Kain (Staśko, 1920)/całość

<<< Dane tekstu >>>
Autor Paweł Staśko
Tytuł Kain
Podtytuł Tragedja w 3 aktach
Wydawca Spółka wydawnicza „Kultura“
Data wyd. 1920
Druk Drukarnia Ch. Krautera w Brzesku
Miejsce wyd. Kraków
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Okładka lub karta tytułowa
Indeks stron


PAWEŁ STAŚKO



KAIN


TRAGEDJA W 3 AKTACH





KRAKÓW   —   WARSZAWA
NAKŁADEM SPÓŁKI WYD. „KULTURA“
Skład główny w księgarni M. Skulskiej, Kraków Szewska 20.



ODBITO W DRUKARNI CH. KRAUTERA W BRZESKU.






OSOBY TRAGEDJI:
ADAM
EWA
KAIN DZIECI ADAMA
THAMARA
ABEL
ALMA
FIGURY WIZYJNE:
ANIOŁ-HARFIARZ
PYCHA
ZAWIŚĆ
ŻĄDZA
IRONJA
SUMIENIE.


AKT PIERWSZY.


Wnętrze trzcinowego namiotu. W dalekiej perspektywie Raj. Ubogie kamienne sprzęty. Czas przedwieczorny.
SCENA I.
ADAM, rosły, około lat 50, odziany w skórę. Broda i długi włos. Wyraz twarzy zgnębiony.
EWA, podobnież odziana, również znękana. Sprząta wnętrze namiotu przed zbliżającem się Świętem odpoczynku.
ADAM.

Co to? Wszak chwila odpoczynku
się zbliża, doba święta,
a ich nie widać!

EWA.

Abel już
zaganiał swe jagnięta
ku wrotom.

ADAM.

Kain znów
spóźni się pewnie! Gdzie jest?
Od ranam go nie widział!

(po chwilce)

Przecz on
tak mię teraz unika,
od oczu moich stroni
jakby nie syn...

EWA.

Mówił, że pracy ma bezlika —
Kończy sprzątanie zbóż,
a raczej — słomy...
Przeto zły!
Posusza spiekła mu zagony,
samum źdźbła zwichrzył dmą
i ta szarańcza...

ADAM (przeciera ręką czoło)

Raj!... raj!.
Kędy ta ziem szczęśliwa —
ogrody kwietne, jasne —
gdzie one drzewa boże
figa i pomarańcza,
te wszystkie czary — cuda —
te zorze!...
Ach, gdzie ten kraj,
gdzie szczęście, gdzie te dziwa,
te miodne lasy —
I jam to miał na własne
Och — tak!... Nie była to ułuda,
ni sen —
Mnie się pyszniły krasy,
mnie świat się kładł do nóg
bogactwem wszerz i — hen!
Jam królem był!...
A dziś... ja wśród tych strzech
z marnych, poschniętych trzcin,
jam dziś tu pył!
robak pod klątwą win
za owoc ten, za grzech —
O, Jahwe! Jahwe!...

(zasłania twarz i płacze)
EWA.

Nie płacz, wszak nam przebaczy Bóg,
gdy nie odepchnął bez nadziei
i żywot nasz — pokutą...

ADAM (przez łzy)

...Śmiercią — wygnaniem!
Tyle już dni, tyle już lat
płużym wśród męk zawiei —
Ziemia nas żywi jak macocha
macocha — gad...
Duszę wyzutą
mamy z litości — kto nas kocha,
kto ulgę dla nas ma?
O, nikt!... o nikt!...
Nawet zwierzyna ta,
co nam w posługi szła
dziś się nas lęka, albo czyha
na żywot nasz...

EWA.

Nie złorzecz Bogu, ale zważ,
że i ptaszyna licha
ma w nim opiekę i obrońcę.

ADAM.

Wiem to, ach wiem!
wszak w raju-m widział te ogrojce
i stworzeń świętą zgodę —
lecz nie mów, nie mów o tem!

(Wchodzi Alma pełna cichej, wiosennej urody. Niesie na ramieniu dzban wody i wiązkę kwiatów w ręce.)
SCENA II.
ALMA.

Przyniosłam w dzbanie wody
na sabath — starczy prawie.

EWA.

Czy bracia idą?

ALMA.

Tuż za płotem
spotkałem Abla — owce goni
z Thamarą.

ADAM.

A Kain?

ALMA.

Po murawie
zda mi się szedł w powrocie.

(stawia dzban)
ADAM.

Wyjdę k’ dobytku wy wieczerzę
sporządźcie.

EWA.

Wracaj skoro.

(Adam wychodzi)
SCENA III.
(Ewa. — Alma).
ALMA (pieszczotliwie)

Tak długo byłam... Ot, kilkoro
zerwałam kwiatów i tchem bieżę.
Matuś! tam kwiecia krocie
u źródła... Tyle woni,
blasków i barw i ciszy —
Słuchaj, jam tam przez chwilę
dziś spała... i miałam sen —
taki szczęśliwy sen...
Nie wiem, zali mi Abel brat
śnił się, czy Anioł boży...
ach, już nie pomnę... Młodzian ten
cudny, jak rajski kwiat,
zjawił się przy mnie i przemile
stojąc wśród cienia palm
spojrzał na moje lice...

EWA.

Córko, widziadła snu
to czasem złuda pusta...

ALMA (chwytając matkę za ręce)

Matuchno! nie przecz, nie!
W oczy patrzyłam mu,
gdy słodkich słów
zwierzał mi tajemnicę —
i spojrzeń męskich łów...
Pierwszy raz w życiu — ach!
on mi całował usta
w tym miodnym śnie
nie tak jak ty w mych snach...
W objęcia swoje brał,
tulił i szeptał takie dziwy,
jakby czar nocy grał
chorał pieściwy...

EWA (nieco zdumiona)

Zali to Abla głos
był, czy nie pomnisz?

ALMA.

Nie —
wspomnieć nie mogę, ale włos
miał Abla, taki płowy
i jego ciche, dobre oczy...

EWA.

Almo, może ów sen,
ta tęskna mara,
to objawienie boże...
Słuchaj — miłym ci Abel jest?

ALMA (wzruszona)

Jak nienawidzi mię Thamara
siostra, tak mi jest drogi on...
Kain przeznaczon jest Thamarze...

EWA.

Przecz nienawidzi?

ALMA.

Przecz?
Bo Abel ma mię rad
więcej niż Kain ją i rzecz
ta nas rozdziela może...

EWA.

Źle, bo to wina
którą Pan karze!
Powiedz, czy Kain brat
miłym ci też?

ALMA. (zakłopotana)

Nie pytaj... Wszak Kaina
też lubię... Ale on
jakowyś skryty, zły —
ty wiesz,
że głosu jego ton
taki szarpiący, niby kły...
Ten jego wzrok
wciska się w piersi moje
i tak przeraża — dławi
jak zwierza skok
ofiarę biedną —
Matko, Kaina ja się boję!...

EWA.

Czemu? Dobroć nie jedną
widziałam jak ci sprawił —
biodernik pawi
i naramiennik ów tygrysi...

ALMA (bojaźliwie)

Nic
ja odeń nie chcę mieć!
Kłamstwo płynie mu z lic,
ze słów zamysł przebija
mu jakiś groźny, rysi —
i trwoży mię jak żmija...
Ach, matko! tak się lękam,
wyczuwam, że on sieć
na mnie zastawił...

EWA.

Almo!
Bojaźnią twoją ja się nękam
przez sen twój tam pod palmą
i one słowa...

(chowa twarz w dłonie)

Takież to życie nam, o Boże!...

ALMA.

Pokój niech będzie z tobą,
dobrotliwy jest Jehowa...

(Wchodzi Abel, słuszny, piękny młodzieniec, o długich kędziorach płowych włosów. W ręku trzyma pasterski kij).
SCENA IV.
Ewa — Alma — Abel.
ABEL.

Bądź pozdrowiona matko
z siostry osobą!

EWA.

Witaj nam synu! Owiec stadko
spędziłeś?

ABEL.

Tak, w oborze
są już zamknięte. Ale znów
nowe nieszczęście mię spotkało
na łące zaraz z rana.

EWA.

Ach, synu co się stało?

ALMA.

Mów już, o mów!

ABEL.

Tygrys zadusił mi barana
i uniósł w dżungli skrze,
żal mi, bo najpiękniejszy z stada.

(W wejściu namiotu ukazuje się Adam)
SCENA V.
Ciż sami. — Adam.
ABEL.

Pozdrowion bądź, rodzicu!

ADAM.

Witaj! Słyszę, że nowe złe
dotknęło twego mienia?

ABEL.

Trudno gdy tak Jehowa chciał,
On — wziął, on — dał..

ALMA.

Zaprawdę, każda tu doba plagą.

ADAM.

Biada nam tu, o biada!
Wszystko sprzysięga się i zmienia,
wszystko przeciwko nam —
i ziem i zwierz!...
Czy znów w tułaczkę iść — — o, gdzież?
na jaki świata kraj
z tą ręką nagą —
do jakich leż?
O, strasznyś, Adonai!...

ABEL (do ojca)

Porzućcie rozpacz... Mówię wam
tu już zostajmy, wśród tych pól,
my tu zwyciężym...

ADAM.

Co? ten ból,
zawistny los, udrękę?

ABEL.

Wszystko, co przeciw nam!
Na zwierza mamy łuk,
lub zwabim w dołów paść..
Posłysz! wszak władzi my
tych ziem. My w swą rękę
uchwycić musim panowania
wszechwładny ster...
Zlecił nam Bóg
ten świat — nam rządzić, a nie paść!
Słabość zrządzeniem się zasłania
losu...

ADAM.

I coś uczynił już
mój marzycielu, mów!

(z ironją)

Owce na żer,
że dajesz zwierzu? Tak wygląda
to panowanie?

ABEL.

Ach, to cóż?
Prosty przypadek... Wszak, ojcze
z krzemienia nóż
jam wam sporządził... i na łów
dałem sposoby... Wielbłąda
w sieci chwyciłem, ułaskawił
i co? dziś bratu Kainowi
służy do orki... Trzeba chcieć,
a wszystko nam u nóg
tu się położy w hołdzie...
Jeno te wolę — sieć
przeciwko złemu snowi
nam trzeba mieć!
Ojcze!
Na naszym żołdzie
będzie ten cały świat —
musi! bo my będziemy chcieć!
My mamy być
jako te orły gończe
z pod słońc, z nad chmur!
Nam trzeba przeć
ten żywot wzwyż,
aż staniem tam u szczytu
świata! U szczytu — słysz!!

ADAM. (ujęty słowami)

Łza w oku mi się pławi,
pociecho moja... Ty masz moc
słowa i czynu.

EWA.

Obca mu noc
lęku.

ALMA.

Niech ci Pan
braciszku błogosławi...

ABEL.

Niech będzie z nami — Ojcem nam zwan.

EWA (zastawia gliniane misy)

Siednijcie już do stołu
spożywać Pańskie dary —
jest soczewica i kęs wołu.

ABEL.

Brata Kaina i Thamary
czekać nie będziem?

ADAM (siadając)

Wszak wiedzą, że Sabathu
porę czcić trzeba.

EWA.

Zaiste
bies go opętał razem z nią.

(poczynają jeść ze wspólnej misy)
SCENA VI. (Przed namiotem)
(Kain i Thamara ukazują się przed namiotem. Kain silny, barczysty, o ryżym zaroście. Spogląda ponuro z pod brwi krzaczastych. Thamara lat około 25, bujnie rozwinięta. Wyraz twarzy namiętny i zmysłowy.)
THAMARA (zatrzymuje Kaina)

Słuchaj, masz siłę lwią
naplwaj jej w twarz i bratu...

KAIN (uczuciowo)

Czemu?

THAMARA.

Życie ci czyste
zamąca i pogodne...

KAIN.

Milcz!
Ona mi życiem — słońcem — wszem!
Bez niej mi wszystko śmieć —
podstopny proch — i nic!
Ja ją miłuje — muszę mieć —
ja chcę jej lic —
rozumiesz?!

THAMARA (sarkastycznie)

Ha!... ha!...
Po co ci to? Jak krzem
jest ona... no i Abla
ma przecież...

KAIN.

Niechaj ma!
Ma siła ją wykupi,
bo jego, niby trznadla
zduszę! Tu prawo me, tu moc
w tej pięści!...

(potrząsa ręką)
THAMARA.

Nie bądź głupi,
słuchaj: po co ty szaleć masz
za tą... tam w izbie? Słuchaj mnie —
tyś mnie przeznaczon... Rozkosz znasz
uścisków mych, mych warg...
Posłysz — gdy padnie noc
przyjdź do mnie... Poco targ
ci o tamtą? Ja dam ci czar,
słodyczy raj stworzę,
że z miodów mych
uśniesz... z nektarów będziesz marł...
Przyjdź jeno... przyjdź...
o tamtej słych
zagłusz i zgaś —
Przyjdź na me łoże
z pożarem krwi na uściech,
a słodką baśń
po sercu ci rozprzędę
na strusiopiórych chuściech...
Kainie — przyjdź... tyś mój —
u stóp ci leżeć będę
i złożę wszystko w dań —
słysz! — wszystko!! I upoję
cię sobą — — oszołomię
docna — do słodkich łkań — — —
Jam twa — jam raj — jam płomię!
O, przyjdź! rozkoszy znój
zgotuję tobie — — przyjdź...

KAIN.

Słuchaj! z tamtej nie szydź,
bo biada!

(po chwili)

Przecz ty
chcesz mię usidlić — ha?
Pięknaś... ja wiem... Pokusa
z ciebie niczem wino —
ogień twych ócz odurza...

THAMARA.

Zawrotnych śnień —
pieszczot twych mocnych rąk
ja łaknę — męskich lgnień!
A Alma co ci da? no mów?
Nic! prócz chyba męk
i tych nieczułych słów,
aza ich mało masz —
czyś głuchy na nie?

KAIN.

Gorze mi!... gorze!...

THAMARA.

Rzekłeś — iżem pokusa,
ogień mych ócz odurza?
Ach, wiedz — jam miłowanie
jest jeno... wielkie
jak świat! mocne jak grom!
Patrz... te moje pierśne wzgórza
dla ciebie... Masz mą twarz...
w zadatku bierz całusa
i w nocy przyjdź na łoże
a uciech dam ci wszelkie
tajnice.

KAIN (z nagłem wspomnieniem)

Ach tak.. lecz krom,
krom niej...

THAMARA.

Przyjdziesz, Kainie?

KAIN (oszołomiony)

Ha!...

THAMARA.

Przyjdź luby...

KAIN.

W winie
zatopię się, aż stracę
myśl...

THAMARA.

I w cieple ciał
naszych...

(z namiętnym szeptem)

Przyjdź drogi...

KAIN (bijąc się z myślami)

Może...

(Wchodzą do wnętrza)
SCENA VII.
ADAM (do Kaina)

Znowu-ś poskąpić śmiał
Pańskiemu świętu...

KAIN (opryskliwie)

Bom pracę
kończył wraz z siostrą! Czekać mam
aż zboże zgnoi deszcz, lub miecz
samumu stnie doizna?[1]

THAMARA.

I tak nie było już co żąć!

EWA.

Siądźcie do stołu.

(Kain i Thamara siadają)
ADAM.

Ta jest rzecz,
ze święta Bogu się nie kradnie —
Co ździałasz przez tę chwilę?
Wszak w ręku Jahwy gotowizna,
wpierw Jemu godnym bądź...

KAIN.

Jeśli przez czas ten się wysilę,
przed burzą mogę ujść.
Azaż mam biedzić nieporadnie
i w świat o głodzie pójść?
Cóż da mi Pan,
gdy legnę w palmy cieniu,
czyż chleb mi będzie dan?

ABEL.

Nie klnij jego Imieniu
bracie, bo pełnisz grzech —
gniew pański ściągasz sam —
na wszystko zasie czas
bywa — na święto i na trud.

KAIN.

Ha, ha! W oczy ci śmiech
mój ciskam! Zali z nas
tyś starszy? Tobie mnie
słuchać, nie dawać rad,
ty pilnuj trzody wrót
i nie jątrz!

ALMA.

Azaż brat
gniewa cię przez to, szarpie cześć?

KAIN.

Ja rad nie mogę znieść
jego, rad młokosa!

ABEL (dobrodusznie)

Czyż ubliżyłem ci, Kainie?

KAIN.

Słuchaj — oczy ci wyżre rosa,
nim przejdziesz to, co ja!

ADAM (do Thamary)

Coż patrzysz tak zukosa?
Łechce cię śmiech,
że Kain taki hardy?

THAMARA.

Ot, mówi co ma w ślinie...
Brat go uraził zatem wzgardy
niech słucha...

EWA (do Thamary)

Ciebie cieszy
ta zwada?

THAMARA.

Pewnie! niech
starszych nie poucza...

ADAM.

Pan
czyż błogosławić będzie dom
gdzie w święto bratnie kłótnie?

(wszyscy spoglądają na Kaina)
KAIN.

Zaliż ja winien?

ADAM.

Ty!
Tyś dał początek zwady,
tobie tu stać pokutnie!

KAIN (rzuca łyżkę i wstaje od stołu)

Niech trzaśnie grom
w takowe życie! lub zlew wody
niech je zatopi! Wszystko błąd
co czynię! wszystko wbrew
wam! Ha, co? do sług
ja tu policzon, czy mię trąd
zjada? Zaliż krew
psa we mnie płynie? — hę?!

ABEL (wstaje również)

Jesteś nam brat, lecz zło
z drogi cię spycha prawej.

KAIN (podnosi na brata pięść)

Zamilcz, bo tnę
cię pięścią i z nóg zwalę!

ALMA (wstaje między braćmi)

Oszczędź — on brat!
z bratem ci walki krwawej?

ABEL (spokojnie)

Czy cię poima czart?

KAIN (do Almy)

On jest mi gad,
ja brata nie mam wcale!
On mi trucizna! żmija! grom!
on w oku pył!
spokój mi skradł

(chwyta się za pierś)

tu z wnętrza... Azaż wart,
bym ja mu bratem był?

ADAM.

Wniosłeś pod dach ten srom,
wyrodny! Przecz ta złość
cię szarpie i rozjudza?

KAIN.

Kto przeczyć zawsze śmie
mym czynom? Ty — i brat!
Ty do swej roli, on do stad
iść macie! jam jest pan
sam sobie! Praca cudza
mię nie obchodzi, nie!
I wam odemnie wara,
ja pan!

EWA.

A kto ci chleb przyrządza?

KAIN.

Ha! ha!.... i to wam daje trud?
Dobrze... wypiecze już Thamara
go teraz... Cóż mi z was?
ot — śmiech i tyle!

(Wychodzi śmiejąc się sucho, za nim Thamara)
SCENA VIII.
ADAM.

Czartowskiej pychy żądzą
mu schlebia — grzechu ród...

(z boleścią)

Boże! zaliż to me
jest dziecko — to mój syn?
Takiż mi przyszedł czas?

(chwyta się za głowę)
ABEL.

Do kolan ci się chylę
ojcze, wybacz ten czyn
Kaina...

ADAM.

Przecz zań prosisz?

ABEL.

Sam nie wiem... Lecz na drogę
dobrą może on wróci —
pozna złe...

ADAM (po chwili)

Niech Bóg wielki nie pamięta
tej złośnej chuci.

EWA.

Szatana jest godzina
gdy syn z rodziców drwi
i dusza weń przeklęta!

ABEL (do Almy)

Przecz oczy łzami rosisz?

ALMA.

Pan może skarać w krwi
Kaina... Wszak pomsty nieb
ten grzech się dopomina...

ADAM.

Jahwe! miłościw bądź!
Na twoją wieczną sławę
świecę te łzy i ból...

EWA (do Almy)

Sprzątnij ze stołu chleb
i misy.

ADAM.

Może sól
na stawie w piach się kładzie
ujrzym, wynijdźmi Hawe.

EWA (do dzieci)

Zostajcie wrócim wnet.

ABEL.

Bóg prowadź.

(Adam i Ewa wychodzą)
SCENA IX.
ALMA.

Ablu, siądź.

ABEL (siada na kamiennej ławce)

Chodź bliżej ku mnie, miła.

ALMA (siadając obok)

W palmowym dzisiaj sadzie
spałam... i wiesz? tyś szedł
jak anioł do mnie w cień
pod baldach palm...

ABEL.

Czyś śniła?

ALMA.

Śniła... Ach był to sen
słodki, jak kwiatu miód...
Stanąłeś przy mnie pośród lśnień
barwnej, porannej zorzy,
taki przedobry, taki cichy,
rumiany i tak hoży,
że nam kielichy
kwietnie do stóp chyliły
się w zachwycie — —
Ah, obraz ten
mam w oczach i zostanie
już w nich ns całe życie...

(kłoni głowę ku Ablowi)
ABEL.

Almo, jam twój —
ten sen, to miłowanie
jest nasze...

(całuje ją w czoło)

Kwiecie mój,
dnia niema, niema chwili,
by mi się twe nie śniły
dobre, kochane oczy...
Gdym z trzodą jest na łące
sam jeden, to mię gdzieś
porywa myśl, że tam,
pośród tych nieb roztoczy
ciebie zobaczę i usłyszę
twą słodką pieśń —
Że usta gorejące
na czoła spiek
mi kładziesz... Że tę ciszę
słodyczną z blasków tkasz...
że oną ciszą
ty do mnie mówisz... Ah,
że w spólnych snach
błękity nas kołyszą — — —
I chciałbym by tak wiek
śnić z tobą wraz
i pić te zdroje...

(Almę porywa nagły płacz)

Och, czemu łkasz?

(spogląda nań przerażony)
ALMA (z płaczem)

Ja się tak czegoś boję...
przeczuwam, że wśród nas,
wśród naszych śnić,
jakieś nieszczęście się wylęże —
Ach, Ablu!... Ablu!...

ABEL.

Gdy nas zrządzenie nie dosięże
boże, cóż może być?

ALMA.

Nie wiem... i lęk mię bierze —
choć jakaż nasza wina?

ABEL.

Jagnię w ofierze
jutro Jehowie dam
o spokój twój. Azaż znasz
powód tych myśli?

ALMA.

Znam...
Gdy spojrzę w twarz Kaina,
w tę jego groźną twarz,
lęk wielki mię ogarnia
i pierś poczyna gnieść
jak ziemi darnia...
Nie mnie wzrok jego znieść —
te opętańcze błyski
są straszne!... Aza wiesz,
ja jego od kołyski
się bałam... On ma dzicz
w sobie, jak z puszcz zwierz
i smaga słowem tak
jak z trzciny bicz — —
Czasem szepta mi coś,
że na tej twarzy znak
zabójczy się wyradza...
Ta myśl mię wskroś
przeszywa, dławi dech
jak władza
rąk nienawistnych...

ABEL.

Słysz:
— Bodaj-byś zdechł
rzekł mi, gdy zoczył raz
zabawę naszą... Czyż
jedno z nas
jest mu w życiu zaporą?

ALMA.

Wczora wieczorem rzekł,
że tyś mu zmorą...

(Abel patrzy w ziemię zamyślony)

Zazdrości żre go gniew,
że myśmy sobie radzi — —
Kiedyś na stawu brzeg
wyszedł i klął, klął ciebie...
Jak czarta siew
padały klątwy słów —
słyszałam... marła w trwodze —
Zda się, bies go prowadzi,
zawiścią złą kolebie,
zamysłów łącząc wodze —
Słuchaj! przeczuwam krew,
straszy mię ów
znak Kainowy...

(krótkie milczenie)

Mów,
pociechy słowem mi
ulżyj... Jam przecież twa,
nic nie mam okrom ciebie —
przecz milczysz?

ABEL (jakby do siebie)

Śni
mi się smutek, dla zła
zaliż ja wiem...

(chwyta się ręką za czoło)
ALMA.

Ach! mój!
mój drogi, czemu twarz
ci blednie? Czemu z lic
ginie rumieniec? — Och!...

ABEL (jakby w gorączce)

Sen to... czy mara?... Zbój
byłby mój brat!? Czyż szloch
nad sobą słyszę już?...
Ty, Jahwe, duszę znasz
moją... Wszak-em nic
złego nie czynił...
Swój
mam dobytek, brata zbóż
nie pragnę... I przecz złość
ma ku mnie on... Pierś ma
niewinna...

ALMA (do siebie)

Pojąć nie mogę
tych słów...

ABEL.

Azaliż dość
tu moich snów i dni —
szczęścia i znojnych chwil — — ?
Chcesz, Jahwe, pójdę w drogę...

(do Almy z siłą)

Słuchaj! przez krocie mil
pójdę od ciebie... Tam,
gdzie śnieg na górach lśni —
gdzie obcy świat... I będę sam — —
pójdę...

ALMA (z przestrachem)

Nie pójdziesz — — nie!
Ablu! mógłbyś zostawić
mnie tu, mógł?

ABEL.

Bratu z drogi
wdal się usunę... Krwawić
nie chcę mu serca...

ALMA.

Och — nie — nie!...
Ty nie odejdziesz stąd,
mnie nie porzucisz, drogi!
Błagam miej na mnie wzgląd,
na ojców... Mój by trup
zagrodził tobie ścież
i w ziemię wrósł, jak pień...
Słuchaj... może ten dzień
jest łaską bożych prób —
wytrwaj!

ABEL (po krótkim namyśle)

Niech wola nieba
się dzieje...

ALMA.

Nie porzucisz?

ABEL (cicho)

Zostanę...

(po chwili)

Almo, trzeba
w namiot mi zajrzeć...

ALMA.

Wrócisz
tu do mnie jeszcze?

ABEL (u proga)

Chwilę
zabawię jeno...

(wychodzi)
SCENA X.
ALMA.
(Stoi chwilę u proga i wraca na środek namiotu)

Boże!
Tak mi trwożliwie, smutno —
Strumień gorących łez
w oczy się ciśnie... Tyle,
och, tyle ust tajemnych
szepce mi jakąś trwogę,
jakowyś kres...
Ach, chwilo zła! Pokutną
przywdziać mi szat obrożę
i przecz? Do grudek ziemnych
cisnąć mi twarz? Nie mogę
ognać się myślom...

(Staje u wejścia, patrząc ku niebu)

Panie!
tyleś tam gwiazd rozwiesił,
ach, tyle gwiazd... Włado
niebieski! wszak ty wiesz
o każdej gwiazdce, biegu —
Tyś dał im przykazanie
i na wszechświata ściegu
żyć kazał... Patrz! twarz bladą
zwracam ku Tobie — chylę — — —
Słysz!
Syn Kain ci się zbiesił,
zło knuje — czuję — drżę...
Azaż nie widzisz Ty,
Ty, Mocarny... Ty który tyle
masz władzy... Patrz, ja mrę
tu z lęku... Zaliż my
z Ablem sobie wyrodni?
Azaliż miłość nasza
jest grzeszna? Przy pochodni
Twych ofiar myśmy ją
sobie przysięgli...

(Kain ukazuje się u wejścia)

Broń
broń nas, o Jahwe!... Skroń,
Kaina skroń złą wróżbą...

(pochyla głowę na piersi)
SCENA XI.
(Wchodzi Kain)
KAIN. (przystępując ku Almie)

Cóż słowa twoje śnią?

ALMA (odwraca się nagle w przestrachu)

Ach! odejdź!... odejdź!...

(chce uciekać)
KAIN (powstrzymuje ją)

Stój!
Wszak’m nie bies, ale brat

(z ironją)

Przecież ci będę drużbą
na ten weselny ślub —
zaprosisz?

ALMA (dławiąco)

Odejdź!

KAIN.

Ha!
czemu odtrącasz?

ALMA.

Groza
wieje od ciebie...

KAIN.

Zgub,
zgub bojaźń... Jam jest twój
no... choćby brat...

ALMA.

Tyś kat
mego spokoju...

KAIN.

Ha!
czyż pętlę mi powroza
na szyję wziąć?

ALMA.

Ty zła
nie powinieneś chcieć.

KAIN.

Poradź, by jako śmieć
z ócz ci się stracić...

(gwałtownie)

Słysz!
twe słowa — jadu śmiech!...
Ja nie pozwolę drwić
z siebie... Serceś jak wić
mi w piersiach rozpaliła,
by teraz rzucić precz?
Ha! czemu drżysz?!

ALMA (lękliwie)

Ja ci się jeno bała...

(chce iść ku wyjściu, lecz Kain zastępuje jej drogę)
KAIN (chwytając się za włosy)

Nie mów! — nie uchodź! — milcz!
Słuchaj, po tylu dniech
coś mi się w męce śniła,
coś pośród myśli stała,
jak przenajdroższa rzecz,
stracić cię mam? O, nie!
Pomściłbym w krwie
te tęsknot łzy — — te dnie
pomściłbym!...

ALMA (wyciąga doń ręce)

Och, Kainie
serce zrozumieć racz...

KAIN (w rozpaczy)

Patrz na me oczy, patrz!
jak wpadły w czaszki dzież
od łez... Azaliż mnie,
gdy żądzy ząb mię rwie,
gdym zsechł jak liść,
mam iść i przepaść — — gdzież?
Rzeknij, gdzie iść,
gdy twarz twa za mną wszędzie
pójdzie...

ALMA.

Wszak iść nie musisz...

KAIN.

Muszę!
Albo-li ze mną w rzędzie
staniesz na żywot...

(błagalnym głosem)

Almo!
oddam ci moją duszę
i służył będę wiernie...
Owoców słodkich w bród
mieć będziesz... Dom pod palmą
sprawię ci cudny... Ciernie
z drogi ci zmiotę... Trud
obcy twym dłoniom będzie — —
zezwól... przygarnij!...

ALMA (tłumionym szeptem)

Nie!...

KAIN.

Żal ci dziewiczych lat
o, krasna!... Słuchaj... dziś
idę od ciebie hen
do kraju Hewilath,
idę po złoto... Cud
szafirów ci przyniosę —
szmaragd o barwie wód
morza... turkus jak len
kwitnący... onychiny
rozkoszne i topazy — —
Ustroję ci w nie bose
stopy i szyję białą...
Wśród włosów twych oazy
zawieszę wkół rubiny —
słuchaj! ubiorę całą
jak bóstwo...

ALMA (j. w.)

Nie chcę nic,
nic, krom spokoju...

KAIN (z rozpaczą)

Ha!
Dla Abla rumień lic
chowasz? i krasa twa
dla niego?

(mówi gardłowo i urywanie)

Słuchaj! słowa
twe straszne!... Mimo nie
po one skarby idę
dla ciebie... Gdy mi dnie
przyjdą powrotu w dom,
a ślubna was biesiada
gdyby złączyła — —
to gorze wam!... to biada!...
Z krzemiennej grani dzidę
w Ablową pierś zatopię!...
I nikt, ni sam Jehowa
nie wstrzyma pomsty mej!...
Krew i wnętrzy wam wyżłopię —
będę jak trwogi grom
z ziarn wzgardy tej —
będę jak piekła moc!...

(cofa się ku drzwiom)

Idę — — — pamiętaj!!

(wychodzi)
SCENA XII.
ALMA (zatacza się)

Noc,
wokół mnie noc... Jahwe!...

(pada zemdlona na łoże)
SCENA XIII.
ANIOŁ-HARFIARZ.
(Wchodzi, zbliża się do omdlałej. W lewej ręce trzyma harfę, prawą skrapia ją rosą)

Perełki ros
na twarz ci sieję,
perełki ros — —
Zefiru chłód,
jak świeżość wód —
zapachy pól
wachlarzem wieje,
by uszedł ból — —
Rzęs ci odchylę,
abyś złą chwilę
moc miała znieść — —
Perełki ros
na twarz ci sieję,
perełki ros — —
Jak dobra wieść
jak śniwy los,
wśród woni pól,
niech sen ten będzie...

ALMA (przytomnieje, podnosząc głowę)

Jakoweś słodkie gędzie
słyszę...

ANIOŁ-HARFIARZ.

O, śpij, o, śpij
gdy uszedł ból —
Na pościel skłoń
swą główkę — kwiat
i włosów woń...

(Alma zasypia)

O śnij, o śnij
sen młodych lat — —

(trąca w struny)

Wiosenny sen,
marzenia czar,
o, śnij — — —
Tęsknoty war,
włosy jak len,
śpij... śpij...

(akordy)

O, śnij, o, śnij
pogodą niw,
kwiatami łąk,
ułudą dziw
i wianki wij — —

(akordy)

Zjawami mąk
zbudzi cię świt
cyt — — cyt — —

(cofa się i znika)
SCENA XIV.
ALMA (przez sen)

Och — och!... ratuj!...
Mamo, tam krew
trup — — nóż — — brat...
Precz — — — och!...

(krótkie milczenie)

Kat... Kat...
O — — ! przez brew
znak...

SCENA XV.
ABEL (wchodzi)
(Spostrzegłszy śpiącą Almę, zbliża się doń cicho. W ręku ma wiązkę maków)

Śpisz?

(chyli się nad nią)

Śpij błogo, śpij...
Niech sen cię ciszą
oprzędzie...

(obrywa płatki maków i rzuca jej na piersi)

Ten polny mak,
te płatki-sny
niech cię kołyszą...
Niech noc ci będzie
szczęściem — — — śnij — —

(zasłona spada)
KONIEC AKTU PIERWSZEGO.


AKT DRUGI.


SCENA I.
EWA — ALMA.
(Scierają zboże na kamiennej płycie. Jesienne popołudnie)
EWA.

Córko, wszak my nie damy
zrobić mu krzywdy...

ALMA (trwożliwie)

Mamo!
on groźny jako lew,
kto w zemście go powstrzyma?

EWA.

Brat z ojcem.

ALMA.

Jemu tamy
stawić nie zdzierżą.

EWA.

Musi
ich słuchać. Prawo samo
to mu nakazuje — ojca słowo
jest święte!

ALMA.

Zaliż zew
ojca raz rzucił w śmieć?

(tajemniczo)

Wiesz, jego czart kusi...
Abel mi mówił tak,
że Kain raz ze sową
rozmawiał... Prawie dnieć
miało poczynać... Słysz,
ten nocy groźny ptak
mówił do niego mową
człowieka... Później w mysz
się zmienił — — i gdy kur
zapiał, powietrze świst
przeszył i złego piach
wchłonął u lisich dziur...

EWA (przerażona)

Zaliż to prawda?

ALMA.

W noc
tę Abel czyhał w krzach
na lwa i rzecz tę całą
widział... Mówił, że gwizd
ten był, jakgdyby z proc
machnął krzemienną skałą
wdal...

EWA (z przestrachem)

O Jahwe!

(Po chwilce głuchego milczenia)

Przecz on
z Szatanem w zmowę wszedł
teraz? Jeszczeć przed latem
był dobry... Pomnę, schron
z trzcin sobie i Thamarze
postawił... Z Ablem bratem
zwady nie szukał — — w parze
zgodnej szedł znami tak,
jak prawy syn — — a dziś?

(chwyta się za głowę)
ALMA.

Zazdrość go wzięła w sieć
przez Abla...

EWA.

Czemuż wszak?

ALMA.

Bo Abla porad życie
miłuje...

EWA.

Kain ciebie
zaś pragnie?

ALMA.

Tak — — och, wiesz!
Słuchaj; on mię mieć
chce gwałtem... gwałtem, wbrew
woli mojej! Och, droga,
pamiętasz, raz o świcie
tam u ofiarnych dźwierz
ojciec Ablowi mię
przeznaczył — — i u proga
kazał przysięgnąć... Mamo,
ofiary świętej krew
złączyła nasze ręce —
więc czemuż Kain śmie
na mnie nastawać? Boże!

(chowa twarz w dłonie)
EWA.
(po chwili)

Kres połóż tej udręce —
gdy siedmnastą zim
skończysz, Abel za swoję
cię pojmie.

ALMA.
(do siebie)

Strach, gdy złoto
Kain przyniesie...

EWA.

Może
Thamarze dać je w dani — —
Przecież ten żywot im
wspólny.

ALMA.

Ach! tak się boję!...

EWA.
(wstaje, gładząc Almie włosy)

Almo, nie trwóż się o to —
Pan z Tobą.

(po chwili)

Słuchaj, mąkę
pozmiataj, ja na staj
idę do ojca.

ALMA.

Mamo,
czy później tam na łąkę
przyjść do was?

EWA.

Przyjdź wieczorem.

(wychodzi)
SCENA II.
ALMA.

Kain... Wspomnienie samo
mię męczy — — oczy żre,
jakby nie bratem był,
lecz mocy złej potworem...

(zmiata mąkę do glinianego naczynia i stawia w kącie namiotu. Przeciera ręką czoło)

A — a!... w myślach ogień mi wre,
Boże!...

SCENA III.
THAMARA.
(wchodzi)

Abel tu był?

ALMA.

Wszak Abel owce pasie
i ziemię za Kaina
orze.

THAMARA.
(złośliwie)

Tak? Jemu zasie
od cudzej roli — wiesz?

ALMA.

Czemuż, będzie odłogiem?

THAMARA.

Niechaj zarośnie głogiem,
nie twoja będzie wina!

ALMA.

Czyż Abla chęci śmiesz
potępiać?

THAMARA.

Zaliż on
jest dla mnie czemś? cha!... cha!...
Tobie... tobie to inna rzecz —
tobie dwóch bożków służy:
Abel i Kain...

(śmieje się zgryźliwie)
ALMA.

Siostrze
przyszłaś dokuczać... przecz?
cóż jam ci winna?

THAMARA.

Ton
twoich słów tak skryty
jakgdyby prawdą był...
Oko cię moje zna,
już tobie nie posłuży
ta maska...

(z nagłym wybuchem)

Słysz! ja ostrze
twego języka stępie,
jakby o głaz dziryty!...
Ja ciebie zegnę w pył —
na szmaty ci postrzępię
odzież — — — ja cię zamęczę!!

ALMA.

Siostro, wszak cóżem winna?

THAMARA.

Tyś żyć tu nie powinna!
Kain by moim był,
żeby nie ty! — rozumiesz?!
Słuchaj... ty czarciem okiem
zniewalać jego umiesz —
ty kusisz żądzą lic — —
Słuchaj... jam łez potokiem
oblała twe istnienie —
mnie rozpacz z tych wrót żenie
chyba na śmierć szaleńczą!

(po chwilce)

Słyszysz! on poszedł w dale,
słowem nie rzekł mi nic
i nie pożegnał wcale,
przez twarz twą potępieńczą!
O — ha! kto mękę skróci
moją? kto mi zapłaci
za łzy, za serca ból?
gdzież ulga dla mnie, gdzież?
Posłysz... on tu dziś wróci,
tak mi coś szepce wciąż — —
Oh, wiedz, że on mój król,
że on twej siostry mąż — —
Biada, jeśli mu w ścież
wejdziesz przed oczy — — bo...
bo bym cię w własnej krwi
zgubiła!...

ALMA.

Pojmij, iż wrogiem
Kain mi jest wraz z tobą —
wy-ście mi larwą dni...

(wychodzi spiesznie)
SCENA IV.
THAMARA.
(we drzwiach za odchodzącą)

Niech cię nawiedzi Zło!

(wraca na środek namiotu)

Och on dla jej lic
poszedł po kruchy złota...
Jahwe! czyś ty jest bogiem,
gdzieś ty był oną dobą
kiedy on szedł? Ty, Boże,
czy mi tu paść pod progiem,
tu się zatopić w krwi — ?
Tu mię, jak wnętrza rak
roztoczyć ma tęsknota?
Szał... szał mię ogarnia...
oczy jak krwawy mak
szklą mi się w łzach... O, Ty,
Jahwe! wzrok mi już gaśnie,
za ciężka bólu darnia
Ta — Twoja... już sił brak...

(z mocą)

O, Ty! jeśli Kaina
mi nie dasz, niech grom trzaśnie
Twój we mnie... Słyszysz? — — grom!!...

(kieruje się ku wyjściu, wyciągając ręce przed siebie)

Kainie, gdzieś ty... gdzieś?

(wychodzi)
SCENA V.
ALMA.
(Zagląda trwożnie i wchodzi)

Poszła... jeno ten srom,
ten bezrumienny wstyd
został tu po niej... Boże,
zaliż to moja wina,
że nie podoła znieść
tej jawnej zdrady? Syt
już jej pewnie... wstrętny,
och, wstrętny on... Zwieść,
skłamać ją umiał... Obrożę
miłości wdziać — był skory,
teraz znów mnie natrętny...

(wygląda poza namiot)

Abel już wraca?
tak wczas?

(troskliwie)

Może on chory?

SCENA VI.
(wchodzi Abel)
ALMA.

Ablu, zaliż ci praca
nie idzie?

ABEL.
(drżąco)

Słuchaj... pług
z rąk mi wytrącił brat,
wracając właśnie...

ALMA.
(z nagłym lękiem)

Ach!
więc już powrócił? Boże!

ABEL.

Wielce jakowyś rad,
jak z twarzy-m poznać mógł,
a ciężki wór mu barki
zgina... Ledwo iść może
w znoju...

ALMA.

Ablu, podarki
to pewnie dla mnie...

(ze złością)

w piach,
ja w piach je rzucę... w śmieć!...
podeptam i rozmiotę!...
Ja odeń nie chcę mieć
darów! Poco mi złote
jego przynęty? Kłam,
kłam żądzy z ócz mu patrzy,
jak gad, jak wąż!
Życie! poto-że szłam
w twe młode lata, jasne
by się ich lękać wciąż — —
Aby pragnienia własne
i marzeń świat prostaczy
dać sobie skraść? — och, nie!!

ABEL.

Nie trwóż się mój ty śnie,
ja cię obronię!

SCENA VII.
(Wchodzą Adam i Ewa)
ALMA.
(lękliwie)

Mamo,
Kain już wrócił...

EWA.

Wiemy
i przyszlim właśnie z pola.

(do Adama)

Spojrzyj, ją imię samo
przeraża.

ADAM.

Tu ma wola
być musi, nie zaś żądza
Kaina. Dziś chęć
mu w oczy wypowiemy,
że jest bezprawna! Klęć
jego się nie obawiam,
ma dłoń tu rozporządza
i sądzi — ja tu ojcem!

ABEL.
(patrząc przez drzwi)

Brat idzie ku nam ogrojcem,
patrzcie...

(spoglądają przez okno)
EWA.

Thamarę precz
odtrąca —

ABEL.

Zwalił w trawę
i kopnął —

ADAM.

Dziś go stawiam
przed mój ojcowski sąd,
za tę czartowską sprawę!

EWA.

Och, bo czyż brata rzecz
mścić się nad siostrą? Boże!

ADAM.

Jam jego gotów stąd
wywłaszczyć i hen w ziem
wygnać!

ALMA (j. w.)

Idzie...

SCENA VIII.
(Wchodzi Kain kurzem okryty, z tobołem przez plecy)
KAIN.

Witajcie!
jeśli powitać śmiem...

(Głuche milczenie. Kain zdejmuje wór, patrząc zdumiony na milczących)

Przecz tak milczycie? W proże
wstąpiłem wasze — — swój
jestem przecie — — syn...

ADAM.
(groźnie)

Takiż syn mój —
o coś bił siostrę?

KAIN.

Kiedy?

ADAM.

Teraz — — oknem widziałem!

KAIN.

Przeto ją kopnąć śmiałem
niechaj mi zawsze win
nie jęczy! Małoż biedy
mam własnej?

ADAM.
(j. w.)

I to prawo
daje ci k’ temu?

KAIN.
(szyderczo)

Wiedz,
ja nie chcę, by mi ona
krew truła!

ADAM.
(j. w.)

Jako żona
była oddana tobie,
przecz z nią nie żyjesz?

KAIN.

W grobie
wolałbym pierwej lec
i poróść chwastów trawą
niśli z nią żyć!

ADAM.

Więc tak?
A czemuś pierwej żył?

KAIN.

Czemu? bom głupi był —
dziś chcę być jak ten ptak
wolny...

ADAM.

Słuchaj bo — biada!
Ja bogobojnie żyć
nakaz ci daję!

KAIN.

Być
mam posłuszny? Ha — ha!

ADAM.

Milcz! ojciec do ciebie gada!
dziś się z tobą rozprawię,
szaleńcze!

KAIN (gardłowo)

Cicho, bo — — gorze!...
Nie wyszukujcie zwad,
nie draźcie nerwów mych,
bo ja pamięci słych
stracę!... Stanę się gad
i namiot ten pokrwawię
w szale posoką waszą!!
Ten dom tu z wami zgorze
na garść popielnych piarg —
słyszycie?!

EWA.

Czart z twych warg
mówi...

KAIN.

O nie... Mnie gaszą
pamięć jej oczy — — jej...

(wskazuje na Almę)
ALMA (blednąc)

Och!...

(staje przy Ablu)
KAIN.
(zmienia nagle ton głosu na błagalny)

Wy, wy żółci mej
nie otwierajcie bram,
litości miejcie skrę...
Wy mego wnętrza chram
zrozumcie... Życie całe
wam oddam... Z waszych nóg
proch ścierać będę... Mężem
służebnym w zwoju zmrę
u was — — — za żonę ją
mi dajcie...

(klęka, wyciągając przed się dłonie)

Almo, Bóg,
Bóg ci zapłaci szczodro,
uczyń na Jego chwałę
ten ślub...

(Alma zasłania twarz rękoma)

Żaliż ja wężem
tobie? Żaliż ja krwią
tobie nie wspólny? Droga,
ja tobie wszelkie dobro
oddam... Cały ten świat
do stóp ci skłonię w darze
i jako wonny kwiat
będę cię miał... Och, wroga
nie czyń ty zemnie, nie...
błagam...

ADAM.
(po chwili)

Wszak ty Thamarze
przysięgłeś!

KAIN.
(zwraca się do ojca)

Ojcze, dnie
te zapomnij...

ALMA.
(drżąco)

Nie!... nie!...

KAIN.

Almo, miej zlitowanie...
Patrz... patrz...

(wyrzuca z toboła zwierzęce skóry, słoniowe kły i szlachetne kamienie)

te wszystkie cuda
jam tobie zdobył... Śmierć
za mną szła, ciężka żmuda
znoiła mię, jak wąż,
jak wściekłe obłąkanie —
i tak przez roku ćwierć...
Słuchaj, jam z głodu marł,
z tęsknoty i zawiści
niebezpieczeństwa... Ty,
ty dobra, spraw niech ziści
się me pragnienie... Patrz,
tobie to wszystko w dani
składam pokornej... Bacz
na mękę mą i łzy,
na rozpacz, co mię rani
krwawo — — wysłuchaj!..

ALMA.
(j. w.)

Nie!
bo z Ablem mię przysięga
wiąże i serce...

KAIN.
(patrzy nań chwilę boleśnie i wstaje)

Tak?
Czyż słowo twe wyrokiem?

ALMA.
(j. w.)

To serca nakaz święty...

KAIN.
(gwałtownie)

Ha!... teraz zemsty dnie
dla was... Jak krwawy znak
co śmierci proży sięga
wam będę — — i prorokiem
grozy!... Ha, czy przeklęty
będę, albo mię trzask
pioruna zwali w ziem —
nie dbam!... Jak piekła wrzask
ja spokój wam zamącę!
O — tak, bo tajnie wiem
straszne!... Szaleństwa rzecz
tu we mnie, jak trujące
jady!...

(Thamara ukazuje się w drzwiach)
(do Almy)

Zapłacisz mi
za miłość moją — — gorze!

(grozi jej pięścią)
SCENA VIII.[2]
THAMARA.
(przypada do Kaina)

Ty kłamco! ty — tyś zwierz,
tyś mi zżarł życie!

KAIN.
(odtrąca ją)

Precz!
bo trupem cię położę!

THAMARA.

Teraz odrzucać śmiesz,
a drzewiej’ś łaknął?

KAIN.

Zamilcz!

THAMARA.

Zdrajco, już dni
owych nie pomnisz?

KAIN.

Strać
mi się z ócz!

THAMARA.

Ja ci ślepie
wydrapię te, te — wilcze,
by je hyenom dać
na żer...

KAIN.

Ty! pysk zalepię
ci biotem, zaskorupię — —
zamilcz!...

THAMARA.

Nie, nie zamilczę
mej krzywdy! Och na trupie
twoim będę ją wyć,
będę ją jęczeć tak,
że cię poruszy...

ADAM.
(do Kaina)

Wstydź,
wstydź się siebie!

KAIN.

Co?
niech się ta suka wstydzi,
gdy ją szaleństwa rak
toczy...

ADAM.

Nie. Szatan szydzi
z ciebie w ten sposób!

KAIN.
(z dzikim śmiechem)

Ho!

ADAM.

Ty — — pomnij, że Jehowy
czeka cię sąd —

THAMARA.

Pomstliwy!

KAIN.
(j. w.)

Dziecko się straszy słowy,
nie mnie! Jam nie tak tkliwy,
jam jest, jak twór z żelaza —
mocny!

THAMARA.

I z sercem płaza!

ADAM.
(do Kaina)

Pomniesz, że Bóg mocarzem
nad tobą!

KAIN.

Gdy mię skarze,
to wasza wina będzie!

ADAM.

Czemu?

KAIN.

Bo wy orędzie
mych próśb rzucili w pył...
Rzekłem, że przed ołtarzem
Jahwy modlić się będę,
że wszelkie winy zmażę,
pokutą... będę żył
z wami i roli grzędę
uprawiać — — ale wy
Almę mi dajcie żoną...

THAMARA.

W oczy ci cisnąć plwy,
bezwstydny!

ADAM.
(do Kaina)

Przysiężoną
przecież Ablowi.

EWA.
(do Kaina)

Chcesz,
chcesz ją wbrew woli, co?

KAIN.

To upór... ja go złamię
dobrocią...

THAMARA.

Ty, ja też
mam do cię takie prawo...

KAIN.

Odejdź!

THAMARA.

Nie wierzcie — — kłamie!

ABEL.

Słuchajcie: aby zło
ono zażegnać zbożnie

(zwraca się do brata)

nie trzeba, bracie, krwawo
dosięgać... Któż z nas błądzi?
któż wszedł w manowców łan?
Wszak Almę ty przemożnie
kochasz — i mnie snem ona
rajskim... Słuchaj, niech Pan
ten bratni spór rozsądzi...

KAIN.

Jakim sposobem?

ABEL.

Tak:
Obaj ofiary dwie
Jehowie w myśli tej
złóżmy. Czyja spalona
będzie przez ogień nieb,
temu da Jahwe znak,
iż jego mężem zwie
Almy... Dasz rękę zgody?

KAIN.
(po chwili namysłu)

Niechaj się stanie.

(podaje mu rękę)
ADAM.
(z namaszczeniem)

Dzień,
ten dzień, niech jako chleb
będzie zjednania... Świętą
począłeś myśl.

EWA.

Niech Bóg
was złączy — i sam gody
wyznaczy.

ABEL.

Chodźmy już,
by na ofiarny stos
myśl zgody rozpoczętą
złożyć...

ADAM.

Błogosław Pan.

(Alma płacze. Wychodzą. Zostaje Kain i Thamara).
SCENA IX.
THAMARA.

Takich ci szukać dróg,
taki ci podły los,
aby cię ognia kurz
rozsądzał?... Wszak tyś zwan
nabytkiem otrzymanym
z niebios... Wiesz, tyś jest panem,
Abel marności ma
nazwisko — — I na próg
tobie z nim wejść ofiarny?

I gdzieś ta duma twa?
KAIN.
(odtrąca ją)

Precz stąd!

THAMARA.

Ha, jaki marny
twój żywot!...

KAIN.

Idź!

THAMARA.
(z dzikim uśmiechem)

O, niech
za krzywdę mą, mój srom
skarze cię Bóg! Niech żar
nie tknie ofiary twej — —
by ci się ziem u stóg
rozwarła w piekła śmiech
czeluśny!

KAIN.

Precz, bo grom
strzaska cię mojej pięści!

THAMARA.
(ucieka)

Niech ci się byt nieszczęści!!

SCENA X.
KAIN.
(po chwili milczenia)

Och, niepokoju war
wkradł się do piersi mej,
jak strach — — —
Jahwe! ten łup
z rozkosznej dziewki mnie
przeznacz... Słysz! dań bogatą
Ci złożę — — Ty ją spal,
Ty ją płomieniem zniszcz,
zniszcz nawet wraz z namiotem —
choćby ostatni pal
nie ostał się wśród zgliszcz — —
Jahwe! ja tobie zato
ustroję dary złotem —
Ty je spopielić racz!...

SCENA XI.
PYCHA.
(szeptem)

Tyś ziemi król...

KAIN.

Ktoś zacz?

PYCHA.

Jam ulgą chwil... ja dam
zwycięstwa moc

(wskazuje dłonią w okno)

O, patrz...
najulubieńsze jagnię
na stos prowadzi brat
on — nędzarz, pasterz trzód —
żaliż się nie śmiać nam?
Cha... cha!... azaż on pragnie
Almy — on biedak? Ty,
posłuchaj moich rad:
niech on ofiarę wprzód
złoży... Spojrz, nic już
nie niesie — — wszak co ma?
Owce i kozły — — śmiech...

SCENA XII.
ŻĄDZA.
(wchodzi z przeciwnej strony)

Spełnią się twoje sny,
szczęśliwcze! Tobie róż
trzeba na ślub... Wola twa
zwycięży wszelką moc...
Słuchaj, godowa noc
idzie ku tobie w szale...
Łakniesz jej ciała — ach...
ust słodkich cię korale
będą pieściły w snach — —
będą poiły win
haszyszem...

KAIN.
(z zadowoleniem)

Ty, jam syn
oszołomienia, krwi
wrącej...

ŻĄDZA.

Czarowne brwi
Almy twe muszą być...
Tobie słodyczy miód
z ust żarnych pić —
Tobie jej lica cud
pośród nektarnych śnić — —
Dziewiczych ramion kwiat
w objęcia żądne brać,
aż ci się skłoni świat
w zazdrości i zachwycie — — —

PYCHA.

Ty, tobie władcy życie
nadane... Tobie stać
na równi z Bogiem..

KAIN.
(śmieje się, patrząc w okno)

Hej!
na nic ci, bracie, trud,
Ty mi nie sprostasz, nie —
nie tobie miłość jej,
owczarku... Cha — cha — cha!...
Szkoda jagnięcy ród
niszczyć...

PYCHA.

Posłuchaj mnie:
niech w darze ręka twa
będzie hojniejsza...

KAIN.
(do Pychy)

Wiesz,
chociaż mi zboża żal,
ale je dam, ha — trudno...
Dam żyta pełną skrzyń,
pszenicy złotej wór
i ryżu garncy sześć — —

PYCHA.
(pochlebczo)

Gdzież jemu z tobą, gdzież,
w zawody? Jemu hal
wypasy razem z brudną
owczarnią...

KAIN.

Bracie, drżyj!
Pierwej cię zdybie mór,
zanim twe ścierwo Pan
spali...

PYCHA.

Te skóry znieść
na ołtarz tam — och, ty —
ty zaćmisz Jahwy wzrok
onem bogactwem... Kły
daj słoniowe i topazy — —

ŻĄDZA.

Będzie ci wzamian dan
czar Almy...

KAIN.

Oczy mrok
mi gasi — żal mi!

ŻĄDZA.

Ty,
droższy ci skarbów blask,
niż dziewczę to bez zmazy,
świeże, jak wiosny woń?

(nad uchem)

Ty wśród jej pieszczot łask
z rozkoszy będziesz marł —
ty się zatopisz w toń
jej słodkich ust...

PYCHA.

O, dej,
niechaj brat Abel wie,
żeś pan...

ŻĄDZA.
(kusząco)

Do szczęścia bram,
do pocałunków jej
już blisko...

PYCHA.

Dej —

KAIN.

Ha — — dam!

PYCHA.
(wskazuje w okno)

Przecz on się bratem zwie
twoim?

KAIN.
(patrzy również w okno, śmiejąc się)

Hej, ty szaleńcze!
nie tobie ze mną iść
w parze... Ja nią uwieńczę
ofiarę blaskiem tęcz
cudnych kamieni... Hej,
ktoś ty? tyś marny liść
przy mnie... Ty owce stręcz
i goń do dzikich kniej
na żertwę lwa — — cha — cha!...

PYCHA.

Spojrz, jak to jagnię pcha
Abel...

KAIN.

Ono z trzód pono
jemu najdroższe...

ŻĄDZA.

Wiesz,
dziewicze tobie łono
jej, jeszcze dziś... lecz spiesz,
tam brat cię czeka już...

PYCHA.

Te skarby — cuda zbierz,
na stos je razem złóż — —
A upokorzeń moc
niech będzie z twoich zbóż
dla nich...

KAIN.

Idę — —

(zbiera skóry)
ŻĄDZA.
(tajemnym szeptem)

Dziś w noc
raj tobie będzie dan...

KAIN.
(z dumą)

Zwyciężę ja, ja — — pan!!

(wybiega)
(Zasłona spada)
KONIEC AKTU DRUGIEGO.


AKT TRZECI.


SCENA I.
(Alma stoi oparta o okno, patrząc ku miejscu składania ofiar — tuż koło niej Anioł-harfiarz).
ANIOŁ-HARFIARZ.

Jeszcze ci kilka chwil
lękliwych drgnień —
jeszcze ci krótki czas — — —
Dławiące dechy zsił,
czystość miłosnych lgnień
dziś rosnuj jeszcze raz — — —
Dziś jeszcze sercem śnij
dziewiczych pragnień pieśń —
marzenia w wieńce wij —
bo wnet ci trzeba ból,
jak los zaciekły znieść — — —
Wspomnienia przetka pleśń,
jak pustka głuchych pól,
jak przeokropna wieść
i serca krwawy ból —
tobie przypadnie znieść — — —

ALMA.

Na stos ofiary kładą —
Jahwe — — litości!...

ANIOŁ-HARFIARZ.

Zawczas ci trwogą bladą
pobielać rumień lic — — —
Och! smutek się rozgości
i rozpacz się rozlęże
wśród wnętrza twego kruż
do syta cię namęczy
za krótki czas — och, już — — —
I nie zostanie nic
z twych snów wiośnianych łkań —
nikt drogich szeptów tęczy
przed tobą nie rozprzędzie
i nie uciszy łkań —
och, któż cię cieszyć będzie?...

ALMA.
(niespokojnie)

Boże!... już po obrzędzie...
Abel w modlitwie klęczy...

(chwyta się za pierś)

O, serce nie drżyj tak...

ANIOŁ-HARFIARZ.

Dzieweczko biedna — och,
to bliskich nieszczęść znak — — —
Niedługo jęku szloch
porwie cię w wiru lej
zagubny — — —
Łzawa dola
zbliża się do cię już — —
O, któż ci ujmie dłoń
kto skąd przyniesie róż
w jasny pogodny dzień — —
kto pójdzie z tobą w pole
pachnące — — kto na błoń
weźmie cię z sobą rad
gdy krwawo zginie on,
gdy ci ubędzie brat?...
Dzieweczko, jeno skon
ulży ci w męce — — w łzach — — —

(cofa się wstecz i znika)
SCENA II.
(Moment ciszy. Naraz wpada przez okno blask ognia)
ALMA.
(odchyla się z lękiem od okna, nie odrywając ócz od ognia)

O, cud — — spadł ogień — — ach!...

(wypatruje się nerwowo)

Abla ofiara płonie...
O, Jahwe... dzięki!... Ty,
Tyś dobry... wielki Bóg...
O — o... czuję myrrhy wonie —
niebo się sieje w krąg — —
Wszechmocny! u Twych nóg
chcę paść w ducha pokorze,
świętość Twych boskich rąk
całować... O — — cud... gorze
przeświętym nieb płomieniem
Abla uboga dań...
O, wieczny, dobry Adonai,
ja z wielkiem Twem Imieniem
pragnę iść w życie całe —
przykazań Twoich wieść
w świątynię serca wpleść
na Twą królewską chwałę — — —
Ablu! Tyś mój... Tyś mój!...

(wybiega)
SCENA III.
ZAWIŚĆ.

Wbrew woli cudu, wbrew,
na ten szałaśny próg,
braterska tryśnie krew — — —
Przyjdzie tu zemsty zbój
z zawistnych moich dróg — —
przyjdzie jak los, jak mór,
krzemienny porwie nóż
i w młodą pierś, jak ząb
wtopi!...

(Mroczy się nieco, Zawiść spogląda w okno)

Pcha się wał chmur,
z gromadą czołga burz —
Co to? samumu głąb
się wali?...
O, nieba dach
zczernia się w noc — —

(głuchy grzmot)

Ha, gromu moc
już gdzieś się pali
strach!!

SCENA IV.
(Wpada Kain jak furja. Zawiść cofa się w kąt namiotu)
KAIN.

O, nie!... o, nie!... o, nie!...
Jam król — jam pan — — jam grom!
Nie twoja, wola tu
Jahwe!... Depcę Twój sąd,
pluję w twe ognie,
jak w twarz wrogiemu złu!...
Za mego wstydu srom,
niech na was trąd,
niech na was dżumy jad!...
Ha, kto śmie
przeciw mej woli — — kto?
Ma pięść was zemstą pognie,
pokruszy!!
Żali ja gad,
żali ja robak — co,
bym się poniżać dał?!
Wy —
piekieł wrzawę poruszy
ma duma przeciw wam —
Ja na was rzucę wał
klątewnej grozy — —
Ja wasze tchy
zadławię jak powrozy
wisielcze — — — Ja wam dam
równej zapłaty dług —
o, wy!! — —
Wściekłość mię żre,
wstyd szarpie — — — ach,
mózg wre...
Pomsty! Gdzie Bóg?
wyzwę — — przeklnę — — zatracę!!
Straszliwe bielmo w twarz
wam rzucę, jako śmierć,
otchłanny strach!...
Biada!! Pioruna racę
w dłoń chwycę i na ćwierć
potnę — — potargam — — zniszczę
świat — — wszystko!!
Gruzów zgliszcze,
jak pustyń piach,
w wichury porwę pracę
i onem huraganem
w Twoją, Jehowo twarz
miotę!!
Ha — Ty! Jam panem!!
Jam dziś Twój lęk —
dziś wroga we mnie masz,
piekło i grzech
i porachunków zło —
mściciela wszech
krzywd moich, moich męk — —
O! O!!!

(opiera się chwiejnie o ścianę)
ZAWIŚĆ.
(podsuwa się ku niemu)

Kto śmiał, kto śmiał
iść z tobą w bój —
kto moc,
kto siłę miał
iść tobie wbrew?
— Jahwe i — brat — — —
Zbliża się noc
chwyć nóż — — —
nie będziesz zbój,
nie będziesz kat,
gdy z piersi kruż
wysączysz krew
brata — — —

(cofa się w kąt)
KAIN.

O — o!!

SCENA V.
PYCHA.

Czyż tobie lec
w upokorzenia pył,
tobie — coś miedz
władyki dosięgł już? — — —
I ty u owych próż
dziś będziesz wył,
jak nędzarz, jako pies —
jakby cię zjadał trąd??
Czyż ciebie męki wir
ma jąć —
ma toczyć jako rak,
nękać jak bies?
Tobie mieć mir,
tobie ich kląć
i wydać sąd,
kąsać jak żmije — —
czy sił ci brak?

(cofa się w przeciwny kąt izby)
KAIN.
(głucho)

Zdybię, jak czart —
zabiję!!

SCENA VI.
THAMARA.
(wbiega)

Mnieś wart,
tobie mię brać,
Bóg sam
tak chce — — tyś mój!

KAIN.

Strać się stąd, strać!
Ten ogień kłam — — —
Ja wszystkim bój
wydam — — roztrącę!!
Na wasze ciał kadłuby,
na żgła żywotów wrące,
wejdę, jak grom zaguby —
niszczyciel!!!

THAMARA.
(klęka przed nim, wyciągając dłonie)

Kainie! mój — — przygarnij!

KAIN.
(silniej)

Dzisiaj, jam — — mściciel!
Precz! zczeźnij! zmarniej!

(wyrzuca ją gwałtem)
THAMARA (z krzykiem)

Ty, ty ohydo... o — o!!

SCENA VII.
KAIN.
(Zamyka drzwi. Chwilę chodzi nerwowo i staje).

Będzie tu widowisko
dziś... Będzie tan
śluby — — —

(krótkie milczenie)

Ach,
myśli!... myśli!...

(chwyta się za głowę)

Tak blisko
ona tu jest... ot tam — —
i tak daleko — — —
Ty,
ty przesłodka... zaliż dach
mój ci — więzieniem —
spotkanie me — odrazą?
Przecz się imieniem
mem straszysz?

(mocniej)

Ty,
Zaliż ja tobie gad,
zaliż ja tchnę zarazą,
przecz ja ci — strach?
Wszak jam twój brat,
ja ciebie w łzach
wykąpał tęsknot, męk —
Czemu ja tobie wrzód,
czemu ja lęk — — ?

(po chwilce)

Wspomnę... tyś wprzód
obcą mi była już
o — przecz?
Gdym wieniec róż
ci przyniósł w bratnim darze,
tyś go jak wstrętną rzecz
rzucała precz...
Czemu Ablowi w parze
iść z tobą?

(po chwilce)

Och swą osobą
urodną
pchasz mi się w mózg!
Smagasz mą pierś
jak cięcia rózg — —
Ty we mnie krew
gotujesz głodną —
Ty licem szczujesz,
że cały świat
wkół mi się mroczy...
Ty, ty nie czujesz,
żeś ty mi raj — i głód
i tyś mi ból!...

(po chwilce)

Ach, twoja brew,
boskie, zachwytne oczy — — —
Upalna krew
twych ust — to cud,
wiosna — — i maj — — —
to kwiatów miód — —
Ach, tyś mi śmierć i raj!
I czar ten zwiódł
mnie — — ukorzył?
Gorze!... przebóg! ja śmieć,
ja wzgardy dożył?!

(Chce biec i naraz staje. W drzwiach zjawia się Ironia, Kain chwyta się dłonią za czoło przechylając w tył głowę).

Ach, te usta — te lica — — te oczy...

SCENA VIII.
IRONIA (zgryźliwie)

O — — tak, na tym padole
żywot się toczy...
Dziś śmiech,
jutro dygoty łkań — —
Dziś szept szczęśliwych snów,
zorze spragnionych łkań,
a jutro śmierć — — i grób
pośród cyprysów wiech...
Cha... cha!... Świat ów
nie skąpi prób:
dziś szloch — i grób
i dzisiaj śmiech — —
i znowu łzy — i śpiew —
szał — wino — łąk irysy,
ułudy wiew
i kraje snów
i znowu te... cyprysy — — —

KAIN.

Och, życie, jakżeś podłem!
Po co ja żyję, poco?
poco ja rósł w kolebce?
zali ja męki godłem,
że mi rozpaczy skrzydła,
jak grozy duch,
nad uchem wciąż łopocą?
Ach, i tyś zbrzydła
mi już w tej walce
tak mi coś szepce...

(silniej)

O nie!... o nie!...
Coś w głowie mej się dzieje — —
myli mię mózg i słuch — —
czy ja szaleję?
Czuję, że tu padalce
mam w piersiach... Czy ja śnię,
czy mię gorączki war
pali?

(po chwili)

Ha, w świat,
w szeroki ląd,
na ziemi próg
coś mię pociąga, rwie — —
Czy to pokusa mar
ha, czy to sąd?!

(gwałtownie)

O wy! pierwej jak zwierz,
jak wróg
wytoczę strugę krwie
i pójdę precz — gdzie mórz
odmęty!!
Ha, gdzie nóż?!

(obłędnemi ruchy znajduje na stole krzemienny nóż)

O, krzem, ciosany krzem —
przeklęty!

(trzyma nóż przed oczyma)

Tyś los, tyś sędzia mój,
tyś zbój!...

(Ściemnia się. Przez okno widać błyskawicę, za chwilą odzywa się dudnienie gromu).

Ha — —
grom gna — — —

(patrzy w okno i milknie)
ZAWIŚĆ.
(idzie ku niemu)

Ty — — zamysłu brzem
trzeba ci dziś do dna
wchłonąć — i w czyn
co prędzej kuć — —
Ty wstydu chuć
odpłać — — ten srom
odwetuj krwią
Wszak tyś mój syn,
tobie, jak grom,
burzyć — — —
Oni tam z ciebie drwią
miast czołem bić —
miast tobie służyć — —
Ty, za ich śmiech
krew ci ich pić — —
Wnętrzy dosięgnąć r e[3]
  pierś, jak miech,
opróżnić z tchu
o — — idź — — —

(zostaje przy nim)
KAIN (obłędnie)

Krew czuję — — krew —

IRONIA (szyderczo)

Złóż się na mchu
i z wstydu szydź —
cha — — cha!...
Jak nędzy loch,
tak dola zła:
dziś śmiech i szloch
i krew — i ślub —
dziś grób — — —
Chcesz w brata nóż
wtopić — jak w rzecz
martwą? O, któż
krzywd nie mści — kto?
Przecz miałbyć, przecz
przebaczać zło?
O, nie! bo klątwa zbrodni
ku karze pcha
i wyście przecież rodni
cha — — cha!...

(zostaje przy nim)
KAIN (z nagłym opadem piersi)

Coś pierś mi żre,
coś ściskał....

ŻĄDZA.
(Idzie ku niemu powabnemi ruchy)

Ty — — tak ci bliska
ta dziewka jest — —
Rozkosz w niej wre —
uśmiechu gest
jak owoc słodki wabi...
O, idź ją jąć
w namiotu legowiska —
Twarz ci jedwabi
rozpłoni włos — — Jak śpiew
odurzy w sen — — —
W dreszcz ci się piąć
pieszczoty — — zgasić zew
krwi — i hen
unieść, jak cud...

(namiętniej)

Ty, ona — czar
i skarb i raj
ona twój — głód —
ona twój war
i pocałunków grad — —
Przecz dyszysz nieporadnie?

(nad uchem)

Ten szału kraj
on ci wykradnie — — !

KAIN.
(Spostrzega nagle przez okno idącego Abla. Chwyta go, jakby przestrach, oraz dzikie zadowolenie)

Ha — idzie brat!... brat!...

ZAWIŚĆ.

Mścij ból!...

PYCHA.

Tyś pan — — tyś król!...

IRONIA.

Cha — — cha!...

(Zawiść, Pycha i Ironia cofają się w przeciwne strony i nikną. Kain kryje rękę z nożem za plecyma i drapieżnym krokiem posuwa się ku ścianie)
KAIN (mocując się z sobą)

Br     na ha![3]
Wstyd —   O!!
On tu?!

(z ciężkim oddechem)

Gorze!!

SCENA X.[4]
ABEL.
(Staje blady we drzwiach i spostrzegłszy brata zbliża się doń nieśmiało. Kain patrzy w ziemię nieruchomo).

Bracie... niechaj to Boże
osądzenie nam dłonie
przyjaźnią bratnią sprzęże...

(z pokorną prośbą)

Bracie — —

KAIN.
(Zda się słów brata nie słyszeć)

Piekło mam w łonie — —
w gardzieli węże...

(chwila strasznego namysłu)
ABEL (cichym głosem)

Bracie

KAIN.

Ty!... ty!...

(Rzuca się nagle na Abla i godzi nożem w piersi).
ABEL.
(Słania się i upada ciężko)

O!!!

KAIN.
(Ociekającym krwią nożem plami ręce i cofa się oszalały w bok. Cisza grozy. Kain przychodzi powoli do siebie).

Krew — — poco ci było w bój
iść zemną?
Ty,
siłą nad tobą-m był,
przecz-ś nie ustąpił! — —
Tyś był jak kwiat,
a mnie rozpaczy znój
żarł... Jam w męce żył —
prawie w pogardzie
waszej... że poskąpił
mi Jahwe twojej krasy,
żem nie był jak ty — brat
gładki — —

(podchodzi bliżej leżącego)

Co teraz — — ? Rusz się, mów!

(trąca go nogą)

No! milczysz hardzie?
Krew ci zalała krtań
nie możesz — — brak ci słów?

(wskazuje nóż)

Ty,
ta ostra grań
zmieni cię może,
co??

(trąca go nogą powtórnie)

Wszak rusz się, rusz,
powiedz!!

(nachyla się nad trupem)

Oko strachem ci gorze — — —
Taki lęk
widziałem w ślepiach zwierza
gdym je zabijał — — — Zaliż nóż
zarówno śmiercią zmierza
w ciebie — jak pierś barana??

(kopie go nogą)

Hej — — wstań!! z oczu się strać —
a za mój wstyd i ból
niech ta krwawiąca rana
w pamiątce ci zostanie — —

(coraz bardziej przerażony)

Idź precz! idź Almę brać —
masz siłę — chęć, co — — masz?
Jeszcze-ć kochanie
w myśli-?? Ta sina twarz
teraz jej zbrzydnie — —

(rusza go rękoma i usiłuje postawić)

Co, bez władzy i bez tchu
jesteś??

(trwoży się)

Możem jak zwierza zabił?

(podnosi go i trzyma w rękach)

Co Tobie — — głowę wznieś —
Spójrz przecie — stój!...

(puszcza trupa, który ciężko upadł na ziemię)
(błyskawica i piorun)

O — — zabiłem!! Grom!!!

(Patrzy na zwłoki wylękły; cofa się w tył. Porywa go szał)

Lecz niech!!! Śmierć za mój srom!...
Trup!... Trup!...

(wznosi ręce nad głowę)

Szatanie?!
patrz — — trup!!
krew!! Ha — —
Piekieł otchłanie
zbierzcie się tu — — o już!...
O — o!! we krwi nóż
skąpany — — — zwalon brat!!
Czarcie — — ja kat!
ja zbój!!

(bierze przed oczy nóż i patrzy przerażony)

czerwony nóż
krwią rodnią —
ha — jeszcze dymi krew!...

(z rozkrzyżowanemi ramiony)

Z łomotem hord —
z piekła pochodnią
przybądź Szatanie — tu — —
Przybądź wśród burz
do mnie!... na pomoc!... goń!...
Czarny potworze
leć — — tu cię łup
czeka — — —

(słania się ciężko — grom)

U — u!!
Podaj mi dłoń — —
och — trup!... trup!...
gorze — — !!

SCENA XI.
(W progu zjawiają się Adam i Ewa)
ADAM (z przerażeniem)

Co tu — śmierć?!

(chwyta się za głowę)

Za pierworodny grzech — przekleństwo!!

(w wyzyjnej męce)

Tam z ognia miecz
pędzący z raju — — i tu dłoń
Twoja karząca — Jahwe!!!

(chce wejść)
KAIN (rzuca się ku drzwiom)

Precz — — precz!
nie wpuszczę!...
Zębami stargam — — wy!
ja zgryzę was — — zabiję!!

(uciekają z krzykiem)
SCENA XII.
KAIN.
(odstępuje parę kroków od progu)

Ha... wrogie kły
toną mi w ciało — ach!!
O — nie! To żmije,
to gadów zwój — —
Ja całą puszczę
wściekłą mam w ciele — — — strach!...

SCENA XIII.
ALMA.
(Wpada z jękiem i rzuca się na Kaina)

Pomsty!! tyś zbój!... tyś zbój!...

(Kain cofa się przed nią. Alma spostrzega nagle leżącego we krwi brata)

Ablu — — — Ablu!!!

(klęka przy zwłokach ciężko i dotyka dłońmi martwej twarzy)

Kochany — —
Jahwe! on — trup!... nie żyje!...

(pada przy nim zemdlona)
KAIN.
(patrzy chwilę oniemiały)

Ty, to wasz ślub —
To wasze zespolenie — —
Ta krew biesiady — winem!...
Ha, pijcie krew —
i w tan — — — i w tan!...
Trup... trup
tu tańczyć będzie —
obliczem łyskać sinem — —
hej — — w takt golenie!...
Ja śpiewem będę niańczył — —
trup — — pan!...
Trup — pan dziś będzie tańczył — —

(po chwili)

Cisza??

(z wściekłością)

O precz
z obliczem bladem
ty dziewko, tyś mi — — sąd!!

(rzuca nóż, porywa Almę i wlecze ją ku drzwiom)

Tyś mi już gadem — !
precz stąd!!

(Wyrzuca ją nieprzytomną za próg tak, że ją widać z wnętrza).

Ha — —
ha — —

(ciężkie milczenie)
SCENA XIV.
SUMIENIE.
(mówi w krótkich odstępach)

Skrzecz... skrzecz!...
i włosy rwij — — i mdlej!...
Kainie, ten czyn — twój?
Taki ci przyszedł dzień
żeś bratu zbój??
Przez błahą rzecz:
przez siostry brew
i zawiść pychy,
tyś rozlał krew
i żywot cichy
brata zagubił??

(Kain opiera się o ścianę struchlały)

O, przecz ta śmierć — — przeklęty!?
Taki ci dobry był — usłużny,
taki przyjazny — — święty,
i tyś go za to ubił??
Cóż ci był dłużny,
jakąż mu winę dasz
jakie przestępy?!
Czyż na nóż tępy
sobie zaskarbił — — ?
Spojrz na tę twarz,
na pierś coś krwią pofarbił —
tak zawsze cicha była,
jak dziś...

(Bliższy grom)
KAIN.
(Bez ruchu, z szeroko otwartemi oczyma)

O!... O!...

SUMIENIE.

Jakąż obronę masz,
jakaż cię moc skusiła?
Żył — — — owce pasł
i tobie każdy trud
przejął — — pomógł serdecznie...
Wszak wyście jeden ród
nędzny — — wygnańczy!...
I on z twej ręki zgasł?
i śmiałżeś ty bezpiecznie
w pierś jego ciąć??
Ty, panie samozwańczy
teraz cię życie kląć
będzie!...

(podchodzi bliżej ku niemu)

Przeklnie cię zwierz — i bies,
i sen — i trud
i noc i dzień
będą twe wieczne sędzie!!

(silniej)

Przeklnie cię Bóg
wśród ziem tych grud — —
będziesz jak pies
parchami tknięt — !!
Nie będzie kąta, nie,
gdzie byś się schronić mógł —
strachem ci będą dnie
ty — ty przeklęty!!

(Kain cofa się — Sumienie posuwa się za nim)

Brat ci się z ócz nie zgubi —
będzie za tobą szedł, jak cień —
z widmami cię poślubi — —
Stanie przed tobą w dzień,
zbudzi cię w śnie — —
Duch jego ranny brzask
oznajmi ci samumem —
Jego konania wrzask,
ostatni szloch,
w uszach ci będzie szumem
wiecznym!!

KAIN.
(w gardłowem natężeniu)

Och!!

(spogląda obłędnie wokół)

Coś pierś mi targa —
Co — — co? czy ja w obłędzie???

(Zrywa się wiatr — ściemnia się bardziej).
SUMIENIE.
(wskazuje na trupa)

Ta pobielała warga
pójdzie za tobą wszędzie
okropną larwą — — !
Te usta sine, otwarte
wlezą ci w ślepiów dół —
zawsze przy sobie będziesz czuł
bratniego trupa wartę...

(Kain zasłania oczy i cofa się wstecz)

Z tej krwi szkarłatną barwą
na rękach i na szacie
pójdziesz w zawieję
straszliwych widm i gnań
ty kacie!... kacie!...

(z całą gwałtownością)

O — spojrzyj nań...
tej krwi ciekliną ropną
twe usta się zachłysną —
bielmem ci oczy błysną
brata — i zjawą męk
przerażą cię okropną!!!

KAIN.
(z otchłannym lękiem)

Przebóg, co się tu dzieje?!
Wokół mnie śmierć — strach — lęk!...
Co — — ?? czy ja zbój, czy śnię
piekielnie?!

SCENA XV.
(Alma oprzytomnia, czołga się na klęczkach i rękach)
KAIN.
(Cofa się przed nią w mimowolnym przestrachu)

A!!

ALMA.
(do Kaina)

Ty, zbudź go... zbudź...
bracie... już będę twa,
ale go zbudź!... zbudź!... zbudź!...

(pada w ponownem omdleniu)
KAIN.
(jakby bez pamięci)

Co, bratam zabił — — gdzie?!
gdzie jest!?

(szuka obłędnie i trafia na zwłoki)

O!

(klęka nad nim i maca rękoma)

On!... to wałki ud...
pierś... krew... ciało jak lód —
och — — trup!...

(z okropnym płaczem)

Bracie — — ty — — wstań...
o, rusz się — — rusz — — — żyj...

(dźwiga go)

mów Ablu — — och!
niech jęk mych łkań,
mój szloch
niech cię obudzi — — żyj!!
Błagam o cud
Jahwe!!! — — Bracie, ty wstań!...
daruj mi, daruj!...
Ja nie chciał zabić, nie!...
Ciąłem cię w pierś byś lęk
przedemną miał...
Jam cię zatrwożyć jeno chciał,
nie wiedząc, że śmierć imie
się ciebie, ciebie — człeka...
O wstań... o wymów moje imię — — —
Możeś ty w bólu śnie,
w bezwładzie męk
Ablu!!

(przesuwa drżącą ręką po twarzy zwłok)

Martwa powieka — —
ciało lód — —

(puszcza bezwładne zwłoki)

Piekła! — — on — trup!!
trup — — mój — — — !!
Biada mi — o — !
Ja bratu zbój!...

(ociera ręce o szaty)

Krew, krew z rąk
nie schodzi — — gryzie — — — ssie
O — — !

(cofa się)

Śmierć — trup!!
i tu — — — precz!!

(do zwłok)

Słysz — — wstań!!!

(wodzi rękoma jak ślepy)

I tu — — i tu — — trup wkrąg!...

(wichura otwiera drzwi i wyje)

Przekleństwo!! W świat coś gna — —
Widzę... Jahwy dłoń naga
nademną — o!! to sąd!!
Klątwa mię smaga —
precz żenie — w piekło — — w śmierć...
w otchłani dna
na mękę — — Czynu Zło
porywa stąd
w świat — — —
Lecę — — —

(błyskawica i trzask gromu)

Sąd — — sąd!!!

(chwyta się za głowę)

O!!!

(Wypada. Sumienie leci tuż zanim z wyciągniętemi ramiony i drapieżnem rozwarciem palców)
(zasłona spada)
KONIEC AKTU TRZECIEGO
I OSTATNIEGO.



Borzęcin 29 X. 1917 r.


Okładkę rysował art. mal. ERWIN CZERWENKA.




  1. Przypis własny Wikiźródeł Niejasne sformułowanie, być może błąd w druku. Samum to burza piaskowa, stnie to prawdopodobnie przestarzała forma zetnie, natomiast doizna występuje sporadycznie w tekstach w znaczeniu do cna.
  2. Przypis własny Wikiźródeł Zdublowany numer sceny.
  3. 3,0 3,1 Przypis własny Wikiźródeł Błąd w druku; brak liter w tekście.
  4. Przypis własny Wikiźródeł Niespójna numeracja; brak sceny IX.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Paweł Staśko.