Poezje zebrane (Orkan)/Tom I/całość

<<< Dane tekstu >>>
Autor Władysław Orkan
Tytuł Poezje zebrane
Tom I
Redaktor Stanisław Pigoń
Wydawca Wydawnictwo Literackie
Data wyd. 1968
Miejsce wyd. Kraków
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Okładka lub karta tytułowa
Indeks stron
WŁADYSŁAW ORKAN

POEZJE
ZEBRANE

Wiersze zebrał, tekst opracował
i komentarzem opatrzył
JERZY KWIATKOWSKI
TOM I
separator poziomy
KRAKÓW
WYDAWNICTWO LITERACKIE
WŁADYSŁAW ORKAN — DZIEŁA
REDAKCJA ZESPOŁOWA
pod kierownictwem
STANISŁAWA PIGONIA
MIECZYSŁAW KARAŚ – MARIA RYDLOWA
JERZY SKÓRNICKI
Redaktor tomu
MARIA RYDLOWA
Okładkę projektowała
BARBARA BIERNAT
Printed in Poland
Wydawnictwo Literackie, Kraków 1968
Wyd. I. Nakład 3000 + 283 egz. Ark. wyd. 18,5. Art. druk. 30,5
Papier druk. mat. kl. III, 82 ✕ 104 cm, 70 g z Fabr. Pap. Klucze
Oddano do składania 24 V 1967
Podpisano do druku 12 I 1968
Druk ukończono w lutym 1968
Drukarnia Wydawnicza, Kraków, ul. Zwierzyniecka 2
Zam. nr 371/67R-49 (1413)



PRZYGRYWKA

Ukochałem lud biedny nad miarę —
Bom się jego pieśnią wykołysał...
Ukochałem zwyczaje i gwarę —
Które, dziecko, z piersi jegom wyssał.

Co mię wiąże z ludem jeszcze szczerzej,        5
Powiem — choć mi wielu wiary nie da:
To niedola, która w nim się szerzy —
Oto wspólna towarzyszka — bieda...

Może ona zaćmiła mi oko
I przesłania serc biedaczych głębię —        10
Że nie mogę patrzeć tam... wysoko —
I od ludzi sam gnębiony — gnębię...

Może ona zaćmiła mi słonko,
I na nerwach zwinęła promienie,
Że gdy chodzę serc ludowych łąką,        15
Poza światłem wszędy widzę — cienie...

Poza światłem cienie widzę zawdy,
Łzy mię ciągną więcej, niźli blaski...
Lecz do ludu nie schodzę, jak z łaski —
Ja w nim samym szukam tylko — prawdy.        20

3. XII. 1896


I. OKRES
„Z TEJ SMUTNEJ ZIEMI“
(1897—1902)
Z TEJ SMUTNEJ ZIEMI
DROGA
I

Gdym dzieckiem chodził dumać nad potokiem,
Wówczas już, goniąc białe, nikłe piany,
Cały mój przyszły żywot opłakany,
Jak równe pole, przebiegałem okiem...

Że pójdę pustką, ugorem i tłokiem        5
W dal, goniąc z wiatrem puch kwiatów rozwiany,
Czułem... że pójdę w Pieśni rozkochany,
Niedoli wiecznej zaklęty urokiem.

I czułem wówczas, że w tej smutnej drodze
Rosą nadziei ust mych nie ochłodzę,        10
Wiara obejdzie mię i szczęście minie —

Wiatr mię wśród pustki powiedzie jedynie
I miłość wieczna do tej Pani świata,
Co nad potokiem łez włosy rozplata...

Genève, 3. IV. [1899] (w nocy)


II

Przez te dalekie, szare, puste tłoki
Znużony idę... Wszystkie me nadzieje
Wiatr zimny wcześnie starga i rozwieje
I poschną kwiaty wiary mej głębokiej.

Bo, jak świat cały długi i szeroki,        5
Znikąd nie świta zorza i nie dnieje;
Wleką się życia szare epopeje
I wszystko z wolna schodzi w senne mroki...

A mnie nieznane, wielkie jakieś moce
Na życie wieczną ukarały męką:        10
Że mam iść polem przez te szare noce

I być „przechodniom wyciągniętą ręką”,
Za którą błędne obracają twarze,
Czy im w oddali świtu nie ukaże...

Genewa, 15. II. [18]99.


III

I nie wiem, czy jest jaki płatek ziemi,
Gdzie serce moje znajdzie ukojenie —
Lecz dotąd wielkie zszedłem już przestrzenie,
A wszędy tęskno i smutno, i źle mi...

I nieraz duszę dziwny lęk oniemi,        5
Gdy, jak wśród gęstwi snujące się cienie,
Liście odchyla rękoma drżącemi,
Czy nie przeszczepią jej palców promienie,

Czy nie zaśnije ptak o rannym świcie...
I wysłuchuje sen spokojnych zacisz,        10
Kędy przed myślą kryje się Nieznane.

Wszędy jednako, szaro, pusto... Życie!
Gdybyż cię choć raz, na męki skazane,
Objęły wzrokiem dusze, które tracisz!...

Genewa, 13. II. [18]99.


IDĘ KU TOBIE...
I

Idę ku Tobie... a myśl mię wyprzedza,
Lecąc wśród mgławic, jak spragniona kania —
I chociaż nie wiem Twojego nazwania:
Czy imię Twoje Spokojność czy Wiedza —

Idę ku Tobie... Choć mgły nie rozrzedza        5
Wzrok, ni przede mną drogi nie odsłania,
Choć mię strach ziębi i bojaźń zbłąkania,
Gdy mi ostatnia we mgle ginie miedza —

Idę ku tobie... Z zapałem pielgrzyma,
Z ufnością dziecka idę wśród padołu,        10
Ze mną tęsknica i smutek pospołu...

I nie wiem, kędy droga się zatrzyma:
Czy tu na ziemi, na słońcu, czy w niebie —
Idę i szukam, jakbym szukał siebie...

1. VIII. [18]98


II

Przez puste tłoki i łopuszne ściernie,
Przez osty polne, iglaste jałowce,
Przez urwiskowe, przepastne manowce,
Raniąc swe stopy o przydrożne ciernie —

Idę ku Tobie... Dokoła mnie czernie        5
Błądzą stadami, jak stracone owce;
Błądzą, szukając paszy, ludzie-dniowce,
A trawy liaste ścielą się obszernie...

Czas niby dzięcioł lata w drzewach kuje —
A ja, wśród młodych i starych pokoleń,        10
Zasłuchan w przyszłą godzinę wyzwoleń,

Idę ku Tobie... I choć sercem czuję,
Że nie odnajdę Cię, aż w cichym grobie —
Przez łzy konania, ból — idę ku Tobie...

1. VIII. [18]98


PRZELOTNE PTAKI
I

Nieraz jesienią, idąc po ugorze
Pośród jałowców osendziałych śniegiem,
Widziałem ptaki lecące szeregiem
Gdzieś nad nieznane, południowe morze...

Oczy za nimi gubiłem w przestworze,        5
Goniąc myślami za ich chmurnym biegiem:
Gdzie one spoczną i nad jakim brzegiem?
Czy nowe życie znajdą, czy śmierć może?...

I długo stałem, zapatrzony w dale —
Aż cały smutny ten różaniec ptasi        10
W krople się stopił i zginął w przeźroczu...

Wówczas się ku mnie zbiegły wszystkie żale,
Tęsknice za tym nieznanym, co gasi
Wieczne pragnienia i łzy ściera z oczu...

Genewa, w kwietniu.


II

I z kraju nędzy, gdzie nie giną lody,
A śnieg po turniach z wieku na wiek leży,
Ziemię zamraża i ugory śnieży,
Z krainy, kędy zimne wieją chłody —

Poszedłem szukać słońca i pogody.        5
Gór mych odbiegłem i trzód, i pasterzy,
Z nadzieją wiosny, jak dziecko, co wierzy
W nowe świtania i promienne wschody.

Marzyłem zawsze o tak wielkim świetle
Gwiazd, na tysiączne rozszczepionych ognie,        10
Które po niebie łuk za łukiem kréślą —

Że: albo przy nich serce w popiół zetlę,
Albo tak duszę stopię i rozognię,
Iż słońcu buchnie w twarz płomienną myślą!



III

Stanąłem w cichej, uśpionej dolinie,
Pełnej oświetleń słońca i promieni,
Gdzie drga powietrze tysiącem odcieni
I morze światła przed oczyma płynie...

Chciałbym zatrzymać duszę w tej krainie,        5
Zapomnieć lodów, zimy i jesieni,
I być, jak ludzie w szczęściu zamyśleni,
Bez wiecznych pragnień, i zawsze i ninie.

Tak tu spokojnie, cicho... Całe życie
Zdaje się tonąć w bieli i błękicie,        10
Słońce promieni żywot i ozłaca...

Idę w te blaski martwymi oczyma —
Myśl nieustannie i zawsze powraca
W krainę, kędy wieczna leży zima...

Genewa, 1. III. [18]99.


MÓJ DOM
I

Mój dom — skalista wyspa na szarym wód bezkresie.
Morze ludzkiej niedoli, z potoków łez powstałe,
Opływa go dokoła, podmywa się pod skałę,
Żywą, stupłetwną falą pod kamienny wierch pnie się...

Mój dom — odwieczna pustka, pola opustoszałe.        5
Wiatr po ścianach zawodzi, po jałowcowym lesie,
Stracone w ziemi płacze przez ugory mi niesie,
Zmarłe przywiewa liście, od mrozu osendziałe.

Mój dom — to mój niepokój, to grób mojego życia,
Kolebka duszy smutnej i roztęsknionej wiecznie —        10
Gniazdo, gdy las tną, w szczycie u ostatniego złomu...

Nie wiem, kto bardziej trwożny: Czy ten, co od rozbicia
Chroniąc się, wszedł na deskę, żegluje niebezpiecznie —
Czy ja, który się na to patrzę z mojego domu...

29. VIII. [1]900.


II

Zaledwie Cisza zajrzy w moją pustą dziedzinę —
Już jej nie ma — traci się i przepada u węgła...
A tuż za nią Płacz staje: Na twarzy jeno ścięgła,
W oczach widać otchłanie dwie i jedną głębinę...

I poczynają wzbierać te dwa jeziora sine,        5
Zlewać się w jedno morze, jakby je powódź sprzęgła —
Już jedna fala mokra serca mego dosięgła,
Już duszą na zwełnionych, wezbranych wodach płynę...

Lament fal — krzyk gór, w niebo wdzierających wyłomem —
Jęk wód, zapadających w ciężkie, bez dna otchłanie —        10
Przelatujące w wichrze Nędze — Bóle — Rozpacze...

Otom w samotni pustej sam opuszczonym domem.
Dusza z falami poszła na wieczne bojowanie,
A serce po ugorach straconej duszy płacze...



Z RÓŻNYCH CHWIL
PRZEKLEŃSTWO

Tam w dole — czarne ludzkie zmalałe mrowisko.
Żaden jęk, żadne echo ku mnie nie dolata.
Wyolbrzymiałą duszą płynę w nieskończoność świata,
Wpatrzony w białe słońca rozkwitłe ognisko.

Lecz oto płacz od ziemi idzie chmurą ciemną,        5
Zbliża się piorunami głodne wężowisko,
Grą piekieł dochodzi ku mnie życie — już jest blizko,
Już u stóp moich ryczy burzą — już nade mną!...

Tam w górze — białe słońce goreje wieczyście,
Lecą gwiazdy, migocą jak ogniste liście,        10
Świecą barwami kwiatów po niebieskich dworach.

Jam jest jak wiatr, padolną obłąkany nędzą —
Ledwo go skrzydła lotu nad chmury zapędzą,
Już spada i budzi się na swoich ugorach.



NA HALI

Jaki tu ogłuszały, martwy spokój!... Zda się,
Życie morzem spłynęło od mych stóp na wieki
I oniemiało w dole... Wyschły gwarne rzeki
I odleciała pamięć o umarłym czasie.

Siadłem na opuszczonym progu przy szałasie.        5
W niżach, oczom otwarty, siny kraj daleki —
Bliżej wrąb; wśród białych pniów, niby wśród pasieki,
Stracone jagnię, idąc, samotnie się pasie.

Powoli mrok poczyna wyzierać z uboczy
I, okrążając wzgórza, pełza pomalutku,        10
Poza pniaki przed zorzą zachyla się skrycie —

Patrzące ku mnie śmiercią widzę jego oczy,
Widzę owe przepastne, nieme oczy Smutku,
W których na dnie otchłannym odbija się życie...

1. VII. [1]901.


MIAŁEM RAZ CHWILĘ...

Miałem raz chwilę i już nie wiem, gdzie się
Podziała... Śpiewy mię w ugor zawiodły.
Zachód był. Owce swawolnie się bodły
I czyste dzwonki dzwoniły po lesie...

Nagle mię owiał dreszcz... Uczułem, że się        5
Coś w mojej duszy budzi — jakieś modły —
Coś, jak daleki szum rozchwianej jodły —
Coś, co się czuje w dali i w bezkresie...

Było to jakieś czystych uczuć łkanie,
Płacz i modlitwa pierwsza, najgorętsza,        10
Nieba całego w mej duszy wezbranie —

Chwila, ze wszystkich chwil życia najświętsza.
O, jaki straszny żal! gdy wspomnę i gdy
Pomyślę, że już nie powróci nigdy...

Genève, 31. III. [18]99.


PÓŁNOC
I

Cisza... Ostatnia świeca się dopala.
Jeszcze mi w uszach huczy odgwar dzienny —
Zda się, w mych myślach płynie potok senny,
Jedna i druga, i dziesiąta fala...

Z szumem nadpływa, to się znów oddala        5
I wraca pianą biały potok senny...
Północ wydzwonił stary zegar ścienny.
Cisza... Ostatnia świeca się dopala.

Północ i cisza. Jaka dziwna chwila!
Szelest... To pewnie robak ścianę wierci.        10
Zgrzyt... Pewnie szafa rozeschła i trzeszczy.

Jakiś cień ku mnie z mroku się wychyla...
Czuję, jak stąpa widmo cichej śmierci,
Jak się przybliża falą zimnych dreszczy.



II

O tej godzinie z ciemnych kurytarzy
Wychodzą dusze, pełne zamyślenia,
Szukać spokoju, ciszy i wytchnienia
Pośród uroczysk uśpionych cmentarzy.

O tej godzinie myśl dziwnie kojarzy        5
Senne obrazy, widma i wspomnienia...
Z wolna się ku mnie wychylają z cienia
Szeregi dawno zapomnianych twarzy.

Widzę je wszystkie... jasne i pogodne —
Spojrzenia mają spokojne i chłodne;        10
Nic ich nie smuci i nic nie weseli.

Nie żal mi, gdy się roztapiają w cieniach,
Bo w oczach wszystkich i zimnych spojrzeniach
Czytam: „Tak dawno, jak my zapomnieli!...”

Poręba Wielka.


ŚWIT

Świt niedaleko — a miasto uśpione...
Martwość i bezruch... Oddechy niczyje
Nie mącą ciszy — i zegar nie bije,
Godziny idą długie, nieskończone...

Lękliwe Nędze, w zaułki wtulone,        5
Mrokiem swe chude owijają szyje.
Widzę... Niedola pod murem się kryje
I w dłonie chowa oczy załzawione.

Ból się przyczaił, przyczołgał po ziemi
Pod okno moje — i jak ludzie niemi,        10
Nic nie rzekł — spojrzał tylko okiem szklannym...

I w oku, które już płakać nie może,
Ujrzałem wielkie, nieskończone morze
Łez...
Miasto życiem budziło się rannym.

Genewa, 22. III. [18]99. (w nocy godz. 5 rano).


SAM JESTEM

Sam jestem, choć wiem, że w jedną godzinę
Dusze mi drogie może równocześnie
Wyszepcą z cicha moje imię we śnie —
Bo wiem, że jak sen, nie budząc ich, minę...

Sam jestem, choć mam ogromną rodzinę        5
Nędzarzy, wiatrem kołysanych wcześnie;
Ten wiatr mię chował tak dziko i leśnie,
Że pieśnią za nim polecę i zginę...

Może, gdy burza lasy rozkołysze,
Przy szumie jodeł i smereków chrzęście        10
Napotkam nigdy nie widziane szczęście...

A może kędyś zawędruję w ciszę,
W kraj, który-m jeszcze śnił dzieckiem malutkiem,
I sam zostanę... sam ze swoim smutkiem.



Z GÓR
JEST KRAJ NIEZNANYCH CUDÓW...

Jest kraj nieznanych cudów,
Gdzie z białych gór
Potoki srebrem płyną,
Doliny śpią,
A tajemnicze źródła leśne        5
Czyszczą ze szmerem przy świetle księżyca
Połyskujący, złoty piasek.
Smreki w milczeniu stoją, bez oddechów,
Jak straże nocne w przedsieni kościoła,
W którym za mgławą tajemnic osłoną        10
Bóstwo, nieznane ludziom, śpi...

A jedle drżą,
Dygocą lękiem utajonym,
Czy ich nie zdradzi światło białe,
Które na nie pada;        15
Bowiem sięgają nagiemi ramiony
W głębie rozpadłych, wązkich szczelin
I wyczuwają palcami korzeni
Skryte głęboko pod skałami skarby.
Albo na ziemię kładą się cieniami        20
I, wstrzymując dech, słuchają,

Co tam w głębi dzwoni...
A to dzwonią owce białe, idące uboczą;
Wełna im się z dala srebrzy,
Jak te włosy fal,        25
Wspinających się w księżycu
Ku urwistym brzegom.
...............
Przeszły ubocz,
Już dochodzą pod zamglony wierch...

A małe jagnię ostało,        30
Nie może nadążyć,
Samo idzie po polanie, zawodzi i płacze,
I woła, woła, by go poczekali...
...............
Ostatniej owcy grzbiet łysnął za wierchem.
...............
W głuchej ciszy słychać jeno ten samotny płacz.        35

O kraju! O dolino smutku!
...............
Tam — przy nieznanym drzewie
Ukryty drogi skarb,
O którym nikto nie wie...



ZAŚNIĘCI
I

Jest góra Wielkich Czynów... a w niej grota,
Gdzie nie zajrzało nigdy światło dzienne
Ni blaski wschodów słonecznych promienne,
Ni zachodzących słońc odzorza złota.

Stoi zaklęta w ciszę... a w tej grocie        5
Odwiecznym dumem siadły mroki senne,
To się rozpięły przędzą wisze ścienne:
Mchy i powoje, i skalne paprocie.

W ciemni, od świata oddzielone skałą —
Gdzie jeszcze nigdy życie nie zajrzało,        10
Nie wpadło echem w uroczysko święte —

Zaklęte wojsko śpi — kamiennie stoi,
Nieruchomie — w spleśniałej, czarnej zbroi —
Skałą wrosłe w podziemny grób — zaśnięte...



II

Po stalaktytach, co soplami wiszą,
Płyną kroplami łez lodowych ścieki
I jak podziemne, zapomniane rzeki,
Bruzdami lata na kamieniach piszą.

Spokój... Tam w górze gwar życia daleki...        5
Skalni rycerze nie czują, nie słyszą,
Śpią nieprzespanym snem, owiani ciszą,
Śpią lata całe, dziesiątki i wieki...

Przyjdzie cud... Grzmoty do jaskini wpadną —
„Już czas!” — zawoła echo, i rycerze        10
Zbudzeni wielkim poruszą się lasem...

Lecz biada temu, kto dziś spojrzy na dno
Zaklętej groty i w najświętszej wierze —
„Już czas!” — zawoła i zbudzi przed Czasem!



ZE SZCZYTU
I

Ze szczytu patrzę w dal... i, dziwnie dumny,
Przebiegam okiem zmienne krajobrazy.
Pode mną siadły nizinne upłazy
I legł świat cały gwarliwy i tłumny.

Zniżył się w dole i zapadł... Lot szumny        5
Echem się w górach odbije sto razy,
A nie doleci zapadłej oazy,
Na którą patrzę spokojny i dumny.

I taką czuję trwogę do powrotu,
I taką bojaźń szarej, prostej trumny,        10
A taką rozkosz podniebnego lotu —

Że choćby z wierchów upaść od zawrotu
Ciało roztrzaskać o głazy-kolumny
I skonać... Skonam spokojny i dumny.



II

Ze szczytu patrzę w dal... Pode mną sioła,
Miasta i zamki legły jak mrowiska.
Przelatam myślą gromadne siedliska,
Widzę — przede mną świat poniżył czoła...

Zmalało wszystko, skarlało dokoła,        5
Szarość obsiadła pola, łany, rżyska —
Ziemia śpi — blado do słońca połyska...
Świat martwy — nic mię na cmentarz nie woła...

I echo gwaru z dołu nie dolata.
Czuję, jak gdybym odchodził od świata        10
W kraj orli, własny, od niżów, od ludzi...

I w duszy mojej dziwny żal się budzi,
Żem słuchał kiedyś ich pustych widowisk,
Żem był maleńką mrówką wśród tych mrowisk...

Zakopane, 13. VII. [18]98.


Z WIERCHÓW SMRECZYŃSKICH
I

Obracam oczy na południe,
I dokąd błękit sięga —
Słonecznie, jasno, kwietno, ludnie,
Uśmiecha się potęga.

Ocean światła... Zda się: słońce        5
Nie płynie już przestworzem,
Spadło w doliny te kwitnące
I legło cichym morzem.

Życie się topi w tej powodzi,
Jak niebo na dnie morza,        10
I zda się: ziemia inne rodzi,
Niebieskie jakieś zboża.



II

Obracam oczy ku północy,
I aż się duch przeraża —
Widmo posępnej, czarnej nocy        15
Podnosi się z cmentarza...


Idzie doliną, idzie górą,
Jak straszne widmo człecze —
Po niebie sunie czarną chmurą,
Po ziemi mgłą się wlecze.        20

Przez mgły, padolne żałobnice,
Które zaległy niże,
Skrzypiące słychać szubienice
I czarne widać krzyże...



III

Od wschodu granitowych szczytów        25
Olbrzymie sterczy gniazdo
I z chmur spogląda do błękitów
Błyszczącą morską gwiazdą.

Czy noc na ziemi, czy słoneczność —
Zapadłe w spiż głęboko,        30
Wpatrzone w błękit, marzy wieczność
Spokojne Morskie Oko.



PO UGORACH...
PO UGORACH
I

Po ugorach i po szarych łanach zbóż
Powiał jakiś zaraźliwy, mroźny wiew...
W złotych kłosach niedojrzały zatruł siew
I pomroził wczesne pączki dzikich róż.

Niby jakiś przedśmierciowy smoczy ziew        5
Gna zarazą, ponad ziemią wzdyma kurz,
Który oczom przeosłonił świty zórz
I mgłą ciemną pookrywał wierchy drzew.

Turbanem się zakapturzył stary świat,
Śpi — a za nim twarz wychyla wieczny gniew        10
I przybliża się powoli nocą burz...

Żywym lasem idzie zemsta wieków lat —
Przed nią powiał zaraźliwy, mroźny wiew
Po ugorach i po szarych łanach zbóż...

Niedźwiedź, 3. VII. [18]98.


II

Po ugorach, wśród zasianych zbożem pól
Ciemność chodzi jak przed burzą... Zamilkł śpiew
Ptasząt polnych; słychać jeno krzyki „mew”,
Jak się skarżą, odlatując stadem z ról...

A na roli czerwieni się każdy krzew,        5
Czerwieni się „trawka złota” pośród pól,
Bo gdy na nią spadną rosy — już je ból
Wypotniałych znojem jestestw mieni w krew.

Za chmurami słońce pali. Nowy świt
Nie pokrzepi beznadziejnych, martwych dusz,        10
Gdy im niesie nowe smutki każdy dzień.

Jeden tylko słychać wszędzie płacz i zgrzyt —
I nocą się rozpościera groźny cień
Po ugorach i po szarych łanach zbóż...

Niedźwiedź, 5. VII. [18]98.


III

Chłop na łany wyszedł z kosą... istna śmierć!
Istny szkielet, chylący się pośród zbóż...
Stanął... patrzy... kiwa głową: „Któż wie, któż,
Czyli z korca wysianego zbiorę ćwierć...”

„Nie usiecze... owies mały... liche źdźbła” —        5
Prasnął kosą, aże brzękła — rzucił sierp:
„Dał ci Pan Bóg marne życie... a ty cierp!”
Zęby zaciął — na powieki trysła łza...

I potoczył łzawem okiem w ciemną dal:
„Przyjdzie sczeznąć... Ha, no darmo! To i cóż?        10
O mnie mniejsza — ino dzieci... dzieci żal!”

I do serca pchał się gwałtem czarny lęk —
I poleciał niesłyszany, cichy jęk
Po ugorach i po szarych łanach zbóż...

Niedźwiedź, 5. VII. [18]98.


CIEŃ

Idę ścieżyną i mijam zboża,
Łany złociste —
Pod stopy śle mi zachodnia zorza
Światło rzęsiste...

Krwawi przede mną miękkie trawniki,        5
Ruń aksamitną,
Ubraną w jaskry, mchy, rozchodniki,
W rosę błękitną.

Złocista przestrzeń chyli i gnie się,
I w takt kołysze,        10
A lekki podmuch z oddali niesie
Szelest i ciszę...

W oczach się mieni rozkołysana
Rytmiczna fala,
Gdy, w znikającej zorzy skąpana,
Ognie rozpala...

Dokoła kłonią poważnie kłosy
Wysmukłe żyta,

Tuli się kąkol, chwieją stokłosy
I mak rozkwita.        20

Bławat oczkami patrzy siwemi
Na mnie z ukrycia —
Idę i marzę tu, na tej ziemi,
Słoneczność życia...

Śnię... tędy Boska przechodzi stopa...        25
Zboża się kładą...
Nagle ujrzałem w życie twarz chłopa
Śmiertelnie bladą.

4. VIII. [18]98.


ŚNIEŻNA PANI

Widziałem ją w srebrzystej bieli,
Od chaty szła do chaty —
Przed nią się puch leciuchny ścieli,
A za nią rosną kwiaty...

I narosło ich milijony,        5
Zasiały całą ziemię —
A ja spoglądam na wsze strony
I od podziwu niemię...

Błyszczą ogniami dyjamenty,
Kryształy i opale —        10
Błękitne ku nim firmamenty
Zniżyły się omdlale...

I w upojeniu, i w uścisku
Legły na puchy, na łabędzie —
A taki wielki spokój wszędzie,        15
Jakby w zaklętym uroczysku.

Wśród tych obłocznych, jasnych wiszy,
Po białym z gwiazd posłaniu

Chodziła śnieżna pani w ciszy,
W anielskim zadumaniu...        20

I dziś ją widzę... Wiatr ją pędzi
Od chaty wciąż do chaty —
Pozmiatał sprzed niej puch łabędzi,
Pozrywał za nią kwiaty.

A gdy się biała jej zasłona        25
Stargała niby przędza —
Widzę, jak idzie załzawiona,
Skostniała, zimna Nędza...

Kraków, [18]97.


PATRZCIE, WOJCIECHU...

— Patrzcie, Wojciechu, na te cuda!
Srebrzyste kule śniegu lecą —
Jedna po drugiej leci gruda,
A wszystkie srebrem w słońcu świecą...
— Nic to! — odrzecze z jasną twarzą —        5
Wcześne ziemniaki się udarzą...

— Patrzcie, ile to płatków płonie
I skrzy się w słońcu przez odbicie,
Jak okiem dojrzeć — całe błonie
Pali się srebrem... Nie widzicie?        10
— Widzę — odrzecze — ostra zima!
Pogoda w lecie nam wytrzyma.

— A patrzcie, ile drgań, promieni,
Ile to ogni sieją zorze,
Ile to barw się w słońcu mieni,        15
Jakie złocistokrwawe morze!...
— Dyć chwała Bogu! Zmięk na pewno.
Da przywieźć z lasa jakie drewno...


— Czyż nie widzicie tych wszystkich piękności,
Wśród których, szczęśni, od mała żyjecie?        20
Spojrzcie — doprawdy, bo mię to już złości —
Spojrzcie, ile to cudów na tym świecie!...
— Prawda, świat piękny, warto na nim pożyć,
Byle człek zawdy miał co w gębę włożyć...

Poręba W[wielka], 1. I. [18]98.


CZŁEK I DRZEWO

W skalistej kępie na ugorze
Stoi samotny suchy smrek —
Dokoła niego skale orze
Zgarbiony biedą człek...

Ledwo za pługiem wlecze kości,        5
A musi w skałę owies siać —
I nieraz drzewu pozazdrości,
Że może cicho stać.



PO BURZY

Jeszcze ostatnia głośna błyskawica,
Potem jęk — odgłos piorunnego młota —
Wreszcie ucichło... Przeszła naremnica,
W oddali jeno dudni i turkota.

Już na zachodzie chmura się przeciera.        5
Przez okiennicę wąskiego otwora
Niebo błękitem na ziemię wyziera
Tak samo jasne, pogodne jak wczora.

A tu na ziemi lić... Potoki huczą,
Każdym wgłębieniem warczą wały wodne —        10
Zda się: tę ziemię do znaku opłuczą,
Ostawią jeno skały samorodne.

Ściężałe drzewa ociekają rosą,
Trawy się lżejsze prostują powoli,
A zboża źrałe, jakby ścięte kosą,        15
Leżą pokotem wzdłuż po mokrej roli.

Z miedz obalonych sączą się strumienie,
Źródło z każdego bucha kretowiska —

Gdzie okiem rzucić — wszędy spustoszenie,
Zatopy mętnych wód i zamuliska.        20

Na zagon wąski wyszedł chłop od chałup,
Popatrzał wkoło... „Myślałech, że zgarnę
Co z tego pola... a tu wszystko na łup —
Cała ta praca człekowa na marne...”

Stanął bez rady i opuścił ręce,        25
A w sercu uczuł zwątpiałość bez granic.
Z oczu łzy trysły... „Myślałech: poświęcę —
Ale to na nic... wiem, że i to na nic...”



TĘ KRAINĘ...

Tę krainę kęp i wiecznej nędzy
Okryły mgły
I osnuły na kształt lotnej przędzy;
Polne krzewy i drzewa, i chaty
Zaodziały w płaszcz haftem bogaty,        5
W przedziwne szwy...

Tę krainę spowiły przędzidła
Na długie sny...
Mróz opalił lekkie ptasząt skrzydła —
I pomilkli w gąszczach ptacy leśni.        10
Płacze słychać ciche zamiast pieśni —
Płynące łzy...

Tę krainę smutków i niedoli
Zamroził ból...
Wszystko życie zakrzepło na roli.        15
Beznadziejnych świt nie uszczęśliwi
Ni budzące echo nie ożywi
Skostniałych pól...

Poręba [Wielka], 4. X. [18]98.


O ZIEMIO!

O ziemio nędzy i zamarzłych kęp!
W łonie twym ognie gorzeją głęboko,
A pierś twa zimną i twardą opoką,
Którą lemieszem targa człowiek-sęp...

Nad tobą co dzień białe słońce wschodzi —        5
Już by i skały stopił ciągły żar;
A tyś niezmienna z praodwiecznych kar,
Twe ciało ścięte w lód i wiecznie chłodzi...

Nad tobą tarcza księżyca srebrzysta
Co noc zawisa, blada i promienna —        10
A tyś, jak prawda jakaś przedwieczysta,
Zlodowaciała, zimna i kamienna...

Tysiące karmi twój niewdzięczny plon —
Lecz mowa ich jest nieustannym łkaniem,
Żywot każdego powolnym konaniem,        15
A życie wszystkich — jeden cichy zgon...



ONEGO CZASU...
ONEGO CZASU...

Onego czasu przyszedł Mistrz — z górnej krainy
I szedł w dolinę cichych łez — wiecznych padołów,
A z Nim odwieczny pokój szedł — pokój aniołów
Ujarzmiać ziemskie syny zgliszcz — aniołów z gliny.

A miał On w sercu mordów lęk — bojaźń dzieciny;        5
Najcichszych uczniów z sobą brał — i apostołów
I szedł z miłością wielką w świat — na cichy połów,
Nieustraszony jawą mąk — za obce winy.

A miał nad światem dziwną moc — i władzę dziwną,
Chociaż nie dzierżył złotych rózg — berła Syjonu,        10
Ale z pokoju wity znak — gałęź oliwną.

A miał zaprawdę wielką moc — majestat tronu,
Gdy nad jeziorem w jasną noc — cisi i niemi
Stali uczniowie, a On rzekł: „Pokój na ziemi...”



BRAHMINI

Wyszło promienne Bóstwo z indyjskiej świątyni
Skąpać się w powietrznianej fali na błękitach —
I zaśniło o nowych, niestworzonych bytach
I oddało swe myśli naturze-mistrzyni.

Nazajutrz rano przyszli kapłani-brahmini        5
I, strwożeni, szukali Bóstwa na sufitach —
Na próżno. Aż z radością dopatrzyli w mitach,
Że się schowało, senne, do złoconej skrzyni...

A gdy się wierni zeszli — kapłani przezornie
Zamknęli mówiąc: „Tam śpi... Nie budźcie, aż wstanie.”        10
I na twarze przed skrzynią upadli pokornie.

I wierni uwierzyli w ciche Bóstwa spanie,
I czcili pokłonami marę — gdy na ziemi
Myślą się unosiło wieczną między niemi...



W ŚWIĄTYNI ASYRYJSKIEJ

Na kamiennych posadzkach, u stopni ołtarzy
Tłum, klęczący pokotem, zatopił się w skrusze —
Ponad nim od kadzideł dymów pióropusze,
Sto świec jasno w złocistych lichtarzach się jarzy.

Jednym pragnieniem bliscy, i młodzi, i starzy —        5
Wszystkie niedolą życia utrapione dusze —
Wyrwali się krwawiącej oczy zawierusze
I tu przyszli pociechy szukać w boskiej twarzy.

Przywiedli swoje męki, bóle i zawody
I chylą kornie czoła, uroszone znojem,        10
Zali się nie domodlą sercom swym ochłody —

To nadzieja ich wznosi, to pochyla trwoga...
Na klęczących — od wieków jednakim spokojem
Patrzy z góry twarz ślepa kamiennego boga.



MIŁE DROBIAZGI...
MIŁE DROBIAZGI ŻYCIA!

Miłe drobiazgi życia! Powszednie uciechy!
Skarby, świecące oczom od wdzięcznej pozłoty!
Ciepłe ogniska w Pustce! Ziewające cnoty!
Czary snów jednostajnych! Nędznie małe grzechy!

Błękitne rosy, deszczem ciekące ze strzechy!        5
Różowe, z rąk niewieścich splecione wykroty!
Dobre, poczciwe serca! Zabobonne płoty!
Miłe, konaniu duszy grające uśmiechy!

Kocham was, jak ten orzeł kocha drób skrzydlaty,
Kiedy ponad nim toczy napowietrzne kręgi,        10
Zanim z góry wybierze okiem rzut najprostszy...

Kocham was, jak ten wicher kocha las bogaty,
Kiedy zanim się wzedmie do boskiej potęgi,
Na kruchych drzewach ziemi swoją siłę ostrzy...



O GRAJ!...”

O graj!
Wesołe pieśni graj!
Niech melodyja mknie i goni,
O szczęściu ludziom głośno dzwoni
I niesie raj        5
Uśmiechów jasnych, a szeleści
Jak ciche, słodkie sny i pieści
Muzyką fal...

I w dal —
Niech płynie w dal!        10
Na senne morza, na kraj świata,
Na skrzydłach wiatru, co przelata
Z uśpionych hal...
Wszędzie usłyszą radzi o niej,
Bo ani struną nie zadzwoni        15
Smutek, ni żal...

O graj!
Wesołe pieśni graj!
Niech melodyja twa upaja,
Niech ziemię w kwiaty poustraja,        20

W przecudny maj...
Śpiewaj, o śpiewaj! Pieść miłośnie,
Mów ludziom złote sny o wiośnie,
O szczęściu graj!...

Patrz: świat        25
Od zbytku szczęścia zbladł!
Powiędły kwiaty od gorąca,
Ziemia spękała się od słońca —
I któż by zgadł,
Ile do raju przeszło bytów,        30
Gdy jeden promień tu z błękitów
Na ziemię padł?...

O graj!
Wesołe pieśni graj!
Niech melodyje cicho płyną...        35
I wierz, szczęśliwy, że gdy miną
Tysiące lat —
O życie twoje będą sprzeczki,
Jak o półboga, który świeczki
Z Olimpu skradł...        40

Genève, 15. III. [1899]


WIOSNA! WIOSNA!

Wiosna! Wiosna! — deszcz majowy przelał —
Jakby kto urok rzucił:
Cały świat wszerz naraz poweselał,
Rozgwarzył się, roznucił...

Trawy zmyły proch z zielonych szatek —        5
Kąpiel, to ich uciecha —
Kwiaty późno wstały — każdy kwiatek
Inaczej się uśmiecha.

A wszystko jakieś spojone majem,
Rozgląda się nieśmiało —        10
A ptaki, to aż kołyszą gajem,
Tyle się ich zleciało...

To grzywacze, to drozdy, to kosy,
I jako się tam mienią —
Chórem dzwonią na przemian w niebiosy,        15
Aż im się dzióbki pienią.

Odzywają się i głuszce niemi,
Ziemia drga od uniesień —
Ino jeden człowiek po tej ziemi
Włóczy ze sobą jesień...        20



BRAT I SIOSTRZYCA

Gdy tylko małą chwilę spocznę,
Stają mi w oczach cienie mroczne,
A z nich wychyla ku mnie lica
Niepokój i tęsknica...

Zrywam się — pędzę, kędy skryta        5
Duszy nieznana okolica —
Darmo!... przybywam — już mię wita
Niepokój i tęsknica.

I choćbym, idąc w przyszłość ciemną,
Błękitem zaszedł do księżyca —        10
To wszędy pójdzie jak cień ze mną
Niepokój i tęsknica.

Zakopane, 19. VII. [18]98.
WIECZOREM

Jakiż cię, duszo, jaki świat
Na mojej stawił drodze?
Że już od wczesnych życia lat
Do dziś dnia z tobą chodzę...

Czyś się zrodziła z morskiej fali,        5
Z uścisku wodnych ramion?
Że tyle w tobie głębi, dali
I nieuchwytnych znamion...

Czyś się zrodziła z plam księżyca
W jesiennej, cichej nocy?        10
Że blado świecą twoje lica,
Czarownej pełne mocy...

Czyś szumem ku mnie wyszła z boru
W cichym, letnim wieczorze?
Że tyle w tobie rozhoworu,        15
Co szeptów leśnych w borze...

Czy cię mgła czarna niosła z sobą
I była twym odzieniem?

Że mi okrywasz świat żałobą
I światła mroczysz cieniem...        20

Czyś z melodyi ziemskich wstała,
Z powietrznych jakichś dźwięków?
Żeś mi się pieśnią rozebrzmiała
W muzykę skarg i jęków...

Czy cię wiatr przywiał z ciemnych dali,        25
Spowitą w ciche płacze?
Że się coś w tobie wiecznie żali
I skarży, i kołacze...

— Ni ja zrodzona w obcej stronie,
Ni z cichych snów księżyca,        30
Ni mnie wydały morskie tonie,
Ni zorza jasnolica.

Ni mnie z błękitnych dali z sobą
Powietrzna fala niosła —
Jenom ja życiem razem z tobą        35
Tu, na tej ziemi wzrosła...



GWIAZDĄ ZAWISASZ...

Gwiazdą zawisasz nocą w błękicie,
Wieczna Tęsknoto!
A z twych promieni wyśnione życie
Fantaści plotą...

Ty ich prowadzisz za drogą mleczną        5
W czarowne sny,
I oni, lecąc za prawdą wieczną,
Giną jak ćmy...

W bezbrzeż ich ciągnie magiczny wzrok
Dalej i dalej —        10
Póki ich wieczny nie skryje mrok
I żar nie spali...

Kraków


TY PÓJDZIESZ ZE MNĄ!

...Gdzie zwrócę swe kroki,
Czy w dal obłędną i w nieznane mroki,
Czy na pustynne oceanów brzegi,
Czy na skostniałe wieczną zimą śniegi,
Czy w kraje, kędy nie zachodzi słońce —        5
Wszędzie! Na wieczność i na świata końce
Ty pójdziesz ze mną... Droga! pójdziesz wszędzie!
Na dolę jasną i niedolę ciemną...
A gdy Cię moja prośba nie zdobędzie,
To ci rozkażę — i musisz pójść ze mną!        10
Wszakżeś mi sama, Ty gołąbko biała,
Nad sobą wieczne panowanie dała.
O święta moja! Idźmy razem!
Zespólmy drogie sobie dusze
I bądźmy jednym ich wyrazem!        15
Wiesz, że przy Tobie odżyć muszę,
Muszę tajemne stłumić dreszcze,
Odegnać duszne niepokoje,
Bo mię czekają długie jeszcze
Płomienne boje...        20
A gdy z nadmiaru nieludzkich uderzeń,
Lecących z siłą i ogniem błyskawic,

Zapomnę przysiąg i płomiennych wierzeń
I opuszczony ujrzę się wśród mgławic —
Ty wówczas, rękę kładąc na ramieniu        25
Moim, śląc ku mnie swe spojrzenie miłe,
Powiesz: Bądź silny! — i obudzisz siłę...
Bo, czerpiąc moce w twym jasnym spojrzeniu,
Dając hart stalny mego serca strunom,
Pójdę sam przeciw grzmotom i piorunom!        30
Ale, najdroższa... Ty pójdziesz w świat ze mną
Na dolę jasną i niedolę ciemną?

Genève, 15. III. [18]99


POWIADALI MI CHRZEŚNI...

Powiadali mi chrześni, moi chrześni-ojcowie,
Kiedym dzieckiem wystawał nad wodą:
„Nie przedumuj ty, Franku, nad potokiem, bo kto wie,
Co sie stanie z tą twoją urodą?

Wyjrzy z toni boginka, z topieli co sie pieni,        5
I urzeknie oczami, niezbozna,
I tak cię przeinaczy, tak do znaku odmieni,
Że cię matka rodzona nie pozna”.

Powiadali mi chrześni, kiedym ze wsi wychodził,
A świat mi był otwarty jak brama:        10
„Nie chodź, Franku, bo bedziesz kiedyś żalem zawodził,
I dusza już nie wróci ta sama...

Obaczysz kraje większe, lecz niech cię to nie łudzi,
Bo i nędze obaczysz tam krwawsze —
Świat oczy przeodmieni — zapomnisz swoich ludzi,        15
I serce ci zabierą na zawsze...”


O, czemużem nie słuchał waszej dobrej przestrogi,
Czemużem was nie słuchał, o chrześni!
Dziś bych chętnie powrócił z tej opłakanej drogi,
Żył w niewiadzie, jak żyją rówieśni...        20

Przez ten urok nieszczęsny muszę w dalekie kraje —
W życie coraz smutniejsze a łzawsze —
Świat oczy przeodmienił — i was już nie poznaję,
I serce mi zabrali na zawsze...

Poręba W[ielka], 17. VII. [1]901


ŚPIEW JAŚKA
(Z mazurków Szopena)
I

Oj, sługował ci ja, Zosiu,
Przez niejedną wiosnę,
Hej!... niejedną wiosnę —
Powiadałaś: „Będę twoją,
Jak ino urosnę...        5
Hej!... ino urosnę”.

I urosłaś taka śmigła
Jak jedlica w borze —
A ja zmalał jak ten smerek
W skalistym ugorze...        10

Oj, co mnie też przesadziło
W to samotne pole,
Hej!... samotne pole —
Wysłużyłech tobie szczęście,
A sobie niedolę,        15
Hej!... sobie niedolę...

II

„Oj, biedne moje serce
Na poły sie dzieli —
Hej!...
Jedna strona płacze,        20
Druga sie weseli...”



W MŁODZIEŃCZYCH MOICH SNACH...

W młodzieńczych moich snach
Jest wszystko, co zachwyca...
Morza o cichych dnach,
Srebrzone od księżyca,

Doliny złotych niw,        5
Kraje, gdzie wieczną wiosną
Zboża, nie znając żniw,
Kwieciste w słońcu rosną.

W młodzieńczych moich snach
Jest świat, co zachwyt budzi —        10
Świat pełen szczęścia... Ach,
Szczęśliwych nie ma ludzi...



SĄ DRZEWA CHORE...

Są drzewa chore, których nie uzdrowi
Ożywczy promień wiosennego słońca —
Z każdym się latem chyli ku dołowi
Ich bezowocna korona więdnąca.

Są gwiazdy ciemne, których nie rozświetli        5
Sto słońc, powstałych na kosmicznym globie —
Żadnemu światu ich ogień się nie tli,
Lecz blado lśnią się, zadumane w sobie.

Są dusze smutne, których nie rozbawi
Największa z rozkosz pieszczotliwym graniem —        10
Myśl ich z lubością własne serce krwawi,
Żywot ich ciągłym, powolnym konaniem.

W Regulicach, 29. VIII. [18]98


SZCZĘŚLIWY JESTEM...

Szczęśliwy jestem, kiedy widzę z bliska,
Jak mi się ziemia do słońca migoce,
Jak mi tęczami przecudownie błyska,
Jak mi się bieli w księżycowe noce.

Dla mnie się srebrem kaskada rozpryska,        5
Dla mnie wszechziemskie melodyje miękną,
Dla mnie, jak nimfa leśna z uroczyska,
Wypływa z tajni pomrokowej Piękno.

I w boskiej pysze uśmiecham się dumnie,
I szczęśliw jestem, kiedy patrzę z bliska        10
Na hołdownicze cuda i zjawiska...

Lecz, gdy z zaświata myśl przyleci ku mnie,
Szczęśliwszy jestem, kiedy patrzę z dala
Na ziemię, jak się ode mnie oddala...

Kraków


ŚPIJ, ZIEMIO!

Śpij, ziemio!
Nie budź się ze snu, który ci drugim życiem —
Śpij spokojna!
Nikt nie zamarzy nad twoim rozpowiciem,
Ziemio znojna...        5

Śpij, ziemio!
Ułóż swe cielsko, znużone dziennym trudem
I pracą dzienną.
Są stróże nocni — niech czuwają nad ludem,
Nad ziemią senną...        10

Śpij, ziemio!
Za ciebie człowiek, pasterz wolnej myśli, czuwa —
Śpij spokojna!
On lata, kiedy twoje cielsko sen przykuwa,
Ziemio znojna...        15

Śpij, ziemio!
I znowu zbudzisz się do nowych trudów
Rannym świtaniem —
A jemu życie strażnią wszystkich ludów,
Wiecznym czuwaniem...        20



ŚPIĄCE KRATERY

Dokoła pustka... Po martwej przestrzeni
Posępność białe popioły rozsiewa,
Nuda kamyków szuka wśród kamieni,
Staje — rozciąga ręce w krzyż i ziewa...
A nad omszałych ruin ziemią smutną        5
Szarość rozwłóczy obielone płótno.

Gdzie okiem dojrzeć — aż po sine brzegi
Cisza spokojnie na gruzach się ściele,
Skrzydłami zmiata zaprószone śniegi,
Wiecznie panując snom — w niemym kościele.        10
Nic nie zamąci rozwidniałej ciszy —
Czas tylko, idąc wśród pustkowia, dyszy...

Niedawno jeszcze w tej cichej kotlinie
Huczało życie spienioną roztoką —
Stały strzeliste gmachy i świątynie,        15
Kopuły czoła nosiły wysoko
W promieniach słońca, a jaskółki chyże
Wieńcami złote otaczały krzyże.


Niedawno jeszcze słychać było mowy,
Kazania głośne na forum przestronnym        20
I widać było falujące głowy,
Jak z nabożeństwem chylą się pokłonnym,
Jak się wezbraną rozpływają rzeką
Z ulic na błonia daleko, daleko...

Gwarny tu był świat... O, niedawno jeszcze!        25
Gdzież ci prorocy, ci dalekowidze,
O świeżych pączkach na uschłej łodydze
Mówiący z wiarą świętą?... Gdzież ci wieszcze
Natchnieni, z liry złoconymi w dłoniach,
Grający w słońcu baśnie o piwoniach!?        30

Smutna ironio! Rozsypany świecie!
Oto z wiar twoich, z twojej monstrancyi
W kształt nadsłonecznej protuberancyi
Płomień wystrzelił i zwiędnął, jak kwiecie
Na skale pustej bez ziemi więdnące;        35
Oto zagasło oczom twoim słońce.

Z kościołów twoich, gdzie tłum na modlitwie
Pędził bezmyślne życie swe — ruiny...
Z twych gniazd rodzinnych — prochy... jak po bitwie
Mgła opalenisk wstaje i dym siny.        40
Z ogromu ludnych, czerniejących mrowisk —
Pagórki gruzów, skorup i rumowisk...

Ponad tym cisza i spokój cmentarny,
I pustka wieczna, i wieczne milczenie.

Głuchą przestrzenią chodzi Smętek czarny,        45
Obsiada szare, nagrobne kamienie;
Głaz ma, gdy na nim siędzie, połysk kruczy —
A w głębi lawa płynie, wre i huczy...

21. X. [18]99


KU SŁOŃCU...

Wszyscy idziemy naprzód!... przez wyboje,
Przez zaspy miałkich piasków, przez urwiska,
Przez dnie i lata, przez trudy i znoje,
Przez zaginionych osad popieliska —

Wszyscy idziemy... Z okrzykiem wesela,        5
Z pieśnią zwycięską, która czyni szumy
I lotem ptaka ku niebu wystrzela —
Z fanfarą pychy i odkrywczej dumy

Idziemy naprzód... O każdym poranku
Czas wieczny życia ujmuje po ćwierci —        10
My idziem naprzód wciąż i bez ustanku,
Nie bacząc, że idziem ku śmierci...



....

Całą zieloność ziemi — szaty wierzchnie
Pokrywa proch i mgła, i szarość —
I zanim cały świat zamierzchnie,
Nadchodzi z wolna senna starość...

Z ginących statków ptak odlata,        5
Nim je pokryją wód powierzchnie —
A z tonącego we mgle świata
Nawet i jedna myśl nie pierzchnie...

Lwów


Z TEJ SMUTNEJ ZIEMI...
(liryczna kompozycja)

Patrz — nad urwiskiem pędzi tłum
W tanecznym, wartkim kole —
Uboczą idzie smreków szum,
Potoki huczą w dole...

Narodu ciżba, ludu moc        5
Szalonym kołem pędzi —
Śmiertelna jakaś, cicha Noc
Zawisła u krawędzi...

I jedno skrzydło czarne wzdłuż
Po niebie rozpostarła,        10
A drugie pod się biorąc — tuż
O skały je oparła...

I tak w milczeniu, pełna dum,
Stanęła nad urwiskiem.
U stóp jej czernią zaległ tłum,        15
Kotłuje się mrowiskiem

I w rozpętaniu ślepych mas
Szalonym kołem pędzi —
A przed nim z wolna stąpa Czas
I mierzy dal krawędzi...


Widzisz na stoku czarny las?
Jak długo stoi, kto wie...
Stoi tak, jak przed wiekiem stał —
I nikt z żyjących już ci nie opowie,
Kto go tam siał...        25

*

Hej!... nad urwiskiem pędzi tłum
W tanecznym, wartkim kole —
Uboczą idzie smreków szum,
Potoki huczą w dole.

Szatański jakiś tworzy wir        30
Ta roztańczona rzesza,
A Noc rozplata ciemny kir
I dołem go rozwiesza...

„Zapomnieć! dalej! wartko! w skok!
Niech ziemia się rozdudni!...        35
Rozbity piersią, padnie mrok
I noc się wypołudni...

Zapomnieć trosk i łez, i krwi,
Ho, dalej! bez pamięci!”
Naród z proroków bożych drwi,        40
Igrzyska stare święci.

„Hej, ognia! ognia! Palcie stos!
Niech bogom strzeli w oczy!...”
Huczy wezbranej fali głos
Daleko po uboczy...        45


I stał się każdy krzak ogniskiem,
Płomieniem jałowiec —
Zda się: pasęcy nad urwiskiem
Idzie kerdel owiec,
Owiec ognistych...        50
Przez ubocz stromą i pastwiska
Kędyś daleko
Rozchodzi się i rośnie w szałasy,
Które z wolna, pasęcy idąc, pokryły się w lasy,
Do znaku —        55
Jeno dymy za nimi się wleką,
Jakby przy każdym krzaku
Pasterze nie zgaszone odeszli ogniska...


∗             ∗

W dolinach mgły...
Na nieprzejrzanej ziem przestrzeni        60
Białe się morze przelewa i pieni
I tak się cicho z bezmiary kołysze,
Jak od błękitów spadające wisze...
Wiatr po nim tańczy i grzywiaste lwy
Porywa, wstrząsa, obala i ciska,        65
W toń białą rzuca i grzbiety im gnie,
Do piersi fale miłośnie przyciska,
Obraca nimi, wiruje i mknie
Z nieznanej dali w nieznaną dal...
Dziwna igraszka fal        70
Na smutnych mgławic szarym oceanie!
Skąd zatopionych gór skaliste szczyty
Widnieją słońcu — niebosiężne granie —

Wyspy umarłych, chowające byty
W grobowcach skalnych... W pozłocistej dali,        75
Gdzie od błękitu odcina się brzeg —
Słońce się krwawo zimnym ogniem pali,
Po wierchach topi wiekuisty śnieg
I płomienistym wytacza się kołem...

Dołem,        80
Na szarzejącej równi białej,
Mgły-samotnice, ciche, opuszczone,
Błądzą i wiatru płaczą... Włos rozwiały,
Nie wiedzą, smutne, w którą lecieć stronę.
W rozpaczy białe wyciągają szyje        85
Do słońca, co się poza wierchy kryje.
Wyszło... Z obawy, że im znowu pierzchnie,
Pochwyciły się za ręce i lecą,
Białe, pierzaste, jak łabędzie świecą —
Całe ich stado powietrzem falisto        90
Płynie, aż słońce od ich skrzydeł mierzchnie,
Mży i rzewnością otacza się mglistą,
Łagodnym smutkiem idącą w przestworza...

W dolinach szare łamią się powierzchnie
I rozstępują się, jak wody morza        95
W pełną księżyca noc, kiedy urokiem
Gwiazd przyciągnięte fale się podnoszą.
I rozdzieliły się w kopiaste kłęby,
Które się z wolna ponad ziemią toczą,
Suną i suną, osłonięte mrokiem,        100
Mkną wąwozami popod skalne zręby,
Mkną przyczajone, a blaski je płoszą
I pędzą dalej a dalej uboczą...

Aż się pokryły w zagłębie i jary
Lub się w powietrzu rozwiały jak mary.        105

I na tę ziemię łez i wiecznych cieni,
Ziemię płaczących brzóz, jodeł i sosen,
Gdzie ludzie dawno zapomnieli wiosen,
Gdzie głód się rodzi i owies zieleni —
Na tę nieszczęsną, skamieniałą ziemię        110
Spłynął brzask ranny...

Od przeczystej zorzy
Iskry padają w zadymione szyby
Chat poczerniałych i szarych lepianek,
Budząc do życia to nizinne plemię.
Na wyrkach swoich dźwigają się chorzy,        115
Starcy omszali, jak miesięczne grzyby,
Wyłażą z chałup witać biały ranek;
I młodzi śniade wychylają lice,
Patrząc, jak światło mknie przez okolicę,
Jak się po roli wzdłuż smugami kładzie.        120
A w pełnym blasku wszystkie te postaci
Są jako grusze w zacienionym sadzie,
Są jako blade ziemniaczane naci,
Które w piwnicy wilgotnej przed wiosną
W nocy się kłują i bez słońca rosną.        125

Na ugor pusty, podobny cmentarzom,
Pasterz wypędził bydło, niech po trawie
Znikłej żywności szuka... Smutne owce
Zbierają grzyby i gryzą jałowce.
A on, pacholę, siadł... Trzy lata prawie,        130
Jak ten rok minie, służy gospodarzom,

To jest od czasu, jak mu jeść nie dali
W chałupie, mówiąc, żeby robił na się,
Żeby szedł komu paść... Poszedł i pasie.
Nigdy się na nic przed nikim nie żali,        135
Co dzień o brzasku i o jednym czasie
Wygania w pole; a gdy słońce wschodzi,
Klęka przy bydle i mówi pacierze,
A potem śpiewa wciąż na jedną nutę.
Czasem go tylko cicha zazdrość bierze,        140
Gdy trawa szczypie nogi zimną rosą...
Jak to jest — myśli — i jak się to godzi,
Że bydło w ciepłe racice obute,
A on wciąż za niem musi chodzić boso?

Siadł — bose nogi podwinął pod siebie        145
I okiem słońce prowadzi po niebie,
Licząc, daleko jeszcze do południa...

W kotlinach szara ziemia się zaludnia
I szmer się cichy po polach przenosi
Gwarem pszczół, trzmieli i chrabąszczów polnych.        150
Nie słychać piosnek ni śmiechów swawolnych,
Jeno deszcz gwary, cichy, nieustanny,
Co zaciśnięte wargi łzami rosi.
Wyszli na pola, wyszli w czas poranny —
Każdy w zagonie swoim wąskim grzebie,        155
Każdy kroplistym oblewa się potem
I każdy prawie myśli tylko o tem,
Skąd by tu więcej przygrzebać dla siebie
Tej ziemi pustej... Kobiety i dzieci,
I niedorostki, i starcy schyleni —        160
Wszystko się rusza na ziemi wilgotnej,

Wszystko dziękuje Bogu, że im świeci —
I sercem błaga, by dał jęczmień pleni
I pełny z niego owoc pięciokrotny,
By nie przeciągnął żniw aż do jesieni        165
I w gniewie swoim nie dał zbiórki słotnej,
By w dzień pogodę zsyłał, w nocy deszcze,
By dawał zdrowie, moc — i więcej jeszcze.

Tak polecając Opatrzności nieba
Wszystko, co mają na tej ziemi pustej —        170
Nie pożywają co dzień swego chleba,
Ale głód żują zsiniałymi usty...

O łez kraino! O ty smutna ziemio!
Oto nad tobą w chmurach bogi drzemią
I o wieczności, zamyśleni, marzą...        175
Gdybyś im ściętą w lód stanęła twarzą
W promieniach oczu — ujrzeliby w tobie,
Przez pryzmat patrząc jasny i słoneczny,
Wieczność, zakrzepłą w lód, Rozpacz i wieczny
Smutek — z Niewoli urodzony w grobie.        180

Na łąki, pola i ugory skalne
Białością spływa Cisza południowa.
Ciepłe od skrzydeł roznosi powiewy,
Po drzewach wiesza ramiona upalne
I w cienie jodeł skroń gorącą chowa.        185
Znieruchomiały jałowce i krzewy,
Ucichły suche badyle i osty,
Trawy bez szeptów rosną — zda się, czują
Tę białą Ciszę, idącą po ziemi.
Jeno pajęcze muszki owdzie snują        190

Szarą nić życia i, wiszące mosty
Na wiatr z mozolnie powikłanej przędzy
Kładąc, nie wiedzą, że jutro czy prędzej
Deszcz je zatopi może razem z niemi...

Na łąki, pola i tłoki skaliste        195
Płynie za ciszą spokój nieprzerwany,
Jakieś od mogił milczenie wieczyste,
Żałość błękitna, żal w niej zakochany
I dziwnie rzewne jakieś zadumanie.
Idą po ziemi i na każdym łanie        200
Siadają spocząć, jak spoczywa starość
Na grobach dawnych... Gdzie spojrzeć przed siebie —
Nic — jeno martwa i milcząca szarość,
Nic — jeno pustka wielka, nieskończona,
Z oczodołami utkwionymi w niebie.        205
Nic nie zamąci głuszy. Czasem wrona
Zakracze, kiedy nad tą ziemią leci
W kraj, gdzie i ptactwu dłużej słońce świeci.

Na łąki, pola i puste zagony
Płyną za białą, południową ciszą        210
Umarłe pieśni... Ludzie ich nie słyszą,
Nie wiedzą o nich... A przedziwne tony
Grają po trawach, szeleszczą po zbożu,
Jak pieszczotliwy szept dziecka przy łożu
Umierającej matki. Gdzie dolecą —        215
Tam łzy, po listkach spadając, zaświecą
I lekkie w ziemi skryją się westchnienia.
Skon południowej ciszy... Zimne drżenia
Przechodzą polem... Kołyszą się liście

Traw i włosiste pochyla się zboże,        220
Jakby odczuło skądś dalekie przyjście
I włosy chciało słać przed stopy boże...

Wśród łanów sennych i sennych ugorów,
Wśród tej bezmiernej pustki i bezkresnej,
Jakby dalekie zaświatów zjawisko —        225
Na kształt mgły wiotkiej, zwiewnej, bezcielesnej,
W otęczy szarobłękitnych kolorów,
Przepływającej ponad ziemią nisko —
Widnieje w słońcu, przeźroczyście biała
Postać Chrystusa... Ramionami swemi        230
Piersi przyciska, jakby z mogił wstała
I niezakrzepłe miała w sercu rany.

Jak nędzarz świata, który na tej ziemi
Nie ma i kąta, gdzie by głowę skłonił —
Tak Syn człowieczy schodzi na kurhany,        235
Na groby, które pył wieku osłonił,
Na tę krainę łez i wiecznych cieni,
Krainę smutną brzóz, jodeł i sosen,
Gdzie głód się rodzi i owies zieleni,
A ludzie dawno zapomnieli wiosen.        240

Schodzi na pustki, ugory i niże
Z wielką białością południowej ciszy,
Z wiecznym spokojem dusz niosących krzyże,
Z umarłą pieśnią, której nikt nie słyszy.
I po tej ziemi idzie przez pustkowie        245
Martwe — w dal jakąś nieskończenie wielką,
Za którą leży mrok... Na złotej głowie
Łza Matki Jego zastygła kropelką

I błyszczy w słońcu, jak na tęczy rosa.
Włosy wiatr mąci... Od każdego włosa        250
Smugi się złote na ramionach kładą;
Bladoróżowe z nich padają zorze
Na twarz wychudłą, bolesną i bladą
I rozświetlają jak słońce, gdy złoci
Białe, na liściach rozwieszone płótno.        255
Oczy anielskie, z których błyszczy morze
Łez i jezioro nadludzkiej dobroci,
Patrzą w bezkresną dal — bezmiernie smutno...

Rzędem jałowce zasępione siedzą
I ośniedziałe zboże się kołysze,        260
Gdy Syn człowieczy, znędzniały i bosy,
Wśród głuchej pustki idzie wąską miedzą.

Wstają ku Niemu wiatrów towarzysze:
Łzawa Niedola, rozpuściwszy włosy,
Jak siny obłok przez powietrze leci;        265
Wychudła Nędza wlecze się po tłoku
I z niemą prośbą wyciąga swą szyję.
Ból się w jałowcach poza cieniem kryje,
Lecz jęk zalata hen — i ogień świeci,
Jak fosforyczne próchno, w Jego oku.        270
A ciemna Rozpacz z wiatrem się szamoce
I ręce łamie nad głową, i wyje,
Jak zawierucha pól w zaduszne noce.

Za odchodzącym w dal wołają: „Chryste!...”
I wyciągają w przestrzeń swe ramiona,        275
Tam — gdzie mgławice kręcą się wieczyste,
Gdzie się poczyna pustka nieskończona!...


A On tym smutnym i cierpiącym srodze
Samotne krzyże wskazuje po drodze
I nie zastygłe jeszcze w dłoniach rany,        280
I wydeptane ścieżki na kurhany.

I gdy tak smutny w milczeniu przechodzi
Łany ziół pełne, chwastów i kąkolu —
Widzi na pustym i odludnym polu,
W miejscu, gdzie na krzyż droga się rozchodzi,        285
Poszytą w żółty mech — kapliczkę z drewna,
Przy niej człowieka klęczącego w pyle;
Modlitwa jego prosta jest i rzewna.
I, nie widziany, staje niemą chwilę,
Żałośnie patrząc, jak Dusza, gdy wodzi        290
Okiem po świecie obcym, bezrozumnym.
I nie poznany — w smutku swym — odchodzi.

Spoza drzew biały, drewniany kościółek
Kłania się wieżą, którą lotem szumnym
Obiega stado kawek i jaskółek.        295
Nadchodzącemu otwiera się drzwiami,
Z których wylata chmurą woń kadzidła
I gorzki zaduch zwartych w ciżbę ludzi.
Z tych część wprawnymi modli się wargami
Do oprawnego w ołtarz malowidła,        300
Druga część drzemie, a reszta się budzi,
Gdy sygnałowy dzwonek się rozlegnie,
I ziewa, jak to czynią ludzie prości,
Kiedy się nudzą... Nikt nie myśli o tem,
Że Syn człowieczy, zrodzony w niskości,        305
Na ziemię schodzi — nikt kolan nie zegnie
Przed Synem bólu, stojącym u progu,

Od wieków istnym w zadumań kościele,
Gdzie lny i zboża kładą się pokotem,
A bożej męki kwiat posadzki ściele.        310

I przyszedł Chrystus mimo — idąc dalej —
Nie znany ludziom, obcy temu Bogu,
Któremu świece lud w ołtarzach pali.
I coraz więcej łez do serca spływa,
I coraz wyżej falami się spiętrza —        315
Gdy idącemu życie się odkrywa,
Gdy Mu się stają widne chałup wnętrza.

Widzi gromady zajadłe i wściekłe,
Wzajem na siebie podnoszące ręce,
Postaci straszne, czarną krwią ociekłe,        320
Twarze zsiniałe i na pół zwierzęce.
Rodziny widzi, które dzień odchodzi
Przy kłótni, a noc przy bitce spotyka.
Widzi, jak córka własną matkę głodzi,
A syn rodzica do chlewa zamyka —        325
Słyszy przekleństwa rzucane na dzieci
I na swych ojców, którym już nie świeci
Pamięć niczyja... Litanie złorzeczeń,
Z ust do ust prawie idące od wieków,
Jak stare mity... Wszystkie te rozpacze        330
Głodzonych jaskiń, próby odczłowieczeń,
Fale czerwone spadających ścieków —
Słyszy i widzi... I łzą odkupienia
Czystą, serdeczną w swoim sercu płacze —
Nie nad złem wielkim, co się rozprzestrzenia,        335
Ale nad nędzą, która to zło rodzi.


I w takim smutku osiedla przechodzi,
Jak Żal, co nigdy odpoczynków nie miał,
Stare cmentarze opłakując rzewnie,
Aż wreszcie — świeże widząc groby, że w nie        340
Żywi się kładą w rozpaczy — oniemiał,
I odtąd idzie w smutku swym i głuszy
Za trumną własnej, oniemiałej duszy.

Głowa na piersi znużona opada;
I staje Mu się twarz widmowo blada,        345
Gdy krew do serca uchodzi po kropli;
A włosów strączki w kształt lodowych sopli,
Deszczem płynących w południa gorącu,
Perlistym potem ociekają w słońcu.

I we mgle potu, gdy idzie przez łęgi,        350
Tworzą się z pereł smużne światłokręgi —
Stubarwne tęcze wiszą Mu nad głową.
A gdzie na trawę stąpi nogą bosą,
Tam krew się miesza z przeźroczystą rosą,
Znacząc śladami tę drogę krzyżową.        355

Zapatrzon w księgę żywotów okrutną,
Pod łez ciężarem częstokroć upada.
Wówczas Mu ziemia jękiem opowiada
Żywota swego epopeję smutną:
Ile grobowców szatą swą okrywa,        360
Ile ciał martwych bez trumien spoczywa
Pod jej opieką... Ile krwawych wschodów
Przeżyła senna... Ile już narodów
Deptało po niej, sądząc, że umarła —
Jakie tu drzewiej mieszkały olbrzymy,        365

Zanim wyrosło pokolenie karła;
Jakie tu nad nią walk wisiały dymy
I jakie deszcze spadały ogniste,
W krwawych potopach dając jej ochłodę...
„W cichości znoszę ukochania mękę,        370
Stróżując grobów” — szepce. — „Lecz, o Chryste!
Czy mnie ukocha pokolenie młode?”

A On, powstając, w mrok wyciąga rękę
I rzecze smutno: „Ukochało cienie...”
I na powietrzu krzyż nad ginącemi        375
Czyniąc — odchodzi... A jęk smutnej ziemi,
Rozdzierającej w żalu mgieł odzienie,
Płacze w Nim samym, dokoła i wszędzie...

I czuje sercem, że na tej tu ziemi
Nie ma spoczynku dlań — bo gdzie usiędzie,        380
Wyjdą ku Niemu skargi, łzy i modły,
I wszystkie krzywdy przypełzną pod nogi,
I wszystkie płacze zejdą się wieczyste
I poczną wołać: „Oto nas zawiodły
Jasne nadzieje; oto nas i bogi        385
Już opuściły... Chryste! ratuj, Chryste!...”

A On, wołania te słysząc płaczliwe,
Skonałby z żalu i osrebrzył lice,
Spokojem martwych patrząc w nieszczęśliwe,
Jako się patrzą lodowe księżyce.        390

Na tej tu ziemi łez i wiecznych cieni,
Ziemi płaczących brzóz, jodeł i sosen —

Gdzie ludzie dawno zapomnieli wiosen,
W jesienie własnych smutków zapatrzeni,
Na ziemi smutnej opuszczonych łanów,        395
Ziemi omszałych mogił i kurhanów —
Spoczynku nie ma...
I nigdzie nie spocznie
Chrystus, po grobach smętnych idąc dalej
W kraj widnokręgów, szarzejących mrocznie,
Kędy tęsknota błędne ognie pali...        400

I przy zachodzie zórz, krwawiących szczyty,
Wstępuje Chrystus na górę olbrzymią,
Stromą i pustą, skąd widok odkryty
Na obszar niemy... Kaskady się dymią
U stóp, a dalej sinołuskie węże —        405
Błękitne rzeki wiją się daleko,
Gdzie wzrok spienionych paszcz ich nie dosięże...
Mgły ponad nimi powietrzem się wleką
I, jak znużone wędrówkami ptaki,
Chmurami wodne obsiadają krzaki...        410
W dolinie — miasto, rojne jak mrowisko,
Dalekie, mroczne, a zdaje się blisko
Wieżami sięgać; zielone kopuły
Słońcami patrzą ku zorzy zachodu.
Po dachach szarych dymy się rozsnuły...        415

I patrzącemu z wolna w myślach wstaje
Wizyja senna umarłego grodu...
Święte bóżnice i oliwne gaje,
I palm ogrody stają przed oczyma —
Lecz serca Jego już nie uwesela        420
Piękna — nad wszystkie córy Izraela

Piękniejsza — pani miast, Jerozolima.
Bo zdaje mu się, że stoi na szczycie
Głuchej Kalwarii, usłanej obficie
Grobami ofiar. A u stóp, w dolinie,        425
Cedron falami czerwonymi płynie...

I łzą boleści zachodzą Mu oczy,
Gdy patrzy w rzekę, co fale krwi toczy —
I wielkim smutkiem ciemnieją Mu lice,
Gdy okiem idzie przez rojne ulice...        430
Nic — nic po wiekach... To samo, to samo...

Widzi kapłanów, wychodzących bramą
Z onego domu, gdzie mieszka Rozpusta.
Faryzeuszów, mówiących przez usta
Kłam i fałszywe dających przysięgi.        435
Widzi ich, ciżbą idących z kościoła,
Wielkie na ręku dźwigających księgi,
Z bojaźnią bożą patrzących dokoła,
Jako zbrodniarze, gdy ich się zawoła
Wprost po imieniu. Patrzy na ich lice,        440
Kiedy z uśmiechem kupców i kramarzy
Wchodzą do sklepów i w cuchnącym szynku
Saduceuszom czynią obietnice
W zamian za złoto... Widzi tych handlarzy —
I cudzoziemskie kohorty na rynku.        445
I mieszczan widzi, wznoszących mozolnie
Z dobrego serca i własnej ochoty
Ku wiecznej chwale swej — pomnik Głupoty.
I ten sam nędzny, żyjący niewolnie
Tłum głodnych ludzi, spieszący na połów        450
Ryb — i zgarbionych, dźwigających młoty,

Kopaczy ziemi skalnej — i tych cieśli,
Którzy Mu z prostych serc świątynie wznieśli.
Widzi ich wszystkich... A wśród nich — o dziwo!
Najgorliwszego ze swych apostołów,        455
Groźnego Pawła, mówiącego żywo
Ogniste słowa, które niby ołów
Padają w serca... Widzi, jako z fali
Tworzy się rzeka, wezbrana otuchą,
Kłębi się, toczy, opadając głucho        460
Na brzegach jezior... A w zamrocznej dali
Przez topniejące, purpurowe zorze
Widnieją krzyże . . . . . . .
. . . . . . . . . . .
. . . . . . I widzi sam siebie
Tam — pośród tłumu, na biednej ulicy        465
W głos mówiącego ludziom słowa boże
O przyjść mającym dusz wybranych niebie,
O Ducha swego wiecznej tajemnicy,
O prawach serca, nie znanych ludzkości,
O wspólnym dziale prac i o miłości...        470

I widzi siebie, pojmanym za wiarę,
Którą wygłasza, oddanym sądowi,
Przed którym świadczą płatni najemnicy:
Że w mowach swoich gromi bogi stare
I lud buntuje przeciwko rządowi...        475

I widzi siebie, biczowanym srodze
I prowadzonym wśród tłumów za miasto...
Gdy upodleni plwają Nań bluźnierce,
Jedna niewiasta, na krzyżowej drodze
Stając, łzy roni. Tej rzecze: „Niewiasto!        480

Krzyżem ci będzie twoje wielkie serce...”
Na oną górę, gdzie stoi, Go wiodą —
A On wyciąga do Siebie ramiona —
Wciela się w Jedno — zawisa na krzyżu —
I kiedy kropla krwi spłynęła z wodą        485
Na skroń niewiasty, stojącej w pobliżu,
Ze łzą cichego przebaczenia — kona...

A Duch się Jego rozpływa powoli
W błękitną ciszę pogodnych wieczorów,
W umarłe pieśni, grające po roli —        490
W ten cichy smętek pól, łąk i ugorów,
W rzewność na grobach świeżych rozmodloną,
W mglistą, posępną, jesienną szarotę —
I płynie w bezmiar pustką nieskończoną,
By znowu ciałem wrócić na Golgotę...        495


∗             ∗

A po tej ziemi, po tej smutnej ziemi
Idą samotni Chrystusa uczniowie,
Idą pokorni i cisi, i niemi,
Rozmiłowani w objawionym Słowie.
Zielona Gwiazda jaśnieje przed nimi,        500
Rosy poświęceń dają laury głowie.

Ukochali Go, jak swego Rodzica.
W Nim ukochali życie swe tułacze —
Ten cichy smętek łanów i ugorów,
Tę melancholię, co pola przesyca,        505
Te dziwne jakieś po mogiłach płacze,

Tę rzewność słodką gwieździstych wieczorów,
Tę białość wielką południowej ciszy
I owe pieśni, których nie usłyszy,
Kto nie ma duszy na cierpienia tkliwej.        510

I schodzą za Nim na pola i niwy,
Na tę krainę łez i wiecznych cieni,
Krainę smutną brzóz, jodeł i sosen,
Gdzie głód się rodzi i owies zieleni,
A ludzie dawno zapomnieli wiosen.        515
I schodzą za nim na pola i niże
Do mokrych chałup, zatopionych w biedzie,
Póki ich droga smutna nie zawiedzie
Do miast — po chłosty, więzienia i krzyże.


∗             ∗

Świat stygnie. Wnętrze ziemi gorejące        520
Kostnieje w lód.
Zwolna śmiertelny sunie chłód
Na szarzejące ziem powierzchnie...
Lodowy dzwon
Grające dźwięki przenosi na słońce —        525
I odlatują stada wron
Z tej ziemi, zanim dzień zamierzchnie...


∗             ∗

...A nad urwiskiem pędzi tłum
W tanecznym, wartkim kole —

Uboczą idzie wiatrów szum,        530
Potoki huczą w dole...

Narodu ciżba, ludu moc
Szalonym kołem pędzi —
Już nad głowami zwisła Noc,
Czas usiadł na krawędzi...        535

Dokoła zamrok wzdłuż i wszerz
Otoczył ludzkie plemię...
„Ty, Boże, z nieba ogień skrzesz —
Niech padnie tu na ziemię!...”

I pękły chmury — wypadł grom,        540
Oślepił tłumne rzesze —
Ziemia dygoce — skały drżą,
A piorun ogień krzesze...

Z rozdartych krwawo, czarnych łon
Wylata błysk za błyskiem —        545
Naród szaleje: „Śmierć i skon!”
I tańczy nad urwiskiem...

„Na śmierć! Na zabój! Rozpacz! Szał!”
Narodzie, szalej, szalej!...
Ha! ha! — i strzępy krwawych ciał        550
Po skałach tańczą dalej...

..............
..............


Cisza i spokój. Martwy sen.
Świt na wierzchołki wyszedł gór —
A nad urwiskiem, hen,
Na zaginionej, wąskiej perci        555
Usiadł ponury anioł śmierci
I krew strzepuje z czarnych piór.

Poręba W[ielka], 24. IX. [18]99
WIERSZE Z CZASOPISM
WIOSNA
Z CYKLU „NIEPOKALANA”

Wypłynęła światłem z rannej tęczy,
Mgłą, jak lekką szatą, owinięta,
Córa ziemi — bez zmazy poczęta...
Przed Nią ziemia rozmodlona klęczy,
Ku Niej sierot bezdomnych rączęta        5
Świecą w rannej modlitwie i tęczy...
Wypłynęła, lekką mgłą owiana,
Niepokalana...

Po promieniach, po drgających kroczy
Na świecące łzami ros niziny        10
Siostra nędznych — a sama bez winy...
Ku niej smutne, roztęsknione oczy
Obracają sieroce dzieciny...
Ona — strojna w ranny brzask uroczy,
Spływa... zorzą poranną skąpana,        15
Niepokalana...

I po trawkach zieleniących płynie,
Śnieżną stopką otrącając rosy...
Dziewiczości — kłaniają się kłosy;
A co kwiatek lilijowy minie,        20

To on, w czyste wpatrzony niebiosy,
Świeży pączek młodością rozwinie,
Drży... bo kwitnąć kazała mu z rana
Niepokalana...

Płynie Czysta — po nizinnej ziemi,        25
Wśród narzekań, smutków i niedoli...
Tu skinieniem budzi żyzność roli,
Tam pięknością — ptaszęta oniemi...
Płynie... płynie po nizinnej ziemi
W dziewiczością świetlnej aureoli,        30
Nad niedolą sierot rozpłakana,
Niepokalana...

Pod biedaczą strzechę szczęściem rzuci,
To sierocą łezkę światłem zetrze...
Za Jej przejściem — bóle, smutki bledsze,        35
Bo się Ona za nieszczęsne smuci.
Świeci... płynie gwiazdką przez powietrze...
Za Nią wietrzyk szeleszcząco nuci,
Ku niej głosy płyną co dzień z rana:
„Niepokalana...”        40



ZE SNÓW

Czerń smrekowa jęczała nade mną,
Po gałęziach wichry się bawiły...
To próbują rozhukanej siły,
To w roztokach odpoczną i zdrzemną.

Tam, nade mną grały świstem Wiły        5
Melodyję Tytanów tajemną...
Aż ku ziemi pod wieczór się zbiły
I zapadły razem z nocą ciemną...

Szedłem duszą z uwagą jastrzębią
W ogrom pieśni... Olbrzymim zapasom        10
Wtórowałem całą uczuć głębią!...

Co za rozkosz, jak się wichry kłębią,
Silną piersią prąc się przeciw lasom,
Niby postęp przeciw starym czasom...



PROSTA ODPOWIEDŹ

— Jakiż cię, Duszo, jaki świat
Na mojej stawił drodze —
Że już od wczesnych życia lat
Do dziś dnia z tobą chodzę?

Czyś się zrodziła z morskiej fali,        5
Z uścisku wodnych ramion —
Że tyle w tobie głębi, dali
I nieuchwytnych znamion?

Czyś szumem ku mnie wyszła z boru
W cichym, letnim wieczorze —        10
Że tyle w tobie rozhoworu,
Co szeptów leśnych w borze?

Czyś z melodyi ziemskich wstała,
Z powietrznych jakichś dźwięków —
Żeś mi się z pieśnią rozebrzmiała        15
W muzykę skarg i jęków?

Czy cię wiatr przywiał z ciemnych dali,
Spowitą w ciche płacze —

Że się coś w tobie wiecznie żali
I skarży, i kołacze?...        20

— Ni ja zrodzona w obcej stronie,
Ni z cichych snów księżyca,
Ni mnie wydały morskie tonie,
Ni zorza jasnolica!

Ni mnie z błękitnych dali z sobą        25
Powietrzna fala niosła —
Jenom ja życiem razem z tobą
Tu, na tej ziemi wzrosła.

Wykołysał mię smutek niewieści
I płacz bezdomnej dziatwy,        30
A tak miłośnie fala nie pieści
Tonącej w głębi tratwy...

I bliźnia siostra moja, Niedola
W kołysce ze mną spała —        5
To nas zaraza, wiejąc od pola,        35
Obie wykołysała...

Siostra poczęła siadywać wcześnie
Na pokolenia grobie —
Jam ulatała, zaklęta we śnie,
A wiater wiał ku tobie...        40

Czym urodzona z pogardy tronów,
Co dziatwę na grób wpędza —
Nie wiem... Mym ojcem ból milijonów,
A matką wieczna nędza...



MOGILNIKOM

Znasz przepotężny Julijusza śpiew
I brylantową jego słów kaskadę?
Nieraz ci piersi targa słaby gniew,
Skoro usłyszysz swe oddźwięki blade...

Widzisz Zygmunta myśli orli lot        5
I jego sennych wieszczeń przepowiednie?
W mózg ci zwątpienie uderzy jak młot,
Gdy w porównaniu myśl twoja poblednie...

Słyszysz Adama pieśni ciągły wiew,
Jak z głuchej Litwy ku Tatrom przelata?        10
Zwątpiały, sądzisz, że twój cichy śpiew
Połkną wichrowe melodyje świata...

Zwątpiłeś w pieśń i w pieśni głębszy ton,
Boisz się ozwać przy śpiewie słowików,
Olśnił cię trójcy kryształowy tron —        15
I grasz cmentarne dumki mogilników.

A jednak musisz... musisz naprzód iść —
Gdzie los przeznaczył — tam — na posterunek!

I nie oglądniesz się na lauru liść
Ni na nęcący marnych pochwał trunek.        20

Prochy cmentarne nie łakną twych pień —
Więc ty ze sennej obudź się zadumy!
Patrz — tam za tobą z mroków idzie cień —
Jak upior — szuka zapału — to tłumy!

Nie możesz wątpić, choć Tytanów trud        25
Pocznie ci myśli kamieniem przywalać...
Wszak oni tylko opiewali lud —
A ty go musisz poznać i zapalać!

Tobie się trójcy nie lękać — lecz biec
W ciemnie, co tłumom chcą przebłyski zatrzeć,        30
I na rozstajnych drogach krzyżem lec,
Jak drogowskazy myślą w przyszłość patrzeć!

Gdy na błękitach śpi znużony Bóg,
Jękliwych wieszczów kołysany graniem —
My w dłonie krzepkie ujmiem głośny róg        35
I z hymnem życia nowego powstaniem!

Kiedy strumienie grają harfą Wił —
My, zasłuchani w melodyje prądów,
Pójdziem z ołtarzy ścierać pieśnią pył
I burzyć stare świątynie przesądów!...        40



Z JESIENNYCH LIŚCI”
I

Chętnie bym ja chciał zanucić radośnie,
Żeby miłą wiosnę wrócić: o wiośnie
I o słonku, co się latem ubieli,
I o dziecku, co się kwiatem weseli,
I o wszystkim, co miłością oddycha,        5
A rozkoszną pije słodycz z kielicha...

Lecz mi wiosny nie powrócić śpiewaniem,
Ni mi smutków nie ukrócić kochaniem.
A na słonku widzę krwawe półkole,
A u dzieci widzę łzawe niedole —        10
Wiem zaś, że świat nienawiścią oddycha,
A, za słodycz, ssie truciznę z kielicha...



II

Kiedy wiosenny deszcz
O szyby się roztrąca —
Mnie szepcze cichy dreszcz:
„Szeleszczą łzy tysiąca...”

Kiedy słoneczny wschód        5
Promieńmi się migoce —
Mnie mówi zimny chłód:
„Idą tysiącom noce...”

Kiedy jesienny wichr
Poświstem mię obudzi —        10
Mnie niesie wielki żal,
Jęki tysiąca ludzi...

A gdy srebrzysty szron
Opadnie baldachimem —
Mnie woła cichy zgon        15
Na śmierć, na wieczną zimę...

Regulice


SŁOŃCE!

O złote słońce! Słońce ludzkości!
Do Ciebie ślę mój wzrok —
Tobie młodzieńcze sny i miłości,
Tobie poświęcam... ducha i kości,
I zagrobowy mrok...        5

Wpatrzony w swoje bóle
I w swoich łez zwierciadło,
I w stare, świetne króle,
I w przeszłość, wiekiem zbladłą —
Mój naród skostniał, zbladł...        10
Uwierzył w życie małe,
Tęczami rozwidniałe,
Sądząc, że przyszłość zgadł...

A blaski Twe za jasne mu,
A wschód mu nic nie wróży,        15
Jak: zachód-noc i wieki snu,
Zasypiań i podróży...

Orli ku Tobie lot,
Ludzkości!

W promieniach Twych błyskanie —        20
Krwawy umęczeń pot —
Na wieczny żar rzucanie
Ducha i kości —
Zowie mój naród grzechem...

A tyś, jak wschodni bóg,        25
Narodom widnią dróg —
Słońce!...

Z kamiennych zaskorupień,
Jak boskie ognie — gońce,
Twój żar wybucha!        30
Z rozpadłych ciał i trupień
Podnosisz ducha!
Z tajni, co życia nie śni,
Budzisz potęgę pieśni,
Która po świata końce        35
Brzmi jednym wielkim echem...

Serca płomienne Tobie nieść,
Rozlewne światła morze!
Nie hymny, brzmiące na Twą cześć,
W ohydnej dusz pokorze        40
Piać —
Ale, jak słońcu wstają zorze,
Z nadzieją przed świtaniem,
Powszechnym dusz zbrataniem
Wstać!!        45

*

Wierzę w jutrznię zarania,
Zwiastunkę nowych cudów —

Wierzę w dzień zmartwychwstania
I w połączenie ludów...

*

Do Ciebie, Słońce, Słońce ludzkości,        50
Z ufnością ślę mój wzrok —
Tobie poświęcam ducha i kości,
I zagrobowy mrok...

Ty z oceanów cieśni
I z szerokości mórz,        55
Strojne płomieniem pieśni,
Złocone tęczą zórz,
Wstajesz... a bogi drzemią
Powagą jakąś mglistą —
Gdy płyniesz ponad ziemią        60
Kulą ognistą...

I widzę, jak w krysztale,
W Twoim złocistym licu
Odbite ludzkie żale,
Jak blaski Twe w księżycu.        65

I czytam — niby w księdze,
Pisanej na padole —
I rany serc, i nędze,
I smutki, i niedole...

I wszystkie łzy wylane,        70
I straszne beznadzieje,
I wielkie, krwią pisane,
Narodów epopeje...

Lecz krwawe, drogie Słońce ludzkości,
Do Ciebie ślę mój wzrok —        75
I święcę Tobie ducha i kości,
I zagrobowy mrok...

Kraków, w maju 1897


ZA RODZINNĄ NUTĄ...

Za tobą, pieśni! pójdę w świat,
Zasłuchan w tęskną nutę —
Jak biedne dziecię — wczesnych lat
Z ojczystych pól wyzute...

Jedna mi droga wszerz i wzdłuż,        5
Na lasy i na pola,
I jeden nieodstępny stróż:
Żywotnych dni niedola...

Gdzie się rozjęczy dźwięków ton
Na melodyjne echa —        10
Tam mnie powiedzie boski dzwon
I moja pieśń — pociecha...

Gdzie się rozdzwoni dziewcząt śpiew
Po zżętym zbóż pokłosie —
I lecąc, trąci echem drzew,        15
A zgubi gdzieś po rosie —

Tam w żniwokosach stanę rad
Słuchać ginących śpiewów

I czuć, jak mile zbiera świat
Owoce swych posiewów...        20

Gdzie pieśń uderza w grzbiety skał,
W pastuszą pierś zakuta —
Tam mię rodzinny wiedzie szał,
Ojczysta, stara nuta...

Za melodyją pójdę skarg,        25
Płynącą z bratniej piersi —
Gdzie uśmiech nie upiększa warg,
Lecz ludzie za to szczersi...

Za melodyją, która snom
Rozkoszy wiedzie chwilę —        30
Pójdę sierocym oddać łzom
Hołd marny na mogile...

Pójdę, jak dziecię, pośród pól —
Z ojczystych ziem wyzute...
I na łzy pójdę, i na ból,        35
Zasłuchan w tęskną nutę...



DWAJ LEKARZE

Był biedny pasterz i miał domek niski
I wielką sławę dobrego lekarza.
Chodził doń każdy z niedolą Łazarza,
Starzec znad grobu i dziecko z kołyski.

I umarł z winy chorych. Uczeń bliski        5
Zamienił domek na budę kramarza,
Zbawienne leki w słoiki przetwarza,
Ciągnąc z nauki mistrza podłe zyski.

I ciągle chodzą pielgrzymów gromady,
Z ufnością w mistrza po leki i rady,        10
A kramarz daje, co pod rękę wpadnie.

Nigdy on chorób serca nie odgadnie,
A gdy mu przyjdzie liczyć się z potrzebą,
W ostateczności — ma za oknem niebo.

12. I. [18]98


ADAMOWI MICKIEWICZOWI

„Dalej, bryło, z posad świata!
Nowymi cię pchniemy tory...”
MICKIEWICZ

Zagrała nuta lilijowa
Po zżętym zbóż pokłosie —
A to piosenka Adamowa
Po rannej spływa rosie...

Zleciały echa na poddasze,        5
Popod słomianą strzechę —
A to piosenki lecą nasze,
Ludowi na pociechę...

A znajdą smutki — to ukoją,
A łzy — to je osuszą...        10
I grają, dźwięczą nutą swoją,
Umiłowaną duszą.


∗             ∗

O cześć skowronkom naszych pól,
Co lecą na zagony:
Tłumić oraczom łzy i ból        15
I wróżyć złote plony...


O cześć śpiewakom leśnych gain,
Co nucąc pieśń w zawody —
Wróżą nam szczęście przyszłych krain
Wolności i swobody...        20


∗             ∗

Cześć Tobie, wieszczu, za Twą pieśń,
Która nadzieją krzepi,
Że się niewoli zmyje pleśń
I będzie światu lepiej...

Cześć Tobie, cześć!...        25
Kędy o Tobie dojdzie wieść
Lub Imię Twe doleci —
Wszędy Ci chwała! wszędy cześć!
Za nas, za nasze dzieci...



OD MÓRZ DO MÓRZ...

Od mórz do mórz — po znane lądy
Nieznany idzie duch.
Tajemną siłą łączy prądy
W niepowstrzymany ruch!

I jak obiegu słońc nie wstrzyma        5
Światłości wieczny wróg,
Tak jemu żadna moc olbrzyma
Nie zatamuje dróg!



DOPÓKIŻ?

Dopókiż nam to dźwigać brzemię,
Upadać w hańbie i w pokorze?!
Patrzcie: jak długie chłopskie ziemie,
Nędza pogania — bieda orze...

Plonów z tej orki i obsiewku        5
Ludzie czekają w niepokoju;
Wiatr im użycza przyodziewku,
Słone, powszednie łzy — napoju...

Z chałup tysiące naszych braci
Na krańce świata głód wygania —        10
Tych, co ostali, bieda traci,
Setkami nędza ich pochłania...

Dokądże mamy czekać? Na co?
Aże nas rozpacz w kleszcze złapi,
Aże nas roki złe wytracą        15
I, jak te myszy, głód wytrapi?...

Porady pańskie diabła warte!
Co im ta chłopskie bóle wadzą?...

Trza swoich ludzi słać na wartę —
Niech stają za nas i niech radzą...        20

A wczas!... bo chmara już nadchodzi,
Już widmem zbliża się ponurem...
Wraz do roboty! Starzy! Młodzi!
Trza burzy przeciw stanąć murem.

Każdy do serca weź i zrozum:        25
Kto-ć śmiał, jak dziecko, w prawa spowić?
Na to człekowi Bóg dał rozum,
By mógł o sobie sam stanowić...



PIOSENKA MYŚLIWSKA
I

Hej! hej! — po lesie echo dzwoni...
Hej! hej! — zahuczał cichy bór...
W cieniach łyskają światła broni,
Mienią się tęcze głuszych piór.

Hop! hop!... Już echo psów zagrało...        5
Hop! hop!... Pomyka cicho zwierz...
Baczność! odważnie! celuj śmiało!
A prosto w serce mierz!



II

Hej! hej! — głos leci od dąbrowy...
Hej! hej! — przeczysty płynie śpiew...        10
Dyjanna wyszła w las na łowy,
Królowa cudnie krasnych dziew.

Hop! hop!... Odpowiedz ostrą strzałą!
Hop! hop!... Pomyka zdradny zwierz...
Baczność! odważnie! celuj śmiało!        15
A prosto w serce mierz!...



III

Hej! hej! — z dalekich puszcz krawędzi,
Hej! hej! —  ponury zagrzmiał róg.
Kto się w nieznaną kniej zapędzi,
Kędy śmiertelny czyha wróg?        20

Hop! hop!... Już hasło się ozwało...
Hop! hop!... Nie umknie srogi zwierz...
Baczność! odważnie! celuj śmiało!
A prosto w serce mierz!...

1900


BOLESŁAWOWI LIMANOWSKIEMU

Daleko widną była ta kraina,
Ta ziemia nędz i łez...
I widne były rycerskie postaci,
Ociekające krwią.

Poginęli...        5

I podniosły się krzyże nad nimi,
Smutne pola krzyżów,
Cmentarze —
I widne były daleko...

A ostałym przy życiu śnieg obielił włosy        10
Do znaku,
Serca skamienił czas
I osypał popiołem rozumy.

I błądzą po cmentarzu,
Oślepli w służbie Ducha,        15
Błądzą — za życia umarli —
Biali jak sny...


Jak w obliczu otwartych trumien,
Gdzie sławy spoczywają,
Pochylają się nasze głowy przed nimi.        20

Lecz serca nasze wybiegają głośno
Naprzeciw tych,
Którzy z bojowisk wyszli w czas,
Nim uczyniono z nich cmentarze,
Aby „z żywymi naprzód iść”,        25
Na nowe pole boju...

Przeto,
Iżeś jest z tych ostatnich,
Bądź pozdrowion sercem!



PIEŚŃ
U BRAM NOWEGO WIEKU

Otwórzcie się, zawierze! Pęknijcie, wrzeciąże!
Bo oto idzie zastęp harny
Zwycięskich bojowników...

Czoła ich znojne, ściekające potem,
Odkryte na wiatr,        5
Są jako wieże, które, zda się, runą —
Są jako wierchy ponadchmurne Tatr,
Gdy je wschodzące słońce skrwawi złotem
I oświeci podniebną zórz rozkwitłych łuną.

Idą poszumem, jak rozchwiane smreki,        10
A cienie od nich, niby cienie skał,
Kładą się w długie po ziemi straszydła,
Padają smugą na poległe wieki.
Zbroje nie kryją ich skrwawionych ciał —
Ale ich dusze, zapałami zbrojne,        15
Mają u ramion łyskające skrzydła,
Zda się: usarski zastęp z mogiły wstał
I powietrzną z duchami rozpoczyna wojnę.

Idą poszumem, a myśli ich młode,
Jak orły zrywające się do lotu z gniazd        20

Na przeczuwaną wiosnę i pogodę,
Strzałami chmurne przebijają sieci,
Nie mierząc sił, lecz drogę, jaką ptak doleci
Do słońc, do światów, do gwiazd!

Idą, a serca ich ogniami gorą,        25
Hartując dusze na okrutny ból,
Aby się śmierci żelazem oparły;
Bowiem kto z sobą wiezie duszę chorą,
Nieżałowany ostaje wśród pól
I jest drużynie jakoby umarły.        30

Zwycięstwem idą, a oczy ich biegną
Za bramy wieku, wyprzedzając chód —
I nie odpoczną ani się nie zegną,
Ani ich żadna nie zatrzyma moc,
Póki ich złoty nie spromieni wschód,        35
Póki nie zejdzie wieczna noc
Z błękitu,
Póki, w młodzieńczych białych snach widziana,
Nie wyjdzie oczom spoza granic świtu:
Jasna polana...        40

*

Otwórzcie się, zawierze! Opadnijcie, bramy!
Bo oto idzie pieśń
Podobna zwiastunowi burz...
Idzie jak płomień po uschniętym lesie
I gna jak błyskawica —        45
Stepowy rumak-powicher ją niesie
Z ogni czerwonych jej lica,

Z płomieni wężowych włosy,
A oczy piorunami ciskają dokoła,
Biją w wieże, wlatują do otwartych sieni...        50
Wnet ciche pobudzi sioła,
Zapali ziemię, niebiosy,
Cały świat w okrąg spłomieni!

Słyszycie? grzmi...
Póki czas, zamknijcie drzwi!        55
Zawieście krzyż na bramie —
A kogo podły strach nie złamie,
Niech stanie sam
Na straży...
Ale na świecie nie ma bram,        60
Których pieśń skrzydłem nie wyważy —
I krzyża się nie lęka;
Bowiem zrodzona z wiecznej męki,
Z ducha ludzkiego na Golgocie,
Który pod krzyżem swoim stęka        65
I dźwiga trumnę swoją w pocie,
Przejęła głośne jego jęki
I nad grzmot wszelki wołania wytęża,
Przez moc, przez zolbrzymiały krzyk bolu zwycięża!
Godny posłuchu Boga napowietrzny chór:        70
Kiedy się ziemia rozjęczy zbolała,
Kiedy żałobny rozszumi się bór —
Orkiestra cała...

Oto płyną Smutki ciche i płaczą,
Oto idą Nędze z skargą żebraczą,        75

A za nimi obłąkane Niedole
Snują się jak samotnice przez pole.
A wszystkie na wschód tęskne obracają oczy...
Na strunach wiatru płacz wieczny zawodzi,
To cichnie, to wybucha —        80
Ból za nim, wielki w martwocie swej, chodzi,
Przystaje, patrzy, słucha...
Nie widzi nic wokoło i nic wokoło nie słyszy.
Przestronność głucha.
Czas, idąc w górę po stromej uboczy,        85
Jak schorzały człek wiekiem obumarłym, dyszy...
A z dołu wicher dmie —
Na wichrze Rozpacz usiadła i pędzi,
I włosy rozczochrane rwie
I gna —        90
Stanęła z wichrem u skalnej krawędzi...
Nim runie w przepaść otchłanną bez dna —
Na wschód obraca beznadziejne oczy.

Z doliny łez, zrodzona w obłędzie na wietrze,
Pieśń górna wstała...        95
Płomieniem wichru pędzi przez powietrze —
Łachmany już nie kryją jej boskiego ciała
I nie zawodzi, nie płacze, nie jęczy,
Nie gra żałosnych dum na lutni —
Ale w surm bojowy dźwięczy:        100
„Powstańcie, smutni!”

Przeszła przez ogień męki, naga,
Przez hartujące ducha znicze,
I w dłoniach jej wzniesionych stygmaty, jak bicze,
Którymi smaga.        105

Na głos jej wszystko, co żywe, powstanie,
A co zbutwiałe, rozsypie się w gruz!
Bo taka pieśń, to nie baśń, nie miłosne granie
Ani śpiew słodki rozbawionych Muz —
Ale grzmot straszny walących się lasów,        110
Pomruk ziem, burza rozwichrzonych czasów,
Przemocne Ducha z piekieł zmartwychwstanie!

Na dźwięk grających jej rogów
Ludzie poczują na ramionach pióra
I staną się z serc swoich podobni do bogów,        115
Wywyższy się dolina, poniży się góra,
I kiedy wzejdzie biały świt ludzkości,
Niejedną krągłej ziemi opromieni stronę —
Na dźwięk grających jej rogów
Miasto wszelakiej nieprawości,        120
Jerycho, padnie zburzone.

*

Otwórzcie się, zawierze! Otwórzcie się na oścież!
Bo oto idzie lud
Przypływem wzburzonego morza...

I z miast, i siół, ze wszystkich ziem,        125
Pędzony wiecznym głodem,
Za pieśni wstałej wielką mocą,
Za bojowników swych przewodem,
I dniem,
I jasną od błyskawic nocą        130
Pospiesza,
Z okrzykiem światu ginącemu: gorze!

Dochodzi do bram...
Wyrasta nieprzejrzany las — bezmierna rzesza —
Bezbrzeżne, okiem nieobjęte morze,        135
Któremu góry, idące do słońca,
Najwyższym czołem nie położą tam.
Zda się, że granic nie ma, brzegu ani końca...

Przez długie wieki ciskał czas
Nasiona w ziemię urodzaju,        140
A wiater siał, roznosił po szerokim świecie.
Ostatni z wieków starych doczekał się przecie
Zagęstwionego gaju,
A syn jego obaczy rozszumiały las...

Przez długie wieki fale wód        145
Rosły ku niebu niepojętą mocą,
Ale szły cicho księżycową nocą,
A w dzień padały na spód,
Na dno, pod ciche, uśpione powierzchnie.
Aż nastał długi wiek piorunnych burz.        150
Fale, zbudzone, zrywają się we dnie,
Księżyc nie budzi ich, lecz błyskawice —
Idą ku niebu... Słońce białe mierzchnie
I kryje się za czarne skrzydła chmur,
I blednie,        155
I spoza krwawych zórz
Wychyla przerażone lice.

Żywy, idący bór...
Gdy wicher weń uderzy —
Rozchwieruta, rozchwieje,        160
Rozegra w dziki chór,

Jakim wołają knieje —
Gdy to wołanie wokół się rozszerzy:
Biada ginącym, biada!
Słyszcie! Tak ino woła mór,        165
Tak ino woła zagłada.

Rozchwiane fale mórz...
Gdy burza na nie spadnie,
Gdy sto przyleci burz —
Rozhuczą,        170
Fale oderwą na dnie,
Wichrem pochwycą za włosy
I porwą w górę, w niebiosy,
Gdzie słońce śćmi się zawieruchą kruczą.
Cały świat powali trwoga        175
Do stóp wichrami idącego Boga.
Ale ginących nie wybawi cud
I odjętą im będzie wszelka łaska boża,
Bo padli, pobici strachem,
Przed czasem.        180
Nikt nie przeczeka burzy pod zbutwiałym dachem!

A oto idzie lud
Szumiącym lasem,
Idzie przypływem spienionego morza...
I przez wichry ostrzega: Przeoślepli starzy,        185
Którzy, leżęcy w poprzek, tamujecie ruch —
Podnieścież swoje karki, ciała swoje wyprośćcież!
By nie było cmentarzy
U bram nowego wieku,
Bo przejdzie po was śmiercią wojujący Duch.        190

Porażon prawdą, zginie
Ludowi przeniewierca...
Przeto lud woła ninie:
Duchy swoje wyprośćcież!
Gin u bram życia wszelki upadający człeku!        195
A serca, żywe serca,
Otwórzcie się na oścież!



ŚWIĘTO DRZEW
I

Sadźmy drzewka małoletnie,
Niech na duże rosną,
Niech je żywią rosą kwietnie,
Maje mają wiosną.

Sadźmy, sadźmy po jednemu,        5
Bo miejsca niemało —
By potem jedno drugiemu
Nie zastępowało.

Sadźmy rzędem, jak te linie,
Od kraja do kraja —        10
Niech się po całej równinie
Zieloność rozgaja.

A choć je śnieg poprzygniata
I zaspy zasują —
Przyjdą na nie bujne lata,        15
To się wyprostują.



II

Bierz każdy swoje drzewko:
Sadź, uważnie sadź,
Pomagaj sobie śpiewką
I sposobem radź.        20

A sposób, to nie cuda:
Wiatr się nie uczył siać —
A śpiewka, jak się uda,
To ją i warto znać.

Bierz każdy swoje drzewko:        25
Sadź, uważnie sadź,
Pomagaj sobie śpiewką
I sposobem radź.



III

A czyjąż to będzie dumą,
Dumą radosną,        30
Jak te drzewka małolistne
W drzewa urosną?

Jak się potem zajmą w górę
I jak zaczną róść —
I, jak szczyty, poczną chmurę        35
Wierzchołkami bóść?

Będą ci się dowiadować,
Niby o cudzie,

Będą koło nich idący
Przystawać ludzie:        40

„Kto je tu siał, kto je rzędem
Równiutko sadził?
Kto tu za ich małolecia
Koło nich radził?”



INEDITA
Z LEGEND ZAPOMNIANYCH”
(Sonety)
II

Kiedy „pasterza” do grobu złożono —
Świat się przyoblekł kirem... Zgasły słońca.
W żałobie stała Natura milcząca,
A ziemia drżała, gdy zstąpił w jej łono...

Tylko idea nie umierająca        5
Odeszła w świat... I kamień położono
Na pierś wszechbólem ludzkim umęczoną —
I tak się zaczął początek bez końca...

Idea zbiegła kołem całą ziemię —
Nikt jej nie przyjął... Kazali z daleka        10
W ołtarzach mieszkać — nie w sercu człowieka...

I porzuciła nienawistne plemię —
Bo odkąd ludzie już o Niej nie słyszą,
Na grobie siadła — Spokojem i Ciszą...



III

Zanim idee padną w serca ziarnem —
Ich siewców ludzkość umęcza i rani...
Jej to, jak sępom, na pastwę oddani —
Stają na Słońcu drogą — krzyżem czarnym...

Są niewygasłym kadzidłem ofiarnym        5
Pasterze Wolnej Myśli i kapłani,
Wyrywający Ducha znad otchłani,
Gdzie go zawiodła ludzkość celem marnym...

Wieki szły — krzyże na Golgocie rosły...
Płynął czas — stosy paliły się krwawo        10
Bólem dla Słońca — ludzkości zabawą.

Wichry popioły ofiarne rozniosły —
Lecz nigdy wicher bólu nie rozwieje,
Który zapładnia na wieczność ideje!



POSTĘP!

Wiecznym postępem idą ludzie... Któż nie wierzy?
Wszyscy Idei wierni słudzy — burzycielki...
Odwiecznie swemu bóstwu tworzą ołtarz wielki,
Przed którym wieczność padnie — i czołem uderzy...

Postęp!... To siła, która rzuca w wir grabieży,        5
Zasieje mord — a zniszczy zasiew wszelki —
Ludzką wypije krew — wysączy do kropelki.
Takim postępem ludzie idą... któż nie wierzy?!

Dzicy zjadali siebie żywcem... to niesmacznie!...
Od czegóż postęp?!... I tak dziś już lepiej znacznie:        10
Bo tylko, co najwyżej, wygryzają serce...

Za sercem pójdzie móżdżek — i tak coraz dalej,
Coraz to delikatniej będą się zjadali...
I wy w postęp nie chcecie wierzyć... o bluźnierce!...



PRZED OŁTARZEM

„O zstąp!” — szepczą tysiączne wargi wiernej rzeszy...
Wzrok jaśnią iskier leci w nieziemskie zachwyty...
Rozpłomienion obrazem bóstwa, co ukryty
W ołtarzu — wie, kto spełnia obrzędy, kto grzeszy...

„O zstąp!” — mrowisko tłumów przed ołtarze spieszy...        5
„O zstąp! Miłością Twoją wejrzyj na nas... Czy Ty
Na niebie władać chcesz? zapomnieć ziemskie byty?
My nieszczęśliwi... O Jaweh! Kto nas pocieszy?...”

Jaweh śpi cicho... pustki w ołtarzach... o tłumie!
Serce dajesz w ofierze Molochowi — pysze        10
I od ołtarzów idziesz w posępnej zadumie...

Spojrzyj wkoło... Na drzewach bóstwo się kołysze,
Igra z tobą jak motyl i uśmiechem błyska —
Żeś go szukał daleko — a nie widział z bliska.

15. I. [18]98


NA SARKOFAGACH

Na sarkofagach, w ciemni, w tajemniczej ciszy
Pająk czasu oprzędza nieprzerwane nitki,
Zasnuwa niewidzialnie najtajniejsze skrytki
I śpiących przyodziewa szatą z szarych wiszy...

Czasami widma wspomnień powychodzą z niszy        5
I pochylone — klęczą rzędem, jak Szarytki...
Czasami myśli spłyną w spokoju przybytki
I po trumnach się szmerzą w cichości, jak myszy...

Najczęściej wstają długie, powłóczyste cienie
I w tajemnym uścisku chylą się ku sobie,        10
A tuż przy nich z zapartym oddechem — milczenie...

Lecz o każdej godzinie i o każdej dobie,
W ciemni, ciszy, pajęczą szatą oprzędziona
Siada na grobach przeszłość senna i skulona...

15. I. [18]98


ŹRÓDŁO LETY

Z wątłych uczuć wytryska i płynie strumieniem
Na piaszczyste przestrzenie, gdzie opadłe z liści
Wiszą brzozy bez srebrnozielonej okiści,
Zamarłe pod jesiennym, zaraźliwym tchnieniem...

Perlistą strugą szemrze i szepcze zaśnieniem:        5
Co nam szczęście przyniesie, a co się nie ziści —
Jakie ze śniedzi szarej pamiątki oczyści,
A co przeszłe pogrzebie na dnie — zapomnieniem...

Ciche źródło wypocznień i świętych oczyszczeń!
Dusze na skrzydłach myśli, spalonych od słońca,        10
Jak lekkie i spłoszone sny ku tobie lecą...

Dusze, skarżące dolę za niestałość ziszczeń,
Piją rosy ukojeń, co w kroplach — bez końca,
Jak wiecznie spadające łzy, w cichości świecą...



O ŻYCIE!
ciche westchnienie

O życie! Brylantowych łez mistyczna różo,
Tajemnym ogniem szczęścia wabiąca z daleka...
Wonie twe, odurzając, cichą rozkosz wróżą
I magnetycznie płyną do serca człowieka...
Szczęśliwy, kto pod twoim zapachem nie uśnie,        5
Kogo jeno z daleka twój liść, jak sen, muśnie...



Gdy piękna dumą stanie mi Królowa
W myślach — to blednę, maleję, drżę wszystek,
Jak potrącony stopą bogiń listek,
Jak przed ołtarzem gałązka palmowa...

Gdy wyjdzie ku mnie postać lilijowa        5
I stanie jasna w księżycowym blasku —
Wówczas się dłonie złożą do oklasku,
A głośnym uwielbieniem — płynie mowa...

Lecz gdy przede mną stanie Jasna Pani,
Która cierpieniem życie opromienia,        10
Że jakby Anioł jest cicha i blada —

To z uwielbieniem bogów jestem dla Niej...
Wówczas się dłonie złożą do modlenia
I człowiek z drżeniem na kolana pada...

2. II. 1898


KOCHAM!
Sonet

Kocham to jasne słonko, co ku ziemi leci
Milijardów gwiazd ogniem w brylantach zaklętym.
Kocham światło! co skarbem jest przez ducha wziętym
Niebiosom — i na wieczny żywot — niebem świeci.

Kocham wszystko stworzone, naiwnie, jak dzieci...        5
I to, co widzę, i to, co jest niepojętym —
Wszystko mi bliskim sercu i drogim, i świętym...
Tak musieli miłować pierwotni poeci...

Cała ziemia — w mistyczne rozkwitnięta kwiaty
Łąka —: co na nią spojrzysz, to żywot, to perła...        10
To wszystko miłowane duszą siostry, braty...

Kocham i czczę, i wielbię, i jestem jak w niebie,
I nie chcę serca władzy pomieniać na berła!...
Kocham świat cały — odkąd ukochałem Ciebie!...

13. II. [18]98


NA HALI
I

Strojna w zieloność mchu i trawy
Samotnie leży pusta hala.
Czekam — rychło-li zachód krwawy
Czerwone ognie pozapala.

Rychło-li, idąc na noc ciemną,        5
Ostatnim blaskiem padnie zorza —
I aksamity traw pode mną
Przemieni w krwawe, złote morza...

I zaszło słońce — zorze tają,
Krwawiąc odblaskiem ledwo szczyty...        10
A z dolin ku mnie płyną, wstają
Opary mgliste i błękity...

Na niebie błękit i na hali...
Samotna dusza idzie żlebem,
Ona się jedna ogniem pali,        15
Płynąc pomiędzy ziemią — niebem...



[.............]
I nowych pracowników ześle,
Gdy poprzedników złamał ból.
Oto powstają nowi cieśle
I idą zewsząd, z miast i pól...
Burzyć, co było złe i stare,        5
Budować wspólnie zdrowy gmach...
A choć ich serca w cichych łzach —
Ludzkości czynią z nich ofiarę.
[.............]



DOLA

Świt już na polu... dla mnie nie ma świtu —
Przesłoniły go myśli me rozpaczne
Nic [nie] wyglądam z jasnego błękitu,
Bo wiem, że z wolna już zamierać zacznę...

Straszna konieczność! być od urodzenia        5
Wiecznie przykutym do kamiennej doli
I nie oglądać nadziei promienia —
Jest to, co chyba najwięcej nas boli...

Na wieczne noce spokoję mą duszę,
Bo wiem, że los mój na zawsze jednaki,        10
I beznadziejny wciąż spoglądać muszę —
Jak z tej krainy odlatują ptaki...

Po nowe siły szybują daleko
Ciche jaskółki i głośne żurawie —
Patrzę za nimi... rzewne łzy mi cieką,        15
Patrzę i konam, i życie me łzawię...

Po nowe siły wszystkie uleciały
I opuściły te pola ozime —

Mnie wiecznie tak być przykutym do skały
Na rozpacz, na ból i na wieczną zimę...        20

I wiem, że jeśli mam tę iskrę bożą,
Wyssaną z piersi mojej karmicielki —
To ją tu wiatry i lody zamrożą
I nie wybuchnie nigdy w płomień wielki!



DO ...

Lubię patrzeć na cicho stojące jeziora
I myśl kołysać wzrokiem na uśpionej fali,
Która mi ukazuje obrazy w oddali,
Podobne snom, zrodzonym w cichy mrok wieczora.

Lubię spoglądać w głębię, w Morskie Oczy na dno —        5
Gdy jasne słońce zajdzie i gwiazdy zapali
Na firmamencie... Wówczas się obrazy kładną
Niebieską ciszą, wiodąc myśl dalej i dalej...

Lubię ciche zwierciadła wód i fale śpiące —
Gdy ponad nimi srebrem palą się miesiące,        10
A świat zdaje się jakimś niebem, w głąb zapadłem...

Niekiedy i myśl moja staje się zwierciadłem...
W nim nieraz widzę Panią (Bóg świadkiem — nie kłamię!)
Jasną, wyciągającą do mnie białe ramię...



Z LEŚNYCH ZACISZ

Tu przyszło ku mnie szczęście — ciche zapomnienie
Trosk, wizyi złowieszczych, wstrętów żywobycia...
Spłynęło ku mnie, cicho szukając ukrycia,
Gdzie by go nie płoszyło ludzkiej mowy brzmienie...

I prześniłem tu wiosny, lata i jesienie —        5
W dniach paru — wszystkie słońca!... Do takiego życia
Tęskniłem, choć bezwiednie — wiecznie, od powicia...
A mówiło mi o nim każde kwiatu tchnienie,

Szeptały o nim drzewa, gwarzył pies[z]czot liści,
Śpiewali ptacy — wszystko mi o nim mówiło...        10
Jam słuchał, czuł i pytał z drżeniem: — czy się ziści?... —

O luba! Czy się kiedy biednej duszy śniło,
Jakie mi szczęście ześle jasne Twe spojrzenie
I najwspanialszą z rozkosz da mi — zapomnienie...



SAMOTNE NOCE
II

Noc... Bojaźń dziwna, strach przed tem nieznanem,
Co oczy ciągnie w przepaść i przykuwa,
Wiecznie nade mną i koło mnie czuwa,
Myśli i czucia władcą jest i panem.

W nocy i we dnie, wieczór i nad ranem        5
Z każdego kąta cieniem się wysnuwa —
I dusza, pełna snów, ani przeczuwa,
Jaki cień wiecznie jej stróżem-szatanem...

Szept idzie za nią... „Co będzie? co będzie?...”
A gdy się zrywa — pędzi nad urwisko,        10
By spojrzeć w oczy Nieznanemu blisko —

Strach ją wyprzedza za życia krawędzie
I cieniem siada nad śmierci kołyską
I czeka na nią... ach, zawsze i wszędzie!



[............]
Wznoszony dłonią biedną —
Stanie mocą ofiary...
............
Nie będzie miał tyjary
Ni szmat błękitnych za tło —
Ale będzie miał jedno:        5
Prawdziwe światło! — —
[............]



PIEŚŃ

Las cały śpi... nie słychać żywej duszy —
Wszystek uleciał ruch
W kraj daleki, słoneczny —
I żaden cichy szmer gałęzi nie poruszy...
O wietrze zaginął słuch...        5
Spokój wśród leśnej zaległ głuszy
Senny, wieczny...

Wszystkie drzewa ujął sen grobowy,
Stoją ciche w posępnej żałobie,
Pochyliły się smutnie ku sobie        10
I pokładły na ramionach głowy.
Stoją cicho, zapatrzone w ziemię,
Stoją cicho, bez ruchu i niemie...

Tam, na skraju, wśród jasnej polanki
Śmiech wesołej Pustoty        15
Po konarach się wiesza,
Uśmiechami przyzywa kochanki.



Nie wiem, co jest na tej ziemi,
Na tej smutnej ziemi,
Że tak wszystko jej się chwyta
Rękoma drżącemi...?



SAMOTNYM

Nie ma na świecie kąta, płatka ziemi,
Gdzie bym dla duszy znalazł ukojenie
I mógł rzec sercu: „Czuj się między swemi,
Jako wśród gęstwi snujące się cienie...”

Nie jestem z ludzi, którzy cisi, niemi,        5
Przez Chrystusowe idą ukorzenie
Na ból... Lecz wołam całą duszą: „źle mi!”
I bunt powstaje we mnie, dzikie wrzenie...

Żal się podnosi, krzyk i protest wielki,
Darłbym i targał, i palił świat cały,        10
I pławił duszę w krwi, żywiołów wojnie...

Daremno wroga szukam... Bo świat wszelki
Cichy i senny, i szary, i mały —
A na obłokach jasno... tak spokojnie!...



NA TEJ ZIEMI

Na tej ziemi, na tej smutnej ziemi
Karłowate usychają drzewa;
Wiatr żałośnie zawodzi nad niemi
I co jesień we mgłę je odziewa.

A na łąkach kwiaty schną od ciepła
I co wieczór zamierają z cicha —
Na nich rosa, po śmierci zaskrzepła,
W rannym słońcu opada z kielicha.

Kwiaty więdną, trawa schnie i gnije,
W każdym drzewie robak korę wierci —
I nic nie wie, co rozkwitłe i żyje,
Że w swym życiu ma już zaród śmierci.



PUSTA MYŚL

O, gdybym teraz niewidzialnie, skrycie
Mógł przez zamknięte zamki i pokoje
Zajść o północy tam, gdzie łoże Twoje,
A na nim ciała Twego w sen spowicie!...

Ty, nie wiedząca, że przy Tobie stoję,        5
Śniłabyś dalej... Ja bym słuchał, czy Cię,
W obrazach dzienne powtarzając życie,
Nie męczą ciche sny i niepokoje...

I gdy leciuchno musnąłbym Twe oczy
Odchodząc — może jaki sen uroczy        10
Wróciłby Tobie moją znikłą postać —

A może, kto wie, całując Twe usta,
Nie mógłbym odejść, lecz (o myśli pusta!)
Sam zapragnąłbym snem przy Tobie zostać...

Genève, 26. III. [18]99


ŚWIT

Całą zieloność ziemi — szaty wierzchnie
Pokrywa proch i mgła, i szarość —
I zanim cały świat zamierzchnie,
Nadchodzi z wolna senna starość.

Z ginących statków — ptak odlata,
Nim je pokryją wód powierzchnie,
Lecz z tonącego we mgle świata —
Nawet i jedna myśl nie pierzchnie.
W. O.

Nie pierzchnie myśl — nie wstaną pieśni
„Na bój, na świt, na nowe życie”,
Póki się stary świat nie prześni,
Póki z odwiecznej wieków pleśni
Nie wyjdzie świata rozpowicie!...        5

Bo to stara baśń i stary
Wieszczów kłam,
Że gdy pełnią ofiary —
Gdy się cały świat rozjęczy
W jeden chór —        10
Wstanie ludom widmo tęczy,
Z niebios bram

Posypią się ognie sztuczne,
Zagrzmią echa dolin huczne
Echom gór —        15
I ukażą się księżyce,
Latające błyskawice,
Aż się cały świat rozwidni,
Rozpłomieni bożą mocą —
I uwierzy w zmartwychwstanie        20
Cały świat,
I zapomni, że biegł nocą.
Wieki lat...
Nie płomienie, boże cuda,
Latające słońca —        25
Ale słońcem zejdzie ludzkość,
Ludzkość powstająca!...

I dźwięk wszelki, wszelki ton,
Zamilkły w tych mrokach,
Obudzi się w strunie głośnej,        30
W płomiennych prorokach!...

I powstaną wszyscy smutni,
Zaklęci w księżyce,
Wstaną żywi i radośni,
Rozpogodzą lice        35
I dobędą ze swych lutni
Hymny, pieśni grzmiące,
I wybiegną żywym lasem
Witać złote słońce!...

15. VII. [18]99


II. OKRES
„Z MARTWEJ ROZTOKI”
(1902—1911)
Z MARTWEJ ROZTOKI
I

O dusze, męką struchlałe!
O serca, rozbite w piarg!
Gdyście w rozpaczy zniemiałe,
Krzyk za was pada z mych warg.

Jak kamień, leci w tę pustkę...        5
Jak kamień, wpada bez ech...
Krwawą-ć Weroniki chustkę
Wielekroć powitał śmiech.

Niechajże jarmark się czyni,
Niech mierzy łokieć i ćwierć...        10
My chodźmy do pustki-świątyni
Rozważać życie i śmierć.



Z MARTWEJ ROZTOKI

Pustka i spokój... Białych pniaków rzędy,
Jak las nagrobków żydowskich cmentarzy,
Idą po zboczach... Nic się nie przydarzy,
Coby żywością tchło... Śmierć przeszła tędy
I jak lawina, zniosła na dół życie.        5
Potok nawet, co ongiś szumiał w tym korycie,
Wysechł lub zapadł w ziemię. W szarym źlebie
Martwota siadła pośród głazów.
Wyżej: pożółkła pustać upłazów
I szare dróg skalistych ślady.        10
Dusza tu czuje tylko siebie
I pustkę... i trzeci: szum, który skądś dowiewa,
Jakby podziemne wodospady —
Rzekłbyś: czas się we wieczność przelewa...



Niegdyś — drzewiej — huczał tu żywotny ruch.
Dzwon puszczy, o którym zaginął słuch,
Wypełniał dźwiękiem kotlinę.
Krzyki ptactwa, jak słoneczne groty,
Przestrzelały mroczną drzew gęstwinę.        5
Z jedli starych sączył się miód złoty
Na użytek bartników-niedźwiedzi.
Na polankach wśród leśnych przerzedzi
Pasły się stadem jelenie-rohacze.
A w górze, hen,        10
U niebios błękitnych pował
Orzeł królewski kołował...
Przeszło jak sen.
Niedawno jeszcze, baczę,
Stał tu smrekowy las —        15
Szumiały drzewa —
Dziś pustka — ja — i ten czas,
Co się we wieczność przelewa...



Na cmentarzysku w uboczy
Stoją trzy jedle-suchary.
Sczerniałe ich szkielety
Widne na nieba przeźroczy.
W górę wzniesione ich konary        5
Zdają się krzyczeć: niestety!
Za żywa z kory odarte,
Żałobną pełnią tu wartę.

Tak moje odarto wiary...



Na tych cmentarzach-uboczach
Pochowane lata me chłopięce.
Jawią się — mam je w oczach —
Radosne ku mnie wyciągają ręce...
Pragną wrócić —        5
Lecz ja już wrócić nie mogę.
Próżno się smucić —
Czas morzem przeciął drogę.
Żal rozważa: czy były,
Czy tylko duszy się śniły?        10
Jak oto teraz się śnią.
Czyż nie tętniły krwią?
Pomarły jako dzieci.
W krwi tętnie dziś ich nie czuję.
Tyle przeżyłem stuleci — —        15

Czas groby zarównuje.



Ach, dawno to już było —
Te wieże-jodły strzeliste,
Do dziwów-lasów bramy —
Skarby-sezamy,
Które się na jawie śniło —        5

Te dna leśne, mroczyste,
Te haje zieloności —
To spodziewanie Miłości,
O którą ciało czyste
Tęsknotą się modliło...        10
Ach, dawno to już było...

Porąbali...
Pnie bieleją żałosne.
Zrąbali moją wiosnę.

Spłynęła na czasu fali,        15
A jam na brzegu ostał, głaz.

Czegóż się serce spodziewa?
Wkoło mnie pustka i ten czas,
Co się we wieczność przelewa...



Na pniach zbutwiałych czytam lata —
Starło je próchno czasu.
Czy jest gdzie jeszcze jaka chata
Z tego zmarłego lasu?

Czy w niej grywają cudne echa,        5
Szepoczą leśne gwary?
Czy szumi na niej z gontów strzecha,
Jak szumią drzew konary?

Czy rój ptaszęcy w niej tak dzwoni,
Czy śpiewa jej mrok-łono?        10
Czy jest by cząstką tej harmonii,
Którą zniesiono...?



Pamięcią dokoła wodzę...
Baczę, było tu źródło przy drodze;
Woda zimna jak lód;
Kto się jej napił głodny,
Odchodził go głód.        5
Ileż to razy...

Lecz cóż to? źródła nie ma — znikło...
Musiało doznać obrazy...
Baczę, opowiadało mi wielu
Tę historię tak zwykłą...        10

Ileż to razy, przyjacielu,
Z tego źródła-śmy pili...
Jak daleko-śmy, bracie, od tej chwili!
Czy choć poznamy się z lic?

Źródło znikło... Czy odezwie się w nas?        15
Lud mówi: woda się gniewa...
Nie szemrze nic — ino ten czas,
Co się we wieczność przelewa...



Nie sam tu jestem w pustce.
W uboczy przeciwległej
Niewieścia postać, skulona,
W spłowiałej od słoty chustce,
Dziecko tuląca do łona...        5

Lata ubiegły,
A ona wciąż trwa w tej pozie,
W deszczu, w zawiei, na mrozie...
Czyli jest próchnem, czy ciałem?
Czy widmem skamieniałem?        10
Czy pnia żałobnym cieniem?
Czyli to wzroku igrzysko? —

To wiem, że jest cierpieniem
I że mi przez to jest bliską.



Ze dna martwego serca,
Gdzie ten cmentarz mogilny się ściele,
Widma blade podważają wieka,
Trzęsą się dłonie-piszczele:
Przeniewierca!        5
I przeklinają jak w kościele.
Cóż chcą ode mnie, człowieka?
Pogrzebałem...
Kwiaty posadziłem na grobie.
Białe kwiaty pamięci.        10
Czemuż przychodzą w żałobie?
Jawią się ciałem? —
Czyż pamięć moja nie święci?
Nie odcieleśnia?
............
Było to z końcem września...        15



Byliśmy tu — wieki przeszły — razem...
Czy Ci nie staje w pamięci obrazem
Ta cicha, martwa roztoka?...
Wówczas żyła naszym snem — pamiętasz?
Dziś cmentarz...        5
Zasuła lat pomroka.

Tu u tej koraliny,
Stroiłem Cię w korale,
Patrząc w zjaśnione twe oczy...
Hań, w uboczy        10
Zbieraliśmy maliny...
Hań, nad szumem potoku,
Na tej omszałej skale
Wiedliśmy długie rozmowy,
Marząc przyszłości sen złoty,        15
Aż nas otulił płaszcz mroku.

Albo ten moment baśniowy
W ono upalne południe,
Gdy Cię ubrałem w girlandy nietoty,
Iż wyglądałaś, jak boginka, cudnie,        20
Która się w paproć odziewa...


Hej — śnie... dolino...
Jaką to stało się przyczyną?
Byliśmy i nie ma nas.
Ostała pustka i ten czas,        25
Co się we wieczność przelewa...



Tyle tu wszędzie pamiątek...
Zawłóczy je czas mechem.
Wnet nie ostanie ni szczątek
Snom na pociechę.

Ubocz spłowiała pustką,        5
Wyschły na niej jagody;
Potok gdzieś przepadł w głębi,
Stracił swe wody.

Głaz z ziemią przyszedł do równiny,
Wkrótce go lato otrawi.        10
Tylko się jeszcze w niebo krwawi
Samotny krzew koraliny.



Jak krzyczy ta koralina —
Cóż się stało?

Serca przyczyna — —
Przebolało.

Czemu krwią woła ten krzew?        5
Skargą do nieba bucha? — —

Co jest ze ziemi trzew,
Jest z ducha.

Siostro —
Nie bądź w osądzie ostrą.        10
Jednako serce się krwawi.
Śmierć zbawi.
O siostro — duch się nie gniewa.
Cóż pozostanie z nas?...

Wsłuchaj się w pustkę i w ten czas,        15
Co się we wieczność przelewa...



Gdzieś tam — w niżach — daleko,
Poza mrokami pól
Świat się ludzki kłopota.
Tu się dni życia wleką —
Tam pędzą...        5
Tu jest mój ból —
Och nędzo —
A tam jest moja tęsknota.



Pomnisz, serce — zda się: minęły już wieki —
Jakeśmy tu w chłopięctwie śnili?...
Jak nam się cudnił „świat” daleki —
Jak rwaliśmy się do tej chwili...
Z wiarą, gdy wejdziem w „świata” bramy,        5
Niebo się ku nam schyli...

I otośmy go przebyli.
Cóż z tego świata mamy,
Krom smutku gorycznej pleśni?

Zeszły się drogi końce...        10
Szczęśliwi stokroć rówieśni,
Owych śnień towarzysze,
Którzy śnią jeszcze, wierzą...

Minął dzień. Schodzi w ciszę...
Śniadaniem było nam słońce,        15
Smutek wieczerzą.



Hej lesie — lata — sny — roztoko —
Zapadłe w toni...
Po morzu żalu błądzi oko,
Widma minionych goni...

Zjawy powietrznych łodzi        5
Wciąż serce łudzą...
Daremno tęsknoty się trudzą —
Uszliśmy, młodzi...

Wiatr jeno wspomni o nas,
W koronie uschłego drzewa —        10
Nim wpadnie w pustkę i w ten czas,
Co się we wieczność przelewa...



Jak to wszystko gdzieś wpada w bezdenie,
W nieuchronną i otchłanną głuszę...
Wicher lata, jako liście, żenie,
Zerwane w zawierusze.

Powiało w grób, co zaistnie żyło —        5
Miłości, wiary, serca dzieci —
Nic się z młodości łąk nie uchyliło
Srogiej zamieci.

Wszystko w przepaść otchłanną się sypie,
Rozbija się w popiel, w pył ziemisty —        10
Ostaje tylko, jak przygryw na stypie,
Smutek wieczysty.



JUŻ NIE WRÓCI...

Już nie wróci, nie wróci
Młodości mojej burza —
Czas się przede mną króci,
A za mną się wydłuża...

Rośnie cmentarz krwi mojej,        5
Maleje las mych czynów —
Cóż się śmierci ostoi?
Popiół z traw i z wawrzynów.

Rosną kopce spopieleń
Najdroższych borów serca —        10
Jaki-że to wydzierca
W proch zagrobił ich zieleń?

Nie strzelały-ż w obłoki?
Nie rosły-ż ziemi chwałą? —
Czas po nich przegnał roki,        15
I cóż z nich poostało?...



PRZEJDĄ CHWILE...

Przejdą chwile rumiane,
Żywiczną siłą tętniące —
Po stokroć w snach wspominane,
Nie wrócą żyć...

Serce, zmożone pustkowiem,        5
Przywalą smutki trujące,
Mgły zaciężą ołowiem,
Jak w słotną lić...

Zadmie wicher od grobów,
Strząśnie pożółkłe wspomnienia —        10
Zwieją w piarg do wyżłobów,
By liście z drzew...

I nie masz w całej martwocie
Ni śladu od życia tchnienia —
Jedynie muśnie-ć w przelocie        15
Śmiertelny wiew...



NAD CISZĄ ZIEMI...

Nad ciszą ziemi sierp księżyca —
Gwiazdy rozsiane w mroku —
Powietrze wilgna woń przesyca —
Tchnienie uroku.

Smrekowych gorców tony mroczne        5
Pełzną k’niebios zieleni —
W dole snują się mgły roztoczne,
Duchy jesieni.

Z księżyca pada ukój biały,
Kwiatem na ziemię prószy —        10
Ukojnym czyni się świat cały,
Krom jednej duszy.

Tym jaśniej w ciszy tej kojącej
Widzi swą dolę pewną,
Iż jest, jako ten promień drżący,        15
Poduchą zwiewną...

Iż jest w tej wiecznej cisz harmonii
Niedosłyszalnym głosem,

Mniej niż ten świerszcz, co oto dzwoni
O spadłą rosę.        20

Smutek? Pragnienie? Ból? Tęsknota?
Wieczność? Wieczyste trwanie? — —
Któż się o świerszcza zakłopota,
Gdy grać przestanie?

Oto w rozgwarach tego lasu —        25
Cóż wróci żal głęboki! —
Jak kamień wpadły w głębię czasu
Młodzieńcze roki...

I dzisiaj cisza... Sierp księżyca
Jak kosa śmierci błyszczy —        30
Powietrze zgniła woń przesyca
Jesiennych zgliszczy...



UMARŁE JUŻ SIĘ NIE ODRODZI

Cóż jest smutnego boleśniej
Od ziemi, która ze zimy wstaje?
Chyba serce, gdy z bólu odtaje,
Bez złud, iż czas je uwieśni.

Liszaje śniegu w parowach —        5
Czerniejące, rude, zgniłe tłoki —
Istnie, jako odtajane zwłoki
Z białą podścielą przy głowach.

Rozpłonie słońce-czarodziej,
Wyklnie z ziemi bogactwa roślinne —        10
Lecz to będzie nowe życie, inne.
Umarłe — już się nie odrodzi.



MOGIŁY

Wstają moje mogiły
Z ziemi na serce stoczonej —
Z krwi mojej, z mojej siły
Cmentarz czyniony.

Z ziemi, co przez zaprawę,        5
Przez krew swą jest mi bliźnią,
Żywe, bolące, krwawe
Groby się wyźnią.

Oto we mnie istniało,
Żyło mą krwią serdeczną —        10
A dziś jest spopielałą
Mogiłą wieczną...

Rosną moje mogiły,
Westchnienne, ciche, wieczyste —
Jakby się piersi ziemi podnosiły        15
Ku Tobie, Chryste...



MOGIŁOM MOIM...

Mogiłom moim na wchłonienie
Chodźcie, mojego serca drogie dzieci —
Żal pogrzebny zawiedzie was w mroczyste sienie,
Pamięć wam próchnem bólu dalej w głąb poświeci.

Będzie was z ukochaniem wchłaniał piasek grząski,        5
Nigdy nie ujrzy słońce waszych białych kości —
I ja, zawarłszy nowe, rozumowe związki,
Zapomnę może całkiem, żem was miał — z miłości.

O, że was muszę sam w te groby rzucić!
Nie patrzcie tak — ten wzrok wasz światło we mnie dusi —        10
Wiedzcie, pół życia dałbym, by was wrócić —
Darmo. Postanowione we mnie. Tak być musi.

Nim was pożegnam... chciałbym was prosić o jedno:
Nie płaczcie wy mi tam w głębi, w mogiłach —

Miejcie litość, przez pamięć, nad duszą mą biedną,        15
Gdy los tak srogo dzwoni na jej siłach.

Przetrwa ona swą stalą młoty najsroższej ręki
I wszelkie burze nic wobec jej burz nie znaczą —
Ale jej hart gotów się stopić w ogniu męki,
Gdy wichr przyniesie wieść: „mogiły płaczą!”        20

Blonay, 22. III. [1]905


EPITAFIUM

I znów jedna mogiła
Przede mną się otwarła — —
Ta, która mi ongiś uśmiech nosiła,
Umarła...

Była w niej celność proc —        5
Umysł pewny, jak ostrze —
I była dziwnie wielka, święta moc
W Tej... siostrze.

Jakąże trwałą jest śmierć!
Jakże nikłym jest trwanie!        10
Jedyna z szczytów pewna perć: —
W otchłanie...

Pewnie — przejdę żyjący —
Żal zwiędnie jako wrzośnie —
A tylko kamień, serce gniotący,        15
Przyrośnie...

7. VIII. [19]08


OTWÓRZ SIĘ, MOJA MOGIŁO...

Otwórz się, moja mogiło,
Pochłoń serce struchlałe — —
Pełni radosnej życia ono biło,
Jak dzwon, na chwałę...

W pustce, w odludziu głuchem,        5
Gdzie cisza drży przelękiem,
Ono jedyne było żywym ruchem,
Ogniem i dźwiękiem...

Słuchiwał przechodzień-wiatr
Płomiennych jego zwierzeń —        10
Odbijały się od ściany Tatr
Echa uderzeń...

Zżarła je pustka swą siłą,
Rozbiła je o skałę — —
Ach, kiedyś radości życia ono biło,        15
Jak dzwon, na chwałę...



GDY SIĘ ZATRZYMAM...

Gdy się zatrzymam nieraz w drodze
I spojrzę poza siebie,
Widzę wyraźnie, jak czas-gróbarz
Minione chwile grzebie.

Podobny gaździe sędziwemu,        5
Gospodarnemu ojcu,
Lezie — nie dziwi się niczemu,
Pracuje jak w ogrojcu.

Wszystek ślad z minionych mil
Zagrzeba obojętnie —        10
A przecież każda z tych chwil
Istniała w serca tętnie.

Darmo! Odwracam oczy,
Ufnie ślę je przed siebie —
Choć wiem, że za mną kroczy,        15
Że i przyszłe pogrzebie...



WSZYSTKO MIJA...

Wszystko mija — przechodzi —
Oddala się — zacienia —
Na mgławej płynie łodzi
Ku morzu zapomnienia — —

Traci się radość zdarzeń        5
I ból się z wolna leczy —
Zostaje tylko, jak stygmat z oparzeń,
Smutek tych rzeczy...



UWAŻ...

Uważ, uważ, wędrowcze dziecino,
Ktoś tu już smutny gościł —
Ktoś już kładki kładł tu nad głębiną
I łzami je umościł...

Nigdzie, nigdzie nie znajdziesz kamienia,        5
Jak świat jest widniejący,
Na którym by nie miał ktoś wytchnienia,
Ku śmierci swej dążący...

Nawet w grób się kładąc po wędrówce,
Nie będziesz pierwszym z gości —        10
Spoczęło już wprzódy w tej kryjówce
Wiele znużonych kości.



SYPIE SIĘ GRUZ...

Sypie się gruz mego szczęścia
W otchłań czarną, niby w gardziel mroku — —
Słucham tej strasznej klepsydry,
Jak okrutnego wyroku...

Duszę przenika do rdzenia        5
Zamieć śnieżna chłostą bezlitosną — —
A ponoć tam gdzieś lśnią krokusy,
Świat się odradza wiosną...

Słucham głuchych uderzeń serca,
Jak grudek, zrzucanych na trumnę — —        10
I myślę w obłędzie męki,
Jakie to bardzo rozumne...

Ktoś mi, przez cud mój wzrosły w niebo,
Gasi ostatnią skłonu jaśnię — —
A ja z uśmiechem skrzepłym w sercu czekam,        15
Aże zagaśnie...

Nadto to wszystko bolesne,
Aby się tym poetycznie pieścić — —
Lękam się tylko ciszy grobu,
Gdy gruz przestanie szeleścić.        20



SĄ JACYŚ LUDZIE...

Są jacyś ludzie koło mnie...
Ktoś, czuję, dłoń moją ściska...
Patrzę w nich bezprzytomnie,
Pół-trup, spod rumowiska.

Cóż mnie obchodzi świat,        5
Gdy szczęście moje się kruszy...
Baczę jedynie, by gruzom
Nie dać przysypać swej duszy.

Niechajże wszystko się wali,
Lawiną na przepaść się sypie — —        10
Bym jeno duszę mógł odnaleźć
W strachu tych ruin — na stypie.



A KIEDY...

A kiedy — kiedy po pogrzebie
Zabiję — wiem to naprzód — strach,
Z gruzów tych pocznę stawiać gmach,
By jeszcze raz w nim uczcić Ciebie.

Spajał gruz będę krwią serdeczną,        5
Zwieńczenia z kwiatów bólu dam —
I stanie krwią złocisty chram,
W niebo idący myślą wieczną...

Mijając go, zawołasz w zachwycie:
„Jakiż poemat boskich prób!”        10
Ni zgadniesz, że to jest grób,
W którym spoczęło nasze życie...



NIEMIŁOSIERNYM JEST SERCE

Niemiłosiernym jest mrok,
Niemiłosiernym jest słońce,
Lecz żadne katem się nie wwyższa
Nad serce kochające...

Z obojętnością władczą        5
Albo mściwością heloty
Kołem rydwanu druzgoce
Pierś swej upadłej tęsknoty.

Mijając pobojowisko
Przy orłów kruszonych chrzęście,        10
Ostatnią strzałą zwycięską
Własne zabija szczęście.

W myśli, że wroga dom burzy,
Nie wiedząc w szaleństwie, co czyni,
Podrywa kolumny stropu        15
Własnej świątyni...



MGŁY ZASNUWAJĄ ZBOCZA...

Mgły zasnuwają zbocza
Pomroką dymną —
Zły wiatr żenie przez pustkę — —
Jak sercu zimno!

Jako ten suchar drzewny,        5
Ziębnący w korze,
Stoję — instrument wichrem śpiewny —
W pokorze...

Niechże wicher szyderca
Ma ze mnie lutnię — —        10
Śpiewać los swego serca,
Nadto okrutnie.



SMUTNA JEST MIŁOŚĆ...

Jakąże drogę daleką
Me serce zatoczyło!
Za siódmą górą, siódmą rzeką
Po szczęście swoje było.

Przyniosło zdobycz z drogi:        5
Najdroższą z mogił ziemię — —
Sławić i za to bogi,
Lecz nadto ciężkie to brzemię.



O przyjaciółko moja!
Dziwną jest własność serca:
Gdy komuś się oddaje w pełni —
Kogoś uśmierca.



SĄD BOŻY

Przez serce przeszedł ostry nóż...
Gdybyż choć kolec zdradnych róż!
Bólem na wskroś przeszyty,
Choć róże krwawe bym wspominał...
Ale ten ostry nóż-puginał        5
Do serca z naumysłem po rękojeść wbity...

Nikt nigdy się nie dowie,
Kto winien, czyja ręka...
Serce w skonie imienia Twego nie wypowie.
Chyba wyjawi męka,        10
Chyba odkryje Sąd boży:
Gdy, nieobaczna w swej dumie,
Wejdziesz w żałobnym tłumie,
A rana się w mym sercu otworzy...

Oto w mej męce co noc ów Sąd się odgrywa...        15
U czarnej wspomnień trumny
Staje mar bladych orszak tłumny —
A krew zastygłej pieczęci nie zrywa.
Lecz kiedy ty ośmielasz mym myślom się jawić,
Serce poczyna krwawić...        20

Por[ęba] W[ielka], 19. III. [19]06


DŁONIE SMUTKU

Ze mgły wysnute smutku dłonie
Kładą się na rany serca
I grają w mrokach krwi symfonię,
Która nożami w mózg się wwierca.

Tony najkrwawsze ze dna męki,        5
Snute jak jedwab po cichutku — —
O palce-noże srogiej ręki!
O dłonie smutku!...



POWIEDZCIE, MOJE MOGIŁY...

Powiedzcie, moje mogiły,
Co chowacie dzieci me pośnięte —
Czemu te kwiaty z was strzeliły?
Gdy zginą, mrozem ścięte.

Powiedzcie, moje mogiły,        5
Czemu te kwiaty się zmarnią?
Czemu się stroją w blaski słońc?
Gdy nakryjecie je darnią.



ZA SERCEM TWOJEM...

Pójdę za niepokojem
Przez urwiska i debrze,
Jak człowiek, który żebrze —
Za sercem Twojem.

Nie wiem, czy zbawię duszę —        5
Lecz oto jestem w nędzy,
I wiem: później czy prędzej
Umrzeć muszę.



SMUTNA JEST MIŁOŚĆ...

Smutna jest miłość prawdziwa,
Smutna jest do dna —
Przeto, iż z niej to w myśl się wrywa
Śmierć niezawodna.

Pragniesz zatrzymać każdą chwilę        5
Żywej rozkoszy —
A oto są ci, jak motyle,
Które deszcz płoszy.

Gdzieś tam więdnieją, snem pokryte,
Pamięci strzechą —        10
Przypominasz ich barwy rozmaite:
Oto-ć pociechą...



ZAŚPIEWAJ, PTAKU...

Zaśpiewaj, ptaku mego serca
Biały, we skrzydeł złocie,
O tym, co żywi i uśmierca,
O swej tęsknocie...

Zaśpiewaj, ptaku mój żałosny,        5
O tym, co nikto nie wie,
Kto nie wysłuchał płaczu wiosny
W jesiennym drzewie...



ŚNI MI SIĘ MŁODOŚĆ...

Śni mi się, jak przez sen,
Młodość beztroska —
O włosach złotych, jak len
Dziecina boska...

Śnią mi się wielkie, cudne oczy,        5
Oczy-nadzieje — —
Ze żalu świat mi się mroczy,
Ciemnieje...



OPALIŁ MRÓZ...

Opalił mróz
Konary moje młode —
Zwiał liście wichr
I rzucił je na wodę — —

Powiała wiosna ma        5
Na drogi gdzieś tułacze —

Na wichrze jesion trwa
I konarami płacze.



ŁĄKI I KWIATY MOJE

Popiołem powiał czas na łąki moje.
Już nie grają w słońcu tak radośnie,
Już nie zakwitają tak o wiośnie —
Łąki moje.

Przymrozem spalił czas kwiaty moje.        5
Przymrozem spalił młode pąki,
Popiołem z kwiatów mych powiał na łąki — —
Łąki i kwiaty moje...



NAJCUDOWNIEJSZE...

Najcudowniejsze z moich marzeń
Ni najść, ni ująć mi się daje —
Odbicie w mgle pragnionych zdarzeń,
W bajkowe unoszonych kraje — —

Próżno wyciągam tęskne dłonie        5
Po to dalekie, moje, mgliste —
Równie w przestrzeni zimnej tonie,
Jak to, co rzeczywiste.



PUSTKA PŁACZE...

Pustka płacze —
Tułają się po niej dziwne łkania...
Księżyc się w strzępy chmur osłania,
Niby w łachmany żebracze.
Naraz z zamrocznej oddali,        5
Jakoby przypływ wód — naremnej fali,
Przypada wiatr — poświstem uderza o drzewa,
Jak sto związanych biczy —
Mknie, przewala się po polach — ryczy — —
Przepadł, jak tabun koni przegnanych przez pola.        10

Jeno szum się przelewa —
Wreszcie cichnie.
I znowu słychać łkania...
Księżyc twarz bladą z łachmanów odsłania,
Ten sam, co wczora, tylko oblicze ma łzawsze —        15
Pustka płacze — ludzie śpią —
Jak zawsze...



WSZYSTKIE MOJE ROZPACZE...

Wszystkie krzyki me, moje rozpacze,
Dymy ofiarą spalanego ducha,
W głąb chłonie czarna mroków rzeka
I dalej martwa jest i głucha.

W tej pustce huk słów, serca lamenty        5
Są jak wyśmiewne wołania puchacze — —
Strachem siebie człowiek przejęty
Daremnie od siebie ucieka.

Okrutne losu polowanie:
Serce-śmiech — a dokoła otchłanie...        10
Czyż nigdy ślad się nie zmyli?

Strach-rozpacz podąża w tropy —
Pod czyjeż schronne paść stopy?
Ach, czemuż Boga zabili...



DROGA

Smutna ta moja droga
Przez pustkę wśród zamieci —
Jeno to jedno światełko
Na nieboskłonie mi świeci...

Jakże długo już idę!        5
Jakiże kres daleki!
Zda się duszy znużonej,
Że brnie już tak przez wieki...

Spotkana ongi rozkosz
Gdzieś się w tym trudzie podziała —        10
A tylko nędza przy mnie trwa,
Nędza duszy i ciała...

Zaczynam wątpić sercem,
Żem widział kiedy słońce —
Tak się pogrąża dusza        15
W te mroki czerniejące...

Innąm ja drogę śnił
W swoich chłopięcych planach —:

Że będę jako tancerz szedł
Po słonecznych polanach —        20

Że będę jako młody bóg
W zawiei kwiatów się tarzał
I że naprzeciw wszelkich trwóg
Sam drogę swoją będę stwarzał...

I oto tarzam się, ach,        25
W tej mrace, w tej zawiei —
Jedno to światło tam,
Ta iskierka nadziei...

To jedno światło tam,
Tym jednym w drodze się krzepię —        30

A jeśli to ułuda mgły,
Jeśli to wilcze ślepie? — —



WYGNAŃCY, EWY SYNOWIE...

Wygnańcy, Ewy synowie,
Szukamy drogi powrotu —
I śladem krwawego potu
Wciąż powracamy w pustkowie...

Lata nas palą upałem,        5
Zimy mrozami nas mrożą —
Ach, wiedzą-ż to jest bożą,
Co wycierpimy tu ciałem?

Pragnienia ogniem nas suszą,
Tęsknoty wichrem w nas biją —        10
Ach, wiedzą-ż to jest czyją,
Co wycierpimy tu duszą?

Już całą naobszerz ziemię
Zeszliśmy w próżnym szukaniu —
Ach, kiedyż koniec wygnaniu?        15
Któż nam zedźwignie to brzemię?

Próżno, półzmarli z boleści,
Pytamy o wrótnie raju —

Nie wiedzą w żadnym kraju,
I znikąd ni echa wieści...        20

Stracona droga powrotu.
Wygnańcy, Ewy synowie,
Wciąż powracamy w pustkowie
Śladami krwawego potu.



WIECZOREM

Cudnie się tęczy mrąca zorza —
W omgli sinawej tają góry —
Niebo jak sina roztocz morza —
Jak wyspy dalne mglą się chmury;

Mrokiem zasnute lasy dyszą —        5
Rżą łany świerszczów srebrnym graniem —
Różową błogosławion ciszą,
Gaśnie dzień, szczęsny dokonaniem;

Echami dźwięczą gdzieś pasterze —
Plącze się postuk wsi dalekiej —        10
Skądś zalatuje poszum rzeki —
Gdzieś dzwonią na pacierze.

Próżno mię ukój ten szczęśliwi,
Próżno w me serce się wpromienia —
Łka w nim tym głośniej, tym rzewliwiej        15
Nędza istnienia...

P[oręba] W[ielka], 3. VIII. [1]910


ZBACZONA NUTA...

Wieczór lipcowy był — pogodny, ciepły.
Księżyc nad Pustkę wyszedł pełnią
I spoza smreków, które w milczeniu zakrzepły,
Spoza stręczystych chmur,
Które się jak baranki wełnią,        5
Zajrzał na moje osiedle...

Owiał mi duszę czar kochanych gór —
Tchnienie, o jakim śnią prastare jedle.

W te razy zaszedł urok nowy.
Ktoś w Pustce, skryty mrokiem,        10
Na fujarce smrekowej,
Na dziwnym, zapomnianym instrumencie
Zagrał mi dawną nutę...
Zadrgało serce, życiem strute —
I pod przemocnym jej urokiem        15
Zbaczyły mi się w tym momencie
Pasterskie moje czasy...
Kiedy to jeszcze stały hrube lasy —
Kiedy we wierzchołkach drzew

Kołysały się orle gniazda —        20
Kiedy w uboczach rozlegał się śpiew,
Niewolący i ucho, i serce
W zlęknionej czarem pasterce...
Kiedy to długowłosy gazda,
Jak pniak zbutwiały, siwy,        25
W pasterskiej, dymnej kolebie,
Przy czasie słoty,
Gdy, jak mgły ciężkie, snują się tęsknoty,
Objawiał słowem różne cuda-dziwy,
Z wieści i sam ze siebie...        30
Kiedy to na słonecznych polanach
Życie kwitnęło młode —
Rój młodzi krzepkiej ognił się przy sianach,
Dopieroż przy zabawie!
A Śmiech, Pustota w skwarnej tarzały się trawie        35
Porwane przez Swobodę...
I wreszcie, kiedy przy zorzy wieczornej
Pasterze woły spędzali,
Zstępując z polan w gromadce honornej,
I na fujarkach grali...        40
A nuta szła w dół — na roztoki,
Na pola, mrokiem osnute...
I kiedym teraz usłyszał tę nutę,
Taki mię objął żal głęboki,
Bez dna, nieukojony,        45
Że łzom nie mogłem dać ustanku.
Coś we mnie wołało łkaniem: „Franku! Franku!”
Jakby to wołał czas miniony...

Przeszedłem poprzez ten świat,
O którym tam na polanach śniłem —        50

Tyle minionych lat —
Walczyłem o coś — żyłem — —

Oto powracam duszą, bólem strutą...
.............
O nuto! dawna, niepowrotna nuto!...



REFLEKSJE
ZADUMANEMU NAD OTCHŁANIĄ...

Zadumanemu nad wieczności mrokiem,
Pochylonemu nad otchłanią czarną,
Cóż ci się z życia wyda dość głębokiem,
Jaka roztocz nie marną?

Próżne twym oczom głębnym pokuszenie —        5
Igraszka barw na roztoczonej wstędze —
Zechceszli czytać swoje przeznaczenie
W tej małoważnej księdze?

Jak kamień leci myśl twoja w bezedna —
Ciśnięta raz, przez wieczność całą spada —        10
Czemuż więc trwoży się próżno myśl biedna,
Iż dno nie odpowiada...?



JAK MORZE...

Głębnym i przeraźliwym jest życie,
a wabiącym,
Gdy się jak morze roztwiera — —

Voilà, kto płynie na rozbicie,
Na brzeg już okiem żałującym        5
nie poziera.

Serce naprzeciw otchłannej klęski,
niebezpieczy,
Szarpie się lękliwie, zdradnie — —

A umysł jako nurek zwycięski        10
Już naprzód przedziwne rzeczy
łowi na dnie...

P[oręba] W[ielka], 10. VII. [1]910


KIEDY MARZENIU PODASZ GŁOWĘ...

Marzeniu kiedy podasz głowę,
Łatwie ci się zapalić...
Śnią ci się, wierzysz, rzeczy nowe —
Pragniesz je w mig utrwalić.

Lecz nie wierz w słowa szeptane        5
I pilnie swoje sny śledź —
Marzą się tylko rzeczy znane,
Nowe zaś trzeba myśleć.



GAŁĄZKI OLSZYN

Gałązki olszyn, które pieści
Wiatr, chybotając je miarowo,
Więcej zaiste mają treści,
Niż najtreściwsze słowo.

Ach, jakże pusta jest i ckliwa        5
Ta proza poetyczna!
Prawie że zawsze nieprawdziwa,
Najczęściej nielogiczna.

Oto oblana kwieciem grusza,
W słońcu stojąca, biała —        10
Przynajmniej jest w niej własna dusza,
Własna żywiczność ciała.

Czy zajdę w las między igliwy,
Czy kwiatów w polu narwę —:
Każde ma kształt swój osobliwy        15
I własną barwę.



DUSZA MÓWI:
Byłam przed wieki dziką różą,
Byłam szumiącym smrekiem...
Jakieś mi tajne szepty wróżą,
Że stanę się człowiekiem.

CZŁOWIEK:
A przeto dusza musi się nawrócić,        5
Musi być kwiatem, drzewem,
Aby być znowu prawdą własną,
Aby być ziemi śpiewem.

ŚPIEW ZIEMI:
O duszy swej któż powiedzieć może
Prawdziwe słowo rzeczy?        10
Zarówno w niej jest Bóg, który potwierdza,
I Szatan, który przeczy.



KŁAMSTWEM JEST CZŁOWIEK...

Kłamstwem jest człowiek, och zaiste,
Kłamstwem jest jego świat —
A prawdą jest drzewo strzeliste,
Prawdą są obłoki czyste,
Prawdą jest kwiat.        5



CZŁOWIEK ZASŁONĄ TAJNI...

Człowiek jest zasłoną tajni człowiekowi...
Chcesz iść w mrok — w pustkę — dalej —
A oto wracasz gwarny ku domowi:
Jużeście się spotkali.

I bywa człowiek drugim, jak kamień głębokościom...        5
Mówi: znam, mierzę twoją duszę —
To mówiąc, leci za swoją ciężkością,
Mija i wpada w głuszę.



DOBRO I ZŁO

Wszystko dobro stało się dość złem,
Aby mię ująć, spętać —
Wszystko zło w dobro przeszło w oddaleniu swem,
Abym je mógł pamiętać.

Wszystkim, co pieści mię w objęciu swem,        5
Jako więzami się krwawię —
Zasię wszystko, co było kiedyś sercu złem,
Dziś — błogosławię.



NA GROBIE MOICH WIAR...

Na grobie moich wiar
Kwiaty rosną —
Dziwne kwiaty trujące...
Trują się na nich myśli me,
Jak pszczoły wiosną        5
Obcy miód ssące.



BRNĘ PRZEZ TEN ŚWIAT...

Brnę przez ten świat,
Wszystkiemu brat,
I w mroki wbijam oczy —
A za mną tuż,
Jak szatan-stróż,        5
Me przeznaczenie kroczy.



SZATAN

Szatan u progów moich stawa —
Każdą chęć czynu rozkrawa
I pustą rzuca na powietrze...

Przeto myśl — słowo — orędzie,
Nim się z mej izby dobędzie,        5
Już jest o całą treść swą letsze.



TŁOCZĄCY SEN

Tłoczący sen się duszy śni...
Giną momenty — chwile — dni —
Jak kamienie bezmyślnie rzucane we wodę...
Mętny, zmieszany słychać gwar,
Sunie korowód ludzkich mar        5
Rozsypanym, jarmarcznym pochodem...

„Stańcie! Myśl jedną... Jaki cel?”
„Ach, nie zatrzymuj życia, miel —
Miel razem, spólnie, sprawnie, społem,
Społeczny spełniaj z nami czyn —”        10
Turkota nieustanny młyn —
Spad wody obraca kołem...

Więc to jest społeczny trud...
Stanąłem u spadu wód —
Patrzę na upłynione lata moje młode...        15
Tłoczący sen się duszy śni —
Giną momenty — chwile — dni —
Jak kamienie bezmyślnie rzucane we wodę.



PUSTKA ŁUDZI...

Pustka oddalą łudzi;
Świat ludzki stąd zdaje się piękniejszy;
A ilekroć zbłąkam się do ludzi,
Zawdy od nich powracam tu mniejszy.



NIE ŁUDŹ SIĘ, SERCE...

Nie przejmuj sobą, serce, skarg dowiewu,
Nie w twoją one-ć zwrócone samotnię;
Wiatr niesie... równie spowiada się drzewu...
Wszak zawiodłoś się już tylokrotnie...

Nie łudź się wieśćmi. Nikt cię tam nie czeka...        5
Każdy swój żywot gniecie, jak przystoi —
A jeśli ktoś tam nędznie zanarzeka,
No toć tam sami swoi.



SKARB

Na skrzyni zasobnej siedzę,
Myślami smętnymi się biedzę,
Jak znaleźć klucz?...
Jest skarb, a klucza nie ma.
Radzi myśl: dłońmi obiema        5
Weź młot i stłucz!

Któż nie widziane wywróży...
Śni mi się wprawdzie skarb duży,
By złota sterć —
Lecz jeśli skrzynię rozbiję...        10
Któż wie, czyli się w jej wnętrzu nie kryje
Śmierć — —



NA ROZSTAJU
NA ROZSTAJU
I

I oto przyjdzie czas surowych zważeń
Wszystkiego, coś dokonał przez dni upłynione —;
Weźmiesz pamięć zostrzoną jak żelazną bronę
I będziesz wlókł po polach zagrobionych zdarzeń...

Będziesz rozrywał ostrzem groby zadarnione,        5
Mogiły zapomniane swych młodzieńczych marzeń,
I będziesz napotykał miejsca przeobrażeń,
Święte dziś, choć tak ongi w twym sercu przeklnione.

Wszystko porównasz broną w jeden łęg zorany...
Tak chwast rosnący dziko jak i plon zasiany        10
Zarówno ostrze myśli twej u śniatu zetnie.

I obaczysz, że twoje trudy wieloletnie
Próżne są, gdy je zimne doświadczenie zmierzy.
Pole daremnych siewów znów odłogiem leży...



II

I staniesz wobec jesieni żywota
Posępny, jako wobec drzew odartych z liści
Lub polnego ołtarza, gdy go deszcz oczyści
Z gwiazd, girland papierowych, z iluzyi złota —:

Pojrzy na ciebie ikon tak surowy, iż ci        5
Strach zziębi krew i bezwład członki ci omota —
Tak spojrzy życie bez złud... Przyjdzieli-ć ochota
Pytać o przyszłość: jakie ci nadzieje ziści?...

I gdy tak będziesz trwał, lękowi zdany,
Duszę zwilżać ci będzie mgłą siąpiąca słota,        10
Abyś nie zasechł w skórze jak smrek nad upłazem.

Uderzy o cię próbą czas z grobu zawiany,
Czas martwy, kiedy nawet umiera tęsknota,
A na serce stacza się smutek ciężkim głazem...



III

Na głazie smutku siedząc, po tęsknocie wdowiec,
Będziesz bezradny patrzał przed siebie i za się,
Jak ten pasterz, co we mgle siwe owce pasie
I nie może w mgle siwej dojrzeć swoich owiec...

Sam w pustaci przestrzennej, niby krzew-jałowiec,        5
Sam — głuszą ochłonięty — czujący się w czasie —
Na głazie smutku... Obok puste gniazdo ptasie,
Skowrończane, i u stóp dziwny kwiat — żmijowiec.

Wonczas padnie-ć na piersi płacz taki drapieżny
Jak zwierz... bezgłośne, śmiertelne zdławienie —        10
Potem ukój — prószący jako ten kwiat śnieżny.

I wonczas odejdzie cię zbolała żywotność —
Skurczone u stóp twoich siędzie Opuszczenie
I otoczy cię pustką bezkresną — Samotność.



BLUSZCZ I DRZEWO

Smutek! o smutek! — głaz nie do przebicia —
Kiedy świadomość życie jak piorun rozszczepi,
A razem błyskawicą gdy olśni, oślepi —
I oto stoisz wobec drzazg swojego życia.

Jak to drzewo: — niezdolen do wzrostu ni gnicia —        5
Strzaskany, schniesz — sok żaden cię już nie okrzepi —
Jeno bluszcz do twych żeber może się przyczepi
I będzie zielonością twego żywobycia.

A kiedy ponad skronie wyjdzie wieniec śmierci,
Rzeknie brać drzewna mniejsza: iżeś hardy —        10
Jako że stajesz się koroną lasu...

Wichr cię ominie w locie, iżeś twardy —
Nikt nie obaczy, iżeś rozdarty na ćwierci,
Na pół przecięty rąbanicą Czasu.



PRZYJDZIE TEN CZAS...

Przyjdzie, przyjdzie ten czas —
O duszo, zwiedziono nas srodze! —
Kiedy smutek, jak głaz,
Powali cię i przygniecie w drodze.

Próżno zwoływać sił —        5
O serce, ten ciężar nas zdławi! —
Będziesz się w bólu wił,
Aże śmierć cię z ucisku wybawi.



NAPRZECIW BURZ...

Zdrewniałoś, serce... Przeciw tych nawałnic fali
Jeden las może ostać się oporem mieczy;
Z żyjących nikto zadość się nie ubezpieczy —
Los tnie... A wieleśmy to już tych fal przetrwali!

Zaiste, wiele przenieść może duch człowieczy —        5
Jeno serce... ach, serce trzeba mieć twarde, ze stali.
Góra mogił narosłych życiem gdy się zwali — —
Gdy chmurą spadnie przeciężki smutek tych rzeczy...

Trza mieć przeciw nawałom życia serce-krzemień,
O który stalna losu siekiera się zbrusi,        10
Przeto, o serce! w brus się niezgładzony przemień.

Przed zamachami burz przyziemność jeno kryje.
Siek wichru musi znieść, kto się o górność pokusi.
W przywierzchnie drzewa najsrożej wichura bije.



KIEDYŚ SIĘ ŻYCIU DAŁA W LENNO...

Kiedyś się życiu dała w lenno,
Umiejże, duszo, znieść niewolę —
Gdy cię jak jodłę niebopienną
Gnie wicher, hardość miej w swem czole.

Miej moc odgięcia i sproszczenia        5
Po każdej burzy, która-ć znęka —
Zdrową bądź wiecznie ode rdzenia,
Choć kora w bruzdy chore spęka.

Postrach rzuć z chmur na ludzi-drwali,
Błękity zadziw swym wyrostem —        10
A gdy cię śmierć siekierą zwali,
Bądź ku wieczności mostem...

P[oręba] W[ielka], 24. VIII. [1]910


CZŁOWIEK

Wieczny bezwładziec i wieczny ruch —
Ogień i popiół, glina i duch —
Każdą z najwyżej mierzących prób
Kopię swój grób.
Wciąż nowe życie tworzę        5
I wraz je w trumnę łożę.
Okwiat ziemskiego bytu,
Nigdy niesyt rozkwitu.
Nad gwiazdy mierzę lot harny —
Ziemiostwór marny.        10
Bogom sen spędzam z powiek,
Ja — człowiek.



JEDYNE PRAWO...

Jedyne prawo: iść —
Nie dać się nieść, jak wiatrem wiany liść —
Ale jak świat w okruchu
Po własnej biedz paraboli —

A gdy z koniecznej Woli        5
Skończy się kiedyś lot chyży,
Iść dalej w duchu —
Iść wyżej.



PÓJDZIEMY, SERCE...

Pójdziemy, serce, tym pustkowiem,
Będziemy sobie, pustce śpiewać —
Jeno nie wolno nam się żalić,
Upadać w męce ni omdlewać.

Słabe będziemy witać zdrowiem,        5
Zdrowe będziemy w moc orężnić,
Weźmiemy wolę: świat rozpalić,
Rozpacz zniemiałą w bunt spotężnić.

A gdy jedynie pustka głucha
Odbijać będzie nasze pieśni —        10
To wszystko jedno jest dla ducha,
Który się tutaj w nas cieleśni.

Bo nie dlatego dzwon rozbrzmiewa,
By ludzi wołać do pokłonu —
Lecz że ma serce w swoim wnętrzu        15
I w spiżu moc zaklętą tonu.



II
Z RÓŻNYCH CHWIL
JASNA DOLINA

Przeszedłem ciemne puszcze niepokoju,
Potworne lasy trwogi, czarne gęstwie —
Nade mną burze huczały o męstwie
I wichry grały o zwycięskim boju.

Sto razy padłem, zemdlon, w krwawym znoju,        5
A duch okrzepił ciało w niedołęstwie —
Nade mną wichry grały o zwycięstwie,
Śniła się oczom dolina spokoju...

Jasna dolina szczęścia... Gród-marzenie,
Jako pielgrzymom prześwięty gród Mekki —        10
Po bojowaniu długim — odpocznienie...

Wreszcie!... Dobiegam jako jeleń lekki...
Przebóg!!... Żebym się był przedtem oślepił...
Wrócić!... Lecz jakiż sen będzie mię krzepił?

P[oręba] W[ielka], 3. IX. [1]905


WINA

Minąłem brata w nędzy, gdy się trudził,
I nie pomogłem mu dźwigać brzemienia —
Sąsiada-m w przechodzie mimo nie obudził,
Widząc nad dachem jego języki płomienia — —

Niewiastę-m odszedł w pustce, pełną lęku,        5
I nie wróciłem na jej krzyk rozpaczny —
Ptaszę, które mi usiadło na ręku,
Zabiłem, na jego ufność nieobaczny — —

Ach, wiele zbrodni spełniłem w swej drodze,
Ślepy jako ten kamień, co się stacza —        10
Jednak to brzemię win, choć cięży srodze,
Serca nierozgrzeszalną wagą nie przytłacza — —

Jeno tej winy udźwignąć nie mogę,
Żem duszy zmylił drogę...



KRWAWY STRUMIEŃ

Przez dziki, obumarły step mego żywota,
Przez wszystkie dni — jeden się strumień krwawy wije...
W cieniach przyleśnych błyszczy jak srebrzyste żmije,
W słońcu zaś wyłyskuje się jak taśma złota.

Oczyma nurtu, jako wąż, ofiary mota...        5
I wszystko, czego dotknie swym ziewem — zabije,
I wszystko, co znad brzegu wzwyż wychyli szyję,
Połknie... Jedyna stawać tu może — Martwota.

A urok jego ciągnie... rwie oczy ku sobie.
Nieraz też, za straconą ofiarą w żałobie,        10
Dusza staje i limbą nad brzegiem się chwieje...

Widzi w nurcie toczone łzy... kwiaty... pamiątki...
Topielce... blade widma... snów najdroższych szczątki...
Patrzy długo — i z grozy przeraźnej martwieje.

1. III. [1]906


SEN-JAWA

Na Pustce swej, gdzie błękit śnią kwiaty gencyi,
W mrok nachylony, patrzę, jak gwiazdy migocą...
Przewiewna myśl... i nagle czarodziejską mocą
Znajduję się w kwitnącym mieście — Florencyi...

Czas Odrodzenia. Wiosna. Noc. Ulice w cieniu.        5
Widzę czoło katedry, jak się wznosi hardo.
Wśród róż zaśnionych stąpam i w cichym skupieniu
Przypominam, co mówił mój mistrz Leonardo...

Sen znikł. Znów widzę Pustkę gwiazdami zasianą...
Cóż jest snem, a co jawą?... Próżno się wybystrza        10
Mózg i próżno sili się pamięć ująć w ryzę...

Ależ nie — to złudzenie! Wszak jeszcze dziś rano
Widziałem przyjaciółkę kochanego Mistrza,
Szlachetnie urodzoną, piękną Monę Lizę.

P[oręba] W[ielka], 3. III. [1]906


NASZŁA NAS BURZA...

Naszła nas burza w czasie spania,
Naszła nas krwawa lić —
Daremnie myśl się sercu wzbrania,
Daremnie ciszą się osłania
I dalej pragnie śnić...        5

Kruchym ościaniem naszych domów
Raz po raz wstrząsa huk —
I słychać trzask dębowych złomów,
I widać w krwawych blaskach gromów
Apollinowy łuk...        10

Wzbierają wody — fale rosną,
Potoki wściekle rwią —
Świat się odmładza burzą-wiosną,
A którzy śpią — na wieki posną,
W namuł zniesieni krwią.        15

Noc śle naokół strachy-gońce. —
Zbudzeni, pełni drżeń —
A po tej nocy burz wstające
Rano tym jaśniej buchnie Słońce
Na orzeźwiony dzień!        20



MIJA MIĘ CZAS...

Mija mię w biegu czas —
Gdy spoczywam, jak głaz,
O swój koniec bezpieczny —

Nie czuję w sercu win,
Spokojny o swój czyn —        5
Czas śmiertelny — jam wieczny...



UPIÓR

Snom się oddaję w moc,
Marzeniom palę się w ofierze —
Uroczna, czarna noc
Krew-istność ze mnie bierze.

Jak upiór głodny ssie        5
Czerwień żył moich, moje siły —
Już jej się wargi psie
Od moich ran skrwawiły.

W mroku szyb staje twarz —
Z marzeń czy z tajni się wylęga?        10
„Dasz mi się w przemoc, dasz!” —
I dłonią po mnie sięga...

A często upiór ten
Czerwony jawi się we watrze.
Śni mi się krwawy sen —        15
I patrzę weń, i patrzę...

Tak mię ta czarna noc
Zdradnym urokiem przyniewala —
Dusza, jak ogień, marzy Moc,
A w popiół się przepala...        20



W PUSTCE

Smutny wzrok leci hen za oddal siną...
Dziwne się włókna tęsknic koło myśli plotą,
Serce bezmiarem oprzędą, owiną —
I oto jestem już cały tęsknotą.

Stęsknione oczy podźwigam do słońca...        5
Ściężałe skrzydła myśli proszczą się, łopocą,
W serce wlatuje rzeka jaśniejąca —
I oto jestem znowu cały mocą.



PŁANETY

W przestworzu, dalekiem od ludzkich śnień,
Na nicości sięgłej, skalnej grani,
Wieczystą ochłonięty nocą
Siedzi Smutek — i rzuca cień
Na światy, które w przestwornej otchłani        5
Jak świętojańskie robaczki migocą...



— Zawiedźmy ciała nasze na spoczynek,
Niech się zapomną snem po dziennym trudzie,
A my chodźmy — nie jako stąpający ludzie,
Ale jako dwie dusze umarłych boginek,

Jako dwie po tej ziemi błądzące płanety        5
Chodźmy na Pustkę... Niechaj się rozpocznie
Byt nasz, niech gwiazdy mówią nam wyrocznie
Śmierci... Czemu drżysz?... Nie ty umrzesz, nie ty!

Tam, na pościeli umrze twoje ciało
I moje, lecz my długo będziem żyli —        10
Zgaśniem, aż tu na ziemi będzie dniało...

Do świtu jeszcze wiek — daleka droga —
Patrz, szlak gwiaździsty ku ziemi się chyli...
Idąc za nim, możemy zajść do tronu Boga.



Królestwo nasze wnet się nam rozjaśni —
Księżyc wychodzi... Nim się wyżej wzniesie,
Bądźmy cieniami w roztraconym lesie
Albo ku drzewom chodźmy — słuchać baśni.

Cóż, kiedy cisze opowieści tłumią.        5
Nieraz przedziwnie gwarzą stare drzewa;
Wiatr im z daleka powieści przywiewa,
A one zaraz pojmią i odszumią.

Jaki tu spokój... Śpią cicho jałowce
Jak na szałasach kędzierzawe owce —        10
Smutek przechodzi po pustych ugorach...

Marzyłaś kiedy o takich wieczorach?
— We śnie...
— Zaiste, sny duszom łaskawsze...
— Myślę: gdyby tak świat usnął na zawsze...        15



— A gdyby usnął świat na wieczne wieki,
Nie zlękłabyś się, duszo, tej martwoty?...
— Gdybyś ty czuwał przy mnie, duchu złoty...
— Pomyśl... wszystko śpi: góry, lasy, rzeki...

Cały ten bezmiar, zatajony w mroku,        5
Na wieczność głębną ochłonięty ciszą —
Ni echa żywych drgnień... Lasy nie dyszą —
Śpiąca, nie szemrze woda na potoku...

I ta zorza... na zawsze w niebie zatrzymana —
Jak skrzepły krzyk... przenigdy, nigdy nie gasnąca!...        10
— Jak się krwawi...
— Pomyśl... taka nieustanna niebios rana...
— Och, przerażająca!...
.................
Co by było, gdyby tak nie było słońca...



— Śniło mi się raz, że słońce zgasło...
— ?
— Naprzód długie oczekiwanie świtu...
Potem strach — zmiertwiałość wszystkiego bytu.
Naraz... milion ludzi w niebo wrzasło —        5
Aż zadrżały w posadach gór stoki.
Obłęd na ludzi spadł... Zapalili lasy...
Miasta płonęły ogniem jak szałasy,
Rozświecając zgęstniałe ponad ziemią mroki —
Cała ziemia stanęła pożarem!...        10
— Czy taki koniec będzie?
— Nie wiem... Słońce stare...



— Jakież martwe te cisze...
— Martwe? kto wie...
Wsłuchaj się tylko dobrze... jak się stroszą,
Jak się niewidne z drzewa na drzewo przenoszą.
Cisza ma sowi wzrok i skrzydła sowie...        5

Jest coś w przelocie jej, co niepokoi —
Choć lata cicho jak sen, bez szelestu.
Nie czujesz lotu jej, a myślisz: Jest tu...
Jak niespokojna myśl przy tobie stoi.

— Lękam się...        10
— Czego? duszo...
— Siebie...
— Zapomnij. Spojrz, ile gwiazd na niebie...
Cóż ziemskie zwidy, straszydła —
Chodźmy na mleczną drogę — —        15
— Podściel mi skrzydła...



ZNAD LEMANU
NA ROCHERS DE NAYE...

Na Rochers de Naye zakwitło słońce...
Rozwiało mgły, ponad jeziorem błądzące —
Olśniło ściany Meilerie i spłomieniło szczyty.
Wstają oczom słoneczne baśnie, mity —
Grają w słońcu strzaskane szyby śnieżne —        5
Odbijają je w głębi swej wody przybrzeżne.

Jakby skalisty cud z jeziora wstał —
Z tych głębnych topieliszczy —
Lub jakby jakiś zamarzły świat
Ongiś przed wieki tu na ziemię spadł,        10
Spiętrzył się krą w lodowy wał
I dalej w słońcu błyszczy...

Tęskniący za wiecznym ruchem,
Dźwiga się graniami śnieżnemi,
Lecz siły strasznej obuchem        15
Strzaskany, przymarzł do ziemi.
Te białe widma strzaskanego świata
Są na kształt mistycznych progów,
Po których duch do nieba wzlata —
Są jak olbrzymie zamki bogów,        20

Zburzone przez Tytany.
Jeszcze wśród gruzów majaczą
Wieżyce, baszty, ściany...
Mont Arvel, Dent du Midi, Grammont...
Lodem na wieki zatrzaśniętą bramą        25
Nigdy w cud ziemska nie wchodziła stopa...
Cóż dzieła ludzkie znaczą,
Któremi świat się zachwyca?...
W dole zamek Chatelard — jak szopa,
Chillon sławny — jak w cieniu skryta piwnica.        30

Słychać z oddali dzwony:
Anglikańskie z St. Martin,
Kalwińskie z St. Legier,
Katolickie z Montreux.
Każde na inne nastrojone tony,        35
Kościołom swoim wierne —:
Te smutne,
Te pokutne,
Te niemiłosierne.

Rozgrały się i jęczą        40
W to białe, słoneczne rano —
Głowę, smutkiem nawianą,
Żelazną gniotą obręczą...

Jako w zawiewach wiatru,
Który z cmentarzysk wieje,        45
Zmarłe w tonach ich jawią się dzieje —
Sceny ludzkiego teatru...

Oto Giordano Bruno
Wstępuje dumnie na stos,

Stos zapala się łuną —        50
Dzwony biją —
Galileusza krwawe oczy
Jako dwie jamy krwawe cieką,
Zamarł zduszony głos —
Dzwony biją —        55
Oto dziewczynę wleką
Za zwoje złotych warkoczy —
Cóż uczyniła za zbrodnię,
Iż tak jej dzwony biją? —
Paliła życia pochodnie,        60
Pragnęła żyć —
Przeto tą białą szyją
Złożona będzie na kraty,
Potem siekana na ćwierci,
A dzwony będą jej bić — —        65
Życia okrutne katy,
Ptaki śmierci.

A baśń królewska trwa...
Lśniąca lodowców kra,
Z prawiecznych zniesiona dyluwii...        70
Śmierć jest w tych górach, lecz taka,
Która już o niebie mówi.
Cóż dziejów ludzkich mraka?

O bądźcie pozdrowione sny! zamki wieczyste!
Szczyty dalekie od rojowisk ludzi —        75
O bądźcie pozdrowione! Żeście takie czyste
I że was stopa człowiecza nie brudzi.



JEZIORO GRA...

Jezioro gra... Milijon skier wytryska
I niknie wraz jak kwiaty lśniące rosą
Niebieskich łąk, koszone srebrną kosą,
Gdy za nią w ślad milijon nowych błyska...

A pośród skier — kwiatów tej rajskiej łąki        5
Lśni cudo-kwiat... To szklanych zamków pani,
Czarowną grą zwabiona z wód otchłani,
Wykwitła z fal, jak srebrne świateł pąki...

W zachwycie swym przechyla cudo-głowę —
Od włosów jej przędą się złote smużki —        10
Na wierzchnię fal znoszą jej wodne służki
Narwane z dna bukiety brylantowe...

Jezioro gra — grą świateł milijona,
Spod lśniących fal tryskają srebrne kwiaty —
Jawi się baśń, widziana gdzieś przed laty,        15
Przecudna baśń, w dziecięcym lecie śniona...

Blonay nad Lemanem, 1. II. [1]904


GDY SŁOŃCE ZAPADA...

Niewyśpiewana, prześwięta godzina! —
Rzeki barw, lejące się pyłem z rajskich błoni —
Kiedy dusza w zachwycie do ziemi się kłoni,
A ziemi zapomina...
................
W ogniu stanęły niebiosy.        5
Od nieba zajęła się woda na jeziorze...
Jak step skoszonych traw
Szybko się poczyna palić...
Nieprzemierzone wód pokosy
Płyną w ogniową zorzę —        10
Poczynają się skrzyć, złocić, koralić...
Płomień przez fale idzie wpław,
Zataja się — niby tonie — mierzchnie —
Przepala lśniące powierzchnie,
Łamie je, stapia w swym żarze, rozpryska,        15
Wystrzela kwiatami z głębi
Albo powietrzem się ciska
Niby prześmigi złotych mew-gołębi...
Na zapalonym obszarze
Tańczą ogniste języki,        20
Krwawe, zielone, liliowe —

Coraz to nowe —
Mienią się, grają,
Wnikają w podwodne tonie —
Buchają płomienne krzyki —        25
Pożar się szerzy dokoła —
Już całe jezioro płonie,
Jak wielkie, roztoczone skrzydło archanioła...
................
Tedy rozstąpiły się
Płomienne niebios przesłony,        30
Rozpełzły, rozpłynęły się w czerwone morza,
Ujęte w siną oprawę,
I na tle siniejących zórz.
W oblasku złotej korony
Ukazało się widmo słońca        35
Ogromne, krwawe —
Zawisło w pustce przestworza
Nad płonącymi wodami
Niby serce rozżarzone świata — —
Zaczem z jeziornych wzgórz        40
Płomień-wysłaniec wylata
Jeden — drugi —
Prędko, by zdążyć —
Całe ich ogniste smugi,
Które się łączą w słup-kolumnę        45
I poddają się słońcu —
Za późno...
Już poczyna się grążyć
W ogni krzyczących trumnę
Bez dna, bez wieka,        50
Nakrytą nieba koliskiem —
Zapadające, wydaje się kopułą, tiarą,

Bramą płonącą, ogniskiem —
W końcu jest istnie jak serce człowieka,
Tonące krwawą ofiarą...        55
................
Zapadło.
Niebo jak chusta pobladło.
Zgasł pożar fal.
Od brzegów poczyna pełznąć smutek-siniec...
W całej naturze zawisł nieukojny żal,        60
Jak po straceniu Boga.
Na zesiniałych wodach
Została ognista droga,
Idąca w nieskończoną dal — —
Duszom ofiarnym gościniec.        65
Gdybym znał Moc,
Która by mogła spełnić me tęsknoty,
Prosiłbym, aby taki był mój zachód — złoty...
Aby po mnie została ta cisza — ten żal —
I ta droga, idąca w nieskończoność...        70



PRZYPOMNIENIA
NA CANALE GRANDE W WENECJI

Oto się jawi oczom baśń
Z tysiąca jednej nocy...
Dusza opuszcza życia kaźń,
Czarownej zdana mocy...

Słupy ogniste w wodzie drżą —        5
Na nich, jak na filarach wsparte,
Pałace w mroku cicho śnią,
Umarte...

Po czarnej wodzie, jako grób,
Gondola przemknie, jedna — druga —        10
Tu ówdzie jeno błyśnie dziób
Lub zalśni srebrna smuga...

Cisza... Zjawieniem cudnych śnień
Zdziwion się wzrok napawa —
Gdy już na wodę, pełną drżeń,        15
Nowa wyświta zjawa...

Niby księżyca uśmiech-brzask,
Gdy się przez mrok przekrada,

Na czarną wodę, pełna łask,
Wypływa Serenada...        20

Wykwita pieśń, kojąca ból,
Jak kwiat, gdy się rozwija —
Z oddali płynie w cichą noc:
„Santa Lucia!”

Gondole mkną, jak dusze z mąk,        25
Tchem ku Syreniej łodzi wiane —
I wnet otoczą galer w krąg,
Dzióbami naprzód, zasłuchane...

Na pełnej wodzie, marząc, śniąc,
Śpiewy czarami się wiją —        30
Dusza zachwyty śle do słońc:
„O sole mio! O sole mio!”

Mandolin dźwięki płyną wszerz —
W pałacach pustych dźwięk oddzwania —
Patrzą się mary z ganków, z wież —        35
Ktoś okno z kiru odsłania...

Gondoli most się krągły zbił
Wkoło galery, skąd estrador
Wyrzuca pełnią dźwięcznych sił:
„Torreador! Torreador!”        40

Z wolna się grąży galer w mrok,
I Serenada gaśnie —
Dusza śle w oddal tęskny wzrok,
Czy nowa nie wybrzaśnie...


Domiera pieśń, budząca żal,        45
Jak kwiat, gdy się zawija —
Jeszcze przywiewa mroczna dal:
„Santa Lucia”...



ARENA W POLI

Amfiteatrum puste...
Przed dwoma tysiącami lat
Było tu zaiste ludnie!
Dwadzieścia tysięcy ludzi
Od szczytów aż do tych w dole krat        5
Gdy wrzasło —
Krzyk rwał błękit jak chustę,
Bijąc o nieba strop...

I dziś — wszystko zagasło.
Nawet ech w skałach nie budzi.        10

Przez puste okna piętr morze prześwieca cudnie
I rzuca oczom światła miłego snop,
Wiodąc je po promieniach,
Po lazurowej wodzie
W oddal błękitną — hen,        15
Gdzie mkną żaglowe łodzie...

Każde okno, jak obraz w oramieniach
W dali widny — jako marzenny sen...


Siedzimy na trawniku,
Na gruzach skalnych ław,        20
Na wysokości piętra.

W dole arena
Pełna zielsk zgniłych i traw —
Śluzy puste, otwarte —
Przy nich jaszczurki zwinne pełnią wartę.        25

Zda się, że ta arena
Osmęca razem i drwi.
Ileż tu w piasek wsiąkło krwi!
Ileż tu tysięcy padło!
Ile klątw ze krwią bluznęło!        30
Dziś trawa...
A to była tylko zabawa.

Naraz martwy plac w dole
Poczyna się nam na oczach ożywiać...
My, wszędzie wiodący z sobą swoje bole,        35
Którymi chcemy zadziwiać —
Na tę arenę, pustą od dwóch tysięcy lat,
Wypuszczamy swoje chowane bestyje...
Wyłażą, jak ongi, jak ongi, zza krat:
Jaguary, tygrysy, lwy i inne wyjce —        40
Bogatsze mamy zwierzyńce.
I poczyna się walka bezgłośna...
Szalone, piekielne tańce —
Dziwne, dziwne łamańce.
Widać okrutne paszcze,        45
Które rozwiera głód —
Ino już lud nie klaszcze —

Choć nieraz klaszcze i lud...
Na oczach dusza się zmaga,
Niewstydna, skrwawiona, naga —        50
Walki krwawe, bolesne,
Teatrum zgoła współczesne.
Miast piasku, deski i trawa —
A i to tylko — zabawa.

Pola, w kwietniu 1906


DZWONY

W dali żaglowiec — biała mewa...
Wieże cyprysów na tle zorzy...
Domierający gwar ulicy...
Biały kwiat figowego drzewa
Tuż u zielonej okiennicy...        5
Liście traw pełzną szkarłatem...
Wieczorny wczas.
W okno uderza pomruk dzwonów,
Duszę do cichych słów pokorzy,
Przywodzi na myśl litanię zgonów...        10
Drzewa białe, osypane kwiatem...
I wy kwitniecie — dwoje was —
Dzwony biją — —
Idę za waszym pogrzebem —
Wszystko jest piekłem i niebem —        15
Albo wy za pogrzebem moim —
Kiedyż z tą myślą się oswoim?
Dzwony biją — —
Jak dziwne obrazy się wiją...
„Umarł śmiercią zaszczytną,        20
Przeszedł do kraju cieni,
Stał się, jak one, niemy.

Połóżcie nad nim znak
Pamiętny,
I niech mu nic nie zmąca cisz”.        25
Cyprysy idą w wyż —
A drzewa białe kwitną...
Umrą na późnej jesieni —
I my pomrzemy...
Tak, tak —        30
Pomrzemy...
Jeden ton — sygnaturka — smętny —
To pamięć —
Ustanie —
I oto skończyło się granie.        35
Drzewa białe
I biała śmierć — —



TATRY W NOCY
I

Cóż to za wizje grodów,
spiętrzonych w otchłań siną?
Cóż to za widma wież,
wtopionych w mroczne zielenie?...
Olbrzymie białe dachy —        5
mgłą oszronione cienie —
Czyliż tak widny sen?
Gdy dotknę oczu: zginą...

Na morzu wiotkich sreżog,
zda się wyraźnie, płyną —        10
Ku jakimś Portom zmarłym,
dalekim nieskończenie,
Gdzie na okręcie pustym
ciemne wpływa Milczenie
I jest jedyną Tam        15
o Ziemi naszej słyną...

Dusza w otchłań wieczności
za widmem białym bieży,
By dojrzeć cel — śni go już,
zdaje się jej, przeczuwa —        20

I oto kryje go jawa,
która ku niebu się śnieży...

Dusza, dręczona, nie wie:
na jawie-li czy na śnie?...
I z legend, w głaz zastygłych,        25
nowe legendy wysnuwa —
Z baśni o zmarłym świecie
nowe rozwija baśnie...



II

U stropu gwiazd, pod niebem,
na śnieżnej, miękkiej hali
Dwie postacie, leżące
w uścisku beznamiętnym —
Dwoje z olbrzymów rodu,        5
w jakimś zatrwaniu smętnym —
Jak gdyby, czarem dziwnym
w wieczność objęci, spali.

On, rycernej postaci,
w zbroi ze srebrnej stali;        10
Ona w muślinu szacie,
rąbkiem owita mlecznym —
Olbrzymi, cisi, święci
w tym zakochaniu wiecznym,
Zastygli w cud — na drodze        15
do świętych snów Walhali...

Widmowy księżyc wzniósł się
nad śnieżne ich wezgłowie,
Oświecił twarz dziewicy
bladą, na wieczność wierną,        20

I olśnił śpiącą obok
zsenniałą postać rycerną...

Mówiono: zbudzenie ich
w jednym zamknięte słowie.
Odkląć — i wraz na życie        25
królewska para wskrześnie.
Gdzie słowo to odnaleźć?..
..............
Na jawie-li czy we śnie...



STROFY IRONICZNE
LUDZIE PÓŁNOCNI

Ludzie północni, cmentarni,
Chodzą smutni, posępni po świecie;
Jakby powstali spod darni
I ziem dźwigali na grzbiecie.

Coś szepcą trwożnie do siebie,        5
Oczami łzawymi wodzą,
Kiwają w milczeniu głowami
I dalej w posępie przechodzą.

Mimo, że w tym kołowaniu
Zeszliby z dziesięć już globów,        10
Drogi im nic nie ubywa —
Wiecznie się kręcą wśród grobów.



NAD MOJĄ DUSZĄ...

Nad moją duszą-żałobnicą
Siadł mój przyjaciel — śmiech serdeczny;
Usiadł przy łożu jej z gromnicą
I świeci jej na żywot wieczny —:

„Niechże Ci widno będzie konać,        5
Gdyś ciemne dotąd miała spanie —
Że mię odchodzisz, żal mi wściekle.
Jakże Cię o tym mam przekonać?
Zmówię wesołe trzy litanie
Za twoje przebudzenie — w piekle.”        10

Nad moją duszą-ośmiesznicą
Siadł mój towarzysz — ból serdeczny
I z pełną smętku tajemnicą
Kołysze ją na spokój wieczny —:

„Niechże-ć bolesno będzie śmiać się,        15
Gdyś tak na piekło była śmiała
(O czym przed światem bądźmy niemi).

Stało się, co miało stać się —
Kładźmy, o siostro, nasze ciała
Za przebudzenie twe — na ziemi.”        20

22. VII. [1]904


ZIEMIA

Przez zmarłe wieki, stepy czasów,
Smutek, jak wiatr wieczysty, wieje —
Z cmentarzy wzlotów i zapasów
Rodzą się ziemskie epopeje...

Tworzy się księga-ból, krwawemi        5
Łzami pisana, życiem całem —
Przesmutny koniec życia-ziemi
Będzie ostatnim jej rozdziałem.

Anioł ów śmierci nakład świeży
Włączy do Bożej biblioteki,        10
Gdzie już olbrzymi stos ksiąg leży,
Które pisały zmarłe wieki.

W rzędzie tytułów, bliskich słońcu,
Co prostych świętych wsze oniemia,
Będzie się odtąd w szarym końcu        15
Krwawił wieczyście tytuł „Ziemia”.

Nie trafi mową swej prostoty
Do czytelnego niebios kleru —

Chyba ją weźmie podczas słoty
Niewiasta jaka z fraucymeru.        20

Złudzona słowem-krwią, otworzy
(Kto fałsz proroctwa może dowieść?)
Przeczyta — westchnie — i odłoży
I szepnie smutnie: „Ładna powieść...”

Blonay, 27. III. [1905?]


MÓJ DIABEŁ

Z wiarą nabytą wybiegłem do ludzi,
Z nadzieją, która wszystko opromienia —
Z miłością, którą każdy pozór łudzi —

Mój diabeł śmiał się z rozczulenia.
„Ach, kochanko łez, ach! Chce ludzi zbawić!        5
Czekajmy wielkich zdarzeń...”

Z gorzkością w sercu powracam od ludzi,
Z berłem Gustawa — gałęzią miłości,
Z zamrozem, który każdy poryw studzi —

Mój diabeł płacze z wesołości.        10
„Jaki wspaniały gmach można by stawić
Z tych rozsypanych marzeń...”



NA PRÓŻNO

Na próżno męczy się ten kupiec.
Rzekł ten, co także był —:
Umarłem jako zwykły głupiec,
Gdym jako mędrzec żył.



NA TYCH PRZESTRZENIACH...

Na tych przestrzeniach duszy, którymi łaskawie
Bóg, Pan mój władny, raczył mię obdarzyć —
Na tej, mówię, od Boga przejętej dzierżawie,
Zacząłem z młodu wcześnie gospodarzyć.

Zacząłem, jak poeta... Tam, gdzie wzgórza płaskie,        5
Sadziłem cudne drzewa i kwiaty nienaskie,
A na piaskach, gdzie żadne nie rosną zielenie,
Siałem skry, perły i drogie kamienie.

Wierzyłem, że urosną, za sto — wrócą krocie,
I spłacę Panu memu czynsz słuszny z dzierżawy,        10
I sobie ubezpieczę godne dożywocie,
Jako ów włodarz prawy.

I przeróżnymi dziwy, kwiaty, drzewy
Obsiewałem przestrzenie puste mojej duszy,
Uśmiechami suszyłem je podczas ulewy,        15
Łzami-m je zlewał gęsto podczas suszy.

Darmo — poznałem, że się w tych czasach nie darzy
Nic — nawet i na wierzbie nie chcą róść czereśnie.

I dziś już doświadczenie ze mną gospodarzy
Całkiem współcześnie.        20

Jałowe pola mej bogatej duszy
Gęsto cudzymi śmieciami nawożę,
Wodę w nie sączę sztucznie podczas suszy,
Sadzę kapustę, groch i sieję zboże;

Sto złotych rocznie mam za wodę, za staw —        25
Plonami, jak Włoch jarzyną, handluję —
Co nie użyte z pól mych — daję w zastaw,
Co użyteczne — parceluję.



SŁOŃ-MISTYK

Po trzęsawisku lekko stąpał,
O skrzydłach nawet marzyć jął —
Gdy wzrok marzący w niebie kąpał,
Coraz to głębiej w błoto brnął...



PUSTELNIK I PIELGRZYM

— Witaj, który przychodzisz w Boże imię...
................
Mizerny wygląd twój, pielgrzymie,
Szata twa stargana w strzępy —
Przez leśne musiałeś drzeć się ostępy.
Szkielet twój zeschły i chudy —        5
Pustynne na nim znać trudy.
Włosy twe zlepione błotem —
Niejedną-ś w polu musiał przebyć słotę.
Oczy twe krwawe, jarzące —
Wyżarło je okrutne słońce.        10
Na stopach twoich rany —
Czyś szedł przez las cierniany?
Na piersiach krwi strumyki —
Przez jaki szedłeś kraj dziki?
Mów — czy cię wilcy obstąpili?        15

— Szedłem przez kraj, gdzie ludzie byli...



POSTĘP

Ponoć już wyginęli wstrętni ludożerce,
Którzy zjadali żywcem całych ludzi.
Dziś tą obrzydłą jedzą nikto się nie trudzi.
Dziś co najwyżej wygryzają serce;
Za sercem pójdzie mózg — i coraz dalej,        5
Coraz to delikatniej będą się zjadali.



DOBROĆ JEST WIELKĄ PANIĄ

Dobroć jest wielką panią,
Co trwoni mężowe mienie —
Gdy ją oszczerstwem ranią,
Ma jedną broń: milczenie.

Któż bowiem może orzec,        5
Co gańbą, a co zaś chwałą?
Jednemu wystarcza korzec,
Drugiemu sto korcy mało.

Wszelako smutny żywot
Z dobrocią żennego męża —        10
Na służbie (nie ma dziwot)
Lat resztę domitręża.



JESTEŚ JAK BÓSTWO...

Jesteś jak bóstwo cudowne,
Godne Botticellowych palet;

Jako to bóstwo dosłowne,
Które li żyje przez pokłony tłumu:

Wtedy jest pełne, jak Ty, boskich zalet,        5
Wielkoduszności, serca i rozumu.

Dopiero w ciszy zmierzchu,
Gdy samo ostanie w świątyni,
Widzi się, smętne, czym jest —
A czym je hołd wierzących czyni.        10



ODA NA CZEŚĆ APOLLINOWEJ BRACI

Wielu nas jest promiennych!
Ognistych — jak rakiety!
Wolnych — wobec kobiety,
A wobec publiczności — lennych.

Sławią nas tłumy różnie,        5
Co się z wartością godzi:
Sława za wiatrem chodzi,
Trąby zasię najczęściej dmą — w próżnię.

Cześć Sztuce! jej ołtarzom,
Lśniącym naszymi łzami,        10
Gdzieśmy ministrantami,
Służąc strojnym w ornaty — księgarzom.

Strażnicy-śmy niezłomni
Pustych naszych Sezamów —
W razie najazdu chamów        15
Wysadzimy „skarb” w przestrzeń — przytomni.

Żyjem górnie i chmurnie!
Młodość jak grzyb w nas kwitnie —
Umiemy nawet szczytnie
Wznieść się aż — na tatrzańskie turnie.        20


Marzym na „orlich wiecach”
Czynić z siebie ofiary,
Lecz — nieszczęsne Ikary —
Skrzydła nam topią się — przy piecach.

Więc gdy „smutek zalewa”,        25
Wszerz „posępnie i nudnie” —
Jedziemy na południe,
Tam — gdzie to wciąż cytryna dojrzewa...

I tak kołując ślicznie
Z powabną melancholią,        30
Jak dama drogą kolią,
Kokietujemy z góry „tłum” — mistycznie.

Bowiem, gdy cięży brzemię
Tej „podłej, ziemskiej” gliny,
Są kościelne drabiny,        35
By lekko dostać się — nad ziemię.

Och, my się chcemy święcić,
Przeboszczać — żyć astralnie —
Wszak już umiemy walnie
Dusze w mgłę zmieniać — ciała rtęcić!        40

I cóż, że tam ktoś płacze,
Ranion naszymi strzały?
„Człowiek wyższy, mąż wdały,
Drogę do nadczłowieka znaczę...”

Tako rzekł Zaratustra.        45
Więc niech nas ani swędzi,
Co tam „tłum” o nas gędzi!
Żeśmy „wyżsi”, dowodzą nam — lustra.



UMARŁY MOJE PIEŚNI
I

Umarły moje pieśni,
Umarły przed wiekami —
Połknął je czas, jak woda,
Wieki pokryły je mgłami.

I oto, kiedy słońcu        5
Hymny radosne poczynam,
Coś mi ze stepów czasu gra —
Coś sobie przypominam...

Oj zadzwoniłbym srebrem dzwonu,
Jako ptaszkowie leśni,        10
Lecz już nie mogę zbaczyć tonu —
Umarły moje pieśni.



II

Umarły moje pieśni —
Już z martwych nie powstaną,
Wszystko, co człowiek sercem tworzy,
Co widzi w kształtach, śniąc, że nie śni —
Jest tylko łodzią z mgły na zorzy,        5
Na bystrej fali pianą...

Przemknęły lata spłomienione,
Cały ich huf skrzydlaty.
Dziś mi się zdają takie z lica,
Jakby gdzieś w innym życiu śnione.        10
Próżno ożywia je tęsknica.
Umarły moje światy.



III

Umarły moje pieśni — zginął mój świat,
Zgasło, co żyło we mnie.
Dziś tych zginionych światów — minionych lat
Wzywałbym nadaremnie.

Mgłą zaszły, zatonęły,        5
Jak wszystko, co zamiera —
A tu już z nowym życiem
Nowy się świat otwiera...



WIERSZE Z CZASOPISM I Z KSIĄŻEK
BALLADA O SOBIE SAMYM

Wyszło słońce o rannej godzinie
I stanęło w poprzek mojej drodze —
Już mię pewno szczęście nie ominie,
Poimane przyprowadzę wodze — —
[.............]



DUCHOWI MARII WYSŁOUCHOWEJ

Odeszła w mrok... pozostawiając za sobą,
Jako zagasłe słońce na jeziorze,
Smugę świetlistą,
Dusze smutne i serca przejęte żałobą,
Patrzące w Jej zagasłe życie, jako w zorzę,        5
W tarcz słońca czystą...

Odeszła w mrok... lecz duch Jej z oddalenia świeci,
Słonecznieje i dąży, gdzie „wielkie osoby”,
Gdzie nasi święci —
A my, tej smutnej ziemi smutne dzieci,        10
Mijamy te bogactwa nasze, święte groby,
Bólem przejęci...

Uświęceń czar rzuciła na nas swoim zgonem,
Iże w nas jest przy pracy, jako Bóg w świątyni,
Duch Jej przytomnie —        15
I dusza pamięć świętą Jej wielbi pokłonem
I mocne w sercu swym przysięgi czyni:
Dążyć niezłomnie!...


O Duchu jasny! Bądź nam ku pomocy!
I gwiazdą nam bądź jutrzenną, przewodnią        20
Wśród tego młynu
Życia, mielącego mrok... Wśród ciemnych nocy
Bądź nam, jak byłaś w ciele swym, pochodnią,
Aniołem czynu!

Blonay — Poręba Wielka, 1905


POWSTAŃCIE, SMUTNI!

Powstańcie, smutni!
Wy, którzy na świat patrzycie z obłoków,
Z dziedziny duchów —
Wy, których wiatr po świecie rozpędza i miota,
Jak liście suche —        5
Wy, których w rozpacz gna przez zawieruchę
Okrutna nędza żywota —
Wy, którym życie gra, jak dźwięk łańcuchów,
Jak zgrzyt wleczonych oków,
Na zardzewiałych strunach starej lutni —        10
Wy, którzy pośród tłumów, jak pośród leśnych głusz,
Chodzicie w smutku zamyśleni,
Jak cienie własnych dusz,
Jak dusze własnych cieni —
I wy, którzy świtaniem marzycie o czynach,        15
Jakie świat stary zdruzgocą,
A wieczorem, zamgloną księżycową nocą,
W najświętszych zadumania skrytego godzinach
Pytacie gwiazd pobladłych: „Po co?” —
I wy, ostatni w tym szeregu,        20

Najwyżsi ducha wzrostem,
W snach dochodzący do wieczności brzegu
Po włośniach tęsknot, rozwieszonych mostem
Nad otchłaniami nicości —
Myślą przelatujący całą drogę krwawą,        25
Jakoby w jednej dobie,
Idącej w słońce ludzkości,
Widzący zgon jej ostateczny jawą,
Gdy się jej dzieła w atomy rozpylą,
Duchem bawiący już na jej pogrobie. —        30

Powstańcie, o żebracy wiecznego spokoju!
Dla dusz, które się tu poczuły chwilą,
Jedyny spoczynek w boju!...

Wezbrało morze cierpieniem,
Powietrze głośne od mąk —        35
Z padołu łez — za wyzwoleniem
Wznosi się ku pustce głuchej
Las rozmodlonych rąk...

Oto ogromna, szara rzesza ludu
Zaległa ciche brzegi nad jeziorem,        40
Jak bór w nabożnym chwieje się skupieniu
I czeka cudu.
A pośród onej rzeszy, na wzniesieniu
Chrystus, ze sercem z miłosierdzia chorem,
Z czyśćcem boleści...        45
Miał cudne kazać przypowieści —
I słów nie może naleźć... milczy... chyli głowę...
Oto rozdano tysiąc koszów chleba,
Brakło — nie wystarczyło na połowę —

Okruszyn nie ostało.        50
Jak kazać duszy dźwigać się do nieba,
Gdy cięży smutkiem ciało?

Oto idą ku zorzom wieczornym
Ściemniali, cisi, potraceni,
Wśród omroczonych pól przestrzeni,        55
Szlakiem ugornym —
Jak gdyby cienie drzew-nędzarzy,
Samotnie, z dala przylasków stojących,
Zmrokiem odstały od ziemi
I szły ugorem ku słonecznej zarzy,        60
Do swoich jasnych macierzy,
Do ogni je rodzących...
I tak żeglują postaciami swemi
Ku złotej ziem obrzeży,
A lęk wstrząsa ich ciemną, jednodniową duszą,        65
Iże światła odeszły, a one z nocą ostać muszą.

Idą znużeni, cisi, niemi,
Oczyma w ogniach zórz czerwonych,
I na swych barkach pochylonych
Niosą przeciężki smutek ziemi.        70

Oto duch ludzki z tej ziemi wystrzela —
Posąg olbrzyma!
Już się w połowie górnej przeaniela,
Skrzydłami błyska,
Już głowę dumną nad chmurami trzyma        75
Z płomieniem włosów,
Już przejasnymi spogląda oczyma
W wieczyste boże ogniska,

Z których na ziemię ongi przed wiekami
Padła nieszczęsna iskra losów,        80
I jeszcze wyżej wzbić się pragnie. —
Daremnie!... Próżno rwie skrzydłami,
Nie może drgnąć, bo oto
Połową ciała ugrzązł w bagnie...
Wszystko tej ziemi grząskiej błoto        85
I wszystkie przyziemne stwory:
Małże, ślimaki, żółwie, wodorosty,
Polipy, mchy oślizgłe i przepotworne osty,
Całe to ziemskie śmiecie
Podnosi z błota wzwyż łakome ślepia        90
I odnóżami, mackami ciała się czepia.
Wszystko, co ducha gniecie,
Co ściąga, co niewoli,
Co rani, co kaleczy,
Cała ta ziemska pleśń,        95
Zagrażająca życiu jady trującemi,
Skupiła się tu oto w jednej jedynej woli:
Aby nie puścić ducha z błotnej ziemi,
Aby zaś nie wybłysnął słoneczny posąg-pieśń,
Przemocny hymn człowieczy!        100

Na bój o wyzwolenie ducha
Wstańcie, smutni!
Niech się raz przerwie cisza głucha,
Niech się od waszych wzlotów powietrze samo rozlutni,
Niech burza wstanie!        105
Niech ziemie dotąd spokojne
Wstrząśnie dreszcz, przestrach, przebudzenie
I ten pierwszy świt ducha — pytanie:

„Któż to w powietrzu tam prowadzi wojnę?”
Na bój o wyzwolenie!...        110

Kiedyś drzewiej nad brzegiem jeziora
Dusze rosły, ciała karmiono cudem,
Chrystus ziarna miłości, dotąd nie wzeszłe, siał —
To było wczora.
Dziś Chrystus pełen człowieczej boleści        115
Stoi milczący między głodnym ludem —
Jakżeż ma mówić przypowieści,
Gdy dusze przygniótł ciężki smutek ciał?
Smutek, jak kamień młyński, na miał dusze pali.
I z oczów, miasto duszy, wyziera głód wilczy.        120
Cisza zaległa niebo. Oto i Chrystus milczy.
Któż ten kamień odwali?

Kiedyś drzewiej rodzic tej ziemi — słońce,
Zarówno wszystkim swym gorzało tworom.
Dziś gorze mocniej gwiazdom — bliższym niebieskim dworom.        125
I oto dusze ziemi, za źródłem swym tęskniące,
Głodne życia, wyrostu, rozkwitu,
Idą po drogach mrocznych i wyciągają ręce,
Chcąc tęsknotą zdjąć zorze gasnące,
Jak rozwieszoną złotą w słońcu przędzę,        130
Aby z niej utkać strój wyższego bytu.
I oto idą w męce,
Jako te dusze drzewnych cieni,
Znużeni, cisi, pochyleni,
Niosąc na barkach swoich całą nędzę,        135
Jaka osmęca ziemię.
Któż zdejmie z ramion ich to brzemię?


Wszystkiemu światu czas dany do woli
I wszelkim pracom dani wykonawcy.
Ale któż smutnych wyzwoli,        140
Którzy są dani ich zbawcy
W człowieczych synach,
Jeśli nie owi, którzy przeszli życiem
Przez cały smutków czyściec
Z całym piekielnym jego bólu wyciem,        145
Aże ich wreszcie owiał na wyżynach
Kojący wicher wieczystych pochodni,
Smutek-żar, smutek-ogniściec!
Co ich wyzwolić godni.

Na pustkach swoich górnych słyszcie, duchy!        150
(Wołam w głos — i wiem, że snu wam
Nie płoszę — byt wasz przebudzeniem).
W nizinach morze wezbrało cierpieniem,
Powietrze głośne od mąk —
Z padołu łez — za wyzwoleniem        155
Wznosi się ku pustce głuchej,
A przeto wznosi się ku wam
Las rozmodlonych rąk!

Powstańcie, smutni...
Niech was obaczy świat, który uwierzył,        160
Żeście podani słabości jagnięcej —
Niech was obaczy i niech się zadziwi,
Że jesteście w hojności, jak bogowie, rozrzutni,
Bowiem w nędzy swej dajecie więcej,
Niżby kto miarą człowieczą przemierzył,        165
Nie dla oklasku —
I że jesteście żywi!

Twórzcie płomienny czyn, by z jego blasku
Padły czerwone smugi na szereg stuleci
Na kształt budzących straszydeł —        170
W górę!... Niech łomot waszych skrzydeł
Świat, jako grom, przelęknie!
Co z nieba duszą — za wami poleci,
A co z ziemi — od ducha porażone, klęknie.




∗             ∗

Gdzież, Warszawo milcząca,
Twoje wczorajsze słońca?
Twe sezono-zimowe Oriony?...
Tak przejasno świeciły,
Tak widne od nich były        5
Twe przegędźbne, przegłośne salony — —

Czyżby ich blask zjawiony
Był złudny, pożyczony,
I noc tylko ich zjaśnień przyczyna?
A skoro świt wybrzasnął,        10
Ich blask skradziony zgasnął,
Jak gwiazd lica, gdy świtać poczyna? —

Gdzież, Warszawo milcząca,
Twoje dawne dzwonniki,
Twoje bardy, gędźbiarze, Or-Oty?        15
Owa rzesza, grająca
Na różne harmoniki
Rozpylone po murach tęsknoty — —

Czyżby w swej pierśnej lutni
Jeden ton znali, smutni,        20

Przeubogi, cmentarny śpiew trznadli?
A przy orkiestrze całej
Twej mocy zmartwychwstałej
W zamilk trwożny, jako w sen, zapadli? —

Chyba że dwie Was było        25
Nie jednej krwi,
A o jednym skrwawionym Imieniu,
Jednej się samo nocą żyło,
Życie się życiem przebawiło,
I dzień zastał ją, jako po balu, w uśpieniu —        30

Warszawa śpi...
Pogasły nocne jej słońca,
Pomilkła gędźba gędząca,
Dreszczem jeno wstrząsa ją świt zimny...
A Ty, Warszawo-Ulico, wstająca        35
W świtania krwi,
Nowe zapalasz słońca
I nowe rodzisz hymny!...



Z PIEŚNI O BUNCIE
I

Oto z doliny łez — pieśń górna wstała,
Łachmany już nie kryją jej boskiego ciała,
Już nie zawodzi, nie płacze, nie jęczy,
Nie gra żałosnych dum na lutni,
Ale w surm bojowy dźwięczy:        5
„Powstańcie, smutni!”...
................
Wy, którzy na świat patrzycie z obłoków,
Z siedziby duchów,
Wy, którym życie gra, jak dźwięk łańcuchów,
Jak zgrzyt wleczonych oków,        10
Na zardzewiałych strunach starej lutni —
Wy, których wiatr po świecie rozpędza i miota,
Jak liście suche —
Wy, których w rozpacz gna przez zawieruchę
Okrutna nędza żywota —        15
Wy, którzy pośród tłumów, jak pośród leśnych głusz,
Chodzicie w smutku zamyśleni,
Jak cienie własnych dusz,
Jak dusze własnych cieni —
I wy, którzy świtaniem marzycie o czynach,        20

Jakie świat stary zdruzgocą —
A wieczorem, zamgloną księżycową nocą,
W najświętszych zadumania skrytego godzinach,
Pytacie gwiazd pobladłych: Po co? — —
I wy, ostatni w tym szeregu,        25
Najwyżsi ducha wzrostem,
W snach dochodzący do wieczności brzegu
Po włośniach tęsknot, rozwieszonych mostem
Nad otchłaniami nicości —
Myślą przelatujący całą drogę krwawą,        30
Jakoby w jednej dobie
Idącej w słońcu ludzkości —
Widzący zgon jej ostateczny jawą,
Gdy się jej dzieła w atomy rozpylą —
Duchem bawiący już na jej pogrobie. —        35

Powstańcie, o żebracy wiecznego spokoju!
Dla dusz, które się tu poczuły chwilą,
Jedyny spoczynek w boju!...

Wezbrało morze cierpieniem —
Powietrze głośne od mąk —        40
Z padołu łez — za wyzwoleniem
Wznosi się ku pustce głuchej
Las rozmodlonych rąk...



II

O dusze w piekle jęczące!
O wieki mąk!        45
O wieki w strachu milczące!

O lesie rąk błagalnych!
O lesie rąk!
O mózgi krwawe na ościaniach skalnych!
................
O szczęśliwości dumał świat człowieczy        50
Przez tysiące, tysiące lat —
I w rzeczy
Człowieka męczył człowiek-kat.
Świat dumał o szczęśliwości.
Ponad tym snem pochmurze wieków się przewlekło.        55
Morze, prastary zegar tej wieczności,
Wnet by po kropli w drugie łoże wciekło —
Przez tyle lat
Dumał człowieczy świat
O szczęśliwości —        60
I wydumał — — całe dzisiejsze piekło...

O dusze, w piekle tym jęczące!
Z pomarłych wieków idzie ku nam szum
Daleki, jak od zaziemskiego wiatru,
Majaczy we mgle zmartwychwstały tłum,        65
Głośny, a nie czyniący w powietrzu hałasu,
Tłum widmowego teatru.
Słychać jakoby głuchy spadek wód,
Niby stężały, ciężki oddech czasu,
I turkot kół — i mocny chód,        70
I zbroi chrzęst — i świsty kul,
I muzykę, zwycięstwo grającą,
I krzyki: wiwat król!
Z fanfarą bowiem, ku niebu bijącą,
Szli wodze ku szczęśliwości,        75

Wiodąc u swoich zwycięskich rydwanów
Jeńców-Tytanów. —
Ci pewnie na świat nieszczęścia wołali.
A dalej widać ciemne rzesze
W strachu, który padł na nie od stali,        80
Od rażących je słońcem pancerzy,
Bowiem jedną stal znały: — lemiesze.
Na orłach, które ród rycerzy
W bój o szczęśliwość ziemską wiodły,
Między innymi godły        85
Widać w szponach rozwartych napis: „Ujarzmienie”,
A dalej we mgle cienie — cienie
Wiecznie straconych,
Za życia upartych w swej wierze,
W kamiennej zatwardziałości,        90
Przeto zabitych i spalonych
W świętej ofierze
Szczęśliwości...

O wieki mąk!
O wieki w strachu milczące!        95

Aże nadeszła dni naszych niewola.
Oh, nienadaremno przez tysiące lat
Sączył się w dusze jej pleśniowy jad —
Dziś Ujarzmienie nie na orłach,
Dziś mamy je w krwi!        100
Dusze rdzą plenne, jako te jałowe pola,
Na których rdza żelazna lśni.

Przez serce ludu przeszedł niewoli miecz.
Dość że ból — śmierć cielesną sprawił,

Jeszcze rdzę-truciznę ducha pozostawił,        105
Iż naprzód tęsknotą bieży — a myślą wstecz.

Zarówno chwali Państwo i swojego boga.
Gdzież tu odróżnić wroga?
Oh, bracia, tak — wszyscyśmy w dobrowolnej kaźni,
Przykuci do taczek żywota (nasze słowo),        110
Pohukujemy odważnie, honorowo,
Lecz, jak te dzieci zbłąkane w lesie w noc — z bojaźni.

Strach nami włada — jak potwór stugłowy
Zewsząd na serca niby głazy ciska
Lęk-pobój, grozę-martwicę.        115
Straszy nas wszystko — nawet skrzydła sowy,
Nawet zielony trawnik cmentarzyska.
Zaiste, z duszy strachu niewolnicę
Uczynił człowiek, gnany poprzez wieki
Jak ten zwierz... Gdy uciekł z raju        120
Przed strachem-mieczem,
Taki wziął pęd daleki,
Iż do dziś dnia ucieka —
Dziś już ze zwyczaju —
I dziś my się już pomęczeni wleczem,        125
Nawet biec prędko niezdolni —
W tym istnie jesteśmy — wolni!

O lesie rąk błagalnych,
O lesie rąk!
O mózgi krwawe na ościaniach skalnych!        130

Długoż jeszcze te krzyki bezsiły,
Ptaki rozpacznych nocy,
Będą wzlatywać z mogił samobójców
W otchłanne, stężałe mroki
I padać stękiem na ziemię w niemocy?        135
Długoż będą — jak ten dzwon, ptak śmierci — dzwoniły?

Długoż jeszcze z tych krwawych, człowieczych ogrojców
Będą spływały czerwone potoki
Po nienazwanym polu
W dolinę łez, w to czarne, martwe morze bolu?!        140

Już się przepełnia...
A opary nie idą ku niebu — w obłoki,
Lecz fala, co się nad powierzchnią zwełnia,
Przelewa się i pada na serca człowiecze
I krwawym potem znów w ogrojce ciecze...        145
I tak od nowa po koniec — bez końca —
Kiedyż tej męki kres?
Czy dusze muszą rość
Na krwią uprawnej niwie,
W zamrokach ziem, bez słońca,        150
Gdy wszystko w słońcu żywie?!

Dość!!
Dość już tych łez
Nadaremnie wylanych,
Tych litanii bólów,        155
Jakby przez Boga nakazanych,
Żalów i żalów bez granic —

Dość tych ofiar daremnych,
Trwóg ziemnych,
Tych świętych poświęceń za nic —        160
Za strzępy wiar — za grę słów — za królów —
Targania piersi, trzew,
I tragicznego gestu. — —

W duszy, pozbytej trwóg,
Która się czuje żywą,        165
Wstaje gniew —
Niewoli wszelkiej wróg —
Budzi się groźny lew
Protestu
I wstrząsa płomienną grzywą...        170

Niechajże się rozpłomieni bunt po wszystkiej ziemi!
Niech buchnie ogień — żar — wybuchy!
Niech burza wstanie!
Niech ziemie dotąd spokojne
Przejmie dreszcz — przestrach — przebudzenie        175
I ten pierwszy świt ducha — pytanie:
„Któż to w powietrzu tam prowadzi wojnę?”
Na bój o wyzwolenie!...
................
W nizinach morze wezbrało cierpieniem,
Powietrze głośne od mąk —        180
Z padołu łez, za wyzwoleniem
Wznosi się ku pustce głuchej
Las rozmodlonych rąk...

Wstańcie, smutni!
Niech was obaczy świat, który uwierzył,        185

Żeście podani słabości jagnięcej,
Niech was obaczy i niech się zadziwi,
Że jesteście w hojności, jak bogowie, rozrzutni —
Bowiem w nędzy swej dajecie więcej,
Niżby kto miarą człowieczą przemierzył,        190
Nie dla oklasku —
I że jesteście żywi!...

Twórzcie płomienny czyn,
By z jego blasku,
Na kształt czerwonych skrzydeł,        195
Padły smugi czerwone na szereg stuleci —
W górę! Niech łomot waszych skrzydeł
Świat jako grom przelęknie!
Co z nieba duszą — za Wami poleci,
A co z ziemi — od ducha porażone — klęknie!        200



POLEGŁYM BOJOWCOM...

Towarzysze!
................
Mówicie z mogił — słyszę:
— Jakiż ty nam towarzysz?
Co my czynimy — ty marzysz!
................
— Tak, ja bunt piszę.        5
Jednak, a może przeto, mówię: Towarzysze!
Pamięci Waszej moje słowo liche
Nie zjaśni. Już poszła w miliony...
Dziś Wasze mogiły ciche
Staną się kiedyś w Polsce głośne jako dzwony,        10
Będą krzyczane w serca, jako hasła,
Ich krwawą gliną będzie się nienawiść pasła,
Aż pomsta buchnie sroga!
Cóż wobec mogił słowa znaczą?
Lecz gdy nad Waszymi mogiły        15
Kruki zajadłe kraczą,
Cała czerń hawrania, wroga
Sunie kraczącą chmarą —
Przynoszę Wam pokłon od siebie...
Cześć wam i sława!        20

Iżeście życiem szli za swoją wiarą,
Iżeście wierzyli szczerze,
Iżeście całych dali się w ofierze
Za wiarę, której imię Sprawa.
A iż na Waszym niebie        25
(Smętni, i Wy marzycie)
Były dwie gwiazdy jasne, co Was wiodły:
Wolność i życie.

Przez trud, przez mękę szliście wraz
Ku onym dalekim wrotom —        30
Niechajby i najcięższy wskaz,
Każdy w lot stawał: „Oto-m!”

Każdy osobno stawion — wódz,
A żołnierz, gdy w szeregu —
Iżby groźnego wroga zmóc,        35
Najbliższa „piątka” z brzegu —.

Hej! Towarzysze! Dziwny słuch
O Was tu dzisiaj chodzi —
W szczęściu ukąpał się Wasz duch —
Poginęliście młodzi...        40

Czy można rozróść szerzej?
Żywot swój zamknąć dzielniej?...
Za życia — bohaterzy,
Po zgonie nieśmiertelni...



OKRUCHY
VIII

Ta gwiazda, która mi co noc oknem świeci,
Ta jedyna, spowiedzi mej godna — —
Wszak już patrzy na mnie od stuleci,
Prześwieca duszę mą do dna.
Nigdy wobec jej światła nie kłamię        5
I dziwną czuję przed nią trwogę — —
Wszak tylko ona jedna zna mię
I jedna widzi w mrokach moją drogę...



TOAST

Zdrowie papieża! Duszkiem! Kielichy o ziemię!
Długo już nie wniósł nikt tego toastu.
Chwała Watykanowi! Cześć świętemu Miastu!
I fotelowi cześć, na którym papa drzemie.

Niechaj mu zdrowie dobre aż do śmierci służy!        5
Niech mu służy salami, frutti, macaroni —
Niechaj urośnie jeszcze duży, duży!
I niech dużo łez cennych nad nami uroni...

Niechaj mu złotą rzeką spływa świętopietrze!
Niechaj Watykan, pełen szlachetnych konstabli,        10
Długo pobożnym damom będzie świętą Mekką...

Niech swych wrogów klątwami na zacherlin zetrze!
Niech wszystkich Kanalejasów świata wezmą diabli!
I w końcu — niech mu ta tiara będzie lekką...



POROZUMIENIE

Przedziwne porozumienie...
Było to — pomnisz — w jedną wiosnę.
Kochaliśmy się nieskończenie — —
Powtarzaliśmy sobie zachwyty miłosne,
Pijąc z ócz naszych jaśnienie.        5
Byliśmy jako dwa promienie,
Sczepione na wieczność razem.
Jednym byliśmy — można rzec — wyrazem,
Nie było w nas rozdzielnych cieni,
Nie różniły nas żadne dusz zatargi.        10
Gdyśmy trwali w całunku spleceni,
„Verweile doch!...” — szeptały stkliwione wargi.
Pod słońcem dwoje nas —
Świat istnie zdawał się nam rajem.
Czuliśmy, iż jedno serce w nas tętni.        15
Przeminął czas —
I dziś jesteśmy sobie wzajem
Tak doskonale obojętni — —



O DZIEWOCZY
I ZŁOTYM WOJWODZU

Na widnym leśnym groniu
Pasła dziewocza owce.
Jachał na wojnę pod Płowce
Wojwódz na białym koniu.

Zbrój złota na nim sie lśniła        5
Jak słonko o wychodzie.
On ci był, którego śniła
W tej prześwietnej urodzie.

Wybiega na cypel gronia,
Patrzy za nim w tęsknocie,        10
Jak wej jedzie przez błonia,
Cały we słońcu i złocie...

Dojrzy on postać dziewoczy —
Nie minie włady uroku —
Co prędzej z konia zeskoczy        15
I już jest tuż, u stoku...

Krzykła doń: „Zlaty wojwodzu!
Inaksze u nas som wiece —

Ty ku mnie haw nie wychodzuj,
To ja do tobie zlecę.        20

Ino owce zeżenę,
Coby sie nie rozstrachały —
Ino plusnę w zdrój biały —
Nie zejdzie mi z godzinę.

Sen mi cię słodki już wieścił —        25
Będę z tobą do rana —
Ino-ch nie wykąpana —
Jakże byś mię tak pieścił?”

To rzekłszy, pomknęła skocznie,
Ino sie kosy migały —        30
A on przyostał nieśmiały,
Jakby usłyszał wyrocznię.

Czeka ją w lesie u stoku,
Czeka ją godzin wiele,
Wierąc, że pluska sie w potoku        35
Leb’ łoże z liści ściele.

A gdy o późnej porze
Chciał wstać spod snu kamienia,
Nie mógł udźwignąć ramienia
I w piersi poczuł noże...        40

Nim duch uleciał z ciała,
Słyszał: „Wojwodzu zlaty!
Dziewocza nas wysłała —
A myśmy som jej braty”.
............


Rano, nim słońce zaświeci,        45
Stanie dziewocza na groniu —
Patrzeć w dal, jak po błoniu
Sam koń biały poleci...



PODHALE

Chcesz z wysoka spoglądnąć
Na wszystkie Podhala strony,
To hybaj, bracie, w Pieniny
I wyjdź na Trzy Korony...

Uwidzisz obszar tej ziemi,        5
O jakim oko nie śniło —
I wzdychniesz: Co by być mogło!...
Ba cóż, kieby to było.

Wprost od stóp ku połedniowi
Spiskie ci legną pagórki —        10
Możesz w nich czytać jak w mapie,
Kiebyś uherskie znał durki.

Obrócisz sie na północ,
To co sie w oczach zamroczy
Naprociw tego ogromu,        15
Co sie górami kajś toczy...

Łańcuch zachodzi za łańcuch,
Grzbiet za grzbiet coraz to iny,

Aże, jak wody zza lądu,
Wynikną lackie niziny.        20

Teraz na zachód sie przechyl:
Cóż widzisz? — rówień szeroką —
Aże na Tatrach orawskich
Ścigłe zatrzymie sie oko.

Możesz ślebodnie wędrować        25
Po podhalańskich dziedzinach —
Znikąd ich telo nie przejrzysz,
Co z tych Trzoch Koron w Pieninach.

Dyć my hań wetrój raz stali,
Jaśni na niebie jak świéce,        30
Z hańtąd my wytyczowali
Podhalskiej ziemi granice.

Hań — po uherskie peszty,
Hań — po słowiackie pohorza,
A hań — po lackie niże,        35
Co lśnią jak rąbki morza.

Czorsztyna mury wyniesłe,
Co już odziały sie w trawę,
Rzeczy głosiły nam przeszłe,
Dawno minioną Sławę.        40

Na nowotarskiej równi,
Ka sie Dunajec wyświéca,
Jakby ze śniska zjawione
Wyrosło Miasto, stolica.


Hej Boze, co sie dumało,        45
Co sie nam wte hań nie śniło!
Jeze ono by mogło być — —
Ba coz, kieby wej było.

1911


INEDITA

Pamiętam... Noc. Jasna, szeroka droga. Księżyc świecił.
Spotkałem chłopów gromadę — wracali z miasta,
Gdzie się sądzili o zagony...
Począłem mówić. Apostoł we mnie się zbudził.
Jam stał w świetle księżyca — oni w cieniu.        5
Mówiłem im o Chrystusowym przebaczeniu,
O gminach Jego sprawiedliwych, o spólnocie,
O wszystkim, co duch narzucał,
O miastach nieprawości,
O gwiazdach i o światach dalekich, nieznanych.        10
....................
Ducha ogniłem, że jak meteor iskrzył się, rozpryskał,
Spadając, ulewą słów błyskał —
Serce cisnąłem im pod stopy
Na tym gościńcu od księżyca jasnym.
....................
Pozbliżali się. Widziałem w oczach ich wzruszenie.        15
Milczeli — serca mówiły —
Ręce się wyciągały same —

Wypowiadali się prze[z] dłonie — mocnym uściskiem.
Zdało mi się, że ich mam, podbitych sercem,
Ogniem — ofiarą, że ich mam wszystkich.        20
....................
Wtem dojrzałem stojącego opodal chłopinę,
Ten się nie zbliżył — ten jeden.
Spojrzałem w jego twarz... była zimną
I lekki śmiech po wargach jego błądził...
....................
Twarzy tej nie zapomnę.        25
Oddałbym był za niego wszystkich, za tę duszę.
Była mi nienawistna, obca! Wstrętna jak gad
I nędzna jak kaleka...
....................
Dziś dopiero poznałem duszę tego człeka
I bolesną jej drogę...        30
Żal mi, że dzisiaj mówić z nim nie mogę.



O JANKU I LIPTAKU

Poszedł Janko na Liptów, na upłazy za Wierchy Graniczne,
Chciał tam szczęścia próbować, czyby mu się co nie udarzyło:
Niedźwiedź, koza czy borsuk, czy inna jaka dźwierzyna —
Ale jak to wej bywa, wte kiedy barzo byś pragnął,
Nic prawie jak naumyślnie Pan Bóg ci nie doprowadzi.        5
Zmierzył lasy podkrzyskie i Koprową przemierzył Dolinę,
Przeszedł wzdłuż i na poprzek Ciemnosmreczyńską Dolinę —
A nigdzie nic nie spotkał, co by mógł zabić wystrzałem.
Aż następnego ranka, wracajęcy ku Cichym Zaworom,
Dojrzał kozę z daleka i tę wnet strzałem położył.        10
Zaczem zbliżył się do niej, strzelbę se oparł o drzewo,
Nóż skrzywiony wyciągnął i począł rogi obrzynać.
Na to zjawia się Liptak — i skorszy od tej kozicy,

Prosto ku drzewu skoczy, strzelbę do ręki uchwyci.
Pomiarkował się Janko, wnet też od kozy uskoczy        15
I równocześnie z wrogiem za lufę strzelby ułapi.
Jęli sobie wydzierać, wyłamywać ramiona żylaste,
Nogami w ziemię wkopani, piersiami głucho dyszący.
I oczy w siebie ciskać jak dwie jarzące się głownie.
A równej byli siły — żaden żadnemu nie sprostał.        20
Obaj mieli i gibkość, i zwinność zapalczywą.
....................
I tak od rana dzień cały do z...... zmierzchu
Tę strzelbę .... sobie wydzierali.
A co się umęczyli, to sobie siedli na kłodzie,
Aby oddychnąć nieco, ale oczyma się mogli.        25
Jantko się modlił: „Dejże mi, Boże” —
Liptak się modlił:
....................
Panno Ludźmierska, ucieczko ludzi
Więcej biednych jak grzesznych,
Ty, co po mlecznej chodzisz drodze —        30
Królowo baśni...
Mocniejsza od Odrowąskiej,
Od Kalwaryjskiej piękniejsza,
Wspomóżże mnie pamięcią
W tym wspominaniu Twoich ludzi.        35



Oto jestem jak pielgrzym, który szedł do Grodu,
Do tego... świętego miejsca cudu...
Przez wszystkie trudy i cierpienia,
Z wizją świętą przed oczyma...

I obaczył nareszcie, że Grodu onego nie ma...        5

Mamże iść nazad i szukać swoich śladów?

Dalej!... Gdy nic już nie woła i nie czeka —
Jedynie pustka przed oczyma —
Z tą samą upartością naprzód!...
— Oto siła człowieka.        10



Hej, powiedzcie wy mi, moi chrześni,
Którzyście mnie kiedyś do chrztu nieśli,
Jaka mnie matka porodziła?
Czym z kołyski, jak moi rówieśni?
Czy boginka mnie dała? A jeśli        5
Nie — to skąd we mnie jest ta siła?



Duszo, płacząca niepotrzebnie,
Śmiej się! Wszak mniej bolesny płacz —
Duszom, idącym po omacku,
Smugami drogę znacz.



Skądże by mi to przyszło: bogom zmarłym urągać?
Gdzież ja bym śmiał przy trumnach śmiać się rozgłośnie.
Jać tylko żywym ogniste w twarze miotam słowa —
Przeto, co martwe, niech ma ode mnie spokojność.



Z dalekich lądów, z dalekich dróg
Idący w smutku, młodzi,
Spocznijmy chwilę, strzepmy kurz z nóg.
— Słońce zachodzi...



MOJA PIEŚŃ
I

Uciszcie się...
..................
Chcę śpiewać pieśń swoją...
Jakby nikogo nie było...
Chcę tę Pustkę wypełnić sam sobą.
..................
Śpiewa przeze mnie tęsknota,        5
Śpiewa przeze mnie życie...
..................
Gdy umrę, w co nie wierzę, choć wiem,
Ta pieśń ostanie...

*

Błogosławione siostry moje, jedle!
..................
Wszystko, co żyje, niech będzie błogosławione,        10
A co umiera, niech mu pamięć świeci wiekuista...
..................
Opętał moją myśl — człowiek.
Cierpienia jego zatruły mi życie —
Czemu mrówki, którym gmachy deszcz zalewa,

Mniejszą mi czynią niedolę?        15
Czemu ból wszelkiego stworzenia mię truje?
Czemu nie mogę kwitnąć jak to drzewo?
O harfo duszy mej, na której, jak [na] konarach
Wiatr od życia przelata i płacze!
O harfo boleściwa!        20
O duszo, kwitnąca, a nieszczęśliwa!


Czuję się w czasie zawieszonym
Pomiędzy trochą wiedzy i [?] Niewiedzą —
Myśl rwie się ze mgły za ostatnią miedzą
Ku zorzom wychodzącym [..........], ku onym        25
Celom, które —
..................

*

Uciszcie się, ptaszkowie!

Bo oto chcę śpiewać ja, brat wasz,
Któremu głos dany, dane słowo,
A odjętą pierwsza moc śpiewania        30
I radość życia...
Chcę tę pustkę wypełnić sam sobą
I zabić Śmierć,
Która, wciąż zabijana,
Przecie trwa we mnie, jako...        35
Oto ja, brat wasz, przez Śmierć,
Która na was jastrzębiem spadnie,
A mnie na piersi spadnie przez Ból...

Jeno wy o tym nie wiecie, nietroskliwe,
Póki cień skrzydeł wam oczu nie ściemni,        40
A ja wciąż czuję te zimne szpony na piersi...
..................
Wietrze! Bracie mój śródleśny!
Jęku duszy mej! I wichrze [?] moich skrzydeł!
..................
„Hej! Biedne moje serce
Na poły się dzieli — Hej!        45
Jedna strona płacze,
Druga się weseli...”



Dusze małe, ustąpcie!
Bo oto idzie śpiący jeszcze,
Zbudzony olbrzym — lud!
Baczcie, by was nie wziął
Za wał przegniłych kłód!        5



MODLITWA

Z tej smutnej ziemi oczy do gwiazd podnoszę...
Stań się, ciszo!

Sierpniowy łan rży jak ścigłe łoszę —
Lasy dyszą...

Wpada w ucho — ostatnia wiedza przy zaśnięciu —        5
Dech niziny —

Bym nie zapomniał w ducha wniebowzięciu,
Iżem z gliny.



Ludzie dobrzy, kochani, serdeczni!
W swoich cnotach tak nieocenieni!
O wy, dobrze i źle urodzeni,
W duchach prości, nieśmiertelni, wieczni!

O wy wszyscy, w klatkach swych bezpieczni!        5
Entuzjazmujący się wonią pieczeni!
Tak w salonie umiejący być jako i w sieni!
Wszemu równi, jedynie z mądrością sprzeczni!

Jakże cenię was, gdy odchodzicie,
Jakżem rad, gdy od was odchodzę —        10



Truchleje serce moje,
Jak ptak nakryty dłonią —
Czuje, iż los pochłanny
Nijaką odeprzeć bronią...



Jakież cię fatum przywiodło
Na szlak ten mój zmroczniały —
Któraś tak dumne miała godło:
Przez trud — do chwały!



Krzyk serca mego jest jako krzyk mew,
Które zwiastują burzę —
Zapewnie-ć wielu nie nazwie go: śpiew,
Choć śpiewem jest w naturze.

Z kaźni żywota jak kajdan jęk        5
Jest wyśpiew serca mego —
Matki, ceniące w poezyi wdzięk,
Niechaj swe dzieci strzegą.



Powiedz, powiedz mi, wichrze,
Na mogiły mych dzieci zaklinam —:
Jakie płacze najcichsze
Brzozy białe podają wiklinom?
[.............]



Zaiste, boskim jest cierpienie,
Gdy się, jak kwiat, rozwija w śpiew —
A wszakże z męki ziemi trzew
Strzelają kwiaty-płomienie.



Błogosławiony świcie!
Moje dzisiaj, którego czekam —
Wiem, że wzejść musi nowe życie —
Przeto — odwlekam.



KOMENTARZ[1]




  1. Przypis własny Wikiźródeł Komentarz Jerzego Kwiatkowskiego (1927–1986) będzie możliwy do udostępnienia w 2057 roku.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Władysław Orkan.