Żagiew i zgliszcza/Zedrzyjmy zasłonę
<<< Dane tekstu | |
Autor | |
Tytuł | Zedrzyjmy zasłonę |
Pochodzenie | Żagiew i zgliszcza |
Wydawca | Księgarnia polska — Bernard Połoniecki |
Data wyd. | 1931 |
Druk | Księgarnia polska — Bernard Połoniecki |
Miejsce wyd. | Lwów i Warszawa |
Tłumacz | Kazimierz Rychłowski |
Źródło | Skany na commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Nie każda podróż po Rosji sowieckiej musi być koniecznie rewelacyjną: wszystko zależy od warunków w jakich się ona odbywa oraz od wartości moralnej i intelektualnej podróżnika. Człowiek, który jeździ po Rosji jako turysta, oprowadzany i otoczony przez przewodników specjalnie do tych celów tresowanych, który według zgóry ułożonego na intencję jego programu, zwiedza tylko pewne miejscowości i objekty, nieraz przygotowane zawczasu na jego przyjęcie, który korzysta z arystokratycznych środków lokomocji nie mających nic wspólnego z obecną rzeczywistością, który styka się ponadto jedynie z osobami urzędowemi, uprzywilejowanemi, z funkcjonarjuszami państwowymi, taki człowiek po powrocie z tej wycieczki dla przyjemności nie ma wogóle prawa się odzywać. Sleepingi, automobile, elegancko urządzone hotele, — wszystko to nie ma nic wspólnego z dzisiejszem życiem 150 miljonów ludzi zamieszkujących Z. S. S. R. — Co się tyczy reszty, to można patrzeć na nią i osądzać w dwojaki sposób: od zewnątrz i od wewnątrz.
Różnica między zewnętrznym wyglądem rzeczy a ich wewnętrzną zawartością nie występuje na jaw tylko specjalnie w Rosji. Administratorzy ruin, w jakimkolwiek to będzie kraju, zachwycają się ich oryginalnością nie myśląc zupełnie o losie tych biedaków, którzy skazani są na zamieszkiwanie tych ruin. Wspaniały koloryt pejzażu, nad którym rozpływają się w pochwałach przechodnie, nie przeszkadza zupełnie, że ludzie żyją tam w brudzie i niechlujstwie. Przechodnie, którzy otaczają kołem robotników wykonywujących na ulicy jakąś wyjątkowo ciężką zawodową pracę, przyglądają się temu z zainteresowaniem, którego napewno woleliby ich pozbawić niedobrowolni aktorzy w tej scenie.
W Z. S. S. R. sprawa ta wygląda taksamo jak wszędzie indziej, jednak z dodatkiem pewnych specyficznych komplikacyj. Cudzoziemiec przyjeżdżający do Rosji rzadko tylko zna język rosyjski, skutkiem czego zmuszony jest obcować jedynie z garstką ludzi oficjalnych, którzy łatwo mogą go w błąd wprowadzić. O ile chce wejść w bezpośredni kontakt z jakąś osobą zasługującą na zaufanie za pośrednictwem tłumacza, — musiałby ów tłómacz dawać pełne gwarancje, że niczego nie przekręci ani nie zamilczy. Gdy zaś cudzoziemiec natknie się nawet na kogoś kto zna jego język, trzebaby upewnić się jeszcze, że nikt ich rozmowy nie podsłuchuje ani nie zadenuncjuje informatora. Nie można też od władz i instytucyj przyjmować jakichkolwiek grzeczności, o ile się chce mieć zupełną swobodę w wypowiadaniu swego zdania.
Przytoczę kilka tylko przykładów.
Pewien tak zwany „delegat“ organizacji robotniczej ze Zachodu, — w gruncie rzeczy funkcjonariusz mianowany poprostu przez innych funkcjonariuszy zawisłych od Moskwy, — dowiaduje się, że w jednej z fabryk moskiewskich wybuchł strejk. Postanawia zbadać sprawę na miejscu, — zatem w towarzystwie tłómacza i grupy podobnych jemu „delegatów“ udaje się do owej fabryki, gdzie indaguje robotnika w obecności „czerwonego dyrektora“, sekretarza komórki partyjnej i komitetu fabrycznego. Oczywiście robotnik oświadcza, że nie słyszał o żadnym strejku, nie kompromitując w ten sposób ani siebie ani nikogo. „Delegatowi“ to zupełnie wystarcza. Otóż gdyby ów robotnik powiedział całą prawdę, napewno po odejściu delegata wyrzuconoby go z fabryki na bruk; gdyby pozwolił sobie na słowa krytyki pod adresem kół kierujących, przepłaciłby to więzieniem lub deportacją na Syberję, po cichu, bez sądu i wyroku. Ankieta w ten sposób przeprowadzona nie ma zatem żadnej wartości. Należało urządzić się tak, aby dany robotnik mógł śmiało wypowiedzieć się, pewny bezkarności.
Inni „delegaci“, przybyli na obchód dziesięciolecia rewolucji spostrzegają z wysokości swego autobusu długi ogonek ludzi stojących na ulicy. Towarzyszący im tłómacz wyjaśnia na zapytanie, że wszyscy ci ludzie czekają swojej kolejki, aby subskrybować pożyczkę państwową. A tymczasem ci biedacy wystawali całemi godzinami pod sklepem, chcąc zakupić artykuły pierwszej potrzeby.
Z drugiej znów strony, ilekroć wytyka się dzisiejszym władcom Rosji jakiekolwiek zło, — znajdują oni wytłómaczenie na wszystko: wszystkiemu winien jest dawny ustrój, dawny rząd, — to są „grzechy przeszłości“. Zapewne, przeszłość ta zostawiła faktycznie pewne ślady po sobie, które wytępić jest bardzo trudno; — ale przecież niejedno z tego dałoby się już do tego czasu usunąć. A jeżeli do dziś dnia istnieje mimo wszystko niejedno zło, niemożliwe do wyplenienia w ciągu kilkunastu lat istnienia Sowietów, — to jeszcze nie powód, aby je zatajać lub przeczyć jego istnieniu. Są pozatem pewne rany społeczne, stanowiące specyficzną właściwość obecnego reżimu.
Pod tym względem wystarczy wskazać tylko na tragiczny los opuszczonych dzieci, skazanych na niewysłowiony upadek fizyczny i moralny, na żebractwo, kradzieże, rabunki i wszelkie zbrodnie. Płatni żołdacy legendy sowieckiej początkowo zaprzeczali istnieniu tych biedaków. Ale straszna ta plaga stała się tak jawną i groźną, że przywódcy Z. S. S. R. widzieli się zmuszeni poruszyć ją publicznie w prasie.
Siemaszko[1], komisarz ludowy hygjeny publ. pisał w „Prawdzie“ z dnia 4 września 1925: „Te brudne, półnagie dzieci, okryte robactwem, jakie widzi się po miastach i dworcach, — to żywy wyrzut dla naszego sumienia“. Winokurow[2], jeden z najwyższych urzędników sądowych w Sowietach, szacował liczbę tych małych włóczęgów na 400 tysięcy conajmniej, („Izwiestia“ z 2 marca 1926), co z pewnością stało jeszcze poniżej rzeczywistości. Aleksandra Rakowska, żona ambasadora sowieckiego w Paryżu, podaje cyfrę 600 tysięcy. „Grzechy przeszłości“ mogły być wygodną wymówką dla tych, którzy jeździli po Rosji na koszt robotnika i chłopa, nie dostrzegając tych setek tysięcy dzieci opuszczonych. Ale znalazł się ktoś, kto nie wahał się powiedzieć otwarcie prawdy, a komu trudno będzie zarzucić kłam: oto N. Krupskaja, żona Lenina, pisała w „Prawdzie“ z 2 grudnia 1925 co następuje:
„Większość towarzyszy, nawet w Partji, sądzi, że te dzieci opuszczone, to dziedzictwo wielkiej wojny i ekonomicznego chaosu... Faktycznie jednak 3 czwarte tych opuszczonych dzieciaków od których w tym roku roi się na ulicach Moskwy, to nie rezultat dawnych klęsk i zaniedbania, — lecz konsekwencja dzisiejszych warunków, bezrobocia i zwłaszcza nędzy wśród chłopstwa. Bezwątpienia ma to pewien związek z wojną, ale tylko ów związek normalny, jaki łączy przeszłość z teraźniejszością“...
Gdyby jakiś zwyczajny komunista pozwolił sobie choćby na skromną uwagę w tym duchu, napewno przepłaciłby to więzieniem lub Sybirem. Bądź co bądź klęska tych bezdomnych sierót zelżała znacznie w ciągu ostatnich trzech lat, właśnie dzięki tej publicznej krytyce, której parę głosów powyżej przytaczamy. A nie byłoby to możliwem, gdyby władza sowiecka nie potrzebowała liczyć się z nikim więcej prócz z pochlebcami.
Cytujemy ten przykład jako jeden z najjaskrawszych, którego ogólnej doniosłości zaprzeczyć niepodobna. Ale możnaby z łatwością cytować setki innych. Zapewne, niema mowy o wykorzystywaniu pewnych odosobnionych faktów dla scharakteryzowania na tej podstawie ogólnej sytuacji. Systematyczni wrogowie rewolucji posługiwali się podobną metodą, aby ukuć legendę antibolszewicką, na co znów bardziej czy mniej legitymowani spadkobiercy Lenina uważali za stosowne odpowiedzieć stworzeniem legendy sowieckiej. Ale zbijanie kłamstwa nie zawsze musi być prawdą. Jedna legenda warta drugiej. Nie tylko się one nie uzupełniają, lecz wykluczają wzajemnie, nie dotykając samego problemu. Ożywione wręcz przeciwnemi intencjami, postępują według identycznego systemu, polegającego na generalizowaniu faktów wyjątkowych, naturalnie odpowiednio dobranych.
Prawda nie leży w pośrodku, ani nie mieści się częściowo w jednej, częściowo w drugiej tezie. Prawda ta, jasna a odrębna sama w sobie, może mieścić w sobie niejeden z faktów zawartych w obu przeciwnych tezach, — ale fakty te sprowadza do ich rzeczywistych rozmiarów, przywracając im ich sens właściwy.
Oddawna już stracili kredyt ludzie pragnący za wszelką cenę oczerniać rewolucję sowiecką. Nikt im nie wierzy, nawet wówczas, kiedy mówią prawdę. Prowadzona przez nich w pierwszych latach rewolucji oszczercza kampanja ma tylko ten skutek, że przechodzi się do porządku nad ich krytyką lat ostatnich, choćby ona była zupełnie poważna i umotywowana. Daje to nawet pewne korzyści dzisiejszym kierującym sferom bolszewickim: publiczność, która nasłuchała się i naczytała tylu sądów potępiających, dziś nie zwraca uwagi nawet na rzeczy prawdziwe, któremi należałoby się zainteresować.
Z drugiej zaś strony zdecydowani, fanatyczni apologeci Sowietów przyczynili się do wytworzenia w mentalności ogółu pewnej obojętności lub nawet sceptycyzmu na punkcie tego, co się w Rosji sowieckiej dziś dzieje. Nikt nie da już dziś wiary entuzjastycznym opowieściom o życiu w Z. S. S. R. Sumienny czytelnik woli, przynajmniej na razie, o niczem nie słyszeć, nie próbuje niczego rozumieć.
Potrzebne tu jest pewne wyjaśnienie, w jaki sposób prasa tak zwana „komunistyczna“ międzynarodowa może informować fałszywie, nawet opierając się na faktach zasadniczo zupełnie prawdziwych. W ostatnich latach, — powiedzmy w przybliżeniu od chwili zniknięcia Lenina, — operuje się w Sowietach chętnie datami statystycznemi, wykazując procentowo wzrost produkcji w stosunku do każdego ubiegłego roku. Publiczność nie znając wartości punktu porównania, staje w ten sposób wobec cyfr zawrotnych.
Otóż podczas wojny domowej i obrony Rewolucji przed inwazją reakcji produkcja w Rosji, w porównaniu z przedwojenną spadła do bardzo niskiego poziomu; statystyka podaje, że do 18%, ale statystyka ta nie opiera się na żadnych realnych danych. W niektórych gałęziach produkcja ta spadła do zera, zwłaszcza w terytorjach zajętych przez białogwardzistów. Z chwilą nastania pokoju i wewnątrz i nazewnątrz powrócono wszędzie do pracy, produkcja wzrastała z roku na rok, świadcząc o stopniowej odbudowie ekonomji przemysłowej. Jasną jest jednak rzeczą, że statystyka, która na pozór wydawać się może imponująca, może być pozbawiona wszelkiej wartości, jeżeli jako punkt wyjścia do porównania procentowego wzrostu produkcji bierze się stan produkcji niesłychanie niski.
Kraj fabrykujący najpierw jeden automobil rocznie, następnie pięć w drugim roku, a dziesięć w trzecim, — zwiększyłby swą produkcję o 500, względnie o 1000 procent, a jednak nie mógłby się chwalić podobnym „sukcesem“. Tymczasem prasa podkreśla właśnie fakty w tym rodzaju.
Mimo wszystko jednak potrzebny był dla pewnych kategoryj ludzi, bardziej wymagających niż czytelnicy owej inspirowanej prasy, jakiś miernik inny, mniej wątpliwy; dlatego w porównaniach poczęto powoływać się na daty z roku 1913. To już wygląda bardziej interesująco, gdyż ów rok poprzedzający wybuch wojny wykazywał najwyższy stopień kapitalistycznego rozwoju, przed wielkim światowym kryzysem. Ale nie dotyczy to Rosji w tym stopniu, jak to niektórzy utrzymują, — Rosja bowiem była jednym z najbardziej zacofanych krajów w całej Europie. W innych krajach, w szczególności w Stanach Zjedn. Ameryki i w Japonji mieliśmy przykłady, w jak szybkiem tempie potrafi kapitalizm wprowadzić olbrzymi postęp w kraju, może spóźnionym w swym rozwoju, ale dysponującym dużemi zasobami surowca i materjału robotniczego; sam fakt zatem przekroczenia produkcji z r. 1913 nie wystarcza, by rządom dzisiejszym przyznać wyższość nad rządami dawnemi.
Dalszym czynnikiem okłamywania jest fakt, że nie bierze się pod uwagę naturalnego przyrostu ludności. W statystyce socjalnej cyfry nie mają znaczenia absolutnego, lecz muszą być rozpatrywane z punktu widzenia ich wzajemnej zależności. A więc — jeśli produkcja wzrasta wolniej niż liczba ludności w danym kraju, — to faktycznie ona się stosunkowo zmniejsza. Łatwo to stwierdzić, wypośrodkowując przeciętną na jednego mieszkańca. Otóż przyrost ludności w Z. S. S. R. wyraża się cyfrą trzech i pół miljona głów rocznie. Skoro się tę drobnostkę uwzględni, wówczas wszelkie dedukcje oparte na wykresach statystycznych okażą się zupełnie złudne.
Faktycznie jedynym rzeczywistym wskaźnikiem postępu jest przeciętna konsumcja na głowę. W roku 1927, podczas uroczystości dziesięciolecia rewolucji, moskiewskie centra propagandowe zwiastowały, na użytek zagranicy, iż produkcja z roku 1913 została lub zostanie w najbliższym czasie przekroczoną. Równocześnie atoli instytucje poświęcone ekonomji narodowej zapowiadały, że dopiero w r. 1932 dojdzie się do cyfr przedwojennej konsumcji na głowę, a to z uwagi na przyrost ludności i zmniejszenie się importu. Wystarczy proste stwierdzenie tego faktu, aby pozbawić wszelkiej wartości owe optymistyczne enuncjacje oficjalne, powtarzane na wszelkie tony przez tysiące funkcjonariuszy rozsianych po całym kraju. Nie wiele więcej są też warte owe „świadectwa“ ignorantów, którzy nie jeżdżąc nawet do Rosji mogliby dowiedzieć się całej prawdy, gdyby zadali sobie trud przeczytania choć jednej urzędowej publikacji Najwyższej Rady ekonomicznej Z. S. S. R.
Ale to jeszcze nie wszystko. Trzeba się jeszcze liczyć i z jakością produkcji: niema się co chwalić dojściem do jakiegoś stopnia produkcji, jeżeli z wyprodukowanego towaru musi się jedną czwartą, jedną trzecią, a czasem nawet i połowę wyrzucić poprostu na śmiecie. A tak właśnie dzieje się w Rosji, w najważniejszych dziedzinach pracy, — jak to stwierdzają oficjalne raporty. Zapytać się też godzi, czy do osiągnięcia pewnych rezultatów nie doszło się kosztem pogorszenia warunków życia pracowników. Nie można też zapominać o wysokości ceny zakupna fabrykatów. Wreszcie trzeba też brać w rachubę nieustanny wzrost zapotrzebowania, występujący szczególnie dobitnie po wielkich przewrotach społecznych, po wojnach i rewolucjach.
Ludzie propagujący legendę sowiecką, a pomijający wszystkie te rozmaite czynniki, niezbędne dla porównania i oceny, — operują bezwartościowemi cyframi, popełniając poprostu oszustwo, podniesione do trzeciej, czwartej czy piątej potęgi, zależnie od wypadku.
Ale nie wystarczy samo objektywne skonstatowanie pewnych faktów. Idzie tu jeszcze o ich interpretację z punktu widzenia Rewolucji, idzie o stwierdzenie, czy cały system ekonomiczny dzisiejszej Rosji rozwija się w duchu socjalizmu czy kapitalizmu, — innemi słowy, czy bolszewicka Rewolucja zbliża się do wytkniętych sobie celów, czy od nich oddala. Rosyjska partja komunistyczna nie po to przeprowadziła rewolucję społeczną, by ustalić jakiś typ produkcji i sposób życia, istniejący w państwach burżuazyjnych, choćby najbardziej postępowych. Idzie tu o położenie kresu wyzyskiwaniu jednego człowieka przez drugiego, o zniesienie wszelkich przywilejów, o dążenie do faktycznej równości przez skomunizowanie środków produkcji, wyeliminowanie osobistych korzyści i rozdział produktów stosownie do potrzeb członków całego społeczeństwa.
Pragnąc rozwijać się w tym kierunku (trudno bowiem wymagać, by kraj tak zacofany potrafił własnemi wyłącznie środkami zrealizować w całej pełni ideę socjalistyczną, a cała rzecz w tem, by swoje wysiłki skierował we właściwym kierunku), Z. S. S. R. powinien górować nad państwami kapitalistycznemi swoją organizacją, swoją techniką, tempem swej produkcji, a równocześnie tworzyć nowy porządek społeczny, społeczeństwo bez klas. W przeciwnym razie bolszewizm nie byłby — choć nieświadomie — niczem więcej jak burżuazyjną rewolucją, torującą drogę cywilizacji kapitalistycznej.
Na to najważniejsze pytanie legenda sowiecka nie daje żadnej odpowiedzi, ani też materjału do odpowiedzi. Nie jest moim zamiarem dać czytelnikowi tej książki zupełnie gotowe rozwiązanie lub podtrzymywać jakąś tezę. Pragnę jedynie naszkicować w grubszych zarysach rzeczywiste warunki, w jakich dziś żyją masy w Rosji i w zakończeniu sformułować kilka myśli, które mogłyby pomóc czytelnikowi do wyrobienia sobie właściwego sądu.
Będziemy mówić prawdę. Dlatego powstrzymamy się od dobierania przykładów wyjątkowych, nie będziemy czerpać z rubryki wiadomości kronikarskich, choćby to nieraz mogło być interesujące jako symptomy. Przedstawiać będziemy tylko fenomeny ogólne dotyczące życia klas robotniczych, — już to grupując wystarczającą ilość faktów by na ich podstawie ustalić pewną regułę, — już to cytując poszczególne wypadki, dość ważne, by wystarczyły dla scharakteryzowania pewnej reguły. Nie będziemy powoływać się na żadne przypadkowe czy wyjątkowe epizody, — lecz jedynie na stale istniejący stan rzeczy.
Nie będziemy powoływać się nigdy na ów okres zwany epoką „komunizmu wojennego“ ani na lata bezpośrednio po tym okresie następujące. Wszystkie informacje datują się z czasu po śmierci Lenina i po uroczystościach dziesięciolecia rewolucji. Opieramy się wyłącznie na źródłach sowieckich, o ile autor, który dość długo przebywał w Rosji jako komunista i zwiedzał wszelkie środowiska, nie powołuje się na swoje osobiste doświadczenie. Czytelnik musi o tem pamiętać, że dzisiejsze publikacje rosyjskie, wszystkie bez wyjątku, zależne są w zupełności od sekretarjatu partji komunistycznej, będącego wyłącznem uosobieniem władzy politycznej. Oczywiście publikacje te starają się zawsze łagodzić i osłabiać znaczenie „objawów negatywnych“, aby nie dawać żeru wrogiej prasie zagranicznej. W pewnych tylko wypadkach rozmyślnie się nawet przesadza, o ile idzie o zaalarmowanie opinji lub o ile to się okazuje potrzebnem dla walki wewnętrznej.
Dzisiejsi kierownicy Sowietów, którzy dyktaturę zmonopolizowali dla siebie, wprowadzili pewną inowację w komunistycznej demokracji pod formą „autokrytyki“. Każdy może i powinien sam siebie krytykować!
Autokrytyka nietylko jest dozwolona, ale i przepisowa. Jest ona dobrowolną i obowiązkową jednocześnie, a przypomina dziwnie jakieś praktyki religijne, coś w rodzaju publicznej spowiedzi. Bezrobotny, żyjący z żebraniny i jakichś ochłapów, ma prawo do autokrytyki. Biedny chłop, obarczony familją, nie mający żadnego inwentarza, ma prawo sam się oskarżać. Głodny, zawszony, bezdomny chłopak ma prawo bić się w piersi. Wszyscy nieszczęśliwi, wydziedziczeni, wszyscy męczennicy różnic społecznych mają prawo wzajemnie się krytykować. Ale generalny sekretarz partji komunistycznej nie może być krytykowany przez nikogo, prócz siebie samego, — a jak dotychczas, uważa on, że nic sobie absolutnie zarzucić nie może. Ale sekretarze tegoż sekretarza, i sekretarze sekretarzy sekretarza, i sekretarze sekretarzy sekretarzy sekretarza, — ci wszyscy nie mogą być krytykowani jak przez siebie samych lub przez swych przełożonych.
Osobliwy ten wynalazek, bardzo wygodny dla tych, którzy z niego ciągną korzyści, a zgodny z interesem klas uprzywilejowanych, jest cudownem zrealizowaniem demokracji sowieckiej à rebours. Jest to najdokładniejsza antyteza politycznego programu październikowej rewolucji.
Czas już postawić jasno kwestję odpowiedzialności tej całej piramidy sekretarzy, której szczyt uważa się za nietykalny, a której podstawa opiera się na olbrzymiej masie, uginającej się, niewątpliwie, pod brzemieniem „grzechów przeszłości“, ale też równocześnie pod brzemieniem błędów tej jej rzekomej „elity“.
Rozmaite są objawy, pozwalające na scharakteryzowanie położenia mas robotniczych w danym kraju. Statystyka posługuje się odpowiednio zestawionemi cyframi, wykresami, współczynnikami, procentami. Wszystko to razem przedstawia pewną wartość tylko wówczas, o ile można ustalić wzajemną zależność tych cyfr od siebie. Tak naprzykład wysokość wynagrodzenia musi być zestawiona z wysokością kosztów utrzymania i nakładu pracy.
Dlatego, naszem zdaniem, pragnąc dać pewien obraz codziennego życia robotnika w Z. S. S. R. najlepiej będzie opisać przedewszystkiem jego warunki pracy i mieszkaniowe. Wówczas dopiero wszelkie cyfry nabiorą pełnego znaczenia.
Zaczerpnijmy tedy z prasy sowieckiej garść bardzo charakterystycznych informacyj ilustrujących doskonale sytuację ogólną. Mógłbym się opierać i na moich osobistych obserwacjach; chcąc jednak pozbawić czytelnika nawet cienia powątpiewania, lepiej oprzeć się na urzędowych dokumentach: wiadomo przecież, że wszystkie bez wyjątku publikacje w Z. S. S. R. podlegają pośrednio lub bezpośrednio rozkazom i kontroli Sekretarjatu Partji komunistycznej.
A więc fabryka Karol Marx (Wiazniki, gub. Włodzimirska): z pośród 150 rodzin ani jedna nie dysponuje takiem pomieszczeniem jakie jej się wedle normy należy: nieraz dwie lub trzy rodziny — ośm do dziewięciu osób, mieszka w jednej ubikacji. Dzieci wałęsają się wszędzie po trochu; brud, pełno robactwa i zaduch zatruwający powietrze („Prawda“, 26 marzec 1925). Ten sam dziennik w numerze z 29 marca donosi o ostrym kryzysie mieszkaniowym na Uralu: „Liczba robotników nie mających mieszkania dochodzi we fabryce N... do 5.000, w okręgu P... do 1.000, w Z... do 2.500“... W Sormowie na 32 tysiące ludności... przeszło pięćdziesiąt procent mieszkań nie odpowiada najprymitywniejszym wymogom sanitarnym“... („Prawda“ z 3 kwietnia). We fabryce L... gub. Moskiewska: „W domach robotniczych mieszka po 9 do 10 osób w jednym pokoju, śpi się na ziemi, zaduch, brak wentylacji“... („Prawda“ 17 kwiecień). W K. gub. Iwanowo-Wozneseńska, w domach robotniczych: „w każdym prawie najmniejszym pokoiku mieszka po dwie rodziny... pluskwy i mole“... W drugim sąsiednim budynku „...sytuacja jeszcze bardziej opłakana“... („Prawda“, 6 maj). Pod tą samą datą, w tym samym dzienniku czytamy dalej: Kostroma: głód mieszkaniowy sroży się, przeszło tysiąc robotników żyje w strasznych warunkach“... Fabryka tekstylna w Moskwie: „...brakuje mieszkań dla przeszło 75 tysięcy robotników i urzędników“... Kopalnie złota nad Leną: „Robotnicy wiodą smutny żywot w dużych ciemnych barakach, kawalerowie i żonaci razem. Najszczęśliwsi z nich gnieżdżą się w norach, po dwie i trzy rodziny razem... Wielu z nich niema materacy, — sypiają w ubraniach... Brak wentylacji... brud... pluskwy“... (Prawda, 27 maj). Fabryka E., gub. moskiewska: „Wątpimy, czy możnaby znaleźć gorsze mieszkania, zwłaszcza o ile idzie o sypialnie. Budynki niskie, duszne, brak wentylacji, piece dymią,... drewniane tapczany,... pluskwy,... oświetlenie prymitywne... („Prawda“, 5 czerwiec). Fabryka Z.... Iwanowo-Woznesieńsk: ...Komisja skonstatowała straszliwy brak mieszkań i pogwałcenie najelementarniejszych zasad hygjeny. W małych domkach żyje razem po dwie lub trzy rodziny, 12 do 15 osób, podczas gdy powierzchnia mieszkania wynosi siedm do dziewięciu arszynów kwadratowych, z czego połowę zajmuje piec i inne sprzęty. Robotnica z trojgiem dzieci mieszka w klozecie, brudnym, cuchnącym, o powierzchni 3 arszyn kwadratowych. Wielu robotników gnieździ się po hangarach, piwnicach... Pewną robotnicę z trojgiem dzieci wypędzono dosłownie na ulicę... („Prawda“, 13 wrzesień).
Oto, co można było wyczytać w ciągu paru miesięcy roku 1925 w jednej tylko moskiewskiej „Prawdzie“. A są to tylko notatki, dorywczo zebrane. Przejrzyjmy teraz pokrótce inne dzienniki.
„Trud“, centralny organ syndykatów, to niemal jeden nieprzerwany rejestr tej mizerji. W północnym Kaukazie, na plantacjach tytoniu w B.: „robotnicy sypiają na gołej ziemi, na lichych siennikach: proch z liści tytoniowych, który zmuszeni są wdychiwać, przyczynia się do rozwoju rozmaitych chorób, brak umywalni (nr. z 25 marca). W przemyśle metalurgicznym: z reguły przeciętnie wypada 7, a czasem nawet 4½ arszyny kwadratowe powierzchni mieszkalnej na jednego człowieka; w koszarach robotniczych w K. na każdem łóżku sypia kolejno na zmianę trzech robotników z różnych „szycht“, świeżo przybywający sypiają po dworcach lub koło wysokich pieców (14 kwiecień). W Moskwie robotnicy sezonowi gnieżdżą się po 10 do 15 po norach, gdzie ledwo na dwóch byłoby miejsce; 26 robotników, ściśnionych jak śledzie w beczce, sypia w piwnicy na drewnianych deskach; większość natomiast nocuje na dworcach i na ulicach (20 kwiecień). Na Uralu górnicy sypiają na gołych deskach w koszarach, niema zupełnie umywalni. Wielu z nich musi dwa razy na dzień przebywać pieszo drogę z mieszkania do kopalni, t. j. jakich 3—4 kilometrów (29 kwiecień).
„Rabocznaja Gazeta“: We fabryce „Komunistyczna Awangarda“ robotnicy mieszkają w ciasnych stancyjkach, nieraz po 14 osób w jednej; każda niemal izba podzielona jest na dwa piętra, jak kabiny okrętowe; niejednokrotnie dzieci i kobiety brzemienne spadają z góry na twardą podłogę.
We fabryce manufaktury, gub. moskiewska „w czterdziestu pokojach mieści się ośmdziesiąt rodzin, a przeszło 250 osób i ci mogą mówić jeszcze o szczęściu, gdyż sześciuset robotników żyje w izbach wśród brudu, robactwa, wilgoci, dymu i stęchlizny, w bezpośredniem sąsiedztwie bydląt. Spi się na stołach, pod stołami, na ziemi; w nocy przejść poprostu nie można, gdyż cała podłoga pokryta jest ciałami ludzkiemi“. W hucie szklanej Czerwony Promień (gub. Pskowska) 500 robotników żyje w koszarach pełnych robactwa, gdzie śnieg i deszcz ma swobodny dostęp; na 10 do 12 osób przypada dziesięć metrów kwadratowych powierzchni.
Cytujemy naprawdę na chybił-trafił tę wiązankę faktów, zebraną z różnych dzienników. W tem oświetleniu rozumie się lepiej suchą wymowę cyfr, jak tych naprzykład, które przytacza Wiestnik Truda (nr. 10 z r. 1926) odnośnie do górników. Autor tej notatki stwierdza stałe pogarszanie się sytuacji: w roku 1927 w okręgu Donieckim będzie 30.000 robotników bezdomnych; w kopalniach nafty w Baku ilość bezdomnych dochodzi do 40%; mieszkania wszędzie są ciasne, niezdrowe, zniszczone.
Komisarz hygjeny, Siemaszko, pisał w „Prawdzie“ z dnia 25 marca 1926, opierając się na wynikach przeprowadzonej przed dwoma laty ankiety, że z pośród młodocianych robotników 33% niema wogóle łóżek, zaś 30—40% żyje po sześciu i więcej w jednej izbie. (Zobaczymy dalej, że sytuacja ta nadal jeszcze się pogarsza). W tych warunkach stan zdrowotny robotników musi być opłakany. Podczas inspekcji przeprowadzonej w 79 przedsiębiorstwach w jednym tylko obwodzie Moskwy stwierdzono, że na 1585 robotników młodocianych, 1.120 było chorych. A nie są to wcale cyfry wyjątkowe, lecz „niezaprzeczenie typowe“ jak zauważa Trud z 2 lipca 1926. Oczywiście nie trudno sobie wyobrazić ogrom demoralizacji będącej wynikiem tych warunków życia.
W ciągu roku 1928 nic się na lepsze nie zmieniło: Na VIII Kongresie Syndykatów cały szereg delegatów uskarżał się na fatalne warunki mieszkaniowe; skoro 80 do stu osób leży stłoczone w jednej izbie sypialnej, nie można marzyć o jakiejś kulturalnej rewolucji, mówił jeden. U nas sypia się w piwnicach, w starych wagonach kolejowych lub poprostu w jakiejś norze, konstatował inny. Delegaci ze wszystkich bez wyjątku stron i ze wszystkich gałęzi przemysłu, wywodzili swe żale i opisywali katusze, jakie przeżywają („Trud“ i inne dzienniki z połowy grudnia 1928).
Wreszcie kilka przykładów z roku 1929:
W okręgu Donieckim wszędzie rozlega się jeden alarmujący krzyk: Dusimy się poprostu, stłoczeni jedni na drugich! Stare walące się domy są przeludnione; nowo budowane w krótkim przeciągu czasu stają się podobne do tamtych. Murarze i robotnicy sezonowi sypiają pod łóżkami, gdzie śpią nieletni robotnicy — i vice-versa, co oczywiście działa niesłychanie demoralizująco. („Prawda“ 22 styczeń). W Leningradzie z pośród 45.200 robotników budowlanych zaledwie 1.245 ma jakieś pomieszczenie. Obecnie buduje się mieszkania dla ca. 4.000 robotników, — zaczem około 40.000 nie będzie miało dachu nad głową („Krasnaja Gazeta“ z 22 marca). W okolicach Moskwy w zeszłym roku pracowało 120 tysięcy robotników sezonowych, a w tym roku ilość ich dojdzie zapewne do 180 tysięcy. Gdy zaś przytułki i domy noclegowe pomieścić mogą najwyżej dwa tysiące, — zatem niewiadomo zupełnie, gdzie reszta się ulokuje („Prawda“ z 2 kwietnia). Sowiet leningradzki przeprowadził ankietę co do warunków życia robotników sezonowych: na przestrzeni 16—20 metrów kwadratowych gnieździ się 10—12 osób, które przeważnie sypiają na podłodze, w ubraniu. („Trud“, 6 czerwiec). Jeden z młodocianych robotników pisze: „U nas niepodobna ani odpocząć, ani umyć się. W baraku naszym niema zupełnie materacy; studnia w odległości 500 metrów; sypia się na podłodze; kiedy deszcz pada, można poprostu pływać; człowiek wstając rano czuje się bardziej zmęczony, niż kładąc się spać („Prawda“ z 14 kwietnia). W tym samym numerze znajdujemy opis baraków w okręgu Donieckim: tapczany na podłodze, okryte czasem brudnemi łachmanami, gdzie roi się od robactwa; na każdym tapczanie śpi naraz dwóch ludzi i to na zmiany; w niektórych barakach przez całą zimę brakowało szyb w oknach; niema wody ani do picia ani do mycia.
Tak oto wygląda los nie pewnej tylko specjalnej grupy, ale olbrzymiej większości pracowników fizycznych, w tej pierwszej na świecie rzekomo socjalistycznej Republice. Miljony ludzi, tych właśnie, którzy własną pracą wszystko tworzą, gnieżdżą się po ohydnych norach, godnych średniowiecza lub koczują pod gołem niebem, wystawione na wszystkie zmiany klimatu i pogody.
Jeszcze raz nasuwa się pytanie, czy zapowiada się pogorszenie czy też polepszenie obecnej sytuacji? Komisja opracowująca plan pierwszego pięciolecia (od 1926/7 do 1931/2) stwierdziła wyraźnie, że sytuacja może się jedynie pogorszyć. Stworzono kooperatywy budowlane, — ale któż z nich naprawdę korzysta? Jeden z najlepszych pisarzy politycznych w Z. S. S. R., L. Sosnowski, obecnie deportowany na Syberję, pisząc dnia 22 sierpnia 1928 do Leona Trockiego, również deportowanego, podaje mu następujące informacje w charkowskim „Proletarjuszu“:
W stolicy Ukrainy na 40.310 robotników wraz z członkami swych rodzin, należących do 800 kooperatyw budowlanych, — 38% żyje w piwnicach; 72% powierzchni mieszkalnej jest nie dla robotników!
Podtytuł tego artykułu brzmiał: „żadne prawo nie broni robotnikowi żyć w porządnem mieszkaniu“. Odkrycie to zaprawdę charakterystyczne, po dziesięciu latach „dyktatury proletarjatu“! Na zebraniu wyższych funkcjonarjuszy komunistycznych w Moskwie, 5 sierpnia 1929, jeden ze sprawozdawców oświadczył: „Warunki mieszkaniowe robotników moskiewskich pozostają i nadal niezadowolniające“ (sic!). Warto zaznaczyć, że w ciągu ostatnich lat w Moskwie wybudowano pomieszczenia dla 27.000 osób, że jednak w tym samym czasie napłynęło tam przeszło 800 tysięcy ludzi („Trud“, 6 sierpień 1929). Wedle zatem najświeższych dat urzędowych, w stolicy Z. S. S. R. sytuacja uległa zaostrzeniu skutkiem przybytku 530 tysięcy ludzi, nie licząc normalnego przyrostu ludności. A jakim sposobem doszło się do tej cyfry 270 tysięcy? Czy licząc po 3 metry kwadratowe na osobę? Sprawozdawca nic o tem nie wspomina. Ale znając praktyki sowieckiej statystyki, o której sam Stalin, sekretarz partji wyraził się publicznie, że nie zasługuje ona zupełnie na zaufanie, — można na cyfrę tę patrzeć bardzo krytycznie i... podzielić ją w myśli przez dwa lub trzy. A trzeba pamiętać, że do powierzchni mieszkalnej wlicza się wszystkie kurytarze, sionki, przedpokoje, — nie mówiąc już o olbrzymich kamiennych czy kaflowych piecach, tradycyjnych w całej Rosji.
Co gorsza, wszystkie te nowe budowle, przeważnie stawiane pospiesznie, bez planu, już po paru miesiącach stają się nie do użytku: dachy zaciekają, podłogi pruchnieją i gniją, ściany pękają, piece nie grzeją zupełnie („Prawda“, „Trud“, „Izwiesta“).
Ludności przybywa rokrocznie w Z. S. S. R. trzy i pół miljona, a przyrost ten jest stosunkowo znacznie silniejszy w miastach, niż po wsiach, skąd wywędrowuje masa biedaków, by w mieście znaleźć pracę; coraz więcej starych domów staje się niezdatnych do użytku: wszystko to daje nam pojęcie, jakich olbrzymich wysiłków potrzebują Sowiety, aby na punkcie kwestji mieszkaniowej dojść do poziomu kraju cywilizowanego. Można i godzi się mówić o „grzechach przeszłości“, — ale nie można zamykać oczu na faktyczny stan rzeczy, jeżeli chce się naprawdę dążyć do jakiejś poprawy. Jak twierdzi Larin[3], osobistość oficjalna, cała ludność Moskwy, wliczając w to wyższych funkcjonariuszy, burżuazję, artystów i wszystkie osoby uprzywilejowane, rozporządza przeciętnie sześcioma metrami kwadratowemi na jednego mieszkańca, — przyczem na studentów liczy się tylko po trzy metry kwadr. na osobę. („Prawda“, 24 lipiec 1929). Znaczy to, że proletarjat niema nawet i tych 3 m kwadr. na głowę, a i większość mieszkańców taksamo nie dochodzi do tej przeciętnej. Dlatego to utarło się w Rosji powiedzenie, że ma się do dyspozycji kącik, „wielkości mniejwięcej trumny“.
Czyżby to miało znaczyć, że niema w Rosji porządnych mieszkań robotniczych, że niema domów zaopatrzonych w elementarne wygody, a może nawet urządzonych wzorowo? Bezwątpienia, są i takie. I właśnie takie budowle pokazuje się turystom, udającym rozmaitych „delegatów“. Dowodzi to jednak poprostu, że i w Sowietach wytwarza się jakaś odrębna kategorja pracowników uprzywilejowanych, zupełnie na wzór państw kapitalistycznych. Nie idzie o to, jak żyją uprzywilejowani robotnicy we wzorowo urządzonych domach, lecz trzeba nam zapoznać się z codziennem życiem szarych mas: czytelnik zaczyna sobie teraz wyrabiać pojęcie o warunkach bytu rosyjskiego proletarjatu i lepiej zrozumie realną wartość płac robotniczych, o których pomówimy osobno.
Przypatrzmy się z kolei warunkom pracy. Po tem co wyżej powiedziano, nie trudno wyobrazić sobie, co się musi dziać w tych norach, gdzie się je, pije, pali, pluje, śpi, chrapie, krzyczy, kłóci a czasem i bije, gdzie jeden drugiemu zawadza, dzieci płaczą, starsi grają w karty, gdzie bredzi gorączkujący chory i awanturuje się pijak.
Zajmiemy się też pokrótce faktami, charakteryzującemi zagadnienia opieki społecznej, ochrony pracy, pomocy lekarskiej i ubezpieczeń społecznych.
Otóż przedewszystkiem trzeba uświadomić sobie olbrzymią przepaść jaka istnieje między ustawami, dekretami i rozporządzeniami, choćby najlepszemi w zasadzie, a ich stosowaniem w praktyce. Znajdziecie w Sowietach miljony doskonałych rezolucyj i zarządzeń, których się zupełnie nie przestrzega i może wogóle nigdy przestrzegać nie będzie.
Dla ilustracji weźmy jeden drobny fakt, pierwszy z brzegu wśród tysięcy innych: zasadniczo robotnik ma prawo do zniżonych taryf o ile idzie o opiekę lekarską; w szczególności odnosi się to do zabiegów dentystycznych, kosztujących bardzo drogo. Otóż robotnik, któremu brakuje 11 zębów zgłasza się do Mos-zdrawot-diel celem wprawienia mu sztucznej szczęki po zniżonej cenie i spotyka się z odmową, gdyż... ze zniżonej taryfy może korzystać dopiero ten, komu brakuje conajmniej 12 zębów. „Zatem mam sobie dać wyrwać zdrowy ząb, by móc wstawić dwanaście?“ — pyta robotnik. („Prawda“, 30 lipiec 1925). Cytujemy ten fakt wyglądający na anegdotę, jako dość wymowny dowód, na jakie trudności napotyka na każdym kroku proletarjusz, mający odwagę upomnieć się o swoje prawa.
„W donieckim okręgu przemysłowym, o ile idzie o opiekę lekarską, sytuacja jest rozpaczliwa. W G., na 18 tysięcy pracowników, niema zupełnie polikliniki. Jeden lekarz musi badać do stu chorych dziennie i to na wszystkie możliwe choroby, od ginekologji i chirurgji aż do chorób wenerycznych i oczu. W sali przyjęć niema nawet miednicy, tak, że lekarz który badał chorego wenerycznie wsadza nieobmytą zupełnie rękę w usta czy w oko innego chorego“ („Prawda“, 4 luty 1926). Tego rodzaju fakty są na porządku dziennym. Ankieta przeprowadzona w kopalniach tego zagłębia dała następujące wyniki: zaledwie 11% kopalń zaopatrzone jest w podręczne szafki z bandażami; tam gdzie wedle regulaminu powinno być 38 łóżek dla chorych, jest zaledwie jedno; w wielu miejscach niema zupełnie noszy, ani przepisowych butelek z wodą do picia; 20% kopalń nie posiada urządzeń kąpielowych, ani należytego opalania, ani serwetek, ani mydła; pracuje się w kałużach wody, którą się czerpie czasem do picia, brak klozetów, wszędzie pełno ekskrementów, o jakiejkolwiek higjenie niema mowy. („Trud“, 2 kwiecień 1926). Ilość nieszczęśliwych wypadków podczas pracy wzrasta ustawicznie. W ciągu jednego roku procent ich wzmógł się z 21% na 33%, wskutek złej organizacji („Trud“, 8 kwiecień 1926). Ilość nieszczęśliwych wypadków w porównaniu z rokiem ubiegłym wzrosła o 50%, — piszą z Charkowa („Trud“, 13 kwiecień 1926). W okręgu donieckim od października do lutego 10.763 wypadków, z czego 61 śmiertelnych; w poprzednim roku 17.000 nieszczęśliwych wypadków w kopalniach, 23.546 w całem zagłębiu („Komunista“ charkowski, 14 kwiecień 1926). W Georgji robotnicy drzewni pracują dwanaście godzin dziennie w terenie bagnistym, pozbawieni wszelkiej opieki sanitarnej; pracujący przy budowie mostu na Ingur[4] „są zupełnie pozbawieni praw“, poniewierani przez inżynierów, nie wiedzą nawet, ile im się należy za ich pracę (Zaria Wostoka w Tyflisie, nr. 1133 i 1162, marzec—kwiecień 1926).
Robotnik, który stracił rękę i jest niezdolny do pracy, mający pięć osób do wyżywienia, bez środków do życia, napróżno od sześciu miesięcy stara się o uzyskanie miesięcznej zapomogi w sumie marnych dziesięciu rubli. (Raboczaja Gazeta, 10 czerwiec 1926). W okręgu Krywoj-Rog pewien robotnik czeka od dwóch miesięcy swej kolejki, by mu amputowano zmiażdżony członek („Prawda“, 9 czerwiec 1926).
W sprawozdaniu z plenarnego posiedzenia Rady Syndykatów czytamy: „Chorzy robotnicy czekają po dziesięć dni na lekarza; brak lekarzy, a szpitali niema“.
Przejdźmy do roku 1927. „Trud“ z 27 marca 1927 sygnalizuje ponownie wzrost nieszczęśliwych wypadków w okręgu donieckim. „Prawda“ z 13 kwietnia 1927 stwierdza, że ilość tych wypadków w rejonie moskiewskim wzrosła o 60% w ciągu jednego roku. „Weczernaja Moskwa“ z 29 kwietnia 1927 oblicza, że w ciągu roku 1926 było 45.000 nieszczęśliwych wypadków w gub. moskiewskiej; co dziesiąty robotnik był ranny, 3.500 stało się inwalidami. W lasach Uralu robotnika maltretuje się zupełnie tak samo, jak za carskich rządów; — toż samo odnosi się do drwali nad Morzem Białem („Trud“, 31 maj i 2 czerwiec). W branży tekstylnej ilość nieszczęśliwych wypadków podwoiła się w stosunku do przedwojennej; połowy tych wypadków nie zgłasza się wcale Inspektoratom pracy („Trud“, 2 czerwiec).
W następnym roku, wobec dalszego pogarszania się sytuacji, czynniki kierujące wreszcie zwracają na to uwagę, zwołują konferencje, podejmują energiczną kampanję. „Prawda“ z dnia 29 lutego 1928 wytyka niedbalstwo dyrekcyj, niedostateczną kontrolę ze strony Inspektoratów pracy i wzywa Partję komunistyczną do energicznej interwencji. Specjalnie zwołana w lutym konferencja wyświetla rozliczne przyczyny tych wypadków i skutki sowieckiej racjonalizacji pracy: narzędzia zniszczone i zużyte, nieprzestrzeganie regulaminów, brak powietrza i światła, nieporządki, niewyzyskiwanie uchwalonych kredytów, niedoświadczenie personalu, częste zmiany wśród personalu robotniczego, przeciążenie pracą i t. p. („Trud“, 7 luty). Niektórzy pracownicy wyczerpują się szybko skutkiem zbyt intenzywnej eksploatacji ich pracy: w Stalino młodzi chłopcy wyładowują dziennie do 6 tysięcy pudów, zamiast 500 pudów, co wydaje się prawie rzeczą nie do uwierzenia („Prawda“, 5 styczeń 1928). Inspektoraty pracy niejednokrotnie fałszują statystykę, by wykazać pozorną poprawę stosunków: tak np. w Ługańsku przy rewizji stwierdzono, że ilość nieszczęśliwych wypadków faktycznie była 5—6 razy większą niż podawały daty oficjalne („Trud“, 4 sierpień). W pewnej fabryce z pośród 125 robotników zajętych w dziale miedziorytniczym w ciągu niespełna pięciu miesięcy dwudziestu ośmiu odniosło poważne okaleczenia rąk, z powodu braku urządzeń ochronnych. Zarząd tej fabryki zupełnie się tą sprawą nie zainteresował („Prawda“ 1 sierpień).
Tego wszystkiego „fałszywi przyjaciele Z. S. S. R.“ nie chcą widzieć, ani o tem mówić. A w dziennikach sowieckich faktów podobnych czyta się mnóstwo, i to faktów zawsze aktualnych. Prasa z roku 1929 rozwodzi się szeroko nad tem, w jaki sposób traktowany jest proletarjat w tym kraju „dyktatury proletarjatu“. Werbuje się robotników do kopalni złota na Syberji, ale nikt nie stara się o zabezpieczenie im chleba, żywności, mieszkania, narzędzi pracy. Robotnicy zrozpaczeni uciekają, ale milicja, przy 40 stopniach mrozu, zabiera im buty, aby uniemożliwić im ucieczkę („Trud“, 26 luty 1929). Oto wyniki ankiety przeprowadzonej świeżo w okręgu donieckim: „Technika bezpieczeństwa niewystarczająca... w wielu kopalniach podpory niewystarczające lub niema ich zupełnie... opieka sanitarna i techniczna niesłychanie słaba... („Izwiestia, 12 lipiec 1929). Korespondent tego dziennika, który brał udział w ankiecie zaznacza, że próbowano mydlić oczy, pokazując słynne „wsie Potemkinowskie“...
W takich oto warunkach mieszkają i pracują masy pracujące. Trzeba poznać te warunki, by zrozumieć całą resztę. „Nasze ustawodawstwo pracy obecnie tak jest skomplikowane i trudne do zrozumienia, że żaden robotnik ani urzędnik nie potrafi się w niem wyznać; jakieś zarządzenie, zupełnie legalne, może figurować w sześciu rozmaitych kategorjach rozporządzeń i nikt nie zgadnie, do którego się ono właściwie odnosi“ („Trud“, 30 sierpień 1929). W tym labiryncie procedury biurokratycznej robotnik już z góry jest zgubiony. Na papierze przysługuje mu taka masa rozmaitych praw, że w praktyce niema poprostu możności zrobić z któregokolwiek z nich użytek.
Oszacować poziom życia robotnika w Rosji sowieckiej na podstawie jego zarobków i czasu pracy, — nie jest wcale rzeczą łatwą. Oczywiście wystarczy wiedzieć, jak ten robotnik je, ubiera się i mieszka, — aby wyrobić sobie przybliżone pojęcie o wartości jego płacy. Człowiek, który za całe mieszkanie ma w barakach czy kasami kąt „o rozmiarach nie większych od trumny“, człowiek żyjący w podobnem otoczeniu jak opisywaliśmy — jakby wyjętem ze straszliwych opowieści Dostojewskiego, — taki człowiek odpowiednio też ubiera się i odżywia. Najczęściej ma tylko te jedne szmaty, które nosi na grzbiecie, — czasem jakiś tłumok, rzadko kiedy jaki kuferek lub walizkę. Proletarjusz rosyjski jest naprawdę proletarjuszem, w całem nieubłaganem tego słowa znaczeniu. Cały jego majątek, to silne ręce, — o ile ich nie stracił dzięki obecnej organizacji pracy w Sowietach.
Jest rzeczą notoryczną, że w Rosji przedwojennej płace robotników były wprost nędzne. Samo twierdzenie zatem, że obecna przeciętna płaca robotnika dochodzi do wysokości przedwojennej a nawet ją nieco przewyższa, — nie przemawiałoby jeszcze na korzyść obecnego rządu. Ale i to twierdzenie niejednokrotnie jest fałszywe i może zawierać w sobie różne fałsze.
Przez jakiś czas urzędowi optymiści umieli sobie doskonale radzić — kosztem robotnika — żonglując problematyczną wartością rubli. Dzisiejszy rubel papierowy wart jest niespełna połowę rubla przedwojennego; rubel złoty wart jest dzisiaj mniej niż przed wojną, gdyż złoto wszędzie straciło na wartości; co się tyczy rubla obiegowego, to jest to jednostka konwencjonalna ustalona na podstawie wskaźnika cen detalicznych, który to wskaźnik zmienia się zależnie od rynku i może być określany bardzo arbitralnie. Nie trudno odgadnąć, jak wszystkie te komplikacje potrafili zawodowi kłamcy wykorzystywać dla celów swej propagandy. Wreszcie jednak państwo, dla swoich planów ekonomicznych, musiało ustalić jakiś jeden miernik, nie ulegający żadnym wahaniom. Miernikiem tym, od paru lat, we wszystkich poważniejszych dokumentach stał się rubel obiegowy.
Pomijamy te fantastyczne podwyżki płac w związku z szalejącą wojną domową i z okresu komunizmu wojskowego, — wówczas bowiem faktycznie płace nie istniały, zastępywane przez przydział żywności w naturze. Więcej już warto porównanie płac z poziomem przedwojennym, ale traktując ten ostatni raczej jako kryterjum ubóstwa. A trzeba też uświadomić sobie, co się mieści w utartem określeniu „przeciętna płaca“. Ktokolwiek zada sobie tego trudu, dość szybko zorjentuje się, ile w tem określeniu kryje się fałszu.
Na genewskiej „Międzynarodowej Konferencji Ekonomicznej“, w maju 1927, delegat Sowietów, Osiński[5], kierownik Biura statystycznego w Z. S. S. R., na zapytanie, jaki jest przeciętny dzień pracy w Rosji odpowiedział bez zająknienia: „siedm godzin 57 min.“. Nie zadowolono się jednak tem twierdzeniem, wziętem z powietrza. Jakim sposobem doszliście do tej cyfry? Na to pytanie szef statystyki nie umiał odpowiedzieć. Musiał depeszować do Moskwy, skąd dopiero po paru dniach (bo i tam nikt nic więcej nie wiedział i musiano przeprowadzić poszukiwania) nadeszła odpowiedź, że cyfrę tę otrzymano wliczając do ogólnej sumy również i dnie częściowego bezrobocia. Innemi słowy „przeciętną“ uzyskano, biorąc w rachubę dni pracy i nadto długie i nadto krótkie, godziny dodatkowej pracy i godziny bezrobocia, dzieląc potem to wszystko razem przez liczbę pracowników. Oczywiście tego rodzaju „przeciętna“ nie miała nic wspólnego z rzeczywistością. Nadmierna praca jednych, a niedostateczna praca drugich, będące wymownym wyrazem nierówności socjalnych, złożyły się na utworzenie harmonijnej, przeciętnej“.
Dwie okrutne prawdy utopione w jednem przeciętnem kłamstwie. Tak jakgdyby ktoś naprzykład zestawiając statystykę sanitarną próbował dojść do „przeciętnej“ ludzi normalnych, dodając apoplektyków do anemicznych. Oto typowy przykład statystyki sowieckiej, w sam raz odpowiedni, by natchnąć nas zaufaniem do wiedzy ekonomicznej neobolszewizmu!
Otóż istnieje tam również i „przeciętna płaca“ obliczana w identyczny sposób: dzieli się ogólną sumę wypłacanych zarobków przez liczbę osób pobierających wynagrodzenie za swą pracę. Powstaje z tego fikcja papierowa, bardzo daleka od nadmiernych wynagrodzeń pewnych pracowników z jednej strony, a od niewystarczających płac innych pracowników z drugiej strony. Nie można tedy wyrobić sobie na tej podstawie dokładnego wyobrażenia o płacach mas robotniczych. I tu zatem na utworzenie owej „przeciętnej“ składają się dwa zasadnicze elementy, — niedopuszczalne z punktu widzenia socjalistycznego lub komunistycznego, bo będące wyrazem niesprawiedliwości społecznej. A to nierównomierne uposażenie pracowników specjalnie w Z. S. S. R. rzuca się bardzo jaskrawo w oczy: w jednej i tej samej fabryce robotnik kwalifikowany pobiera nieraz pięć lub sześć razy wyższą płacę niż zwykły robotnik. Krzycząca ta niesprawiedliwość zaciera się w owej chytrze wykalkulowanej „przeciętnej płacy“. Mimo wytrwałych poszukiwań nie udało nam się stwierdzić (czego też nawet i kierujące sfery nie umiały nam powiedzieć), — czy wysokie pobory służbowe dyrektorów, administratorów, inżynierów i wyspecjalizowanych techników brane były również w rachubę przy ustalaniu owej przeciętnej, przyczyniając się tem samem do złagodzenia, na papierze tylko, tej olbrzymiej dysproporcji między pewnemi uprzywilejowanemi kategorjami społecznemi, a olbrzymią większością żyjącą w warunkach nędznych. Ale nie dziwiłoby to nas, gdyby tak było istotnie.
W każdym bądź razie byłoby to zupełnie błędnem, gdybyśmy chcieli ową przeciętną płacę obliczoną w sposób wyżej podany, identyfikować z płacą przeciętnego robotnika lub z płacami ogółu. A tu mamy do czynienia znów z inną komplikacją: średnia rozmaitych przeciętnych płac ustalonych ze znaną nam już swobodą, wypośrodkowana zkoleji drogą dodawania rozmaitych odrębnych procentowych podwyżek i podzielenie uzyskanej w ten sposób sumy przez ich ilość. Jeden gmach poprostu oszustw i fałszerstw, w którym w końcu sami nawet fałszerze nie umieją się wyznać! Mały przykład: już w roku 1926 rzekomo przeciętnie płace „na ogół“ albo doszły do poziomu przedwojennego, albo go nawet przekroczyły. Tymczasem wedle oświadczenia oficjalnych reprezentantów Syndykatów, przeciętna płaca w porównaniu z przedwojenną wynosiła w całym przemyśle 89%, w przemyśle metalurgicznym 75%, górniczym 65%, węglowym 61%, w kopalniach soli 63%, w kopalniach minerałów 64%, w nafcie 76%, na kolejach 67%, w przemyśle tekstylnym 80% z przeciętnych płac w całym przemyśle, to jest od 89%. („Trud“, 21 lipiec 1926).
Jakimże tedy sposobem wszystkie te przeciętne dotyczące wszelkich gałęzi przemysłu, a tak znacznie niższe od płac przedwojennych w statystykach urzędowych dosięgły a nawet przekroczyły przedwojenny poziom? Oto poprostu przez wliczenie do całości cyfr odnoszących się do nielicznych kategoryj uprzywilejowanych pracowników. Mimo to jednak położenie materjalne całej masy robotniczej faktycznie było znacznie gorsze, a płace stały znacznie poniżej nędznych płac przedwojennych.
Niemożliwem byłoby korzystać z dat tak zwanych ogólnych, nie mając podobnych odrębnych, szczegółowych informacyj. Można też przy tej sposobności stwierdzić, jak nierówno i niesprawiedliwie pracownicy są traktowani: 65% płacy przedwojennej w przemyśle górniczym wyrażało się w sumie 31—49 rubli miesięcznie, zależnie od okolicy; urzędnicy pocztowi pewnych kategoryj pobierali w tym czasie płacę od 14 do 18 rubli miesięcznie, podczas gdy przeciętna płaca na poczcie wynosić miała rzekomo 55 rubli; przy kolei ślusarz warsztatowy pobierał 73 rubli, podczas gdy pensja ślusarza drogowego wynosiła 43 ruble. Wszystkie te cyfry wyjąłem z tego samego numeru dziennika „Trud“. A są one bardziej wymowne od wszelkich starannie zestawionych wykresów statystycznych. Jakkolwiek odnoszą się one do roku poprzedzającego dziesięciolecie Republiki sowieckiej, ułatwiają nam znacznie orjentację w datach ostatnio publikowanych.
Płaca przeciętna — przy całej swej niedokładności w obliczeniu — ustalaną bywa na podstawie wskaźników ruchomych i zmiennych. Wchodzą przytem w rachubę najrozmaitsze elementy traktowane jako wynagrodzenie w naturze, — a więc indeks cen, komorne, świadczenia kolektywne, ubezpieczenia społeczne. Należy tedy z płacy nominalnej wyodrębnić jeszcze płacę efektywną, bo tylko ta ostatnia nas interesuje. Płaca efektywna zmniejsza się, kiedy indeks cen nie odpowiada cenom jakie faktycznie płacić się musi. Indeks ten opiera się na cenach teoretycznych, po jakich kooperatywy powinny sprzedawać towary. Nieraz jednak kooperatywa sprzedaje towar drożej lub w gorszej jakości; nierzadko też brakuje im pewnych artykułów, które konsument musi kupować w handlu prywatnym, płacąc dwa, trzy a nawet cztery razy drożej, niż to przewiduje oficjalna taryfa. To wszystko naturalnie odbija się bardzo dotkliwie na wysokości efektywnej płacy. Obniża się ona jeszcze więcej przy każdorazowej ogólnej podwyżce czynszów mieszkaniowych, co w ciągu trzech lat już czterokrotnie miało miejsce, a co musi się jeszcze wiele razy powtórzyć i w przyszłości, wobec opłakanego stanu budynków, nie konserwowanych odpowiednio z powodu braku funduszów.
W bardzo wielu gałęziach przemysłu pracuje się od sztuki. Już w roku 1926 ilość robotników płaconych od sztuki wynosiła: 68% w przemyśle metalurgicznym, 64% w przemyśle chemicznym, 63% w kopalniach, — a od tego czasu — stosunek ten wzrasta ustawicznie. Cała ta olbrzymia masa pracowników może marzyć o dosięgnięciu poziomu przeciętnej płacy jedynie za cenę pracy bardzo intenzywnej i zupełnie wyczerpującej siły. W wypadkach gdy pobory pracownika obliczane są na podstawie płacy zasadniczej pomnożonej przez pewien współczynnik, zależnie od kategorji (a kategorji tych istnieje niemniej jak siedmnaście zależnie znów od kwalifikacyj pracownika) nominalna płaca przeciętna może nie ulegać żadnej zmianie lub nawet rosnąć, gdy tymczasem płaca efektywna obniża się z chwilą zmiany współczynnika. Kontrakty kolektywne, wręcz narzucane robotnikom, choć faktycznie redagowane bez ich wiedzy i zgody, pociągają za sobą często redukcję płacy efektywnej. Do tego dochodzą jeszcze i inne obniżki pod najrozmaitszą formą, jak np. zniesienie wolnych biletów tramwajowych, obowiązkowy abonament dzienników, których przymusowy prenumerator zupełnie nie chce: „Mimo wyraźnej rezolucji powziętej na III Kongresie Sowietów, Komitet egzekutywny gub. charkowskiej zmusza robotników do prenumerowania „Wisti“ pod zagrożeniem 300 rubli grzywny. A jest to dziennik ukraiński, którego Rosjanin nawet czytać nie może“. („Prawda“, 19 czerwiec 1925). Najwymowniejsza ilustracja, jaką wartość mają owe rzekome rezolucje tak zwanych Kongresów. Komitet egzekutywny w Kijowie powziął uchwałę co do ograniczenia (sic!) obowiązku prenumeraty dzienników, zwalniając z tego obowiązku „osoby prywatne“ i znosząc grzywny („Prawda“, 11 sierpień 1925). Ale od powzięcia uchwały do jej zastosowania w praktyce droga bardzo daleka. Nadużycia te trwają nadal, znikają by odrodzić się na nowo, objawiają się pod coraz to inną formą. W całym szeregu miast narzuca się ludziom zakupywanie „portretów przywódców“ (sic!) lub czerwonych sztandarów, choćby nawet już mieli jeden w domu. W najrozmaitszy i nieraz najzupełniej nieoczekiwany sposób obcina się tak płace pracowników.
Nie koniec na tem. Od efektywnej płacy, sprowadzonej w ten sposób do smutnej rzeczywistości, odliczyć się musi przeróżne składki, subskrypcje, perjodyczne czy doraźne ofiary materjalne, narzucane pracownikom wbrew ich woli, a przedstawiające poważną rubrykę w ich mizernem uposażeniu. Zasadniczo, jakby to wynikało z samej definicji powinno to zależeć wyłącznie od woli danego osobnika, czy chce lub nie chce należeć do jakiejś organizacji lub stowarzyszenia zwanego ochotniczem. Faktycznie jednak do organizacyj tych zapisuje się robotników masowo, nie pytając ich zupełnie o zdanie, lub na podstawie głosowania, w którem interesowani zupełnie nie biorą udziału, — w warunkach jakie opiszemy później mówiąc o dyktaturze proletarjatu, a niepozwalających nikomu sprzeciwiać się decyzjom powziętym „u góry“. Ten system obowiązkowego wpisywania się „na ochotnika“ równa się nakładaniu na robotnika obowiązku uiszczania pewnych wkładek, stosunkowo wysokich w porównaniu z jego lichemi poborami.
Na tem polu dochodziło do tak krzyczących i niemożliwych nadużyć, iż władze centralne musiały niejednokrotnie interwenjować, aby pohamować przesadną gorliwość: w prasie urzędowej można było czytać specjalne instrukcje ograniczające wysokość „dobrowolnych“ składek i ofiar.
Faktycznie jednak instrukcje te wydaje się tylko dlatego, by ułagodzić nieco rozgoryczenie i nie drażnić przesadnie robotników na punkcie składek kopiejkowych, — by za to tem łatwiej wydobyć, od nich za jednym zamachem pokaźną sumę rubli. Forsowano najpierw system publicznego wyzywania jednego przedsiębiorstwa przez drugie, kto przeprowadzi prędzej subskrypcję czy to na eskadrę lotniczą „w odpowiedzi Chamberlainowi“, czy na czołgi, mające się rozprawić z Czang-Kai-Szekiem[6]; oczywiście proletarjusze pracujący w obu zainteresowanych przedsiębiorstwach nie mają tu nic do gadania (wszystko bowiem zostało zgóry zadecydowane przez sekretarzy lub biura komórek partyjnych, na rozkaz „z góry“), ale ci proletarjusze właśnie muszą płacić.
I to jednak jest jeszcze drobnostką w porównaniu z owemi rzekomo „dobrowolnemi“ również pożyczkami, które faktycznie są przymusowemi, a które każdy bez wyjątku robotnik musi subskrybować do wysokości swej jednomiesięcznej płacy, czasem nawet i więcej. W ten sposób właśnie zrealizowano trzecią podobną pożyczkę w roku 1929. Bo pokażcie mi takiego proletarjusza rosyjskiego, który mając płacę znacznie niższą od nędznej „przeciętnej“ i mieszkanie „niewiększe od trumny“, — zechciałby z własnej woli i inicjatywy subskrybować pożyczkę w wysokości całomiesięcznej swej płacy! W jaki sposób wyciska się z robotnika te grosze, o tem poinformuje nas jeden z następnych rozdziałów traktujący o dyktaturze proletarjatu. Tutaj konstatujemy jedynie, że i na tej drodze płaca faktyczna ulega znacznemu ukróceniu.
Do tego wszystkiego dodać jeszcze trzeba opóźnienia w wypłacie poborów, zjawisko dziś już mniej doniosłe i częste niż to było poprzednio. Aż do lat ostatnich niemal pobory wypłacane bywały z opóźnieniem paru tygodni a nawet miesięcy, w ciągu których siła kupna pieniądza ustawicznie spadała, robotnik zadłużał się u kupców, którzy ceny towarów podwajali lub potrajali. I dziś jeszcze zjawisko to można obserwować wśród pewnych kategoryj pracowników, jakkolwiek w złagodzonej znacznie formie. Ale skutki tego stanu rzeczy, który trwał przez długi okres czasu, dotychczas jeszcze ciążą dotkliwie na dotkniętych nim pracownikach. Robotnicy pewnej huty szklanej w gub. pskowskiej czekają po dwa i trzy miesiące na wypłatę („Trud“, 30 październik 1926). Robotnicy pracujący w lasach Uralu nie otrzymują płacy od stu dni; jeżeli który reklamuje, wyrzuca się go z baraków, bez zapłaty („Trud“, 2 czerwiec 1927). Huta szkła Lenin wypłaca często swych pracowników nie gotówką, lecz... szybami, które muszą sami za bezcen sprzedawać („Trud“, 18 sierpień 1927). W Briańsku wypłaca się robotników raz na pięć miesięcy; niektórym z nich należy się już po czterysta rubli, a nieraz zamiast gotówki dostają... żelazka do prasowania, wyprodukowane we fabryce („Trud“, 24 listopad 1927). Nauczyciele w okręgu nadwołżańskim w sierpniu nie otrzymali jeszcze należnych im poborów za kwiecień („Trud“, 10 sierpień 1929).
Przykładów podobnych możnaby cytować tysiące. Pozwalają one ocenić właściwą wartość „umów zbiorowych“, będących bezwartościowemi świstkami papieru zarówno co do ich treści jak i co do przestrzegania ich postanowień w praktyce. Przewodniczący Rady ekonomicznej północnego Kaukazu zwraca się do Komisarjatu Pracy, żądając unieważnienia wszystkich umów zbiorowych niekorzystnych dla przemysłu, ku niemałemu oburzeniu urzędników syndykackich („Trud“, 23 marzec 1926). Przeprowadzona ankieta oficjalna stwierdza, że właściwie niema ani jednej umowy zbiorowej, której postanowienia nie zostałyby naruszone przez administrację, — czy to na punkcie najmu lub odprawy, czy na punkcie płacy, dodatkowych godzin pracy, ubiorów roboczych, czy wreszcie na punkcie czystości, mieszkania, bezpieczeństwa lub punktualności w wypłacie „oszczędza się na skórze robotników“ („Trud“, 2 listopad 1928). W Moskwie gwałci się bezkarnie umowy zbiorowe, angażując robotników sezonowych, do których umowy te nie mają zastosowania; tak się dzieje w przemyśle tekstylnym, metalurgicznym, typograficznym, w przedsiębiorstwach handlowych i t. p. W Leningradzie ta sama historja, nie mówiąc już o licznych przekroczeniach klauzul dotyczących ochrony pracy („Trud“, 2 grudzień 1928). Umowy zbiorowe istnieją już od siedmiu lat, a dotychczas jeszcze nie zdołano zapewnić ich praktycznego stosowania; pewna część zawartych w nich postanowień obowiązuje dotychczas jedynie na papierze („Trud“, 14 marzec 1929).
Szarlatani operujący legendą sowiecką i wszyscy fałszywi „przyjaciele“ Z. S. S. R. opowiadają długo i szeroko o poborach w naturze, w postaci pobytu w domach wypoczynkowych, sanatorjach i t. p. Pomówmy trochę o tem. Autor tego dzieła, wysłany do jednego z takich zakładów w Kisłowodsku na Kaukazie, trafił wieczorem w sam dzień swego przyjazdu, na zgromadzenie chorych, które uchwaliło strejk głodowy na znak protestu przeciw niemożliwemu pożywieniu, choć jak wiadomo Rosjanie na punkcie jedzenia nie są wybredni. Ale czyż można żywić się stale zepsutemi jajkami i nieświeżem mięsem? Takie same stosunki panowały i w okolicznych sanatorjach, w Piatigorsku i w Essentuki, jak to stwierdzono nazajutrz po podróży inspekcyjnej Siemaszki, komisarza ludowego higjeny. Za jego bytności wikt się poprawił, potem jednak wszystko wróciło do dawnego. W sypialniach łóżka stykają się ze sobą; chory czy rekonwalescent musi znosić towarzystwo swego sąsiada, hałas, rozmowy, dym, kaszel, plucie i t. p. Godzinami całemi trzeba było wystawać w ogonku o byle głupstwo (zarejestrowanie, przydział, wizyty lekarskie, otrzymanie lekarstwa czy szklanki mleka i t. d.). I to się nazywa „wypoczynek“! Przecież nawet człowiek zupełnie zdrowy musi się tam nabawić choroby nerwowej!
W następnym roku, na Krymie, ta sama historja: w Jałcie, w punkcie rozdzielczym, niedołęstwo nieopisane, chorzy, którzy już stracili dziesięć dni ze swego urlopu na samą podróż, wyczekiwali nieraz tydzień albo i dłużej, zanim ich zapakowano do jakiejś niehigienicznej sypialni. Toteż przysięgali się potem na wszystkie świętości, że już drugi raz nie dadzą się tak złapać.
Opowiadało się aż do znudzenia, jak to wszystkie pałace wielkich książąt i wspaniałe wille bogaczy zostały zsocjalizowane na rzecz proletarjatu. Ale jak wygląda ta socjalizacja w rzeczywistości? W owych budowlach może się pomieścić parę a choćby i kilkanaście tysięcy ludzi na zmianę: domy te jednak ani nie były pomyślane, ani konstruowane i urządzone do ich obecnego użytku; architektura ich, obliczona do użytku jednej rodziny, nie odpowiada zupełnie wymaganiom, jakie stawiamy odnośnie do sanatorjów; zniknęło z nich wszystko co było „pańskie“ i „bogate“, — a zostały tylko nieodpowiednie i niewygodne mieszkania. A kto z nich dziś korzysta? O ile idzie o proletarjat, to znowu tylko pewne uprzywilejowane kategorje, przedewszystkiem funkcjonarjusze Partji komunistycznej, sowietów, syndykatów, kooperatyw, młodzieży komunistycznej, — i tak już faworyzowani na punkcie mieszkania i płacy. Wszystko co lepsze, to uzurpują sobie „wyższe sfery“; że tam wysyła się corocznie parę tysięcy prawdziwych proletarjuszy, potrzebnych dla zamieszczenia ich w oficjalnych a fałszowanych statystykach, — to jeszcze nie dowód, jakoby z urządzeń tych korzystały naprawdę szerokie masy. Dla celów propagandy uważano za wskazane ulokować chłopów w carskim pałacyku w Liwadji; w rezultacie na 120 miljonów chłopów jakieś parę setek może się uważać przez trzy lub cztery tygodnie za szczęśliwych (o ile rzeczywiście czują się szczęśliwymi). Ale cóż pozatem? Dopóki nie wybuduje się specjalnych domów z szeregiem małych ubikacyj na jedną osobę, czystych, zaopatrzonych w światło i wodę, dopóki nie będzie ciszy, wygody, zdrowego pożywienia, dopóki nie ustaną biurokratyczne formalności i szykany administracji, — byłoby kłamstwem opowiadać o domach wypoczynkowych dla pracowników. A do tego jeszcze bardzo daleko!
Corocznie prasa zmuszona jest publikować protesty i zażalenia tych ludzi, którzy mają odwagę zabrać głos po krótszym czy dłuższym pobycie w sanatorjach lub w domach wypoczynkowych. Powtarza się to regularnie co roku, tak, że nikogo to już w Rosji nie dziwi, a „kurorty“ dają temat niewyczerpany do gorżkich żartów i dowcipów. Pewien dziennik zamieścił świeżo rycinę, na której jakiś człowiek wynędzniały, wychudzony wraca z domu wypoczynkowego do swego warsztatu pracy, witany przez swych towarzyszy wesołych, doskonale wyglądających, którzy mu mówią: „No, nareszcie będziesz mógł sobie wypocząć“.
Słyszy się aforyzmy w takim guście: „ciężko jest pracować, ale jeszcze ciężej odpoczywać“, „ludziom chorym i nerwowym wstęp do sanatorjów wzbroniony“...
W opublikowanym świeżo artykule „O jasnych i ciemnych stronach kurortów“ Siemaszko przyznaje, że znajdują się one w opłakanej sytuacji materjalnej, obarczone długami, źle administrowane, pozbawione wszelkiego komfortu. Tak było już „za dawnych czasów“ — twierdzi Siemaszko, — i dlatego burżuazja rosyjska wyjeżdżała na kurację i wypoczynek zagranicę. Ale w takim razie przestańcież raz wreszcie mydlić oczy głupcom, którzy rozsiewają fantastyczne bajki o tych waszych domach wypoczynkowych.
Wedle tegoż samego Siemaszki na 222.787 ludzi korzystających z sanatorjów i domów wypoczynkowych, było podobno 75 tysięcy prawdziwych lub domniemanych robotników, z czego naszem zdaniem dobra połowa zajmowała jakieś stanowiska w podrzędniejszych Komitetach Partji lub syndykatów; cała reszta, po dwunastu latach dyktatury proletarjatu, musi tłoczyć się po korytarzach i wystawać w ogonku o każde głupstwo.
Tak oto wygląda naprawdę sprawa płac robotniczych, odarta z pięknego płaszczyka cyfr statystycznych. Statystyki te zresztą są tak zawikłane, tyle w nich sprzeczności, że trzeba dobrego specjalisty na to, by się w nich wyznać.
W ciągu ostatniego roku, mimo podwyżki płac nominalnych, pobory faktyczne robotników zmalały. Stwierdza to były przewodniczący Rady Komisarzy ludowych na Ukrainie, Chrystjan Rakowski[7] (obecnie deportowany bez sądu) w swoim liście z kwietnia 1929; — stwierdzają to również i dzienniki urzędowe. Pobory te zmalały skutkiem znacznego wzrostu detalicznych cen sprzedaży.
O ile chcemy dzisiejszą nędzę mas robotniczych porównywać z mizerją przedwojenną, trzeba za podstawę wziąć cyfry konsumcji na głowę ludności. Otóż wedle ustalonego w roku 1927 planu „pięciolecia“, zresztą krytykowanego silnie przez polityków i ekonomistów bolszewickich w ich „kontrtezach“, — obecna konsumcja indywidualna jest jeszcze znacznie niższą od poziomu przedwojennego, i pozostanie taką aż do roku 1931/32. Stwierdził to autorytatywnie „Gosplan“. Porównując cyfry przewidywane na rok 1932 (piętnasta rocznica rewolucji) z dzisiejszym poziomem w Niemczech i w Stanach Zjednoczonych, dochodzimy do konkluzji, że w tym czasie Z. S. S. R. konsumować będzie pięć razy mniej towarów bawełnianych, siedemnaście razy mniej węgla, cztery względnie jedenaście razy mniej żelaza lanego i t. p.!... o ile przyjmiemy, że w ciągu tych pięciu lat konsumcja w tych dwóch krajach utrzyma się na dzisiejszym poziomie. Prawda, że ów plan pięciolecia uznano w Rosji za zbyt szczupły i nie wystarczający. Ustalono tedy nowy plan obejmujący okres czasu od 1928/29 do 1933/34. Gdyby ten plan dał się zrealizować a obecny rząd potrafił go wogóle zrealizować, — sytuacja w najbliższych latach uległaby poprawie. Ale czegóż można się spodziewać po projekcie, nad którym wszelka dyskusja w Rosji jest zabroniona, a który sam przewodniczący Rady Komisarzy ludowych, A. Rykow[8], określa jako nieziszczalny?
W tej chwili liczbę pracowników pobierających płacę ocenia się w Rosji na 11 do 12 miljonów, — nie mówiąc o robotnikach sezonowych (jakie 4 do 5 miljonów), ani o dziennych wyrobnikach na wsi (przypuszczalnie dwa do trzech miljonów) i o bezrobotnych, o których pomówimy osobno. Cała ta olbrzymia masa ludzi do której doliczyć jeszcze trzeba miljony biednych chłopów, — z wyjątkiem kilkuset tysięcy funkcjonarjuszy i robotników kwalifikowanych, — cierpi ową niewypowiedzianą nędzę, zobrazowaną przez nas w głównych zarysach. Ale trzeba jeszcze podkreślić ów gwałtowny kontrast, zestawiając z jednej strony przywileje jednych, a z drugiej opłakany los drugich. Trzebaby napisać specjalne studjum, aby wyliczyć wszystkie uprzywilejowane klasy społeczne w miastach (urzędnicy, technicy, artyści, pracownicy wyspecjalizowani) i określić poziom ich życia. Można sobie jednak wyrobić zdanie co do wciąż rosnącej nierówności i niesprawiedliwości na punkcie płac w Republice sowieckiej, skoro uświadomimy sobie, że ci uprzywilejowani pobierają miesięcznie od dwustu do 800 rubli, a nawet i więcej. Pisarze i dziennikarze należący do partji komunistycznej opłacają specjalny podatek od poborów, przekraczających kwotę 225 rubli miesięcznie. Wedle okólnika wydanego przez Komitet Centralny, podatek ten wynosi 20% przy poborach od 225 do 450 rubli; 30% przy poborach od 450 do 675 rubli, a 40% przy poborach jeszcze wyższych; natomiast płace do wysokości 500 rubli są wolne od opodatkowania, o ile dany pracownik niema gwarancji, że taką płacę będzie stale i nieprzerwanie pobierał („Prawda“, 12 czerwiec 1928). Zresztą w praktyce kontrola takich zarobków jest niemożliwa, a kto żył pewien czas wśród bolszewików, wie doskonale, jak się to wszystko odbywa. W każdym razie widzimy, o jakie tu chodzi pobory i jak daleko odbiegliśmy od poglądów Lenina, w myśl których maksymalna cyfra poborów w służbie publicznej nie powinna przekraczać poziomu płac dobrego robotnika.
A ta nierówność utrzymuje się nawet i po śmierci faworyzowanego. Czytając w „Izwiestia“ (20 maj 1928) o przyznaniu wdowie po jakimś tam Ciurupie pensji 225 rubli miesięcznie, trudno powstrzymać się od zapytania, jaką też pensję dostaje wdowa po robotniku, który zginął podczas pracy, a którego potrzeby i zasługi są conajmniej równie wielkie, jak jakiejkolwiek wdowy po jakimkolwiek, choćby wysokim, funkcjonarjuszu Partji.
Po tych uprzywilejowanych przejdźmy z kolei do wydziedziczonych na punkcie płac, zaczynając od bezrobotnych. Tutaj statystyki sowieckie dochodzą chyba do szczytu absurdalności, tak są między sobą sprzeczne i rozbieżne. Ale przy odrobinie uwagi i zmysłu krytycznego można sobie i z tem dać radę. Bezrobotni podlegają rejestracji w Giełdach Pracy; otóż Giełdy te nie w każdem mieście istnieją, a sporo jest ignorantów, którzy nie potrafią poprostu się zarejestrować. Co więcej, Giełdy te nie rejestrują bezrobotnych nie pochodzących z proletarjatu, (a tych jest cały legjon od czasu rewolucji i rzekomego zniesienia handlu prywatnego) ani też nie rejestrują przeważnie ludzi młodych, którzy dotąd nie pobierali jeszcze wogóle żadnej płacy. Już z tego wynika jasno, że w miastach liczbę bezrobotnych należy szacować conajmniej o sto procent wyżej od cyfr podanych w oficjalnych statystykach. Co się tyczy wsi, to ocena jest trudniejsza wobec faktu, że corocznie część tego nieprzebranego rezerwoaru roboczego odpływa ze wsi do miast.
Wedle Kalinina wsie mają nadwyżkę 15 miljonów robotników, których nie mogą zużytkować („Izwiestia“, 28 sierpień 1926). Według Tołstopiatowa, komisarza w wydziale pracy: „posiadamy po wsiach olbrzymi nadmiar ludności, wyrażający się w nadwyżce 25 miljonów robotników („Trud“, 27 listopad 1928). Skoro uświadomimy sobie, że roczny przyrost ludności w Rosji wynosi 3 i pół miljona, zrozumiemy całą olbrzymią doniosłość tego zagadnienia.
Bezrobocie wzrasta ustawicznie, jakkolwiek tempo wzrostu ostatnio nieco złagodniało.
Co się tyczy zasiłków dla bezrobotnych, to „wynoszą one około 5 rubli przedwojennych (12 dzisiejszych rubli papierowych) na głowę. Akcja zasiłkowa obejmuje zaledwie 20% bezrobotnych, zrzeszonych w syndykatach“. U nas, na zachodzie trudno sobie wyobrazić poprostu nie dającą się opisać nędzę tych miljonów ludzi.
Wynikiem tej nędzy były rozruchy i zaburzenia, jakie rozgrywały się na giełdach pracy w Odessie, Moskwie i Leningradzie. Nieszczęśliwi ci biedacy, którym sprzykrzyło się beznadziejne wyczekiwanie, doprowadzeni do rozpaczy przez funkcjonariuszy Giełdy, poturbowali ich nieco i splądrowali lokale biurowe. Interwenjowała milicja, „uspokajając“ protestujących... karabinami. Dzienniki miały odwagę twierdzić, że wśród bezrobotnych było dużo apaszów, i że bezrobotni sami winni byli tym nieporządkom („Prawda“, 2 czerwca 1928). Oczywiście nie mogły wystarczyć takie nieprawdopodobne wyjaśnienia, urągające najelementarniejszym uczuciom komunistycznym, starające się uniewinnić instytucje a zwalić całą winę na biedne ofiary niesprawiedliwości społecznej. Wówczas dopiero odkryto wszystkie bolączki Giełd pracy: „to prawdziwe kloaki“, mówi o nich Melniczanski, leader syndykatów; roi się w nich od nadużyć; przy kontroli wykryto zbrodnie 31 funkcjonariuszy; protekcja panuje tam niepodzielnie; lokale znajdują się w stanie ohydnym; pijaństwo i chuligaństwo grasuje wśród tych nieszczęśliwych, którzy tam znaleźli przytułek, kobiety obraża się tam, a nieraz i gwałci publicznie; funkcjonarjusze przekupni; Komisarjat pracy wie o wszystkiem, ale nic nie robi; komisarz pracy Schmidt, broni się, zwalając całą winę na syndykaty („Trud“, 15 czerwiec 1928). W Sierpuchowie, w pobliżu Moskwy, Giełda pracy mieści się w dwóch ciemnych i brudnych ubikacjach, gdzie ludzie tłoczą się i gniotą, cisnąc się do okienka, przy którym często niema nikogo; bez protekcji niczego się nie dostanie; młode kobiety zmuszone są oddawać się kierownikowi biura; siedm tysięcy biedaków musi znosić cierpliwie obelgi i szykany tego jegomościa i jego pomocnika („Trud“, 13 maj 1928). Trzeba nieraz wystawać cały tydzień celem zarejestrowania się; kobiety narażone są na brutalne napaści chuliganów, — co więcej folgować muszą żądaniom urzędników, domagających się zapłaty „w naturze“ („Prawda“, 15 czerwiec 1928). Przez parę tygodni prasa na nakaz z góry wytykała wszystkie nadużycia i skandale, których terenem były Giełdy pracy, — potem jednak wszystko umilkło. Czy się od tego czasu cośkolwiek zmieniło? Przy najbliższym wybuchu objawów niezadowolenia czytać się będzie znów artykuły tej samej treści, z pewnemi warjantami.
Drugą grupą wydziedziczonych przez los i krzywdzonych przez rząd, stanowią kobiety i dzieci. Klasyczny postulat socjalistów i komunistów całego świata: Przy równej pracy — równa płaca w Rosji sowieckiej niema wartości. W roku 1927 Trocki, opierając się na datach statystycznych z poprzedniego roku, pisał: „W licznych gałęziach przemysłu płace robotnic w marcu 1926 wynosiły 51, 61, 83% płacy robotnika. Nie przedsięwzięto żadnych środków, koniecznych dla ochrony pracy kobiecej, w takich gałęziach przemysłu, jak eksploatacja torfu, ładowanie i wyładowywanie materjałów i t. p. Robotnicy młodociani, w porównaniu z dorosłymi, otrzymują płace coraz niższe: w roku 1923 płace te przedstawiały 47%, w r. 1924 — 45%, w r. 1925 — 43%, w r. 1926 — 40% płacy robotnika dorosłego (Przegląd sytuacji ekonomicznej młodzieży). W marcu 1926 r. 49% młodocianych pracowników zarabiało miesięcznie mniej niż po 20 rubli (Centralne Biuro Statystyczne). Po tem, co powiedziano wyżej o zarobkach robotników, zbytecznem jest rozwodzić się obszerniej nad losem tych kobiet i dzieci, o których Trocki wyrażał się w ten sposób w dziesięciolecie rewolucji. W prasie sowieckiej nie brak korespondencyj, opisów i sprawozdań ilustrujących tragiczne warunki bytu robotnic i dzieci proletarjatu. Zacytujemy z nich kilka.
„Prawda“ z 20 marca 1925 opisuje położenie robotników w Tule: „Dochodzenia odsłoniły ponury obraz. Niski poziom wykształcenia, kompletna ignorancja, brak kwalifikacji do pracy, a co za tem idzie, i niska płaca, ciężary utrzymania rodziny, — wszystko to, niby ciężkie brzemię hamuje rozwój kulturalny i socjalny robotników...“ Każdy z nich niemal ma 3—4, niektórzy 5—6 osób do wyżywienia, a pobiera płacę wedle trzeciej kategorji, (w owym czasie jakieś 10 rubli miesięcznie!); robotnica idąc do pracy zostawia nieraz trzyletnie dziecko pod opieką drugiego, niewiele starszego; „warunki mieszkaniowe wręcz nie do zniesienia“; na 42 robotnice, z któremi przeprowadzono ankietę, pięć nie mogło posyłać dzieci do szkoły dla braku środków, jedenaście nie miało bucików i ubrania ani dla siebie ani dla dzieci, czternaście nie mogą sobie pozwolić nawet raz dziennie na przyrządzenie gorącej strawy, dwanaście nie umie czytać ani pisać. W Astrachaniu kobiety pracujące w suszarni ryb oddawna już były traktowane jako materjał do łóżka, i to naturalnie, bezpłatny. Gnębione niedostatkiem, nie śmiały sprzeciwiać się swym majstrom; która zdobyła się na więcej odwagi, traciła robotę. Rewolucja nic prawie nie zmieniła w tych praktykach. Jak poprzednio tak i teraz kierownicy przedsiębiorstwa polują na robotnice po tratwach i sitowiach, — a za ich przykładem idą i urzędnicy, aż do najniższych. Korespondenci wyliczają nieustannie podobne wypadki, — syndykaty wykluczają jednego, drugiego, który dał się złapać na gorącym uczynku... „ale wszystko to nie wystarcza... a ofiary nie mają odwagi mówić“... („Prawda“, 10 maj 1925). Na Krymie — pisze Serafimowicz — młode dziewczęta pracujące na plantacjach tytoniu czy w winnicach zmuszone są oddawać się swym przełożonym; w wyniku masowe poronienia, różnorodne choroby. Jedzenie złe, mieszkania ohydne, traktuje się je jak bydło „gorzej niż w katordze“ („Krasnaja Gazeta“, 21 marzec 1926). Bezrobocie i kryzys mieszkaniowy sprzyja rozwojowi prostytucji, zwłaszcza wśród nieletnich; coraz więcej jest prostytutek 14-letnich („Komunista“, Charków, 15 kwiecień 1926). Jednem słowem wszędzie: w pracowniach, w biurach, w magazynach, na uniwersytetach, kobiety nie mogą dostać pracy ani utrzymać się przy niej, o ile nie zdecydują się opłacać haracz w naturze, wstrętny, ohydny haracz cielesny, ludziom od których decyzji ich los zależy. W żadnym innym kraju na świecie nie sroży się podobne okrutne tyraństwo, pod jarzmem którego jęczy większość kobiet w Rosji. To co się tam dzieje, okrywa niezmazaną hańbą partję będącą dziś przy władzy, której członkowie zresztą sami przedewszystkiem wykorzystują ten stan rzeczy. Niejedna kobieta popełniła już z tego powodu samobójstwo. Przykładów wbród!
Z okazji jednego takiego samobójstwa, pisała „Prawda“:
„Ludzie w guście tego K. zbyt lekko i bezkarnie depcą młode życia. Nie zawsze dochodzi do ostateczności: do morderstwa lub samobójstwa. Ale ileż było takich morderstw moralnych? Czyż nie jest moralnem zabójstwem fakt, że studentka chcąc otrzymać czy to świadectwo, czy zasiłek, czy bilet kolejowy, musi przejść przez sypialnię takiego indywiduum jak ów K.? A niestety tego rodzaju wypadki nie należą wcale do wyjątków. I co najgorsze, robi się to zupełnie jawnie i otwarcie“. („Prawda“, 5 czerwiec 1926). Faktycznie stwierdzić trzeba, że są to w Rosji rzeczy codzienne, którym nikt się już nie dziwi. Oburzać się na to? po tem, co widziano w ciągu tych dziesięciu lat i oburzenie już niestety wygasło. „Trzeba nam powiedzieć całą prawdę: od czasu rewolucji położenie kobiet w licznych zawodach zupełnie się nie poprawiło. Młoda artystka może się dostać na scenę tylko — przez sypialnię reżysera. Młode dziewczę ma nieraz tylko te dwie alternatywy: ulica, lub ten rodzaj pracy...“ („Krasnaja Gazeta“ wieczorna, 1 październik 1926).
W ciągu lat następnych nic się na lepsze nie zmieniło. Zacytujemy tylko najświeższe: „Izwiestia“ z 6 lipca 1929 podaje cały szereg wypadków, gdzie pielęgniarki, nauczycielki, urzędniczki muszą folgować różnym zachciankom seksualnym swych „przełożonych“. Z reguły kobiety takie, prostytuujące się wbrew własnej woli, czują się upokorzone, bezbronne, nie mają odwagi poskarżyć się, po części ze wstydu, po części ze strachu by nie stracić posady. Czasem tylko wyjdzie coś na jaw, dzięki listom anonimowym. W długiej serji brzydkich afer i skandali w ciągu ostatnich trzech do czterech lat, jakie wybuchały zarówno w centrach jak i w zapadłych kątach Rosji sowieckiej, — gwałty na tle seksualnem zajmują wcale niepoślednie miejsce. Bohaterami są komuniści zarówno na kierujących stanowiskach jak i podwładni, — ofiarami bezbronne kobiety pracujące.
O ile znów idzie o ochronę macierzyństwa i dziecka, to — jak wiele innych rzeczy w Rosji sowieckiej — istnieje ona tylko... na papierze. Z odnośnych urządzeń korzysta tak znikomy odsetek kobiet, że nawet dzienniki sowieckie wolą tem się nie chwalić. Jak stwierdziły oficjalne ankiety, pomoc dla położnic właściwie prawie nie istnieje, żłóbki dziecięce (których jest śmiesznie mało) są stale przepełnione, materjały i bielizna pozostawia dużo do życzenia. Zapewne, — znajdziesz i żłóbki wzorowo urządzone, pokazywane zawsze turystom, przygodnym gościom i „przyjaciołom Z. S. S. R.“... ale czyż można je brać na serjo w rachubę? W krajach kapitalistycznych napewno więcej się znajdzie takich wzorowych żłóbków, lepiej nawet urządzonych niż w Rosji, w tej „szóstej części świata“, — więc nie można się łudzić na tym punkcie. Dużo jeszcze wody upłynie, nim wspaniałe zasady sformułowane przez Lenina zostaną wprowadzone w życie. Nie chcemy badać przyczyn ani ustalać na razie odpowiedzialności: konstatujemy poprostu fakty.
Istnieją też — na papierze — ustawy i rozporządzenia normujące pracę nieletnich. Ale jak to wygląda w praktyce? Zajęła się tą sprawą od niedawna „Prawda Młodzieży“, odsłaniając prawdę w całej ohydzie. W gub. Włodzimierskiej, dzieci dziewięcio- i dziesięcioletnie muszą już pracować na roli po 15—16 godzin dziennie, bite niemiłosiernie przez rodziców, kiedy próbują wyrwać się z tego piekła; pastuszki 10—13 letnie, okryte łachmanami, trzęsą się z zimna w czasie mrozów; małe dziewczyny sypiają w stajniach razem z krowami, pracują od świtu do zmroku, bite i poniewierane; w Karelji rodzice oddają dzieci swoje na służbę przez całe lato za beczkę suszonej ryby i 5 rubli; połowa młodocianych robotników rolnych nie korzysta zupełnie z niedzielnego wypoczynku; 130 tysięcy dziewcząt pracuje po 10—18 godzin dziennie („Prawda Młodzieży“, 19 czerwiec 1929). Na pięć miljonów 400 tysięcy robotników rolnych jest dwa miljony młodocianych, w czem 1,300.000 poniżej lat 18, zaś 638.000 w wieku od 11 do 14 lat, jakkolwiek ustawa zabrania pracować dzieciom poniżej lat 14. Dorastający zarabiają przeciętnie 13 rubli (chłopcy) lub 11 rubli (dziewczęta). Dorośli 21 rubli miesięcznie. Olbrzymia większość młodzieży pracuje 10, 12 a nawet i więcej godzin dziennie; 34% dziewcząt pracuje ponad 12 godzin dziennie. („Prawda Młodzieży“, 26 czerwiec 1929). Nikt nie ujmie się za temi dziećmi, okrutnie wyzyskiwanemu Na IV. konferencji młodzieży komunistycznej jeden z delegatów mówił w swem sprawozdaniu: „Bolesne to, ale tem niemniej prawdziwe, że o pracę dzieci nikt się zupełnie nie troszczy. Z listów ich dowiadujemy się o faktach, które w pierwszej chwili wydają się czemś niemożliwem i nie do wiary w Z. S. S. R.“.
A cóż dopiero mówić o owych ochronkach i przytułkach dla dzieci, o których tak się lubią rozpisywać ci rzekomi „przyjaciele Z. S. S. R.“? że plaga bezdomnych, włóczących się dzieci nie ustępuje, tłómaczono to niejednokrotnie faktem, iż dzieci te mają skłonność do uciekania z domów, w których państwo je utrzymuje, skutkiem czego trzeba je niejednokrotnie sprowadzać tam z powrotem. Zaraz zobaczymy, jakie są właściwe tego powody.
Przytułki dla dzieci w gubernji tulskiej, wedle sprawozdania miejscowego sowietu, przedstawiają obraz bardzo ponury: ani śladu jakiejkolwiek higjeny, przepełnienie, jedzenie niżej krytyki, nauka prowadzona fatalnie, niemoralność wśród personalu; w licznych takich przytułkach dzieci są bite i teroryzowane; notowano nawet wypadki gwałcenia dziewcząt i zbiorowego buntu. („Prawda“, 19 maj 1926). W kolonji dziecięcej Worowskij stosunki jeszcze gorsze: wstrętny brud, wszy, wszędzie pełno śmieci, zaduch nieznośny, na jednem łóżku śpi po dwoje i troje dzieci; szafliki z ekskrementami stoją po pokojach; niema ani kąpieli, ani ciepłych ubrań, ani bucików na zimę; w ciągu pół roku, na 3520 dzieci notowano 3096 wypadków choroby („Prawda“ Młodzieży, nr. 149, rok 1926).
Obrazek z innego przytułku w pobliżu Moskwy: dzieci zaledwie licho odziane, obsypane ranami i wyrzutami chore leżą na podłodze; — niema ani apteki, ani lekarza; brak wody, wszędzie pełno brudu i śmieci, dom nieopalany od trzech tygodni (w grudniu!); dzieci głodne, sypiają w ubraniach; personal administracyjny i wychowawczy pije, kradnie i trwoni pieniądze; kierownicy tego domu są komunistami. („Prawda Młodzieży“ nr. 303, 1926). W następnym roku to samo: „Prawda“ z 22 i 24 stycznia 1928 pisze: „Dzieci uciekają z przytułków i centr rozdzielczych... Tam je biją, karzą, wystawiają na wstyd i upokorzenie... Zamiast zaprawiać je do pracy, wszczepia się w nie nienawiść i złośliwość... W roku 1927 w samej Rosji centralnej tylko było 1852 przytułków, w których mieściło się 160.250 dzieci; sytuacja materjalna tych domów jest opłakana, niektóre mają wszystkiego po cztery ruble miesięcznie na dziecko; z zebranych informacyj wynika, że dzieci marzną i są głodne, niczego się nie uczą, a traktowane są aż nazbyt często źle; w okolicy Kazania kolonje dziecięce cierpią na brak bielizny, ubrania, obuwia; w jednej z nich na 120 dzieci jest wszystkiego około trzydzieści łóżek, nie wszystkie nawet z siennikami, — a nie jest to wcale wypadek wyjątkowy; nauczyciele żyją w nędzy“. Dnia 5 stycznia 1928 dzieci z kolonji Życie pracy w pobliżu Moskwy zbuntowały się i splądrowały cały dom, dawny pałac jakiegoś hrabiego: dyrekcja otrzymywała po 3 ruble 60 kop. miesięcznie na głowę dziecka. „A podobnych domów jest dużo“, dodaje „Prawda“. W instytucie wychowawczym dla opuszczonych dzieci, chłopcy i dziewczęta upijają się, idąc za przykładem personalu, który ich maltretuje; jedno dziecko powiesiło się, 2 dziewczynki popełniły zamach samobójczy („Izwiestia“, 30 czerwiec 1928).
Ponury to, a prawdziwy obraz, — co jednak nie przeszkadza, że i między dziećmi, taksamo jak wśród dorosłych są grupy uprzywilejowane. Tak naprzykład istnieje doskonały i wzorowo urządzony przytułek dla dzieci w Małachówce pod Moskwą, są i inne podobne. Ale cóż znaczy drobna garstka uprzywilejowanych wobec prawdziwej martyrologji tych tysięcy nieszczęśliwych? Czyliż rewolucja październikowa miała za cel stworzenie paru zaledwie wzorowych instytucyj, niby wysepek na oceanie niesprawiedliwości i krzywdy? Nie mówiąc nawet o socjaliźmie, trzeba będzie długich lat pracy, by złagodzić i wyleczyć wszystko co najjaskrawsze zło, odziedziczone po przeszłości lub świeżo powstałe. A będzie to możliwe tylko pod warunkiem niełudzenia się samemu i spojrzenia śmiało w oczy wszystkim trudnościom, jakie są do przezwyciężenia. A pod tym względem legenda sowiecka żyje iluzjami.
Upośledzenie materjalne i społeczne objawia się szczególnie rażącemi kontrastami w przemyśle rękodzielniczym, gdzie „dziedzictwo przeszłości“ jak się zdaje, konserwuje się z całym pietyzmem. Kustari (rzemieślnicy) zajmują w Rosji ważne miejsce, przedstawiając 60% całego przemysłu i dając dotąd jeszcze 30% całej produkcji („Trud“ 16 kwiecień 1929). Zajętych w tem jest przeszło 4 miljony robotników, z czego dwieście tysięcy zaledwie zorganizowanych w kooperatywach. Dla nich nie istnieje żaden kodeks pracy. „Nie uznają oni ośmiogodzinnego dnia pracy; nawet w artelach inwalidów, obejmujących prawie wyłącznie chorych i ułomnych, praca trwa często po 12, a nawet po 15 godzin dziennie; w roku 1927/28 połowa arteli pracowała systematycznie dłużej niż 8 godzin dziennie; w roku 1928/29 ilość takich arteli doszła już ponad 60%; płace w niektórych wypadkach wyższe są o 200% aż do 1000% ponad płace w przemyśle państwowym. Mechanik instrumentowy zarabia przeciętnie 826 rubli miesięcznie, ślusarz 300 rubli, monter 220 rubli, robotnik niekwalifikowany 134 ruble. Cyfry cytowane odnoszą się do jednego z arteli, nie można jednak wiedzieć, czy tak samo dzieje się i gdzieindziej. „W tych zawodach niema wogóle mowy o jakiejkolwiek higjenie, opiece sanitarnej, urządzeniach ochronnych; ustawa o pracy nieletnich i młodzieży zupełnie tam nie obowiązuje. — Kustar eksploatuje niemiłosiernie swoje własne dzieci 8—9 letnie, każąc im pracować po 12 do 14 godzin na dobę, czasem nawet i w święta, — nie posyła dzieci do szkoły, racząc je często gęsto kułakami i policzkami“. („Trud“, 31 sierpień 1929).
A teraz parę słów o służbie domowej: zarejestrowanych jest trzysta tysięcy, w czem pewna liczba nie pobiera wogóle żadnej płacy (pracują tylko za mieszkanie i jedzenie), a w czem jakieś 25% otrzymuje wynagrodzenie poniżej ustawowej normy. Ośmiogodzinny dzień pracy zupełnie nie wchodzi w rachubę, „przeważnie pracują ciężko od świtu do nocy“ („Trud“, 6 lipiec 1929). I jeszcze parę słów o jedynej chyba na całym świecie kategorji proletarjuszy, o robotnikach pracujących za darmo. Trzeba jechać do Odessy, by to widzieć. Cztery razy dziennie, przy każdej zmianie, zgłaszają się do fabryki robotnicy bezrobotni. O ile są jakieś wolne miejsca, przyjmuje się ich do roboty, — ale nie dostają za to żadnego wynagrodzenia, natomiast przysługuje im prawo otrzymania jednego funta mydła raz na miesiąc („Trud“, 30 sierpień 1929).
Co się tyczy czasu trwania pracy, trzeba dla kompletnego zobrazowania życia robotniczego zestawić szereg informacyj, z których pokaże się, że na tym punkcie dorośli nie lepiej są traktowani od kobiet i dzieci.
Już demokratyczna rewolucja z marca 1917 r. wprowadziła ośmiogodzinny dzień pracy. Rzeczą rewolucji komunistycznej było zabezpieczyć praktyczne przeprowadzenie tej reformy. Jakże to zrobiono? Na kolejach ustawę o ośmio-godzinnym dniu pracy łamie się ustawicznie. Tak naprzykład na t. zw. linji bałtyckiej kolejarze pełnią nieraz służbę po 20 godzin w jednym ciągu; w roku 1925 naliczono 8,200.000 godzin nadliczbowych („Trud“, 20 marzec 1926). Młodociani robotnicy pracują z reguły znacznie dłużej ponad normę ustawową, — stwierdza Siemaszko („Prawda“, 25 marzec 1926). „U nas ochrona pracy chroma na wszystkich polach. Nawet pracownicy handlowi, szoferzy i t. p., pracują w warunkach nad wyraz ciężkich, nieraz po 11—12 godzin dziennie („Raboczaja Gazeta“, 16 czerwiec 1926). — „U nas“ — mówił jeden z robotników ceglarskich na konferencji budowlanej — „zapomniano już dawno o ośmiogodzinnym dniu pracy. Pracuje się po 10 godzin, a nawet i więcej“ („Raboczaja Gazeta“, 25 czerwiec 1926). Godziny nadliczbowe są rzeczą powszednią we większości instytucyj i przedsiębiorstw („Trud“, 9 październik 1926). W pewnym tartaku na Kaukazie pracuje się czasami po 12 godzin dziennie; godziny nadliczbowe płaci się jak normalne, taksamo praca w niedzielę i święta („Trud“, 16 listopad 1926). Inspektorat pracy w Moskwie stwierdził w ciągu jednego roku 53 tysiące wypadków przekroczeń legislatury socjalnej. Przedsiębiorstwa i rozmaite instytucje prosiły w ciągu jednego roku o przyznanie im 1,826.000 godzin nadliczbowych, z czego przyznano im też faktycznie więcej niż połowę; w następnym kwartale odnośne podania wzrosły czterokrotnie, a z tego przeszło dwie trzecie zostało załatwione przychylnie. („Prawda“, 8 czerwiec 1927). W kopalniach torfu w Ust-Tosna pracuje się normalnie dziesięć godzin dziennie, nie licząc godzin nadliczbowych. Robotnicy harują od 4 rana do 11 w nocy. („Trud“, 18 sierpień 1927). W zagłębiu donieckiem „ustawę o ośmiogodzinnym dniu pracy depce się nogami“; we fabryce Stalino tysiąc robotników, w tem trzysta młodocianych, pracuje ponad 8 godzin dziennie przy wyładowywaniu wagonów, niektórzy nawet i po 12 godzin co dnia. („Prawda“, 5 styczeń 1928). We wszystkich kopalniach torfu, robotników wyzyskuje się bezwstydnie: dorośli pracują 12 godzin, młodzież 10 do 12, kobiety po 11 do 12 godzin, stojąc cały dzień w bagnie. („Trud“, 1 lipca 1928). Przeprowadzona z okazji jakiejś katastrofy ankieta stwierdziła, że w danej kopalni w obw. donieckim, zabici robotnicy pracowali bez przerwy po 13 godzin, za wiedzą Syndykatów. („Trud“, 3 sierpień 1929). Nie są to wcale wypadki odosobnione. Dlatego też rozmaici opozycjoniści komunistyczni wypisują w swoim programie hasło poszanowania ośmiogodzinnego dnia pracy, zniesienia bezpłatnych godzin nadliczbowych i t. p.
Z okazji dziesięciolecia rewolucji październikowej, władze sowieckie wydały manifest, przyrzekając robotnikom 7-godzinny dzień pracy, co dałoby się przeprowadzić względnie łatwo w tym kraju, gdzie bezrobocie szaleje, a płace są głodowe. Od tego czasu minęły już dwa lata, a siedmiogodzinny dzień pracy wprowadzono zaledwie w paruset przedsiębiorstwach, podczas gdy olbrzymie masy robotników nie mogą dotąd korzystać nawet z ośmiogodzinnego dnia pracy. Komisarjat Pracy obiecuje, że do końca września 1930 r. około 450 tysięcy robotników będzie już mogło korzystać z siedmio-godzinnego dnia pracy... Ale ile będzie ponadto godzin nadliczbowych? I kiedy ustawa ta zostanie wreszcie zastosowaną do dwunastu miljonów płatnych pracowników? Licząc po miljonie na każde trzy lata, — trzebaby czekać na to 36 lat, — nie mówiąc o normalnym corocznym przyroście proletarjatu. Łatwiej jest wydać jakąś ustawę, niż wprowadzić ją w życie. I w tym wypadku nie można znów identyfikować tego co napisano z tem co faktycznie zrobiono.
Na około 150 miljonów mieszkańców Z. S. S. R., z przyrostem dziennym ludności 10 tysięcy, — jest przeszło 120 miljonów wieśniaków. (Z pośród resztujących trzydziestu miljonów jeszcze wcale duży procent należy również zaliczyć do wieśniaków, gdyż wielu proletarjuszy przebywa częściowo na wsi a częściowo w mieście i niejedna miejscowość określana w Rosji jako „miasto“, jest faktycznie tylko dużą wsią). W olbrzymiej większości wieśniacy ci, — to pracownicy rolni. Jakiż jest ich los? Jak wiadomo, rewolucja październikowa oddała całą ziemię rosyjską tym masom do użytkowania.
Tego domagały się masy, nie umiejąc zdać sobie sprawy z różnicy jaka zachodzi między użytkowaniem a własnością. Dobra koronne i kościelne oraz majątki wielkich obszarników, powiększyły obszar ziemi przyznanej komunistom. Ale nie wszędzie, nie wszędzie bowiem znalazła się ziemia skonfiskowana do rozdziału i w wielu wsiach nic się nie zmieniło pod względem ogólnego obszaru gruntów. Co więcej, skutkiem wzrostu ludności w wielu miejscowościach skutkiem podziału gruntów parcele skurczyły się rychło do swych pierwotnych rozmiarów. Skutkiem przydziału ziemi chłopom bezrolnym, częściowo zniknęła cała nadwyżka ziemi jaka była do dyspozycji, częściowo nawet ucierpieli na tem pierwotni właściciele gruntów, których część im odebrano. Wedle Kalinowa „w Rosji carskiej było szesnaście miljonów gospodarstw indywidualnych, — dzisiaj zaś jest ich 25 do 27 miljonów. Innemi słowy, każde dzisiejsze gospodarstwo jest prawie o połowę mniejsze a w konsekwencji daje też i o połowę mniej plonów“. („Prawda“, 28 maj 1929).
Drobne gospodarstwa wiejskie indywidualne egzystujące za dawnych rządów, a utrzymane również i pod rządami sowietów, — przedstawiają jedną wielką ujemną stronę — niesłychane rozkawałkowanie kultury rolnej: każdy ojciec rodziny ma faktycznie prawo do swego kawałka gruntu, podzielonego na szereg parcel, często rozrzuconych na dużej przestrzeni i o różnych właściwościach gleby; grunt ten zmniejsza się nieustannie w miarę jak ilość członków rodziny wzrasta i dzieci zakładają własne ogniska domowe; stosowanie nowoczesnego sprzętu rolniczego jest tam niemożliwe; o jakiejś poprawie gleby niema mowy; skutkiem rozkawałkowania gruntów i ogólnej biedy, uprawa roli musi być ekstensywną, co wpływa na obniżenie wydajności zbiorów. Kultura intensywna, przy zastosowaniu potężnych maszyn i racjonalnego nawożenia, możliwą jest tylko na rozległych terenach, nadających się do pracy kolektywnej, do eksploatacji kapitalistycznej lub socjalistycznej. Kapitalizm rolny obecnie ograniczony jest na minimalną ilość przedsiębiorstw; socjalizm właściwie jeszcze nie istnieje, gdyż domeny sowieckie przedstawiają zaledwie znikomą cząstkę pracy rolnej. Wynikiem tego stanu rzeczy jest: niewystarczająca produkcja globalna, uniemożliwienie eksportu zboża, które, przeciwnie, musi się zakupować za granicą i przydzielać ludności w pewnym ograniczonym ściśle stosunku.
Wieśniaków rosyjskich dzieli się zazwyczaj na trzy główne grupy: kułaków (bogaczy), seredniaków (średnio zamożnych) i bedniaków (biedaków). Jest to klasyfikacja dość ogólnikowa, nabierająca wyraźniejszego zabarwienia dopiero z chwilą, kiedy się charakteryzuje środki i zasoby tych poszczególnych klas. Dzieło wydane w r. 1928 przez komunistyczną Akademję w Moskwie: „Zróżniczkowanie socjalne wsi sowieckiej“ dzieli ludność wsi na pięć kategoryj:
1) proletarjat wiejski: sprzedający więcej jak 50 dni pracy własnej w ciągu roku;
2) pół-proletarjat: sprzedający od 20 do 50 dni pracy własnej lub najmujący ponad 20 dni pracy bydła roboczego albo ponad 10 dni narzędzia rolnicze;
3) rodziny średnio zamożne: sprzedające mniej niż 20 dni roboczych lub najmujące mniej niż na 20 dni bydło robocze i mniej niż 10 dni narzędzia rolnicze;
4) rodziny średnio zamożne o charakterze eksploatacyjnym: najmujące robotnika na 20—50 dni pracy, lub wynajmujące inwentarz roboczy na więcej niż 20 dni, lub wreszcie dzierżawiące ponad dwa hektary roli albo ponad pięć hektarów łąk;
5) rodziny drobnych kapitalistów: najmujące robotnika na więcej niż 50 dni pracy.
Wszystkie te cyfry to salda, wykazujące różnicę między dniami pracy najemnej i sprzedawanej; większość bowiem wieśniaków rosyjskich w czasie robót w polu i podczas żniw, pracuje odstępowanym sobie wzajemnie materjałem ludzkim, inwentarzem roboczym i narzędziami rolniczemi. W tem samem źródle znajdujemy też następujące daty, przedstawiające przeciętną wartość środków produkcji (bydło, drób, materjał roboczy, zabudowania gospodarcze, maszyny i narzędzia, zasoby), odnośnie do wyliczonych powyżej pięciu kategoryj:
1) od 220 rubli na północnym Kaukazie do 310 rubli na Ukrainie;
2) od 280 rubli na Uralu i w Syberji do 400 rubli na Ukrainie;
3) od 510 rubli na Syberji do 850 rubli na Ukrainie;
4) od 920 rubli na Syberji, do 1.200 rubli na północnym Kaukazie;
5) od 940 rubli na Syberji, do 1.680 rubli na północnym Kaukazie.
Toż samo dzieło podaje wreszcie i oszacowanie dochodów, po odliczeniu efektywnych kosztów eksploatacji (nasienie, płace najemnych robotników) w sposób następujący, dla każdej z wyżej wymienionych grup:
1) dochód roczny 163 do 276 rubli, z czego zaledwie połowa przypada z uprawy roli, reszta zaś z zarobków, z pracy osobistej lub z poddzierżawienia gruntów;
2) dochód roczny 234 do 329 rubli, osiągany głównie z uprawy roli i z osobistej pracy;
3) dochód roczny od 345 rbl. (Ukraina) do 455 rubli (Smoleńska gub.), wynikający w ¾ z uprawy roli (podatek bezpośredni od 25 do 39 rubli);
4) dochód roczny od 482 rubli (Tambow) do 685 rubli (Smoleńsk); podatek bezpośredni od 31 do 62 rubli;
5) dochód roczny od 502 rubli (na Ukrainie) do 1007 rubli (Smoleńsk); podatek bezpośredni od 55—111 rubli.
W tem, na oko, arcydziele statystyki mieścić się mogą pewne błędy lub fałsze. W tym wypadku jednak dotyczyłyby one raczej kategoryj najbogatszych, tych którzy mają coś wogóle do ukrycia; co się tyczy najbiedniejszych, to jest rzeczą względnie łatwą oszacować ich majątek i dochody. Można tedy uważać za prawdziwe i ścisłe w przybliżeniu te daty, które dotyczą biedaków, — a te jedne właśnie tylko nas tu obchodzą. Podobnie jak nie zajmowaliśmy się w tem dziele warunkami życia uprzywilejowanych warstw ludności miejskiej, taksamo i na wsi przedstawimy sytuację wieśniaków tylko najbardziej upośledzonych. A zrobić to możemy tylko posługując się statystyką oficjalną, obejmującą całą ludność wiejską. Wynika z niej, że cała rodzina proletarjacka, musi żyć z dochodu około 160 do 275 rubli na cały rok; rodzina t. zw. pół-proletarjacka z dochodu 235 do 330 rubli. Te dwie kategorje wieśniaków tworzą niemal połowę całej ludności wiejskiej, skoro przyjmiemy — zgodnie ze sferami kierującemi — że 40 procent gospodarstw rolnych nie posiada zupełnie koni i skoro wliczymy w to sześć miljonów robotników dziennych, których zarobki są mniej więcej takie same. Dodając zaś do tego trzecią kategorję wieśniaków z dochodem rocznym od 345 do 455 rubli, otrzymamy niewątpliwie znaczną większość, bo przeszło ¾ całej ludności wiejskiej. Czytelnik, znający faktyczną wartość rubla, może sobie tedy wyrobić zdanie co do opłakanego położenia tych stu miljonów chłopów.
Z pośród owych stu miljonów najbiedniejsi, wedle powołanego powyżej dzieła, zarabiają rocznie na całą rodzinę około 160 rubli, czyli niespełna czternaście rubli miesięcznie, — lepiej sytuowani 455 rubli rocznie czyli około 38 rubli miesięcznie. I to, powtarzamy, na całą rodzinę! Akurat tyle, by nie umrzeć z głodu, jedząc codziennie gotowaną kaszę tatarczaną. Co prawda mieszkaniec wsi ma znacznie niższe potrzeby życiowe niż mieszczuch, a porównując go z zachodem, nie można zapominać o tej głębokiej różnicy ewolucji, jaką przeżywa naród rosyjski, najbardziej zacofany z całej Europy. Ale pracujący wieśniacy, po piętnastu latach wojen i długotrwałego niedostatku, i dziś jeszcze nie mają nic, więc było to obowiązkiem rewolucji, podwyższyć ich poziom życiowy. Kalinin[9] odpowiadając na napływające ze wsi skargi, pisał: „Czyliż zaprzeczałem kiedykolwiek, że ludzie biedni mają ciężkie życie? Nie, ich męka trwa ciągle jeszcze. Nie nasza to wina, lecz raczej nasze nieszczęście. Jeden socjalizm mógłby ich uratować... („Izwiestia, 28 sierpień 1926). Więc nie mówcie o tem nieszczęściu, skoro równocześnie płacicie ludziom, by przedstawiali je za granicą jako szczęście.
Z tej to właśnie „nędzy chłopskiej“ rekrutują się miljony bezrobotnych ciągnących do miast, miljony wyrobników odrabiających najohydniejszą pańszczyznę we fabrykach, miljony robotników sezonowych, zawsze niepewnych co jutro z nimi będzie, tysiące dzieci błąkających się po drogach, cały ten nieszczęśliwy plebs bezdomny i bezrobotny, którego ponure warunki pracy opisaliśmy powyżej. Z tej to nędzy chłopskiej zasila się olbrzymi rezerwoar nadwyżki sił roboczych, szacowany na 25 miljonów ludzi. Z niej wytwarza się ów „proletarjat rolniczy“ w ścisłym tego słowa znaczeniu, te sześć miljonów „batraków“[10] i wyrobników, wynajmujących swe ręce wieśniakom zamożniejszym.
Sądząc po losie nieukwalifikowanych robotników miejskich, los tych najemników rolnych rozsianych po olbrzymich równinach Rosji i Syberji musi być zgoła nie do pozazdroszczenia. W miastach są jakieś organizacje, instytucje, dzienniki, które choćby dla zachowania pozorów, występują przeciw nadmiernym nadużyciom i wyzyskowi. Na wsi niema nic z tego wszystkiego. Proletarjusz jest prawie zupełnie bezbronny. I dlatego też jest prawdziwą sztuką zebrać dokładne informacje o jego położeniu. Nie wie, jakie mu przysługują prawa, nie wie nic wogóle, — a choćby i wiedział, do kogóż może się zwrócić ze swemi żalami i pretensjami?
Do Sowietów? Czem one są naprawdę, o tem potem. Jeden z trzech kierujących mężów w roku 1924, Zinowiew[11], pisał wówczas w przystępie szczerości: „Na wsi robi się jedynie tak zwaną robotę komunistyczną, czyli mówiąc poprostu, ściąga się tylko podatki“. („Prawda“, 11 październik 1924). Do partji komunistycznej? Wystarczy przejrzeć dzieło dwóch komunistycznych pisarzy, Ryklina[12] i Truntajewa, wydane oficjalnie w r. 1925: Komórki i sowiety na wsi[13]. Oto, co tam znajdujemy za prawdy: władza sowietów na wsi nic nie znaczy; utrzymują się tam dawne formy administracji, a nowe nie wchodzą zupełnie w rachubę, oprócz śruby podatkowej; chłopi biedni i średnio zamożni, zdani są na łaskę i niełaskę pierwszego lepszego komunisty lub komsomolca; „wybory“ do sowietów, to komedja polegająca na obowiązkowem zatwierdzeniu listy narzuconej przez najbliższą komórkę komunistyczną; jedynem zajęciem sowietów jest ściąganie podatków; nikt nie chce być członkiem sowietu; pod naciskiem partji urządza się kolejkę, aby każdy po kolei odbył tę pańszczyznę; sowiet „wybrany“ raz w ten sposób, nie daje więcej znaku życia; nie zbiera się ani raz na rok; przewodniczący wbrew własnej woli ściąga podatki, zestawia listę opieszałych podatników; wieśniacy o swych ważnych sprawach dyskutują na swych tradycyjnych zebraniach (schodach); komuniści uważają się za panów, nie dyrygują, lecz wręcz rozkazują; o ile istnieje gdzie komórka komunistyczna, uzurpuje sobie wszystkie funkcje sowietu.
Oto, co stwierdzają sami komuniści, dobrze poinformowani a uczciwi, którzy nie śmią wszystkiego powiedzieć. Toż samo stwierdzi każdy człowiek inteligentny i uczciwy, który żył na wsi w Rosji sowieckiej... „Całą pracę wykonują przewodniczący i sekretarze... Komitet Partji robi wszystko, zastępując niejednokrotnie nietylko frakcje komunistyczne w sowietach, ale i same sowiety“. („Prawda“, 4 sierpień 1928). Któż więc w tych wiejskich sowietach i komórkach partyjnych, których jedynem zadaniem jest ściąganie podatków i czuwanie nad „porządkiem“, — któż, pytamy, troszczy się o poszanowanie praw miljonów batraków? Co jakiś czas ten czy ów dziennik opisuje ich straszne warunki bytu, przypominające średniowiecze — i wszystko pozostaje nadal po dawnemu.
Z okazji ankiety przeprowadzonej wśród niższych organów administracji sowieckiej, komuniści stojący u steru, musieli wreszcie zwrócić uwagę na straszliwą nędzę wyrobników dziennych. — „Czas już“ — pisze jeden z nich, — „ustalić jakieś minimum płacy, jeśli nie dla wszystkich, to przynajmniej dla pewnych grup batraków. W olbrzymiej większości wypadków, płaca pobierana przez wyrobnika dziennego jest tak niska, że wyżyć z niej jest niemożliwem. („Prawda, 14 sierpień 1925). Trudno o jaśniejsze sformułowanie! Poco wertować statystyki, cytować kłamliwe wyliczenia, współczynniki, procenty? Wyrobnik dzienny zdycha z głodu. I to „w olbrzymiej większości wypadków“! W tym samym artykule znajdujemy dalej następującą notatkę: „W okolicy Donu obniżono płace pastuchów o dwie trzecie. I to jeszcze nie koniec na tem“. A więc: pastuch i tak już nie zarabiał tyle, ile niezbędnie mu trzeba do życia, a oto jeszcze mu obniżają tę płacę o dwie trzecie. — W tymże samym artykule czytamy też następujące uwagi: Wyrobnik dzienny, skutkiem kompletnego braku kultury nie ma możności walczyć o podwyżkę płacy, dlatego państwo powinno mu bezwarunkowo przyjść z pomocą; majstrowie kowalscy wyzyskują batraka, każąc mu pracować po szesnaście i więcej godzin na dobę...“ Czyżby kto uwierzył w coś podobnego, po upływie ośmiu lat od rewolucji? A obecnie, po upływie dwunastu lat, panują zupełnie takie same średniowieczne stosunki. W głębi wsi rosyjskiej przewroty społeczne odbywać się mogą tylko zwolna i nieznacznie, a podobne nagłe przeskoki jak rewolucja październikowa, wywoła tylko powierzchowne i pozorne zmiany, o ile nie podejmie się upartej, inteligentnej i obliczonej na długą metę pracy w interesie tych biedaków o duszach niewolników.
„Płaca wyrobników dziennych nie doszła jeszcze do poziomu przedwojennego“ — pisze „Trud“ z 26 maja 1927, — a więc w dziesięciolecie rewolucji. Ale choćby nawet i doszła do tego poziomu, zawszeby to była jeszcze czarna nędza. Tenże sam dziennik podawał, że płace pracowników rolnych w ścisłem tego słowa znaczeniu, t. j. znających się na maszynach i mających jakiś fach, przekroczyły o 30% poziom przedwojenny. I cóż to znaczy? W gruncie rzeczy zawsze nędza. Wykazaliśmy wartość takich statystyk dotyczących robotników miejskich; co się tyczy robotników wiejskich, to są czyste kpiny, nie zasługujące nawet na prostowanie.
Na Ukrainie, w kraju stosunkowo najwyżej stojącym na punkcie rolnictwa w całym Z. S. S. R., robotnicy rolni, zgodzeni na trzy miesiące, pracują przeciętnie po 13 godzin 36 min. na dobę; na ogół zaś wynosi czas pracy dla mężczyzn 12 godzin 24 min., dla kobiet 11 godzin 54 min.; prawie połowa z nich pobiera wynagrodzenie nie gotówką, lecz w naturze; podobne stosunki panują też i w północnym Kaukazie; najbardziej maltretowani są robotnicy i robotnice pracujący na plantacjach tytoniu, stłoczeni na kupę w olbrzymich barakach, gdzie pracują i śpią, gdzie jedzą stojąco, nie porzucając swej pracy... — („Trud“, 5 lipiec 1927). Jeżeli „przeciętna“ wynosi 12—13 godzin dziennie, można sobie łatwo wyobrazić los tych biedaków, którzy pracują ponad ową „przeciętną“! Co do wartości owych „przeciętnych“, to już Osiński dał nam dostateczne wyjaśnienie... „Ratujcie nas, towarzysze, bo giniemy!“ — powtarzają od szeregu lat delegaci robotników pracujących w bagnach P..., — robotnicy ci, po wyjściu z bagnistego terenu, brudni, przemoczeni, przemęczeni, mają za mieszkanie szałasy, gdzie na wilgotnej podłodze narzucono trochę słomy. „Dajcie nam chociaż parę desek“ — proszą, — przecież nie podobna spać na gołej, wilgotnej ziemi!“ Obiecano, ale nic nie zrobiono. Komuniści nie różnią się niczem od bezpartyjnych, — piją i grają w karty. („Trud“, 27 sierpień 1929).
Taki jest los miljonów proletarjuszy rolnych. A jak żyją te dziesiątki miljonów wieśniaków biednych i tak zwanych średnio-zamożnych, znacznie jednak bliższych biedaków niż bogaczy?
Wieś rosyjska jest zagadką nawet dla Rosjanina mieszkającego w mieście; dokonywują się w jej łonie procesy tajemnicze, niepodejrzewane przez nikogo, objawiające się na zewnątrz jakimś nagłym, nieoczekiwanym wybuchem, wobec którego nawet najbaczniejszy obserwator staje zupełnie zaskoczony; trzeba od czasu do czasu wyruszać poprostu na odkrycie wsi rosyjskiej. W ten sposób znany komunista Jakowlew[14] opublikował w formie broszury swój raport, będący wynikiem prawdziwej wyprawy eksploratorskiej do gubernji Kurskiej, dokąd wyruszył na czele specjalnej komisji. Mała ta książeczka: „Prawdziwe oblicze wsi“, wywołała takie zainteresowanie, że autor przeprowadził ponowną ankietę, na podstawie której wydał drugie większe dzieło: Nasza wieś. Podobnych dzieł nie można streścić w paru słowach, ale sens ich jest krótki i jasny: na ogół od czasów rewolucji nic się zupełnie nie zmieniło ani pod względem nędzy, ani obyczajów, ani produktywności pracy; zarodek nowego życia może jeszcze rozwinąć się lub zmarnieć zupełnie, zależnie od tego, jak się ukształtuje stosunek miasta do wsi. Inny znów komunista, którego talent, inteligencja i znajomość wsi rosyjskiej jest ogólnie uznawana i ceniona, współpracownik „Prawdy“, „Biednoty“ i innych wydawnictw sowieckich, Leon Sosnowski[15], obecnie zesłany na Syberję, ogłosił całą serję ciekawych artykułów, z których można skorzystać o wiele więcej, niż z grubych roczników statystycznych, wykresów graficznych lub rozpraw ekonomicznych, zrozumiałych jedynie dla „wtajemniczonych“. Posłużymy się jednym z tych właśnie artykułów.
Ankieta przeprowadzona w gubernji niżno-nowogrodzkiej daje nam obraz, jak z jednej strony włościanie z rozmaitych grup socjalnych, pracują z całym wysiłkiem, — jak zaś z drugiej strony państwo zwane „sowieckie“, zabiera im lwią część ich pracy i trudów. Oto biedny chłop J., mający pięć osób do wyżywienia; ma jednego tylko robotnika, starego konia, jedną kozę, trzy kury, drewniane narzędzia rolnicze; od sąsiadki pożycza sobie pług, płacąc za wypożyczenie półtora puda mąki; cały jego zbiór wynosi w ciągu roku: 52 pudy żyta, 2 pudy lnu, 75 pudów kartofli; fiskus nakłada mu podatek w wysokości 51 pudów i 8 funtów żyta, czyli ekwiwalent całego zebranego ziarna; trzeba by więc przyjąć, że pięć osób potrafi wyżyć cały rok z 75 pudów kartofli i z gotówki uzyskanej za dwa pudy lnu; oczywiście biedak popodatku zapłacić nie może.
Inny znów biedny chłop B.: ośm osób do wyżywienia, jeden jedyny robotnik; ma konia, owcę 1 jagnię; zbiera w ciągu roku 86 pudów żyta i 270 pudów kartofli; z uwagi na to, że w krótkich odstępach czasu padły mu dwa konie, wymierza mu się podatek zniżony w wysokości 29 pudów i 30 funtów żyta, — a więc mimo wszystko jeszcze ogromnie wysoki, skoro się uwzględni, że ma ośm osób do wyżywienia. — A trzeba dodać, że w tej gubernji chłopi są naogół bogatsi niż gdzieindziej; w cytowanych wypadkach mają nawet po jednym koniu.
Chłop średnio-zamożny Z.: sześć osób do wyżywienia, dwóch robotników; posiada konia, krowę, cielę, dwie owce, trzy jagnięta, sześć kur; zbiera w ciągu roku 100 pudów żyta, 120 pudów kartofli, 2 pudy nasienia lnianego; podatek, 54 pudy żyta, jest jeszcze stosunkowo wysoki, skoro się uwzględni, że ma sześć osób do wyżywienia; z podatku tego płaci 32 pudy w obligacjach pożyczki zbożowej, (o której jeszcze później pomówimy).
Bogaty chłop (kułak) T.: sześć osób do wyżywienia, trzech robotników; syn studjuje w Niżnym Nowogrodzie; posiada rasową klacz, dwa źrebce, krowę, owcę, siedm jagniąt, dwie rasowe świnie; inwentarz martwy: siewnik, młocarnię, dwa pługi (jeden dwuskibowy), bronę i t. p.; zbiór roczny: 235 pudów żyta, 9 lnu, 350 kartofli, 100 rozmaitego innego zboża; podatek: 70 pudów 30 funtów, z czego przyznano mu jeszcze opust 7 pudów 15 funtów na przeprowadzenie różnych meljoracyj rolnych; pozatem posiada 42 ule, produkujące 40 pudów miodu, wartających więcej niż cały jego zbiór, a zupełnie nie opodatkowanych; zapłacił podatek w obligacjach pożyczki zbożowej, za które kupił inne obligacje, zarabiając na tem 90 pudów, co mu pokryło z nawiązką cały wymierzony mu podatek.
Inny kułak, Z.: trzy osoby na utrzymaniu, trzech robotników; ma konia, krowę, cielę; wysokość zbioru nie podana, — w każdym razie jednak mając inwentarz i trzech robotników, musiał zebrać conajmniej drugie tyle, co wyżej wymienieni biedni chłopi; ale nie koniec na tem: posiada jeszcze, młyn o dwóch kamieniach, na którym może zemleć do 100 pudów dziennie, opłacając rocznie 35 rubli za patent i czynsz; przy stu pudach przemiału zostaje mu 10 pudów tytułem zarobku. Ale licząc nawet tylko pięć pudów i 150 dni roboczych w roku, miałby dochodu conajmniej 750 pudów, a zaledwie 35 rubli wydatku. Co więcej posiada jeszcze cegielnię, na której pracuje jego rodzina i dwaj płatni pomocnicy, produkując 60 tysięcy cegieł rocznie... Fiskus wymierza mu podatek w wysokości 22 pudów... W sumie zatem, wliczając to co płaci za młyn, opodatkowany jest nie wyżej od tego średnio-zamożnego chłopa Z., żyjącego tylko z roli i z własnej pracy.
Wnioski z tego zupełnie jasne: w owym czasie gdy Sosnowski to pisał, („Prawda“, 27 sierpień 1924), państwo łupiło bezlitośnie najbiedniejszych nie żądając niczego prawie od bogaczy. Skłoniło to pewien odłam partji komunistycznej, wraz z autorem tych artykułów, do zaprotestowania przeciw podobnej polityce fiskalnej, stosowanej nieświadomie przez partję po wsiach, a realizowanej w praktyce zupełnie świadomie przez cały aparat urzędniczy, pozostający pod wpływem chłopów bogatych. Protestujących wtrącono do więzień lub zesłano na Syberję, — ale musiano się w końcu liczyć z podobnemi ostrzeżeniami i zaprzestać łupienia w taki sposób biednych chłopów, sprzedawania na licytacji ich narzędzi rolniczych i mebli a nawet wtrącania ich do więzienia za niepłacenie podatków.
Zacytujemy inny jeszcze artykuł z „Prawdy“:
Z armji czerwonej wraca chłop, należycie wyszkolony, z głową nabitą doktrynami sowieckiemi, ateista, bojowiec: mieszka w okolicy Leningradu; w domu sześć osób do wyżywienia; posiada jedną dziesiatinę roli i jedną dziesiatinę łąki (1 dziesiatina = 1 hektar i 92 m kwadr.); jako postępowy wieśniak bierze się raźno do pracy i w ciągu roku, pracując sam ciężko, wykarczował jedną i ćwierć diesiatiny krzaków i zarośli, otrzymując w ten sposób ¾ diesiatiny ziemi uprawnej. Wedle ustawy ziemia świeżo wykarczowana wolną jest przez parę lat od opodatkowania; po upływie tego czasu wymierzają mu podatek 23 ruble 75 kop. „suma, o jakiej mógł tylko chyba marzyć“; zwraca się do sowietu, składa odpowiednią deklarację; tymczasem zajmują mu za podatek „cały majątek“: komodę i żarna; na razie pozostawia mu się to w domu, potem jednak zabiera i odstawia do gminy; zaniepokojony chodzi, dopytuje się; obiecują mu, że rzeczy nie będą sprzedane, póki sprawa się nie wyjaśni; w dwa dni później komodę sprzedano, — na żarna niema nabywcy; zaczyna się chodzenie, proszenie, komisje; proponują mu wysłanie kontrolora rolniczego na jego koszt; godzi się i płaci; kontrolor stwierdza, że powinien być przez pięć lat zwolniony od podatków; mijają miesiące — komoda już dawno sprzedana, żarna sprzedadzą lada dzień, a ten biedak czeka i czeka... („Prawda“, 22 kwiecień 1925).
Podobne historje są na porządku dziennym, a charakteryzują one doskonale sytuację. Nie trudno byłoby cytować miljony takich wypadków. Ale z chwilą gdy państwo spostrzegło, że zboża brakuje, stwierdziło też równocześnie, że wszyscy wieśniacy są do rządu wrogo usposobieni: biedni i część zamożniejszych za to, że się ich łupi, maltretuje, gnębi podatkami; bogaci i druga część zamożniejszych za to, że nie mogli w zamian za swe zboże dostać potrzebnych towarów i uważali, iż państwo ich wyzyskuje, płacąc zbyt niskie ceny za zboże. Nie tu miejsce by opisywać wszystkie perypetje i błędy polityki ekonomicznej partji komunistycznej na wsi; wspominamy o tem tylko o tyle, o ile to jest potrzebne dla naszego właściwego założenia: napisać całą prawdę o warunkach bytu mas pracujących. Otóż państwo czyli partja — bo to jedno i to samo — zmuszone było poczynić pewne koncesje biednym chłopom, wcale nie ze względów zasadniczych i ideowych, lecz w nadzieji, że stworzy sobie sojuszników i będzie mogło brać zboże wszędzie, gdzie ono jest pochowane. Chłopi bogaci zboże swe zakopali; chłopi biedni, którym zboża brakło, nie mogli go nigdzie kupić, a rząd, zmuszony zaopatrywać miasta w zboże, chwycił się metody brutalnych konfiskat i represyj. W rezultacie zboże zupełnie zniknęło z rynku, a całe masy chłopskie zwróciły się znów przeciw rządowi. Biednym zniżono znacznie podatki, najbiedniejszych zwolniono nawet zupełnie od wszelkich podatków bezpośrednich, których i tak nie mieliby z czego zapłacić. A chleba to im nie dało; chleb sprzedawano w mieście na kartki, można go jednak było dostać pokryjomu i w wolnym handlu, płacąc cztery i pięć razy więcej ponad cenę oficjalną.
Co więcej, biedacy, uwolnieni od zmory podatków bezpośrednich, muszą płacić nadal olbrzymi haracz w podatkach pośrednich: nietylko bowiem budżet sowietów opiera się coraz bardziej na wpływach z podatków pośrednich (co jest sprzeczne z wszelkiemi zasadami komunizmu czy socjalizmu), — ale i w wysokich cenach manufaktury mieszczą się ukryte rozmaite pośrednie podatki. Ale i te wysokie ceny — około trzykrotnie wyższe niż w Europie zachodniej — możnaby od biedy znieść, gdyby one były realne. Tymczasem jednak w Z. S. S. R. panuje tak silny brak towaru, a zapotrzebowanie tak dalece przewyższa produkcję, że te drobne ilości rzucane na rynek stają się przedmiotem spekulacji, przechodzą z ręki do ręki i osiągają wręcz fantastyczne ceny. Biedny chłop zawsze na tem ucierpi, z niego zawsze w ten czy inny sposób łupią skórę. Przyciśnięty nędzą musi zapożyczać się od kułaka by nie umrzeć z głodu, a lichwa robi z niego niewolnika. Wódka, alkoholizm dobija go do reszty.
A oto oficjalne dane co do stanu sanitarnego wsi. „Chorzy oblęgają poprostu szpital, przychodzi ich jakie 2 tysiące miesięcznie“, piszą z Homla. „Brak leków; terpentynę wydają łyżkami stołowemi. Na miesiąc dostajemy dwadzieścia proszków chininy, podczas gdy setki ludzi choruje na malarję“. — „Największą naszą plagą jest kiła“ — piszą z Niżnego Nowogrodu. „Są wsie, gdzie połowa ludności zarażona jest kiłą“. W gubernji orłowskiej dr. P... widział wsie, w których szkoły pozamykano, gdyż dzieci pozarażały się kiłą. „W Kałudze nie trudno spotkać wieś, gdzie połowa ludności ma kiłę. A ile jest takich wsi i gubernij? Napewno dużo. Naturalnie, na wsi grasują jeszcze ciągle różni szarlatani i „cudowni doktorzy“, spekulujący na obskurantyzmie i biedzie“. Tu następuje cały szereg przerażających wprost informacyj o praktykach czarodziejskich, przypominających czasy średniowiecza, a stosowanych zamiast pomocy lekarskiej. („Prawda“, 7 kwiecień 1925). Od tego czasu nic się nie zmieniło — i owszem, dzienniki zmuszone są podnosić alarm, że po wsiach odczuwa się coraz większy brak lekarstw i pomocy lekarskiej. „Batraki pozbawione są zupełnie pomocy lekarskiej...“ „Pomoc lekarska zorganizowana jest po wsiach w ten sposób, że tylko chłopi bogaci lub zamożni mogą z niej korzystać; lekarz wiejski pozbawiony jest wszelkich środków lokomocji; chcąc zbadać chorego korzystać musi z konia, którego po niego posłano; jeżeli chory jest biedny i nie posiada konia, temsamem pozbawiony jest opieki lekarskiej. („Raboczaja Gazeta“, 14 wrzesień 1929).
W niektórych miastach pobudowano t. zw. gospody chłopskie, w których mają znajdować przytułek chłopi przejezdni. Widziałem taki dom w Moskwie, dom, w którym zresztą nigdy nie było żadnego chłopa, przynajmniej do roku 1924. Wyglądał dość czysto i przyzwoicie, niewątpliwie dzięki temu, że nikt w nim nigdy nie mieszkał. Ten to dom właśnie pokazuje się stale przyjezdnym, obcym i robotnikom, którym się chce zamydlić oczy. Ale prawdziwe „gospody chłopskie“ z których się rzeczywiście korzysta, godne są stanąć na równi z przytułkami dla dzieci; prasa sowiecka pisząc o nich, nazywa je stale „prawdziwemi stajniami“. Wystarczy przeczytać „Prawdę“ z 6 czerwca 1929.
Pisząc o życiu wieśniaków nie podobna nie wspomnieć o wyuzdanej samowoli, ofiarą której padają oni na każdym kroku. Już z samego sposobu w jaki im się narzuca sowiet, można domyśleć się, na jakie wybryki wobec bezbronnych robotników mogą sobie pozwalać funkcjonarjusze sowieccy, przedewszystkiem zaś komuniści. Im chłop jest biedniejszy, tem bardziej bezbronny. Najpowszechniej praktykowane są nielegalne podatki i przymusowe pożyczki.
Autor niniejszego dzieła żył dłuższy czas w pewnym artelu rolniczym, cieszącym się zresztą wyjątkowemi względami, w ważnem centrum południowej Rosji, gdzie zatem władze lokalne były przez Moskwę ostro kontrolowane. Otóż nawet w tych warunkach nielegalne podatki sypały się tak gęsto, że żadne przedsiębiorstwo czy to rolnicze, czy jakiekolwiek inne, poprostu istnieć nie mogło; najlżejszy protest czy choćby odwołanie się do prawa, pociągnęłoby za sobą niechybnie aresztowanie a w danym razie i więzienie. Przeciętny „obywatel“ rosyjski nie ma poprostu żadnej absolutnie możności dochodzić swych słusznych praw, chyba, że jakiś zupełnie wyjątkowy zbieg okoliczności przyczyni się do wyjawienia jakiegoś specjalnie skandalicznego wypadku, którym zainteresuje się jakiś wybitny komunista, nadając całej sprawie dostateczny rozgłos. Ale cóż znaczą takie sporadyczne wystąpienia wobec tego morza nieprawości i nadużyć? „Podatki nielegalne nakłada się w dalszym ciągu...“ Dużo się mówiło i pisało o nadzwyczaj wielkiej liczbie podatków i rozmaitych taks nakładanych na chłopa...“ zapewne, dziś niema już tych całych tuzinów podatków jak to było w zeszłym roku, — ale jeszcze bardzo daleko do tego, aby to zło zostało doszczętnie wytępione“. („Prawda“, 3 marzec 1926). W prasie pojawiały się niejednokrotnie podobne oficjalne oświadczenia — zwłaszcza Rykowa — potępiające nielegalne nakładanie dodatków do legalnych podatków, — ale wszystko to było grochem o ścianę. Z centrów rozsyła się do peryferyj cyrkularze, które toną w powodzi innych okólników: nikt się z niemi nie liczy, nikt ich nawet nie czyta.
Stało się również zwyczajem wyciskanie z chłopa ostatniego grosza drogą przymusowych pożyczek, — jakkolwiek niby to sfery oficjalne potępiają podobne praktyki. Pożyczek tych jest równie dużo na wsi jak i w mieście, a „obywatel“ nie może się poprostu uchylić od subskrypcji. Nieraz robotnik czy urzędnik dowiaduje się przy wypłacie o potrąceniu mu pewnej kwoty tytułem „dobrowolnej“ subskrypcji, zedecydowanej bez jego wiedzy przez biura komunistyczne. Taksamo też i wieśniaka wpisuje się z urzędu na listę podobnie „dobrowolnych“ subskrybentów, zestawioną przez sowieckich funkcjonarjuszy, którzy wysokość obligacyj jakie im polecono ulokować, rozdzielają wedle własnego uznania. Przed kilku laty wypuszczono specjalną „pożyczkę zbożową“, obliczoną w pudach żyta, a płatną i zwrotną w naturze lub w odpowiednim ekwiwalencie; obligacje tej pożyczki przyjmowane były jako gotówka przy płaceniu podatków. Ale pożyczki tej, będącej wynikiem specjalnych okoliczności, nie można już było drugi raz z korzyścią rozpisać, — i dziś wieś musi brać udział w subskrybowaniu pożyczek innych, zwanych „rolniczemi“ lub „uprzemysłowienia“. Ktoby próbował uchylić się od tej „dobrowolnej obowiązkowej“ pożyczki, naraziłby się odrazu na zarzut, że jest kontr-rewolucjonistą i na represje, których każdy stara się za wszelką cenę unikać. „Trzeba przyznać, że w wielu wypadkach (sic!) tolerowano takie metody umieszczenia pożyczki, które mogą tylko podkopać zupełnie zaufanie szerokich mas włościańskich do systemu kredytowego państwa... Czyliż trzeba powtarzać, że zaufanie pozyskać można jedynie drogą perswazji, przestrzegając ściśle zasadę dobrowolnej subskrypcji?“ („Izwiestia“, 25 kwiecień 1928). Powiedziane to jest w słowach bardzo oględnych, „Izwiestia“ bowiem podjęły się trudnego zadania powiedzenia co należy, nie zdradzając jednak zbyt wiele. W tym samym numerze tego dziennika opublikowano bardzo znamienne listy, ilustrujące sposób subskrypcji aktualnej pożyczki: na Uralu pewien lokalny komitet egzekutywny zwołuje poprostu wszystkich mieszkańców w promieniu 40 kilometrów, aby im „zaproponować“ kupno obligacyj; i któżby się odważył odrzucić podobną „propozycję“ ze strony tych, którzy mają władzę zwoływania ludności? W okolicach Chersonia włościanie próbują wykręcić się tanim kosztem, żądając obligacyj po 5 i 10 rubli, ale funkcjonarjusz „ofiarowuje“ im obligacje po 50, 80 i 100 rubli. A jeżeli który z chłopów oświadcza, że na to go nie stać, przedstawiciel „dyktatury proletarjatu“ spisuje protokół i składa raport trybunałom z wnioskiem na „konfiskatę majątku“. W okolicach Stawropola, przy sposobności rozdziału mąki między biednych, zwołano wszystkich batraków i polecono im subskrybować pożyczkę w ciągu trzech dni, pod grozą pozbawienia ich mąki, co w praktyce równało się poprostu groźbie śmierci głodowej. — Na Uralu jeden z delegatów oświadczył, że mając do wyboru między czekającemi go dochodzeniami z powodu nieulokowania pożyczki czy z powodu przymusowego jej rozsprzedania, wybiera to drugie jako mniejsze zło. Na tem polu nadużycia przybierają najrozmaitsze formy: „Izwiestia“, gdyby tylko chciały, mogłyby codziennie zapełnić dziesięć kolumn tym tematem.
Biedni subskrybenci mimo woli, nie wiedząc, co począć z obligacjami, a przyciśnięci potrzebą, starali się ich pozbywać zarówno po wsiach jak i po miastach. Więc albo odsprzedawali je ze znaczną stratą, albo spłacali niemi swoje długi lub podatki. Wytworzyła się sytuacja taka, jak to się nieraz zdarza na giełdach, że jakieś Towarzystwo zmuszone jest wykupywać własne swe akcje, celem podtrzymania ich kursu. Trzeba więc było nowej presji i agitacji ze strony prasy, aby wytłumaczyć posiadaczom obligacyj, że próby sprzedawania tychże uważać się będzie za akcję kontr-rewolucyjną. W miastach i we fabrykach posunięto się nawet dalej: ogólne zgromadzenia robotników i urzędników w instytucjach sowieckich (za dyktandem komunistycznych funkcjonarjuszy) powzięły uchwały, wzywające posiadaczy obligacyj do deponowania ich w bankach, aby zabezpieczyć się w ten sposób przeciw pokusie pozbycia się ich. Na wsi przeprowadzić się to nie dało.
Od paru lat wytwarza się nowa kategorja pracowników rolnych: są to robotnicy i pracownicy dzienni, zajęci w sowkozach (sowieckie gospodarstwa rolne). Owe sowkozy mają się stać wzorowemi nowoczesnemi gospodarstwami, których typ miałby być stopniowo ogólnie wprowadzany na miejsce dotychczasowej gospodarki indywidualnej czy familijnej. Jakże się tam traktuje proletarjuszy? Wedle Anselowicza, delegata syndykatów do Związku zawodowego pracowników rolnych, „robotnicy duszą się w ciasnych i brudnych koszarach“, gospodarka prowadzona bezładnie, produktywność bardzo niska, technika pracy szwankuje, płace poniżej poziomu przedwojennego; czasem wypłaca się robotników raz na pół roku. („Trud“, 26 maj 1927). „U porządnego chłopa stajnia lepiej wygląda niż nasze mieszkania“, — oświadcza jeden z delegatów na Kongres robotników rolnych. (Trud, 6 grudzień 1928). W pewnym sowkozie na Krymie, robotnicy zajęci czyszczeniem ziarna, siedzą przez cały dzień zamknięci w hangarze, gdzie im przynosi się jedzenie, a nawet i wiadra dla załatwienia naturalnych potrzeb. („Trud“, 23 marzec 1929). Robotnicy sowkozu w gub. połtawskiej, nie mogąc doprosić się należytej płacy, zebrali się tłumnie przed biurem, rozprószeni przez konnego milicjanta zbierają się ponownie po dwóch dniach; „sprowadzona milicja rozpędza robotników, aresztując kilkudziesięciu i grożąc użyciem broni“. („Trud“, 16 sierpień 1929). Zaznaczyć wypada, że w owych gospodarstwach sowieckich, będących modelem przyszłego kolektywizmu, komunistów można policzyć na palcach: wolą oni być seredniakami lub nawet kułakami, niż jako pionierzy nowych form produkcji, dać się eksploatować. Nawet i w kolkozach (kolektywach rolnych) utworzonych pod egidą państwa, ilość komunistów jest znikoma: na 100 tysięcy członków partji rolniczej, zaledwie 7200 pracowało w kolkozach z początkiem r. 1928. („Prawda“, 9 listopad 1928).
Obraz życia biednych chłopów nie byłby kompletny, gdybyśmy pominęli w nim pewnego rodzaju „nadużycia“, bardzo liczne, a graniczące z wyzyskiem i zbrodnią, popełniane przez lokalne władze. Nie są to odosobnione wypadki, lecz cały ich łańcuch, świadczący o zakorzenionem głęboko źle, faworyzowanem przez władzę. Sowiety nie są jakąś emanacją pseudo-wyborców, lecz poprostu „aparatem“ narzuconym przemocą ludności, co potwierdzają nawet same źródła sowieckie. Zależnie od znaczenia danej gminy lub jej zaludnienia, sowiet taki składa się z przewodniczącego, jednego lub dwóch sekretarzy, kierownika biura i paru funkcjonarjuszy. W niektórych wypadkach funkcje te przypadają ludziom uczciwym, gadatliwym a tępym; w innych natomiast dostają się one w ręce spryciarzy, którzy pod maską komunizmu czy lojalności, myślą jedynie o własnym interesie osobistym. Ci niezliczeni lokalni kacykowie, mogą sobie wówczas pozwalać na wszelkie możliwe łajdactwa, o ile nie znajdzie się jakiś mądrzejszy i bardziej uświadomiony wieśniak, który potrafi spowodować interwencję wyższych władz, lub jaki sprytny selkor (korespondent ze sioła), który ich sprawki opisze w dziennikach. Ale w głębi prowincji zapadłej, w głuszy wsi rosyjskiej, selkor lub wieśniak uświadomiony należy do rzadkości. Zresztą tego pierwszego można przekupić, a drugiego pozbyć się poprostu. Krótko mówiąc — jest to jedna nieprzerwana serja skandali mniejszych i większych, wykazująca od czterech lat wszystkie ciężkie schorzenia aparatu sowieckiego: kradzieże, sprzeniewierzenia, zdzierstwa, samowola, prześladowanie słabych, rozpusta, nieraz i morderstwa. Przy każdej „czystce“, przeprowadzanej wśród podrzędnej biurokracji, demaskuje się tysiące takich wiejskich tyranów, z których setki wydaje się sądom.
Zacytujemy jeden taki typowy przykład: Chersoń.
Chersoń, to nie jakaś zapadła dziura w głębi Azji centralnej, lecz coś w rodzaju „wsi“ o 100 tysiącach mieszkańców, niedaleko Odessy. Wyżej wspomniany już Sosnowski, któremu zwracano parokrotnie uwagę na to, co się dzieje w służbie administracyjnej tamtejszego sowietu, opublikował artykuł, na skutek którego podjęto dochodzenia. Wynikiem tychże: aresztowanie szesnastu urzędników i kierowników miejscowych, w tem sporo komunistów, a jeden nawet odznaczony orderem Czerwonego Sztandaru. Ludzie ci od szeregu lat terroryzowali całą okolicę. Nikt nie miał odwagi zrobić na nich doniesienia, bojąc się, że mogłoby to go zbyt drogo kosztować. Dopiero kiedy komisja śledcza za pośrednictwem prasy zagwarantowała donosicielom absolutną tajemnicę, zażalenia posypały się w takiej masie, że pod drzwiami Komisji trzeba było zgłaszających się ustawiać w ogonku. Komisarz ludowy i przewodniczący tej komisji, Szlichter[16], wyraził się temi słowy: „Błędem byłoby przypuszczać jakoby to była sprawa wyjątkowa z uwagi na swój charakter i ogrom nadużyć; w tym wypadku tylko, dzięki różnym okolicznościom, wszystkie nasze choroby społeczne objawiły się z większą intenzywnością niż gdziekolwiek indziej. To chyba zupełnie jasno powiedziane — i mogłoby nas zwolnić od obowiązku przytaczania dalszych przykładów!
Jeden z oskarżonych, naczelnik biura, przywłaszczył sobie olbrzymie sumy, wyprawiał orgje, zmuszał milicjantów do tańczenia przed nim dla jego przyjemności, prześladował każdego, kto śmiał pisać coś o nim do dzienników w Chersoniu; jako członek Komisji przeprowadzającej „czystkę“ (sic!) aparatu służbowego, wymagał od współpracownic, aby mu się oddawały, pod groźbą dymisji; podlegli mu urzędnicy i policjanci gwałcili kobiety i brali łapówki, przy czynnym udziale ich przełożonego. I taki człowiek nazywa się „komunistą!“ Drugi członek Partji, naczelnik milicji, trwonił fundusze publiczne, fałszował dokumenty, zmuszał do milczenia swych bardziej uczciwych milicjantów, mordował aresztowanych, tuszował kradzieże swych metres i t. p. Trzeci, również członek Partji, nie lepszy od tamtych obu. Czwarty — kradzieże i zgwałcenia. Piąty — członek Partji, odznaczony orderem Czerwonego Sztandaru, — też same zbrodnie „aresztował chłopów bez żadnej podstawy“! I wszyscy łupili kasy, zmuszali mieszkańców do składania im okupu, gwałcili kobiety, fałszowali rachunki. („Prawda“, 5 i 10 czerwiec 1925).
I to nie my, lecz sam Komisarz ludowy, prowadzący śledztwo, oświadcza: „niema w tem nic wyjątkowego“. Potwierdził to również Centralny Komitet Ukraińskiej Partji Komunistycznej, podkreślając w długiej rezolucji demonstracyjny charakter całej tej afery i stwierdzając, że „proces chersoński nie wyczerpuje kwestji walki Partji w obronie rewolucyjnej legalności; też same znamiona i cechy jakie występowały w Chersoniu, powtarzają się i przy dalszych, później wykrytych nadużyciach. („Prawda“, 24 wrzesień 1925).
Na kilka tygodni przedtem wskutek rewizji przeprowadzonej w małej republice Kaukaskiej, Nakiczewan, aresztowani zostali: Komisarze ludowi spraw wewnętrznych, rolnictwa, skarbu, sprawiedliwości, — dalej przewodniczący kooperatyw, Trybunału, Syndykatów, — ogółem 25 najwybitniejszych osobistości w całej republice, za ucisk chłopów, trwonienie grosza publicznego, sprzeniewierzenia, samowolę i t. p. Ładnych miał ten kraj reprezentantów komunizmu! „Aresztowania te wywarły jak najlepsze wrażenie na ludności, nie umiejącej poprostu ukryć swej radości“. („Prawda“, 9, 10, 11 kwiecień 1925). Można sobie z tego wysnuć wniosek, w jaki to sposób owi „komisarze ludowi“ zostali wybrani...
W kilka tygodni później wpakowano do więzienia całą prawdziwą bandę, terroryzującą całą okolicę od dwóch lat. W skład tej bandy wchodzili: przewodniczący Sowietu (dawny wysłannik G. P. U.), naczelnik milicji, sędzia, sekretarz Komitetu Partji i t. p. Banda ta poprostu napadała zbrojno na wieśniaków by ich rabować, podpalała, mordowała. Mieszkańcy byli święcie przekonani, że milicja nie więcej była warta niż ci notoryczni bandyci, że zatem wszystkie władze lokalne są takie same“. („Prawda“, 16 lipiec 1925).
W trzy lata później Izwiestia donoszą, że w okolicy Semipalatyńska urzędnicy sowieccy masowo aresztowali chłopów i skonfiskowali im — na własny swój rachunek — dziesiątki tysięcy bydła; ludność poczęła gromadnie uciekać za granicę chińską. Władze centralne poinformowane o tym stanie rzeczy, wysłały na miejsce komisję, która uwolniła z więzień 140 aresztowanych i poleciła zwrócić poszkodowanym zrabowane bydło. (29 sierpień 1928). Ale władze centralne nie mogą interwenjować wszędzie ani też naprawić choć drobnej części krzywd.
Miał słuszność ukraiński komisarz ludowy, zaznaczając, że podobne wypadki nie należą zupełnie do wyjątków, a świadczą wymownie o głębokim rozkładzie całego organizmu sowieckiego. „Afery“ jakie wyszły na jaw w latach następnych potwierdziły to w całej pełni.
Ale obok tych tak zwanych „nadużyć“ o wyraźnie kryminalnym charakterze, mamy jeszcze miljardy nadużyć codziennych, drobnych, owych szykan, prześladowań, głupich złośliwości, uchodzących ogólniejszej uwagi, — a które w rezultacie doprowadzają całe włościaństwo do cichej rozpaczy.
Polityka krótkowzroczna, niemądra w wyborze środków, stosowana w podobnem środowisku, może z łatwością doprowadzić do tego, że grupy społeczne mające najsprzeczniejsze interesy, złączą się razem celem przeciwstawienia się wymogom państwowym. Tak też i stało się w chwili, kiedy władze chwyciły się brutalnych środków administracyjnych celem wydobycia od chłopów zboża: praktyki te, wymierzone zasadniczo tylko przeciw zamożnym chłopom spekulantom, zamieniły się wkrótce we walkę organów sowieckich z wszystkimi chłopami podejrzewanymi o ukrywanie zboża. A wówczas w jednym wspólnym odruchu przeważająca masa chłopstwa solidarnie zwróciła się przeciw rządowi. Obok stosowania biernego oporu we formie ograniczania zasiewów zboża i ukrywania ziarna, — obserwować można od dwóch lat głuchy bunt, w rodzaju jakiejś guerilla: zginął już cały szereg czyto rzeczywistych czy przypuszczalnych ajentów rządowych, najczęściej od ciosu zadanego w plecy; zbiory sowieckie padają ofiarą pożarów. W roku 1928 zanotowano 24 tysiące takich zamachów (zbrojne napady i podpalenia) anti-komunistycznych. („Izwiestia“, 8 grudnia 1928). Za rok 1929 niema jeszcze zestawienia, ale niema prawie dnia, by dzienniki nie przynosiły wiadomości o tego rodzaju zajściach. — Władcy Z. S. S. R. tłumaczą to wszystko zemstą kułaków, zaciętych przeciwników „komunistycznego postępu“.
Nędza kulturalna narodu rosyjskiego idzie w parze z jego nędzą materjalną. Na jakieś 150 miljonów mieszkańców Z. S. S. R. znaczna większość nie umie czytać ani pisać, a z pozostałej mniejszości więcej jak połowa również nie wiele więcej warta. Oto mamy przed sobą najświeższe oficjalne daty w całej ich nagości. Statystyka sowiecka podaje, że 60,4% całej ludności jest kompletnymi analfabetami. („Izwiestia, 11 lipiec 1929). Ale wśród tych pozostałych 40% znajduje się jeszcze znaczny odsetek analfabetów, rzekomo „zlikwidowanych“ w ciągu ostatnich dziesięciu lat, faktycznie jednak będących analfabetami — „recydywistami“. Chłop, nie mając nic absolutnie do czytania, zmuszony nawet zwrócić swój podręcznik szkolny, po roku, zaledwie potrafi się od biedy podpisać, a po dwóch latach zapomina definitywnie wszystko, czego się nauczył. („Raboczaja Gazeta, 24 czerwca 1926). Uwagi te, odnoszące się do Ukrainy, można zastosować do całej Rosji. Recydywistów statystyka nie obejmuje; nie ulega jednak wątpliwości, że rekrutują się oni głównie z dawnych analfabetów, których statystyka określa jako umiejących czytać i pisać. Co więcej, wśród owych pozostałych 40%, o których mówiliśmy, dużo jest tak zwanych „małogramotnych“, którzy potrafią zaledwie przesylabizować alfabet, odczytać jakiś ogromny szyld na ulicy lub od biedy się podpisać. O napisaniu listu lub przeczytaniu gazety niema mowy. Wreszcie wypadnie nam pomówić i o jakości tego wykształcenia, jakie owej drobnej reszcie daje rząd sowiecki.
Też same „Izwiestia“ podają, że w niektórych okolicach Z. S. S. R. liczba analfabetów dochodzi do 90%, a nawet i więcej. I cała prasa sowiecka jak na komendę zaczyna równocześnie cytować pewne słowa Lenina na temat niemożności utrwalenia się socjalizmu, dopóki masy pozostaną ciemne i niewykształcone. A tymczasem cóż się stało z „uchwałą“ „zlikwidowania analfabetyzmu“ — w dziesiątą rocznicę rewolucji? Jak miljony innych „uchwał“ — i ta pozostała tylko na papierze. W przeddzień XII rocznicy trzeba odwołać wszystkie pompatyczne oświadczenia i przyznać się, że jeszcze wszystko zostaje do zrobienia.
Pogodziwszy się ze „stabilizacją analfabetyzmu“, („Prawda“ z 2 września 1928) — bolszewicy muszą obecnie przyznać, że pod ich dyktaturą ignorancja robi coraz większe postępy.
Dziwić to może tylko tego, kto nie zadał sobie trudu poinformowania się ze samych źródeł sowieckich. Prasa rosyjska bowiem, podnosząca pusty wrzask na temat rewolucji oświatowej, musiała ostatecznie — dla użytku czysto wewnętrznego — notować też i fakty prawdziwe, a potrzebne i pożyteczne. „Obecnie mamy na wsi 65% analfabetów. Jeśli chcemy budować nowe życie, trzeba nam przedewszystkiem skończyć z tą ignorancją“. („Prawda“, 28 czerwiec 1925). „Powszechne nauczanie wówczas dopiero umożliwi nam kompletne zlikwidowanie ignorancji, kiedy szkoły elementarne zdołają pomieścić pełne 100 procent dzieci“ — takie odkrycie robi komisarz ludowy Lunaczarskij („Prawda“, 22 wrzesień 1925). Na punkcie recydywy analfabetyzmu i zapomnienia zdobytych już wiadomości przekroczyliśmy obecnie znacznie poziom przedwojenny („Raboczaja Gazeta“, 15 czerwiec 1926). Jest więc chociaż jeden poziom przedwojenny, przekroczony, i to znacznie! „60 do 70% kobiet w ciągu paru miesięcy zapomina zupełnie wszystko, czego się nauczyły“, pisze „Rab. Gazeta“. — „Sami wytwarzamy całą armję analfabetów, łożąc za mało na szkolnictwo, a potem chwytamy się dopiero za głowę i bierzemy się do „likwidowania“ tego analfabetyzmu. („Prawda“, 25 wrzesień 1926). Zwiększa się stale odsetek dzieci nieprzyjętych do szkoły mimo wszelkich starań ze strony ich rodziców... W niektórych klasach nauczyciel zmuszony jest udzielać nauki trzem grupom dzieci, każda złożona ze stu dzieci. W tych warunkach nauczanie staje się prawdziwą katorgą i nie może wydawać żadnych prawie owoców. Czteroletnia nauka, to nasze zasadnicze nieszczęście, staje się iluzoryczną nie tylko dlatego, że w wielu miejscowościach ów czwarty rok nauki wogóle nie istnieje, lecz i z tego niesłychanie smutnego powodu, iż około 70% najbiedniejszych dzieci nie dochodzi nawet do trzeciej klasy. W roku 1913 wydatki na głowę ucznia wynosiły około 30 dzisiejszych rubli, — obecnie zaś wynoszą one zaledwie 18 rubli. Tymczasem wydatki te dochodzą w Londynie do 163 rubli, w Nowym Jorku zaś 220 rubli... Płaca nauczyciela dochodzi zaledwie do 2/3 przeciętnej płacy robotnika, a zaledwie do połowy nędznej płacy nauczyciela za rządów carskich... pisał Lunaczarskij („Prawda“, 29 wrzesień 1926). A podkreślić należy, że cyfry dotyczące Londynu i Nowego Jorku obejmują wszystkie dzieci, podczas gdy cyfry odnośnie Z. S. S. R. dotyczą jedynie dzieci pobierających naukę, t. j. około 50% ogólnej liczby dzieci. A i te ostatnie cyfry uważać trzeba jeszcze za bardzo przesadzone, skoro weźmiemy pod uwagę te rozliczne wypadki trwonienia i marnotrawienia funduszy publicznych. Brak budynków szkolnych, brak materjału szkolnego, brak nauczycieli; pobory nauczycieli są niedostateczne; dzieciom brakuje obuwia i ubrania, odżywiają się nieodpowiednio, naukę kończą przedwcześnie; niejednokrotnie nauczyciel ma w klasie 120 do 160 uczni; szkół jest obecnie mniej niż było ich za rządów carskich, a liczba uczni zwiększyła się o 30%; nauczyciele poza swą pracą obarczani są rozmaitemi obowiązkami społecznemi, a pozbawieni najelementarniejszych praw („Trud“, 13 listopad 1926). Bezpłatna nauka istnieje właściwie tylko na papierze; w rzeczywistości, dzięki rozmaitym potrąceniom z poborów, robotnicy właściwie sami utrzymują szkoły, pokrywając połowę, a czasem nawet trzy czwarte budżetu. („Trud“, 22 maj 1927). W ciągu roku czy dwóch, nieraz nawet w ciągu paru miesięcy, analfabeta zapomina wszystkiego, czego nauczył się przez kwartał w jakimś ośrodku naukowym („Trud“, 29 wrzesień 1927). Na Uralu 70% dzieci nie może się dostać do szkół dla braku miejsca; toż samo widzi się we wszystkich centrach robotniczych; lokale szkolne ciasne, ciemne i zimne, wymagające gruntownej restauracji; dzieci siedzą nieraz na ziemi, gdyż niema ławek; oświetlenie niżej krytyki; dzieci kiepsko ubrane, źle odżywiane, podlegają rozlicznym chorobom („Trud“, 9 sierpień 1928). Piętnaście miljonów dzieci nie pobiera żadnej zupełnie nauki („Prawda“, 30 lipiec 1929).
Opłakany stan w jakim znajdują się szkoły, fatalne warunki w jakich muszą pracować nauczyciele i ucznie, — wszystko to wpływa naturalnie ujemnie na tok nauki. W okręgu Stalingradzkim na 988 szkół — 447 potrzebuje remontu; nauczycieli jest zaledwie 520; nawet połowy dzieci nie można ulokować w szkołach, gdzie i tak w klasach mieści się więcej jak dwa razy tyle dzieci, ile być powinno („Rabocz. Gazeta“, 19 czerwiec 1926). Podobne stosunki panują mniej więcej wszędzie, często jest nawet jeszcze gorzej. W gubernji samarskiej szkoły nie dostają opału; nauczyciele muszą codziennie chodzić do lokalnego sowietu i prosić o drzewo. W gubernji woronezkiej drzewo przeznaczone dla szkół znajduje się w oddaleniu 100 kilometrów, a skutkiem braku środków transportowych dzieci marzną w klasach; wszędzie, nawet w okolicach Moskwy, ten sam obraz: porozbijane szyby, zimno straszliwe, brak ławek, dzieci podczas zimy siedzą na ziemi i t. p. („Prawda“, 26 luty 1927). Spotykamy opisy jeszcze bardziej rozpaczliwe: niedość, że szkół jest zamało, ale znajdują się one w stanie wręcz nie do opisania; niektóre szkoły mieszczą się w barakach, gdzie zimą temperatura spada do 2 stopni poniżej zera; gdzieindziej znów szkoły mieszczą się w starych zrujnowanych koszarach i budynkach zagrażających bezpieczeństwu życia dzieci („Trud“, 10 kwiecień 1927).
Materjał szkolny jest lichy, drogi, a produkowany w niewystarczającej ilości. W gubernji homelskiej krótki podręcznik historji Rosji kosztuje trzy pudy żyta; w gubernji saratowskiej, w szkole gdzie jest 43 uczniów, znajduje się wszystkiego 25 gramatyk i to siedmiu różnych autorów; w jednym z obwodów tejże gubernji, na 1.600 uczni jest wszystkiego 707 podręczników rachunkowych napisanych przez 23 różnych autorów, a wydanych przeważnie jeszcze przed rewolucją; ołówek kosztuje 10 funtów żyta, zeszyt sześć funtów; dzieci piszą po stołach, po podłodze, po ścianach; 40% szkół jest tak zniszczonych, że korzystać z nich nie można; zimą brakuje węgla, skutkiem czego dzieci muszą się uczyć, ubrane w płaszcze i czapki; o jakichś przeglądach pedagogicznych, czy o literaturze politycznej dla nauczyciela nawet marzyć nie można: „jest to luksus, na który sobie nie może pozwolić“ („Prawda“, 22 sierpień 1924). „Likwidowanie analfabetyzmu na wsi jest zahamowane z powodu braku elementarzy. Nadzwyczajna Komisja dla zwalczania analfabetyzmu rzuca hasło: „Dajmy wsi elementarze... Komisja apeluje do wszystkich robotników... i t. d.“... („Prawda“, 25 grudzień 1924). Można sobie wyobrazić, jakie są wyniki podobnej metody dostarczania podręczników szkolnych: państwo, nie mogąc samo dać analfabecie czy dziecku choćby nędznego elementarza, liczy na dobrą wolę robotników żyjących z głodowej płacy i mieszkających w ubikacjach „o wymiarze trumny“!
Elementarzy niema, — ale zato drukuje się miljony książek, których nikt nie czyta i nie chce kupować; z dniem 1 stycznia 1926 w samej tylko Moskwie i w Leningradzie znajdowało się 65 miljonów rozmaitych dzieł, przedstawiających „wartość“ przeszło 12 miljonów rubli, — dzieł, których sprzedać nie można. („Trud“, 10 kwiecień 1926). W księgarniach i magazynach książek wbród, — ale wieś pozbawiona jest zupełnie książek popularnych i po przystępnej cenie („Trud“, 1 lipiec 1926). Podręczniki i materjał naukowy prawie zupełnie do niczego („Raboczaja Gazeta“, 9 październik 1926). Mała próbka tych sowieckich wydawnictw: tabliczka mnożenia wydana w Odessie uczy dzieci, że 4 razy 8 jest 30, 4 razy 9 jest 26 i t. p. („Prawda“, 14 październik 1926). Wszędzie brak podręczników szkolnych, wszyscy o nie krzyczą; w tych warunkach niemożliwa jest jakakolwiek praca oświatowa. („Izwiestia“, 4 październik 1928). Z książek wydawanych przez państwo zaledwie jedna czwarta nadaje się do czytania dla mas, ale książki te są bardzo drogie, niedostępne dla większości nabywców („Prawda“, 16 listopad 1928). „Rok szkolny już się rozpoczął, a pierwszą trudnością z jaką spotykają się uczniowie, jest brak zeszytów. Dzieci i rodzice jeżdżą nieraz całemi dniami po składach, kooperatywach i t. p. w poszukiwaniu za zeszytami“ („Prawda leningradzka“, 6 wrzesień 1929). Toż samo dzieje się i w Moskwie, a na prowincji jest jeszcze gorzej.
O sytuacji nauczycielstwa wyrobiliśmy już sobie pewne pojęcie. Ale to jeszcze nie wszystko. Do I-go Kongresu nauczycielstwa, w styczniu 1925, nauczyciele pozbawieni byli praw obywatelskich, jako pracujący umysłowo, a „zatem“ ajenci kapitalizmu. Dopiero z okazji tego kongresu, w ośm lat po rewolucji, przyznano im prawo wybierania i wybieralności, — na papierze. Nie trudno sobie wyobrazić, jakimi to „pracownikami umysłowymi“ są w rzeczywistości tacy kierownicy szkoły na Uralu czy na Kaukazie, umiejący sami zaledwie czytać i pisać i znający zaledwie zasadnicze „cztery działania“. Dopiero po owym pierwszym kongresie w r. 1925, zwołanym faktycznie przez rząd, położenie nauczycielstwa zaczęło się pomału nieco polepszać. „Płace ich“ — mówił Rykow na kongresie, — z sześciu rubli 33 kopiejek w październiku 1922 skoczyły na 28 rubli w r. 1925; nie ulega kwestji, że i to jest stanowczo zamało, że trzeba je będzie koniecznie podwyższyć, lecz w granicach możliwości i naszych środków“. („Prawda“, 16 styczeń 1925). A i to skromne polepszenie warunków bytu nie nastąpiło tak odrazu. „Prawda“ z 27 czerwca 1925 podaje jako fakt charakterystyczny, a zgoła nie wyjątkowy, iż pewna nauczycielka w gub. samarskiej, nie mogąc doczekać się zaległej płacy za dwa miesiące (18 i pół rubla miesięcznie) i nie mogąc już dostawać dłużej mleka na kredyt, z głodu nie mogła spełniać swych obowiązków. Warto też zanotować, że w czerwcu 1925 płaca nauczycielki wynosiła 18½ rubla, podczas gdy już w styczniu Rykow mówił oficjalnie o 28 rublach: znów ta sama historja z rzekomą „przeciętną płacą“, o której już poprzednio mówiliśmy.
Wedle ankiety przeprowadzonej w styczniu 1926 na podstawie 88 budżetów szkolnych, przeciętna płaca nauczyciela wynosiła 37 rubli, z czego 68% gotówką, reszta zaś stanowiła dochód z pola lub członków jego rodziny; celem podjęcia swej płacy musi nauczyciel przejść piechotą jakie dziesięć wiorst lub wydać 2—3 rubli za wypożyczenie sobie konia („Prawda“, 25 marzec 1926). W marcu 1926 zaległe a niewypłacone płace dochodziły do półtora miljarda rubli; nauczyciele od września począwszy nic zupełnie nie dostają, — zmuszeni są uczyć w nieopalanych szkołach, nie mają potrzebnych podręczników („Trud“, 25 marzec 1926). Wśród Kirgizów nauczyciele giną z głodu: w czasie od 1 października 1925 do lutego 1926 otrzymali zaledwie dwa razy po 26 rubli płacy („Prawda“ 28/III 1926). Brakuje sił nauczycielskich, ale mamy 82 tysiące bezrobotnych nauczycieli, co świadczy o wspaniałej organizacji („Prawda“, 16 marzec 1927). Personal nauczycielski musi znosić przeróżne szykany ze strony lokalnych władz sowieckich... Nauczycielki narażone są na prześladowania ze strony sowieckich urzędników do tego stopnia, że mamy do zanotowania całą serję wypadków samobójstwa („Trud“, 29 grudzień 1928).
Nie lepsze są warunki życia i studentów. Sytuacja ich w roku 1925 mimo pewnej poprawy, była jeszcze „nadzwyczajnie ciężka“ (jakaż tedy musiała być przed ową poprawą?); „kontrola lekarska ustaliła, że skutkiem niedostatecznego odżywiania się i przemęczenia zauważyć się daje duży odsetek chorych i wyczerpanych“; („Prawda“, 31 lipiec 1925). Stypendja dla uczniów wahają się w granicach od 8½ do 20 rubli, a i to jeszcze nie wszyscy dostają“. Najskromniejszy budżet studenta — nie licząc zupełnie wydatków na ubranie, bieliznę, obuwie, książki, — powinien wyrażać się cyfrą 27 rubli; — a tymczasem stypendja nie przekraczają przeciętnie 23 rubli“. („Prawda“, 13 czerwiec 1926). Ankieta lekarska przeprowadzona w Instytucie technologicznym stwierdziła, że na 198 studentów zaledwie dwóch było zdrowych; wszyscy inni cierpią na dwie lub trzy choroby; niedostateczne odżywianie i przepełnienie sypialń. („Krasnaja Gazeta“, 18 marzec 1926). To są rzeczy na porządku dziennym. Studenci przeważnie żyją w nędzy, — o ile mają mieszkanie, to wypada na jednego przeciętnie 4—6 arszynów kwadratowych powierzchni; obarczeni rozmaitemi obowiązkami społecznemi nie mają czasu na naukę; aby zarobić na kawałek chleba przyjmują funkcje stróżów nocnych, portjerów, zamiataczy. I jakże w tych warunkach można mówić o poważnej pracy naukowej? („Trud“, 9 wrzesień 1926). Na Ukrainie, w większych miastach, zaledwie 30% studentów ma zapewnione mieszkanie. W Odessie niektórzy studenci sypiają w kurytarzach i klozetach, inni po dworcach i na ulicach („Trud“, 9 październik 1926). W Moskwie: „studenci żyją w brudzie, w tłoku i zaduchu; obraz życia studentów jest taki ponury, że konieczną jest natychmiastowa interwencja wszystkich czynników oświecenia publicznego; studenci niemal padają z wycieńczenia; ich domy są obrzydliwe, brudne, zimne, pełne robactwa; sypia się tam w ubraniu; o pracy i nauce ani myśleć nie można; niektórzy nie mają nawet sienników i śpią na gołych deskach; 1.500 studentów niema dachu nad głową i nocuje na dworcach lub na ulicy; biedacy ci padają ofiarą demoralizacji i pijaństwa („Prawda“, 23 października 1927). W Leningradzie skutkiem braku domów studenckich, — studenci sypiają w salach wykładowych, w amfiteatrach, po dworcach, pod bramami domów, nawet w przytułkach nocnych („Krasnaja Gazeta“, 9 październik 1929).
Oczywiście poziom wykształcenia nowej generacji stoi w odpowiednim związku z tego rodzaju szkołami, z tego rodzaju warunkami nauki i pracy. Spotyka się nieraz w dziennikach sprawozdania z egzaminów, dające prawdziwą ilustrację tych stosunków. Oto np. pewien uczeń po pięcioletniej nauce zalicza Afrykę w skład Z. S. S. R., inny znów podaje, że oko jest częścią składową mózgu; dużo jest takich, którzy nie znają daty rewolucji październikowej; wszyscy przekonani są, że celem syndykatów robotniczych jest wyłącznie zapewnienie wolnej jazdy koleją dla ich członków („Raboczaja Gazeta“, 17 marzec 1926). W szkołach średnich ogólny poziom wykształcenia obniżył się bardzo znacznie: zaledwie 11 do 25% młodzieży zdaje pomyślnie egzaminy... Na Kongresie studentów proletarjackich zanotowano między innemi takie curiosa, jako odpowiedzi na pytania z zakresu elementarnej polityki: Ford[17], to dyktator hiszpański; Hindenburg[18], to przewodniczący komunistycznej międzynarodówki; Arystydes Briand[19], to cesarz amerykański! („Trud“, 29 marzec 1929). W szkołach wyższych olbrzymi procent studentów przepada przy egzaminach: w szkole górniczej, mówią egzaminatorzy, gdybyśmy w wymaganiach naszych stosowali zwyczajną normę, przepadłoby przy egzaminach 90% słuchaczy („Krasnaja Gazeta“, 13 sierpień 1929). Dziś wystarczy przejrzeć pobieżnie prasę lub choćby publikacje sowieckie, zwane „poważnemi“, by stwierdzić ogólne obniżenie się poziomu wykształcenia.
Wykształcenie przed- i pozaszkolne stoi jeszcze niżej od szkolnictwa. Po tych wszystkich opowieściach i bajeczkach o ogródkach dziecięcych, żłóbkach i t. p. rozsiewanych po całym świecie i we wszystkich językach, — trzeba było wyznać brutalnie, że... „miljony dzieci w wieku przedszkolnym rosną bez jakiejkolwiek opieki, bez potrzebnego wykształcenia. Sieć instytucyj przedszkolenia jest niesłychanie szczupła, obejmuje ona zaledwie 0,58% dzieci. Dzieci albo bywają pozostawione same sobie i chowają się na ulicy, albo, o ile są pod opieką, to przeważnie nie przynosi im to żadnego pożytku, lecz raczej przeciwnie, — psują się tylko... („Trud“, 10 lipiec 1929). Ten charakterystyczny współczynnik 0,58% wymieniają również i inne pisma. Kluby i „czerwone kąciki“ przeznaczone do popierania lektury i nauki po pracy zawodowej również nie lepsze: ciasno, brud, książek niema, pijatyka, gra w karty, kłótnie w atmosferze zatrutej wyziewami alkoholu i dymem, tak oto pisze stale prasa sowiecka o tych klubach. A czego prasa ta nie wytyka, to owego szkodliwego a niepotrzebnego zaśmiecania tych klubów rozmaitemi sztandarami, emblematami, portretami wodzów, pustemi formułkami i „hasłami“ wypisywanemi na kartonach czy na wstążkach, — a co wszystko nietylko kosztuje dużo, ale i przyczynia się do urabiania niezdrowego teatralnego nastroju. Klub socjalistyczny podobnych błyskotek nie potrzebuje; — potrzeba mu raczej czystości, powietrza, przestrzeni, światła, ciszy, krzeseł i stołków, przyborów do pisania i obfitej porządnie utrzymywanej bibljoteki. Nie powinno się również z takiego klubu robić rodzaj sanktuarjum, do którego robotnicy przychodzą by oddać cześć i pokłon portretom ich wodzów, lub które pokazuje się wyższym urzędnikom czy cudzoziemcom jako „ognisko kultury“.
Co się tyczy bibljotek, sytuacja identyczna. Jakowlewa, pomocnica komisarza wychowania publicznego, stwierdza, że ilość bibljotek się zmniejsza i określa cyfry przewidziane w budżecie na nauczanie jako „alarmujące“. („Prawda“, 12 kwiecień 1929). „Na froncie bibljotek (sic!) sytuacja nasza jest stanowczo niepomyślna... Nasze zacofanie na froncie ruchu książkowego dotyka nas bardzo silnie“... czytamy w oficjalnej odezwie, redagowanej w jakimś ordynarnym wojskowym żargonie, niemożliwym prawie do przetłómaczenia („Prawda“, 4 sierpień 1929). Co najgorsze, to jakość tych książek jakie obowiązkowo i z urzędu dostarcza się do nielicznych istniejących bibljotek. Książek tych nikt nie chce czytać, zresztą zupełnie słusznie: powtarza się w nich znane formułki i zdawkowe komunały, publikowane już od szeregu lat niemal codziennie we wszystkich dziennikach, drukowane i przedrukowywane pod rozmaitą formą jako broszury, tomy, dzieła kompletne czy wybór dzieł. Autorami są politycy bez jakiegokolwiek kredytu moralnego ani autorytetu umysłowego, którzy zresztą zwalczają się wzajemnie w bezpłodnej i beznadziejnej polemice. Wszyscy o tem w Rosji wiedzą doskonale, ale żaden dziennik nie może tego otwarcie wypowiedzieć, gdyż cała prasa zawisłą jest bezwzględnie od Sekretarjatu Partji, dysponującego ostrą cenzurą i czujną policją, jakiej równej nie znajdziesz nigdzie na całym świecie.
W programie rewolucji październikowej leżało wprowadzenie publicznego nauczania, ogólnego, obowiązkowego, bezpłatnego, równego dla wszystkich. Otóż obecnie, w dwanaście lat po rewolucji, nie jest ono ani ogólne, ani obowiązkowe, ani bezpłatne, ani równe. Uczniowie, dzieci robotników czy pracowników rolnych, czy urzędników, mieli otrzymywać bezpłatnie przybory szkolne, książki i raz na dzień ciepły posiłek. O tem wszystkiem obecnie ani się nie mówi, ani nawet nie marzy.
Prawda, można opowiadać bajeczki na temat kilkunastu czy kilkudziesięciu wzorowych szkół, żłóbków, ogródków dziecięcych czy klubów, stworzonych i utrzymywanych na pokaz; tem niemniej jednak partja rządząca, koncentrująca w swych rękach całą władzę i całą odpowiedzialność, ponosi w całej pełni winę za obniżenie się kultury i dalszy rozrost ignorancji całego olbrzymiego narodu. I cóż to pomoże, że upatrzono sobie kozła ofiarnego w osobie Lunaczarskiego, odwołując go ze stanowiska komisarza ludowego dla spraw oświaty? Odnośną decyzję opublikowały dzienniki drobniutkim drukiem, jakby tu szło o jakiś akt, którego niemal wstydzić się trzeba. Dzisiaj czytać można w prasie sowieckiej długie artykuły zaopatrzone w takie mniej więcej nagłówki: „Państwo socjalistyczne powinno być państwem ludzi umiejących czytać i pisać. W ciągu dwóch lat nie powinno być na całym obszarze Z. S. S. R. (t. j. Rosji łącznie z Syberją, bez Ukrainy, Kaukazu i innych sfederowanych republik) ani jednego robotnika-analfabety!“ („Prawda“, 31 sierpień 1929). Wolno nam jednak zauważyć, że odkrycie to zrobiono trochę późno; wolno nam też mocno powątpiewać w urzeczywistnienie tego programu, wiedząc w jaki sposób od śmierci Lenina przystępuje się w Z. S. S. R. do przeprowadzenia w praktyce choćby najlepszych rezolucyj i znając ów olbrzymi dystans między teorją a jej zastosowaniem.
Jak widzimy zatem, ignorancja również przekracza w tej szóstej części świata ów historyczny „poziom przedwojenny“. Jak ona się wyraża w życiu codziennem, o tem niepodobna nabrać wyobrażenia na podstawie żadnej statystyki. Czytelnik z zachodu zrozumie łacniej owo typowo rosyjskie wyrażenie „potęga ciemności“, skoro nakreślimy kilka faktów lub epizodów, o charakterze zupełnie nie przypadkowym, lecz przeciwnie ilustrującym dosadnie mentalność dużej części ludności.
W pewnej wsi na Podolu jeden z mieszkańców zwraca się do przewodniczącego miejscowego sowietu ze skargą na swą żonę, która porzuciła go i zawarła „nielegalnie“ związek małżeński z innym. Przewodniczący zwołuje ogólne „zgromadzenie“ mieszkańców wsi, przed którem staje owa kobieta razem ze swym nowym towarzyszem życia. Kobieta oświadcza, że nie chce żyć dłużej ze swym pierwszym mężem, który ją bił, a zarazem zgłasza swe nowe małżeństwo. Wówczas przewodniczący każe i ją i jej towarzysza rozebrać do naga, poczem wszyscy członkowie sowietu wobec całej ludności wsi chłoszczą ich oboje pokrzywami. („Prawda“, 12 maj 1925). Redakcja „Prawdy“ opisuje to zdarzenie jako rzecz zupełnie banalną, nie zdobywając się ani na słowo oburzenia czy potępienia. Pozwala sobie jedynie na skromną aluzję literacką do Sałtykowa-Szczedrina[20].
W pewnej wsi w pobliżu Jarosławia pewną kobietę uważają za czarownicę, zresztą bez najmniejszej racji. W kościele, podczas mszy, jakaś wieśniaczka dostaje ataku epilepsji, i nikt nie wie, co na to poradzić. Złożyło się jednak tak, że owa wieśniaczka poprzednio dotknęła się chusteczki rzekomej czarownicy, którą spotkała na drodze. To już wystarcza, by ustalić związek przyczynowy choroby. Zbiera się tłum ludzi, ciągną ze sobą ową chorą do rzekomej czarownicy i żądają od tej ostatniej, by chorą natychmiast uzdrowiła. Oczywiście biedaczka oświadcza, że nic nie winna, że nic poradzić nie może, — błaga, by ją pozostawiono w spokoju. Napróżno! Formuje się osobliwy pochód: chorą kładą na telegę, ciągnioną przez dwóch mużyków, a za wozem ciągną „czarownicę“ przywiązaną sznurem za szyję; za nią pędzi z wyciem i rykiem tłum chłopstwa z trzech okolicznych wsi. Podczas drogi chłopstwo bije „czarownicę“ najpierw knutem, długo i bez litości, następnie żelaznym łańcuchem aż do omdlenia. Wrzucają ją do rzeki, potem wyławiają z wody i porzucają w lesie. Męczono ją w ten sposób przez sześć godzin. „A nie znalazł się ani jeden człowiek rozsądny, któryby ją obronił“. („Prawda“, 24 maj 1925).
Z tego można już sobie wyrobić pewne wyobrażenie o najniższych warstwach społecznych w Z. S. S. R. Ale nawet i o kilka szczebli wyżej na tej drabince społecznej odziedziczonej po caracie, poziom umysłowy wcale nie jest wyższy. Sosnowski opowiada następującą charakterystyczną historyjkę: Sąd wiejski w pewnym obwodzie (wołost‘) miał w roku 1922 rozstrzygnąć spór dwóch obywateli co do podziału ruchomości i nieruchomości. — Sąd wydaje wyrok zaocznie, powołując się na zasady sprawiedliwości socjalistycznej, wylicza wszystkie przedmioty przypadające do podziału i zaznacza, że za opór przeciw wykonaniu tego wyroku grozi jednej i drugiej stronie kara śmierci; dnia 10 czerwca 1925 Komisja rolnicza (!) gubernji twerskiej zatwierdza ten potworny wyrok Sosnowski podkreśla to: w roku 1925, w Twerze, w dużem mieście leżącem między dwiema stolicami. Pokrzywdzony wieśniak, któremu grozi kara śmierci zjawia się w redakcji „Twerskaja Prawda“, gdzie starają się go uspokoić... („Prawda“, 9 lipiec 1925). Wygląda to poprostu na anegdotkę, a ilustruje doskonale na swój sposób, ową „potęgę ciemności“.
Dzięki mimowolnemu ale faktycznemu obskurantyzmowi rządu krzewią się przeróżne zabobony i sekty religijne. W ostatnich latach nawet czynniki oficjalne musiały stwierdzić silny wzrost rozmaitych stowarzyszeń i związków chrześcijańskich, rozwijających owocną propagandę. Kampanja wdrożona przez rząd i oficjalne publikacje antireligijne, dzięki zupełnie mylnej metodzie ordynarnej brutalności i gwałtu przyczyniły się raczej tylko do tem silniejszego rozwoju prądów mistycyzmu, będących wyrazem reakcji. Z całego państwa nadchodzą wiadomości o wciąż rosnącem powodzeniu jakiem cieszą się przeróżne sekty baptystów, ewangielistów, adwentystów, trezwienników, tołstojowców i t. p. niezależnie od rozlicznych odłamów kościołów oficjalnych. W ciągu ostatniego roku działalność sekciarzy wzmogła się znacznie; zaznacza się ona już i we fabrykach, w mieszkaniach prywatnych, nawet na zebraniach zwoływanych przez bezbożników, gdzie podnoszą się protesty ludzi wierzących; w pewnej fabryce w Twerze 60 robotników jest członkami sekty; w Moskwie młodzi komuniści przechodzą do sekty ewangielistów („Trud“, 7 marzec 1928). Baptyści naśladują metody komunistów: między obrazami swoich świętych, między swemi „hasłami“ i barwnemi plakatami wywieszają portrety Marksa i Lenina („Raboczaja Gazeta“, 24 czerwiec 1928). Kościoły upodobniają się do klubów robotniczych ze swemi „hasłami“ i plakatami; tylko, że w kościołach jest pełno, a kluby świecą pustkami („Prawda“, 23 sierpień 1928). Nawet i komuniści stają się religijnymi: koło Kołomny pewien komunista daje składkę na kościół; w gubernji włodzimirskiej, we fabryce tekstylnej „Lenin“ komunista przechodzi do sekty baptystów; we fabryce moskiewskiej „Czerwona róża“ sekta ewangielistów osiąga piękne rezultaty („Izwiestia“, 25 sierpień 1928). Sekciarze zaczynają coraz bardziej iść w ślady Partji: w Niżnym Nowogrodzie i w Sarmowie przybijają na murach „dzienniki“ własne, stwarzają kółka rolnicze, „czerwone kąciki“, dostają się i do bibljotek, maskują się na „leninistów“... w Syzraniu pewien mnich po kazaniu zaleca swym słuchaczom iść za nauką Lenina; na Uralu pewne stowarzyszenie religijne nazywa się „kółkiem leninistów pobożnych“. („Izwiestia“, 25 grudzień 1928). Sekciarze wszelkich obrządków dzielą się między sobą pracą, specjalizując się na pewnych polach; ewangieliści uprawiają agitację po fabrykach, „związek braterstwa chłopskiego“ ma podejrzane stosunki z Japonją (?); wszędzie zauważyć można objawy wzmożonej agitacji religijnej („Trud“, 26 maj 1929). W okręgu donieckim wszystkie większe centra przemysłowe stają się ogniskami religijnego odrodzenia; w jednej Makiejewce jest 13.600 sekciarzy, w czem 4.600 młodzieży; sekciarze uprawiają też bardzo skuteczną propagandę wśród bezrobotnych, których wspomagają pod hasłem: „komuniści nie dają wam chleba, ale Bóg wam go da“. Pozyskali sobie pewną część młodzieży, w którą wpajają swe doktryny na wieczorkach z muzyką, „łowią“ wyznawców za pomocą młodych dziewcząt („Prawda“, 15 sierpień 1929). Baptyści przestali już być sektą, stając się wielką polityczną partją religijną; w Połtawie, pod nosem okręgowego Komitetu wykonawczego Sowietów zajmują dawny kościół luterański; po wsiach okolicznych zakładają kaplice z chórami i orkiestrą smyczkową, przyciągając w ten sposób młodzież („Prawda“, 22 wrzesień 1929).
Największe jednak, najbardziej brzemienne w skutki i najjaskrawsze spustoszenia w całym Z. S. S. R. wyrządza alkohol. Z początkiem wielkiej wojny rząd carski zabronił produkcji i sprzedaży wódki. Rządy sowieckie przywróciły fabrykację wódki, ciągnąc z tego zyski dla siebie i zalegalizowały tem samem alkoholizm wkrótce po śmierci Lenina, mimo protestów Trockiego, Rakowskiego i Krupskiej. Już po paru latach okazały się katastrofalne skutki tego zarządzenia. Naród rosyjski nurza się z powrotem w najohydniejszem pijaństwie.
Kiedy rządy carskie zabroniły wyrobu wódki, chłopi rzucili się do fabrykacji samogonki, wódki lichej, pędzonej pokryjomu. Ale świństwem tem upijali się przynajmniej tylko chłopi, wyrób był ograniczony dzięki represjom i czujności władz, — przy stosowaniu zaś właściwych środków, przedewszystkiem natury kulturalnej można było stopniowo zło to coraz skuteczniej zwalczać. Tymczasem obecnie dzięki rządowej wódce sowieckiej robotnicy po miastach mogą się zaopatrywać na drodze legalnej w tę truciznę, a wieś zatruwa się nadal samogonką, której potajemną fabrykację obecnie jeszcze trudniej jest zwalczać, od chwili pojawienia się i tego drugiego, rządowego alkoholu. Jedno zło idzie w parze z drugiem, wbrew twierdzeniu Rykowa wypowiedzianem na Kongresie, jakoby lepszy alkohol miał wyeliminować gorszy („Prawda“, 16 styczeń 1925). I państwo zasila swój budżet dochodami z sowieckiej wódki, na koszt budżetów robotniczych.
„W naszych fabrykach wszyscy prawie robotnicy upijają się“ — pisze pewien towarzysz z Tomska, — „taka jest sytuacja obecna na prowincji, ale i w Moskwie nie lepiej się dzieje; pije się zwłaszcza w dnie wypłaty; kobiety i dzieci czyhają przy wyjściu z fabryki na swych mężów i ojców, aby wyrwać im choć część zarobionych pieniędzy; robotnicy, wiedząc o tem, starają się im wymknąć i uciekają od kasy prosto do szynku; w mieszkaniu, dokąd przychodzą nieraz dopiero nazajutrz wieczorem z pustą kieszenią, nędza, głód, kłótnie; niektórzy robotnicy upijają się nawet we fabryce; wszystkie zabawy urządzane we fabrykach są tylko pretekstem do niegodziwej pijatyki; w kopalniach torfu robotnicy, otrzymujący płacę po trzech miesiącach wyczerpującej pracy, przepijają wszystko, nie kupując nic ani dla siebie ani dla swych rodzin; upijają się nietylko bezpartyjni, ale i komuniści, a komórki partyjne nic na to nie robią...“ („Prawda“, 20 sierpień 1925).
W ciągu jednego roku wypito w Leningradzie 1,819.980 wiader wódki, nie mówiąc o przeszło 7 miljonach innych napoi alkoholicznych, wynikiem tego jest silny wzrost bandytyzmu („Krasnaja Gazeta“, 28 maj 1927). W fabryce manufaktury B., w pobliżu Moskwy, wszyscy piją; ojcowie demolują mieszkania, biją żony i dzieci; upijają się już chłopaki ośmioletnie, — pięcioletnie dzieciaki piją już wódkę, grasują rozmaite choroby („Trud“, 22 maj 1927). Pijaństwo jest jedną z plag wsi rosyjskiej; w pewnej wiosce w gubernji twerskiej, na sześćdziesiąt chat w pięćdziesięciu pędzi się samogonkę („Krasnaja Gazeta“, 2 wrzesień 1927). Tenże sam dziennik publikuje cały szereg listów robotników, którzy utraciwszy pracę w mieście wrócili na wieś, a którzy wszyscy piszą w identycznym duchu. „Obecnie wydaje robotnik na trunki dwa razy więcej niż na mieszkanie; odsetek chorych, obłąkanych i wypadków śmierci z powodu alkoholu zwiększa się szybko; w samym Leningradzie aresztowano na ulicach w ciągu tego roku 95 tysięcy osób za opilstwo, — wobec 2.088 osób w roku 1923; — toż samo i w Moskwie (a aresztuje się tylko takich, którzy wyrabiają awantury lub niezdolni są już chodzić); wpośród pijaków jest robotników 80%; w Baku 20% pijaków stanowią komuniści; Komisja opracowująca gospodarczy plan państwa przewiduje na rok 1930/31 produkcję wódki w wysokości 84 miljonów wiader wobec 36 miljonów w roku 1926/27, — co autora tego artykułu napełnia oburzeniem. A trzeba jeszcze pamiętać i o samogonce, której konsumcja w roku 1923, wedle przybliżonych obliczeń wynosiła około 15 miljonów wiader“ („Bolszewik“, nr. 19—20 z roku 1927).
Pijaństwo sieje straszliwe spustoszenie wśród robotników, — stwierdza „Trud“ z 24 grudnia 1927, publikując szereg listów otrzymanych z wielkich centr przemysłowych; wszędzie powtarza się to samo: kobiety wyczekują trwożnie pod bramami fabryk, robotnicy biją swe żony i dzieci. Głównym sprzedawcą tej trucizny są kooperatywy.
25% chorób nerwowych w szpitalach moskiewskich, 50% samobójstw, 40% chorób wenerycznych, 66% zbrodni, 24% bandytyzmu mają swe źródło w alkoholu; „sumy wydawane przez robotnika na wódkę wzrastają w sposób wręcz groźny“; jedna czwarta całego obrotu towarowego w kooperatywach w roku 1926/27 składa się z trunków gorących, podczas gdy mięso stanowi tylko 10%, cukier tylko 8% i t. p.; „alkoholizm staje się niebezpieczeństwem groźnem dla całej rozbudowy socjalizmu“, mówi Bucharin, jeden z czynników odpowiedzialnych; w niektórych przedsiębiorstwach robotnicy przepijają 14%, a nawet czasem i 17% swej płacy; nieusprawiedliwione nieobecności we fabryce, niska wydatność pracy, zła jakość produkcji, wszystko to mamy w znacznej mierze wódce do zawdzięczenia; upijają się nawet kobiety i dzieci. („Prawda“, 24 kwiecień 1928).
Dzienniki zwracają nieustannie uwagę na straszne następstwa tego zła, nie wytykając jednak nigdy właściwego źródła, skąd to zło pochodzi. Jedynie tylko „opozycja“ grupująca się przy Trockim mówiła śmiało i otwarcie. „Trud“ zamieszcza korespondencję nadesłaną z okolic Smoleńska, korespondencję charakterystyczną i niemal typową: pijani robotnicy maltretują dzieci i żony; w koszarach robotniczych bójki, strzelanina; wyłamywanie drzwi, rabunki, kradzieże; w dzień wypłaty pijacy przegrywają w karty cały zarobek, nawet ubranie i buty; każda gra kończy się ogólną bijatyką; w r. 1927, w tej jednej miejscowości tylko, siedmiu robotników się powiesiło; kobiety piją również, zbrodniczość się wzmaga. („Trud“, 20 marzec 1928). We wielu fabrykach robotnicy przychodzą do pracy już pijani („Raboczaja Gazeta“, 17 maj 1928). Kluby robotnicze zamieniają się często w ohydne szynki („Proletarjusz w Charkowie“, 17 marzec 1928). W Saratowie dzieci ogłaszają następującą uchwałę: „Jesteśmy przeciwni upijaniu się naszych ojców; żądamy, by nam dano możność wypełnienia naszych zadań; zamiast wódki kupcie nam książki!“ („Izwiestia“, 25 grudzień 1928).
A tymczasem klęska ta szerzy się gwałtownie. Już w r. 1928 stwierdzono na podstawie ankiety, że i młoda generacja używa coraz więcej alkoholu: przeprowadzono próbne badania w dwóch szkołach, liczących 2.420 dzieci w wieku od ośmiu do szesnastu lat. I oto okazało się, że upijało się 15% chłopców i 14% dziewcząt, i to upijali się porządnie i często. („Izwiestia“, 3 czerwiec 1928). W roku 1929 oświadcza się publicznie, że niepodobna jest ograniczyć sprzedaż wódki, gdyż mogłoby to zachwiać równowagę budżetową, — jakkolwiek pijaństwo staje się coraz groźniejszem niebezpieczeństwem publicznem („Izwiestia“, 16 styczeń 1929). Przewiduje się na rok 1929 konsumcję 46 miljonów wiader wódki (nie wliczając w to pędzonej pokryjomu samogonki); wydatki na zakupno alkoholu przez konsumentów ocenia się na półtora miljarda rubli rocznie („Prawda“, 2 kwiecień 1929). W ostatnim roku ogólna konsumcja wódki doszła w miastach do 75%, na wsi zaś do 150% konsumcji przedwojennej; doświadczenie wykazało, że państwowa wódka monopolowa nie wyrugowała wcale samogonki, której produkcja kwitnie („Prawda“, 5 czerwiec 1929). W Leningradzie, w ciągu jednej nocy milicja aresztowała na ulicach 859 pijaków. Cyfra rekordowa! — dodaje „Krasnaja Gazeta“ z 1 września 1929 r. „Dyrekcja alkoholu“ wypuszcza w tym roku na rynek o 60 miljonów litrów alkoholu ponad dopuszczalną ilość: zamiast 480 miljonów — 540 miljonów... Towarzystwo przeciwalkoholiczne protestuje... („Trud“, 11 wrzesień 1929).
Była tu kilkakrotnie mowa — czyto przypadkowo, czy umyślnie, o sytuacji kobiet w Z. S. S. R. Jest to nieomylny wykładnik, o ile chcemy poznać poziom cywilizacji, — warto więc tem się nieco zainteresować. „Izwiestia“ notują liczne wypadki pobicia kobiet przez mężów, za to, że mieszały się do „wyborów“; na Uralu sekretarz pewnej komórki komunistycznej wychłostał swą żonę „kandydującą“ do sowietu; w gubernji tulskiej pewien członek miejscowego sowietu zamordował sztabą żelazną własną żonę, „przewodniczącą“ tegoż sowietu; w gubernji homelskiej wszyscy chłopi w pewnej wsi obili swe żony za to, że urządziły jakieś zebranie (19 maj 1926). Nie są to wcale wypadki wyjątkowe. Taksamo i „Prawda“ przytacza cały szereg wypadków brutalnego obchodzenia się robotników ze swojemi żonami; komuniści zajmują tam wcale niepoślednie miejsce; cytuje dramatyczne wypadki zatłuczenia na śmierć kobiet przez ich zwyrodniałych mężów; organizacje wiedzą o tem, a jednak powstrzymują się od jakiejkolwiek interwencji (3 marzec 1928). W Iwanowo-Woznesiensku, w tym „rosyjskim Manchesterze“, wszyscy prawie robotnicy biją swe żony. („Prawda“ 1 kwiecień 1928). Na wsi kwitnie nadal barbarzyństwo: „Biednota“ przytacza cały szereg wypadków, gdzie zbydlęceni chłopi więżą swoje żony, plują im w twarz, okładają razami. (22 czerwiec 1928). U Turkomanów handel kobietami kwitnie dotychczas w najlepsze; jedna kobieta kosztuje najmniej 60 rubli, ale bogaci „kułaki“ podbijają ceny, a biedni chłopi wywierają na nich presję celem wprowadzenia „stałych cen“. („Prawda“, 26 sierpień 1926).
Bezwątpienia mamy tu do czynienia z dziedzictwem przeszłości, — ale też nie robi się nic absolutnie, aby temu przeciwdziałać.
Jest jednak jeszcze jedna ohydna plaga społeczeństwa sowieckiego, plaga, która pojawiła się po śmierci Lenina, a której ustawiczny wzrost sygnalizuje co dnia cała prasa: to antysemityzm. I poprzednio, coprawda, antysemityzm szerzył się w Rosji, ale tylko wśród bardzo ograniczonej części i wśród pewnych jedynie warstw ludności; klasa robotnicza naprzykład nigdy nie miała z antysemityzmem nic wspólnego. A przedewszystkiem nie można było odkryć ani śladu antysemityzmu wśród partji rewolucyjnej, socjalistycznej lub komunistycznej. Otóż od chwili ponownego rozbudzenia się antysemityzmu, które rozpoczęło się około roku 1925, występując następnie coraz to jaskrawiej, przedewszystkiem właśnie proletarjat nim się zaraził. A jak uczy doświadczenie, niema antysemityzmu bez cichego czy jawnego poparcia i współudziału władzy. Prawda, oficjalnie potępia się antysemityzm, karząc wszelkie jego gwałtowne przejawy. Ale i z tym fenomenem sprawa przedstawia się w praktyce taksamo, jak z tyloma innemi w Z. S. S. R.: usiłuje się tępić skutki, nie myśląc o usunięciu przyczyn, czyli — według popularnego w Rosji wyrażenia, stosowanego również odnośnie do alkoholizmu i analfabetyzmu, — „leczy się katar, lecz nie usuwa przeciągów“. — W następnym artykule o „dyktaturze proletarjatu“ znajdziemy bliższe objaśnienie tego powiedzenia.
W pewnej fabryce w Leningradzie dwaj członkowie partji komunistycznej zwołują robotników; jeden z nich chwali się przed słuchaczami, że sam własnoręcznie na froncie polskim zamordował 900 żydów, wyrażając żal, że nie mógł ich wybić wszystkich co do nogi. („Prawda“, 29 czerwiec 1927 lub 1928, — data nie wyraźnie wydrukowana na egzemplarzu, który mam w ręku). „Nigdy w ciągu rewolucji nie zauważyliśmy w partji i wśród młodzieży komunistycznej tak silnego rozwoju antysemityzmu jak obecnie“, — pisze Sosnowski w „Prawdzie“ (wrzesień 1927). Dla ilustracji cytuje niezmiernie charakterystyczny urywek z listu pewnego komunisty, który, pisze do drugiego, iż dawne hasło czarnosecińców „śmierć żydom, niech żyje Rosja!“ jest w 50% słuszne. „Prawda“ młodzieży komunistycznej (z 23 grudnia 1927) poświęca całą stronicę tej hańbie Sowietów: antysemityzm szerzy się wśród robotników i komunistów, mnożą się gwałty i napady na dzieci i młodzież żydowską, żydom nie pozwala się wstępować do Syndykatów, a temsamem odbiera się im możność znalezienia pracy. Analogiczne wypadki notuje „Prawda“ z 17 maja 1928: w Instytucie ekonomji narodowej można na ścianie czytać napis: „śmierć żydom, niech żyją Sowiety!“
W hucie szklanej w pobliżu Mińska podmajstrzowie prześladują i biją pewną robotnicę żydówkę, rozbierają ją do naga, biją nahajkami, oblewają zimną wodą, — wszystko to wobec wszystkich robotników i komunistów pracujących we fabryce i za ich milczącą zgodą. („Izwiestia“ 16 listopad 1928). Antysemityzm krzewi się coraz bardziej. „Trud“ z dnia 29 maja 1929 wyznaje wreszcie otwarcie, że ma się tu do czynienia już nietylko z potwornym przeżytkiem przeszłości, lecz z bieżącym i aktualnym fenomenem politycznym.
A że fenomen ten ma doniosłe znaczenie, o tem świadczą sprawozdania jakie spotkać można w dziennikach, — żeby tylko zacytować artykuł „Prawdy“ z 10 kwietnia 1928, opisujący szczegółowo zajścia jakie miały miejsce w Instytucie geodezyjnym w Charkowie. Młody student, żyd, pochodzący z rodziny robotniczej, znosić musiał przez długie miesiące szykany i prześladowania ze strony swych kolegów komunistów, na oczach wszystkich: budzono go po nocach, bijąc go linją po głowie, zlewano zimną wodą, kłuto go po piętach igłą kompasa. Biedaczysko niemal nie oszalał od tego wszystkiego. Podobny wypadek zdarzył się w domu studentów na drugim końcu miasta: gromada studentów, między nimi dwóch sekretarzy frakcji komunistycznej, zbiła kolegę — żyda na kwaśne jabłko, zostawiając następnie prawie konającego na Bożej łasce. „Podobnie jaskrawe objawy antysemityzmu są rzeczą powszednią na wyższych uczelniach“ — dodaje ów dziennik, przytaczając inne podobne wypadki. W tymże samym Instytucie geodezyjnym łotrowska szajka studentów rzuca się na swą koleżankę, żydówkę, w ciąży i depcze jej po brzuchu. W Białej Cerkwi istnieje cała grupa zorganizowanych szowinistów-antysemitów. W Instytucie górniczym w Dniepropetrowsku, w Instytucie technologicznym w Charkowie, w rozmaitych miastach Ukrainy, wszędzie na konferencjach studenckich antysemityzm występuje we formie brutalnej i gwałtownej. Ogólne Zgromadzenie komórki komunistycznej w Instytucie geodezyjnym osłania winnych i naśmiewa się z ofiar.
I tacy to „komuniści“ uchwalają jednogłośnie (sic!) wszystkie rezolucje otrzymane od komitetu partyjnego ich rejonu, który to komitet otrzymuje owe rezolucje od komitetu partyjnego w odnośnem mieście, który znów otrzymuje je od komitetu partyjnego gubernji. Ten ostatni dostaje je od Centralnego Komitetu Partji, który ze swej strony poprostu podaje dalej dyrektywy otrzymane od Biura politycznego Sekretarjatu Partji.
Po tem wszystkiem nie bez pewnego zdziwienia czyta się to, co napisał Maksym Gorkij w „Prawdzie“ z dnia 26 września 1929: „Czyliż można uwierzyć złośliwym twierdzeniom prasy emigracyjnej, jakoby nawet sami komuniści byli zarażeni antysemityzmem?“ Czyliżby Gorkij udawał, że nie czytuje prasy sowieckiej? Widocznie idzie tu tylko o sprytny zwrot stylistyczny, gdyż odnośny artykuł kończy się w sposób następujący: „Zbytecznem zupełnie jest pytanie, czy antysemityzm należy zwalczać. Trzeba sobie postawić dwa pytania: czy zwalcza się go wytrwale i dość skutecznie? I w jaki sposób należałoby go najskuteczniej zwalczać“.
Konstytucja sowiecka, legalny wyraz dyktatury proletarjatu, jest w dzisiejszem Z. S. S. R. dokumentem interpretowanym wręcz na opak. Tysiące komunistów i rewolucjonistów siedzi obecnie w więzieniach, obozach koncentracyjnych lub na wygnaniu, za to tylko, że nie kryli się ze swemi zasadami i przekonaniami, lub chcieli korzystać z przyznanych im konstytucyjnie praw obywatelskich. Nie jest to w historji pierwszy wypadek nie respektowania konstytucji przez tych właśnie, których obowiązkiem jest czuwać nad jej poszanowaniem. Ale napewno jest to jedyny wypadek, gdzie konstytucja nie ma zupełnie nic wspólnego z całym aparatem rządzącym, którego instytucje na tej właśnie konstytucji powinny się opierać.
Nie odrazu wytworzył się taki osobliwy stan rzeczy. Następowało to stopniowo od chwili zachorowania Lenina, a skrystalizowało się do pewnego stopnia po śmierci twórcy Z. S. S. R. Oczywiście, taki stan rzeczy nie będzie trwał zawsze, w tej chwili jednak rzeczywiście istnieje i trzeba sobie z tego koniecznie zdawać sprawę, o ile nie chcemy być zaskoczeni przez przyszłe wypadki.
Zasadniczo wszyscy mieszkańcy Z. S. S. R. żyjący z własnej pracy nie eksploatując pracy drugich, są obywatelami, mającymi prawo wyboru i wybieralności, prawo zgromadzania się i wypowiadania swego zdania. Faktycznie zaś, na przeszło 150 miljonów Rosjan i innych narodowości wchodzących w skład Związku, — jedna jedyna osoba korzysta z pełni praw, a wszyscy inni tylko spełniają swe obowiązki.
Ową jedyną jednostką korzystającą z pełni praw obywatelskich jest Generalny Sekretarjat Partji Komunistycznej.
Z. S. S. R. obejmuje tylko dwie wielkie kategorje ludzi: członków partji komunistycznej i „bezpartyjnych“. Jedynie tylko komuniści korzystają do pewnego stopnia z niektórych praw, bliżej nie określonych, a których jakość i ilość bywa rozmaitą, zależnie od stanowiska jakie dana osoba zajmuje w drabinie hierarchicznej. Komunista ma mniej praw od swego towarzysza zajmującego pod względem swych funkcyj stanowisko wyższe od niego, a więcej praw od towarzyszy niżej od niego stojących. W każdym razie jednak ma zawsze więcej praw od „bezpartyjnego“, pozbawionego kompletnie wszelkich praw w sprawach najżywotniejszych miasta i kraju.
„Bezpartyjnemu“ wolno jedynie aprobować to wszystko co mówi i co robi jedyna partja w Z. S. S. R. Wszelka przygana pośrednia czy bezpośrednia, wszelka choćby najlżejsza i najsłuszniejsza krytyka, milczenie nawet, które można sobie dowolnie tłumaczyć, — wszystko to naraża „bezpartyjnego“ na oskarżenie, że jest „kontr-rewolucjonistą“, z wszystkiemi przykremi następstwami, począwszy od utraty pracy, a więc chleba codziennego, aż do zesłania na Syberję lub zamknięcia w więzieniu na czas nieograniczony.
„Bezpartyjni“ dzielą się na dwie grupy: „sympatycy“ — i ta reszta. Aby być „sympatykiem“, nie trzeba wcale sympatyzować naprawdę z komunizmem: wystarczy mówić, udawać i uważać, aby nie dać się złapać na gorącym uczynku nieprzyjaźni. W zamian za tę udaną sympatję korzysta taki niby-sympatyk z drobnych ułatwień w życiu codziennem na punkcie pracy i mieszkania. A takie ułatwienia przedstawiają dużą wartość, skoro przypomnimy sobie warunki pracy i mieszkaniowe, przedstawione objektywnie w poprzednich rozdziałach. Pozatem taki „sympatyk“ prawdziwy czy udany, o ile złoży dowody przykładnej powolności, może być przez komunistów wpisany na listę „bezpartyjnych“ mających być „wybranymi jednogłośnie“ na zgromadzeniu „wyborczem“. — W tym wypadku staje się członkiem jednego lub kilku „sowietów“, co również niekiedy może mieć dla niego pewne dobre strony.
Zgromadzenia wyborcze odbywają się w lokalach fabryk i przedsiębiorstw; nikt nie może uczestniczyć w nich gdzieindziej, jak w przedsiębiorstwie, w którem jest wpisany; zwoływać takie zgromadzenia może faktycznie tylko lokalny komitet partji, czy to sam bezpośrednio, czy za pośrednictwem „Komórki“ komunistycznej lub stojącego pod jego rozkazami komitetu fabrycznego. W ten sposób administracja przedsiębiorstwa i personal komunistyczny zna każdego biorącego udział w zgromadzeniu. Nikt nie śmie otworzyć ust ani podnieść głowy, bo wie, że mają go ustawicznie na oku, a najdrobniejsza manifestacja niezgodna z wydanem „hasłem“ oficjalnem, pociąga za sobą takie konsekwencje, jakie partja uzna za stosowne. W ten sposób zatem „wybiera się“ jednogłośnie prezydjum zgromadzenia, komunistyczne lub desygnowane przez komunistów, tak samo też „uchwala“ się jednogłośnie porządek obrad, rezolucje i listy kandydatów ułożone przez partję. Głosuje się przez podniesienie rąk, na wniosek przewodniczącego, który zawsze rzuca sakramentalne pytanie: „kto jest przeciw?“ Skoro idzie o jakąś ważną kwestję, niepodobieństwem jest głosować przeciw, o ile ktoś nie chce stracić miejsca, a więc kawałka chleba, a w konsekwencji i mieszkania, którem dysponuje przedsiębiorstwo. Wobec szalejącego bezrobocia i kryzysu mieszkaniowego nikt nie ma odwagi się sprzeciwiać, nie chcąc narażać się na niebezpieczeństwo.
O ile i ta perspektywa nie zdoła odstraszyć przeciwników, znajdą się na poczekaniu inne jeszcze, energiczniejsze środki i sposoby, o których pomówimy osobno. W ten sposób zatem zapewnioną jest „stuprocentowa“ jednomyślność. Na wsi sprawa przedstawia się nieco inaczej: baza wyborcza oddalona jest bardziej od władz naczelnych „wybranych“ drogą liczniejszych stopni głosowania niż w miastach, — włościanie interesują się przedewszystkiem tylko zagadnieniami lokalnemi, ich bezpośrednio obchodzącemi. Dlatego też niema na wsi tak silnej presji i kontroli jak w miastach, bo zresztą i liczba komunistów wiejskich na to by nie wystarczyła. Olbrzymi procent analfabetów i alkoholików działa przytem paraliżująco na wszelkie próby inicjatywy. Im więcej jednak jaki kongres czy zgromadzenie ma znaczenia przez swój zakres terytorjalny, tem silniejszą staje się na nim kontrola ze strony komunistów, aby nie zostawić niczego przypadkowi.
Jak widzieliśmy, na wsi — prócz komunistów — nikomu nie zależy na tem specjalnie, by go wybrano do sowietu. Jedynem bowiem zadaniem sowietu wiejskiego jest ściąganie podatków i rekruta, co nie należy do przyjemnych funkcyj; do sowietu starają się raczej dostać włościanie zamożni, aby uzyskać dla siebie zwolnienie od ciężarów i przerzucić wszystko na biednych. We wsiach większych i mniejszych, sowiet raz „wybrany“ właściwie nigdy się nie zbiera, a funkcjonuje tylko jego „biuro“. Tytuł deputowanego nie pociąga więc za sobą żadnych konsekwencyj. Gazety cytują dość częste wypadki, iż z chwilą zagubienia się spisu członków jakiegoś sowietu, nie podobna skutkiem tego odszukać owych osobliwych „deputowanych“ z których większość nie wie wogóle nawet o tym wielkim zaszczycie wybrania ich. Czasem znów na liście wystawionej przez komitet partji znajdzie się np. jakiś Iwanow, bez podania imienia kandydata i jego ojca; — wówczas niepodobna odgadnąć, o którego to Iwanowa chodzi, gdyż po wsiach bywa kilkanaście osób tego nazwiska. W wielkich miastach sowiety zbierają się bardzo rzadko, jako rodzaj propagandowego meetingu, aby obowiązkowo zatwierdzić „jednogłośnie“ skład swego komitetu wykonawczego i biura, desygnowanego zgóry przez komitet partji. Członek sowietu wychodzi na tem dobrze o tyle, że ma wymówkę aby opuścić swoje zajęcie we fabryce, wypalić parę papierosów w kuluarach sowietu, dostać darmo trochę oficjalnej „literatury“ i bezpłatny bilet tramwajowy.
„Bezpartyjni“, nie zapisani przez komitet partji pod rubryką sympatyków, mają prawo do wegetacji w warunkach powyżej opisanych — o ile nie są bezrobotnymi — i do mieszkania „o rozmiarach trumny“. Wszystko to pod warunkiem, że nie będą się zupełnie mieszać do polityki, i że aprobować będą bez zastrzeżeń każde zarządzenie władzy.
Członkowie Partji dzielą się również na rozmaite kategorje. Jest wśród nich rodzaj proletarjatu komunizmu, ludzie prości i pokorni, przeznaczeni do niewdzięcznych posług; jest klasa średnia, zajmująca skromne, nieźle płatne posady, nie wymagające zbyt ciężkiej pracy; jest dalej burżuazja, spełniająca stosunkowo ważne funkcje w administracji i gospodarce państwowej; jest wreszcie arystokracja, monopolizująca w swych rękach odpowiedzialność i funkcje polityczne; i nakoniec oligarchja, gdzie grupują się faktyczni, choć niezawsze oficjalni przywódcy, otaczający sam „szczyt“ reprezentowany przez Sekretarjat Partji.
Każda z tych kategoryj zobowiązaną jest do biernego posłuszeństwa wobec kategoryj wyżej od niej stojących; w zamian za to może wymagać takiegoż samego posłuszeństwa od „warstw niższych“, z których ostatnia odbija sobie znów wszystko na „bezpartyjnych“. W ten sposób każdy komunista posiada drobny ułamek władzy w odniesieniu do niższych od siebie. I to nazywa się oficjalnie „dyktaturą proletarjatu“! Nie wolno nikomu krytykować swego przełożonego; natomiast każdy obowiązany jest krytykować siebie samego równych sobie i niższych. Nazywa się to „samokrytyką“. W ten sposób zatem Sekretarjat Partji stoi ponad wszelką krytyką.
Aby zostać członkiem Partji komunistycznej, nie trzeba już, od śmierci Lenina, być koniecznie komunistą. I owszem, lepiej nawet nie być nim. Komunista szczery i prawdziwy ma do wyboru albo milczeć, — albo więzienie czy Syberję. Pseudo-komunista żyje sobie mniej lub więcej wygodnie, pozwalając tylko spokojnie żyć Sekretarjatowi Partji.
Bezwątpienia znajdzie się w Z. S. S. R. kilkadziesiąt tysięcy prawdziwych, rzetelnych komunistów, — ale przeważnie nie należą oni do Partji. Wielu z nich żyje na wygnaniu na Syberji, w Turkiestanie, w okolicach Oceanu Lodowatego; inni internowani w obozach koncentracyjnych lub siedzą w więzieniach. Trudno określić ich liczbę, gdyż wszystko to robi się po cichu w tajemnicy. Ale poza tem jest ich dużo we fabrykach i instytucjach sowieckich, gdzie siedzą cicho, wyczekując ostrożnie godziny, kiedy będą mogli wyjawić bezkarnie głośno swe zdanie. Nie brak ich również, jak mówiliśmy, w Partji, gdzie również czekają i milczą, nie zdradzając swych prawdziwych przekonań, by nie poświęcać się napróżno bez wystarczających powodów.
Z dniem 1 października 1928 Partja liczyła 1 miljon 860.469 członków i „kandydatów“ (nie przyjętych jeszcze definitywnie); wedle statystyki w liczbie tej było: 570.171 robotników, 169.624 włościan, 479.579 funkcjonariuszy i urzędników, oraz 141.095 „różnych“ t. j. techników, artystów, rzemieślników i pracujących umysłowo („Rocznik statystyczny“, Moskwa, 1929). Wszyscy ci robotnicy, są członkami jednego lub więcej komitetów we fabryce lub w domach mieszkalnych, jednego lub więcej sowietów w okręgu, w którym mieszkają, jednego lub więcej komitetów, rad, komisyj syndykatów lub kooperatyw, lub wreszcie owych „ochotniczych“ organizacyj, o których poprzednio wspominaliśmy. Wszyscy ci włościanie są członkami swoich sowietów miejscowych, czy obwodowych, czy gubernjalnych. Wszyscy ci „różni“ wreszcie są członkami „aparatu“ administracyjnego, gospodarczego lub politycznego Państwa. Wszyscy zatem ci patentowani komuniści, jak ich jest 1 miljon 360.469, to kółka w sowieckiej machinie rządowej. Oni to stanowią główną kategorję społeczną, uprzywilejowaną przez państwo.
Pod względem politycznym jest to rodzaj patrycjatu, dzierżącego monopol władzy. Pod względem ekonomicznym sprawa przedstawia się nieco inaczej: komuniści, z małemi wyjątkami, zabezpieczeni są przed ewentualnością bezrobocia, mają lepsze mieszkanie i wyższe płace niż szara masa, jakkolwiek co prawda nie mają możności dorabiać się jawnie majątku; Partja unormowała dla swych członków maksymalny zarobek 225 rubli miesięcznie, podczas gdy rzekoma „przeciętna płaca“ robotnika jest trzy razy niższa na papierze, a przynajmniej pięć razy niższa w rzeczywistości, jak to wykazaliśmy. Ale poza temi 225 rublami teoretycznemi, komuniści mogą jeszcze korzystać z całego szeregu ważnych beneficjów, jako to: przyzwoite mieszkanie, koszty reprezentacyjne, miejsca w dobrze urządzonych domach wypoczynkowych, specjalne dotacje na misje, podróże służbowe i t. p. Bywały wypadki, że pisarze lub współpracownicy przygodni dzienników i czasopism zdołali dochodzić do poborów w kwocie sześćset rubli i więcej miesięcznie. Owe pół miljona komunistów-robotników wykazanych w statystyce korzysta ze specjalnych przywilej i we fabrykach i w domach mieszkalnych. Legitymacja partyjna jest pewnego rodzaju asekuracją społeczną, dlatego też każdy ubiega się o jej uzyskanie ze względów oportunistycznych.
Siła liczebna Partji niema obecnie nic wspólnego z przenikaniem i szerzeniem się idei komunistycznej w kraju. Dla Partji trudność cała polega nie na tem, aby znaleźć jak najwięcej adeptów, lecz przeciwnie, aby ich nie przyjmować za wiele. Przez jakiś czas, mniej więcej aż do śmierci Lenina, należenie do partji komunistycznej pociągało za sobą pewne ofiary i obowiązki, od pięciu lat ostatnich natomiast przynależność do partji daje rozmaite korzyści i przywileje. Cyfrę 1,360.469 możnaby spokojnie pomnożyć przez dziesięć lub podzielić przez dwadzieścia, a mimo tego ilość komunistów w prawdziwem tego słowa znaczeniu ani by się nie zmniejszyła, ani nie wzmogła: zależałoby to poprostu tylko od decyzji Sekretarjatu Partji.
Poza ową fikcyjną liczbą komunistów istnieją jeszcze organizacje „młodzieży komunistycznej i leninistów“, liczące około dwa miljony członków, wśród których znajdzie się parę tysięcy prawdziwych komunistów z przekonania. Większość natomiast stanowią ludzie nie znający zasad komunizmu, a należący do tych organizacyj dlatego jedynie, że nie wolno im nienależeć. Te dzieciaki i ta młodzież w praktyce zmuszeni są poprostu należeć do tej jedynej legalnej organizacji politycznej, istniejącej obok Partji, będącej niejako przedpokojem tej Partji, otwierającym drogę do praw obywatelskich. Jako komsomolcy mogą być wybierani do sowietów, do komitetów w syndykatach, fabrykach, kooperatywach, co daje im pewne drobne korzyści i ułatwienia: nie potrzebują lękać się bezrobocia, korzystają z rozmaitych biletów ulgowych, ze zniżki cen i t. p. przy zbiorowych wycieczkach, zwiedzaniu muzeów, pokazach sportowych, zebraniach i popisach. A wreszcie praktycznie biorąc, podobnie jak ich starsi bracia należący do Partji, mają prawo deptać po głowach 150 miljonów „bezpartyjnych“.
We wszystkich skandalicznych „aferach“ kompromitujących władzę w ciągu ostatnich pięciu lat, patentowani komuniści i komsomolcy odgrywali główne role, czy to szło o akty samowoli, nadużycia władzy, trwonienia grosza publicznego, czy o gwałcenie kobiet, brutalne obchodzenie się z dziećmi, czy o rozpustę, hulanki, lub agresywny antysemityzm. Od czasu do czasu sekretarjat Partji przeprowadza czystkę, celem pozbycia się krytyków, malkontentów, niespokojnych duchów, — a przy tej okazji wyrzuca się też z Partji trochę złodzieji i morderców rozmaitego kalibru. Ale choć się wyrzuci jednego, znowu jeszcze pozostaną dziesiątki i setki innych. A dlaczego? Zrozumiemy to, skoro zapoznamy się lepiej z całym mechanizmem rządzącym.
Konstytucja przewiduje wybór „sowietów“, to znaczy rad delegatów robotników, urzędników, chłopów, żołnierzy, pracowników wszelkich kategoryj, w każdej miejscowości, głosami wszystkich obywateli pobierających wynagrodzenie za swą pracę, bez różnicy płci, wieku i narodowości. Sowiety lokalne wybierają delegatów na Kongres Sowietów powiatowych, ci znów na Kongres Sowietów gubernjalnych, ci na Kongres Sowietów sfederowanej Republiki, a ci ostatni na ogólny Kongres Sowietów całego Związku. Ten ogólny Kongres wybiera Centralny Komitet Egzekutywny Związku, ów teoretyczny parlament zatem wychodzi teoretycznie z wyborów siódmego stopnia. Na całym świecie, gdziekolwiek tylko istnieje mniej lub bardziej demokratyczna konstytucja burżuazyjna, nie znajdziesz podobnego przykładu tak pośrednich wyborów. Centralny Komitet Egzekutywny Związku desygnuje Radę Komisarzy Ludowych, Radę Związkową i Radę Narodowościową. Ponadto Kongres Sowietów w każdej sfederowanej republice wybiera Centralny Komitet Egzekutywny tejże republiki, który z kolei desygnuje swoją Radę Komisarzy Ludowych. Wreszcie każdy sowiet wiejski ma swoje prezydjum lub biuro, każdy Kongres sowietów wybiera własny Komitet egzekutywny w każdym okręgu, w każdym powiecie i w każdej gubernji. Sowiety miejskie, wysyłają swych delegatów bezpośrednio na Kongres Sowietów gubernjalnych, z pominięciem okręgów i powiatów. Chcąc się choć cokolwiek zorjentować w tej piramidzie sowietów, kongresów, komitetów i rad, trzebaby mieć przed oczyma narysowany odpowiedni szemat. Wstrzymujemy się jednak od nakreślenia takiego szematu, a to z powodów, które później wyłuszczymy.
W rzeczywistości jednak wybory i wyznaczanie delegatów nie odbywają się zupełnie w sposób przewidziany przez konstytucję. I owszem — wszelka, najlżejsza choćby próba zastosowania postanowień konstytucji byłaby surowo karaną.
W praktyce odbywa się to w następujący sposób:
Sekretarjat Partji wybiera „delegatów“ na Kongres Partji i każe im z łona kongresu desygnować specjalnie dobraną Komisję, która układa listę członków Centralnego Komitetu i Centralnej Komisji Kontrolnej. Członków tych wybiera się naturalnie „jednogłośnie“. Inaczej też być nie może, gdyż wszyscy ci „delegaci“, wybrani przez Sekretarjat lub przez upatrzonych zgóry funkcjonariuszy Sekretarjatu, wybierają Komisję zgodnie z intencjami tegoż Sekretarjatu, która to Komisja znów układa listy kandydatów do Komitetu Centralnego i do Centralnej Komisji Kontrolnej w myśl życzenia Sekretarjatu.
Komitet Centralny, w ten sposób „wybrany“, desygnuje zkolei członków swego Biura politycznego (politbiuro) oraz Biura organizacyjnego (orgbiuro), poruczając tym biurom prowadzenie wszelkich agend, sam Komitet Centralny bowiem nie zbiera się prawie nigdy.
Centralna Komisja Kontrolna ze swej strony wybiera również członków swego Biura, którzy przejmują funkcje tejże Komisji, zbierającej się jeszcze rzadziej, niż Komitet Centralny.
Wszystkie te trzy Biura, stale urzędujące, składają się z ludzi wybranych na rozkaz Sekretarjatu, Biuro Polityczne, któremu podlegają tamte dwa, — to właściwy rząd Z. S. S. R. W praktyce Biuro to pokrywa się ze Sekretarjatem. Do śmierci Lenina Biuro Polityczne dysponowało Sekretarjatem. Od śmierci Lenina role się odwróciły. Sekretarjat formalnie jest tylko pełnomocnikiem Biura Politycznego, — gdy jednak Biuro Polityczne uchwala swe decyzje tylko raz na tydzień, to Sekretarjat rządzi i kieruje państwem ciągle, co dnia. Sekretarjat, działając imieniem Biura Politycznego i posługując się własnem biurem organizacyjnem, wyznacza bezpośrednio lub pośrednio główne i pomocnicze komitety Partji w sfederowanych republikach, w powiatach i gubernjach, w miastach i centrach przemysłowych, w okręgach i na wsi. Z reguły Sekretarjat może zupełnie polegać na swych Komitetach Partji, o ile idzie o najdogodniejszy dla Sekretarjatu skład Komitetów podrzędniejszych. Wrazie potrzeby jednak Sekretarjat Partji interwenjuje sam, gdzie to uznaje za stosowne, obsadza ważniejsze posterunki własnymi agentami politycznymi, odwołuje i mianuje sekretarzy Komitetów. Dla załatwienia wszystkich tych czynności Sekretarjat utrzymuje personal złożony z 1.200 funkcjonarjuszy i specjalnych urzędników. Centralna Komisja Kontrolna, a raczej ściślej mówiąc, jej Biuro, stojące na czele przeróżnych komisyj kontrolnych okręgowych, powiatowych, gubernjalnych i poszczególnych republik, kontroluje całość, posługując się podległemi jej komisjami i dławiąc wszelkie próby nieprawomyślności.
To arcydzieło biurokracji jest jednak tylko fragmentem ogólnej struktury systemu sowieckiego. Do aparatu administracyjnego Partji, do aparatu sowietów, do uzupełniającego aparatu młodzieży komunistycznej, trzeba dodać jeszcze: aparat syndykacki, aparat sowiecki ekonomiczny, handlowy i przemysłowy, aparat kooperatyw spożywczych, aparat militarny i aparat komitetów domowych oraz kooperatyw budowlanych.
Wszystkie te aparaty razem wzięte tworzą najstraszniejszą sieć, jaka kiedykolwiek krępowała, pętała, paraliżowała cały naród i jednostkę. Czegoś podobnego nie było dotąd nigdzie i nigdy, a prawdopodobnie też i nigdzie się nie doczekamy.
Aparat syndykacki: wzorowany ściśle na aparacie Partji, z całym szeregiem Komitetów począwszy od najniższego aż do Centralnej Rady.
Wszyscy ludzie pobierający płacę, czy chcą czy nie chcą, są zapisani na członków syndykatów. Wprawdzie w Konstytucji niema żadnego paragrafu nakazującego obowiązkowe należenie do Syndykatu, — ale jak to już mogliśmy zauważyć, Konstytucja uważaną jest za dokument, z którym nie trzeba się liczyć. Faktycznie robotnik pobierający płacę zostaje członkiem Syndykatu na skutek uchwały ogólnego zgromadzenia pracowników danego przedsiębiorstwa, jakkolwiek w zgromadzeniu tem albo nie brał wcale udziału albo też występował tylko w roli biernego słuchacza, gdyż decyzja zapadła na polecenie Komitetu Partji. Taki tedy członek Syndykatu wbrew własnej woli ma do wyboru: albo pogodzić się z losem, albo utracić swe zajęcie, a co za tem idzie i kawałek chleba i najczęściej również i mieszkanie. Na tym oto fundamencie rezygnacji wznosi się biurokratyczna piramida Syndykatów, związana ściśle z aparatem administracyjnym i partyjnym, dzięki skumulowaniu funkcyj i odpowiedzialności na stanowiskach zarządzających i kontrolnych.
Aparat ekonomiczny, handlowy i przemysłowy: Produkcja i wymiana towarów uległa w znacznym stopniu zetatyzowaniu, a to zarówno cały ciężki przemysł, jak i przemysł przetwórczy wielki i średni, przedsiębiorstwa transportowe, ziemia, wody i lasy, częściowo i rolnictwo, wreszcie bankowość i kredyt, cały handel zagraniczny i najważniejsze gałęzie handlu wewnętrznego. Nie dziw zatem, że Sowiety musiały stworzyć olbrzymią organizację techniczną i administracyjną celem prowadzenia tych wszystkich domenów gospodarki kolektywnej. Na czele tych przedsiębiorstw stoją Rady zarządzające, a więc: Najwyższa Rada ekonomiczna, Rada Pracy i Obrony Państwa, do której przydzielono Komisję „Gosplanu“, Instytut badania konjunktur, Główny Komitet koncesyjny, Centralne Biuro statystyczne, Bank Państwowy, — oraz specjalne Komisarjaty ludowe: finansów, handlu, rolnictwa i Inspekcji pracy. Najwyższa Rada ekonomiczna rozgałęzia się na Rady ekonomiczne regjonalne i lokalne. Przemysł grupuje się w trustach. Przedsiębiorstwa organizują się jako spółki akcyjne, w której udział mają rozmaite organizmy ekonomiczne. Wszystkie te instytucje zatrudniają olbrzymi personal fachowców, polityków i urzędników. Sekretarjat Partji mianuje bezpośrednio wszystkich kierowników i naczelników, pośrednio zaś i cały personal, za pośrednictwem swych ludzi zaufanych, swych komitetów i komórek. W tym aparacie procent komunistów jest znacznie mniejszy, niż gdzieindziej, — ale Partja prowadzi kontrolę bardzo ostrą, a cały zarząd skoncentrowany jest w rękach komunistów, należycie wyspecjalizowanych.
Aparat kooperatywny: Cała ludność miejska i część włościan, — czy chce czy nie chce — należy do kooperatyw spożywczych, narzuconych przez państwo, a koncentrujących w swych rękach cały niemal handel detaliczny. Wprawdzie konstytucja nie każe nikomu być kooperatystą pod taką formą, rezygnować z prawdziwej kooperacji na rzecz podobnego etatystycznego handlu pod etykietą kooperatywy, — ale rząd, a właściwie Partja nie pozostawia konsumentowi-proletarjuszowi wolnego wyboru. Niszcząc drobny handel swemi zarządzeniami fiskalnemi, faktycznie zmusza tem samem konsumenta, do podporządkowania się tym pseudo-kooperatywom, których prowadzenie i metody pracy usuwają się z pod jego kontroli, które na punkcie towarów i ich ceny nie liczą się zupełnie z interesami konsumenta. I tu również mamy olbrzymi personal urzędniczy, rekrutujący się z członków Partji, kierowany i kontrolowany przez rozmaite Komitety partyjne.
Aparat policyjny i wojskowy: poza milicją, czuwającą nad utrzymaniem porządku publicznego, Sowiety utrzymują policję polityczną i kryminalną (G. P. U.) oraz stałą armję. G. P. U. jest panem życia i śmierci każdego obywatela; ma prawo ścigać, aresztować, wtrącać do więzienia, sądzić bez świadków, skazywać, bez przedkładania dowodów, na dożywotnie więzienie czy na deportację a nawet zgładzić człowieka, którego Sekretarjat Partji pragnie się pozbyć. W żadnem państwie burżuazyjnem policja niema podobnie rozległej władzy! G. P. U. ma w całem państwie sieć swych jawnych i tajnych ajentów, płatnych urzędników i donosicieli, dysponuje pozatem siłami wojskowemi jej bezpośrednio podległemi, a zwanemi dyskretnie „oddziałami dla specjalnych poruczeń“.
Faktyczna wysokość budżetu G. P. U. jest nieznaną, gdyż w dużej mierze składają się nań fundusze sekretne. W r. 1926 jawny budżet G. P. U. wyrażał się w sumie 37,122.778 rubli, do czego dochodzi dalsze 36,825.000 rubli na utrzymanie owych oddziałów wojskowych („Finansowaja Gazeta“, 9 maj 1926). W praktyce na usługach G. P. U. stoją wszyscy komuniści i komsomolcy, funkcjonarjusze sowieccy, milicja i członkowie wszelakich komitetów, syndykatów, kooperatyw. Po miastach niemal połowa ludności szpieguje drugą połowę.
G. P. U. nie zdaje nikomu rachunków ze swych czynności. Zasadniczo odpowiedzialną jest wobec Rady Komisarzy ludowych, wśród której zasiada jeden z podwładnych funkcjonarjuszy, noszący tytuł komisarza sprawiedliwości, że jednak i tę całą Radę mianuje Sekretarjat Partji, taksamo zresztą jak i „Kollegjum“ G. P. U., — zatem właściwie G. P. U. zdaje rachunki tylko przed samym sobą. Na jej to zarządzenie wszystkie więzienia, obozy koncentracyjne i miejsca deportacyjne zaludnione są tysiącami robotników, komunistów, socjalistów, liberałów, sjonistów, a nawet tołstojowców, skazanych bez sądu.
Milicja spełniająca rolę policji na ulicy i w domu, jest równocześnie instrumentem w rękach aparatu sowieckiego i w rękach G. P. U. Prasa notuje ustawicznie jej przeróżne przekroczenia i zbrodnie: brutalność, pijaństwo, branie łapówek, gwałty popełniane na obywatelach, co wszystko znalazło potwierdzenie w wynikach oficjalnej ankiety („Prawda“, 8 maj 1928).
Co się tyczy wreszcie armji stałej, to kierownictwo jej spoczywa w rękach „Rewolucyjnego Komitetu wojennego“, którego członków mianuje również Sekretarjat Partji, podobnie zresztą jak i Komisarza Ludowego dla spraw wojennych. Dziesiątki tysięcy oficerów i podoficerów zawodowych zależy zatem również od Partji i podlega ślepo jej rozkazom.
(A oto na I Kongresie Sowietów Lenin mówił temi słowy: „Instytucja taka jak Sowiety, to tylko forma przejściowa do utworzenia Republiki, do powstania — nie na papierze tylko, lecz w rzeczywistości — stałej i silnej władzy, bez policji, bez stałej armji...“ (Dzieła Lenina, Tom XX, str. 551). Głosił na tym pierwszym Kongresie utworzenie rządu, sprawującego swą władzę nie zapomocą organów policyjnych i urzędniczych, nie zapomocą odrębnej, stałej armji, lecz z pomocą milicji ludowej, złożonej z uzbrojonych robotników i włościan (ibid. str. 464)...„Naszem prawdziwem zadaniem jest znieść armję stałą, policję i urzędników, zastępując ich całym uzbrojonym narodem“ (ibid. str. 203)... „Państwem nie powinna rządzić policja, ani urzędnicy nieodpowiedzialni przed narodem, ani armja stała, — lecz cały uzbrojony naród, złączony w Sowietach (ibid. str. 162). Cytaty podobne moglibyśmy mnożyć w nieskończoność. Tak brzmiał program komunistów w r. 1917. Upłynęło dwanaście lat od tego czasu. Niepodobna wyobrazić sobie coś bardziej sprzecznego z tym programem jak to na co patrzymy w dzisiejszej Rosji: kadry policji i wojska utrzymane nawet w wyższym jeszcze stopniu, sztab pasożytów — urzędników, olbrzymie różnice w płacach i zarobkach, zupełne rozbrojenie całego narodu przy równoczesnej potwornej hipertrofji przywilejów policji. Z pewnością, gdyby robotnicy i włościanie byli zorganizowani jako milicja, a więc gdyby posiadali broń, cały ustrój społeczny Z. S. S. R. wyglądałby zupełnie inaczej niż obecnie. Ale proletarjatowi nie wolno nosić broni. Tylko jedni komuniści są uzbrojeni).
A wreszcie aparat komitetów domowych i kooperatyw mieszkaniowych: jest on niejako uzupełnieniem wszystkich poprzednich, kontrolując zwykłego śmiertelnika w jego mieszkaniu, wtrącając się do jego prywatnego życia, wyrzucając na ulicę lokatora wraz z żoną i dziećmi, na każde skinienie komunistów, wykonujących pokornie zlecenia swych komitetów i sekretarzy. Te komitety i kooperatywy nie pobierają żadnego wynagrodzenia w gotówce, ale korzystają z rozmaitych przywilejów w naturze: dysponują całą powierzchnią mieszkalną domu, przydzielają mieszkania lokatorom wedle swego widzimisię, mają prawo każdej chwili wchodzić do ich mieszkań, — jednem słowem mogą im uczynić życie wręcz nieznośnem. W ten sposób, o ile Partja uważa to za potrzebne, pracownik może być wystawiony na szykany i prześladowania nawet i we własnem mieszkaniu.
Tak oto wygląda ta osobliwa, gigantyczna maszyna biurokratyczna, budowana zwolna, nieznacznie w ciągu dziesięciu lat okresu rewolucyjnego, a zapewniająca od dziesięciu już lat nienaruszalność tego systemu, określanego w Rosji mianem „dyktatury proletarjatu“.
Maszyna sowiecka, której tryby zazębiają się o wszystkie aparaty tutaj pobieżnie opisane, funkcjonuje względnie solidnie dzięki temu, iż najważniejsze funkcje skumulowane są w rękach ludzi zaufanych Partji, będących niejako pasami transmisyjnemi, za pośrednictwem których rozchodzi się wszelki impuls mający swe źródło w Sekretarjacie Partji.
Co się tyczy rozgraniczenia atrybucyj i odpowiedzialności, to na tym punkcie panuje wśród rozmaitych instytucyj państwowych, zarówno kierowniczych jak i podrzędnych, zupełna niepewność i zamieszanie. Podział pracy uskutecznia się na ślepo, zależnie od okoliczności i motywów nieraz wprost nieobliczalnych. Zarządzenia wydaje raz jeden departament, raz inny, często najmniej do tego powołany. Główne organy kierownicze wkraczają co chwila w zakres funkcyj, zarezerwowanych dla innego biura, prześcigając się poprostu w krzyżowaniu planów i przeszkadzaniu sobie wzajem w pracy. Autor tej książki starał sobie wyrobić w tym względzie jasny obraz informując się u osób najbardziej autoratywnych, — nigdy jednak nie mógł otrzymać jasnej odpowiedzi, do kogo jakaś sprawa właściwie należy: czy ma ją rozstrzygnąć Rada Komisarzy, czy Biuro Egzekutywy, czy Rada Pracy lub Rada Obrony, gdyż nikt takiej odpowiedzi udzielić nie potrafił.
Jedyną partją legalną w Z. S. S. R. jest partja komunistyczna, a jedyną legalną opinją w tej partji może być tylko zdanie Sekretarjatu. Żaden program komunistyczny nie przewidywał nigdy zdławienia partyj robotniczych czy włościańskich o odmiennych przekonaniach politycznych. I owszem, na siedm tygodni przed wybuchem rewolucji Lenin pisał dosłownie: „Jedynie władza Sowietów potrafi zapewnić, szeroki i trwały rozwój rewolucji, pokojowe współzawodnictwo rozmaitych partyj w łonie organizmu Sowietów (14 wrzesień 1917: „Jedno z fundamentalnych zagadnień Rewolucji“). Idea Lenina, teoretyka bolszewizmu, założyciela republiki sowieckiej, jest zupełnie jasna. Zresztą w czasie wojny, w najkrytyczniejszych dla rządu sowieckiego chwilach, lewica socjal-rewolucyjna, Bund, ukraińscy borotbiści, rozmaite ugrupowania anarchistyczne, jednem słowem wszystkie partje, nie zwalczające Sowietów z bronią w ręku, istniały zupełnie legalnie. Zniknięcie ich, podyktowane wewnętrzną logiką wojny domowej, dochodzącej do paroksyzmów terroru, powinno było być tylko przejściowe, jak przejściową była też i ta wojna i ten terror. Z chwilą gdy niebezpieczeństwo minęło, a dalszy proces rewolucji wszedł na drogę pokojową, program ogłoszony przez Lenina stawał się znów aktualnym i powinien był wejść z powrotem w życie: pokojowe współzawodnictwo rozmaitych partyj w łonie organizmu Sowietów. A tymczasem posłuchajmy, co na ten temat mówi Tomskij, członek Politbiura, przewodniczący Centralnej Rady Syndykatów: „Zasadnicza różnica między istnieniem rozmaitych partyj u nas i na Zachodzie polega na tem, że u nas istnieje jedna tylko możliwość: jedna partja jest przy władzy, a wszystkie inne w więzieniach“. („Trud“, 13 listopad 1927). Oto, jaką drogę przebyła Rosja od 1917 do 1927 roku! I dzięki temu właśnie wszyscy, opozycjoniści, najlepsi kommilitoni Lenina, z Trockim na czele, znajdują się dziś w więzieniach, na Syberji lub na wygnaniu.
Skoro istnieje jedna tylko partja polityczna, zatem i prasa może mieć jeden tylko kierunek. Wszystkie dzienniki w Z. S. S. R. podlegają rozkazom Partji, jużto bezpośrednio, jużto za pośrednictwem upełnomocnionych delegatów. Jedynią opinja Sekretarjatu Partji jest miarodajna. Cenzura, nazwana wstydliwie glowlit (centrala litograficzna) nie przepuści absolutnie niczego coby, mogło Sekretarjatowi zaszkodzić lub wydaje mu się z jakichkolwiek powodów podejrzane. Cenzura rozciąga się na prasę, literaturę, teatr, sztuki piękne, — na wszystko. Ona to zabrania wydawania pism Trockiego lub np. wystawiania na scenie „Braci Karamasowych“[21]. Ona wyrzuca nawet z dzieł Lenina wszystko, co może nie być na rękę Sekretarjatowi. Ona posuwa się aż tak daleko, iż, zmusza pisarzy do zamieszczania w swych dziełach rozmaitych wstawek, nie mających nic wspólnego z treścią, a to pod grozą odmowy imprimatur;! tak naprzykład pewien powieściopisarz, zmuszony był w swej powieści traktującej o temacie ogólno-europejskim wstawić cały rozdział o rewolucji w Chinach, zredagowany według „tez“ Sekretarjatu Partji. Specjalny urząd cenzuruje, wszelką korespondencję, zwłaszcza z zagranicą: tysiące urzędników traci czas na to, kosztem proletarjatu. Prawda, znajdzie się w prasie sowieckiej nieraz całe strony, na których mówi się gorzkie prawdy o faktycznej sytuacji dzisiejszej Rosji, czytać można niezliczone skargi, krytyki, protesty, korespondencje, zadające kłam temu nakazanemu zgóry optymizmowi: świadczą o tem najwymowniej te liczne cytaty zamieszczone w niniejszem dziele. Ale wszystko to wolno pod jednym tylko warunkiem: mogą to być tylko wypadki fragmentaryczne, których nie wolno generalizować, — nie wolno wskazywać nigdy, kto naprawdę za to wszystko jest odpowiedzialny, nie wolno tknąć nawet dyktatury Sekretarjatu. Artykuły podobne, — to poprostu klapy bezpieczeństwa przez którą uchodzi nadmiar głuchego wrzenia i gniewu szerokich mas, uginających się pod brzemieniem nędzy i biurokracji. Należą one do typu „autokrytyki“, nie dosięgają nigdy tych najwinniejszych, ani nawet nie robią żadnych aluzyj, gdzie tkwi właściwe źródło zła. I owszem, dzisiejsi władcy Rosji, posługują się niemi celem tem większego uzależnienia od siebie swych organów wykonawczych, oraz celem odwrócenia uwagi publicznej od innych, zasadniczych zagadnień. Nie bez pewnej goryczy można tu zacytować zdanie Lenina: „Gdyby się wydawało duże sowieckie dzienniki rezerwując dla nich wszystkie ogłoszenia, możnaby znacznie większej liczbie obywateli umożliwić swobodne wypowiadanie swego zdania. Dzięki takiej zmianie wolność prasy stałaby się o wiele więcej demokratyczna i bez porównania pełniejszą (O wolności, prasy,! 15 wrzesień 1917). Tak mówił Lenin, w roku wybuchu rewolucji. A w dziesięć lat później Trocki został zesłany na wygnanie za to tylko, że zapomocą hektografu próbował z ideami swojemi zapoznać drobne, ograniczone grono czytelników. Tak wygląda krzywa ewolucji bolszewizmu.
W dzisiejszym Z. S. S. R. nie tylko nie mogłoby być mowy o „pokojowem współpracownictwie rozmaitych partyj w łonie organizmu Sowietów (jak mówił Lenin), skoro niema ani partyj ani sowietów w pierwotnem tych słów znaczeniu. Ale co więcej: i ta jedyna istniejąca partja nie jest właściwie partją w powszechnie przyjętem rozumieniu. Biurokratyczna instytucja nosząca dotychczas etykietę „Partji komunistycznej“, niema w sobie już nic ani z partji, ani z komunizmu. Nic z partji, gdyż przystąpienie do niej dyktowane, jest indywidualnemi koniecznościami ekonomicznemi, a nie przekonaniami politycznemi lub pełną świadomością socjalną. Nic z komunizmu, — gdyż, komunizm nie da się absolutnie pogodzić z niewolnictwem w pojęciu tego, kto zna zasady komunizmu. Pojęcie Partji żyje jeszcze w głowach paru tysięcy ludzi, ale w obecnych warunkach nie może, znaleźć wcielenia w jakiemś ugrupowaniu czy w jakimś ruchu. Wcielenie takie niechybnie nastąpić musi, skoro zelżeje tylko obecny biurokratyczny ucisk, skoro pojawią się pierwsze oznaki przebudzenia proletarjatu. Jak dziś sprawy stoją, — niema ani Partji, ani Sowietów, ani „Z. S. S. R.“, — taksamo jak niema Syndykatów i kooperatyw, — mimo istnienia wspaniałych organizacyj noszących, te nazwy i imponujących kolumn cyfr statystycznych. Niema tego wszystkiego, bo niema swobody, należenia lub nienależenia do nich. Widzieliśmy już, republiki bez republikanów; obecnie danem nam jest poznać Partję komunistyczną bez komunistów, sowiety bez wyborców i wybranych, syndykaty bez zsyndykalizowanych, kooperatywy bez kooperatystów. W zamian za to, w biurach tej „Partji“, tych „sowietów, syndykatów i kooperatyw“ widzimy pięć miljonów funkcjonarjuszy, — co przy obecnem zaludnieniu Rosji daje jednego funkcjonariusza na trzydziestu obywateli.
Zobaczymy te miljony funkcjonarjuszy przy pracy!
Partja powinna reprezentować elitę proletarjatu, kwiat cywilizacji. Ludzie ci, trzymający główne nici wszelkich organizacyj i instytucyj w swych rękach, są zasadniczo najlepszymi, najsumienniejszymi, najuczciwszymi. Sami przecież dobrowolnie i świadomie poświęcili swój interes osobisty dla interesu ogółu. Krocząc na czele społeczeństwa mają prawo dzięki swoim zasadom, swemu programowi i swej działalności narzucić się na wodzów, wiodących niezdecydowane masy ku postępowi, ku swobodnej pracy i wolnemu życiu. Ale jakże to wszystko przedstawia się w rzeczywistości? Mogliśmy sobie już wyrobić pewne zdanie w tym względzie. Obecnie spróbujemy to sprecyzować dokładniej.
W roku 1924 z okazji „czystki“ przeprowadzonej w Partji, pisał Jarosławskij[22], generalny kontrolor, co następuje: „Stwierdzono, że wielu członków nie zna zupełnie Partji do której należą, ani się nią zupełnie nie interesuje; przez szereg lat nie wiedzą absolutnie o niczem, a mimo to zalicza się ich do komunistów. Odnosi się to zwłaszcza do uczniów szkół wyższych“... Jarosławskij miał na myśli Białoruś, — ale i gdzieindziej nie lepiej się dzieje. („Prawda“, 25 wrzesień 1924). Przerzućmy kilka numerów tego najważniejszego organu partyjnego za rok 1925. Oto pisze jakiś robotnik: „Idea partji jest zdrową i dobrą, ale niestety, olbrzymia większość członków partji dba w pierwszej linji o swój interes osobisty, a potem dopiero o interes partji. W obecnej chwili bardzo wielu z bojowców przemieniło się w tak zagorzałych biurokratów, że stali się gorszymi nawet od carskich urzędników („Prawda“, 24 marzec 1925). Robotnik ten mówi głośno to, co sobie każdy myśli w duchu. Zresztą sam Lenin oświadczył, że biurokracja sowiecka nie warta jest więcej, jak dawna biurokracja carska.
Sekretarz Komitetu powiatowego przywołuje milicjanta i każe mu odebrać kartę legitymacyjną od jednego z wykluczonych członków; sam na własną rękę wyznacza delegatów; kiedy któraś „komórka“ komunistyczna potrzebuje pieniędzy, sekretarz sam robi spis drobnych miejscowych kupców i nakłada na nich kontrybucję („Prawda“, 26 marzec). Mniej więcej takie same stosunki spotyka się wszędzie. Komórka sowiecka: Prócz sekretarza, prawie wszyscy analfabeci... Dzienników nikt nie czyta... dla podniesienia poziomu wykształcenia nic się nie robi... O najważniejszych zagadnieniach politycznych nikt niema pojęcia... o Trockim nikt nie słyszał nawet... faktycznie cały sowiet wiejski, to tylko przewodniczący, postępujący w myśl nakazów wydawanych mu zgóry („Prawda“, 1 kwiecień). Pod nagłówkiem „Należy zmienić metody“ drukuje „Prawda“ sprawozdanie ze zgromadzenia członków kooperatywy celem wyboru Zarządu; przewodniczy sekretarz komórki partyjnej, przewlekając rozmyślnie dyskusję, by zmęczyć słuchaczy, o północy głosowanie, sekretarz proponuje listę, zgromadzeni wysuwają kandydaturę dawnego przewodniczącego zarządu, komunisty, cieszącego się ogólnym szacunkiem, — przewodniczący zgromadzenia jednak nie dopuszcza nawet do dyskusji nad tą kandydaturą i oświadcza krótko, że cała lista została przyjęta — i na tem koniec. Zebrani rozchodzą się mówiąc: „szkoda się było fatygować nic tu po nas“... W ten sposób wybiera się towarzyszy nie lubianych przez masy pracujące, ale nikt niema odwagi sprzeciwić się z obawy przed sekretarzem komórki („Prawda“, 5 kwiecień). Tak wyglądają wszystkie zgromadzenia: co rozkaże sekretarz partji, temu wszyscy poddają się bez protestu: „poco nas wzywano“, mówią robotnicy, „skoro to zupełnie wszystko jedno, czy jesteśmy, czy nas niema“. („Prawda“, 23 kwiecień). Komórka komunistyczna na Uralu: „składa się z dwóch członków i jednego kandydata, którzy upijają się i po pijanemu urządzają hulanki i awantury“ („Prawda“, 30 maj). Inna komórka, w gub. moskiewskiej: Komuniści i komsomolcy lubią się upijać i awanturować; komsomolcy wojują nożami (ibid.). Inna komórka, w okręgu donieckim: „zaledwie dwóch członków ma jakie takie wyrobienie polityczne, reszta nie wie i nie chce wiedzieć o niczem... pijaństwo kwitnie“ (ibid.). Tylko ten, kto żył dłużej w Rosji domyśli się, co oznacza owe „jakie takie wyrobienie polityczne“ dwóch wybrańców: znaczy to, że wiedzą oni, jak się nazywa prezes republiki.
Oto wierny, a prawdziwy obraz Partji, skreślony na podstawie notatek z „Prawdy“. Możnaby podobnych przykładów cytować setki i tysiące; ograniczamy się na garści tych informacyj, najłatwiej zrozumiałych dla ludzi z zachodu, krótkich, a jakże treściwych i przykrych dla komunistów. Nikt nie potrafi na serjo zaprzeczyć, że nie są to wyjątki, lecz reguła. Ostatnie lata nie przyniosły w tym kierunku żadnej zmiany na lepsze; i owszem symptomaty te występują obecnie jeszcze jaskrawiej o ile idzie o jakieś kwestje zasadnicze o „być albo nie być“ dla rządu. Są to rzeczy tak powszechnie znane, że szkoda nad niemi obszerniej się rozwodzić: ten sam Trocki, który cieszył się olbrzymią popularnością, którego witano z entuzjazmem na każdem zgromadzeniu, zostaje potem „jednogłośnie“ potępiony na zgromadzeniach, gdzie wszyscy muszą głosować wbrew sumieniu i przekonaniom własnym; Zinowiewa potępia „jednogłośnie“ taż sama organizacja, która dzień przedtem taksamo „jednogłośnie“ wyrażała mu pełne zaufanie; taksamo „jednogłośnie wybrany“ został Tomski, przewodniczący Syndykatów, jak „jednogłośnie“ go potem wyrzucono. Tak „jednogłośnie“ głosować mogą tylko niewolnicy!
Sowiecki poeta, Demian Biedny[23], opowiedział na wielkiem zgromadzeniu członków Partji swoją rozmowę z Karolem Radkiem. Radek zacytował mu ustęp ze swojego dzieła naukowego „Szkic rozwoju form socjalnych“, a mianowicie ustęp odnoszący się do Eskimosów: „Eskimosi posiadają język giętki i bogaty... ich pieśni i legendy świadczą, że naród ten ma starą, bogatą przeszłość za sobą... Ale wydaje się, jak gdyby w życiu tego narodu wytworzyła się jakaś luka. Życie ich stało się równie prymitywnem, jak ich warunki bytu... Dzisiejsi Eskimosi śpiewają jeszcze stare pieśni, opowiadają stare baśnie, ale ich zupełnie nie rozumieją“. I my — mówił z pasją Biedny, — staliśmy się takimi politycznymi Eskimosami: powołujemy się na Lenina, cytujemy jego słowa, ale sensu ich zupełnie nie rozumiemy“... („Prawda“, 1 listopad 1927).
Jeszcze parę przykładów, na dowód, że Radek wcale nie przesadza:
Sprawozdanie z egzaminu politycznego w pewnej komórce, w gub. saratowskiej: „Kto sprawuje najwyższą władzę w Z. S. S. R.?“ — Rykow. — Nie. — Ach prawda, Komintern, poddaje jeden z członków Sowietu. — Czy ustrój kapitalistyczny uważać należy za definitywnie i na zawsze ustalony? — Naturalnie! na zawsze, — pada odpowiedź... („Prawda“, 5 wrzesień 1925). Inne, zupełnie świeżej daty sprawozdanie z egzaminu komsomolców ze szkół wyższych: „Liga Narodów, to syndykat robotniczy, do którego Z. S. S. R. również należy... — Karol Liebknecht[24] żyje! — Lenin był komisarzem pracy. — Stalin jest Komisarzem finansów. — W Rosji niema już burżuazji, chyba jedni tylko trockiści po miastach („Prawda“, sierpień 1929). Zacytowaliśmy na chybił-trafił kilka tych odpowiedzi i to wcale nie najjaskrawszych. W Rosji krąży masa anegdot na temat tej nieprawdopodobnej poprostu ignorancji „elity“. I tak np.: Sekretarz Komitetu okręgowego telefonuje do podwładnego mu Komitetu powiatowego: „Czy w tej chwili istnieje u nas walka klas, czy nie?“ Na to zastępca przewodniczącego Komitetu powiatowego odpowiada pisemnym raportem: „W czasie od 5 do 10 stycznia nie notowano w powiecie naszym żadnej walki klas“. („Prawda“, luty 1929). To jest owa „elita“! W pewnej szkole, w gub. samarkandzkiej na 46 dziewcząt w wieku od 8—14 lat, 16 zostało zgwałconych przez nauczycieli. Organa miejscowe Partji dowiadują się o tem, ale nic absolutnie nie robią, lecz próbują jeszcze zatuszować całą sprawę („Trud“, 13 kwiecień 1929). To jest „elita“.
Metody stosowane przez rząd sowiecki dostosowane są do poziomu umysłowego szerokich mas, który opisaliśmy w poprzednich rozdziałach. Oto kilka przykładów dla ilustracji. Dnia 21 stycznia 1924 milicja obchodzi kolejno wszystkich dozorców domów w Moskwie i nakazuje pod zagrożeniem grzywny wywieszać chorągwie osłonięte krepą; rozkaz wykonany, ale nikt nie wie, z jakiego to powodu się to dzieje; również i przechodnie nie mają pojęcia, co oznacza ta powszechna żałoba; dopiero na drugi dzień dowiadują się mieszkańcy z dzienników, że Lenin umarł. Autor tej książki był w lipcu 1924 świadkiem wielkiej manifestacji na ulicach Moskwy; informuje się u przechodniów, ale nikt absolutnie nie wie, jaki jest cel tej demonstracji; poprostu komitet przedsiębiorstwa zwołał wszystkich robotników przy opuszczeniu pracy — i na tem koniec. Napróżno wypytujemy komunistów, bo i oni gubią się w domysłach; w gazetach nie znajdujemy żadnego wyjaśnienia. Dopiero nazajutrz dowiadujemy się, że manifestacje zaaranżowano z okazji otwarcia Kongresu „Profinternu“: i oto nikt o tem nie wiedział, prócz garstki wtajemniczonych funkcjonarjuszy.
W jakiś czas później cała Moskwa znów okryła się sztandarami. Wiedzeni ciekawością rozpytujemy się na wszystkie strony: i znowu nikt nie wie na jaką to pamiątkę. Przypadkowo tylko podczas obiadu w towarzystwie komunistów dowiadujemy się o śmierci jakiegoś członka moskiewskiego komitetu, towarzysza Likaczowa. Nikt nie znał tego człowieka, nikt nie wiedział o jego śmierci. W pewnej sowieckiej instytucji, w której pracowałem, byliśmy świadkiem takiej sceny: na kwadrans przed ukończeniem urzędowania obchodzi kolejno wszystkie biura mały chłopak czy dziewczynka, zwołując wszystkich na ogólne zgromadzenie u wrót przedsiębiorstwa, w celu „demonstracji“; ale poco, dlaczego ta demonstracja? — tego nikt nie wie. Przełożeni pilnują swych podwładnych; nikt nie może się wymknąć bez usprawiedliwienia lub narażenia się na karę. W ten sposób mieliśmy sposobność obserwować naocznie cały wewnętrzny ukryty mechanizm owych „wspaniałych“ manifestacyj, obliczonych na efekt zewnętrzny, które tak imponują leaderom angielskich trade-unionistów.
I stwierdzić trzeba, że niema na całym świecie drugiego takiego rządu, któryby pozwolił sobie na podobne traktowanie mas ludności, nie racząc im, choćby tylko dla formy, udzielić najdrobniejszych nawet wyjaśnień. Jakże można mówić o podniesieniu poziomu umysłowego i politycznego tych mas pod takiemi rządami?
Zebrania i wybory czy to w Partji, czy w syndykatach lub sowietach, — wszystkie wyglądają jednakowo. Komuniści na wszystkiem wyciskują swoje piętno. Niejednokrotnie we fabrykach musi się zamykać wszystkie wyjścia, aby robotnicy nie uciekali, inaczej bowiem zebranie nie mogłoby wogóle dojść do skutku.
Prasa sowiecka wytyka wszystkie tego rodzaju anomalje nieraz bardzo ostro i stanowczo. Ale jest to właśnie owo „leczenie kataru, a pielęgnowanie przeciągów“, jak mówią w Rosji. Bo nie wolno wskazywać na istotne, najgłębsze przyczyny tego zła, mającego swe źródło w złej organizacji rządu. Owa pozorna szczerość tego rodzaju „autokrytyki“, dostosowaną jest w rzeczywistości do całego systemu autokratycznego w sowietach; wolno atakować drobniejszych sekretarzy prowincjonalnych, których miejsce zajmą tacy sami lub jeszcze gorsi, — ale nie wolno tykać potwornej władzy sekretarjatu Partji.
Sosnowski w liście do Trockiego przytacza pewien niesłychanie charakterystyczny wypadek, ilustrujący atmosferę panującą w Partji i stosunki między proletarjatem a komunistami, (Biuletyn opozycji, nr. 3—4, strona 24): we fabryce tytoniu Klara Zetkin w Leningradzie, pewna robotnica odważyła się zabrać głos w sprawie racjonalizacji. Okrzyczano ją jako wroga proletarjatu, a dyrektor fabryki rzuca pod jej adresem niedwuznaczne pogróżki, pod wrażeniem których nieszczęśliwa w nocy 1 maja umiera ze strachu; robotnicy oświadczają, że nie pójdą już na żadne więcej zebranie ani nie puszczą pary z ust. („Trud“, 3 lipiec 1928). W tymże samym Leningradzie „kolebce rewolucji“, jak się to mówi chętnie w Rosji, aresztuje się kierowników Sewzaplorgu (Wydział handlu północno-zachodniego) za hulanki, nadużycia, sprzeniewierzenia i t. p.; podobne wypadki nie należą zgoła do rzadkości, tym razem jednak sprawa ma bardziej doniosłe znaczenie: „uczciwsi towarzysze, członkowie Partji, którzy próbowali zaprotestować przeciw podobnej ohydzie ulegali prześladowaniu: trzech nie mogło dłużej znosić tego; jeden rzucił się z okna na bruk, drugi poprzecinał sobie żyły, trzeci się zastrzelił; a Partja ani syndykaty o niczem nie chciały wiedzieć, niczego nie widziały!“ („Trud“, 4 wrzesień 1929). Mówiliśmy już, że faktycznie niema ani partji ani syndykatów, — są tylko biura i urzędnicy nie mający nic wspólnego z klasą robotniczą. Wszystkie cytowane powyżej fakty dowodzą tego wymownie.
W Komisarjacie finansowym w Moskwie, a zatem w samem sercu życia sowieckiego, komórka komunistyczna miała niedawno takie tylko grzechy na sumieniu: sprzeniewierzenie funduszów publicznych, pijatyka, nadużycie władzy, bandytyzm, wykorzystywanie współpracowniczek, biurokratyzm, służalstwo, utrudnianie awansu młodszym i t. p. Służalstwo kwitło tam tak dalece, że np. członek Partji I. milczał lękliwie, kiedy komunista B. po pijanemu gwałcił jego żonę. („Prawwda“, sierpień 1929). Ten osobnik, który ze strachu i dla karjery staje się wspólnikiem łotra gwałcącego jego żonę, jest prawdziwym symbolem: w nim wciela się obecna „dyscyplina“ Partji, dzięki której wszyscy członkowie Partji stają się współwinnymi nieustannego gwałcenia zasad komunizmu i interesów rewolucji, dokonywanego co dnia na ich oczach.
Zresztą podobne wypadki zdarzają się tak często, że stały się już czemś banalnem i rzadko się o nich pisze publicznie; trzeba na to jakiegoś zatargu wśród osobistości kierowniczych, aby nie licząc się z niczem sięgnęły do arsenału tego rodzaju argumentów.
Najjaskrawsze jednak ilustracje tego „zwyrodnienia“ i „rozkładu“ (wyrażenie zaczerpnięte z prasy komunistycznej!) Partji i całego aparatu sowieckiego, znajdujemy w skandalicznych „aferach“, jakie wyszły na jaw w ostatnich czasach, rzucając ponure światło na faktyczny stan rzeczy w Sowietach i demaskując straszliwą korupcję personalu. Za dużo było podobnych skandali w rozmaitych stronach państwa, za dużo było wmieszanych w nie funkcjonarjuszy komunistycznych lub „sympatyków“ by można było mówić o indywidualnych tylko przekroczeniach. Sfery kierujące Partji, demaskując zło, utrzymują, że mimo wszystko cały organizm Partji jest najzupełniej zdrowy. Czytelnik zechce sam osądzić, czy można przypuszczać, aby w organizmie zdrowym mogły istnieć podobne wrzody! W lipcu 1925, władze zmuszone były uwięzić wszystkie wyższe kadry milicji w Kijowie, którym udowodniono cały szereg zbrodni, jak kradzieże, nadużycia władzy, sprzeniewierzenia; między aresztowanymi znajdował się pewien „stary bandyta recydywista“, byli policjanci, szpiedzy i żandarmi kontr-rewolucyjni. („Prawda“ 1 sierpień 1925).
W guberni połtawskiej komórka komunistyczna w pewnej wsi organizuje zamordowanie całej rodziny wieśniaczej; aresztują trzech głównych sprawców, a to, sekretarza komórki, przewodniczącego sowietu i przewodniczącego komitetu ubogich; aresztowany sekretarz grozi, że wymorduje dwadzieścia rodzin, o ile władze nie przeniosą jednego z jego wspólników do innej celi. („Prawda“, 26 maj 1925).
W gubernji odeskiej aresztują kierowników organizacyj komunistycznych i instytucyj sowieckich w Zacharjewce: sekretarza Partji, przewodniczącego Egzekutywy, dyrektora kooperatywy, sędziego, naczelnego kontrolora i t. d. — Oskarżeni są o kradzież funduszów publicznych, o urządzenie orgji, o gwałcenie nauczycielek... („Prawda“, 20 październik 1926). W republice Kirgizów aresztują dwóch sekretarzy Partji, członka Centralnej Egzekutywy i innych jeszcze funkcjonarjuszy-komunistów; banda ta terroryzowała włościan, rozstrzeliwała ich bez sądu, konfiskowała im konie, nakładała olbrzymie podatki, dzieląc się wyciśniętym w ten sposób groszem i t. p... („Prawda“, 20 październik 1926). W Leningradzie, dnia 22 sierpnia 1926, czterdziestu robotników (w czem sporo komunistów) napada na młodą dziewczynę i gwałcą ją kolejno. („Prawda“, 11 wrzesień 1926). Ta afera dała sposobność do ujawnienia całej serji innych podobnych zarówno w Leningradzie jak i w innych miejscowościach, gdzie zawsze komuniści i komsomolcy grali niepoślednią rolę. Oto trzech członków stowarzyszenia „proletarjackich pisarzy“ wciąga do siebie młodą komunistkę, którą zgwałcili, upiwszy ją poprzednio; ofiara odebrała sobie życie. („Raboczaja Gazeta“, 31 marzec 1928). W Soczi, na Kaukazie, aresztowano wszystkie miejscowe władze komunistyczne za trwonienie grosza publicznego, orgje, samowolę, pijaństwo, gwałcenie kobiet. („Prawda“, 8 kwiecień 1928). Na Krymie przewodniczący Centralnego Komitetu Egzekutywnego Sowietów, Ibraimow[25], podobnie jak i całe jego otoczenie — to pospolici bandyci: udowodniono im cały szereg ohydnych zbrodni, jak morderstwa, torturowanie więźniów, wymuszenia, kradzieże, sprzeniewierzenia. Akt oskarżenia obejmował nie mniej jak pięć tomów o objętości 3.800 stron. („Krasnaja Gazeta“ wieczorna, 30 kwiecień 1928).
W gubernji smoleńskiej zarówno w miastach jak i na wsi, zarówno we fabrykach jak i w syndykatach, wszędzie cały aparat bolszewicko-sowiecki zgniły od dołu do góry; komitety partyjne, sowiety i syndykaty rywalizowały ze sobą na punkcie wyzyskiwania i terroryzowania robotników, gwałcenia kobiet, rozpusty i rozkradania pieniędzy publicznych; w pewnej fabryce (liczącej przeszło 50% komunistów i komsomolców) majstrowie, przewodniczący sekcji syndykackiej, sekretarz komórki komunistycznej i t. d., brali łapówki od robotników w gotówce, od robotnic „w naturze“, — i to przez całe lata; w innej fabryce siedmiu robotników popełniło samobójstwo nie mogąc znieść podobnego stanu rzeczy; sekretarze powiatowi i obwodowi oskarżeni o uprawianie wymuszenia i nadużycie władzy; pewna wieśniaczka popełnia samobójstwo, kiedy jej skonfiskowano ostatnią jedyną owcę; grupka uczciwszych Komsomolców wydaje tajną ulotkę celem zaprotestowania przeciw tym zbrodniom; organy Partji wiedzą o wszystkiem, ale milczą. — Wreszcie na początek aresztuje się 60 urzędników przeważnie komunistów. („Prawda“, 12 maj 1928, artykuł Zajcewa). Wydelegowany sędzia śledczy Jakowlew, podkreśla ogólne znaczenie tej afery. („Prawda“, 16 maj, „Izwiestia“, 22 maj). Cała prasa zamieszcza artykuły alarmujące opinję publiczną, nawołując do energicznej reakcji przeciw tego rodzaju obniżeniu poziomu moralności wśród pewnej części urzędników państwowych i funkcjonarjuszy organizacyj państwowych (Partji, syndykatów, kooperatyw). Przez szereg miesięcy przeprowadza się „czystkę“ wśród władz i organizacyj w gubernji Smoleńskiej; równocześnie robi się porządek i gdzieindziej. W jednym tylko powiecie tej gubernji trzydziestu trzech urzędników wydano sądom; był między nimi naczelnik milicji, który kradł konie wieśniakom, — i sędzia, który jednego mordercę skazał na sto rubli grzywny a innych uwalniał i t. d... A w ciągu tegoż samego roku trzydziestu „rewizorów“ przeprowadzało inspekcję w tym powiecie i żaden z nich nie zauważył tam nic niezwykłego! (Izwiestia, 9 czerwiec).
W gubernji riazańskiej, na 5100 funkcjonarjuszy skarbowych napędzono 1139 za trwonienie pieniędzy publicznych, łapówkarstwo, pijaństwo i fałszowanie podpisów. („Prawda“, 11 listopad).
Również i w roku 1929 co chwila wychodzą na jaw coraz to nowe „wrzody“ na „zdrowym organizmie“ sowieckiej biurokracji. „Prawda“ z 3-go stycznia otwarcie mówi, że w komórkach komunistycznych pełno jest dawnych żandarmów carskich, pogromistów, monarchistów, kułaków i t. p. Z początkiem stycznia wybucha w Moskwie charakterystyczna afera z „kabukami“: cały sztab generalny syndykatu budowlanego oskarżony o nadużycia władzy, rozpustę, trwonienie grosza publicznego. Asumpt do tego dał jaskrawy wypadek wyuzdanej publicznej rozpusty na ulicy. („Prawda“ i inne dzienniki z 6 stycznia i dni następnych). Potem znów historja ze Syndykatem urzędniczym, którego dyrekcja uważała kasę syndykatu za swą prywatną własność. Następnie „czystka“ w jednym z najgłówniejszych komitetów Młodzieży Komunistycznej w Leningradzie, na tle rozwielmożnionej tam korupcji. W organizacjach komunistycznych w Sir-Daria roi się poprostu od złodziei, bandytów i rozmaitych łotrów. („Prawda“, 9 styczeń). W Twerze, członkowie Sądu byli od paru lat wspólnikami urzędników, dopuszczających się sprzeniewierzenia, nadużycia władzy i rozmaitych świństw. („Prawda“, 19 styczeń). W Astrachaniu aresztuje się dwustu funkcjonarjuszy sowietów, którzy okradali państwo na rozmaity sposób, razem z komunistami; 57 członków wykluczono z Partji; wytoczono im olbrzymi proces, trwający całe tygodnie. („Prawda“, „Izwiestia“, lipiec — wrzesień). Toż samo i w Rybińsku. („Trud“, 27 sierpień) i w Syzranie, („Trud“, 22 sierpień) i w Groznyj i w Charkowie i Stalingradzie (ibid.)
W tym ogólnym chaosie niepodobna przeprowadzić jakiegoś rozgraniczenia między Partją, sowietami a syndykatami, gdyż wszystkie te aparaty są między sobą ściśle spojone, jak to już mówiliśmy. Ci sami ludzie kumulują w swych rękach rozmaite odpowiedzialne funkcje, łączy ich wspólność rozmaitych interesów. Dlatego to aresztuje się zwykle naraz całe paczki po dziesięciu, pięćdziesięciu i więcej ludzi. Można przyjąć za regułę, że każda informacja dotycząca partji odnosi się również i do syndykatów, do kooperatyw i t. p. i vice versa. Podobne objawy obserwować można i w rozmaitych innych organizacjach i instytucjach, kierowanych przez też same kadry komunistów.
Od paru lat już prasa sowiecka zmuszoną jest rejestrować formalną „falę“ i „epidemję“ wypadków kradzieży i sprzeniewierzenia w Syndykatach. Określenia te wyjęliśmy z „Prawdy“ (15 kwiecień 1925). „Tomski oświadcza, że o ile epidemja ta nie osłabnie, trzeba będzie wobec winnych zbrodni sprzeniewierzenia stosować karę śmierci“. („Prawda“, 28 maj 1925).
Nigdzie na całym świecie nie można zaobserwować czegoś podobnego. Zdarzyć się mogą wszędzie odosobnione wypadki przekupstwa, trafiają się tu i ówdzie nieuczciwi funkcjonarjusze, — ale wszystko to nie wytrzymuje porównania z tem, co się dzieje w rosyjskich syndykatach. A wyjaśnienie jest bardzo proste: owe syndykaty nie są syndykatami. Proletarjat i pracownicy w Z. S. S. R. nie posiadają żadnych syndykatów. Są to tylko biura i biurokracja, nie mająca nic wspólnego z biedującemi masami. „Członkowie“ nie są członkami. Nie mają nic do gadania; idzie tylko o to, by wyciągnąć z nich trochę grosza, urwać im coś z ich nędznych zarobków i zmusić w ten sposób do jeszcze intensywniejszej pracy. Tomski powiedział pewnego razu w Leningradzie podczas dyskusji następujące słowa: Gdybym jako zwykły członek syndykatu pozwolił sobie na podobne krytyczne uwagi, — wyrzuconoby mię poprostu z syndykatu. („Trud“, 30 maj 1925). To jasne. Wyrzuconoby go z Syndykatu, a więc wyrzuconoby go i z fabryki, czyli musiałby zdechnąć z głodu. A taksamo wygląda i w Partji i we wszystkich sowieckich organizacjach. Zresztą Tomski doświadczył tego w tym roku na własnej skórze: wyrzucono go odrazu i z Syndykatu i z Prezydjum Syndykatów za to, że popadł w zatarg z Sekretariatem Partji. A ten Sekretarjat, gdyby tylko zechciał, mógłby wogóle wycofać go z obiegu, bez sądu: wystarczyłby rozkaz wydany G. P. U.
Tak jest, — w Z. S. S. R. niema Syndykatów.
Nie lepiej sprawa się przedstawia z kooperatywami. „Handlujemy dalej po azjacku, po cygańsku, jak mówił Lenin“: klienta zmusza się do kupowania rzeczy, z któremi nie wie co zrobić, a nie sprzedaje mu się tego, co mu jest rzeczywiście potrzebne. („Prawda“, 26 marzec 1925). Kooperatywa fabryki Amo w Moskwie: towar zły, czasami zepsuty, a droższy niż gdzieindziej. („Prawda“, 26 marzec 1925). Inna kooperatywa, w gub. moskiewskiej: mało artykułów spożywczych, wybór mały, jakość licha. („Prawda“, 21 lipiec 1925). Jeszcze inna, w okręgu donieckim: albo niema wogóle artykułów pierwszej potrzeby, albo są najgorszej jakości: chleb nie jest chlebem, mięso nie jest mięsem. („Prawda“, 11 wrzesień 1925). Na konferencji kooperatywnej stwierdzono, że kooperatywy pobierają tak wygórowane ceny, że faktyczny zarobek robotnika obniża się przez to znacznie, niekiedy aż o 8 procent. („Trud“, 3 kwiecień 1926). Stwierdzono wielokrotnie, że kooperatywy spekulują wspólnie z kapitalistami; tego rodzaju wypadek przytacza „Ekonomiczeskaja Żyźń“ z 27 marca 1926. W ciągu jednego roku roztrwoniły kooperatywy 5,323.000 rubli. („Torg. Promysl. Gazeta“, 23 maj 1926). Personal kooperatyw kradnie i rabuje, w gubernji leningradzkiej i jarosławskiej. („Raboczaja Gazeta“, 13 czerwiec 1926). Toż samo dzieje się i wszędzie indziej. Kooperatywy, korzystając z monopolu sprzedaży detalicznej, zapewnionego im przez państwo, wyzyskują konsumenta, to jest klasy najbiedniejsze, wykazując zyski ponad dwieście procent i posługując się najgorszemi metodami kapitalistycznemi. — („Prawda“, 1 luty 1927). Klientów robotników traktuje się w kooperatywach jak bydło, urzędnicy są aroganccy i niegrzeczni, towar zły a drogi, musi się tracić dużo czasu na męczące wystawanie w ogonku. („Trud“, 18 sierpień 1927). W połowie przeszło kooperatyw personal roztrwonił cały fundusz zakładowy, a wypadki takiego roztrwonienia powtarzają się coraz częściej. („Krasnaja Gazeta“ wieczorna, 13 listopad 1928).
Co się tyczy sowieckiej biurokracji wogóle, trzebaby napisać cały tom dla jej zobrazowania. Ograniczymy się na suchem wyliczeniu niektórych faktów, celem scharakteryzowania potwornego przerostu tej machiny administracyjnej, papierowej, niepotrzebnej, szkodliwej, kosztownej a bezpłodnej i wyjałowiającej, do gruntu zepsutej, zuchwałej wobec słabszych a płaszczącej się przed potężniejszym i zawsze wręcz kontr-rewolucyjnej. Czy będzie ona narzędziem w ręku Partji, czy sowietów, syndykatów lub instytucyj gospodarczych, zawsze pozostanie taką samą. Moralną jej charakterystykę dają owe skandaliczne „afery“ powyżej opisane. Teraz przypatrzmy się jej pracy.
„Każdy członek naszej Komórki obowiązany jest odpowiedzieć co miesiąc na piśmie na 84 pytań kwestjonarjusza“. („Prawda“, 23 kwiecień 1925). W ciągu roku daje to przeszło tysiąc odpowiedzi na jedną osobę, — a nikt tego nigdy nie czyta; miljony tonn takich głupich kwestjonarjuszy piętrzą się po biurach; — a równocześnie narzeka się na dotkliwy brak papieru, nie można dostać zeszytów szkolnych dla dzieci, brak funduszów na oświatę i na rozwinięcie przemysłu. „W niektórych miejscowościach komórki komunistyczne otrzymują miesięcznie od 30 do 100 okólników zawierających rozmaite wskazówki“. („Prawda“, 7 czerwiec 1925). Więc znów stosy niepotrzebnego papieru, wszystko kosztem proletarjatu. „Komitet powiatowy rozsyła zazwyczaj jeden lub dwa okólniki dziennie we wszelkich możliwych sprawach, uważając, że w ten sposób zrobił wszystko co do niego należy“. („Prawda“, czerwiec 1925). I znowu marnuje się miljony kartek papieru nie mówiąc już o atramencie. „Zasypują nas okólnikami, instrukcjami, a mało z tego pożytku“, skarżą się sekretarze komórek. W pewnej dziurze prowincjonalnej, sekretarz komórki po zakończeniu zebrania wyciąga taki sobie „mały papierek“, dwa i pół metra długi, a pół metra szeroki, dokładnie mierząc: to mały kwestjonarjusz, który trzeba wypełnić... „Gdybyśmy poukładali wszystkich członków komórki jednego na drugim, a obok złożyli na jedną kupę wszystkie okólniki, kwestjonarjusze i t. p., — wówczas ten stos papierów okazałby się większym, niż cała komórka“. („Prawda“, 12 czerwiec 1925). Taki oto przykład dobry daje sama Partja, — a oczywiście znajduje on naśladowców. „Centralna Egzekutywa opublikowała jeszcze w roku 1922 swe postanowienia co do utrzymywania lokalnych rezerw nasion, — a postanowienia te dotychczas nie weszły jeszcze w życie, — pisze „Prawda“ z 25 września 1925. Idzie tu tylko o trzy lata; niewątpliwie do roku 1929 o wszystkich tych postanowieniach, podobnie jak o tysiącach innych, już dawno zapomniano. „Wymaga się od przedsiębiorstw najrozmaitszych informacyj, sprawozdań, wykazów statystycznych,... wytwarza się całe góry papieru, wśród których ludzie nie mogą dać sobie rady... obecnie rachunkowość mierzy się już na pudy...“ — tak pisał Dzierżyński. („Prawda“, 23 czerwiec 1926).
Pewne biuro lasowe rozsyła cyrkularze z żądaniem przedłożenia mu w ciągu tygodnia szczegółowego wykazu kuropatw, przepiórek, zajęcy, niedźwiedzi, wilków i t. d„ żyjących w danych rejonach. („Krasnaja Gazeta“, 14 maj 1926). Roczne sprawozdanie Jugostalu, o ileby było zrobione przepisowo, musiałoby ważyć 12 pudów (ca sto kilo). („Ekonomiczeskaja Żyźń“, 17 czerwiec 1926). Aby otrzymać pewne informacje w Komisarjacie handlu, trzeba przejść przez 37 oddziałów. („Krasnaja Gazeta“, 28 sierpień 1926). Pewien trust na Uralu drukuje swe sprawozdanie na 9459 stronach; koleje rządowe wydają dziewięć miljonów rubli na sprawozdania wydrukowane na 18.000 stron; komisarjat finansowy w Adżaristanie wydaje więcej na koszty administracyjne niż wogóle ściąga podatków. („Krasnaja Gazeta“, 22 grudzień 1926). W ciągu jednego tylko roku „Mostorg“ musiał dać odpowiedzi na 477.085 zapytań, moskiewska Rada Kooperatyw na 622.393 zapytań, a pewna fabryka manufaktury na 629.000 zapytań. („Prawda“, 3 luty 1927). Sekcja higjeny w Charkowie rozsyła po wsiach okólnik, zawierający 127 pytań, między któremi są np. takie: „podać, ilu ludzi korzysta ze studni publicznych, wedle narodowości ukraińskiej, żydowskiej, rosyjskiej i polskiej“. („Prawda“, 24 wrzesień 1927). Na XV Kongresie Partji Stalin cytuje wypadek, iż pewien robotnik kaleka musiał czekać na protezę siedm lat. („Izwiestia“, 11 grudzień 1927).
Robotnik wnosząc zażalenie przeciw dyrekcji pewnego przedsiębiorstwa, musi przejść przez 24 przeróżnych instancyj biurokratycznych. („Trud“ 14 styczeń 1928). Okręgowa Dyrekcja rolnictwa we Wiatce, rozsyła do podległych jej komitetów wykonawczych okólnik, polecając liczyć dokładnie dżdżownice znalezione na polach. („Prawda“, 1 marzec 1928). Zegarek sprowadzony z zagranicy do Z. S. S. R. przeszedł na cle przez 142 instancyj, mówi Ordżonikidze. („Izwiestia“, 9 grudzień 1928).
Pewien wynalazca, który przybył do Moskwy dla przeprowadzenia prób swego wynalazku, podejmuje starania celem otrzymania pokoju; po półtora roku pokoju jeszcze nie dostał, ale ma zato ponad czterysta rozmaitych papierów, aktów, rezolucyj, protokołów i t. p. („Weczernaja Moskwa“, czerwiec 1929). Pewna fabryka zostaje uruchomioną na trzy miesiące przed zatwierdzeniem planu jej budowy; dziennik podający ten fakt, określa to jako „drobny ciekawy szczegół“. Podobne wypadki powtarzają się coraz częściej.
System biurokratyczny tem ciężej daje się we znaki robotnikom i pracownikom rolnym, że ustawodawstwo nie przewiduje żadnej przeciwwagi, którą możnaby przeciwstawić tej samowoli politycznej, ekonomicznej i administracyjnej, praktykowanej przez Sekretarjat Partji. Bo przedewszystkiem, — w tej jedynej republice tytułującej się publicznie „socjalistyczną“, niema wogóle żadnego ustawodawstwa. Prawda, jest niezliczona ilość ustaw i dekretów, wśród których gubią się najtężsi i najbardziej wyspecjalizowani juryści sowieccy, — z któremi jednak Sekretarjat Partji, oparty o swoje G. P. U. nie liczy się zupełnie. Zresztą i mówi się to nawet bez ogródek: „Dyktatura proletarjatu, jak każda dyktatura, jest władzą nieskrępowaną żadnem prawem ni ustawą“, pisał jeden ze współpracowników „Izwiestia“, (17 wrzesień 1926), polemizując z Krylenką, generalnym prokuratorem, który był zdania, że i ta dyktatura dałaby się pomieścić „w ramach obowiązujących ustaw“. A więc — precz z ustawami! A przecież prasa sowiecka setki razy notowała wypadki nadużycia władzy, samowoli, gwałcenia ustaw, cytowała rozmaite dekrety, rozporządzenia, instrukcje, regulaminy, okólniki urzędowe i t. p., normując zachowanie się każdego osobnika w sowietach aż do najdrobniejszych szczegółów! Prasa ta domagała się poszanowania „rewolucyjnego ustawodawstwa“. Bogusławski, Szolc, Krylenko i inni rozpisywali się nieraz szeroko na ten temat. Ale i tutaj stosuje się metodę „leczenia kataru bez zapobiegania przeciągom“. Skoro dyktatura nie jest krępowana żadnem prawem, pocóż tracić czas na dyskusję o ustawodawstwie? Wystarczy przecież zupełnie, że jaki sekretarz Partji, miejscowy, powiatowy, okręgowy czy generalny, wyda rozkaz, któremu pospólstwo i tak się poddać musi. Co się tyczy „trybunałów ludowych“, to i one wchodzą w skład machiny biurokratycznej, dając zajęcie poważnej liczbie biurokratów: czyliż nie zgadza się to doskonale z całym systemem?
Inspektorat „robotniczo-włościański“, czytaj biurokratyczny, przeprowadził ankietę co do wymiaru sprawiedliwości w Sowietach. Ankieta ta stwierdziła, że w roku 1926 na samej Białorusi przeszło miljon osób zostało oderwanych od swej pracy, jako oskarżeni, — nie mówiąc o świadkach, ekspertach i t. p.; na Ukrainie, w tym samym roku, 15% ludności stawało przed sądami; w sądach zaległości mnożą się tak przerażająco, że chyba tylko amnestja zdołałaby je zlikwidować. („Izwiestia“, 11 październik 1927). „Prawda“ z 2 lutego 1929, potępia nielegalne praktyki władz lokalnych, co pociąga za sobą coraz większy wzrost skarg, — i znowu dopomina się poszanowania rewolucyjnego ustawodawstwa, nie obowiązującego Partji, a tem samem państwa. „Izwiestia“ z 11 czerwca 1929 stwierdzają, że wszystkie prawa i ustawy stale depce się nogami na wsi, to znaczy w całem Z. S. S. R.: nielegalne nakładanie podatków, nielegalne rewizje i aresztowania, fałszowanie wyborów, samowolne nakładanie grzywien i t. p.; — budżety lokalne czerpią największe dochody z grzywien, a cóż łatwiejszego jak nałożyć na chłopa grzywnę za jakiekolwiek przekroczenie ustawy, skoro tych ustaw nikt nie zna.
„Walka z biurokracją“, to jedno z popularnych „haseł“ władzy sowieckiej. To jeden z „leitmotywów“ owej kołysanki, zapomocą której najwyższa biurokracja próbuje uśpić cały naród wyzyskiwany i gnębiony przez biurokrację podrzędną i biurokratów wszelkich stopni.
Hasło to wchodzi w skład owych rytualnych formułek doktryny sowieckiej, w skład przykazań religji leninowskiej, recytowanych pokornie a bezmyślnie przez młodych „pionierów“ i komsomolców, — a wzgardzonych przez ludzi, którzy doszli już do pewnego stopnia uświadomienia politycznego i społecznego.
Hasło „walki z biurokracją“ wtedy dopiero nabierze swego właściwego znaczenia, gdy zostanie rzucone wprost przez same masy ludu.
„Czem będzie Unja sowiecka za lat piętnaście“ taki jest tytuł artykułu opublikowanego w „Prawdzie“ z 29 sierpnia 1929 r., a napisanego przez obecnego oficjalnego ideologa bolszewizmu. Najświeższy ten propagator teoryj Lenina po śmierci mistrza, urzędowy dostawca idei dla Sekretarjatu Partji od chwili wyrzucenia Bucharina, — nazywa się Larin i jest ogółowi zupełnie nieznany. W rosyjskim ruchu socjalistycznym zajmował dotychczas bardzo skromne miejsce.
W artykule tym zdaje sprawę z książki niedawno wydanej p. t. „Z. S. S. R. za lat 15“, której autor, niejaki Sabsowicz, również nie jest nikomu znany. Larin godzi się z poglądami zawartemi w tej książce i dochodzi do tych samych konkluzyj, zaakceptowanych również i przez „Prawdę“, naczelny organ Partji. (O ile bowiem „Prawda“ nie zastrzega sobie zabrania głosu w sprawie jakiegoś opublikowanego w tem piśmie artykułu, znaczy to, że artykuł ten jest wyrazem opinji redakcji, a co za tem idzie i Sekretarjatu Partji).
Stwierdzić trzeba, że od dwunastu lat, mimo potężnych środków finansowych i poparcia politycznego, jakim bolszewizm rozporządza, wśród szeregów jego zwolenników nie znajdziesz ani jednej nowej, wybitnej indywidualności; na każdem polu jego działalności wszelka inicjatywa, wszelkie ideje, wszystko co zrobiono, pochodzi od generacji dawniejszej, datującej się z czasów październikowej rewolucji; jest tedy rzeczą interesującą obserwować pierwsze kroki tego Sabsowicza[26] na scenie działalności sowieckiej w ostatnich czasach.
Larin twierdzi z całą pewnością: „Wedle przewidywań Sabsowicza w ciągu najbliższych lat piętnastu przeprowadzony zostanie plan utrwalenia socjalizmu w Z. S. S. R., a w ślad zatem nastąpi zniesienie wszelkich różnic klasowych, gruntowne przeobrażenie sposobu życia, obyczajów i t. p.“ „Nie ulega najmniejszej wątpliwości, że tylko tego rodzaju koncepcja jest dla nas możliwą do przyjęcia. Patrząc na te rzeczy praktycznie, doświadczenia pierwszych dwóch lat pięcioletniego planu gospodarczego (piatiletki) potwierdza ją w całej pełni te nasze obliczenia. Dotychczasowe rezultaty przewyższają nasze oczekiwania nie tylko z punktu widzenia Gosplanu, ale nawet i z punktu widzenia samego Sabsowicza...“ Tak tedy, wedle stanowczych zapowiedzi Sekretarjatu Partji, do lat piętnastu socjalizm zapanuje niepodzielnie na jednej szóstej części kuli ziemskiej, że zaś w międzyczasie już jeden rok upłynął, zatem już za lat czternaście w całym Z. S. S. R. socjalizm zostanie w pełni zrealizowany.
Socjalizm, to znaczy socjalistyczny ustrój społeczny, idący bezpośrednio przed ostatnim etapem rozwoju ludzkości, przed komunizmem. To znaczy: zniwelowanie wszelkich różnic klasowych i zrealizowanie formuły „każdy otrzyma to, co mu się należy za jego pracę“, będącej nieuniknionem przejściem do końcowej formuły komunistycznej „każdy dostanie to, co mu potrzebne“. „Już nasza generacja“, pisze Larin, który choć młody jako bolszewik, nie jest wcale młody latami, — „będzie mogła własnemi oczyma oglądać socjalizm“. I nie robi przytem żadnych absolutnie zastrzeżeń, na przykład na wypadek wojny, która mogłaby pokrzyżować te wspaniałe plany. „I owszem, na podstawie tego planu należy przypuszczać, że nasz kraj będzie musiał bronić socjalizmu z bronią w ręku“. Wszystko zatem jest zgóry przewidziane.
Nie mamy zamiaru przeciwstawiać tutaj jednej tezie drugą; chcemy tylko wyjawić o sowietach całą prawdę, przyćmioną legendą i zdeformowaną poprzednio przez kampanję kontr-rewolucyjną. — Znajomość tej prawdy jest niezbędnie potrzebną dla zrozumienia jakiejkolwiekbądź tezy. Powiedzieliśmy całą prawdę o warunkach bytu materjalnego i umysłowego mas pracujących, o ile to dało się odmalować w szczupłych ramach niniejszej pracy. Nie rozwodziliśmy się dłużej nad położeniem pewnych uprzywilejowanych kategoryj społecznych w dzisiejszym ustroju: jak to zaznaczaliśmy, mówiąc o mieszkaniach, płacy, bezrobociu, prawach obywatelskich, — istnieje w Z. S. S. R. pewna drobna mniejszość, na której opiera się całe państwo, a która korzysta ze specjalnych przywilejów.
Obraz przez nas skreślony składa się z obserwacyj mających charakter ogólny, a nie wyjątkowy, a ilustruje pewien ściśle określony okres czasu.
Ale samo się przez się rozumie, że okres ten zostanie wkrótce przekroczony. Nasuwa się tedy pytanie, w jakim to nastąpi sensie: czy owe nierówności społeczne istniejące obecnie w Sowietach wykazują tendencje do dalszego rozwoju, czy do stopniowego zanikania? Czy owi specjalnie uprzywilejowani, to przeżytki dawniejszego ustroju społecznego, już na wymarciu, czy też zapowiedzi i pierwsze zwiastuny tworzącego się, nowego porządku? Nie możliwem jest rozstrzygnąć to zagadnienie, nie znając prawdziwego położenia tych warstw społeczeństwa, które przeprowadziły rewolucję październikową, — a pod tym względem niniejsze dzieło powinno stanowić niejaką pomoc.
Ale trzeba też zaznajomić się ze stanem produkcji i z postępem rozwoju ekonomicznego Z. S. S. R., w związku z ekonomją świata kapitalistycznego. Nie tu miejsce na analizowanie całej polityki ekonomicznej Sowietów. Niechaj mi jednak wolno będzie w kilku wierszach, bez posiłkowania się cyframi, w sposób szematyczny wyrazić moją opinję co do tego, jakie otwierają się na przyszłość perspektywy, choćby dlatego, aby nikt nie mógł mi imputować opinji sprzecznej z memi przekonaniami.
W ciągu dziesięciu lat doprowadzono produkcję rolniczą i przemysłową w Z. S. S. R. mniej więcej do poziomu przedwojennego, z pewną nadwyżką w jednych, a z pewnym niedoborem w innych gałęziach. Ilościowo ogólne obroty wykazują pewną zniżkę; jakość produktów uległa wydatnemu pogorszeniu. Konsumcja na głowę ludności stała się mniejsza.. Ten dziesięcioletni etap kosztował klasy najbiedniejsze dużo ofiar i cierpień. W myśl jednak planu piatiletki cały ten wielki wysiłek ma się teraz nadrobić z tem, że następnie dojdzie się — na papierze — do pewnego standard of life.
Wedle tego planu produkcja przemysłowa ma przewyższyć przynajmniej trzykrotnie poziom przedwojenny, produkcja rolnicza ma się zwiększyć tylko o pięćdziesiąt procent, — wszystko w cyfrach absolutnych, bez uwzględnienia naturalnego przyrostu ludności. Ale i to jeszcze nie dałoby wystarczającej masy produktów, aby wszystkim pracownikom zamieszkałym na tak rozległem terytorjum, zapewnić takie materjalne warunki bytu, które możnaby porównać z warunkami życia robotnika, eksploatowanego przez państwo kapitalistyczne.
Z drugiej znów strony państwo nie może inaczej przeprowadzać dalszej rozbudowy swych olbrzymich przedsiębiorstw przemysłowych i rolniczych, jak ściągając w coraz wyższym stopniu podatki od swych obywateli pod różnorodną postacią, a więc: pożyczek wewnętrznych, podatków pośrednich, zajęcia znacznej części zbiorów, wypuszczania biletów skarbowych bez pokrycia kruszcem i t. p. To wszystko zaś pociąga za sobą obniżenie siły kupna u ludności. Trzeba będzie tedy nieuchronnie pomyśleć o eksporcie, stanąć do konkurencji na rynkach światowych. A tu tymczasem odczuwa się coraz dotkliwszy brak wszelkich produktów w samym kraju: „głód towarów“ przemysłowych zaostrza się z każdym rokiem, od dwóch lat zaś zaczyna braknąć coraz bardziej i artykułów rolniczych. „Obecnie, w dwunastą rocznicę rządów sowieckich, brak nam wszystkich niemal produktów rolniczych“, — wyznaje otwarcie Ordżonikidze. („Prawda“, 29 wrzesień 1929). Tego kryzysu, podobnie jak i szeregu innych problemów nie da się załatwić drogą autokratycznych dekretów ani drogą gwałtu.
Rozwój przemysłu i postęp socjalizmu, to dwa fenomeny odrębne, lecz związane ze sobą wzajemnie; mogą one iść wspólną lub różnemi drogami, zależnie od charakteru (prywatnego czy zbiorowego) własności, od środków produkcji i ustroju społecznego państwa (bardziej burżuazyjnego lub proletarjackiego). Wszystkie te momenty nie występują nigdy we formie zupełnie jasno skrystalizowanej, — specjalnie jednak skomplikowanie przedstawiają się one w Rosji sowieckiej, gdzie ani sama burżuazja, ani sam proletarjat nie jest w stanie rządzić państwem. Lenin dążył do ugruntowania socjalizmu poprzez „nep“, t. j. politykę ekonomiczną przewidującą przejściową współpracę rozmaitych sił i form produkujących, podległych jednak państwu, skupiającemu w swem ręku główne i najpoważniejsze pozycje ekonomiczne. Obecnie, wręcz przeciwnie, rządy sowieckie doszły do przekonania, że dla umocnienia socjalizmu należy energicznie zwalczać owe „nep“ i eliminować żywioł kapitalistyczny zapomocą zarządzeń administracyjnych i policyjnych. „Piatiletka“ jest wyrazem nowej polityki ekonomicznej, której pomysł rewindykuje dla siebie „opozycja“ komunistyczna ugrupowana przy Trockim. I to nietylko sam pomysł zasadniczy, lecz nawet sposoby przeprowadzenia go w praktyce.
Bez względu na to, jaką mają wartość wszystkie dane i przewidywania tego planu, faktem jest, że od przeprowadzenia tegoż planu zależeć będzie odtąd w dużej mierze przyszłość Rosji sowieckiej. A jego najbliższe konsekwencje praktyczne może nie zawsze dadzą się pogodzić z następnemi konsekwencjami teoretycznemi. Chwilowo obecne rządy sowieckie mogą udowodnić, że współczesny przemysł potrafi się obejść bez kapitalistów, — ale podobne doświadczenia robiły już poprzednio państwa kapitalistyczne z dużemi przedsiębiorstwami publicznemi o charakterze przemysłowym; mogą udowodnić, że rozpęd i tempo przemysłu zasilanego funduszami publicznemi może pobić wszelką konkurencję i inicjatywę indywidualną, co zresztą nie przesądza ostatecznego końca, zależnego od rozmaitych innych czynników; ale jeżeli rządy te zbudują przemysł tak jak Faraoni wznosili piramidy, to i one znajdą pod nim swój grób, a doświadczenie nie będzie mogło zostać doprowadzone do końca, gdyż na drodze mu stanie bierny czy czynny opór klas eksploatowanych.
O ile można sobie wyrobić zdanie na podstawie rozporządzalnego materjału, plan cały częściowo mógłby być zrealizowany jedynie z pomocą przymusowych pożyczek, niskich płac, wysokich cen sprzedaży — i to z pomocą kapitału zagranicznego. Wymagałby on dużego poświęcenia i samozaparcia ze strony dzisiejszej generacji, w imię nieznacznej poprawy materjalnej dla generacyj przyszłych, oraz problematycznych widoków rozwoju socjalizmu. W rezultacie przemysł rozwinął by się silnie, a rolnictwo zaopatrzyłoby się w lepsze narzędzia i maszyny.
Ale czemże taki reżim ekonomiczny różni się od kapitalizmu?
Oto tem, że zniknęli kapitaliści pod postacią bankierów i wielkich przemysłowców, — a na ich miejsce przyszli zamożni włościanie w ilości dość ograniczonej, lichwiarze wiejscy, drobni kupcy, narażeni na prześladowania i bardzo skromni przemysłowcy, obarczeni podatkami. Proletarjat produkuje towary i pobiera wynagrodzenie za swą pracę, zupełnie jak w państwach o ustroju kapitalistycznym, tylko że zamiast burżuazji, wszystkie zyski z tego płynące zabiera bezpośrednio państwo. Lenin określał to jako „kapitalizm państwowy“, wyrażenie, zwalczane gorąco przez samych komunistów.
Co jednak jest rzeczą niewątpliwą, to przejściowy tylko charakter obecnych rządów, które wreszcie doprowadzić muszą albo do ostatecznego ugruntowania socjalizmu, albo do powrotu kapitalizmu. W rozumieniu socjalistów, państwo może być tylko o tyle narzędziem przeobrażeń ekonomicznych i społecznych, o ile identyfikuje się ono z temi klasami, którym na przeprowadzeniu podobnej rewolucji zależy, a więc w tym wypadku z partją, przeprowadzającą czynnie i z, całą świadomością tę akcję. Nie zastanawiając się nawet nad niesłychanie zawikłanym obecnie ustrojem społecznym w Sowietach, ani nad możliwością zrealizowania piatilatki, — wystarczy znać stosunki istniejące dzisiaj między partją bolszewików a szaremi masami proletarjatu, aby stwierdzić głęboki rozdźwięk i przeciwieństwo ich interesów, mogące doprowadzić nawet do zupełnego zerwania. Jeżeli do takiego zerwania faktycznie dojdzie, wówczas żaden plan czyto pięcio- czy piętnastoletni, nie potrafi zahamować dalszego rozwoju kapitalizmu. Wręcz przeciwnie: wszelkie plany uprzemysłowienia kraju będą raczej faworyzować wzrost kapitalizmu, wyzwalając siły produktywne, któremi pokierować państwo sowieckie nie będzie w stanie. I zamiast „socjalizmu za lat piętnaście“, będziemy mieć zwycięstwo kapitalizmu przed upływem pięciu lat. W jakim kierunku pójdzie dalej ewolucja w Sowietach, nie jest to zgoła rzeczą zgóry przesądzoną. Rewolucja rosyjska nie wyczerpała jeszcze bynajmniej wszystkich swych rezerw i możliwości przetrwania. Ale komunizm w słowach tylko, bez działaczy komunistycznych, stawia z każdym rokiem pod większym znakiem zapytania możliwość utrzymania się komunizmu, który wreszcie musiałby ulec międzynarodowemu kapitalizmowi, będącemu rewolucją o tendencjach socjalistycznych. A wobec klas pracujących można przeprowadzić jedynie rewolucję burżuazyjną. Pod pokrywką dyktatury proletarjatu powróci do władzy burżuazja, o ile proletarjat i nadal trwać będzie w nędzy, ignorancji, — nieuświadomiony i służalczy.
Idzie o stwierdzenie, czy ów plan ekonomiczny stworzony został dla pracowników, czy też oni istnieją tylko dla wykonania tego planu. Niechaj oni sami dadzą na to odpowiedź, jeżeli potrafią. (Zależnie od tego, czy podporządkują się temu planowi lub plan ten podporządkują własnym interesom, zbliżać się będą coraz bardziej ku kapitalizmowi względnie ku socjalizmowi.
Historja stawia ich przed zagadnieniem: nie idzie tu o socjalizm za lat piętnaście, lecz o ich wolność i swobodę natychmiastową.
Ilustrując nasze dzieło licznemi cytatami z oficjalnych publikacyj sowieckich, nie ulegliśmy pokusie zestawienia tychże z innemi cytatami z tak zwanej międzynarodowej prasy „komunistycznej“, — z cytatami odnoszącemi się do tych samych faktów. A jednak podobne zestawienie pozwoliłoby stwierdzić najzupełniejszą sprzeczność tych informacyj we wszystkich punktach.
Wystarczy nam jeden krótki wycinek z dziennika „Humanité“, aby wyrobić sobie zdanie co do metod informacyj tego dziennika odnośnie do piatilatki.
W numerze z dnia 18 października 1929 tegoż dziennika, czytaliśmy depeszę następującej treści: Przemysł automobilowy w Sowietach — Moskwa, 17 października: „Zakłady automobilowe w Niżnym Nowogrodzie (Nowogrodzki-Autozawod) zwiększyły swą produkcję na rok gospodarczy 1929/1930 o dwadzieścia procent ponad pierwotnie przewidzianą na podstawie wyników z ostatniego roku. Produkcja wyniesie: 20 tysięcy kamionetek, 70 tysięcy aut ciężarowych, 30 tysięcy wozów pasażerskich i turystycznych, czyli ogółem 120 tysięcy wozów“.
Otóż przedewszystkiem: w Niżnym Nowogrodzie niema wogóle żadnych zakładów automobilowych. Niema ich i niepodobieństwem jest powołać się na jakikolwiek dokument stwierdzający, że ich niema, — nikomu bowiem nie przyszło jeszcze dotąd na myśl pisać coś lub drukować jedynie w tym celu, by stwierdzić, że jakieś przedsiębiorstwo wogóle nie istnieje! Ale nic łatwiejszego jak stwierdzić, że w Niżnym Nowogrodzie żadna fabryka automobili nie istnieje. I choćby nawet zaprodukowano nam fotograficzne „zdjęcie“ tej nieistniejącej zupełnie fabryki, pozostanie faktem niezaprzeczonym, że obecnie Niżny Nowogród nie wyrabia zupełnie automobili.
Z. S. S. R. produkuje rocznie około 500 automobili (vide: Osiński „Automobil w cyfrach, Moskwa 1927), a to we fabryce Amo pod Moskwą, założonej przez firmę Fiat, oraz we fabryce w Jarosławiu, dokąd w czasie wojny przeniesiono Zakłady Bałtyckie z Rygi. Produkcja ta pokrywa mniejwięcej roczne zużycie z ogólnego zapasu wynoszącego 11 tysięcy wozów (w czem 5 tysięcy kamionetek) według stanu z roku 1925, („Prawda“, 11 lipiec 1925), który to zapas powiększył się następnie o ca. trzy tysiące wozów zakupionych za granicą. Osiński podaje inne cyfry: 18.300 wozów w roku 1925, zaś 21 tysięcy w roku 1927. Znowu piękny kwiatek owej osławionej sowieckiej statystyki, która, wedle wyrażenia Ordżonikidze „kuleje poważnie na całej linji“. („Prawda“, 29 wrzesień 1929). Jakimże więc cudem kraj posiadający ogółem 15 do 20 tysięcy automobili, a produkujący ich około pięćset rocznie, potrafiłby zwiększyć produkcję z roku na rok do 120 tysięcy sztuk, — i to do tego z pomocą nieistniejącej zupełnie fabryki?
Z pomocą kilkudziesięciu depesz z Moskwy, tego samego pokroju, możnaby z łatwością, na papierze, zrealizować w ciągu pięciu minut cały plan „piatiltki“.
Warto było zacytować ten jeden przykład, gdyż „Humanité“ puszcza tego rodzaju informacje o Rosji stale już od roku 1924, t. j. od chwili usunięcia z redakcji wszystkich ludzi uczciwych i poważnych. Wkońcu nikt już temu dziennikowi wierzyć nie będzie, nawet wówczas gdy doniesie o ukończeniu przez Forda, znanego leninistę, projektowanej właśnie obecnie budowy fabryki automobili w Niżnym Nowogrodzie.
Tenże sam dziennik opublikował świeżo artykuł, pozwalający nam dostatecznie zorjentować się, jakiemi argumentami operuje się obecnie celem zademonstrowania postępu „socjalizmu“ w Z. S. S. R. Pod nagłówkiem: „Nieodparte dowody rozbudowy socjalizmu“ można było w numerze z dnia 1 października 1929 czytać następujące słowa „uczonego ginekologa“ (sic!): „Telefony funkcjonują równie wspaniale w Moskwie, jak fatalnie w Paryżu“. Jesteśmy w możności potwierdzić te „nieodparte dowody“, nie mieszając jednak do tego „rozbudowy socjalizmu“: telefony w Moskwie będące są faktycznie doskonałe, co prawda dzięki koncesjonowanej szwedzkiej kapitalistycznej firmie Erikssona, która zainstalowała je w Moskwie jeszcze za rządów carskich. W taki oto sposób biurokracja rosyjska, kapitalizm skandynawski i ginekolog francuski, razem zręcznie skombinowani, dochodzą do rozbudowy telefonicznego socjalizmu.
Tenże sam „nieodparty świadek“ mówi o pierwszej pomocy w wypadkach chirurgicznych w Moskwie: „Widziałem podobne urządzenia, funkcjonujące znakomicie w Rio-de-Janeiro i w Santiagode-Chili. Ale nigdzie nie widziałem służby tak świetnie zorganizowanej, jak w Moskwie“. Rzeczywiście porównanie zgoła niespodziewane: socjalistyczna rozbudowa chirurgiczna, jak w Rio lub Santiago! Mieliśmy już sposobność wspominać o tem: w Rosji podobnie jak we wszystkich kapitalistycznych państwach, znajdzie się kilka zakładów urządzonych wzorowo, co jednak nie wpływa w niczem na zmianę warunków egzystencji 150 miljonów ludzi, ani też nie ma nic wspólnego z rozwojem socjalizmu w Rosji.
Uczony ginekolog mówi dalej: „Widziałem instytut położniczy, gdzie co dnia przychodzi na świat jakieś 30 do 40 dzieci. Instytut ten wydawał mi się (wydawał!) świetnie zorganizowanym“. Właśnie: w tym instytucie przychodzi na świat jakieś czterdzieści dzieci, podczas gdy dzienny przyrost ludności wynosi ponad dziesięć tysięcy. A jakże przychodzi na świat te pozostałe 9.960 noworodków, które nie mogą przejść przez ów instytut? W tem sęk właśnie. Gdyby nawet było i dziesięć podobnych zakładów, nie wpłynęłoby to w niczem na rozwiązanie pytania, z punktu widzenia ginekologa i akuszerji. A tem mniej jeszcze z punktu rozbudowy socjalizmu.
Podkreśliliśmy umyślnie wyrażenie „wydawało mi się“, użyte przez ostrożnego ginekologa, który widocznie zdaje sobie dokładnie sprawę z różnicy, jaka istnieje między praktyczną, codzienną rzeczywistością, a tą służbą lekarską na pokaz, obliczoną na przygodnych gości. Pod tym względem nie zawadzi, zdaniem naszem, dodać do naszych informacyj o sanatorjach i domach wypoczynkowych najświeższej i najbardziej przekonywującej informacji, jaka się świeżo pojawiła w prasie sowieckiej. Zwłaszcza dlatego, że idzie tu właśnie o instytucje, które mogą się wydawać wzorowemi w oczach spieszącego się turysty czy życzliwie nastrojonego gościa? — Oto „Trud“ z dnia 19 października 1929 tak pisze dosłownie o ostatnim sezonie w zdrojowiskach: Nierzadko zdarzało się, że chorzy przez 3—5 dni nie mieli zupełnie wody do picia. Aprowizacja coraz gorsza. Brud przechodzi wszelkie pojęcie (w większości zdrojowisk niema kanalizacji). Wypadki chorób zakaźnych nietylko się nie zmniejszają, lecz wykazują tendencję dalszego wzrostu. Krótko mówiąc, sama naczelna dyrekcja zdrojowisk określa ich sytuację jako „zupełnie niezadowalającą“ pod względem higjeny i urządzenia. W rzeczywistości zaś sytuacja ta jest ohydna“. Te dziesięć wierszy wystarczy dla zupełnego pogrzebania wszelkich „nieodpartych dowodów rozbudowy socjalizmu“. A możnaby zawsze wśród oficjalnej prasy wyszukać podobne dziesięć równie ważkich wierszy na każdy temat, celowo przez pseudoprzyjaciół Sowietów wyzyskiwany.
Jeszcze jeden mały przykład dotyczący najaktualniejszej w tej chwili kwestji. „Prawda“ z 9 października 1929 notuje „oburzający wypadek presji na autokrytykę“. Oto w pewnej komórce komunistycznej pewien bezrobotny „zupełnie słusznie“ wytknął jakiemuś komitetowi całą serję „nielegalnych postępków“, — za co już nazajutrz został przez G. P. U. aresztowany i przesiedział się 14 dni w więzieniu..., „rozpuszczono pogłoski, że ów osobnik jest wrogiem sowietów, niemal terrorystą...“ Wobec winnych zastosowano odpowiednie sankcje.
Otóż ten jeden wypadek wydaje się „oburzającym“, skoro idzie o funkcjonarjuszy podrzędnych, — natomiast uważa się to samo za rzecz zupełnie legalną i praktykowaną codziennie na wielką skalę pod okiem wyższych funkcjonarjuszy Sekretarjatu Partji: nie od 14 dni, lecz od 14 miesięcy i dłużej dziesiątki tysięcy robotników i rewolucjonistów siedzi po więzieniach lub na wygnaniu, z łaski G. P. U. za to tylko, że „zupełnie słusznie“ wytykali całą serję „nielegalnych postępków“ jakiegoś wszechwładnego Komitetu. I napróżno czekamy dotąd, by uwolniono niewinnych, a zastosowano odpowiednie sankcje wobec winnych.
Gdybyśmy przypadkowo mieli jeszcze jakiekolwiek wątpliwości co do aktualności niniejszej książki, do napisania której musieliśmy przewertować całe stosy dokumentów, — to wątpliwości te musiałyby się ostatecznie rozwiać wobec tych kilku powyższych notatek, zaczerpniętych z prasy komunistycznej w październiku 1929, a więc już po ukończeniu niniejszej pracy.
- ↑ Nikołaj Aleksandrowicz Siemaszko (1874-1949) – radziecki lekarz, działacz społeczny.
- ↑ Aleksandr Nikołajewicz Winokurow (1869-1944) – rosyjski rewolucjonista i polityk, przewodniczący Sądu Najwyższego ZSRR.
- ↑ Jurij Łarin, własc. Michaił Aleksandrowicz Łur´je (1882–1932) — sowiecki ekonomista, polityk i rewolucjonista.
- ↑ Inguri – rzeka w Gruzji na Kaukazie Zachodnim.
- ↑ N. Osinski, właśc. Walerian Walerianowicz Obolenski (1887-1938) — rosyjski prawnik, teoretyk i ekonomista, bolszewicki polityk i dyplomata.
- ↑ Czang Kaj-szek (1887-1975) – chiński polityk i wojskowy; przywódca, przewodniczący Rządu Narodowego oraz prezydent Republiki Chińskiej; po przegranej w wojnie domowej z komunistami urzędujący na Tajwanie.
- ↑ Christian Gieorgijewicz Rakowski (1872-1941) – radziecki działacz komunistyczny pochodzenia bułgarskiego, trockista.
- ↑ Aleksiej Iwanowicz Rykow (1881-1938) – rosyjski socjaldemokrata i komunista.
- ↑ Michaił Iwanowicz Kalinin (1875-1946) – polityk radziecki, bolszewik.
- ↑ batrak (ros. батрак) — parobek, najemny robotnik rolny.
- ↑ Grigorij Jewsiejewicz Zinowjew, znany także jako Owsiej-Gerszen Aronowicz Radomyslski, urodzony jako Hirsz Apfelbaum (1883-1936) – rosyjski rewolucjonista i polityk sowiecki żydowskiego pochodzenia, bolszewik, bliski współpracownik Lenina.
- ↑ Grigorij Jefimowicz Ryklin (1894-1975) — radziecki pisarz i dziennikarz, satyryk.
- ↑ Komórki i sowiety na wsi. Zbiór artykułów i materiałów (ros. Ячейка и Советы в деревне. Сборник статей и материалов) — książka G.E. Ryklina i W. Truntajewa, red. Jakow Jakowlew, Mendel Chatajewicz, przedmowa Jakow Jakowlew; Wydawnictwo Państwowe: Moskwa 1925.
- ↑ Jakow Arkadjewicz Jakowlew, urodzony jako Epsztejn (1896-1938) — rewolucjonista i radziecki polityk żydowskiego pochodzenia, reorganizator rolnictwa w ZSRR.
- ↑ Leon Sosnowski — Lew Siemionowicz Sosnowski.
- ↑ Aleksandr Grigorjewicz Szlichter (1869-1940) – radziecki polityk i ekonomista.
- ↑ Henry Ford (1863-1947) – amerykański przemysłowiec, inżynier oraz założyciel Ford Motor Company.
- ↑ Paul von Hindenburg (1847-1934) – niemiecki dowódca, feldmarszałek i polityk, prezydent Republiki Weimarskiej i III Rzeszy.
- ↑ Aristide Briand (1862-1932) – francuski polityk socjalistyczny, wielokrotny premier Francji.
- ↑ Michaił Jewgrafowicz Sałtykow-Szczedrin (1826-1889) – rosyjski pisarz, satyryk i publicysta.
- ↑ Bracia Karamazow — powieść Fiodora Dostojewskiego wielokrotnie opracowywana na potrzeby teatru.
- ↑ Jemieljan Michajłowicz Jarosławski, własc. Miniej Izrailewicz Gubelman (1878-1943) – radziecki polityk, dziennikarz, historyk i akademik żydowskiego pochodzenia, działacz ateistyczny.
- ↑ Diemjan Biedny, właśc. Jefim Aleksiejewicz Pridworow (1883-1945) – rosyjski pisarz, satyryk, bajkopisarz i poeta.
- ↑ Karl Liebknecht (1871-1919) – niemiecki polityk marksistowski i adwokat, wraz z Różą Luksemburg założyciel Związku Spartakusa i Komunistycznej Partii Niemiec.
- ↑ Veli İbraimov (1888-1928) – krymskotatarski działacz i polityk.
- ↑ Leonid Moisiejewicz Sabsowicz (fl. 1930) — radziecki planista i ekonomista żydowskiego pochodzenia.