Szkice helweckie i Talia/Całość

<<< Dane tekstu >>>
Autor Ernest Buława
Tytuł Szkice helweckie i Talia
Wydawca Księgarnia Pawła Rhode
Data wyd. 1868
Druk A. Th. Engelhardt
Miejsce wyd. Lipsk
Źródło Skany na Commons
Okładka lub karta tytułowa
Indeks stron

SZKICE HELWECKIE

I

TALIA.

PRZEZ

ERNESTA BUŁAWĘ.







LIPSK.

NAKŁADEM KSIĘGARNI PAWŁA RHODE.

1868.

DO

ART.... GROTTG....



Umieszczenie Twego nazwiska, kochany ziomku, na pierwszej karcie tej książki, którą ośmielam się Ci poświęcić, jest już dla niej dobrą wróżbą. — Położyłem je tutaj z taką otuchą, jak nasz gazda podkarpacki, co stawiając nową chatę, na wiązaniach jej przyszłego dachu osadza bukiet świeży. — Ten, który złożyłem, kładąc tu Twe imię, będzie może najlepszą korzyścią dla dachu, bo nie zwiędnie, gdy dach może łatwo runąć i być zapomnianym, kiedy dziś jest jeszcze tak wątłym, że go skrzydło motyla uderzeniem swojem mogłoby obalić, niemniej jednak rośnie czołem w niebiosy — bo tylko w górę iść może — bez względu czy chatą wichry i burze trząść będą, czy na niej zagnieździ się bocian spokojny, czy piorun spali jej strzechę, czy kuny, udając duchów, łopotać po niej będą — : osadzam niemniej ten bukiet — z miłością bratnią — niech spocznie na chacie i zakwieci ją, jeśli godna, by w niej mieszkał lud „polecany przez Kazimierza Wielkiego, Kordeckiego i Kościuszkę Najświętszej Pannie”. — Niech Ci ten utwór zakwieci trudną drogę Waszą i będzie rękojmią cząstkową ogólnego uznania.

Autor.


„Z pielgrzymich dróg.“

Szkice Helweckie.



Z Lindau do Constancyi
List do E***



Zacznę od końca zanim zacznę od początku —
Powiem ci, żem szczęśliwy — bo Helwecyi cuda
Niczem nie są cudniejsze od Tatrów zakątku,
I są jako Salomon, w swoim majestacie
Przy lilii polnej jako postać wielkoluda
Memnonowego posągu Hellady…
Co piękny w swej nagości (tej klasycznej szacie,)
Stoi jeszcze nieznany, tylko orłom dzikim
I księżycowi, co nad niemi wstaje blady,
Gdy nad czarnego stawu demonicznym rykiem
Świeci i srebrzy piany jego rozmarznięte. —
Ale teraz czas w drogę —
Żagle już rozpięte,

I mijamy lwa Lindau, co stróżem zatoki,
Siadł na skale, głowę podnosząc w obłoki,
Grozi wszystkim tyranom, błyskający temi
Kły co się świadczyć zdają wspomnieniom tej
                                 ziemi....
Jak myth ludu, złowieszczy dla wszyst-
                                 kich tyranów,
Co ryknie prędzej później i strząśnie
                                 łańcuchy,
A od ryku zatrzęsą się kości kurhanów
Niepomszczone, i pomsty zachichoczą
                                 duchy....
Powiał wiatr, i roztoczył szafir jeziora
Jak turkus roztopiony pochodnią wieczora,
Pełen ognistych węzy, cichy i głęboki…
Jak morze łez radości, jak wspomnień potoki
W dali nikły bawarskie Alpy zbłękitnione,
A kiedym na Szwajcaryi wybrzeża omglone
Pojrzał, ujrzałem tylko Gesnerowskie światy,
Sielanki drobne, rzewne, bluszcze, w blu-
                                 szczach chaty
Uciekały za brzegiem – tam gdziem się Spo-
                                 dziewał
Widzieć Tytanów skalnych, w powietrzu dziewice
Skamieniałe wznoszących, w mgłach....
                                 Kędy wieżyce
Skaliste, ja marzyłem, widziałem zielone
Wybrzeża – jak osady mrówek zaludnione….
Był dzień Zielonych Świątek, pełen wiosny,
                                 maju,
Pokład mrowił się ludźmi, i według zwyczaju

Lud ten w świętalnych szatach płynąc, pieśni
                                 nucił
Weselne – rade, - których głos mi ducha
                                 smucił…
I na końcu okrętu, w około kotwicy,
Ujrzałem garstkę ludzi bladych i milczących,
Co nie śpiewali: - cicho stali wartownicy –
Ich pieśni inne, inne! pełne wspomnień drżących
Tęczami łez i gromów daleką przyszłością, -
Milczeli z jakąś straszną głazów ponurością;
I dłonieśmy ścisnęli po pierwszym spojrzeniu,
A spiew swój zanucili w pielgrzymiem wzru
                                 szeniu –
I przy nim lud umilknął w świętej grozie cały
A śpiew cichy rosł, wzlatał, olbrzymiał z skal
                                 w skały,
I Alpy Alpom echa jego powtarzały….
Dalszy, wyższy wygnańców tych cel niźli szczyty
Alpów. I pieśń wionęła porwana w błękity…
„Boże coś Polskę!...” brzmiało z falą u Alp
                                 proga
W pół skargi, pół wyrzutu. – pół – samego
                                 Boga!
Zwolna dziczały brzegi – w pianach zgasło
                                 słońce. –
Wstał księżyc, okręt szybko pruł błękity fali,
Wieże Konstancyi na tle Alp wystawały w dali,
Szczyty gór coraz wyżej darły się rosnące
Jako myśli ludzkiej dobiegłszy błękitu
Stają tęskne, lecz szczyt ich tutaj niema
                                 szczytu....

Wreszcie statek zawinął do cudnej przystani
I o ląd trącił piersią z spienionej otchłani,
Ale długo w noc jeszcze – na skalistym brzegu
Leżałem a jezioro – tak głucho szumiało,
Gwiazdy drżały, fal tyle u stóp mi skonało,
Jak wspomnień w smętnym życia pielgrzymiego
                                 biegu....

I wały tak ponuro tłukły rozbrzyźnięte
O skały, dokąd biegły miotane wichrami,
Że zdawało mi się marząc dziecka wspomnieniami,
Że mi do stóp przyniosły zkądś serce pęknięte!



Szafuza.



O Renie! Rozkiełznana szmaragdów topieli!
Poszarpana w granitach, lecz nieustająca!
Wstała znad pian dymiących z ryczącej gar-
                                 dzieli!...
O Szafuzo czarowna! Alpów duszo dzika,
Tyś jest jak dzieje wieków, w otchłanie wie-
                                 czności
Tocząca groźne nurty z grzmotem, co przenika
Duszę w najgłębszych głębiach, w grozie i pię-
                                 kności!
Widząc się o strumieniu, jak się w majestacie
Suniesz śnieżny, ryczący w otchłań z wysokości,
Kiedy lasy nad tobą szumią jak przeszłością
Co ostrzega obecność w biegu ku przyszłości,
Wzbudzasz mi za Niagarą tęsknotę, jej bracie,
A siostra twa tęsknotę budzi – za wiecznością...



Solura



Lubię te dzikie drogi chaotycznych światów,
Kedy muł stąpa we mgle nad otchłań krawędzie,
Gdzie wśród urwisk pustelnik, orzeł tylko
                                 siędzie,
A w dole się rumienią w łzach girlandy
                                 kwiatów
Alpejskich, róż samotnie, gdy w górze u szczytu
Mignie gemza, jak wichrów córa i błękitu….
Czasami zdrój zakipi przy krzyżu pamiątki,
Gdzie wiosna wygrzebuje z z śniegów ludzkie
                                 szczątki….
Ale nic nie wstrząsnęło mi namiętnym łonem
Choć Tetenoire i Chamony okiem zdziwionem
Witałem, nie tak nawet w podziemiach Chillonu
Biło serce wzburzone, jak o piersi dzwonu,
Gdy u twego pomnika, wielki nasz tułaczu!
Stanąłem, gdzie znów młodzi zbiegli się rodacy
Szukać pociech wśród zgrzytu, zwątpienia i
                                 płaczu,
Padając tu jak ranni od piorunu ptacy!..
O cześć ci ! cześć Kościuszko! W tułactwa si-
                                 wiźnie

Wzorze polskich tułaczy! jak łza czysty, święty,
Duchem święciłeś miecz, co oddałeś ojczyźnie,
Tu niech wiarę odzyska, kto w zwątpień prze-
                                 klęty
Zdrój tonie i bluźnierstwem na tę przyszłość
                                 bryźnie!...
Orężowi dziś twemu młodej Polski plemię
Wierne wraca opłakać raz jeszcze swą ziemię,
Tu na nowo tułactwa węzeł niechaj splącze
W splot gordyjski, co przetnie tylko ręka
                                 Boga,
On rzekł: ja po za krajem, z krajem was po-
                                 łączę,
I nierozłączny z nim was dłoń żadnego wroga - !
O emigracyo! znicza ty smętna strażnico!
Co się rodzisz na krzyżu, umierasz na
                                 krzyżu,
Czuwaj jak orzeł biały nad cichą łzawicą
Z Nemeą w szponach orlich – lecz bądź go-
                                 łębicą!
Z gromnicami, co gromy zapalą w pobliżu
Stóp bożych! – czuwaj biała w stóp krwa-
wych pochodzie!
Byś kapłanką się stała w kapłańskim Naro-
                                 dzie!
Biada ci, jeśli mała, w waśni i szkaradzie
Zmarniejesz i Tytanów skarlisz powołanie,
I tysiąc z jednego niech stanie! - - i stanie!
Byle czuł co na barki „Polska” jemu kładzie!
O emigracjo: dumna żebraczko ojczy-
                                 zny!

Nakarm duchem i sercem skupczone plemiona
Niech im życia i ciepła dadzą twoje blizny!...
A gdy grom uderzy On! W tarczę słońc
                                 dzwona,
Poznasz, zę grom co pali – to grom odrodzenia!
Każda walka to tryumf, więc każda zwy-
                                 cięstwo –
W tobie cierpi i rodzi całe człowieczeństwo,
Boś rozsiana po świecie dla cnoty nasienia!....
Północ i zachód zbawisz, zbawiając ojczyznę,
A dzieje ci oddadzą z lichwą każdą bliznę,
Że poznasz mrącą nicość z rozpaczy zdziczałej,
Że się Polak w kajdanach rodzi – lecz do
                                 chwały –
Choćby ci świat Alpami orlą pierś przywalił,
Zrzuć Alpy! i zerwij się w lot orła wspaniały,
Orłem co strzeże ziemi – i pogonią chwały –
Czuwaj! by czuwającą dzień jutra ocalił!...

1865

Wschód słońca z Rigi.[1][2]
List do P.



Ciemno było – jak w duszy, co nawpół zła-
                                 mana,
Składa skrzydła w otchłanie zwątpień zapa-
                                 trzona,
Ale co wkrótce nową siłą uorlona,
Wzleci – –
           Noc już konała bliska swego rana.
Nocowałem u szczytu, a przed dniem zbudzony,
Mogłem budzić jaskółki (choć arcystrudzony),
Z kijem, co ojcem mógł być srebrnych pasto-
                                 rałów,
Zakończonym w róg gemzy, darłem się do góry,
I wszystko spać się zdało wśród dzikiej natury
Prócz zdrojów, we mgle grających pieśni nocnych
                                 chorałów.
Na kiju tym nazwiska były wypalone
Szczytów, które zwiedziłem. Tak po drodze życia

Na pielgrzymim kosturze czyny wymodlone
Wypala człowiek od dni swojego powicia….
A więc alpejska różę spotkaną po drodze,
Uwiązałem u rogu gemzy, co kij kończył,
I myślałem: „kto z różą te znaki połączył,
Wygrał – choć grożą gady uskrzydlonej no-
                                 dze…”
Taka różo, o Polko! to trofea życia!
Jako uśmiech Helleński w pośród walk po-
                                 życia!...
I tak myśląc się wdarłem na czub nagiej skały;
Ranne zorze już noc ze szat jej odzierały,
I na łachmany mgieł, co przetykane gwiazdami
Zdały się, przepaściom je rzucały, gdzie z dołu
Szarpały niemi wichry., co nie śpią, skrzydłami
Uderzając, jak orły dziejowe pospołu...
Ale noc jeszcze silna, podemną, nademną,
Zdawał się panować potężnie śród świata,
Jak koncesye robiący pół grzyb dyplomata,
Co spróchniałych rusztowań budowę daremną
Przebiegłością ochrania, myśląc, że ocali,
Dokąd mu gmach podając głowy nie przy-
                                 wali!...
W tej ciemności, co stała się już zbłękitniona,
Coraz mniej czarna, księżyc po nad gleczerami
Zawisł srebrny, jak hostia natury, blaskami
Jasnemi zlewał światłość na gór mgliste łona…
I był jako łza Stwórcy nad światem zroniona,
Którego wszechmoc sama podźwignąć nie zdoła,
Bo sama się dźwignąć może!... ale łza
                                 zmrożona

Zdała się oddechami pysznego anioła…
I osrebrzał świat wielki od końca do końca,
Gdzie przestrzeń swą granicą! Wśród przestwo-
                                 rzów koła,
Noc się zdała stróżować u jasnych wrót słońca.
I gwiazdy jeszcze drżały, gasły, samotnice
Smętne, jako u grobów lampy i łzawice;
A szereg gór lodowych, śnieżny i spiętrzony,
Jak szkielet mamutowy, co czeka zbudzenia,
Paszczą śniegów i lodów kłami najeżony,
Ku przepaściom poglądał, pełen rozryczenia,
I piany wodospadów, których srebrną grzywą
Trząsł i mroził mgły szaty piersią na pół żywą.
Od wtórej strony jura łańcuch wpół widomy,
Drżał światłami przedświtu, jak gdyby ru-
                                 chomy,
A w dole – ha! tam przestrzeń bez końca
                                 i końca [3]
Rozłożona się zdała, we mgle pogrzebana,
Jako w żłobie na wschód jasny czekająca
„W żałobie swojej wiarą w słońce
                                 zaufana...”
We mgle tej dolnej harmonia cudów! to miljony
Trzód, grających dzwonkami na pastwisk ob.-
                                 szarach,
Razem wzlatały, grając po szczytach i jarach
Anielsko, jak głos arfy duchów niewidomej,
Co wzlatujące modły całej smutnej ziemi
Biorą i odrzucają perły tęczowemi!...

Ta harmonia z mgieł, obszar ziem otulających,
Zdała się sfer harmonii echem.
                                 Już lecących
Ptasząt ujrzałem kilka; to ranne jaskółki
Zbudzone, w tych się toniach jak błękitu
                                 pszczółki
Zdały, a już skowronek począł psalm, co słońca
Budzi; i za lodami zgasła twarz miesiąca.
Wszystko zdało się czekać na wschód prze-
                                 czuwany,
Wodospady zdały się ciszej szumieć, ranny
Powiew już od lodowców wiał słabiej, i dzwonki
Z dolnych mgieł grały smętniej, umilkły sko-
                                 wronki...
Nad szczytami się niebo zrumieniło smugą
Różową, kraśną, krwawą, purpurowa, długą,
Co chwilami w fioletu zdała się odcieniach;
I gwiazdy poznikały na cichych sklepieniach,
Jak stado gemz spłoszonych, co pędząc z wi-
                                 chrami,
Sadzą nad tęczę kaskad, grzmiących otchłaniami;
A niebiosa bezbrzeżne, wielkie i rozwarte,
Zdały się jak pierś boga, duchowi otwarte…
I taka cisza stała się nagle w naturze,
Co tylko pochód słońca poprzedza lub burze.
I na skrzydłach wichrowych, w płaszcz swój
                                 purpurowy
Trysło nad iglicami strojne, gorejące,
Rozlało zdrój ognisty po nad ziemi końce,
Rozdarło mgły w przestrzeniach dolin, jak Je-
                                 howy

Mieczem, wzniosło je w górę, roztrzęsło w błę-
                                 kicie,
I dwanaście mi jezior na jeden rzut oka
Odsłoniło!!!... tak cichych, jak samotne życie,
Zwierciadeł nieba, w których zagrało promie-
                                 niem.
Dusza, jak one cicha, jak one głeboka!...
Bo cierpienie jej szczęściem – a szczęście cier-
                                 pieniem!
I noc jak zakwefiona ze swemi chmurami.
Od dróg rozstajnych słońca uchodząc w pie-
                                 czary,
Od kaskady cisnęła garścią pereł rosy,
Co z szyi swej zerwała, i cichemi głosy
Strojąc lutnię wichrową, usnęła z gwiazdami;
Po za nią mgły uchodzą, jak snów wędzidłami
A już niebo i skały zdały się płomieniem
Pochodni zapalone, wodospady grały
Znowu głośniej; i trzody rzewniej podzwaniały.
Kwiaty jarów otwarły główki pochylone –
I wszystko, wszystko, wszystko! zdało się na-
                                 tchnione
Tą potęga twórczości, co zgina kolana,
Tęczami wiąże otchłań brzegi, kędy wstaje,
Budzi śpiących w ciemności, nad ludy roz-
                                 wiana,
I wstrząsa gromem życia, co znak życia daje!...
Alpy po Alpach zewsząd olbrzymio wstawały
Szeregami, piętrami, bez końca i końca.
Natura, jak dziewica z letargu wstająca,
Lasy, wody i wichry w hymn się rozszalały.

Orły płyną błękitem – ponad przestrzeniami,
Gdzie szedł Hannibal, Cezar, zkąd spadł Bo-
                                 naparte
Lawiną – nad Auzonii czerwonej licami.
Ślady ich już wichrami i wiekami starte!...
Tędy jak myt wsteczności cofał się Suwarów,
Tędy dzisiaj wygnańcy, co postrachem carów,
Idą naprzód samotni, odarci, zgłodniali,
I przy Tela kapliczce milczą – skamieniali!...
Ale cel ich dróg wyższy, niż tych, co bywali
Orłami szczytów waszych, dumni i zuchwali,
A jak wasze na skał tych niebotycznym
                                 szczycie,
Imię, tak ich na dziejów wieczności błękicie
Będzie ryte iskrami, i niczem nie starte,
Większe niż Ceza, Karol i ty Bonaparte!
I Rigi dumny szumiał lasów festonami
Ponad jezior zwierciadły zdał się cichym królem,
Był jak żywioł romański, wielki pięknościami,
Grający tarczę Romy czynów wspomnieniami
Jak w grobie swoim Wielki Karol w Akwiz-
                                 granie [4]
Z dumą na twarzy nad wszystko wyższą, ale
bolem
Wydeptaną, nie wyższą nad ból, co cierniami
Ściele drogę przyszłości!...
                                 Naprzeciw w błękicie
Stał Pilatus [5][6] skalisty, piersiami obficie

Zdał się karmić naturę, choć sam był karmiony,
I dumą niesiony, choć u szczyta nagi
Jak prawda; on zdał mi się jak żywioł germański,
Jako chleb, zaczyniony wielką ręka Sagi,
Chciał rość, ale skamieniał w sobie sam strawiony
W wieki, od wrót gotyckich przeszłości patrzący
Nad tonią dziejów, szatę swoją zszywający,
I bardziej szatą swą zajęty, niż ludzkością!...
A słońce powstające z między nich, miłością
Jasne i gorejące, ach! to świat słowiański,
Wstający z pod Karpatów, gdzie po piramidzie
Tropów, co nieśmiertelnie konają, Bóg idzie!
I szło słońce wędrując…
                                 Pielgrzymie wieczności!
Nad ziemią sprawiedliwych wstań słońce wolności!...



Strofa do natury


I macierzyńska i dziewicza razem,
Naturo! matki’ś ty ducha obrazem;
On choć znużony i cierpieniem blady
Znów się u piersi twojej odmłodzieńcza
Jak z pocałunku słońca i kaskady
                       Zrodzona tęcza!



Sporności [7]
Sonet kanoniczny w albumie Turystki.


Są róże, co na grobach kwitną tak wesoło,
Są usta, co tak smutno śmieją się w śród życia,
Że jedne mogą zdobić narzeczonej czoło,
A drugie służyć śmierci do grozy pokrycia –
I na róże grobowe spłynął motyl drżący,
A na uśmiech łza spadła z ognia i piołunu,
I motyl z zwiędłym liściem na grobach legł lśniący,
A łzą anioł wśród burzy zgasił skrę piorunu –
Ale grom miał nie w strzechę słomiana uderzyć,
W serce wielkie, zdrzemane chciał nim los wymierzyć,
By je zbudzić z letargu zwątpień i niechęci –
Więc lepiej niechaj usta śmieją się wesoło,
A róże niechaj smętnie stroją mogił czoło,
By nie szarpać zasłoną tajemnic pamięci!...



Na skale



Są chwile w życiu, które trzeba chwytać,
Bo niechwycone więcej nie wracają,
Na próżno potem i płakać i zgrzytać,
Jesienią kwiatów wiosny już nie mają…
. . . . . . . . . . . . . . . . .
. . . . . . . . . . . . . . . . .

U kapliczki Wilhelma Tella.
(Napis na skale.)



Lud, co nie umie za swą wolność ginąć,
Nie wart żyć wolny – ni po śmierci słynąć.
Ty zwyciężyłaś święta Polski sprawo,
Na dziś upadłaś, jutro wstaniesz krwawo!...
Każde z twych dzieci to przyszłości dziecię!
I śmierć go pomści, i pomści go życie – –
Dumny, żem syn twój, o matko natchniona!...
Klękam przed tobą: ty – „w górę strącona!“
Patrz z krzyża! – żyją twych nasion plemiona!...



Strofa do jezior


Jeziora moje! jeziora! jeziora!...
Witam was z słońcem, z gwiazdami wieczora,
Głębokie, jako toń serca mojego,
Ciche, jak dusza moja zadumana,
Pełne błękitu i złota płynnego,
Jak młoda arfa natchnieniem wezbrana,
I otoczone skałami do kola,
Jak młodość moja, jak ona burzliwe!...
Jak ona rade ciszy, a szczęśliwe
Burzą, gdy piorun miota dłoń anioła,
Groźną nad całej przestworzem natury,
Gdy w blaskach staną gorejące góry,
A z piersi namiętność jak z mej piersi woła,
I powstajecie jak duch uwolniony,
By rzucać więzy, zwalniać Laokony,
Aż znowu ciche, jak moje wspomnienia,
I jak tęsknota moja, z oddalenia
Niesiecie różę, której żadna ręka
Nie chwyci, chyba anioł niewidomy,
Co jedną ręką tęczę - drugą gromy
Ciska, a przed stęsknionym sercem klęka.
Witam was z słońcem, z gwiazdami wieczora,
Jeziora moje! jeziora! jeziora!...


Oda do Mont Blanc

(Z Szamuny.)


O piękny jest król skał i gór,
W koronie gwiazd, na tronie chmur
               Mont Blanc!...
Do Himalaji matki wichrów chór
Szle z pozdrowieniem dalekim co rania,
Witając niższych gór bratnie postacie
               Mont Blanc!...
Fałdem zielonych lasów po kolana
Obrzucił stopy swoje w majestacie,
Czasem w nich nitka zdrojów przetykana
Bieży w dół, błyszcząc po zielonej szacie,
A piersi dumnym, olbrzymim oddechem
Śnieżną koszulę podarł, że przegląda
Granit jej hardy, co korony żąda,
Ale od gromów wyższa jego głowa
Bodzie niebiosa, gardzi gromów echem,
Groźna jak anioł, którego Jehowa
Zsyła na ziemię i patrzy w doliny,
Czy nad koronę wyższa? czy na ziemi
Dla jego skroni nie ma wśród głębiny
Mórz pereł jasnej – nad te, co lśniącymi

Blaskami płomienieją z błękitów krainy?...
I do dziewiczej Jungfrau, zakwefionej,
Pogląda zawsze, wieki utęskniony;
A kiedy słońce kwefy jej rozedrze,
I pocałuje szczyty jej promieniem,
To grzmi pierś jego oddechu westchnieniem,
I nieraz szatę swą w lawiny przedrze,
I największe brylanty, zwisłe u swej skroni
Miota w otchłanie, skąd już każda goni
Zdrojem pod stopy Jungfrau, aż zacięta
W lód, nad otchłanią błyska zawiśnięta –
Choć u stóp jego szumią armie borów,
Igrają zdroje, czuwa świat potworów,
On milknie niemy na szczytach gór,
W koronie gwiazd, na tronach chmur,
               Mont Blanc!...

I niemy w chmurach, jako szczyt boleści,
W niebiesiech ginie… aż Jungfrau rozpieści
Skroń jego, chmur swych wieńce szląc wichrami
Na czoło jego pisane wiekami:
Aż Jungfrau orła poszli, ptaka chwały,
Na jego szczyt, co z dumy zdziczały.
O! wtedy huczy zdrojami wesoło,
Szaleje, wzdycha borami w około,
Dumny, dziewiczy, na szczytach gór,
W koronie gwiazd, olbrzym śród chmur,
               Mont Blanc!...


Wodospad w Verneyaz [8]


Padłem na traw kobiercu....
                                            A z olbrzymiej skały,
Co przedemną urasta i bodzie niebiosy,
Szumią śnieżnych pian masy, jak gdyby szumiały
Białe skrzydła aniołów, ich szaty, ich głosy,
Gdy zstępują na ziemię z drabiny Jakóba.
Fale jak śnieżne kształty ich tłumu migocą,
To znów ryczą jak szatan pod stopą Cheruba;
Z skałami fale, z falami skały się szamoczą!...
Tu gracyi z majestatem wieczne zaślubiny,
Które wiąże dziewicza kapłanka-natura.
Czasem na nie upadnie mgieł osłony chmura
I otuli bluszczowe girlandy, doliny ...
Huczą piany, jak z wieżyc Kolońskiego tumu,
Sunąc w otchłanie w milion stargane festonów,
Rozbryźnięte w mgły chmurę, w tysiące załomów,
Pękają – aż na kwiatów kobierzec upadłe,
Wstają mglistym tumanem i nikną wśród szumu,
I już płyną w koryto przyszłości rozpadłe....

Kiedy okiem po licach Alpejskiej doliny
Toczyłem, dosłuchując ostatnich skowronków,
Łowiąc dźwięki pasących się w koło trzód, dzwonków,
Chmurą mgły od kaskady cisnął wiatr swawolny;
I na czoło mi spadła, jak usty dziewczyny
Rzucony szept westchnieniem, co nie pocałunkiem
Ale duszy powiewem... jak z drogiej krainy
Wspomnienie, zwierciedlące stron swych wizerunkiem,
O Verneyaz! Verneyaz! urocza dolino!
Szum twój tęskny, z błękitów tonią spokrewniony,
Jak szum wiosen młodości, namiętny, szalony,
Myśl plątaną w harmonie rwie marzeń krainą...
Z daleka słyszę piosnkę, czy echo piosenki...
Zda mi się pieśń od Polski… głos anielski, znany...
O! ciszej szumcie chwilę rozhukane piany,
Głos wasz namiętny płoszy te echa podźwięki.
Ciszej!... głos niknie w dali… wietrzyk nim powiewa –
Słuch wytężam z tęsknotą... cicho!... nikt nie śpiewa!...
To gdzieś w głębiach mej duszy głos się ozwał smętny,
Jak na falach bezbrzeżnych Oceanu mewa,
I gna wspomnień kaskadą w toń duszy namiętnej....


Giessbach


Jezioro ciche szybą zbłekitnioną
Porusza ledwie jak piersią natchnioną,
A skał olbrzymy stojące w około,
Patrzą w toń jasną, słońcem napełnioną,
Jak myśl poety, gdy bywa wesołą,
I tak głęboką i razem przejrzystą,
Jako dziewicy dusza - póki czystą!...
I sunie łódka pomiędzy skałami,
Mija krawędzie, jak kołyska cicha,
A maszt jej śnieżny zefirem oddycha,
I pruje wody swych wioseł pląsami.
Tak lubo płynie, jak gdyby sternikiem
Amor u szczytu żaglami kierował,
Jak gdyby Amor busoli pilnował;
A Psyche wiosła stał się strażnikiem,
I fal co łódkę kołyszą, całują,
Jak serca wiernym, cichym powiernikiem,
Gdy piersi lodzi łabędzie toń prują…
I ściga za nią eskorta tęczowa
Rybek swawolnych, co się w głębi chowa,
Jak myśli puste, co przebieżą chwilę,
I ulatują – jak z kwiatów2 motyle…
Dziczeją skały –

                              Aż nagle u szczytu [9]
Najwyższej góry szumi chaos piany,
I z rozdartego skałami błękitu
Źródło w dół pędzi – jako płaszcz stargany,
Co talia z Melpomeną zszarpały w łachmany
Srebrne. – Tyle w nich smutku i wesela
W dysonans łączy się, i wraz rozdziela!...
Pędzi zygzakiem, skacze na otchłanie,
Szumi, grzmi, dyszy, gra, jęczy i śpiewa….
Nad nim zielony feston drzew powiewa
Schylony w przepaść; z niego górskie łanie
Piją, i skubią we mchach niezabudki,
Smętne konwalie i łzawe stokrótki,
Aż wietrząc nozdrzem, błyskawic siostrzyce,
Sadzą nad kaskad szum, nikną wietrznice,
I błysną jeszcze smętnemi oczyma,
A potem – nie ma ich już… nie ma! nie ma!
Nikną w błękicie. Zdrój w jezioro spada,
Jak wiek po wieku, zygzakiem cudownym,
I dziewiętnaście zygzaków kaskada,
Jak dziewiętnaście wieków, swym wymownym
Szumem tam tworzy stopniowej piękności,
Że zda się słyszeć ich Przechód w ludzkości,
Aż grzmiąc w jeziorze nikną – jak w wieczności.
I na powietrznym moście, z szumu drżącym,
Stojąc patrzyłem na Alpy, jezioro,
I w piany, szałem pędzone kipiącym,
Rzuciłem różę…. Poszła tanem rwiącym,

I w toń przepadła, w pianach zagrzebana,
A za nią pieśń rzuciłem w tonie świata,
Róża pobiegła, falami porwana,
I pieśń ode mnie poszła w dal skrzydlata.
Próżno po obu pielgrzym się zasmuci;
Nie wróci róża… czyliż pieśń powróci?...


Do orła


Orle! my bracia, my obaj na skałach
Gnieździm się smutni, dzicy i samotni!
Orle! my bracia, razem w burzy szałach
Płyniem piorunów siecią, niepowrotni!
I siedzim niemo u najstromszych szczytów,
A chociaż gwiazdy iskrzą się z błękitów,
Milczym, aż słońce tryśnie jasną tarczą;
Wtedy zrywamy się i lecim w światy,
Gdzie innym w wichrach pióra nie wystarczą,
Płyniem ssać nektar, w chmur krwawych szkarłaty.
Orle mój, orle! ty jeden z mych druhów
Byłeś mi wierny, bo nie znasz wędzidła,
Bo gardzisz złotych blaskami łańcuchów;
Orle! niech długo niosą cię twe skrzydła,
A kiedyś przypłyń nad mogiłę moją,
Do orlej, świętej i cichej krainy,
Kędy warkocze brzozy w perły stroją,
I patrzą w jasne szafirów głębiny,
I posiądź chwilę – a potem w błękitach
Orlemi szpony wyryj gdzieś na szczytach

Me imię — ale po nad stromą skałą,
By go tam ludzkie oko nie czytało....
A potem znowu twą drogą zuchwałą
Leć, i przepadaj....





Chillon


Z nad fal Lemanu witaj mi ołtarzu
Wolności, z gniazda wyrosły niewoli!
Przy tobie Polak w jasnej aureoli
Widzi swą przyszłość po dziejów cmentarzu
Idącą cierniów drogą, co nie boli!...
Stąpiłem w ciche, olbrzymie komnaty,
Suną się rzędem – to sądowa sala,
To sala tortur, kędy ciała szmaty
Przy wolnym ogniu padały na ducha
Powiew, prężone pętami łańcucha,
Trzeszczały w okowach, aż Lemanu fala
W mury te tłukła Okeanid łkaniem,
Ale nie ludzkich serc tu zmiłowaniem;
Dalej zbrojownia, schody w dół, ciemnice.
Otchłań czarna jak piekło, gdzie lampy strażnice
W grobach tych więźniom mrugały przez lata,
U góry światło, w pajęczynach krata,
I sklep, gdzie więzień na śmierć już skazany
Ostatnią noc nocował, i w kajdany
Dzwoniąc, ze wstrętem rzucał światło świata;
A w środku wielkie sklepione więzienie,

I u filaru Bonniwardów pęta,
Cichemi łzami płacze tam sklepienie,
Jakaś pieśń westchnień jęczy tam zaklęta.
Po nad filarem jakieś imię ryte
Jak wczoraj, świeże – jak łzami obmyte,
Patrzę – i głoski przykryłem ustami,
A echo sklepów grało mi tonami
Lutni Charolda, jak niegdyś się zdało
Uchu, że ją jak w gruzach Newsteed podsłuchało;
I pieśń przeszłości echem kroków drżała,
Nikła, dziejowych mórz Okeanida,
Prometeusza wdowa, – to szumiała
Fala Lemanu, jak ona bezdenna,
I tak błękitna i tak sturamienna,
Że w nią – podmyta, runie piramida
Gleczerów hańby i gruzów niewoli –
A z piany wstanie z dziedzic aureoli!


Jungfrau


Królowo dziewic! ty Bogurodzicy
Za próg ostatni służyłaś u nieba!
I odtąd w niemej okryta tęsknicy,
Patrzysz w doliny ziemi! lecz ci trzeba
Toni dróg mlecznych i nieskończoności
Słońca, któremu czasami twe lica
Rozsłonisz smutne, i znowu w cichości
Tak okwefiona, jak prawdy widziadło.
Ogromów nie masz ty oblubienica,
Patrząca wieki w swych jezior zwierciadło,
Tyś jest jak sztuki szczyt stromy i trudny,
Gdzie pielgrzym stąpa w świat orłów odludny;
Lecz jeśli krokiem jednym nie dostanie
Do szczytu, spada w otchłani otchłanie!
A tyle jego dumnej tu pociechy,
Że się przynajmniej orłom pozostanie
Na żer – i dzikie, swawolne uciechy
Z kośćmi w błękitach…


Grota na morzu lodowem[10]

pod Mont Blanc


Zda mi się, że świat Styngsu niemy i ździczały
Wiodą mnie białe duchy tymi chodnikami…
O morze lodów, czyś ty jest ludzkości łzami,
Co zmarznięte, stopniami do nieba zostały?
Czy nie dosyć miłości w was było, że śmiały
Pochód wasz zmarzły wraca na ziemi wygnanie?
Korytarz kuty w lodzie ciemnieje stopniami,
Tchnienia zmrożone parą u sklepień skonały,
I opadły łzą zimną, jak pożałowanie
Ludzkie –
                  Od świata jeszcze dolatują głosy,
W dali zdrój gleczerowy, i szumi w niebiosy
Prastary chór modrzewi, i grzmot brył lodowych
Słychać, gdy oberwane spadają w głębinie.
A w grocie drżące po szczelinach gleczerowych

Łamie się światło, barwą czarowną ginie
Błękit, co nie z tej ziemi, bardziej tajemniczy
Niż w grocie Capri, jasny jako pustelniczy
Duch, kiedy rzuca ciało o chwili skonania,
Niebo się źrenicom powoli rozsłania….
I już ściemniał korytarz, krople podzwaniają,
U sklepień błyska lampa, jak gwiazda nadziei;
Ale raptem się ściany lodu rozszerzają,
Znowu jasno — i jaśniej śród bliskich kolei,
Aż się grota rozwarła w wielki łuk, jak brama
Cudów, i cudne Alpów wstaje panorama;
I zdroje, lasy znowu wracają szumiące,
A ponad nimi cicho w głąb się stacza słońce. [11]

1865.

Cmętarz nad jeziorem Zürich.

Sonet poświęcony P. i P.G.


O ty cudów ustronie bezbrzeżnej piękności!
Na wzgórzu winnic krzyże, posągi, mogiły,
A z nich oko szaleje wśród orlej radości
Po przestrzeniach jeziora, co się zbłękitniły.
Nad niemi Alpów szczyty, kopuły bez końca,
Rosną po sobie — lecą — aż w objęcie słońca.
Jezioro błyska masztów śnieżnemi skrzydłami,
Jak turkus roztopiony, już drży gwizd iskrami.
Tu nie dąb, ale dramat szumi z nad mogiły,
Nie gwar lipy tu szemrze — to jest epopeja;
Nie brzoza – to elegia; księżyc jak nadzieja
Wstaje; ich chór mi szumi imię Polski miłej!...
I stałem zczarowany na górze wyniosłej,
Aż mię skrzydła mej pieśni do Polski odniosły!...




TALIA.



SZKIC ULOTNY



„W gorzkiej czarze szumi piana,
„Na tę czarę, jeszcze kwiatów.”…
(Poezye studenta. T. IV)

Mira que el amor es fuerte…
Vida no me seas molesta
Mira que solo te resta
Para — genarte — perderte...
(Glosa de S. Teresa.)




I.

Czegoś oczki zapłakała
Moja piękna panieneczko?
Czy cię mama wyłajała?...
. . . . . . . . . . .
Oj nie to to, nie to, to, to,
Co mnie niespokojną czyni.

(Piosenka)

Maudit soit quiconque a inventé la famille.... [12]

X.X.X.

– No cóż, czy ty jeszcze gniewasz się na mnie moja Klotyldo !... mówił po długim milczeniu Henryk, dorzucając drzew do komina, na którym już płonął błękitny płomyk, choć ledwo kilka listków jesień ozłociła na dworze, a babie lata uganiały jeszcze w przestrzeniach stygnącego błękitu, i dziki krzyk żurawi gubił się tęsknie po mglistych, ołowianych chmurach….

– A za co? Za to żem oddał świadectwo prawdzie, – – dodał po chwili z uśmiechem, w którym było jednak nieco zakłopotania bardzo zakochanego człowieka.

– Czy nie? – No! Moje dziecko! – tu pocałował ją w czoło, – gniew piękności szkodzi!...

Co za wielka historya! Byłaś na balu maskowym u księżnej X*., byłaś już bez maski, miałaś ubiór Lavinii, córki boskiego Tycjana. – Byłaś prawdziwie jego córką – a piękniejszą jak obraz jego córki – Trzeba być jak ty artystką, żeby ten ubiór wybrać, i piękną jak ty, żeby w nim tak wyglądać….
Dosłuchajże mej obrony cierpliwie.
W ten sam wieczór wróciłem ze wsi – stęskniony za tobą – dowiedziawszy się o balu, wziąłem domino – pojechałem – i ujrzawszy cie tak piękną, zamyśloną, pełną gracyi, poezji i dowcipu – i pełną godności w tłumie wielbicieli, w tej atmosferze światła i kwiatów, muzyki i woni, wcisnąłem się w tłum i zaszedłszy ukradkiem, pocałowałem cię w prześliczne ramiona twoje – ot – tak jak teraz – cóż w tem tak potwornego? Nie chciałem cię trapić niepewnością. – Z gniewem, w którym spłonęłaś jak anioł zemsty, zerwałaś się –zdarłaś mi maskę – i – zamiast mi wrócić mój pocałunek – wyjechałaś z balu – i już trzeci dzień karzesz mnie za tę pustą chwilę. – Czy byłabyś zdolna pomyśleć, żem miał chwilę powątpiewania, zazdrości, – żem cię chciał ukarać?... nie – tak nie myślisz. – –

Po twarzy Klotyldy przeszło coś na kształt walki – i ktoś mniej kochający dostrzegłby był, że się już dawno nie gniewała, że tęskniła za dawną harmonią, ale pod wpływem pewnej myśli tajemniczej trzymała się w stanowisku zaczepno odpornem…. Trzy lata – mówił, już nieco gorzko Henryk, siadłszy na podnóżku przy jej krześle, nierad, że jak zwykle nie bawi się jego włosami, a głaszcze tylko spoczywającego obok terrneuwa, – trzy lata szczęścia zbiegło nam jak trzy godziny w raju – nie widziałem chmurki na twoim czole, a jeźlim widział jaką, tom ją umiał z niego zcałować, i ty moje odżegnać umiałaś… a dziś? – czyż ta bagatela miałaby… czy ten rys twojego charakteru byłby mi dotąd uszedł nieznany?...

Nie wzięłaś przecie mojej dłuższej rozmowy z Mimozą za…. Prawda, lubię jej rozmowę, – ale moja droga, rozmowa poety z każdą kobietą wygląda dla kogoś, co nie zna ludzi, na to, jak gdyby się w niej kochał, a tylko z ta, w której się prawdziwie kocha, rozmawia jak gdyby chciał ją otruć i nienawidził ją namiętnie….

Czy może jaki inny powód?... nie! nie! nie ! ty nie możesz pamiętać przykrości i przykrością odpłacać, raptem wprost przeciwną istotą stać się nie mogłaś… nie! To byłoby kamień cisnąć w niebieskie, ciche zwierciadło twego ideału…. Klotyldo moja! Jeden twój uśmiech wynagradzał mi tyle! – tyle smutnej przeszłości….

Przypomnij sobie poznanie nasze. – Ten wieczór podwójnie mi drogi, kiedy po raz pierwszy grano mój dramat. Wtedy właśnie widziałem cię po raz pierwszy – na twarzy twojej czytałem wrażenia duszy, którą w tej chwili ukochałem nad wszystkie szały młodości… i puchar rozkoszy wszystkich rzuciłem ci pod nogi; – wywołanemu przez publiczność rzuciłam wieniec – mam go dotąd – potem nie widziałem cię lat dwa – próżno chciałem cię śledzić – byłem zależny, rok brakowało mi do pełnoletniości. – W tym długim roku czujesz – czym myślał o tobie. – –

Ty wtedy uczyłaś twego krewnego idiotę – jak gdyby Miranda małego Kalibana,…o! nie zapomnę, gdy mi opowiadano cierpliwość twoją i przytomność. – Pomnę jak przy nauce francuskiego języka ten mały złośnik lżył cię i krzyczał: „złaś, głupiaś!” a ty z anielskim uśmiechem go, powiedzże mi jak to się mówi po francusku?... I w końcu jak koncha do słońca, pod promieniem twej duszy, otwarły się władze martwe dziecka, miłością ożywione….

Nie bierz mi za złe tych wspomnień, niech nie ubliżają twojej skromności – potrzeba mi ich – bardzo potrzeba!...

Raz dostrzegłem obraz, który mnie zdjął formą i pomysłem. – Młody muzyk , suchotnik, grający noc ostatnia swej wiosny – lampa jak on dogorywa o północy – on przestał grać, ostatnie girlandy tonów jego boskich, splątane w wieńce tęczowe, konają zmartwychwstania skonem – a w ciszy nocnej, marzącemu o sławie dumnemu samotnikowi, siedząc w kącie, w czarnem, gotyckiem krześle hebanowem, śmierć daje brawo kościstymi dłońmi, z uśmiechem mecenasa !... ten obraz był twój. – Rok mój dobiegł – byłem sierotą – miałem wolność, smutny dodatek sieroctwa – wolny jak ptak, samotny i dziki jak ptak, poleciałem za tobą – długo śledziłem cię daremnie – kierowałaś od dzieciństwa prawie łódką twoja sama – roztropnie – ale tajemniczo – a jak mówił świat ekscentrycznie – głównym przymiotem twoim było, że nie umiałaś znieść niewoli ducha – a raczej że umiałaś ją nie znieść – tego ci nie przebaczono – jam to przeczuł Klotyldo moja! Sierota, co sobie wszystko winna, musi mieć dumę swego sieroctwa, zachować sobie jedyna korzyść: niezawisłość – i z siebie tylko sobie sprawę winna, bo bardziej niż kiedykolwiek sama za siebie odpowiada i pokutuje; biada jej, gdy przy tem poczucie godności osobistej nie jest aniołem stróżem. – Ciebie strzegła ona do końca – pamiętasz, po tych dwóch leci ech mego szukania, wchodzę w galeryi Drezdeńskiej do przybytku Sykstyny – nie było w nim nikogo prócz ciebie – siedziałaś na wywyższeniu i kopiowałaś główki dwóch aniołków dolnych, z zadumą na czole dziewczęcem, pełnem tęsknoty i zamyślenia: ta sama błękitna przepaska była na włosach twoich – i ta bransoletka – i ten biały fartuszek w czarne arabeski…pamiętasz?... Stanąłem za tobą – wstrzymałem oddech – nie wiem co mi się działo – ty przeczuciem obejrzałaś się, upuściłaś pędzel – lekki krzyk ci uleciał – a po chwili krótkiej, nie wiem, czy długiej, wobec Sykstyny, zamieniliśmy pierścionki, a Ona z majestatem dziewiczości i macierzyństwa, zdała się błogosławić zaręczynom dwojga tułaczy, samotnych artystów, kochanków ideału, którzy sobie podali ręce – by iść mniej samotnie i pewniej drogą życia. – –

Tu Klotylda ścisnęła dłoń jego, z ledwie stłumionem westchnieniem. – –

– Przypomnij sobie – mówił dalej – nasze poranki Weneckie i noce Neapolitańskie – ślub nasz cichy w wiejskim kościółku Tatrzańskim, gdzie powtórzyliśmy słowa przysięgi, która od dawna związała nieśmiertelnie nasze dusze!... Wspomnij ten miesiąc na Kościelisku, burzę w Morskim oku i pierwsze lato pod temi lipami, tę długą prześliczną jesień i zimę przy tym samym prastarym kominie spędzoną – kiedy uwierzyłaś, że nie żądza sławy, ale ty masz w sercu mem pierwszeństwo – a świerszcz, dawny przyjaciel mej samotności, z kąta zazdrościł tobie….

Jak to?... to wszystko cię nie poruszy, nie rozbroi?... – dodał po chwili zamyślenia, patrząc w jej oczy – aż chodząc dużemi krokami, rzekł: – No więc zadaj mi jaką pokutę – po której będzie z nami znowu jak dawniej – i usiłował żartować – ale usiłował tylko.

– Dobrze! – odrzekła, wznosząc głowę jasnowłosą, z źle ukryta radością – pokutą twoją będzie – żebyś coś dla mnie napisał – a wtedy…

– Zgoda!... zawołał Henryk

– O – zobaczemy.

– Zgoda! zgoda! – zawołał – tak dawno nic nie robiłem – napiszę ci jaką próbę dialogu i jeszcze co drugiego – wybierzesz co zechcesz – zamykam się na drugie trzy dni. – Daj mi tymczasem tę bransoletkę. Przez ten czas – pomyśl o mnie, rzekł całując jej czoło, a po chwili dodał wracając: – tylko zmiłuj się, z suknią nie przysuwaj się za blisko do komina – a uważaj żeby się nasza Ernestynka nie przeziębiła – i rozmyśl rzecz dobrze! – dodał z przyciskiem –żebym ja nie umilkł! – i zamknął drzwi za sobą. – –

– Henryku! Mój drogi Henryku!... zawołała zrywając się jak strwożone ptaszę – i jednym rzutem była przy drzwiach – ale drzwi były zamknięte, a tylko odgłos coraz dalszych kroków gubił się w po komnatach znikając. . . .


II.

PRÓBA DYALOGU.

(W JEDNEJ ODSŁONIE.)


De omnibus et quibusdam[13]
O S O B Y:



PÓŁKOWNIKOWA.

EDMUND, jej syn.

OLGA, młoda wdowa.



La troppo cara imagine al mi,
Non vedo altra che ti,
Ti sola sento . . . . .

Romanza.
Pokój pułkownikowej – drzwi otwarte dają widok na ogród i okolicę wiejską.

Pułkownikowa – Edmund

Pułkownikowa

Dzień dobry, moje dziecko; czy wypocząłeś dobrze, po twojej długiej podróży – nie mogłam długo usnąć i oswoić się, że cie mam znowu….

(Całuję go w głowę.)

Edmund

I mnie było tak samo – każdy kątek przypominał mi chwile z życia, i starania i miłość twoją, droga mamo – w tych wszystkich podróżach, które mnie przesyciły, stęskniłem się do tych drogich miejsc, których już nie porzucę. – –

Pułkownikowa

O! to się pokaże – dotąd nie zbawiłaby mnie wiara moja….

Edmund

Zasłużyłem na to – ale dziś znam ten świat, którego tak pragnąłem, i ludzi także – wyznaję, że ich mam dosyć – lepszych ani gorszych, mędrszych ani głupszych już nie poznam – do tego smutno wyrzec – ale ty mamo, jesteś dziś jedynym moim przyjacielem – miałem ich za wiele – a tylko jednego mieć można. –

Pułkownikowa

Więc takie wrażenia przynosisz z szerokiego świata, który zwiedziłeś chciwie i badawczo? Moje drogie dziecię…

Edmund

Za tobą zawsze tęskniłem, droga mamo – (klęka u jej nóg) ty we wszystkich burzach byłaś moim aniołem stróżem. Tobie ode mnie życie się należy. – –

Pułkownikowa

O! mój chłopcze, aniołowie stróże mogą być tylko młodzi….

Edmund
(Chłodno.)

A – rozumiem –

Pułkownikowa

Mój synu, nie krepowałam cię nigdy i w niczem, nie byłam egoistką, wcześnie uczyłam cię myśleć i chcieć – ufając, że reszty dopełni uczucie twoje – i nie zawiodłam się – ufność i miłość twoja są dziś moją nagrodą – ale nie pojmuję, jak w sercu twojem, tyle gorącem i młodem, dotąd nie powstała potrzeba jakiegoś wyłącznego uczucia. – Wiesz, że cię mam jednego; jakikolwiek byłby twój wybór, byle mi dał rękojmię twej pomyślności, pobłogosławiłabym go cała duszą.

Edmund

Tak, tylko dziś brakuje do tego malej rzeczy, to jest, żebym nad moją matkę nikogo nie mógł i nie chciał ukochać – a do tego – wybacz mi, (całując ją w ręce), ale nie wierzę niestety, by ideały chodziły w spódnicach. – –

Pułkownikowa

Złośniku, możesz być ukarany. –

Edmund

Widziałem tyle – tyle kobiet – bywałem bałamucony i bałamuciłem się, na szczęście nigdy nie bałamuciłem nikogo, dla tego trochę szacunku dla ciebie jest mi najmilszą z pozostałych trofea – czułem nieraz potrzebę kochania, tęsknotę za czymś wyższem, co każdy człowiek niezezwierzęcony zwie ideałem swoim, ale prawdziwie i silnie nigdy nie kochałem – czasem żartowałem uczuciem i z uczucia, i dziś za pokutę jestem sceptykiem, a choć młody, starym racjonalistą! – a! tak to tak w naszej epoce: nie wierzę w spotkanie tego, co niegdyś ideałem moim marzyłem – wina może nie całkiem moja – pragnę nadal żyć dla ciebie matko, służyć społeczeństwu jak i czem będzie można, w nauce znaleźć resztą wielką niezapełnionych głębi – ale uczuciu tego, co dziś jako syn dla ciebie czuję, nic nie zrówna – a! Dotąd po całych latach zostawiałem cię samą – odtąd pragnę być sługą i synem twoim.

Pułkownikowa

Dziecko twego ojca!

(po chwili)

Niewiara twoja mnie smuci, nie wierzysz w uczucie kobiety; gdyby twój ojciec powstał, rozbiłby twoja niewiarę.

Edmund

Tak – ale prócz ciebie matko, nie widziałem nikogo, podobnej nawet.

Pułkownikowa

Wymagacie bardzo wiele, nieobrachowawszy się z sobą; nie wierzycie w trwałość uczucia kobiecego, bo w własną nie zawsze uwierzyć możecie – ale to rzecz przeznaczenia.

Edmund
(Spostrzega list)

Co to za pismo?

Pułkownikowa

(Patrząc na niego z uwagą.)

To – zapomniałam ci powiedzieć – ach! I coś dziwnego, że po długich dwóch latach niewidzenia niejedno wyszło mi z myśli, gdym ciebie obaczyła – to nowa znajomość, a raczej bardzo stara.

Edmund

Jak to? Kobieta wiekowa miałaby to delikatne pismo?

Pułkownikowa

Bynajmniej – stara bo ufna, nie tak dawna, jak serdeczna. – Wiesz, jak trudne w moim wieku nowe znajomości: tej zimy wszelako natrafiłam na młodą kobietę, która zainteresowała mnie i wzbudziła moje współczucie wyjątkowością swego położenia, – przylgnęła do mnie, i zaufała mi jakoś mimowolnie, coraz to więcej przywiązywała się do mnie, i nie wiem jak to się stało, że była codziennym moim gościem – jaki powab mógł ten młody umysł znaleźć w towarzystwie starej i znużonej jak ja kobiety – nie wiem – nie mogłam przypisać tego memu rozumowi – przypisałam więc sercu, które się sercem płaci – i skończyło się tem, że mnie matką nazwała, a ja w końcu bez niej być nie mogłam. –

Edmund
Mamo! Jakże dobrą jesteś i jak ona dobrą być musi, kiedy cię tak pokochała i przeczuła. –
Pułkownikowa

(Z obawą.)

Gdym opuszczała na lato stolicę, prosiła mnie, bym jej na czas jakiś do siebie przyjechać pozwoliła, – i pisze mi, że lada dzień się wybiera; list się spóźnił i może być lada chwila – ale może to twoją mizantropię razi, – gotowam odprosić – by żadnej przykrości….

Edmund

(Prędko.)

O nie! Nie! Droga mamo, któżby nie pragnął poznać miłej i ładnej Polki?...

Pułkownikowa

To dziwne – wszak każde odwiedziny były ci natrętne? – przejrzyj list a poznasz choć profil tej duszy….

Edmund

(Czyta.)

„Droga Pani! Nabyłam prawa do twego serca, ty do mnie całej. Z poczciwego dziecka podniosłaś mnie do godności polskiej kobiety, czuję, com tobie winna – i dlatego mówię otwarcie jak dziecko z tobą, bo nie mam nikogo prócz ciebie. – Jednostajność miasta, świata i jego form zmęczyła mnie już nadto, mam mnóstwo wielbicieli, ani jednego człowieka, potrzebująca choć jednego serca, co by mnie jak twoje po macierzyńsku wsparło i przygarnęło; ośmielam się korzystać z twego pozwolenia, droga pani, i przybywam na część lata. – Moja konna jazda, co mi proszę wybaczyć, zrobiła wielkie sukcesa – zresztą mnie godnego wzmianki, zestarzałam się bardzo. Czuję się bardzo osamotniona, ale pomówimy o tem nad tym Bohem rusałczanym, o którym tyle marzyłam!!...”

(Po chwili.)

Moja mamo, daruj mi ten list!...

Pułkownikowa

Ho! ho! ho! Cóż się to z nami dzieje? Pan, co nie wierzyłeś w spotkanie kobiety sobie podobnej…. Ha! Kiedy tak, to powiem ci, że was od dawna miałam na myśli.

Edmund

(Chłodno.)

O, co w to – to nie wierzę – list prawie każdej kobiety jest fatą morganą jej istoty – mogę wiele powabu znaleźć w jej obcowaniu – ale kochać?... ha! ha!... ja zakochany, marzący po księżycu!... – tylko spotkał kogoś zupełnie nowego, niewidzianego dotąd….

Pułkownikowa

Jesteś poetycznym racjonalistą, to ma dwie strony. – Los jej równie oryginalny jak życie. – Szesnastoletnią dziewczyną wydana przez ojca despotę za starca.

Edmund
Co za zbrodnia!
Pułkownikowa

Za starca, z tradycją osiemnastego wieku, który pragnął jak najdłużej dzieckiem ją zachować, dogadzał jej i nadskakiwał, jak dziadek wnuczce. – W miesiąc po ślubie umarł jej ojciec, w rok utraciła męża, przy którym płakała, jak wnuczka za dziadkiem, bo dobrym był dla niej, i umarł, zostawiając ja panną wielkiego imienia i majątku – których nie potrzebowała mając własne. – Piękna, szlachetna, w pączku już miała umysł niepospolity, miała już paść ofiarą pochlebstw, oszczerstw i chciwości ludzkiej, kiedy ją spotkałam, a wkrótce pod pozorem żałoby obrała na czas jakiś dom mój za mieszkanie. Powiedziano, że jest zakochaną, gdy się usunęła od ludzi. – Korzystając z tego, starałam się nieraz podsunąć jej dobrą książkę, obudzić potrzebę pracy i celu życia, poczucie powinności – to wszystko miała już z natury, tylko pot5rąciłam te struny, a czysto oddźwiękły – polubiła naukę, ukochała literaturę naszą i poetów, poczuła się kobietą – Polką. – Z całą siłą obudziła się w niej miłość ojczyzny, którą każda z nas podwójnie czuje, aż do zrzucenia jarzma, każda na świat przynosi i z życiem tylko dzieciom przekazuje – bo bez tego, jak bez oddychania, żyć niepodobna.

Edmund
Matko! jak ciebie nie miłować!...
Pułkownikowa

O tobie nie mówiłam jej nigdy – zaledwo wie, że mam syna, co podróżuje – ale gdy cię tu zastanie – – nie pomyślałam nad tem… niepodobna byś znowu odjeżdżał – tyś mi przede wszystkiemi drogi!...

Edmund

(Całuje jej rękę i zamyśla się.)

Zapewne – to niepodobna – to by jej mogło zaszkodzić… ale – gdyby na przykład – (myśli) a!... moja mamo! nęci mnie pewien pomysł – wiesz, żem sceptyk – chcąc osądzić i przeniknąć jej istotę, udam, żem ślepy – – nie zwróci na mnie uwagi, i tak poznam ją najlepiej….

Pułkownikowa

Nie pozwalam…

Edmund

Przebiorę się za dawnego nauczyciela tej szkółki, który ociemniał i tu z waszej łaski żyje – wybornie!

Pułkownikowa

Nie pozwalam! Z takimi rzeczami nie godzi się żartować, to mogłoby mi jej serce odstręczyć. –

Edmund

Ale nie! nie! Mamo! nigdy nie zrobiłem ci żadnej przykrości, tak rzadko o co prosiłem – to pierwszy z moich figlów, tak mi się plan mój składa… żalisz się, żem smutny, przysięgam, że wesół będę jak nigdy – lecz tylko na ten raz… mamo droga….

Pułkownikowa

Ha, widzę, żem słabą matką – wymogłeś na mnie lecz pod warunkiem, by odpowiedzialność w razie złych skutków, cała moją była…. Ten pierścionek oddala mi dawniej, zapewniając, że go bez mojej rady nikomu nie odda – rozumiemy się!...

Edmund

Przypuśćmy – więc ja – zakochany, jak upiór rozmawiający z księżycem nad wodospadami… błagający, by przeszły przez płomienie serca mego … a! to wyśmienite! –

Pułkownikowa

Może to mieć i poważną stronę swoją, dla tego jedynie przystaję….

(Słychać trąbkę pocztową.)

Edmund

To ona!... coś dziwnego mi się dzieje!... jak sarna wyskoczyła z pojazdu – po raz pierwszy zbiegnąć i ręki jej podać nie mogę.

Pułkownikowa
Ja zejdę, ty idź do siebie.
Edmund

(Przy oknie)

Zaraz, co za gracja!... taka niepospolita powierzchowność….

Pułkownikowa

Idźże!...

Edmund

Zaraz – zaraz.

(Odchodzi)

Olga

(Rzucając się na szyję Pułkownikowej)

A! witajcie!

Pułkownikowa

Moja droga! dziecko ty moje!

Olga

Rok minął – droga pani! I ja tutaj? – nie wierzę sobie sama, tak tu uroczo w tej ustroni, że dotąd snem mi się zdaje. –

Pułkownikowa

Nie mogę się tobą nacieszyć. –

Olga
Moja dobra matko! Mogę cię tak nazwać… boś ty mnie jedna w świecie nauczyła patrzeć tam! (wskazuje niebo) i patrzeć tu! (wskazuje serce). Tyś zastąpiła mi matkę po duchu.
Pułkownikowa

Nie moje dziecię, zastępowałam – zastępować matkę można, zastąpić ją – nigdy! Czuję to, bo i mnie ją zastępowano, ale mi jej nikt nie zastąpił – ale spocznij – rozgość się nieco – to gorąco musiało cię bardzo znużyć.

Olga

O nie – w nocy spałam wybornie w pojeździe, a do dnia obudziłam się już tu, nad samym Bohem, którego oczerety ozłacał właśnie wschód słońca… wtedy pojęłam słowa poety: „I mnie matką Ukraina.”

(Siadają.)

Pułkownikowa

Dopiero dziś doszedł mnie list twój – piszesz mi, żeś się zestarzała – moje ty stare dziecko – wyglądasz jak pączek leśny…

Olga

Bogu dzięki, że ze szklarni miejskich – od czasu jak zaczęłam myśleć nad sobą, wszystko co mnie bawiło, zaczęło mnie nudzić, świetność balów i stroje straciły swoje powaby, wizyty męczyły mnie, szczebiotanie płytkich próżniaków stało mi się nieznośne – jednej operze dochowałam wiary – świat ogadał mnie, żem zakochana – w istocie zakochałam się w tajemnicach myśli i natury i zatęskniłam do szlachetniejszego świata… ciekawość przyjaciółek i domysły konkurentów wypłoszyły mnie z miasta, tu w ciszy będę dalej kształcić się, myśleć i pracować.

Pułkownikowa

Ostrożnie z ogniem – uważaj, byś nie straciła głównego wdzięku i nitki w życiu, jego celu – byś nie zasłabła na literatkę z profesji; uważam, że pewne brawowanie wyrobiło się w tobie – to mnie trwoży – cel w naszem życiu główny jest: uszczęśliwiając być szczęśliwą – reszta pomocą, ozdobą i środkiem w życiu – uważaj, by w głębinach wiedzy, której szlachetny głód cię pali, nie zatopić wiośnianych instynktów serca, która żywo czuje, które kiedyś – ukocha…

Olga

Kiedyś … dziwnie mi wygląda – dziś dalszam od tego niż kiedykolwiek – rękę oddałam bez namysłu memu mężowi, przywiązałam się do niego, opłakałam go serdecznie, ale kochałam go tylko przez wdzięczność, a tego wielkiego uczucia, o jakim myślałam, nie czułam nigdy – dziś nie wierzę, bym je kiedykolwiek czuć mogła (z zamyśleniem) – może mnie świat już niegodną tego uczcił…. Ale to dziki temat – co to za książka?...

Pułkownikowa
To – podróż po Tatrach, przez mego syna. –
Olga

Syna?...

Pułkownikowa

Tak – ten latawiec od ukończenia szkół podróżuje i przysyła mi szkice swoich wrażeń; najmilsza wiadomość jednak, jaką mi przysłał, jest ta, że im dłużej świat zwiedza, tem szczęśliwszy i dumniejszy, że jest polakiem.

Olga

O – widać, że jest synem swojej matki – pozwoli pani ten zeszyt – tyle marzyłam o tatrach – a wstydzę się, że ich dotąd nie widziałam – (przeglądając) co za łatwość, co za obrazowość – wszędzie –małym środkiem osiąga cel wielki. – Zdaje mi się, że słyszę szum sosen w chmurach, zestrojony z szumem wodospadów, grzmiących po skalach, w dymiące otchłanie – przepiszę sobie ten ustęp, szkoda prawdziwie, że to dyletant… a! ta dylatanterya!...

(Przegląda dalej – Wtem odzywa się w przyległym pokoju głos fortepianu)

Olga

Co to? Znajome mi akordy – tyle czucia – pani ma artystę w domu?

Pułkownikowa
O – nie mniej – to biedny człowiek – ślepy. –
Olga

Ślepy!...

Pułkownikowa

(Zmieszana.)

Tak – ubogi chłopiec, który lat kilka, ukończywszy nauki, pracował nad dziećmi wiejskiemi w naszej szkółce, a czytając przy tem po nocach, wzrok utracił. – Niedawno ociemniał, a jako przyjaciel i współuczeń mego syna przyjął gościnność w jego domu.

Olga

O! Biedny człowiek – te akordy – to niepospolity artysta:

(Śpiew męski)
Głos

      O gdyby oczy moje
      Mogły powiedzieć ci,
      Ile cię kocham! i twoje
      Tak odzwierciedlić mi,
Padłbym jak ranne ptaszę u twych nóg!

Olga

Ta pieśń… jedna z moich najulubieńszych!... nie śpiewam jej od utraty mego męża – ano spróbuję drugą strofę – czy go to zdziwi?... poznamy się w pieśni….

(słychać ciągle akompaniament, przy końcu śpiewa Olga:)

O mój miły, gdybym śmiała
Tak w oczy spojrzeć ci,
Łza by moja mnie wydała,
A znasz takie łzy?...
Łzy które widzi anioł stróż i Bóg!...

(Akompaniament coraz rzewnieje.)

Pułkownikowa

Prześlicznie moja droga –wyobrażam sobie jego zdziwienie – odśpiewałaś to jak skowronek, i oczarować go musiałaś.

Olga
(Wzruszona.)

Teraz strofy podwójne.

(Dwa głosy)

A więc chodźmy dłonią w dłoni,
Przez świat wielki, przez to życie,
Wieńce gwiazd czujem na skroni
Jaśniejszych jak na błękicie…

Przez odmęty burz przepłyniem
Jako anioł za aniołem,
Jeśli zginiem, to wraz zginiem,
Jako sokół za sokołem….

A nad niemi anioł wiosny
Skrzydeł swoich cień roztoczy,
O! dzień jasny! Dzień rozkoszny!
Niemą wieczność, patrz mi w oczy!...

Głos

Patrz mi w oczy!...

(Akordy zwolna ustają)

Nikt mnie tu nie mógł milej przywitać, jak ta piosenka – niegdyś nuciłam ją dzieckiem, nie rozumiejąc jej prawie, dziś śpiewam z jakąś dziwną tęsknotą… z uczuciem jakiejś próżni w sobie… przeszłość moja już za mną. – –

Pułkownikowa

Pomówiemy o tem – chodź do ogrodu – pokażę ci z bliska nasz Boh, a Bohowi naszą Rusałkę….

Olga

Chodźmy – ale pani pozwoli tę książkę…

(Odchodzą.)


Ogród nad Bohem – w dali widok rozległy na stepy – wokoło stare drzewa – z boku chłodnik zielony. – Olga w chłodniku sama – czyta mocno zajęta – naprzeciw ukazuje się wsparty na lasce Edmund i niewidziany wpatruje się w nią.

Edmund

(Po chwili.)

W istocie trzeba by być ślepym… (przeciera oczy) co mi jest? Czy to ja, czy nie ja… to boska istota!…

Olga
(Przestaje czytać.)

Dziwne – wczoraj jeszcze skończyłam tę podróż, a dziś znowu ją zaczęłam – ależ ta obrazowość – te myśli, to talent granitowy, w którym są żyły prawdziwego geniuszu…. Co za zarozumiałość! Zdaje mi się, jakby dusza bardzo mi pokrewna ją utworzyła! Pragnęłabym go kiedyś spotkać! To mój człowiek – jeśli nie mam zbytku dobrej opinii o sobie, to tego jednego bać bym się powinna, – czuję niebezpieczeństwo. – – Coraz smutniej mi na tym świecie, pełnym zgiełku i szumu – w sercu pusto – ta potrzeba kochania czegoś , przywiązania się, jest klęską, a zarazem rozkoszą każdej kobiety… natura tego powoju, co sam nie może ro0ść ku niebu….

(Wchodzi Edmund, niby szukając drogi laseczką.)

Ach! To ten nieszczęśliwy! Jaki on piękny… i on ślepy!... czegóż bym nie uczyniła, by przewidział… te włosy tak mu na to czoło spadają… co za szlachetna postać… on błądzi… trzeba mu pomóc –

(Biegnie naprzeciw i podaje mu rękę.)

Tędy, tędy – ja panu pomogę.

Edmund
Nieba – ten głos – ta ręka – przepadłem… (Głośno) Z kim mówię, daruje pani.
Olga

Wiem, że zadziwiam pana. – To nic – to siostra, chcąca pomóc bliźniemu, Jestem przyjaciółką choć młodszą, Pułkownikowej, którą uwielbiam, kocham i szanuję jak matkę, wiem od niej o panu, jego pracach i nieszczęściu… boleję nad niedolą użytecznego ziomka – a mam już dla pana wdzięczność za miłą chwilę, którą mi sprawiłeś.

Edmund

Ja – pani?

Olga

Tak – tą pieśnią, którą znałam i lubię od dawna.

Edmund

To głos pani mi pomógł – przemówił mi do duszy tak, że się w niej zrobiło jasno jak o świcie zorzy – wybacz pani.

Olga

(Z wzruszeniem.)

Pan niemniej wrażenia uczyniłeś na mnie, – w śpiewie przeczułam duszę, która musiała wiele cierpieć, albo spotykać cierpienie, widzę pana raz pierwszy, a to współczucie tak nas zbliża, że zdaje mi się znać pana. – Oddałabym panu moje oczy, byleś widział. . . .
Edmund
(Zmieszany.)

Pani!... żart ten tylko tobie przebaczam.

Olga

Nie żartuje w ten sposób, powtarzam, że bym je panu oddała, byleś mógł widzieć… (hamując się) byleś mógł… uczyć dalej dzieci, to taki wielki zawód – oto chłodnik, tu ławka – ale pan przyszedłeś tu po ciszę – a ja zawadzam – nim odejdę uzbieram panu trochę kwiatów –

(Odchodzi i wraca z bukietem)

Pan musi je znać po woni… to fiołek – to konwalia – to jaśmin – to róża.

Edmund

O! znam kolory tych kwiatów – oślepłem późno – dzięki! Ale niech mi pani mówi o naturze – głos pani tak mile mnie przenika….

Olga
(Siada przy nim.)

Dobrze – w naturze cicho jak w nas.

Edmund

Tak – choć nieraz w głębi śpi burza. –

Olga

Ani chmurki na niebie – słońce już wysoko – chór skrzydlaty odzywa się wesoło – w błękitach nad stepami dzwonią skowronki, drzewa stoją w cichości – nad falistą gierlandą kwiatów drży ruchoma gierlanda motyli… to cisz chwili południowej – tylko dzwon cerkiewny ozwał się nad stepami. I Boh nasz rusałczany szumi i wije się wśród dzikich oczeretów….

Edmund

Ten daleki szum Bohu, co spada z pod młynka, przypomina mi Dunajec w Tatrach moich….

Olga

Pan zna Tatry? – tylko co pożarłam wspomnienia po nich przez syna Pułkownikowej – niech mi pan mówi o Tatrach….

Edmund

Moje słowo za ciasna ramą dla tych obrazów. –

Olga

Zna pan pięć stawów? Jaki jest charakter ich?...

Edmund

Niech pani sobie wyobrazi przyszła dolinę Jozafat – przestwór dzikości – w ogromnej przestrzeni, złożonej ze skał rozwalonych – poszarpanych w harmonijnym nieładzie chaosu, - drzewo, ni ptak, ni chwast nie żyje w tej dolinie grozy śmiertelnej – na bryłach bryły, a na bryłach bryły na bryłach, wielkie, szerokie, jak gruzy Babelu, jakby czekały, by myśl jaka w nich wyryć… wśród tych chaotycznych przestrzeni kamiennych pięć zwierciadlanych stawów, czystych jak pierwsza miłość, cichych, jak prawe sumienie – tylko skały i gwiazdy w nich kąpią czoła – czasem jaki orzeł nadpłynie błękitem, krzyknie przerażony i znika w nieskończonościach bezbrzeżnych, skąd żeglował – stawy te łączą się z sobą, leżąc jeden niżej drugiego – aż masa wód ich razem połączona grzmi po stromych biodrach skał, jak z wieżyc odwiecznych, w dymiącą otchłań Siklawy; – o ile w górze nad spadem dziko i martwo, o tyle spadając w dół rozbija się piana o puchy zieloności i górskich kwiatów, skąd wąwozem kwiecistym dalej niewstrzymana, jak myśl ze świata materyi w świat ducha – w każdej z tęcz tego wodospadu czuć arcydzieło Stwórcy, któremu słowo doczesną mogiłą….

Olga

(Chwytając jago rękę.)

Czuję! Widzę!... ależ… podobny obraz znalazłam w tych podróżach.

Edmund

(Zmieszany.)

Pisaliśmy je prawie razem – jesteśmy tak zbliżeni, że nas za jednego człowieka brać można.
Olga

Szczęśliwi!... (po pauzie) I pan straciłeś oczy! – czyż nie lepiej, gdybym ja je była straciła.

Edmund

Co za bluźnierstwo! Któż bardziej, jak kobieta z duszą pani, potrzebny jest dzisiejszemu społeczeństwu? Skoro pani spotka człowieka… który… cię będzie godzien…

Olga


(Wydaje lekki krzyk i zasłania twarz rękoma.)

A!.... co mi jest… oszalałam?... czy to sen?... straszny sen! Stało się!...

(Upuszcza książkę, którą Edmund zrazu chce podnieść, raptem ocknąwszy się udaje, że szuka po ziemi, znajduje i oddaje.)

Olga

(Sucho i nieprzytomnie.)

Dzięki. – – Pan już dawno przestał czytać? –

(Oboje nieprzytomni coraz bardziej.)

Edmund

Od – kilku – lat….

Olga

W jakim kierunku pan głównie dla siebie pracowałeś?

Edmund

Z powołania byłem nauczycielem – obok tego dzieje zbiorowe miały dla mnie demoniczny powab – starałem się przytem zawsze poczuwać stanowisko Polski w dziejach powszechnych – później wielki kosmos natury dał mi do tego tło w naukach przyrodzonych, filozofia życia dorzuciła jeszcze kilka cichych pewników, sztuka kilka kwiatów, za któremi śledząc, rzuciłem się namiętnie w świat grecki, na końcu którego czarowała mnie ostatnia… postać nieśmiertelnego Byrona… ale wypłynąłem i stamtąd, ukochałem nade wszystko literaturę i dzieje nasze, bacząc na ich stanowisko i powołanie w przyszłości….

Olga

A średnie wieki miały dla pana wiele powabu?...

Edmund

Tak – ale mimo bohaterskości ich, mimo myśli, co powlekła tłumy zachodu pod mury Jeruzalem, mimo tumów gotyckich, rycerstwa, wdzięku dam…(ile że pani widzieć nie mogę…) mimo ich czaru całego, nie pragnąłbym ich powrotu.

Olga

A – mnie szkoda średnich wieków, bo je ukochałam.

Edmund
Może pani doczeka nowych bohaterów – ale coś nam zostało z tej epoki świetnej?
Olga

Choćby Tasso!

Edmund

O wdzięku niewieści! Pani przegląda jakąś drugą książkę?...

Olga

Keapseak z kobietami Shakespeara.

Edmund

Lękam się Keapspeaków dla pań.

Olga

Jak to?

Edmund

Wpatrując się w te typy idealizowane, młode dusze pozbywają się własnej indywidualności, woni i pieśni przyrodzonej, i czasem dochodzą aż do artystycznej kokieterii….

Olga

Nie poczuwam się do tego – gdyby pan miał oczy, widziałby pan, żem nie straciłam typu, jaki mi Pan Bug dał, – Keapseaki rzadko mi dogadzają, całe moje szczęście, że czytam wielkiego Williama, którego trzymam na kolanach, choć taki wielki.

Edmund
Jakie postacie zawiera ten Keapseak?
Olga

Zaczyna od dziewicy Orleańskiej.

Edmund

Podziwiam epopeję dramatyczną Henryków, ale Joanny po angielsku nienawidzę – to Achillesowa pięta mistrza, – choć tak potężnie znać lwi pazur w tym typie czarownicy.

Olga

Zgoda na to. Dalej Julinetta, bardzo ją pan uwielbia?

Edmund

Nie do entuzjazmu – ale nikt jej lepiej nie pojął – podziwiam zwłaszcza oddanie obojętności, z jaką gotowa jest iść za mąż, nim ujrzała Romea, a potęgę boleści i odwagę po jego poznaniu.

Olga

To samo myślałam. – Dalej Jesica.

Edmund

Jako sztuffaggio dziewczęcia lekkiego – mam jednak wstręt do tego typu.

Olga
Więc którą pan kocha? Odwracam czarną kartę Lady Makbet i mglistej Titanii, mijam zwykłą Ofelię – która byłaby ideałem pana?
Edmund

A – jużci Kordelia! To niebieska tajemnica na ziemi!... Kordelia i Marquis Poza to moje dwie najmilsze gwiazdy na niebie poezji….

Olga

Może nie mam słuszności, ale dla mnie tylko Desdemona!... ta kobieta wyższa nad pospolite formy świata, w którym wzrosła, zdolna zająć się człowiekiem, który zaimponował jej zasługą i nieszczęściem, brawująca wszystko dla niego, kochająca do ostatka i tryumfująca nadludzkim przebaczeniem….

Edmund

Jestem zwyciężony. – A – pani gdybyś spotkała takiego Otella, któryby w życiu postradał wiele, lecz serce zachował młode i gotowe do ofiar – człowieka ubogiego – nieszczęśliwego.

Olga

Z rozkoszą podzieliłabym jego nieszczęście, którego by tem samem dla nas nie było!

Edmund

Pani mnie nie pojmuje… wybacz pani….

Olga
On by mnie kochał?... ach! Czemu on ciemny?!... W istocie – nie pojmuję.
Edmund

I tak nieszczęśliwy, nie śmiałby podnieść oczu… aż… do pani…

(Zakrywa twarz.)

Olga

Ha!... pan byś… Cenię nieśmiałość ubogiego – komu innemu nie odsłoniłabym, co się w duszy mej dzieje… ale pańskie oczy, pańskie ubóstwo…

Edmund

A któż pani powiedział, że nieśmiałość ubogiego pozbawia go dumy?

Olga

Mój panie…

Edmund

Ha! Ja już nic nie wiem, tylko, ze panią kocham! Kocham! Kocham! Ha! Stało się!

(U nóg jej pada)

Olga

Wstań – odtąd jesteśmy swoi, prowadzić cię będę, mówić o świecie, a ty mnie o tajemnicach duszy twojej – kocham cię – nie lękam się niczego – wytrwam – (gorąco) o czemu nie jestem ciemną! Kiedy ty ślepym jesteś!...

(Chwyta jego głowę z czułością.)

Edmund

(Na kolanach)

Olgo!... Olgo!... jeszcze słowo!... przebacz – mam wyznać. – – –

Olga

Wstań – Pułkownikowa – jak ja jej powiem? – –

(Wchodzi z wolna Pułkownikowa.)

Moja Olgo, chodźmy się przejść, dosyć czytałaś.

Olga

Dobrze, tylko zarzucę coś cieplejszego.

(Odchodzi.)

Edmund

(Ukrywa twarz w dłonie matki i milczy długo.)

Ta – albo żadna.

Pułkownikowa

Przyrzekła ślepemu?

Edmund

Tak!...

Pułkownikowa

Ach!... widzę, że miłość ślepa… strach mnie bierze, jak jej to odkryć, cale uczucie mogłoby prysnąć o ten wymysł, mówiłam ci: „Nie zartuj z ogniem”… sama nie wiem….

(Wchodzi Olga)

Olga

Chodźmy – mam pani tyle – tyle powiedzieć….

(Odchodzą.)

Edmund

(Patrząc za niemi.)

O cudna istota i jaż cię godzien byłem? Ja śmiałem cię okłamać, a ty za to ukochałaś – ślepego?... mniemane ubóstwo i nieszczęście gotowa dzielić z uśmiechem?... Boże mój, teraz przewidziałem, dotąd byłem ciemny. – Wątpiłem i jestem ukarany – a – po cóż idą ku tej kładce nad rzeką – mogą łatwo stracić równowagę – matka chce przejść – Olga ją wyprzedza – tam młyńskie koła! Weszła – och ! chwieje się … traci przytomność… Wzniosła rękę… spadnie! Ha!...

(Rzuca się gwałtownie za niemi, po chwili wnosi bezprzytomną Olgę.)

Pułkownikowa

Dzięki Ci wielki Boże!...

(Edmund klęczy przy Oldze.)

Olga

(Cicho.)

Mój wybawca… (zrywając się) ha!... Co to jest… on nie ślepy?...

(Pada na szyję Pułkownikowej.)

On nie ślepy?...

Pułkownikowa

O tak – ślepy miłością – przebacz mu to kłamstwo, z miłości której nie wierzył, bo nie znał ciebie – upokorzenie karą za to wątpienie, a daruj mu, gdy ci wyznam, ja, słaba matka, że to Edmund, syn mój!...

(Olga cofa się.)

Edmund

Na kolanach wyznaję moją winę – sędzio mój wspaniały!...

Olga

Pan mogłeś… (Długie milczenie.)

(Rzucając się z krzykiem radości na szyję Pułkownikowej.)

On – nie ślepy!...
Boże mój nie daj mi oszaleć!...

Pułkownikowa

(Błagalnie.)

Uszczęśliw go!...

Olga

(Klękając.)

A przez niego – ciebie!

Pułkownikowa

Takiego dnia wam życzę wszystkie matki!


TRZY SZKICE.




I.

Monografia łzy

Poświęcone Hemildzie

    Polały się łzy me czyste – rzęsiste –
Na me dzieciństwo sielskie – anielskie –
Na młodość moją górną – i chmurną –
Na wiek mój męski – wiek klęski –
Polały się łzy me czyste – rzęsiste –

Mickiewicz

     Ay! que vida tan amarga!...[14]

S. Teresa (Glosa)

Łza mi się do oka ciśnie, kiedy się zadumam nad zbiorowym strumieniem codziennych łez całej ludzkości. – Pędzą one mętne i krwawe w różnych kierunkach, gorzkie, gwałtowne, spienione i jasne, jak perły rosy wieczornej i brylanty poranne, rozsiane przed wschodem słońca po kwiatach doliny – jak srebrne kryształów zdroje płyną po modrych łożach bławatów, a zawsze pędzą na przód, naprzód! Porywają i wloką ludzi prądem swym – namiętnie, ale naprzód! Nawalnie, jak z oberwanej chmury, szarpią się po bryłach skalistych namiętności i samolubstwa, ale przejrzystym postępu strumieniem, dalej szumią dziko i gwałtownym wodospadem, którego echo kona w przepaści dziejów, grzmią z stromych wieżyc fatum czarnego, z szczytów poświęceń i wysileń, czy z szczytów zbrodni, spadają w przepaść przyszłości, i grzmotem skargi spienionej, od którego uciekali Bogowie wszyscy, przed którym drży natura w posadach swoich, a któremu tylko naga, odarta, śnieżna prawda stoi, boleści szczytów, zwierzają otchłaniom!...

A kiedy gwiazda nadziei zadrży nad tą otchłanią strumienia, to szumi gwałtowniej i leci weselej, ale tylko obraz jej chwilowo odstrzeli, – lecz kiedy słońce miłości na spieniony, strącający się strumień, ten łez ludzkości, ciśnie garść promieni i zagra niemi w ich głębiach ciemnych, z odmętów ich sturamiennych, grzmiących, wytryska tęcza drżąca i dziewicza, żeniąca przepaść bez dna z brzegami wieczności, cudnym mostem otchłani, po którym przechodzi na ziemię anioł, – anioł poezyi…. On harfę miał złotą, struny z promieni słońc i jęków świata, z woni róż i radości czystych sumień po dobrym uczynku, z hymnu przebaczenia i z ryku Oceanu były przędzione, – ruszył je akordem życia, a harfa zagrała ku mnie: Za to żeś umiał się rozpłakać nad nędzą nieprzyjaciela, nad cierpieniem jednego człowieka – doznaj szczęścia bolesnego rozpłakania się nad strumieniem łez, co płyną z mąk całej ludzkości, cierpiącej w walce pochodu, na wielkim krzyżu przyszłości. . . . . Wsłuchaj się w strumień ten od kolebki dziejów aż do wrót wieczności, a jeśli ci nie pęknie serce, zmieść w nim ich ból, posłuchaj muzyki zdroju tego, co gra dzikszą melodią niż wiejące na sąd skrzydła wszystkich archaniołów, niż gdyby Niagara przeskakiwała Alpy i leciała po schodach piramid ku oceanowi szalonemu…. I wytężyłem drżąc żądzą nieśmiertelną, za ta arfą ramiona, jak skrzydeł dwoje do lotu – I rzucił mi arfę tę anioł, jak kochankę w objęcie, a siadając nad urwiskiem szumiącego strumienia, rzekł głosem wielkim: „Wsłuchaj się tęskny bracie w strumień ten, rozróżnij łzy te po ich wartości czystej i garść ich w przestrzeń wyrzuć przed oczy ludzkie, zanim popłyną dalej, w krainę ideału i wieczności.” – I z arfą padłem na skale mojej nad morzem – i szyba cichego błękitu fal, oddychającego w bezkońcach modrych, była tylko przede mną, a szyba cichego błękitu rozwartego jak bezbrzeżna pierś Boga! Była tylko nade mną! I lezę nad morzem z arfa mą złota, a życiem stroję ją na Oceanu ton..!.

I w skałę uderzam piersią krwawą, jak łabędź ranny, i wołam u ujścia łez w Ocean wieków, która łza najczystsza w Oceanie ludzkości?... Najjaśniej gwieździ mi ta, o którą modli się na progu rozpaczy człowiek, z źrenicą suchą, a której już wymodlić nie może, bo piekło geniuszu i miłości pali pierś jego wulkanem, a nim piorunem trysnęłaby w świat myśl jego, myśl tę męstwem boleści zrodzoną, zgasiłaby może wymodlona suchą źrenicą łza niewieściej pociechy!... Dalej piersi płomienna! Żegluj korabiem dobrej woli, naprzód! Nie cofaj się nigdy, i zadaj kłam przemocy najpiekielniejszej!...

Dalej – – – widzę łzę rzewną, jasną nad gwiazdy nocy wschodniej – to łza żalu grzesznika! Peri uniosła cię, jako hasło niebieskie – a z liców Maryi Magdaleny opadłaś na lica fiołka schylone…. I ujrzałem w powodzi pereł czystych łzę sieroty płaczącej na grobach; na licu jej bladem jak opłatek, drżała jaśniejsza niż ta, którą obok całowało zachodnie słońce w kielichu lilii, strojniejszej od Salomona…. I cichy anioł macierzyństwa spłynął po ramieniu księżycowym i zcałował z lica sieroty łzę, co była czystsza niż ta, która z źrenic jego opadła w pierś jej balsamem pociechy, jak kielich wonny lilii białej….

I szumią dalej dziwną, smętną harmonia bieżące fale Kokytu szlochem – ileż milionów w nich łez!... a najpiękniejsze te, co płyną niewidzialne, w ciemnościach nocy, w cieniu więzień, w cichości poświęcenia, w mękach tworzenia i w niemej rozkoszy ofiar bezimiennych!... Patrzcie, oto jak w kalejdoskopie dziejów błyszczą razem łzy ludzkie – girlandami komet rozpadają się i łączą w przestrzeniach błękitu…. Oto łza pierwsza Ewy nad śpiącym Kainem, co zgasiła jej uśmiech ostatni – i łza jej ostatnia nad ciałem Abla, co wywołała znowu uśmiech pierwszy – rozpaczy!... bo związek łzy i uśmiechu jest ciągły, – z harmonii w dysonans, z dysonansu w harmonią płynie! Bo radość jest matką boleści, a boleść matką radości…. Dalej jak wielkie kryształy błyszczą łzy wielkich – a później jednak ujrzemy, że łzy ciche maluczkich i jaśniejsze i „żyźniejsze!”

Mimo stóp przepłynęła mi łza Aleksandra Wielkiego, gdy słysząc od Arystotelesa, że są insze światy po za naszym światem, płakał z żalu, że tych wszystkich światów zdobyć nie może!... I łza Cezara nad głową Pompejusza, i ostatnia łza Annibala, złączona z łzą Maryusza nad gruzami Kartagi! Łza Peryklesa nad stosami synów. I jedna łza Cornelii, matki Grachów, łza sztuczna Kleopatry w niewoli, dalej łza Karola Wielkiego w melancholijnej starości, gdy z okna patrzał na łódki Normandów!... I łza ostatnia Napoleona I, całującego synka swego!... Wielkie one wszystkie, ale nikną przy łzach cichych cierpień, jak perły korony przy perłach łąk. . . .
Oto łza bólu Bogarodzicy, spłakana na Golgocie!... I łza, którą spłakał Zbawiciel wjeżdżając do Jeruzalem!... Przy nich nikną łzy inne… a tylko łzy prostaczków, Łazarza, i pasterzy Betlejemskich wypływają!... One gwieżdżą, jak słońca niebieskie!... I oto łza pierwsza Ewy – łza wielka, ciężka i gorąca, jak żal, – ale nie tak ciężka, jak łzy Polek z Litwy i Korony, w które na bal nakazany stroi się caryca!...

W źrenicach Ewy poczęło się źródło łez ludzkich; stamtąd ich strumień szumi gwałtownie i jęczy czyścowo!... Tu Abraham rzuca łzę przerażenia na stos Izaaka, ale gotów!... Tam Dawid heban arfy swojej osadza perłami, dobytemi z źrenic swoich!... A wreszcie Jeremi z chórem wyjących w niebogłosy Żydów, łkając, zawodzi głosami Hioba, cięższymi niż boleść Hioba!...

W błękitnym świecie Hellady łza jest przypadkiem: pojawia się chyba w oku Priamów… płacze chyba Kasandry uśmiechem – W świecie Indyjskim jest perłą świetlaną, którą się rzuca na stos lub ołtarz – w świecie Perskim uroczystością, strasznym gościem w przybytkach Dariuszów i Kserksesów, błyskawicą na licu Mirzy Szaffy…[15] w świecie Egipskim stała się niemą rozmową głazów, i uśmiechem boskiej, niemal Izydy, choć się jej u ludzi wszędzie domyślać należy – w świecie Etruskim tajemniczo spływa prędko otarta, a nieraz pochłania ją groźna boleść, w świecie Rzymskim tryska łatwo i namiętnie, jak źródło strumienia, w Germańskim zjawia się u niewiast, ale już tylko w rozpaczy, w Słowiańskim jest towarzyszką i pocieszycielką ludzką, a pieśń nią przesiąkła i stała się łzawą, jak dumka i mazurek…. W sarmackim świecie i dotąd u nas pewien pudor [16] łzę okrywał; jest w tem coś bardzo poważnego i głębokiego; przeciwnie na Zachodzie mężczyzna płaczący jest rzeczą zwyczajną i niewstydliwą – W świecie chrześcijańskim łza stała się jakby zadatkiem życia przyszłego – i okna kolorowe gotyckich katedr średniowiecznych zdają się być odbiciem tęczy łez całej ludzkości!...

I znów błyska łza więźnia w samotnej nocy, pod ziemią przez sen spłakana, kiedy mu się okolica rodzinna i dzwon wioski, i woń siana i lasów szum, młodość marząca, dolina jasna i postać dziewicza, których nigdy – nie ujrzy…. daleko…. daleko…. przyśniły!... Oto łza matki, błogosławiącej syna do boju!... I chór matek na pobojowiskach Polski i Litwy, łzy ich krwawsze za dni Murawiewa [17] niż za dni Heroda! Oto łza ojca nad poległym bohaterem! Łzy spłakane uroczyście są relikwiami życia, o ile lada czego sponiewierane rodzajem hańby, – dlatego przeciwstawiamy łzę bohatera i łzę mazgaja, lub sentymentalne wybuchy kaprysu!
Związek łzy z człowiekiem jest pełen znaczenia i tajemnic – rodząc się i umierając, człowiek ma łzę tak, jak pieśń za towarzyszkę. Religia, sztuka i filozofia nadały łzie znaczenie głębokie, ale głównie nadało jej go życie. – Co nas tak wzruszy, zdziwi, zmiesza, rozrzewni, skłoni, wstrzyma, jak łza? A jeśli ona za słaba na to, czem jesteśmy?... Straszliwą jest łza nędzy, straszliwą rzadka łza rozpaczy – rzadka, – bo Niobe, Kasandra i Rejtan łzy nie mają!... Może mieć ją dziewica Orleańska, Kopernik i Columbus, Faust i Savonarola, Abelard i Heloiza, nawet Poza i Karlos, ale nie zdobędzie się na nią Laokoon ani Ugolino!... Ani król Lear, ani bohaterka Nibelungów!... Oto łza przyjaźni!.. taka, jak łza Oresta za Pyladem, Dawida za Jonatasem – wobec takiej – wszelkie słowo bluźnierstwem – przed taką – na kolana. Któreż uczucie wyższe nad świętość przyjaźni młodzieńczej – ona jak węzeł gordyjski koleżeństwa łączący pokolenia, o! przyjaźni święta!... Nie powiem żeś ty czysta jak łza, – ale powiem, że czysta jak ty!... I łza tylko spada w przepaści ducha na wspomnienie twoje… za święta i za czysta, by cię brukać słowami! Oto łza miłości niewieściej, gorąca, złota, jak królowa pereł, pełna iskier nad brylanty najczystszej wody!... Ja łzę przyjaźni wolę – łzą miłości niech się upije motyl w kielichu róży wonnej, łzę przyjaźni zcałuje skowronek z konwalii spłakanej, nim poleci budzić orły, budzące słońce nieśmiertelne!... Nad łzy bogów i bogiń mityczne, łza przyjaźni… przy niej zbladła łza Diany, co mogła paść na czoło Endymiona!... Malarstwo, prócz poezji, najwięcej ma z łzą do czynienia, i w tem wielkie jego uzupełnienie!... że tylko wspomnę o łzie Zbawiciela, padającego pod krzyżem, Rafaela [18]), o łzach Matki Boskiej w jego boskim spasimo (Madryckim),[19] o Ecce homo, Guida [20][21]) o matkach bolesnych van Dyka czy Delaroche'a, - czy o świętym Piotrze, opłakującym swe zaparcie, tem arcydziele Ribbery [22][23]), gdzie starzec żałujący nie płacze, ale usty rozwartemi ryczy z rozpaczy i żalu; z źrenic ledwie kilka łez ciężkich, jak groch, ciepłych, jak krew, gorzkich, jak piołun, upadło na szatę zieloną i pomarszczoną szyję – a w pięści ściska klucz niebios zardzewiały – a płacze nie dla tego, że na piekło zasłużył, nie dlatego że skłamał, ale że Boga obraził!... Majestat żalu tam współzawodniczy z majestatem boleści!

Tu pozwolimy sobie, dla czytelników muzykalnych, pociągnąć mała paralelę pomiędzy pojęciem artystyczny nem tej chwili żalu, (którą zresztą każdy „człowiek” odczuł w głębi własnego serca). Wspomnieliśmy, jak tę chwilę płaczu św. Piotra pojął Ribera, [24] czysty przedstawiciel szkoły hiszpańskiej w malarstwie – oto – patrzymy, jak ja bosko zaklął Bach, przedstawiciel starej muzyki niemieckiej – w swojej muzyce pasyjnej, według św. Jana:

Strona 1Strona 2

Porównaj te dwie wielkości, kochany czytelniku i zabaw z niemi ile chcesz.

Ten sam św. Piotr płacze w jego pasji św. Mateusza, ale o ileż inaczej i mniej złośliwie. – W powyższej ryk żalu namiętnego z Ribery obrazu zdaje się zawodzić w tych tonach, których się nie zapomina!... [25] Łzawy i smutny charakter mają i pieśni Beethovena mianowicie jego „pieśni duchowe” (geistige) z tekstem Rückerta, [26] i pieśń jego cudna z tekstem Goethego: „O trocknet nicht Thränen der Liebe!“ [27][28] – ale o ileż światów wyższe od wszystkich w charakterze smętności swojej cudowne „improperya“[29] Palestryny [30] – przy nich wszystko inne ustąpić musi, a dusza ludzka wobec wyrzutu miłości nieskończonej, smętniejsza niż Jan apostoł przy ostatniej wieczerzy, niż Anheli w Sybirze, unosi się na piórach tonów anielskich w światy świetlane, o niemal nie wyższe jak regiony Danta i błękit Fra Angelika!... Na chwilę jeszcze zwróćmy się ku smętności muzyki światowej, kiedy już o „łzie“ śpiewamy – oto piórko ze skrzydeł ptaka fantazyi wschodniej – piosenka arabska, zwana Lahn, bierzemy ja z potocznego dzieła P. Aleksandra Chrystyanowich, o muzyce arabskiej; są one zbierane w tej pięknej książce z pilnością pszczoły, na prawdziwych kwiatach wschodniej ziemi


\header {
   tagline = ##f
}
\version "2.14.2"

upper = \relative c'' {
  \clef treble
  \time 3/4
  \partial 4
  \tempo \markup { \medium \italic "Adagio amoroso." }
  a8\pp b | c2 
  \grace { d16 [e16]}
  d4 | c2 d4 | c2 c4-> |
  a4. b8\noBeam d-> [c]| b a r4 r | d2 c4 |
  b4\noBeam\staccato a4.\staccato d8 | c2 b8. [a16] | a2\pp \bar "|."
  }

lower = \relative c {
  \clef "bass"
  \time 3/4
  \partial 4
  r4 | a8 [e'8 a8 c8 b8 e,8] | a, [e' a c b e,] | a, [e' a c] <a f>-> [c] |
  a,8 [e' a] r r4 | a,4 e'8 [c'-> b e,] | fis, [b' c-> f] e4 |
  a,,8 [e'8 c'8-> f,8] e4 | e,8 [e'8 a8 c8] d4 | <a, e' c'>2 \bar "|."
  }

\score {
  \new PianoStaff <<
   \new Staff = UH \upper
   \new Staff = LH \lower
  >>
  \layout {
    indent = #0
    line-width = #120
  }
  \midi { }
}
Te proste a z tęsknych łon płynące tony, przy szmerze palm, w otchłani puszcz przepadające, przy brzęku kilku strun, rozmarzają i rozkwilają serca pod wschodnim cichym niebem. Odsyłając do dzieła dodajmy jeszcze tekst z arabskiego, przetłumaczony na francuskie przez P. Gorguos:

Helas! Il ne sont plus ces hommes, nobles coeurs! Ils avaient soumis la fortune, tout allait en gré de leurs désirs ! – Le temps dans le cours rapide des événements, les a emportée ; ils ont disparu l’un aprés l’autre – Ainsi le temps emporte et anéantit! – – Leur séparation fait pleurer mes yeux, et leur ravit le sommeil – Ah ! la séparation est pleine de larmes quand on aime !...[31]

Przychodzą nam tu na myśl także pieśni gminne hiszpańskie, których nuta przeciągła, tęskna i namiętna ma coś powinowatego z naszą Ukrainą. – Niekiedy pomieszał się w niej charakter mauretański z hiszpańskim tak, jak w architekturze gotycyzm z mauretanizmem, stanowiące dziwny zdźwięk obu pierwiastków – i nic oryginalniejszego, jak obok katedry Sewilskiej jej smukła Giralda, jak obok naszej katedry w prześlicznym, a tak mało przez nas znanym, Kamieńcu Podolskim, naszym Gibraltarze, ów śliczny minaret, na którym do dziś unosi się śród błękitu Królowa korony polskiej. – Te sporności za często powtórzone znużyłyby oko, ale czasem są dziwną i oryginalną niespodzianką – tak jak śród starego Toledo, tego Herculanum wieków średnich, owe pyszne Alkazary mauretańskie stojące na biodrach ruchomych skal, wśród których wąwozu przedziera się z rykiem ponurym namiętny Tajo, jak echo skarg mauretańskich…. Albo wśród czarodziejskiej Alhambry, której wdzięki przechodzą wszystko, co stworzyła wschodnia poezja, – kiedy upojony tą architekturą pełną muzyki i mozaik z skrzydełek motylich i kawałków tęczy, w takich akordach barw zestrojonych, przechodzisz z dziedzińca lwów do chodnika mirtów, i z sali Abenserageów do łaźni sułtanek, oczarowany tymi rzeźbami śnieżnego marmuru, który nie do koronek, ale do którego koronki byśmy przyrównali, i kiedy nieustanna harmonia fontann i woń pomarańcz, i woń goździków z brzękiem odległych gitar, z szumem myrtów i laurów tak smętnie zestrojona, wtórzy ci melancholicznie te wieści o cudach, co znikły w przepaści wieków; raptem w dziedzińcu – uderza cię niezupełnie mile, – ale niepodziewanie, pyszny pałac Karola V, będący ostatnim słowem wykwintnego renesansu, a zrujnowany w pysze swojej tak okropnie, że gwiazdy nieba będące dziś cichym sufitem jego pogruchotanych kolumn, przypominają ci znowu ciszę ślicznej ruiny Heidelberskiej – i nasze, nieopisanego wdzięku, relikwie niepoczczonej przeszłości, stojące w gruzach wielkich i cudnych, od Tenczyna do Ostroga, od Czorsztyna do Olsztyna, od Odrzykonia do Lanckorony, od Malborka do Ławry – od Kowna do Orszy!... A tak mało dłoni młodzieńczych, co by z zapałem ująwszy kij pielgrzymi, wytyczyły sobie podróż po kraju od morza do morza, zbadały lud, pomniki, przeszłość, obecność – zdały z nich sprawę przyszłości, i obeznawszy się z Europą, jedno przeciwstawiły drugiemu! Sporność jednak w wzwyż wspomniana w architekturze może łatwiuteńko przejść groblę ładu. – W zestrojeniu bajecznym i dziwnie zgodnem, podziwiałem renesans z gotycyzmem w kościele San Vincente na przedmieściu Belem pod Lizboną – klasztor obok zrujnowany harmonijnie zestraja w sobie gotycyzm, renesans i maurytanizm, nie liczny z szczęśliwych wyjątków. Nigdy zdaniem naszym barbarzyństwo ikonoklastów nie doszło do tej potęgi, co wandalizm Karola V, gdy wśród przepysznej Moszei, [32] tej królowej arcytworów wschodniej fantazyi, w Kordui, kazał wznieść w środku katedrę gotycką. – Piękna ona i niknie wprawdzie w ogromie harmonijnej Moszei, opartej na lesie dziewiczym marmurowych kolumn, lecz to zniszczenie jej środkowej części godne jest burzyciela Rzymu –, czego sam później miał żałować. – Ale wróćmy do łzy i pieśni. – Niepodobna pominąć tu całego smutku i czaru mazurków i piosnek polskich Szopena. On kilka stworzył, kilka z nich obrobił, – ale unoszą się one w bezimiennym wdzięku nad całą polska ziemią – ognikiem kurhanu, babiem latem łąki, motylem i rusałką natury…. Niemniej w tonie smętności rozlanym w całej Halce Moniuszki. Ileż potęgi smutnej pieśni u Schumanna, mianowicie: „Ich grolle nicht!” i w pieśni Schuberta, które w tęsknej melodii zwykle jaśnieją ku słońcu i przechodzą w jakieś tło świetlane, nieskończoności niebiesko uśmiechniętej, jak ostatnie takty Wanderera. Niemniej tęskne są pieśni Pergoleza, [33] zwłaszcza słyszane na wiolonczeli, a cóż wyrzec o pieśniach Roberta Franza, [34] mianowicie cykl z tekstem Waldaua, że wspomniemy tylko „Cmentarz”, tę pieśń gdzie każdy ton czarną krepą przesłonięty, drży rosą łzawą na kwiatach świeżej mogiły. – (Dziwna sporność! – gdy mogiła poczyna być świeżą, żal zwykle przestaje być świeżym.) – Niech nam się godzi jeszcze wspomnieć o jednej z pieśni znanego już w muzycznym świecie młodego wirtuoza wiolonczeli D. Poppera [35] –, pieśń ta do teksu Goethego: „Wer nicht sein Brod mit Thränen ass” [36] – jest uczuciem swojem i żałością, mianowicie przy wierszu: „Der kennt euch nicht, ihr himmlischen Mächte!” na wysokości, a raczej na dnie niezgruntowanem boleści zawartej w tej strofie. – – Tu znowu malarstwo przywodzi nam na myśl pietę z XIV wieku przez Grivelli, pierwiastkowej szkoły włoskiej – tak rozdzierającej boleści nie widzieliśmy w żadnym religijnym obrazie [37]). – Prawda w podobnym stopniu podziwialiśmy ją raz, w fresku Kaulbacha [38] Izis, będącej dla nas najpiękniejszym, najgłębiej przemyślanym z całego berlińskiego Troppenhausu. Oto smętna i miłościwa bogini Egipska, pełna tej ciszy, jaką oniemiały w wiekach wszystkie mumie i sfinksy, w jakiej płaczą skamieniałe Etiopy w ciemnicach piramid swoich…. Matka milczenia i miłości, będąca uszlachetnieniem duchownem Wenery i zidealizowaniem Cerery, a poniekąd śmiemy rzec, przeczuciem madonny, stoi uniesiona na tle jasnego błękitu. – Szata jej o cudownych fałdach falistych kilkoma rzutami mistrzowskiego ołówka stworzona, powiewa i szumieć zda się. Z starą rogatą lirą na klasycznej głowie, a z krzyżem (!) i dwoma pierwiosnkami w jednym ręku, na drugiem trzyma śliczne, wypieszczone dziecię, krew z mlekiem, promieniejące szczęściem dziecinnem, z pulchnym uśmiechem, paluszkiem w buzi i rączką na matce samolubnie rozpartą – obok niej z odwrotnej strony stoi syn pierworodny, o ludzkim kształcie, ale z nałożoną sobie psią głową, według mitu starego. – On także stoi przy niej, ale sierocy i wzgardzony podniósł ku niej psią głowę, o wyrazie niewysłowionej boleści, którą tylko ołówek historiozofa tak oddać może, i z oczu jego ku niej wzbitych kilka gorących łez upada, – że zdaje się wyć: o matko! i ja twój syn, dla czegóż mną gardzisz, i ja cię miłuję! zdejm mi tylko głowę zwierzęcą, którą mi nałożono przemocą ciemności, a pod nią mam ludzką!... i będę człowiekiem!... W oddaniu natchnionem tego mitu, którego każdy duch człowieczy wstydzić się może, wyśpiewał wieszczo mistrz, boleść i łzy wszystkich klas uciśnionych, wszystkich ludzi i myśli ludów jęczących czy ofiarami przesądu, czy niewoli, czy ciemności, czy potwarzy – całą niesłusznie pokrzywdzoną część rodu ludzkiego! Ale miłościwa Izyda nie ma władzy zdjęcia mu tej głowy – zdjęła ją dopiero miłosierna dłoń Chrześcijaństwa!...

Od pośredniego związku łzy z pieśnią, z sztuką w ogóle wracamy do bezpośredniego związku jej z życiem. – –

Gdyby geniusz zapoznany w dumie swojej płakać potrafił, łza odkupiłaby wiele! – I oto łza dziecka, płaczącego ze złości – i łza dziecka w dostatkach, które okiem smętnem drugiemu dziecku odartemu i osieroconemu podaje jałmużnę….

Nigdzie łza nie jest wybitniejszą jak u ludu – ona jest perłą jego cierniowej korony!... Kto widział pogrzeb wieśniaka, poczuł to dobrze, mówić o tem estetycznie, po dzisiejszemu, nie godzi się!...
I zwierzęta mają łzy swoje: widziałem raz w szumiącej kniei śmiertelnie ranną sarnę, którą sarnięta z bekiem, wymowniejszym nad rozprawy estetyków, lizały po ranach, ona zaś, robiąc bokami krwawemi, ostatkiem sił, patrzyła na nich, a z jej oczu duże, białe krople padały na wrzosy, pod szronem zgięte!... Któż nie pamięta owej twarzy wielbłąda, która łzawa zajrzała do namiotu ojca zadżumionych? Homer w Odysei, przy witaniu się Telemacha z Ulissesem, wspomina o łzach orłów, którym gniazdo zburzono, a rubaszny szlachcic powiedziałby w swoim sposobie bardzo poetycznie „płakali jak bobry, mości dobrodzieju!“… a klucz do tych wszystkich tajemnic we łzie owego psa Izydy!
I narzędzia muzyczne mają łzy swoje: posłuchaj kiedy arfa Jeremich płacze tonami skarg i westchnień, a skrzydła jej tonów, jak stada łabędzi, wibrują aż do stóp Przedwiecznego, gdzie pęka ich fala, rozbryźnięta we łzy ludzkości. — Czy arfa, jako tłumacz łzy cichej, północnej, niewidzialnej, spadającej, w komnacie Desdemony — tak, jak ją rozełkał Rossini — posłuchaj, gdy Wiola w karnawale Berlioza żali się namiętnemi łzami Romea, a Bratsze w jego boskim, przyszłym Haroldzie, którego tema gorzkie i żałosne, jak czerwona nić snuje się w całem przędziwie symfonii, znać ją i w chórze mnichów — i w tłumie bachanckim i jaskini zbójców, a wszędzie ta sama, smętna i wyrzekająca [39]) … Czy w skrzypcach pokutuje Paganini, szlocha Ernst i żali się Lipiński, gdy łzami Pergolesa płacze wiolonczela, a przez łzy uśmiechnie się fortepian Szopena; — lub z jaskółczą swawolą bryźnie perłami i powieje uśmiechem wonny ton Mendelssona…. Zapewne, że o takich łzach nie śniło się filozofom, ale w konchach najtajemniejszych swego ducha nosi je ludzkość, ale wiedział o nich Astorga w swoim „Stabat mater“ i wiedzieli o nich Cherubini i Mozart w swoim „Requiem“, zapomniał o nich Rossini w swoim „Stabat mater“, które przypomina purpurę kardynalską i pompatyczne nabożeństwo, (w którem jest zwykle wszystko prócz nabożeństwa), ale wiedział o nich olbrzym Beethoven, pasujący się z wątpieniem u stóp ołtarzy w swojej „Missa solennis“ i znały to bliźniaki jego: Schubert i Schumann.
I natura ma łzy swoje, o których także nie śniło się filozofom, ale znali je Eschilles i syn jego Shakespeare i wnuk jego Mickiewicz. Skały i kwiaty mają łzy swoje — cóż cudniejszego

Jako łza burzy
Na polnej róży,

Która na grobach kwitnie tak wesoło,
Jakby kochanki ustrajała czoło….

I drzewa mają łzy swoje; posłuchaj, kiedy prastary dąb w rozrzewnieniu szumi nad głową twoja stuletni dramat wspomnień dziejowych, kiedy lipa matrona, której chór pszczół wtóruje, rozrzewni się łzawą epopeją, i z różańca swego spuszcza perły majowe… i kiedy brzoza elegiczna, długiemi warkoczami, przetkanemi w perły rusałczane, na niebieskiej szybie polskiego stawu, w cichą noc zamiata gwiazdy majowe, jak rozżalona nad niemym łabędziem, który krąży cichem, złotem kołem, jak zaczarowane wspomnienie — I kiedy z listków brzęczących jaworów spadają perły rzewne, jak ostatnie łzy rozstania, czy kiedy z szemrzącej topoli nadwiślańskiej spadnie łza cichej skargi, czystsza niż ta, co spadła z liców Maryi Teresy, gdy podpisując rozbiór Polski, zbrodniarka się stawała, która: gdyby była wyrobnicą i skradła trochę zboża lub przędzy, zamknięto by ją ze złodziejami, ale że okradła naród Sobieskich, znalazł się tuzin historyków i filozofów tłomaczących jej położenie. — Wolę niemy a tak wymowny szum borów sosnowych, straszny i uroczysty jak pochód sprawiedliwych dziejów, czystsza ich złota żywica w słońcu zroniona…. Wolę łzę wierzby spróchniałej nad cichą rzeczułką i starej, dzikiej gruszy cmentarnej, co we łzach szumi i furkocze jak sztandar zestrzelany.
Ileż wyrazu skargi ma osika, siostra topoli nadwiślańskiej, która zdaje się być echem cudownej skargi drzew Wasilewskiego. — Kiedy wieczorem majowym rozbrzęczy się tysiącami listków srebrnych, jak drzewem zmartwychwstania na grobach, listków wiszących w eterze, jak na nitkach złotych, a każdy z nich jak ruchome srebrne zwierciadełko tak małe, w którem odbija się tak wielkie niebo gwiazdo lite i księżyc blady…. Tyle w niej dreszczów rozkoszy, szeptów i westchnień niemych, co w przerywanym monologu oczekującej oblubienicy…, kiedy w gaju modrzewim okwefiona mgłami wieczora, czeka drżąca i niepewna, …a na włosach jej drży rosa wieczorna — szczęśliwa dziewica, której serce drży tem drżeniem, szczęśliwa rosa, co drży w jej włosach i uśmiech jej pełen szczęścia niepewnego….. I szarpnęła przypadkiem sznur perełek, co od stóp jej pogoniły i przepadły w trawie, jakby się zasromały pereł rosy…. Wtem głuchy szmer przeleciał po lesie, jakby duch śmierci biały przewiał nad wrzosami strumienia. — Zaśmiał się wicher z daleka — łysnęło — bór w dali się najeżył, chórem drzewa pokłoniły się głucho widmu burzy — a po chwili przepadła w lesie dziewczyna — raz jeszcze odsłoniła ją w chmurze liści lecących błyskawica nocna, z załamanemi w niebo rękoma, i przepadła w przepaściach nocy, jak w otchłani życia — a w nocnej burzy rozryczało się tyle głosów, urągających i szyderczych, tygrysich i sowich, co w Mefistofelicznym skercu Faustowskiej symfonii Liszta – i tyle łopotania skrzydeł sowich, jakby grud spadających na wieko niknącej dziewiczej trumny, tyle skrzypienia, co u wozu wiozącego trupa młodzieńca – tyle szyderczego zerkania pruchen nocnych, wyzierających tu i tam z pod olbrzymich paproci, tyle chorałów puszczykowych, ryku hyeny, co wietrzy po cmentarzach, lisiego ujadania, wilczego wycia, syku węży, śmiechu kogutów i szatańskiego urągania grzmotów, że zdało się, iż Mefista w apoteozie odbywa assumpcyę w głąb piekła, z dwoma duszami: Fausta i Małgorzaty w szponach, niesiony w chmurze diablików i ogonistych nietoperzy, w płaszczu krwawym, szytym piorunami nocy letniej, po zwyciężeniu świata…. Ale flagellą piorunów uderzył Bóg. Nagle zaświtał poranek – powiało jakieś tchnienie boże, wonne, harmonijne i twórcze, jak promieniste tony organów u szczytu tejże symfonii, – i w mgłach srebrnych poranku stała znowu otulona osika, cicha i dziewicza, że Preller [40] mógłby ją przesadzić w pyszne światy swoje Homeryczne, Ferrogio umieścić w swoich gajach nocnych, a Szwind [41] uwić na niej gniazdo, którego z siedmiu kruków. – I żaden liść jej nie drgnął – stała niema jak zakonnica natury, lub poświęcone drzewo starosłowiańskie, jak postać zdrzewniała czekającej oblubienicy, której duszyczkę śród burzy nocnej wzięła zapłakana, z mieczem w sercu, nad lasem przelatująca z czyśćca Bogarodzica…. Łza i uśmiech na licach natury luzują się – jak na licach kobiety – uśmiech wiosny różowy, wesoły, z perłami łez radości, – i uśmiech jesieni czerwonawy, smętny, ze łzami tęsknoty, oszronionemi doświadczeniem żółtych liści…. Ciszę natury zaklął cudownie Schirmer [42] w swoim krajobrazie „Grota Egeryi” [43] – z rozesłanem, cichem zwierciadłem wód i na nich rozesłanemi liśćmi wodnemi. – Majestat jej oddał Calam [44] w swojej Monte Roza [45][46]), wobec którego gną się kolana, a całość obrazu woła imię Stwórcy, – ironię natury oddał tenże w swojej burzy Alpejskiej [47]), w której tyle szału, zniszczenia i wściekłej walki żywiołów, że sam Siwa Indyjski mógłby zeń skorzystać na dzień swego zniszczenia, gdyby przez ironię zniszczywszy świat i światy wszystkie, zapragnął zniszczyć i samego siebie. . . . . .

I pieśni ptasie mają swoje łzy. – Czyś słyszał we mgłach poranku jesiennego nad szuwarami naszemi jęki czajek, jak duszyczek czyśćcowych, i w ołowianem niebie ginący chór żurawi mający coś z skargi emigracyjnej i z tułactwa sztuki, jak ów przeboski chór smutnych pielgrzymów z Tannhäusera, [48] jak symbol dusz wyższych, płynących w świat lepszy, ale z krzykiem boleści, gdy ci pod nogą szeleszczą oszronione, zżółkłe liście jesieni. – –

Ileż łez nie wypłacze słowik? – Szopen ma w sobie coś słowiczego, – a słowik coś Szopenowskiego, rzewnego, jak poezja Lenartowicza.

Łzę Matki Polki – unieśmiertelnił Grottger w swojej Polonii, gdzie matka przy chowaniu poległych uklękła z boleści nad ciałem syna; [49] niemniej uroczo oddał ją przedstawiając chwilę, gdy wieść nieszczęsną wyczytano w dzienniku; [50] obraz ten tym jest oryginalny zwłaszcza, że prawie wszystkie twarze w nim pozasłaniane, a jednak w każdej postaci tyle boleści rozrzewniającej, a na stole rzucony arkusz z napisem „Czas”, zdaje się być tylko symbolem Nemezys wieków. – U szczytu jednak dla nas stoi pierwsza kartka tego szeregu utworów – Matka z zasłoniętą twarzą, broniona przez trzech synów: [51] obraz ten, co do kreacji, intuicji i potęgi boleści, śmiemy porównać z powrotem z Golgoty Delaroche’a. – [52]

W świeżo wyszłej Lituanice, [53] o której tylko wspomniany, bo o niej bez osobnej całości, w tych ciasnych ramach, mówić nie godzi się, talent ziomka naszego [54] przeszedł w fazę geniuszu. – Że wspomniemy tylko z tego szeregu pierwszy i ostatni obraz – Ducha śmierci, przewiewającego nad ciszą zarośli wodnych i prastarych kniei, cienistej Białowieży, i zjawienie się Bogarodzicy Częstochowskiej w podziemiach kopalni. – Niewiasta wysilona męką ducha i ciała, zdaje się być bliską szału i zwątpienia – Królowa Korony Polskiej jawi się przed nią w sukience, od jej ojców danej, i podnosi złamaną świętą męczennicę tak, jak podnosi się na duchu niejedną matkę Polkę, która z mężem poszła dzielić twardy los wygnania, z uśmiechem anioła niosąc te ciernie, o których, jak kolą, wie tylko ten Bóg, co je nosił!... Takim Polkom cześć!... – Obraz ten, równie jak cała nieśmiertelna Lituanica, (ta pierwsza epopeja największego z powstań, którem szczęsne i dumne może być biedne pokolenie nasze), stawiają młodego mistrza nie tylko na czele malarzy, ale i w rzędzie wieszczów, natchnionej miłością świętej sprawy. I zaprawdę, nie mówiąc już o wielkiej stronie estetycznej, ołówek jego nad sto karabinów służyć będzie ojczyźnie!...

Straszliwą jest łza starca; ma w sobie coś przenikającego do głębi – straszliwsza człowieka niemego, najstraszliwsza ślepego, – kiedy Belizariusz [55] woła z wypalonymi oczyma w legendzie: „O! gdybym miał łzy!” ten krzyk równa się tylko krzykowi zrozpaczonego człowieka: „O! gdybym mógł się modlić!...” choć już sam krzyk ten był modlitwą!... Straszną jest łza wdowy pokrzywdzonej, i łza wyrobnika równie jak łza murzyna, ale nie mniej straszną, straszniejszą łza człowieka czującego, że mu dano uczuć jakieś dobrodziejstwo, dawniej mu wyświadczone, w sposób obelżywy…

Nic smutniejszego jak łza artysty lub wieszcza, który czuje, że już wszystko wyśpiewał, jak smutek człowieka, że już wszystko swoje spełnił, bo jeden szturm był mu milszy, niż wszystkie sny o laurach, jeden piorun milszy, niż wszystkie anielstwa ciszy!... W istocie dwulicowość słowa perfectum, które to dokonanie wyraża, ma w sobie od dawna coś tragicznego, dowodzącego, że nie tu kres człowieka. – Kiedy dążymy do zrobienia czegoś doskonałego, zowiemy to: „perfectum”, ale kiedyśmy już spełnili, to perfectum znacząc rzecz doskonałą, znaczy od tejże chwili rzecz przeszłą, – ale tu zarazem ujęty jest związek nasz z nieskończonością tego świata, – dlatego łza nad ruiną jest łzą względną, jak sama ruina… Podobnie dwuznaczność wielka słowa „virtus”, ta tajemnica wielkości Rzymian, dokąd pamiętali, że cnota męstwem, a męstwo jest cnotą…. Poezya i muzyka postawiły pojęcie łzy na wielkiej wyżynie – prócz Graya, [56] trzej poeci Albionu Byron, [57] Moore [58] i Shelley [59] zostawili poemat o łzie, jak trzy stopniowania boleści. W starożytności wyżej jeszcze o niej śpiewano: „sunt lacrymae rerum….” – a cóż cudowniejszego, jak powyżej zacytowana strofa o łzach i ich związku z człowiekiem, przez nieśmiertelnego Adama! I co smętniejszego, jak łza drogiego nam Bogdana z nutą Moniuszki!...

Muzyka niemniej pełną łez bywa, – że tylko wspomnę słowiczość Szopena, Peri [60] i raj Schumanna, które jak sam mówił, pisał krwią swego serca, a nade wszystko łkający psalm Liszta „Super flumina Babilonis”, [61] tę pieśń łabędzią tytanicznego mistrza. – Słyszałem ją raz w kościele – części jej stanowią: arfa, głos niewieści, organy, chwilami skrzypce i niekiedy chór, … poczyna się smętnem wyrzekaniem arfy, której drżące tony, wzlatując wolnym rytmem, porywają w swój świat skarg i żałości, niewieści głos odzywa się jak anioł, wiejący nad ruinami, łzawo się żali aż przechodzi w głośniejsze recitativo, – skrzypce poczynają snuć tony jak przędzione z księżyca i z woni róż, co płaczą na gruzach w jego blasku… a chwilami odzywający się jak z dalekich światów chór, woła „Jaruzalem! Jaruzalem!” Jak głos całego narodu z przepaści wieków, jak westchnienie ludu z niewoli, a każden krzyk stopniowo coraz czystszy, boleśniejszy, aż ostatni wzlata najwyżej i przebija niebiosy… a na ziemi tylko łza zostaje po nim – i zda się ludzie słuchając, płaczą cicho jak kamienie, a kamienie poruszone zdają się płakać – jak ludzie!...

I znowu w inne światy porwały mnie łzy ludzkie…. Oto łza Gladyatora konającego samotnie w pustej już arenie, gdy mu na myśl przyszły niwy rodzinne, i matka stara i dzieci… a oto łza zawodu, gorzka jak piołun, na samobójcy mogile, i jeszcze łza brata za siostrą, łza bratniej miłości, a dalej na róży spalonej łza drżąca, spłakana nad kochanki mogiłą… a opodal jej na falistej przestrzeni cmentarza łza wygnańca, który po latach wróciwszy z Sybiru, tam szuka za swojemu!... a jednak bardziej gorzka łza wygnańca, –co kona bez ojczyzny i tylko grudkę ziemi do ust przytula, jak naszych tysiąców tysiące, co mesjaniczne dusze oddali na świadectwo prawdzie nieśmiertelnej, co będzie gwieździć, choć gwiazdy pogasną…. I w odmęcie tym ujrzałem pierwszą, ale i ostatnią razem łzę człowieka, co zawsze śmiał się ze wszystkiego i wszystkich, i łzę jakąś okropną spłakaną za kratą obłąkanych, a dalej łzę dziewiczą, świętą, u kraty klasztornej spadłą, gdy za nią zamknięto drzwi na wieki… i jeszcze łza poczciwego sybaryty, w którym serce nie całkiem zatyło, przy bezłzawości opasłego mnicha, który z uśmiechem wypija na stypie bogacza ostatnią kroplę wina, bezczelnie zwanego „lacrima Christi” (!!) rzućmy zasłonę! Wspomnijmy tu łzy Żydów, którym za pewną opłatą wolno było płakać i ryć imiona w gruzach Jerozolimy, i łzy za biletami na pogrzebach Warszawskich – o historyo, jakżeś pełna ironii wróżącej nemezę!... Oto nowe łzy błysnęły z daleka – łza kobiety łaknącej wykształcenia, przed której męzką duszą zaparto bramę świątyni wiedzy… to zbrodnia! – Dalej łza młodzieńca, któremu złodzieje jego młodości miłościwie łamią skrzydła, uczą pełzać i narzucają wstrętny zawód w życiu, dokąd pomyjami swoich teorii nie zaleją piekła jego zapału… i to zbrodnia!... I łza dziewicy, wleczonej przed ołtarze złotego cielca… i to zbrodnia!... I łza sieroty, której kobietę nienawistną każą matką mienić… i to zbrodnia!... I dwie łzy dwóch ludzi, co się raz pierwszy w życiu spotkali i na wieki pojęli, ale znów rozchodzą się na całe życie…. I łza Romea i Julii! I łzy nieme Oświęcimów. [62] I łza ojca, co w najlepszej woli stracił byt swej rodziny…. Łza człowieka, co przeżył wszystko i człowieka, co cynika udawał, i takiego, co kamień udawał, i takiego, co był kamieniem…. A oto najczystsza wśród łez – łza wybranego kapłana, ojca ubogich, sługi chorych, brata grzeszników, dźwigni zrozpaczonych…. I oto jak brylant w słońca promieniu, drży pod gotycką kratą konfesjonału łza spowiednika, … dalej łza lekarza człowieka, … i łza człowieka, co nie ma jednego serca, któreby nazwał swojem, któremu rzekłby: „cierpię!...” ale który wielu dźwiga i pociesza, a więc szczęśliwy, choć nie ma dłoni, na której by czoło oparł… I oto łzy dwie pożegnalne młodzieńca i dziewicy; noc majowa otacza ich cieniem skrzydeł anielskich… lipy stare szumią tak miłościwie, jeszcze chwila, chwil parę… i rumak zatętnił w oddali – a każde z serc pokrył młyński kamień…. Oto jedna – z ostatnich, łza zwątpienia, pełna trucizny…, która zwykle dopełnia czary żywota!... i przeważa szalę boleści – wylęgła w źrenicy Kaina, pełna przekleństwa i zgrozy wyschnie aż na licu Żyda wiecznego tułacza…. Witaj mi, cicha łzo Homera za światłem i Helladą!... i ty pieśni Ossiana [63] w mgłach wiejąca, boska, jak uśmiech pięknej, zapłakanej kobiety. – Odbłysnęłaś w oku Tassa [64] zdziczałem, przepadłaś w bezłzawej Danta źrenicy, powlekałaś ciemne oko Miltona, [65] stałaś się uśmiechem Moliera, uśmiechem Russa, uśmiechem tysiąca; płakałaś po różnych drogach wygnania, błysnęłaś w źrenicy orlej Schillera, w Missolonghi stoczyłaś się jak po licu Łazarza, z twarzy Manfreda marmurowej przedziczałaś w skowytanie Heinego, [66] tej kałuży pełnej pijawek, w której tak cudownie i tak cudacznie odbił się zachód słońca i w płacz krwawy Mussteta, [67] i w zgrzytliwy dysonans Shelleya; spadłaś jak piołun na Roethla ołówek… i płynąc dalej, skamieniałaś Nioby boleścią w Irydionowej źrenicy i spłynęłaś z liców Anhellego, by stopić śniegi Sybiru, na wiosnę przyszłą… Tu szczyty twoje – i jak w kropli wody żyjątek miliony, tak w łzie uczuć i boleści miliony, smętności Cerery i miłości Izydy pełnych. Ale tu się przesila boleść łzy – dochodzi do łzy jednej, w której wszystkie przepadają – do łzy narodu — który wytężywszy wszystkie siły, na nowo upadł pod przemocą niewoli — w tej łzie narodu przepadły wszystkie łzy pojedyncze człowieka!... ale ztąd — poczynają się łzy radości!... łzy zmartwychwstania…
O łzo! pociecho smutnych, niepocieszonych! łzo powrotu z tułactwa! łzo matki odzyskującej dziecię!... dziecięcia matkę! niema łzo narzeczonej, witająca bohatera — — łzo wielka narodu! odzyskującego niepodległość, idącego razem dłoń w dłoni, przy biciu dzwonów do prastarej ojców świątyni, złożyć jak dawniej miecze i sztandary!... o łzo! nie spadaj z kłosa poranionej duszy ludzkiej, świeć na niej, bo dokąd ty jesteś, dobrze jest, boś ty odkupieniem! i u ujścia swego zlały się te łzy wszystkie w jedną łzę Zbawiciela, spłakana na krzyżu za wszystkich! Z tym strasznym ludzkim krzykiem: „Ojcze mój!“ ojcze, czemuś mnie opuścił!“ na myśl złego, i na myśl, że ludzkość nie cudem, ale tylko trudem własnej pracy i łez dopłynie do ideału i wypełni się!... w tej łzie przepadły: łza Piotra żałującego, i łza, której nie dopłakał Judasz… jedna tylko jak czarna kropla nie pomieściła się w tym Oceanie — to łza zdrajcy ojczyzny!... i wronim okiem przepadła na dnie bezdennem!... I ujrzałem wielką tęczę odbitą na niebie, ale już z łez radości — piękniejszą niż po potopie — — łzy te radośne gwieździły na oczach ludzkości po wiekach, idącej z palmami w dłoniach, z hymnem miłości na ustach, błoniami pobojowisk w objęcie rozwarte ojca, do stóp Przedwiecznego z głosem: „Consumatum est!”… [68] A łza ojca odbłysła im zwierciadłem wieczności… jasnem jak sprawa Polski!... i hymnem tym konała arfa drżąca, którą znów porwał anioł poezyi, a łza spadła mu na strony i odlatując, zdał się wołać szumem skrzydeł olbrzymich: „Łzo! tyś symbolem prawdy na ziemi!”…

Na Szlązku, 1866.
II.

Monografia uśmiechu

Poświęcone Ali. . . .

     Freude! holder Götterfunken!
Tocher aus Elisium!... [69]

Schiller

     Der Ursprung des Lächerlichen ist die Paradoxe, und daher unerwartete Submission unter einem ihm heterogenen Begriff, und bezeichnet damgemäss das Phänomen des Lachens die plötzliche Warnehmung einer incongruenz zwischen einem solchen Begriff, und dem durch denselben gedachten Gegenstand, also zwischen dem Abstrakten und dem Anschaulichen.

Schoppenhauer

     Wer den Dichter will verstehen.
Soll in Dichters Lande gehen. . . .

Goethe

Uśmiechu! wdzięku wiosny! oddechu róż! dziecię radości! Witaj w dolinach ziemi!... Łzą rozpoczyna się życie człowieka, uśmiechem kończyć się powinno… Więc lepsza czę[ś]ć dostała się w udziale uśmiechowi niż łzie, choć nie tak wielka i głęboka. – Przejście łzy do uśmiechu jest niezmiernie subtelne – i pajęczej wątłości, że trzeba się oń obawiać, jak o barwę skrzydełek motyla. – Boć radość jest matką boleści, a boleść radości matką!... Człowiek co przebolał, z człowiekiem co myśleć poczyna, mają się do siebie, jak pierwsza łza do ostatniego uśmiechu… Kiedyś w wiejskim kościółku unickim pewien kaznodzieja ludowy nazwał cierpienia talentami. Sam może nie miał świadomości, jak głęboką rzecz wyrzekł. – Rzekł to, rozwijając ludowi ewangelię o talentach rozmnożonych i zakopanych – i zaiste cierpienie jest wielkim talentem, co przynosi inne, bo cóż większego, jak umieć cierpieć?... co bardziej wznosi człowieka… a co go bardziej poniży, jeżeli ten talent zakopie łopatą samoluba i pójdzie dalej z uśmiechem zwierzęcym? Która wielka, twórcza dusza, była bez cierpienia, powątpiewań najstraszniejszych i najczarniejszych rozpaczy? – wolę ironią zgrzytającą człowieka, co się złamał w walce szlachetnej, niż bydlęcy uśmiech cynika, co dał prawo obywatelstwa namiętnościom i przeszedł do tej równowagi, której wiecznie szuka dusza poza ziemią… Nic bardziej rzewnego, jak uśmiech człowieka, który już ani jednej łzy nie ma: patrzcie na taki uśmiech boski na licu Chrystusa cella moneta Tycjana [70] [71] i Chrystusa Scheffera [72], strącającego szatana…. [73] I na ludzkich ustach taki uśmiech płacze całe lata – taki płakał ostatniemi czasy na cichem licu króla wieszczów naszych Adama…. Nic straszniejszego jak uśmiech obłąkania…. Przypomnijcie sobie uśmiech na obrazie Velazqueza, [74] wyobrażającym wariata bawiącego się kwiatkiem [75]…. Czy pamiętacie wdzięk uśmiechów Correggia [76] w jego Notte [77] [78], i na licu św. Małgorzaty, i uśmiech, który dał św. Sebastyanowi [79]!... Dalej nie z tego świata uśmiech Sykstyny [80] – i pełen wszystkich rozkoszy przechodzący w świat lepszy uśmiech madonn Murilla, [81] i uśmiech św. Małgorzaty Rafaela tratującej smoka [82], i uśmiechy Fra Angelica anielskie i Perugina [83] pełne smętności…. Nie zapomnę nigdy uśmiechu Matki Boskiej w chwili zwiastowania, przez Veronesa [84] [85] – jest tam cudowne połączenie dziewiczości z macierzyństwem, w naiwności bez granic i anielskiej pokorze, którego antystrofą uśmiech boleści madonny Solimena!... Czarującym jest uśmiech św. Cecylii Rafaela [86], pełnym tęsknoty św. Cecylii Scheffera [87], zadumania pełnym św. Cecylii Delarocha [88], dziewiczości anioła św. Cecylii Carlos Dolce [89] [90], wdzięku bez granic św. Cecylii Dominikina [91] [92], a klasyczności ziemskiej pełen św. Cecylii Rubensa [93] … tak jak sentymentalizmu św. Cecylii Poussina [94][95], a prostoty pełnej królewskości i królewskości pełnej prostoty świętej Cecylii van Eyka i świętej Agnieszki wielkiego Alonsa Cano [96][97]. Malarze tutaj wymownie wypowiedzieli związek uśmiechu z muzyką…. Uśmiech zachwycenia jest słońcem życia, inny zaś uśmiech prześliczny swobody dziewczęcej, piękniejszy niż pączek róży wiośniany, jak na licu Lawinii, córki Tycjana [98]. – Szkoła Flamandzka dała nam pustotę i rozpasanie uśmiechu. Hogarth [99] nadał mu cechę filozoficzną, subtelną i głęboką, która przy wielkim komizmie w jednej chwili czasem zdolna przerazić, jak śmiech dziecka przy uśmiechu wyszczerzonej w słońcu, wśród kwiatów trupiej głowy, w której wąż się zagnieździł – i Holbein [100] schwycił pewien rodzaj uśmiechu intelligencyi mistrzowsko, że wspomnę tylko portret Erazma Rotterdamczyka [101] i Anny Bole[y]ny [102]. – – –

Strasznym jest uśmiech efronta, straszniejszym cynika, obrzydliwym ultra sceptyka, obrzydliwszym starej, bezczelnej kokietki. – Uśmiech dziewiczy ma w sobie coś boskiego, jak uśmiech Ewy przed grzechem, uśmiech kobiecego tryumfu jest pełen odcieni, niemniej uśmiech niedowierzania, i uśmiech zgorszenia, co zastąpił rumieniec. –

Prześliczny jest uśmiech genialny Shakespeare'a, jakby go Holbein był umiał pojąć! Jak go Kaulbach pojął w swej reformacyi i rozrobił na licach jego bohaterów, od Mirandy aż do Calibana, szkoda tylko, że Caliban nadto przypomina opętanego z obrazu Rafaela [103] … Żadna łza nie jest tak łzawa, jak uśmiech Moliera: przypomina on płaczący śmiech Kolumba nad postawionem jajem w obrazie Hogartha [104].[105] – Pełen rzewności jest uśmiech Byrona, Shelleya pełen rozpaczy, Woltera pełen sarkazmu. – Tu poczyna się, z przejściem w sarkazm, straszliwa strona uśmiechu. – Często, jakkolwiek pozory mylą, można z rodzaju śmiechu poznać człowieka – i to nie tylko, jak mówiono, głupiego po śmiechu jego, bo śmiech i uśmiech mają tyle odcieni szlachetnych i podłych, pięknych i obmierzłych, czarujących i gorzkich, że często zdradzi tam, gdzie słowo udaje prawdę. Ludzie szlachetni mają uśmiech gwałtowny, wybuchający dziecinnie i naiwnie, uśmiech podłej radości ma coś z ryku tygrysa i łkania krokodyla. Oto straszliwy uśmiech szpiega, który przestał być człowiekiem, w chwili, kiedy wyciąga dłoń po pieniądze, które go palą – uśmiech spodlonej kobiety, która jeszcze nie całkiem zezwierzęconą, dalej uśmiech pijaka, karciarza, oszusta, bandyty i rudego Żyda, co konie kradnie, i lazarona, co rozwalony jak Zeus pod zrujnowanym portykiem marmurowym, leży i żuje swe makarony, udrapowany w kilka jasnych łachmanów, że mógłby go malować Murillo w tej ciszy słońca, gdy leniwa, zmysłowa fala morza pianą niekiedy liże mu brudne wyciągnięte nogi, i cygana wisielca, kiedy obieszonemu śród lasu księżyc cichy zajrzy w oczy… A oto patrzymy na grupę, co już dawno zginęła… Siedzą pudrowane postacie w pysznej, jasnej komnacie, dowcipy iskrzą się, jak w czartowskiej kuźni… Oto siedzi. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . Twórcze przeczenie, zwane Wolterem, gdy poklaskuje podziałowi Polski i apoteozuje w Katarzynie podłość podłości, sarkazm, zwany Diderotem i świństwo, zwane La Mettrie!... [106] kiedy Rousseau z rozdartym uśmiechem boleści tułał się po świecie, ten jeden człowiek dobrej woli na Zachodzie w XVIII wieku, jak go tylko Narcyz Brachvogla a raczej Dawison rozumiał. Dalej patrzmy na uśmiechy dyplomatów kongresu Wiedeńskiego – siedzą razem pełni sromu, a jest tu wszystko, prócz miłości i sumienia!... I cóż z nich zostało? „Z owoców ich poznacie.” Popatrzmy dalej na uśmiech, gdy lata nie bywał na twarzy i wraca, oto zakwitł smętnie na twarzy dumnej artysty, wywołanego po latach zapoznania i potwarzy!... boski on i straszny. – Człowiek, co cierpiał gwałtownie i długo, ma zwykle na twarzy jakiś wyraz srogości; spotkałem raz znajomego, który idąc najprozaiczniej w świecie, zajadał gruszkę, ale był w nią tak zakąszony, że wyraz jego mógł posłużyć do kartonu Ugolina….

Piękny jest uśmiech szlachetnego tryumfu, przepyszny bywa tragiczny uśmiech pogardy na licu Rachel [107] lub Ristori, [108] i uśmiech Jaga, Shylocka i Ryszarda III na licu Dawisona, [109] - nigdzie kobiecość nie otrzymała tak strasznego policzka, jak w pierwszym dialogu Ryszarda III. Z Anną, gdzie trumna męża w jednejże chwili świadkiem przekleństw i żałoby a po chwili zaręczyn, uwieńczonych szatańskim śmiechem Ryszarda! Lady Makbet nie jest tak przerażająca, i za tę scenę baby mogłyby ubić Williama, jak ongi Orfeusza….

Oto znów uśmiech despoty, znaczący uśmiech Richelieu’go [110] i pełen napuszoności Ludwika XIV. [111] – Nikt tak nie oddał pogardy rzeczy ziemskich, jak Delaroche, w obumarłym uśmiechu Maryi Antoniny, idącej na rusztowanie [112][113].

We Francyi, gdzie kobiety odgrywały podobną rolę w społeczeństwie jak uśmiech na twarzy człowieka, a woda w parku, ma on, jako jedna z tajemnic ich wdzięku swoją niepospolitą charakterystykę, czuły a raczej rozumiały one to same – znali to ich sylwetkarze z profesyi, od miniaturowego Papy Balzaka do marnotrawnego ojca i zgrzybiałego syna Dumasów. –

Monarchiczna, zadziwiająca pewność siebie przebija się w martwym uśmiechu P. Maintenon [114][115], obrzydły bezczelnością musiał być uśmiech P. Mauntoban, pełen lubego macierzyństwa jest uśmiech P. Sevigné, [116] pełen godności w cierpieniu uśmiech naszej Maryi Leszczyńskiej, [117] tej pszczoły francuskiego dworu.

Pycha parafiańszczyzny wyszczerzać się musiała z szpiczastych ząbków p. Pompadour, pełen intelligencyi szlachetnej i dumnej do końca był uśmiech p. Roland, prostotą naiwną i zdrową kwitł uśmiech Karoliny Corday, [118] wyniosłością i próżnością błyskał uśmiech Maryi Antoniny, ujmującym i słodyczy pełnym bywał na ustach Józefiny, pełen zgłupiałej rasy na wardze Maryi Ludwiki. [119] – Konwencyonalnym był uśmiech p. d’Abrantes, [120] czarujący i cudowny wychylał się z rytmu wachlarza, jak z pod skrzydła motylego, uśmiech p. Recamier, [121] nad którym rozpływał się Chateaubriand, a który był w stanie rozdąsać Napoleona. – Pretensyonalny i przerutynowany bywał uśmiech p. Stäel [122] i jako taki musiał działać u ludzi często szkodliwie dla niej; od Schyllera do Kościuszki. – Nic sprzeczniejszego z sobą jak kilkakrotne wspomnienia o niej Byrona [123]. – Sensualizmem filozoficznym przejrzały, błyskający jenialnymi instynktami życia i sztuki jak klinga kindżału w słońcu (szkoda, że nieco zardzewiała) czaruje interesujący uśmiech p. Sand. – W uśmiechu tym znać, że on inaugurował tyle innych, że rozpromienił się blaskiem intelligencyi na ustach Edmei, i zesmętniał melancholicznem znamieniem sztuki na ustach Consuelo, a zdziczał Tytanów siłą na dumnych wargach Lelii tragicznej [124] –, tak jak znowu zakwaśniał na jagodach Poczwarki, jak się rozpłakał na ustach spalonych Julii i jak pobielił wargi Spirydyona…. [125] Piekielnie żałować przychodzi, że kopuły tych gmachów cudnych jak dzikie w dziewiczych latoroślach spowite gmachy indyjskie, podziurawione dyssonansami moralnemi, jak uśmiech Panny Quentigny, wyglądający wśród tylu skarbów genialnej artystki. Jednej z największych malarzy tak natury jak serca ludzkiego, jak takie przeczenie mimowolne, jak słowo: „perfectibilite” na ustach Lukrecyi Florani, [126] jak ateizm na ustach młodego Sorède [127][128] – i tyle szlachetnego Frumance! [129][130] A jednak nikt bez podziwienia nie wspomni o uśmiechu Stenia [131], utopionego wśród roślin podwodnych, cichych jak sen jego śmiertelny, o uśmiechu strasznym Bozzy [132][133], pełnym pychy wszystkich szatanów pomnożonych przez wszystkie mierności – i o typie artystów uśmiechniętych tak gorzko Tewerinie, [134] kiedy mówi o boskiej dziewczynie, zwołującej ptaki niebieskie – i Szopenowski uśmiech skrzypka [135][136], i jeszcze uśmiech Zdenka [137][138], a uśmiechy murzynów, których tak wydatnie oddało jej pióro – obejmujące wszystkie sytuacje życia – od spokojnego uśmiechu panny Valangis, [139] do wyrazu pogodnego i świadomego siebie Valvedra [140] – i do łzy bezimiennej Jaqua w bukiecie róż zbłąkanej, tak rzewnie, tajemniczo, perłowo!...

Uśmiech jest jednym z głównych wdzięków kobiety, wyrazem dziewiczości i słodyczą macierzyństwa; kobieta bez poezji jest jak roślina, co nigdy nie kwitnie, kobieta bez uśmiechu, jak piękny ogród bez zwierciadła wody, kobieta bez uczucia, jak Inez de Castro po śmierci, [141] uśmiech jej podobny błyskaniu próchna i łusce węża, ale najnieszczęśliwszym jest uśmiech kobiet, które się zawsze i nie wiedzieć czego śmieją, krok ma tylko od słowiczego tonu do rechotania żab, jak krok tylko od wzniosłości do śmieszności, od patosu do karykatury, od szczytu do otchłani. Byron w trzeciej części swego Charolda, [142] nieporównanej smętności i wdzięku, nazwa uśmiech kanałem dla łzy przygotowanym…

Jakaś wieść z lepszego świata cudu pełna zaklętą jest w uśmiechu uwielbienia. – Oryginalnym bywa uśmiech człowieka skłonnego do optymizmu. W oddaniu pochwały drugim jeniusz jest zwykle optymistą tak, jak mierność na wszystkim szuka plam, prócz na sobie, i często woli zdechnąć, niż drugim wymierzyć sprawiedliwość. – Pociesznym jest uśmiech człowieka, który myśli, że powiedział coś mądrego, a urżnął głupstwo solenne, o taki uśmiech posądzi mnie nieraz może niejeden wspaniałomyślny krytyk z plejady trzody piszącej oficjalnie, ale pomyślawszy to, ostrzegam go, że się w tejże chwili uśmiechnie tymże uśmiechem. – Obrzydliwym nad trądy jest uśmiech Polki, tańcującej w roku powstania, kiedy dziesięć tysięcy jej braci nie zastygło w mogiłach; dłużej orły pamiętają o ich kościach niż te bohaterki nowoczesne bez ojczyzny, niż te podłe lafiryndy, wzrosłe jak konopie, niewiedzące, po co i do czego, toć straciwszy ojca lub brata rok, chociaż noszą żałobę, a nie donosiły jej po tylu zamordowanych męczennikach świętych! Wiwat kosmopolityzm i wygoda! ale Bogu dzięki jest ich niewiele. – Coś szatańskiego ma uśmiech kobiety radej, że się zemściła, o ileż bardziej anielski jest uśmiech kobiety, która przebaczyła; unieśmiertelnił go Scheffer na świetlanym licu swojej św. Moniki tak, jak Wiktor Hugo, ten Rubens poezji na twarzy umierającego w opuszczeniu Waljeana, który nie chciał, by go nawet uśmiech jego tyle bolesny zdradził.

Oryginalnym był uśmiech tolerancki cesarza Józefa II, tego kaprysu historyi, którego Niemcy chcą mieć męczennikiem postępowych idei, szkoda tylko, że dławione przez niego narodowości krwią zapisały protest przeciw temu; była to parodia Fryderyka II bez jego rezultatów.

I na twarzy Fantiny [143][144] w jej boskim bezzębnym uśmiechu, gdy śliczne swe zęby przedała, by dać chleba dziecku. – i włosy ostrzygła i przedała, by dać chleba dziecku. – – Ten uśmiech poświęcenia przeciwstawiemy bezczelnemu uśmiechowi egoisty – który urąga wszystkiemu, co nie z niego – i z politowaniem patrzy na sobie niepodobnych wariatów. – I nawrócisz bandytę, i nawrócisz złodzieja, nawrócisz szpiega – i ateusza, ale egoistę nie! Bo na egoizm nie ma lekarstwa; on zawsze kiełkuje jak ziemia, skoro tylko może i gdzie może. Nawróć go, przewróć go, wywróć go – on zawsze wyjdzie na swoje. – Dalej pełnym smętności jest uśmiech zapomnienia, którym przez zapomnienie roześmiał się człowiek nieszczęśliwy, by za chwilę znowu posmutnieć. Nie żądaj niczego prócz zapomnienia, a nie zapomną nigdy o tobie. – Dalej gorzki śmiech człowieka, gdy czuje słabość swoją – czy to wobec potęg materyi, których zdeptać nie chce, udając przed sobą samym brak siły, czy na myśl, że nie ma siły cofnięcia złego, które spełnił, wskrzeszenia najlichszego robaka, którego rozdeptał po drodze, czy to nad tajemnicami ducha, które bada na próżno, czy nad bezmiarem morza ryczącego śmiechem demonów – czy szeroko otwarłszy okno, utonie w ciche gwiazdy nocy majowej, czy wreszcie, kiedy otworzy okno duszy swojej i zagłębi się jak orzeł w przepaście własne – czy kiedy pocznie wątpić o sercu żony, czy kiedy z rozdzierającym uczuciem zwątpi serce przyjaciela, lub własną siłę bycia wiernym zasadom swoim przeciw całemu światu – wszędzie ten uśmiech słabości urąga na jego licach, a ma prawo straszliwie urągać, bo więcej złego przez słabość, jak przez złość się dzieje, i trudniejszą odwaga cywilna niż wojskowa. Dalej uśmiech radości dziewiczej, wiosennej, tak, jak go genialnie w śpiewie swoim stopniuje nieporównana kolorystka pani Artot, [145] gdy w pierwszym akcie Traviaty woła bez końca i końca tylko to jedno słowo: „Gioja!” [146] z całą nieskończonością jego ludzkich, łkających odcieni. To znowu uśmiech zemsty – jak go strasznie oddał Halewy [147] w ostatniej scenie „Żydówki”, kiedy Eleazar swoim strasznym tam! Jak gromem zabija kardynała, a ofiara przepada w płoniach, orkiestra w momencie spadania zasłony wybucha w taki straszny śmiech zemsty tryumfującej, że całe piekło zda się w nim urągać. Co bezbronne mści się najmocniej – tak baranek Boży zemścił się na świecie, zbawiając go – tak się i Polska na nim kiedyś zemści! i tu przepaść, co ją od innych ludów dzieli i zawsze dzielić będzie! – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – Patrzcie dalej – na człowieka czystego jak łza a spotwarzonego, co idzie spokojnie uśmiechnięty cicho i pewnie. – Każden człowiek ma samowiedzę swego dobra, – która winna stać na straży pocieszającej u szczytu jego sumienia, to jest tak wysoko, by jego stóp żadne piany namiętności ludzkich nie dosięgły. Jeśli dosięgną, to znać że go nie ma, bo nie chce, lub mieć nie wart. – Tak jak i samowiedzę swego złego ma każdy – i przysłoni ją blask chwały i zamaskuje ją słowo taleyrandowskie, ale zdradzi je niechybnie uśmiech Piłatowy, ten blady, drżący na wargach i niepewny.

Czy to samo nie dostateczne, by się zastanowić nad istotą uśmiechu ludzkiego?.... A oto znowu czarowny uśmiech młodości, nieświadomej życia i jego piołunów – jak lekkie scherzenda w symfoniach Schumanna, lub impromptu’s Szopena, które przez łzy tak rusałczano się śmieją, których tony chichoczą tak czarująco, że przypominają to ciche bul! bul! bul! bul! Rozmarzniętego strumyka na wiosnę, ginące rytmem radosnym pomiędzy krzewinkami poczynają pękać, obsypanemi w białe palmowe zawiązki, gotowe na palmową niedzielę!..... Dekadencya umysłu ludzkiego najwybitniej krystalizuje się w uśmiechu – jeśliś ciekaw, przestudiuj twarze królów hiszpańskich, jak je nam przekazały mistrzowskie pędzle Velazquezów i Sanchez Chelów w Madrycie. [148] – Uśmiechy te od Ferdynanda Katolickiego aż do ostatnich Filipów drą się chytrze do władzy, stają na jej szczycie – śmieją się potężnie, dumnie, z całego świata, czy na pobojowisku Pawi, czy nad gruzami Rzymu, czy wreszcie na monasterze Kompostelli. – Karleją już wobec szczątków Armady, w cieniach Eskurialu na twarzy katolickiego a nie chrześcijańskiego Filipa II, a dziecinnieją prawie do idiotyzmu u następców i są z dawnemi tak sporne, jak strzał działa ze skały Rocgun w Gibraltarze w chwili, gdy zachodzi słońce, które tam nigdy nie zachodziło! – – – – – – – – – – – – – – – – – – –

Kobiety poetów polskich, przez wielkich malarzy uwydatnione, mogłyby się złożyć na księgę ćmiącą wszystkie Keepseaki, - a głównie znaleźlibyśmy je w dziełach Słowackiego, – jako najfantastyczniejszego z śpiewaków, i znów w dziełach Kraszewskiego, naszego wieszcza obyczajowego. W Słowackim na przykład: uśmiech Goplany z girlandą jaskółek u czoła, i Aliny z dzbankiem na głowie i Swentyny jemiołuszki, tej dumki, co się stała człowiekiem, i panny Anieli, gdy z uśmiechem i dużą łzą w oku rzuca kwiatek w wazon z lawy, a pisze do Beniowskiego – "Kiedyś.... każ sobie panny pokazać pokoje - znajdziesz go!”... i uśmiech Fenixany książęcy, i Judyty z siną podkową na piersiach, i smętnej Dejaniry, i Anieli niewinnej, i Maryi Stuart winnej i Wandy po utonięciu w łodzi uśmiechniętej, i różnica uśmiechów Lilli i Rozy Wenedy – i uśmiech Eloï boski! wreszcie Violetty w galopie z złotą podkową i Aldony tak smutnej.

W Kraszewskim zaś – także niemałe pole dla artysty psychologa, by uwydatnić prawdę tak, jak ja mistrz w słowie przekazał. I tak na przykład, uśmiech prosty a kobiecy Maryi z świat i poety, łza bladej dziewczyny z pod Ostrej bramy, i owa Smaragdina z dzbankiem w "Powieści bez tytułu" i ta uśmiechnięta w trumience swojej Frascatella ze sztylecikiem krzyżowym na piersiach i Julia zmysłowa w Diable. – Dalej tak przerażająco prawdziwy, cichy i bezimienny uśmiech rozczarowanej Anny z Dwóch światów, i tuż przy nim tyle różny uśmiech drgający na wargach spalonych Poli, i Jaryna dziewicza, i spłakana twarz dziewczyny z Żaków krakowskich, zawodzącej na grobie brata studenta - i owa staruszka zbierająca kule w Kordeckim, i Pepita z pod włoskiego nieba, i Sabina z czasów Neronowych… wszystkie te postacie cudne zbliży nam piękność w prawdę zmieniona – wszystkie one czekają od szczytów wzgórz, na których dymił stos boskiej Elsinoï, aż do głębi tych wód nocnych, cichych, w których gwiazdy natchnienia ukołysały Maryę Malczewskiego! [149] I oto jeszcze uśmiech człowieka z inteligencyą, który walczy i szarpie się z życiem, którego wszystkie mierne psiuki skubią za nogi i głupiego, co życia używa – Zaprawdę, jeśli człowiek głupi człowiekowi mądremu wydaje się głupim, o ileż kroć więcej człowiek mądry głupiemu może i ma prawo wydać się głupim! – I jeszcze – uśmiech człowieka, co chce być powagą lub wyrocznią – ten najśmieszniejszy i z niego bez miłosierdzia śmiać się można.

Niesmacznym jest uśmiech człowieka, który z dowcipu robi rzemiosło, - a lepszym uśmiech pulchnego bankiera lub adwokata gracza i bon vivanta z przymrużonym okiem – jakże wzbudzającym cześć wyraz pojmującego swe stanowiska, sumiennego adwokata obywatela. – Wstrętnym jest wyuzdany uśmiech pański, gdzie cynizm lub srogość ozłocone świetnością, jak na mistrzowskich portretach Franciszka I [150][151] przez Tycjana, a Henryka VIII [152][153] przez Holbeina – albo nawet na twarzach Mazarynek Delarocha [154][155]. – Delaroche umiał po mistrzowsku stopniować wyraz twarzy ludzkich, że wspomnimy tu tylko o jego pielgrzymach [156][157] przy twarzy mężczyzny, ponurej i pełnej strudzenia w pielgrzymce życia i twarzy niewiasty pięknej jeszcze, ale troskami pooranej; jakże uroczy jest uśmiech leżącego u nóg ich chłopięcia, które jaśnieje między nimi jak wesoły, błękitny strumyk pomiędzy dwoma groźnemi ścianami skał granitowych, szumiący pieśnią wiosenną. – Wiosennego wdzięku równie jest uśmiech Adonisa [158][159] Thorvaldsena, kontrastujący tak mocno z wyrazem jego boskiej nocy, unoszącej dwoje dzieciątek, jak cudne uśmiechy jego gracyj i amorków, a nad wszystko rybaka, którego dziewczęta rusałczane wciągnęły w świat swój podwodny. Przypomina mi się równie uśmiech starej rzeźby, wyobrażającej chłopca bawiącego się z żółwiem [160], i jedna (z dwóch podobno jednych) rzeźba Rafaela Sanzio [161], wyobrażająca chłopię zranione niesione na grzbiecie Delfina –, uśmiechnięte w śnie swoim bosko, jak młoda dusza przeczuwająca głębię własnej nieskończoności. – – Boskim być musiał uśmiech św. Teresy, śpiewającej w czarnej, gotyckiej celi klasztoru Incarnation w Avila, promieniste „glozy” swoje przy arfie, cichej powiernicy mistycznych dusz, i takim pojął tem uśmiech Tiepolo [162][163] w ekstazie swojej św. Katarzyny, [164] równie jak Solimena [165][166] w swojej Matce bolesnej, uśmiech jeszcze zapytujący po raz ostatni, ale już pełen rezygnacji i przebolenia – a Correggio [167][168] w swojej św. Małgorzacie uśmiech oczarowania, w swoim św. Sebastianie, [169] tem arcydziele arcydzieł, uśmiech ekstazy duchowej, w swojej Jonie ideał ekstazy zmysłowej [170].[171] – Że wspomnimy tu jeszcze uśmiech Matki bolesnej Scheffera, zdający się mówić z podziwieniem: panie! jakiżeś wielki, kiedy nawet nad bólem moim możesz panować!... i jego św. Monikę, i św. Cecylię, które go czynią malarstwa Szopenem. Tu wspominam imię Roethla, [172] młodego malarza, gdzie Heine i Schumann zdają się spotykać w kreacjach tego strzaskanego olbrzyma. Oto rycina „śmierć przyjacielem” (der Tod als Freund).[173] U szczytu starej wieżycy gotyckiej wnętrze izdebki zgrzybiałego dzwonnika, – w wielkim krześle siedzi stuletni starzec i kona – nad nim na ścianie krucyfiks, przed nim biblia na stole – ręce już ołowiane leżą na poręczach karła – poranek – on powinien by dzwonić, – ale już nie może – a więc śmierć, famulus jego wyręcza go, i ciągnie sznur podzwonny w jego izdebce – on z nią już tak oswojony, że patrzy „z uśmiechem” półdziecinnym na dzwoniącą, okrytą mniszym habitem, z muszlą na piersiach, ale tak rysowaną, że przez habit znać kości szkieletu – brrr! Aż mrowie przechodzi, głowa jej z mniszego kaptura zerkająca z pewna kokieterią, odsyła mu jego uśmiech ostatni – mający tyle – tyle przeszłości po za sobą – przez wielkie, różnoszybne okno rozwarte widać igiełki wieży gotyckiej i paszcze kamiennych potworów – a w dalekiej dali… na dole, ogromna przestrzeń pól, wód, i lasów, nad któremi wzlata słońce poranne – na okno przywiała sobie jakaś ptaszyna… taj szczebioce…..! jak ów „sweet bird” w więzieniu Chillonu Byrona, szczebioczący nad głową zemdlonego Bonniwarda. – – – Nie mówiąc ani o jego freskach Akwizgrańskich, ani o pochodzie Hannibala, już ten obraz uderza jak taran geniuszu w krytykę, co odmawiała geniuszu Roethlowi. – – Nikt jednak takiego uświęcenia nie nadał uśmiechowi boleści w malarstwie, jak boski Morales [174][175], swoim Ecce homo, które spotkałem po czarnych krużgankach klasztorów Hiszpańskich – i nikt po nim, jak Murillo, którego madonny jednym typem stać mogą obok Rafaelicznych. – Ileż cudu w uśmiechu dziecinnym i dziewiczym jego Niepokalanego poczęcia w Madrycie, o tyle piękniejszego od tego, co w Louwrze! Ileż szczęścia w uśmiechu jego św. Antoniego (katedra Sewilska) [176], do którego schodzi w orszaku Świętych dzieciątko Jezus; ale odbiegłem daleko – wybacz moja Klotyldo, znowu powiew myśli powiał gdzie indziej…. Oto – by nikomu krzywdy nie zrobić – uśmiech starej panny dewotki, wracającej z roratów w śpiczastym kapiszonie, z oczyma karpia umierającego, ołtarzykiem zatabaczonym, oprawnym w klamerki o niedźwiedzich pazurkach, w asystencji mopsa i szpica wrzeszczącego w niebogłosy, a z zapasem ploteczek garderobianych, uzbieranych w kościele od czcigodnych kumoszek. Ale odwrotnie – jakże godnym uwielbienia uśmiech osoby, która nie poszła za mąż, bo za wzniośle i za delikatnie pojęła Zycie, które było pasmem niepostrzeżonych poświęceń dla drugich, ciągłej zależności i cierpień, wiadomych tylko temu, który wie wszystko. Uśmiech krytyki, która, ilekroć chce być oficjalną, jest głupią, ma w sobie coś rozkładowego, pergaminowego, nie tylko przez żółć swoją. Trudnym do ujęcia jest odwrotnie różny uśmiech krytykowanego, bo on bezbronny i dumny stoi na pręgierzu wyższym od pokrzyw, wolno żakom miotać nań kamieniami i błotem, a ludziom zbrukanym prawić mu o ideale – lub pisać rozbiory niewarte podpalenia fajki, a mści go tylko leniwa opinia, która nierządnie kołem się toczy i vox populi, nieubłagana potomność, której słoneczności zaiste nie ujrzą oczy od rosy wyżarte, - ale nie budźmy Eumenid – kochamy Beniowskiego, lecz dalecyśmy od wyznawania Beniowszczyzny….

Bogatym w najdelikatniejsze odcienia jest uśmiech rozczarowania gorzki – uśmiech deziluzji epidemiczny – a jednak dezilluzya [177] jest rodzajem egoizmu, bo jakiem prawem człowiek nie będąc doskonałym, może się rozczarować niedoskonałością drugiego? – nauczyła mnie tego jedna Polka – cześć jej za to. – Choć dezilluzacya [178] jest nieproszonym gościem, który przemocą wchodzi w każde serce, i im większe, tem szerzej się w niem rozgaszcza, kto nie żąda od ludzi więcej, jak od nich żądać można, a od siebie tyle, ile powinien, kto po oziębnięciu stosunku zacznie od poszukania winy w sobie, nie w drugim, ten zaasekuruje się na całe życie od rozczarowań, a prawdziwy zawód łatwiej zrozumie, zatem i łatwiej przebaczy i przeboli, bo wiele zrozumieć, to jest wiele przebaczyć. – Jednotronnym i łatwym do odgadnieni jest uśmiech człowieka wrażeń, – który od nich okiełzany, idzie jedynie drogą fantazyi swojej, niebaczny nieraz na głos rozumu, dokąd mu czynem dokonanym nie wrzaśnie sumienie w głębi ducha. – Ale wolę go stokroć od uśmiechu człowieka na urząd rozumnego, w którym uncji uczucia nie znajdziesz, który praktyczność nie za środek, ale za cel w życiu poczytał, i życie na miarę, a słowa i myśli swoje na wagę urządził – ludzie tacy z szczytu swego rozumu nieraz staczają się lawiną głupstwa lub potworności, jak de Maistre, [179] kiedy dowodzi, że pewni tylko ludzie powinni się kształcić, by drugimi rządzić, a drugim na nić nauka, niech tylko umieją słuchać [180], – lub kiedy wielki teolog ogłasza, że kat jest głową widomą sprawiedliwości Bożej na ziemi [181]! Na ten raz, choćby z świętej zgrozy, będziemy zdania Woltera, że dokąd nie ujrzemy, że jedna część ludzi rodzi się z ostrogami, a druga o czterech łapach, dotąd nie przepuścimy na chwilę, by jedni drugich mieli prawo ujeżdżać. – Dziwnie ironiczne jest zjawisko, że właśnie ludzie lękający się przewrotów społecznych, sami je zwykle wywołują lub przyśpieszają, widzieliśmy to nieraz niestety! To przekleństwo przywiązane do nich jak kula do nogi dowodzi, ze rozum w nich nie jest epidemicznym, a epidemiczna prywata, która śmiejąc sąd indywidualny przeciwstawiać instynktom i rozumowi narodowemu, gotowa i katem się posłużyć, aż terroryzm w postaci antikata, przez nią wywołany, nie poda jej krwawej ręki, i razem, kolejno i krwawo, pracują nad odpychaniem dnia sprawiedliwości!. . . Okropne są te uśmiechy targowickie, których fałdy, jak echo, poruszyły się nawet za dni naszych. . . . Rzućmy zasłonę, tam gdzie była, niech ją dzierżą dzieje…. I odwróćmy gdzie indziej oczy – oto starzec weteran, co po latach wróciwszy z Sybiru, nie zastał dzieci swoich, zastał tylko prawnuka, na którego patrzy z uśmiechem wybranych, kiedy się dziecię bawi jego wyszczerbioną szablicą…. Nieśmiertelne są uśmiechy świętych ascetów Murilla, [182] mianowicie sewilski św. Feliks z dzieciątkiem Jezus na ręku, [183] a nad wszystko św. Franciszek z Asyżu pod krzyżem, [184] gdy go Zbawiciel jedną ręką, zdjętą z gwoździa, przygarnia do siebie… wyraz jego ma coś już nie z tego świata, a pokora postawiła nogę maluczkiego na głowie globu… by się do krzyża podwyższył – dla nas to największy obraz hiszpańskiej szkoły! – – – A teraz przez sporność przypomniały nam się uśmiechy główek Greuza [185] i niektórych Guercina… [186] po nich przypomniał nam się humorystyczny uśmiech Dickensa, a wreszcie uśmiech młodej, rumianej gosposi polskiej, która otoczone dziećmi, w chwili, gdy ksiądz proboszcz święci, uśmiecha się z radości, że się baby i placki udały….

Uśmiech Machiavella i Richelieu’go, nie stanie za uśmiech wyrafinowany Napoleona III jakby się z korupcji ogólnej uśmiechał – stojąc sam korupcją – Smętny obawą niewieścią, ale pełen gotowości męskiej; gdyby się w miejscu ks. Berry [187] znalazła, zdaje się uśmiech melancholiczny cesarzowej Eugenii. [188]Nic smętniejszego, jak uśmiech dobroduszny świątobliwego starca Piusa IX, który zdaje się opłakiwać złe swego wieku, kiedy szarpie tym męczennikiem, za łotrów odpowiedzialnym, cała hydra jego otoczenia, wszystkie matactwa rządów, które tak w zbrodnię wezbrały, że wobec ludzkości i dziejów nie mają już dziś tego prawa, jakie miewa każdy zwyczajny i pogardzony zbrodniarz!... Każde prawie złe człowieka da się wytłumaczyć, żadne złe rządów wytłumaczyć się nie da, bo w nich ono jest zasadą zbiorową, sympatyczną, która społeczeństwo urządziła tak, że się złe się jak trąd chwyta człowieka. Nigdy też katolicyzm nie zrósł się tak z Polską, mianowicie z Litwą jak dziś, kiedy satrapa moskiewski wyrzekł prawdę w Watykanie, że katolicyzm a rewolucja to dziś jedno. Tak jest i będzie jedno, ale nie w takich, co by z polityki byli katolikami, tak jak ludzie bez wiary idący z procesyami Warszawy 1861 r., – choć nie wierzymy by byli tacy!....... Dziwnie spotykają się z sobą dwa młodzieńcze uśmiechy – Hamleta, kiedy Ofelii mówi o klasztorze, i Cordelii, – kiedy nie chce powiedzieć ojcu jak go kocha, ona uśmiecha się tylko anielsko, bo słowo byłoby bluźnierstwem i uczucia doczesną mogiłą, – Toć, kiedy wielka radość wstrząśnie ci duszą, objawi nowe światy, roztopi serce, że się łzami pieśni i rozkoszy rozpłynie, to zwierz ją lasom, wodom i skałom – tylko nie ludziom, bo ci ją strują, splamią, zohydzą, że ją przeklniesz sam w sobie z goryczą piołunu. . . . Toć, kiedy wielka boleść rozedrze ci serce i zatarga wnętrzami, wyspowiadaj, wypłacz ją lasom, wodom, dolinom, księżycowi, wiośnie cichej, skałom niemym – tylko nie ludziom, bo ci ja uczynią stokroć boleśniejszą, dłuższą, potworniejszą, aż się bólem zatoczysz w otchłań rozpaczy i potrzaskasz czoło na kamiennych progach doświadczenia. – – Bo na szalę twą cisną bodaj niepotrzebnego kulfona, byle była cięższa! – Nic bardziej jasnego, miłościwego, pełnego dobrej woli, jak uśmiechy wesołe, choć groźne, na starych portretach ojców naszych, tych twarzy pełnych zdrowia, zapału, wiary dziecinnej a świętej, rąk gotowych chwycić o każdej dobie za kordy, by wedle słów wieszcza: „zbawcę zbawić!” – A maja je wszystkie oblicza prawie królów i hetmanów, pań i dziewic – charakterystyką ich jest uśmiech króla Jana III –, niemniej wyraz twarzy Pułaskiego, kawalerski uśmiech księcia Józefa i anielski uśmiech Kościuszki – pełne one miłości i powagi, a zawsze te same, wybrane, boże! Czy pełne grozy marmurowej, jak na sarkofagu hetmanowej Żółkiewskiej [189], Zofii Ostrogskiej [190][191] i Montelupich [192][193], czy macierzyństwem promienne, jak Anny Jagiellonki i Jadwigi, czy jaśniejące nieziemsko, jak Barbary Radziwiłłównej, – czy gotowe na boleści, jak Maryi Leszczyńskiej i Krasińskiej, – czy braterstwem męskie, jak Chrzanowskiej, Platerównej i tylu – tylu innych!..... dumnym niech będzie człowiek, co się z Polki rodzi!... Rozdzierającym jest uśmiech, który Matejko dał Rejtanowi, uśmiech, który przewidział w przerażeniu proroczem Skarga, pojęty tak potężnie genialną myślą naszego młodego mistrza, tego komety na niebie naszej i europejskiej dzisiejszej sztuki, tego proroka przeszłości, pełnego smutku i żałoby, czasem zbyt czarnego, który bardzo boleć musiał, nim z jego ducha tyle strasznych postaci i upostaciowań wyszło przed oczy nasze, postaci, na które obecność z korzyścią dla przyszłości spoglądać winna. – –

Cała suma sumienia człowieka, chwilowo go definiująca, mieści się nieraz w uśmiechu i jego różnicy; patrzmy na przykład na uśmiech Tyberiusza, – a Waszyngtona – Napoleona III – a Lincolna – lub Palmerstona – Cavoura [194] a Bismarcka – Manciniego a Garibaldiego. – Pełnym szlachetności i część synowską wzbudzający, jest uśmiechnięty wyraz na portretach Smolki, i smętności rycerskiej pełen uśmiech Langiewicza. – Uśmiech pysznego człowieka, który się wścieka w upokorzeniu, podała nam tradycja w twarzy Kserksesa, kiedy zrozpaczony klęską i hańba swoją, pobity od garstki wolnego ludu, kazał ze złości bić morze łańcuchami za to, że się buntowało tyranowi! – Eschyles podał nam okropny uśmiech Klitemnestry, kiedy witając Agamemnona, kobierce roztacza przed jego stopami. – – Najrozmaitsze graduacje uśmiechów niewieścich, pełnych gracyi i poezji zaklął Winterhalter [195] w swoich rusałkach, kołujących nad wodami. Dreszczem przechodzą szydercze śmiechy ludzi przedrzeźniających się pysze, siedzącej na tronie gruzów, w fresku Kaulbacha, [196] wyobrażającym pomieszanie języków….

Pełne świętości są uśmiechy w obrazach trzech mistrzów, religijnego nowoczesnego malarstwa: Overbecka, [197] Corneliusza [198] i Elstera. – Pierwszego Wniebowzięcie Bogarodzicy w katedrze kolońskiej, tak pełne świętego uśmiechniętego wyrazu, że zda się, iż gleczery Mont Blanc i Jungfrau od niego mogłyby topnieć, – drugiego sąd ostateczny w Monachium, i śmierć Romea i Julii w rycinie – tam uśmiech wieczności, tu śmierci spokojnej, tam nieskończoności skończonej, tu nieskończonej skończoności wyraz zawarł się w uśmiechu. – Niemniej wyrazu mają uśmiechy czterech pór roku, dnia i świata, w wielkim fresku berlińskim jego, wykonanego według pomysłu Schinkla [199] – mianowicie twarz Apollina jest tam pełna wyrazu, jak piękność uśmiechnięta w majestacie do natury; – trzeci mistrz Elster, w swojej historyi sakramentów, nadał uśmiechowi wyraz mistyczny, świeży, równie uroczy a bardziej głęboki, jak Hübner [200] swoim świeżym Madonnom. – Okropnym jest uśmiech kłamany, przymuszony: takim Nero Pilotego [201] okłamuje siebie i rozpadający się świat prastarej Romy, – –

Nigdy nie zapomnę uśmiechu na twarzach jednej grupy Schillinga, [202] tego młodego spadkobiercy wdzięków Thorvaldsenowych, [203] a ucznia godnego Ritschla [204] i Henela. – Wyobraża ona noc pomiędzy snem a marą (Schlaf u. Traum). [205] Noc ujęła za rękę sen, pacholę cudne, śniące coś anielskiego, z makówkami w drugim ręku, a mara u boku nocy stojąca, z motylemi u ramion i skroni skrzydłami, szepcze mu obrazy snów z uśmiechem pięknem jak one – noc pogląda na nich z rozpogodzeniem jasnem. – Pod tą grupa słyszałem rozprawę trzech krytyków – uśmiechy ich, choć pobieżnie warto naszkicować dla ich charakteru, który nie miał charakteru; – pierwszy estetyk z rzemiosła, policjant piękności, zatabaczony rozprawiał o sztuce frazeologicznie a na zimno, jakby sałatę zaprawiał, a uśmiechał się jak człowiek, co się sam słucha, popisując się skarbem swej erudycyi – drugi sensualista piękności, w złem znaczeniu tego wyrazu, z cynicznem uśmiechem a rumieńcem dobrobytu na twarzy, rozprawiał i mecenasował, smakując piękności jak ostrygi – trzeci tylko z uśmiechem zadowolenia notował, co mówili dwaj pierwsi, bo temu piękność była dojną krową – i pojąłem czemu żaden prawie umysł twórczy nic dotąd nie skorzystał od krytyki – łazili oni po posągu jak owady, szkoda, że posąg nie czuł ich – taką kamienność wzgardliwą winien mieć krytykowany wobec podobnych krytyków. – – – I jeszcze przypomniał mi się uśmiech Psychy z Capuy [206], z rozbitą czaszką wygrzebanej – uśmiech tak pełen czaru i muzyki, jak obecne w sercu uczucie przyjaźni – korona uczuć – – szkoda tylko, że ostatnią kroplą na dnie kielicha przyjaźni jest trucizna, którą popielato zasępia resztę życia, – że uśmiech ten przechodzi w taki smętny, jak w licu Gulnary Scheffera, [207] a czasem tak zrozpaczony, jak na spiekłych wargach jego Franceski Rimini. [208] – Ale pojęcia przyjaźni są tak różne, – że tworzą tęczowy kalejdoskop, pełen tajemnic ducha ludzkiego. – Niewielu pojmuje ją jak Schiller i Byron, a wielu w taki sposób, że wolę dwa konie na wiejskim pastwisku, które położywszy na grzbietach swoich zwieszone głowy, tulą się razem pod biodra kurhanu, gdy wiatr słonej jesieni szamocze ich grzywami – – wolę łzy, kto remi malarz Robert na głos kobzy napełnił źrenicę swoich wołów i tę twarz wielbłąda, – która zajrzała do namiotu ojca zadżumionych!... Charakterystycznym bywa dziś epidemiczny uśmiech blagi – blag ery mają swój sposób śmiania się, wyszczerzony i bezczelny –, złożony z wyrazu małpy i kokietki – przypomina się tu mimowolnie uśmiech Falstaffa i uśmiech Papkina. – Za nim staje w myśli uśmiech milczka, co jest jak woda, rwąca brzegi cichaczem, a czekający na swego Hogartha polskiego, a wreszcie wyraz śmiejący państwa Jowialskich, od którego samo widmo melancholii musiałoby parsknąć w śmiech homeryczny. – Więcej tam delikatnego komizmu i nacechowanych wad społecznych, niż w tuzinie moralistów i kopie całej komediopisarzy i rysowników nowoczesnych. – Wielkiej tragiczności jest uśmiech, który w średnich wiekach nakrył się czapką trefnisia –, osobach: Tribuleta, Nika, Stańczyka. Velazquez zrobił straszliwy i wielki smutkiem ludzkości zbłaźnionej, portret karła, błazna księcia Alby, w Madrycie.

Fatalnym bywa czasem uśmiech, z którym nie wiedzieć, co zrobić – wygląda i mówi przez sumienie, konfuzja i głupstwo. – Cyprian Norwid oddał go z straszną prawdą w swoim rysunku lokaja spanoszonego, który nie chce poznać starej matki, i przypadłą do siebie odpycha ręką pełną pierścieni. – Takiż uśmiech mają ludzie, którzy kpią ze wszystkiego i z siebie samych – taki miewają wysokie figury po nagłem otrzymaniu dymissyi, a i niższym się taki przytrafia – jak owemu senatorowi w Dziadach, który wypadł „z łaski” – jest on obrazem wielkich Polaków, co płaszcząc się wrogom, trują się potem własnemi ekscellencyami, a kluczem szambelańskim otwierają, jak wytrychem, dzieciom swoim wrota do świątyni hańby! – – Namiętność szczególnie się przebija w uśmiechu Miraboa [209] zapienionym, – kiedy umierając jeszcze mówił swemu służącemu: „Soutiens cette tête c’est la plus forte en France.” [210] – – ale o ileż wznioślejszym jest uśmiech zemsty szlachetnej, taki, z jakim Ludwik XII, król francuski mawiał: „Le roi de France ne venge pas les injures du duc d’Orléans!” [211] – o ile straszniejszym jest uśmiech mściwości, jaki Berlioz w swoich wieczorach orkiestry dał Benvenutowi, Celliniemu i Violi [212] – i nic prawdziwszego, nikomu łatwiej czuć chęć zemsty, jak artyście – nikomu trudniej ją pohamować – nikt nie jest bezbronniejszym, – ale też dla tego Opatrzność zemstę jego tak straszną uczyniła – biada temu, kogo trafi raz zemsta bezbronnego człowieka!

Mimo całego wstrętu naszego do sztuki francuskiej, niepodobna nam nie podnieść uśmiechu pani Plessy [213] i pana Got – w sztukach nowoczesnych – mianowicie Augièra [214] – naturalność tej artystki jest taka, że po pierwszych dziesięciu minutach zapomina się, że się jest na scenie, a uśmiech jej z siłą wirtuoza umie sytuacjom nadawać najrozmaitsze i potężne znaczenia. Jeśli(co jest pewnikiem), literatura i dramat są odzwierciedleniem społeczeństwa i jego jakości moralnej – to dreszcz nas przechodzi przed tą literaturą i społeczeństwem – nawet w najmoralniejszych jej sztukach, które przypominają starego salonowca pobożnisia, z rodzajem obojczyka na szyi a przypinanymi łydkami na nogach…. Sztuki te i społeczeństwo wraz się uzupełniają – i po ojcowsku uśmiechający się nad obojgiem Napoleon III, stojący korupcją zmaterializowanego, walecznego narodu, który przeżył w jednym wieku dziesięć stuleci w przewrotach społecznych, wulkanicznych podrzutach i chwale.

Ale wróćmy jeszcze do uśmiechu sielskiego – jakże on świeży, rumiany jak brat maliny i druh dzierlatki – czy to na ustach dziewuchy krakowskiej – czy Pokucianina chłopaka – czy Hucuła barczystego – czy starego bacy z nad pięciu stawów – czy na ustach Litwinki – czy ukraińskiej rusałki – czy smutnej wieśniaczki z podgórza Karpat. – Uśmiech wiejskiej niewiasty polskiej pełen powagi i rzewności miłościwej, oddał nasz prawdziwie rodzimy artysta pan Andrzej Grabowski, [215] Krakowianin – jest w nim coś prawie świątobliwego – ewangelicznej prostoty ludowej, jakby zamyślona nad kolebką dziecięcia śpiewała: „Kto się w opiekę” – i chciała od niego odwrócić wszystkie burze żywota, a razem jest w niej to, co myślemy idealizując sobie lud polski w przyszłości, taki jakim winniśmy go zrobić przed Bogiem, narodem i sumieniem, – w którym także sielskie niewiasty błogosławiłyby na nowo do boju synów swoich, Racławickich potomków. – Uśmiech sceptyka ma swoją wybitną cechę, w której bywa zwykle coś zwierzęcego – a coś strasznego ma uśmiech zdziecinnienia, jaki czasem na ustach otwartych, trzęsących i bezzębnych spotykamy – – – – – najfatalniejszy jest uśmiech zobojętnienia na wszystko, z zwątpienia pochodzący – taki, jakim śmieje się Cenci Beatrice, w dramacie Shelleya, [216] czy na cudnym obrazie Guida, [217] – o ileż inaczej w tej chwili ostatniej pojął ją de la Roche! [218] o ileż inaczej pojął wielki Schiller swoją Maryą Stuart, – którą ożywiła na nowo pani Ristori, [219] co do mimiki największa artystka świata – jej wyraz twarzy kiedy dowiaduje się z radością dziecinną prawie, że będzie miała szczęście spowiadania się przed śmiercią, – kiedy wstaje od spowiedzi, kiedy grupuje wokoło siebie służebnice i poleca je Bogu, a idąc na rusztowanie błogosławi wrogów i ostatni uśmiech pożegnania anielsko rzuca ziemi, na której tyle cierpiała – są jedynemi w tym rodzaju sztuki – ani potężny Aldridge, [220] ani demoniczny Dawison [221] nie dopięli tej potęgi, tej prawdy życia, i nie dziw nam, że się przy niej zaćmiła gwiazda Raszeli. – Uśmiech na ustach człowieka słabego, który umie ładnie mówić, a topnieje i przepada, gdy przyjdzie działać, pojawia się często w życiu i łatwym jest do odgadnienia – uśmiech wiecznego wahania się ma na ustach nieśmiertelny Hamlet – a kiedy gra go Devrient [222] czy Wagner, [223] wedle nas, pierwszy mistrz w tej roli, uśmiech ten nie schodzi mu z ust, nawet w chwili, kiedy nad modlącym się ojczymem zbrodniarzem staje z mieczem i powiada sobie, że go teraz nie zbije, bo dusza modląca się mogłaby pójść do nieba, że go woli zabić w chwili jakiej grzesznej, by poszedł na samo dno piekieł, i z tem odchodzi – znać nawet w tym obrazie pozornej zemsty wahanie, gdzie Hamlet łudzi sam, siebie, bo go nie stać na energię zgładzenia tyrana – i dopiero w ostatniej chwili, ten człowiek, (który jest obrazem wiekuistym, jak osłabia charakter najpotężniejszy z natury despotyczne wychowanie), bije się sardenapalicznie i jak lew umiera, przekazując swój testament przyszłym pokoleniom o jaśniejszej doli…. Wyraz twarzy kobiety wiejskiej, oddaje u nas ceniona p. Aszperger, że wspomniemy tylko o roli matki Balladyny, Joanny, kobiety z gminu, a nade wszystko wieśniaczki w liście żelaznym p. Małeckiego, – – że już nie powiemy nic o jej rolach takiej potęgi, jak Deborah lub Waryatka – gdyby p. Aszperger [224] była poszła drogą Dawisona, [225] byłaby dziś szczęśliwą rywalką pani Bulioskiej i Janauszek, – ale zasługą jej będzie zawsze, że jako Polka pozostała wierną scenie ojczystej.
Oryginalnym jest jej uśmiech poprzedzający zwykle eksplikacje, jak błyskawica przed burzą, czy to w scenach małżeńskich, rodzinnych, miłosnych lub przyjacielskich, i uśmiech jasny, który je czasem kończy jak tęcza, lub gorzki, który zasępia życie. – Wart dla swej znakomitości wspomnienia i uśmiech ludzi, którzy wprzód patrzą na buty niż na człowieka, i tych, którzy zanim spytają czy cnotliwy, rozumny, jakie są rezultata jego życia, pytają czy bogaty lub kto go rodzi – i uśmiech księgarza, który w tureckim szlafroku, bierze w rękę, pełną pierścieni, pracę młodego autora, o niecałych butach i surducie błagającym dymissyi, która nie może być przyjętą – niemniej interesującym jest wyraz człeka zabobonnego, z którego śmieje się diabeł, straszący w kontuszu na pińskich błotach i straszliwa biała dama Rydzyńska. – – – Dobre są także różnolice uśmiechy zjazdów kontraktowych i jarmarcznych Wołyńskich, Podolskich i Galicyjskich – one bywały jedynym środkiem porozumienia się wspólnego – ci sami zjeżdżają się dziś w mieścinach powiatowych, co niegdyś spadali tam na sejmiki, byle czasu tego używali nie na burdy, grę, plotki, – ale na porozumienie potrzeb wspólnych – społecznych i narodowych, – bo zaiste, zda rachunek ciężki kiedyś takie li tylko bułagulskie modlenie się złotej szkapie, tam gdzie jest sposobność działania.

Kto widział uśmiech bardziej boski jak ten, z którym konali męczennicy Chrześcijaństwa, i męczennicy nasi, na uświeconym bruku Warszawy i Wilna r. 1863!?... tu wypadałoby skończyć – a jednak uśmiech to rzecz nieskończona, równie jak łza… urocza jak paralela między pączkiem róży a ustami dziewczęcia… oto uśmiech skromnej dziewczyny w chwili oświadczyn, gdy się jak w listeczki malina, kryje między krewnych, wedle słów cudnych Wasilewskiego – i w chwili, kiedy powiada: „kocham!...” i znowu uśmiech babuni miedzy grupą wnucząt: znałem pewną babunię, która z radością przeniosła się z jednej ulicy na drugą, bo mówiła, że będzie bliżej wnucząt, a wnuczęta mieszkały o 20 mil na wsi, ulica więc była tylko zbliżeniem w tym kierunku!...

Uśmiechu! dziecię radości! ty jesteś zwiastunem błękitnych chwil życia!... Wypiastowany w świecie Hellady boskim, i wiejący nad błoniami Auzonii!... [226]

Kiedy powraca wiosna, skrzydlata i śpiewna, siejąca girlandy tęcz i motyli, i z piosenką skowrończą skacząc, a po głazach zdrojów rozmarzłych, garście pereł miota, jak łzy burzy po kwiatach, ty kwitniesz na licu jej, jak kwiatów król – i jawisz się najprzód na licu dziecka, kiedy uśmiechnie się do matki raz pierwszy, i na licu matki, gdy pierwszy raz usłyszy: mamo. I dalej w życie! Patrzcie! młode pachole idzie w świat z natchnieniem w duszy – nie zna życia – wiosna w duszy i wiosna natury otaczają go… w myśli jego błękitno jak w niebie – on uśmiecha się w naturze i jemu natura, patrzy w nią miłościwie, jakby szukał jej ostatniego słowa. I spotkał okiem kształty dziewicy z uśmiechem Ewy przed grzechem, uśmiechnął się – spojrzał – już ścisnął dłoń jej – las zaszumiał głośno i zabrzmiał pieśniami, wiatr rozwiewał mu jasne włosy, a warkocze jej niósł mu do ust i zarzucał na szyję – on wiódł ją za rękę i szeptał jej strumień słów nieuczonych, ona z główką w pół pochyloną, jak maczek na zagonie, którym wiatr porusza, słów tych słucha jak rajskiej muzyki z uśmiechem zdziwienia… dłoni odcisnąć nie śmie, choć nie wie czemu… a jakaś rozkosz rozsadza im piersi – ona pochyliła główkę jak brzoza, pobladła, i znów uśmiech odsłonił perłowe ząbki, oddech jej pierś jak falę unosi – on zerwał fiołek ona wzięła go z uśmiechem – i idą dalej, już nic nie mówią – uśmiech i oczy jej rozmową – przepadają w głębi szumiącego lasu – i nikną – już znikli… jak wspomnienie!... Perłami łez geniusz sieje swe pola, a uśmiech jego spokojny i uroczysty.

I znów spojrzałem w inną stronę, i przeraził mnie przymarzły uśmiech na twarzy Almanzora!... lecz dalej jaśniał uśmiech geniuszu świadomy siebie i siły swojej, pełen harmonii Helleńskiej, i jak boski Apollo pięknością swoją tylko rozkazujący, i stamtąd poleciał na lica Parysa i Heleny i na Aspazyi korale [227], gdy siedząc na kolanach Alcybiada, dysputowała z Sokratem i … niedowierzała Platonowi… i przeleciał na twarz Sokrata spokojną, kiedy toast trucizny spełniał do przyszłych pokoleń, że od tego uśmiechu na zawsze przestał się śmiać Arystofanes… i z dali chór Faunów odderzał mu śmiechem homerycznym, a śmiech ten przeleciał wieki, odkwitł na pulchnym licu Falstaffa [228] i Tartuffe'a, [229] przemignął błyskawicą po twarzy ostrzącego nóż Shylocka i skonał skrzywieniem dzikiem na twarzy Mefistofelesa. –

Charakterystyczne są uśmiechy artystów, – kto zapomni uśmiech Rafaela, kto nie pomyśli nad uśmiechem Salwatora Rosy? [230]

Oto trzy głowy pełne wyrazu i znaczenia: Uśmiech Liszta wyraża majestat natchnienia i jego żelazną konsekwencję w każdej walce podejmowanej zwykle dla drugich, tak, że nazwalibyśmy go Galileem muzyki – boć treścią jego całej istoty jest: e pur si muove. [231] – Uśmiech Wagnera znamionujący przebolenie i dumną inteligencję świadomą siebie wśród walki, która go uczyniła Kopernikiem muzyki. – Wreszcie uśmiech Berlioza, w którym znać uczucie i smętność narzeczoną innych światów. – nazwalibyśmy go Kolumbem muzyki, bo choć nie odkrył Ameryki, to instrumentacja jego, [232] będąca tem, czem rysunek Kaulbacha, skróciła drogę do Indyi…. I przyjdzie czas, gdzie mu lichwą oddadzą sprawiedliwość. – Ale patrzcie na twarz Beethovena, który jest dla muzyki, czem św. Paweł dla dziejów Religii. – Głowa pełna majestatu boleści, twórczych mąk i chaotycznej zadumy. A jednak i on dał uśmiechowi kilka danin nieśmiertelnych, że wspomnę tylko dziewiątą symfonię, której radość ducha ogarniająca, zdaje się być proroctwem dni lepszych, dojrzalej ludzkości. – Symfonię tę jak piramidę na grób sobie wystawił mistrz i orłem przy głowie swojej posadził pieśń Schillerową – a lwem u nóg swych postawił Florestana. [233] – I jeszcze uśmiech Szopena, jak go pojął Scheffer [234] – według apokaliptyki jego tonów, boć on jest w muzyce tem, czem św. Jan w dziejach religii….

Widziałem raz słońce, kiedy po burzy wyszło z błękitów nad Muraniem [235] – i pięknością swą zaśmiało się do burzy nad mnóstwem pereł rozsypanych w dolinach; takiego wesela w naturze, i tylu piękności świateł więcej nie widziałem! I spotkałem raz uśmiech pięknej, zapłakanej kobiety – uśmiech smutny jak pieśń Ossiana, najwyższy, – bo pełen przebaczenia w cierpieniu!... piękna jak narzeczona anioła, chora i wiedząca, że żyć nie będzie, leżąc obrywała listki róży z uśmiechem ciekawości… czy prędko umrze!... i nie widziałem – i nie chciałem już widzieć żadnego uśmiechu… aż raz ujrzałem u gotyckiej furty czarnego kościoła dziecię, podające z uśmiechem jałmużnę zbolałemu starcowi…. On na widok tego kwiatka zapomniał wszystkich boleści i zawodów życia i uśmiechnął się – a ten akord uśmiechów ich, jak przeszłość z przyszłością, chwycił do arfy swej, stojący nad niemi stróż anioł i powiał z nim w błękity…. I oto pierwszy uśmiech przyjaźni, sympatya zagnieździła się w nim na całe niebo przyszłych rozkoszy… na niebo nie z tej ziemi, – przeto o nim śpiewać będziemy, – ale – nie na tej ziemi!... Oto uśmiech bohatera przebaczającego!...

I uśmiech poety na widok doścignionego ideału, ściganego całe życie, który przestaje go nęcić, skoro go dosięgnął ramieniem piorunowem… i znów powraca smętne słowo „perfectum!” i w smętności się uśmiech ten rozpłynął, aż spoczął w śmierci nieśmiertelności pełnej, po mękach Tantala!... Ten uśmiech unieśmiertelnił wielki Ritschl [236] w swoim posągu Psychy i Zefira [237], gdzie (pod dłutem mistrza boskiej Piety [238]) [239], marmur stał się powiewem….

Ale z daleka doleciał mnie dźwięk wesoły, pusty, szalony!.... pełen woni kwiatów i uśmiechów dziewic… il Bacchio!... w godowej sali, drżącej światłami, wonią i muzyką, młoda para leci wirem szalonym – lecą – snują się – jednako myślą i czują – a taniec zdaje się ich odrywać od ziemi… i z grzmotem muzyki a szałem tańcu w wielką girlandę splątane pary, kołują z uśmiechem wesela – splatają się i rozplatają jak gracye i muzy – lecą! lecą! Jak liście burzą niesione – a za kilka godzin, gdzie pójdą te uśmiechy? – zostaną – tylko nieco – inne! I ujrzałem pary szkieletów kołujących szalenie, wiejących galopem grzmotu w ciemne przestrzenie, z uśmiechem zwątpienia, którego zląkłby się cichy uśmiech cieniów Elizejskich, nad którym schyla się czasem uśmiech Seleny, drżącej nad falą Lety!... I jeden niemy siedział w gwarze tłumu i śmierć galantka przywiała – przypięła mu kokardę – i polecieli gdzieś… za błędnym ognikiem….

I znalazłem w prochu rozkruszoną maskę Satyry – miała resztki uśmiechu Horacego, ale w nieładzie swoim zdała się niedogryzkiem Jorika! I poczułem, że smutno temu, co płacze z boleści, ale smutniej temu, co z boleści się śmieje.

Uśmiech to straszny, który niesie chwila
Jak fala różę w otchłanie dymiące –
Uśmiechy inne rozweselające,
Które się śmieją milcząco i dumnie

Lecz są jak rana ukryta rozumnie,
Jak trupia głowa na skrzydłach motyla,
Jak złoto na trumnie,
Lecz nad łzy wszystkie i gorzkie rozpacze,
Ten niemy uśmiech najokropniej – płacze!...

I odrzekł mi z daleka chór obłąkanych chichoczący głosem satyr i wieńczony kwiatami komedyi, i uśmiech płaczący na licach poetów, i urągający życiu spokojnym wyrazem Melpomeny…

I znowu w dali ujrzałem pary wiejące chmurami duchów, przy muzyce piorunów, ale już z uśmiechem jasnym – duchy ludzkości w świat wiecznego wesela… i zawołałem: „Uśmiechu! Ty jesteś symbolem dobra na ziemi!”


III.

Monografia pocałunku

Poświęcone także córce Ewy……


Und weckt mit Küssen den Freund! [240]

Schiller

Nad pocałunkiem długo się rozwodzić byłoby absurdem… i niepojęciem jego istoty, – kto go ciekawy, niech pocałuje a dowie się. – Nie bez racyi podobno woła pewien śpiewak:

O! czyżeś nigdy nie całowała!
Śmierci! Ty śmiercią byś być przestała,
Życiem byś tchnęła na twoje dzieła!...

i trudno, co innego o pocałunku powiedzieć; filozofowi, co by o jego znaczeniu filozoficznem chciał rozprawiać, zamknąć usta pocałunkiem!

Kiedy wmyślemy się w stworzenie światów, przychodzi nam na myśl ostatni pocałunek anioła i szatana, – jako pierwszy dyssonans praw harmonii wiekuistej, pierwsze rozdarcie bolesne na wieki! następnie pierwszy, rozkoszy pełen pocałunek Adama i Ewy w raju, a za niemi pocałunki wszystkich kochanków całego świata, co świat chwilowo w raj zmieniają. – – Pocałunek Erosa i Psychy nieśmiertelny, i Brutusa dany „swej matce!” Ifigenii i Oresta, i pocałunek Morfeusza, gdy obejmując usypia istotę, próżno chcącą go widzieć, bo ledwo oczy otworzy. – niknie. I wspomniałem pocałunek śmierci, który kończy komedyę życia, i pocałunek Judasza we wszystkich odcieniach jego! Poczęty na licu Zbawiciela – na licu Polski skończony! – A dalej pocałunek Medei – i pocałunek Almanzora serdeczny! – Ohydnym jest, gdy się zmysłowość przymiesza do pocałunku. –

Bogowie zazdrościli pierwszemu pocałunkowi kochanków, a choćby ostatniemu Romea i Julii, i pocałunkom przyjaźni bratnim, których echo w niebiesiech się kończy. – Muzyka jest nieustająca powodzią pocałunków – jak harmonia sfer ładu – bytu miłości! – Prostota jest siłą pocałunku, jak u owej niewiasty, co dotknęła z wiarą szaty Zbawiciela – jak pocałunek u stóp krzyża ustami cichej zakonnicy złożony. – Fala całuje łódź, kołyszącą pocałunki dwojga ludzi szczęśliwych, w noc Neapolitańską…. Pocałunki grających dzwonów, wichrów burzy, fal morza, są jedną harmonia życia – z pocałunków chmur rodzi się piorun, z pocałowania słońca i kaskady – tęcza!

O! nic większego nad świętość uczucia macierzyńskiego – patrzcie, czy wam co rozdarło bardziej serce, jak obraz matki, co ostatni raz całuje martwą dziecinę, patrząc w nią jeszcze – i jeszcze – i jeszcze – – – I miłość siostry z braterską jest jednem z najświętszych uczuć – nie znam tragiczniejszej chwili, jak kiedy Irydion poczyna z wolna odpychać od piersi swojej boską Elsynoe!... żaden poeta świata starożytnego nie dał nam obrazu tak tragicznej potęgi! – I znowu pocałunek matki, której syn po latach wraca, i pocałunek jaszczurczy macochy!... i głośny, zdrowy, serdeczny pocałunek wiejskiego parobka, zaaplikowany swej narzeczonej, i tragiczny pocałunek Tassa, [241] ścianom więzienia swego dany dla Eleonory!.... wspomnijcie na pożegnalny, niemy pocałunek Jakuba i Racheli [242], w obrazie Giorgiona, [243] i w drugim jego obrazie dwie tylko głowy – książęca powracającego z krucjaty i jego żony [244] – – i Rafaela dziecinny pocałunek dzieciątka Jezus z św. Janem, na który z uśmiechem patrzy Bogarodzica [245][246].… I w sfery przyszłości uleciałaś myśli moja – a głosy arf zlane z pieśniami milionów, rozlegały się w przestrzeniach, zlane rozkoszą pocałunków – był to obraz ludzkości, idącej ku Stwórcy po wiekach, który na jej czole składał pocałunek ideału!... i zawołałem w radości wielkiej: „O pocałunku! tyś symbolem piękności na ziemi!”


IV. [Zakończenie]

Oj to, to, to, to, to,
Co mnie niespokojną czyni!...

Piosenka.

Potok jej myśli jest tak czysty,
że każda jego fala jest cnotą. –
Żadnej istocie ludzkiej dobroć nie
była tak przyrodzoną i łatwą….
Występek zdaje się z jej naturą
Być w takiej sporności, że grzech
wydał mi się w niej niepodobieństwem. . . .

Bulwer, Pelham.

No, moja Klotyldo! … czy pokuta godna odpuszczenia?! – spytał Henryk z uśmiechem – i które z dwóch, czy próbę dialogu, czy trzy monografie wybierzesz sobie?...

Oboje! – zawołała już w jego objęciu… i szeptała ze wzruszeniem, całując jego usta i oczy:

Widzisz – udawałam gniew tylko, po zdarciu maski zaraz się ukoiłam, ale nieraz myślałam sobie: że jestem powodem, że zaniedbujesz twoje prace, wydawało mi się!... przebacz…, że mnie włóczysz jak kulę do nogi przykutą, żebyś był swobodniejszy, tak dawno nie tknąłeś żadnego rękopisu… A tak chciałam znowu coś wymóc, chwyciwszy tan pozór… Teraz ty mnie ukarz… On zamknął jej usta powodzią pocałunków, – ale, rzekła po chwili – i ja przez tan czas nie próżnowałam – oto dokończyłam portrecik Ernestynki i Pawła, w kształtach aniołków dwóch z pod stóp Sykstyny…. Tu uchyliła lekką zasłonę: w błękitnej niszy, na którą pół światła rzucała wisząca lampa alabastrowa, stała kołyska z dwojgiem śpiących bliźniąt corregiowskiego wdzięku, a nad nią zawisł obrazek dwóch aniołków, z pod stóp Sykstyny. – Cicho!... szepnął Henryk, oparty na ramieniu Klotyldy. . . . Tym snem niech śpią jak najdłużej. – I stali tak długą, niemą chwilę dłoń w dłoni. Morituri te salutant patria! Pomyślał ojciec, choć matce tego nie objawił – – – – To za próbę dialogu, rzekła wreszcie, opuszczając zasłonę – a za monografię czem tobie odpłacę? Henryku mój!...

Za monografię łzy, bym łzy w niebieskim oku twojem nigdy nie widział, chyba radości i współczucia – za monografię uśmiechu, wieczny uśmiech taki!... a za monografię pocałunku, którą z wielką niecierpliwością bazgrałem, taki – pocałunek nieskończony. . . .

– Pojmujesz zresztą moja jedyna, że obrazek ten jest tylko intermezzo myśli mojej, a że u mnie tak często muzyka brata się z poezyą, i prawie mi są nierozdzielne, więc pomyśl sobie tę całość, jako sonatę w słowie, część pierwsza, monografia łzy, to niby largo affettuoso, smutne, jak piosenka grabarza, co ideę swoją nieraz zakopuje miasto tej dziewicy i siebie z nią – druga część monografia to allegro semplice! Prosta – jak śpiew rolnika miotającego ziarno, a wróżąca żniwo plenne – trzecia, pocałunku, to presto appasionato i nieco buffo, wesoła jak pieśń drużby, co wraca z wesela, jak gra fal strumyka, co o tamy jeszcze nie trącił, szum harmonii, dziecka dysonansu, i matki jego razem – tak pojmowałem te trzy obrazy i dla tego ci je określam. – –

Po chwili milczenia dodał smutniej, – wkrótce wezmę się do dramatu, dlatego próba dialogu posłużyła mi za małe studium … ależ dramat… tak mi dziwno i smętno, gdy chwilowo dawszy rękę Talii, myślę tknąć szaty Melpomeny! Moja Klotyldo! Czy myślisz – a raczej czy czujesz, że przyszłość moja ma przyszłość?...

– Ona lekko trąciła okno, przy którym stali, i milcząc wskazała niebo gwiaździste… A jasnowłose czoło oparła na jego piersi młodzieńczej. . . .

KONIEC TALII.
(DODATEK.)




KROPLE CZARY. CZĘŚĆ III.



SILVA RERUM



Wiecież czemu ta brama stoi tu otworem?
Cnoty w nią bez ustanku dawnym idą torem,
Królewski się zaś orzeł na to przedstawuje,
Bo on tutaj „z wielkiego – w święte ulatuje!”
Starożytny napis na herbie Krakowa[247].



Nie płacze naród na trupie syna,
Choć z niego proch i glina —
Gdy przyjdzie pora,
Jutro już wczora
Proch na proch weźmiem, glinę na ołów
Pożary wstaną z popiołów....
K. Ujejski.



Niewierzy w Polskę — kto w łokieć uwierzył!...
Pieśni Ludomira.



I.

NA CZEŚĆ
PSEUDO-DEPUTACYI POLSKIEJ
WRACAJĄCEJ Z PETERSBURGA

1865.


Czy was powitać błotem i kamieniem?
O! nie – za czyste błoto polskiej ziemi,
By się nad czoły rozbić miedzianymi,
Ono skrwawione męczeństwa nasieniem!...
Nie ludu tego witać was cierpieniem
Ale pogardą tą, co same wrogi
W oczy splunęły wam, gdy na ich progi
Kładliście podłe, zbydlęcone czoła! –
Was „tylko” podłość wasza tam wysłała
Nikt więcej!... w tem też wasza cześć i chwała!
Hańba wam! Wpośród dobrej woli koła,
Hańba wśród najpodlejszych społeczeństwa
Zdrajcy! Niegodni narodu – przekleństwa!.


REAKCYJA

Cum vix Justus sit securus…

Nie takaś straszna jako cię malują,
Tyś jest szakalem, co pobojowiska
Z trupów obżera i wraca w bagniska –
Ptakiem, co kazi krzyże, gdzie nocują
Na długą noc ci co padli z nadzieją!...
Tyś rekrutacyą ludzi, co karleją,
I coraz krótszą zarazą morową – –
Ale już czujesz piętno nad twą głową,
Przeto się miotasz jak żmija pocięta,
Od wszystkich głosów wzgardzona, przeklęta,
I od podłości samej pogardzona,
W piekle wyśmiana, zewsząd opuszczona.
Hulaj! Na stypie narodu, i baluj!...
Wytrwały szyldwach pikiet strzeżesz wrota,
Ty głupszą jesteś niż sama głupota.
O! iluminuj twą hańbę bez granic,
Tańcz Herodiady, gdy ci za nic
Żałoba ludu!... i namiętnie faluj
Bezwstydnym łonem od pogardy wroga,
Kiedyś zwątpiła w naród, w ludzkość – w Boga!

Wróg tobie za to na misie miedzianej,
Jak twoje czoło, – w status quo pisanej,
Da głowę Polski pięknej Herodiadzie
Skrwawioną – bladą, z łzą matek tysiąca –
Hej! Dobrobytem otyła – śmiejąca,
Tańcuj! – „do jutra” trup się w progu kładzie!....



PAMIĘCI TRAUGUTA.


Tyś jak „Amen” w pacierzu, był Amen powstania!
 Między ojców ojczyzny wliczon poświęceniem!
Amen!... niechaj się stanie światłość zmartwych wstania,
Takich jak ty, w lud, z prochów twych roztysiączeniem!
I chórem aniołowie, w twej skonu godzinie,
Amen!… musieli wołać ponad szubienicą!...
Bez końca zdrój poświęceń, co z serc polskich płynie,
Poczęty w niebie gromem, na ziemi gromnicą
Kończy się głosem Amen!... arf tony łzawemi,
Amen! zawołał naród piersiami krwawemi,
I car Amen! Zaryczał – myśląc, że już koniec –
Ale Amen – poczyna, choć kończy modlitwę
Modlitwę co jest czynem! co Ruś, Polskę,
                                   Litwę,
Wymodli wielką – wolną! a w dzień, gdy łańcuchy

Spadną, i światła gromki w świat poleci goniec,
Duch twój, o męczenniku! ze świętemi duchy
Zawoła: Amen! Ponad bohaterów ludem,
Co ludzkość zwierzęconą odczłowiecza cudem


PAMIĘCI JURGENSA


Choć w ciemni cytadeli śmierć twa tajemnicą,
Którą zna tylko szatan, co cię dręczy w ciszy,
Ale iskry coś skrzesał śród młodzieży, świecą,
Co posiałeś – to schodzi – duch twój się dosłyszy!...
Choć jak o Łukasińskim nie wiedzą potomni
Jak umarł – Bóg wie tylko – (a kto przeciw Bogu?)
Młodzież polska, czem dla niej byłeś, nie zapomni,
Mieczem ryć będzie imię twe u świątyń progu!...


∗             ∗

O! bo trudniejsza odwaga cywilna
Niźli wojskowa! Z nią na rusztowanie
Idzie się prędzej, niż na rozstrzelanie
Żołnierz bohater! Bo męczennik w ciszy
Każdą swą chwilą walczy – i wspomaga
Walczących! I on jest jak wielka waga,
W której odwaga waży się z zasługą,
Żelazną dłonią trzymana tak długo,

Aż sprawiedliwość przeważy w otchłanie,
A szala fałszu, co siała w ciemności,
Poleci w górę, jak słońca świtanie,
Aby świadczyła o wschodzie światłości,
W czerepów jasnych rozbita tysiące,
Jak gdyby w górze pękło słońce,
A jednak pierzchły bez słońca ciemności!...


PAMIĘCI SIERAKOWSKIEGO


On jak Grek starożytny, z ran bestyi skrwawionych
Wyciągał drzazgi, kolce, osładzał ich dolę,
Otulał ich nagość, ochraniał kąkole,
Ich ciemność oświecał, ogrzewał zmrożonych –
Obraniał katowanych katów od katuszy –
Ale kiedy wybiła godzina świąteczna,
Której grom wśród sumienia polskiego nie zgłuszy,
(A gdyby głuszył – hańba! Tej głuchocie wieczna!)
On się zerwał – i gotów czynu apostołem
Szedł – walczył – krwią naznaczał ołtarze ofiary
Androklesa – lew poznał – i przed bydląt kołem
Lizał mu stopy – wierny do śmierci lew stary –
Ale jego – ta hydra, której los poprawiał,
Którą ogrzał – rozdarła, na relikwie ludu,
Na hańbę swą!...
                  On słońce z szubienic pozdrawiał
I modlił się za katów – pełen łaski cudu!...


NA PORWANIE

KSIĘDZA RZEWUSKIEGO Z WARSZAWY.



Wzorze kapłanów w rocznikach niedoli,
O cichej cnocie, co się nie wystawia,
Aż przyjdzie czas, gdzie męczeństw aureoli
Blask nadeń spłynie, od którego zbawia
Się wiara ludu – i dalsze wytrwanie
Choć wkoło zemsta, śmiech i urąganie!
O! módl się za tym ludem mordowanym,
W litwie, Koronie, kleszczami tyranów
A my się modlim! Boże! skrępowanym
Daj takich tylko najwięcej kapłanów.

A wróci wiara w potęgę ich siły,
Od której martwi wychodzą z mogiły,
Od której w ciało powracają duchy,
A z ciał spadają niewoli łańcuchy! . . .


ODA NA CZEŚĆ

RZĄDU NARODOWEGO.



O Rządzie Narodowy!
Pamięci twej cześć!
Mistrzu szkoły surowej,
Niech wieje twoja wieść
Ziarnem, w pamięć stuleci, nad kurhany pól!
Cześć ci, tyś cierpień naszych po niedoli król!
Powstałeś pierwszy, – runąłeś ostatni, –
Za wielu śpiących czuwałeś –
Na szubienicach konałeś –
Wielki – maluczkim w apostolstwie bratni!...
Dziś z tych niejeden, co tobie służyli,
Coć się czołgali, lub drżeli przed tobą,
Kamień ci rzuca o zaćmienia chwili,
Gdy ty narodu zczerniłeś żałobą!...
Ale „głos ludu,” jak trąba anioła
W potomne wieki, na pamięć dziejową
Imię twe wygrzmi!... jako apostoła
Czyste – stojące po nad hydry głową,
Ci choć oplwane przez tych, co ciemiężą,
Piekła go – siłą swą nie przezwyciężą –
O! na ten krwawy, śnieżny cień! . . . jasny krzyżowy! . . . .
Tyś: tylko na urlopie, Rządzie Narodowy!

Drezno, 1866.


BARANKU BOŻY

(Poświęcone Albertowi.)


O czysty, jasny, z pokrwawinem runem,
Jako powstałeś z pod katowskich noży,
Tak Polska moja wstanie z twm piorunem
     Baranku Boży! . . .
We łzach i prochu, na braci kurhanach,
Z arfą skrwawioną, z łzami na kolanach
O patrz na Polskę wstającą z pod noży,
     Baranku Boży! . . .
Tobie ojczyznę mą z łzami wspominam,
Nią pieśń mą kończę – i nią pieśń poczynam,
O czysty, jasny, wstający z pod noży
     Baranku Boży! . . .
Do ciebie Barscy obracali oczy,
Mrąc z protestacyą, której śmierć nie trwoży,
Tylą niewinnych wróg twe runo broczy
     Baranku Boży! . . .
Ale dzień idzie, wróżon ludu śpiewką,
O dzień, gdy wstaniesz w Polsce z pod twych noży,
I wrócisz na świat z polską chorągiewką
     Baranku Boży! . . .

Ni[e]chaj drży ziemia! – pękają marmury,
To sprawiedliwość powstaje z pod noży,
Witaj wśród gromów trzasku, krwi purpury,
     Baranku Boży! . . .
Patrz, to szkielety powstają z pod ziemi! . . .
Wygnańców kości, uszłe wrogów noży,
Spieszą odpocząć między rodzinnemi,
     Baranku Boży! . . .
Jak ty na krzyżyku, ot! wisi rozpięta,
Zabita fałszem, od szatańskich noży –
Jak ty, powstanie Polska nasza święta
     Baranku Boży! . . .
Lecz śpiesz się ku nam z manną nieba świętą,
Bo kamienieje, kto się o kraj trwoży,
Kto widziałmatkę na krzyżu rozpiętą,
     Baranku Boży! . . .

Paryż, 1866.

PSALM NAD MORZEM
(Pamięci autora namaszczonego.)[248]

I.

Olbrzymich wałów przestworze spienione,
                     O matko zórz!
Ciche, gwiazdami nocy ozłocone,
                     Kołysko burz!
Wielkie ty jesteś, bezdenne – olbrzymie,
Patrząc na ciebie, myśl ma uorlona
Zrywa się – wzlata – i śpiewa natchniona!
Ileż w wszechświatach większe Tego imię,
Który cię stworzył! . . . Jehowah! Jehowah! . . .
Nad dziejów morzem głowa czuwa twoja,
                     Tobie ufa mój naród!

II.

Olbrzymich wałów przestworze spienione,
                     Ojczyzna zórz,
Wielkie jest morze gwiazdami uśpione,
Bezdenne czarnych otchłaniami ciemnic,
Lecz duch twój głębszy – pełniejszy tajemnic,

Większy człowieka duch! by się nie trwożył –
A jakżeż wielki ten co ducha stworzył! . . .
Tonów łańcuchem związał gwiazdy słońca,
O Stwórco! słuchaj nad morza bez końca,
                     Tobie ufa mój naród

III.

Olbrzymich wałów przestworze spienione, Ojczyzna zórz,
Wielkie jest morze wichrami zbudzone,
                     W rozgrzmotach burz! . . .
Gdy wałów jego grzywy zapienione
Wierzgają w niebo łuną spiekielnione –
Wpośród gromami rozdzieranych ciemnic . . .
Lecz duch narodu pełniejszy tajemnic,
Gdy wstaje z martwych! . . . Duchu ludów ducha
Lądy i morza grzmią do twego ucha,
                     Tobie ufa mój naród!

Guitarri, 1866.

NA CZEŚĆ BOLESŁAWITY [249]

Bolesławito, o sławo narodu!
Ach, ileż sławy i bólów płomieni,
W tej drodze jasnej przez piekieł pochodu,
Bije w ojczyzny pierś w dziejów przestrzeni!
A ty przybliżasz do matki jej dzieci,
Padłe wśród chwały i hańby stuleci!
Wołają: dzięki! mistrzu w dni pokutne!
Wielka tragedya od morza do morza,
Której autorem Bóg – ludzkość słuchaczem,
Stąpa w narodu postępie tułaczym,
Jak słup ognisty, sunie „jutro” niańczy
A jej warkocze to chmura szarańczy,
A tłem jej: dymów pożarowa zorza,
A na jej czole iskrzy: pomsta Boża! . . .
Łożem jej krwawe pobojowisk łoża –
Przez piekła idzie naród, męczennica
Śnieżna nad jasne śniegi Araratu,
Nieśmiertelnością pała jej źrenica,

Jako pochodnia w sumieniu caratu,
A przed nią jasna ducha gołębica
Leci, jak gwiazda jasna nad płomienie.
Padajmy na twarz! rozkosz! zachwycenie!
To matka! . . . Ci, co zrodzeni bez matki
Krzyknęli na jej widok, smętne dziatki,
I jako liści, ptaków, komet chmurą
Powiały . . . za nią . . . O którą-że którą,
Drogą ty idziesz?! . . . wołały żałośnie,
Posągu z gromów i łez! wiosno w wiośnie!
A skroń jej w takiej błysła aureoli,
Która jaśnieje tylko tem co boli,
I co przez piekła idzie, by je zbawić,
By tam nikogo „z sercem” nie zostawić,
Stąpa! . . .
                    Choć łańcuch dźwiga na swem ręku
Morze płomieni depcze – z mieczem łona  ;
Skrzydła ma orle i idzie bez lęku,
Bo idzie w przyszłość i wskrzesza plemiona!
O! bo dostała na swem stanowisku
Wśród mąk piekielnych na Hioba śmiecisku!
Pod stopą chrzęszczą szkielety potężnych,
Ona przytula smutnych, ciemnych, mężnych;
Idzie przez ognie – depcze po potworach,
Jaśnieją pełne szatanów pieczary,
Ale gdzie stąpi na płomienne jary,
Uchodzą żmije przypadłe do ziemi,
A ona wzywa tych, co upadłymi.
I jako kwiaty budzi rosą ranną,
A mieni smutnych być powołanymi
I skroń ich zorzą otula poranną!

Przy niej najbliżej stąpa młodzian biały,
Smutny, w źrenicy z ogniem, a na czole
Gwiazdkę ma, kuli ślad na aureolę
Dany młodości jego; on tak śmiały,
Jak orzeł chrobry na tarczy Paistowej
Spokojny, cichy – lecz „zawsze gotowy!”
Młodzian ten niesie szaty jej krawędzie,
Co się z slowiańskiej tęczy blasków przędzie,
A której równej nie było, nie będzie! . . .
To typ młodzieńca Polski, co nie skąpił
Krwi dla tej matki, dla której w grób stąpił
W młodości! – Dla niej żadnemu z hetmanów
Na krok w ofiary chwale nie ustąpił,
A choć maluczki – Dawidem tyranów. –
A! to Starego miasta dziecię smętne,
Pełne miłości, zapałem namiętne –
Od wtórej strony przy nim, dłonią w dłoni,
Dziewica cicha, jak anioł pokoju,
Stąpa przy druhu , co ma cierń u skroni,
Oboje pełni męczeństwa – i znoju!
Z obu, jak z dwu lamp alabastrów grobu,
Jaśnieje miłość ta, co gwiazdą globu!
A jasna, wielka, postać wędrująca
Do siebie ręką przygarnia oboje,
Jako dwie lutnie, na jednakie stroje
                                                      Strojąca!
Ach! to czerwona para! miłująca,
Tryumfująca za czerwoność swoje,
Bo jej czerwoność z krwi serca przędziona!
Więc wspólnym płaszczem oblekli swe łona,
Co w fałd purpury aż ku ziemi spływał,

Nad wszystkie togi – nie szumiał – lecz śpiewał,
Jak liść na cichych grobach człowieczeństwa,
Co pokoleniom dzisiejsze męczeństwa
I bohaterstwa dzisiejsze zaszumi,
To łez swych kiedyś naród nie utłumi,
I głębiej czoła pochyli przed carskich
Ofiar tych hufcem, niż my dziś przed bracią
Tych, co nam gwieżdżą legionów i Barskich!
Gdy męczennica szła dalej, śród piekła,
Które zbawiła tym strasznym pochodem,
Gdy krok jej każdy brzmiał dziejów rapsodem,
Ręce na piersi złożone oblekła
W wieniec z kurhanów, wonny krwią i miodem!
I już rozrzucać jęła het! . . . te kwiaty,
Bo świat ten taki stawał się piekielny,
Że przy nim bladły Danta dzikie światy,
Bo się zśmiertelnił – choć był nieśmiertelny.
A przed jej stopy padła porzucona
Niewiasta grzeszna, blada, co do łona
Kamieniem tłukła, jako Magdalena!
I wczoraj jeszcze zwano ją Syrena,
A dziś już Marya! . . .
                  W włosach zakwefiona
Błagała okiem łzawem przebaczenia,
Aż podniesiona – jasna, oczyszczenia
Pełna, za Wandy, tej czerwonej pary,
Siostry anielskiej, dłonią uwiązana
Szła – cicha, niema, jako z żalów zwiana,
I cicho nucić jęła w smętnej cześci
Nutę żałosną, jak „hymn boleści!”
Tu nagle postać wielka jako wryta

Stanęła, szatę rozdarła z boleścią
I zarzuciła na cielsko z bezcześcią,
Tarzane w prochu ze śmiechem, co zgrzyta
Jak tygrys, i klnie opętanych rykiem,
Szałem wścieklizny zrozpaczone dzikim.
A młodzian cudny, jak Tobiasz dziewiczy,
Dźwigał to cielsko ojca, co na czole
„Szpieg!” miał wyryte iskrami, i liczy
Dni swe wiekami, w tej piekielnej szkole,
I marzył tylko, aby go przeklęła,
Bo się niegodzien czuł tego zaszczytu,
I przy nim córka, z źrenicą błękitu
Anielstwa pełną, dłonie wyciągnęła,
Ku wielkiej, jasnej, co na ręce wzięła
To ciało, ciężkie brzemieniem boleści,
I niosła w błękit, w cichej, dobrej wieści.
I zkądsić powstał taki płacz choralny,
Jak w sferach wszystkie lutnie archaniołów,
Co rozpłakane jękną śród żywiołów,
Kiedy w człowieku duch dobry zwycięża,
Gdy ludzkość w niebo ramiona wytęża! . . .
A dym piekielny był już całopalny,
I człowiek ten się za swoim aniołem
Idąc przez boleść – stawał apostołem! . . .
I jeszcze w dali, nowy trupio blady
Wstał mąż, jak gdyby ssał wszech wężów jady;
On się Moskalem zwał, choć czuł jak człowiek,
Przeto Polakiem został, i u powiek
Miał światłość, jako syn matce wydarty
A powrócony, choć piętno żałości,

Błyszczące z twarzy, przeżarło mu kości,
I szedł na żonie anielskiej oparty.
A gdy postacie te wkoło Świetlanej
Stanęły wieńcem – wśród ciszy, wezbranej
Tchnieniami wolnych duchów zorzy rannej,
Wyszedłszy z piekieł w przyszłość gwiazdolitą,
Ona ujrzała ciebie – z tym uśmiechem,
Co płacze wieki nad zbrodnią i grzechem.
I naród cały wraaz z piersię przebitą,
W której na jęki już nie stało głosu,
Ożywion pieśnią wpośród walk chaosu,
Z gwiazdą zwycięztwa, męczeństwem zdobytą,
Która nie gaśnie od żadnego ciosu,
Zawołał: Cześć ci! cześć Bolesławito! . . .
I po wyroki dziejowego sądu
Pieśń twa powiała do zmartwychywstań lądu,
A naród w słowo wieszcze zasłuchany
Znów szedł „naprzód” krwią i potem zlany,
Gdzie wśród skalistych dróg przyszłości jemu
Świecą nad ziemi tej święte kurhany,
Piorun Golgoty z gwiazdą Betleemu!

Lipsk, 1865.

SOŁOWIJÓWKA [250]

Na wieczną hańbę carskiemu rządowi,
Na wieczną kaźnię polskiemu ludowi,
Na smutek aniołom, na radość szatanom,
Na piorun dla Boga, na klątwę kapłanom
                    Dzień ten pozostanie! . . .
Gorszy niż Gonty wściekłe rozbestwienia,
Niż Galicyjskich „sielanek” wspomnienia,
                    Oh! pożal się panie! . . .
Oni ze złotą wolności hramotą,
Oni z miłością, męczeństwem i cnotą
Szli ku nim święte, apostoły bose,
A na ich głowach lud skalał swą kosę,
Topór swój splamił i przeklął swą dolę,
By na wiek dłużej paść w noc i niewolę! . . .
Targajcie włosy! łamcie drżące dłonie! . . .
Trzaskajcie arfy po ich świętym skonie! . . .


HYMN WIOSENNY

Dla ziomka wygnańca Dąbr……


Już wiosna zlata, w doliny ziemi
Drzewa oplata liśćmi świeżemi,
W puch je owiała, pocałowała,
I z wonnej dłoni o słowiczej chwili
Miota girlandy tęcz – kwiatów – motyli!...
Zdrój rozmarznięty pod jej stopą lotną
Już bryzga, szumi falą niepowrotną –
             Kolumną woni, zefir ją goni,
Ona uchodzi rydwanem skowronków,
Ciska pierwiosnków wieńcami i dzwonków,
Owad się roi, w barw milion stroi
                           Naturę,
I szumi i brzęczy, i śpiewa i jęczy,
Gdzieś w dali grzmot runął za chmurę!...
                  Brzozy w białych koszulinkach
                  Rozplatają warkocze
                  Perłami nizane,
                  Listkami owiane,
                  Tak szumią urocze
                   Fale o niezapominkach

Błękitne, czyste, muszczą warkoczami,
Z których spadają perły za perłami
                  Wiatrem porwane
                  Kwiatom podane
                           Na lica!...
                  Natura dziewica
                  O panna młoda
                  Idzie na gody!...
                  Ileż swobody
                  I cudów ma krasawica!...
                  Tam dzwonią skowronki
                  W błękitów przestworze,
                  Na cichym ugorze
                  Z zroszonej obsłonki
                  Fijołka wyjrzał kwiat!
                  I boski cały świat!
                  W błękitach ptaszyna
                  Dzieńdzieli o wiośnie!
                  A może wspomina
                  Mą Polskę żałośnie.
                  O! Polska daleko
                  O! święta, tam moja,
                  Jak dziki szum zdroja
                  Tam leci myśl moja –
                  Rwie brzegi, rwie głazy,
                  Gna, pędzi na jazy,
                  Bo Polska daleko!...
                           Daleko!...
                  I może zawieje
                  Zadymią śniegowe,
                  A ptaszę zmarnieje

                  W noc chłodną, marcową.
                  Lecz wiosna powróci,
                  Jak wróżył ptaszyna,
                  On także się smuci,
                  On także wspomina.
                  O! jego piórami
                  Do Polski bym płynął,
                  Na polach jej ginął,
                  Spał pod mogiłami….
                  Jak każde marzenie
                  Co na krzyżu kona,
                  Nim wstanie w przestrzenie
                  I w czyn się dokona,
                  Tak proroka wiosny
                  Śnieg ptaszynę zwieje,
                  Lecz wiosna zaśmieje
                  Się w uśmiech radosny
                  I jutro powróci.
                  Skowronków rozrzuci
                  W błękitach tysiące,
                  Jej chwałę dzwoniące
                          Pod słońce!...
Szumi zbóż fala, I trzody ryczą,
             A słowik to wszystko opiewa,
I piosnka z oddala, Z tęsknotą słowiczą
             Podana, przeplata ptaszyną!...
             I głosy jej giną, I giną i płyną,
Tam głos się dzwonu polami rozmdlewa!...
                  Tak gwarno wokoło,
                  O! jasno! wesoło!
Szumią rzeczułki, Dzwonią kukułki

                  Ku! ku! ku! ku!
Lecz serce tak puka, I puka i stuka
                  Nie tu! nie tu!...
Wpośród lasu krzyk, wrzawa –
                  Tam kukułka ciekawa
                  Dudkowi podrzeźnia się rada,
                  Tam szpaków się rzesza
                  Naradza, pociesza,
                  A czasem turkawka zagada…
                  I z rzadka dzierlatka
                  Za lubym gdzieś szuka
                  I kowal gdzieś stuka,
                  Szybują jaskółki,
                   I kraczą Krukowie,
                  I płyną Orłowie.
                  Znów dzwonią kukułki
                  Ku! ku! ku! ku!
Lecz serce wciąż puka, I puka i stuka,
                  Nie tu! nie tu!...
                  Mnie tylko tak łzawo,
                  Mnie tylko tak smętnie,
                  Łza pali namiętnie
                   Jak piołun me lica! –
                  Czy w lewo, czy w prawo,
                  To cudza ziemica,
                  Nie Polska! nie święta!
                  O której pamięta
                  Duch dziki, samotny!...
                  Zasępion samotny
                  Duch sokół stęskniony!...
                  Do Polski i z nieba

                  Zatęskniłby zwrotny,
                  Tak mu jej potrzeba
                  Ku sile żywotnej!...
Tam mogił och! Tyle, Co jasnych gwiazd świeci,
W nich kości stuleci, W północne drżą chwile,
                  Wstają hetmany, I atamany
                  Mgłą nocą wirują,
                  W przestrzeniach wędrują,
                  I krzyczą Hozanna!
                  Aż jutrznia poranna
                  Łzy spłacze perłowe po rosie!...
                  Brodacze wy siwe!...
                  O święte! mościwe!...
Wam miłość! I cześć wam potomna!...
Niewiedzcie o naszym wy losie!...
O orły gołębie!... Dziś po was jastrzębie,
Lecz siła u ludu niezłomna!...
                  Na polach tych słynąć,
                  Na polach tych ginąć,
Spać z wami w wonnych mogiłach!
                  O! dałbym krew młodą,
                  Co taką swobodą
I ogniem mi tętni po żyłach!...
                  Tu leżę na ziemi,
                  A rzeka tak szlocha,
                  Jak gdyby polskiemi
                  Łzy płynął jej prąd,
                  Jak dziewczę co kocha – –
                  A fala rwie ląd,
                  A miłość rwie życie
                  Jak kwiaty rwie dziecię!...

                  Tu leżę na ziemi
                  Boleścią rzucony,
                  Pierś tęskni za temi
                  Licami mej ziemi,
                  Drżącemi ramiony!...
                  Tu szumem las śpiewa,
                  W głos arfy Eolskiej,
                  Lecz szum ten nie polski,
                  Tak głucho przewiewa!...
O pola wy sławy! O łąki! o stawy!...
Gdzie skroń na niezapominkach,
Schylona, kąpie włos w fali!...
I śni cicho na barwinkach.
Aż dębu liść weźmie na czoło!...
                  O! czemuście w dali!
Tu pusto, tak tęskno w około!...
Wzrok dusza natęża, Tęsknotą niesiona,
Już pióry białemi, Tam! Rwie się k’tej ziemi,
                  To krzykiem orlęcia,
                  To głosem jagnięcia,
Aż duch mój wzniesion boleścią ogromnie,
Jak trąba ryczy, zerwany z gromami,
Woła pieśniami, zdrojami, burzami!
O moja matko z krwawemi piersiami!
O moja matko! chodź do mnie! chodź do mnie!

Lipsk. Rosenthal, 1866. W Schillerowym domku.

ODPOWIEDŹ

NA WIERSZ: SPOWIEDŹ ORŁA. DO D. D.

(Biały orzeł mówi:)

Sercem mnie pytasz, o cichy młodzianie!
        Strugą krwi ciepłej odpowiem
Pod śnieżnem pierzem. O! patrz, co w tej ranie
        Bolów, szarpiących mem zdrowiem! . . .
Widzisz łańcuchy, co lot mój spętały,
        Widzisz te węże na nodze,
I wrogi szpony mi powydzierały,
        W własnej krwi setny raz brodzę. . .
Oj! tak w czerwonem je się lęgłem polu,
        Za obronę Chrześcijaństwa,
Dziś sieją Polskę mą ziarnem kąkolu,
        Bezczeszczą jarzmem tyraństwa!
Ale najsroższa męka piekielna,
        Nad pocałunek Judasza,
To, że lud gorszą – a w nim nieśmiertelna
        Iskra, co ciemność rozprasza. . . .
Lecz patrz tam! w przyszłość o smutny młodzieńcze,
        Na dalekiej wieków fali,

Zmartwychwstających piorunem ja wieńczę
        By więcej nie zasypiali! . . .
I mądrych „bólów własnych” doświadczeniem
        Prowadzę „prawdy” koleją,
Wolnych! miłości natchnionych natchnieniem!
        Sybiry w wiosnę topnieją! . . .
Wieczna się wiosna odrodzi w ludzkości,
        Męką Polski wymodlona,
Wolność jej, świata, ołtarzem wolności
        Choć z cierniów jest jej korona! . . .
Cóż jej, strażnicy, bram Chrześcijaństwa
        Miał Chrystus oddać w nagrodę? . . .
Koronę własną zdjął wśród pogaństwa
        Jej dał na siostry urodę! . . .
Ty lud ten kształcąc, na dzień Piastowy
        „Z macierzyńskiem powołaniem,”
Z skrzydeł mych ściągasz łańcuch wężowy,
        Oczy napełniasz świtaniem! . . .
Za taką pracę, która nieraz zdoła
        Więcej niż harty i miecze,
Litwa z Koroną i Rusią woła
        Cześć! dobrej woli człowiecze! . . .
Patrz! . . .
        Na olbrzymim krzyżu dziejowym
        To Polska ukrzyżowana!
Naga – i krwawa, w dniu judaszowym
        Śmiertelnym potem oblana!!! . . .
A tyś jej przywiódł pod krzyż pacholęta
        Coś w bożej kształcił winnicy,
I z gwoździa zdjęła, dłoń jedną ta święta,
        Dłoń krwawą, dłoń męczennicy! . . .

I nad twą głową wyciąga ją drżąca
        I nią błogosławi tobie,
Za lud ten matka, cicha, dziękująca
        Wspomni cię w potomnej dobie! . . .


DO MŁODEJ CUDZOZIEMKI,

która włosy i klejnoty swoje oddala na rzecz tyłaczy polskich

O młode dziewczę! jak jeszcze wiosenno
W duszy twej cichej, i jak w sercu czysto,
Kiedyś oddała z radością promienną
Warkocz twój cudny dla wsparcia tułaczy,
Co idą drogą stromą, szorstką, mglistą,
Którą w ciemnościach grom rozwidnia, znaczy,
Przez piekła idą!... lecz w przyszlość bez granic
Gdzie bez miłości, wszystko – za nic! za nic!
Czyś podsłuchała jakiego skowronka,
Co z pobojowisk naszych zabłąkany
Zaleciał tutaj, i gdzie twoja łąka
Wyśpiewał tobie łzy, krew, bój i rany? . . .
Czyś się wpatrzyła tak w prądy Elstery,
Gdzie tonął Polski, syn wierny i szczery?! . . .
Kiedy wśród obcych czyn twój cichy wspomnę,
Zda mi się, żeś ty Polką, o dziewczyno!
A włosy twoje obcięte i wonne
Przetkane kwiatkiem i łezką jedyną,
A jasne jako z główki białej Psychy,

To nawlókłbym je na mej arfy struny
A z strun tych tobie wyprządł łzy, pioruny,
I ludu mego opiał ci koleje,
Straszniejsze niźli Nibelungów dzieje,
Lecz pełne siły olbrzymiej i slońca,
Pełne Tytanów walki, co odkupia,
Na którą próżno bije siła trupia
Bo początkowi ich – nie będzie końca! . . .


BRATNIE HASŁO.

Hej! do nauki o bracia Rusini,
Z ręką na sercu, dłoń w dłoni a razem!
By na pokusy nie wiódł was obrazem
Świętym zakwefion, szatan oplacony! . . .
Byście w dziejowej przejrzeli świątyni,
Że tu bez Polski dzień wasz policzony. . . .
Żeście bez Polski jak ryba bez wody,
Że was los czeka wszystkich odszczepieńców,
Że jeźli dołki pomiędzy narody
Kopią nam wrogi, to sami z szaleńców
Ślepotą wpadną w nie, a Polski sprawa
Zwycięży – a z nią cześć i dobra sława! . . .
Hej! do nauki o bracia Rusini!
Świat nowych potęg stwórzcie między sobą,
Literaturę nową! – co ozdobą
I tarczą byłaby wam, co przyczyni
Światła w pogladzie – by rozróżnić bratnio
Pomiędzy swemi – a carskich sług matnią –
Kto swe sumienie odda za ordery,
Ten katom odda lud za podłe złoto,
I serce odda im za tabakiery,
I lud pogrąża w schyzmę – noc – i błoto!

Więc baczność! praca na taką praktykę,
Czując, że nidość zatknąć gramatykę
Na narodowy sztandar tak zuchwale,
O! idźcie prosto – i w bratniej miłości,
Jak Wisła z Sanem zlana w prąd przyszłości.
  Polska – a Bóg! . . .
  Szatan – a car!
 Szatan twójwróg!
 Polska twój brat! . . .
 Car – straszny kat.
 Z dnia krwawych mar! . . .
On wam pochlebia, by was rzucić potem
I jako z dzieci pod szatańskim mlotem
Ukuć z was nowe narzędzie niewoli! . . .
Bracia! zaprawdę! ból ten strasznie boli! . . .
Więc „sursum corda!” nad nocnemi dzieły,
Aby was kiedyś. . . dzieci nie przeklęły! . . .
O! idźmy razem, razem w imię Boga,
Za Dniepr! za piekło! odeprzemy wroga!


PRYWATA A DOKTRYNERKA.


Dla pychy, złota, czy marnej doktryny
Kto Polskę zdradza, ten jednakim zdrajcą,
Jednakim wobec sprawy winowajcą
Co szarga dłonie, pełne zbrodni, winy –
Czy z tej, czy z tamtej broni pocisk pada –
Jednaki owoc posiewu – zagłada!...
Więc różne drogi – ale cel jedyny.
Temu w kim raz się przebudziła zdrada!...
Nie wart zamiatać uświęcone bruki,
Krwawe, w klasyczny ołtarz poświęcenia
Już zamienione!... nie wart w dzień pomszczenia,
By ścierwem jego żyły polskie kruki,
By zapomniały o nim – lepsze wnuki…



PAMIĘCI MIECZYSŁAWA ROMANOWSKIEGO

Gdy noc piekielna zapadła nad światem,
Co oślepł od krzywd naszych krwawych znamion,
Tyś najpiękniejszym skończył poematem:
Dałeś ojczyźnie dwoje zdrowych ramion,
A Bóg – męczeństwa dał ci za nich dzielność,
A Polska – w sercach braci – nieśmiertelność!...


WSTĘP DO POEMATU:

„LICA MEJ ZIEMI.”

Poświęcone z wdzięcznością X. J. S.


„Wszystko dla ludzi – ale nic dla ludzi. – ["]
Poezye Studenta. Tom IV.

Kocham te dzikie, wspaniałe wybrzeża,
Kędy się Wisła tak raptem rozszerza [251]
Jak pierś człowieka, po latach dziesięciu
Cierpień, gdy westchnie w radości objęciu!
Hej! tam nasz Wawel, gniazdo orłów stare,
Wieżyce jego wzdychają dzwonami.
A barki jego pisane wiekami,
A groby jego, chwałą wieków jare! . . .
Po jednej stronie Skałka, jego córa
Pręży ku niebu błagalne wieżyce,
Z bolów wiekowych na jej czole chmura
Osiadła... u stóp – staw – Polski łzawice...
Od wtórej strony, syn jego kochany
Siadł na swych skałach, ponury Zwierzyniec,
Ku niemi z borów wyjrzały Bielany
I z dali czoło z chmur wychyla – Tyniec!...

I kiedy warknie dzwon jego peknięty,
To reszta dzwonów groźny hymn poczyna,
Pełen harmonii, jak w sferach poczęty,
Bogu się boskich rzeczy upomina! . . .
Jak wielka arfa w powietrzu, dziejowa,
Co nad dwa morza zawiesił Jehowah,
Akordem hymnu zlane przed ołtarzem
Słońca, co spada za Tatrów błękity,
Grają co wieczór rapsod dziejów – razem,
We łzach wieczornych zórz chrzczony i myty!
I stare lipy – i te nadwiślańskie
Topole z błoni kępy zwierzynieckiej,
W jednej harmonii hymn szumią, jak pańskie
Służebne – matki tej pszczoły szlacheckiej,
Która w bój poszła – bo tak dzwon Zwierzyńca
Krzyknął, – aż odwrzasnęli mu orłowie,
Na marmurowych tarczach, co Piastowie
Dzierżą tam przeciw obłudzie zdradzieckiej,
Jak gdyby w tarczę swą zagrzmiał od Tyńca
Bolesław Chrobry szczerbcem – na „jej” zdrowie! . . .
Wsłysz się w te dźwięki z kościuszki mogiły
Każdy – ktoś człowiek – a będziesz Polakiem,
Weń niech się wsłucha, kto wygania ptakiem,
Weń niech się polskie wsłuchają dziewice,
A w sercu każda stanie się aniołem –
Młodzian niech słucha, zanim apostołem
Ofiary życia zapali gromnicę! . . .
Arfo! niech dzwony świadczą ci tonami,
Niech cię przypadłą do Polski kurhanów

Uniesą w górę, jak orłów skrzydłami,
Ku słońcu jutra, co wstanie z nad łanów –
Niech ci zaświadczą hymnem odrodzenia
Tem – co cię szarpie dziś – wśród zapomnienia!
Gdy w piersi piekło – a w sercu posucha,
Zgrzyt zwątpień gorszy, niż dźwięki łańcucha,
Gdy naród chwilę jedną zwątpi w siebie,
Gorzej mu – niżby zgasło slońce w niebie!
I będzie długo nosił łuski w oku,
Aż w krwi je znowu obmyje potoku.
O Polsko! gniazdo ty cnót i chwały,
Na ziemię twoją rzucam się piersiami,
I jako matkę caluję ustami
Drżącemi czuciem, co twe rany ssały! . . .
Z miłością w duchu, co wziąłem po tobie,
Z boleścią, ktorą czuję na twym grobie,
Z poczuciem twego w dziejach zmartwychwstania,
Co cię na globie stawia jaśniejącą,
Już nie wskrzeszoną – ale wskrzeszającą,
W zorz brylantowwych purpurze świtania
Palmę ludzkości miłośnie dzierżącą,
Z mieczem, co słabych wznosi i obrania . . .
Ty z krzyża unieś dłoń tylko nade mną,
A będę szarpał szponami te struny,
Wśród spieki ducha, gdzie palą pioruny
Ale i świecą palące przedemną! –
W pożarze piekieł pyta cię pieśń moja,
Ziemio nad ziemie –
                                Gdzie dziś ziemia twoja!? . . .

Pojrzyj w to jasne – czyste – polskie niebo,
Co nam jak chleb powszedni jest potrzebą –
Pełne piorunów śpiących, grzmotów ryku
W wieńcach tęcz – pełne łez – żurawi krzyku,
I niezgłębionych głębi – i tajemnic
Błyskawicami rozdzieranych ciemnic,
Spojrzyj! i zbudź się ludu! z twej niewoli! . . .
Ludu! zaklęty ptaku! uderz w skrzydło,
Bo nie dla ciebie tyranów wędzidło! . . .
Wołam ku tobie wśród piekła swawoli,
Ach! bo niewola boli mnie twej woli! . . .


∗             ∗

Ty! co zapalasz słońca, jak gromnice,
Gaśnienie planet wskrzeszasz piorunami,
Patrz! na tę ziemię, ludów błagalnicę,
Jak z krzyża do Cię tęskni ramionami! . . .
Patrz na nią! wszystkich gwiazd twoich oczami!
Z dymów pożogi rozkwefiam jej lice
Arfę zarzucam w niebo –
   Jak kotwicę! . . .


II.

RÓŻNE WIERSZE.




POSĄGI.

POEMA.


Maryan nad prawdy posągiem pracował,
O którym marzył od dni wsych dziecinnych,
Z gorącą wiarą, którą w duszy chował
Jako kwiat wonny, z ziarnem światów innych.
W duszy Maryana jak w jego pracowni,
Było szeroko – biało – i spokojnie,
Posągi myśli, jak męze wymowni,
Ciszą, a czasem kwiat zakwitnął strojnie.
Gdy się już posąg z bryły wyłamywał,
Wprowadził Maryan dni swych towarzysza,
Z którym od dziecka ślubnym bratem bywał.
Czy burza w piersi była im, czy cisza. . . .
I długo obaj przed posągiem stali,
Dzień ciemniał – i przez gotycką arkadę
Księżyc na posąg rzucił światło blade,
Jak pocałunek kochanka z oddali. . . .
A byli obaj młodzi – pełni szału –
I kochankowie obaj – ideału,
Jak pierwszy piorun – co z wiosennej dłoni
Pada, do tęczy stóp – na fiołków błoni. . . .

Na ścianie arfa wisiała – na której
Strunach miesiąca zadrżał promień złoty,
Chwycił ją w dłonie Bolesław ponury,
Zatargał w strunach szponami tęsknoty,
I po nad glową druha tak zanucił:
„Jeźli ci przwdy błysla postać biała
Z czarą, co do ust Bóg jej nieodwrócił,
Co apostołem ostatnim być miała. . . .
To wiesz – że tam! jest mistrz ów rzeźbiarzem,
Boleść mu dłutem – a posągiem człowiek –
On światów życia, harmonii, harfiarzem
Z piorunującym dlutem, z łzą u powiek! . . .
Im więcej ciosów zada – tem cudniejszy
W nieśmiertelności staje posąg ducha,
Tem wyżej wzlata, im jest pokorniejszy,
Gdy się w klucz orłów bólem natchnień wsłucha.
Prawda mieć winna lica jak zwierciadło,
W któremby człowiek widział własne dzieło,
Czy tam, gdzie serce iskrą niebios władło,
Czy gdzie się bydlę w człowieku poczęło! –
I dla idei świętej apostoła,
Co cierpiał, walczył i padł niezwalczony,
Ma jasne lica tryumfu anioła,
Co budzi z grobów ludzkości miliony. . . .
Dla pracownika, co jej oddał życie,
A siebie zaparł śród myśli przestworza,
Ma najpiękniejszą z gwiazd, co na błękicie
Na czole swojem – jak jutrzenkę morza. . . .
A dla człowieka, który żył miłością
I od miłości skonał, w pośród ludzi

Winna mieć szczęście ludzkości, co budzi
Na gody wieczne, wiedzę – z snów przyszłości –
Dla bohatera co legł dla ojczyzny,
Lub dla niej cieższem żył od śmierci życiem,
Ma uśmiech bóstwa, płaszcz z gromów wyszyciem,
Co był w jego gwiazdolity blizny. . . .
Dla maluczkiego – który zdziałał swoje –
Pogodę – jako pieśń żniwiarzy chóru,
Pokój – co w duchu gra jak dzwon wieczora
I z sercem matki – na grób klosów zwoje –
Na ustach pieczęć ma dla przyjaciela,
Która rozwiąże jego pocalunek
I w oku dużą łzę – pocieszyciela –
A w piersi serca loretański dzwonek,
I bezimienną smętność ma twarz biała,
Z wyprężonymi namiętnie ramiony,
Lecz nóg skrzydlatych lot jej skajdaniony
Wieńcem narcyzów – by nie wędrował. . . .
A dla sumienia dręczonych narodów
Ma wyraz taki – jak piekło zbawione,
Porywający na dzień ducha godów
W loty miłości, milością szalone! . . .
A dla tyranów m a potworu lica,
Jak zbrodnie, co na grobie ich usiędą,
I w swych pochodni blask, jak błyskawica
Piekło ich piersi rozświecały będą! . . .
O! tu jest wszystko bracie! . . . ale nie ma
Boleści wielkiej – która matką ducha,
W miłość się zmienia, mękami olbrzyma

Złość – od ludzkości zabija łańcucha! . . .
Ona co wieki kona na Golgocie,
Co błonia Polski za świat cały krwawi,
Za „pługiem dziejów” stąpa w czoła pocie,
Aż w łez milionów tęczę – świat oprawi! –
I spuścił arfę, z piersią co jak fala
Spadała wstając, bólem kołysana,
Gra tonów nikła rozplakana zdala,
Jak chmura liści wichrami porwana. . . .
Ha! więc ci dłutem mem dam arcydzieło
Prawdy, mój druhu, że krzykniesz z zachwytu,
Dłutem uderzył w pierś – i padł jak dzieło
Bruta – co jutrem miało dosiądz szczytu! . . .
Bolesław niemo stał nad druha ciałem
I patrzył w „prawdę boleści,” lecz nagle
Padł, jak podcięty dąb – rozpaczy szałem
Na trupie trupem – duch rozwinął żagle. . . .
A posąg prawdy stąpił z piedestału,
I płaszcz swój na nich rzucił matki dłonią,
Zanim w świat poszedł – cicho i pomału. . . .


∗             ∗

I odtąd nagi, jako szczyt Golgoty,
Szedł przez świat wielką pobojowisk drogą
A za nim w pochód ludzkoścć śród tęsknoty
Szła mleczną drogą w przestwór ideału [252]. . . .


DZIKA BALLADA


I.

Rycerz Bolko jedzie na łów, na łów z świtem slońca –
Rycerz Bolko już rumaka w bok ostrogą trąca –
W tem wybiega młoda żona, woła: mężu drogi,
Zostań, zostań dzisiaj jeszcze u twojej niebogi!

Rycerz Bolko już rumaka namarszczył, nie mogę, nie mogę,
Spojrzał z grozą miłościwą na swoją niebogę.
Ona rzekła: zostań, błagam na miłość twej matki,
Rycerz Bolko zskoczył z konia, z zdumieniem czeladki. . . .
I w próg poszedł za swą panią, cichszy od jagnięcia,
Lecz rzekł: żono! nie nadużyj świętego zaklęcia! . . .

II.

Rycerz Bolko jedzie w drogę do książęcia brata,
W dziewosłęby jedzie chętnie, na miłego swata,
W tem wybiegła młoda żona, woła: mężu drogi,
Zostań, zostań, nie odjeżdżaj od swej niebogi.


Rycerz Bolko spiął rumaka, nie mogę, nie mogę,
Spojrzał z grozą na swoją niebogę,
Ona rzekła zostań, błagam na miłość twej matki.
Rycerz Bolko z konia zskoczył, z zdumieniem czeladki. . . .
I w próg poszedł za swą panią, cichszy od jagnięcia,
Lecz rzekł: żono! nie nadużyj świętego zaklęcia! . . .


III.

Rycerz Bolko jedzie na bój, na bój z wschodem słońca,
Rycerz Bolko już rumaka w bok ostrogą trąca –
Wrzasły trąby, kraczą orły – żona: mężu drogi!
Zostań, woła, dzisiaj jeszcze u swojej niebogi!
Rycerz Bolko dziko krzyknął: nie mogę, nie mogę! . . .
I źrenicą sępią rzucił na swoją niebogę –

Ona woła: zostań, błagam, na miłość twej matki. . . .
Rycerz Bolko porwał topór, ze zgrozą czeladki
I tak ostrzem tem ugodził w głowę swoją panią,
Że mu u stóp padła martwa, białą, krwawą łanią. –


IV.

I popędził gromoskrzydły, za nim gnają szyki,
Lecą – słońce krwawo wschodzi – w polu najezdniki,
I popędził, jak noc czarny, kędy wrogów chmura.
Pierzchły wrogi – wschodzi księżyc – kędy trópów góra,
A na górze tam trup Bolka króluje, niebogę
Zda się wzrokiem szukać, mówić, nie mogę, nie mogę! . . .
Szumią wichry, huczą zdroje, w stepach Bolka imię,
Płoną sioła, płoną miasta, w pogorzelisk dymie –
Wśród modrzewi słowik kwili nad pani mogiłą,
A o Bolka żrą się kruki z orłów dziką siłą!


FILOZOF.


Galilee vicisti! [253]

Do rdzawej furty starego klasztoru
Zadzwonił starzec w starganej odzieży,
Klasztor samotny śród dzikiego boru
Stał; nad bór wzrastał szczyt gotyckiej wieży,
„Do wrót tych pukam, pielgrzym ze dróg świata,
W wasze pustelne chcę się schronić progi,
Wiatr z siwej głowy włos mi dziś obmiata,
Z siedziby własnej wygnały mnie wrogi. – –
Tułacz tu waszej szukam gościnności;
Lecz wiary waszej nie podzielam mnichy,
A słowo moje za dni swej świetności
Wielu z was celi pozbawiło cichej –
Pragnę żyć tylko wpośród was nieznany
I bez nadgrobku spocząć w ziemi waszej,
Tu chciałbym zgoić niezgojone rany,
Szukałem prawdy . . . niech was to nie straszy,
Bo jej szukałem czystej, myśli wzrokiem,
Jak wśród pragnienia za górskim potokiem.”

– „Dom nasz otwarty tułaczej starości,
Cichy mnich odrzekł – i rozwarł podwoje, –
Każdego z smutnych witamy w miłości,
To cela, starcze – oto łoże twoje.” – –
I spoczął przybysz – zatrzasnął drzwi celi,
Oko go ludzkie rzadko widywało,
Czasem się tylko jego skroń zabieli
Śród lip cmętarza, albo gdy świtało,
Idący bracia do rannego chóru
Czasem go pod kolumną spostrzegali
W mroku kościelnym, z głową śród kapturu
Stał – i wraz znikał – bracia coś szeptali. . . .
Minęły lata – aż raz po nieszporze
W dzień cichy, jasny, świętalny, majowy,
Brzmiał jeszcze organ i śpiew konał w chórze
Z dymem kadzideł wzlatując nad głowy. . . .
I za ołtarzem w ustronnej kaplicy
Znaleźli go – bez życia zakonnicy –
Na marmurowej podłodze o ścianę
Wsparty, miał w ręku głaz – a w piersi – ranę –
Klęczał jak posąg, walk wysiłkiem blady,
I cicho było – i jasno w około,
A od załomów gotyckiej arkady
Strzelał mu promień na szerokie czoło [254] . . . .


KOLIBRY

Sonet do R.


Kolibry a wspomnienie – to mała różnica –
Kolibry – jest sonetem w poezjach natury,
Trochę wziął z barwy tęczy, trochę z rannej chmury,
Z łąk kwiecistych, z motyla, – z morza, gdy rozświeca
Słońce złote zieloność cichego przestworza….
A wspomnienie?... ma także z chmur i tęcz kolory,
Parę kwiatów z łąk drogich, gdzie ustronne bory
Wydeptane już ścieżki zarastają – – z Morza,
Ma wszystkie głębie, wszystkie burze, tylko ciszy
Nie ma zwykle – i jest jak koncha, w której ucho
Słyszy przeszłość, tęsknoty pełną, smętnie drżącą...

Wtedy chmurą wspomnienia, jak kolibrych stado
Lecą na łąki duszy – a łza twarzą bladą
Płynie…
Lecz kolibrego weź z śmiejącą twarzą!...




MODLITWA NIEMEGO

Na góry wyniosłe wychodził nocami cichemi,
A w gwiazdy oczyma i duchem gdy tonął
                                 w naturze,
To niemym się Stwórcy językiem zwykł mo-
                                   dlić swej duszy,
Bo wobec gwiazd cichych się niemy wymo-
                                  wnym, a mowny
Się niemym, u ducha stał nieraz, bezbrzeżnych
                                     przestworów….


ODA

na wieść o wyswobodzeniu Wenecyi 1866.


O dniu weselny! o dniu radosny! . . . . .
        Witaj w ludzkości! . . .
Dniu najcudniejszy nad wdzięki wiosny!
        Nad dzień miłości! . . .
Wstań! . . . lwie skrępowany! . . .
Ryknij radośnie na twojej kolumnie!
W proch się walą tyrany,
Co tronowały na narodu trumnie! . . .
Ryknij tak – aby Adria cała zadziwiona
Wierzgnęła pianą grzyw aż pod niebiosy,
I odryknęła tobie, łuną zrumieniona,
A jej Wezuwiusz odgrzmiał w niebogłosy! . . .
        By brzęk pekniętych łańcuchów
        Konał w podzeimiach przeszłości,
        Odbity w krainie duchów
        Przeleciał w pieśń potomności! . . .
Hej pałace ponure! . . .
                Drżące falach liliami! . . .
                Zapłońcie lamp festonami! . . .
                Zapłońcie w ogni chmurę! . . .

                Kampanilo bij w dzwony! . . .
                Ze snu wstaje królowa! . . .
                O! piękna. . . nad wsze słowa
                Godna Dożów korony . . .
                Jako Wenus wstająca
                                       Z fal . . .
                Dziewiczą palmą drżąca
                                Pogląda
                                           W dal! . . .
                                I żąda
                                Dawnej chwały,
                                Lud cały.
                Zaślubić morzu pierścieniem!
                Miast pierścienia na wieki
                Pod tem niebios sklepieniem
                Rzuć łańcuch Andromedo,
                By przepadł w głąb
                            Z zhańbieniem
                                        Ludu! . . .
                A sama wstąp z natchnieniem
                W rydwan chwały i cudu! . . .
I niech wolności gwiazdy ciebie wiedą,
Płynącą w jasny przestwór ideału! . . .
        Hej dożowie wyjdźcie z ram! . . .
        Jak Adria z swych brzegów! . . .
        Wśród ludu szeregów!
        Patrzcie, co za dzień im dan! . . .
        Patrzcie na te łzy radości,
        Na dłonie, co się ściskają,
        Na grzmiący okrzyk wolności,
        Starce z radości konają! . . .

        Na ten Wezuwiusz zapału,
        I na to morze rzewności,
        Patrzcie – zbudźcie się pomalu,
        By usnąć znów w szczęśliwości! . . .
                Po tyle razy łupiona,
                I własnych pastwą tyranów
                Dziś wolna i odrodzona
                Wstaje z nadmorskich bałwanów –
                Już gondole jaskułczane
                Śpiewają jej barkarole
                I w kwiaty rajskie odiane
                Już lecą na fal swawolę! . . .
                I gołębie jej z mewami
                Turkoczą nad warkoczami
                Rozwianymi w dym wulkanu
                Wiejącymi na cześć Panu! . . .


O wstań! Italio smutna wieków tyle –
Wstań samowiedna i o życiu sile
I idź w ludzkości postępowe drogi
Męztwem i gracyą twe szlaki znaczone,
Strzeż się niewoli i swawoli srogiej,
Byś wzniosła czoło piękne i natchnione! . . .
By zadrżał w grobach z radości Dant blady,
Sieroto Romy! dziedziczko Hellady! . . .
Choć nie mój naród jeszcze zmartwychwstaje,
Biję z radości w mą arfę pod niebem,
Choć my niewoli łamiemy się chlebem,
Lud jeden więcej wolny! . . . więc mu daję

Pieśń, jak rzuconą palmę! . . . o! w radości
Twojej Italio, dyademem slońca
Co nad twem czołem wschodzi z mórz bez końca,
Bądź „wielką” w wielkiej rodzinie ludzkości! . . .

Paryż, 1866.

PSEUDO SATYRA.

 
     Die distel sprach zur Rose:
Was bist du nicht ein Distelstrauch,
Dann würdest du auch was nützen,
Dann frässe dich der Esel auch.

Mirza Szaffy.

     Le vent etait l’ennemi de Gilliatt,
il entreprit d’en faire son valet. . . .

Hugo, Travailleurs.

Tu koniec pieśni – muza się oddala,
Już w inną stronę rwie się nowa fala,
Czy arystarchów szkiełko jej dostrzeże,
Tą razą – nie dbam o to – powiem szczerze –
Dotąd jej wieniec pokrzyw bywał dany –
Ale jej chwałą są podłe nagany –
Sowa witała ją szyderstwem szponów,
Co wstecz leciała, przekleństwem skorpionów,
I szakalowe tylko urągania –
I obojetność – co muchy ogania. . . .
Studencka muzo! w powiewnej sukience,
Zaśmiej się smętnie, klaśnij w obie ręce,

I leć twą drogą! . . . bo nadto znędzniona
Gadzina – by jad dosięgł twego łona –
Tyś zbiegła na świat w chmurze piorunowej,
Nad tobą wieńcem szumi bór dębowy,
I leśni ptacy twoi powiernicy –
A orły w chmurach – to twoi krytycy. . . .
Tobie dość rano spojrzeć na wschód słońca
A wieczór słyszeć – ocean – bez końca. . . .
Nad którym ludu twego przyszłość świta
W płaszczu zórz jasnych i tęcz upowita –
Gardź podstępami – wznieś mi w górę głowę,
Jako portowa wieża zapalona,
I leć w miłości drogi postępowe,
Dumna – że wieńcem pokrzyw uwieńczona…
Radź się sumienia – chroń się jadu pychy,
Lecz dumę dołącz do uśmiechu Psychy,
W dół nie upuszczaj łzawych, dumnych powiek,
Chociaż nie jedna matnia na cię czeka,
Gdy cię ukąsi gadzina lub człowiek,
„Zrozum gadzinę – a podnieś człowieka! . . .”
Już czuję nowych krytyk formę starą,
O moja muzo! podpal mi cygaro. . . .
Tu mi się złamał pióra koniec twardy,
Snać nie satyry miejsce – –
                                                  Ale wzgardy!


NA DYMISSYĘ BELKREDEGO

(1867)


Niechaj Ci smutek każdego „człowieka”
Świadczy, że szedłeś naprzód z twoim wiekiem;
Żałość po tobie cały kraj powleka.
O – czemuś rzucił ster tego okrętu,
Gdzieś przy kotwicy stał wśród burz odmętu,
Świadcząc, że i minister może być człowiekiem!


KWESTYA SZKÓŁEK

Honny soit qui „bien” y pense. – – – [255]

Oświata ludu ! szkółki zakładajcie!...
Na wszystkie strony krzyczą filantropy,
Oświata ludu! Polskę oświecajcie,
A za nią pójdzie niepodległość w tropy!...
Moiż krzykacze! Wy duchy czerwone!
Bajkami są wasze teorie wyśnione,
Bo nim dla ludu szkółki zeszlą nieba:
Szkółki dla szlachty założyć by trzeba!


KOPALNIE

(Program do rapsodyi fortepianowej.)

Poświęcone Jeremiemu!


A pamiętajcie na okowy moje!
Św. Paweł.
Galilee vicisti! . . . [256]

       Wśród kopalni ognie gorą
       Jak w piekieł otchłani,
       Nadzy ludzie z łańcuchami
       Biją w skały dłonią skorą
            Kyklopów młotami! . . .
A serca ich cięższe jak te bryły skał –
Nim dusze ich białe z mdłych wywieją ciał,
To szepczą do ciebie, że jest Bóg na niebie,
Lecz na ziemi car, Pan życia i kar! . . .
A kopalnie się zaśmiały, Echem młotów zadźwięczały,
Że nie tak piekielne Piekło nieśmiertelne! . . .
       Dziko dudni, grzmi, przepada
       Biada! biada! biada! biada! . . .
                   Palnie młot!
                   Świśnie knut!

       Skonał ktoś! . . .
       Na piród!
       Cara proś!
       W horu knut!
       Tobie skon!
       Sykin syn!
       A mnie plon!
       A mnie czyn!
       Da car! . . .
Kajdan dźwięk, ofiar jęk
Zaśmiał się do koła
I o pomstę woła! . . .
Walą, tłuką dłonią skorą
       Rytmem piekła młot
Spada! w dali ognie gorą,
W strumień bieży pot!
Bryły dudnią, grzmią, spadają,
Warkoczami iskry lecą,
I podziemia dźwiękiem grają
Młotów, jęków, blasków chórem,
Że się piekła lękać zdają,
Choć im dziko urągają
Gzów moskiewskich chórem!
Biją! walą! rąk tysiącem
Jednego wzniesienia,
Że drgają sklepienia.
A z potem gorącym
Zimna łza kamienia
Przepada – i ginie –
A dźwięk dziki płynie

W przepaściach zaćmienia!
A chór więźniów śród katuszy
Długą nocą męki głuszy
I pod młotów głośne dźwięki
Tuli w cichy głos piosenki
Popłynęła . . . popłynęła . . .
„Jeszcze Polska nie zginęła! . . .”
Lecz tak blada i mdlejąca
Jak pod krzyżem Marya,
Że cała Kalwarya
Przy niej zdała się śmiejąca! . . .
Nuci chór, a serce boli,
Zmartwychwstańców wśród niewoli! . . .
       Gorsze młoty w Polski serca
       Walą, gromią, to uśmierca!
       Tam – niewiasty bydłem gnają
       W łańcuchach spętane.
       Przy ogniach padają
                    Znękane! . . .
Wilcze oko w cieniu świeci! . . .
W oświeconych dniach stuleci . . . !


∗             ∗

Tam w głębokim – wielkim – cieniu,
Leży matka drżąca, blada,
Młoty dudnią: biada! biada!
Ona patrzy ku sklepieniu,
Bo dziś dziecię upowiła,
A drży bo go w zbydlęceniu

Szyzma dziegciem nie ochrzciła ! . . .
Ale obok stromej skały,
Ot! źródełko wypłynęło,
Gdy w ludziach czucie zginęło –
Szlocha źródło czarną skałą,
Obok cichy więzień z brodą
Kuje młotem – i rzekł: w ciało
Się na wieki słowo – stało ! . . .
Jam kapłanem matko biedna!
I dziecię ochrzcił wodą –
Znowu więcej dusza jedna –
I cichaczem tak chrzcił dziecko,
Jakby zbrodnię knuł zdradziecką,
Szepcze matka nieszczęśliwa,
Niech: Bolesław się nazywa! . . .
A niech nad promienie słońca
Kocha Polskę aż – do – końca! . . .
I skonała – a z łańcuchów
Dusza poszła chórem duchów,
Z dźwiękiem młotów uleciała
Jako z lilii, z formy ciała,
A dziecina pozostała,
Tylko nad nią Bóg!
Co nad zwątpień próg
Wznosi dusze – piętrzy ciała! . . .
Wśród zbirów dziecino mała
Może wzrośniesz zbawcą kraju! –
Może cię „według zwyczaju”
Car tak dobrze wypiastuje
I tak dzielnie wymusztruje,

Że Różycki z ciebie będzie,
Gdy zawoła kraj,
Roztysiącznion zawsze, wszędzie! . . .
Duch męczeństw, krwi maj! . . .


∗             ∗

Biją! walą! grzmią młotami,
Echo kona przepaściami,
A nad chórem skajdanionym,
W strasznym pocie udręczonym
Cień olbrzymi, Chrystusowy
Śnieżny! wstaje! i swej glowy
Ciernie niesie nad sklepieniem
Z „wtórem” krzyża przeboleniem! . . .
Wielki! nad szczyt Himalai
Purpurowy w zórz błękitach! . . .
Na boleści naszych szczytach
Płynie! z nad piekielnej zgrai! . . .
W górę serca! w przepaść czoła! . . .
Niech o pomstę nikt nie woła! . . .
Sunie boski! jaśniejący! . . .
Jakby znowu krwawą pracą
Wołał z krzyża konający:
Za coś mnie opuścił, za co!
Ojcze! jam syn kochajacy! . . .
Za nim matka jego święta.
Dalej polscy patronowie,
Biskupowie, hetmanowie,
Sobiescy i Kościuszkowie,
Barscy – i apostołowie! . . .

Przeciągają zapłakani,
Świadczą – na sad powołani! . . .
A za niemi Polski dzwonów
Głosy dzieją, do ich tronów,
Tak jak grają śród dąbrowy
Od Wawelu! Częstochowy! . . .
Tak jak wieją z nad zbóż fali! . . .
O! tam w dali! . . . w drogiej dali! . . .
              W świętej dali! . . .
A tę rosę na pól kłosach
W oczach moich czuję łzawo! . . .
A ich głos w mej arfy głosach
W głębiach piersi – czuję krwawo! . . .
Płyną cienie! nad przestrzenie! . . .
Nad dym, młoty, zbrodnie, cnoty! . . .
I głos powiał w cieniów świecie
Jako słowo ciałem!
Wy zmartwychwstaniecie!
Jak ja zmartwychwstałem! . . .
I za cieniem cień przewiewa,
Bo oto dzień Wielkanocy! . . .
Wstają – płyną plyną giną! . . .
A chór Alleluja! śpiewa . . .
Wśród niebieskiej ducha nocy! . . .
A chór w dole grzmi młotami,
Alleluja! boleściami! . . .
Biją! huczą! ognie gorą!
Tysiąc dłoni pracą skorą,
Straszna bladość lica zwlekła! . . .
Modlą się już zrozpaczeni,
Daj nam się dokopać – piekła!

Bo nie tak źle śród płomieni! . . .
Wtem zaszumiał chór od góry! . . .
Więźnie padli na kolana! . . .
Ziemi chóry, niebios chóry
Alleluja! . . . o hozanna! . . .
Jako arfa mórz wezbrana
Pieją dziejów rapsod wtóry! . . .


∗             ∗

Z iskier jasnych warkoczami
Noc przepad sklepieniami,
Pieśń w przepaściach się rozłania
Pieśń – to ziarno zmartwychwstania!
Już żrą żmiję Murawiewa
A pieśń i pod ziemią śpiewa –
Każden młot, ich męki dzieła,
Dzwoni: „Jeszcze nie zginęła! . . .”
I kopalnia wnętrznościami
Wstrząsa, ryczy odgrzmotami
Jakby piekła pierś ryknęła:
„Jeszcze Polska nie zginęła! . . .”

Lwigród, 1867.

KRZYK SARMATKI


Kocham wichry! kocham burze!
Rada leciećbym na chmury,
Oddam złoto perły róże,
By rozwalać skał marmury!...
Tam mąż! syny me na stosach,
Choć się jeży śmierć w mych włosach,
Jam szczęśliwa! o jam dumna!...
Nieugięta jak kolumna!...
Ja orlica! gołębica!
I od gromu ma gromnica
Się zapala, kiedy słońca
Gasną – aby iść – do końca!...
Ja chcę ramię mieć Samsona,
Chcę siłą walczyć Centaurów,
Niech walka dla mnie nie kona!...
Nie chcę spokoju – ni laurów!...
Wszystko rozdeptać, roztłuc, rozwalić,
Co ludzie zowią zaporą,
Letnich i zimnych wulkan zapalić,
I dumną podnieść pokorą!...

Gdy mnie dziś płazy nazwą wariatką,
Jutro lud pojmie dlaczego!
Bo kocham wolność! bom jest Sarmatką!
Bo czuję ducha Bożego!...

Paryż 1867


NA KRAJOBRAZ ROSY BONHEUR.


O różo szczęśliwa natchnieniem i wonią Edenu tajemną!
Zkąd spokój i rzewność ta smętno wesoła, a cicha,
Co nie tej są ziemi córami. – O! jakże zachwyca
Cudowna ta przestrzeń kwiecista łąk tylu wiosennych,
Jak dzikie, dzierzgane w gierlandach tych skały zielone,
Na których już czołach wiosen tyle składało swe kwiaty! . . .
I owce te śnieżne z dzwonkami cichemi, skubiące
Rytmicznem chrupaniem te trawy – i w trawach leżące
Tak cicho – żujące spokojnie – – jak sama natura! . . .
Tam kilka się tłoczy ku sobie i becząc się pasą,

A jedna stanęła i patrzy przed siebie
Becząca, a tamta swych jagniąt już dwoje otula
I liże karmiąca. . . . Bo zimno na dworze – poranek
Wiosenny, przed słońcem się mrozi – lecz w głębi – o jakże
Prześlicznie poczute to dziewczę samotne, pasterskie! . . .
Tak dzikie, dziewicze! . . . jak cudny ten ciemny
Płaszcz – gruby z łachmanów draperyi! . . . na glowie ten kaptur
Śpiczasty! . . . tak zimno! . . . du! . . . du! . . . du! . . . perłowe zębięta
Tak dzwonią – i rączki się nagie tak tulą do piersi
Tęskniacej – a nóżki jej bose, malutkie – w ogromnych
Drewnianych sabotach, drżą z zimna, na nędzy koturnie . . .
Weź jagnię na ręce zziębnięta dzieweczko, a jagnie,
Co sama ogrzejeszs przy łonie swym tęsknem, i ciebie
Ogrzeje swą wełną, beczące – tak zimno! tak chłodno!
Gdzieś w dali skowronek się ozwał i umilkł – a góry

Pod mgłami zimnemi śpią smętne – w dalekiej, o! cudnej
Oddali! za mgłami daleko – tam szczęście – w pustyni! . . .

Lizbona, 1866.
KONIEC
Nota  E.

(Patrz w I. i II. części Kropel Czary noty: A., B., C. i D., z treścią ich wiąze się ta nota, jako jedna z relikwi, których nie mieliśmy pod ręką). — Odezwa Langiewicza do wojska, po zajęciu Staszowa 17/2. 1863 r.

Towarzysze broni!

Pół sotni kozaków, jeden szwadron dragonów, jedna rota piechoty i jedna rota strzelców ośmieliły się zaatakować nasz obóz. Wedle zwyczaju, po zdradziecku przed rozpoczęciem boju zapalili miasto, ażeby tysiące rodzin po lasach i polach zmarniały od głodu i mrozów. Towarzysze broni! wasza dzielność ocaliła miasto i zmusiła podłego wroga do ucieczki.
Jesteście kilkanaście dni pod bronią, a odwaga wasza, spokojność wasza, karność wasza, wesołość wasza i trwoga Moskali nakazują mi sądzić, że jesteście osiwiałemi w boju żołnierzami! Jedlina, Szydłowiec, Bodzętyn, Suchedniów, Baranowa, Góra, Wąchock, St. Krzyż i Staszów w ciągu dwudziestu dni okryły slawą was obdartych, ogłodzonych, zziębniętych i strudzonych marszami i biwakami. — Kraj, który ma takich żołnierzy, musi być wolnym i potężnym!
Towarzysze broni! ojczyzna i historya nie zapomną 17go Lutego!

(„Czas” krakowski.)



Nota  F.

Jak ważną, jak „przeważną” jest u nas obecnie kwestya szkółek, jak każdy co ich nie zakłada, nie ulepsza, nie czuwa nad niemi i nie propaguje onych założenia, krajowi szkodzi, niech nas przekona ów najwymowniejszy, a niedający się zaprzeczyć wykaz statystyczny Lelewela w VII. tomie jego dziejów Polski. Słowa te w marmurze, a jeszcze bardziej w sumieniu każdego Polaka, nie odszczepieńca ryćby należało. Oto krótki wywód Lelewelowski, na karcie 132:
„Lat temu blisko 90, w konfederacyi Barskiej, przez Pułaskich założonej, biła się potężnie z nieprzyjacielem sama szlachta, bywało jej po 8,000 i biła się lat kilka. Kiedy mieszczanom cokolwiek sprawiedliwości uczyniono i o ulepszeniu klas niższych myśleć poczęto, zmniejszona pierwszym zaborem Polska, wystawiła 60,000 wojska! a lat temu 43, jeszcze więcej drugim zaborem uszczuplona, miala do walki 30,00 wojska, pod dowództwem Kościuszki, i lud wszelkiej klasy w obronie kraju był czynny. Ale jeszcze szczuplejszy kraj, jakim był zabór pruski, lat temu 30, wystawił 30,000 wojska! z księztwo Warszawskie mało co większe, lat temu 26, wystawiło 90,000 wojska żwawego, bo w nim było wielkie towarzyskie ulepszenie. W ostatnim poruszeniu, w mniejszem jeszcze kongresowem królestwie stanęło wojska 80,000 i wszystkie klasy ludu rwały się do broni, nielicząc dorywczych powstań, gdzie do 50,000 walczyło. A to całe poruszenie było w mniejszej rozciągłości kraju niż powstanie Kościuszki. Gdyby Pułascy, gdyby Kościuszko mieli nie 8,000, nie 30,000, ale 130,000 jak w tym ostatnim było, czegóżby nie dokazali!” – – – – – – – – – – – – – –
Ostatnie z r. 1863-4. sprawy za dobrze nam obecne, byśmy pod tym względem jakie wywody dawali; w niektórych koteryach pozłacanych, bywało z przekąsem ekonomskiem powstaniem przezywane, i słusznie, bo od dołu wyszła inicyatywa, co jest bardzo pocieszającym symptomem; wszelako rezultat dowiódł, że jeszcze oświata ludu w kolebce, a dokąd ona w kolebce, to gwałtu! przebóg! krzyczmy w niebogłosy, dotąd w kolebce i przyszłość i niepodległość ojczyzny, ktorą tak wszyscy kochamy! dokąd jej nie wypiastujemy na własnych, choć mdlejących rękach, naszemi nie ochrzcimy łzami, i chodzić nie wyuczymy naszym przykładem, i mówić nie nauczym tego niemowlęcia Tytana, dotąd każdy wysiłek będzie podrywem nieszczęśliwym . . . jak strzał Berezowskiego. Bezpośrednia rękojmia i owoc walki, czujemy że tam! spoczywa. A biada nam, jeżeli . . . ale jest Bog! . . .






  1. Rigi, góra Szwajcarska 10,000 stóp mająca, od Rzymian zwana mons rigidus.
  2. Przypis własny Wikiźródeł Rigi - patrz artykuł w Wikipedii.
  3. Około 10,000 mil kwadratowych.
  4. Alluzya do fresku Norymberskiego Kaulbacha.
  5. Góra naprzeciw Rigi.
  6. Przypis własny Wikiźródeł Pilatus - patrz artykuł w Wikipedii.
  7. Stosowany niejako do formy muzycznej zwanej „Kanon”, gdzie każdy takt basowy powtarza ton, czyli myśl wiolinu poprzedniego taktu, dorabiając wiolin nowy itd. Do nieskończoności.
  8. Znany pod nazwą Pissevache.
  9. Wysokość z której spada Giessbach, dochodzi do około 1000 stóp.
  10. Mer de glace – Grota wykuta w lodach
  11. Szkice helweckie wyszły pierwotnie w „Dzienniku Literackim“ lwowskim.
  12. Przeklęty jest ktokolwiek wymyślił rodzinę....
  13. Przypis własny Wikiźródeł De ómnibus [rebus] et quibusdam [áliis] (łac.) — O wszystkich [sprawach] i niektórych [innych].
  14. Przypis własny Wikiźródeł Ay! que vida tan amarga!... - Och które życie jest tak gorzkie! ... Wers z wiersza Vivo sin vivir en mí, patrz całość wiersza w oryginale na stronie Poemas de Santa Teresa de Jesús.
  15. Przypis własny Wikiźródeł Mirza Shafi Vazeh, poeta piszący azersku i persku, jego poezje w swoim czasie były tak popularne, że doczekały się przekładów na prawie wszystkie języki europejskie - patrz artykuł w angielskiej wersji w Wikipedii Pieśni Mirzy Szaffy tu w tłumaczeniu na niemiecki w zbiorach archive.org. były popularne nie tylko jako wiersze, ale także jako pieśni, muzykę do niektórych skomponował sam autor, np. Neig' schöne Knospe, do 12 innych wierszy muzykę skomponował Anton Rubinstein, m.in. do tłumaczeń na rosyjski Piotra Czajkowskiego, patrz: Zulejka i Gelb rollt mir zu Füssen w IMSLP / Petrucci Music Library.
  16. Przypis własny Wikiźródeł Pudor - w hiszpańskim - wstyd, w sensie wstydliwość, skromność, także w sensie nieśmiałość. W innym znaczeniu niż tu zdaje się być używane także - czystość.
  17. Przypis własny Wikiźródeł Michaił Murawjow Wileński - patrz artykuł w Wikipedii.
  18. Rzym.
  19. Przypis własny Wikiźródeł Chodzi o obraz Rafaela Lo Spasimo di Sicilia, tłumaczone na Droga na kalwarię (Boleść sycylijska) patrz w Wikipedii, pochodzący z l. 1516-17, tj. okresu rzymskiego, ale obraz ten znajduje się w Muzeum Prado, w Madrycie, zatem nie może chodzić o wcześniej wspominany obraz przedstawiający padającego pod krzyżem w Rzymie, mimo tematyki.
  20. Drezno.
  21. Przypis własny Wikiźródeł Obraz Guido Rei'ego Ecce Homo w Wikipaintings.
  22. Lipsk.
  23. Przypis własny Wikiźródeł Obraz Ribery Zaparcie się św. Piotra w Wikimedia Commons, z Galleria Nazionale d’Arte Antica in Palazzo Corsini w Rzymie nie odpowiada opisowi autora, więc to nie o niego chodzi. Być może o obraz Ribery Pokutujący św. Piotr?
  24. Przypis własny Wikiźródeł Patrz artykuł Jusepe de Ribera w Wikipedii.
  25. Przypis własny Wikiźródeł Jusepe de Ribera - patrz artykuł w Wikipedii. Autorowi zdaje się raczej chodzić o obraz: Św. Mateusz z aniołem gdzie ewangelista pochyla się z płaczem nad opisem pasji, w Wikipaintings, niż o obraz: Święty Piotr.
  26. Przypis własny Wikiźródeł Friedrich Rückert - patrz artykuł w angielskiej Wikipedii.
  27. Przypis własny Wikiźródeł O trocknet nicht Thränen der Liebe! - O nie wysychają łzy miłości!
  28. Przypis własny Wikiźródeł Chociaż właściwie, to wiersz Wonne der Wehmut <Rzewna rozkosz> J.W. Goethe'go wygląda jak następuje:

    Trocknet nicht, trocknet nicht,
    Tränen der ewigen Liebe!
    Ach, nur dem halbgetrockneten Auge
    Wie öde, wie tot die Welt ihm erscheint!
    Trocknet nicht, trocknet nicht,
    Tränen unglücklicher Liebe!

    Co lepiej pokazuje o łzy jakiej miłości autorowi chodzi:

    Nie schną, nie schną,
    Łzy wiecznej miłości!
    Och, oko tylko wpół wysuszone
    Jakże ponury, jak martwy mu się świat wydaje!
    Nie schną, nie schną,
    Łzy niespełnionej miłości!

  29. Przypis własny Wikiźródeł Improperia - patrz artykuł w Wikipedii.
  30. Przypis własny Wikiźródeł Giovanni Pierluigi da Palestrina - patrz artykuł w Wikipedii.
  31. Przypis własny Wikiźródeł Helas! Il ne sont plus ces hommes, nobles coeurs! Ils avaient soumis la fortune, tout allait en gré de leurs désirs ! – Le temps dans le cours rapide des événements, les a emportée ; ils ont disparu l’un aprés l’autre – Ainsi le temps emporte et anéantit! – – Leur séparation fait pleurer mes yeux, et leur ravit le sommeil – Ah ! la séparation est pleine de larmes quand on aime !... - Niestety! Nie ma już tych ludzi, szlachetnych serc! Poświęcili fortunę, wszystko było zgodnie z ich pragnieniami! - Czas z szybkim biegiem zdarzeń, zabrał je, zniknęły jedna po drugiej - jako czas zwycięża i niszczy! – Rozłąka przyprawia ich o płacz a sen o radość - Ach! rozłąka jest pełna łez, kiedy kochasz! ...
  32. Przypis własny Wikiźródeł Moszea - świątynia muzułmańska, meczet.
  33. Przypis własny Wikiźródeł Patrz artykuł Giovanni Battista Pergolesi w Wikipedii.
  34. Przypis własny Wikiźródeł Patrz artykuły Robert Franz na niemieckiej Wikipedii i Robert Franz na angielskiej Wikipedii.
  35. Przypis własny Wikiźródeł Patrz artykuł David Popper w Wikipedii.
  36. Przypis własny Wikiźródeł Wer nie sein Brot mit Tränen aß - Kto nigdy nie jadł chleba ze łzami. To trzecia zwrotka (w niemieckiej wersji Wikiźródeł) wiersza Harfenspieler<Harfiarz>, całość wiersza pod adresem: [1].
  37. Londyn, własność prywatna(lorda Ward).
  38. Przypis własny Wikiźródeł Patrz artykuły Wilhelm von Kaulbach na niemieckiej Wikipedii i Wilhelm von Kaulbach na angielskiej Wikipedii.
  39. Pośrednio tylko nazywamy Charolda przyszłym, bo muzyka przyszłości istnieć przestała — zamienia się ona już w muzykę obecności.
  40. Przypis własny Wikiźródeł Patrz artykuł o niemieckim malarzu m.in. sześciu obrazów inspirowanych Odyseją Homera Friedrich'u Preller'ze starszym na niemieckiej Wikipedii i angielskiej Wikipedii.
  41. Przypis własny Wikiźródeł Patrz artykuł Moritz von Schwind w Wikipedii.
  42. Przypis własny Wikiźródeł  Patrz artykuł Johann Wilhelm Schirmer na niemieckiej i Johann Wilhelm Schirmer na angielskiej Wikipedii.
  43. Lipsk.
  44. Przypis własny Wikiźródeł Alexandre Calame - szwajcarski malarz - patrz artykuł w Wikipedii.
  45. Idem.
  46. Przypis własny Wikiźródeł Być może chodzi o obraz Sonnenaufgang uber dem Monte Rosa, tzn. Wschód słońca nad Monte Rosa, na http://www.artnet.de.
  47. Idem.
  48. Przypis własny Wikiźródeł Tannhäuser - opera Ryszarda Wagnera - patrz artykuł w Wikipedii.
  49. Przypis własny Wikiźródeł Karton z cyklu Polonia, pt. Na pobojowisku - patrz w Wikimedia Commons.
  50. Przypis własny Wikiźródeł Karton z cyklu Polonia, pt. Żałobne wieści - patrz na Wikimedia Commons.
  51. Przypis własny Wikiźródeł Karta tytułowa cyklu Polonia - patrz na Wikimedia Commons.
  52. Przypis własny Wikiźródeł Patrz artykuł Paul Delaroche w Wikipedii.
  53. Przypis własny Wikiźródeł Patrz artykuł Lituania w Wikipedii.
  54. Przypis własny Wikiźródeł Patrz artykuł Artur Grottger w Wikipedii, który nota bene dotyczy, towarzysza zabaw dziecinnych i przyjaciela zarówno Władysława jak i jego brata Stanisława; (na podstawie: Agaton Giller "O Władysławie hr. Tarnowskim". Chociaż może, mimo znajomości, to rzeczywiście nie jest kumoterstwo).
  55. Przypis własny Wikiźródeł Belizariusz - o postaci i jak zaznacza autor o legendzie z końca XII wieku - patrz w artykule w Wikipedii.
  56. Przypis własny Wikiźródeł Patrz artykuł Thomas Gray w Wikipedii.
  57. Przypis własny Wikiźródeł Patrz artykuł George Gordon Byron w Wikipedii.
  58. Przypis własny Wikiźródeł Przypuszczalnie autorowi chodzi o Thomasa Moore'a, patrz artykuł Thomas Moore w Wikipedii.
  59. Przypis własny Wikiźródeł Patrz artykuł Percy Bysshe Shelley w Wikipedii.
  60. Przypis własny Wikiźródeł Jacopo Peri - patrz artykuł w Wikipedii.
  61. Przypis własny Wikiźródeł Autorowi chodzi o Psalm 137, „Super flumina Babilonis” <Nad wodami babilonu>, z muzyką Fr. Liszta wykonywany i współcześnie, np. pod batutą Lászkó Tamási w Debreczynie, chociaż częściej kojarzony z muzyką innych kompozytorów.
  62. Przypis własny Wikiźródeł O legendzie o miłości Anny i Stanisława Oświęcimów - patrz w artykule Stanisław Oświęcim w Wikipedii..
  63. Przypis własny Wikiźródeł O Pieśniach Osjana patrz w artykule w Wikipedii, tłumaczyli je na polski m.in. Władysław Ostrowski, Seweryn Goszczyński, a także autor.
  64. Przypis własny Wikiźródeł Patrz artykuł Torquato Tasso w Wikipedii.
  65. Przypis własny Wikiźródeł Patrz artykuł John Milton w Wikipedii.
  66. Przypis własny Wikiźródeł Patrz artykuł Heirich Heine w Wikipedii
  67. Przypis własny Wikiźródeł Być może chodzi o Alfreda de Musset, (przez literówkę) - w takim wypadku patrz artykuł w Wikipedii.
  68. Przypis własny Wikiźródeł Consumatum est! - dokonało się. Słowa Jezusa w chwili śmierci.
  69. Przypis własny Wikiźródeł "Freude, schöner Götterfunken, Tochter aus Elisium"; są to pierwsze dwa wersy An die Freude, czyli Ody do radości Schillera - patrz artykuł w Wikipedii.
  70. Drezno.
  71. Przypis własny Wikiźródeł Patrz artykuł Grosz czynszowy (obraz Tycjana) w Wikipedii.
  72. Paryż.
  73. Przypis własny Wikiźródeł Patrz artykuł Ary Scheffer w Wikipedii; co do obrazu, to być może chodzi o Kuszenie Chrystusa..
  74. Przypis własny Wikiźródeł Patrz artykuł Diego Velázquez w Wikipedii.
  75. Wiedeń.
  76. Przypis własny Wikiźródeł Patrz artykuł Antonio Allegri da Correggio w Wikipedii.
  77. Drezno.
  78. Przypis własny Wikiźródeł Patrz o obrazie o oryginalnym, tj. włoskim tytule "La Notte",artykuł Adoracja Dzieciątka (obraz Correggia) w Wikipedii.
  79. Paryż.
  80. Drezno.
  81. Przypis własny Wikiźródeł Patrz artykuł Bartolomé Esteban Pérez Murillo w Wikipedii.
  82. Idem.
  83. Przypis własny Wikiźródeł Patrz artykuł Pietro Perugino.
  84. Wiedeń.
  85. Przypis własny Wikiźródeł Patrz artykuł Paolo Veronese w Wikipedii.
  86. Bologna.
  87. Sztych.
  88. Drezno.
  89. Paryż.
  90. Przypis własny Wikiźródeł Patrz artykuł Carlo Dolci w Wikipedii.
  91. Berlin.
  92. Przypis własny Wikiźródeł Domminikina, to spolszczenie od Domenichino, pseudonimu Domenico Zamieri'ego, patrz artykuł o Domenico Zampierim w Wikipedii.
  93. Paryż.
  94. Paryż.
  95. Przypis własny Wikiźródeł Bardzo możliwe, ze chodzi o Nicolasa Poussina, patrz artykuł Nicolas Poussin w Wikipedii.
  96. Paryż.
  97. Przypis własny Wikiźródeł Patrz artykuł Alfonso Cano w wikipedii.
  98. Berlin.
  99. Przypis własny Wikiźródeł Patrz artykuł William Hogarth w Wikipedii.
  100. Przypis własny Wikiźródeł Patrz artykuł Hans Holbein (młodszy) w Wikipedii.
  101. Madryt.
  102. Obie w Berlinie.
  103. Gobelin w Dreźnie.
  104. Londyn.
  105. Przypis własny Wikiźródeł William Hogarth Jajko Kolumba w Wikimedia Commons.
  106. Przypis własny Wikiźródeł Julien Offray de La Mettrie - patrz artykuł w Wikipedii.
  107. Przypis własny Wikiźródeł Rachel Félix - patrz artykuł w Wikipedii.
  108. Przypis własny Wikiźródeł Adelaide Ristori - patrz artykuł w Wikipedii.
  109. Przypis własny Wikiźródeł Bogumił Dawison - patrz artykuł w angielskiej Wikipedii.
  110. Przypis własny Wikiźródeł  Ponieważ autor nie wymienia portretu ani autora, zerknijmy do Wikimedia Commons.
  111. Przypis własny Wikiźródeł Ponieważ autor nie wymienia obrazu ani artysty, zerknijmy do Wikimedia Commons.
  112. Ze sztychu.
  113. Przypis własny Wikiźródeł Kopia obrazu Paula Delaroche Maria Antonina przed trybunałem rewolucyjnym autorstwa Alphonse François w Wikimedia Commons.
  114. Portret [w]spółczesny z pałacu księżnej Berry w Wenecyi.
  115. Przypis własny Wikiźródeł Franciszka d'Aubigné, Markiza de Maintenon - patrz artykuł w Wikipedii, inny jej portret niż w tym artykule w angielskiej Wikipedii.
  116. Przypis własny Wikiźródeł Marie-Madeleine Pioche de la Vergne, hrabina de La Fayette, zw. Madame de La Fayette - patrz artykuł w Wikipedii.
  117. Przypis własny Wikiźródeł Maria Leszczyńska, córka króla Polski, zwana była we Francji dobra królową, ze względu na zaangażowanie się w dobroczynność, stąd też zapewne wzmianka autora o "pszczole miodnej francuskiego dworu". Co do uśmiechu, to przedstawił go Jean-Marc Nattier w portrecie Marie Leszczyńska, królowa Francji, czytająca Biblię w Wikipedii.
  118. Charlotte Corday - patrz artykuł w Wikipedii.
  119. Przypis własny Wikiźródeł Marii Ludwik okazało się być co niemiara, ale możliwe, że autorowi chodzi o Marię Ludwikę Burbon - patrz artykuł w Wikipedii, która może istotnie uśmiech na portretach ma nieciekawy, ale przy tej ilości dzieci, wynikać to mogło z rozkojarzenia połogowo-macieżyńskiego, a nie "zgłupienia rasy".
  120. Przypis własny Wikiźródeł Laure Junot, księżna Abrantès - patrz artykuły we francuskiej i angielskiej wersji Wikipedii.
  121. Przypis własny Wikiźródeł Juliette Récamier - patrz artykuły we francuskiej i angielskiej Wikipedii oraz na temat jej portretu w polskiej.
  122. Przypis własny Wikiźródeł Germaine de Staël - patrz artykuł w Wikipedii.
  123. W listach.
  124. Przypis własny Wikiźródeł Lélia powieść George sand z r. 1833, zmieniona w r. 1839 - patrz oryginał francuski w archive.org..
  125. Przypis własny Wikiźródeł Bohater powieści George Sand pt. Spiridion z r. 1839 - patrz oryginał francuski w archive.org..
  126. Przypis własny Wikiźródeł Bohaterka powieści George Sand pt. Lucrezia Floriani z r. 1846, - patrz oryginał francuski w archive.org..
  127. Mr. Sylvestre.
  128. Przypis własny Wikiźródeł  Sorède - postać z powieści George Sand pt. Monsieur Sylvestre z r. 1865, - patrz oryginał francuski w archive.org..
  129. Confession d'une jeune fille.
  130. Przypis własny Wikiźródeł La Confession d'une jeune fille, (tzn. Wyznanie młodej dziewczyny), powieść George Sand z r. 1864 - patrz t. 1 i t. 2 w oryginale francuskim w archive.org.
  131. Lelia.
  132. Mosaistes.
  133. Przypis własny Wikiźródeł Bartolomeo Bozza postać z powieści George Sand Les maîtres mosaïstes z r. 1838 - patrz oryginał francuski w archive.org.
  134. Przypis własny Wikiźródeł Teverino, powieść George Sand z roku 1845 - patrz oryginał francuski w archive.org.
  135. Sonneurs.
  136. Przypis własny Wikiźródeł Les Maîtres sonneurs, powieść George Sand z r. 1853 - patrz oryginał francuski w archive.org..
  137. Consuelo.
  138. Przypis własny Wikiźródeł Consuelo, powieść George Sand z r. 1842 - patrz t. 1, t. 2 i t. 3 w archive.org.
  139. Przypis własny Wikiźródeł Lucienne de Valangis, bohaterka La Confession d'une jeune fille, powieści George Sand z r. 1864, - patrz t. 1 i t. 2 w oryginale francuskim w archive.org.
  140. Przypis własny Wikiźródeł Z powieści George Sand Valvèdre z r. 1861 - patrz oryginał francuski w archive.org..
  141. Przypis własny Wikiźródeł Inez de Castro - patrz artykuł w Wikipedii. Autorowi chodzi z pewnością o ekshumację, koronację i osadzenie na tronie jej szczątków przez męża i króla Portugalii Piotra I Sprawiedliwego z nakazem oddania im hołdu należnego królowej, którego za życia dostąpić nie mogła.
  142. Przypis własny Wikiźródeł Harold, czy jak chce autor Charold, to bohater poematu Byrona Wędrówki Childe Harolda patrz artykuł w Wikipedii i 2 wersje poematu w oryginale angielskim, w tamtejszych Wikisource.
  143. Hugo, Miserables.
  144. Przypis własny Wikiźródeł  Jean Valjean i Fanitna to bohaterowie Nędzników - patrz artykuł w Wikipedii.
  145. Przypis własny Wikiźródeł Désirée Artôt - patrz artykuł w angielskiej wersji Wikipedii.
  146. Przypis własny Wikiźródeł Gioia - po włosku: radość.
  147. Jacques Fromental Halévy - patrz artykuł w Wikipedii.
  148. Przypis własny Wikiźródeł Zapewne autorowi chodzi o Alonso Sánchez'a Coello - patrz artykuł w Wikipedii.
  149. Przypis własny Wikiźródeł Chodzi o Antoniego Malczewskiego i jego powieść Maria, tu z odesłaniem do wolnelektury.pl.
  150. Paryż.
  151. Przypis własny Wikiźródeł Obraz Tycjana Franciszek I w Wikipedii.
  152. Cytowane ze sztychu.
  153. Przypis własny Wikiźródeł Obraz H. Holbeina młodszego Henryk VIII w Wikipedii a właściwie jeden z portretów Henryka VIII tego autora, kopia innego tamże.
  154. Ze sztychu.
  155. Przypis własny Wikiźródeł Być może chodzi autorowie o oblicza kobiet na obrazie Paula Delaroche Kardynał Mazarin umiera na Wikimedia Commons czy Ostatnia choroba kardynała Mazarina.
  156. Berlin, zbiór Raczyńskich.
  157. Przypis własny Wikiźródeł Obraz Paula Delaroche Pielgrzymi w Rzymie z roku 1842 obecnie dalej w Muzeum Narodowym w Poznaniu.
  158. Monachium.
  159. Przypis własny Wikiźródeł Rzeźba B. Thorvaldsena Adonis w Wikimedia Commons.
  160. Lonore
  161. Drezno, odlew.
  162. Wiedeń.
  163. Przypis własny Wikiźródeł Giovanni Battista Tiepolo - patrz artykuł w Wikipedii.
  164. Przypis własny Wikiźródeł Obraz Tiepola Św. Katarzyna ze Sieny w Wikimedia Commons.
  165. Drezno.
  166. Przypis własny Wikiźródeł Francesco Solimena - patrz artykuł w Wikipedii.
  167. Idem.
  168. Przypis własny Wikiźródeł Antonio Allegri da Correggio - patrz artykuł w Wikipedii.
  169. Przypis własny Wikiźródeł Obraz Correggia Madonna z Dzieciątkiem i św. Sebastianem w Wikipaintings.
  170. Berlin.
  171. Przypis własny Wikiźródeł O obrazie Correggia Jowisz i Io - patrz artykuł w Wikipedii.
  172. Przypis własny Wikiźródeł Alfred Rethel - patrz artykuły w niemieckiej i angielskiej wersji Wikipedii.
  173. Przypis własny Wikiźródeł Rycina Alfreda Rethela Der Tod als Freund <Śmierć jako przyjaciel> w Wikimedia Commons.
  174. Jedyny, prócz Rafaela, którego boskim (divino) zwano. – – –
  175. Przypis własny Wikiźródeł Luis de Morales, zw. Il Divino - patrz artykuł w Wikipedii.
  176. Przypis własny Wikiźródeł Obraz Bartolome Esteban Murillo Wizja św. Antoniego z Padwy w Wikipaintings.
  177. Przypis własny Wikiźródeł Deziluzja - brak lub pozbawienie złudzeń, rozczarowanie.
  178. Przypis własny Wikiźródeł Deziluzacja - Pozbawianie złudzeń, rozczarowywanie.
  179. Przypis własny Wikiźródeł Joseph de Maistre - patrz artykuł w Wikipedii.
  180. Lèttres et opuscules. [Tzn. „Listy i dziełka.”]
  181. Soirés de St. Perersbuorg. [? Wieczory Sankt Petersburskie. (?)]
  182. Przypis własny Wikiźródeł Bartolomé Esteban Murillo - patrz artykuł w Wikipedii.
  183. Przypis własny Wikiźródeł Obraz Murilla Saint Félix de Cantalicio w WikiGallery.org.
  184. Przypis własny Wikiźródeł Obraz Święty Franciszek obejmujący Chrystusa na Krzyżu - patrz artykuł w Wikipedii.
  185. Przypis własny Wikiźródeł Jean-Baptiste Greuze - patrz artykuł w Wikipedii.
  186. Przypis własny Wikiźródeł Guercino, pseudonim który posługiwał się Giovanni Francesco Barbieri - patrz artykuł w Wikipedii.
  187. Przypis własny Wikiźródeł Małgorzata de Valois, księżna Berry - patrz artykuł w Wikipedii.
  188. Przypis własny Wikiźródeł Cesarzowej Eugenii, żony cesarza Napoleona III - patrz artykuł w Wikipedii.
  189. Żółkiew.
  190. Tarnów.
  191. Przypis własny Wikiźródeł Zofia z Tarnowskich Ostrogska - patrz artykuł w Wikipedii - nagrobki z katedry w Tarnowie, można zobaczyć m.in. na stronie: [2].
  192. Kraków
  193. Przypis własny Wikiźródeł Nagrobek Montelupich w Krakowie - patrz artykuł w Wikipedii.
  194. Przypis własny Wikiźródeł Camillo Cavour vel Camillo Benso di Cavour - premier Królestwa Sardynii, a potem zjednoczonych Włoch, patrz artykuł w Wikipedii.
  195. Przypis własny Wikiźródeł Franz Xaver Winterhalter - patrz artykuł w Wikipedii.
  196. Przypis własny Wikiźródeł Wilhelm von Kaulbach - patrz artykuł w Wikipedii.
  197. Przypis własny Wikiźródeł Johann Friedrich Overbeck - patrz artykuł w Wikipedii.
  198. Przypis własny Wikiźródeł Peter von Cornelius - patrz artykuł w Wikipedii.
  199. Przypis własny Wikiźródeł Karl Friedrich Schinkel - patrz artykuł w Wikipedii.
  200. Przypis własny Wikiźródeł Julius Hübner - patrz artykuł w Wikipedii.
  201. Przypis własny Wikiźródeł Carl Theodor von Piloty - patrz artykuł w Wikipedii; i jego obraz Neron przygląda się pożarowi Rzymu w Wikimedia Commons.
  202. Przypis własny Wikiźródeł Johannes Schilling - rzeźbiarz niemiecki - patrz artykuły w niemieckiej i angielskiej wersji Wikipedii.
  203. Przypis własny Wikiźródeł Bertel Thorvaldsen - patrz artykuł w Wikipedii.
  204. Przypis własny Wikiźródeł Ernst Rietschel, albo Ernst Friedrich August Rietschel - rzeźbiarz niemiecki - patrz artykuły w niemieckiej i angielskiej wersji Wikipedii.
  205. Przypis własny Wikiźródeł  Być może chodzi o rzeźbę Nacht wykonaną w piaskowcu - patrz Nacht w Wikimedia Commons.
  206. Przypis własny Wikiźródeł Reprodukcja rzeźby Psyche z Capui na Wikimedia Commons.
  207. Przypis własny Wikiźródeł Zapewne pędzla Ary Scheffera.
  208. Przypis własny Wikiźródeł  Guido I da Polenta prowadzący wojnę z rodziną Malatesta chciał utrwalić pokój związkiem małżeńskim swej córki Franceski, z Giovannim Malatestą, synem i spadkobiercą Malatesty da Verucchio, pana Rimini. Giovanni był odważny ale zdeformowany. Guido wiedział, że Francesca odmówi Giovanniemu, więc ślub wzięła z pełnomocnikiem, przystojnym bratem Giovanniego, Paolo Malatesta. Francesca zakochała się w Paolo i była nieświadoma oszustwa aż do rana dniu ślubu, kiedy zostali zaskoczeni i zamordowani przez Giovanniego. Tyle legenda opisywana w poezji, operach i malarstwie; jednakże zarówno Francesca jak i żonaty Paolo mieli własne dzieci. Obraz Ary Scheffera Cienie Franceski z Rimini i Paola Malatesty ukazują się Dantemu i Wergiliuszowi na Wikimedia Commons i artykuł o nim w Wikipedii.
  209. Przypis własny Wikiźródeł Honoré Gabriel Riqueti de Mirabeau - patrz artykuł w Wikipedii.
  210. Przypis własny Wikiźródeł Soutiens cette tête c’est la plus forte en France. - Wesprzyj tę głowę najwyższą we Francji.
  211. Przypis własny Wikiźródeł Le roi de France ne venge pas les injures du duc d’Orléans! - Król Francji nie pomści zniewagi księcia Orleanu!
  212. Soirrés d’orchestre. [Tzn. Wieczory orkiestrowe, autor przetłumaczył ten wieczór: „Nowela przeszłości. 1555. – Pierwsza Opera.”, lwowski Ruch Literacki, nr 3 z 15 I 1876.]
  213. Przypis własny Wikiźródeł Jeanne Sylvanie Arnould-Plessy - patrz artykuł w angielskiej wersji Wikipedii.
  214. Przypis własny Wikiźródeł Guillaume Victor Émile Augier, znany jako Guillaume lub Émile Augier - patrz artykuł w angielskiej wersji Wikipedii.
  215. Przypis własny Wikiźródeł Andrzej Grabowski (malarz) - patrz artykuł w Wikipedii.
  216. Przypis własny Wikiźródeł Patrz dramat Percy Bysshe Shelleya The Cenci po angielsku i artykuł o nim w angielskiej wersji Wikipedii.
  217. Przypis własny Wikiźródeł  Obraz Beatrice Cenci jest przypisywany Gido Reni'emu - patrz artykuł o obrazie w angielskiej Wikipedii i o Guido Reni'm w polskiej.
  218. Przypis własny Wikiźródeł Hippolyte De La Roche, albo inaczej Hippolyte Delaroche, znany powszechnie jako Paul Delaroche - patrz artykuł w Wikipedii.
  219. Przypis własny Wikiźródeł Adelaide Ristori - patrz artykuł w Wikipedii.
  220. Przypis własny Wikiźródeł Prawdopodobnie autorowi chodzi o zmarłego w Łodzi aktora imieniem Ira Aldridge - patrz artykuł w Wikipedii.
  221. Przypis własny Wikiźródeł Bogumił Dawison - aktor pochodzenia żydowskiego, urodzony w Warszawie, grający najpierw we Lwowie, potem w Hamburgu, Wiedniu i na ostatek w Dreźnie i tam zmarły, znany zwłaszcza z ról szekspirowskich, grał w języku niemieckim, stąd za takiego też jest uważany aktora - patrz artykuły w niemieckiej i angielskiej wersji Wikipedii.
  222. Przypis własny Wikiźródeł Devrient - ba, ale który, bo była to liczna rodzina aktorsko-teatralno-operowa, patrz artykuły w niemieckiej i angielskiej wersji Wikipedii. Być może Gustaw Emil Devrient, ze względu na jego repertuar, zwłaszcza rolę Hamleta; patrz artykuły w niemieckiej i angielskiej wersji Wikipedii.
  223. Przypis własny Wikiźródeł Joseph Wagner - ur. w r. 1818 albo 1819, zm. 1870, austriacki aktor; - patrz zdjęcie w roli Hamleta w Wikimedia Commons
  224. Przypis własny Wikiźródeł Aszperger - nazwisko wielu aktorek polskich, m.in. Kazimiery (1818-1852) i Anieli z Kamińskich (1815-1902) o którą autorowi zapewne chodzi, znanej z ról Ofelii w „Hamlecie” W. Shakespeare’a, tytułowej w „Marii Stuart” J. Słowackiego i Anieli w „Ślubach Panieńskich” Aleksandra Fredry. Aniela z Kamińskich Aszpergerowa - patrz artykuł w Wikipedii.
  225. Przypis własny Wikiźródeł Bogumił Dawison - aktor wywodzący się z rodziny żydowskiej mieszkającej w Warszawie, pierwsze kroki aktorskie stawiał we Lwowie, następnie grał w Hamburgu, Wiedniu i Dreźnie, tam też zmarł, stąd uważany za aktora niemieckiego. Wsławił się zwłaszcza grą w dramatach szekspirowskich; patrz artykuł w niemieckiej i angielskiej wersji Wikipedii.
  226. Przypis własny Wikiźródeł Auzonia - dawna, poetycka nazwa Włoch, choć istnieje tam też miejscowość Ausonia w regionie Lacjum.
  227. Przypis własny Wikiźródeł Aspazja - patrz artykuł w Wikipedii.
  228. Przypis własny Wikiźródeł Falstaff - postać ze sztuk Williama Shakespeare'a, do której później odwoływali się i inni artyści - patrz artykuł w Wikipedii.
  229. Przypis własny Wikiźródeł Tartuffe, albo Świetoszek, bohater komedii Moliera Tartuffe ou l'Imposteur - patrz artykuł w Wikipedii.
  230. Przypis własny Wikiźródeł Salvator Rosa - patrz artykuł w Wikipedii.
  231. Przypis własny Wikiźródeł E pur si muove. - A jednak się kręci. Patrz artykuł w Wikipedii.
  232. Przypis własny Wikiźródeł Hector Berlioz - patrz artykuł w Wikipedii; napisał także Grand traité d'instrumentation et d'orchestration modernes, zwany też w skrócie Traité d'Instrumentation w r. 1843, (egzemplarz z kolekcji Boston Public Library dostępny online), który to traktat później przetłumaczył na polski Władysław Tarnowski.
  233. Przypis własny Wikiźródeł Florestan to bohater opery Ludwiga van Beethovena Fidelio - patrz artykuł w Wikipedii.
  234. Przypis własny Wikiźródeł Ary Scheffer Portret Chopina w Wikipedii.
  235. Murań, góra w Tatrach.
  236. Przypis własny Wikiźródeł Ernst Rietschel - patrz artykuł w niemieckiej wersji Wikipedii.
  237. Paryż.
  238. Drezno, odlew.
  239. Przypis własny Wikiźródeł Ernst Rietschel Pieta z roku 1851, udostepniona przez [3].
  240. Przypis własny Wikiźródeł Ostatni wers wiersza Fr. Schillera Die Erwartung <Oczekiwanie>, całość wiersza do którego odwołuje się autor można przeczytać w oryginale niemieckim na stronie: www.wissen-im-Netz.info, wśrod wierszy z pierwszego okresu.
  241. Przypis własny Wikiźródeł Torquato Tasso - o jego życiu w artykule w Wikipedii.
  242. Drezno.
  243. Przypis własny Wikiźródeł Giorgione - patrz artykuł w Wikipedii.
  244. Kraków.
  245. Tulczyn (?).
  246. Przypis własny Wikiźródeł Rafael Santi, obraz Święta rodzina ze św. Janem Chrzcicielem prezentowana jest w Internecie w: Ślaskie Kolekcje Sztuki, obecnie znajduje się w zbiorach Muzeum w Nysie, tam też informacja, że przez jakiś czas należał do rodu von Matuschka.
  247. Patrz sprawozdanie Łepkowskiego 1866.
  248. Przypis własny Wikiźródeł Dedykacją pieśni obdarzony został: Antoni Zaleski (1842-1866), ps. Jan z Puszczy, autor książki „Namaszczony”, którą wydał P. Rhode w Lipsku w r. 1865 (Edmund Jankowski (red.) “Słownik pseudonimów pisarzy polskich XV w. – 1970 r.”, Tom II (J-Q), Ossolineum, Wrocław-Warszawa-Kraków, 1995, str. 154), inny jego pseudonim to: J.K. a pod tym pseudonimem wiersz w: „Dzienniku literackim” 1865, 65, (tamże, str. 63) urodzony i zmarły we Lwowie, poeta i prawnik (tamże, Tom IV (A-Ż Nazwiska), r. 1996, str. 789).
  249. Drukowane w „Dzienniku Literackim” lwowskim.
  250. Zamordowani pod Sołowijówką: Biesiadowski, Izbiński, Peretiatkowicz, Krypski, Kostko, Bobowski, Przedpełski, Wasilewski, Wołoncewicz, Przedrzymirski i jego brat pięcioletni. Wszyscy inni ranni, bez zmysłów powleczeni do Żytomierza – (Patrz o Sołowijówce Kalendarz polski na rok 1866, Zürich.)
  251. Pod Wawelem.
  252. Umieszczone w „Dzienniku literackim” lwowskim z małemi wariantami. [Tj. z niewielkimi zmianami.]
  253. Przypis własny Wikiźródeł Galilaee, vicisti! – Zwyciężyłeś, Galilejczyku! (zwrot cesarza Juliana Apostaty, tj. odszczepieńca).
  254. Umieszczony w „Dzienniku literackim” lwowskim.
  255. Przypis własny Wikiźródeł Można by przełożyć na: Prawdziwie jest którym „dobrze”, o tym myślę.
  256. Przypis własny Wikiźródeł Galilaee vicisti! – Zwyciężyłeś, Galilejczyku! (zwrot cesarza Juliana Apostaty, tj. odszczepieńca).





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Władysław Tarnowski.