo nawet kilka tysięcy członków, — a takich spółek w związku wielkopolskim jest kilkadziesiąt, zebranie się wszystkich albo chociażby tylko większości członków jest prostą niemożliwością. Takie zebranie musiałoby się odbyć chyba pod gołem niebem, gdyż sali odpowiednio wielkiej niema w żadnem miasteczku. Z konieczności więc na walnem zebraniu tylko mała część członków może być obecna. Zwykle będzie to przypadkowa część członków, nie reprezentująca bynajmniej ogółu. Zastępowania bowiem członków na walnem zebraniu przez pełnomocników prawo spółkowe nie dopuszcza. Tem się n. p. walne zebranie spółki różni znacznie od walnego zebrania towarzystwa akcyjnego.
Ponieważ więc walne zebranie w spółce prawie nigdy nie jest reprezentacyą ogółu członków, dlatego też w spółkach wielkopolskich dążono zawsze do tego, by walnemu zebraniu pozostawić tylko te czynności i prawa, których mu dla przepisów prawnych odjąć nie można, a wszystko inne przelewać na zarząd i radę nadzorczą. Wskutek tego walne zebrania nie rozstrzygają o wyborze członków zarządu, o przynależeniu do organizacyi związkowej, o warunkach, na których przyjmuje się kapitały i udziela pożyczek. Walnemu zebraniu nadaje się raczej charakter przeważnie informacyjny. Członkowie mają na walnem zebraniu mieć możliwość dowiedzenia się, jakie jest położenie spółki, a na podstawie tych informacyi mogą zadecydować, czy osoby, kierujące spółką, mają pozostać nadal w urzędzie lub nie. Jeżeli walnemu zebraniu wydaje się, że interesów nie prowadzi się należycie, może dotychczasową radę nadzorczą złożyć z urzędu i wybrać nową. Pozatem jednak innych możności wpływania na bieg interesów spółki ma walne zebranie niewiele.
Z wyżej wymienionych przyczyn nie przywiązuje się do walnego zebrania zbyt wielkiej wagi, a nadaje mu charakter przeważnie informacyjny, — ale prosta uczciwość wobec członków, odpowiadających za spółkę przeważnie całym majątkiem, każe poinformować ich o stanie interesów jak najdokładniej. Informacye te, otrzymuje walne zebranie z trzech źródeł: od zarządu, od rady nadzorczej i od rewizora związkowego. Według przepisów prawa spółkowego ma zarząd obowiązek, zdać na walnem zebraniu sprawozdanie roczne. Ten sam obowiązek ma też rada nadzorcza. Na podstawie tych sprawozdań decyduje się walne zebranie, czy przedłożony bilans przyjmie, czy też go odrzuci i zażąda innego ustawienia, — dalej czy udzieli zarządowi i radzie pokwitowania lub nie.
Trzecie źródło informacyi pochodzi z przepisanej prawem rewizyi przez rewizora urzędowego, nie będącego członkiem spółki. Prawo wymaga, by rewizya taka odbywała się co dwa lata. Rewizora ustanawia sąd, a jeżeli spółka należy do związku rewizyjnego, natenczas zarząd tegoż związku. Jak już wspomniałem posiada także polski związek wielkopolski prawo ustanawiania rewizorów urzędowych. O przeprowadzaniu rewizyi urzędowej pomówię jeszcze później. Tu nas interesuje narazie tylko stosunek rewizyi do walnego zebrania. Otóż prawo spółkowe przepisuje, że rada nadzorcza winna o wyniku rewizyi urzędowej zareferować na walnem zebraniu. Nie wymaga prawo, by protokół, który rewizor spisuje i spółce przesyła, przeczytano na walnem zebraniu dosłownie. W praktyce też kierownicy niemieckiego ruchu współdzielczego nie zalecali odczytywania, głównie dlatego, że członkom na walnem zebraniu obecnym dla wielu spraw brakło poprostu należytego zrozumienia. Tak samo też polskie spółki trzymały się przeważnie tej samej praktyki. Jednakże poczynione z biegiem czasu doświadczenia poczęły powoli budzić powątpiewania, czy postępowanie takie jest słuszne. Wykazało się, że rada nadzorcza, referując o wyniku rewizyi, ulegała zbyt łatwo skłonności do koloryzowania, — że dodatnie strony podkreślano więcej, niż potrzeba, a ujemne przedstawiano w oświetleniu korzystniejszem lub, jako mniej ważne, przemilczano zupełnie. Przypadki takie doprowadziły do tego, że poddano rewizyi zasadę, iż na walnem zebraniu protokółu rewizyjnego odczytywać nie potrzeba. Sprawę rozważał najprzód Zarząd Związku, tak zw. Patronat spółek, a następnie i Sejmik spółek. Wynikiem tych rozważań była uchwała sejmikowa, że odtąd na walnem zebraniu protokół z urzędowej rewizyi należy odczytać dosłownie. W niektórych przypadkach rzecz ta radzie nadzorczej lub zarządowi nie będzie zbyt przyjemna, szczególnie tam, gdzie monita rewizora kierują się przeciwko nim samym, — ale interes członków jest ważniejszy i wymaga, by o wszystkiem, co potrzeba, dowiedzieli się i praw swych i bezpieczeństwa swego bronić mogli.
Tak więc, jak z jednej strony samodzielność walnego zebrania co do oddziaływania na bieg interesów spółki w pewnej mierze obcięto, tak z drugiej strony przez możliwie jasne i prawdziwe przedłożenie mu sprawy osiągnięto, że w wywieraniu kontroli stało się walne zebranie samodzielniejsze i nie skazane jedynie na dobrą wolę zarządu i rady nadzorczej. W ten sposób pogodzono interes spółki z interesem członków stosunkowo najlepiej.
W poprzednim wykładzie przedstawiłem Szanownym Panom dosyć obszernie organa kierujące spółką, załatwiłem się z kwestyą osób. To co powiedziałem, odnosiło się w pierwszej linii do spółek kredytowych, ale pozatem miało także znaczenie i dla reszty spółek, w których kwestya osób w zasadniczych rysach nie przedstawia się inaczej. Obecnie przejść mogę do omówienia strony materyalnej spółek kredytowych i do dalszych rodzajów spółek.
Tak jak w całym ruchu współdzielczym Wielkopolski, tak też i w gospodarce poszczególnej spółki zawsze jako czerwona nić przewija się dążenie do możliwie jak największej samodzielności i wyłącznego oparcia się na samopomocy. Możliwie od nikogo i od niczego nie być zależnym, było zawsze głównym motywem. — Każda spółka dążyła zatem i dąży wytrwale do tego, by stanąć na jak najsilniejszych fundamentach. Pierwszą podstawą spółki jest odpowiedzialność członków.
Aż do roku 1889 znało niemieckie prawo spółkowe tylko nieograniczoną odpowiedzialność członków. Gdy dopuszczono także odpowiedzialność ograniczoną, skorzystało z tego kilka większych polskich spółek kredytowych, a oprócz tego kilka nowych spółek wybrało także ten rodzaj odpowiedzialności. Pozatem jednak ogół spółek oświadczył się za zatrzymaniem odpowiedzialności nieograniczonej, jako dającej wierzycielom spółki większą pewność. Z tej przyczyny posiada Związek wielkopolski na 209 spółek kredytowych tylko 11 z ograniczoną odpowiedzialność, a nowych spółek kredytowych z odpowiedzialnością ograniczoną do Związku się nie przyjmuje. — Za to wszystkie spółki niekredytowe posiadają odpowiedzialność ograniczoną.
Podstawa, którą spółce daje odpowiedzialność członków, jest jednak dosyć niestała, w miarę przystępowania i występowania członków się zmieniająca. Stalszą już podstawę dają kapitały wpłacone przez członków na tak zw. udziały. Według przepisu prawa spółkowego musi każdy członek wpłacać corocznie pewną kwotę na udział. Ale ani wysokości udziału ani też wysokości wpłat rocznych prawo nie przepisuje. Stąd mamy w Niemczech spółki, w których udział wynosi tylko jedną markę, jak też i spółki z udziałami wysokości kilku tysięcy marek. Można zaobserwować w Niemczech, że szczególnie spółki rolnicze małą kładą wagę na wysokość udziałów, podczas gdy spółki miejskie kapitał udziałowy cenią wysoko. Polskie spółki wielkopolskie również do wysokich udziałów przywięzywały wielką wagę. Wysokość udziału, który poszczególny członek w spółce może posiadać, ustanowiono dlatego dosyć wysoko, przeważnie na 500 lub 600 marek. Tylko 5 spółek kredytowych posiada udział niższy niż 500 mk., natomiast spora liczba ma udziały wynoszące 1000 mk. i więcej, aż do 3000 mk.
Również dbano o to, by członkowie przepisane ustawami raty roczne na udział wpłacali. Dzięki temu kapitał udziałowy spółek rósł dość znacznie i wynosi obecnie blisko 30 milionów marek.
Jednakże i kapitał udziałowy ulega pewnej fluktuacyi, i on przez ubywanie członków odpływać może. Najpewniejszą podstawą spółki są silne fundusze rezerwowe. — W spółce stale walczą z sobą dwie tendencye. Raz chodzi o to, by członkom służyć jak najtańszym kredytem, potem jednakże dąży też spółka do tego, by mieć dostateczny zarobek i módz nie tylko związać koniec z końcem, ale też coś jeszcze odłożyć do rezerw. Te dwa sprzeczne interesa umiały spółki wielkopolskie pogodzić z sobą dość szczęśliwie. Nie goniły na koszt członków za zbyt wysokim zyskiem, a mimo to, głównie dzięki oszczędnej gospodarce zdołały uzbierać dosyć poważne rezerwy. Z końcem roku 1915 wynosiły rezerwy wszystkich spółek związkowych przeszło 20 milionów marek.
Razem więc kapitał udziałowy i rezerwowy wynosił sumę 50 milionów marek. Dzięki temu posiadają spółki wielkopolskie pewną samodzielność i swobodę ruchów. W znacznych kapitałach własnych mają zapewnienie, że lada niepowodzenie nie wstrząśnie ich posadami, — że raczej straty dość znaczne zdołałyby ponieść bez szwanku. Poważny kapitał własny daje im dalej pewność, że w razie potrzeby znajdą kredyt u innych instytucyi finansowych. Banki bowiem stosują wysokość udzielonego kredytu w znacznej mierze do wysokości kapitału własnego pożyczającej firmy. Możliwość zaciągnięcia w razie potrzeby kredytu bankowego jest dla każdej instytucyi bardzo ważną. Na niej się bowiem opiera w wysokim stopniu jej wypłacalność. Każda instytucya finansowa przygotowaną być musi na to, że w pewnej chwili znaczna część wierzycieli mogłaby zażądać zwrotu pieniędzy. Na ten przypadek trzeba mieć zarezerwowane odpowiednie środki, czy to w formie depozytów złożonych w bankach, czy też w formie otwartego, a nie wyczerpanego kredytu w bankach.
Przeciwko zasadzie sprawności grzeszą właśnie spółki nieraz bardzo ciężko. Chcąc służyć wszystkim potrzebującym w jak najobfitszej mierze kredytem, wyczerpują nie tylko wszystkie zasoby własne, ale ponadto zapożyczają się grubo w bankach. Od tej przesady ustrzegła się większość spółek wielkopolskich, nie nadużywając kredytu bankowego. Jak wielkie różnice w tym kierunku zachodzą między spółkami związku polskiego a innemi organizacyami pod zaborem pruskim, o tem świadczą następujące cyfry. W r. 1911 wynosiły u polskich spółek kredytowych długi bankowego 1,3% ogólnych zobowiązań, natomiast u niemieckich spółek rolniczych w Prusach Królewskich przeszło 8%, u spółek tego rodzaju w Księstwie 15%. Dzięki tej przezorności przetrwały spółki polskie wybuch wojny bez poważniejszych trudności, mimo że pomocy ze strony państwa nie miały. Nauki, które przy tej sposobności wyniosły, pogłębiły tylko ich zasady i dodały nowego bodźca do ufundowania swego niezależnego i samodzielnego stanowiska w jeszcze doskonalszej mierze.
Na tem chciałbym co do spółek kredytowych poprzestać, ażeby módz kilka uwag poświęcić innym rodzajom spółek.
Jak już na wstępie mych wykładów wspomniałem, rozwinęły się obok spółek kredytowych co do czasu najwcześniej spółki ziemskie, zwane też parcelacyjnemi. O przyczynach zakładania spółek parcelacyjnych również już mówiłem, nie będę się więc powtarzał. — Warunki, w których spółki parcelacyjne poczęły pracować, były bardzo korzystne. Ceny ziemi dotąd stosunkowo niskie, poczęły się zwolna ale stale podnosić. Składały się na to rozmaite przyczyny. Przedewszystkiem wskutek ulepszonej uprawy roli, przez zastosowanie sztucznych nawozów i maszyn rolniczych wydajność roli ogromnie poczęła się podnosić, a odstawa płodów rolniczych przez budowę licznych dróg bitych i kolei żelaznych stawała się tańszą. Gospodarkę intensywną ułatwiał kredyt coraz to przystępniejszy dla rolnictwa. Szczególnie uprawa zboża dzięki cłom agrarnym poczęła się opłacać coraz lepiej. Wszystkie te przyczyny złożyły się na to, by podnieść dochody z ziemi, a z niemi też wartość i ceny ziemi. Także znaczny popyt na ziemię wzmacniał tendencyę zwyżkową cen za grunta.
W takiej chwili rozpoczęły spółki parcelacyjne swą działalność. Przy zwyżkowej tendencyi cen ziemi nie trudno było zakupiony grunt sprzedaż z zarobkiem. Parcelowanie samo ułatwiała jeszcze ta okoliczność, że popyt na drobne grunta i parcele szczególnie był wielki. W takich okolicznościach pracowały spółki parcelacyjne w pierwszych latach swego rozwoju z bardzo dobremi zyskami. Dzięki tym zyskom można było tworzyć wysokie rezerwy i płacić udziałowcom wysokie dywidendy. Powodzenie pierwszych spółek parcelacyjnych dało pohop do zakładania dalszych.
Tymczasem po kilkunastu latach od założenia pierwszej spółki parcelacyjnej korzystne dotąd warunki poczęły się psuć. Najprzód przyszła pruska ustawa osadnicza, uzależniająca tworzenie nowych osad od pozwolenia rządowego. Przez nią odpadł spółkom najlukratywniejszy rodzaj parcelacyi, a pozostała tylko mniej korzystna parcelacya między adjacentów. Następnie wskutek zmian w pruskiej taryfie stemplowej kupowanie i sprzedawanie ziemi zostało obciążone przez wysokie stemple obrotowe. Tak samo podatek od przyrostu wartości zabierał handlującym ziemią część zysku. Obciążenia te sprawiły, że z kupowania ziemi na własny rachunek trzeba było coraz częściej rezygnować, a zadawalać się parcelowaniem komisowem. Zysk z tej czynności nie stał jednakże w żadnem porównaniu do pierwotnych zysków, osięganych w pierwszych latach działalności.
Wreszcie i ogólne warunki poczęły się zmieniać na niekorzyść. Tendencya zwyżkowa cen ziemi zaczęła dobiegać do punktu kulminacyjnego. Bardzo częste przypadki, że kupujący na zakupionym gruncie wskutek zapłacenia zbyt wysokiej ceny nie mogli się utrzymać, odstraszały nowych reflektantów i wstrzymywały dotąd tak żywy popyt na ziemię. Skutek był ten, że działalność parcelacyjna spółek stawała się z roku na rok coraz mniejszą, aż wreszcie usunęła prawie zupełnie.
Poczęto wtedy oglądać się za innem polem działalności dla spółek parcelacyjnych. Postanowiono rozbudować uprawiany już dotąd dział regulacyi hipotek. Ponieważ jednak sprawą tą zajmowały się także spółki kredytowe, przeto czynność regulacyjna mimo starań nie rozwinęła się do znaczniejszych rozmiarów. Jeszcze mniej powodzenia miało komisowe pośredniczenie w handlu ziemią. Pośrednictwo takie jednostce, szczególnie nie obarczonej zbyt wraźliwem sumieniem, przynosi nieraz wcale pokaźne dochody, ale dla instytucyi społecznej nie bardzo się opłaca. — Wszystkie te czynności nie odrzucały znaczniejszych dochodów, to też zarządy spółek parcelacyjnych przywykłe do dawniejszych lepszych zysków z parcelacyi, nie bardzo się do nich kwapiły.
Sprawa spółek parcelacyjnych stanęła na martwym punkcie. Wskutek tego tak jak dawniej zapatrywano się na nie zbyt optymistycznie, tak teraz poczęto w nich odkrywać najróżniejsze błędy organiczne. Szczególnie fatalnem stało się dla niektórych spółek niedostateczne liczenie się z zasadami sprawności bankowej. Posiadając ledwie kilka tysięcy marek wpłaconych udziałów i kilkanaście tysięcy marek odpowiedzialności członków, kupowano wielkie majątki i obarczano się nadmiernie wysokiemi obligami. Każdy nowy interes przynosił nowe zobowiązania, a coraz trudniej było im sprostać. Trudności te sprawiały, że spółka parcelacyjna pożyczała, gdzie tylko mogła, kredyt wyciągała do ostatecznej granicy, aż przychodziła chwila, że nikt już pożyczyć nie chciał i nie mógł, i następowała katastrofa. W trzech takich przypadkach upadły spółki parcelacyjne, narażając swych członków na poważne straty.
Nim spróbuję wyciągnąć pewne wnioski z działalności spółek parcelacyjnych, chciałbym jeszcze kilka słów poświęcić technicznej stronie działalności tych spółek, o której dotąd nie mówiłem. Wyjaśni się to najlepiej na przykładzie początkującej spółki parcelacyjnej.
Założenie spółki i załatwianie przez nią pierwszych interesów, odbywało się mniejwięcej w następujący sposób. Do nowo założonej spółki przystępowało zwykle około 30 do 40 członków, z udziałem przeważnie 300 lub 500 marek wynoszącym i odpowiedzialnością z reguły dwa razy tak wysoką. Członkowie rekrutowali się z wszystkich stanów i wszystkich zawodów. Mieszczanie nieraz mieli nawet przewagę. Na udziały wpłacano zwykle kilka tysięcy marek. Tak uzbrojona poczęła się spółka oglądać za interesem. Objektem zwykle był majątek ziemski kilkuset mórg, przypuśćmy wartości 200.000 marek. Warunki nabycia brzmiały następująco. Natychmiastowej zaliczki 30.000 marek, dalsze 30.000 marek przy przewłaszczeniu, pozatem przejmowała spółka 140.000 mk. ciężarów hipotecznych. Pożyczki na zaliczkę udzielał zwykle miejscowy bank ludowy na weksel spółki, poręczony ponadto osobiście przez członków zarządu i rady nadzorczej. Podpisy te miały służyć tak długo jako pewność, dopóki spółka innego zapewnienia nie dostarczy.
Następnie urządza się termin parcelacyjny i sprzedaje majętność w kilkunastu parcelach i resztówce — przypuśćmy za 240.000 mk. Kupujący wpłacają gotówkę 30.000 marek, pozatem dają jako wpłatę zwykle tylko hipoteki na swych dotychczasowych gruntach. Uzyskaną gotówkę można spłacić do reszty dawniejszego właściciela, ale przy przewłaszczeniu gruntu muszą być także spłacone prawie wszystkie hipoteki. Jedynie na resztówce pozostanie kilkadziesiąt tysięcy marek hipotek. Na spłacenie hipotek potrzeba więc znowu kilkadziesiąt tysięcy marek. Trzeba znowu przystąpić do banku ludowego z wnioskiem o bardzo znaczną pożyczkę, a ponieważ zarząd przewiduje tem większe trudności, im wyższy będzie wniosek, więc stawia wobec rady nadzorczej propozycyę, by spółka parcelacyjna przyjmować poczęła depozyta. Rada nadzorcza po pewnem wahaniu się zgadza, uspakajając się tem, że spółka parcelacyjna zarobiła przecież doskonale, bo 40.000 mk., więc pewność deponentom daje. Wiadomość o wysokim zarobku rozchodzi się też po okolicy i werbuje spółce deponentów, szczególnie że spółka płaci procent wyższy od banku ludowego. Depozyta, an które podkładek hipotecznych składać nie potrzeba, ułatwiają spółce parcelacyjnej ukończenie interesu bardzo znacznie. Po uzyskaniu pożyczki z banku ludowego uskutecznia się przewłaszczenie. Hipoteki zapisane dla spółki na parcelach i resztówce lombarduje się prawie wszystkie w banku ludowym na zapewnienie zaciągniętej tam pożyczki.
Po przeprowadzeniu pierwszego interesu parcelacyjnego przedstawiać się będzie bilans spółki jak następuje:
Aktywa | ||
Hipoteki zalombardowane .... | 150.000 mk. | |
„ w portfelu ...... | 20.000 „ | |
Różne należności ....... | 10.000 „ | |
180.000 mk. | ||
Pasywa | ||
Udziały ........... | 5.000 mk. | |
Depozyta .......... | 30.000 „ | |
Pożyczki bankowe ....... | 125.000 „ | |
Saldo („zysk”) ......... | 20.000 „ | |
180.000 mk. |
Drugim słabym punktem była kalkulacya zysku. Osiągnięto, jak widzieliśmy, 40.000 mk. brutto-zysku. Jednakże już do bilansu pierwszego roku obrachunkowego pozostanie znacznie mniej. Zarządowi spółki nie można było wyznaczyć stałych pensyi, dlatego przyznano mu poważny udział w zysku. Tantyemę tę oblicza rada nadzorcza wspaniałomyślnie od brutto-zysku. Następnie trzeba pokryć koszta założenia i urządzenia spółki i rozmaite koszta bieżące. Tak samo koszta specyalne, wynikające z nabycia nieruchomości, jak koszta kontraktu, prowizye, koszta inseratów, terminu parcelacyjnego, rozmaite podróże, szpezy, częściowe wykłady na gospodarstwo, dopóki się znajduje w rękach spółki, strata na procentach i t. p. Wszystko to sumuje się do poważnych sum, i gdy przychodzi koniec roku, pozostaje z zysku ledwie połowa „na czysto”.
„Czystym zyskiem” nazywa się kwota ta w bilansie spółki. Jest to jednak zasadniczym błędem, że kwotę tę uważa się za czysty zysk. W rzeczywistości mogłaby spółka o czystym zysku mówić dopiero wtedy, gdyby interes dla niej całkiem już był ukończony. Tymczasem parcelacyę coprawda przeprowadzono, ale pozostało z niej spółce za 170.000 marek hipotek, których posiadanie nie jest dla niej korzyścią, lecz ciężarem. Ciężarem nie tylko dlatego, że jeszcze może ponieść stratę na jednej lub drugiej hipotece, ale ponadto o tyle ciężarem, że posiadanie hipotek jest powodem ciągłych strat bieżących. Spółka pozostawia hipoteki zwykle po 5%, płatnych półrocznie postnumerando, sama zaś płaci w banku często 5½ lub 6% kwartalnie praenumerando, nie licząc kosztów i ew. prowizyi. Wskutek tego traci spółka na posiadaniu 170.000 marek hipotek blisko 1%, powiedzmy okrągło 1.500 mk. — Dalej wymaga posiadanie hipotek bardzo znacznego nakładu pracy, i to nie tylko z powodu ściągania procentów, ale także innych nadzwyczajnych czynności, związanych z posiadaniem hipotek, jak eksneksuacyi, działów, zmian właściciela itp. nie mówiąc już o zatargach i procesach z parcelantami, które często jeszcze po latach się wywiązują. Z tego wszystkiego tworzy się w spółce parcelacyjnej dość obfita praca bieżąca, która wymaga naturalnie opłacenia. Koszta tej pracy obliczyć można również na ½—1%, — przy naszym przykładzie więc dalsze ca. 1.500 mk. Razem z stratą na procentach wynosi zatem stała strata bieżąca, spowodowana posiadaniem 170.000 marek hipotek, rocznie około 3.000 mk. Jeżeli zatem hipoteki będą w posiadaniu spółki przez lat dziesięć, wyniesie ogólna suma rocznych strat bieżących 30.000 mk. Lukratywny więc pierwszy interes parcelacyjny spółki, który pozornie przyniósł 40.000 marek zarobku, skończy się „na czysto” stratą 10.000 mrk.
Przykład, który przytoczyłem, jest może bardzo drastyczny, ale typowy i wykazuje jasno, jak trudno przy interesie parcelacyjnym, połączonym z finansowaniem, przeprowadzić prawidłową kalkulacyę. Większość interesów, które wielkopolskie spółki parcelacyjne przeprowadziły, była tego rodzaju. Stąd też, skoro nowych interesów parcelacyjnych nie zawierano, większość spółek poczęła wykazywać straty. Innego sposobu przeprowadzenia parcelacyi spółki wielkopolskie nie odkryły. Nim się spostrzeżono, że kalkulacya spółek parcelacyjnych jest błędna, pogorszyły się ogólne warunki dla parcelacyi tak dalece, że trzeba jej było poniechać zupełnie. Doświadczenia spółek wielkopolskich pozostały więc przeważnie negatywnemi, — pouczyły nas, jakich błędów przy spółkach parcelacyjnych wystrzegać się należy. I to już coś warte.
Jeżeli mam wyciągnąć pewne wnioski z tego, co o spółkach parcelacyjnych powiedziałem, uważałbym następujące punkta za najważniejsze:
1. Spółki parcelacyjne tylko wtedy mogą prosperować, jeżeli ogólne warunki, mianowicie podaż, popyt i ceny ziemi pozwalają na parcelacyę bez wielkiego ryzyka;
2. Spółce parcelacyjnej należy dać jaknajszersze podstawy, mianowicie oprzeć ją na jaknajwiększej liczbie członków z wysokiemi udziałami i wysoką odpowiedzialnością. Celem zabezpieczenia spółce podstaw należy występowanie członków jaknajbardziej utrudnić;
3. Interesa parcelacyjne należy przeprowadzać w ten sposób, by spółka jak najszybciej z interesu się wycofała i nie obarczała się finansowaniem interesu na długie lata. Należy dążyć do tego, by nabywcy parcel spłacali całkiem swe zobowiązania, ew. zaciągając pożyczki z spółki kredytowej;
4. Interes parcelacyjny wymaga jaknajściślejszej kalkulacyi. Realizacya zysku winna nastąpić dopiero wtedy, gdy spółka z interesu zupełnie się wycofa, t. zn. pozbędzie się hipotek i wszelkich zobowiązań.
Między wielkopolskiemi spółkami ziemskiemi są dwie spółki o charakterze odmiennym od tych, które co dopiero omawiałem. — Jedną z nich jest Spółka ziemska w Ołoboku, dziś po przeprowadzeniu swego zadania już w stanie likwidacyi. Spółka ta powstała w ten sposób, że parcelanci, chcący nabyć ziemi, połączyli się w spółkę zapisaną i na wspólny rachunek nabyli majętność. Techniczną stronę parcelacyi przeprowadziła instytucya poznańska, jednakże na rachunek i ryzyko spółki ziemskiej. Przedsiębiorca parcelacyjny i nabywca parcel łączyli się tu w jednej osobie. Jest to pewnie idealny sposób przeprowadzenia parcelacyi większych majątków, ale w praktyce o tyle trudny do przeprowadzenia, że nie łatwo znaleźć zespół reflektantów na parcele, którzyby byli gotowi połączyć się w spółkę i przejąć za siebie wzajemnie ryzyko. Dlatego też podobne przypadki parcelacyi były w Wielkopolsce tylko sporadyczne.
Drugą spółką ziemską o charakterze odrębnym to „Związek Ziemian” w Poznaniu. Spółka złożona przeważnie z większych właścicieli ziemskich, parcelacyą i nabywaniem gruntów nie zajmuje się wcale. Natomiast jako główne zadanie postawiła sobie administrowanie majątków ziemskich. Ponieważ administracya z oddalenia pociąga za sobą pewne koszta, dlatego opłaca się tylko przy większych majętnościach. Administrowanie majątku łączy się często z regulacyą hipotek i interesami kredytowemi. Rozwój „Związku Ziemian” jest bardzo dodati. Instytucya rozwinęła się do poważnych rozmiarów i jest dziś między spółkami ziemskiemi największą.
Tyle co do spółek ziemskich.
Trzecią latoroślą wielkopolskiej organizacyi współdzielczej to spółki rolnicze dla wspólnego zakupu i sprzedaży. — Pierwsza z tych spółek założoną została w r. 1901 w Mogilnie pod firmą „Rolnik, Einkaufs- und Absatzverein, Eingetragene Genossenschaft mit beschränkter Haftplicht.” Wszystkie spółki tego rodzaju, założone w następnych latach tak w Księstwie jak i Prusach Królewskich otrzymały te samą nazwę i są dziś ogólnie znane pod mianem „Rolników”. Spółek tych liczy Związek 63. Poza Związkiem istnieją jeszcze dwie spółki, których dotąd do Związku nie przyjęto.
Zakładając „Rolniki” miano w pierwszej linii na oku interes włościan. Tak jak spółki kredytowe przeznaczone były do zwalczenia lichwy kredytowej, tak „Rolnikom” stawiano jako naczelne zadanie walkę z lichwą towarową. W małych miasteczkach Księstwa było zazwyczaj po kilka interesów zbożowych. Handlarze ci jednak, należący wszyscy do jednej warstwy społeczno-wyznaniowej, umieli przez wzajemne porozumienie się konkurencyę usunąć i nie podbijać się w cenach. Wskutek tego włościanin, nie sprzedający płodów swych partyami wagonowemi, skazany był na łaskę i niełaskę handlarzy z najbliższego miasteczka, którzy wspólnie dyktowali ceny. Dla tychże włościan miał „Rolnik” stać się na lokalnym targu zbożowym nowym czynnikiem, regulującym ceny z korzyścią dla włościan. Pozatem zadaniem jego być miało dostarczanie włościanom uczciwych pasz i sztucznych nawozów. W handlu bowiem grasowały pasze i nawozy, często zupełnie bezwartościowe. Większy ziemianin mógł i umiał się bronić przeciwko takim oszukańczym manipulacyom, posyłając próbę towaru celem analizy do stacyi doświadczalnej. Włościanin jednakże kupujący w drobnych ilościach możności tej nie miał i musiał brać towar taki jaki otrzymał.
Z tych względów stworzono „Rolniki”. Właścicielami ich jako zapisani członkowie spółki mieli być włościanie. Włościanie mieli też zasiadać w radzie nadzorczej, a częściowo także w zarządzie spółki. To miało im dać możność dopilnowania swego interesu. Ruch „Rolnikowy” popierali także ziemianie, jednakże przeważnie w mniemaniu, że przysłużą się tem młodszej braci włościańskiej. O tem, by nowozałożone spółki także większej własności ziemskiej z pożytkiem służyć mogły, na ogół nie myślano. Niejeden właściciel ziemski z względów społecznych przystępował do „Rolnika”, brał nawet w pracy spółkowej czynny udział, przyjmując urząd członka rady nadzorczej, ale własne interesy załatwiał dalej wyłącznie przez firmy prywatne.
Wnet jednak doszło do zmian w tym kierunku. Gdy „Rolniki” przez scentralizowanie zakupów nawozy i pasze nabyć i oddawać mogły po cenie często tańszej niż konkurencya prywatna, poczęli także ziemianie załatwiać interesy z „Rolnikiem,” a dawniejszy przesąd, że „Rolnik” przeznaczony jest tylko dla włościan, rozwiewał się coraz bardziej. Pozyskanie większej klienteli podniosło obroty „Rolników” w bardzo znaczny stopniu. Obrót w poszczególnych towarach rósł z roku na rok, a im większe ilości „Rolniki” zakupywały, tem większe korzyści i rabaty przyznawali im dostawcy. — Dziś klientela większa stanowi podstawy interesu u prawie wszystkich „Rolników”, a obroty z nią dochodzą do daleko większych rozmiarów niż handel z włościanami.
Kwestya ta załatwiła się tak pomyślnie dzięki temu, że „Rolniki” z góry przykrojono na większą skalę. Można je było n. p. założyć tylko jako spółki dla wspólnego zakupu nawozów, pasz, nasion i innych artykułów rolniczych, z pominięciem handlu zbożowego. W ten sposób zorganizowano przeważnie rolnicze spółki handlowe w Niemczech. Tam spółki dla wspólnego zakupu, tak zw. „Bezungsgenossenschaften,” zajmują się tylko zakupem artykułów rolniczych, a dla sprzedaży zboża i innych płodów rolniczych założono znowu odrębne spółki dla wspólnej sprzedaży (Absatzgenossenschaften), często w formie spółkowych elewatorów zbożowych (tak zw. Kornhäuser). Założenie spółki jedynie dla wspólnego zakupu przedstawia się znacznie łatwiej. Złączenie zapotrzebowania poszczególnych włościan celem uzyskania lepszych warunków w drodze większych zakupów byłoby się może nawet dało uskutecznić bez zakładania osobnych spółek. Myślano też nawet o tem, by wspólny zakup artykułów rolniczych oprzeć o Kółka rolnicze i stworzyć w tym celu tylko jedną naczelną instytucyę handlową. Plan ten jednak nie został wykonany, gdyż załatwienie sprawy na tej drodze tylko pozornie jest tak proste.
Handel towarami rolniczemi w Księstwie i Prusach Królewskich był i jest połączony z interesem kredytowym. Tak ziemianin jak i włościanin posiadali u kupca, z którym handlowali, otwarty kredyt bieżący, z którego też obficie korzystali. Daremne było tłomaczyć im, że kredyt taki tylko pozornie jest dogodny, a w rzeczywistości bardzo drogi i dłużnika niesłychanie krępuje, — że lepiej zaciągnąć pożyczkę z spółki kredytowej, spłacić kupca zbożowego i mieć wolną rękę tak przy sprzedaży jak i zakupnie towarów. Dla interesowanych włościan i ziemian decydującym był fakt, że kredyt u kupca zbożowego był łatwy, że nie potrzeba było dawać weksla, starać się o żyrantów, płacić punktualnie procent kwartalny, tak jak tego wymagał kredyt w Banku ludowym. Kto zatem włościanina chciał pozyskać jako odbiorcę, ten musiał mu udzielić tych samych udogodnień kredytowych, jakie dawał mu dotąd kupiec zbożowy. Tego instytucye takie jak Kółka rolnicze dać nie mogły. Wskutek tego większość włościan z pośrednictwa ich nie byłaby wcale korzystała. Tu potrzeba było osobnych instytucyi handlowych, któreby i pod względem udzielania kredytu z dotychczasowym, prywatnym handlem mogły konkurować.
Dalszą trudnością, na którą spółki założone jedynie dla wspólnego zakupu byłyby napotykały, jest zwyczaj łączenia w handlu rolniczym interesów sprzedaży i zakupu. Włościanin sprzedając kupcowi zboże, zwykle kupuje od niego równocześnie nawozy i pasze. Wskutek tego ma kupiec zbożowy możność uzależniania ceny zboża od cen za nawozy i odwrotnie. Im mniej zapłaci włościaninowi za zboże, tem taniej też może mu sprzedać nawóz sztuczny. Często może kupiec sprzedać towar nawet niżej własnych kosztów nabycia, jeżeli tylko na równoczesnem zakupnie zboża zarobi tyle, że mu nietylko strata się wróci, ale z całego interesu nawet jeszcze pewien zysk zostanie. Przeciwko takiej konkurencyi byłyby instytucye, zajmujące się tylko jedną częścią handlu rolniczego, bezsilne i narażałyby się na ciągłe zarzuty, że nie mogą sprostać konkurencyi handlu prywatnego.
Nie było zatem innej możliwości jak założenie instytucyi, któreby wszelkie działy handlu rolniczego uprawiały i też zdolne były do zawierania interesów kredytowych. Takiemi instytucyami stały się „Rolniki”. — Z chwilą jednakże przyłączenia do interesu wspólnego zakupu także handlu zbożowego, stało się kierownictwo spółki znacznie trudniejsze. Gdy bowiem zakup artykułów rolniczych, szczególnie nawozów, nie przedstawia większych technicznych trudności, potrzeba do handlu zbożem i innemi płodami rolniczemi tak wybitnej znajomości towarów jak i znacznej rutyny w technice handlu zbożowego, — słowem potrzeba gruntownych wiadomości fachowych.
Fachowych zbożowców jednak społeczeństwo wielkopolskie nie posiadało prawie wcale. Był to szkopuł, o który cały rozwój „Rolników” byłby się nieomal rozbił. Powodzenie pierwszych spółek i namacalne korzyści, które z nich rolnictwo wielkopolskie ciągnęło, stały się powodem istnej grynderki „Rolników.” Pierwszy „Rolnik” założony został w roku 1901. Trzy następne powstały dopiero w roku 1904. W następnych trzech latach założono jednakże przeszło 30 „Rolników.” W roku 1907 doszła liczba „Rolników” już do 36. Dla takiej liczby spółek postarać się o fachowych kierowników było niemożliwością, tem więcej że liczba „Rolników” i w następnych latach jeszcze wzrastała chociaż już w nieco wolniejszem tempo. Do roku 1913 włącznie powstało 68 „Rolników.”
Ujemne skutki zbyt szybkiego rozwoju poczęły występować dość rychło. Już w r. 1909 pojawiły się u szeregu „Rolników” pierwsze znaczniejsze straty, wynoszące razem kilkanaście tysięcy marek. W następnych latach co rok kilka spółek popadało w straty. Rocznie wynosiły te straty teraz już kilkadziesiąt tysięcy marek. Obawy o egzystencyę „Rolników” poczęły rosnąć i przyczyniły się do gruntownego zbadania położenia wszystkich spółek. Rezultat był ten, że w r. 1913 musiało 19 spółek wykazać straty w wysokości 338.000 marek. W następnym roku dalsze 15 spółek jeszcze 125.000 marek strat. Ogółem w ciągu siedmiu lat poniosły „Rolniki” z których tylko mała liczba nie przechodziła kryzysu, blisko ¾ miliona marek strat bilansowych. Na tem się jednakże straty nie kończą. Drugie tyle odpisały „Rolniki” w drodze nadzwyczajnych odpisów z bieżących zysków, tak że te straty w bilansach wcale się nie uwydatniły. Razem więc poza normalnemi stratami, które każdy interes kupiecki ponosi, miały „Rolniki” w ciągu kilku lat strat nadzwyczajnych około półtora miliona marek. — Mimo to tylko dwie spółki upadły, — reszta się podniosła i pracuje dalej.
Większość tych fachowych sił przyciągnięto z poza organizacyi. W większych i mniejszych interesach zbożowych znajdowali się rozproszeni po całych Niemczech młodzi zbożowcy-polacy. Tych powoli wyszukano i ściągnięto do „Rolników.” Początkowo ujemna opinia, która o „Rolnikach” się wyrobiła, wstrzymywała niejednego od wstąpienia do organizacyi. Jednakże bardzo korzystne warunki materyalne, które spółki polskie dawały, pozyskiwały jednego po drugim. Zaznaczyć warto, że już przed wojną kierownicy „Rolników” w niektórych przypadkach pobierali przeszło 10 tysięcy marek dochodu, a podczas wojny dochody te jeszcze wzrosły. — Pozatem „Rolniki” wzbudziły wśród młodzieży polskiej większe zainteresowanie się handlem zbożowym, tak że liczniej do branży tej się garnąć poczęła. Dzięki temu wychował się tak w „Rolnikach” jak i w prywatnych przedsiębiorstwach cały zastęp młodych sił, z których obecnie już się rekrutują urzędnicy i kierownicy spółek.
Ten sam objaw więc, który obserwowaliśmy u spółek kredytowych, widzimy także u rolniczych spółek handlowych, mianowicie że kwestya osób jest najważniejsza. Bez fachowo wykształconych sił i najlepsza forma organizacyi i najlepszy teren dla spółek nie wiele znaczy.
Warto jeszcze krótko zastanowić się nad przyczynami strat, które „Rolniki” poniosły i któremi tak drogo swe doświadczenia okupiły. Już z tego, że straty ukazały się tak szybko i gwałtownie, — że jedne „Rolniki” rozwijały się spokojnie i odrzucały ładne zyski, a inne popadały w grube straty, — już z tego wywnioskować można, że straty miały przyczyny przypadkowe, że nie polegały na organicznym błędzie. Przy bliższem rozpatrzeniu się można też stwierdzić, że tak jest istotnie. Straty, które „Rolniki” ponosiły, płynęły — poza prostem złodziejstwem — z kilku źródeł, którym wszystkim wspólne było to, że pochodziły z nieudolnego i niefachowego kierownictwa spółki.
Najpoważniejszem źródłem strat to udzielane przez „Rolniki” kredyty. Na udzielonych kredytach stracono ogółem około milion marek! Więc mniejwięcej dwie trzecie ogólnych strat. Jak już mówiłem, są warunki i zwyczaje w handu zbożowym Księstwa i Prus Królewskich tego rodzaju, że handlu zbożowego bez udzielania kredytu prowadzić nie można. Z konieczności więc musiały także „Rolniki” udzielać kredytu. Z tej konieczności niektóre spółki jednak zrobiły bezmyślne szafowanie kredytem. Szczególnie tam, gdzie na czele spółki stał kierownik pod względem kupieckim nieudolny i nie umiejący klienteli inaczej pozyskać jak przez udzielanie obfitego kredytu, tam setki tysięcy marek topiono w wysokich kredytach. Do takiej spółki garnęli się naturalnie wszyscy ci, którzy gdzieindziej już nie mogli uzyskać kredytu. — Coprawda i niejeden prywatny kupiec udzieli kredytu ryzykownego, ale uczyni to świadomie i tylko wtedy, gdy przez to dłużnika może uczynić zupełnie zależnym od siebie. Tę zależność następnie wyzyska tak dosadnio i bezwzględnie, że gdy nareszcie kredyt udzielony przepadnie, kupiec przedtem zarobił już tyle, że rzeczywistej straty nie ponosi. Sposoby takie jednak dla „Rolników” jako instytucyi społecznych były niemożliwe.
Kupiec prywatny udzieliwszy kredytu, pilnuje go jak najstaranniej, ponieważ o jego własną skórę chodzi. Natomiast niejeden kierownik „Rolnika”, który często długo nie zagrzewał miejsca, w pierwszej linii starał się o podniesienie obrotów i wykazanie chwilowych zysków, chociażby to się stało kosztem udzielenia ryzykowanych kredytów. Pilnowanie zaś i ściąganie kredytów pozostawiało w „Rolnikach” bardzo dużo do życzenia. Prawie w wszystkich „Rolnikach” poczęły się gromadzić tak zw. „martwe konta”, które nie wykazywały żadnego obrotu towarowego i na których dawny dług klienta przez lata całe stał nieporuszony, a jedyną zmianą na koncie było roczne lub półroczne dopisywania procentu. Na takich zestarzałych kontach najwięcej strat poniesiono. Rady nadzorcze przy rocznej taksacyi zwykle tylko pobieżnie konta przeglądały, wskutek tego konta takie uchodziły ich uwagi. Dopiero gdy w ostatnich latach przy rocznej taksacyi debitorów wspólnie z radą nadzorczą był czynny delegat Związku i radę zaznajamiał z ujemnemi doświadczeniami innych spółek, przystępowano do radykalnego wymiecenia zastarzałych kredytów, a rezultat był zwykle ten, że wielką część ich trzeba było odpisać na straty.
Dalszym źródłem strat u „Rolników” były spekulacye towarowe. Chociaż spekulacye w spółkach surowe były wzbronione, nie umiał niejeden kierownik powstrzymać się od próbowania szczęścia na tej drodze. Na zbożu spekulowano mniej, zato poważne straty poniosły „Rolniki” na spekulacyi paszami. Niektóre spółki dały się przez wymownych wojażerów namówić na zakupy ospy z góry na cały szereg lat, i to nie tylko po cenach niezbyt korzystnych, ale co gorsza także na warunkach, które spółkę kneblowały zupełnie i przyprawiały o dalsze straty. Jeden z takich warunków brzmiał n. p., że „Rolnik” zobowiązany jest przejąć towar bez względu na jakość, jedynie za opustem ustanawianym przez sąd rozjemczy, składający się jednakże tylko z hurtowników ospowych. Skutek był ten, że „Rolnik” przejmować musiał bezwartościowe ospy, których wcale pozbyć się nie mógł. — Po takich doświadczeniach zajął się Związek sprawą, opracował dla zakupna ospy inny, dla spółek dogodniejszy kontrakt i zawarł umowę z szeregiem firm ospowych, które się zobowiązały, zawierać z spółkami interesa tylko na podstawie kontraktów związkowych. Wszelkie inne firmy zostały wykluczone.
Brak akuratności kupieckiej był dla „Rolników” dalszem poważnem źródłem strat. Niepunktualność w płaceniu zobowiązań narażała spółkę na kary procentowe, protesty weksli, wypowiedzenie kredytu lub nawet na zerwanie kontraktu, szczególnie gdy dla spółki był korzystny. Gorszą jeszcze w skutkach była nieakuratność przy zawieraniu interesów handlowych. Brak dokładnego określenia warunków jak i brak piśmiennego potwierdzenia zawartej ustnie lub telefonem umowy, był u wielu spółek źródłem ciągłych zatargów i dyferencyi. Ta sama nieakuratność była dalej powodem, że powstałych raz dyferencyi nie załatwiano lecz pozostawiano w zawieszeniu. W książkach spółki oczywiście zapisywano interes tak, jak go sobie kierownik spółki przedstawiał, i dyferencyi śladu nie było. Rzecz byłaby się wykryła na końcu roku obrachunkowego, gdy żądano od wszystkich klientów uznania konta. Ale tego w spółce, w której i tak brakło akuratności, naturalnie nie robiono. Dyferencye wskutek tego wykrywały się zwykle dopiero wtedy, gdy kierownictwo spółki przechodziło w inne ręce. Wtedy się pokazywało, że część należności figurująca w aktywach spółki wogóle nie istniała, gdyż rzekomi dłużnicy pretensyi wcale nie uznawali. — Ażeby zapobiedz temu, by dyferencye takie nieraz dopiero po latach się wykazywały, domagał się Związek od „Rolników”, by do każdego bilansu posiadały piśmienne uznanie długu od wszystkich dłużników. Uzyskanie uznań konta napotykało jednakże na niesłychany opór u włościan, którzy dla nieznajomości sprawy uznań podpisywać nie chcieli. Tylko najzgrabniejszym kierownikom spółek udawało się uzyskać uznania mniejwięcej od wszystkich dłużników.
Poza wymienionemi trzema ogólnemi źródłami strat byłby w poszczególnych przypadkach jeszcze i specyalne strat przyczyny. Te nas jednakże mniej interesują. Wszystkie przyczyny strat, o których mówiłem, mają ostateczne swe źródło w niedostatecznych kwalifikacyach osób kierujących spółką. Obecnie gdy dostatecznie wyszkolonych sił jest tyle, że wszystkie spółki niemi zaopatrzyć można, najważniejsze źródło strat zostało zatamowane. Dlatego też można oddawać się nadziei, że „Rolniki” — o ile tylko warunki zewnętrzne dopiszą, — po wojnie będą się rozwijały bez kryzysów i strat dotychczasowych.
Mówiłem dotąd tylko o losach poszczególnych spółek, nie zajmowałem się natomiast jeszcze ważną rolą centralizacyi handlowej „Rolników”, opartej o Związek Spółek. Sprawą tą się zajmę jednakże dopiero przy omawianiu organizacyi związkowej. Tu jako streszczenie mych wywodów o „Rolnikach” podkreślam jeszcze następujące najważniejsze momenty z rozwoju „Rolników”. Jak przy spółkach kredytowych tak i tu dążyła organizacya wielkopolska do wytworzenia silnych i samodzielnych spółek. Walne przeszkody w tym kierunku nastręczał właśnie brak ludzi odpowiednich, ale ostatecznie i tę przeszkodę pokonano. Dziś „Rolniki” wielkopolskie kończą pierwszy okres rozwoju. Z rezultatów, mimo ciężkich strat, które większość z nich poniosła, mogą być zadowolone. Obrót w towarach jest dość znaczny. Sprzedaje się towarów rocznie około 8 milionów centnarów, wartości 50 do 60 milionów marek. Zyski są dostateczne. Po sowitem opłaceniu wszystkich osób dla spółki pracujących, pozostaje zysku tyle, by członkom od udziałów módz wypłacić dostateczną dywidendę i ponadto wzmocnić fundusze rezerwowe spółki. Kapitał udziałowy „Rolników”, jak już wspomniałem, wynosi dziś 1½ miliona marek, fundusze rezerwowe blisko 2½ miliona marek.
Na koniec chciałbym jeszcze kilka słów poświęcić tak zw. „Kupcom” w Prusach Królewskich, które stanowią nie wielki ale bądź co bądź ciekawy eksperyment spólnictwa wielkopolskiego. — W handlu bławatnym Prus Królewskich firm polskich do niedawna nie było prawie wcale. Cały szereg prób w tym kierunku zakończył się upadkiem nowozałożonych przedsiębiorstw polskich, częściowo dla braku kwalifikacyi u przedsiębiorców samych, głównie jednakże dla braku dostatecznego kapitału i kredytu. Handel bławatny wymaga bardzo znacznej inwestycyi kapitału, tak że prawie każda firma skazana jest na kredyt dostawców. Wobec młodej, niewypróbowanej firmy dostawcy są nadzwyczaj ostrożni. Najlepsze i najpoważniejsze źródła odmawiają wogóle kredytu, a te firmy, które na dostarczanie towarów się zdecydują, kalkulują zato bardzo poważną premię ryzykową do ceny. W ten sposób młoda firma z góry już kupuje niekorzystniej i drożej i sprostanie konkurencyi firm starych i zamożnych staje jej się bardzo trudnem.
Na wzór „Kupca” w Brusach założono także w innych miejscowościach kilka podobnych spółek. Szerszych rozmiarów ruch ten jednak nie osięgnął. Ogółem powstały tylko cztery dalsze spółki, żadna z nich natomiast rozwojem nie dorównała Brusom. Najlepiej prosperujące z nich zamieniono na towarzystwa z ograniczoną poręką. Jako przyczynę porzucenia formy spółkowej podawano, że forma spółki zapisanej dla tego rodzaju przedsiębiorstw się nie nadaje. Mianowicie bardzo utrudniającym był przepis niemieckiego prawa spółkowego, że w spółkach konsumowych — a do tych się „Kupcy” zaliczały, — sprzedawać wolno tylko członkom spółki. Przy wielkiej liczbie członków i podczas dni targowych trudno było o skrupulatne przestrzeganie tego przepisu. Przekroczenia zawsze się zdarzały, usłużna konkurencya donosiła o tem skwapliwie władzom, a spółki płaciły dotkliwe kary porządkowe. Również uciążliwem okazało się rejestrowanie wielkiej liczby członków, ściąganie udziałów, obliczanie i wypłacanie dywidendy, skomplikowany aparat zarządu, rady nadzorczej i walnych zebrań. Dość że kierownicy ruchu tego oświadczyli się przeciwko formie spółki, która poza „Kupcem” bruskim pozostała tylko u dwóch dalszych spółek.
Od czasu założenia „Kupca” w Brusach wziął rozwój polskiego handlu bławatnego w Prusach Królewskich zupełnie inny obrót. Wspomniałem już, że prócz kilku dalszych spółek założono jeszcze szereg interesów filialnych w formie osobnych towarzystw. Niektóre filie przejęli dzielniejsi kierownicy na własność. W innych miejscowościach znowu powstały przedsiębiorstwa prywatne, częściowo założone także przez ludzi, którzy wyszli z organizacyi „Kupców”. Najważniejszą jednak rzeczą jest, że wszystkie te przedsiębiorstwa, spółki, towarzystwa i handle prywatne zjednoczyły się w osobnej organizacyi dla wspólnego zakupu. Organizacya ta narazie jest dosyć luźną i ma na celu tylko wyrobienie członkom swym jak najkorzystniejszych warunków przy zakupnie. Być jednak może, że organizacya taka przyczyni się także do szybkiego wyrobienia się polskiego hurtownego handlu bławatnego.
Podziwu godny fakt, że w ciągu kilkunastu lat zdołano w Prusach Królewskich stworzyć poważny handel bławatny polski, zawdzięczamy w pierwszej linii ruchowi współdzielczemu. Widzimy tu podobnie jak u „Rolników” powstanie w stosunkowo krótkim czasie poważnej gałęzi handlowej. I jakkolwiek stale podkreślaliśmy, że rozwój organizacyi współdzielczych w pierwszej linii zależny jest od kwestyi osób, tak na obydwóch powyższych przykładach widzimy, że i forma spółki, umiejętnie zastosowana, w znacznej mierze rozwój odnośnej gałęzi gospodarczej przyspiesza, a nawet przyczynia się do wytworzenia potrzebnych do dalszego rozwoju jednostek.
W pierwszym wykładzie przedstawiłem Szanownym Panom charakterystyczne rysy wielkopolskiego ruchu współdzielczego, — w dwuch następnych zajmowałem się pracą i rozwojem poszczególnej spółki oraz najważniejszemi rodzajami spółek, które w Wielkopolsce się rozwinęły. Dziś na koniec pozostaje mi jeszcze do omówienia sprawa centralizacyi, i to centralizacyi w związku rewizyjnym, jak też centralizacyi finansowej w centralnym Banku Związku Spółek Zarobkowych.
Już na samym wstępie wykładów naszkicowałem pobieżnie powstanie Związku Spółek. Tu zatem tylko jeszcze organizacya Związku i jego działalność będzie nas zajmowała. Przypominam, że najwyższą instancyę Związku stanowi walne zebranie delegatów spółek. Jest to tzw. Sejmik Spółek, który odbywa się zwykle raz do roku. Na Sejmiku między innemi wybiera się też Zarząd Związku, tak zw. Patronat Spółek, składający się z Patrona, Wicepatrona i pięciu dalszych członków Patronatu. Między niemi znajduje się jeden z dyrektorów Banku Związku, który z urzędu jest członkiem Patronatu.
Członków Patronatu wybiera Sejmik z grona delegatów, a więc z grona osób pracujących praktycznie w spółkach, czy to w zarządzie czy też w radzie nadzorczej. Urząd swój sprawują członkowie Patronatu jako urząd honorowy i bezpłatnie, jedynie za pewnem wynagrodzeniem za stratę czasu zużytego na czynności związkowe. Czynność członka Patronatu składa się z wykonywania w spółkach związkowych rewizyi urzędowych i nadzwyczajnych, z uczestniczenia w sesyach Patronatu i Sejmiku Spółek, z wygłaszania na Sejmiku referatów, oraz z zajęcia się w danym razie spółką, oddaną im przez Patrona pod specyalną opiekę.
Patron spółek pracuje zawodowo dla organizacyi i pobiera wskutek tego stałą remuneracyę. Dotychczasowi Patroni, z wyjątkiem dwuch pierwszych, którzy urzędowali tylko przejściowo, byli zawsze księżmi i nie pracowali dla Związku wyłącznie. Dlatego powstała rychło konieczność dodania Patronowi pewnej pomocy. Wyznaczono na ten cel w etacie Związku pewną kwotę, która miała Patronowi umożliwić opłacanie najprzód tylko technicznej pomocy biurowej, później zaś także prywatnego sekretarza, w pewnej mierze zastępującego Patrona w jego czynnościach.
Rozrost pracy zewnętrznej w Związku sprawił, że z czasem wykazała się potrzeba ustanowienia dla Związku osobnych urzędników, którzyby nietylko Patrona w niektórych czynnościach wyręczali, ale którzyby także część pracy związkowej wykonywali samodzielnie i przez to umniejszali ilość pracy Patrona. Najprzód zaangażowano osobnego sekretarza związkowego dla spraw handlowych „Rolników”, następnie ustanowiono sekretarzy także dla działu ogólnego. Obecnie pracuje w Związku trzech sekretarzy związkowych, a oprócz tego odpowiedni personał biurowy.
Jak już na innem miejscu wspominałem, opiera się wielkopolski Związek spółek w dzisiejszej formie na niemieckiej ustawie o spółkach, przewidującej związki rewizyjne spółek, wyposażone w przywilej wykonywania w spółkach przepisanej przez prawo dwuletniej rewizyi. Związek polski otrzymał prawo rewizyjne w r. 1892. — Sposób wykonywania rewizyi określa prawo spółkowe tylko ogólnikowo, powiadając, że „urządzenia spółki i jej kierownictwo w wszystkich działach administracyi poddane być winny rewizyi kompetentnego rewizora”. Związek polski posiada nadto w ustawach swych osobną instrukcyę dla rewizorów, która zaaprobowaną została przez władzę rządową.
Do zadań rewizora należy w pierwszej linii przekonać się, czy wszystkie przepisy prawne, wynikające z prawa spółkowego i handlowego, doznają w spółce należytego zastosowania. Z tego wynika także, że rewizor zbadać musi, czy książkowość spółki jest dostatecznie jasno i akuratnie prowadzona, dalej czy roczne bilanse spółki prawidłowo są ustawione i przez odpowiednie inwentury stwierdzone. Sąd o tych sprawach wyrabia sobie rewizor z jednej strony przez to, że sam bada książki i bilans, w miarę potrzeby mniej lub więcej dokładnie, a z drugiej strony przez zapoznanie się z protokółami rady nadzorczej i komisyi rewizyjnej, z których wynikać winno, w jaki sposób i z jakim rezultatem książki spółki i zamknięcie roczne zostały przez organa te zbadane. W dalszym ciągu winien rewizor stwierdzić, czy wszystkie przepisy ustaw spółki, ew. regulaminów, dalej uchwały walnych zebrań i rady nadzorczej w praktyce doznają odpowiedniego uwzględnienia. Wreszcie bada rewizor, czy zarząd i rada nadzorcza w pracy swej stosują się do wszystkich tych prawideł, które praktyka uznała za właściwe i które mianowicie w uchwałach sejmikowych, tak zw. rezolucyach jako normy dla pracy spółek zostały ustanowione.
Jaśniej się jeszcze charakter urzędowej rewizyi zarysuje, gdy wskażę na to, co do zadań rewizora urzędowego nie należy. — Przedewszystkiem zaznaczyć trzeba, że między urzędowym rewizorem spółki a technicznym rewizorem książek zachodzi zasadnicza różnica. Ostatniego zadaniem jest stwierdzić wyczerpująco, czy książki prowadzone są bezbłędnie i czy nie zawierają błędów rachunkowych, a w danym razie istniejące błędy usunąć. Tego zadania rewizor urzędowy nie ma. On więcej sposób prowadzenia książek rewiduje i miarę staranności, z którą zarząd książki prowadzi. Do tego coprawda potrzebne jest w pewnej mierze także badanie książek samych, żeby z wyników prac módz wyciągnąć wniosek o pracy samej. Ale badania książek nie potrzebuje rewizor urzędowy nigdy posunąć tak daleko, aż będzie miał wyczerpujący, cyfrowy dowód, że książki zupełnie są w porządku. Czyniąc to, spełniałby rewizor właściwie pracę, należącą do rady nadzorczej. Mogłoby to mieć ten skutek, że rada nadzorcza wiedząc, iż przybędzie rewizor związkowy i dokładne zbadanie książek przeprowadzi, właśnie dlategoby rewizyi z swej strony zaniechała. Byłoby to w skutkach swych dla dalszego rozwoju spółki bez wątpienia bardzo szkodliwe, i szkoda ta przeważyłaby znacznie korzyści, któreby spółka miała z tego, że książki jej przez rewizora urzędowego dokładnie zostały zbadane.
Takiego skutku przez rewizye swe przedewszystkiem Związek sam nie zamierza osięgnąć. Dlatego zawsze dbał i dba o to, by rewizye jego nie usypiały czynności rady nadzorczej i celowo przy rewizyach urzędowych ogranicza się do tego, co ściśle do zadań rewizora należy. Rewizya urzędowa nie ma zatem w pierwszej linii zadania, stwierdzić czy książki spółki są w porządku, jak raczej przekonać się, czy przepisana przez prawo kontrola ze strony rady nadzorczej funkcyonuje należycie. Dlatego rewizor szuka w protokółach rady i komisyi rewizyjnej śladów i dowodów, w jaki sposób organa te rewidowaniem książek się zajmowały i do jakich doszły rezultatów. Gdy w protokółach niema żadnego śladu, że książki rewidowano, wówczas monituje rewizor to jako uchybienie przeciwko obowiązkom rady nadzorczej, nawet wtedy, gdyby jego własne badania wskazywały na to, że książki są w porządku. W protokóle rewizyjnym rewizor zaznacza w takim przypadku, że wyrywkowe badanie książek nie wykazało coprawda żadnych błędów i uchybień, że jednakże wskutek niewystarczającej kontroli ze strony rady nadzorczej dostateczne zbadanie książek nie nastąpiło. Rzeczą Związku jest wtedy spowodować radę nadzorczą, by swój obowiązek zbadania książek spełniła, albo w danym razie zniewolić spółkę, by książki swe dała zbadać przez zawodowego rewizora książek.
Podobne granice ma czynność rewizyjna rewizora urzędowego względem czynności taksacyjnej rady nadzorczej. Nigdy nie wydaje rewizor sądu własnego o pewności pożyczek, raczej dochodzi tylko, czy sposób taksowania, praktykowany przez radę nadzorczą, i stopień sumienności, okazanej przez nią, wystarcza, by pewność pożyczek stwierdzić należycie. Ponadto bada rewizor formalną stronę pożyczek, mianowicie czy przy udzielaniu ich zachowane zostały przepisy prawa i ustaw oraz uchwały walnego zebrania, jak też czy pewności, które spółka dla zapewnienia pożyczek otrzymała, prawidłowo są dla spółki zabezpieczone.
Ramy niniejszego wykładu nie pozwalają na to, bym sposób rewidowania Szanownym Panom jeszcze dokładniej przedstawił. Sądzę jednak, że już z tego, co przytoczyłem, charakterystyczne rysy rewizyi urzędowej jako tako się wyłoniły, że w każdym razie uwydatniło się, iż urzędowa rewizya Związku tak co do zadań jak i sposobów zasadniczo się różni od rewizyi wykonywanej przez radę nadzorczą oraz od zwykłej rewizyi książkowej.
Rewizor po dokonanej rewizyi zobowiązany jest o wyniku rewizyi radzie nadzorczej ustnie zareferować, a ponadto z czynności swej spisać protokół. O wyniku rewizyi ma rada nadzorcza obowiązek zareferować na walnem zebraniu. O doświadczeniach poczynionych w tym kierunku przez organizacyę wielkopolską, mówiłem już na innem miejscu, szczególnie o tem, w jaki sposób starano się dojść do tego, by walne zebranie o wyniku rewizyi związkowej jak najdokładniej zostało poinformowane.
Na wykryciu istniejących niedomagań i na przedstawieniu ich, komu należy, kończą się prawem przepisane obowiązki rewizora i Związku rewizyjnego. Zrozumiałem jednak jest, że w interesie spółek leży, by Związek na tej czynności nie poprzestał, lecz także poza wykryciem niedomagań służył radą i pomocą w pracy nad ich usunięciem. Tego rodzaju czynność Związku przewidują też z góry ustawy Związku wielkopolskiego. Patronowi poruczają ustawy, by po dokonanej rewizyi porozumiewał się z spółką co do usunięcia monitowanych spraw, a spółce nakładają obowiązek złożenia w ciągu sześciu miesięcy po dokonanej rewizyi Patronowi dowodów, że monitowane sprawy w myśl wskazówek zostały załatwione.
Po dokonanej rewizyi rozpoczynają się pertraktacye między Patronem a spółką zwykle w ten sposób, że Patron żąda od spółki, by rada nadzorcza na jednem z najbliższych posiedzeń protokółem rewizyjnym się zajęła i protokolarnie do poszczególnych punktów protokółu oświadczyła. Zwykle rada nadzorcza z góry oświadcza, że na wszelkie przedstawienia rewizora najzupełniej się godzi i że wszystkie wskazówki jego się zastosuje. Takiem ogólnikowem oświadczeniem jednak Związek się nie kontentuje, — domaga się raczej szczegółowej uchwały do każdego poszczególnego punktu protokółu. Chodzi bowiem o to, by protokolarną uchwałą stworzyć w odnośnej sprawie przepis obowiązujący czy to zarząd czy też radę nadzorczą. istnienie takiego protokolarnego przepisu powiększa gwarancye, że polecenie rewizora istotnie zostanie wykonane. W dalszej kontroli nad tą sprawą powołuje się Związek już nietylko na polecenie rewizora, lecz także na uchwałę rady nadzorczej, stanowiącą rodzaj piśmiennego zobowiązania się do wypełnienia polecenia rewizorskiego.
Jak już wspomniałem przysługuje Związkowi prawo, nietylko domagać się uchwały rady nadzorczej, że polecenia otrzymane przy rewizyi zostaną wykonane, ale także żądać dostarczenia dowodów, że już zostały wykonane. Szereg monitów będzie tego rodzaju, że można je natychmiast załatwić. Do takich monitów będzie rada nadzorcza już na pierwszem posiedzeniu mogła oświadczyć, że w myśl polecenia zostały załatwione. Przy innych sprawach, nie dających się tak szybko przeprowadzić, będzie rada nadzorcza musiała na razie poprzestać na oświadczeniu, że polecenia w przyszłości się zastosuje i gdy to się stanie, Związek o tem powiadomi.
Zbyt często jednakże się zdarza, że o tem doniesieniu spółka zapomina, albo też nawet nie tylko o doniesieniu, ale i o załatwieniu samem nie pamięta. Czuwa jednakże nad tem Związek. Gdy po upływie pewnego czasu od spółki niema wiadomości, następuje ponowne zapytanie ze strony Związku. I to zapytanie kieruje się pośrednio zwykle do rady nadzorczej, domagając się od niej stwierdzenia i oświadczenia, jak się odnośna sprawa ma. Rzeczy wytacza się przed radę nadzorczą nie dla tego, że do informacyi, któreby zarząd dał w tej sprawie, nie posiada się dostatecznego zaufania. Dzieje się to raczej z tego powodu, by podkreślić, że do czuwania nad monitowanemi sprawami nie Związek jest powołany, lecz jedynie rada nadzorcza, — że Związek zapytując się o odnośne sprawy bynajmniej nie ma zamiaru przejąć kontrolującej czynności rady nadzorczej na siebie, lecz że pytanie Związku miało tylko na celu przypomnieć radzie nadzorczej jej obowiązki.
Pertraktacye tego rodzaju między Związkiem a spółką wzgl. jej radą nadzorczą trwają tak długo, aż monitowane sprawy w myśl żądań Związku nie zostały załatwione. Nie zawsze jednak sprawy, o które chodzi, są tak proste, by bez trudności dały się załatwić jedynie w drodze korespondencyi. Nie zawsze też odpowiedź, której spółka udzieli, jest tak jasna, by Związek nabrać z niej mógł przekonania, że sprawa została załatwiona jak się należy. Jeszcze w innych przypadkach chodzi nietylko o poszczególne monitowane sprawy, ale wogóle o błędny lub niewystarczający sposób pracy zarządu lub rady nadzorczej, który się tak szybko nie zmienia. W takich przypadkach droga korespondencyi okazuje się niewystarczającą. Uzupełnia się ją przeto przez dalsze odwiedziny spółki, nie czekając następnej urzędowej rewizyi, następującej dopiero po upływie dwuch lat.
Wizytacyi takiej dokonuje zwykle Patron spółek albo sekretarze związkowi, rzadziej członkowie Patronatu. Zadaniem nadzwyczajnej rewizyi jest zwykle nie zbadanie ogółu interesów spółki, jak raczej spraw monitowanych już przy poprzednich rewizyach. Wizytacye ze strony Patrona są często niezapowiedziane, ażeby na niektóre sprawy uzyskać pogląd bezpośredni, a nie przygotowany odpowiednio przez interesowanych członków zarządu.
Są jednakże sprawy, przy których środki, o których mówiłem, nie wystarczają. Weźmy n. p. książkowość spółki. Jeżeli sprawa leży tak, że książkowość zawiera tylko szereg niepraktyczności albo nie jest dość wyczerpująca i dokładna, wtedy wystarcza kilka wskazówek i wzorów, by zarządowi dać możność doprowadzenia książek do stanu wymaganego. Inaczej jednakże jest, gdy się wykaże, że książki prowadzono od dłuższego czasu błędnie i nie dość starannie, tak że na nich wogóle polegać nie można. Wtedy trudno oczekiwać, iżby zarząd sam był zdolen do prawidłowego usunięcia błędów i do doprowadzenia książek do ładu. W takich przypadkach poleca Związek przywołanie do pomocy zawodowego rewizora książek. Związek sam nigdy się regulowania książek nie podejmuje, uważając że pomoc taka nie należy do zadań Związku. Związek ma kontrolować, ma czuwać nad spółką, ma służyć radą i pomocą, ale nie ma wykonywać czynności należących do zarządu lub rady nadzorczej. Do czynności zarządu należy prawidłowe prowadzenie książek. Jeżeli zarząd tej czynności nie spełnia należycie, winien postarać się o pomoc fachową, która na koszt jego lub spółki książki doprowadzi do ładu. Związek natomiast zadanie swe już spełnił, jeżeli na niedomagania w książkowości wskazał i spółce skorzystanie z pomocy fachowej polecił. Gdyby Związek jeszcze i regulowanie książek przejmował na siebie, osłabiłby tylko poczucie obowiązkowości u członków zarządu, podczas gdy pomoc rewizora książkowego, za którą osobno płacić trzeba, takiego skutku nie ma.
Pomocy zawodowych rewizorów książek zasięgają spółki wielkopolskie nietylko wtedy, gdy książkowość znalazła się w nieporządku. Od kilku lat mianowicie spółki handlowe, posiadające książkowość więcej skomplikowaną niż spółki kredytowe, oddają corocznie swe zamknięcia roczne i bilans zawodowemu rewizorowi do zbadania i poświadczenia zgodności. Część spółek ponadto poddaje książkowość swą stałemu nadzorowi zawodowego rewizora, nie dlatego, ażeby tenże zastąpił zupełnie kontrolę książek przez radę nadzorczą, lecz żeby czynność rewizyjną rady uczynić tem intensywniejszą i dokładniejszą. Doświadczenia, które w tym kierunku poczyniono, okazały się bardzo dodatniemi. — Temsamem przedstawiłem Szanownym Panom pokrótce, w jaki sposób Związek wielkopolski załatwia swe naczelne zadanie rewidowania spółek oraz jakiemi środkami dąży do usuwania wykrytych niedomagań. Oczywiście że na tem czynność Związku się nie wyczerpuje. Ważniejszą prawie od usuwania istniejących już niedomagań jest czynność zapobiegawcza Związku, mająca na celu powstrzymać spółki od zboczeń wszelkiego rodzaju. Na innem miejscu już mówiłem o tem, w jaki sposób Związek się starał o wyrobienie odpowiednich kwalifikacyi u osób w spółkach pracujących. Celowi temu służyły w pierwszych czasach wizytacye Patrona i wyczerpujące osobiste pouczanie. Z wzrostem organizacyi czynność instruktywna przybierać musiała inne formy. Poczęto urządzać kilkodniowe kursy spółkowe, bądź to ogólne w rozmaitych miejscowościach Księstwa i Prus Królewskich, a przeznaczone dla wszystkich osób pracujących w spółkach, bądź też kursy specyalne urządzane w Poznaniu dla poszczególnych rodzajów spółek.
Dalszym środkiem szerzenia wiadomości fachowych stał się organ związkowy „Poradnik dla Spółek”. Jak już z nazwy samej wynika, jest naczelnem zadaniem pisma, służyć osobom, do których się zwraca, poradą. Z tej przyczyny „Poradnik dla Spółek” różni się znacznie od organów innych organizacyi spółkowych. Treść jego z natury rzeczy dostosowaną być musiała do poziomu umysłowego osób, które chciał pouczyć. Dlatego wykluczone były dotąd z łamów jego wszelkie artykuły treści ściśle naukowej. Brakło też na ogół w „Poradniku” artykułów ogólnych o idei współdzielczości i o celach i zasadach współdzielczości. Wszystkie zamieszczane artykuły miały jedynie praktyczne cele na oku, mianowicie cel dydaktyczny i informacyjny. — W ostatnim czasie, gdy się wykazało, że kwalifikacye wielu członków rad nadzorczych jeszcze nie są takie, jakie być powinny, postanowiono za pomocą „Poradnika” dotrzeć do wszystkich członków rad nadzorczych. Wskutek tego poczęto wszystkim spółkom udzielać „Poradnik” w tylu egzemplarzach, ilu odnośna spółka posiada członków zarządu i rady nadzorczej. Spółka z swej strony jest zobowiązaną, otrzymane egzemplarze „Poradnika” rozesłać wszystkim członkom rady. Sposób ten spotykał się z wielkiem uznaniem ze strony rad nadzorczych, i jak zasiągnięte u Prezesów rad informacye wykazały, jest zainteresowanie się treścią „Poradnika” u członków rad nadzorczych dosyć rozpowszechnione. Nim oczywiście „Poradnik” w tym kierunku spełni zupełnie swe zadanie, upłynie jeszcze czasu niemało.
Te same względy, które kazały radom nadzorczym wręczać „Poradnik”, skłoniły w ostatnim czasie Związek także do udzielenia radom nadzorczym dalszej pomocy i porady w załatwianiu niektórych ważnych zadań. — Czynności, które rada nadzorcza spełnia w ciągu rok, są stosunkowo proste i nieskomplikowane. Wystarczy tu zwykle, jeżeli się radzie nadzorczej wręczy odpowiednie broszury informacyjne z wskazówkami i wzorami. Trudniej natomiast przedstawia się sprawa gdy rada nadzorcza ma spełnić swe nadzwyczaj ważne i dość skomplikowane czynności około zbadania zamknięcia rocznego i bilansu. Doświadczenia zebrane w ciągu lat wykazały, że w wielu przypadkach rada nadzorcza zadań tych nie spełniała należycie, — że często kładła swe podpisy pod bilans i inwentury, nie mając pojęcia, czemu to czyni. Tu postanowił Związek poszczególnym słabszym spółkom także przyjść z pomocą.
Już dawniej na kursach spółkowych wykładano członkom rad nadzorczych obszernie o czynnościach ich około zbadania bilansu. Temat był jednak zbyt trudny i skomplikowany, by teoretyczny wykład miał całkiem osięgnąć skutek zamierzony. Postanowiono tedy metodę pouczania stosować w więcej indywidualny sposób. Od kilku lat posyła Związek, gdzie to uważa za potrzebne, na ważniejsze zebrania rady delegata swego, czy to członka Patronatu czy też sekretarza związkowego, w tym celu, aby tenże radzie nadzorczej na miejscu służył informacyami i praktycznie wskazał, jak poszczególne czynności spełniać należy.
Głównie chodziło o dwie sprawy, ważne przy zbadaniu bilansu. Najprzód o dokładne zinwentaryzowanie interesu, t. zn. formalne zbadanie zamknięcia rocznego, następnie o materyalne zbadanie bilansu co do pewności, t. zn. taksacyę aktywów. Zależnie od okoliczności załatwiano na takiem zebraniu instrukcyjnem albo jedną albo drugą sprawę, albo też obie razem. Zawsze jednakże czyniono to tak wyczerpująco, by rada nadzorcza czego trzeba gruntownie się nauczyła. W razie potrzeby więc nie poprzestawał delegat Związku na jednem zebraniu, lecz brał udział w kilku posiedzeniach rady, tak długo, dopóki nie miał wrażenia, że rada nadzorcza dostatecznie się poduczyła i że resztę czynności już sama będzie zdolna wypełnić.
Podkreślałem przedtem, że rewizor związkowy nie miesza się nigdy do spraw, które do jego zadań ściśle nie należą, — że mianowicie nie oświadcza się zasadniczo co do pewności udzielonych pożyczek, ponieważ o tem jedynie rada nadzorcza kompetentny sąd wydać może. Z tem pozornie stoi w sprzeczności, że w niektórych przypadkach Związek jednak wysyła delegata, by tenże wspólnie z radą nadzorczą przeprowadził otaksowanie aktywów. Sprzeczność jest jednakże, jak zaraz obszernie wyjaśnię, tylko pozorna. Delegat Związku sam nie taksuje, sam nie wydaje sądu o pewności pożyczek. Jego zadaniem jedynie jest, nauczyć radę nadzorczą najlepszego i najgruntowniejszego sposobu taksowania. A w tym kierunku delegat Związku posiadający obszerne doświadczenie i znaczną rutynę, radzie nadzorczej istotnie bardzo ważne może oddać przysługi. Doświadczenia, które Związek wielkopolski w tym kierunku już zdobył, są dość obfite. Pokazało się, że w wielu spółkach mimo najlepszych chęci rada nadzorcza taksacyę przeprowadzała tylko pobieżnie, sprawy traktując po łebkach. W takich przypadkach odbywała się taksacya zwykle w ten sposób, że członek zarządu lub Prezes rady odczytywał spis pożyczek, członkom rady zaś polecono, by każdy z nich uważnie słuchał i skoroby mu jedna z wymienianych pożyczek miała się wydawać niepewną, zdanie swoje natychmiast objawił. Kończyło się zwykle na tem, że cały spis uczciwie odczytano, a z członków rady ani jeden głos nie zabrał, — wszyscy milczeli jak grób. Wskutek tego zapisywano do protokółu, że „co do pewności pożyczek nikt nie miał nic do nadmienienia” i że „wszystkie pożyczki znaleziono w porządku i uznano za pewne.”
Zdarzało się, że rada nadzorcza w ten sposób taksacyę już przeprowadziła, gdy Związek zapowiedział przybycie delegata i odbycie ponownej taksacyi. Pracę rozpoczynano wówczas według wskazówek delegata związkowego. Przedewszystkiem jako podstawę do taksacyi brano nietylko spis pożyczek (tak zw. kontrolę wekslową), ale także i inne dane, które spółka posiadała, więc portfel wekslowy, księgę kontową członków, wykaz zastawów i zastawy same. Poszczególne rzeczy dzielono między członków rady nadzorczej i każdego pouczono, na co powinien dokładnie zważać. Wtedy rozpoczynano badanie jednego konta po drugiem. Członek rady dzierżący księgę kontową członków wymieniał imię, nazwisko, stan i miejscowość dłużnika oraz numer weksla. Członek rady, któremu poruczono portfel, odszukiwał wówczas weksel i podawał bliższe szczegóły, stwierdzając zarazem, czy weksel prawidłowo wystawiony i czy czas ważności jego jeszcze nie ubiegł. O ile pożyczka posiadała zastaw, odszukiwano tenże i bliżej badano. Gdy zastawem był zapis hipoteczny, zapoznawano się z obciążeniem odnośnego gruntu i stwierdzano wartość zastawu. Dalej stwierdzano z konta, jak dłużnik regulował procenta i upłaty, i dopiero gdy wszystkie szczegóły, na pewność pożyczki wpływ mające, stwierdzono, następowało pytanie: czy pewna? Z pytaniem tem zwracano się szczególnie do tego członka rady, który z tej samej co dłużnik pochodził okolicy i mógł zwykle na podstawie osobistej znajomości o dłużniku zdać relacyę.
Rezultat takiego taksowania był nieraz zdumiewający, mianowicie dla członków rady samych! Z książek i akt spółki dowiadywali się członkowie rady nieraz szczegółów, które sąd ich o odnośnej sprawie zupełnie zmieniały. Wykazywało się nieraz, że chodzi o zupełnie innego dłużnika tego samego nazwiska, czego dawniej przy pobieżnem czytaniu nie spostrzeżono. Wykazało się dalej, że niejeden dłużnik, cieszący się dotąd wcale nie złą opinią, według świadectwa, które mu wystawiały książki i akta spółki, był bardzo opieszałym w regulowaniu procentów i upłat, że długi jego zamiast się zmniejszać wzrastały. Wykazywało się również, że o niejednym dłużniku niejeden członek rady coś nie coś wiedział, ale wyjawiał to dopiero wtedy, gdy go pociągnięto za język. Wykazywało się wreszcie rozmaite niedokładności i błędy w książkach i aktach. Tu brakło weksla, bo rzekomo oddany był do skargi, tam znaleziono weksel przedawniony i nieważny, tu zapis w książce kontowej nie zgadzał się z wekslem, tam znowu zastaw hipoteczny nie był należycie spółce zapewniony. Tak gładko jak przedtem szła pierwotna „taksacya”, tak powoli i mozolnie postępowała obecna praca naprzód. Gdy przedtem podczas całego czytania pożyczek ani jeden z grona rady się nie odezwał, tak obecnie niektóre sprawy wywoływały nieskończone dyskusye. W gronie rady wrzało jak w ulu, — tak dalece, że delegat Związku nieraz zwracać musiał uwagę, że i nadmiar dyskusyi może być szkodliwy. — Do każdego konta, którego nie uznano za zupełnie pewne i bez zarzutu, protokołowano odpowiednie polecenie dla zarządu, jakie w odnośnej sprawie ma poczynić kroki.
Gdy członkowie rady nadzorczej nie okazywali złej woli lub zbyt mało zainteresowania, wystarczało zwykle kilka godzin takiej wspólnej pracy, by ich dostatecznie pouczyć, w jaki sposób przy taksacyi skorzystać winni z informacyi i szczegółów, zawartych w książkach i aktach spółki, oraz z wiadomości, które poszczególni członkowie rady sami o dłużnikach posiadali. W rezultacie pokazywało się, że delegat Związku sam żadnych nowych szczegółów o pewności pożyczek nie przytoczył. Cała jego pomoc zasadzała się na tem, że wskazał radzie nadzorczej, iż wszystko co potrzeba sama posiada i że jedynie dotąd z tego nie umiała skorzystać.
Tego rodzaju pomoc Związku okazała się dla spółek nader cenną i pożyteczną, dlatego też jeden z ostatnich Sejmików wyraził pracy tej uznanie i poprosił Zarząd Związku o kontynuowanie tej czynności.
Naszkicowałem Szanownym Panom najważniejsze rodzaje kontroli i pomocy Związku wielkopolskiego wobec spółek. Dla uzupełnienia winienem dodać, że w wszelkich potrzebach i wątpliwościach zwracają się spółki do Związku, który dzięki doświadczeniom czerpanym z praktyki wszystkich spółek zwykle też służyć może pomocą wystarczającą. —
W ciągu mych wywodów częściej podkreślałem, że organizacya wielkopolska stale dążyła do tego, by poszczególne spółki postawić tak, ażeby możliwie same sobie wystarczały i żadnej pomocy z zewnątrz, czy to ze strony Związku czy też innej, nie potrzebowały. Zdawać by się mogło, że praca taka, jakkolwiek uznania godna, doprowadzić musi do tego, że Związek dla większości spółek stanie się zbytecznym i że ostatecznie dojdzie do pewnego rozluźnienia Związku. Pierwsze przypuszczenie ziściło się o tyle, że w obrębie Związku wielkopolskiego istotnie znajduje się cały szereg poważnych spółek, które pomocy Związku już wcale nie potrzebują. Natomiast druga obawa, że może to doprowadzić do rozluźnienia Związku, okazała się zupełnie bezpodstawną i płonną. Z wszelką pewnością powiedzieć mogę, że niema w Związku ani jednej spółki, któraby o odłączeniu się od Związku albo o uchyleniu się od ponoszenia wspólnych ciężarów związkowych myślała. Przeciwnie właśnie te spółki, które najmniej pomocy ze strony Związku potrzebują, ponoszą dla Związku największe ofiary. Koszta administracyi Związku są dosyć poważne. Budżet związkowy włącznie poszczególnych oddziałów przewiduje rocznych wydatków około 80.000 marek. Z tego 40 do 50 tysięcy pokrywa się z składek płaconych przez spółki. Wysokość składki normuje się według zysku rocznego. Wskutek tego małe i średnie spółki, sprawiające Związkowi najwięcej zachodów, płacą często tylko minimalną składkę. Natomiast spółki większe, które poza dwuletnią rewizyą urzędową prawie żadnych innych bezpośrednich świadczeń ze strony Związku nie doznawają, płacą rocznie składki po 500 marek. Mimo to żadna z tych spółek przeciwko takiemu podziałowi ciężarów związkowych nigdy jeszcze nie występowała. Przeciwnie gdy w ostatnich latach rozbudowanie Związku wymagało także podniesienia budżetu związkowego, większe spółki ochoczo same się zaofiarowały do poniesienia zwiększonych ciężarów, podnosząc dotychczasową składkę maksymalną z 250 na 500 marek.
Większe spółki wielkopolskie są tak dalece wyrobione, że korzyści, które im z organizacyi płyną, nie oceniają według kwoty pieniężnej, którą w ich interesie Związek wydaje. Posiadają raczej dostateczne zrozumienie dla tych nieuchwytnych korzyści, które każdej spółce z organizacyi płyną. Dla nich już nie kontrola związkowa i pomoc w usuwaniu błędów jest tem, czego w organizacyi szukają. Jest tem raczej wzajemna wymiana doświadczeń, umożliwiająca postawienie pracy spółkowej na coraz to wyższym szczeblu doskonałości. Dlatego tak jak dziś, mimo że cały szereg spółek od biedy mógłby się obyć bez Związku, z dumą stwierdzamy, że na obszarze Księstwa i Prus Królewskich jeden jedyny istnieje polski związek spółek i że poza Związkiem nie zostaje ani jedna poważniejsza spółka, tak pewni jesteśmy, że kiedyś, gdy nadejdzie może chwila, że prawie wszystkie spółki będą na tym stopniu doskonałości, na którym dziś tylko część ich się znajduje, tak wtedy spoistość i solidarność w Związku wielkopolskim tylko jeszcze tem silniejsze będą. —
Niemiecka ustawa o spółkach przewiduje, że związek rewizyjny poza czynnościami ściśle rewizyjnemi i kontrolującemi zajmować się może także pielęgnowaniem wspólnych interesów spółek, mianowicie też interesów handlowych. Jestto szczególnie ważnem dla „Rolników”, spółek dla wspólnego zakupu i sprzedaży, z których nazwy już wynika, że drogą wspólnego, scentralizowanego zakupu członkom swym służyć zamierzają. O korzyściach, jakie scentralizowany zakup towarów dać może, nie będę się rozwodził, gdyż sprawa ta także z innych działów współdzielczości dostatecznie jest znana. Dla spółek naszych stworzenie centrali handlowej jeszcze z innych względów było wskazane. Jak przedtem wspomniałem, rozpoczęły „Rolniki” pracę bez dostatecznego zasobu sił fachowych. Trzeba było zatem posługiwać się siłami bez należytego kupieckiego i fachowego wykształcenia. Dla takich sił było stworzenie centrali, któraby im każdej chwili radą służyć i także przy interesach pomocną być mogła, konieczne.
Centralę taką stworzono przy Patronacie spółek pod nazwą „Sekretaryatu dla Rolników.” Zadanie swe spełniał Sekretaryat w ten sposób, że służył spółkom w wszystkich sprawach handlowych radą i pomocą, zawierał w ich imieniu kontrakty zbiorowe na ważniejsze towary, a pozatem w miarę potrzeby kupował od spółek i im sprzedawał. „Rolniki” z czynności Sekretaryatu były zadowolone, a Sekretaryat sam także dobrze się rozwijał, szczególnie handel towarowy z „Rolnikami” odrzucał ładne zyski. Jednakże właśnie te zyski stały się powodem, że zarząd Związku poczuł się zastanawiać nad tem, czy dotychczasowa organizacya Sekretaryatu jest właściwa, mianowicie czy służy należycie interesom spółek. Rozumowano w sposób następujący: Jeżeli Sekretaryat zawiera z spółkami interesa na własny rachunek i własne ryzyko, natenczas przy interesach tych, o ile mają dla niego być zdrowe, kierować się musi w pierwszej linii motywem zarobku. Motyw ten jednak jest sprzeczny z interesem spółek. Ponadto istnieje niebezpieczeństwo, że Sekretaryat pod tem czy owem kierownictwem nie będzie dostatecznie się starał, by w poszczególnych spółkach wyrobić jak największą samodzielność, gdyż w jego interesie zarobkowym będzie, by spółki były jak najmniej wyrobione i interesa z niemi jak najkorzystniej dla Sekretaryatu zawierać można. Słowem poczęto się obawiać, że pomoc Sekretaryatu w dotychczasowej formie będzie się sprzeciwiała wyrobieniu samodzielności spółek, która jak wiemy była pierwszym i najważniejszym celem organizacyi wielkopolskiej.
Nie czekano przeto, aż ujemne skutki się pokażą, lecz stanowczym krokiem zmieniono zasadniczo dotychczasowy sposób pracy. Wszelkie interesy na własny rachunek z Sekretaryatu dla Rolników wykluczono i zawierano odtąd jedynie interesy komisowe, przy których Sekretaryat jedynie i wyłącznie interes spółek miał na oku. Co do zbytu zboża na Poznań zawarto z tamtejszemi młynami osobne umowy. Dalszemu rozbudowaniu czynności komisowej Sekretaryatu stanęła na przeszkodzie wojna.
Kilkoletnie doświadczenia, poczynione przy pracy w tej formie, były jaknajlepsze. Spółki w słusznem przekonaniu, że Sekretaryat zawsze najlepiej broni ich interesu, że interes jego własny nigdy nie może stanąć w sprzeczności z interesem spółek, odnosiły się do Sekretaryatu z nieograniczonem wprost zaufaniem. Dzięki temu można było interes handlowy scentralizować w wzorowy wprost sposób. N. p. podaż zboża na rynku poznańskim ze strony „Rolników” odbywała się wyłącznie przez Sekretaryat. Poszczególnym spółkom wzbronione było od siebie wprost oddawać oferty młynom i firmom poznańskim. Wskutek tego wpływ organizacyi polskiej na rynku poznańskim wzrósł ogromnie i zaznaczył się bardzo w normowaniu cen i warunków. Poszczególne firmy poznańskie były prawie bezsilne wobec jednolicie występującej organizacyi polskiej i poczęły szukać pomocy również w stworzeniu własnej organizacyi zakupu, jednakże dotąd bez namacalnych skutków. — Jak zaznaczyłem, ścisłe zorganizowanie podaży zboża przeprowadzone zostało na razie tylko dla rynku poznańskiego. Dodatnie skutki byłyby się jeszcze podniosły, gdyby jak zamierzano, organizacyę rozciągnięto także na inne rynki zbytu. Wykonanie tych zamiarów wstrzymał jednakże wybuch wojny.
Także przy zakupnie artykułów rolniczych, nawozach, paszach, węglach i t. p. występowała organizacya wielkopolska zawsze jednolicie. Mogąc polegać na karności spółek, gwarantowała firmie lub firmom, z któremi na odnośny towar zawierano kontrakty, wyłączność w zawieraniu interesów i mogła dzięki temu osięgać dla siebie warunki jaknajkorzystniejsze. Solidarność o zawieraniu interesów osiągnięto w Związku wielkopolskim bez wszelkich środków egzekutywnych. Osiągnięto ją jedynie dzięki wyrobieniu się u spółek głębokiego zrozumienia dla spraw organizacyi i dzięki temu, że wynaleziono dla współpracy spółek z centralą formę, jednoczącą interes jednej i drugiej strony. —
Na koniec pozostaje mi jeszcze do omówienia sprawa centralizacyi finansowej, ujawniającej się w centralnym Banku Związku Spółek Zarobkowych. Kwestya kas centralnych jest jedną z najtrudniejszych kwestyi współdzielczych. Niemiecki ruch współdzielczy, jakkolwiek doszedł właśnie na polu spółek kredytowych do tak wspaniałego rozwoju, kwestyi tej nie zdołał rozwiązać należycie.
Spółki systemu Schulzego miały od roku 1864 swój bank centralny pod firmą „Deutsche Genossenschaftsbank von Soergel, Parisius & Co.” w formie towarzystwa komandytowego na akcyach, bardzo poważną instytucyę z 30 milionami kapitału zakładowego. Bank ten nie zdołał jednak interesów swych z interesami spółek pogodzić. Normalny interes kredytowy i komisowy nie odrzucał dostatecznych zysków, a gdy bank się puścił na interesa konsorcyalne, poniósł wnet znaczne straty. W roku 1902 trzeba było odpisać na straty 3½ miliona marek, poczem w r. 1904 nastąpiło przejęcie centralnego banku spółkowego przez Bank Drezdeński (Dresdener Bank).
Organizacya spółek rolniczych systemu Raiffeisena posiada od r. 1876 centralny bank „Landwirtschaftliche Zentral-Darlehnskasse”. I ten bank nie widział możności wyciągnięcia z interesu kredytowego i komisowego z spółkami dostatecznych zysków, dlatego przyłączył do interesu swego handel towarowy z spółkami rolniczo-handlowemi. Na tym handlu poniósł bank jednak bardzo znaczne straty. Trzeba było odpisać nietylko całe rezerwy, ale ponadto spółki-akcyonaryuszki dopłaciły jeszcze na sanacyą blisko półtora miliona marek.
Druga organizacya spółek rolniczych w Rzeszy niemieckiej tak zw. „Reichsverband” założył sobie również bank centralny „Reichsgenossenschaftsbank”. Bank ten przed kilku laty popadł w konkurs.
Tak więc doświadczenia niemieckich centralnych banków spółkowych są jak najgorsze. A przypominam, że i polski ruch współdzielczy posiada na tem polu już smutne doświadczenia w losach lwowskiego „Akcyjnego Banku Związkowego.” Tu także bank centralny szukał zyskowniejszych interesów poza interesem kredytowym i komisowym z spółkami i poniósł na tej drodze poważne straty.
W Niemczech kwestyę kas centralnych dla spółek rozwiązano ostatecznie w ten sposób, że z kapitałem blisko 100 milionów marek stworzono państwową instytucyę „Preussische Zentralgenossenschaftskasse” w Berlinie. Tak zw. „Kasa Pruska” (Preussenkasse) służy prowincyonalnym kasom centralnym jako oparcie. — Podobne rozwiązanie kwestyi widzimy w Galicyi, gdzie „Krajowa Centralna Kasa dla spółek rolniczych” jest instytucyą krajową, a w ostatnim czasie także „Akcyjny Bank Związkowy” widział się zniewolonym, szukać oparcia o Galicyjski Bank Krajowy.
Wspomniałem o rozmaitych centralnych bankach spółkowych, chociaż los ich do tematu mego w gruncie rzeczy nie należy. Ale przedstawienie kwestyi kas centralnych wydawało mi się dlatego koniecznem, ponieważ kto szczegółów tej kwestyi nie zna, ten nie zrozumie, czemu rozwój Poznańskiego Banku Związku Spółek Zarobkowych uważa się za dodatni i szczęśliwy, kiedy w zewnętrznym jego rozwoju niema niczego nadzwyczajnego. Rozwijał się, możnaby sądzić, tak jak tyle innych banków się rozwija. Dopiero zapoznawszy się z losami innych centralnych banków spółkowych, spostrzegamy jak trudne zadanie bank taki ma do spełnienia i jak łatwo mu się potknąć.
Jeżeli się spytamy: jakie tedy zadania ma centralny bank spółkowy do spełniania? — otrzymamy od nowoczesnej niemieckiej nauki współdzielczej odpowiedź następującą: Naczelnem zadaniem centralnego banku spółkowego jest, zabezpieczyć sprawność i wypłacalność spółek związkowych, i to w pierwszej linii przez to, że centralny bank będzie każdej chwili przygotowany na to, by spółkom wypłacić ich depozyta, nie ściągając w tym celu kredytów udzielonych innym spółkom, — a ponadto w drugiej linii przez to, że będzie zdolen spółkom nie posiadającym depozytu udzielić w pewnych rozmiarach kredytu.
Przyznać trzeba, że w praktyce oczekiwania, które spółki wobec banku centralnego żywią, zgadzają się mniejwięcej z codopiero wymienionemi zadaniami. Przy bliższem jednakże rozpatrzeniu się powiedzieć sobie trzeba, że całkowite spełnienie tych zadań w praktyce jest wprost niemożliwe. Jeżeli bank centralny ma spółkom dawać jakie takie oprocentowanie złożonych depozytów, nie może wszystkich ulokować tak, by każdej chwili były do dyspozycyi. Wtedy procent, któryby spółkom mógł ofiarować, byłby zbyt niski. Trzymając wszystkie depozyta do dyspozycyi nie będzie też bank mógł udzielać pożyczek, chyba w wysokości własnego kapitału zakładowego. Że bank, uprawiający tylko takie interesa, a mający przecież własne koszta administracyjne, poprost istnieć nie może, jest jasne.
Istnieją trzy drogi, na których mniej lub więcej szczęśliwie z trudnej tej sytuacji wybrnąć można. — Po pierwsze bank centralny nie ograniczy się tylko na interes spółkowy, ale pracować będzie także z klientelą niespółkową. Z ostatniego rodzaju interesów będzie żył i rozwijał się jak każdy inny bank, a interes z spółkami traktował jako nie bardzo rentujący się dodatek do pracy. Tą drogą poszły dwa centralne banki niemieckie „Deutsche Genossenschaftsbank von Soergel, Parisius & Co.” i „Reichsgenossenschaftsbank”, oraz lwowski „Akcyjny Bank Związkowy,” — i wszystkie trzy na tej drodze się pośliznęły. Tą drogą poszedł też poznański Bank Związku Spółek Zarobkowych, ale się nie pośliznął. Po drugie bank centralny, ażeby interes się rentował, nie ograniczy się na interes kredytowy i komisowy, ale przyłączy sobie także funkcye centrali handlowej. Tą drogą poszedł centralny bank Raiffeisenów niemieckich „Landwirtschaftliche Zentral-Darlehnskasse”, — ale także się pośliznął. Wreszcie po trzecie bank centralny znajdzie dla spełnienia swych zadań wobec spółek pomoc i zapewnienie ze strony trzeciej, zwykle ze strony rządu. Na tę drogę weszło kilkadziesiąt kas centralnych w Niemczech, a z polskich „Krajowa Centralna Kasa” i ostatnio także „Akcyjny Bank Związkowy” w Galicyi. Wszystkie instytucye, które tą drogą kroczą, zwykle bardzo dobrze się mają, tylko — że nie są tem, co się nazywa centralnym bankiem spółkowym. Są to raczej instytucye państwowe dla wspierania ruchu współdzielczego, a nie instytucye samopomocy współdzielczej.
Z tego co powiedziałem dotąd, właściwie już wynika wszystko, co o poznańskim Banku Związku Spółek Zarobkowych — nie pisząc o jego historyi — powiedzieć można. Zadanie swoje spełniał w ten sposób, że uprawiał wszelkie interesa bankowe jak każdy bank kredytowy, a pozatem służył spółkom, jak mu siły na to pozwalały. Dzięki umiejętnemu kierownictwu umiał bank dobierać interesa tak, że były właśnie dość zyskowne, a jednak nie ryzykowne.
Powstanie Banku Związku nie jest zbyt chlubną kartą historyi spółek wielkopolskich, za to tem chlubniejszem świadectwo dla mądrości ówczesnych kierowników ruchu współdzielczego. Bank Związku bowiem założony został zupełnie bez współudziału spółek. Dopiero po pewnym czasie i po długich wahaniach przystąpiły spółki do banku. Ówczesne wymagania spółek wobec instytucyi, którą dla nich stworzono, były bardzo wygórowane, nieraz wprost graniczące z naiwnością. Wymagania te na szczęście pozostały w teoryi. Spółki wnet zmądrzały, a chociaż tu i tam pojawiały się pewne utyskiwania, jednak w praktyce poważniejszych trudności nie było. Interes spółek dał się z interesem Banku Związku pogodzić, i dziś odnoszą się spółki do centralnego banku swego z wielkim zaufaniem.
Podstawą Banku Związku był, jak już zaznaczyłem, interes z klientelą prywatną. Nie trudno zrozumieć, że praca banku była tem łatwiejszą, im lepszy był stosunek między interesami prywatnemi a interesami spółkowemi, t. zn. im większy był interes prywatny, a im mniejszy spółkowy. Decydujące są w tym względzie interesa pasywowe, gdyż te są w pewnej mierze niezależne od kierownictwa banku, podczas gdy interesa aktywowe bank według uznania swego kształtować może. Przed wojną był stosunek interesów prywatnych do spółkowych mniejwięcej jak 3 do 1; depozytów prywatnych było za ca 30 milionów mk., spółkowych 10 milionów mk. Stosunek był więc dość korzystny. Mimo to i ten stan już nakładał Bankowi Związku bardzo poważne obowiązki i ofiary. Będąc zobowiązanym dbać o pewność spółek, zabezpieczał się możliwie jak najlepiej, utrzymując przedewszystkiem bardzo znaczny portfel efektów pierwszorzędnych. Portfel efektów w ostatnich latach przed wojną wynosił blisko 9 milionów marek, podczas gdy depozyta spółkowe wynosiły mniejwięcej 10 milionów marek. Wypłacenie depozytów było zatem prawie już przez same efekta zabezpieczone.
Stratę powyższą poniósł Bank Związku przeważnie w interesie spółek, gdyż dla zabezpieczenia własnych interesów nie byłby nigdy utrzymywał tak wielkiego portfelu efektów.
Wojna zmieniła w Banku Związku zasadniczo stosunek interesów prywatnych do spółkowych. Przedewszystkiem przyniosły trzy ostatnie lata ogromny napływ kapitału. Gdy ostatni bilans przedwojenny balansował sumę 50 milionów marek, wykazuje bilans za 1916 blisko 130 milionów mk. Przyrost ten spowodowany został głównie napływem depozytów spółkowych, które od wybuchu wojny podskoczyły z 10 na przeszło 70 milionów marek. Wskutek tego stosunek kapitałów spółkowych do kapitałów prywatnych uległ zasadniczej zmianie. Gdy przed wojną wynosił 1 do 3, to obecnie przedstawia się prawie jak 2 do 1. Spodziewać się można, że po wojnie walna część kapitałów spółkowych odpłynie, ale prawdopodobnem również jest, że spółki po doświadczeniach wojennych w przyszłości utrzymywać będą w Banku Związku znaczniejsze kapitały niż przed wojną. Będzie to dla Banku Związku poważnym ciężarem, który znośniejszym stać się może tylko przez to, że i interesa prywatne Banku Związku wzrastać będą jak najszybciej.
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|