Nowe studja literackie/Tom I/całość
<<< Dane tekstu >>> | ||
Autor | ||
Tytuł | Nowe studja literackie | |
Tom | I | |
Wydawca | S. Orgelbrand | |
Data wyd. | 1843 | |
Druk | Drukarnia S. Strąbskiego | |
Miejsce wyd. | Warszawa | |
Źródło | Skany na Commons | |
Inne | Pobierz jako: EPUB • PDF • MOBI | |
| ||
Indeks stron |
NOWE
STUDJA LITERACKIE
PRZEZ
J. I. KRASZEWSKIEGO.
TOM I. WARSZAWA,
Nakładem S. Orgelbranda Księgarza,
przy ulicy Miodowéj Nr. 496.
1843.
|
Bednarskiéj Nr. 2690.
Wydając piérwszy tom Studjów, nie sądziliśmy wcale, aby nam przyszło ciągnąć je daléj; zebrawszy w nim i dawniejsze i nowe o kwestjach literackich artykuły, oddaliśmy je na sąd czytelników, ze zwykłą rezygnacją na wszelkiego rodzaju wyroki. Z podziwieniem spotkało nas lepsze, niżeśmy się spodziéwali przyjęcie; kilka osób, których zdanie cenim wysoko, życzyły nam rozwinąć obszerniéj, rzucone w piérwszéj xiążce myśli, inni zachęcali nas do zastanowienia się szczegółowego nad dawnemi pisarzami polskiemi. Łatwo nam było pochlebnéj rady posłuchać, a zebrane dawniéj materjały, ułatwiły dalszą pracę. W tym tomie dajemy czytelnikom naszym, dwa artykuły o literaturze teraźniejszéj i krytyce, Rys dziejów języka polskiego, będący wyjątkiem z Rozprawy konkursowéj, napisanéj dla otrzymania katedry języka polskiego w Uniwersytecie S. Włodzimierza; rozprawy aż nadto dla nas pochlebnie ocenionéj przez Radę Uniwersytetu, która nas na tę posadę wyznaczyć raczyła, a zająć jéj tylko nieprzewidziane niedozwoliły nam okoliczności, — nareście rozbiór dzieł Klonowicza, a mianowicie jego sławnéj Victoria Deorum.
Ten ostatni artykuł był wprawdzie drukowany przed kilką laty w Wizerunkach naukowych, aleśmy go teraz poprawili i uzupełnili.
Następne tomy, zawiérać będą przegląd pism, prawie wszystkich znakomitszych pisarzy dawnych polskich, jako: Kochanowskiego, Reja, Górnickiego, Grochowskiego, Miaskowskiego, Twardowskiego, a z późniejszych: Trembeckiego, Naruszewicza, Krasickiego.
Przegląd ten przeplatany będzie artykułami o nowéj literaturze i nowych dziełach, zasługujących na obszerny rozbiór.
Niemożemy oznaczyć jeszcze, jaka, jeśli Bóg życia dozwoli, będzie obszerność tych Studjów; każdy tom stanowiąc osobną całość, zupełnie odrębną, nieobowiązując do nabywania reszty, oznaczony jednak będzie bieżącą liczbą dla rozróżnienia. W przeciągu roku, ukaże się mniéj więcéj dwa tomy; możemy to przyrzekać, mając znaczną liczbę dawniéj nagromadzonych materjałów, które tylko porządkujem i przerabiamy.
Nie będziemy tu protestować się przeciw żadnéj krytyce, ani dziękować za pochwały, piérwszego ciągu Studjów; prosiemy owszem sami o jak najżwawsze krytyki, o jak najmniéj ogólników pochwalnych, które niedowodzą nic, nad wielką grzeczność i uprzejmość autorów. Spór w przedmiotach takich, jest pożądany; a jeśli w walce o prawdę, dostanie się komu po uszach, (choćby mnie samemu), chlubna to będzie rana, zyskana w boju o dobrą sprawę.
Gródek.
Krytyka jest rozpoznaniem (recenzją) i rozbiorem dzieł, jest ukazaniem na ich zalety i wady. Krytyka, powiadają, kieruje zdaniem ogółu o utworze i wyrozumowywa uczucia, jakich doznają czytelnicy, niewiedząc co je rodzi. Krytyka jedném słowem jest analizą, jest rozbiciem dzieła na jego części składowe, piérwiastkowe, ocenieniem ich wartości pojedynczéj i wywagą całości. Krytyka jest rozbiorem. Możeż się ona jako rozbiór korzystnie do wszystkiego i zawsze zastosować? Rzeczy, które czuć koniecznie potrzeba, aby je ocenić, podpadająli pod tak zwaną pospolicie krytykę?
Całe państwo poezij, czy i jak jéj podlega? Są to zapytania, które rozwiązuje dwoista natura krytyki. Jest krytyka, cała rozumowa, cała analityczna, zimna, prawidłowa, czepiająca się formy i litery; jest druga, która nieinaczéj się tworzy, jak wychodząc z uczucia; krytyk czyta, czuje głęboko, a nareście, gdy sprawę zdaje ze swego uczucia, bada w sobie, dla siebie i dla nauki ogółu, jego przyczyn. Taka tylko krytyka dla dzieł imaginacij, uczucia, natchnienia, dobrą być i sprawiedliwą może. Ale zawsze dobrą i sprawiedliwą tylko względnie do indywiduum, jakie ją tworzy.
Jeśli co do krytyka, trudno bywa bez względnie prawdziwą i sprawiedliwą w oczach wszystkich. Dla czego? Bo ona zawsze jest tylko wyrazem zdania jednego, pojedyńczego człowieka i od moralnéj wartości jego, wartość jéj zawisła.
Weźmijmy z historij literatury przykłady, a przekonamy się, jak bardzo rzadko, krytyka officjalna, została ostatecznym sądem dla dzieła. Pospolicie potomność odrzuca je całkiem i tworzy zupełnie nowe o utworach pisarzy zdanie. Krytyka indywidualna zostaje zdaniem tych tylko, którzy sympatyzują z jéj autorem. Im więc krytyk dobitniéj będzie w sobie, sobą, wyrażał i przedstawiał uczucie i zdanie ogółu, tém krytyka jego będzie pewniejszą sankcij i przyjęcia.
Tymczasem najpowszechniéj się dzieje, że nietylko krytykę współczesną zbija sąd potomności, ale nawet uczucie współczesnych samych. A gdy tak jest, krytyk, może się wziąść do innego rzemiosła (bodajby miał szyć buty[1] nic on nie sprawi i nie dojdzie do niczego swoją krytyką.
Powtarzamy, ogółu sąd, jest jedynym sprawiedliwym sądem. Składa się on z pojedyńczych zdań, mało od siebie różnych, jednéj barwy i charakteru, które formują jedno zdanie-bezwzględnie w swoim czasie i miejscu, prawdziwe.
Zdanie czyli sąd ogółu, po tém się poznaje, że je usłyszysz z ust najróżniéj usposobionych ludzi, co sobie nigdy swych myśli przelać nie mogli. — Zdanie ogółu, maluje czucie ogółu. Vox populi, vox Dei. Rozumié się, że za ogół bierzemy, część najoświeceńszą w narodzie. Zdanie to jest jedynym sprawiedliwym sądem o dziele i takowe potomność potwierdza. Krytyk przed tém zdaniem, jest niejako adwokat przed sądem, co wnosi sprawę, broni jéj lub potępia, ale sam nie decyduje. Wpływać on może na decyzją, ale jéj ogłosić nie w prawie.
Nie myślmy, ażeby pochlebiać potrzeba było tłumowi i jego passjom, aby cię tłum osądził pochlebnie, aby cię do serca przycisnął. Nie, ón gorzką nawet prawdę uczuje i przyjmie; ón się da pisarzowi poprowadzić, skoro pisarz i ón współczują z sobą.
To co w listach swych, napisał Seneka[2] iż nie chciał podobać się ogółowi, bo co chwalił ogół, ón tego nie umiał, a co ón umiał, tego ogół nie mógł chwalić, maluje i czas w jakim pisał i pisarza. Za wzgardę, wzgardą dziś zapłacono Senece, ceniąc go tylko jako zręcznego szermiérza i sofistę. Dziś o nim że samym zdania wszystkich, zlały się w jeden sąd powszechny.
Pisarz nie potrzebuje pochlebiać, aby był zrozumiany, uczuty i oceniony, ón ma być tylko częścią wyrażającą całość sobą, a co utworzy w jakimkolwiek kierunku, mając swój zaród, swoją przyczynę, równie w nim jak w całości, którą wyraża, przez nią zostanie przyjęte. Też są warunki krytyki, co indywidualném nie będąc zdaniem, chce głosem powszechnym przemawiać. Krytyk, zasługujący na to nazwanie, którego głos ma pójść daléj nad swój wiek, winien też jak pisarz, wyrażać ogół, czuć z ogółem i być niejako tém tylko wyższym od niego, że sobie sprawę z siebie zdać umié, że ma samopoznanie, którego tamtemu brakuje.
Krytyk, aby zdanie jego zostało przyjęte, winien w niém tylko wydać to, co wszyscy czują, nie co ón osobiście, indywidualnie doznaje, winien być tłumaczem ludu.
To co zowiémy ogółem, powszechnością, ludem, jest częścią najoświeceńszą narodu, jakeśmy powiedzieli wyżéj. Część ta dawniéj niewielka, dziś coraz jest liczniejszą. Kiedy oświecenie było udziałem klassy, professją, że tak powiem pewną, zdanie téj klassy stanowiło zdanie powszechne. Ale naówczas, przez to samo, że ci tylko prawie czytali i sądzili, co sami także pisali i tworzyli, zdanie ogółu, bywało niesprawiedliwe, bo niém kierowały często osobiste i stronnicze niechęci. Dlatego to, ze starożytnych pisarzy, częściéj czytujem odwołania do sądu ludzi wyborowych, do kwiatu klassy oświeconéj, współczującéj z pisarzem, częstsze narzekania na brak związku, między autorem, a ogółem. Takiej natury jest wyżéj cytowany wykrzyknik Seneki i jedno miejsce Plutarcha, żalącego się, że niemoże mówić co chce, bo to by nie uszło, a tego co by uszło, mówić nie chce[3].
Dzisiejszy stosunek pisarza do ogółu, jest cale inny, a zdanie ludu oświeconego (nie już klassy tylko jednéj, z niewielkiéj liczby uczonych złożonéj), daleko bardziéj stanowcze, daleko prawdopodobniéj sprawiedliwe.
Przypuszczono w fiłozofij rozum zbiorowy, rozum powszechny, zgadzający się na jedne prawdy, będące zasadniczemi i bezwzględnie prawdziwemi; czemużbyśmy nie mieli przypuścić, że zdanie zbiorowe, zdanie większości, jest najsprawiedliwsze i jedyne prawdziwe??
Ale wróćmy do Krytyków. Ci adwokaci, wnoszący sprawę przed sąd potomności, najczęściéj ją dotąd przed nią przegrywają. Nie brak nam dawnych i nowych przykładów ślepoty krytyki, która stawiąc się prawie zawsze na stanowisku przeszłości, sądząc dla przeszłości, że tak powiém i z przyjętych praw przez nią, na nic się nie zdała, skoro krok daléj postąpim.
Krytyka nie idzie nigdy równym krokiem z całym ruchem umysłowym, z literaturą, ona się wlecze za nią, ciągniona przez nią, wlecze się powolnie, ociągając, oglądając w tył i wzdychając do przeszłości. Krytykę wiedzie z sobą literatura, nie krytyka literaturę; toż samo dowodzi, jak ona jest słaba, zawsze prawie, jak małą gra rolę. Najrozgłośniejsze zdanie krytyka, zaszumiawszy jak wykrzyk wśród głośnego chórowego śpiéwu, tonie w odgłosie jego.
Rzadko, nadzwyczaj rzadko, krytyka odważy się postąpić naprzód i proroczym zawołać głosem, a wówczas natchniona, odbije się echem w potomności. Ale taką krytykę tworzą pospolicie, wcale nie tak zwani z powołania krytycy.
Krytyka ze stanowiska przeszłości, jest jedna z najfałszywszych, opiérając się na spełnioném, sama się wskazuje na zapomnienie, na odepchnięcie. Protestując się przeciw wszelkiemu postępowi, któren jakikolwiek jest, postępem się nazywa, zostaje za nim w tyle. Ginie głosem wołającego na puszczy.
Równie niedostateczną, nieskuteczną jest krytyka indywidualna, a tém może niedostateczniejszą, im wybitniejsza indywidualność, im sprzeczniejszy duch co ją tworzy, z duchem ogółu, z usposobieniem powszechném. Taka krytyka, jest tylko ciekawym pomnikiem sposobu widzenia, postrzegania i sądzenia, ale miejsca niéma w historij literatury i ruchu umysłowego.
Są dzieła, którym krytyka nic zarzucić nie może, nic nie zarzuca, owszem wychwala je, wynosi, wskazuje za wzory; a przecież nikt ich nie czyta, nie przypadły do serca nikomu, nie słychać o nich, tylko z tytułu znane, rodzą się i w aureoli pochwał, niepoznane, nie czytane, zamierają.
Są inne, na które krytyka najzajadléj następuje, które z błotem miesza, których wady dobitnie wskazuje, które potępia i zabija; a jednak są czytane namiętnie, żyją i żyć będą, przeżywszy bezsilny głos krytyki.
Czém się to dzieje? Tém właśnie, że krytyka nie jest i być nie chce, głosem ogółu, tylko wyrazem zdania indywidualnego lub zdania partij. Żaden krytyk nie pomyślał, czy ma to współczucie z ogółem, które jedynie go poświęca i zdolnym do tego powołania czyni, żaden nie sprobował się wprzód nim zaczął pisać, nie zastanowił się nad tém, czy piérwsze jego zdanie przyjęte zostało lub nie! Tym czasem powtarzamy, krytyk jak pisarz, winien być tylko organem ogółu, wyrozumowującym jego uczucie, winien podsłuchiwać głos ludu i wypowiedziéć, co słyszał, winien pisać jak pisał ów muzyk swoją diabelską Sonatę[4], pod dyktowaniem niewidzialnego głosu.
Jeśli zdanie krytyka różni się zupełnie od powszechnego, powinien zdać sobie sprawę, z przyczyn téj różnicy i jéj natury — powinien się zastanowić sumiennie nad sobą, czyli się nie rozbratał z zdaniem powszechném i nie poszedł ciasną drożyną widoków stronniczych, zastosowań systematycznych. Krytyk jakeśmy rzekli, utwory sztuki rozpoznając, naprzód czuć powinien, potem rozumować i rozbiérać. — Czucie powinno być dla niego skazówką najpiérwszą, bo utwory natchnienia, uczucia, sercem i duszą wprzód się powinny czytać niż głową. Wskaże mu potém rozum, zastanowienie chłodne dla czego tak jest, jak jest i dla czego tam a tam, nie uczuł co by był uczuć powinien. — Swoje własne jednak uczucie krytyk powinien poddać niejako (chcąc aby jego rozbiór sankcjonowało zdanie powszechne), uczuciu powszechnemu, które ma podsłuchać nie ważąc lekce jego objawień. On za powszechność rozumować, ona za niego czuć prawie powinna. Budować ma na tém założeniu; inaczéj zbuduje kruchą lepiankę jednodniową, do któréj nikt zajrzéć nie przyjdzie; inaczéj krytyka jego będzie pojedynczym bez znaczenia głosem, jakim dziś prawie są wszystkie nasze krytyki, do których po upływie pewnego czasu zajrzéć bez zdumienia nie podobna. Krytyka bowiem więcéj jeszcze niż cała literatura starzeje i zostaje w tyle od powszechnego ruchu, dla tego, że w początkach już, była tuż w prawdzie za literaturą, ale zawsze już w tyle. Spójrzmy dzisiaj na sądy przed dziesięcią laty, przed piętnastą wywoływane na utwory, które trafiły do serca ludu i zostały okrzyknione arcydziełami, spójrzmy a przekonamy się jak były fałszywe. Dopiéro powszechny odgłos uwielbienia, naprowadził krytykę na właściwą drogę, zmusił ją do szukania tam piękności, gdzie ich wprzód dójrzeć nie mogła, otworzył jéj oczy.
Krytyka jest terminem historycznie środkującym między dzieły a teorją. Z niéj i z nich rodzi się dopiéro tak zwana teorja, przychodząca wówczas, gdy literatura albo osłabła i bezsilna kona, albo w udzielnéj sferze tworzyć zaczyna. Naturalna tendencja krytyki sprowadzania utworów wszystkich, do najprostszego ich wyrazu, do ogólnéj formuły jedynéj, czyni ją zimną i oschłą. Zamiast iść z postępem, ona chce uprawidłować postęp i dla ułatwienia sobie sądu w miejscu osadzić wszystko. Analiza anatomiczna zawsze jest najłatwiejsza na trupie. To też krytyka współczesna niesłychanie trudna, kaleczy siebie i to co rozbiéra, a najswobodniéj panuje dopiéro na martwych, na smętarzu literackim, w wiekach niepłodności — odrętwienia.
Krytyka, powiadają, jest potrzebną dla pisarzy, potrzebną dla ogółu — piérwszych i drugich ona prowadzi. Tak — prawda, ale o tyle tylko, o ile idzie z ruchem umysłowym wieku i współczuciem powszechném; o tyle o ile pisarzy skierowuje ku ogółowi, ogół ku pisarzom, pośrednicząc i tłumacząc tylko. Krytyk jest, rzekliśmy, adwokatem przed sądem potomności nieodwołanym i ostatecznym, — krytyk także jest adwokatem ogółu, ón wyraża to co ogół czuje i myśli, a czego wyrazić sam niepotrafi.
Taką powinna być krytyka, ma li mieć istotne w literaturze i jéj historij znaczenie. Jest li taką dzisiaj?? o tém bardzo jeszcze wątpiemy. W powszechnéj krytyce, nie tylko u nas, ale wszędzie, brak sumienia, brak uznania swojéj ważności, nadto pospiechu, nadto lekkomyślności, nadto zarozumiałości. Krytyk biérze dzieło pod sąd, niepytając jakie ono wrażenie zrobi na nim, co zawiéra, ale do jakiego autor należał stronnictwa, do jakiego wyznania literackiego. Nie czytając, już wié co ma powiedziéć, czego będzie szukał w pisarzu, na co nastawał. Nie daje się uczuciu, odpycha je, a mimowolnie uczuwszy co piękne, tai się z wrażeniem swojém, usiłując wyrozumować przeciw sobie samemu nawet, że to co utworzył pisarz, piękném i dobrém być niemoże, szukając czasem sposobów dowiedzenia, jak dalece lepiéjby było, gdyby było inaczéj!
Krytyka niesumienna, jest zupełnie bez znaczenia i bez celu. Nikogo ona niepowiedzie za sobą, a odgłosem nawet swoim, wzbudzając często ciekawość do dzieła, naprowadza na przeczytanie go i ocenienie całkiem sobie przeciwne. Autorowie kierować się nią nie myślą, powszechność nie może; — głosy krytyków niepoświęconych odzywają się jak brzęki owadów i nikną. Nikt z niemi nie sympatyzuje, prócz takich co zdania swego nie mają, a wziąwszy cudze, nie wiedzą z którego końca niém sobie usłużyć.
Krytyka także jest kapłaństwem; nie jest to wyjawienie zdania jedynego wyłącznego, ale powinno być głosem ogółu, lub wyrazem tego głosu. Im więcéj głosów powié na nią, że jest prawdziwą, tém będzie prawdziwszą, tém pewniéj absolutnie (w swoim czasie i miejscu) prawdziwą. Krytyka, która całą sferą, całym widnokręgiem, różni się od zdania powszechnego i będąc mu przeciwległym biegunem, sądzi, że pokieruje zdaniem ogółu — jest bezskuteczną i do niczego nie wiedzie, mieniąc się wyższą nad pospolity sposób widzenia rzeczy, jest zboczeniem tylko lub cofnieniem się.
Powiedzieliśmy to kilkakroć i dowodom za nami jest cała niemal historja literatury, że krytyka idzie za literaturą, z literaturą, ale dotąd nie widzieliśmy jéj, aby szła kiedy naprzód. Naturą jéj jest pracować nad spełnioném, nad przeszłém, szukając punktu porównania zwraca się nieustannie w świat przeszły, ogląda martwych — ztąd tendencja jéj do zostawania w tyle, do cofania, i usiłowanie wstrzymania wszystkich z sobą. Krytyka w znaczeniu jéj dotychczasowém jest — negacją nieustanną.
Nie było by tak, gdyby krytycy chcieli się przekonać, że powinni być tylko tłumaczami ogółu, wyrazicielami jego myśli. Na ówczas krytyka istotnie szła by na równi z literaturą, sympatyzowała z nią i część jéj stanowiła. Krytyka raz przejęta duchem powszechności, potrafiłaby tymże duchem kierować, prostować jego zboczenia i oczyszczać sąd ogółu. Tego dokazać nie może stawiąc się przeciw niemu, obok niego, a nigdy w nim i z nim, działając w innéj własnéj sferze, niedostępna duchowi wieku i narodu, i pochwycić go niemogąc.
Krytyka indywidualna największą jest wadą, że najzupełniéj do niczego się nie przydała i jest, jakeśmy rzekli, bez znaczenia. Zdanie pojedyńczego człowieka wysłuchane zostaje z mniejszą lub większą uwagą, w miarę jak człowiek ten większe lub mniejsze wzbudza zaufanie, a potém zapomniane. Tam tylko gdzie pojedynczy człowiek stał się organem ogółu, gdzie wypowiedział czucie powszechne i wychodząc z punktu, na którym stoją wszyscy, podszedł krokiem daléj od wszystkich, tam tylko skutecznie działa. Ta tylko część krytyki jego cóś waży. Resztę zabija i przeważa, zmazuje szmer równéj wagi, a większéj liczby zdań indywidualnych, co malując człowieka i jego usposobienia, nic więcéj nie malują i nie znaczą.
Krytyki w duchu ogółu, nie tylko bywają przyjęte i sakcjonowane przez potomność, ale w współczesnéj literaturze, zyskują rozgłos, znaczenie prawdziwe i zaraz wyróżniają się dobitnie od krytyk indywidualnych i stronniczych, stojąc od nich wyżéj, bo na równi najwyższego sądu — sądu powszechności.
Lecz powiécie mi, krytyka przecie nieraz, jak widziémy, spowodowała całkowitą w zdaniu i wyobrażeniach ogółu, odmianę, krytyka wywróciła nieprawnie nabyte tytuły sławy i wywiodła imiona nieznane z niesłusznego zapomnienia? Proszę o przykłady.
Bywało tak w istocie i dzieje się dziś jeszcze; wszechmocność krytyki na martwych już literaturach i dziełach zapomnianych, wszechwładnie się okazuje. — Łatwo jest krytyce mówić do przekonania, gdzie nikt jéj nie przeczy, gdzie mówi sama, bo sama jest tylko. Łatwo wywrócić sławę, która była czczym tytułem, ale widzieliśmy stokroć jak bezsilna przy jenjuszach olbrzymach, co zajmując wszystkich, czytani są zawsze i wzbudzają zawsze jedne uczucia, pomimo najróżniejszych krytyk. Czemu krytyka nieraz zajadle kąsając Homera, Danta, Shakspearéa — rozbiła się o nich??
Czemu drugich tak łatwo powaliła o ziemię? Zaledwie upodobanie ogółu w pisarzu ustało, chwytając porę krytyka występowała, aby zabić — umarłego. Chodziła po placu boju ścinając głowy poległym. Lecz gdy ogół sercem przystał do pisarza, co zrobiła kiedy krytyka??? W powszechnym zapale, uniesieniu, uwielbieniu, głos krytyki rozbijał się jak brzęk muchy, gdy ryczy morze i wiatry szumią. Niepotrafiła ona nawet wyrobić tak nazwanéj reakcij, póki zarodek jéj nie wykluł się sam w powszechności, raz wykluty łatwo już było wyhodować krytyce.
Cóż więc znaczy krytyka indywidualna, krytyka sama przez się, krytyka jako zdanie sprawy z jednego zdania, jako jedno przeczenie, gdzie ogół jest przeciw niéj? — najzupełniéj nic. Często bardzo krytyka sił swych probuje, nie już negacją, ale tworzeniem, biorąc na się reabilitacją imion zapomnianych lub zapoznanych, tworząc, że tak powiem, nowych ludzi, nowych pisarzy. Zwracając tym sposobem uwagę na nich, jeśli krytyk miał przeczucie smaku i zdania powszechności, udaje mu się dojść celu i wynieść na piedestał swego bohatéra; przeciwnie, jeśli to tylko wybryk indywidualny, nie wiedzie do niczego. Na chwilę wypłynąwszy nad fale, imie nieznane na wieki znowu w nich tonie.
Missją krytyki przedewszystkiém, jest i powinno być, torowanie drogi dla historij literatury; małe jest jéj działanie na pisarzy, żadne prawie na ogół, zawsze widziémy ją śpiesznie doganiającą literaturę, ale zawsze w tyle — niechżeby pojęła się i raz wyszła z błędnego stanowiska. Usiłując panować teraźniejszości, a zawsze za nią prawie zostając, lub jedną przynajmniéj nogą na smętarzu przeszłości, nie może krytyka działać skutecznie. Zamiast opiérać się na téj przeszłości, która ją oddala od właściwego stanowiska i cofa, niechby stanowczo oparła się na zdaniu ogółu i z niego wychodziła, niechby poddała się mu i usiłowała tylko zbadać przyczyny uczucia powszechnego, wyłożyć je. Tym sposobem objaśniła by teraźniejszość i potrafiła nią kierować, do niéj należąc, w niéj będąc, część jéj stanowiąc. Nie wlokła by się z tyłu, ale szła równolegle z literaturą. Na krytyka nie subtelnéj zdolności nicowania i wywracania wszystkiego, nie szermierskich talentów stylu szukać by należało, ale wyraziciela doskonałego zdania i uczucia powszechności; któren by to zdanie i uczucie wyrazić, wyrozumować potrafił, co by miał jedno tylko więcéj od ogółu — samopoznanie.
Taki krytyk istotnie działać by mógł i na ogół i na pisarzy, a jego zdanie stanowiąc część historij literatury, nie poszło by w zapomnienie, potomność by je uznała, jeśli nie absolutnie prawdziwém, to przynajmniéj w miejscu i czasie. Tym czasem głosy krytyki, są to rysy nie do historij literatury, ale do drobnéj historij stronnictw politycznych, literackich, lub wprost do biografij krytyków, głosy martwe i bez oddźwięku, co w długiém życiu dzieła, rzadko mu towarzyszą, najczęściéj ozwą się przy narodzeniu proroczo, zawstydzą się kłamstwem swém i na wieki umilkną; lub znowu dźwięczą rozgłośnie gdy już dzieło dawno umarło, a każdy się dziwi, dla czego tak uparcie się odzywają o nieexystującém.
Każdy czyn jest wcieleniem myśli, i każdy utwór sztuki, jest także realizacją, wcieleniem idei mniéj więcéj szczęśliwém i silném. Do krytyki należy rozpoznać ideę i jéj wcielenie, to jest myśl i formę, powiedziéć jak się do siebie mają, czy się z sobą godzą i czy z siebie nawzajem wypływają. Aby tego dojść, krytyka ma przed sobą ideał dzieła wymarzony i porównywa go z dziełem samém. Ukazanie różnic ideału tego od rzeczywistości, ukaże niedostatki dzieła. W dawnéj literaturze, ideały służące za miarę porównania, stały gotowe. Niepotrzebował ich krytyk wymyślać, miał je dane, miał prawidła niezmienne, do wymierzenia idei i ocenienia formy. Krytyka była tak łatwą, że się w końcu stała prawie bezmyślną i mechaniczną. W każdym uprawianym rodzaju, były wzory uważane za najwyższą doskonałość, krytyk brał je do porównania i niemi wzrost nowego dzieła mierzył. Zjawiała się Epopeja — wywodzono epopeję starożytnych, zaśpiéwał kto odę, brano Horacego do ręki, aby zobaczyć, czy zupełnie tak natchniony został i prawidłowie wcielił swoje natchnienie autor. Czasem doskonale naśladujące nowsze twory ułatwiały porównanie. Krytyka szła mierząc i przymiérzając tylko, a co nie podchodziło do miary, brakowała z pogardą. Dziś cale co innego; mamy literaturę prawie bez prawideł, (w któréj raczéj prawidła są, ale nie było czasu ich wyciągnąć jeszcze), niezgodziliśmy się na arcydzieła do porównania służyć mogące, krytyka więc cale inaczéj postępować sobie musi. Niéma się ona na czém oprzéć, prócz indywidualnego pojęcia rzeczy i własnego ideału. Krytyk stawi przed sobą nie już jak dawniéj arcydzieło exystujące do porównania, ale ideał wymarzony przez siebie na umyślnie. Ideał ten w miarę jak chce, może wynieść wyżéj daleko nad dzieło, które sądzi, lub zniżyć go ku niemu. Nic mu arbitralności nie broni, nic od niéj go nie zasłania.
Jego wymysł jest prawem, pojmiemy łatwo, jak ten wymysł indywidualnie różny być może i często fałszywy, jak sąd oparty na porównaniu z takim ideałem, często krzywym być musi. Do tego — w dawnéj literaturze, zbliżenie w formach i ideach do utworów uważanych za najdoskonalsze, było poczytywane za zasługę, dziś toż samo, jest grzechem. Potrzeba przedewszystkiém oryginalności. Krytyk obszerne ma pole do okazania, jako nikt oryginalnym w istocie nie jest. Znajdzież się bowiem myśl i forma, bez zarodku w przeszłości, bez jenealogij, co by się nie dała do czegoś przyrównać i od czegoś wyprowadzić???
Krytyka w nowszéj literaturze, jest więc samopaśném uganianiem się za ideałami, których arcydzielności nic nie potwierdza i nikt nie uznaje, jest nie podpartą niczém, wahającą się, słabą. Taka krytyka odzywać się musi bez przekonania, a przekonanie zastępując wrzawą, krzykiem i udaną pewnością siebie, wydaje się łatwo, że niéma prawdziwéj siły i podpory w niczém. Na tysiącu sprzeczności złapać ją można, dziś odwołuje się do przeszłości i staje na zapomnianém stanowisku, jutro wybiega naprzód ze swoim własnym ideałem w ręku, któren sama tylko ubóstwia i za wzór uznaje. A jak dawna krytyka grzészyła przywiązując się do formy i tę uważając za koniecznie pewnemi warunkami, pewne myśli wyrażającą; tak nowa często zapomina całkowicie o formie, wiążąc się do idei. Nieśmié ona stanowić nowych form i nie umié sobie zdać sprawy, jakie są lepsze, zarówno więc przyjmuje najwyszukańsze i najprostsze, najstósowniejsze i najdziwaczniéj wybrane. Tym czasem zastanawiając się nad ideą i rozwinieniem jéj w dziele, a niechcąc się zniżyć do rozpatrywania drobnych szczegółów, nieodbicie jednak do harmonijnéj całości potrzebnych, upoważnia niejako milczeniem swojém nadużycia wszelkiego rodzaju, licząc je wszystkie na karb natchnienia, gdy są po większéj części, zimną rachubą lub naganną opieszałością i nierozwagą. Nigdy formy, nigdy styl nie był tak zaniedbany, nigdy język tak zuchwale kaleczony, jak pod panowaniem dzisiejszéj krytyki. Widziémy wychodzące dzieła, których autorowie, grammatyki, pisowni, znaczenia wyrazów nie znają. Piękne w nich myśli okupują usterki stylu, ależ najpiękniejsze myśli, aby w całém świetle zajaśniały, powinny być przynajmniéj niepokaleczonym wyrażone językiem.
Widziémy z tego wszystkiego cośmy wyżéj powiedzieli, że dzisiejsza krytyka, jest bezskuteczną i bezsilną. Potrzeba jéj koniecznie czegoś co by ją uprawniło, usankcjonowało, na czém by się oparła; bo osobistego widzi mi się nie dosyć nigdy, a tam gdzie się wyrokuje o utworze dla wszystkich przeznaczonym, mało jednego arbitralnego zdania.
Widziémy znowu, że i dawna i nowa krytyka w rozpoznawaniu wartości dzieł, niéma słuszności za sobą. — Sądy jéj unieważnia potomność, i krytyka coraz poprawiać się musi, przystając na wyrok ogółu. Co dziś okrzyczała złém, jutro uwielbione przez wszystkich, dobrém uznać musi, zapominając co mówiła przed chwilą. Dla czegóż więc nie wyrzéc by się indywidualnego zdania, usiłując wniknąć w sąd ogółu i ograniczyć się wyrozumowaniem go, wykładem jego racjonalnym? gdy sąd ogółu (zawsze w miejscu i czasie) jedynie się okazuje sprawiedliwym.
Vox populi vox Dei. Zawsze głos większości oświeconéj potwierdziła potomność; rzadko krytykę indywidualną usankcjonowała przyszłość, przyjmując ją za wyraz swego sposobu widzenia.
Krytykiem więc dzisiaj najsprawiedliwszym i jedynie namaszczonym, nazwę, nie zręcznego budowniczego systematu i tworzyciela ideałów, ale człowieka, co jak każdy inny pisarz narodowy, uznany został przez ogół, za organ jego, co w sobie wyraża usposobienia narodu i czuje jego uczuciem i instynktowie trafia na sądy mass. Takiego tylko krytyka głos i dla pisarza i dla czytelników, będzie ważnym, nauczającym, stanowczym. Odwołać się od niego pod sąd większości nie można, bo całą ma za sobą; walczyć z nim jednemu nie podobna. Indywidualne przekonanie autora o wartości własnego utworu, ustąpić musi zdaniu, które podziela większość. To dla pisarza.
Ogół w duchu sądu rozpoznając swój sąd własny, da się naprowadzić na dalsze jego wynikłości, da się nawet w części sądu swego sprostować, gdy punkt wyjścia krytyka i ogółu jest jeden. To dla czytelników.
Krytyka więc zamiast jak dawniéj opiérać się na prawidłach pewnych, wyciągnionych sztucznie i dość arbitralnie z dzieł uznanych za idealnie doskonałe, dziś winna uznać jedynym prawidłem sąd i smak ogółu; a krytyk co się w urywkach swych niezgadza z sądem ogółu, może być pewien, że błądzi. Odwoływanie się do potomności, bardzo wygodne dla krytyków i pisarzy, dowodzi tylko braku związku między ich czasem a niemi — a zatém zupełną ich nieużyteczność na miejscu i w czasie, w jakiém są.
Powiedzieliśmy wyżéj, że wszelkie dzieło ludzkie, wszelki utwór człowieka, jest tylko wcieleniem jego myśli, jest to myśl jego ożywiona, zamieniona w fakt, nie jako w istotę przez niego z danych piérwiastków — stworzoną. Człowiek nie tworzy piérwiastków, tylko je z sobą kombinuje i łączy w pewien właściwy sobie sposób i ta kombinacja, jest jego kreacją. Chodzi o to i chodzić powinno wcielającemu myśl swoją człowiekowi, aby ją jak najdoskonaléj, jak najpiękniéj, najwyraźniéj wydał z siebie. Do tego pomaga mu albo uczucie silne swojéj myśli, albo pojęcie warunków, pod któremi myśl ta ma się najpotężniéj wcielić. Z tąd pochodzi dwojaki sposób, doskonałego wcielania myśli; albo silném uczuciem ich, które instynktowo drogę wskazuje, albo pojęciem warunków. W piérwszém niéma, w drugiém jest samopoznanie. W piérwszém pisarz niewié, że jest i jak jest artystą; w drugiém zna warunki sztuki i na korzyść ich swoją używa. Są całe epoki w literaturze, pochodzące z tego lub tamtego źródła. Pisarze piérwszych epok, więcéj mają uczucia, drugich więcéj zastanowienia i przemysłu. Odrzucić z pogardą jedną lub drugą epokę wyłącznie, postawić je za szrankami historij umysłowéj człowieka, niepodobna. W téj i drugiéj epoce są myśli, różnym tylko sposobem właściwym czasowi wcielane. Epoki tylko bezmyślne, w których ludzie kręcąc się w kole danych kilku uczuć i pojęć, nic nie tworzyli, a wszystko przerabiali, mogą być wysunięte i to nie z historij form, któréj konieczną część stanowią, ale z historij myśli, bo nic swojego, własnego nie dały.
Jak literatura, tak inne sztuki jéj pokrewne i z nią razem stanowiące wielką całość sztuki — są różnemi językami na wyrażenie różnego stopnia myśli ludzkich. One wszystkie trzymają się za ręce i wedle symbolicznego rodowodu starożytności, są sobie rodzonemi siostrami.
Nazwano te języki, sztukami, może dla tego, że dotąd mało uprawne, z trudnością używane, trudniéj jeszcze pojmowane były, ale tak zawsze być nie może. Piérwszym językiem człowieka, najprostszym, służącym do wydania myśli najpospolitszych, uczuć najcalszych (entier) jest mowa gestów, mimika. Drugim mowa słów, trzecim mowa obrazów, plastyczna (malarstwo, snycerstwo), ostatnim muzyka. Mowa słów wyraża to, czego gesta już wypowiedziéć nie potrafią, malarstwo z rzeźbą (dwie sztuki stanowiące właściwie jedną z tą różnicą tylko, że malarstwo na gładkiéj powierzchni działa, a rzeźba wypukłemi), kompletują to, czego język nie opisze, żywém niejako przedstawieniem słów; muzyka nareście wyraża te myśli niepochwycone, tajemnicze, z których dotąd człowiek sam sobie nawet sprawy szczegółowéj zdać nie może, nie umié, myśli najszczytniejsze, a przez nią jedną mogące się przelać, objawić. Na poparcie ostatniego twierdzenia, chciejmy uważać, że płacz jest prawie śpiéwem, a u narodów w pół dzikich, najsilniejsze wrażenia wyléwają się jakimś jękiem śpiéwanym, jakąś pieśnią, wyrywającą się z ust skutkiem koniecznéj potrzeby wewnętrznéj. W starożytności muzyka łączyła się zwykle z poezją, poeci byli razem śpiéwakami i tym sposobem moc poezij swych podwajali. Deklamacja dzisiejsza, niejako karykatura blada śpiéwu, nigdy takiéj energij poezij dodać nie jest w stanie.
Powtarzamy, sztuki piękne są językami różnemi, danemi człowiekowi na wydanie myśli różnego stopnia i rodzaju. Sztuki te wiążą się i stykają z sobą na pogranicznych myślach wspólnych, które jedna u drugiéj pożycza i wyraża, od nich postępując daléj, do sobie już tylko właściwych. Każda jednak sztuka zstępując na niewłaściwe sobie pole, usiłując wyrazić, co nie jest jéj udziałem, najsłabszą się zawsze ukaże.
Wszystkie sztuki obrazowe, składają jedną, różniąc się od siebie sposobem obrazowania, środkami, nie różnią się bynajmniéj celem, charakterem. Rzeźba z malarstwem staje w jednym rzędzie. Co snycerz wyraża wypukłością, to malarz cieniami na powiérzchni gładkiéj; środkiem wyrażenia myśli obódwóch, głoską tego języka jest pozór, fizjonomja cielesna przedmiotu. Muzyka staje zupełnie odrębnie i nowy świat myśli mową ludzką niedających się wyrazić, z których człowiek dotąd sprawy sobie zdać nie mogąc, mięsza je z wrażeniami cielesnemi chociaż to są myśli; ale niepoznane, nie pojęte tylko. Muzyka jest całkiem sztuką natchnienia, w niéj nic wyrachowanego z góry, żadnych reguł, żadnego kłamstwa. Prawidła jakie są, tyczą się tylko strony materjalnéj sztuki, nic więcéj. Już w malarstwie więcéj jest prawideł z góry narzuconych, pewników dowiedzionych, łatwiéj tworzyć bez uczucia i na zimno — w muzyce twory naśladownicze są chłodne, nie czynią wrażenia i dają się na piérwszy rzut oka rozpoznać. Ludzie którzy nie pojmują malarstwa i upodobania w niém nie mają, którzy nie rozumieją muzyki i zimni są na nią, tacy ludzie są w pewien sposób niekompletni, brak im zmysłu jednego, brak jednéj sfery myśli. Wszyscy co się nad człowiekiem zastanawiali wyznają, że nieczuli na muzykę są prozaiczni, zimni; często dowcipni, ale prawie zawsze bez serca, bez uczucia.
Wróćmy do literatury, ona jest także sztuką i jedno z najrozleglejszych zajmuje pole, pole najstaranniéj uprawne. Językiem tym wyrażamy wszystkie prawie myśli nasze mniéj więcéj doskonale; uprawniejszy od innych, historycznie starszy, nie tylko bogactwem swém, ale uprawą ułatwia wcielenie wszelkiéj idei. Bo jest że jeszcze w człowieku myśl jaka, coby się już pod tą lub inną postacią, nie wcieliła w literaturze??
Myśl-uczucie mające się wcielić w utwór, rodzi się w nas; postrzegamy je w sobie naprzód nie wyraźne i mgliste, potém stopniowo wypływające na powierzchnią, ubrane z całym wytworem imaginacij, połyskujące szatami bogatemi, cudownie piękne. Myśl-uczucie to zachwyca nas, unosi, wywołane często niepojętym jakimś z którego sobie sprawy zdać nie możem, drobnym wypadkiem, ono z sobą przynosi natchnienie. Tworzemy myślą i ta chwila jest najszczęśliwszą dla twórcy, bo w niéj tylko widzi utwór swój w całym blasku idealnéj doskonałości. Trwa to dopóki, nieużyje jednego z ludzkich języków, na wcielenie swéj myśli.
Tu boleśnie przeświadczą się człowiek o słabości swojéj, o niedoskonałości. To co widział przed sobą w myśli świetne, doskonałe, niedorównanie piękne, niepokonanie silne, rodzi się i wciela, słabe, bezbarwne, zimne i ma się do ideału piérwszego, jak cień do przedmiotu.
Człowiek porównywa myśl swoją z jéj wcieleniem i następuje chwila odczarowania, zawodu, niesmaku, niepewności.
Lecz jakkolwiek niepodobna przy największym zapale, przy zupełném
podbiciu pod swą władzę formy, (języka tego) utwór zrobić równym w blasku i sile ideałowi; można go jednak zbliżyć przynajmniéj, można jak najdoskonaléj wcielić. Jeśli myśl już wcielona, gdy się w pamięci zatrze jéj pierwotwór-ideal, zrobi na samym twórcy silne wrażenie przypominające mu go — znak to, że o ile w sile ludzkiéj, odtworzył myśl swoją, wcielił ją doskonale. Dla tych tylko w których myśli rodzą się ułomne, słabe, blade, łatwém będzie ich wcielenie i ono ich zupełnie zaspokoi — dla innych, nigdy dzieło nie odpowié myśli.
Nikt nam spodziéwamy się nie zaprzeczy, że artysty, pisarza, malarza czy muzyka, doskonałość dzieła, zależy potężnie nie tylko od saméj myśli, ale od sposobu jéj wyrażenia. Wcieleniem jéj dając ją poznać światu, daje mu miarę swéj myśli. Nikt niemoże wiedziéć, jak się ideał objawił artyście w godzinie natchnienia, mierzy się go — wcieleniem, objawieniem na zewnątrz. Dla tego najsroższą, najniewdzięczniejszą ale niechybnie najważniejszą pracą jest wcielenie myśli w żywą formę. Tu twórca walczy, z jednéj strony mając przed sobą myśl swoją, wielką piękną, doskonałą; — z drugiéj materjały do wyrażenia jéj, niedostateczne, zużyte, zpowszedniałe a przez to bez znaczenia wyraźnego, (monety w obiegu zatarte). — Z jednéj strony świéci mu ideał, z drugiéj czernieją przed nim suknie jakie nań wdzieje, aby go światu ukazał. Chwila tworzenia, chwila to walki ciężkiéj kończąca się niesmakiem, zawodem, boleścią, bo niebieska myśl wcielona, wydaje się tak nikczemną, tak małą!
Kiedy artysta zupełnie jest rad swemu dziełu, znak to, że dzieło jego niemoże być wysokiéj wartości, znak to że myśl jego główna, pospolita i pozioma, łatwo się dała wyrazić.
Powtarzamy się: główną jest myśl dzieła, ale niemniéj ważném wcielenie jéj. Wciela się zaś jakeśmy powiedzieli wyżéj, dwojako, instynktowo z uczucia, bez zastanowienia się nad środkami; lub umiejętnie, artystycznie, z wiedzą o tém co się czyni i jak, korzystając z doświadczenia poprzedników, z arcydzieł ich i błędów. Korzystamy zaś, nie tak jak wiek niedawno upłyniony, co i myśli i formy pożyczał, ale z doświadczenia tylko.
Z tego względu wcielenie myśli, inaczéj tworzenie, a prościéj jeszcze pisanie (jak tutaj) jest sztuką, jest nauką prawie. Człowiek który by przyszedł dziś do nas z najpiękniejszémi myślami, nieumiejąc ich wyrazić, lub wyrażając je słabo — zostałby niepoznany i odepchnięty. Potrzebna jest znajomość wszystkich zasobów, resursów sztuki, temu co chce silnie myśl swą wyrazić. Cobyśmy powiedzieli o malarzu, który by nieznając rysunku, światłocienia, prawideł kolorytu, chciał tworzyć obrazy historyczne i mozolił się szukając, macając sposobów wyrażenia myśli, gdy nauka podaje mu je gotowe? któryby uparcie gardził doświadczeniem wieków i wracał się do dzieciństwa sztuki. Ten człowiek z największym talentem, z najpiękniejszémi myślami, został by wyśmiany, popchnięty. W innéj epoce mógłby działać na ludzi swojego czasu i w niéj byłby jeszcze mistrzem, dziś nikt by go niepojął.
Tym czasem w literaturze widziémy codzień zasiadających do tworzenia ludzi, co nieznają sposobów wyrażenia myśli, wcielenia jéj, co gardzą stylem, językiem i wszelkiém do tak ważnego dzieła przygotowaniem. Bez uczucia stylu, bez pojęcia stylu, bez znajomości piérwszych rudymentów, bez zastanowienia się nad językiem, którym władają jak niewprawny uczeń pęzlem, bez obznajomienia się z historją sztuki, siadają tworzyć, częstokroć niewiedząc, że to co wedle siebie tworzą, od dawna daleko lepiéj, piękniéj, całkowiciéj, silniéj, utworzoném już, wcieloném zostało przez innych.
Zdaje się patrząc na to, że uczniowie powstali uczyć mistrzów i bełkoczą niewprawnym językiem, pogmatwane swe myśli. I gdy w innych sztukach, potrzeba jakiegokolwiek przygotowania, usposobienia, poznania środków, narzędzi, tonów, barw, tu dosyć wziąść za pióro, aby zostać pisarzem. Zaiste wiele może myśl wielka, piękna, ale cóż kiedy się ją wyda na świat pokaleczoną, pogiętą, poobcinaną i bezkształtną??
Wiele może instynktowe uczucie sposobów; jakiemi się myśl swoją ma wcielić, ale i tego nie dosyć, nadewszystko dzisiaj. To co w pisarzu nieuku wypłynie z uczucia silnego, drugi utworzy prostą sztuką, daleko lepiéj, i przy jego zimnym utworze zniknie żywszy, któremu brakło tylko, świetniejszéj sukni, aby daleko za sobą innych zostawił.
Przychodzim do wniosku, o który nam tu najsilniéj chodziło, do wniosku że forma i styl, dziś często bardzo pomiatane bezmyślnie, uważane za kajdany z których się wyswobodzić należy; są w innéj sferze, równéj wagi z myślą samą. Bez myśli nie będzie dzieła; ale bez formy jakby go nie było, bo myśl się nie objawi, albo objawi w sposób ułamkowy i niedoskonały. Nie przesadzajmy tylko wniosków — bez myśli, powtarzam, nic zupełnie, bez formy gdyby co i było, nie objawi się, a zatém ściśle biorąc, exystować nie będzie, tylko dla jednego autora.
W początkowych wiekach literatury, więcéj było myśli, w najbliższych nas czasach, już literatura zeszła była na wykwintne formy tylko, na strojenie, ubiéranie, cackanie się z formą.
Skutkiem reakcij silnéj, nastała dziś znowu wzgarda dla formy zupełna, taka, że ludzie co w sobie czują myśli i chcą je objawić, wyrzucają je z siebie niedonoszone, nagie i ułomne. Myśli ich, wzbudzają czasem podziwienie, ale ani pojęte, ani pokochane być niemogą. Pisarzom dzisiejszéj epoki, zdaje się często, że dosyć jest, piérwszą lepszą formę pochwycić, że cale nad nią niepotrzeba pracować, że styl jest marzeniem, sztuka cała szkodliwą. Ale to znowu czasom reakcij pokazuje się właściwa przesada. Można prawda zabić myśl zbytecznie ją strojąc, i można znowu zaniedbując formy, narazić się na zupełne niepojęcie i zapoznanie.
Forma, powiadają, jak myśl i z myślą razem rodzić się powinna. To by było najlepiéj i najdoskonaléj, gdyby tak zawsze być mogło. Ale są liczne przykłady wielkich myśli, w słabém ciele, jak są znowu słabych myśli, w pięknéj urody formach. Anomalja ta często się bardzo zdarza i najszczęśliwszéj tylko organizacij ludzie, odbiérają od natury, rzadki dar, tworzenia dzieł doskonałych z natchnienia. Spuścić się zaś zupełnie na to, że kto daje myśl, da formę, że ta ostatnia sama się niejako stworzy, niepodobna i szkodliwa. Jak zbytnim zachodem, można się przywieść do zapoznania właściwéj formy i przyjęcia gorszéj, tak zbytniém zaufaniem, można wpaść w przypadkowe, niewyrozumowane chwytanie, co się z brzegu napadnie.
W dzisiejszéj literaturze, postrzegamy częstokroć przykłady ludzi, zaufanych w sobie, gardzących wszelką pracą i zastanowieniem, gardzących doświadczeniem wieków, z niepojętą zarozumiałością. Ich twory uderzają tém, że czujemy w nich przekonanie twórcy o doskonałości dzieła, a niemożemy go podzielać. Nie czynią wrażenia, jakie usiłują zrobić na nas, pewne będąc, że swego dopną.
Ci ludzie są to częstokroć jenjalni i utalentowani pisarze, którzy się postanowili brzydzić wszelką sztuką i pracą. Zdaje się im dostateczna uczuć, wymyślić, a wyrażenie uczuć i myśli zdają na los, ufając, że ciało przyjdzie samo, byle by była dusza. Tak nie jest powtarzamy, i pisarze co zaniedbują form, co gardzą stylem, tą sukienką myśli, muszą być zapomnieni i odepchnieni. Pojmujemy bardzo że w filozofij, w naukach ścisłych, styl nie tylko nie jest koniecznym warunkiem, niezbędną wynikłością przedmiotu, ale zbytnie za nim ubieganie się może szkodzić nawet, strojąc i okrywając myśl, która ze ścisłością matematyczną objawić się sama, naga i jak jest w sobie — powinna. Tu niechodzi bynajmniéj już o formę, ale o przedmiot sam, i forma w naukach, (język, styl), są to tylko narzędzia mniéj więcéj dokładne, do wykonania myśli. Cale inaczéj ma się, gdzie niechodzi o prawdę bezwzględną, ale o piękność, o prawdę względną, gdzie nie chodzi o użytek, o zastosowanie, tylko o uczucie, o wdzięk. Tu (w literaturze właściwéj) trzeba się przystroić, trzeba w całym blasku własnych i przybranych pokazać się piękności. Do studjów anatomicznych, dość nieobmytego leżącego na stole amfiteatru, nadgniłego bodaj trupa; bo tu uczym się go tylko, piękność form nie zastanawia nas, nie obchodzi, bylebyśmy znaleźli muskuły, ścięgna, arterje na miejscu normalném, w organicznym porządku; — do studjów malarskich wybiera się kształty piękne i jak można najwdzięczniejsze.
Oto w podobieństwie różnica naukowego od poetycznego, literackiego stylu, jak się nam zdaje, najdobitniejsza.
Im środki wyrażenia naszéj myśli, są niedostateczniejsze, słabsze, im mocniéj przekonani jesteśmy, że nigdy ideałowi nie odpowié wcielenie; tém więcéj pracować powinniśmy nad niém. Ale praca, powiécie mi, zabije myśl i zapał. Tak by było zaiste, gdyby wśród wcielania samego, pracować było potrzeba. My tutaj przez nią rozumiémy usposobienie poprzednicze; opanowanie, przywłaszczenie sobie wszelkich środków, poznanie resursów, przyswojenie cudzego doświadczenia, słowem studjowanie, naukę. Dziś bardziéj niż kiedykolwiek, nie dość wrodzonego talentu, nie dość wielkiego uczucia, aby być wielkim pisarzem. Jenjusz tylko przeczuwa to, czego niezna i rodzi się, że tak powiem, z wiadomością wrodzoną wszystkiego; ale jenjusz nie wié o sobie, że nim jest, a ktokolwiek jenjuszem swym wyłamuje się z prawideł powszechnych, z potrzeby poznania historycznego przeszłości, ten go niéma. Małoż znowu największych nawet jenjuszów zapoznanych dla tego, że językiem swego wieku mówić nie umieli, co jenjuszami są tylko dla niewielkiéj liczby anatomistów i badaczy??
Styl więc i forma, nie są tak małą, tak nieznaczącą rzeczą, jak by się nam teraz w chwili reakcij zdawać mogło. Nie gardźmy temi, których zowiémy dziś, odpychając ich od siebie, poetami sztuki, pisarzami sztuki i t. p. Wzgarda dla nich, dowodzi tylko nie dobrego pojęcia rzeczy. Jeśli w tak zwanych poetach sztuki, są myśli wielkie, piękne, wcielone ze znajomością prawideł i resursów sztuki, ma li to być grzéchem?? Patrzmy naprzód na czas, w którym żyli, na warunki epoki, a potém dopiéro sądźmy ich, patrzmy nadewszystko, czy utwory ich, bogate są w myśli, a w myśli własne, czy podstawą ich, nie jest kradziona idea. Złodziejów tylko potępić można i zrzucić z piedestału, na który nieprawnie się wcisnęli i podobni tym posągom starożytności, co stawiane dla bohatérów, dolepioną tylko miały głowę, aby barbarzyńców apoteozę wyrażać.
Dwojaki więc wniosek wyciągamy z tego, cośmy tu powiedzieli. Piérwszy praktyczny i zalecający naukę form, stylu, a naprzód języka, którym się myśl ma wcielać; drugi ostrzegający aby rozpatrzéć przynajmniéj uważnie te epoki literackie, które mamy dziś ochotę zupełnie i nieodwołalnie potępiać. Wynosiliśmy wysoko znaczenie formy i stylu; zniżym je dobrowolnie, gdy iść będzie o oddanie sprawiedliwości pisarzom, którym wszelkie znaczenie chcą odbiérać, nie patrząc na myśl pism ich i zabijając ich formą, któréj przyjęciu nie są winni, bo jéj niestworzyli, ale ją tylko przybrali, jak zrozumialszy, jak swojéj epoce właściwy język.
Jest bowiem niekonsekwencja pewna w sądzie dzisiejszym o przeszłości, uważanym z własnego jego stanowiska. Ludzie co gardzą stylem, formą; co nic umiéć i nic wiedziéć nie chcą, aby wszystko po swojemu stworzyć na nowo, co czynią w literaturze, jak niedawno w filozofij table rase, oduczają się, aby naukę nową cale sami przez się wymyślili — ludzie ci potępiają, za co? za formę którą gdzieindziéj mają za nic — pisarzy, w których myśli nie badali.
O naszą tu przeszłość i o naszych najbardziéj chodzi pisarzy, mianowicie począwszy od piérwszych lat XVIII wieku, do piérwszych XIX. Oddajemy lub skłonni jesteśmy oddać sprawiedliwość pisarzom XVI wieku, potępiamy w massie wszystkich późniejszych, nierozpatrując się w nich. Nic popularniejszego nad zdanie, że w pisarzach polskich epoki drugiéj i trzeciéj, niéma nic i nic być niemoże, że oni tylko historyczne znaczenie mają, a to historyczne właściwie jako reprezentanci swego czasu, a nie historyczno-literackie. Tym czasem co dzień jawniejsza, że pisarzy, na których ten wyrok zapadł, prawie zupełnie nieznamy, odrzucając ich za formę, za styl, o któren my sami dziś bynajmniéj niedbamy. Zarzucamy im makaronizmy, które sami sobie pozwoliliśmy używać, z tą tylko różnicą, że ich nie czerpiem z łaciny, ale z francuzkiego, niemieckiego i zewsząd zkąd tylko można, zarzucamy im styl, formę, nie wchodząc w myśli; a wynosim znaczenie saméj myśli, dla siebie!! Przecież rozpatrzéć by należało, czy to wszystko są ludzie bezmyślni i tak dalece nic swego niémający, że szczątki tylko pokradzionych idei, polepili w całość i ustroili w łachmany stylu, pożyczanego u arcymistrzów.
Tak jest, dwojaka myśl, przewodniczyć nam powinna, na drodze tworzenia i sądu o tworach przeszłości naszéj: Sami dla siebie powinniśmy nieco więcéj formę i styl cenić, nad niémi się zastanawiać; dla przeszłości zaś nie robić grzéchu głównego, potępiającego, ze stylu i form, które nie utworem pisarzy, ale utworem ducha czasu były. Szukajmy nadewszystko myśli, którą sami w swoim interessie tak wielbim; może ją nieraz znajdziemy nową, silną, własną, a modnie tylko ubraną po kosmopolitycznemu i dla tego na piérwsze wejrzenie, cudzoziemskiego coś mającą.
Młodzi pisarze, ba nawet starsi, do nowéj szkoły należący, powinni się otrząść ze wzgardy swéj dla przeszłości, która niedawała jéj wymierzyć sprawiedliwości. Wszystkie epoki literatury, stanowią historyczną całość, nauczającą wielce; epok obłędu nawet nie wyłączając.
Żeby zaś tworzyć dzisiaj, tworzyć silnie i wcielając swą myśl, niesłabić jéj wcieleniem, niemoże zawadzić poznanie sposobów, jakiemi wielkiego tego aktu dopełniali drudzy, starsi poprzednicy nasi. Można być bardzo oryginalnym nic a nic nieumiejąc, ale częściéj się trafia, być trywjalnym tylko, pospolitym i słabym; gdy nauka oryginalności nieszkodząc, zapewnia jéj bezwarunkową exystencją. Spuścić się we wszystkiém na siebie, jest to narażać się na wielkie niebezpieczeństwo, niewystarczenia własnym myślom. Człowiek nic nie tworzy, sam przez się, kombinuje tylko dane mu piérwiastki. Te piérwiastki zarówno z żywego życia, jak z literatury brać może i powinien. Owszém, póki się nie nauczy sposobu pojmowania tego co widzi i czuje, jest dziécięciem tylko. Nie chcemy przez to rozumiéć, aby przez cudze patrzał oczy; ale i sposób widzenia, punkta widzenia, nie sama daje natura, nie samo własne doświadczenie. Cudze doświadczenie przyswojone sobie, czyni nas bogatszymi bez straty czasu i smutnych zawodów.
Jakkolwiek więc na pozór dzisiaj nowa szkoła literacka całego świata, zaparła się przeszłości, ojców swych dziadów i pradziadów; jakkolwiek odstąpiła od przyjętych niedawno za konieczne prawideł — jakkolwiek silna, sama chce wszystko stworzyć sobie, nic nie biorąc od nikogo; nie gardźmy jednak doświadczeniem wieków, nie ufajmy zbytecznie siłom naszym. Do młodych, do zarozumiałych i chętnie przesadzających odzywam się mianowicie; nie dość talentu, nie dość myśli, potrzeba sztuki, nauki potrzeba, stylu i formy. Sami nie wystarczym sobie, a zerwawszy z całą przeszłością, gdybyśmy jéj wszystko od niéj wzięte i z niéj pochodzące, pooddawać chcieli, zostalibyśmy nadzy i bezsilni. Praca nie zaprzecza jenjuszu, a kto wié, czy jenjusz w całym blasku i sile objawić się może, bez pracy, bez poznania swego rodowodu i przeszłości, z któréj wyrasta.
Jeśli nam kto postawi przykłady ludzi, co byli poetami wielkiemi, bez nauki żadnéj, bez pojęcia sztuki; odpowiémy słowy jakiemiśmy odpowiedzieli w piérwszym ciągu Studjów o Homerze. Ślepy Homer, na swój wiek nie był nieukiem; twórcy poezij gminnych, niebyli to nieucy; dołóżmyż różnicę wieku ich od naszego, bez któréj sądu sprawiedliwego i poznania warunków bytu nie będzie, a przekonamy się, że nasi wyuczeni i przeuczeni poeci, w istocie przy tych mistrzach, na nieuków wyjdą.
Nie naśladujmy nigdy i nikogo, ale znajmy wszystko; gdy idzie o rzecz tak ważną, tak trudną, jaką jest wcielenie myśli, wyobrazowanie jéj, uczynienie dotykalną, widzialną drugim, możnaż się nadto uzbroić, nadto pracować? — Malarz, usiłuje poznać wartość barw i tonów, któremi myśl swą wyrażać będzie, pracuje nad uczynieniem rysunku poprawnym, pęzla łatwym, nad umiejętném wydaniem charakterów, twarzami i jestami; zastanawia się nad naturą, studjuje ją częściami, chwyta na uczynkach, wpatruje się w mistrzów, zarówno jak w naturę i przy największym jenjuszu nie gardzi pewném konieczném przygotowaniem, usposobieniem, co jenjuszowi daje język, daje skrzydła, co go czyni swobodnym. Nieposiadający resursów swéj sztuki, błąka się i maca, gdy przyjdzie mu myśl swą wcielać, a jeśli skutkiem jenjuszu wyda myśl swą jako tako; przy znamionach jenjalności, staną znamiona niewprawy, będzie to jenjalny student, a nigdy mistrz jenjalny. Jeśli więc w innych sztukach, potrzeba znać co nazywają metier i rachować je za cóś przecie, jeśli biorąc za narzędzie, trzeba wiedziéć jego użytek, czemuż w literaturze tylko widziémy przykłady ludzi co biorą się za wcielanie myśli, bez żadnego przygotowania do tego wielkiego dzieła, bez znajomości warunków rzeczy, języka własnego, a nawet przedmiotu, o którym rozprawiać mają??
Smutne to i zastraszające razem, a bardzo prawdziwe. Dziś każdemu zdaje się tak łatwo pisać, że dość pióra, kałamarza, papiéru i siakiéj takiéj głowy na pisarza-autora. Trudniéj daleko o rzemieślnika, bo rzemiosła uczyć się potrzeba choć trochę, mieć przynajmniéj wyobrażenie — tu zaś dość umiéć pisać, aby zostać pisarzem. Tak-li być może, tak-li być powinno?! Zostawujemy odpowiedź, czytelnikom naszym.
Forma tak jest nieodłączna od myśli, jak ciało (w teraźniejszéj naszéj kondycij ziemskiéj) od duszy; pojąć jednego bez drugiego niemożna. Rodzi się myśl w kształcie już pewnym danym, jest z nią zarodek formy przychodzący na świat; ten artysta tylko rozwija. Jest to dziécię, które sprawą jego wyrasta na męża. Jeśli ón pojmie formę daną mu z myślą razem, jeśli ją dojrzy, da jéj kierunek taki jaki jest jéj właściwy, konieczny, tedy doskonałe wyda dzieło. Zapoznając jéj przyszłość, mordując się na wychowanie tego dziécięcia na olbrzyma, gdy w niém sił po temu niéma, artysta utworzy coś słabego i chybionego. Cała sztuka zależy na tém, aby rozpoznać właściwą myśli formę, formę jéj konieczną, z któréj zarodkiem przyszła ona na świat. W tém cały jenjusz artysty-pisarza. W ówczas kiedy jeszcze literatura kunsztowna nie exystowała, nie było niebezpieczeństwa, aby kto zgwałcił formy przedmiotom stosowne, natchnienie wyléwało się bez myśli o sztuce, bez pojęcia jéj exystencij. Dla tego téż niéma przykładu, w płodach początkowych ludów, aby myśl jaka objawiła się pod nie stosowną formą. Nie było zaprzątnienia sztuką, nie było rozmysłu, nie było nade wszystko wyszukiwania coraz nowych form i wydziwiania niemi, nie chodziło o uderzenie nowością, chodziło jedynie o objawienie swéj myśli. Nie szukał poeta formy, posłuszny był piérwszemu natchnieniu. Sztuka nie exystowała, jak tylko ona się zjawiła, niebezpieczeństwo niestosownych form, zjawiło się. Sztuka zaś zjawiła się, gdy piérwszy poeta, spójrzał na dzieła swoich poprzedników, rozpatrywał się w nich, dla dójścia jak tworzyli, co pod jaką objawili formą, i swoje uczucia, myśli, w naśladowanych już objawił kształtach.
Tak więc każdy przedmiot przynosi z sobą na świat formę jedyną, konieczną, sobie właściwą. Są uczucia co rodzą pieśni, jak są ziemie co rodzą pszenicę — z tych uczuć wyrosnąć może i poemat, ale blady i bezsilny, jak na téj ziemi wyrosnąć może inne ziarno, ale mizerne i chérlawe. Są wypadki, których konieczną postacią jest dramat, są inne, którym przystoi szata epiczna i t. d. i t. d. Trudno jest z góry zadeterminować, określić, i matematycznie granice formom naznaczyć. Praca około tego była by podobną przeszłowiekowym estetycznym pomiarom, co doprowadziły tylko, do bezdusznego niewolnictwa. Jednakże, pomimo tego, nikt nie zaprzeczy, że myśl każda, o tyle tylko doskonale się objawi, o ile w właściwéj sobie, wyjdzie na świat postaci.
Nie liczne i bardzo nie liczne są zasadnicze formy; nowa szkoła literacka, śmiało powiémy, nie stworzyła żadnéj nowéj, ona tylko, ze wstydem to wyznać przychodzi, za całą nowość pomięszała wszystkie razem, i dla tego klassyfikacja jéj utworów, wedle dawnych rozmiarów, trudną jest tak bardzo. Nowa szkoła ubogaciła literaturę wprowadzając w nią, mnóstwo nowych myśli, w dawnéj na indexie będących; ale pokażcie mi nowe w niéj formy? Spodziéwam się, że nie bierzecie za formę, nieco odmiennego strof układu, różnosyllabowych wiérszy i tym podobnych wolnostek. One składają to co nazywamy formą, ale jéj nie stanowią. Dla nowéj literatury zostanie jedynie jako właściwość, ten szczególny utwór metis, do którego mięsza się pieśń, dramat, epos, elegja, satyra i wszystko co tylko wmięszać się mogło. Ta mięszanina zowie się poematem, a właściwiéj podobno jeszcze Fantazją. Fantazja jest, jak się nam zdaje, dzieło całkiem sztuczne. Nie rodzi go jednolite, wielkie, całkowitego charakteru natchnienie, ale składa tysiąc różnorodnych cząstek; nie jest to wielki mur cyklopów z ogromnych brył granitu, ale gotycka świątyńka z różnokolorowych kamyczków, cegiełek, pstrocizny, złoceń pełna, kunsztowna, wytworna, piękna nawet, jeśli chcecie; bo może być bardzo piękną nawet.
Otoż jedyna forma i zda mi się ostateczna, jaką nowa szkoła stworzyła, i stworzyć mogła. Jest to połączenie wszystkich znajomych w jedną kunsztowną całość; połączenie nawet u arcymistrzów, nie zawsze szczęśliwe. Ono jednakże obiorem pewnych przedmiotów wymawiać się daje, konieczném jest w utworach, które natchnęło tysiąc uczuć, wrażeń, myśli. Takich przedmiotów dawniéj nie brano, unikano ich owszem i dla tego forma taka urodzić się niemogła, aż z zupełném wyswobodzeniem z pod dawnych reguł.
Niemożemy zaprzeczyć ogromnych korzyści, które na nas zlała reforma, i wybicie się z pod naśladownictwa, ale razem każdy sprawiedliwy wyzna, że oswobodzeni dziwnieśmy brykać i dokazywać zaczęli! Jakież to przedmioty, jakie myśli, nie wpłynęły w literaturę, jakich to nie probowano form! A chcąc koniecznie, usilnie, gwałtem na coś nowego natrafić, bośmy pragnęli nowego, jak lud na puszczy źródła — jakich że się nie dopuszczano kombinacij, jakich dziwactw. Nie jeden liryk, swoje uczucia, które powinny były wylać się w piękną pieśń, rozbił na niesmaczny, długi, nudny dramat, nie jedna satyra ubrała się za epopeję, nie jedna epopeja przeleciała piosenkami! Spójrzyjcie ze mną na literaturę nie dawną, a znajdziecie co krok pogwałcenie właściwych idei form. Byron dramatyzuje Manfreda, Goethe Fausta, przedmioty, pozwólcie na to, zwłaszcza piérwszy, wcale nie dramatyczne. Dodaniem akcessorjów wystrychnięto je na dramata, ale idea-matka, nią nie była. Takich przykładów, byleby poszukać tysiące. Romans ubrał się za poemat, satyra za epopeję jak rzekłem, a piosnkę gminną nadęto jak balon, aby powiększyć jéj rozmiary i piękności. Niestety — najczęściéj pękła w ówczas!
Dzieła chybione nawet, mogą mieć wielkie piękności, nic przeto jednak nieprawda, że były by piękniejszemi jeszcze, gdyby posłuszny natchnieniu poeta, nie myślał, że rozum jego i nauka formy, lepsza jest od instynktu jéj.
Nie raz się to słyszéć daje, przy czytaniu piosenki, naprzykład: — Co to za przedmiot do poematu! — Co za piękny z tego byłby dramat! najczęściéj jednak mówią to ci, co naprzykład piękną wieśniaczkę, chcieli by ubrać w złotolite szaty i kazać jéj tronować w salonie. Dajcie jéj pokój, na jéj zagonie najlepiéj, najpiękniéj wieśniaczce, twoje stroje zgasiły by jéj piękność i zabiły naiwny wdzięk. Nie przerabiajmy starych dramatów, na poemata nowe, ani pieśni, na dramata. Każdemu na swojém miejscu przystało.
Są jednak, powiécie mi, przedmioty, którym w dwojakiéj dobrze szacie, z których jeden poeta zrobił dramat, drugi epopeję, a oboje doskonałe.
Nie zaprzeczam — są przedmioty takie, ale i te nawet mają sobie jedną właściwszą formę. Pojęciem ich przez dwóch poetów, pojęciem zawsze rożném, są to niejako dwa, nie jeden przedmiot; indywidualne usposobienie przekształca je, skelet będzie jednaki na pozór, myśli wcale różne, a choć imiona, wypadki, cały warsztat, że tak powiém, rusztowanie w obu utworach jedne będą; utwory różne, pojęcia odmienne, a jak skoro formy obrane inne, inna już idea-matka.
Powiedzieliśmy już wyżéj, że co do formy w nowéj sztuce, za utwór jéj właściwy, uznajemy tylko fantazją. Napróżno dramat, epopeja, poemat, satyra, sielanka, pieśń i t. d., będą się nam przebiérać i przezywać, będzie to zawsze maskarada wielko-wtorkowa i poznasz w niéj, kto kim jest, choć się inaczéj trochę odział i nazwisko odmienił.
Usiłowanie natrafienia na nowe zupełnie formy, kończy się jak widziémy, przemianą imion tylko, która niewiém czy kogo uwieść potrafi. Nazwij jak ci się podoba, to coś stworzył, tém natury utworu nieprzemienisz, ani go doskonalszym uczynić zdołasz. Fantazja jedna, ten porządek koryntski w literaturze, została nowéj szkole. Fantazja niéma prawideł, jéj nazwisko powiada kto ona jest i warunki bytu. Im dziwniejsza, cudaczniejsza, im więcéj uderza sprzecznościami, tém doskonalsza. Warunkiem więc sztuki w jéj właściwém dzisiaj objawieniu jest co? Działanie kontrastami, sprzecznością, nieustanném zbliżaniem rzeczy z sobą nie chodzących. Jedna część ciemna podnosi jasność drugiéj, jasna ciemniejszą czyni, piérwszą.
Zastanowiwszy się nad tym procederem, wydobędziem z niego smutne przekonanie, że to nieustanne frasowanie się o effekt, to dobiéranie jasnych i czarnych klinków, dowodzi tylko słabości idei i wykonania. Na cóż pięknéj kobiécie, otaczać się brzydkiémi, aby się wydać piękną, na co słońcu ciemności, aby było jasne?
Fantazja więc jaką jest i przy największych swych wdziękach, ma już, że tak powiém, grzéch piérworodny słabości na sobie. Stroi się, aby wydać piękniejszą, czyni się zalotnicą, wié o sobie, że się podobać może, i nie patrzy, jaką być ma, ale jaką się okazać żąda. Głębokie natchnienie wyléwa się strumieniem gwałtownym, niepatrząc gdzie i dokąd płynie, co nań powiedzą ludzie; wyrachowane, cedzone słowa, dowodzą braku natchnienia prawdziwego.
A ono jest dwojakie. To, które samo do człowieka przychodzi, nie wyzwane, nie wyproszone, nie wydobyte z piérsi rozkrojonych nożem — natchnienie rodzime, prawdziwe, czyste. I natchnienie, do którego się zmusza, które się w sobie wyrabia, którego się szuka, za którém się chodzi.
Jak tylko natchnienie niéma charakteru wielkiego, jednego, całego, jest najczęściéj wymuszone, wymożone na sobie, sztuczne. Takiém się nam zdaje to, którego sprawą rodzą się owe twory mięszane, nazwane przez nas generycznym mianem fantazij. Niéma reguły bez wyjątku, są excepcjonalne organizacye, dziwne, szczególne wyjątki, ale te ogólnego nie zabijają prawidła.
Dzieło więc nowéj szkoły, co do formy właściwe — fantazja — jest utworem sztucznym. Nie mamy mu tego za złe, bo dziś rzadkie dzieło, coby samo natchnieniem rodzimém przyszło na świat. Ależ, gdy epoka to sztuki, chciejmy pojąć ją, i nie odzywajmy się, że jéj słuchać niechcemy, że prawideł dla nas niéma.
Cóż to są prawidła? spytacie. Doskonale naturę ich, nazwanie wyjaśnia, są to prawa exystencij pewnych istot, utworów, wyciągnione z zastanowienia się nad niémi. Prawidła mogą być fałszywie wyciągnione, jak wszelkie wnioski, nic ich nie sankcjonuje bez odwołania, i skoro się znajdzie taki, coby je lepiéj wydobył z natury rzeczy — prawidła tamte, zwalone, przestają być niémi. Prawidła ukazane lub nie ukazane, wyjaśnione lub nie, exystują zawsze, jak tylko exystuje rzecz — prawideł zwalić nie można.
Jeśli rzecz, z któréj natury wydobyte były, nie exystuje tylko historycznie, jako fakt spełniony, na ówczas i prawidła z nią razem exystencją tę podzielą. Literatura dawna nie istnieje dziś tylko historycznie, z nią prawidła z niéj wyciągnione umarły. Mamy na to miejsce nowe utwory, nową literaturę, a w niéj nowe, chociaż dotąd nie wyciągnione może prawidła.
Prawidła! zawołacie — znowu prawidła! Tak jest, mamy je znowu, tylko ich dotąd nikt nie ukazał. Wyciągnienie ich wymaga skupienia pewnéj liczby faktów jednéj natury i porównania z sobą. Na to może nie staje nam liczby, może brak człowieka. Powtarzamy jednak exystuje literatura, są prawa jéj bytu, choć nieodkryte, choć nieobjawione. Monstra nawet, w pewien sposób mają granice swoje i normę; nic na świecie nie dzieje się bez przyczyny, a zatém nic bez prawidła. Przyczyna jest prawidłem skutku. Natchnienie prawidłem utworu. Chciejmy się więc przekonać, że nowa literatura, ukazała nam nowe drogi, ale nie mogła dać bezprawidłowego usamowolnienia; ona także ma swoje prawa bytu, swoją przyczynę — właściwe prawidła. Aby dziś pisać, tworzyć, nie dosyć puścić wodze nieporządnéj, rozhukanéj myśli, i ubiérać ją jak najdziwaczniéj, najwymyślniéj. Trzeba ją okryć w najstosowniejsze jéj szaty, w takie jakich godna, jakie jéj przystoją, w jakich jéj jedynie dobrze. Niech ciało piękne, piękną okrywa duszę.
Zadziwić, uderzyć dziwactwem, nowością, bardzo można, ale podziwienie takie, prędko ustaje. Nowość działa tylko chwilę — piękność zawsze. — Uderzenie takie powtórzyć się nie może i jest, jak wybornie o czém inném wyraził się M. Grabowski sztuczką, nie sztuką. Szukajmy prawéj, szlachetnéj, jednolitéj piękności, nie błyskotek, nie sprzeczności, nie chwilowego effektu.
Badajmy myśl naszą, aby ją objawić nie w jak najnowszéj i najdziwaczniejszéj, ale w najstosowniejszéj jéj formie. Niemiéjmy téż brył niekształtnych, niedonoszonych lub zgniecionych płodów, za nowe utwory. Te niewyraźne, mgłą okryte, niepochwycone zjawiska, zdumiéwają może, ale niezaspakajają nigdy. Piękność jest zawsze jasną, i jasności się nie lęka, słabość tylko, bojaźń, potworność, okrywać się lubi. Wielkie myśli, są bardzo proste, drobne robotki, bardzo misterne zawsze, ale tylko misterne.
Gródek
Nic dotąd pewnego niémamy, ani o pochodzeniu Słowian, ani o starożytnym ich języku; domysły tylko mniéj więcéj do prawdy podobne, o czasie wędrówki Słowian do Europy z Azij, o ich języku dawnym, są całemi ich dziejami przed i dobrze jeszcze po X. wieku. Słowianie należą do plemienia ludów Kaukazkiego, Jafetyckiego, czyli Indo-europejskiego. Pochodzenie ich azjatyckie nieulega wątpliwości; a ślady dotąd w języku wszystkich Słowian pozostałe, poświadczają to niezłomnie. Dawność języka słowiańskiego w Europie, pomimo zdania niektórych, co przyjście ich w V. wieku po Chrystusie naznaczają; nie ulega wątpliwości i sięga przedhistorycznych czasów. Szaffarzyk czyni Słowian odwiecznemi tubylcami (αυτοχθονες). Dawniejsi badacze, jak Sebastjan Dolci, Appendini, Freret, dowodzą wielkiéj także starożytności ludu tego i mowy w Europie, powinowacąc go zbliska z Grekami. Freret chce nawet, żeby jakiś piérwiastkowy słowiański język dał początek greckiemu, utrzymując, że piérwiastkiem słowiańskiego i greckiego języka, jest gruby jakiś, piérwotny język Pelazgów. Jakkolwiek hypotheza ta w całości utrzymać się nie może i nic ją historycznie nie podpiéra, to pewna jednak, jak się z porównania Ekonomida przekonać można, że słowiański język wiele ma podobieństw, wiele analogij z greckim. Dolci i Appendini z nazwisk, miejsc i krajów, dowodzą szczątków dawnéj mowy Słowian w Grecij. Są to wszystko urywkowe, w całość jedną zlać się nie mogące i ciekawość tylko jątrzące badania, które jednak do żadnego ważnego wniosku doprowadzić nas nie potrafią. Porównywanie pojedyńczych dialektów słowiańskich z sanskrytem, wykrywając z nim także związek i podobieństwa, do niczego nie doprowadza, prócz do ogólnego wniosku, że Słowianie ze swym piérwiaskowym językiem, wyszli z Azij. Niemając zatraconego piérwiastkowego Słowian języka, temi cząstkowemi porównaniami pochodzących od niego dialektów dowodzim, że język-matka wypłynął z sanskrytu; one wszakże, doprowadzić nas nawet niepotrafią do wniosku, jaki dialekt dzisiejszy najbliższy jest piérwiastkowego języka. Wielu już bardzo pisarzy pracowało nad wyjaśnieniem podobieństw etymologicznych i budowy języków słowiańskich z sanskrytem.
Awejar’s Kalwiorhuckam, oder Sitten-sprüche aus Tamulischen Palmblättern, mit Bemerkungen über indische Gelehrsamkeit v. J. C. P. Rüdiger. Halle 1791. 26.
De lingua Russica ex cadem cum Samsr-danica matre orientali prognata, adjectae sunt observationes de ejusdem linguae cum alijs cognatione et de primis Russorum sedibus. Auctor. Conr. Gottl. Anton Vittembergae 1810. 4°.
Rapports entre la langue Sanscrit et la langue Russe presenté a l’academie Russe par Fr. Adelung. S. Petersb. 1811. 4°
О сходствѣ Санскритского Языка сь Русскимъ СП. 1811. 8°. Paul, v Friegange.
Etymologies Slavonnes tirées du Sanscrit (v. Graf Theod. Gołowkin). In Fundgruben des Orients l. 5. 459. — Vergleichung einiger ähnlicher Sanscrit und Slawischer Worter von Alex. Murrays. History of the European Languages. Vol. II. p. 346. Vergleichung des sanscrits mit Slawischen Dialecten und mit dem Litthauischen Lettischen und Altpreussishen v. Bopp. (In Vergleich. Zerglied. des Sanscrits der mit ihm verwandten Sprachen. Majewski. O Słowianach i ich pobratymcach. Część I. Fr. Adelung. Versuch einer literatur der Sanskrit-Sprache. 1830 8o S. Petersb.
Podobieństwa jednak sanskrytu znajdą się równie z inno-plemiennemi w Europie językami, z Keltyckim starożytnym nawet; a w ogólności sąż języki co by się jakąś niewidzialną nicią nie łączyły z sobą?? Jedne przez drugie, lub bezpośrednio, krewnią się z sobą i naprowadzają na myśl, dziwaczną może, ale nieuchronną, jakiegoś odwiecznego języka-matki, co im wszystkim dać musiał początek.
Czyli Słowianie, nim się podzielili na osobne pokolenia, narody i pomięszali z innemi ludami Europy, mieli już wprzód właściwe jakieś sobie pismo? niewiadomo. Znajdowane starożytne runy, do świeższéj już odnoszą się epoki, ograniczone bardzo i rzadkie ich użycie, badania o tém dzisiaj utrudnia.
O Runach Messenius. Martini. Themi Romano-Suetica Nedtenbladti. Yerelius Runographia Scandica. Die Runen und ihre Dänkmäler nebst Noten zum Scandischen Kenntniss. v. Dr. G. Thormond. Legis. Leips. 1829. Barth. 8. 216 pp. CV. T. 61. Wszyscy co o runach pisali utrzymywali, że to pismo jest północne i od niemieckich pokoleń (Nordmänner) od Duńczyków i Szwedów do Europy południowéj przeszło, teraz znalezienie run w Tartarij, w Rossij, w południowéj Panonij zmienia zupełnie stan opinij o nich i zdaje się stanowić, że z Azij przeszły do Europy do Hetrusków i Słowian panońskich i obotryckich. O Tatarach vide Remusat, Recherches sur les langues Tatares. Paris 1820. Listy z krajów Słowiańskich Kucharskiego. 1828 roku Gaz. Pols. № 40 1829. Kollar wyczytał runiczny napis na Czarnobogu, a raczéj ułamku bez głowy wyobrażenia starożytnego jakiegoś zwierzęcia, stojącym przy katedrze w Bambergu. Wydano o tém wiadomość, poruszyli się i zapalili się głowy. Niedawno jeden z moich znajomych, ruszył umyślnie dla oglądania Czarno Boga do Bamburga. Okazało się na miejscu, że to co uczony Kollar wziął za runy, były to kréski nieforemne, na większym kamieniu wyryte przed laty kilkudziesiąt przez swawolnych naówczas chłopców, a dziś jeszcze w Bambergu żyjących starców. Obaczyć o tém świéżą rozprawę prof. Rudharta z Bamberga.
Jakkolwiek badanie run podlega dziś nieskończonym trudnościom i arbitralne ich tłumaczenie na wiarę zasługiwać nie może, póki nieznajdziemy do nich pewnego klucza, jak do hieroglifów, natrafiając na napisy runiczny i inny jaki, jednoznaczne i obok stojące; exystencja ich sama, wnioskować każe, że przed Cyrillim i Methodym, przed nawróceniem Bulgarów i Morawij, Słowianie mieli swoje własne pismo, którym potrzeby swe, zaspokajali. Run tych inaczéj użytych, jak na żelezie, drzewie lub kamieniu nie znajdujemy, ludy co je pisały, zajęte wojnami, nie troszcząc się o dzieje swoje, ryły tylko nazwy bohaterów na hełmach lub kamieniach, śpiéwały o nich w pieśniach podawanych z ust do ust; a przechody swemi i bitwy, mieczem dzieje swe pisały na ziemi.
Rzadkie, i krótkie są pomniki runiczne słowiańskie. Pismo porządne, jakiego używała już zachodnia Europa, weszło do Słowian z nawróceniem ich na wiarę chrześciańską. Bulgarowie, którzy najpiérwsi zaczęli napadać na wschodnie Rzymskie Cesarstwo, naprzód też przynieśli razem z łupami, słabą iskierkę oświaty, która ich potém od innych pobratymczych pokoleń odcechowała.
Patrzmy jak nasi pisarze, o początkach języka naszego powiadają (Kromer. K. V. Górnicki Ks. I.) „Nasz język polski urodził się z słowiańskiego, abowiem wszystkie te języki: Polski, Czeski, Ruski, Charwacki, Bośnieński, Serbski, Racki, Bułgarski y inne, były piérwéj jeden język jako y jeden naród słowieński; z tego tedy narodu, kiedy jedni tam, drudzy sam siedliska swe przenieśli, przyszło i to, że z jednego języka, wiele się urodziło różnych.“
Na dowód jeszcze jak kronikarze nasi proste i jasne mieli o tém pojęcie, przywodzim ułamek następujący ze Stryjkowskiego.
Myśl ta Stryjkowskiego, jest i dziś przyjętém tłumaczeniem, podziału słowiańskiego języka na dialekta.
Po nawróceniu Bulgarów, przyjęli oni dla swego języka greckie głoski i pismo Ś. przełożyli. Było to piérwsze użycie języka słowiańskiego piśmienne, języka dotąd barbarzyńskim zwanego.
Język, powiadają niektórzy, co wystarczył już na tłumaczenie pisma świętego i podołać mu potrafił, musiał być poniekąd wykształcony. Nic jednak tego, zdaniem naszém nie dowodzi i prostota oryginału, któren dziś na najmniéj ukształcone dzikich ludów języki, gorliwi missjonarze wykładają, łatwém uczyniła tłumaczenia. Xięga ta, karmicielka ludów, da się wyrazić wszelkim językiem, jest to niejako jéj cecha, jéj przeznaczenie. Nie zaprzeczamy, że tłumaczeniem język musiał wykształcić się nieco, lub przynajmniéj przekształcić.
Przed wiekiem X. polski język mało się jeszcze różnić musiał od innych słowiańskich i od nich oddzielać, w IX bowiem, wszystkie słowiańskie dialekta, tak były sobie podobne, że je historycy powszechnie za jeden brali.
Powoli jednak i polski i inne, ku Xmu wiekowi odcechowywać się zaczęły i odróżniać od siebie. Ludy z wypraw wojennych przynosiły od zwyciężonych nowe rzeczy, nowe pojęcia, a z niemi nowe wyrazy, w przebywanych krajach, pochwytywały pojedyńcze słowa, przejmowały je od sąsiadów i dzielić się zaczęły na języki różne, sobie podobne, a przymięszanym obcym piérwiastkiem odmienne. W liście Melecjusza, którego autentyczności nikt dotąd nie Melecii de religione Veterum Prusscorum. zaprzeczał, widać z przywiedzionego ułamku pogrzebowego zawodzenia, po polsku, nowy już kształcący się język i przyrośnięcie jego do innych.
Z liturgją Metodjusza do Morawij i Bulgar wprowadzoną, język słowiański (ale słowiański piśmienny nie piérwiastkowy) wszedł znowu i do Polski; dopiéro w roku 968 papież zakazał odprawowania ofiary świętéj, w tym języku. Nareście chrzest Mieczysława, wprowadził do Polski obrządek łaciński, a z nim i język ten razem, wiążąc Polaków nowym węzłem z Czechami i ustalając na długo wpływ wzajemny na siebie, obu tych pokrewnych dialektów.
Odtąd do dostąpienia urzędu, do osiągnienia duchownych stopni, do nabycia nauk nieodbicie potrzebnym staje się język łaciński. Przysłani z zagranicy nauczyciele i apostołowie, gardząc mową, którą barbarzyńską zowią, drugim dla siebie, uczyć się każą, a sami krajowego języka uczyć się nie chcą.
Dialekta na które podzielił się język Słowiański, są: I Czeski. II Morawski. III Słowacki w Węgrzech około Presburga. IV Kroatski. V Dalmacki. VI Illiryjski. VII Bośnieński. VIII Windyjski w Styrij. IX Kraiński w Karnjoli. X Slawoński w Slawonij. XI i XII Wyższy i niższy Sorabski w Łużycach. XIII Ruski. XIV Cerkiewny kościelny. XV Polski etc. Bulgarowie i Morawi Cyrylicki alfabet przyjmują. (Dobrowski, Justit. P. III. 1) przez Konstantego filozofa utworzony na wzór greckiego. Inni jako Illirowie, Dalmaci, Kroaci, Karnjolczycy, Polacy, Czechy, Venedzi, Luzacy, łaciński biorą. Ci dźwięki na których wyrażenie braknie im postaci, rozmaicie składają i wiążą:
Cyrill. | Illir. | Corvat. | Carn. | Pol. | Czes. |
з. | z. | z. | s. | z. | z. |
ж | x ✕. |
s. | sh. | ż. | ź. |
с | s. | sz. | ſ. | s. | s. |
ш | sc. | sh. | ſh. | sz. | ſs. ś. |
ц | c. | cz. | z. | c. | c. |
ч | cs. | ch. | zh. | cz. | ć. |
Prócz tego Dalmatom niewiadomy autor ułożył alfabet hłaholityczny, Bukwicą zwany, którego użycie od połowy IX wieku się poczyna. Dobrowski Inst. Ling. Slav. 11. 5. Іоанъ ЕксапжЪ Болгарскій Коллайдовича. с. 3. O tym alfabecie niektórzy myśleli, że był właściwym, piérwiastkowym słowiańskim, wszystkim ludom przed przyjęciem wiary właściwym; obacz naiwną i ciekawą kronikę Blaise de Vigenère dla Henryka Walezego napisaną 1573 p. 2.
Jadwiga nareście, piérwsza mu wyciąga rękę i podnosi go, aż ku sobie. Ona rozkazuje tłumaczyć dla siebie Biblją, czyta po polsku: Żywoty Ojców świętych, Nauki cztérech Doktorów, Kazania o męczeństwach SŚ., Rozmyślania i modlitwy Ś. Bernarda i Ambrożego, Objawienia Ś. Brygithy.
Długosz X. f. 161 Mat. Miechov. IV. 41. Jędrzéj z Jaszowicz miał dla niéj tłumaczyć Biblją, którą w kilkadziesiąt lat późniéj (1455 w Korczynie) Piotr z Radoszyc dla Zofij, czwartéj żony Jagiełły przepisywał. (Inscriptio Maspti Ser. Sacr. Corcin. ap. Turnov. et Węgiersc. Hist. Eccl. Slavon. f. 23 Simeoni Theoph. Turnov. Respons na okulary 89. Zwierciadło Nabożeństwa Krześciańsk. 5. ap. Lilielhal. Decim Boruss. III. 265.
Jagiełło mąż Jadwigi, umié tylko po rusku, język więc ruski, nawet dla Polaków w XIV wieku staje się językiem dworu.
Mało ludzi obraca się do nauk, zostawionych wyłącznie duchowieństwu, przeto jako jedynie usposobieni do nich, xięża zajmują urzęda świeckie, posady sędziowskie. Jagiełło sam pogardza nauką i pismem, a na list od Mistrza Krzyżackiego Jungingen z wypowiedzeniem wojny posłany, odpowiada.
— Ty do mene hramotu, ja do tebe szabloju.
Z téj epoki mamy już dosyć liczne pomniki języka, z których o jego stanie wnosić można.
Bogarodzica, pieśń ś. Wojciecha. Statut Vislicia Kazim. W. Psałterz Jadwigi 1390. Psałterz w Lintz z XIV w. 1400 roku Archiw. Metr. Koron. Wyrok w sprawie gminnéj, 1400. Ojcze nasz. Sylwana polaka 12 kop. 1412 Ojcze nasz w Statut. X Lignickiego. Rp. Wrocławski 1435 Kancjonał Przeworszczyka. Salve Regina. 1450. Rpm. Mikołaja Suledy Pisarza i Burm. w Warce. Cognitio Commodosa polonorum linguae. 1450. Opis Twarzy Chrystusa Pana. Książka do nabożeństwa S. Jadwigi. 1455. Biblja Zofij Królowéj, tłumaczenie Jędrzeja z Jaszowic. 1481. Dziesięcioro przykazań wiérszem, pieśń o Wiklefie, pieśń o S. Krzysztoforze bardzo piękna. 1482. Jędrzeja ze Słupia Rpm. Oycze nasz z Modus Confitendi. Oto co mamy celniejszego do końca XV wieku.
Czeski język już wówczas możnie wpływający na polski, dopomaga do tłumaczeń, w nim szukają zasobów, słów, zwrotów, pisowni. Ten wpływ Czeskiego, jego popularność, dłużéj niżby się zdawać mogło trwa u nas, gdyż począwszy od X. wieku, do XVI aż się przedłuża. W tym czasie wiele jeszcze u nas drukowano po czesku (Marek Scharffenberger) i pisano nawet, dowodem Paprocki. Świadectwo Długosza popiéra, ówczesne podobieństwo, prawie jednostajność, dwóch bratnich języków. Dysputa bowiem z Husytami w r. 1431, o któréj ón wspomina, że się odbyła w przytomności Króla i Senatu, i trwała Długosz X. XII. 1431. dni kilka, z delegowanemi na nią Czechami, po polsku z jednéj strony, po czesku z drugiéj odprawiała się. — Obie przecie rozumiały się doskonale.
Wpływ niemieckiego języka i przez język czeski i bezpośrednio działa na polski. Niemcy prędzéj ucywilizowani sąsiedztwem Galij i Italij, dają nam rzeczy swoje, wynalazki, udoskonalenia, prawa, pojęcia, a z niemi nomenklaturę ich niemiecką. Co dziwniéj jeszcze niektóre wyrazy na oznaczenie uczuć i pojęć oderwanych, wzięte są z niemieckiego; kiedy? dojść trudno. Tak smak i kształt są niemieckie.
Wyraz gust na oznaczenie smaku późniejszy, z łaciny lub francuzkiego wzięto, a postać w znaczeniu kształtu zupełnie nowa. Używano postawa, postać, w znaczeniu powierzchowność przybranéj, chwilowéj.
Język wszakże niemiecki wpływa tylko na polski dostarczając mu wyrazów materjału, formy niemieckie, budowa języka tego, nadto były nam obce, aby się przyjąć mogły. Stosunki téż z niemcy przerywane, nieprzyjaźne, nigdy wielkiego niedopuściły wpływu. Ukształcenie języka polskiego, jego stan w XIV i XV wiekach, odpowiada bez mała czego równolegle, stanowi innych europejskich. Tamte jednakże wydały już były utwory większéj miary; w polskim niewiele tylko pieśni i trochę tłumaczeń spotykamy, nic oryginalnego na większą nieco skalę; prócz pieśni o Bogarodzicy.
Bogarodzica, jest to starożytna pieśń wojenna śpiéwana za zwyczaj, dla dodania męztwa przed bitwą. Zwyczaj takich śpiéwów wspólny był polakom z innemi dzikiémi ludy, z których wiele po dziś dzień go zachowały. Pokolenia Indjan mają swoje osobne śpiéwy, każdy klan szkockich górali, swoją własną pieśń wojenną. Ludy zaledwie wykluwające się z barbarzyństwa krzykiem tę pieśń zastępują. Śpiéwano ją w bitwach do początków XVII wieku. Już Broscius w Albertusach, użala się, że jéj zaprzestano nucić. Był téż zwyczaj i po kościołach polskich ją śpiéwać. Uczeni dziadowie rybałci umieli ją jeszcze pospolicie w XVII wieku. Charakter téj pieśni, jéj duch pobożno-rycerski jest rękojmią starożytności. Vox populi przypisuje ją S. Wojciechowi, około r. 997, chociaż już i Kromer wątpi o tém. Dyssydenci dla wezwania świętych w przedostatnim wiérszu, starali się koniecznie dowieść (a napróżno) późniejsze jéj podrobienie. Kraiński. Postylla-Łaszczow 1611. p. 612. Efrom Rudinge rus. Proem. 2. Efraim Olof. polnische Lieder Geschichte. Kromer. Lib. III. Czacki. Nota 322. Łaski tak o niéj pisze: Prima omnium devotissima et tanquam Vates Regni poloniae Cantio, sive Canticum Bogarodzica, manibus et oraculo B. Adalberti scripta et primo dicta ad conserenda cum hostibus certamina dedicata primum in isto Regestro locum vindicat.
Wujek ją zowie Katechizmem polskim. Drukowana była 1506 w Stat. Łaskiego z przytoczonym dopiskiem. W zbiorze praw Gastolda (Czacki. O Lit. i Pols. prawach 322. Not.) Z komentarzami ascetycznemi u Flor. Unglera 1543 wydanie jako pieśni S. Wojciecha p. Stanisł. Lwowczyka. W Statutach Januszewskiego r. 1600. Wydana przez Bartłomieja Nowodworskiego Herb. Nałęcz. Kawal. Maltańskiego, dla rozrzucania między żołnierzy, przy kazaniach obozowych Fabjana Birkowskiego z témi wiérszami daje Bogarodzicę na pogrom pogański. Bartłomiéj Nowodworski Kawaler Maltański. Na co panie Boże daj szczęście. — To rozrzucanie pieśni dowodzi, że jéj już, jakeśmy wyżéj powiedzieli zapominano.
Wydrukował ją Skarga w życiu S. Wojciecha na końcu. (IIa Edy. 1780 Wil. T. I. 252) z przypiskami. Sarbiewski na łaciński język przetłumaczył pod t. Paean militaris polonorum (w IV xiędze Liryków). Chr. Adolf Klotz dołączył ją do zbioru pieśni Lacedemońskich wojennych Tyrteusza, a Konarski wreście na czele Voluminów Legum wzorem Łaskiego umieścił, Janociana V. II. S. I. 1. sequ. patrz śpiéwy historyczne i inne nowsze dzieła w których się ona znajduje.
Zarzut jakoby S. Wojciech przybywszy z Czech lub Niemiec, nie mógł tak prędko pieśni po polsku ułożyć, jest płonny. Czeski i polski języki młode jeszcze naówczas, tyle miały familijnego podobieństwa, za świadectwem pomników i kronikarzy w XIV nawet wieku, że w IX łatwo być musiało umiejąc po czesku, nauczyć się w krótce po polsku i nim pisać.
Jest jeszcze, a raczéj była pieśń o Ludgardzie i witaj Gospodynie, inne starożytne pieśni ludu do nas doszłe, uległy przelatując tyle ust i tyle wieków, takim zmianom, przerabianiom, przeistoczeniom, że z nich o języku nic a nic wnosić nie można.
Ważną epokę w dziejach języka stanowi złączenie Litwy i Rusi z Polską, za Władysława Jagiełły. Z tym prawie czasem w języku ludu, ustaje trwający od X. wpływ bezpośredni niemców i czechów, a nastaje ruski. — Stosunki na wschód otwiérają się, dwór mówi po rusku, język ten staje się pośrednikiem między Litwą a Polską.
Jeśli dotąd nie dziwno nam wcale, że język polski leży odłogiem, przy zalewie cudzoziemców, przy braku zakładów naukowych, przed XIV wiekiem i w XV początkach, zadziwiającém jest, późniejsze już o nim zapomnienie, zaniedbanie go. Nowo-urządzona Akademja Krakowska żadnego wpływu nie wywiéra na język, wszystko w niéj jest łacińskie; Grzegorz z Sanoka zaprowadza czystszą łacinę, ale nikogo niéma, coby się zniżył do narodowego języka.
Prawa piszą się po łacinie dla Polski, po rusku dla Litwy i Rusi, dwór króla mówi po rusku, xięża po łacinie, lud tylko i średnia klassa używa polskiego języka. Nowe acz dorywcze stosunki z Niemcami, wojny z Krzyżaki wsączają do języka, wyrazy niemieckie wojenne, częste zajmowanie zamków w Litwie i na Rusi, nie jest téż zapewne bez wpływu na język. Tym sposobem kształci się język i odcechowuje od innych dialektów słowiańskich, ograniczony potrzeby domowemi, ubogi bo mało używany, mało używany bo ubogi, zostawiony tylko chlebem powszednim średniéj klassie, pospólstwu, kobiétom i dzieciom. W téj epoce językiem ludu tworzą się tylko nowe pieśni pobożne i gminne.
Nauka tak u nas od tamtych prawie czasów upowszechniona języka łacińskiego, wyrosła po części, z naśladownictwa postronnych, u których łacina była w uszanowaniu i użyciu codzienném, po części z fałszywego przekonania, że język ludu nie odpowiadał potrzebom umysłowym wyższym. Tak dziś jeszcze Madziarowie kochając swój język, po staremu uczą się łaciny, tak my dziś uczym się téj nieszczęsnéj francuzczyzny. Lecz żeby jak pisze Loccenius wstyd tylko z nieumiejętności mógł dać powód do żarliwéj nauki języka łacińskiego Polakom, śmiészną i najmniéj podobną doprawdy jest rzeczą. Mamy aż nadto dowodów, że mniemany ów wstyd Kazimiérza Jagiellończyka z nieumiejętności Polaków, w czasie widzenia się jego z Karolem Szwedzkim Królem w Oliwie, jest istną bajką, razem z wnioskami jakie z niéj wyciągniono.
Tysiąc było daleko ważniejszych powodów do uczenia się łaciny. Był to język magistratury, uczonych, język uniwersalny, język wiary, duchowieństwa, dyplomatyki, obejść się bez niego było prawie niepodobna. Dodajmy do tego, że gdy do dzieł łacińskich potrzeba się było udawać dla nabycia nauk, tém samém nabiérało się ku niemu zamiłowania przez samo uznanie jego użyteczności, wydoskonalało się w nim i nareszcie wyłącznie się go używało. Kto chciał pisać, dla téj jedynéj klassy co go zrozumiéć mogła (uczonych), dla rozgłosu i sławy, musiał tego samego używać języka, bo wiedział, że gdyby po polsku napisał, niktby go nie czytał, niezrozumiał i nadto mała garstka z jego pracy korzystać by mogła.
Taki stan języka, zostającego w ustach średniéj klassy i ludu, używanego niekiedy do modlitwy, niekiedy do prawodawstwa, co wszystkim wyrozumiałe być musiało, trwa do panowania Alexandra, prawie bez zmiany. Jego panowanie, stosunki i wojny z Rusią, przytrzymały czas jakiś język w formach więcéj słowiańskich, mięszając go często z dialektem pobratymczéj, a mniéj zdenaturalizowanéj kulturą zachodnią, Rusi. Pobyt dworu i panów w Litwie, także się do tego przykłada, tym czasem język łaciński, zastępuje narodowy, na wszystkich stanowiskach ważniejszych.
Przykłady języka: 1500, pamiętniki Janczara tłumaczenie. — Zabytek dyplomatyczny odkryty przez Daniłłowicza, w Athenaeum. 1514 Agenda 1517. Wypisy z metr. koronnych 1522. Opecia Żywot Chrystusów 1525. Opisanie krótkie prac Kaspra Goskiego etc. — Marchołt — 1533. Ojcze nasz z modlitwy Pańskiéj Rotterodama, 1539 Psałterz Wrobla (Osiński Al. Bibl. Xięgi 191 pięć edycij) 1542. Księgi które zową język Erazma Rotterodama 1548. List Plohuski do Dantyska (pisownia). 1549 Chwalczewski 1554. Lekarstwo duszne Urb. Regi. (Bibl. X. I. 133) 1561. Biblja Lwowczyka 1563. Bibl. Radziwiłowska. (Siarczyński. Zygm. III. Lwo. 28. 119. Janocki V. I. 286. 1565. Koncylium Trydenskiego nowo-skończonego wyroki y ustawy — Kantyczki. Tragedja o papieżu. Żywot Reja p. Trzecieskiego. Zwierciadło Reja Dworzanin Górnickiego 1566. Jan Kochanowski 1585. Gościniec pewny niepomiernym moczygębom. 1588 Zaborowski. Batrachomyomachia. 1595. Myśliwiec. Bielawski i t. d. i t. d. i t. d.
Dopiéro za Zygmunta 1° od Opecia i tłumaczeń Biblij zaczynają się piérwsze stanowcze próby kształcenia języka piśmiennego i użycia go do wyższych potrzeb umysłowych; lecz próby te powiększéj części słabe, a z nich wyrasta od razu język piśmienny zupełnie złacińniony, z gramatyką i stylem łacińskim, pisownią noszącą jeszcze ślady dawnéj przybranéj czeskiéj, odświéżonéj nieco łacińską. Żeby się przekonać jak to mistrzowstwo łacińskiego języka, niestosowném było polskiemu, nawet w najpiérwszém zastosowaniu, w powierzchowném; dość jest rozpatrzyć alfabet, kombinacje z niego wynikające i pisownią. Dziś się jeszcze postrzegać daje, że cudzém piszemy abecadłem.
Wprowadzenie wielu wyrazów włoskich, winniśmy stosunkom w tym czasie czynniejszym Polski z Włochami, Bonie, podróżom młodzieży do klassycznéj ziemi, styczności duchowieństwa z Rzymem, a nareście temu może, że najpopularniejsi pisarze XVI wieku wszyscy się uczyli myśléć i pisać na świéżych wzorach włoskich. Górnicki i Kochanowski, doskonale ten język posiadali, oba tłumaczyli z niego.
W roku 1522 po polsku dopiéro u nas drukować zaczęto (Opeć) choć wiekiem prawie wprzódy po łacinie już drukowano.
Przyczyną tego zaniedbania, było zawsze jeszcze trwające wyobrażenie, że nic uczeńszego, wyższego, barbarzyńskim ludu nieda się wyrazić językiem. I gdy nawet pisać nim i drukować poczęto, wzięto się naprzód za rzeczy jak najprostsze. Całkiem bezskuteczne były usiłowania uczenia języka po szkołach w XIII i XIV wnękach, pilnowano w nich raczéj łaciny, niż polskiego, któren każdy z domu przynosił, tłumaczono wprawdzie Gallusa, późniéj Kadłubka dzieje po tych szkołach, lecz to mało się przyczyniało do kultury swojego języka, raczéj pomagało łacinie. Nad swoim językiem nikt pracować nie chciał, a nieforemna pisownia w ówczas czterdzieści z górą znaków liczyła, na wydanie dźwięków mowy polskiéj.
Tymczasem duchowieństwo lękając się aby nauka Hussa nie rozszérzyła się po kraju, z użyciem obszerniejszém języka narodowego, wstrzymało jego kształcenie. Haller po polsku wcale nie drukował, inni późniéj łamać się musieli z wielą trudnościami, których zawsze powodem była obawa o rozszérzenie nauki Hussa, potém Lutra. Victor drukujący po polsku (1536 r.) pociągniony był przed Sąd Biskupi; świecka jednak władza nie mięszała się do tego. Gdy wreście starannie tłumione reformy nasiona, doszły aż do pospolitego ludu, na ówczas postrzeżono potrzebę lekarstwa, musiano chwycić się broni dotąd zakazanéj, aby nią walczyć z reformą i naprawiać co się zepsuło. Wtém z początku szkodliwa reforma, potém językowi dopomogła, gdy duchowieństwo obrócić się do niego musiało, aby rozszérzyć krąg swego działania.
Na ówczas do niedawno wzgardzonego języka wszyscy się rzucili. A jaka była wzgarda dla niego, łatwo się przekonać z przedmowy Victora do xiąg Język Erazma Rotterodama, w któréj ón podziwia się jéj w Polsce, gdy postronne narody tak cenią to znamię rodzinne, przypisując to dziwnéj Polaków skłonności wywyższania nad swoje wszystkiego co jest obcém.
W 1543 r. pozwolono pisać po łacinie i po polsku dekreta. Pomimo tego wszystkiego, gdy na pogrzebie Zygmunta I, biskup Maciejowski powiedział mowę po polsku, to jeszcze takim było dziwem i nowością, że na nią nawet głośno sarkano, jak na nieprzyzwoitość jakąś. To wskazuje, jakie mimo nieuprzedzonéj rozumniejszéj garstki ludzi, większość miała wyobrażenie o swoim języku, już wreście mogącym się użyć i nieco wykształconym, a wykształconym tém łatwiéj, że kulturę swą wziął całą od razu i przyswoił sobie od łaciny. Tłumaczenia xiąg świętych i wykładów ich, po większéj części dosłówne z łacińskiego, składnią, frazeologją, uczyniły całkiem łacińską. Język polski nad wszystkie podobno współczesne bardziéj ma składnią łacińskiéj podobną, starożytnego kroju. Weźmy do tłumaczenia dawnych pisarzy, a przekonamy się, że po polsku tylko, prawie dosłownie bez zgwałcenia natury naszego języka, przekładać się dadzą. Język piśmienny złacinniony, odtąd zaczął wpływać nieznacznie na język ludu i zaciérać w nim charakter wschodnio-słowiański.
Za Zygmunta Augusta użycie języka narodowego, coraz obszerniejszém się staje i obok Janickiego, Orzechowskiego i mnóstwa Polaków piszących jeszcze po łacinie, występują już Kochanowski, Górnicki i Bielski. Zygmunt August sam, polski język miłuje, po polsku umié, wspiéra jego kulturę, chwali swoją ukochaną Barbarę, że jéj ten język nieobcy, listy swoje poufałe pisze po polsku, a w Piotrkowie 1562 (Herburt): „Bacząc potrzebę aby prawa a statuta polskie polskim były napisane językiem, deputuje na to pewne osoby” (1563) jako i na sprawdzenie tłumaczenia 1565, dozwala Herbutowi kończyć przekład Statutu.
Tymczasem włoski język, przez coraz częstsze i ściślejsze (z powodu rozszérzającéj się reformy i grożącego niebezpieczeństwa) stosunki z Rzymem, przez dwór Bony, utrzymuje się popularnym u duchowieństwa, między pany, uczonémi, od tych kawałki jego spadają do ludu. Pomimo starań o język i kulturę jego, pisownia jeszcze nawet niestała, anomalij pełna, czeszczyzny, łaciny, mianowicie w listach i niektórych rękopismach przez ludzi mniéj wykształconych, pisanych. Chociaż znowu z tych odłamków o niéj sądzić się nie godzi, gdyż one mogą być pełne błędów wspólnych wszystkim wiekom, a wyłącznie stanowi ludzi piszących właściwych. Dopiéro drukarze sami (Januszowski) wprowadzają w język piśmienny, uczony, stalszą pisownią, któréj nawet kancellarja królewska nie pilnuje, i nie czując się obowiązaną do jednéj pisowni, używa jaką napadnie.
Chociaż próby Januszowskiego, Kochanowskiego, podobno Orzechowskiego także i pisma drukowane, mogły już były pisowni przynajmniéj nauczyć, lecz że żadnéj jeszcze nie usankcjonował zwyczaj, a każdy sądził, że swój język znać musi bo się z nim na ustach urodził, nie dawano go systematycznie po szkołach, nie uczono w domu, każdy pisał jak chciał.
Z tąd uczeni tylko tworzący sami język i pisownią jego, znali je, reszta ludu szła za zwyczajem, uczyła się wprawą. I nie dziw przy tém, że jest różnica w pisowni pospolitych ludzi, od uczonych i xiążkowéj.
Piérwszy Bielski dzieje krajowe po polsku napisał, a w nich język acz prosty i sztywny, z podziwieniem postrzegamy znacznie różnym, znacznie poprawionym od r. 1534-35, w których mało jeszcze używanym (jak sam pisze) Bielski wydał był Żywoty filozofów. Ten postęp języka w tak krótkim czasie, z porównania dzieł obu Bielskiego, jest widoczny.
Po nim Kochanowski, Górnicki i Rej, najmocniéj wpływali na utworzenie języka, jaki wyrósł w XVI wieku. Kochanowski łacinnik doskonały, poeta na Horacym, Virgilim, Tibullu ukształcony, poeta uczony, co tłumaczył Vidę, co smakował w starożytnych i współcześnych sobie ich naśladowcach, wszystkiemu co napisał nadał cechę swego ukształcenia i pełnego prostoty i szlachetności charakteru. On, można powiedziéć, stworzył język poetyczny, wyrobił go i na zadziwiającym stopniu doskonałości postawił. Reja poezje (co do języka) przy jego, są to szkolne ramoty, przy arcydziełach mistrza. U Reja język prawda silny, żywy, ale jakże się nieborak łamie, aby nim myśli swoje wyrazić jako tako. Kochanowski włada stworzonym przez siebie, jak swoim, łatwo, zręcznie, wdzięcznie, nie tylko myśli swoje nim wyraża bez wymusu, ale je przystraja jak mu się podoba. Zda się że to stary, odwieczny język, którego się tylko wyuczył, a ón go przecie stworzył.
Kochanowski zastanawiał się nawet teorycznie nad językiem, wyśmiéwał mięszaną mowę, usiłował ustalić pisownią — a mając za stopień najwyższéj doskonałości kulturę łacińską, starał się ją nadać językowi polskiemu, ón do reszty języka budowę zbliżył do łacińskiéj.
Dziwna rzecz jak ten język, dotąd tak mało używany, zostawiony polskiemu ludowi i pospolitym potrzebom, od razu z pod ręki mistrza wyszedł nagle tak okrzesany, tak wykształcony, aż enerwowany prawie. I mistrz niepospolity co go wziął w ręce swoje, i język, który od wszystkich znajomych, najzdolniejszym był do ukształcenia — najróżnostronniejsze narzędzie.
Górnicki historyk i moralista, trzeci mistrz języka w téj epoce, nadał mu elegancją włoską, użył go w wyższych jeszcze umysłowych potrzebach i trudniéjszą może część jego wykształcił, niż Kochanowski. Każdy język, bodaj najdzikszego ludu, wystarcza do poezij, tego pierwszego krzyku, budzącego się ze snu narodu; język poetyczny jest wszędzie. Pod piórem Górnickiego, polityka-moralisty, język przystępował do rzeczy zupełnie mu dotąd obcych. Łatwiéj mu było z Kochanowskim śpiéwać, łatwiéj naiwnie gwarzyć z Bielskim, niż z Górnickim wykwintnego, wyszukanego, sofistykującego spolszczać Castigliona, wyrażać pojęcia bardziéj oderwane, mniéj zmysłowe, rozumować, moralizować, dworować — to były rzeczy nowe, które język piérwszy raz tłumaczył. Z tém wszystkiém Górnickiego język nie jest wyłamywany, wykręcany, owszem łatwy i energiczniejszy niż w oryginale włoskim Castiglione; ón go nie złacinnił w tokach, bo miał zdrowe i proste wyobrażenie o naturze jego i sposobie jakim się był kształcić powinien. Zalecał, że lepiéj iść za czeskim z biédy niż za łaciną, użalał się na wpływ cudzoziemski w Dworzanin, 1639, 45 języku młodzieży, i wytwornisiów, sztukujących się w mowie, włoszczyzną, hiszpańskim, francuzkim, nawet czeskim językiem, a nieumiejących sobie własnym wystarczyć, któren porównywając z innemi, podstępnie jego grubości, nieukształcenia, ubóstwa dowodzić chcieli.
Ostatni z mistrzów języka tego czasu, poprzedzający w poezij Kochanowskiego, w prozie Górnickiego, był Rej. Z nich trzech był to najmniéj uczony, a może najzdatniejszy. Ten sarmacki Montaigne człowiek natchniony, z wielkim bez zaprzeczenia talentem, a żadną prawie nauką, wierzący w progress reformy, sprzyjający jéj w duszy, żywy, energiczny, lubiący śmiéch rozpasany, jędrne wysłowienia, grube żarty, żarłok i dworak, poeta i teolog, po swojemu języka używał. Nie umiał nic prawie po łacinie, przepędziwszy swą młodość nie na ławach szkolnych, lecz ze szablą w ręku i wędą na Trzecieski. plecach, uformowany na pisarza siłą natchnienia, zachował w stylu i wysłowieniu całą energją przedłużonéj zapaloną głową młodości. Jego żywot poczciwego człowieka, pismo w duchu moralne, a wykonaniem przechodzące często w satyrę obyczajową, nie systematyczne, łatane, pełne jest jednak ognia; język w nim daleko energiczniejszy, jędrniejszy, ale za to mniéj polerowny, niż w Dworzaninie. I nie dziw, Górnicki był uczony, dworak Maciejowskich, ulubieniec Zygmunta Augusta, Rej zaś próżniak, człowiek nowych wyobrażeń religijnych (co go mocno cechuje) epikurejczyk, żyjący od dnia do dnia, nieskrępowany nauką, nie przestraszony czytaniem, śmiały, nie ochłodzony zimnemi kancellaryjnemi robotami, zawsze młody, żywy i niedbały o jutro w życiu, o poprawność i związek wpisaniu — i żył i pisał jak mu przypadło, nie pohamowany niczém, z niczego nie umiejąc uczynić ofiary.
Pod temi to cztérma mistrzami, Bielskim, Kochanowskim, Rejem, Górnickim, ukształcił się nagle, cudownie język za Zygmunta Augusta; omijam wielką liczbę innych pisarzy, mniéj nań wpływających, bo mniéj piszących, satellitów tych cztérech planet głównych.
W rzeczach naukowych, współcześnie także, języka probować zaczęto. Godna uwagi, jest Nauka Miernicza wydana po polsku w tym czasie, do któréj ułożenia dały powód nadużycia królewskich geometrów w Podlasiu. Nomenklatury naukowe, technikę brano zupełnie z łacińskiego i jakkolwiek można by to wziąść za świadectwo ubóstwa lub niegiętkości języka, trudności w jego wyrobieniu, ja to mara za dobre. Techniczne bowiem wyrazy nauk, sztuk i rzemiosł, mogły by i powinny by być jednakowe we wszystkich językach, co by znacznie ułatwiło naukę ich, dla tych, którzy tylko scientyficznych korzyści szukają, nie estetycznéj piękności w literaturze. Takie wyrazy z jednego z umarłych języków wzięte, łatwo by się naturalizować dały we wszystkich.
Za Stefana Batorego (że pominę Henryka Walezego, którego chwilowe rządy tylko nas francuzczyzną zaraziły) język utrzymał się jeszcze na stopniu ukształcenia, jakie odebrał za Augusta; lecz Stefan Batory mu zaszkodził, bo nieumiejąc sam tylko po łacinie, zmusił i tak już do nauki języków porywających się chętnie Polaków, aby się łaciny dla przystępu na dwór i do jego osoby, usilniéj uczyli.
Cf. Solikowskiego Commentarius gdzie pisze o pieczętowaniu przywileju na Akademją Wileńską, o czém z Wołłowiczem nieumiejącym po łacinie, przez tłumacza rozmawiał. Także X. Idzi od S. Jozefa cytuje w kazaniu odpowiedź arcybiskupa Lwowskiego, który na zarzut króla że nieumié po łacinie, choć jest biskupem łacińskim, odpowiedział: Tak się to stało jak W. Król. Mością, który jesteś królem polskim, a po polsku nieumiész.
Hartknoch 1697 Li. I. c. II. 93. Huic Regi quidam tribuunt, quod in polonia lingua latina a pluribus discatur, quam ullo alio in Regno. Referunt enim non nulli Stephanum cum poloniam venisset linguae polonicae non fuisse gnarum ideoque non tantum cum polonis latine locutum, sed etiam illos ad hanc linguam excolendam cohortatum esse etc.
Z tąd to powoli wyrodziło się tak poczwarne zepsucie języka, to poplamienie go łaciną, ten związek osobliwszy i niedobrany dwóch języków skutych z sobą, dziwaczném wyobrażeniem wieku. Przyczyny tego aż nadto jawne, upodobanie cudzoziemczyzny, chęć popisu, potém naśladownictwo bez myśli, potém już nałóg.
Ludzie naukom poświęcający się, zbytecznie zasadzali się na umiejętności wielu języków, które w istocie wielce pomódz mogą do nabycia wiadomości, wyobrażeń, ale nikomu nie dadzą jenjuszu. Było to dziwactwo wieku, który w kompilatorach i komentatorach widział największe jenjusze i prorokował nieśmiertelność tym wyrobnikom literackim. Każdy starał się przynajmniéj kilka języków umiéć, uczeni wszystkich znajomych choć po troszę chwytali. Niektórzy (Jan Niedzwiecki) łatwiéj pisali po grecku niż po polsku, inni byli w stanie sześcią językami śpiéwać dytyramby (Niegoszewski cf. Juszynski). Bez wątpienia tak zmudna praca nad obcémi językami, uprawie własnego zaszkodzić musiała. Takiemi lingwistami oprócz wymienionych, byli jeszcze Pętkowski Jezuita, Piotr Kirsztejn i Żorawski.
Już za Zygmunta I dziwiono się w Wiédniu, pisze Warszewicki, że z poselstwa Dantyska woźnice nawet umieli po łacinie, a bardziéj jeszcze zdumiéwano się nad umiejętnością języków w Paryżu, kiedy po Henryka Walezjusza jechano. Wszakże przy tém zaprzątnieniu obcemi, znaleźli się ludzie co i swój język cenić umieli, sławna jest odpowiedź Skargi, któremu zarzucano czemu po łacinie nie pisał. Wielki nasz mówca czuł, że jest niejako obowiązkiem, używać języka, w którymeśmy się urodzili, wychowali, któren sam tylko jeden wydać może najlepiéj myśli i uczucia nasze. Ale na jednego wielkiego Skargę, było więcéj takich co obojętni, nie zastanawiający się, twierdzili, że nasz język od innych był uboższy, do wyuczenia trudny i tak z nauki jego i użycia wymawiali się.
W piérwszych dwudziestu latach XVII wieku, język jeszcze utrzymuje się czysty i mało bardzo poplamiony łaciną, ale w miarę jak postępujemy daléj, coraz się gęściéj pokazują makaronizmy, coraz smutniéj od pstrocizny wygląda pokaleczona polszczyzna. Szkoły jezuickie, nowa metoda i system naukowy, przeważny wywarły wpływ na nieszczęśliwy język.
Łaciński, w szkołach przedewszystkiém najsystematyczniéj dawany, przeważa; narodowemu miejsce zabiérając, wszystko się nim i nim tylko wyraża. Uczoność zaczyna zależéć od cytacij, które z początku długie i rzadkie, potém krótkie a coraz gęstsze, porozrywane, drobne, przedzierzgają się w alluzje, w półsłówka, wplątują w język i czynią z niego tkaninę dwukolorową, do niczego niepodobną. Podobnego skażenia języka jakie w XVII i XVIII u nas miało miejsce, niespotykamy nigdzie i nigdy. Wpływały na to wyżéj wyjaśnione nie raz przyczyny, a równie i zajęcie się polemiką teologiczną, która w dysputy liczne, od wprowadzenia zakonu Jezuitów do Brunsberga, Wilna i innych miast, wylała się.
Dysputy były jeśli nie jedyną, to przynajmniéj jedną z najpotężniejszych przyczyn skażenia języka. W polemicznych rozprawach, teologom ciągle potrzebne były cytacje, termina poświęcone w filozofij — ich użycie z xiąg łacno się przeniosło na ambonę, z ambony w usta narodu. Wyrywano zdania łacińskie, potém frazesa, po tém po dwa i po jedném słowie biorąc i przeplatając niémi pokaleczoną polszczyznę. Tak samo prawnicy wpływali cytacjami kodexow, zbiorów praw, sentencij prawnych, terminami sądowemi, a szeroki wpływ sądownictwa, nie ustępował wpływowi polemiki religijnéj. I to nie w XVII wieku nagle, ale dobrze wprzód się poczęło, bo Górnicki jeszcze piszący w XVI, prawi nam za przykład Czechów, gdzie „urząd pisze pozwy językiem własnym Czeskim, nie taką waszą łaciną prawną polską, która nic w sobie łacińskiego niéma.” Tak tedy Rozmowa Polaka z Włochem. Dzień wtóry. już za Zygmunta III stało się nieodzowném umiéć po łacinie, aby pisać po polsku!
Wprawdzie ta manja uczonych cytacij była powszechną na ówczas w Europie, lecz spójrzenie na inne języki dowiedzie nam, że na żaden z nich tak zgubnego, tak długiego, tak niszczącego nie wywarła wpływu, jak na polski; nigdzie tak nie przesadzono jéj. W początkach XVII wieku, kiedy u nas już poczynał psuć się język, Anglja miała już Shakspeara, Hiszpanja Lopez de Vega, Francja wielkiego Kornela i większego jeszcze Moliéra. A w Polsce, stanowiły literaturę szmaty blade, pseudo-cycerońskiéj wymowy, poezij suchéj i wywiędłéj bez życia, bez barwy, historij szumnéj i w panegiryczny słup przerastającéj. Można powiedziéć patrząc na ogromne katalogi autorów, o naszéj literaturze ówczesnéj, co któś o teraźniejszéj angielskiéj powiedział. — Było mnóstwo wielkich pisarzy, pisarzy głośnych — dzieł wielkich nie było.
W XVI wieku francuzki język stoi jeszcze na równi co do ukształcenia z polskim, w XVII nagle się podnosi, a polski mimo Skargi, Zbylitowskiego, Grochowskiego, Twardowskiego, Miaskowskiego, Szymonowicza, co upadek jego wstrzymują, co czysto jeszcze piszą, powoli już fermentuje, dekomponuje się, psuje, pokrywa wrzodami łaciny, obwija szarym płaszczem retoryki i wpada w długą chorobę, na którą dają mu leki, od choroby gorsze jeszcze.
Ależ i stan kraju, nie dozwala myśléć o języku, o ukształceniu go, o literaturze; zamieszki, wojny, rozruchy domowe, zaprzątały wszystkie głowy, resztę swobodnych zajmowała walka z reformą, dopiéro w XVII wieku stanowczo pokonaną, a zawsze podnoszącą głowę i wołającą głosem upokorzenia i złości — nie dam wam pokoju! Już po Kochanowskim, Górnickim, Reju, tuż obok współcześnie ze Skargą, wyradzali się ludzie z pogardą niesłychaną dla języka własnego; ukazuje się głośny nad miarę Sarbiewski, którego jedynym dziełem polskim jest licha dosyć mowa pogrzebowa; naśladowca pokorny Horacego, w sukni Jezuity!!! Sarbiewski w naszych oczach podobny jest wielce zręcznemu fałszerzowi antyków. Żyjąc w XVII wieku duszą przeniósł się w starożytnych świat, przyswoił sobie język ich i mierzył swą doskonałość, zupełném zaparciem się siebie, swéj narodowości, indywidualności i stanu. Jest ón jakby echem starożytnych, co na ruinach, dawno zapomnianym językiem, formami, dawno umarłe powtarza myśli.
Za fałszywą tę monetę Sarbiewskiego, zapłacono mu najprawdziwszém uwielbieniem — ón z pisarzy polskich, może długo był najsławniejszym; tłumaczono go w uniwersytetach angielskich nawet.
Mnóstwo mniéj znajomych, mniéj szczęśliwych uczniów, naśladowców, tworzyli całe poemata, całe xięgi po łacinie jak Sarbiewski. W szkołach Jezuickich do tego stopnia wszystko było łacińskie, że najsrożéj zakazywano mówić po polsku studentom między sobą, dialogi grywano, wedle nakazów generałów zakonu, Lainez, Aquaviva, Tamburiniego, nie inaczéj jak po łacinie, tamując wszelkiemi sposoby użycie języka narodowego, uważając je szkodliwém i niebezpieczném. Im bardziéj opinja powszechna, podsycana przez różnowierców, ogłaszała się przeciw zakonowi, tém ón pilniéj zasłaniał się łaciną, lękając wymówić słowa, coby podlegać mogło wykładowi niekorzystnemu. Twardowski poeta z czasów Zygmunta i Władysława IV, naśladowca Kochanowskiego, śmiały, niekiedy poetyczny, językiem niezręcznie władał i nie posunął wykształcenia jego ani na krok daléj, jeśli nie cofnął go jeszcze. Z tych czasów Szymonowicz, Zbylitowski, Grochowski, Klonowicz jedni się czytać dają, oni niejako przedłużają jeszcze wiek XVI. A osobnéj cechy nie mają na sobie.
Język czysty, łatwy, jest językiem stworzonym przez Kochanowskiego, którego używają tylko umiejętnie. Inni, jako Fredro, który się tylko dla zwyczaju w mowach łaciną sztukował, Birkowski, Kojałowicz, Faliszowski, Otwinowski, Gawiński i t. d. dzielą z poprzedzającémi zasługę utrzymania języka w czystości, gdy wszystko dążyło do zepsucia go.
Nie wszystko zepsucie poszło bowiem z xiążek, owszem ono do nich dopiéro przelało się, gdy w mowie wyższéj klassy już się széroko rozlało. Język naprzód fermentować zaczął w prozie uczonéj, lecz to byłoby nierozciągnęło się daléj, gdyby dwór nie przyjął zepsucia za modę, od dworu panowie na sejmach i obradach publicznych nie poczęli plwać łaciną. Tu dopiéro zepsucie popularném się stało i rozeszło szeroko. Ale za Zygmunta III i Władysława IV kiedy się to działo, pisano przynajmniéj jeszcze czystszą polszczyzną, aż do Jana Kazimiérza. Probowano języka na wszystko i do wszystkiego. Oddawna już były przełożone zielniki ogromne zbiory ówczesnéj medycyny praktycznéj, na zachodzie coraz mniéj szacowanéj w miarę wzrostu nauki, a u nas jakby za czasów Alberta Wielkiego, w najwyższéj zostające cenie; tłumaczono Pedemontana, Cziachowski i inni medycy probowali upowszechniać swą naukę po polsku; gospodarstwo, budownictwo, pszczelnictwo, nauka o stawach (nawet o myślistwie), próby strategiczne, wszystko to po polsku już mówić wyuczyło się. Przeważały jednak liczbą w literaturze dzieła o prawodawstwie, filozofij, teologij, ascetyczne, polemiczne, te najpiérwsze zarazę wciągnęły w siebie i zionęły nią.
Tym sposobem tracąc zupełnie ducha swego słowiańsko-wschodniego, język polski przesycony łaciną, któréj weń bez miary narzucano, wyciosany na miarę łacińską, nakoniec zepsuty ostatecznie, skurczył się, zawiądł, zasechł — stanął. Nie było nowych myśli, nie było postępu w języku. Kręcono się w jedném ubitém kole; z jednostajną frazeologją, z gotowémi formy, sentencjami, na wszystko. Piszący kontentowali się nawlekaniem na sznurek różnych myśli, a raczéj frazesów; z nich tworząc dzieła wielkie a puste, których uczoności dziwiąc się, czytać ich dziś niemożemy.
Za Władysława IV zepsucie się powiększyło, język coraz bardziéj poniewiérać zaczęto. Dwór jego pełen był Włochów i Francuzów, grano mu komedje, tragedje, i tragikomedje po włosku (O. Ś. Cecylii w Warszawie. Andromeda w Wilnie) rozmawiano po łacinie i po francuzku, a w panegirykach dla niezwyciężonego monarchy, którego zwyciężała powoli podagra, sypano garściami łacinę dla przysolenia potrawy, co się już przejadać musiała.
Za Jana Kazimiérza nastąpiły wojny, rozruchy i zupełna stagnacja umysłowa. W tym czasie liczbę podwójną, ten jedyny zabytek form słowiano-wschodnich, wspólny dotąd polskiemu językowi z innemi słowiańskiemi, greckim, hebrajskim, wschodniémi, wypędziła zupełnie z użycia łacina i naśladowanie nowszych języków, w których jéj nie było.
Wszakże ślady po niéj zostały. Dwie ręce jest liczba podwójna obiema rękoma, obu nam dwóm. Liczba podwójna najwyraźniejsza była w imionach rodzaju męzkiego i żeńskiego, rzadka w nijakich. W żeńskich formowała się jak przyp. III. liczb. pojed. głowa głowie. W liczb. mn. głowy, liczb. podw. głowie. W rodzaju męzkim mniéj stała. W słowach zakończenie jéj najczęstsze na wa, co Dębołęckiemu podało myśl do téj wyśmienitéj facecijki o Jadamie i Jewie. Liczb. podw. u Słowian. Dobrowski Instit. II. 11. f. 23. 510.
Kiedy niekiedy tylko, język Górnickiego i Reja, przebijał się przez mowy pochwalne i sejmowe jezuickich uczniów.
Za Jana III, wpływ języka francuzkiego pod Walezym poczęty, przez ożenienie i stosunki Władysława IV pomnożony, odrodził się. Dwór Jana składał się w wielkiéj liczbie z Francuzów, strój francuzki został przyjęty, a język narodowy przy usilném staraniu o wyuczenie się obcych, szwankować musiał zaniedbany, nikt o nim nie myślał.
Nareście ci co po francuzku umieli, mówiąc ciągle tym językiem, wnosili potém w mowę polską, zapomniawszy jéj ducha, wyrazy i frazesy francuzkie. Przybyły z Francuzami zbytkowe stroje, ozdoby i tysiące fraszek dotąd orientalnemu Polaków przepychowi nieznanych; z niémi ich nazwiska weszły w język. Król Jan stosownie do ducha czasu, pisząc do żony mięszał francuzczyznę, na sejmach mówiąc, sztukował się łaciną. Wszakże, gdy język francuzki od dworu najwięcéj wpływał, a dwór obcy był literaturze, w niéj więc śladu wpływu tego niepozostało. Uczeni i akademje obojętnie spoglądali na język, zawsze i ciągle jeszcze łacina, była tym językiem powszechnym świata marzonym przez Leibnitza i Kirchera; na dziełach łacińskich budowano marzenia sławy europejskiéj, starano się przeniknąć tajemnice stylu Cycerońskiego, bardziéj jeszcze Seneki; po polsku odzywano się tylko do żony, do sług, do ludu, używając swego języka jak miedzianéj monety, na drobne potrzeby.
Za Sasów język zepsuł się do reszty, stanu jego ówczesnego opisywać nie potrzeba, dość wziąść w rękę Swadę, Polaka Sensata i tyle innych podobnych utworów, w panegiryczne koło wplecionych.
Niemiecki język dawno ustały wpływ na materjał językowy, odzyskał; w Polsce jak w drugiéj Babel, pełno było pomięszanych języków. Nie licząc mixtury, którą polszczyzną zwano, wyższego stanu ludzie mówili po łacinie, kobiéty i towarzystwa wytworniejsze, po francuzku; (Choinin pisze, że jeszcze przed Elekcją Walezego, obcując z panami Polskiemi, wielu znalazł dobrze po francuzku umiejących), teatr był włoski, dwór szwargotał po niemiecku, wojsko po niemiecku komenderowano, po polsku lud tylko jeszcze się odzywał.
Takich to losów doznał ten język, nim go Konarski wziął znowu z ust ludu i śmiało powstał na zepsucie.
Za Stanisława Augusta dopiéro, który na literaturze lepiéj się znał, niż na czém kolwiek bądź, wyszedł język z téj niewoli Babilońskiéj, z tego oblężenia łaciny, z zepsucia, które przecie ośmielił się Konarski nazwać tém imieniem, bo je dotąd za samą doskonałość miano. Konarski z nowym systematem naukowym, silnie następując na wady wymowy, Kopczyński z grammatyką (jeszcze w pół łacińską), Naruszewicz i Krasicki wystąpili z historją i poezją, wiek belletryzmu, nastał po wieku pendanterij i uczoności.
Pokazało się, że bez mistrzów cudzoziemców, nie obejść się było nieszczęsnéj Polsce, nie ustać o własnych siłach, zaledwie spadła z ramion łacina, siadła na nie francuzczyzna. Weszło w modę naśladować Francuzów, tłumaczyć ich pisarzy, styl już nareście przyswojony, już w duch języka wrośnięty łaciński, zaczęto zastępować najprzeciwniejszym mu francuzkim. Wzięto się do tłumaczeń Woltera i antiwollerzystów, francuzkich romansów, poezij, zaczęto naśladować literaturę bez życia, bez siły, dowcipną jeszcze, ale wyczerpującą się i próżną myśli, nadewszystko bez czucia i wiary. Puryści chcący zupełnego odrodzenia języka, znaleźli na drodze swéj przeszkodę w naśladownictwie tém, gallomanij, oczyszczono język z makaronizmów, które od niego łatwo odpadły, ale budowę przenaturzać poczęto frazeologją francuzką, językowi co chwila straszniejszy gwałt od łacińskiéj zadającą.
Wszedł w użycie styl jakiś połamany, chorobliwy, a wykwintny, napuszony, a próżny i bezsilny, pod którego powierzchnią wyszlifowaną, pompatycznemi ruchy, szumnemi wyrazy, nie było myśli, brakło życia. Koryfejem szkoły téj, był Potocki, któremu się zdawało że przyswajając językowi styl Francuzki błyskotny i gładki, zrobi mu największą przysługę. Opierał ón swoje zdanie na kulturze łacińskiéj języka polskiego i przybranéj jego naturze, zgodną ją widząc niby z naturą francuzkiego języka, dla tego że ten był synem prawym łaciny. Grubo się w tém mylił, bo język francuzki naturą swą całkiem się rozchodzi z łacińskim, z niego zaledwie materjał tylko wziąwszy, a nic ducha.
Krasicki, którego język daleko bardziéj polski, a w stylu jednak znać fracuzczyzny przesyt, kosztem siły, wyrobił w sobie tę gładkość, łatwość i dowcip, pochodzenia wprost nad Sekwańskiego. Naruszewicz tylko, w poezjach swoich, w historij nawet zachował toki dawne, kochając się w archaizmach i nie mogąc zapomniéć wychowania swego na łacinie.
W ogólności język za Stanisława Augusta, jakby z martwych powstał, więcéj nań wpływali reformatorowie, niż gallomani; odżył, zaświetniał, odrodził się. Był jednak w téj epoce widocznie podwójny. Język Konarskiego, Kopczyńskiego, Naruszewicza czystszy, prawidłowy, a wszakże przesiękły łaciną, choć o tyle polski o ile nim być mógł, przeszedłszy koleje, co go takim uczyniły, był językiem uczeńszych i literatury w części jéj lepszéj.
Drugi język towarzystw wyższych przesycony francuzczyzną i wygięty na francuzkie kopyto. Ten i w literaturze się ukazywał. Można by jeszcze i trzeci tu wskazać, język ludzi, co z małemi modyfikacjami przez nałóg, trzymali się augustowskiéj, makaronowéj polszczyzny, niemogąc się z niéj wyplątać tak łatwo. Te trzy języki zbiły się w jeden, na którym nieco późniéj, piętno francuzkie wyraźniejszém coraz się stało.
Z początkiem XIX wieku zaczęto usilnie nad językiem pracować, o nim myśléć. Feliński wystąpił z nową pisownią, któréj najlepsza część była przywróceniem zwyczaju XVI wieku (j). Inni jak Ossoliński, Siarczyński, usiłując powrócić językowi jego dawny charakter przed potopem łacińskim, wrócili do języka Reja i Górnickiego, łamiąc się z nim, i jakby na umyślnie, wyprowadzając co najpiérwotniejsze wyrazy i wyrażenia, już dziś dla nas niestosowne i nie wystarczające. Myśl ich nie była zła, ale ją wykonaniem przesadzili; dobrze było odżywić język, przypomnieniem dawnych form szczęśliwéj epoki, ale trzymać się ślepo frazeologij języka ledwie wyszłego z pieluch, nie wystarczającéj na dzisiejsze potrzeby, było to kłaść suknią z litéj grubéj materij złotéj, starego kroju, ciasną i niewygodną, dla tego tylko że ją pradziadowie nosili. Z tego musiał wyniknąć ciągły bój, myśli z wyrażeniem, które rubasznością swoją nie przypadało do samych autorów pomysłu. Każdy wiek ma swoją właściwą sferę myśli i stosowny do niéj wyrabia sobie język, z potrzeb wyradzający się. Narzucić języka, jak praw politycznych, nie podobna, znać będzie zawsze, że one nie wyrosły z potrzeby, ale nadane gwałtem zostały.
Nie wspomnieliśmy tu jeszcze, wielkiéj pracy Lindego i innych co w téj epoce dla języka prawdziwe położyli zasługi, gdyż w krótkim tym rysie zaledwie napomykającym o losach naszego języka, niémamy miejsca na ocenienie, jakiego by wymagały.
Takie przebywszy koleje, dostał się ten język do nas, i rozbił pod tysiączne wpływy, działające nań współcześnie ze stron wszystkich. — Nie pora dziś jeszcze wnioskować, jakim go przekażem następcom, ale w ostatnich kilkudziesiąt lalach, tak już się odmienił, tak się odmienia co chwila, iż w krótce, może poznać go trudno będzie. Płyną weń zewsząd strumieniem obce wyrazy, i nietylko wyrazy, ale wyrażenia, toki, sposoby mówienia, coraz widoczniéj przerabia się na wzór współczesnych języków europejskich, zacierając charakter sobie wyłączny.
Z jednéj strony niemiecki, z drugiéj słowiański wpływ widoczny, zewsząd francuzki; ci archaizmami go pstrzą, ci wyklepanemi świéżo terminami niby-nowych pojęć malują, każdy coś swojego dodaje, że nie wspomnim o tych, co nieumiejąc go zupełnie, z poklaskiem powszechnym, swobodnie nim piszą; francuzkie swe myśli, polskiemi tylko wyrażając słowy, lub niemieckie subtelnostki tłumacząc niewolniczo po polsku. Ale nie zaciekajmy się nad przyszłością i skończmy.
Na zejściu XVI z XVII wiekiem, w Lublinie, tym starym grodzie, arjanizmu, rokoszów i sławnych jarmarków, żył sławny Klonowicz, zasługujący na uwagę jako poeta satyryk niepospolitego talentu, jako wyborny pisarz łaciński, jako człowiek nareście, który całe życie przetrwał w walce z losami i światem, a umarł w szpitalu, jak Camoens, jak wielu ludzi z jego familij, zapoznanych lub poznanych za późno i ocenionych po czasie.
O życiu jego ledwie urywkowe dochodzą nas wieści, reszty odbitéj w licznych pismach własnych, szukać i z nich odgrzebywać ją potrzeba. Radny miasta Lublina i sędzia spraw żydowskich, wielki nieprzyjaciel Izraelitów, jak widać z jego Roxolanij (1584), nieszczęśliwy w małżeństwie z kobiétą najgorszych obyczajów, jéj rozpustą wcześnie na spokojności i majątku zniszczony, skonał po życiu pracy żelaznéj, kłopotów nieustannych, niemając dachu własnego, ni ręki przyjacielskiéj, co by dłoń jego w godzinie śmierci ścisnęła; — laur jego gęsto się przeplótł cierniami. Prześladowany za upatrzony w dziełach, podobno nawet niesłusznie, wolniejszy sposób widzenia rzeczy w materjach religijnych, po śmierci nawet niémiał pokoju. Najgłówniejsze dzieło jego, poemat Zwycięztwo Bogów (Victoria Deorum) na stos osądzili Jezuici; z zimniejszą rozwagą późniejsze wieki, sąd ten z samego może tytułu zapalczywie ogłoszony, na zawsze odwołały. Zamiast płomienistego stosu zimne zapomnienie.
Niewiadomo jaką koleją dostał się z Sulmierzyc, zkąd był rodem, do Lublina, ani kto byli jego rodzice. W dziełach odkrywamy tylko, że dwa kroć, (niewiadomo w jakim celu) podróżował, raz do Gdańska (Flis), drugi raz do Węgier w r. 1565. (Worek Judaszów). Zdaje się, wedle wszelkiego podobieństwa, że nie był szlachcicem.
Mając na celu dać poznać charakter pism jego, zaczniemy od pomniejszych, od których przejdziemy do najsławniejszego poematu łacińskiego, wspomnianego już wyżéj.
Najpoetyczniejszym może z jego śpiéwów, jest Flis, to jest puszczanie statków Wisłą y inszymi rzékami do niéj przypadającémi[5].
W nim autor jak przystało na poetę, bardziéj jest malarzem, śpiéwakiem, tłumaczem uczuć i wrażeń swoich, niż moralistą poważnym lub satyrykiem poetycznym, jakim się w większéj liczby innych pism swoich okazuje. Wiadomo, że wyraz Flis używany był za połajanie i oznaczał człowieka ubogiego, włóczęgę, tułacza, bo najbiédniejsi ludzie chwytali się tego sposobu życia; z tąd téż Klonowicz tłumaczy się zaraz w dedykacij Stan. Gostomskiemu z Lezenic, Wojewodzie Rawskiemu[6], z nadania tytułu i obrania przedmiotu, wywodząc na swą obronę, że dawne poemata jako: Odyssea, Eneida, Orfeuszowe o Argonautach, opiéwały także flisów, żeglarzy. Miara wiérsza we Flisie użyta i samo ostrzeżenie autora powiada, że można go było śpiéwać — chociaż ze względu na obszerność, ciężka by to rzecz była[7].
Flis dosyć amfatycznie zaczyna się od rozdzielenia Chaosu, potém opiéwa mieszkańców rozlicznych świata i różnych krain dostatki. Znajome są i wielekroć cytowane strofy o Polsce. Nim dójdzie do rzeczy, długo się zabawia w umyślnie nagromadzonych ustępach. Jest tu nawet powieść o Leandrze i Ero, dość śmiésznie, jakby na złość Muzeuszowi opisana.
Do Wenusowéj Xieni niegdy pływał
Drogi Leander y morze przebywał
Ku świécy którą trzymała na łonie
Na drugiéj stronie.
Ero nadobna, on sam był jéj darem
On był y łodzią, on był y towarem
On sam był szyprem y panem y posłem
Flisem y wiosłem.
Następują potém wywody łodzi, promu, dość prozaiczny ustęp o zbytku, nareście złe skutki i nadużycia żeglugi, różne podróże morskiéj drogi. Wszystko to nadyma poemat, ale go nie bogaci. Pomijam mniéj uderzające a dosyć z wyjątków znajome, opisy i gawędy. Zastanawia gminna bajka o nurku, nietopérzu i krzaku jeżynowym, jest w niéj cokolwiek poezij, którą Klonowicz winien prostemu i niewymuszonemu obrobieniu słyszanego z ust prostych ludzi podania. Podanie to jednak nie jest wcale, jakby sądzić można narodowe i miejscowe, ale jedno z tych, które powtarzają wszędzie i które już przed Klonowiczem nawet weszło w pisaną literaturę. Może być jednak, że je znalazł u ludu. Nurek, nietopérz i krzak jeżynowy — trzéj osobliwsi handlarze, płynęli z towarem i rozbili się — a po stracie całego mienia, nietopérz w dzień się chowa od dłużników prześladujących go, nurek na dnie wody szuka nieustannie utraconych skarbów, a krzak kolcami wszystkich za suknie chwyta, patrząc, czy kto z jego towaru czamary sobie nie poszył. Godzien także wspomnienia opis żeglugi wężów. Następuje wywód budowy statków i okrętów, na kształt i podobieństwo ryb i mieszkańców wód. Te obrazki nie są bez poezij, ale wiérsz niewolniczo jednomiarowy utrudniający mechanizm, wiérsz którego autor nie dosyć jest panem, nie dość nim po mistrzowsku włada, wiele odejmuje wdzięku, nawodząc często niestosowne wyrażenia i nie potrzebne dodatki. Z tych téż może ustępów, pod których ciężarem ugina się myśl główna i niknie.
Następują: budowa, nasypanie łasztów i szkut, wybór w podróż i ciekawa nauka języka flisów, aby u Nogatu fryczowskiéj nie ponieść chłosty. Z téj nomenklatury wiérszowanéj, najosobliwsze są nazwania mgły przezwanéj mamką wiatru, którego zowią stryjem siodłatéj wrony, nazwanéj ciotuchną, gęsi dzikich — łuczywem, bociana, xiędzem Wojciechem.
Tu dopiéro następuje właściwa podróż od Warszawskiego mostu do zielonego mostu Gdańskiego. Zbliżenie się do Nogatu zapowiada powiastkę ciekawą.
Dwa bracia z siostrą w drogę się wybrali,
Z Litwy Niemen, Bug z Wołynia zuchwały,
I Narew bystra jako siostra starsza
Przyszła z Podlasza.
Narew z Wisłą certowała o piękność, pozwała ją przed sąd, a rozgniéwana daném Wiśle piérwszeństwem, odwróciła się i w inną popłynęła stronę. Z tąd miejsce sądu nazwano Gniéwem, a rozdziału Nogatem. Tu płazują fryczów, w ceremonij parodjującéj passowanie rycerzy, po któréj frycz w flisa się zmienia. U Gdańska Flis się kończy, kilka opisów z przedmiotów własnéj ziemi, z obyczajów kraju i czasu swojego i język poematu ceny mu dodają. Nadto tu jednak ustępów, dowodzących jak mało w ówczas jeszcze umiano obrabiać własne przedmioty, nieustannie się do podań starożytnego świata uciekając i gwałtem między niémi a drugim cale światem, stanowiąc niepojęty związek.
Worek Judaszów, to jest złe nabycie majętności[8] przypisany przyjacielowi farbowanemu, którego nie jeden kroć dotknął w tym poemacie Klonowicz. Co do planu, a bardziéj jeszcze w szczegółach podobny do wielkiego poematu łacińskiego Victoria Deorum, równie moralny, równie cały w ustępach samych, okazujących rodzaj talentu autora, biorącego się tylko takich przedmiotów, gdzie nie bardzo pilnując jednéj nici, można było rzucać się ciągle na bok wedle upodobania.
W poetycznym zaraz wstępie, od razu wychodzi na scenę Judasz. Obraz jego dobrze odmalowany. Autor wynajduje w tym prototypie przewrotności, wszystkiego złego, wszelkiego rodzaju zarody, jakie ma w rozgałęzionéj jego familij malować.
Piérwsza sztuka worka Judaszowego z Wilczéj skóry, dzieli się na VIII części: I, o tajemném przywłaszczeniu rzeczy cudzych, gdzie Merkury pobratał się cudacko z Judaszem. Porównania złodzieja do zmiennobarwnego Polypa, w którego by się chciał dla niepoznaki obrócić i do Sepij otaczającéj się czarnym wytryskiem; są wyborne.
Część II dzieli złodziejów na rodzaje: ten sposób poczynania z przedmiotem wcale nie poetyczny, jest to raczéj analiza metodyczna moralisty, niż zbiorowe spójrzenie poety, którego porządek w piękności, nie w regularném rozcięciu myśli, na kawałki. Prawdziwy poeta bierze obrazy i charaktery nie mierząc ich z sobą i nieustawiając wprzódy jak słoiki na półkach, a jeśli nawet na zimno swój przedmiot podzielił wprzód i uregulował, kryje kwiatami skelet budowy i cyrklowane linje, aby ich znać nie było. Ale nasz poeta-moralista, bez ceremonij w tém sobie analitycznie postępuje; pisze ón:
Przed wszystkiémi rzeczami trzeba ograniczyć
Złodziejstwo i złodziejów rodzaje wyliczyć.
Naprzód więc z kodexu wzięta definicja złodziejstwa; potém piérwsza klassa złodziei rzeczy ruchomych, przenośnych, z wykładem nadużyć, które się do złodziejstwa zbliżają w użyciu cudzéj własności — złodziejstwa ziemi w sprawach o granice. Nie przepomniał tu złodziei, o których Gall tak szeroko pisze, którzy kradną nie dla korzyści, ale przez amatorstwo sztuki, z niesłychanego jakiegoś do złodziejstwa wrodzonego popędu.
Z rzeczy jednéj w drugą wpadając, prawi długo o cyganach, niemijając nawet ich wywodu, o czarach, o chiromancij. — Dzieli wreście złodziei na: świętokradźców, pszczołołupców (??) simoniaków, urzędokupców (Ambiliosi) skarbokradźców (co Rpbl. bona kradną) tyranów poddanych swoich, abigestes i plagiatorów.
W części III o świętokradztwie, jak wszędzie przykładami starożytnémi rzecz jest poparta. W części IV, o pożądaniu dostojeństw i urzędów; tu bardzo ciekawy opis nędznego stanu naszych miasteczek i życia biédnego PP. Burmistrzów:
Ale w takowych mieściech gdzie lichota wieczna
Tam twoja ambicja jest niepożyteczna,
A zwłaszcza gdzie podwoda, gdzie Burmistrz furmanem[9]
Już będzie kłopotarzem, nieborakiem panem,
Zawsze kwili, sąsiady[10] ustawnie wydziéra,
Chude szkapy nosate z obory wywiéra —
Czasem sobie z przystojną powagą zasiędzie
Na ratuszu, na sprawach, na swoim urzędzie,
A przed nim cudzoziemcy stoją Lubeczanie
Włosi, Prusowie, Niemcy i Noremberczanie.
Gdy się strony o wielkie summy rozpiérają,
Sędziowie się z powagą swą rozpościérają
Burmistrz dekret feruje, strony się uciszą,
Bo im idzie o wielką: drudzy w akta piszą.
A w tym wnijdzie podwodnik — Burmistrzu daj koni
Na podwodę! Lękną się cudzoziemcy oni,
Patrzą co się to dzieje; a pan się porywa:
Czasem nieborak Burmistrz i szwanki obrywa,
Wstydzi się obcych ludzi, jakoby go z stołu
Zrzucił, albo z kobierca z Radnemi pospołu.
Cóż mawa bracie czynić, już daléj nie wiéwa,
Podobno tu przyjdzie iść od Sądów do chléwa,
Szukać koni po stajniach, odbieżawszy onych,
Gdańszczanów, Wrocławianów bardzo potrwożonych —
Na drugie Burmistrzostwa włożono szarwarki
Miasto rządów i sądów pilnują grabarki:
Kiedy ondzie na wiosnę poczną się rwać stawy,
Już tu panie Burmistrzu połóż insze sprawy,
Już tu bracie z barłogiem i z gnojem najpiérwéj
Mykaj, niżli się zejdzie pospólstwo do przerwy.
Jeśli po czasie przyjdziesz (niestety na świecie!)
Odniesiesz od Starosty korbaczem po grzbiecie.
Taki to właśnie był urząd, los i życie naszego autora, który przeburmistrzował w Lublinie, swoje drogie lata; jedną ręką skandując swe wiérsze, drugą wartując Saxon, a co chwila od obojga odrywany wołaniem — Burmistrzu! daj koni, Burmistrzu, ruszaj na gościniec! Szczęście jeszcze jeśli głos żony pijanéj i wesołych gachów, nie przymięszał się do téj wrzawy.
Część V traktuje de poculatu, osadzona przykładami starożytnemi, ulubionemi poecie. Część VI, o złodziejach bydlęcych. Śliczny tu opis opuszczonego konia, włożony w usta złodzieja, który się tłumaczy, że go przywłaszczył:
— Przetom lekce rozumiał o wzgardzonym koniu,
Co go pasą dziewanną i piaskiem na błoniu,
Co koło Bożéj męki, na pustym przyłogu
Blisko domu łbem kiwa, a ledwo nie w progu,
Bielunem i piołunem leczył się za gumnem.
W VII części, historja Cacusa.
W VIII o ludokupstwie, a mianowicie o zaprzedawaniu ludzi w niewolą turecką przez podstęp. Tu cytuje karę jednego takiego ludokupcy, którego:
Przed czterdziestu lat w Węgrzech w miasteczku Pezinku
Byłem kiedy jednego na takim uczynku
Zachwycono....
Miarkując z domyślnéj daty pisania Judaszowego worka, przez dedykacją, wypada, że Klonowicz odbywał tę podróż do Węgier, dla niewiadomych nam przyczyn około roku 1565 zapewne.
Następuje o przyczynach wszego złego, to jest o próżnowaniu, zamiłowaniu roskoszy i z tąd pochodzącém ubóstwie.
Wszędzie mnóstwo pięknych maleńkich obrazków, połyskujących jak kamyczki w pierścieniu. Z nich to cały się poemat składa. Oto naprzykład obraz nędzy:
Zdybie go tak ubóstwo pod dachem odartym,
I w ubraniu dziurawém i w płaszczu wytartym,
Na piérsiach niezapiętych żupan kliowaty
Na łokciach, na kolanach różnéj maści łaty,
A z czobotów dziurawych wyglądają wiechcie
Tak cię nędza ubierze.....
Pełno powiastek, opisów.
Sztuka druga worka, o skórze i naturze lisiéj, a naprzód o tych, którzy oszukiwają pod płaszczykiem nabożeństwa. Tu wystawia ubogich, żebraków, głoszących nowe cuda i żebrzących w imie Boże.
— Widziałem, pry, pod lasem miłą matkę Bożą,
(A Baby się słuchając onych pieśni trwożą)
Wielka światłość wynikła w choinowym borku
Na pieńku nowo ściętym, na cudnym pagórku,
Więc ón niezbędny oszust twierdzi w rzeczywistą
Że widział własném okiem dziewicę przeczystą.
To nam nastręcza uwagę o żebractwie w Polsce, o którém już gdzieindziéj kilkakroć wspominaliśmy. W XVII wieku było ono prawie rzemiosłem i niezłém, ogromne hordy dziadów wlokły się z odpustu na odpust, wróżąc, śpiéwając, czasem kradnąc, czasem strasząc, a zawsze obławiając się nieźle po drodze. Następca jaki polski Walter Scotta, wielce by mógł korzystać z tych postaci tak dziwacznych, tak oryginalnych, dziadów i bab, przynajmniéj tyle zajmujących co Szkoccy u sławnego Baroneta, a Irlandscy u Banima, nic nie zmyślając, znalazł by je gotowe w broszurach XVII wieku.
Czytać o nich, ich praktykach, obyczajach, podstępach w Nowéj komedij Rybałtowskiéj 1615, nadewszystko, w peregrinacij dziadowskiéj, zwłaszcza onych jarmarczników trzęsigłowów, w który sposób zwykli bywać na miejscach świętych, nie tykając tych, którzy sprawiedliwém karaniem Bożém nawiedzeni, przy kościołach albo w szpitalech siedzą[11].
Tu wystawiony jest wszelki rodzaj żebractwa, od pątników-pielgrzymów, co niby do Rzymu idą, do najostatniejszych włóczęgów, pomagających cyganom do złodziejstwa, do tych co małemi niby-handlami i przedażą, to mniemanych leków, to wotów na odpustach utrzymują się. Cały ten obraz nie fantazyjny, ale z żywéj natury, ma téż wielką prawdę, choć czasem zbyt aż odrażającą i nagą. A co to za imiona tych sprośnych dziadów i bab, wymyślone, czy raczéj pochwytane. Są tu: Chelpa, Lagus, Wyrwant, Toboła, Dygubej, Kałwica baba, Marek, Barabasz, Kubrak, Choroba, Chrapek, Kula, Klimek, Labaj, Chmielarz, Drabant, Kuźma, Lech, Stypuła, Kropiński, Sztyła, Wilkołek, Lepiarz, Korman, Ślepy, Chroma baba, Guza Baba, Labajka, Latawica (rodzaj wiedźmy) Stępa, Zając dziad i t. d. Kończy się rozprawa ona poetyczna tym dystychem, poświadczającym prawdziwość jéj obrazów:
Tę książkę ofiaruję za kolendę Dziadom
Com pisał, to prawdziwie, bom sam tego świadom.
Cour des miracles paryzka, tak ogniście odmalowana w Nôtre Dame Viktora Hugo, znalazłaby się i u nas, wszakże po miastach, były Bractwa i Cechy żebraków, mające ustawy swoje, starszych, pisarzy, biczowników i t. d.
Ale wróćmy do Klonowicza, który wspomniawszy o mniemanych cudach rozgłaszanych dla wyłudzenia jałmużny przez dziadów, lękając się częstego podejrzenia o niedowiarstwo i mędrkowanie, odzywa się zaraz, broniąc od zarzutów:
Kto im gani te brednie, heretykiem zowią.
................
Wolę tu nie obrażać animuszów chorych
Do pomówienia dawnéj wiary barzo skorych
Kładę to na Biskupy i na starsze głowy.
Kwesty, jałmużny i z nich wypływające nadużycia, szeroko opisane — ciekawa znowu kartka, do historij obyczajów. Najobszerniejsze są zawsze opisy scen, o których poeta mógł powiedziéć:
Przechodząc do obyczajów dworskich i wojskowych, nieszczęśliwy małżonek tak maluje gachów, których nauczył się znać we własnym podobno domu.
Za nic widzisz niecnoty pacholarzów onych,
Co patrzą cudzych żonek, żonek wyłysionych,
Muskanych i barwionych i kamforowanych,
Koszczonych, malowanych, podolejowanych.
Patrzajcie jak się stroi ón czuryło młody,
Czuprynę podmuskuje, kocha się z urody:
Ostrzy wąsik, uczy się mrugać na uczynne.
................
Niémasz nic męskiego w nim, lecz jako szort płaski,
Migi, mrugi i mizgi ma za datek łaski:
Całuje rękę, wzdycha, mówkę sobie stroi,
Ani się ludzi wstydzi, ani Boga boi....
Mniema by wszyscy ślepi, jedno ón sam widzi,
A no co żywo, z niego jeszcze wczoraj szydzi.
Sięga gdzie nie przystoi, mówi co niesłusza,
Nie czuje się, choć ludzi cnotliwych obrusza,
A gdy cnota stateczna, więc pan do niecnoty
Tam już ma wolny przystęp szerokiemi wroty
Jątrewek Judaszowych równych sobie szuka
A tam nie tylko prosi, ale téż i fuka.
Więc czuje i przez skórę, gdzie dom nie po bodzie
Gdzie mało dba o męża niepewna gospodzie
Gdzie dygi mają miejsca, nieprzystojne godło:
Już się tam będzie panu według myśli wiodło;
Tam już swoje proporce rozpościéra gaszek
I już się tu napatrzysz rozmaitych fraszek:
Jak mężowi pochlebia, jako go podchodzi,
Gdy mu nieborakowi szwagrem zostać godzi.
Czyni się przyjacielem, towarzyszem wiernym,
I nabożnym i ludzkim i już miłosiernym.
Gdy gospodarz obżerca, kuflem go pokona,
Już tam cnota domowa będzie przewierniona.
Zatym pani nie skąpo pana gościa chwali,
Od wstydu, od pokory i tak mężem szali;
Cnotliwy to młodzieniec, Jakóbie niebóże,
Wstydliwy prościneczka tak jako być może.
Y tak k... oszuka nieboraka męża,
Który w domu chytrego przechowuje węża.
A choć niéma pieniędzy młodzieniec Salacha
Mężowemi pieniędzmi podejmuje Sacha.
I daléj jeszcze:
Nosząc brzemię kradzione, więcéj niż uczciwa,
Stęka, zmyśla choroby, jak by prawda żywa,
Straszy męża, przeklina. Dla ciebie umiéram
Zły człowiecze, swą młodość i latka swe tyram,
Widzisz dobrze, żem zawsze chora białogłowa
Proszę byś mi dał pokój — bom i tak niezdrowa,
A ty niezbyty trupie czynisz mi bezprawie,
O zdrowieś mię przyprawił i dokonał prawie.
A wszakże miły bracie, jeślić Bóg potomka
Da żywego bez grzéchu: weź sobie za kómka
Pana gościa owego, co to rok chudzina
Stał u nas....
Słowo w słowo ten sam obraz tak żywy, bo z natury wzięty, bo może we łzach pisany, biédny Klonowicz malował znowu w swojéj Victoria.
Część III worka, o skórze i naturze rysiéj, a naprzód o tych, którzy pod pokrywką prawa, szczęścia, kontraktu, słowa obojętnego, wykładu wyszpoconego, prace, dobrodziejstwa, przyczynki jakiéj niewiadomości, niepamięci, czasu, głupstwa zmyślonego i t. p., szkodę czynią i zdradzają.
Tu autor z oburzeniem szlachetném dowodzi, że niéma sprawiedliwéj sprawy, tylko ta, która jest słuszną i prawą, że ta którą zowią prawną acz niesprawiedliwa, nie jest przez to samo prawną, gdy nie jest prawą. Tu wszystkie oszukaństwa rodzaje na scenę wychodzą, aż do małżeństw po pijanu zawiéranych. Powiastka o księdzu i umiérającym, na swój czas charakterystyczna i dowcipna. Lichwiarze, pieniacze i t. d.
Czwarta i ostatnia sztuka tylko osiém wiérszy zamyka, o lwiéj skórze, bo, dodaje autor.
Kończy poemat Akeldama, krwawa rola; myśl tego wiérsza jest o użyciu źle nabytego dobra i wiąże się z ogólną, a raczéj z tytułem. Reszta rodzaj modlitwy i wykrzyku zawiéra — piękne są wiérsze:
Samci leżał mój panie w grobie pożyczanym,
Sobąś pogrzeb zapłacił pielgrzymom zbłąkanym
Przez śmierć, przez krwawą rolę w tym tu obcym kraju
Ciśniemy się do ciebie za łotrem do raju.
Jak się Phaenix przez ogień, przez popiół odmładza,
Tak się człowiek przez ziemię, przez próchno odradza.
Jeśli przez krzest starego Adama utopi....
Oto cały ón Worek Judaszów, zszyty z wilczéj, lisiéj, rysiéj i lwiéj skóry; osobliwsza satyra, w któréj rozumowania, cytacje, osobiste uczucia, moralne sentencje, obrazki, modlitwy, pomięszane razem leżą i na piérwszy rzut oka trudno pojmującą się całość porządną składają.
Żale nagrobne na szlachetnie urodzonego y znacznie uczonego męża, nieboszczyka pana Jana Kochanowskiego Wojsk. Sandomiérskiego etc. Polaka zacnego, szlachcica dzielnego i poety wdzięcznego etc.[12]! Sam autor przyznając, że te żale napisał na kształt i podobieństwo Idyllon Teokrytowego, które ma napis: Epitaphos Bionos. Trzeba albowiem wiedziéć, że jak się z licznych miejsc Victoria pokazuje, Klonowicz, znał dobrze język grecki. Żalów tych jest trzynaście, przypisanych Pawłowi i Piotrowi Czernym z Witowic. Wiele tu poetyczności, a wiérsz nie wszędzie tak łatwy i gładki jak w Worku. Oto z żalu VIII piękny urywek, choć myśl jego dość pospolita:
Ach mój gospodzie jedyny, czémże ziemiorodne
Drzewa i zioła tak godne,
Iż w tém nad człowieka mają, obumarwszy w roli
Młodzą się zaś latu kwoli.
Niezbyty kopr ciężko wonny, gorczyca płaczliwa,
Zawsze na wiosnę ożywa,
Więc i pokrzywa żądlista nienawisne ziele
Nikt jéj nie sieje, nie piele,
Jednak się z ziemie napiérwéj na wiosnę wydźwignie
Trzykroć pożytki wyścignie.
Patrzaj jak skoczna wierzba od matki odcięta
Wynika z małego pręta.
Spróchniały pień podsieczony, patrz jako za czasem
Osadza się nowym lasem.
Z ciała matki się winna macica ani chmiel nieboi
Choć owo o szczudle stoi,
Bo się sam z samego siebie na każdy rok sieje
Skoro się wiosna rozśmieje.
Ten cały żal dość piękny. Następny także, w którym grób Jana opisuje, od innych myślą się odznacza. W XII żalu o nagrobku i mistrzach co by się go podjęli robić, kilka myśli pięknych, ale smaku i artystycznego pojęcia braknie, w nagrobku domniemanym. Co powiécie o posągu malowanym, jaki chciał Kochanowskiemu wystawić? Taki przecie postawiono w Stratfordzie nad Awonem, nieśmiertelnego Shakspeara popiołom. Gdzie mówi o nieudolności swojéj, wielka prostota:
Sam się téż tu prawie wyrwał z motyką na słońce,
Tylko rymem zawięzując u wiérszyków końce,
A daléj:
Przetoż o szczęśliwa duszo, te wiérsze na grobie
Przyjmij z wdzięcznością odemnie, albo wstań, pisz sobie.
Wybornie!
Żale te są widocznie prostém naśladowaniem, prześlicznych żalów Kochanowskiego po śmierci Urszulki; ale wielka różnica! Tamte wypłynęły z ojcowskiego, żalem przepełnionego, bolejącego serca, te po prostu, na zimno, nieznający mistrza, nie przyjaciel, nie blizki, jako poezją tylko, napisał Klonowicz. To téż Klonowicza żale niedotkną nikogo, niewywołają westchnienia nawet, bo westchnienie ich nie zrodziło, łza nie polała, powiedział sobie, napiszę — siadł i napisał z uwagą, z zimną krwią, rozmysłem; inaczéj podobno całkiem swoje utworzył Kochanowski.
Na żalach kończemy przegląd znaczniejszych pism polskich Klonowicza, zamierzając zdać sprawę z wielkiego poematu jego łacińskiego, pod tytułem Zwycięztwo Bogów. (Victoria Deorum.)
Na exemplarzu Czackiego znaleziony napis świadczy, że to główne dzieło swoje Acernus, lat dziesięć wypracowywał[13]. Począł je był któś tłumaczyć, jak świadczy tenże Czacki, lecz pracę tę podobno potępienie Jezuickie, wyrażone w dwóch wiérszach niby-łacińskich, zabiło.
Quid praemii versibus tam dignis?
Nisi carnifex et ignis.
Godna tych wiérszy zapłata
Stos ognia i ręka kata.
Zginęło gdzieś w pyle porzucone tłumaczenie, bo i oryginał zakazany został, i na Indexie naznaczony.
Wielkie to poema zasługuje na uwagę, jako dzieło w swoim czasie bardzo głośne, dziś już niezmiernie do widzenia trudne, dla rzadkości swéj, któréj przyczyną i potępienie wspomniane i tytuł i miejsce druku w Rakowie; nareście jako pomnik na zejściu się dwóch wieków XVI i XVII wzniesiony, pełen znaczenia i charakteru. Niemożna go bez wyraźnéj szkody pominąć pisząc o literaturze naszéj, o dziejach opinij u nas, o historij obyczajów, do któréj mnogie rysy zawiéra; ta sturamienna satyra, głową w starożytnych niebiosach Grecij i Rzymu, nogami na naszéj ziemi stojąca, odbijająca na przemian to obrazki poetycznego świata zmarłego, to żywe życie swojego wieku.
Nazwać musiemy Victoria Deorum, poematem, dla formy jego materjalnéj, dla wiérsza, w któren się ubrał, co do planu autora, budowy, niéma tu nic poematowi właściwego, raczéj wielki traktat moralny, podzielony na rozdziały, cały w argumentach i dowodzeniach. Sztuka i poezja tyle tu wpłynęły, ile było potrzeba do ukwiecenia materij suchéj, do upoetyzowania i połączenia szczegółów i przykładów, w niezmiernéj liczbie zebranych[14].
W przypisie xiążki dość obszernym, wykłada myśl główną poematu i plan niejako jego, osnowę moralną, w ten sposób: „potrzeba się dobrze urodzić, żyć dobrze i dobrze umrzéć (bene naści bene vivere, et bene mori), ten jest dobrze urodzony, kto żyje dobrze, dobrze zaś żyje, kto dobrze umiéra, do okazania tego, cała nasza zmierza książka.
(Ille bene natus est, qui bene vivit, bene autem vivit, cujus exitus est honestus et salutaristotus ille libellus noster ad eos fines, ad illumque aureum scopum tendit et collimat, ut bene vivere et mori possumus....)
Z samego tego założenia widziémy, że to nie jest właściwie poemat, co by mówił do serca, do uczucia, do imaginacij, co by był pomnikiem sztuki, wynikłością zapału, natchnienia — jest to raczéj traktat do rozumu i przekonania, z namysłem, rozwagą zimną i misternym planem dokonany. Zepsucie obyczajów ówczesne, jak sam autor pisze, skłoniło go do téj potężnéj przeciw niemu fillipiki wiérszowanéj.
(Movit nos igitur et incitavit ad hoc opus aggrediendum; morum nostri saeculi superba, invidiosa et insignis depravatio, qua propter haec scripta nostra multis in locis accedunt ad Satyricam petulantiam).
Nie wyraża nigdzie Klonowicz w swéj dedykacij — przemowie, aby go ta ogromna satyra, dziesięć lat pracy kosztować miała, wspomina tylko: complurium annorum labores et vigilias. Jeśli w istocie tak długo nad swém arcydziełem pracował, nie dziw potém, że mu brak jedności, zapału, poezij, bo dziesięć lat pisać dzieło uczone, traktat filozoficzny, badania, historją, nie tylko można, lecz niewątpliwie wpływa czas na doskonałość, ale dziesięć lat tworzyć poemat, obracać się i żyć tak długo w stworzonym przez siebie idealnym świecie, dziesięć lat rodzić jedno, choćby to jedno miało być Illjadą Homera, tragedją Shekspeara, poematem Goethego — zdaje się niepodobna. W poezij większy udział ma natchnienie od rozmysłu, więcéj znaczy ogół od szczegółów, a jedność poetycznego prawdziwie dzieła, w dziesięciu latach budowy rozprysnąć by się musiała. To téż Victoria, nie jest poematem, ale traktatem bogatym w poetyczne szczegóły i epizody, niéma działających osób, akcij, zawiązku, jedności czynu; jest to w sferze abstrakcyjnéj myśli, długa patetyczna parafraza idei jednéj, i wielu z nią stykających się o życiu, o świecie, rozlicznych wypadkach, stanach, charakterach, osnuta na głównéj myśli-matce, o jak najdoskonalszém wychowaniu człowieka.
Niepodobna dać wyobrażenia o tém dziele Klonowicza, krótką jego treścią, potrzeba je, jako całe w epizodach, rozebrać szczegółowie, po kawałeczku, każdego rodzaju spisując treść (argumentum), tak jak je sam autor, przy ostateczném dzieła wykończeniu, położył. Tak drobnostkową analizę poematu tego, podjętą przez nas, usprawiedliwiać powinno, naprzód, całkowity brak wyobrażeń o tém dziele w naszych historjach literatury, w których tylko tytuł dzieła i wielką rzadkość wzmiankują; powtóre, wielka jego niegdyś sława, a dziś rzadkość i zapomnienie.
Rodział I w którym, po wstępie, podział ludzi na dwie klassy, synów Jowiszowych, mądrych, sprawiedliwych, odważnych, i synów Neptunowych dzikich nieludzkich i złych.
Samo poczęcie poematu, dawnym obyczajem bardzo szumne, podział zaś swój ludzi tak tłumaczy:
Nam Jove progeniti, mites finguntur et acres
Propugnatores hominum legumque patroni
Et portentorum domitores, ut fuit olim
Herculeum genus, Alcmenae divina propago etc.
Sed quos terrarum genuit quassator et ingens
Nympharum domitor Neptunus ad aequori undam
Hi plerumque; mali, nulla flectuntur ab arte
Legibus obsistunt, humanaque faedera solvunt.
Ut mala tempestas et inexorabile murmur
Oceani, rapto dum venti carcere perflant —
„Jowisza dzieci rodzą się łagodni, obrońcę ludzkości, praw stróże i poczwar zwycięzcy, jakim był dawniéj Herkules, syn boskiéj Alkmeny. A ci, których rodzi Neptun niszczyciel, a pan Nymf wodnych, ci są najczęściéj źli, niczém niepokonani, niepohamowani, żadnemu prawu nieulegli, ludzką rwą spokojność, jak burza i nieubłagana nawałność Oceanu, gdy nad nim powioną wypuszczone z jaskiń wiatry i t. d.”
Że się na walkę ze wszystkiém złem ziemi porwał, tak się autor w końcu tłumaczy:
Sed rides forsan, quod parvus homuncio pugnem
Cum vi terrigenum, tanta cum nube Gigantum
Cum nemo possit minimum suffere talitrum
Ungue Giganteo impactum, quales modo sera
Tempestate homines, et summo nascimur aevo,
At me Davidis movit victoria parvi,
Qui Cyclopa ferum bello prostravit aperto
Ardua deijciens Balcari corpora funda.
„Lecz śmiéch ci zapewne, że mały człowiek walczę z siłą dzieci ziemi, z taką ćmą olbrzymów, gdy nikt nie może znieść ich ręką zadanego najlżejszego trącenia (co do słowa: pstryczka), takiémi się dziś w ostatnich czasach słabemi ludźmi rodziémy; — lecz mnie pobudza małego Dawida zwycięztwo, który w otwartéj wojnie Cyklopa położył, twarde jego ciało pożywszy Balcarską procą.”
Rozdział drugi zawiéra, rozróżnienie prawdziwego od fałszywego ślachectwa, pokazuje jako zasadę prawdziwego, cnotę i pracę, fałszywemu zaś wszystko przeciwne przyznaje; zabiérając się następnie, pojedyńczo, wszystkie jego sprosności ukazać i obrzydzić.
Wylicza wszystkie rodzaje mniemanego ślachectwa, a raczéj państwa, potém wywodząc prawdziwe ślachectwo, które na cnocie zasadza, dodaje:
Nobilitatis opus, tanto felicius ibit
Quanto regificum te blandius aspicit astrum,
Et si te caelum radio percussit amico
Natalique tuo, non stella malignior arsit,
„Tém szczęśliwsze będzie ślachectwo, im łagodniéj spojrzą na cię gwiaździste niebiosa, im przyjaźniejszym uderzą na cię promieniem, a dniowi twego urodzenia złówroga nie zaświéci gwiazda.” Jako poecie wybaczyć można Klonowiczowi przesąd gwiazdarski, chociaż już w tym czasie pisano i w Polsce przeciw niemu, a Szczęsny Żebrowski w Zwierciedle roczném (1603) część jedną zbijaniu przesądu tego poświęcił. Że zaś autor od Boga, który duszę daje, wywodzi ślachectwa i cnoty początek, nic dziwnego, a raczéj nic nadto naturalniejszego.
Rozdział trzeci, o początkach i przyczynach ślachectwa, wziętych z charakteru ludzi jednych do posłuszeństwa, drugich do rozkazywania stworzonych, słabych i odważnych, ograniczonych i rozumnych. Z piérwszych składa się tłum ludu, z drugich wybór jego, starszyzna, ślachta, dowodzi autor téj prawdy argumentalnie z natury i z prawa, przytaczając, że czasu niepokoju, wojny, lud zawsze głowy sobie szuka. Dowody wzięte z przykładów na zwiérzętach, zdaje się nawet zbyteczne.
Przywodzi tu poeta i żórawie, które do podróży wybiérają sobie wodzów (duces) okazując, że ci są mędrsi, ślachetniejsi i na wyższych stworzeni, którzy posiadają odwagę, to jest uczucie sił własnych.
Piękny tu wiérsz:
Dum trepidant stulti, sumit prudentia vires.
„Kiedy drżą głupcy, mądry sił nabiéra.”
Ale nigdzie tu poezij, natchnienia, zapału, wszędzie suche, prawidłowe, wymierzone rozumowanie, wielkiemi tylko słowy i gładkim wiérszem ubrane.
O sławie tak się tu odzywa:
Non spernat vivax hominum praeconia Virtus
Non aspernatur suffragia sera nepotum.
Sed velut in speculo se contemplata liquenti,
Ad famam populi, torpentia corrigit acta.
Excitat ingenium, dulces facit esse labores etc.
„Pełna życia cnota, nie gardzi jednak poklaskami ludzi, ani uwielbieniem późnych potomków, lecz przeglądając się w nich jak w przezroczystém zwierciedle, na głos ludu, słabnąca się rozgrzéwa, pobudza umysł i osładza pracę i t. d.”
Rozdział IV. Opis i pochwała cnoty i sztuk wyzwolonych, cnoty jako zasady ślachectwa, sztuk jako pomocnic do niego(?) nareście o cnotach rycerskich i pogardzie śmierci.
Znaczenie ślachectwa Nobilitas wywodzi autor z jego przypuszczonéj etymologij od nosco, ergo, dodaje na marginesie nobilis polonice znaczny. Oto jest obraz ślachcica-pana, czyli jak Klonowicz zowie, znacznego człowieka:
Nobilis est vere, quem talia stemmata pingunt
Qui Superis charus, partiam tutatur et ornat,
Miscuit ingenuas, sociis virtutibus artes,
Mente quod instituit, manibus feliciter egit.
Hic duce natura, velut ignis fertur in altum,
Ardua molitur, nunquam vulgaria tractat,
Artis praesidio, multo sapientior exit
Longaque prudentem facit experientia rerum.
Dexteritate sua naturam vincit et astra
Indeque fama comes, totum dimanat in aevum,
Prospera succedunt invitis omnia fatis.
Nam caeli decreta, vigil sapientia vincit,
Invitamque tenet fortunam, conscia stellis,
Si Deus et virtus ingentia cepta gubernant;
Nobilis est vere quem benefacta coronant etc.
„Prawdziwego ślachcica, takie godła (herby) zdobią: Bogom miły, ojczyznę zdobi i broni, cnoty towarzyskie łączy z nauką; co głową pomyśli, to rękoma szczęśliwie wykonywa. Za natury swéj popędem, jak płomień wzbija się ciągle do góry, rozbija zawady, gardzi łatwém i powszedniém, nauką pomnaża wrodzone dary, a starzejąc, mędrszy coraz doświadczeniem, przebiegle walczy z naturą i losem. Wreście z sławą u boku, na wieki pozostaje, przeciwności mienią się mu w pomyślność, i same niebios wyroki, czuwającą mądrością zwycięża; niechętną fortunę i gwiazdy pokonywając, byleby z Bogiem i cnotą dzieło rozpoczął. Prawdziwy to ślachcic, którego piękne zdobią czyny i t. d.”
Maluje potém széroko cnoty bohatérskie, między które kładzie wysoko pogardę śmierci, długo jéj potrzeby i słuszności dowodząc przykładami, świętych pańskich i Chrystusa Pana, za wzór stawiąc. Wyraz virtus, w łacińskim języku tak obszérne znaczenie mający, a wyłącznie prawie męzką cnotę i odwagę oznaczający, często autorowi w ciągu tego wykładu pod pióro podchodzi, a ile kroć się to trafia, wielkiemi go pisze głoskami. Ten rozdział jest już bogaty w przykłady i cytacje, okazujące wielką erudycją autora i zasoby jego naukowe. Kończy się temi słowy:
Sed me destituunt vires et Apollinis ardor
Deferor in terras, qui raptus in astra videbar.
„Lecz oto słabnę już, opuszczają mnie siły i zapał wieszczy, com się zdawał być w niebie, upadam na ziemię.”
Rozdział V dowodzi, że wielu Bogów i bohatérów było, co nizko się urodzili, a wysoko o własnych siłach doszli, stawiąc na to święte i historyczne przykłady, że nie urodzenie, lecz cnota ślachectwo stanowi prawdziwe.
O Adamie tak śpiéwa:
Die ubi tum generis discrimina tanta fuerunt
Dum primaevus Adam, comitatus conjuge sola
Sub Jove, desertis pernox egisset in agris
Gramineoque toro, dulci requievit in umbra?
Iste colonorum pater est, Regumque, Deumque,
Hic genuit lectum spreta cum plebe Senatum.
„Powiédz gdzie wówczas były tak wielkie między ludźmi różnice, gdy piérwszych ziemi wieków, dziécię Adam, z jedną tylko żoną, pod gołém niebem, błądził po nocy w śród pustych pól, lub na łożu z murawy, spoczywał w miłym cieniu? Ten jest ojcem Królów i Bogów ziemi, z niego pochodzą równo i wzgardzony lud i Senat wybrany.”
Podobno sędziowie co potępili poemat ten, na pozór dla pogańskich przypomień politheizmu, jakich wszędzie naówczas i po jezuickich dziełach pełno było, dla oka tylko ten zarzut zrobili, gdyż tu stawi autor często bardzo pismo święte i przykłady z pisma, w które mieć się zdaje głęboką wiarę. Raczéj mu mogli zadawać zbyteczne pomięszanie wyobrażeń pogańskich z chrześciańskiémi.
Non misceantur sacra profanis. —
Ale stos i kat karą byli, nie za bogów starożytności często wspominanych, więcéj za ducha poematu, za powstanie przeciw szlachcie, za wywrócenie przyjętych zasad.
Rozdział VI. Jeszcze przykład z pisma świętego, na ojcu patrjarchy Abraama, który był Chaldejczykiem, nie bardzo znakomitego rodu, nawet, jak autor wspomina, podobno bałwochwalcą.
Na dowód jak sądził Klonowicz bałwochwalstwo, jeszcze wiérszy kilka:
....Ereptus de gente fera, de gente maligna
Quae vetitis Idola colens pallentia fanis
Vulcano devota fuit, pia numina spernens.
„Wyrwany z pośród dzikiego i złego narodu, który w potępionych bóżnicach, czcząc blade bóstwa, kłaniał się ogniowi, gardził najwyższą istotą.”
W rozdziale siódmym, przykład Mojżesza:
W następnym ostatnie przykłady z pisma świętego, Samuela i Dawida.
Rozdział dziewiąty, poczyna szereg przykładów mythologicznych na poparcie założenia, że nie ród, lecz cnoty, ślachectwo stanowią, gdy wielu z liczby Bogów i półbożków, nizko się lub nieprawnie urodziło.
Oburzać mogło w XVII wieku i musiało, takie zbliżanie i stawianie, obok przykładów z pisma świętego, dowodów z bajecznéj starożytności, a choć przywiléj poety dozwalał tego Klonowiczowi, duchownym się to surowszym podobać nie mogło. Są tu: historja Jowisza, urodzenie Orjona, Caecula syna Wulkanowego, Wenery i t. d., kończy się wiérszem:
„Tak więc jedno było pochodzenie Bogów i ludzi.”
Zdaje się, że Klonowicz w bogach i bohatérach starożytności, wystawia, i pod niémi rozumié, panów, ślachtę, możnych.
Rozdział dziesiąty ciągnie daléj przykłady mythologiczne.
Toż zawiéra jeszcze jedénasty:
Nareście wkracza autor w przykłady wzięte z bajecznych dziejów domowych o Piaście i Leszku.
W trzynastym rozdziale powraca autor do przykładów bohatérów, którzy się urodzili z nieprawego łoża, cytując Herkulesa, Achillesa, Eneasza, Alexandra W., Romulusa i Remusa i t. d.
Nareście następuje dowodzenie odwrotne, iż często z znakomitych rodziców nikczemne wyradzają się dzieci, naprzód zaś za przykład służą dzisiejsi żydzi, potomkowie patrjarchów, żydzi, ku którym nieprzezwyciężoną odrazą oddycha we wszystkich swych dziełach autor.
Żydowską chciwość i upędzanie się za zyskiem tak maluje autor:
Interea celebres usuris aggravat urbes,
Miris aucupiis captans ignobile lucrum.
Et quamvis mercatur aquas, mercatur et auras
Mercatur pacem, et precio venalia juro.
Unde tamen mercetur, habet placetque monarchas
Undeque consueti jaciat sua semina lucri,
Quos dum praefecti spoliant, spoliantur ab illis
Non etiam fiscus tali securus ab arte est,
Omnes usque adeo violentum fascinat aurum
Haec est Abraami (si Diis placet) unica proles,
Justitiam et primi mores imitata parentis. —
„Tym czasem żyd lichwą cięży wielkim miastom, dziwnémi sidły dobija się podłego zysku; przedaje wszystko, handluje wodą, handluje powietrzem, handluje pokojem, frymarczy przedajném prawem. A wszędzie, gdzie się z handlem wciśnie, przymili się panującym, aby zarzucić sieci zwykłego sobie obłowu, szarpią go i zdziérają urzędnicy, lecz ón ich nawzajem, bo nikt, celnik nawet nie ustrzeże się jego fortelów, tak wszystkich nagle oślepić może złoto. Otoż to Abraama, podobno, jedyne potomstwo, naśladujące święte i sprawiedliwe obyczaje przodków i t. d.”
Wiadomo, że Klonowicz był w Lublinie sędzią spraw żydowskich, pisał więc ten ustęp i wiele innych o żydach, z dotkliwego przekonania o rzeczywistości. — Zobaczyć jeszcze w Roxolanij jego.
Jeszcze jeden przykład w Rozdziale XV. Wulkana, dziecięcia największego z Bogów Jowisza, a jednak kulawego, brzydkiego, odrzuconego z Olympu, męża zalotnicy Venery:
Następują znowu nieskończone przykłady: Sardanapala, Xerxesa, syna Cyceronowego, Fabjusza, Corbiona i t. d. Sardanapala mieni Klonowicz wynalazcą zwierciadeł i bielideł.
Nareście przeszedłszy szereg tych nieskończonych przykładów, które suną się jak fantazyjnie zmięszane marzenia nocne, nasz poeta zawsze zaprzątniony regularném dowodzeniem według wszelkich prawideł dialektyki, argumentuje znowu: że jeśli państwa wielkie giną, familje ciągle w jednostajnéj świetności trwać nie mogą i przeradzać się muszą, maléć, drobnieć, upadać. Na dowód, (choć tu by się może bez historycznych dowodów obeszło) wywodzi niezmordowany autor historją upadku monarchij Assyryjskiéj i wieży Babel, Troi i Persij, Macedonij i Aten, Sparty i Kartageny, a nakoniec Rzymu. Zaiste piękne tu było pole dla śpiéwaka!
Tu jeszcze męczy poetę zarzut zamknięty w następnych wiérszach Horacjusza.
Fortes creantur fortibus et bonis
Est in iuvencis, est in equis, patrum
Virtus. Nec imbellem feroces
Progenerant aquilae columbam.
(Mężni się rodzą z mężnych,
Patrzcie na zwiérząt przykłady
Nie zrodzi słaby potężnych,
Orłami orłów są dziady.)
Potrzebując uprzątnąć sobie drogę ze wszystkiego, co by mu zawadzać mogło, Klonowicz odpowiada na to, że przykłady zwiérząt służyć i stosować się do ludzi nie mogą, bo naprzód zwiérzęta żyją tylko ciałem, ludzie duszą. A istoty nawet inne, jak drzewa naprzykład, nie zawsze jednaki owoc dają, raz cierpki, to znów słodki. Nareście zwiérzęta rodzą się w pewien regularny sposób, w pewnych porach łącząc się, które im instynkt wskazuje, człowiek nadużywa siebie w sprawie odrodzenia, szukając tylko roskoszy, dopuszczając się cudzołóstw nieznanych zwiérzętom, od których familje przeradzają się i niszczeją.
Capt. XVIII. In quo respondetur ad vulgarem obiectionem stirpistarum occinentium illud ex Horatio
Fortes etc. (ut supra)
Respondetur ergo, similitudinem istam brutis animalibus sumptam claudicare. Brutorum enim virtus, tota in corpore est. Virtus autem hominis, maxime consistit in animo. Item bruta etiam degenerare solere a patribus, et ex eadem arbore poma decerpi, alia salubria, alia morbosa. Item bruta tantum semel indulgere Veneri in anno, hominum vero libidinem esse infinitam. Ad haec inter homines committi adulteria quibus confunduntur familiae, quod in brutis rarum est.
Wszedłszy na to zbijanie pospolitych przysłów, niedaleko pada jabłko od jabłoni, nie urodzi sowa sokoła i t. d., széroko się rozwodzi, a na dowód przerodzenia w zwiérzętach, muły naprzód wprowadza; potém rozwiązłości ludzkiéj dotknąwszy, széroko o jéj skutkach i wpływie na zniweczenie ślacheckich linij rodowych, rozpisuje się. Tu znowu gwiazdy i wpływy ich na ród ludzki wprowadza. Człowiek, powiada (może żonę swoją przypominając Klonowicz), przeszedł w rozwiązłości wszelkie zwiérzę ziemi. Łatwe dowodzenie, materja podała mnóstwo przykładów, jakoż Bogowie dawni, Omfale, spór Agamemnona z Achillesem, Clytemnestra, Alkmena, Olympias, występują tu na scenę. Kończy się obrazem ojca, któremu niéwierna żona cudze dzieci, za własne podaje:
Sic pater assentit muliebri victus ab arte
Suppositam prolem, vero complexus amore.
Ut curruca salax, alienis incubat ovis,
Obtrusosque suis nidis, excludere pullos
Cogitur, immundosque nothos tolerare sub alis
Callida quos peperit volucrum meretricula Coccyx.
„A ojciec sztuką niewieścią zwyciężony, płód fałszywy, prawdziwą kocha miłością, jak skokliwa pliszka, co cudze wysiada jaja, a potém widzi zawalone gniazdko nieczystym płodem, którego matką zalotnica ptasia — kukułka.”
Za powody zepsucia podaje autor próżniactwo naprzód, potém ludzką słabość, która ciągnie ku rzeczom zakazanym.
Daléj jeszcze zbijając (Rozd. XIX) porównanie wzięte z Horacjusza, pokazuje Klonowicz, iż zwiérzęta wszystkie jednako i od własnych rodziców są karmione, gdy ludzi zwykle własna nie karmi matka i rozliczne napoje i jadła, naturę w nich zmieniają. Tu wpływ pokarmów na organizacją, a przeto i życie i postępowanie i charakter człowieka wyjaśnia.
Znowu autor rozwodzi się nad rozwiązłością ludzką, daleko zwiérzęta przechodzącą, kobiétom przyznając większe nad mężczyzn zepsucie.
Ast homo turpis, iners, homo sollicitator amoris
Vicinique tori, bruto lascivior omni
Furatur Venerern decerpens oscula matrum,
Cognatum infamat genus, interseminat audax
Certis pignoribus, thalami ludibria justi
Hybridas atque nothos materni crimen honoris
Haeredes, olini sub nomine ventris iniquos
Et Minotauros Labyrinthis mille reclusos.
...........Sed faemina quam vir
Luxuriosa magis superatque libidine tigres.
„A człek brzydki, bezwstydny, człek chciwy, pożądnik miłości i łoża sąsiadów, rozwiąźlejszy jest od wszystkich zwiérząt, kradnie miłość w pocałunkach matek, własny swój ród plami i do prawych dzieci, mięsza na pośmiéwisko i mieszańce, dziedziców matczynego bezwstydu i występku — których dawniéj jak obrzydłego Minotaura zamykano w niedościgłym labiryncie. — Kobiéta zaś jeszcze przewyższa rozwiązłością męża i tygrysy same....”
Znać ztąd bardzo, jaką miał żonę nasz nieszczęśliwy poeta, bo zacytowawszy tu Messalinę Klaudjuszową, o jakże długo i z jakim zapałem, nad zepsuciem kobiét się rozwodzi. Tu żal go bierze nad nieszczęsnémi, opuszczonémi, uwiedzionémi dziewicami, które do złego, cudzołożne niegdyś stare niewiasty, przyprowadzają:
Porro matrona est vitiata virgine peior,
Virgine quam procus improbior traducit amando
Sollicitatque fidem donis, animumque pudicum
Vi pretio, precibus, promissis, fraude, iocisque
Interdum ruens luctantes carpit amores.
Luget enim semper, pascit jejunia fletu
A moli decepta viro virguncula, simplex
Infaelix uterum surgentem celat et abdit,
Atque tegens ignominiam spectacula vitat.
„Lecz gorsza jest zamężna niewiasta od uwiedzionéj dziewczyny, którą miłując zdradził zwodziciel, któréj się naprzykrza darami i umysł bojaźliwy, siłą, złotem, prośbami, obietnicami, zdradą, igraszkami pokonywa, a nieraz walcząc gwałtem się miłości dobija. Ta biédna płacze, schnie i łzy leje prostoduszna dziewczyna, zwiedziona od przebiegłego mężczyzny, nieszczęsne łono wznoszące się pokrywa i tając swą hańbę unika ludzkich oczu.”
Tak się zapalił autor w obwinieniu całéj płci niewieściéj, iż nawet cnotę Penelopy i Junony, niemożności tylko zgrzeszenia przypisuje, a za to zaraz Helenę, Pazyfaę, Fedrę, Sterobeę, Alkmenę, Ledę przywodzi. Przeczuwał ón a raczéj zrozumiał, jak nienaturalne i szkodliwe jest oddawanie dzieci na obce mamki, i uboléwa nad tém wymownie opisując, że dziécię z piersi macierzyńskiéj nie tylko mléko i pokarm ciału, lecz naturę, charakter i duszę prawie wysysa. Tu ón wyprzedził wiek swój o wiele:
Non iecur et quos dat Mesaraica vena liquores
Sorbillat solum puer adducitque labellis:
Sed fibras ipsas bibit et penetralia vitae
Ingenium sensumque, ligurit ab ubere matris.
„Nie wątrobę, nie soki, które pierś daje wysysa dziécię, ściskając ją wargami, lecz samo życie i żywotne duchy, umysł, uczucie, ciągnie z łona matki.”
Oddawanie na mamki cudzym kobiétom, liczy poeta za przyczynę najważniejszą przeradzania się ludzi, zmian ich charakterów i bez wątpienia słusznie. Przeczuł ón i uprzedził dobrze późniejsze nauki Russa w Emilu, które za taką nowość okrzyczane były. Ale jest li to poetyczne? to li poezja??
W rozdziale dwudziestym niebezpieczeństwo dla dzieci z obcowania z mamkami i niańkami wynikające okazuje, których zepsute obyczaje, łatwo się przyjmują i wyciskają na miękkim umyśle.
Trudno jednakże od naszych nianiek to posłyszéć, co im w usta przesycony starożytnością autor, kładzie.
.......Canit Hellespentiaco dignissima trunco
Carmina, quae tyrsos deceant, aut orgia Bacchi
Festaque Romanae Florae, xel Adonidis hortos.
Za drugi powód przeradzania się familij liczy poeta (Cpt. XXI) wychowanie miękkie, pokarmy i napoje wyszukane, niszczące ciało, od którego stanu i stan duszy zależy, gdyż ono jest narzędziem jéj działania na świecie.
Tu są obrazy zbytków, bankietów, rozpusty żarłoków, z któréj autor wywodzi początek wszelkich chorób, jako hydropizij, podagry, chiragry, suchot, astmów i t. d., nareście przychodzi i morbus Gallicus Hispanicus seu Neapolitanus, o którym Historja:
Utque volunt alii, genitrix Hispania morbi est,
Distribuit tamen in totas contagia gentes
Sic a vicino contraxit Gallus Ibero
Turpe malum, Veneris referens ignobile pingus
Atque voluptatis fructum: post terga sequentem
Attigit aucta lues Romam Ausoniasque puellas
Progressuque suo nostras penetravit in oras,
Scrpens per niveas Alpes, per flumina, silvas.
„Inni mówią, że się ta plaga w Hiszpanij zrodziła, lecz z niéj rozeszła się po wszystkich krajach. Tak od sąsiada dostał jéj Francuz, jako zakładu miłości, idącego w ślad za roskoszą, potém zabiegła do Rzymu i auzońskich dziéwcząt, zkąd wzrosłszy i do nas się dostała, jak wąż sunąc się przez śniéżyste Alpy przez rzéki i lasy.”
Są tu i skutki chorób i kuracja ich nawet opisana!! Oto jeszcze kilka wiérszy o kuchni:
Diliciasque gulae meditatur, aromata miscet,
Stiptica mellitis, mellitaque condit amaris,
Et stomachos imbecilles irritat aceto.
Addit odoratis faetentia et humida siccis,
Frigida commutat calidis, antiqua modernis,
Et peregrina domi nascentibus, horna vetustis
Elixis assisque solet praetexere cruda,
Carnibus apponit piscem, conchilia pavis etc.
„Rozmyśla o roskoszach żołądka, mięsza pachnidła, mięsza ściągające ze słodkiemi, słodkie rzeczy z gorzkiémi, słabe żołądki drażni kwasem, dodaje swędu do woni, wilgoci do suchego, przekłada chłodne gorącém, stare młodém, domowe zamorskiém, świéże przestarzałém, mięsza uwarzone i spalone z surowém, do mięsa dodaje ryby, a pawie okłada konchami i t. d.”
Opisawszy choroby ze zbytków pochodzące, zaczyna opiéwać życie wieśniacze, leki proste na proste ich choroby, zatrudnienia i prace wiejskie, jako antithezę poprzedzającego obrazu zbytków. Nareście zbiéra i powtarza wszystko w kilku ostatnich wiérszach.
Nobilitas igitur sola virtute paratur,
Virtutis vero sunt partes officiumque
Fraena voluptati durosque imponere camos —
Sanguis adulterio, sanguis vitiatur et astro,
Ubere nutricis, convictibus atque diaetis,
Praeceptore malo; coenis largoque Lycho etc.
„Ślachectwo sama cnota stanowi, a cnoty jest rzeczą, ujarzmić i ukrócić cugle roskoszy. Bo krew psuje się cudzołóztwem, ród przeradza się gwiazd wpływem, piersią mamek, pokarmami, złém wychowaniem i zbytkowném jadłem i napojem i t. d.”
Następujący rozdział poświęcony jest obronie autora, przeciw zarzutowi zupełnéj wzgardy ślachectwa i rodu, od któréj się wymawia ostrożnie.
Wywód wyrazu Heros (bohatér) przyjmuje nasz autor απο της Ηρας, od imienia Junony, przybiérając się tłumaczyć następnie, dla czego. Różne są inne domyślne etymologje tego wyrazu, oprócz użytéj przez Klonowicza, a może najpoetyczniejszéj, bo ta oznacza przeciwność, któréj pokonanie stanowi bohatéra. Juno bowiem poddając niebezpieczeństwa Herkulesowi, uczyniła go wielkim, gdy je wszystkie przemógł. Etymologie inne tego wyrazu są: Platona od ἔρος, amor (miłość) lub od ἔιρω celebro (sławię), Serwiusz i Martian Capella wywodzą go od ἤρα zamiast ἔρα, teraz Bekman i Vossiusz z Chaldejskiego chora, notum fecit, lub hebrajskiego chor canduit, z kąd chorim nobiles, illustres, a następnie Heroes. (Becm Orig. L. h. p. 534. Voss. Etymol sub. Heros p. 288 et Martin Lex. philol. sub Heros T. I. p. 560). Klonowicz przyjął opinją Augustyna.
Dowodzi autor swojéj etymologij, pokazując przykładem Herkulesa, że przeciwności są matką wielkich czynów, bez których niéma bohatérów, łączy do tego historje Ulissessa i Eneasza, dostarczające mu ulubionych epizodów.
Następny rozdział jest osobliwą mięszaniną przedmiotów, i w nim autor opisuje tarcze i znamiona bohatérów, a razem wykrzykuje na xięży, którym ród wysoki daje prawo do bogatych prebend, niedościgłych ubogim. Wszystko to pospinane wiérszami.
Oto co pisze o nich:
Tu quoque rixaris de nobilitate sacerdos
Ostentas atavos, vivaria mira ferarum
Exprimis in cera, tabulas mentiris inanes,
Scribis, acupingis, liquidisque coloribus ornas
Plantas atque feras galeataque signa parentum.
Et nullum mitra dignum bifidaque tiara
Esse putas, villis et pontificatibus aptum
Quem non exornet longaeve stirpis imago.
Auratos equites Domino secernis egeno
Qui pedes et nudus causas et iura salutis
Prosequitur signisque caret proavisque paternis.
Cur humili Petro piscatorique pusillo
Sanguine Titanum inflatos succedere mavis
Quam pietate graves?....
.....Imo non ascribuntur in album
Caelitum, tenues animae, Manesque pusilli
Divitibus solis, aperitur scansile caelum;
Divitibus solis magnum metatur Olympum etc.
Gniéw duchowieństwa na to dzieło, po części się już temi słowy i obszerną przeciw niému diatrybą usprawiedliwia. Przychodzi koléj na ślachectwo kupne, które ostróżnie wyśmiéwając, Klonowicz ku końcowi rozdziału śmiéje się znowu z ubogich, wynosi bogatych, cytując bajkę o koniku polnym i o mrówce. Znać pociągniony przekonaniem do pisania przeciw ślachcie i panom, ze strachu zaraz kładnie lékarstwo na ranę zadaną przez siebie.
Potém zbija jeszcze zdanie, jakoby ślachectwo, na samém się zasadzało bogactwie.
Oto naprzykład ucinek.
Vis cito ditari? Nulli tua cede roganti,
Invitis aliena rape in tua iura trahendo:
Cum dandum est aliquid, subitam tibi finge chiragram.
„Chceszli prędko zbogaciéć? nikomu nic nie dawaj, a gwałtem bierz wszystko wszystkim, gdy ci dawać wypadnie, umyśl nagłą chorobę w ręku.
Obraz żyda znowu:
En Judacus iners, et mundi totius exul,
Exemplum saecli iugisque rapina potentum
Urbibus in mediis ingentem condit opum vim,
Quos numerare nequit, numos metitur acervis:
Attamen infamis trepidat, fugat aura paventem
Quamvis divitias Judaica strangulet arca:
Non animos addit famosa pecunia genti.
Nam servile caput semper conquerit et ima
Figitur in terra, dubitans attollere vultum
...............
Non mutat fortuna genus, nec pectora census
Prominet in terram ex humoris ignobile collum
„Oto żyd bezwładny, z świata całego wygnany, łupieztwem nabywa skarby, które po miastach w wielkiéj liczbie gromadzi, liczyć ich niechce, mierzy je kupami; a jednak podły drży, oddychać nie śmié, choć jego skrzynie duszą złoto niezliczone, nie doda odwagi piéniądz, zgina spodloną głowę, nieśmiejąc podnieść oczów.... Nie zmieni bogactwo rodu, majątek uczucia, nie podniesie głowy spuszczonéj tchórzliwie ku ziemi.”
Tu się znów autor rozpisuje o nierządzie, wspomina o powieści znajoméj wybudowania piramidy Rodopy, o Lais Koryntskiéj, o Pazyfai i t. d. Godne uwagi dwa ku końcowi wiérsze:
Ergo Romani in Divos meretrice relata[15]
Lenonem fecere Jovem, caelumque lupanar.
Porzuciwszy ślachectwo, autor zwraca się do bogactw, o których rzecz po swojemu, metodycznie, dzieli na trzy części; o sposobach nabywania, o osobach nabywających i o użyciu nabytego. Tu naprzód opisane sposoby nabycia bogactw. Nadzwyczajnie rozdrabia swój przedmiot autor, niespracowanie poszukując szczegółów, śledząc ustępów i epizodów. Rozprawia tu o żegludze jako o jednym z posobów nabycia mienia.
Dobry tu obraz wychowanego w mieście młodzieńca, pieszczocha, wytwornisia, który boi się słońca, aby się nie opalił, zimna aby się nie przeziębił, wiatru, aby mu skóra na twarzyczce nie zgrubiała. I tak wyrasta:
Denique crescit inops, imo putrescit in urbe
Civica progenies, nullosque paratur in usus,
Nata voluptati, curando dedita ventri.
Cacnis et choreis, assvetaque turba theatris
Lurcarique popinarique in fornice discit
Atque nepotari patrivique profundere census.
„Tak niezdatny wyrasta, a raczéj gnije w mieście mieszczańska dziecina, bez celu i użytku, na rozpustę gotów, do biesiad, tańców, swawoli, teatrów. Uczy się po zamtuzach hulać i pić, a ojcowiznę roztrwaniać.”
Daléj jeszcze o złém zbiéraniu bogactw z uciskiem poddanych, których nędzę dotkliwie śpiéwa poeta.
Obraz ucisku włościan, długi lecz wyborny:
Semper in acrumnis, excarnificatur, auhelat
Arida rusticitas, horret, sitit, esurit, alget,
Sudat, portat onus, queritur, suspirat et omnes
Noctes atquo dies operatur et omnia debet
Ingrato Domino etc.
„Zawsze w nędzy, dręczony kmieć, wzdycha, drży, łaknie, pragnie, męczy się, poci, znosi ciężary, dzień i noc pracuje, a wszystko dla niewdzięcznego pana etc.”
Tak przez wszystkie pory roku przeprowadza wieśniaka autor; wszystkie plagi żywota jego opisuje, mór, głody, wojny i t. d. Z tego przechodząc do panów, rozwodzi się nad samémi rodzajami napojów jakich używają, a nad których przygotowaniem biédny wieśniak pracuje i t. d. W następnym rozdziale spisuje jeszcze wiejskie zatrudnienia, chów bydła, owiec, kóz, koni, wszystko w obrazach pełnych przypomnień starożytnych; są tu nawet kury, gęsi, kaczki, pszczoły, uprawa winnic i ogrodów. Następują Artes heroibus prohibitae, do których liczy handel, sztuki teatralne, obżarstwo(?) pijaństwo(?) (wszystko to są artes) wieszczbiarstwo, gusła, zabobony, alchemją, lichwę, — i Artes concessae et liberales, Encyklopedją(?) Mathemata, o których dosyć prozaicznie rozprawia.
Scire paralellos, Spiram, Cochleaeque figuram,
Convenit ingenuas mentes hominemque politum,
Quid segmentum sit, quid mensa? quid angulus aequus?
Quid vc sit obliquus? Diametri regula quae sit etc.
Z tego wpada na Archimedesa, idzie daléj do filozofij, którą zwie naturalną z nią się równie szczegółowie popisując, mięsza jeszcze anatomją, filozofją moralną, jurisprudencją, naukę rządzenia, sztukę łowiecką, rybołówstwo, wszystko to w obrazach epizodycznych malując. O samych łowach pisząc nie zapomina wilczéj jamy, z wilczéj jamy wpada na powieść o wpadłych w nią ludziach z wilkami razem, daléj széroko o łowach ptaszych. Słowem, czego tylko mógł zaczépić, wszystko to po drodze zsuwa i zbiéra do kupy.
Pokazuje nareście Klonowicz, co za zatrudnienie uznaje istotnie właściwém dla ślachcica, a to rycerskie, wojenne męztwo w boju mając za główną ślachecką cnotę.
Nempe bonus Chiron Centaurus et ille bimembris
Crede mihi, nihil est quam nobilitatis imago etc.
Następny rozdział zajmuje dowodzenie, że bogactwa złych nie zdobią, ani ich poprawują i uślachcają. Tu historje Midasa, Marsjasza i długie wykrzykniki o złém użyciu pieniędzy.
Tu znowu autor pogardę bogactw opiéwa i uczy przykładami, iż jéj bogowie ani bóg nie wymagają. Jest tu w epizodzie długi opis Rzymu, ubóstwa, późniejszych zbytków.
Wszędzie mnóstwo niezliczone zdań, przypomnień, cytacij. Jest tu i owo dictum Bonifacego papiéża o xiężach.
.................fertur.
Aureus ex ligno superis libasse sacerdos,
Ac modo pitissat caelato ligneus auro.
„Dawniéj złoty xiądz z drewnianego naczynia lał bogom ofiary, dziś ksiądz drewniany i u stołu spija ze złotéj czaszy.”
Przychodzi do pokazania jakie być powinno prawdziwe użycie bogactw, na wsparcie kraju, religij, praw, ubóstwa, wykrzykuje na skąpych i skąpstwo.
Rozdział który następuje znowu o ślachcie na dworach królów, o zbytku ślachty prawi; godne tu uwagi, filozoficzne zdanie, nad wiek w którym Klonowicz pisał wyższe, iż praca ręczna nawet ślachcica nie kazi. Z tego powodu przypomnijmy sobie, że kilka już tego rodzaju śmiałych i nowych myśli w tym poemacie wskazaliśmy, nie licząc głównéj o ślachectwie.
Do tego rozdziału podały myśl Klonowiczowi zbyt tłumne dwory panów polskich, ogromne orszaki dworzan, dworskich, pajuków, rajtarij, kozaków i t. d. Czereda ta próżniaków, którą mianowicie czasu pokoju, Klonowicz, szarańczą nazywa, oburzyła go swojém zuchwalstwem i zupełną bezużytecznością (infrugifera studia). Wszystko jednak co tu pisze, starożytną tak się pokrywa barwą, iż wcale nie znać, że się to sprawa domowa toczy. Doskonały tu obraz próżnującéj gawiedzi chciwéj jadła, napoju, niszczącéj kmiecia, wysysającéj pańskie dostatki, a przy tém hultajskiéj i lubiącéj więcéj zapiecek ciepły, niż pole bitwy, obóz i trud wojenny. Gdy przychodzi do dowodzenia potrzeby pracy chociażby ręcznéj dla ślachcica, ostróżnie się wielce do tego bierze i przywodzi przykłady Dionizjusza w Koryncie, Pawła Ś. aktora tamże; wyjmując wszelako kilka rzemiosł z tych, które dozwala ślachcie.
Damnatas artes noster vitaverit heros,
Sed iustas operas fido sudore maventes,
Quis rogo culparit?
„Niech nasz bohatér sztuk potępionych i zakazanych unika, lecz pytam, kto mu za złe miéć może, jeśli się uczciwém zajmie rzemiosłem?”
Jeszcze daléj rzecz o użyciu bogactw się ciągnie, ale czegóż tu już niéma w tym opisie! Cztéry żywioły, różne tyczące się jadła przyprawy, opis złotego wieku, opis poświęconych gajów, opis młynów, sposób robienia chleba i t. d. Potém luxus nostri saeculi, obiady, wieczerze, podkurki (epidipnides) pijaństwo, przykłady pijaków i t. d.
Jako o użyciu bogactwa mówi następnie, bardzo logicznie rzecz zawsze dzieląc na zimno i z uwagą — o ubiorach i strojach. Ten rozdział można przedstawić jako próbkę erudycij autora i jego sztuki łączenia w jedność tysiąca odłamków. Wszystko co się do odzienia stosuje, wspomniano tutaj, zaczyna się od nagości ludzkiéj, od ubioru przyrodzonego zwiérząt, naśladowania go przez ludzi, o materjach wełnianych, ozdobach do stroju należących, złocie, azbeście, amiancie, xylinon, purpurze. Kończy się użalaniem na zbytek w strojach tamtych czasów.
W następnym rozdziale o domach, pałacach i wszystkiém co się schronieniem zowié, ale prócz tego, jak zawsze ustępy, o małżeństwie, o przyjaciołach, opisanie wiejskiego domku. Piękny jest wiérsz następny, nie jako poezja, lecz jako sztucznie wyrażona, myśl trafna.
Namque amor est iuveni fructus, crimenque senectae.
„Miłość jest młodych lat owocem, występkiem w starości.”
Kończy się rozdział Dystychem:
Hactenus et mores et opes descripsimus; at nunc
Heroum vera de libertate loquamur.
„Dotąd opisywałem obyczaje i dostatki, teraz o prawdziwej bohatérów swobodzie mówić będę.”
Jakoż w następnym bardzo a bardzo obszérnie wywodzi co jest swoboda, co swawola i jako swoboda przystoi i potrzebna jest.
Dopiéro w następnym XXXIX rozdziale dowiadujemy się z czém tytuł xiążki miał związek. Autor zbijając zdanie tych, co zasadą ślachectwa mienią srogość i okrucieństwo, przywodzi historją olbrzymów porywających się na Jowisza i tu się stosować ma owa Victoria Deorum. Pokazuje się tedy, że tytuł dany jest aby zbyć, gdyż tysiąc trafniejszych i stosowniejszych mógł znaleść autor temu filozoficzno moralnemu traktatowi, który podobało mu się wystroić na poemat. Tych tytanów stawi Klonowicz, jako przykład złych ludzi (złéj ślachty myślę) złego użycia sił, a korzystając z okoliczności całą procedencją i historją ich opisuje széroko. Wszystko u autora per occasionem znaleść może miejsce w poemacie i zdaje się, że takich okazij tylko szuka, wpadając z epizodu w epizod. Tytani Klonowicza są to wyraźnie ślachta i panowie polscy, zawiązujący rokosze przeciw Zygmuntowi III, pokazuje to dobitniéj jeszcze poprzedzający rozdział w którym mowa o swobodzie i swawoli.
Rozdział następny zawiérający niby dalszy ciąg poprzedzającego, opisuje jeszcze téż wojny Gigantów, napad jakiś na miasto i per occasionem pochwała miasta, nareście zwraca się znowu do przedmiotu walki Tytanów. Zrobim tu tylko przelotną uwagę, że Lublin w czasie rokoszów za Zygmunta III kilkakroć był napadnięty przez rokoszan.
Musiał być świadkiem sławnych onych napadów na Lublin i jego bogate jarmarki nasz poeta, gdy tak opisuje najezdźców:
O quam Psyllorum similes mea saecula cernant
Oppugnatores Austri, qui fulmine turbent
Innocuum caelum: Zephyrosque Jovemque serenum,
Aethereasque plagas accenso sulphure terrent
Machina, qua bello fuerat servanda cruento
Urbibus in mediis vano consumitur usu
Dum iaculata globos levis et vitiosa iuventus
Heu gravides matres, aegrotaque corpora quassat,
Enecat infantes, odiosa senilibus annis.
In templis etiam conturbat vota praecantium,
Ex stedijs obstat museaquo docta molesto
Exagitat sonitu; sacris infaesta Camenis etc.
„O jak podobni Psyllom dzisiejszych wieków najezdcy burzliwi, którzy piorunami spokojne niebo kłócą, zefirów pogodę i spokój siarczystémi wystrzały odstraszając, machinami na srogie przeznaczonémi wojny bezużytecznie wśród miast postrach rozsiéwają, pociski miotą na niewinną młodzież na ciężarne matki, schorzałych starców i słabe dzieci, obrzydli rodzicielskim sercom, w kościołach nawet niedają modlić się ludziom, ze szkół wyganiają muzy hukiem nieprzyjaznym wieszczym rymom etc.
Zdaje się, że autor daleko byłby stósowniéj mógł nazwać, swój traktat-poemat dając mu tytuł: De vera nobilitate, bo zaraz tu rzucając walkę Tytanów, przechodzi do ślachectwa, zbijając mniemanie jakoby onego podstawą miała być siła zwiérzęca, przemoc. Tu znowu per occasionem proroctwo przeciw Turkom i zachęcenie do boju przeciw nim. Wiérsz, który Klonowicz wydał osobno po polsku pod tytułem: Pożar; upominanie do gaszenia y wróżka o upadku mocy tureckiéj; jest tłumaczeniem tego miejsca z poematu[16]. Sam o tém wzmiankuje poeta w dedykacij Pożaru. „Przełożyłem ten pożar na polskie z xiążeczek, którem nazwał Victoria Deorum, żeby przynajmniéj ludzie nasi a zwłaszcza rycerscy y przełożeni miast y grodów teraz o sobie czuli.” Następują epizody o rozpuście żołniérzy, ucisku ludu, na któren tak wymownie uskarżano się w początkach XVII wieku, w mnóstwie drobnych pisemek. W wiérszu przeciw Turkom zachęca do wojny opisem kraju, nadzieją zwycięztwa, myślą, że Turcy kraj ten na Chrześcianach niegdyś podbili etc.
Zbiwszy opinją, że ślachectwo, daje piękność cielesną, daje siłę, że one wyłącznie są jego tylko udziałem, udziałem pewnéj rasy ludzi uprzywilejowanéj; opisuje poeta nieokrzesanych, prostych (rustici), gburów, dzieląc ich swoim metodycznym zwyczajem na klassy, wiejskich, miejskich i półmędrków, tu znowu per occasionem w końcu rozdziału śpiéwa pochwały sztuk pięknych i urzędów a urzędników uczonych (sam właśnie należał do téj kategorij.)
Oto obraz pół-mędrków:
...............veniamus ad illos
Qui saltem procul a feribus videre Camaenas
Vestibulo in primo stantes templique fronas,
Extra Romanas arces portamque Capenam!
Forsan dormivere tua Parnasse sub umbra
Ex tua fecerunt illos insomnia doctos.
Semiferum vulgus quod non perfecit Apollo
Artibus armatum oppugnat furialiter artes
Telaque Musarum castis deprompta pharetris
Dirigit in Musas, violat sacraria phaebi etc.
Przystępuje wreście do Epilogu autor, reassumując cały poemat, z czego się znowu pokazuje, że założeniem jego było pokazać, co jest i na czém się opiéra prawdziwe ślachectwo.
Śpiéwa jeszcze sobie Epinicion to jest wiérsz zwycięzki na swój poemat, potém Victoriam virtutis t. j. tryumf cnoty, prosi o nieśmiertelność dla swego poematu, odzywa się o łaskawe jego przyjęcie do Zygmunta, do młodego Władysława i do Jana Zamojskiego.
Zgadł, gdy śpiéwał, że dopiéro może nad jego popiołami zabrzmi pochwała i późna sprawiedliwość myślom jego oddana[17],
Forsitan ad Manes dulcedo posthuma laudis
Perveniet nostros et seri sensus honoris.
ale życzeniom użyteczności poematu, stanęło na przeszkodzie potępienie jego dawniejsze, a dzisiejsze zapomnienie.
Jako o poemacie i dziele sztuki trudno dać zdanie, o téj pracy Klonowicza, bo choć tu tysiąc jest obrazów poetycznych, których starożytność dostarczyła, lub uczucie samego autora, układ wszakże, budowa wcale nie poetyczna, sucha, zimna, wymyślna, chłodną moralizacją oblana, przypomina traktaty moralno-satyryczne XVI wieku; ale niepodobny do niczego co się dotąd poematem zwało. Zdaje się, że autor mając przez życie swe uzbiéranych wiele bardzo wiérszy łacińskich w najrozmaitszych przedmiotach, zszył je tylko potém, jedną myślą, aby całość z nich zlepić.
Ogromna eruducja autora swym wylewem niczém nie powstrzymanym, pomogła do rozdęcia przedmiotu, przyszywając coraz nowe per occasionem, epizody do epizodów. Jako dzieło sztuki zastanawia tylko Victoria łatwą i piękną budową wiérsza, który płynie rzadko zeszpecony barbaryzmem, lub wyrażeniem nowszéj polsko-złéj łaciny, często przypomnieniem poetów starożytnych ukraszony. Jest to dzieło charakterystyczném i zajmującém w wielu miejscach, gdzie przez starożytny krój jego, przebiły się obyczaje współczesne, obrazy pożycia, rysy czasowi właściwe, zdania XVI i XVII wieku, jest zajmującém najbardziéj, pod względem idei głównéj — anti-ślacheckiéj, anti-aristokratycznéj. Przychodziło właśnie w porę, gdy w Polsce aristokracja w siły się zbijała, tworząc się ciałem osobném i niezależném w narodzie. Uważmy jak Klonowicz tu swą ideę, mimo utopienia jéj w tylolicznych niepotrzebnych nawet szczegółach rozwinął.
Nie dochodząc do ostatecznego, fałszywego pojęcia równości, uznaje ón naprzód aristokracją, czy ślachectwo, jako fakt, jako konieczność wypływającą z rozmaitych usposobień ludzi, z których jedni rodzą się z mniejszémi, drudzy większémi zdolnościami, na wyższych i podwładnych. Uznawszy tym sposobem ślachectwo, od razu (Cpt. II) powiada na czém się prawdziwie zasadza. Na cnocie i pracy. Tu wymienia, że fałszywe pojęcia o ślachectwie do pisania przeciw nim go skłoniły. Daléj jeszcze (Cpt. III) wywodzi z różnych usposobień, rozmaitych sił ludzi, konieczność klassy wyższéj, ale wyższéj umysłem, cnotą, zdolnościami, męztwem. Męztwo nasz poeta, nie bez przyczyny, jako jedną z cnot zasadniczych ślacheckich okazuje. W istocie piérwsi ślachta, byli to najodważniejsi żołnierze i męztwem jeszcze w czasach, w których pisał autor, w czasach nawet naszych, najłacniéj człowiek się uślachca.
Przesąd rodowy, przywileje urodzenia i ślachectwo rodu, wprawdzie pospolitemi ogólnikami, ale niemniéj silnie zbija poeta. (C. V.) Przywodzi przyczyny przeradzania się rodów, degenerowania ich, spodlenia, znikczemnienia; przykłady tych co się wznieśli wysoko, z niska wyszedłszy. Tém ustala założenie swoje, że ślachectwo jest rzecz nabyta, a zatém osobista, że przymioty ojców nie spadają na synów i t. d. Széroko tu rozwiedzione dowody, że rassy nikczemnieją i ślachcą się, nigdy nie utrzymując ciągle w jednym stanie. — Godna wspomnienia myśl, między innémi zastanawiająca, o piersi mamek najemnych, co z pokarmem, charakter, skłonności swe wychowańcom dają; o wychowaniu gnuśném, rozwięzłości i t. d. i t. d.
Tu zastanowiwszy się, zabezpiecza się autor od zarzutów zupełnéj wzgardy rodowego ślachectwa (C. XXII), bo je uznaje, ale nie absolutnie, tylko względnie, zawsze wracając do zasady swéj, że cnota jest podstawą ślachectwa ad virtutem referantur omnia, que est parens novae nobilitatis et resuscitatrix intermissae. Zrobiwszy ślachectwo nabytém, tém samém zaparł jednak poeta zupełnie, rodowe, lub nic nieznaczącém uczynił; przypominając daléj jeszcze, że rzeczą ślachty (Heroum) jest walczyć, pracować, odznaczać się, aby na tytuł swój zasłużyć. (Cpt. XXIII).
Wzgardza téż Klonowicz ślachectwém a raczéj w znaczeniu dzisiejszém aristokracją piéniężną (C. XXV) zapiérając aby zapłacić można i kupić piéniędzmi. (Nobilitatem constat esse virtutis, Divitias fortunae). Cnota powtarza znowu, cnota (w najobszerniejszém znaczeniu tego wyrazu) jedna ślachectwo daje.
Tu powstał na ucisk wieśniaków wymownie narzékając, prorokując tyranom wygaśnienie ich rodu, choroby, męczarnie sumienia i t. d. a malując obraz włościan podniósł ich na równią prawie, z ślachtą, przynajmniéj w oczach Boga, w oczach prawa i sprawiedliwości. Ślachcicowi Klonowicza nie wzbronne są rzemiosła, nawet ręczne, takie które wedle wyobrażeń wieku kaziły już ślachectwa, małą tylko liczbę podłych zatrudnień, wyjmuje. Oddajmy mu sprawiedliwość, że nad swój czas, umiał się wyżéj wznieść i myśli swoje snuć sam z siebie. Jednakże rycerskie rzemiosło jako najwłaściwsze ślachcie ukazuje a inaczéj żyjąc w Polsce i w XVII wieku uczynić nie mógł. (C. XXX).
Tu wpadając na porównanie ślachty burzliwéj bombardującéj tron i dobijającéj się władzy, z tytanami, porównanie nastręczone wypadkami współczesnémi, bo Klonowicz żył w czasie rokoszów Radziwiłła i Zebrzydowskiego — definjuje swobodę i odróżnia ją od swawoli i anarchij, tytułem poematu, niestety fałszywie, prorokując Jowiszowi wygraną!
Znowu powracając do cech ślachectwa, oburza się przeciw tym co je na sile materjalnéj, na burzliwości i okrucieństwach gruntują; tu zaraz wskazywać się zdaje na Turcją, jakby na teatr na którym radził burzliwéj ślachcie, dowieść odwagi i użyć siły.
Widać, że w czasach Klonowicza, przywięzywano już do ślachectwa rodowego ideę piękności fizycznéj, postawy wspaniałéj i t. d., bo poeta dowodzi jako nie zawsze brzydkie, potworne, nieudatne istoty, w duszy także są takiémi; jako nie zawsze wielkiego rodu ludzie odznaczają się twarzą i postacią.
Tu znowu jeszcze powtarza aż do zbytku i bije w uszy do końca — założeniem. Cnota i praca ślachcicem czynią, nie ród, nie siła, nie bogactwo, nie rysy twarzy, nie zuchwalstwo i t. d.
Nareście czemuż się autor obrócił z poleceniem swego poematu, do Zygmunta III, do Władysława IV, do Zamojskiego? Zdaje mi się łatwo to zgadniecie, dla czego cieniom Batorego, poemat poświęcił, tego — Stefanka za którego strach był na panka. — I to nie tajemnica.
Otóż myśl poematu zasadna cała — myśl o nadużyciu ślacheckiego tytułu i praw ślachty, myśl reformy socjalnéj! Biédny mieszczanin, co chciał Polskę reformować poematem łacińskim w XLIV rozdziałach!!
Wskazaliśmy w krótkim naszym przeglądzie, miejsca zajmujące obrazami obyczajów polskich, te są mianowicie — o żydach, o rozpuście, o dworach wielkich panów, o duchowieństwie i t. d. W nich historyk-moralista, znajdzie ciekawy materjał do dziejów epoki, którą Klonowicz widział smutnémi oczyma przyszłości. Dziwna i ledwie pochwycona fiziognomja poematu, nie dozwala nam go ściśléj rozebrać i osądzić, jest to bowiem z tych czasów utwór najdziwniejszy; mimo swéj pozornie regularnéj budowy, najnieregularniejszy, zszyty cały z epizodów niezmiernie długich, niepołączonych żadnym węzłem żywszym, żadną żyjącą powieścią ciągłą, wymyka się z pamięci zacierając rozdział rozdziałem. Jedném słowem Victoria, jest to traktat satyryczno-filozoficzno-moralny, którego ideą matką, że ślachectwo jest tylko przesądem, a cnota i praca najważniejszemi człowieka przymiotami, najślachetniejszém ślachectwem. — Nieszczęściem głos naszego biédnego Rajcy Lubelskiego do ślachty, był głosem wołającego na puszczy; i za to go pewnie osądzono na stos i kata, że śmiał, ón, mieszczanin jeden, nie herbowny, powiedziéć, iż cnota prawdziwe ślachectwo!
Niewiémy o ile cnotliwy był nasz poeta, ale że nie był ślachcic to pewna.
Listopad 1842 r. Gródek.
- ↑ Ne sutor i t. d.
- ↑ Nunquam volui populo placere, nam quae ego scio non probat populus, quae probat populus ego nescio. Seneca Epist. XXIX.
- ↑ Οῑς μἑν ἐγὣ δεινὸς, ὀυχ ὁ νῡν καιρὁς οἷς δέ ὁ νῡν καιρὸς, ὅυν ἐγὣ δεινός Vita Isocrat. Plutarch).
- ↑ Podobno Tartini.
- ↑ Sebastyana Fabiana Klonowicza z Sulmierzyc. Juvenalis Satyra XII. 7 nunc et ventis animam committo etc. Drukował Sebastyan Sternacki. Na dedyk. podpisany Seb: Acernus R. Lub. W. Ps.
- ↑ Dedyk. podpisana z Wólki Jozefowskiéj w dzień nowego lata 1595 r.
- ↑ Gostomscy, którym przypisany poemat byli dyssydentami, równie jak wszyscy prawie, którym Klonowicz swoje xiążki przypisywał. Niesiecki T. II. 289. To pokazuje, że może i sam skłaniał się duszą ku reformie, a zatém, że Jezuici nie dla tytułu tylko poemat jego na stos wskazali.
- ↑ Kraków 1607 r. W nowém wydaniu krakowskiém Klonowicza mnóstwo niezliczone omyłek, dla których czytać go prawie niepodobna.
- ↑ Niektóre tylko miasta większe miały Libertationem a podwodis, inne zmuszone były je dawać na zawołanie wyższych urzędników ziemskich, pod przejazdy znakomitszych, pod posłów, pod dwór, pod wojsko i t. d.
- ↑ Sąsiady — lokatorowie, mieszkańcy, takie ten wyraz ma znaczenie po aktach miejskich.
- ↑ Januarius Sowizralius Annus Dominus 8319 54730 (w istocie 1614) 4o typ. goth.
- ↑ Kraków 1585
- ↑ Decem annis rarum hunc librum author conficiebat 1793. 23 Jun. Jan. Szczekociniis.
- ↑ Całkowity tytuł jest następujący:
Sebastiani Sulmircensis Acerni Victoria Deorum in qua continetur veri herois educatio
Nasoni Sulmo patria est. Sulmircia nobis,
Nosque poetastri. Naso poeta fuit.Na odwrócie: Diis manibus Invictissimi Stephani Regis poloniarum etc., persolvitur votum (w ośmiu wiérszach). Dedykacja: Magnifico Dno Dno Adamo Gorajski de Goraj in Bielgoraj, Radzecin, Nowawola, Zalepsko, Rzeczyca, Osmolice, Niedrwica, Prawiedniki etc. Domino et Haeredi S. R. Majestatis cohortibus praefecto patrono literarum et humanitatis clementissimo. Podpisano: (po XI kartach) Lublini nostris ex aedibus Sebastianus Fab. Acernus Sulmircenus Cons. Lublin. — Ten Adam Gorajski Podkom. Lubelski, znacznéj rodziny potomek, spokrewniony z Radziwiłłami i wielą innemi domy w Polsce i Litwie. Pisze Niesiecki, że za jego czasów niebyło już tych Gorajskich, co pobożnie przypisuje, haerezij w téj familij wkorzenionéj T. II. 255.
- ↑ Flora.
- ↑ Dedyk. X. Janus. Ostrowskiemu Kaszt. Krak. Podpis dedyk. z Lublina XXII. Aug. 1596. Carmen classicum w Victorij kończy się na str. 615.
- ↑ W całéj xiędze 683 pp. kursywą 8.