Świat się kończy

<<< Dane tekstu >>>
Autor Jan Kasprowicz
Tytuł Świat się kończy
Pochodzenie Dzieła poetyckie Tom 2
Wydawca Towarzystwo Wydawnicze E. Wende i Sp. (T. Hiż. i A. Turkuł)
Data wyd. 1912
Miejsce wyd. Lwów – Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tom 2
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
I
ŚWIAT SIĘ KOŃCZY!



OSOBY DRAMATU:

CIERPIK, lat około pięćdziesięciu.
MIĘTA, lat pięćdziesiąt kilka.
WALEK, syn Mięty, lat dwadzieścia kilka.
KOŚCIELNY, lat około czterdzieści.
WRÓBEL, lat około sześćdziesięciu.
WOJTASZEK, lat około trzydziestu.
KOMORNIK SĄDOWY w urzędowym uniformie.
JAGNA, żona Cierpika, lat około czterdziestu.
MAŁGOSIA, córka Cierpika, lat dziewiętnaście.
MARYŚKA, lat trzydzieści.
KARCZMARKA.
KUMOSZKI, CHŁOPI, ROBOTNICY.

Rzecz dzieje się w jednej z okolic Wielkopolski. Czas: około r. 1880.




ODSŁONA PIERWSZA.

Dzień odpustu. Obszerny plac w mieście trzeciorzędnem. Tłum ludzi. W dali kościół. Po stronach placu szynki, sklepy etc. Maryśka i Mięta, wracając od strony kościoła.

MARYŚKA.
A bodaj-że was... Chcecie niby, żebym była waszą gospodynią...

MIĘTA.
A juści, że chcę... A juści... Ale usiądźma sobie na ławeczce... Siadają przy jednym ze stołów, stojących około szynku. Mięta zwracając się w stronę drzwi: A jest tam kto?... Wychodzi chłopiec. Wódki kwaterkę, abo co!... Chłopiec przynosi wódkę. Do Maryśki. A juści, mówię, a juści...

MARYŚKA.
A na czem ja będę gospodynią?... Walek, wasz syn, wiadoma jest rzecz, że się chce żenić; sprowadzi gospodynię w dom, a ja pójdę z wami na chleb[1], na wycug... E! e! Macieju! to nie żaden interes... Poszukajcie sobie innej, kiedy wam się tak chce koniecznie.

MIĘTA.
Jakże ja mam poszukać sobie innej, kiedyś ty mnie w oko wpadła, Marychna, a nie żadna inna... Jakem ino cię ujrzał, takem sobie zaraz powiedział: »Stary jestem, ale...«

MARYŚKA.
Gdzie wy stary, Macieju! gdzie wy stary!... Młody jesteście, macie przed sobą jeszcze ze trzydzieści lat życia!...

MIĘTA.
Ze trzydzieści lat życia... Miałbym rychtyk ośmdziesiąt i sześć, jakbym umierał... O! to za wielka starość, to za wielka starość... Człowiekowi by się sprzykrzyło... No, ale na zdrowie...

MARYŚKA.
Co? przy takiej kobiecie jak ja? Na zdrowie. Piją Nigdy wam się nie sprzykrzy! Rozrucham, rozchucham; wszystko ino wam będzie się uśmiechało...

MIĘTA.
E! rezolutna jesteś... daj ci Boże długie lata za to... Bogaty jestem... zapłacili Miemcy dobrze za morgi, pieniądze są, będzie ci dobrze...

MARYŚKA.
Dobrze, nie dobrze... jakże ma być dobrze, kiedy to wasze bogactwo spadnie na syna... Walek sprowadzi w dom gospodynię, a ja pójdę na chleb razem z wami... A kto wie, jaki on będzie?

MIĘTA.
No, no! nie troszcz się o to... Nie zły z niego jest chłopak.

MARYŚKA.
Jak się nie mam troszczyć, jeżeli macie zamiary na doprawdy...

MIĘTA.
Juści, że nie na żarty.

MARYŚKA.
Anoć, widzicie: jak będzie wam miał odmierzyć korzec żyta, tak powie: »Dziadu! na co ci żyto?... A bo to nie masz chleba u mnie?...« Czy to nie dzieje się tak w niejednym domu, choć dzieci niby najlepsze? Czy to ja na takie rzeczy nie patrzała własnemi oczyma?...

MIĘTA.
Juści... juści... Toć i mój Walek niby od niejakiego czasu... A może mnie ino tak się wydaje.

MARYŚKA.
Gdzie wam się wydaje?... Po prawdzie jest... A jak pożądacie kawałka chleba, tak on wam znowu zamaluje gębę: »Parobek, tak powie, który musi pracować, nie zje tyle, co wy, choć nie robicie nic...« Jak będzie miał zaprządz konie, ażeby stary ojciec mógł też gdzie jechać, abo na jarmark, abo na odpust, i miał swoją paradę, jaka mu się za jego dobytki po prawie i po wszelakiej słuszności należy, tak on powie: »A czy to, dziadu, nie możesz piechty chodzić?... A może jeszcze z macochą chcecie paradować?... he?...« O Macieju! nie chcę ja takiej dobroci... Poszukajcie sobie innej... Chce niby odchodzić.

MIĘTA powstrzymując ją.
Nie tak gorąco, duszyczko, nie tak gorąco!... Nie doczeka się tego...

MARYŚKA.
Juści, że nie powinien się tego doczekać; nie powinniście zapisywać nic... Wszak macie jeszcze ze trzydzieści lat życia przed sobą... Walek jest młody... Niech pracuje; teraz mają budować fabryki, niech chodzi na fabrykę... Wy pozostaniecie przy wszystkiem, będzie dobrze i wam i mnie... A niech z naszego małżeństwa co wyniknie, syn abo co?... Co wy mu wtedy dacie, jak panem będzie Walek?... O Macieju! nie pójdę ja za człowieka, co jest na łasce syna, a co memu dziecku...

MIĘTA.
A kto o tem mówi?... Gospodarzem jestem i gospodarzem pozostanę... A ty, Marychna, będziesz gospodynią całą gębą...

MARYŚKA.
Naprawdę, ciekawość wielka, kto zwycięży, czy wy, Macieju, czy Walek. Zawszeć Walek ma wielką podporę...

MIĘTA.
W kim ma wielką podporę?...

MARYŚKA.
Tak gadacie, jakbyście się dopiero narodzili... W kim ma mieć wielką podporę, kiej nie w Cierpiku, w przyszłym swym panu-ojcu[2].

MIĘTA.
Już ja z tym Cierpikiem dam sobie radę... Nie lubiłem go nigdy... Zawsze miałem z nim jakieś termedyje, a teraz jeszcze mam większą ankurkę do niego. Zazdrosny jest, że Miemcy kupili odemnie morgi... Odstręcza mi syna... Walek ino u niego przesiedzi... Tak coś knują... Pewnikiem przeciwko mnie...

MARYŚKA.
U niego, jak u niego, ale najwięcej u jego córki Małgosi... Powiadają wszędzie, jako jest z nią rozmaicie... Będziecie mieli synowę, która niby...

MIĘTA.
Nie będę miał synowej... Niema o czem gadać... Zresztą wstydby mnie było wchodzić we familiją takiego człowieka, co jest niby jak bankrut...

MARYŚKA.
Wtemci jest cała sprawa. Ja myślę, że z Walkiem nie potrzeba robić wielkich krętów; podciąć nogi Cierpikowi, tak ci już wszystko zrobione od razu... Sam Walek nie będzie przecie taki głupi, żeby miał sobie brać na kark córkę człowieka, który jest bez chudoby.

MIĘTA.
Głupi nie głupi... Znam ja go, że o majątki nie stoi... Jak raz postanowi, tak weźmie i w jedynącej koszuli... Ale jakby to ino najlepiej zrobić...

MARYŚKA.
Co za wielkie cuda!... W tej sprawie najlepszy jest Wróbel; samiście powiadali, że mu Cierpik jest sporo winien.

MIĘTA.
Marychna! ciebie ino ozłocić!... Daj nam Boże zdrowie!... Sam powiadałem, a teraz mi to na myśl nie przyszło... A no, ty mi tak siedzisz w tej mózgownicy i w sercu... Już to wy kobiety zawsze niby trochę prędsze w każdej medytacyi... Nie co innego, ino trzeba będzie jutro pójść do Borzęcina.

MARYŚKA.
Po co ptaka szukać w polu, kiedy jest pod pułapem... Wróbla widziałam zdaleka w kościele, jest na odpuście.

MIĘTA.
A no, to trzeba wejść pomiędzy ludzi: tu i owdzie do szyneczku, może go i znajdziemy... Chodź Marychna...

MARYŚKA.
Toć niby razem nie pójdziemy: wy w jedną, a ja w drugą stronę; prędzej się znajdzie. Ja tak pójdę ku kościołowi. Pewnie został na litanii; opuszczać nie lubi...

MIĘTA.
A juści, znowu masz racyą... A spotkamy się tutaj, koło Cwancigera... Zapłacić muszę... Ku drzwiom. He! a jest tam kto? Zapłacić chcę... Wchodzi chłopiec, Mięta płaci, wstając.

MARYŚKA.
A ino jak będziecie go szukać po szyneczkach, to niech was chętka nie ciągnie za bardzo do szynkfasu...

MIĘTA.
Nie bój się... A jak pociągnie, to wypiję na twoje zdrowie i na nasze szczęście, Marychna... Chce ją chwycić wpół.

MARYŚKA odpychając.
Idźcie! idźcie!... sprawcie się dobrze, to wtenczas... Mięta odchodzi. Maryśka zabierając koszyczek ze stołu. Trzydzieści lat życia! roku, dziadu, nie dożyjesz, a przy dobytkach znajdzie się i dla mnie młody, choć mówią, że i ja niezadługo będę jak spróchniałe drewno... Ginie poza sceną.

Z pośród tłumu ludzi wchodzi na scenę Wróbel, otoczony kilkoma gospodarzami.

JEDEN Z GOSPODARZY.
A toć przecie bądźcie litościwszy, nie wyganiajcie mnie z temi sierotami z ostatniej chudoby.

WRÓBEL.
Nie wyganiam, robaszku, nie wyganiam, ino chcę mieć swoje pieniądze, robaszku... A toć wam mówiłem, pamiętacie, robaszku: »Ej! ej! nie będziecie mogli oddać, powiecie, że wam krzywdę robię«. A wy sumitowaliście się, robaszku: »Oddam! Oddam!« A gdzież jest wasze słowo, robaszku?... A gdzież jest wasze sumienie?... Nie ja was krzywdzę, ino wy mnie chcecie skrzywdzić, robaszku...

PIERWSZY Z GOSPODARZY.
Nie mam zamiaru was krzywdzić, ino, że jeszcze wam oddać nie mogę, ale oddam wszystko, tylko poczekajcie.

WRÓBEL.
Nie mogę czekać, robaszku, nie mogę czekać. Przepadnie mi krwawy grosz; supastacya być musi, robaszku... Ale dajcie mi spokój... Czasum Panu Bogu nie ukradł, żeby go z wami marnować... Dajcie mi spokój, supastacya być musi, robaszku.

JEDEN Z GOSPODARZY.
To wasze ostatnie słowo, Wróblu?

WRÓBEL.
Ostatnie, robaszku.

PIERWSZY Z GOSPODARZY.
A bodajeście zmarnieli, jak pies, za moją krzywdę... Odchodząc. Niech się dzieje wola Boża...

WRÓBEL.
Widzicie, robaszku! Taką człowiek dostaje nagrodę za swoją dobroć... Ale tak się już zawsze dzieje sprawiedliwym ludziom. Dzięka-ś ci, Boże i za to, robaszku... Więc tobie, robaszku, dwadzieścia i pięć talarów.

DRUGI Z GOSPODARZY.
Juści, dwadzieścia i pięć.

WRÓBEL.
Dobrze, robaszku, dobrze... A na co ci to potrzeba? Na krowę, mówiłeś, na krowę? Nie prawda?... Do trzeciego z gospodarzy. Wam, robaszku, czterdzieści... Czterdzieści talarów na rok, na cały rok, to, mój robaszku, uczyni z niewielkim procencikiem sześćdziesiąt talarów. Zjawia się Maryśka. A! Marysia? co ja to widzę...

MARYŚKA.
Szukam was po mieście. Miałabym do was interes.

WRÓBEL.
Troszeczkę poczekaj, robaszku; ino z tymi tu skończę... Do jednego z gospodarzy. A więc na cały rok, to uczyni z niewielkim procencikiem sześćdziesiąt talarów. A i koni dasz, jak będzie potrzeba; pomożesz zwieźć do stodoły tę odrobinę żyta, co człowiekowi świeci na polu.

TRZECI Z GOSPODARZY.
A bójcie się żywego Boga! sześćdziesiąt za czterdzieści.

WRÓBEL.
Jak wam się podoba, jak wam się podoba; nie namawiam... Do drugiego z gospodarzy. A wy, robaszku, wystawicie rewersik.

DRUGI Z GOSPODARZY.
A bo ja wiem, jak pisać rewersy?... Nigdym w życiu tego nie robił, a ino teraz, że mnie taka bieda nacisnęła.

WRÓBEL.
Nauczysz się, nauczysz... Napiszesz tak: Ja, Wojciech Biedola, poświadczam, jako pożyczyłem czterdzieści talarów, wyraźnie czterdzieści talarów, robaszku.

DRUGI Z GOSPODARZY.
Ale nie żadne czterdzieści, ino dwadzieścia pięć.

WRÓBEL.
Dwadzieścia pięć niby tak, a czterdzieści tak... Wyraźnie: czterdzieści — remuneracya w to wchodzi — i zobowiązuję się po prawie i po sumieniu oddać tę sumę Jakóbowi Wróblowi — tak napiszesz, robaszku.

DRUGI Z GOSPODARZY.
Niech już będzie, jak wam się żywnie podoba, bylebym ino pieniądze zaraz dostał... Potrzebuję jutro ze świtem iść na jarmark, kupić jakie takie krowiątko... Zawszeć bez kapki mleka to jakoś trudno w chałupie.

WRÓBEL.
Juści, prawda, robaszku, bez mleka niedobrze jest w chałupie... A jak będzie dojna, tak przyniesiesz i osełczynę masła; na moje krowy padło jakieś nieszczęście... A teraz wystawisz rewersik, bo na mnie będzie niedługo czas na nieszpory. Dzisiaj jest nieszpór z wystawieniem, a że jestem w bractwie, tak muszę być, robaszku, do świecy; potrzebny jestem do świecy.

TRZECI Z GOSPODARZY.
Słuchajcie, Wróbel, a z moimi czterdziestoma?...

WRÓBEL.
Z sześćdziesięcioma, robaszku, nie inaczej, remuneracya w to wchodzi... Sześćdziesiąt, robaszku, duży grosz! trzeba zaciągnąć na hipotekę... Jak suma przechodzi półsetkę, tak mam we zwyczaju na hipotekę... Ale teraz już za późno... Jutro, jutro... Do drugiego z gospodarzy. A ty idź do szyneczku, wystaw rewersik, każ dać kwaterczynę »ućciwej«[3], kiej chcesz; ja tu jeszcze pozostanę z Maryśką, interes ma... Gospodarze odchodzą. Więc, Marysia, robaszku, interes masz do mnie? Słyszę, niedługo gospodynią będziesz?

MARYŚKA.
Żeli będę, to ino przez was, nie przez kogo innego.

WRÓBEL.
No, no, robaszku, przezemnie, przezemnie? O! o! nikogoć ja jeszcze nie wyswatał, a zdałoby się! Zdałoby się przyczynić się też czemś do boskiej chwały... Bo juści jest zawsze lepiej ślubować, niżeli tak ni w pięć ni w dziewięć tumanić się po świecie.

MARYŚKA.
Pijecie do mnie?... Ej! Wróblu, Wróblu! widać dobry zrobiliście interes, kiedy wam tak żartobliwie na duszy.

WRÓBEL.
Dobry, nie dobry, robaszku. Z jednej strony dobry, a z drugiej strony zły...

MARYŚKA.
I jabym miała do was interesik... Zarobilibyście; moglibyście kupić do kościoła jaki obraz święty, abo co...

WRÓBEL.
Juści, że dobrzeby to było, robaszku... Chcesz na nieduży procencik odemnie?... O robaszku... robaszku. U mnie tak na wiatr, to nie można nic...

MARYŚKA.
Ja też nie chcę tak na żaden wiatr, ino tak na dubelt... Ale mnie pieniędzy nie potrzeba... Będę gospodynią, żeli wy mnie dopomożecie. A wtenczas opłacę wam się sowicie.

WRÓBEL.
Co nie mam dopomódz... Ale za kwitem...

MARYŚKA.
Jak wam powiem, to obejdzie się i bez kwitu... Słyszę, że Cierpik wisi u was...

WRÓBEL.
Juści, że wisi... Chciałbym już raz, żeby się urwał, bo mi jest ciężko, tak go dźwigać za sobą... Duży grosz, robaszku, ciężki grosz, tak mi jest jak kamień... Nadchodzi Mięta. A! a! jak się macie, Mięta; jak się macie, robaszku... Zarobiliście ładny grosz; warto, robaszku, roztasować się na swojem; warto sobie wygodzić, wprowadzić w dom gospodynię...

MIĘTA.
Szukałem was tu i owdzie po szyneczkach.

MARYŚKA.
I takeście sobie zaraz tu i owdzie kieliszeczek golnęli.

MIĘTA.
Cicho! moja duszko, cicho! A bo to nie mam na to?...

MARYŚKA.
Juści, że macie; ino że Wróbel się wej! skarży, że Cierpik u niego wisi i że mu jest ciężko z tem.

MIĘTA.
Będzie wam ciężej, kumoterku! będzie wam ciężej... Cierpik nawet podatku nie ma za co płacić... Chcieli go już fantować...

WRÓBEL.
Chcieli go fantować!... To przepadnie i mój krwawy grosz!

MIĘTA.
Przepadnie, kumoterku, przepadnie! »Cukierniki[4]« przyśli, nie kupili od niego nic, a ino odemnie. Dokupię sobie ślaczek tu, dokupię sobie ślaczek tam! zaokrąglę grunt, a grosz wasz przepadnie.

WRÓBEL.
E! e! robaszku! Podam na supastę coprędzej. Uratuje się jeszcze cokolwiek, uratuje.

MIĘTA.
Jak się pospieszycie, to i uratujecie.

WRÓBEL.
Zaraz jutro, robaszku, albo jeszcze dziś, choć niby jest wielkie święto...

MIĘTA.
Wielkie święto, nie wielkie święto, ale zawsze swojego trzeba strzedz!...

WRÓBEL.
Prawda, robaszku, prawda. Jest takie przysłowie: Cudzego nie pragnij, swego we psią nie daj — choćby nawet w święto.

MIĘTA.
Dobrze na tem wyjdziecie; zagarniecie rolę Cierpikową; Miemcy teraz kupują grunta na wszystkie strony, odkupią, żeli nie dziś, to jutro, zarobicie ładny grosz, abo może i ja sam nabędę...

WRÓBEL.
Nie ma co gadać, robaszku; nie ma co gadać; pójdę zaraz do »folcyera«[5] i zrobię, robaszku, jak potrzeba. Z Panem Jezusiczkiem. Odchodzi.

MIĘTA.
Niech wam tam Pan Bóg dopomoże we wszystkiem.

MARYŚKA.
Z Panem Jezusem! A niech wam się tam poszczęści.

MIĘTA.
Tak! widzisz, Marychno!... O psie, Cierpiku! Buntujesz syna przeciwko mnie, aby się sprzeciwiał mojemu ożenkowi... Zazdrościsz mi grosza!... Pójdziesz na żebry, co ci się już dawno należało. Chcesz się wkręcić w moją familią przez swoją poćciwą córkę... A! poćciwa jak ty!... Chodź, Marychna! wypijemy sobie jednego na to nasze szczęście. Odchodzą.

ZASŁONA SPADA.



ODSŁONA DRUGA.

Karczma na wsi. Przestronna izba, zaopatrzona w stoły, stołki etc. Za szynkfasem karczmarka, zajęta sprzedażą, porządkowaniem etc. Ludzie wchodzą po sprawunki i wychodzą etc.
Cierpik, Kościelny przy jednym ze stołów, pijąc wódkę. Karczmarka za szynkfasem.

KOŚCIELNY.
Świat się kończy.

CIERPIK.
A bo co?

KOŚCIELNY.
Jakto? I wy się jeszcze pytacie tak niby z głupia frant: »a bo co?« Czy to nie wiecie?

CIERPIK.
Wam-ci jest zawsze lepiej wiedzieć, aniżeli mnie; zawsze jesteście niby człowiek nauczały, blizko kościoła, księdza...

KOŚCIELNY.
Ha ha ha ha!... Co to znaczy blizko kościoła? Nie kpilibyście sobie z człowieka... Prawda, uwiesiłem się niby tak z biedy u wrót kościelnych, ale czy wam się zdaje, że mnie dziady odpustowe filozofii uczyły?... Jeżeli wiem to i owo, to wcale nie dlatego, że jestem blizko kościoła... Wiem to ino już z natury...

CIERPIK.
I ja niby mam równie jak i wy naturę, a jednak nie wiem nic.

KOŚCIELNY.
Medyk z was; lubicie tak wszystko ino tłumić w sobie; nie chcecie się wyspowiadać z niczego!...

CIERPIK.
A z czego miałbym się spowiadać?...

KOŚCIELNY.
Nie udawajcie... Do karczmarki. Hejże, kumoszko! tak jeszcze z kwaterczynę, ale tego jędrnego...

CIERPIK.
Fi! fi! jakoś sadzicie się dzisiaj... Widno, że z onegdajszej mszy za urodzaj i wam coś skapło.

KOŚCIELNY.
Gdzież tam!... Świat się kończy... Od czasu jak te oberwipołcie brandebury przywlekły się do nas, to i nasi zmądrzeli... Powiadają jedno: Czy msza będzie dobrze zapłacona czy nie, to się nic nie zmieni: jak ma być urodzaj to będzie, a jak nie, to nie!...

CIERPIK.
Ha!

KOŚCIELNY.
Z wami się dogadać nie można.

CIERPIK.
A co ja będę gadał, kiedy nic nie wiem? Powiem wam ino to: Ludzie zmądrzeli, bo juści nie mogą być zawsze głupimi.

KOŚCIELNY.
Co to? i z was już jakiś heretyk! Pewnie i wy tak samo byście sobie postąpili, jak ten Zalesik, który niezadługo popadnie w klątwę kościelną.

CIERPIK.
A cóż on takiego zrobił?

KOŚCIELNY.
Posłuchajcie: Wchodzą do niego z tacką i pochwaliwszy Pana Boga — »jako przyślim też do was, powiedzą, ze składką na mszę za urodzaj«. »A mnie co do urodzaju, powiada niby ten bezbożnik; mnie, powiada, urodzaj ani ziębi ani parzy... Zrobiłem, powiada, interes z Miemcami; jako chcą, powiada, fabrykę budować na moim gruncie. Pszenicy siać nie będę ani jęczmienia, więc też, powiada, nie potrzebuję wam dawać na mszę...«

CIERPIK.
A no, a no...

KOŚCIELNY.
Daj nam, Boże, zdrowie, a grzesznym ludziom upamiętanie...

CIERPIK.
Daj nam, Boże, zdrowie.

KOŚCIELNY.
A grzesznym ludziom upamiętanie...

CIERPIK.
Czy to niby przytyk do mnie?...

KOŚCIELNY.
Nie! to ino tak się mówi dawnym obyczajem; chociaż głoszą po wsi, że i wam niezadługo też nie będzie chodziło o urodzaj...

CIERPIK.
A to gwoli czego?...

KOŚCIELNY.
Znowu udajecie, jakbyście niby mieli przed sobą jakiegoś nieletniaka. Wiadomo przecie, że i na was spadnie łaska miemiecka.

CIERPIK.
U mnie-ci jeszcze żaden »rozpór«[6] nie był, nie potrzebuję miemieckiej łaski... Zresztą moja scheda wcale nie przytyka do owego gruntu, na którym mają stanąć fabryczne budynki.

KOŚCIELNY.
Prawda! prawda! macie racyą, choć z drugiej strony nie macie racyi...

CIERPIK.
Jakto?

KOŚCIELNY.
Przecie zachodził już brandebura do Mięty i kontrakt już gotowy: kupuje od niego kawał ziemi i płaci dziesięć razy tyle, ile przedtem był warcien... Ładny grosz, no, i pozostanie we familii.

CIERPIK.
Bzdurzycie, jakbyście nie wiedzieli o tem, że Mięta nie żadna familia... Mięta oszalał, i co wy tak bez zachłyśnięcia stawiacie mnie jakoś na równi z człowiekiem, który ani Bogu ani ludziom na pociechę nie jest? To nie żadna familia...

KOŚCIELNY.
Że oszalał, to prawda... prawda... Ale cóż w tem dziwnego?... Świat się kończy... Dawniej to Mięta od świtu do późnej nocy harował, jak bydlę w jarzmie, a teraz powiada, niby jaki zaganiacz: »wypchałem cielaka[7] talarami, tak też, powiada, nie zawadzi trochę użyć...«

CIERPIK.
Oj! używa, używa!...

KOŚCIELNY.
Niech używa! Nie zawiśćcie mu tego; dla was zawsze jeszcze zostanie tłusty połeć...

CIERPIK.
Dalibyście sobie już raz spokój... Otrębina! postawcie nam jeszcze z półkwaterek, niech sobie ten gaduła zaleje gębę.

KARCZMARKA.
Oho! coś się święci, Cierpiku, kiedy i wy natrząsacie trzosiku!

CIERPIK.
Gadacie do wiersza, a ja wam mówię: nic się nie święci, ino niech ten gaduła zaleje sobie gębę...

KOŚCIELNY.
Co wam, karczmarko, mieszać się w nie swoje rzeczy... nalejcie likierku i kwita. A wy, kumotrze, słuchajcie
tyle. Zaleję czy nie zaleję, zawsze będę wiedział to, co wiem; a wiem to, że syn Mięty ma się ku waszej córce i że takiem prawem wszystko pozostanie we familii.

CIERPIK.
Jak jeszcze raz wspomnicie o tem, tak sobie pójdę.

KOŚCIELNY.
Nie bądźcie zaraz taki pyszny, bo i ja shonornieję, a co prawda, to prawda!

CIERPIK.
Niech taką prawdę wcierniasty!... Nibyście człowiek mądry, a nie potraficie sobie ułożyć w swojej mózgownicy, że z tej mąki chleba być nie może... Stary Mięta oszalał... Żeni się... Zaleca się jak ostatni rozpustnik do tego tłuka, co go wiatr przygnał do nas, Bóg wie jedyny skąd i po co? Gruntu Walkowi nie da. Stary oszalał i nie ma tego dnia, aby nie bluźnił przeciw Najwyższemu i przeciwko ludziom... Ciekawość, dlaczego nie ma go dzisiaj w karczmie... Prawda! jest na odpuście w mieście... Ale powiadam wam, że ino go słychnąć tutaj... Patrzcie! patrzcie! o wilku mowa, a wilk włazi do obejścia... Pijaniuteńki i do tego z muzyką... Za sceną słychać gwar i muzykę. Ludzie, wracający z odpustu, wypełniają karczmę. Mięta wchodzi, mocno podchmielony, na czele grajków i tłumu.

MIĘTA wchodząc do karczmy.
Hej-że! wy muzykanty, hej! wy darmozjady! Roztasujta się, jak możeta... Ty niby, z piekła Bartek, usiądź tu naprzeciwko pani oberżyściny, a ty, basisto, przycupnij, gdzie ci się ino żywnie podoba. Bez jednego dziury w niebie nie będzie; abo ty smyczyskiem wywijasz, abo nie, to wszystko jedno, kij abo drewno!...
Pani kumolu! Pani Otrębina! na mój rachunek postawcie tym kudłatym psom choćby półkwarcie! nie! szczerą kwartę, abo cały stuf. Co się nie mamy ucieszyć!... Ale też, kumolu, szeroka jesteście w piersiach, jak kłoda, a w biodrach to ino wam pogwizdać.

KARCZMARKA.
Fe! stary grzeszniku! widać, że was złe do cna opętało...

MIĘTA.
Opętało, nie opętało... tak wam się widzi, mnie się widzi inaczej, mnie się widzi tak: Śpiewa, przytupując.

A ino do tej, Jasiu, do tej,
Co ma na palcu pierścień złoty;
Mać ona też i korale,
Ale zęby jak szynale!... [8]

Ba! moja-ci nie ma żadnych korali, ale jej sprawię korale, duże jak gołębie jaja, a czerwone jak wej! ta krew!... Wskazując na twarz zranioną. Zadrasnąłem się trochę w gębę...

KARCZMARKA.
Jak bela takeście się spili... To niby tak z odpustu?... Pewnikiem leżeliście gdzie w rynsztoku, abo też weszliście komu w drogę i ten wam pozostawił taki znaczek.

MIĘTA.
A co wy to myślicie? Czy to ze mnie jaki zawadyaka? czy co? Czy to jestem świnia, która chodzi w cudzy groch?... To mnie napastowali; chcieli mi odbić moją wej! Marysię!... A pokaż się ino dziewucho! Nie wstydź się! jeszcze ci wianek z głowy nie spadł... Ale ci spadnie! spadnie niedługo! A bo
to mitręgę będziesz miała za męża?... Mam jeszcze ze trzydzieści lat życia przed sobą... Pokaż się ino w całej okazałości... Wyciąga ją z tłumu. Maryśka udaje wstydliwą.

MARYŚKA do karczmarki.
Jak się macie, pani Otrębina...

KARCZMARKA.
Bóg zapłać! Bóg zapłać... Słyszę, rzucacie święte panieństwo...

MARYŚKA.
Taka juści wola Boża... Dosyć mną napopychali po świecie; czas też wypocząć...

KARCZMARKA.
Pewnie, że czas... Z trzydziestkę już liczycie...

MARYŚKA do Mięty.
Po co mnie wyciągacie, jakby na jakie widowisko!

MIĘTA.
Na jakie widowisko? A bo to ci czego braknie? Patrzcie, kumolu, patrzcie, Otrębina! Niczego jej nie braknie! Nie ma żadnego feloru; niby trochę piegowata, ale co to szkodzi... Bierze Maryśkę i chcąc tańczyć, śpiewa:

 Nie uważaj, Jasiu, na to,
Że ja jestem piegowatą,
Ino zimą, ino zimą,
To i wszystkie piegi zginą...

Maryśka mu się wyrywa i ginie w tłumie. Co? serduszko? wstydzisz się?... Do muzykantów. A czemu wy nie gracie?... Czy to darmo będę wam lał dar boży w te wasze gardziele?

KOŚCIELNY, który dotychczas na pół osłonięty natłokiem, siedział z Cierpikiem, przypatrując się scenie.
Świat się kończy.

MIĘTA dosłyszawszy.
A! to wy, panie kościelny! Niech się i kończy... Byleby się tylko nie skończyło szczęście z moją Marysią.

KOŚCIELNY.
Ty zbereźniku!... poganie jakiś!... Lepiej, byś zapłacił zawczasu dziadom, coby ci grób wykopali...

MIĘTA.
Kto? »ty?...« Czy ja to z wami wieprze pasał?... Co wam do mojej śmierci?... Z miemieckich pieniędzy nic na was nie spadnie. Że się merdacie koło kruchty, to już myślicie, że wam się wolno natrząsać z każdego człowieka?... hę?...

KOŚCIELNY do Cierpika.
Mieliście racyą, ten dziadyga się wściekł; bisurman, który nie wierzy w Pana Boga.

MIĘTA do Cierpika.
Kumotrze! kumoterku! Połamały się wam szprychy u koła, rozlazła się wam rozwórka, ale ja wam naprawiać nie będę. Słychać, że mają was podać na supastę, a waszą córkę widzieli ludzie, jak chodziła za zapłocie z moim Walkiem. Ale nic z tego nie będzie. Jeżeli psia wiara chłopak potrafił się pokręcić, to hańba waszej Małgosi, nie moja...

CIERPIK.
Cooo?...

MIĘTA.
A dyć; to hańba waszej Małgosi, a nie mojego Walka... Walek zięciem waszym nie będzie...

CIERPIK.
Nie chcę ja mieć zięciem syna takiego ojca, coby mi zaplugawił całą chałupę...

MIĘTA.
Ej! ej! nie brdysajcie tak, kumoterku, jakbyście mieli za wiele owsa. Wiadomo przecie, że jesteście niby ten koń przy pustem korycie... Żebym tak chciał, tobyście spokornieli, że was ino do rany przyłożyć... Ale nie tędy wiatr wieje... Nie dla psa kiełbasa... Nie dla Cierpikowej córki syn Macieja Mięty, któremu brandebury zapłacili za morgę po pięćset talarów!... Dokupię ślaczek tu, dokupię ślaczek tam i zaokrąglę grunt, a wy co?... Pójdziecie na żebry; zdechniecie gdzie na cudzym gnoju.

CIERPIK.
Cicho! bo wam stulę ten pysk, aż się wam w oczach zaświeci... Patrzcie... Podnosi się.

KOŚCIELNY wstrzymując go.
Dajcie spokój; co będziecie się walać takiem plugactwem. Złego lepiej nie tykać, prędzej się uspokoi.

MIĘTA.
Macie, panie od kruchty, taką słuszność, jak ten Piłat, co to powiedział żydom, że Pan Jezus a Barabasz to jedno... Jakby kto nie znał Barabasza z Orpikowa i nie wiedział, że jest ostatni powsinoga i że tak mu do Pana Jezusa, jak, nie przymierzając... Nauczały jesteście, czy tak nie stoi w piśmie?...

KOŚCIELNY.
Bluźnierco!

MIĘTA.
E! wasze słowa to rychtusinek tyle znaczą u mnie, jak ten wiatr, co wieje na Cierpikowych szczerkach,
abo jak Cierpikowa Małgosia razem z jego jałówką, z jego krową, coby ją można miechem zabić, razem z jego szkapskiem i z całą het! peknerką![9] Ale co ja się będę cektował z jakimiś tam chudopachołkami, ja, któremu brandebury oddają honór: Herr gospodarz! Herr gospodarz! Zwracając się do tłumu, który potworzył grupy, pijąc, rozprawiając etc.

A gdzieś mi się ty, dziewulo,
Gdzieś mi się podziała?
Tup! tup! tup!...
Czemu ci się oczki tulą,
Czemu tak drżysz cała?
Tup! tup! tup!...

Zeszła się cała kupa narodu! Czemu sobie nie wywinieta? Muzyka zapłacona i wódki dam, że się wam po brodzie poleje... Pijta i tańczta na moje szczęście, jako dałem dzisiaj na zapowiedzi!... Pani Otrębina! Kumolu! Wytoczcie ino z beczki, ile wam się podoba... Czego tak się ociągacie, czy to nie ma u mnie miemieckich groszy?

KARCZMARKA.
Nie chcę, żeby na mnie spadła kara boża... Zaleliście swoje sumienie, i innym chcecie je zalać... Taki zysk to jest dla ućciwego człowieka jak jęczmienne plewy; oczy wyżre...

MIĘTA.
E! nie bójcie się, nie wyżre wam oczu; a wyżre, to wyżre, zawsze jeszcze znajdziecie swojego koło siebie... Śpiewa:

I ja znajdę cię, Marychno,
Zawsze koło siebie —
Tup! tup! tup!...

Wchodzi Walek.
A ty co robisz tutaj, nicponiu?

WALEK nie zwracając uwagi na ojca, podchodzi do Cierpika i całuje go w rękę.
Jak się macie, panie-ojcze[10]. Byłem u was w chałupie, ale pani-matka[11] powiedziała, żeście wyszli z Idzikiewiczem »na jednego«...[12] Tak i przywlokłem się za wami.

MIĘTA.
Jakto? Obcych całujesz w rękę, a własnego rodzica masz za nic?... Do Cierpika. Kumoterku! kumoterku! psujecie mi syna, a ja wam powtarzam, że nic z tego nie będzie... Do domu, Walek!

WALEK.
Dopierom przyszedł... Do Cierpika. Ponoć z Zalesikiem zrobili już układ, a mówią, że mają wielką chęć i na grunt Pietrzaka... Już to się wszyscy teraz pobogacą...

CIERPIK.
Ha!

KOŚCIELNY.
Że się pobogacą, to juści niby jest pewno, jak słońce na niebie, ale że w tem wszystkiem nie będzie błogosławieństwa bożego, to równie jest pewno, abo jeszcze pewniej. Ludzie dostaną pomieszania z takich dostatków i wszystko wypsieje.

MIĘTA przysiadłszy się.
E!...

KOŚCIELNY.
Do was nie gadam.

MIĘTA.
Wielki mi honór!

KOŚCIELNY do Walka, nie zwracając uwagi na Miętę.
Na ten przykład, ten sam Zalesik — odrazu wyrzucił Pana Boga ze serca, nawet na mszę za urodzaj dać nie chciał.

MIĘTA.
Po co miał dawać... Onemu już urodzaj na nic... Do Walka. A ty, Walek, do domu! Idź oprzątnąć konie!

WALEK.
Mówię wam, żem dopiero przyszedł... Byłoby lepiej, żebyście wy poszli i nie robili takiej wzgardy... Wstyd mnie za was...

MIĘTA.
Ha ha! Bodaj już własnemu ojcu chcesz dawać przepisy, choć jeszcze nie na żadnym chlebie. Coby to się stało, jakbyś tak zagarnął wszystko i był panem w chałupie!... Zamknąłbyś dziada w chlewku! Ale nie twoje doczekanie...

WALEK.
Żeby tak nieboszczka matka wstała z grobu!

MIĘTA.
Oklepali ją łopatą na wszystkie strony, teraz ci inna będzie matką. Do tłumu zwrócony. Chodź ino, Marychna, niech ci mój syn odda honór! Maryśka odłącza się od jednej z grup.

MARYŚKA podchodząc do Walka i podając mu rękę.
Witam cię, Walek, witam, jako twoja przyszła matka.

WALEK.
Przywlekliście się ze świata robić różnice między synem a między ojcem i jeszcze nie wstydzicie się patrzeć mi w oczy?

MIĘTA.
Nie podasz ręki matce?

MARYŚKA.
Ha! widno, że wielką ma pychę w sercu... Mówiliście, że jest nie najgorszy, a on zły jest.

MIĘTA.
Tak! zły jest... Jeszcze raz ci powiadam: Oddaj honór matce.

WALEK.
Wolałbym, nieprzymierzając, być hyclem i psy łapać po drodze, niżeli takiemu ścierwu...

MARYŚKA odwracając się.
O! Walek! Walek!... zobaczymy...

MIĘTA uderzając go w twarz.
Masz!...

WALEK zamierza się.
Gdybyście nie byli ojcem, to...

KOŚCIELNY chwyta go za rękę.
Nie zapominaj ty przynajmniej, że ci Pan Bóg dał rozum... I to jeszcze o kogo? O takiego obleciświata.

MIĘTA.
Jego rozum! Ale go nabędziesz, synu, jak pójdziesz na tagielkę[13] do fabryki... Myckę z czerwonym obrębkiem ci dam na głowę — fajnie będziesz wyglądał; na plecy sprawię ci okrycie, że ci nawet nie okryje twojego »Boże zmiłuj się«. Tobołek w rękę i szpadel i tak podyrdasz dyr! dyr! dyr! pomiędzy brandebury ha! ha! ha!

WALEK.
Nie doczekacie się tego.

MIĘTA.
A bo co? Myślisz może, że jeżeli mam gospodarstwo, to mam je dla syna?... hę? Mam ci je dla syna — słuchajcie, kumotry, ale nie dla tego. W szczerem złocie wykąpię syneczka, co przyjdzie w sam czas, abo i prędzej. Kto tam wie tak na włos, kiedy żyto dostanie kolanka... Pokrzyżuję wszystkie wasze szyki...

CIERPIK do siebie.
Ha! niech się dzieje wola Boża.

MIĘTA dosłyszawszy.
Juści, że bez woli Pana Boga nic się dziać nie może... Bez woli Pana Boga nie byliby Miemcy zajrzeli do mnie; bez woli Pana Boga nie byłoby we mnie chęci do żeniaczki, bez woli Pana Boga nie byłbym też znalazł mojej Marysi... Ale gdzie ona?...

JEDEN Z TŁUMU.
Rozgniewała się i poszła... Ale nie trwożcie się o to; taki obleciświat to niema wstydu w oczach, wróci w sam czas...

MIĘTA.
O!... o!... wróci... Bo jakżeby nie miała wrócić?... Coby się stało z żeniaczką?... Do Walka. Bo musisz wiedzieć, synu, że żeniaczka będzie pewnikiem... Na przyszłą niedzielę pierwszy raz spadnę z ambony, a potem drugi i trzeci, a potem... Hi hi! smarkaty jesteś! nie powinieneś wiedzieć, co potem...

WALEK.
Stary jesteście, a brniecie w grzechu.

MIĘTA.
Ha! ha! Stary ale jary!... Nie mam siwych włosów, a żeli mam, to ze zgryzoty... Poco ty łazisz, jak zmokły finek, za serdakiem córki tego tu peknera[14], któremu jutro ostatnią pierzynę za długi sprzedadzą? Widna jest rzecz, że nad jego domem niema łaski bożej, bo, inaczej, to jego grunt leżałby na tem miejscu, gdzie brandebury chcą budować fabryki... Zakupiliby, podreperowałby się, a tak, to go bierze oskoma na cudze... A ta jego Małgosia!... Fe! fe!... ponoć chodziła z tobą za stodołę?...

WALEK zrywając się.
Ojcze!...

CIERPIK rzucając się na Miętę.
Nie mogę już wytrzymać... A ty psi gatunku!...

KOŚCIELNY.
Cierpiku! na rany boskie!... Dajcie spokój. Widzicie, że to złe tak przemawia z niego, a ze złem nie da sobie grzeszny człowiek rady.

WALEK do Cierpika.
Panie-ojcze! idźcie do domu! nie mocujcie się z pijakiem, choć to mój rodzony.

KOŚCIELNY.
Jeszcze może z tego wyniknąć jakie nieszczęście... Licho nie śpi, ino kusi... Poco wam na stare lata zapoznawać się z cuchthauzem...

INNI rozrywając ich.
Puśćcie go, Cierpiku, z lada czem nie ma się co zadawać. Cierpik wychodzi grożąc.

CIERPIK.
Poczekaj!...

MIĘTA zwrócony do tłumu.
Kto jest lada czem?

KARCZMARKA z poza szynkfasu.
A tam co się dzieje!... Jeszcze mi żandarmy chałupę zamkną.

JEDEN Z TŁUMU odpowiadając Mięcie.
Wy!

MIĘTA.
Ja?...

INNY Z TŁUMU.
Wy! wy! nie kto inny! Stary plugawiec jesteście, lada co jesteście.

MIĘTA rzuca się na niego.
Patrz!...

INNY.
Spróbujcie! to wam kości tak zachrupną w tem grzesznem cielsku, jak kamienie w miechu.

MIĘTA.
A wy!... wódkę to za czyje pieniądze pić potrafita?

JEDEN Z TŁUMU chwytając butelkę z wódką, rzuca ją na ziemię Mięcie pod nogi.
Macie swoją oparę.

MIĘTA.
Wyłudzigrosze! chlać z obcego!...

JEDEN Z TŁUMU.
Zamalujcie mu gębę!

WALEK rozpychając tłum.
Precz! niech będzie, jak chce! zawsze to mój ojciec!...

JEDEN Z TŁUMU.
Dajta spokój. Walek jest dobry chłop, a ino starego wyprowadzić z karczmy.

WALEK wyprowadzając go.
Tatusiu! umiarkujcie się — umiarkujcie się, nie grzeszcie.

ZASŁONA SPADA.


ODSŁONA TRZECIA.


W domu Cierpika. Obszerna izba chłopska, jedne drzwi prowadzą do alkierza. Łóżka dwa naprzeciw siebie koło ścian. Stół, szafa, stołki etc. Na ścianach obrazy świętych.

Jagna zajęta przy kominie. Cierpik, wróciwszy dopiero z podróży, rozbiera powoli odświętne ubranie wierzchnie, kładzie do szafy sukmanę, kaftan, a natomiast wciąga rzeczy codzienne. Ruchy ogółem powolne.


CIERPIK rzucając okiem na komin.
Nawaliłaś tyle na ogień, jakbyś nie widziała, że bieda.

JAGNA.
Przecie przy słomce nie ugotuję...

CIERPIK.
A zajrzałaś do obory?

JAGNA.
Zajrzałam; cielakowi jakoś plaży, do wesela będzie w sam raz.

CIERPIK.
Gadasz o weselu, jakbyś z nieba spadła... A gdzie jest Małgosia?

JAGNA.
Niema jej w chałupie; poszła na pole urwać zielska dla krowy... A co chciałeś od niej...

CIERPIK.
Nic.

JAGNA.
Wróciłeś z Borzęcina i nic nie mówisz, jakeś się ułożył z Wróblem.

CIERPIK wybuchając.
Żeby on z piekła nie wyjrzał, ten nielitościwy zdzieracz.

JAGNA.
Nie chce czekać?

CIERPIK.
E!...

JAGNA.
No, toć gadaj, jak człowiek... Jakeś ino odszedł z chałupy, tak byłam jak na śpilkach... Aż mnie ograszka brała, żebyś aby nie chodził napróżno.. Stawia mu jedzenie na stole, przy którym Cierpik powoli był usiadł.

CIERPIK zaczyna jeść, potem kładzie łyżkę na stół.
Zabierz! nie chce mi się jeść...

JAGNA.
Nie smakuje?

CIERPIK.
E!...
Wchodzi kościelny.

KOŚCIELNY.
Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus.

JAGNA.
Na wieki wieków. Amen. Witajcie do nas.

KOŚCIELNY.
Bóg zapłać.

JAGNA.
Może wy, panie Idzikiewicz, wydobędziecie co z tego ćmuka.

KOŚCIELNY.
Cierpik jest jak kamień. Trzeba, nie wiem, jakiego młota, aby go rozbić i zobaczyć, jak też wygląda ze środka.

CIERPIK który przez ten czas siedział ze zwieszoną głową, oparty na stole — budząc się z zadumy.
Panie kumotrze, co jest życie człowieka?... Nauczały jesteście, jak stoi o tem w piśmie?

KOŚCIELNY.
Życie człowieka jest jak kwiat, mówi król Dawid.

CIERPIK.
I ja tak myślę... Jakem tak wracał z Borzęcina, takem w tę i w tę stronę machnął kilka razy kijem, a rozmaite zielska, a najwięcej osty, padały w rów, pocięte... »Rechtó[15] powiada, że każde zielsko tak żyje, jak człowiek, że ma także swoją duszę...

KOŚCIELNY.
Już to z rechtorem dalibyście sobie spokój... Wiadoma jest rzecz, jako jest heretyk. A wiecie wy, kogo miał proboszcz na myśli, jak w ostatnią niedzielę nawoływał z ambony: Strzeżcie się fałszywych proroków?

JAGNA.
Pewnikiem, że różnych ludzi... Może tych Miemców?...

KOŚCIELNY.
Juści... Ale najwięcej rechtora.

CIERPIK.
Przecie rechtór nie żaden fabrykant.

KOŚCIELNY.
Gorszy od tamtych; nie daje nic na ochfiarę... Powiada, że człowiek tak umrze, nieprzymierzając, jak bydlę... Ma duszę, ale ta dusza ino tak długo żyje, jak grzeszne ciało...

CIERPIK.
Ha! temci lepiej.

KOŚCIELNY.
Widać, że i wam wlazła w głowę nowa wiara...

CIERPIK.
Czemu?

KOŚCIELNY.
Czemu? Juści, że chrześcijańska wiara przez was nie przemawia. Pobożni ludzie...

CIERPIK.
Tyle jest pobożnych ludzi, a jednak o swoją duszę nie dbają w żaden sposób... Stary Wróbel też jest pobożny.

KOŚCIELNY.
Najpobożniejszy z całej parafii. Daje na msze za dusze zmarłych, należy do bractwa i przyczynia się w czem
może do boskiej chwały... Niedawno jeszcze ochfiarował kilka funtów wosku na świece.

CIERPIK.
Wszystko to z ludzkiej krzywdy.

KOŚCIELNY.
Nie posądzalibyście.

CIERPIK.
Nie posądzam, ino mówię prawdę.

JAGNA.
Co? nie chciał czekać?...

CIERPIK.
Chciał, nie chciał, co cię to obchodzi?...

JAGNA.
Jakto?... Czy to nie idzie o moją krwawicę?... Czy to ja nie harowała, aż mi się oczy tuliły od tych wszystkich ciężarów?

CIERPIK.
Nie będą ci się tuliły.

JAGNA.
Dałby Bóg, żeby człowiek już raz mógł wytchnąć na stare lata. Ciągle w polu, nie ma żadnego wyręczenia.

CIERPIK.
Nie będziesz potrzebowała już więcej chodzić na pole, kiedy ci tak ciężko... Widać, nie jesteś warta, że cię ta święta ziemia nosi, kiedy ci tak ciężko na niej pracować...
Poza oknem słychać wołanie: Cierpiku! Cierpiku! chodźcie ino na chwilę! Cierpik zabiera kapelusz i wychodzi.
KOŚCIELNY.
Miałem do was interes.

CIERPIK.
Wrócę zaraz, zobaczę, co jest. Odchodzi.

JAGNA.
Nie wiem, co się z nim od niedawnego czasu stało. Osowiał, spuszcza łeb do ziemi, jak koń jakiego woziwody. Mało co je, albo wcale nic. Zabiera miskę ze stołu, wylewa jedzenie i zaczyna pomywać statki. Wrócił od Wróbla z Borzęcina i milczy, jak zaklęty.

KOŚCIELNY.
Dajcie na ochfiarę do świętego Antoniego, a wszelaka zguba się znajdzie.

JAGNA.
O jakiej wy mówicie zgubie! Nam nic nie zginęło.

KOŚCIELNY.
Jakto nic nie zginęło?... Zginęło wam to i owo...

JAGNA.
Mówicie tak półgębkiem, panie Idzikiewicz, że ja, prosta kobieta, nic z tego nie rozumię.

KOŚCIELNY.
Ażeby rozumieć to i owo, trzeba mieć rozum, a rozum daje człowiekowi nie kto inny, ino sam Pan Bóg. A czy wy chcecie, ażeby wam Pan Bóg dał rozum darmo? Trzeba dać na ochfiarę... Czyście wy dali komu co darmo?

JAGNA.
Boże mi przebacz, że mówię o tem, o czem nie powinna wiedzieć lewica; ale przecie nieraz już dałam
czy to kawałek chleba, czy to pokrywkę mąki chodzącym po łasce, no i to niby darmo.

KOŚCIELNY.
Jakże darmo? Czy pokryweczka mąki abo okruszyna chleba warta jest jednej zdrowaśki? Czy taki proszący człowiek, co jest niby sam apostół, nie sprowadza na wasz dom błogosławieństwa bożego, które dobytek wasz pomnaża w trójnasób? Hę?...

JAGNA.
Jakże w trójnasób, kiedy coraz to większa bieda, a teraz nawet...

KOŚCIELNY.
Kobieto! grzeszna kobieto! Nie macie Boga w sercu! Jeżeli bieda, to juści Pan Bóg chce ino was wypróbować; chce się przekonać, czy będziecie o nim pamiętali w biedzie. To nie żaden cud dawać na ochfiarę, jak człowiek opływa w dostatki... Wy znacie tę świętą przypowieść o tej wdowie, co dała grosz na ochfiarę?

JAGNA.
Żebym tak miała prawdę powiedzieć, to dzisiaj w chałupie niema u nas ani fenyga. Wchodzi Cierpik. Co się stało?

CIERPIK.
Nic się nie stało...

JAGNA.
Coś się przecie musiało stać, kiedy cię tak ktoś gwałtownie wołał... Poco ty masz ciągłe tajemnice przed żoną?... Idzikiewicz wej! mówi, że wszystko będzie dobrze, jeżeli damy co na ochfiarę...

CIERPIK.
Chyba ciebie albo twoją córkę, może Pan Bóg będzie miał pociechę z niej, bo ludzie żadnej.

KOŚCIELNY.
Kumotrze! kumotrze! nie bluźnijcie! Wróciliście od Wróbla, moglibyście sobie wziąść przykład z niego.

CIERPIK.
Dajcie wy mnie wszyscy spokój... Jeżeli Wróbel jest przykład, to ten pies, który szczeka za płotem, także jest przykład... Wołali mnie, że Wróbel jest we wsi u Mięty! Nie zastałem go w Borzęcinie; do miasta w ważnych interesach poszedł, tak mi powiedzieli... O! o! domyśliłem się: w ważnych interesach! O moją głowę tu idzie... Wiecie, że ma u mnie dług. Pożyczyłem od niego, trzy lata temu będzie, kiedy mnie nawiedziło to straszne nieszczęście, że mi padło szkapsko — pożyczyłem przeszło sześćdziesiąt talarów... Były zasiewki, koń był potrzebny, spóźniłem się z robotą... Mówię sobie: mam iść do żyda, pójdę lepiej do katolika... Tak się pytam tego i owego, czyby nie miał pieniędzy. Tak ten i ów powiada: »Ja nie mam, ale udajcie się do Borzęcina, do Wróbla; pożyczył temu i owemu na nieduży procent, to i wam pożyczy... Jest was na czem patrzeć...« Tak się też stało.

KOŚCIELNY.
Jak się stało, powiadacie?...

CIERPIK.
Tak się stało, że spotykam Wróbla raz w piątek w mieście. Wołam go na jednego, jako w takich razach najlepiej człowiek się wygada przy kieliszku... Mówię mu: Jako słyszałem że pożyczacie na nieduży procent, pożyczcie i mnie; spotkało mnie, tak mu
powiadam, nieszczęście: szkapsko mi padło, zasiewki, spóźniłem się z robotą.

KOŚCIELNY.
O! te nieszczęścia! jak zaczną padać na człowieka, to jak grad, abo jeszcze gorzej.
Wchodzi Wróbel.

WRÓBEL.
Pochwalany Jezusiczek.

JAGNA.
Na wieki wieków. Amen. Witajcie do nas.

KOŚCIELNY.
O! co za gość! O was była mowa... Już was też nie widziałem kupę lat, abo i więcej.

WRÓBEL do Jagny.
A! Bóg zapłać, robaszku... Do kościelnego. A jakże! już was też nie widziałem kupę lat, abo i więcej, robaszku.

KOŚCIELNY.
Jakeście ochfiarowali ten wosk na świece, to mnie wtedy nie było.

WRÓBEL.
Ochfiarowałem. A jakże, robaszku... Nie ma o czem wspominać!... A juści! ochfiarowałem, aby przebłagać Jezusiczka za grzechy, jako grzeszny jestem, robaszku. Aby Jezusiczek uchronił od utrapień... Zwrócony do Cierpika. A jakże! od utrapień, robaszku...

JAGNA.
Mój Boże! cóż wy macie za utrapienia!... Ale siadajcie...

KOŚCIELNY.
Prawda! cóż wy macie za utrapienia...

CIERPIK.
Byłem u was w Borzęcinie.

WRÓBEL.
Nie zastałeś... A jakże, robaszku... O świcie, jak ranny ptak, musi człowiek wyłazić z gniazda; musi się włóczyć po adwokatach, po sądach, po folcyerach... Zapłaty niema żadnej, robaszku. Powiedzieli wam, żem poszedł, powiedzieli.

CIERPIK spokojnie.
Wróblu! czy wy macie litość w sercu?...

KOŚCIELNY.
A jakżeby nie miał litości mieć? Ja zawsze mówię, że Wróbel dobry jest człowiek, jako daje na ochfiarę.

WRÓBEL.
Dobry, nie dobry, do Cierpika, ale, robaszku, litość... litość... A kto, kiedyście przyszli w biedzie, robaszku...

CIERPIK.
Tak! przyszedłem do was w biedzie: szkapsko mi padło, spóźniłem się z robotą. A wy nie chcieliście mi dać wiary na słowo, ino zaraz do adwokatów, do hipotek.

WRÓBEL.
Wiara wiarą, a interes interesem, robaszku. Hipoteka zawsze ma swoją pewność... Ale, robaszku, i dzisiaj interes...

KOŚCIELNY.
A może ja wam jestem na przeszkodzie? Pójdę sobie.

WRÓBEL.
Nie potrzeba, robaszku, nie potrzeba! Jawna jest rzecz...

JAGNA.
Chodzą wieści, jakoście nas podali na supastacyą... Cierpik udawał się do was, żebyście czekali.

WRÓBEL.
Nie mogę czekać, robaszku, nie mogę czekać... Przyszedłem już z pismem do was, na supastę-m podał. O, tu jest pismo, robaszku. Wyciąga z zanadrza plik papierów, kładzie je na stole i rozwija.

CIERPIK.
Wróblu! ulitujcie się... Oddam, cofnijcie supastacyę! Poczekajcie!

KOŚCIELNY.
Cofnijcie, panie Wróblu, jakoście litościwy człowiek.

WRÓBEL szukając między papierami.
Znana rzecz, litościwy jest ze mnie człowiek, robaszku. Przyszedł-ci on do mnie, zapragnął sto talarów, robaszku, pożyczyłem, dałem... Mrucząc. To do Jana Rolirada, to do Jędrzeja Wańtucha... Głośno. Pożyczyłem na nieduży procent. Oto wasz papier, robaszku. Przeczytajcie... Nie oddaliście, ani sumy, ani procentu. Przyszliście drugi raz, robaszku, rzekliście: »Sumy nie mam i procentu nie mam, robaszku, chałupa mi się wali, deszcz mi kapie przez dach, trzeba mi, robaszku, powiedzieliście, sprowadzić na przyciesie z boru, pojechać po dachówkę... Pożyczcie jeszcze drugie sto, abo i więcej, oddam, powiedzieliście, oddam...« Pożyczyłem, pokazałem litość, robaszku... Czytajcie pismo...

JAGNA.
Pokażcie i teraz swoją litość nad nami, Bóg wam odpłaci...

CIERPIK.
Wróblu, czekajcie jeszcze jakiś czas! cofnijcie supastacyą!

KOŚCIELNY.
Cofnijcie! Bóg to wam zapisze w swojej księdze...

WRÓBEL.
Bóg nie chce niczyjej krzywdy, robaszku... a krzywdę mam, robaszku! Czekać nie mogę, cofnąć nie mogę. Czekałem dotychczas. Do Cierpika. Procentów nie płaciliście, a gdybyście byli płacili choć procent, byłbym te pieniądze pożyczył komu innemu, jako z tego żyję, bo z ziemi to już nie mam nic.

JAGNA.
Ale przecie co jest, to wam nie zginie. Jest nas na czem patrzeć.

WRÓBEL.
O jest was na czem patrzeć, robaszku... Osiem morgów gruntu! Fantowali was za podatki, za szarwarki. Wisicie u żydów...

CIERPIK.
Jeszcze raz was proszę, pokażcie, że jesteście człowiek...

KOŚCIELNY.
Cofnijcie! Ochfiara ta będzie miłą Panu Bogu.

WRÓBEL.
Nie cofnę, robaszku! Nie mogę, robaszku! Brandebury przyszli czy pomry[16], budują fabryki, skupują ziemię. Potrzebny mi każdy grosz; czekać nie mogę,
tracę na tem dziesięćkrotnie. Sprzedać muszę... W Borzęcinie kupię tu ślaczek, tam ślaczek, odprzedam Miemcom, zarobię... Chodzi po ludziach, jako i u nas w Borzęcinie mają budować, jako jest dobra ziemia na cukrowe buraki.

KOŚCIELNY.
Co? i na waszej wsi ma się szerzyć ta zaraza? Czy to nie dosyć u nas?

JAGNA.
O Boże! Boże! Macie racyą! Zaraza jest. Ludzie tracą rozum i pana Boga z serca... Wróblu! nie macie Pana Boga w sercu!

WRÓBEL.
Nie żadna zaraza, robaszku, nie żadna zaraza. Nie znane są wam sprawy! Potrzebny mi każdy grosz; sam Pan Bóg widzi, że potrzebny mi każdy grosz... Teraz inne czasy, cały świat o tem mówi, robaszku... Pomry mają pieniądze, tak budują! nasi, robaszku, nie mają pieniędzy, tak zdychają z głodu.

CIERPIK.
Lepiej zdychać z głodu, niż wywłaszczać ludzi.

KOŚCIELNY.
Z brandeburami, Wróblu, nie zaczynajcie. Nie będzie błogosławieństwa Bożego... z nimi świat się kończy...

WRÓBEL.
Nie zaczynam, ino kupca mam na Cierpikową rolę... Kupuje Mięta, robaszku... Odprzedam, robaszku, za pieniądze kupię w Borzęcinie i odprzedam Miemcom, robaszku, zarobię. Pismo jest tu: do Cierpika. Jako wam nie wolno ani zaciągać żadnych długów, ani sprzedawać, robaszku, czy to z inwentarza, czy to ze
sprzętów, robaszku; jako położony jest hareszt na wszystko. Za tydzień wysprzedaż...

CIERPIK.
Wróblu! ulitujcie się nad nami! Całować was będziemy po rękach.

JAGNA.
Nad naszą córką, patrzcie! ulitujcie się nad tą dziewczyną, którą czeka wielka bieda... Wchodzi Małgosia; składa zawiniątko z kartoflami w kącie izby.

WRÓBEL.
O, o! robaszku! Różnieć na świecie mówią o tej waszej córce... O! robaszku! Ładna, śliczniuchna! Nie dziewota, robaszku, że i grzech łatwiejszy...

MAŁGOSIA bierze kilka kartofli w rękę i pokazując je matce.
Podebrałam kilka krzaczków, nanusiu... Patrzcie, jakie ładne »pętówki«... okrągluchne...

CIERPIK z udanym spokojem.
Małgosia! pójdziesz w służbę... Robić pewnie jeszcze będziesz mogła z kilka miesięcy, nim twój czas nadejdzie...

MAŁGOSIA.
Tatusiu!

JAGNA.
Człowieku, co tobie się przyśniło?

CIERPIK.
Nic mi się nie przyśniło. Do Małgosi. Zabieraj swoje manatki i idź, gdzie cię oczy poniosą! Do tej nędzy nie chcę mieć jeszcze wstydu w chałupie.

MAŁGOSIA padając mu do nóg.
Tatusiu! miejcie choć trochę litości nademną. Co ja zawiniła, że mnie tak prześladujecie?

CIERPIK kopiąc ją.
Precz, ty suko! Z szyderstwem. A co? miesiąc świecił, kiedy wysiadywałaś za stodołami?

JAGNA.
Człowieku! czy ciebie nie wstyd, przy obcych ludziach wygadywać takie rzeczy?

CIERPIK.
Nie ma się czego wstydzić... Cała wieś o tem już gada... Natrząsa się ze mnie lada rozpustnik stary; lada lichwiarz podły wytyka mi w oczy plugactwo mojej rodzonej córki. W karczmie Mięta, żem mało go nie zabił, a dziś rano, w drodze, kto ino mnie spotka, tak zaraz: »Kumotrze, czy to prawda, co gadają o waszej Małgosi?« A teraz jeszcze ten tu przytyki mi robi; wskazując na Wróbla, który wraz z kościelnym przypatrywał się niespokojnie scenie. Do Jagny. Jakaś ty matka, że nie uważasz na dziecko. Do Małgosi. Mówię ci, idź mi z oczu, bo cię rozedrę, jak szczypę, na dwoje. Chwyta za polano. Patrz!

KOŚCIELNY.
Cierpiku! umitygujcie się! Dobrze się nie stało, to prawda! na honór wam nie wyjdzie, to prawda! Aleć przecie nie kto inny, ino ten, co ma ją poprowadzić do ołtarza...

WRÓBEL.
O, o! niema tu co robić! Zgorszenie jest w tym domu. Widzieliście pismo, robaszku... Zgorszenie jest... Wychodzi.

CIERPIK nie zważając na odchodzącego Wróbla.
Nikt jej nie poprowadzi do ołtarza! Tamten nie poprowadzi, bo nie będzie głupi dla marnego kawałka ciała puścić chałupę i grunt i wszystko... Kto inny nie ułaszczy się na tłuka z cudzym przychowkiem... A choćby ją tamten chciał poprowadzić, co mi jest zięć bez gruntu?

KOŚCIELNY.
Prawda! prawda! zięć bez gruntu to jest nic.

JAGNA z boleścią.
Nie gadajcie, kumotrze! Czy to człowiek ino wtedy jest szczęśliwy, jak ma grunt?

KOŚCIELNY.
Ha!

CIERPIK.
Co mnie dzisiaj znaczy, gdzie wszystko już na nic, jakiś fabryczny popychacz? Co znaczy człowiek, który będzie musiał żyć z grosza z dnia na dzień? A jak mu kości połamią w fabryce, to się przywlecze do mnie i powie: Panie ojcze, kości mi pogruchotali, nie mogę pracować, miejcie litość nademną, jako jestem waszym zięciem... jako wziąłem waszą córkę, a mogłem wziąść inną z groszem abo z chudobą...

JAGNA.
Walek tak nigdy nie powie, jako żywo, nigdy!...

CIERPIK nie uważając na Jagnę.
Panie ojcze — powie — dla waszej córki utraciłem grunt ojcowski! dla waszej córki nie zostałem gospodarzem, ino fabrycznym popychaczem! A teraz mnie jeszcze spotkało takie nieszczęście, że robić nie mogę...

KOŚCIELNY.
Toć przecie zaraz nie koniecznie musi stać się nieszczęście w fabryce...

CIERPIK.
W fabryce nikt się nie ustrzeże, ani mój zięć, ani nikt... Tak mi powie mój zięć i będzie czekał na łaskawy chleb, a skąd ja mu go dam? Za tydzień sprzedadzą wszystko...

JAGNA.
O Boże! ulituj się nad nami!

MAŁGOSIA.
O ja nieszczęśliwa sierota!

CIERPIK.
Uciekaj, bo ci wypalę te bezwstydne ślepie, bo ci, patrz! ten łeb roztrzaskam, aż ci mózg wypryśnie! Chwyta za siekierę.

KOŚCIELNY chwytając go za rękę i wydzierając mu siekierę.
Cierpiku! Cierpiku! ochłońcie z tego gniewu! taki spokojny człowiek! Taki spokojny człowiek! Taki spokojny człowiek! Ochłońcie! wyjdźcie na powietrze, będzie wam lepiej! Chodźcie, mam interes do was, pilny interes... Wyciąga go z izby, Cierpik poddaje się machinalnie.

CIERPIK.
Aby mnie Bóg nie skarał... Odwracając się w progu, do Małgosi. A jak wrócę, niech w chałupie po tobie nie będzie ani śladu! Wychodzą.

MAŁGOSIA zbierając rzeczy i zawiązując je w tobołek, z płaczem.
Nanusiu! Nanusiu!...

JAGNA.
Cicho, moje ty dziecko najdroższe! Nie zalewaj się łzami... Umityguj się!... Powiedz, czy to prawda?...

MAŁGOSIA.
Nanusiu, nanusiu! ach, nanusiu!...

JAGNA.
Cicho, cicho! Jak to było? z kim? Wiesz, jak cię kocham, krwibym utoczyła z serdecznego palca dla ciebie!...

MAŁGOSIA.
Z nim, nanusiu, z nim! Jak Bóg w niebie, z nikim innym! Jak ten Bóg nad nami!

JAGNA.
O moje ty dziecko najdroższe! Żeś tak się dała porwać rozpuście!

MAŁGOSIA.
Nanusiu, nie z rozpusty! nie z rozpusty! Powracalim od tańca, przed trzema blizko miesiącami, w niedzielę wieczór, pamiętam... Nanusiu! nanusiu!

JAGNA.
O moje złoto jedyne!

MAŁGOSIA.
Tak, nanusiu! Powiedział mi: o moje złoto jedyne! Pochwycił mnie w pas, spojrzał mi w oczy i powiedział: o moje złoto jedyne! usiądźma tu na murawie, powiedział; miesiąc ładnie świeci, bez tak pachnie, że aż się człowiekowi robi ckno na sercu! Nanusiu, prawda! Naokoło rosły bylice i łopian... Bieluteńki łopian, szeroki łopian! O moje złoto, powiedział; do domu jeszcze czas; matka, powiedział, spać jeszcze nie
pójdzie, lubi siadywać przed sienią i słuchać, jak żaby kukają w jeziorze, jak we wsi wygrywa owczarek od Jędrzejkowej na piszczałce...

JAGNA.
Ach!

MAŁGOSIA.
Owczarek od Jędrzejkowej wygrywał na piszczałce, bez tak pachniał, że aż się robiło ckno na sercu. Żaby kukały w jeziorze; miesiąc świecił, bylica się świeciła i łopian calutki się świecił, jak w srebrze, nanusiu! Żyto za stodołami szumiało tak cicho, tak cicho, że aż mnie dreszcz przechodził, a on pochwycił mnie w pas, przytulił mnie do serca i pocałował mnie i powiedział: o moje złoto jedyne! Niedługo będziesz moją na zawsze! Ojciec zapisze grunt...

JAGNA.
Jak się to wszystko dzisiaj zmieniło! Jak się to wszystko dzisiaj zmieniło!

MAŁGOSIA.
Nic się nie zmieniło, nanusiu! nic się nie zmieniło dzisiaj! chyba to, że mnie rodzony ojciec jak psa wygania z domu... Choć się wszystko zmieni, powiedział, to ja się nie zmienię i ty się nie zmienisz... Nanusiu, on się nie zmienił i ja się nie zmieniła... Będziemy mieli grunt, powiedział, będziemy pracowali oboje razem! Dorobimy się chleba. Będzie nam dobrze! O moje złoto jedyne! O moje skarby najdroższe! Będzie nam dobrze, powiedział... Pochwycił mnie w pas, pocałował mnie... O moje ty złoto jedyne! powiedział... Nanusiu, ach, nanusiu! Nie wiem, co się ze mną stało dalej... Bez tak pachniał, że aż się robiło ckno na sercu... Nie wiem, co się dalej stało... Ach, dziś abo się utopię, abo co!...

JAGNA.
Nieszczęście się stało, o moja ty córko nieszczęśliwa, nieszczęście! Nie płacz, nie płacz! Słyszę, że ktoś idzie... Ojciec zapewne... Idź do ciotki. Przeczekaj dzień dzisiejszy, przeczekaj noc dzisiejszą! Ojciec się uspokoi... Jutro będzie dobrze...

MAŁGOSIA.
Nanusiu! ach, nanusiu! Utopię się, abo co! Wychodzi z tobołkiem w ręku, mija się z Walkiem.

WALEK za uciekającą we drzwiach Małgosią.
Małgosia! co ci jest? Czemu płaczesz? Czemu uciekasz? Do Jagny. Pani matko, co się stało? Nie dosyć jednego kłopotu, jeszcze...

JAGNA.
Unieszczęśliwiłeś mi dziecko. Ojciec wypędził ją z domu, każe jej pójść w służbę.

WALEK.
Pani matko, pani matko! Nie macie wszyscy litości nademną! Myślałem, że choć tu u was odetchnę, a tu się nowe złe na mnie wali.

JAGNA.
Nie tylko na ciebie, na nas wszystkich... Wróbel był przed chwilą...

WALEK.
I u ojca był, konszachtowali coś...

JAGNA.
Na naszą zgubę... O mój Boże, co to będzie?! Cierpik, co zawsze był spokojny i psuby zeszedł z drogi, chodzi jak grób, nic nie gada, a ino od czasu do
czasu, to w zapamiętałości tak wybuchuje, jak żywy ogień w kominie... Małgosię z domu wygnał... Co to będzie! co to będzie! O mój Boże, co to będzie!

WALEK.
O tak, co to będzie! Ja już głowę tracę... Jestem, jak ścięty pieniek. Patrzeć nie mogę na rozbestwienie ojca... Dał na zapowiedzi!... Człowiek, któremu już ze świata, dał na zapowiedzi... Codzień się odgraża, że jak psa wypędzi mnie z chałupy, że będę chodził na tagielkę do tej fabryki miemieckiej, że będę pomrom gnój wywoził... A dzisiaj sprowadził jeszcze to ścierwo do domu, tego tłuczykija ze świata... Wchodzi Cierpik. Panie-ojcze, co wy robicie?

CIERPIK.
Nic nie robię.

WALEK.
Wyganiacie niewinną z chałupy.

CIERPIK.
Taka niewinna, jak ty.

WALEK.
Panie-ojcze!

CIERPIK.
Cicho! Daj już raz spokój tytułom. Ani ja twoim panem-ojcem, ani ty moim zięciem...

WALEK.
Co to? i wam się przewróciło w głowie, choć jeszcze pomry do was nie zawitali?

CIERPIK.
Robisz sobie pośmiewisko ze mnie?

WALEK.
Nie, mówię prawdę: Nie jesteście takim, jakim byliście przedtem.

JAGNA.
Oj, prawda! święta prawda!

CIERPIK do Jagny.
Ty zamknij gębę. Idź do swojej roboty. Do Walka. A ty, Walek, słuchaj, ostatnie moje słowo: zięciem moim nie będziesz.

WALEK.
Żeby się świat miał skończyć, to jednak będę...

CIERPIK.
Świat się nie skończy i ty zięciem nie będziesz...

JAGNA.
Nie gadałbyś niepotrzebnych rzeczy. Co ci to Walek tak naraz stanął w drodze?

CIERPIK.
Mówiłem ci już raz: idź do swojej roboty. Jagna kręci się koło pieca, zabiera wanienkę i wychodzi.

WALEK.
Panie-ojcze!

CIERPIK.
E!

WALEK.
Panie-ojcze, jedno słowo: Czemu nie mam być waszym zięciem?

CIERPIK.
Nie chcę ja syna mojego wroga...

WALEK.
A co ja temu winien?

CIERPIK.
Jedna krew!

WALEK.
Panie-ojcze!

CIERPIK.
Nie masz gruntu, ani nic, a ja nie mam na to, aby żywić jeszcze i ciebie.

WALEK.
Sam się wyżywię.

CIERPIK.
Dopókiś zdrowy i to jeszcze kto wie... Za tydzień supasta... Ja pójdę na żebry, Jagna pójdzie na żebry... Jesteśma starzy... Małgosia pójdzie w służbę... Niech pozna, co to znaczy wycierać cudze kąty! Rozbestwiła się! Zachciało się suce rajskiego jabłka... Miał się do niej Józef od Ciemiężyny... Siedzi na trzech morgach. Byłbym się przy nim uwiesił... Stary jestem... Choć ino trzymorgowy, to zawsze lepszy od fabrycznego popychacza. A choćby i robił w fabryce? Na wypadek zawsze miałby swój zagon, swój własny kąt... Rozbestwiła się. Niech jej moje oczy nie oglądają! Zdrowa jest, sama jest, da sobie radę. Sama jest...
A jak się urodzi ten znajdek, ha! to niech znajdka roztrzaska o ścianę, abo niech utopi go w jeziorze... Jedno życie mniej na świecie! I tak, powiadają wszędzie, że za dużo jest ludzi... Co znaczy znajdek! Co znaczy życie!

WALEK.
Panie-ojcze, grzech tak mówić, śmiertelny grzech!

CIERPIK.
Idź, idź!

WALEK.
Panie-ojcze!

CIERPIK.
Idź, idź! Nie chcę fabrycznego popychacza! Lepiej już żadnego... O grunt się postaraj! O grunt!... Wchodzi Mięta.

MIĘTA z ironią.
Przebaczcie, Cierpiku, że nieproszony wchodzę w wasze progi, ale przyszedłem wam oświadczyć, jako Wróbel był u mnie i że za tydzień te progi będą moje progi... Do Walka. Ty znowu tutaj? Wszakem ci raz na zawsze zakazał. Przywlekłeś się na nowy grzech... Do domu!...

CIERPIK.
Za tydzień będzie wasze, ale dziś jeszcze nie jest... Idźcie razem ze swym synem. Wyrzucę was...

MIĘTA.
Słyszysz, synalu? Słyszysz? to twój pan-ojciec tak przemawia. Wygania cię... Do domu, do zaciągu! Nie
po cudzych chałupach się włóczyć! Jeść ci nie będę dawał napróżno, ani ja, ani twoja matka.

WALEK.
Tatusiu, nie róbcie zgorszenia!

CIERPIK.
Mówię raz ostatni: precz z mojego domu, nie robić mi tutaj rozgardyi... Ja tu jeszcze panem... Po sołtysa pójdę, jakoście mi dom naszli... Wychodzi.

MIĘTA.
Oho, Cierpiku! Jaki mocarz z niego...

WALEK nie uważając na odchodzącego Cierpika.
Tatusiu, nie róbcie hańby sobie i mnie i całej familii. Wystawiacie się na pośmiewisko. Ludzie szydzą z was po wsi. Zmurszały, mówią, pień, a chce mu się zielonych liści. Stary, mówią, do ożenku, to jak wiecheć do ślacheckiego trzewika...

MIĘTA.
Natrząsasz się z własnego ojca!

WALEK.
Nie natrząsam się, ino proszę was, zapiszcie mi grunt.

MIĘTA.
Na fabrykę pójdziesz... Nie słuchasz ojca.

WALEK rzucając mu się do nóg.
Tatusiu, wypędźcie to ścierwo z domu! Zlećcie na mnie grunt i wszystko, jako jestem wasz jedyny syn... Ozłocę was. Nie będziecie się potrzebowali troszczyć o nic... Chleb będziecie mieli do śmierci, jakiego
jeszcze żaden ojciec nie miał. Małgosia i ja kochać was będziemy...

MIĘTA odpychając Walka.
Małgosia, ten tłuk!

WALEK.
Tatusiu, upamiętajcie się!

ZASŁONA SPADA.



ODSŁONA CZWARTA.

Scena przedstawia pole pod koniec żniw. Na przodzie pokosy i kilka snopków, ustawionych w mędel. W dali kopy powiązanego zboża i łan jęczmienia nieścięty. Na ostatnim planie widnieje jezioro Gopło, a wśród niego wznoszą się ruiny Myszej-wieży i kolegiata Kruszwicka.

WALEK sam, nachylony nad pokosami, uwiązawszy snopek, stawia go do mędla.
E!... tak!... ale na kogo ja pracuję?... Na to ścierwo, co przyszło tu ze świata na moje nieszczęście! Zrywa kłos, rozciera go w ręce, zdmuchuje plewy. Ładne ziarno... Ciężkie... Sypkie... Biorąc w usta. Mączyste... Nie chciałem iść wiązać... Mówię sobie: »Po co?... To i tak nie będzie moje...« Ale mnie coś pcha do tej roboty... Widno, przyzwyczajenie... Prosty człowiek to-ci już zawsze stworzony do pola... A co ja będę robił, gdy nie będę miał pola? Mam iść na fabrykę... Nie! Nie!... Tatusiu! abo moje życie abo twoje!... Ale co ja grzeszny człowiek myślę?... Powiadają, że złe ma największą władzę w południe... Czemu oni tak smutnie śpiewają? O tej burmistrzance śpiewają, której się rodzony ojciec utopić kazał — za grzech!...

W dali słychać przeciągły śpiew wracających z pola żniwiarzy. Grupa, złożona z kilku osób obojej płci, z grabiami, sierpami, dzbankami etc. w ręku, śpiewa w odstępach pieśń gminną:

»Hej! tonęła burmistrzanka, tonęła, tonęła,
Napotkała swego ojca, stanęła, stanęła: (bis)
Ratuj-że mnie, ojcze drogi, ratuj mnie, ratuj mnie,
Niechże ja tu w tym staweczku nie tonę! nie tonę! (bis)
Tońże do dna, córko moja, toń do dna, toń do dna,
Boś ty świata już nie godna! nie godna! nie godna!« (bis)


JEDEN ZE ŻNIWIARZY.
Do domu, Walek! czas na obiad. Za bardzo jesteś pracowity...

WALEK.
A czemu tak smutnie śpiewata!

JEDNA ZE ŻNIWIAREK.
Tak sobie.

DRUGA ZE ŻNIWIAREK.
Do domu, Walek! czas na obiad... Dalej! pójdziemy razem... Co będziesz harował jak bydlę w jarzmie... I do tego jeszcze na obcych...

WALEK.
Co nie mam harować? Dobrze mi jest w polu.

JEDNA ZE ŻNIWIAREK.
I nam jest dobrze. Ale zawsze lepiej najeść się, niż cały dzień harować. Chodź, wypocznij sobie na jutrzejsze wesele.

WALEK.
Mam czas... Niech to wesele wcierniasty!... A czemuśta tak smutnie śpiewali? Czy to nie umieta jakiej innej piesneczki?...

JEDEN ZE ŻNIWIARZY mający na grabiach wieniec z kłosów i idący przodem.
Co nie mamy umieć... Zaśpiewamy inną, kiedy ci się tak chce koniecznie... Dalej, dziewuchy! »A w pewnem miasteczku«, abo »Świeci miesiąc, świeci«.

JEDNA ZE ŻNIWIAREK.
»A w pewnem miasteczku« ładniejsza; zaśpiewajma i chodźma, kiedy Walkowi tak się raptem zebrało na robotę.

CHÓR odchodząc powoli.

»A w pewnem miasteczku
Nieszczęście się stało
Że się dwoje ludzi
Z sobą pokochało... (bis).

I tam do niej chodził,
I tam u niej bywał,
I tam całe nocki
U niej przesiadywał...« (bis).


WALEK do siebie.
Ta jeszcze smutniejsza.

Za sceną śpiew milknie powoli, słychać tylko słabe echo:

»Kasineczka wstała,
Odprowadzić miała,
Bieluśką chusteczką
Oczki ocierała ..« (bis).


WALEK sam.
Wzięło im się na żałości... Oj! i mnie mogłoby być żałośnie, bardzo żałośnie! Ale co ja się będę smucił?... Co to za plon tego roku! Co to za plon!... Śpiewa pod nosem:

»Plon niesiemy, plon
Panu-ojcu w dom...«

Tak! prosty człowiek to-ci już zawsze stworzony do pola... Choćby miał największą żałość, to jak zobaczy takie żyto, abo taką pszenicę, to mu się zaraz dobrze zrobi... Mówią, że teraz inne czasy nastały: pszenicy siać nie będą, żyta siać nie będą, bo się nie opłaca, a ino cukrowe buraki... A skąd chleb?... Z tych buraków?... Powiadają na okolicę, że teraz będzie lepiej: jak ludzie będą jedli kupny chleb, tak wydelikatnieją... A na co prostemu człowiekowi wydelikatnieć?... Starzy ludzie nie byli delikatni, nie pijali kawy, nie jedli kupnego chleba, gotowali polewkę — a co? było im źle?... Juści, że nie było!... Nie byli fabrycznymi popychaczami... Mam być fabrycznym popychaczem! Ja, swojak, mam być fabrycznym popychaczem!... O nie!... nigdy!... Niedoczekanie twoje, tatusiu!... Abo moje życie, abo twoje?... Ale po co moje? Czy to nie jestem młody?... A co zrobi bezemnie Małgosia, którą rodzony ojciec wypchnął z domu?... A co zrobi bezemnie to nieszczęsne dziecię, które ma przyjść na świat?... Ha!... »Nie zabijaj...« stoi w przykazaniu. A czy on mnie nie zabija? Czy nie robi ze mną gorzej, jakby mnie odrazu zabił?... A czy to grzech pozbawić życia takiego rozpustnika, który bluźni przeciw Panu Bogu i przeciw wszystkiemu?... Wiąże nowy snop. Południe... Posłałem do niej tego Wojtaszka, żeby jej powiedział odemnie: »Przyjdź w południe, jako zostanę przez obiad, nie będzie nikogo w polu, pogadamy o swojej niedoli, ucieszymy się!« a tu ani jej, ani tego kuternogi... A może z nią się znowu co stało?... Panie-ojcze! panie-ojcze!... Bierze ziarno etc. Ładne ziarno!... Sypkie... Mączyste!...
Po co te Miemcy przyszli do nas? Juści dobrze, że przyszli... Zapłacili dobrze za morgi... Po pięćset talarów... Hm! hm! A co ja mam z tego?... Nieszczęście!... Po pięćset talarów!... Licząc na palcach. Jeden raz pięćset, drugi raz pięćset, to tysiąc... Kupili cztery morgi, to razem dwa tysiące... Dwa tysiące!... Ojciec
ma piętnaście morgów. Za dwa tysiące drugie piętnaście... Więcej! więcej!... Dwadzieścia! Więcej!... Dwadzieścia i pięć... Dwadzieścia i pięć a piętnaście to razem czterdzieści!... Czterdzieści morgów mają przejść na tego »syneczka, co się urodzi w sam czas, powiedział, abo i prędzej — kto tam wie tak na włos, kiedy żyto dostanie kolanka«, powiedział... O ty rozpustniku siwy!... A może odpędzę te myśli!... Stawia nowy snop. Tak! znowu jeden snop!... Jaki to ojciec! Jaki to ojciec! Zachciało mu się na stare lata żeniaczki... Nawet na pożniwach nie czeka, ino w sam czas, kiedy największa robota... Jutro wesele!... O! co to może złe, jak się dostanie w człowieka!...
A gdybym go tak w stodole, na klepisku?... Stary jest, padnie na miejscu... Powiem: »Upadł z warstwy na klepisko, zabił się...« Uwierzą! uwierzą wszyscy!... »Pijak był, tak powiedzą, poślizgnęła mu się noga i upadł na klepisko i zabił się...« A grunt mój i Małgosia moja!... Nie zabijaj! piąte przykazanie: »nie zabijaj!...« O! co to może złe, jak się dostanie w człowieka!...
Powiadają, że złe ma największą władzę w południe... Z przestrachem. Co to?... Oddychając. To ten Wojtaszek! Za sceną słychać gulgotanie, jakby kto naśladował indyka. Podaje się za niespełna rozumu! Ej! ej! ty mydłku!...

WALEK.
No co? byłeś? Przyjdzie?

WOJTASZEK wyciągając flaszkę z wódką z zanadrza i podając ją Walkowi.
Masz! Pociągnij trochę!...

WALEK.
Nie chce mi się... Przyjdzie?

WOJTASZEK.
Głupiś!... Pociąga i chowa w zanadrze butelkę. Dzieją się cudowności na świecie... Kukawka podłożyła swoje jajka w gniazdo sroki, a mnie matusia porzuciła pod płotem...

WALEK.
A jednakeś wyrósł, jak świeca, choć cię porzuciła pod płotem.

WOJTASZEK.
Jak świeca, to prawda... ino trochę zgięta, tak na lewą stronę... Ale kto, mówisz, czy przyjdzie?... Jędór?...

WALEK.
Jaki jędór?...

WOJTASZEK.
Ten, co mnie ugryzł w łydkę...

WALEK.
Czyj jędór znowu?... Co pleciesz?...

WOJTASZEK.
A kto ma u nas jędory, kiej nie ksiądz?... I pawie sobie chowa i pawice...

WALEK.
Wojtaszek! Wojtaszek! Jak nie powiesz, czyś się dobrze sprawił, tak patrz!... Odpasuje pasek. Z tobą to inaczej nie można...

WOJTASZEK.
Przyjdzie! przyjdzie! przyjdzie!...

WALEK.
Chwałaści, Panie!... Usiądź sobie! Pogadamy troszeczkę, nim się Małgosia zjawi... Do siebie. Abo odpędzę te myśli, abo co!... Siada, obok niego wyciąga się Wojtaszek. Co mówiła?... Co tam u nich słychać?

WOJTASZEK.
Umełli na żarnach śrótu ze świeżego żyta, zarobili ciasto w dzieży na chleb, ciasto urosło, że aż strach, a z tego ciasta zrobiła się niewiasta, a z tej niewiasty urodził się ancykryst. He! he! he!

WALEK.
Nie będę się już spierał z tobą. Wolę już cierpliwie czekać na Małgosię... Do siebie, poprawiając się na snopku. Że też nie mogę odpędzić tych myśli...

WOJTASZEK.
Co tam Małgosia!... Powiem ci zagadkę... Słuchaj, co to jest? »Mięta wiła się jak śmierć po płocie i zawiła się rowami i nie-rowami aż do karczmy, a Cierpik ścierpł jak rzepa...« Co to jest?

WALEK niecierpliwie.
A kto ciebie tam rozumie?...

WOJTASZEK.
Widzisz, jakiś mądry, a nie wiesz, że to znaczy: »Pan Bóg posiał oset, a z tego ostu zrobił się nasz proboszcz«. Napij się wódki, będziesz mądrzejszy!...

WALEK.
Kiedyś już taki szczery, to daj!... Złeby się nie opędziło przed tobą. Do siebie. Może zaleję tego robaka...

WOJTASZEK na wspomnienie »złe«, żegnając się.
W imię Ojca i Syna i Ducha...

WALEK.
Co się żegnasz?

WOJTASZEK.
Nauczyłem się wzywać Pana Boga od naszego proboszcza... Przeżegnaj się i ty, będzie ci lepiej...

WALEK żegnając się machinalnie.
W imię Ojca i Syna i Ducha... Nie zabijaj!... Piąte przykazanie »nie zabijaj!...«

WOJTASZEK dosłyszawszy.
Co nie zabijaj? A wiesz ty, Walek, że twój ojciec na wesele nic nie bije?... Sprowadził mięso z miasta i majerankę na wianek dla Marysi i różne specyały.

WALEK.
Bzdurzysz!... Majeranka do rosołu, na wianek jest ruta.

WOJTASZEK.
Maryśczyną grzędę z rutą dawno już podeptały świnie... Do rosołu bobkowe liście, majeranka na wianek dla Marysi, dla macochy...

WALEK.
Żeby ona szczezła!...

WOJTASZEK.
Jakiś ty nie dobry syn!... Idź do księdza, niech ci da rozgrzeszenie.

WALEK.
Byłem-cić u niego, ale on niema tej władzy, żeby wypędzić złego ducha z człowieka... Wytrzymać nie
mogę... Czemu ona nie przychodzi?... Słuchaj, opowiem ci gadkę, prędzej czas nam zejdzie... Lepiej mi z tobą w tę południową godzinę. Powiadają, że złe ma największą władzę w południe...

WOJTASZEK.
W imię Ojca i Syna i Ducha.

WALEK w zamyśleniu.
Słuchaj!... Powiadają starzy ludzie, że był taki ksiądz, co wyganiał złe... Tak raz w kościele miał kazanie. A tu naraz pośrodka ludzi zaczęło coś łycać — łycało i łycało...

WOJTASZEK przerywając.
O la Boga rety!... Ale słuchaj! ja ci powiem inną gadkę: jak syn zabił ojca...

WALEK.
Cicho... cicho... cicho... ty psie!

WOJTASZEK.
No! no! no! mów! mów!...

WALEK popadając w zadumę.
Tak ten ksiądz zobaczył tego łycającego i jak zeszedł z ambony, tak go wziął do zakrystyi i powiada do niego: »W imię Ojca i Syna i Ducha! Czarcie przeklęty! Wynijdź z tego człowieka, jako jesteś niesprawiedliwy...« A to złe ino się rozrzechotało i zapytało się księdza: »A ty jesteś sprawiedliwy?« Tak ten ksiądz odpowie, jako jest sprawiedliwy i nikomu krzywdy nie wyrządził... A złe ino się znowu rozrzechotało i powiada: »A pamiętasz, ojcze duchowny, jakeś to biednej kobiecie, kiedyś jeszcze był małym i we szkołach,
wyrwał marchew z pola?« »Włożyłem-cić na to miejsce grosz, nie wyrządziłem przez to krzywdy nikomu«, ksiądz na to... Tak to złe powiada: »A czy ty wiesz, że ona biedna kobieta grosz ten znalazła?« I znowu się rozrzechotało, aż się cały kościół zatrząsł, ale opuściło onego człowieka, jako ksiądz miał większą moc nad złem, bo był sprawiedliwy... Tak ja sobie myślę...

WOJTASZEK przerywając.
A czy ty wiesz, Walek, co myśli wrona na dachu, kiedy się strzepnie?... Wrona, myśli, że jak chłopy młócą żyto w stodole, podstawią deskę na śnieg i posypią plew — — —

WALEK niecierpliwie.
Tak przyjdą wróble, chłopy pociągną za sznurek i wtenczas wszystkie wróble ani mru mru...

WOJTASZEK.
A nie mówiłem ci! Napiłeś się wódki, takeś stał się od razu mądry... No! jeszcze raz!... Podaje mu butelkę, napiwszy się sam.

WALEK.
Nie chce mi się... Abo daj... Będzie mi lepiej; masz prawdę... Pije, a potem nawracając do opowiadania. Tak ja sobie myślę: pójdę i ja do naszego proboszcza, może on co poradzi na to wszystko... Tak poszedłem i powiadam: »Tak i tak, jako ojciec jest tyran nademną, jako mi nie chce dać gruntu, który mi się po prawie należy«. A ksiądz na to: »Ja nic nie poradzę«. I powstał na mnie, że jestem niedobry człowiek i grzesznik, że narobiłem gminie i całej parachfii wstydu przez to, że widzieli mnie ludzie z Małgosią... »Małgosia jest moja, powiadam, i poprowadzę ją do
ołtarza...« I opowiedziałem tę przypowieść o tym sprawiedliwym księdzu i powiadam: »Ha! ojcze duchowny! nie możesz na to nic poradzić, nie masz mocy, aby wygnać złe, które opętało mojego ojca; widno, że niema sprawiedliwości ani na świecie, ani w tobie... Ale ja sobie sam zrobię sprawiedliwość!...« Tak on powstał i precz mnie wygnał... Tak! zrobię sobie sprawiedliwość sam!...
Słońce skazuje na pierwszą... Kazałem jej powiedzieć: »Przyjdź, pogadamy o swojej niedoli, ucieszymy się...« Naraz do Wojtaszka, który przy ostatnim ustępie opowiadania, położył się twarzą na snopek. A możeś ty jej nie powiedział, Wojtaszek?

WOJTASZEK zrywając się.
Co nie miałem powiedzieć... Powiedziałem jej, że gdyby gąsior nie był gąsiorem, toby był kurą. Odwracając się od sceny spostrzega Małgosię w dali. Ale bądź zdrów! Słońce spadło z nieba i przywlokło się na pole, zamiast się schować do ciotczynej komory... Bądź zdrów! Nie chcę patrzeć, jak wróble letą na plewy pod deskę.

WALEK.
Co? co?

WOJTASZEK.
Nic! nic! Odchodzi.

WALEK sam.
Tak! niema sprawiedliwości na świecie!... Ale zrobię ją sobie!... Zrobię ją sobie sam. Wchodzi Małgosia. Bogu dzięka, że idziesz... Takie miałem straszne myśli... Czekałem i czekałem, aż mi się ckno zrobiło... Żeby nie ten kuternoga Wojtaszek, to nie wiem...

MAŁGOSIA.
Walek? Walek? czemu ci się tak oczy świecą? Piłeś?...

WALEK.
Poczęstował mnie ździebłkiem wódki ten Wojtaszek... Ale czemu tak późno przychodzisz? Czemu nie przyszłaś prędzej?

MAŁGOSIA.
Nie mogłam.

WALEK.
A co się z tobą działo?

MAŁGOSIA.
Zamknięta byłam w komorze.

WALEK.
Co? zamknięta byłaś w komorze?... Rozumię teraz twoją zagadkę, Wojtaszku!... Kto cię zamknął?

MAŁGOSIA.
Ciotka.

WALEK.
Ciotka? A to dlaczego?...

MAŁGOSlA.
Przyszedł ojciec i zaczął ją lżyć, że mnie przetrzymuje u siebie... Jak ino go ciotka zobaczyła na drodze, tak ci zaraz powiada: »Idzie ten cholerny, będzie nieszczęście, schowaj się, bo uciec z chałupy już nie możesz«. I zamknęła mnie w komorze.

WALEK.
A jak wypęszył[17], żeś jest u ciotki?

MAŁGOSIA.
Nie wiem... Jak mnie wtenczas wygnał z chałupy, tak poszłam do ciotki, bo mi kazała matka. Przenocowałam; na drugi dzień przyszła matka i powiada, że lepiej będzie, jeżeli pójdę ze wsi, bo ojciec się nie uspokoił... Tak udałam się do Międzyborza, gdzie siedzi na swojem rodzony brat mojej matki. Ale on mnie przyjąć nie chciał, »bo, powiada, ojciec jest dobry człowiek, ale jak się rozgniewa, to niema z nim rady«. Takem związała znowu tobołek i wróciłam. Ciotka wszystkim przykazała, aby była tajemnica... Ale kto się ustrzeże złego?... A może nawet zdradził w swojej głupocie ten Wojtaszek, któregoś przysłał po mnie?... Wiesz, że Wojtaszek lubi się przypochlebiać za kieliszek wódki i może zdradzić.

WALEK.
Nie było nikogo pod ręką, sam nie chciałem się pokazywać, żeby nie było gorzej...

MAŁGOSIA.
Jak ojciec sobie poszedł, tak wybiegłam z komory i przez ogrody przyleciałam tu, jako już było późno... Mam ci wielki strach, żeby czasem ojciec nie wyśledził, gdzie jestem i nie przyszedł tu.

WALEK.
A! teraz rozumię te jego zagadki.

MAŁGOSIA.
Co mówisz?

WALEK.
Nic! Nic!... Rozumię: »Mięta wiła się po płocie, a Cierpik ścierpł!...« O ty psie, Wojtaszku! Zdradziłeś! Zdradziłeś!... Ale niech!... Abo my to robimy co złego?

MAŁGOSIA.
Co ty gadasz do siebie? toć przecie powiedz!...

WALEK.
Nic! nic! mówię ino tyle, że nie robimy nic złego... Niechby ino się jeden abo drugi poważył co pisnąć!

MAŁGOSIA.
Walek! ja się ciebie boję! Tajemnice masz przedemną.

WALEK.
Nie! nie! Mówię ino tyle, że nie robimy nic złego.

MAŁGOSIA.
Juści, że nie robimy nic złego... Ach! żebyś ty wiedział! Żebyś ty wiedział, co ten rodzony ojciec na mnie gadał... Lepiej umrzeć, niż takie życie prowadzić! Płacze.

WALEK ostro, z odcieniem bolu.
Nie płacz! Uspokój się...

MAŁGOSIA.
Powiedział do ciotki: »Przetrzymujesz w swoim domu ostatniego tłuka, jako ci na dobre to nie wyjdzie« — powiedział. Ciotka się sumituje, że mnie niema, a ojciec na to, że do jednego grzechu dodaje jeszcze drugi, bo kłamie. »A, powiada, żeby jeszcze było kłamać
dla kogo, ale, powiada, dla takiej bezwstydnicy, która ino jest na hańbę familii i całej wsi...«
»A, powiada, jak ją przetrzymujesz, to będziesz musiała przetrzymywać i jej bękarta...« O mój Boże! o mój Boże!... O moja nieszczęśliwa dolo! Lepiej się utopić, jak zrobiła ta biedna Salusia Orczykówna, z którą tak samo było, jak ze mną... Już teraz cicho sobie śpi... Lepiej się utopić! lepiej się utopić!...

WALEK.
Małgosia! jestem spokojny człowiek, umię warować jak pies, ale jak mnie kto ugryzie, tak niema zlitowania. Ugryźli ciebie! okropnie cię ugryźli, a to tak samo, jakby mnie ugryźli... Zemszczę się na wszystkich.

MAŁGOSIA.
Nie mów tego, Walek, to grzech śmiertelny!...

WALEK.
Grzech czy nie grzech!... A nie jest grzech człowieka niewinnego deptać jak jaki gnój, targać jak jakie słomsko?
Powiedz, gdzie tu jest sprawiedliwość?... A co ty zawiniła, abo co ja zawinił? abo co zawinił ten bękart, którego jeszcze niema na świecie? Czego oni ci go wytykają? Jeżeli bękart, to mój bękart, a nie czyj inny! I ty jesteś moja, już im to raz powiedziałem, żeby się świat miał skończyć!

MAŁGOSIA.
O mój jedyny!... Nasi ojcowie nie chcą, żeby ja była twoja, a ty żebyś był moim... Mój ojciec powiada: »Straciłem wszystko! Stary Mięta — niby twój ojciec — dołki podemną kopie; zemszczę się, żeli nie na starym, to na młodym, który się także przyczynił do mojego nieszczęścia«.

WALEK.
Kto? ja?

MAŁGOSIA.
Ty, powiada, ty! Powiada, że gdyby to się nie stało, to byłabym dostała innego chłopa, coby miał choć kilka zagonów roli...

WALEK.
I tobie żal tego?

MAŁGOSIA.
Nie mnie, ino ojcu... Zawszeć, powiada, byłoby lepiej, aniżeli za fabrycznego popychacza.

WALEK.
A! psy!

MAŁGOSIA.
Jeszcze, powiada, że gdyby ojciec tobie zapisał grunt, to jakośby jeszcze, powiada, było, uwiesiłby się przy nas i choć na twojej ziemi, toby pracował, a okrutnie lubi pracować w roli.

WALEK.
Będę miał grunt! będę miał grunt! Powiadam ci, będę miał grunt! Uwiesi się przy nas, będzie mógł pracować w roli.

MAŁGOSIA.
Nie będziesz miał, Walek! nie będziesz miał gruntu! Wszystko się skończyło! Macocha wchodzi w dom... Jutro wesele!... Wszystko się skończyło!... O jakeś ty mnie unieszczęśliwił!... Walek, Walek! jakeś ty mnie unieszczęśliwił!...

WALEK.
Co? i ty jeszcze na mnie?...

MAŁGOSIA.
Nie na ciebie!... Ino co ja teraz pocznę!... Utopię się, abo co!... Ah! ratuj mnie, Walek... Z tyłu nadszedł Cierpik i schwyciszy ją za za włosy, zdarł jej chustkę z głowy.

CIERPIK pastwiąc się nad córką.
Mówiłem ci, idź sobie, gdzie cię oczy poniesą, a ty, zamiast tego, pod mędle chodzisz? Ty suko! Za białego dnia!... W samo południe!... Przedtem tłukłaś się przynajmniej wieczorami, kiedy miesiąc świecił, kryłaś się za stodoły!... A teraz w szczerem polu, za białego dnia, w samo południe.

WALEK.
Panie-ojcze!... Chwyta go za gardło jedną ręką, a drugą chce mu wydrzeć Małgosię, która wijąc się po ziemi, jęczy i woła:

MAŁGOSIA.
Zabije mnie! zabije mnie!... Tatusiu! zlitujcie się nademną!... Walek, ratuj!...

CIERPIK odpychając Walka.
Ostatni pies niech ci będzie panem-ojcem, ale nie żyjący człowiek!... Do Małgosi. Ty bezwstydnico!...

WALEK.
Puśćcie, bo was tutaj zetrę na miazgę, chociażeście stary i ojciec...

CIERPIK broniąc się.
Ty psie! rzucasz się na starego?... I ty chciałeś być moim zięciem?... Ty psie!

WALEK.
Nie macie litości nad rodzoną córką, ani nad nikim... Jesteście gorszy od Heroda... Na miazgę was roztłukę!... Zrobię sprawiedliwość... Skórę wam zedrę z obmierzłego cielska.

MAŁGOSIA.
Tatusiu! tatusiu! miejcie zlitowanie!... Walek! Walek! daj spokój... Miej ty chociaż Pana Boga w sercu...

WALEK puszczając Cierpika.
Myślałem, że złe ominęło was przynajmniej, a widzę, żeście nic nie wart, a i ta nic nie warta, żal jej, że nie dostanie innego chłopa...

MAŁGOSIA.
Walek! Walek! o mój jedyny! nie mów tak!...

CIERPIK kopiąc ją.
Co? twój jedyny... Bezwstydnico! twój jedyny? Zjawia się Mięta.

MIĘTA podchmielony.
Cóż to widzę, kumoterku!... Cierpiku!... Rajfurzycie! Doprowadzacie córkę do tego — i to pod mędle... Fi! fi!... Kiedy słonyszko świeci żywe na niebie!

CIERPIK.
Pijanico stary!...

MIĘTA.
Nibyście wy młody... Krzyż macie wiśny, jak jaki młodzian... He! he! A Jagna kontenta z was, żeście taki młodzian?... hę?...

CIERPIK.
Nie chcę ja się plugawić z tobą..

MIĘTA.
Rozumię! rozumię wszystko!... Nie możecie inaczej przyjść do majątku, uratować się od supasty, tak przynajmniej przez zięcia... A, żeby było pewno, tak doprowadzacie... Rozumię!... Rozumię...

CIERPIK.
Milcz, ty dziadu!...

MIĘTA zwrócony do Walka i Małgosi.
A! jak kwiatyszki, tak wyglądają... Zbiedziło się nieboractwo...

WALEK.
Ojcze! bo mi jest tak dzisiaj, że na nic nie uważam.

MIĘTA.
Rozumię! rozumię! Nie uważasz nawet na to, że jasny dzień i że mędle, to nie żadne stodoły... A co? Cierpiku! Kumoterku! Ładna parka!... Fabryczny popychacz i córka peknera, który pójdzie jutro zdechnąć pod płotem kościelnym. A juści!... Ja ze ślubu do chałupy, do miemieckich groszy, ze żoną — tak! ze żoną! a ty ze supasty pod kościół. Ha! ha! z torbami pod kościół...

CIERPIK dolatując do niego.
Tego już zanadto!...

MAŁGOSIA, która przez ten czas siedząc skulona, patrzała w osłupieniu, co się dzieje.
Tatusiu!

CIERPIK.
Precz, suko!...

WALEK.
Ojcze!... Starając się miarkować. Ojcze!

MIĘTA.
Tak! ojcze! panie-ojcze!... Chodźcie razem na żebry!... A wyprawiliście skórę z tego szkapska, co wam padło?... To dobre na sakwy!...
Wy na żebry, a ja ze ślubu — tak! tak! synu!... Małgosia! synowo moja! Będziesz nosiła jeść do fabryki w dwojaczkach... Nie będzie czasu chodzić pod mędle. A pod czyje byś miała chodzić? Grunt mój!

WALEK.
Ojcze!... bo wam stary łeb rozpłatam...

MIĘTA.
Dobrego będziesz miał zięcia, Cierpiku!... Chce się rzucić na własnego ojca; chce go zabić.

CIERPIK.
Dobrzeby zrobił... Do Małgosi. Idź!...

MIĘTA.
Dobrzeby zrobił? No, synu! zabij! Będziesz miał grunt i tysiące i Małgosię. Będziesz miał mędle...

WALEK.
Ty tyranie! ty rozpustniku! ty siwy psie! Rzuca się na niego. Małgosia wyrywa się ojcu i rzuca się pomiędzy Walka i Miętę.

MAŁGOSIA.
Walek! Walek! co robisz?

WALEK trzymając ojca za gardło.
Robię sprawiedliwość!... A ty idź! żałuj, że nie dostaniesz innego chłopa, żałuj, żem cię unieszczęśliwił!

MIĘTA.
Ratunku! Morduje mnie własny syn.

WALEK dusząc ojca.
Nie morduję, ino robię sprawiedliwość!... Tak! stary psie! za moje młode życie!... Masz żeniaczkę!... masz grunt! masz pieniądze. Podczas tego usuwają się na dalszy plan sceny.

MAŁGOSIA.
Walek! Walek!... Ratunku!

CIERPIK.
Precz! niech się mordują te psy!... Świadków nie potrzeba. Wpada Jagna.

JAGNA do Cierpika.
Wojtaszek po wsi opowiada, że pomstujesz... Tchu już nie mam w sobie! Co ci to biedne dziecko zawiniło?...

CIERPIK.
I ty jeszcze? I ciebie zabiję...

JAGNA.
Zabij mnie!... Zabij!... Ale już raz daj spokój tej nieszczęśliwej dziewczynie. A tam co się dzieje? Spostrzega Walka duszącego ojca. Walek, co robisz?

WALEK.
Sprawiedliwość!...

JAGNA.
Ratunku! ratunku!...

Wchodzą żniwiarze.


JEDEN ZE ŻNIWIARZY.
Co to jest? Miasto Panu Bogu dziękować za szczęśliwe żniwa, to wy się w szczerem polu chceta mordować!... Chłopy! dalej!... Niech nie robią obrazy boskiej!... Przylatując do Walka. Cóż to? Ojciec ledwie dycha... Chłopy! udusił ojca! O ty zbrodniarzu! coś ty zrobił?

WALEK.
Zrobiłem sprawiedliwość!... A teraz jeszcze z tamtym skończę... Chce się rzucić na Cierpika; przytrzymują go żniwiarze i wiążą, inni zabierają Miętę, który dogorywa.

MAŁGOSIA.
Coś ty zrobił Walek! coś ty zrobił... Unieszczęśliwiłeś mnie i siebie... Zrobię i z sobą koniec! Wybiega. Zamięszanie w którym ginie Cierpik.

JAGNA za uciekającą Małgosią.
Małgosia! Małgosia! o ja nieszczęśliwa matka!

ZASŁONA SPADA.



ODSŁONA PIĄTA.

Scena jak w drugim akcie, za otwarciem drzwi izdebki widać zwłoki Małgosi, złożone na piasku, przykryte białem prześcieradłem.

JAGNA porządkując w izbie, szepce pacierz.
»Ojcze nasz, któryś jest na niebie, święć się imię Twoje, przyjdź królestwo Twoje, bądź wola Twoja jak w niebie tak i na ziemi... Jak w niebie tak i na ziemi... O Boże! wszechmogący Boże! bądź wola Twoja, jak w niebie tak i na ziemi...« Zamyślając się. Juści to, powiadają, śmierć jest ino przejściem do lepszego życia... Pan Bóg zabiera wszystkich do siebie, a kiedy człowiek zemrze młodo, to ma największą zasługę... Pan Bóg zabiera wszystkich do siebie, żeli są bez śmiertelnego grzechu na duszy... A juści, powiadają, kiedy umrze dziewczyna, to ją Pan Bóg stawia koło tronu Najświętszej Panienki, co jest jako zorza, abo jak ranna jutrzenka... I stoją tak wszystkie, które zeszły z tego świata, w bieli i z zieleniejącemi gałązkami w ręku i śpiewają hymny... Takem czytała w tej książce o świętej Teresie... O dziecie moje! o córko moja najdroższa! Jedyna to jeszcze pociecha dla mnie, że staniesz koło tronu Przenajświętszej Panienki w bieli i z zieleniejącą gałązką w ręku, jako żyłaś na tym
świecie bez skazy... Bez skazy?... A to?... O Boże! Boże! bądź wola Twoja, jak w niebie, tak i na ziemi... O ja nieszczęśliwa istota! nawet pacierza z tego wszystkiego nie mogę dokończyć!... Klękając, modli się półgłosem. »Ojcze nasz! któryś jest na niebie, święć się imie Twoje, przyjdź królestwo Twoje, bądź wola Twoja, jak w niebie tak i na ziemi...« jak w niebie tak i na ziemi.
Wchodzi kumoszka.

KUMOSZKA.
Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus.

JAGNA wstając od łóżka, przy którem klęczała.
Na wieki wieków. Amen. Witajcie do nas, kumoszko.

KUMOSZKA.
Bóg zapłać... Przyszłam was też pocieszyć w tej waszej wielkiej żałości i zobaczyć sobie tę biedną Małgosię.

JAGNA.
Bóg wam zapłać... Leży w izdebce na piasku. Idźcie, zmówcie chociaż z jeden wieczny odpoczynek za jej duszę... Kumoszka wchodzi do izdebki. Jagna załamując ręce. Jak się to wszystko skończyło! jak się to wszystko skończyło... Czy ja to myślałam, o córko moja, że taki będzie twój koniec, kiedyś na świat przyszła?... Czy ja się tego kiedy spodziewałam, że zamiast do ołtarza, to cię poprowadzą do grobu? O lelijko moja! o ruciany mój kwiatyszku! Jeszcze żebyś była zachorowała, żebyś była umarła swoją śmiercią — ale tak!... O ja nieszczęśliwa matka!... Straciłam ostatnią nadzieję, ostatnią pociechę! straciłam już ostatni skarb na świecie...

KUMOSZKA wychodząc z izdebki.
Zmieniła się do niepoznania. Dawniej była jak cud!... Śliczności!... Co to może taka woda.

JAGNA.
Mówiła do mnie: »Nanusiu! nic się nie zmieniło! on się nie zmienił i ja się nie zmienię«, a teraz śmierć ją zmieniła do niepoznania, a on — jak się to wszystko zmieniło! jak się to wszystko zmieniło!...

KUMOSZKA.
Jak go prowadzili żandarmy do miasta, tak był jak bezprzytomny... Pytał się ino, czy już znaleźli Małgosię w jeziorze... Ale te żandarmy to ino go ofuknęli i powiedzieli jakieś słowo, widno, niemieckie przekleństwo, że ma być cicho, jako jest zbrodniarz i nicpotem, bo udusił własnego ojca. Tak on zamilkł... Ale, kumoszko, przeżegnajcie się krzyżem świętym, weźcie Boga na pomoc i znieście to wszystko.

JAGNA.
O! już ja tego nie wytrzymam, już ja nie mam sił na to wszystko?... A nie pastwili się nad nim?

KUMOSZKA.
Nibyć tego ludzie tak dokumentnie nie widzieli... Ale to ino było, że jak mu nakładali kajdany na ręce, tak jeden z tych żandarmów zaczął go bić, jako Walek nie chciał się dać okuć, bo, powiada, to nie potrzebne, ja, powiada, pójdę sam, gdzie ino chceta...
Wchodzi Cierpik.

CIERPIK do kumoszki.
Jak się macie, kumoszko?...

KUMOSZKA.
Bóg zapłać...

JAGNA do Cierpika.
Byłeś u księdza?

CIERPIK.
Byłem, ale nie zastałem go w domu.

JAGNA.
Tak nic nie wiesz?

CIERPIK.
Nie... Ino prosiłem Idzikiewicza, ażeby pomówił z księdzem względem tego pochowku. Idzikiewicz przyrzekł, że jak ino ksiądz powróci z tego swojego spaceru, tak z nim zaraz pogada.

KUMOSZKA.
Ja bo myślę, że tam niema nic do gadania; proboszcz wie, jako nie opływacie w dostatki, tak też i pokropi za dobre słowo i świece i chorągwie wziąść pozwoli, a może nawet sam odprowadzi na ten smętarz, jako wie, że Małgosia była dobra dziewczyna...

JAGNA wybuchując.
Czy ja się tego spodziewała kiedy, że zamiast cię pokropić przy ołtarzu w tę godzinę ślubowania, to cię ksiądz będzie kropił w kruchcie!... Czy ja się tego spodziewała!...

CIERPIK.
Jagna, cicho!... bo mnie się samemu serce kraje na to wszystko...

JAGNA.
Teraz ci się serce kraje, a kto temu wszystkiemu winien?...

CIERPIK.
Jagna, mówię ci, bądź cicho...

KUMOSZKA.
No, niech wam tu Bóg dopomoże; muszę ja też iść do swojej roboty... A wy, kumoszko, nie żorujcie tak bardzo. Bóg dał, Bóg wziął, juści we wszystkiem jest wola Pana Boga... Zostańcie z Panem Jezusem...

JAGNA.
Idźcie, kumoszko, z Panem Jezusem... Bóg wam też zapłać za tę waszą pamięć i za to wasze dobre serce...
Kumoszka odchodzi.

CIERPIK.
Kobieto! nie narzekaj! nie lamentuj tak bardzo! juści jest prawda, że we wszystkiem jest wola Pana Boga...

JAGNA.
Ty masz twarde serce, jak ten głaz, ale ja wytrzymać nie mogę... Wybuchując. O nieszczęśliwy człowieku! czegoś ty narobił! czegoś ty narobił!

CIERPIK.
Jestem grzeszny człowiek!... Narobiłem złego... Ale, Jagna, proszę cię jeszcze raz, bądź cicho, miej choć ty litość nademną! głowa mi trzeszczy, że dziw nie pęknie...
Wchodzi kościelny.

KOŚCIELNY.
Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus.

JAGNA.
Na wieki wieków. Amen. Witajcie do nas.

KOŚCIELNY.
Bóg zapłać, Bóg zapłać...

JAGNA.
Mówiliście z proboszczem?... Przebaczcie, że tak się was zaraz pytam, ale sami widzicie, w jakim my to kłopocie i smutku. Usiądźcie.

KOŚCIELNY siadając.
O, psu nie życzyć tego, a cóż dopiero chrześcijańskiemu człowiekowi! Nie mam wam tego za złe... A co się tyczy proboszcza, to mówiłem...

JAGNA.
I co? a pójdzie też ta nowa chorągiew, którą przeszłego roku sprawiło bractwo Matki Różańcowej?... Małgosia była przecie też w różańcu świętym.

KOŚCIELNY.
Jak ino przyszedł proboszcz do domu, tak ja do niego — jako mam zawsze przystęp — i, pochwaliwszy Pana Boga: »Tak i tak«, powiadam, »Cierpikom złoto z dachu nie kapie, teraz nawet supastacya na nich przychodzi, więc też, powiadam, pochować tę nieszczęśliwą abo darmo, abo co... Może, powiadam tak delikatnie, dać i świece, choćby te żółte, niekoniecznie te z białego wosku, niepotrzeba zaraz najlepszych, no i, powiadam, jednę i drugą z tych chorągwi, które tam stoją, powiadam, za ołtarzem na wypadek... Nic im, powiadam, nie będzie, deszczu niema, więc też, powiadam, nie zepsują się tak od jednego razu, chociaż pójdą darmo. Cierpik, powiadam, i na ochfiarę
przedtem dawał, więc też, powiadam, nie zawadzi zrobić dla niego ten miłosierny uczynek...

JAGNA.
No, i ksiądz przystał na wszystko... Niech mu to Pan Bóg tysiąckrotnie wynagrodzi, jako miał zlitowanie nad naszym całym domem...

KOŚCIELNY.
Gdzież przystał... Jak mógł przystać! Kobieto! nie grzeszcie, nie mógł przystać na żaden sposób!...

JAGNA.
Nie mógł przystać na żaden sposób, mówicie?...

CIERPIK.
Jak to nie mógł przystać?...

KOŚCIELNY.
O prości ludkowie! nawet tyle rozumu nie macie w swoich głowach, ażeby wiedzieć, że na to nie mógł przystać żadną miarą...

JAGNA.
A toć nie bierzcie nas, panie Idzikiewicz, na tortury, ino rzeknijcie od razu, dlaczego nie mógł przystać...

KOŚCIELNY.
Jak mu to wszystko powiedziałem, tak powiada do mnie z gniewem: »Co to? i tobie przewróciło się już w głowie, że nie wiesz, jakie jest prawo?... Mnie taki kościelny, co się nie zna na prawie, wcale niepotrzebny!...« Tak, wiecie, powiedział.

CIERPIK.
A co tu ma prawo?...

KOŚCIELNY.
Juści nie żadne prawo sądowe, ino prawo kościelne... Co ja teraz zrobię? Straciłem dla was łaskę proboszcza!...

JAGNA.
Na miłość Pana Boga, mówcie, jakie tu jest prawo?...

KOŚCIELNY.
Juści takie jest prawo, nie żadne sądowe ino kościelne — »jest takie przykazanie« — powiada proboszcz do mnie — »słuchaj! powiada, ty stary kpie, »ty stary kpie«, powiedział do mnie, wyraźnie »ty stary kpie!« i to wszystko przez was — »jest takie, powiada, przykazanie, że jeżeli człowiek nagle umrze, a nie wyspowiada się, dlatego się jedynie nie wyspowiada, jako żadną miarą wiedzieć nie mógł, że mu przyjdzie nagle umrzeć, wtedy, powiada proboszcz do mnie, chrześcijański pogrzeb może być dopuszczony, jako ów-ci człowiek umarły byłby się wyspowiadał, gdyby był wiedział, że musi nagle umierać« — ale inna jest rzecz z waszą córką...

CIERPIK.
Jaka tu inna rzecz?...

JAGNA.
Mówcie już raz, jaka tu inna rzecz?...

KOŚCIELNY.
Tutaj jest rzecz taka: Wasza córka wiedziała o tem, że umrze nagle, bo juści przecie, wiadoma jest rzecz, że odebrała sobie życie sama, więc też, powiada proboszcz do mnie: »Chrześcijański pogrzeb być nie może; to sprzeciwia się prawu; wykopiesz jej, powiada, grób pod płotem, w samym kącie smętarza, na
niepoświęconem miejscu, koło grobu tego Kruszki, co się przed kilkoma laty powiesił z wielkiego pijaństwa«.

JAGNA wybuchując.
O mój Boże jedyny! O mój litościwy Boże!... Czego ja się doczekała na stare swoje lata!... O córko moja nieszczęśliwa!... Na niepoświęconem miejscu, pod płotem masz leżeć! w samym kącie smętarza masz leżeć! koło grobu Kruszki, co się powiesił z wielkiego pijaństwa!... Mówiła stara Obojczykowa, kiedyś przyszła na świat, mówiła przy oględzinach: »Cieszcie się, urodziła się pod dobrą gwiazdą, jako jest przemiana na niebie, przemiana miesiąca, powiada; i żyłkę ma pomiędzy oczkami, a to znaczy wielkie szczęście... Delikatniuchna jest, stworzona jest na wielką panią!...« Doczekałaś się wielkiego szczęścia! doczekałaś się, córuchno, wielkiego państwa! Nawet nie masz być pochowana, jak każdy inny chrześcijański człowiek, a ino na niepoświęconem miejscu mają ci dół wykopać, pod płotem, w kąciku smętarza, koło grobu tego Kruszki, co się powiesił z wielkiego pijaństwa... I to wszystko przez ciebie, ty nieszczęsny człowieku: katowałeś ją! wypchnąłeś z domu! obszedłeś się z nią gorzej, aniżeli z psem! gadziny się nie wygania z chałupy!...

CIERPIK.
Jagna! cicho!... serce mi się kraje i głowa trzeszczy, dziw nie pęknie...

JAGNA.
W kąciku pod płotem!... O nie! nie!... nie dopuszczę! Pójdę sama do księdza, padnę mu do nóg: »Księżyczku, powiem, ulituj się nad nieszczęśliwą matką! niech ma chociaż jedną pociechę! Ulituj się! ulituj!« Zabiera się do wyjścia.

KOŚCIELNY.
Na nic wam się to nie przyda, wszystko iść musi wedle prawa. Ksiądz zagniewany jest bardzo — powiada: »W żadnej parachfii się to nie dzieje, co w jego: syn zabija własnego ojca, dziewczyna różańcowa chodzi za stodoły i potem jeszcze odbiera sobie życie, którego sobie nie dała...« Za wychodzącą. Nie chodźcie. Nie chodźcie, to na nic! wszystko musi iść wedle prawa.

CIERPIK.
Niech takie prawo!...

KOŚCIELNY.
Bezbożny człowiek jesteście! Pożegnam was; muszę iść do tego Mięty; jakiś pogrzeb będzie; zawszeć sobie życia sam nie odebrał, a ino uduszony został przez rodzonego syna... Zostańcie z Bogiem!... A folcyer jeszcze nie był? Wróbla widziałem we wsi... Zostańcie z Bogiem. Wychodzi głównemi drzwiami.

CIERPIK sam.
I to wszystko przez ciebie, ty nieszczęsny człowieku!... Katowałeś ją!... Wypchnąłeś ją z domu!... Obszedłeś się z nią gorzej, aniżeli z psem!... Gadziny się nie wygania z chałupy. Gadziny się nie wygania z chałupy, a ja wygnałem swoją własną krew!... O dziecko moje jedyne!... A czy ja mogłem pomyśleć, że taki będzie koniec?... Mówiłem sobie w duszy: »niech pójdzie w służbę, dopóki moja złość nie przeminie...« Nie śmiałem oczu podnieść na ludzi, jako w naszym rodzie nie było nigdy żadnej hańby!... A mawiał mi ojciec nieboszczyk, kiedym miał ślubować: »Nowe rozpoczynasz życie! wielki na siebie bierzesz obowiązek; pamiętaj, abyś zawsze żył po bożemu ze swoją... A dzieci chowaj podług przykazania: jak zobaczysz, że twój syn, abo twoja córka grzeszy ręką, tak utnij
rękę, bo lepiej stanąć po prawicy z jedną ręką, aniżeli iść na potępienie, mając ręce obie...« Wszystko się tak naraz zwaliło na moją głowę, jako ten piasek, kiedy się ustępuje góra. Zabierają mi zagon, na którym człowiek harował od młodości... Wyganiają mnie z chałupy, widziałem, w której doczekałem się starych lat... Co znaczy mi już życie bez córki, bez roli, bez własnego dachu!... Mięto! nie żyjesz i ja już nie żyję!... Spotkamy się na tamtym sądzie jeszcze dziś... A co mi było zazdrościć innym, że zrobili interes na Miemcach?... Byłem chciwy!... Boże! bądź miłościw mojej grzesznej duszy... A co mnie było prześladować tego Walka, co po bożemu chciał poprowadzić do ołtarza moją nieszczęśliwą córkę?... Byłem chciwy!... Byłem pyszny!... Nie chciałem, aby ludzie powiedzieli: »Nie mógł znaleźć cieplejszego miejsca dla swojej shańbionej córki, tak ją oddał za fabrycznego popychacza!...« Boże! bądź miłościw mojej grzesznej duszy... Chciałem się zemścić i zemściłem się na swej własnej córce... Zwracając się ku drzwiom izdebki. O dziecko moje jedyne! nie sama będziesz leżała pod płotem, w kąciku smętarza, na niepoświęconem miejscu!... Boże! bądź miłościw mojej grzesznej duszy!... Przebacz mi moje grzechy!... Mam na sumieniu Miętę, który, sam nie wiem dlaczego, był moim wrogiem. A czy nie stoi w przykazaniu: »abyście miłowali nieprzyjacioły wasze?...« Boże, bądź miłościw mojej grzesznej duszy!... Mam na sumieniu Walka, mam na sumieniu Jagnę, co wypłakuje oczy, mam na sumieniu jedyniącą córkę. Tak! abo tak!... Nie!... tak! tak! tak!... A co zrobi Jagna?... Ulitują się nad nią prędzej, aniżeli, gdyby została ze mną. Zresztą, co ja jej dam?... Stary jestem, pracować nie mogę, a tu wszystko już zabierają!... Całą chudobę! całą ludzką chudobę! wszystką krwawą pracę, wszystek słony pot!... Ulitują się nad nią!... Poza sceną głosy, zbliżających się ludzi; Cierpik spogląda w okno. Teraz się już wszystko kończy!...
Przychodzą zabierać ostatki!... Tego mi nie zabiorą! Wyjmuje sznurek z kieszeni. O córko moja! Nie żegnam się z tobą! Zobaczymy się jeszcze dziś! Nie sama będziesz leżała pod płotem!... Jeżeli ty masz leżeć, to i ja niech leżę!... Oni tędy, a ja tamtędy!... Wskazuje na drzwi główne i na drzwi prowadzące do izdebki. Niech zabierają wszystko!... Ginie w izdebce. Za chwileczkę słychać otwieranie okna w izdebce. Przez główne drzwi wchodzi komornik, Wróbel, lud, robotnicy.

WRÓBEL.
Mówili, robaszku! że Cierpik w chałupie... A gdzie on, robaszku?... Cierpiku! a gdzie wy?... Po swoje-m przyszedł, robaszku!...

KOMORNIK.
Sztyl! Nic nie gadać. Nie wasza rzecz... Do tłumu zwrócony. Idźcie, poszukajcie tego Cierpik — potrzebny jest.

JEDEN Z LUDZI.
A bo my to sługi czyje, żebym tak zaraz na żądanie mieli szukać kogo?...

KOMORNIK.
A czego wy tu przyszli?...

INNY.
Na licytacyę przyszlim, mamy prawo.

KOMORNIK do jednego z robotników niemieckich.
Gehen Sie, suchen Sie den auf, mit diesem polnischen Vieh ist nichts anzufangen.

KILKU Z TŁUMU.
Kto »polszes Fi?«. Czy pan myśli, że my tego nie rozumiemy. He?...

KOMORNIK.
Co to jest?... Opór przeciwko władzy?... Po żandarmów poszlę... Przygląda się sprzętom i kontroluje w aktach. Trzeba zobaczyć, czy nie sprzedała ta sakramencka bestya jakiego Geraethu.

WRÓBEL.
Juści, robaszku, sprzedać mógł, na moją krzywdę, robaszku.

KOMORNIK.
Mówiłem już raz, to nie wasza rzecz... Wskazując w kierunku izdebki. A tam co?...

WOJTASZEK wysunąwszy się z tłumu.
Tam jest ta, panie folcyer, co chodziła ryby łowić na jeziorze.

KOMORNIK.
Du Bestie! Kpisz sobie z królewskiego urzędnika?...

JEDEN Z TŁUMU.
Niespełna rozumu jest, półgłupi jest! ale nie kpi!...

JEDEN Z NIEMIECKICH ROBOTNiKÓW wracając.
Nirgends zu finden. Niema go nigdzie...

WOJTASZEK wskazując na otwarte okno w izdebce.
Chcieli ptaszka schwycić w gnieździe pod pułapem, a on im uciekł szparką.

KOMORNIK.
No! rozpoczniemy... Może przyjdzie... Ein Schrank! Szafa!...

JEDEN Z TŁUMU.
Ludzie! nie licytujta! żałoba jest! ludzka krew jest!...

INNY Z TŁUMU.
A bo to niema tutaj Miemców, co będą licytować bez nas?...

INNY Z TŁUMU.
Nie damy im... Panie folcyer! dziś licytować nie można! żałoba jest!...

WRÓBEL.
Robaszku! Żałoba, żałoba, a...

JEDEN Z TŁUMU.
Wy, dziadu, bądźcie cicho! Zbrodniarz jesteście... Chłopy! wyrzućta tego psa za drzwi... Nie dosyć jednej plagi na ten naród polski, jeszcze on marnuje ludzi...

INNI Z TŁUMU.
Wyrzucić go! a Miemcom zabronić licytować...

Kilku wypycha Wróbla.
Wpada jedna z kumoszek.


KUMOSZKA.
Chłopy! chłopy!... nieszczęście się stało!... Cierpik się powiesił!... Za stodołą Zielaznego — tak, żeby go nikt nie widział... Ja przypadkiem szłam przez zapłocie — zobaczyłam... O czy to się świat już kończy!...

Wybiega kilku chłopów.

KOMORNIK.
Co? powiesił się?... A gdzie żona? jedno tu potrzebne.

JAGNA wpadając na scenę.
Nie chciał przystać! Nie chciał przystać!... Co tu się dzieje?...

JEDEN Z TŁUMU.
Supastacya!...

JAGNA.
Niech zabierają wszystko! Dla mnie już życia niema... A Cierpik gdzie?

JEDEN Z TŁUMU.
Żeli mamy prawdę powiedzieć, to nie żyje...

JAGNA.
Nie żyje? O Boże!... litościwy Boże!... Jak ty nas strasznie karzesz. Ale bądź wola Twoja, jak w niebie, tak i na ziemi.

ZASŁONA SPADA.






  1. Dożywocie
  2. Teść.
  3. Dobrej wódki.
  4. Cukiernia = cukrownia.
  5. Komornik sądowy.
  6. Surdutowy pan.
  7. Torba skórzana
  8. Gwoździe do pobijania szyn.
  9. Chudoba.
  10. Teść.
  11. Teściowa.
  12. Kieliszek wódki.
  13. Dzienny zarobek.
  14. Chałupnika.
  15. Nauczyciel.
  16. Niemcy z Pomorza.
  17. Wyśledził.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Jan Kasprowicz.