Pierwszy dworzanin. Wszyscy tu chmurni. Krew tak nie podlega Odmianom aury, jak w lot przybierają Dworzanie minę króla. Drugi dworzanin.Cóż się dzieje? Pierwszy dworzanin. Córze, dziedziczce swojej, król na męża Upatrzył syna żony, którą świeżo Poślubił jako wdowę. Lecz tymczasem Panna wybrała sobie sama męża, Biednego wprawdzie, ale szlachetnego. Ledwie złączonych rozdzielił gniew króla, Ją szląc do kaźni, jego na wygnanie. Stąd ów udany smutek dworzan. Sądzę, Ze tylko pan nasz cierpi. Drugi dworzanin.Tylko pan nasz? Pierwszy dworzanin. I ten, co stracił ją; królowa również, Żarliwa związku tego protektorka. Lecz co do dworzan, to choć w ślad za królem Czoło i twarz swą chmurnie marszczą, każdy W głębi raduje się z tego. Drugi dworzanin.I czemu?
Pierwszy dworzanin. Ów, odrzucony przez księżnę — to człowiek Z gruntu bezecny, a ten, co ją posiadł, (Raczej poślubił i wygnany został), Równego nie ma chyba na tym świecie, Bo i najlepszy jeszcze w tyle za nim. Nie wyobrażam sobie nawet, aby Zdołał ktoś drugi połączyć z urodą Tyle cnót razem. Drugi dworzanin. Nie przesadzasz, waszmość? Pierwszy dworzanin. Za mało jeszcze pochwał mam dla niego. Miasto rozwinąć całą jego wartość, Ściągam ją raczej. Drugi dworzanin. Jego ród, nazwisko? Pierwszy dworzanin. Genealogii, wyznam, nie zbadałem Aż do początków. Syn to Sycyliusza, Który, jak wiecie, pod Kasybelanem Wsławił się w walce z Rzymem, a godności Od Tenancyusza dostał był za służbę Równie chwalebną, jak wierną. Stąd właśnie Przydomek jego „Leonatus“. Śtary Dwóch jeszcze synów miał, obydwaj jednak Zginęli mężnie w walce, z mieczem w dłoni. Zabił go żal za nimi, których kochał Całą potęgą serca. Pozostawił Wdowę brzemienną. Dając życie temu, O którym właśnie mowa — sama zmarła. Wówczas król bierze w swą opiekę dziecko, Daje mu imię Leonat Postumus, Sam wychowuje go, bierze za pazia I kształcić każe we wszystkiem, do czego Nada się tylko. A chłopiec naukę Chwytał, jak my, powietrze; każdy przedmiot, Ledwie podany, wnet opanowywał. Już wiosna żniwo dała mu. Żył tedy U dworu jako wzór młodzieży, jako Pacholę, starych poprowadzić zdolne. A dla małżonki swej, z powodu której Banicyą został obłożony, — wszakże
W nagrodę cnoty oddała mu siebie! Co to być musi za człowiek, osądźcie Po jej wyborze! Drugi dworzanin. Chylę przed nim czoło Po tem, co słyszę. Lecz powiedz mi, waszmość, Nie ma król więcej, prócz niej, dzieci? Pierwszy dworzanin.Nie ma! Wprawdzie dwóch synów miał. Jeśli-ś ciekawy, Posłuchaj: starszy trzy lata ukończył, Młodszy zaś jeszcze w powijakach leżał, Gdy ich skradziono... Nikt po dziś dzień nie wie, Gdzie się podzieli. Drugi dworzanin. Dawno to się stało? Pierwszy dworzanin. Jakoś przed laty dwudziestu. Drugi dworzanin. Czyż to możebne, by królewskich dzieci Tak źle strzeżono i tak źle szukano, Iż się nie znalazł ślad? Pierwszy dworzanin.Prawda! To dziwne. Niedbalstwo prawie śmieszne, lecz — niestety — Prawdziwe. Drugi dworzanin. Muszę wam wierzyć na słowo. Pierwszy dworzanin. Cyt! Oto właśnie szlachetny pan idzie
Z królową i księżniczką...
(Wychodzą).
SCENA DRUGA.
Tamże.
Wchodzą: KRÓLOWA, POSTUMUS, IMOGENA.
Królowa. Wierzaj mi, córo, ja zwyczajem macoch Koso na ciebie nie popatrzę nigdy. Mam stać na straży twej kaźni; ten strażnik Sam ci podaje klucze od więzienia. Tobie zaś, panie, pragnę być rzeczniczką, By jak najrychlej uśmierzyć gniew króla. Gniew ten jaskrawo jeszcze wciąż goreje, Najlepiej przeto będzie, gdy się poddasz Sądowi króla z tą cichą pokorą, Jakiej wymaga rozsądek.
Postumus.Dziś jeszcze Wyjadę. Królowa. Znane ci niebezpieczeństwo. Współczując z wami, zostawiam was samych. Przejdę się po ogrodzie, choć surowo Król mi nakazał wzbronić wam rozmowy.
(Wychodzi).
Imogena. Nędzna obłudo! Jak to ona umie Pogłaskać, raniąc! Mój najdroższy mężu, Trwoży mnie wprawdzie potroszę gniew ojca, Ale nie skutki gniewu, byle-m jeno Przysięgi wiernie dochowała tobie. Teraz czemprędzej uchodź. Ja zostanę Jako niezmienny cel złowieszczych spojrzeń. Pociechą całą będzie mi nadzieja, Że nie przepadniesz, drogi skarbie, w świecie; Że cię obaczę znowu! Postumus.O, ty moja Królowo, pani! Nie płacz ty już dłużej! Większą, niżeli mężczyźnie wypada, Odsłaniam czułość. Ja tobie zostanę Mężem tak wiernym, jak drugiego nie ma. W Rzymie osiędę, w domu Filaryona, Który w przyjaźni żył niegdyś z mym ojcem, Choć mnie, co prawda, zna on tylko z listów. Tam, o, królowo moja, szlij pisanie. Oko me będzie z goryczy inkaustu Dobywać słodkie słowa, które skreślisz. Królowa(wracając). Proszę was, prędzej! Gdyby tak król nadszedł, Bóg wie, jak ciężko tknąłby mnie gniew jego.
(Do siebie).
Trzeba go tutaj sprowadzić. On hojnie
Każdą mi krzywdę nagradza dla zgody,
I za zmartwienie każde suto płaci.
(Wychodzi).
Postumus. Gdyby się żegnać nawet i tak długo, Jak życia starczy, męczarnia rozstania Wzrosłaby jeno. Bywaj-że mi zdrowa!
Imogena. Nie odchodź jeszcze! Za krótkiem byłoby to pożegnanie, Gdybyś się wybrał tylko na przechadzkę. Spójrz, luby, na ten brylant, on pochodzi Od mojej matki, przyjm go, drogie serce — I noś, dopóki nie poślubisz innej, Gdy Imogena umrze. Postumus.Co? Co? Innej? O wielkie bogi, tę mi tylko dajcie, Którą posiadam już; więzami śmierci Uściskom innej wydrzejcie mnie. Oto
(Nasadzając pierścień na palec).
Bądź ze mną zawsze, jak długo potrafi Świadomość ciebie utrzymać na palcu. Najdroższa i najlepsza! Jak za ciebie Zmieniłem me ubogie „ja“, wyjść muszę z zyskiem I przy zamianie symbolów uczucia. Jako pamiątkę miłości noś więzy, Które nakładam najcudniejszej z wszystkich Więzionych istot.
(Wkłada jej naszyjnik).
Imogena.O, wszechmocne bogi. Kiedy-ż znów ujrzym się?
(Wchodzi Cymbelin z orszakiem).
Postumus.Król tutaj... Biada! Cymbelin. Ty, kreaturo nędzna! Precz z mych oczu! Zginiesz, jeżeli pomimo zakazu Dłużej się ważysz dwór nasz kalać sobą. Trucizną jesteś dla mej krwi. Postumus.Niech bogi Ciebie i co dobrego jeszcze jest przy tobie, Mają w swej pieczy. Idę!
(Wychodzi).
Imogena.Mniej okropną Śmierć by mi była! Cymbelin.O, ty zaślepiona, Zamiast mi młodość wznowić, zdwajasz jeszcze Liczbę lat moich. Imogena.Nie szkodź sobie, panie, Zbytniem wzruszeniem. Gniewu się nie zlęknę...
Od trwogi, bolu chroni mnie, jak pancerz, Głębsze uczucie... Cymbelin.Drwisz? Gardzisz mą łaską? Imogeiia. Czem dla mnie łaska, gdy nie mam nadziei? Cymbelin. Mogłaś za męża mieć syna królowej! Imogena. Mogłam! Na szczęście nie musiałam! Orła Nie rzucę dla jastrzębia! Cymbelin.Lepszy tobie Żebrak... Nad moim tronem dzięki tobie Hańba zawisła. Imogena.Bo mi zabroniono Nowym go blaskiem oblec. Cymbelin.O, nędznico! Imogena. Z twojej to winy, panie, kocham jego, Wychowywana przezcię z nim pospołu. Każdej kobiety godzien on być mężem... Czem-że ja w obec niego? Cymbelin.Oszalała! Imogena. Tak, prawie! Niechaj bogi mnie uleczą. Czemuż nie jestem ja pasterską córą, A Leonatus mój, synem pasterza!
(Wchodzi królowa).
Cymbelin. O, bezrozumna!
(Do królowej).
Znowu byli razem! Nie posłuchałaś mnie! Bierzcie ją zaraz — I do ciemnicy! Królowa.Cierpliwości, królu. Ty, pani córo, milcz... Mój drogi władzco, Zostaw nas samych i szukaj rozrywki, Jakiej zapragniesz. Cymbelin.Nie! Niechaj wysycha Kropla po kropli krwi w niej co dnia; niechaj Wyschnięta, stara, zginie przez swe głupstwo.
(Wychodzi. — Wchodzi Pisanio).
Królowa. Fe! (Do Imogeny). Daj-że spokój! — Oto jest wasz sługa. Cóż tam nowego przynosisz nam, waszmość? Pisanio. Syn twój królowo, napadł mego pana.
Królowa. Co? Lecz nie przyszło przecie do nieszczęścia? Pisanio. Nie brakowało wiele, ale pan mój Nie bił się z przeciwnikiem, igrał jeno, Wolny od gniewu, aż ich rozdzieliło Kilku pobliskich panów... Królowa.To mnie cieszy! Imogena. Tak! Syn wasz, ojca mojego przyjaciel, Ujął się za nim! Co za bohaterstwo, Napaść banitę! Gdyby tak w Afryce Spotkać się mogli i gdybym ja przy nich Stać mogła z igłą w ręku, aby przekłuć Nędznika, który cofnie się... — Pisanio! Czemu swojego opuściłeś pana? Pisanio. Bo mi pójść kazał, surowo wzbraniając, Bym towarzyszył mu chociaż do fortu. Tutaj zaś podał mi przepisy służby, Jaką mam pełnić przy waszej miłości, Jeśli zażądasz. Królowa.Wiernym był ci zawsze Pisanio sługą. Ze będzie nim nadal, Masz na to słowo me. Pisanio.Wasza wysokość Raczy podziękowanie przyjąć. Królowa(do Imogeny).Przejdź się ze mną! Imogena(do Pisania). Zgłosisz się waszmość do mnie w pół godziny. Pragnę, byś jeszcze na pokładzie statku Pomówił z moim panem. — Teraz odejdź.
(Wszyscy wychodzą).
SCENA TRZECIA.
Plac publiczny.
KLOTEN, DWAJ LORDOWIE.
Pierwszy lord. Mości książę, należałoby zmienić koszulę. Z powodu bowiem gwałtownej walki, ziejesz wasza książęca mość parą, jak ofiara. Skąd powietrze wychodzi, tam ono i wchodzi, a zaprawdę [214]nie masz pod stropem tak dobrego powietrza, jak to, które wasza książęca mość wydajesz. Kloten. Przebrałbym koszulę, gdyby była skrwawioną. — Cóż, zraniony? Drugi lord(na stronie). Eh, nawet jego cierpliwość nie poniosła szwanku. Pierwszy lord. Zraniony? Jego ciało jest chyba fantazmatem lub powietrzną pochwą dla ostrza, jeśli nie został zraniony. Drugi lord(na stronie). Rapier uciekał w tył, jak dłużnik za miasto. Kloten. Nędznik, nie dotrzymał mi placu. Drugi lord(na stronie). Biegł ci ciągle do twarzy. Pierwszy lord. Bo też kto wam dotrzyma placu, mości książę? Macie podostatkiem gruntu, ale on jeszcze ustąpił wam pola. Drugi lord(na stronie). Na tyle cali, ile masz oceanów pod sobą. — Lizuny! Kloten. Żałuję, że waszmość panowie wpadliście pomiędzy nas. Drugi lord(na stronie). Ja niemniej. Byłbyś przecie raz wymierzył na ziemi, ile długości ma twoja głupota. Kloten. Tego człowieka kochać, a mnie dać kosza! Drugi lord(na stronie). Księżniczka w piekle smażyć się będzie, jeśli grzechem jest uczynić dobry wybór! Pierwszy lord. Zawsze to twierdziłem, mości książę, że jej rozsądek nie może dotrzymać kroku jej urodzie. Jest ona jak piękny obrazek, z którego jednak nie promienieją blaski ducha. Drugi lord(na stronie). Pięknie wyszłaby na tem, gdyby chciała blaski swe roztaczać przed głupotą. Kloten. Pójdźcie, mości panowie, na moje komnaty. Szkoda, że obeszło się bez wypadku. Drugi lord(na stronie). Chyba z oślą skórą! Kloten. Cóż, pójdziecie panowie z nami? Pierwszy lord. Do usług, mości książę. Kloten. Chodźmyż wszyscy razem.
Imogena. Na wałach portu stój, jak wmurowany I badaj każdy okręt. Stratą, równą Stracie zbawienia, byłoby to dla mnie, Gdyby list jego nie doszedł. Mów, jakie Były ostatnie słowa twego pana? Pisanio. Rzekł: „O, królowo droga!“ Imogena.Wionął chustką? Pisanio. I do ust swoich tulił ją gorąco. Imogena. Płótno bez czucia szczęśliwsze odemnie! Czy to już wszystko? Pisanio.Nie! Jak długo jeszcze Okiem i uchem mogłem go rozróżnić, Stał na pokładzie, szląc wciąż znaki chustką, Rękawiczkami, kapeluszem, pragnąc Wyrazić niemi, co czuł w głębi serca: Jak dusza jego uchodzi powoli, A jak pospiesznie okręt. Imogena.Było trzeba Zostać, aż wyda ci się jak ptak małym I jeszcze mniejszym. Pisanio.Tak też uczyniłem. Imogena. Byłabym nerwy oczu wytężyła Aż do pęknięcia, by śledzić go póty, Póki nie zmalał jak koniuszek igły I jako punkcik nie zniknął w przestworzu — Potem zaś oczy odwrócić i płakać. Pisanio, Kiedy od niego wieść przyjdzie? Pisanio.Najbliższą Pewnie okazyą. Imogena.Nie miałam dość czasu Na pożegnanie; tyle pięknych rzeczy Chciałam mu jeszcze opowiedzieć o tem, Jak myśleć o nim będę tu w godzinach, Które wyznaczy; chciałam, aby przyrzekł, Że i wśród Włoszek wiernym mi zostanie;
Chciałam go prosić, aby się w modlitwach Spotykał duchem ze mną co dnia rano, W południe, w wieczór, w onych porach bowiem Wznosi się dusza moja ku niebiosom. W końcu ujęłabym jeszcze w dwa słodkie Słowa me usta przez pocałowanie. Lecz właśnie ojciec nadszedł, niby mroźny Powiew północy, który pączki warzy, Zanim rozkwitną.
(Wchodzi dama dworu).
Dama.Najjaśniejsza pani Przyzywa waszą wysokość. Imogena.Pamiętaj O mych rozkazach! Pisanio.Wypełnię je święcie.
SCENA PIĄTA.
W Rzymie, w domu Filaryona.
FILARYO, JACHIHO, FRANCUZ, HOLENDERCZYK, HISZPAN.
Jachimo. Wierzaj mi, panie, znałem go w Anglii. Znaczenie jego rosło; spodziewano się po nim wielkich rzeczy, a że nie zawiódł oczekiwań, dowodem późniejsza sława. Byłbym jednak wówczas patrzył nań bez podziwu, chociażby nawet miał na pokaz spis swych wysokich przymiotów tak, iżby je można jeden po drugim wyczytać. Filaryo. Mówisz o czasach, gdy nie dojrzał jeszcze ciałem, ani duchem. Francuz. Widziałem go we Francyi. Tam było więcej takich, którzy równie bystro potrafili patrzeć w słońce. Jachimo. Pojął za małżonkę córkę swego monarchy; jej wartość także obniża jego szalę. Dlatego to fama przedstawia go świetniej w swych barwach, niż rzeczywistość. Francuz. A przytem banicya... Jachimo. I aprobata tych, którzy pod sztandarem księżniczki stojąc, płaczą nad żałosnem rozdzie[217]leniem, przedziwnie wznosi go ponad słuszną miarę — może być dla tego tylko, by ją utwierdzić w postanowieniu. Jakże łatwo bowiem mogłoby ono runąć pod atakiem byle kolubryny, gdyby pojęła za mąż żebraka, którego ubóstwa nie zrównoważą najwyższe przymioty! Jakimże to jednak stało się sposobem, iż zamieszka on u was? Skąd data? Filaryo. Ja i jego ojciec byliśmy towarzyszami broni; ileż to razy ocalił mi on życie!
(Wchodzi Postumus).
Otóż i mój Anglik! Wciągnijcie go do waszego grona, jak przystoi ludziom stojącym na wyżynie waszego wykształcenia, wobec tak znakomitego cudzoziemca. Proszę was bardzo, zaznajomcie się waszmoście z tym panem, z którym wiążą mnie węzły zaszczytnej przyjaźni. Francuz. Miałem sposobność poznać pana już w Orleanie. Postumus. Istotnie. Od tego też czasu jestem dłużnikiem pańskim i chociaż długi zawsze staram się płacić, nie wiem jak wyrównam rachunek doznanej ze strony waszmość pana uprzejmości. Francuz. Zbyt wysoko cenicie, panie, drobne moje przysługi. Sprawiło mi to prawdziwą przyjemność, iż mogłem pogodzić pana z moim rodakiem. Czyż nie należałoby ubolewać, gdybyście w przystępie zabójczego rozgoryczenia stanęli naprzeciw siebie z powodu takiej drobnostki. Postumus. Wybaczcie, panie; byłem wtedy młodym jeszcze podróżnikiem. Kierowała mną raczej chęć samodzielności, niźli rozsądek, który nakazuje we wszystkiem podlegać cudzym doświadczeniom. Lecz i dzisiaj, gdy zapatrywania moje już dojrzały — choć nie wiem, żali nie jest pyszałkostwem, przypisywać sobie coś podobnego — i dzisiaj nie wydaje mi się to, o co nam poszło, taką drobnostką. Francuz. W każdym razie, powód do rozprawy był za drobny; zwłaszcza dla ludzi, z których jeden drugiego byłby zabił niezawodnie, a kto wie, może nawet obaj byliby zginęli. [218]Jachimo. Czy wolno, nie narażając się na zarzut natręctwa, zapytać, o co poszło? Francuz. Bagatela! Sprzeczka była publiczną, a treść jej można opowiedzieć bez obawy o nieprzyzwoitość. Poruszono mianowicie sprawę bardzo podobną do tej, o której rozprawialiśmy wczoraj wieczorem, gdy mianowicie każdy z nas chwalił kobiety swego kraju. Ten pan utrzymywał wtedy i oświadczył gotowość poprzeć sąd swój krwią z pod serca, iż jego pani piękniejszą jest, cnotliwszą, roztropniejszą, czystszą, stalszą i mniej dostępną pokusom, niż którakolwiek z najznaczniejszych dam Francyi. Jachimo. Wasza pani zapewne zmarła, albo też zmieniłeś waszmość sam pierwotne swe zdanie. Postumus. Bynajmniej. Ja trwam równie silnie przy mem zdaniu, jak ona przy swej cnocie. Jachimo. Nie powinniście, panie, stawiać jej tak wysoko ponad nasze Włoszki. Postumus. Nie opuściłbym nic z pochwał nawet wówczas, gdyby mnie znowu tak podrażniono, jak we Francyi. Mój podziw dla tej damy jest większy, aniżeli nawet miłość dla niej. Jachimo. Nic łatwiejszego, jak nazwać którą z dam angielskich równie piękną i dobrą, a przecie za piękne to i za dobre byłoby wobec rzeczywistości. Gdyby nawet pańska dama przewyższyła inne znane mi kobiety tak samo, jak ów brylant na pańskiej ręce przyćmiewa inne brylanty, to jeszcze i wtedy przyznałbym jej tylko wśród wielu pierwszeństwo. Lecz podobnie, jak mnie nie zdarzyło się widzieć najcenniejszego z pośród wszystkich brylantów, trudno przypuszczać panie, jakobyś miał poznać kobietę, której żadna inna nie dorówna. Postumus. Chwalę ją tak, jak ją cenię: na równi z mym brylantem. Jachimo. To znaczy? Postumus. Wyżej, niźli wszystkie dobra tego świata. Jachimo. Ha, chyba niezrównana ukochana pańska nie żyje, albo też warta tyle, co lada błyskotka. [219]Postumus. Waszmość pan jesteś w błędzie. Ten kamień sprzedanym być może w razie, gdyby znalazł się nabywca dość bogaty, aby go kupić, lub też dość zasłużony, aby go otrzymać w prezencie. Natomiast dama, o której mowa, nie jest na sprzedaż, jako prawdziwy dar bogów. Jachimo. Czy dar wam, panie, zesłany przez bogów? Postumus. Co więcej: dar, który przy ich pomocy mam nadzieję ustrzedz. Jachimo. Nie przeczę; może ona prawnie do was należeć, jako żona; ale czyż kaczki nie zapędzają się i na cudze stawy? Wszakże i pierścień wasz może paść ofiarą kradzieży. Tak więc z dwóch nieporównanych dóbr, jakiemi się waszmość pan szczycisz, jedno jest niepewne, drugie zawisło od przypadku. Przebiegły złodziej, zręczny uwodziciel bez trudu pozbawiliby was obu skarbów. Postumus. Na szczęście nie masz we Włoszech nikogo równie zręcznego, by owładnąć zdołał czcią mej ukochanej — jeżeli to miałeś waszmość na myśli, nazywając ją dobrem niepewnem. Nie wątpię, że złodziei macie w tym kraju podostatkiem, a jednak o pierścień swój jestem zupełnie spokojny. Filaryo. Mości panowie, przejdźmy do innego przedmiotu. Postumus. I owszem. Czcigodny signor, wasz przyjaciel, panie — za co szczerą żywię dlań wdzięczność — traktuje mnie bynajmniej nie jak obcego; odrazu jesteśmy z sobą na poufałej stopie. Jachimo. Pozwml mi waszmość tylko pięć razy tyle słów wymienić z waszą piękną władczynią, a już dam sobie z nią radę. Zmuszę ją do kapitulacyi, do poddania się, bylebym jeno znalazł przystęp i sposobność. Postumus. Nie, nie! Jachimo. Zakładam się o połowę mego majątku, jeśli waszmość ze swej strony założysz się o pierścień, który wedle mego szacunku wart jest jeszcze więcej; zakładam się raczej jednak dla zburzenia twej naiwnej [220]ufności, niż dla naruszenia twego honoru. Aby zaś w niczem go nie obrazić, utrzymuję mój zakład wobec wszystkich kobiet tego świata. Postumus. Uwodzi waszmość pana zbytnia pewność i nie wątpię, że spotka cię to, na co zasługuje podobna próba. Jachimo. A mianowicie? Postumus. Zawód, chociaż w gruncie próba owa zasługuje na coś więcej jeszcze: na karę. Filaryo. Dość już, mości panowie! Cała rzecz wykłuła się zbyt raptownie; niechże pójdzie, jak przyszła — a was proszę, poznajcie się z sobą dokładniej. Jachimo. Chętnie moje i mego sąsiada mienie postawiłbym na udowodnienie tego, co powiedziałem. Postumus. Którą-ż kobietę obrałbyś, panie, za przedmiot swego zamachu? Jachimo. Tę właśnie, mój panie, w której wierność wierzysz tak niezłomnie. Stawiam naprzeciw pańskiego pierścienia dziesięć tysięcy dukatów, pod warunkiem, że polecisz mnie u dworu, na którym przebywa owa dama. I niczego nie żądam więcej ponad to, jak dwukrotnej z nią roznmwy, a przywiozę stamtąd cześć jej, twojem zdaniem, tak nieugiętą. Postumus. A więc złoto stawiam naprzeciw pańskiego złota. Co się tyczy pierścienia, jest mi on równie drogi, jak mój palec, który jest jego częścią. Jachimo. Ostrożność zdradza w waszmości panu gorącego kochanka. Ale chociażbyś kupił ciało niewieście płacąc miliony za łut każdy, nie ustrzeżesz go od zepsucia. Podoba mi się jednak pańska trwożliwość, bo wskazuje na człowieka religijnego. Postumus. Mówisz tak, panie, z nawyczki; przypuszczam, że uczciwe są twe zamiary. Jachimo. Jestem panem i mistrzem słów mych, i przysięgam, że nie cofnę się przed wykonaniem tego, co rzekłem. Postumus. Czyżby naprawdę? Pożyczę waszmości panu mój pierścień aż do czasu powrotu. Zróbmy-ż ugodę. Cnota mojej damy wyższą jest od [221]niegodziwości twych myśli. Wyzywam cię, panie; zakład stoi. Oto mój pierścień. Filaryo. Nie, nie ma zakładu! Jachimo. Na bogi, zakład stoi; jeśli nie przyniosę panu dostatecznych dowodów, iż posiadłem najcenniejszy skarb twej ukochanej, to otrzymasz odemnie razem ze zwrotem pierścienia dziesięć tysięcy dukatów. Jeśli zostanę pokonany, jeśli owa dama obroni swój honor, na którym tak budujesz, to ona, pański klejnot, ten klejnot i moje złoto należeć będą do ciebie. Ale, powtarzam raz jeszcze: wszystko to pod warunkiem, iż zostanę przez waszmość pana poleconym. Postumus. Przyjmuję warunki. Spiszemy punkta ugody i tylko stosownie do nich będziesz waszmość pan odpowiedzialnym. Jeśli potrafisz, panie, wykonać swe przechwałki, jeśli dowiedziesz mi niewątpliwie, że zwyciężyłeś, nie wezmę ci tego wcale za złe, byłby to bowiem dowód, że szło o kobietę niegodną sporu; jeśli jednak ona nie da się uwieść, jeśli nie zdołasz waszmość pan wykazać się sukcesem, w takim razie odpowiesz mi, panie, z mieczem w ręku za niecne myśli i zamach na jej niewinność. Jachimo. Podaj, panie, rękę: zgoda! Umowę zawrzemy wobec sądu, a potem niezwłocznie wyruszam do Anglii, by przedsięwzięcie nasze nie ostygło, nie zamarło. Pójdę po pieniądze i każę zakład nasz utrwalić pisemnie. Postumus. Dobrze.
(Postumus i Jachimo wychodzą).
Francuz. Czyżby mieli naprawdę obstawać przy tem? Filaryo. Signor Jachimo nie ustąpi. Pójdźmy za nimi!
Królowa. Zrywajcie kwiaty, póki na nich rosa. Gdzie spis jest? Dama dworu.U mnie, najjaśniejsza pani. Królowa. Możecie odejść.
(Damy dworu wychodzą).
Czy mi przyniosłeś, doktorze, te proszki? Korneliusz(podając proszki). Wasza wysokość raczy je odebrać. Czy wolno jednak — słuchając sumienia — Spytać, do czego najjaśniejszej pani Tych trucizn, które wprowadzone w ciało Muszą sprowadzić śmierć, powolną wprawdzie, Lecz niezawodną? Królowa.Dziwi mnie, doktorze, Twoje pytanie. Czy-żem nie dość długo Twą uczenicą? Czy mnie nie uczyłeś Jak się esencye robi, jak wyciągi, Kadzidła — tak iż nawet król nasz wielki Prosił mnie nieraz o próbki mej sztuki? Cóż więc dziwnego, gdy kształcąc się dalej, (Wszak za dyablicę nie będziesz mnie trzym ał), Rozszerzyć pragnę zakres mojej wiedzy Nowych szeregiem prób? Nauki siłę Wybadać pragnę na tworach tak nędznych, Ze szkoda na nie stryczka, (nie na ludziach!) Próbując skuteczności owych środków, Chcę zastosować potem antidota, By poznać cechy i siły substancyi. Korneliusz. Stwardnieje serce waszej wysokości Skutkiem tych badań. Sam widok działania Bywa w podobnych razach równie wstrętny, Jak i szkodliwy.
Otóż pochlebca ów nędzny! Nasamprzód Na nim spróbuję; sprzyja swemu panu, A mego syna nie cierpi.
(Do Pisania).
Pisanio!
(Do Korneliusza).
Już nie potrzeba mi ciebie, doktorze. Możesz pójść. Korneliusz(do siebie). Mam cię, pani, w podejrzeniu! Lecz nie dopuszczę do złego. Królowa(do Pisania).Posłuchaj! Korneliusz(do siebie). To nie podoba mi się. Ona sądzi, Że jad trawiący dostała: o, znam ją, I nie ważyłbym się piekielny środek Dawać osobie, jak ona, przewrotnej... Ten na czas krótki tylko oszałamia. Być może, zechce ona go próbować Naprzód na kotach, psach, potem wciąż wyżej... Ale w pozornej śmierci z tej trucizny Niebezpieczeństwa brak; na krótko tylko Dusza popada w senną martwość, aby Zbudzić się tem raźniejszą... W błąd ją wwiedzie Fałszywy pozór; a ja tem wierniejszy, Iż fałsz popełniam. Królowa.Możesz pójść, doktorze, I czekać aż cię wezwiemy. Korneliusz.Do usług!
(Odchodzi).
Królowa. Wciąż jeszcze płacze? Jak sądzisz: czy z czasem Nie uspokoi się i z rezygnacyą Głupstwa nie zrzeknie się? Czyń, co możliwe. W chwili, gdy rzekniesz mi, iż ona kocha Mojego syna, staniesz tak wysoko, Jak twój pan; wyżej jeszcze: padła bowiem Trafem szczęśliwość jego, a nazwisko Wkrótce ostatni oddech wyda. Wrócić Nie może, ani zostać tam, gdzie bawi,
Zmieniając miejsce, zmieni jedną biedę Na drugą; każdy dzień burzy mu tylko, Co stworzył w dniu poprzednim. Jakaż Korzyść z człowiekiem wiązać się, co runął, I już nie wstanie; bo nawet przyjaciół Nie ma, gotowych poprzeć go!
(Opuszcza puszkę, którą Pisanio podejmuje).
Podjąłeś, Nie wiedząc, co to; przyjmże za twe trudy. Własny to wyrób rąk mych; pięciokrotnie Króla ocalił od śmierci i nie znam Nic, coby bardziej wzmacniało. Zachowaj Dar, jako zakład znaczniejszej nagrody, Którą gotuję tobie. Twojej pani Powiedz, od siebie, jak się rzeczy mają. A pomyśl, jak się zmienią twoje losy; Przychylność księżnej zachowasz, a zyskasz Przychylność mego syna — nie zapomni On tej przysługi. Króla ja już skłonię, By wszystko, czego zapragniesz, uczynił, Najbardziej jednak mnie tem do wdzięczności Zobowiązałbyś. Przyszlij mi fraucymer I rozważ dobrze, coś słyszał.
(Pisanio odchodzi).
Lis szczwany I nieugięty, swego pana rzecznik, Jej zasię mentor, baczący wciąż na to, By zachowała serce małżonkowi. Jeśli spożyje tylko, co mu dałam, Nie będzie miała Imogen nikogo, Ktoby się podjął poselstwa miłości, A jeśli ona przecie nie ulegnie, Skosztuje w końcu także tych przysmaków.
(Pisanio wraca z damami dworu).
Tak, doskonale! Te fiołki, dzwonki, Pierwiosnki, wnieście do mojej sypialni. Bądź zdrów, Pisanio! A nie zapominaj O moich słowach.
Pisanio.O, tak! Nie zapomnę! Nim pana zdradzę, raczej wprzód na ścięcie, Oddam mą głowę... To przyrzekani święcie!
(Wychodzi).
SCENA SIÓDMA.
Inny pokój w pałacu.
Wchodzi IMOGENA.
Imogena. Ojciec surowy, fałszywa macocha, Głupi zalotnik zamężnej kobiety, Banita mąż jej — o, ten mąż, ten drogi, Mąk mych korona, bo-ć dla niego wszystko Cierpię! Dlaczegóż mnie nie ukradziono Tak, jak mych braci? Czyz to nie szczyt nędzy Żałość na tronie? O, błogosławieni Maluczcy, którym jest okrasą życia Spełnienie godnych życzeń. — Któż tam znowu?
(Wchodzi Pisanio i Jachimo).
Pisanio. Księżno, ten rączy kawaler przybywa Z Rzymu z listami pana. Jachimo.Nie drżyj, pani! Zacny Leonat zdrów i żyw, pozdrawia Waszą wysokość.
(Wręcza Imogenie list).
Imogena.Dziękuję wam, panie, Mój miły gościu. Jachimo. Jakież bogactwo ozdabia ją z zewnątrz! Jeśli i dusza jej równie wspaniała, Wówczas unikat widzę w niej. Feniksa, I wiem, że przegram. Wspieraj mnie, odwago, A ty, zuchwalstwo, uzbrój mnie! Inaczej Przyjdzie mi walczyć na sposób partyjski: W ucieczce — ba, bez walki uciec!
Imogena(czyta:) „Jestto szlachcic znakomitej familii, którego przyjaźń niezmiernie mnie zobowiązuje. Ceń go w równej mierze, jak ci drogą twoja wierność.
Dalej nie czytam głośno: Lecz owo „dalej“ płomieniem napełnia Głąb mego serca i wdzięczność w niem wznieca. Witajże, zacny panie — z serdecznością, Na jaką tylko stanie mnie i jaką We wszystkiem znajdziesz. Jachimo.Dzięki, zacna pani! Co? Poszaleli ludzie? Czyż natura Dała wzrok tylko do patrzenia w niebo, W ten sklep wspaniały nad morzem i lądem? Czyli też po to, by gwiazdę od gwiazdy Zdołać rozróżnić, kamyk od kamyka? Zali-ż ten cenny ap arat nie pozna, Co brzydkie, a co piękne? Imogena.Skąd te myśli? Jachimo. Nie, tu nie oko w grze. Pokażcie małpie Tak różne dwie kobiety, a powita Jedną zgrzytaniem, drugą pieszczotami. I nie w rozsądku rzecz — matołek nawet Mądrym piękności będzie sędzią; zatem Lubieżność? Ależ brud przeciwstawiony Takim urokom, zmusiłby wnet żądze Wyżygać nawet czczość — a jakże mógłby Wzniecić łakomstwo? Imogena.Co wam, zacny panie? Jachimo. Pragnienie przetężone; żądza syta, A głodna; beczka dziurawa, a pełna — Nie dosyć pożreć jagnię, chce się jeszcze Jelit... Imogena. Gdzież myśl was unosi, mój panie? Może wy chorzy? Jachimo. Nie, księżno, jestem zdrów. Mój przyjacielu, Zechciej popatrzeć, gdzie jest mój służący. Nie zna on miejsca, a głupi! Pisanio. Właśnie wyjść chciałem na jego spotkanie.
(Wychodzi).
Imogena. Jakże powodzi się mojemu panu? Jachimo. Wybornie, księżno! Imogena. A czy wesoły?
Jachimo.Nieinaczej, sądzę. Bardzo wesoły. Nikt go nie prześcignie W figlach i żartach. Zwą go też powszechnie Swawolnym synem Anglii. Imogena.Będąc tutaj, Objawiał skłonność do smutku, jakkolwiek Przyczyn sam nie znał. Jachimo.Ja go nie widziałem Nigdy poważnym. Leonat ma druha Francuza, pan to znakomity wielce; Serce zostawił, zdaje się, w ojczyźnie, Okrutnie wzdycha więc. Wesoły Anglin, Wasz cny małżonek, śmieje się i woła: Pęknę, doprawdy, gdy pomyślę sobie, Że człowiek, który z słuchu i doświadczeń Wie, czem kobiety są i czem być muszą, Będąc swobodnym, tęsknić jeszcze może Do jarzma. Imogena.Tak powiada mój małżonek? Jachimo. Tak — i aż płacze ze śmiechu. Prawdziwa Rozkosz, posłyszeć go, jak kpi z Francuza. Ano, bywają wśród mężczyzn czasami Nagany godni. Imogena.Nie on jednak, sądzę. Jachimo. Zachowaj Boże! Choć za łaskę niebios Mógłby wdzięczniejszym być. On mnie zadziwia. Ale co do was, księżno, (w której widzę, Zyskał Leonat więcej, niż zasłużył), Podziw z współczuciem łączą się. Imogena.Dla kogo? Jachimo. Dla dwojga istot. Imogena.Czy ja jedna jestem? Tak dziwnie patrzysz. Cóż we mnie takiego Widzisz, co litość wzbudza? Jachimo.Rzecz to smutna! Gdy ktoś porzuca słońce i szczęśliwym Czuje się w norach ohydnych przy blasku Łojówki.
Imogena.Bardzo proszę was, mój panie, Chciejcie się jaśniej nieco wytłumaczyć, W czem źródła waszej litości nademną? Jachimo. Bo inna dziś — Chciałem rzec — z waszych praw — lecz nie? Już dosyć! Bogów jest rzeczą grzech taki ukarać, Nie moją, mówić o nim... Imogena.Wnosić muszę, Że wam wiadomo coś, co mnie obchodzi. Gdy zaś przeczucie złego często silniej Dręczy, niż pełna świadom ość; (złe bowiem Samo się nieraz naprawia, lub jeśli W czas je poznamy, daje się naprawić) Proszę: powiedzcie, co was równocześnie Gna i wstrzymuje? Jachimo.O, gdybym te usta Miał dla kąpania mych ust, a tę rękę, Której dotknięcie jedno już wymusza Śluby wierności; to lice, co więzi Nieokiełzane loty moich spojrzeń, Ku sobie tylko żar ich ciągnąc; czyżbym Zdołał ust dotknąć zużytych, ja k schody Na Kapitolu? Hańbo! Czyżbym ręce Twarde od płatnych, fałszywych uścisków, (Bo fałsz ich pracą), tulił; albo, czyżbym Mógł spojrzeć w oczy nędzne i opełzłe, Tak migające, jak światełko knotu, Co siedzi w starym łoju? Ach, zaprawdę, Rzecz słuszna, aby na taki upadek Runęło całe piekło przekleństw! Imogena.Mąż mój Chyba zapomniał Anglię. Jachimo.A z nią — ciebie? Niechętnie tylko przynoszę wiadomość O sprosnej jego zmianie; gorżkie słowa Dostały się na usta z głębin smutku, Zwabione tylko wdziękiem twoim, pani! Imogena. Dosyć już! Nie chcę więcej słyszeć o tem?
Jachimo. Boska istoto! Twa hańba, jak febra, Wstrząsa mem sercem. Kobieta tak piękna, Spadkobierczyni królestwa, podwójnie Mogłaby godność króla podnieść. On zaś Twymi pieniądzmi płacąc, nierządnice Ściąga, zepsuciem nawskróś przetrawione, Za grosz z chorobą igrające każdą, Jaka powstaje z gnicia; te zbiorniki Jadu, truciznę nawet zatruć zdolne. Musisz się zemścić, pani, jeśli jesteś Istotnie córą królów, nie wyrzutkiem Wielkiego rodu... Imogena.Co? Ja — mścić się? Jakim sposobem? Jeżeli to prawda, (Ale mam serce, które się nie łatwo Da w błąd wprowadzić uszom); jeśli prawda, Jakże się zemścić mam? Jachimo.On tobie, pani, Każe żyć w zimnem łożu, jak westalce, A sam, ku hańbie twej, za twe pieniądze, Wśród najszpetniejszych żądz nurza się! Zemsta! Ku pocieszeniu oto masz mnie, pani, A szlachetniejszym będę, niźli zbieg ów, I lepiej wytrwać potrafię w miłości, Korny, dyskretny. Imogena.Pisanio, Pisanio! Jachimo. Z mych ust zdejm, pani, śluby wiernej służby! Imogena. Precz, precz! Przekleństwo mym uszom, że dotąd Słuchały ciebie. Gdybyś był uczciwy, Opowiedziałbyś to w imię słuszności, A nie dla celu, który wart nędznika. Cień na szlachetność rzucasz tak daleką Od twych opisów, jak ty od honoru. Osidlić chcesz kobietę, która tobą Gardzi, jak czartem. Nuże, wejdź, Pisanio! Niech król, mój ojciec, otrzyma wiadomość O tym zamachu, a gdy za przystojną Uzna rzecz, aby tu, na jego dworze,
Zuchwały intruz śmiał się zachowywać, Jak w rzymskiej łaźni i bydlęcej chuci Folgować — to o dwór swój chyba nie dba, A córkę swoją ma za nic. — Pisanio! Jachimo. Szczęśliwy Leonacie! wołam teraz. Niezłomna wierność twej zacnej małżonki Tak zasługuje na twe zaufanie, Jak twoje cnoty na jej wierność. Żyjcie Długo szczęśliwi! O, godna małżonko Najzacniejszego z małżonków na świecie! Bo też jedynie taki godzien ciebie! Przebacz, sam chciałem tylko wypróbować, Jak też daleko ufność twoja sięga. Mąż twój, o, pani, czem jest, niech na nowo Będzie przezemnie! A jest on, zaprawdę, Niepokalany i jest czarodziejem, Który porywa tłumy i serc wszystkich Połowę posiadł. Imogena.Jestem przejednana. Jachimo. Jak Bóg, wielbiony, bawi pośród ludzi. Cześć, jaką posiadł, wyższa ponad zwykłe Uznanie ludzkie; nie gniewaj się na mnie Dostojna pani, za wybryk zuchwalstwa, Za owe kłamstwo dla próby; twa mądrość Znalazła nowe w stałości stwierdzenie, Wprzód objawiwszy się w wyborze męża,. Który jedyny wolny jest od przywar. Jam się z miłości dla niego jedynie Ośmielił na to; ale ciebie, pani, Stworzyły bogi nie taką, jak inne: Bez skazy zgoła! Chciej mi więc przebaczyć! Imogena. Wszystko już dobrze; u dworu, czem mogę Chętnie wam służę. Jachimo.Dziekuję pokornie. Byłbym zapomniał poprosić o łaskę W sprawie, acz drobnej, lecz ważnej niezmiernie A dotyczącej i waszego pana. W sprawie tej ja wraz z kilku przyjaciółmi Bierzemy udział. Imogena.Cóż to jest takiego?
Jachimo. Gromadka Rzymian razem z Leonatem, (Same wybrane pióra naszych skrzydeł). Wspólnie kupiliśmy dar dla cesarza... Z ramienia reszty nabyłem go w Francyi. Jestto rzecz srebrna przedziwnej roboty Zdobna w kamienie, o formie misternej, Znacznej wartości. Obcym będąc tutaj, Lękam się nieco o ten skarb. Czy wolno Prosić cię, pani, byś go w swą opiekę Wzięła łaskawie? Imogena.Ależ jak najchętniej! Za nietykalność ręczę własnem słowem. Skoro zaś w sprawę w dał się mój małżonek, W sypialni skarb umieszczę. Jachimo.Moi ludzie Skryli go w skrzyni. Jeżeli więc wolno Przyszlę ją tutaj, na jedną noc tylko, Już bowiem rano muszę ruszyć w drogę. Imogena. O, nie! Jachimo.Niech wasza wysokość wybaczy: Muszę, bo dałem słowo. Przypłynąłem Od strony Francyi, by swemu życzeniu I przyrzeczeniu posłuszny, was, pani, Obaczyć. Imogena.Dzięki serdeczne za trudy! Lecz zostań jeszcze jutro, panie... Jachimo.Muszę, Muszę powracać! Proszę więc, gdy pragnie Wasza wysokość pozdrowić listownie Swego małżonka, zrób to, księżno, w wieczór. I tak za długo już bawię, a ważna Rzecz doręczenie daru. Imogena.Pójdę pisać. Waszmość zaś przyślij skrzynię; strzedz jej będę, Aby nietkniętą zwrócić. Żegnaj, panie!
Kloten. Czy bruździł komu los do tego stopnia? Być już tak blisko celu i znowu ujrzeć się zmuszo nym do odwrotu! Szło o sto funtów — to nie bagatela! A tu mi taki obmierzły rarog śmie wymawiać moje klęcia, jakbym je od niego pożyczył i nie miał prawa szafować niemi wedle upodobania! Pierwszy dworzanin. Co mu potem, skoro wasza kula, mości książę, łeb mu roztrzaskała? Drugi dworzanin(do siebie). Gdyby ten łeb nie miał więcej oleju, niźli mózgownica księcia, wylałby się odrazu do szczętu! Kloten. Jeśli znakomita persona kląć ma ochotę, nie uchodzi przecie, byle komu z obecnych repliko wać w podobny sposób. Czy nie tak? Drugi dworzanin. Z pewnością, mości książę. (Do siebie). Ale zaaplikować porządną nauczkę, to nale żałoby się. Kloten. Psie ścierwo! Ja miałbym jemu dać satysfakcyę! O, gdyby mógł równać się ze mną co do rodu!... Drugi dworzanin(do siebie). Przybyłby nowy członek rodowi szubrawców! Kloten. Nic pod słońcem bardziej nie może mnie gniewać! Niech to wezmą dyabli! Wolałbym, doprawdy, nie być tak wysoko urodzonym... Lęk ich zbiera, bić się ze mną — lęk ze względu na moją matkę, królowę. Byle błazen może mieć bójek wyżej uszu, a ja biegam, jak kogut, którego nikt tknąć się nie waży. Drugi dworzanin(do siebie). Słyszałem dużo kogutów, ale żaden nie piał tak głupio! [233]Kloten. Co waść mówisz? Pierwszy dworzanin. Nie wypada waszej miłości bić się z lada chłystkiem, który go urazi. Kloten. Wiem o tem, niestety; ale wypada przecie, bym tych uraził, co są niżsi odemnie. Pierwszy dworzanin. To istotnie wypada tylko waszej książęcej mości. Kloten. A ja co mówię? Pierwszy dworzanin. Czy słyszałeś książę — o tym cudzoziemcu, który dziś wieczorem zgłosił się u dworu? Kloten. Cudzoziemiec? Jako żywo, pierwszy raz. — słyszę! Drugi dworzanin(do siebie). Wielkie dziwo! Sam jest bestyą zagraniczną, a nie wie o tem! Pierwszy dworzanin. Włoch to, jak powiadają, przyjaciel Leonata. Kloten. Leonata? Ależ to łotr nad łotry. I on więc jest łotrem. Chciałbym go poznać. Skąd wiecie o tym cudzoziemcu? Pierwszy dworzanin. Od jednego z paziów waszej książęcej mości. Kloten. Czy wypada, bym poszedł go zobaczyć? Czy to nie będzie poniżeniem dla mnie? Pierwszy dworzanin. Ależ książę nie możesz poniżyć się. Kloten. Całkiem moje zdanie. Drugi dworzanin(do siebie). Jesteś skończonym głupcem, a to samo poniża cię już do tego stopnia, że o większem poniżeniu nie może być mowy! Kloten. Chodźcież, zobaczyć pragnę tego Włocha! Muszę odbić na nim, co dziś przegrałem w kręgle. Nuże, mości panowie! Drugi dworzanin. Do usług waszej książęcej mości.
(Kloten i pierwszy dworzanin wychodzą).
Że też mógł czart tak chytry, jak mamusia, Zrodzić takiego osła! — Swym rozumem Ujarzmia ona świat, a jej synalek Nie umiał nigdy w życiu trzech policzyć!
O, biedna księżno, zacna Imogeno, Co też ty wszystko ścierpieć musisz! Ojcem Włada macocha, wiecznie coś knująca; A ten zalotnik, bardziej nienawistny Niźli banicya nawet przeciw mężu; A ów rozwodu grzeszny pomysł... Boże! Opiekuj ty się grodem jej honoru, Zbeszcześcić nie daj świątyni jej duszy. Za te wierności męki niezliczone Powróć jej męża, a z mężem koronę!
(Odchodzi).
SCENA DRUGA.
Sypialnia. W rogu widać ustawioną dużą skrzynię. IMOGENA wypoczywa w łożu, zajęta czytaniem. PANNA RESPEKTOWA.
Imogena. Kto tu? Heleno! Panna.Oto jestem, pani! Imogena. Która godzina? Panna.Dochodzi już północ. Imogena. Od trzech więc godzin czytam. Wzrok się znużył... Zagnij tę kartkę, dotąd przeczytałam. Idź więc, lecz świecy nie bierz, niech się pali; Gdybyś zbudziła się o czwartej rano, Zbudź i mnie także... Usypiam już całkiem.
(Panna respektowa wychodzi).
Bogi, oddaję się waszej opiece! Od elfów równie, jak od pokus nocnych, Strzeżcie mnie, błagam...
(Usypia. Jachimo wychodzi ze skrzyni).
Jachimo. Ćwierkają świerszcze, utrudzony człowiek W spoczynku szuka nowych sił; tak samo Niegdyś Tarkwiniusz wchodził, by niewinność Zbudzić i zranić potem. — Cytereo, Jak cudnie zdobisz twe łoże! Ty, lilio, Bielsza od płócien! O, gdybym cię tknąć mógł! I ucałować raz tylko! Jak lekko Zwarły się cudne rubiny ust; balsam
Niesie ich tchnienie. Oto promień świecy Schyla się ku niej i wejść usiłuje Pod rąbek powiek, aby tam podziwiać Gwiazdy zakryte teraz, biel i lazur Niebiańskim mrokiem otoczone w koło. Lecz cel mój, cel mój? Spójrzmy na pokój — trzeba spisać wszystko; Takie a takie obrazy; tam okno; Taki nad łożem baldachim; dywany, Figury takiej treści; ten — to pierwsze — Jakiś na ciele znak od urodzenia! Silniej on, niźli tysiące szczegółów Mego zeznania potwierdzi prawdziwość. Śnie, małpujący śmierć, przywal ją mocno! Niech w niej uczucia nie zostanie więcej, Niźli w kościelnym posągu... To dla mnie...
(Zdejmuje Imogenie naramiennik).
Tak ślizki, jak gordyjski węzeł — mocny. Moim on teraz, by świadczyć na zewnątrz Tak silnie, jak poczucie wewnątrz świadczy. Ach, do szaleństwa ja go przyprowadzę! Na lewej piersi znaczek pięciodzielny, Jak dno czerwone w kielichu pierwiosnka. Dowód pewniejszy niż z wyroku sądu. Gdy mu wymienię znak ten, pewny będzie, Iż gród zdobyłem i zabrałem skarby. Dosyć już tego! Na co spisywać to, co jakby wbite, Jak wszrubowane w mą pamięć? Ot, właśnie Czytała Tereusza — na tej karcie Oddaje Filomela siebie. Dosyć, dosyć! Wracam do skrzyni, zatrzask niechaj spadnie. Pędźcie, wy smoki nocy, świt krukowi Niechaj otworzy oczy! Czuję trwogę wściekłą: Tam wypoczywa anioł, a tu — piekło!
Pierwszy dworzanin. Podziwiam łagodność waszej książęcej mości przy graniu; nikt z zimniejszą krwią nie rzuca asa. Kloten. Ano, komuż nie zrobi się zimno, gdy przegrywa? Pierwszy dworzanin. Nie każdy jednak potrafi tak nad sobą zapanować, jak to waszym jest zwyczajem, mości książę; namiętność rozpala cię i czyni rozpieczonym dopiero wówczas, gdy wygrywasz. Kloten. Wygrana dodaje animuszu. Gdybym tylko posiadł tę głupią Imogenę, złota miałbym podostatkiem. Już dzień niebawem będzie, nieprawdaż? Pierwszy dworzanin. Owszem, już dnieje, mi-ę łościwymiłościwy panie! Kloten. Niechże tu przyjdzie kapela. Wszak radziliście mi, bym ją obudził muzyką. Powiadacie, że to nie zawiedzie.
(Schodzą się grajkowie).
Chodźcież raz i nastrójcie gęśle. Jeśli uda si wam poruszyć ją przebieraniem palców po strunach spróbujemy nastroić także język; jeśli i to nie pomoże, niech ją dyabli wezmą; nie myślę jednak dać za wygranę. Naprzód świetna i świetnie wykonana przygrywka, potem przedziwnie słodki śpiew w zdumiewającym, nadzwyczajnym takcie. — A potem niech cna pójdzie po rozum do głowy.
Pieśń.
Ptaszyna śpiew poczęła swój, Gna Feb po nieboskłonie;
Wśród kwiatów ujrzał czysty zdrój, Napoił tam wnet konie.
Złocisty jaskier z poza mgły Spoziera w dal po łanie; O, luba, luba, rzuć już sny I przyjm to powitanie.
[237]Kloten. Tylko tak dalej. Jeśli to poskutkuje, tem wyżej cenić będę waszą sztukę; jeśli nie, w takim razie jest widocznie winą błąd jej słuchu — błąd, którego naprawić już nie zdoła ani włosień koński, ani baranie jelita, ani głos rzezańca.
(Grajkowie odchodzą).
(Wchodzą król z królową).
Drugi dworzanin. Zbliża się król... Kloten, Bardzo mi przyjemnie, że do tak późna byłem na nogach, dzięki bowiem tylko temu, mogłem wstać tak rano. Dzień dobry, wasza królewska mości, dzień dobry, moja matko.
Cymbelin. Czekasz przed dumnej naszej córki drzwiami? Czyliż nie wyjdzie?
Kloten. Zaalarmowałem ją muzyką, ale ona nie raczyła zwrócić na to uwagi.
Cymbelin. Zbyt świeże jeszcze wygnanie jej gacha. Dłuższy dopiero czas zatrze w jej duszy Obraz miłego, a wtedy, Klotenie, Zostanie twoją. Królowa.Podziękuj królowi Za to, że nic nie zaniedbuje, by ci zjednać Córkę swą; dołóż jeno także starań, Zalecaj się; wyzyskuj pilnie, synu, Każdą minutę; odmowa niech tylko Podsyca w tobie zapał, by się zdało, Iż cię wszechwładna wola ducha zmusza Do wszelkich dla niej przysług; że wykonasz Wszystko, co każe, a jedynie rozkaz, Byś się oddalił, wprawia cię w szaleństwo. Kloten. Szaleństwo! Tego jeszcze brakowało tylko!
(Wchodzi posłaniec).
Posłaniec. Posłowie z Rzymu zjawili się* właśnie, Jednym z nich Kajusz Lucyusz. Cymbelin.Mąż to dzielny; Choć przykra sprawa przywiodła go tutaj, Lecz cóż on winien? Przyjąć go wypada Stosownie do czci tego, czyim posłem; Przy tem pamiętać o przysługach trzeba,
Jakie niedawno oddał nam. — Mój synu! Gdy swą władczynię powitasz, pójdź za mną I za królową; potrzebny mnie będziesz Wobec tych rzymskich gości. Pójdź, małżonko!
(Cymbelin, królowa, posłaniec i dworzanie odchodzą).
Kloten. Jeśli już wstała, pomówię z nią zaraz, Jeśli nie, niechaj spi dalej. — Hej, hola?
(Puka).
Wciąż się otacza fraucymerami. Czyby Nie posmarować której łap? Wszak złoto Otwiera w stęp; wszak Dyany leśniczowie Dla złota sami nieraz kłusownikom Napędzą zwierza; złoto nieraz gnębi Najsprawiedliwszych, a ochrania zbójów — Nieraz i tych i tamtych darzy stryczkiem. Czegóż nie stworzy ono i nie zniszczy? Niechże mi złoto zjedna protektora W osobie której z dam dworskich... Sam jeszcze Nie umiem sobie dać rady? Hej! Panna.Kto tam? Kloten. Szlachcic. Panna.Nic więcej? Kloten.Syn dostojnej damy. Panna. No, to już więcej, niż mógłby powiedzieć Niejeden z tych, co mają równie drogich Krawców. I czegóż książę pan pożąda? Kloten. Twej zacnej pani; czyli już gotowa? Panna. O, tak, gotowa... nie wyjść z swej komnaty. Kloten. Masz tu garść złota, sprzedaj mi twą miłość. Panna. Miłość, czy tylko życzliwość we wzmiankach O twej miłości, gdzie należy? Księżna...
(Wchodzi Imogena).
Kloten. Dzień dobry, luba siostrzyczko, daj rączkę... Imogena. Dzień dobry, książę; szkoda waszych trudów, Bo zawód będzie ci zapłatą. Wdzięczność Tkwi u mnie cała w wyznaniu, że dzięków Nie mam za wiele, że przeto ich trwonić Nie mogę. Kloten.Ach, przysięgam: kocham ciebie!
Imogena. Dośćby rzec było, gdyż na jedno wyjdzie. Ja zaś przysięgam, że na twe przysięgi Zważać nie będę. Kloten.To nie jest odpowiedź. Imogena. Jedynie, abyś nie mógł wziąć milczenia Za cichą zgodę — mówię. Daj mi spokój! Najwyszukańsze twe grzeczności spotka Zawsze ta sama odprawa. Kto mądry, Powinien umieć zrzec się, czego trzeba. Kloten. Na łup szaleństwa pozostawić ciebie Byłoby grzechem. Imogena.Głupcy nie szaleją. Kloten. Masz mnie za głupca? Imogena.Tak, bo-m jest szalona. Bądź mądrym, ja przestanę być szaloną. Dla nas obojga lek w tem. Wybacz, książę, Lecz sam mnie zmuszasz do tej niekobiecej Szczerości. Oto, zbadawszy me serce, Oświadczam raz na zawsze pod zaklęciem, Iż się o ciebie nigdy nie zapytam. Co gorsza, miłość bliźniego w mem sercu Zmarniała, sama czuję — tak dalece, Iż nienawidzę ciebie; gdybyś umiał Uznać to, jabym nie potrzebowała Mówić wprost w oczy. Kloten.Brak ci posłuszeństwa, Którego słusznie żąda ojciec. Wszakże Małżeństwo twoje z niegodnym nicponiem, Który się karmił jałmużną, zimnemi Ze stołów dworskich odpadkami — nie jest Związkiem, jak my to pojmujem, małżeńskim. I chociaż nawet nie bronią prostakom (No, że on prostak, o to nie ma sporu), Z których nic zresztą wywieść się nie może, Jak tylko nowa nędza — wchodzić w związki, Wedle upodobania; tobie przecież Tej samowoli zabrania stanowczo Prawo do tronu. Togo prawa nie śmiesz Kalać do spółki z nędznym niewolnikiem,
Sługą sług, potyradłem — kreaturą Nawet tych nazw niegodną... Imogena.Oh, nędzniku! Gdybyś był synem Zeusa, lecz wraz niczem Nad to, czem jesteś — nie byłbyś zaprawdę, Godnym, pachołka jego nosić szaty. I należałoby zazdrościć tobie, Zasługi was obydwóch zestawiwszy, Gdybyś był kata podręcznym u niego, Znienawidzonym za ten honor. Kloten.Pomsta Niechaj go bierze! Imogena.Największą dlań hańbą, Być wymienionym przez ciebie; najmniejsza Cząstka odzieży, jaką miał na sobie, Więcej mi warta od twej całej głowy, Choćby włos każdy był człekiem twej miary. Pisanio!
(Wchodzi Pisanio).
Kloten.Cząstka odzieży! Do dyabłów!... Imogena. Pobiegnij prędko po moją Dorotę. Kloten. Odzieży? Imogena.Waryat ściga mnie, jak zmora, Większy gniew budząc, niż trwogę. Dziewczyna Niechaj klejnotu szuka, co z ramienia Spadł mi niespostrzeżenie; to dar męża. Za wszystkie skarby najmożniejszych królów Ja nie oddałabym tego klejnotu. Jeszcze dziś rano, tak mi się wydaje, Miałam go, w każdym zaś razie wieczorem. Wiem, gdyż tuliłam do ust mych obrączkę. Miałażby uciec, aby zdradzić pana, Iż całowałam coś, co nim nie było? Pisanio. Znajdzie się pewnie. Imogena.I ja mam nadzieję.
(Pisanio odchodzi).
Kloten. Taka obraza... Co? Jego odzieży? Imogena. Rzekłam, nie przeczę. Chcesz mnie zaskarżyć, to przywołaj świadków!
Kloten. Powiem twojemu ojcu. Imogena.I twej matce. Ona tak dobra dla mnie! Niezawodnie Coś najgorszego wnet o mnie pomyśli. A teraz pozostawiam ciebie, książę, Na pastwę złego humoru. Kloten.Oh, zemsty! Jego odzieży? Dobrze!
(Odchodzi).
SCENA CZWARTA.
Rzym. Dom Filaryona.
Wchodzą: POSTUMUS i FILARYO.
Postumus. Nie bój się; obym mógł tak pewnie liczyć Na przebaczenie króla, jak-em pewny Czci jej! Filaryo.Czy obmyśliłeś już sposób, jak króla Przebłagać? Postumus.Wcale nie! Cierpliwie ufam, Iż czas odmieni wszystko i drżę z zim na W oczekiwaniu ciepłych dni. W niemocy Cóż dać wam mogę dziś więcej nad — wdzięczność? Gdy los zawiedzie, umrę twym dłużnikiem. Filaryo. Sama twa przyjaźń, twoje towarzystwo, Hojną zapłatą tego, co zrobiłem. Augustus posły szle waszemu panu. Ostro przemówić ma don Kajusz Lucyusz. Przepaszczon haracz wraz z zaległościami Spłacony będzie, gdyż w przeciwnym razie Król wasz obaczy znowu nasze hufce, Których wspomnienie dlań tak przykre. Postumus.Sądzę, (Choć mężem stanu nie jestem, nie będę), Że wojna musi wybuchnąć — i prędzej Gallijskie legie wasze wylądują W naszej ojczyźnie, obcej trwogom, niźli Choć grosz haraczu dostaniecie stamtąd.
Lud nasz dziś więcej ma wojennej wprawy, Niż wówczas, kiedy Cezar, z jego klęski Szydząc, przyznawał jednak, iż odwagą Może zaniepokoić; owóż ład ten, Gdyby spróbować kto zechciał, dowiedzie, Iż postęp go nie minął.
(Wchodzi Jachimo).
Filaryo.Patrz! Jachimo! Postumus. Najszybsze sarny snać miałeś w zaprzęgu, I żagle twoje były całowane Od wszystkich wiatrów. Filaryo.Jakże mi się miewasz? Postumus. Twój szybki odwrót ma, zgaduję, źródło W klęsce tak samo szybkiej. Jachimo.Nie widziałem Kobiety równie pięknej, jak twa żona. Postumus. Ni równie dobrej; bo w przeciwnym razie Jej czar patrzałby przez okna, by wabić Fałszywe serca w fałszywą igraszkę. Jachimo. Tu od niej list. Postumus.Czy dobre wieści? Jachimo.Sądzę! Postumus. Czy Kajusz Lucyusz na brytańskim dworze Za was już gościł? Jachimo.Był oczekiwany, Nie wylądował jednak jeszcze... Postumus.Dobrze. A cóż pierścionek? Czy błyszczy, jak dawniej, Czy też niegodny już ciebie? Jachimo.Przegrawszy, Straciłbym tylko jego wartość w złocie. Lecz znów podjąłbym podróż tak daleką, By drugą noc mieć tak krótką, tak słodką, Jaką w Brytanii miałem. Mój jest pierścień! Postumus. Zbyt ciężki, abyś wziął go w posiadanie! Jachimo. Twa żona dość go oceniła lekko! Postumus. Bez żartów; boli cię zawód; nie zechcesz, Byśmy sie znali nadal.
Jachimo.Owszem, panie! Znajmy się, byłeś dotrzymał umowy. Gdybym poddania się twojej małżonki, Nie przywiózł z sobą, wówczas co innego. Lecz ja zdobyłem cześć jej i twój pierścień. Nie miej urazy do mnie. Wszak działałem Zarówno wedle twojej woli, panie, Jak po jej myśli. Postumus.Jeśli mi dowiedziesz, Że ją tuliłeś w łożu do swej piersi, Podam ci rękę, a wraz z ręką pierścień. W przeciwnym razie za to, iż masz czelność, Tak myśleć o niej, musi paść skruszony Miecz twój, lub mój; a może padną oba, Bezwolnie padną, by czekać znalazców. Jachimo. Już w tem, co powiem, znajdziesz prawie dowód; Każdy ci szczegół wskaże, iż nie zmyślam. A nie dość na tem, pragnę jeszcze wszystko Przysięgą stwierdzić, za twą, ufam zgodą, Choćbyś przysięgę uznał za zbyteczną. Postumus. Słucham was. Jachimo.Naprzód rzecz o jej sypialni, (Snu tam zaprawdę nie zaznałem wcale, Lecz warto czuwać, by zyskać, co-m zyskał). Sypialnię zdobią dokoła dywany. Haft na nich srebrny w jedwabiu, przedstawia Jak Kleopatra czeka Rzymianina; Rozmiar okrętu, czy też może duma Wypiera Cydnu fale. Świetne dzieło! Sztuka i przepych doszły w niem do szczytu. Zaprawdę, niepojęty trud i zręczność. Formalny odblask życia. Postumus.Tak, lecz o tem Mogłeś odemnie słyszeć, lub od innych. Jachimo. Dowód mój wzmocnią niemało, przypuszczam, Inne szczegóły. Postumus.Proszę, chciej go wzmocnić Pod grozą hańby!
Jachimo.Kominek się mieści Od strony południowej; nad kominkiem Dyana w kąpieli. Nie widziałem figur, Któreby same tak się tłumaczyły. Artyzm naturą stał się, choć milczącą; Ba, poszedł dalej nawet, chociaż musiał Ruchu i tchnienia zrzec się. Postumus.I to jednak Mogłeś od innych słyszeć. Głośną była Moja Dyana. Jachimo.Rzeźbiona powała Roi się od Cherubów. Zapomniałem Rzec ci o wilkach jeszcze przed kominkiem. Są to dwa srebrne, skrzydlate amorki, Każdy dotyka ziemi jedną nogą I o pochodnię opiera się z gracyą. Postumus. I to jest honor! Być może, wszystko to widziałeś, (pamięć Masz doskonałą!) ależ, abyś wygrał, Nie dosyć jeszcze wiedzieć, jak wygląda Sypialna jej komnata. Jachimo.A więc zblednij!
(Wydobywa naramiennicę).
Jeżeli łaska, spojrzyj na ten klejnot. Chowani go znowu, niechaj się połączy Z twoim pierścieniem. Oba mą własnością. Postumus. Na Zeusa! Jeszcze raz niech się popatrzę. Więc to ta sama jest naramiennica, Którą jej dałem? Jachimo.Dzięki jej, ta sama. Zdjęła obrożę, jeszcze dziś to widzę; A z jakim wdziękiem dała mi ją! Wdzięk ten Przyćmił i podniósł dla mnie wartość daru. Dając, przyznała, iż niegdyś ów klejnot Drogim był dla niej. Postumus.Zdjęła go, być może, Lecz by mnie przysłać. Jachimo.Tak? Zajrzyj do listu. Postumus. Nie, nie, to prawda. Weź-że i to razem!
On dla mnie odtąd jest, jak bazyliszek, Co wzrokiem swym zabija. Czci nie szukać, Gdzie jest uroda; wierności, gdzie pozór, Ani miłości, gdzie drugi mężczyzna. Kobiecych przysiąg stałość równie krucha, Jak ich do cnoty przywiązanie! Głupstwo! O, tam obłudy bezmiar! Filaryo.Przyjacielu! Odbierz ty pierścień, on jest twoim jeszcze. Kto wie? Twa żona mogła zgubić klejnot, Mogła jej zresztą ukraść go przekupna Służebna. Postumus. Tak jest. Tylko taką drogą Mógł on go dostać. Oddajże mi pierścień. Wskaż, jakie znamię ona ma na ciele. To mi ważniejsze, bo klejnot — skradziony. Jachimo. Na Zeusa, mam go prosto z jej ramienia. Postumus. Słyszycie? On się zaklina — na Zeusa! Więc dobrze, oto pierścień. To rzecz jasna. Jak ona mogła zgubić to? Jej sługi, Wierne, kto mógłby skłonić do kradzieży? I jeszcze obcy! Nie! Ona musiała Oddać się jemu. Oto herb ohydny Jej nędznych chuci. Drogo, moja pani, Kupiłaś tytuł ścierki! Ty, zapłatę Weź umówioną; niechaj wszystkie dyabły Piekło rozdzielą między was oboje! Filaryo. Uspokój się! To wszystko nie wystarcza Dla przekonania, jeśli jesteś pewny, Ze ona... Postumus. Nie trać słów na darmo! Ona Oddała mu się. Jachimo.Jeśli żądasz jeszcze Silniejszych na to dowodów, przypomnę, Ze pod jej piersią — oh, godną uścisku — Kryje się plamka, dumna z swej siedziby. Na honor, usta me spłonęły na niej. Ta plamka po biesiadzie uniesienia Nowy głód we mnie wzbudziła. Tę plamkę, Czyli pamiętasz?
Postumus.Dziś ona jest plamą, Tak niezmierzoną, jak przepaści piekła, Gdzie dla niej jeszcze mało miejsca. Jachimo.Słuchaj... Postumus. Szkoda twych trudów. Po co tutaj liczyć? Wszystko to jedno, raz, czy milion razy! Jachimo. Przysięgam. Postumus.Tylko bez przysiąg, mój panie Przysięgniesz, że nie było tak, to skłamiesz; A zamorduję ciebie, gdy zaprzeczysz, Jak-eś mnie zhańbił. Jachimo.Ja też nie chcę przeczyć! Postumus. O, gdybym mógł ją poszarpać na strzępy Ale ja pójdę. Przed oczyma ojca, Wobec całego dworu to uczynię... Coś zrobić muszę!
(Przechadza się gwałtownym krokiem).
Filaryo.Odchodzi od zmysłów, Wygrałeś zakład! Podążmy w trop za nim, Aby poskromić gorączkę wściekłości, Którą sam przeciw sobie zwraca. Jachimo.Chętnie!
SCENA PIĄTA.
Tamże.
Wchodzi POSTUMUS.
Postmnus. Nikt li nie może powstać na tej ziemi Bez współdziałania kobiety? My wszyscy Same bękarty i ten najzacniejszy Człowiek, którego zwałem ojcem, Bóg wie, Gdzie był, gdym został poczęty; mennicza maszyna. Wydała we mnie fałszywą monetę. Lecz moją matkę uważali wszyscy Za Dyanę doby swej; podobnie dzisiaj I moja żona wyższą jest nad inne. O, zemsty, zemsty! Nieraz mi wzbraniała Miary prawego szczęścia i żądała Umiarkowania, różana od wstydu.
Jej słodki obraz zdołałby rozpalić Nawet Saturna, a gdy dla mnie była Czystszą od śniegu, nietkniętego okiem, — Żółty Jachimo, w przeciągu godziny — Czyż nie tak? O, nie — zaraz, bez mówienia... Jak wypasiony, spieniony odyniec, Ledwie: oh, krzyknął — i było po wszystkiem. Doświadczył tylko, że to, co go miało Powstrzymać, sama ona mu podała Jako zwycięzcy. O, gdybym mógł znaleść W ciele mem cząstkę, która jest z kobiety — Bo, dziś przysięgnę, że wszystko cokolwiek Drga zbrodniczymi popędy w mężczyźnie, Kobiecą cząstką jest; kłamstwo — popatrzcie, To rzecz kobiety; pochlebstwo — kobiety, Fałsz, chuć zwierzęca, żądza zemsty krwawa, Skąpstwo, szyderstwo, pycha, wietrzność zmienna, Oszczerstwo, dziwne zachcianki i chwiejność — Wszystko, co zbrodnią; wszystko, znane piekła, Są w części, gdy nie całkiem — od kobiety. Ba, wszystko to jest całkiem od kobiety. Gdyż nawet w zbrodni, Stałemi one nie są, owszem, zbrodnię, Niestarszą nad minutę, zamieniają Na taką, która o połowę młodsza. Pisać przeciwko nim i kląć je będę I nienawidzić... Nie! Prosić potrzeba, By, czego pragną, dawały im nieba, A sam czart sroższej nie wymyśli kary.
Wchodzą: z jednej strony CYMBELIN, KRÓLOWA i KLOTEN z orszakiem, z drugiej KAJUSZ LUCYUSZ i jego towarzysze.
Cymbelin. Czegóż więc od was chce Augustus Cezar? Lucyusz. Gdy Juliusz Cezar, który dotąd żyje W pamięci ludzi i nigdy nie zejdzie Z ich ust, ni uszu — bawił tu w Brytanii Jako zwycięzca — przyrzekł Kasybelan, (Zawdzięczający pochwałom Cezara Chwałę swą, prawda, nie mniejszą od zasług), W imieniu własnem i swojego rodu Rzymowi płacić haracz: trzy tysiące Funtów. — Ten haracz jednak od lat kilku Zalega, panie. Królowa.Co więcej: i nadal Zalegać będzie. Kloten.Dość jeszcze Cezarów Minie się, zanim przyjdzie nowy Juliusz. Toż nie myślimy bynajmniej opłacać Prawa do naszych nosów. Królowa.Inne czasy! Los, co pozwolił Rzymowi nas podbić, Dzisiaj nam sprzyja. Wspomnij, królu-panie, Dzielnych swych przodków i to, jak natura Obwarowała nam wyspę. Wśród morza, Brytania istnym jest Neptuna fortem, Skał otoczona dzikich palisadą, Falami morza i ławami piasku, Co raczej pożreć mogą niż dopuścić Czyjkolwiek najazd. Ujarzmił nas Cezar, Lecz grą słów znanych: veni, vidi, vici, Nie tu się chełpił. Przeciwnie, dwa razy Cofał od brzegów swą flotę — bezsilną Igraszkę w ręku owych mórz straszliwych.
Jakby łupami jaj miotały flotą Pale, bez trudu rozbijając statki O nasze skały. Szczęśliwy z tryumfu, Który mu niemal „pogromcy Cezara“ Sławę już dawał — o, zwodnicze szczęście! — Radości ogniem oświecił gród Luda, Co w Brytyjczyków serca wlał odwagę.
Kloten. Krótko a węzłowato: nikomu tu ani w głowie, płacić haracz. Państwo nasze, jak powiedziano, urosło w potęgę, a nowych Juliuszów Cezarów ani śladu. Dzisiejsi mogą mieć także krzywe nosy, nie mają jednak jego potężnych ramion. Cymbelin. Synu, daj matce przyjść do słowa. Kloten. Znajdziemy jeszcze wśród nas takich, którzy potrafią niegorzej od Kasybelana wziąć się do rzeczy. Nie powiadam tego bynajmniej o sobie, chociaż i ja mam pięści niczego. Skąd haracz? Za co haracz? Jeśliby Cezar potrafił słońce zakryć firanką, lub schować księżyc do kieszeni, no, to mógłby zażądać, byśmy płacili mu za światło, ale tak, panie, złamanego grosza na haracz nie damy i basta!
Cymbelin.Wspomnijcie jeno: Zanim wymusił na nas Rzym daninę, Byliśmy wolni. Ambicya Cezara (Ambicya tak nadęta, iż o mało Nie rozsadziła żeber tego świata), Bez żadnych przyczyn zakuła nas w jarzmo; Zrzucić je znowu, to-ć powinność ludu, Co, jak my, chlubić się pragnie — i słusznie — Dzielnością... Kloten.O, tak! Cymbelin.Rzeknij Cezarowi: Nadał nam prawa nasz praszczur Mulmucyusz, Ciężko je pokaleczył Cezar. Moc ich wznowić, Odzyskać znowu władzę utraconą, Choćby się nawet Rzym miał o to gniewać, Jest obowiązkiem naszym. Prawa nasze Nadał Mulmucyusz, pierwszy z Brytyjczyków, Który koronę złotą wdział na skronie I nazwał siebie królem.
Lucyusz.Cymbelinie! Z ubolewaniem muszę w takim razie Przyjaźń Cezara wypowiedzieć tobie; Przyjaźń Cezara, który więcej królów Ma na usługi, niżeli ty — dworzan. Usłysz więc: oto wojnę i zniszczenie Zwiastuję tobie w imieniu Cezara; Niech na cię spadnie gniew jego straszliwy, Któremu nic się nie oprze. — To rzekłszy, Za mnie samego dank składam. Cymbelin.Kajuszu! Miłym mi gościem bądź; wszak na rycerza Twój pan pasował mnie; pod nim spędziłem Młodość, zaszczyty sobie zdobywając; Teraz bój stoczyć mam na śmierć i życie. Wiem: Pomorzanie wraz z Dalmatyńcami Również się zbroją, — wzór, którym pomiatać, Słabego serca byłoby dowodem. Tego nie znajdzie w nas nikt. Lucyusz.Bój pokaże!
Kloten. Jego królewska mość wita was uprzejmie. Zabaw tu z nami dzień, dwa dni, lub jeszcze dłużej. Później, gdy inaczej zechcesz złożyć wizytę, znajdziesz nas za pasem słonej wody, który ci chętnie odstąpimy, jeśli potrafisz go zabrać. Jeśli zaś polegniesz przy tej awanturze, krukom naszym ciało twe z pewnością wybornie smakować będzie. No, a potem, będzie po wszystkiemu.
Lucyusz. Tak, mości książę. Cymbelin. Znam wolę twego pana, on zna moją, A co do reszty — witaj!
SCENA DRUGA.
Tamże. Inna sala w pałacu.
Wchodzi PISANIO z listem w ręku.
Pisanio. Co? Wiarołomstwo? Czemuż mi nie wskażesz Oszczercy? Jakież to zatrute tchnienie Zdołało wcisnąć się w twe uszy, panie?
Co za fałszywy Włoch (o, umią oni Zatruwać ręką i językiem) zdołał Tak łatwo zaufanie twe ogłupić? Niewierna? Stokroć nie! Za wierność chyba, Bardziej podobna do wzniosłej bogini, Niźli do zwykłej kobiety — dziś znosi Burze, co żelazną cnotę pobić zdolne. O, panie, stoisz dziś swym charakterem Tak nisko wobec niej, jak przedtem stałeś Swoją godnością. Co? Miałbym ją zgładzić? W imię miłości i wierności, którą Jako twój sługa ślubowałem? Zabić, Przelać jej krew — gdy to zwiesz wierną służbą, Bodajbym nigdy nie był wiernym sługą. Jakże wyglądać muszę, skoro sądzą, Ze zdolny jestem spełnić coś takiego.
(Czyta:)
„Zrób to. Sposobność poda ci jej rozkaz Po moim liście“. Oh, przeklęte pismo, Czarne, jak ten atrament; bez uczucia, Współwinny sprzysiężenia, chociaż z wierzchu Wyglądasz tak niewinnie. — Cyt! To ona!
(Wchodzi Imogena).
Niezdatny jestem do tego rzemiosła. Imogena. I cóż nowego, Pisanio? Pisanio. Oto jest list od mego pana, księżno. Imogena. Od twego pana? Mój pan?... Leonatus? Co za astronom byłby ten, kto znałby Gwiazdy, jak ja znam owe pismo. Przyszłość nie byłaby dlań tajemnicą. Dajcie, bogowie, by ten list mi mówił O szczęściu, zdrowiu, o miłości męża; Nie o rozłące jednak, co go boli. Lekiem ból bywa, i w tym jest też razie; Bo wzmacnia miłość — niechże się pogodzi Mój mąż ze wszystkiem, byle nie z tem jednenu Nie bierz mi za złe, wosku, a wy bądźcie Błogosławione, pszczoły, których dziełem Ten zamek słodkich tajemnic. Kochanek, A biedny dłużnik prośbę szlą odmienną
Lecz pod podobna pieczęcią spotyka Bankrut aresztowania rozkaz, amor zasię Zwierzenia kryje. — Bogi, dobrej wieści!
(Czyta:)
„Surowość sądu, jaka spotkałaby mnie ze strony twego ojca, gdyby mnie przychwycono na jego terytoryum, nie mogłaby jednak być tak okrutną, by twój widok, najdroższa, nie powołał mnie napowrót do życia. Wiedz, że znajduję się w Kambrei, w porcie Milfordskim. Pójdź za radą. jakiej ci udzieli miłość. Kończąc, życzę ci wszelkiej pomyślności, wierny swej przysiędze i we wzrastającej miłości wiernie tobie oddany Leonatus Postumus“.
Hej, skrzydlatego rumaka! — Pisanio, Słyszysz? On w porcie Milford, czytaj! Powiedz, Jakto daleko? Gdy ktoś dla drobnostki Leci tam tydzień, czyżbym ja w dniu jednym Dotrzeć nie mogła? Przeto, sługo wierny, Spragniony pana widoku tak samo, Jak ja — nie, przecie mniej — nie, jak ja, przecie, Bo me pragnienie bez granic) — mów prędko, {Powiernik uczuć, winien w okamgnieniu Przebytki słuchu napełnić po brzegi), Mów, jak daleko stąd szczęśliwy Milford, I skąd to szczęście Walii kraj spotkało, Iż taki port ma? Ale przedewszystkiem, Jak się wymkniemy stąd, jak uzasadnić Czas między pójściem, a powrotem naszym? Nie; naprzód powiedz, jak się stąd wydostać? Wprzód począć trzeba, zanim się porodzi, Poród już przyjdzie Na to później pora... Proszę cię, ile tuzinów mil zrobisz W ciągu godziny. Pisanio.W przeciągu dnia — tuzin. Dość będzie dla was, księżno, ba, za wiele. Imogena. Ależ, kto idzie na stracenie, jeszcze Dążyłby spieszniej; słyszałam o koniach, Co na wyścigach pędzą szybciej, niźli Piasek w klepsydrze. Lecz to jest dzieciństwem. Do mej służebnej pójdź, niech uda słabą
I żąda pójścia do dom; ty tymczasem Spraw mi podróżną suknię, lecz niedrogą, Ot, jak dla chłopki... Pisanio.Zważ, mości księżniczko... Imogena. Ja patrzę naprzód, ni w lewo, ni w prawo, Ni poza siebie; tam bowiem mgły wszędzie Grożą mi przysłonięciem oczu. Proszę ciebie, Uczyń, co rzekłam. Nie chwiej się, jak trzcina:: Milford, to dzisiaj meta ma jedyna.
(Odchodzą).
SCENA TRZECIA.
Górska okolica w Walii. W głębi jaskini.
Wchodzą: BELARYUSZ, GWIDERYUSZ i ARWIRAGUS.
Belaryusz. Cudny dzień! Trudno usiedzieć w kryjówce Tak niskiej. Chłopcy, trzeba ugiąć karku! Ta brama niech was uczy, jak się modlić, Jak modły ranne odprawiać do nieba. Bramy monarchów tak wysokie zwykle, Iż śmiało olbrzym nawet przejść je może, Turbana bezbożnego nie zdejmując Dla powitania ranku. Cześć ci, niebo! My skał mieszkańcy szanujem cię szczerzej Niźli panowie dumni, Gwideryusz i Arwiragus. Cześć ci, niebo! Belaryusz. Teraz na łowy! Wy pnijcie się w górę, Bo macie młode nogi. Ja tu będę. Gdy mnie ujrzycie nakształt ptaszka małym, Zważcie, że przestrzeń tak zmienia rozmiary, Większym lub mniejszym czyniąc — i wspomnijcie,. Co wam o dworach, książętach, o zmiennem Na wojnie szczęściu prawiłem. Tam służba Służbą nie wedle tego, czy spełniona, Lecz czy uznana. Takie roztrząsanie Daje nam korzyść z wszystkiego, co widać; I nieraz człek się przekonywa o tem, Że bezpieczniejszy chrząszcz w swej twardej łusce, Od niejednego orła. — O, zaiste,
Lepiej tak żyć, niż w służbie panów zbierać Niewdzięczność; myśmy bogatsi, niż ludzie, Którzy darmują i dają się kopać. I mamy więcej powodu do dumy Niż ci, co chełpią się jedwabiem cudzym; Takiemu wprawdzie ukłoni się kupiec, Ale to jeszcze rachunku nie maże. Nie pomieniałbym, się doprawdy, z nikim! Gwideryusz. Ty z doświadczenia mówisz. My jednakże Biedne, bezpiórne pisklęta — my nigdy Nie wylecieliśmy za obręb gniazda, Nie wiemy przeto, jaki wiatr powiewa W oddali. Życie to pewnie najlepsze, Jeżeli spokój jest najlepszem życiem. Tobie smakuje ono, bo-ś znał inne, Ostrzejsze; ono zresztą zgodne z wiekiem W pół niedołężnym; lecz dla nas to życie Klatką nieświadomości jest, podróżą w łóżku, Kaźnią za długi, z której wyjść nie wolno Za pewien obręb. Arwiragus.Gdy twych lat dożyjem, O czem wspominać będziemy, gdy w grudniu Jak zwykle zimny wiatr z deszczem, w jaskiń Najdzie nas w kącie wciśniętych? Cóż bowiem Znamy? Jesteśmy całkiem jak zwierzęta: Chytrzy w szukaniu zdobyczy; zajadli, Gdy o żer idzie. Animusz nasz cały Polega na ściganiu tego, co ucieka; Jak ptaszki w klatce uczymy się nucić Pienia wolności. Belaryusz.Co tu wiele gadać! Gdybyście tylko lichwę miast poznali Na własnych skórach i sztukę dworactwa I jak u dworu trudno się uczepić, Jak trudno potem zostać na nim, (bowiem Szczyt łaski pewną jest wróżbą upadku, A przytem śliski jest tak, że obawa Już zgubie równa); i gdybyście znali Wojenne plagi, żądze niebezpieczeństw, Bo w nich cześć, sława, które wśród szukania
Giną najczęściej; gdybyście widzieli, Jak często obelżywe epitety Miast czci, nagrodą są szlachetnych czynów; Jak często winą zowie się zasługa I karku jeszcze zgina za tę łaskę! Ja, dzieci, sam dowodem tego jestem. Me ciało miecze posiekały rzymskie; Wśród najgodniejszych mnie też wymieniano. Cymbelin miłość mi swą ofiarował. Pierwszym z rycerzy byłem ja w opinii; Podobny drzewu, któremu owoce W dół uginają gałąź; aż raz nagle Burza, czy kradzież — zwijcie to, jak chcecie Owoce, nawet liście mi zabrała Co do jednego, Gtwideryusz.Zbyt niepewna łaska! Belaryusz. Mą całą winą było — jak już wiecie Że dwaj łotrzyki przysięgli fałszywie, Jakobym tajne miał stosunki z Rzymem, Nad czcią mą tryumf odniosło zwycięstwo. Poszedłem na wygnanie; lat dwadzieścia Są owe lasy, skały, moim światem. Dzięki szlachetnej tej swobodzie, więcej Spłaciłem długów pobożnych niebiosom, Niżeli w całem mem poprzedniem życiu. Lecz nieprzystojna to dla łowcy mowa. W góry! Kto pierwszy ubije mi zwierza, Biesiady królem będzie, przez dwóch innych Obsługiwanym. A trucizny bać się, Zbyteczna, darzą nią tylko w pałacach. Idźcie już! Potem zejdziem się w dolinie.
(Gwideryusz i Arwiragus odchodzą).
O, jakże trudno stłumić skry natury! Chłopcy nie wiedzą, że są dziećmi króla I nie przeczuwa Cymbelin, że żyją. Za ojca mają mnie. A jednak, chociaż W niskiej jaskini wychowani, myśl ich Ku dachom pnie się królewskiego zamku. Na tle szaroty tej i powszedniości Królewskie piętno widoczniejsze na nich,
Niźli u ludzi, co kuszą się o to. Naprzykład ten Polidor — spadkobierca Tronu Brytanii i syn Cymbelina, Zwany przez niego Gwideryuszem. — Bogi! Gdy na trój nożnym stoiku siedzę, prawiąc O moich czynach wojennych, z zapałem Wciska uwagi swoje w mą opowieść. „Tak zginął wróg mój, mówię, tak mu stopa Ugniotłem karku!“ Jemu krew królewska Tryska do twarzy — spocony, wytęża Mięśnie, przybiera stosowną postawę A Kadwal (Arwiragus), młodszy z braci, Niemniej ognisty — ileż może wetchnąć Życia w me słowa, bardziej rozpalony, Niźli wsłuchany... Lecz cyt! Zwierz tu przemknął, O, Cymbelinie! Bóg i me sumienie Wiedzą, jak to wygnanie jest niesłuszne; Dla tego synów twych, (jeden dwa lata, Drugi, trzy liczył) skradłem, porywając Tobie dziedziców, jak ty moje dobra. Ty, Euryfilo karmiłaś ich; ciebie Czczą, jak rodzoną matkę; co dzień grób twój Stroją. A we mnie, Belaryuszu, (niegdyś Zwałem się Morgan), rodzonego ojca Uznają obaj... Lecz czas począć łowy!
(Wychodzi).
SCENA CZWARTA.
W pobliżu portu w Milfordzie.
IMOGENA i PISANIO wchodzą.
Imogena. Gdyśmy zsiadali z koni, powiedziałeś, Że cel już blisko. Nigdy chyba matka Tak nie tęskniła za mną, jak ja za nim. Pisanio, człeku, mów gdzie jest Postumus? Tak dziwnie patrzysz... co ty masz na sercu Skąd to głębokie bierze się westchnienie? Gdybyś był malowany, każdy w tobie Uznałby milczkiem obraz pizerażenia;
Przybierz mniej straszną minę, jeśli nie chcesz, Abym odeszła od zmysłów. Co tobie? Dlaczego wpijasz oczy w owe pismo? Uśmiechnij się, gdy wieść to godna wiosny; Gdy zimą trąci, masz stosowną minę. Ależ to pismo mego męża. Czyżby Włoch go zatruło jadowite tchnienie? W biedzie je st? Człeku, mów! Niechaj twój język Wprzód zdejmie grozę, która przy czytaniu Może mnie zabić. Pisanio.Czytaj, pani, proszę! Ujrzysz, jak strasznie nademną nieszczęsnym Znęca się przeznaczenie.
Imogena(czyta:) „Twa pani, Pisanio, skalała me łoże. Krwawią mi serce dowody. Nie jestto ułomna podejrzliwość; co mówię, opiera się na świadectwie tak silnem, jak ból mój, tak pewnem, jak moja zemsta. Tę ostatnią musisz ty, Pisanio, spełnić w mem imieniu, jeśli jej wiarołomstwo nie splamiło także twej wierności. Własną ręką odbierz jej życie; daję ci sposobność uczynić to w pobliżu portu w Milford; w tym też celu otrzyma ona list odemnie. Jeśli zawahasz się, ciosem w nią ugodzić i mnie pewną przesłać wiadomość, że tak się stało — wówczas przekonasz mnie, iż byłeś rajfurem tej hańby i równie jak ona, niewiernym dla mnie“.
Pisanio. Mamże dobywać jeszcze miecza? Po co? List ten już przeszył jej serce. Oszczerstwo Od miecza silniej rani; głos oszczercy Ma więcej jadu, niźli gady Nilu; Burzą oszczerstwo pędzi w świat na kłamstwach; Królów, królowe, dziewice i matki, Ba, tajemnice nawet grobów ono Oplwa i zbrudzi... Posłuchaj mnie, pani! Imogena. Skalane jego łoże! Co to znaczy? Skalałam, leżąc w niem z myślami o nim, Pomiędzy biciem godzin płacząc rzewnie! Ze snu, gdy wreszcie pokonał znużoną, Zrywając się z okrzykiem przerażenia,
Który nazwiskiem jego mnie rozbudzał To znaczy, kalać łoże? Kalać łoże? Pisanio. O, dobra pani! Imogena. Niewierna? Na twe sumienie, Jachimo! Gdyś go oskarżał o rozpustę, łotrem Wydałeś mi się — lecz teraz gotowa-m Sądzić inaczej! Przemawia snać przezeń Grzęznąca w szmince jakaś rzymska sroka; Ja biedna ozdób nie mam, jestem szatą, Co wyszła z mody — a za dobrą jeszcze, Aby na śmiecie pójść; pociąć mnie trzeba W drobne kawałki... O, przysięgi męskie, Jesteście kobiet zdrajcami. Twe własne Odstępstwo, mężu, uznaje najczystsze Objawy za zbrodniczą maskę; ono Nie jest wypływem natury, kobiecej Przynęty dziełem. Pisanio.Posłuchaj mnie, pani! Imogena. W najzacniejszego zwierzeniach mężczyzny Fałsz uznawano w czasach Eneasza; Z niejednej szczerej łzy szydzono przecie, Pomnąc o kłamnych łzach Sinona; równie Ty, Postumusie, wszystkich zacnych mężów Musisz zniesławić. Odkąd ty upadłeś, Dobroć za fałsz, rycerskość za niewiarę Uchodzić będą. Bądźże choć ty wiernym, Wykonaj pański rozkaz. Gdy go ujrzysz, Zechciej pochwalić trochę mą uległość. Patrz: sama miecza dobywam... Nuż, przeszyj To serce, czysty dom szczerej miłości; Nie bój się — ono próżne, ból w niem tylko; Ni śladu dawnych skarbów, twego pana. Bądźże posłuszny! Mógłbyś wprawdzie męstwo W lepszej okazać sprawie, lecz nie wolno Być tobie tchórzem, Pisanio! Pisanio.Precz z oczu, Nędzne narzędzie! Nie przeniosę tego, Byś mi splamiło dłoń! Pisanio.Wszak umrzeć muszę, A skoro z ręki twojej dziś nie padnę,
Nie jesteś wiernym sługą. Samobójstwa Zabrania rozkaz Boży, powstrzymując Słabą mą rękę; nastawiam ci serce... Lecz cóż to przed niem? Nie, nie chcę puklerza! Niech ostrze wejdzie bez trudu, jak w pochwę. To prawowierne listy Leonata. Wszystkie-ż kacerstwem one? Precz, precz z wami, Sprawcy mej złudy! Ani chwili dłużej Nie chcę was czuć na sercu! Tak zawierza Niejedno dziecię fałszywym swym mistrzom, I choć zwiedzeni czują żądło zdrady, Zdrajca bezkarnie dalej zgubę szerzy. A ty, coś skłonił był mnie do oporu Wobec rodzica; dla którego książąt, Proszących o mą rękę, odtrącałam — Sam przyznasz jeszcze, iż podobne czyny Nie codzień rodzą się, że nie są zwykłe. Sama boleję, gdy pomyślę o tem, Jak kiedyś, skoro już się przeje tobie Kobieta, wspólnie z tobą dziś grzęznąca W toni upojeń — torturować ciebie Będzie wspomnienie moje... Prędko, prędko! Rzezaka ma-ż zachęcać jeszcze jagnię? Gdzie masz nóż? Jesteś ty nazbyt leniwy W spełnianiu tego, co pan ci nakazał. A teraz ja ci każę! Pisanio.Zacna pani! Odkąd dostałem ten rozkaz, na chwilę Ócz nie zmrużyłem... Imogena.Więc zgładź mnie i — spać idź! Pisanio. Niech raczej wprzódy sam siebie oślepię! Imogena. Dla czegóż jąłeś się więc takiej sprawy? Nadarmo-ż gnałeś tyle mil? A pretekst, Miejsce i trudy, umęczenie koni, I wybór czasu, strach o mą ucieczkę Z dworu, (na który nigdy już nie wrócę), Wszystko to po co? Warto-ż było, przyznaj, Aż tyle przebyć, by wreszcie na miejscu, Gdy sarna sama nastawia swe łono, Łuk cofnąć?
Pisanio.Chciałem ja zyskać na czasie, By się uwolnić od haniebnej misyi. Wśród tego wymyśliłem coś. Chciej, pani, Wysłuchać mnie cierpliwie. Imogena.Ach, mów sobie. Aż język ci się wystrzępi. Słyszałam, Że-m nierządnicą; głębszej chyba rany Niebezpieczeństwo słuchowi mojemu Nie może grozić. Nie ma nawet sondy Dość długiej, aby tę ranę zmierzyła. Więc mów, mów! Pisanio.Byłem o tem przekonany, Że pani już nie wrócisz. Imogena.Bystry domysł! Alboż nie na śmierć wiodłeś mnie? Pisanio.Bynajmniej! Gdybym miał w głowie tyle, co i w sercu, Mój plan przyniósłby ubawienie... Ha, trudno! Haniebnie pana mojego podeszli! Łotr, który mistrzem jest snać w tym zawodzie Na was obojgu dokazał swej sztuki. Imogena. To kurtyzana rzymska. Pisanio.Nie wierz, pani! Ja zawiadomię go, że już nie żyjesz, Na dowód zaś, posłuszny rozkazowi, Poszlę mu krwawy szal... Brak twej osoby Na dworze — będzie potwierdzeniem. Imogena.Dobrze! Lecz cóż ja pocznę? Gdzie skryć się, jak żyć mam? Czem życie dla mnie, gdy przestanę istnieć Dla męża? Pisanio.Chcesz na dwór powrócić, pani? Imogena. Nie, nie chcę dworu, nie chcę ojca; dłużej Nie zdołam patrzeć na to szorstkie, dumne, A tak potwornie głupie „nic“, jakiem jest Klotem Wszystkie męczarnie oblężenia niczem Wobec umizgów jego. Pisanio.W takim razie, Trudno pozostać w Brytanii.
Imogena.Gdzież pójdę? Ach. czyż tylko tu słońce, dnie i noce? Wobec ogromu świata czyż Brytania Nie jest okruchem ledwie; czyli-ż nie jest Jakby łabędziem gniazdem pośród stawu? Wszak i gdzieindziej żyją ludzie. Pisanio.Dobrze, Iż pani onem „gdzieindziej“ nie gardzisz. Lucyusz, wysłannik Rzymu, jutro pono Zawita tutaj. Chciej się pani zniżyć, Jak twoje szczęście poniżono; ukryj To, co dobyte na jaw, co ci grozi Niebezpieczeństwem; jedną tobie drogę Roztropność każe obrać: tajemniczą; Może też spotkasz na niej Postumusa, Zbliż się do niego, byś, nie wiedząc wprawdzie, Co czyni, mogła zawsze choć z oddali, Wybadać prawdę. Imogena.O, wskaż mi ten sposób! Byle nie ranił śmiertelnie skromności, Zaraz spróbuję go. Pisanio.Posłuchaj, pani! Zapomnij, że-ś kobietą; zamiast władać, Spełniaj rozkazy: lękliwość, nieśmiałość, (Niewiast ozdobę główną, ba istotę), Zmień na zuchwalstwo; nie szczędź ciągłych drwinek, Przekorna, szybka w słowach, a gderliwa, Jak sroka; nawet najdroższy twój klejnot, Usta — o, biada, ale tak być musi — Trzeba powierzyć łakomstwu Tytana, Całującego wszystko — trzeba wreszcie Zbyć się pieszczonych tych splotów, co budzą Zazdrość Junony. Imogena.Na co tu słów tyle? Zgaduję myśl twą; jestem już w połowie Mężczyzną. Pisanio.Braknie jednak cech zewnętrznych. To-ż przewidując, przywiozłem w tobołku Kurtę, kapelusz, spodnie, słowem wszystko. Ubrana, jak przystoi młodzieńcowi
W twym wieku, poproś Lucjusza o miejsce W rzędzie sług jego; powiedz, że wnet pozna. Twoje zdolności, gdy ma zmysł muzyczny. Ręczę, że chętnie przyjmie cię. To człowiek Zacny — co więcej: to człowiek pobożny. A co się tyczy wydatków na życie, Czerp je z zasobów mych; wystarcza, sądzę, Na długo. Imogena.Jesteś jedyną pociechą, Jaką bogowie mi dają, Pójdziemy, Niejedno jeszcze wypada pokonać, Lecz da Bóg, wszystko wreszcie pokonamy, Co czas przyniesie. Myśl twą podejmuję; Z odwagą, godną mojej krwi królewskiej, W czyn ją wprowadzę. A teraz — do dzieła! Pisanio. Pozwól, księżniczko, abym cię pożegnał Bo gdy spostrzeże dwór mą nieobecność. Mnie twą ucieczkę przypiszą. Księżniczko! Oto flaszeczka, dar królowej dla mnie. Zawiera ona arcy-cenny środek; Parę kropelek siły ci przywróci, Gdybyś zasłabła na morzu, lub lądzie. W tej gąszczy możesz, księżniczko, swobodnie Przedzierzgnąć się w mężczyznę. Niechaj bogi Wszystko na dobre wnet obrócą. Imogena.Amen!
(Wychodzą).
SCENA PIĄTA.
Sala w pałacu Cymbelina.
Wchodzą: CYMBELIN, KRÓLOWA, KLOTEN, LUCYUSZ i orszak.
Cymlbelin. Dość na tem. Bywaj zdrów! Lucjusz.Dzięki ci, królu! Cesarski list mnie znagla do powrotu. Żałuję, że przedstawić mi wypada Was, królu, jako wroga mego pana. Cymbelin. Tak lud mój żąda, udręczony jarzmem, Ja sam niegodny byłbym krwi królewskiej, Gdybym w ustępstwach szedł dalej.
Lucyusz.Chciej, panie, Przydać mi orszak, by mnie odprowadził Do portu w Milford. Przyjmij, o, królowo, Życzenia szczęścia — i w am go też życzę. Cymbelin. Panowie, wras obrałem do tej służby. Jak najsumienniej spełńcie obowiązek. Żegnaj, Lucyuszu! Lucyusz.Książę, wasza ręka! Kloten. Po raz ostatni daję ją w przyjaźni. W przyszłości będzie inaczej. Lucyusz.Opatrzność Czyni zwycięzców. Bądź zdrów, mości książę! Cymbelin. Nie opuszczajcie panowie Lucyusza Aż za Sewrernem. Szczęśliwej podróży!
(Lucyusz z orszakiem odchodzi).
Królowa. W gniewie odchodzi, ale to jest właśnie Honorem dla nas. Kloten.Tem lepiej; spełniono Życzenia dzielnych naszych Brytańczyków. Cymbelin. Lucyusz już listem cesarzowi doniósł, Jak stoją rzeczy. Czas przeto najwyższy, Sposobić nasze konie, nasze wozy; Wojska cesarskie w Galii bardzo prędko Zbiorą się; stamtąd najazd jego hufców Uderzy na nas. Królowa.Nie uchodzi zwlekać. Szybko, z energią musimy się zbroić. Cymbelin. W przewidywaniu tego, już zaczęto Przygotowania. Lecz, droga królowo, Gdzie nasza córka? Nie widział jej Lucyusz, Ani nie przyszła mnie powitać rano; Więcej snać złości, niźli posłuszeństwa Tkwi w niej. Wezwijcie ją... Trudno nam dalej Pobłażać.
(Jeden ze służących wychodzi).
Królowa.Wielki królu! Odkąd poszedł Postumus na wygnanie, wiedzie ona Samotny żywot; takich ran lekarzem Jeden czas tylko. Nie zrażaj jej, panie,
Swą surowością; dla niej jest nagana Ciosem, co zabić może.
(Służący wraca).
Cymbelin.Cóż, gdzie ona? Czem się usprawiedliwia. Służący.Królu-panie! Komnata córki twej zamknięta, z wewnątrz Nie odpowiedział nikt na me pukanie. Królowa. Prosiła mnie o usprawiedliwienie Jej samotności wobec ciebie, panie. Smutek, prosiła, zmusza ją do tego, By zaniedbywać nawet wobec ciebie Codziennych obowiązków. I prosiła, Bym ci to rzekła. Niestety, gwar dworski Pamięć osłabił mi. Cymbelin.Zamknięte, mówisz, Drzwi — jej zaś nie ma. Bogi, kłam zadajcie Moim przeczuciom!
(Wychodzi).
Królowa.Synu, pójdź za królem!
(Kloten — wychodzi).
Pisanio, powierniku Postumusa! Dałam mu dekokt; miałżeby tu nie być Skutkiem zażycia kropel? Mniema o nich, Iż to cudowny lek. Ale — gdzie ona? Może nakoniec rozpacz ją porwała? M:oże, miłości szał kazał jej pomknąć Do Postumusa? Dosyć, że jej nie ma; Dość, że zhańbiona; to na młyn mój woda. Czy się zabiła, czy żyje zhańbiona, W mojem dziś ręku Brytanii korona.
(Wraca Kloten).
I cóż, mój synu? Kloten.Naprawdę uciekła. Pospiesz do króla; on wścieka się, nie chce Nikogo widzieć. Królowa.Krwią serce mu broczy; Gdyby-ż do jutra zamknąć zechciał oczy!
Kloten. Kocham i nienawidzę! Ona piękna, Ona królewna; ma u dworu więcej Estymy, niźli którakolwiek dama, Niż wszystkie damy; co dobrego która Ma w sobie, ona wszystko łączy, przeto Przewyższa wszystkie i przeto ją kocham, Lecz to, że mnie odtrąca, że się rzuca W ramiona chłopu, to tak jej uwłacza, Iż pryska cały czar; to w niej uznaję Za godne nienawiści, godne pomsty. Bo jeśli głupcy mają —
(Wchodzi Pisanio).
Kto to? Co to? Intrygi, łotrze? Do mnie, do mnie, bliżej! Przekupny ty rajfurze, oczajduszo, Gdzie księżna pani? Raz, dwa — lub cię poszlę Do wszystkich dyabłów! Pisanio.Miłościwy książę... Kloten. Gdzie księżna? Prędko mów, bo, na Jowisza, Nie spytam drugi raz! Ty, skryty szelmo; Wyrzuć ze serca sekret, lub, dalibóg, Wnet je rozpłatam i sekret wygrzebię. U Postumusa ona? Mów, u Postumusa? Co za wstyd; tyle cetnarów prostactwa! Kto zeń wydusi choćby gram szlachectwa? Pisanio. Jakżeby, książę, mogła być u niego? Kiedy-ż zniknęła? On zaś bawi w Rzymie. Kloten. Więc gdzie jest ona? Mów, a bez wykrętów Dokładnie wiedzieć chcę, co z nią się stało. Pisanio. Najmiłościwszy książę! Kloten.Zacny łotrze! Mów, gdzie twa pani? Zaraz mi to powiedz! Bez „miłościwych książąt“ — wyduś z siebie Słowo, na które czekam, bo milczenie Zasądzi ciebie na śmierć. Pisanio.Mości książę, To pismo wszystkie poda ci szczegóły O jej ucieczce.
Kloten.Ja pobiegnę za nią
Choćby przed tron Augusta. Pisanio(do siebie).Trudna rada. W przeciwnym razie przypłaciłbym głową; Ona daleko! List ten co najwyżej Da mu mitręgę, jej zaś nie zaszkodzi. Kloten. Ha! Pisanio(do siebie). Panu śmierć doniosę. Imogeno, Gdybyżeś z kraju cało wyszła jeno! Kloten. List autentyczny. Pisanio.Ile mi wiadomo...
Kloten. To Postumusa ręka, znam ją przecie! Słuchaj-no. Chcesz ty, łotrzyku, zaprzestać łotrostw, wiernie mi służyć, załatwiać moje interesa, o ile ja do tego podam ci sposobność? Czy chcesz poświęcić mi się z całym zapałem, to znaczy: każde łotrostwo, jakie ci polecę, spełniać akuratnie, sumiennie? Jeśli tak, mieć cię będę za porządnego człowieka. Będziesz, mógł wtedy liczyć na moją wydatną pomoc, na to, że skoro tylko przyjdzie do mowy o twym awansie, głos mój padnie stanowczo na twą korzyść. Pisanio. Dobrze, jaśnie panie! Kloten. Chcesz-że mi służyć? Skoro tak cierpliwie, tak po męsku wytrzymałeś dotąd w służbie łysej fortuny tego żebraka, Postumusa, to chyba z wdzięcznością tem gorliwiej przystaniesz do mnie. Chcesz mi służyć. Pisanio. Chcę, jaśnie panie! Kloten. Podaj mi twą rękę — a tutaj moja kieska. Czy pozostały może pod twą opieką ubiory Postumusa? Pisanio. Mam u siebie w mieszkaniu ten sam ubiór, w którym żegnał mą panią. Kloten. Otóż i pierwsza usługa, której żądam od ciebie: przynieś mi to ubranie. Pisanio. Natychmiast, mości książę.
(Odchodzi).
Kloten. O, gdybym cię — dopadł w porcie Milfordzkim — o jedno tylko zapomniałem go jeszcze zapytać, lecz pomyślimy zaraz o tem — owóż tam [267]właśnie zgładzić chcę ciebie, nędzny Postumusie. Ale najpierw muszę mieć tu jego suknie. Ona raz powiedziała — dotąd mi gorycz słów tych odbija się w sercu — powiedziała, że więcej ceni choćby tyłku suknię Postumusa, niźli moją własną, szlachetną postać wraz z wszystkiemi ozdobami i zaletami mej osoby. W tym samym więc stroju gwałt jej zadam — wprzód jednak jego zgładziwszy i to przed jej oczyma; niechaj zobaczy moje męstwo, będzie to najsroższą karą dla jej pychy. Widzę już, jak to będzie: on powalony o ziem, nad jego martwemi zwłokami palę pełną szyderstwa mówkę — a potem, zadowoliwszy me żądze — co to wszystko chcę ja dla większego jej udręczenia, załatwić w jego sukniach! — zawrócę ją do dworu; kopiąc, popychać będę do powrotu. Pozwoliła ona sobie żartować ze mnie, musi być tedy i moja zemsta wyuzdanie wesołą.
(Pisanio w nosi odzież).
Więc to ów ubiór? Pisanio. Tak, miłościwy panie! Kloten. Jak dawno temu do Milfordu uszła? Pisanio. Zaledwie mogła tam dotrzeć. Kloten. Strój ten zanieś do mego pokoju, oto drugi mój rozkaz; trzeci będzie tej treści, byś z całego serca milczał o mych zamiarach Przykładaj się tylko gorliwie, a ręczę ci za wysoki awans.
— Moja zemsta mieszka teraz w Milfordzie. O, gdybym miał skrzydła, by ją ścigać!
(Kloten odchodzi).
Pisanio. Ja, wiernym tobie być? O, wierny panie,
Wierność ma tylko przy tobie ostanie!
Niech do Milfordu idzie — na stracenie!
Oby sprzyjały nieba Imogenie.
Głupca zaś udawanie me omami:
Pójdzie, by tylko walczyć z przeszkodami!
Imogena. Rzecz to nie łatwa, widzę, być mężczyzną. Jakże-m zmęczona! Ziemia przez dwie noce Była mem łożem; zasłabłabym pewnie, Gdyby nie silna wola. — Gdy Pisanio Wskazał cię z góry, Milfordzie, tak blisko Byłeś mym oczom. Na Jowisza! Chyba W dal nawet domy uchodzą przed biednym. Który wytchnienia szuka. Dwaj żebracy, Rzekli, że zbłądzić nie mogę. Skłamali. Więc nawet nędza kłamie, choć wie dobrze, Jak ciężką karę wycierpieć potrzeba? Ha, trudno, skoro możni stale stronią Od prawdy; gorsza zaś wina, w dostatku Grzeszyć, niż kłamać z biedy; fałsz podlejszy W królu, niżeli w żebraku. — Mój mężu! Ty-ś jednym z tych fałszywych... Przed chwileczką Ginęłam z głodu, lecz dość wspomnieć ciebie, By mi obmierzła nawet myśl o jadle. O, dokąd, ścieżko? Tam schron dzikich ludzi? Przejdę na palcach... Nie... To wygłodzenie, Nim strawi siły, wprzód je rozzuchwala. Przesyt i spokój — to rodzice tchórza; Śmiałków wyradza troska. — Hejże, kto tam? Jeśliś rozumną istotą, odpowiedz; Gdyś dziki, daj lub weź!... Milczenie... Wejdźmy... Lecz wprzód dobędę miecza; jeśli wróg mój Tak miecza boi się, jak ja, wnet zamknie Ze strachu oczy... Takiego chcę, bogi!
(Wchodzi do jaskini).
(Zjawiają się Belaryusz, Gwideryusz i Arwiragus).
Belaryusz. Palma pierwszeństwa twoja, Polidorze. Ty więc przy uczcie króluj... Ja i Kadwal Kuchnią zajmiemy się, wedle umowy. Zapał i sztuka musiałyby zmarnieć, Gdyby im brakło nagrody... Pójdziemy...
Głód nam przyprawi ubogą biesiadę. Po trudach chrapie się i na kamieniu, Podczas gdy gnuśnym puch nawet za twardy, Bądź pozdrowiony ubożuchny domku, Co sam się strzeżesz. Gwideryusz.Z nóg upadam prawie. Arwiragus. I mnie brak sił już, głosu wszakże nie brak. Gwideryusz. Trochę zimnego mięsiwa jest w grocie; Dobre i to, nim pieczeń się uskwarzy. Belaryusz(zaglądając do wnętrza jaskini). Stójcie! Myślałbym, że to elf się zjawił, Jeśliby „ktos“ ten nie raczył się właśnie Naszem mięsiwem. Gwideryusz.Co powiadasz, ojcze? Belaryusz. Na bogów, anioł! A jeśli nie anioł, To chyba obraz cudowny! Popatrzcie: Bóstwo w chłopięcych kształtach!
(Z jaskini wychodzi Imogena).
Imogena. Zacni panowie, nie krzywdźcie mnie, proszę. Wchodząc, wołałem, z tym szczerym zamiarem, By kupić lub wyżebrać to, co wziąłem. Bóg świadkiem, jam nie złodziej; nic nie skradłbym, Choćbyście złotem wysypali ziemię. Oto pieniądze za strawę, na stole Byłbym je złożył, głód mój nasyciwszy, I byłbym jeszcze pomodlił się za was. Gwideryusz. Pieniądze, chłopcze? Arwiragus.Zanim je przyjmiemy, Niechaj wprzód stanie się błotem i złoto I srebro wszystkie; jak już jest niem zresztą, Cenne jedynie dla tych, których Bogiem Błoto. Imogena. Ach, wy się gniewacie, jak widzę. Gdy chęć wam przyjdzie zgładzić mnie za winę, Wiedzcie, że zginę, choć jej nie spełniłem. Belaryusz. Gdzie idziesz? Imogena.Do Milfordu... Gwideryusz.Twe nazwisko?
Imogena. Fidelio. Jeden z mych krewnych mnie wziąć ma W Milford na okręt, by do Włoch popłynąć. Do niego spieszęspieszę. Jeżeli zgrzeszyłem, Wiedzcie, że-m ginął z głodu. Belaryusz.Piękny chłopcze, My-śmy nie dzicy; nie chciej o nas sądzić Po tej jaskini. Bądź nam pozdrowiony! Noc już się zbliża; lepszego posiłku Potrzeba tobie, nim wyruszysz dalej. Nam tem przyjemność tylko zrobisz; nuże, Serdecznie gościa powitajcie, chłopcy! Gwideryusz. Gdybyś dziewczyną był, szedłbym w zaloty, Wiernie ci służąc. A wierz mym uczuciom, Na wiatr nie mówię! Arwiragus.Mnie to owszem cieszy, Ze on mężczyzną; kochać go jak brata Mogę i kocham, radując się w sercu, Jakbym po długiej powrócił rozłące. Masz tutaj samych przyjaciół. Imogena.Przyjaciół?
(Do siebie).
Czemu nie braci? Jeśliby tak było, Byliby ojca mojego synami; A ja na równi z tobą, Postumusie, Straciłabym na cenie. Belaryusz.Jaki smutny! Gwideryusz. Gdybyż-em mógł mu dopomódz! Arwiragus.O, bogi! Trudu, ni mienia, ani niebezpieczeństw Nie żałowałbym dlań! Belaryusz.Słuchajcie, chłopcy!
(Prawi im coś szeptem)
Imogena(do siebie). Wielcy mężowie, Gdyby za dwór im służyła jaskinia, Gdyby obsługiwali się sami i gdyby Jedynie takim hołdowali cnotom, Które sumienie im wskaże, nie bacząc Na niezliczonych tłumów czcze uznanie —
Jeszcze nie staliby, jak ci dwaj, wyżej. Chętnie zmieniłabym płeć, aby zostać Ich towarzyszem, gdy mnie zwiódł Leonat. Belaryusz. Tak! Czas dziczyznę sprawić. Pójdź, mój synu! Głód w rozhowory nie lubi się bawić, Toż po wieczerzy dopiero, gdy łaska, Opowiesz nam z swych przygód, co sam uznasz, Jako stosowne. Gwideryusz.Wejdź z nami do groty. Arwiragus. Milszy nam jesteś, niźli noc puhaczom, A skowronkowi dzień. Imogena.Stokrotne dzięki! Arwiragus. Skończcie już. Chodźmy.
(Znikają w głębi jaskini).
SCENA SIÓDMA.
Rzym.
Wchodzą dwaj SENATOROWIE i TRYBUNOWIE.
Pierwszy senator. Oto jest cesarskiego treść dekretu: Ponieważ właśnie lud stoi pod bronią, Celem podbicia Panonii, Dalmacyi — Legiony nasze zaś w galijskiej ziemi Nazbyt są słabe, by wojnę rozpocząć Ze zbuntowaną Brytanią — należy Powołać szlachtę. Prokonsulem będzie Lucyusz; wam zasię, trybunowie, cesarz Daje zupełną swobodę w zbieraniu Rycerskich hufców. Niechaj żyje cesarz! Trybun. Czy wodzem będzie Lucyusz? Drugi senator.Tak jest, Lucyusz. Trybun. On teraz bawi w Galii. Pierwszy senator.Z tym legionem, Który, jak rzekłem, macie uzupełnić. Czas rozpoczęcia walki, liczbę wojska, Wszystko to wasza rzecz będzie, obmyślić. Trybun. Spełnimy, co nam obowiązek każe.
Kloten. Jeśli Pisanio nie zełgał, musi miejsce ich spotkania znajdować się tu gdzieś w pobliżu. — Strój jego w sam raz dla mnie; nigdzie nie gniecie, leży jak ulany. Dlaczego więc nie miałaby się nadać — dla mnie także jego narzeczona, pochodząca od tego samego stwórcy, który stworzył krawca, tych szat stwórcę. Już ja dam z nią sobie radę. Nie darmo przecie powiadają — mam cały respekt dla tej gadki — że kobieta pewnie się z tym zgodzi, kto jej dobrze dogodzi. To będzie też mojem zadaniem. A mogę sobie chyba przyznać — czyż godzi się zwać próżnością, jeśli mężczyzna manipuluje z lusterkiem, w swoim oczywiście pokoju — owóż mogę sobie przyznać, że linie mego ciała nie zarysowują się ani odrobinę mniej delikatnie, niż u niego; jestem równie młody, a silniejszy; fortunie bardziej odeń miły, przytem wyższy poważaniem, jakiego obecnie doznaję, wyższy rodem, co najmniej równie zręczny w służbie rycerskiej w ogólności, a zręczniejszy w pojedynku. No, i proszę kogo, to uparte stworzenie na złość mnie, kocha jego! Ach, jakże nędzną kreaturą człowiek! Twa głowa, Postumusie, za małą godzinkę spaść musi ci z karku, choć tak silnie na nim siedzi w tej chwili; twa narzeczona uledz będzie musiała gwałtowi; przed oczyma podrę ci suknie na drobne kawałki — a skoro to się stanie, kopiąc, za pędzę ją do ojca. Być może, iż go trochę ubodzie zbyt surowe postępowanie moje; lecz mama, robi z nim, co jej aię żywnie podoba, z pewnością więc obróci wszystko na mą chlubę. Konie uwiązałem silnie — za błyśnij mój mieczu i spełnij straszliwe dzieło! For[273]tuno, wydaj ją w moje ręce! — To jest najniezawodniej miejsce ich spotkania; nie ważyłby się Pisanio, prawić mi bajek.
SCENA DRUGA.
Przed wejściem do jaskini.
BELARYUSZ, GWIDERYUSZ, ARWIRAGUS i IMOGENA wychodzą z jaskini.
Belaryusz. Gdy niezdrów czujesz się, pozostań w grocie. Skończywszy łowy, powrócimy tutaj. Arwiragus. Bracie, pozostań. Wszak jesteśmy braćmi. Imogena. Wszak braćmi wszyscy powinni być ludzie. To tylko kasta rozdziela te pyłki. Ja to, naprawdę, co się zowie, chory. Gwideryusz. Idźcie polować, ja zostanę przy nim. Imogena. Tak jeszcze chory nie jestem, choć źle mi. Tylko się miejskie niewieśeiuchy mażą, Ginąc ze strachu, nim jeszcze zasłabną. Bez troski idźcie do swych zwykłych zajęć; Kto nawyknienia burzy, wszystko burzy. Nie jest mi dobrze, lecz to się nie zmieni, Gdy zostaniecie. Komu brak ochoty Do towarzystwa, nie wzmocni go ono. Choroba moja niezbyt groźna jeszcze, Gdy mówię o niej. Zostawcie mię, proszę; Nic nie ukradnę wam, prócz siebie chyba, A choćbym umarł — nie wielka to kradzież! Gwideryusz. Kocham cię, rzekłem. Uczuć się nie mierzy, Lecz kocham ciebie tak, jak oprócz ciebie, Kocham jedynie ojca. Belaryusz.Co ty mówisz? Arwiragus. Jeśli to grzechem, podzielam go z bratem; Nie wiem, dla czego tak gorąco kocham Tego młodzieńca. Sam raz rzekłeś, ojcze, Ze głąb uczucia bezdenna... Przyjmijmy, Iż u drzwi mary już stoją, że musi On umrzeć, lub ty, ojcze, powiedziałbym: „Raczej już ojciec, niż on!“
Belaryusz(do siebie.)O, wzniosłości! O, ty szlachectwo natury i rodu! Złe z złego rodzi się, z podłości podłość, Mąki i plewę, cnoty i występki Natura daje... Nie jestem ich ojcem, Musi jednakże dziwić mnie, gdy słyszę, Że jego bardziej, niźli mnie kochają... To już dziewiąta! Arwiragus.Żegnaj, drogi bracie. Imogena. Szczęśliwych łowów. Arwiragus.Tobie: zdrowia. — Idźmy! Imogena(do siebie). Jacy poczciwi! Boże, jak świat kłamie! Dworzanie mówią: za dworem dzicz sama! Wręcz o czem innem ty pouczasz, życie! Z głębi mórz wstają potwory, gdy potok Niejedną słodką rybą nas uracza. Lecz jam na prawdę chora — czas, Pisanio, Skosztować twego środka. Gwideryusz.Nic nie zdradził. Powiedział, że los wrogi pchnął go w nędzę, Że hańba spadła nań, choć nie zawinił. Arwiragus. I mnie to mówił, lecz przyrzekł zarazem, Iż kiedyś więcej dowiem się. Belaryusz.Do lasu! Pozostawiamy ciebie, wypoczywaj. Arwiragus. Nie zabawimy długo. Belaryusz.A nie choruj! Wszak ty-ś gosposią naszą... Imogena.W złem, czy dobrem, Wierzę wam. Belaryusz.Obyś zachował tę wierność!
(Imogena oddala się).
Chociaż zbiedzony, chłopiec ten niechybnie Szlachetną krew ma w żyłach. Arwiragus.Śpiewa, jak anieli. Gwideryusz. A jak gotuje! Arwiragus.Korzonki tnie zgrabnie W figury, tak zaś przyprawia polewkę, Jakby był chorej Junony lekarzem.
A cóż dopiero mówić o tem lubem Mieszaniu westchnień z uśmiechem, jakgdyby Westchnienia wzdychać zbierała ochota, Ze uśmiechami nie są, lub jakgdyby Uśmiech drwił z westchnień, co z świątyni bogów Wychodzą, aby wiatrów stać się łupem, Które przeklina żeglarz. Gwideryusz.W nim cierpliwość Zrosła się z smutkiem tak, iż w jedno splotły Swoje korzenie. Arwiragus.Wzrastaj, cierpliwości! Ty zasię smutku, przeklęte nasienie, Uwolnij winnej macicy korzenie! Belaryusz. Czas już najwyższy. Chodźcież. — Któż to znowu?
(Wchodzi Kloten).
Kloten. Nigdzie tych łotrów nie mogę wyszukać. Wziął mnie na kawał. O, jakżem strudzony! Belaryusz. „Łotrów?“ Czy do nas pije? Skąd ja znam go? Ach, toć to Kloten, syn królowej. Przebóg! Coś w tem się święci! Dawno-m go nie widział, Poznałem jednak... Najlepiej zniknijmy! Gwideryusz. On przecie sam. Wy dwaj na zwiady pójdźcie. Czy wiedzie kogo z sobą? Prędko, prędko! Ja tu go spotkam.
(Belaryusz i Arwiragus oddalają się).
Kloten.Stój! Kto tam ucieka? Ach, to zapewne rozbójnicy górscy... Słyszałem o nich... Kto ty, niewolniku? Gwideryusz. Istotnie byłbym chyba niewolnikiem, Gdybym nie odparł obrazy... Kloten.Rabusiu! Łotrze, opryszku, poddaj się, złodzieju! Gwideryusz. Komu-ż? Czy tobie? Któżeśty? Masz może Silniejsze ramię, lub mężniejsze serce? W języku, prawda, nie dorównam tobie, Nie zwykłem bowiem nosić miecza w zębach. Ktożeś ty, który tak przemawiasz?
Kloten.Chamie,
Czy nie poznajesz mnie z szat? Gwideryusz.Nie, nicponiu! Ni ciebie, ani twego krawca, twego dziadka; Bo on ci suknie te dał, w których, widno, Cała twa wartość. Kloten.Kłamiesz, arcyszelmo! Nie zrobił ich mój krawiec. Gwideryusz.Precz więc z oczu, I dziękuj temu, kto ci dał je. Głupców Nie warto nawet bić. Kloten.Ha! Usłysz, drabie, Moje nazwisko. Gwideryusz.Jakże się nazywasz? Kloten. Kloten, brygancie! Gwideryusz.„Kloten, brygancie!“ — Niechaj i tak będzie! Mnie to nie strwoży; ni tyle, co żaba, Lub pająk... Kloten.Otóż, ku tem większej grozie, Ku zupełnemu zgnębieniu, wiedz o tem, Ze mi królowa matką. Gwideryusz.Wielka szkoda! Podlejszy jesteś, niż twój ród. Kloten.Ty nie drżysz? Gwideryusz. Drżeniem przejmuje mnie jedynie mądrość, A głupcom puszczam wszystko płazem. Kloten.Giń więc! Gdy własnoręcznie ubiję cię, pomknę Za wspólnikami twymi, którzy uszli. Na bramach ludu zatknę wasze głowy. Poddaj się, nędzny rozbójniku górski.
(Wychodzą, walcząc).
(Wracają Belaryusz i Arwiragus).
Belaryusz. Sam jeden przybył. Arwiragus.Prócz niego nikt zresztą Musiałeś się pomylić, ojcze. Belaryusz.Nie przypuszczam. Dawno to wprawdzie, jak go widywałem, Lecz ani jeden rys jego oblicza Nie zatarł się w pamięci z biegiem czasu.
Tak samo zresztą jąka się, tak samo Bryzga słowami... Nie! To niezawodnie Kloten we własnej osobie. Arwiragus.Tu byli... Gdyby brat tylko poradził z nim sobie. Zły to, powiadasz, człowiek. Belaryusz.W nim poprostu Człowieka nie ma; jak pomnę, on nie wie, Co lęk, co zgroza; często brak poznania Chadza z zuchwalstwem. Lecz oto i brat twój.
(Wchodzi Gwideryusz z głową Klotena w ręku).
Gwideryusz. Kloten, to mieszek całkiem pusty, Bez grosza. Mózgu nie byłby mu ze łba Wycisnął sam Herkules, bo tam mózgu Nie było wcale. Musiałem to zrobić, Bo byłby głupiec ten poniósł mą głowę, Tak jak ja jego. Belaryusz.Przebóg, co zrobiłeś? Gwideryusz. Wiem, co: uciąłem głowę Klotenowi, Synowi, jak sam rzekł, królowej-pani. Lżył mnie on łotrem, opryszkiem; przysięgał, Że sam was wszystkich połapie; że głowy Zdejmie nam stamtąd, gdzie wyrosły z karków, I u bram ludu zawiesi! Belaryusz.Już po nas! Gwideryusz. Cóż więcej stracić, mój ojcze, możemy, Nad to, co on chciał zabrać: życie? Prawo Nas nie ochrania; więc żali się wahać, Gdy taki dumny kloc mięsa nam grozi, Na własną rękę grając sąd i kata? Czyż praw nie czcimy? Widzieliście wielu, Którzy z nim przyszli? Belaryusz.Ani żywej duszy Nie widać nigdzie, ale — naturalnie — Musiał mieć orszak. Bo choć jego humor Był ciągłą zmianą — i to jeszcze zmianą Z złego na gorsze, to-ć do tego stopnia Nawet on chyba nie upadł na głowę, By sam się wyrwał. Zapewne u dworu Coś zasłyszano, iż jacyś tam ludzie
W jaskiniach żyją tutaj i polują; Bano się może, iż wzrośniemy w bandę; Wówczas on, (patrzy to całkiem na niego) Przysiągł, że nas wyłapie... Ale trudno Przypuszczać, aby sam szedł tu; nie byłby Ważył się, jem u by nie pozwolono. Słuszna obawa więc, że miał groźniejszy Ogon, niż głowę. Arwiragus.Ha, niechaj się dzieje, Jak bogi zechcą; lecz brat mój postąpił. Jak należało. Belaryusz.Nie miałem ochoty Polować dzisiaj; choroba Fidelia Drogę mi przedłużała. Gwideryusz.Ja mu głowę Uciąłem własnym jego mieczem, który Wydobył na mnie; rzucę ją do wody Za naszą skałą, niech płynie do morza; Niechaj rybakom teraz opowiada. Ze jest Klotenem, synalkiem królowej. Co mi tam!
(Odchodzi).
Belaryusz.Boję się zbyt rychłej pomsty. O, Polidorze, czemuś to uczynił? Mimo odwagi — Arwiragus.Ja bym go wyręczył, Jeśliby zemsta tylko mnie spotkała. Kocham cię, bracie, ale ci zazdroszczę; Ten czyn tyś skradł mi. O, pragnę, by zemsta, O ile czoło jej stawić możliwem, Przyszła tu z nami obliczyć się... Belaryusz.Ano, Stało się! Żadnych dziś łowów! Nie trzeba Niebezpieczeństwa wyzywać bez celu. Do groty! Zajmij się z Fideliem kuchnią, Na Polidora ja zaczekam tutaj... Przyjdziem wnet oba. Arwiragus.Biedny, chory chłopiec! Chętnie doń pójdę. Aby mu przywrócić Rumieniec, bez wahania krew puściłbym
Całemu miastu Klotenów i jeszcze Chlubiłbym się z dobrego czynu!
(Odchodzi).
Belaryusz.Boska Naturo, jakże cudnie się objawiasz W królewskich tych potomkach! Są łagodni, Jak zefir, kiedy całuje fiołki, Nie chyląc nawet im czółek; lecz nagle — Krew ich królewska umie stać się wrogą, Jak dzika burza, która jodłę górską, Za czub porwawszy, zgina do stóp. Instynkt Niespostrzeżenie, bez żadnych pouczań W monarszą w nich się przeradza wspaniałość, Honor i wzniosłość budzi niezrównaną, Odwagę wznieca, krzewiącą się dziko, Zapewnia żniwo bez siewu. — Szczególna! Czego zwiastunem to przyjście Klotena? Co nam śmierć jego przyniesie?
(Wraca Gwideryusz).
Gwideryusz.Gdzie brat mój? Głowa Klotenowego kloca w dół popłynie W poselstwie do królowej; zakładnikiem Aż do powrotu będzie jego ciało.
(W jaskini odzywa się uroczysta muzyka).
Belaryusz. To mój misterny instrument. Posłuchaj. Skąd też Kadwala grać wzięła ochota? Gwideryusz. On tam — w jaskini? Belaryusz.Wszedł przed chwilą właśnie. Gwideryusz. Co to? Od śmierci mej najdroższej matki Milczała gęśl... Solenność znamionuje Solenną tylko chwilę. Cóż to znaczy? Tryumf lub skarga z byle błahych przyczyn Przystoi małpom chyba albo dzieciom. Oszalał Kadwal?
Belaryusz.Patrz, właśnie nadchodzi, Dźwigając na ramionach powód smutku, Z którego drwiliśmy. Arwiragus.Zginęło ptaszę, Pielęgnowane przez nas czule. Raczej
Wolałbym z lat szesnastu w sześćdziesiątkę Przeskoczyć nagle, raźny krok młodości Zmienić na znojny pochód z kul pomocą, Niż to obaczyć. Gwideryusz.O, ty słodka lilio. Ani w połowie nie jesteś tak piękną Na brata mego ramionach, jak byłaś, Dopóki żywa rosłaś. Belaryusz.Melancholio! Kto zbadał twoje głębie, dno wymierzył, By miejsce wskazać, gdzie twa łódź leniwa Najłatwiej spuścić mogłaby kotwicę? Błogosławione dziecię, wiedzą bogi Na jak zacnego urosłabyś męża, Gdybyś był nie padł pastwą melancholii. Jak go znalazłeś? Arwiragus.Już zesztywniałego; Ale z uśmiechem na ustach, jakgdyby Nie strzała śmierci zmiotła go — on drwił z niej, A chyba muszka na śmierć załechtała. Prawy policzek przytknął do poduszki... Gwideryusz. Gdzie? Arwiragus.Na podłodze; skrzyżował ramiona; Że spi, sądziłem; podkute obuwie Z nóg zdjąłem, aby nie czynić stukotu. Gwideryusz. On też spi; jeśli zaś umarł, mogiłę W łoże przemieni, przy którem rusałki Pląsy wieść będą. Czerw się tam nie zbliży. Arwiragus. Przez całe lata, jeśli żyć tu będę, Ślubuję sypać najpiękniejsze kwiaty Na twą mogiłę; nie zabraknie tobie Pierwiosnków bladych, jak bladem twe liczko, Hiacyntów sinych, jak twe żyłki sine, Ani róż, które chlubić się powinne, Iż woń ich słodką, by twój oddech... Ptaszki Dziobkami znosić ci będą to wszystko, Ku zawstydzeniu onych spadkobierców, Którzy nie pomną o grobie ojcowskim. Gdy zaś niestanie już kwiatów, niech mirta Grób twój ustroi na zimę.
Gwideryusz.Dość! Przestań! Słowa, to godne ust dziewcząt, nie igraj Z powagą śmierci. Zwłoki zwróćmy ziemi, Niech obowiązku nie opóźnia zachwyt. Do grobu nieśmy go. Arwiragus.Gdzie ma on spocząć? Gwideryusz, Obok najlepszej matki, Euryfili. Arwiragus. Dobrze, a chociaż głosy nam zgrubiały, Już prawie męski przybrawszy charakter, Pieśń mu zanućmy tę, co niegdyś matce, Zmieniając tylko imię Euryfili Na jego imię: Fidelio. Gwideryusz.Kadwalu! Nie mogę śpiewać; mógłbym chyba, płacząc, Wymawiać słowa... Śpiew bólem stłumiony Gorszem bluźnierstwem nawet, niż w świątyni Kłamstwo kapłańskie... Arwiragus.Więc wtóruj nam, mówiąc. Belaryusz. Przy wielkim bolu milkną niniejsze. Kloten Poszedł w niepamięć; a to-ć syn królowej I chociaż wrogiem okazał się naszym, Zważcie, iż winę już odpokutował. Jakkolwiek każdy: wysoki, czy niski, Jednako prochem staje się — szacunek, Anioł-stróż świata oddziela potężnych Od zwykłych śmiertelników. Nasz przeciwnik Księciem był, chociaż zaś jego wróg poległ, Trzeba jak księcia pochować go. Gwideryusz.Dobrze. Trup Tersytesa godzien jest Ajaksa, Gdy obaj martwi. Arwiragus.Zechcesz go tu przynieść? My pieśń tymczasem zanucim. — Zaczynaj.
Śpiew.
Gwideryusz. Już cię słońce nie ogrzeje, Już nie wtargnie chłód do łona; Zakończone twe koleje, Należytość uiszczona.
Lube dziewczę, chłopcze miły, Czeka na was głąb mogiły. Arwiragus. Już ci bać się nie potrzeba Żadnej władzy, ni mocarzy; O strzęp sukni, o kęs chleba Troska ciebie już nie zwarzy. Króle, mędrcy — równi tobie: Wszak i oni spoczną w grobie. Gwideryusz. Czem dla ciebie błyskawice? Arwiragus. Co dla ciebie grom dziś znaczy? Gwideryusz. Fałsz nie spojrzy ci już w lice. Arwiragus. Drwisz z rozkoszy i rozpaczy. Obaj. Kochanka luba, kochanek miły, Pospołu z tobą pójdą w mogiły. Gwideryusz. Niech nie tknie czarodziej ciebie. Arwiragus. Niech w różka nie zwodzi ciebie. Gwideryusz. Niech upiór nie nęka ciebie. Arwiragus. Niech minie ból, męka, ciebie. Obaj. Niech nad tobą spokój wionie, Hołdy zbieraj i po zgonie.
(Belaryusz powraca ze zwłokami Klotena).
Gwideryusz. Obchód skończony, złóż go ojcze, tutaj. Belaryusz. Ot, parę kwiatów... Więcej po północy, Bo zioła, nocną zwilgocone rosą, Najlepiej zdobią mogiły. U strójcie Twarz zmarłą w kwiaty; wam wyziera z twarzy Zwiędłość, co wkrótce i te kwiaty zwarzy. Chodźcie modlitwę odmówić na klęczkach. Co nieba zrządzą, człowiek nie odmienia; To koniec szczęścia, ale i cierpienia.
(Odchodzą).
Imogena(budząc się). Tak, panie, do Milfordu. Tędy droga? Dzięki. — Przez krzaki? — A daleko jeszcze? Ktoby to myślał! — Bez mała sześć milek? Maszerowałam całą noc... Spać pragnę. Cyt! Bez nikogo! — Bogi i boginie!
(Spotrzega trupa).
Kwiaty są, jakby rozkosze na ziemi, A krwawy trup pod niemi, jakby boleść...
Tak... Ciągle jeszcze śni mi się zapewne... Bo śniło mi się, żem strażnikiem groty I zacnych ludzi kucharzem; niedorzeczność, Filar, z niczego na nic przeniesiony, A zbudowany z mgły, przez wyobraźnię; Wzrok nawet może stać się, jak myśl, ślepym. Drżę, taki lęk mnie zbiera. Ależ w niebie Została przecie kropelka litości! Drobna, jak ziarno maku; z niej, bogowie, Dajcie mi cząstkę... Ja śnię jeszcze ciągle... Nawet na jawie sen przy mnie i we mnie, Nie urojony, bo czuję go. Bogi! Ten trup bez głowy — w szatach Postumusa! Jego kształt nogi, a to jego ręka; Stopa Merkura, uda godne Marsa, Herkulesowe ramię — lecz gdzie głowa? Mord nawet w niebie? — Co? — Brak jej. — Pisanio! Wszystkie przekleństwa szalonej Hekuby Rzucone Grekom, rzucam, by cię zmiażdżyć. W spółce z Klotenem, tym dzikim szatanem, Zgładziłeś mego męża tu! Czytanie, Pismo niech zwie się odtąd nieinaczej, Jak zdradą stanu. — Przeklęty Pisanio! Fałszywem pismem — przeklęty Pisanio, Zwaliłeś główny maszt najwspanialszego Okrętu. — Biada mi, o, Postumusie, Gdzie twoja głowa? Gdzie ona? Gdzie ona? Niechby Pisanio przeszył ci był serce, Byle zostawił głowę... Czy-ż możebne? On wraz z Klotenem, złość w spółce z chciwością Sprawili to nieszczęście. Tak, to jasne, jasne! Ten trunek, co go dał mi, nakazując, Jako dla ukojenia serca świetny, Czyż nie odurzył mnie, nie zabił prawie! Zgadza się jedno z drugiem. Oto dzieło Pisania i Klotena, obu. — Ach! Twa krew niech różem będzie dla lic moich, Byśmy tem straszniejszymi się wydali, Gdy kto nas znajdzie. — O, mężu, mój mężu!
(Wchodzą: Lucyusz, kapitan, kilku oficerów i wróżbita).
Kapitan. Galijskie legie przebyły już morze, Jak im kazano i w porcie Milfordu Czekają na was razem z okrętami Całkiem gotowe. Lucyusz.Jakie wieści z Rzymu? Kapitan. Szlachtę i ludność graniczną powołał Senat. Gorącym ożywieni duchem Z pewnością dzielnie się spiszą. Są w drodze Pod rozkazami mężnego Jachima, Brata Sienny. Lucyusz.Kiedyż wylądują? Kapitan. Przy pierwszym wietrze pomyślnym. Lucyusz.Ten pospiech Piękne rokuje nadzieje. Zlustrować Należy wojska, które już przybyły. Każdy przywódzca niech pamięta o tem. Teraz mi powiedz, ty, panie, co tobie O naszej wojnie śniło się w tycii czasach. Wróżbita. Ubiegłej nocy dały mi znak bóstwa; Pościłem, modląc się o objawienie. Ptak Jowiszowy, orzeł Rzymu, wzbił się Z orjentu ziem wilgotnych tu, na zachód, I znikł w słonecznem świetle; to oznacza, Jeśli stan grzeszny nie mąci mi wzroku, Zwycięstwo Rzymu. Lucyusz.Śnij, tak panie, zawsze — Byle sprawdzały się sny. Ale stójcie! Czyż to pień został pozbawiony wierzchu? Szczątki to jakiejś szlachetnej budowy. Patrzcie: paź — martwy, czy we śnie. Zmarł pewnie. Wzdryga się życie szukać łoża sobie Przy nieboszczykach, albo spać na grobie. Chciałbym zobaczyć twarz chłopca. Kapitan.On żyje! Lucyusz. Wyjaśni więc nam rzecz całą. Młodzieńcze, Opowiedz swe przygody; bo, przypuszczam, Godne poznania; kogoż to obrałeś Jakby za krwawą poduszkę? Kto, powiedz, Śmiał zburzyć dzieło szlachetnej natury?
A ty, jak wiele też sam utraciłeś W tej katastrofie? Co stało się? Kto to? Kto ty? Imogena. Jam nic, i lepiej by mi było, Gdybym w nic zapadł. Ten człek był mym panem Dzielny Brytańczyk, miłowania godny, Padł tu od ciosów zbójeckich góralów. Równego jemu pana nie ma; gdybym Z wschodu na zachód poszedł, służby żebrząc, Znalazłbym wielu, może — wszystkich dobrych, Służyłbym wiernie, ale nie znalazłbym Równego jemu. Lucyusz.Poczciwy młodzieńcze! Niemniej mnie skargi twe wzruszają smętne Jak widok twego pana. Jak go zwano? Imogena. Ryszard de Champ.
(Do siebie).
Choć kłamię, to-ć nikomu Nie szkodzę; choćby więc słyszały bogi, Przebaczą. Lucyusz.Ty zaś zowiesz się? Imogena.Fidelio. Lucyusz. I nie zawiodłeś bynajmniej imienia, Owszem, przez wierność zasłużyłeś na nie. Może spróbujesz ze mną? Chociaż pewnie Równie dobrego nie znajdziesz już pana, Kochać cię będę niemniej, jak on, pewnie. Gdyby sam cesarz list pisał i gdyby List ten przez senat został mi przysłany, Nie zaleciłoby to ciebie bardziej Niż twoja własna wartość. Pójdź-że ze mną. Imogena. Pójdę, gdzie każesz, panie. Ale przedtem Chciałbym te zwłoki ukryć przed muchami, Jak tylko może głęboko ten rydel Wkopać się. Skoro już kwieciem i liściem Grób ten obsypię, gdy zmówię sto modlitw, Każdą dwukrotnie — płacząc i wzdychając, Opuszczę jego służbę, by pójść z wami, Jeśli mnie zabrać chcesz.
Lucyusz.Tak, dobry chłopcze! Będę ci raczej ojcem, niźli panem. O, przyjaciele. Nas to pacholę uczy, nas, jak męże Mają swe obowiązki spełniać. — Najpiękniejszy Kawał murawy wybierzcie; włóczniami Wykopać grób. Nieboszczyk ten przez ciebie Stał mi się drogim, chłopcze. Weźcie zwłoki I pochowajcie je w rycerski sposób. Rozpogódź lice. Nieraz — rzec to mogę — Wyższemu szczęściu ból torował drogę.
(Odchodzą).
SCENA TRZECIA.
W pałacu Cymbelina.
Wchodzą: CYMBELIN, DWORZANIE i PISANIO.
Cymbelin. Nuże, przynieście mi wieść jaką o niej. Istne deliryum nęka ją z obawy O syna — szał, co życiu grozi. Bogi, Jakże mnie ciężko karzecie! Imogena, Pociecha moja cała, znikła; żona Na łożu śmierci; w czasie, kiedy wojna Zagraża mi straszliwie, syn jej przepadł, Niezbędny właśnie; zewsząd ciężkie ciosy, I ani krzty otuchy. — Lecz ty, panie. Który widziałeś dobrze, iż uciekła, A chcesz udawać, jakbyś nic nie wiedział, Poczekaj, musisz ty mi na torturach Wyśpiewać wszystko! Pisanio.Moje życie, królu, Pokornie składam u twych stóp, jednakże Ani gdzie moja pani bawi, nie wiem, Ani dlaczego znikła, kiedy wróci. Błagam cię nie wątp, najjaśniejszy panie, O mej wierności. Pierwszy dworzanin. Dostojny monarcho! W dniu, gdy uciekła, on był przecie tutaj,
Klnę się sumieniem. Wiem zresztą, jak szczerze Swe obowiązki pełni on. Klotena Gorliwie wszędzie poszukują. Pewnie Znajdzie się on. Cymbelin.Burzliwe przyszły czasy! Tym razem niech ci ujdzie to na sucho, Lecz podejrzenie nasze dalej wisi Nad twoją głową. Drugi dworzanin. Najjaśniejszy panie! Wylądowały już legiony rzymskie, Wysłane z Galii, a wzmocnią się jeszcze Szlachtą przez senat rzymski powołaną. Cymbelin. Teraz rad trzeba królowej i syna! Za wiele na mnie jednego! Pierwszy dworzanin.Mój królu! Wróg nie przyćmiewa twego wojska liczbą; A choćby więcej ich przyszło, my także Wystawmy więcej, trzeba tylko hufce Wieść w pole. Same przecie o to proszą. Cymbelin. Dzięki wam. Idźmy na spotkanie chwili, Która nas czeka; nie Włochy nas trwożą, Jeno najbliższa troska. Dość już! Pójdźmy.
(Cymbelin i dworzanie odchodzą).
Pisanio. Ni słówkiem pan mi nie dał odpowiedzi Na ów list, w którym donosiłem jemu, Ze Imogena padła z mojej ręki. Dziwne! Nic nie wiem też, co z nią się dzieje, Choć mi przyrzekła donieść; o Klotenie Także nie sposób zasięgnąć języka. Wszystko to razem wprawia mnie w ambaras. Dopomagajcie, bogi; przez fałszywość Zacność salwuję, niewiernością wierność. W wojnie okażę miłość dla Brytanii, Gdy nie polegnę, sam mnie król pochwali. Co ciemne, przyszłość wyjaśni po burzy; Bezsternym łodziom szczęście za ster służy.
Gwideryusz. Hałas w około. Belaryusz.Skryjmy się zawczasu. Arwiragus. Cóż warto życie, gdy kryć się wciąż mamy Przed czynem i niebezpieczeństwem? Gwideryusz.Zresztą, Co wam pomoże ucieczka? Rzymianie Jako Brytanii synów nas zabiją, Albo też, mając nas za rozbójników, Za barbarzyńców, zabiorą nas z sobą, A potem zgładzą. Belaryusz.Słuchajcie, synowie, Pospieszmy w góry, tam będzie bezpieczniej. Do królewskiego wojska iść nam trudno. Klotena śmierć nowiną, nas nikt nie zna, Nie należymy do żadnego wojska; Zaczną nas przesłuchiwać, gdzie mieszkamy, I dojdą w końcu, co się tutaj stało, Przyznanie będzie śmiercią, przedłużoną Przez straszne męki. Gwideryusz.Ojcze, te obawy Chyba przystojne nie są w takich czasach. I co nam po nich? Arwiragus.Jak przypuszczać nawet, Ze gdy usłyszą rżenie rzymskich koni, Gdy ujrzą ognie obozowe, kiedy Wzrok ich to olśni, a słuch oszołomi, Czasu nie będą mieli, by wybadać, Co my za jedni. Belaryusz.Wielu zna mnie w wojsku Z dawnych lat; Kloten był wówczas też młody, A jednak czas go bynajmniej nie zatarł W mojej pamięci. Przytem król, wierzajcie, Nie wart mych usług, a waszej miłości; Skutkiem wygnania nie mogłem was kształcić; Rośliście nakształt dzikich zwierząt. Szczęście,
Co przy kolebce waszej stało, znikło, Na łup was zdając skwaru latem, w zimie Niewolnikami czyniąc mrozu. Gwideryusz.Lepiej Umrzeć, niż żyć tak. Oh, pójdźmy do wojska; Mnie ani brata żywa dusza nie zna, O tobie dawno musiano zapomnieć, Wypadłeś przeto ludziom całkiem z głowy, I nikt o ciebie nie spyta. Arwiragus.Na słońce! Ja tam pójść muszę. Jakto? Żebym dotąd Konającego nie widział, krwi żadnej Prócz krwi tchórzliwych zająców i wrącej Krwi gemz, jeleni? Bym dotąd nie dosiadł Konia, z wyjątkiem jednego, na którym Bywali jeźdźce nielepsi odemnie; Konia, co nie znał wędzideł, ni podków? Wstyd mi świętemu słonku patrzeć w oczy, Chłonąć blask jego święty i pozostać Marnem nic. Gwideryusz.Ojcze, ja także pójść muszę. Błogosławieństwo daj, puść po dobremu, A tem-ci chętniej pójdę; gdy nie, niechaj Niebezpieczeństwo spadnie tylko na mnie W postaci rzymskich mieczów. Arwiragus.Mówcie: Amen! Belaryusz. Ody wam tak mało na życiu zależy, Dlaczegóż ja troskliwiej miałbym bronić Resztek dni moich! Pójdę razem z wami! Gdy dacie żywot ojczyźnie w ofierze, Niech i mnie taka sama śmierć zabierze!
(Do siebie).
Czas im za długi... Krew wre w nich szalenie; Czynami chcą stwierdzić swe pochodzenie.
Posumus. Zachowam ciebie, chustko; wszak sam chciałem Ujrzeć na tobie tę czerwień. — Mężowie, Jeśli z was każdy zechce tak postąpić, Iluż natenczas zgładzi swoje żony, Zgładzi za byle drobny błąd. — Pisanio! Nie każdy rozkaz spełnia dobry sługa. To tylko obowiązkiem jest, co słuszne. Gdybyście bogi i mnie tak karali, To nie dożyłbym dnia, w którym wydałem Nieszczęsny rozkaz; żyłaby Imogena Dla odpokutowania winy swojej, Mnie zaś nędznego tknąłby gniew wasz słusznie. Lecz niejednego wy stąd zabieracie Z łaski, by drobną splamiwszy się winą, Nie popadł w większe; gdy tymczasem inni, Liczbę swych grzechów mnożą wciąż gorszemi — I grozę siejąc, czują się bezpieczni. Imogena u was już, bogi; uczyńcie, Co wam najlepsze zda się; dziś pokora Jedynem mem zbawieniem. Z włoską szlachtą Przybyłem tutaj, walczyć przeciw państwu Mojej małżonki. — Ale dość, Brytanio, Ze-m zabił twą księżniczkę; bądź spokojna, Więcej ran tobie nie zadam. Bogowie, Raczcie wysłuchać mych zamiarów: oto Włoski strój składam, a wdzieję brytańską Odzież wieśniaka, by przeciw tym walcząc, Z którymi tutaj przyszedłem, módz zginąć, Zginąć dla ciebie, Imogeno, przez którą Życie me, każde tchnienie, równe śmierci; Nieznany, nie znienawidzony, — zgoła nawet
Nie żałowany, sam siebie poświęcę. Chciałbym odwagi dowieść, o, bogowie, Więcej, niżeli ten mój strój zapowie. Dajcież mi, błagam, siły Leonata. Wbrew światu, nową modę wnieść jam skory: Wielkością małe uzacnić pozory.
(Wychodzi).
SCENA DRUGA.
Tamże. Pole pomiędzy obozem rzymskim i brytańskim.
Z jednej strony wchodzą: LUCYUSZ, JACHIMO i wojsko rzymskie: z drugiej strony wojsko brytańskie, a w niem POSTUMUS, jako prosty żołnierz. Przeszedłszy scenę, znikają za nią. Zgiełk bojowy. Wracają, walcząc z sobą JACHIMO i POSTUMUS. Ten ostatni, pokonawszy i rozbroiwszy Jachima, odchodzi.
Jachimo. Poczucie winy pozbawia mnie męstwa. Jam pewną panię oczernił niegodnie, Dziedziczkę tego państwa; dziś za karę Osłabia mnie wiatr ziem jego; gdyby nie to, Czyżby pokonał mnie ten chłop od roli W rycerskim boju? Cześć, godność wrodzona — Ciężarem hańby są dla mego łona. Jeśli, Brytanio, o tyle twa szlachta Przewyższa chłopa, jak on nas tu wali, Chyba z bogami my się w walkę wdali!
(Odchodzi. Bój wre dalej: Brytańczycy pierzchają; Cymbelin dostaje się do niewoli; Belaryusz, Gwideryusz i Arwiragus przybywają mu na pomoc).
Belaryusz. Stójcie! Korzystne mamy stanowisko. Dzierżymy przełęcz; jedynie tchórzostwo Rzuciło popłoch. Gwideryusz i Arwiragus. Trzymajcie się jeno!
(Postumus pospiesza na pomoc Brytańczykom, którzy oswobodziwszy Cymbelina, oddalają się. Wchodzą: Lucyusz, Jachimo i Imogena).
Lucyusz. Uciekaj z tłumu i ratuj się, chłopcze! Druh rąbie druha, niesłychany zamęt... Rzekłbyś, oślepło i pogłuchło wszystko. Jachimo. To Brytańczykom przybył sukurs świeży. Lucyusz. Szczególny obrót; posiłków nam trzeba, Lub jak nie pyszni tył podamy wkrótce!
Szlachcic. Czy od tych idziesz, co wytrwali? Postumus.Od tych. Lecz wy snać od tych, co pierzchnęli? Szlachcic.Od tych. Postumus. Ha, prawda, wszystko tam było stracone Oprócz nadziei na niebie. Król nawet Odbiegł od skrzydeł, szeregi przerwane; Gdzieś spojrzał, plecy tylko widać naszych, Tłumnie uciekających do wąwozu. Rozochocony w róg, krwi świeżej żądny, Na zapas rąbał, więcej rąbał prawie, Niż mu starczyło mieczów, dobijając Śmiertelnie rannych i tych ledwie tkniętych, Którzy ze strachu tylko padli. Wąwóz Trupami zatkał się i ranionymi Sromotnie w plecy — nakoniec tchórzami, Ocalonymi, aby zginąć w hańbie. Szlachcic. Gdzie to ów wąwóz? Postumus.Tuż przy polu walki, Oszańcowany rowem i nasypem, Dzieło starego rycerza — przysięgam — Zacnego wielce. Zasłużył, zaprawdę, By za to, co dziś zrobił dla ojczyzny, Późnego dożył wieku, białych włosów. On to w wąwozie wraz z dwoma chłopcami, (Pacholętami, co raczej do pląsów Niźli do takiej nadają się rzezi; Piękniejsze liczka ich, niżeli owe, Które czar chroni wstydliwość pod maski); On tedy zajął drogę, gromiąc zbiegów: „Brytański jeleń pierzcha, nie wojownik! W piekło pędzicie wy, uciekający! Stójcie, bo jak Rzymianie rzezać będziem Na sposób bydła was, płochliwe bydło! Zbawi was jeden wstecz rzut oka groźny! Stójcie!“ I z trzech tych, jakby trzy tysiące
Zdziałała pewność siebie i zaprawdę, Za trzy tysiące byli siłą, czynem. (Trzech bohaterów nie stanowi-ż wojska, Ody reszta niczem?) Tak wołając: „Stójcie!“ Podporę w miejscu mając, bardziej jednak Czarując własną szlachetną postawą, (Taki czar kądziel nawet zmieni w włócznię); Ogień na nowo rozpalali w oczach, Wstyd i odwagę wskrzeszali, i wielu Tchórzów — przez przykład sam (stokroć przeklęty, Kto w wojnie pierwszy stchórzy), powracało, Aby nastawić piersi tak zuchwale, Jak lwy, bieżące wprost na oszczep łowca. I oto pościg zatrzymał się; atak Przeszedł wnet w odwrót, w zamęt, wreszcie w klęskę. Rzekome orły, uszły gołębiami; Tryumfatorzy zmienili się w jeńców, A nasi tchórze — jak okruchy chleba Dla wygłodniałej załogi okrętu — Urośli nagle w zbawców. Gdy spostrzegli Serc drzwiczki tylne ledwie odchylone, Toż to rzucili się, rąbiąc, co Bóg dał, Nawet zabitych, konających, trupów, Których porwała z sobą pierwsza fala. Z dziesięciu, których pędził przedtem jeden, Każdy był teraz zabójcą dwudziestu; A ci, co wprzódy paść woleli raczej, Niżeli walczyć — nagle przerażenie Roznieśli wokół. Szlachcic.Nie do uwierzenia: Ten wąwóz, tych dwóch chłopców i ten starzec. Postumus. Nie dziw się, panie, chyba, że sam wolisz Podziwiać, niźli brać udział w zdarzeniach Podziwu godnych. Jeśli chcesz, posłuchaj Żarciku w rymach, który rzecz tę streszcza: „Kto pobił Rzymian, a nam dał blask chwały? Wąwóz, dwaj chłopcy, starzec osiwiały!“ Szlachcic. Bez złośliwości! Postumus.Ach, nie myślę o niej; Mym przyjacielem, kto od wroga stroni.
By gdy mu pośpiech wrodzoną pobudką, Będzie mnie i przyjaźnią ścigał krótko. Ależ ja w rymach brodzę. Szlachcic.Znów złośliwość?
(Odchodzi).
Postumus. Więc poszedł! Oto jest szlachta! To są koryfeje! Wśród bitwy pytać, co się w bitwie dzieje! Iluż tak samo cześć swą dziś splamiło, By trupa tylko módz ocalić! Uciekł, A przecie zginął! Mnie chronił a boleść. Próżno szukałem śmierci, gdzie jęczała, Anim ją ujrzał, gdzie miotała ciosy. Szczególna, że ten potwór, tak okrutny, W puharach uciech nieraz się ukrywa, Wśród puchów łoża, w muzyce słów słodkich — Więcej tam mając sług, niż u nas nawet, Którzy dla niego pracujemy mieczem. Ale ja muszę dopaść go! Jakkolwiek Walczyłem dzisiaj po stronie brytańskiej, Toć Brytańczykiem przestałem być. Nuże, Wiem już, jak sobie najlepiej usłużę.
(Zmienia strój).
Nie walczę więcej. Poddam się, chociażby Prostemu chłopu, jeśli wpadnie na mnie. Rzeź tu nielada wyprawił Rzymianin, Musi też srodze pomścić się Brytańczyk. Śmierć — to łup cały, dla mnie przeznaczony; Chciałem jej, walcząc z tej i z tamtej strony. Że mi nie umknie wreszcie, mam nadzieję; Tak za Imogenę krew moją przeleję.
(Wchodzą dwaj oficerowie brytańscy na czele orszaku żołnierzy).
Pierwszy oficer. Dzięki wam, bogi; Lucyusz w naszych rękach; Starca i chłopców mają za aniołów. Drugi oficer. Był z nimi czwarty człowiek, w lichym stroju. On także wrogów odpędzał. Pierwszy oficer.Tak mówią. Lecz wszyscy znikli bez śladu. — Stój, kto tam?
Postumus. Rzymianin, Który nie włóczyłby się tutaj, gdyby Szli w jego ślady inni. Drugi oiicer.Trzymać tego łotra! Ni kostka z niego do Rzymu nie wróci, Aby powiedzieć, jak kruki go żarły. O, jak się pyszni! Przed króla go wiedźcie!
(Wchodzą: Cymbelin z orszakiem, Belaryusz, Gwideryusz, Arwiragus, Pisanio i jeńcy rzymscy. Oficerowie prowadzą Postuma przed króla, który powierza go dozorcy więzienia, poczem wszyscy odchodzą).
SCENA CZWARTA.
Więzienie.
Wchodzi POSTUMUS z dwoma DOZORCAMI.
Pierwszy dozorca. Teraz już nikt go nie skradnie z pod klucza. Paś się, gdy znajdziesz gdzie trawkę. Drugi dozorca.Smacznego!
(Odchodzą).
Postumus. Błogosławione bądźcie mi łańcuchy; Przez was odzyskam wolność. Jam szczęśliwszy Niźli reumatyk, który woli stękać Bóg wie, jak długo, zamiast radykalnie Śmiercią wyleczyć się. Dla mnie śmierć kluczem, Który otworzy te kłódki. — Sumienie, Ty-ś skrępowane od rąk i nóg silniej. O, bogi, niechaj pokuta odsunie Rygle, bym został już wolnym na wieki. Lecz czy to dosyć, że cierpię? W ten sposób Dziecię rozzbraja gniew ojca, bogowie Łaskawi... Mam-że dopełnić pokuty? Gdzież lepiej zdołam zdziałać to, jak w kaźni, Nie pod przymusem, jeno z własnej woli? Głównym warunkiem zadośćuczynienie? Przyjmcież je, bogi, zabierzcie mi wszystko! Wiem, litościwsi wy, niż chciwi ludzie, Co jedną trzecią biorą bankrutowi, Szóstą, dziesiątą część, aby mógł jeszcze Podnieść się zczasem. Tego ja nie żądam.
Za życie Imogeny mojem płacę, A choć nie warte ono tyle, zawsze I to jest życiem. Nie każdą monetę Waży się: biorą i lekkie — dla stempla. Zabierzcież moje — i na niem wasz stempel. Niechaj to będzie, przedwieczne potęgi, Zamknięciem mych rachunków. Weźcie życie, A weksel w dwoje przedrzejcie. Imogeno! Z tobą w cichości chcę mówić.
(Usypia).
(Odzywają się czarodziejskie dźwięki muzyki. Zjawia się duch Sycyliusza Leonata, ojca Postuma, starca w rynsztunku, prowadzący pod ramię ducha matrony, jego małżonki, a matki Postuma. Za nimi postępują dwaj młodzi Leonaci, bracia Postuma, z broczącemi ranami, tak jak padli na polu walki. Całe grono ustawia się kręgiem dokoła Postuma).
Sycyliusz. O, gromowładzco, gnębić muszkę Nie godzi ci się wcale; Na Marsa gniew swój zwróć, na Juno, Która w zazdrosnym szale O zemście przemyśliwa. Cóż ci zawinił syn mój biedny, Nieszczęsne, drogie dziecię, Którego nie znam, zmarłszy przedtem, Nim zjawił się na świecie. To-ć jako ojciec (sierot ojcem Czyż ciebie lud nie zowie?) Odpędź ty od mojego dziecka Doczesnych cierpień mrowie! Matka. Nie ocaliła mnie Lucyna; Rodząc, uległam męce. Po toż mój płód dobyto sztuką, By wpadł dziś wrogom w ręce? O, biedny, biedny! Sycyliusz. Otrzymał godne przodków ciało, Szlachetna jego dusza; Całego świata cześć pozyskał Potomek Sycyliusza. Pierwszy brat. Gdy dorósł w męża, czy ktokolwiek Dorównał mu w Brytanii? Czy kto cnót tylu chwałą jaśniał? Toż się poznała na niej
Imogena, jego cnót czcicielka I jego serca pani. Matka. Dlaczegóż przez ten związek popadł W banicyę, poniżenie — Pozbawion włości Leonata, Miejsca przy Imogenie, Swej żonie słodkiej? Sycyliusz. Dlaczegóż panie, przez Jachima, Mistrza we frantów szkole, Taki nań zamęt zsyła zazdrość I takie serca bole, Iż nie wie nawet nieszczęśliwy, Jak dał się wywieść w pole? Drugi brat. Z sfer świętej ciszy zstępujemy, Drużyna rozżalona; Rodzice, my dwaj, którym w boju Wróg mieczem przeszył łona. Odparcie krzywdy naszym celem, Rycerskiej czci obrona! Pierwszy brat. Jakże odważnie brat nasz stanął W obronie Cymbelina. Czy-ż się nagrody, władzco bogów, Czyn ten nie dopomina? Gdy mu zapłatą ból, jak wówczas Płaconą będzie wina? Sycyliusz. Twe kryształowe otwórz okno I zeszlij nam nadzieję, Że ród tak stary, tak szlachetny Przez gniew twój nie zm arnieje! Matka. Naszego syna wwiedź, Jowiszu, Na szczęsne znów koleje! Sycyliusz. Spojrzyj z twych gmachów marmurowych Na dolę tę sierocą, Bo rady bogów przywołamy, By przyszła nam z pomocą. Matka. Bo zaskarżymy nawet ciebie, Gdy losy go zdruzgocą.
(Wśród gromów i błyskawic zstępuje Jowisz, siedząc na orle. Pada piorun. Duchy rzucają się na kolana).
Jowisz. Milcz. Zuchwałością tchnie ten twój krzyk dziki! Jeden grom z wyżyn rzucić mi wystarczy, By zgładzić wszystkie świata buntowniki. W Elizyum cienie podążcie z powrotem, Gdzie duchy wiecznych kwiatów łan zaprasza. Co wam do ziemskich zdarzeń? Wiecie o tem, Że troska o nie, moja rzecz, nie wasza. Doświadczam, kogo kocham, by nagroda Tem słodszą była. Nie sarkajcie próżno; Dłoń ma ratunek zgnębionemu poda, Dość prób! On szczęścia odbierze dań dłużną. Pod moją gwiazdą zrodzon, w mej świątyni, Zawarł małżeństwo... W drogę duchy, dalej! Nikt Imogenie krzywdy nie uczyni, Nic już tych dwojga szczęścia nie obali. Złóżcie tabliczkę tę na jego łonie; Mej życzliwości dowód w niej się mieści... A potem precz stąd, precz stąd, nim — zatonie Cierpliwość moja w łzach waszej boleści. W gmach kryształowy unieś mnie stąd, orle!
(Ulatuje w górę i znika).
Sycyliusz. Przybył wśród gromów i czuć było siarkę, Gdy święty orzeł spuścił się tu groźnie; Lecz ulatując, rozsiał wkoło wonie Pól elizejskich, ptak zasię królewski Tak wiekuiste swe rozpostarł skrzydła, Tak dziobem kręcił, jakby chciał wyraźnie Dać do poznania nam, że bóg się czuje Zadowolonym. Wszyscy.Dzięki ci, Jowiszu! Sycyliusz. Zatrzasła brama w pałacu z marmuru. Do promiennego dotarł już bóg domu. Nuże, uszczęśliwieni nagłą zmianą, Spełnijmy zaraz, co nam nakazano.
(Duchy znikają. Postumus budzi się).
Postumus. O śnie, tyś mym praszczurem był, tyś stworzył Mojego ojca, a z nim moją matkę I moich braci; lecz jak dla ironii, Bo oto, gdzie są? Ledwie się zbudziłem,
Znikli, zabrani rychlej, niż stworzeni. Biedni to ludzie, co się opierają Na łasce możnych, co śnią, jak ja śniłem; Zbudzeni, nic nie znajdą. — Urojenie! Bywają ludzie, którzy nawet we śnie Nie znają zasług (a szczęście to wielkie, Takie sny), jednak nie mogą się skarżyć Na brak nagród... Niech kto powie, za co Mnie dziś naprzykład bogi tak bogacą? Lecz cóż to znaczy?.... Tabliczka? — Klejnocie, Nie bądź ty naszych furfantów sposobem Wspaniała z zewnątrz, a wewnątrz bez treści. O, gdybyż treść twa złotą była, gdybyż Nie zapatrzyłeś się na dworskich panów! Dotrzymaj słowa:
„Jeśli bez szukania znajdzie się dziecię twe, nieznane samemu tobie, i jeśli uściśnie go kawałek miękiego powietrza; jeśli ze starego cedru urąbane zostaną gałęzie, które przez długie lata pogrążone już w martwocie, połączą się ze starym pniem i na nowo pokryją się liśćmi, wówczas kres nastanie cierpieniom Leonata, wówczas uszczęśliwiona Brytania w spokoju i dostatkach okwitać będzie!“
Sen to wciąż jeszcze, albo niedorzeczność, Którą dał język szalony, mózg pusty, Lub też zagadka nie do rozwiązania. Bądź co bądź jednak zgodna z tym zamętem Jaki mnie porwał. Schowam to z przyjaźni.
(Wracają dozorcy).
Dozorca. Chodź, panie; czyś już przygotowany do śmierci? Postumus. Oh, może już przegotowany, tak długo to trwało. Dozorca. Wisieć, oto hasło! Jeśliś do tego istotnie gotów, w takim razie nie trzeba już ciebie gotować. Postumus. Jeśli widzowie uznają mnie za smaczny kąsek — sąd zapłaci rachunek. Pierwszy dozorca. Oj, rachunek to nielada dla was, panie; ale pocieszcie się tem, że nikt już odtąd [300]nie będzie was nękał żadnymi rachunkami, że nie zobaczysz już żadnego rachunku z gospody, który człowiekowi zatruwa nieraz na odchodnem całą przyjemność goryczą. Wchodzisz słaby, bo potrzebujesz podjeść sobie; wychodzisz chwiejnym krokiem, bo wypiłeś szklaneczkę za wiele; smutno ci, bo za wiele wydałeś, smutno ci, bo za wiele przyjąłeś. W głowie i kieszeni pustki. Głowa tem cięższa, im bardziej próżna; mieszek tem lżejszy, iż pozbawiono go ciężaru. O, wierzaj mi: pozbędziesz się wszystkich tych sprzeczności. — O, co za filantrop z groszowego stryczka; tysiące sumuje w okamgnieniu, niema-ż równie bystrego rachmistrza; kwituje odrazu przeszłość, teraźniejszość i przyszłość; gardło służy mu równocześnie za pióro, papier i atrament. Jedno pociągnięcie i wszystko wyrównane. Postumus. Więcej mam ochoty do śmierci, niż ty do życia. Pierwszy dozorca. To prawda, panie, że kto spi, nie czuje, jak go zęby bolą. Swoją jednak drogą, kto miałby udać się na takie, jak waszmość pan spanie na łóżko, które kat mu pościeli, chętnie zapewne pomieniałby się ze swym dozorcą. Bo czyż wiecie, panie, jak a was droga czeka? Postumus. O, to wiem doskonale, mój przyjacielu. Pierwszy dozorca. Chyba-ż śmierć, czyhająca na waszmość pana ma oczy we łbie, a ja śmierci tak malowanej nie widziałem. Musimy albo zdać się na tych, którzy twierdzą, jakoby droga była im znaną, albo być sobie samemu przewodnikiem, chociaż wiem, że nie znacie drogi, albo wreszcie na własne ryzyko plunąć na wszystkie te dociekania. Jak zaś pójdzie panie — kto zgadnie? Mnie wszystko tak wygląda, że już nie wrócicie, aby o tem komukolwiek opowiedzieć. Postumus. A ja ci powiadam, bratku, że nikomu nie brak oczu do przypatrzenia się drodze, na którą wejdę, chyba że sam je przymknie, aby nie patrzeć. [301]Pierwszy dozorca. Figle, figle, jegomości! Alboż to człowiek nie ma oczu na nic lepszego, jak na to, by je wyszczerzać, tam gdzieś na oślep? Jestem przekonany, że droga do szubienicy, to właśnie taka droga, na której trzeba oczy przymknąć.
(Wchodzi posłaniec).
Posłaniec. Zdejmcie mu okowy i zaprowadźcie go do króla. Postumus. Przynosisz dobre wieści; daj mi wolność. Pierwszy dozorca. No, to chyba ja się powieszę. Postumus. Będziesz w takim razie więcej miał swobody, niźli nawet dozorca; nieboszczyków nic nie obchodzą żadne rygle.
(Postumus odchodzi z posłańcem).
Pierwszy dozorca. Tak się zakochać w szubienicy, to sztuka, w której przewyższył go ten chyba, kto ożeniłby się z samą szubienicą, aby płodzić szubieniczęta. Ale, dalipan, niech on będzie sobie Rzymianin, znam gorszych łotrów, którzy jednak żyć pragną. Bywają między nimi i tacy, którzy giną zupełnie bez zamiłowania. Gdyby tak na mnie przyszło, postąpiłbym, jak oni. Chciałbym, abyśmy wszyscy byli jednej myśli i aby ta myśl była dobra; wtedy dyabli wzięliby wszystkich dozorców i wszystkie szubienice! Przemawiam wprawdzie przeciw dzisiejszemu memu stanowisku, ale moje życzenie wznosi mnie przecie do górę.gówy.
(Odchodzi).
SCENA PIĄTA.
W pałacu Cymbelina.
Wchodzą: CYMBELIN, BELARYUSZ, GWIDERYUSZ, ARWIRAGUS, PISANIO, SZLACHTA, WOJOWNICY i ORSZAK.
Cymbelin. Stańcie tu przy mnie, których bogi dały Ku mego tronu podporze. Bolejąc, Iż biedny żołnierz, co tak dzielnie walczył, Którego sierak przyćmił złote zbroje,
A naga pierś puklerze zawstydziła — Znikł gdzieś bez wieści — oznajmiamy ninie, Że kto go znajdzie, tego uszczęśliwi Obfitość naszej łaski. Belaryusz.Nigdy w życiu Tyle nie podziwiałem bohaterstwa, Ile w nim właśnie; dziwne to, zaprawdę; Książęce iście męstwo w kimś, co zda się, Do żebraczego stworzonym tchórzostwa. Cymbelin. Czyliż nic o tym człeku nie wiadomo? Pisanio. Próżno szukano go w pośrodku żywych I pośród trupów. Cymbelin.Na me utrapienie Zostałem jego nagrody dziedzicem. Wam ją oddaję: serce, mózg, wątrobę Brytanii, przez was tylko ocalonej, Lecz kto wy, mówcie. Belaryusz.Najjaśniejszy panie, Szlachta Kambrejska. Byłoby niegodnem I nie prawdziwem bardziej chwalić siebie. Dość na tem, żeśmy uczciwi. Cymbelin.Klęknijcie! A teraz wstańcie mymi rycerzami. Wam daję pierwsze miejsce w mym orszaku, I nie poskąpię stosownych dostojeństw.
(Wchodzi Korneliusz z damami dworu).
Co to za pospiech z ócz wam patrzy? Czemu Smutkiem witacie zwycięstwo, jakgdyby Rzym wydał was, a nie Brytania? Korneliusz.Królu, Zamącić muszę tę szczęśliwą chwilę. Królowa zmarła. Cymbelin.Komuż mniej przystoi, Niż lekarzowi, wieść przynosić taką? Lecz wiemy: śmierć drwi z leków, chwyta przecie Nawet lekarzy. Jakże ona zmarła? Korneliusz. W szaleństwie zmarła, straszna, jak za życia; Okrutna była, więc też i okrutną Zginęła śmiercią. Co zeznała, ginąc, Opowiem, jeśli wolno, a te panie
Niech mi zadadzą kłam, jeżeli zbłądzę... Płacząc, patrzały, na jej zgon. Cymbelin.Opowiedz. Korneliusz. Tem rozpoczęła, iż was nie kochała. Celem jej było wyniesienie przez was, A nie osoba wasza; ona była żoną Waszego tronu, nie was; ona w głębi Nienawidziła was. Cymbelin.Rzecz całkiem nowa. Gdyby się w chwili śmierci nie przyznała, Nie uwierzyłbym, sam słysząc ją. — Dalej! Korneliusz. Córka twa, panie, otoczona przez nią Czułością zdradną — wedle słów nieboszczki — Była jej solą w oku. Gdyby nie uciekła, Byłaby padła ofiarą trucizny, Z ręki królowej. Cymbelin.O, chytry szatanie! Kto zdoła przejrzeć kobietę? Cóż więcej? Korneliusz. O, gorsze jeszcze przyjdą rzeczy. Oto Zeznała, jako sposobiła dla was Zabójczy środek, który raz zażyty, Co chwila życia część urywa. Zwolna Miał on was zabić, cal po calu, przyczem Jej płacz, troskliwość i pieczołowitość, Miały was w błąd wwieść. Czas, w którym jej środek Byłby podziałał, wystarczyłby na to, By jej synowi zapewnić koronę. Gdy jednak skutkiem zniknięcia Klotena Cel zawiódł, rozpacz zdjęła ją bezdenna. Zdradziła zamiar na złość Bogu, ludziom, Biadając, iż się nieszczęście nie stało, Zmarła w wściekłości. Cymbelin.Słyszycie wy, damy. Damy. Tak było, sir, istotnie. Cymbelin.Moje oczy Bez winy, piękną bowiem była; uszy Miałem pochlebstwa jej pełne, a serce Ufało kłamnym pozorom. Jedynie Zbrodnia wpaść mogła na trop. O, me dziecię,
Teraz powiedzieć możesz, że-m był głupcem. Stąd twa ucieczka. — O, nieba, pomocy!
(Wchodzi Lucyusz, Jachimo, wróżbita i gromada jeńców rzymskich w otoczeniu straży — po nich zaś Postumus i Imogena).
Już nie po haracz przychodzisz, Kajuszu. Brytania zniosła go, cho-ó kosztem śmierci Tylu walecznych, których przyjaciele Żądają pomsty przez zabicie jeńców, Na co już dałem moje przyzwolenie. Więc się przygotuj! Lucyusz. Zważ panie, zmienną wojny kolej. Trafem Zwycięstwo wasze; my w razie zwycięstwa Nie odważylibyśmy się z krwią zimną Godzić w pojmanych serca. Lecz gdy bogi Chcą, byśmy życiem tutaj przypłacili, Niech się tak stanie. Rzymianin, wiadomo, Wszystko potrafi z rzymską znieść godnością. Augustus żyje, on nas pomści kiedyś. Tyle co do mnie. Jedno chciałbym tylko Wybłagać u was: za mojego pazia, Syna tej ziemi, zechciej przyjąć okup. Nikt się pochlubić nie może pazikiem Równie łagodnym, oddanym, uważnym, Pilnym i wiernym i kobieco tkliwym. Niechaj te cnoty poprą moją prośbę, Byś jej, szlachetny królu, nie odmówił. Nikomu z waszych nie wyrządził krzywdy, Choć był wśród Rzymian; poza tem utoczcie Krwi, ile chcecie. Cymbelin.Musiałem go widzieć. Twarz mi tak znana — lecz skąd? Słuchaj, chłopcze, Wzrok twój do mego przecisnął się serca, Biorę cię. — Coś mnie, rzec, jakgdyby zmusza: (Bynajmniej nie przez wzgląd na twego pana) Żyj i zażądaj, czego chcesz, odemnie, A dam ci, byle bez ujmy dla mojej Czci i godności... Nie odmówię nawet, Gdybyś zażądał najszlachetniejszego Z pośrodku jeńców... Imogena.Dziękuję pokornie.
Lucyusz. Nie proszę, byś zażądał mego życia, Bo wiem, że sam to zrobisz, Imogena.O, nie, przebóg! O co innego idzie tu, ja widzę Coś, co mi gorsze, niż śmierć. Wasze życie Niech samo radzi sobie. Lucyusz.Ten chłopczyna Wzgardził mną. Jakże prędko szczęście ginie, Na chłopcu fundowane lub dziewczynie. Nad czem on duma? Cymbelin.Czego pragniesz, chłopcze? Kocham cię coraz bardziej. Dobrze rozważ, O co masz prosić. W kogo się wpatrzyłeś? Chcesz jego życia? Druh to twój, czy krewny? Imogena. Jestto Rzymianin, krwią równie daleki Mnie, jak ja tobie, panie. Nie! Jam bliższy, Jako poddany... Cymbelin.Czemuż tak weń patrzysz? Imogena. Powiem po cichu, gdy mi posłuchania Zechcesz udzielić. Cymbelin.Oh, z całego serca. Dla ciebie cały uchem będę. Zwiesz się? Imogena. Fidelio, królu. Cymbelin.Dzielny z ciebie chłopiec. Tyś paziem, ja twym panem; chodź, mów śmiało.
(Cymbelin rozmawia po cichu z Imogeną).
Belaryusz. Czyżby powstało z martwych to pacholę? Arwiragus. Dwie krople wody nie są podobniejsze. Różany nasz Fidelio, który umarł... Co o tem sądzić? Gwideryusz.Ten sam, niewątpliwie. Belaryusz. Cyt! Spojrzał na nas. Czekajcie spokojnie. Bywają czasem dziwne podobieństwa. Jeśli to on jest, przemówi wnet do nas. Gwideryusz. Widzieliśmy go na własne oczy trupem. Belaryusz. Cicho, czekajmy! Pisanio(do siebie).Czy to moja pani? Ha, skoro żyje, niech się, co chce, dzieje, Czy złe, czy dobre.
Cymbelin.Stań tuż przy mnie, chłopcze, I głośno pytaj. — Ty wystąp i daj mu Odpowiedź, ale szczerą. Na majestat I na łaskawość, z której słyniem wszędzie, Klnę się, że ciężkie tortury oddzielą Prawdę od kłamstwa. — Przemów-że do niego. Imogena. Uprzejmie proszę, by mi rzekł ten szlachcic, Skąd ma ów pierścień? Postumus(do siebie).Co go to obchodzi? Cymbelin. Skąd masz dyament, lśniący na twym palcu? Odpowiedz. Jachimo. Torturą grozisz mi, abym nie wyrzekł, Co, wyrzeczone, twą torturą będzie. Cymbelin. Moją? Jachimo.Chcę tego przymusu, by zrzucić Kamień milczenia z serca. Przez łotrostwo Zdobyłem pierścień, klejnot Leonata, Któregoś wygnał. A wierzaj, (to właśnie Łacniej snać ciebie, niż mnie, zmiażdży), nigdy Lepszego nie znał świat męża. — Czy dosyć? Cymbelin. Mów, co konieczne. Jachimo.Anioł twoja córka — Serce me płacze za nią; już myśl o niej Sił mnie pozbawia — przebacz — tracę zmysły. Cymbelin. Me dziecię! Co z nią stało się?... Zbierz siły. Raczej żyj do samego końca świata, Niżbyś miał umrzeć milcząc. Nuże, przemów. Jachimo. Razu pewnego (oh, przeklęty zegar, Co tę godzinę wybił!) w Rzymie, (stokroć Przeklęty dom!) przy uczcie, (jadem były Potrawy, te przynajmniej, które-m spożył!) Zacny Postumus — (zacny, mówię? Pewnie: Zbyt zacny, by przystawać z nędznikami; Boć nawet wśród wybranych, wśród najwyższych Pierwsze miał miejsce), siedział, śledząc uchem, Jak naszych ziem wielbiliśmy kochanki Za czar, którego dosięgnąć nie zdoła Ten nawet, kto najpiękniej umie mówić; Za czar, przy którym Wenus i Minerwa Bledną — czar ponad ziemską, iście, miarę;
Dalej, za duszy szlachectwo, za wszelkie Przedziwne dary, za które się zwykle Kocha kobietę; za urok, co okiem Wpada, by serca usunąć zawiasy. Cymbelin. Mów prędzej, spłonę tu z niecierpliwości. Jachimo. Zbyt prędko przyjdzie to, co cię zasmuci. On więc, Postumus, szczytny w miłowaniu, Po książęcemu kochany, przemówił Z taką godnością, nie ganiąc bynajmniej Przedmiotów naszych pochwał, (a łagodny, Jak sama cnota) — i nakreślił obraz Swej pani, z taką swadą, iż jak zwolna W słowa przelewał duszę, nasze dusze Nagle na poziom kucharek opadły, Nasz ferwor zasię stał się idyotyzmem, Co nie potrafi trzech zliczyć. Cymbelin.Do rzeczy! Jachimo. Co do czystości twej córki — zaczynam — Mówił, że Dyana przy niej lubieżnicą, Tak bowiem chłodną Imogena. Niegodny, Drwiąc z onych pochwał, wywołałem zakład. Przeciwko temu, co błyszczało wówczas Na jego zacnej ręce, postawiłem Bajońskie sumy, klnąc się, że zdobędę Przez jego hańbę, uwiedzeniem żony, Ów pierścień. On zaś jako prawy rycerz, Nie mniej ufając jej cnocie, niźli, Jak sam stwierdziłem, godną tego była — Dał w zakład pierścień. Byłby to uczynił Z klejnotem nawet kołu Feba wziętym; I mógł iść w zakład, chociażby o wartość Rydwanu boga. Wnet też do Brytanii Pomknąłem — Może przypominasz sobie Mój na twym dworze pobyt? Wówczas, panie, Przeczysta córka twoja mi wskazała, Jaka granica dzieli od miłości Rozpustę. Zawód nadziei, nie żądzy, Skłonił przebiegłość mą pod waszem niebem Do pracy w duchu haniebnym — to prawda — Lecz pożytecznym dla mnie. Jednem słowem:
Sztuczka udała mi się najzupełniej. Uwiozłem dosyć pozornych dowodów, Aby rozwścieklić mego Leonata I ciężko zranić mu niezłomną wiarę W cnotliwość żony. Plotłem to i owo. Opisywałem obrazy, dywany, Naramienicę jej mu pokazałem, (Zdobytą chytrze), wymieniłem nawet Znamię tajemne. Musiał mi uwierzyć Iż pogwałciłem czystość, obowiązki, W moich uściskach. A potem... Lecz — przebóg — Widzę go, zdaje mi się... Postumus(występując).Tak, jam tutaj, Dyabelski Włochu! Biada-ż mej głupocie! Jestem mordercą, złodziejem, tych wszystkich Nazw godnym, jakie nadaje zbrodniarzom Przeszłość, obecna chwila, przyszłość... Niechaj Poda mi sprawiedliwy sędzia stryczek, Nóż lub truciznę. Królu, każ wyszukać Najokropniejsze tortury; ja bowiem Apoteozowałem, czem świat gardzi, Ba, jeszcze gorzej. Jam jest ów Postumus, Co zabił twoją córkę! Nie, fałsz; jestem Ten, który jeszcze gorszemu łotrowi Nakazał świętokradzki mord, złodziejstwo. Ona świątynią cnoty była — więcej, Bo cnotą samą. Obrzuć ty mnie błotem I kamieniami, plwaj mi w twarz, szczuj psami! Zwijcie każdego łotra Postumusem. Łotrostwo wszelkie traktujcie, jak cnotę! O, Imogeno! Ty, moja królowo, Me życie, żono ma! O, Imogeno! O, Imogeno! Imogena.Cicho, panie! Słuchaj. Postumus. Czy tu komedye grają? Śmiały paziu, Masz twoją rolę.
(Uderza ją. Imogena upada).
Pisanio.Pomocy, panowie! Pomocy mojej pani. Postumusie!
Teraz dopiero-ś zabił ją. Pomocy! O, droga księżno! Cymbelin.Chyba świat się kończy. Postumus. Co za wir w głowie. Pisanio.Przebudź się, księżniczko! Cymbelin. Jeśli to ona, chyba chcą mnie bogi Zabić radością. Pisanio.Księżno! Imogena.Precz odemnie! Tyś mi truciznę dał, podstępny zbójco, Niegodny nawet oddychać powietrzem Tem, co książęta. Cymbelin.Ależ to istotnie Głos Imogeny! Pisanio.Władczyni ty moja, Niech we mnie bogi piorunem ugodzą, Jeśli flaszeczki tej nie uważałem Za lek cudowny. Był to dar królowej. Cymbelin. Znów coś. Imogena.Jam tem się otruła. Korneliusz.O, nieba! Prawda: królowa jeszcze coś wyznała. To cześć ci wraca. Jeżeli Pisanio, Rzekła, dał pani swojej medycynę, Którą odemnie miał, to nią uraczy Tak, jak się raczy szczury. Cymbelin.Korneliuszu! Korneliusz. Nieraz królowa nalegała na mnie, Bym jej truciznę dał, przywrodząc zawsze Za pretekst wiedzę, zapewniając święcie, Ze tylko niskie truć będzie stworzenia — Tylko psy, koty, których się nie szczędzi. W obawie, aby nie chciała pójść wyżej, Przysposobiłem trunek, co zażyty, Nagle wstrzymuje życiową energię. Niebawem jednak, wszystkie siły same Budzą się. — Czyli-ś to zażyła, pani? Imogena. Pewnie, bo-m zmarła. Belaryusz.Słyszycie, synowie? Teraz rzecz jasna.
Gwideryusz.Tak! To jest Fidelio. Imogena. Czemu-ś odepchnął prawowitą żonę? Wyobraź sobie, że stoisz na skale I pchnij mnie znowu.
(Rzuca się Postumusowi na szyję).
Postumus.Owocem zawiśnij Życie me tutaj, aż drzewo — zmarnieje. Cymbelin. Jakto, me ciało, moje własne dziecię, Każe mi gapić się na widowisko? Mnie nic rzec nie masz? Imogena(klękając).Pobłogosław, panie! Belaryusz. Nie ganię waszej miłości dla niego; Przyczynę mieliście. Cymbelin.Niech te łzy moje Zmienią się w wodę święconą. Imogeno! Matka nie żyje. Imogena.Ubolewam, ojcze! Cymbelin. Zła była ona, jej jedynie winą, Że tak się spotykamy dziś. Jej synal, Poszedł i przepadł bez śladu. Pisanio.O, władzco! Wolny od obaw, nic już nie zataję. Gdy księżna znikła, książę Kloten wówczas Z nagim wpadł mieczem do mnie i spieniony Od złości, przysiągł, że jeśli mu zaraz Nie wskażę, gdzie Imogena, on w tej chwili Życie mi weźmie. Ja miałem przypadkiem W kieszeni list fałszywy mego pana. Stamtąd dowiedział się, że Imogenę Szukać ma w górach, opodal Milfordu, Tam też, wściekłością zionąc, strój włożywszy Mojego pana, udał się niezwłocznie W tym niecnym celu, aby moją panię Zhańbić, Co jednak dalej z nim się stało, Nie wiem. Gwideryusz. Ja tedy zakończę opowieść: Jam go tam zabił. Cymbelin.Niechaj Bóg zachowa, Bym w zamian za twe dzielne czyny, musiał Wydać surowy wyrok. Chciej zaprzeczyć Młodzieńcze słowom twym.
Gwideryusz.Zeznałem prawdę. Cymbelin. Wszak-ci to książę był. Gwideryusz.A jednak prostak; Zelżył mnie w sposób niegodny, książęcia. I tak mnie dotknął, iż jeśliby morze W podobny sposób chciało na mnie napaść, Stawiłbym czołoczoło. Uciąłem mu głowę, I cieszy mnie to, iż nie ma go tutaj, Aby o mojej rzekł tak samo. Cymbelin.Biada! Sam się potępiasz. Prawo żąda śmierci. Giń więc. Imogena.Jam miała to ciało bez głowy Za zwłoki męża. Cymbelin.Zwiążcie go natychmiast I wyprowadźcie. Belaryusz.Jedno słówko, królu! Lepszy zabójca ten, niźli zabity. Równy on tobie i zrobił dla ciebie Więcej niż cała Klotenowa banda, Niechętna w nastawianiu karku. Zwolń go, On kajdan nie zasłużył. Cymbelin.Słuchaj, stary, Chcesz-li się nagród zbyć. nim ci je dano? Chcesz nas rozgniewać? Więc on tyle znaczy, Co nasz majestat? Arwiragus.To była przesada. Cymbelin. Życiem przypłacisz ją. Belaryusz.Wszyscy trzej zginiem. Ja pierwszy. Dwaj z nas godni są istotnie Tego, co rzekłem. O, drodzy synowie, Muszę odsłonić tajemnicę, groźną Dla mnie, zbawienną dla was. Arwiragus.To, co tobie, Jest i nam groźne. Gwideryusz.Nasze szczęście, twojem. Belaryusz. Więc dobrze. Królu, miałeś poddanego Imieniem Belaryusza. Cymbelin.Tak! Wygnany Został ów zdrajca.
Belaryusz.Dożył jednakowoż Mojego wieku... Wygnano go, prawda, W czem jednak zdrajcą był, nie wiem. Cymbelin.Milcz o nim. Cały go świat nie zbawi. Belaryusz.Bez uniesień! Wprzód mi wyrównaj rachunek za synów, A gdy zapłacisz, możesz zaraz wszystko Napowrót zabrać. Cymbelin.Rachunek za synów? Belaryusz. Zbyt natarczywy jestem, nazbyt śmiały! Lecz oto klękam i póty nie wstanę, Aż ujrzę synów moich podniesionych. Wtedy zrób z starcem, co zechcesz. O, panie, Ci dwaj szlachetni młodzieńcy, co ojcem Zwą mnie, a siebie synami, nie moi! To z twego pnia gałązki, wielki władzco; To krew z krwi twojej. Cymbelin.Z krwi mojej, powiadasz? Belaryusz. Jak ty z krwi twego ojca. Stary Morgan, To ów Belaryusz, którego wygnałeś. Twa wola była grzechem mym i karą; W tem cała zdrada. Ze tyle cierpiałem, To moja zbrodnia. Tych dwóch zacnych książąt, (Bo książętami są), wychowywałem Od lat dwudziestu; wpoiłem im wiedzę, Na jaką stać mnie; moje wykształcenie, Znasz, królu. Euryfila, dozorczyni, Którą pojąłem w tym celu za żonę, Wykradła dzieci po mojem wygnaniu, Tem nakłoniona, iż karę odniosłem, Zanim spełniłem winę. Za mą wierność Obity, zdrajcą stałem się. Im więcej Odczułeś stratę bolesną, tem lepiej Cel osiągnąłem. Miłościwy panie, Weź teraz sobie synów, chociaż przez to Najmilszych tracę towarzyszy w świecie; Błogosławieństwo niebios w pełnej mierze Niech spłynie na nich! Godni są, by błyszczeć Na niebie jako gwiazdy...
Cymbelin.Mówiąc, płaczesz. Lecz to, co w trójkę zdziałaliście w bitwie, Jest cudowniejszem niźli to, co prawisz. Straciłem synów, lecz jeśli to oni, Nie mógłbym lepszych pragnąć. Belaryusz.Cierpliwości! Młodzian przezemnie zwany Polidorem, To syn wasz, zacny, to książę Gwideryusz. Mój Kadwal zasię, jestto Arwiragus, Młodszy potomek wasz... Wziąłem go w płaszczu. Cudnie utkanym własną ręką matki, Świętej pamięci królowej. Ten płaszczyk Mogę pokazać. Cymbelin.Gwideryusz miał, pomnę, Na szyi znamię nakształt krwawej gwiazdki; Szczególne znamię. Belaryusz.On też ma je dotąd. Ów stempel, który wycisnęła na nim Mądra natura, jakby z przezorności, Wystarczy za świadectwo. Cymbelin.Tak szczęśliwą, Jak ja w tej chwili nowego porodu Trojga mych dzieci, była-ż która z matek? Błogosławieni wy, co stąd wyrwani, Wracacie do swej władzy. — Imogeno, Cóż powiesz? Tracisz tem samem królestwo! Imogena. Nie, ojcze! Owszem, dwa zyskałam światy, O, drodzy bracia, zeszliśmy się przecie! Przyznajcie: ja tylko prawdę mówiłam, Gdy bratem zwaliście mnie, waszą siostrę, Ja was, jak słuszna, braćmi. Cymbelin.Więc się znacie? Arwiragus. Tak, drogi królu. Gwideryusz.Od pierwszej też chwili Miłość złączyła nas, nie rozerwana Pozorną śmiercią Imogeny. Korneliusz.Skutek Leku królowej. Cymbelin.O, cuda instynktu! Jak ja to wszystko pojmę? Nielitośnie
Zwięzła opowieść ma aż nazbyt wiele Szczegółów, godnych osobnej uwagi. Gdzie-ż wy się kryli? Jakim ty sposobem Sprzęgłaś się z Rzymem? I to, jak znalazłaś I jak znów opuściłaś twoich braci? Dokąd uciekłaś z dworu i dla czego? Co znów was trzech we walce skojarzyło? Ach, nie wyliczyć pytań, co się cisną, Pragnąc wybadać szczegóły uboczne Tych spraw... Lecz ani miejsce tu, ni pora Dla drobiazgowej indagacyi. Patrzcie: Postumus spuszcza kotwicę w grunt żony. Ona zaś błyskawicznie wiedzie okiem Po nim, po braciach, po mnie — zewsząd niosąc Radosne błyskawice, z których każda Inaczej płonie. Pójdźmyż stąd gromadą. W świątyni rzućmy na ogień kadzidło. Ty, stary, moim chciej pozostać bratem. Imogena. I drugim ojcem dla mnie, którą-ś wzmocnił, Abym dożyła tego szczęścia. Cymbelin.Wszystko Kipi radością, prócz jeńców. Niech pardon Wróci im humor. Imogena.Mój szlachetny panie, Teraz chcę pomódz wam. Lucyusz.O, bądź szczęśliwa? Cymbelin. Lecz brak nam dzisiejszego bohatera, Byłby ozdobą naszego tu grona, A moja wdzięczność zyskałaby upust. Postumus. Królu! Rycerzem, co wraz z tymi trzema Walczył, odziany nędznie, (jak mi właśnie Kazały wówczas me cele) — ja byłem. Prawda, Jachimo, że do stóp mi padłeś? Mogłem cię zabić. Jachimo(padając na kolana). Masz mnie u stóp znowu. Poczucie winy rzuca mnie na klęczki, Tak jak twa siła przedtem. Weź to życie, Które strwoniłem. Wprzód jednak weź pierścień I naramiennik księżnej najwierniejszej Wśród wszystkich, które przysięgały miłość.
Postumus. Powstań! Mej mocy użyć chcę wyłącznie, By cię wyzwolić; zemstą dziś jedyną Niech przebaczenie będzie... Żyj, Jachimo, I bądź dla innych lepszym. Cymbelin.Święte słowa! Wielkodusznością czyliż zięć nas przyćmi? Przebaczam wszystkim! Arwiragus.Byłeś nam pomocny, Jak brat, tem szczerzej cieszymy się teraz, Ze jesteś nim istotnie! Postumus. Jam waszym sługą, książęta. — Ty, zacny Dowódzco Rzymian, chciej wezwać wróżbitę. Zdawało mi się we śnie, że Jupiter Na boskim orle przybliżył się do mnie, Z duchami mego rodu. Gdy sen minął, Znalazłem tę tabliczkę na mych piersiach. Pismo tajemne — jest zagadką dla mnie. Niechże on na niem spróbuje swej sztuki. Lucyusz. Filarmoniuszu! Wróżbita.Jestem na usługi. Lucyusz. Przeczytaj i objaśnij, co to znaczy.
Wróżbita(czyta:) „Gdy lwa młode, same nie znając siebie, nie szukając, znajdzie i uściśnięte zostanie cząstką subtelnego powietrza, i skoro ze wspaniałego cedru odrąbane gałązki, po latach martwoty, odżyją na nowo, aby z starym pniem się połączyć i w świeżości wzrastać — wówczas kres położony będzie cierpieniom Leonata, a Brytania zakwitnie pełnią szczęścia i spokojuu.“
Tem młodem lwa ty jesteś, Leonacie, Jeśli przełoży się wiernie twe imię, Gdyż ono znaczy właśnie Leo — natus.
(Bo Cymbelina).
Cząstką sutelnychsubtenych tchnień, twa zacna córka. To znaczy mollis aer. Mollis aer, A mulier — jedno.
(Do Postumusa).
Mulier zaś, jak wieszczę, jest bohaterska ta kobieta. Ona Dosłownie, wedle wskazówki wyroczni,
Objęła ciebie, (który nie wiedziałeś, Kim jesteś, ani-ś jej nie szukał wcale), Subtelnem tchnieniem. Cymbelin.Wcale trafny wykład. Wróżbita. Cedrem wspaniałym, ty jesteś, o, królu; Poobcinane gałązki — synowie, Których Belaryusz wykradł; uważani Za zmarłych, nagle odżyli na nowo. Złączone z cedrem ojczystym gałązki Pokój i szczęście zwiastują Brytanii... Cymbelin. Dobrze! Zacznijmy pokojem Lucyuszu, Chociaż zwycięzcy, oddajem się jednak Rzymskiemu państwu i jego cesarzowi, Haracz, jak dawniej przyrzekając płacić, Od czego zła królowa nas odwiodła. Dotknęła pomsta sprawiedliwych bogów Ręką swą ciężko syna złej królowej. Wróżbita. Palec niebiańskich mocy stroi struny Na ton pokoju; spełnia się w tej chwili Wizya, o której mówiłem ci, wodzu, Jeszcze przed bitwą, ledwie co skończoną. Ów orzeł rzymski, który górą lecąc Ku zachodowi z północy, wciąż malał, Aż w końcu znikł zupełnie w blaskach słońca — Nie był-że zapowiedzią, iż nasz orzeł, Potężny Cezar, na nowo w miłości Zbrata się z sławnym Cymbelinem, lśniącym Tu na zachodzie, jak słońce? Cymbelin.Cześć bogom! Niech do ich siedzib kłęby wonnych dymów Z świątyń się wzniosą. Pomiędzy lud idźcie, Zwiastować spokój. Gdy stąd wyruszymy, Niech wioną nasze i rzymskie sztandary. Tak przejdziem przez gród Luda, by zaprzysiądz Pokój w świątyni Jowisza, a potem Przypieczętować go uroczystością. W drogę! Tak chlubnie a przytem tak prędko Nikt snać nie rozstał się z wojenną chętką.