Karol Ruprecht
Dane tekstu | ||
Autor | ||
Tytuł | Karol Ruprecht | |
Podtytuł | Szkic biograficzny | |
Wydawca | nakładem autora | |
Data wyd. | 1875 | |
Druk | J. Dobrzański i K. Groman | |
Miejsce wyd. | Lwów | |
Źródło | Skany na Commons | |
Inne | Pobierz jako: EPUB • PDF • MOBI | |
| ||
Indeks stron |
Karol Ruprecht.
Szkic biograficzny
przez
Agatona Gillera.
LWÓW.
Nakładem autora.
Z drukarni J. Dobrzańskiego i K. Gromana.
1875.
Z jednego serca, co tak dziko boli Władysław Tarnowski. |
Kiedy wziąłem pióro do ręki, ażeby skreślić czyny i zasługi przyjaciela, na które przez lat dwadzieścia z podziwieniem i miłością patrzałem, nasunęły się mi na pamięć wiersze najwznioślej natchnionego z tych poetów, którzy lirę pochwycili w swe ręce po powstaniu 1864 r. i takowe wypisałem na czele tego szkicu, jako najtrafniej oddające moralną potęgę cichego człowieka.
Karol Ruprecht był człowiekiem cichym, skromnym, spokojnym, a jednakże wywierającym najszerszy wpływ na ludzi, w kierunku właśnie tych cnót, których osoba jego była wcieleniem. Każdy, kto tylko zbliżył się do niego, ulegał urokowi jego powagi oraz świętości uczuć i stawał się lepszym.
Użyliśmy z rozmysłem wyrazu świętości. Chociaż bowiem Ruprecht należał do religii, która nie zna czci świętych, był bowiem kalwińskiego wyznania, to przecież, jeżeli świętością nazywa się życie nieskalane, oddane w posługę Bogu, ludzkości i ojczyznie, praktykujące nie tylko na arenie publicznej ale i w domowym bycie, najszlachetniejsze zasady i pojęcia, jakie Chrystus objawił, jakie wielcy filozofowie określili a wielcy poeci uidealizowali; jeżeli jednem słowem świętością się nazywa: czystość, mądrość, dobrzeczynienie i nieustające poświęcenie, to słusznie nazwaliśmy świętością ów urok, jaki otaczał Ruprechta, a który pociągał wszystkich, co go znali, do kroczenia po lepszej drodze.
Był on dla cierpiących pociechą, dla nieszczęśliwych pomocą, dla wątpiących przewodnikiem pobudzającym w sercach nadzieję i wiarę. Sam się nigdy nie skarzył na cierpienia jakie przebył, nigdy się nie żalił na zawody, jakich doznał, nie ubolewał nad niedostatkiem w jakim życie jego upływało. — I rzecz dziwna, on sam biedny, pilnie na swe utrzymanie zarabiający, pomagał tylu ubogim, wspierał tylu pogrążonych w nędzy, iż ci, którzy nie znali bliżej jego stosunków, mieli go za bogacza, posiadającego obfitą kiesę i potężne środki działania.
Był on też rzeczywistym bogaczem, ale bogactwo jego było tylko moralnem. Że zaś ono wiele znaczy i pod względem materjalnym i realizuje się czasami gotówką, tysiąc razy o tem miałem sposobność przekonać się, patrząc na życie tego niezwykłego człowieka.
W roku 1863, kiedy Karol Ruprecht został członkiem Rządu Narodowego, kredyt tego Rządu od razu się wzmógł, a nawet spotężniał. Kassa Rządu Narodowego, najczęściej próżna, nie mogła wystarczyć ogromnym potrzebom wojny. Zachodziły częstokroć takie wypadki, iż potrzeba było po odebraniu wezwania, zaraz bez zwłoki czasu wysłać znaczną, milionową summę, na uzbrojenie lub też na wykonanie jakiego skombinowanego działania. Gdy sumy takiej nie było, Ruprecht pożyczał na swoje imię i to pożyczał miliony. Kapitaliści warszawscy a po części zagraniczni mieli tak wielkie zaufanie w prawość charakteru Karola, iż na kartkę z jego podpisem wypłacali bez żadnej zwłoki żądane summy. Raz, pamiętam to dobrze, pożyczyli mu dwa miliony. I byli pewni, że ten człowiek nie mający majątku, zarabiający na swoje utrzymanie rocznie przeszło 2000 złotych polskich, odda im pożyczone pieniądze co do grosza. „Gdyby nie mógł oddać, mawiali, nie żądałby pożyczenia. Ponieważ zaś ten powrócony wygnaniec, który nigdy nie kłamie, żąda tak wysokiej pożyczki, mamy w samem już jego żądaniu najzupełniejszą rękojmię możności jej zwrócenia.“ Jakoż była to w rzeczy samej najpewniejsza rękojmia. Wielkie summy, które kapitaliści, niepytając na jaki użytek, pożyczali Ruprechtowi bez procentów, Rząd Narodowy najskrupulatniej zwracał przez niego w oznaczonym terminie. W dzisiejszym świecie egoistycznym, niedowierzającym, chciwym, kierowanym przez bankierów; kiedy rządy uznane przez Europę a wsparte na milionach bagnetów, otrzymują pożyczki tylko na bardzo pewne materjalne rękojmie i za bardzo znacznym procentem, ten łatwy kredyt Rządu Narodowego, który go posiadał, dzięki zaufaniu jakie wzbudzał jeden z jego członków pomiędzy bogaczami, zwykle najnieskłonniejszymi do zaufania, jest zaiste wielkim przykładem potęgi moralnej i zarazem pocieszającym dowodem, iż teraźniejsza ludzkość nie jest jeszcze zupełnie zepsutą, jeżeli jej krezusowie zdolni są ocenić wartość bogactwa moralnego, i jeżeli są zdolni więcej zaufać ludziom biednym a uczciwym, niż bogatym a nieuczciwym.
Wiele faktów podobnego zaufania, jakie prawość Ruprechta ogólnie wzbudzała, sprowadzało niejednokrotnie dobre skutki dla sprawy wolności i niepodległości.
Jest w Paryżu pewien magnat, niezmiernie bogaty ale pomimo tego, że jest uczciwym człowiekiem, nie bardzo skory do ofiar pieniężnych. Poznał on Ruprechta i bezwiednie uległ wpływowi jego cnoty, tak dalece, że nigdy nie odmówił grosza tam, gdzie Karol uznał go za potrzebny dla sprawy polskiej. Razu pewnego, a było to już pod koniec powstania, gdy Ruprecht z ramienia Rządu Narodowego, pełnił obowiązek Komissarza pełnomocnego w Paryżu, ofiarował na jego żądanie 300.000 franków, na uzbrojenie powstania; drugi raz podczas wojny francuzko—pruskiej 1870, ofiarował także na przedstawienie Ruprechta, znaczną bardzo summę na umundurowanie i uzbrojenie Polaków, którzy służąc w szeregach obrońców Francji, bezinteresowność posunęli do tego stopnia, iż nie tylko krew swoją i mozolne służby najechanemu krajowi oddawali, ale nawet fundusz, jakiby skarb francuzki wydać musiał na mundury i karabiny Polaków. Dzięki więc tej inicjatywie, Polacy służący w gwardji narodowej oblężonego Paryża, posiadali własną broń i mundury własne.
Ruprecht był zawsze jednakowym w obejściu się z ludźmi. W obec bogatych lub szczycących się rodem, zachowywał się z tą skromną, nienarzucającą się godnością, która rzetelny szacunek budzi i niedopuszcza lekceważenia. Nigdy nikomu nizko się nie kłaniał, ale też nigdy nikomu nie ubliżył; nie tracił słów na prośby i żądania; przemawiał zawsze krótko, jasno, w tonie prawdy, która odmówić nie dozwalała. Ileż to instytucji emigracyjnych, ile biednych wsparł ów magnat na przedstawienie Ruprechta! Chociaż wiedział, że Karol wtedy się tylko w jego domu pokazywał, gdy wymagał interes publiczny wydatków od niego, cieszył się zawsze z przybycia Ruprechta — czuł bowiem, że za jego to przyczyną spełniając obowiązek jaki ciąży na ludziach zamożnych, stawał się użytecznym społeczeństwu. Stosunek ten zarówno był zaszczytnym dla obudwóch; dla Ruprechta, który umiał człowieka bogatego pobudzać do działania na korzyść dobra publicznego, i dla owego magnata, który wierzył w to mocno, iż grosz wydany za poradą Karola, jest najlepiej użytym. Idąc też za jego głosem, pozyskał sobie imie dobroczyńcy i opiekuna instytucyj emigracyjnych.
Potrzeba tu nadmienić, iż Ruprecht nigdy nic tak od niego jak i od nikogo dla siebie, na swoje potrzeby nie żądał. Gdy pewnego razu ciężko zachorował i nie miał za co wyjechać na wieś dla poratowania zdrowia, nie mogliśmy go namówić, ażeby przyjął pieniądze na podróż do wód, albo też, żeby na ten cel zaciągnął pożyczkę. Nie uczynił tego, bo niechciał w żadnym razie odstąpić od zasady rozumnej ekonomji, która nie pozwala wydawać więcej nad to, co się posiada. Gdy potrzebował jako rekonwalescent zdrowszego i lepszego pokarmu, na który go stać nie było, dr. Seweryn Gałęzowski, jego przyjaciel, musiał go co dzień do siebie na objad zapraszać, bo inaczej, niechcąc być nikomu ciężarem, nie byłby się u niego stołował.
Powiedzieliśmy wyżej, że Ruprecht nawet dla żartu nie kłamał; powiedzieliśmy także, że prawdomowność ta jednała mu zaufanie najpodejrzliwszych ludzi. Do liczby ostatnich, oprócz bogaczy i policji wszystkich krajów, należą również rewolucjoniści z odcienia demagogicznego, i to we wszystkich także krajach.
W roku 1861, kiedy Delegacja Miejska w Warszawie rządziła miastem i Polską przez dni czterdzieści, utrzymując się na stanowisku rządzącem, zręcznie obmyślaną polityką pokojową, sformowała się z ludzi niecierpliwych partja demagogiczna, która od razu chciała sprawę na ostrzu noża postawić przez wywołanie bez zwłoki czasu zbrojnego powstania. Partja ta była jednak za słabą, ażeby się mogła odważyć na pochwycenie steru w swoje ręce, a nawet na rzeczywiste zamanifestowanie swojego istnienia. Wtedy właśnie, gdy obmyśliwała sposoby wystąpienia, przybyli z cytadeli uwolnieni za staraniem Delegacji Miejskiej więźniowie polityczni. W liczbie ich był Karol Nowakowski, malarz, szlachetny i pełen zapału młodzieniec, przywódzca i organizator pierwszych manifestacji. Imię jego było bardzo popularnem, a odwaga i charakter ogólnie cenionym. Demagodzy, korzystając z popularności Nowakowskiego, pierwsi do niego podpadli, pozyskawszy go zaś dla swoich widoków, właściwem sobie pessymistycznem skreśleniem działania kierowników, a optymistycznem odmalowaniem usposobienia mieszkańców, namówili w końcu, ażeby na ich czele udał się jako deputowany od ludu do Delegacji Miejskiej, i przedstawił jej rewolucyjny program do przyjęcia. W razie odrzucenia go, miał Nowakowski rozpędzić Delegację i władzę pochwycić w swe ręce.
Tego też tylko potrzeba było Moskalom, przyczajonym i oczekującym jakiegokolwiek dowodu, iż Delegacja Miejska nie posiada już zaufania mieszkańców i niezdolną jest więcej zapobiedz zaburzeniom, ażeby wystąpić i przywrócić policyjny porządek czyli swe panowanie.
Niebezpieczeństwo więc było groźne. Demagodzy w znacznej liczbie, a na ich czele Karol Nowakowski, udali się do Resursy Obywatelskiej na Senatorskiej ulicy, gdzie obradowała Delegacja Miejska. Niewpuszczeni odrazu, gwałtem drzwi otworzyli, i napełniwszy salę posiedzeń, przedłożyli w sposób stanowczy a brutalny swoje żądania, tak jednak, iż nikt zrozumieć nie mógł, czego właściwie chcą. Przemawiał do nich Szlenker, Piotrowski i inni delegaci, prosząc o upamiętanie się i uspokojenie, obiecując przy tem szczerze, rzeczywiste dążenie do uwolnienia reszty uwięzionych i do pozbycia się zupełnego Moskali. Ale, próżnemi były wszystkie wezwania, błagania i obietnice. Tumult wzrastał, — przybycie owej mniemanej deputacji co chwila przybierało wyraźniejszy charakter napadu rewolucyjnego.
Gdy już Delegacja straciła nadzieję uśmierzenia wzburzonych, Szlenkerowi wpadła szczęśliwa myśl odesłania ich do Karola Ruprechta, który jako członek Komitetu straży bezpieczeństwa, znajdował się w tymże gmachu, w sali komitetowej.
Ruprecht wysłuchał spokojnie żądań deputacji. Gdy przestał Nowakowski mówić, zabrał głos i z słodyczą, która cechowała jego piękną wymowę, odpowiedział gruntownie na wszystkie zarzuty, poczynione Delegacji Miejskiej, ocenił rozumnie żądania deputacji i w końcu przedstawił bardzo jasno program prac dotychczasowych kierowników ruchu, z którego pokazało się, iż wszyscy mieli jeden cel, to jest oswobodzenie od najazdu i wywalczenie niepodległości Polski; że cel ten łączył Delegacją Miejską z przybyłą deputacją, a różniły ich tylko środki działania i pojęcie stosowności czasu, w którym należy wystąpić. Co tamci, niedoświadczeni, chcieli odrazu, jednym rzutem otrzymać, to dotychczasowi kierownicy ruchu otrzymać zamierzali środkami pewnymi, nienarażającymi na zawody i niepowodzenia. Zapał powinien opanować serca narodu, ale rachuba i zastanowienie rozsądne, może tylko zapałem pokierować. Niepraktyczność żądań przybyłych okazała się więc niewątpliwą.
Ledwo skończył Ruprecht — Nowakowski przekonany i poruszony jego mową, zawołał: „Tobie wierzę, bo ty nigdy nie kłamałeś! Tobie wierzę, bo ty byłeś na szubienicy i Polskę zawsze kochałeś!“ i z płaczem zaczął całować go po rękach, prosząc o przebaczenie za uczyniony napad. Scena ta zakończyła się powszechnem, przez wszystkich całowaniem Ruprechta i następnie spokojnem rozejściem się do domów.
Kilka razy przyszło w tym czasie Ruprechtowi przemawiać do wzburzonych tłumów, zwłaszcza też na Solcu, do rzemieślników i robotników, pomiędzy którymi prowokatorowie rozrzucali broń, powołując do natychmiastowego powstania; prowokatorowie jak się potem pokazało, wysłani przez policję sąsiednich państw, zwłaszcza też pruską, której przewodził znany dyrektor Bärensprung, demaskowany przez Władysława Niegolewskiego. Zawsze tłumy te ustępowały przecież w pokoju, przekonane przez Ruprechta a ukorzone przed jego powagą i przed miłością, która tryskała z każdego jego słowa.
Oprócz pięknej wymowy, szlachetnej powagi i mężnie przebytych cierpień, już sama postawa Ruprechta obudzała dla niego korne uszanowanie. Wysokiego wzrostu, szczupły, najczęściej w długi surdut ubrany, — Ruprecht miał szczególnej piękności głowę z czołem wyniosłem i twarz, która wyrażała nieograniczoną miłość ludzi oraz niewyczerpaną dobroć. Długie czarne włosy i gęsta czarna broda odbijały żałobnie od białego, lekkim rumieńcem pokrytego oblicza, z którego łagodność i tęsknota nigdy nie schodziła. Miał on coś Chrystusowego w swojem obliczu, tak dalece, iż malarze nagabywali go niejednokrotnie, ażeby pozwolił im odmalować swój portret, jako model do obrazu, przedstawiającego Chrystusa. Ruprecht zawsze odmawiał. Oczy miał ciemne, przenikliwe, obejście zaś pełne delikatności, prostoty i szlachetnej dystynkcji, która jest cechą rzeczywistej, dobrze zrozumianej elegancji. Nigdy go nikt nie widział zbyt wesoło śmiejącego się, ale też nigdy go nikt nie widział gniewem uniesionego. Swobody, spokoju w żadnym razie nie utracał, nawet wtedy, gdy był osobiście najmocniej dotkniętym i wzburzonym. Spokój Karola rozbrajał najzawziętszych na niego przeciwników, czego dowodem pomiędzy innemi następujące zdarzenie.
W roku 1867, kiedy car Alexander II. miał przyjechać do Paryża z wizytą do Napoleona III. i dla obejrzenia wystawy powszechnej, prefekt policji, Pietri, ustnie i pisemnie upraszał wszystkich więcej znanych emigrantów, ażeby starali się wpłynąć na kolegów swoich w celu powstrzymania ich od wszelkiej nieprzyjemnej dla cara manifestacji. „Wiem ja, mówił prefekt, iż car moskiewski swojem okrucieństwem mocno zawinił przeciwko Polsce, że słusznie okazujecie mu nienawiść i pogardę. W tym jednak razie cesarz Napoleon III, którego jesteście gośćmi i to dobrze przyjętymi gośćmi we Francji, prosi Was, ażebyście w przybyłym carze poszanowali także jego gościa, i przez wzgląd na ten jego charakter, wstrzymali się od nieprzyjaznych manifestacyj.“ Emigranci przyrzekli spełnić o co prosił w imieniu panującego prefekt, i dotrzymali słowa — nie pokazywali się bowiem zupełnie w miejscach, przez które car przejeżdżał, lub które zwiedzał. Francuzi tymczasem dotknięci tem, iż ich cesarz przyjmuje gościnnie ciemiężyciela Polski, zaczęli sami demonstrować swoją niechęć oraz pogardę względem Aleksandra II., i na każdym prawie kroku przypominali mu nieszczęścia naszej ojczyzny wołaniem: „Vive la Pologne!“
Wśród takich to okoliczności padł przez nikogo w emigracji nieprzewidziany i nawet nieprzeczuwany strzał Berezowskiego w lasku Bulońskim, wymierzony przeciwko carowi, który mógł jednak być śmiertelnym dla Napoleona. Usposobienie nieprzyjazne Francuzów dla cara w jednej chwili zmieniło się — już nadal nie demonstrowali niechęci, ale przeciwnie przyjazne uczucia dla władcy Północy. Dalszy też pobyt cara w Paryżu był dla niego ciągłym tryumfem. Jednocześnie manifestowali Francuzi, i to wcale nie dwuznacznie, oburzenie przeciwko Polakom, i sarkali na to, że nie chcieli uszanować gościnności oraz własnych przyrzeczeń. Moskiewscy dyplomaci tymczasem umiejący z każdej okoliczności wybornie korzystać, przemówili z żądaniem wydalenia polskich emigrantów z Francji. Rząd francuzki jednak, nieprzestawszy sprzyjać Polakom, niechciał winy jednego składać na wszystkich, działając zaś w tej myśli, dał poznać znakomitszym wychodźcom, iż jest koniecznem wyparcie się solidarności z zamachem Berezowskiego, w adresie, wystosowanym do Napoleona. Adres, nieubliżający godności Polaka, bo nie do cara lecz do przyjaznego Napoleona, został więc wystosowanym i na nim podpisali się członkowie Rządu Narodowego z 1831 r. i z 1863, kilku naczelników instytucji, jako też niektórzy jenerałowie polscy; podpisał się na nim i Ruprecht.
Adres ten był różnie w emigracji ocenianym. Byli tacy, którzy gwałtownie naganiali jego napisanie i potępiali wszystkich co się na nim podpisali. Jeden z potępiających, człowiek bardzo zacny i zasłużony, przybył do Ruprechta i w sali biblioteki batiniolskiej, zaczął mu czynić gorzkie wymówki. Uniosłszy się zbytecznie, przez pół godziny prawił mu obelgi, które każdego innego byłyby pobudziły do najgwałtowniejszej kłótni. Ruprecht stojąc, wsparty ręką na stole, wysłuchał potoku słów boleśnie go dotykających i jednem nawet wyrazem, jednym gestem nie przerwał przykrej dla siebie mowy. Gdy wreszcie przeciwnik skończył, Ruprecht spokojnie rzekł: „Tak jesteś przekonanym; posłuchaj teraz mnie i dowiedz się, jak ja jestem przekonany.“ I dalej, w tymże samym tonie powiedział, iż ceniąc i szanując w Berezowskim charakter silny, gotowość poświęcenia życia i szlachetne pobudki, czyn jego przecież musi najsilniej potępić jako niemoralny, nierozsądny i niepolityczny. Teorją skrytobójstw wystawił przekonywująco jako zdrożną i zasługującą na potępienie wszystkich uczciwych ludzi, tembardziej, że skrytobójstwo nie przestaje być złem i zbrodniczem i wtedy nawet, kiedy się zwraca przeciwko nieprzyjacielowi kraju. Potem przedstawił złe skutki jakie zamach sprowadzić musi dla kraju najstraszliwiej znękanego, bez możności obrony wystawionego na zemstę rozwścieczonego wroga, i loicznie całą rzecz wyłożywszy, doprowadził do tego, iż przeciwnik odszedł zachwiany w swoich przekonaniach, z dawną dla Ruprechta życzliwością i z dawnem poszanowaniem. W taki to sposób prowadząc dyskusję, dawał w niej wzór nietylko pobłażliwości i tolerancji innych przekonań, ale także niczem niewzruszonej logiki i siły woli, samem życiem swojem szerząc pomiędzy emigracją zdrowe zasady oraz poglądy rozumne, odpowiednie ważności jako też wielkości sprawy pognębionego niewinnie narodu.
Wpływ jaki Karol roztaczał w około siebie, niepodobał się demagogom w polityce a materjalistom w nauce. Występowali oni więc niejednokrotnie przeciwko Ruprechtowi, zwłaszcza też pewien, wielkiemi zdolnościami obdarzony młodzieniec, odznaczający się zarówno pracowitością jak szczerością swoich przekonań. W Czytelni założonej przez stronnictwo, do którego należał, odbywały się pogadanki i wykłady. Wspomniany młodzieniec, pewnego razu, przez całą godzinę prelegował w niej przeciwko Ruprechtowi i jego towarzyszowi z Syberji i z Rządu Narodowego, nicując życie, naukę i wpływy obydwóch. Gdy Ruprechtowi opowiedziano szczegóły tej prelekcji, tyczące się jego osoby, przyjął je bez gniewu, chociaż kłamliwe, jako godne rozwagi. „Człowiek, odpowiedział rozpowiadającemu, ze wszystkiego powinien korzystać dla własnej poprawy.“
Zdarzyło się, i to w niedługim czasie, iż ów prelegujący młodzieniec uległ ciężkiemu zarzutowi, który mu honor odbierał, i został zwłaszcza też przez swoich politycznych oraz naukowych stronników surowo potępionym. Wtedy właśnie, gdy najboleśniej lubo niesłusznie dotknięty, przemyśliwał nad sposobami ratowania swojego honoru, udał się nie do swoich przyjaciół, ale do swojego przeciwnika politycznego i naukowego, którego niedawno tak surowo i to publicznie nicował w Czytelni, to jest do Ruprechta, i jemu poruczył przyszłość swoją, bo cześć własną, prosząc o obronę i opiekę. Ruprecht serdecznie przyjął uciekającego się pod jego skrzydła młodzieńca, przyjął go zaś nie jako tryumfator, ale jako prawdziwie życzliwy mu towarzysz. Zbadawszy następnie poczynione mu zarzuty, objaśnił opinię publiczną o niewinności młodego demagoga, i tym sposobem wprowadził go napowrót do społeczeństwa.
Tak się prawie zawsze mścił na tych, co mu dokuczyli, co go obgadywali i co go oczerniali. Młodzieniec, o którym mowa, poznawszy bliżej Ruprechta, przekonał się, że wszystko, co o nim prelegował, było wierutnym fałszem, że trudno jest o człowieka więcej prawego, światłego, skromnego i szczerzej służącego krajowi. Przekonanie to i zbliżenie się do Ruprechta, sprowadziło trwalsze jeszcze dla niego skutki. Młodzieniec ten bowiem zapamiętale rozszerzający zasady komunizmu i teorję grubego materjalizmu, znajduje się dzisiaj w obozie przeciwnym materjalizmowi, i jest znanym zaszczytnie jako pisarz pełen wiedzy, pogodzony z prawdami, które nauka chrześciańska ogłosiła i których broni. Iluż to pisarzy podobnie jak ów młodzieniec, Ruprechtowi zawdzięcza zdrowy kierunek prac swoich!
Żywot człowieka tak wszechstronnego wpływu, godzien jest szczegółowego opisu, z tego mianowicie względu, iż szlachetne czyny, utrwalone piórem, mogą i w potomne czasy przez naśladowanie utrzymywać w dobrem rodaków, i posuwać po tej drodze, w końcu której znajdzie się wolna, niepodległa Polska i szczęście, narodu!
Przystępuję więc do tego opisu.
Karol Ruprecht pochodził z rodziny przybyłej nad Wisłę ze starej ziemi polskiej, dawno do Niemiec oderwanej i w części zgermanizowanej, to jest z Szląska pruskiego; dla tego też łatwo i szybko spolonizowała się ta rodzina i przejęła się napowrót duchem narodu polskiego i to tak szczerze i gruntownie, iż prawie wszyscy jej członkowie byli najczystszem jego wcieleniem.
Ojciec Karola człowiek szlachetny, pracowity, imieniem Daniel, posiadał własny dom w Puławach; z zawodu był budowniczym. Obowiązek budowniczego przez wiele lat pełnił w dobrach księcia Adama Czartoryskiego a potem w Biały na Podlasiu u księcia Witgensteina, gdzie umarł w roku 1861. Matkę jego poznałem w Warszawie jako wdowę staruszkę, obudzającą przebytemi cierpieniami wysoki szacunek. Imię jej było Barbara Einberger. Zmarła przed kilku laty. Była to matrona poważna i jakkolwiek z części zgermanizowanego Szlązka rodem, również gorąco kochająca Polskę jak syna. Z takich rodziców urodził się Karol w Puławach dnia 24. grudnia 1821 roku.
Karol miał jeszcze dwa imiona Adolf, Antoni; ochrzczony przez księdza kalwińskiego, do którego to wyznania należała cała jego rodzina. Był on drugiem z rzędu dzieckiem Ruprechtów. Najstarszem była córka Fryderyka. Młodszych od Karola dzieci mieli Ruprechtowie dwanaście, z tych było sześciu chłopców a sześć dziewcząt. Liczne to rodzeństwo wcześnie w wieku dziecinnym wymarło, tak, że pozostał tylko Karol i trzy jego siostry: Fryderyka, Felicja i Florentyna.[1] Wychowanie w domu rodzicielskim odebrał Karol bardzo troskliwe. Biegając po nad Wisłą i po ogrodzie puławskim, pełnym pamiątek, słuchając przytem opowiadań z historji polskiej, do których te pamiątki nastręczały najlepszą sposobność, już bardzo wcześnie rozmyślać począł nad krajem rodzinnym i jego losami. Dzieckiem będąc kształcił więc w sobie uczucia i myśli nieodzowne dla dobrego syna ojczyzny.
Początkowe nauki odebrał Karol w Puławach — w tamtejszej szkole elementarnej. Jako chłopczyka dość już rozwiniętego umysłowo, rodzice posłali go dla dalszego wykształcenia do szkół powiatowych w Opolu, położonego nie daleko od Puław, za miastem Kazimierzem, pełnym wspaniałych ruin z czasów Kazimierza Wielkiego. Szkoły opolskie były bardzo dobre. Kilku kolegów Karola z tych szkół zasłynęło później w świecie w różnych zawodach. Wspomnimy tu chociaż jednego z nich,
Józefa Rychtera, artystę dramatycznego, słusznie zaliczanego do najznakomitszych polskich aktorów. Uczyli się w Opolu razem, Rychter zaś był korepetytorem Karola. Jakkolwiek później przygody życia rozdzieliły szkolnych kolegów i nigdy się już potem nie zeszli, wspomnienie studenckiej przyjaźni przetrwało aż do grobu.
Po ukończeniu szkół powiatowych w Opolu, przyjętym został Karol do gimnazjum w Lublinie, które, kształcąc się i kierując na budowniczego, ukończył jako jeden z najlepszych uczniów. Obdarowany umysłem bystrym ale skłonnym do refleksji, nauki wykładane pojmował szybko, dokładnie, i nigdy już nie zapomniał tego, co się raz nauczył. Do zawodu jednak budowniczego, który mu rodzice przeznaczali, nie okazywał ochoty. Ucząc się, każdą rzecz rozważał, badał, tak, że bardzo wcześnie nazwano go filozofem; jakoż do tej nauki szczególniejszy miał pociąg i upodobanie.
Zamiłowany w filozofii, nie chciał poprzestać na wykształceniu gimnazjalnem, postanowił pójść więc do uniwersytetu, co podówczas, za rządów Paskiewicza, wcale nie było łatwem. Wiadomo, iż rząd moskiewski utrudniał, i dotąd utrudnia wszelkiemi sposobami kształcenie się młodzieży naszej. Ogłupianie i szerzenie ciemnoty w narodzie polskim, i doprowadzanie go stopniowe do stanu zdziczenia, było wtenczas jak jest dotąd systematem moskiewskiego najazdu. W myśl tego systematu postępując, władze carskie w Królestwie Polskiem robiły różne szykany nietylko tym, którzy starali się o pasporta za granicę w celach edukacyjnych, ale nawet tym, którzy starali się o pasporta do Moskwy w celu uczęszczania na uniwersyteta moskiewskie. Karol Ruprecht pragnąc gruntowniejszego wykształcenia nad to, jakie mogły udzielić uniwersyteta moskiewskie, nie na wschód jednak ale wybrał się do Niemiec. W staraniu o pasport, po raz pierwszy miał sposobność praktycznie ocenić wartość despotycznego rządu. Ocenił go w ten sposób, iż całe już życie potem pracował nad uwolnieniem ludzkości z jego więzów. Przezwyciężywszy przeszkody, stawiane mu ze strony rządu, wyjechał wreszcie za granicę do Berlina.
Uniwersytet berliński gromadził podówczas jak i przedtem wielu Polaków, z których nie jeden zasłynął później nauką i charakterem; nie jednego też nazwisko na kartach dziejów politycznych i literackich naszego narodu zapisane złotemi literami, że wspomnę tutaj tylko nazwiska: Karola Libelta, Dr. Karola Marcinkowskiego i Józefa Kremera, którzy jednak o wiele wcześniej niż Ruprecht kształcili się w uniwersytecie berlińskim. Z kolegów i przyjaciół berlińskich Ruprechta największą nauką zasłynął Antoni Małecki, znakomity profesor literatury polskiej, filolog, autor wielu dzieł wysokiej wartości, który w karjerze swojej naukowej doczekał się najwyższych godności rektora Uniwersytetu lwowskiego i członka Akademii Umiejętności w Krakowie. Innych kolegów Karola, chlubnie także znanych w nauce, nie wymieniam tutaj, bo ci nie zostawali, jak Małecki, aż do końca życia Ruprechta w przyjaznych z nim stosunkach.
W berlińskim uniwersytecie było wtedy dwustu Polaków. Z ich grona trzydziestu wyborowych tworzyło ściślejszy związek, podobnie jak Filareci w Wilnie. Celem tego związku było wzajemne nauczanie się i wzajemna pomoc. Wszystkie też kwestje, które Centralizacja Towarzystwa Demokratycznego na emigracji poddawała pod rozprawy ogółu, ażeby tym sposobem propagować w narodzie zasady społecznej reformy na gruncie wolności, braterstwa i równości wszystkich stanów, mające się dokonać w chwili ogłoszenia i wybuchu powstania przeciwko trzem rozbiorowym państwom, były pilnie roztrząsane przez polskie grono studentów berlińskich. Grono to stało się następnie pośredniem ogniwem między wychodztwem a krajem w łańcuchu stosunków, po którym komunikował się wpływ myśli, wyrobionej na tułactwie. Rozprawy były w niem żywe, gorące i nieraz bardzo gruntowne. Brał w nich niemały zawsze udział Ruprecht, który wraz z Janem Reerem Apolinem Hofmeistrem (Litwin) był duszą tego wyborowego grona.
Dzieje wewnętrzne życia młodzieży polskiej w uniwersytecie berlińskim zupełnie są nieznane a zasługują przecież na bliższe poznanie, zważywszy udział, jaki młodzież ta wzięła w pracy demokratyzującej społeczeństwo polskie zwłaszcza też w Poznańskiem, w Prusach Zachodnich, w Królestwie Polskiem i na Litwie. Praca ta przyczyniła się niemało do ugruntowania w naszym narodzie nowych pojęć i zasad postępowych, które nietylko że nie wyziębiły w sercach młodzieży miłości ojczyzny ale przeciwnie spotęgowały ją do niezwykłej mocy, jak to późniejszym swojem życiem stokrotnie udowodnili.
Stosunek pomiędzy Berlinem a Poznaniem, to jest pomiędzy młodzieżą uniwersytecką a ludźmi, którzy wtedy w Wielkopolsce stali na czele umysłowego, literackiego i politycznego ruchu był ciągłym, wzajemne zaś oddziaływanie nie ustającem.
Poznańskie skupiało w tej epoce życie moralne całej Polski, ztąd jak z serca rozchodziło się po całym organizmie narodowym patrjotyczne czucie, rozegrzane demokratycznemi pojęciami, w świetle których wykształciła się i określiła samowiedza narodowa. Wrzało tu i tryskało życie prądem silnym, a pomimo zboczeń zdrowym. Do tego ruchu, zamieniającego się niejednokrotnie w pęd, zanadto, bo nieroztropnie przyspieszony, przyczyniała się wielce młodzież berlińska. Klęska 1846 r., którą zakończony został ruch w Poznańskiem się ogniskujący, stała się powodem do surowego osądzenia całego tego działania z wybitną demokratyczną cechą, najpowszechniej rozwijającego się w latach 1840, 41, 42, 43, 44 i 1845. Sąd ten według nas jest za surowy. W ruchu demokratycznym błędem były nie zasady i cele, ale użyte środki. Demokraci zbłądzili przez to, iż reformy społecznej użyć chcieli jako dźwigni politycznej i rewolucyjnej w chwili rozpoczęcia powstania i że częstokroć jednostronnie zapatrywali się na społeczeństwo. Błędy te jednak nie zdolne są uzasadnić potępienia, jakie rzucono na demokratów. Wyrok wydano na nich, jak to powiedzieliśmy za surowy, a więc niesprawiedliwy, jak wszystkie wyroki i sądy wydawane pod wpływem uczuć przerażenia i trwogi, które pospolicie rodzi nieudanie się i klęska.
Rzecz dziwna, że do tych sądów, branych miarą doznanych niepowodzeń, najwięcej skłonni są ludzie, którzy niosą chorągiew religii katolickiej, ludzie którzy codzień z ambony nauczają, iż prześladowanie i męka Chrystusa była zbawieniem ludzkości, którzy wpoili w nas tę wielką, wspaniałą a dla słabych, poniżonych i nieszczęśliwych pocieszającą ideę, płynącą z chrześcijańskiego objawienia: „że prawda zawsze w końcu zwyciężyć musi, że cierpienia, prześladowania i męki wzmacniają tylko i przygotowują tryumf prawdzie.“ Wierzymy też mocno, że i nasze narodowe usiłowania, które mają na celu przywrócenie panowania sprawiedliwości, to jest praw przyrodzonych, moralnych i historycznych, jakie zostały zdeptane przez gwałtowne zniszczenie bytu niepodległego Polski i oddanie narodu polskiego pod systemy rządzenia zagładę narodowości zamierzające, uwieńczone zostaną tryumfem; że więc niegodzi się usiłowań szczerych, wytrwałych a pięknych, poświęceniem najwyższem podniesionych i uszlachetnionych, pomimo niepowodzeń potępiać jako występku, jak to czynią ci, co nieszczęściem powodują straszne swe wyroki. Jeżeli ludzie ci, tak łatwo orzekający potępienia wyroki, nie chcą porzucić zasady sądu politycznego z doznanego niepowodzenia wynikającej, to niechaj się przecież zastanowią nad tem, że losy ojczyzny naszej nie zostały dokonane, że karty dziejów Polski nie zostały ostatecznie zapisane, a księga je mieszcząca zamkniętą; że naród żyje, działa, więc ma uprawnione nadzieje zwycięztwa — i że jeżeli surowi ci sędziowie chcą być loicznymi, powinni czekać, aż się dopełni ostateczny rezultat tych usiłowań, który nie może być inny, jak przywrócenie panowania sprawiedliwości, i że wtedy z punktu dokonanego zwycięztwa, usiłowania dzisiaj przez nich potępione, dla tego, że je przemoc czasowo udaremniła, okażą się koniecznemi i zupełnie usprawiedliwionemi.
Otóż usiłowania demokratyzujące nasz naród były koniecznemi, one to odmłodniły społeczeństwo nasze arystokratycznie wyhodowane i wprowadziły go w ogólny prąd cywilizacyjny ludzkości, od którego nas odgrodziła niewola. Jeżeli wejście w ten ruch ogólno-cywilizacyjny przez przeprowadzenie społecznej, nieodzownej reformy, musieliśmy okupić potokami krwi i nawałem nieszczęść, którychby nie było, gdybyśmy pod własnym rządem reformowali nasze stosunki, historja bezstronna a sprawiedliwa, sądząc surowo pojedyncze fakta, złe przygotowania lub nieodpowiednie środki, ogół przecież tych usiłowań musi przyznać za dobry, przyznać jako zasługę narodu i jako dowód nieprzepartej w nim żywotności, dokonywającej wśród najgorszych warunków nowego uspołecznienia, bez którego niemożliwym byłby byt niepodległy jakiegokolwiek narodu w naszym wieku.
Nie gańmy więc ryczałtowo prac i ofiar, które poczyniono przed rokiem 1846, ale podnosząc je do właściwego znaczenia, oddajmy uznanie tym, co szczerze i gorąco wtedy pracowali, nie żałując swego potu i krwi swojej. Młodzież też polska z uniwersytetu berlińskiego, tak dzielnie sekundująca demokratycznym usiłowaniom kraju i emigracji w czterdziestych latach naszego wieku, która wydała z siebie wielu męczenników, zasłużyła sobie na taki sam szacunek i takież uznanie jak sławna młodzież wileńska, której przewodniczył Zan. Szacunku tego nie może zmniejszyć ta okoliczność, iż Centralizacja, przewodnicząca demokracji, mimowoli przyczyniła się do klęsk, jakie wkrótce na Polskę spadły, przez niewłaściwe, niebezpieczne a prawie zawsze szkodę przynoszące zastosowanie reform społecznych do działania politycznego, przez podniesienie tych reform do znaczenia środka, czyli sposobu pobudzić mającego do wybuchu.
Rozprawy polityczne, roztrząsanie kwestji społecznych i propaganda demokratyczno-patrjotyczna, być może innym przeszkadzała w nauce, ale nie Ruprechtowi, który jedną z drugą umiał wybornie godzić i na wszystko czas znajdował. Należał on do bardzo pilnych i gorliwych słuchaczy uniwersyteckich. Przekonawszy się ostatecznie, iż do architektury niema żadnego powołania, porzucił nauki zostające w związku z zawodem budowniczego a poświęcił się naukom filozoficzno-moralnym.
Filozofia i ekonomia polityczna były jego ulubionemi przedmiotami i w obydwóch poczynił ogromne postępy. Cały ten ogromny obszar jaki obejmuje filozofia, zbadał gruntownie i nic mu na niem nie było obcego. Był on jak Libelt, Trentowski, Kremer, zwolennikiem filozofii Hegla. Nie brał jednak za dobre wszystkiego, co ten wielki filozof nauczał. Podobnie jak wyżej wymienieni mędrcy, przeszedłszy z Heglem całą drabinę loicznych pojęć, doszedł tam gdzie i oni, to jest do pojęcia osobowego Boga i przyznania objawienia. Ostateczny ten wynik własnych filozoficznych badań wywołał w jego duchu zupełną zgodę wiedzy z religią i sprawił, iż umysł jego dyalektycznie wyrobiony łączył się zawsze w jeden akord z wiarą. Posiadł też tym sposobem główną cechę mędrca, zależącą na bystrym a wykształconym rozumie, ożywionym uczuciem rzewnem, a głębokiem; wyrażającą się w czynach tak publicznego jak prywatnego życia, najwierniej zawsze odbijających wewnętrzne ukojenie czyli harmonią ducha.
Oprócz filozofii nauczył się dobrze i samodzielnie zbadał młodą jeszcze naukę ekonomii politycznej, w której posiadał również gruntowne jak w filozofii wiadomości. Zdanie jego w przedmiotach filozoficznych i ekonomicznych było zawsze najlepiej uzasadnione, nie lekceważyli go też tacy mężowie jak August Cieszkowski i Ludwik Wołowski, najwyższe w tych naukach, i to nie tylko u nas, powagi. Ruprechta łączyły z jednym jak z drugim uczonym stosunki największej życzliwości i poszanowania, — a tak Cieszkowski jak Wołowski komunikowali mu zwłaszcza w późniejszym czasie swoje pomysły, rozprawy i niejednokrotnie zasięgali rady, a pytali o opinię. Dowodzi to, że nie zmarnował czasu w uniwersytecie, ale wyszedł z niego gruntownie uczonym człowiekiem.
Oddawał się też naukom finansowym, administracyjnym, to jest wszystkim, które August Comte objął nazwą socjologji. Historja polityczna narodów i literatura zajmowała go też bardzo gorliwie równie jak geografia i statystyka. Poezję lubił; polskich zwłaszcza poetów często czytywał.
Piszący posiada album, w które Ruprecht zapisywał z dzieł przez siebie czytywanych zdania i myśli, jakie go uderzyły trafnością swoją, pięknością lub gruntownością. Są w tej księdze i wypisy z poetów, zwłaszcza Mickiewicza, Słowackiego i Krasińskiego. Odczytując ten zbiór zdań wypisanych dla własnego naukowego użytku, utwierdziłem się tem więcej w przekonaniu o znanej mi już dawniej wszechstronności i szerokości wiedzy Karola. Czytywał księgi polskie, niemieckie, francuzkie, łacińskie, moskiewskie i angielskie a czytał je rozważnie i z wielkim pożytkiem dla swego umysłu.
Nie lubił Ruprecht popisywać się swoją wiedzą; nie wielu też znajomych jego, widząc go często milczącego, domyśliwało się pod skromną powłoką, ogromu wiadomości, jakie rzeczywiście posiadał, tem bardziej, że należał on do liczby tych ludzi, którzy chętnie powtarzają spostrzeżenie prawdziwej mądrości: „im więcej poznaję, tem mocniej przekonywam się, iż za mało umiem, abym mógł objąć nieskończoność zjawisk wszechmocności Boga.“
Naukowe zajęcia Ruprechta w uniwersytecie berlińskim, w roku 1844 i 1845 ulegały kilka razy znaczniejszej przerwie, z powodu toczącej się agitacji politycznej i demokratycznej propagandy. Jan Reer pewnego razu powróciwszy z Poznańskiego do Berlina, zwołał posiedzenie trzydziestu i na niem oznajmił, iż doba mów, roztrząsania, badania minęła a nastąpiła pora czynów; że więc obecni rozjechać się muszą po kraju dla rozszerzenia przedyskutowanych już, demokratycznych zasad i przygotowania umysłów do powstania.
Oznajmienie to nie było propozycją ale rozkazem, który Reer przywiózł od tajemnej władzy związkowej z Poznania; władza zaś poznańska miała go sobie zakomunikowanym prze Wiktora Heltmana, członka Centralizacji Towarzystwa Demokratycznego, przybyłego z Wersalu.
Trzydziestu towarzyszy przyjęło rozkaz bez rozpraw i wykonali go z małym wyjątkiem wszyscy, rozjeżdżając się w rodzinne lub lepiej sobie znane okolice kraju. Apollin Hofmejster udał się w okolice Brzescia litewskiego; Jan Reer jako emissarjusz do Wilna; Teofil Magdziński wysłany był na Litwę; Michał Słomczewski do Królewca a Karol Ruprecht do Warszawy i na Podlasie.
Nie będę opisywał działania wszystkich wysłańców ani też wypadków, spowodowanych przez sprzysiężenie demokratyczne w 1846. Należą one do historji narodu.[2] Wspomnieć mi tylko wypada o działaniu i o losie, jaki spotkał zmarłego mego przyjaciela.
Ruprecht w Warszawie działał wspólnie z Józefem Rakowskim, zarówno zacnym jak wytrwałym, i z Stefanem Dobryczem, którego prawy charakter, szlachetny sposób myślenia i postępowanie pełne godności i szczerości, obudzało szacunek nawet u wrogów kraju.
Gdy Ruprecht w styczniu 1846 r. przybył z zagranicy, oznajmił jednemu i drugiemu, że termin powstania naznaczony został na dzień 21. lutego w całej Polsce przez Centralizację Towarzystwa Demokratycznego, i oddał im rozkazy przygotowania wszystkiego, co należało do wybuchu. Naznaczenie terminu powstania było przedwczesnem, pokazało się bowiem wtedy dopiero, że nic nie było gotowem do wybuchu i że Centralizacja łudziła się co do siły, jaką mogła rozporządzać. Dobrycz nazwał więc słusznie rozkazy te nierozsądnemi, i ostrzegł Karola o niebezpieczeństwie, jakie grozi krajowi z powodu przyśpieszonego powstania. Ruprecht zbadawszy dokładnie przedstawiony sobie stan rzeczy, i przekonawszy się o prawdziwości objaśnień Dobrycza, napisał raport do Komitetu Centralnego w Poznaniu o istotnem położeniu kraju i o konieczności wstrzymania powstania.
Raport ten jednak jako też objaśnienia Dobrycza, Rakowskiego i innych, pozostały bez skutku. W odpowiedzi nadeszły nowe, więcej stanowcze rozkazy powstania, takowe zaś przywiózł do Warszawy Bronisław Dąbrowski, nominowany dowodzącym na lewym brzegu Wisły przez Mierosławskiego, przeznaczonego na wodza naczelnego armii powstającego narodu. Wobec tej stanowczości na nic się nie zdały refleksje i obawy, nie czas było na przedstawienia ruch powstrzymujące, potrzeba było działać. Ruprecht więc i jego towarzysze warszawscy, znając wagę posłuszeństwa i obowiązki podwładnych, przystąpili do działania z gorliwością ludzi sumiennych i pomnażali liczbę związkowych, którzy po wybuchu mieli podążać do Dęblina, wybranego na zborny punkt dla wszystkich, cząstkowych powstań...
Dąbrowski sam miał wyruszyć z Kuflewa na Dęblin, a w tej wyprawie towarzyszyć mu mieli sprowadzeni landwerzyści z Poznańskiego, i pomiędzy innymi: Karol Ruprecht, Karol Toliński, Adolf Gruszewski i Teofil Bębnowski.
Już związkowi zgromadzili się w Kuflewie i uzbroili się ladajaką bronią, gdy nadjechała z Poznańskiego żona Dąbrowskiego, i przywiozła wiadomość o aresztowaniu przez Prusaków Mierosławskiego wraz z wielu przewodniczącymi w związku, i rozkaz powstrzymania powstania. Wskutek tego rozkazu Dąbrowski wyjechał zaraz do Poznania, i radził toż samo uczynić Ruprechtowi.
Ten jednak nie chciał opuścić kraju, tem bardziej, że odebrał list z Litwy od Reera, w którym go zawiadamiał o niechybnym wybuchu na Litwie. Uważając za obowiązek swój być tam, gdzie jest niebezpieczeństwo, postanowił jechać na Litwę, nie wiedząc bynajmniej, że i w tej prowincji nastąpiły aresztowania, które zamierzony ruch zrobiły niepodobnym.
Jechał pocztą, droga mu wypadła na Siedlce, gdzie Pantaleon Potocki, nie wiedząc o odwołaniu powstania, na czele kilkunastu ludzi, pomiędzy którymi byli: Kociszewski, Żarski, Jan Lityński, napadł na odwach, przepędził żołnierzy, pokazał się w resursie z wezwaniem do powstania, a rzuciwszy popłoch pomiędzy Moskalami i urzędnikami, którzy się w kąty pochowali, cofnął się, nie będąc popartym przez ludność. Moskale widząc, że powstanie nieudało się a niebezpieczeństwo minęło, wzięli się, bezpieczni o siebie, bardzo energicznie do ścigania powstańców i chwytania przejeżdżających. Ruprecht tymczasem nadjechał na stacją pocztową siedlecką. Zastawszy tam rozkaz, ażeby podróżni meldowali się prezydentowi miasta Feliksowi Dębskiemu, — został w kancelarji tego ostatniego poznanym przez aresztowanego służącego Pantaleona Potockiego, który zaraz wyznał, iż często widywał przybyłego podróżnego u swego pana. Ruprecht rzeczywiście bywał u Potockiego, którego do związku wprowadził. Dębski wprawdzie o tem nie wiedział, lecz mając zeznanie służącego o wizytach u naczelnika powstania siedleckiego, aresztował Ruprechta i oddał go żandarmom. Żandarmi okuwszy Karola w kajdany, odwieźli do cytadeli, w której się też wkrótce znaleźli: Józef Rakowski; Dobrycz; Pantoleon Potocki, zdradzony przez młynarza, u którego szukał schronienia; Kociszewski i Żarski, zdradzeni przez chłopa Stanisława Pieska, we wsi Pieroga, do którego błąkając się po polu podczas śnieżnej zawieruchy wstąpili — i mnóstwo patrjotów, ze wszystkich stron kraju zwiezionych.
Więzienia moskiewskie, pruskie i austrjackie; w Warszawie, w Modlinie, Zamościu, w Wilnie, w Kijowie, we Lwowie, w Tarnowie, w Krakowie, w Poznaniu, przepełnione były więźniami stanu. Ze wszystkimi władze śledcze obchodziły się surowo, zmuszając przeróżnemi sposobami do zeznań. Najsurowiej jednak obchodzono się w Warszawie z tymi, którzy mieli udział w powstaniu siedleckiem, lub jakąkolwiek styczność z organizacją warszawską. Kniaź Paskiewicz, namiestnik carski, otrzymał władzę dyskrecjonalną nietylko w Królestwie Polskiem ale i na Litwie. Mógł więc wyrokować na śmierć bez odwołania się o potwierdzenie do Petersburga. Władzy udzielonej sobie, używał ten satrapa prawdziwie po moskiewsku, to jest prześladował, uciskał i wydawał wyroki śmierci i pałek bez rachunku. Ruprecht Karol wraz z towarzyszami skazany został przez sąd wojenny na powieszenie, — a Paskiewicz, któremu szło o rzucenie postrachu na ludność, polecił wykonać wyrok bezzwłocznie.
Pamiętam dobrze ten straszny dzień. Było to 16. marca 1846 r. Niebo było pokryte jakby ołowianemi chmurami, deszcz atoli nie padał. Natura była ponurą i smutną jak serca Polaków. Warszawa zalaną została wojskiem moskiewskiem. Na placach: Saskim, Krasińskim, Bankowym, Zygmunta III, Marsowym, Trzech Krzyży, wytoczono baterje armat i rozbito namioty. Przez obozujących żołnierzy przecisnąć się nie można było. Na każdym rogu wszystkich ulic miasta, stały konne patrole, z żandarmów, kozaków i huzarów złożone. Policjanci wielkiemi massami krążyli pomiędzy ludnością, która w przerażeniu, usposobiona nader ponuro spieszyła ku cytadelli. Tutaj, na stoku fortecznym sterczała szubienica na wzniesionym szafocie, otoczona czworobokiem żołnierzy, z kilku pułków złożonym. Z bram fortecy wysunął się orszak skazanych pod silną eskortą. Obok skazanych byli karmelici, ksiądz kalwiński i pop prawosławny — dowód to, że na śmierć przeznaczeni polscy patrjoci należeli do trzech wyznań: katolickiego, kalwińskiego i greckiego. Już ich przywieziono pod szafot. Zaczęło się złowrogie czytanie wyroków i ubieranie do śmierci.
Pierwsi na szubienicy zawiśli Kociszewski i Żarski. Pozostali patrzeć musieli na ich konwulsyjne drgania, wiedząc, że za chwilę podobnie zostaną podniesieni. Przystąpiono do drugiej pary skazanych, to jest do Stefana Dobrycza i Karola Ruprechta. Skrępowano im ręce na plecach, rzucono na jednego i drugiego białe śmiertelne koszule z kapturami, któremi zwykle zasłaniają oczy w chwili wieszania. Podprowadzono obu pod stryczki spuszczające się po kółku z poprzecznej belki szubienicy, obwinięto niemi szyje, zarzucono kaptury na oczy i pomocnicy kata czerwono ubranego wzięli się już do poderwania podstawy z pod nóg skazanych, gdy dowódzca egzekucji wstrzymał ręką wykonanie tej ostatniej już ceremonji przy wieszaniu. Wydawszy następnie rozkaz zdjęcia skazańcom kapturów z oczu, przeczytał wybladłym, jakby z tamtego świata spozierającym patrjotom, zmianę wyroku szubienicy na wygnanie do Syberji i wieczne roboty w kopalniach nerczyńskich. Zmianę wyroku, skazani tak Ruprecht jak Dobrycz przyjęli ze spokojem wielkich dusz, nie okazując na zewnątrz żadnej zmiany w twarzy. Przebyli oni już wszystkie cierpienia szubienicy, wszystkie, straszne, zabijające wzruszenia pod stryczkiem, nie mogli więc mocno uczuć a przynajmniej okazać wdzięczności tym, co z życiem ich igrali. Wzruszenia te były głębokie. Ślad ich pozostał przez całe życie w usposobieniu obu kolegów z szubienicy uwolnionych. Pokój jakby z tamtego świata, powaga niewzruszona przebytego cierpienia, wycisnęła się piętnem męczeństwa na ich duszy i obliczach.
Trzeciej parze skazanych: Andrzejowi Deskurowi i Michałowi Mireckiemu, obecnym także na szafocie, przeczytano jednocześnie wyrok śmierci i zmianę jego na „katorgę“ w Syberji — Janowi zaś Lityńskiemu zmianę wyroku śmierci na katorgę z dodatkiem pięciuset kijów, które mu ściśle na plecach tegoż samego dnia odliczono.
Pantaleona Potockiego nie było przy tej exekucji. Z Warszawy powieziono go do Siedlca i tam dnia 17. marca powieszono. Józef Rakowski, jeden z kierowników związku w Warszawie, niedoczekał się wyroku, umarł w więzieniu podczas śledztwa, nie bez przyczynienia się badającej Komissji, duszą której był taki infamis jak pułkownik Lejchte, niegdyś lokaj za kradzież policzkowany i więziony, a teraz wierny poddany cara, obsypany orderami i pieniądzmi wynagrodzany przez rząd, za znęcanie się nad więźniami.
W Wilnie Paskiewicz wyprawił innego rodzaju scenę. Tam na dziedzińcu arsenału przeprowadzono Jana Reera przez ulicę żołnierzy, którzy mu wyliczyli 1500 kijów. Po tej krwawej exekucji odwieziono go na Sybir. Apollina zaś Hofmejstra, Józefa Bogusławskiego i Dr. Anicetego Reniera, posadziwszy na wysokim wozie delinkwentów, przywiązano do słupów, a zawiesiwszy każdemu na piersiach tablice z napisem „buntownik“, wożono w uroczystym pochodzie, z katowską pompą, po ulicach Giedyminowego grodu. Niezwykły ten pochód, zrobił nadzwyczajne na ludności wrażenie, nie takie jednak, jakiego spodziewali się Paskiewicz i Mikołaj. Rozlegające się z wysokości wozu wołanie Hofmejstra „Jeszcze Polska nie zginęła“ elektryzowało starych i młodych Litwinów. Oburzenie przeciwko najezdnikom moskiewskim stało się powszechnem, tego zaś samego dnia młodzież gimnazjalna poprzysięgła zemstę wrogom i oddanie się pracy dla wykształcenia siebie na Polaków, zdolnych walczyć i oswobodzić Ojczyznę z pod obcego panowania. Związek, który dnia tego powstał, znany w historji pod nazwą związku braci Dalewskich, w trzy lata po tych wypadkach, doczekał się także tragicznego rozwiązania.
Ale to już nie należy do naszego przedmiotu. Wracamy więc do szubienicy warszawskiej, z pod której zabrano Karola Ruprechta i Stefana Dobrycza w towarzystwie żandarmów i wsadziwszy na kibitki, wywieziono do odległej przeszło tysiąc mil kopalni ołowiano-srebrnej w Akatui, położonej między wysokiemi górami w Syberji, w Nerczyńskim kraju. Tu szlachetni nasi wygnańcy zastali z dawniejszych czasów skazanych patrjotów: pułkownika Piotra Wysockiego, słynnego dowódcę podchorążych 29. listopada 1830 r.; majora saperów Franciszka Malczewskiego, zdobywcę arsenału w dniu 29. listopada 1830 w Warszawie; Wincentego Chłopickiego z Ukrainy; Eustachego Raczyńskiego, zesłanego za wyprawę emissarjuszów 1833 r., przy którym Dziewicki truciznę wypił, i innych.
Pomiędzy nowoprzybyłymi a dawnymi wygnańcami zawiązały się szybko koleżeńskie stosunki i prawdziwa przyjaźń, szczególniej też z Piotrem Wysockim, która długie lata przetrwała.
W Akatui w ponurem więzieniu a potem na kwaterze we wsi mieszkając, przebyli nowi wygnańcy lat kilka, po których Karol Ruprecht przeniesiony został do pobliskiej kopalni w Aleksandrowsku, gdzie oprócz wydobywania rudy, zesłani do robót pracowali w hucie wytapiającej ołów i srebro, tak z miejscowych jak i z akatujskich rud. W Aleksandrowsku miał Ruprecht za towarzyszy pomiędzy innymi: Marcelego Brochockiego, zesłanego w 1838 za udział w „Stowarzyszeniu ludu polskiego“ czyli w sprawie Szymona Konarskiego, i słynnego księdza Piotra Ściegiennego, proboszcza z Chodla w Kieleckiem, przywódcę socjalnego związku pomiędzy ludem wiejskim, który w dzień zamierzonego wybuchu w r. 1844 zdradzony, niespodziewanie aresztowanym został, a po osądzeniu, podobnie jak Ruprecht, pod szubienicą (w Kielcach) uwolniony od kary śmierci i skazany do kopalni nerczyńskich.
Ściegienny nie znając teorji zagranicznych, przy rozczytywaniu się w ewangeliach, wpadł sam na pomysł nowej teorji socjalnej, według której chciał urządzić polski naród. Przekonany głęboko o dobroci, praktyczności i słuszności swojej teorji, począł ją propagować pomiędzy włościanami, — gorąco przytem wierząc, iż włościanie sami na swoich barkach dźwigną Polskę niepodległą. — Niepowodzenie, więzienie, szubienica a potem wygnanie, nie zmieniło jego przekonań. Na Syberji jeszcze każdemu, kto go chciał słuchać, wykładał budowę socjalistyczną przyszłej Polski z siłą argumentacji prawdziwego myśliciela a z ogniem człowieka natchnionego. W Aleksandrowsku zaproponował kolegom wygnania, urządzenie życia według zasad swojej samorodnej teorji. Propozycja została przyjętą — Ruprecht nie odsunął się od niej i wszedł także do owej współki, przypominającej francuzki falanster. Sprawdziwszy praktycznie wartość wspólnej własności, wystąpił wkrótce z współki, która się też niebawem rozwiązała, nie mogąc znaleźć środka przeciwko próżniakom i przeciwko wyzyskiwaniu przez tych ostatnich sumiennej a gorliwej pracy pracowitych współtowarzyszy.
Odtąd widzimy Ruprechta zawsze po stronie przeciwnej socjalistom i komunistom, nauczającego zdrowych zasad ekonomji politycznej i broniącego własności dokładniejszymi argumentami i faktami niż te, jakie pospolicie czytamy w książkach uczonych ekonomistów. Próba syberyjska socjalizmu, była dla niego wyborną szkołą — brak zaś własności ziemskiej istniejący w całej Sybrji, unaocznił mu w wizerunku tamtejszego społeczeństwa przyczynę niewoli, ogólnie panującej na Wschodzie i Północy, i przyczynę małej skłonności mieszkańców tamtejszych, pozbawionych możności posiadania ziemi, do postępu i cywilizacji. Z stanowczością, z jaką występował przeciw socjalizmowi i komunizmowi, przemawiał też odtąd zawsze za uwłaszczeniem naszych włościan, widząc w niem nie tylko wymierzenie sprawiedliwości, ale i najsilniejszy bodziec do oświaty i uobywatelenia ludu. Przekonania, które na Syberji doświadczeniem własnem i widokiem praktycznego życia ustalił w sobie, zrobiły go później po powrocie do kraju, jednym z najczynniej i najskuteczniej działających dla zniesienia w Polsce pańszczyzny, uwłaszczenia włościan i równouprawnienia stanów.
W Alexandrowsku doczekał się Ruprecht uwolnienia z katorgi i przeniesienia na osiedlenie. Ta ostatnia kategorja wygnania, nie przywiązywała tak ściśle do miejscowości jak „katorga“ czyli skazanie do robót w kopalniach lub fabrykach; z swobodą ruchu, przywracała ona możność zarobku. Skorzystał z niej Karol i przyjął prywatny obowiązek urzędnika przy kopalni złota „na Gremuczce“, położonej w Wierchnioudińskim powiecie, a należącej do jednego z kupców kiachtińskich, który ją exploatował w spółce z zamożnym Polakiem.
Gremuczka odległą jest od „Wielkiego Nerczyńskiego Zawodu“ jadąc przez Troicko-Sawsk, Wierchnioudińsk i Czytę przeszło 200 mil geograficznych. Chociaż zaś droga ta nie należy bynajmniej do wygodnych, a podróż po niej połączona jest z wielu przeszkodami, Ruprecht przecież czyniąc zadość obowiązkowi obywatelskiemu, przebywał ją co rok, udając się na posiedzenia wygnańczego Ogółu, które odbywały się przez tydzień od Bożego Narodzenia do Nowego Roku, w domu dr. Antoniego Beauprego, wygnanego za sprawę Konarskiego do Wielkiego Nerczyńskiego Zawodu
Podnosimy ten szczegół dla tego, że on maluje pilność Ruprechta w sprawowaniu publicznego obowiązku. Był on tez zawsze najmocniej przeciwny myśli wyrażonej w przysłowiu „bez jednego żołnierza wojna się obejdzie“ i mawiał często, „iż każdy nieoglądający się na drugich, spełniać powinien co do niego należy“ w tem tylko upatrując powodzenie sprawy. Jakoż spełniał on zawsze to, co było jego obowiązkiem, nie spuszczał się na zastępstwo, i na lichym wózku przebywał przez kilkanaście dni przestrzeń większą niż z Warszawy do Paryża, aby być obecnym na wygnańczym sejmie czyli na posiedzeniach „Ogółu.“
Za jego przykładem postępowali koledzy inni. Nie lenili się więc także i pomimo odległości dążyli do Wielkiego Zawodu Nerczyńskiego, tak, że nigdy przy obradach nie brakło tam kompletu.
Jakże ta pilność obywatelska wygnańców, świetnie odbija od lenistwa oraz gnuśności wielu posłów na sejm krajowy we Lwowie i wielu członków różnych tutejszych i poznańskich towarzystw, jako też rad miejskich i rad powiatowych w Galicji. Chociaż żaden z nich nie jest oddzielony znacznemi przestrzeniami od miejsca posiedzeń, przecież przewodniczący częstokroć odraczać musi sesje dla braku kompletu. W wielu zaś towarzystwach przez lata całe nie może się zebrać dla tego braku walne zgromadzenie, gdy w sejmie najważniejsze sprawy rozstrzygane bywają przy nieobecności ⅓ posłów należących do inteligencji.
Wygnańcy płacili znaczny podatek do wspólnej kassy od swoich zarobków i dochodów, podatek progressyjny, dla zamożnych dochodzący do stopy bardzo wysokiego procentu — a przecież nie było tam potrzeba jak u nas w kraju ponaglań, przypominań i exekucji. Każdy był przekonany, iż podatek wyraża pojęcie obywatelskiego obowiązku i nikt nie zalegał z wpłatami; nikogo tam nie wykluczano z ogółu za nieuiszczenie składki, jak to się stało pewnemu, bogatemu księciu w Galicji, którego wyrzucić musiano z Towarzystwa Oświaty ludowej, bo nie można go było zmusić do zapłacenia 1 zł. reńs. rocznej składki.
Nieznano tam obojętnych na sprawy ogólne, nieznano trutniów, dumnie a gnuśnie odsuwających się od życia publicznego. Było to prawdziwie wzorowe społeczeństwo, rządzące się zasadami rozumnemi i ustawą, którą samo sobie przepisało.
Obrady umiejętnie były prowadzone. Widziałem odtąd bardzo wiele ciał obradujących, sejmów, parlamentów, Izb prawodawczych, nie widziałem jednak zgromadzenia, któreby było więcej parlamentarnem od tego sejmu wygnańczego w Nerczyńskim Wielkim Zawodzie. Powściągliwość w wyrażeniach, skromność w przedstawianiu pomysłów swoich, pobłażliwość i delikatność w ocenianiu wniosków innych, nie mogła być dalej posuniętą. Przypominam sobie na jednem z tych posiedzeń, przemówienie cokolwiek ostre pewnego wygnańca, który dla wieku, rozumu i zasług, używał wielkiej powagi. Krytykując wniosek młodego, niedawno z kraju przybyłego kolegi, wyraził się, iż niewidzi słusznej przyczyny w wystosowaniu pomienionego wniosku, i mniema, iż postawiony został nie dla celu ogólnego dobra, ale dla zadowolnienia własnej próżności. Słowa te wywołały najgorsze wrażenie. Ruprecht poprosił o głos w obronie zaatakowanego w ten sposób kolegi. Słyszałem go wtedy po raz pierwszy przemawiającego publicznie. Wymówki czynione za niewłaściwe wchodzenie w pobudki działania, w ustach Ruprechta były tak przyzwoite i eleganckie, że tak powiem, siła zaś argumentów tak przekonywająca, iż ów wiekowy, namiętny, dumny a przywykły do rozkazywania wygnaniec, głęboko poruszony, przeprosił młodego kolegę, sam zaś przyznawszy się do winy, dziękował Karolowi za upomnienie i naprowadzenie go na drogę należnego każdemu poszanowania.
Obrady te były dla wygnańców szkołą parlamentarną i dzielnym bodźcem do utrzymywania wśród nich ducha publicznego. Z kassy wypłacano wparcia biednym i chorym, dawano pożyczki kolegom trudniącym się handlem, przemysłem i przedsiębiorstwami, prenumerowano pisma polskie i zagraniczne, zakupywano książki do biblioteki i zaopatrywano wszystkie potrzeby ogólniejszego charakteru. Była tam własna poczta, własne gospodarstwo. Chcący uczyć się, mógł się na tem wygnaniu gruntownie wykształcić, nietylko umysłowo ale i moralnie. Czuwanie nad postępowaniem własnem, było najsurowiej przez każdego wykonywanem, każdy bowiem czuł się pod braterską władzą opinii towarzyszy wygnania, która nie przepuszczała żadnej w prywatnem nawet życiu zdrożności, żadnego nadużycia. Cnotliwszego społeczeństwa jak to wygnańcze na Syberji, nie widziałem już potem. Jeżeli wygnańcy wyrobili w sobie charaktery, tak, że po powrocie do kraju byli przedmiotem podziwu z poszanowaniem połączonego, przypisać to należy opinji publicznej i życiu koleżeńskiemu, które wprowadziła w ład i w porządek najwyższego uspołecznienia wspomniana organizacja.
Miejscowi mieszkańcy umieli cenić wysokie moralne przymioty polskich wygnańców. Dla nich to chętnie powierzali im do spełnienia obowiązki, wymagające rękojmi uczciwości; dla tych to przymiotów ufali im bez granic i obdarzali wielkim kredytem, wbrew prawu, które skazanemu na Sybir dozwala prawnie zaufać tylko 5 kopiejek.
Władze górnicze nerczyńskie i władze jenerał-gubernatora w Irkucku, wiedziały o tej organizacji pomiędzy wygnańcami i o posiedzeniach walnych co rok odbywanych, w mieszkaniu Beauprego w Wielkim Nerczyńskim Zawodzie, miały jednak tyle rozsądku, iż nie występowały przeciwko niej nieprzyjaźnie, przekonawszy się dostatecznie, iż podobna organizacja szkodliwą dla państwa być nie może.
To rozsądne zapatrywanie się władz, tolerancja, jaka za Bajkałem pomiędzy Moskalami spostrzegać się dawała, jako też większa niż w Rosji oświata i znaczniejsze ukulturowanie kraju, było dziełem wygnańców, skutkiem ich nauczania i wpływów, jakie wszechstronnie wywierali pomiędzy nimi ludzie prawi, czyści moralnie a wielkiego charakteru. Ludzi takich było dosyć w tej reprezentacji polskiej na odległym Wschodzie, wśród krainy, której karty dziejowe zapisane zostały polskiemi łzami. Ruprecht należał do więcej wpływowych!
Towarzysze wygnania, wszyscy bez wyjątku kochali go i szanowali, ceniąc w nim wysoko towarzyskie przymioty, jego łagodność w sądach, słodycz w mowie, łatwość w obejściu, braterstwo w postępowaniu i to zawsze jednakie, czy to w domu u siebie, czy wśród ludzi zachowanie się, przypominające stoików rzymskich, albo lepiej chrześcjan katakombowych. Moskale także cenili piękne przymioty Ruprechta, a wysokiego nabierali wyobrażenia o Polsce, widząc życie tak wzorowe i piękne, iż przykładu podobnego, chyba tylko w księgach żywotów świętych szukać im przychodziło. Był czas, iż wygnańcy na swoich niskich, potępionych stanowiskach zostając, wpływali na sprawy ogólne tamtejszego kraju, i byli jego moralnymi, niewidzialnymi regulatorami; że do nich, katorznych lub zesłanych na osiedlenie, albo do wojska, udawali się wysocy urzędnicy z prośbą o poparcie i o przychylne słówko publicznie wyrzeczone.
Fakt tego wpływu jest najwymowniejszym dowodem żywotności polskiej, która nawet w kopalniach sybirskich nie może być przytłoczoną i wydobywa się na jaw w czynach moralnego nad swoimi stróżami panowania. O tem panowaniu mowy nigdy nie było; nikt go określić i ująć nie zdołał, a przecież mimo swej nieujętości, było ono rzeczywistością, niedającą się zaprzeczyć. Stało się ono faktem, nie w skutek narad i uchwał naprzód powziętych, ale w skutek samego życia. Jak roślina mimowolnie wystrzela kwiatem, tak życie czyste, bez skazy, pracowite a poświęcone, bezwiednie pokrywa się koroną wpływu i moralnego panowania. Przeciwko takiej propagandzie żaden rząd, a tem bardziej despotyczny, niema środka powstrzymującego; przeciwko takiej polityce próżną się okazuje mądrość dyplomatów i mężów stanu, polegająca na ucisku i odmawianiu narodowi praw mu przynależnych. Jednym z najwybitniejszych zwolenników tej wygnańczej na Syberji polityki był Karol Ruprecht, który już od niej nigdy, aż do grobowej deski nie odstąpił, w sobie naprzód wyrabiając te cnoty i te przymioty charakteru, które są konieczne narodowi do wybawienia z niewoli, a które pragnął widzieć we wszystkich.
Po wstąpieniu na tron Aleksandra II. i po wydaniu manifestu, na zasadzie którego jenerał—gubernator wschodniej Syberji, Murawiew hrabia Amurski, uwolnił w ciągu lat kilku wbrew tajemnej woli rządu petersburskiego, prawie wszystkich wygnańców z Syberji. Ruprecht nie otrzymał pozwolenia powrotu do Polski, ale przeniesiony został z wygnania zabajkalskiego na mieszkanie do Permu.
Tego rodzaju łaska była tylko pozorną, nie polepszała ona bowiem doli wygnańca, ale ją pogorszała. Pobyt w Syberji jest w ogóle przyjemniejszym i znośniejszym niż w europejskiej Rosji.
Większa tolerancja i przychylność Sybiraków jako też łatwiejszy zarobek, przyczynia się do tego. W guberniach zaś europejskiej Rosji wygnaniec polski nie spotyka ani przychylności, ani tolerancji. — Niechęć, uprzedzenia i nienawiść sztucznie podtrzymywana, wraz z zawiścią chleba, czynią mu pobyt trudnym a często nieznośnym w tych guberniach. W Permie wprawdzie ujemne strony usposobienia Moskali mniej rażąco występują przeciwko Polakom niż w Petersburgu, w Moskwie lub w guberniach bliższych tych dwóch ognisk życia moskiewskiego, wszakże wpływ cywilizacyjny Polaków jest nad Kamą o wiele słabszym niż w Syberji, w mniejszym więc stopniu rozwinęły się w charakterze mieszkańców Permji przymioty humanitarne. Jedyną korzyścią z przeniesienia do Permu była większa łatwość powrotu do Polski niż z Syberji. Jakoż po niedługim czasie Ruprecht otrzymał w Permie uwolnienie z wygnania i prawo powrotu do Warszawy, dokąd pospieszył z błogiem uczuciem, znanem tylko tym, którzy skazani byli na wieczne wygnanie z Ojczyzny.
W Białej podlaskiej zastał prawie całą swoją rodzinę. Rodzice witali powróconego jakby z za grobu syna, łzami i błogosławieństwem, siostry nie mogły się bratem nacieszyć. W Warszawie przyjęto Ruprechta równie serdecznie jak w rodzinie. Przebyte mężnie cierpienie męczeństwa, charakter niepospolity i rozum gruntownie wykształcony, odrazu postawiły go w towarzystwie warszawskiem na widnem a decydującem stanowisku. Garnęła się około niego młodzież i starsi a wszyscy słuchali z najwyższą uwagą rad jego i poglądów na kraj, na jego potrzeby i na sposoby działania, mające na celu podźwignięcie oświaty, dobrego bytu i samowiedzy narodowej mieszkańców.
W obszernym pokoju, w którym zamieszkał, na Miodowej ulicy w Warszawie, na trzeciem piątrze, w kamienicy Grabowskiego, widzieć można było wszystkich lepiej myślących i szlachetniej czujących, a już wtedy czynnych patrjotów. Bywał tez u niego bardzo często Edward Jürgens, przewodnik ówczesnej młodzieży, bardzo zdolny i wykształcony polityk, który Ruprechtowi zawdzięcza ostateczne swoje polityczne wykształcenie i utwierdzenie na drodze organicznej pracy. Przyjaźń, jaka połączyła tych dwóch szlachetnych mężów, wzmacniała się wspólnością dążeń. Ich to dziełem było wytworzenie stronnictwa umiarkowanego, które objęło w swój program zadania, jakie spełniało Towarzystwo rolnicze z Andrzejem Zamojskim na czele, i zadanie uobywatelenia żydów, podjęte przez J. I. Kraszewskiego oraz Leopolda Kronenberga, a rozszerzyło je myślą braterstwa wszystkich stanów i wyznań, oraz szeregiem dobrze obmyślanych prac narodowego odrodzenia.
Jakkolwiek zadania wspomniane i prace, dawno już było praktykowane, wszakże uporządkowanie, usystemizowanie i rozszerzenie tych zadań do ogółu potrzeb narodu ujarzmionego, stało się za ich głównie powodem, tak, iż słusznie Ruprechta i Jürgensa wraz z towarzyszami, uważają za twórców wyrozumowanego programu prac organicznych, z pewną, wybitną cechą polityczną.
Na Miodowej górze, bo tak nazywano w Warszawie trzecie piątro, na którem mieszkał Ruprecht, obok jenialnej poetki Gabryeli, obok zdolnej ludowej autorki Zofii Kaplińskiej, Jürgensa i Bolesława Denela, koncentrował się miejski kierunek zbawiennego ruchu, którego charakter bliżej staraliśmy się określić. Nie było tam mowy o gwałtownym wybuchu, o rewolucji, ale oswobodzenie musiało nastąpić, jako konieczny, bo organiczny rozwój społecznych sił narodu. Gdyby temu rozwojowi rząd moskiewski nie był kładł tamy, powstanie nie miałoby miejsca.
Wstrząśnienia jakie cesarstwo moskiewskie przebyło w wojnie krymskiej, pogrom jakim się ta wojna zakończyła, popchnęły Rosję podobnie jak Austrję przegrana pod Königgrätzem do wewnętrznych reform. Pęta mikołajowskiego ucisku zaczęły się luzować, zatęchła w niewoli atmosfera, odświeżyła się pod powiewem liberalnego wiatru, Polska zaś w zaborze moskiewskim, po raz pierwszy od upadku rewolucji 1831 r. odetchnęła swobodniej. Nie była to zmiana systematu, ale pofolgowanie w srogości i w bezwzględnem zastosowaniu dawnego sposobu rządzenia. Rząd moskiewski bynajmniej niezamierzał zmienić go u nas, nie wyrzekł się nawet moskalizacji Polski. Ci, którzy koncessje później nadane przedstawiają jako samowolny wypływ postanowienia cara, mają krótką pamięć i zapomnieli, iż rząd jego opierał się aż do ostatka wprowadzeniu polskiego języka do szkół, że do ostatka urzęda pozbawiał stopniowo charakteru polskiego, że Muchanów czuwał, aby Towarzystwo rolnicze nie przekroczyło zakresu gnoju i lepszej uprawy roli, że religia katolicka była zaledwo tolerowaną, a obsadzenie biskupstw pozbawionych od dawna biskupów, przedstawiono jako łaskę rządu — i że wreszcie zmiana, jaka nastąpiła w 1861 r., była istotnie wymuszona na rządzie przez manifestacje, które dzisiaj tak lekkomyślnie potępiają. Gdyby nie one, byłby system ucisku i wynarodowienia trwał bez przerwy i bylibyśmy do jego zaostrzenia doszli nawet bez powstania, to bowiem, co nastąpiło po jego klęsce, było postanowionym celem i dążeniem rządu moskiewskiego jeszcze przed wybuchem powstania.
Więc też i wtedy, w roku 1860, wobec uporu rządu moskiewskiego i systematycznego odmawiania praw i rozporządzeń koniecznych dla znośnej egzystencji ludności, uznaną została przez wszystkich obywateli potrzeba wywarcia pewnego nacisku na rząd, obudzenia jego domyślności przez postawienie go w pozycji, któraby mu nakazywała uczynić coś dla narodu. Ruchem stanowczym, zbrojnym, niechciano wywierać nacisku, bo ruch taki łatwo stłumiony przez przemoc militarną i policyjną, nie odmieniłby stanu rzeczy w kraju; nie zostawało więc nic innego, jak chwycenie się manifestacji, które nie stawiały sprawy na ostrzu noża i dawały możność pokojowego rozprawienia się z rządem. To nam dostatecznie tłumaczy, dlaczego manifestacje jakie młodzież urządzała w 1860 r., były sympatycznie przyjęte przez najrozsądniejszych i najspokojniejszych ludzi. Sympatyzował z niemi Ruprecht wraz z przyjaciołmi swymi i wiedział o tem, że nastąpią i zachęcał do nich. Manifestacje zamierzone na 25. lutego, a potem 27. lutego 1861 wydały się mu atoli niebezpiecznemi, bo łatwo mogły doprowadzić do starcia — odradzał je więc stanowczo. — Gdy przecież wspomniane manifestacje stały się faktem i padły ofiary na Starem mieście a potem na Krakowskiem przedmieściu, Ruprechta widzieliśmy pomiędzy patrjotami, którzy wierni zawsze najcenniejszej w życiu pognębionego narodu zasadzie solidarności, połączyli się z ruchem przez młodzież rozpoczętym i postanowili wyzyskać go na rzecz rozszerzenia swobód w kraju i znarodowienia wszystkich instytucji.
Postanowienia tego następstwem były deputacje u Gorczakowa, które pozyskały pozwolenie utworzenia rządzącej Delegacji Miejskiej, Straży bezpieczeństwa i uroczystego pogrzebu pięciu ofiar, a oprócz tego uzyskały cofnięcie się policji i wojska z placów i ulic miasta, co uratowało manifestacje od uronienia i zamieniało je na sposób działania w walce z rządem o narodowe prawa. Nie były więc one czczym objawem uczuć, zabawką lub popisem, jak je pewne antinarodowe stronnictwo przedstawia, ale czynem i to częstokroć skutecznym czynem, który zastępował gdzieindziej używane środki konstytucyjne.
Każde położenie i każdy czas ma swoje sposoby działania. W r. 1860, 1861 i 62 manifestacje były w zaborze moskiewskim jedynym sposobem wyjednania od rządu rozszerzenia polskiej autonomii i przyznania polskiemu narodowi praw, bez których rozwój oświaty, dobrobytu i samodzielności narodowej był niepodobnym; innego sposobu przemówienia i upomnienia się nie było. Ludzie więc, którzy w dniu 27. lutego zebrali się na naradę, i korzystając z krwi przelanej, wyjednali pierwsze ustępstwo rządu moskiewskiego, rozumieli dobrze sytuacją, wybornie ją wyzyskali i tym sposobem dowiedli, iż są wytrawnymi politykami. Pomiędzy nimi był i Ruprecht.
Brał on udział w organizowaniu Delegacji Miejskiej, ale do niej nie wszedł z powodu, iż obecność jego byłaby spotęgowała podejrzenie Gorczakowa przeciwko tworzącej się instytucji; w każdej jednak ważniejszej sprawie delegowani zasięgali jego wypróbowanej rady i korzystali z doświadczenia.
Tegoż samego dnia poruczyła Delegacja Józefowi Kwiatkowskiemu i Karolowi Ruprechtowi sformowanie Straży bezpieczeństwa, złożonej z tysiąca ludzi, która miała porządek i spokój w mieście utrzymywać a być przytem osłoną i narzędziem wykonawczem tejże Delegacji. Niezmordowana czynność Kwiatkowskiego, wsparta światłą radą Ruprechta, przeprowadziła szybko wspomnianą formację. W przeciągu 12 godzin sformowano korpus z tysiąca ludzi, podzielonych na dziesiątki i setki, wybrano komitet dyrygujący, setników i dziesiętników, i służba narodowej straży, szybko, niespodziewanie, rozpoczęła się w stolicy, chwilowo uwolnionej od widoku znienawidzonej policji i wojska. Ruprecht wybrany został na członka Komitetu straży bezpieczeństwa, i bardzo gorliwie pełnił obowiązki poruczone sobie. Miał on wtedy posadę urzędnika w Dyrekcji Kolei żelaznej warszawsko-wiedeńskiej i z niej się utrzymywał. Władza, od której zależał, ze względu na potrzebę jego obecności w Komitecie straży bezpieczeństwa, nie wymagała od Ruprechta pracy w biurze Dyrekcji Kolei żelaznej i wyręczała go zastępcą. Jakie zaś usługi Ruprecht w Komitecie oddawał, mówiliśmy na początku tej biografii, opisując przemowy jego do tłumu demagogicznego i do ludu na Solcu, ustawicznie przez prowokatorów podbudzanego do orężnego wystąpienia. Popularność jego wzmagała się wraz z zaufaniem. Dla tej to popularności poruczono mu prowadzenie pogrzebu pięciu ofiar (2. marca). Rozdrażnienie przeciwko Moskalom i policji było wielkie. Delegacja zalecała spokój i powagę, wszakże lękała się, ażeby jedyny oficer moskiewski, który miał assystować pogrzebowi, postępując na przedzie orszaku w charakterze dyrektora policji, wraz z strażakami ogniowymi, nie był przez lud nagabywany i znieważany. Dano więc mu do boku Karola Ruprechta, który miał go od zniewagi zasłaniać. Jenerał Pauluzzi miał także trochę o siebie obawy, gdy jednak ujrzał Ruprechta przy sobie, uspokoił się i bezpiecznie postępował aż na Powązki, zachowując przez długi czas w wdzięcznej pamięci uprzejmość swego przewodnika i obrońcy, którego pamiętał jeszcze od owej strasznej chwili wieszania na stoku cytadeli.
Po czterdziestodniowej wolności, rząd moskiewski podsycił wzburzenie umysłów rozwiązaniem instytucji, w których ludność widziała rękojmię pomyślnego rozwoju interesów społecznych i swojego bezpieczeństwa. Pierwszą ofiarą najezdniczej reakcji było rozwiązanie Straży bezpieczeństwa, następnie Delegacji Miejskiej a wkrótce potem Towarzystwa Rolniczego.
Wiadomo jakie miało następstwa obalenie Towarzystwa Rolniczego. Olbrzymia manifestacja stutysięcznego tłumu, zebranego przed gmachem, w którym Towarzystwo posiadało swoje biura, a następnie przed pałacem Andrzeja hr. Zamojskiego, przeniosła się przed Zamek królewski, zasłoniony wojskiem, stojącem w szyku bojowym, gotowem do wystąpienia. Zwarte tłumy ludu stanęły naprzeciw szeregów carskich i rozpoczęły słowne na sposób bohaterów Homera wymyślania. Niebezpieczeństwo rosło z każdą chwilą. Podniosło go jeszcze nietaktowne wystąpienie carskiego namiestnika, kniazia Gorczakowa, który wystąpił na przód szeregów wojska, wmięszał się w tłum i rozpoczął z nim polemiczną szermierkę i niewłaściwe napominania. Ten i ów mu z ludu odpowiadał także nie bardzo delikatnie i odprawiał do Moskwy. Gniew starca rósł i wyrażał się niecierpliwem miotaniem oraz rzucaniem. Szczęściem, Ruprecht znalazł się w stanowczej chwili wśród tłumu i zaklinał obecnych na sprawę Ojczyzny, ażeby zachowali spokojną postawę i nie prowokowali wojska oraz Gorczakowa. Do tego zaś ostatniego zwrócił się ze słowami perswazji, prosząc i nalegając, ażeby dał rozkaz cofnięcia się wojsku. Słowa Ruprechta przyprowadziły do przytomności roznamiętnionego namiestnika. Dalsze zaś argumenta Karola, nieznajomego sobie negocjatora ze strony ludu, trafiły mu tak dalece do przekonania, że odrazu zmienił ton swojej rozmowy. Wydawszy następnie rozkaz cofnięcia się wojsku z placu Zygmunta III, sam się udał do Zamku — lud zaś tymczasem niemając przed sobą drażniących go Moskali spokojnie rozszedł się domów. Tym sposobem uniknięto niepotrzebnego rozlewu krwi i nowych ofiar, liczba których zważywszy na ściśnięty, stutysięczny tłum na placu i znaczne siły wojskowe, byłaby ogromną.
O tem co zaszło pod Zamkiem, zatelegrafował Gorczaków do Petersburga, i odebrał ztamtąd rozkaz położenia końca wypadkom, użyciem najsurowszych środków. Nazajutrz więc (8. kwietnia) na tymże samym placu, wojsko już samo zaczepiło powracających z pogrzebu Ksawerego Stobnickiego, wieloletniego wygnańca na Syberji, i strzelaniem sprowadziło mniej gęsty wprawdzie tłum niż dnia poprzedniego, wszakże i tak dość znaczny, dla wywołania wielkiego nieszczęścia. Rozpoczęła się rzeź bezbronnych, ofiary liczono na setki. Rzeź ta nie położyła przecież, jak się w Petersburgu spodziewano, końca ruchowi, ale przeniosła go na inne pole, uczyniła głębszym i dla caratu groźniejszym.
Data 8. kwietnia jest początkiem tworzenia się tajemnych związków i kółek, z których następnie wyniknęły dwie wielkie organizacje. Organizacje te objęły wszystkie warstwy narodu i wszystkie ziemie polskie, które w r. 1863 zlały się w jedną, pod Rządem Narodowym zostającą organizację.
Na gruzach Towarzystwa Rolniczego powstała jedna z tych organizacji, nazwana obywatelską, a wzmocniona żywiołami inteligencji miejskiej, które do niej wprowadził Edward Jürgens, właściwy wraz z Karolem Ruprechtem i kilku innymi jeszcze patrjotami twórca tej organizacji. Do jej grona weszli wszyscy członkowie rozwiązanego Towarzystwa Rolniczego. Stała się ona nietylko panią kadrów Towarzystwa, ale i sukcesorką jego polityki oraz programu społecznego.
Wybory, jakie mężowie zaufania, wydelegowani z prowincji i z miast przeprowadzili, wprowadziły pomiędzy innymi do Dyrekcji Obywatelskiej organizacji: Karola Ruprechta, Edwarda Jürgensa i Władysława Zamojskiego, syna hr. Andrzeja, przez którego ten ostatni zachował sobie wpływ na rozwój i postanowienia organizacji. Skład Dyrekcji w ciągu 1861 i 1862 zmieniał się kilka razy. Przy każdych jednak wyborach przechodził wszystkiemi głosami wybierany Ruprecht, który był jej duszą i kierownikiem. Nie mógł on sam przecież decydować, rządy albowiem Organizacji obywatelskiej sprawowane były kolegialnie; prowincje zaś za pośrednictwem mężów zaufania, przy Dyrekcji zostających, wpływały na jej postanowienia. Jakkolwiek więc władza jego była ograniczoną, stanowisko przecież, jakie zajmował i powaga charakteru oraz zasług, czyniły go w tej instytucji najznakomitszą i najwięcej mogącą osobistością.
Organizacji obywatelskiej bardzo wiele zarzucano. Rządowi moskiewskiemu oddani ludzie, wytykali jej nieudolność, chwiejność i przyczynienie się do wywołania powstania, przez to, iż się nieoddała za narzędzie Wielopolskiemu; rewolucjoniści zaś oskarzali organizację obywatelską o niejasność programu, o sprzyjanie Wielopolskiemu, o paraliżowanie przygotowań do powstania przez zwrócenie obywateli do niewłaściwych w tej epoce prac organicznych i wreszcie o przyczynienie się do tego, iż powstanie wybuchło bez należytego uzbrojenia. Zarzuty te dwustronne tłumaczą się pośrednim charakterem wspomnianej organizacji. Występowała ona przeciwko rewolucjonistom, uważała bowiem powstanie przed ostatecznem załatwieniem sprawy włościańskiej i przed wzmocnieniem sił narodowych, dokonanem za pośrednictwem lepszego uspołecznienia, za wypadek zdolny kraj w nieszczęście pogrążyć; — występowała też dla rozlicznych powodów i przeciw stronnictwu rządowemu, które wyobrażał Wielopolski, nie tworzyła przecież bynajmniej systematycznej opozycji.
Reformy jakie kraj wyjednał za pośrednictwem margrabiego, czyli tak zwane koncesje, znajdowały w obywatelskiej organizacji najsilniejsze poparcie. Przy jej to pomocy dokonano wyborów do rad miejskich i powiatowych; jej członkowie przyjmowali nominacje do Rady Stanu; inni zaś czynnie pomagali margrabiemu w przeprowadzeniu reform szkolnych. Bez nich, bez tej organizacji, nie byłby Wielopolski postawił ani jednej nowej instytucji w Królestwie. Wiedział on dobrze o poparciu jakie w tem stronnictwie znajdował, a przecież nie chciał się na niem wesprzeć i niechciał go powołać do wspólnej pracy. Zbliżających się odtrącał, przed żądającymi szczerości milczał o swoich zamiarach, rad słuchać niechciał, — a w skutek tego odepchnął w końcu od siebie całe stronnictwo, z którem gdyby był chciał wspólnie działać, nie przyszłoby do powstania, dzieło zaś wewnętrznego odrodzenia, tak szczęśliwie rozpoczęte, zostałoby niezawodnie do pomyślnego końca doprowadzone. Zarzut więc jaki spotyka w tym razie organizację obywatelską a z nią Ruprechta, Andrzeja Zamojskiego i innych, nie jest uzasadnionym.
Że stronnictwo organizacji obywatelskiej nie ufało Wielopolskiemu i podejrzywało go o panslawizm i o cele polityki osobistej a nie narodowej, wina to samego margrabiego a nie umiarkowanego stronnictwa. Nieufność ta spowodowała, iż wspomniane stronnictwo skupiło się znowuż około Andrzeja hr. Zamojskiego i jego a nie Wielopolskiego wybrało za pośrednika w stosunkach z rządem i jemu powierzyło trzymanie sztandaru, co margrabiego najmocniej rozgniewało. Zaufanie, którego wyrazem było owo skupienie się i list wręczony hr. Zamojskiemu w imieniu kraju, wywołało stanowcze zerwanie pomiędzy Wielopolskim czyli rządem a organizacją obywatelską. Hr. Andrzej Zamojski powołany do Petersburga, wygnany został za granicę, nie bez przyczynienia się margrabiego. Możność wspólnego działania z jakąkolwiek partją w kraju została dla Wielopolskiego straconą a szlachta, która przeważnie należała do organizacji obywatelskiej, popchniętą została tym sposobem przez sam rząd do programu Komitetu Centralnego Narodowego i do powstania.
Historja listu czyli adresu do Andrzeja hr. Zamojskiego, zawierającego szczerze i jawnie wypowiedziane przekonania oraz żądania narodu, reprezentowanego przez umiarkowane stronnictwo, a które hrabia miał zakomunikować wielkiemu księciu Konstantemu, jest następująca. Komitet Centralny Narodowy ogłosił w odezwie z 1. września 1862, iż odtąd będzie w charakterze rządu występował. Śmiałym tym krokiem zajął stanowisko, którego ignorować nie można było, tem bardziej, że organizacja narodowa, podwładna mu, szerzyła się z szybkością nadzwyczajną. Siłę i powodzenie działaniu Komitetu zapewniała nietylko śmiałość, ale też szerokość zasad oraz dążeń obejmujących całą Polskę, i propaganda, która do stanowczego czynu powoływała wszystkie warstwy narodu. Wobec wzmocnienia się potęgi Komitetu Centralnego, zdolnym już swą siłą rząd najezdniczy szachować na każdym kroku, organizacja obywatelska musiała wystąpić z aktem, któryby wykazał, iż zajmuje stanowisko równie narodowe i ściśle określone, inaczej znaczenie jej zupełnie by upadło, a szanse powstania, którego się lękały rozważniejsze umysły, wzrosłyby niezmiernie. Potrzebę takiego aktu uznał sam Andrzej Zamojski, zwłaszcza, że namiestnik W. Kniaź Konstanty odezwą swoją zdawał się do niej upoważniać. Syn hr. Andrzeja, Władysław, jako członek Dyrekcji Obywatelskiej, niewiadomo czy z upoważnienia ojca, czy też bez upoważnienia, dość, że w imieniu ojca zaprojektował tejże Dyrekcji, podanie rządowi pośrednią drogą żądań kraju, wyraźniej określonych niż w adresie z 27. lutego 1861, i to w formie listu wystosowanego do hr. Andrzeja. Dyrekcja zwołała mężów zaufania z całego kraju na naradę nad tym przedmiotem. Skutkiem tej narady było przyjęcie projektu listu, napisanego przez Ruprechta do hr. Andrzeja Zamojskiego, który tu jako akt wielkiej doniosłości w wypadkach przedpowstańczych podajemy:
„Bezprzykładne w dziejach nieszczęścia Polski przecinając byt jej polityczny, nie dozwoliły osłabić ducha Narodu, ani skazić w nim lub oziębić gorących uczuć historycznego powołania. Duch Narodu spotężniał poświęceniem i ofiarą, uczucia wzrosły boleścią i wiarą w przyszłość; w chwilach stanowczych wołają one o zwrot odjętych, a wiekami uświęconych praw i swobód narodu.“
„Już w roku zeszłym podawaliśmy w tym celu adress do Tronu, upominając się o prawa nasze, a wyborcy do utworzenia Rad powiatowych i miejskich powołani, w podaniu do ówczesnego Namiestnika (hr. Lamberta), dwudziestu tysiącami podpisów pokrytem, oświadczyli: że nowo nadane instytucje grożącym niebezpieczeństwom zapobiedz nie zdołają, i że jedynie reprezentacja z wyborów powstała (sejm), przy jawnej dyskusji, ogólne potrzeby kraju wypowiedzieć może.“
„Stan wojenny uniemożebnił doręczenie podania. Potrzeby kraju raz jeszcze nieuwzględnione, doprowadziły do przewidywanych, nieszczęśliwych następstw.“
„Dziś znowu, my Polacy w imię społecznego porządku i cywilizacji europejskiej, powodowani odezwą J. C. W. W. Księcia Konstantego: „aby niedozwolić krajowi posuwać się do przepaści bez wyjścia,“ przybywamy ze wszystkich jego okolic i w braku innej do wystąpienia drogi, otaczamy Cię w zaufaniu, że uosabniając w sobie ducha naszego narodu, wypowiesz J. C. Wysokości potrzeby i przekonania w głębi serc i umysłów naszych złożone, — przekonania i potrzeby, których zatajenie za szkodliwe, a głośne wypowiedzenie przed całym światem za konieczne uważamy.“
„Od udziału w nowo nadanych nam instytucjach nie usuwamy się, lecz obowiązani jesteśmy oświadczyć, że środkami dotąd używanemi, doprowadzono kraj do stanu, w którym ani użycie siły wojskowej, sądów wojennych, więzień i wygnania, ani nawet kara śmierci, nie zdołają go uspokoić, a przeciwnie, ostateczne wywołują rozdrażnienie i pchają na drogi, dla rządzących i rządzonych coraz zgubniejsze. My zaś, jako Polacy, wtedy tylko rząd z zaufaniem popierać będziemy mogli, gdy rząd ten będzie naszym, polskim, i gdy Ustawą Zasadniczą przy wolnych instytucjach złączone będą wszystkie prowincje Ojczyznę naszą składające.“
„Wszakże sama J. C. Wysokość w odezwie swojej uszanował tę naszą miłość Ojczyzny i przyrzeka nam współudział w pracy około jej dobra. Dzielić miłości nie możemy — Ojczyznę naszą całą kochamy, w granicach, jakie jej Bóg zakreślił, a tradycje historyczne przekazały.“
Gdyby był W. Ks. Konstanty wraz z Wielopolskim żądań tych wysłuchał i gdyby na nie udzielił odpowiedź, dającą jakąkolwiek nadzieję nadania Królestwu Polskiemu Ustawy zasadniczej czyli konstytucji, chociaż w dalszej przyszłości, i gdyby był przyrzekł, iż Litwa i Ruś, o które upomniano się w tym liście, obdarzone zostaną podobnemi instytucjami jak Królestwo, sprawy nie byłyby wzięły tak gwałtownego obrotu. Rząd odepchnięciem brutalnem tych żądań, bo ich nawet wysłuchać W. Ks. Konstanty nie chciał, a pośrednika, który je miał wypowiedzieć, uwięzić kazał i wygnać za przyjęcie mandatu, udzielonego mu przez obywateli, ostatecznie zerwał z całym narodem i postawił się w pozycji, która natchnęła margrabiemu nieszczęśliwy pomysł, wyrzucenia z kraju za pomocą branki wszystkich gorętszych żywiołów i utworzenia tym sposobem ciszy, któraby mu bez udziału narodu rządzić pozwoliła. Po tem odepchnięciu chętnie i szczerze zbliżającego się do rządów Wielopolskiego umiarkowanego stronnictwa, powstanie stało się faktem loicznej konieczności. Musiało ono nastąpić i nastąpiło.
Od chwili, w której konieczność powstania została powszechnie zrozumianą, nie należało już opierać się jego myśli, ale robić do niego stosowne przygotowania. Postępowanie przeciwne było błędem, którego się właśnie dopuściła Organizacja obywatelska i jej Dyrekcja. Za błąd ten nie jest przecież odpowiedzialnym Ruprecht. Powiedzieliśmy wyżej, iż rządy tej organizacji sprawowane były kollegialnie. Dyrekcja zaś jej w kwestjach ważnych, zasadniczych, iść musiała za głosem ogólnym i wykonywać to, co jej obywatelstwo zorganizowane poruczyło wykonać.
Opór powstaniu stawiany, powstrzymywanie propagandy czerwonych i niedopuszczanie ich wpływu pomiędzy ludzi, należących do klasy zamożniejszej, a więc mogącej funduszów dostarczyć na broń, było prawie, aż do chwili wybuchu, jednem z głównych zatrudnień Dyrekcji. Jeżeli zaś walka jaka wynikła z tego powodu pomiędzy obu stronnictwami, nie przybrała szerokich i niebezpiecznych dla Polski rozmiarów; jeżeli polemika, jaką biali z czerwonymi prowadzili ustnie i pisemnie, nie przybrała form zjadliwych i gorszących; jeżeli spór ten wewnętrzny został przed najezdnikiem zakryty; jeżeli nie denuncjonowano się przed nim wzajemnie; jeżeli jednem słowem oba stronnictwa prowadziły ten wielkiej wagi bój przyzwoicie i po rycersku, zasługa to pomiędzy innymi i Ruprechta, który dobrocią swoją i pobłażliwością, jako też wysokim poglądem, zawsze całość rzeczy obejmującym, uspokajał rozgorączkowane umysły. Wpływem swoim nie mógł wprawdzie sprowadzić pożądanej zgody i zlania się stronnictw, które to zlanie byłoby podniosło możebność zwycięztwa przyszłego powstania; wpływem swoim nie mógł narzucić całemu narodowi jednego programu, — wszakże utrzymaniem wewnętrznego sporu w złagodzonej, parlamentarnej formie i niedopuszczeniem, wobec czyhającego wroga, do stanowczego rozdarcia pomiędzy stronnictwami, sprawił, iż stronnictwa w chwili wybuchu, na widok krwi przelanej za Polskę, mogły sobie podać rękę i podały ją w rzeczy samej do wspólnej akcji.
Wspomniałem o programie działań umiarkowanego stronnictwa i nazwałem błędem dalsze przeszkadzanie przygotowaniom do powstania, robione po tym mianowicie czasie, w którym rząd i Wielopolski zerwali stosunki z umiarkowanem stronnictwem; druga jednak, dodatnia połowa programu umiarkowanego stronnictwa była wyborną. Gdyby nie burzliwe czasy, gdyby sytuacja nie była parła do powstania, część dodatnia programu obywatelskiej organizacji, byłaby w wykonaniu zapewniła Polsce pod zaborem moskiewskim, możność prawidłowego rozwoju sił w łonie narodu spoczywających. Część ta, której sformułowanie jest głównie dziełem Ruprechta, zawierała wszystko, co mogło obudzić, zabezpieczyć i pokierować organiczny wzrost potęgi moralnej i materjalnej narodu. Obejmowała ona siedm ogólnie określonych punktów, które tu podaję jako wzór polityki organicznej pracy, dla każdej prowincji, dający się zastósować w każdym czasie naszej od obcych zależności. Punkta te są:
1. „Zajęcie wszelkich stanowisk, posad, urzędów, zagarnięcie wpływów, stosunków, słowem osobiste opanowanie kraju.“
2. „Przyjęcie wszelkich reform dobro kraju mających na celu, które spełniając — ograniczyć się należy ściśle ich atrybucjami a zarazem staraniem się o ich coraz dalsze rozwijanie i postęp.“
3. „Rozszerzanie oświaty zarówno pomiędzy ludem jak i klassami wyższemi, których ogładę potrzeba zastąpić gruntowną nauką. Młodzieży więc zajęciem powinno być wykształcenie, jako jedynie usposabiające do pracy w życiu społecznem narodu.“
4. „Zjednoczenie wszystkich klass, wyznań, stanów i stronnictw społeczeństwa, obalenie wszelkich przesądów, głównie zaś uobywatelenie wieśniaka przez zapewnienie mu własności w sposób dający mu byt niezależny.“
5. „Organizowanie gromad miejskich i wiejskich na samorządzie opartych, w celu podniesienia znaczenia wsi i miasta, własnemi siłami mieszkańców.“
6. „Rozwój gospodarski, przemysłowy i handlowy przez tworzenie stowarzyszeń i spółek, rozwijających i jednoczących siły narodowego bogactwa, tj. pracy narodu.“
7. „Występowanie jawne i otwarte przeciwko opinjom i czynom sprzecznym z duchem narodowości naszej i z zasadami moralności.“
Sprawa polityczna, to jest pozyskanie praw, któreby zapewniły samorząd i byt niezależny narodowi, nie była paragrafami programu objętą, Dyrekcja bowiem uważała ją jako loiczne następstwo wzrostu oświaty i potęgi narodu. Samorząd i niezależność jak roślina z ziarna w bujną ziemię wrzuconego, wyniknąć naturalnie musiały z odrodzonych sił narodu, zagwarantowanych odpowiedniemi instytucjami. To więc, co się stać koniecznie musiało, co każdy przeczuwał i rozumiał, iż nastąpić musi, zostało w programie stronnictwa umiarkowanego przemilczane, ze względów roztropności, która nakazywała rozbroić podejrzliwość wroga a ułatwić rządowi reprezentowanemu przez Wielopolskiego porozumienie się z narodem.
Jakoż punkta programu, które wypisaliśmy wyżej, niezawierały nic takiego, czegoby rząd carski w Polsce przyjąć i zatwierdzić nie mógł. Jeżeli jednak Wielopolski i W. Ks. Konstanty, którzy stali na czele rządu, nie chcieli porozumieć się ze stronnictwem umiarkowanem na gruncie programu, możliwość którego sami uznawali, wina to ich samych a nie Dyrekcji obywatelskiej. Gdy porozumienie i wspólna akcja z Wielopolskim przyjść nie mogła do skutku, przemilczenie zaś celów politycznych wytykano organizacji obywatelskiej jako odstąpienie od głównego zadania narodowego, nastąpiło parcie z łona samejże organizacji na Dyrekcją, skutkiem którego było dopełnienie programu, przez dość wyraźne wypowiedzenie myśli politycznej, w żądaniu samorządu konstytucyjnego, i w żądaniu połączenia z Królestwem Polskiem, Litwy i Rusi. Żądanie to, wypowiedziane w znanym już czytelnikom liście do hr. Andrzeja Zamojskiego, miało jak już powiedzieliśmy, to następstwo, iż rząd zerwał ostatecznie z całym narodem i pchnął go na tę pochyłość, z której stoczyć się musiał na pole orężnej rozprawy.
W broszurze okolicznościowej, jednej z tych, które Karol Ruprecht napisał, a wydał w Paryżu u L. Martineta 1862 pod pseudonimem Stanisława Kazimierza Gromady, jakiego często używał w swoich pismach, jest bardzo dokładnie rozjaśniony program Organizacji obywatelskiej. Rozumowaniem w niej wypisanem, umotywował autor i dopełnił program.
W broszurze tej niewielkiej pomiędzy innemi bardzo dobrze i pięknie skreślonemi poglądami, znajdują się słowa, nie pozostawiające żadnej wątpliwości co do ostatecznego celu prac organizacji obywatelskiej.
„Dopóki, odzywa się twórca programu, nie mamy siły do złamania narzuconego nam przez nieprzyjaciół rozdziału, dopóty najpierwszym obowiązkiem jest naszym, nie pozwolić wydrzeć sobie praw nadanych, gdyż w nich ubezpieczona jest autonomia narodowości naszej. Niewolą krępowana działalność, w granicach autonomii pozostając, w niej wytworzyć musi siły przyszłej niezależności całej Polski: i to jest drugi kierunek pracy. Uczucie niezależności całego narodu, to obowiązek względem przeszłości, to głos historji naszej, — prace zaś szczegółowe, spajające rozdarty organizm społeczny — to niewola nasza. Spojenie organizmu, jest drogą wiodącą z niewoli do wolności, łączącą przeszłość z przyszłością narodu. Gdyby uczucie niezależności, w massach narodu będące, miało jasne rozumu światło, to w takim razie rozwój instytucji społecznych, siłę narodowi nadać mających, odbyłby się w warunkach niewoli, a prowadzony uczuciem z rozumem złączonem, zbliżałby nas stopniowo do celu ostatecznych naszych życzeń. Ale rozumu tego niema. Niewola zgasiwszy pochodnię narodowego światła, trzyma naród w ciemności, nie daje mu poznać, w czem leży źródło siły społecznej. Uczuciem porwane massy, przechodzą zawsze granice możliwości; dlatego usiłowania, chociaż słuszne, bez odpowiedniego pozostają skutku.“
„Oba kierunki narodowej pracy, to jest niezależności i rozwoju praw społecznych, zarówno konieczne w bycie narodu, historyczną przeszłość mającego, nie inaczej się połączą, jak tylko, gdy stronnicy organicznej pracy dadzą rękojmię, że pracę tę wykonywają w myśli niezależności narodu; rękojmią tą, jest jawne i otwarte wyznanie wiary politycznej. Stronnictwo organicznej pracy, odziane jawnością uczuć, w sercu każdego Polaka będących, zjedna sobie zaufanie ludzi serca. Uczucie dla uczucia zrozumiałe, podda się pod kierunek ludzi nie tylko serca, ale i głowy, — wtenczas rozdzielone dotąd uczucie i rozum, połączą się z sobą, i staną na czele narodowej pracy.“
„Połączeni pracownicy narodowej sprawy, poznają przy świetle rozumu i miłości ojczyzny, że od czasu, jak nieprzyjaciele zajęli ziemię polską, i wydarli jej instytucje, niewola wzrosła przez oddanie się części narodu w poddaństwo nieprzyjaciela.“
„Jak więc ogólna niewola nasza, punkt wyjścia dla pracy niezależności całej Polski wskazała w autonomii narodowej, tak z drugiej strony, prac szczegółowych jest zadaniem, w granicach autonomią określonych, wyswobodzenie ludu, oddającego się w poddaństwo nieprzyjaciół. Pierwsze jest pracą zachowawczą, drugie pracą rewolucyjno-demokratyczną, wytwarzającą i zwiększającą siły na tle narodowego uczucia.“
„Sprawa włościańska, żydowska, pod względem społecznego stanowiska żydów i włościan i oświata całego narodu, oto są gniazda odrodzenia Polski. Wolność, własność i wolność przekonań, połączone światłem cywilizacyjnem, dają podstawę zupełną, skończoną, wolności osobistej. Wolność tę otrzymamy, rozwiązawszy trzy sprawy wyżej wymienione. Ale wolność wtenczas dopiero płodzić zacznie siły stanowiące niezależność ojczyzny, gdy osobistości używające tej wolności, złączone będą w organizm społeczny. Dalszem więc następstwem uwłaszczenia i równouprawnienia jest organizacja wsi i miast na podstawie samorządu oparta: co uskutecznione, daje zupełną podstawę organizacji budowy społecznej, t. j. wolność osobistą, nie oddzielnie stojącą, swemi tylko zajętą potrzebami, ale wolność solidarnie złączoną z wolnością wszystkich osób, społeczność składających. Przedewszystkiem nie zapominajmy o najgłówniejszej, najkardynalniejszej zasadzie, że prawa i instytucje wypływać powinny z twórczej samodzielności osoby. Osoba więc jest podstawą, źródłem instytucji; od jej potęgi i dzielności zależy siła i potęga tak instytucji szczegółowej jak i całej społeczności. Umoralniajmy więc, kształćmy osobę — podnośmy w niej szlachetne uczucia, godność osobistą, bo tą tylko drogą z niewolnika zrobimy człowieka wolnego, zdolnego kochać Ojczyznę i bronić jej niezależności. Człowiek bez samodzielności, to jest bez umoralnienia i uczucia godności, nie jest wolnym synem Ojczyzny, ale posłusznym niewolnikiem swego pana. Polska, Ojczyzna nasza, nie jest panem, lecz matką, my zaś nie niewolnicy, lecz jej synowie, naród wolny.“
„Na tem kończymy badanie nasze, gdyż przekonani jesteśmy, że rozwiązanie sprawy autonomji narodowej, wolności osobistej (z prawem własności i wolności przekonań), organizacja gminy, ogólna oświata całego narodu, są jedynem zadaniem obecnej chwili — której koniecznem, niczem niezłomnem następstwem: Niezależność Polski w dawnych jej granicach.“
„Niezależność ta nastąpi tem prędzej, im silniej popierać ją będzie opinia publiczna, opinja, wytworzona jawnem i otwartem przekonań narodowych wyznaniem. Rozprószone, tajone uczucia, gromadząc się i uwydatniając przy popieraniu potrzeb, dobro narodu mających na celu, nadadzą opinii siłę i kierunek niczem niezłomny. Anglja, Włochy, Niemcy, w ogóle cała oświecona Europa daje nam przykłady cudów siły opinji publicznej. Nasze wypadki niedawne w świeżej każdego są pamięci.“
„Podnośmy więc uczucie narodowości naszej, a śmiało ją wyznając używajmy zawsze na poparcie rozwoju instytucji, wolność, niezależność narodu mających na celu, a nie na bezpłodne demonstracje, bo tą i tą tylko drogą, dojdziemy do niezależności Ojczyzny. W uczuciu wolności, w godności osobistej i w sile instytucji wolność tę organicznie łączących, leży niepodległość narodu. Jest to droga długa i daleka? Tak jest; długa, daleka i krwawa zapewne — ale innej nie ma — bo walka o wolność przed zniesieniem niewolnictwa, nie w rewolucję powstańczą ale w rzeź się zamienia, nie buduje ale niszczy. Znieśmy więc niewolnictwo (nie tylko poddaństwo włościan ale i poddaństwo moralne najazdowi wykształconych ludzi rozumiał Ruprecht pod tem wyrażeniem) a zyskamy niepodległość, niezależność Ojczyzny. Upadek Polski, terrytorjalne jej zajęcie przez nieprzyjaciół, to już tylko następstwo, źródło zaś w niewolnictwie nas samych. Dźwigamy ciężar obcej zewnętrznej władzy, — siły do jej zrzucenia nie mamy, bo niewola wewnętrzna krępuje nas — jesteśmy więc rzeczywiście nie w niewoli obcych, ale w naszej własnej — słusznie cierpimy zasłużoną karę, grzesznego żywota przeszłości. Niewola tego rodzaju nie inną znosi się drogą jak uznaniem wolności, roznieceniem jej w tych, którzy w poddaństwo oddając się nieprzyjacielowi, oddali mu ze swoją osobą i siły narodu. Długość lub krótkość tej niewoli, od lenistwa lub energii pracy, od siły woli naszej, od poświęcenia zależy: a ponieważ na skrępowanie woli, siła czysto materjalna nieprzyjaciół nie jest dostateczną, — odwoływanie się więc do tego, że nieprzyjaciel niedopuści prac podniesienia z upadku ludu naszego — jest tylko dowodem złej woli, niesumienności lub braku rozsądku. Niech ta wola się objawi, a objawiwszy odziała z energią, niech się przykuje słowem i czynem do pracy na ojczystej ziemi — a praca ta bezpłodną nie będzie i wyda niezależność Polski.“
Rozwinąwszy następnie sposoby do wytworzenia i zawładnięcia siłami narodu, które to sposoby były właśnie paragrafami programu organizacji obywatelskiej objęte, tak dalej Ruprecht objaśniając ten program pisze: „Idąc tą drogą staniemy się silni, a siła i wykształcenie doprowadzą nas do niezależności — własnemi naszemi siłami w sposób okolicznościami wskazany. Okoliczności zewnętrzne gdy nadejdą, potrafimy z nich korzystać, nigdy jednak losu narodu nieoddawajmy w opiekę obcej pomocy. Im okoliczności te zastaną nas silniejszymi, więcej uorganizowanymi, tem udział nasz w nich, większe będzie miał rękojmie korzyści dla sprawy naszej. Mówiąc: nie oddawajmy losu narodu w opiekę obcych, nie mieliśmy bynajmniej w myśli odpychania zupełnie ich życzliwości; — tem bardziej, że niosąc wsparcie potrzebującym, a o czem zdaje się zapomnieli ci, którzy pamiętać byli obowiązani, możemy przyjąć bez ubliżenia godności, pomoc bratnią życzliwych narodów, jako jednej broni przeciwko nieprzyjacielowi. Nigdy jednak na żebraną nie oglądajmy się łaskę. Pomoc ta przyjdzie sama przez się, wtenczas gdy damy dowody, że potrafimy być narodem samodzielnym — a dowód ten leży w jedności nas samych. Dopóki uznania tego sami nie pozyskamy sobie, czyż możemy mieć nadzieję, że obcy szczerze dopomagać nam będą? Nigdy. Przedewszystkiem więc pracujmy nad jednością nas samych, — ta praca wewnętrzna, w niczem nie przeszkadza wypadkom, powołać nas mogącym do czynnego wystąpienia; gdy tymczasem oglądanie się na obcą pomoc, na okoliczności zewnętrze, paraliżuje rozwój organiczny sił narodu. Bo gotowością do przyszłej niezależności, nie jest przygotowanie tylko broni lub odosobnionego legionu, bardzo słusznie trojańskim koniem nazwanego, ale przygotowywanie ludu tak, że gdy weźmie broń do rąk, pójdzie z nami a nie przeciwko nam.”
„Czy droga wskazana jest mniej bolesna i mniej trudna od tej, po której naród szedł dotąd do niezależności? nie... Jest ona równie trudna i krwawa, ale pewna, do celu wiodąca, bo wytwarzająca własne siły, a nie łudząca się ciągle zdradzającą pomocą obcą. Innej drogi niema. Sto lat smutnego doświadczenia, to czas dosyć długi dla próby miłości i sympatyj obcych, a jedna rzeź galicyjska dla teorji zbrojnego powstania ludowego, bez wolnego ludu. Nie pomoc więc obca, ale siła nasza własna z ludu wywołana wolnego, da nam niezależność, — czas zaś, od energii i poświęcenia naszego zależy.“
Rozsądny ten, dobrze w każdym punkcie uzasadniony pogląd na potrzeby i zadania narodu naszego, jako też na sposoby dochodzenia do niezależnego bytu, przez podejmowanie prac wewnętrznego odrodzenia i nowego uspołecznienia, jest najdokładniejszem objaśnieniem polityki organicznej pracy. Narodowy, polski jej charakter, widocznym jest z każdego słowa, z każdego doradzanego tu środka. Musiałbym bardzo powiększyć rozmiary tej biografii, gdybym chciał wypisać wszystko, co mnie w tych nader obszernych objaśnieniach uderzyło trafnością lub nowością poglądu. Ruprecht napisał je z zamiarem uzasadnienia działań, którym przewodniczył, i zjednania stronników dla polityki prac organicznych.
Wykazałem już stosunek wyznawców tej polityki do rządu i napomknąłem cokolwiek o rodzaju walki prowadzonej przez nich ze stronnikami Komitetu Centralnego Narodowego. Walka ta niezawierała w sobie nienawiści i jadu i umożliwiała porozumiewanie się Dyrekcji z Komitetem. Szło o zbliżenie jeżeli nie o zlanie obu stronnictw, białego i czerwonego.
Dobrych chęci ku temu nie brakło z żadnej strony. Jeżeli zaś połączenie nie nastąpiło jeszcze przed powstaniem, to wina nie tyle cięży na porozumiewających się członkach Komitetu Centralnego i Dyrekcji Obywatelskiej, ile raczej na wpływach idących z dołu obu organizacji. Obie organizacje jak to już raz powiedziałem, sformowane były w ten sposób, że ich naczelnicy nie zawsze mogli robić, co uznali za pożyteczne i konieczne, ale zawsze stosować się musieli do woli i opinii zorganizowanych. Opinia ta, tak w jednej jak w drugiej organizacji, nie dość była rozsądną i jasną, ażeby mogła już w r. 1862 oświadczyć się za połączeniem obu stronnictw w jedno. Trzeba na to było czasu, którego zabrakło niestety, dzięki przyspieszonemu powstaniu z powodu branki Wielopolskiego.
W negocjacjach z Komitetem Centralnym brał zawsze udział ze strony Dyrekcji Obywatelskiej Ruprecht. Wpływowi to jego przypisać należy przyzwoity i znośny stosunek pomiędzy obu władzami, jako też tę okoliczność, iż w pewnych pracach obok białych stawali czerwoni. Do prac tego rodzaju należała przedewszystkiem agitacja szkolna.
Potrzeba oświaty była powszechnie uczutą a ciemnotę ludu uznawano jako główną zaporę dla rozszerzającej się myśli obywatelskiej pomiędzy włościanami. Ponieważ zaś rząd moskiewski z rozmysłem utrzymywał ciemnotę i utrudniał zakładanie szkółek wiejskich, postanowiono na pewnem zgromadzeniu u G. G. i A. G. bez proszenia rządu o konsensa, urządzać prywatnemi środkami szkoły ludowe, ale w tak znacznej liczbie, ażeby zniesienie ich było dla rządu trudnem a nawet niepodobnem. Projekt przyjęto i wykonano.
Obie organizacje, tak obywatelska jak narodowa, popierały ten projekt, nie od nich wyszły i na tem polu wszystkie stronnictwa podały sobie ręce. W każdym prawie dworze powstała szkółka; panny, panicze, księża zamienili się na nauczycieli. Z Warszawy powyjeżdżały córki zamożnych domów i po wsiach nauczały dziatwę. W kilka miesięcy w samem Królestwie Polskiem powstało 2.000 szkółek; na Podolu 400 — w innych prowincjach również znaczna liczba. Szkoły te trwały przez dwa lata, — dopiero klęska powstania ośmieliła Moskali do zniesienia ich tam, gdzie powstanie przetrwały, i położenia końca temu ruchowi szkolnemu, który lubo trwał krótko, zostawił przecież ślad dobroczynny w rozszerzonej oświacie i w lepszem usposobieniu ludu.
Organizacja obywatelska kierowała Radami powiatowemi i miejskiemi i nie jedno użyteczne postanowienie przeprowadziła za ich pośrednictwem, w myśl programu wyżej opisanego. Starała się ona także jak najsprawiedliwiej kierować sprawą włościańską. Uwłaszczenie włościan uważanem było jako już zdecydowane przez uchwałę Towarzystwa Rolniczego, szło tylko o to, aby ono przeprowadzonem było za odpowiednią indemnizacją, aby obudzić ofiarność szlachty a myśl obywatelską w ludzie i ażeby tym sposobem rozwiązawszy tę najważniejszą ze wszystkich kwestji społecznych w duchu narodowych potrzeb, przed powstaniem, „zsolidaryzować się ze wszystkiemi częściami Polski, przygotować i skupić materjalne i moralne zasoby przyszłego powstania, pokierować politycznym ruchem tak, aby nie pozostawać na łasce bezmyślnego szału lub na łasce ślepego trafu.“
W tym duchu pracując Ruprecht, napisał oprócz broszury: „Zadanie obecnej chwili“ wyborną broszurę p. t.: „Kwestja socjalna w obec Narodowej sprawy.“ Głos z Kraju. (Paryż 1862, w drukarni L. Martineta 8 str.60), która i dzisiaj ma wartość, zawiera bowiem poglądy nie tylko z historycznego punktu rzeczy cenne, ale zawsze dające się zastosować.
Gruntownie wyłożywszy konieczność rozwiązania kwestji społecznych przed powstaniem, zakończył drugie to dziełko swoje, gorącem wezwaniem do obywateli ziemskich czyli do szlachty, następującemi słowami: »Ale i wy pójdziecie, obywatele ziemscy, za głosem świętego obowiązku, wy spełnicie i uwieńczycie dzieło, które wam w spadku zostawił niezatartej pamięci sejm czteroletni, wy się cofniecie przed tym okropnym wyrokiem historji, któraby powiedziała o nas: dla garstki złota zatracili Ojczyznę... W waszej jest mocy wlać w massy to życie, którego tam nie masz obecnie. Potrzeba do tego czasu — niezawodnie, i macie też niezaprzeczone prawo dać go sobie i stanowczo odrzucić dziś wszelkie gorączkowe zachcianki; ale uczynić to wam wolno tylko pod strasznem zaklęciem, że go użyjecie na ten a nie inny cel, że wierni synowie Polski, sami dacie hasło, skoro będziecie pewni, że lud za wami pójdzie. Grobowe wieko, gdzie złożone zwłoki Ojczyzny, dziś chcą odmykać; my czujemy, że chwila zmartwychwstania nie nadeszła jeszcze, że dziś Polska upiorem tylko by wstała, by znowu na długie może zasnąć lata; więc możemy, więc powinniśmy silną dłonią cmentarnego stróża wstrzymać nierozważny czyn; ale zarazem, na tejże samej wielkiej mogile, w obec sumienia narodowego, w obec potomności całej poprzysiądz musimy, że je odemkniemy sami, skoro uczujemy ciche bicie serca ocuconej Matki naszej. Naprzód więc z polską dzielnością w te szranki, gdzie puklerzem miłość a ofiara orężem.“
Wezwanie to i do tego podobne, nie były głosem wołającego na puszczy. Obywatele ziemscy gotowi byli do największych ofiar; w imię Polski i dla Polski, nie żałowali swego mienia, byle tylko włościan podnieść, oświecić i uczynić obywatelami, rozumiejącymi potrzebę niepodległości kraju. Usposobienia tak ogólnie dobrego w tej klasie ludności, nie zapisali dziejopisarze nasi jeszcze w żadnej dobie historji polskiej. Jakiejże reformy przy takiem usposobieniu przeprowadzićby nie można, jakaż kwestja nie dałaby się pomyślnie rozwiązać! Niestety brakło czasu. Stosunki były naprężone tak dalece, że lekkiego już tylko uderzenia było potrzeba, ażeby struna pękła. Uderzeniem tem była branka przeprowadzona pod firmą Wielopolskiego. Gdyby jeszcze miejscowym gazetom pozwolono o kwestjach bieżących, krajowych pisać, można by było przy ich pomocy wywołać opinję, któraby była powstanie odroczyła. Ale, gazety miały usta zakneblowane, nie wolno im było w najważniejszej sprawie głosu zabrać.
Ruprecht sam był pod tę porę naczelnym redaktorem Gazety Polskiej, ale w niej tylko pod zasłoną mógł przemawiać w interesie poparcia swojego rozsądnego, znanego nam już programu. Pisywał prawie co dzień wstępne artykuły w Gazecie. Zbiór ich, jakkolwiek pisane były pod cenzurą, utworzyłby bardzo ciekawą, sporą książkę, zawierającą dobrze napisane studja polityczno-społeczne. Ruprecht objął redakcję Gazety Polskiej w r. 1861 po wyjeździe J. I. Kraszewskiego za granicę. Kraszewski na propozycję Wielopolskiego, nie chciał mu oddać Gazety za narzędzie dla jego polityki i za tę odmowę został przez mściwego margrabiego wygnany z kraju. Ruprecht zastąpił go w redakcji i prowadził ją z pożytkiem dla kraju przez 1862 r. aż do czerwca 1863 r.
Pomimo rozbujałych i rozgorączkowanych serc; pomimo, że wszystko parło do powstania, Komitet Centralny Narodowy, nie bez wpływu Dyrekcji Obywatelskiej, na kilku swoich posiedzeniach odbytych w grudniu 1862, zastanawiając się nad kwestją powstania, po dokładnem roztrząśnięciu sytuacji, zasobów i możności narodu, uchwalił na propozycję N. N. nie powstawać, ale działać w ten sposób, ażeby powstanie wypadło najpóźniej i ażeby najwięcej zyskać czasu na przygotowania. W dalszym toku, gdy przedstawiono sprawę poboru do wojska, który po sześciu latach miał nastąpić po raz pierwszy, na propozycję tegoż samego N. N. uchwalono oprzeć się poborowi, za pomocą dyslokacji spisowych. Projekt ten popartym został przez Józefa Narzymskiego i w końcu jednomyślnie przyjętym.
Na wszelki wypadek postanowiono jednak do kraju sprowadzić kilka tysięcy broni i w tym celu z odpowiedniemi instrukcjami wysłano Godlewskiego do Paryża.
W Paryżu, z powodu gadatliwości jednego ze znajomych wysłańca Komitetu, aresztowano tegoż Godlewskiego, będącego w towarzystwie Ćwierczakiewicza, Ignacego Chmielińskiego i W. Milowicza, pod pozorem, iż Ćwierczakiewicz zostawał w stosunkach z Mazzinim. Nazajutrz wprawdzie wszystkich wypuszczono, ale tymczasem policja francuzka skopiowała instrukcje, znalezione przy Godlewskim, i takowe zakomunikowała Budbergowi, ambasadorowi moskiewskiemu. Zygmunt Sierakowski, obecny pod te czasy w Paryżu, dowiedziawszy się z ust samego Budberga o ważnem odkryciu za pomocą przekupionej francuzkiej policji, pospieszył do Warszawy, i zdążył wcześnie jeszcze o tem co zaszło, zawiadomić Komitet Centralny. Ten bez zwłoki czasu usunął znajdujących się na wytkniętych drogach dla transportów broni ludzi, którzy mogliby w skutek przepisanej instrukcji być uwięzionymi, lecz nie mógł zapobiedz postanowieniu, jakie zapadło na radzie W. Kniazia Konstantego, powziętego w skutek wiadomości o sprowadzeniu kilku tysięcy karabinów do Polski.
Postanowiono tam za zgodą Wielopolskiego uprzedzić sprowadzenie broni przyśpieszeniem branki, która miała dopiero na wiosnę nastąpić. Zamiast więc w maju, rzucono się na popisowych 15. stycznia 1863, i jakby dla rozdrażnienia narodu, wydrukowano potem w Dzienniku Powszechnym rządowym artykuł o ochocie popisowych, śpieszących dobrowolnie na służbę cara, do szkoły porządku, artykuł, który był srogim policzkiem dla honoru narodu.
Policzek ten wszyscy boleśnie uczuli, najspokojniejsi ludzie wyrzekali na Komitet Centralny, iż się poborowi czynniej nie opierał. Jeden nawet z członków Dyrekcji Obywatelskiej spotkawszy na ulicy Warszawy N. N., członka Komitetu Centralnego, rzekł do niego:.„A jednak szkoda, iż chociaż trochę krwi nie popłynęło w pierwszym dniu branki. Ta kropla krwi byłaby uratowała honor narodu.“ Jednocześnie zebrani w Skierniewicach komisarze wojewódzcy Organizacji narodowej, wysłali do Komitetu Centralnego ultimatum, z którego wypływało, iż jeżeli naczelna władza nie uchwali powstania, oni sami, bez niej, pochwycą za oręż, i wzniecą powstanie w kraju. Pod parciem więc opinii prawie wszystkich stronnictw, Komitet Centralny Narodowy uchwalił, chociaż nie jednogłośnie, powstanie na 22. stycznia 1863.
W oznaczonym dniu związkowi uderzyli w dwudziestu kilku miejscach na Moskali. Wprawdzie nigdzie nie byli zwycięzcami, ale też nie zostali zwyciężeni. Powstanie, jak się spodziewał Wielopolski, nie upadło przy swem poczęciu, ale owszem, z każdym dniem zyskiwało na rozmiarach, sile i powadze.
Wojna z wojskiem carskiem, krew lejąca się patrjotów, odrazu zmieniła stanowiska stronnictw. Jürgens z przyjaciółmi pierwszy uznał Komitet Centralny za Rząd Narodowy i połączył się z powstaniem. Za nim wszyscy z inteligencji, oporni dotąd w Warszawie Komitetowi, śpieszyli w jego szeregi. Najpoważniejsi obywatele, najkonserwatywniej usposobieni dygnitarze, poddali się Komitetowi w posłuszeństwo.
Ruprecht w Dyrekcji Obywatelskiej pierwszy także przemówił za odłożeniem programatu prac organicznych do innego czasu, za potrzebą poparcia powstania i uznania Komitetu za Rząd Narodowy. Wniosek jego został przyjęty. Jemu te poruczono przeprowadzenie z Komitetem porozumienia o warunki, pod któremi nastąpić miało rozwiązanie organizacji obywatelskiej, wcielenie jej w organizację narodową i przelanie funduszów do kassy powstania.
Porozumiewanie to trwało przez cały miesiąc Luty. Wyjazd na prowincję kilku członków Komitetu Centralnego był powodem zwłoki. Za ich powrotem umowa prędko przyszła do skutku. Ruprecht uznał zasady wypowiedziane w manifeście powstańczym, jakich się trzymał Komitet w dalszem prowadzeniu sprawy, za dobre i odpowiednie położeniu, uznał kierunek jaki nadał powstaniu za właściwy, mając zaś wszelką rękojmię co do prawości charakteru i rozumu jego członków, uznał go za władzę całego narodu. Komitet Centralny powołał następnie w grono swoje Ruprechta, i przybrał od tej chwili nazwę Rządu Narodowego, którego słuchało już i stronnictwo organizacji obywatelskiej a nawet ci, którzy do żadnego stronnictwa nie należeli.
Powszechnem jest mniemanie, że połączenie stronnictw nastąpiło w skutek dyktatury Langiewicza. Jest to zupełnie mylnem. Umowa o połączenie zawartą została przez Ruprechta w imieniu Dyrekcji Obywatelskiej dnia 3. marca 1863 r. Dyrekcja ta już nie istniała a Ruprecht był już członkiem Rządu Narodowego, gdy ogłoszoną została dyktatura Langiewicza, za wpływem i namową ludzi umiarkowanego stronnictwa z Krakowa i ze Lwowa, którzy jednak nie stali pod bezpośrednią władzą Dyrekcji w Warszawie. Dyktaturę tę Rząd Narodowy, nie chcąc wszczynać niebezpiecznych waśni i sporów wewnętrznych, kierowany patrjotycznemi pobudkami, uznał, ale pod pewnemi warunkami. Zanim jednak zdążył porozumieć się z Langiewiczem, już się ten pierwszy powstania jenerał znajdował pod kluczem austrjackim na zamku krakowskim. W skutek przejścia przez niego Wisły, władza, która faktycznie nie wychodziła ani na chwilę z rąk Rządu Narodowego w Warszawie, powróciła do tegoż Rządu znowu prawnie i formalnie. Powstanie, którego koniec upatrywano w upadku dyktatury i w rozproszeniu, jako też w przejściu przez granicę głównych jego sił, zostało niespodziewanie na nowo podźwignięte, dzięki energii i szczerości Rządu Narodowego.
Innego rodzaju zamach na powstanie, uczyniony w kwietniu przez wydanie podstępnego charakteru carskiej amnestji, został także zneutralizowanym przez Rząd Narodowy, który zreorganizował się w ten sposób, iż wszystkie sprawy załatwiał na posiedzeniach swoich kollegialnie, każdy zaś z jego pięciu członków stał na czele osobnego zarządu czyli ministerjum. W tych ministerjach spoczywało kierownictwo wojny i broni, administracji, finansów, spraw zagranicznych, prassy i sprawiedliwości. Przy Rządzie oprócz jeneralnego sekretarza, znajdowało się dwóch sekretarzy, jeden dla spraw Litwy, drugi dla spraw Rusi, i naczelnik miasta Warszawy, który codzień referował o stanie stolicy i o działaniach wewnętrznych rządu moskiewskiego. Wszystkie ważniejsze sprawy z poszczególnych ministerstw były wnoszone na posiedzenia Rządu przez jednego z członków, zarządzającego odpowiedniem ministerjum. Na posiedzeniach też Rządu prowadzoną była dyskusja prawodawcza i uchwalane prawa, uchwały, rozporządzenia i odezwy. Rząd ten zrazu tajemny miał się stać jawnym po oswobodzeniu jednego województwa i wtedy pomiędzy innymi mieli wejść do niego pułkownik Piotr Wysocki, jako prezydent, a jako członek Karol Libelt, którego niedawno zaszłą śmierć opłakuje cała Polska.
Ruprechtowi oddano zarząd ministerjum finansów. Przez cały czas trwania powstania, nigdy finanse nie były w lepszym stanie jak za jego zarządu i nie były lepiej kierowane. Wspominałem już o wielkim kredycie, jaki Ruprecht wyrobił dla Rządu Narodowego w kraju i za granicą, i o zaufaniu, jakie mieli w jego prawości oraz rzetelności przyrzeczeń potentaci finansowi. On to rozpoczął negocjacje z kapitalistami angielskimi o pożyczkę stukilkudziesięciu milionów, przeznaczoną na uzbrojenie, i doprowadził do tego, iż z chwilą uznania Polaków za stronę wojującą przez rządy europejskie, pożyczka przyszłaby niezawodnie do skutku. Dla uzyskania tej pożyczki nastąpiła potrzeba rozwinięcia działania dyplomatycznego ze strony Rządu Narodowego, które przedewszystkiem miało zadanie wyjednania wspomnianego uznania Polaków za stronę wojującą.
Krytycy powstania robili ciężkie zarzuty Rządowi Narodowemu za to, że się wdał w dyplomację. Było ono jednak jak to widzimy z tego cośmy powiedzieli koniecznem, bo od osiągnięcia celów, które przez nie zamierzano, zależała obfitość finansowa powstania i jego uzbrojenie. Rząd Narodowy nie liczył na interwencję, wiedział bowiem, że ona wtedy tylko mogłaby nastąpić, gdyby powstanie rozwinęło takie siły, które zwycięztwo uczyniłyby pewem. W sprawie też tego rozwinięcia sił wdać się musiał w akcję dyplomatyczną. Akcja ta zaś jeżeli nie sprowadziła pożądanego uznania za stronę wojującą, wyjednała przynajmniej po raz pierwszy w dziejach porozbiorowych Polski, powszechne wstawienie się i dyplomatyczne ujęcie za sprawą polską, wszystkich rządów (oprócz pruskiego) Europy. Wstawienie się to uczyniło z naszej sprawy sprawę europejską i moralnie podniosło powstanie.
Rząd Napoleona III. sam zażądał ustanowienia ajenta Rządu Narodowego w Paryżu i dał poznać, iż pragnąłby, aby na tę posadę był nominowany jaki znakomity urodzeniem i stanowiskiem towarzyskiem Polak, z którym by łatwą cesarz Francuzów mógł mieć komunikację. Wtedy to, na propozycję Ruprechta a w skutek starania samegoż księcia Władysława Czartoryskiego, jemu poruczono główną ajenturę w Paryżu, mając na względzie to, iż osoba księcia z powodu wysokiego stanowiska towarzyskiego, przedstawia pożądaną przez Napoleona łatwość komunikowania się, że dom księcia pozostawał już w stosunkach z dworami europejskiemi i zachował tradycję oraz umiejętność dyplomacji, zupełnie w narodzie naszym jako pozbawionym niepodległego bytu zatraconą...
W znanej sprawie adresu do papieża, Ruprecht, jakkolwiek kalwin, głosował za wysłaniem go do Rzymu, kierując się względami należnemi wyznaniu ogromnej większości Polaków. Adress więc został uchwalonym przez rząd, którego dwaj członkowie byli protestanckiego wyznania, głosami właśnie tych protestantów, jeden bowiem z katolików był przeciwny adressowi.
Z powodu, iż z żadnej strony tyle zarzutów i pocisków nie rzucono na Rząd Narodowy ile ze strony przewodników prassy tak zwanej katolickiej, umieszczamy tu wspomniany adress dla wykazania przyjaznego a pełnego poszanowania stanowiska Rządu Narodowego do głowy kościoła. Adres miał odwieść do papieża Adam hr. Potocki, który się pilnie starał o ten honor; gdy jednak zmienny i kapryśny humor tego pana, odsunął go w ostatniej chwili od tego zaszczytu, adres wręczony został papieżowi przez zwyczajnego ajenta Rządu narodowego w Rzymie, Gabrjela Łuniewskiego.
Adress ten uchwalony w maju a wysłany 26. czerwca 1863 brzmi w tłumaczeniu polskiem z łacińskiego jak następuje: „Najświątobliwszy Ojcze! Znękany stuletnią blisko niewolą, stuletniem pasowaniem się z okrutnym i wiarołomnym wrogiem, który pozbawiwszy nas wolności i najdroższe sercu ludzkiemu uczucia przywiązania do wiary przodków i miłości Ojczyzny wydrzeć usiłuje — lud polski pochwycił znowu za oręż, w nim tylko widząc jedyną ocalenia swojego nadzieję. Ziemia nasza zbroczyła się znowu krwią, a zgliszcza spalonych miast i wsi, jęki rannych, dobijanych barbarzyńsko na polu bitew, jęki znieważonych a mordowanych kapłanów, jęki bezbronnych starców, niewiast i dzieci, widocznie świadczą, że to jest walka ostateczna, walka śmiertelna, walka wytępienia.“
„Obawa jednak nie ma przystępu do serc naszych, gdyż przekładamy stokroć śmierć nad ohydną niewolę, gdyż przysięgliśmy wszyscy zwyciężyć lub zginąć.“
„Ojcowie nasi przez długie lata własnemi piersiami zasłaniali Europę od azjatyckiej dziczy, a namiestnicy Chrystusa, poprzednicy Twoi Najświątobliwszy Ojcze, błogosławieństwem swojem umacniali ich w męztwie, w wytrwałości i w wierze.“
„My dzisiaj potomkowie tych chrześcjańskich rycerzy, idący równie na śmiertelny bój z tąż samą w gruncie dziczą, obłudnie tylko w formy cywilizacji ubraną, w obronie tychże samych świętości naszych, wiary i swobody — mający walczyć i ginąć, kornie zginamy przed Tobą kolana, wołając, Ojcze Najświątobliwszy błogosław narodowi polskiemu.“
„Rząd narodowy w imieniu narodu polskiego.“
Gdzieindziej opowiem historję początku adressu do papieża, który świadczy dobitnie o poszanowaniu tradycji katolickich narodu ze strony jego powstańczej władzy, jako też o tem, iż zarzuty bezwyznaniowości, nihilizmu i wywrotu, czynione przez publicystów przywłaszczających sobie prawo przemawiania w imieniu kościoła katolickiego, nie mają żadnej podstawy.
Wiele praw i uchwał a zwłaszcza też cały system opodatkowania i poboru skarbowego, uchwalił Rząd Narodowy według projektów Ruprechta. Wszystkie te zaś uchwały nosiły na sobie piętno wytrawnego administratora i finansisty i pozyskały ogólne uznanie w kraju i za granicą. Czas, w którym Ruprecht należał do składu Rządu Narodowego, był najświetniejszą epoką powstania. Powstanie z każdym dniem nabierało siły i znaczenia. Była chwila, iż na terrytorjum objętem wojną, stało jednocześnie 35.000 powstańców pod bronią — chwila ta atoli nie długo trwała.
Wzrost powstania przerwały nie zwycięztwa moskiewskie, ale wewnętrzne zaburzenia, które targały umiejętnie, ale bardzo sztucznie splecioną organizację tajemnego polskiego państwa, polegającą na zaufaniu. Raz ta tkanka potargana, raz zaufanie zachwiane, zreparować i odzyskać się niedało. Widzieliśmy, że pierwszy zamach przeciw Rządowi Narodowemu, który się wyraził w dyktaturze, o mało powstaniu końca nie położył. Drugi zamach miał zgubniejsze od pierwszego skutki. Uknuty przez Ignacego Chmielińskiego i jego kolegów demagogów spisek, miał na celu wywrócenie Rządu Narodowego, pochwycenie władzy w swoje ręce i zastosowanie na ziemi polskiej, w stosunkach zupełnie odmiennych, praktyk konwencjonistów francuzkich, które Francję niegdyś krwią bratnią oblały. Spiskowi zamierzali w chwili posiedzenia wpaść na salę i wymordować członków Rządu Narodowego. Powstrzymani w tym zapędzie przez pewnego patrjotę, E. M., wielkiej roztropności i zacności męża, projekt swój o tyle zmienili, iż bez zamiaru mordów, napadli na Rząd Narodowy z rewolwerami w rękach, w chwili, gdy jeden z członków Rządu znajdował się w objeździe na prowincji a Ruprecht był nieobecnym na posiedzeniu. Pozostali trzej członkowie Rządu ulegli napastnikom i przyrzekli usunąć się.
Za powrotem przybyłego z prowincji członka, sprawa została tak pokierowaną, iż ustąpienie dawnego składu Rządu, uczyniono zależnem od poznania zacności i rozumu ludzi nowego składu, do czego najlepszą sposobność nastręczyć miało wspólne przez pewien czas załatwianie spraw. Okazało się, że nowi członkowie dalecy także byli od krwawych zasad spiskowców, że byli to ludzie rozumu i doświadczenia, prawością charakteru dający zupełną rękojmię dobrego kierunku. Dawni więc członkowie Rządu, wyjąwszy jednego, ustąpili bezpieczni o przyszłość zasad i dążności a z nimi ustąpił i Ruprecht.
Zamach, który tu krótko opisaliśmy, wywołał bezrządzie i zamięszanie, trwające miesiąc cały. Zebrania nieustanne i zgromadzenia ludowe po kawiarniach, piwnicach i ogrodach miały miejsce. Roztrząsano na nich publicznie przymioty oraz wady członków Rządu i krytykowano ich działania, jednem słowem, gotowało się jak w garnku. Sprawy powstania przez te zamieszki uległy stagnacji i pochyleniu się, które późniejszy Rząd starał się naprawić, lecz napróżno; wstrząśnionego bowiem zaufania i pierwotnej wiary oraz zapału, przywrócić już nie można było. Co w tej wewnętrznej rewolucji było dziwnego, to, że pomimo klubów, zgromadzeń, wielkiej burzy i hałasu, rząd moskiewski nic się nie dowiedział, że nic z tego wszystkiego na zewnątrz nie wytranspirowało i nie przeniosło się na stronnice gazet. To milczenie wobec wroga wszystkich waśniących się stronnictw i to ustanowienie pewnej linji, po za którą nic nie przechodziło, co mogłoby sprawę skompromitować, jest może najwymowniejszym dowodem wzrostu cnoty publicznej w naszym narodzie.
Ruprechta dalszy pobyt w Warszawie po ustąpieniu z Rządu Narodowego był bardzo niebezpieczny. Imię jego było na ustach wszystkich. Jakkolwiek zaś nie przypuszczaliśmy zdrady, przypuścić rozsądnie musieliśmy, iż ten rozgłos imienia jego, może spowodować aresztowanie. Piszący te słowa naglił go więc do wyjazdu. Karol opierał się długo, był bowiem przeciwny emigrowaniu. Gdy jednak odebrał wiadomość od policji narodowej, iż Moskale zamierzają go zaaresztować, opuścił Warszawę.
Na drugi dzień po wyjeździe, policjanci i żandarmi moskiewscy wpadli do jego mieszkania na Danielowiczowskiej ulicy, zrewidowali i przetrzęśli wszystko, lecz nic nie znaleźli i powrócili bez połowu do ratusza. Służący Karola, którego badali, oświadczył, iż pan jego wyjechał za granicę. Jakoż rzeczywiście Ruprecht przez Wrocław udał się do Paryża (czerwiec 1863), gdzie nowy Rząd Narodowy poruczył mu obowiązek komisarza pełnomocnego.
Z tąż samą gorliwością, z jaką pełnił obowiązki członka Rządu w Warszawie, wykonywał obowiązek podwładnego mu urzędnika w Paryżu. Niestrudzony, bez odpoczynku pracował, pomagając kancelarji ajenta dyplomatycznego, i uczestnicząc w obradach komitetu paryzkiego; jednocześnie pracował nad pomnożeniem funduszów dla kassy powstania i nad zaprowadzeniem kontroli zakupów oraz dostawy broni.
Trzymając się zdania la probité est la meilleure diplomatie, okazał się również dobrym dyplomatą jak był finansistą. Wpływem swoim nie mało dopomagał do utrzymania dobrych zamiarów dla powstania rządu francuzkiego, który gotów był w rzeczy samej czynniej wmięszać się do spraw Polski, gdyby mu polityka angielska Palmerstona nie była stanęła na przeszkodzie.
Z Paryża wyjeżdżał Ruprecht w sprawach mu poruczonych do Belgii i do Londynu, dokąd go powoływała potrzeba powstrzymania Mazziniego, od wcale niepożądanej interwencji w sprawy polskie. Mazzini był republikaninem i siewcą wolności w świecie, lecz przedewszystkiem był Włochem. Kochał on ludzkość, sympatyzował z narodami dobijającymi się niepodległości, ale narody te i ludzkość całą gotów był zawsze poświęcić dla Włochów. Ten jego egoizm włoski, okazał się najwybitniej pod koniec 1863 i 1864 r. w stosunku do sprawy polskiej. Nadzieja zwycięztwa już zniknęła, — powstanie jednak utrzymywało się dzięki pierwotnej sile pędu i wytrwałości, która po raz pierwszy w dziejach Polski z taką upartą a nie dającą się przezwyciężyć mocą wystąpiła. Mazzini korzystając z ówczesnego smutnego stanu rzeczy, utrzymywał zwątpienie Polaków w możność zwycięztwa nad Moskalami a jednocześnie przedstawiał konieczność oraz pożytek przeniesienia sił powstania do Galicji i obrócenia tych sił przeciwko Austrji, na zgubę której mieli także powstać Włosi w Weneckiem i w południowym Tyrolu a stronnicy Koszuta w Węgrzech.
Wtrącenie się to sławnego agitatora w sprawy polskie, zupełnie było nie na rękę Rządowi Narodowemu, który względem Austrji trzymał się tej samej polityki co Kościuszko w 1794, co Rząd Narodowy w 1831 r., tj. oszczędzał ją i traktował przyjaźnie, w nadziei pokojowego załatwienia kwestji, jakie dalsze rozwinięcie sprawy polskiej nasunęłoby w stosunku do Austrji. Austrja także postępowała według tradycyjnej swej polityki względem powstań polskich, zwróconych przeciwko Moskwie — to jest patrzała przez szpary na to, co się robiło na jej terytorjum dla pomocy powstania, przechodząc stopniowo, w miarę ubywania sił walczących, z łagodnego i pobłażliwego stanowiska do coraz groźniejszego i nieprzyjaźniejszego. Rząd Narodowy pragnął Austrję do końca utrzymać na stanowisku półprzychylnem; wmięszanie się więc Mazziniego było mu nie na rękę, mogło bowiem od razu z Austrji uczynić niebezpieczną nieprzyjaciółkę.
Gdy wysłańcy Mazziniego nie mogli nic wskórać u Rządu Narodowego, wziął się on do działania i na swoją własną rękę agitował za pośrednictwem stowarzyszenia londyńskiego zwanego „Ogniskiem,“ którego duszą był Leon Zienkowicz, i Borzysławskiego, który wziął się do formowania legionu na Mołdawie, celem wtargnięcia do Galicji; wtedy to Ruprecht pojechał do Londynu i miał z Mazzinim charakterystyczną rozmowę. Wykazał on w niej, iż projekta Mazziniego mogą tylko ostatecznie zgubić Polskę, powstanie bowiem przeciw Austrji, które łatwo zostanie stłumionem, zamknąć może dla jej narodowości jedynie bezpieczny a ostatni przytułek. „Jeżeli zginiecie, odrzekł zimno Mazzini, zginiecie z pożytkiem dla innych narodów, mianowicie dla Włochów, którzy przy waszej pomocy odbiorą Wenecję, Tyrol i Dalmację. Jesteście zaś w położeniu, w którem nic nie macie do stracenia, bo i tak już jesteście w przepaści.“ Egoizm ten narodowy Mazziniego, który poświęcał Polskę i zamykał przed nią furtkę ocalenia, rozgniewał Ruprechta. Bez uniesienia ale z naciskiem szlachetnego oburzenia dał mu poznać, iż podobna rada nie jest godną człowieka, „który Bogu służyć postanowił wolnością[3]“ i oświadczył mu stanowczo, iż „Rząd Narodowy niedopuści rozwinięcia zgubnych i szalonych jego planów w Galicji.“
Stronnictwo Mazziniego było zbyt nieliczne w Polsce, ażeby mogło cośkolwiek na swoją własną rękę rozpocząć, powaga zaś Rządu Narodowego zbyt była jeszcze pod tę porę wielką, ażeby nawet liczniejsze od mazzinistowskiego koło ludzi, mogło coś skutecznego wbrew jego woli przeprowadzić. Nie było więc uzasadnionej obawy, ażeby to nierozsądne w interesie Włochów przedsięwzięcie mogło się w Galicji udać. Pomimo atoli pewności, iż pokój w tej prowincji zamąconym nie zostanie, — ci z zamożniejszych obywateli, czyli tak zwanych magnatów, którzy dotąd zwalczali wpływy Rządu Narodowego, nagle w tym czasie popierać zaczęli Rząd Narodowy i pisać broszury o potrzebie skupienia się w około niego, i oddania się mu w bezwarunkowe posłuszeństwo; dopiero to w obec agitacji mazzinistowskiej zaczęli go ogłaszać jako jedyną rękojmię porządku i utrzymania społeczeństwa, co już cały naród czuł przed rokiem. Wiadomość o agitacji stronników włoskiego patrjoty, doszła także do rządu austrjackiego, i ona to spowodowała go do ogłoszenia stanu oblężenia w Galicji. Oddanie tej prowincji pod rygor wojenny, usprawiedliwiło obawy Rządu Narodowego, zrobiło bowiem niepodobnem dalsze użytkowanie z pomocy Galicji i stało się jedną z przyczyn nagłego pochylenia się powstania do zupełnego upadku.
Ruprecht oprócz wymienionych czynności, zajmował się w Paryżu zorganizowaniem Izby Obrachunkowej, która w imieniu Rządu Narodowego odbierała i sprawdzała rachunki od ajentów broni, wyższych dowódzców i tych wyższych urzędników powstania, którzy mieli do czynienia z pieniądzmi.
Izba Obrachunkowa nie mogła być zorganizowaną w kraju, z powodu, iż ten nie został oczyszczonym z nieprzyjaciela. Akta, jakie się w niej nagromadzić musiały, mogłyby w razie zajęcia przez Moskali, stać się powodem do prześladowania tych nawet, którzy czynniejszego udziału w powstaniu nie brali nad płacenie podatku, jaki wszyscy bez wyjątku pod rygorem egzekucji płacić musieli. Potrzeba zaś Izby Obrachunkowej w każdem państwie dobrze zorganizowanem, a do liczby ich należało i tajemne ówczesne polskie państwo, jest konieczną. Bez kontroli sumiennej nad przychodami i rozchodami skarbu publicznego, nie mogą prawidłowo funkcjonować instytucje rządzące; staranie się bowiem tych instytucji o zaufanie ludności, bez tej kontroli, jest napróżnem. W interesie także honoru narodowego, należało ustanowić Izbę Obrachunkową, złożoną z ludzi prawych a doświadczonych, aby wyświecić, o ile są uzasadnione skargi na marnowanie grosza publicznego, powtarzające się po każdej nieudanej wojnie zawsze w jednej i tej samej formie.
Izba Obrachunkowa została więc ustanowioną a w jej skład wchodzili tacy ludzie jak Teofil Januszewicz, Gałęzowski; odbywając zaś swoje czynności w Paryżu, nie zostawała pod presją i żadną obawą. Czynności jej przekonały, iż lubo zdarzały się nadużycia i marnotrawstwa, liczba ich jednak w ogóle była nie tak wielką, ażeby mogła na urzędników powstania rzucić ponury cień moralnego zepsucia i zatracenia pojęcia, co jest moje a co należy do skarbu. Liczne akta Izby Obrachunkowej, porządnie ułożone i zapieczętowane, znajdują się w bezpiecznem schronieniu w Paryżu i z czasem będą wielce cennemi dokumentami do wyświecenia strony finansowej powstania.
Po upadku powstania widzieliśmy Ruprechta w liczbie tych, co zajęci byli ratowaniem od nędzy przybywających na emigrację w wielkiej liczbie powstańców z 1863 r. Wyszukiwał wraz z innymi dla nich miejsca, rekomendował, wspierał, rozwijając wszechstronnie wpływ swój filantropijny na korzyść wszystkiego pozbawionych wychodźców. Był członkiem Towarzystwa wzajemnej pomocy, zorganizowanego według projektu N. N., które rozgałęzione po Francji, Szwajcarji, oddało wielkie usługi w początkach samych młodej emigracji, opuszczonej i zapomnianej przez kraj a nieposiadającej funduszów oraz pomocy, jakie znalazła emigracja z 1831 r.
W roku 1864 i 1865 należał oprócz tego Ruprecht do „Kółka pięciu“, które przez ks. Adama Sapiehę, b. komisarza pełnomocnego Rządu Narodowego w Paryżu, komunikowało się z cesarzem Napoleonem w sprawie polskiej i w sprawie podźwignięcia emigracji. Do kółka tego, które na zewnątrz niczem się nie manifestowało, należeli, oprócz Ruprechta i księcia Adama, syn hr. Andrzeja, Władysław Zamojski, B. Zaleski, p. R. i G.
Karol był także członkiem „Koła Słowiańskiego“, założonego przez dwóch zaszczytnie znanych z gorącego patrjotyzmu i nauki braci, a które położyło sobie jako zadanie działać w myśl wspólności słowiańskiej pod sztandarem Polski i zwalczać panslawizm moskiewski. Pięćdziesięcioletni obchód niepodległości Serbii, urządzony przez to Koło w Montmorency, zgromadził znakomitych Polaków, Serbów i Czechów. Tam to po nad grobem Adama Mickiewicza, reprezentanci tych trzech narodów, podali sobie dłonie a wieńcem rąk otoczywszy mogiłę wielkiego poety, przyrzekli sobie na wniosek Aleksandra Chodźki, przyjaźń, braterstwo i wzajemną pomoc. W wieńcu tym znajdował się pomiędzy innymi młodziutki podówczas a dzisiaj panujący w Serbii książę Milan.
Na każdym też, corocznym, 21. Maja obchodzie w Montmorency, można było widzieć Ruprechta, wraz z uczniami i profesorami Szkoły Polskiej na Batignolles, pod kierunkiem czcigodnego opiekuna tejże szkoły, Dr. Seweryna Gałęzowskiego i sekretarza Rady szkolnej, wielce czynnego w sprawie narodowej Ildefonsa Kossiłowskiego, biorącego udział w tej pięknej emigracyjnej uroczystości. Zabawa jest w niej połączona z oddaniem czci wielkim patrjotom, pochowanym na cmentarzu Montmorency. Obchód rozpoczynał się dawniej od powitania przybywających z Paryża Polaków przez mera na czele gwardji narodowej, pod starożytnym kościołem gotyckim na wzgórzu, z którego rozkoszny widok rozpościera się na Paryż i zielone pasma okalające Montmorency i Enghien. W kościele tym znajdują się dwa wspaniałe pomniki dłuta Władysława Oleszczyńskiego, poświęcone pamięci jenerała Kniaziewicza i Juliana Niemcewicza. Po nabożeństwie żałobnem za ich dusze, jako też za dusze wszystkich patrjotów, zmarłych na tułactwie i na wygnaniu, obecni wysłuchawszy kazania, do którego Towarzystwo historyczno-literackie zaprasza zwykle jakiego znakomitego francuzkiego kaznodzieję, udawało się na cmentarz, na groby: Adama Mickiewicza, jenerała Dembińskiego, Niemcewicza, Kniaziewicza, Antoniego Góreckiego poety, Karola Brzostowskiego i wielu innych sławnych z zasług patrjotycznych rodaków. Po oddaniu czci zmarłym, rozpraszają się po lesie i mieście wychodźcy grupami i każdy bawi się według upodobania.
Wspomniałem o szkole Batiniolskiej. Życie Ruprechta w ostatnich dziesięciu latach upłynęło w murach tej szkoły i ściśle związane zostało z jej losami. Na skromnej posadzie bibljotekarza szkoły batiniolskiej, był on doradcą opiekuna młodzieży emigracyjnej, Dra Seweryna Gałęzowskiego, który jako prezes Rady szkolnej, od lat tylu z poświęceniem czasu, mienia i pracy, utrzymuje ten wzorowy instytut, ratujący myśl polską w pokoleniu zrodzonem na emigracji, a któremu tysiące już z tego pokolenia zawdzięcza bezpłatną edukacją i wykierowanie się na stanowiska, użyteczne Polsce i Francji. Serdeczny przyjaciel Gałęzowskiego, doznawał nie tylko z jego strony dowodów przyjaźni i wysokiego poważania, ale i ze strony wszystkich pracujących w szkole, począwszy od jej dyrektora Stanisława Malinowskiego i od jej sekretarza Kossiłowskiego aż do portjera i ostatniego ucznia. Był on tam pomiędzy nimi jakby w rodzinie, kochał ich też wszystkich jak braci i przyświecał im wzorowem życiem, skromnością, przestawaniem na małem, ciągłą pracą, oraz ciągle wytężonem sercem i wzrokiem ku Polsce.
Było to życie zakonnika, — zakonnika Polski, który Jej i Bogu ślubował służby i wszystkie tchnienia swoje. Patrząc na nie, przypominało się pamięci zdanie wyrzeczone przez Kanta: „postępuj sobie tak, aby zasada twojego działania, mogła stać się prawem powszechnem.“
Ruprecht uporządkował księgozbiory szkoły batiniolskiej i utworzył katalog biblioteki zawierającej przeszło 20.000 tomów. Nigdy nie opuścił godzin, w których zakład ten otwartym był dla czytających. Uprzejmość jego pociągała do odwiedzania biblioteki a usłużność i uczynność zachęcała do czytania — to też pewno nigdy biblioteka batiniolska więcej czytających nie miała jak za jego zarządu. Stała się ona jednem z centrów życia polskiego w Paryżu. Tu każdy spieszył do Ruprechta po objaśnienia, po radę, po wsparcie wreszcie i pomoc, której nikomu nieodmawiał, nigdy nie mówiąc przed innymi co dla kogo uczynił. Skromna jego pensyjka rozchodziła się prawie całkowicie na pomoce dla uczących się, dla rzemieślników i w ogóle biednych. Gdy nie starczyło mu własnego funduszu, umiał zawsze wynaleźć kogoś, co chętnie za jego rekomendacją udzielał pomocy lub też za jego pośrednictwem wspierał.
Wolne godziny od posiedzeń towarzystw, które się gromadziły w salach biblioteki, od różnych zajęć filantropijnych i rozmowy koleżeńskiej, poświęcał czytaniu, ciągłemu uczeniu się a wreszcie naukowym badaniom i pisaniu. Około 1865 r. rozpoczął pisać dzieło „Historja reform społecznych w Polsce,“ o którem mi wielokrotnie mówił i które ukończone po dziesięcioletniej pracy, znajdować się gdzieś musi złożone piemiędzy rękopismami biblioteki.
Oprócz pracy nad wspomnianą historją, zajęty bywał pisaniem sprawozdań z czynności jakiego towarzystwa, artykułów do pism politycznych, broszur okolicznościowych i rozpraw krytycznych. Jedna z tych rozpraw p. t.: „O zakazie pieśni „Boże coś Polskę“ (drukowana w organie Komitetu Reprezentacyjnego Wychodztwa Polskiego, w piśmie Niepodległość, redagowanem w Paryżu przez Aleksandrowicza, a drukowanem w Bendlikonie w Szwajcarji, w drukarni Agatona Gillera, w numerach 5, 6, 7, 8 i 9 z r. 1866), zwróciła na siebie uwagę całej emigracji głębokością poglądów i mądrością zdań, oraz uwag w niej poczynionych. Napisaną ona została z powodu zakazu (21. sierpnia 1866) śpiewania pieśni „Boże coś Polskę“, wydanego przez arcybiskupa gnieźnieńskiego i poznańskiego ks. Ledóchowskiego; i z powodu wydania przez tegoż dostojnika kościelnego rozporządzeń (ob. Okólnik 18. maja 1866 odnoszący się do wyborów na sejm), które duchowieństwo wyłączały od wyborów, stowarzyszeń i w ogóle od spraw polityczno-narodowych, osłabiając przez to organizm narodu; zrywały związek religii z życiem politycznem a czyniąc go słabszym w oporze, ułatwiały tym sposobem rządowi pruskiemu ohydną germanizację.
Od tego czasu wiele się odmieniło, zwłaszcza też odmienił się sposób myślenia hr. Ledóchowskiego; sumienie się w nim odezwało, obok kościoła stanęła w sercu jego i ojczyzna, i z stronnika niemieckiego rządu został jego głównym przeciwnikiem, — polemiczna jednakże broszura Ruprechta nie straciła nic na wartości. Prawdy w niej wypowiedziane zawsze pozostaną prawdami, uwagi porobione o związku spraw religijnych z narodowemi i politycznemi pozostaną zawsze cennemi, a krytyka i polemizowanie w niej przeprowadzone, pozostanie wzorem rozumnej i przyzwoitej polemiki.
Rozprawa ta zawierała proroczą przestrogę dla ks. Ledóchowskiego, miała zaś na celu wstrzymać go na drodze ustępstw robionych ze szkodą narodu polityce Bismarka. Gdyby ją dzisiaj arcybiskup przeczytał, przyznaćby musiał, iż na emigracji lepiej znano charakter rządu niemieckiego i lepiej oceniano sytuację, która jemu wydała się tak pomyślną dla kościoła, iż dla jej utrzymania, poświęcał interesa narodowe i zrywał odwieczną tradycję polską, wiążącą kościół i religią ze sprawami, oraz z życiem narodowem, które według pięknych słów Ruprechta niczem innem nie jest, „jak objawem urzeczywistniających się przekonań religijnych.“
Przeciwko wyłączeniu duchowieństwa z organizmu społecznego, które prowadzi za sobą „rozerwanie religii z życiem“ podniósł głos swój Ruprecht; przeciwko ostatecznemu wynikowi arcybiskupich okólników, którym nic innego być nie mogło, jak „religia bez życia i życie bez religii“, wystosowana jest jego rozprawa krytyczna, jedna z najpiękniejszych, jakie się pokazały po roku 1863.
Przyznając arcybiskupowi dobre chęci w błądzeniu, powiada, że myśl zasłony kościoła i narodu od wiekowych prześladowań, była powodem wydania owych smutnych rozporządzeń. Ustępstwami chciał ich arcybiskup zjednać, pozyskać; ustępstwami, robionemi nierozważnie, bo z życia narodu, z jego tradycji. Niewiedział zaś, że „dla rządów niemieckich i moskiewskich otrzymane ustępstwa, są powodem do dalszych tylko prześladowań i wymagań.“ „A czy wiesz arcybiskupie, zwraca zapytanie Ruprecht do następcy prymasów, gdzie są wymagań tych granice? Nie dalej, jak w śmierci naszego społeczeństwa!“
Jakże się to wszystko i w krótkim czasie sprawdziło! Za ustępstwami i moralnem poddaniem się arcybiskupa i jego zwolenników, nastąpiły nowe wymagania, za niemi nowe prześladowania — których granice naznaczył rząd niemiecki w zamierzonej śmierci kościoła i w zamierzonej śmierci narodu, do czego bezwstydnie a jawnie się przyznaje. Wolność tylko śmierci zostawił katolikom i Polakom.
O tej wolności śmierci, rozpamiętywa dzisiaj arcybiskup w więzieniu, oceniwszy zapewne jak należy politykę, której się wtedy trzymał, a o której powiedział Ruprecht w 1866 r. że w ostatecznym rezultacie przyniesie narodowi krew i zniszczenie, jak ją przyniosła potępiana przez niego polityka rewolucyjna.
Ruprecht przeciwny był użyciu religii jako środka w najlepszych nawet zamiarach, uważał ją bowiem za źródło życia. Jakkolwiek zaś życie nazywał objawami przekonań religijnych w ziemskim dokonanych bycie, przecież nie uważał ich za ostateczne rozwiązanie istnienia człowieka, lecz jedynie za drogę wiodącą do celu, „który nie tu, lecz w Bogu jest.“ Tak przekonany, wykazał faktami i rozumowaniem mylność i bezpodstawność zarzutu, jakoby śpiewanie pieśni „Boże coś Polskę“ i manifestacje w kościele z r. 1861 i 1862 miały być poniżeniem religii i kościoła do użycia go za środek i narzędzie. Wykazawszy następnie twórczy wpływ religii w ciągu całych dziejów Polski od najdawniejszych czasu, powiada:
„Polska zagrożona zewsząd, w końcu XVIII. wieku szukała ocalenia w reformie instytucji politycznych. Owocem tych usiłowań była konstytucja 3. Maja. Ustawa ta pozostanie na zawsze chlubą narodu, gdyż znosząc z jednej strony nadużycia anarchii, ocaliła główne źródło wolności politycznej t. j. wszechwładztwo narodu. Wiadomo, że według tej ustawy, w chwili otwarcia sejmu, stany zgromadzone zawieszały wszystkie urzędy wykonawcze, i była chwila, w której sejm, w osobach swych posłów, przedstawiał najwyższą wykonawczą i prawodawczą władzę narodu. Konstytucja tak określając prawa polityczne, doszła do ostatecznego rozwoju wolności narodu; mimo to jednak nie ocaliła narodowego bytu. Panowie wielmożni woleli zgubić ojczyznę, jak dozwolić na to, aby bezrząd, w którym samowola ich granic nie miała, był zniesiony. Znane są dzieje Targowicy i znany smutny rozbiór Polski. Wiadome są także późniejsze dzieje poświęceń legionistów, i usiłowania szlachetne emigracji po roku 1831. Uznano niedostatki konstytucji 3. Maja, t. j. wszechwładztwo, które konstytucja widziała w stanie szlacheckim, rozszerzono do całej ludności. To oparcie państwa, nie na jednym, uprzywilejowanym stanie, lecz na narodzie całym, zasługą jest demokracji emigracyjnej. Zdawało się szlachetnym wyznawcom nowych zasad, że powołanie ludu do praw politycznych, rozwiąże ostatecznie zadanie niezależności wolności ojczyzny. Jakież były owoce tych usiłowań? Krwawej pamięci rok 1846 niech na to pytanie odpowie. Lud do powstania wezwany w imię wolności politycznej, na to wezwanie odpowiedział rzezią. Lecz na tem nie koniec: wymordowawszy tych, którzy mu wolność przynieśli, sam został niewolnikiem. Niemców i Moskali, nie dla siebie lecz dla nich mordował.“
„Konstytucję 3. Maja zdradzili panowie, zasady zaś demokratyczne, niosące ludowi wolność, lud we krwi utopił, a na siebie i naród kajdany nałożył“.
„Takie są dzieje smutne usiłowań reformy politycznej: sto lat pracy, sto lat krwawej przyniosło niewoli. Dla czegoż niewola, skoro wolności była nadzieja? Ach! to pytanie, rozwiązane już zostało przed wiekami: „Jeżeli Pan nie zbuduje domu, próżno pracowali, którzy go budują.“ (Ps. 126).
„Pan domu nie budował, praca była daremna. Konstytucja 3. Maja i dopełnienie jej, zasady demokratyczne ogłoszone w r. 1846, były formą tradycyjną, a zarazem postępem życia politycznego Polski. Ale życie polityczne nie rozwiązuje wszystkich zadań istnienia człowieka, i dla tego formy państwowe utrzymać się mogą jedynie wtenczas tylko, jeżeli są organiczną częścią całości potrzeb człowieka; same zaś, oddzielnie wzięte, upadają, żadnego nie mają znaczenia. Tradycję i postęp form politycznych należało złączyć z całością innych form historycznego życia. Nie państwo, lecz przedewszystkiem potrzeba było wkrzesić człowieka, jakiego duch narodowy wytworzył w ciągu długich wieków istnienia.“ Konstytucja 3. Maja i zasady demokratyczne, dążności tej nie miały; zapomniały na nieszczęście, że cnoty, której w wyższem społeczeństwie XVIII. wieku nie było; że wolności, której lud przygnębiony niewolą nie pojmował w r. 1846, instytucjami politycznemi zastąpić nie można. Cnota i wolność nie nadają się, lecz powstają wewnątrz, są ducha człowieka najpiękniejszym kwiatem, płodzącym moralność, z której dopiero rozrasta się silne i zdrowe życie społeczeństwa. Człowieka nie było i społeczeństwo powstać nie mogło.“
„Po boleśnych klęskach w r. 1846, pracownicy oswobodzenia ojczyzny, przyjmując to, co zdziałano dotąd pod względem organizacji państwowej, zwrócili uwagę główną na podniesienie moralne człowieka. Ale moralność, nadaremnie utrzymują, że istnieje sama przez się; moralność jest tylko złotym śladem, który religia odciska, przechodząc przez życie światowe człowieka. Młode pokolenie idąc temi złotemi religii śladami, do religii dojść musiało, a ta dopiero odkryła mu tajemnicę, co człowiek spełnić winień nie w jednym tylko kierunku, nie w polityce, lecz w całości życia. Ale chociaż zdobycze otrzymało wielkie, bo uznanie, że urządzenia polityczne są częścią tylko organiczną moralno-religijnego życia ludzkiego; jakkolwiek całość życia wzięto za podstawę polityki, nie na tem jednak był koniec zadania. My nie początkiem, lecz dalszym ciągiem życia narodowego jesteśmy; obecność nas obowiązuje, ale przeszłość nas zrodziła, ona więc na nas wkłada swe prawa. Związek z przeszłością życia narodu tak jest koniecznym, jak koniecznym wzajemny związek szczegółów osobistego życia człowieka. Związek ten znajdujemy w historji narodu; ale jak moralność, chociaż łączy życia osobistego czyny w jedną harmonijną całość, mimo to, źródło swe ma ona w prawdach jeszcze wyższych, tak samo i historja łącząc nas z przeszłością, przeszłością się ostatecznie nie usprawiedliwia. Czyny dziejowe, które widzimy nieruchome już jako posągi, w długich wiekach przeszłości poważnie stojące, są pomnikami, które czas wyciosał z religijnego życia narodu. Jako więc moralność prowadzi nas do religii, jeżeli się można tak wyrazić, do religii życia osobistego, to te posągi historyczne, których społeczeństwo obecne ma być dalszym ciągiem, wskazują nam przyszłość, do której dążyły — a przyszłością tą jest Bóg.“
„W Bogu więc tylko, przez pośrednictwo religii, odkrywa się nam ostatecznie tajemnica, co przeszłość biorąc od Boga spełniła, a co teraźniejszość w życiu dokonać powinna. Religia i jej w czasie wiekowe istnienie, przedstawiają religijno-moralne życie dziejowego człowieka, od którego my, jego dzieci, przyjąć powinniśmy błogosławieństwo i iść dalej tą drogą, którą on już przebył, a na której w dalszym ciągu, nasze rozpoczyna się życie; jego koniec, naszym jest początkiem. Tym człowiekiem dziejowym, nietylko rozwiązującym tajemnice przeszłego życia narodu, ale zarazem duchowo w nas przytomnym, żyjącym — to ojczyzna: w niej odrodzenie nasze dokonanem zostało.“
„Moralność związała w jedną całość to życie, jakie się snuje pomiędzy kolebką a grobem człowieka; ojczyzna zaś, to życie, jakie sięga początkiem stworzenia człowieka, a kończy w wieczności — bo w Bogu. Życie albowiem narodu, jak to na innem powiedzieliśmy miejscu, jest drogą wiodącą ludzkość do świątyni wieczności. Tam, szedł nasz naród, my prawe jego dzieci tam także idziemy, a ty, arcybiskupie nie zastępuj nam drogi, bo cię skarze Bóg.“
„Takie są historyczne drogi naszego żywota. Religia utworzyła naród, rząd, wolność osobistą; a obecnie twórczynią jest ojczyzny, która wszystko to, co powstało oddzielnie w ciągu długich wieków, łączy w jedną organiczną całość człowieka. Dzisiaj każdy z nas, czuje w sobie naród, bo narodowo tylko żyć może, czuje rząd, bo szanuje wolność innych, a nad sobą samym panuje; czuje wolność, bo tylko przed Bogiem czoło swe nachyla.“
„Wykazaliśmy księgi rodzaju dzisiejszego człowieka, a teraz wypowiemy, jaka jest jego wiara, według której, po takiem urodzeniu życie swe rozwija: przechowujemy święcie drogi żywota naszych ojców, czyli, że jesteśmy stróżami dziejowej tradycji; ale z drugiej strony, własnemi czynami, budujemy dalej, rozpoczętą przez ojców drogę, — czyli, że jesteśmy zwolennikami dzisiejszego postępu. Przeszłość łącząc z teraźniejszością, nigdzie nie zatracamy osobistości człowieka, bo wymagamy i uznajemy, własną każdego zasługę. Osobista człowieka zasługa jest dla nas prawem źródłowem, z niego przeszłość powstała, teraźniejszość na niem istnieje, przyszłość z niego wypłynie. To! w jednym człowieku zamknięte człowieństwo całe, a zarazem nietykalna jego osobistość, utrzymuje braterstwo nietylko ze współczesnymi, ale z tymi, którzy byli, a dzisiaj są już w wieczności, i z tymi nakoniec, których jeszcze nie ma, ale będą, bo w duchu naszym i ich leży początek. Taką drogą prowadząc życie nasze, wszyscy staniemy przed Bogiem, w imieniu którego wyszliśmy i idziemy do Boga. Bóg stworzył człowieka, a przez niego dalszy świat, my życiem naszem go tworzymy.“
„Takimi ludźmi my jesteśmy, cośmy pieśń „Boże coś Polskę“ spiewali. Nie z roli, ani z soli, ale z tego co naród boli, powstaliśmy; cierpienie rodzicem naszym jest. Ale naród chrześciański nie umiera, i boleść jest tylko przestrogą, że zgrzeszył. Cierpienie grzech maże, lecz zasługę zostawia; grzechy ojców myśmy zmazali; dziedzicami prawymi ich zasługi jesteśmy. Przeszłość Polski była szczęśliwą gdy jej grzech nie kaził, my taką teraźniejszość, następcom zostawiamy, reszta nie do nas, lecz do nich należy.“
„Czy wobec takiej przemiany zasad życia politycznego, słusznem jest twierdzenie twoje arcybiskupie, „że modlitwa zniżoną została do poziomych i chwilowych demonstracji?“ Nie, słuszności niema. Modlitwa, pod której opieką dokonały się te zmiany, demonstracją nie była i nie jest. Zmiany te świadczą, że życie we wszystkich stosunkach osobistych i społecznych, religijnem się stało. Religja tak przenikając życie, nie jest wyzyskiwaniem w widokach politycznych, ale jest tem, czem być powinna, przewodniczką na drodze wiodącej człowieka do Boga. Że społeczeństwo nasze znajduje się z religią na tej drodze, lata ostatnie są tego dowodem; lecz, że w postępowaniu twojem, panie hrabio, względem narodu, nie widać pacierza, wydane przez ciebie okólniki są również świadectwem.“
„Kanonizacja św. Stanisława, pomimo, że połączyła naród duchowo, nie natychmiast jednak zjednoczyła go politycznie; tak samo i teraz, odrodzenie moralne niewróciło Polsce utraconej wolności, ale, że ją wróci, wątpliwości niema.“
„W ostatniem powstaniu, nie zdradzali nas panowie, jak to uczynili w Targowicy z królem na czele; lud pomimo poduszczań Moskwy, nie powtórzył rzezi galicyjskiej. Pomimo nieszczęść, sprawa narodowa pozostała czystą, nie hańbią jej zdrada ani krwawe mordy. Mordują nas Moskale i Niemcy, ale sami z sobą jesteśmy już w zgodzie, bo łączy nas świętość ojczyzny, wspólna Matka nie stanów, lecz narodu całego. Polska przed rozbiorem już nie istniała, bo moralnie była upadła; teraz jest odwrotnie, Polska odrodzona moralnie istnieje, a niezależność jej polityczna, jest już tylko sprawą czasu. Usiłowaniom naszym ostatnim, jeden główny można zrobić zarzut, a ten jest, przedwcześność zbrojnego działania; jest to wina wielka, ale winien nie naród, lecz tylko osoby. To zaś, co najbardziej mówi na korzyść współczesnych, co wszystkie błędy ściera, a co najwięcej cudzoziemców dziwi, jest istnienie tajemnego rządu, któremu bezwarunkowo cały naród był posłuszny. Zasługa leży nie w organizmie rządu, nie w zdolności rządzących osób, lecz w samej tajemniczości, która dowodzi, że nie rząd, lecz sam naród rządził sobą. Tym rządem tajemnym narodu, była jego własna siła moralna. Tych, co jako rząd występowali, jedyną zasługą to, że nie lękali się śmierci, że umarli tam, gdzie pełnili obowiązek; zaświadczyli szczerość przekonań w własne narodu siły. Takie uznanie należy się im słusznie i będzie przyznane.“
„Wypowiedzieliśmy ci to wszystko arcybiskupie, dla tego, że chcemy abyś nas znał. Myśmy spełnili nasz a ty spełnij swój obowiązek. Zapytaj się sumienia, czy z nami masz wspólnie pracować nad wyswobodzeniem ojczyzny, lub czy masz pozostać z Niemcami, i im dopomagać do naszej zguby — jak to dotąd czyniłeś. Lecz pamiętaj, że kodeks policji pruskiej, nie jest kanonem społecznego życia, lecz że nim jest słowo wcielone. Według tego słowa, naród a nie cezary budują królestwo boże. Tak zapisał w dziejach naszych życiem swojem święty Stanisław patron Polski, takie obecnie krwią cały naród dał świadectwo. Ty atramentem piszesz, że jest inaczej — ale atrament to nie krew, — krew demoniczne ma własności, to co zabijają, ona wskrzesza i dlatego Polska zmartwychwstanie.“
Sumienie arcybiskupa, do którego Ruprecht po tym głębokim wywodzie apelował, odezwało się wreszcie i nikt zapewne więcej nie cieszył się z tego, że ks. Ledóchowski porzucił drogę ustępstw i wysługiwania się niemieckiemu rządowi i sam dzisiaj cierpieniem i męczeństwem swojem daje świadectwo moralnego narodu odrodzenia, którego zrazu nie spostrzegł; że dzisiaj widzi, bo doświadcza na własnej osobie, że prześladowanie rządu nie bywa winą narodu i nie kwalifikuje jak on to uczynił z wypadkami 1861-64 do osądzenia jego sprawy za złą, a sposobów, których używał, za niegodne i poniżające; dzisiaj widzi, że prześladowanie rządu obcego jest właśnie dowodem siły i życia w narodzie. Rządy niemieckie i moskiewskie tylko umarłych nie prześladują — tylko umierającym i umarłym wszystko pozwalają. „A żywym? żywym nawet bohaterskiej śmierci nie wzbraniają,“ bo śmierć tę przymuszoną w własnych szeregach, uznają, jak to uczynił cynicznie Bismark w odpowiedzi posłom polskim, wspominając o Polakach poległych pod Sadową, za znak potwierdzenia swej śmiercionośnej, wynaradawiającej polityki. Zginęli, rzekł on, bo za dobrą uznali niewolę, prześladowanie i germanizację.
Tak, przekonał się arcybiskup, że w krainie Krzyżaków, których rządom zaufał „nie ma dla Polaków litości i sumienia.“
Po tej zmianie pożądanej jaka zaszła w arcybiskupie, nikt przecież nie uzna głosu Ruprechta do niego przed tą zmianą zwróconego, za niepotrzebny i uwłaczający godności prymasa. „Podwładni bowiem są obowiązani słuchać przełożonych, lecz tylko w granicach prawa; gdy zwierzchność obowiązków swych nie spełnia, na podwładnych przechodzi prawo wykazania błędów zwierzchności; to nie jest nieposłuszeństwo, lecz obowiązek sumienia.“
Ruprecht spełnił więc obowiązek obywatelski, wolnego syna Ojczyzny, gdy odezwał się nie krnąbrnym ale sumiennym głosem przestrogi. Dopóki będziemy mieli takich ludzi jak Ruprecht, którzy nie pozwolą błędu zakryć powagą najwyższego dostojeństwa, dopóty będziemy mieli wszelką pewność, iż organizm narodowy cały, nienaruszony, w zdrowiu przetrwa dnie smutnej próby.
Pomimo tego wystąpienia, stronnictwo, które potępia czynienie wszelkich uwag biskupowi, nie potępiło Ruprechta za jego rozbiór okólników ks. Ledóchowskiego. Powaga tego rozbioru i głębokie, religijne tło duszy autora, rozbroiło i tych namiętnych do fanatyzmu ludzi. Pragnęliby oni, ażeby Ruprecht zachował w tej mierze milczenie, ale go nie naganiali za przeciwne ich chęci postąpienie. To także na korzyść ludzi tego stronnictwa nazywanego ultramontańskiem, powiedzieć należy, iż pomimo kalwińskiego wyznania Ruprechta, cenili go bardzo jako patrjotę, człowieka czystego i chętnie go widzieli pomiędzy sobą.
Nietolerancja tak mocno rażąca w niektórych autorach tego stronnictwa, nie objawiła się wobec Ruprechta w Paryżu żadnym wybitnym aktem. Gdy razu pewnego, książę Władysław Czartoryski, przemawiając jako prezes Towarzystwa historyczno-literackiego, do którego i Ruprecht należał, wyraził się w mowie zagajającej w ten sposób, iż można było z jego przemówienia wyprowadzić wniosek, jakoby katolicyzm uważał za warunek polskości i jakoby był zdania, iż Polak powinien być koniecznie katolikiem, kto więc nie jest katolikiem, nie jest Polakiem, i gdy Ruprecht z powodu tego przemówienia usunął się z posiedzenia, książę i jego przyjaciele pospieszyli z objaśnieniem, iż nie uważają katolicyzmu za wyłączny warunek polskości, chociaż głoszą i uznają jego wpływ na dzieje i życie polskie.
Widzieliśmy jaki nacisk kładł Ruprecht na potrzebę wykształcenia i umoralnienie człowieka. Opierał on na niem, jako na trwałym fundamencie pomyślność instytucji i nadzieję przyszłości niezależnej dla Polski, — była ona kardynalnym punktem jego programu prac organicznych i polityki wewnętrznego odrodzenia. Nic też dziwnego, że gorąco poparł pomysł swojego przyjaciela i towarzysza, założenia na emigracji Towarzystwa naukowej pomocy, które wspierając uczącą się młodzież i mężów nauki, najdzielniej przyczynić się mogło do pomnożenia u nas ludzi charakteru i wykształcenia.
Wspólnem ich staraniem zorganizowało się prędko wspomniane Towarzystwo i od razu działalnością swoją zajęło poważne stanowisko pomiędzy instytucjami emigracyjnemi. Liczba członków znacznie wzrastała z dniem każdym, a z nimi i dochody Towarzystwa. Do powiększenia dochodów szczególniej przyczynił się Ruprecht, zamożni bowiem jego przyjaciele spieszyli z pomocą dla instytucji, której był jednym z założycieli. Dochód w pierwszym roku Towarzystwa naukowej pomocy wynosił 21.961 franków, fundusz żelazny 16.862 fr., a liczba uczniów pobierających stypendjum 84. Oprócz stałych stypendystów, Komitet Towarzystwa udzielał zapomogi jednorazowe na podróże naukowe, książki, drukowanie rozpraw i tym podobne cele.
Prezesem „Komitetu Towarzystwa naukowej pomocy“ został Aleksander Chodźko wiceprezesami: Ludwik Nabielak i Jan hr. Działyński, późniejszy prezes Towarzystwa, sekretarzem ks. Roman Wilczyński, a kasjerem Ksawery Szlenker. Członkami komitetu byli: Karol Ruprecht, Seweryn Goszczyński, Józef Kwiatkowski, Kazimierz Szulc, Tadeusz Błociszewski, Józef Rustejko i Agaton Giller.
Komitet pomoc naukową rozumiał w bardzo szerokiem znaczeniu tego słowa. Nie ograniczał się więc na udzielaniu uczącym się stypendjów, ale podejmował prace, mające na celu rozwój samejże nauki, literatury i oświaty, i zamierzał z czasem naukowo zorganizować całą emigrację, to jest wszystkich, posiadających naukowe kwalifikacje.
Obok Komitetu, który był ogniskiem naukowego ruchu, jaki powstał na emigracji w 1868, 69 i 70 r., tworzyły się więc za jego inicjatywą dla szczegółowych celów, specjalne Komisje czyli Towarzystwa, zostające z nim w związku filialnym.
W Komisji literackiej zebrali się przeważnie literaci. Przedmioty na posiedzeniach przedyskutowane, komunikowali w rozmaitej formie pismom krajowym we wszystkich prowincjach. Komisja ta wydawać miała „Kwartalnik naukowy“ poświęcony głównie krytyce i rozbiorom dzieł, oraz rozprawom historycznym i filozoficznym — i zabierała się do wydania „Plutarcha polskiego“, którego plan napisał dr. Tadeusz Żuliński. Ruprecht w naradach tej Komisji jak i w naradach Komitetu bardzo czynny brał udział.
Za inicjatywą Komitetu naukowej pomocy sformowała się dalej Komisja czyli Towarzystwo nauk scisłych, dla nauk matematyczno-technicznych i przyrodniczych. Towarzystwo to do dziś dnia jest czynne i jemu zawdzięcza Polska obecny rozkwit matematycznej gałęzi piśmiennictwa polskiego. „Pamiętnik“ wydawany przez Towarzystwo nauk ścisłych, jako też dzieła matematyczne wyszłe z łona tegoż Towarzystwa, nakładem Działyńskiego, śmiało rywalizować mogą z zagranicznemi gruntownością i dokładnością przedstawienia, jasnością zaś i rozmiarami przewyższają wartość nawet francuzkich dzieł tegoż rodzaju.
W dalszym ciągu prac swoich Komitet Towarzystwa naukowej pomocy, otworzył w Paryżu „Kurs nauk stały“ w języku polskim, z wykładem uniwersyteckim i na pierwsze cztery katedry powołał ludzi znanej nauki. „Katedrę mechaniki rozumowej“ czyli „racjonalnej“ powierzył profesorowi Henrykowi Niewęgłowskiemu, „Katedrę fizyki matematycznej“ Władysławowi Gosiewskiemu, „Katedrę geologiczno-mineralogiczną“ dr. Józefowi Żulińskiemu a „Katedrę chemii“ Zdzisławowi Dąbrowskiemu. Oprócz wyliczonych miało być jeszcze otworzonych kolejno, co rok po kilka, razem 16 katedr, które utworzyłyby tym sposobem mały polski uniwersytet w Paryżu. Profesorowie byli płatni. Komisja przemysłowo-handlowa, zebrała przemysłowców i kupców Polaków, zamieszkałych w Paryżu w jedno grono, i gdyby nie wojna francuzko-pruska, która szczątki tylko pozostawiła z tej nowej, bo naukowej organizacji wychodźtwa polskiego, byłaby handlowi polskiemu w kraju oddała takie usługi z zagranicy, jakie narodom byt niepodległy mającym, oddają konsulowie, i byłaby za pośrednictwem rozumnie skierowanych wędrówek polskich czeladników, wpłynęła na wykształcenie stanu rzemieślniczego w Polsce.
Komisja do wydawania dzieł ludowych zabrała się także pod skrzydłami Komitetu Towarzystwa naukowej pomocy do pracy i ogłosiła odezwę pióra dr. T. Żulińskiego, w której wzywając pisarzy do nadsyłania dzieł ludowych, wyłożyła swoje pojęcia o tem, jak te dzieła mają być pisane.
Ostatnia wreszcie Komisja wykładów publicznych, do której i Ruprecht należał, miała na celu popularyzowanie nauki i rozbudzenie życia umysłowego w emigracji, za pośrednictwem odczytów, czyli wykładów publicznych, i koncertów muzyczno-wokalno-deklamacyjnych.
Odczyty publiczne, w których brali udział najzdolniejsi ludzie na emigracji, miały nadzwyczajne powodzenie, powodzenie, jakiego żadne prelekcje od czasu A. Mickiewicza nie miały w Paryżu pomiędzy Polakami. Gromadziły one po kilkuset słuchaczy, a często i tysiąc ciekawych słuchało wykładu, co zważywszy na dość ograniczoną liczbę polskiej ludności w Paryżu, jest zgromadzeniem nadzwyczaj licznem. Koncerta jeszcze liczniejszą gromadziły publiczność, bywali na niej i Francuzi. Popisywali się na nich artyści muzyczni Polacy, śpiewacy polscy i deklamatorzy.
Wykłady publiczne rozpoczął Karol Ruprecht w sali Towarzystwa uczonych francuzkich przy ulicy Vivienne, przedmiotem bardzo interesującym, bo mówił „O wpływie oświaty na życie narodowe.“ Ażeby czytelników lepiej jeszcze zapoznać ze sposobem myślenia i poglądami Karola, podam treściwe sprawozdanie z tego zajmującego wykładu, mówionego z pamięci przy pomocy krótkich notat.
Rzekłszy kilka słów o powodach zebrania, rozpoczął Ruprecht właściwy wykład od wskazania potrzeby zakładów edukacyjnych w kraju i w emigracji, które wraz z wszelkiemi w ogóle instytucjami, uważał za miarę wartości społeczeństwa. Następnie przeszedł do Stowarzyszenia naukowej pomocy, które wziąwszy sobie za cel oświatę, czuło się w obowiązku przez jego usta wypowiedzieć: jak rozumie oświatę, czy jego pojęcie oświaty zgodne jest z historją narodu i czy samo stowarzyszenie wypłynęło z potrzeby życia emigracyjnego? Oświata, mówił, służyć powinna krajowi, jej celem być powinna ojczyzna, jej wolność i jej niezawisłość. Niezależność można tylko zdobyć, lecz ażeby ją zdobyć, należy mieć odpowiednie środki; ażeby walczyć, potrzeba umieć walczyć, ażeby zwyciężyć, konieczną rzeczą jest wiedzieć jak zwyciężać. Potrzebną więc jest i nauka wojskowa. W położeniu w jakiem się kraj znajduje, niepodobna jet myśleć o osobnych wojskowych szkołach na ziemi polskiej. W obcych krajach, założenie ich jest również trudnem, tak dla powodów politycznych jak finansowych. Należy więc wspierać młodzież polską uczącą się w obcych zakładach wojskowych. W emigracji, której zadaniem jest zbierać najwyższe owoce cywilizacyjne na Zachodzie, ażeby je potem zanieść do kraju, Stowarzyszenie naukowej pomocy według możności pragnie także przychodzić z pomocą uczącym się w szkołach wojskowych francuzkich. Służba wojskowa w armiach, w których Polacy zmuszeni są służyć, może poniekąd zastąpić szkoły wojskowe, byle ducha narodowego nie tracili ci, którzy do niej są powołani.
Wojna przecież nie jest zadaniem społeczeństwa, jest ona smutną koniecznością, obroną narodu albo bojem o wolność. Wolność jest celem społeczeństwa, a wojna tylko środkiem dla niej. Lecz ażeby być wolnym, nie dosyć jest mieć chęć wolności, należy umieć być wolnym. Człowiek pojedyńczy nie może być prawdziwie wolnym, może nim być dopiero człowiek społeczny. W społeczeństwie jest dopiero rzeczywista wolność, opiera się zaś ona na prawie. Bez prawa wolności niema. Samo przecież prawo nie wystarcza. Prawo powinno być dobrem, a wówczas jest ono tylko źródłem zadowolenia, powodem siły i szczęścia społecznego, gdy z jednej strony szanuje przeszłość historyczną narodu, a z drugiej strony nie krępuje potrzeb rzeczywistych człowieka, gdy nie staje na zawadzie jego przyszłości. Oświata więc uczy sztuki wojskowej jako środka wolności, uczy wolności jako celu społeczeństwa, uczy warunków społecznego istnienia, to jest prawa, jako podstawy państwa.
Tak zrozumiana oświata, nie rozwiązuje jeszcze wielu zadań przed nią będących. Poznanie natury jest dla niej drugim obowiązkiem. Więc nauki ścisłe, techniczne, fizyka, chemia, które uczą poznawać świat materji, które jak medycyna zajmują się fizycznym organizmem człowieka, w ogóle nauki realne, przyrodnicze są koniecznemi dla każdego oświeconego społeczeństwa, zajmują one ważny dział w zakresie wychowania publicznego.
Stan fizyczny w związku ze społecznemi urządzeniami, daje początek naukom polityczno-ekonomicznym. Są one niezbędne jako przejście z prawa materji do prawa ducha, ale nie dają jeszcze odpowiedzi na pytania cywilizacyjne. Świat, człowiek, społeczeństwo, wszystko się tu kończy, lecz z tym końcem istnienie celu swojego nie utraca. Pozostaje nieśmiertelność, nieskończoność, którejby człowiek nie przeczuwał, nie pojmował, gdyby sam nieśmiertelnym i nieskończonym nie był. Prawo człowieka przechodzi, ale pozostaje prawo wieczne, Bóg. Poznanie Boga, wiedza praw wiecznych, filozofia, religia, jest koroną oświaty. Taka tylko oświata utrzymuje narody, która się rozwinęła loiczną koleją ducha; te tylko narody warte są istnienia, których cywilizacja opiera się na prawach natury, prawach człowieka i prawach Boga; taki tylko naród nie przepadnie, który usiłowania w kierunku tej zupełnej oświaty niezmordowanie czyni.
Po teorji oświaty, podał Ruprecht w dalszym wykładzie krótki rys jej dziejów w Polsce. Cywilizacja polska rozwija się według tychże samych zasad jak na Zachodzie. Teorja okazuje się zgodną z historją narodu. Od czasu przyjęcia chrześciaństwa za Mieczysława, byliśmy ciągle w związku z cywilizacją europejską. Religia, rząd, wewnętrzny porządek społeczny, utwory umysłowe, świadczą, żeśmy w rodzinie europejskiej poczestne miejsce zajmowali. W naukach fizycznych i przyrodniczych mieliśmy Ciołka (Vitellio), znakomitego optyka w XIII. wieku; mieliśmy Kopernika, twórcę nowoczesnej astronomii; Marcina z Olkusza, który podał myśl poprawy kalendarza; Zaluziańskiego, botanika, który uprzedził Lineusza. Sztuki piękne, acz się nie rozwinęły na większą skalę, były uprawiane. Architektura z początku jak w całej Europie bizantyńska przyjęła się u nas. Później budowano gotyckie świątynie, a w epoce odrodzenia stawały po naszych miastach kościoły i pałace włoskiej struktury. Rzeźba i malarstwo przechodziły te same koleje jak gdzieindziej. Ustawiczny szczęk oręża słabszym czynił siłę tworzącą sztukmistrzów, wszakżeż raz po raz zjawiali się artyści, którzy jak Wit Stwosz dziełami swojego dłuta zapełniali świątynie w dwóch krajach, jak Lexycki, który malował, podobnie jak szwajcarski Holbein, taniec śmierci. W poezji słynie więcej imion, a po nad wszystkiemi Kochanowskich. W historji imiona Galla, Kadłubka, Długosza, Miechowity, Kromera, Bielskiego — pierwsza historja powszechna przez Polaka Marcina została napisaną. W naukach społecznych odznaczyli się Ostroróg, Kalimach, Frycz Modrzewski, którego myśli znajdujemy w pisarzach prawie o trzy wieki późniejszych jak u Beccaria, u Filanghieriego, u Benthama; Łukasz Górnicki, Piotr Grabowski. Jako moraliści warci wymienienia: Rej i Górnicki; jako filozof Grzegorz z Sanoka, którego zasady są te same co późniejszego Bakona Werulamskiego; jako teolog Hozjusz, przewodniczący na trydenckim soborze.
Równowaga pomiędzy idealizmem a realizmem utrzymywała się od początku dziejów naszych aż do epoki Zygmuntów i dla tego rozwój państwa postępował w jednakowej mierze z osobistą wolnością. Równowaga ta psuć się już zaczęła od Zygmuntów. Jest to epoka najświetniejsza, ale już w niej spostrzega się przewagę idealizmu w literaturze a szczególniej w urządzeniach państwowych. Modrzewski, Górnicki są pisarzami wielkiej wartości, rozumnymi reformatorami politycznymi, ale podają tylko połowę prawdy. Zasadzając odrodzenie społeczeństwa na poprawie moralnej, na duchowej stronie człowieka, nie podają jednocześnie praktycznych rad reformy. Skarga jest także reformatorem. Powstaje na elekcje i na ucisk ludu. Jako ksiądz czyni zadość swemu obowiązkowi, zalecając poprawę wewnętrzną. Jest on nawet prorokiem, ale nowego programu politycznego, nie stawia. Starowolski gromi te same wady, czyni te same zarzuty, ale rady nie daje żadnej. Maksymilian Fredro posuwa się dalej w idealizmie. Jest on za porządkiem, ale chce takie utrzymać liberum veto. Związek narodu powiada, jest tajemnicą Boga. Od niego zależą losy narodów. Na wady, nie widzi innego sposobu poprawy, prócz kary Bożej. Przytaczając powieść o Rzymianinie, kończy temi słowami: „i ja wyznać muszę, że w mojej ojczyznie są niektóre wady, z których się nie poprawimy, jeno chyba pożarem“ i nastąpił, jak wiemy, ogień niewoli.“
Przyczyną utracenia wspomnianej wyżej równowagi państwa i wolności osobistej, realizmu i idealizmu w historji, jest według Ruprechta, stopniowe zaniedbywanie stosunków z Europą i odsuwanie się Polski od wielkich spraw europejskich. Położenie geograficzne Polski na drodze odwiecznych wędrówek pomiędzy Azją i Europą, miało stanowczy wpływ na jej historyczne losy. Ludy północne z Chersonezu Cymbryjskiego, z głębi północnej Azji szły przez Polskę na zdobycie starego Rzymu. Później ludy germańskie opanowawszy ostatnie krańce zachodnio-południowej Europy, zwracały się nazad ku Wschodowi i Północy, dolinami Elby, Warty i Wisły, i szły przez Polskę ku brzegom Północnego morza. Tym to przechodom i napaściom winna Polska swoje istnienie polityczne, bo jedynie pod groźbą zatraty, oddzielnie żyjące plemiona łączyć się z sobą zaczęły w jedno państwo. Polska więc urodziła się w obozie wśród orężnej wrzawy. Bez granic naturą ubezpieczonych, na wszystkie otwarta strony, raz wziąwszy zbroję, ciągle musiała być rycerzem. Zarówno z Litwą i Rusią zagrożona od wschodu i zachodu, Polska połączyła się z temi narodami i już wspólnemi siłami Niemcom i Tatarom granicę ich siedzib wskazała. Przybyli później Turcy, wdzierali się do Europy od wschodu i południa, a głównie przez Polskę.
Lecz sama tylko obrona orężna nie byłaby ocaliła ani Polski, ani Litwy ani Rusi. Ocalił ją chrześcijanizm i oświata z niego płynąca, którą Polska przyjęła od zachodnich nieprzyjaciół swoich. W tej to cywilizacji, w krzyżu znalazła ona potęgę, która zachowała jej istnienie. Napady Mongołów i Turków, niszcząc sąsiednią Polsce kulturę, osadziły na jej miejscu barbarzyństwo; prócz tego przecięły drogi handlowe europejskie, idące przez Polskę na Wschód i tym sposobem odpychały od niej to parcie cywilizacji, które kroczyć zwykło za towarami kupców. Z odkryciem drogi morskiej do Indji i z odkryciem Ameryki, zwróciły się stanowczo te prądy w inną stronę. Polska zostawiona sama sobie, z siebie głównie, ze swego tylko ducha zmuszona czerpać cywilizacyjne natchnienia, i to wówczas, gdy całe swoje siły ku wschodowi zwracając, walczyła z barbarzyńcami i zasłaniała od nich Europę, nie mogła iść z nią równym krokiem po drodze oświaty. Europa szła a Polska czuwała na posterunku. Trzymając w ręku tarczę chrześcijaństwa, jak żołnierz dziczała, gdy narody środkowej, zachodniej i południowej Europy, nowemi wzorami tkaninę cywilizacyjną zarabiały.
Wojny Polaków z barbarzyńcami, na wschodnich kresach naszej ziemi, wiele się różnią od wojen z wrogami na zachodnich kresach ojczyzny, z Niemcami, i inny mają skutek. Tamte niosły Polsce tylko zniszczenie, te przynosiły cywilizacyjne nabytki, któreśmy przerabiali na własne ciało. Obozy Bolesława Chrobrego nad Elbą i Salą, hufce Bolesława Krzywoustego nad Odrą, i obozy Kazimierza Jagiellończyka w Prusach, były poniekąd szkołą polityczną, i miały wpływ organiczny na Polskę, gdy wojny z Tatarami i Moskalami, nic jej budującego nie przyniosły. Tworzący się na wschodnich granicach Polski lud rycerski Kozaków, potrzebował organizowania. Usposobienie jego dzikie, burzliwe, nie pozwoliło mu zdobyć wolności organicznej, jaką zdobyło rycerstwo nasze przy zachodnich krańcach.
Wpływ polskiej oświaty na Wschodzie był znaczny, ale wyczerpywał nas, bo spotkaliśmy się z Azją w połowie naszej cywilizacyjnej edukacji. Po traktacie westfalskim, w Europie wszystko się odmienia, a Polska ma tych samych sąsiadów, godzących na jej życie, tylko straszniejszych niż przedtem. Cesarstwo niemieckie wprawdzie osłabione, ale w jego miejsce powstaje dawny duch Krzyżaków w potomkach ostatniego mistrza, w Prusakach. Tatarów i Turków potęga złamana, ale w Moskwie już wcielony duch zniszczenia mongolski oraz bizantyński duch przewrotności i podstępu. Polska i z nimi stanąć musiała do walki, lecz bez odpowiedniej potędze nieprzyjaciół mocy, które miała dawniej, walcząc za Piastów i Jagiellonów. Młodość naszej cywilizacji była przyczyną tej niemocy. Oświata ogarnęła tylko wierzchołki naszego społeczeństwa, nie zdążyła korzeni zapuścić w najgłębsze pokłady ludu, a ztąd i siła twórcza cywilizacji nie mogła u nas być tak dzielną, jak u innych narodów, starszych od nas w oświacie. Ta jest przyczyna, że rewolucje u nas szły z góry, wgłębiając się niżej; na Zachodzie przeciwnie, rewolucje szły z dołu, i strącały wierzchołki społeczne. Szliśmy z innymi narodami, ale ni byliśmy twórczymi w znaczeniu powszechno-europejskiem, jak inne narody, których idee opanowały świat cały.
Ta młodość bynajmniej nam nie ubliża, ponieważ każdy naród musi być młodym. Skutki jej jednak były boleśne. Połowiczność bowiem naszej cywilizacji, niedojrzałość organizacyjna w chwili stanowczego zetknięcia z barbarzyńską Azją, chwilowo spiknioną z duchem krzyżactwa, była przyczyną naszej zguby; wszystkie inne są drugorzędne. Do tych drugorzędnych należy reformacja, która rozbiła związek cywilizacji z kościołem, roztrąciła spójnię narodów, utrzymywaną przez kościół, i wyosobniła każdy. W Europie, zwłaszcza protestanckiej, nastąpił wiek nauk ścisłych, umiejętności społecznych, filozofii — tych właśnie sił cywilizacyjnych, któremi człowiek naturę i siebie opanowawszy, rządzi naturą i sobą. U nas zaś te nauki w ustawicznych wojnach upadły, a wychowanie w rękach Jezuitów, nie tylko nie pomagało do zawiązywania stosunków cywilizacyjnych z Zachodem, ale przeciwnie, przeszkadzało im; i inaczej być nie mogło, bo zadaniem tego zakonu była walka z nowemi wyobrażeniami. Cóż więc nam pozostało z oświaty? To, co najgłębiej wnika w duszę człowieka: religia.
Wojny z muzułmanami podtrzymywały ducha religijnego. Duch ten religijno-rycerski był spójnią narodu, głównem ogniwem, łączącem nas z resztą Europy. Poezja ówczesna w dziełach Wacława Potockiego posiada właśnie charakter ówczesnej polskiej cywilizacji: rycerskości osobistej; — a wyprawa rycersko-religijna Jana III. pod Wiedeń, jest świadectwem moralnego związku z Europą, nowem zapisaniem w księdze zasług cywilizacyjnych, które nigdy nie giną. Osobistość uczucia w poezjach Potockiego pochłonęła w sobie cały świat zewnętrzny, bo tym sposobem człowiek dojść może do wolności, inaczej będzie zawsze bierną tylko istotą. Naturalnym więc jest rozwojem ta osobistość, którą widzimy najmocniej rozwiniętą w Polsce w XVII. i XVIII. wieku; że zaś rozwinęła się tylko z jednej strony, to jest uczucia, bez uwzględnienia innych warunków bytu, było to następstwem zbiegu okoliczności i własnej winy.
Rozwój osobistości doszedłszy do ostatecznych granic, sam z sobą stanął w sprzeczności. Dowodem liberum veto. Górnicki w dziele „Rozmowa szlachcica z Włochem“ powiada, że obaj umówili się stanąć na pewnem miejscu w oznaczonej godzinie. Włoch się stawił a szlachcica nie było. Gdy nadszedł później, a Włoch mu wymawiał opóźnienie, szlachcic rzekł, że umyślnie, z zamiłowania wolności to uczynił, nie chciał bowiem być niewolnikiem własnego słowa. Osobistość uczucia doszła więc już u nas do absurdum i wtedy przyszła pora upamiętania i opanowywania samego siebie. W religijnem uczuciu więc nastąpił żal za popełnione grzechy — pokuta.
Religijność polska w XVII. wieku ma charakter ascetyczno-pokutniczy, stanowiący równowagę drugiej połowy życia, to jest dowolności osobistej. Ruprecht dla określenia tego uczucia w XVII. wieku, przytoczył ustęp z wiersza Morsztyna „Pokuta.“ Pokuta jest według niego oczyszczeniem duszy, jej przygotowaniem do spełnienia nieczasowych, osobistych ale wiecznych przeznaczeń, których objąć i zrozumieć nie jest zdolny duch grzechem skalany. Pokutą, to jest pokonaniem swych namiętności oczyszczony duch, zdolny jest dopiero przyjąć prawdy nieskończoności celów, a przyjęcia tego świadectwem jest już nie pokuta lecz poświęcenie i ofiara.
W tym momencie, o którym teraz mówimy, to jest w XVII. wieku, była pokuta; w obecnej zaś chwili, jest poświęcenie. Czyli, że tam był tylko żal za grzeszną przeszłość, obecnie zaś duch nasz dostąpił szczęścia posiadania nadziei. My nie pokutnicy za przeszłość, lecz ofiarnicy zdobywający przyszłość. Oznaczywszy za jednym razem dwa graniczne punkta, przedstawił pomiędzy niemi obraz oświaty i wpływu jej na życie narodowe. Pokuta — punkt pierwszy — zamknięcie przeszłości; poświęcenie — punkt drugi — otworzenie przyszłości. Że pokuta w tamtym wieku nie była wyłącznie ascetyczną, ale zawierała w sobie zaród odrodzenia, okazuje się z tegoż samego Morsztyna. Jest w nim wyraźne pojęcie, że człowiek w Chrystusie upaść nie może zupełnie, bo jest zbawiony w Bogu-człowieku.
Cały też rozwój cywilizacji naszej odrodzonej ma dążność pojednania w czynie, co tak głęboko pojęte było religijną wiarą, to jest jedności boskiej i ludzkiej natury człowieka. Krasiński, który zakończył perjod nowożytnej poezji, przedstawia ducha już oczyszczonego pokutą, ducha zdolnego do tworzenia swoją boskością nieśmiertelną. „Pokuta“ Morsztyna i „Psalmy przyszłości“ są to dwa głosy pokrewnych sobie duchów.
Taki jest ostateczny punkt duchowy cywilizacji religijno-szlacheckiej. Oznaczywszy go teoretycznie, przystąpił Ruprecht do pokazania, jakim sposobem na drodze praktycznej życia rozpoczął się zwrot w nasze czasy. Usiłowania zaprowadzenia reform, któreby ukróciły samowolę szlachty, okazały się nadaremne. Starano się dokonać ich przez pisma, przez sejmy — pism nie słuchano, sejmy zrywano. To pasowanie się wewnętrzne stronnictw między sobą, zawsze bezowocne, naprowadziło myśl fatalną szukania obcej pomocy w sprawach wewnętrznych. Konfederacja tarnogrodzka przeciwko Augustowi II. szuka opieki Piotra W. a Dołgoruki pośredniczy pomiędzy królem a narodem. Swobody szlacheckie, ocalone przy pomocy Moskwy, sejm 1717 zatwierdził. Pierwsze to legalne uznanie interwencji obcej w domowe sprawy przez naród. Że interwencje te były nieszczęściem i zgubę sprowadziły, powszechnie wiadomo. Jedna tylko nie przyniosła następstw opłakanych, ta, która nas wprowadziła znowu na drogę europejskiej oświaty. Leszczyński, pierwszy emigrant, zostawszy przy pomocy Francji księciem Lotaryngii, przez szkołę dla młodzieży polskiej utworzoną, dał początek nowego umysłowego ruchu w Polsce. Wspomniawszy o Załuskich obszerniej, zastanowił się potem nad Konarskim, jako reformatorem wychowania i nad jego działalnością jako reformatora politycznego oraz literackiego. Pisma jego, oparte nie na pojęciach oderwanych, ale na własnych dziejach narodu, dały Polakom możność przypatrzenia się i poznania wad swoich.
Również wielkiej doniosłości jest działanie, braci książąt Czartoryskich, Michała i Augusta, naczelników stronnictwa monarchicznego. Udali się oni pod protekcję Moskwy, pod której zasłoną odbył się obiór Stanisława Augusta, ich krewnego, na króla; lecz i przeciwne im stronnictwo republikanów: Radziwiłłów, Potockich, w konfederacji radomskiej, pod tęż protekcję poszło, gdy Repnin spostrzegłszy, że reformy Czartoryskich na sejmie 1763 r. przeprowadzone, dążą do utrzymania Polski, zbliżył się do ich przeciwników.
Nie będziemy powtarzali znanych faktów obalenia reform Czartoryskich, wywiezienia senatorów do Rosji i początku Konfederacji Barskiej, która w imię patryotycznych uczuć wywołała powstanie dla zrzucenia obcej przemocy. Usiłowania reformy, pod protekcją obcych trwające lat sto, upadły również jak i dążność wydobycia się z niewoli orężem. Ze strony reformatorów był rozum, jednak ich rozumna reforma upadła, bo nie miała narodowej miłości; ze strony konfederatów było uczucie, ale i oni upadli, bo nie uczynili zadość wymaganiom rozumu: odrzucili reformy, bronili szlachecczyzny. Sybir i wygnanie nauczyły rozumu jednych, a tęsknota za krajem nauczyła miłości ojczyzny drugich.
Haniebnej pamięci sejm Ponińskiego, tem się przynajmniej odznaczył, że na wniosek Chreptowicza utworzył Komissję Edukacyjną, której zawdzięczamy wzrost wychowania i wzmagającą się szybko oświatę. Wychowanie tak było podówczas wysoko cenione, że stan nauczycielski nadawał prawa szlacheckie. Jak dawniej walka bronią dawała szlachectwo, tak teraz walka z ciemnotą — nauka. Jak niegdyś rodowość krwi podnosiła, tak teraz rodowość ducha.
Dzieje narodowe nowszych czasów, podzielił Ruprecht na trzy epoki: nauk ścisłych (1772-1830); umiejętności społecznych (1830-1845) i filozoficzną (Trentowski, Cieszkowski i Libelt).
Szerokie rozmiary, jakie przybrało to pismo, zmusza nas do treściwego sprawozdania z dalszego ciągu wykładu myśli i poglądów Ruprechta. Mówiąc o Mickiewiczu i o poetach jako tych, którzy sami w sobie przeszli wszystkie wspomniane fazy rozwoju ducha, zauważył bardzo słusznie, że uczuciem swojem dali popęd do ruchu umysłowego, trwającego dotąd, i że oni to byli ojcami demokratycznego dążenia, chociaż do Towarzystwa demokratycznego nie należeli. Wielcy poeci stanęli na końcu systemu nauk realistycznych, którego znakomitem wyobrażeniem byli bracia Śniadeccy, a dali początek szkole romantycznej, która była wyrwaniem się ducha z materji. Przez górujące uczucie, podniesione do najwyższej potęgi w Mickiewiczu, przez ukochanie człowieka w człowieku, podniesienie miłości ojczyzny do osobistości, poeci polscy odkryli w miłości ludzkiej nowe prawo człowieka.
Zadania cywilizacyjne oznaczone w teorji, których nie spełniliśmy w dawniejszych dziejach, dopełniają się teraz w życiu, chociaż niestety jeszcze nie w prawie i nie w państwie, do którego dążymy. Uwłaszczenie już przeprowadzone, a kto zajrzy w gminy, których tworzenie Towarzystwo rolnicze, uchwalając uwłaszczenie, za konieczne uważało, niechcąc mieć chłopów kolonistów, lecz obywateli, ten zobaczy, iż istotne różnice między chłopami a szlachtą nie istnieją. Widzimy toż samo w organizmie miast, które się podniosły politycznie przez ostatnie wypadki. Zacierają się także różnice przekonań religijnych. Od krzyku owego mieszczanina na bruku warszawskim (27. lutego 1861), który na widok poległego innowiercy zawołał: „O zgrozo, potrzeba było aż trupa, ażebyśmy widzieli, że ten zabity innej wiary, jest naszym bratem, jest Polakiem“ nikt już rozumny a uczciwy kłócić nas nie będzie wyłącznością religijną.
W epoce prac organicznych, od roku 1846 do 1861, wspomnieć należy o dążnościach, które zaspokoić usiłowały potrzeby ekonomiczno-społeczne narodu, to jest o Towarzystwie kredytowem ziemskiem, o Towarzystwie rolniczem, o Towarzystwie ubezpieczeń, o wystawach rolniczych, o domach zleceń, o uwłaszczeniu włościan i o organizacji gromad, — a w miastach o Banku, którego wpływ na przemysł był znaczny, o stowarzyszeniach przemysłowych, o kolejach żelaznych, o stowarzyszeniach rzemieślniczych, o ustawie miejskiej w Warszawie na zasadzie równouprawnienia, i o wyborze Delegacji w resursie (1861) na gruncie równości stanów i wyznań. Że te dążności, przez które dopełniamy zadań oświaty, szły z duszy narodu, dowodzi ich tło historyczne, związek ich z przeszłością, której poszanowania cechę nosiły wszystkie manifestacje.
Rozpoczęły się od niedopuszczonego przez Muchanowa nabożeństwa żałobnego za Adama Mickiewicza, Zygmunta Krasińskiego i Juliusza Słowackiego, bo w nich czcił naród ducha nowej cywilizacji; rozpoczęły się od nabożeństwa za wdowę wojownika niepodległości (jenerałową Sowińską), i od pamiątki 29. listopada. Ze wszystkich manifestacji uważał Ruprecht za najważniejszą: zjazd w Horodle, gdzie nastąpiło nie tylko wznowienie aktu unii trzech narodów, ale także unia stanów i wyznań. Manifestacje odbywały się nie tylko na tle historycznem ale zarazem na religijnem, wskazując przez to, że żaden z interesów, żaden czas, nie zaspakajają ostatecznie — uczynić to może jedynie religja.
Tak więc nauki ścisłe widzimy w ostatnich czasach w zastosowaniu do rozwoju rolnictwa, przemysłu i handlu; nauki społeczne w tworzeniu gromad wiejskich, rad miejskich, stowarzyszeń pracy, kapitału i inteligencji, a wszystko to na uznaniu historyczności, czyli co na jedno wychodzi, samodzielnej niezależności narodu. Tak jest, uznanie potrzeby związku teraźniejszych dążeń narodu z jego przeszłością historyczną, jest to uznanie potrzeby niezależności narodu. A religijne uczucia, otaczające wszystkie te dążności, świadczą, że to boski objaw, przeciwko któremu złość ludzka nic nie pomoże, bo walczy z tym, którego siła nieskończona, z Bogiem. Do tego więc oświata na prawach natury, człowieka i Boga nas doprowadza i po części doprowadziła, jak wykazuje historja. I my, kończył Ruprecht, to jest Komitet Stowarzyszenia Naukowej Pomocy, iść tą drogą chcemy — i szedł, jak to widzieliśmy z opisania pobieżnego czynności i planów jego.
Po raz pierwszy zobaczyliśmy tu usiłowanie naukowego zorganizowania emigracji dla celów oświaty; usiłowanie niezmiernie ważne, które sądząc z nader pomyślnych a tak prędko osiągniętych rezultatów przez Komitet Naukowej Pomocy, byłoby emigrację zamieniło na ognisko umysłowego życia, na rodzaj akademii polskiej, gdyby wypadki, jakie wkrótce zaszły, to jest wojna francuzko-pruska, nie była tej pięknej organizacji rozbiła, pozostawiając z niej zaledwo szczątki. Pomysł tej naukowej organizacji wyszedł, jak powiedzieliśmy, od kolegi i przyjaciela Ruprechta, lecz Ruprecht go rozszerzył i uzasadnił kierunek, jakim prace przez Stowarzyszenie podejmowane rozwijać się musiały. Uzasadnienie to publicznie wypowiedział Ruprecht w wykładzie, o którym była dopiero co mowa. Robiłem wtedy notatki, które posłużyły mi do spisania tego sprawozdania. Jakkolwiek ono w okrągłej a zupełnej formie, użytej przez Ruprechta, wykładu jego nie oddaje, i zawiera tylko wskazówki a raczej tytuły myśli przez niego wypowiedzianych, umieściłem je przecież w jego biografii w celu wykazania głębokości umysłu Karola i scharakteryzowania gruntu, na którym rozwijały się usiłowania Komitetu Naukowej Pomocy, najdzielniej poparte przez Jana hr. Działyńskiego. On też jeden dzisiaj, to jest hr. Działyński, z liczby tych, co utrzymują dotąd Komitet Naukowej Pomocy w Paryżu, zdolny jest pozostałe szczątki tej organizacji dopełnić, ożywić i powrócić je do pierwotnego planu, który z opisu tego, dość wyraźnie się okazuje.
Ruprecht w pierwszych latach istnienia tego Stowarzyszenia, był sprawozdawcą z czynności Komitetu. Sprawozdania te były drukowane. Podnosimy jedno z nich mianowicie, wydane w osobnej broszurze p. t. „Stowarzyszenie Pomocy Naukowej w Emigracji“ (Paryż 1870, w drukarni braci Rouge, Dunon i Fresné, 8vo stron 26.) ze słowami Trentowskiego wziętemi za motto: „W młodzieży naszej leży Polska przyszła, na którą my jak Mojżesz w kraj obiecany spoglądamy.“ W broszurze tej mieszczącej sprawozdanie z czynności Komitetu Naukowej Pomocy za czas od 1. Listopada 1868 do 31. Grudnia 1869, znajduje się piękna odezwa pióra Ruprechta. Wzywa on w niej rodaków, ażeby ułatwiali powrót do ojczyzny młodzieży, wychowanej za granicą staraniem Pomocy Naukowej, którą tak zakończył: „Wysłańca uczuć naszych, z ziemi wygnania do Was idącego pielgrzyma, że przyjmiecie gościnnie, mamy nadzieję; nie wątpimy również, że wysłuchawszy życzliwie, obdarzycie go wspaniale, darem dla nas najdroższym, bo Waszą ufnością. Zaufaniem wsparci Waszem, spełnimy życia naszego cel jedyny, ojczyzny życzenie. A spełnimy, o tem bądźcie pewni, nie inaczej jak za wspólną zawsze zgodą miłości i sumienia; więc gdy miłość i sumienie nas łączą, podajmy sobie bratnie ręce i wspólnie pracujmy nad wykształceniem młodzieży: bo w tem wykształceniu przyszłość spoczywa ojczyzny.“
Przynajmniej połowa inżynierów pracujących dzisiaj w Galicji, składa się z stypendystów Komitetu Naukowej Pomocy, większa jednak liczba pracuje pomiędzy obcymi, nie mogąc znaleść miejsca pomiędzy swoimi w kraju. Wykonywają oni najtrudniejsze i najpiękniejsze roboty inżynierskie w Peru i w innych krajach. Obcy ich cenią i przepłacają, kiedyż swoi ocenią i do kraju zawezwą?! Większa liczba tej młodzieży niema w swojej karjerze politycznej przeszkód, któraby im wzbraniała powrócić i pracować w kraju, czego tak gorące Ruprecht pragnął i o co w ostatniej swojej odezwie serdecznie wzywał rodaków, mogących im powrót ułatwić.
Podobnie jak szczerze pracował w Stowarzyszeniu Naukowej Pomocy, chętnie brał udział we wszystkich przedsiębiorstwach, mających na celu nie partykularne, ale ogólne, polskie cele. Przeciwny był stronnictwom w emigracji, ale zawsze popierał każdą robotę, całość Polski obejmującą. Gdy na emigracji powstała myśl uczczenia trzechsetnej rocznicy Unii Lubelskiej i została zakomunikowaną patrjotom w kraju, Ruprecht wszedł do komitetu, organizującego tę uroczystość w Paryżu. Komitet ten wybił według rysunku Bronisława Zaleskiego i Cyprjana Norwida medal artystycznie wykończony przez Tasseta, na pamiątkę Unii Lubelskiej, a z czynności, jakie z tego powodu spadły na Komitet, Ruprecht wziął na siebie część najmozolniejszą, bo odbieranie pieniędzy, korespondencję i wreszcie ekspedycję medali, których wyprawił 700 do zaboru pruskiego, 100 do Galicji, pewną część do zaboru moskiewskiego, 400 rozesłał prenumeratorom we Francji a 400 w Stanach Zjednoczonych Ameryki.
Wśród tych czynności zastała Ruprechta wojna francuzko-pruska, tak niespodzianie wybuchła. Zasmuciła go ona, bo wraz z innymi głębiej w sprawy europejskie wnikającymi wychodźcami, wiedział, że czyjemkolwiek zwycięztwem ta wojna się zakończy: Francuzów czy Niemców, ludzkość wstrzymaną zostanie w cywilizacyjnym pochodzie a instynkta i zwyczaje jej zdziczeją. Pragnął zwycięztwa Francuzów, którym sprzyjał z całej duszy, ale przeczuwał ich przegranę z powodu lekkomyślności, z jaką się wzięli do wojny, i upadku patrjotyzmu, pod naciskiem rozwielmożnionego materjalizmu i utylitaryzmu w polityce oraz w życiu.
Przeczucia jego prędko się niestety sprawdziły. Francuzi pobici na głowę stracili całą armię, wziętą do niewoli wraz z cesarzem Napoleonem, w Paryżu ogłoszono Rzeczpospolitę na kilka zaledwo dni przed okazaniem się nieprzyjaciela pod murami stolicy. Rozpoczęło się otoczenie wojskami niemieckiemi miasta, zawierającego dwa miljony ludności. Paryż oblężony musiał utworzyć nową armię, której dowódzcy wykształcić i poprowadzić do boju nie umieli.
Emigracja rozwinęła pod tę porę niezmierną czynność; naradzano się publicznie nad sposobem niesienia usług najechanej stolicy i ratowania Francji. Najlepsze rady, najpraktyczniejsze projekta i plany odbierał Trochu i rząd 4. września ze strony Polaków, lecz w zaślepieniu swojem rad nieusłuchał, projekta i plany odrzucił. Niepozwolił nawet Polakom utworzyć osobnego oddziału, mniemając, że tym sposobem pochlebi Moskwie, od której spodziewali się Francuzi pomocy, i to wtedy, gdy ona popierała Prusy, wstrzymując swoją postawą Austrję, posiadającą w osobie swojego ministra spraw zagranicznych, Beusta, szczerą chęć interwenjowania na rzecz Francji.
Polacy obrażeni odmową nie odsunęli się jednak od obowiązku ratowania Francji. Wszyscy prawie, dzięki staraniu Ruprechta, uzbroiwszy się i umundurowawszy polskim kosztem, wstąpili w szeregi gwardji narodowej, gdzie byli najlepszym przykładem dla Francuzów. Wpływ Polaków na utrzymanie ducha w oblężonym Paryżu nie został dotąd pisemnie okazanym i należycie ocenionym — to jednak jest pewną rzeczą, że gdyby nie ten wpływ, nie podtrzymywanie w Paryżanach ducha oporu, wskazywaniem za wzór wytrwałości i męztwa powstania z 1863, które przez 18 miesięcy opierało się armii o mało co mniejszej od tej, jaka najechała Francję, Paryż byłby o kilka miesięcy wcześniej kapitulował. Ruprecht został także szeregowcem gwardji narodowej. W mundurze, z karabinem na ramieniu stał po całych nocach na warcie, patrząc z wałów Paryża na ognie niemieckie. Nie opuścił żadnej musztry, żadnego patrolu, a pomimo głodu oblężniczego, był wesołym i nie czuł zwykłych dolegliwości, które od czasu szubienicy i Syberji trapiły jego ciało.
Z chwilą kapitulacji, Polacy z nie wielkim wyjątkiem, wystąpili z gwardji narodowej, doświadczając w wygłodzonem mieście nędzy i chorób rozlicznych. Wtedy to złożone summy w Galicji i w Poznańskiem, za staraniem jednego z przyjaciół Ruprechta, w liczbie kilkudziesięciu tysięcy franków nadeszły do Paryża, dla ratowania wychodźców. Zaufanie kraju powołało Ruprechta do komitetu rozdawniczego. Wraz z kolegami spełnił ten obowiązek ze zwykłą sumiennością.
Ledwo zaczęło się dzięki tej pomocy polepszać położenie wychodźców, nastąpiła Komuna a w niej naczelny udział niektórych Polaków. Pominąwszy przyczyny spoczywające w stosunkach społecznych Francji, które Komunę pod pewnym względem tłumaczą, wystąpienie jej zasmuciło głęboko Polaków rozważniejszych, jako objaw upadku i zatraty patrjotyzmu pomiędzy Francuzami. W mieście, pod którem stał zwycięzki nieprzyjaciel, wszczynać wojnę domową, było w rzeczy samej niepatrjotycznie. Rewolucja ta mogła Francję tylko pognębić a skorzystać z niej mógł jedynie nieprzyjaciel. Ruprecht należał do liczby tych emigrantów, którzy z imienia i nazwiska podpisali się na proteście przeciwko udziałowi Polaków w Komunie. Zarzucają Komunie teroryzm i nietolerancję, w wielu razach, słusznie. Wobec jednak Polaków, którzy ją naganiali i publicznie protestowali przeciwko rodakom, co dowodzili wojskiem komunalnem, jako też wobec Polaków, co upominali Komunistów do zgody i pokoju, jak to uczynił jenerał Edmund Różycki — Komuna nie okazała się straszną i krwawą. Protest i napomnienia przyjęła pobłażliwie.
Ruprecht głęboko uczuł się pognębionym tem wszystkiem, co się działo wtedy w Paryżu, zwłaszcza też po wtargnięciu Wersalczyków do miasta. Nie spodziewał się, że coś podobnego zobaczy w życiu. Był on ze swojego okna w Szkole Batiniolskiej świadkiem walki na bulwarze tegoż nazwiska i patrzał na mordy, jakich się dopuszczali Wersalczycy na ulicy i w narożnym szynku. Winni i niewinni byli przez żołnierzy i oficerów zabijani bez pardonu. Z pewnego domu wyciągnęli pięciu mężczyzn nie komunistów. Przyparłszy ich do muru szkoły zapytał oficer pierwszego: „Kto jesteś?“ „Jestem Belgijczyk“ odrzekł. „Belgijczycy są łotry, zasłużyłeś na kulę“ i palnął mu w łeb z rewolweru. Potem zapytał obok stojącego kim jest? „Jestem Moskal, poddany cesarza Aleksandra II.“ „Kłamiesz“ krzyknął oficer i wpakował mu kulę w czoło. Toż samo zrobił, z Anglikiem i z dwoma Francuzami.
Ohyda tych scen, zatracenie honoru, patrjotyzmu i wszelkich uczuć ludzkich w narodzie, który uważał się za przewodnika cywilizacji, tak mocno wstrząsnęły szlachetną i podniosłą duszę Ruprechta, iż ze smutku i zmartwienia wpadł w chorobę. Dostał mizantropii a potem zapalenia błony opłucnej. W chorobie z nikim się nie chciał widywać oprócz dr. Tadeusza Żulińskiego, który go leczył, i dr. Seweryna Gałęzowskiego. Jeszcze po wyleczeniu unikał ludzi i mawiał, że po tem co widział w czasie Komuny, widok ich stał się mu przykrym, radby schronić się w lesie, serdecznie zaś żałował, że nie mógł wyjechać z Paryża z tymi, którzy są już w kraju i nie patrzą na takie upodlenie rodu ludzkiego, jakiego był i jest mimowolnym świadkiem.
Czas jednak, który wszystko leczy, i jego wyleczył. Powoli wrócił do zwyczajnego sobie usposobienia i do zwyczajnego trybu życia. Wstawał bardzo wcześnie i wychodził na spacer, a potem brał się do pracy, którą mu przerywała rozmowa gości. Kładł się zawsze o godzinie 9tej z wieczora. Był niezmiernie punktualnym. W jedzeniu był wstrzemięźliwym i ostrożnym. Nigdy nie pijał wódki i piwa, wina używał bardzo rzadko. Przyjemności jakim się inni oddawali nie zaznał, — dla niego jedyną przyjemnością była praca i dobrzeczynienie bliźnim. Rozweselonym i promiennym bywał tylko wtedy, gdy wyczytał w gazetach wiadomość dobrze świadczącą o pracowitości, przywiązaniu do ojczyzny i o charakterze Polaków. Zwracał pilnie uwagę na wszystko co się we wszystkich częściach Polski działo. Najdrobniejszy szczegół dla pamięci notował, — a nie było takiego, któryby za niegodny swojej uwagi uważał.
W konotatniku jego znajduję pomiędzy różnemi faktami, zanotowanie owego smutnego wyroku sędziów przysięgłych lwowskich, którzy uwolnili pewnego księdza dominikanina, pomimo popełnionej kradzieży, do której się przyznał. Z powodu tego uwolnienia napisał słowa: „Serce pęka z boleści.“ Tak to zwracał uwagę na wszystko, co się w kraj u działo; i pomyślne lub niepomyślne wypadki w Polsce odczuwał mocno.
Pilnie takie śledził rozwój literatury polskiej i postęp wyobrażeń w naszem społeczeństwie. Żył on, rzec można, życiem kraju, i był z nim moralnie tak mocno złączonym, iż każda chmura na horyzoncie polskim zasępiała mu umysł, a każdy promień wyjaśniał i uszczęśliwiał jego duszę.
Oddając się jak i dawniej pracom literackim, historycznym i publicystycznym, jako też działaniom mającym na celu pomoc naukową młodzieży, i wspierając jak zawsze biednych, wzdychał gorąco do powrotu w te części Polski, gdzie mógł zamieszkać bez ubliżenia swemu charakterowi politycznemu i narodowemu. Miał zamiar przybyć do Lwowa, a przyjaciele jego starali się tutaj o miejsce dla niego w jakiej instytucji finansowej. Gdy miejsce takie nie nastręczało się, postanowił do końca dzielić losy biblioteki batiniolskiej.
Biblioteka ta jednak miała być wkrótce wywiezioną z Paryża. Odmówienie przez rząd francuzki subwencji, postawiło Szkołę Polską na Batiniolu w położeniu bardzo trudnem. Na wielkiej, dotychczasowej skali, nie można jej było utrzymać. Rada nadzorcza uchwaliła więc ograniczyć liczbę uczniów, sprzedać obszerne szkolne budynki, a z summy ztąd pozyskanej spłacić długi, zakupić niewielką kamienicę przy ulicy Lamandé (17 n.), a z procentów pozostałego kapitału utrzymać uszczuploną szkołę. Tak się stało. Biblioteki nie było gdzie pomieścić w nowej szkole, postanowiono więc oddać ją hr. Działyńskiemu z Kórnika w Poznańskiem, dokąd się i Ruprecht wybrać musiał, zaproszony przez wspomnianego mecenasa na bibliotekarza.
Upakowanie i wyprawienie dwudziestu kilku tysięcy tomów, wiele mu czasu zabrało, i wiele mozołu kosztowało. Za ostatnią paką, pożegnawszy Dr. Gałęzowskiego i jego dwóch synowców, jako też dyrektora szkoły Malinowskiego, jej gospodarza Okorskiego i innych życzliwych sobie oraz przyjaciół, wyjechał z Paryża dnia 22. lipca 1874 r., a jadąc za paszportem francuzkim przez Bruksellę, Kolonię, gdzie dla zwiedzenia osobliwości zatrzymał się, a następnie przez Berlin i Poznań przybył do Kórnika dnia 30. lipca, gdzie powitanym został przez swego przyjaciela a sekretarza hr. Działyńskiego.
Kórnik zrobił na nim miłe wrażenie. Mowa polska, lud polski, powietrze ojczyste, oddziałało na niego jak najlepiej. Widok włościan tamtejszych wlał w serce strapione nową otuchę. W konotatniku swoim, który mam przed sobą, zapisał o nich następujące słowa: „Byłem dzisiaj w kościele kórnickim. Cały kościół był tak napełniony, że wielu bardzo stało i klęczało nie tylko przed, ale i w około kościoła. Widok tak licznego i tak gorąco modlącego się ludu, bardzo mnie ucieszył i wzmocnił nadzieję co do naszej przyszłości. Ksiądz Antoniewicz z Bnina, mówił mi, iż dwie kobiety w jego parafii rodzone i wychowane, ale w innej parafii za mężem będące, przewidując bliską śmierć, na miejsce rodzinne przybyły w tym tylko celu, żeby być pochowanemi na cmentarzu rodzinnej wioski. Wkrótce po przybyciu umarły, życzenie ich spełnione, spoczywają obok rodziny.“
To przywiązanie włościan kórnickich do rodzinnej ziemi, szczera pobożność i moralność, po przerażających zdziczeniem namiętności scenach we Francji, były dla niego balsamem. Nie długo mógł jednak z niego korzystać. Rząd pruski nie toleruje polskich emigrantów. Ażeby módz się utrzymać w Kórniku, potrzeba było pozyskać prawo obywatelstwa, którego władze niemieckie nie udzielają wychodźcom naszym. Potrzeba więc było gdzieindziej pozyskać naturalizację, a zwłaszcza w Bawarji, gdzie ludność i władze nie są źle uprzedzone przeciwko Polakom. Zostawszy obywatelem bawarskim, mógł już bezpieczny o swój spokój przebywać w Poznańskiem. W tym celu wyjechać postanowił do Bawarji.
Przed tą podróżą jednak, w skutek porady Dr. Pulwermachera w Kórniku, udał się przez Berlin do kąpieli solankowych w Rehme, czyli Ocynhausen, gdzie przybył dnia 20. sierpnia 1874. Doktor kąpielowy Lehmann chorobę jego nazwał reumatyczno-ściatykową, i leczył go serwatką i kąpielami, zdaje się jednak, że oprócz wspomnianych dolegliwości miał już wtedy mocno rozwiniętą chorobę piersiową, jak tego dowodził częsty kaszel.
Z Rehme wyjechał (25. września 1874) zdrowszym wprawdzie lecz nie tyle, ażeby mógł z swobodą oddawać się zwykłym czynnościom. Przez Hannower i Frankfurt nad Menem przybył wreszcie do Monachium i zaraz rozpoczął starania o pozyskanie praw obywatelstwa, które to starania dość pomyślny obrót wzięły.
Wynająwszy mieszkanie przy Theresien-Strasse nr. 48/I, prowadził tam życie samotne, w wolnych od cierpień chwilach zwiedzając muzea i uczęszczając na wykłady estetyki profesora Cariere. Odwiedzali go tu czasami znajomi z Warszawy i ze Lwowa, zwłaszcza też kolega z r. 1863 Józef Janowski i dwóch z zamieszkałych wychodźców w Monachium: Włodzimierz Rużycki de Rosenwerth i Celestyn Götzy. Ci dwaj ostatni pielęgnowali go po bratersku, zwłaszcza też w dniach ostatnich.
Ruprecht był zawsze wątłego zdrowia; po powrocie z Syberji, w Warszawie kilkakrotnie chorował a potem w Paryżu ciężko zasłabł. Cierpienia choroby znosił mężnie. W Monachium dolegliwości stawały się coraz przykrzejsze, kaszel natarczywy, w łóżko się jednak nie kładł i prac naukowych nie przerywał. Ostatnia choroba trwała tylko pięć dni. Na dwa dni przed śmiercią jeszcze chodził; w przeddzień śmierci zwątpił w swe siły i wtedy też dopiero na usilne nalegania Rużyckiego i Götza wezwał doktora. Przybył dr. Schreder, nadworny lekarz księcia Luitpolda Bawarskiego, ale po to tylko, ażeby obecnym powiedzieć, iż Ruprecht choruje na suchoty, że siły fizyczne są zupełnie wyczerpane a życie utrzymuje się tylko jeszcze moralną siłą ducha.
Dnia 31. marca 1875 o godzinie 11tej rozstał się z tym światem i w tym dniu otrzymał prawo bawarskiego obywatelstwa, które miało ułatwić mu tak pożądany pobyt na ziemi polskiej. Przed śmiercią podyktował Rużyckiemu pożegnalne słowa do przyjaciół: „Donieście im, żem przestał cierpieć i powiedzcie, żem ich w sercu i pamięci poniósł do grobu.“ Na mogile zaś życzył sobie, ażeby napisano następujące wyrazy: „Powiedzcie moim, żem skonał z żałości. Duch mój w Polsce, tutaj tylko ciało.“
Ostatnie chwile tego znakomitego patrjoty i mędrca zarazem, bo do kogoż lepiej zastosować się daje określenie Platona, że „mędrcem jest ten, kto jednoczy swe życie z ogólnym biegiem świata” jak nie do Ruprechta, tak skreśla p. Rużycki w liście do mnie wystosowanym: „Nie będę panu opisywał ilem przebolał, patrząc na zgon tego apostoła i męczennika. Chętnie zwołałbym tych nędzników, którzy utrzymują, że Polska umarła, niechby się przypatrzyli i słuchali jak prawy Polak kona, a z pewnością odmienią swoje zdanie. Tyle pięknych myśli, dotąd nigdzie nie słyszałem wypowiedzianych i nie wiedziałem, że tak silnie można kochać Polskę. Ten człowiek musiał mieć podwójne uczucie, jednem kochał za siebie, drugiem za wszystkich, którzy zwątpili. O dziesiątej stracił przytomność, na kwadrans przed śmiercią odzyskał ją, gdyż wskazał na serce, coś chciał całować, ręce złożył jakby do modlitwy, a następnie położył palec jeden na ustach i wskazał na miejsce, gdzie się znajdowała jego korespondencja. Zrozumieliśmy ten znak, listy ogień natychmiast pochłonął. Wytężył wzrok dopóki płomień buchał — gdy przygasł, wydał ostatnie westchnienie i przestał nas uczyć.... Wyraz twarzy po śmierci był nadzwyczaj łagodny, zdawało się, że żyje, że we śnie spoczywa, że zamyślił się tylko o Polsce, bo oczy miał otwarte i cokolwiek w górę wzniesione — pewno je wzniósł w chwili konania do Pana Zastępów, by ulitował się nad biedną naszą Ojczyzną.”
Pogrzebem zajęli się dwaj wspomniani towarzysze tułactwa. Odbył się przyzwoicie dnia 3. kwietnia o godzinie 4½ po południu na cmentarzu monachijskim. Sześciu rodaków niosło trumnę jego do grobu, której towarzyszyło wielu Polaków, zamieszkałych w Monachium, i przybyły z Paryża delegowany od zamieszkałych tam Polaków, dr. Saladyn Ramlow. Nad grobem miał piękną przemowę ks. ewangelicki Feez. Skreślił w niej cnoty i zasługi zmarłego.
Niema go już pomiędzy nami, lecz pozostała po nim pamięć bez skazy żywota, i szereg wielkich myśli. Jedna z tych myśli: „wtenczas będzie szczęście na świecie, gdy człowiek stanie się współpracownikiem Boga!“ była jakby gwiazdą, co mu przyświecała w więzieniu, pod szubienicą, w Syberji, w Rządzie Narodowym i wreszcie na tułactwie!
- ↑ Fryderyka najstarsza w rodzeństwie wyszła za mąż za Karola Morozowicza, jeometrę dóbr Puławskich, zmarłego w 1830 r. Z tego małżeństwa pozostało troje dzieci, które dorosłszy cierpiały także wiele w służbie ojczyzny. Jeden z nich Konstanty Morozowicz, główny ekspedytor poczty Rządu Narodowego w Warszawie 1863 r. jest obecnie w emigracji urzędnikiem przy kolei żelaznej w Zurichu. Wdowa po Morozowiczu Karolu wyszła powtórnie za mąż, za Dyonizego Ruszkowskiego, inspektora szkoły rolniczej w Radomsku i tu zmarła w roku 1860. Z tego małżeństwa pozostało siedmioro dzieci. Jeden z młodych Ruszkowskich wysłany w r. 1863 na Syberję do Krasnojarska, dwaj młodsi służyli w szeregach powstania 1863 r. i byli prześladowani przez Moskali.
Druga siostra Karola Ruprechta, Felicja wyszła za mąż za Józefa Niewęgłowskiego, urzędnika drogi żelaznej warszawsko-wiedeńskiej. Zmarła w Warszawie 1872 r. pozostawiwszy dwoje dzieci, córkę i syna Karola.
Trzecia wreszcie siostra Florentyna, umarła niezamężna w Warszawie w r. 1872, odznaczała się jak i poprzednie szlachetnym charakterem i dobrocią serca. - ↑ Zobacz „Historją Powstania Narodu Polskiego“ przez Agatona Gillera tom IVty rozdział XI. wydany w Paryżu 1871, nakładem księgarni Luxemburskiej.
- ↑ Deo servire libertas. Słowa św. Augustyna.