Dziewica Orleańska/całość
<<< Dane tekstu | |
Autor | |
Tytuł | Dziewica Orleańska |
Podtytuł | Tragedya romantyczna |
Pochodzenie | Tłómaczenia |
Wydawca | Gebethner i Wolff |
Wydanie | drugie |
Data wyd. | 1874 |
Druk | Czcionkami Gazety Lekarskiéj |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | Antoni Edward Odyniec |
Tytuł orygin. | Die Jungfrau von Orleans |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Pobierz jako: EPUB • PDF • MOBI |
Indeks stron |
DZIEWICA ORLEAŃSKA.
TRAGEDYA ROMANTYCZNA
SZYLLERA
W PIĘCIU AKTACH, Z PROLOGIEM
CIENIOM
KLAUDYNY Z DZIAŁYŃSKICH POTOCKIÉJ,
NAJWYŻSZÉJ W DUCHU,
JAKĄ ZNAŁEM W MÉM ŻYCIU,
A KTÓRÉJ WINIENEM POJĘCIE
NATCHNIEŃ ŁASKI BOŻÉJ W CZŁOWIEKU.
W HOŁDZIE
CZCI, WDZIĘCZNOŚCI I ŻALU
POŚWIĘCAM.
A. E. O.
|
Zjawienie się Joanny d’Arc na scenie dziejów, jest może najwyraźniejszém, z tysiąca innych świadectw, świadectwem, o bezpośrednim wpływie woli i Opatrzności Boskiéj, na los naroddw i pojedynczych ludzi; o czém i bez tego, żaden prawdziwy chrześcianin nie wątpi. Wszystkie jéj czyny i dzieje od kolebki prawie do grobu, opisane po wielokrotnie przez naocznych świadków, roztrząsane pod rozmaitemi względami przez współczesnych i przez następnych, i nakoniec przez najsławniejszych teraz żyjących historyków francuzkich, powtórzone z najdrobniejszemi szczegółami, podług nowo odkrytych autentycznych źródeł, nie zostawują najmniejszéj wątpliwości o jéj cudowném powołaniu i posłannictwie; o czynach wyższą wolą i siłą natchnionych, i nakoniec o niepokalanéj czystości i świętobliwości jéj życia, które uczyniło ją godną, stać się narzędziem Łaski dla swojego ludu, i można rzec, wybraną ofiarą odkupienia swego narodu.
Mając zamiar, jeżeli Bóg dozwoli, w osobnych kiedyś i obszerniejszych ramach, przedstawić ten wielki historyczny obraz, równie dla chrześcianina jak i dla psychologa ważny: bo wyjaśniający nam niejako najświętsze i najtajniejsze stosunki pomiędzy Niebem a ziemią, pomiędzy stworzeniem a Bogiem: — tą razą poprzestanę tylko na skreśleniu kilku główniejszych rysów, potrzebnych dla lepszego pojęcia i ocenienia sztuki Szyllera, któréj tu nowy przekład pod sąd czytelników przynoszę [1].
Na początku XV wieku, Francya uwikłana w nieszczęśliwą wojnę z Anglią; szarpana wewnątrz krwawemi niezgodami dwóch potężnych stronnictw: Burgundzkiego i Orleańskiego, z których pierwsze, pod wodzą Filipa, Księcia Burgundyi, połączyło się nakoniec z Anglią; w największém rozprzężeniu i nieładzie pod rządem obłąkanego na umyśle Karola VI, a raczéj żony jego, Izabelli Bawarskiéj, niewiasty sprośnych obyczajów i uczuć; — Francya, mówię, ujrzała się nad brzegiem ostatniéj i nieuchronnéj zguby. Stanowcza klęska pod Azincourt (1415) i inne, przywiodły w końcu pamiętny a upokarzający traktat w Troyes (1520), mocą którego, syn Karola VI, Delfin Karol, ostatni szczep królewskiego domu Walezych, pomówiony przez własną matkę o nieprawność rodu, został przez własnego ojca wyzuty z prawa następstwa, i prawo to przeniesiono na osobę Henryka V. króla angielskiego, który poślubił tamże królewnę francuzką Katarzynę, i tymczasowo, do śmierci teścia, tytuł Rejenta Francyi otrzymał. We dwa lata późniéj, (1422), obaj królowie: Karol VI i Henryk V, pomarli; ostatni zostawiwszy w kolebce syna (Henryka VI), który stosownie do traktatu w Troyes, zaraz po pogrzebie Karola V. w Saint-Denis, królem Francyi obwołany został. Delfin także ze swojéj strony, pod imieniem Karola VII. ogłosił się królem w Poitiers, nie mogąc dostać się do Rheims, gdzie według uświęconego wiekami zwyczaju, odbywało się zwykle namaszczenie królów francuzkich, nadające jedynie sankcyą, w obliczu religii, prawa i narodu. Pomimo to, w oczach wszystkich dobrych Francuzów, Karol VII był prawym monarchą, i wsparty ich gorliwą pomocą, z orężem w ręku bronił praw swoich i kraju przeciw złączonym Angielskim i Burgundzkim siłom, będącym w posiadaniu Paryża i większéj części królestwa. Przez lat siedem toczyła się wojna, z różném szczęściem i ze wszystkiemi okropnościami wojny domowéj; aż nakoniec w r. 1429, rzeczy stanęły na tym stopniu, że podług wszelkich rachub polityki i rozumu, sprawa Karola VII ostatecznie chyliła się do upadku. Zawiści i intrygi własnych jego stronników, wzbudziły nań nowego wroga, w osobie najwierniejszego mu dotąd Konnetabla; inni opuścili go jawnie lub traktowali skrycie z Anglikami; nowe wojsko angielskie, pod wodzą hr. Salisbury, zdobyło wszystkie twierdze i miasta na północnym brzegu Loary, i nakoniec obległo miasto Orleans, od którego zdobycia lub utrzymania cały dalszy los wojny zależał. Obie strony czuły to dobrze: i dla tego téż obie zarówno wytężyły wszystkie swe siły, aby stanowczą tę walkę na swoję korzyść rozstrzygnąć. Kwiat francuzkiego rycerstwa i najprzedniejsi wodzowie zamknęli się w tém mieście; wszystkie sąsiednie prowincye i miasta wyczerpywały ostatnie zasoby, aby je zaopatrzyć w pieniądze i żywność; wszyscy mieszkańcy wzięli się do oręża, kobiéty nawet i dzieci dopomagały walczącym, już to podając kamienie, już roztapiając ołów albo smołę, którą z góry na szturmujących zlewano. Anglicy odbici od szturmu, otoczyli miasto szańcami i blokhauzami aby je głodem do poddania się przymusić. Salisbury zginał ugodzony kamieniem z dział miejskich, ale następca jego, Suffolk, z niemniejszém natężeniem oblężenie popierał. Wysłany na odsiecz miastu ośmiotysięczny korpus, pod wodza hr. Clermont, cofnął się przed garstką Anglików, porażony haniebnie pod Rouvrai. Głód straszliwy panował już w mieście. Przywiedzeni do rozpaczy mieszkańcy, chcieli już byli poddać je Burgundzkiemu księciu Filipowi: ale gdy tę ofiarę odrzucili Anglicy, ostatniém jeszcze wysileniem rozpaczy z dnia na dzień przewlekali swą zgubę. Widoczném wszakże było każdemu, iż prędzéj późniéj nie pozostanie nic innego Orleanowi, jak zdać się na łaskę Anglików; Karolowi, jak ujść za Loarę, do południowych prowincyi, a ztamtąd na tułactwo do Hiszpanii lub Szkocyi; Francyi nakoniec, jak wyrzec się swéj niepodległości i stać się prowincyą angielską. Wszystkie ludzkie sposoby i siły okazały się bezskuteczne, aby tę ostateczność odwrócić; wszystkie, nie już usiłowania, lecz same nawet nadzieje polepszenia losu, zdawały się być tylko szaleństwem w oczach ludzkiego rozumu. — A przecież Bóg chciał inaczéj, i wszystko się jak sen przemieniło.
Na zbiegowisku trzech granic, Szampanii, Burgundyi i Lotaryngii, w małéj wioseczce Dom-Remy, żyła prosta, uboga pasterka, córka poczciwych i bogobojnych rodziców, którzy wcześnie w tkliwe jéj serce gorącą miłość Boga i głęboką swą wiarę przeleli. Joanna d’Arc — to było jéj imię — od samego dzieciństwa odznaczała się między rówiennicami szczególną pobożnością i najbardziéj chrześcijańskiemi cnotami: pokorą, łagodnością, prostotą i najtkliwszą miłością bliźnich. Wewnętrzne życie duchowe pochłaniało ją całkiem, a wpływ jego, w oczach niepojmujących go nawet, otaczał ją tajemniczym urokiem; tak dalece, że nie tylko poczciwe serca ludzi, a mianowicie dzieci, czuły ku niéj niepojęty pociąg; ale same nawet ptaki powietrzne, podług słów współczesnego historyka, przytoczonych przez Micheleta: „przylatywały do niéj, jak niegdyś do Świętych w pustyni, i brały pokarm z jéj ręki, w zaufaniu Bożego pokoju.“ Piękność jéj porywała oczy, ale téż razem przejmowała taką czcią i uszanowaniem, że w obec jéj, najzuchwalsi nawet, przystojności ubliżyć nie śmieli. Chroniąc się głośnych zabaw i tańców, szukała chętnie towarzystwa uczciwych niewiast dojrzałego wieku, a mianowicie dziatek i ubogich, którym z pokorą i miłością służyła. Pomimo przesądnych mniemań owego wieku, strzegąc ściśle nauki Kościoła, nie tylko nie dopuszczała się sama żadnych zabobonnych praktyk, jak jéj nieprzyjaciele potém zarzucali, lecz nadto miała je w obrzydzeniu, i unikała starannie wszelkich miejsc podejrzanych w tym względzie, z jakich dwa właśnie były w blizkości jéj wioski: źródło, któremu przyznawano czarodziejską moc leczenia chorób, i starożytny dąb, zwany „Drzewem Wróżek,“ gdzie co rok, dla odpędzenia tych istot, pleban miejscowy mszę i nabożeństwo odprawiał. Kościół był dla niéj najmilszym przybytkiem, modlitwa największą rozkoszą; i gdy jéj zarzucano, że się nazbyt modli: rumieniła się tylko i milczała. — Taką była dziewica, którą Bóg za narzędzie cudu swego upatrzył. Nieszczęścia kraju i króla, o których od dzieciństwa słyszała; klęski i okrucieństwa wojny, których nieraz wraz z rodzicami była ofiarą i świadkiem; napełniły wcześnie jéj serce namiętną miłością ojczyzny i litością nad losem współziomków, tak, że dwa te uczucia stały się treścią jéj życia, przedmiotem ciągłych jéj modłów, które, zalewając się łzami, w samotności ku Niebu wznosiła. I gdy krew tysiąca rycerzy, w ziemskim tylko ufających orężu: gdy łzy miliona rodzin, nad sobą tylko płaczących: nadaremnie płynęły; Bóg wejrzał na łzy jednéj ubogiéj pasterki, na łzy głębokiéj wiary i miłości bliźnich, i ją samą do otarcia łez ziomków — ale też i do przelania za nich niewinnéj krwi swojéj powołał. Oto są własne jéj słowa, któremi późniéj, przed krwawym trybunałem swych wrogów, opowiadała sama to cudowne powołanie swoje [2].
„Dnia jednego latem, w samo południe — a mogłam mieć wtedy lat około 13-tu [3] — będąc sama w ogrodzie ojca, usłyszałam po prawicy mojéj, od strony kościoła, głos — i stanęła przedemną postać, wielką otoczona jasnością. Postać ta miała rysy bardzo dobrego i cnotliwego człowieka; na barkach jéj były skrzydła; ze wszystkich stron okrążało ją światło; orszak niebieskich Aniołów był przy niéj: — Aniołowie albowiem często nawiedzają Chrześcian, a ci ich nie postrzegają; jak to sama nieraz potém pośród nich widziałam. Postać ta, był to Archanioł Michał. Głos zdawał mi się bardzo poważny; alem podówczas młodą była dzieciną; zatrwożyłam się więc bardzo przed postacią, i wątpiłam, ażeby to był Aniół. Za trzeciém dopiéro ozwaniem się postaci, poznałam, że to był głos Jego. Nauczył mię i ukazał tyle rzeczy, żem mocno uwierzyła, iż to był On. Widziałam Jego i Aniołów własnemi oczyma, tak wyraźnie, jak was tu, Sędziowie, widzę; i wierzę w to tak mocno, jak wierzę w mękę i śmierć Pana naszego Zbawiciela Jezusa Chrystusa. Co mię zaś do takowéj wiary pobudza, są to zbawienne rady, wsparcia i nauki, jakie zawsze odbieram od Niego.
„Anioł nauczał mię, abym przedewszystkiém była dobrą dziewczyną, prowadziła siebie uczciwie i chodziła pilnie do kościoła. Opowiedział mi potém o wielkiém zmiłowaniu Boga nad Francyą, i że powinnam iść w pomoc królowi mojemu. Powiedział mi takoż, iż Święte: Katarzyna i Małgorzata nawiedzą mię, a co mi rozkażą, to czynić mam; albowiem posłane są od Boga, aby mię wodziły i radą mię swoją wspierały, w tém co mam do sprawienia.
„Święte Katarzyna i Małgorzata ukazały się mnie, jak to był przepowiedział Aniół, w wielkiéj jasności i w promiennych wieńcach na głowie, i rozkazały mi pójść do Roberta Baudricourt, Rotmistrza królewskiego w Vaucouleurs, zkąd będę odesłaną do Króla, i Orleans od oblężenia wybawię. Na to odpowiedziałam im, że jestem biédna dziewczyna, nieumiejąca dosiąść konia ani władać orężem. One zasię mi powiedziały, abym śmiało nosiła mój sztandar, albowiem Bóg mi dopomoże, a król mój odzyska napowrót całe swoje państwo, i otrzyma przezemnie królewskie swe namaszczenie w Reims. Święte rozkazały mi nie powiadać nikomu o tém zjawieniu; zostawiły mi wszakże do woli, zwierzyć się rodzicom moim lub nie; — ale, bym tego za skarby świata uczynić nigdy nie śmiała. Nadewszystko bałam się ojca, aby mi nie przeszkodził dopełnić rozkazu Świętych. We wszystkiém z resztą ojcu i matce byłam zawsze posłuszną, a że w tym razie bez ich zezwolenia odeszłam, nie poczuwam się do grzechu; uczyniłam to bowiem z rozkazu Boga, a skoro Bóg przykazywał, byłabym poszła, chociażbym miała sto ojców i sto matek, choćbym była króla jakiego córką.“ —
Zjawienia tego rodzaju, od piérwszego jéj nawiedzenia, ponawiały się często w dalszym ciągu jéj życia, już to krzepiąc ją swemi radami, już pocieszając w więzieniu i ośmielając przed śmiercią. Oto jest, jak sama daléj naturę ich opisuje:
„Rzadko widuję me Święte inaczéj, jak otoczone jasnością i w promiennych wieńcach na głowie. Widzę ich twarze, ale czy mają odzież, włosy, ramiona, i w ogólności widzialne członki, o tém nic z pewnością powiedzieć nie mogę. Często téż, nie widząc Świętych, słyszę tylko same ich głosy, które mówią do mnie i odpowiadają na pytania moje. Mowę ich doskonale rozumiem. Głos ich jest nadzwyczaj miły, łagodny i aż do łez rozrzewniający; mówią czysto i godnie w języku francuzkim [4]. Przed oswobodzeniem Orleanu i potém, zwały mię nieraz Joanną dziewicą i córką Bożą, zalecając mi przytém częste odbywanie spowiedzi. Święte przychodzą często nie wezwane, a gdy ich długo nie widzę, proszę Pana, aby raczył przysłać je do mnie. Nigdy mię nie opuściły w potrzebie. Za każdém ich przyjściem doznaje niewymownéj radości, i oddaję im wszelką cześć, na jaką zdobyć się mogę: chociaż czuję, że nie potrafiłabym nigdy uczcić ich dostatecznie, bo wiém że oni to są, którzy mieszkają w królestwie niebieskiém. Gdy odejdą, całuję ziemię, gdzie stali i nieraz płakałam z żałości, że mię z sobą nie wzięli. O nic nie prosiłam ich nigdy, jedno względem mojéj wyprawy, i aby Bóg dopomógł Francuzom; dla siebie nie żądałam nigdy innéj nagrody, oprócz zbawienia méj duszy. Od piérwszego razu, jakem usłyszała głos Świętych, ślubowałam Bogu dobrowolnie pozostać czystą dziewicą, na duszy i na ciele, jeśli w tém będzie święta Jego wola; zaczém mi Święte przyrzekły, że mię wprowadzą do raju, jak tego od nich żądałam.“
Dziewica w swoich zeznaniach, nie mówi nic o walkach wewnętrznych, między wielkiém jéj powołaniem, a słabością dziecinnego serca; musiały jednak bydź trudne i długie, kiedy aż w pięć lat dopiéro po pierwszém usłyszeniu anielskiego głosu, rozkaz jego odważyła się wypełnić; w dniach zaś największéj swéj chwały, słyszano ją nieraz powtarzającą ze łzami: „iż wolałaby stokroć prząść kądziel przy biednéj swéj matce, niż czynić, co czynieć musi, ponieważ Bóg jéj przykazał.“
W r. 1429, za przewodnictwem rodzonego stryja, który piérwszy w jéj posłannictwo uwierzył, Joanna d’Arc opuściła nakoniec dom rodzicielski i udała się do Vaucouleurs, do Roberta Baudricourt, oświadczając mu, iż przychodzi od Boga, aby oswobodzić Orleans i króla do Reims na namaszczenie wprowadzić: przyczém żądała, aby ją zaraz do obozu królewskiego odesłał. Baudricourt wziął ją za obłąkaną, i zamiast do obozu, chciał ją odesłać do ojca. Nieustraszona tém Joanna, oświadczyła stanowczo, iż musi być przed Środopościem u króla, „chociażby miała nogi schodzić po kolana [5].“ Jakoż przykładna jéj świątobliwość, w czasie krótkiego w Vaucouleurs pobytu, i zapewne tajemniczy wpływ ożywiającego ją ducha, wzbudziły ku niéj wiarę w okolicznych mieszkańcach, i jeden z nich, niejaki szlachcic Novelompont, obiecał ją zaprowadzić do Króla. Co nadto jeszcze pomagało jéj w umysłach ludu, to znajoma powszechnie od wieków stara przepowiednia Merlina, iż Francya wtrącona w przepaść przez kobiétę, przez kobiétę też wybawioną zostanie. Piérwsza część tego proroctwa spełniła się już była przez Królową Izabellę, lud więc widział wszędzie i witał w Joannie obiecaną spełnicielkę drugiéj. Ona sama nie wątpiła o tém bynajmniéj: tém bardziéj, iż pytając o to swych Świętych, otrzymała od nich odpowiedź, iż ona jest ową wybraną. Gotując się w podróż do króla przywdziała po raz piérwszy strój męzki, który odtąd aż do śmierci nosiła, i przybywszy szczęśliwie do obozu pod Chinon, po trzech dniach namysłu i wahania się króla, otrzymała nakoniec pozwolenie stawienia się przed nim. Król przyjął ją otoczony całym swym dworem, w gronie przeszło trzystu rycerzy, i sam, by ją doświadczyć, wstał z miejsca i ukrył się w tłumie. Dziewica weszła z pokorą, jako uboga wieśniaczka; nie zmieszała się jednak bynajmniéj, i za pierwszym rzutem oka w około, poznała króla, chociaż go nigdy nie widziała przedtém, i ugiąwszy przed nim kolano, rzekła: „Najszlachetniejszy mój panie, Delfinie! Król Niebios ogłasza ci przezemnie, iż będziesz namaszczony i ukoronowany w Reims, i będziesz namiestnikiem Jego w królestwie francazkiém, które jest Jego nie twoje, ale które ci On jako zakład poruczy.“ Po czém wziąwszy króla na stronę wymieniła mu treść tajemnéj jego modlitwy, któréj nikt prócz Boga nie słyszał. Inna jeszcze okoliczność podniosła wiarę obecnych w cudowne jéj posłannictwo. Gdy szła do króla, jakiś pijany rycerz urągał jéj bezbożnemi słowy. „Ach! mój Boże! rzekła Dziewica — ty bluźnisz, a nie wiesz że śmierć twoja jest tak blizko ciebie.“ Za chwilę potém, tenże rycerz wpadł przypadkiem do wody i utonął. Pomimo to, zdania dworzan były podzielone; lękano się nadewszystko, aby natchnienie jéj nie było dziełem szatana. Dla lepszego więc wybadania prawdy, odesłano ją do Poitiers, gdzie był uniwersytet, parlament, i wielu uczonych doktorów kościoła. Król sam udał się za nią ze swym dworem. Arcybiskup Reimski, Kanclerz Francyi, zwołał wszystkich professorów teologii, i przedniejszych, jacy byli, kapłanów, i zlecił im wybadanie Dziewicy. Doktorowie badali ją ściśle, chociaż łagodnie. Jeden z nich rzucił uwagę, że jeśli Bóg chce zbawić Francyę, nie potrzebuje żołnierzy. „Ach! mój Boże! odpowiedziała z żywością — żołnierze będą wojować, a Bóg da im zwycięztwo.“ Inną razą, gdy jéj chciano dowodzić cytacyami z rożnych autorów, iż niepodobna było wierzyć jéj opowiadaniu. „Słuchajcie! rzekła spokojnie — więcéj jest rzeczy w księgach Pana mego, niż w waszych. Nie umiem ani A ani B, ale to wam powiadam, że jestem posłana od Boga, aby oswobodzić Orleans i króla zaprowadzić do Reims.“ — Te i tym podobne odpowiedzi, zmusiły do milczenia rozumujących doktorów; czujący uwierzyli wraz z ludem. Wszyscy oświadczyli zgodnie, że można śmiało przyjąć pomoc Dziewicy.
Tu zaczyna się wojenny zawód Joanny. W lekkiéj zbroi, na czarnym koniu, z tajemniczym mieczem przy boku — który sama za radą swych: głosów kazała przynieść sobie ze składu dawnéj broni w kaplicy Ś. Katarzyny z Fierboi — i z białym sztandarem w ręku, stanęła na czele wojska; prosta pasterka na czele najdumniejszych rycerzy; osiemnastoletnia dziewica, na czele rozpasanego w ciągłych wojnach żołnierstwa. A przecież jedni i drudzy, ulegli przed nieziemską jéj mocą! — Pierwszém jéj usiłowaniem było wytępić rozwiązłość i ożywić pobożność w swém wojsku, z którem na odsiecz Orleanu iść miała. Przykład jéj działał silniéj niż słowa. Przed wzniesionym na polu ołtarzem, kapelan jéj odprawiał codzień mszę świętą; wodzowie i całe wojsko odbyło razem z nią spowiedź i przyjęło Przenajświętszy Sakrament. Na czele hufców szli księża ze świętą chorągwią, śpiewając Veni Creator, i inne psalmy kościelne. Dnia 29 Kwietnia 1429 r. weszła do Orleanu, wprowadzając wojsko i żywność, i nie doznawszy jak była przepowiedziała, żadnego oporu Anglików; a to z powodu nadzwyczajnéj mgły, która im to wejście zakryła. Nazajutrz rano chciała zaraz szturmować ich szańce, a gdy jéj to odradzano, i w ogólności, w dalszym ciągu działań wojennych, gdy nie ufając całkiem jéj natchnieniom, wahano się w wypełnieniu jéj woli, lub chciano ją podstępnie uchylić: „Rada Pana mojego. — odpowiadała z żywością — lepsza jest od wszystkich rad waszych; ona tylko jest mądra i pewna, i ona się jedna utrzyma. Wierzcie mi, że chcąc mnie oszukać, w rzeczy tylko oszukacie siebie.“ Raz nawet oburzona tym fałszem, pogroziła Hr. Dunois, że go natychmiast ściąć każe, jeśli prawdę przed nią zatai. Jakoż w każdém zdarzeniu skutek, jakkolwiek z nieprzewidzianych często okoliczności wynikły, przekonywał nakoniec, że jéj rada była najlepsza, i że się wszystko tak stało, jak była przewidziała w natchnieniu. Przykład jéj odpowiadał słowom. Najpierwsza wszędzie, gdzie niebezpieczeństwo groziło, chociaż sama nie zabiła nikogo i sam widok krwi ją przerażał, przecież w natłoku bitwy, ze sztandarem tylko swym w dłoni, torowała drogę najśmielszym, narażając się na tysiące śmierci. Głos jéj jak dźwięk trąby wojennéj dolatywał do ostatnich szeregów i zapalał żołnierza odwagą. Przy tém wszystkiém litościwa i ludzka, płakała widząc tylu chrześcian bez spowiedzi poległych; sama opatrywała rannych, i z narażeniem się własném ocalała jeńców angielskich od zapamiętałości żołnierstwa. Przewidzenie że musi być ranną, nie osłabiło jéj męstwa. Pierwsza wdarła się na szańce angielskie. Wszakże, odniósłszy już ranę, płakała; aż ją święte przyszły pocieszyć. Naówczas wyrwała sama strzałę, tkwiącą na wylot w jéj ramieniu, i nie chcąc bydź, jak mówiła, uleczoną przeciw woli Boskiéj, oddaliła ze wstrętem żołnierzy, którzy chcieli zamawiać jéj ranę; poczem kazawszy ją tylko obwiązać, odbyła spowiedź, i powróciła do boju. W trzech krwawych wycieczkach i bitwach, najgłówniejsze szańce angielskie wpadły w ręce Francuzów. Po ostatniéj, poprzedzonéj uroczystą spowiedzią Joanny i całego wojska, Talbot i Suffolk, wodzowie angielscy, zwołali w nocy radę wojenną, i d. 8 Maja o świcie, odstąpili od oblężenia. Dziewica zakazana ich ścigać; ale gdy jeszcze byli na widoku, rozkazała wznieść ołtarz na tém miejscu gdzie stali, przed którym cale wojsko, wraz z ludem, Bogu hołd dziękczynień składało.
Od téj to cudownéj odsieczy, współcześni nadali Joannie imię Dziewicy Orleańskiéj, które odtąd zachowała w dziejach. Odgłos niespodziewanego zwycięztwa rozniósł jéj sławę w całém chrześciaństwie. Strach paniczny przejął Anglików, Francuzi uwierzyli w pomyślność. Joanna za powrotem do Króla, nastawała koniecznie, aby natychmiast przedsięwziąć wyprawę do Reims dla dopełnienia obrzędu namaszczenia. Przedsięwzięcie to zdawało się niepodobném do wykonania. Na przestrzeni blizko 80 mil drogi, wszystkie miasta, twierdze i przeprawy były w ręku nieprzyjaciela. Rozumowa roztropność radzców, z politowaniem słuchała Dziewicy. Ale Dziewica była nieugiętą. „Nie długie moje trwanie — mówiła — rok, albo mało co dłużéj; trzeba umieć ze mnie korzystać.“ — Jakoż usłuchano nakoniec. Wojsko w początkach Czerwca wyruszyło z obozu, i d. 11 zdobyło warowne miasto Jargeau, gdzie się Suffolk zamknął ze swym ludem, i w niewolę pojmany został. Dziewica piérwsza, wdarła się po drabinie na mury, gdzie ugodzona kamieniem, spadła w fossę i miano ją za umarłą. Ale w tejże chwili powstała, i ukazawszy się swoim, przechyliła szalę zwycięztwa. Lordowie Talbot i Fastolf, nie mogąc już pośpieszyć ku odsieczy miastu, zaszli Francuzom drogę pod Patay (29 Czerwca). Oba wojska nie wiedząc wzajem o sobie, zeszły się na zarosłéj małym lasem równinie. Jeleń spłoszony przypadkiem, wpadłszy oślep na wojsko angielskie, odkrył piérwszy Francuzom zbliżanie się wroga, i przednie jego czaty pomieszał. Dziewica zapowiedziała zwycięztwo. Anglicy porażeni, pierzchnęli. Fastolf uciekł; Lordowie: Talbot, Scales i Hungerford stali się jeńcami Dziewicy. Zostawało jeszcze do zdobycia po drodze warowne miasto Troyes, Joanna wbrew zdaniu całéj Rady wojennéj, rozkazała iść prosto do szturmu, idąc sama, jak zawsze, na czele. Przestrach ogarnął załogę; miasto poddało się na łaskę. Król d. 15 lipca wszedł z wojskiem zwycięzkiém do Reims, i tamże d. 17 w niedzielę, uroczyste namaszczenie otrzymał. Dziewica ze sztandarem swym w ręku, stała przed ołtarzem przy królu, i w chwili dokonania obrzędu, ze łzami do nóg jego upadłszy, dziękowała gorąco Niebu za szczęśliwie spełnione dzieło. „Wszyscy co ją wtenczas widzieli — powiada kronika współczesna — „uwierzyli więcéj niż kiedy, iż była posłaną od Boga, a nie od złego ducha, jak głosili Anglicy.“
Ale tu był kres posłannictwa Joanny. Co było niepodobném dla ludzi, Bóg cudownie przez nią wypełnił; resztę ludzie mogli dokonać. Ona sama czuła to dobrze, i wśród powszechnéj radości i uwielbienia, dręczona wewnątrz przeczuciem blizkich swoich cierpień i śmierci, prosiła usilnie króla, ażeby jéj dozwolił wrócić do rodziców. „Oni tak będą radzi mię widzieć! — mówiła. Będę znowu pasła ich trzody, i czyniła co mi rozkażą. Wola Pana mojego spełniona.“ — Ale król nie dał się zmiękczyć. Jak gdyby na okazanie, jak rozum ludzki działa w odwrotnym stosunku z natchnieniem ducha Boskiego, wahano się powierzyć jéj wojsko, gdy tego z woli Boga żądała; a w brew jéj woli zatrzymano wtenczas, gdy jéj to głos wnętrzny odradzał. Jakoż od téj chwili Joanna przestaje bydź przewodniczką natchnioną, i jest tylko wybraną ofiarą, którą na śmierć męczeńską prowadzą. Nie uczy już co czynić potrzeba, ale wypełnia z pokorą co jéj Pan ziemski rozkaże. W życiu swém równie bogobojna i skromna, w bitwach równie poświęcająca się i mężna; ale już ich losem nie rządzi. Sam tajemniczy ów miecz Świętéj Katarzyny, godło rycerskiego jéj posłannictwa, skruszył się w jéj ręku przypadkiem, i pomimo usiłowań płatnerzy, nie dał się już więcéj naprawić. Sztandar swój wraz z całym rynsztunkiem zawiesiła w kościele Ś. Dyonizego, na grobie tego świętego patrona Francyi, i na podziękowanie Bogu, Najświętszéj Pannie i ŚŚ. Męczennikom, za okazane jéj łaski. Ostatniém jéj dziełem wojenném było zdobycie szturmem miasta Pierre-le-Moutiers, gdzie sama jedna, opuszczona od wojska, pod murami twierdzy zostawszy, głosem swym przywołała uciekających, I piérwsza przebywszy fossę, bramy miasta zdobyła. Ale zbliżał się kres jéj przeznaczenia. W Maju 1430 roku, (w rok po oswobodzeniu Orleanu), weszła z wojskiem do miasta Compiegne, oblężonego przez wojsko Burgundzkie, i zaraz nazajutrz rano przedsięwzięła wycieczkę. Szczęście z razu sprzyjało Francuzom, ale w końcu liczba przemogła. Joanna ostatnia w odwrocie, nie pierwéj wejść chciała do miasta, aż ostatniego ze swoich w bezpieczeństwie obaczy. Tymczasem poznana po stroju i oskoczona od wrogów, przy samem już wejściu do bramy, którą przed nią nagle zamknięto, w niewolę pojmaną, została. Głos publiczny oskarżał dowódzcę twierdzy, Wilhelma Flavy, człowieka głośnego w całéj Francyi z okrucieństw swych i bezbożności, iż z góry już oblegającym krew Joanny zaprzedał, i umyślnie ją w niebezpieczeństwie opuścił. Ona sama zdała się o tém wiedzieć z natchnienia. Tegoż albowiem dnia, przed wycieczką, spowiadając się i kommunikując w kościele Św. Jakóba, rzekła do licznie zebranych tamże mieszkańców i dzieci: „Dobrzy moi przyjaciele, i wy kochane dziatki! powiadam wam niewątpliwie, że jest człowiek który mię przedał; jestem zdradzona i jeszcze przed Świętym Janem będę wydana na śmierć. Módlcież się za mną do Boga, proszę was, bo wkrótce nie będę już mogła służyć memu królowi, i szlachetnemu królestwu Francyi.“ Odtąd wszakże, po swojém pojmaniu, nie obwiniała nigdy nikogo, i we wszystkiém co się zdarzyło, Boską tylko wolę widziała.
Pojmanie Joanny było prawdziwym tryumfem dla Anglików; we wszystkich zajętych przez nich miastach, odśpiewano z rozkazu Rejenta, uroczyste Te Deum. Żeby zaś dać wyobrażenie, jak dalece byli na nią zawzięci, dość jest powiedzieć, iż spalili na stosie uczciwą obywatelkę Paryża, za to tylko, że śmiała utrzymywać publicznie prawdę Boskiego posłannictwa Dziewicy. To też żeby ją dostać w swe ręce, (była albowiem jeńcem Księcia Burgundyi), po wyczerpaniu wszystkich środków proźby i groźby, nie wahali się nakoniec zapłacić mu za nią 10,000 liwrów; summę, jaką naówczas za wykup tylko Króla albo panującego księcia płacono, a za którą najbogatszy naówczas w chrześciaństwie książę, gorliwy opiekun dawnéj instytucyi rycerstwa, ustanowiciel orderu Złotego Runa, nie wzdrygał się przedać krew dziewicy, krew jeńca. Takie były obyczaje wieku. — Ale nie sama tylko chęć zemsty zapalała Anglików tą nienawiścią Dziewicy; najwyższy wzgląd ich polityki wymagał zarówno jéj zguby. Jeśli bowiem była od Boga, prawo ich króla do korony francuzkiéj musiało bydź niesprawiedliwe i płonne; przeciwnie, tenże sam zarzut spadłby na stronę Karola VII, gdyby można było przekonać, że wszystko mocą tylko czarów, a więc z natchnienia złego ducha działała. To miało bydź głównym celem procesu, którego przewodnictwo przyjął na siebie biskup francuzki z Beauvais, nazwiskiem Cauchon, w nadziei otrzymania w nagrodę za to arcybiskupstwa w Rouen.
Do tego to właśnie miasta, gdzie się znajdował małoletni Henryk VI, wraz z opiekunem swoim, kardynałem Winchester, przywiedziono nakoniec Joannę. Osadzona w wieży zamkowéj, zamknięta w żelaznéj klatce, okuta ciężkiemi łańcuchy, wystawiona na urąganie i obelgi żołdactwa miała stanąć przed trybunałem duchownym, którego członków sam Cauchon wybierał. Ale Bóg jéj i tu nie opuścił. Święte nawiedzały ją codzień. Miejsce archanioła bitew, Michała, zajął, podług jéj zeznań, Gabryel, anioł łaski i miłości Boskiéj. Duchy cieszyły ją i ośmielały; uczyły być cierpliwą i śmiałą, wesoło znosić męczeństwo; obiecywały tryumf i królestwo niebieskie. I tych to swych Boskich przyjaciół i pocieszycieli, zmuszano ją zaprzeć się przed sądem! I te to cudowne widzenia, chciano, aby sama wyznała, że od złego ducha pochodzą! Ale wszystkie podstępy i groźby, wszystkie męczeństwa i przygotowania tortury, nie zachwiały ani na chwilę dziewiętnastoletniéj dziewicy. „Przyszłam posłana od Boga; spełniłam co Bóg mi rozkazał; nie mam tu do czynienia nic więcéj; odeszlijcie mię do Boga zkąd przyszłam. — Wolałabym umrzeć sto razy, niżeli odwołać to, com z rozkazu Bożego spełniła. — Wiém dobrze, że Anglicy chcą mię skazać na śmierć, myśląc, że potém łatwiéj zdobędą królestwo Francuzkie. Ale choćby ich było sto tysięcy razy więcéj jak teraz, nie odmienia co Bóg przeznaczył“ — Te i tym podobne odpowiedzi, przytoczone przez Baranta, nie dopuszczały zarzutu czarnoksięstwa: trzeba więc było szukać innego — i znaleziono zarzut herezyi. Powodem były jéj tajemnicze widzenia. Dziewica wierzyła w nie równie jak w Boga. Kazano jéj, aby swą wiarę pod rozwagę Kościoła poddała. „Kocham Kościół, i chciałabym go wspierać z całéj siły; ale z dobrych dzieł, które spełniłam, winnam tylko zdać rachunek Bogu, który mię posłał. Bóg a Kościół to jedno.“ — Natenczas powiedziano jéj, że trzeba rozróżnić: że jest Kościół tryumfujący w niebie, to jest Bóg, święci i dusze zbawione i Kościół wojujący na ziemi, to jest papież, duchowieństwo i dobrzy chrześcianie, i że temu to ostatniemu poddać się powinna. „Wierzę, odpowiedziała, że święty nasz Ojciec, biskupi, i inni mężowie Kościoła, postawieni są od Boga stróżami wiary chrześciańskiéj, i że powinni karać tych, co przeciw niéj grzeszą. Ale ja nie zachwiałam się nigdy w téj wierze. Przyszłam do króla Francyi od Boga, od Najświętszéj Maryi Panny, od świętych Pańskich, od Kościoła tryumfującego, i temu Kościołowi poddaję siebie i wszystko, co uczyniłam, albo jeszcze uczynię.“ — „A Kościołowi wojującemu?“ — „Nic na to nie odpowiem więcéj, nad to, co już powiedziałam.“ — I te to wzbranianie się Dziewicy, poczytano jéj za największą zbrodnię, za dostateczny dowód herezyi; a przecież, był to tylko skutek najczarniejszego podstępu jéj wrogów, skutek jéj najniewinniejszéj prostoty. Jeden z sędziów, zausznik Cauchona, ksiądz Mikołaj l’Oiseleur, pod maską duchownego jéj ojca, przychodząc niby skrycie do więzienia, potrafił wkraść się w jéj ufność, i wmówił w nią, że poddać się Kościołowi, jest to uznać nad sobą prawo sądu, który ją sądził. Tenże l’Oiseleur stał się po tém jéj spowiednikiem, i w całym ciągu processu, same jéj tylko zgubne odpowiedzi doradzał. Podczas zaś gdy z nią rozmawiał, ukryci po za drzwiami Biskup z Beauvais i Hr. Warwick, jeden z pierwszych lordów angielskich, chcieli spisywać wszystkie jéj słowa; tylko że przywiedzeni razem notaryusze, okazali się szlachetniejszemi od nich i odmówili upadlającéj posługi. Ale przecież i w gronie sędziów znaleźli się nakoniec ludzie, których litość i sumienie ruszyło. Trzéj z nich udali się do jéj więzienia, i starali się jéj wytlómaczyć prawdziwe znaczenie wojującego Kościoła; że go składają właściwie papież i święte sobory, i że im śmiało poddać się i zaufać może. Jeden z nich nawet, brat Isambert, nie lękał się radzić jéj publicznie przed sądem, aby się odwołała do powszechnego koncylium w Bazylei. — „Co to jest koncylium?“ spytała. — „Jest to ogólne zebranie Kościoła, odpowiedział Isambert, gdzie będzie tyluż kapłanów z twojéj strony, co i ze strony Anglików.“ — „O! kiedy tak, to się chętnie poddaję.“ — „Milcz do stu tysięcy djabłów!“ wrzasnął na Isamberta rozgniewany Cauchon, i odpowiedzi Dziewicy do protokułu wpisać zabronił. „Niestety! rzekła łagodnie — „wpisujecie przeciw mnie wszystko; a odrzucacie wszystko, co może bydź za mną. Wszakże niech będzie wola Boska nie moja.“ — Zacny Isambert i towarzysze jego, zagrożeni przez Anglików, że ich do Sekwany wrzucić rozkażą, usunęli się z grona sędziów; inni też, korzystając z pozoru, zaczęli uciekać tłumnie od tego dzieła nieprawości, tak, że ze stu zasiadających z początku, trzydziestu ledwie w końcu zostało. Ale i tym nie dowierzał Cauchon. Sam, z kilku tylko zaufanémi, ułożył akt oskarżenia, którego drugim głównym artykułem, było noszenie przez nią męzkiego ubioru. Pytana o przyczynę, odpowiedziała, że czyni to za radą swych głosów; widoczném jednak było, że miała i inne powody, których jéj wstyd dziewiczy nie dozwalał wymienić, a sędziowie zgadnąć nie chcieli. Wystawiona na samowolność rozbestwionego żołnierstwa, z których trzech stało ciągle w jéj izbie; strój ten był dla niéj jedyną rękojmią, bezpieczeństwa. Jeden nawet z młodych lordów angielskich, zapewne z dozwolenia starszych, usiłował ją gwałtem znieważyć, i nie mogąc, uderzył w policzek. Skromność nie dozwoliła jéj nawet uskarżać się na tę zbrodnię przed sądem, i tylko ją przed śmiercią na spowiedzi odkryła. Cauchon omylony w nadziei uczestnictwa ogółu sędziów, szukał upoważnienia swych kroków w zdaniu prawników świeckich, których rady niby zasięgał. Najznakomitszy z nich, Jan Lohier, nie wahał się oświadczyć, że cały process, tak w zasadzie jak w formach, jest całkiem zły i nieprawny, i że należy naprzód dodać obwinionéj obrońcę. Dawca téj rady musiał ujść aż do Rzymu przed zawziętością Anglików. Cauchon zwrócił się więc do Uniwersytetu w Paryżu i do kilku biskupów utrzymujących stronę angielską, i przesłał im fałszywy swój akt oskarżenia. Tą razą otrzymał co żądał. Wszyscy uznali Dziewicę winną herezyi i odszczepieństwa. Zguba jéj była już pewną; gdy zaś w tym czasie zapadła niebezpiecznie na zdrowiu, użyto wszelkich środków, aby ją uleczyć [6]. „Za skarby świata“ mówił hr. Warwick, „Król nie chciałby aby umarła śmiercią naturalną; nie na to zapłacił za nią tak drogo.“ — Ozdrowiała, i wyrok zapadł; wyrok wyłączający ją z grona wiernych i z pod opieki Kościoła, i przekazujący ją władzy świeckiéj, dla wymierzenia zasłużonéj kary. Ale trzeba było jeszcze Anglikom, ażeby wprzód sama niejako sprawiedliwość tego sądu uznała. Udano się więc znowu do podstępu, i przygotowano straszliwą scenę, aby zatrwożyć obwinioną, a przynajmniéj publiczność omamić. Dnia 24 Maja, 1431 r., na placu przed kościołem Ś. Owena, wzniesiono dwa rusztowania; na jednem zasiadł Kardynał Winchester, Cauchon, i pozostali sędziowie; na drugie wprowadzono Joannę. U stóp jego stał wózek kata, mający ją niby odwieść na spalenie na stosie. Jeden z doktorów w długiém kazaniu nakłaniał ją do uległości. Dziewica słuchała cierpliwie. Ale gdy wspomniał króla Karola VII i nazwał go heretykiem: „Nie prawda!“ przerwała z żywością „Mów o mnie, a nie o królu. Mogę przysiądz pod karą śmierci, że król jest najlepszym chrześcianinem, kochającym najbardziéj wiarę i Kościół, a nie takim, jak go nazywasz!“ — „Każ milczeć téj djablicy!“ krzyknął zapamiętały Cauchon. Po kazaniu mówca oświadczył jéj, że musi podpisać abjuracyą. „Co to jest abjuracya?“ spytała. Wytłómaczono jéj, iż to jest akt poddania się Kościołowi. „Jeżeli tak, to podpiszę,“ rzekła. Ale nie o to chodziło. To, czego od niéj żądano, było uznanie sprawiedliwości wyroku. Lecz w tém Dziewica była nieugiętą. Anglicy zebrani na placu, sądząc, że ją chcą zbawić, zaczęli krzyczeć i ciskać kamieniami; Cauchon groził jéj torturami i ogniem; L’Oiseleur, jako spowiednik, namawiał; inni szczerze poruszeni jéj losem, błagali prawie ze łzami, ażeby się zgodziła podpisać, obiecując, że będzie uwolniona z więzienia Anglików i przejdzie pod dozór duchowny. Przeczytano jéj krótką formułę w kilku wierszach, w któréj to tylko było wyrażono, że widzenia swoje i czyny poddaje pod zdanie Kościoła, a siebie pod pokutę kościelną, i że wyrzeka się męzkiéj odzieży. Nieszczęśliwa uległa nakoniec. Natychmiast podano jéj inny papier, zawierający długie wyznanie, że wszystko co mówiła, było kłamliwém, oraz proźbę o przebaczenie jéj zbrodni. Jeden z sekretarzy królewskich ujął jéj rękę i podpisał znak krzyża u spodu, Naówczas Cauchon odczytał przygotowany już wyrok, skazujący ją „na chleb boleści i na wodę pokuty,“ i w brew poprzedniéj obietnicy, do dawnego więzienia odesłał. Anglicy, i sam Hr. Warwick, obwiniali Cauchona o zdradę. „Nie bójcie się, rzekł im z uśmiechom, wkrótce złapiemy ją znowu.
Jakoż zajęto się niezwłocznie wynalezieniem powodu, aby wznowić poprzedni wyrok. Zostawiono umyślnie ubiór męzki w wiezieniu, azali go przywdziać nie zechce. W tymże czasie podwojono srogość i brutalstwo, zakuto w cięższe łańcuchy, i nie zaniedbano niczego, aby ją przywieść do rozpaczy. Widząc wreście, że się nie daje pojmać w zastawione sidła, zabrano jéj podczas snu suknie niewieście, i zostawiono tylko strój męzki. „Panowie! rzekła budząc się do żołnierzy; ja tego odzienia nie włożę; wiecie, że mnie to zabroniono.“ Sprzeczka trwała aż do południa; nakoniec, po daremnych błaganiach, musiała wstać i odziać się czém mogła. Anglicy na to tylko czokali. „Złapana!“ wołał uradowany Warwick. Cauchon pośpieszył do więzienia, i wyrzucając jéj odpadnienie w herezyą, zapytał z urąganiem, zali nie słyszała znowu swych głosów. „Tak jest, zawołała z zapałem, i Bóg oznajmił mi przez nie, że to był żal, dla ocalenia życia podpisywać waszą abjuracyą. Uczyniłam to przez bojaźń ognia; ale wolę sto razy umrzeć, niźli kiedykolwiek odwołać, że głosy me były od Boga.“ — W tych słowach był wyrok jéj śmierci.
Dnia 30 Maja, w tydzień po owém podpisaniu abjuracyi, wstąpiła na stos męczeński. Kapłan, który ją wyspowiadał w więzieniu, i zacny ów brat Isambert, szli obok przy wózku katowskim, na którym ją w szatach niewieścich na plac exekucyi wieziono. Ośmiuset Anglików w pełnéj zbroi, otaczało ją w koło. W drodze modliła się tak rzewnie, i żaliła się tak łagodnie, że wszyscy Francuzi płakali. Sam nawet l’Oiseleur, ów fałszywy spowiednik, przedarł się przez tłum do wózka, wyznał swój grzech i błagał o przebaczenie. Anglicy chcieli zabić go za to.
Na wielkim rynku przed ratuszem, wzniesiono znowu dwie galerye: na jednéj był kardynał i biskupi, sędziowie świeccy i duchowni na drugiéj. Joannę stawiono przed nimi. W głębi placu wznosił się stos, przerażający swą wysokością, a to w tym celu, aby dłużéj cierpiała. Po wysłuchaniu wyroku śmierci, Dziewica upadła na kolana, i w rzewnych słowach polecała swą duszę Bogu, Najświętszéj Pannie i Świętym, przebaczając wszystkim i prosząc o przebaczenie; nadewszystko zaś błagając księży, aby odprawili mszę za jéj duszę. Głos jéj tak był przenikający, że nikt od łez wstrzymać się nie mógł. Tymczasem zgromadzeni Anglicy niecierpliwili się tą zwłoką; wściekłe okrzyki wzniosły się na placu. Słudzy sądowi sprowadzili ją na dół. Natychmiast rozjuszone żołnierstwo porwało ją i wlokło do stosu. Widok ten był tak przerażający, że biskup z Noyon i wielu sędziów, porwali się z miejsc swoich, i łkając głośno, zbiegli z rusztowania i schronili się do domów. Ona wszakże, krzyż przyciskając do piersi, i nie przestając się modlić, szła na śmierć spokojnie i cicho; żaden wyraz rozpaczy ni skargi nie wyrwał się z jéj serca. Wstąpiwszy na wierzch stosu, i przywiązana do pala, nad którym był napis w języku francuzkim: „heretique, relapse, apostate idolatre,“ poglądając na miasto zawołała: „Ach! Rouen, Rouen, boję się abyś za śmierć moją nie ucierpiało!“ — Ujrzawszy w téj chwili Cauchona, który się śmiał zbliżyć do stosu, rzekła doń głosem łagodnym: „Biskupie! umieram przez ciebie! Gdybyś mnie zamknął w więzieniu duchowném, nie byłoby to nastąpiło. Appelluję od ciebie do Boga, do wielkiego sędziego krzywd i niesprawiedliwości, które nademną spełniono.“ — W téj chwili kat podłożył ogień. — „Jezus!“ krzyknęła z przestrachem i prosiła o wodę święconą. Spowiednik jéj jeszcze był przy niéj. Bojąc się oń, zmusiła go aby zstąpił natychmiast. „Ale stój blizko na dole, rzekła, i podnieś krucyfiks wysoko, abym go mogła widzieć do końca.“ Gdy już płomienie gorzały, zawołała donośnym głosem: „Tak jest, głosy moje były od Boga; wszystko uczyniłam przez Boga! I gdy już ją ogień ogarnął, słyszano jeszcze głos jéj modlitwy, i ostatnie jéj słowa były: „Jezus Jezus, Jezus!“ —
Jęki i łkania rozległy się na placu; niektórzy tylko Anglicy przymuszali się do uśmiechu. Jeden z nich, w zapamiętaniu, przysiągł był, że własną swą ręką głownie do jéj stosu dorzuci. Jakoż spełnił swą obietnicę; lecz w téjże chwili padł twarzą na ziemię i zemdlał. Było to właśnie, gdy Dziewica konała. Przywrócony do zmysłów, przysiągł publicznie, i tegoż dnia na spowiedzi wyznał przed bratem Isambertem, iż widział z ostatniém tchnieniem wylatującą z ust jéj białą gołębicę. Inni widzieli imię Jezus, napisane ogniem nad stosem. Kat także, z wielkim przestrachem, spowiadał się tegoż wieczora, rozpaczając o przebaczeniu Bożém. Jeden z sekretarzy angielskiego króla, nie lękał się zawołać głośno: „Wszystko stracone! spaliliśmy świętą!“ — „Tak jest — woła w uniesieniu historyk francuzki Michelet — w obliczu religii, w obliczu ojczyzny, Joanna d’Arc była świętą!“ — Papież Pius II, zowie ją w pismach swoich natchnioną duchem Bożym, (afflata spiritu divinio). — W kilka lat późniéj, oprócz miasta Calais, noga angielska nie postała na ziemi francuzkiéj [7].
Taką była Joanna d’Arc w historyi; rzecz naturalna, że nie mogła pozostać obojętną dla sztuki: będąc najwyższą poezyą ludzkości, uosobieniem najwyższych światowych i religijnych ideałów średniego wieku: Dziewica, Rycerka, Natchniona i Męczennica. Stos jéj też, można powiedzieć, był zarazem pogrzebnym stosem i ostatnim zabłyskiem poetyckich idei wieków średnich; od ostygłych jego popiołów, zaczynają się wieki nowożytne. Blask jego w historyi, będzie zawsze sygnałem, wołającym na drogę wiary dusze błądzące w mroku wątpliwości lub w labiryntach ziemskiego rozumu. Czuł to zapewne Wolter, i bojąc się potęgi tego niezaprzeczonego świadectwa wyższych objawień, w obec własnego narodu, który chciał omamić: obrócił przeciw niemu broń bluźnierczego szyderstwa i śmieszności. Inni poeci francuzcy, Chapelain, Astezano, i t. p. nie dorównali talentem wysokości przedmiotu. Szekspir, w stronniczéj dzikości, w tragedyi swéj „Henryk VI“ wystawia Joanny jak czarownicę. Dopiéro Robert Southey, usiłował naprawić krzywdę poprzednika, i poświęcił na cześć jéj całe poema bohaterskie. Nikt wszakże nie oddał jéj piękniejszego hołdu jak Szyller. Odstąpił on wprawdzie od szczegółów historycznych, zewnętrznych, ale nigdzie od prawdy duchowéj faktu. Joanna w sztuce jego jest taką, jaką była w istocie. Celem poety była nie sama tylko osobista historya Joanny, ale też razem historya natchnionego ducha w człowieku, we wszystkich swych najważniejszych epokach. Epoki te w sztuce jego są: Powołanie: światło Łaski zstępujące z wysoka; siła ducha gromadząca się wewnątrz; wyrzeczenie się ziemi dla Nieba, Działanie: moc cudowna nad wypadkami i ludźmi; pokorna bierność woli i natury ludzkiéj. Doświadczenie: pokusa (Czarny Rycerz), ułomność serca bez uczestnictwa woli; żal i pokuta. Zlitowanie: powrót Łaski i mocy, jak rzeczywiście w Joannie przed męką; — i nakoniec Ofiara, potwierdzająca Prawdę; i nagroda wszystkiego — po krótkiéj boleści na ziemi, wiekuista radość w Niebiesiech.
OSOBY.
Karol VII, Król Francuzki.
Montgomery, Rycerz z Walii.
Bertrand, wieśniak. (Rzecz dzieje się w latach 1429 — 1431).
PROLOG.
Teatr wystawia wiejską okolicę, w bliskości wsi Dom-Remi. — Na prawo widać obraz Najświętszéj Panny, w małéj murowanéj kaplicy; na lewo stary i wysoki dąb.
SCENA I.
TEOBALD d’ARC, ANNA, ANIELA, JOANNA;
(ostatnia zbiera kwiaty i wiąże je w wieniec); STEFAN, KLAUDYAN, RAJMUND. Teobald.
Tak jest, sąsiedzi! dziś jeszcze się zwiemy Tratując końmi plony naszych łanów, Cóż to? drżysz cały — i mojéj Anieli Aniela.
Ojcze! Klaudyan
Anielo! Aniela (ściskając Joannę),
Siostro moja droga! Teobald.
Każdéj z nich daję tyle, com zostawił Anna (do Joanny).
Czyż i ty ojca nie zechcesz pocieszyć? Teobald.
Idźcie! — ślub jutro — potrzeba się śpieszyć. SCENA II.
TEOBALD, RAJMUND, JOANNA.
Teobald.
Joanno! czemu nie idziesz ich torem? Rajmund.
Dość, ojcze! przestań martwić dziecię swoje. Teobald (wskazując na Rajmunda).
Oto jest młodzian, ozdoba wsi całéj, Bóg cię obsypał, jako drzewo kwiatem, Rajmund.
Krzywdzisz ją, ojcze! — Miłość twéj Joanny, Teobald.
I toć to właśnie; co mię trwoży o nię. Posępne lasy, odludne ustronie, Rajmund (wskazując na kaplicę).
Lecz zkąd wiész, ojcze! że ów obraz święty, Teobald.
Nie, nie! niestety! — długo tak mniemałem, Rajmund.
Mylisz się, ojcze! — bo w czémże jéj pycha? Teobald.
Tak, niepojęte! — i toć to mię trwoży. SCENA III.
CIŻ I BERTRAND.
(wchodzi, trzymając hełm w ręku) Rajmund.
Patrz! Bertrand wraca! — Cóż to? z hełmem w dłoni? Bertrand.
Dziwno wam, widzę, że wracam tak zbrojny. Teobald.
Zkąd masz ten szyszak? — W spokojnéj ustroni, (Joanna, która dotąd milcząc z obojętnością stała na stronie,
zbliża się nagle i słucha z uwagą). Bertrand.
Słuchajcie! jest w tém jakby trochę cudu. I wzrok swój we mnie wlepiwszy, powiada: Joanna (przystępując szybko).
Daj mi go! Bertrand.
Na co? — Blask wojennéj stali Joanna (wyrywając hełm).
Daj mi go! mówię. — dla mnie go przysłali! Teobald.
Co téj dziewczynie? Rajmund.
Zostaw jéj swą wolę! Teobald (do Bertranda).
Cóż opowiadali Bertrand.
Bóg się niech użali Stanął obozem — rabuje i pali, Teobald.
Boże! strzeż króla! Bertrand.
Mówią, co widzieli, Teobald.
O! straszne czasy! gdy się brat krew brata, Bertrand.
Gorszy wzór dla świata! Teobald.
Oby skończyła jak owa, do któréj Bertrand.
Straszny Salisbury (Joanna słucha z natężoną uwagą i zwolna wkłada hełm na głowę).
Teobald.
Lecz gdzież są nasi waleczni obrońcy, Dunois? — Gdzie są? że tryumfujący Bertrand.
Król z dworem bawi w Chinon; — lecz snać nié ma Joanna (prędko).
Jak imię jego? Bertrand.
Baudricourt. — Lecz czyli Zdoła się przerznąć, i pogoń omyli?… Joanna.
Wiész, gdzie on teraz? Bertrand.
O dzień ledwo drogi Teobald (do Joanny).
Zkąd ci to pytanie, Bertrand.
Że wróg tak mocny, a król nasz nie w stanie Joanna (występując z zapałem).
Żadnych układów! żadnego przymierza! Pod Orleanem wróg kresu domierza, Bertrand.
Minął czas cudów! Joanna.
Nie! — przyszedł czas cudu! Teobald.
Co za duch, przebóg! opętał dziewicę? Rajmund.
Hełm to w niéj budzi ten zapał wojenny. — Joanna
(z wzrastającym zapałem). Krajby nasz upadł? — kraj zwycięztw i chwały, Bertrand (z podziwieniem).
Któżby nie wierzył, że mówi natchniona? — Joanna.
Naszych-że królów odwieczna korona Opiekunowie wszystkiego — prócz zbrodni; Teobald.
Boże! zachowaj Francyą i króla! I radzcy królów, niech myślą o zmianie SCENA IV.
Joanna (sama).
Góry wy moje, wy pola rodzinne! Innéj ja teraz przewodniczyć trzodzie, „Ojczyzny twojéj, i przez cię zbawioną, KONIEC PROLOGU. AKT PIÉRWSZY.
(Obóz króla Karola pod Chinon).
SCENA I.
DUNOIS, DUCHATEL.
Dunois.
Nie! zostać dłużéj nie chcę i nie mogę, Pędzę, przybywam — drżąc, zali już może Du Chatel.
Cicho! król na progu. SCENA II.
CIŻ I KRÓL KAROL.
Król.
Konetabl miecz swój odesłał, i składa Dunois.
Nie tak mnie małą zda się jego strata, Król.
Dunois! mówisz przez ducha przekory. Dunois.
Prawda, że lubił i rad wszczynał spory, Król (urażony, z przekąsem).
Dunois zawsze szlachetny! — wychwala Dunois.
Że łatwo królowi Król (do Du Chatela).
Cóż to? Du Chatel.
Niestety! gorzką prawdę mówi. Król.
To się postaraj zkąd niebądź! — Śpiewacy Du Chatel.
Królu i panie! oszczędzałem ciebie, Król.
Obmyśl więc sposób: — zastaw w jakim banku Du Chatel.
Cło na trzy lata zastawione z góry. Król.
Ziem przecież pięknych mamy jeszcze wszędzie. Dunois (przekąsem).
Tak! póki zechce Bóg i Salisbury. Król.
Zawsze swój dowcip ostrzysz na tym królu, Dunois.
Mała pociecha! gdy zamiast wojsk w polu, Król.
Jest to żart tylko, zabawa niewinna! Chciałby je wskrzesić, wznieść jak gmach wspaniały, Dunois.
Któż jéj potęgę czuć może nademnie, Walcz o tron przodków, o cześć twéj ojczyzny! (Paź wchodzi).
Król.
Cóż tam? Paź.
Z Orleans przybyli posłowie. Król.
Wprowadź! — (Paź odchodzi).
Chcą pomocy. SCENA III.
CIŻ I TRZEJ RADZCY Z ORLEANU.
Król.
Witam was, Panowie! Radzca.
Królu nasz i panie! (Dunois wzdryga się z gniewem).
Król.
Czas krótki. Radzca.
O! panie! Dunois.
Jakże mógł Santrailles przystać na haniebną? Radzca.
Póki żył Santrailles, ufano w orężu. Dunois (z przerażeniem).
Santrailles nie żyje? Radzca.
Legł śmiercią chwalebną Król.
Ach! w tym jednym mężu (Rycerz wchodzi i rozmawia cicho z Dunois, który porywa się z gniewem).
Dunois.
Zdrajcy! Król.
Cóż się stało? Dunois.
Wojsko się szkockie buntować zaczyna Król (do Du Chatela).
A więc jaka rada? Du Chatel.
Niestety! żadnéj! — Król.
Nie zechcąż poczekać? Du Chatel.
Nic nie nada! Król.
To są najlepsze ze wszystkich wojsk moich. Radzca (na kolanach).
Pomnij o nas, królu! Król (z rozpaczą).
Cóż mara uczynić? Widzicie, słyszycie! (Postrzega nachodzącą Agnieszkę Sorel, i z otwartemi rękoma rzuca się na jéj spotkanie). SCENA IV.
CIŻ I AGNIESZKA SOREL (ze szkatułą w ręku).
Król.
O! pójdź najmilsza! mój Stróżu Aniele! Agnieszka (rzucając wkoło pytającém okiem).
Prawdaż to? mówcie! — prawdaż, co słyszałam? Du Chatel.
Niestety! Agnieszka (do króla, z godnością i żalem).
Karolu! (do Du Chatela, podając mu szkatułę).
Masz! tu jest złoto, tu drogie kamienie — Król.
I cóż wy na to, przyjaciele moi? Miłość posiadam? Czyż jéj nie przystoi (do Dunois).
Czujesz wielkość w czynie? Dunois.
Czuję to, żeście szaleni oboje. Agnieszka (do króla)..
O! nie wierz jemu! — sto razy dla ciebie Dwór swój zmień w obóz! pierś odziéj żelazem! Król (z uniesieniem).
Teraz pojmuję tajemnicze słowa, Agnieszka.
Miecz twych przyjaciół przepowiednię ziści, Król.
W niezgodzie wrogów mam także nadzieję. Du Chatel (u okna).
Widzę go właśnie, jak pędzi do bramy. Król.
Tém lepiéj! prędzéj dowiemy się końca, SCENA V.
CIŻ I LA HIRE.
Król (idąc naprzeciw niemu).
Witaj nam! jakież przynosisz nowiny? La Hire.
Tak! w Bogu i w broni. Król.
Co? Burgund nie chce naprawić swéj winy? La Hire.
Przed wszystkiém inném, nim dalszéj umowie Król.
Ja dać przyjaciela La Hire.
Układ zerwany. Król.
Nazbyt się ośmiela! — La Hire.
Złożyłem przed nim twoję rękawicę, Król.
Żaden-że za mną w moim Parlamencie La Hire.
Głuszy go wściekłość stronnicza. — Parlament, Dunois.
O! biedny kraju! gdzie ufny w praw zamęt, Król.
Cóż matka moja? Byłżeś u niéj? La Hire (po chwili namysłu).
Panie! Król.
O! zdrajca! La Hire.
Dziecię patrzyło nieśmiele, Matka twa, panie! weszła do kościoła, Król.
Mów! La Hire.
I w pomoc podawszy mu dłonie, Król.
O! matko! matko! La Hire.
Widziałem — lud cały (Król zakrywa twarz i odwraca się z boleścią. Agnieszka bieży ku niemu i stara się go pocieszyć. — Wszyscy obecni okazują wzgardę i przerażenie. Chwila milczenia). Dunois.
Tygrzyca! potwór! — O! furyo z piekła! Król (po pauzie do Radzców).
Widzicie sami w jakim rzeczy stanie. Dunois.
Jak to? czyż innych nie znajdziesz już środków? Radzca.
Nie! słów tych, królu! nie odniesiem ziomkom. Dunois.
Nie wstyd-że ci, królu! Król.
Dość już krwi płynęło! Agnieszka.
Nie dopuść Boże! byś spełnił twe słowa, Król (ponuro).
Nie! dłoń przeznaczenia A ja! — Ach! próżno, próżno ufać w meztwie! Agnieszka.
W tobie, Karolu! zakwitnie na nowo, Król.
Ja? — nie, niestety! W téj burzliwéj toni, Agnieszka.
Lud dał się uwieść — namiętność go łudzi! W sercach się Franków na nowo obudzi Król.
Com mógł, zrobiłem; — pojedynczym bojem, Dunois.
Toż mowa króla? to zapał młodzieńca? Strona jest wszystkiém — gdy domowéj wojny Król (do Radzców).
Próżno czekacie! Bóg was niechaj strzeże! Dunois (zgniewem).
Niechże Bóg zwycięztwa (do Radzców).
Król się was wypiera — (Chce odchodzić, Agnieszka go zatrzymuje).
Agnieszka (do Króla).
O! nie dopuszczaj, aby odszedł w gniewie! — (Dunois pogląda na Króla, zdając się oczekiwać na odpowiedź jego).
Król (do Du Chatela).
Każ mój dwór i sprzęty Dunois (do Agnieszki).
Żegnaj! (Odwraca się i odchodzi spiesznie; za nim Radzcy). Agnieszka (załamuje ręce).
O! teraz, tośmy pozostali SCENA VI.
KAROL, AGNIESZKA, DU CHATEL.
Król.
Także to wielkiém dobrem jest korona, (do Du Chatela).
Czyń, com rozkazał! Du Chatel (padając na kolana).
Panie! Król.
Przedsięwzięcia Du Chatel.
Królu! przejednaj Burgundzkiego księcia! Król.
Ty mi to radzisz? a on twojéj głowy Du Chatel.
Masz ją, o! królu! — Krew mą nie dopiero Król (z goryczą).
Do tegoż przyszło? że ci, co mą duszę Du Chatel.
Rozważ! Król.
Dość o tém! — za świata koronę Idź, spełń com kazał! — Niech się niemieszkanie Du Chatel.
Wola twoja, Panie! (Powstaje i odchodzi. — Agnieszka płacze rzewnie).
SCENA VII.
KAROL I AGNIESZKA.
Król.
Nie płacz, o! luba! wszak i tam za rzeką Agnieszka.
O! dniu nieszczęsny! dniu żalu i sromu! SCENA VIII.
CIŻ I LA HIRE.
Agnieszka.
Wracasz sam jeden? — nie dał się więc użyć? (wpatrując się w niego).
Lecz cóż to? — przebóg! La Hirze! co znaczy La Hire (z zapałem).
Koniec nieszczęść raczéj! Agnieszka.
Co? jak? mów! błagam. La Hire (do Króla)
Każ, by się wrócili Król.
Cóż się stało? La Hire (z uniesieniem).
Stoczono bitwę — myśmy zwyciężyli! Agnieszka.
My? — O! niebieska muzyko téj wieści! Król.
La Hire! Czyż prawda? — Czy nie czcza ułuda? — La Hire.
O! w większe wkrótce uwierzycie cuda! (postrzegając wchodzącego Arcybiskupa).
Lecz Arcybiskup sam ci o nich, Panie! Agnieszka.
O! piękne zarody SCENA IX.
CIŻ, ARCYBISKUP Z REIMS, DUNOIS, DU CHATEL,
I RAUL (Rycerz we zbroi). Arcybiskup.
(łącząc ręce Dunois i Króla).
Zgoda, książęta! podajcie dłoń wzajem! Król.
Odmęt słów waszych pochłania me serce, Arcybiskup (wskazując naRaula).
On opowie. Raul (występując przed Króla).
Było nas wszystkich chorągwi szesnaście, „Nic to, że okrył doliny i wzgórza: Król.
Cud Boski! Agnieszka (do Raula).
I cud ten, mówisz, stał się przez dziewicę? — Raul.
Różne czynią wnioski. (Słychać za sceną dzwony, trąby, i szczęk oręża).
Król.
Cóż to? trąby? dzwony? Raul.
To ona z wojskiem! Za chwilę tu będzie. — (do Du Chatela).
Każ ją wnet przyjąć! (do Arcybiskupa).
Ty mię ucz, kapłanie! (Głosy za sceną).
Chwała Dziewicy! Cześć, chwała Zbawczyni! Król.
To ona! (do Dunois).
Usiądź na miejscu królewskiém! (Dunois siada, Król staje przy nim po prawéj ręce; obok Króla, Agnieszka Sorel; daléj Arcybiskup, i inni szykują się po obu stronach, tak, że środek sceny zostaje próżny).
SCENA X.
CIŻ I, JOANNA,
(w towarzystwie Radzców i wielu Rycerzy, którzy napełniają głąb sceny, ze szlachetną powagą postępuje naprzód, i przegląda stojących wokoło).
Dunois.
(po długiem uroczystém milczeniu).
Tyś to, cudowna?… Joanna.
(przerywa mu, z wyniosłością patrząc na niego).
Synu Orleanu! (Idzie pewnym krokiem do Króla, ugina przed nim kolano i powstaje natychmiast. Wszyscy obecni okazują największe zdumienie. Dunois opuszcza krzesło). Król.
Zkąd mię znasz? piérwszy raz widzisz twarz moję. Joanna.
Widziałam ciebie, gdy cię nikt, prócz Boga, Król.
Co zwierzam Bogu, przed ludźmi nie kryję. Joanna.
Trojakie były twoje modły. Król.
(cofając się z przerażeniem).
Kto? zkąd ty jesteś? Istoto cudowna! Joanna.
Druga twa była modlitwa: — jeżeli (Król zakrywa twarz łkając gwałtownie. Największe poruszenie między obecnymi).
Joanna (po pauzie).
Mamże mówić daléj? Król.
Dość, dość! już wierzę. — Tyś z Boga natchniona! Arcybiskup.
Lecz kto? zkad jesteś? — mów, niedocieczona! Joanna (do Arcybiskupa).
Wielebny ojcze! zowią mię Joanną. O tych wyspiarzach, co przyszli z za wody, Z kształtu i stroju podobna pasterce, „Ale się serce oczyszcza w boleści: (Wszyscy mocno wzruszeni. Agnieszka, łkając, ukrywa twarz na piersiach króla).
Arcybiskup (po długiém milczeniu).
Przed niepojętą wolą przeznaczenia, Król (wznosząc oczy i ręce ku Niebu).
Panie! jam grzesznik! jaż mogłem zasłużyć Joanna.
Pokora serca prowadzi do Boga. Król.
A więc mi wróżysz, że zwyciężym wroga? Joanna.
Francyą całą pod twe stopy złożę. Król.
Orleans, mówisz, nie będzie stracony? Joanna.
Loara piérwéj cofnie się do źródła. Król.
I w Reims dostąpię mych przodków korony? Joanna.
Przez tysiąc przeszkód, ja cię będę wiodła. (Wszyscy obecni Rycerze wstrząsają z łoskotem włócznie i tarcze, i okazują znaki zapału i odwagi).
Dunois (do Króla).
Postaw Dziewicę wodzem wojsku twemu! La Hire.
Wróg nie zaufa mocy tego świata, (Wszyscy Rycerze uderzają tarczę o tarczę, i postępują naprzód przed Króla).
Król.
Tak jest! ty, Święta! ty wiedź wojska moje! (biorąc w ręce miecz Konetabla).
Oto miecz, którym od wieków na boje Joanna.
Nie! Panie i Królu! Król.
Gdzież on jest? Joanna.
Poszlij do miasta Firboi! {{|Król (do Du Chatela).|przed=1em|po=0.5em}} Śpiesz! i niech goniec orlim pędzi lotem! Joanna.
Chorągiew także każ mi zrobić białą, Król.
Wszystko się stanie. Joanna (do Arcybiskupa).
Teraz ty mnie, Ojcze! Arcybiskup.
Córko! tyś przyszła dawać, nie odbierać (Kładzie rękę na jéj czole. Joanna powstaje).
Paź (wchodzi).
Herold przysłany z obozu Anglików Joanna.
Niech wnijdzie! Bóg go tu przysyła. (Król daje znak przyzwolenia; Paź odchodzi).
SCENA XI.
CIŻ I HEROLD ANGIELSKI.
Du Chatel.
Z czém i od kogo przychodzisz do króla? Herold.
Mów, do hrabiego Ponthieu, Karola. — Dunois.
Zuchwały! Król (przerywając).
Przestań, Dunois! (do Herolda).
Mów, czekamy końca. Herold.
Wódz nasz, żałując krwi, co nadaremnie Król.
On ze mną? Joanna (występując).
Królu! ja na miejscu twojém Król.
Mów, natchniona z góry! Joanna (do Herolda).
Kto mówi przez cię? Herold.
Wódz nasz, Salisbury. Joanna.
Kłamiesz, Heroldzie! bo tylko żyjący Herold.
O! wódz nasz żyje! i zdrowiem kwitnący Joanna.
Żył, kiedyś odchodził. Ty się uśmiéchasz, że ci oddalone Herold.
Jeśli tak wszystko przenikasz — bez tego Joanna.
Nawet nie chcę wiedzieć! (wskazując na Króla).
Lecz on — on dziedzic, on wnuk naszych króli, (Odchodzi, za nią wszyscy. — Zasłona spada).
KONIEC AKTU PIÉRWSZEGO. AKT DRUGI.
(Okolica otoczona skałami).
SCENA I.
TALBOT i LIONEL, Wodzowie Angielscy. FILIP, Książę Burgundyi. FASTOLF, CHATILLON, z wojskiem i chorągwiami.
Talbot.
Tu w skał tych cieniu stańmy, i warowny (do Fastlofa)
Idź, osadź żołnierzem Przecież ostrożność! — Strach nie zna wędzideł, Lionel.
Dość o tém, wodzu! Krew się pali we mnie Filip.
To nas niech cieszy, że nie ludzka siła, Talbot.
Tak! szatan głupstwa! — Czyżby i wodzowie Filip.
Popłoch był wszędzie. Talbot.
Nie, nie! jako żywo! Wojsko twe naprzód zgubny przykład dało. Lionel (do Filipa).
Jużciż wyznaj, Książę! Filip.
Bo na nie naprzód uderzyli wrogi. Talbot.
Wiedzieli dobrze kto im nie dostoi, Filip.
Co? więc przegrana ma być z winy mojéj? Lionel.
Gdybyśmy swoje tylko wojska mieli, Filip (z goryczą).
Tak! gdyż wybyście jego nie widzieli! — Lionel.
Gdyby dość było wielkich słów, nie czynów, Filip.
Boli was, widzę, Orleanu strata, Talbot.
Chciałżbyś, byśmy leli Filip.
Gdybymże odszedł — coby z wami było? Lionel.
O! nic gorszego jak pod Azinkurem! Filip.
Jednak me przymierze Talbot.
Ha! nawet naszą cześć przy Orleanie! Filip (wybuchając).
To już za wiele! Lordzie! to za wiele! Talbot.
O! rzecz nie nową powiadasz nam, Książę! Filip.
Ha! śmierć i piekło! — Idź, śpiesz, Chatillonie! Lionel.
Szczęśliwa droga! — Nigdy miecz Anglików Bo na co kłamać zgodę przyjacielską, SCENA II.
CIŻ I KRÓLOWA IZABELLA.
Izabella.
Cóż to ja słyszę? co za wpływ złowrogi (do Filipa).
Nie! książę! cofnij porywcze rozkazy! (do Lionela).
Pójdź mi dopomagać, Lionel.
Ja? — nie! Milady! — mnie to obojętnie, Izabella.
Ha! teraz widzę, że piekielne czary, (do Talbota).
Tyżbyś to, wodzu! niepomny korzyści, Talbot.
Któżby prawdziwéj nie cenił przyjaźni? Filip.
Temu, w kim wdzięczność dumę tylko drażni, Izabella.
Co? książę! tyżbyś twój rozum i serce Byś ojca twego uściskał mordercę, Filip.
Nigdym nie myślał o zgodzie z Delfinem, Izabella.
O! pójdź! zapomnij niebacznego słowa! Talbot.
Co mówisz? książę! — Gdzie jest prawe serce, (podając rękę)
A więc masz! zgoda zależy od ciebie. Filip (podając dłoń wzajem).
Niech i tak będzie! — ulegam potrzebie. Izabella.
Zgoda! wodzowie! i niech uścisk bratni Filip i Talbot (ściskają się).
Lionel (patrząc na nich; na stronie).
Nietrwała zgoda za Furyi wpływem! Izabella.
Los bitwy wprawdzie ostał się przy wrogu, Lionel.
O! nie, nie! raczéj wracaj do Paryża! Talbot.
Tak, wracaj! — W wojsku przesąd się rozszérza, Filip.
Widok twój tutaj osłabia żołnierza, Izabella (patrząc na nich z podziwieniem).
Cóż się to znaczy? Co te słowa wróżą? Filip.
Tak! żołnierz nie śmie ufać w pomoc Bożą, Izabella.
Czyście szaleni? — Ledwom między wami Talbot.
Jedź pani z Bogiem! Gdy zostaniem sami, Izabella.
Czyliż nie jestem przyjaciółką waszą? Talbot.
Tak! — ale sprawa twoja nie jest naszą! — Filip.
Ojciec mój poległ z naprawy Delfina, Talbot.
Lecz twoja, Pani! zawziętość na syna, Izabella.
Syna? — przeklęty niech będzie na wieki! Filip.
Mścił się ojca swego. Izabella.
On mię potępił! wygnał w kraj daleki! Talbot.
Prawo i naród domagał się tego. Izabella.
Ha! teraz skutku przeklęstw mych doświadczy! Lionel (przerywając).
Wolisz poświęcić swą cześć i zbawienie! Izabella.
Wy, słabe dusze! wy czuć nie możecie Lecz wy — wy drudzy, co go wojujecie! Talbot.
Téj sławy, Pani! nikt ci nie zaprzeczy. Izabella.
I nie przed wami będę się tłómaczyć! SCENA III.
TALBOT, FILIP, LIONEL.
Talbot (patrząc za odchodzącą).
To mi niewiasta! Lionel.
A teraz, czas drogi! Filip.
Nadtośmy słabi, popłoch nazbyt świeży! Talbot.
Popłoch ten powstał z płonnéj wyobraźni: Filip.
Rozważcie tylko! — Lionel.
Co tu do rozwagi? Talbot.
Tak jest — stanęło! — Z piérwszych kurów pianiem Lionel.
Nie, nie! — mnie, wodzu! zostaw bój ten łatwy! Filip.
Wieleś obiecał! Talbot.
Ze mną pojedynek. SCENA IV.
(JOANNA z chorągwią i z mieczem w ręku, w hełmie i pancerzu, z resztą po niewieściemu ubrana. DUNOIS, LA HIRE, RYCERZE i wojsko, ukazują się na wierzchołku skał; zstępują, zwolna i coraz przybywają na scenę).
Joanna.
(do Rycerzy, którzy ją otaczają)
Skały przebyte! — tu są ich obozy. Wszyscy (uderzając mieczami o tarcze).
Bóg i Dziewica! (Trąby i kotły)
Straże (za sceną).
Do broni! do broni! Joanna.
A teraz ognia! zapalić namioty! Dunois (zatrzymując ją).
Joanno! uczyniłaś swoje! La Hire.
Przodkuj przed nami ze zwycięztwa znakiem, Los wojny ślepy i modłów nie słucha. Joanna.
Kto mi śmie radzić? kto wstrzymywać ducha, La Hire (odchodząc, do Dunois).
Dunois! bądźmy blizko ku odsieczy, SCENA V.
ANGIELSCY ŻOŁNIERZE (uciekają przez scenę), potém TALBOT.
Żołnierz Piérwszy.
Śmierć, śmierć nam wszystkim! Dziewica w obozie! Żołnierz Drugi.
To niepodobna! — Śród skał? o téj porze?… Żołnierz Trzeci.
Z obłoków spadła na ognistym wozie. Żołnierz Piérwszy.
Nie walczyć z djabłem! Inni Żołnierze (wbiegają krzycząc).
Ratuj się, kto może! Talbot (wbiegając z mieczem w ręku).
Stójcie! — Nie słyszą! — Strach pozbył, wędzidła. Żołnierz (wpadając zadyszany).
Dziewica! — Wodzu! ratuj się! Dziewica! Talbot (przebija go).
Ha! nikczemniku! masz za twą przestrogę! (wstrząsając mieczem do góry)
I Śmierć każdemu, co roznosi trwogę! SCENA VI.
Teatr wystawia rozległy widok; widać obóz angielski w płomieniach. — Głos trąb — ucieczka i pogoń.
Montgomery (wbiega z przestrachem).
Gdzież się udam? nieszczęsny! jak ujdę pogoni? Joanna (ukazuje się w oddaleniu).
Przebóg! to ona! — Z płomieni, Na tle czerwonéj łuny, wznosi się śród cieni, (Joanna postępuje nieco ku niemu i zatrzymuje się).
Zbliża się! — Precz odemnie nieszczęśliwca broni! (Rzuca na ziemię miecz i tarczę i chce iść na spotkanie,
Joanna szybko zbliża się ku niemu). SCENA VII.
JOANNA, MONTGOMERY.
Joanna.
Zginąłeś! krew angielska w żyłach twoich płynie. Montgomery (padając na kolana).
Wstrzymaj się! — jam bezbronny! — u nóg twych jedynie Weź mię jeńcem! — Mój ojciec, pan bogatych włości, Joanna.
Nieszczęsny! zły twój Aniół dał cię w moje ręce! Montgomery.
Dzika jest mowa twoja — lecz słodycz oblicza Joanna.
Nie wzywaj płci mojéj, Montgomery.
O! przez świętéj miłości wszechmogące prawo, Joanna.
Obcych mi wzywasz bożyszcz, których ja świętości Montgomery.
A więc w imię rodziców! zlituj się nad memi! Joanna.
Nieszczęsny! przypomniałeś, ile u nas matek Żony wasze i matki, z jaką my rozpaczą Montgomery.
O! jak ciężko umierać nie na swojéj ziemi! Joanna.
Któż was wezwał na cudzą? by jéj bujne łany Montgomery.
Teraz czuje że umrę; — błagać cię daremnie! Joanna (łagodnie).
Tak! lecz umrzyj jak rycerz! Po co drżeć nikczemnie Patrz na mnie! któż ja jestem? Pasterka uboga, Montgomery (porywając się z ziemi).
Ha! gdyś i ty śmiertelna, gdy cię dłoń człowiecza (Porywa miecz i tarczę. Walczą. — Montgomery upada)
SCENA VIII.
Joanna (sama).
Stało się! Przeznaczenie, nie jam go zabiła! (Oddala się od niego i stoi w zamyśleniu. Po pauzie) Duchu! jakżeś ty straszny! jak twa dziwna siła SCENA IX.
JOANNA I RYCERZ (ze spuszczoną przyłbicą).
Rycerz.
Ha! tużeś wreście, posłanko szatana! Joanna.
Szaleńcze! na śmierć idziesz w moje ręce. — Rycerz.
Ty mi pochlebiasz, piekielna Megero! Umrzeć ci raczéj pod kata siekierą, Joanna.
Tyś więc ów książę? Rycerz (podnosząc przyłbicę).
Jam jest, na twą zgubę. — SCENA X.
CIŻ, DUNOIS I LA HIRE (wpadając nagle).
Dunois.
Mąż niech walczy z mężem, La Hire.
Nim świętéj Dziewicy Filip.
Nie ja się zlęknę guseł czarownicy, Pogardzam wami, i czekam. — Do broni! (Wszyscy gotują się do walki Joanna staje w pośrodku).
Joanna.
Stójcie! Filip.
Ha! nędzna! strach ci mojéj dłoni! (naciera na Dunois).
Broń się, bo zginiesz! Joanna.
Rozłącz ich, La Hirze! Dunois.
Poco wstrzymujesz cios mój sprawiedliwy? Joanna.
(rozłączając ich staje znowu w pośrodku).
Złóżcie broń! mówię, — Bóg, Pan litościwy, (do Filipa).
Co chcesz? Filipie! zważ, i przeciw komu Filip.
Dość, dość, obłudna! Śpiew zdradnéj Syreny Dunois.
Złą snać ma sprawę, kto się prawdy chroni. Joanna.
Patrz wkoło, Książę! i sądź, czy nas trwoga, Filip (na stronie).
Umiem znać kłamstwa mamiące wykręty, Joanna.
Zwiesz mię szatanką! Szatańskież to dzieło, Piekłoż chce zgody? Onoż mię natchnęło Filip.
Co mi się dzieje? co za dziwna zmiana! Joanna.
On już wzruszony! stało się! wzruszony! — Chmura się gniewu we łzy roztopiła, (Miecz i chorągiew wypadają z jéj dłoni; bieży do Księcia i ściska go. Dunois i La Hire rzucają również miecze, i śpieszą uściskać Księcia).
KONIEC AKTU DRUGIEGO. AKT TRZECI.
(Obóz królewski w Chalons nad Marną).
SCENA I.
DUNOIS, LA HIRE.
Dunois.
Jesteśmy bracia, towarzysze broni; La Hire.
Posłuchaj, Książę! Dunois.
Wiém, kochasz Dziewicę, Król zna twa wierność, twą dzielną prawicę. La Hire.
Wysłuchaj mię, Książę! Dunois.
Nie wdzięki lica oczy moje łudzą, La Hire.
Któżby twych zasług był tak nieświadomy, Dunois.
Mojego rodu? Ona jest dziecięciem Którą nad wszystkie ziemskich koron blaski, La Hire.
Król więc rozstrzygnie. Dunois.
Nie! jéj własna wola. — SCENA II.
CIŻ, KRÓL, ARCYBISKUP, AGNIESZKA SOREL,
DU CHATEL, CHATILLON. Król (do Chatillona).
Sam więc przybędzie uznać mię za króla? Chatillon.
Dziś jeszcze tu stanie, Agnieszka.
O! piękne słońce dnia! co nam przynosi Chatillon.
Dwiestu rycerzy składa orszak księcia, Król.
Niczego w życiu nie pragnę goręcéj. Chatillon.
Książę téż prosi, by o tém, co było, Król.
Serce mu moje wszystko przebaczyło. Chatillon.
Przebaczyć równie raczysz wszystkim, którzy Król.
Francya wszystkim serce swe otworzy, Chatillon.
Z matką téż twoją, jeśli żądać będzie, Król.
Oby chęć syna mieć chciała na względzie! Chatillon.
Dwunastu świadków z piérwszych mężów kraju, Król.
Niech i tak będzie. Chatillon.
A podług zwyczaju, Król.
Niech mi tak święci pomogą Anieli, Chatillon.
Panie! Król.
Rozumiem. (do Du Chatela).
Musisz odejść, Du Chatelu! (Du Chatel oddala się w milczeniu.Król przeprowadza go oczyma nakoniec śpieszy za nim i ściska go).
Nie miej mi za złe! — Ach! ty mi nie tyle (Chatillon podając zwój pargaminowy).
Resztę warunków ten pargamin mieści. Król.
Przyjmuję wszystkie, nie badając treści. (do Dunois i La Hire).
Wy ze stem jeźdźców idźcie spotkać braci! (Głos trąb za sceną. Paź wchodzi).
Cóż to jest? Paź.
Książę Burgundzki przybywa. Dunois.
Śpieszmy go spotkać! (Odchodzi z La Hirem i Chatillonem). Agnieszka.
O! chwilo szczęśliwa! Król.
Ty płaczesz, luba! — Ach! i we mnie serce Arcybiskup (patrząc przez okno).
Co za tłum! — Orszak ledwo się przeciska. — Król.
Dobry lud! jakże prędko zapomina (do Agnieszki).
Dość łez, najmilsza! uzbrój serce w stałość, SCENA III.
CIŻ, FILIP, DUNOIS, LA HIRE, CHATILLON
i dwaj inni Rycerze z orszaku Księcia. (Filip zatrzymuje się w miejscu; Król, porusza się ku niemu, ale go Książę uprzedza, i w chwili, gdy chce ugiąć przed nim kolano, Król przyjmuje go w swe objęcia).
Król.
Pośpiech twój tylko uprzedził nas, Książę! Filip.
Nie dziw! do mojéj powinności dążę. (ściska i całuje w czoło Agnieszkę).
Wybacz, kuzynko! ale w mojéj stronie, Król.
Podług naszych wieści, Filip.
Ze wszystkich skarbów Burgundzkiéj krainy. Król.
Lecz ty sam, Książę! przyznaj się do winy, Filip.
Najcięższą swą karę (postrzegając Arcybiskupa).
Witaj, Pasterzu! twe błogosławieństwo Arcybiskup.
O! dniu radośny! teraz mię do siebie Filip (do Agnieszki).
Mówią, kuzynko! żeś swe dyamenty (bierze z rąk Dworzanina szkatułkę i podaje ją Agnieszce).
Na wojnę ze mną były przeznaczone. (Agnieszka waha się, poglądając na Króla).
Król.
Przyjm! jest to zakład podwójnéj świętości: (Agnieszka płacząc usuwa się na stronę; Król i wszyscy mocno wzruszeni).
Filip.
(Spójrzawszy po kolei na wszystkich, rzuca się w objęcia Króla).
Królu mój! (W tejże chwili trzej Burgundzcy rycerze ściskają się z Arcybiskupem, Dunois i La Hirem. Król i Filip pozostają przez czas niejaki we wzajemnych uściskach).
Filip (po pauzie).
Jaż cię mogłem nienawidzieć? Król (przerywając).
Dość! Filip.
Nie! — Występek powinien się wstydzić. Król.
Dość! — Wszystko przeszło — wszystko przebaczono! Filip.
Naprawię wszystko, wierzaj mi, naprawię! Król.
Gdyśmy złączeni, któż nas zachwiać zdoła? — Filip.
Ach! nie wiész, Królu! jak ciężkie zgryzoty (wskazując na Agnieszkę).
Czemuś mi tego nie przysłał Anioła? Arcybiskup (stając pomiędzy nimi).
A więc, Książęta! pokój między wami! Lecz ci, co przez was i dla was zginęli, Filip.
Tak, Królu! Aniół walczy przy twym boku! — Król (do otaczających).
Kędy jest Dziewica? Arcybiskup.
Nie dla niéj, Panie! zgiełk dworskiéj zabawy. Dunois.
Lecz otóż i ona. SCENA IV.
CIŻ I JOANNA.
(w pancerzu, ale bez hełmu i z wieńcem we włosach). Król.
Pójdź, pójdź, kapłanko! w tym świątecznym stroju, Filip.
Onaż to? niegdyś tak groźna w potrzebie. (do Joanny).
Widzisz, spełniłem, com obiecał tobie. Joanna.
O! dziękuj sam sobie! Jaśniejesz przed Nim; ty, coś wczoraj jeszcze, (patrząc dokoła)
Wszyscy tu, widzę, radzi i weseli, Filip.
Któż jest tak winnym, że się nie ośmieli Joanna.
Możeż on ufać? — O! powiedz, że może! Filip.
Teraz rozumiem. Joanna.
I przebaczysz. Książę? — (Otwiera drzwi i wprowadza Du Chatela, który zatrzymuje się opodal).
(do Filipa).
Kto tu odpuścił winowajcom wielu, Filip.
Joanno! wszystko uczynię dla ciebie, Joanna.
Wiém, że jak słońce dla wszystkich na Niebie: Filip.
O! Niepojęta! zkąd ci moc nade mną? (do Du Chatela).
Zbliż się! — Przebaczam! — Duchu mego ojca! Król (do Joanny).
Com ci nie winien? posłanniczko Boga! Ty mi powracasz brata: ty z rąk wroga Joanna.
Bądź ludzkim w szczęściu, jakeś był w niedoli! Filip.
Gdy ci otwarte przeznaczenia księgi, Joanna.
Obok królewskich tron jego potęgi; Dom twój nie upadł! — Nie z miecza rycerzy. Król.
O! mów! czy węzeł, co nas dzisiaj wiąże, Joanna.
O! Królu! o! Książę! Agnieszka.
Święta Dziewico! ty wiész myśli moje, Joanna.
Duch widzi tylko wielkie dzieje świata, Dunois.
Lecz jakież szczęście, jakie ziemskie blaski, Joanna.
Szczęście prawdziwe mieszka z Ojcem w Niebie. Król.
Lecz dać ci ziemskie, należy do króla. (Joanna przyklęka, Król dobywa miecza, i uderza ją nim zlekka po ramieniu).
I z nizkości rodu Dunois (występując).
Serce ją moje wybrało już wprzódy Król (do Joanny).
Cuda po cudach Bóg nam w tobie mnoży! La Hire (występując).
Znam Dziewicy serce, Król.
I ty, La Hirze? — Dziewico! dla Boga! Agnieszka.
Nagłość twa, Królu! przeraża Dziewicę, Król.
Zgoda! Joanna.
Nie, Królu! zostań! Nie rumieniec sromu, Arcybiskup.
Azaliż nie wiész, że na ulgę troski Joanna.
Ojcze! któż zgadnie przyszłą wolę ducha? Serce go moje z pokorą usłucha. — Król.
Jedna myśl, widzę, rządzi sercem twojém, Joanna.
Delfinie! takżeś syt już Bożéj łaski, Ziemskim rozumem mierzyć moje życie! (urywa nagle — i po chwili woła w natchnieniu):
Słyszę głos Jego! — Do broni, mój Królu! SCENA V.
CIŻ I RYCERZ.
(wpadając z pośpiechem). Król.
Cóż nam przynosisz? Rycerz.
Wróg przeszedł przez rzekę, Joanna.
Do broni! mówię. — Dziś kres jego pysze! Król.
Idźmy, towarzysze! (do Agnieszki)
Bądź zdrowa, luba! nie płacz! Agnieszka.
O! nie płaczę, (Słychać głos trąb wojennych, który podczas przemiany dekoracyi, coraz w większą wrzawę przechodzi, naśladując zgiełk i zamieszanie bitwy. Orkiestra łączy się z nim przy otwartéj scenie, wraz z odgłosem wojennych instrumentów za sceną).
SCENA VI.
(Teatr zamienia się w obszerne, otwarte pole, otoczone drzewami. Podczas muzyki widać w głębi szybko przebiegających żołnierzy).
TALBOT wsparty, na FASTOLFIE i otoczony żołnierzami; wkrótce potém LIONEL.
Talbot.
Dość! — pod tém drzewem złóż mię, przyjacielu! Lionel (wchodząc).
Co widzę? — o! Nieba! Fastlof.
Na smutny widok trafiasz, Lionelu! Lionel.
Nie daj tego Boże! (do Talbota).
Dziś nam najbardziéj potrzebna twa siła. Talbot.
Próżno! nie zmienić, co zły los przeznaczy! — Lionel.
Paryż sprzymierzony Talbot (odrywając zawiązki ran).
A więc krwi moja, upływaj do końca! Lionel (do Fastlofa).
Śpiesz unieść wodza na miejsce bezpieczne! Talbot.
O! głupstwo gminu! tyś mię zwyciężyło! Lecz ty, rozumie! światło Niebios tronu! Lionel.
Przestań, Milordzie! Krótkie są twe chwile. Talbot.
Gdybyż przynajmniéj męzkiéj uledz sile, Lionel
(podając mu rękę). Żegnaj, Milordzie! — Hołd łez i modlitwy Talbot.
Stało się! trzeba spłacić dług natury, SCENA VII.
CIŻ, KRÓL, FILIP, DUNOIS, DU CHATEL,
i Żołnierze francuzcy. Filip.
Zwycięztwo nasze! Król
(postrzegając Talbota). Patrzcie! ktoś umiera! (Żołnierze francuzcy zbliżają się do umierającego)
Fastlof
(zastępując im drogę) Precz ztąd! szanujcie zwłoki bohatera, Filip (zbliżając się).
Co widzę? Talbot! Fastlof.
Oddal się, Filipie! (Talbot wlepia wzrok w Filipa i kona).
Dunois.
Toż ten, tak ufny w męztwie i dowcipie, (do Króla).
Teraz cię królem witać mogę śmiało! Król.
Nie my, moc wyższa zmogła cię, rycerzu! Fastlof
(zbliża się i oddaje miecz). Przyjm, Panie! — jestem twym jeńcem. Król (nie przyjmując).
Nie, wcale! (do Żołnierzy angielskich)
Idźcie, i wierni wodza swego chwale, (Fastolf z Żołnierzami odchodzi).
Ty, Du Chatelu! śpiesz, nie tracąc chwili, SCENA VIII.
CIŻ I LA HIRE.
Dunois (do wchodzącego).
Gdzież jest Dziewica? La Hire.
Właśnie pytać chciałem. Dunois.
W twojéj ją straży zostawić mniemałem, Filip.
Przed chwilą jeszcze śród zastępów wroga, Dunois.
Biada nam! gdzież jest? — Jakaś myśl złowroga Król.
Do broni! śpieszmy na odsiecz zbawczyni! SCENA IX.
(Inna pusta okolica bitwy. W oddaleniu widać wieże miasta Reims, oświecone słońcem).
(Rycerz w czarnéj zbroi ze spuszczoną przyłbicą wchodzi cofając się. Joanna ściga za nim aż na przodek sceny, gdzie on staje i czeka na nią).
Joanna.
Ha! nędzny! teraz doszłam twych podstępów! Czarny rycerz.
Po cóż mię ścigasz? — Po coś tak, jak widzę, Joanna.
Bo cię nienawidzę. Czarny rycerz.
Nic-że ci wewnątrz nie mówi głos ducha? Joanna.
Ha! zkąd wiesz o tém, że mi złém zagraża? — Czarny rycerz.
Joanno! słuchaj! — Duch ci prawdę wróży. Joanna.
I któż ty jesteś, co mi na pół drogi Czarny rycerz.
Siła się tobie nie oprze człowiecza, Joanna.
Żadna, prócz Boskiéj! — i nie złożę miecza, Czarny rycerz.
Złóż broń! powtarzam — ostrzegam raz jeszcze. Joanna.
Milcz, widmo piekielne! (podnosi miecz jak do cięcia)
Czarny rycerz
(dotyka ręką Joannę, która staje nieruchoma). Zabij to, co jest śmiertelne! — (Nagła ciemność — uderzenie piorunu — Rycerz znika).
Joanna (z przerażeniem).
To nie był człowiek! — Zwodna mara piekła Pan mój jest ze mną! — wierna méj przysiędze, SCENA X.
LIONEL I JOANNA.
Lionel (wchodząc).
Przeklęta! broń się! — bo jedno z nas obu (Walczą. — Po krótkiéj chwili Joanna wytrąca mu miecz z ręki).
Niewierne szczęście! Joanna
(porywa go lewą ręką za pióro od hełmu i zdziera mu hełm z głowy, tak, że twarz jego odsłania; w prawéj ręce podnosi miecz jak do ciosu). Miej więc, czegoś żądał! (W téj chwili spogląda mu w oczy; wzrok jego mięsza ją nagle i jakby przeraża. Staje nieporuszona, i powoli opuszcza rękę) Lionel.
Uderz, przeklęta! — Próżno będziesz czekać; (Joanna daje mu znak ręką, aby się oddalił).
Mam uciekać? Joanna
(z odwróconą twarzą). Nie chcę pamiętać, żeś był w mojéj mocy. Lionel.
Nie! — Gardzę tobą! nie chcę twéj pomocy! — Joanna.
Zabij mię, a uciekaj! Lionel.
Cóż to znaczy? Joanna.
(zakrywa twarz rękoma). Biada mi! Lionel.
Mówią, że każdego jeńca Joanna.
(w gwałowném poruszeniu podnosi miecz, ale spójrzawszy mu w oczy, znowu go opuszcza). Boże! wśpieraj mię! Lionel.
Jakiego Joanna
(w najgwałtowniejszéj boleści). Cóżem uczyniła! — Lionel
(spogląda na nią z politowaniem, i zbliża się do niéj). Co się dzieje ze mną? — Joanna.
Uciekaj! — Lionel.
Piękność twojego oblicza Joanna (z przerażeniem).
Ja mam iść z tobą? Lionel.
Czas drogi! (pokazując rękojeść swego miecza).
Na to znamię krzyża! (porywa ją za rękę)
Joanna.
Co widzę? — Dunois się zbliża! — Lionel.
Jestżem ci więc luby? Joanna.
Święci niebiescy! Lionel.
Spotkamyż się jeszcze? Joanna.
Nie! — nigdy, nigdy! Lionel.
Spotkamy się! — ręczę. Joanna.
Co czynisz? szaleńcze! Lionel.
Kocham cię! — Ufaj rycerskiemu słowu: SCENA XI.
LA HIRE, DUNOIS, JOANNA.
La Hire.
To ona! — żyje! Dunois.
Wszędzie cię szukamy. La Hire
(patrząc w stronę gdzie odszedł Lionel). Któż to uchodzi? — Ha! znam go zdaleka, Dunois.
Mniejsza! niech ucieka! (do Joanny).
Zwycięztwo nasze! Reims otwiera bramy. (Podaje jéj rękę. Joanna chwieje się i ma upaść.). La Hire (podchwytując ją).
Cóż to jest? — Przebóg! Dziewica jest ranną! Joanna.
Oby z życiem razem! KONIEC AKTU TRZECIEGO. AKT CZWARTY.
(Scena w Reims).
SCENA I.
(Wspaniale ozdobiona sala; kolumny otoczone girlandami.
Za sceną słychać oboje i flety). Joanna (sama).
Umilkł szczęk broni, przeszła groza wojny, Frank, co drżał tylko i cierpiał z pokorą, (Muzyka przechodzi zwolna w miękką, rzewną melodyą)
Biada, biada! co za tony! Oby mię porwał szał wojny człowieczéj! (po pauzie z żywością)
Miałażem zabić? mogłażem go zabić, (Głos fletów odzywa się znowu. Joanna w smutném pogrążona dumaniu. — Po pauzie).
Obym cię nigdy, lasko pastusza, Czemuż cię, czemu, prosta moja dusza Co mi do losów krajów i króli? SCENA II.
AGNIESZKA SOREL, JOANNA.
Agnieszka
(wbiega w najwyższém poruszeniu, i postrzegając Joannę rzuca się jéj na szyję; lecz w téjże chwili cofa się i upada na kolana przed nią). Nie, nie tak! — W prochu… Joanna.
Co czynisz? Agnieszka.
Wesele, Wodzowie, wojsko, tłum radośny ludu, (Joanna podnosi ją zwolna w milczeniu. Agnieszka wpatruje się w nią z podziwieniem, i po chwili).
Aleś ty smutna? — Szczęścia, coś nam dała, (Joanna ujmuje ją za rękę, ale wnet ją znowu opuszcza).
O! gdybyś chciała czuć sercem kobiety!… — Joanna.
Czego chcesz po mnie? Agnieszka.
Złóż oręż i zbroję, Joanna.
Ja mam się rozbroić? — Tam! — Ale teraz! — murem nie żelazem Agnieszka.
Dunois kocha ciebie. — Ach! czyż szczera (Joanna odwraca się ze wstrętem).
Wzdrygasz się? Cóż to? — Miałażbyś się brzydzić Joanna.
Żałuj mię! — jestem biedniejsza niż mniemasz. Agnieszka.
Ty? — i cóż jeszcze braknie szczęściu twemu? — Joanna.
Milcz! dość! — O! ziemio! rozstąp się pode mną! Agnieszka.
Joanno! przebóg! cóż ta rozpacz dzika Joanna.
O! tyś szczęśliwa! — Szczęśliwa dziewico! A On, najwyższy, jak słońce na niebie, Agnieszka (rzuca się jéj na szyję).
Joanno! jam się myliła! — Ty czujesz, Joanna (wyrywając się z jéj objęć).
Odstąp, nieszczęsna! uciekaj ode mnie! Agnieszka
Dziwne twe wyrazy! Joanna.
Świętych? — Niebaczna! — Tyś czysta, tyś święta! SCENA III.
TEŻ, DUNOIS, DU CHATEL, I LA HIRE, (z chorągwią Joanny).
Dunois.
Szukamy ciebie, Joanno! — Król żąda, La Hire.
Oto chorągiew! Śpiesz! bo chwila droga. Joanna.
Ja iść przed królem? — Ja ją nieść? — Dunois.
Któż inny (La Hire chce jéj podać chorągiew. Joanna odwraca się ze wstrętem).
Joanna.
Precz z nią! precz! La Hire.
Cóż to? czyż ci nieznajomy (Roztacza chorągiew).
Joanna (poglądając na nią z rozpaczą).
Ach! tak! — to Ona! — patrzcie, jak się sroży! Agnieszka.
Co ci jest? przebóg! — Urojeń mamidło, Joanna (okiem wlepioném w chorągiew).
Przyszła-żeś znowu, by gromić grzesznicę? — Dunois.
Przebóg! co za mowa! La Hire (do Du Chatela).
Cóż sądzisz o tém? Du Chatel.
Nie śmiem rzec, co myślę, Dunois.
Jaka myśl? Du Chatel.
Sam jéj nie chcę badać ściśle. La Hire (do Joanny).
Jak to? czyż powiew tajemniczéj trwogi Joanna.
Tak! prawdę mówisz! — tak! niechaj drżą wrogi! (Słychać marsz koronacyjny za sceną).
Dunois.
Bierz więc chorągiew! Śpiesz! bo czas jest drogi. (Przymuszają ją do wzięcia chorągwi. Joanna porywa ją nakoniec z gwałtownością i odchodzi; wszyscy za nią).
SCENA IV.
(Teatr zmienia się, i wystawia otwarty plac przed kościołem katedralnym. Tłum ludu zapełnia głąb sceny; ze środka jego wychodzą BERTRAND, STEFAN i KLAUDYAN. Słychać zdaleka muzykę koronacyjnego marszu).
Bertrand.
Słyszycie granie? — To oni! — już blizko! Stefan.
Gdzie tam! nie sposób przecisnąć się w tłoku! Klaudian.
Jak żyję na świecie, Bertrand.
Cóż za dziw? Któżby nie chciał widzieć cudu, SCENA V.
CIŻ, ANNA I ANIELA (wychodzą z tłumu).
Aniela.
Ach! moja Anno! będziem ją widziały! Anna.
Ujrzym ją w blasku wielkości i chwały! Aniela.
Wiész ty co? siostro! póki nie zobaczę, Któréj słuchają sam król i rycerze, Anna.
Wątpisz? — Za chwilę obaczymy same. Bertrand (patrząc w stronę).
Już idą! przeszli tryumfalną bramę! SCENA VI.
MARSZ KORONACYJNY.
(Muzycy z obojami i fletami idą na czele orszaku. — Po nich Dzieci, ubrane biało, z palmami w ręku. — Za niemi Dwaj Heroldowie. — Daléj poczet Halabardzistów. — Członkowie Magistratu w obrzędowych togach. — Dwaj Marszałkowie z laskami w ręku. — Książę Burgundzki niosący miecz koronacyjny. Dunois z berłem. — Inni Dygnitarze z koroną, jabłkiem i laską sądową; Inni z ofiarnemi darami. — Za nimi Rycerze w obrzędowych strojach. Chłopcy choralni z kadzielnicami. — Księża. — Dwaj Biskupi ze świętą ampułką. — Arcybiskup Reimski z krucyfiksem w ręku. — Za nim Joanna z chorągwią; idzie zwolna niepewnym krokiem, ze spuszczoną głową. (Siostry na jéj widok dają sobie nawzajem znaki radości i podziwienia). Za nią Król pod baldachimem, niesionym przez czterech Baronów. Daléj Dworzanie i Żołnierze zamykający orszak. Gdy wszyscy wnijdą do kościoła, muzyka ustaje).
SCENA VII.
ANNA, ANIELA, KLAUDYAN, STEFAN, BERTRAND.
Anna.
Widziałeś siostrę? Klaudyan.
Ta, co szła we zbroi? Anna.
Tak jest, tak! to ona! Aniela.
Ależ, mój Boże! jaka zamyślona! Anna.
Ktoby mógł myśleć, znając ją w Dom-Remi, Aniela.
Pamiętasz przecie, co się ojcu śniło, Bertrand.
Cóż tu stoimy? Trzeba wejść do środka, Anna.
Tam może łatwiéj dojrzy nas lub spotka. Aniela.
Darmo! tłok taki! ludzi jak w mrowisku! — Anna.
Jak to? bez uścisku? Aniela.
Czyż będziemy śmiały Anna.
Myślisz, że wzgardzi? że się nas zapłoni? Bertrand.
Wzgardzić?… Król królem, a nikim nie gardzi, (Z głębi kościoła słychać huk trąb i kotłów). Klaudyan
Ależ się śpieszmy! bo już późno będzie. (Oddalają się w głąb sceny i gubią się w tłumie).
SCENA VIII.
TEOBALD (wchodzi, ubrany czarno). RAJMUND (idzie za nim i chce go zatrzymać).
Rajmund.
Nie idź tam, ojcze! zostańmy na boku, Teobald.
Widziałeś moje nieszczęśliwe dziecię? — Rajmund.
Dość o tém! Teobald.
O! biada! Rajmund (zatrzymując).
Stój! co chcesz czynić? Teobald.
Skruszyć jarzmo czarta, Rajmund.
Ach! ojcze! bój się zbytniego pośpiechu! Teobald.
Mniéjsza o ciało, byle dusza żyła! (Joanna wybiega z kościoła bez chorągwi. Lud ciśnie się ku niéj klękają przed nią całują jéj szaty; natłok zatrzymuje ją w głębi sceny).
Teobald.
To ona! — Patrzaj! ucieka z kościoła! Rajmund.
Bądź zdrów! okrutny! idziesz krzywo świadczyć. (Odchodzi. Teobald usuwa się w przeciwną stronę sceny). SCENA IX.
JOANNA, LUD, potém ANNA I ANIELA.
Joanna
(wydziera się z tłumu, i postępuje szybko na przód sceny). Nie mogłam zostać! nie! — Organ mię głuszy, (Anna i Aniela wchodzą).
Anna (do Anieli).
Patrz, patrz! to ona! Aniela (biegnąc ku Joannie).
To nasza Joanna! Joanna.
To wy? O! siostry! o najmilsze moje! Anna.
A co? Anielo! — czy się nas wyrzeka? Joanna.
I wy z tak daleka Aniela.
Boska w tém wola, a nie twoja była. Anna.
Sława dzieł twoich napełnia świat cały, Joanna (prędko).
Co? ojciec jest razem? — Anna.
Nie, ojca tu nié ma. Joanna.
Nié ma? — Dla czego? — Czy może trwa w gniewie? Aniela.
O! nie! lecz on nie wie, Joanna.
Nie wie? — Cóż to znaczy? — Anna.
Żyje, i przebaczy Aniela (dając znak aby milczała).
Anno! Anna.
Stał się więcéj jeszcze Joanna.
Smutnym z winy mojéj! Aniela.
Znasz ojca umysł i myśli złowieszcze. Anna.
Bo wszakże jesteś? — Na czémże ci zbywa? Joanna.
O! tak! na niczém! — Niczego nie żądam, (Ukrywa twarz na piersiach Anieli).
SCENA X.
TEŻ, STEFAN, KLAUDYAN I BERTRAND, (wchodzą, i z nieśmiałością zatrzymują się zdaleka).
Anna (do wchodzących).
Chodźcie tu, chodźcie! wszystko się spełniło! Ci zbliżają się i chcą podać jéj rękę; Joanna wpatruje się w nich bystro i wpada w głębokie zamyślenie). Joanna.
Gdzież to ja jestem? Czyż to wszystko było Aniela.
Tak! i zbawiłaś, zbawiłaś na jawie! (Joanna chwyta się ręką za piersią przychodzi do przytomności, i wzdryga się z przerażeniem).
Bertrand.
Jam ci hełm przyniósł — pamiętasz to przecie? Anna.
Nie dziw, że wszystko snem ci się być zdaje. Joanna.
Idźmy ztąd, idźmy! uciekajmy razem! Aniela.
Ty chcesz iść z nami? Joanna.
Ach! ci obcy ludzie, Anna.
Masz-że dość serca rzucić taką chwałę? Joanna.
O! precz ode mnie, przez te blaski liche! (Słychać trąby i kotły).
SCENA XI.
KRÓL (wychodzi z kościoła, w ubiorze koronacyjnym). AGNIESZKA SOREL, ARCYBISKUP, FILIP, DUNOIS, LA HIRE, DU CHATEL, Rycerze, Dworzanie, Lud. Okrzyki Ludu.
Niech żyje Karol Siódmy! Chwała! chwała! (Trąby i kotły. Na znak Króla, Heroldowie podnosząc laski, nakazują milczenie).
Król.
Dzięki, mój ludu! dzięki ci! — Korona, Lud.
Niech żyje Karol łaskawy! niech żyje! Król.
Przez łaskę tylko Bożą, a nie czyję, Kładźmy jéj imię w pokoju i bitwach, Lud.
Chwała Dziewicy! Cześć, chwała Zbawczyni! Król (do Joanny).
Jeśliś ty ze krwi i z ciała, Dziewico! (Ogólne milczenie; wszystkich oczy zwrócone na Joannę).
Joanna (postrzegając Teobalda).
Nieba! to mój ojciec! SCENA XII.
CIŻ I TEOBALD, (wychodzi z tłumu i zatrzymuje się naprzeciw JOANNY).
Wiele głosów.
Jéj ojciec! Teobald.
Tak jest! ojciec nieszczęśliwy, Filip.
Ha! cóż to? Du Chatel.
Tu się wyda tajemnica. Teobald.
Zwiedziony królu! zaślepiony ludu! (Wszyscy cofają się z przestrachem)
Dunois.
On jest szalony! Teobald.
Nie! wyście szaleni! (do Joanny).
W Imię Najświętsze w Trójcy Jedynego, (Przerażenie i cisza powszechna. Wszystkich oczy zwrócone na Joannę, która stoi nieporuszona).
Agnieszka.
O! Nieba! — Milczy! Teobald.
Bo milczeć powinna, Filip.
Dziwna rzecz wprawdzie! lecz ojciec dziecięcia Dunois.
Co? wierzyć w gminu szalone pojęcia, Agnieszka (do Joanny).
O! mów, mów! przerwij to straszne milczenie! Ale rzecz słowo! zbij czcze oskarżenie! — (Joanna stoi nieporuszona; Agnieszka oddala się od niéj z przestrachem).
La Hire.
Strach ja oniemił — bo i kogóż z ludzi (Joanna stoi nieporuszona: La Hire odstępuje od niéj ze zgrozą. Szmer i poruszenie między ludem).
Dunois.
Co są te szmery? Czego chce gromada? — (rzucając rękawicę).
Niech ją podniesie, i niech mi fałsz zada! — (Gwałtowne uderzenie piorunu: wszyscy stoją przerażeni).
Teobald (do Joanny).
Przez tego Boga, który grzmi na Niebie, (Drugie, mocniejsze uderzenie piorunu; lud pierzcha na wszystkie strony).
Filip.
Boże! ty naucz, co nam czynić trzeba! Du Chatel (do Króla).
Pójdź! pójdź ztąd, Królu! ustąp woli Nieba! Arcybiskup (do Joanny).
Nie w imię Boga gniewu, lecz litości, (Podaje krzyż. Joanna stoi zawsze nieporuszona. Nowe gwałtowne uderzenie piorunu. Król, Agnieszka Sorel, Arcybiskup, Filip, La Hire i Du Chatel odchodzą).
SCENA XIII.
DUNOIS, JOANNA.
Dunois.
Teraz tyś moją! — Uwierzyłem w ciebie Aniś jéj mogła, bez wnętrznéj sromoty, (Podaje jéj rękę. Joanna odwraca się ze wstrętem. Dunois patrzy na nią długo z podziwieniem).
SCENA XIV.
CIŻ I DU CHATEL, potém RAJMUND.
Du Chatel.
Słuchaj, Joanno d’Arc! Król ci dozwala (Dunois obudzą się nagle z zamyślenia, spogląda jeszcze raz na Joannę, i odchodzi z Du Chatelem. Joanna zostaje sama. Po chwili ukazuje się Rajmund, i czas niejaki, stojąc zdaleka, patrzy na nią z cichą boleścią. Nakoniec zbliża się do niéj, i bierze ją za rękę). Rajmund.
Śpiesz ztąd, śpiesz! póki otwarte są bramy. — (W téj chwili Joanna okazuje piérwszy znak czucia; spogląda bystro na niego, i wznosi oczy ku Niebu: poczém porywa go silnie za rękę, i odchodzą razem).
KONIEC AKTU CZWARTEGO. AKT PIĄTY.
(Teatr wystawia dziką puszczę: w odległości widać chaty węglarzy. Ciemność zupełna. Burza, grzmoty i błyskawice. Zdaleka słychać strzelanie).
SCENA I.
WĘGLARZ I JEGO ŻONA.
Węglarz.
Co za okropny szturm! co za ulewa! Żona.
Boże zmiłuj się! A już tak spokojne Węglarz.
Jest to, że znowu nie boi się króla. — (ściskając ramionami).
Ha! prawda, że to, się nie godzi Żona.
Ktoś nadchodzi! SCENA II.
CIŻ, RAJMUND, JOANNA.
Rajmund (wchodząc, do Joanny).
Widzę tu chaty, widzę ludzkie twarze, (zbliżając się).
Ludzie ci, widzę, są biedni węglarze, (do Węglarza).
Prosim was o gościnność w imię Boże! Węglarz.
Nie odmówiłem jéj nigdy nikomu, (Burza zaczyna się uciszać).
Żona (wpatrując się w Joannę).
Cóż to się znaczy? niewiasta we zbroi? — Węglarz.
Ot przestań bajać, a idź obacz lepiéj. Rajmund (do Joanny).
Widzisz! nie wszyscy ludzie nieużyci. Węglarz.
Chcecie iść pewno do obozu króla, Rajmund.
Cóż radzisz czynić? Węglarz.
Spocząć tu tymczasem. Rajmund (do Joanny).
Złóż już tę zbroję! bronić nie obroni, Joanna (daje znak odmówny).
Węglarz.
Ktoś idzie! — cicho! — skryjmy się w ustroni! SCENA III.
CIŻ, ŻONA WĘGLARZA
(powraca z chaty z kubkiem w ręku), potém ICH SYN.
Żona.
To syn nasz, Franek, wraca widzę z miasta. (do Joanny, podając kubek).
Napij się kroplę! — to cię wnet posili. Węglarz (do wchodzącego syna).
No! cóż tam w mieście? Syn (postrzegając Joannę).
Cóż to za niewiasta? (Zbliża się szybko ku niéj, właśnie gdy ona kubek do ust przykłada; poznaje ją, wyrywa kubek, i woła z przerażeniem).
Ach! ojcze! matko! coście to zrobili? — Węglarz i jego żona.
Ach! Boże! zmiłuj się nad nami! SCENA IV.
JOANNA, RAJMUND.
Joanna (spokojnie i łagodnie).
Widzisz! przeklęstwo ściga za mną wszędzie. Rajmund.
Ja miałbym odejść? Któż przy tobie będzie? Joanna.
O! bądź spokojny! jest, kto pójdzie ze mną! — One mi rzekły, że mara przewodników, Rajmund.
Gdzież się obrócisz? tu obóz Anglików, Joanna.
Nie bój się! wszystko widzą tam na Niebie, Rajmund.
Któż cię pożywi? kto obronić zdoła Joanna.
Znam wszystkie zdrowe i pożywne zioła, Rajmund (biorąc ją za rękę).
Joanno! przebacz, co przyjaciel powié! — Joanna.
Jak to? i ty mnie sądzisz godną kary? Rajmund.
Ach! czyż nie muszę? — To milczenie twoje… Joanna (z żalem).
O! to już nadto! Ty jeden na świecie, Rajmund (z radośném podziwieniem).
Czyżbyś więc nie była Joanna.
Ja w zmowie ze złemi? Rajmund.
I wszystkie cuda, któreś uczyniła, Joanna.
Z kimżeby innym? Rajmund.
I trwałaś w milczeniu, Joanna.
Milcząc uległam memu przeznaczeniu, Rajmund.
Zniosłaś gniew ojca w niesłusznym zapędzie? Joanna.
Co szło od ojca, znać przyszło od Boga. — Rajmund.
A też pioruny? a twa niema trwoga?… Joanna.
Niebo mówiło, jam milczeć musiała. Rajmund.
I mogłaś ścierpieć, że Francja cała Joanna.
O! nie! to nie był błąd, lecz dopuszczenie! Rajmund.
Więc tyś niewinna! i taką sromotę Joanna.
Toż więc rozumiesz, iżby mię posłano, Co zdał się w gruzy roztrząść świat poziomy, Rajmund.
O! pójdźmy, pójdźmy! przed świata obliczam Joanna.
Kto błąd dopuścił, ten go sam rozjaśni. Rajmund.
Co? miałbym czekać aż traf kiedyś zrządzi?… Joanna (biorąc go za rękę).
Wszystko chcesz mierzyć na rozum człowieczy, (wskazując ręką ku Niebu).
Widzisz to słońce u kresów zachodu? SCENA V.
CIŻ I KRÓLOWA IZABELLA Z ŻOŁNIERZAMI.
Izabella (za sceną).
Tędy na lewo! tu jest droga nasza. Rajmund.
Przebóg! Anglicy! (Żołnierze wchodzą, i postrzegając Joannę, zatrzymują się, i cofają się w nieładzie).
Izabella (do Żołnierzy).
Czegoście stanęli? Żołnierze.
Boże zmiłuj się! Izabella.
Cóż was tak przestrasza, (Przedziera się przez tłum żołnierzy i cofa się postrzegając Joannę).
Cóż to ja widzę? Ha! ona to, ona! (Wstrzymuje się — i szybko postępuje na przód ku Joannie).
Poddaj się, nędzna! (Joanna stoi nieporuszona. Rajmund uchodzi w stronę, czyniąc znaki rozpaczy).
Izabella (do Żołnierzy).
Okuć ją w łańcuchy! (Żołnierze zbliżają się z bojaźnią; Joanna sama im ręce do okucia podaje).
Toż jest ta mężna, ta niezwyciężona? (do Żołnierzy).
Patrzcie! widzicie tę, coście mniemali Joanna (z przerażeniem).
Mnie do Lionela! Izabella (do Żołnierzy).
Wiecie me rozkazy. SCENA VI.
JOANNA I ŻOŁNIERZE.
Joanna.
Anglicy! wyż to ścierpicie, bym żywa Dowódzca.
Dość tego! — pełńcie rozkazy Królowéj. Joanna (wznosząc oczy w Niebo).
Cóż jeszcze po mnie chcesz, o! Niepojęty! SCENA VII.
(Obóz Francuzki).
DUNOIS, między ARCYBISKUPEM i DU CHATELEM.
Arcybiskup.
Raz przecie, Książę! zwalcz posępność myśli! Dunois.
Zginąć? Któż winien, że Francya ginie? Du Chatel.
Książę! ojczyzna wzywa twojéj broni. Dunois.
Ty milcz! — rad twoich nie chcę, Du Chatelu! Arcybiskup.
Któż Z nas nie zwątpił? Kto z nas nie wykroczył, Pomnimy teraz, jaką była z nami, Dunois.
Ona fałszywa!… — Gdyby tajemnicza Arcybiskup.
Bóg sam zna prawdę; — bo rozum człowieczy SCENA VIII.
CIŻ, I GIERMEK, potém RAJMUND.
Giermek (do Dunois).
Wieśniak tu jakiś z Waszą Wysokością Dunois.
Śpiesz! wiedź go tutaj! Arcybiskup.
O! z jakąż radością (Giermek otwiera drzwi, Rajmund wchodzi).
Dunois (idąc naprzeciw niemu).
Tyś od Dziewicy? Gdzież jest? mów! gdzie Ona? Rajmund.
O! szczęście moje, żem was znalazł wreście. Dunois.
Gdzież jest Dziewica? Arcybiskup.
Powiédz nam, mój synu! Rajmund.
Ach! Panie! Ona nie jest czarownicą! Dunois.
O! wiem, że niewinna! Rajmund.
Ach! Panie jedyny! Dunois.
Zginie? — Nieszczęsny! mów, co się z nią stało? Rajmund.
W lesie Ardeńskim, gdzieśmy się chronili, Arcybiskup.
O! nieszczęśliwa! Dunois.
Do broni! do broni! Arcybiskup.
(wznosząc ręce ku Niebu). Boże! błogosław sile jego dłoni! SCENA IX.
(Obóz Angielski).
(Teatr wystawia wieże strażniczą, z oknem u góry).
JOANNA, LIONEL, FASTOLF I IZABELLA.
Fastolof.
(wchodząc z pośpiechem). Nie ma sposobu! bunt coraz się szerzy, Izabella
(wchodząc do Lionela) Ratuj się, wodzu! już stawią drabiny. — Lionel.
Ha! niech szturmują! Uchodź ztąd, Królowo! Izabella.
Czyś ty szalony? Lionel (do Joanny).
Twoi cię wygnali, Joanna.
Nie! wszystko nas dzieli! Izabella.
Zuchwała! w więzach chcesz nam dawać prawa! Joanna.
I śpiesz się, radzę, aby czas nie minął! — Izabella (do Lionela).
I tyż bezkarnie zniesiesz te bluźnierstwa? SCENA X.
CIŻ I KILKU DOWÓDZCÓW
(wchodzą śpiesznie). Jeden z dowódzców.
Wodzu! w imieniu wojska i rycerstwa, Joanna
(wznosząc oczy ku Niebu). Przyszła więc godzina! Fastolf.
Nieszczęsna! poskrom tę niewczesną radość! Joanna.
Lud mój zwycięży, a ja umrę rada! Lionel.
Nędzni! w stu bitwach pierzchali nikczemnie, (do Izabelli wskazując na Joannę).
Ty ją, Królowo! miéj tutaj w swéj straży, Fastolf.
Co? czarownicę chcesz w tyle zostawić? Joanna.
Tak cię więc trwoży bezbronna niewiasta? Lionel (do Joanny).
Słowo! że sama nie zechcesz się zbawić. Joanna.
Ja? — Z każdą chwilą chęć swobody wzrasta. Izabella (do Żołnierzy)
Hola! W potrójne okuć ją łańcuchy! — (Żołnierze przynoszą pęki łańcuchów i krępują niemi Joannę).
Lionel (do Joanny).
Zmuszasz nas! — Widzisz! próżne twe otuchy! — Fastolf.
Czas śpieszyć, wodzu! Joanna (do Fastolfa).
Śpiesz, śpiesz! śmierć cię wzywa. (Słychać głos trąb Lionel wybiega).
Fastolf
(wskazując na Joannę). Królowo! pomnij! gdyby się los wojny Izabella
(dobywając sztylet). O to bądź spokojny! Fastolf (do Joanny).
Słyszałaś? — Teraz módl się za twojemi! SCENA XI.
IZABELLA, JOANNA, ŻOŁNIERZE.
Joanna.
Ja się nie modlić? — Żadna moc na ziemi. (Za sceną słychać trąby i pieśni wojenne).
Boże! to trąby! to pieśń ludu mego! — Izabella
(do jednego z Żołnierzy). Wstąp tam ku oknu, i patrz co się dzieje! Joanna.
Śmiało! mój ludu! śmiało! miéj nadzieję! Izabella (do Żołnierza).
Co widzisz? Żołnierz.
Widzę obłoki kurzawy, Joanna.
Dunois! — Boże! twa moc niech go wspiera! Żołnierz.
Jazda Burgundzka na nasz most naciera. Izabella.
Przeklęstwo zdrajcom! Żołnierz.
Lord Fastolf go broni. — Izabella.
Nie widzisz Delfina? Żołnierz.
Nie! — cała równina Joanna.
Oby on mojém mógł poglądać okiem, Żołnierz.
Bój najzaciętszy wre przy szańcu średnim. Izabella.
A nasz sztandar? Żołnierz.
W górze! Joanna.
Oby mi spójrzeć, choć przez szparę w murze! Żołnierz.
Nieba! co widzę! wódz nasz otoczony! Izabella.
(podnosząc sztylet nad Joanną). Giń! Żołnierz (prędko).
Już jest wolny! — Widzę w chmurach pyłu Izabella
(opuszczając sztylet). Ha! twój to Aniół, a nie on powiedział! Żołnierz.
Pierzchają — widzę — pierzchają! Izabella.
Kto? Żołnierz.
Oni! — Joanna.
Boże mój, Boże! takżeś mię opuścił? Żołnierz.
Kogoś rannego prowadzą w tę stronę. Izabella.
Nasz, czy francuzki? Żołnierz.
Czoło ma zwieszone, Joanna
(wstrząsając kajdany). Boże! skrusz mi te okowy! Żołnierz.
Patrz, patrz! ktoś w płaszczu błękitnym ze złotem… Joanna (z przerażeniem).
To król! Żołnierz.
Koń jego dosięgniony grotem, Joanna.
Czyż Bóg teraz cudu nie uczyni?! Izabella
(śmiejąc się szyderczo). Teraz masz porę, zbawiaj go, Zbawczyni! Joanna
(w najgwałtowniejszém poruszeniu rzuca się na kolana, i wznosząc załamane ręce do góry modli się rzewnym prędkim i naglonym głosem).
Słuchaj mię, Boże! bo wzywam Ciebie, Samson wydany na urąganie, Żołnierz.
Tryumf nasz! tryumf! Izabella.
Cóż jest? Żołnierz.
Król pojmany! Izabella.
Ha! zginął wreście nienawistny wróg! Joanna
(porywając się z ziemi). Francya żyje! bo ze mną jest Bóg! (Wstrząsa oburącz i rozrywa łańcuchy. W téjże chwili rzuca się na stojącego u drzwi Żołnierza, wyrywa mu z rąk miecz i wybiega. Wszyscy zostają w osłupieniu).
SCENA XII.
CIŻ SAMI, prócz JOANNY.
Izabella (po długiém milczeniu).
Prawdaż to była? czy mi się to śniło? — (do Żołnierza)
Widzisz ją? Żołnierz.
Widzę. — Zda się, że złe duchy Izabella.
Przeklęta! Żołnierz.
Wpadła na wiodących króla! — Izabella.
Dość! nie kończ! Żołnierz.
O! biada! Izabella
(dobywając miecza). Brońcież się, nędzni! SCENA XIII.
CIŻ i LA HIRE z wojskiem.
(Żołnierze angielscy składają broń przed wchodzącym).
La Hire.
Poddaj się, Królowo! Izabella.
Wiedź gdzie chcesz — byle nie spotkać Delfina! (Oddaje miecz i odchodzi z La Hirem, i Żołnierzami).
SCENA XIV.
(Teatr zmienia się i wystawia plac bitwy).
(Żołnierze francuzcy z rozwiniętemi chorągwiami napełniają głąb sceny. Na przodzie Król i Książę Burgundzki Filip; na ręku ich obudwóch Joanna śmiertelnie raniona, bez znaku życia. Agnieszka Sorel przybiega ze strony).
Agnieszka (do Króla).
Królu mój! panie! tyżeś mi wrócony? — Król.
(wskazując na Joannę). Patrz! czém okupiony. Agnieszka.
Joanna! Boże! umiéra! Filip.
Widzicie, Król.
Ach! już nie powstanie! Agnieszka
(z wykrzyknieniem). Otwiera oczy! żyje! Filip
(z podziwieniem). Czyż i groby Joanna.
(powstaje o własnéj sile i spoglądając wkoło). Gdzież to ja jestem? Filip.
Śród twoich, Dziewico! Król.
Król twój wśpiera ciebie! Joanna.
Nie! ja nie byłam nigdy czarownicą! Król.
O! tyś czysta, jak Anieli w Niebie! Joanna
(uśmiechając się łagodnie). Prawdaż to, prawda? żem śród mego ludu? (pogląda wkoło).
Tak, taki — to król nasz! — to nasze sztandary! — Król.
Dajcie jéj sztandar! (Żołnierze podają rozwiniętą chorągiew. Joanna bierze ją w ręce i stoi chwilę z oczyma wzniesionemi ku górze. W téj chwili różana jasność ukazuje się na niebie, i coraz się bardziéj rozszerza). Joanna (w natchnieniu).
Całe Niebo pała (Chorągiew wymyka się z jéj ręku; sama upada na nią bez życia. — Chwila powszechnego milczenia. — Wszyscy w najgłębszém rozrzewnieniu. — Na znak Króla wszystkie chorągwie schylają się nad Joanną tak, że niemi całkiem zakrytą zostaje. — Zasłona spada.
KONIEC TOMU IV I OSTATNIEGO.
|
- ↑ Pierwszy przekład, wykonany przez Andrzeja Brodzińskiego, brata Kazimierza, drukowany był w Warszawie w r. 1821, nakładem Zawadzkiego i Węckiego, i po wielekroć wystawiany na scenie.
- ↑ Słowa te, oznaczone cudzosłowem, wyjęte z processu Joanny d’Arc, są przekładu P. Kazimierza Bujnickiego, przytoczone przezeń w artykule o Joannie d’A rc, umieszczonym w Atheneum, Oddziale III Zeszycie IV z roku 1843.
- ↑ Joanna urodziła się w r. 1411.
- ↑ „Przez to rozumieć trzeba, że Joanna w tym języku, jako jéj ojczystym, słowa Świętych rozumiała, nie zaś aby one koniecznie po francuzku mówiły. Dziewica w zachwyceniu ducha, widziała, słyszała i pojmowała duchownie, co jéj duchowe objawiały istoty. Zmysły nic tam zapewne do czynienia nie miały.“ (Bujnicki).
- ↑ „Dussé je user mes jambes jusqu’aux genoux.“
- ↑ Podczas téj choroby, czując się blizką zgonu, prosiła aby ją po śmierci ubrano w suknie niewieście; a kiedy ją pytano o przyczynę téj prośby, dodała za całą odpowiedź: „Błagam tylko, aby ta suknia była bardzo długa.“
- ↑ Wszystkie powyższe szczegóły i słowa Joanny, wzięte są z Historyi Książąt Burgundzkich, przez Baranta, i z Historyi Francuzkiéj, przez Micheleta, którzy je czerpali z akt jéj processu i dwukrotnéj jego rewizyi w latach następnych.
- ↑ René, zwany dobrym hrabia Prowancyi, z domu Adagaweńskiego (Anjou). Ojciec jego i brat byli królami neapolitańskimi, i on sam, po śmierci brata, rościł prawo do tegoż tronu, ale nie mógł dopiąć zamiaru. Wielki miłośnik staréj prowanckiéj poezyi i czasów rycerskich, usiłował w państwach swoich przywrócić jedno i drugie. Ustanowił, a raczéj przywrócił tak zwany Trybunał Miłości (Cour d’Amour), na czele którego stał najwyższy sędzia, z tytułem Księcia Miłości (Prince d’Amour), rozstrzygający ostatecznie w rzeczach miłości i rycerskiéj grzeczności dla dam. W tymże duchu romantyczności, sam z żoną przebrał się za pasterzy i wiódł życie pasterskie.
- ↑ Gens d‘armes, ówczesna jazda francuzka.