Stuartowie (Dumas)/Tom III/całość

<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas (ojciec)
Tytuł Stuartowie
Wydawca Merzbach
Data wyd. 1844
Druk J. Dietrich
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Les Stuarts
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


STUARTOWIE
POWIEŚĆ W 3 TOMACH
Z FRANCUZKIEGO
ALEXANDRA DUMAS.
Tom III.

WARSZAWA.
NAKŁADEM WYDAWCY.
W DRUKARNI J. DIETRICH
PRZY ULICY MIODOWÉJ Nr. 491.
1844.
ZA POZWOLENIEM CENZURY RZĄDOWÈJ.








Stuartowie.

ROZDZIAŁ XXIII.

Królowa wysiadłszy na ląd, padła na kolana aby złożyć dzięki Twórcy za ucieczkę prawie cudowną. Lecz pojmując ile czas jest drogim powstała, odwróciła się ku Jerzemu, który stał na boku, uścisnęła jego równie, i małego Willjamsa.
Przedstawiła ich lordowi Sejton jako swoich wybawców. Jerzy przypomniał jéj pierwszy, że trzeba się oddalić jak najspieszniéj, ponieważ wystrzał armatni już zapewne rozniósł trwogę w okolice. Marja uznała słuszność tego spostrzeżenia, dosiadła przygotowanego dla niej konia z zwykły sobie zręcznością; Marja Seyton wsiadła także na koń, ale już nie tak prędko.
Królowa przywołała Jerzego i Willjamsa aby obok niéj jechali. Lord Seyton jechał za niemi z córką, i to nieliczne grono, w całym biegu konia ruszyło w drogę, objeżdżając wieś Kinross, bo nie śmiało przez nią przejeżdżać, zmierzając ku West-Nidelrie, zamku należącego do lorda Seyton, do którego bram przybyli około godziny siódméj rano.
Zamek ten, jak prawie wszystkie w owej epoce, był obronnym; a ponieważ właściciel podwoił jego załogę oczekując przybycia osoby, którą właśnie przyjmował, przeto królowa chwilowo była bezpieczny. Prócz tego. to miejsce oznaczono za punkt zbierania się stronników Marji, których już uwiadomiono o potrzebie połączenia się, albowiem w téj saméj chwili kiedy na brzeg wysiadła, pojechało czterech wysłańców na cztery strony, z doniesieniem o jéj szczęśliwem uwolnieniu.
Lord Seyton widząc strudzoną królowę, prosił jéj aby spoczęła, i aby była spokojną, gdyby usłyszała przybywający jaki oddział konnych, albowiem będzie to hufiec oczekiwanego wzmocnienia załogi.
W istocie, królowa tak potrzebowała spoczynku, że mimo żądzy ucieszenia się świeżo odzyskaną wolnością, przyjęła ofiarę lorda Seyton i oddaliła się do komnaty od dziewięciu miesięcy dla niéj przygotowanéj. Marja Seyton lubo nie mniéj strudzona, niechciała wprzódy położyć się, dopóki królowa nie położyła się i nie zasnęła; wtedy odeszła do sąsiedniej izby, zostawiwszy drzwi otwarte aby być gotową na rozkaz królowéj.
Po przebudzeniu, pierwszą myślą Marji Sztuart było, że wszystko co się stało jest zwodniczym snem tak bolesnym dla uwięzionych, kiedy otworzywszy oczy widzą po za sobą okracone okna, a przed sobą zasuwy i rygle. Wybiegła więc z łóżka i odziawszy się męzkim płaszczem, pobiegła do okna. Nie ma już krat, nie ma więzienia, nie ma jeziora; lecz żyzna dolina, wzgórza okryte lasami, wielki ogród i dziedziniec pełen żołnierzy, zebranych pod sztandarami jéj najwierniejszych przyjaciół. Na ten widok królowa nie mogła powstrzymać okrzyku radości, a na ten krzyk Marja Seyton przybiegła.
— Patrz kochanko, patrz mówiła królowa, oto chorągiew twojego ojca; oto chorągiew Herrisa! Hamiltona! Ah! moi waleczni i szlachetni panowie nie zapomnieliście swojéj królowéj!... Oh! patrz, patrz kochanko; to wszyscy moi odważni żołnierze, spoglądają, w tę stronę. Widzieli mię. Tak, to ja, moi przyjaciele, to ja, jestem tu! I uniesiona zapałem chciała otworzyć okno, kiedy Marja wstrzymała ją, mówiąc, że tylko płaszcz męzki był całym jéj ubiorem.
Królowa cofnęła się zarumieniona. W tym samym czasie, przyszło jéj na myśl że nie wzięła ze sobą żadnego kobiecego ubioru, że będzie musiała albo nie opuszczać swojéj komnaty, lub zejść odziana liberją, co mogło zadać wielki cios uszanowaniu jakiem pragnęła natchnąć więcéj niż kiedykolwiek swoich obrońców. Lecz Marja uspokoiła ją otwierając szafę pełną sukien z najkosztowniejszych materji i komodę zapełnioną rozlicznemi przedmiotami potrzebnemi do ubrania kobiety.
Królowa chciała już dziękować lordowi Seyton, lecz Marja oświadczała że to podziękowanie nie jéj ojcu lecz Jerzemu należy, ponieważ to on wszystko przygotował.
Nie było czasu do stracenia, albowiem była już piąta godzina z południa, królowa więc przy pomocy Marji Seyton ubierać się zaczęła. Suknie zdawały się bydź jak na nią robione, ponieważ brano miarę na Marję Fleming, która jakeśmy powiedzieli była zupełnie jéj postaci; mogła więc Marja Sztuart ukazać się jeżeli nie jak królowa, to przynajmniéj jak kobieta szczęśliwa i wdzięczna, za okazane dowody poświęcenia.
Po wieczerzy, królowa i lordowie zebrali się na radę, na któréj Marja oglądając się w około siebie, dostrzegła że nie było Jerzego Douglas. Ze zaś znała melancholijny charakter tego młodzieńca, prosiła zgromadzonych aby się zatrzymali przez chwilę, a sama wychodząc z sali, zapytała służących czy nie widzieli Douglasa? odpowiedziano jéj: że udał się przed chwilą do modlitewni. Marja poszła tam natychmiast i w saméj rzeczy spostrzegła Douglasa klęczącego; widać było że zaczął modlitwę, którą zakończył głębokiem zamyśleniem. Marja postąpiła ku niemu; lecz zaledwie kilka kroków zrobiła, Jerzy zadrżał i odwrócił się: poznał chód królowéj. Powstał wię natychmiast, i czekał z uszanowaniem dopóki królowa nie przemówi do niego.
— Cóż to znaczy Douglasie? rzekła Marja. Kiedy wszyscy moi przyjaciele zebrali się na radę jak działać mamy, dla czegóż ty sam tylko nas opuszczasz i przymuszasz mię, żebym cię szukała.
— Dla czego pani? odpowie Jerzy, ponieważ w tém zgromadzeniu, w którem raczyłaś dostrzedz moję nieobecność każdy ma swój zamek, żołnierzy i dobra, które ci ofiarować może, gdy tymczasem ja biedny, tylko mierz i życie złożyć ci mogę w ofierze.
— Zapominasz więc, że wszystko co oni mi teraz ofiarować mogą, byłoby bezużytecznem bez ciebie, ponieważ tobie winnam moje wyswobodzenie; a bez niego czyliż mogłabym korzystać z ich darów. Jeżeli cię tylko zatrzymała obawa, że nie możesz tyle dla mnie uczynić ile oni, pójdź, śmiało Jerzy, bo ty jeden więcéj mi wyświadczyłeś niż oni wszyscy razem uczynić zdołają.
— Przebacz pani, odpowiedział Jerzy, ale nie to tylko jest jedyną moją przyczyną. Jakkolwiek wydziedziczony i wygnany z łona mojéj familji, jestem zawsze Douglasem; a gdzie Douglas równym bydź wszystkim nie może, tam się nie powinien ukazywać. W bitwie, gdzie każdy płaci swoją osobą, inna rzecz, bo tam łaską Boga i siłą miecza, dopełnię mojéj powinności tak, że żadnemu nie ustąpię pierwszeństwa.
— Jerzy, rzekła królowa, podobna odpowiedź jest dla mnie wyrzutem:.... bo jeżeli jesteś wygnańcem i wydziedziczonym, to z mojéj przyczyny. Lecz bądź spokojny, skoro wstąpię znowu na tron moich przodków, odzyskasz wszystko i najwznioślejszy z tych panów, których dumy się obawiasz, będzie musiał uważać cię za równego sobie. Pójdź więc za mną, chcę tego.
— Jestem posłuszny, odpowiedział Jerzy; lecz pozwól mi powiedzieć pani, że królowa Szkocji nie jest wstanie wynagrodzić mi to co uczyniłem dla Marji Sztuart.
To powiedziawszy, szedł za królową, która wprowadziła go do sali radnéj i przedstawiła panom sprzymierzonym jako swojego wybawcę: a ponieważ widziała z jaką dumą niektórzy panowie oddali powitanie młodzieńca, kazała mu usiąść, nie po prawéj ani lewéj siebie, bo te miejsca już były zajęte przez lorda Seyton i hrabiego Argyle, lecz na taborecie, który jéj mały Douglas przyniósł pod nogi; pocałowała go w czoło za tę przysługę a kiedy dziecię wyszło:
— Jerzy, rzekła nachylając się ku młodzieńcowi, ponieważ tak doskonale umiesz brać miarę, zechcesz ubrać twojego kuzyna w moje barwy; jeżeli to nie obrazi dumy Donglasów, pragnę aby był moim paziem.
Na radzie postanowiono naprzód udadź się do zamku Draphan, z tamtąd do miasta Dumbarton, aby najpierwéj zabezpieczyć osobę królowéj; albowiem Dumbarton mogło się trzy miesiące opierać połączonym siłom całéj Szkocji. Postanowiono zarazem, wyjechać nazajutrz po śniadaniu.
Przez całą noc przybywały nowe oddziały wojska, tak, że kiedy dzień zajaśniał, już nie straż bezpieczeństwa, lecz armja oczekiwała odjazdu królowéj.
Tego samego wieczora dostali się aż do Hamilton; tam posiłki ze wszech stron się zgromadzały, tak dalece że szlachta widząc się już w dostatecznéj liczbie aby oprzeć się każdemu napadowi, postanowiła zatrzymać się przez parę dni dla przeglądu wojska i ułożenia aktu sprzysiężenia.
Akt podpisano następnego poranku. W niedzielę Marja była jeszcze więźniem zamku Lochleren, we środę była już na czele sprzymierzenia, w którém dziewięciu hrabiów, ośmiu lordów, dziewięciu biskupów i wielka liczba najznakomitszéj szlachty zobowiązała się nie tylko bronić jéj życia i wolności, ale nadto powrócić koronę.
Po zapewnieniu tych pierwszych środków powszechnego bezpieczeństwa, przystąpiono do przeglądu wojska. W pięknym dniu majowym, ośm tysięcy ludzi wykonało obroty przed królową, która siedziała na miejscu wzniesionem, otoczona znakomitymi naczelnikami, pomiędzy którymi pragnęła zawsze widzieć Douglasa. Każdy oddział przechodząc przed nią, radosną witał ją muzyką i nachylał swoje chorągwie; każdemu oddziałowi odpowiadała królowa uśmiechem i ukłonem tak powabnym, że wszyscy żołnierze wydawali okrzyki zapału i poświęcenia, uczucia te tak silnie w sercu każdego się odzywały, że nie było ani jednego człowieka w całem wojsku, od najpierwszego pana do najbiedniejszego górala, któryby nie uważał już tronu Szkocji jako nową zdobycz królowéj.
Po kilkudniowym spoczynku w Hamilton, Marja Sztuart udała się do Dumbarton, otoczona całém swojém wojskiem, a szczególniéj strażą przyboczną z dwudziestu ludzi złożoną pod dowództwem Jerzego Douglasa. Lecz przybywszy do Rutheglen, dowiedziano się że Murray na czele pięciu tysięcy ludzi, mając pod swojemi rozkazami Mortona, Lindsaya i Willjamsa Douglas, czekał na królowę pod Glazgowem. Otrzymawszy tę wiadomość, całe wojsko zatrzymało się, a wodzowie zgromadzili się na radę.
Był to wypadek wcale nieprzewidziany dla armji, bo nikt nie spodziewał się aby rejent mógł tak prędko stanąć gotowym do boju; a tu nagle dowiadują się że przeciął drogę jak murem z żelaza. Żołnierze okrzykiem radości, a wodzowie większością głosów objawili chęć spotkania się na polu bitwy.
Królowa była obecną na téj na prędce zebranéj radzie, która się odbyła na koniu na małem wzgórzu o kilka kroków od wojska. Bądź z wrodzonéj słabości kobiety, bądź z przeczucia, że Murray wojownik najpierwszy w owym czasie postępuje przeciwko niéj, zaledwie ukryć zdołała dreszcz śmiertelny, który ją przenikał. Pewno ostatnia jego bitwa pod Carberry-Hill, z całą swoją okropnością stawała jéj przed oczyma; bo kiedy widziała że wszyscy głosowali za bitwą, przestrach jéj powiększył się do tego stopnia, że szukała około siebie czyby nie mogła zebrać kilku głosów przeciwnego zdania. Wszyscy mówili, i wszyscy byli za wojną; tylko Jerzy Douglas milczał: przeto królowa zwróciwszy się do niego zapytała:
— A ty Jerzy, rzekła głosem drżącym, dla czego nie masz udziału w radzie? Masz jednakże do tego podwójne prawo, jako wódz a szczególniéj jako nasz przyjaciel.
— Pani, odpowiedział Jerzy, nachylając głowę, jeżeli nie odezwałem się z mojem zdaniem, Wasza Królewska Mość jesteś najmocniej przekonaną, że to nie z obojętności dla jéj sprawy, lecz dla tego, że sam jeden będąc przeciwnego zdania, nic byłbym wysłuchanym.
— Więc Sir Jerzy Douglas nie jest za bitwą? zapytał lord Seyton.
— Nie tylko nie jestem za tém aby jéj szukać, odpowie Jerzy Douglas, ale chciałbym aby jéj unikać.
— Jest to rada bardzo rostropna, jak na człowieka w twoim wieku, rzekł uśmiechając się lord Hamilton, i chętniebyśmy ją przyjęli, gdybyśmy byli jeden przeciwko dziesięciu; lecz nie sądzę aby ci dostojni panowie przyjęli ją wtenczas, gdy jesteśmy trzech przeciwko dwom.
— Dla tego też nie udzielałem jéj wcale, odparł Jerzy, i byłbym milczał, gdyby mi królowa, rzekł daléj schylając głowę na ten wyraz, nie rozkazała mówić.
— I sprawiedliwie uczyniła Jéj Królewska Mość, rzekł lord Seyton, w obecnéj chwili, dobrze jest wiedzieć co kto myśli, i co na kogo liczyć można.
— Milordzie, odpowiedział Douglas, gdyby tu szło tylko o naszą sprawę, i gdybyśmy w téj grze krwawéj wojny, grali tylko o nasz byt, możebym inaczej mówił, i życzyłbym tylko lordowi Seyton aby dla honoru swojéj rodziny i w nagrodę poświęcenia swojego dla królowéj, był tylko zawsze o długość dwóch włóczni oddalony od konia, na którym siedzę; lecz kiedy idzie o życie i sprawę królowéj, duma Douglasów uledz powinna i ulega, jak widzisz, przed obawą jakiegoś niepowetowanego nieszczęścia. Zwróćmy się milordzie, odprowadźmy królowę do Dumbarton, zostawmy przy niéj stosowny obronę, a potem każdy z nas na czele tysiąc pięćset górali, uderzmy na pięć tysięcy żołnierzy Murraya; wtenczas do was należeć będę, i zobaczemy, kto z nas dwóch Milordzie pierwszy ustąpi z pola bitwy.
— Tymczasem, odpowiedział Seyton, odwrót w téj chwili, także będzie ucieczką przed nieprzyjacielem.
— Nie, nie — bitwa! bitwa! wołali naczelnicy.
— Przynajmniéj, rzekł Douglas, nie uderzajcie na niego w tém stanowisku w którém stoi i przedewszystkiem pomyślcie o bezpieczeństwie królowéj.
— Chart równie po górach jak w dolinach ściga zająca, odpowiedział Hamilton.
— Tak, zająca, mówił cicho Douglas, lecz upatruje chwili kiedy napaść na niedźwiedzia i wilka.
— Naprzód! naprzód! krzyknęła szlachta jednogłośnie; a kiedy staniemy naprzeciw nieprzyjaciela, będzie dosyć czasu ułożyć porządek bitwy.
— A więc naprzód, kiedy tak chcecie; wiecie dobrze, że to jest głos mojéj rodziny, a kiedy nadejdzie chwila, wierzcie mi, nie ostatnim będę z którego piersi da się usłyszeć.
— Jerzy, rzekła z cicha królowa, kładąc rękę na ramieniu młodzieńca, nic opuścisz mię ani na chwilę podczas bitwy.
— Uczynię wszystko co Wasza Królewska Mość rozkażesz; zwracam tylko jéj uwagę, że potem co powiedziałem, sadzić będą żem lękliwy.
— A ja im odpowiem, że to jest moja wyraźna wola abyś przy mnie pozostał, a tobie odpowiadam, że cię zatrzymuję przy sobie, jako najwaleczniejszego rycerza i jako najwierniejszego przyjaciela.
— Cokolwiek Wasza Królewska Mość rozkażesz, odpowie Douglas, wykonam.
— Dobrze więc, rzekła królowa nieco zaspokojona przyrzeczeniem młodziana, ponieważ chcecie panowie tego, naprzód! nie, powiedzą że mniéj ufam mojéj własnéj sprawie, niż ci wierni słudzy, którzy stanęli w jéj obronie.
Natychmiast okrzyk; naprzód! rozległ się po całem wojsku, które z zaufaniem i radością puściło się w drogę, zboczywszy cokolwiek aby się dostać na drogę do Langside.




ROZDZIAŁ XXIV.

W pół godziny, wojsko królowéj przybyło na wzgórze, zkąd widać było Glazgów, leżący na wyniosłości, a w prost tego miasta wieś Langside, na szczycie pagórka; następnie pomiędzy miastem a wioską, wiła się wężykowato rzeka Clyde w głębi doliny. Doniesienia były dokładne: Murray ze swoim wojskiem uszykował się na wzgórzach, oczekując królowéj; stanowisko jego było nader korzystne ponieważ górowało nad całem przejściem, i rzecz dziwna w wojsku rejenta równie jak w wojsku królowéj powiewała chorągiew Szkocji; albowiem i oni rozumieli że walczą za króla; biedne niemowlę, które w kolebce czyniono już matkobójcą. Przybywszy tam niepodobna było się cofać. Rozporządzenia nieprzyjaciół wskazywały że zamiarem ich było bronić przejścia, wypadało więc przerżnąć się przez wojsko nieprzyjacielskie, co było nie tak łatwém, albowiem Murray opanował całą linję wzgórz rozciągających się po prawéj i lewéj stronie Glazgowa, tych wzgórz panujących nad doliną, którą wojsko królowéj koniecznie przejść musiało.
Jednakże hrabia Argyle naczelnie dowodzący poznał za pierwszym rzutem oka jak ważnem było dla obu stron posiadanie wioski Langside, którą rejent zaniedbał obsadzić wojskiem. Nieszczęściem, Jerzy w tymże samym czasie to samo uczynił spostrzeżenie i udzielił je królowéj, która zbyt chętnie przyjmując to cokolwiek z ust przyjaciela pochodzi, dała natychmiast rozkaz lordowi Seyton opanowania tego punktu. Lecz ponieważ hrabia Argyle wydał już tenże sam rozkaz lordowi Arbroath, przeto oba całym pędem biedz zaczęli ze swojém wojskiem i spotkali się na czele wojska. Tam pomiędzy dwoma wodzami, równie dumnymi i upartymi, wszczęła się sprzeczka, żaden nie chciał ustąpić, jeden pragnął wykonać to co mu hrabia Argyle polecił, drugi zaś pragnął spełnić rozkaz królowéj. Nakoniec lord Seyton zakończył spór, puszczając się galopem i wołając:
— Za mną!... naprzód!
— Za mną! moi towarzysze! wołał lord Arbroath; za mną Hamiltońscy, Bóg i królowa!
I dwa wojska puściły się galopem i w zawody jedno przed drągiem. Jeszcze wszystko szło dobrze, dopóki droga dosyć była szeroka, lecz kiedy przybyli do miejsca które zwężając się zaledwie czterem ludziom obok przejść dozwalało, można było łatwo domyśleć się jaki był nawał ludzi i koni, biegnących całą siłą swojéj dumy i gniewu, i spotykających się w tym przesmyku. Chwilę trwała straszliwa walka, kiedy ci szaleni sami z sobą rozpoczęli bitwę, którą w szeregi nieprzyjaciół ponieść mieli. Nakoniec zwolna ta massa, ciągle popychając się, wylała się na otworzysty parów, i widać było pokazujące się czoło walczących przy wyjściu z téj przeklętéj cieśniny, wtenczas kiedy ostatni w drogim końcu jeszcze walczyli, gdzie najmniéj pięćdziesięciu jezdnych leżało z końmi, zaduszonych, poranionych lub skaleczonych. Tym czasem wojsko królowéj straciło drogi czas, a Murray zrozumiawszy ich myśl wysłał oddział Kawalerji na opanowanie Langside przed Seytonem i Arbroathem; Argyle widząc to poruszenie wydał rozkaz lordowi Herris aby wspierał działania dwóch jego przyjaciół. Lord Herris wyruszył galopem; lecz w chwili kiedy przybył nad brzeg wąwozu i właśnie kiedy Douglas upewniał królową że dopóki jazda potykać się będzie z jazdą zwycięztwo przy niéj zostanie, mały Douglas przypatrujący się walce z dziecięcą ciekawością, z żywością porwał za rękę Jerzego, pokazując mu drugi oddział nieprzyjacielski idący pierwszemu na pomoc.
— Cóż to? zapytał młodzieniec.
— Widzisz? widzisz? rzekło dziecię.
— Utarczka jazdy i nic więcéj.
— Tak, ale każdy jezdny ma po za sobą żołnierza piechotnego, uzbrojonego bronią palną.
— Na moją duszę! dziecko mówi prawdę, wykrzyknął Douglas, i otóż zsiadają z koni i rozbiegają się po dolinie. Będą nad parowem, za nim lord Herris przebędzie go w połowie, i zginie jeżeli go kto nie uprzedzi wcześnie. Daléj, niechaj kto śpieszy z uwiadomieniem!
— Ja pierwszy poznałem niebezpieczeństwo, do mnie należy uprzedzić go o tem; zawołał mały Douglas i mimo wołań królowéj puścił się pędem.
— Pozwolimyż wyprzedzić się dziecięciu? zawołał lord Galloway. Naprzód: moi waleczni łowcy łososi!
— Naprzód! wołał Hoss, naprzód! albo przybędziemy ostatni.
— Naprzód! krzyknął Huntly z kolei, dowodzący tylną strażą.
I całe wojsko, jakby uniesione szałem, przebiegało nakształt wiatru, pozdrawiając królowę okrzykami, która blada i nieruchoma odpowiadała im tylko skinieniem ręki, a Douglas półgłosem powtarzał ciągle: szaleńcy! szaleńcy!..
— Co mówisz Jerzy? zapytała królowa.
— Mówię, że tym sposobem zawsześmy przegrywali bitwy.
— Oh! mój Boże, sądzisz więc że już bitwa przegrana!
— Jeszcze nie, pani; odpowiedział Jerzy; lecz źle jest zaczęta; i to, jak zwykle przez zbytek odwagi i zapału. To mówiąc, młodzieniec z niespokojnością spoglądał w około siebie.
— Czego szukasz Jerzy? zapylała królowa.
— Szukam, odpowiedział Douglas, wynioślejszego miejsca, z któregoby można widzieć całe pole bitwy. Pomnij pani, że przez ten nieszczęśliwy pośpiech, całe wojsko jest zajęte i zaledwie dwudziestu ludzi przy nas pozostało. Ważną więc jest rzeczą wiedzieć o każdym wypadku. Czy pozwolisz pani abyśmy się zbliżyli ku temu zamkowi? zdaje mi się że tam jest miejsce dogodniejsze niż tutaj.
— Pójdę gdzie zechcesz, odpowiedziała Marja, weź cugle mojego konia i prowadź, bo wstydzę się mojéj słabości, ale teraz nie zdołałabym kierować nim.
Jerzy dopełnił rozkazu, i stając na czele orszaku postępował z królową ku oznaczonemu miejscu, ustawicznie jednak patrząc na pole bitwy: nie widział więc zmian, jakie się malowały na twarzy królowéj, w miarę zbliżania się do zamku. Nakoniec, niemogac znieść tego dłużéj, królowa wyrwała cugle z ręki Jerzego, wołając: Nie, tam niechcę, w imię nieba, nie tam! nie w tym zamku!
Douglas spojrzał z zadziwieniem na królówę.
— W tym zamku, mówiła Marja, przepędziłam pierwsze chwile zamężcia z Darnlejem; pierwszy w nim pobyt dosyć stał się dla mnie pamiętnym nieszczęściami abym drugi raz bez obawy zbliżyć się do niego mogła.
— A więc pod tym cisem, jeżeli się podoba W. K. Mości.
— Wszędzie gdzie zechcesz, byle nie tam.
Jerzy zaprowadził królowę na małe wzgórze, na wierzchołku którego wznosił się cis: lecz zaledwie do stóp jego przybyli, Marja tak była bladą i osłabioną, że Douglas obawiając się aby nagle sił nie utraciła i nie spadła z konia, zeskoczył za swojego, prawie omdlały zsadził, a następnie zaniósł pod drzewo, gdzie chwilę była prawie jeżeli nie bez przytomności, to nie mówiąc ani słowa. Kiedy do zmysłów wróciła, ujrzała klęczącego u nóg swoich Douglasa, który co chwila zwracał głowę z niespokojnością na pole bitwy. Wystrzały artylerji rozlegały się coraz donośniéj i tak całą przestrzeń powlokły dymem, że niepodobna było nic dostrzedz, co się dzieje. Jednakże ponieważ ciągle, na wzgórzach Glasgowa, widziano stojącą rezerwę, około tysiąca ludzi, przeto można było się domyśleć, że rejent niepotrzebował całych swoich sił w boju. Smutna przepowiednia dla sprawy królowéj. Nagle uczuła Marja, że ramię na którém była oparta, zadrgnęło gwałtownie.
— Cóż to jest Douglasie! zapytała, wstając nagle i odzyskując wszystkie swoje siły.
Lecz Jerzy nic nie odpowiedziawszy, wskazał konia biegnącego galopem, który powracał bez jeźdźca, i chwytając powietrze swojemi pałającemi nozdrzami, pędził ku nim.
Królowa poznała go i widząc że cały krwią okryty, ciężkie wydała westchnienie.
— Biedne dziecię! rzekł Douglas, pierwsza jego bitwa była dla niego ostatnią lecz skon jego godzien zazdrości, bo umiera za Marję Stuart.
— Sir Jerzy, zawołał jeden z żołnierzy, Sir Jerzy, patrzaj!
Jerzy rzucił okiem na pole bitwy. Żołnierze przed chwilą stojący na wzgórzu, zeszli na dół, zapewne dla rozstrzygnienia wygranéj; bo ze wszech stron, po za rozchodzącym się tłumem dymu, widać było uciekających; po chwili niepewności, Jerzy poznał że pierzchający należeli do wojska królowéj.
— Pani, siadaj na koń! zawołał. — A wy! do broni! do broni towarzysze!... nieprzyjaciel!
Lecz Marja nie była wstanie dosiąść konia. Jerzy wziął ją w swoje objęcia, wsadził na konia, i jednym skokiem siadł na swojego. W tém spostrzegł pięciu ludzi wyjeżdżających z parowu i biegnących czwałem.
Przez Boga! zawołał, to lord Lindsay, poznaję go po złotych żołędziach. Uciekaj pani, uciekaj. Korzystaj z czasu, kiedy ja zapęd jego wstrzymywać będę; niémasz pani bowiem ani jednéj chwili do stracenia. A wyrzekł do żołnierzy, raczej wygińcie do ostatniego, nim byście pozwolili ująć waszę królowé.
— Jerzy, wołała Marja, na imię Nieba nie opuszczaj mię!
Lecz nieulękły młodzian zbyt długo zatrzymany, pobiegł całym pędem, ile koń pobiedz wydołał, w miejsce, gdzie drożyna tak była wązka, że mógł sam bronić przejścia, i ująwszy silnie włócznię oczekiwał natarcia.
Ale królowa zamiast pójść za radą Jerzego, pozostała niewzruszona na swojem miejscu, z wlepionemi oczyma w tę nierówną i śmiertelną walkę, jednego przeciwko pięciu. Nagle promień słońca błysnął nad walczącemi, i spostrzegła na tarczy jednego z nieprzyjaciół, zakrwawione serce, będące herbem Douglasów. Wówczas, opuszczając głowę i wznosząc ręce w niebo, zawołała:
— Panie! oto ostatni cios, Douglas przeciwko Douglasowi, brat przeciwko bratu.
— Pani, wołali żołnierze, niema chwili do stracenia, — oto nieprzyjaciel!
W rzeczy saméj, znaczny oddział jazdy wykazywał się z wąwozu i pędem zmierzał ku królowéj, która nagle ciężki jęk wydała. Jerzy spadł ugodzony włócznią w serce.
Już nic nie wstrzymywało Marji na polu bitwy, gdzie los jéj tak nieszczęśliwie został rozstrzygnięty. Odzyskawszy więc przytomność, śmiertelnem przejęta dreszczem, puściła cugle koniowi, który podniecany krzykiem towarzyszących jéj, puścił się galopem.
Tak bez zatrzymania, przebyła hrabstwa Reafrew i Ayr, i umierająca prawie z utrudzenia, przybyła do opactwa Dundrennan w Gullóway. Przeor wyszedł na jéj przyjęcie.
— Mój ojcze, rzecze królowa zsiadając z konia, przynoszę ci nieszczęście.
— Witam je z roskoszą, odpowiedział: kapłan, skoro przybywa do mnie, razem z powinnością.
Marja zaledwie iść mogła. Lord Herris, który ją dopędził uciekającą, podał jéj rękę i zaprowadził do izby.
Tu Marja przejrzała całą okropność swojego położenia; wojsko jej zniszczone, obrońcy jéj wyginęli albo rozproszeni, i gdzie tylko poniosła kroki, wszędzie ślady krwi.
Teraz tylko jéj dwie pozostały drogi. Albo udać się do Francji, gdzie była pewną dobrego przyjęcia, lecz zkąd nie łatwo było uważać na poruszenia w Szkocji, z których korzystać mogła; albo przejść do Anglji, gdzie wątpliwa przyjaźń Elżbiety, tchnęła w niéj jakąś obawę, lecz zkąd sama uważać mogła wszystkie wypadki, tak jak gdyby jeszcze w Szkocji była.
Nadzieja, która nigdy nie umiera, podała jej ostatnią myśl, do któréj i lord Herris jeszcze ją namawiał; w skutek tego, mimo próśb Marji Seyton i przeora, nazajutrz następujący list napisała do Elżbiety:

„Pani i kochana siostro.

„Prosiłam cię nieraz, abyś przyjęła do twojego bezpiecznego portu, mój okręt miotany burzą. Jeżeli przyrzeczesz mi, że on tam znajdzie ocalenie, zarzucę kotwicę na zawsze. W przeciwnym razie, łódź oddana opiece Boskiéj, gotowa jest bronić się przeciw nawałnościom burzy. Nie bierz mi tego za złe, że pierwéj piszę niż wykonywam to, co mi serce radzi: nie jest to nieufność w twoję przyjaźń, ponieważ całą moję przyszłość na niéj opieram.

„Twoja przywiązana siostra.

„Marja królowa Szkocka, wdowa po Delfinie Francji.”
Tego samego dnia odjechał posłaniec z listem, aby go doręczyć, dla przesłania Elżbiecie, rządcy granic Cumberland, nazwiskiem Lauther.




ROZDZIAŁ XXV.

Następnych dni, po téj nieszczęsnej bitwie, kilku przychylnych królowéj, powziąwszy wiadomość gdzie była, przyjechało do niéj; lecz żaden nie przyniósł pocieszającéj wiadomości, wszyscy byli tego zdania, że w obecnéj chwili na nic się odważyć nie podobna, i że zwycięstwo odniesione zupełnie ustaliło sprawę Murraya. Jednakże nie wszyscy pochwalali zamysł królowéj; jedni ganili go, drudzy potwierdzali; i kiedy zdania ogółu były do najwyższego stopnia rozdwojone, pewnego poranku usłyszano odgłos rogu nad brzegiem morza. Marja zadrżała i pobiegła do okna. W zatoce Solvaj, unosił się mały statek z flagę rozwiniętą. Flaga miała herby Anglji.
W godzinę późniéj zameldowano jéj odwiedziny wielkiego strażnika granic, który przynosił ustną odpowiedź królowej Elżbiety. Ofiarowała schronienie Marji Stuart, lecz tylko jéj saméj. Żaden z panów, którzy się uzbroili za jéj sprawę, nie mógł jéj towarzyszyć. Kilku tylko służących, których nawet liczba była ograniczona; mogła zabrać ze sobą. Marja tak była znużona ciągłą obawą, że przyjęła tę ofiarę jakkolwiek niezaspakajającą; odpowiedziała oficerowi, że nazajutrz rano będzie na pokładzie jego statku. Oficer natychmiast ją pożegnał, i udał się na okręt.
Przyjaciele królowéj cały dzień jéj nieodstępowali. W chwili kiedy ją mieli opuścić i powierzyć jéj współzawodniczce, wszystkie wspomnienia, przedstawiały im Elżbietę jako nieprzełomną nieprzyjaciółkę Marji. Lord Herris, który z początku sam pochwalał postanowienie Marji udania się do Anglji, teraz pierwszy prosił królowéj, aby w tak ważnéj okoliczności, własnego tylko słuchała natchnienia. To najgorsza rada, jaką jéj tylko dać było można. Marja z sercem prawém i wspantałem, takąż samą wystawiała sobie Elżbietę, i myślała, że to uczyni, coby ona uczyniła w podobnym przypadku: to jest z otwartem objęciem, przyjmie ją jak siostrę. Podług jéj przekonania, Elżbieta nie mogła inaczéj postąpić trwała więc w swojém postanowieniu.
Królowa późno weszła do swego podoju i nie spała wcale. Nazajutrz równo ze świtem wstała. Ponieważ ostateczne jéj postanowienie ze wszech stron było rozmaicie uważane, chciała przeto je uskutecznić jak najprędzéj. A że wszyscy przepędzili noc również niespokojną, ujrzała więc gotowych swoich przyjaciół, którzy ją do brzegu odprowadzili.
Zastała tam Szeryfa Kumberlandu bogato przybranego; jak człowieka, którego królowa posłała na przyjęcie królowéj. Oprócz majtków znajdował się z nim liczny oddział żołnierzy, który zamiast uspokoić ją wzmógł raczéj jéj obawę; albowiem dobrowolnemu jéj odjazdowi nadawało to jakąś powierzchowność przymusowego porwania. Wtedy otaczający ją, po pierwszy raz mogli czytać na jéj twarzy walkę uczuć tajemnych. Nakoniec, te rozmaite wzruszenia doszły do tego stopnia, że nie mogła dłużéj wstrzymać swych łez i oparłszy się na ramieniu lorda Herris, w głos płakać zaczęła. Wówczas czcigodny kapłan zbliżył się do niéj, i złożywszy ręce:
— Pani, rzekł do królowéj, to jest przeczucie zesłane z Nieba. Wysłuchaj prośby twoich wiernych poddanych: albo jedź z niemi, albo nie jedź bez nich.
Te wyrazy zamiast ją skłonić, przywołały pierwsze uczucia; bo wstydziła się swojéj słabości.
— Mój ojcze, odpowiedziała, płaczę nie zbojaźni lecz z boleści. Nigdy nie powątpiewałam, a teraz mniéj jak kiedykolwiek, o szczerości méj siostry. Lecz trzeba rozstać się z mojemi dobremi przyjaciółmi i to serce mi rozdziera.
— Ta szczerość, o któréj nie wątpisz, odrzekł kapłan, to dobre przyjęcie, którego się spodziewasz, objawiają się w tém, ze pozbawiają cię twoich najwierniejszych przyjaciół. Oh! pamiętaj pani, że podobna ostrożność nie jest bez przyczyny.
— Spojrzyj z lepszéj strony na rzeczy, mój ojcze. Królowa, moja siostra, mogła sądzić że mój orszak jest daleko liczniejszy. Alboż przed ośmią dniami niemiałam wojska? oh! nie, nie, bądź spokojny, nie mam przyczyny obawiać się; a czy mi przeznaczy mieszkanie w Londynie, lub w jakimkolwiek inném mieście, uwiadomię was o tém natychmiast. Tam, kto mię kocha, może przybydź za mną.
— O pani, pani! Bóg cię pojmuje, zawołał kapłan; ale co do mnie ja mam smutne przeczucie.
— Pani, rzekł Szeryf zbliżając się do królowéj, czy mogę uwiadomić Waszą Królewską Mość, że wiatr jest przychylny.
— Jestem gotową, rzekła. Późniéj odwróciwszy się do otaczających ją:
— Moi przyjaciele, rzekła, ostatni raz dziękuję wam za waszą wierność i poświecenie. Przyjmijcie uściśnienie wszystkich w osobie lorda Herris. To mówiąc, podała mu rękę, on rzucił się przed nią na kolana, ujął jej rękę i ucałował.
Wtedy Marja Sztuart czując że dłuższa zwłoka będzie tylko dłuższą boleścią, dała znak Szeryfowi że jest gotowa iść zanim; ten więc szedł przed nią z kapeluszem w ręku lecz w chwili kiedy już była w połowie kładki prowadzącéj do statku, przeor postąpił ku niéj i wchodząc w wodę po kolana:
— Pani, rzekł po raz ostatni, czyż nie widzisz że wszystko jest wyrachowane i ze samowolnie się gubisz? Oh! nie opuszczaj tego brzegu, nie oddalaj się z ziemi twoich ojców. Nasze zamki mają jeszcze mury, a nasze góry schronienia, gdzie władza buntowników nie tak łatwo cię dosięgnie. Wy zaś panowie, rzekł do szlachty i baronów, nie obawiajcie się strzał i kul angielskich, i mieczem zbrojni wyrwijcie waszą królowę zgrożącego jéj niebezpieczeństwa. Rozkazuję wam w imię Pana Zastępów.
— Zastanów się kapłanie, co mówisz? odpowiedział Szeryf, puszczając rękę królowéj; nie ma tu żadnego gwałtu; Jéj Królewska Mość może powrócić, jeżeli się jéj podoba, i żadna broń Angielska nie stawi jéj najmniejszego oporu. Namyśl się Pani ostatecznie, rzekł: bo morze odpływa i jeżeli za kwadrans nie puścimy się w drogę, do jutra czekać będziemy musieli.
Widzisz, mówiła królowa, widzisz mój ojcze, że jestem wolną; że dobrowolnie powierzam się mojéj siostrze królowéj angielskiéj, i jéj godnemu posłannikowi, który przebaczy zbytniéj gorliwości moich przyjaciół.
To mówiąc, podała znowu rękę Szeryfowi, pewnym krokiem przeszła po chwiejącym się mostku, i wstąpiła na pokład, z trzema kobietami i dwoma służącymi; albowiem Elżbieta tylko pięciu osobom pozwoliła na teraz udać się w towarzystwie królowéj.
Natychmiast rozpuszczono żagle, a że wiatr się wzmagał, i morze odpływało, statek jak strzała oddalił się od brzegu; lecz mimo tego, że przestrzeń coraz większa dzieliła ją z lądem, Marja stojąc ciągle na pokładzie, żegnała swoich wiernych przyjaciół; dopóki widzieć się mogli zamieniali wzajemnie pożegnania, panowie kapeluszami, a ona chustką; lecz zwolna okręt znikał w oddali; wkrótce wydawał się jak lekka mgła na widnokręgu, potem mgła znikła, a we dwie godziny późniéj, Marja opuściwszy Szkocję na zawsze, wysiadała na brzegu Anglji.




ROZDZIAŁ XXVI.

Kiedy zbliżyli się do lądu, Lord Scrope i rycerz Franciszek Knowles już oczekiwali jéj przybycia. Pierwszy był rządcą zachodnich granic, drugi wiceszambelanem królowéj Elżbiety. Oba mieli listy pełne uczuć przyjaznych i wynurzeń żalu, nad jéj nieszczęściami; lecz polecenia im dane prywatnie nie zgadzały się wcale z temi oznakami przyjaźnemi. Dla tego też, kiedy Marja pragnęła najpierwéj widzieć się z ukochaną siostrą, królową angielską, odpowiedziano jéj, że to nateraz jest rzeczą niepodobną; albowiem, ponieważ cięży na niéj oskarżenie okropnéj zbrodni, przeto Elżbieta bez ubliżenia sobie, przyjąć jej niemoże; lecz skoro się tylko uniewinni może bydź pewną królewskiego przyjęcia.
W pierwszém uczuciu obrazy, Marja nie widziała zastawionych sideł i odpowiedziała posłom, że gotową jest dać ich królowéj dowody niewinności, żartując ze wszystkich oskarżeń swoich nieprzyjaciół.
Tego tylko pragnęła Elżbieta, i wszystko co czyniła od chwili odebrania listu Marji, ten tylko jeden cel miało, jak przekonamy się wkrótce.
W istocie w tenże sam dzień, kiedy doniesiono jej o przybyciu Marji do Anglji, zwołała radę, zasięgając jéj zdania. Wówczas trzy przedstawienia roztrząsano. Pierwsze, czy Marję na tron Szkocki przywrócić?
Drugie, czy ją odesłać do Francji.
Trzecie, czy ją zatrzymać jako uwięzioną w Anglji.
Wszystkie trzy miały swoje ważne niedogodności. Gdyby Marję przywrócono na tron szkocki, jest wszelkie podobieństwo, że niebacząc na wyświadczone jéj przysługi, wznowiłaby związek z Francją i wystąpiła znowu ze swojemi pretensjami do tronu Angielskiego.
Gdyby pozwolono Marji oddalić się do Francji, Karól IX, który tak ją kochał, że chciał pojąć za żonę, lubo była żoną jego brata, bez wątpienia pomógłby jéj do odzyskania tronu Szkockiego; wtedy wylądowała by znowu w Edymburgu z wojskiem cudzoziemskiém, a połączone dwie siły dwóch królestw przeciwko jednemu, mogłyby nadać Szkocji przewagę, którą utraciła w bitwach pod Flodden i Pinkie.
Gdyby zatrzymano Marję w Anglji, a krok ten jakkolwiek nie najszlachetniejszy, ale najrozsądniejszy, jeszczeby wybierać trzeba było pomiędzy dwoma wypadkami, które miały swoje dobre i złe strony.
Albo pozwolić Marji żyć na wolności. — Albo zamknąć Marję w więzieniu.
Gdyby zostawiono Marji wolność, to jest, gdyby pozwolono jej żyć jak królowéj, powstałby niezawodnie obok niéj lubo wygnanéj, nie liczny dwór, który byłby schronieniem malkontentów i źródłem opozycji katolickiéj. Wtedy któż może zaręczyć do czegoby przyszło! Bo lubo Elżbieta udawała że żartuje z roszczonych pretensji Marji do tronu Angielskiego, wiedziała przecież, że te pretensje znaczna liczba Anglików, uważa za daleko więcéj uzasadnione niż prawa Elżbiety. Jeżeli Marja nieobecna w Anglji miała swoich stronników, cóżby się stało gdyby Marja obecna teraz, użyła wszystkich swoich zasobów piękności i wymowy? Zostawić więc Marję wolną było niepodobna.
Z drugiéj strony, gdyby Elżbieta zatrzymała Marję w więzieniu, oburzyłaby przeciw sobie wszystkich i jednym zamachem zniszczyła wiarę w jéj sprawiedliwość, którą przez dziesięcio letnie panowanie z trudami nabyła: wznowiłoby się szemrania przeciw nadużyciu władzy, które zarzucano jeszcze Henrykowi IV, kiedy kazał przytrzymać i uwięzić następcę tronu Szkockiego, zapędzonego burzą na wybrzeża Anglji. Nakoniec lękała się aby niepowiedziano, że to nie dla bezpieczeństwa, lecz przez zawiść ukrywa blask téj piękności, najpierwszéj w świecie.
Sędziwi wiekiem radni, ludzie osiwiali w szkole Henryka VIII, rozważali głęboko te dwie ostatnie myśli, ale pomimo całych usiłowań, pomimo zgłębień i zaciekań nie ogli w nich znaleźć nie tylko pozoru prawności, ale nawet prawa; kiedy nareszcie postrzegła, że oni odrzucają karę, samą odezwała się ze zdaniem podszepniętem zapewne przez złego ducha polityki: aby przywieść Marję do tego oskarżeniem sprawiediwém lub zmyślonem żeby ją za sędziego obrała.
W rzeczy saméj, odwołanie się Marji do sądu Elżbiety, uczyniłoby królowe angielską sędzią nieporozumień między królową Szkocką i jéj poddanymi. Wiemy jakie były te nieporozumienia: oskarżenie, pociągające za sobą karę śmierci, którego wyjaśnienia i zebranie dowodów tak można było przeciągnąć, a gdyby była niewinną, tak powikłać trudności, że stałoby się sprawą niepodobną do rozwiązania.
Gdyby przeciwnie winną się okazała, gdyby dowody, których posiadaniem chlubili się jéj nieprzyjaciele, były wystarczające, gdyby nakoniec jéj zbrodnia została uzasadnioną; w tym razie nie miałaby najmniejszego prawa do szacunku, należącego królowéj i jakkolwiekbądź okazałaby się Elżbieta względem niéj, zawsze jéj obejście byłoby wspaniałomyślniejsze niż na to Marja zasługiwała.
Tym sposobem Marja wpadła w zastawioną nań siatkę, i biedny motylek, płochy i lśniący zwikłał się w rozsławionéj na niego pajęczynie.
Prawda że Marja, przyjąwszy sąd królowéj angielskiéj, rozumiała że jak królowa królowéj przedstawi Elżbiecie swoje dowody niewinności, i zwalczy zarzuty nieprzyjaciół. Ale wkrótce poznała swój błąd, kiedy jéj powiedziano ze królowa angielska wyznaczyła kommissję, przed którą mieli się stawić obrońcy Marji i oskarżyciele ze strony Murraya. Adwokatami królowéj byli biskup Ross, lord Herris, Fleming, Lingston i Robert Melvil; oskarżycielami ze strony Murraya, hrabia Morton, hrabia Ledington, Jakób Mayhil i Jerzy Buchanan. Kommissarzami zaś byli Tomasz Howard, Książę Norfolk, hrabia Sussex i Wilhelm Saddler.

Marja widząc gdzie ją wciągniono, pragnęła zatrzymać się jeszcze na pochyłości góry, u któréj stóp przepaść była rozwarta. Dla tego, chciała odrzucić przyjętą ofiarę królowéj rozstrzygnienia jéj losu, skoro tylko dowiedziała się, że to nie Elżbieta, ale ustanowiony przez nią trybunał miał wyrokować. Pragnęła koniecznie widzieć się z Elżbietą, a na odmowną odpowiedź napisała list następujący:
»Pani i kochana siostro.

»W położeniu, w jakiem się znajduję, nie chcę ani mogę odpowiadać na oskarżenia moich poddanych. — Przyrzekłam przedstawić ci moje usprawiedliwienie, i ciebie sędzią, uczynić, sędzią mojego postępowania; aby zniszczyć twoje najmniejsze podejrzenia, jestem gotowa jeszcze to uczynić, tyle mam przyjaźni i zaufania w tobie. Pomiędzy Szkotami, nawet w mojéj famiiji nie mam równego sobie: nie chcę więc uznać nim nikogo, poddaniem się pod wyrok w téj szczególnéj sprawie. Rzuciłam się w twoje objęcia, jako najbliższéj krewnéj; bo spodziewałam się znaleźć w tobie szlachetną i szczerą przyjaźń. Mniemałam, że ci uczynię zaszczyt, dając ci nad inne mi monarchami pierwszeństwo, pomszczenia się zniewagi uczynionéj królowéj, Zapytaj się historji, którą znasz tak dobrze i w któréj tak znakomite masą zająć miejsce, i powiedz czyś tam widziała kiedy spotwarzonego monarchę. Słuchaj skarg tych, którzy fałszywie obwinieni, przeciwko potwarzy wzywają twojéj sprawiedliwości. Przyjmujesz do siebie mojego brata, nieprawnego syna, buntownika i zdrajcę! A mnie odmawiasz tego zaszczytu, która nigdy nie stałam się go niegodną. Niech mię Bóg zachowa, ażebym kiedy prosić cię miała o coś takiego coby ubliżyło twéj sławie; owszem przeciwnie, chciałam blask jéj podwyższyć podając ci sposobność postąpienia ze mną po królewsku. Kiedy taki jest stan rzeczy, przebacz że wezwę na moją pomoc innych monarchów, mniéj może surowych, a więcéj tkliwych na moje nieszczęście; albo, jeszcze jest czas, udziel mi swojéj pomory i poważania, jakich mam prawo oczekiwać od ciebie, i podaj mi tę sposobność, któréj szukałam z takiém zaufaniem, i którą pochwycę z roskoszą, połączenia się z tobą węzłami wiecznéj wdzięczności.«
Zamiast odpowiedzi na ten list, Elżbieta kazała przenieść Marję do zamku Carlisle. Tam nakoniec przekonała się o tém, o czém dotychczas wątpiła: że jest w więzieniu, postanowiła podać się wymaganiom Elżbiety i mianować, jakeśmy to już powiedzieli, obrońców swojéj sprawy, przed ustanowioną kommissją.
Kommissja, przed która. Murray osobiście stanął, odbywała swoje czynności przez pięć miesięcy. Po upływie tego czasu Elżbieta kazała ogłosić, że z jednéj strony nic nieodkryła coby mogło zniweczyć oskarżenie Murraya, z drugiéj zaś, dowody zdawały jéj się niedostateczne do potępienia Marji. Wszystko więc miało tak nadal nierozstrzygnione pozostać! Wskutek tego wyroku, który nic nie rozstrzygnął, Murray powrócił do Edymburga, wywożąc z sobą trzydzieści pięć tysięcy funtów szterlingów, pożyczonych od Elżbiety, na zaspokojenie długów; Marja zaś zawsze obciążona podejrzeniem została w więzieniu.
Tymczasem przesłuchiwanie świadków w kommisji sprowadziło szczególny i niespodziewany skutek. Hrabia Norfolk, jeden z sędziów mianowanych przez Elżbietę, tknięty litością, jak mówią niektórzy, pobudzony żądzą wywyższenia, jak inni powiadają, postanowił uwolnić Marję Sztuart z więzienia i osadzić na tronie szkockim. W nagrodę tego, spodziewał się, że połączy swoję córkę z następcą tronu, a sąm zaślubi Marję; zostawszy mężem królowéj, nie wątpił, że otrzyma nominację na rejenta państwa, w miejscu Murraya.
Pomyślny skutek tego zamiaru miał zapewnić szczęście działających, prawdopodobieństwem wciągnął do spisku hrabiów Arundel, Northumberland, Westmoreland, Sussex, Pembroke, i Soulhampton, na którego czele stanął Norfolk. Nie był on tajemnicą dla Francji i Hiszpanji, które nawet wspierać go przyrzekły. Uwiadomiono o nim Marję, przyjęła go, z obowiązując się uzupełnić następujące warunki: Zrzec się pretensji do korony Angielskiéj za życia Elżbiety, uważać religię protestancką w Szkocji na równi Z religją katolicką, podpisać traktat zaczepny i odporny pomiędzy dwoma królestwami, i udzielić powszechne przebaczenie wszystkim którzy przeciw niéj broń podnieśli.
W chwili, kiedy sprzysiężeni najpewniejsi byli powodzenia, Lejcester dowiedział się, jak powiadają z ust samego Norfolka zwierzającego się w zaufaniu, o knowanym spisku. Lejcester uwiadomił natychmiast Elżbietę, Norfolka zaprowadzono do wieży. Hrabia Penbroke otrzymał rozkaz nie wychodzenia z domu; biskup Hoss dostał naganę; a Marji Stuart oświadczono: że jeżeli nie zaprzestanie knowania spisków, wkrótce ujrzy w swojem więzieniu, głowy wszystkich swoich przyjaciół. Co zaś do Hrabiów Northumberland i Westmoreland, tym rozkazano stawić się w Londynie dla zdania sprawy ze swojego postępowania; lecz ci zamiast zadosyć uczynić rozkazowi zwołali swoich lenników, podnieśli broń, i ogłosili manifest, w którym oświadczali że podnoszą broń nie przeciwko królowéj, ale w obronie wiary tak srodze prześladowanéj w calłém królestwie. Jednocześnie rozrzucili proklamacje, wzywające do broni wszystkich katolików. Ale ci przerażeni uwięzieniem Norfolka, i wiedząc że zamiar niepodobny jest do wykonania, odesłali proklamacje królowéj Elżbiecie. To przekonało ją dowodnie że powstanie silniejsze było niż go z początku sądziła; wysłała więc przeciw nim wojsko, które nawet bez bitwy sprzysięgłych rozproszyło. Northumberland, zdradzony przez człowieka, którego sadził swoim przyjacielem, wydanym został w ręce Murraya. Rejent posłał go na zastąpienie królowéj w zamku ELochleven, który tym razem wierniejszy, stał się jego grobem. Co do Westmorelanda, ten szczęśliwszy od swojego towarzysza, dostał się do granic Szkocji, gdzie wszyscy mieszkańcy byli Marii przychylni. Tam znalazłszy schronienie, czekał sposobności udania się do Flandrji, co mu się udało bez przypadku; ale ponieważ nic nie mogło przebłagać dla niego Elżbiety, przeto resztę życia spędził na wygnaniu.
W tymże samym czasie i w Szkocji szczęście nie sprzyjało Marji: ostatni jéj stronnicy, hrabiowie Huntly i Argyle poddali się rejentowi. Murraj mniemał że jego władza bardziéj utrwaloną została niż kiedykolwiek, kiedy nieprzewidziany wypadek krwawy mu grób zgotował w pośród wszystkich pomyślności.
Po bitwie pod Langside, znaczna liczba jeńców uważana za buntowników, w imieniu syna skazaną została na śmierć, za to że podnieśli broń za matką jego; pomiędzy tymi jeńcami, znajdowało się sześciu Hamiltonów, których rejent pragnął jak najsrożéj ukarać, ponieważ wiadomo że Hamiltonowie byli zaciętemi wrogami Douglasów.
Jednakże w téj epoce, kraj tak był podzielony w zdaniach pomiędzy matką i synem, że najzapaleńsi stronnicy wyrok podobny uważali za przeciwny polityce, i postanowili nie pozwolić na jego wykonanie. W skutku tego sam John Knox, wstawił się za skazanemi, i rejent więcéj przez bojaźń niż przez litość uwolnił ich od śmierci, zmieniając tę karę na skonfiskowanie majątków. Wygnańcy schronili się w góry, oczekując przyjaznéj chwili.
Jeden z ułaskawionych, których Murray uwolnił od śmierci na rusztowaniu pod warunkiem żeby umarli z głodu, nazywał się Hamilton Bothwelhaugh, i był jednym ze starych Szkotów, których tylko kilku pozostało od Jakóba V. Jego dobra, które dostał w posagu za żonę, Murray darował jednemu ze swoich ulubieńców, ten przychodząc objąć je w posiadłość, znalazł tę nieszczęśliwą słabą i bezwładną. Nadaremnie prosiła go o kilka dni czasu, aby się dowiedzieć mogła gdzie jest jéj mąż i połączyć się z nim, nowy właściciel nie chciał nic słuchać i niepozwoliwszy jéj nawet czasu do ubrania się, kazał ją wyrzucić za drzwi prawie na wpół nagą. Biedna kobieta chodziła od domu do domu prosząc schronienia, którego nikt jéj dać nic chciał obawiając się zemsty rejenta; tak więc błądząc bez odzieży i chleba prawie miesiąc cały, z głodu, zimna i nędzy skonała una progu własnego domu.
Łatwo pojąć jakie wrażenie zrobiła ta wiadomość na człowieku podobnego sposobu myślenia jak Botliwelhaugb. Pominął ulubieńca, który był tylko narzędziem rejenta, lecz tegoż samego dnia powziął niewzruszone postanowienie zemsty.
Rejent ogłosił zamiar objechania okolic Edymburga i miał przejeżdżać przez małe miasteczko Linlithgow, należące prawie całe do Hamiltonów, gdzie pomiędzy innymi przeor z St. André, najwierniejszy stronnik Marji Sztuart, miał swój dom przy wielkim placu. Bothwelbaugh prosił go o pozwolenie zamieszkania drugiego piętra w tym domu, które zupełnie było nie zajęte, i łatwo je otrzymał. Przybył do Linlithgow nie przechodząc przez ulice, lecz wszedł drzwiami tylnemi ogrodu, stykającego się z polem, i wszedłszy na drugie piętro zaczął tam swoje przygotowania. Murray miał dnia następnego przejeżdżać, nie było więc czasu do stracenia.
Na podłodze położył materac z łóżka, aby nie było słychać jego kroków, następnie ściany obsłonił czarnem obiciem, aby cienia jego widać nie było; nakoniec, konia przywiązał w ogrodzie, aby można uciec bezzwłocznie, kiedy czas nadejdzie: lecz wjeżdżając do ogrodu uważał iż brama jest nizka, tak że był zmuszony położyć się aż na szyi konia, kazał ją przeto zwalić aby mieć drogę szeroką i wolną; potem nabił dwa muszkiety, okiennice w pół-otworzył i oczekiwał wypadku.
Mimo tych wszystkich ostrożności, zamiary jego o mało nie zostały bezskutecznemi.
Przyjaciele rejenta, wiedząc że miasteczko Linlithgow należało prawie całe do Hamiltonów, wszelkiemi sposobami starali się nakłonić go aby przez ulice nie przejeżdżał, lecz rejent, który nigdy nie cofnął się przed rzeczywistem niebezpieczeństwem, żartował z niebezpieczeństwa domniemywanego; przyjaciele prosili go aby kazał naprzód przejść wojsku wszystkie ulice, a potem żeby je przejechał galopem, i na to nie chciał pozwolić, a co większa nawet bez zbroi wjechał do miasta.
Ulice napełnione były ludem nagromadzonym ciekawością; dla tego wstrzymywany natłokiem musiał jechać wolnym krokiem. Przybywszy przed balkon domu o którym wspomnieliśmy, taki był nacisk że musiał się zatrzymać. Bothwelhaug korzystał z téj chwili, oparł swój muszkiet i dobrze wycelował. Murray upadł przeszyty kulą w piersi, która jeszcze zabiła konia jednego z jadących przy jego boku.
Towarzyszący rejentowi wiedząc z którego okna wystrzelono, poskoczyli ku domowi i zaczęli wysadzać drzwi; lecz Bothwelhaug zaraz po wystrzale uciekł do ogrodu i w największym pędzie wyjeżdżał tylną bramą, gdy straż rejenta przednią rozbiła. Spostrzeżono go uciekającego i ośmiu czy dziewięciu ludzi puściło się w pogoń.
Łatwo można się domyśleć że ponieważ tu szło o życie, uciekający nie szczędził ostrogi. Jednakże ponieważ między ścigającemi było kilku wybornych jeźdźców, zaczęli go doganiać, Botbwelhaug widząc blizką zgubę, użył sztyletu zamiast ostrogi. Pod tym strasznym bodźcem koń nowe odzyskał siły i przeskakując dwudziesto-stopowy parów, którego ścigający przebyć nie śmieli, wyścignął ich na nowo, tém bardziéj że jego nieprzyjaciele zmuszeni byli wąwóz objechać w około, i tym sposobem tracili zupełnie nadzieję dogonienia go.
Zabójca schronił się do Francji, gdzie Karol IX, lubiący dobrych muszkietników, przyjął go uprzejmie; dla tego też kiedy nadeszła rzeź Śgo Bartłomieja czyniono mu najpiękniejsze obietnice aby się podjął zamordowania admirała Coligny. Lecz Bothwelhangh odrzucił to ze wzgardą, mówiąc: że nie zrozumiano popełnionego przezeń czynu, że go wykonał przez zemstę a nie jak morderca; że to tylko mógł uczynić, iż tym, których żony Coligny pomorzył głodem, wskaże sposób jakim zgładził rejenta.
Murray następnéj nocy umarł z odniesionéj rany, a Lennox ojciec Darnleya, został mianowany rejentem.




ROZDZIAŁ XXVII.

Marja Sztuart z głębi swojego więzienia obudziła przychylność wszystkich katolickich monarchów Europejskich, swoich krewnych lub sprzymierzeńców. Królowie Francji i Hiszpanji, pisali do Elżbiety upominając się o jéj wolność; Papież Pius V. rzucił klątwę na Elżbietę i poddanych od posłuszeństwa uwolnił. Bullę tę przylepił na drzwiach pałacu królowéj pan katolicki nazwiskiem Felton. Wszystko to zamiast złagodzić los biednéj Marji, powiększyło tylko nienawiść jéj rywalki.
Śmierć rejenta zachwiała umysły i nową siłą natchnęła wojnę domowę. Niektórzy związani przyjaźnią lub osobistemi widokami z Murrayem, oddzielili się od Lennoxa, i przeszli do stronnictwa królowéj. W téj liczbie był Maitland de Lethington i Kirkaldy de Lagrange. Odłączenie się tego ostatniego, wielkie sprawiło wrażenie, ponieważ on był rządcą zamku Edymburgskiego, i oświadczył że tę warownię zachowuje dla Marji; stronnicy jéj nowéj nabyli odwagi. Lecz w tymże czasie, kiedy Marja z za krat zamku Carlisle, zkąd spoglądała na błękitne góry Szkocji, odzyskiwała warownię Edymburgską, traciła zamek Dumbarton do którego schronił się arcybiskup z St. André. Warownia ta, do któréj Jerzy Douglas radził schronić się królowéj, była najobronniejszą w całej Szkocji, i uchodziła za niezdobytą, kiedy pewien kapitan nazwiskiem Crawfort de Jordanhili zamierzył ją opanować.
Kapitan ten miał pod swojemi rozkazami żołnierza, który znał dobrze zamek, ponieważ stał w nim garnizonem, i upewnił, że z téj strony gdzie go mają za niedobyty, bardzo słabo lub wcale nie jest strzeżony.
Kapitan korzystał z téj wiadomości i w czasie ciemnej nocy, z trzydziestą śmiałemi ludźmi, podsunął się w wąwóz, który w czasie ulewnego deszczu stawał się łożyskiem potoku; wybrał więc chwilę kiedy wzbierał najsilniéj, aby szum wody przygłuszył ich kroki. Powiódł się ten pomysł Crawforta, i jego mały oddział dostał się aż pod samą fortecę nie będąc spostrzeżonym.
Tam stanęli chwilę, aby przypatrzeć się skale i murom na niéj się wznoszącym, które razem miały około sześćdziesiąt stóp, wysokości. Dostrzegli także, iż w połowie drogi była naturalna platforma, utworzona z wysunięcia skały, gdzie mogli stanąć i wypocząć chwilę. Zaraz ułożył cały plan działania. Przyniesiono ze sobą cztery drabiny, które po dwie do siebie związawszy, mieli nadzieję że po pierwszych dwóch dostaną się na płaszczyznę, a ztamtąd po drugich dwóch na mury fortecy. Jak tylko pierwsze drabiny ustawiono, Crawfort wlazł na nie, mając przed sobą żołnierza który mu służył za przewodnika, a za sobą resztę oddziału; lecz zaledwie dostali się do trzeciéj części wysokości, drabina pękła pod ciężarem i wszyscy upadli w parów. Szczęściem nikt się nie skaleczył niebezpiecznie, a szum potoku zagłuszył ich spadnięcie.
Crawfort nie stracił odwagi, i kazał drugą postawić drabinę; lecz tym razem zalecił, aby jego towarzysze tylko po czterech wchodzili, a kiedy wszyscy już będą na platformie, wtenczas wciągną drabinę, i ustawią na nowo do wdarcia się na mury.
Pierwsza część planu udała się cudownie i w kilku minutach trzydziestu żołnierzy już było w połowie wysokości na platformie. Stanąwszy na niéj wciągnęli za sobą drabinę, ustawili na nowo i zaczęli po niéj wchodzić, lecz tym razem wszyscy, albowiem trzeba było z całemi siłami ukazać się na wałach.
Crawort, już prawie sięgał szczytu, kiedy żołnierz idący przed nim dostał konwulsji; widząc że ani wejść ani zejść niepodobna, chciał z razu zabić go; lecz obawiając się aby nie krzyknął, lub nie narobił łoskotu upadając, odwiązał pendent od pałasza i nim przywiązał nieszczęśliwego do drabiny. Wtedy dał znak swoim towarzyszom aby zeszli na dół, potem odwrócił drabinę, i nie mając już żadnéj przeszkody, wszedł na mury bez najmniejszego przypadku. Towarzysze postępowali za nim i w jednej chwili trzydziestu ludzi ujrzało się na wałach.
Wszystko to wykonano z taką zręcznością i milczeniem, że zeszli straż, zamordowali ją nim zdążyła zawiadomić garnizon; a wpadłszy na uśpioną załogę bez najmniejszego oporu wzięli ją do niewoli. Co zaś do arcybiskupa z St. André, mieszkającego w tym zamku, ponieważ znany był za najgorliwszego stronnika Marji, przeto go zamordowano w łóżku, bez względu na godność, jaką piastował w kościele.
Zabójstwo to było hasłem licznych odwetów: Cała Szkocja zapaliła się na nowo, jak w chwili kiedy zastępy syna i matki postępowały przeciw sobie. Przykładem Jerzego i Willjamsa Douglas, bracia powstali przeciwko braciom, część miasta walczyła przeciwko drugiéj, ulice przeciwko ulicom, domy przeciwko domom, dzieci nawet jedne łącząc się w imieniu króla Jakóba, drugie w imieniu królowéj Marji, biły się nożami i kijami na rynkach i placach publicznych.
Zebrały się dwa parlamenty, jeden w imieniu króla, drugi w imieniu królowéj: parlament królowej w Edymburgu pod zasłoną zamku, którego jak mówiliśmy, Kirkaldy był dowódzcą; drugi w Stirling pod prezydencją króla, biednego niemowlęcia, które przymuszano wymawiać wyrazy śmierci lub wygnania.
Kirkaldy człowiek ze śmiałem postanowieniem zamierzył opanować parlament królewski wpośród miasta, w którém odbywał swoje posiedzenia. Był to jedyny sposób ukończenia wojny domowéj, wszelkich użyto środków aby się powiódł szczęśliwie.
Kirkaldy w tym względzie udał się do Buccleuch, Fannyhent i lorda Klaudjusza Hamilton. Każdy z nich przyprowadził ze sobą oddział artyllerji, wybrany z najwaleczniejszych swoich wazalów; wszyscy trzej ubiegali się o dowództwo wyprawy, lecz zgodzono się nakoniec, aby dla uniknienia podejrzeń, żaden z nich nie opuszczał Edymburga. Wyprawiono więc mały oddział z pięciuset ludzi złożony pod dowództwem niejakiego Bello, który znał doskonale Stirling, jako urodzony i wychowany w tem mieście. Bello okazał się godnym wyboru, bo dostał się do środka miasta tak przezornie, że jak mówi Walter-Scott, pies nawet nie zaszczekał. Tam oddział rozproszył się po mieście, wołając! Bóg i królowa! Przypomnijcie sobie arcybiskupa z St. André, „krew za krew, śmierć za śmierć!” Zresztą małe te oddziały nie ograniczały się na samych krzykach, wiedząc dokładnie domy, gdzie mieszkali lordowie króla, zabierali jednego po drugim bez najmniejszego z ich strony oporu. Tylko hrabia de Mar, zasłyszawszy pierwszy hałas, zabarykadował dom w którym był zamknięty, tak że go nacierający oblegać musieli; kiedy jedna część te była zajęta, druga grabieży się oddała. Tymczasem Morton wyszedł z zamku którym dowodził, ze znacznym oddziałem żołnierzy, zbrojnych muszkietami. Zgromadził ich w domu zbudowanym na wzgórzu panującym nad całem miastem, i ztamtąd raził oblegających i łupieżców ogniem równie niespodzianym jak morderczym. Sprzysiężeni zdybani w pośród zwycięztwa, w chwili kiedy mając w rękach swych rejenta, hrabiego Mar i najznakomitszych stronników króla, sądzili że nie mają się czego obawiać, nie wiedząc gdzie się zebrać, ani z kim się łączyć, przejęci trwogą zaczęli uciekać. Nadeszła chwila odwetu dla zwyciężonych, zwycięzcy poddali się własnym jeńcom. Spens de Wormeston, który miał na koniu po za sobą rejenta, chciał podobnież uczynić; lecz ponieważ znajdował się na ubocznéj ulicy i miał obok siebie jako eskortę czterech Hamiltonów, którzy przysięgli pomścić się za arcybiskupa z St. André, przeto nie mógł go uwolnić, bo Hamiltonowie sprzeciwili się temu, mówiąc że kiedy uprowadzić go nie mogą, muszą go zabić. Spens de Wormeston chciał bronić swego jeńca, lecz Hamiltonowie dobywszy mieczów, obudwu zabili; następnie zapewniwszy się o śmierci swego nieprzyjaciela, uciekli w góry do zwykłéj swojej ochrony.
Inni sprawcy tego zamieszania, powrócili swobodnie do Edymburga, dzięki przezorności mieszkańców granicznych, którzy ukryli wszystkie swoje konie aby ich ścigać nie było można; lecz w samem mieście {{pp|Kir|kaldy} Kirkaldy przyjął ich z wściekłością, nazywając dzikiemi zwierzętami i ślepemi narzędziami zemsty. W istocie, w skutek zwycieztwa, które sobie wydrzeć pozwolili, i śmierci rejenta, którego zabili nie jak żołnierze ale jak mordercy, sprawa jeszcze bardziej się powikłała.




ROZDZIAŁ XXVIII.

Hrabia Mar, którego opór dał czas Mortonowi zmienić postać rzeczy, został mianowany rejentem na miejscu Lennoxa. Wiele umiarkowania, duch pojednawczy, osobiste przymioty, które mu zjednały szacunek nawet nieprzyjaciół, zapowiadały jakąś nadzieję spokojności po tylu latach zamieszek kiedy 20 Listopada 1572 umarł po roku rejencji, zrobiwszy tyle dobrego dla Szkocji ile tylko człowiek uczynić zdoła.
Po nim nastąpił hrabia Morton: Był to ten sam, który miał udział jawny w morderstwie Rizzia, a udział tajny, jak mówiono, w zabójstwie Darnleja. Jak, wiadomo już naszym czytelnikom, był to człowiek namiętny, dziki i okrutny. Zaledwie odzierżył władzę, aliści po mnożącéj się nienawiści politycznéj uczuć się dała jego obecność. Zamieszania na chwilę uspokojone, odżyły na nowo i trwały przez lat pięć, w ciągu których każdy dzień odznaczył się karą, morderstwem albo zemstą. Wojny w tym pięcioletnim okresie czasu, od nazwiska Mortona, nazywały się wojnami Douglasów. Po tych pięciu latach książę Chatelleraut, hrabia Huntly i główni stronnicy Marji Stuart, poddali się nakoniec rejentowi i uznali władzę królewską; tak, że tylko wiernymi jéj pozostali Kirkaldy de Lagrange, i Maitland de Lethingtlon, którzy zaniknąwszy się w zamku Edymburgskim, nie przestawali go bronić.
Wówczas Morton bezwładny przeciw tak walecznemu oporowi, udał się do Elżbiety z prośbą aby mu pomoc przysłała; ta zaś, wierna swojéj nienawiści dla Marji z pośpiechem wyprawiła do Szkocji korpus sześciotysięczny i znaczny oddział artyllerji. Kirkaldy i Maitland tak dobrze się bronili, że wszystkie natarcia odparto, i armja posiłkowa tak silna jak była, złączona z wojskiem Mortona, musiała zmienić oblężenie w blokadę. To drugie lepiéj się powiodło; albowiem brak żywności i wody zmusił Kirkaldego i Majtlanda poddać się. W kapitulacji jednak zastrzegli sobie, że oddają się w ręce Jenerała angielskiego i tym sposobem zostali pod bezpośrednią opieką Elżbiety.
Lecz Elżbieta nie chciała opiekować się stronnikami Marji; i na pierwsze wezwanie Mortona wydała obu jeńców, aby sobie z niemi postąpił jak mu się podoba Morton skazał ich na śmierć. Kirkaldy i brat jego byli straceni, Majtland sam się otruł. Rejent w czasie swego wygnania w Anglji, przebywając Halifax w hrabstwie York, uważał bardzo dowcipną machinę, którą nazywano młodą dziewczyną.[1] Był to rodzaj gilotyny, w któréj topór obciążony ołowiem spadał i podnosił się za pomocą liny przez blok przesuniętéj. Kazał więc jednę na wzór tamtéj wybudować, i tak ją zajął, że po sześciu miesiącach, po pierwszy raz od objęcia władzy zaczął używać swojéj powagi w zupełności, i w całej Szkocji cicho było jak na smętarzu.
Morton korzystał z tej spokojności, aby zadowolić swoją ulubioną namiętność, skąpstwo; i od téj chwili zaczął wszystko sprzedawać. Sprzedał Elżbiecie życie Northumberlanda, który był jeńcem w Lochleven; sprzedawał urzędy państwa, i frymarczył sprawiedliwością. Nakoniec przez cały czas jego panowania, wszystko co władze darmo udzielają, za Mortona się sprzedawało.
Jednakże Jakób VI nie będąc jeszcze młodzianem, przestawał być dziecięciem: miał już blizko lat czternaście, i dzięki jego wybornym nauczycielom posiadał nauki nad swój wiek. Na nieszczęście ograniczony jego umysł, nie pozwalał mu zastosować żadnéj umiejętności, a charakter jego słaby, już go oddawał wpływowi dwóch ulubieńców. Ulubieńcami tymi byli: Edmund Stuart, nazywany lordem Aubigny, od majętności, którą posiadał we Francji po swoich przodkach, które im dano w nagrodę zasług, Jakób Stuart, drugi syn lorda Ochiltree.
Wielka była różnica w charakterze tych dwóch dworzan. Pierwszy był młodzieńcem pełnym szczerości, łagodny, ludzki, lecz nie znający praw i ustaw państwa; drugi był człowiekiem bez zasad, i według okoliczności śmiały lub podstępny, zuchwały lub nieogładzony, dla którego każdy sposób był dobrym, który nie zważał czy cnota czy występek nakreślały drogę, aby tylko doprowadziły go do zamierzonego celu, i obadwa równe pozyskali względy w umyśle króla. Wkrótce młodzieniec, zwolna odstręczając się od rejenta, którego nigdy nie lubił, zaczął działać tylko za ich podmową i radą.
Kiedy Morton spostrzegł to nieprzychylne dla siebie usposobienie, bądź zniechęcony, bądź uległy, nie chciał już nawet walczyć; lecz przyszedłszy do króla z listą wszelkich czynności dokonanych w czasie swojéj rejencji żądał potwierdzenia dobrych, a przebaczenia za złe. Król udzielił jedno i drugie i opatrzył to niejako pokwitowanie, pieczęcią państwa; po czém Morton spokojny o przyszłość złożył rejencję i przygotowywał się do życia prywatnego.
Lecz nie ten był zamiar króla i jego ulubieńców. Pewnego poranku, kapitan Stuart wszedł do mieszkania króla, w chwili kiedy rada się zgromadziła, i upadłszy do nóg jego zaklinał, aby dla własnéj sławy, pomścił się za śmierć jego ojca, dziś, kiedy wyszedł z pod opieki, i mógł pójść za popędem serca. Młody król, zapytał go czy wie kto jest zabójcą, i przysiągł, że ktokolwiek by on był, jeżeli tylko dowody będą wystarczające, zostanie ukaranym. Stuart wymienił Mortona i ogłosił się jego oskarżycielem.
Jednakże Morton, lubo pozbawiony łaski, miał przecież kilku przyjaciół w radzie, którzy go uprzedzili o grożącem mu niebezpieczeństwie, lubo nie odważyli się powiedzieć jakie. Dla tego, radzono mu aby opuścił jak najprędzej Szkocję, i uciekł do Anglji, gdzie przychylna mu Elżbieta, pewnie nie odmówi schronienia. Morton sądząc że idzie o jaki czyn z czasów jego rejencji, i widząc że uwolniony jest od wszystkiego przebaczeniem króla, niechciał słuchać niczego i w Edymbnrgu pozostał. Upór ten sprowadził złe skutki. Pewnego poranku uwięziono go jako człowieka prywatnego, jego, który przed dwoma miesiącami władał całą Szkocją. Nie opierał się bynajmniéj, zapytał tylko o co był oskarżony i kto jest oskarżycielem. Odpowiedziano mu: że go obwiniono o zamordowanie Darnleya, i że oskarżycielem jest hrabia Arran.
Odpowiedź ta podwójnie zadziwiła ex-rejenta: naprzód ścigał morderców króla z zbytnią zaciekłością aby mógł pomyśleć, że jego kiedykolwiek posądzić by mogli o wspolnictwo zbrodni; następnie nieznał żadnego hrabiego Arran, bo ostatniemu kazał ściąć głowę, ponieważ był warjatem; a że wiedział że umarli z grobu nie wstają, przeto z téj strony przynajmniej mógł bydź spokojnym.
Nazajutrz dowiedział się że oskarżycielem jego był James Stuart, któremu król darował właśnie dobra i tytuł po nieboszczyku Arran. Wtedy Morton widząc z kim ma do czynienia, zawołał: Wszystko dobrze i wiem czego się mam spodziewać. Hrabia Angus, jego siostrzeniec, chciał zebrać wojsko i siłą go uwolnić; lecz Morton po chwilowéj rozwadze potrząsnął głową i odpowiedział: W istocie jużem za stary aby mię wywołano z kraju, wolę umrzeć.
Prowadzono proces z całą zaciętością nienawiści, służących Mortona brano na tortury, chociaż nie byli jeszcze u niego kiedy zamordowano Darnleya. Oskarżony, według służącego mu prawa, odrzucał kilku sędziów; lecz żądaniu jego nie uczyniono zadosyć, sędziowie pozostali na swoich miejscach i nie dano mu nawet pozornéj przyczyny tego odrzucenia sprawiedliwych zadań. Nakoniec skazano go na śmierć, za udział i czyn w zamordowaniu Darnleya. Słuchał tego wyroku ze wszystkiemi oznakami najżywszéj niecierpliwosci; ale widocznem było, że tę niecierpliwość spowodowała raczej niesprawiedliwość wyroku a nie bojaźń, albowiem po chwili, zawołał:
— Teraz będę już spał spokojnie; dawniéj po nocach całych przemyśliwałem nad moją obroną, a teraz, dzięki Niebu uwolnią mię od tych udręczeń.
Do chwili śmierci zupełnie był spokojnym. Kiedy kapłani prosili go aby powiedział wszystko co wie o śmierci Darnleya, oświadczył; że Bothwell czynił mu przedstawienie w tym względzie, lecz on nie chciał bez rozkazu królowéj przyjąć najmniejszego udziału w téj zbrodni. A. ponieważ nigdy mu nie pokazano tego rozkazu, przeto stale odmówił współdziałania. Zapytany wtedy, dla czego wiedząc o spisku nie odkrył go, zapytał sędziów komu go miał wyjawić, królowi? był tak łatwowierny i ufający, że o wszystkiem by uwiadomił królową. Królowéj? sądził i był przekonany w duszy że ona wie o tém, że dla tego przekonania ścigał ją jako mężobójczynię, i przyczynił się do wygrania bitwy pod Langside, która ją pozbawiła korony i wtrąciła do więzienia gdzie jest dotychczas. Zresztą przydał, gdybym był tak niewinnym jak Śty Stefan, lub przestępcą, jak Judasz, to nie zmieniłoby w niczém mojego losu, a więc na cóż dłużej mówić o tém.
Nadchodziła chwila kary i Morton modlił się, kiedy nowy hrabia Arran, jego oskarżyciel, wszedł do więzienia i chciał go przymusić do podpisania aktu zawierającego uczynione zeznania; lecz Morton, który klęczał w ów czas, odwrócił tylko głowę, i z największą spokojnością odrzekł temu, który go zabijał:
— Proszę cię mój panie, nie przeszkadzaj mi; upoważniam osoby, którym uczyniłem wyznanie podpisać je w mojém imieniu, znam je i one to tylko powiedzą co ja powiedziałem.
— Panie, rzekł Arran, pragnąłem się z tobą pogodzić, albowiem działałem tylko dla sumienia i dobra publicznego.
— To dobrze, odpowiedział Morton przebaczam ci, lecz pod warunkiem że mi już nikt nie będzie przeszkadzał, i że mi pozwolą umrzeć spokojnie.
Arran sądząc że nadaremnieby naprzykrzał się Mortonowi, odszedł zostawiając go w rękach oprawców.
Morton wiedział że ma umrzeć, lecz nie wiedział jaką śmiercią. Kiedy przybywszy na plac ujrzał machinę sprowadzoną ze Stirling: Ah! abh! rzekł, to bardzo słusznie, pożeniwszy tylu innych z młodą dziewczyną sprawiedliwie żebym ją sam z kolei zaślubił. Postępował naprzód bez junakjerji i słabości, jak wojownik idący na plac bitwy i jak grzesznik mający stanąć przed Bogiem. Przybywszy na rusztowanie, niedał się dotknąć katowi, sam położył głowę na pniu i sam zawołał:
„Puszczaj!” Był to ostatni wyraz Mortona, bo kat puścił linę i głowa w téj chwili od tułuwa odpadła.
Tak umarł Morton, najwaleczniejszy, lecz i najdzikszy z panów owego czasu. Kownie jak Enguerrand de Marigny zginał pod toporem tejże saméj machiny, którą zbudować kazał; widzimy przeto że gilotyna nie jest nowym wynalazkiem.
Tym czasem biedna Marja, ciągle w więzieniu, postanowiła nareszcie napisać list do swojego syna. Posłała mu go przez pana Naw swojego sekretarza, który miał zarazem oddać młodemu królowi kamizelkę wyhaftowaną ręką matki. Była to praca dokonana w więzieniu, i dla tego powinna była bydź mu podwójnie drogą. Jednakże ponieważ Mar a w liście swoim nazywała syna tylko książęciem Szkocji, przeto Jakób ani listu, ani kamizelki przyjąć nie chciał, i Naw nieotrzymawszy nawet posłuchania musiał się oddalić.
Tę nieczułość Jakóba, przypisywano, słusznie czy nie, dwom jego ulubieńcom i nienawiść przeciw nim jeszcze bardziéj się wzmogła. Historja osądziła bezstronnie Mortona po śmierci, uważała go za człowieka chciwego, mściwego i okrutnego; lecz zarazem przyznała mu zalety głębokiego polityka i żołnierza który się niczego nie lękał. Hrabia Arran, jego następca posiadał większą część jego błędów, a nie miał wcale jego przymiotów; co do Stuarta d’Aubigny, mającego na ówczas tytuł hrabiego Lennox, ponieważ tak był nieznaczącym że mu nic zarzucić nie było można, obwiniono go tylko, że sprzyjał religji Katolickiéj; oskarżenie to mogło niejako uzasadniać odebrane wychowanie na dworze Francji, jednakże żadna czynność nie wykazała tego nigdy dowodnie.




ROZDZIAŁ XXIX.

Zawistni pierwszeństwa ulubieńców króla, postanowili uwolnić go z pod wpływu Lennoxa i Arrana; i stać się panami jego osoby. Był to sposób, jakeśmy widzieli, powszechnie wówczas używany, i dlatego tak często go używano, że zawsze się udawał.
Dopełniając ułożonego planu działania, zaproszono króla na dzień 23 Kwietnia 1582 r. na łowy do zamku Ruthwen, który był własnością hrabiego Gowrie; król w zupełném zaufaniu przyjął zaproszenie; postąpił, kiedy spostrzegł hrabiego Mar, lorda Lindsay, opiekuna Glamisa i pięciu lub sześciu innych panów, których znał za swoich nieprzyjaciół. Naprzód Jakób przemówił jak król, i rzekł, że chce odjechać; lecz widząc że go niesłuchano, wstał i szedł prosto do drzwi, pewny że nikt niebędzie śmiał zatrzymać go, ale omylił się w tym względzie; opiekun Glamisa stanął w progu i oświadczył że go niepuści. Na tę zniewagę, Jakób struchlał i zaczął płakać jak dziecię. Wtedy, gdy niektórzy rozczulać się zaczęli, Glamis powiedział: Lepiéj niech dzieci wodą płaczą, niż żeby ludzie dojrzali krwawe łzy wylewać mieli.
Wykonano więc zaiar do końca: młody król więźniem prawie pozostał w zamku Gowrie; Lennoxa wygnano do Francji, Arrana wtrącono do więzienia, a król w tém samém był położeniu, co dziad jego, kiedy się dostał w ręce Douglasów; lecz jak dziadowi jego udało się wymknąć z pod straży swoich dozorców, tak i wnuczek nie tracił nadziei, że podobnież uczyni.
Sprzysiężeni popełnili nieroztropność, z któréj młody król nieomieszkał korzystać: prawda, że oddano więźnia pod straż stu panów, ale dowództwo ich oddali półkownikowi Stewart, krewnemu hrabiego Arran. Król sądził przeto że nie będzie mu trudno ująć tego człowieka, a gotowość z jaką on przyjął pierwszą myśl, dowiodła Jakubowi VI, że nie omylił się. W krotce zupełne porozumienie nastąpiło między królem i Stewartem.
Hrabiowie poprowadzili króla do St. André, małego miasteczka, nad którém wznosił się zamek. Jakób objawił chęć zwiedzenia téj małéj warowni, pod pozorem, że z niéj wspaniały musi być widok. Urabia Gowrie zezwolił na to żądanie, pod warunkiem aby mu towarzyszył Stewart ze swoim oddziałem.
Król tego tylko żądał. Przybywszy do zamku, kazał zamknąć bramy po za sobą, wszystkich którzy go więźniem zatrzymali ogłosił buntownikami i zdrajcami, i wezwał do broni Szkotów.
Panowie ze swojéj strony zgromadzili lenników; lecz król wyruszył przeciwko nim z siłą tak przemagającą, że na chwilę nie można było wątpić o zwycięztwie. Angus lord Lindsay i opiekun Glamisa uciekli do Anglji, lord Gowrie ujęty z bronią w ręku został sądzony i stracony. Był to ten sam Ruthwen, któregośmy razem z Lindsayem i Robertem Melvil w więzieniu widzieli. Syn nieszczęśliwego ojca, sam nieszczęśliwy, był ojcem nieszczęśliwszéj jeszcze rodziny.
Arran, jak można się domyśleć, przywrócony został do całéj swojéj potęgi, dodano mu jeszcze tytuł lorda. A że Lennox umarł we Francji, przeto Jakób VI, przywołał syna na swój dwór.
W tym stanie były rzeczy w r. 1583, kiedy królowa Marja z rozkazu Elżbiety, przewożona z więzienia do więzienia, traciła z kolei wszystkie nadzieje królowéj, matki i kobiety. Królowéj, ponieważ widziała że starania Henryka III, i Filipa II, były bezskuteczne; matki, ponieważ na ostatnie jéj prośby, syn odpowiedział: Nalała niech wypije! kobiety, ponieważ widziała zwolna znikającą tę piękność, która jéj tyle jednała stronników. Jedna więc jéj tylko zostawała nadzieja, że zapał religijny katolików zdoła ją wyswobodzić z rąk jéj nieprzyjaciółki sposobem nieodgadnionym i śmiałym. Zamiar ten już był ułożony; ale ponieważ znowu się nie powiódł, przeto zamiast ocalić zgubił ją.
Pewien młodzieniec, katolik, nazwiskiem Babington, wzruszony nieszczęściami Marji Stuart, którą zaczęto uważać już nie jak uwięzioną królowę, lecz jako męczenniczkę za wiarę, ośmielony nadto bullą Piusa V, który rzucił klątwę na Elżbietę, postanowił nie zważać na prawo wydane przez królowę Angielską, prawo zapowiadające, że ktokolwiek czyniłby jaki zamach przeciw niéj, roszcząc sobie prawa do korony Anglji, ten przez zwołaną komisję, z dwudziestu pięciu członków złożoną, sądzony będzie. Komisja ta bez względu na stan i znaczenie przestępnego, zawyrokuje ostatecznie, i winnemu nie będzie już służyło żadne prawo odwołania się do innego sądu.
Otóż jaki był zamiar. On i sześciu jego przyjaciół nazwiskiem Charnock, Maxwell, Abington, Barnewell, Sovage i Ballard, mieli przy pierwszéj sposobności, bądź razem, bądź oddzielnie zabić Elżbietę, gdy tymczasem innych stu katolików rozsypanych około zanikli Fotheringay, gdzie Marja w wówczas była uwięzioną, mieli korzystać z chwilowego zamieszania, zrządzonego podobnym wypadkiem, połączyć się na dany znak i jedném uderzeniem wziąć zamek. Nieszczęściem Ballard powierzył swój zamiar człowiekowi, którego sądził stronnikiem Marji, a w istocie był to podstrzegacz sekretarza Walsingham, ministra państwa i zausznika Elżbiety.
Ten pewny skutku, pozwolił wzrastać spiskowi, niewątpiąc że go wstrzyma jak i kiedy zechce; pragnął więc skompromitować nie tylko Kabingtona. jego wspólników, ale i Marję. Nakoniec, kiedy poznał, że rzeczy taką przybrały posłać jak pragnął, kazał pojmać Babiugtona i jego wspólników; gdy tymczasem dano rozkaz panom Amyas Panlett i Drugeon Drury, pilnującym królowéj, aby zabrać jéj papiery, a jéj sekretarzy Carl i Naw przytrzymać w więzieniu. Zęby lepiéj ten rozkaz wykonać, Panlett, zaproponował Marji konną przejażdżkę w towarzystwie dwóch z jéj straży. Królowa z radością przyjęła pozwolenie; lecz za powrotem dowiedziała się, że papiery jéj wzięto a sekretarzy powieziono do Londynu, gdzie mieli bydź sądzeni.
Babingtona i jego wspólników stracono; Carl i Naw wzięci na tortury przyznali się do wszystkiego co chciano, tym sposobem Elżbieta mając w swoich rękach wystarczające dowody przeciwko Marji, bez zwłoki oddała ją pod sąd.
W skutek tego, sędziowie udali się do zamku Fotheringay i oznajmili królowej, że są przeznaczeni do wyprowadzenia jéj procesu; Marja nie chciała stanąć przed niemi, oświadczając, że tylko równych sobie za sędziów uznać może. Przez kilka dni obstawała przy tém, chociaż sędziowie grozili, że ją zaocznie osądzą. Nakoniec, kiedy to postanowienie nie nakłoniło jéj, jeden z sędziów, nazwiskiem Hatton, udał się do Marji i pod pozorem przychylności, przedstawił, że milczenie uporne może jéj tylko zaszkodzić, ponieważ chroniąc się sądu wzbudzi podejrzenie, że się lęka wyroku; dodał że sędziowie są jéj przychylni, że niesłusznie przeciw nim jest uprzedzoną, ponieważ oni pragną tego tylko, aby się oczyściła z zarzutu. Marja Stuart, jak zawsze łatwowierna, zawierzyła tym przyrzeczeniom, i pozwoliła na badanie; jednak zanim odpowiedziała na zapytanie Kommissarzy, powstała i z rogu stołu, przy którym siedziała następująca uczyniła protestację:
— Ponieważ żaden z was nie jest mi równy, żaden przeto moim sędzią bydź nie może, a tém samem nie ma prawa sądzić mię. To co czynię i co mówię w téj chwili pochodzi z mojéj własnej woli. Biorę więc Boga na świadka, że jestem niewinna i wolna od rzucanych na mnie potworzy; bo przybyłam do Anglji szukać przynależnéj opieki; przybyłam jako wolna królowa która się powierza prawości królowéj i przyjaźni siostry. Ze, zaś zamiast pomocy, któréj się spodziewałam, obchodzą się ze mną jak najniegodniéj, że przewłóczą mię z więzienia do więzienia, że od dziewiętnastu lat jęczę pod zamknięciem bez powietrza i światła prawie, jakbym była najstraszliwszą zbrodniarką, że zmuszają mię stanąć przed waszym trybunałem, jako obwinioną o spiskowanie, oświadczam więc, że nie uznaję władzy ani Elżbiety ani waszéj. Moim sędzią jest Bóg i Jemu tylko winnam zdać sprawę z moich czynności: protestuję raz jeszcze aby stawienie się moje przed sądem nie było szkodliwém ani mnie, ani monarchom i książętom ze nutą sprzymierzonym, ani mojemu synowi. Domagam się aby moja protestacja została spisaną i proszę o jej akt.
Kanclerz odpowiedział: że Elżbieta żadnéj nie przyrzekła pomocy, i odrzucił protestuję ze względu na text prawa, które kommissji nie każe mieć żadnego względu ani na stan, ani na znaczenie osób. Marja na ów czas rzekła, że nie może bydź sądzoną według praw angielskich, urodziwszy się w Szkocji. Ze zaś na ten drugi punkt trudniéj było odpowiedzieć, kanclerz pominął go, a prokurator jeneralny ułożył treść spisku Babingtona przedstawiając kopję listów, które on pisał do Marji. Marja Stuart odrzekła na to, że będąc zamknioną w więzieniu pierwszy raz słyszy o czynach, z mocy których ją oskarżają, co zaś do listów, być może, że Babington je pisał, lecz ona nie mogła wzbronić szaleńcowi aby nie pisał tego co mu przyszło do głowy; że jeżeli przyjmowała listy musiała i odpowiadać na nie; że jeżeli ona odpowiadała, to i jéj listy równie jak Babingtona muszą bydź w rękach sędziów. Dlatego domagała się żeby jéj pokazano choć jeden list przez nią pisany, przyrzekając, że skoro go tylko zobaczy, natychmiast uzna się winną zbrodni, o jakie tylko jéj sędziom podoba się ją obwinić.
Te słowa wymówiwszy z głębokiem przekonaniem, królowa Marja nie chciała więcéj odpowiadać i ponowiwszy proestację, oddaliła się do swego mieszkania. Wtedy, jak zagrażał jéj kommissarz Hatton, postępowanie sądowe dokonano zaocznie.




ROZDZIAŁ XXX.

Henryk III, odebrawszy od Elżbiety kopje listów Babingtona, opis szczegółowy spisku, i powziąwszy wiadomość że Marję pod sąd oddano, zrozumiał to że jeżeli ją zostawią nienawiści rywalki, zguba jéj będzie nieuchronny. Napisał więc do pana Corcelles swojego posła w Szkocji list następującej treści:

21 Listopada 1580.

„Odebrałem twój list z d. 4 Października w którym wyczytałem rozmowę, jaką miałeś z królem szkockim; pragnąłbym wiedzieć czy lepiéj jest usposobiony względem królowéj swojéj matki, i czy ma zamiar przynieść jéj jaką ulgę. Teraz uważaj że więzienie, w którém ją najniesłuszniéj przez dziewiętnaście lat trzymano, mogło bardzo łatwo nakłonić ją do wielu rzeczy przedstawianych jéj, w celu odzyskania straconéj wolności; niech wspomni na to że jeżeli królowa angielska, moja dobra siostra, da się powodować radom tych, którzy pragną aby się w krwi jego matki zbroczyła, będzie to dla niego wielką niesławą, tém większą że wszyscy sądzić będą, iż nie starał się wszelkiemi sposobami wzruszyć tęż królowę, sposobami jakie mu obowiązek natury nakazywał. Prócz tego, powinien i swój własny interes mieć na celu, kto wie, czy skoro Marja zginie, nie przyjdzie i na niego koléj, czy nie myślą o tém aby się go pozbyć jakim gwałtownym sposobem, aby dziedzictwo Anglji łatwiejszem było dla tych, którzy po Elżbiecie tron jéj posięść mogą, i nie tylko króla szkockiego pozbawić wszelkich roszczeń do wspomnionego tronu, ale nawet zachwiać własną jego koronę. Nie wiem w jakim stanie będą sprawy mojéj bratowéj kiedy ten list odbierzesz, lecz chcę abyś wszelkiemi środkami pobudził króla szkockiego do obrony swéj matki, i oświadczył mu z mojéj strony, że to zyska powszechną pochwałę wszystkich książąt panujących i monarchów; gdy przeciwnie obojętność jego stanie się bardzo naganną i może dla niego szczególniéj bydź szkodliwą. Co do stanu moich własnych interesów donoszę ci, że królowa moja matka wkrótce zobaczy się z królem Nawarry i wejdzie z nim w układy względem uskromienia zamieszek tego królestwa; do czego jeżeli z równą mojéj chęcią przyłoży się, sądzę że wszystko dobry obrót weźmie, i moi poddani zagoją rany długą wojną zadane. Oddaję cię Corcelles opiece Boga.

(podpisano) Henryk.

W tym samym czasie król francuzki, który mocno się zajął sprawą Marji, wysłał jako nadzwyczajnego posła do Elżbiety pana Bellièyre, przy któréj zwyczajnym posłem był pan Laubespine de Chateauneuf. 27 Listopada pan Bellièvre przybył do Calais, gdzie zastał umyślnego posłańca pana Chateauneuf, który żeby nie stracie ani jednéj chwili w tak nagłych okolicznościach najął okręt, stojący w porcie gotowy do drogi. Mimo tego wiatr przez półtora dnia był przeciwnym i posłowie dopiero 28 w południe wyruszyli. Przybyli więc Douvres dopiero nazajutrz o godzinie 9 rano; a że przeprawa była nader burzliwą i wszyscy mieli słabość morską, musieli nieco spocząć, tak że przybyli do Londynu w poniedziałek Igo Grudnia w południe. Tam dowiedzieli się że, od sześciu dni wydano wyrok i przedłożono go parlamentowi.
Nazajutrz, pan de Bellièvre posłał pana Villiers do zamku Richemont, gdzie Elżbieta była ze swoim dworem, prosząc ją o posłuchanie; lecz mimo nalegań, nie był przypuszczony. Pan Villiers powrócił, nie pojmując dla czego odmówiono posłuchania; lecz nazajutrz wszystko się wyjaśniło albowiem, rozeszła się wieść po Londynie, że poselstwo francuzkie dotknięte jest zaraźliwą chorobą, i że trzy czy cztery osoby umarło już w Calais. Dodano do tego, że kilku nieznajomych wśliznęło się pomiędzy posłów w celu zamordowania królowéj angielskiéj. Wieści te lubo zupełnie bezzasadne, przecież dostarczyły Elżbiecie pozór nie udzielenia zadanego posłuchania; dopiero 7 Grudnia, kiedy widziała że bez obrazy króla Francji, nie mogła dłużéj opóźniać przyjęcia, kazała uwiadomić panów Chateauneuf i Bellievre że ich oczekuje po południu w zamku Richemont, wraz z towarzyszącymi im panami francuzkimi.
Elżbieta przyjęła posłów siedząc na tronie otoczona lordami, hrabiami i baronami swojego królestwa; Chateauneuf nie zważając na świetność dworu, powitawszy ją z uszanowaniem głośno objawił cel swojego poselstwa. Królowa chociaż widocznie dotknięta, odpowiedziała czystym i pięknym językiem francuzkim: że królowa szkocka zawsze ją prześladowała i że po trzeci raz godziła na jéj życie; że mimo tego tyle miała do niéj przywiązania iż znosiła wszystko cierpliwie. Wtedy pan Chateauneuf przywodził wiele przykładów z historji, które sadził że ją zmiękczyć zdołają; lecz Elżbieta odpowiedziała z cierpkością: iż wiele książek widziała i czytała w swojém życiu; lecz nigdzie nie widziała podobnéj zbrodni jakiéj teraz omal nie padła ofiarą; że Henryk zamiast bronić téj która ją chciała życia pozbawić, owszem powinien raczéj dopomagać jéj pomścić się nad nią. Następnie odwróciwszy się do pana Bellievre, rzekła, że jéj to bardzo przykro iż w tak nieprzyjemnéj sprawie Henryk wysłał do niéj poselstwo, lecz że za kilka dni stanowczą przeszłe mu odpowiedź. Potém zapytawszy o zdrowie króla i królowéj matki, powstała z tronu, i ukłonem dawszy znak, że nie chce aby się dłużéj zatrzymywano, zeszła ze stopni, postąpiła ku drzwiom i wyszła.
Poselstwo powróciwszy do Londynu napróżno kilka dni czekało na odpowiedź, W końcu, zamiast odpowiedzi usłyszeli wyrok śmierci biednéj Marji.
Tego samego dnia, to jest 15 Grudnia, pan Bellièvre powrócił do Richemont, i zyskawszy posłuchanie u królowéj oświadczył, że ponieważ wyrok któremu miał się sprzeciwiać, już wydano, nie widzi potrzeby dłużéj pozostać w Anglji i dla tego prosi o paszport z powrotem do Francji, Elżbieta przyrzekła że go za parę dni otrzyma, i pan Bollièvre powrócił do Londynu, nic nie zyskawszy dla królowéj Marji.
Nazajutrz 16, parlament, rada i znakomitsi panowie zgromadzili się w West-Minster, Nauroczystem posiedzeniu odczytano i ogłoszono wyrok śmierci; i skoro tylko wiadomość o tém się rozeszła, dzwoniono przez cały dzień na znak radości, a wieczorem palono ognie jak we Francji w Wilję Śgo Jana.
Na ten widok, który żadnéj nie pozostawiał wątpliwości co do postanowienia królowéj angielskiéj, pan Bellièvre następujący list do niéj napisał.

Londyn 16 Grudnia 1586 r.
„Pani”

„Wczoraj przybyliśmy od Waszej Królewskiéj Mości w nadziei, że według Jéj przyrzeczenia, odbierzemy przychylną odpowiedź na prośbę naszego pana co do królowéj Szkockiéj jego siostry; lecz dzisiaj doniesiono nam że wyrok wydany przeciwko Królowéj Marji ogłoszonym został po całym Londynie, chociaż zupełnie czego innego spodziewaliśmy się po Waszéj łaskawości i przyjaźni dla pana naszego, W. K. M. brata.
Zęby jednak nic nie pominąć co nam nakazuje obowiązek w wykonaniu woli Najjaśniejszego króla francuzkiego, postanowiliśmy napisać do W. K.M. i w Imieniu króla Francji prosić raz jeszcze pokornie o zachowanie życia królowéj szkockiéj; co król nasz pan miłościwy przyjmie jako dowód. Waszéj przyjaźni; przeciwnie zaś, odmówienie Wasze najmocniejsza sprawi mu boleść. A ponieważ król pan nasz wysyłając nas do W. K. M. nie sadził aby wyrok śmierci tak nagle był wydany, prosimy przeto o kilka dni zwłoki, abyśmy mogli uwiadomić go o obecnym stanie królowéj szkockiéj, aby nim W. K. M. wolę swoję wykona, król arcychrześciański mógł jeszcze raz stanąć w obronie sprawy, która jest największy jaką kiedykolwiek ludzie sądzili.
Oddawcy niniejszego, panu Saint-Cyr raczysz W. K. M. udzielić swoję odpowiedź.

Londyn 16 Grudnia 1586 r.
(podpisano) de L’aubespine Chateauneuf.“

Tego samego dnia, L’aubespine i inni panowie francuzcy udali się do Richemont, aby przedstawić królowéj powyższy list, lecz nie przyjęła ich, usprawiedliwiając się słabością: list więc oddano panu Walsingham, który przyrzekł nazajutrz przesłać, odpowiedź. Mimo tego przyrzeczenia, trzy dni upłynęło bez skutku; i dopiero czwartego dnia nad wieczorem przybyło dwóch panów w imieniu królowéj do pana Chateauneuf, oświadczając ustnie że Elżbieta zezwala na dwunastodniową zwłokę, aby uwiadomić króla francuzkiego o wydanym wyroku przeciwko jego bratowéj. Wyprawiono więc natychmiast pana de Genlis do Francji, z rozkazem nie tylko wręczenia listów posła, ale nadto opowiedzenia wszystkiego co naocznie widział, i że widocznym celem działań jest śmierć królowéj szkockiéj.
P. de Genlis z całą gorliwością dopełnił swoje poselstwo; mimo tego poselstwa jednak dopiero we dwa dni po terminie przybył do Londynu. Jednakże dotąd nic jeszcze nie ukończono; tylko królowa zbliżyła się do Londynu, zamieszkując w Greenwich gdzie obchodziła święta Bożego Narodzenia.
Pan de Genlis przywiózł posłom nowe instrukcje, od Henryka III, i w skutek których działając panowie de Bellièvre i Chateauneuf, prosili o nowe posłuchania; lecz pomimo całych usiłowań, dopiero 6 Stycznia uzyskali je.
W prowadzeni do sali posłuchalnéj, gdzie ich ozekiwała królowa, skłonili się przed nią z uszanowaniem; a następnie pan Bellièvre głos zabrał, i oświadczył śmiało nieukontentowanie króla francuzkiego z odmowy Elżbiety; wyraziwszy je, zaczął czynić przełożenia jakie mu polecone zostały. Elżbieta z początku słuchała go z dworską grzecznością, chociaż widać było niecierpliwość, i zarumienienie występujące jéj na twarz. W końcu nie mogąc wytrzymać, powstała i tupnąwszy nogą, wyrzekła:
— Panie de Bellièvre, czy król mój brat upoważnił cię do podobnej mowy?
— Tak pani, odpowiedział poseł; mam wyraźny rozkaz Jego Królewskiéj Mości.
— Podpisany przez niego? zapytała Elżbieta.
— Tak pani, odpowiedział jeszcze pan de Belliévre.
— Dobrze więc! zawołała Elżbieta, żądani abyś mi dał kopję tych napomnień, które słyszałam od ciebie; i biada ci, jeżeli jedno słowo znajdę mniej lub więcéj nad to co powiedziałeś.
— Pani, odrzekł spokojnie pan de Belliévre, my Francuzi, nie należymy do tych, którzy odebrawszy polecenie dodają cóś przez pochlebstwo, lub ujmują przez bojaźń. Powiedziałem to co mi kazano powiedzieć i jutro złożę tego dowody.
Wtedy Elżbieta pożegnała cały swój dwór i przez godzinę prawie pozostała z panami Bellièvre, Chateaunenf; lecz mimo ich usilnych nalegań, nie wyrzekła ani jednego wyrazu na korzyść królowéj Marji. Owszem przeciwnie, nie chcąc im swojéj woli objawić, odpowiedziała że poszle ambassadora do króla Henryka, który razem z niemi stanie w Saint-Germain, i objawi jej postanowienie co do królowéj Marji. Posłowie widząc że nic wyjednać nie mogą, pożegnali Elżbietę.
13 Stycznia, poseł odebrał paszport z uwiadomieniem że statek czeka na niego w porcie Douvres. Pan de Bellièvre wyjechał natychmiast ze swoim orszakiem, i przebywszy Rochester i Cantorbéry, przybył do Douvres w Sobotę 17 Stycznia; w niedzielę rano wsiadł na okręt i tego samego dnia w południe, stanął w porcie Calais.
Tymczasem, młody król Jakób, znaglony listem Henryka III pisanym do ministra Corcelles, postanowił przedsięwziąć stosowny środek do złagodzenia losu swojéj matki. Wysłał więc do królowéj angielskiéj poselstwo składające się z Roberta Melvil Graya i Quelha; poselstwo to przybyło do Londynu we dwa dni po odjeździe posłów francuzkich. Królowa przyjęła je; lecz kiedy Melvil pierwsze wymówił wyrazy, uniosła się do tego stopnia, ze powiedziała Melvilowi, iż to z jego namowy król chce niweczyć jéj zamiary, i stanąć w obronie matki, że przez złych doradzców upadają trony, i ze gdyby miała podobnego jemu doradzcę, głowę by mu ściąć kazała.
— Pani, odpowiedział obojętnie Melvil, chociażby mię to życie kosztowało, dobréj rady panu mojemu szczędzić nie będę, i podług mnie, ten raczéj zasługiwałby na utratę głowy, ktoby synowi nie radził oprzeć się wyrokowi zagrażającemu życiu jego matki.
Odpowiedź ta, tak rozgniewała Elżbietę że kazała oddalić się posłom. mówiąc, ze usłyszą jéj odpowiedź, lecz czekać będą do czasu gdy jéj się spodoba odpowiedzieć.
Lecz kiedy trzy czy cztery dni upłynęło w oczekiwaniu, a rozchodziły się zatrważająco wieści niezmiennego postanowienia Elżbiety, posłowie na nowo pisali do niéj prosząc o posłuchanie, które nakoniec zostało im udzielone.
To nowe posiedzenie zaczęło się jak przeszłe od wyrzekali i użaleń Elżbiety. Mówiła, że dopóki Marja żyje, dni jéj są zagrożone, i że gdyby pogłosce wierzyć trzeba było, poselstwo francuzkie dopóty niemiało zamiaru wyjechać, do pókiby nie znalazło uwięzionego za długi, któryby za okup swojego uwolnienia dokonał téj zbrodni. Posłowie znający politykę Elżbiety, oddalili się z przekonaniem, iż szukała sposobu pozbycia się ich, postanowili jednakże wystrzegać się pilnie aby niedać nawet najmniejszego pozoru, do podobnéj potwarzy. Mimo największéj ostrożności nie uszli zastawionych sideł. Otóż z jakiego powodu: Tego samego dnia, posłowie Szkoccy trzecie mieli posłuchanie u królowéj Angielskiéj; straciwszy zupełnie nadzieję przebłagania Elżbiety, zażądali paszportów; lord Hingley, poufały królowéj i mieszkający w zamku odwiedził Graya i zwrócił uwagę na bardzo piękne pistolety, bogato osadzone w srebro i kość słoniową. Krótko przed odjazdem, Gray wiedząc jak wielkiéj wagi jest życzliwość tak wielkiego pana, zobowiązał pewnego młodzieńca, krewnego nawet lorda Hingley, aby je zaniósł swojemu kuzynowi; młodzieniec uradowany tak miłém poselstwem, zaraz w wieczór udał się do zamku. Lecz zaledwie pirzebył przedsionek, zatrzymano go i przetrząśnięto; że zaś znaleziono przy nim dwa pistolety, przeto pod dobrą strażą został zaprowadzony do mieszkania, i wartę przy drzwiach jego postawiono.
Nazajutrz rozeszła się po całym Londynie wieść, o nowym zamachu morderstwa; posłowie widząc w tém nową intrygę Elżbiety, odjechali natychmiast do Francji. Za niemi Davyson udał się do Fotheringay.
Poufały sekretarz miał tajemne zlecenie do Sir Amyasa Paulett: dać mu do zrozumienia jak ważną wyświadczyłby przysługę królowéj, gdyby uwolnił ją od jéj nieprzyjaciółki, nie zmuszając Elżbiety użyć innego rodzaju exekucji. Lecz Amyas Paulett był rycerzem zbyt surowym gdzie szło o jego honor; dla tego oświadczył, że drzwi Marji nigdy się nie otworzą dla mordercy; co się tycze kata, ten może przyjść o wyznaczonéj mu godzinie, opatrzywszy się jednakże w pierwéj wyrokiem w całéj formie prawa, bo w przeciwnym razie i on również nie wejdzie do więzienia Marji.
Davyson przywiózł tę odpowiedź Elżbiecie, która przekonała się że jakkolwiek pragnęła cichego pozbycia się swojéj rywalki, przecież musiała uciec się do sposobów, które jéj prawo podawało.
W skutek tego, we środę 11 Lutego pan Beele, szwagier ministra Walsingham, został wysłany wieczorem z rozkazem ręką Elżbiety podpisanym, ucięcia głowy Marji Stuart. Prócz tego, miał przy sobie wyrok przeciwko niéj wydany, i rozkaz do hrabiów Schwestbury, Kent i Rotland aby byli obecni exekucji. Pan Beele wyjechał tej saméj nocy, wioząc ze sobą kata z Londynu, którego Elżbieta, na ten pamiętny wypadek od stop do głowy czarno ubrać kazała. W niedzielę wieczór przybywszy do Fotheringay, okazał swoje upoważnienie Amyasowi Paulett i Sir Drugeonowi Drury, prosząc ich, aby następnego dnia udali się z nim do hrabiów Kent i Schwestbury; lecz Sir Drugeon sam tylko mu towarzyszył, ponieważ Paulett mając podagrę nie mógł konno jechać. Oba więc udali się do hrabiego Schwestbury, ten zaś porozumiał się z hrabiem Kent i postanowi, i, że nazajutrz we środę odczytanym będzie Marji Stuart wyrok śmierci.
W rzeczy saméj, we środę dnia 17 Lutego, około godziny drugiéj z południa, pan Beele z hrabiami Schwestbury i Kent przybyli do zamku Fotheringay, i kazali uwiadomić Marję że chcą z nią mówić. Marja odpowiada że będąc cierpiącą, położyła się, lecz jeżeli to o czém mają pomówić z nią jest naglącém, wstanie z łóżka na ich przyjęcie, prosząc tylko o chwilę czasu aby cokolwiek ubrać się mogła. Kiedy Beele przesłał odpowiedź że widzieć się z nią muszą koniecznie, Marja wstała i wziąwszy na siebie aksamitny szlafrok, i usiadła przy małym stoliku; drzwi się otwarły i weszli dwaj hrabiowie, za niemi Beele, Amyns Paulett i Drngeon Drury; mnóstwo sług królowéj wsunęło się tłumnie, przerażonych uroczystością tych odwiedzin.




ROZDZIAŁ XXXI.

Dwaj hrabiowie pozdrowiwszy królowę, która siedząc nawzajem ich pozdrowiła, pozostali z odkrytą głową, a hrabia Schwestbury postępując naprzód oświadczył, że przybywa ze swoim kolegą hrabię Kent, W imienin Elżbiety, aby towarzyszyć panu Beele, Który ma jéj odczytać wyrok i razem bydź obecnym wykonaniu go.
Marja wysłuchała tych słów z zupełną spokojnością, żadnej zmiany nie było widać na jéj twarzy; następnie kiedy hrabia Schwestbury przestał mówić; Czytaj pan rzecze do Beela, słucham.
Beele rozwinął drżącą ręką wyrok, napisany na pergaminie i opatrzony wielką żółtą pieczęcią: następnie głosem przerywanym przeczytał jej wyrok śmierci.
Marja słuchała tego czytania z wielką spokojnością, kiedy skończył, zrobiła znak krzyża, mówiąc: Niech będzie błogosławiona każda wiadomość, która w imię Pana Zastępów przychodzi.
W całej izbie dały się słyszeć łkania, biedni służący królowéj łez powstrzymać nie mogli. Marja prosiła ich, aby się oddalili, lub mieli tyle sił, aby uciszyć się zupełnie. Kiedy wszystko zamilkło, hrabia Kent głos zabrał.
Ofiarował królowéj pomoc duchowną z biskupa lub pastora protestanckiego, lecz Marja odpowiedziała, że urodziwszy się z rodziców katolików, w wierze katolickiéj, pragnie w niej umierać.
Póżniéj mówiła, że jest niewinną, przysięgając że myślą nawet nie miała żadnego udziału w spisku przeciwko siostrze swojéj Elżbiecie. Następnie zapytała o której godzinie wyrok miał bydź wykonany; a kiedy odpowiedziano jéj że zapewne około ósmej rano nazajutrz, powstała i z pełnem godności poruszeniem wskazała że chce bydź samą. Hrabiowie ukłonili się, i już mieli wychodzić kiedy Marja ich przywołała.
Prosiła o dwie rzeczy: pierwsza, aby jéj wolno było, widzieć się z jéj spowiednikiem, z którym rozłączoną ją od miesiąca. Téj prośbie odmówili stanowczo; druga, chciała się dowiedzieć czy królowa Elżbieta pozwoli, o co Marja poprzednio już ją listownie prosiła, aby jéj ciało przeniesiono do Francji, i pochowano w kościele katedralnym. w Reims, obok zmarłéj królowéj swej matki. Obadwaj hrabiowie odpowiedzieli, że nic nie wiedzą w tym względzie o woli swéj pani, Wówczas Marja pozdrowiła ich, mówiąc, że co do pierwszéj prośby ma nadzieję ze jéj śmierć męczeńska przyjęty będzie za spowiedź, co zaś do drugiéj, że gdziekolwiek pogrzebioną zostanie, zawsze będzie w tejże saméj odległości i gotowa odpowiedzieć: Jestem niewinna w dniu powszechnego zmartwychwstania. W téj chwili, okropna rozpoczęła się chwila; bo stary Bourgoing rzuciwszy się do nóg hrabiom, zaklinał na wszystko co mieli najświętszego na ziemi i Niebie, aby dłuższy udzielili zwłokę, że pani ich, mając tylko kilka godzin życia, nie będzie miała czasu uporządkować swoich spraw duchownych i doczesnych, i stanie przed Bogiem nie przygotowawczy się na śmierć. Wszyscy służący, mężczyźni i kobiety połączyli się z nim, i to z takiém naleganiem i łzami, że roztkliwiony Beele zapytał królowéj;
— Czy prawda pani żeś nie zrobiła testamentu?
— Prawda, odpowiedziała królowa.
— W takim razie, milordowie, mówił Beele odwracając się do dwóch hrabiów, zdaje mi się że obowiązkiem naszym jest pozwolić uwięzionéj dzień jeden, aby nie obwiniała nas żeśmy przyczynili się do nieszczęścia jéj służących na tym święcie, a do zaguby jéj duszy na tamtym.
— Niepodobna, odpowiedział hrabia Schwestbury; wola przewyższającą naszę oznaczyła godzinę, a my nie możemy jéj ani przyśpieszyć ani opóźnić.
— Dosyć Bourgoing, rzekła królowa; powstań, rozkazuję ci.
Bourgoing powstał.
— Sir Amyasie Paulett, rzecze hrabia Schwestbury, wskazując palcem królowę: oddajemy tę panią pod straż twoję, ty odpowiesz za nią głowa za głowę.
To powiedziawszy wyszli obadwaj hrabiowie, za niemi Robert Beele i strażnicy; służący królowéj pozostali z nią.
Po chwili milczenia: I cóż Joanno, ozwała się królowa do Kennedy, jednéj z kobiet, którą najbardziéj lubiła, czyż nie przewidziałam, że wszystkie ich podstępy do tego tylko dążyły? Tak zapewne, za wielką byłam dla nich przeszkodą w religji i polityce aby mi żyć pozwolili. Dalej moje dzieci, mówiła potem zwracając się do wszystkich, widzicie jak mało pozostaje mi czasu: niech się spieszą z wieczerzą, abym ile można uporządkowała moje sprawy.
Służący dopełnili z płaczem jéj rozkazu, mężczyźni zaczęli zastawiać stół, a Marja zatrzymawszy kobiety modlić się z niemi zaczęła; później kazała sobie przynieść co miała pieniędzy, podzieliła na rozmaite części, wymieniając co dla kogo przeznacza. Kiedy skończyła, zastawiono wieczerzę.
Marja jadła więcéj i z większym apetytem jak zwykle, chociaż widziała w około siebie rozlany smutek, a głośne łkanie odzywające się kiedy nie kiedy za nią, lub obok niéj, przejmowało ją nagle drżeniem jak gdyby przywodziło jéj na pamięć rzecz zapomnianą. Przy końcu wieczerzy, wzięła kielich i napełniwszy go winem wypiła je za zdrowie tych, których pozostawia na ziemi, prosząc, aby wszyscy z kolei wypili za jéj zbawienie w niebie. Wtedy wszyscy wzięli kielichy i klęcząc pili ze łzami za zbawienie królowéj, błagając jéj aby im przebaczyła, jakiekolwiek mogłaby mieć do nich urazy. Marja natychmiast im przebaczyła, prosząc aby oni podobnież uczynili; bo lubo nigdy nieuskarżali się na nią, czuła przecież, że więzienie uczyniło ją cierpką. Na te słowa, widząc że łzy i łkania na nowo rozpocząć się miały, zakończyła tę bolesną scenę, rozkazując przynieść sobie wszystkie klejnoty, sprzęty i suknie; co gdy uczyniono, Marja podzieliła je nie według swéj przychylności dla kogo kolwiek bądź, lecz według stanu obdarowanych; najwierniejszym powierzyła szczególne klejnoty, przeznaczone dla króla i królowéj Francji, dla królowéj matki Katarzyny de Medicis, dla swojego syna, dla panów Guise i Lorraine, również dla wszystkich swoich krewnych o żadnym niezapominając. Potem napisała do swego spowiednika list następujący:
Udręczano mię przez cały dzień z powodu mojéj religji. i naglono abym przyjęła pociechę różnowiercy; lecz dowiesz się od Bourgoing i od innych, że wszystko co czynili w tym względzie było bezskutecznem, ze uczyniłam stłe wyznanie wiary, w któréj pragnę umierać. Prosiłam, aby mi pozwolono wyspowiadać się przed tobą, i przyjąć Najświętszy Sakrament, lecz odmówiono mi, równie jak przeprowadzenia moich zwłok. Nie mogąc cię widzieć, wyznaję ci moje grzechy w obce wszystkich jakbym je wyznała tylko tobie, błagając cię w Imię Boga, abyś modlił się i czuwał ze mną téj nocy, dla wynagrodzenia moich grzechów, i abyś mi przysłał rozgrzeszenie za wszelkie moje przewiny. Będę starała widzieć się z tobą w ich obecności, co jeżeli mi pozwolą, jak to pozwolili Melvillowi, z którym mię również rozłączono będę cię w obec wszystkich błagała na kolanach o błogosławieństwo.
Przyszlij mi jakie możesz najlepsze modlitwy, na tę noc i na jutro rano, bo czas jest krótki i nie mogę dłużéj pisać. Żegnam cię.
Przyszlij mi na piśmie modlitwy i potrzebne nauki do mojego zbawienia. Posyłam ci ostatni mój pierścionek.
Posławszy ten list usiadła do napisania testamentu, który skreśliła na dwóch arkuszach papieru jednym prawie ciągiem pióra, i bez poprawek, tak była przytomną. Nie zapomniała o nikim, z krewnych, z przyjaciół i sług.
Po skończeniu testamentu, napisała do króla francuzkiego długi list, którym zawiadamia go, o blizkiéj swojéj śmierci, przesyła dwa kosztowne kamienie i napisany teraz testament, polecając wykonanie Jego wspaniałomyślności.
W końcu Marja kazała sobie podać kąpiel na nogi, i po dziesięciu minutach położyła się jak zwykle. Widziano jednak, że nie spała i aż do czwartéj rano modliła się bezustannie.




ROZDZIAŁ XXXII.

Około godziny czwartéj rano, królowa przywołała do siebie jednę z swoich kobiet i kazała sobie czytać; potem powiedziała żeby jéj przyniesiono chustki, i wybrawszy najpiękniejszą oddalają Kennedy aby nią zawiązała jéj oczy’, gdy będzie na rusztowaniu.
Kiedy zadniało, królowa zaczęta się ubierać, następnie przeszła do izby, gdzie był ołtarz, przy którym jéj spowiednik dawniéj mszę odprawiał. Królowa uklękła przed nim pobożnie i odmówiła głośno modlitwy przed kommunją, skończywszy je wyjęła ze złotéj puszki hostję poświęconą przez Piusa V, którą jéj przysłał przewidując wypadek, gdyby nieprzyjaciele odmówili jéj téj ostatniéj pociechy, oddała ją Doktorowi Bourgoing aby zastępując miejsce kapłana udzielił jéj Sakrament Eucharystji.
Zaledwie dopełniła tego świętego obrządku, zapukano do jéj drzwi. Królowa dała znak aby otworzono, sędzia wszedł do izby z białą laseczką w ręku, zatrzymał się przed Marją Stuart nie wymówiwszy słowa, sądził bowiem że sama jego obecność uwiadomi ją, że nadeszła chwila wykonania wyrobu. W saméj rzeczy Marja dała znak aby jéj tylko pozwolono dokończyć modlitwy, i sędzia czekał niecierpliwie.
Marja nie długo mu czekać kazała, bo dłuższe opóźnienie mogłoby się wydawać bojaźnią: powstawszy więc, prosiła Bourgoing aby ją wspierał, bo przez długie więzienie nogi jéj były prawie sparaliżowane, i bez pomocy z trudnością chodzić mogła. Lecz Bourgoing oddalił się od niéj mówiąc, że nie przystoi mu jako dawnemu słudze, który jéj powinien bronić do ostatniéj kropli krwi, oddawać ją mordercom i na rusztowanie prowadzić. Wówczas sędzia przywołał dwóch zbrojnych, którzy weszli z nim razem, aby byli gotowemi na przypadek oporu królowéj. Przystąpili natychmiast, Marja oparłszy się na nich, opuściła raz ostatni swoje mieszkanie i zeszła po schodach.
Na dole spotkała Melvila, któremu pozwolono raz ostatni widzieć się ze swoją panią. Widząc ją spokojną i pełną powagi, starzec upadł na kolana, a Marja zbliżając się do niego:
— Dobry Melvilu, rzekła, jak byłeś zawsze uczciwym i wiernym mi sługą, tak bądź nim dla mojego syna, któremu życzę wszystkiego dobrego na ziemi i w niebie, szczególniej aby go Bóg oświecił łaską swoją, i zesłał nań Ducha Śgo.
— Pani, odpowiedział Melvil, jest to smutne dla mnie poselstwo donieść synowi o śmierci matki, mojej królowéj i najukochańszéj pani.
— Niestety! dobry Melvilu, odpowiedziała królowa, powinieneś raczéj cieszyć się niż płakać, bo przecież nadszedł kres wszystkich moich cierpień.
Melvilu, wszystko na tym świecie jest próżnością i opuszczając go nie ma czego wcale żałować. Zanieś o mnie wiadomość moim przyjaciołom, powiedz im że umieram w mojéj religji, i tak jak powinna umierać kobieta w połowie Szkotka w połowie Francuzka. Niech Bóg przebaczy tym którzy pragnęli i skazali mię na śmierć! bo On sam tylko będzie sędzią tajemnych myśli, zna moję niewinność i wie jak zawsze pragnęłam widzieć połączone Anglję ze Szkocją, Oświadcz mojemu synowi; że mogłam ocalić życic działając ze szkodą Szkocji; lecz wolałam umrzeć i tak się stało. Do widzenia dobry Melvilu. Wtedy podnosząc starca, uściskała go, i obróciwszy się do hrabiów Kent i Schwestbury, obecnych téj scenie, rzekła: Ostatnią mam do was prośbę panowie, abyście pozwolili moim służącym, których zatrzymano, bydź przy mnie aż do śmierci; aby kiedyś powróciwszy do kraju powiedzieć mogli, żem umarła w prawdziwéj i świętéj religji katolickiéj. Na tę tkliwą i czułą prośbę, hrabia Kent odpowiedział, że nie może zezwolić na to ponieważ płaczem i krzykiem mogliby zamieszać exekucję, a potem, jak były nie raz tego przykłady, mogliby się rzucić na rusztowanie aby chustkami swojemi zetrzeć krew swojéj pani. Marja wstrząsając smutnie głową:
— Panowie, rzekła, ja ręczę za nich, i przyrzekam w ich imieniu że nie uczynią tego czego się obawiacie. Niestety! biedni ludzie, oni byliby tak szczęśliwi gdyby mig mogli pożegnać, bo przecież dziewiętnaście lat w jednym byliśmy więzieniu. Prócz tego, wasza pani, będąc dziewicą, i jako królowa, mając straż nad honorem kobiet, zapewne wydała rozkaz aby moje ciało, po śmierci staraniom kobiet powierzone zostało.
Później widząc, że się wahają: Niestety! mój Boże, dodała, wiecie że jestem krewną królowéj, że pochodzę z krwi Henryka VII, że byłam królową Francji i jestem poświęconą królową Szkocji. Za to wszystko co utrącam, przynajmniéj tak drobnéj nie odmawiajcie mi łaski.
Hrabiowie po naradzeniu się, zezwolili aby sześciu służących Marji było obecnych, czterech mężczyzn i dwie kobiety; wybór jej zostawiono. Marja wybrała Melvilla, swego rządcę pałacu, Bourgoing lekarza, Piotra Gerion, swojego aptekarza, Jakóba Gervais, chirurga. Co zaś do kobiet wybór jéj padł na Kennedy i na Karl, które od dawna nieodstępowały jéj ani na jedną chwilę.
Zezwolenie to rozjaśniło twarz królowéj, która wsparłszy się znowu na towarzyszących jéj, postępowała daléj, i weszła do sali w któréj wystawiono rusztowanie.




ROZDZIAŁ XXXIII.

Było to wzniesienie dwie stopy wysokie mające blizko dwunastu stóp szerokości, całe pokryte kirem, opatrzone poręczami w około. Na tém rusztowaniu stała nizka ławeczka, z długą poduszką, i pniem, co wszystko powleczone było kirem jak rusztowanie. Kat i jego pomocnik stali na wzniesieniu; pierwszy z toporem w ręce, jakiego do łupania drzewa używają, ponieważ zapomniał, czyli raczej mniemał że niepotrzebował wziąć swojego topora ze sobą, wziął przeto taki jaki znalazł w okolicy.
Marja Stuart weszła na rusztowanie, i usiadła na ławce. Hrabiowie Kent i Schwestbury stanęli po prawéj stronie, po, lewéj Sir Tomasz Andrew, sędzia hrabstwa Northampton, i Sir Robert Beele; oprawcy zaś na przodzie. Melwil z Amyasem Paulett niosący ogon sukni królowéj uklękli za nią, panowie i słudzy w około rusztowania. W téj chwili, słudzy, którym pozwolono bydź obecnymi exekucji weszli do sali i stanęli na ławie przy samym murzo za rusztowaniem, tak cicho, że Marja nie byłaby o nich wiedziała, gdyby mały piesek, którego bardzo lubiła, przybiegłszy wraz z niemi, nie wskoczył na rusztowanie i nie zaczął się jéj przymilać. Marja dała mu znak ręką, aby leżał spokojnie, i piesek położył się na jéj sukni.
W téj chwili sędzia nakazał milczenie i Robert Beele odczytał wyrok; przeczytawszy go, rzekł głośno; Boże zachowaj królowę Elżbietę!
Jeden tylko głos hrabiego Kent odpowiedział: Amen.
Podczas czytania Marja zachowała twarz spokojną i raczej wesołą niż smutną, jakby jéj czytano ułaskawienie a nie wyrok śmierci, lub jakby ani słowa nie rozumiała po angielsku. Potem pastor Flether, którego jéj przedstawiono aby ją nauczał religji reformowanéj, i którego pomoc jakeśmy widzieli odrzuciła, stanął przed nią, ukłonił się z uszanowaniem i oparłszy się na poręczy, rzekł:
— Pani, J. K. Mość królowa angielska przysyła mię.....
Na ten wyraz, Marja przerywając odpowiedziała.
— Wszystko co pan możesz mi powiedziéć jest bezskutecznem. Urodziłam się w religji rzymsko-katolickiéj i spodziewam się nietylko w niéj umrzeć, ale krew moję przelać w jéj obronie.
— Pani, zawołał pastor, w imię nieba zmień twoje zdanie, żałuj za twoje grzechy, i ufaj tylko Jezusowi Chrystusowi a będziesz ocaloną.
— Panie, odrzekła wtedy Marja z większą mocą, niż pierwéj, jedną tylko i ostatnią możesz mi wyświadczyć przysługę, to jest pozwolić mi umrzeć spokojnie, i nie zakłócać ostatnich chwil mojego życia. Przez litość chrześcjańską. która jest podstawą każdéj religji, błagam cię nie dręcz mię więcéj.
Wtedy hrabiowie odwróciwszy się do niéj:
— Pani, rzekli, ponieważ niechcesz przyjąć jego przełożeń, będziemy prosili Boga, aby łaską swoją oświecił twoje serce w ostatniéj godzinie.
— Jeżeli chcecie, módlcie się za mnie, odpowiedziała Marja z taż samą spokojnością i powagą; dziękuję wam, bo wiem że każda modlitwa z serca, przyjemną jest Bogu. Lecz moich myśli, ani słów, z waszemi połączyć nie mogę. Módlmy się więc każdy z osobna.
Na to słowa, pastor zaczął się modlić po angielsku, a Marja Stuart uklękłszy na poduszce, modliła się głośno po łacinie. Zakończyła jednakże swoję modlitwę w języku angielskim, aby wszyscy obecni mogli zrozumieć o co prosiła Boga. Prosiła Boga: aby przebaczył Elżbiecie jak ona jéj przebacza, żeby dał długie i szczęśliwe życie jéj synowi Jakóbowi, który zapomniał o niéj w więzieniu i na rusztowaniu, nakoniec aby odwrócił swój gniew od téj przestępnéj wyspy, która wyrzekła się świętéj dawnéj wiary; nakoniec, całując krzyż który w ręku trzymała:
— O Panie! mówiła, jak twoje ręce wyciągnięte były na krzyżu, tak je do mnie racz wyciągnąć.
W téj chwili kat, myśląc że skończyła modlitwę, zbliżył się do niéj i klękając:
— Pani, rzecze, racz mi przebaczyć, bo jestem tylko narzędziem twojéj śmierci, nie mogę jéj wstrzymać, lecz starać się będę złagodzić ją ile tylko w mojéj mocy.
— Mój przyjacielu, odpowiedziała Marja, przebaczam ci z serca; bo ty uwalniasz mię od wszystkich udręczeń, i na dowód tego, że prawdę mówię, masz moję rękę do pocałowania.
— Kat ucałował tę rękę, któréj monarchowie zazdrościli; potém dając znak dwom kobietom, aby mu przyszły na pomoc, chciał zdjąć suknię królowéj, ta odepchnąwszy go lekko:
— Mój przyjacielu, rzekła, zostaw to moim służącym, bo nie jestem przyzwyczajona ani do podobnych usług, ani do rozbierania się przy tak liczném zgromadzeniu.
Wtedy Marja rozebrała się przy pomocy swoich towarzyszek, zachowując jak największą przyzwoitość w tém ostatniém przebraniu się. Rozbierała się tak prędko, jak gdyby chciała jak najprędzéj zakończyć to wszystko, i po chwili już nie miała sukni na sobie. Służące widząc że już zbliżała się godzina jéj śmierci, mimo całych usiłowań, niemogły łez wstrzymać, które następnie w łkania i krzyk się zamieniły. Ale królowa odwróciła się do nich z żywością, mówiąc po francuzku: Zachowajcie się spokojnie, bo przyrzekłam to i zaręczyłam za was. Potém przeżegnawszy je, pocałowała w czoło, mówiąc: że powinny się raczéj cieszyć niż smucić, ponieważ zbliżająca się chwila, była razem jéj męczeństwem i końcem cierpień; następnie odwróciwszy się do Melvila i innych służących, którzy płakali w milczeniu:
— Zegnam was, moi przyjaciele, rzekła módlcie się za mnie aż do ostatniej chwili, oby wasze modlitwy towarzyszyły mi przed tron Najwyższego.
To mówiąc, podała głowę Kennedy, ta zawiązała jéj oczy chustką, którą sama wybrała. Potém kazała się poprowadzić przed poduszkę, i klękła na niéj, szukając pnia ręką: kiedy go znalazła, położyła na nim szyję, i złożyła ręce pod brodą, modląc się bezustannie, ale kat widząc że ręce podtrzymywały jéj głowę, usunął je, co zniosła cierpliwie, mówiąc:
Ja te, Domine, speravi, non confundar in aeternum. W tej chwili kat podniósł topór, a Marja mając oczy zawiązane i nie widząc tego, mówiła daléj:
Ja manna tuas, Domine....
Na ten wyraz topór spadł, lecz wymierzony za wysoko uderzył w czaszkę. Jednakże uderzenie było tak silne, że lubo nie zabiło królowéj, przynajmniéj odjęło jej zmysły, tak, że królowa nie poruszyła się wcale: wykonawca miał więc dosyć czasu powtórzyć raz, który chociaż lepiéj wymierzony nie odciął zupełnie głowy. Kat musiał wyjąć nóż i oderznąć ten płat ciała, który wstrzymywał ją jeszcze przy ramionach. To powszechne wzbudziło oburzenie, Kiedy kat podniósł odciętą głowę, rozwiązało się ubranie, i wysunęły się włosy niegdyś tak piękne i jasne które w ostatnich trzech latach więzienia tak zbielały jak gdyby miała lat siedmdziesiąt. Widok ten, wywołał przeciągły krzyk obecnych, bo oczy i usta martwéj głowy ruszały się jeszcze, jak gdyby chciały patrzeć i mówić. Pastor dla uspokojenia tego szmeru litości, rzekł głośno:
— Tak giną wszyscy nieprzyjaciele królowéj.
Po nabalsamowaniu ciała, w pięć miesięcy pochowano je z wielką okazałością w kościele Peterborough, w prost grobowca królowéj Katarzyny Arragońskiéj.
Tak zakończyła życie Marja Stuart, królowa Francuzka, Szkocka, dziedziczka tronu Angielskiego, mając lat czterdzieści pięć, zostawiwszy tron synowi Jakubowi VI, mającemu lat dwadzieścia jeden.

KONIEC.




  1. Machina ta nazywała się Majden.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksander Dumas (ojciec) i tłumacza: anonimowy.