Podróże Gulliwera/Tom II/całość

<<< Dane tekstu >>>
Autor Jonathan Swift
Tytuł Podróże Gulliwera
Podtytuł Tom II
Wydawca J. Baumgaertner
Data wyd. 1842
Druk B. G. Teugner
Miejsce wyd. Lipsk
Tłumacz Jan Nepomucen Bobrowicz
Tytuł orygin. Gulliver’s Travels
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Okładka lub karta tytułowa
Indeks stron
Artykuł w Wikipedii Artykuł w Wikipedii
Galeria grafik w Wikimedia Commons Galeria grafik w Wikimedia Commons
PODRÓŻE

GULLIWERA
W NIEZNAJOME KRAJE
PRZEZ
JONATHANA SWIFTA

POLSKIE WYDANIE
ozdobione 450 drzeworytami przez J. J. Grandville,
z przydaniem krótkiej wiadomości o Swifcie
Z WALTERA SCOTTA
przez
J. N. BOBROWICZA.
TOM II.

LIPSK
NAKŁADEM J. BAUMGAERTNERA.
1842.





REJESTR.


PODRÓŻ DO LAPUTY
BALNIBARBI, LUGGNAGU, GLUBBDUBDRIB I JAPONJI.

Stronnica
Autor odprawia trzecią podróż. — Zostaje wzięty przez korsarzy. — Złośliwość Holendra. — Dostaje się do Laputy 
 1


Opis Laputyanów. — Ich wiadomości. — Król i dwór jego. — Przyjęcie jakiego autor doznaje. — Mieszkańcy są bojaźliwi i niespokojni. — Charakter kobiet 
 13


Fenomen przez nowszą filozofią i astronomią rozwiązany. — Wielkie laputyanów postępy w astronomji. — Jakim sposobem Król powstania swoich poddanych uśmierza 
 28


Autor opuszcza Laputę i udaje się do Balnibarbi. — Przybycie jego do stolicy. Opis tego miasta i jego okolic. — Autor przyjęty zostaje gościnnie przez znakomitego pana. — Rozmowa z tymże 
 37


Autor dostaje pozwolenie oglądania wielkiej akademji w Lagado. — Dokładny opis tejże akademji. — Nauki któremi się professorowie zajmują 
 48


Dalszy opis akademji. — Autor przekłada niektóre polepszenia, które zaszczytnie przyjęte zostają 
 64


Autor opuszcza Lagado i przybywa do Maldonady. — Odprawia małą podróż do Glubbdubdribu. — Przyjęcie jakiego doznaje u Gubernatora 
 80


Dalszy opis Glubbdubdribu. — Historya starożytna i nowoczesna zostają sprostowane 
 91


Autor powraca do Maldonado. — Udaje się do Królestwa Luggnagg. — Zostaje uwięziony, potem zaprowadzony do dworu. — Przyjęcie jakiego tam doznaje. — Łagodność Króla względem swoich poddanych 
 103


Pochwała Luggnaggczyków. — Opis Struldbrugów, czyli nieśmiertelnych. — Rozmowy autora z kilku znakomitemi osobami 
 111


Autor opuszcza Luggnagg i udaje się do Japonji. Tam wsiada na okręt holenderski. Przybywa do Amsterdamu, a ztamtąd wraca do Anglji 
 128

 135





PODRÓŻ DO HOUYHNHNMÓW.




Stronnica
Autor odprawia podróż jako kapitan okrętu. — Jego ludzie sprzysięgają się przeciwko niemu, biorą go w niewolę i zamykają w kajucie; potem wysadzają go na brzegi nieznajomego kraju. — Udaje się wgłąb kraju. Opis Jahusów osobliwych zwierząt. — Spotyka dwóch Houyhnhmnów 
 139


Autor zaprowadzony zostaje przez Houyhnhnma do jego domu. — Opis tego domu. Przyjęcie autora. Żywność Houyhnhnmów. Krytyczne położenie autora przez całkowity brak żywności, i jak sobie w tem poradził. — Sposób życia autora w tym kraju 
 153


Autor uczy się gorliwie języka Houyhnhnmów. — Pan jego jest mu w tem pomocnym. — Opis języka. Wielu znakomitych Houyhnhnmów przybywa z ciekawości widzenia autora. — Daje swojemu panu krótki opis swoich podróży. 
 164


Wyobrażenia Houyhnhnmów o prawdzie i kłamstwie. — Opowiadania autora zganione przez jego pana. — Autor opowiada swojemu panu z największą dokładnością szczegóły tyczące się tak jego osoby, jak przypadków które mu się w podróżach zdarzyły 
 176


Autor na rozkaz swojego pana, opisuje mu stan Anglji: przyczyny wojen między europejskiemi monarchami. — Opis konstytucyi angielskiej 
 191


Dalszy opis stanu Anglji za Królowej Anny. — Charakter pierwszego ministra w państwach europejskich 
 206


Autora miłość ojczyzny. Uwagi jego pana nad konstytucyą i rządem angielskim. — Postrzeżenia tegoż nad naturą ludzką 
 223


Autor opisuje niektóre własności Jahusów. — Wielkie cnoty Houyhnhnmów. — Wychowanie i ćwiczenie młodzieży. — Powszechne ich zgromadzenia 
 238


Wielka rozprawa na zgromadzeniu powszechnem Houyhnhnmów i co w niem uchwalonem zostaje. — Uczoność Houyhnhnmów. — Ich sposób budowania. Pogrzeby — Niedokładność ich języka 
 251


Gospodarstwo domowe autora. — Jego szczęśliwe życie u Houyhnhnmów. — Jego wielkie postępy w cnocie przez obcowanie z tym narodem. — Ich rozmowy. — Autor uwiadomiony zostaje od swego pana że musi kraj opuścić. — Wpada z boleści w wielkie zemdlenie, poddaje się jednak swemu nieszczęściu. — Przy pomocy szarego konia, jednego ze swoich służących, sporządza sobie małe czółno i na ślepy los puszcza się niem na morze. 
 264


Niebezpieczna podróż autora. Przybywa do Nowej Hollandyi i zamierza tamże osiąść. — Zraniony zostaje przez krajowca. — Okręt portugalski zabiera go w niewolę. — Wielka grzeczność kapitana. — Przybywa do Anglji 
 280


Prawdomowność autora. — Zamiar jego przy wydaniu tego dzieła. — Gani podróżujących którzy się oddalają od prawdy. — Zaprzecza oskarżeniu o złośliwe zamysły w swem dziele. — Odpowiada na zarzut. — Sposób zakładania kolonji. — Pochwała jego ojczyzny. — Prawo korony do krajów przez autora odkrytych. — Trudności zdobycia. — Autor żegna się z czytelnikiem, mówi o sposobie przepędzenia reszty swego życia, daje dobre rady i kończy. 
 298










ROZDZIAŁ I.



Autor odprawia trzecią podróż.
— Zostaje wzięty przez korsarzy.
— Złośliwość Holendra.
— Dostaje się do Laputy.



D


Dziesięć dni jeszcze nie upłynęło jakem bawił w domu, gdy mnie odwiedził kapitan Wiliam Robinson z Kornwallis, dowódzca okrętu Nadzieja, mocnej budowy, trzysta beczek ładunku obejmującego. Byłem dawniej chirurgiem na innym okręcie który z czwartą częścią ładunku do niego należał, i odprawiłem z nim podróż do Lewantu. Obchodził się ze mną nie jako z sobie podwładnym, ale jak z własnym bratem. Skoro więc dowiedział się o moim powrocie, przyszedł do mnie, jedynie dla okazania mi, jakem się domyślał, swojej ku mnie życzliwości, gdyż tą razą mówił tylko o rzeczach po długiem niewidzeniu przyjaciela zwyczajnych. Lecz poźniej odwiedzał mnie bardzo często, cieszył się mocno z pomyślnego stanu mojego zdrowia, i pytał mnie się, czy już mam

stały sposób do życia. Powiedział mi, że zamyśla odprawić podróż do Indyi wschodnich, a nareszcie po wielu przysposobieniach, zaproponował mi miejsce pierwszego chirurga na swoim okręcie. Podchirurg i dwaj pomocnicy, mieli być pod mojemi rozkazami, miałem dostać podwójną płacę; w końcu dodał, że gdy w marynarce tyle prawie posiadam znajomości ile on sam, więc przyrzeka mi zasięgać zawsze mojej rady, równie jak bym był współdowódzcą okrętu.

Powiedział mi jeszcze wiele pochlebnych dla mnie rzeczy, a ponieważ znałem go jako człowieka bardzo poczciwego, nie chciałem jego propozycyi odrzucić. Chęć widzenia świata, była we mnie mimo doznanych nieszczęść, tak silną jak przedtem. Jedyna trudność była, dostać pozwolenie mojej żony; lecz uzyskałem je, przedstawiając jej, jakie korzyści dzieci nasze z tej podróży mieć mogą.

Wypłynęliśmy dnia 5o sierpnia 1706 i 11o Kwietnia 1707 wylądowaliśmy przy fortecy Śo Grzegorza, gdzieśmy trzy tygodnie zabawili, dla orzeźwienia naszych ludzi, z których większa część w drodze zachorowała.

Ztamtąd żeglowaliśmy do Tunkinu, gdzie kapitan przez kilka miesięcy zostać postanowił, bo towary które chciał zakupić, jeszcze w gotowości na miejscu nie były i dopiero w przeciągu kilku miesięcy można było je dostać. Dla wynagrodzenia wynikającej ztąd szkody, kupił szalupę, naładował ją towarami, któremi Tunkińczycy zwykli handlować po przyległych wyspach; opatrzył ją czternastoma ludźmi i mianował mnie dowódzcą, upoważniając do prowadzenia handlu, podczas gdy on swoje interesa w Tunkinie załatwi.

Trzy dni byliśmy na morzu, gdy gwałtowna burza zapędziła nas ku północno-wschodniej a potem ku wschodniej stronie: ucichła po niejakim czasie, tylko wiatr zachodni mocno jeszcze powiewał. Dziesiątego dnia, dwa statki korsarskie zaczęli nas ścigać i niezadługo dogonili, bo mój statek był tak ciężko naładowany, że tylko pomału mogłem żeglować, bronić się zaś wcale nie byliśmy wstanie.

Obydwaj korsarze zarzucili kotwice i na czele swych ludzi z zapalczywością do naszego statku wpadli; lecz znalazłszy nas wszystkich pokornie na ziemi leżących, co ja pierwej jeszcze uczynić rozkazałem, związali nas tylko grubemi powrozami i postawili przy nas wartę: potem wzięli się do przeglądania statku.

Między korsarzami spostrzegłem Holenderczyka, który zdawał się być u zbójców w wielkiem poważaniu, lubo nie był dowódzcą żadnego z obu statków. Poznał po naszych rysach twarzy, że jesteśmy anglikami, przemówił więc do nas swoim językiem, zapewniając, że nas tyłem do siebie zwiążą i w morze wrzucą. Umiejąc cokolwiek mówić po holendersku, powiedziałem mu przeto kto jesteśmy, i zaklinałem go, aby za nas jako za chrześcian, protestantów, sąsiadów i sprzymierzonych, prosił kapitanów, aby się z większą łagodnością z nami obchodzili. Lecz mowa moja, mocno go rozgniewała, obrócił się do swoich i mówił do nich z wielką zawziętością po japońsku, powtarzając często wyraz christianos.

Większy ze statków korsarskich miał za dowódzcę japończyka, który mówił cokolwiek po holendersku; ten zbliżył się do mnie, zadał mi kilka pytań na które z pokorą odpowiedziałem, i na ostatku zapewnił mnie, że nam życia nie odbiorą. Dziękowałem mu za to bardzo i obróciwszy się do Holendra, powiedziałem mu: że żal mi, znaleźć więcej ludzkości w bałwochwalcy niż w chrześcianinie. Wnet jednak żałowałem tych słów nieroztropnie wyrzeczonych, gdyż bezwstydny ten człowiek starał się wszelkiemi sposobami nakłonić kapitanów do wrzucenia mnie w morze, a gdy tego uczynić nie chcieli z powodu danego mi słowa, wymógł na nich przez swoje namowy i uporczywe nalegania, że jeszcze okrutniej ze mną postąpiono niż gdyby mi byli życie odebrali.

Ludzie moi podzieleni zostali na oba statki korsarskie, a szalupa ludźmi ich została uzbrojoną, mnie zaś postanowiono puścić w małem czółnie żaglami i wiosłami opatrzonem na morze, dając mi tylko na cztery dni żywności. Kapitan japoński był jednak tak łaskaw podwoić mi żywność z własnych zapasów i nie pozwolił mnie obdzierać. Musiałem więc wsiąść w czółno, podczas gdy mnie Holender na pokładzie stojący, obarczał wszelkiemi przekleństwami i najzelżywszemi słowami, jakich tylko jego język mógł mu dostarczyć.

Godzinę przedtem, nimeśmy korsarzy zobaczyli, robiłem na moim statku postrzeżenia i znalazłem, żeśmy się pod 46tym stop. północnej szerokości, a 183 długości znajdowali. Jakem już cokolwiek od korsarzy był oddalony, zobaczyłem przez perspektywę w południowo-wschodniej stronie kilka wysp. Wiatr był bardzo pomyślny, rozwinąłem więc żagle w zamiarze dostania się do jednej z nich, co mi się też szczęśliwie w przeciągu trzech godzin udało. Wyspa ta była całkiem skalista. Znalazłszy jednak między skałami wiele jaj dzikich ptaków, zrobiłem ogień za pomocą krzesiwa, zapaliłem wrzos i sitowie morskie i ugotowałem jaja; postanowiłem bowiem żywność moją najdłużej jak tylko można będzie zachować. Noc przepędziłem pod skałą, rozpostarłem sobie cokolwiek wrzozu i spałem dosyć spokojnie.

Następującego dnia popłynąłem do innej wyspy, potem do trzeciej, do czwartej, używając naprzemian żaglów i wioseł, aż nareszcie, nie chcąc szczegółami nudzić czytelnika powiem tylko, że piątego dnia dopłynąłem ostatniej wyspy którą widziałem.

Leżała ona w południowo-wschodniej stronie i w daleko większej od drugich odległości niżem sobie wystawiał, tak, że ją dopiero po pięciogodzinnej żegludze od przedostatniej wyspy, dosięgnąć mogłem. Musiałem ją na około obpłynąć, nimem znalazł małą trzy razy może od mojego czółna większą zatokę. Wyspa była wszędzie skalista i tylko w niektórych miejscach rosła trawa i pachnące zioła. Wziąłem moją żywność z czółna, a posiliwszy się trochę schowałem resztę w jednej z wielu jaskiń na wyspie będących. Nazbierałem jaj, urwałem wrzosu i sitowia, chcąc je nazajutrz zapalić dla ugotowania jaj, gdyż miałem przy sobie krzesiwo, hubkę i szkło zapalające. —

Całą noc leżałem w jaskini gdzie żywność schowałem, wrzos na ogień przygotowany służył mi za posłanie. Mało jednak spałem gdyż niespokojność umysłu przezwyciężała znużenie ciała i snu niedopuszczała. Rozmyślałem ciągle, że żadnym sposobem w tak pustem miejscu żyć nie mogę, i że najnędzniejszy koniec mnie czeka. Byłem tak smutny i osłabiony, że nawet ruszać się nie mogłem i już wielki był dzień, gdy się podnieść zdołałem.

Przechadzałem się przez niejaki czas po skałach, lecz słońce tak mocno paliło, że twarz odwrócić musiałem: w tem nagle słońce tak się zaciemniło, że to przez chmurę żadnym sposobem stać się nie mogło. Obróciłem się i zobaczyłem między mną a słońcem wielkie i ciemne ciało, które ku wyspie się zbliżało, w wysokości może dwóch mil, i zakryło słońce przez 6 lub 7 minut. Niespostrzegłem jednak ażeby powietrze było zimniejsze i niebo ciemniejsze niżeli gdybym się znajdował w cieniu wielkiej góry. Gdy się to zjawisko więcej do miejsca gdzie stałem zbliżyło, poznałem, że jest ze stałej materyi, z gładkim i płaskim spodem, który przez odbijające się o niego z morza promienie słoneczne przepysznie się świecił. Stałem na wzgórzu 200 kroków od brzegu i widziałem że ogromne to ciało w równoległej prawie z moim stanowiskiem linji spuściło się w odległości niewynoszącej pół mili. Wziąłem mój teleskop i widziałem ludzi uwijających się na brzegach tego ciała cokolwiek spadzistych, nie mogłem jednak dostrzedz coby robili.


Naturalna miłość życia, wzbudziła we mnie radość i powziąłem nadzieję, że ten przypadek wybawi mnie może z tak smutnego położenia; lecz trudno czytelnik wystawić sobie potrafi, wielkie moje zadziwienie, gdy zobaczyłem w powietrzu wyspę przez ludzi zamieszkaną, którzy, jak się zdawało, byli w możności podnosić ją i spuszczać lub w prostym kierunku wedle upodobania poruszać; nie będąc jednakże wtenczas usposobiony do filozofowania nad tym fenomenem, uważałem tylko dokąd się obróci, bo zdawało mi się iż się w biegu swoim przez niejaki czas zatrzymała.

Niedługo potem zaczynała się zbliżać do miejsca gdzie ja byłem, i wyraźnie mogłem widzieć po stronach wiele galeryi i schodów do wchodzenia na górę i schodzenia. Na jednej z najniższych galeryi ujrzałem wielu ludzi łowiących długiemi wędkami ryby a innych przypatrujących się temu. Dawałem znaki czapką (kapelusz mój już dawno był zużywany), powiewałem chustką i wołałem ze wszystkich sił; a przypatrując się uważniej, spostrzegłem że wielka massa ludzi zgromadziła się na przeciwległej mnie stronie i po ich minach osądziłem że mnie odkryli, chociaż mi nie odpowiedzieli. Zobaczyłem potem pięciu czy sześciu ludzi, z największą prędkością na szczyt wyspy biegnących, i domyśliłem się, że znaczna jaka osoba posłała ich tamże dla wykonania danych im rozkazów.

Tłum ludzi coraz się powiększał i w przeciągu pół godziny, wyspa tak się zbliżyła że tylko może 100 łokci odległa była od miejsca gdzie stałem. Przyjąłem postawę proszącego i przemówiłem w tonie najpokorniejszym; lecz żadnej nie otrzymałem odpowiedzi. Ci którzy się znajdowali najbliżej mnie, sądząc z ich ubioru, zdawali się być osobami bardzo znakomitemi. Naradzali się między sobą patrząc często na mnie. Nareszcie jeden z nich przemówił do mnie językiem przyjemnym i wyraźnym, wielkie do włoskiego podobieństwo mającym. Odpowiedziałem mu też po włosku w mniemaniu, że ton tego języka może przyjemniejszy im będzie od innych. Chociaż to wszystko było nadaremne, bo zrozumieć się wcale nie mogliśmy, poznano jednakże, że w nieszczęśliwem znajduję się położeniu i dano mi znak, ażebym zszedł z wzgórza i udał się na brzeg; co też uczyniłem. Natenczas wyspa zniżyła się cokolwiek i z jednej z najniższych galeryi spuszczono łańcuch z przywiązanem do niego krzesłem, na które wsiadłszy, w momencie za pomocą windy zostałem podniesiony do góry.


ROZDZIAŁ II.



Opis Laputyanów. — Ich wiadomości.
— Król i dwór jego. — Przyjęcie jakiego autor doznaje.
— Mieszkańcy są bojaźliwi i niespokojni. — Charakter kobiet.



Z


Za mojem przybyciem, wielki tłum ludzi ze wszech stron mnie otoczył: najbliżej mnie stojący zdawali się być znakomitemi bardzo osobami. Wszyscy patrzali na mnie z oznakami największego zadziwienia; i ja nie mniej na ich widok zdumiewałem się, bo w całem życiu mojem nie widziałem ludzi tak dziwnych i osobliwych w postaci, ubiorze i obyczajach: głowy mieli na jedną lub drugą stronę schylone, jedne oko ku ziemi zwrócone, drugie na niebo. Ubiory ich ozdobione były niezliczonemi figurami słońca, księżyca, gwiazd, jako też różnych instrumentów muzycznych, fletów, harf, skrzypców, trąb, gitar i innych w Europie wcale nieznajomych.

Przy niektórych osobach widziałem ludzi w ubiorze służących; mieli oni wręku laskę do której przywiązany był pęcherz suchym grochem lub kamykami napełniony: temi grzechotali niekiedy koło uszy lub ust swoich panów; przyczyny zaś tego wytłomaczyć sobie wtenczas żadnym sposobem nie mogłem.

Zdaje się, że ci ludzie są tak zatopieni w głębokich rozmyślaniach, że ani mówić nie mogą, ani słyszyć mówiących, jeżeli ich organy słuchu i mowy przez zewnętrzne wrażenie nie zostają obudzone. Przeto też majętniejsi trzymają sobie takich budzicieli, w ich języku Climenole zwanych, bez których nigdy z domu nie wychodzą.

Obowiązkiem takiego budziciela jest, kiedy kilka osób w towarzystwo się schodzi, uderzać swoją grzechotką tego z nich który chce mówić po ustach, a tych co mają słyszeć po uszach. Nie mniej potrzebują tych budzicieli kiedy wychodzą, aby im dawali małe uderzenia na oczy, bo przez swoje roztargnienie mogą co moment wpaść w przepaść, strzaskać sobie głowę o słup, trącać chodzących na ulicy, lub przez tychże w rynsztok zostać wywróconemi.

Te uwagi były niezbędnie potrzebne, aby nie zostawić czytelnika w zdumieniu w jakiem ja się z przyczyny dziwnego postępowania tych ludzi znajdowałem, kiedy mnie na szczyt wyspy, do pałacu Królewskiego prowadzono. Podczas jakeśmy tam szli, przewodnicy moi zapominali często co mieli czynić, i zostawiali mnie samemu sobie aż budziciel ich obudził; ani postać moja, ani ubior cudzoziemski, ani krzyki mniej roztargnionego od nich ludu, nie sprawiały na nich najmniejszego wrażenia.

Nareszcie weszliśmy do pałacu i do sali audyencyonalnej. Król siedział na tronie otoczony najdostojniejszemi osobami. Przed tronem stał wielki stół, zastawiony globami ziemi i nieba i mnóstwem instrumentów matematycznych. Król nie spostrzegł nas wcale, chociaż wielki zrobił się hałas przez wejście ze mną wielu do dworu należących: był wtenczas mocno zagłębiony w jednym problemacie, i całą godzinę musieliśmy czekać aż go rozwiązał. Na każdej stronie stał koło niego paź z grzechotką, i gdy widzieli że już nie jest zajęty, uderzył go jeden łagodnie w usta drugi w prawe ucho. Porwał się wtedy jakby ze snu obudzony, patrzał długo na mnie i na całe otaczające mnie towarzystwo, aż sobie przypomniał przyczynę naszego przyjścia, o której go już przedtem uwiadomiono. Wyrzekł kilka słów, i natychmiast zbliżył się do mnie młody człowiek i uderzył mnie łagodnie w prawe ucho; lecz ja dałem mu przez znaki do zrozumienia, że wcale takiego instrumentu nie potrzebuję, przez co Król i cały dwór najgorsze o moim rozumie powzięli mniemanie. Król zadał mi kilka pytań na które odpowiedziałem we wszystkich jakie tylko umiałem językach; lecz gdy widziano, że ani zrozumieć ani zrozumiany być nie mogę, zaprowadzono mnie na rozkaz Króla do jednego pokoju w pałacu i dwóch służących dano mi do usługi, gdyż monarcha ten odznaczał się ze wszystkich swoich poprzedników wielką gościnnością.

Zastawiono do obiadu, i cztery znakomite osoby raczyły mnie zaszczycić swojem towarzystwem: mieliśmy dwa dania po trzy potrawy. Pierwsze składało się z łopatki baraniej w trójkąt przykrojonej, z pieczeni wołowej w formie romboidu, i budyniu w kształcie cykloidu: drugie z dwóch kaczek podobnych dwom skrzypcom, kiełbas i kiszek wyglądających jak flety i oboje, i mostka cielęcego przedstawiającego harfę. Służący pokrajali chleb w formy cylindrów, paralellogramów, i innych figur matematycznych.

Podczas obiadu pozwoliłem sobie spytać się o nazwiska wielu rzeczy w języku krajowym, i znakomici towarzysze moi byli łaskawi odpowiadać mi przy pomocy swoich budzicieli, w mniemaniu zapewne: że bedę podziwiał ich zdolności i talenta nadzwyczajne, jeżeli potrafię rozmawiać z nimi. Niezadługo byłem wstanie żądać chleba, wina i innych rzeczy potrzebnych.

Po obiedzie, oddalili się goście moi, i jeden człowiek z budzicielem przyszedł do mnie, mając ze sobą pióro, atrament, papier i kilka książek, w celu uczenia mnie — jak mi znakami dał do zrozumienia — języka krajowego. Byliśmy razem przez cztery godziny, i przez ten czas napisałem w dwóch przeciwległych kolumnach mnóstwo wyrazów z tłomaczeniem: nauczył mnie też na pamięć wielu krótkich peryodów, których sens dał mi poznać, czyniąc to, lub każąc czynić budzicielowi co znaczyły. Pokazał mi też w jednej książce figurę słońca, księżyca, gwiazd, zodyaka, zwrotników, i kół biegunowych, powiadając mi nazwiska tychże. Opisał mi także instrumenta muzyczne i pokazał mi sposób grania na nich. Po lekcyi ułożyłem sobie z tego wszystkiego mały słowniczek i w przeciągu kilku dni umiałem, dzięki dobrej pamięci mojej, dosyć dobrze po laputańsku.

Wyraz, który przez „latająca lub unosząca się wyspa“ tłomaczą, jest Laputa: prawdziwej etymologji tego wyrazu dojść nie mogłem. Lap znaczy w przestarzałym tym języku wysoko, a untuh rządzca, z tych dwóch więc wyrazów zrobiło się przez fałszywe wymawianie Laputa zamiast Lapuntuh. To wywodzenie jako zbyt naciągane niebardzo mi się podobało; ośmieliłem się więc przełożyć uczonym inne przezemnie wynalezione, to jest: że Laputa pochodzi z laputet; lap znaczy lśknienie się promieni słonecznych na morzu, utet skrzydło. Nie chcę nikomu, mojego wywodzenia narzucać, podaję je tylko pod sąd rozumnego czytelnika.

Ci którym mnie Król powierzył, widząc że bardzo źle jestem ubrany, przysłali mi krawca dla wzięcia miary do nowego ubioru.

Rzemieślnik ten wcale inaczej brał miarę niż nasi w Europie. Wysokość mojego ciała odmierzył kwadrantem, grubość moją i proporcyą wszystkich członków, linią i cyrklem, i to wszystko przeniósł na papier. Po sześciu dniach przyniósł mi ubiór, który wcale nie pasował; uniewinnił się jednak, że mały błąd wkradł się w jedną algebraiczną formę miary. Ku mojemu pocieszeniu, widziałem że takie przypadki często się zdarzały i że nikt na to nie uważał.

Dla braku przyzwoitej odzieży i z powodu małej słabości, nie mogłem przez kilka dni wychodzić: powiększył się przez to mój dykcyonarz i jakem znomu pierwszy raz udał się do dworu, potrafiłem już odpowiadać na niektóre zapytania królewskie.

Król dał rozkaz ażeby wyspę posunięto ku Lagado, stolicy całego Królestwa na stałym lądzie, i ażeby się w niektórych miastach i wsiach zatrzymała, dla przyjmowania próśb od swoich poddanych. W tym celu spuszczono z wyspy długie szpagaty z wiszącą na końcu ołowianką, i lud przywięzywał do nich swoje prośby, które gdy je ciągniono do góry, jak latawce wyglądały. Podobnym sposobem otrzymywaliśmy z dołu wino i żywność.

Znajomość moja matematyki i muzyki dopomagała mi wiele do zrozumienia ich sposobów mówienia i przenośni wziętych po większej części z tych dwóch umiejętności. Wszystkie swoje myśli wyrażają liniami lub figurami. Jeżeli np: chcą chwalić piękność kobiety lub innego stworzenia, opisują to figurami geometrycznemi, i tak mówią: że białe zęby jakiej pięknej dziewczyny są śliczne i doskonałe paralellogramy; jej brwi, miłym łukiem, albo piękną cząstką cyrkułu; jej oczy sprawują dziwne zaćmienie; jej piersi są ozdobione dwoma półglobami, i t. d.

Widziałem w kuchniach królewskich różne gatunki instrumentów matematycznych i muzycznych, i podług ich figur krają mięsiwa na stół królewski przeznaczone.

Domy ich są najgorzej zbudowane, mury są krzywe i rzadko w pokojach znaleźć można prawdziwy kąt prosty. Pochodzi to z wielkiej wzgardy którą mają dla geometryi praktycznej, za rzecz prostą i mechaniczną przez nich uważanej. Przepisy które dawają swoim robotnikom, są dla nich zanadto zawiłe i niezrozumiałe, aby mogły być dokładnie uskutecznione: ztąd pochodzą niezliczone błędy. Lubo w używaniu linji, ołówka i cyrkla są bardzo biegli, nie widziałem jednak w mojem życiu niezręczniejszego i niezgrabniejszego narodu we wszystkich czynnościach najpospolitszych, wyjąwszy matematykę i muzykę. Są też bardzo złemi logikami i skłonni zawsze do sprzeciwiania się, lubo rzadko kiedy mają zdanie trafne. Fantazya i przemysł, są przymioty wcale u nich nieznajome, nawet język ich nie ma na to żadnego wyrażenia: wszystkie ich myśli ograniczają się wyżej wspomnianemi umiejętnościami.

Wielu z nich, osobliwie zatrudniający się astronomią, wierzy w astrologią, lubo się wstydzą wyznać to publicznie. Najbardziej się dziwowałem nad namiętną ich skłonnością do polityki i nowości: mówią bezustannie o sprawach krajowych i uporczywie bronią lub zbijają mniemania różnych partyi.

Tę skłonność znalazłem i u europejskich matematyków, lubo podobieństwa matematyki do polityki żadnym sposobem nie mogłem odkryć, może myślą: że ponieważ najmniejsze koło, ma tyle stopni ile i największe, można przeto z równą łatwością rządzić światem, jak kierować globem; lecz to jest podobno zwyczajną słabością wszystkich ludzi, mieszać się w rzeczy które ich bynajmniej nie obchodzą, i do których żadnych nie posiadają zdolności.

Naród ten żyje w bezustannej niespokojności i trwodze, a to z przyczyn, któreby najmniejszego wrażenia na innych nie sprawiły. Obawiają się zawsze pewnych odmian w ciałach niebieskich, tak np: myślą, że słońce musi na ostatku pochłonąć ziemię, ponieważ ta bezustannie się do niego zbliża; że słońce przez swoje ciągłe emanacye okryje się z czasem grubą skorupą i przestanie oświecać ziemię. Utrzymują: że jeżeli ziemia ledwo uszła szczęśliwie pierwszemu komecie, który ją niezawodnie mógł zniszczyć, nie ujdzie przed drugim, który za trzydzieści i jeden lat nieomylnie się zjawi i w zbliżeniu się swojem do słońca, przyjmie od niego gorącość dziesięć tysięcy razy większą, niżeli czerwonego żelaza, a oddalając się od słońca, rozpostrze płomienisty ogon 140,000 mil długości mający, przez który ziemia, nawet w odległości 100,000 mil od ciała komety, spaloną i w niwecz obróconą zostanie: że słońce rozsiewając ciągle swoje promienie, wyczerpnie się nareszcie i zginie, a zatem pociągnie za sobą zgubę naszego planety i wszystkich od słońca swiatło dostających.

Zostawają w ciągłej niespokojności i bojaźni z powodu tych niebezpieczeństw, ani snu ani najmniejszej przyjemności życia używać przez to nie mogą. Jeżeli rano spotykają się, pierwsze pytanie jest zawsze: jak się ma słońce, w jakim stanie wschodziło i zachodziło? —

Kobiety tej wyspy są niezmiernie żywe, gardzą swemi mężami i lubią bardzo cudzoziemców, których wielu zawsze jest u dworu dla załatwiania interesów własnych, jako też rożnych korporacyi i miast stałego lądu. Laputanie nie poważają ich wcale, bo nie posiadają żadnych znamienitych zdolności umysłowych. Z pomiędzy nich wybierają Laputanki swoich kochanków; lecz najgorsze w tem jest to, że mogą sobie pozwalać nawet największych poufałości ze swojemi kochankami w obec własnych swych mężow, którzy tak są zatopieni w rozmyślaniach, że jeżeli mają przed sobą papier i instrument w ręku, a budziciel przypadkiem się oddali, nic z tego wszystkiego nie widzą.

Mężatki i panny uskarżają się ciągle że są odosobnione na tej wyspie, i lubo uważają ją jako najprzyjemniejsze miejsce na świecie, pragną jednakże niezmiernie widzieć swiat i żyć w stolicy. Lecz nie wolno im tam się udawać bez pozwolenia Króla, które tylko z największą trudnością dostać można, bo mężowie ich przekonali się nie raz, że ciężko nakłonić je do powrotu.

Opowiadano mi że jedna dworska dama, żona pierwszego ministra, człowieka bardzo przystojnego i bogatego, który ją niezmiernie kochał: udała się pod pozorem polepszenia zdrowia do Lagado, i została tam przez długi czas, aż Król dał rozkaz, ażeby ją wyszukano i napowrót odesłano. Znaleźli ją w podłej szynkowni, cale obdartą, bo sprzedała wszystką swą odzież i rzeczy dla wyżywienia brzydkiego lokaja który ją co dzień batem okładał. Z największem tylko usiłowaniem można było oderwać ją od niego, i chociaż mąż jej przyjął ją jak najgrzeczniej, nie czyniąc najmniejszych wyrzutów, uciekła jednak znowu po niejakim czasie do swego kochanka, zabrawszy ze sobą wszystkie co tylko mogła klejnoty, i nic o niej więcej nie słyszano.

Czytelnik będzie może myślał, że ta historya zdarzyła się w Europie lub w Anglji; lecz niech raczy mieć wzgląd na to, że kaprysy kobiet nie ograniczają się na pewien klimat lub naród, przeciwnie, są one powszechniejsze niż sobie wyobrazić można.

Po upłynieniu jednego miesiąca, znaczne zrobiłem postępy w języku krajowym i mogłem odpowiadać na pytania Króla, kiedy przypuszczony zostałem do audyencyi. Jego Królewska mość nie był wcale ciekawy poznać prawa, historyą, formę rządu, religią i obyczaje tych krajów które widziałem: wszystkie jego pytania ściągały się wyłącznie do matematyki, muzyki, i moich odpowiedzi słuchał z największą obojętnością i wzgardą, lubo budziciele ciągle byli w czynności.




ROZDZIAŁ III.


Fenomen
przez nowszą filozofią i astronomią rozwiązany.
— Wielkie laputyanów postępy w astronomji.
— Jakim sposobem Król powstania swoich poddanych uśmierza.



P

Prosiłem Króla o pozwolenie obejrzenia osobliwości wyspy i był tak łaskaw, że nie tylko udzielił mi je najchętniej, ale rozkazał nawet mojemu nauczycielowi ażeby mi towarzyszył. Najbardziej byłem ciekawy wiedzieć, jakim sposobem naturalnym lub kunsztownym, wyspa poruszaną zostaje we wszystkich kierunkach: daję więc o tem czytelnikowi dokładną wiadomość.

Wyspa latająca jest zupełnie okrągła, jej średnica wynosi 7837 łokci, czyli 4½ mili, ma zatem 10,000 morgów. Grubość wynosi około 300 łokci. Spód jej patrząc z dołu, jest płaszczyzną z dyamentu szlifowanego, nad którą leżą warsztwy minerałów w zwyczajnym porządku, i wszystko to jest z wierzchu okryte szychtą ziemi bardzo żyznej na 12 stóp grubości.

Cała ta powierzchnia jest ku środkowi spadzistą i wszelka woda z deszczu i rosy, spływa przez małe w tym celu zrobione kanały do czterech wielkich dołów po pół mili objętości mających, i 200 łokci od środkowego punktu płaszczyzny odległych. Woda zbierająca się w nich waporuje przez upały słońca tak, że wystąpić nie może. Oprócz tego Król może podnosić wyspę nad sferę obłoków i waporów, i przeszkadzać spadaniu wielkich deszczów i rosy, zwłaszcza że obłoki nie mogą — podług mniemania wszystkich naturalistów — wznieść się wyżej nad ½ mili od ziemi; przynajmniej w tym kraju takie zrobiono postrzeżenia.

W punkcie środkowym tej wyspy jest wielki otwór 50 łokci objętości mający, przez który astronomowie wchodzą do wielkiego gmachu Flandona Gagnole, czyli jaskinia astronomów zwanego, znajdującego się 100 łokci od powierzchni dyamentu. W tej jaskini pali się bezustannie 20 lamp, których promienie odbijając się od dyamentu, na wszystkie strony swiatło rozszerzają. Mnóstwo instrumentów astronomicznych, sextantów, quadrantów, teleskopów, astrolabów ozdabia to miejsce; lecz największa osobliwość od której los całej wyspy zależy, jest magnes ogromnej wielkości, kształtu czołenka tkackiego. Długość jego wynosi 6 łokci, a w najgrubszej części ma przynajmniej 3 łokcie grubości. Powieszony jest za pomocą osi dyamantowej przez środek jego przechodzącej, w tak ścisłej równowadze, że i najsłabsza ręka poruszać go może. Otoczony jest wydrążonym cylindrem dyamentowym mającym 4 stóp głębokości i grubości a 12 łokci średnicy, który przez 8 nóg po 6 stóp długich w horyzontalnem trzymany jest położeniu. W środku wklęsłej jego strony, znajduje się 12 stóp głęboka rynna gdzie leżą końce osi, i takim sposobem dowolnie obracane być mogą.

Żadna siła nie jest w stanie wyjąć ten magnes, bo cylinder i jego nogi są jedną całością z dyamentem dno wyspy stanowjącym.

Za pomocą więc tego magnesu, wyspa może się podnosić, spuszczać i z miejsca poruszać; bo względem kraju przez Króla rządzonego, magnes posiada w jednym swym końcu przyciągającą, a wdrugim odpychającą siłę. Jeżeli więc obracają magnes z siłą przyciągającą ku ziemi, wyspa się spuszcza, z odpychającą zaś, podnosi się; jeżeli położenie magnesu jest ukośne, poruszenia wyspy są te same, bo siły tego magnesu działają w równoległym kierunku.

Przez ukośne położenie magnesu wyspa porusza się do różnych części państwa. — Dla jaśniejszego wyobrażenia sobie tego, niech A B będzie linią przez kraj Balnibarbi prowadzoną, C D magnesem, którego przyciągający koniec jest w C, odpychający w D. Skoro magnes ustawiony jest w kierunku C D z odpychającym końcem na dół, natenczas wyspa porusza się do D. Znajdując się w D, magnesowi dają kierunek ażeby przyciągający koniec był w E i wyspa udaje się tamże. Jeżeli magnes jest w linji E F z odpychającym końcem na dół, wyspa podnosi się do F, a obróciwszy koniec przyciągający do G, wyspa porusza się do G, i od G do H, jeżeli odpychający koniec na dół się obraca. Tym sposobem, odmieniając położenie magnesu, można w ukośnem kierunku spuszczać i podnosić wyspę (ukośność położenia jest nieznaczna), i do wszystkich części państwa transportować.

Trzeba wiedzieć, że ta wyspa nie może się za obręb Królestwa wydalić, ani wyżej się podnosić nad jedną milę.

Astronomowie którzy mnóstwo książek o tym magnesie pisali, objaśniają to takim sposobem. Siła magnesowa rozciąga się tylko na cztery mile, minerał zaś działający na magnes i leżący w łonie ziemi i w morzu 3 mile od brzegu, nie znajduje się na całej ziemi ale tylko w tem państwie; inaczej byłoby im zbyt łatwą rzeczą, podbić każden kraj w obrębie magnesu leżący.

Jeżeli magnes w równoległej z horyzontem znajduje się linji, natenczas wyspa staje, bo jeden koniec ciągnie na dół, drugi odpycha, więc siły znoszą się, i żadne nie może nastąpić poruszenie.

Ten magnes jest pod dozorem wielu astronomów, którzy na rozkaz Króla różne mu dawają kierunki. Przepędzają większą część swego życia na uważaniu ciał niebieskich, a to za pomocą szkieł, lepszych daleko od naszych. Lubo ich teleskopy tylko na 3 stopy są długie, powiększają jednak więcej niżeli nasze sto stóp długości mające i daleko wyraźniej pokazują gwiazdy. Przez tę wyższość byli wstanie zrobić odkrycia daleko ważniejsze i liczniejsze niż w Europie.

Liczą 10000 gwiazd stałych, gdy u nas ledwo trzecią część tej liczby znają. Odkryli dwa trabanty Marsa, z których odległość bliższego od swego planety równa jest wielkości trzech jego średnic: więcej zaś oddalonego równa pięciu średnicom; pierwszy obraca się w przeciągu 20, drugi w przeciągu 21½ godzin koło Marsa, tak, że kwadraty peryodycznych ich obrotów, mają się do siebie jak sześciany ich odległości od Marsa, z czego wnosić trzeba, że podlegają tym samym prawom ciężkości jak inne ciała niebieskie. Oprócz tego dostrzegli 93 komet, których obroty peryodyczne z największą ścisłością opisali. Jeżeli istotnie tak jest, — a utrzymują to z największem zaufaniem — życzyć sobie należy, aby ich postrzeżenia podane zostały do wiadomości publicznej; teorya o kometach oczywiście niedostateczna i niepewna, do równejby przyszła przez to doskonałości jak inne części astronomji.

Król mógłby być najnieograniczeńszym monarchą na świecie, gdyby jego ministrowie dali się namówić do wspierania go w jego planach; lecz ci mając wiele dóbr na stałym lądzie i wiedząc że łaska monarchów jest zanadto niepewna, nie chcą się przykładać do uciemiężenia swoich współobywateli.

Jeżeli się miasto jakie buntuje, lub nie chce należnych podatków opłacać, Król ma dwa sposoby przywrócenia ich do posłuszeństwa. Pierwszy i łagodniejszy jest: że wyspę nad buntowniczem miastem i jego okolicami przez pewien czas trzyma, zasłania słońce i tym sposobem niedopuszcza deszczu, przezco choroby i drożyznę na miasto sprowadza; jeżeli na surowszą zasługuje karę, natenczas rzucają na nie wielkie kamienie, przed któremi inaczej ratować się nie mogą, jak tylko chroniąc się do jaskiń i piwnic, a domy ich zostają zniszczone.

Jeżeli trwają w uporze i powstaniem grożą, wtedy drugim sposobem ich karze, spuszczając im na głowy całą wyspę, przezco i miasto i ludzi zniwecza. Lecz Król rzadko chwyta się tej strasznej ostateczności i ministrowie nie odważają się doradzać mu tego, bo równie się obawiają nienawiści narodu, jak zniszczenia całego swego majątku, który się na stałym lądzie znajduje; wyspa zaś jest całkiem własnością Królewską.

Jest jeszcze ważniejsza przyczyna czemu Król tylko w najgorszym razie drugiego sposobu karania używa; jeżeli bowiem miasto które chcą zniszczyć, ma obok wiele skał sterczących, — a te przy części miast istotnie się znajdują, bo mieszkańcy umyślnie podobno dla zapobiegania podobniemu nie szczęściu, takie położenia wybierają — więc spód wyspy lubo z dyamantu i 200 łokci grubości mający, mógłby zostać stłuczony przez tak gwałtowne uderzenie, albo też pęknąć przez zbliżenie się do ogniów w domach; jak to się często naszym kominom zdarza, chociaż są z żelaza lub kamieni zrobione. Lud zna to wszystko i wie jak daleko może posunąć swój upór, kiedy wolność i majątek są zagrożone.

Jeżeli Król bardzo jest rozgniewany i zamierza zniszczyć jakie miasto, natenczas spuszcza wyspę pomału i z największą ostrożnością, pod pozorem, jak mówi, nieszkodzenia mieszkańcom, ale w istocie obawia się ażeby nie pękł spód wyspy, przez co, podług mniemania uczonych naturalistów, magnes nie mógłby wyspy utrzymywać i musiałaby spaść na dół.

Głównem prawem państwa, wzbronione jest Królowi i jego dwom starszym synom opuszczać wyspę, nie mniej i Królowej, jak długo jeszcze dzieci rodzić może.




ROZDZIAŁ IV.

Autor opuszcza Laputę i udaje się do Balnibarbi.
— Przybycie jego do stolicy.
Opis tego miasta i jego okolic.
— Autor przyjęty zostaje gościnnie przez znakomitego pana.
— Rozmowa z tymże.



L


Lubo powiedzieć nie mogę, że się źle na tej wyspie obchodzono ze mną, jednak zdawało mi się zawsze, że mnie traktują z lekceważeniem, nawet z niejaką wzgardą. Król i naród mieli jedynie upodobanie w matematyce i muzyce, a że w porównaniu z nimi słaby byłem w tych dwóch umiejętnościach, nie poważali mnie wcale.

Gdym już wszystkie osobliwości wyspy obejrzał, pragnąłem niezmiernie opuścić ją, zwłaszcza że sobie mieszkańców sprzykrzyłem. Byli prawda celującymi w dwóch umiejętnościach, które bardzo poważam i cokolwiek nawet znam, lecz tak się zagłębiali ciągle w rozmyślania, że nigdy nudniejszego i smutniejszego towarzystwa nie widziałem. Rozmawiałem jedynie z kobietami, budzicielami i paziami podczas dwumiesięcznego pobytu tamże, przezco jeszcze większą ściągnąłem na siebie wzgardę; jednak to byli jedyni ludzie od których rozsądną odpowiedź dostać można było.

Przez pilne uczenie się, dosiągnąłem pewnej doskonałości w języku krajowym, lecz nudziło mnie zostawać dłużej w miejscu, gdzie nawet żadnego użytku z tej umiejętności mieć nie mogłem: postanowiłem więc opuścić ją przy pierwszej sposobności.

U dworu był jeden znakomity pan, krewny Króla, i przez to jedynie szanowany, gdyż oprócz tego uważano go powszechnie jako najgłupszego i najnieumiejętniejszego ze wszystkich Laputyanów. Wielkie Krajowi wyświadczył przysługi, miał znakomite zdolności naturalne, był bardzo ukształcony, poczciwy i kochający swój honor; lecz nie był wcale muzykalnym, i nieprzyjaciele jego mawiali, że często w niestosownem miejscu takt dawał: nauczyciele zaś jego, tylko z wielką trudnością potrafili nauczyć go najłatwiejszych zasad matematyki. Był on dla mnie bardzo łaskawy, odwiedzał mnie często i życzył sobie dowiedzieć się o stanie Europy, o prawach, zwyczajach, umiejętnościach zwiedzonych przezemnie krajów. Słuchał mojego opowiadania z największem zastanowieniem i rozsądne bardzo czynił nad tem uwagi. Miał dwóch budzicieli, ale tylko dla zwyczaju i używał ich tylko u dworu lub oddawając ceremonialne wizyty: skoro byliśmy sami oddalał ich od siebie.

Prosiłem tego pana, o wstawienie się za mną u Króla, ażeby mi pozwolił opuścić wyspę. Przychylił się do mojej prośby, ale — jak mi powiedział — bardzo niechętnie. Wiele mi też bardzo korzystnych robił propozycyi, których, oświadczając mu za to moją wdzięczność, nie przyjąłem.

Dnia 11o lutego pożegnałem się z Królem, który mi dał prezent wartości 200 funtów szterlingów; mój protektor równie znaczny mi podarował, dołączając do tego list rekomendujący do jednego przyjaciela swego, w Lagado stolicy państwa Balnibarbi mieszkającego. Gdy wyspa znajdowała się nad górą, dwie mile od Lagado odległą, spuszczono mnie z najniższej galeryi tym samym sposobem jak mnie wciągniono.

Cały kraj będący pod panowaniem Króla Wyspy latającej, nazywa się Balnibarbi a stolica jego Lagado. Byłem bardzo ucieszony znajdując się znowu na stałym lądzie. Chodziłem przez miasto nie zwracając na siebie niczyjej uwagi, bo byłem tak ubrany jak krajowcy a tyle już znałem ich język, że mogłem z nimi rozmawiać. Niezadługo znalazłem dom pana do którego miałem list, oddałem go i najgrzeczniej zostałem przyjęty. Znakomity ten pan, nazwiskiem Munodi, kazał w swoim domu urządzić dla mnie pokój, który przez cały pobyt mój tamże zamieszkiwałem ciągle jak najlepszego obchodzenia się doznając.

Nazajutrz wyjechał ze mną w swoim powozie dla pokazania mi miasta, które jak pół Londynu jest wielkie, lecz domy są bardzo źle zbudowane i wszystkie prawie blizkie upadku. Lud okryty łachmanami, chodzi po ulicach krokiem niepewnym, z twarzą dziką i oczami wytrzeszczonemi. Wyjechaliśmy przez jedną z głównych bram, na pola w obrębie trzech mil od miasta; widziałem tamże wielu ludzi uprawiających ziemię różnemi instrumentami, lecz nie mogłem się domyślić coby robili, gdyż nie widziałem na polu, ani trawy ani zboża, lubo grunt zdawał się być wybornym. Ośmieliłem się zapytać mojego przewodnika, czem się tyle głów i rąk w mieście i na polu zajmuje, kiedy nie widać żadnego skutku jakiej pracy, ale przeciwnie, nie widziałem nigdzie ziemi tak źle uprawionej, domów tak źle zbudowanych i upadkiem grożących, ani ludu z twarzą i ubiorem nędzniejszym jak tutaj.

Pan Munodi był osobą pierwszej rangi w kraju, a niegdyś gubernatorem Lagado, ale przez intrygi ministrów złożony został z urzędu z powodu niezdatności. Król jednak obchodził się z nim łaskawie, jako z człowiekiem uczciwym ale bardzo ograniczonym.

Na moje uwagi ganiące tak mocno kraj i mieszkańców, odpowiedział: że nie dosyć długo bawię w kraju, abym mógł o tem sądzić, a każden kraj ma swoje zwyczaje. Przytaczał mi i inne podobne rzeczy; lecz za powrotem do pałacu spytał się: jak mi się ten gmach podoba? jakie tu niedorzeczności znajduję? cobym mógł w ubiorze i postępowaniu jego służących ganić? Bez wahania mógł mi te pytania czynić, bo wszystko było u niego przepyszne, regularne i gustowne. Odpowiedziałem mu: że mądrość jego, oświecenie, i bogactwa uchroniły go od błędów, na które głupstwo i nędza innych naprowadziły. Powiedział mi dalej: że gdybym chciał udać się z nim do jego domu wiejskiego, ośm mil odległego od miasta, mógłby więcej mówić ze mną o tem. Z największą chęcią przyjąłem to zaproszenie i dnia następującego wyjechaliśmy.

W podróży opowiedział mi różne sposoby, których rolnicy używają w uprawianiu swoich gruntów, ale ja tego wcale pojąć nie mogłem, bo wyjąwszy kilka miejsc, nie widziałem na polu ani trawy ani zboża. Po trzech jednak godzinach jazdy, wszystko inszą przybrało postać. Domy dzierżawców bardzo liczne, pięknej nader i gustownej były budowy; pola ogrodzone były troskliwie i zawierały winnice, murawy, pola urodzajne i łąki, słowem, nie przypominam sobie abym kiedy piękniejszą widział okolicę.

Pan Munodi widząc moje ukontentowanie, powiedział do mnie z westchnieniem: że tu zaczynają się jego posiadłości i aż do jego domu taki mieć będziemy widok. Współziomkowie moi szydzą ze mnie i gardzą mną, że nie umiem należycie moich rzeczy urządzić, że daję drugim zły przykład, za którym jednak nikt nie postępuje, wyjąwszy kilku słabych i uporczywych starców.

Przybyliśmy nareszcie do jego zamku, który istotnie był w najprzyjemniejszym stylu starożytnej architektury zbudowany. Fontanny, ogrody, przechadzki, dróżyny i laski z najlepszym gustem były urządzone. Nie mógłem się wstrzymać od udzielenia temu wszystkiemu zasłużonej pochwały, lecz on wcale na to nie uważał. Po kolacyi gdyśmy sami zostali, powiedział mi z bardzo smutną miną: że nie wie, czy nie będzie przymuszonym rozwalić wszystkie swoje domy w mieście i na wsi, zniszczyć wszystkie plantacye, dla urządzenia ich podług najnowszej mody: że nawet będzie musiał dać swoim dzierżawcom podobne rozkazy. Jeżeli tego nie uczyni, będą go wszyscy uważać za człowieka dumnego, dziwnego, nieumiejętnego, fanatycznego i może przez to niełaskę Króla na siebie ściągnąć. Zadziwienie moje nad tem zmniejszy się, mówił dalej, skoro mi opowie rzeczy, o których u dworu dowiedzieć się nie mogłem; bo ludzie tam na górze mieszkający, są tak zatopieni w swoich spekulacyach, że nie myślą wcale co się tu na dole dzieje.

Treść jego opowiadania jest następująca. Przed pięćdziesięcią laty kilka osób udało się ztąd do Laputy, częścią dla załatwienia potrzebnych interesów, częścią też dla zabawy. Po pięciomiesięcznym pobycie na wyspie, powrócili do domu z powierzchowną znajomością matematyki, lecz przy tem z wielką lekkomyślnością. Ci, zaczęli ganić wszystko co tylko w kraju widzieli i postanowili wszystkie kunszta i umiejętności na nową wcale stopę urządzić. Otrzymali w tym celu patent królewski do założenia wielkiej akademji projekcistów, i ta nowość tak się w krótkim czasie rozszerzyła, że nie ma miasta w Królestwie, któreby nie miało takiej akademji.

W tych kollegiach wynajdują professorowie nowe metody dla rolnictwa i architektury; nowe instrumenta dla rzemiosł i manufaktur, za pomocą których, jeden człowiek potrafi tyle zrobić ile dziś dziesięciu; pałac ma być wystawiony w jednym tygodniu z materyałów tak mocnych, że bez najmniejszej reparacyi wieki przetrwać może. Wszystkie owoce mają rosnąć i dojrzewać o każdej porze roku i sto razy być większe od teraźniejszych, i inne podobne zbawienne projekta. Lecz jedyne nieszczęście w tem wszystkiem jest, że nic a nic uskutecznionem dotychczas nie zostało, a tym czasem pola są puste, domy zrujnowane a lud bez odzieży i chleba. To ich jednak nie odstrasza, owszem jeszcze z większą gorliwością ubiegają się za swemi planami, do czego ich naprzemiany, to nadzieja to rozpacz podżega.

Co do mnie, przydał, nie bedąc od natury obdarzonym duchem wynalazczym, kontentuję się iść dawnym torem, mieszkam w domach przez swoich przodków wystawionych, postępuję jak oni postępowali i nie wdaję się w żadne nowości. Mała tylko liczba znacznych obywateli toż samo czyni; lecz wszyscy są wzgardzeni i lekceważeni jako nieprzyjaciele kunsztów i umiejętności, ograniczeni i źli obywatele, przenoszący własną wygodę nad dobro publiczne.

Oświadczył mi też, iż nie chce mnie bynajmniej pozbawiać ukontentowania, które niezawodnie mieć będę ze zwiedzenia tej sławnej akademji i nawet chce mi być w tem pomocnym; lecz życzył sobie abym pierwej obejrzał zapadłą budowę pół mili od jego domu na pochyłości góry leżącą, o której następującą mi opowiedział historyą.

Miał bardzo dobry młyn wodny, poruszany pędem wielkiej rzeki: był on dostatecznym dla niego, jego familji i wielkiej części dzierżawców. Przed siedmioma laty przyszło do niego towarzystwo projekcistów, proponując mu rozwalenie młynu i postawienie go na nowo na pochyłości góry, na szczycie której ma być założony wodozbiór z którego woda przez rury i maszyny na młyn płynąć będzie. Wiatr i powietrze działając na wodę, mają przyspieszać jej płynienie, a spadając z takiej wysokości, daleko mniejsza ilość wody silniejszą będzie do obracania młynu, niżeli cała rzeka poziomo płynąca. A że wtenczas, dodał, nie był w wielkich łaskach u dworu i przyjaciele mocno go namawiali, dał się więc do tego nakłonić. Dwieście ludzi pracowało przez dwa lata i dzieło nie udało się wcale; projekciści oddalili się wcześnie, zwalając całą winę na niego. Oprócz niego przywiedli jeszcze wielu innych do podobnych przedsięwzięć z równem kosztami, trudami i z równą bezskutecznością.

Po kilku dniach powróciliśmy do miasta, a że pan Munodi nie był dobrze widziany w akademji, zarekomendował mnie jednemu ze swoich przyjacioł ażeby mnie tam za prowadził. Był tak łaskaw że mnie przedstawił jako wielkiego miłośnika projektów i jako człowieka bardzo ciekawego i łatwowiernego. W rzeczy samej nie było to wcale bezzasadnie, bo w młodości mojej byłem także małym projekcistą.




ROZDZIAŁ V.



Autor dostaje pozwolenie oglądania wielkiej akademji w Lagado.
— Dokładny opis tejże akademji.
— Nauki któremi się professorowie zajmują.



A


Akademia ta nie jest jedną obszerną budową, ale raczej zbiorem wielu domów na obu stronach ulicy znajdujących się, które, że niezamieszkane były i zapadłe, w tym celu zakupione zostały. Dozorca jej bardzo dobrze mnie przyjął i przez kilka dni nieprzerwanie ją zwiedzałem.

W każdym pokoju jest jeden lub kilku projekcistów i jeżeli się nie mylę, to byłem przynajmniej w pięciuset pokojach.

Pierwszy akademik którego obaczyłem, był człowiek chudy i mizerny, z wielką brodą i długiemi włosami, ręce i twarz miał nadzwyczaj brudne, suknie zaś, koszula i ciało jego, były jednego koloru. Już ośm lat pracował nad projektem wyciągnienia z ogórków promieni słonecznych, które w hermetycznie zatkanych flaszkach schowane, miały służyć do ogrzewania powietrza w dniach chłodnych i niepogodnych. Powiedział mi: że w przeciągu następujących ośmiu lat będzie niezawodnie wstanie dostarczyć dla ogrodów gubernatora, promieni słonecznych za bardzo pomierną cenę: uskarżał się na brak funduszów i prosił mnie, abym dla zachęcenia go, dał mu małe wsparcie, bo w tym roku ogórki były bardzo drogie. Dałem mu mały podarunek, gospodarz mój bowiem opatrzył mnie w tym celu pieniędzmi, wiedząc że ci uczeni mają zwyczaj wypraszać sobie cokolwiek u zwiedzających akademią.

Poszedłem do innego pokoju, lecz wszedłszy ledwo, chciałem czemprędzej uciekać, mało nie zaduszony strasznym który tam był smrodem. Mój przewodnik zatrzymał mnie jednak, zaklinając ażebym został, gdyż inaczej wszystkich bym na siebie rozgniewał. Projekcista w tym pokoju mieszkający, był najstarszym w całej akademji: twarz i brodę miał blado żółte, ręce i ubiór okryte plugastwem. Skoro przedstawiony mu zostałem, objął mnie swemi ramionami i uściskał serdecznie, cobym mu chętnie darował. Zatrudnieniem jego było od czasu wejścia swego do akademji, zamieniać exkrementa ludzkie w pierwiastkowe żywności, przez rozłączenie ich cząstek składowych, oczyszczenie z żółci, śliny i odoru: w tym celu towarzystwo akademickie dostarczało mu tego materyału, co tydzień pełne naczynie wielkości beczki brystolskiej.

Poszedłem do drugiego: ten chciał lód w proch przerabiać i pokazał mi rozprawę o ciągłości ognia.

Widziałem też jednego gienialnego architekta, który wynalazł nową metodę budowania domów, zaczynając od dachu a kończąc fundamentem. Jako przykład praktyczności swej metody, przywodził sposób budowania najroztropniejszych owadów, jako to: pszczół i pająków.

Był także jeden ślepy, mający wiele uczniów równie jak on wzroku pozbawionych; wszyscy zatrudniali się mieszaniem farb dla malarzy: nauczał ich bowiem rozróżniać je za pomocą węchu i dotykania. Nieszczęściem, znalazłem ich nie bardzo jeszcze w tem biegłych, a nawet professor często się mylił.

W dalszym pokoju znajdował się jeden wielki człowiek, który wynalazł nowy sposób uprawiania ziemi za pomocą świń, dla oszczędzania kosztów orania, bydła i pługa. Metoda jego jest następująca: w głębokości ośmiu cali a w odległości co 6 cali, zagrzebują w ziemi żołądź, daktyle, orzechy i inne owoce które świnie lubią; potem wypędzają na to pole 600 lub więcej tych zwierząt, które ryjem i nogami ziemię tak rozkopują, że potem zdatną jest do siewu, a przy tem gnoją ziemię wracając co z niej wydobyły. Zrobiono raz próbę, ale koszta i praca były zanadto wielkie, skutek zaś wcale niepomyślny: utrzymują jednak, że ten wynalazek da się wydoskonalić.

Poszedłem ztąd do innego pokoju, gdzie ściany i pułap całkiem okryte były pajęczyną tak, że tylko małą drożynę zostawiono dla mieszkańca jego. Skoro mnie zobaczył wchodzącego, zawołał ażebym był ostrożnym i nie popsuł pajęczyn. Żałował mocno, że ludzie przez długi czas w tak wielkim błędzie zostawali, używając jedwabników; gdy pająki daleko lepiej nie tylko prząść ale i tkać umieją. Utrzymywał przytem: że używając pajęczyny, można koszta farbowania oszczędzić, i pokazał mi mnóstwo much różnego koloru, któremi karmił pająki, przezco — jak mówił — pajęczyna pewną przyjmuje farbę; a ponieważ ma dostateczną ilość much we wszystkich kolorach, będzie więc w stanie wszelkim żądaniom zadosyć uczynić, skoro tylko wynajdzie stosowny pokarm dla nich, z gumy, oleju i różnych klejowatości, ażeby pajęczyna mocniejszą i trwalszą była.

Jeden astronom bardzo sławny, przedsięwziął umieścić na jednej wielkiej wieży zegar słoneczny, który nie tylko ma pokazywać dzienne i roczne obroty ziemi koło słońca, ale nawet wszystkie przypadkowe odmiany wiatrów.

Od niejakiego czasu cierpiałem na kolki: zaprowadził mnie więc mój przewodnik do jednego lekarza, który się bardzo wsławił wynalazkiem mechanizmu, za pomocą którego tę chorobę leczył. Miał wielki mieszek kończący się długą i wązką rurką ze słoniowej kości, tę wsadzał w otwór kanału odchodowego ośm cali głęboko, wciągając w mieszek powietrze: utrzymywał, że tym sposobem wnętrzności wypróżnione zostają jak suchy pęcherz. Jeżeli zaś choroba była mocniejsza i uporczywsza, natenczas napełniał pierwej miech powietrzem, i wsadziwszy rurkę do otworu, wpuszczał je do wnętrzności chorego, potem wyciągał ją dla napełnienia znowu powietrzem, zapchawszy jednak pierwej otwór u chorego palcem. Przez powtarzanie kilka razy tej operacyi, wiatr wpuszczony musiał gwałtownie wybuchnąć i porwać ze sobą powietrze szkodliwe wewnątrz się znajdujące: tym sposobem chory zostawał zupełnie uleczony. Widziałem jak obydwa te sposoby leczenia spróbował na psie: przy pierwszym, żadnego nie spostrzegłem skutku; przy drugim zaś pies mało nie pękł i taki nareszcie zrobił wybuch, iż prawdziwie mnie i mojemu przewodnikowi źle się zrobiło. Pies zdechł na miejscu, a my zostawiliśmy lekarza zmartwionego i zatrudnionego ożywieniem jego za pomocą tej samej operacyi.

Zwiedziłem jeszcze wiele innych pokoi, ale nie chcę nudzić czytelnika opisywaniem wszystkich ciekawych rzeczy które tam widziałem; bo życzę sobie być o ile można zwięzłym i krótkim w opowiadaniu.

Dotąd widziałem tylko jedną stronę akademji poświęconą wynalazkom mechanicznym; druga strona przeznaczona jest dla zajmujących się wiadomościami spekulacyjnemi; lecz nim do opisania jej przystąpię, chcę pierwej w krótkości wspomnieć jednego bardzo sławnego akademika, znanego pod nazwiskiem sztukmistrza uniwersalnego. — Powiedział nam że już 30 lat rozmyśla nad polepszeniem życia człowieka. Miał dwa wielkie pokoje napełnione osobliwościami, a pięćdziesięciu robotników pracowało pod jego dozorem. Jedni zatrudniali się zgęszczaniem powietrza, wydzielając saletroród i parując części płynne, dla zrobienia z niego substancyi dotykalnej; drudzy zmiękczali marmór na poduszki; inni skamieniali kopyta żywych koni, dla uchronienia ich od zepsucia. On sam zajmował się dwoma wielkiemi projektami: jeden z nich był, ażeby zasiewać role plewami, które podług niego prawdziwą siłę rosnącą zawierają; dowodził tego różnemi przez siebie zrobionemi doświadczeniami, których ja przez nieznajomość moją zrozumieć nie mogłem: drugi projekt był, ażeby za pomocą pewnej kompozycyi z gumy, minerałów i roślin przeszkadzać rośnieniu wełny na dwóch młodych jagniętach. Utrzymywał, że w krótkim czasie będzie w stanie rozszerzyć po całym kraju rasę nagich owiec.

Potem udaliśmy się na drugą stronę akademji, przez projekcistów w wiadomościach spekulacyjnych zajmowaną.

Pierwszy professor którego ujrzałem, znajdował się w wielkim pokoju, otoczony od czterdziestu uczniów. Po wzajemnem przywitaniu się, gdy spostrzegł że bardzo uważnie oglądam wielką maszynę zabierającą większą część pokoju, powiedział mi: że może z zadziwieniem dowiem się o zajmującym go projekcie wydoskonalenia wiadomości spekulacyjnych za pomocą operacyi mechanicznych. Pochlebia sobie że świat uzna ważność jego wynalazku, i że wznioślejsza myśl nigdy w głowie człowieka nie postała. Wiadomo, jak trudno przychodzi każdemu człowiekowi nauczyć się kunsztów i umiejętności; lecz przez ten jego wynalazek, człowiek najbardziej nawet nieumiejętny potrafi za pomierne koszta i po lekkiem ćwiczeniu ciała, pisać książki filozoficzne, poetyczne, rozprawy o polityce, teologji i matematyce, bez najmniejszej pomocy naturalnych zdolności lub nauk. Zaprowadził mnie do warsztatu, przy którym uczniowie stali w szeregach ustawieni.

Była to wielka rama mająca dwadzieścia stopni kwadratowych: powierzchnia jej składała się z małych kawałków drzewa wielkości kostki, niektóre jednak z nich były większe od drugich, a wszystkie były przez cienkie dróty ze sobą połączone. Na każdej powierzchni sześcianków przylepione były kawałki papieru, na których wszystkie wyrazy języka krajowego w różnych odmianach, konjugacyach, deklinacyach, ale bez żadnego porządku były napisane. Professor prosił mnie ażebym uważał, bo chce maszynę poruszać. Na jego rozkaz każden uczeń ujął jedną z czterdziestu antab w ramie będących i obróciwszy je, odmienili wcale rozkład wyrazów. Rozkazał potem szesnastu chłopcom ażeby wiersze powoli czytali i jeżeli znaleźli ciąg kilku wyrazów, peryód stanowić mogących, natenczas dyktowali je czterem innym chłopcom którzy to pisali. Ta operacya powtórzona została kilka razy, i za każdem obróceniem sześcianki na około się obracały i wyrazy coraz insze zajmowały miejsca.

Sześć godzin dziennie pracowali uczniowie przy tej nauce; professor pokazał mi wiele foliałów mnóstwo zebranych w ten sposób peryodów obejmujących, jak zapewniał, skarb wszystkich kunsztów i umiejętności, które ułożyć i wydać zamyśla. Lecz zamiar ten wtedy dopiero może należycie przyjść do skutku a dzieło do wielkiego stopnia doskonałości; jeżeli publiczność zechce dostarczyć potrzebnych funduszów na założenie 500 takich maszyn, i jeżeli dyrektorowie ich obowiązani zostaną przykładać się wspólnie do wydania tak wielkiego i powszechnie użytecznego dzieła.

Podziękowałem sławnemu temu professorowi za łaskawe pokazanie i objaśnienie mi tego wszystkiego i zapewniłem go: że jeżelibym wrócił kiedy do mojej ojczyzny, to jego uznam jako pierwszego i jedynego wynalazcę tej cudownej maszyny, której abrys dla lepszej pamięci na papier przeniósłem i na dowód tutaj załączam. Powiedziałem mu także: że chociaż to zwyczajem jest u uczonych w Europie, przywłaszczać sobie wzajemnie cudze wynalazki, przez co niewiadomo czasem, kto istotnie jest pierwszym wynalazcą; będę jednak tak ostrożnym, że bez żadnego rywalstwa, jemu honor pierwszeństwa wynalazku przyznanym zostanie.

Ztąd udaliśmy się do szkoły języków, gdzie trzej professorowie naradzali się ze sobą, nad najlepszym sposobem wydoskonalenia języka krajowego. Jeden podał projekt, ażeby wszystkie wyrazy wielozgłoskowe zamienić w jednozgłoskowe i dla skrócenia mowy skasować zupełnie słowa i imiesłowy, bo wszystkie imaginacyjne rzeczy są w istocie rzeczownikami.

Drugi projekt był, zniesienie wszystkich wyrazów języka, przez co wielkie polepszenie zdrowia i oszczędzenie czasu nastąpić musi. Jest bowiem rzeczą naturalną że wymówienie każdego słowa, przez tarcie, zmniejsza nasze płuca i tem samem pociąga za sobą skrócenie życia. Sposób więc najlepszy przeciw temu jest, ażeby przez wzgląd, że wyrazy są tylko nazwaniem rzeczy, nosić ze sobą wszystkie przedmioty o których z drugim mówić chcemy.

Ten wynalazek zostałby niezawodnie przyjęty i upowszechniony, gdyby kobiety i pospólstwo nie sprzeciwili się temu, a nawet i powstaniem nie grozili, jeżeliby chciano pozbawić ich wolności mówienia: wszak pospólstwo jest zawsze największym nieprzyjacielem oświaty. Najmędrsi i najuczeńsi jednak, przyjęli nową metodę wyrażania się za pomocą rzeczy; lecz największa trudność w tem jest: że ci, którzy liczne i różne mają interesa, muszą nosić na plecach ogromne ciężary, jeżeli nie są w stanie trzymać sobie do tego służących.

Nieraz widziałem takich medrców uginających się, jak nasi kramarze wędrujący, pod swoim ciężarem. Jeżeli się spotkali na ulicy, składali paki na ziemię, otwierali worki, i całogodzinne prowadzili ze sobą rozmowy: potem pakowali znowu swoje rzeczy a wziąwszy ciężar na siebie, żegnali się.

Dla zwyczajnych i krótkich rozmów można potrzebne rzeczy nosić ze sobą w kieszeni, w domu zaś nikomu na tem nie zbywa, i pokoje gdzie wielu zgromadzało się z mówiących tym językiem, opatrzone były wszystkiemi rzeczami potrzebnemi do tych rozmów kunsztownych. Daleko większa jeszcze korzyść wynika z tego wynalazku: że przez niego język powszechny zaprowadzony zostaje, bo wszystkie rzeczy i instrumenta są u wszystkich narodów cywilizowanych prawie jedne i też same; praca więc jako też wielkie koszta dla nauczenia się języków obcych, byłyby przez to oszczędzone.

Byłem też w szkole matematycznej, gdzie professorowie uczyli podług metody w Europie wcale nieznajomej. Twierdzenie i dowodzenie napisane zostały tynkturą głowę wzmacniającą na opłatkach, które uczniowie połykali i potem przez trzy dni chlebem i wodą żyć musieli. Podczas trawienia opłatka, tynktura wstępuje do głowy i rozwiązuje całe zadanie matematyczne. Lecz dotychczas ta metoda została bez pomyślnego skutku: pochodzi to częścią, że się w ilości tynktury omylić musiano, częścią z nieposłuszeństwa i krnąbrności uczniów, w których ta medycyna taką wzbudza odrazę, że ją na stronę odrzucają, lub wypluwają nim jeszcze działać zaczęła; nie można też ich namówić, aby tak długo pościli jak do tego koniecznie potrzeba.




ROZDZIAŁ VI.



Dalszy opis akademji.
— Autor przekłada niektóre polepszenia, które zaszczytnie przyjęte zostają.



Z


Ze szkoły politycznej, którą potem zwiedziłem, nie byłem wcale zadowolony. Wszyscy professorowie zdawali mi się cierpieć na pomięszanie zmysłów, co mnie wielkim smutkiem napełniło. Nieszczęśliwi ci ludzie robili projekta, ażeby namówić monarchów, ażeby swoich faworytów z pomiędzy najmędrszych i najcnotliwszych obywateli wybierali; nauczyć ministrów, aby jedynie dobro publiczne mieli na celu, a zasługi, zdatności i cnotę nagradzali; ażeby przekonać panujących, że ich i narodu interes jest jeden i ten sam; że urzędy publiczne tylko osobom uzdatnionym powierzać należy.

Niektórzy z nich jeszcze większe chimery proponowali, co mnie przeświadczyło o prawdziwości znajomej powszechnie uwagi; że nie ma nic niedorzecznego, coby przez filozofa jako prawda, zaleconem i dowodzonem nie zostało.

Muszę jednak wyznać że członki tej części akademji, nie byli takiemi marzycielami i roztargnionemi jak drudzy. Poznałem tam jednego sławnego lekarza, który naturę i systema sztuki rządzenia doskonale zgłębiał i zatrudniał się wynalezieniem sposobów leczenia licznych chorób, którym wszystkie gałęzie administracyi podlegać zwykły, tak przez niezdatność i słabość rządzących, jak nieposłuszeństwo i nieużytość rządzonych. Wszyscy filozofowie zgadzają się, że wielkie jest podobieństwo między ciałem naturalnem i politycznem, można przeto obie choroby jednakowym leczyć sposobem. Wiadomo że zgromadzenia narodowe cierpią często na zbytek, zepsucie lub burzenie się soków, na choroby głowy i serca, zkąd powstają konwulsye i kontrakcye muszkułów, osobliwie prawej ręki; na hypochondryą, wiatry, zawroty głowy i pomieszanie zmysłów; na skrofuliczne wrzody, odbijania kwaskowe, głód nadzwyczajny, niestrawność i inne dolegliwości których tu wyliczać nie potrzeba.

Lekarz więc ten proponował, ażeby za zgromadzeniem się Senatu lub Izby jakiej, doktorowie w tym celu przywołani, byli obecni przy trzech pierwszych posiedzeniach i po ukończeniu ich rozpoznawali puls każdego senatora lub prawodawcy. Potem powinni lekarze naradzać się ze sobą nad naturą choroby każdego i przyjść na czwarte posiedzenie w towarzystwie aptekarzy mających ze sobą potrzebne medykamenta. Ci mają przed otwarciem posiedzenia rozdzielić między członków Izby lekarstwa ściągające, uśmierzające, laxujące, głowne, uszne, serdeczne, i t. d. stósownie do choroby każdego, i przy każdem posiedzeniu, trzeba lekarstwa podług ich skutków powtórzyć, odmienić, lub zupełnie zaniechać.

Ten projekt, zdaje mi się, nie pociągnie za sobą wiele kosztów i będzie bardzo użytecznym dla prędszego załatwienia interesów w krajach, gdzie zgromadzenia narodowe mają udział w prawodawstwie. Za jego pomocą nastąpi większa jednomyślność, a zatem skrócenie długich rozpraw i sprzeczek; niejeden otworzy usta dotychczas zamknięte, drugi zamknie zanadto zawsze otwarte. Zmniejszy się popędliwość młodych a uporczywość starszych zmiękczoną zostanie; głupi obudzi się, a zapalony niezawodnie się uspokoi.

Ponieważ wszyscy uskarżają się, że faworyci monarchów mają krótką zanadto pamięć: chciał więc ten doktor, ażeby każden udający się do ministra z prośbą, przedstawiwszy ją w krótkości dał mu szczutka, przydeptał mu nagniotka, lub pociągnął go za uszy, wsadził mu igłę w spodnie, lub uszczypnął mocno w ramię, ażeby nie zapomniał o sprawie, którą mu przedstawiono: przy każdej audyencyi trzeba tę operacyą powtórzyć, aż prośba dopełnioną lub stanowczo odrzuconą zostanie.

Chciał też, ażeby każden członek zgromadzenia narodowego, wyrzekłszy swoje zdanie i przełożywszy dokładnie powody, obowiązany był dać swój głos za wcale przeciwną propozycyą; skutek takowego postępowania będzie niezawodnie najpomyślniejszy dla dobra publicznego.

Jeżeli partye polityczne w jakim kraju są zanadto zacięte, wtedy następującego sposobu używać należy dla uspokojenia i pogodzenia ich. Metoda jest, jak doktor mi powiedział, następująca. Trzeba wziąść sto naczelników różnych partyi, ustawić ich koło siebie podług podobieństwa ich czaszek i polecić biegłemu operatorowi, ażeby w jedym czasie przerznął im czaszki tak, aby mózg na dwie równe części został podzielony; poczem zamieniają się połowy mózgów tak, ażeby Tory dostał połowę mózgu Whiga i na odwrót. Operacya jest wprawdzie bardzo subtelna, ale professor zapewniał: że skoro z należytą zręcznością uskutecznioną będzie, wyzdrowienie niezawodnie nastąpi. Ponieważ, dowodził, obydwie połowy mózgu załatwiają w jednej czaszce całą rzecz między sobą, muszą się wkrótce zgodzić: ztąd wyniknie powściągliwość i regularność w myśleniu, tak potrzebne głowom tych ludzi, którzy mniemają że na to na świat przyszli, aby czuwali i rząd mieli nad nim. Co się tycze różnicy w ilości i własności mózgów; doktor zapewniał, że to nic nie znaczy.

Słyszałem jak dwaj akademicy sprzeczali się mocno nad najlepszym sposobem pobierania podatków, bez uciemiężenia ludu. Jeden utrzymywał: że najlepszy sposób jest nałożyć podatki na występki i głupstwa ludzi; a summa którą każden ma płacić, powinna być oznaczoną przez sąd składający się z jego sąsiadów. Drugi był wcale przeciwnego zdania, utrzymując: że trzeba te przymioty duszy i ciała podatkiem nałożyć, na które ludzie najbardziej są zarozumiali, i każden ma być w tym względzie własnym sędzią. Największą taxę powinni płacić faworyci płci pięknej, a to w proporcyi liczby i natury łask, których doświadczali; przyczem deklaracya każdego jest dostateczną. Na dowcip, waleczność i grzeczność także podatek nałożyć trzeba, podług wyznania każdego ile z nich posiada: honor zaś, sprawiedliwość, mądrość i naukowość powinny być uwolnione od wszelkich podatków, bo nikt ich drugiemu nie przyzna, ani ich posiadaniem chlubić się będzie.

Kobiety trzeba nałożyć podatkiem w proporcyi ich piękności i gustu w toalecie, a to także podług własnego ich oszacowania: stałość zaś, niewinność, rozum i dobroć wolne być powinny od wszelkiej opłaty, bo cały dochód z tego, nie wróciłby i kosztów poboru.

Ażeby zaś reprezentanci zawsze bronili interesu korony, podano projekt, ażeby o urzędy publiczne grali w kostki. Przed zaczęciem gry, powinien każden przysięgnąć: że w każdym razie, czy wygra czy też przegra, będzie głosował podług woli dworu; lecz każden przegrywający ma prawo znowu grać o pierwsze wakujące miejsca. Tym sposobem, wszyscy będą zawsze w nadziei, i nie będą się mogli uskarżać na niedotrzymanie danych przyrzeczeń, ale całą winę zwalą na fortunę której ramię zawsze silniejsze niżeli ramię ministra.

Drugi akademik pokazał mi rozprawę nad najlepszą metodą odkrywania spisków i sprzysiężeń przeciwko rządowi. Radził dowiadywać się, jakim pokarmem żywią się osoby podejrzane; o którym czasie jedzą i spoczywają; na której stronie leżą w łóżku, i którą ręką ocierać się zwykli: rozpoznawać ich odchody i podług ich smaku, koloru, konsystencyi i odoru sądzić jakie mają buntownicze myśli i plany; gdyż nigdzie człowiek nie jest tak zamyślony i sobą samym zatrudniony, jak na stolcu. Przydał, że doświadczył tego sam na sobie; i rozmyślając na próbę, dla przekonania się o skutku nad najlepszym sposobem zamordowania Króla, znalazł: że odchody jego były zielonawe i zupełnie innego koloru, jak gdy rozmyślał tylko nad buntowaniem ludu i spaleniem stolicy.

Cała rozprawa napisana była z wielką przenikliwością i zawierała wiele użytecznych uwag dla polityków, lecz zdawało mi się że nie jest jeszcze kompletną. Ofiarowałem więc autorowi niejakie do niej przydatki, które przyjął z większą chęcią, niżeli to inni pisarze, szczególnie teoretycy czynić zwykli, i oświadczył mi iż z wdzięcznością przyjmuje moje nauki.

Opowiedziałem mu, że w Królestwie Tribnia, przez krajowców Laugden zwanem, gdzie przez niejaki czas w podróży mojej bawiłem, lud składa się powiększej części z denuncyantów, świadków, szpiegów, oskarżycieli i przysięgających, jako też z innych płatnych służalców rządu i urzędników. Spiski w tem Królestwie są zwyczajnie dziełem ludzi chcących zjednać sobie sławę wielkich polityków, wzmacniać słaby rząd, powszechne nieukontentowanie przytłumić, zbogacić się skonfiskowanemi dobrami, podwyższać lub zniżać kredyt publiczny, stósownie do własnych ich korzyści. Ci układają pierwej między sobą, które osoby mają być oskarżone, potem rozkazują zabierać im papiery, listy i wtrącają ich do więzienia. Papiery oddane zostają towarzystwu sztukmistrzów, umiejących odkrywać tajemne znaczenia wyrazów, syllab i liter.

Tak naprzykład odgadywają, że stolec znaczy tajną radę;
Stado gęsi, senat;
Kulawy pies, napad nieprzyjacielski;


Zaraza, wojsko stojące;


Chrabąszcz, pierwszego ministra;


Podagra, wielkiego kapłana;


Szubienica, sekretarza stanu;


Urynał, komitet lordów;


Sito, damę dworską;


Miotła, rewolucyą;


Łapka na myszy, urząd publiczny;


Studnia bez dna, skarb publiczny;


Kanał odchodowy, dwór;


Czapka błazeńska, faworyta;


Złamana trzcina, sąd;


Próżna beczka, generała;


Otwarta rana, administracyą kraju.


Jeżeli ta metoda jest niedostateczną, wtedy używają sposobów daleko jeszcze dzielniejszych, które uczeni akrostychi i anagrammy nazywają. Za pomocą pierwszej odgadują w każdej początkowej literze sens polityczny.

Naprzykład N, znaczy spisek polityczny;


B, pułk kawaleryi;


L, flotę;


albo przestawiają wyrazy i odkrywają najtajemniejsze plany niespokojnej partyi; jeżeli naprzykład piszesz do przyjaciela: „twój brat Tomasz ma hemoroidy,“ biegły odcyfrujący, umie w tem wynaleźć peryód znaczący: „spisek niezadługo wybuchnie.“

Podziękował mi ten szanowny akademik za udzielone mu uwagi i przyrzekł umieścić je w rozprawie, którą nad tym przedmiotem napisać zamyśla.

Nie widząc nic więcej w tym kraju coby mnie dłużej tam zatrzymywać mogło, zacząłem przeto myśleć o powrocie do Anglji.




ROZDZIAŁ VII.

Autor opuszcza Lagado i przybywa do Maldonady.

— Odprawia małą podróż do Glubdubdribu.

— Przyjęcie jakiego doznaje u Gubernatora.



S


Stały ląd którego to Królestwo jedną część

stanowi, rozciąga się, jakem mógł dostrzedz, ku wschodowi aż do nieznajomej na zachód Kalifornji leżącej części Ameryki; ku północy zaś aż do morza spokojnego, które tylko 30 mil od Lagado jest odległe. Tam znajduje się sławny port, gdzie znaczny prowadzą handel z wyspą Lugnag leżącą na północno-zachodniej stronie, pod 29 stopniem północnej szerokości a 140 długości. Od Japonji jest blizko 100 mil odległą i leży od niej na południowo-wschodniej stronie. Cesarz Japoński jest w ścisłem przymierzu z Królem Lugnagu, przez co z jednej wyspy do drugiej łatwo podróżować można. Postanowiłem przeto udać się tą drogą do Europy. Nająłem sobie dwa muły i przewodnika do noszenia moich rzeczy i wskazywania drogi. Pożegnałem się z moim szlachetnym protektorem, który mi tyle wyświadczył dobrodziejstw i jeszcze przed odjazdem kosztowny dał mi podarunek.

W podróży nie zdarzyło mi się nic ważnego coby godne było wzmianki. Przybywszy do Maldonado (tak się nazywa to miasto portowe), nie zastałem żadnego okrętu mającego się udać do wyspy Luggnagu i nie było nadziei ażeby się jaki wkrótce nadarzył. Miasto Maldonado jest prawie tak wielkie jak Portsmuth. W krótkim czasie zapoznałem się z niektórymi mieszkańcami i byłem od nich bardzo gościnnie przyjęty. Znakomity jeden pan powiedział mi: że ponieważ dopiero za miesiąc udadzą się okręty do Luggnagu, życzyłby mi, abym dla zabawy odprawił małą podróż do wyspy Glubbdubdrib, pięć mil tylko odległej i leżącej na południowo-zachodniej stronie. On i kilku jego przyjacioł chcieli mi towarzyszyć i wystarać się o mały statek do przewozu.

Glubbdubdrib znaczy w tym języku, jeżeli się nie mylę, „wyspa czarowników.“ Jest ona trzy razy większą od wyspy Whight, i odznacza się wielką żyznością. Zostaje pod władzą naczelnika jednego pokolenia składającego się wyłącznie z czarowników. Członki tego pokolenia wchodzą tylko ze sobą w związki małżeńskie, i najstarszy syn staje się księciem czyli gubernatorem.

Ten Książe ma przepyszny pałac i bardzo obszerny park 300 morgów zajmujący, który otoczony jest murem z ciosowego kamienia na dwadzieścia stóp wysokim. Zawiera także wiele ogrodzeń na pastwiska, pola zbożowe i ogrody.

Gubernator i jego familia używają do swej usługi bardzo osobliwych służących. Przez wielką biegłość którą gubernator posiada w czarodziejstwie, jest w stanie wywołać umarłych i zobowiązać ich do służenia mu przez dwadzieścia i cztery godzin, ale nie więcej; nie może też powtórzyć przyzwania jednego i tego samego z umarłych, aż po upłynieniu trzech miesięcy, chyba że mu się coś nadzwyczajnego wydarzy.

Skorośmy na wyspie wylądowali, udał się jeden z moich towarzyszów do gubernatora, i prosił go o audyencyą dla cudzoziemca, który jedynie w tym celu tu przybył. Prośba natychmiast dopełnioną została, i wszyscy trzej weszliśmy do bramy pałacu przez szereg gwardyi po staroświecku ubranej i uzbrojonej, której widok nieopisanym przejął mnie strachem. Przeszliśmy przez wiele pokojów, w których służący tego samego gatunku ustawieni byli, aż nareszcie przybyliśmy do pokoju gdzie się gubernator znajdował i gdzie po wielu ukłonach i niektórych zapytaniach, pozwolono nam usiąść na trzech krzesłach koło tronu Jego Książęcej Mości.

Ten Książe rozumiał język Balnibarbski, lubo ten bardzo się różni od języka tej wyspy. Prosił mnie abym mu opisał moje podróże, a dla pokazania mi swojej poufałości z jaką chce obchodzić się ze mną, odprawił wszystkich swoich ludzi jednym znakiem palca, którzy też jak mary, w jednym momencie zniknęli. Przez niejaki czas byłem w wielkiej trwodze, lecz gdy mnie gubernator zapewnił, że najmniejszej do obawy nie mam przyczyny, i sam widziałem że towarzysze moi, którzy już nieraz takim sposobem zostawali przyjęci, zupełnie byli spokojni; uspokoiłem się i opowiadałem mu przypadki moich podróży, z niejaką jednak trwożliwością i częstem oglądaniem się po za siebie gdzie te straszne widma zniknęły.

Miałem honor obiadawać z gubernatorem, przyczem znowu inne duchy przynosiły potrawy i przy stole usługiwały. Tą razą nie trwożyłem się tak mocno jak przedtem. Zostałem aż do wieczora, i prosiłem Jego Książęcą Mość, ażeby raczył wybaczyć że nie mogę przyjąć jego zaproszenia przenocowania w pałacu. Przyjaciele moi i ja udaliśmy się do blizkiego miasta będącego stolicą całej wyspy, dla wyszukania sobie noclegu w domu prywatnym. Nazajutrz odwiedziliśmy znowu gubernatora, co nam łaskawie uczynić rozkazał. Takim sposobem przepędziliśmy z dziesięć dni na wyspie, cały dzień bawiąc u gubernatora a przez noc w oberży. Niezadługo tak się do widoku tych duchów przyzwyczaiłem, że żadnego wrażenia na mnie nie sprawiały, a jeżeli niekiedy uczułem pewną niespokojność, wnet ustąpiła mojej nieograniczonej ciekawości.

Jego Książęca Mość powiedział mi, ażebym mu wymienił wszystkich których tylko chcę od początku świata aż dotąd umarłych, to mi ich przyzwie i rozkaże im odpowiadać na wszelkie moje zapytania, z warunkiem jednak, ażeby się ściągały tylko do czasu w którym żyli; mogę być pewnym, dodał, że mi czystą powiedzą prawdę, gdyż kłamstwo na tamtym świecie, jest wcale nieużyteczne.

Podziękowałem gubernatorowi najmocniej za tak wielką łaskę. Znajdowaliśmy się w pokoju zkąd piękny był widok na cały park, i gdy najbardziej pragnąłem oglądać widowiska przepychu i okazałości, powiedziałem więc: że życzyłbym sobie widzieć Alexandra wielkiego na czele swego wojska, po bitwie pod Arabelą; który też na znak gubernatora, zjawił się z całą swoją armią na obszernem polu pod naszemi oknami.

Alexander przywołany został do pokoju. Z największą trudnością mogłem zrozumieć jego język grecki, lecz równie i on mojego wcale nie rozumiał. Zapewnił mnie na słowo honoru że go nie otruto, ale śmierć jego była skutkiem febry wynikłej ze zbytku w napojach.

Potem widziałem Annibala przechodzącego przez Alpy. Powiedział mi, że ani kropli octu nie miał wcałym swoim obozie.

Przyzwani potem zostali Cezar i Pompejusz na czele swych wojsk, w chwili jak mieli stoczyć bitwę pod Farsalią; i widziałem Cezara tryumfującego po tej sławnej walce. Życzyłem sobie widzieć w jednej wielkiej sali zgromadzenie prawodawcze. Senat wydawał mi się jak zgromadzenie bohaterów i półbogów; drugie zaś jak zbiór kramarzy, łotrów i renomistów. Na moje życzenie, dał gubernator znak Brutusowi i Cezarowi ażeby się do nas zbliżyli. Widok Brutusa napełnił mnie największem uszanowaniem i podziwieniem: z rysów jego twarzy mogłem wyczytać najsurowszą cnotę, największą odwagę, stałość umysłu, miłość ojczyzny, połączone z serdeczną życzliwością dla całej ludzkości.

Z wielką przyjemnością spostrzegłem że te dwie osoby w największej zgodzie zostają ze sobą, i Cezar wyznał mi otwarcie: że wszystkie czyny jego, nie mogą iść w porównanie z jednym czynem Brutusa, przez który on życia pozbawiony został.

Miałem szczęście dosyć długo rozmawiać z Brutusem, który mi powiedział: że jego poprzednik Junius Brutus, Epaminondas, Kato młodszy, Tomasz Mor i on, są zawsze w towarzystwie ze sobą; jest to zjednoczenie sześciu mężów, do którego wszystkie wieki świata, siódmego dodać nie są wstanie.

Nudziłbym może czytelnika, gdybym wszystkie znakomite opisywał osoby, które przez gubernatora przyzywane zostały dla zadosyć uczynienia mojej nienasyconej chęci widzenia świata w każdym peryodzie starożytności. Z największem upodobaniem patrzałem na tych bohaterów, którzy wrócili wolność skrzywdzonym i uciemiężonym. Lecz żadnym sposobem nie jestem w stanie opisać rozkoszy ztąd doznanej tak, ażeby czytelnikowi o tem zrobić odpowiednie wyobrażenie.




ROZDZIAŁ VIII.

Dalszy opis Glubbdubdribu.
— Historya starożytna i nowoczesna zostają sprostowane.



D


Dla zadosyć uczynienia chęci mojej widzenia przedewszystkiem tych z starożytności, którzy się rozumem i naukowością wsławili, przeznaczyłem osobny dzień cały. Żądałem ażeby Homer i Arystoteles zjawili się na czele wszystkich swoich komentatorów; lecz ci ostatni byli tak niezmiernie liczni, że kilkaset z nich na dworze i w przyległych pokojach czekać musiało. Na pierwszy rzut oka poznałem tych dwóch wielkich mężów, i nie tylko mogłem ich łatwo odróżnić od otaczającej ich massy, ale nawet jednego od drugiego. Homer był większy i piękniejszej powierzchowności od Arystotelesa: lubo w latach podeszłych, miał postawę prostą i nadzwyczaj przenikliwe i żywe oczy. Arystoteles zaś był schylony i chodził na jednej kuli. Twarz miał chudą, włosy krótkie i rzadkie, głos bardzo słaby. Spostrzegłem że obydwaj wcale obcemi byli swoim towarzyszom i że nic o nich nigdy nie słyszeli.

Jeden z duchów, którego nie chcę wymieniać, powiedział mi do ucha: że wszyscy ci wykładacze trzymają się zawsze w największem oddaleniu od swoich autorów; wstydzą się bowiem niezmiernie, że tak fałszywie wytłomaczyli myśli tych wielkich pisarzy i potomności je podali. Przedstawiłem Homerowi Dydymusa i Eustatiusa, i wymogłem na nim, aby się z nimi lepiej obchodził niż może zasłużyli; poznał bowiem zaraz, że nie mieli dostatecznego rozumu do pojęcia tak wielkiego poety. Arystoteles zaś rozgniewał się mocno, gdy mu opowiadałem o pracach Skota i Ramusa, przedstawiając tych dwóch uczonych. Zapytał się ich czy wszyscy do tej klassy należący są tak głupiemi i ograniczonemi jak oni.

Prosiłem potem gubernatora, ażeby przyzwał Kartezyusza i Gassendego, i namowiłem ich ażeby system swój przełożyli Arystotelesowi. Sławny ten filozof wyznał otwarcie, że wielkie popełnił w fizyce błędy, zasadzając się przy wielu rzeczach na własnych domysłach, co każden człowiek czynić zwykle musi. Podług jego mniemania: system Gassendego, który naukę Epikurego ile możności ozdobił i jako godną przyjęcia wystawił, równie i zasady Kartezyusza odrzucić trzeba. Ten sam los przepowiedział systemowi o sile przyciągającej, którego teraz uczeni bronią z tak wielką gorliwością. Nowe systema natury, mówił dalej, są jak nowe mody, które z każdym wiekiem się zmieniają; a nawet te które dowodzą zasadami matematycznemi, nie długo się utrzymają i po niejakim czasie pójdą w zapomnienie. Pięć dni przepędziłem rozmawiając z innemi jeszcze uczonemi z starożytności. Widziałem prawie wszystkich cesarzy rzymskich. Namówiłem gubernatora ażeby przyzwał kucharzy cesarza Heliogabala, dla przysposobienia nam porządnego obiadu; lecz nie mogli się ze swoją biegłością popisać z powodu braku potrzebnych do tego materyałów. Niewolnik Agezylausa przygotował nam miskę zupy spartańskiej, lecz nie byliśmy w stanie więcej nad jedną łyżkę jej połknąć.

Ci dwaj panowie, którzy przybyli ze mną na tę wyspę, musieli za dwa dni wracać do domu, dla załatwienia potrzebnych interessów. Obróciłem te pare dni na oglądanie kilku sławnych umarłych, którzy w ostatnich trzech wiekach tak w Anglji jak i innych krajach Europy wielką grali rolę. Ponieważ zawsze byłem wielkim wielbicielem jaśnie oświeconych familji, prosiłem przeto gubernatora, aby przyzwał pare tuzinów Królów z ich poprzednikami aż do 8mego lub dziewiątego pokolenia. Jakże mocno zostałem w moich oczekiwaniach omylony, gdy zamiast długiego rzędu osób z dyademami; widziałem w jednej familji dwóch skrzypków, trzech wesołych dworaków i włoskiego prałata; w drugiej zaś jednego opata i dwóch kardynałów.

Zanadto byłem z uszanowaniem dla głów koronowanych, ażebym miał dłużej przy tak delikatnym przedmiocie zabawić; lecz względem hrabiów, markizów, książąt nie byłem tak skrupulatnym i muszę wyznać, iż wielką przyjemność mi to sprawiało, że mogłem odkryć przyczynę odznaczających się rysów twarzy pewnych familji. Mogłem dokładnie rozpoznać; dla czego niektóre familie mają nosy długie, inne brody kończaste, inne twarze ogorzałe i wzrok okropny; dla czego inne mają oczy piękne, twarz delikatną i białą; dla czego w pewnych familiach znajduje się wielu waryatów i głupich, w innych wielu oszustów; dla czego niektórych udziałem jest grubiańswo, złośliwość i podłość, któremi się od siebie jak herbami różnią. Pojąłem dla czego Polidor Virgili powiedział o jednej znacznej familji owego czasu: „Nec vir fortis, nec foemina casta“. — „Nie ma w niej ani walecznego męża, ani cnotliwej kobiety.“ —

Widziałem jak okrucieństwo, fałszywość i bojaźliwość stały się charakterystycznemi znamionami niejednej familji, które w prostej linji, jak wrzody skrofuliczne na potomność ich przeszły, i po których ich łatwo jak po herbach rozróżnić można. Lecz i to nawet nie zadziwiło mnie bynajmniej, gdy widziałem rodzicielstwo przerwane przez paziów, lokajów, stangretów, graczów, skrzypków, komedyantów i filutów.

Najbardziej obmierziłem sobie historyą nowoczesną. Gdy bowiem uważałem najsławniejsze osoby, które się od stu lat na dworach monarchów odznaczyły, znalazłem: że świat wcale oszukany został przez podłych dziejopisów, którzy największe czyny bohaterskie przypisali bojaźliwym, najmędrsze rady głupim, otwartość pochlebcom, rzymską cnotę zdrajcom ojczyzny, pobożność ateistom, wstrzemięźliwość rozpustnikom, prawdę szpiegom i denuncyantom; ujrzałem, ile osób niewinnych i zasłużonych na śmierć lub wygnanie skazanych zostało, przez intrygi ministrów którzy sędziów przekupili, lub korzystali ze złośliwości partyi; ile nikczemnych wyniesiono na najwyższe urzęda, na najważniejsze, najzaszczytniejsze i największe dochody przynoszące; jaki udział w planach i wypadkach dworów, rad i senatów mieli wszetecznicy, szalbierze, wyjadacze i błazny. Jakże nizkie mniemanie powziąłem o mądrości i poczciwości ludzkiej, poznawszy źródła wielkich świata rewolucyi, przyczyny najświetniejszych przedsięwzięć i nikczemne przypadki, przez które pomyślnym skutkiem uwieńczone zostały.

Odkryłem niewiadomość i oszukaństwo pisarzy anekdot i historyi tajemnych, którzy śmierć niejednego monarchy truciznie przypisali; którzy powtarzali rozmowy monarchów z ministrami, przy których nikt nie był przytomnym; którzy znali myśli i byli w gabinetach sekretarzy stanu, a nieszczęściem zawsze a zawsze się mylą. Tu poznałem także prawdziwe i tajemne powody wielkich zdarzeń, nad któremi świat się zdumiewał; jak lubieżnica rządzi tajemnym buduarem, buduar tajnym radzcą, tajny radzca zgromadzeniem senatu.

Jeden generał wyznał mi, że raz odniósł zwycięztwo przez bojaźliwość i nieroztropność swoją; admirał zaś, że zbił pomimowolnie flotę nieprzyjaciela, właśnie gdy zamyślał oddać mu własną. Trzej Królowie wyznali mi, że podczas swego panowania nigdy nie nagrodzili zasłużonego człowieka, chyba że się to stało przez oszukaństwo, albo omyłkę ministra, i w przekonaniu że mieli słuszność, nie postępowaliby inaczej gdyby znowu żyli. Utrzymywali, że trony mogą tylko istnieć przez zepsucie: że pewny, stały, pełen zaufania do siebie charakter, który cnota nadaje człowiekowi, jest wieczną zawadą dla spraw publicznych.

Przez ciekawość dowiadywałem się, jakim sposobem takie mnóstwo ludzi, tak wielkich nabyło dóbr i zaszczytnych tytułów, lecz moje pytania ściągały się do czasów przeszłych acz niedawnych, teraźniejszość zaś najtroskliwiej pomijałem z obawy, ażebym nawet cudzoziemców nie obraził: że bowiem opowiadanie moje nie tyczy się bynajmniej moich współziomków, o tem czytelnika uwiadamiać wcale nie ma potrzeby.

Wielka liczba ludzi przyzwaną została w tym celu, i przy powierzchownem tylko rozpoznawaniu odkryłem tyle hańby, że bez zgrozy nie mogę mówić o tem. Krzywoprzysięztwo, uciemiężenie, zdrada, oszukaństwo, kuplerstwo, były najmniejsze z niegodziwości którym winni byli swoje wyniesienie: byłem też dla nich dosyć pobłażającym. Lecz gdy mi niektórzy wyznali, że bogactw swoich nabyli przez najpodlejsze i nienaturalne rozwiozłości, przez kazirodztwo, przez sromotę swoich żon i córek, zdradę ojczyzny i monarchy, niektórzy przez otrucie, przekręcenie praw dla zniszczenia niewinnych; zmniejszyło się znacznie przez to odkrycie, wielkie moje uszanowanie które miałem dla osób wysokiej rangi i które każden ma mieć dla tych, co ich natura lub los wyżej od nas umieścił. Czytałem często o wielkich przysługach, które krajom i monarchom przez pewne osoby wyświadczone zostały, chciałem więc je widzieć; lecz powiedziano mi, że ich nazwiska wcale są nieznajome, wyjąwszy kilku, których dziejopisarze jako zdrajców i podłych opisali. Ci zapomnieni stanęli przedemną, lecz z oczami spuszczonemi i w ubiorze najnędzniejszym; powiedzieli mi, że umarli w ubóstwie i hańbie, a niektórzy nawet na rusztowaniu lub szubienicy. Między nimi widziałem jednego którego los był bardzo osobliwy; koło niego stał młodzieniec blizko ośmnaście lat mający. Powiedział mi: że przez wiele lat był dowódzcą okrętu i w bitwie pod Akcyum był tak szczęśliwym, że mu się udało przełamać linią nieprzyjacielską, zatopić trzy okręty i zabrać czwarty, co było głównym powodem ucieczki Antoniusza i odniesionego nad jego flotą zwycięztwa: że stojący koło niego młodzieniec jest jego synem, który w tej bitwie poległ: po wojnie, dodał, udał się do Rzymu i prosił aby przez wzgląd na jego zasługi uczyniono go dowódzcą większego okrętu, którego dotychczasowy dowódzca poległ był w bitwie; lecz prośba jego niezostała wysłuchaną i miejsce o które prosił oddane młodemu zostało człowiekowi, który nigdy morza nie widział, lecz był synem Libertyny, towarzyszki jednej z kochanek Cesarza. Za powrotem do swojego okrętu, oskarżono go o zaniedbanie służby i dowództwo okrętu powierzone zostało ulubionemu paziowi wiceadmirała Publicoli: potem udał się na małą niedaleko Rzymu leżącą wieś swoją i tam życie zakończył.

Chcąc się przekonać o prawdziwości tej historyi, żądałem widzieć Agryppę, który był admirałem całej floty w tej sławnej bitwie: zjawił się, potwierdził całe to opowiadanie i dodał jeszcze wiele szczegółów powiększających zasługi kapitana, o których tenże przez skromność zamilczał.

Zdumiewałem się, widząc przez niedawno wprowadzony zbytek takie zepsucie w tem państwie, przez co zadziwienie moje znacznie się zmniejszyło nad podobnemi zdarzeniami w innych krajach; gdzie zbytek i występki od niepamiętnych czasów panują, i gdzie całą sławę i wszystką zdobycz przywłaszczają sobie generałowie, lubo nieraz mniej do obydwóch mają prawa od ostatniego z ich żołnierzy.

Ponieważ każden z przyzwanych umarłych pokazał mi się w takiej postaci jaką miał za życia, widziałem z nieopisanym smutkiem: że ród ludzki od stu lat zupełnie zwyrodniał; że rozwiozłość i choroby zeszpeciły Angielskie rysy twarzy, zmniejszyły wielkość ciała, osłabiły nerwy, zniszczyły sprężystość muskułów i cięciw, i stały się przyczyną bladości twarzy, niejędrności i nieprzyjemności odoru ciała. Pragnąłem też widzieć kilku z naszych rolników przeszłych czasów, którzy byli tak sławni z prostoty obyczajów, wstrzemięźliwości, sprawiedliwości, prawdziwego ducha wolności, odwagi i nieskończonej miłości ojczyzny. Widziałem ich; ale głęboki smutek przejął mnie, gdy ich porównałem z teraźniejszemi, którzy się tak oddalili od cnót swoich przodków, swoje głosy sprzedają za pieniądze przy wyborach deputowanych do parlamentu, i w tym nabyli takiej chytrości i występków, jakie tylko nikczemni dworacy mieć mogą.




ROZDZIAŁ IX.

Autor powraca do Maldonado.

— Udaje się do Królestwa Luggnagg.
— Zostaje uwięziony, potem zaprowadzony do dworu.
— Przyjęcie jakiego tam doznaje.

— Łagodność Króla względem swoich poddanych.



Z


Zabawiwszy dosyć długo na tej wyspie, postanowiłem nareszcie opuścić ją; pożegnałem się z gubernatorem i powróciłem z dwoma mojemi towarzyszami podróży do Maldonado, gdzie musiałem czekać czternaście dni, nimem dostał okręt udający się do Luggnaggu. Dwaj wyżej wspomnieni panowie opatrzyli mnie żywnością i towarzyszyli mi aż do brzegu morza.

Miesiąc cały trwała ta podróż. Wytrzymaliśmy wielką burzę i musieliśmy płynąć ku zachodowi, dla korzystania z wiatru passatnego, który tam w przestrzeni sześćdziesięciu mil regularnie wieje. Dnia 21. kwietnia 1708 r. wpłynęliśmy do znacznej rzeki gdzie było miasto portowe Klumegnig na południowo wschodniej stronie Luggnaggu. Zarzuciliśmy kotwicę w odległości jednej mili od miasta i daliśmy znak że potrzebujemy sternika. Niezadługo przybyło ich dwóch na nasz okręt i przeprowadzili nas przez bardzo niebezpieczne skały i haki do obszernego kanału o długość kotwicznej liny od miasta odległego.

Niektórzy z naszych majtków powiedzieli przez nieostrożność lub może przez zdradę sternikom, że jestem bardzo znakomitym podróżnym. Ci uwiadomili o tem celników, z których jeden bardzo ścisłą przedsięwziął ze mną inkwizycyą skoro tylko na ląd wysiadłem. Urzędnik ten mówił ze mną językiem balnibarbskim, który rozumieją w tem mieście, z powodu znacznego z tym krajem handlu, a szczególniej żeglarze i celnicy. Na jego pytania odpowiedziałem mu w krótkości dołączając przytem moją historyą, osądziłem jednakże za rzecz potrzebną, zamilczeć o mojej ojczyznie i udawać że jestem holendrem; bo chciałem udać się do Japonji a wiedziałem, że ze wszystkich europejczyków tylko holendrom wolno jest udawać się do tego kraju. Powiedziałem więc urzędnikowi celnemu: że po rozbiciu się mojego okrętu niedaleko brzegów balnibarbskich, wyrzucony zostałem na jedną skałę, zkąd przyjęto mnie na wyspę latającą Laputa (która urzędnikowi była znajoma), i teraz chcę się udać do Japonji dla wrócenia ztamtąd do mojej ojczyzny. Urzędnik oświadczył mi, że musi mnie aresztować aż odbierze instrukcye od dworu, który niezwłocznie o tem uwiadomi i w przeciągu czternastu dni spodziewa się otrzymać odpowiedź. Zaprowadzono mnie zatem do stosownego mieszkania i wartę przy drzwiach postawiono; jednak wolno mi było przechadzać się w obszernym ogrodzie i obchodzono się ze mną z wielką ludzkością i dobrocią: utrzymanie moje było kosztem Króla. Wiele osób odwiedzało mnie w mojem więzieniu, a to przez ciekawość widzenia mnie, gdyż opowiadano, że przybywam z krajów o których nigdy jeszcze nie słyszano.

Nająłem sobie młodego człowieka który na tym samym okręcie przybył ze mną z Maldonado, ażeby mi służył za tłómacza. Był on rodem z Luggnaggu, ale żył przez wiele lat w Maldonado i posiadał dokładną znajomość obu tych języków. Tym sposobem mogłem rozmawiać z odwiedzającemi mnie krajowcami, to jest: mogłem rozumieć ich pytania i odpowiadać im na nie.

O oznaczonym czasie, to jest po upłynieniu piętnastu dni, nadeszła odpowiedź królewska, zawierająca rozkaz przystawienia mnie z moim orszakiem pod eskortą dziesięciu kawalerzystów do Traldragdubh albo Trildrogdrib; odbywa te nazwiska są jak sobie przypominam w używaniu. Cały mój orszak składał się tylko z biednego mojego tłomacza, którego wziąłem w służbę; na moją więc prośbę dano nam dwa muły do drogi. Wysłano naprzód kuryera który o pół dnia nas wyprzedził dla uwiadomienia Króla o naszem przybyciu i proszenia go: aby raczył łaskawie oznaczyć dzień i godzinę kiedybym mógł mieć ten honor i szczęście oblizania prochu z podnóżka Jego Królewskiej Mości. Taki jest styl dworski tego kraju, i to nie jest bynajmniej formalnością tylko; bo gdy dwa dni po mojem przybyciu, przypuszczony zostałem do audyencyi, rozkazano mi czołgać się na brzuchu i oblizać proch z podłogi zbliżając się do tronu: jednakże przez wzgląd że byłem cudzoziemcem, byli tak łaskawi oczyścić pierwej podłogę, ażeby mi proch nie tak mocno dokuczał. Była to nadzwyczajna łaska, której nawet najznakomitsze i najpierwszej rangi osoby nie doświadczają i często nawet zostawiają umyślnie podłogę nieczystą i pełną kurzu, kiedy osoba mająca mieć audyencyą ma możnych nieprzyjacioł u dworu; raz nawet widziałem usta jednego pana tak zapchane prochem, że przybywszy do tronu nie mógł ani słowa wymówić. Przeciw temu nie ma nawet zaradczego środka, bo jest to największą zbrodnią wypluć lub obcierać sobie usta w obliczu Jego Królewskiej Mości.

Inny jeszcze zwyczaj panuje u dworu, którego wcale pochwalić nie mogę. Jeżeli Król zamyśla odjąć życie jednemu ze swoich dworzan sposobem honorowym i łagodnym, to każe posypać podłogę brunatnym proszkiem, prędko działającą trucizną, a ta każdego który ją zlizał, w przeciągu dwudziestu i czterech godzin zabija. Muszę jednak oddać sprawiedliwość temu Królowi z powodu wielkiej jego troskliwości o życie swoich poddanych, i życzyłbym sobie ażeby europejscy monarchowie, wzięli sobie to za godny naśladowania przykład; po takiem bowiem straceniu, daje Król zawsze najsurowszy rozkaz, ażeby miejsca zatrute należycie wyczyszczono, a jeżeli służący zapomną czasem o tem, ściągają na siebie największą jego niełaskę. Widziałem jak raz skazał pazia na chłostę za to: że przez złość zaniedbał po takiej exekucyi oczyścić podłogę, przez co młody i wielkich nadziei pan, który potem przypuszczony został do audyencyi, otruty został, lubo Król wcale nie miał zamiaru pozbawienia go życia. Jednakowoż dobry ten monarcha przebaczył biednemu paziowi i darował mu karę gdy przyrzekł: że nigdy tego więcej bez wyraźnego rozkazu Jego Królewskiej Mości nie uczyni.

Lecz wracam z ustępu do rzeczy. Gdym się tak doczołgał i tylko już cztery kroki był od tronu, podniosłem się na kolana, uderzyłem siedm razy czołem o ziemię i wymówiłem następujące słowa, których się nauczyłem ostatniego przedtem wieczora i które to znaczyły: „niech Wasza Królewska Mość przeżyje słońce o jedenaście i pół miesiąca.“ Taki jest podług praw krajowych komplement, który muszą wyrzec wszyscy do audyencyi przypuszczeni. Król dał mi na to odpowiedź której nie zrozumiałem; na co wyrzekłem następujący peryód, któregom się był równie nauczył: „Mój język jest w ustach mojego przyjaciela:“ poczem wprowadzony został mój tłomacz i za jego pomocą byłem w stanie odpowiadać na wszystkie pytania które mi jego Królewska Mość zadawał przez całą blizko godzinę. Ja mówiłem po balnibarbsku, a mój tłomacz przekładał moje słowa na język luggnaggski. Król upodobał sobie w mojem towarzystwie i lubił bardzo rozmawiać ze mną; kazał swojemu Blifmarklubowi albo szambelanowi, ażeby urządził mieszkanie dla mnie i mego tłomacza przy dworze i żeby mi dostarczał pewnej ilości żywności: jakoż dostałem to wszystko i jeszcze codzień worek złota na mniejsze wydatki. Trzy miesiące byłem w tym kraju, a to jedynie dla zadosyć uczynienia życzeniom Króla, który bardzo był dla mnie łaskawy, wiele mi dobrodziejstw wyświadczył i bardzo korzystnych uczynił propozycyi, dla nakłonienia mnie ażebym na zawsze został w jego kraju. Lecz daleko roztropniejszem i sprawiedliwszem zdawało mi się być, wrócić do mojej ojczyzny i na łonie mojej familji pozostałe dni życia przepędzić.




ROZDZIAŁ X.

Pochwała Luggnaggczyków.

— Opis Struldbrugów, czyli nieśmiertelnych.

— Rozmowy autora z kilku znakomitemi osobami.



L


Luggnaggczykowie są wspaniałomyślnym i grzecznym narodem: chociaż posiadają i tę dumę, która wszystkie wschodnie narody charakteryzuje, są jednak dla cudzoziemców bardzo usłużnemi i delikatnemi, szczególnie dla tych, którzy dobrego u dworu przyjęcia doznali. Zaznajomiłem się z wielu krajowcami, między któremi było też kilku bardzo znakomitych; a ponieważ miałem zawsze ze sobą mojego tłomacza, mogłem więc z nimi rozmawiać, co mi wiele przyjemności sprawiało. Jednego dnia w towarzystwie, spytał mnie się pewien znakomity pan, czy już widziałem Struldbrugów czyli nieśmiertelnych. Odpowiedziałem że jeszcze ich nie widziałem, że jestem bardzo ciekawy wiedzieć znaczenie tego osobliwego nazwiska, i jak je można było dawać ludziom śmiertelnym. Powiedział mi na to: że czasem, acz bardzo rzadko, urodzone zostaje w niektórej familji dziecie mające czerwoną i okrągłą plamę na czole, znajdującą się zawsze nad lewą brwią, co jest niezawodnym znakiem że nigdy nie umrze. Podług opisu jego, znamię to jest wielkości srebrnego grosza, staje się z czasem większem i odmienia kolor; w dwunastym roku przybiera kolor zielony, w dwudziestym piątym roku niebieski, a w czterdziestym piątym staje się zupełnie czarnem i wielkości szylinga, poczem nie odmienia się więcej; przydał, że tak mało i tak rzadko rodzą się takie dzieci, że w całem Królestwie nie ma więcej nad tysiąc sto Struldbrugów obojej płci, między któremi jest jedna trzechletnia dziewczynka. Te porody nie są właściwe pewnym familiom, ale dziełem przypadku. Dzieci Struldbrugów są równie jak innych ludzi śmiertelnemi.

Muszę wyznać że z nieograniczonem uniesieniem słyszałem tę wiadomość, a że osoba która mi ją udzieliła, znała dokładnie język balnibarbski, oświadczyłem jej moje wielkie zadziwienie i rozkosz w słowach zanadto może przesadzonych. Szczęśliwy kraju, — zawołałem w zachwyceniu, — gdzie każde mające się urodzić dziecie, może mieć prawo do nieśmiertelności! Szczęśliwy narodzie, który masz tyle żyjących przykładów starożytnej cnoty, który posiadasz nauczycieli mogących cię uczyć mądrości przeszłych czasów! Szczęśliwi bez porównania zacni Struldbrugowie, którzy urodzeniem wyjęci z powszechnego nieszczęścia ludzkiego, posiadają duch wolny i spokojny, bo nie znają ciężaru i smutku z bojaźni śmierci pochodzących. Oświadczyłem zadziwienie moje, że żadnego z nich nie widziałem u dworu; czarna plama na czole jest przecież znakiem tak odznaczającym, że uwagę moją niezawodnie by na siebie ściągnęła. Czy być może, aby tak rozsądny monarcha jak Jego Królewska Mość, nie przyzwał do siebie tak mądrych i doświadczonych radzców. Może surowa cnota tych szanownych starców jest za ostra dla zepsutych obyczajów dworu, a widzimy często; że młodzi ludzie są zanadto krnąbrni i lekkomyślni, aby się dać kierować przez radę starszych. Ponieważ jego Królewska Mość był tak łaskawy dozwolić mi przystępu do swojej Najjaśniejszej osoby, muszę mu tę rzecz za pomocą mojego tłomacza przedstawić, i czy moją radę przyjąć raczy czy nie, w każdym razie postanawiam zostać na zawsze w tym kraju i przyjąć od Jego Królewskiej Mości ofiarowaną mi posadę, a to ażebym mógł przepędzić życie w towarzystwie tych tak wyższych od nas istot, jeżeli raczą osądzić mnie godnym tego zaszczytu.

Pan do którego to mówiłem i który jak już wspomniałem dobrze rozumiał po balnibarbsku, odpowiedział mi z uśmiechem oznaczającym zwyczajnie litość jaką mamy nad czyją niewiadomością: że cieszy się iż zamyślam zostać na zawsze w kraju i prosił mnie o pozwolenie udzielenia mojego postanowienia drugim osobom w towarzystwie. Uczynił to, i przez dosyć długi czas rozmawiali ze sobą językiem krajowym z czego ani słowa zrozumieć nie mogłem, ani potrafiłem poznać po ich minach wrażenia, jakie moja mowa na nich sprawiła. Po krótkiem milczeniu powiedział do mnie ten sam pan: że jego i moi przyjaciele (tak łaskawie raczył się wysłowić) są niezmiernie zadowoleni z rozsądnych uwag, które zrobiłem nad korzyściami i szczęściem nieśmiertelnego życia, i życzyliby dowiedzieć się, jaki plan życia ułożyłbym sobie, jakim bym się oddał zatrudnieniom, gdybym się był urodził Struldbrugiem. Odpowiedziałem, że łatwo być wymownym gdy idzie o tak przyjemny i bogaty przedmiot, szczególnie u mnie, którego fantazya zawsze lubiła zatapiać się w podobne marzenia: cobym czynił gdybym był królem, generałem lub lordem, a nawet w razie nieśmiertelności utworzyłem sobie pewny plan życia, czembym się zatrudniał, na czem czas przepędzał.

Gdybym był tak szczęśliwym i urodził się Struldbrugiem, poznawszy moje szczęście i różnicę między wiecznem życiem a śmiercią, starałbym się przedewszystkiem zbierać wszelkiemi sposobami wielkie bogactwa; przez oszczędność i roztropne zawiadowanie niemi, stałbym się po upłynieniu dwóchset lat najbogatszym w całem Królestwie. Powtóre, od pierwszej młodości mojej oddałbym się kunsztom i umiejętnościom, przezco musiałbym w mądrości wszystkich przewyższyć. Każdą nakoniec sprawę i każde wielkiej wagi zdarzenie w kraju zanotawałbym sobie, opisałbym charaktery następujących po siebie monarchów i ich ministrów, porównałbym je ze sobą i moje nad tem czynił uwagi; określiłbym wszystkie odmiany zwyczajów, mód, sposobów życia i zabaw. Przez te wszystkie nabytki stałbym się żyjącym skarbem wszelkiej naukowości, mądrości i wyrocznią całego narodu.

Po sześćdziesiątym roku nie żeniłbym się więcej, żyłbym wspaniale, ale zawsze oszczędnie. Kształciłbym umysł i serce młodzieży, udzielając im przykłady przez długie doświadczenie i uważanie zebrane, o użyteczności cnoty w publicznem i prywatnem życiu. Towarzystwo moje zwyczajne składałoby się zawsze z moich współbraci Struldbrugów, z których wybrałbym kilkunastu od najstarszych do najmłodszych. Gdyby niektórym niedostatek dokuczał, ofiarowałbym im mieszkanie u siebie i kilku miałbym zawsze przy stole. Ze śmiertelnych wybrałbym też sobie kilku zacnych, których śmierć nie sprawiałaby mi przez przyzwyczajenie wielkiego zmartwienia, i różne ich pokolenia uważałbym tak, jak człowiek cieszący się z rocznego odnowienia się tulipanów i gwoździków w swoim ogrodzie, nie żałując bynajmniej zwiędłych w przeszłym roku. Udzielalibyśmy sobie wzajemnie uwag i spostrzeżeń zrobionych w ciągu przeżytych wieków; jak zepsucie coraz bardziej się rozszerza, któremu usiłowalibyśmy zapobiegać przez bezustanne dawanie ludziom przestróg i ostrzeżeń, a te połączone z wpływem osobistych przykładów z nas samych, musiałyby niezawodnie przeszkadzać zwyrodnieniu się natury ludzkiej, nad czem się powszechnie od niepamiętnych czasów słusznie uskarżają.

Do tego wszystkiego dodać jeszcze przyjemność pochodzącą z widzenia różnych i licznych rewolucyi państw i krajów, odmian w wyższych i niższych klassach spółeczeństwa; jak wielkie i stare miasta zamieniają się w gruzy a nędzne wsie stają się stolicami monarchji; jak sławne rzeki zmniejszają się na miałkie strumyki; jak ocean jedne brzegi opuszcza a drugie zalewa; jak nieznajome dotychczas kraje odkryte zostają; jak barbarzyństwo najwykształceńsze narody przygnębia, a barbarzyńskie ludy stają się oświeconemi i ucywilizowanemi. Mógłbym się doczekać odkrycia długości geograficznej, perperpetuum mobile, medycyny uniwerselnej, i innych ważnych wynalazków któreby dosięgły największego stopnia doskonałości. Jak nadzwyczajne odkrycia możnaby zrobić w astronomji, będąc w stanie doczekać się przepowiedzianych przez nas zdarzeń i potwierdzenia tychże; moglibyśmy obroty komet i wszystkie odmiany w poruszeniach słońca, księżyca i gwiazd uważać.

Jeszcze długo mówiłem o innych różnych przedmiotach, które mi nastręczone zostały przez chęć wiecznego życia i szczęścia bez końca na ziemi. Gdy skończyłem i treść mojej mowy drugim z towarzystwa przełożoną została, wszczęła się między niemi długa rozmowa czasem śmiechem przerywana. Nareszcie powiedział do mnie ten pan, który moją mowę przetłomaczył: że towarzysze jego prosili go aby mnie wywiódł z niektórych błędów, w jakie przez powszechną słabość natury ludzkiej wpadłem i które przeto uniewinnić można. Rasa Struldbrugów jest tylko jego ojczyznie właściwą, nie ma jej ani w Królestwie Balnibarbskiem ani w Japonji, gdzie miał honor być posłem Jego Królewskiej Mości, i mieszkańce tych krajów wierzyć nawet nie chcieli żeby to być mogło. Z wielkiego zadziwienia które okazałem jak mi pierwszy raz o tem wspomniał, sądzi: że i ja pierwszy raz o tem słyszałem i uważam to jako rzecz, która ledwo jest do uwierzenia. W dwóch wspomnionych państwach, gdzie podczas swojego pobytu z bardzo wielu osobami miał sposobność rozmawiać, przekonał się: że długie życie jest powszechnem życzeniem wszystkich ludzi: że ten nawet który jedną nogą już stoi w grobie, drugą wszelkiemi siłami opiera się temu: że zgrzybiały starzec pragnie żyć choć o jeden dzień dłużej i uważa śmierć jako najgorsze złe które ile możności unikać każe natura. Lecz na wyspie Luggnaggu inaczej się rzecz ma: tu nie panuje wcale nienasycona chęć życia, bo przykład Struldbrugów najskuteczniej zapobiega temu. Plan życia który ja sobie ułożyłem jest nieroztropny i niedorzeczny, bo zasadza się na bezustannej trwałości sił, zdrowia i młodości, których nawet najnierozsądniejszy człowiek, i w swoich życzeniach najrozwioźlejszy spodziewać się nie powinien. Nie idzie o to, jak człowiek w kwiecie wieku, zdrowiem i bogactwami obdarzony, szczęśliwie żyć może; ale jak przepędzi życie wieczne połączone z wszelkiemi niedogodnościami wysokiej starości. Lubo niewielu ludzi życzyło sobie wiecznie żyć pod takiemi warunkami, przecię zrobił postrzeżenie w Królestwie Balnibarbskiem i Japonji; iż wszyscy, nawet najstarsi usiłują wszelkiemi sposobami odwlekać śmierć swoją, i nikt chętnie nie umiera, wyjąwszy tych, którzy są przez największe boleści i zgryzoty dręczeni. Odwoływał się do mojego w tym względzie zdania, czy tego samego sposobu myślenia nie znalazłem w krajach przezemnie zwiedzanych albo i w mojej ojczyznie.

Po tej przemowie, opisał mi dokładnie Struldbrugów. Ci ludzie, powiedział, nie odróżniają się w niczem aż do trzydziestego roku życia od innych śmiertelnych, w tym wieku zaś stają się melancholicznemi i smutnemi, co w dalszym wieku wzrasta aż do ośmdziesiątego roku. Dowiedział się tego z własnego ich wyznania, inaczej nie mógłby sądzić o tem, gdyż najwięcej dwóch lub trzech Struldbrugów rodzi się w stu latach, i liczba ich w ogólności jest bardzo szczupła. Gdy ośmdziesiątego roku dosięgli, — który to wiek za najdłuższy w kraju jest uważany, — natenczas pokazują się u nich nie tylko wszystkie głupstwa i słabości innych starców, ale daleko większa liczba, wynikająca z dręczącej ich myśli, że wiecznie żyć muszą; nie tylko są krnąbrni, dziwni, chciwi, mrukliwi, próżni i gadatliwi; ale niezdolni do żadnej przyjaźni i martwi dla wszystkich naturalnych skłonności których dalej jak na drugie pokolenie nie zachowują. Zazdrość i bezsilne chucie są panującemi u nich namiętnościami; najgłówniejsze przedmioty wzbudzające ich zazdrość są: rozwiozłość młodych śmiertelnych i śmierć starych. Na wspomnienie pierwszych, martwią się że nie są więcej w stanie używać tych rozkoszy, na widok zaś pogrzebu przeklinają swoje przeznaczenie, uskarżają się gorzko na naturę, która odmówiła im słodyczy śmierci, zakończenia nudnego życia i wiecznego spoczynku. Tracą wszystką pamięć, i to tylko mogą sobie przypomnieć, co się w ich młodości lub średnim wieku stało, a i to nawet bardzo niedokładnie. Co się zaś tycze prawdziwości lub szczegółów jakiego zdarzenia, lepiej zawsze jest spuszczać się na tradycyą jak na ich pamięć. Najnieszczęśliwszemi są ci Struldbrugowie, którzy stali się dziecinnemi: ci wzbudzają jednak większą litość i godniejsi są wsparcia i pomocy, bo nie mają złych przymiotów drugich swoich współbraci.

Jeżeli Struldbrug pojmuje żonę ze swego rodzaju natenczas związek małżeński przestaje skoro młodsza z nich strona doszła ośmdziesiątego roku życia. Prawo uważa za słuszność, żeby nieszczęśliwi na wieczne życie bez ich winy skazani, uwolnieni choć zostali od strasznego ciężaru i nieszczęścia wiecznie żyjącej żony.

Skoro dosięgli tego wieku, uważani są za umarłych dla towarzystwa. Ich dziedzice obejmują w posiadłość ich dobra, i tylko mała summa wyznaczoną zostaje na ich utrzymanie; ubodzy zaś, żywieni są kosztem kraju. Po tym czasie, nie wolno im sprawować żadnego urzędu ani z pensyą ani bez pensyi; nie wolno im żadnych posiadłości kupować ani dzierżawić; nie mogą występować za świadków w cywilnych lub kryminalnych procesach, ani nawet w sprzeczkach tyczących się granic posiadłości. W dziewięćdziesiątym roku wypadają im zęby i włosy, tracą zmysł powonienia, jedzą i piją co dostać mogą bez przyjemności i apetytu. Choroby na które pierwej cierpieli, trwają ciągle, nie zmniejszając się ani powiększając z dalszym wiekiem. W rozmowie zapominają nazwiska najpospolitszych rzeczy i najbliższych swoich krewnych i przyjacioł. Z tej przyczyny nie mogą zabawić się czytaniem, bo pamięć ich jest tak słabą, iż nim koniec peryodu przeczytają, już zapominają początek jego, przezco i tej przyjemności mieć nie mogą. Ponieważ język krajowy ciągłym podlega odmianom, więc Struldbrugowie jednego wieku, nie rozumieją więcej języka którym mówią powszechnie w następującym; po dwustu latach nie są w stanie rozmawiać ze swoimi sąsiadami śmiertelnemi, wyjąwszy kilka może słów przestarzałych; żyją przeto jak obcy w swoim kraju rodzinnym. Taki był opis który mi o Struldbrugach dano. Potem pokazano mi pięciu lub sześciu z różnych wieków, z których najmłodsi nie mieli mniej jak 200 lat, i lubo im powiedziano że jestem wielkim podróżnym który cały świat widział, nie okazali najmniejszej ciekawości zadania mi jakiego pytania. Prosili mnie abym im dał slumskudask, czyli podarunek na pamiątkę. Jest to skromny sposób żebrania, dla podejścia prawa krajowego zabraniającego im surowo żebractwa, gdyż są kosztem kraju żywieni, lubo prawda, że bardzo skromnie. Są oni wzgardzeni i nienawidzeni od wszelkich klas ludu: urodzenie się Struldbruga uważane jest jako nieszczęśliwa wróżba. Można się dowiedzieć ich wieku przez rejestra w których urodzenie każdego jest zanotowane; lecz te nie sięgają dalej jak tysiąc lat, bo jak mówią, przez niepokoje wkraju zniweczone zostały. Najlepszy sposób i najpospolitszy dochodzenia ich wieku jest, że się ich pytają jakich monarchów lub znaczne osoby przypomnieć sobie mogą, i jeżeli je wymieniają, natenczas z historyi dochodzi się kiedy żyli lub panowali; ten sposób jest niezawodny, bo Król którego sobie przypominają, panował nim oni doszli ośmdziesiątego roku życia swego.

Straszny był widok, który mi przedstawili ci Struldbrugowie, lecz kobiety jeszcze okropniej wyglądały. Oprócz zwyczajnych oszpeceń starości, twarz ich miała bladość śmiertelną, której opisać nie jestem w stanie: z pomiędzy 6ciu lub 7miu poznałem natychmiast najstarsze, lubo różnica w ich wieku wynosiła najwięcej lat dwieście. —

Czytelnik łatwo mi uwierzy, że przez ten opis straciłem wcale chęć stania się nieśmiertelnym; wstydziłem się przyjemnych i niedorzecznych marzeń które sobie utworzyłem w razie wiecznego życia na ziemi i osądziłem: że największy tyran nie może tak okropnej śmierci wymyślić; którejbym nie przeniósł, nad takie wieczne życie.

Król dowiedział się o tem co między mną i mojemi przyjaciółmi zaszło i żartował ze mnie z tego powodu. Życzył sobie abym mógł wziąść ze sobą do mojej ojczyzny kilku Struldbrugów, dla wyleczenia moich współziomków z bojaźni śmierci i pragnienia wiecznego życia; lecz prawa krajowe zabraniają tego surowo, inaczej byłbym gotów przyjąć na siebie pracę i koszta transportu. Prawa krajowe względem Struldbrugów zdają mi się być równie roztropne jak koniecznie potrzebne, i każden inny kraj byłby przymuszony w podobnych okolicznościach tak postępować. Ponieważ bowiem łakomstwo jest zwyczajnym towarzyszem starości; więc ci nieśmiertelni staliby się z czasem właścicielami majątku całego narodu, może i władzy krajowej; a że tej dla braku zdolności niemogliby należycie sprawować, przeto stan taki, niezawodnie upadek kraju pociągnął by za sobą.




ROZDZIAŁ XI.

Autor opuszcza Luggnagg i udaje się do Japonji.
Tam wsiada na okręt holenderski. Przybywa do Amsterdamu, a ztamtąd wraca do Anglji.



O

Opis Struldbrugów, nie nudził spodziewam się czytelnika, bo zawiera coś nadzwyczajnego i nowego; nie przypominam sobie przynajmniej ażebym kiedy coś podobnego znalazł w opisach podróży które czytałem. Jeżeli się w tym względzie mylę, to proszę mieć wzgląd na to; że podróżujący którzy jeden i ten sam kraj opisują, muszą też pisać o tych samych rzeczach uwagę ich na siebie ściągających i nie zasługują bynajmniej na zarzut że jeden od drugiego pożyczał lub przepisał.

Ponieważ między Luggnaggiem i cesarstwem Japońskiem wielki jest handel, być może, że pisarze japońscy wspomnieli już o Struldbrugach. Pobyt mój w Japonji był tak krótki i tak mało posiadałem znajomości języka krajowego, że się o tem z książek japońskich dowiedzieć nie mogłem. Spodziewam się jednak, że holendrzy uwiadomieni o tem przezemnie, będą ciekawemi i sposobnemi do uzupełnienia niedostatecznego mojego opisu.

Król Luggnaggski prosił mnie kilka razy ażebym przyjął urząd przy jego dworze; lecz poznawszy mocne postanowienie moje wrócenia do ojczyzny, był tak łaskaw udzielić mi do tego pozwolenie i dał mi nadto własnoręczny list rekomendacyjny do Cesarza Japońskiego. Darował mi także czterysta czterdzieści i cztery sztuk złota (naród ten ma wielkie upodobanie w takich liczbach), i czerwony dyament, który za tysiąc sto funtów szterlingów sprzedałem w Anglji.

Szóstego maja 1709 r. pożegnałem się z Jego Królewską Mością i ze wszystkiemi przyjaciołmi mojemi. Król rozkazał ażeby oddział jego gwardyi towarzyszył mi aż do portu Glanguenstala, na południowo-zachodniej stronie wyspy leżącego. Po upłynieniu sześciu dni dostałem okręt udający się do Japonji, na którym też, po piętnastodniowej podróży, zawinęliśmy do małego miasta portowego nazwiskiem Xamoschi.

Miasto to znajduje się na zachodnim punkcie, gdzie wązka ciaśnina prowadzi od północnej strony do zatoki, na której północno-zachodniej stronie jest miasto stołeczne Jeddo. Przy wylądowaniu pokazałem urzędnikom celnym list Króla Luggnaggskiego do Cesarza Japońskiego. Poznali natychmiast pieczęć Jego Królewskiej Mości, wyobrażającą Króla podnoszącego z ziemi kulawego żebraka.

Skoro urzędnicy w mieście dowiedzieli się o moim liście, przyjęli mnie jak jakiego ministra, opatrzyli powozem, służącemi i wszelkiemi potrzebami na podróż do Jeddo. Przybywszy tam, wkrótce przypuszczony zostałem do audyencyi i oddałem list mój od Króla Luggnaggskiego. Otworzono go z wielkiemi ceremoniami i przez tłomacza został cesarzowi na język japoński przełożony. Jego Cesarska Mość powiedział do mnie przez tłomacza, ażebym prośbę, jakąbym tylko miał do niego przedstawił, a przez wzgląd na rekomendacyą swego królewskiego brata, niezwłocznie ją dopełni. Tłomacz ten był urzędnikiem załatwiającym interesa dworu z holendrami: poznał po rysach mojej twarzy, że jestem europejczykiem, powiedział mi przeto rozkaz cesarski w języku holenderskim, który dobrze posiadał.

Odpowiedziałem tak jakem pierwej był sobie ułożył; że jestem kupcem holenderskim, który na bardzo odległem ztąd morzu rozbił się z okrętem, że ztamtąd dostałem się morzem i lądem do Luggnaggu, zkąd udałem się do państwa Japońskiego, gdzie wiedziałem że moi współziomkowie wielki prowadzą handel, spodziewałem się przeto dostać okazyą powrotu do Europy; proszę więc Jego Cesarską Mość, ażeby raczył rozkazać zaprowadzić mnie do Nangasak.

Prosiłem też, ażeby przez wzgląd na mojego protektora, Króla Luggnaggskiego, Jego Cesarska Mość raczył mnie uwolnić od ceremonji deptania nogami krzyża, gdyż ja tylko dla dostania się ztąd do Europy, a nie dla interesów handlowych do tego kraju przybyłem.

Gdy tłomacz przełożył cesarzowi moją prośbę, zdawał się być bardzo zadziwionym i oświadczył mi, że jestem pierwszy z moich współziomków który w tym względzie okazał się tak skrupulatnym, że przezto wątpić musi, czy jestem istotnie holendrem i mieć podejrzenie, że może jestem chrześcianinem. Jednak przez wzgląd na powody które przytoczyłem, a osobliwie na rekomendacyą Króla Luggnaggskiego, przychyli się do mojej prośby, ale trzeba postąpić przytem z największą przezornością; powiedział, że da rozkaz oficerom doglądającym zachowywania tej ceremonji ażeby mnie przepuścili i udawali jakby mnie przechodzącego nie widzieli: bo gdyby, dodał, holendrzy współziomkowie moi dowiedzieli się żem zaniedbał odbyć tej ceremonji, toby gotowi byli zamordować mnie w drodze. Podziękowałem Cesarzowi najuniżeniej za wyświadczenie mi tak wielkiej łaski, i gdy właśnie niektóre oddziały wojska miały się udać do Nangasak, oficer ich odebrał rozkaz zaprowadzenia mnie do tego miasta, i przytem tajemną instrukcyą względem ceremonji.

Dziewiątego czerwca 1709 przybyłem po długiej i przykrej podróży do Nangasak, gdzie się wkrótce zapoznałem z majtkami holenderskiemi przybyłemi z Amsterdamu na okręcie Ambojna, mocnej budowy, czterysta pięćdziesiąt beczek ładunku obejmującym. Żyjąc pierwej dość długo w Holandyi, gdyż byłem na naukach w Lejdzie, rozumiałem przeto dobrze język holenderski. Majtkowie dowiedzieli się wkrótce zkąd przybywam i dopytywali się u mnie o ostatnich podróżach moich i zdarzeniach które miałem. Ułożyłem w tym celu krótką i jak tylko mogłem podobną do prawdy historyą, większą jednak część zdarzeń zamilczałem przed niemi. Znałem wiele osób w Holandyi i mogłem łatwo wymyślić nazwiska krewnych którzy, jak mówiłem, należą do niższej klassy mieszkańców w prowincyi Geldryjskiej.

Chciałem zapłacić kapitanowi okrętu Teodorowi Vangrult za podróż do Holandyi, lecz ten dowiedziawszy się że jestem chirurgiem, żądał odemnie tylko połowę zwyczajnej zapłaty, pod warunkiem, że jako chirurg okrętowy służyć zechcę. Nimeśmy odpłynęli, zapytali mnie niektórzy z ludzi okrętowych, czy już odbyłem ceremonią z krzyżem. Odpowiedziałem im ogólnie, że w każdym względzie zadowolniłem Cesarza i dwór jego: jednak jeden złośliwy majtek poszedł do oficera i powiedział mu, że jeszcze nie uczyniłem zadosyć zwyczajnej ceremonji. Lecz oficer, który miał rozkaz przepuszczenia mnie, kazał temu łotrowi dać dwadzieścia kijów, przezco nikt mi się więcej podobnemi pytaniami nie naprzykrzał.

W tej podróży nic mi się nie zdarzyło ważnego: płynęliśmy z pomyślnym wiatrem, aż do przylądka Dobrej Nadziei, gdzieśmy się zatrzymali dla opatrzenia się w świeżą wodę.

Dnia dziesiątego kwietnia 1710 r. przybyliśmy szczęśliwie do Amsterdamu, straciwszy w drodze trzech ludzi przez choroby, a jednego który spadł z wielkiego masztu. Z Amsterdamu odpłynąłem wkrótce do Anglji na małym okręcie do tego miasta należącym.

Szesnastego kwietnia zarzuciliśmy kotwice przy Dunach. Nazajutrz wysiadłem na ląd i zobaczyłem znowu moją ojczyznę, po niebytności pięciu lat i sześciu miesięcy.

Poszedłem prosto do Redriff, gdzie tegoż samego dnia o godzinie drugiej po południu przybyłem i zastałem moją żonę i całą familią w jak najlepszem zdrowiu.




DODATEK.


Pomiędzy zadziwiającemi wynalazkami professorów w akademji Lagado, wspomina Gulliwer o „jednym gienialnym architekcie, który wynalazł nową metodę budowania domów, zaczynając od dachu a kończąc fundamentem.“ (Roz, V. stron. 51.)

Gulliwer ograniczył się na wspomnieniu tylko o tym wynalazku, bez dokładniejszego opisania sposobów; przez co i my niejesteśmy wstanie dania czytelnikowi innego o tym wynalazku wyobrażenia, jak tylko domniemania nasze, że w Królestwie Balnibarbi, balony były już znajome i do tego proponowane. —

(Przypisek Wydawców.)





ROZDZIAŁ I.

Autor odprawia podróż jako kapitan okrętu.

— Jego ludzie sprzysięgają się przeciwko niemu, biorą go w niewolę i zamykają w kajucie; potem wysadzają go na brzegi nieznajomego kraju.
— Udaje się wgłąb kraju.
Opis Jahusów osobliwych zwierząt.

— Spotyka dwóch Houyhnhnmów.



J


Już pięć miesięcy bawiłem przy mojej żonie i dzieciach, i mogę mówić że przez ten czas byłbym szczęśliwym, gdybym tylko umiał był cenić spokojne życie które prowadziłem. Opuściłem jednak moją żonę będącą w ciąży, i przyjąłem ofiarowane mi dowództwo kupieckiego okrętu „Awanturnik“ trzysta pięćdziesiąt beczek ładunku obejmującego. Posiadałem dokładną znajomość marynarstwa, i gdy sobie stan chirurga mocno sprzykrzyłem, w którym tylko przy zdarzonej okazyi praktykować chciałem, wziąłem przeto zsobą młodego człowieka bardzo biegłego w tej professyi, nazwiskiem Robert Purefoy.

Dnia 7o września 1710 roku, rozwinęliśmy żagle w Portsmuth, a 14o t. m. spotkałem się przy wyspie Teneryffa z kapitanem Pocok z Bristolu, udającym się do Honduras dla ścinania drzewa Kampeszowego. Dnia szesnastego wielka burza rozłączyła nas i poźniej dowiedziałem się że jego okręt rozbił się i że wszyscy majtkowie i podróżni na okręcie się znajdujący potonęli, wyjąwszy jednego kuchcika. Kapitan ten był człowiek bardzo godny i biegły w swojej sztuce, ale zanadto uporczywym w raz powziętych mniemaniach, i to zdaje mi się było powodem tak jego, jako i tylu jemu podobnych ludzi zguby. Gdyby był poszedł za moją radą, siedziałby teraz spokojnie i bezpiecznie jak ja, przy swojej familji.

Wiele ludzi straciłem przez choroby panujące w tych okolicach, i byłem przymuszony werbować majtków w Barbados i na wyspach Leewardskich, gdzie mi właściciele okrętu wylądować rozkazali. Niezadługo mocno tego żałowałem, bo przekonałem się, że większa część z nich składała się z korsarzy. Miałem pięćdziesięciu ludzi pod mojemi rozkazami i zlecenie, ażebym prowadził handel z Indyanami morza południowego i robił jak najwięcej nowych odkryć. Ci łotrzy których zaciągnąłem, przerobili resztę moich ludzi, i sprzysięgli się z niemi ażeby opanować okręt i mnie samego uwięzić. Jednego dnia z rana wpadli do mojej kajuty, rzucili się na mnie, związali mnie i grozili, że rzucą mnie w morze, jeżeli się odważę sprzeciwiać w najmniejszem ich woli. Powiedziałem im, że jestem ich więźniem i będę we wszystkiem posłusznym. Na ich rozkaz przysiągłem że dotrzymam mojego słowa, poczem rozwiązali mnie, i tylko łańcuchem przywiązali jednę nogę do łóżka mojego i postawili przy drzwiach pokoju wartę, z rozkazem zastrzelenia mnie gdybym się chciał uwolnić. Przysłali mi żywności i napoju do mojego więzienia, a sami dowództwo okrętu objęli. Mieli zamiar zostać korsarzami i rabować hiszpanów, ale nie mogli tego aż po zebraniu więcej ludzi uskutecznić. Przedewszystkiem postanowili sprzedać ładunek okrętu, a potem udać się do Madagaskaru dla werbowania rekrutów, bo wielu ludzi umarło im od czasu mojego uwięzienia. Przez kilka tygodni żeglowali i prowadzili handel z Indyanami, ale nie wiedziałem jaki obrali kierunek, bo jako więzień zamknięty byłem w kajucie w ciągłej zostając obawie, ażeby mnie nie zamordowali, jak mi tem nie raz grozili.

Dziewiątego maja 1711 przyszedł pewien Jan Welch do mojej kajuty i powiedział mi, że ma zlecenie od kapitana ażeby mnie wysadził na ląd. Nadaremne były moje prośby i przedstawienia, nie chciał mi nawet powiedzieć kto jest kapitanem. Zaprowadzono mnie na szalupę, pozwoliwszy mi jednak przedtem włożyć najlepszy i niedawno sprawiony ubiór, wziąść ze sobą trochę bielizny, ale żadnej innej broni prócz kordelasu; nawet tak byli grzeczni że nie przeglądali moich kieszeni, w których miałem pieniądze i drobniejsze rzeczy. Po upłynieniu może godziny jak odbili od okrętu, wysadzili mnie na ląd. Prosiłem ich ażeby mi powiedzieli w jakim kraju się znajduję: wszyscy jednak zapewnili mnie, że sami tego nie wiedzą, i że kapitan (tak go nazywali) postanowił był jak tylko sprzedarz ładunku uskutecznioną została, wsadzić mnie jak najprędzej, za pierwszem odkryciem lądu. Odbijając od brzegu, radzili mi ażebym się prędko z tamtąd oddalił, żeby mnie przypływ morza nie napadł i pożegnali się ze mną.

W tem smutnem położeniu porzuciłem brzegi piasczyste i udałem się w głąb kraju. Zbliżywszy się do jednego pagórka, usiadłem chcąc trochę wypocząć i zastanowić się, co mi przedsięwziąść wypada. Gdy się czułem trochę pokrzepionym, poszedłem dalej z postanowieniem poddania się pierwszemu dzikiemu krajowcowi którego spotkam, i wykupić sobie u niego życie bransoletkami, szklannemi pierścionkami i innemi tego rodzaju bawidełkami które miałem z sobą, i jakiemi wszyscy żeglarze opatrywać się zwykli.

Liczne szeregi drzew nieregularnie sadzonych przerzynały tę okolicę. Widziałem też wiele obszernych pastwisk i pól owsem zasianych. Chodziłem bardzo ostrożnie z obawy abym nie został niespodzianie napadnięty albo strzałą z tyłu zabity. Dostałem się nareszcie na ubitą ścieżkę, gdzie widziałem ślady nóg ludzkich jako też bydlęcych, najwięcej jednak było śladów kopyt końskich. Niezadługo zobaczyłem kilka zwierząt na polu, jako też i siedzących na drzewach. Postać ich była nader osobliwą i brzydką, tak że na ich widok strachem przejęty, ukryłem się czem prędzej w krzakach ażebym się mógł im przypatrzyć bezpieczniej. Niektóre z nich zbliżyły się do miejsca gdzie leżałem, mogłem więc ich kształt lepiej rozpoznać.

Głowa ich i piersi okryte były grubemi już kędzierzawemi, już spadającemi włosami; miały brody jak kozy, a plecy i przednie części nóg opatrzone były grubą siercią; reszta zaś ciała była zupełnie naga i mogłem widzieć ich skórę która ciemno brunatnego koloru. Nie miały ogonów i uważałem że siedzenie równie było im naturalnem jak leżenie lub stanie na tylnych nogach. Wdrapywały się na drzewa tak zwinnie jak wiewiórki, bo łapy ich opatrzone były długiemi i bardzo ostremi pazurami; skakały przytem z wielką zręcznością. Samice były trochę mniejsze od samców; miały długie spadające włosy na głowie, twarz zaś bez włosów jako i całe ciało, wyjąwszy kilka miejsc puchem porosłych. Piersi wisiały im między przedniemi łapami i gdy chodziły sięgały prawie aż do ziemi. Włosy obojga płci były różnego koloru: brunatne, czerwone, czarne i żółte. Słowem we wszystkich podróżach które odprawiłem, nie widziałem nigdzie zwierzęcia tak nieprzyjemnego, brzydkiego i któreby taką odrazę we mnie wzbudziło. Pomyślałem sobie nareszcie, żem się już dosyć im przypatrzył: wstałem więc pełen obrzydzenia i wzgardy, i chciałem iść tą samą drogą dalej, w nadziei dostania się do mieszkania jakiego Indyanina. Nie wiele jeszcze uszedłem, gdy spotkałem na drodze jedno z tych stworzeń, które prosto ku mnie zmierzało. Straszna ta potwora, skoro mnie zobaczyła, stanęła na miejscu, wykrzywiła okropnie wszystkie rysy twarzy, i wytrzeszczyła na mnie oczy, jakby nigdy jeszcze podobnego nie widziała zwierzęcia; nareszcie zbliżyła się i podniosła na mnie przednią swą łapę, przez ciekawość lub w złośliwym jakim zamiarze. Wyjąłem prędko kordelas i uderzyłem ją płaską stroną, nie chcąc jej zranić z obawy abym nie rozgniewał na siebie ich właścicieli. Skoro uczuła boleść odskoczyła odemnie i zaczęła tak głośno krzyczeć, że całe stado złożone z czterdziestu lub pięćdziesięciu podobnych zwierząt, zbiegło się z przyległych pól, otoczyło mnie, i wyjąc okropnie złośliwe mi twarze robiło. Schroniłem się prędko pod drzewo i oparłszy się o nie plecami, broniłem się kordelasem. Niektóre z tych przeklętych zwierząt uchwyciły za gałęzie, wskoczyły na drzewo i zaczynały wypróżniać się na moją głowę. Chroniłem się ile mogłem, przyciskając się mocno do drzewa, lecz ledwo że nie zostałem zaduszony smrodem plugastwa, które na mnie ze wszystkich stron spadało.

W tem okropnem położeniu spostrzegłem że nagle wszystkie uciekać zaczęły. Opuściłem więc drzewo i wyszedłem na drogę, pełen ciekawości, co też te zwierzęta tak przestraszyć mogło. Lecz oglądając się na około, nic nie zobaczyłem jak tylko konia, który się powoli przechadzał na polu; i to było przyczyną ucieczki oblegających mnie zwierząt, które go pierwej niźli ja spostrzegły. Koń zbliżył się do mnie, stanął, cofnął się trochę i spoglądał na mnie uważnie, zdawając się być bardzo zadziwionym. Oglądał moje ręce i nogi, i chodził na około mnie kilka razy. Chciałem iść moją drogą, lecz zastąpił mi, patrząc się na mnie łagodnem okiem, i nie okazując najmniejszej skłonności do czynienia mi gwałtu. Staliśmy tak przez niejaki czas obglądając się wzajemnie; nareszcie odważyłem się podnieść rękę do jego szyi chcąc go pogłaskać, i gwizdałem przytem jak to masztalerze czynić zwykli, gdy z cudzym koniem mają do czynienia. Lecz zdawał się pogardzać moją grzecznością, trząsł głową, zmarszczył brwi i podniósł dumnie przednią swoją nogę dla oddalenia mojej ręki. Potem zarżał trzy lub cztery razy, ale tak rozmaitym tonem, że mi przyszło na myśl, iż mówi we właściwym sobie języku i że te różne rżenia sens jakiś mają.

Podczas gdy to między nami zachodziło, nadszedł drugi koń, który z poważną postawą zbliżył się do pierwszego, potem dotknęły się łagodnie przedniemi prawemi kopytami, rżąc przytem na przemian kilka razy tak odmiennym tonem, że się artykułowanym być wydawał. Oddaliły się o kilka kroków odemnie, jakby chciały naradzić się nad czem; przechadzały się ze sobą tam i nazad z poważną miną, jak osoby rozmawiające o ważnym przedmiocie, przyczem często oglądały się na mnie, jakby chciały mnie pilnować, ażebym im nie uciekł. Zdziwiłem się niezmiernie nad takiem postępowaniem bezrozumnych zwierząt i myślałem sobie, że jeżeli mieszkańcy tego kraju proporcyonalnie tyle posiadają rozumu, muszą być najmędrszym narodem na ziemi. Ta myśl tak mnie uradowała, żem postanowił iść dalej w kraj, aż odkryję dom lub wieś jaką, albo spotkam się z mieszkańcami, i zostawić konie w rozmowie ze sobą, jak długo im się spodoba.

Lecz pierwszy koń, będący pstrokato szarej maści widząc że się oddalam, zaczął rżeć za mną tak odznaczającym się tonem, iż musiałem poznać czego chce; obróciłem się więc i zbliżyłem do niego, usiłując ile możności ukryć wielką niespokojność która mnie przejmowała, gdyż nie wiedziałem co się z tego stanie, i czytelnik łatwo sobie wystawić może, jak moje położenie było krytyczne.

Oba konie przybliżyły się do mnie i bardzo uważnie oglądały moją twarz i ręce. Szary obmacywał kopytem mój kapelusz i tak go przesunął, że musiałem go zdjąć aby lepiej znowu włożyć, przezco oba konie (drugi był gniady) bardzo zdawały się być zdziwione. Drugi dotknął się poły mojej sukni, a znalazłszy że wolno wisi koło mojego ciała, z większem jeszcze zadziwieniem patrzały na mnie.

Nogą swoją, głaskał prawą moją rękę i zdawał się podziwiać jej kolor i delikatność, ale ścisnął ją tak mocno kopytem i pęciną, iż głośno krzyczeć musiałem. Nie mniej podziwiały moje trzewiki i pończochy, które często macały, i rżąc robiły sobie przytem miny, jak filozof usiłujący rozwiązać trudne jakie zagadnienie. W ogóle postępowanie tych zwierząt było tak porządne i rozumne, tak dowcipne i rozsądne, żem mniemał iż to są czarnoksiężniki, którzy w pewnym zamiarze przemienili się w konie i spotkawszy obcego na drodze, chcieli sobie zażartować z niego; albo też istotnie się zadziwili na widok człowieka, który ubiorem, rysami twarzy i kolorem, tak mocno się różni od innych ludzi mieszkających może w tym kraju. W tem bardzo do prawdy podobnem mniemaniu, miałem do nich następującą przemowę:

„Łaskawi panowie: jeżeli jesteście, jak mi się z pewnością zdaje, czarnoksiężnikami, rozumiecie zapewne wszystkie języki; ośmielam się przeto uwiadomić panów: że jestem biednym i nieszczęśliwym Anglikiem, który przez zawistny los swój wyrzucony został na te brzegi. Proszę przeto ażeby jeden z panów chciał mi pozwolić abym wsiadł na niego, jakby był prawdziwym koniem, i zaniósł mnie do jakiego domu lub miasta, gdziebym mógł znaleźć pomoc mojej niedoli. W nagrodę za tę przysługę ofiaruję panom ten nóż i tę bransoletkę“ — i wyjąłem obie te rzeczy z kieszeni.

Milcząc słuchały oba te stworzenia z największą uwagą mojej do nich przemowy: gdym skończył, rżały do siebie kilka razy, jakby ważną zajęte były rozmową. Z zadziwieniem spostrzegłem, że ich mowa bardzo dobrze wzruszenia umysłu wyrażała i że z jej wyrazów możnaby było ułożyć alfabet, daleko łatwiejszy i prostszy od chińskiego.

Słyszałem że często powtarzały wyraz Jahu, i lubo nie mogłem się domyśleć jego znaczenia, usiłowałem podczas, gdy konie rozmawiały ze sobą, abym go mógł wymówić. Skoro mówić przestały, powtórzyłem głośno kilka razy wyraz Jahu, starając się naśladować ile możności rżenie konia. Zadziwiło ich to niezmiernie, i pstrokaty powtarzał mi kilka razy ten wyraz, jakby mnie chciał nauczyć jak go wymówić trzeba. Starałem się naśladować go w wymówieniu tego wyrazu, i polepszyłem się cokolwiek przez kilkakrotne ćwiczenie, lubo doskonałości dosięgnąć nie mogłem. Potem chciał mnie gniady nauczyć wyrazu jeszcze daleko trudniejszego do wymówienia, który podług naszej ortografji pisałby się Houyhnhnm. Nie tak łatwo mogłem ten wyraz wymówić jak pierwszy; ale powtórzywszy go kilka razy, wprawiłem się, i konie dziwowały się mocno mojej pojętności.

Pomówiwszy jeszcze cokolwiek ze sobą, i jakem się domyślał z ich min, to ja musiałem być przedmiotem ich rozmowy: pożegnały się, jak pierwszym razem, wzajemnem dotykaniem się prawych kopyt. Potem dał mi gniady znak, abym szedł przed nim: zdawało mi się też najroztropniejszą rzeczą przyjąć jego wezwanie, ażbym lepszego nie dostał przewodnika. Gdym zaczął iść trochę wolniej, krzyczał hune, hune: domyśliłem się czego chce, i dałem mu znakami do zrozumienia, że jestem znużony i nie mogę iść dalej: stanął więc i dał mi przez niejaki czas wypocząć.




ROZDZIAŁ II.

Autor zaprowadzony zostaje przez Houyhnhnma do jego domu.

— Opis tego domu. Przyjęcie autora.
Żywność Houyhnhnmów.
Krytyczne położenie autora przez całkowity brak żywności, i jak sobie w tem poradził.

— Sposób życia autora w tym kraju.



U


Uszedłszy blizko trzech mil, przyszliśmy do obszernego drewnianego domu, bardzo nizkiego i okrytego słomą. Uradowało mnie to mocno, i wyjąłem z kieszeni kilka bawidełek — które podróżujący zwyczajnie ofiarują dzikim — myśląc że przez to lepszego doznam od mieszkańców tego domu przyjęcia. Koń dał mi znak abym naprzód wszedł; była to wielka sala z gładką podłogą z gliny w której znajdowały się żłoby i koryta zajmujące całą jednę ścianę. Widziałem tam trzy konie i dwie klacze; nie jadły, co mię najbardziej zadziwiło tylko siedziały; nie mniej dziwiłem się widząc że niektóre zajęte były gospodarstwem. Ten widok wzmocnił mnie w mniemaniu, że naród który potrafił ucywilizować tak bezrozumne zwierzęta, musi być najmędrszym na ziemi. Szary wszedł za mną i uchronił mnie od złego przyjęcia, któregobym może doznał od jego kolegów. Zarżał kilka razy tonem rozkazującym i otrzymał odpowiedź.

Poszedłem z nim do drugiej a z tamtąd mieliśmy iść do trzeciej sali, gdy mi mój przewodnik dał znak abym zaczekał aż powróci i sam wszedł do niej. Przygotowałem podarunki dla pana i pani domu: były to dwa noże, trzy bransoletki z fałszywych pereł, małe zwierciadełko i naszyjnik ze szklanych paciorków. Koń zarżał dwa lub trzy razy: i spodziewałem się że usłyszę głos ludzki; lecz odpowiedź nastąpiła w tym samym dialekcie, tylko głosem trochę delikatniejszym. Myślałem sobie że pan tego domu musi być osobą znakomitą, bo tyle robią ceremonji nim kto wpuszczonym zostaje; lecz że człowiek znakomity tylko koniom pozwala sobie usługiwać, tego żadnym sposobem pojąć nie mogłem: obawiałem się mocno czym przez cierpienia i nieszczęścia nie pozbawiony został rozumu, zebrałem się i patrzyłem koło siebie w sali, gdzie mnie samego zostawiono; umeblowana była podobnie jak pierwsza tylko trochę ładniej. Przetarłem sobie oczy, ale zawsze toż samo widziałem. Szczypałem sobie ramiona chcąc się obudzić, gdyż mniemałem że to wszystko jest snem. Nareszcie osądziłem że to niezawodnie jest dziełem czarodziejstwa i magji. Nie długo jednak mógłem się oddać tym myślom; szary wyszedł i dał mi znak ażebym poszedł za nim do trzeciej sali, gdzie obaczyłem bardzo piękną klacz i troje źrebiąt siedzących tylnemi nogami na pięknych i czystych matach.

Gdym wszedł, podniosła się klacz i zbliżyła się do mnie, a obejrzawszy z największą uwagą moją twarz i ręce, rzuciła na mnie spojrzenie pełne wzgardy; obróciła się potem do konia i słyszałem że często powtarzała wyraz Jahu, którego jeszcze nie rozumiałem, lubo był pierwszy jakiegom się nauczył. Lecz niezadługo dowiedziałem się z nieograniczonem zmartwieniem znaczenia tego wyrazu. Koń dał mi znak głową powtarzając wyraz hune, hune, którym chciał mi oznaczyć, abym poszedł za nim. Zaprowadził mnie na podwórze, gdzie niedaleko od domu stał drugi budynek. Wszedłszy, zobaczyłem trzy z owych szkaradnych stworzeń, które zaraz po wylądowaniu spotkałem był na polu. Przywiązane były za szyję grubemi powrozami do wbitych w ziemię słupów, żywiły się korzeniami, tudzież jakem się później dowiedział, mięsem psów, osłów i zdechłych krów, które trzymając w przednich łapach, zębami szarpały.

Pan koń rozkazał bułanemu, który był jego służącym, ażeby odwiązał jedno z tych zwierząt i wyprowadził na podwórze. Postawiono nas koło siebie, i pan ze służącym porównywali uważnie rysy naszych twarzy, przyczem często wymawiali wyraz Jahu.

Nie mogę opisać zadziwienia i zgrozy które mnie przejęły, gdym obaczył że szkaradne to zwierze podobną całkiem do człowieka ma budowę. Twarz jego była wprawdzie płaska i szeroka, nos też płaski, wargi zapuchłe i bardzo grube, gęba szeroka; ale różnice w rysach twarzy są właściwe wszystkim dzikim ludom, gdzie się dzieci czołgają bezustannie na brzuchu, a matki noszą je zawsze na grzbiecie i plecami swojemi trą ciągle ich twarze. Przednie łapy tego Jahu różniły się od moich rąk jedynie długością paznokci, chropowatością i grubością, jako też i brunatnym kolorem skóry, która rzęsisto włosami zarosłą była. Nogi jego również podobne całkiem były do moich, ale konie nie domyślały się tego, bom nosił pończochy i trzewiki. Co do reszty ciała taż sama była proporcya, wyjąwszy kosmatość i kolor skóry.

Najbardziej to zastanowiło konie, że niektóre części mojego ciała całkiem się różniły od odpowiednich tego zwierzęcia; winienem to był mojej odzieży, o której konie żadnego nie miały wyobrażenia. Bułany wziął między kopyto i pęcinę korzeń i dał mi go. Przyjąłem go od niego powąchawszy oddałem jak najgrzeczniej. Przyniósł mi potem ze stajni kawał mięsa oślego, ale tak okropnie śmierdziało, że z największym wstrętem głowę odwrócić musiałem. Widząc to koń, rzucił je stojącemu koło mnie zwierzęciu, które je z największą chciwością pożarło. Potem pokazał mi wiązkę siana i miarę owsa, ale ja kiwnąłem głową, dając mu znać, że to nie jest żywnością dla mnie. Już zacząłem się trwożyć, ażebym z głodu umrzeć nie musiał jeżelibym nie znalazł tak prędko stworzeń mnie podobnych, bo co się tycze tych obrzydliwych Jahusów, muszę wyznać, że wydawały mi się być najobmierźlejszemi w każdym względzie stworzeniami jakiem tylko widział, lubo nikt w ten czas nie kochał ludzkości więcej odemnie. Im bliżej je poznawałem, tem bardziej musiałem się niemi brzydzić przez cały mój pobyt w tym kraju. Pan koń domyślał się tego z mojego postępowania i rozkazał ażeby zaprowadzono Jahusa napowrót do stajni. Potem podniósł przednią swoją nogę i położył kopyto na usta swoje, co mnie niezmiernie zadziwiło, lubo to uczynił z największą zręcznością i naturalnością, chcąc mnie tem zapytać cobym chciał jeść. Nie mogłem mu dać odpowiedzi którąby pojął, i gdybym nawet to potrafił, nie byłby wstanie dostarczyć stósownej dla mnie żywności. Gdyśmy tak ze sobą rozmawiali, przeszła krowa, wskazałem na nią i dałem mu przez wyraźny znak do zrozumienia że chciałbym ją wydoić. Zrozumiał to i zaprowadził mnie ze sobą do domu, gdzie rozkazał klaczy służącej, ażeby mi otworzyła izbę, gdziem znalazł mnóstwo glinianych i drewnianych naczyń pełnych mleka, ustawionych w największym porządku i utrzymywanych w czystości. Służąca dała mi wielkie naczynie pełne mleka, które z największym apetytem wypiłem i uczułem się być znacznie orzeźwionym.

Koło południa nadjechał powóz podobny do sanek, ciągniony od czterech Jahusów, w którym się znajdował stary koń, będący jak się zdawało osobą znakomitą. Wysiadł tylnemi nogami, bo przednią lewą miał nieszczęściem zranioną. Przyjechał obiadować z moim gospodarzem, który go przyjął z wielką grzecznością. Obiadowali w najlepszem pokoju, i mieli na drugie danie owies gotowany w mleku. Stary koń jadł tę potrawę ciepłą, drudzy zaś zimną. Koryta ustawione były w koło i podzielone na wiele oddziałów. Konie siedziały przy nich tylnemi nogami na wiązkach słomy. W środku stało wielkie koryto, którego przegródki odpowiadały oddziałom mniejszych koryt, tak że każdy koń jadł porcyą swoją siana i owsa w mleku gotowanego z wielką przystojnością i regularnością. Sprawowanie się źrebiąt obojga płci było bardzo skromne i spokojne, a mojego gospodarza i jego żony najgrzeczniejsze dla gościa. Gniady rozkazał mi ażebym stanął koło niego, i miał długą rozmowę ze swoim przyjacielem o mnie, com poznał z częstego spoglądania na mnie gościa i powtarzania wyrazu Jahu.

Przypadkiem nosiłem wtenczas moje rękawiczki; gdy to gniady, mój pan spostrzegł, zdawał się być bardzo zadziwiony i znakami dał mi to poznać, że się zdumiewa com zrobił z mojemi przedniemi nogami; położył kilka razy na nie kopyto, dając mi tem poznać, żebym im pierwszy kształt przywrócił. Uczyniłem, zadosyć jego życzeniu; zdjąłem rękawiczki i schowałem je do kieszeni. Przezto wszczęła się znowu długa rozmowa, i mogłem poznać że byli z mojego sprawowania się zadowolnieni: rozkazano mi bowiem, ażebym wymówił te kilka które umiałem wyrazów, i podczas obiadu nauczył mnie mój pan nazwisk owsa, mleka, ognia, wody i kilku innych rzeczy, które z niewielką trudnością pojąłem i wymówić potrafiłem, dzięki mojej wielkiej zdatności do nauczenia się obcych języków.

Po obiedzie wziął mnie pan koń na stronę, i dał mi znakami jako też kilkoma wyrazy do zrozumienia, że bardzo żałuje iż nie mam nic do jedzenia. Owies nazywa się w języku Houyhnhnmów, hlunnh. Wymówiłem kilka razy wyraz hlunnh, gdyż lubo z początku nie chciałem przyjąć owsa, jednak zastanowiwszy się, przyszło mi na myśl, że może będę w stanie zrobić sobie z niego gatunek chleba, a mając do tego i mleko, będę się mógł przy życiu utrzymać, aż się wydostanę z tego kraju i znajdę mojego rodzaju stworzenia. Pan koń rozkazał służącej, ładnej białej klaczce, ażeby przyniosła w naczyniu owsa. Ugotowałem je przy ogniu aż łupiny pękły, a wyłuskawszy go, utarłem między dwoma kamieniami i dodawszy trochę wody, zrobiłem ciasto, które przy ogniu upiekłem, potem wdrobiłem w ciepłe mleko i zjadłem.

Z początku zdawała mi się być najniesmaczniejszą potrawą, lubo zwyczajną żywność w niektórych krajach stanowi; lecz z czasem przyzwyczaiłem się do niej tem łatwiej, że nie raz w mojem życiu musiałem się kontentować nędznym pokarmem, i nie pierwszy raz przekonałem się, jak łatwo natura ludzka zaspokoić się daje. Muszę też dodać, że ani raz przez cały mój pobyt na wyspie nie zachorowałem. Często, prawda, starałem się złowić wiewiórkę lub ptaka za pomocą sidła zrobionego z włosów Jahusów; nieraz zbierałem zdrowe rośliny, które gotowałem i zamiast sałaty z chlebem jadłem; zrobiłem sobie kilka razy cokolwiek masła i piłem maślankę. Brak soli sprawiał mi z początku wiele nieprzyjemności i mocno mi dokuczał, lecz z czasem i bez tego obejść się mogłem, i jestem przekonany; że używanie soli u nas jest skutkiem zbytku i zostało wprowadzone jedynie dla wzbudzenia pragnienia, wyjąwszy tam, gdzie jej używają do uchronienia mięsa od zepsucia, na wielkich morskich podróżach, lub w transportowaniu do miejsc odległych. Widzimy przecież że żadne zwierze, wyjąwszy człowieka, nie potrzebuje jej do swych pokarmów, i co mnie się tycze, ledwo znieść mogłem jej smak, jakem ten kraj opuścił i do innego się dostał gdzie jej używano.

Dosyć już zdaje mi się, mówiłem o moim sposobie życia, lubo niektórzy podrużujący zapełniają tem swoje dzieła, jakby czytelnika interesowało, czy dobrze jedli czy źle. Było jednak koniecznem wspomnieć o tem, inaczej świat poczytałby to za rzecz do prawdy nie podobną, żem przez trzy lata mógł żyć w takim kraju i między takiemi mieszkańcami.

Za zbliżeniem się wieczora, rozkazał mój pan koń urządzić dla mnie miejsce do spania, w budynku sześć łokci tylko od głównego domu odległym i od mieszkania Jahusów oddzielonym. Rozpostarłem sobie na ziemi cokolwiek słomy okryłem się moją odzieżą i bardzo spokojnie spałem. Z czasem położenie moje przestawało być dla mnie przykrem, jak się tego czytelnik w dalszym ciągu dowie, gdzie obszerniej mój sposób życia w tym kraju opiszę.




ROZDZIAŁ III.



Autor uczy się gorliwie języka Houyhnhnmów.
— Pan jego jest mu wtem pomocnym.
— Opis języka.
Wielu znakomitych Houyhnhnmów przybywa z ciekawości widzenia autora.
— Daje swojemu panu krótki opis swoich podróży.



N


Największem mojem było usiłowaniem, nauczyć się języka krajowego, w czem mi pan mój (tak go odtąd będę nazywał), dzieci jego i służący wszelkim sposobem dopomagali. Uważali to za największy cud, że tak bezrozumne zwierze objawia tyle znaków rozsądku. Wskazywałem na każdą rzecz, pytałem się o nazwisko, zapisywałem je w moim dzienniku kiedy byłem sam tylko, i uczyłem się wyrazy akcentować należycie, prosząc często członków familji mojego pana, ażeby je przedemną wymawiali. W tem zatrudnieniu dopomagał mi najwięcej rudy koń, jeden z niższych służących mojego pana.

Houyhnhnmowie mówią i przez nos i przez gardło. Ich język ma ze wszystkich europejskich języków które znam, najwięcej podobieństwa do niemieckiego, tyle że jest ładniejszy i wyrazistszy. Cesarz Karol piąty, uczynił też tę uwagę: że jeżeliby miał mówić ze swoim koniem, mówiłby z nim po niemiecku.

Mój pan był tak ciekawy słyszeć mnie mówiącego jego językiem, że wszystek czas wolny co tylko miał, obracał nieprzerwanie na nauczanie mnie. Był przekonany, że jestem Jahu; ale pojętność moja, grzeczność i czystość niezmiernie go zadziwiły: te przymioty były w cale przeciwne naturze tych zwierząt. W największej był wątpliwości względem mojej odzieży, i nie raz rozmyślał, czy ona jest też częścią mojego ciała, czy nie: nigdy bowiem nie rozebrałem się wprzódy aż familia się oddaliła, a za jej przybyciem zawsze już byłem ubrany. Mój pan był ciekawy dowiedzieć się zkąd przybywam, gdziem nabył tego pozoru rozsądku, co się we wszystkich moich przebija czynnościach: pragnął słyszeć moją historyą z własnych ust moich, i spodziewał się że przy wielkich postępach które czynię w nauczaniu się wyrazów i sposobów mówienia, będę w krótce w stanie opowiedzieć mu to wszystko dosyć dokładnie. Celem ulżenia mojej pamięci, napisałem sobie wszystkie wyrazy których się nauczyłem, alfabetem angielskim z tłomaczeniem tychże. Z niezmierną trudnością potrafiłem wytłomaczyć mojemu panu to co czynię, gdyż mieszkańcy tego kraju nie mają najmniejszego wyobrażenia o książkach i literaturze.

Po upłynieniu dziesięciu tygodni byłem w stanie zrozumieć większą część jego pytań, a po trzech miesiącach mogłem mu dawać dosyć dokładne odpowiedzi. Był bardzo ciekawy wiedzieć z jakiego kraju przybywam, jakim sposobem nauczyłem się naśladować rozumne stworzenia; bo te Jahusy do których twarzą, rękami i głową zupełnie jestem podobny, wyjąwszy ich skłonności do chytrości i złośliwości, są najniepojętniejszemi ze wszystkich zwierząt. Odpowiedziałem; że przybywam z dalekiego bardzo kraju; że w drewnianym statku przepłynąłem morze z wielu mojego rodzaju stworzeniami, którzy mnie wysadzili na te brzegi i opuścili. Z wielką trudnością tylko i za pomocą wielu znaków, potrafiłem opisać mu to zrozumiale. Mój pan powiedział mi na to, że się pewno mylę, albo opowiedziałem mu rzeczy które wcale nie istnieją. Houyhnhnmowie nie mają w swoim języku wyrazu oznaczającego kłamstwo lub fałszywość. To być nie może, powiedział, ażeby za morzem był jeszcze kraj jaki, i żeby trzoda zwierząt potrafiła podług swego upodobania kierować drewnianym statkiem na wodzie. Żaden Houyhnhnm nie jest wstanie sporządzić takiego statku, i nigdyby jego kierowania nie powierzył Jahusom.

Wyraz Houyhnhnm znaczy w ich języku koń, a etymologicznie, doskonałość natury. Powiedziałem mojemu panu, że wiele jeszcze mi brakuje wyrazów, do dokładnego wyrażenia się, lecz że po niejakim czasie będę w stanie, przez gorliwe przykładanie się do języka, opowiedzieć mu cudowne rzeczy. Był tak łaskaw polecić własnej swej klaczy i obydwom źrebiętom ażeby przy każdej sposobności się wydoskonalać mnie w języku, i on sam poświęcał co dzień dwie godziny w tym celu.

Wiele koni i klaczy znakomitego pochodzenia, przybywało do naszego domu, bo wszędzie rozgłosiła się wieść o cudownym Jahu, który ma mieć zdatność mówienia jak Houyhnhnm i objawia we wszystkich swoich czynnościach i słowach niejakie ślady rozumu. Z upodobaniem rozmawiali ze mną i zadawali mi wiele pytań na które podług mojej możności odpowiadałem. Przez to wszystko wielkie uczyniłem w języku postępy, tak że po upłynieniu pięciu miesięcy od przybycia mojego, rozumiałem prawie wszystko co do mnie mówiono i dosyć płynnie mogłem się wyrazić.

Houyhnhnmowie którzy odwiedzali mojego pana, ledwo chcieli uwierzyć żebym był istotnie Jahusem, gdyż powierzchowność mojego ciała wcale różną jest od innych mojego rodzaju; że moja skóra, wyjąwszy na twarzy i rękach, jest wcale niepodobną do zwyczajnej tych zwierząt; lecz tę tajemnicę odkryłem już był mojemu panu, powodowany zdarzeniem które mi się przytrafiło.

Powiedziałem już czytelnikowi, że zwyczajem moim było rozbierać się co wieczór dopiero w ten czas, kiedy cała familia na spoczynek się była udała. Jednego dnia, mój pan przysłał po mnie rudego konia bardzo rano. Gdy przybył jeszcze mocno spałem, odzież moja którą się okrywałem spadła była, koszula wysoko była zakasaną. Obudziłem się na szelest zrobiony przy jego wejściu i spostrzegłem, że z wielkiem pomięszaniem wykonał dane sobie zlecenie. Powrócił potem do pana i udzielił mu wiadomość o tem co widział. Dowiedziałem się o tem nie zadługo, bo jakem tylko wszedł do mojego pana, spytał mi się, co ma znaczyć wiadomość którą mu dał jego lokaj; że nie mam być wcale tem samem stworzeniem podczas snu, jakiem się w innym czasie być zdaję; że niektóre części mojego ciała mają być białe, niektóre żółte, albo nie tak białe, a inne nawet wcale brunatne.

Dotychczas zamilczałem troskliwie o mojej odzieży dla odróżnienia się jak najbardziej od przeklętej rasy Jahusów, ale teraz nie można było tego zataić. I bez tego nawet w krótce tajemnica ta odkrytą by została, ponieważ odzież moja i trzewiki mocno się zużywały, i z czasem musiałbym na miejsce ich używać skóry z Jahusów lub innych zwierząt, coby bez wiadomości pana mojego stać się nie mogło. Powiedziałem więc mojemu panu, że w kraju z którego przybywam, wszyscy mojego rodzaju okrywają się włosami pewnych zwierząt, sztucznie przyrządzonemi, a to częścią dla przyzwoitości, częścią też dla ochronienia się przeciw surowości powietrza: że jestem gotów przekonać go o tem, jeżeli mi to uczynić rozkaże, i że nic przed nim nie zakryję tylko to co natura zasłaniać rozkazuje. Odpowiedział mi, że moja mowa zdaje się być bardzo osobliwą, szczególnie ostatnia jej część; że nie można pojąć, czemu natura ma nam rozkazywać abyśmy ukrywali to co nam dała; co do nas, przydał, ani on ani jego współbracia, nie wstydzą się żadnej części swego ciała, ja jednak mogę czynić co mi się podoba.

Rozpiąłem więc moją suknią i zdjąłem ją jako też kamizelkę, pończochy i spodnie. Spuściłem koszulę po brzuch i obwiązałem ją w środku ciała pasem dla zakrycia nagości.

Mój pan przypatrywał się z wielką uwagą i zadziwieniem. Podnosił nogą każdą sztukę mojej odzieży i oglądał je z wielką ciekawością; potem obmacał łagodnie moje ciało i rozpoznawał je ze wszystkich stron, nakoniec powiedział mi: że jestem prawdziwym Jahusem, i że się tylko od drugich zwierząt tego rodzaju różnię białością i delikatnością skóry, kształtem i wielkością przednich i tylnych łap moich, jakoteż przez to, że niektóre części mojego ciała nie są zarosłe i że ciągle usiłuję chodzić na tylnych łapach. Więcej nie życzył sobie widzieć i pozwolił mi włożyć znowu mój ubiór, z czego bardzo byłem kontent, bom się już trząsł z zimna. Powiedziałem mu, że mnie to niezmiernie martwi, iż mi daje nazwisko Jahusa, najobrzydliwszego zwierzęcia, którem się brzydzę i gardzę. Zaklinałem go ażeby mnie tak więcej nie nazywał i żeby to polecił swojej familji i znajomym którzy mnie odwiedzają. Prosiłem go przytem, ażeby nie wyjawiał tajemnicy z ubiorem dopóty przynajmniej, aż będę musiał używać innego, i żeby rozkazał milczeć służącemu swemu który wie o tem.

Na to wszystko uzyskałem łaskawe przyzwolenie: i tak tajemnica o ubiorze zachowaną została aż odzież moja zupełnie się zepsuła, przez co przymuszony byłem zastępować ją różnemi sposobami, jak później obszerniej opiszę. Mój pan prosił mnie, ażebym się z wszelką gorliwością wydoskonalił w języku krajowym, bo to go daleko więcej zastanawia że umiem mówić z rozsądkiem, jak że jestem biały i niezarosły, i jest niezmiernie ciekawy dowiedzieć się o cudownych rzeczach które mu opowiedzieć przyrzekłem: jakoż wielką zadawał sobie pracę, aby mnie jak najprędzej w tem wydoskonalić. Brał mnie ze sobą do wszystkich towarzystw i przyjacioł, i uważał na to aby się obchodzono ze mną jak najgrzeczniej, przez co — jak swoim przyjaciołom powiedział — staję się zabawniejszym.

Codzień zadawał mi wiele pytań tyczących się mojej osoby, na które wedle możności odpowiadałem; przez to pojął niektóre ogólne wyobrażenia o rzeczach które mu później szczegółowo opowiadać miałem. Byłoby zbytecznem chcieć opisywać, jakim nareszcie sposobem potrafiłem mieć z nim dłuższą i ważniejszą rozmowę. Pierwsze opowiadanie które mu w większym porządku i zwięzłości uczyniłem, było następującej treści.

„Przybyłem z bardzo odległego kraju w towarzystwie pięćdziesięciu mnie podobnych stworzeń, przepłynęliśmy morze w wielkim drewnianym statku, daleko większym niźli dom jego.“ Tu opisałem mu jak mogłem kształt okrętu, i za pomocą chustki do nosa starałem się pokazać mu jak go porusza wiatr nadymający żagle. Że przez wynikłą między nami kłótnię wysadzony zostałem na te brzegi i udałem się w głąb kraju, sam nie wiedząc dokąd idę, aż on mnie uwolnił od ścigania obrzydliwych Jahusów. Poczem spytał mnie, kto wybudował okręt i jak Houyhnhnmowie jego rodzaju mogli być tak nieroztropni i powierzyć go zwierzętom. Odpowiedziałem mu, że nie mogę kontynuować mojego opowiadania, jeżeli mi nie da swego słowa, że nic z tego wszystkiego co mu opowiem nie obrazi go bynajmniej; pod tym warunkiem jedynie opowiem mu z największą otwartością cudowne rzeczy, które mu przyrzekłem.

Uczynił zadosyć mojemu żądaniu zapewniając mnie, że się niczem nie będzie czuł obrażonym. Natenczas powiedziałem mu; że okręt na którym przybyłem, zrobiony został przez mnie podobne stworzenia; że w moim kraju i we wszystkich które zwiedzałem, Jahusy są jedynie panującemi i rozumem obdarzonemi zwierzętami; że przybywszy tutaj niezmiernie zadziwiony zostałem, widząc że Houyhnhnmowie postępują jak rozumne stworzenia, i że on i jego przyjaciele mogli się dziwić temu, że spostrzegły niejakie ślady rozumu u stworzenia, które Jahusem nazywać raczyły. Wyznałem mu, że we wszystkich częściach mojego ciała podobny jestem do Jahusów, których zwyrodnionej i zwierzęcej natury żadnym sposobem wytłomaczyć sobie nie jestem w stanie: że jeżelibym miał kiedyś to szczęście wrócić do mojej ojczyzny, abym mógł, jak zamyślam, opisać moje podróże, pewno wszyscy będą myśleć że opowiadam rzeczy które nie istnieją, albo że to jest bajeczną wymyśloną historyą; i tylko powodowany wielkim szacunkiem dla niego, jego familji i przyjacioł, pod warunkiem że się nie będzie czuł obrażonym, wyznać muszę: że współziomkowie moi żadnym sposobem nie uwierzą temu iż w pewnym kraju Houyhnhnm jest panującem i rozumnem stworzeniem a Jahus bydlęciem.




ROZDZIAŁ IV.



Wyobrażenia Houyhnhnmów o prawdzie i kłamstwie.
— Opowiadania autora zganione przez jego pana.
— Autor opowiada swojemu panu z największą dokładnością szczegóły tyczące się tak jego osoby,
jak przypadków, które mu się w podróżach zdarzyły.



M


Mój pan słuchał tego opowiadania z oznakami największego nieukontentowania, gdyż powątpiewać lub niewierzyć, są wcale nieznajome w tym kraju rzeczy, tak że Houyhnhnmowie nie wiedzą co mają w takim razie czynić. Przypominam sobie, że gdym w rozmowach moich z panem o własnościach rodzaju ludzkiego w innych krajach, wspomniał o kłamstwie i oszukaństwie, nigdy — lubo był bardzo przenikliwego rozumu — nie mógł pojąć, coby to znaczyło, mówiąc: że mowa udzieloną nam została dla wzajemnego wynurzania sobie myśli naszych i dla uwiadamiania się wzajemnie o rzeczach nam nie wiadomych. Jeżeli więc kto coś mówi co wcale nie istnieje, natenczas chybia przeznaczonego celu; bo ten do którego mówił, nie może powiedzieć że go zrozumiał, i zamiast nauki zostawia go w gorszym od niewiadomości położeniu, przywiodłszy go aby wierzył, że biała rzecz jest czarną a krótka długą. Takie są wyobrażenia Houyhnhnmów o kłamstwie, które wszyscy ludzie tak dobrze znają i doskonale używać umieją.

Wracam z ustępu do rzeczy: gdym go zapewniał, że w mojej ojczyznie Jahusy są jedynemi rozumem obdarzonemi i panującemi zwierzętami, powiedział mi że tego żadnym sposobem pojąć nie może i spytał mi się: czy my też mamy jakie Houyhnhnmy i jakie są ich zatrudnienia? Odpowiedziałem mu, że wielką mamy ilość Houyhnhnmów; że w lecie pasą się na łąkach, w zimie zaś są żywione w przeznaczonych na to domach, gdzie Jahusy im usługują, czyszczą im skórę, wyczesują włosy, umywają nogi, opatrują żywnością i robią posłanie. „Rozumiem cię — odezwał się do mnie mój pan — chociaż wasze Jahusy mniemają, że posiadają rozum, jednakże Houyhnhnmy są waszemi panami; oby tylko nasze Jahusy były tak posłusznemi i niedzikiemi jak w waszym kraju.“

Prosiłem go najmocniej aby mnie uwolnił od dalszego opowiadania, w przekonaniu że powieść moja niezmiernie go zmartwi i rozgniewa. Lecz mój pan obstawał przy swoim rozkazie, abym mu wszystko a wszystko opowiadał. Czyniąc zadosyć jego żądaniu opowiadałem dalej. — Houyhnhnmy które my końmi nazywamy, są między wszystkiemi zwierzętami które tylko posiadamy najpiękniejszemi i najszlachetniejszemi; odznaczają się wielką siłą i prędkością; jeżeli należą do znakomitych osób, używają ich jedynie do jeżdżenia, gonitw i podróżowania. Obchodzą się z niemi jak najlepiej i opatrują najtroskliwiej, dopóki są młode i zdrowe na nogi; ale skoro zaczynają starzeć, sprzedają je innym Jahusom, którzy ich dręczą nielitościwie, używając do robót ciężkich i podłych, aż się zamęczą. Natenczas zdejmują z nich skórę i tę sprzedają, a resztę zaś rzucają na żar psom i drapieżnym ptakom.

Zwyczajna zaś rasa koni nie ma tak szczęśliwego losu. Właściciele ich są pospolicie dzierżawcy, furmani, lub inni z niższych klass ludu, którzy cięższej jeszcze wymagają roboty i daleko gorszą dają żywność.


Opisałem mu najlepiej jak tylko mogłem, sposób nasz jeżdżenia konno,


kształt i użytek uzdy,



siodła,



ostrogi,


bicza, szrorów i kół.


Na ostatku dodałem: że przymocowują do końców nóg naszych Houyhnhnmów, blachy z twardej substancyi żelazem zwanej, aby sobie nie psuły kopyt na twardych kamiennych drogach, na których zwyczajnie podróżujemy.

Mój pan dał mi poznać wielkie swoje nieukontentowanie i oświadczył mi: iż niezmiernie go zadziwia, że się odważamy wsiąść na grzbiet Houyhnhmna; jest albowiem przekonany, że najsłabszy z jego służących byłby w stanie zrzucić najsilniejszego Jahusa, lub padłszy na grzbiet zgnieść takie zwierze. Odpowiedziałem mu na to: że nasze konie zostają już od trzeciego lub czwartego roku stósownie do mającego się z nich zrobić użytku wprawiane i ujeżdżane; zanadto dzikich i złośliwych używają do ciągnienia wozów ciężko naładowanych, i za najmniejsze nieposłuszeństwo lub krnąbrność karzą ich surowo już za młodu: konie zaś przeznaczone do noszenia siodła lub ciągnienia powozów, zostają zwyczajnie kastrowane we dwa lata po urodzeniu, dla uczynienia ich łagodniejszemi i posłuszniejszemi; że są w prawdzie czułe na nagrody i kary, lecz zawsze trzeba mieć wzgląd na to, że nie mają najmniejszego śladu rozumu, podobnie jak Jahusy w tym kraju.

Z wielką trudnością mogłem mu to wszystko opisać; aby pojął należycie, musiałem używać wiele zbaczań słownych, albowiem język Houyhnhnmów nie jest tak bogaty w wyrazy, bo namiętności i potrzeby ich są nieporównanie mniejsze niźli u nas. Ale niepodobieństwem jest opisać jego gniew szlachetny, gdy mu opowiedziałem srogi nasz sposób postępowania z końmi, osobliwie nielitościwe kastrowanie, dla uczynienia ich niezdatnemi do rozmnożenia swego rodzaju i dla łatwiejszego przyzwyczajenia ich do niewolnictwa.

Jeżeli w rzeczy samej, powiedział, istnieje kraj gdzie Jahusy posiadają rozum, natenczas być muszą i panującemi nad wszystkiemi zwierzętami, bo rozum zawsze i wszędzie odniesie zwycięztwo nad bydlęcą siłą. Lecz zastanawiając się nad kształtem i budową naszego ciała a szczególnie mojego, mniema że żadne stworzenie podobnej wielkości nie może być gorzej usposobione do używania rozumu w zwyczajnych potrzebach życia. Życzył sobie wiedzieć czy moi współbracia do mnie są podobni, czy do Jahusów jego ojczyzny. Powiedziałem mu, że większa część moich współbraci będących w równem ze mną wieku życia, mają taką budowę ciała i kształt jaką ja posiadam; młodzi i kobiety są jeszcze delikatniejszemi, i skóra, szczególnie ostatnich, jest białą jak mleko. Odpowiedział mi, że istotnie bardzo się różnię od innych Jahusów, że nie jestem tak brzydkim i nieczystym; ale co się tycze użytku członków ciała, to one mnie daleko przewyższają; że paznokcie moje u nóg i rąk do niczego mi służyć nie mogą: moje przednie nogi nie zasługują nawet aby je tak nazywano, bo nigdy jeszcze nie widział mnie chodzącego na nich; są one za nadto delikatne, aby mogły znieść twardość ziemi: po największej części nie okrywam ich niczem, a jeżeli czasem używam jakiego okrycia, nie jest ono bynajmniej tej formy i trwałości jak u tylnych nóg. Że nie mogę chodzić z pewnością, bo w przypadku pośliźnięcia się jednej z tylnych nóg, niezawodnie upaść muszę. Nie mniej ganił i inne części mojego ciała: płaskość mojej twarzy, wysterczanie nosa, położenie oczy zanadto blizko jedno od drugiego, tak że ani na prawo ani na lewo obglądać się nie jestem w stanie bez obracania głowy: że nie mogę jeść, jeżeli nie podnoszę przednich nóg do gęby, przezco podobno natura stawy ich tak urządziła aby tej potrzebie odpowiadać mogły.

Że nie może pojąć do czego służą te liczne stawy i oddziały moich nóg tylnych; są one za miękkie, aby mogły znieść twardość i ostrość kamieni i przez to muszę je okrywać skórą innych zwierząt: że moje ciało nie jest niczem zabezpieczone przeciwko upałom i zimnu, i jestem przymuszony używać odzieży, którą codzień z wielką pracą zdejmować i znowu wkładać trzeba: że wszystkie zwierzęta w tym kraju mają naturalną odrazę od Jahusów, słabsze uciekają przed niemi, mocniejsze zaś stronią ich. Jeżeli nawet posiadamy rozum, nie może sobie wystawić, jakim sposobem zwyciężamy ten naturalny wstręt który inne stworzenia mają do nas i jak możemy je służebnemi sobie uczynić. „Ale nie chce — powiedział — sprzeczać się teraz ze mną nad tem i życzy sobie, abym mu opowiedział własną moją historyą, opisał kraj gdziem się urodził, tudzież mój sposób życia i przypadki które mi się przed przybyciem do tego kraju zdarzyły.“

Odpowiedziałem mu, że mojem najgorętszem życzeniem jest ile możności zadosyć uczynić jego żądaniom, lecz wątpię bardzo czy będę się mógł wyrazić zrozumiale dla niego, szczególnie co się tycze przedmiotów, o których nie może mieć żadnego wyobrażenia, bo nie widzę nic w tym kraju coby było do nich podobnem; jednakże będę się starał wytłomaczyć to przez przyrównania gdzie mi na wyrazach zabraknie, i prosiłem go aby mi w tem chciał być pomocnym: co mi też łaskawie przyobiecać raczył.

Powiedziałem mu, że jestem urodzony z poczciwych rodziców na wyspie Anglią zwanej, która tak daleko ztąd jest odległą, iż najmocniejszy z jego służących, w przeciągu rocznego obrotu słońca ledwo tę drogę odbyć potrafi; że pierwej trudniłem się chirurgią to jest kunsztem leczenia ran i skaleczeń przypadkowych lub z namysłu zadanych; moją ojczyzną rządzi samica naszego rodzaju, królową zwana: na ostatniej podróży mojej, którą przedsięwziąłem celem zbogacenia się, byłem dowódzcą okrętu i miałem pięćdziesiąt Jahusów pod mojemi rozkazami: że największa część z nich wymarła w drodze, przez co przymuszony byłem przyjąć na ich miejsce innych, z różnych narodów pochodzących. Dwa razy był nasz okręt w niebezpieczeństwie rozbicia się: raz przez wielką burzę, a drugi raz przez uderzenie o skałę.

Tu przerwał mój pan pytając się, jak mogłem namówić obcych z różnych krajów do puszczenia się ze mną na morze, po tylu poniesionych stratach i klęskach które miałem. Odpowiedziałem mu, że to byli ludzie w rozpacznem będący położeniu, którzy przez popełnione występki lub wielkie ubóstwo musieli opuścić swój kraj rodzinny; niektórzy z nich zrujnowani zostali przez processa, drudzy przez pijaństwo, grę lub rozwiozłość; jedni musieli uciekać z powodu zdrady kraju lub popełnionej zbrodni, kradzieży, otrucia, rabunku, krzywoprzysięztwa, oszustwa, fałszowania monet, zgwałcenia kobiet i innych nienaturalnych rozwiozłości, dezerterowania lub przejścia do nieprzyjaciela, i większa część z nich uciekła z więzień. Żaden z nich nic odważy się wrócić do swej ojczyzny z obawy ażeby go nie powieszono lub wsadzono na całe życie do więzienia: muszą przeto szukać utrzymania swego w innych miejscach.

Pod czas tej rozmowy, raczył mój pan przerywać mowę moją kilka razy. Musiałem używać wiele zbaczań słownych, dla opisania mu natury tych zbrodni przez które większa część tych ludzi zniewoloną została opuścić swoją ojczyznę. To opowiadanie wymagało wiele rozmów przez kilka dni trwających, nim mnie mógł zrozumieć. Nie mógł jednak żadnym sposobem pojąć, w jakim celu ci ludzie tyle występków i zbrodni popełniali. Dla wytłomaczenia mu tego, usiłowałem dać mu wyobrażenie o nienasyconej żądzy bogactw i władzy, jako też o strasznych skutkach rozwiozłości, zbytku, złości i zazdrości; to wszystko musiałem mu objaśnić za pomocą porównań i przykładów. Poczem podniósł oczy swoje do nieba z zadziwieniem i największem nieukontentowaniem, jak osoba, której wyobraźnia od rzeczy nigdy nie widzianych i niesłyszanych mocno uderzoną została.

Przez brak wyrażeń na oznaczenie

POTĘGI,

RZĄDU,
WOJNY,
PRAWA,

KARY,

nie byłem w stanie dać mojemu panu wyobrażenia o tych rzeczach. Lecz ponieważ posiadał bystry i przez głębokie rozmyślanie i rozmowy wykształcony rozum, potrafił wystawić sobie co rodzaj ludzki w naszej części ziemi uskutecznić zdoła; i prosił mnie abym mu dał dokładną wiadomość o Europie a osobliwie o Anglji mojej ojczyznie.




ROZDZIAŁ V.



Autor na rozkaz swojego pana, opisuje mu stan Anglji:
przyczyny wojen między europejskiemi monarchami.
— Opis konstytucyi angielskiej.



C


Czytelnik niech raczy zważyć że następujący opis jest wyciągiem z rozmów które miałem przez dwa lata z moim panem. W miarę jakem się lepiej wprawiał w język krajowy, żądał odemnie dokładniejszego wszystkich szczegółów opowiedzenia.

Opisałem mu jak mogłem stan Europy, mówiłem o kunsztach i umiejętnościach, o handlu i rękodzielniach, a odpowiedzi które mu dawać musiałem na jego rozsądne pytania, były niewyczerpanem źródłem rozmów. Lecz ograniczę się tutaj na opowiedzeniu głównych szczegółów tyczących się mojej ojczyzny, opisując je w najlepszym jak tylko być może porządku; przyczem jednak na czas i poboczne okoliczności nie będę miał względu, trzymając się tylko jak najściślej prawdy. Żal mi, że nie będę w stanie oddać należycie sposobu wyrażenia się i uwag mojego pana, które przez niedostatek potrzebnych zdolności do przetłomaczenia ich na barbarzyński język angielski, nieskończenie wiele tracić muszą.

Stosując się do rozkazów mojego pana, opowiedziałem mu rewolucyą w Anglji przez księcia Oranji, długą wojnę z Francyą, zaczętą przez wspomnionego księcia i kontynuowaną przez obecnie panującą Królową, w której wszystkie mocarstwa chrześcijańskie miały udział, i która może trwa jeszcze dotychczas. Na jego życzenie wyrachowałem liczbę Jahusów które w tej poległy wojnie, i podałem ją na milion, ilość miast zdobytych na sto, zabranych zaś i zatopionych okrętów na pięć razy tyle.

Mój pan spytał mi się, jakie są powody tych wojen. Odpowiedziałem, że te przyczyny są niezliczone, ale tylko główniejsze z nich mu powiem. Często powstają wojny przez ambicyą monarchów, którzy nigdy nie myślą, że już dosyć mają kraju i ludzi pod swoją władzą: czasem przez zepsucie i podłą politykę ministrów, którzy wplątują swego pana w wojnę dla przytłumienia narzekań obywateli na ich złe rządzenie, lub nadania tymże innego kierunku. Rozmaitość w zdaniach pozbawiła życia milionów ludzi. Jeden naprzykład mniema, że mięso jest chlebem, a drugi że chleb mięsem; jeden, że sok pewnego owocu jest krwią, drugi że winem: sprzeczają się czy gwizdanie jest występkiem czy cnotą; czy trzeba całować kawałek drzewa, czy wrzucić go w ogień; jak trzeba się ubierać, jedni utrzymują, że biało, drudzy czarno, czerwono lub szaro; czy suknia ma być długą czy krótką, ciasną czy szeroką, brudną czy czystą. Żadne nasze wojny, dodałem, nie są tak krwawe i długo trwające jak te, które powstają przez rozmaitość zdań, szczególnie kiedy przedmioty o które się sprzeczają najmniejszej nie mają wagi.

Czasem powstaje wojna między dwoma monarchami z przyczyny, że każden z nich chce trzeciego monarchę pozbawić jego krajów, nie mając do tego ani jeden ani drugi najmniejszego prawa. Nieraz jeden monarcha napada drugiego z obawy aby nie został napadnięty; czasem z powodu że nieprzyjaciel jest za nadto słabym lub za nadto potężnym. Często zdarza się że sąsiad chce mieć co my mamy, lub my chcemy mieć co on ma, natenczas walczą ażeby mieć wszystko lub nic. Sprawiedliwą jest rzeczą nieść wojnę w kraj, który wycieńczony został przez głód, spustoszony przez zaraźliwe choroby lub osłabiony przez wewnętrzne niepokoje. Monarcha ma słuszny powód do wojny z najbliższym sprzymierzonym sąsiadem, jeżeli ten ma miasto lub prowincyą którą tamten chce mieć dla spojenia lub zaokrąglenia swoich posiadłości. Jeżeli monarcha napada swojem wojskiem taki kraj, którego lud jest ubogi i nieoświecony; wtedy ma prawo wyrznąć jedną połowę a drugą trzymać w niewoli, dla ucywilizowania jej i wyprowadzenia ze stanu barbarzyństwa. Jeżeli jeden monarcha prosi drugiego o pomoc dla obronienia się przeciwko nieprzyjacielowi, w tedy jest to godnem króla i bardzo chwalebnem postępowaniem, kiedy przywołany sprzymierzeniec wypędziwszy nieprzyjaciela, zabiera kraj dla siebie, i właściciela którego miał ratować wypędza, zabija, albo bierze w niewolę.

Związki małżeńskie lub pokrewieństwo są często przyczyną wojen, a im te są bliższe, tem większa skłonność do niesnasek. Ubogie narody są głodne, bogate są dumne: duma więc z ubóstwem będą zawsze i wiecznie w niezgodzie. Z tych przyczyn stan żołnierski jest u nas najszczytniejszym: żołnierz jest to Jahu, który zostaje najęty aby zabijał z najzimniejszą krwią jak najwięcej sobie podobnych stworzeń, które mu nigdy nic złego nie wyrządziły.

Jest też szczególnie w północnej Europie wielu ubogich monarchów, którzy nie będąc sami w stanie prowadzenia wojen, wynajmują swoje wojsko innym bogatszym narodom; trzy czwarte żołdu zatrzymują dla siebie na swoje utrzymanie, i to jest najlepszym ich dochodem. —

To coś mi opowiedział, rzekł mój pan, o przyczynach waszych wojen, daje mi bardzo pochlebne wyobrażenie o waszym mniemanym rozsądku. Szczęściem że hańba jest daleko większa od niebezpieczeństwa: że natura tak was utworzyła, iż przy całej złości, nie możecie wiele złego narobić. Natura dała wam gębę płaską na twarzy również płaskiej, przezco nie możecie się bez wzajemnego przyzwolenia żadnym sposobem kąsać; wasze paznokcie u przednich i tylnych łap są tak miękkie i krótkie, że jeden z naszych Jahusów może tuzin takich jak ty jesteś rozszarpać. Jeżeli przeto zastanawiam się żeś wspomniał o wielkiej liczbie poległych w waszych wojnach, muszę myśleć że mi powiedziałeś co wcale nie exystuje.

Nie mogłem się wstrzymać, abym nie kiwnął głową i uśmiechnął się z przyczyny wielkiej niewiadomości mojego pana. Będąc cokolwiek obeznany ze sztuką wojenną, dałem mu opis armat, muszkietów, karabinów, kul, pistoletów, prochu, szabli, bitew, oblężeń, rejterad, attaków, min i kontramin, bombardowań, bitew morskich, zatapiań okrętów z tysiącami ludzi, bitew w których dwadzieścia i więcej tysięcy żołnierzy pada z każdej strony; jęków umierających, krzyków walczących, członków latających w powietrzu, dymu, hałasu, zamięszania; jak ludzie stratowani zostają przez kopyta końskie; ucieczki, ścigania, zwycięztwa, morze czerwone od krwi poległych, pola okryte trupami zostawionemi na żar wilkom, psom i ptakom drapieżnym; a potem rabunku, zgwałceń, pożarów i zniszczenia: a chcąc dać przykład waleczności kochanych moich współziomków dodałem, żem widział jak przy jednem oblężeniu sto nieprzyjaciół na raz szczęśliwie zostało wysadzonych w powietrze, a dwa razy tyle podczas walki na morzu, tak, że członki zabitych Jahusów jakby z obłoków przez niejaki czas spadały, ku wielkiej zabawie przypatrujących się temu widowisku.

Chciałem dalej opowiadać, lecz mój pan rozkazał mi ażebym przestał; natura Jahusów, powiedział, jest tak niegodziwą, że mogę wszystkiemu wierzyć coś o nich opowiedział kiedy siła i chytrość wyrównywają ich złości.

Odpowiedź moja powiększyła jeszcze złe mniemanie które miał o Jahusach i przejęła go trwogą i niespokojnością, których nigdy nie doznawał. Obawiał się aby jego uszy nie przyzwyczaiły się do tak haniebnych wyrazów i niesłuchały ich potem z mniejszym obrzydzeniem. Nienawidzi, mówił mi, w prawdzie niezmiernie Jahusów, ale ich nie więcej gani z przyczyny niegodziwych przymiotów które mają, jak gnnayha (drapieżnego ptaka) dla jego okrucieństwa, albo ostry kamień, że kopyta kaleczy. Ale że stworzenie chlubiące się posiadaniem rozumu, może być zdolnem do takich niegodziwości, musi myśleć: że zepsuty rozum jeszcze daleko gorszy jest od zwierzęcej dzikości. Jest przeto przekonany: że miasto rozumu, posiadamy przymiot służący do pogorszenia jeszcze naszych naturalnych występnych skłonności, podobnie jak niespokojna powierzchnia wody odbijając obraz niekształtny, czyni go nie tylko większym ale i szpetniejszym.

Lecz już dosyć, mówił dalej, słyszałem w tej jako też w poprzedzających rozmowach o wojnie. Chciałbym abyś mi też objaśnił inną okoliczność której nie mogę pojąć. Powiedziałeś mi, że niektórzy z majtków towarzyszących ci na okręcie, musieli opuścić swoją ojczyznę, że zrujnowani zostali przez processa, i że prawo miało być główną przyczyną ich niedoli. W prawdzie wytłomaczyłeś mi znaczenie tego wyrazu, ale nie mogę pojąć jak prawo, którego przeznaczeniem jest być dla każdego obroną, może się stać powodem do czyjej zguby.

Życzył sobie abym mu opowiedział dokładnie, cobym rozumiał pod wyrazem prawo i wykonawcy jego, a to podług obecnego zwyczaju w mojej ojczyznie. Natura i rozum posiadaniem którego tak bardzo się chlubiemy, zdają mu się być dostatecznemi przewodnikami, do pokazania rozsądnym stworzeniom co mają czynić a czego unikać.

Odpowiedziałem mu, że prawnictwo jest umiejętność w której wcale nie jestem obeznany, i tylko przy wyrządzonych mi krzywdach, wziąłem sobie adwokatów aby mnie bronili; jednak wedle możności uczynię zadosyć jego żądaniu. Jest u nas, powiedziałem mu, towarzystwo ludzi, których od młodości uczą kunsztu, dowodzenia za pomocą wyrazów w tym celu utworzonych, że białe jest czarnem, a czarne jest białem, a to w stosunku do zapłaty którą im się za to daje. Naprzykład: jeżeli mój sąsiad chce mieć moją krowę, może być pewnym że znajdzie prawnika, który podejmie się dowodzić, że on ma prawo wziąść mi moją krowę. Natenczas muszę i ja sobie wziąść prawnika któryby mnie bronił, bo prawo zakazuje samemu się bronić. W tym razie, ja, jako prawdziwy właściciel jestem w najgorszem położeniu z dwóch przyczyn. Najprzód, ponieważ obrońca mój przyzwyczajony od młodości bronić fałszu, przeto nie znajduje się wcale w swoim elemencie gdy mu wypada bronić sprawiedliwości; jest to dla niego nienaturalny sposób działania, co z wielką niezręcznością i z większą jeszcze niechęcią wypełnia. Powtóre, musi adwokat mój postępować z największą ostrożnością, inaczej wystawia się na najsurowszą naganę sędziów i nienawiść swoich współkolegów, jako psujący praktykę prawniczą. Przez dwa tylko sposoby mogę uratować moją krowę. Pierwszy jest, że przekupuję obrońcę mojego przeciwnika podwójną summą jaką miał dostać, przez co tenże zdradzi swojego klienta wykazując mu, że sprawiedliwość jest na jego stronie. Drugi sposób jest, że mój obrońca wystawia moją rzecz w najgorszem świetle, przyznając że moja krowa należy istotnie do mojego sąsiada, a przez to możemy sobie niezawodnie zjednać łaskę wszystkich sędziów. Trzeba bowiem wiedzieć, że ci sędziowie są to osoby upoważnione do rozstrzygania we wszystkich sprawach tyczących się własności obywateli, jako też w sprawach kryminalnych, i pobierają za to od kraju dostateczną na swoje utrzymanie pensyą. Wybierają ich z najbieglejszych prawników, którzy przez starość lub lenistwo nie są zdatni więcej do swego rzemiosła.

Gdy więc przez całe swoje życie sprzeciwiali się, walczyli przeciwko prawdzie i sprawiedliwości, czują w sobie skłonność nieprzezwyciężoną sprzyjania oszustwu, krzywoprzysięztwu i uciemiężeniu, tak, że sam znałem niektórych, co woleli nieprzyjąć ofiarowanej sobie nagrody od strony mającej sprawiedliwość za sobą, jak obrazić swój stan, działając przeciwko naturze swojej i w brew powinnościom i duchowi swego urzędu.

Główną maxymą u tych prawników jest; że co się raz stało znowu stać się może. Przeto notują sobie wszelkie wyroki najtroskliwiej, chociaż te były przeciwko sprawiedliwości i zdrowemu rozsądkowi: nazywają je precedencye, czyli zbiory zasad prawnych. Przytaczają je zawsze jako autoryzacye dla usprawiedliwienia najniesprawiedliwszych zdań, i sędziowie zawsze się do nich stosują i sądzą podług tych przykładów.

W rozprawach swoich i mowach sądowych, obrońcy unikają troskliwie, ażeby się nie zapuszczali w prawdziwą naturę rzeczy, lecz krzyczą z największą zaciętością i gadają bezustannie o okolicznościach wcale do rzeczy nienależących. Naprzykład w wyżej przytoczonym przypadku, nie będą się starali odkryć, jakie mój przeciwnik ma prawo do mojej krowy; lecz czy moja krowa jest czerwoną czy czarną: czy długie ma rogi, czy krótkie: czy pole na którem się pasie jest okrągłe czy czworograniaste: czy w stajni czy na łące ją doją: na które cierpi choroby i tak dalej. Poczem radzą się precedencyi, odkładają proces od czasu do czasu, i po dziesięciu, dwudziestu latach rozstrzygniętym zostaje.

Prawnicy mają osobny język im tylko właściwy, którego nikt więcej nie rozumi i w którym wszystkie prawa są pisane. Z największą troskliwością i staraniem pomnażają go, i tym sposobem zawikłali i zamieszali zupełnie zasady sprawiedliwości i niesprawiedliwości, prawdy i fałszu, tak, że rozstrzygnienie, czy pole które mi zostawili od sześciu wieków przodkowie moi, należy do mnie czy do mieszkającego o sto mil obcego człowieka, dopiero po upłynieniu trzydziestu lat nastąpić może.

W processach osób o występek stanu oskarżonych, metoda używana jest daleko krótszą i godniejszą zalecenia. Sędzia stara się wybadać sposób myślenia rządu i poznawszy go, może uratować lub kazać powiesić zbrodniarza, zachowując przytem jak najściślej wszystkie formalności prawnicze. —

Szkoda, odezwał się mój pan, że osoby mające takie talenta i wiadomości, jak ci prawnicy których mu opisałem, nie zostają zachęceni do używania swych znajomości na dobro publiczne, ucząc innych mądrości i cnoty. Odpowiedziałem mu, że ci prawnicy są, wyjąwszy ich rzemiosło, najnieumiejętniejszemi i najgłupszemi mieszkańcami mojej ojczyzny; w rozmowach niezmiernie ograniczonemi, jawnemi nieprzyjaciołmi wszelkiej umiejętności i nauki, i wszędzie i zawsze okazują się skłonnemi do obłąkania zdrowego rozsądku i przekręcenia każdej rzeczy o której się mówi.




ROZDZIAŁ VI.



Dalszy opis stanu Anglji za Królowej Anny.
— Charakter pierwszego ministra w państwach europejskich.



M


Mój pan nie mógł żadnym sposobem pojąć, z jakich przyczyn ci prawnicy męczą się i natężają bezustannie, dla uformowania towarzystwa niesprawiedliwości, a to w jedynym celu szkodzenia swoim współbraciom: równie nie mógł zrozumieć znaczenia moich słów, gdym mu powiedział, że to czynią za dane im honorarium czyli zapłatę. Musiałem wiele sobie zadać pracy, abym mu opisał użytek pieniędzy i materyału z którego je robią. Powiedziałem mu, że jeżeli Jahu ma dostateczną ilość tej kosztownej substancyi pieniędzmi zwanej, jest w stanie wystarać się o wszystkie rzeczy jakich tylko sobie życzy; o najpiękniejszy ubiór, przepyszne domy, kosztowne potrawy i napoje,

i może wybierać między najpiękniejszemi kobietami. Ponieważ za pomocą pieniędzy można wszystkie życzenia zaspokajać, przeto nasze Jahusy nigdy ich dosyć nie mają do wydawania lub zbierania, stósownie do naturalnej każdego skłonności do marnotrawstwa lub do łakomstwa. Bogaty używa owoców ciężkiej ubogich pracy, a liczba bogatych do ubogich, ma się jak jeden do tysiąca. Massa naszego ludu przymuszoną jest pracować co dzień za nędzną zapłatę, aby kilku w największym zbytku żyć mogło.

Rozszerzyłem się potem i nad innemi tu należącemi przedmiotami, lecz mój pan nie mógł mnie zrozumieć gdyż utrzymywał: że ziemia należy do wszystkich stworzeń, wszystkie zatem mają prawo do używania jej płodów, a przedewszystkiem te, które nad drugiemi panują. Prosił mnie przeto abym mu wytłomaczył, jakie są kosztowne te potrawy o których wspomniałem, i dla czego stały się dla niektórych z nas potrzebnemi. Wyliczyłem mu wszystkie potrawy, które sobie mogłem przypomnieć, jako też sposoby przyrządzania tychże. Że w tym celu wysyłamy okręta i odprawiamy dalekie i niebezpieczne podróże na morzu, dla opatrzenia się w różne mocne napoje i inne płyny koniecznie do tego potrzebne. Zapewniłem go, że najmniej trzy razy trzeba objechać na około kulę ziemską, nim jedna z naszych samic znakomitych może mieć śniadanie, lub naczynie do tegoż. Pan mój odpowiedział mi, że moja ojczyzna musi być bardzo nędzną, kiedy nie może dostarczyć żywności jej mieszkańcom. Najbardziej dziwował się nad tem, że obszerne opisane przezemnie kraje, są ogołocone z świeżej wody, i że nasz lud musi posyłać za morze, dla opatrzenia się potrzebnym napojem. Powiedziałem mu, że Angljia, moja droga ojczyzna, wydaje trzy razy tyle żywności ile potrzeba do wyżywienia jej mieszkańców, jako też napojów, które robimy ze zboża lub wyciskamy z owoców pewnych drzew, i że w tej samej proporcyi mamy wszystkie inne rzeczy potrzebne do życia. Lecz dla zaspokojenia rozwiozłości i zbytku samców i niezmiernej próżności samic, posyłamy większą część potrzebnych nam płodów w cudze kraje, i dostajemy w zamian do użytku materyały które nam choroby przynoszą. Skutkiem tego postępowania jest że wielka część naszego ludu musi się utrzymywać z żebractwa, rabunku, kradzieży, oszustwa, szalbierstwa, pochlebstwa, zwodzicielstwa, krzywoprzysięstwa, fałszerstwa, gry, kłamstwa, płaszczenia się, wróżbiarstwa, otrucia, wszeteczeństwa, obmowy i innych podobnych zatrudnień. Można sobie wyobrazić jak trudno było wytłomaczyć mojemu panu znaczenia tych wyrażeń.

Praca którą sobie zadajemy, mówiłem mu dalej, udając się w cudze kraje dla opatrzenia się winem, nie jest przez brak wody lub innych potrzebnych napojów, ale przez to, że wino jest napojem czyniącym nas wesołymi i pozbawiającym nas rozumu, oddalającym smutek i rodzącym na to miejsce rozwiozłe myśli: ożywia w nas nadzieję i odpędza bojaźń, wszelkie działania rozsądku przez niejaki czas przerywa i odejmuje nam możność używania naszych członków, aż nareszcie w głęboki sen wpadamy. Obudzamy się zawsze z tego snu chorzy i smutni, i używanie tego napoju staje się przyczyną chorób które życie nasze czynią nieprzyjemnem i krótkiem.

Największa część ludu żywi się z tego, iż dostarcza wszystkich wygód bogatym. Naprzykład: kiedy jestem w domu i jestem ubrany jak się należy, noszę na swojem ciele, robotę stu rzemieślników. Wybudowanie i umeblowanie mojego domu wymaga także może z dwieście ludzi, ale pięć razy tyle trzeba do wystrojenia mojej żony.

Potem opisałem mu inny rodzaj ludzi utrzymujących się z leczenia chorych. Już przedtem powiedziałem mu, że wielka część majtków wymarła mi w podróży przez różne choroby, lecz z nieprzezwyciężoną prawie trudnością miałem do walczenia, nim to mógł zrozumieć. Że Houyhnhnm, mowił na to, może się kilka dni przed śmiercią czuć słabszym i ociężałym, lub skaleczyć sobie przypadkiem członek jaki, to jest rzeczą bardzo naturalną, lecz że natura, która we wszystkich swych utworach jest tak doskonałą, ma dopuścić aby się w ciałach tworzyły choroby, sądził że to żadnym sposobem być nie może; i prosił mnie abym mu wytłomaczył przyczynę tego nienaturalnego nieszczęścia.

Powiedziałem mu, że się żywiemy tysiącem różnorodnych rzeczy przeciwnie wcale działających; że jemy nie mając głodu i pijemy nie czując pragnienia; że czuwamy często przez całe nocy, pijąc mocne napoje i nic przy tem nie jedząc, co zapala nasze wnętrzności, psuje żołądek, przyspiesza lub zatrzymuje strawienie; że rozwiozłe samice przyciągają sobie przez swoje wszeteczeństwo jadowitą chorobę, która sprawia zgniliznę kości w Jahusach, wdawających się z niemi; że ta, jako i niejedna inna choroba przechodzi od ojca na dzieci.

Tym sposobem rodzi się wielu Jahusów z najzawikłańszemi chorobami, i niebyłoby końca, gdybym chciał wyliczyć wszystkie choroby ludzkie; najmniej będzie ich z pięć lub sześćset, rozciągających się na wszystkie członki naszego ciała: słowem każda wewnętrzna lub zewnętrzna jego część ma właściwą sobie chorobę. Dla zaradzenia temu, mamy rodzaj ludzi, których uczą kunsztu leczenia chorób, albo raczej zręcznego udawania tego.

Posiadając w tem rzemiośle, dodałem, niejakie znajomości, chcę w dowód wdzięczności mojej za wyświadczone mi dobrodziejstwa, opowiedzieć mu całą tajemnicę i metodę podług której ci ludzie postępować zwykli.

Główną zasadą ich jest, że wszystkie choroby pochodzą z przepełnienia: sądzą więc, że mocne wypróźnienie ciała jest koniecznie potrzebnem, a to albo drogą naturalną albo przez usta. Dla dosięgnienia tego robią z ziół, minerałów, gumm, olejów, korzeni, soli, soków roślinnych, odchodów, kory z drzew, wężów, ropuch, żab, pająków, mięsa i kości umarłych ludzi, ptaków, zwierząt i ryb, mieszaninę tak obrzydliwego odoru i smaku, iż żołądek ją natychmiast wyrzuca, i to nazywają lekarstwem na womity; albo też przyrządzają z tych samych materyałów, dodając jeszcze kilka innych trucizn, medycynę mającą się brać górnym lub dolnym otworem, (podług przypadkowego humoru lekarza), która równie wnętrznościom jest nieznośną i szkodliwą, przezco wypróżnia je z wielkiem natężeniem ze wszystkiego co tylko w nich się znajduje. Ten środek nazywają enemą. Ponieważ natura, — mówią ci genialni lekarze — przeznaczyła górny otwór do przyjmowania żywności i napojów, dolny zaś do wyrzucania ich, więc w chorobie gdzie natura wzburzoną zostaje, trzeba się też obchodzić z ciałem w przeciwny jak przedtem sposób i zamieniać funkcye otworów, połykając dolnym a wyrzucając górnym otworem.

Oprócz tych chorób prawdziwych podlegamy mnóstwu urojonych, dla których też lekarze wymyślają sposoby leczenia: mają one osobne nazwiska i właściwe zaradcze środki. Na te choroby cierpią prawie bezustannie nasze samice.

Najbardziej odznaczają się ludzie tego stanu w prognostykowaniu i rzadko się w tem mylą. W chorobach prawdziwych, zły mających charakter, przepowiadają zwyczajnie śmierć, która jest zawsze w ich mocy; co się zaś tycze polepszenia nigdy z pewnością przepowiedzieć tego nie mogą. W przypadku zaś kiedy wbrew ich przepowiedzeniu stan choroby zaczyna się polepszać, natenczas umieją to już tak urządzić, ażeby ich nie uważano za fałszywych proroków, i żeby pokazali światu niezmierną przenikliwość swoją.

Osobliwie stają się pożytecznemi mężom i żonom niemogącym żyć ze sobą w zgodzie, starszym synom, ministrom stanu, i tym podobnie.

Już nieraz rozmawiałem był z moim panem o naturze rządzenia w ogólności, a osobliwie o naszej wybornej konstytucyi, słusznie podziwienie i zazdrość całego świata wzbudzającej. Gdym teraz przypadkiem wspomniał o ministrze, rozkazał mi, ażebym mu powiedział jaki to gatunek Jahusów to nazwisko ma oznaczać.

Pierwszy minister, odpowiedziałem mu, jest to istota bez pociechy i smutku, bez miłości i nienawiści, bez litości i gniewu, niemająca żadnych innych namiętności, jak tylko niezmierne pragnienie bogactw, władzy i tytułów; używa on do wszystkiego swej mowy, wyjąwszy do wynurzenia swych myśli; nigdy nie mówi prawdy, jak tylko w zamiarze ażeby ją trzymano za kłamstwo; nigdy kłamstwa, jak tylko ażeby je za prawdę uważano: ci których w nieobecności ich obmawia, mogą być pewni swego wywyższenia, również co których chwali, niezawodnej swej zguby: przyrzeczenie zaś ministra, osobliwie wzmocnione przysięgą, jest najgorszą oznaką. Każden roztropny usuwa się po tem i traci wszelkie nadzieje.

Są trzy metody przez które Jahu może się stać ministrem: pierwsza, iż umie rozrządzać z roztropnością żoną, córką lub siostrą swoją: druga, zdradzić i zniszczyć swego poprzednika: trzecia, powstawać z zapalczywością we wszystkich publicznych zgromadzeniach na zepsucie dworu. Roztropny monarcha wybiera osobliwie tych, którzy używają ostatniej metody, bo ci fanatyczni przeciwnicy, stają się ministrami najposłuszniejszemi woli i namiętnościom swego pana. Ponieważ stawszy się ministrami, mają wszystkie urzęda do swej dyspozycyi, łatwo im jest utrzymać się przy swoich miejscach, przekupując urzędami większą część senatu lub innego wielkiego zgromadzenia; nakoniec ażeby niepotrzebowali zdawać rachunku, zaopatrują się aktem indemnizacyi act of indemnity (tu opisałem mu znaczenie jego), i zbogaceni łupem narodu, usuwają się od urzędów.

Pałac pierwszego ministra jest szkołą dla chcących się kształcić do tego rzemiosła; pazie, lokaje i odźwierni naśladując pilnie swego pana, stają się też ministrami i nabywają wielkiej biegłości w trzech głównych przedmiotach, to jest, w bezwstydzie, kłamstwie i przekupstwie. Przez to zgromadza się około nich dwór składający się z osób pierwszej rangi, chcących się wydoskonalić w tym kunszcie, i często zdarza się, iż przez chytrość i bezwstydność stają się, przechodząc przez różne stopnie, następcami swego pana.

Pierwszym ministrem zwyczajnie rządzi stara lubieżnica lub lokaj faworyt, i to są kanały przez które wszystkie łaski rozchodzą się; można ich też słusznie nazywać rządzcami kraju w ostatniej instancyi.

Gdy jednego razu wspomniałem przed moim panem o wysokiej naszej szlachcie, był tak łaskaw że mi zrobił komplement wcale niezasłużony. Powiedział mi bowiem; iż pewno pochodzę z szlachetnej jakiej familji, bo w kształcie, kolorze i czystości przewyższam wszystkie Jahusy jego kraju, lubo w sile i zręczności im nie wyrównywam; lecz to pochodzi niezawodnie z innego sposobu życia który prowadziłem: oprócz tego posiadam zdatność do mówienia i tyle rozumu, iż mnie wszyscy jego znajomi i przyjaciele za cudowne zwierze uważają.

U Houyhnhnmów, dodał, siwe, rude i szare nie są tak dobrze utworzone jak kasztanowate, pstrokate i kare; nie rodzą się też z takiemi talentami i zdolnościami jak ostatnie, zostają też przez całe swoje życie w stanie służebniczym i nigdy nie wdawają się z niepochodzącemi z tej samej rasy co one, bo to uważanoby w kraju jego jako rzecz nienaturalną.

Podziękowałem mojemu panu za dobre jego o mnie mniemanie, zapewniając go przytem, że pochodzenie moje wcale nie jest znakomite, i że urodzony jestem z rodziców nieszlacheckich ale bardzo poczciwych, którzy mi dosyć dobre dali wychowanie. Powiedziałem mu, że wysoka szlachta wcale nie odpowiada dobrej którą o niej ma opinji; że młodzież nasza szlachecka wychowaną zostaje w próżniactwie i zbytku; że skoro wiek ich jest po temu, marnotrawią swoje siły, i przyciągają sobie haniebne choroby od rozwiozłych kobiet; iż przemarnowawszy cały swój majątek, wchodzą w związki małżeńskie z kobietami nizkiego urodzenia, brzydkiemi, niezdrowemi, ale bogatemi, które potem nienawidzą i gardzą. Potomki z takich małżeństw są skrofuliczne, pokrzywione i niekształtne dzieci, przez co rzadko familia trwa przez trzy wieki, jeżeli się żona nie stara o zdrowego ojca u sąsiadów, przyjacioł domu, lub służących, dla polepszenia zepsutego rodu.

Słabe i bezsilne ciało, chuda i zapadła twarz, blady kolor, są prawdziwe oznaki szlacheckiego pochodzenia: zdrowa i silna budowa u ludzi wysokiego stanu uważaną bywa za wielką hańbę, bo świat sądzi z tego, że prawdziwy ojciec musiał być stajennym lub woźnicą. Wady duszy wyrównywają niedołężności ciała; melancholia, głupstwo, nieumiejętność, kaprysy, uporczywość i duma są zwyczajne cechy charakteru tej klassy.

Bez przyzwolenia tych wysoko szlacheckich żadne prawo nie może zostać ustanowione, ani zniesione lub odmienione, i zarazem stanowią sąd najwyższy, od którego nie ma miejsca żadna apelacya.




ROZDZIAŁ VII.



Autora miłość ojczyzny.
Uwagi jego pana nad konstytucyą i rządem angielskim. —
Postrzeżenia tegoż nad naturą ludzką.



C


Czytelnik zdziwi się niezawodnie, że wystawiłem rodzaj ludzki w tak prawdziwem świetle przed istotami i bez tego zanadto skłonnemi do zrobienia sobie o nim najgorszego wyobrażenia, z powodu wielkiego podobieństwa jego Jahusów. Lecz muszę wyznać, iż liczne cnoty tych zacnych czworonożnych zwierząt porównane z zepsuciem ludzkiem, otworzyły mi oczy i rozszerzyły mój rozsądek, że z innego wcale stanowiska czyny i namiętności ludzkie począłem uważać i myślałem, że nie warto oszczędzać honoru mojego rodzaju. Z resztą gdybym nawet i chciał, byłoby to daremnem mając do czynienia z tak przenikliwem i rozsądnem stworzeniem jak mój pan, co codzień odkrywał we mnie nowe wady, których ja dotychczas wcale nie spostrzegłem i któreby ludzie za nic nieznaczące i pospolite uważali. Przez jego przykład powziąłem największą odrazę do obłudy i fałszu: prawda zdawała mi się tak szacowną, iż wszystko jej poświęcić postanowiłem.

Mocniejsza jeszcze przyczyna która mnie spowodowała do tak bezprzykładnej otwartości i której czytelnikowi zataić nie chcę była, iż po kilkuletniem ledwo pobycie w tym kraju, uczułem taką miłość i szacunek dla jego mieszkańców, że postanowiłem nigdy nie wrócić do ludzi i przepędzić resztę życia mojego między szanownemi Houyhnhnmami, zajmując się wyłącznie rozmyślaniem i wykonywaniem każdej cnoty, w oddaleniu od wszelkich ponęt do występków. Lecz los, wieczny mój nieprzyjaciel, postanowił, aby wielkie to szczęście nie stało mi się udziałem. Teraz ta myśl jest wielką dla mnie pociechą: że we wszystkiem com tylko mówił o moich współziomkach, starałem się zmniejszać ich wady, ile tylko można było przed tak surowym i przenikliwym examinatorem, nadając każdej rzeczy jak najlepszą barwę. Mógłżem inaczej? Gdzież jest człowiek którego skłonność do stronnictwa za swoją ojczyzną nie porywa?

Główną tylko treść napisałem niektórych rozmów mianych z moim panem, podczas jak byłem u niego w służbie, dla krótkości jednak opuściłem daleko więcej niżelim tu umieścił.

Gdym już był odpowiedział na wszystkie jego pytania, i zaspokoił całkiem jego ciekawość, kazał jednego dnia bardzo rano przywołać mnie do siebie i rozkazał mi abym usiadł w niejakiej od niego odległości: honor jakiego mi dotychczas nie był okazał. Z wielkiem, powiedział, zastanowieniem rozmyślając nad tem, com mu o sobie i mojej ojczyznie opowiedział, poznał, iż jesteśmy zwierzętami przypadkiem niepojętym małą częścią rozumu obdarzonemi, której używamy do powiększenia i pomnożenia naszych wad naturalnych, niwecząc przytem małe zdolności, udzielone nam od natury: że byliśmy bardzo szczęśliwemi w wynalezieniu nowych potrzeb, i przepędzamy całe życie na odkrywaniu sposobów zaspokojenia tychże. Co mnie się tycze, jest oczywistem, iż nie posiadam ani siły ani zręczności zwyczajnego Jahusa: że chodzę niepewno na tylnych nogach, i wynalazłem sposób uczynienia moich paznokci nieużytecznemi, któreby i bez tego do niczego nie były zdatne, i zdejmowania moich włosów z podbródka przeznaczonych do ochrony przeciwko słońcu i powietrzu: że ani mogę biedz z prędkością, ani drapać się na drzewa jak moi współbracia (tak ich zawsze nazywał) Jahusy tego kraju.

Co do konstytucyi naszej, rządu i praw, te pochodzą oczywiście z braku rozumu a tem samem i cnoty, bo sam rozum jest dostatecznym do rządzenia rozsądnem stworzeniem, my przeto niemamy najmniejszego prawa takiemi się mienić. Tak musi sądzić z opisu który mu zrobiłem o moim narodzie, lubo jak pomiarkował, dla dania o nim najlepszego jak tylko być może wyobrażenia, zataiłem wiele szczegółów, i często przytaczałem rzeczy które wcale nie exystują.

W tem jego mniemaniu wzmacnia go wielkie podobieństwo które mam we wszystkich członkach mojego ciała do innych Jahusów, wyjąwszy gdzie różnica na moją wypada niekorzyść, jako to: siłę, prędkość i zręczność, krótkość pazurów i inne szczegóły których natura mi nie udzieliła. Podług opisu jaki mu dałem o naszym sposobie życia, czynnościach i obyczajach, znajduje zupełne podobieństwo i co do umysłowych przymiotów naszych. Wiadomo, iż Jahusy bardzo się nawzajem nienawidzą, więcej nawet jeszcze niźli inne zwierzęta. Przyczynę tego przypisywał ich nadzwyczajnej brzydkości ciała, którą u drugich swojej rasy widzą, ale nie u siebie. Myśli więc że roztropnie postępujemy, okrywając nasze ciało, gdyż przez ten wynalazek, ukrywamy naszą brzydkość, której widok byłby nieznośnym. Lecz poznaje iż się całkiem mylił, i że kłótnie i wzajemna nienawiść tych zwierząt z tych samych pochodzą przyczyn jak i u nas. Jeżeli naprzykład rzucisz pięciu Jahusom tyle strawy, ileby dosyć było dla pięćdziesięciu, to zamiast coby mieli spokojnie ją zjeść, napadają na siebie, drą się za włosy i uszy, kąsają w uda i każden chce mieć wszystko dla siebie. Przeto zawsze, kiedy im zewnątrz stajni dają jeść, znajduje się w blizkości służący, te zaś które są w stajni, muszą być przywiązywane w znacznej od siebie odległości. Kiedy się czasem zdarza, iż krowa ze starości lub przez przypadek zdycha, nim ją Houyhnhnm dla swoich Jahusów w bezpieczne miejsce zanieść rozkaże, rzucają się na nią wszystkie w sąsiedztwie będące z największą chciwością i powstaje taka walka jaką ty mi opisałeś. Zadają sobie straszne rany, ale rzadko się na śmierć zabijają, bo im brakuje instrumentów któreście wy wynaleźli. Często walczą ze sobą Jahusy różnych prowincyi, z niewiadomej całkiem przyczyny; zawsze Jahusy jednego dystryktu, starają się korzystać z wszelkiej zdarzającej się sposobności, dla zrobienia niespodzianego napadu na żyjących w drugim, nimby się te ostatnie przygotować mogły. Jeżeli im się to nie uda, wracają do domu, gdzie w braku nieprzyjacioł zaczynają między sobą walkę, jaką ty wojną domową nazywałeś.

W niektórych okolicach kraju znajduje się wiele błyszczących kamieni, na które Jahusy niezmiernie są chciwe: jeżeli te kamienie głęboko leżą w ziemi, jak się to czasem zdarza, kopią pazurami przez całe dnie dla wydostania ich, poczem zabierają je ze sobą i chowają w stajniach z największą ostrożnością, ażeby drugie tego nie spostrzegły. Nigdy, dodał mój pan, nie mogłem odkryć przyczyny tak nienaturalnego apetytu, ani się domyślić do czego te kamienie mogą się przydać zwierzętom; ale teraz przypisuje to łakomstwu, właściwemu podług mego opisu, wszystkiemu rodzajowi ludzkiemu. Razu jednego zabrał tajemnie na próbę całą kupę tych kamieni z miejsca gdzie je Jahu był schował. Skoro Jahu spostrzegł iż mu skarb zabrano, zaczął tak okropnie krzyczeć, iż przez jego lamentacye zgromadziło się na tem miejscu całe stado tych zwierząt, które ze złości kąsał i drapał: po tej wściekłości wpadł w głęboki smutek, tak iż ani jeść, ani pić, ani spać, ani robić nic niechciał, aż kazał służącemu aby kamienie napowrót położył. Gdy je Jahu zobaczył, stał się natychmiast weselszym, schował je jak najtroskliwiej w bezpiecznem miejscu, i znowu stał się jak pierwej pracowitem i pożytecznem zwierzęciem.

Zapewniał mnie także mój pan, iż osobliwie na tych miejscach, gdzie się te kamienie znajdują, najczęstsze i najzaciętsze powstają walki, gdyż sąsiedne Jahusy bezustannie te miejsca napadają.

Jeżeli dwa Jahusy odkryją razem taki kamień i walka się między niemi wszczyna o to, kto ma być jego posiadaczem, natenczas korzysta z tego zwyczajnie trzeci, i zabiera go dla siebie. Mój pan utrzymywał, iż to ma niejakie podobieństwo do naszych procesów. Nie chciałem przez wzgląd na nasz honor wywieść do z błędu, wspomniane bowiem przez niego rozstrzygnienie, daleko jest sprawiedliwsze od zwyczajnego w podobnych rzeczach u nas postępowania, gdyż w tym razie obie strony tracą tylko przedmiot o który się sprzeczają, zamiast że u nas proces nie kończy się aż obu stronom nic a nic się nie zostaje.

Nic bardziej, mówił dalej mój pan, nie wzbudza takiej wzgardy ku Jahusom jak nieograniczona ich chciwość pożerania wszystkiego, co tylko dostać mogą. Połykają zioła, korzenie, owoce, zgniłe mięso i inne rzeczy, lub wszystko razem mięszane; jeden z właściwych im przymiotów jest, iż daleko chętniej wolą to jeść, co przez kradzież lub łupieztwo dostać mogą, niźli daleko lepsze żywności które mogą mieć u siebie w domu. Jeżeli zrabowany pokarm wystarcza, jedzą tak długo aż ledwo nie pękną, poczem połykają przez instykt naturalny korzeń sprawiający całkowite wypróżnienie.

Oprócz tego jest jeszcze inny soczysty korzeń, bardzo rzadki i trudny do znalezienia, którego Jahusy szukają z wielką pracą, i wysysują z niezmierną rozkoszą. Korzeń ten działa na nich podobnie jak na nas wino; po użyciu bowiem jego albo się ściskają, albo szarpią, wyją, śmieją się, krzyczą, kręcą się, upadają, taczają się wbłocie i na ostatku tamże zasypiają.

Zrobiłem w rzeczy samej to postrzeżenie, iż Jahusy są jedynemi zwierzętami w tym kraju, podlegającemi częstym chorobom; te nie były jednak tak liczne, jak u nas choroby koni, i nie pochodziły ze złego obchodzenia się z niemi, ale z wielkiej nieczystości i niezmiernego żarłoctwa tego obrzydliwego zwierza. W języku Houyhnhnmów jest tylko jedno ogólne nazwisko tych chorób, wzięte z nazwiska tego zwierzęcia, to jest: ny-Jahu i znaczy choroba Jahusa. Lekarstwo na tę chorobę jest mieszanina z ich gnoju i uryny, którą w pysk im wpychają. Sam poźniej widziałem jak pomyślny skutek tego lekarstwa i mogę go sumiennie zalecić moim współbraciom, jako zaradczy środek przeciwko chorobom pochodzącym z przepełnienia.

Co się tycze naukowości, rządu, kunsztów, rzemiosł i innych podobnych rzeczy, nie widzi, wyznał mi mój pan, żadnego podobieństwa Jahusów jego kraju do naszych. Jedyne które znajduje jest tylko w naturze obydwóch tych rodzajów. Słyszał od kilku ciekawych Houyhnhnmów iż większa część stad tych zwierząt ma panującego Jahusa (tak jak w naszych parkach znajduje się zawsze przewodzący jeleń), który zwyczajnie jest brzydszym i złośliwszym od innych. Ten naczelnik wybiera sobie faworyta, takiego Jahusa który jest we wszystkiem najpodobniejszy do niego; obowiązkiem tego

ulubieńca jest oblizywać nogi i inne pewne części ciała swego pana, jako też wpędzać jego samice do stajni: za to dostaje czasem w nagrodę kawał mięsa oślego. Ten faworyt bardzo jest nienawidzony od całego stada, i nigdy nie odważa się oddalać od swego pana. Zostaje zwyczajnie przy swoim urzędzie, dopóki się nieznajdzie gorszy jeszcze od niego; lecz skoro tylko złożony jest z urzędu, natychmiast przybiega następca jego na czele wszystkich Jahusów młodych i starych samców i samic, które wypróżniają swoje exkrementa na jego głowę i całkiem go niemi zawalają. Nie wie, mówił mój pan do mnie, czy to ma jakie podobieństwo do naszych dworów, faworytów i ministrów, i że ja najlepiej o tem wiedzieć muszę.

Nie śmiałem odpowiedzieć na tę obrażającą uwagę, która poniża rozum ludzki i kładzie go niżej pojętności zwyczajnego psa gończego, umiejącego zawsze rozróżnić szczekanie najdoświadczeńszego psa w całej zgrai i biedz za jego śladem nie myląc się nigdy.

Mój pan mówił mi dalej, że Jahusy mają niektóre bardzo osobliwe przymioty o których tylko kilku słowami w opisie rodzaju ludzkiego wspomniałem. Jahusy mają jak inne zwierzęta samice swoje spólnie, ale w tem się różnią, że nawet ciężarne samice wdawają się z samcami, samce zaś kłócą się i biją z samicami tak zajadle jak ze sobą. Dwie te okoliczności okazują haniebne brutalstwo, które się nie zdarza u żadnego stworzenia czuciem obdarzonego.

Dziwił się też bardzo nad skłonnością Jahusów do nieczystości, gdy wszystkie inne zwierzęta wrodzoną mają miłość do ochędoztwa. Co się tycze dwóch pierwszych zarzutów, zostawiłem je bez odpowiedzi nie mogąc uniewinniać mojego rodzaju, lubo mi na chęci do tego nie brakowało; lecz co do ostatniego łatwo mógłbym je zbić i oczyścić rodzaj ludzki z uczynionego zarzutu, gdyby były świnie w tym kraju, ale nieszczęściem ani jednej nie było. Być może wprawdzie, iż świnia jest łagodniejszem od Jahusa zwierzęciem, ale nikt podług mego zdania nie może utrzymywać bez największej niesprawiedliwości, iż jest czystszem od Jahusa, i mój pan nawet przyznałby mi to niezawodnie, gdyby widział brzydki sposób żywienia się tych zwierząt, i ich zwyczaj taczania się i spania w błocie.

Mój pan wspomniał jeszcze inną osobliwość, którą jego służący u wielu Jahusów odkryli, i której żadnym sposobem wytłomaczyć sobie nie mógł. Czasem, powiedział, zdarza się iż Jahu staje się grymaśnym, chowa się po kątach, wzdycha, wyje i wszystkich od siebie odpycha, chociażby był młodym i tłustym i miał podostatkiem żywności i wody; służący jego, dodał, nigdy nie mogli sobie wytłomaczyć, coby takiemu Jahusowi brakowało. Jedyny środek przeciwko tej chorobie jest ten, iż taki Jahu przez niejaki czas ciężko pracować musi, przezco zawsze do zdrowia przychodzi. Milczałem na to przez przychylność do mojego rodzaju, poznałem bowiem w tej chorobie, hipokondryą, której najczęściej podlegają leniwcy, bogacze i rozpustnicy, których i ja za pomocą podobnej kuracyi podjąłbym się wyleczyć.

Samice Jahusów, opowiadał dalej mój pan, kryją się często za pagórkami lub w krzakach, dla przypatrywania się przechodzącym tamtędy młodym samcom, pokazują się im i znowu się chowają, robiąc przy tem wiele grymasów i poruszeń osobliwych; jeżeli samce nadchodzą uciekają, oglądając się często po za siebie i z udaną bojaźnią chronią się w odpowiednie miejsca, gdzie samce za niemi łatwo się dostają.

Jeżeli obca samica przybywa do towarzystwa innych samic, natenczas otaczają ją, wytrzeszczają na nią oczy, gadają między sobą, robią grymasy, i wąchają ją ze wszystkich stron; poczem oddalają się od niej z oznakami największej odrazy i wzgardy.

Być może iż pan mój za daleko posunął swoje uwagi, zasadzające się na własnem i innych doświadczeniu; lubo z wielkiem zadziwieniem i większym jeszcze smutkiem, niemogłem wstrzymać się od pomyślenia: że te skłonności do kokieteryi i obmowy, są wrodzonym instynktem całego rodzaju żeńskiego.

Obawiałem się bezustannie, ażeby pan mój nie obwiniał Jahusów o niektóre nienaturalne żądze tak u nas w obydwóch płciach upowszechnione. Lecz zdaje się, iż natura nie była w tem biegłą nauczycielką i że te rozkosze wymyślone, są wyłącznie płodem kunsztu i rozumu na naszej stronie kuli ziemskiej.




ROZDZIAŁ VIII.



Autor opisuje niektóre własności Jahusów.
— Wielkie cnoty Houyhnhnmów.
— Wychowanie i ćwiczenie młodzieży.
— Powszechne ich zgromadzenia.



Z


Znając lepiej od mojego pana naturę ludzką, mogłem z łatwością opisany przez niego charakter Jahusów zastosować do siebie i moich współbraci; lecz w nadziei, iż przez własne uważanie daleko większe zrobię w tym względzie odkrycia, prosiłem często mojego pana, aby mi pozwolił oglądać stada Jahusów w sąsiedztwie. Był tak łaskaw że mi udzielił swoje do tego przyzwolenie, w przekonaniu, iż nienawiść którą miałem ku tym obrzydliwym zwierzętom przeszkodzi, żebym mógł zostać przez nie zepsutym. Rozkazał też ażeby rudy koń, jeden z jego służących, odznaczający się poczciwością, siłą i dobrocią towarzyszył mi tamże. Bez tej obrony, muszę wyznać, nie odważyłbym się wystawić na podobną awanturę. Opowiedziałem już czytelnikowi jakie przykrości miałem od brzydkich tych zwierząt zaraz po mojem przybyciu do tego kraju, i potem kilka razy bardzo mało brakowało, żem nie wpadł w ich pazury, przechadzając się bez kordelasa w niejakiej od mojego mieszkania odległości.

Zdaje mi się z pewnością, iż uważały mnie za jednego ze swego rodzaju, i ja sam byłem tego przyczyną, pokazując im nie raz, gdy mój towarzysz znajdował się przy mnie, pierś, ręce i nogi odkryte. Zbliżały się w tenczas do mnie tak blizko o ile się na to odważyć mogły, i usiłowały naśladować jak małpa moje poruszenia, lecz zawsze z oznakami największej nienawiści; podobnie jak dzikie małpy zwykły ścigać oswojoną, w czapkę i pończochy ubraną, jeżeli się ta w ich towarzystwo przypadkiem dostanie. Od dzieciństwa Jahusy są bardzo zręczne: raz udało mi się złapać trzechletniego samczyka, którego przez wszelkie pieszczoty usiłowałem uspokoić, ale ta mała potwora zaczął okropnie krzyczeć, kąsać mnie i drapać z taką zawziętością iż musiałem go puścić; był też wielki czas potemu, bo na krzyk jego, przybiegło całe stado młodych i starych Jahusów, ale widząc że mały jest wolny i zdrowy (gdyż biegł do nich z największą szybkością), i że rudy koń znajduje się w blizkości mojej, żaden z nich nie odważył zbliżyć się do mnie. Dostrzegłem że ciało tego małego zwierza niezmiernie śmierdziało, podobnie do odoru lisa pomieszanego z odorem łasicy, nawet daleko jeszcze od obydwóch obrzydliwiej. Zapomniałem o jednej okoliczności (i czytelnik przebaczyłby mi niezawodnie z chęcią gdybym ją i całkiem zamilczał): gdym trzymał tę małą potworę na rękach, wypróżnił się na mój ubiór: szczęściem był w poblizkości strumień, gdziem się czysto obmył; nie ośmieliłem się jednak stanąć przed moim panem, aż się należycie przewietrzyłem.

Podług wszystkich które robiłem spostrzeżeń, Jahusy zdawają się być najniepojętniejszemi zwierzętami, ich zdolności nie rozciągają się na więcej jak na ciągnienie i noszenie ciężarów. Zdaje mi się jednak, iż wada ta pochodzi jedynie z przewrotnego i krnąbrnego ich charakteru. Są niezmiernie chytre, złośliwe, podstępne i chciwe zemsty. Są bardzo silne i mocne, ale zaraz i bojaźliwe, a następnie bezwstydne, podłe i okrutne. Uważano że rude obojga płci są daleko lubieżniejszemi i złośliwszemi od drugich, które je jednak w sile i pracowitości przewyższają. Houyhnhnmowie trzymają Jahusów używanych do roboty, w stajniach nie bardzo od domu odległych, resztę zaś wypędzają na pewne pola, gdzie wykopują korzenie, jedzą różne zioła, szukają zdechlizny a czasem łapią łasice i luhimusy (gatunek dzikich szczurów) które z wielką chciwością połykają. Natura uczy je wydrążać paznokciami głębokie jamy na spadzistej stronie pagórków, gdzie robią sobie legowiska; samice sporządzają sobie daleko obszerniejsze, żeby się w nich kilka młodych zmieścić mogło.

Od dzieciństwa pływają jak żaby i mogą zostawać bardzo długo pod wodą gdzie łapią ryby, które samice do domu dla swych młodych zabierają. Przy tej okoliczności niech mi czytelnik pozwoli opowiedzieć ciekawą bardzo awanturę.

Jednego dnia przechadzałem się z moim obrońcą, rudym koniem, na polu, a że było gorąco, prosiłem go ażeby mi pozwolił kąpać się w rzeczce w poblizkości będącej. Otrzymawszy pozwolenie, rozebrałem się zupełnie i wszedłem powoli do wody. Przypadkiem stała za poblizkim pagórkiem młoda samica Jahu i widziała to wszystko: natychmiast zdjęta pożądliwością, (jakem się ja i rudy koń domyślał) przybiegła z największą prędkością i wskoczyła w odległości może pięciu łokci odemnie w wodę. Nigdy w życiu mojem nie przeląkłem się podobnie. Koń pasł się w niejakiej z tamtąd odległości, nie spodziewając się żadnej przygody. Samica ściskała mnie w sposób najdrażliwszy, a ja tak głośno zacząłem krzyczeć iż koń przybiegł; puściła mnie natychmiast, ale najniechętniej, i wyskoczyła na przeciwległy brzeg, gdzie stała przez cały czas jak się ubierałem i wyła żałośnie.

Ta awantura bawiła niezmiernie mojego pana i jego familią, równie jak była przyczyną największego zmartwienia dla mnie, nie mogłem bowiem więcej zaprzeczać temu, iż jestem prawdziwym Jahusem w każdym członku ciała jako też w rysach twarzy, gdyż samice czuły do mnie skłonność jak do stworzenia swego rodzaju. Włos tej samicy nie był też czerwonego koloru przez którybym się mógł uniewinnić iż to z nienaturalnej pochodziło skłonności, lecz był czarny jak kruk, twarz zaś jej nie była wcale tak brzydką jak drugich, tak iż zdaje mi się, że więcej jak jedenaście lat mieć nie mogła.

Ponieważ trzy lata w tym kraju żyłem, spodziewa się pewno czytelnik, iż mu, na wzór innych podróżujących, dam opis zwyczajów i obyczajów mieszkańców jego, które poznać, było głównem mojem usiłowaniem.

Gdy szlachetne Houyhnhnmy od natury skłonnością do cnoty są obdarzone, i o złem u rozumnych stworzeń żadnego nie mają wyobrażenia, główną więc jest ich dążnością, wydoskonalać jak najbardziej rozum, ażeby się od niego dać zawsze kierować. Rozsądek nie jest też u nich problematycznym jak u nas, którzy za i przeciw jednej i tej samej rzeczy mamy dowody; ale wzbudza w nich bezwłoczne przekonanie, co jest koniecznym wszędzie wypadkiem, gdzie przez namiętność lub interes nie zostaje zatartym, zaćmionym i oszpeconym.

Przypominam sobie, iż w żaden sposób nie mogłem im dać wyobrażenia o znaczeniu wyrazu „mniemanie” jako też o możności dysputowania nad jaką rzeczą. Rozsądek, powiedział mój pan, uczy nas zaprzeczać lub twierdzić tam tylko, gdzie mamy pewność; bez dokładnej zaś znajomości rzeczy, jedno jak i drugie jest dla nas niepodobieństwem. Dysputacye więc, sprzeczki i kontrowersye są złem nieznajomem wcale u Houyhnhnmów. Wyśmiał mnie też jakem mu opowiedział różne systema nasze filozofji natury; że stworzenie roszczące sobie prawo do rozumu może się chlubić domysłami innych, a szczególnie w rzeczach, gdzie ta znajomość choćby i była prawdziwą, na nic by się przydać nie mogła.

Zgadzał się w tem zupełnie ze zdaniem Sokratesa, jak je nam Plato tłomaczy, i to zdaje mi się być największą pochwałą i honorem dla tego sławnego księcia filozofji. Często rozmyślałem, jak niezmierne straty ponieśliby europejskie księgarnie przez taką naukę, jakie zrządziłaby spustoszenia w naszych bibliotekach, i że niejedna droga do sławy zostałaby przez to odjętą uczonemu światu.

Przyjacielskość i życzliwość są dwie główne cnoty Houyhnhnmów, nie ograniczające się na jedną istotę, ale rozciągające się na cały rodzaj. Obcy, z najodleglejszej okolicy kraju przybywający, doznaje tak dobrego przyjęcia jak najbliższy sąsiad; wszędzie gdzie tylko przychodzi postępuje sobie jakby był u siebie w domu. Houyhnhnmowie zachowują jak najściślej przystojność i grzeczność, ale nie znają wcale komplementów. Ku swoim źrebiętom nie mają ślepej małpiej miłości, troskliwość wszelako z jaką im najlepsze jak tylko być może dają wychowanie, pochodzi jedynie z przepisów rozumu. Dostrzegłem iż pan mój miał równą przychylność ku dzieciom swego sąsiada, jak ku własnym. Utrzymują, że natura wymaga ażeby kochano cały rodzaj bez wyjątku i że tych tylko najbardziej szanować i kochać należy, którzy się przez wysoki stopień cnoty odznaczają.

Jeżeli samica Houyhnhnm wydała raz na świat źrebie, nie przypuszcza więcej do siebie swego samca, wyjąwszy kiedy im jedyne to źrebie przez przypadek nieszczęśliwy umiera, co się jednak bardzo rzadko zdarza. Jeżeli takie nieszczęście spotyka Houyhnhnma którego samica nie jest już w wieku zdatnym do rodzenia, natenczas inna para daje mu swoje źrebie, która potem żyje ze sobą, aż dostaje inne. Ta ostrożność jest potrzebną, ażeby kraj zanadto się nie zaludniał.

Niższa rasa Houyhnhnmów nie jest w tem tak ściśle ograniczoną; mogą mieć po troje źrebiąt z każdej płci, które potem przyjmują służbę u znakomitszych familji.

Przy związkach małżeńskich są bardzo troskliwemi w wyborze maści, dla zapobieżenia nieprzyjemnej mieszaninie w rasie. Moc jest najbardziej u męzkich szacowaną, a piękność u żeńskich indywiduów, ale nie dla miłości, lecz dla ochronienia rasy przeciwko zwyrodnieniu. Jeżeli się zdarza, iż samica odznacza się siłą, natenczas mają przy wyborze samca najbardziej wzgląd na piękność.

Galanterya, miłostki, podarunki szpilkowe i zapisy zupełnie są nie znajome u nich. Młoda para łączy się ze sobą na całe życie, jedynie iż taka wola ich rodziców. Młode uważają to za coś bardzo zwyczajnego i naturalnego wszystkim stworzeniom rozumem obdarzonym. Nadwerężenie małżeństwa i każda inna niemoralność, są rzeczy całkiem u nich niesłychane; i młoda para przepędza całe swoje życie przejęta równą ku sobie przyjaźnią i życzliwością, jaką mają dla wszystkich swych współbraci. Zazdrość, pieszczoty, kłótnie, nieukontentowanie lub niespokojność są równie im nieznajome

Metoda Houyhnhnmów w wychowywaniu młodzieży płci obojga jest godną podziwienia i naśladowania. Nie wolno źrebiętom tykać się owsa ani siana, wyjąwszy kilka dni wyznaczonych na to, póki ośmnastego roku nie dosięgły; mleka bardzo rzadko dostają; w lecie pasą się przez dwie godziny rano i w wieczór pod dozorem swych rodziców. Służący używają tylko połowy tego czasu na spoczynek i część trawy z której się żywią przynoszą im do domu, ażeby mogli jeść w czasie wolnym od roboty.

Umiarkowanie, pilność, ćwiczenie ciała i ochędoztwo są nauki bezprzerwanie młodzieży płci obojga dawane. Pan mój uważał to za szkaradne postępowanie iż dajemy niewieściej naszej płci różne wcale od męzkiej wychowanie, wyjąwszy kilka punktów tyczących się gospodarstwa. Przez to, mówił, połowa mieszkańców naszego kraju, do niczego więcej nie jest zdatną, jak do wydawania dzieci na świat; że zaś wychowanie naszych dzieci powierzamy tak nieużytecznym stworzeniom, jest jeszcze większym dowodem zwierzęcości natury naszej.

Houyhnhnmowie wykształcają w swojej młodzieży siłę, zręczność i odwagę, ćwicząc ją w bieganiu po spadzistych pagórkach i kamienistej ziemi; skoro się mocno spocili muszą się nurzać aż po szyję w stawie lub rzece. Cztery razy w roku zgromadza się młodzież pewnego cyrkułu, dla pokazywania postępów swoich w bieganiu, skakaniu i innych dowodów siły i zręczności swojej; zwycięzca lub zwyciężycielka otrzymują w nagrodę wiersz pochwalny. Przy tej uroczystości wyganiają służący Houyhnhnmów na to pole stado Jahusów obładowane sianem, owsem i mlekiem, mające służyć na posiłek dla zgromadzonych Houyhnhnmów. Lecz przed zaczęciem uroczystości, odpędzają je z tamtąd, ażeby przez swoje brutalstwa nie wzbudzały odrazy i nie zakłócały spokojności zgromadzenia.

Co czwarty rok w czasie porównania dnia z nocą jesiennego, odprawiają zgromadzenie reprezentacyjne całego narodu na wielkiej równinie, pięć mil od naszego domu odległej, które trwa przez pięć lub sześć dni. Tu rozpoznawają stan różnych cyrkułów; czy mają podostatkiem siana, owsa, krów i Jahusów, lub czy cierpią w tem niedostatek. W ostatnim razie, niedostatek zniesiony zostaje przez wspomożenie jednomyślne i dobrowolne od całego zgromadzenia udzielone. Zajmują się też rozporządzeniami tyczącemi się dzieci, naprzykład: jeżeli Houyhnhnm ma dwoje dzieci płci męzkiej, mienia się z jednym ze swoich współbraci mającym dwoje płci żeńskiej; jeżeli jedno dziecie, przez przygodę zginęło, którego matka nie jest więcej w wieku płodności, postanawiają, która familija dystryktu ma spłodzić inne dziecie natomiast.



ROZDZIAŁ IX.



Wielka rozprawa na zgromadzeniu powszechnem Houyhnhnmów, i co w niem uchwalonem zostaje.
— Uczoność Houyhnhnmów.
— Ich sposób budowania.
Pogrzeby.
— Niedokładność ich języka.



T


Trzy miesiące przed moim wyjazdem z tego kraju, wielkie zgromadzenie powszechne Houyhnhnmów odprawionem zostało, na którem mój pan miał udział jako reprezentant swego dystryktu. W tem zgromadzeniu wszczęła się na nowo rozprawa już niezliczone razy powtarzana i będąca jedyną w której Houyhnhnmów zdania nie zgadzały się.

Ważne to pytanie tyczyło się zupełnego wytępienia Jahusów. Jeden członek parlamentu mówił za tem, popierając swoje zdanie ważnemi i mocnemi dowodami. Utrzymywał, że Jahusy są nie tylko najnieczystszemi i najniespokojniejszemi ze wszystkich zwierząt które tylko natura wydała, ale też najuporczywszemi, najniepojętniejszemi i najzłośliwszemi; że wysysują skrycie mleko z wymion krów należących do Houyhnhnmów, zabijają i pożerają ich koty, rozdeptują ich owies i trawę jeżeli się ich najścislej nie pilnuje, i że dopuszczają się niezliczonych innych rozwiozłości. Odwołał się mowca do tradycyi powszechnie w kraju znanej, podług której Jahusy nieznajdują się w tym kraju od wiecznych czasów, ale że w pewnym wieku zjawiło się dwoje takich zwierząt na jednej wysokiej górze. Czy ze zgniłego błota lub iłu od promieni słońca ogrzewanego powstały, czy z piany lub mułu morza się uroiły, jest dotychczas nie pewnem; że te dwa Jahusy spłodziły wiele innych i że ta rasa w krótkim czasie tak niezmiernie się rozmnożyła, iż dla uwolnienia kraju od tej plagi, wyprawili Houyhnhnmowie wielkie powszechne na nie polowanie i całe stado otoczyły; że stare do szczętu wytępione zostały, z młodych zaś każden Houyhnhnm wziął sobie po dwoje do swej stajni i oswoiwszy je, o ile tylko zwierzę tak dzikiej natury oswajać się daje, używał ich do ciągnienia i dźwigania ciężarów. Dodał, że tradycya ma wielkie podobieństwa do prawdy, gdyż Jahusy nie mogą być ylnhniamshy (pierwotni mieszkańce) kraju, bo w tym razie nienawiść którą Houyhnhnmowie i wszystkie inne zwierzęta słusznie ku Jahusom mają, z powodu niegodziwych ich przymiotów, nie mogłaby dojść do tak wysokiego stopnia, i gdyby Jahusy pierwotnemi były mieszkańcami kraju, Houyhnhnmy zostałyby niezawodnie przez nie wytępione. Mieszkańcy, ciągnął dalej, popełnili największą nieroztropność, używając Jahusów do różnych usług i robót, przez co zaniedbali zupełnie pielęgnowanie osłów, które są daleko lepszemi, spokojniejszemi, porządniejszemi i czystszemi zwierzętami od Jahusów, dają się też pilnować i żywić z większą daleko łatwością, i nie mają tak nieprzyjemnego jak Jahusy odoru; do pracy są bardzo mocne i wytrwałe, lubo w zręczności im nie wyrównywają, a chociaż głos ich jest cokolwiek nieprzyjemny, zawsze przekładać go trzeba nad straszliwe wycie brzydkich Jahusów.

Wielu członków zgromadzenia mówiło jeszcze potem bardzo wymownie o tym przedmiocie, i byli tego samego co poprzedzający mowca zdania: nareszcie podniósł się mój pan i przełożył zgromadzeniu następującą propozycyą, której jednak myśl mnie był winien. Przyznał prawdziwość tradycyi przytoczonej przez szanownego członka który przed nim mówił; lecz co do dwóch Jahusów które się niegdyś w kraju zjawiły, był zdania: iż te przybyły pewno z dalekiego za morzem leżącego kraju, i przez burzę na te brzegi wyrzuconemi zostały, a widząc się opuszczonemi od swoich towarzyszów podróży, schroniły się między góry i w lasy, gdzie żyjąc przez długi czas zwyrodniały zupełnie, i stały się daleko dzikszemi od drugich swego rodzaju, zamieszkujących kraj z którego przybyły. Jako dowód swego zdania przytoczył, iż sam ma od niejakiego czasu cudownego Jahusa, (tu myślał o mnie) o którym większa część członków tego zgromadzenia pewno już słyszała, i wielu z nich nawet go widziało. (Tu opowiedział jakim sposobem mnie znalazł.) Ciało tego Jahusa, mówił dalej, okryte jest kunsztowną kompozycyą z włosów i skór różnych zwierząt; ma własny swój język i nauczył się dobrze krajowego; opowiedział mi przypadki, które go na te brzegi przywiodły; widziałem go też całkiem rozebranego, jest doskonałym Jahusem w każdej części swego ciała, ale skóra jego jest białego koloru, i nie tak mocno włosami zarosła, pazury zaś ma daleko krótsze. Chciał mnie przekonać iż w jego kraju Jahusy są panującemi i rozumnemi stworzeniami, i że Houyhnhnmów do swych usług używają. Ma wszystkie przymioty Jahusów, ale jest trochę ucywilizowany, bo posiada cokolwiek rozumu; lubo rozum jego jest o tyle mniejszy od rozsądku Houyhnhnmów, jak wyższy od naszych Jahusów. Tenże opowiedział mi między innemi rzeczami, iż w jego ojczyznie mają zwyczaj kastrowania Houyhnhnmów, dla zrobienia ich łagodniejszemi, że ta operacya jest łatwa i z żadnem niebezpieczeństwem nie połączona. Wszakże, mówił dalej mój pan, nie jest bynajmniej hańbą nauczyć się czego nawet od zwierząt; uczymy się pilności u mrówki, budować u jaskułki (tak tłomaczę wyraz leihannh, lubo ptak, którego ten wyraz jest nazwiskiem, daleko jest większym); ten wynalazek więc trzebaby wprowadzić u naszych Jahusów, osobliwie u młodych: przez to staną się łagodniejszemi i posłuszniejszemi, i będziemy tym sposobem w stanie wytępić powoli bez żadnego przelewu krwi cały ich rodzaj. Ale zarazem trzeba ażeby Houyhnhnmowie z daleko większem staraniem pielęgnowali rasę osłów, które w każdym względzie są pożyteczniejszemi od Jahusów, i mają tę wielką zaletę, iż w piątym już roku do roboty używać ich można, gdy tym czasem Jahusy dopiero w dwunastym roku zdatne są do roboty.

To było wszystko, co mi pan mój opowiedzieć raczył względem rozpraw zgromadzenia Houyhnhnmów. Zamilczał jednak przedemną o jednej okoliczności tyczącej się mojej osoby, której fatalne skutki niebawem czuć mi się dały, jak to czytelnik w stósownem miejscu wyczyta. Z tego zdarzenia wypływają wszystkie następne nieszczęścia mojego życia.

Houyhnhnmowie nie znają pisma i wszystkie ich wiadomości zasadzają się na tradycyi. A że w narodzie w którym wszyscy są między sobą zaprzyjaźnieni i z natury do wszelkich cnót skłonni, który całkiem rozumem daje się rządzić i nie ma żadnych styczności z innemi narodami, mało nader zdarza się ważnych wypadków, przeto część ich historyczna łatwo w pamięci zachowywać się daje. Wspomniałem już iż Houyhnhnmowie nie podlegają żadnym chorobom i przezto nie potrzebują lekarzy, mają jednakowoż doskonałe lekarstwa, składające się z różnych roślin, do leczenia guzów i skaleczeń przez ostre kamienie w kopytach sprawionych, jako też przypadkowych nadwerężeń innych części ciała.

Lata obliczają podług obrotów księżyca i słońca, podziałów zaś na tygodnie nie używają. Są dokładnie obznajomieni z poruszeniami tych dwóch światło rozszerzających ciał niebieskich i znają przyczyny ich zaćmień; na tem ogranicza się cała ich znajomość w astronomji.

W poezyi, trzeba przyznać że przewyższają wszystkich innych śmiertelnych; doskonałość ich porównań, dokładność opisów, są niepodobne do naśladowania. Ich wiersze są pełne przymiotów, i zawierają szczytne myśli o przyjaźni i życzliwości, albo chwałę zwycięzców przy wyścigach i innych ćwiczeniach ciała.

Ich budowy, lubo proste i niekształtne, są jednak bardzo wygodne i tak urządzone, iż jak lepiej ochraniają przeciwko upałom i zimnu. Mają w swoim kraju gatunek drzewa, które doszedłszy czterdziestego roku, traci moc w korzeniu i przy najmniejszej burzy obala się; pień jego jest bardzo prosty i Houyhnhnmowie robią go spiczastym za pomocą ostrych kamieni, gdyż użytek żelaza jest im nieznajomy. Takie pienie wbijają w ziemię w odległości dziesięciu stóp od siebie, i przestrzenie między niemi zapełniają plecioną słomą lub wikliną. W ten sam sposób robią sobie dach i drzwi do domów swoich.

Houyhnhnmowie używają wklęsłej części swej nogi, między kopytem i przegubem, jak my rąk naszych, a to z trudną do uwierzenia z ręcznością. Widziałem, jak młoda klacz z naszej familji nawlekała tym stawem igłę, której jej w tym celu pożyczyłem. Mogą doić swoje krowy, zbierać z pola owies i wszystkie ręczne odbywać czynności. Mają gatunek twardego kamienia, który przez tarcie o inne kamienie ostrzą i robią sobie z niego różne instrumenta służące im za siekiery, kliny i młoty; z tych kamieni sporządzają też sierpy do żnięcia owsa i siana rosnących na ich polach, poczem ładują snopy na wozy które Jahusy ciągną do domu: tam służący depczą je w wystawionych do tego budynkach tak długo, aż ziarna się oddzielą, które chowają w osobnych magazynach. Sporządzają także prosty gatunek drewnianych i glinianych naczyń, i te ostatnie suszą na słońcu.

Jeżeli im się nie zdarzy nieszczęśliwa jaka przygoda, umierają tylko z wielkiej starości i pogrzebione zostają w najciemniejszych jakie tylko znaleźć można miejscach, przyczem przyjaciele i krewni nie okazują ani radości ani smutku; umierający nie objawia najmniejszego żalu, że świat opuścić musi, owszem znajduje się w ten czas w takim humorze, jakby powracał do domu z odwiedzin od swoich sąsiadów.

Przypominam sobie iż jednego razu mój pan zaprosił do siebie jednego ze swoich przyjacioł z jego familią, dla naradzenia się z niemi nad ważną bardzo rzeczą. W oznaczonym dniu przyszła tylko żona jego z dwoma swojemi dziećmi, a to bardzo poźno. Uniewinniała najprzód swego męża tem, iż jak mówiła, był tego poranku lhnuwnh; bardzo dobitne wyrażenie w ich języku, nie dające się dobrze na angielski wytłomaczyć; znaczy, wrócić do pierwszej swej matki: potem siebie, że nie mogła pierwej przyjść, bo jej mąż poźno z rana umarł, więc naradzała się ze swojemi domownikami nad najstósowniejszem miejscem do pogrzebania jego ciała. Postrzegłem, iż była równie wesołą jak i reszta towarzystwa.

Może trzy miesiące później i ona umarła.

Houyhnhnmowie żyją zwyczajnie aż do siedmdziesiątego lub siedmdziesiątego piątego roku, rzadko do ośmdziesiątcgo. Kilka tygodni przed śmiercią czują ogólne osłabienie ale bez boleści.

W tenczas przyjmują często odwiedziny swoich przyjacioł, bo nie mogą więcej wychodzić ze zwyczajną sobie spokojnością i ukontentowaniem. Dziesięć dni przed śmiercią, której czas z niezawodną pewnością przepowiedzieć mogą, odwiedzają na odwrót swoich sąsiadów, dając się nosić na wygodnem krześle przez Jahusów. Takich krzeseł używają nie tylko przy podobnej okazyi, ale zawsze kiedy już w bardzo podeszłym są wieku, w dalekich podróżach, lub gdy przypadkiem paraliżem tknięte zostały. Houyhnhnmowie oddawając te wizyty, żegnają się uroczyście ze swojemi przyjaciołmi i krewnemi, jakby się miały udać w odległą część kraju dla przepędzenia tam reszty swego życia.

Nie odrzeczy zdaje mi się będzie, namienić iż Houyhnhnmowie nie mają w swoim języku wyrazu na oznaczenie złego, i używają w tym celu przyrównań ściągających się na brzydkość lub złe przymioty Jahusów. Chcąc oznaczyć głupstwo służącego, nieobyczajność dziecięcia, ostry kamień kaleczący nogi, długo trwającą niepogodę i podobne rzeczy; dodają do głównego wyrażenia oznaczającego wspomnione rzeczy, przymiotnik Jahu; naprzykład: hhhm Jahu, whinaholm Jahu, ynlhmndwihlma Jahu; dom źle zbudowany, nazywa się ynholmhnmrohlnw Jahu.

Z największą rozkoszą rozszerzyłbym się więcej nad obyczajami i cnotami tego czcigodnego narodu, ale mając zamiar wydać o tem osobne dzieło, odsyłam tamże łaskawego czytelnika. Teraz chcę opowiedzieć moją smutną katastrofę.




ROZDZIAŁ X.


Gospodarstwo domowe autora.
— Jego szczęśliwe życie u Houyhnhnmów.
— Jego wielkie postępy w cnocie przez obcowanie z tym narodem.
— Ich rozmowy. —
Autor uwiadomiony zostaje od swego pana że musi kraj opuścić.
— Wpada z boleści w wielkie zemdlenie, poddaje się jednak swemu nieszczęściu.
— Przy pomocy szarego konia, jednego ze swoich służących,
sporządza sobie małe czółno i na ślepy los puszcza się niem na morze.



U


Urządziłem sobie małe gospodarstwo podług mojego życzenia. Pan mój rozkazał wystawić dla mnie na sposób krajowy małą chatę, w odległości pięciu łokci od swego domu. Ściany jej i podłogę okryłem gliną i rogożami mojego wynalazku. Z dzikich na polach rosnących konopi sporządziłem sobie gatunek grubego płótna i napełniłem je piórami ptaków złapanych za pomocą sideł zrobionych z włosów Jahusów, które zarazem doskonałym były dla mnie pokarmem. Zrobiłem też sobie moim nożem stół i dwa krzesła, przy czem kasztanowaty wielce mi był pomocnym, osobliwie w trudniejszych i mozolniejszych częściach roboty. Gdy moja odzież się podarła, sporządziłem sobie inną ze skórek królików i pewnych pięknych zwierząt tejże wielkości nnuhnoh zwanych, których skóra okryta jest najdelikatniejszym puchem. Z takich skórek zrobiłem sobie także dosyć wygodne pończochy. Trzewiki podzelowałem małemi deszczułkami z drzewa, które przypasałem i przywiązałem do wierzchniej skóry; skoro i te zużyte były, zastąpiłem je skórą z Jahusów suszoną na słońcu. Często wyjmowałem miód z wydrążonych drzew, mięszałem go z wodą lub jadłem z chlebem. Nikt przeto nie doświadczył lepiej odemnie prawdy tych dwóch zasad: że natura daje się z łatwością zaspokoić, i że potrzeba jest matką przemysłu.

Używałem najlepszego zdrowia ciała i największej spokojności duszy. Nie martwiłem się nad niestałością lub zdradą przyjaciela, ani nad obrazami otwartego lub skrytego nieprzyjaciela. Nie miałem sposobności do przekupiania, pochlebiania, i płaszczenia się, dla zjednania sobie przychylności możnego lub jego faworyta. Nie miałem potrzeby bronić się przeciwko oszukaństwu lub ucięmiężeniu. Nie było tam lekarzy dla zniszczenia mojego zdrowia, ani prawników dla zrujnowania mojego majątku; ani szpiegów dla czatowania na moje słowa i czynności, lub wymyślania przeciwko mnie skarg za pieniądze. Nie było szyderców, plotkarzy, obmowców, złodziei, łotrów, adwokatów, podłych stręczycieli, głupców, graczy, polityków, mędrków, hipokondryków, nudnych gadaczy, sprzeczników, gwałcicieli, morderców i wirtuozów, ani naczelników stronnictw i stronników, podrzegaczy do rozpusty przykładem lub zwodnictwem: żadnych więzień, toporów, szubienic i pręgierzy, ni kupców i rzemieślników oszukujących; nie było dumy, próżności i affektacyi; fanfaronów, pijaków i wszetecznic; kłótliwych, niewiernych i kosztownych małżonek, głupich i dumnych pedantów, ani natrętnych, zarozumiałych, kłótliwych, niespokojnych, krzykliwych, ograniczonych, dziwacznych, klących towarzyszów; nie było podłych wynoszących się z prochu przez swoje występki, ni szlachetnych ginących przez swoje cnoty; nie było wielkich panów, skrzypków, sędziów i tancmistrzów.

Miałem honor być przedstawionym kilku Houyhnhnmom które mojego pana odwiedziły i do stołu zaproszone zostały. Mój pan był tak łaskaw pozwolić mi ażebym został w pokoju i przysłuchiwał się ich rozmowie a te były tak uprzejme, iż raczyły zadawać mi niektóre pytania i słuchać moich odpowiedzi.

Czasem pozwolono mi towarzyszyć mojemu panu przy jego odwiedzinach u swoich przyjacioł. Nigdy nie pozwoliłem sobie odezwać się kiedy nie zostałem zapytany, i każdą odpowiedź dawałem tylko z największym żalem, tracąc przez to zawsze sposobność nauczenia się czego; gdyż daleko więcej korzystać mogłem przysłuchując się z uwagą takim rozmowom o rzeczach tylko ważnych i użytecznych, wyłuszczanych słowami najdobitniejszemi. Jak już wzmiankowałem, największą zachowywano przytem przystojność, ale bez robienia sobie żadnych nawet najmniejszych komplementów. Każden z towarzystwa sprawiał sobie i drugim największą przyjemność swojem mówieniem; przerwanie, nudy, zapalanie się, sprzeczki i rozmaitość zdań, nigdzie nie miały miejsca.

Houyhnhnmowie tego są zdania, iż w towarzystwie rozmowy polepszają się zawsze przez panujące między jedną a drugą krótkie milczenie, i mnie się zdaje że mają słuszność; bo przez ten czas rozum tworzy nowe myśli, i tym sposobem rozmowa staje się żywszą i ważniejszą.

Przedmioty o których zwyczajnie rozmawiają są: przyjaźń i życzliwość, porządek i oszczędność, czasem też widoczne działania przyrodzenia, lub starożytne tradycye, granice cnoty, nieodmienne i nieomylne przepisy rozumu lub postanowienia mające się zrobić na najbliższem zgromadzeniu powszechnem. Często mówią też o wzniosłościach i wielkich zaletach poezyi.

Bez próżności mogę namienić, iż byłem często przedmiotem ich rozmowy, moja bowiem obecność dała sposobność mojemu panu, zaznajomić swoich przyjacioł z moją i mojej ojczyzny historyą, przyczem nie najpochlebniejsze dawali zdanie o rodzaju ludzkim. Nie myślę więc powtarzać co Houyhnhnmowie mówili, niech mi tylko wolno będzie wspomnieć, iż mój pan z wielkiem mojem zadziwieniem, lepiej daleko znał naturę Jahusów niżeli ja sam. Opisał wszystkie nasze występki i głupstwa, odkrywając wiele takich, o których nigdy przed nim nie wspomniałem, a to na zasadzie przypuszczenia, jakie przymioty posiadałyby Jahusy jego ojczyzny, gdyby miały cokolwiek rozumu, i wykazał, jak wzgardliwem i nikczemnem takie stworzenie być musi.

Wyznaję z otwartością, iż wszystko cokolwiek z umiejętności i filozofji posiadam, winienem naukom dawanym mi od mojego pana, jako też przysłuchiwaniu się jego rozmowom z przyjaciołmi, i jestem daleko na to dumniejszy, żem u nich słuchał, jak gdybym sam wykładał przed najliczniejszem i największem zgromadzeniem w Europie.

Podziwiałem moc, piękność i zręczność mieszkańców tego kraju, i tak rzadkie złączenie szczytnych cnot u tak uprzejmych osób, wzbudziło we mnie największy szacunek. Z początku nie czułem wprawdzie tego naturalnego uszanowania jakie Jahusy i inne zwierzęta mają dla Houyhnhnmów; lecz z czasem prędzej we mnie powstało niżelim się mógł spodziewać, połączone z serdeczną miłością i wdzięcznością, iż raczyły odznaczyć mnie od innych zwierząt mojego gatunku.

Kiedy myślałem o mojej familji, przyjaciołach, współziomkach i o rodzaju ludzkim w ogólności, uważałem ich za prawdziwe kształtem i charakterem Jahusy, obdarzone wprawdzie mową i cokolwiek ucywilizowane, ale nie używające tych przymiotów, jak na wydoskonalenie i pomnożenie swoich występków: gdy ich współbracia w kraju Houyhnhnmów, mają tylko wady od natury im nadane.

Jeżeli przypadkiem zobaczyłem obraz mój w źródle lub jeziorze, odwracałem oczy z największą odrazą; widok Jahusa daleko był dla mnie znośniejszym, niżeli własnej mojej osoby. Przez obcowanie z Houyhnhnmami i ciągłe podziwianie ich przymiotów, nie mogłem się wstrzymać od naśladowania ich chodu i poruszeń, i tak się do tego przyzwyczaiłem, iż przyjaciele moi zapewniają mnie, że kłusuję jak koń, co uważam za najpochlebniejszy komplement. Nie zapierałem się wcale tego, iż w mówieniu przyjmuję często głos i sposób Houyhnhnmów, i że z największą słyszę obojętnością, szyderstwa przyjaciół moich z tego powodu.

Wśród tego szczęścia i gdy myślałem że już na zawsze zostanę w tym kraju, kazał mnie mój pan jednego dnia raniej niż zwykle przywołać do siebie. Wchodząc, postrzegłem na jego twarzy niejakie zamieszanie i że się znajdował w ambarasie, nie wiedząc w jaki sposób ma mi powiedzieć co zamyślał. Po krótkiem milczeniu rzekł: „Nie wiem jak to przyjmiesz co ci teraz mam powiedzieć. Wiedz o tem, że na ostatniem zgromadzeniu parlamentu, gdy roztrząsano rzecz o Jahusach, reprezentanci zarzucili mi, iż trzymam w swoim domu Jahusa, z którym się obchodzę jak z Houyhnhnmem a nie jak z bydlęciem; że rozmawiam z nim często jakbym miał przyjemność i wielkie upodobanie w takiem towarzystwie; takie postępowanie jest przeciw naturze i rozumowi i rzeczą nigdy niesłychaną. Zgromadzenie więc napomniało mnie, ażebym jedno z dwojga uczynił; albo ażebym cię traktował jak drugie Jahusy, albo rozkazał ci, żebyś odpłynął napowrót do kraju z kąd przybyłeś. Pierwsza propozycya odrzuconą została przez wszystkich Houyhnhnmów którzy cię u mnie widzieli; utrzymywali bowiem, iż ślady rozumu które posiadasz połączone ze złośliwą naturą wszystkim twego gatunku właściwą, mogą cię pobudzić do namówienia Jahusów, aby się schroniły w górzyste części kraju, celem przyprowadzania ich potem w nocy tłumami, dla rabowania i zabijania bydła Houyhnhnmów, gdyż twój gatunek jest z natury drapieżny, żarłoczny i do pracy leniwy.

„Bezustannie, mówił dalej, nalegają na mnie współziomkowie moi, ażebym wypełnił postanowienie zgromadzenia i nie mogę więcej tego odwlekać. Wątpię czy będziesz wstanie dopłynąć innego kraju, i życzyłbym sobie abyś sporządził statek podobny do tego jakiś mi opisał, na którym byś mógł puścić się na morze. Wszyscy moi służący i sąsiadów będą ci przy tej robocie pomocnymi. Gdyby to, dodał, odemnie zależało, zatrzymałbym cię u siebie przez całe twoje życie, gdyż dosyć dobre posiadasz skłonności i przekonałem się, iż niektóre złe zwyczaje i przymioty odłożyłeś, starając się wszystkiemi siłami, ile tylko upośledzona natura twoja tego dopuszcza, naśladować w każdym względzie Houyhnhnmów.“

Powinienem był już pierwej nadmienić, iż dekret powszechnego zgromadzenia w tym kraju oznacza się wyrazem hnhloayn, znaczącym podług najściślejszego tłomaczenia napomnienie; Houyhnhnmowie albowiem nie mogą sobie tego wyobrazić, ażeby trzeba było przymuszać rozumne stworzenie do czego, i żeby rada lub napomnienie nie były dostatecznemi: żadne stworzenie nie może być nieposłusznem rozumowi, bez stracenia prawa do niego.

Mowa mojego pana napełniła mnie największym smutkiem i rozpaczą, i nie mogąc znieść okropnej rozdzierającej mnie boleści, zemdlałem u nóg jego.

Gdym przyszedł do zmysłów, powiedział mi, iż myślał że umarłem, Houyhnhnmowie bowiem nie podlegają wcale takim słabościom. Śmierć, odpowiedziałem słabym głosem, uważałbym za największe dla mnie szczęście. Że nie mogę wprawdzie ganić postanowienia zgromadzenia i nalegań jego przyjacioł, ile jednak nikczemnym rozumem moim osądzić mogę, zdaje mi się, iż mniejsza surowość nie byłaby też przeciw rozsądkowi; że ani jednej mili nie będę mógł płynąć, a najbliższy kraj jest ztąd najmniej o sto mil odległy; że mnóstwa materyałów potrzebnych do sporządzenia statku nie ma w cale w tym kraju; lecz przez posłuszeństwo i wdzięczność dla niego, zrobię próbę, lubo o niepodobieństwie wykonania jestem najmocniej przekonany, tak że się już teraz uważam za zgubionego. Pewność jednak, powiedziałem mu, śmierci nienaturalnej jest najmniejszem mojem nieszczęściem; bo gdybym nawet przez szczęśliwy wypadek uszedł śmierci, nie mogę bez największej boleści myśleć o tem, iż w tym razie byłbym przymuszony żyć między Jahusami i wpaść znowu w zepsucie przez brak przykładów któreby mnie na drodze cnoty utrzymywały. Wiem dobrze, iż postanowienia Houyhnhnmów są za nadto uzasadnione, ażeby je nikczemny Jahu jak ja nim jestem odważył się zaprzeczać: przyjmuję więc z wdzięcznością ofiarowaną mi pomoc jego służących do sporządzenia statku, proszę tylko pozwolić mi pewnego czasu, dla uskutecznienia tak trudnego dzieła. Będę się starał uratować życie moje, a jeżeli kiedy wrócę do Anglji mojej ojczyzny, spodziewam się być pożytecznym moim współziomkom głosząc chwałę zacnych Houyhnhnmów i podając rodzajowi ludzkiemu ich cnoty do naśladowania.

Pan mój dał mi w kilku słowach bardzo łaskawą odpowiedź, pozwolił mi dwumiesięcznego czasu dla sporządzenia statku, i rozkazał kasztanowatemu koniowi, mojemu koledze (wolno mi przecież teraz w takiej odległości przezwać go tem imieniem), ażeby się trzymał w robocie jak najściślej moich przepisów. Powiedziałem bowiem mojemu panu, wiedząc iż ten mój kolega jest mi bardzo przychylny, że jego pomoc będzie mi dostateczną.

Pierwszem mojem w jego towarzystwie zatrudnieniem było, udać się do tej części brzegu, gdzie zbuntowani majtkowie moi wysadzili mnie na ląd. Wszedłem na wyniosłość i oglądając się na około, zdawało mi się iż widzę na północnowschodniej stronie małą wyspę. Wyjąłem więc z kieszeni perspektywę przez którą wyraźniej ją rozeznałem w odległości blizko pięciu mil od miejsca gdziem się znajdował. Kasztanowaty brał ją za chmurę, nie mając wyobrażenia ażeby jeszcze oprócz jego ojczyzny mógł istnieć kraj jaki, i jego wzrok nie mógł rozróżniać odległych na morzu przedmiotów, tak jak to my możemy, będąc doświadczonemi na tym elemencie.

Odkrywszy tę wyspę przestałem dalszych poszukiwań i postanowiłem, że ona będzie pierwszem miejscem mojego wygnania, zostawiając resztę losowi.

Wróciłem do domu i naradziwszy się z moim kolegą, kasztanowatym koniem, udaliśmy się do lasku będącego niedaleko od naszego domu, gdzie ja moim nożem a on ostrym krzemieniem w drzewo oprawionym, urżnęliśmy gałęzi dębowych wielkości zwyczajnej laski i kilka większych. Nie chcę jednak szczegółowym opisem mojego sposobu postępowania przy robocie nudzić czytelnika i nadmieniam tylko, że w przeciągu sześciu tygodni sporządziłem przy pomocy kasztanowatego konia, który mozolniejszą i trudniejszą wykonywał robotę, gatunek indyjskiego czółna, było jednak daleko szersze. Okryłem je skórami Jahusów zszytemi za pomocą nici konopianych mojego wynalazku. Żagiel zrobiłem także ze skór tych zwierząt, ale tylko młodych, bo starych skóra była chropowatą i grubą. Opatrzyłem się czterema wiosłami, włożyłem do czółna zapas gotowanego mięsa królików i ptaków, jako też dwa naczynia, jedno pełne mleka drugie wody.

Spróbowałem czółno na wielkim stawie niedaleko od naszego domu i naprawiłem wady które w niem dostrzegłem, zatykając szpary tłustością Jahusów, aż było w stanie unieść mnie z moim ładunkiem. Po skończonej naprawie, zawiezione zostało na wozie przez Jahusów do brzegu morza, pod dozorem kasztanowatego konia i innego służącego mojego pana.

Gdy już wszystko było w gotowości i dzień odjazdu mojego nadszedł, pożegnałem się z moim panem, żoną jego i całą familjią. Oczy moje pływały we łzach a serce było pełne goryczy. Mój pan życzył sobie, bądź przez ciekawość, bądź przez przyjaźń ku mnie (jeżeli bez próżności tego wyrazu używać mogę), widzieć mnie w czółnie, i wziął ze sobą kilku swoich przyjacioł w sąsiedztwie mieszkających. Z godzinę musiałem czekać na odpływ morza, i gdy potem nastąpił wiatr przyjazny podróży mojej do wspomnionej wyspy pożegnałem się po drugi raz z moim panem. Chciałem się rzucić na ziemię, dla ucałowania nóg jego, ale był tak łaskaw podnieść ją do ust moich. Wiem dobrze jak ostro mnie ganiono z powodu uczynionej o tej ostatniej okoliczności wzmianki. Oszczercy moi utrzymywali, iż to być nie może, aby tak znakomita osoba, tyle się uniżyła dla wyświadczenia honoru tak nikczemnemu stworzeniu. Nie zapomniałem też, iż większa część podróżujących lubi się chełpić okazywanemi sobie zaszczytami; gdyby jednak ci obmowcy znali szlachetny charakter Houyhnhnmów, odmieniliby niezawodnie swoje w tym względzie zdanie.

Ukłoniwszy się z uszanowaniem Houyhnhnmom w towarzystwie mojego pana będącym, wsiadłem na statek i odpłynąłem.




ROZDZIAŁ XI.


Niebezpieczna podróż autora.
Przybywa do Nowej Hollandyi i zamierza tamże osiąść.
— Zraniony zostaje przez krajowca.
— Okręt portugalski zabiera go w niewolę.
— Wielka grzeczność kapitana. — Przybywa do Anglji.



F


Fatalną tę podróż zacząłem dnia 15o lutego 1715 r. o dziewiątej godzinie z rana. Chociaż wiatr był bardzo pomyślny, jednak z początku używałem tylko wioseł; lecz pomyślawszy iż niezadługo się zmorduję i że wiatr może się obrócić, odważyłem się rozwinąć mały mój żagiel, i przy pomocy odpływu płynąłem prędzej niżelim się mógł spodziewać. Mój pan i jego przyjaciele zostali na brzegu dopóki mnie z oka nie stracili. Słyszałem też jak kasztanowaty, który mnie zawsze kochał, wołał kilka razy za mną: Hnuy illy neiha madszuh Jahu, co znaczy: miej się na baczności grzeczny Jahu.

Zamiarem moim było odkryć jaką małą niezamieszkaną wyspę, gdziebym mógł przy pracy znaleźć żywność i odzież. Miałbym to za większe daleko szczęście, niżeli gdybym był pierwszym ministrem na dworze jakim europejskim, tak dalece straszną była dla mnie myśl wrócenia do towarzystwa i pod rząd Jahusów. W takiej jakiej sobie życzyłem samotności, mógłbym przynajmniej oddawać się bez przeszkody myślom moim, i nie mając żadnej sposobności do powrotu w występki i zepsucie mojego rodzaju, rozmyślałbym z rozkoszą nad wielkiemi cnotami przezacnych Houyhnhnmów.

Czytelnik przypomni może sobie com w przódy mu opowiedział, iż majtkowie moi sprzysięgli się przeciwko mnie i uwięzili w mojej kajucie, żem zostawał tam przez kilka tygodni, nie wiedząc w jakim płyniemy kierunku, i że majtkowie wysadzając mnie na ląd zapewnili mnie fałszywą czy prawdziwą przysięgą, iż sami nie wiedzą, w jakiej części świata się znajdujemy. Mniemałem jednakże w tenczas, iż jesteśmy dziesięć stopni południowo od przylądku Dobrej nadziei, blizko pod czterdziestym i piątym stopniem południowej szerokości. Domyśliłem się tego z kilku słów które przypadkiem na okręcie słyszałem, oznaczających zamiar udania się do Madagaskaru. Chociaż to tylko słabym było domysłem, postanowiłem jednak płynąć ku wschodowi w nadziei dostania się do południowo zachodnich brzegów Nowej Hollandyi, lub do jednej z wysp leżących na zachód tego kraju.

Wiatr wiał ciągle z zachodu i o szóstej godzinie wieczorem upłynąłem był przynajmniej 18cie mil morskich ku wschodowi, gdy odkryłem w odległości może jednej mili małą wysepkę do której przybiłem. Cała wyspa była jedną skałą, z małą zatoką przez burze naturalnie utworzoną. Tu umieściłem moje czółno i wdrapawszy się na wyniosłą część skały, zobaczyłem wyraźnie stały ląd rozciągający się od południa ku północy. Noc przepędziłem na czółnie: nazajutrz rano płynąłem dalej, i po upłynieniu siedmiu godzin dostałem się do południowo wschodniego końca Nowej Hollandyi. To wszystko wzmocniło mnie w mojem już dawno powziętem mniemaniu, iż mappy geograficzne o trzy przynajmniej stopnie za daleko na wschód kraj ten umieszczają. Przed kilkoma laty udzieliłem tę myśl szanownemu przyjacielowi mojemu, panu Hermanowi Moll i dowody które mnie na nią naprowadziły; lecz mimo to, wolał zasadzać się na podaniach innych pisarzy.

Na miejscu gdzie wylądowałem nie widziałem żadnych krajowców, a że byłem bez broni, niemogłem się odważyć na puszczenie się w głąb kraju. Zbierałem na brzegu muszle, które surowo jadłem z obawy, ażebym przez zrobienie ognia, nie został od mieszkańców odkryty. Tak przepędziłem trzy dni, żywiąc się tylko ślimakami i ostrygami dla oszczędzenia moich żywności. Szczęściem odkryłem w poblizkości źródło wybornej wody, którą się orzeźwiłem.

Gdym się czwartego dnia odważył udać trochę dalej w głąb kraju, zobaczyłem dwudziestu czy trzydziestu mieszkańców na wyniosłości może pięćset łokci odemnie odległej. Wszyscy byli nadzy, męzczyzni, kobiety i dzieci, i grzali się koło ognia który po dymie poznać mogłem. Jeden z nich spostrzegł mnie i natychmiast uwiadomił o tem drugich; poczem pięciu z nich wstało i zbliżało się do mnie. Uciekłem jak najspieszniej napowrót do brzegu, wsiadłem w czółno i odbiłem. Gdy dzicy zobaczyli iż uciekam, zaczęli mnie gonić i nimem zdołał dosyć daleko oddalić się na morze, strzelił jeden z nich do mnie z łuku i przebił mi lewe kolano; rana z tego była tak głęboka, iż bliznę z niej wezmę ze sobą do grobu. Obawiając się ażeby strzała nie była zatrutą, usiłowałem, wydostawszy się z obrębu dzikich, wyssać ranę i jak najlepiej zawiązać.

Nie wiedziałem co począć, a lękając się wrócić do miejsca gdziem został napadnięty, żeglowałem ku północy. Tymczasem powstał wiatr dosyć łagodny lecz przeciwny obranemu przezemnie kierunkowi, gdyż wiał z północno-wschodniej strony, musiałem więc ciągle robić wiosłami. Gdym się oglądał na wszystkie strony szukając miejsca gdziebym mógł wylądować, spostrzegłem na północno-wschodniej stronie żagiel, który z każdą chwilą stawał się wyraźniejszym. Zastanowiłem się co mam robić; czy mam na niego czekać czyli nie: nareszcie zwyciężyła odraza moja do całego rodzaju Jahusów, obróciłem więc czółno, i żeglując ku południowi, dosięgłem niezadługo zatokę z której rano wypłynąłem: wolałem bowiem poddać się barbarzyńcom, niźli żyć z europejskiemi Jahusami. Czółno jak najbliżej brzegu umieściłem a sam schowałem się pod kamieniem przy wspomnionym źródle.

Okręt zbliżył się aż na pół mili do zatoki i wysłał statek z naczyniami po wodę, (jak się zdaje, to miejsce znajome już było żeglarzom); ale ja tego nie widziałem, aż statek już przy brzegu się znajdował, przez co niepodobieństwem było dla mnie, wyszukać sobie innego miejsca dla ukrycia się. Majtkowie oglądali przy wylądowaniu moje czółno, przeszukiwali je wszędzie i domyślili się, iż właściciel musi być pewno w blizkości. Czterech z nich dobrze uzbrojonych zaczęło szukać wszędzie, po wszystkich szparach i dziurach, aż mnie nareszcie leżącego na twarzy odkryli. Przez niejaki czas oglądali z zadziwieniem osobliwą i uderzającą odzież, suknią moją ze skórek króliczych, trzewiki z drewnianemi podeszwami i pończochy z futra; z tego jednak osądzili, iż nie jestem krajowcem, bo ci nieznają wcale ubioru. Jeden majtek rozkazał mi w portugalskim języku, ażebym wstał i powiedział kto jestem. Umiałem po portugalsku, wstawszy więc rzekłem: iż jestem biedny od Houyhnhnmów wygnany Jahu, i proszę ażeby mi pozwolono odjechać. Dziwowali się, iż odpowiedziałem w ich języku, i poznali po kolorze mojej twarzy iż jestem europejczykiem; lecz nie mogli pojąć, co rozumiem pod wyrazem Jahu i Houyhnhnm, i wpadli w wielki śmiech z powodu mojej mowy do rżenia koni podobnej.

Bojaźń i nienawiść wzbudziły we mnie mocne drżenie. Prosiłem ich aby mi pozwolili odjechać i zbliżałem się pomału do czółna. Lecz majtkowie porwali mnie za piersi i pytali się z jakiego kraju jestem i zkąd przybywam; oprócz tego zadawali mi wiele innych pytań. Odpowiedziałem, iż urodziłem się w Anglji, którą przed pięcioma laty opuściłem; w tenczas panował pokój między Anglią i Portugalią, spodziewam się przeto iż nie obejdą się ze mną jak z nieprzyjacielem, nie zamyślam bynajmniej wyrządzić komu jakiej szkody, jestem biedny Jahu, szukający samotnego miejsca dla przepędzenia tamże reszty nieszczęśliwego mego życia.

Gdy majtkowie ze sobą rozmawiali zdawało mi się, iż nic nienaturalniejszego w życiu nie słyszałem, tak jak gdyby pies, krowa lub Jahu z kraju Houyhnhnmów chciał mówić. Nie mniej zadziwieni byli portugalczycy nad moim osobliwym ubiorem i wymawianiem wyrazów, które jednakże dosyć dobrze zrozumieli. Mówili do mnie z wielką ludzkością i dobrocią ciesząc mnie, iż kapitan niezawodnie mnie darmo do Lisbony ze sobą weźmie, zkąd do mojej ojczyzny będę mógł powrócić: że dwaj z nich udadzą się natychmiast do kapitana, dla uwiadomienia go o tem co zaszło i odebrania jego rozkazów; lecz tym czasem zwiążą mnie, jeżeli im nie dam słowa iż nie ucieknę. Osądziłem iż najroztropniej będzie poddać się ich woli.

Byli bardzo ciekawi dowiedzieć się mojej historyi, lecz mało ich moja opowiedź zadowolniła, i myśleli iż nieszczęścia moje pomięszały mi rozum. Po dwóch godzinach, statek który zawiózł wodę do okrętu powrócił naładowany naczyniami i z rozkazem kapitana, ażeby mnie ze sobą na statek zabrali. Prosiłem na kolanach, żeby mi wolności nie odbierano, ale nadaremnie. Związano mnie powrozami i zaniesiono na statek: tak zawieźli mnie do okrętu, a potem zaprowadzili do kajuty kapitana.

Nazywał się Pedro de Mendez, i był bardzo grzecznym i szlachetnym człowiekiem. Prosił mnie ażebym mu opowiedział niektóre szczegóły tyczące się mojej osoby: chciał wiedzieć cobym sobie życzył jeść i pić, zapewniając mnie, iż będę się tu miał tak dobrze jak on sam, i powiedział mi tyle słów przyjemnych i obowiązujących, żem się zadziwił znajdując tyle uprzejmości w Jahu. Zostałem jednak cichym i milczącym, odór jego i jego ludzi omało mnie w zemdlenie nie wprawił. Nareszcie prosiłem ażeby mi przyniesiono cokolwiek żywności z czółna, lecz kapitan kazał mi dać kurcze, butelkę wybornego wina i urządzić dla mnie łóżko w bardzo czystej kajucie. Nie chciałem się rozbierać, tylko położyłem się tak jakem był na łóżko. Po niejakim czasie, gdy wszyscy ludzie okrętowi znajdowali się przy obiedzie, wyszedłem pocichu z mojego pokoju i zbliżyłem się do krańca okrętu w zamiarze rzucenia się w morze, woląc ratować się pływaniem, niżeli żyć znowu między Jahusami. Lecz majtek spostrzegł to i przeszkodził mi w uskutecznieniu mojego zamysłu; kapitan zaś dowiedziawszy się o tem, kazał przywiązać mnie w kajucie.

Po obiedzie przyszedł Don Pedro do mnie, i prosił mnie ażebym mu powiedział przyczynę tak rozpacznego czynu. Zapewniał mnie, iż wszystkie jakie tylko jest w stanie wyrządzi mi przysługi, i mówił tak czule i przyjaźnie żem począł uważać go za zwierze posiadające cokolwiek rozumu. Dałem mu krótki opis mojej podróży, sprzysiężenia się moich majtków, kraju gdzie mnie wysadzili i mojego pięcioletniego tamże pobytu. Kapitan zdawał się uważać to wszystko za sen lub urojenie, tak że to mnie niezmiernie oburzyło. Zapomniałem bowiem całkiem o przymiocie kłamania, wszystkim gdziebądź mieszkającym Jahusom właściwym, i nie myślałem o tem, iż przez to są zawsze skłonni powątpiewać o szczerości sobie podobnych. Pytałem się go, czy jest zwyczajem w jego ojczyznie mówić o rzeczy która nie exystuje zapewniając go, iż prawie nie rozumiem znaczenia wyrazu fałszywość, i gdybym nawet tysiąc lat żył u Houyhnhnmów, nie usłyszałbym nawet z ust najmniejszego służącego, prostego kłamstwa. Jest to dla mnie całkiem obojętnem, czy mi wierzy, czyli nie: przez wdzięczność jednak za wyświadczone mi dobrodziejstwa, chcę mieć wzgląd na zepsutą jego naturę i odpowiadać na każden przez niego uczyniony zarzut, tak, iż łatwo o prawdzie będzie się mógł przekonać.

Kapitan człowiek bardzo roztropny, usiłowawszy zadaremno złapać mnie w opowiadaniu mojem na sprzecznościach, począł lepsze mieć wyobrażenie o mej szczerości.

Oświadczył mi przy tem, iż gdy tak wielkim prawdy jestem przyjacielem, życzy sobie, abym mu dał słowo honoru, iż będę mu w całej podróży towarzyszył i nic przeciwko życiu mojemu nie podejmę, inaczej będzie mnie trzymał zamkniętego w kajucie aż do przybycia do Lisbony. Dałem mu żądane przyrzeczenie, zapewniając go jednak przytem, iż wolałbym znosić największe cierpienia, niźli żyć między Jahusami.

Podróż nasza przeszła bez ważnego przypadku. Przez wdzięczność dla kapitana rozmawiałem z nim czasem lub siadałem na usilne jego prośby do stołu, usiłując ukrywać odrazę do rodzaju ludzkiego, lecz ta nieraz pomimowolnie się objawiała i kapitan zdawał się na to nie uważać wcale. Przez większą część dnia zamykałem się w kajucie, nie chcąc nikogo widzieć z ludzi okrętowych.

Kapitan prosił mnie często, abym złożył z siebie odzież moją ze skór króliczych, ofiarując mi jedną z najlepszych swych sukni; lecz podziękowałem mu za jego dobroć i nie dałem się nakłonić do włożenia ubioru, który niegdyś nosił na sobie Jahu: prosiłem go tylko, aby mi pożyczył dwóch koszul, które że wyprane, zdawało mi się że mnie tak bardzo nie zawalają. Odmieniałem je co drugi dzień i sam je zawsze prałem.

Dnia 5go listopada 1715 r. przybyliśmy do Lisbony. Jakem wysiadł, kapitan pożyczył mi swego płaszcza, ażeby się pospólstwo koło mnie nie gromadziło: zaprowadził mnie do swego domu, i dał mi na prośbę moją, pokój na najwyższem piętrze na tylnej stronie gmachu. Zaklinałem go żeby nikomu nie wspominał o tem com mu opowiedział o Houyhnhnmach, bo najmniejsza o tem pogłoska, nie tylko przyprowadzi do mnie mnóstwo ciekawych chcących mnie widzieć, ale wystawi mnie na wielkie niebezpieczeństwo, iż mógłbym zostać uwięzionym i spalonym przez inkwizycyą.

Kapitan namówił mnie ażebym włożył nowy ubiór, lecz nie chciałem pozwolić krawcowi ażeby mi wziął miarę; gdy jednak Don Pedro był tej samej co ja wielkości, przeto ubiór zrobiony podług wziętej na nim miary, dosyć dobrze mi pasował. Opatrzył mnie i innemi potrzebami, które przez dwadzieścia i cztery godzin przewietrzałem, nim ich używać mogłem.

Kapitan był nieżonaty, i miał tylko do usług swoich trzech służących, lecz żadnemu z nich nie pozwolił usługiwać nam przy stole: całe jego obejście było tak uprzejme, rozum miał tak znamienity, iż począłem nareszcie przyzwyczajać się do jego towarzystwa. Namówił mnie, ażebym wyglądał z okna wychodzącego w podwórze. Po niejakim czasie przeprowadzono mnie do innego pokoju którego okna wychodziły na ulicę, lecz skorom wyjrzał, przejęty zostałem okropnym strachem i musiałem się prędko odsunąć od okna.

Po upłynieniu tygodnia wymógł na mnie kapitan, żem usiadł przededrzwiami domu. Wstręt mój zmniejszał się z czasem ale nienawiść i pogarda zwiększały się. Na ostatku odważyłem się chodzić w jego towarzystwie po ulicach, ale zapychałem sobie nos rutą lub tytoniem.

Po dziesięciu dniach od mojego przybycia, przedstawił mi Don Pedro, którego o stósunkach moich familijnych uwiadomiłem, iż honor i sumienie każą mi, ażebym wrócił do mojej ojczyzny i żył w moim domu przy mojej żonie i dzieciach. Powiedział mi iż w porcie jest właśnie okręt mający się udać do Anglji, i że chce mnie opatrzyć wszystkiem czego tylko potrzebuję. Nudziłbym czytelnika gdybym opisywał wszystkie przez niego przytoczone w tym celu powody i moje zaprzeczające odpowiedzi. Twierdził iż to być nie może, ażebym znalazł na mieszkanie tak samotną i pustą wyspę jakiej ja sobie życzę, lecz że mogę rozrządzić moim domem podług mojej woli i żyć w nim samotnie jak sobie życzę.

Nareszcie nie mogąc inaczej, dałem się nakłonić. Dnia 24go listopada opuściłem Lisbonę na angielskim kupieckim okręcie. Kto był jego kapitanem, nie chciałem się pytać. Don Pedro towarzyszył mi aż do portu i pożyczył mi dwadzieścia funtów szterlingów. Pożegnał się ze mną najprzyjaźniej, i przy rozstaniu się uściskał mnie, com znieść musiał bez okazania najmniejszego wstrętu.

Pod czas tej podróży nie wdawałem się ani z kapitanem ani z żadnym z jego ludzi, ale zamknąłem się w kajucie, udawając na pozór żem słaby. Dnia 5go grudnia 1715 r., o godzinie dziewiątej z rana, zarzuciliśmy kotwicę na Dunach, i o trzeciej po południu przybyłem szczęśliwie do mojego domu w Redgriff.

Żona moja i dzieci przyjęły mnie z oznakami zadziwienia i wielkiej radości, byli bowiem pewni żem umarł. Lecz muszę wyznać, iż widok ich napełnił mnie nienawiścią, odrazą i pogardą, tem bardziej gdym pomyślał o blizkiem związku między nami. Lubo od czasu nieszczęśliwego mojego wygnania z kraju Houyhnhmnów, przyzwyczaiłem się znosić widok Jahusów i nawet rozmawiać z Don Pedrem de Mendez, jednak wyobraźnia moja i pamięć były ciągle napełnione wzniosłemi myślami i cnotami przezacnych Houyhnhmnów: a wspomniawszy, że przez związek ze samicą Jahu, stałem się ojcem wielu takich zwierząt, przejęły zostałem wstydem, zamięszaniem i najmocniejszą odrazą.

Gdym wszedł do mojego domu, uścisnęła mnie żona moja i dała mi pocałunek, ale będąc już dawno odzwyczajony od uściskań tak obrzydłego zwierza wpadłem w zemdlenie, które przeszło godzinę trwało. Od tego mojego przybycia do Anglji już pięć lat teraz upłynęło; w pierwszym roku nie mógłem cierpieć obecności żony mojej i dzieci, ich odór był mi nieznośnym, mniej jeszcze mógłbym wytrzymać gdyby ze mną przy jednym stole jadały. Do tej chwili nie wolno im się tykać mojego chleba, ani pić z mojej szklanki, nie pozwalam też nikomu z mojej familji dotykać mojej ręki. Pierwsze pieniądze które dostałem, obróciłem na zakupienie sobie dwóch młodych ogierów, które trzymam w czystej i dobrej stajni: są one ze stajennym najlepszemi mojemi przyjaciołami, a odór panujący w stajni zawsze mnie niezmiernie rozwesela. Moje konie dosyć dobrze mnie rozumieją, i codzień rozmawiam z niemi przez cztery godziny. Nie znają uzdy ni siodła i żyją ze mną i ze sobą w największej przyjaźni.




ROZDZIAŁ XII.


Prawdomowność autora.
— Zamiar jego przy wydaniu tego dzieła.
— Gani podróżujących którzy się oddalają od prawdy.
— Zaprzecza oskarżeniu o złośliwe zamysły w swem dziele.
— Odpowiada na zarzut. — Sposób zakładania kolonji.
— Pochwała jego ojczyzny.
— Prawo korony do krajów przez autora odkrytych.
— Trudności zdobycia.
— Autor żegna się z czytelnikiem:
mówi o sposobie przepędzenia reszty swego życia, daje dobre rady i kończy.



T


Tak więc miły czytelniku, dałem ci wierną historyą moich podróży, które przeszło szesnaście lat i siedm miesięcy trwały. Opisując je, mało uważałem na piękność mowy; ale trzymałem się najściślej prawdy. Potrafiłbym może jak wielu innych, osobliwemi i niepodobnemi do prawdy historyami, wzbudzić największe w tobie zadziwienie, ale przeniósłem rzeczy tylko prawdziwe przedstawiać, a to sposobem i stylem najprostszym, bo głównym moim było celem nauczać cię ale nie zabawiać.

Łatwo byłoby nam w cudzych od anglików i innych europejczyków niezwiedzonych krajach podróżującym, opisać osobliwe i cudowne zwierzęta ziemne i morskie. Głównym atoli opisujących podróże powinno być celem, oświecać i polepszać przez swoje opisy czytających, wykształcać ich rozum dobremi i złemi przykładami, wziętemi ze spostrzeżeń zrobionych w zwiedzonych przez siebie krajach.

Życzyłbym sobie mocno, ażeby ustanowiono prawo, któremby każdy podróżujący, mający wydać opis swoich podróży, obowiązany był złożyć wprzódy przed wielkim kanclerzem przysięgę, iż wszystko co zamierza dać do druku, jest podług najlepszej jego wiedzy ściśle prawdziwem. W tedy świat nie byłby wystawiony na częste i teraz tak zwyczajne oszukaństwa; gdyż wielu pisarzy celem łatwiejszego zjednania swemu dziełu większej wziętości, podchodzi łatwowiernych czytelników największemi nieprawdami. Wiele i z największą rozkoszą czytałem opisów podróży w młodości mojej; lecz zwiedziwszy sam od tego czasu większą część kuli ziemskiej, i będąc w stanie przez własne dostrzeżenia zaprzeczyć wiele takich bajecznych opowiedzeń, powziąłem niezmierną odrazę do tego rodzaju czytelnictwa, i nieraz oburzony byłem, widząc łatwowierność ludzką tak bezwstydnie nadużywaną. Przeto, gdy znajomi moi zanadto może łaskawi, byli zdania iż słabe moje usiłowania mogą być pożytecznemi mojej ojczyznie, postanowiłem trzymać się jak najściślej prawdy. Nie mogę się też pokusić o najmniejsze kłamstwo, póki zostaną mi w pamięci przykład i nauki mojego szlachetnego pana i zacnych Houyhnhnmów, których przez wiele lat miałem honor być uczniem.

Nec si miserum fortuna Sinonem
Finxit, vanum etiam mendacemque improba finget.

Wiem dobrze, iż pisma niewymagające genialności ani uczoności, ani nawet żadnego talentu, tylko dobrej pamięci i dokładnego dziennika, nie wielkie jednają autorowi sławy. Wiem iż opisujący podróże, jak autorowie słowników idą w zapomnienie przez mnóstwo i natłok przychodzących później i przeto na wierzchu zostających. Być też może, iż podróżujący którzy później zwiedzą kraje przezemnie opisane, odkrywając moje błędy, jeżeli jakie popełniłem, i dodawając nowe odkrycia, wyprą mnie z mody i zajmą moje miejsce, tak iż świat zapomni czy kiedy istniał pisarz mojego nazwiska. Wielkiem zaiste byłoby to dla mnie zmartwieniem, gdybym pisał dla sławy; lecz gdy dobro publiczne jedynym moim jest celem, nie całkiem przeto w oczekiwaniu mojem zawiedziony zostanę. Któż czytając mój opis cnót przezacnych Houyhnhnmów i uważając się za rozumne i panujące w swej ojczyznie zwierze, nie będzie się własnych swych wstydził występków? Nie chcę nic mówić o odległych narodach u których Jahusy są panującemi, z tych jednakże są niezawodnie Brobdygnagczykowie najmniej zepsutemi, i wielkiem byłoby to dla nas szczęściem, gdybyśmy ich zasady w moralności i rządzeniu naśladowali. Nie rozszerzę się jednak więcej nad tym przedmiotem, zostawiając czytelnikowi ażeby własne nad tem czynił uwagi, i używał przykładów przezemnie przytoczonych.

Pewność, iż to dzieło żadnych nie będzie miało krytyków, wielką mi przyjemność sprawia. Jakie bowiem zarzuty można czynić autorowi, opisującemu po prostu przypadki które się w najodleglejszych krajach, nie będących z nami w żadnych stosunkach politycznych ani handlowych, zdarzyły. Chroniłem się troskliwie wszystkich błędów, które często i za nadto słusznie zarzucają podróżującym. Oprócz tego, nie wdaję się nigdzie w sprzeczki jakich partyi i nie okazuję przesądu ani złośliwości przeciwko żadnemu człowiekowi, lub całej klassie ludzi. Piszę w szlachetnym zamiarze polepszania i nauczania rodzaju ludzkiego, nad którym, nieobrażając bynajmniej skromności, przysądzić sobie mogę niejaką wyższość, wypływającą z długiego z przezacnymi Houyhnhnmami obcowania. Piszę bez żadnego względu na korzyść lub chwałę: nigdzie nie pozwoliłem sobie używać wyrazu mogącego uchodzić za naganę, lub obrazić nawet najtkliwszego człowieka. Słusznie więc mogę się uważać za całkiem beznagannego pisarza, u którego tłum recenzentów, odpowiadaczy, rozważaczy, odkrywaczy i szpiegów nie będą mieli najmniejszej sposobności ćwiczenia się w swoim talencie.

Muszę wyznać, iż dano mi do zrozumienia, że jako poddany Anglji, powinienem był za moim z podróży powrotem, podać memoriał pierwszemu ministrowi, bo wszystkie przez poddanego odkryte kraje należą do jego króla. Wątpię jednakże czy zdobycia w krajach przezemnie odkrytych byłyby tak łatwe jak Ferdynanda Kortez u dzikich i nagich Amerykanów. Lilliputczycy nie warci są, zdaje mi się kosztów, którychby flota i armia do ich zdobycia wymagały: nie wiem też czy byłoby roztropnem i skutecznem atakować Brobdygnagczyków, i czyby armia lub flota angielska nie znajdowała się w najrozpaczniejszem położeniu jeźliby latająca wyspa nad ich głową się unosiła. Houyhnhnmowie zdają się wprawdzie nie być przygotowani do wojny, są nawet w tym kunszcie całkiem niedoświadczonemi i nie mają żadnych dział; jednakowoż gdybym był ministrem, nieradziłbym czynienia na nich napadu. Ich mądrość, jedność, odwaga i miłość ojczyzny zastępowałyby brak znajomości sztuki wojennej. Wystawmy sobie dwadzieścia tysięcy Houyhnhnmów, rzucających się na środek armji europejskiej, mieszających szyki, wywracających wszystkie wozy, i rozbijających okropnie twarze żołnierzy tylnemi nogami; możnaby zaiste przystosować słowa Augusta: Recalcitrat undique tutus. Zamiast zrobienia propozycyi do zdobycia szlachetnego tego narodu, życzyłbym sobie, aby raczył wysłać dostateczną ilość swoich współbraci dla ucywilizowania i Europy, i nauczenia nas pierwszych zasad honoru, prawdy, sprawiedliwości, umiarkowania, miłości ojczyzny, waleczności, niewinności, przyjaźni, życzliwości i wierności. Nazwiska tych cnót znajdują się jeszcze w każdym języku, w dziełach tak nowszych jak i starszych autorów, ośmielam się utrzymywać to z pewnością, lubo nie jestem bardzo obczytany.

Lecz jeszcze i drugi miałem powód, dla którego wachałem się zbogacić Jego Królewską Mość mojemi odkryciami. Prawdę mówiąc, czułem niejakie skrupuły sumienia, względem sprawiedliwości z jaką monarchowie przy tem postępować zwykli. Naprzykład: korsarze zostają zapędzeni burzą w nieznajome okolice; jeden z majtków odkrywa nareszcie z głównego masztu stały ląd, piraci wysiadają dla rabowania i łupienia, znajdują dobroduszny naród i doznają najlepszego przyjęcia. Potem dają krajowi nowe imie, biorą go imieniem swego króla w posiadłość, stawiają zgniłą deskę lub kamień na pamiątkę, zabijają dwa lub trzy tuziny mieszkańców, kilku biorą ze sobą gwałtem na wzór, wracają do domu i dostają przebaczenie. Tu poczyna się nowe boskiem prawem nabyte panowanie. Przy pierwszej okazyi wysyłają tam okręty, krajowcy zostają wypędzeni lub wymordowani, ich książęta katowani dla wydostania od nich pieniędzy: wszelkie okrucieństwa i rozwiozłości bezkarnie mogą być wypełniane: ziemia przesiąkła jest krwią mieszkańców, a ta przeklęta morderców banda, używana do tak pobożnej expedycyi, staje się nowoczesną kolonią, przeznaczoną do nawracania i ucywilizowania barbarzyńskiego i pogańskiego narodu.

Ten opis, muszę przyznać, nie może się bynajmniej odnosić do narodu angielskiego, który przez swoją mądrość, troskliwość i sprawiedliwość w zakładaniu swoich kolonji, słusznie może być całemu światu wzorem; który w najwyższym stopniu się odznacza, przez hojne nadania, ku rozszerzeniu religji i oświaty, przez wybieranie nabożnych i zdatnych pasterzy dla rozkrzewienia chrześciaństwa; przez przezorność w zaludnieniu odległych swoich prowincyi poczciwemi i dobrych obyczajów ludźmi; przez sumienne wymierzanie sprawiedliwości; przez mianowanie zdatnych, nieprzekupnych urzędników, a szczególniej cnotliwych i czujnych gubernatorów, których jedynym jest celem, uszczęśliwiać naród przez siebie rządzony i uświetniać honor swego monarchy.

Gdy jednak opisane przezemnie kraje, nie życzą sobie wcale ażeby je drudzy opanowali i podbili, ażeby koloniści mieszkańców wyrzynali i wypędzali, a gdy do tego nie mają zbytkiem ani złota, ani srebra, ani cukru i tytoniu: osądziłem ich za niegodnych naszej gorliwości, waleczności i interesu. W razie jednak, gdyby ci do których należy rozstrzygać w podobnych rzeczach, byli innego zdania; gotów jestem zaświadczyć, skoro prawnie do tego wezwany zostanę, iż żaden europejczyk nie zwiedził przedemną tych krajów, o ile można krajowcom dać w tem wiarę; jeżeliby nie powstała sprzeczka względem pochodzenia dwóch Jahusów, które przed wieloma laty na jednej górze w kraju Houyhnhnmów się zjawiły.

Co do formalności zajęcia kraju imieniem mojego monarchy w posiadłość, ta nigdy mi na myśl nie przyszła, a gdybym nawet o tem i myślał, to pewno wzgląd na moje tegoczesne położenie, jakoteż roztropność i własne bezpieczeństwo spowodowałyby mnie niezawodnie do odłożenia jej do stósowniejszego czasu.

Tak więc odpowiedziawszy na jedyny zarzut, który można będzie jako podróżnemu uczynić, żegnam się nakoniec z łaskawemi czytelnikami, i wracam do małego mojego ogrodu w Redriff, dla oddania się myślom moim; dla używania nauk cnoty i mądrości, których się u Houyhnhmnów nauczyłem; dla oświecania Jahusów mojej własnej familji, o ile takie zwierzęta pojąć to potrafią; dla oglądania często mojej postaci w zwierciedle, celem przyzwyczajenia się do zniesienia widoku stworzeń ludzkich. Zawsze będę opłakiwał bydlęcą naturę Houyhnhnmów mojej ojczyzny: przez wzgląd jednak na szlachetnego mojego pana, jego familią, przyjacioł i cały rodzaj Houyhnhnmów, będę się z niemi obchodzić jak najgrzeczniej i najłagodniej, albowiem podobne są do tamtych we wszystkich swoich rysach, lubo ich umysłowe zdolności całkiem zwyrodniały.

W przeszłym tygodniu pozwoliłem żonie mojej (pierwszy raz) obiadować razem ze mną, ale musiała usiąść przy końcu długiego stołu, i krótko odpowiadać na pytania zadawane jej przezemnie. Że jednak nie mogę jeszcze znieść odoru Jahusa, zapycham sobie nos rutą, lewandą lub tytoniem. Chociaż bardzo ciężko przychodzi podeszłego wieku człowiekowi, stare odkładać nałogi, mam jednak nadzieję że niezadługo będę w stanie cierpieć Jahusa w mojem towarzystwie i nielękać się jego zębów i pazurów.

Z większą daleko łatwością mógłbym się pojednać z całym rodzajem Jahusów, gdyby chciał się kontentować występkami i głupstwami, któremi ich natura obdarzyła. Nie uderza mnie wcale widok złodzieja, głupca, pułkownika, lorda, gracza, polityka, kuplera, fałszywego świadka, adwokata, zdrajcy, i wielu innych z naturalnego rzeczy biegu wypływających. Lecz jeżeli widzę mnóstwo przywar i słabości ciała i duszy, napuszające się nieograniczoną dumą, tracę natychmiast cierpliwość i nie pojmuję jak podobny występek i takie zwierze razem być mogą. Roztropni i cnotliwi Houyhnhnmowie, posiadający wszystkie przymioty będące ozdobą rozumnego stworzenia, niemają nawet w swoim języku żadnego nazwiska na ten występek, jak równie nie mają wcale żadnych wyrażeń na oznaczenie złego, oprócz niegodziwości Jahusom właściwych. Jednakowoż występku dumy nie mogli w nich odkryć, przez brak zapewne znajomości natury ludzkiej, okazującej się tam tylko w całej zupełności, gdzie Jahusy panują. Ale ja, dzięki większemu mojemu doświadczeniu, odkryłem niektóre ślady dumy w dzikich nawet Jahusach.

Houyhnhnmowie żyjący pod rządem rozumu, niesą dumniejsi na swoje dobre przymioty, jak ja naprzykład na to iż mam obie nogi i ręce; zaleta na którą żaden zdrowego rozsądku człowiek nie będzie zarozumiały, chociażby go brak jej nieszczęśliwym czynił. Rozwiodłem się obszerniej nad tym przedmiotem, dla uczynienia ile możności towarzystwo angielskiego Jahusa nieco znośniejszem: proszę przytem tych wszystkich, którzy mają skłonność niejaką do tego występku, ażeby się nigdy nie ważyli stawać mi przed oczy.




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Jonathan Swift i tłumacza: Jan Nepomucen Bobrowicz.