<<< Dane tekstu >>>
Autor Katullus
Tytuł Poezye Katulla
Wydawca Jan Czubek
Data wyd. 1898
Druk W. L. Anczyc i Spółka
Miejsce wyd. Kraków
Tłumacz Jan Czubek
Ilustrator Włodzimierz Tetmajer
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Okładka lub karta tytułowa
Indeks stron
POEZYE
KATULLA
PRZEKŁADAŁ
JAN CZUBEK
ILLUSTRACYE WŁODZIMIERZA TETMAJERA

KRAKÓW

DRUK W. L. ANCZYCA I SPÓŁKI
1898
NAKŁAD TŁÓMACZA



GAJUS WALERYUS KATULLUS urodził się około 84 r. przed Chr. w Weronie, w Gallii Zapadańskiej. Rodzina Katullów musiała należeć do arystokracyi miejscowej i była widać zamożna, kiedy ojciec poety utrzymywał z Cezarem stosunek gościnności i jak z jednego wiersza (XXXI[1]) wynika, posiadał willę na półwyspie Syrmio nad jeziorem Garda. Jakie młody Katullus otrzymał wychowanie, nie wiemy; domyślać się tylko możemy, że było bardzo staranne i że ojciec zwykłym trybem współczesnych posłał dosyć wcześnie syna do Rzymu, gdzie zapewne słuchał znakomitych filozofów i retorów. Domysł ten stwierdzają wyraźne wzmianki w jego poezyach a mianowicie zwrot w jednym z najwcześniejszych jego wierszy LXVIIIa:

...w Rzymie mam siedzibę stałą,
Tam mój dom i ojczyzna.

Młody poeta zasmakował widać rychło w przyjemnościach ówczesnej stolicy świata, kiedy Rzym uważa za swoją stałą siedzibę i zwyczajem arystokracyi posiada nieopodal zaciszne ustronie, willę w uroczej okolicy Tyburn (XLIV). W Rzymie pędzi Katullus życie oddane poezyi, przyjaźni i miłości i tem się też tłómaczy zupełny niemal brak wiadomości o jego życiu u pisarzy starożytnych: o szczęściu niema co pisać. Najważniejszem i niemal jedynem źródłem do biografii naszego poety są — jego poezye; w nich znajdujemy drobne okruchy i cegiełki, z których sztukując i spajając, można pewną ułożyć całość. Zbyteczna dodawać, że domysły niepospolitą tu odgrywają rolę. Domyślamy się tedy, że nasz poeta przybywszy do Rzymu zapoznał się naprzód ze swymi, po części starszymi wiekiem rodakami z za Padu (I. LVI. LVIII. C.), i że następnie grono znajomych zwiększało się szybko, ile że osobiste zalety, jak wrodzony dowcip i łatwość towarzyska a osobliwie coraz głośniejsza sława poetycka, wielce w tem młodemu Katullowi były pomocne a stosunki majątkowe nie stanowiły przeszkody. Że wrażliwy i łatwo zapalny młodzian dość wcześnie spotkał ideał, który — jakże powiedzieć, uwielbiał? — gruby anachronizm — powiedzmy więc: skutecznie pożądał, była to rzecz według pojęć ówczesnych zwyczajna; że ideałem była mężatka, nie należało do rzadkości. Kobietą, której nasz poeta najpiękniejsze swe pieśni poświęca, przez którą Katull stał się dopiero Katullem, była piękna, urocza, we wdzięki i dowcip bogata Lesbia. Gdzie, kiedy i jak się poznali i co ich zbliżyło, nawet domyślać się trudno; nasze źródło — utwory Katulla — wystawia ich już jako zakochanych (II), tęskniących za sobą i przemyśliwających zapewne, jakby ból tęsknoty przez wzajemne zbliżenie ukoić. Trudności usunął usłużny przyjaciel — otrzymał w zamian nieśmiertelność — niejaki Allius; dzięki jego uczynności znalazł się niebawem grunt neutralny, na którym kochankowie swobodnie schadzać się mogli (LXVIIIb). Nastają dla Katulla piękne chwile szczęścia, spędzone w domu Alliusa: poeta czerpie obficie z kielicha rozkoszy (V. VII), opiewa piękność (LXXXVI. XLIII), a nawet zabawki (III) i pachnidła (XIII) kochanki. Nie obeszło się też bez zwykłego w takich razach acz udanego niedowierzania ze strony kochanka (LXX) i chytrych sztuczek wobec męża rogacza ze strony Lesbii (LXXXIII. XCII). Ale już przez największy szał miłosny przebija czasem smutna refleksya coś nakształt upamiętania (LI), które zapewne nie trwało długo. Kiedy jednak piękna Lesbia zaczęła w swem przestronnem serduszku dawać gościnę — niejednemu Katullowi (LXVIIIb), wtedy zrywają się raz po raz burze, po których jeszcze chwilowa nastaje pogoda. Ze wszystkiego widać, że ideał Katulla była to kobieta dojrzała, mająca już znaczne doświadczenie w zawodzie cypryjskiej bogini, co jej dawało wobec młodszego, jak się zdaje, a zatem początkującego dopiero Katulla stanowczą przewagę. Lesbia gra rolę swoją z wielkim artyzmem: jest to istota bardzo lękliwa, dlatego z obawy przed mężem »tyranem« nie przyjmuje go u siebie, lecz schadzki wyznacza w obcym domu (LXVIIIb), bardzo czuła na gadania ludzkie (V), wyrzuca kochankowi jego nienasyconą namiętność (VII), słowem nie doprowadza roztropnie młodego zapaleńca do przesytu, trzymając go zawsze w pewnej z góry obliczonej odległości, z której kobieta, zwłaszcza w oczach zakochanego, wydaje się bóstwem. Taka kobieta wywiera czar demoniczny i rzuca krokodylowe uroki; biedne ofiary mają oczy a nie widzą, chcą, ale nie mają woli, żyją, ale bez sił i ruchu; czas tylko jeden zdolen osłabić i zniszczyć tych uroków potęgę.
Taką ofiarą był, jak się zdaje, i nasz poeta. Po pewnym, dość długim zapewne czasie spostrzega on nareszcie niewierność kochanki, zdobywa się jednak z początku na lekką zaledwie wzmiankę, tłómacząc sobie jej niewiarę przez porównanie, któremu po desperacku odmawia słuszności (LXVIIIb). Z czasem bierze na odwagę: w chwilach nieporozumień wyrywają mu się mściwe jamby (XXXVI), udaje obojętnego (VIII); lecz niech tylko Lesbia »kiwnie palcem,« poecie robi się na sercu słabo, biegnie jak piesek wychłostany lizać rękę, która zadawała razy, i szczęścia swego pojąć nie może (XXXVI. CVII). W takich chwilach niszczy zdradzieckie jamby, lub jak zepsute dziecko zaklina się, że tego nie zrobił (CIV). Wkońcu jednak minęły niepowrotnie »piękne dni Aranjuezu,« po »miłych złego początkach« zbliża się »koniec żałosny;« poeta cierpi, że mu omal serce nie pęknie i walczy ze swą namiętnością, której długo pokonać nie może LXXVI), a równocześnie napada na swych szczęśliwych rywalów (LXXVII. XCI. LXXXII. LXXVIIIb. LXIX. XXXVII), obrzucając ich błotem, którego szpetne płaty i na niego samego spadają. Czas robi wreszcie swoje; powoli znika miłość, pozostawiając tylko brudny osad: rozdrażnienie nerwowe, namiętność czysto zmysłową (LXXII. LXXV+LXXXVII. LXXXV), aż wkońcu »bogowie zwrócili nań łaskawe swe oczy« (LXXVI) i gdy Lesbia lecąc po równi pochyłej, stoczyła się już na samo dno przepaści moralnej (XXXVII. LVIII. LXXVI), poeta zdobywa spokój i swobodę (XI).

...czar prysnął, jam wolny;
Zdeptana miłość zwiędła jak kwiat polny
Na skraju łąki, gdy pług mimochodem
Zarwie go spodem.

Taką odpowiedź daje poeta dwom natrętnym pośrednikom, zapomocą których Lesbia chciała zerwaną nić nawiązać na nowo.
Oto dzieje tej jedynej może w świecie starożytnym miłości. Wiedzieć, kto była Lesbia, byłaby rzecz pod wielu względami ciekawa i ważna, gdyż może z innych źródeł dałoby się rzucić więcej światła na tę postać, która na talent i losy naszego poety wpływ wywarła przeważny. Tajemniczą zasłonę uchyla przez pół Apulejusz w swej Apologii rozdz. X, gdzie mówiąc o pseudonimach w ten sposób się wyraża: »eadem igitur opera accusent C. Catullum, quod Lesbiam pro Clodia nominarit«. Lesbia byłaby więc Klodyą, lecz która Klodya z mnóstwa współczesnych? — nikomu ze starożytnych nie wpadło na myśl zaspokoić naszą pod tym względem ciekawość. Pozostają więc znowu domysły. Owóż począwszy od Mureta aż do czasów dzisiejszych panuje powszechne mniemanie, że Lesbia Katulla — to najmłodsza siostra osławionego trybuna P. Klodyusa; i chronologia i zewnętrzne okoliczności i, co jeszcze więcej waży, charakter obu kobiet stanowczo przemawiają za tem. Urodzona w r. 95 (lub 94) przed Chr. a więc od Katulla znacznie starsza, jest żoną konsula r. 60. Kwintusa Metellusa Celera. Małżeństwo nie było szczęśliwe: cum viro bellum gerit, powiada o niej Cyceron (ad Att. 2, I, 5). Kiedy więc w r. 59 Metellus nagle umarł, obiegały uporczywe pogłoski, że go własna żona otruła; przezwiska jak Medea lub Klitemnestra, jakie jej wtenczas dawano, mają swe źródło w owem podejrzeniu. Odtąd nie potrzebuje już Klodya nakładać hamulca swym żądzom, odtąd odrzuca wszelkie pozory przyzwoitości; piękna, zdolna, wykształcona, jaśniejąca przepychem i strojem, pani dostatniej fortuny, występuje odtąd jako lwica pogromicielka młodzieży rzymskiej czy to w swym pałacu na Palatynie, czy w ogrodach nad Tybrem, czy wreszcie w Bajach nad czarowną zatoką puteolańską, tem zbiorowisku modnego, a dodajmy, i zepsutego świata rzymskiego. Jedna miłostka ustępuje miejsca drugiej, a współcześni nie oszczędzili tej kobiecie nawet zarzutu kazirodczych z własnym bratem stosunków. Taki obraz Klodyi, tylko jeszcze jaskrawszemi nakreślony barwami, pozostawił nam w swych pismach (w listach i w obronie Celiusa) jej, co prawda, zawzięty nieprzyjaciel i w pewnych celach zjadliwie o niej odzywający się Cyceron. Nie będzie to więc konterfekt wierny, lecz raczej karykatura. Z drugiej jednak strony przyznać wypada, że Cyceron, mówiąc zwłaszcza publicznie, w sądzie, pod karą śmieszności a nawet pogardy powszechnej wszystkich, rysów i szczegółów zmyślać i bezczelnie łgać nie mógł; choćbyśmy mu więc znakomity talent plotkarza i koloryzatora przyznali, tego daru twórczego przyznać nie możemy, żeby »z próżnego nalał,« żeby wszystko jedynie z palca, jak to mówią, wyssał. Oczom potomnych przedstawiać się więc będzie Klodya zawsze jako kobieta wyższych zdolności, powabna i piękna, ale zepsuta i wyuzdana. Dodać wypada, że miłość Katulla do Lesbii była to miłość pierwsza a zarazem ostatnia, gdyż innej — miłostki oczywiście pominąwszy — w poezyach jego śladu niema, i że w pierwszym okresie, jak się zdaje, doznała niedługiej przerwy wskutek bolesnego ciosu, jaki dotknął naszego poetę: oto jedyny i ukochany brat Katulla zmarł daleko od ojczyzny, w homerowskiej Troji, dokąd zapewne młody panicz w orszaku jakiegoś namiestnika przybył (LXVIIIa. b.). Niespodziana ta wiadomość wywarła na szczerze kochającym bracie wrażenie gromu spadającego z jasnego nieba i wygnała go z Rzymu. Z rodzinnej Werony, w której się teraz zakopał, odmawia wesołej piosenki nietylko Manliusowi (LXVIIIa), lecz nawet znakomitemu mowcy Hortenzyusowi, posyłając mu tylko przekład Kallimachowego »Warkocza Bereniki,« na który się w tym czasie zaledwie mógł zdobyć (LXV). Jednak z LXVIIIb widać, że boleść po stracie brata, acz jeszcze silna, dozwalała mu przecież już myśleć o kochance.
Stosunek ten, jak na związki nieprawe, trwał dość długo, bo całych lat cztery (61—58). W r. 57 musiała już miłość Katulla do pięknej Lesbii wygasnąć, lub też poeta chcąc sam kres położyć nieznośnemu położeniu, przemocą wyrywa się z Rzymu, gdyż właśnie w tym roku widzimy go w orszaku propretora Gaja Memmiusa, jadącego do Bitynii; po drodze (może z powrotem) odwiedza grób brata w Troji, gdzie poświęca jego pamięci tkliwe wspomnienie, dochowane w naszym zbiorku (CI). Rok 57 przepędza Katullus w Bitynii, nie będąc ani lepszym ani gorszym od innych urzędników rzymskich, uważających prowincyę za kopalnię, z której tyle starali się wydobyć złota, ile się tylko dało. Ponieważ jednak prowincya była uboga, a nadto Memmius myślał tylko o własnej kieszeni, przeto doznał nasz poeta przykrego zawodu i poróżnił się z tej przyczyny ze swym zwierzchnikiem, mszcząc się na nim na swój sposób — wierszami (X). Z tego też zapewne powodu wita z radością zbliżający się dzień wyjazdu z Bitynii, na wiosnę, jak się zdaje, 56 r. w pięknym wierszu (XLVI). Pożegnawszy się z przyjaciółmi, którzy różnemi drogami również wracali do ojczyzny, odbywa podróż przeważnie morzem; poetycki jej obraz mamy w wierszu IV, aż wreszcie znowu ogląda »zwierciadlane wody« rodzinnego Benaku i »perłę półwyspów i wysp«, uroczy Syrmio (XXXI).
Ale zbyt wiele nici serdecznych wiązało naszego poetę z Rzymem, zbyt długo kosztował towarzyskich przyjemności, jakie daje życie w stolicy, żeby mógł wytrzymać na partykularzu, choćby najpiękniejszym; wszystko owszem przemawia za tem, że Katullus ostatni rok (lub może dwa lata) swego życia przepędził w Rzymie. Wszelako na odmienny zupełnie ton nastraja teraz poeta swą lutnię: piosnka miłosna zupełnie umilka, natomiast drga tkliwa struna przyjaźni, to znów zgrzyta namiętną nienawiścią i zjadliwem szyderstwem. Pominąć tu nie można przedewszystkiem brata poety w Apollinie i mowcy, Gaja Licyniusa Kalwa, któremu poświęcił nasz poeta aż cztery utwory: XIV. L. LIII. XCVI. Była to dusza pokrewna, jak się to pokazuje z szczupłych ułamków po nim pozostałych; to też przylgnął Katullus do niego całem sercem, a piękny obraz tej przyjaźni podają nam wyżej przytoczone utwory. Również i z poetą Gajem Helwiusem Cynną, autorem epopeicznego poemaciku »Zmyrna« (XCV), łączyły Katulla ścisłe węzły poufałej przyjaźni, jak świadczy w. X, piękny obrazek z życia stolicy, nakreślony widocznie zaraz po powrocie z Bitynii, dalej epigram CXIII, a osobliwie XCV. Do stołecznych znajomości Katulla należeli jeszcze z kół literackich: poeta Kornificyus (XXXVIII), Warus (X. XXII) — zapewne Kwintylius Warus z Kremony, przyjaciel Wergilego i Horacego — poeta Cecylius z Komum (XXXV), historyk Kornelius Nepos (I) i wielu innych. Z innych kół wymienić przedewszystkiem wypada nierozłączną parę przyjaciół Weraniusa i Fabulla, rodzaj nierozdzielnego Lelum-Polelum, gdyż w pięciu poemacikach (IX. XII. XIII. XXVIII. XLVII), trzy razy występują w spółce, do której też nasz poeta należał jako trzeci. Nadto spotykamy jeszcze innych »dobrych towarzyszów« jak Kameryus (LV), Alfenus (XXX), Septymius (XLV), któremu jednę z najpiękniejszych swych pieśni poświęcił. Stosunki te z przyjaciółmi, zawsze szczere a nierzadko serdeczne, dają sercu Katulla najpiękniejsze świadectwo. Ale nietylko kochać — i nienawidzić umiał Katull serdecznie, a razy, które zadawał, musiały boleć podwójnie, gdyż zaprawione były gryzącą solą humoru. Do sporej galeryi wychłostanych należą przedewszystkiem szczęśliwi rywale poety u Lesbii: Egnacyus, z towarzyszami (XXXVII, XXXIX), Lesbius (LXXIX) (któryś z Klodyusów), Kwincyus (LXXXII), Gellius (XCI, CXVI); dalej wyborne postacie »wieszczów«: Woluzyus (XXXVI. XCV), Suffenus (XXII), Cezyus i Akwinus (XIV); szarpnął wreszcie nasz poeta i Hortenzyusa (XCV), z którym się widać poróżnił.
W końcu słówko o stosunku Katulla do Cezara. Co mogło dać powód do tej zaciętej nieprzyjaźni, z jaką w swych wierszach występuje poeta przeciw przyszłemu dyktatorowi — trudno odgadnąć. Robić z Katulla jakiegoś barda upadającej rzeczypospolitej — na to w utworach dochowanych brak wszelkiej podstawy, gdyż wszędzie przebija się tylko osobista nienawiść, nie mająca nic a nic wspólnego z polityką. Westphal domyśla się więc, że Katullus kochał się w Ameanie, która go jednak z powodów brzęczących porzuciła dla dowódcy Cezara Mamurry — i dlatego poeta znienawidził naprzód Mamurrę, a następnie nienawiść przeniósł na Cezara. Domysł zbyt śmiały, po obrazku tej damy zwłaszcza, jaki nakreślił w XLIII; zresztą poeta zajęty był wtenczas jeszcze swoją Lesbią. Według innych (Riese) źródła tej nienawiści szukaćby należało w serdecznych stosunkach Katulla z G. Licyniusem Kalwem, który i jako mowca występuje przeciw Cezarowi i jego kreaturom np. P. Watyniusowi (XIV. LIII) i jako poeta chłosta niemiłosiernie biczem satyry przyszłego dyktatora. Bądź jak bądź, według świadectwa Swetoniusa (Jul. 73) Cezar nie ukrywał się z tem, że wierszyki Katulla (LVII a osobliwie XXIX) niestartą okryły go hańbą; dlatego starał się z nim pojednać, co też — może po nieudałej próbie, której ślad pozostał w XCIII — w r. 55 rzeczywiście nastąpiło i w wierszu XI, niedługo potem napisanym, wspomina nasz poeta już w sposób zaszczytny o wyprawach Cezara. Czy kraje i narody w tym wierszu wymienione pozwalają się domyślać kierunku marzeń o przyszłości, które pogodzony poeta przy pomocy Cezara miał urzeczywistnić — jak mniema Riese — trudno coś stanowczego powiedzieć; zdaje się, że owo wyliczanie (w. 1—12) jest tylko poetyckiem rozwinięciem myśli: najdalsze świata końce. Jakbądź na spełnienie marzeń nie stało już czasu; Katullus, jako prawdziwy liryk, wypalił się wcześnie i zgasł w roku 54. przed Chrystusem.



Niewesoła to historya — raczej ułamki — tego krótkiego żywota; chwile wezbranej rozkoszy przy boku ukochanej i jedynej, »wieki« cierpienia i rozterki wewnętrznej, objawy tkliwej i serdecznej przyjaźni, wybuchy zawziętej nienawiści i szyderstwa — oto główne tony, jakimi się odzywa na zewnątrz wrażliwa dusza poety. A była to dusza nawskróś liryczna, istna arfa Eola, co za najlżejszym wiatru powiewem głośnem weselem i głośniejszą jeszcze rozbrzmiewała skargą. Jeśli każdy utwór liryczny jest właściwie wierszem okolicznościowym, echem i śladem wrażenia, jakie potrąciło o duszę poety, to osobliwie pieśni Katulla zrodziła chwila; są one poetyckim obrazem każdorazowej rzeczywistości, życiem poety, przetłómaczonem na język poetycki. Nic tam niema sztucznego, wymuszonego; natura to była taka, że każde wrażenie, by sobie ulżyć, musiała wydać na zewnątrz; poeta śpiewał, bo śpiewać musiał, podobnie jak śpiewa ptak, choć nie wie, dlaczego i po co. A jak śpiewał! — Nam późnym potomkom, nam wybrednym smakoszom, cośmy się karmili cudowną o głębokich tonach poezyą naszych mistrzów, nam jeszcze wydają się poezye Katulla czemś świeżem, swojskiem, niemal współczesnem, a nie pomnikiem uczuć serca, co biło i tętniło gorącem życiem przed 20 wiekami. Kochanowski — z wyjątkiem jednych Trenów — jest jakby o parę wieków starszy; a cóż powiedzieć o kilkanaście lat tylko młodszym od Katulla Horacym; tu już nawet miary porównania braknie. Żeby poetę lirycznego należycie ocenić, trzeba koniecznie cały szereg poetów późniejszych, po nim żyjących, z pamięci wymazać, a rozważyć jedynie ten zasób i stopień uczuć ludzkich, które po jego czasy poruszały sercami. Chcąc tę miarę ocenienia zastósować do Katulla, daremniebyśmy szukali, nie powiem wzoru, ale choćby początków poezyi lirycznej i lirycznego nastroju u Rzymian: Ennius ze starszych, Lucylius i Lukrecyus z młodszych, pierwsi z Rzymian, co na miano poetów zasługują, nie potrącali wcale w strunę liryczną osobistych uczuć. Wypadnie nam więc sięgnąć do literatury greckiej, której ożywczymi sokami karmiła się łacińska i tam poszukać wzorów. Ale cóż się pokaże? — Oto, że tak mniej znani: Alkman, Archilochos, Mimnermos, Ibykos, jak i nieco więcej dostępni nam: Alkajos, Safona i Anakreon, którzy cierpienia miłosne opiewali, to niedołężne dzieci, kwilące słabo i silące się dopiero na oddanie swych uczuć i porywów serdecznych; miłosne utwory liryków greckich są to wprawdzie bardzo wdzięczne i ładne, ale nieco blade i w chłodnym tonie malowane obrazy i obrazki liryczne w porównaniu do błyszczących barw i ognistego kolorytu Katulla. Słusznie też powiedział Westphal[2]: »O ile znamy dzieje cierpiącej ludzkości, jest Katull najwcześniejszym przedstawicielem romantyzmu rozdartego serca i ta to okoliczność zapewnia mu trwale pierwszorzędne miejsce w dziejach poezyi wszystkich narodów.« Życie i poezya przenikają się u Katulla nawzajem; jest on w zakresie liryki pierwszym co do czasu realistą. A było wielkie niebezpieczeństwo, że mógł był zostać, jak tylu współczesnych, tylko — doctus poeta. Wiadomo, że na młodą literaturę rzymską wpływali nie tyle starzy mistrzowie helleńscy, ile bliżsi czasem, uczeni, z okien swego pokoju patrzący na świat pisarze doby hellenistycznej. Że Katullus pozostawał pod ich wpływem, dowodem tłómaczenie z Kallimacha (LXVI) i utwory pisane w duchu szkoły aleksandryjskiej jak LXIII i LXIV; że nie utonął w powodzi konwencyonalizmu i jałowych formułek, zawdzięcza pięknej acz niestałej Lesbii; zadziwiająca ta istota złamała mu życie, lecz w zamian dała nieśmiertelność. Musiała to być pomimo wszystkich wad i stron ujemnych niepospolita kobieta, jakaś Georges Sand starożytna, jeśli potrafiła taki żar uczucia rozpalić w młodem sercu i wywołać nie tylko chwilowy poryw namiętności, lecz miłość prawdziwą, tak prawdziwą, że poeta marzył o zakończeniu jej małżeństwem (LXX. LXXII); jej zawdzięcza Katull najlepsze swe utwory, najpiękniejsze swych uczuć kwiaty, w oczach potomności żyje i żyć będzie jako śpiewak Lesbii.
Rzecz godna uwagi, jak mało, a raczej wcale niema mitologii w pieśniach Katulla, tych zwłaszcza, w których opiewa Lesbię. Jeśli naszego poetę porównamy z innym znakomitym lirykiem rzymskim, z Horacym, różnica okaże się pod tym względem jaskrawa: skutek to ciepła i prawdy, tego prawdziwego liryzmu, którym tchnie każdy niemal utwór weroneńskiego pieśniarza, jeden dowód więcej, że u Katulla życie z poezyą nierozdzielnie się splata. Mitologia bowiem tak u klasyków jak i u naszych pseudoklasyków zawsze jest dowodem zimnej refleksyi, świadectwem ostudzonego uczucia i, co za tem idzie, przewagi chłodnego rozumu, który na oddanie uczucia szuka mozolnie stosownego obrazu w mitologii. Katull nie ma na to czasu, jego uczucie wybucha z gwałtownością żywiołu i przelewa się wprost, bezpośrednio w odpowiednie formy; im zaś gorętsze i głębsze, tem się więcej skupia i ścieśnia w małych rozmiarach pieśni — i te to małe pieśni stanowią wielkość Katulla.



Ale czas już ustąpić głosu poecie; tłómacz dodaje od siebie jeszcze tylko kilka niezbędnych wyjaśnień.
A naprzód co do następstwa pieśni; wiadomo, że w »Księdze pieśni« Katulla panuje taki ład i porządek, jak np. w pracowni artysty i wszelkie wysilenia i mozolne a przenikliwe dociekania uczonych nie doprowadziły dotychczas do pożądanych, powszechnie uznanych wyników. Tyle pewna, że pierwszą część zbiorku (I-LX) wypełniają krótsze piosenki — nugae — środek (LXI-LXVIII) zajmują utwory większych rozmiarów, zarówno oryginalne jak i tłómaczone, w końcu nieznany wydawca pomieścił epigramy i fragmenty. W przekładzie zachowano porządek przekazany tradycyą rękopiśmienną.
Z powodu znacznie zmienionych pojęć o moralności i przyzwoitości wogóle niektóre utwory nie nadają się do tłómaczenia; do nich należą: VI. XXV. XXXII. XXXIII. LVI. LXIX. LXXI. LXXIV. LXXVIII. LXXX. LXXXVIII. LXXXIX. XC. XCIV. XCVII. CXI. CXII. CXV; dalej Juwencyady: XV. XXI. XXIV. XLVIII. LXXXI. XCIX. CVI, wreszcie zepsute w rękopisie XIVb LIV i LVIIIb i ciemny i niezrozumiały LXIII.
Za podstawę służył tłómaczowi tekst wydania: Die Gedichte des Catullus herausg. u. erkl. von Alexander Riese, Leipzig 1884; tu i ówdzie jednak uwzględniono lekcye wydań: Catull’s Gedichte, übersetzt und erläutert von R. Westphal, 2. Ausgabe, Berlin 1870, tudzież: Catulli Veronensis liber. Recensuit Aemilius Baehrens. Nova editio a K. P. Schulze curata. Lipsiae 1893.

I.
DEDYKACYA.

Komuż poświęcę tę książeczkę nową
Z gładziutkim brzegiem i w świeżej oprawie?
Tobie, Korneliu[3], coś pochwalne słowo
Dla moich fraszek miał zawsze łaskawie
Już wtenczas, kiedyś nam dzieje minione
Pierwszy z Italów przelał na trzy karty[4],
Karty — na bogi! — ciężkie i uczone;
Więc przyjm odemnie te figle i żarty.
Ty, boska Dziewo[5], nie poskąp opieki,
Spraw, niech je przyszłe oglądają wieki.





Ilustracja — kobieta z ptakiem siedzącym na jej dłoni.
II.
WRÓBELEK KOCHANKI.

Wróbelku, skarbie mojej kochanki!
Nieraz cię pieści na łonie;
Poda paluszek, ty dzióbkiem ranki
Zadajesz w miękkie jej dłonie.

Kiedy tak z tobą moje kochanie
Wyprawia figle i psoty,
Burza w serduszku pewnie ustanie,
I ból ucichnie tęsknoty.

Ach, gdyby igrać z tobą, jak ona,
Ciężki niepokój wypędzić z łona!





III.
ZGON WRÓBELKA.

Płaczcie, bożki miłości, płaczcie i boginie,
Niech, kto ma czułe serce, we łzy się rozpłynie:
Zmarł mej pani wróbelek, nadobna ptaszyna,
Wróbelek, mojej pani pociecha jedyna.
A kochała go bardziej niż ocząt swych parę,
Bo był jak miód słodziutki i grzeczny nad miarę.
Jak córunia mateczkę, tak on znał swą panią;
Gdzie się tylko ruszyła, wszędzie latał za nią,
Uszka jej bawiąc swymi ptasimi świergoty,
Lub usiadał na łonie odbierać pieszczoty.
Alić teraz już zmierza ku ciemnemu błotu,
Tam podąża biedaczek, skąd niema powrotu.
O przeklęte mi bądźcie, ciemności zdradliwe!
Wy, co piękne na ziemi, pochłaniacie chciwe,
Wyście ptaszynie jasne pogasiły zorze!
O losie zbyt okrutny! — Wróbelku nieboże,
Dziś mej pani wielkiego tyś żalu przyczyną,
Dla ciebie z ócz czerwonych łzy strumieniem płyną.





Ilustracja — mały obrazek w ramce, przedstawiający łódź na wodzie, przybity do zdobionej ściany.
IV.
WOTYWNA TABLICA[6].

Łódź, przyjaciele, ta oto łódź mała,
Chwali się głośno najszybszymi ruchy;
Nigdy się innej wyprzedzić nie dała,
Czy ją pcha wiosło, czy wiatru podmuchy.
Na świadka bierze Adryatyk groźny,
Egejskich Cyklad krąg bierze gromadny,
I Rodus sławny i tracki brzeg mroźny
I Propontydę i Pont łodziom zdradny,
Gdzie przedtem stała rozłożystem drzewem.
Tam to, powiada, na Cytoru szczycie[7]
Nieraz z wietrzyka gwarzyła powiewem.
Cytor, co rodzi bukszpany obficie,
I Poncki Amastr łodzi dobrze znani;
Tam stała długo na wierzchole góry,

Zanim się spławi w poblizkiej przystani
I wiezie pana przez morskie lazury,
Czy kiedy z lewej wiatr wieje, czy z prawej,
Lub w pełny żagiel dmie Jowisz łaskawy.
A tak szczęśliwa była w swej podróży,
Że przejechawszy morza kawał duży,
Nim się znalazła w tej gładkiej przystani,
Nie ślubowała nigdy bogom dani.
Takie są łódki naszej przeszłe dzieje;
Dziś już po pracy spokojnie butwieje,
I wdzięcznem sercem święci stare lata
Ku czci Kastora i Kastora brata[8].





V.
ŻYJMY!

Żyjmy, ma Lesbio, żyjmy i kochajmy,
A na zgryźliwych staruszków gderanie,
O moja Lesbio, nic a nic nie dbajmy.
Słońce dziś zajdzie, jutro znowu wstanie:
Nas, gdy przeminą krótkie dni istnienia,
Czeka noc wieczna, sen bez przebudzenia.
Więc daj całunków tysiąc, sto tysięcy,
I znowu tysiąc i tak coraz więcej,
Aż pocałunków ten hojny szafunek
Przejdzie pojęcie i zmyli rachunek.
Zazdrośnik widząc bezlik całowania,
Urzec nie zdoła[9] naszego kochania!





VII.
POCAŁUNKÓW LICZBA.

Ty pytasz, Lesbio, kiedy też, niezbyty,
Twych pocałunków będę wreszcie syty?
— Ile ziarn piasku po pustej Cyrenie
Wicher niestały swoim tchem przeżenie
Od tej mogiły, gdzie Battus legł stary[10] ,
Aż do wyroczni[11] spieczonej przez żary;
Ile gwiazd patrzy wśród nocy milczenia
Na tajną miłość i skryte westchnienia:
Tyle całunków twój Katull niezbyty
Dostawszy, powie, że szczęśliw, że syty.
A gawron patrząc na nasze kochanie,
I liczbę zmyli — i krakać przestanie.





VIII.
POSTANOWIENIE.

Biedny Katullu, miej pomiarkowanie:
Co się raz stało, już się nie odstanie;
Świecił ci niegdyś promień szczęścia złoty.
Tak jak ty, nigdy nikt kochał nie będzie;
Chodziłeś wiernie, gdzie kazała, wszędzie,
Stroiłeś, szczęśliw, figle, żarty, psoty,
Tobie rozkoszne i dla niej niewstrętne;
Świecił ci niegdyś promień szczęścia złoty.
Dziś cię odpycha: i ty zgaś namiętne
W sercu zapały; nie płacz i nie biadaj,
Hardy, na wzgardę wzgardą odpowiadaj.
Żegnaj, kochanko! — Katull obojętny,
Zmuszać bynajmniej nie myśli niechętnej.
Lecz pożałujesz niedługo, samotna;
Bo jakaż przyszłość czeka cię sromotna?
Kto cię odwiedzi, kto, żeś piękną, powie?
Kto twym kochankiem, czyją świat nazowie?
Komu całusek wyciśniesz namiętny?
Katull nie wróci, Katull — obojętny!





IX.
PRZYWITANIE.

O mój Werani serdeczny, jedyny,
Co za przyjaciół staniesz mi seciny!
Więc powróciłeś do domu szczęśliwy,
Do miłych braci, do matki sędziwej?
Jakże me ucho nowina ta pieści!
Więc cię zobaczę i twoich powieści
Miłych posłucham o hiszpańskich krajach,
Miastach, narodach, dziejach i zwyczajach?
Jakże ci słodko u szyi zawisnę,
Sto pocałunków na ustach wycisnę!
O, ilu was jest szczęścia posiadaczy,
Cóż wasza radość obok mojej znaczy?!





X.
NATRĘCTWO.

Raz na forum się przechadzam,
O Warusa wnet zawadzam;
»Chodź, pokażę ci coś« rzecze,
Do swej lubej prosto wlecze.
Patrzę — a no, jejmość setna,
I niegłupia i nieszpetna.
Zaczyna się pogadanka,
O Bitynii pada wzmianka.
A więc nuż mię pytać, badać,
A ja muszę odpowiadać:
Co to za kraj, jakie zbiory,
Czym trzos stamtąd przywiózł spory.
Odpowiadam, jako było,
Że mi źle się powodziło;
Kies pretora ni drużyny
Nie napełnią te krainy;
Zwłaszcza u mnie nie wypchana,
Bom pretora miał gałgana.
»Lecz przynajmniej — wręcz zagabną —
»Do lektyki czeladź zgrabną
»Tam nabyłeś tym zachodem:
»Oni przecie stamtąd rodem?«

Chcąc przed damcią się postawić,
Poczynam im łgarstwa prawić:
— »No, tak znowu źle nie było,
»Żeby się co nie sprawiło;
»Mimo biedy i złych czasów
»Ośmiu stamtąd mam fagasów.«
Tak im śmiało odpowiadam,
Choć jednego nie posiadam,
Coby mojej budy starej
Kij złamany wziął na bary.
Na to jejmość rzecze mile:
»Więc bądź łaskaw i na chwilę
»Pożycz mi ich, krótko zbawią:
»Pod Sarapa[12] mię odstawią«.
— »Czekaj — rzeknę jejmościance —
»W tej o drabach mojej wzmiance
»Pomyłka zaszła niewinna.
»Rzecz się tak ma: Gajus Cynna,
»Mój przyjaciel i druh dawny,
»Jest właściciel drabów prawny.
»Lecz on, czy ja — mało błądzę:
»Zawsze się jak swymi rządzę.
»Lecz natręctwo gdzie niegrzeczne,
»Myłki, widać, niebezpieczne!






XI.
ODPRAWA[13].

Aureli z Furym, coście pójść gotowi
Za mną, gdzie siedzą Indowie kresowi,
Gdzie fala tłukąc o strome skaliska
Wre, szumi, pryska;

Gdzie Hirkan siedzi, Arab zniewieściały,
Gdzie Saki błędne, gdzie Part zbrojny w strzały,
Lub gdzie się wlewa Nil siedmiu ujściami
I fale plami;

Lub czybym poszedł za alpejskie wały
Szukać pomników Cezarowej chwały,
Nad Ren gallicki lub w kraj tajemniczy
Brytańskiej dziczy;

Coście gotowi wszelkie dzielić losy,
Jakieby na mnie zesłały niebiosy;
Mojej »kochance« zanieście te wieści
Niemiłej treści:


Niech sobie żyje z gachami szczęśliwa,
Setka ich naraz w domu u niej bywa;
Każdemu sprzyja, choć w sercu nie lubi,
I chytrze gubi.

Mnie niech da pokój: czar prysnął, jam wolny;
Zdeptana miłość zwiędła jak kwiat polny
Na skraju łąki, gdy pług mimochodem
Zarwie go spodem.





XII.
DO LUBOWNIKA CUDZYCH CHUSTECZEK.

Słuchaj, Azyniusie! ty lewej przy stole
Nie najlepiej używasz w biesiadników kole:
Nieuważnym pocichu zabierasz chusteczki.
Myślisz, że to szyk wielki? — Głowo pełna sieczki!
Nie wiesz, że to rzecz brzydka i brudna nad miarę?
A jeśli mnie nie wierzysz, dajże bratu wiarę,[14]
Coby te wszystkie sprawki braciszka ciemięgi
Chętnie za talent[15] kupił, bo jest chłopiec tęgi.
Więc albo dobrowolnie oddaj, co nie twoje,
Lub hendekasylabów[16] puszczę na cię roje.
Wprawdzie chusteczka nie jest kosztownym towarem,
Lecz ją od przyjaciela otrzymałem darem.

Te setabskie chusteczki[17] przywieźli mi byli
Werani i Fabullus, przyjaciele mili.
Więc jeżeli przyjaciół kocham jak swą duszę,
Dary od nich też cenić jak ich samych muszę.





XIII.
ZAPROSINY.

W tych dniach, jeśli łaskawe sprzyjają ci bogi,
Ucztować będziesz u mnie, mój Fabullu drogi.
Tylko — ty się postarasz o dobre potrawy,
Wino, piękną dziewczynę i inne przyprawy.
To wszystko, jak powiadam, gdy wypełnisz wcale,
Będziesz u mnie, mój druhu, ucztował wspaniale;
Bo u mnie — w mieszku pustki, pająk nici przędzie.
Zato szczere przyjęcie czekać na cię będzie,
I co jeszcze ponad to, miła niespodzianka:
Wonny olejek, co go dostała kochanka
Od małych Kupidynków i ich boskiej matki,
A olejek, Fabullu, cudowny i rzadki:
Nos przytknąwszy, odrazu wielkim krzykniesz głosem:
Bogi, czemuż nie jestem jednym wielkim nosem?!





XIV.
PRECZ MI Z OCZU!

Bym cię nie kochał, Kalwie, przyjacielu drogi,
Bardziej niż własne oczy, za dar twój złowrogi
Mógłbym cię znienawidzić watyniańską złością[18].
Bo cóżem rzekł, lub jaką splamił się podłością,
Że mi wieszczów morderców nasyłasz do domu?
Niechże bogi na tego nie żałują gromu,
Co cię śmiał poczęstować takim stosem bredni.
Lecz kto wie? — Może dar ten niezwykły i przedni
Sulla przysłał uczony[19]? — W takim razie bierze
Rzecz wcale inną postać i cieszę się szczerze,
Że ci przecie co kapnie za twe ciężkie trudy.
Wielkie bogi! strach patrzeć na te wściekłe nudy!
I ty je Katullowi dajesz, wiedząc skrycie,
Że w dniu jeszcze tym samym odbiorą mu życie!
W pięknym dniu Saturnaliów[20], ach, ginąć tak marnie!
Lecz ci, francie, ta sprawka nie ujdzie bezkarnie:
Równo ze świtem Katull księgarzy obleci
I nazbierawszy zewsząd całą kupę śmieci:


Cezyusów, Akwinów, Suffenów — te gady
Jadowite ci w zamian poszle na przejady.
Wy zaś precz z moich oczu, bo patrzeć nie mogę,
Ruszajcie, skąd przeklętą przyniosłyście nogę,
Niestrojnej wyobraźni bezecne potwory,
Plagi naszego wieku, poetyckie zmory!






XVI
DWOJAKA MIARA.

A żebyście, plugawcy, zczeźli i zmarnieli,
Wszeteczny Furyusie, sprośny Aureli!
Że tam moje wierszyki za pieprzne i tłuste,
Wyście mi zarzucili haniebną rozpustę!?
Skromność, czystość, niewinność i inne zalety
Niechże zdobią poetę, nie wierszyk poety.
Wierszyk — wtenczas się czyta ze smakiem i gustem,
Gdy okraszon pieprzykiem i dowcipem tłustym,
Gdy swą treścią — nie powiem, niedorosłe dzieci —
Lecz tych starych brodaczów lubieżnie podnieci,
Którym krew już zastyga, co w służbie ustali.
Wy, coście pocałunków tysiące wyssali,
Wyście mnie niewieściucha mianem darzyć śmieli?!
A żebyście, plugawcy, zczeźli i zmarnieli!





XVII.
MĄŻ OSPAŁY.

Chcesz na moście drewnianym, mieścino[21] poczciwa,
Dziś wyprawić igrzyska i już cię chęć zrywa
Poskakać, lecz się boisz, że słupy ciężaru
Nie udźwigną i runiesz w otchłanie moczaru:
O niechże ci most stoi, jak pragniesz, statecznie,
Niech po nim nawet Skoczki[22] potańczą bezpiecznie,
Tylko mi dożyć pozwól uciechy szalonej,
Widzieć, jak obywatel pewien z mej Werony
Lecieć będzie tam w błoto na łeb i na szyję,
Na samo dno bagniska, w najbrzydsze pomyje,
W przepaść, gdzie najbrudniejsza i najgłębsza młaka.
Gamoń, co się nazywa, głupszy od dzieciaka,
Co zasypia huśtany na ręku rodzica;
Za męża go dostała świeży kwiat dziewica,
Zwinniejsza i płochliwsza od sarenki młodej,
A strzedz jej trzeba baczniej niż źrałej jagody;
Ta niech robi, co zechce, nie boli go głowa,
Nie ruszy się, rozwalon jak kłoda olchowa

Gdzieś w źlebie liguryjskim[23] siekierą podcięta;
Ba, czy nawet ma żonę, dobrze nie pamięta.
Taki to nasz ciemięga: niemy, ślepy, głuchy,
Żyw czy trup — nawet o tem nie wie pień bezruchy.
Tego kloca więc chciałbym z mostu na łeb zrzucić,
Czyby się go w ten sposób nie dało ocucić;
Możeby tam swe senne utopił narowy,
Jak muł, co w lepkiem błocie zostawia podkowy.





XXII.
WIESZCZ SUFFENUS.

Suffenus, mój Warusie — znasz go doskonale
Człowiek miły, dowcipny i do rzeczy wcale.
Ma też bujne natchnienia i zapały wieszcze:
Dziesięć tysięcy wierszy albo więcej jeszcze
Ma na czysto, a starych kartek nie używa;
U niego papier drogi, czerwona pokrywa,
Nowe wałki, rzemyczki; wiersze prosto lecą,
A brzegi wygładzone pomeksem, aż świecą.
Zaczynasz czytać, alić ten gładki światowiec
Przedzierga się w parobka lub pastucha owiec;
Człowiek nowy, ni śladu nie zostawił dawny.
Jak sobie to tłómaczyć? — Dandys przedtem sławny,
Co miał na zawołanie trefnych żartów fury,
Naraz co? — prostak, kawał pospolitej rury,
Gdy się puści na wiersze; a mimo to chwili
Nie ma szczęśliwszej nad tę, gdy się na wiersz sili:

Tak się dmie i tak wiele o swych wierszach trzyma!
— Wszyscyśmy z tegoż cechu i podobno niema,
W kimby wieszcza Suffena nie tkwił choćby kawał.
Los równo między ludzi wady porozdawał;
Lecz z dwóch torb przednią tylko widzim doskonale,
Tej, co w tyle, na plecach, nie widzimy wcale.






XXIII.
SZCZĘŚLIWY FURYUS.

Więc, Furyusie, jesteś w nędzy,
Nie masz sługi, ni pieniędzy,
Ni pajączka, ni pluskiewki,
Ni ogniska, ni żagiewki?
Lecz macochę, rodziciela
Z zębów rzędem, co rozmiela,
Gdy wypadnie, i kamienie?
— Toś ty szczęśliw jest szalenie
I rodziciel i macocha,
Baba cienka gdyby socha:
Zapas zdrowia macie duży,
Żołądeczek dobrze służy;
Zacna trójca nie zna trwogi,
Że dom zniszczy pożar srogi,
Złodziej w nocy się zakradnie,
Lub truciciel czycha zdradnie;
Inna bieda nie zaboli.
Skórę macie jak róg woli,

Bo wędziły ją bez końca
Głód, mróz, skwarne żary słońca.
Ty nie miałbyś być szczęśliwy?
Nie wiesz, co katar złośliwy,
Nie znasz śluzu ani śliny,
Nie trapią cię wypociny,
Słowem, czystość u was rzadka,
Nie wyjmując nawet .....
............
............
............
............
Tylko oceń te wygody
I raz porzuć swe zachody;
O pożyczkę stu tysięcy[24],
Przyjacielu, nie nudź więcej!
Nie dostaniesz jako żywy:
Tyś i tak już zbyt szczęśliwy!





XXVI.
DO FURYUSA.

Furyusie, wiosce twojej nie dokuczy
Ni parny Auster, ni słotny Fawoni,
Północny nad nią Boreasz nie huczy,
Afeliota nie dochodzi do niej;
Ale dmie na nią wiatr, co szkodzi więcej,
Przeklęty wicher: piętnaście tysięcy![25]





Ilustracja — ucztująca grupa osób.
XXVII.
DO PODCZASZEGO.

Wytrawny Falern[26], mój młody podczaszy,
Sam czysty Falern dziś lej mi do czaszy:
Tak cna Postumia królowa[27] kazała,
Co pływa w winie jak pestka dojrzała.
Wy, czyste zdroje, stąd precz się wynoście,
Trzeźwych nudziarzy o gościnę proście:
Stąd wykluczony wszelki płyn wodnisty,
Tu pan wszechwładny Tyoneus[28] czysty!





XXVIII.
JEDNAKA DOLA.

Druhy Pizona, chudeńkie pachołki,
Zgrabne coś wasze i lekkie tobołki,
Werani drogi i Fabullu miły!
Co słychać u was? Więc się wam skończyły
Te z kpem wyprawy o chłodzie i głodzie?
U was też pewnie pozycya w dochodzie
Błyszczy jak u mnie, co pretora blizki,
Takie w dochodzie zapisałem zyski:
»Kłamała, Memmiu, twa minka słodziutka:
»Tyś mię porządnie wystrychnął na dudka!«
Wasza też dola była, widzę, taka[29];
I nie dziw, boście też mieli łajdaka.
Masz pańską klamkę, masz wysokie progi!
Ale wy za to, boginie i bogi,
Pioruny spuście swego gniewu mściwe
Na te Romula wyrodki parszywe!





XXIX.
MAMURRA.

Kiep, szelma ten u mnie i podły kostera,
W kim krew się nie burzy i złość go nie zbiera,
Choć wszystko już wepchał Mamurra[30] do kiesy,
Co miała i Gallia i brytańskie kresy!

Wszeteczny Romulu![31] więc złość cię nie bierze,
Że gaszek ten pyszny i porosły w pierze
Po wszystkich sypialniach plądruje zuchwały
Jak złoty Adonis lub gołąbek biały?
Ty patrzysz, Romulu, i złość cię nie zbiera?
Więc sameś kiep, szelma i podły kostera!

Więc potoś zdobywał, nasz wodzu jedyny,
Na mrocznym zachodzie ostatnie krainy,
By wasz ten rozpustnik do szpiku zniszczony
Przez brzuch mógł przepuścić dwa, trzy miliony?

Bo niecny szafunek cóż innego znaczył?
Więc mało już przejadł, mało przełajdaczył?

W nic poszła ojcowska fortuna wnet pańska,
Nuż łupy pontyckie[32] nuż zdobycz hiszpańska[33]
O, dużoby o tem Tag złoty mógł gadać —
A teraz Brytanią i Gallią ma zjadać?

I skądże ta słabość do kpa, rozpustnika?
Czy nie stąd, że wielkie fortuny połyka?
O teściu i zięciu[34], o bratnie natury!
Więc poto świat przez was obdarty ze skóry?!





XXX.
WYMÓWKA.

Niepamiętny Alfenie i druhom fałszywy!
Więc u ciebie już za nic przyjaciel prawdziwy?
Więc już jawnie go zdradzić nie wahasz się, srogi?
Wszak wiesz, że niecnej zdrady nie pochwalą bogi,
A grzesznie mię opuszczasz w tej ciężkiej godzinie!
Źle się dzieje, już wiara wśród ludzi zaginie.
Wszak tyś mię, francie, skusił do tej ślizkiej sprawy,
I plącząc w miłość, wszystkieś rozprószył obawy.
Dziś się cofasz i wszystkie twe słowa i czyny
Idą na mgły i wiatry w powietrzne wyżyny.
Tyś zapomniał, lecz pomną bogi, pomni wiara,
Co ci kiedyś wypomni: nie minie cię kara!





Ilustracja — postać na łodzi wyciągająca ręce w stronę widocznego w oddali lądu.
XXXI.
POWITANIE STRON RODZINNYCH.

Perło półwyspów i wysp, Syrmionie,
Jakie w jeziorach i na oceanie
Oba Neptuny piastują na łonie,
O jakże słodkie z tobą przywitanie!
Zaledwie wierzę, żem bityńskie łany
Rzucił i patrzę na piękność twych wzgórzy.
O, cóż milszego, jak gdy kto, znękany,
Rzuci trosk brzemię lub z długiej podróży
Wróciwszy do dom, do swego ogniska,
Stęsknion na łóżko, na swoje się ciska!
Za ciężkie trudy tyle mej nagrody.
Więc witaj, Syrmio, ciesz się: pan z powrotem!
I wy się cieszcie, zwierciadlane wody,
Wy, śmieszki, głośnym rozbrzmijcie chichotem.





XXXIV.
HYMN DO DYANY.

Nad nami Dyany opieka święta,
Niewinne chłopcy, czyste dziewczęta;
Dyanie nućmy pienie powinne,
Chłopcy, dziewczęta niewinne.

O najwyższego Jowisza plemię,
Ty, którą matka zszedłszy na ziemię,
Na delskiej wyspie w cieniu oliwy
Zrodziła w chwili szczęśliwej,

Byś panią była gór opoczystych,
Lasów zielonych, gajów cienistych,
Dzikich parowów, ukrytych oku,
Szumiących nurtów potoku;

Ciebie pod mianem wzywa Lucyny
Rodząca strasznej bólów godziny;
Ty zwiesz się Trywią, zwiesz się miesiącem,
Nieswojem światłem świecącym;


Ty miesięcznymi, bogini, ściegi
Znaczysz na niebie chyżych lat biegi,
Ty ślesz rolnikom w wieśniacze chaty
Plon ciężkich kłosów bogaty;

A czy te miana wolisz, czy inne,
Hołdy odbieraj od nas powinne,
Sławy rzymskiemu nie skąp imieniu
Błogosław Anka plemieniu!





XXXV.
WEZWANIE.

Wieszcza miłości, co mnie kocha szczerze,
Poproś, karteczko, mego Cecyliusza,
Niechaj opuszcza laryjskie wybrzeże
I z Komum[35] w drogę do Werony rusza:
O pewnych rzeczach w przyjaznej rozmowie
Z ust przyjaciela wiernego się dowie.
Więc jeśli mądry, niech zaraz pośpiesza,
Choć go wstrzymuje nadobna dziewczyna,
Tysiąc się razy u szyi mu wiesza,
I żeby został, na wszystko zaklina.
A właśnie teraz, jeśli słuszna wierzyć,
Straty kochanka nie mogłaby przeżyć.
Bo odkąd pieśni przeczytał początek
O matce bogów[36], odtąd nieszczęśliwa
Miłości czuje najgorętszy wrzątek.
— Ja ci przebaczam, o Safono tkliwa,
Te uniesienia i namiętne szały:
Pieśni początek wzniosły i wspaniały.






Ilustracja — osoba paląca zwoje na ołtarzu.
XXXVI.
CAŁOPALENIE.

Ramoty Woluzego[37], obrzydliwe śmiecie,
By spełnić ślub kochanki, na ogień pójdziecie.
Taki Kupidynkowi i świętej Wenerze
Ślub zrobiła kochanka: jeśli się nawrócę
I jamby[38] me zjadliwe na zawsze porzucę,
Wtedy najgorsze pisma wierszoklety zbierze
I kulawemu bogu[39] zaniesie w ofierze.
Filutka, snać odkryła węzełek pokrewny
Między suchymi rytmy a suchemi drewny.
Ty, córo fali sinej, o potężna pani
I świętego Idalium[40] i urskiej przystani[41],
I Gnidu[42] błotnistego i morskiej Ankony[43],
Której Amatunt[44], Golgi[45] oddają pokłony
I Durrachium[46], Adryi gospoda, cześć składa,
Przyjmij ślub i spełnieniu dopomagaj rada:

Wszak zdrożnego nic niema w kochanki życzeniu.
Wy zaś, brednie, tymczasem ogrzać się w płomieniu,
By spełnić ślub kochanki, na ten stos pójdziecie,
Ramoty Woluzego, obrzydliwe śmiecie.









XXXVII.
BOHATEROWIE PÓŁŚWIATKA.

Szajko kogutów, wy z półświatka zuchy,
Od Dioskurów pod dziewiątym słupem![47]
Więc my, myślicie, wszyscy eunuchy
I wszystko w mieście ma być waszym łupem?
Że was tam razem kpów kilkuset siedzi,
Więc już myślicie, że takiej gawiedzi
Ja się ulęknę i ukorzon strachem
Nie zamaluję was jednym zamachem?
Ja wasze sprawki i niecne hulanie
Wypiszę pięknie na knajpeczki ścianie;
Bo tam siedziała w tem dobranem gronie
Kobieta, którą pieściłem na łonie
I kochał, jak nikt już kochał nie będzie,
I cierpiał za nią w szalonym obłędzie.
Dziś — wy ją macie, panicze, po woli,
Wy wszyscy — i to jeszcze bardziej boli —
Z pod ciemnej gwiazdy zaułkowe gachy;
A tyś, Egnacy[48], hersztem tej watahy,

Syn Celtyberyi, co słynie z królików,
Sławny z sążnistych na brodzie kosmyków
I zębów pewnym wypłukanych płynem;
Nie dziw, boś przecie Celtyberyi synem.






XXXVIII.
WYRZUT.

Źle, Kornificy, źle z Katullem twoim:
Choroba ciężkim nęka niepokojem
I ciągle gorzej, co dzień, co godzinę;
A tyś pociechy dał choć odrobinę?
Wszak to tak łatwo, nie kosztuje wiele.
Gniewam się na cię: tacyż przyjaciele?!
Toć mnie słów parę od skarg Symonida[49]
Choćby smutniejszych, ach, niebem się wyda!





XXXIX.
ŚMIESZEK.

Egnacy, że ma zęby jak śnieg białe,
Śmieje się wszędzie. W sądzie grono całe
Płacze wzruszone wymową obrony:
On się uśmiecha; na stosie złożony
Jedynak, matka gorące łzy leje:
Śmieje się — słowem, niech się co chce dzieje,
On się uśmiecha; taka to maniera
Brzydka i szpetna tego kawalera.
Więc przyjm odemnie, bratku, radę grzeczną:
Choćbyś był Sabin z ogładą stółeczną,
Umber opasły lub Etrusk brzuchaty,
Lub Lanuwijczyk czarny i zębaty,
Lub Zapadanin z moich stron rodzinnych,
Co zęby płucze — że nie wspomnę innych —
I takbym radził powściągnąć chichoty,
Śmiech bowiem głupi jest szczytem głupoty.
Lecz tyś Celtyber a rzecz nadto znana,
Że aby zęby, dziąsła wymyć zrana,

Lud tam dziwnego używa sposobu:
Płyn na to służy — własnego wyrobu;
A im kto u was czyściejsze ma zęby,
Ten owej cieczy wziął więcej do gęby.





XL.
ZEMSTA POETY.

Cóż to za myśl szalona, lub co ci stąd przyjdzie,
Że się pchasz na me jamby, nieszczęsny Rawidzie?
Lub może bóg cię jaki do tyla zaślepił
I popycha, szaleńcze, abyś mię zaczepił?
A może chcesz się dostać na ludzkie języki,
Chcesz poczuć na swej skórze ostry nóż krytyki?
Poczujesz, bo wiedz o tem, że kto się pokusi
O me kochanie, wieki pokutować musi.





XLI.
DROGA AMEANA.

Dziesięć tysięcy![50] — Tyle Ameana
Chciała ode mnie, ta piękna — ruina,
Ta róża zwiędła, wszystkim z nosa znana
Bankruta z Formij[51] dziewczyna.
Hej, krewni, co się o pannę troszczycie,
Zbierzcie przyjaciół, zwołajcie lekarzy:
Chora biedaczka — i w spiżowej płycie[52]
Nigdy nie widzi swej twarzy.





XLII.
SPOSÓB NA SPOSÓB.

Hej, tu do mnie, wierszyki, gdziekolwiek jesteście,
I stąd i zowąd, zewsząd wszystkie do mnie śpieszcie:
Drwi ze mnie podła ścierka; mimo wielu sprzeczek
Ani myśli mi moich odesłać karteczek[53].
Wy mię jeszcze wybawić możecie z kłopotu;
Więc ją wszystkie obsiądźcie i żądajcie zwrotu.
Ale która? spytacie. — Poznacie ją snadnie:
Patrzcie, ta, co jak mima[54] tam drepta szkaradnie,
Śmiejąc się, jak charcica paszcz otwiera całą.
Tę tedy wy obsiądźcie i natrzyjcie śmiało:
»Oddaj, ścierko, natychmiast nieswoje karteczki!
»Hola, ścierko obrzydła, nie oddasz książeczki?«
Ani drgnie: o rynsztoku, o śmiecie, o błoto!
Od tych, co najpodlejsze, podlejsza istoto!
Lecz kiep ten, co na próbie pierwszej poprzestanie.
A więc raz jeszcze głośniej powtórzcie wezwanie:
»Oddaj, ścierko, natychmiast nieswoje karteczki!
»Hola, ścierko obrzydła, nie oddasz książeczki?«

Nic nie pomaga, jakby nie jej się tyczyło.
Aha! już mam, już zgadłem, w czem się tu chybiło.
Jeśli już nic innego, to jedno wskóramy:
Na twarz sobaczą wstydu wywabimy plamy.
Ale z innej jej trzeba zafundować beczki:
»O cnotliwa dzieweczko, oddajże karteczki!«






XLIII.
PIĘKNOŚĆ.

Witaj, dziewico z noskiem wysokim
I stópką słonia i siwem okiem;
Palce jak pieńki, z ust pryska ślina,
Mowa przekupkę wprost przypomina:
Oto bankruta z Formij[55] dziewica!
I ciebie piękną zwie okolica,
Obok mej Lesbii kładzie uroczej? —  —
O ludzie, ludzie, gdzież gust? gdzie oczy?!





XLIV.
DO MOJEJ WIOSKI[56].

Wiosko moja — choć nie wiem, jakie ci dać miano:
Pod nazwą Tyburtyńskiej jesteś temu znaną,
Co mi szczerze życzliwy; kto się przekomarza,
Sabińskiej cię przezwiskiem upornie obdarza —
Lecz taka czy owaka, wielbiciela we mnie
Masz, wiosko, gdyż u ciebie bawiłem przyjemnie,
Lecząc się z kaszlu; winien żołądek niecnota,
Gdy go do smacznych kąsków zbyt brała ochota.
Bo gdy do Sestyusa w gości się wybieram
I jego na Ancyusa oracyę przezieram,
Oracyę pełną żółci i goryczy zjadłej,
Razem ciężki mię kaszel i katar opadły;
Aż do twego ustronia zmykam, ledwie żywy,
I tu mię wyleczyły spokój i pokrzywy.
Więc przyszedłszy do zdrowia, szczere składam dzięki,
Żeś się na mnie nie mściła, lecz ulżyła męki.

Lecz jeżeli czytania Sestyusa mowy
Jeszcze raz się dopuszczę, to niech katar nowy
I kaszel ciężki — nie mnie, Sestyusa morduje,
Co zaprasza, gdy pierwej złą mową mię struje.





Ilustracja — obejmująca się para, obok przyglądający się jej Kupidyn.
XLV.
SZCZĘŚLIWA PARA.

Septymi Akme, swoje kochanie,
Trzymał w objęciu i rzekł: »O luba!
»Gdy cię me serce kochać przestanie,
»Niech mię ostatnia nie minie zguba,
»Niech na libijskim piasku rozpiekłym
»Spotkam się w oko sam ze lwem wściekłym!«
A wtem Amorek kichnie po prawej:
Widać kochankom bożek łaskawy.

A Akme główkę schyla ku ziemi,
Drogiego chłopca oczka pijane
Usty całuje koralowemi:
»Ja ci na wieki wierną zostanę;

»Na mego serca spieszniejsze drżenie
»I na gorętsze klnę się płomienie«,
A wtem Amorek kichnie po prawej:
Widać kochankom bożek łaskawy.

Pod dobrą wróżbą miłość się splata,
Szczęście wzajemne uwieńcza śluby:
Tkliwy Septymi za skarby świata
Nie dałby Akme, swej Akme lubej;
A wierna Akme znów Septymiego
Całem serduszkiem kocha jednego.
Widział kto większe szczęście na świecie,
Widział bujniejsze miłości kwiecie?





XLVI.
POWRÓT.

Już wiosna ciepłą piersią oddycha,
Nieba zimowy rozruch ucicha,
Lubem Zefirka tchnieniem głaskany.
A więc żegnajcie, frygijskie łany[57],
Spiekłej Nicei[58] pola uprawne:
Azyi grody zwiedzajmy sławne!
Już naprzód myśl ma drży niecierpliwa,
Już się do drogi noga wyrywa.
Hej, towarzysze, żegnajcie, mili,
Coście w te dale ze mną przybyli,
A dziś wesoło szlaki różnymi
Znów do ojczystej wracacie ziemi!





XLVII.
CNOTA W KĄCIE.

Więc was dwóch, Porcyusa i Sokratyona,
Was, sławnych arcyłotrów przy boku Pizona,
Was, wyrzutków parszywych, dwie torby dziurawe,
Was wolał ten kiep Pryap,[59] niż dwie dusze prawe,
Weraniego z Fabullem, droższych mi nad życie?
Dziś wy przy sutych stołach z południa[60] siedzicie,
A moje druhy prawe po rynku jak cienie
Błądzą, póki nie kapnie jakie zaproszenie!





XLIX
DO CYCERONA.

Najwymowniejszy w Romula plemieniu
I z tych, co żyją, i z tych, co już żyli,
I co żyć będą w przyszłem pokoleniu,
Dzięki ci, Marku, serdeczne w tej chwili
Składa wieszcz Katull od szarego końca,
Katull, wieszcz lichy od szarego końca,
Tobie, coś z wszystkich najlepszy obrońca.





L.
DO PRZYJACIELA.

Wczora, Licyni, jak wiesz, wolne chwile
Na wierszowaniu spędzaliśmy mile.
Wierszyków pieprznych, jak była umowa,
Sypie się bezlik — co wiersz, miara nowa;
A co przy winie z nas który wyceli,
Drugi natychmiast dowcipnie odstrzeli.
Potem odszedłem tak oszołomiony
Twoim dowcipem i tak rozmarzony,
Żem już nic nie jadł, nieszczęśliwy człowiek,
I sen noc całą stronił od mych powiek.
Cierpiąc piekielne bezsenności męki,
Pierwszego brzasku wyglądam jutrzenki,
By znów być z tobą, znów gawędzić z tobą.
A gdy już nie wiem, co począć ze sobą,
Leżąc bez ruchu — tak ze sił opadam —
Ten wierszyk tobie, mój drogi, układam,
Świadka mej wielkiej za tobą tęsknoty.
Tylko zbyt zimny ty nie bądź, mój złoty,
I tej ku sobie nie zamróź ochoty.
O, jest Nemezys, bogini surowa:
Z nią nie zadzieraj, bo skarać gotowa!





LI.
DO LESBII.

Młodzian ten u mnie od boga szczęśliwszy,
Co dłoń w dłoń, oko w oko utopiwszy,
Poi się słów twych przenajsłodszem echem,
Cudnym uśmiechem.

Mnie ten czar urzekł i zmysły odbiera;
Widok twój, Lesbio, dech w piersi zapiera,
Że z gardła dostać nie mogę ni słowa,
Biedny niemowa.

Język mi w ustach bezwładny omdlewa,
Ogień gorący jagody oblewa,
W oczach ćma siada, szum rozsadza uszy,
Nęka i głuszy.[61]

Gnuśność nieszczęście, o Katullu, twoje:
Stąd twe wybryki, stąd żądz niepokoje;
Gnuśność i króle i bogate grody
Wiedzie do szkody.





LII.
O CZASY!

I ty żyjesz, Katullu, i znosisz cierpliwie,
Jak na konsulat Watyn[62] przysięga fałszywie,
W krześle kurulnem Nonius[63] z wolem się rozpiera?
A Katull jeszcze żyje, Katull nie umiera?





LIII.
WYPADEK W SĄDZIE.

W sądzie niedawno uśmiałem się szczerze.
Właśnie mój Kalwus[64] i dawne i świeże
Łotra Watyna illustruje sprawki,
A wtem rąk dwoje podnosi ktoś z ławki
I ze swych wrażeń na głos się spowiada:
»A to ci berbeć:[65] jak on ślicznie gada!«





LV.
DO KAMERYUSA.

Jeżeli łaska, powiedz, w jakiej norze
Tak dobrze skryty siedzisz o tej porze?
Dziś cię szukając, obleciałem marnie
Pole Marsowe, cyrk, wszystkie księgarnie;
Byłem na górze[66], kędy Jowisz władnie,
Portyk Wielkiego[67] przetrząsłem dokładnie,
Wreszcie kobietki zaczepiam już śmiało,
Te, którym z oczu wesoło patrzało:
»Gdzie Kameryus? — powiedzcie, niecnoty!«
Szat odchylając w lot jedna z pustoty:
»Tu pod tym — rzecze — pączkiem sobie lula«.
Nie, żeby to znieść, trzeba sił Herkula!
Tak od przyjaciół odgradzać się szczelnie!
Lecz gdzie się kryjesz? — powiedz a rzetelnie,
Zawierz mi śmiało, wyjaw, co cię boli:
Czy białe dziewczę trzyma cię w niewoli?
Cała pociecha miłości przepada,
Jeśli spętany język nie wygada;

Wszak gadatliwa bywa Wenus pusta.
Chcesz jednak? — dobrze: zamknij kłódką usta
I milcz już sobie jak kamień, uparty,
Byleś był tylko szczęśliw — nie na żarty.






LVII.
DOBRANA PARA.

Z kpa i psubrata — zawsze piękna para;
Z szelmy Mamurry[68] również — i z Cezara.
Nie dziw, bo piętno za niecne zasługi,
Rzymskie łotr jeden, formiańskie[69] drugi,
Oba na czole mają wypalone!
Oba plugawcy, braciszki rodzone:
Na jednej sofie oba tworzą, płodzą,
Obydwa sprytnie mężatki uwodzą,
W norach rozpusty znajomość też stara —
Z kpa i psubrata — zawsze piękna para!





LVIII.
NIEGDYŚ A TERAZ!

O Celiu! Lesbia, ta Lesbia jedyna,
Droższa mi niegdyś niż życie, rodzina,
Dziś po zaułkach, jak ostatnia ścierka,
Na Rema wnuków wielkodusznych zerka!





LIX.
RUFA[70].

Rufa z Bononii, Meneniusa żona,
Rufula darzy słodkimi dziś względy,
Ta sama, co to, jak mysz wygłodzona,
Ochłapy z stosów chyłkiem kradnie wszędy;
Lecz gdy ją złapie za chlebem w pogoni,
Co z płonącego stosu się wyroni,
Kudłaty grabarz, wnet bat zaszeleści,
Bo sypie w babę, co tylko się zmieści.





LX.
JĘK BOLEŚCI.

Czy tobie matką była gór libijskich lwica,
Czy Scylla, napół suka a napół dziewica,
Że pierś twa tak kamienna i taka okrutna,
I niczyja cię dola nie poruszy smutna?
Bo gdym wołał do ciebie w moim ciężkim razie,
Tyś głuchy, zamknął uszy mym jękom — ty, głazie!





Ilustracja — Hymen trzymający pochodnię i wieniec, otoczony chmurami.
LXI.
PIEŚŃ WESELNA.

O ty, co na Helikonie[71]
W Muz dziewięciu bawisz gronie,
Uranii synu wielbiony,
Co z panienek robisz żony,
Oj, Hymenie wielbiony!

Majeranku wonne kwiecie
Niech twe skronie dziś oplecie;
Zabierz welon, stopki białej
Wzuj ozdobę, pstre sandały,
I przybywaj, zuchwały!


W dniu wesołym, uroczystym
Zanuć pienie głosem czystym,
Pieśń w weselnym zanuć tonie;
Nóżką tupaj, żagiew dłonie
Niech wstrząsają, co płonie.

Jak Idalska niegdyś pani[72]
Sędzi niosła serce w dani,
Tak dziś Winia piękna, tkliwa
W Manliusa dom przybywa
A z nią wróżba szczęśliwa.

Tak azyjski mirt zielony
W niebo strzela wprost ramiony,
Bóstwa leśne gałąź młodą
Podlewają niebios wodą,
Rychło tany zawiodą.

Więc nuż, tu swe kieruj kroki,
I tespijskie rzuć opoki[73],
I aońskie rzuć jaskinie[74],
Kędy dając chłód kotlinie,
Aganippy zdrój[75] płynie.

Pannę wprowadź w dom z pierścionkiem,
Co już tęskni za małżonkiem;
Mąż niechaj będzie dębina,
Słabym powojem dziewczyna,
Co na drzewo się wspina.


Hej, panienki, jako wiśnie,
I wam taki dzionek błyśnie;
Dziś zanućcie skoczne pienie:
Witaj, witaj nam, Hymenie,
Oj, Hymenie, Hymenie!

Ilustracja — orszak z parą na czele i przyglądająca im się postać z płonącą pochodnią.

Wezwanie bożka ucieszy,
Do dzieła chętniej pośpieszy,
Tu kierując kroczek żwawy,
On, sprawca miłości prawej,
Bóg kochankom łaskawy.

Któż bardziej między niebiany
Czułym sercom pożądany?
Komu większe uwielbienie
Niosą, niż tobie, Hymenie,
Oj, Hymenie, Hymenie!


Ciebie wzywa rodzic drżący
Do swej córy do kwitnącej;
Tobie panna daje wianek,
Ciebie w ślubny czeka ranek
Z drżącem sercem kochanek.

Ty panienki, śliczne kwiatki,
Zabierasz od ojca, matki;
Chłopcu, co kocha szalenie,
Dziewczę oddajesz, Hymenie,
Oj, Hymenie, Hymenie!

Bez ciebie Wenus u ludzi
Czci, szacunku nie obudzi:
Gdy ty zechcesz wszystko może —
Któryż z bogów z tobą, boże,
Który równać się może?

Dom bez ciebie pustką stoi,
Ojcu dziatwa się nie roi:
Twoja łaska wszystko może —
Któryż z bogów z tobą, boże,
Który równać się może?

Gdzie cześć twoję mają za nic,
Kraj nie rodzi stróżów granic:
Z twojej łaski rodzić może —
Któryż z bogów z tobą, boże,
Który równać się może?


Drzwi otwierać: panna blizka;
Widzisz jak snop iskier pryska?
Wychodź, bo czas bieży skory,
Patrz, już zbladły dnia kolory:
Wychodź, panno, z komory!

Zapłoniona idzie, stanie;
Łzy wyciska jej wołanie,
Że już musi wyjść z komory,
A tu czas ucieka skory:
Wychodź, panno, z komory!

Aurunklejo, osusz oczy,
Bo dziewicy tak uroczej
Aż w najdalsze świata końce
Nie widziało jeszcze słońce,
Na niebo wychodzące.

Tak się w ogrodzie bogacza
Piękna lilijka odznacza
Między rozlicznymi kwiaty —
Lecz ucieka czas skrzydlaty:
Wychodź, panno, z komnaty!

Wychodź, panno: już się godzi;
Słyszysz? proszą chłopcy młodzi.
Nie widzisz-li, jak łuczywo
Pozłocistą wstrząsa grzywą?
Wychodź, panno, co żywo!


Już twój mąż w ślepym obłędzie
Miłostek szukał nie będzie;
Już się pragnie zbyć swobody,
By z ust twoich spijać miody,
Niecierpliwy pan młody.

W twe objęcie on się wpije
Jak szczep winny, co się wije
Koło drzewa, swej podpory —
Ale czas ucieka skory:
Wychodź, panno, z komory!

Któż wymierzy, kto policzy,
Ile dadzą mu słodyczy
Noce, dzionki i wieczory —
Ale czas ucieka skory:
Wychodź, panno, z komory!

Chłopcy, w górę, hej, łuczywa;
Widzę welon: już przybywa.
Więc weselne nućcie pienie:
Oj, Hymenie, oj, Hymenie,
Oj, weselny Hymenie!

Teraz usta, jeśli wola,
Niech rozwiąże już swawola;
Orzeszki[76] tłum chłopców żwawy
Weźmie: nie tobie zabawy,
Lecz Talassowe sprawy[77].



∗             ∗

Bywałeś motylkiem nieraz,
Boś był wolny, ale teraz
Byłby grzech już i zgorszenie —
Oj, Hymenie, oj, Hymenie,
Oj weselny Hymenie!

I ty, panno, bądź łaskawą:
Nie broń, do czego ma prawo,
Nie wodź go na pokuszenie —
Oj, Hymenie, oj, Hymenie,
Oj, weselny Hymenie!

Patrz: wstępujesz nie do chaty,
Lecz w małżonka dom bogaty,
Posłuszny na twe skinienie —
Oj, Hymenie, oj, Hymenie,
Oj, weselny Hymenie!

W późne lata rządź szczęśliwa,
Aż twa głowa kiedyś siwa
I ręce poczują drżenie —
Oj, Hymenie, oj, Hymenie.
Oj, weselny Hymenie!

Panno! wróżby złej unikaj,
Nóżką proga mi nie tykaj;
Wejdź szczęśliwie w domu sienie —
Oj, Hymenie, oj, Hymenie,
Oj, weselny Hymenie!


Patrz: na łożu, tam w komnacie,
Mąż spoczywa na szkarłacie,
Serce pali mu pragnienie —
Oj, Hymenie, oj, Hymenie,
Oj, weselny Hymenie!

I twe serce się wyrywa,
Do małżonka, lecz ukrywa
Pierś namiętne swe płomienie
Oj, Hymenie, oj, Hymenie,
Oj, weselny Hymenie!

Drużbo, ramię puść dziewicy,
Niech już wejdzie do świetlicy
W zacnych niewiast zgromadzenie —
Oj, Hymenie, oj, Hymenie,
Oj! weselny Hymenie!

Cne matrony niechaj wiodą
Do łożnicy pannę młodą
Na szczęśliwe połączenie —
Oj, Hymenie, oj, Hymenie,
Oj, weselny Hymenie!

Mężu! już się jaw w komnacie,
Już małżonka czeka na cię,
Małżonka cudnej urody:
Jak śnieg skronie, a jagody
Krasne jako mak młody.


I tobie, małżonku, sława:
I tobie Wenus łaskawa
Nie skąpiła swej urody —
Lecz czas bieży, więc pić miody
Spiesz się, spiesz, panie młody!

Tak — teraześ już w komorze:
Niech ci Wenus dopomoże,
Gdy miłości twojej prawej
Już przystoją jasne jawy,
Nie lękasz się złej sławy.

Kto libijski piasek rzadki,
Kto świecących gwiazd gromadki
Zdoła zliczyć, ten dokładnie
Pocałunków liczbę zgadnie,
Które mąż dziś ukradnie.

Więc do woli już igrajcie,
Ale nam wnet dziatki dajcie:
Dom ten stary od stuleci
Zawsze pełen bywał dzieci,
Dziś niech pustką nie świeci.

Niech małego nam Torkwatka
Wnet na łonie pieści matka;
Niech dziecina od mateczki
Do ojca wznosi piąsteczki
I wyszczerza ząbeczki.


I niech ojca przypomina,
Każdy w nim odgadnie syna;
A twarzyczka niech chłopczyny
Daje jawny i jedyny
Dowód cnocie matczynej.

Niech od dobrej matki bierze
Piękne imię w takiej mierze,
Jak Telemach młody dzierży
Wieniec sławy wiecznie świeży
Po cnotliwej macierzy.

Już zamknijcie drzwi, panienki:
Dość zabawy, dość piosenki;
Wy, żegnajcie, państwo młodzi:
Niech wam dobrze się powodzi,
W szczęściu młody wiek schodzi.








Ilustracja — orszak niosący pochodnie.
LXII.
PIEŚŃ WESELNA II.

Wieczór: wstańcie, młodzieńcy. Długo pożądana
Wchodzi na niebo gwiazda wieczoru świetlana.
Czas już powstać, już sute czas opuścić stoły,
Pan na idzie: wnet Hymen tu zabrzmi wesoły.
Przybądź, przybądź, Hymenie, oj, weselny Hymenie!
Drużki! wstali młodzieńcy: wy wstańcie, dziewice;
Już gwiazdeczka z za Ety[78] wychyla swe lice.
Wstali, był pewnie powód szybkiego powstania:
Pewnie teraz zanucą pieśń godną słuchania.
Przybądź, przybądź, Hymenie, oj, weselny Hymenie!
Nie łatwo przyjdzie palmę nam zdobyć, rówieśni.
Patrzcie, panny zanucą obmyślane pieśni.
Mają piosnkę nielada, co pewnie zasłynie;
Nie dziwota, bo z głębi serduszka im płynie.
Z nas zaś każdy tu serce a tam oczy zwraca;
Słusznie klęskę poniesiem: przed tryumfem praca.
Teraz przynajmniej skupić uwagę wypada:
Ich pieśń na nas śpiewania obowiązek wkłada.

Przybądź, przybądź, Hymenie, oj, weselny Hymenie!
Jasna gwiazdo wieczoru! jest-li tam na niebie
Gwiazdeczka okrutniejsza i sroższa od ciebie?
Ty zabierasz z wianuszkiem pannę z matki łona,
Zabierasz, choć się wzdryga i wzbrania spłoniona;
Idzie pod moc dzikiego młodziana nieboga:
Cóż gorszego zwycięzca robi w mieście wroga?
Przybądź, przybądź, Hymenie, oj, weselny Hymenie!
Jasna gwiazdo wieczoru! jest-li tam na niebie
Gwiazdeczka pożądańsza i słodsza od ciebie?
Ty swem światłem uświęcasz małżeńskie układy,
Uchwalone przez mężów, przez rodziców rady,
Ważne dopiero, gdy ty zabłyśniesz nam mile:
O, czyż dali bogowie słodszą nad tę chwilę?
Przybądź, przybądź, Hymenie, oj, weselny Hymenie!
Gwiazdo wieczoru! jednę zabrałaś nam z grona.
Na tych, co kradną w nocy, straż postanowiona:
Ciebie, któż się ustrzeże? - Kradniesz w nocnej porze,
Kradniesz pod innem mianem, kiedy wstają zorze.
Przybądź, przybądź, Hymenie, oj, weselny Hymenie!
Ej, panny! wywodzicie skargi, a nieszczerze;
Niejedna szepnie w duchu: niech i mnie zabierze.
Przybądź, przybądź, Hymenie, oj, weselny Hymenie!
Rośnie kwiatek w ogródku za płotem sekretnie;
Nie uszczknie go bydełko, lemiesz nie podetnie.
Pieszczoch wiatrów, dżdże pije, wzrost ma od słoneczka,
Wzdycha za nim młodzieniec, wzdycha panieneczka.
Lecz kiedy zwiędnie, ręką zerwany dzieweczki,

Gardzą kwiatkiem młodzieńcy, gardzą panieneczki.
Tak pannę uwielbiają, póki cały wianek;
Lecz gdy piękny wianuszek zabierze kochanek,
Gdy dziewictwa kwiateczek uwiędnie uroczy,
I chłopcy i panienki odwracają oczy.
Przybądź, przybądź, Hymenie, oj, weselny Hymenie!
Rośnie winna latorośl w polu opuszczona;
Ni buja, ni słodkiego nie wydaje grona,
I własnego nie zdolna udźwignąć brzemienia,
Chyli się i warkoczem dotyka korzenia;
Wół roboczy nie lubi, oracz jej nie lubi.
Lecz gdy więza kochanka silnego poślubi,
Garnie się ku niej oracz, garnie wół ochotnie.
Tak i panna z wianeczkiem marnieje samotnie;
Lecz gdy w lat swych poranku dziewica poślubi,
Uwielbia ją małżonek, ojciec, matka lubi.
Przybądź, przybądź, Hymenie, oj, weselny Hymenie!
Z takim mężem, dziewczyno, nie zaczynaj sporu,
Co ci dany jest z ojca i matki wyboru;
Bo słuchać ojca, matki słuszna i należy.
Wianek twój jest też w części ojca i macierzy;
Część należy do ojca, część macierz posiada,
Jedna tylko część twoja: walczyć nie wypada
Z dwojgiem, co już swe prawa przelali wraz z wianem
Na zięcia; on już odtąd twym mężem i panem.
Przybądź, przybądź, Hymenie, oj, weselny Hymenie!





Ilustracja — nimfy pływające w morzu, obserwujące pobliski statek.
LXIV.
WESELE PELEUSA I TETYDY.

Wspaniałe sosny, niegdyś Pelionu córy[79],
Wartko pruły szumiące Neptuna lazury,
Płynąc nad złoty Fazys[80], kędy słońce wschodzi.
Bo sławne bohatery, kwiat argiwskiej młodzi,
Po złote runo śmiało do Kolchów krainy
Mknęli w chyżym korabiu przez słone głębiny,
Dłońmi wioseł modrawe zamiatając brody.
Samo bóstwo, co włada wysokimi grody[81],
Zbudowało im pojazd, przez wiatry pędzony,
Belki sosnowe w okręt zbiwszy zakrzywiony,
Co pierwszy poznał żywioł Amfitrycie[82] święty.
Gdy statek ostrym dzióbem zaczął pruć odmęty
I woda się spieniła, wiosłami sieczona,
Wynikły Nereidy z fal wzburzonych łona,
Nie mogąc się napatrzyć dziwnemu widoku.
Wtedy dni kilka dano śmiertelnemu oku
Oglądać morskie Dziewy, całe obnażone,
Aż po pierś wystające nad wały wzburzone.

Wtedy Pelej[83] Tetydę[84] pokochał zuchwały;
Bogini nie wzgardziła ludzkimi zapały,
I sam ojciec na związek dał swe przyzwolenie.
Sława wam, bohatery, bogów pokolenie,
W lepszych czasach zrodzeni, wielkich matek dzieci!
Was nieraz jeszcze pieniem ma Muza zaleci,
Ciebie zwłaszcza Peleju, niw tessalskich chwało!
Z ludzi ciebie jednego to szczęście spotkało:
Tobie sam ojciec bogów ustąpił kochania[85],
A piękna Neptunówna kochać się nie wzbrania;
Tobie Tetys w małżeństwo swoję wnukę daje
I Ocean, co wszystkie obejmuje kraje.
Gdy po upływie czasu piękny dzionek błyśnie,
W dom się cała Tessalia gęstym tłumem ciśnie;
Gości dworzec królewski pomieścić nie zdoła,
A każdy niesie dary, każda twarz wesoła.
Scyr[86] pustynią i ftyjskie Tempy[87] opuszczone,
W Krannon pusto, Laryssy[88] mury wyludnione:
Do Farsalu[89] gromadnie ciągnie lud wesoły.
Nikt roli nie uprawia, spoczywają woły;
Winnic krzywa motyka nie trzebi, nie piele,
Skiby nie odwracają pochyłe grądziele;
Pod nożem ogrodnika gałązka nie spada,
Porzucone lemiesze brudna rdza osiada.
Zato w dworcu królewskim, jak długi, szeroki,
Kapią od złota, srebra stropy i ścian boki.
Kość słoniowa lśni w krzesłach, na stołach kielichy,
Wszędy skarby ogromne widać i przepychy.

Łoże bogini stoi w komnacie środkowej,
Wspaniałe, całe lśniące od kości słoniowej.
Na niem purpura sokiem tyryjskim pojona,
Na niej wieków zamierzchłych powieść wyrażona
Bohaterów przewagi dziwnym kunsztem głosi.
Na Dyi brzegu[90], który szumna fala rosi,
Patrzy za Tezeusa szybko mknącą nawą
Aryadna nieboga z raną w sercu krwawą,
I choć widzi na oczy, oczom swym nie wierzy.
Bo rankiem, gdy ją tylko sen zdrajca odbieży,
Patrzy: brzeg pusty, nigdzie ni śladu człowieka,
A niewierny kochanek przez fale ucieka,
Święte przysięgi wiatrom oddając w opiekę.
Za nim na brzegu, smutną podniósłszy powiekę,
Patrzy córa Minosa jak posąg z kamienia,
Patrzy za nim w dal siną i w rozpacz się zmienia.
Już złocistych kędziorów wstęga nie oplata,
Białego łona lekka nie osłania szata;
Zdarta przepaska tamy już piersi nie kładzie:
Wszystko u stóp dziewicy spoczywa w nieładzie,
Rozrzucone po ziemi liże fala słona.
Lecz nie w głowie jej wstęgi, ni szata zmoczona:
Tezeusa, choć pełna bolów i katuszy,
Kocha z całego serca, kocha z całej duszy.
Biedna! nad nią Cypryda[91] znęcała się srodze,
Ciernie miłości w serce włożywszy niebodze
Już w onej chwili, kiedy by uiścić się z dani,
Śmiały Tezej z pirejskiej odbiwszy przystani,

Gortyńskiego władarza[92] przestąpił był progi.
Bo gdy Cekropią[93] niegdyś pomór trapił srogi,
Więc za śmierć, którą poniósł niegodnie królewic[94],
Sam wybór młodzieniaszków, sam kwiat hożych dziewic
Na żer Minotaurowi co rok słać musiała.
Gdy więc taka niedola stolicę nękała,
By ojczyznę uwolnić od plagi niezmiernej,
By ofiar nie posyłać Krecie ludożernej,
Sam Tezej żywot ważyć postanowił święcie.
I z pomyślnym wietrzykiem na chyżym okręcie
Przybył do złego króla wspaniałej stolicy.
Lecz skoro na nim oko spoczęło dziewicy,
Co dotąd obok matki na wonnem posłaniu
Sypiając, nie wiedziała o innem kochaniu,
Piękna jak mirt wysmukły, zwilżany strumieniem,
Albo kwiat malowany młodej wiosny tchnieniem:
Nie pierwej zeń odjęła pożądliwe oko,
Aż się miłość w serduszko zaryła głęboko
I całą przeniknęła aż do szpiku kości.
Boski chłopcze[95]! co serca dręczysz bez litości,
Co gorycz zjadłą wlewasz w rozkoszy kielichy,
Pani, którą czczą Golgi, idalski gaj cichy,
Jakież burze miotały biedną bez ustanku,
Kiedy o jasnowłosym marzyła kochanku!
Jakiż lęk niespokojny jej serce opada,
A twarz, przedtem rumiana, wnet jak srebro blada,
Gdy się Tezej z potworem ważąc na rozprawę,
Poszedł po śmierć, bohater, lub zwycięstwa sławę!

Ileż westchnień się z piersi wyrwało kryjomych,
I ślubów niedaremnych, li bogom wiadomych?
Bo jak dąb rozłożysty na Tauru szczycie,
Lub smolną sosnę, szyszki rodzącą obficie,
Wicher, nagle przypadłszy, z korzeniem wyrywa;
Drzewo waląc się przestrzeń szeroką pokrywa
I wszystko, co na drodze, kruszy, miażdży, miele:
Tak Tezej ziemię bykiem straszliwym zaściele,
Co wiatr pusty rogami bódł w szalonym miocie.
Teraz, chwałą okryty, myśli o powrocie,
Ostrożnie się trzymając cienkiej nici wątku,
By w jakim labiryntu nie zbłądzić zakątku,
By szczęśliwie zwodnicze wyminąć zakręty.
Ale pocóż od rzeczy zbaczać rozpoczętej?
Mamże wspomnieć, jak, biedna, ojcowskie oblicze,
Jak porzuca siostrzanej miłości słodycze,
Jak rodzicę tonącą w łzach i narzekaniu,
Wszystko, wszystko Tezeja poświęca kochaniu?
Lub jak przez fale płynie do Dyi wybrzeży,
I jak tam ją niewierny kochanek odbieży,
Gdy spoczywa głęboko pogrążona we śnie?
Raz po raz kilkakrotnie krzyknęła boleśnie,
Pierś jęki przeraźliwe rozpaczą targały;
Potem pędzi, nieboga, na szczyt stromej skały
I stąd patrzy na morza niezmierzone dale;
To znów zbiega, szalona, w pląsające fale,
Z pod miękkiej szaty nagie ukazując nóżki,
I te straszliwe skargi szerzy i pogróżki

Wśród łez mokrych, co cieką po spłakanej twarzy:
»Więc mię, zdrajco, zabrałeś od ojca ołtarzy
»I wysadziłeś, zdrajco, na ten brzeg tu pusty?!
»Więc śmiałeś bogów wzywać fałszywemi usty
»I z krzywemi przysięgi wracać w próg domowy?
»Więc wybić strasznej myśli nie mogło nic z głowy?
»Więc w twej piersi kamienie, a nie serce gości,
»Boby miało dla biednej choć iskrę litości!
»Nie takieś mi, niebodze, robił obietnice,
»Oj, nie toś mi przyrzekał, podając prawicę,
»Ale gody wesołe, szczęśliwe zamęście:
»Poszły z wiatrem ulotnym i gody i szczęście.
»Odtąd niech żadna męskim nie wierzy namowom,
»Niech nie ufa mężczyzny przeniewierczym słowom.
»Bo póki rwie się dusza i pragnie namiętnie,
»Wszystko przyrzec ci gotów i przysięgnie chętnie;
»Ale skoro nasyci serce pożądliwe,
»Za nic święte przysięgi, za nic słowa tkliwe.
»Jam cię, zdrajco, wyrwała ze śmierci paszczęki,
»Brata woląc poświęcić, co padł z twojej ręki,
»Niźli ciebie opuścić w tej strasznej godzinie;
»Za to zwierząt i ptaków mam być łupem ninie
»I nikt nawet mych kości ziemią nie przykryje!
»Czy tobie matką lwica, co w pustyni żyje,
»Syrta, Scylla żarłoczna, Charybdy otchłanie,
»Lub cię morze na brzegi wycharkło w bałwanie,
»Że mi tak się odpłacasz, od śmierci zbawiony!
»Jeśli już we mnie ślubnej nie chciałeś mieć żony,

»Jeśli rodzic dał takie przykazanie srogi,
»I tak mię jeszcze mogłeś wprowadzić w swe progi:
»Jabym ci niewolnicą wesoło służyła
»I twoje białe nogi w kąpielibym myła
»I łoże zaścielała purpurą kobierca.
»Lecz ja się skarżę wiatrom, co nie mają serca,
»Ani ust, ani uszu; więc próżno narzekam:
»Odpowiedzi się żadnej — żadnej nie doczekam.
»Jego już przestrzeń dzieli odemnie daleka;
»Na pustym brzegu nigdzie ni śladu człowieka.
»O, zbyt srogo się obszedł ze mną los okrutny;
»Zajrzał mi nawet uszu dla mej skargi smutnej!
»Wszechmogący Jowiszu! bodaj była w biegu
»Łódź cekropska naszego nie dotknęła brzegu!
»Bodaj smutny ładunek wioząc bratu w dani,
»Zdradny flis nie zawinął do naszej przystani;
»Bodaj był nigdy zbrodniarz pod dach nasz nie wstąpił,
»Co by ukryć myśl straszną, pięknych słów nie skąpił!
»Bo gdzież pójdę, nieszczęsna, gdzie zwrócę swe kroki?
»Może w góry Idejskie![96] — Lecz odmęt głęboki
»I spienione mnie od nich oddzielają fale.
»Do rodzica powrócę? — Uciekłam zuchwale
»Z kochankiem, rodzonego brata krwią zbryzganym.
»Lecz może się pocieszę z małżonkiem kochanym?
»Zmyka, gnie gibkie wiosła i mało nie kruszy!
»Kędy spojrzę, brzeg pusty; nigdzie żywej duszy,
»Wyjścia niema, bo wszędzie mokra przepaść zieje,
»Niema ucieczki, trzeba pożegnać nadzieję;

»Wszędzie głucho pusto, wszystko śmierć mi wróży.
»Lecz nim oko omdlałe na wieki się zmruży,
»Zanim dusza opuści obumarłe członki,
»Bogi! klątwy usłyszcie zdradzonej małżonki,
»Zemstę niechaj w ostatniej uproszę godzinie:
»Wy, co zawsze zbrodniarza ścigacie po czynie,
»Którym wieniec wężowy mściwe zdobi skronie,
»Zwiastun strasznego gniewu, co w sercu wam płonie,
»Zjawcie się, Eumenidy, usłyszcie me skargi,
»Które z pod serca, biada! omdlałemi wargi
»Głoszę, biedna, samotna, rozpaczą szalona!
»A jeżeli je z głębi wydobywam łona,
»Wy sprawcie, niech na marne nie idą me żale,
»Lecz jak Tezej samotną zostawił na skale,
»Tak niech siebie żałobą i swoich odzieje!«
Takie z piersi rozdartej smutne skargi leje,
Pomsty z nieba wołając za ten czyn szkaradny.
Skinął głową łaskawie król bogów wszechwładny:
Zadrżała ziemia, morskie zadrżały roztopy,
Świat się zatrząsł w posadach i gwiaździste stropy.
A duszę Tezeusa czarny mrok osłoni,
I z piersi niepamiętnej przestrogi uroni,
Które przez całą drogę dotąd chował święcie;
I nie wywiesił ojcu znaku na okręcie,
Że w erechtejską przystań[97] znów powraca cały.
Bo gdy w porcie gotowe korabie już stały,
Na których miał opuścić święty gród Pallady[98],
Wśród uścisków te ojciec synowi dał rady:

»Synu, droższy nad życie długie i nad duszę,
»Dziś na losy niepewne wyprawić cię muszę,
»Późna pociecho mojej starości zgrzybiałej.
»Lecz kiedy los mój oraz twój umysł wspaniały
»Dziś cię, synu, od mego, wyrywa już boku
»I me oczy wnet swego pozbawisz widoku,
»Ciężkiem sercem cię żegnam, mój synu, i łzawy.
»Więc niech znak pomyślności nie zdobi twej nawy;
»Lecz naprzód łez potoki obfite wyleję,
»I siwą głowę prochem i kurzem posieję,
»Ciemny żagiel następnie powieszę na maszcie:
»Niechaj mojej żałoby i bolu przepaście
»Iberyjskiego płótna[99] ciemna barwa znaczy.
»Gdy zaś pani itońska[100] pozwolić ci raczy,
»(Ród nasz i gród ją swoją opiekunką mieni)
»Że się krwią byka twoja prawica zrumieni,
»Dobrze na to uważaj, co teraz ci wskażę,
»I niech ci czas mych przestróg z serca nie wymaże:
»Skoro tylko ojczyste zajrzysz okiem góry,
»W tej chwili niechaj reje złożą strój ponury;
»Biały żagiel natomiast niech pokrętna lina
»Na samym szczycie masztu wesoło rozpina,
»By co prędzej me błogie źrenice ujrzały
»Znak wesoły, że wracasz do ojczyzny cały«.
Ten rozkaz, szczelnie w piersi Tezeja zamkniony,
Zniknął teraz jak obłok, gdy wiatrem pędzony,
Gór powietrznych opuszcza nagle śnieżne szczyty.
A ojciec z grodu[101] patrzał w dalekie błękity,

Okiem łzami trawionem spoglądając smutno.
Skoro tylko zobaczył wiatrem wzdęte płótno,
Wnet w przepaść, nieszczęśliwy, rzucił się ze skały
Myśląc, że mu Tezeja złe losy zabrały.
Tak wstępując w ojcowskie żałobne komnaty,
Śmiały Tezej się godnej doczekał zapłaty
Za to, że Minosównę porzucił okrutnie.
Ta znów za uchodzącą łodzią patrząc smutnie,
Bolesne w biednem sercu wciąż odnawia rany.
W drugim końcu kobierca Bakchus młodociany,
Przy nim pianych Satyrów i Sylenów chóry,
Ciągnie ku Aryadnie, oblubieniec wtóry.
Tłum radością pijany żwawo w koło pląsa,
I wrzeszczy dana, dana i głową potrząsa.
Tyrsus[102] liśćmi ustrojon jednym w ręku chrzęści,
Ci rozdartego byczka rozrzucają części;
Tamci znów żywym wężem opasują czoło,
Ci w drążonych skrzyneczkach obnoszą wesoło
Święte orgie[103] zakryte tym, co od nich stronią;
Inni walą znów w bębny podniesioną dłonią,
Lub z cymbałów dostają huki przeraźliwe;
Inni wzdąwszy policzki dmą w trąby chrapliwe;
Flet frygijski brzmi wreszcie piskliwymi tony.
Takimi obrazami kobierzec zdobiony
Pokrywał tam łożnicę szeroką zasłoną.
Gdy wreszcie młódź tessalska źrenicę ździwioną,
Napasie do sytości, odchodzi od łoża.
Jako rannym powiewem gładkie fale morza

Marszcząc Zefirek, w wały garbate układa
O świcie, gdy jutrzenka słońce zapowiada;
Zrazu lekkim tchem grane zwolna płyną dalej,
A szept cichy podaje fala siostrze fali;
Wnet przy wietrze silniejszym szumniej, gwarniej suną
W skocznych pląsach, oblane purpurową łuną:
Tak z dworca królewskiego wnet rzesza po rzeszy
Płynie falą i do dom lekką stopą spieszy.
Gdy ci odeszli, z Pelion pierwszy Chiron[104] stary
Przybywa na wesele, niosąc polne dary.
Bo ile kwiatów błonia, ile góry rodzą,
I te co nad wodami potoków wnet wschodzą,
Ciepłą piersią lekkiego Zefirka muskane,
Wszystkie przyniósł w barwisty wieniec powiązane:
Wnet się rozchodzi zapach balsamicznej woni.
I Penej[105] z Temp zielonej przybywa ustroni,
Z Temp wkoło opasanych leśnymi pagóry,
Gdzie pląsają urocze wodnych Najad chóry.
Nie przyszedł próżno; przyniósł pień smukłej buczyny,
Wyrwanej wraz korzeniem i bujne wawrzyny,
Klon w niebo strzelający, topole wyniosłe,
Siostrzyce Faetonta[106], i cyprysy rosłe.
Tą drzewiną szeroko przedsionek ocienił,
Że się bujnem wnet liściem cały zazielenił.
Po nim przyszedł Prometej[107], bogaty w fortele,
Kary jeszcze ślad nosząc wyraźny na ciele,
Którą cierpiał, łańcuchem przykuty do skały,
A członki nad przepaścią rozpięte wisiały.

Wreszcie i bogów rodzic przybywa sam z nieba
Z małżonką i dziatkami, bez jednego Feba
I bez siostry, co Idę opieką zaszczyca;
Bo Pelejem wzgardziła cna Feba siostrzyca[108],
Odtrąciła weselne Tetydy pochodnie.

Ilustracja — Parki zajęte przędzeniem w trakcie uczty.

Gdy już wszyscy bogowie spoczęli wygodnie
I pod ucztą się stoły ugięły wspaniałe,
Niemylne Parki, stare, trzęsące się całe,
Głośno nucić poczęły swe wyroczne pienie.
Słabe ich członki śnieżne okrywa odzienie,
Na niem rąbek potrójny lśni się purpurowy,
Zaś różowe przepaski siwe zdobią głowy.
Ręce wieczną robotę robią, jak należy,

Lewica trzyma kądziel, co wełną się jeży,
Prawica snuje nitkę, skręcając ją silnie
Pięknem, krągłem wrzecionem, kręcącem się pilnie.
Ząb, rwąc paździory, nitce daje pozór gładki,
Warg suchych, zwiędłych, wełny czepiają się płatki,
Co przedtem kosmykami u nitki wisiały;
U stóp boginek runo wełny jak śnieg białej
Leży w pięknych koszykach, plecionych z łoziny.
Tak przędąc wełnę w kole weselnej drużyny,
Czystym głosem zaczęły nucić boskie pienie,
A kłamu im nie zada przyszłe pokolenie:
»O ty, tarczo Ematyi[109] i chwało jedyna,
»Bohaterze głośniejszy kiedyś sławą syna,
»Słuchaj pilnie dziś siostrzyc wyroczni rzetelnej,
»Wróżb niemylnych posłuchaj w tej chwili weselnej,
»Posłuchaj, bo szczęśliwa ci przyszłość sądzona —
»Kręćcie się, snując wątek, kręćcie się, wrzeciona!
»Gwiazda wieczoru błyśnie mężom upragniona,
»Wnet pod wróżbą szczęśliwą pojawi się żona,
»Co ci w duszy miłosne obudzi pragnienia,
»Dzielić z tobą gotowa słodkie upojenia,
»I na szyję toczone zarzuci ramiona —
»Kręćcie się, snując wątek, kręćcie się, wrzeciona!
»Żaden dom nie osłaniał takiego kochania,
»Nigdy taką miłością Amor serc nie skłania,
»Jaką pała dziś Pelej i bogini żona —
»Kręćcie się, snując wątek, kręćcie się, wrzeciona!
»Syn, bohater bez trwogi, Achill, wam się znaczy.

»Piersi mu wróg zobaczy, tyłów nie zobaczy;
»W szybkim biegu zwycięzca, sam nieprześcigniony,
»Chyżą łanię prześcignie wartkimi przegony,
»Gdy przed chartem jak strzała umyka, spłoszona —
»Kręćcie się, snując wątek, kręćcie się, wrzeciona!
»Nikt się z tym bohaterem na równi nie stawi,
»Kiedy Troja frygijskie strumienie[110] zakrwawi,
»Gdy ją po długoletniem oblężeniu zgniecie
»Przeniewiercy Pelopsa[111] pokolenie trzecie[112];
»Lecz Achill zaćmi wszystkich rycerzy imiona —
»Kręćcie się, snując wątek, kręćcie się, wrzeciona!
»Jego męstwo niezłomne, bohaterskie czyny
»Niejedna matka wspomni, grzebiąca swe syny,
»Gdy włos siwy rozpuści i błotem umaże
»I drżącemi rękoma pierś zeschłą ukaże,
»Po stracie drogich dziatek rozpaczą szalona —
»Kręćcie się, snując wątek, kręćcie się, wrzeciona!
»Bo jak żniwiarz w upały gęste zżyna kłosy,
»Żółte garście po ziemi ścieląc na pokosy,
»Tak przed nim padać będzie ćma Trojan strwożona —
»Kręćcie się, snując wątek, kręćcie się, wrzeciona!
»A świadkami mu będą te Skamandru piany,
»Co je wnet Hellespontu unoszą bałwany;
»Jego nurty gęstymi zawali on trupy,
»Że zatory porobią ciał zabitych kupy,
»A woda się ociepli krwią ludzką sycona —
»Kręćcie się, snując wątek, kręćcie się, wrzeciona!
»Świadkiem wreszcie mu będzie ofiara mordercza[113],

»Gdy kolista mogiła, co w niebo wystercza,
»Białe członki dziewicy przygarnie do łona —
»Kręćcie się, snując wątek, kręćcie się, wrzeciona!
»Bo gdy zdarzy Achiwom los długo surowy,
»Że rozkują Dardanii neptuńskie[114] okowy[115], —
»Wnet piękna Poliksena grobowiec krwią zleje:
»Drgną nieszczęsnej kolana, głowa się zachwieje
»I runie jak ofiara siekierą trafiona —
»Kręćcie się, snując wątek, kręćcie się, wrzeciona!
»Teraz stadło połączcie, już kończy się dzionek:
»Niech już boską małżonkę otrzyma małżonek,
»Niech ją w szczęsnej godzinie przyciśnie do łona —
»Kręćcie się, snując wątek, kręćcie się, wrzeciona!
»Kiedy jutro zaniesie mamka powitanie,
»Już jej nitka wczorajsza[116] szyi nie obstanie,
»A mać srodze strapiona, że córy dziewicy
»Darmo w późną noc czeka w samotnej łożnicy,
»Nadzieją się pocieszy żwawych wnuków grona —
»Kręćcie się, snując wątek, kręćcie się, wrzeciona!“
Takie pieśni nuciły wyroczne, weselne
Niegdyś usty boskiemi Parki nieśmiertelne.
Bo przed wieki w widomej postaci niebianie
Odwiedzali cnotliwe śmiertelnych mieszkanie.
Gdy jeszcze nie zginęła pobożność wśród zbytków,
Nawet Jowisz zstępował z niebieskich przybytków
I był świadkiem, jak w święta uroczysty ranek
Sto rydwanów jak strzała wypadało z szranek.
Nieraz Bakchus się spuszczał w dół z parnaskich szczytów,

Z nim szalone Tyady[117] wśród dzikich zachwytów;
A całe Delfy ku nim tłumami się garną,
Wonią boga wesoło witając ofiarną.
Nieraz wśród ciężkich znojów bojowej rozprawy,
Czy wartkiego Trytonu pani[118] czy Mars krwawy,
Czy wiecznie zemsty chciwa ramnuzyjska dziewa[119],
Stając oblicznie, męże do boju zagrzewa.
Lecz odkąd ziemia zbrodnią przesiąkła przeklętą,
Z grzesznej piersi wygnano sprawiedliwość świętą,
Brat rodzony prawicę broczy we krwi brata,
Synowi obojętna rodziciela strata,
Ojciec syna własnego poważy się zgładzić,
Aby młodą macochę do domu wprowadzić,
Matka z synem niewinnym tajemnie się skazi,
Że zbrodni ogrom święte Penaty[120] przerazi,
Między zbrodnią a cnotą zniknęła granica:
Odwrócili bogowie sprawiedliwe lica;
Odtąd grzesznych zgromadzeń odwiedzać nie raczą,
I śmiertelne ich oczy więcej nie obaczą.





LXV.
DO HORTENZYUSA HORTALA.
(Przesyłając »Warkocz Bereniki«).

Rana, o mój Hortalu, boleśnie doskwiera
I służyć boskim Dziewom ochotę odbiera,
I duch mój biedny, niegdyś swobodny i wolny,
Dziś boleścią znękany do pieśni niezdolny.
Oto brat mi najdroższy, na zawsze odjęty,
Bladą stopą już przebył Letejskie odmęty;
Śmierć okrutna zniszczyła to lube oblicze
I usta, z których ssałem rozmowy słodycze.

Nie zobaczę cię, bracie, lecz twoje wspomnienie
Pobożnie chować będzie me żałobne pienie;
Tak tkliwa Prokne[121] między gęstymi konary
Płacze swego Ityla nieszczęśliwej mary.
Lecz chociaż serce jeszcze krwawi się po stracie,
Szlęć oto Kallimacha Muzę[122] w naszej szacie,
Byś nie rzekł, żem do serca nie wziął twojej rady,
Że poszła z lekkim wiatrem, zagubiwszy ślady.
Tak dziewica tajemnie dostawszy jabłuszko
Od kochanka, ukrywa pod czyste serduszko;
Wtem we drzwi wchodzi matka: dziewczę bieży do niej
I zmieszana nieboga jabłuszko wyroni;
Jabłuszko w dal się toczy jak za wiatrem plewa,
Twarz dziewicy[123] rumieniec zdradziecki oblewa.





LXVI.
WARKOCZ BERENIKI.

Ten, co świateł w przestrzeni wybadał objazdy,
Kiedy wchodzą na niebo, kiedy schodzą gwiazdy;
Jak na kulę ognistą zapada pomroka,
Jak w pewnych porach gwiazdy znikają dla oka,
Jak z szlaku niebieskiego słodkie chłopca czary[124]
Tajnie ściągają Trywię w latmijskie pieczary:
Ten to Konon[125] uczony między gwiazd promyki
Zobaczył mię, świecący warkocz Bereniki[126],
Co go, lekkie ku niebu podnosząc ramiona,
Bogom w on dzień ślubiła królowa strapiona,
Gdy król, zaledwie świeżem małżeństwem szczęśliwy,
Pustoszyć się wyprawiał assyryjskie niwy,
Nosząc jeszcze ran słodkich niezgojone ślady,
Znaki nocnej o wianek z panną młodą zwady.
Wenus li to dziewice tak przejmuje wstrętem,
Czy też wobec rodziców są błahym wykrętem
Te na progu komnaty żałości i płacze?
Tak, na bogów: łzy — fałszem, udane rozpacze.

Dowodem mojej pani ciężkie niepokoje,
Gdy małżonka drogiego zabrały jej boje.
Bo cóż łzy ci wyciska: czy z bratem rozstanie,
Z bratem drogim? — czy wdowie w komnacie posłanie[127]?
Jak ci wtedy szpik w kościach żal wysuszał srodze,
Jak ci wszystka odwaga, strapionej niebodze,
Ustąpiła ze serca! — A przecie ja ciebie
Dziewicą bohaterką[128] poznałem w potrzebie;
Wszak czyn pomnisz, z którym się nic równać nie może,
Co ci zjednał królewskie kochanie i łoże?
A teraz — jakież były pożegnania słowa?
Jak często oczka tarłaś ręką, smutna wdowa?
Czy cię bóg jaki zmienił? czy też kochankowie
Szczęśliwi, kiedy jedna przy drugiej połowie?
Wtedy bydląt ofiarnych lejąc krew obficie,
Ślubowałaś mię bogom, jeśli drogie życie
Zachowają małżonka. Niedługi czas mija,
Małżonek ukrainy azyjskie podbija;
Za to teraz jaśnieję wśród gwiazdek na niebie,
Bogom ślub uczyniony spełniając za ciebie.
Z żalem cię opuszczałem, z żalem, mą królowę,
Klnę się na ciebie, pani, i na twoją głowę:
Krzywoprzysięzcę pomsta niech trafi odrazu!
Lecz cóż się oprzeć zdoła twardemu żelazu?
Runęła pod niem góra, choć nad wyższym szczytem
Nie przejeżdżał syn Tyi[129] w wozie złotolitym,
A Med nową bałwanom otworzył dziedzinę
I w korabiu Atosu przepłynął szczelinę.

Cóż poczną włosy, gdy się góry nie ostały?
Jowiszu! niech przepadnie Chalibów[130] ród cały,
I kto pierwszy żelaza w ziemi śledził żyły,
I nauczył przekuwać młotem twarde bryły!
Jeszcze włosy braciszki płakały mej straty,
Gdy goniec Arsynoy[131] w postaci skrzydlatej,
Brat Memnona, Zefirek, ruchawemi pióry
Szybując, wprost się po mnie spuścił nagle z góry
I unosząc przez czyste powietrza etery,
Złożył lekko na łonie przeczystej Wenery.
Bo sama pchnęła sługę zefiryjska pani,
Grajska władczyni brzegów kanopskiej przystani;
I by w polu, zasianem gwiazdkami dokoła,
Sam nie błyszczał dyadem z Aryadny czoła[132],
Lecz bym i ja zajaśniał na niebios sklepieniu,
Com był jasnowłosemu ozdobą ciemieniu,
Gdym od łez mokry jeszcze podążał ku górze,
Bogini mię w gwiazd dawnych umieściła chórze.
Więc w środku między Panną[133], Lwa srogiego grzywą,
Kallisto, Likaona córą nieszczęśliwą,
A leniwym Bootem patrzę na zachody
I przed nim się zanurzam w Oceanu wody.
Lecz choć w nocy stopami depcą po mnie bogi[134].
A dzień jasny mię spycha w starej Tetys progi —
Bez twej, panno ramnuska[135], niech będzie obrazy,
Jeśli prawdę śmiałymi wyjawię wyrazy;
Choć mi nigdy gwiazd grono tego nie daruje,
Ja zataić nie mogę, co głąb duszy czuje —

Nigdy całe to szczęście za męki nie stanie,
Które mi sprawia z panią na wieki rozstanie.
Z nią ja będąc, gdy w szczęściu dziewicą rozkwita,
Różanego olejku pijałem do syta.
Dziś wy, którym pochodnie błysły upragnione,
Nie pierwej z szat małżonkom obnażajcie łona,
Do spełnienia ich chęci namiętnych nieskore,
Aż wonne na ołtarzu ofiary odbiorę
Od was, co czystem sercem święte czcicie prawo.
Lecz która łoże chucią skalała plugawą,
Tej ofiarę nieczystą niech pije proch szary:
Od niegodnej nie przyjmę obmierzłej ofiary!
Wy zaś za swoje dary szczęście, miłość, zgodę
Mieć będziecie w komnatach, zacne panny młode.
I ty, królowo, kiedy świętymi obchody
Uczcisz Wenerę, w gwiazdek patrząc korowody,
Nie zapomnij i dla mnie pachnącej ofiary,
Lecz obsyp, wszak twój jestem, obfitymi dary.
Czemum w niebie? — Bodajbym twoje zdobił skronie;
Niechby tam błyszczał Wodnik przy Oaryonie!





LXVII.
ROZMOWA Z BRAMĄ.

— Ty, którą mąż z lubością i ojciec otwiera,
Witaj, bramo, i niech cię dobry Jowisz wspiera.
Tyś, bramo, Balba pono była niegdyś służka,
Póki i dom należał do tego staruszka.
Lecz gdy po jego śmierci małżonków cię dwoje
Bierze na własność, zdradnie otwierasz podwoje.
Więc nam, bramo, dziś powiedz, czemu z zmianą pana
Razem cnoty u ciebie nastaje odmiana?
— »Na Cecyliusa[136] klnę się, co mię dziś posiada,
»Jam niewinna jak dziecię, niech kto, co chce, gada!
»I nikt mi w całem mieście nie dowiedzie zdrady.
»Lecz jak się plotek ustrzedz? — niema pono rady.
»Niech tylko jaka gruchnie po mieście nowina,
»Wszyscy w lot do mnie z krzykiem: bramo, twoja wina!
— Ba, zaprzeczyć poprostu zbyt słaba obrona:
Mówić należy, aż się słuchacza przekona.

— »Ale jak? — nikt nie pyta, tem mniej słucha chętnie«.
— My chcemy, więc nam powiedz wszystko dokumentnie.
— »Więc naprzód, żeby z wiankiem przybyła dziewiczym
»Tu do nas pani, plotką jest i więcej niczem.
»A mąż jej także pewnie pierwszy nie tknął wcale,
»Gdyż pod wiadomym względem niedomaga stale.
»Zato się ojciec męża rozprawił z jej cnotą
»I okrył dom nieszczęsny ohydną sromotą,
»Czy zbrodniczą miłością pałając szalenie,
»Czy też, żeby ciemiędze wskrzesić pokolenie,
»Dostać wnuka, tęższego od ojczulka chwata,
»Wnuka, co sławy rodu nadpsutej podłata.
— Dobry to ojciec widać, szczerze kochał syna,
Że go w pracy wyręczał: zacny starowina!
— »Ale nie tylko o tem Bryksya[137] gawędzi,
»Gród, co usiadł na góry chinejskiej krawędzi,
»Co mu wolnymi nurty Mela skrapia łany,
»Bryksya, macierz mojej Werony kochanej —
»Głosi też, że Postumi z Kornelim, dwaj znani
»Cnót niewieścich pogromcy, hołd składali pani.
»Lecz zarzuci kto może: skąd masz te nowiny?
»Wszak nigdy swej nie możesz odlecieć futryny,
»Ani słyszeć mów ludzkich, w próg bowiem wetknięta
»Wtył i naprzód kręceniem zawsześ tu zajęta.
— »Nieraz ja ją słyszałam, jak głosik przygłuszy
»I swe zbrodnie tajemne sługom kładzie w uszy.
»Nieraz jej się z ust imię to, owo wymyka,
»Tuszy bowiem, że nie mam uszu ni języka.

»Nieraz był jej na ustach — kto? — nie zdradzę pewnie,
»Bo gotów brwi czerwone zmarszczyć na mnie gniewnie:
»Chłop wysoki, miał niegdyś w sądzie proces brzydki
»Za jakieś tam zmyślone bez ciąży przybytki.





LXVIIIa.
DO PRZYJACIELA.
(Odpowiedź na list).

Nieprzyjaznej fortuny ciosami złamany,
List mi, druhu, posyłasz łzami napisany;
Z fal wzburzonych wyciągasz dłonie, bym z rozbicia
Ratował cię i natchnął nową chęcią życia;
Mówisz, że święta Wenus odmawia opieki
I w samotnem ci łożu sen spędza z powieki,
Że, gdy w ciężkiej boleści pogrążona dusza,
Już nawet dawnych mistrzów Muza cię nie wzrusza,
Żądasz wreszcie odemnie miłosnej piosenki.
Za twe słowa serdeczne, serdeczne przyjm dzięki.
Lecz byś wiedział, o Manliu, co mnie także boli,
Że nie wzgarda mi wzbrania dogodzić twej woli,
Słuchaj jak i mną biednym los okrutny miota,
A żądać takich darów odejdzieć ochota.
Gdym włożył białą szatę w pięknej życia wiośnie,
Rok za rokiem mi płynął wesoło, radośnie;
Co psot było i figlów, bogini policzy,
Co, ach, w kielich rozkoszy dolewa goryczy.

Alić pasmo dni błogich śmierć przecięła brata.
O bracie mój najdroższy, nienagrodna strata,
Ty całe szczęście moje zabrałeś ze sobą,
Śmierć twoja mój dom cały okryła żałobą;
Z tobą razem umarły me wszystkie uciechy,
Które żywił twój urok i twoje uśmiechy.
Śmierć braciszka wydarła z mej piersi rozdartej
Wszystkie dawne zabawy i śmiechy i żarty.
I ty pytasz, czy nie wstyd, żem się, nierozsądny,
Tu zakopał w Weronie, gdzie człowiek porządny,
Sam się w łożu rozgrzewa, choć zima okrutna?
— To nie wstyd, Manliusie: to rzecz smutna — smutna.
Więc wybacz, że list próżny wyprawiam dziś w drogę:
Czego sam nie posiadam, innym dać nie mogę.
I dawniejszych pism u mnie teraz bardzo mało
Z tej przyczyny, że w Rzymie mam siedzibę stałą.
Tam mój dom i ojczyzna; gdy w te strony jadę,
Książek parę zaledwie do tłomoka kładę.
Dlatego, przyjacielu, nie zadaj mi winy,
Ni w złem sercu lub skąpstwie upatruj przyczyny,
Że podwójnego oto nie spełniam żądania:
Gdybym mógł, czyżbym czekał aż twego wezwania?





Ilustracja — kobieta wpuszczająca Kupidyna do domu.
LXVIIIb.
UPOMINEK ALLIUSOWI.

Nie zamilknę, o Muzy, lecz głośno rozsławię,
Jak mię mój wierny Allius wsparł i w jakiej sprawie.
Bieżący niepamiętnych wieków szereg długi
W ciemnej nocy Alliusa nie skryje zasługi.
Wy mię, Muzy, usłyszcie i na wszystkie strony
Rozgłoście słowa moje: niech wiedzą miliony.
Niech ten papier nie zmilknie, choć go pleśń okryje,
Niech mój Allius w uściech potomności żyje.
Pająk, co w pustym szczycie cienkie nici przędzie,
Do Alliusa imienia prawa nie nabędzie.


Jak mi zdradna bogini opętała duszę,
Wiecie, Dziewy, i jakie zadała katusze.
Płonąłem jak Trynakryi[138] wulkaniczne żary,
Albo cieplic malijskich termopilskie wary[139].
Ócz małom nie wypłakał od boleści długiej:
Tak z nich ciągle płynęły łez gorących strugi.
Ale jak bystry potok, co na gór wyżynie,
Z pod stóp skały omszonej kryształem wypłynie
I spienionym rumakiem skacze z gór w dolinę,
Wnet płynąc przy gościńcu przez ludną krainę,
Krzepi znużone siły wędrowca w upały,
Kiedy ziemia spalona aż pęka w kawały;
Albo jak żeglarzowi, gdy orkan szaleje,
Nagle wietrzyk łagodny pomyślnie zawieje
Już po modłach do Braci[140], co świecą na niebie:
Tak mi zbawcą się zjawił Allius w potrzebie.
Na falach życia on mi portem i przystanią;
On mi swój dom otworzył, on dał mi mą panią,
Jego dom me kochanie skrył przed ludzkiem okiem.
Tam to ona, nieziemskim odziana urokiem,
Nóżką śliczną, toczoną wstępując, nieśmiała.
Białą stopę z szelestem na progu stawiała.

Tak niegdyś przekroczyła, cała zapłoniona,
Progi Protezylaja Laodamia żona[141].
Lecz szczęścia być nie miało, jeno same kary
Za poskąpione bogom niebieskim ofiary.
Ramnuzyjska dziewico![142] niech mię nic nie nęci,

Czego błogosławieństwo bogów nie uświęci.
Że krwią święte ołtarze odwilżać wypada,
Poznała Laodamia, gdy małżonka strada.
A traci go nim jeszcze rok jeden i drugi
W cieniach nocy zimowej, pożądanej, długiej
Dał się biednej nacieszyć małżonkiem do woli,
Iżby snadniej znosiła brzemię wdowiej doli.
Parki tylko widziały blizką chwilę zgonu,
Gdyby poszedł z drugimi pod gród Ilionu.

Helenę porwał Parys; więc marsowe boje
Walecznych bohaterów wzywały pod Troję.
O Trojo! ty Europy i Azyi grobie,
Co tylu chrobrych mężów pożarł w onej dobie,
Tyś i mego, okrutna, umorzyła brata.
O bracie mój najdroższy, nienagrodna strata,
Ty całe szczęście moje zabrałeś ze sobą,
Śmierć twoja mój dom cały pokryła żałobą;
Z tobą razem umarły me wszystkie uciechy,
Które żywił twój urok i twoje uśmiechy.
Nie w ojczyźnie, wśród swoich, nie między krewnymi,
Pośród obcych i w obcej złożono cię ziemi.
Tam, daleko, za morzem brata pogrzebiono,
Smutna Troja macosze otwarła dlań łono.

Tam ogniska domowe rzucając i bogi,
Bohaterska młódź grecka śpieszy na bój srogi,
By Parys wiarołomny przy cudzołożnicy

Chwil szczęśliwych nie zażył w małżeńskiej łożnicy.
Tam to, Laodamio, krwią własną obficie
Zrosił ziemię małżonek, droższy ci nad życie.
Z szczytu szczęścia, na który wyniosło kochanie,
Wroga cię fala w bezdne strąciła otchłanie.
Jest przepaść pod Fenejos[143] przy cylleńskiej górze,
Co paszczą okoliczne wypija kałuże,
Ręką Herkula pono w górach wyrąbana,
Gdzie spełniając rozkazy pośledniego pana[144],
Celną strzałą ubijał stymfalskie potwory[145],
By w nagrodę prac wielkich i wielkiej pokory
W gronie bogów szczęśliwych zasiąść kiedyś w niebie
I dziewiczy wziąść wianek młodocianej Hebie[146].
Lecz ciebie głębiej jeszcze, niźli przepaść ona,
W otchłań nędzy wtrąciła twa miłość szalona.
Bo nie kocha tak dziadek swej córki synaczka,
Co mu go na pociechę chowa jedynaczka —
Dziedzic długo czekany dostatków i roli
Samem mianem, wpisanem do ostatniej woli,
Płoszy chciwych krewniaków wesołe zastępy,
Co wkoło siwej głowy krążyli jak sępy —
Ni tak grucha gołąbka z swym małżonkiem białym,
Kiedy doń przyskakując z zapędem zuchwałym,
Wciąż go dzióbkiem całuje i wciąż się z nim pieści,
Bo jużcić na kochanie chciwy ród niewieści —
Lecz tę miłość przyćmiewa twoja miłość szczera,
Gdyś sercem pokochała męża-bohatera.


Taką właśnie, jak tamta, była, ach, i ona,
Me życie, gdym ją tulił do drżącego łona,
A biały bóg miłości w tunice różanej
Wkoło kochanki pląsy wyprawiał i tany.
A choć teraz Katulla nie jednego kocha,
Mojej pani wyrzucał nie będę, że płocha:
Śmieszny zawsze i głupi zazdrosny kochanek.
Bo choć nawet Junonę, najwyższą z niebianek,
Gdy małżonek niewierny, napada złość sroga —
A tysiące podobnych sprawek zna nieboga —
Przecież ludziom się z bogi równać nie wypada.
Więc precz, zazdrości: starców bezsilnych to wada!
Wszak nie weszła w me progi jak oblubienica,
Ni mi ją oddawała ojcowska prawica,
Lecz się z objęć małżonka wykradłszy, ostrożna,
W czarownych nocach szczęściem darzyła mię, trwożna.
Więc wiele nie wymagam: niech się zawsze święci
Ta chwila, którą ona podkreśli w pamięci.

Oto masz, Alliusie, ku twej czci piosenkę,
Małą za wielkie twoje usługi podziękę.
Lecz najpóźniejsze wieki twojego imienia
Nie ukryją, zawistne, w nocy zapomnienia.
Niech ci bogi użyczą swoich darów hojnych,
Jakie zsyłali ludziom w wiekach bogobojnych
Temis[147] i dobry Jowisz[148], co nam dał tę ziemię
I łask zdroje obfite zlał na ludzkie plemię.

Zdrów bądź, ty i kochanka, droższa ci nad życie,
Za to, że dom twój słonił me kochanie skrycie.
I ona niech mi będzie zdrowa i szczęśliwa:
Ach, bo mnie miłe życie, póki ona żywa!





LXX.
NIEWIEŚCIE OBIECANKI.

»Albo twoją zostanę, lub niczyją wcale,
»Choćby mię chciał sam Jowisz w całej swojej chwale!«
Rzekła, lecz co kobieta kochankowi rzecze,
Pisz na wietrze lub fali, która wartko ciecze.





LXXII.
ZWIERZĘ LUDZKIE.

Mówiłaś niegdyś; »Kocham jedynego ciebie
I samego Jowisza nie chciałabym w niebie«.
I jam cię wtedy kochał, o niewiasto płocha,
Miłością, jaką ojciec własne dziecko kocha.
Lecz teraz cię poznałem; choć płonę bez granic,
Już cię dzisiaj nie kocham, już cię dziś mam za nic.
Jakto? spytasz. — Bo za tą, która wiarę łamie,
Szaleć może kochanek, ale miłość — kłamie.





LXXIII.
ROZCZAROWANIE.

Przyjaźń, wdzięczność, życzliwość — czcze słowa bez treści;
Niechaj nikt się tem złudnem marzeniem nie pieści.
Na nic nie licz; czyn dobry pociechy nie rodzi,
Raczej zmartwienie zawsze przynosi i szkodzi.
Oto ja trosk najwięcej mam z tego przyczyny,
Co wczora jeszcze wołał: tyś jeden, jedyny!





LXXV + LXXXV.
SZALENIEC.

Żadna się nie pochwali na okręgu całym
Taką miłością, jaką ja ciebie kochałem.
Nigdy nie było takiej wiary nieskażonej,
Jaka była w kochaniu naszem — z mojej strony.
Twoja wina, żem serce dla ciebie już stracił,
Bom swoją wierną miłość męczarnią zapłacił.
Dziś — choćbyś dobrą była, nie jesteś mi miła;
A szaleję, chociażbyś jeszcze gorszą była!





LXXVI.
REZYGNACYA.

Jeśli prawda, że znikłej przeszłości wspomnienie
Cieszy tego, co czyste z niej wyniósł sumienie,
Świętej wiary nie złamał, nie wezwał fałszywie
Boga na świadka, drugich chcąc podejść zdradliwie:
Ciebie, Katullu, czeka jeszcze pociech wiele,
Zrodzonych w tej nieszczęsnej miłości popiele.
Bo czyż widział świat kiedy wierniejsze kochanie?
Alić wszystko to za nic, daremne staranie:
Niegodna cię wietrznica zdradziła haniebnie.
Więc pocóż się, szalony, dręczysz niepotrzebnie?
Odwagi! raz ją porzuć, zerwij, niekochany,
Samym bogom na przekór potargaj kajdany.
Trudno nagle długiego wyrzec się kochania,
Trudno, lecz zrób, do czego chęć i rozum skłania.
To jedynie cię może od zguby zachować,
Więc możesz, czy nie możesz: musisz się ratować!
Miłosierni bogowie, co w ostatniej chwili
Z pomocą się zjawiacie tym, co już zwątpili,

Zwróćcie na mnie, nędznego, łaskawie swe oczy
I odejmcie odemnie ten wrzód, co mnie toczy.
Bo oto chłód śmiertelny członki mi wysusza
I pociechy już dawno nie zaznała dusza.
Już nie proszę, by była mym chęciom powolna,
Lub by miała być wierna, do czego niezdolna,
Lecz niech się raz już skończą te męki bezmierne:
O bogi! sprawcie mi to, za me służby wierne!





LXXVII.
NIEWIERNY PRZYJACIEL.

Rufie, próżno i darmo przyjacielem zwany —
Darmo? — nie, drogo owszem, kosztem ciężkiej rany —
Przypełznąłeś i milczkiem zadając ból srogi,
Wydarłeś mi, biednemu, wszystek skarb mój drogi.
Wydarłeś — i przez ciebie dziś życie mi brzydnie,
Przez ciebie przyjaźń nasza zdeptana ohydnie,





LXXVIIIb.
ZEMSTA POETY.

............
Teraz nad tem boleję, żeś moję jedyną
W czyste usta całując, sprośną oplwał śliną.
Lecz kary nie unikniesz, bo późnemu wieku
Sława powie staruszka, coś ty zacz, człowieku!





LXXIX.
PIĘKNY LESBIUS.

Lesbius[149] piękny — czemu nie? — wszak Lesbia mu rada,
Nad Katulla i cały jego ród przekłada;
Lecz niech Katulla z rodem zaprzeda w niewolą,
Gdy mu się trzej znajomi całować pozwolą.





LXXXII.
DO KWINCYUSA.

Chcesz, Kwincyusie, żebym zawdzięczał ci życie,
Lub co jeszcze nad życie ludzie droższem mienią,
Skarbu mego nie tykaj, co droższy nad życie,
Lub co jeszcze nad życie ludzie więcej cenią.





LXXXIII.
ZNAK POMYŚLNY.

Przy mężu Lesbia na runie czegóż nie nagada!
A mąż ślepy z radości omal się posiada.
Głupiś, wole. Bo gdyby nie rzekła ni słowa,
Znakby był, że nie kocha; łajanie, obmowa
Znaczą, że i pamięta i — w czem ma otucha —
Gniewa się, to jest, płonie — i przeto wybucha.





LXXXIV.
ARRYUS.

Khorzyść zawsze miast korzyść Arryus wymawiał,
Igły również na higły uparcie poprawiał,
I wierzył sam w to święcie, że mówił poprawnie,
Ilekroć się swą higłą popisał zabawnie.
I nie dziw: matka z wujem tę wymowę mieli
Dziad, babka — słowem, wszyscy krewni po kądzieli.
Gdy wyjechał do Syryi, cieszyły się uszy,
Że się raz przecie przykrych pozbędą katuszy,
Że odjazd bezpieczeństwo zupełne im wróży.
Alić zawczesną radość wieść okropna burzy,
Że Jońskie morze, które Arryus przebywa,
Nie Jońskiem lecz Hiońskiem odtąd się nazywa.





LXXXV.
NIE KOCHAM...

Nie kocham a szaleję! — Powiesz: nie do wiary!
— Prawda, a przecie tak jest — i cierpię bez miary.





LXXXVI.
PRAWDZIWA PIĘKNOŚĆ.

Kwincyę zowią piękną; ja widzę urodę,
Kształt, wysmukłość, lecz mimo tę w szczegółach zgodę
Na całość się nie piszę, bo wdzięku brak wielki:
Dłużyzna ta dowcipu nie ma ni kropelki.
Lesbia — to mi piękność; bo i cudna kształtem
I wszystkich niewiast wdzięki posiadła ryczałtem.





XCI.
CO GELLIUSA NĘCI?

Nie przetom cię, Gelliusie, darzył zaufaniem,
Opętan mojem nędznem, szalonem kochaniem,
Iżbym cię nie znał albo posądzał o cnotę,
Lub nie wiedział, żeś wylan na wszelką sromotę;
Lecz że moja kochanka, jak wiedziałem pewno,
Ni ci matką nie była, ni siostrą, ni krewną.
A lubo nas przyjaźni nić łączyła święta,
Anim myślał, że ta ci wystarczy ponęta.
Tobie snać wystarczyła, ciebie to złe nęci
Gdzie srom i bezeceństwo lub podłość się święci.





XCII.
CZY KOCHA?

Lesbia wygadywać na mnie nie przestaje;
Lecz jeśli mię nie kocha, szyję zaraz daję.
Gdzież dowód? — Ja to samo robię co godzinę,
A jeśli jej nie kocham nad życie, niech zginę!





XCV.
WIERSZE I WIERSZYDŁA.

Aż po zimie dziewiątej i dziewiątem lecie
Zmyrnę mojego Cynny[150] ujrzano na świecie,
Gdy tymczasem Hortenzyus[151], mniej biegły w tej cnocie,
W jednym roku w świat puścił swych wierszydeł krocie.
Lecz Zmyrna na Cypr dotrze, nad Satrach daleki[152],
Zmyrnę późne z zachwytem czytać będą wieki;
Woluzego ramoty[153] nad Padem zaginą,
Rybacy niemi nieraz makrele zawiną.
Mnie druha poemacik do serca przypada,
Grubego Antymacha[154] pospólstwo przekłada.





XCVI.
POCIECHA.

Jeśli, Kalwie mój drogi, z tej naszej żałoby
Mają jaką pociechę nieme zmarłych groby,
Jeśli słuszna, że grzebiem w pamiątek popiele,
I opłakujem dawno zmarłe przyjaciele:
To Kwintylię[155] nie tyle zbyt wczesne rozstanie
Boli, ile pociesza twe wierne kochanie.





XCVIII.
STRASZNY WIKCYUS.

Jeśli o kim, o tobie, obrzydły fagasie,
Z przysłowia o gadułach to powiedzieć da się,
Że twój ozór sromotny, gdyby na to padło,
Gotów zlizać na czysto z chłopskich butów sadło.
Jeśliś się, Wikcyusie, nas zgubić usadził,
To rozdziaw tylko gębę: już jakbyś nas zgładził!





C.
TRUDNY WYBÓR.

Druhy, Celius i Kwincyus, kwiat werońskiej młodzi,
Jeden do brata, drugi do siostruni chodzi —
Aufilen, Aufilena zwie się to rodzeństwo —
Akurat jak w przysłowiu: Niema jak krewieństwo!
Komu tu bardziej sprzyjać? — Celiusie, tobie;
Bo w szalonej miłości, w tej ciężkiej chorobie,
Co mi szpik wysuszała, tyś mię nie odstąpił:
Bodaj ci, druhu, zato los szczęścia nie skąpił!





Ilustracja — człowiek idący drogą w kierunku grobowca.
CI.
OSTATNIA PRZYSŁUGA.

Mnogie lądy i morza przebywszy w żałobie,
Staję wreszcie samotny przy twym, bracie, grobie,
By ci złożyć zmarłemu ofiary ostatnie,
Niemym popiołom zanieść pozdrowienie bratnie;
Nie tobie, nieszczęśliwy, bo ciebie los srogi
Zbyt, ach, wcześnie mi zabrał, niszcząc żywot błogi.
A dotąd na mogile pogrobowe dary
Nie złożone, jak każe zwyczaj przodków stary.
Więc przyjmij je ze łzami, co płyną z powieki,
Przyjmij — i żegnaj, bracie, ach, żegnaj na wieki!





CII.
DO KORNELIUSA.

Jeśli się kiedy komu zwierza przyjaźń szczera,
Wiedząc, co w przyjaciela sercu się zawiera,
I jam — wiedz o tem, druhu — z tego bractwa bratem,
I mnie, Koroeliusie, znajdziesz Harpokratem[156].





CIII.
DO RAJFURA SYLONA.

Albo mi oddaj dziesięć tysięcy, Sylonie,
I bądź sobie złośnikiem i gburem — nie bronię;
Albo, gdy ci grosz miły, przestań być rajfurem
W jednej osobie oraz złośnikiem i gburem.





CIV.
FAŁSZ!

Więc tyś uwierzył plotce posłyszanej z boku?
Ja lżyć tę, co mi droższa niż źrenica w oku?!
Gdybym to zrobił, czyżbym ją kochał nad życie?
Lecz ty i Tappon z igły wnet widły zrobicie.





CV.
MAMURRA NA PARNASIE.

Mamurrę aż na Parnas ciągnie chęć gorąca;
Aliści go widłami Muza na łeb strąca.





CVII.
POGODZENIE.

Gdy kto nagle żądany skarb drogi posiędzie,
Jakaż tam radość błoga i wesele będzie!
I jam swój skarb odzyskał, skończone męczarnie:
Moja Lesbia sama znów do mnie się garnie!
Więc znów do mnie powracasz? — a ja pełen trwogi,
Nawet marzyć nie śmiałem. — O dniu dla mnie błogi!
O czyż był kiedy człowiek tak uszczęśliwiony?
Błogo mi! szczęścia mego nie dałbym za trony!





CVIII.
HOROSKOP.

Jeśli raz, Kominiusie, według życzeń ludu
Długi żywot zakończysz, żywot pełen brudu,
Ten ci stawiam horoskop: język twój zelżywy,
Wrogi wszystkim cnotliwym, dostanie sęp chciwy;
Oczy wykłute pożre kruk z czarną gardzielą,
Psy wnętrznościami, resztą wilcy się podzielą.





CIX.
ŻYCZENIE KOCHANKA.

Mówisz, że miłość nasza — złoty promień słońca,
Że raz w sercach poczęta, nie będzie mieć końca.
Wielkie bogi! wy sprawcie, niech te błogie słowa
I z pod serca jej płyną i święcie je chowa.
Niech na wieki oboje zachowamy szczerze
Miłości związek święty i święte przymierze.





CX.
ZAWÓD.

Ej, Aufileno! szczere kochanie
Ma zawsze uznanie;
Bierze sesterce uczynne serce.
Lecz obiecanką darzyć cacanką —
Piękna mi zabawka!
Grosze otrzymać a nie dotrzymać —
To złodziejska sprawka!
Gdy dbasz o honor — było nie zwlekać,
O wstyd — nie przyrzekać;
Wziąć za fatygę — pokazać figę
Bez wstydu iskierki:
Takie maniery mają hetery
I ostatnie ścierki!





CXIII.
MUCYLLA.

Za Pompeja pierwszego konsulatu miała
Cna Mucylla[157] dwu gachów; dziś gdy poraz drugi
Został konsulem, liczba pierwotna została,
Lecz przybyło tysiące aż dwa na usługi;
Bo gach każdy tysiąca nosił w sobie zaród.
Niema co mówić, Cynno: płodny gachów naród!





CXIV.
BOGACZ, SZCZĘŚLIW MAMURRA!

Bogacz, szczęśliw Mamurra,[158] pan firmiańskiej włości;[159]
Ma tam liczne wygody i różne różności:
Ryby, ptaki, zwierzynę, łąki, pola, wody —
Prawda, ale wydatków nie kryją dochody.
Niechże więc będzie panem, choć z biedą w uścisku,
I wioskę mu pochwalmy, co nie daje zysku.






CXVI.
WOJNA!

Nierazem pilnie w duchu szukał sposobności,
Chcąc ci posłać wierszyki Kallimacha w gości,
Aby cię ułagodzić, byś raz już jałowe
Swe pociski zaprzestał rzucać mi na głowę.
Alić widzę, Gelliusie, że przepadł trud cały
I wszystkie me starania na nic się nie zdały.
Więc wojna! — Lecz twój pocisk ja togą odbiję,
A ciebie ostrym grotem na wylot przeszyję!





SPIS RZECZY.
(* Gwiazdka przy tytule oznacza illustracyą).


Str.
  
Wstęp 
 3
I. 
 25
 26
III. 
 27
*IV. 
 28
V. 
Żyjmy! 
 30
 31
VIII. 
 32
IX. 
 33
X. 
 34
XI. 
Odprawa 
 36
XIII. 
 39
XIV. 
 40
XVI. 
 42
XVII. 
 43
XXII. 
 45
XXIII. 
 47
XXVI. 
 49
*XXVII. 
 50
XXVIII. 
 51
XXIX. 
Mamurra 
 52
XXX. 
 54
XXXIV. 
 56
XXXV. 
 58
*XXXVI. 
 59
 61
XXXVIII. 
Wyrzut 
 62
XXXIX. 
 63
XL. 
 64
XLI. 
 65
XLII. 
 66
XLIII. 
 67
XLIV. 
 68
*XLV. 
 70
XLVI. 
Powrót 
 72
XLVII. 
 73
XLIX. 
 74
 75
LI. 
 76
LII. 
 77
LIII. 
 78
LV. 
 79
LVII. 
 80
LVIII. 
 81
LIX. 
Rufa 
 81
LX. 
 82
**LXI. 
 83
*LXII. 
 93
 96
 113
LXVI. 
 115
LXVII. 
 120
LXVIIIa. 
 123
*LXVIIIb. 
 125
 131
LXXII. 
 131
LXXIII. 
 132
LXXV+LXXXV.
 
 132
LXXVI. 
 133
LXXVII. 
 134
LXXVIIIb. 
 135
LXXIX. 
 135
LXXXII. 
 136
LXXXIII. 
 136
LXXXIV. 
Arryus 
 137
LXXXV. 
 138
LXXXVI. 
 138
XCII. 
 139
 140
XCVI. 
 141
XCVIII. 
 141
C. 
 142
 143
CII. 
 144
CIII. 
 144
CIV. 
Fałsz! 
 145
 145
CVII. 
 146
CVIII. 
 147
 147
CX. 
Zawód 
 148
CXIII. 
Mucylla 
 149
CXVI. 
Wojna! 
 150







  1. Cyfry rzymskie oznaczają liczby porządkowe poematów w wydaniach oryginału.
  2. Catull's Gedichte, 2-te Ausg. str. 110.
  3. Korneliu — Kornelius Nepos, znany historyk rzymski.
  4. trzy karty — (zaginione) dzieło historyczne w 3 księgach.
  5. boska Dziewo — Muzo.
  6. Poeta powróciwszy z Bitynii poświęca Dioskurom tablicę przedstawiającą jego okręt, dodając jako objaśnienie niniejszy wiersz.
  7. na Cytoru szczycie. Cytor i niżej: Amastr — góry na południowem wybrzeżu morza Czarnego, słynne z rozległych (dziś jeszcze) borów, dostarczających drzewa do budowy okrętów.
  8. Ku czci Kastora i td. — Kastor i Pollux, Dioskurowie, bóstwa opiekuńcze żeglarzy.
  9. Urzec nie zdoła i t. d. — dokładne wyliczenie miało sprowadzać złe uroki.
  10. Battus... stary — założyciel miasta Cyreny w Afryce około r. 650 przed Chr.; jego grobowiec znajdował się w tem mieście niedaleko agory.
  11. Aż do wyroczni — wyrocznia Jowisza Ammona na oazie Siwah.
  12. Pod Sarapa — do świątyni Sarapisa poza murami miasta, gdzie kapłani tegoż boga udzielali porady lekarskiej. Nasza dama, korzystając zręcznie z okoliczności, chciała udawać zacną i zamożną matronę; matrony bowiem rzymskie używały zwykle lektyki.
  13. Ponieważ o wymienionych tu pośrednikach Lesbii Katull zawsze się tylko drwiąco i szydersko wyraża, przeto i w tym wierszu nieinaczej się do nich odzywa; myśl: »Natręty, cobyście poszli za mną nawet na krańce świata, powiedzcie natrętnej kobiecie« i t. d.
  14. dajże bratu wiarę — tym bratem będzie prawdopodobnie G. Asynius Pollio, wódz, statysta, poeta i historyk współczesny Cezarowi.
  15. za talent... tyle co: za grube pieniądze (talent znaczył mniej więcej 2500 złr. w. a.).
  16. Lub hendekasylabów i t. d. Hendekasylaby (dosł. jedynastozgłoskowce) były to wiersze używane chętnie w satyrach osobistych.
  17. Te setabskie chusteczki — z Saetabis (dziś Jativa) w Hiszpanii Tarraconensis (dziś Valencya).
  18. watyniańską złością. — Przyjaciel Katulla, poeta G. Licynius Kalwus, o którym w tym wierszu mowa, występował kilkakrotnie w sądzie przeciw Watyniusowi (por. w. LIII); złość więc »watyniańska« musiała być wielką.
  19. Sulla ... uczony — jakiś chudy literat, bliżej nieznany. Za zły gust w wyborze podarunku otrzymał od K. zasłużoną chłostę.
  20. w pięknym dniu Saturnaliów — uroczystość Sat. odpowiada późniejszemu karnawałowi we Włoszech; posyłano sobie też w tym czasie nawzajem podarunki.
  21. mieścino... w tekście: Colonia. Przypuszczają, że to będzie dzisiejsze miasteczko Cologna, kilka godzin drogi od Werony odległe.
  22. Skoczki — cech kapłański w Rzymie, czczący Marsa procesyą i tańcami.
  23. w źlebie liguryjskim — Ligurya obfitowała w drzewo; poetę musiał uderzyć obraz ściętych pni, leżących po źlebach górskich tej krainy.
  24. Katull przedrzeźnia tu prośbę Furyusa o pożyczkę 100.000 sestercyów (około 10.000 złr. w. a.).
  25. Zapewne znów natrętny Furyus prosił o pożyczkę, chwaląc może zaciszne położenie swojej willi, którą ofiarował na zastaw; poeta odpowiada: Willa twoja nie jest wystawiona na wiatry, lecz za to ciąży na niej dług 15.000 sest. (około 1500 złr. w. a.); i ty chcesz zaciągnąć dług 100.000 na willę, która już jest obciążona 15 tysiącami (gdyż widocznie więcej nie warta)?(Baehrens).
  26. Wytrawny Falern — wyborne wino z Kampanii z okolicy zwanej »ager Falernus«.
  27. Postumia królowa. — Starożytni rzucali kości o to, kto ma wydawać prawidła biesiadne t. j. ile i jak pić; najlepszy rzut dawał godność króla lub królowej biesiadnej.
  28. Tyoneus — przydomek Bakcha od matki Semele, która dostawszy się na Olimp, otrzymała imię Tyone; tu metonimicznie: wino.
  29. Dwaj przyjaciele Katulla znajdowali się podobnie jak on w orszaku wielkorządzcy rzymskiego i podobnie jak on wrócili z prowincyi z próżną kieszenią.
  30. Mamurra — wyższy oficer Cezara (magister fabrum) słynny rozpustnik i marnotrawca.
  31. Wszeteczny Romulu — Romulus tyle co: Rzymianin, tu naturalnie Cezar.
  32. łupy pontyckie — otrzymał M. od Pompejusa w r. 64. lub 63. po zwycięstwie nad Mitrydatem.
  33. zdobycz hiszpańska — M. brał udział w wyprawie Cezara w r. 61. przeciwko Luzytanom.
  34. O teściu i zięciu — teść — Cezar, zięć — Pompejus.
  35. Komum — właściwie Novum Comum (dziś Como), miasto nad jeziorem laryjskiem, lacus Larius (dziś lago di Como).
  36. o matce bogów — Cybele czczonej na górze Dindymus w Małej Azyi.
  37. Ramoty Woluzego — Woluzyus, nieznany skądinąd autor rozwlekłych i nudnych »Annales«.
  38. jamby — rodzaj poezyi satyrycznej, której twórcą poeta grecki Archilochos (około 650 r. przed Chr.), satyra osobista.
  39. kulawemu bogu — Wulkanowi, bogu ognia.
  40. Idalium — miasto na Cyprze.
  41. urska przystań — od miasta Urium lub Urii w Apulii.
  42. Gnidos (błotniste) — miasto w Doris, w środkowej Grecyi.
  43. Ankona (morska) — miasto portowe w Picenum w Italii.
  44. Amatunt (właśc. Amathus) — miasto na Cyprze.
  45. Golgi — miasto na Cyprze.
  46. Durrachium (dziś Durazzo) — miasto na wybrzeżu illiryjskiem.
  47. od Dioskurów pod dziewiątym słupem — od świątyni Kastora i Polluksa, (dziś w ruinach) licząc, znajdował się za ósmą kolumną klub, czy knajpeczka, w której się zbierali rywale Katulla; uczęszczała tam i Lesbia.
  48. Egnacy, bliżej nieznany rywal Katulla (por. XXXIX).
  49. od skarg Symonida — Symonides poeta grecki (żył 559—469 przed Chr.) pisał treny żałosne.
  50. Dziesięć tysięcy, roz. sestercyów (około 1000 złr. w. a.)
  51. Bankruta z Formij — Mamurry, który był rodem z Formiae (por. XXIX).
  52. w spiżowej płycie — t. j. w zwierciedle.
  53. Karteczki, o których w tym wierszu mowa, były to zapewne notatki poety (może z wierszami), które w jakiś sposób dostały się do rąk owej damy z półświatka.
  54. mima — aktorka (w najgorszem znaczeniu).
  55. bankruta z Formij — zob. uw. do XLI.
  56. Perła humoru Katulla. Myśl: Poeta wybierając się do Sestyusa w gości, czyta mowę Sest. pod względem treści zjadliwą i stylistycznie niestrawną (por. Cic. ad Att. 7. 17. 2.). Tymczasem opada go kaszel i katar, co poeta dowcipnie przypisuje czytaniu mowy, i zmyka w góry do swej włości sabińskiej, gdzie go wyleczyły »spokój i pokrzywy«, — P. Sestyus, trybun r. 59, przyjaciel polityczny Cycerona.
  57. Frygijskie łany — metonym, zamiast: bityńskie łany.
  58. Nicea — miasto nad jeziorem Askanios stolica Bitynii.
  59. Pryap — roz. Pizon (por. XXVIII).
  60. z południa — ucztować we dnie uchodziło w Rzymie za zbytek.
  61. Pierwsze trzy strofy są tłómaczeniem znanego utworu Safony.
  62. P. Watynius, kwestor r. 63, trybun 59, pretor 55, człowiek powszechnie znienawidzony, przysięga wedle zwyczaju rzymskiego na to, czego sobie życzy t j. na konsulat.
  63. Nonius — zresztą nieznany. Obydwaj poplecznicy Cezara.
  64. Kalwus — Gajus Licynius Kalwus, poeta i mowca, przyjaciel Katulla.
  65. berbeć — powód do tego żartu dał mały wzrost Kalwa.
  66. Byłem na górze i t. d. — na Kapitolu.
  67. Portyk Wielkiego — Pompejusa obok teatru, zbudowanego również przez Pompejusa r. 55 przed Chr.
  68. Należy porównać z XXIX. — Alluzye dla nas już niezrozumiałe.
  69. formiańskie — por. XLI.
  70. Będzie to zapewne paszkwil na nieznane nam bliżej osoby. Wiadomo, że Italia jest klasycznym krajem tego rodzaju utworów, a czytamy je już na ruinach pompejańskich domów.
  71. na Helikonie — Helikon, góra w Beocyi, siedziba Muz; jedna z nich, Urania, była matką Hymena, opiekuna małżeństw.
  72. Idalska pani — bogini Wenus, tak nazwana od miasta Idalium na Cyprze; sędzią jest oczywiście Parys.
  73. tespijskie opoki — Helikon, u którego stóp leźało miasto Tespie.
  74. aońskre jaskinie — beockie.
  75. Aganippe — chłodny zdrój, wytryskający na Helikonie.
  76. Orzeszki. — Podczas przeprowadzin panny młodej (domum deductio) rozrzucał pomiędzy lud pan młody orzechy, symbol płodności.
  77. Talassowe sprawy — małżeńskie, od wykrzyknika »io Talassie!« którego znaczenia jednak dotychczas odgadnąć nie zdołano.
  78. z za Ety — Eta, góra w Tessalii.
  79. Pelionu córy — Pelion, góra w Tessalii.
  80. Fazys — rzeka w krainie Kolchis pod Kaukazem.
  81. Bóstwo, co włada wysokimi grody — Minerwa (Pallas Atena).
  82. Amfitrycie — jednej z Nereid, bogini morza.
  83. Peleus — król Ftyi w Tessalii.
  84. Tetyda (Thetis) — córka Nereusza i Dorydy (Doris); tych zaś rodzice: Ocean i Tetys (Tethys).
  85. ojciec bogów ustąpił kochania — Jowisz, gdyż Temis wywróżyła, że jego syn, urodzony z Tetydy, będzie większą miał siłę od swego ojca.
  86. Scyr (Scyrus) — wyspa, na której się później syn Peleusa, Achilles, wychował.
  87. Tempy (Tempe) — urocza dolina nad ujściem rzeki Penejos w północnej Tessalii.
  88. Krannon, Laryssa — miasta w Tessalii nad rz. Penejos.
  89. Farsal (Pharsalus) — miasto w Tessalii.
  90. Na Dyi brzegu — Dya (Dia) u dawniejszych poetów wyspa nieokreślonego położenia; Kallimach dopiero zidentyfikował ją z wyspą Naxos.
  91. Cypryda — bogini czczona na wyspie Cypr (Wenus).
  92. Gortyńskiego władarza — Minosa (od miasta Gortyna na Krecie).
  93. Cekropią — Ateny (od króla Cekropsa).
  94. królewic — Androgeos, syn Minosa, zabity przez Ateńczyków.
  95. Boski chłopcze — Amor, syn Wenery.
  96. w góry Idejskie — góry Ida na Krecie.
  97. Erechtejska przystań — Pireus.
  98. święty gród Pallady — Ateny.
  99. Iberyjskie płótno — hiszpańskie: wedle Pliniusza (N. H. 19.10) wynaleziono płótno w Hiszpanii.
  100. pani itońska. — W Tessalii była góra, w Beocyi miasto Itone ze świątynią Ateny (Minerwy).
  101. z zamku — z Akropolis ateńskiéj.
  102. Tyrsus — laska Bakchusa, opleciona winogradem lub bluszczem z szyszką pinii na jednym (górnym) końcu.
  103. orgie — mysterye, tajemnice.
  104. Chiron — centaur, późniejszy wychowawca Achillesa.
  105. Penej — bóg rz. Penejos.
  106. siostrzyce Faetonta — Heliady, zostały po śmierci brata zamienione w topole.
  107. Prometej — jeden z Tytanów, za to, że ogień wykradł z nieba, przykuty do Kaukazu; sęp mu szarpał wątrobę, która wciąż odrastała; później uwolniony.
  108. Feba siostrzyca — Dyana (Artemis); jako łowczyni »zaszczyca opieką« góry Ida w Małej Azyi.
  109. tarcza Ematyi. — Ematyą u poetów greckich jest Macedonia, u Katulla Tessalia.
  110. Frygijskie strumienie — tyle co: trojańskie t. j. Skamander i Simois.
  111. Przeniewiercy Pelopsa. — Pelops nazywa się przeniewiercą dlatego, że złamał przysięgę Mirtyllowi, woźnicy Ojnomaosa, i podstępnie go strącił ze skały w morze.
  112. Pokolenie trzecie — Agamemnon (1 pok. Pelops, 2. Atreus i Tyestes, 3. Agamemnon).
  113. ofiara mordercza — Poliksena, córka Pryama, zabita na mogile Achillesa.
  114. Dardanii Neptuńskie okowy. — Dardania, Troja (od Dardana, jednego z dawnych królów trojańskich).
  115. okowy — przen. zam. mury; Neptuńskie dlatego, że je bóg Neptun razem z Apollinem budował.
  116. wczorajsza nitka. — Było mniemanie, że kobietom zamężnym szyja grubieje.
  117. Tyady — lub Menady (Thyades, Maenades), Bakchantki, towarzyszki Bakchusa.
  118. Trytona Pani. — Tryton, rzeka w Libii lub w Beocyi, nad którą się miała Atena (Minerwa) urodzić czy też wychować.
  119. Ramnuzyjska dziewa — bogini zemsty Nemezys, tak nazwana od miasta Ramnus w Attyce, gdzie miała sławną świątynię.
  120. Penaty — bogi opiekuńcze domu i rodziny.
  121. Prokne. — Tereus pojął za żonę Prokne, córkę króla ateńskiego Pandyona i miał z nią syna, Itylosa, wkrótce jednak odtrącił ją, ażeby pojąć w małżeństwo jej siostrę Filomele. Bogowie zamienili Prokne w słowika, Filomelę w jaskółkę, Tereusa w dudka, gdy tenże chciał zamordować obie siostry za to, że Prokne zabiła z zemsty własnego syna (Itylosa) i przyrządziła z niego dla Tereusa potrawę.
  122. Kallimacha Muzę — Kallimachos, uczony i poeta doby hellenistycznej, był dyrektorem stawnej biblioteki Ptolemeusów w Aleksandryi w III wieku przed Chrystusem.
  123. Tak dziewica i t. d. — »Tertium comparationis« zapomnienie, tam prośby, tu jabłuszka.
  124. słodkie chłopca czary i. t. d. — W pieczarze góry Latmos w Karyi miała się schodzić Selene (księżyc) z pięknym chłopcem Endymionem; stąd powstawały zaćmienia księżyca.
  125. Konon z Samos, matematyk i astronom, przyjaciel Archimedesa.
  126. warkocz Bereniki — Berenika, żona króla egipskiego Ptolemeusa III z przydomkiem Euergetes (247—221 przed Chr.); podjął on zaraz po ślubie wyprawę przeciw Seleukowi II, królowi Syryi (246—225), ażeby pomścić śmierć swej siostry Bereniki, zadanej jej przez pasierba Seleuka i jego matkę Laodykę.
  127. czy z bratem rozstanie i t. d. — Berenika jest wedle zwyczaju dworu egipskiego małżonką i siostrą (tytularną) Ptolemeusa. Poeta zapytuje, który tytuł jest powodem żalu; odp. pierwszy.
  128. Dziewicą bohaterką i t. d. Berenika miała kazać gacha swej matki zabić, matkę oszczędzić.
  129. syn Tyi — Tya (Theia), małżonka Hyperyona, matka Heliosa (słońca). Mowa o przylądku Atos, który Kserkses (»Med«) kazał przekopać.
  130. Chalibów ród — Chalibowie (Chalybes), lud w Poncie mieszkający, uchodzili za wynalazców stali.
  131. Arsynoy goniec i t. d. — Przybrana matka Ptolemeusa Euergetesa, Arsynoe, żona Ptolemeusa Filadelfa, otrzymała po śmierci od tegoż cześć boską i świątyńkę nad Kanopskiem ujściem Nilu na przylądku Zefyrion (stąd »Zefiryjska pani«). Wyraz Zefyrion był powodem, że jej dodano jako służebne bóstwo Zefira (bożka wiatru), brata króla etyopskiego, Memnona. Poeta nazywa Arsynoe Wenerą, gdyż pod tem imieniem była czczona; Grajską władczynią zaś dlatego, że rodzina Ptolemeusów była grecką.
  132. dyadem z Aryadny czoła — konstelacya gwiazd.
  133. między Panną i t. d. — Panna, Lew, Kallisto (Wielka Niedźwiedzica), Bootes — konstelacye gwiazd.
  134. Lecz choć w nocy stopami i t. d. — Naiwne zapatrywanie, że gwiazdy w nocy tylko na niebie się znajdują (= »są deptane stopami bogów«), we dnie zaś zanurzone są w morzu. (Tetys — małżonka Oceana, bogini morza).
  135. panno ramnuska — Nemezys, bogini zemsty.
  136. Plotki miejskie z Werony i okolicy, dotyczące żony jakiegoś Cecyliusa. Rozmowa toczy się między bramą domu Cecyliusa a poetą lub też publicznością.
  137. Bryksya — dziś Brescia, odległa o 55 klm. na zachód od Werony.
  138. Trynakryi żary. — Wyspa Sycylia nazywała się też (u Homera) Trynakryą; stąd Trynakryi żary = sycylijskie żary; mowa o wulkanie Etnie.
  139. cieplic malijskich termopilskie wary — ciepłe źródła siarczane (dziś przeszło 40°) w wąwozie termopilskim w krainie Malis.
  140. Już po modłach do Braci — Braćmi są tu Kastor i Pollux, opiekuńcze bóstwa żeglarzy.
  141. Progi Protezylaja i t. d. — Laodamia weszła w dom męża swego Protezylaosa, nie złożywszy bogom ofrar weselnych: z dopustu bogów poległ Protezylaos pierwszy z Greków po wylądowaniu na wybrzeżu trojańskiem.
  142. Ramnuzyjska dziewica — Nemezys.
  143. przepaść pod Fenejos — Fenejos miasto i jezioro w północnej Arkadyi.
  144. pośledniego pana — Eurysteusa.
  145. stymfalskie potwory — ptaki z śpiżowymi szponami, skrzydłami i dzióbami nad jeziorem Stymlalos nieco na wschód od Fenejos.
  146. Hebe — bogini młodości.
  147. Temis — bogini sprawiedliwości.
  148. Tekst wierszy 157 i 158 oryginału widocznie zepsuty. Obydwa wiersze wsunąłem (za Westphalem) za w. 154; 1 czytam w. 157 auctor zam. aufert, rozumiejąc przez to Jowisza.
  149. Lesbius. — Jeżeli Lesbia jest Klodyą, tedy Lesbius będzie którymś z Klodyusów; zob. wstęp.
  150. Zmyrnę mojego Cynny. — »Zmyrna« poemacik epopeiczny G. Helwiusa Cynny, przyjaciela naszego poety.
  151. Hortenzyus. — Jeżeli to jest znany mowca Q. Hortenzyus Hortalus (por. LXV), to nasz poeta musiał się z nim poróżnić.
  152. nad Satrach daleki — rzeka na Cyprze, gdzie się też rozwijają wypadki w »Zmyrnie« przedstawione.
  153. Woluzego ramoty — por. uwagi do XXXVI.
  154. Antymacha. — Antymach z Kolofonu w Małej Azyi (ok. r. 400 przed Chr.) był uczonym epikiem; jego »Thebais« składała się z 24 ksiąg, gdy tymczasem w Aleksandryi i w Rzymie za czasów Katulla były bardzo modne krótkie powiastki epopeiczne, epyllia.
  155. Kwintylię. — Była to małżonka poety G. Licyniusa Kalwa.
  156. Harpokratem. — Egipskiego bożka Harpokrata (właściwie Char-pe-chruti) wystawiano często na gemmach z palcem na ustach; stąd poszło, że u Rzymian uchodził za symbol milczenia.
  157. Mucylla — wedle wszelkiego prawdopodobieństwa trzecia żona Pompejusa.
  158. Mamurra — zob. uw. do XXIX.
  159. firmiańskiej włości — willi położonej w okolicy miasta Firmum (dziś Fermo) w Picenum.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Katullus i tłumacza: Jan Czubek.